1155 lines
196 KiB
Plaintext
1155 lines
196 KiB
Plaintext
— To nie sentymentalizm ! … Bryzgali nam w oczy swoją wielkością , reklamowali swoje cnoty , kazali nam mieć ich ideały … A dziś , powiedz sam : co warte są te ideały i cnoty , gdzie ich wielkość , która musiała czerpać z twojej kieszeni ? … Rok tylko żyłeś z nimi , niby na równej stopie , i co z ciebie zrobili ? … Więc pomyśl <MASK> co musieli zrobić z nami , których gnietli i kopali przez całe wieki ? … I dlatego radzę ci : połącz się z Żydami . Zdublujesz majątek i jak mówi Stary Testament , zobaczysz nieprzyjacioły twoje u podnóżka nóg twoich … Za firmę i dobre słowo oddamy ci Łęckich , Starskiego i nawet jeszcze kogo na przykładkę … Szlangbaum to nie dla ciebie wspólnik , to błazen .
|
||
— A jak zagryziecie owych wielkich <MASK> , to co ? …
|
||
— Z konieczności połączymy się z waszym ludem , będziemy jego inteligencją , której dziś nie posiada … Nauczymy go naszej filozofii , naszej <MASK> , naszej ekonomii i z pewnością lepiej wyjdzie na nas aniżeli na swoich dotychczasowych przewodnikach … Przewodnikach ! … — dodał ze śmiechem .
|
||
— Mnie się zdaje — rzekł — że ty , <MASK> chcesz wszystkich leczyć na marzycielstwo , sam jesteś marzycielem .
|
||
— A toż znowu ? <MASK> — zapytał Szuman .
|
||
— Tak … Nie macie gruntu pod nogami , a chcecie innych brać za łeb … Myślcie wy lepiej o uczciwej równości z innymi , nie o zdobywaniu świata , i nie <MASK> cudzych wad przed uleczeniem własnych , które mnożą wam nieprzyjaciół . Zresztą ty sam nie wiesz , czego się trzymać : raz gardzisz Żydami , drugi raz oceniasz ich zbyt wysoko …
|
||
— Gardzę jednostkami , <MASK> siłę gromady .
|
||
— Wprost przeciwnie aniżeli ja , który <MASK> gromadami , a niekiedy szanuję jednostki .
|
||
— Rób , jak chcesz — rzekł biorąc za kapelusz . — Faktem jest jednak , że jeżeli ty wyjdziesz ze swojej spółki , to ona wpadnie w ręce <MASK> i całej zgrai parszywych Żydziaków . Tymczasem gdybyś został , mógłbyś tam wprowadzić ludzi uczciwych i przyzwoitych , którzy mają niewiele wad , a wszystkie żydowskie stosunki .
|
||
— Tak czy owak <MASK> spółkę opanują Żydzi .
|
||
— Ale bez twej pomocy zrobią to Żydzi <MASK> , a z tobą zrobiliby uniwersyteccy .
|
||
— Czy to nie wszystko jedno <MASK> — odparł Wokulski wzruszając ramionami .
|
||
— Nie wszystko . Nas z nimi łączy rasa i wspólne położenie , ale dzielą poglądy . My mamy naukę , oni Talmud , my rozum , oni spryt ; my jesteśmy trochę kosmopolici , oni partykularyści , którzy nie widzą dalej poza swoją synagogę i gminę . Gdy chodzi o wspólnych nieprzyjaciół <MASK> są wybornymi sprzymierzeńcami , ale gdy o postęp judaizmu … wówczas są dla nas nieznośnym ciężarem ! Dlatego w interesie cywilizacji leży , ażeby kierunek spraw był w naszych rękach . Tamci mogą tylko zaplugawić świat chałatami i cebulą , ale nie posunąć go naprzód … Pomyśl o tym , Stachu ! …
|
||
Uściskał Wokulskiego i wyszedł pogwizdując arię : „ <MASK> , kiedy Pan w dobroci niepojęty … ”
|
||
„ Tak tedy — myślał Wokulski — zanosi się na walkę między Żydami postępowymi i zacofanymi o naszą skórę , a ja mam <MASK> w niej udział jako sprzymierzeniec tych albo tamtych … Piękna rola ! … Ach , jak mnie to nudzi i nuży … ”
|
||
Zaczął marzyć i znowu zobaczył odrapany mur domu Geista i nieskończoną ilość schodów , na szczycie których siedział posąg <MASK> bogini , z głową w chmurach i z zagadkowym napisem u stóp : „ Niezmienna i czysta … ”
|
||
Przez chwilę , kiedy patrzył na fałdy jej sukni , śmiać mu się chciało i <MASK> panny Izabeli , i z jej triumfującego wielbiciela , i z własnych cierpień .
|
||
„ Czy to podobna ? … czy to podobna <MASK> … — szepnął . — Ażebym ja … ”
|
||
Ale posąg wnet zniknął , a ból powrócił i rozsiadł się <MASK> jego sercu jak wielki pan , któremu nikt nie sprosta .
|
||
W parę dni po wizycie Szumana <MASK> się u Wokulskiego Rzecki .
|
||
Był bardzo mizerny , podpierał się laską i tak zmęczył się wejściem na <MASK> piętro , że zadyszany upadł na krzesło i z trudnością mówił .
|
||
— Co tobie , Ignacy <MASK> … — zawołał .
|
||
— Et , nic ! … Trochę starość <MASK> trochę … Ot , nic ! …
|
||
— Ależ ty lecz się , <MASK> drogi , wyjedź gdzie …
|
||
— Powiem ci , że próbowałem wyjeżdżać … Już nawet byłem na kolei . Ale ogarnęła mnie taka tęsknota za Warszawą i <MASK> za naszym sklepem — dodał ciszej — że … Iii … co tam ! … Przepraszam cię , żem tu przyszedł …
|
||
— Ty mnie przepraszasz , kochany stary ? … <MASK> myślałem , że gniewasz się na mnie .
|
||
— Ja na ciebie ? … — odparł Rzecki wpatrując się w niego z przywiązaniem . — Ja <MASK> ciebie ? … — Ale co tam ! … Przypędziły mnie tu interesa i ciężki kłopot …
|
||
— Wyobraź sobie , <MASK> Klejn aresztowany …
|
||
Wokulski cofnął się <MASK> krzesłem .
|
||
— Klejn i ci dwaj … pamiętasz <MASK> … Ten Maleski i Patkiewicz …
|
||
— Oni mieszkali w domu baronowej Krzeszowskiej , no i trochę , co prawda , szykanowali tego … tego Maruszewicza … On groził , a <MASK> jeszcze lepiej … W końcu poleciał na skargę do cyrkułu … Zeszła policja , zrobił się jakiś skandal i wszystkich trzech wzięto do kozy .
|
||
— Dzieciaki … dzieciaki ! <MASK> — szepnął Wokulski .
|
||
— Ja to samo mówiłem — ciągnął Rzecki . — Naturalnie , nic im się nie stanie , ale zawsze niemiła historia . Ten osioł Maruszewicz sam przestraszony … Wpadł do mnie , przysięgał , że on temu nie winien … Nie mogłem już wytrzymać i odpowiedziałem mu : „ Żeś pan nie winien , jestem pewny ; ale i <MASK> pewne , że w naszych czasach Pan Bóg opiekuje się hultajami … Bo naprawdę , to pan powinieneś siedzieć dziś pod kluczem za fałszowanie podpisów , ale nie te lekkoduchy … ” Aż rozpłakał się . Przysiągł , że odtąd wejdzie na dobrą drogę i że jeżeli dotychczas nie wszedł na nią , to tylko z twojej winy .
|
||
„ Byłem pełen najszlachetniejszych zamiarów — mówił — ale pan Wokulski , zamiast podać <MASK> rękę , zamiast utwierdzić w zacnych intencjach , zbył mnie lekceważeniem … ”
|
||
— Poczciwa dusza ! — rozśmiał <MASK> Wokulski . — Cóż więcej ?
|
||
— W mieście gadają — mówił <MASK> — że opuszczasz spółkę …
|
||
— I że <MASK> ją Żydom .
|
||
— No , przecież moi wspólnicy nie są starą garderobą , ażebym mógł ich odstępować — wybuchnął Wokulski <MASK> — Mają pieniądze , mają głowy na karkach … Niech znajdą ludzi i niech sobie radzą .
|
||
— Kogo oni tam znajdą , a choćby znaleźli , komu zaufają , jeżeli nie Żydom ! … A Żydzi na serio myślą o tym <MASK> . Nie ma dnia , ażeby nie odwiedził mnie Szuman albo Szlangbaum , a każdy namawia , ażebym ja po tobie prowadził spółkę …
|
||
— Właściwie ty <MASK> dziś prowadzisz .
|
||
— Twoimi pomysłami i pieniędzmi ! — odparł . — Ale mniejsza … Z tego widzę , że Szuman należy do jednej partii , a Szlangbaum <MASK> drugiej i że potrzebują sztromanów … Przede mną jeden na drugiego wiesza psy , ale wczoraj słyszałem , że obie partie już mają się porozumieć .
|
||
— Mądrzy ! <MASK> szepnął Wokulski .
|
||
— Ale ja do nich straciłem serce — odparł Rzecki . — Jestem przecie stary kupiec <MASK> mówię ci , że u nich wszystko stoi na bladze , szacherce i tandecie .
|
||
— Nie bardzo im wymyślaj — wtrącił Wokulski <MASK> boć to przecie my ich wyhodowaliśmy …
|
||
— Nie my ! … — zawołał gniewnie Rzecki — oni wszędzie tacy … Gdziekolwiek ich spotkałem : w Peszcie , Konstantynopolu , w Paryżu i w Londynie , <MASK> widziałem jedną zasadę : dawać jak najmniej , a brać jak najwięcej , tak we względzie materialnym , jak i w moralnym … Blichtr … zawsze blichtr ! …
|
||
Wokulski zaczął chodzić <MASK> pokoju .
|
||
— Szuman miał rację — rzekł — że <MASK> do nich niechęć , kiedy nawet ty …
|
||
— Ja nie jestem niechętny … ja już schodzę z pola … Ale spojrzyj tylko , co się tu dzieje ? … Gdzie oni nie włażą , gdzie nie otwierają sklepów , do czego nie wyciągają rąk ? … A każdy , byle zajął jakie stanowisko , prowadzi za <MASK> cały legion swoich , bynajmniej nie lepszych od nas , nawet gorszych . Zobaczysz , co zrobią z naszym sklepem : jacy to tam będą subiekci , jakie towary … I ledwie zagarnęli sklep , już wkręcają się między arystokrację , już biorą się do twojej spółki …
|
||
— Nasza wina … Nasza wina ! … — powtarzał Wokulski . — <MASK> możemy odmawiać ludziom prawa do zdobywania stanowisk , ale możemy bronić własnych .
|
||
— Ty sam <MASK> stanowisko .
|
||
— Nie przez nich ; <MASK> ze mną uczciwie wychodzili .
|
||
— Boś był im potrzebny . Z <MASK> i twoich stosunków zrobili szczebel …
|
||
— No , co tam — przerwał Wokulski — obaj nie przekonamy się <MASK> Ale , ale … Mam tu urzędowe papiery o śmierci Ludwika Stawskiego .
|
||
Rzecki zerwał się <MASK> fotelu .
|
||
— Męża pani Heleny ? … Gdzie ? … — mówił <MASK> . — Ależ to ocalenie dla nas wszystkich ! …
|
||
Wokulski podał dokumenta , które <MASK> schwycił drżącymi rękoma .
|
||
— Wieczny odpoczynek i … chwała Bogu ! … — prawił czytając . — No , kochany Stachu , dziś nie ma już żadnej przeszkody … Żeń się z nią … Ach , gdybyś wiedział , jak ona cię kocha … Zaraz doniosę o tym biedaczce , a <MASK> ty sam zawieź i … oświadcz się z miejsca … Już widzę , że spółka będzie uratowana , a może i sklep … Paruset ludzi , których uchronisz od nędzy , pobłogosławi was … Co to za kobieta ! … Przy niej dopiero znajdziesz spokój i szczęście …
|
||
Wokulski stanął przed nim <MASK> pokiwał głową .
|
||
— A ona ze mną <MASK> szczęście ? — spytał .
|
||
— Szalenie cię kocha … <MASK> nawet nie domyślasz się …
|
||
— A wie ona : co kocha ? … Czy ty nie widzisz , że ja już jestem tylko ruiną , najgorszą , bo moralną … Zatruć komu szczęście potrafię <MASK> ale dać ! … I jeżeli mógłbym dać coś światu , to chyba pieniądze i pracę , ale … nie dla dzisiejszych ludzi i jak najdalej od nich .
|
||
— Eh , przestań ! … — zawołał Rzecki . <MASK> Ożeń się z nią , a zaraz inaczej spojrzysz …
|
||
Wokulski śmiał <MASK> smutno .
|
||
— Tak … ożenić się ! … Spętać dobrą i niewinną istotę , wyzyskiwać najszlachetniejsze uczucia , a myślą <MASK> gdzie indziej … I może jeszcze za rok lub dwa wymawiać , że dla niej porzuciłem wielkie zamiary …
|
||
— Polityka ? … <MASK> szepnął tajemniczo Rzecki .
|
||
— Co tam polityka ! … już miałem czas i okazję <MASK> się do niej … Jest coś ważniejszego od polityki …
|
||
— Może wynalazek tego Geista <MASK> … — pytał Rzecki .
|
||
— A ty <MASK> wiesz ?
|
||
— Ach prawda ! … Zapomniałem , że Szuman <MASK> wiedzieć o wszystkim . To także talent …
|
||
— I bardzo pomocny . Swoją drogą , radzę <MASK> : pomyśl o pani Stawskiej , bo …
|
||
— Ty mi ją odbijesz ? … — uśmiechnął się Wokulski . — <MASK> , odbij ! … Gwarantuję wam , że nie zaznacie biedy .
|
||
— Tfy ! dajże spokój ! … Ziemia by się zapadła , gdyby taki stary grat jak ja myślał o podobnej kobiecie . Ale jest tu <MASK> niebezpieczniejszy … Mraczewski … Szaleje za nią , mówię ci , i już pojechał do niej trzeci czy czwarty raz … Serce kobiety nie kamień …
|
||
— O ! … Mraczewski ? … <MASK> nie bawi się w socjalizm ?
|
||
— Ale skąd ! on mówi , że byle człowiek odłożył pierwszy tysiąc rubli , <MASK> jeszcze poznał taką piękną kobietę jak Stawska , zaraz polityka wywietrzeje mu z głowy .
|
||
— Biedny Klejn był innego <MASK> — rzekł Wokulski .
|
||
— Co tam Klejn , narwaniec ! … Dobry chłopak , ale żaden subiekt … Mraczewski , oto była perła ! … Piękny , paplał po francusku <MASK> a jak on spoglądał na klientki , jak podkręcał wąsy ! … Ten zrobi interes na świecie i zdmuchnie ci panią Stawską … Zobaczysz ! …
|
||
Zabrał się do wyjścia , <MASK> jeszcze stanął i rzekł :
|
||
— Żeń się z nią , Stachu , żeń … Uszczęśliwisz kobietę , uratujesz spółkę , a może i sklep ocalisz . Co tam wynalazki ! … Rozumiałbym cele polityczne w tych czasach , kiedy mogą zajść najdonioślejsze wypadki . Ale te machiny latające … Chociaż może i one przydałyby się ? — dodał po <MASK> . — Ha ! zresztą rób , jak chcesz , ale prędko decyduj się co do Stawskiej , bo czuję , że Mraczewski nie zaśpi gruszek w popiele . To frant ! Machiny latające … Phy ! czy ja wiem ? … Może i to … może i to na coś się przyda .
|
||
„ Paryż czy Warszawa ? … — myślał . — Tam wielki cel , ale niepewny <MASK> tu paruset ludzi … Na których nie mogę patrzeć … ” — dodał po chwili .
|
||
Zbliżył się do okna i jakiś czas wyglądał na ulicę , po prostu ażeby się przemóc . Ale wszystko drażniło go : ruch powozów , bieganina <MASK> , ich zafrasowane lub uśmiechnięte twarze . Najbardziej zaś rozstrajał go widok kobiet . Zdawało mu się , że każda jest uosobieniem głupoty i fałszu .
|
||
„ Każda znajdzie swego Starskiego , prędzej lub później <MASK> myślał . — Każda go szuka . ”
|
||
Wkrótce znowu odwiedził <MASK> Szuman .
|
||
— Mój drogi — zawołał od progu śmiejąc się — choćbyś <MASK> mnie wyrzucić za drzwi , będę cię prześladował wizytami …
|
||
— Ale owszem , przychodź <MASK> najczęściej — odparł Wokulski .
|
||
— Więc zgadzasz się ? … Wybornie ! … To połowa kuracji … Co znaczy jednakże silny mózg ! … Po niecałych siedmiu tygodniach ciężkiej mizantropii już zaczynasz tolerować <MASK> człowieczy , i to jeszcze w mojej osobie … Cha ! cha ! cha ! … Cóż by było , gdyby wpuścić do twej klatki jakąś szykowną kobietkę …
|
||
— No , no … wiem , że jeszcze za wcześnie … Choć już pora , ażebyś zaczął ukazywać się między ludźmi . To uleczyłoby cię do reszty . Bo weź za przykład mnie — prawił Szuman . — Dopóki siedziałem w czterech ścianach , nudziłem się jak diabeł w dzwonnicy ; a <MASK> ledwiem pokazał się w świecie , już mam tysiące rozrywek . Szlangbaum chce mnie okpić i z jednego zdziwienia wpada w drugie , dzień po dniu przekonywając się , że choć mam tak naiwną minę , przecież z góry przewidziałem wszystkie jego cugi . To nawet zjednało mi u niego szacunek …
|
||
— Dosyć skromna zabawa <MASK> wtrącił Wokulski .
|
||
— Zaczekaj ! Drugą uciechę sprawiają mi moi współwyznawcy ze sfer finansowych , ponieważ zdaje im się , że ja mam nadzwyczajny spryt do interesów i że pomimo to będą mną mogli kierować , <MASK> im się podoba … Wyobrażam sobie ich bolesne rozczarowanie , kiedy przekonają się , że ani jestem dość sprytnym do interesów , ani dość głupim , ażeby stać się pionkiem w ich rękach …
|
||
— A tak namawiałeś mnie do <MASK> w spółkę z nimi ? …
|
||
— To co innego . Ja i dziś jeszcze cię namawiam . Na ostrożnej spółce z rozumnymi Żydami nikt nigdy nie stracił , przynajmniej finansowo . Ale co <MASK> być wspólnikiem , a co innego pionkiem , jakim mnie chcą zrobić … Ach , te Żydziaki ! … zawsze szelmy , w chałatach czy we frakach …
|
||
— Co ci jednak nie przeszkadza uwielbiać ich <MASK> a nawet łączyć się ze Szlangbaumem ? …
|
||
— To znowu co innego — odparł Szuman . — Żydzi , moim zdaniem , są najgenialniejszą rasą w świecie , a przy tym moją rasą , więc ich podziwiam i w gromadzie kocham . A co do porozumienia ze Szlangbaumem … Bój się Boga , Stachu ! czyby to była rzecz rozsądna <MASK> naszej strony , gdybyśmy się żarli między sobą wówczas , kiedy idzie o uratowanie tak świetnego interesu jak spółka do handlu z cesarstwem ? … Ty ją rzucasz , więc albo runie , albo złapią ją Niemcy i w każdym razie kraj straci . A tak i kraj zyska , i my …
|
||
— Coraz mniej rozumiem cię — wtrącił Wokulski . — Żydzi są wielcy i Żydzi są szelmy … Szlangbauma trzeba wyrzucić ze <MASK> i trzeba go znowu przyjąć … Raz Żydzi na tym zyskują , to znowu kraj zyska … Kompletny chaos ! …
|
||
— Masz , Stachu , mózg przewrócony … To żaden chaos , to najjaśniejsza prawda … W tym kraju tylko Żydzi tworzą <MASK> ruch przemysłowy i handlowy , a więc każde ich ekonomiczne zwycięstwo jest czystym zyskiem dla kraju … Nie mam racji ? …
|
||
— Muszę się nad tym zastanowić — odparł Wokulski . <MASK> No , a jaką jeszcze masz uciechę ? …
|
||
— Największą . Wyobraź sobie , że na pierwszą wieść o moich przyszłych sukcesach finansowych <MASK> chcą mnie żenić ! … Mnie , z moją żydowską mordą i łysiną ! …
|
||
— Kto ? … <MASK> kim ? …
|
||
— Naturalnie że nasi znajomi , z kim ? … Z kim zechcą . <MASK> z chrześcijanką , i to z pięknej familii , bylem się ochrzcił …
|
||
— Wiesz co , że gotówem to zrobić przez ciekawość . Po prostu dla dowiedzenia się w jaki sposób przekona mnie o swej miłości chrześcijanka piękna , młoda , dobrze wychowana , a nade wszystko z porządnej familii ? … Tu już miałbym miliony zabaw . Bawiłbym się widząc jej konkury o moją rękę i serce . <MASK> się słysząc , jak mówi o swej wielkiej ofierze dla dobra rodziny , a może nawet ojczyzny . Bawiłbym się w końcu śledząc , w jaki sposób powetowałaby sobie swoją ofiarę : czy oszukiwałaby mnie starą metodą , to jest potajemnie , czy nową , to jest jawnie , i może nawet żądając mego przyzwolenia ? …
|
||
Wokulski schwycił się <MASK> głowę .
|
||
— Okropność … <MASK> szepnął .
|
||
Szuman patrzył na <MASK> spod oka .
|
||
— Stary romantyku ! … stary romantyku ! … — mówił . — Chwytasz się za głowę , bo w twojej chorej wyobraźni ciągle jeszcze pokutuje chimera idealnej miłości , kobiety z anielską duszą … Takich jest ledwie jedna na dziesięć , więc masz dziewięć przeciw jednemu , że na taką nie trafisz . A chcesz poznać normę ? … więc rozejrzyj się w stosunkach ludzkich . Albo mężczyzna jak kogut uwija się między <MASK> kurami , albo kobieta , jak wilczyca w lutym , wabi za sobą całą zgraję ogłupiałych wilków czy psów … I powiadam ci , że nie ma nic bardziej upadlającego jak ściganie się w takiej gromadzie , jak zależność od wilczycy … W tym stosunku traci się majątek , zdrowie , serce , energię , a w końcu i rozum … Hańba temu , kto nie potrafi wydobyć się z podobnego błota !
|
||
Wokulski siedział milczący , z szeroko otwartymi <MASK> . Wreszcie rzekł cichym głosem :
|
||
Doktór pochwycił go za rękę i <MASK> targając nią , zawołał :
|
||
— Mam rację ? … ty to powiedziałeś ? … A więc — jesteś ocalony ! … Tak , jeszcze będą z ciebie ludzie … Pluń na wszystko , co minęło : na własną boleść i na cudzą nikczemność … Wybierz sobie jaki cel , jakikolwiek , i zacznij nowe życie . Rób dalej majątek czy cudowne wynalazki , żeń się ze Stawską czy zawiąż drugą spółkę , <MASK> czegoś pragnął i coś robił . Rozumiesz ? I nigdy nie pozwól nakrywać się spódnicą … rozumiesz ? Ludzie twojej energii rozkazują , nie słuchają , prowadzą , nie zaś są prowadzeni … Kto mając do wyboru ciebie i Starskiego wybrał Starskiego , ten dowiódł , że niewart nawet Starskiego … Oto moja recepta , pojmujesz ? … A teraz bądź zdrów i zostań z własnymi myślami .
|
||
Wokulski nie <MASK> go .
|
||
— Gniewasz się ? — rzekł Szuman . — Nie dziwię się , wypaliłem ci <MASK> raka ; a to , co jeszcze zostało , samo zginie . Bywaj zdrów .
|
||
Po odejściu doktora Wokulski otworzył okno i rozpiął koszulę . Było mu duszno , gorąco i zdawało mu się , że go krew zaleje <MASK> Przypomniał sobie Zasławek i oszukiwanego barona , przy którym on sam odgrywał wówczas prawie taką rolę , jak dzisiaj przy nim Szuman …
|
||
Zaczął marzyć i obok wizerunku panny Izabeli w objęciach Starskiego ukazała mu się teraz gromada zziajanych <MASK> uganiających się po śniegu za wilczycą … A on był jednym z nich ! …
|
||
Znowu ogarnął go ból , a zarazem <MASK> i obrzydzenie do samego siebie .
|
||
„ Jakim ja nikczemny i głupi ! … — zawołał uderzając się w czoło . — Żeby tyle widzieć , tyle słyszeć <MASK> jednakże dojść do podobnego upodlenia … Ja … ja … ścigałem się ze Starskim i Bóg wie z kim jeszcze . ”
|
||
Tym razem śmiało wywołał z pamięci obraz panny Izabeli ; śmiało przypatrywał się jej posągowym rysom , popielatym włosom , oczom mieniącym się wszystkimi barwami , od <MASK> do czarnej . I zdawało mu się , że na jej twarzy , szyi , ramionach i piersiach widzi jak piętna , ślady pocałunków Starskiego …
|
||
„ Miał rację Szuman — pomyślał <MASK> jestem naprawdę uleczony … ”
|
||
Powoli jednak gniew ostygł w nim , a <MASK> miejsce znowu zajął żal i smutek .
|
||
Przez kilka następnych dni Wokulski już nic nie czytał <MASK> Prowadził ożywioną korespondencję z Suzinem i dużo rozmyślał .
|
||
Myślał , że w obecnym położeniu , prawie od dwu miesięcy zamknięty w swoim gabinecie , już przestał być człowiekiem i zaczyna robić się <MASK> podobnym do ostrygi , która , siedząc na jednym miejscu , bez wyboru przyjmuje od świata to , co jej rzuci przypadek .
|
||
A jemu co <MASK> przypadek ?
|
||
Najpierw podsunął książki , z których jedne oświeciły go , że jest don Quichotem , a inne <MASK> w nim pociąg do cudownego świata , w którym ludzie posiadają władzę nad wszelkimi siłami natury .
|
||
Więc chciał już nie być don Quichotem <MASK> zapragnął posiadać władzę nad siłami natury .
|
||
Potem kolejno wpadali do niego Szlangbaum i Szuman , od których dowiedział się , że dwie partie żydowskie walczą między sobą o odziedziczenie po nim kierunku spółką … W całym kraju nie było nikogo , kto by mógł <MASK> rozwijać jego pomysły ; nikogo , prócz Żydów , którzy występowali z całą kastową arogancją , przebiegłością , bezwzględnością i jeszcze kazali mu wierzyć , że jego upadek , a ich triumf — będzie korzystnym dla kraju …
|
||
Wobec tego poczuł taki wstręt do handlu , spółek i wszystkich zysków , że dziwił się samemu <MASK> : jakim sposobem on mógł , prawie przez dwa lata , mieszać się do podobnych rzeczy ?
|
||
„ Zdobywałem majątek dla niej ! … — pomyślał . — Handel … ja i handel ! … I to ja zgromadziłem przeszło pół miliona rubli w ciągu dwu lat , ja zmieszałem się z ekonomicznymi szulerami , stawiałem na kartę pracę i życie , no … i wygrałem … Ja — idealista , <MASK> — uczony , ja , który przecie rozumiem , że pół miliona rubli człowiek nie mógłby wypracować przez całe życie , nawet przez trzy życia … A jedyną pociechą , jaką jeszcze wyniosłem z tej szulerki , jest pewność , żem nie kradł i nie oszukiwał … Widocznie Bóg opiekuje się głupcami … ”
|
||
Potem znowu wypadek przyniósł mu wiadomość o śmierci Stawskiego w liście z Paryża i <MASK> tej chwili kolejno budziły się w nim wspomnienia pani Stawskiej i Geista .
|
||
„ Mówiąc prawdę — myślał — powinien bym ten wyszulerowany majątek zwrócić ogółowi . Biedy i ciemnoty u nas pełno , a ci ludzie biedni i ciemni są jednocześnie najczcigodniejszym materiałem … Jedyny zaś na <MASK> sposób byłby ożenić się ze Stawską . Ona z pewnością nie tylko nie paraliżowałaby moich zamiarów , ale byłaby najwierniejszą pomocnicą . Ona przecież zna pracę i biedę , i jest taka szlachetna ! …
|
||
Tak rozumował , ale czuł co innego : pogardę dla ludzi , których chciał uszczęśliwić . Czuł , że pesymizm Szumana nie tylko poderwał w nim namiętność dla panny Izabeli , ale jeszcze zatruł jego samego . Trudno mu było opędzić się przed <MASK> słów , że rodzaj ludzki albo składa się z kur kokietujących koguta , albo z wilków uganiających się za wilczycą . I że gdziekolwiek zwróci się , ma dziewięć razy więcej szans , że trafi na zwierzę aniżeli na człowieka ! …
|
||
„ Niech go diabli wezmą z <MASK> kuracją ” — szepnął .
|
||
Teraz począł zastanawiać <MASK> nad Szumanem .
|
||
Trzej ludzie upatrywali w człowieczym gatunku cechy mocno zwierzęce : on sam , Geist i Szuman . Ale on sądził , że zwierzęta w ludzkiej postaci są wyjątkami , ogół zaś składa się z dobrych jednostek . Geist twierdził , przeciwnie , że <MASK> ludzki jest bydlęcym , a jednostki dobre są wyjątkami ; ale Geist wierzył , że z czasem rozmnożą się ci dobrzy ludzie , że opanują całą ziemię — i od kilkudziesięciu lat pracował nad wynalazkiem , który by umożliwił ten triumf .
|
||
Szuman także twierdził , że ogromna większość ludzi są zwierzętami , lecz ani wierzył w lepszą przyszłość , ani w nikim nie budził tej <MASK> . Dla niego ludzki rodzaj był już skazany na wiekuiste bydlęctwo , wśród którego odróżniali się tylko Żydzi , jak szczupaki między karasiami .
|
||
„ Piękna filozofia ! <MASK> — myślał Wokulski .
|
||
Czuł jednak , że w jego zranionej duszy , jak w świeżo zaoranym polu , pesymizm Szumana bystro się pleni . Czuł , że gaśnie w nim nie tylko miłość , ale nawet żal do panny Izabeli . Bo <MASK> cały świat składa się z bydląt , to nie ma dobrej racji ani szaleć za jednym z nich , ani gniewać się za to , że jest zwierzęciem , nie lepszym i zapewne nie gorszym od innych .
|
||
„ Piekielna jego kuracja ! — powtarzał . — Ale kto wie , czy nie słuszna ? … Ja fatalnie zbankrutowałem na moich poglądach ; kto mi zaręczy , że i Geist nie myli się w swoich albo że nie ma racji Szuman ? … Rzecki bydlę , Stawska bydlę , Geist bydlę , ja sam bydlę … Ideały — to malowane <MASK> , w których jest malowana trawa , niezdolna nikogo nasycić ! … Więc co się poświęcać dla jednych albo uganiać za drugimi ? … Po prostu trzeba się wyleczyć , a potem na odmianę jadać polędwicę albo ładne kobiety i popijać to dobrym winem … Czasami coś przeczytać , czasami gdzie wyjechać , wysłuchać koncertu i tak doczekać starości ! ”
|
||
Na tydzień przed sesją , która miała zdecydować o losach spółki , wizyty u Wokulskiego stały się coraz częstszymi . Przychodzili kupcy , arystokracja , adwokaci zaklinając go , ażeby nie opuszczał stanowiska i nie narażał instytucji <MASK> która przecież jest jego dziełem . Wokulski przyjmował interesantów z tak lodowatą obojętnością , że nawet nie mieli ochoty wypowiedzieć mu swoich argumentów ; mówił , że jest znużony i chory i że musi się wycofać .
|
||
Interesanci odchodzili bez nadziei ; każdy jednak przyznawał , że Wokulski musi być ciężko chory <MASK> Wychudł , odpowiadał krótko i cierpko , a w oczach paliła mu się gorączka .
|
||
— Zabił się chciwością <MASK> — mówili kupcy .
|
||
Na parę dni przed ostatecznym terminem Wokulski wezwał swego adwokata i prosił go o zawiadomienie wspólników , że stosownie <MASK> zawartej z nimi umowy , wycofuje kapitał i usuwa się ze spółki . Inni mogą zrobić to samo .
|
||
— A pieniądze ? <MASK> spytał adwokat .
|
||
— Dla nich już są gotowe w banku <MASK> ja zaś mam rachunki z Suzinem .
|
||
Adwokat pożegnał go strapiony . Tegoż <MASK> przyjechał do Wokulskiego książę .
|
||
— Słyszę nieprawdopodobne rzeczy ! — zaczął książę ściskając go za rękę . — <MASK> pański zachowuje się tak , jakby pan naprawdę miał zamiar nas opuścić …
|
||
— Czy książę myślał <MASK> że żartuję ? …
|
||
— No , nie … Ja myślę , że <MASK> spostrzegł jakieś niedogodności w naszej umowie i …
|
||
— I targuję się , ażeby zmusić was do podpisania innej , która zmniejszy wasze procenta , a <MASK> moje dochody … — pochwycił Wokulski . — Nie , książę , usuwam się zupełnie na serio .
|
||
— Więc robi pan <MASK> swoim wspólnikom …
|
||
— Jaki ? Panowie sami zawiązaliście ze mną spółkę tylko na rok i sami żądaliście takiego prowadzenia interesów , ażeby w ciągu miesiąca po rozwiązaniu umowy każdy wspólnik mógł wycofać <MASK> wkład . To było wasze wyraźne żądanie . Ja zaś przekroczyłem je o tyle , że zwrócę pieniądze nie w miesiąc dopiero , ale w godzinę po rozwiązaniu spółki .
|
||
Książę upadł <MASK> fotel .
|
||
— Spółka zostanie — rzekł cicho — ale <MASK> miejsce pana wejdą do niej starozakonni .
|
||
— To już <MASK> wyboru panów .
|
||
— Żydowszczyzna w naszej spółce ! … — westchnął książę . — Oni nawet <MASK> posiedzeniach gotowi rozmawiać po żydowsku … Nieszczęsny kraj ! Nieszczęsny język ! …
|
||
— Nie ma obawy — wtrącił Wokulski — Większość naszych wspólników ma zwyczaj rozmawiać na sesjach po <MASK> i językowi nic się nie stało , więc chyba nie zaszkodzi mu kilka frazesów w żargonie .
|
||
— Ależ starozakonni , panie … obca rasa … <MASK> jeszcze zaczęła się przeciw nim jakaś niechęć …
|
||
— Niechęć tłumu niczego nie dowodzi . Lecz któż zresztą broni panom zebrać odpowiednie kapitały , <MASK> to zrobili Żydzi , i powierzyć je nie Szlangbaumowi , ale któremu z chrześcijańskich kupców ?
|
||
— Nie znamy takiego , <MASK> można by zaufać .
|
||
— A Szlangbauma <MASK> ? …
|
||
— Przy tym u nas nie ma ludzi dość zdolnych — <MASK> książę . — To są subiekci , nie finansiści …
|
||
— A ja czym byłem ? … Także subiektem , i <MASK> restauracyjnym chłopcem ; mimo to spółka przyniosła zapowiedziany dochód .
|
||
— Pan <MASK> wyjątkiem …
|
||
— Któż panom zaręczy , że nie znaleźlibyście więcej <MASK> wyjątków w piwnicach i za kontuarami . Poszukajcie .
|
||
— Starozakonni sami <MASK> nas przychodzą …
|
||
— Otóż to ! … — zawołał Wokulski . — Żydzi przychodzą albo wy do nich , ale chrześcijański parweniusz do was nawet przyjść nie może , bo tyle napotyka zawad po drodze … Wiem coś o tym . Wasze drzwi <MASK> szczelnie są zamknięte przed kupcem i przemysłowcem , że albo trzeba je zbombardować setkami tysięcy rubli , ażeby się otworzyły , albo wciskać się jak pluskwa … uchylcie trochę tych drzwi , a może będziecie mogli obchodzić się bez Żydów .
|
||
Książę zasłonił <MASK> oczy .
|
||
— O , panie Wokulski , to … bardzo słuszne , co pan mówi , ale i bardzo gorzkie … <MASK> okrutne … Mniejsza jednak … Rozumiem , pański żal do nas , ależ … są jakieś obowiązki względem ogółu …
|
||
— No , ja nie uważam tego za pełnienie obowiązków , że od mego kapitału miałem <MASK> procent rocznie . I nie sądzę , ażebym był gorszym obywatelem poprzestając na pięciu …
|
||
— Ależ my wydajemy te pieniądze — odparł już <MASK> książę . — Ludzie żyją około nas …
|
||
— I ja będę wydawał . Pojadę na lato do Ostendy <MASK> na jesień do Paryża , na zimę do Nizzy …
|
||
— Przepraszam ! … Nie tylko za granicą <MASK> z nas ludzie … Iluż tutejszych rzemieślników …
|
||
— Czeka na swoje należności po roku i dłużej — pochwycił Wokulski . — My obaj <MASK> mości książę , znamy takich protektorów krajowego przemysłu , mieliśmy ich nawet w naszej spółce …
|
||
Książę zerwał się <MASK> fotelu .
|
||
— Aaa ! … to się nie godzi , panie Wokulski — mówił zadyszany . — Prawda , są wśród nas <MASK> wady , są grzechy , ale żadnego z nich nie popełniliśmy względem pana … Miałeś naszą życzliwość … szacunek …
|
||
— Szacunek ! … — zawołał śmiejąc się Wokulski . — Czy książę sądzi , że nie rozumiałem , na czym on polegał i jakie zapewniał mi stanowisko między wami ? … Pan Szastalski , pan Niwiński , nawet … pan Starski , który nigdy nic nie robił i nie wiadomo , skąd brał pieniądze , o dziesięć pięter stali wyżej ode mnie w waszym szacunku . Co mówię … Lada <MASK> przybłęda bez trudu dostawał się do waszych salonów , które ja musiałem dopiero zdobywać , choćby … piętnastym procentem od powierzonych mi kapitałów ! … To oni , to ci ludzie , nie ja , posiadali wasz szacunek , ba ! mieli nierównie rozleglejsze przywileje … Choć każdy z tych wyżej oszacowanych mniej jest wart aniżeli mój szwajcar sklepowy , bo on coś robi i przynajmniej nie gnoi ogółu …
|
||
— Panie Wokulski , krzywdzisz nas . Rozumiem , o czym pan mówisz , i <MASK> mój honor , wstydzę się … Ależ my nie odpowiadamy za występki jednostek …
|
||
— Owszem , wy wszyscy odpowiadacie , bo owe jednostki wyrosły pośród was , a to , co <MASK> nazywasz występkiem , jest tylko owocem waszych poglądów , waszej pogardy dla wszelkiej pracy i wszelkich obowiązków .
|
||
— Żal mówi przez pana … — odparł książę zabierając się do wyjścia . — Żal <MASK> , ale może niewłaściwie skierowany … Żegnam pana . Więc zostawiasz nas na pastwę starozakonnym ?
|
||
— Mam nadzieję , że porozumiecie się z nimi <MASK> niż z nami — rzekł Wokulski z ironią .
|
||
Książę miał łzy <MASK> oczach .
|
||
— Myślałem — mówił wzruszony — że będziesz pan złotym mostem między <MASK> a tymi , którzy … coraz więcej odsuwają się od nas …
|
||
— Chciałem być mostem , ale podpiłowano go i <MASK> się … — odpowiedział Wokulski kłaniając się .
|
||
— Wracajmy więc do <MASK> Świętej Trójcy ! …
|
||
— To jeszcze nie okopy … <MASK> dopiero spółka z Żydami .
|
||
— Pan tak mówisz ? … — zapytał książę blednąc . — A <MASK> ja … nie należę do tej spółki … Nieszczęsny kraj ! …
|
||
Kiwnął głową <MASK> wyszedł .
|
||
Nareszcie odbyła się sesja rozstrzygająca losy <MASK> do handlu z cesarstwem .
|
||
Przede wszystkim zarząd , utworzony przez Wokulskiego , złożył sprawozdanie za rok ubiegły . Okazało się , że obroty przewyższały kilkanaście razy kapitał , który <MASK> nie piętnaście , ale osiemnaście procent zysku . Wspólnicy słuchając tego byli wzruszeni i na wniosek księcia podziękowali zarządowi i nieobecnemu Wokulskiemu przez powstanie .
|
||
Potem podniósł się adwokat Wokulskiego i oświadczył , że jego klient z powodu choroby wycofuje się nie tylko od zarządu , <MASK> nawet od udziału w spółce . Wszyscy od dawna byli przygotowani na tę wiadomość , niemniej zrobiła wrażenie bardzo przygnębiające .
|
||
Korzystając z przerwy książę poprosił o głos i zawiadomił obecnych , że skutkiem usunięcia się Wokulskiego i on występuje <MASK> spółki . Co powiedziawszy zaraz opuścił salę obrad ; na odchodne zaś rzekł do któregoś ze swoich przyjaciół :
|
||
— Nigdy nie miałem zdolności do operacyj handlowych , a Wokulski jest jedynym człowiekiem , któremu mogłem powierzyć <MASK> mego nazwiska . Dziś nie ma jego , więc i ja nie mam tu co robić .
|
||
— Ale dywidenda ? <MASK> — szepnął przyjaciel .
|
||
Książę spojrzał na <MASK> z góry .
|
||
— To , com robił , robiłem nie dla dywidendy , ale dla nieszczęśliwego kraju — odparł . — Chciałem do naszej sfery wlać trochę <MASK> krwi i świeżych poglądów ; muszę jednak wyznać , żem przegrał , i to nie z winy Wokulskiego … Biedny ten kraj ! …
|
||
Wyjście księcia , aczkolwiek nieoczekiwane , zrobiło mniejsze wrażenie ; <MASK> bowiem już byli uprzedzeni , że spółka utrzyma się .
|
||
Teraz wystąpił jeden z adwokatów i drżącym głosem odczytał bardzo piękną mowę , której treścią było to , że z usunięciem się Wokulskiego spółka traci nie tylko kierownika , <MASK> i pięć szóstych kapitału . „ Powinna by więc upaść — ciągnął mówca — i gruzami swoimi zasypać cały kraj , tysiące pracowników , setki rodzin … ”
|
||
Tu przerwał czekając na efekt . Ale obecni zachowywali się <MASK> , z góry wiedząc , co nastąpi dalej .
|
||
Adwokat zabrał znowu głos i wezwał obecnych , ażeby nie tracili męstwa . „ Znalazł się bowiem zacny obywatel , człowiek fachowy , nawet przyjaciel i wspólnik Wokulskiego , który jest <MASK> , jak Atlas niebo , podeprzeć zachwianą spółkę . Mężem tym , który chce obetrzeć łzy tysiącom , ocalić kraj od ruiny , handel popchnąć na nowe drogi … ”
|
||
W tym miejscu wszyscy obecni zwrócili głowy ku krzesłu <MASK> na którym siedział spotniały i zarumieniony Szlangbaum .
|
||
— Mężem tym — zawołał <MASK> — jest pan …
|
||
— Mój syn , Henryś … <MASK> odezwał się głos z kąta .
|
||
Ponieważ ten efekt nie był oczekiwany , więc sala zatrzęsła się od śmiechu . Swoją drogą zarząd spółki udał radosne zdziwienie , zapytał <MASK> : czy chcą przyjąć pana Szlangbauma na wspólnika i kierownika ? a otrzymawszy jednomyślne zezwolenie , wezwał nowego kierownika na fotel prezydialny .
|
||
Tu znowu zrobiło się małe zamieszanie . Natychmiast bowiem zażądał głosu Szlangbaum ojciec i wypowiedziawszy kilka pochwał synowi <MASK> zarządowi , postawił wniosek , że spółka nie może gwarantować wspólnikom więcej nad dziesięć procent rocznego zysku .
|
||
Powstał hałas , kilkunastu mówców zabrało głos i po bardzo ożywionych rozprawach uchwalono , że spółka <MASK> nowych członków , wskazanych przez pana Szlangbauma , a kierunek spraw powierza temuż panu Szlangbaumowi .
|
||
Ostatnim epizodem było przemówienie doktora Szumana , którego wezwano na członka zarządu , ale który odmawiając <MASK> tak zaszczytnego stanowiska w szyderczy sposób pozwolił sobie zażartować ze spółki między arystokracją i Żydami .
|
||
„ Jest to jakby nieślubne małżeństwo — mówił . — Ale ponieważ z takich związków rodzą się <MASK> genialne dzieci , miejmy więc nadzieję , że i nasza spółka wyda jakieś niezwykłe owoce … ”
|
||
Zarząd był zaniepokojony , garstka obecnych oburzona <MASK> ale większość dała doktorowi rzęsiste brawo .
|
||
Wokulski najdokładniej znał przebieg sesji : przez cały bowiem <MASK> tydzień odwiedzano go i zasypywano listami lub anonimami .
|
||
Przy tej sposobności odkrył w sobie nowy i dziwny nastrój duszy . Zdawało mu się , że pękły w nim wszystkie nici łączące go z ludźmi , że są mu obojętni , że go nic nie obchodzi , co ich <MASK> . Słowem , że jest podobny do aktora , który skończywszy rolę na scenie , gdzie przed chwilą śmiał się , gniewał lub płakał , zasiadł obecnie między widzami i na grę swoich kolegów patrzy jak na zabawę dzieci .
|
||
„ Czego oni się tak rzucają ? … Co <MASK> za głupstwa ! … ” — myślał .
|
||
Zdawało mu się , że spoza świata patrzy na ten świat , a <MASK> sprawy widzi z jakiejś nowej strony , której dotychczas nie spostrzegał .
|
||
Przez parę pierwszych dni nachodzili go wspólnicy , pracownicy albo klienci spółki , niezadowoleni z wejścia Szlangbauma , a może zatrwożeni o swoją przyszłość . <MASK> po największej części namawiali go , ażeby wrócił na porzucone stanowisko , które jeszcze może zająć , gdyż kontrakt ze Szlangbaumem nie podpisany .
|
||
Niektórzy w tak smutnych barwach przedstawiali swoje położenie , <MASK> nawet płakali , że Wokulski doznał wzruszenia .
|
||
Lecz zarazem odkrył w sobie taką obojętność , taki brak <MASK> dla cudzej niedoli , że sam się zadziwił .
|
||
„ Coś we mnie umarło ! … ” <MASK> myślał i odprawił interesantów z niczym .
|
||
Potem przyszła druga fala odwiedzających , którzy pod pozorem podziękowania mu za oddane usługi chcieli zaspokoić ciekawość i <MASK> , jak wygląda ten niegdyś silny człowiek , o którym teraz mówiono , że całkiem zniedołężniał ?
|
||
Ci już nie prosili go , ażeby wszedł znowu do spółki , tylko wychwalali <MASK> minioną działalność i mówili , że nieprędko znajdzie się działacz podobny do niego .
|
||
Trzecia fala gości odwiedzała Wokulskiego nie wiadomo po co . Bo nawet już nie mówili <MASK> komplimentów , ale coraz częściej wspominali o Szlangbaumie , jego energii i zdolnościach .
|
||
Z gromady wizytujących wyróżnił się furman Wysocki . Przyszedł pożegnać się ze swoim dawnym chlebodawcą ; chciał nawet <MASK> powiedzieć , lecz nagle rozpłakał się , ucałował go w obie ręce i wybiegł z pokoju .
|
||
Mniej więcej to samo powtarzało się w listach … W jednych znajomi i nieznajomi zaklinali go , ażeby nie cofał się od interesów , ustąpienie jego bowiem będzie klęską dla kraju . Inni chwalili jego minioną działalność lub żałowali go ; jeszcze inni radzili mu połączyć <MASK> ze Szlangbaumem , jako z człowiekiem bardzo zdolnym i myślącym o dobru ogółu . Za to w anonimach wymyślano mu bez miłosierdzia , że zgubiwszy rok temu przemysł krajowy przez sprowadzanie obcych wyrobów , dziś zgubił handel sprzedawszy go Żydom . Nawet wymieniano sumę .
|
||
Wokulski całkiem spokojnie rozmyślał nad tymi rzeczami . Zdawało mu się , że już jest zmarłym człowiekiem , który patrzy na własny pogrzeb . Widział tych , co żałowali go , co go chwalili , co mu złorzeczyli ; widział swego następcę , do którego dziś zaczęły zwracać się sympatie ogółu , a nareszcie zrozumiał , że jest zapomniany i nikomu niepotrzebny <MASK> Był podobny do rzuconego w wodę kamienia , nad którym w pierwszej chwili powstaje wir i zamęt , a później tylko rozbiegają się fale coraz mniejsze , coraz mniejsze … I w końcu nad miejscem , gdzie upadł , tworzy się gładkie zwierciadło wody , gdzie znowu przebiegają fale , lecz zrodzone już w innych punktach wywołane przez kogo innego .
|
||
„ No , ale co dalej ? … — mówił do siebie . — <MASK> nikim nie żyję … nic nie robię … cóż dalej ? … ”
|
||
Przypomniał sobie , że Szuman radził mu upatrzyć jakiś cel w życiu . Rada dobra , ale … jak ją wykonać , kiedy on sam <MASK> czuł żadnego pragnienia , nie miał sił ani ochoty ? … Był jak zeschły liść , który tam pójdzie , gdzie nim wiatr rzuci .
|
||
„ Kiedyś przeczuwałem ten stan — myślał — ale dziś <MASK> , że nie miałem o nim pojęcia … ”
|
||
Pewnego dnia usłyszał w przedpokoju głośny spór . Wyjrzał i <MASK> Węgiełka , którego lokaj nie chciał puścić do pokoju .
|
||
— Ach , to ty ! — rzekł Wokulski <MASK> — Chodźże no … Co u was słychać ?
|
||
Węgiełek z początku przypatrywał mu się z miną niespokojną <MASK> stopniowo jednak ożywił się i nabrał otuchy .
|
||
— Mówili — rzekł z uśmiechem — że wielmożny pan już na ostatnich nogach , ale widzę , łgali <MASK> Zmizerniał pan , bo zmizerniał , ale na księżą oborę to już żadnym sposobem pan nie patrzy …
|
||
— Co słychać ? <MASK> powtórzył Wokulski .
|
||
Węgiełek szeroko opowiedział mu , że już ma dom , lepszy od tamtego , co się spalił , i że <MASK> mnóstwo roboty . Dlatego właśnie przyjechał do Warszawy , ażeby kupić materiały i zabrać choćby ze dwu pomocników .
|
||
— Fabrykę mógłbym założyć , mówię wielmożnemu <MASK> ! … — zakończył Węgiełek .
|
||
Wokulski słuchał go milcząc <MASK> Nagle zapytał :
|
||
— A z <MASK> jesteś szczęśliwy ?
|
||
Cień przeleciał po <MASK> Węgiełka .
|
||
— Dobra kobieta , wielmożny panie , ale … Wreszcie przed panem powiem jak przed Bogiem … Trochę nam już nie <MASK> … Zawsze to prawda , że czego oczy nie widzą , tego sercu nie żal ; ale jak raz zobaczą …
|
||
— Co to znaczy ! <MASK> — zdziwił się Wokulski .
|
||
— Ot , nic . Wiem przecie , kogo wziąłem , alem był spokojny , bo kobieta dobra , cicha , pracowita i przywiązana do mnie <MASK> ten pies . No , ale co z tego ? … Dopótym był spokojny , dopókim nie zobaczył jej dawnego gacha czy jak tam …
|
||
— W Zasławiu , panie — ciągnął Węgiełek . — Jednej niedzieli poszliśmy z Marysią na zamek ; chciałem jej pokazać ten potok , gdzie zginął kowal , i ten <MASK> , co na nim wielmożny pan kazał mi wyciąć napis . Wtem patrzę , jest powóz pana barona Dalskiego , co ożenił się z wnuczką nieboszczki pani Zasławskiej …
|
||
Dobra to była pani , niech <MASK> Bóg da wieczne odpocznienie ! …
|
||
— Znasz barona ? <MASK> spytał Wokulski .
|
||
— Ojej ! — odparł Węgiełek — przecie pan baron gospodaruje teraz dobrami po nieboszczce , dopóki się tam coś nie zrobi <MASK> A ja już za jego rządów wyklejałem pokoje i poprawiałem okna . Znam go ! … rzetelny pan i hojny …
|
||
— Więc mówię wielmożnemu panu , stoimy w zamku z Marysią i patrzymy na potok , aż ci <MASK> jeden raz włażą między gruzy : pani baronowa , niby wnuczka nieboszczki , i ten psubrat Starszczak …
|
||
Wokulski rzucił się <MASK> krześle .
|
||
— Kto ? <MASK> — szepnął .
|
||
— Ten pan Starski , także wnuk po nieboszczce pani Zasławskiej , co się podlizywał jej za życia , <MASK> teraz chce zwalić testament , bo mówi , że babka przed śmiercią zwariowała … Taki to on !
|
||
Odpoczął i <MASK> dalej :
|
||
— Wzięli się z panią baronową pod ręce , patrzyli na nasz kamień , ale więcej gadali ze sobą i chichotali . <MASK> Starszczak ogląda się . Zobaczył moją żonę i roześmiał się do niej nieznacznie , a ona tak zbielała jak chusta …
|
||
„ Co ci to , Maryś ? … ” — mówię . A ona : „ Nic mi … ” A tymczasem pani baronowa i ten bisurman zbiegli z górki zamkowej i poszli między leszczynę . „ Co ci to ? … — mówię jeszcze <MASK> do Marysi . — Ino mi gadaj prawdę , bom zmiarkował , że się z tym cholerą znasz … ” A ona siadła na ziemi i w płacz : „ Żeby go Bóg skarał ! — mówi — przecie on najpierwszy mnie zgubił … ”
|
||
Wokulski przymknął oczy , <MASK> zirytowanym głosem opowiadał :
|
||
— Jakem to usłyszał , wielmożny panie , myślałem , że polecę za nim i choć przy pani baronowej , nogami go zabiję na miejscu . Taki mnie żal zdjął . Ale wnet przyszło mi do głowy : „ Po cóżeś się , durny , z nią ożenił ? Wiedziałeś przecie , co za jedna … ” I w tym momencie serce mi zemdlało , żem się nawet bał zejść z górki , a na żonę wcalem nie spojrzał . Ona mówi : „ Gniewasz się ? … ” A ja : „ Pewnieście <MASK> tu spotykali ? … ” „ Bogiem się świadczę — ona odpowiada — żem go tylko wtedy widziała … ” „ I dobrzeście się sobie przypatrzyli ! … — ja mówię . — Bodajem był pierwej oślepł , nimem na cię spojrzał ; bodajem zdechł , niżem się z tobą poznał … ” A ona pyta się z płaczem : „ Za co się gniewasz ? … ” Ja jej wtedy powiedziałem , pierwszy i ostatni raz : „ Świnia jesteś , i tyle … ” — bom już nie mógł wytrzymać .
|
||
Wtem patrzę , leci sam pan baron , zakaszlany , aż posiniał , i pyta : „ Nie widziałeś , Węgiełek , mojej żony ? … ” Mnie coś wtedy do łba strzeliło , żem mu odpowiedział : „ Widziałem <MASK> jaśnie panie , poszła w krzaki z panem Starskim . Już mu zabrakło pieniędzy na kupowanie dziewcząt , to teraz chwyta się mężatek … ” No , jak on na mnie wtedy spojrzał , choć i pan baron ! …
|
||
Węgiełek ukradkiem <MASK> oczy .
|
||
— Ot , takie jest moje życie , wielmożny panie . Byłem spokojny , dopókim nie zobaczył jednego gacha ; ale teraz na kogo spojrzę , wydaje mi się , że i on mój szwagier … A od żony , choć jej o tym nie gadam , to tak mnie odpycha … tak mnie odpycha , jakby co między mną i nią stało … Nawet pocałować jej nie <MASK> po dawnemu i żeby nie święta przysięga , to mówię panu , już bym porzucił dom i leciał gdzie na cztery strony … A wszystko tylko z tego idzie , żem do niej przywiązany . Bo żebym ja jej nie lubił , to co mi tam ! … Gospodyni staranna , dobrze gotuje , pięknie szyje i w domu cichutka jak pajęczyna . Niechby tam miała gachów .
|
||
Ale żem ją lubił , więc przez to taki mam żal <MASK> złość , że się we mnie wszystko pali na popiół …
|
||
Węgiełek drżał <MASK> gniewu .
|
||
— Z początku , wielmożny panie , jakeśmy się pobrali , tom ino wyglądał dzieci . Ale dziś to mnie strach bierze , ażebym zamiast mojego dziecka nie zobaczył gachowego . <MASK> przecie wiadomo , że jak wyżlica ma raz szczenięta z kundlem , to później żebyś jej dawał wyżły najlepsze , zawsze się odezwie kundel w pomiocie , widać przez zapatrzenie …
|
||
— Muszę wyjść — rzekł nagle Wokulski — więc bądź <MASK> … A przed wyjazdem wstąp jeszcze do mnie …
|
||
Węgiełek pożegnał go bardzo serdecznie , <MASK> przedpokoju zaś rzekł do lokaja :
|
||
— Coś waszemu panu dolega … Zrazu tom myślał , że zdrów , choć źle wygląda <MASK> ale on , widać , nietęgi … Niech się wami Pan Bóg opiekuje ! …
|
||
— A widzisz , mówiłem ci , żebyś tam nie właził i <MASK> nie gadał — odparł pochmurnie lokaj wypychając go do sieni .
|
||
Po odejściu Węgiełka Wokulski <MASK> w głęboką zadumę .
|
||
„ Stali naprzeciw mego kamienia i śmieli się ! … — <MASK> . — Nawet kamień musiał zbezcześcić , niewinny kamień . ”
|
||
Przez chwilę zdawało mu się , że znalazł nowy cel , chodziło tylko o wybór : czy wypalić w łeb Starskiemu wymieniwszy mu pierwej <MASK> osób , którym zrujnował szczęście , czyli też — zostawić go przy życiu , lecz doprowadzić do ostatecznej nędzy i upodlenia ? …
|
||
Ale wnet przyszedł rozmysł i wydało mu się rzeczą dziecinną , a nawet niesmaczną , <MASK> on miał poświęcać majątek , pracę i spokojność dla zemsty nad tego rodzaju człowiekiem .
|
||
„ Wolałbym zastanawiać się nad tępieniem myszy polnych albo karaluchów , bo one są rzeczywistą klęską , a taki Starski … licho wie , co to jest <MASK> … Zresztą niepodobna , ażeby człowiek tak ograniczony mógł być wyłączną przyczyną tylu nieszczęść . On jest tylko iskrą , która podpala już gotowe materiały … ”
|
||
Położył się na <MASK> i myślał :
|
||
„ Mnie urządził — dlaczego ? … Miał wspólniczkę najzupełniej godną siebie , no i drugą wspólniczkę : moją głupotę . Jak można było od razu nie poznać się na tej kobiecie i zrobić ją bożyszczem dlatego tylko , że pozowała na istotę wyższą ? … Urządził też Dalskiego , ale kto winien Dalskiemu , że oszalał na starość dla osoby , której wartość moralna leżała jak na półmisku … Przyczyną klęsk świata nie są <MASK> ani im podobni , ale przede wszystkim głupota ich ofiar . A znowu ani Starski , ani panna Izabela , ani pani Ewelina nie spadli z księżyca , tylko wyhodowali się w pewnej sferze , epoce i wśród pewnych pojęć . Oni są jak wysypka , która sama przez się nie stanowi choroby , ale jest objawem zakażenia społecznych soków . Co się tu mścić nad nimi , po co ich tępić … ”
|
||
Tego wieczora Wokulski pierwszy raz wyszedł na ulicę i przekonał się , jak jest osłabiony . Kręciło mu się w głowie od turkotu dorożek i ruchu przechodniów , i po prostu bał się zbyt daleko odchodzić <MASK> mieszkania . Zdawało mu się , że nie dojdzie do Nowego Światu , że nie trafi z powrotem albo że mimo woli zrobi jakiś śmieszny skandal . Nade wszystko zaś lękał się spotkania znajomej twarzy .
|
||
Wrócił zmęczony i wzburzony , <MASK> tej nocy spał dobrze .
|
||
W tydzień po odwiedzinach Węgiełka wpadł Ochocki . Zmężniał <MASK> opalił się i wyglądał na młodego szlachcica .
|
||
— A pan skąd ? <MASK> zapytał go Wokulski .
|
||
— Prosto z Zasławka , gdzie siedzę prawie od dwu miesięcy — odparł Ochocki . <MASK> A niechże ich w końcu diabli wezmą , w jakie wpadłem awantury ! …
|
||
— Ja , ja , panie , i w dodatku <MASK> winy . Włosy panu powstaną na głowie ! …
|
||
Zapalił papierosa <MASK> prawił :
|
||
— Nie wiem , czyś pan słyszał , że nieboszczka prezesowa , oprócz drobnej części , cały swój majątek zapisała na cele dobroczynne . Szpitale , domy podrzutków , szkółki , sklepy wiejskie et caetera … A książę , Dalski i ja należymy do grona wykonawców jej woli … Bardzo dobrze ! … Już zaczynamy wykonywać , a raczej starać się o zatwierdzenie testamentu , gdy wtem <MASK> będzie z miesiąc ) wraca z Krakowa Starski i oświadcza nam , że w imieniu pokrzywdzonej rodziny wytoczy proces o zwalenie testamentu . Naturalnie , książę ani ja nie chcemy o tym słyszeć ; ale baron , którego podburzyła żona , zbuntowana przez Starskiego , otóż baron zaczyna mięknąć … Nawet z tej racji przemówiliśmy się parę razy , a książę wprost zerwał z nim stosunki …
|
||
Tymczasem co się dzieje — mówił Ochocki zniżając głos . — Pewnej niedzieli baron z żoną i ze Starskim pojechali do Zasławia na spacer . Co tam zaszło ? … nie wiem , dość , że rezultat jest następujący . Baron jak najenergicznej oświadczył , że testamentu obalić nie pozwoli , ale to jeszcze nic … Bo tenże baron stanowczo rozwodzi się ze swoją ubóstwianą małżonką ( słyszałeś pan ? … ) . Ale i to jeszcze nic : gdyż baron przed dziesięcioma dniami strzelał się <MASK> Starskim i dostał kulą po wierzchu żeber … Mówię panu , jakby mu kto hakiem rozdarł skórę od prawej do lewej strony piersi … Zły stary , wrzeszczy , wymyśla , gorączkuje , ale żonie kazał natychmiast wyjechać do familii i jestem pewny , że jej nie przyjmie … To twarda sztuka ! … A tak się bestia zawziął , że na łożu boleści kazał felczerowi , ażeby mu , na złość żonie , ufarbował łeb i zarost i dziś wygląda na dwudziestoletniego trupa .
|
||
— Z panią dobrze zrobił — <MASK> — ale ufarbował się niepotrzebnie .
|
||
— No i po żebrach dostał niepotrzebnie — wtrącił Ochocki . — A niewiele brakowało , ażeby <MASK> mózgownicę Starskiemu ! … Kule zawsze ślepe . Mówię panu , żem przechorował ten wypadek .
|
||
— I gdzież teraz jest ten <MASK> ? — spytał Wokulski .
|
||
— Starski ? … Dmuchnął za granicę , i nie tyle przed impertynencjami , które go zaczęły spotykać , <MASK> przed wierzycielami . Panie ! co to za majster … Przecież on ma ze sto tysięcy rubli długów .
|
||
Nastało długie milczenie . Wokulski siedział tyłem do okna <MASK> spuszczoną głową . Ochocki cicho pogwizdując rozmyślał .
|
||
Nagle ocknął się i zaczął <MASK> jakby do siebie :
|
||
— Co to za dziwna plątanina — życie ludzkie ! Kto by się spodziewał , że <MASK> cymbał Starski może zrobić tyle dobrego … I właśnie z racji , że jest cymbałem …
|
||
Wokulski podniósł głowę i <MASK> spojrzał na Ochockiego .
|
||
— Prawda , że dziwne ? … — ciągnął Ochocki — a przecież tak jest . Gdyby Starski był człowiekiem przyzwoitym i nie awanturował się z młodą panią baronową , Dalski niezawodnie poparłby jego pretensje do testamentu , ba ! dałby mu nawet pieniędzy na <MASK> , gdyż zyskałaby na tym i jego żona . Ale że Starski jest cymbał , więc naraził się baronowi i … uratował zapisy . Tym sposobem nawet nie urodzone jeszcze pokolenia chłopów zasławskich powinny błogosławić Starskiego za to , że umizgał się do baronowej …
|
||
— Paradoks ! … <MASK> wtrącił Wokulski .
|
||
— Paradoks ! … To są przecie fakta . A cóż pan sądzisz , czy Starski nie ma zasługi , że uwolnił barona od takiej żony ? … Mówiąc między nami , to żaba , nie kobieta . Myślała tylko o strojach , zabawach i kokietowaniu , ja nawet nie wiem , czy ona co kiedy czytała , czy na co patrzyła <MASK> uwagą … Istny kawał mięsa przy kości , który udawał , że ma duszę , a miał zaledwie żołądek … Pan jej nie znałeś , pan nie wyobrażasz sobie , co to jest za automat i jak tam pod wszelkimi pozorami człowieczeństwa nie było nic ludzkiego … Że baron nareszcie poznał się na niej , toż to jakby wygrał wielki los …
|
||
— Boże miłosierny ! <MASK> szepnął Wokulski .
|
||
— Co pan mówi <MASK> — zapytał Ochocki .
|
||
— Ale ocalenie zapisów nieboszczki prezesowej i uwolnienie barona <MASK> takiej żony to dopiero cząstka zasług Starskiego …
|
||
Wokulski przeciągnął się <MASK> krześle .
|
||
— Bo wyobraź pan sobie , że ten cymbał swoimi umizgami może przyczynić się do faktu rzeczywiście doniosłego — mówił Ochocki . — Rzecz jest taka . Ja nieraz napomykałem Dalskiemu ( i zresztą wszystkim , którzy mają pieniądze ) , że warto by założyć w Warszawie gabinet doświadczalny do technologii chemicznej i mechanicznej . Bo pojmujesz pan , u nas nie ma wynalazków przede wszystkim dlatego , że nie ma ich gdzie robić … Naturalnie , baron słuchał moich wywodów jednym uchem , a drugim je wypuszczał . Coś mu z tego jednak ugrzęzło w mózgu , bo dziś , kiedy Starski połaskotał go po sercu i po żebrach , mój baron , rozmyślając nad sposobami wydziedziczenia żony , gadał ze mną po całych dniach o pracowni technologicznej . A na <MASK> się to zda ? … A czy ludzie istotnie zrobią się mądrzejsi i lepsi , gdyby im ufundować pracownię ? … A ile by kosztowała i czy ja podjąłbym się urządzenia podobnej instytucji ? … Kiedym zaś wyjeżdżał , rzeczy tak stanęły , że baron wezwał do siebie rejenta i spisali jakiś akt , który , o ile mogę wnosić z półsłówek , dotyczy właśnie pracowni . Zresztą Dalski prosił mnie , ażeby mu wskazać facetów zdolnych do dyrygowania tym interesem . No i patrz pan , czy to nie ironia losu , ażeby takie zero jak Starski , taki gatunek publicznego mężczyzny na pociechę nudzących się mężatek , ażeby ten frant był zarodkiem technologicznej pracowni ! … I niechże mi teraz dowodzą , że na świecie jest coś niepotrzebnego .
|
||
Wokulski otarł pot z twarzy , która <MASK> białej chustce wydawała się prawie popielatą .
|
||
— Ale może ja pana męczę <MASK> … — zapytał Ochocki .
|
||
— Owszem , niech pan mówi … Chociaż … zdaje mi się , że <MASK> trochę przecenia zasługi tego … pana , a już całkiem zapomina pan …
|
||
— O <MASK> ? …
|
||
— O tym , że pracownia technologiczna wyrośnie z cierpień , z gruzów ludzkiego szczęścia . I nawet nie <MASK> pan sobie pytania , jaką drogę przeszedł baron od miłości dla swojej żony do … pracowni technologicznej ! …
|
||
— A cóż mnie to obchodzi ! — zawołał Ochocki wyrzucając rękoma . — Kupić <MASK> społeczny za cierpienia , choćby najokropniejsze , jednostki , to dalibóg ! tanie kupno …
|
||
— A czy pan przynajmniej wiesz , jakie <MASK> cierpienia jednostek ? — spytał Wokulski .
|
||
— Wiem ! wiem ! … Wyrywali mi przecież bez <MASK> paznokieć u nogi i jeszcze u wielkiego palca …
|
||
— Paznokieć ? — powtórzył w zamyśleniu Wokulski . — A czy pan zna ten dawny aforyzm : „ Niekiedy duch ludzki rozdziera się i <MASK> z samym sobą ? … ” Kto wie , czy to nie gorsze od wyrywania paznokcia , a może od zdarcia całej skóry ?
|
||
— Iii … to jakaś niemęska dolegliwość ! — odparł krzywiąc się Ochocki <MASK> — To może kobiety doświadczają czegoś podobnego przy porodach … Ale mężczyzna …
|
||
Wokulski roześmiał <MASK> głośno .
|
||
— Śmiejesz się pan ze mnie <MASK> … — ofuknął Ochocki .
|
||
— Nie , tylko z barona … A <MASK> dlaczego nie podjąłeś się zorganizować pracowni technologicznej ?
|
||
— Dajże mi pan spokój ! Wolę pojechać do gotowej pracowni , a nie dopiero tworzyć nową , z której bym nie doczekał <MASK> owoców i sam zmarniał . Na to trzeba mieć zdolności administracyjne i pedagogiczne , a już bynajmniej nie myśleć o machinach latających …
|
||
— Więc ? … <MASK> spytał Wokulski .
|
||
— Jakie więc ? … Bylem odebrał mój kapitalik , jaki jeszcze mam na hipotece , a o który od trzech lat nie mogę się <MASK> , zmykam za granicę i na serio biorę się do roboty . Tutaj można nie tylko rozpróżniaczyć się , ale zgłupieć i skwaśnieć …
|
||
— Pracować <MASK> można .
|
||
— Facecje ! … — odparł Ochocki . — Bo nawet , pominąwszy brak pracowni , tu przede wszystkim nie ma naukowego klimatu . Tu jest miasto karierowiczów , między którymi istotny badacz uchodzi za gbura albo wariata . Ludzie uczą się nie dla wiedzy , ale dla posady ; a posadę i rozgłos zdobywają przez stosunki , przez baby , przez rauty , czy ja wiem wreszcie przez co ! … Skąpałem się w tej sadzawce . Znam prawdziwie uczonych , nawet ludzi z geniuszem , którzy nagle zatrzymani w swym rozwoju wzięli się do dawania lekcyj albo do pisania artykułów popularnych , których nikt nie czyta , a choćby czytał , nie rozumie . Rozmawiałem z wielkimi przemysłowcami myśląc , że <MASK> ich do popierania nauki , choćby dla praktycznych wynalazków . I wiesz pan , com poznał ? … Oto oni mają takie wyobrażenie o nauce jak gęsi o logarytmach . A wiesz pan , jakie wynalazki zainteresowałyby ich ? … Tylko dwa : jeden , który by wpłynął na zwiększenie dywidend , a drugi , który by nauczył ich pisać takie kontrakty obstalunkowe , żeby na nich można było okpić kundmana bądź na cenie , bądź na towarze . Przecież oni , dopóki myśleli , że pan zrobisz szwindel na tej spółce do handlu z cesarstwem , nazywali pana geniuszem ; a dziś mówią , że pan masz rozmiękczenie mózgu , ponieważ dałeś swoim wspólnikom o trzy procent więcej , aniżeli obiecałeś .
|
||
— Wiem o tym <MASK> odparł Wokulski .
|
||
— No , więc spróbujże pan między takimi ludźmi pracować dla nauki . Zdechniesz z głodu albo zidiociejesz ! … Ale za to jeżeli będziesz pan umiał tańczyć , grać na jakim instrumencie , występować w teatrze amatorskim , a nade wszystko bawić damy , aaa … to zrobisz pan karierę . Natychmiast ogłoszą pana za znakomitość i <MASK> takie stanowisko , na którym dochody dziesięć razy przeniosą wartość pańskiej pracy . Rauty i damy , damy i rauty ! … A ponieważ ja nie jestem lokajem , ażebym miał fatygować się na rautach , a damy uważam za bardzo pożyteczne , ale tylko do rodzenia dzieci , więc umknę stąd , chociażby do Zurychu .
|
||
— A do Geista nie pojechałbyś <MASK> ? — spytał Wokulski .
|
||
— Tam trzeba setek tysięcy rubli , których ja nie mam — odparł . — Zresztą , choćbym je miał , <MASK> pierwej przekonać się , co to jest naprawdę ? … Bo owe zmniejszanie ciężaru gatunkowego ciał wygląda mi na bajkę .
|
||
— Przecież pokazywałem panu <MASK> — rzekł Wokulski .
|
||
— Aha , prawda … Niech no ją <MASK> pokaże ! … — zawołał Ochocki .
|
||
Wokulskiemu wystąpił na twarz chorobliwy <MASK> i szybko zniknął .
|
||
— Już jej nie mam ! <MASK> — rzekł stłumionym głosem .
|
||
— Cóż się z nią stało <MASK> — zdziwił się Ochocki .
|
||
— Mniejsza ! … Przypuść pan , że upadła gdzieś w kanał <MASK> Ale czy do Geista pojechałbyś pan mając na przykład pieniądze ? …
|
||
— Owszem , pojechałbym , ale najpierwej dla sprawdzenia faktu . Bo to , co ja wiem o <MASK> chemicznych , wybacz pan , ale nie godzi się z teorią zmienności ciężarów gatunkowych poza pewną granicą .
|
||
Obaj umilkli , a wkrótce Ochocki opuścił Wokulskiego . <MASK> Ochockiego zbudziła w Wokulskim nowy prąd myśli .
|
||
Poczuł nie tylko chęć , ale żądzę przypomnienia sobie doświadczeń chemicznych i tego samego dnia <MASK> na miasto , ażeby kupić retort , rurek , epruwetek tudzież rozmaitych preparatów .
|
||
Pod wpływem tej myśli wyszedł śmiało na ulicę , nawet wsiadł w dorożkę ; na ludzi patrzył obojętnie i nie doznawał przykrości widząc <MASK> że jedni ciekawie przypatrują mu się , inni go nie poznają , a inni nawet uśmiechają się złośliwie na jego widok .
|
||
Ale już w magazynie szkieł , a jeszcze bardziej w składzie materiałów aptecznych przyszło mu na myśl , jak dalece osłabła w nim nie <MASK> energia , ale wprost ludzka samodzielność , jeżeli rozmowa z Ochockim przypomniała mu chemię , którą nie zajmował się od kilku lat ! …
|
||
„ Wszystko jedno — mruknął — <MASK> mi to czas zapełni . ”
|
||
Na drugi dzień zakupił wagę precyzyjną i kilka bardziej skomplikowanych narzędzi i <MASK> się do roboty jak uczeń , który dopiero zaczyna studia .
|
||
Na początek otrzymał wodór , co przypomniało mu czasy akademickie , kiedy to wyrabiało się wodór we flaszce owiniętej ręcznikiem , przy pomocy puszek od szuwaksu . Jakie to <MASK> szczęśliwe czasy ! … Potem przyszły mu na myśl balony jego pomysłu , a potem Geist , który utrzymywał , że chemia związków wodoru zmieni dzieje ludzkości …
|
||
„ No , a gdybym tak ja za parę lat trafił na ów metal , którego Geist poszukuje ? — rzekł do siebie . — Geist twierdzi , że odkrycie <MASK> od wypróbowania kilku tysięcy kombinacji ; jest to więc loteria , a ja mam szczęście … Gdybym zaś znalazł taki metal , co wówczas powiedziałaby panna Izabela ? … ”
|
||
Gniew zakipiał w nim <MASK> to wspomnienie .
|
||
„ Ach — szepnął — chciałbym być sławnym i potężnym <MASK> ażebym mógł jej dowieść , jak nią gardzę … ”
|
||
Potem przyszło mu na myśl , że pogarda nie objawia się ani gniewem <MASK> ani chęcią upokorzenia kogoś , i znowu zabrał się do roboty .
|
||
Elementarne doświadczenia z wodorem sprawiały mu najwięcej <MASK> , toteż powtarzał je najczęściej .
|
||
Jednego dnia zrobił sobie harmonijkę fizyczną i tak głośno na niej wygrywał , że nazajutrz odwiedził go sam <MASK> domu zapytując z całą uprzejmością , czy nie zgodziłby się na odstąpienie swojego mieszkania od kwartału ?
|
||
— A ma pan kandydata <MASK> — spytał Wokulski .
|
||
— To jest … tak jakby … <MASK> mam — odpowiedział zakłopotany gospodarz .
|
||
— W takim <MASK> odstąpię .
|
||
Gospodarz trochę się zdziwił gotowości Wokulskiego , ale <MASK> go bardzo zadowolony . Wokulski śmiał się .
|
||
„ Oczywiście — myślał — uważa mnie za bzika albo za bankruta … Tym lepiej <MASK> … Prawdę bowiem powiedziawszy , mogę doskonale mieszkać w dwu pokojach zamiast ośmiu . ”
|
||
Potem przychodziły chwile , że nie wiadomo dlaczego żałował pośpiechu w <MASK> mieszkania . Ale wówczas przypomniał sobie barona i Węgiełka .
|
||
„ Baron — mówił — rozwodzi się z żoną , która romansowała z innym ; Węgiełek stracił serce do swojej dlatego <MASK> , że na własne oczy zobaczył jednego z jej gachów … Cóż bym więc ja powinien zrobić ? … ”
|
||
I znowu zabierał się do analiz , z <MASK> widząc , że nie bardzo stracił wprawę .
|
||
Zajęcia te wybornie go pochłaniały . Niekiedy przez kilka godzin z rzędu nie myślał o pannie Izabeli , a wtedy czuł , że <MASK> zmęczony mózg naprawdę wypoczywa . Nawet przygasła w nim obawa ludzi i ulic , i zaczął coraz częściej wychodzić na miasto .
|
||
Jednego dnia pojechał aż do Łazienek ; zrobił więcej , gdyż spojrzał w aleję , po której niegdyś spacerował z panną Izabelą . Wtem zwabione przez kogoś łabędzie rozpuściły skrzydła i uderzając nimi o wodę przyleciały <MASK> brzegu . Zwykły ten widok straszne zrobił wrażenie na Wokulskim : przypomniał mu odjazd panny Izabeli z Zasławka … Jak szalony uciekł z parku , wpadł do dorożki i z zamkniętymi oczyma zajechał do domu .
|
||
Tego dnia nie zajmował się niczym , <MASK> w nocy miał dziwny sen .
|
||
Śniło mu się , że stanęła przed nim panna Izabela i ze łzami w oczach zapytywała go : czemu ją porzucił ? … <MASK> owa podróż do Skierniewic , rozmowa ze Starskim i jego umizgi były tylko snem . Wszakże jemu się to tylko śniło …
|
||
Wokulski zerwał się z <MASK> i zapalił światło .
|
||
„ Co tu jest snem ? … — pytał się . — <MASK> podróż do Skierniewic , czy jej żal i wyrzuty ? … ”
|
||
Do rana nie mógł zasnąć , trapiły <MASK> kwestie i wątpliwości największej wagi .
|
||
„ Czy osoby , siedzące w słabo oświetlonym wagonie , mogły odbić się w szybie — myślał — i czy to , co widziałem wówczas , nie było halucynacją ? … Czy posiadam w tym stopniu język angielski , ażebym nie mógł przesłyszeć się <MASK> do znaczenia niektórych wyrazów ? … Jak ja wyglądam wobec niej , jeżelim zrobił tak straszny afront bez powodu ? … Przecież kuzyni , i jeszcze znający się od dziecka , mogą prowadzić nawet dość drastyczne rozmowy nie zdradzając niczyjego zaufania ? …
|
||
Co ja zrobiłem , nieszczęśliwy , jeżelim się omylił tylko pod wpływem nieusprawiedliwionej zazdrości ! … Wszakże ten Starski kochał <MASK> w baronowej , panna Izabela wiedziała o tym i już chyba nie miałaby wstydu romansując z cudzym kochankiem … ”
|
||
Potem przypomniał sobie swoje życie obecne , tak puste , tak okropnie puste ! … Zerwał z dotychczasowymi zajęciami , zerwał z ludźmi i już nie miał przed sobą nic , no — nic . Co dalej pocznie ? … Czy <MASK> czytać fantastyczne książki ? Czy robić bezcelowe doświadczenia ? Czy jechać gdzie ? Czy ożenić się ze Stawską ? … Ależ cokolwiek z tego wybierze , gdziekolwiek pójdzie , nigdy nie pozbędzie się ani żalu , ani uczucia samotności !
|
||
„ No , a baron ? … — rzekł do siebie . — Ożenił się ze swoją panną Eweliną i co <MASK> … Myśli dziś o założeniu pracowni technologicznej , on , który może nawet nie rozumie , co znaczy technologia … ”
|
||
Dzień i kąpiel pod prysznicem nadała <MASK> inny kierunek myślom Wokulskiego .
|
||
„ Mam , co najmniej , trzydzieści do czterdziestu tysięcy rubli rocznie ; wydam na siebie dwa do trzech tysięcy , cóż zrobię z resztą , co z majątkiem , który mnie wprost przytłacza ? … <MASK> taką sumę mógłbym ustalić byt tysiącowi rodzin ; ale co mi z tego , jeżeli jedne z nich będą nieszczęśliwymi jak Węgiełek , a inne odwdzięczą mi się tak jak dróżnik Wysocki ? … ”
|
||
Znowu przypomniał sobie Geista i jego tajemniczy warsztat , w którym wykluwał się zarodek nowej cywilizacji . Tam włożony majątek i praca opłaciłaby się milion milionów razy . Tam był i cel kolosalny , <MASK> sposób zapełnienia czasu , a w perspektywie sława i potęga , jakiej nie widziano na świecie … Pancerniki unoszące się w powietrzu ! … czy mogło być coś niezmierniejszego w skutkach ? …
|
||
„ A jeżeli nie ja znajdę ów metal , tylko ktoś inny <MASK> co jest bardzo prawdopodobne ? … ” — pytał sam siebie .
|
||
„ No to i cóż ? — odpowiadał . — W najgorszym razie należałbym do tych kilku , którzy wynalazek posunęli naprzód . Taka sprawa warta przecie ofiary <MASK> bezużytecznego majątku i bezcelowego życia . Więc lepiej tu zmarnować się w czterech ścianach albo zgłupieć przy preferansie aniżeli tam sięgać po bezprzykładną chwałę ? … ”
|
||
Stopniowo w duszy Wokulskiego coraz wyraźniej począł zarysowywać się jakiś zamiar ; lecz im dokładniej pojmował go , im więcej <MASK> w nim zalet , tym lepiej czuł , że do wykonania brakuje mu energii , a nawet pobudki .
|
||
Wola jego była zupełnie sparaliżowana ; ocucić ją mogło tylko silne wstrząśnienie . Tymczasem <MASK> nie przychodziło , a codzienny bieg wypadków pogrążał Wokulskiego w coraz głębszej apatii .
|
||
„ Już nie ginę , ale <MASK> ” — mówił do siebie .
|
||
Rzecki , który odwiedzał go coraz rzadziej <MASK> patrzył na niego z przerażeniem .
|
||
— Źle robisz , Stachu — odzywał się nieraz . — Źle <MASK> źle , źle ! … Lepiej nie żyć aniżeli tak żyć …
|
||
Pewnego dnia służący oddał Wokulskiemu <MASK> zaadresowany kobiecą ręką .
|
||
Otworzył go <MASK> przeczytał :
|
||
„ Muszę się z panem widzieć , <MASK> dziś o trzeciej po południu .
|
||
„ Czego ona może chcieć ode mnie <MASK> … ” — zapytał zdumiony .
|
||
Ale przed <MASK> pojechał .
|
||
Punkt o trzeciej Wokulski znalazł się w przedpokoju Wąsowskiej . Lokaj , nawet nie pytając , <MASK> jest , otworzył drzwi do salonu , po którym szybkimi krokami spacerowała piękna wdowa .
|
||
Była w ciemnej sukni , doskonale uwydatniającej jej posągową figurę ; rude włosy , jak zwykle , <MASK> zebrane w ogromny węzeł , ale zamiast szpilki tkwił w nich wąski sztylecik ze złotą rękojeścią .
|
||
Na jej widok ogarnęło Wokulskiego osobliwe uczucie radości i rozrzewnienia <MASK> podbiegł do niej i gorąco ucałował jej rękę .
|
||
— Nie powinna bym mówić z panem ! <MASK> — rzekła pani Wąsowska wydzierając mu rękę .
|
||
— W takim razie po cóż mnie pani wezwała ? — odparł zdziwiony <MASK> Zdawało mu się , że go na wstępie oblano zimną wodą .
|
||
— Niech <MASK> siada .
|
||
Wokulski siadł milcząc ; pani <MASK> wciąż chodziła po salonie .
|
||
— Doskonale się pan popisuje , nie ma co mówić ! … — zaczęła po chwili wzburzonym głosem . — Naraził pan osobę z towarzystwa na plotki , jej ojca na chorobę , całą rodzinę na przykrości … Zamyka się pan po <MASK> miesięcy w domu , robi pan zawód kilkunastu ludziom , którzy mu nieograniczenie ufali , a potem nawet poczciwy książę wszystkie pańskie dziwactwa nazywa „ przyczynkiem do działalności kobiet … ” Winszuję panu … Gdybyż to jeszcze zrobił jaki student …
|
||
Nagle umilkła … Wokulski <MASK> strasznie zmieniony .
|
||
— Ach , cóż znowu , przecież mi pan chyba nie zemdlejesz <MASK> … — rzekła przestraszona . — Dam panu wody albo wina …
|
||
— Dziękuję pani — odparł . Jego twarz bardzo szybko odzyskała naturalną barwę <MASK> spokojny wyraz . — Widzi pani , że naprawdę nie jestem zdrów .
|
||
Pani Wąsowska zaczęła mu <MASK> pilnie przypatrywać .
|
||
— Tak — mówiła — trochę pan zeszczuplał , ale z tą brodą jest <MASK> wcale nieźle . Nie powinien pan jej golić … Wygląda pan interesująco …
|
||
Wokulski rumienił się jak dzieciak . Słuchał pani Wąsowskiej i dziwił <MASK> czując , że jest wobec niej nieśmiały , prawie zawstydzony .
|
||
„ Co się ze mną <MASK> ? ” — pomyślał .
|
||
— W każdym razie powinien pan zaraz wyjechać na wieś — ciągnęła dalej . — Kto słyszał siedzieć w mieście na początku sierpnia ? … O , basta , mój panie ! … Pojutrze zabieram pana do siebie , <MASK> inaczej cień nieboszczki prezesowej nie dałby mi spokoju … Od dzisiejszego dnia przychodzi pan do mnie na obiady i kolacje ; po obiedzie jedziemy na spacer , a pojutrze … bądź zdrowa , Warszawo ! … Dosyć tego …
|
||
Wokulski był tak zahukany , że nie umiał zdobyć się na odpowiedź . Nie wiedział <MASK> co zrobić z rękoma , i czuł , że na twarz biją mu ognie .
|
||
Zadzwoniła . <MASK> lokaj .
|
||
— Proszę podać wina — rzekła pani Wąsowska . — Wiesz <MASK> tego maślacza … Panie Wokulski , niech pan zapali papierosa .
|
||
Wokulski natychmiast zapalił papierosa modląc się w duszy , żeby mógł zapanować nad drżeniem <MASK> . Lokaj przyniósł wino i dwa kieliszki ; pani Wąsowska nalała oba .
|
||
— Pij pan <MASK> rzekła .
|
||
— O tak , to lubię ! … Za pańskie zdrowie ! <MASK> dodała pijąc . — A teraz musi pan wypić za moje …
|
||
Wokulski wypił <MASK> kieliszek .
|
||
— A teraz wypije pan za spełnienie moich <MASK> … Proszę … proszę … tylko natychmiast …
|
||
— Za pozwoleniem pani — odparł — <MASK> ja nie chcę upić się .
|
||
— Więc pan nie <MASK> mi spełnienia zamiarów ?
|
||
— Owszem , ale <MASK> je pierwej poznać .
|
||
— Doprawdy ? … — zawołała pani Wąsowska . — A <MASK> coś zupełnie nowego … Dobrze , niech pan nie pije .
|
||
Zaczęła patrzeć w okno uderzając nogą w podłogę . Wokulski zamyślił <MASK> . Milczenie trwało parę minut , nareszcie przerwała je pani .
|
||
— Słyszałeś pan , co zrobił baron ? <MASK> Jak się to panu podoba ? …
|
||
— Dobrze zrobił — odparł <MASK> już zupełnie spokojnym tonem .
|
||
Pani Wąsowska zerwała <MASK> z fotelu .
|
||
— Co ? ! … — zawołała . — Pan bronisz człowieka , który okrył hańbą kobietę <MASK> … Brutala , egoistę , który dla dogodzenia zemście nie cofnął się przed najniższymi środkami …
|
||
— Cóż <MASK> zrobił ?
|
||
— Ach , więc pan nic nie wiesz … Wyobraź pan sobie , że zażądał <MASK> z żoną i ażeby skandal zrobić jeszcze głośniejszym , strzelał się ze Starskim …
|
||
— To prawda — rzekł Wokulski po namyśle . — Bo przecież , nie <MASK> nikomu , mógł był tylko sobie w łeb strzelić zapisawszy pierwej żonie majątek .
|
||
Pani Wąsowska <MASK> gniewem .
|
||
— Z pewnością — rzekła — tak by zrobił każdy mężczyzna mający iskrę szlachetności i poczucia honoru … Wolałby się sam zabić aniżeli ciągnąć pod pręgierz biedną kobietę , słabą istotę , nad którą tak łatwa jest zemsta , kiedy się ma za sobą majątek <MASK> stanowisko i przesądy publiczne ! … Ale po panu nie spodziewałam się tego … Cha ! cha ! cha ! … I to jest ten nowy człowiek , ten bohater , który cierpi i milczy … O , wy wszyscy jesteście jednakowi ! …
|
||
— Przepraszam , ale … o co <MASK> ma pani pretensję do barona ?
|
||
Z oczu pani Wąsowskiej <MASK> się błyskawice .
|
||
— Kochał baron Ewelinę czy <MASK> ? … — zapytała .
|
||
— Wariował <MASK> nią !
|
||
— Otóż nieprawda , on udawał , że ją kocha , kłamał , że ubóstwia … Ale przy najpierwszej sposobności dowiódł , że nawet nie traktował jej jak równego sobie człowieka , ale jak niewolnicę , której za chwilę słabości można założyć powróz na szyję , wyciągnąć na rynek , okryć sromotą … O , wy panowie świata , obłudnicy ! … Dopóki was zaślepia zwierzęcy instynkt , <MASK> się u nóg , gotowiście spełnić podłość , kłamiecie : ty najdroższa … ty ubóstwiana … za ciebie oddałbym życie … Kiedy zaś biedna ofiara uwierzy waszym krzywoprzysięstwom , zaczynacie się nudzić , a jeżeli i w niej odezwie się ludzka , ułomna natura , depczecie ją nogami … Ach , jakie to oburzające , jakie to nikczemne … Czy mi pan co nareszcie odpowiesz ? …
|
||
— Czy pani baronowa nie romansowała z <MASK> Starskim ? — zapytał Wokulski .
|
||
— O ! … zaraz romansowała . Flirtowała <MASK> , zresztą miała do niego feblik …
|
||
— Feblik ? … Nie znałem tego wyrazu . Więc jeżeli <MASK> feblik do Starskiego , to po cóż wyszła za barona ?
|
||
— Bo ją o to błagał na klęczkach <MASK> groził , że odbierze sobie życie …
|
||
— Przepraszam , ale … Czy on ją błagał tylko o to , ażeby raczyła przyjąć jego nazwisko <MASK> majątek , czy też i o to , ażeby nie miała feblika do innych mężczyzn ? …
|
||
— A wy ? … a mężczyźni ? … co <MASK> przed ślubem i po ślubie ? … Więc kobieta …
|
||
— Proszę pani , nam jeszcze kiedy jesteśmy dziećmi , tłomaczą , żeśmy zwierzęta i że jedynym sposobem uczłowieczenia się jest miłość dla kobiety , której szlachetność , niewinność i <MASK> trochę powściągają świat od zupełnego zbydlęcenia . No , i my wierzymy w tę szlachetność , niewinność et caetera , ubóstwiamy ją , padamy przed nią na kolana …
|
||
— I słusznie , bo jesteście <MASK> mniej warci od kobiet .
|
||
— Uznajemy to na tysiące sposobów i twierdzimy , że wprawdzie mężczyzna tworzy cywilizację , ale dopiero kobieta uświęca ją i wyciska na niej idealniejsze piętno … Jeżeli <MASK> kobiety mają nas naśladować pod względem owej zwierzęcości , to niby czymże będą lepsze od nas , a nade wszystko : za co mamy je ubóstwiać ? …
|
||
— I to piękna rzecz ! Ale jeżeli pan Starski otrzymuje miłość za swoje wąsiki i spojrzenia <MASK> to znowu inny pan nie ma racji dawać za nią nazwiska , majątku i swobody .
|
||
— Ja pana coraz mniej rozumiem — rzekła pani Wąsowska . — <MASK> pan , że kobiety są równe mężczyznom czy nie ? …
|
||
— W sumie są równe , w szczegółach nie ! Umysłem i pracą przeciętna kobieta jest niższą od mężczyzny ; ale obyczajami i uczuciem ma być od niego o tyle wyższą , że kompensuje tamte nierówności . Przynajmniej tak nam to ciągle mówią , my w to wierzymy i <MASK> wielu niższości kobiet stawiamy je wyżej od nas … Jeżeli zaś pani baronowa zrzekła się swoich zalet , a że się ich od dawna zrzekła , tośmy widzieli wszyscy , więc nie może dziwić się , że straciła i przywileje . Mąż pozbył się jej jako nieuczciwego wspólnika .
|
||
— Ależ baron to <MASK> starzec ! …
|
||
— Po cóż za niego wyszła , <MASK> co nawet słuchała jego miłosnych paroksyzmów ?
|
||
— Więc pan nie pojmujesz tego , że kobieta może być zmuszoną do <MASK> się ? … — zapytała pani Wąsowska blednąc i rumieniąc się .
|
||
— Pojmuję , pani , bo … ja sam kiedyś sprzedałem <MASK> , tylko nie dla zyskania majątku , ale z nędzy …
|
||
— Ale żona moja przede wszystkim z góry nie posądzała mnie o niewinność , a ja jej , co prawda , nie obiecywałem miłości . Byłem bardzo lichym mężem , ale za to <MASK> jak człowiek kupiony , byłem najlepszym subiektem i najwierniejszym jej sługą . Chodziłem z nią po kościołach , koncertach , teatrach , bawiłem jej gości i faktycznie potroiłem dochody ze sklepu .
|
||
— I nie <MASK> pan kochanek ?
|
||
— Nie , pani . Tak gorzko odczuwałem moją niewolę , żem po prostu nie śmiał patrzeć na inne kobiety . Niech więc pani <MASK> , że mam prawo być surowym sędzią pani baronowej , która sprzedając się wiedziała , że nie kupowano od niej … jej pracy .
|
||
— Okropność ! — szepnęła <MASK> Wąsowska patrząc w ziemię .
|
||
— Tak , pani . Handel ludźmi jest rzeczą okropną , a jeszcze okropniejszą handel samym sobą . Ale dopiero transakcje zawierane <MASK> złej wierze są rzeczą haniebną . Gdy się taka sprawa wykryje , następstwa muszą być bardzo przykre dla strony zdemaskowanej .
|
||
Jakiś czas oboje siedzieli milcząc . Pani <MASK> była zirytowana , Wokulski sposępniał .
|
||
— Nie ! … — zawołała nagle — <MASK> muszę z pana wydobyć zdanie stanowcze …
|
||
— O różnych kwestiach , na które <MASK> pan odpowie jasno i wyraźnie .
|
||
— Czy to <MASK> być egzamin ?
|
||
— Coś na <MASK> tego .
|
||
Można było myśleć , że się waha <MASK> przemogła się jednak i zapytała :
|
||
— Więc utrzymuje pan , że baron <MASK> prawo odepchnąć i zniesławić kobietę ? …
|
||
— Która go oszukała <MASK> … Miał .
|
||
— Co pan <MASK> oszustwem ?
|
||
— Przyjmowanie uwielbień barona pomimo feblika , <MASK> pani mówi , do pana Starskiego .
|
||
Pani Wąsowska <MASK> usta .
|
||
— A baron ile <MASK> takich feblików ? …
|
||
— Zapewne tyle , na ile mu starczyło ochoty i okazji — odparł Wokulski . — Ale baron nie pozował na niewinność , nie nosił tytułu specjalisty od czystości obyczajów , nie był za <MASK> otaczany hołdami … Gdyby baron zdobył czyjeś serce twierdząc , że nigdy nie miał kochanek , a miał je , byłby także oszustem . Co prawda , nie tego w nim szukano .
|
||
Pani Wąsowska <MASK> się .
|
||
— Wyborny pan jesteś ! … A któraż kobieta twierdzi <MASK> zapewnia was , że nie miała kochanków ? …
|
||
— Ach , więc <MASK> ich miała …
|
||
— Mój panie ! … <MASK> wybuchnęła wdówka zrywając się .
|
||
Wnet jednak opamiętała się <MASK> rzekła chłodno :
|
||
— Zastrzegam sobie u pana <MASK> względność w wyborze argumentów .
|
||
— Na co to ? … Przecież oboje mamy równe prawa , a ja <MASK> się nie obrażę , jeżeli pani zapyta mnie o liczbę moich kochanek .
|
||
Zaczęła chodzić po salonie . W Wokulskim <MASK> gniew , ale go opanował .
|
||
— Tak , przyznaję panu — mówiła — że nie jestem wolną od przesądów . No , ale ja jestem tylko kobietą , mam mózg lżejszy , jak utrzymują wasi antropologowie ; zresztą jestem spętana stosunkami , nałogami i Bóg <MASK> czym ! … Gdybym , jednak była rozumnym mężczyzną jak pan i wierzyła w postęp jak pan , umiałabym otrząsnąć się z tych naleciałości , a choćby tylko uznać , że prędzej lub później kobiety muszą być równouprawnione .
|
||
— Niby pod względem <MASK> feblików ? …
|
||
— Niby … niby … — przedrzeźniała go <MASK> — Właśnie mówię o tych feblikach …
|
||
— O ! … to po cóż mamy czekać na wątpliwe rezultaty postępu ? Już dziś jest bardzo wiele kobiet równouprawnionych pod tym względem . <MASK> nawet potężne stronnictwo , nazywające się kokotami … Ale dziwna rzecz : posiadając względy mężczyzn , panie te nie cieszą się życzliwością kobiet …
|
||
— Z panem nie można rozmawiać , <MASK> Wokulski — upomniała go wdówka .
|
||
— Nie można ze mną <MASK> o równouprawnieniu kobiet ?
|
||
Pani Wąsowskiej zapłonęły oczy i krew uderzyła na twarz . Usiadła <MASK> na fotelu i uderzywszy ręką w stół , zawołała :
|
||
— Dobrze ! … otóż wytrzymam pański cynizm i będę mówiła nawet o kokotach … Dowiedzże się pan , że trzeba mieć bardzo niski <MASK> , ażeby zestawiać te damy , które sprzedają się za pieniądze , z kobietami uczciwymi i szlachetnymi , które oddają się z miłości …
|
||
— Ciągle pozując <MASK> niewinność …
|
||
— I po kolei oszukując <MASK> , którzy temu wierzą .
|
||
— A co im szkodzi oszustwo ? … <MASK> zapytała , zuchwale patrząc mu w oczy .
|
||
Wokulski zaciął zęby , ale <MASK> się i mówił spokojnie :
|
||
— Proszę pani , co by też powiedzieli o mnie moi wspólnicy , gdybym ja zamiast sześciukroć stu tysięcy rubli majątku <MASK> jak to ogłoszono , miał sześć tysięcy i nie protestował przeciw pogłoskom ? … Chodzi przecież tylko o dwa zera …
|
||
— Wyłączmy kwestie pieniężne <MASK> przerwała pani Wąsowska .
|
||
— Aha ! … A więc co sama pani powiedziałaby o mnie , gdybym ja na przykład nazywał się nie Wokulski , ale — Wolkuski i za pomocą tak małego przestawienia liter <MASK> życzliwość nieboszczki prezesowej , wcisnął się do jej domu i tam miał honor poznać panią ? … Jak by pani nazwała ten sposób robienia znajomości i pozyskiwania ludzkich względów ? …
|
||
Na ruchliwej twarzy pani Wąsowskiej <MASK> się uczucie wstrętu .
|
||
— Jakiż to znowu ma związek ze sprawą <MASK> i jego żony ? … — odparła .
|
||
— Ma , proszę pani , ten związek , że na świecie nie wolno przywłaszczać sobie tytułów . Kokota może być zresztą użyteczną kobietą i nikt nie <MASK> prawa robić jej wymówek za specjalność ; ale kokota maskująca się pozorami tak zwanej nieskazitelności jest oszustką . A za to już można robić wymówki .
|
||
— Okropność ! … — wybuchnęła pani Wąsowska . — Ale mniejsza … <MASK> mi pan jednak , co świat traci na podobnej mistyfikacji ? …
|
||
Wokulskiemu zaczęło szumieć <MASK> uszach .
|
||
— Świat niekiedy zyskuje , jeżeli jakiś naiwny prostak wpada w obłęd zwany miłością idealną i za cenę największych niebezpieczeństw zdobywa majątek , aby go złożyć u stóp swego ideału … Ale świat czasem traci , jeżeli ten wariat odkrywszy mistyfikację upada złamany , do niczego <MASK> … Albo … nie rozporządziwszy majątkiem rzuca się … To jest : strzela się z panem Starskim i dostaje kulą po żebrach … Świat traci , pani , jedno zabite szczęście , jeden zwichnięty umysł , a może i człowieka , który mógł coś zrobić …
|
||
— Ten człowiek <MASK> sobie winien …
|
||
— Ma pani rację : byłby winien , gdyby spostrzegłszy się nie <MASK> jak baron i nie zerwał ze swoim ogłupieniem i hańbą …
|
||
— Krótko mówiąc — rzekła pani Wąsowska — mężczyźni <MASK> zrzekną się dobrowolnie swoich dzikich przywilejów wobec kobiet …
|
||
— To jest : <MASK> uznają przywileju zwodzenia …
|
||
— Kto zaś odrzuca układy — mówiła <MASK> uniesieniem — ten rozpoczyna walkę …
|
||
— Walkę ? … — <MASK> śmiejąc się Wokulski .
|
||
— Tak , walkę , w której strona silniejsza zwycięży … A <MASK> silniejszy , to dopiero zobaczymy ! … — zawołała potrząsając ręką .
|
||
W tej chwili stała się rzecz dziwna . Wokulski nagle schwycił panią <MASK> za obie ręce i umieścił je między trzema palcami swojej .
|
||
— Cóż to znaczy ? <MASK> — zapytała blednąc .
|
||
— Próbujemy , kto <MASK> — odparł .
|
||
— No … <MASK> dosyć żartów …
|
||
— Nie , pani , to nie są żarty … To tylko mały dowód , że z <MASK> , jako reprezentantką walki , mogę zrobić , co mi się podoba . Tak czy nie ?
|
||
— Puść mnie pan — zawołała szarpiąc <MASK> — bo zawołam na służbę …
|
||
Wokulski puścił <MASK> ręce .
|
||
— Ach , więc będziecie panie walczyć z nami przy pomocy służby ? … <MASK> , jakiego wynagrodzenia zażądaliby ci sprzymierzeńcy i czy pozwoliliby nie dotrzymywać zobowiązań ?
|
||
Pani Wąsowska przypatrywała mu się naprzód z lekką trwogą <MASK> potem z oburzeniem , w końcu wzruszyła ramionami .
|
||
— Wie pan , co <MASK> na myśl przyszło ?
|
||
— Coś na <MASK> tego .
|
||
— Wobec tak pięknej kobiety i przy <MASK> dyskusji byłoby to rzeczą naturalną .
|
||
— Ach , jakiż płaski kompliment ! … — zawołała z grymasem . — W każdym razie muszę wyznać , żeś mi <MASK> trochę zaimponował . Trochę … Ale nie wytrzymałeś pan w roli , puściłeś mi ręce , i to mnie rozczarowało …
|
||
— O , ja <MASK> nie puścić rąk .
|
||
— A ja potrafiłabym <MASK> na służbę …
|
||
— A ja , przepraszam <MASK> , potrafiłbym zakneblować usta …
|
||
— Co ? <MASK> co ? …
|
||
— To , <MASK> powiedziałem .
|
||
Pani Wąsowska znowu <MASK> zadziwiła .
|
||
— Wie pan — rzekła zakładając po napoleońsku ręce — że <MASK> jest albo bardzo oryginalny , albo … bardzo źle wychowany …
|
||
— Wcale nie <MASK> wychowany …
|
||
— Więc istotnie oryginalny — szepnęła . — Szkoda , <MASK> z tej strony nie dałeś się pan poznać Beli …
|
||
Wokulski osłupiał . Nie na dźwięk tego imienia , ale z powodu zmiany , jaką uczuł w <MASK> . Panna Izabela wydała mu się całkiem obojętna , a natomiast zaczęła go interesować pani Wąsowska .
|
||
— Trzeba jej było — ciągnęła — od razu wyłożyć swoje <MASK> tak jak mnie , a nie wynikłyby między wami nieporozumienia .
|
||
— Nieporozumienia ? … — <MASK> Wokulski szeroko otwierając oczy .
|
||
— Tak , bo o ile <MASK> , ona panu gotowa przebaczyć .
|
||
— Jesteś pan , widzę , jeszcze bardzo … osłabiony — mówiła obojętnym tonem — jeżeli nie <MASK> , że postępek pański był brutalny … Wobec pańskich ekscentryczności nawet baron wygląda na eleganckiego człowieka .
|
||
Wokulski roześmiał się tak szczerze , iż jego <MASK> to zaniepokoiło . Pani Wąsowska mówiła dalej :
|
||
— Śmiejesz się pan ? … Wybaczam , ponieważ <MASK> taki śmiech … Jest to najwyższy stopień cierpienia …
|
||
— Przysięgam pani , że od dziesięciu tygodni nie czułem się tak swobodnym … Boże mój ! … nawet od paru lat … Zdaje mi się , że <MASK> cały ten czas szarpała mi mózg jakaś straszna zmora i przed chwilą znikła … Teraz dopiero czuję , że jestem ocalony , i to dzięki pani …
|
||
Głos mu drżał . Wziął ją za obie ręce i całował prawie namiętnie . <MASK> Wąsowskiej zdawało się , że dostrzegła w jego oczach coś na kształt łez .
|
||
— Ocalony ! … Uwolniony <MASK> … — powtarzał .
|
||
— Posłuchaj mnie pan — mówiła zimno , cofając ręce . — Wszystko wiem , co między wami zaszło … <MASK> pan niegodziwie podsłuchując rozmowę , którą znam w najdrobniejszych szczegółach , a nawet więcej … Była to najzwyklejsza flirtacja …
|
||
— Ach , więc to jest flirtacja ? … — przerwał . — To , co robi kobietę podobną do <MASK> serwetki , którą każdy może obcierać usta i palce ? … To jest flirtacja , bardzo dobrze ! …
|
||
— Milcz pan ! … — zawołała pani Wąsowska . — Nie przeczę , że Bela <MASK> źle , ale … osądź pan sam siebie , jeżeli powiem , że ona pana …
|
||
— Kocha , czy tak ? — <MASK> Wokulski bawiąc się swoją brodą .
|
||
— O , kocha ! … Dopiero żałuje pana … Nie chcę się wdawać w szczegóły , dość , jeżeli powiem , że widywałam ją przez dwa miesiące prawie co dzień … Że przez ten czas mówiła tylko o panu i <MASK> najulubieńszym miejscem jej przejażdżek jest … zamek zasławski ! … Ile razy siadała na tym wielkim kamieniu z napisem , ile razy widziałam łzy w jej oczach … A nawet raz rozpłakała się na dobre , powtarzając wyryty tam dwuwiersz :
|
||
Wszędzie i zawsze będę <MASK> przy tobie ,
|
||
Bom wszędzie cząstkę <MASK> duszy zostawił …
|
||
Cóż pan na <MASK> ? …
|
||
— Co ja na to ? … — powtórzył Wokulski . — Przysięgam , że jedynym moim życzeniem w tej chwili jest <MASK> ażeby zaginął najdrobniejszy ślad mojej znajomości z panną Łęcką … A przede wszystkim ten nieszczęśliwy kamień , który ją tak roztkliwia .
|
||
— Gdyby to była prawda , <MASK> piękny dowód męskiej stałości …
|
||
— Nie , miałaby pani tylko dowód cudownej kuracji — mówił wzruszony . — O Boże ! … zdaje mi się , <MASK> mnie ktoś na parę lat zamagnetyzował , że przed dziesięcioma tygodniami zbudzono mnie nieumiejętnie i że dopiero dziś ocknąłem się naprawdę …
|
||
— Pan to mówisz <MASK> serio ? …
|
||
— Czyliż pani nie widzi , jaki jestem szczęśliwy ? … Odzyskałem siebie i znowu należę do siebie … Niech mi pani wierzy , że <MASK> to cud , którego najzupełniej nie rozumiem , ale który porównać można tylko z przebudzeniem z letargu człowieka , który już leżał w trumnie .
|
||
— I czemu pan to przypisuje <MASK> … — zapytała spuszczając oczy .
|
||
— Przede wszystkim pani … A następnie temu , że nareszcie zdobyłem się na jasne sformułowanie przed kimś rzeczy , którąm od dawna rozumiał <MASK> alem nie miał odwagi uznać . Panna Izabela to kobieta innego gatunku aniżeli ja i tylko jakieś obłąkanie mogło mnie przykuć do niej .
|
||
— I co pan zrobi <MASK> tym ciekawym odkryciu ?
|
||
— Nie znalazł pan czasem <MASK> swego gatunku ? …
|
||
— Zapewne jest nią ta pani <MASK> pani Sta … Sta …
|
||
— Stawska ? … Nie <MASK> Prędzej byłaby nią pani .
|
||
Pani Wąsowska podniosła się z <MASK> z miną bardzo uroczystą .
|
||
— Rozumiem — rzekł Wokulski <MASK> — Mam już odejść ?
|
||
— Jak <MASK> uważa .
|
||
— I na wieś <MASK> pojedziemy razem ?
|
||
— O , to z pewnością … Chociaż … nie <MASK> panu przyjechać tam … Zapewne będzie u mnie Bela …
|
||
— W takim <MASK> nie przyjadę .
|
||
— Nie twierdzę <MASK> że będzie .
|
||
— I zastałbym <MASK> samą panią ?
|
||
— I rozmawialibyśmy tak jak dzisiaj ? <MASK> Jeździlibyśmy na spacer jak wówczas ? …
|
||
— I naprawdę rozpoczęłaby się między <MASK> wojna — odparła pani Wąsowska .
|
||
— Ostrzegam , że <MASK> ją wygrał .
|
||
— Doprawdy ? … I może <MASK> mnie pan swoją niewolnicą ? …
|
||
— Tak . Przekonałbym , że potrafię mieć władzę , a później <MASK> nóg pani błagałbym , ażebyś przyjęła mnie za swego niewolnika …
|
||
Pani Wąsowska odwróciła się i wyszła z salonu . Na <MASK> zatrzymała się chwilę i z lekka odwracając głowę rzekła :
|
||
— Do widzenia … <MASK> wsi ! …
|
||
Wokulski opuścił jej mieszkanie jak pijany <MASK> Znalazłszy się na ulicy szepnął :
|
||
„ Oczywiście , <MASK> . ”
|
||
Spojrzał za siebie i zobaczył w oknie <MASK> Wąsowską , która wyglądała spoza firanki .
|
||
„ Do licha ! — pomyślał . — Czy <MASK> znowu nie wlazłem w jaką awanturę ? … ”
|
||
Idąc ulicą Wokulski wciąż zastanawiał się nad <MASK> , jaka w nim zaszła .
|
||
Zdawało mu się , że z otchłani , w której panuje noc i obłęd , wydobył się na jasny dzień . Pulsa biły mu silniej <MASK> oddychał szerzej , myśli toczyły się z niezwykłą swobodą ; czuł jakąś rześkość w całym organizmie i nie dający się opisać spokój w sercu .
|
||
Już nie drażnił go ruch uliczny , a cieszyły tłumy . Niebo miało ciemniejszą <MASK> , domy wyglądały zdrowiej , a nawet kurz nasycony potokami światła był piękny .
|
||
Największą jednak przyjemność robił mu widok młodych kobiet , ich giętkich ruchów , uśmiechających się ust i wabiących spojrzeń . Kilka z nich spojrzało mu <MASK> w oczy z wyrazem słodkiej tkliwości i kokieterii ; Wokulskiemu serce uderzyło śpieszniej , jakiś prąd drażniący przeleciał po nim od stóp do głów .
|
||
„ Ładne ! … <MASK> — pomyślał .
|
||
Wnet jednak przypomniał sobie panią Wąsowską i musiał przyznać , że spomiędzy tych ładnych ona jest najładniejsza , a co lepiej , najponętniejsza … Co to za figura , jaki wspaniały kontur nogi , a płeć , <MASK> oczy mające w sobie coś z brylantów i aksamitu … Byłby przysiągł , że czuje zapach jej ciała , że słyszy spazmatyczny śmiech , i w głowie zaszumiało mu na samą myśl zbliżenia się do niej .
|
||
„ Co to musi być za wściekła kobieta ! <MASK> — szepnął . — Kąsałbym ją … ”
|
||
Widmo pani Wąsowskiej tak go prześladowało i drażniło , że <MASK> przyszedł mu projekt odwiedzić ją jeszcze dziś wieczorem .
|
||
„ Przecież zaprosiła mnie na obiady i kolacje — mówił do siebie , czując , że w nim coś kipi . — Wyrzuci mnie za drzwi ? … Po cóż by mnie <MASK> . Że nie ma do mnie wstrętu , wiem nie od dzisiaj , no , a ja , dalibóg , mam na nią apetyt , który także coś wart … ”
|
||
Wtem przeszła obok niego jakaś szatynka z fiołkowymi oczyma i twarzą dziecka , <MASK> Wokulski spostrzegł ze zdziwieniem , że i ta mu się podoba .
|
||
O kilkanaście kroków od <MASK> domu usłyszał wołanie :
|
||
— Hej ! … hej <MASK> … Stachu ! …
|
||
Wokulski odwrócił głowę i pod werendą cukierni zobaczył Szumana . Doktór zostawił nie <MASK> porcję lodów , rzucił na stół srebrną czterdziestówkę i wybiegł do niego .
|
||
— Idę do ciebie — mówił Szuman biorąc go pod rękę . — Wiesz co , że dawno już nie miałeś tak byczej miny … Założę <MASK> , że wrócisz do spółki i porozpędzasz tych parchów … Co za fizjognomia … co za oko … Dziś dopiero poznaję dawnego Stacha ! …
|
||
Minęli bramę , schody <MASK> weszli do mieszkania .
|
||
— A ja w tej chwili myślałem , że grozi mi jakaś <MASK> choroba … — rzekł Wokulski ze śmiechem . — Chcesz cygaro ?
|
||
— Wyobraź sobie , że może od godziny ogromne <MASK> robią na mnie kobiety … Jestem przestraszony …
|
||
Szuman roześmiał się <MASK> cały głos .
|
||
— Pyszny jesteś … Zamiast wydać obiad na znak radości , to ten się boi … A cóż ty myślisz , że wówczas byłeś zdrów , kiedyś wariował za jedną <MASK> ? Dziś jesteś zdrów , kiedy ci się wszystkie podobają , i nie masz nic pilniejszego jak postarać się o względy tej , która ci najlepiej przypadnie do gustu .
|
||
— Bah ! … A gdyby <MASK> była wielka dama ? …
|
||
— Tym lepiej … tym lepiej … Wielkie damy są daleko smaczniejsze od pokojówek . Kobiecość ogromnie zyskuje na szyku i inteligencji , a nade wszystko <MASK> dumie . Jakie czekają cię idealne rozmowy , jakie miny pełne godności … Ach , powiadam ci , to ze trzy razy więcej warte …
|
||
Po twarzy Wokulskiego <MASK> cień .
|
||
— Oho ! — zawołał Szuman — już widzę obok ciebie długie ucho tego patrona , na którym Chrystus wjeżdżał do <MASK> . Czego się krzywisz ? … Właśnie umizgaj się tylko do wielkich dam , bo one mają ciekawość do demokracji .
|
||
W przedpokoju rozległ się dzwonek i wszedł Ochocki <MASK> Spojrzał na zacietrzewionego doktora i zapytał :
|
||
— Nie — odparł Szuman — możesz pan nawet być pomocny . Bo właśnie radzę w tej <MASK> Stachowi , ażeby leczył się romansem , ale … nie idealnym . Z ideałami już dosyć …
|
||
— A wie pan , że tego wykładu i ja <MASK> jestem posłuchać — rzekł Ochocki zapalając podane cygaro .
|
||
— Awantura ! <MASK> mruknął Wokulski .
|
||
— Żadna awantura — prawił Szuman . — Człowiek z twoim majątkiem może być kompletnie szczęśliwy , do rozsądnego bowiem szczęścia <MASK> : co dzień jadać inne potrawy i brać czystą bieliznę , a co kwartał zmieniać miejsce pobytu i kochanki .
|
||
— Zabraknie kobiet <MASK> wtrącił Ochocki .
|
||
— Zostaw pan to kobietom , a już one postarają się , ażeby ich nie zabrakło <MASK> odparł szyderczo doktór . — Przecież ta sama dieta stosuje się i do kobiet .
|
||
— Ta kwartalna dieta ? <MASK> — spytał Ochocki .
|
||
— Naturalnie . Dlaczegóż one <MASK> być gorsze od nas ?
|
||
— Nieciekawa to jednak służba <MASK> dziesiątym lub dwudziestym kwartale .
|
||
— Przesąd ! … przesąd ! … — mówił Szuman . — Ani się pan spostrzeżesz , ani się domyślisz , szczególniej <MASK> jeżeli cię zapewnią , że jesteś dopiero drugim lub czwartym , i to tym prawdziwie kochanym , tym od dawna przeczuwanym …
|
||
— Nie byłeś u Rzeckiego <MASK> — spytał Szumana Wokulski .
|
||
— No , jemu już nie zapiszę recepty na <MASK> — odparł doktór . — Stary kapcanieje …
|
||
— Istotnie , źle <MASK> — dorzucił Ochocki .
|
||
Rozmowa przeszła na stan zdrowia Rzeckiego , potem <MASK> politykę , w końcu Szuman pożegnał ich .
|
||
— Bestia cynik ! <MASK> — mruknął Ochocki .
|
||
— Nie lubi kobiet — dodał Wokulski — a <MASK> dodatku miewa gorzkie dnie i wtedy wygaduje herezje .
|
||
— Czasami nie bez racji — rzekł Ochocki — Ale też dobrze trafił ze swymi poglądami … Bo akurat przed godziną miałem uroczystą rozmowę z <MASK> , która koniecznie namawia mnie , abym się ożenił , i dowodzi , że nic tak nie uszlachetnia człowieka jak miłość zacnej kobiety …
|
||
— On nie radził <MASK> , tylko mnie .
|
||
— Ja też właśnie , gdym słuchał jego wywodów , myślałem o panu . Wyobrażam sobie , jakbyś pan wyglądał zmieniając co kwartał kochanki , gdyby kiedy stanęli przed panem ci wszyscy ludzie , którzy dziś pracują <MASK> pańskie dochody , i zapytali : „ Czym się wywdzięczasz nam za nasze trudy , nędzę i krótsze życie , którego część tobie oddajemy ? … Czy pracą , czy radą , czy przykładem ? … ”
|
||
— Jacyż dziś ludzie pracują na moje dochody ? — spytał Wokulski <MASK> — Wycofałem się z interesów i zamieniam majątek na papiery .
|
||
— Jeżeli na listy zastawne ziemskie , to przecież kupony od nich płacą parobcy ; a jeżeli na jakieś akcje <MASK> to znowu ich dywidendy pokrywają robotnicy kolejowi , cukrowniani , tkaccy , czy ja zresztą wiem jacy ? …
|
||
Wokulski jeszcze <MASK> spochmurniał .
|
||
— Proszę pana — rzekł — czy ja potrzebuję myśleć o tym <MASK> … Tysiące żyją z procentów i nie troszczą się podobnymi pytaniami .
|
||
— Ale ba — mruknął Ochocki . — Inni to nie pan … Ja mam wszystkiego półtora tysiąca rubli rocznie , a jednak bardzo często przychodzi mi na myśl <MASK> że taka suma stanowi utrzymanie trzech albo czterech ludzi i że jacyś faceci ustępują dla mnie ze świata albo muszą ograniczać swoje , już i tak ograniczone potrzeby …
|
||
Wokulski przeszedł się <MASK> pokoju .
|
||
— Kiedy pan jedziesz za <MASK> ? — nagle zapytał .
|
||
— I tego nie wiem — odparł kwaśno Ochocki . — Mój dłużnik nie zwróci mi pieniędzy <MASK> jak za rok . Spłaci mnie dopiero nową pożyczką , a tej dziś niełatwo zaciągnąć .
|
||
— Duży <MASK> procent ?
|
||
— A pewna <MASK> lokacja ?
|
||
— Pierwszy numer <MASK> Towarzystwie Kredytowym .
|
||
— A gdybym ja panu dał gotówkę i wszedł <MASK> pańskie prawa , wyjechałbyś pan za granicę ?
|
||
— Jednej chwili ! … — zawołał Ochocki zrywając się . — Cóż ja tu wysiedzę ? <MASK> Chyba z desperacji ożenię się bogato , a później będę robił tak , jak radzi Szuman .
|
||
— Cóż by to było złego <MASK> się ? — rzekł półgłosem .
|
||
— Dajże mi pan spokój ! … Ubogiej żony nie wykarmię , bogata wciągnęłaby mnie w sybarytyzm , a każda byłaby grobem moich <MASK> . Dla mnie trzeba jakiejś dziwnej kobiety , która by razem ze mną pracowała w laboratorium ; a gdzież znajdę taką ? …
|
||
Ochocki zdawał się być mocno rozstrojony <MASK> zabrał się do wyjścia .
|
||
— Więc , kochany panie — mówił żegnając się z nim Wokulski <MASK> sprawę pańskiego kapitału obgadamy . Ja gotów jestem spłacić pana .
|
||
— Jak pan chce … Nie proszę <MASK> to , ale byłbym bardzo wdzięczny .
|
||
— Kiedy pan <MASK> do Zasławka ?
|
||
— Jutro , właśnie <MASK> pożegnać pana .
|
||
— A więc interes gotów — zakończył ściskając go <MASK> . — W październiku możesz pan mieć pieniądze .
|
||
Po wyjściu Ochockiego Wokulski położył się spać . Doznał dziś tylu silnych i sprzecznych wrażeń , że nie umiał ich uporządkować . Zdawało mu się , że od chwili zerwania z panną Izabelą <MASK> na jakąś straszną wysokość , otoczoną przepaściami , i dopiero dziś dosięgnął jej szczytów , a nawet zeszedł na drugi skłon , gdzie ujrzał jeszcze niewyraźne , lecz całkiem nowe horyzonty .
|
||
Jakiś czas snuły mu się przed oczyma roje kobiet , a między nimi najczęściej pani Wąsowska ; to znowu <MASK> gromady parobków i robotników , którzy zapytywali go : co im dał w zamian za swoje dochody ?
|
||
Obudził się o szóstej rano , a <MASK> wrażeniem było uczucie swobody i rześkości .
|
||
Wprawdzie nie chciało mu się wstawać , lecz nie doznawał żadnego cierpienia i nie myślał o pannie Izabeli . To jest <MASK> , ale mógł nie myśleć ; w każdym razie wspomnienie jej nie nurtowało go w sposób jak dotychczas bolesny .
|
||
Ten brak cierpień <MASK> zatrwożył go .
|
||
„ Czy to nie przywidzenie <MASK> ” — pomyślał .
|
||
Przypomniał sobie historię dnia wczorajszego ; <MASK> i logika dopisywały mu .
|
||
„ Może i wolę odzyskam <MASK> ” — szepnął .
|
||
Na próbę postanowił , że wstanie za pięć minut , wykąpie się , ubierze i natychmiast pójdzie na spacer do Łazienek . Patrzył <MASK> posuwającą się skazówkę zegarka i z niepokojem zapytał : „ A może ja się nawet na to nie zdobędę ? … ”
|
||
Skazówka dosięgła pięciu minut i Wokulski wstał bez pośpiechu , ale też i bez wahania . Sam nalał sobie <MASK> do wanny , wykąpał się , wytarł , ubrał i już w pół godziny szedł do Łazienek .
|
||
Uderzyło go , że przez cały ten czas nie myślał o pannie Izabeli , tylko o pani Wąsowskiej . Oczywiście , coś się <MASK> nim wczoraj zmieniło : może zaczęły działać jakieś sparaliżowane komórki w mózgu ? … Myśl o pannie Izabeli straciła nad nim władzę .
|
||
„ Co to za dziwna plątanina — mówił . — Tamtą wyrugowała pani Wąsowska , a <MASK> Wąsowską może zastąpić każda inna kobieta . Jestem więc naprawdę uleczony z obłędu … ”
|
||
Przeszedł nad stawem i obojętnie przypatrywał się czółnom i łabędziom . Potem skręcił w aleję ku Pomarańczarni , na której byli wtedy oboje , i powiedział sobie , że <MASK> zje śniadanie z apetytem . Ale gdy wracał tą samą drogą , opanował go gniew i z dziką radością złośliwego dzieciaka poprzednie ślady własnych stóp zacierał nogą .
|
||
„ Gdybym mógł wszystko tak zetrzeć … I tamten <MASK> , i ruiny … Wszystko ! … ”
|
||
W tej chwili uczuł , że budzi się w nim niepokonany instynkt niszczenia pewnych rzeczy ; lecz zarazem zdawał sobie sprawę , że jest to <MASK> chorobliwy . Wielką też robiło mu satysfakcję , że nie tylko spokojnie może myśleć o pannie Izabeli , ale nawet oddawać jej sprawiedliwość .
|
||
„ O co ja się irytowałem ? — mówił do siebie . — Gdyby nie ona , nie zdobyłbym majątku … Gdyby nie ona i nie Starski , za pierwszym razem nie wyjechałbym do Paryża i nie zbliżyłbym się z Geistem , a <MASK> Skierniewicami nie uleczyłbym się z głupoty … Wszakże to moi dobrodzieje , ci państwo … Nawet powinien bym wyswatać tę dobraną parę , a przynajmniej ułatwiać im schadzki … I pomyśleć , że z takiej mierzwy kiedyś wykwitnie metal Geista ! … ”
|
||
W Ogrodzie Botanicznym było cicho i prawie pusto , Wokulski wyminął studnię i z wolna począł wstępować na ocieniony pagórek , na którym przeszło rok temu po raz pierwszy rozmawiał z Ochockim . Zdawało mu się , że wzgórze jest podwaliną tych ogromnych schodów , na szczycie których ukazywał mu się posąg tajemniczej bogini . Ujrzał ją i teraz i ze wzruszeniem spostrzegł <MASK> że chmury otaczające jej głowę rozsunęły się na chwilę . Zobaczył surową twarz , rozwiane włosy , a pod spiżowym czołem żywe , lwie oczy , które wpatrywały się w niego z wyrazem przygniatającej potęgi . Wytrzymał to spojrzenie i nagle uczuł , że rośnie … rośnie … że już przenosi głową najwyższe drzewa parku i sięga prawie do obnażonych stóp bogini .
|
||
Teraz zrozumiał , że tą czystą i wieczną pięknością jest * Sława * <MASK> że na jej szczytach nie ma innej uciechy nad pracę i niebezpieczeństwa .
|
||
Wrócił do domu smutniejszy , ale wciąż spokojny . Zdawało mu się , że podczas tej przechadzki nawiązał się jakiś węzeł między jego przyszłością a ową odległą epoką <MASK> kiedy jeszcze jako subiekt i student budował machiny o wiecznym ruchu albo dające się kierować balony . Kilkanaście zaś ostatnich lat były tylko przerwą i stratą czasu .
|
||
„ Muszę gdzieś wyjechać — rzekł do siebie — <MASK> odpocząć , a później … zobaczymy … ”
|
||
Po południu wysłał długą depeszę <MASK> Suzina do Moskwy .
|
||
Na drugi dzień , około pierwszej , kiedy Wokulski jadł śniadanie , wszedł lokaj pani Wąsowskiej i oświadczył <MASK> że pani czeka w powozie . Gdy wybiegł na ulicę , pani Wąsowska kazała mu wsiąść .
|
||
— Zabieram pana <MASK> rzekła .
|
||
— Czy na <MASK> ? …
|
||
— O nie , tylko do Łazienek . Bezpieczniej mi <MASK> rozmawiać z panem przy świadkach i na wolnym powietrzu .
|
||
Ale Wokulski był <MASK> i milczał .
|
||
W Łazienkach wysiedli z powozu , minęli pałacowy <MASK> i zaczęli spacerować po alei dotykającej amfiteatru .
|
||
— Musi pan wejść między ludzi , panie Wokulski — zaczęła pani Wąsowska . — <MASK> ocknąć się pan ze swej apatii , bo inaczej minie pana słodka nagroda …
|
||
— Och ? <MASK> aż tak …
|
||
— Niezawodnie . Wszystkie damy są zainteresowane pańskimi cierpieniami i <MASK> się , że niejedna chciałaby odegrać rolę pocieszycielki .
|
||
— Albo pobawić się moim rzekomym cierpieniem jak kot poranioną myszą ? … Nie , pani , <MASK> nie potrzebuję pocieszycielek , ponieważ wcale nie cierpię , a już najmniej z winy dam …
|
||
— Proszę ? … — zawołała pani Wąsowska . — Myślałby <MASK> , że naprawdę nie otrzymałeś pan ciosu z małych rączek …
|
||
— I dobrze by myślał — odparł Wokulski . — Jeżeli zadał mi kto ciosy , <MASK> bynajmniej nie płeć piękna , ale … czy ja wiem co ? … może fatalność .
|
||
— Zawsze jednak <MASK> pośrednictwem kobiety …
|
||
— A nade wszystko mojej własnej naiwności . Prawie od dzieciństwa szukałem jakiejś rzeczy wielkiej i nieznanej ; a ponieważ kobiety widywałem tylko przez okulary poetów , którzy im przesadnie pochlebiają , <MASK> myślałem , że kobieta jest ową rzeczą wielką i nieznaną . Omyliłem się i w tym leży sekret mego chwilowego zachwiania , na którym zresztą udało mi się zrobić majątek .
|
||
Pani Wąsowska zatrzymała <MASK> w alei .
|
||
— No , wie pan co , że jestem zdumiona ! … Nie widzieliśmy się od onegdaj , a <MASK> przedstawia mi się pan jako całkiem inny człowiek , coś w rodzaju starego dziada , który lekceważy kobiety …
|
||
— To nie lekceważenie <MASK> to spostrzeżenie .
|
||
— Mianowicie ? … <MASK> zapytała pani Wąsowska .
|
||
— Że jest gatunek kobiet , które po to tylko żyją na świecie , ażeby drażnić i podniecać namiętności mężczyzn . Tym sposobem ogłupiają ludzi rozumnych , upadlają uczciwych i utrzymują w równowadze głupców . Mają licznych wielbicieli <MASK> dzięki temu wywierają na nas taki wpływ jak haremy na Turcję . Widzi więc pani , że damy nie mają powodu roztkliwiać się nad moimi cierpieniami ani prawa bawić się mną . Nie należę do ich referatu .
|
||
— I nawet zrywasz pan z miłością <MASK> … — zapytała ironicznie pani Wąsowska .
|
||
W Wokulskim <MASK> gniew …
|
||
— Nie , pani — odparł — tylko mam przyjaciela pesymistę , który mi wytłomaczył , że nierównie korzystniej jest <MASK> miłość za cztery tysiące rubli rocznie , a wierność za pięć tysięcy aniżeli za to , co nazywamy uczuciem .
|
||
— Piękna wierność ! … <MASK> szepnęła pani Wąsowska .
|
||
— Przynajmniej z góry zapowiada , <MASK> się mamy od niej spodziewać .
|
||
Pani Wąsowska przygryzła wargi i <MASK> w stronę powozu .
|
||
— Powinien by pan zacząć <MASK> swoje nowe poglądy .
|
||
— Ja myślę , proszę pani , że na to szkoda czasu , bo <MASK> nigdy ich nie zrozumieją , a inni nie uwierzą bez osobistego doświadczenia .
|
||
— Dziękuję panu za prelekcję — rzekła po chwili . — Zrobiła na mnie tak silne wrażenie , że nawet nie proszę pana , ażebyś mnie odwiózł do domu … Jesteś pan dziś w wyjątkowo złym humorze , sądzę jednak , że to minie … Ale … ale … Oto list — dodała wsuwając mu <MASK> rękę kopertę — który niech pan przeczyta . Popełniam niedyskrecję , ale wiem , że mnie pan nie zdradzi , a postanowiłam sobie ostatecznie rozwikłać nieporozumienie między panem i Belą . Jeżeli mi się zamiar uda , niech pan spali , jeżeli nie … niech mi pan ten list przywiezie na wieś … Adieu !
|
||
Siadła do powozu i zostawiła <MASK> na ogrodowej szosie .
|
||
„ Do licha , czyżbym ją obraził ? … — rzekł do <MASK> . — A szkoda , bo warta grzechu ! … ”
|
||
Szedł powoli w stronę Alei Ujazdowskiej <MASK> myślał o pani Wąsowskiej .
|
||
„ Głupstwo ! … przecież jej nie oświadczę , że mam na nią apetyt … A zresztą , choćbym trafił na <MASK> chwilę , co bym dał jej w zamian ? … Nawet nie mógłbym powiedzieć , że ją kocham . ”
|
||
Dopiero w domu Wokulski <MASK> list panny Izabeli .
|
||
Na widok drogiego niegdyś pisma przeleciała po nim błyskawica żalu ; ale zapach papieru przypomniał mu <MASK> dawne , bardzo dawne czasy , kiedy jeszcze zachęcała go do urządzania owacyj Rossiemu .
|
||
„ To był jeden paciorek z różańca , na którym panna <MASK> odprawiała nabożeństwo ! .. ” — szepnął z uśmiechem .
|
||
„ Moja droga Kaziu ! Jestem tak zniechęcona do wszystkiego i tak jeszcze nie mogę zebrać myśli , <MASK> dziś dopiero zdobywam się na opowiedzenie ci wydarzeń , jakie u nas zaszły od twego wyjazdu .
|
||
Już wiem , ile mi zapisała ciotka Hortensja : oto sześćdziesiąt tysięcy rubli ; razem więc mamy dziewięćdziesiąt tysięcy rubli , które poczciwy <MASK> obiecuje umieścić na siedem procent , co wyniesie około sześciu tysięcy rubli rocznie . Ale trudno , trzeba nauczyć się oszczędności .
|
||
Nie umiem ci opowiedzieć , jak się nudzę , a może tylko tęsknię … Ale i to przejdzie . Ten młody inżynier ciągle u nas bywa , co parę dni . Z początku bawił mnie rozmową o mostach żelaznych , a obecnie opowiada , jak się kochał w osobie , która wyszła za innego , jak za nią rozpaczał , jak stracił <MASK> zakochania się po raz drugi i jakby pragnął uzdrowić się przez nową , lepszą miłość . Wyznał mi jeszcze , że niekiedy pisuje wiersze , w których jednak opiewa tylko wdzięki natury … Czasami płakać mi się chce z nudów , ale że bez towarzystwa umarłabym , więc udaję , że słucham , i niekiedy pozwalam mu ucałować moją rączkę … ”
|
||
Wokulskiemu żyły nabrzmiały na czole <MASK> Odpoczął i czytał dalej :
|
||
„ Papo coraz słabszy . Płacze po kilka razy na dzień i byleśmy porozmawiali pięć minut sami <MASK> robi mi wymówki , wiesz za kogo ! … Nie uwierzysz , jak mnie to rozstraja .
|
||
W ruinach zasławskich bywam co parę dni . Coś mnie tam ciągnie , nie wiem — piękna natura czy samotność . Kiedy jestem bardzo <MASK> , piszę różne rzeczy ołówkiem na spękanych ścianach i z radością myślę : jak dobrze , że to wszystko pierwszy deszcz zmyje .
|
||
Ale , ale … Zapomniałam o najważniejszym ! Wiesz : marszałek napisał do ojca list , w którym najnormalniej oświadcza się o moją rękę <MASK> Całą noc płakałam , nie dlatego , że mogę zostać marszałkowa , ale … że się to tak łatwo stać może ! …
|
||
Pióro wypada mi z ręki . Bądź zdrowa <MASK> wspomnij czasami o twej nieszczęśliwej Beli . ”
|
||
„ Tak pogardzam i … jeszcze <MASK> kocham ! ” — szepnął .
|
||
Głowa mu pałała . Chodził tam i na powrót <MASK> zaciśniętymi pięściami i uśmiechał się do własnych marzeń .
|
||
Nad wieczorem otrzymał telegram z Moskwy , po którym natychmiast wysłał depeszę do Paryża . Następny <MASK> dzień , od rana do późnej nocy , spędził ze swym adwokatem i rejentem .
|
||
Kładąc się <MASK> pomyślał :
|
||
„ Czy tylko ja nie zrobię głupstwa ? … No , przecież zbadam rzeczy na miejscu … Czy może istnieć metal lżejszy od powietrza , to inna kwestia , ale że coś w tym jest <MASK> nie ma wątpliwości … Zresztą szukając kamienia filozoficznego znaleziono chemię ; kto zatem wie , co się napotka teraz ? … W rezultacie wszystko mi jedno , byle wydobyć się z tego błota … ”
|
||
Dopiero nazajutrz w południe przyszła odpowiedź z Paryża , którą Wokulski parę razy odczytał . W chwilę później oddano <MASK> list od pani Wąsowskiej , gdzie na kopercie , w miejsce pieczątki , znajdował się wizerunek Sfinksa .
|
||
„ Tak — mruknął z uśmiechem Wokulski — twarz ludzka i <MASK> zwierzęcia : nasza zaś imaginacja dodaje wam skrzydeł . ”
|
||
„ Niech pan do mnie wpadnie na kilka minut — pisała pani Wąsowska <MASK> gdyż mam bardzo ważny interes , a dzisiaj chciałabym jechać . ”
|
||
„ Zobaczymy ten ważny interes ! <MASK> — rzekł do siebie .
|
||
W pół godziny później był u pani Wąsowskiej ; w przedpokoju stały już gotowe do drogi kufry . <MASK> przyjęła go w swoim gabinecie do pracy , w którym przecie ani jeden szczegół nie przypominał pracy .
|
||
— A , pan bardzo jest grzeczny ! — zaczęła obrażonym tonem pani Wąsowska <MASK> — Wczoraj cały dzień czekałam na pana , a pan ani się pokazał …
|
||
— Przecież zabroniła mi pani przychodzić <MASK> siebie — odparł zdziwiony Wokulski .
|
||
— Jak to ? … Czyliż wyraźnie nie zaprosiłam pana na wieś ? … Ale mniejsza , policzę to na karb pańskiej ekscentryczności … Drogi panie , mam <MASK> pana bardzo ważny interes . Chcę niedługo wyjechać za granicę i chcę poradzić się pana : kiedy najlepiej kupić franki , teraz czy przed wyjazdem ? …
|
||
— Kiedyż <MASK> jedzie ?
|
||
— Tak … w listopadzie … w <MASK> … — odparła rumieniąc się .
|
||
— Lepiej przed <MASK> wyjazdem .
|
||
— Tak <MASK> sądzi ?
|
||
— Przynajmniej tak <MASK> robią .
|
||
— Ja właśnie nie chcę robić jak <MASK> ! — zawołała pani Wąsowska .
|
||
— To niech <MASK> kupi teraz .
|
||
— A jeżeli do <MASK> franki stanieją ?
|
||
— To niech pani <MASK> kupno do grudnia .
|
||
— No , wie pan co — mówiła drąc jakiś papier — że jesteś pan jedyny do rady … Czarno to czarno , biało to biało … Cóż <MASK> pana za mężczyzna ? Mężczyzna w każdej chwili powinien być stanowczy , a przynajmniej wiedzieć , czego chce . Cóż , odniósł mi pan list Beli ?
|
||
Wokulski milcząc <MASK> list .
|
||
— Doprawdy ? — zawołała ożywiona . — Więc pan jej nie kochasz ? … A w takim razie rozmowa o niej nie powinna panu robić przykrości . Bo ja muszę … pogodzić was albo … <MASK> się już biedna dziewczyna nie dręczy … Pan się do niej uprzedziłeś … pan wyrządzasz jej krzywdę … To nieuczciwie … tak nie postępuje człowiek honorowy , aby zbałamuciwszy kogoś rzucał jak zwiędły bukiet …
|
||
— Nieuczciwie ! — powtórzył Wokulski . — Niech mi pani z łaski swej powie , jaka <MASK> może pozostać w człowieku , którego wykarmiono albo cierpieniem i upokorzeniem , albo upokorzeniem i cierpieniem ?
|
||
— Ale obok tego miałeś <MASK> i inne chwile .
|
||
— O tak , parę życzliwych spojrzeń i kilka dobrych słówek , które <MASK> mają w moich oczach tę jedną wadę , że były … mistyfikacją .
|
||
— Ale ona dziś tego żałuje <MASK> gdybyś pan zwrócił się …
|
||
— Ażeby pozyskać jej <MASK> i rękę .
|
||
— Zostawiając drugą dla znanych i nieznanych wielbicieli ? … Nie , pani , już mam dosyć tych wyścigów , w których byłem bity przez panów Starskich , <MASK> i licho nie wie jakich jeszcze ! … Nie mogę odgrywać roli eunucha przy moim ideale i upatrywać w każdym mężczyźnie szczęśliwego rywala czy niepożądanego kuzyna …
|
||
— Jakież to niskie ! … — zawołała pani Wąsowska . — Więc <MASK> jeden błąd , zresztą niewinny , poniewierasz pan niegdyś ukochaną kobietę ? …
|
||
— Co do liczby owych błędów , to pozwoli pani , ażebym miał własną opinię ; a co do niewinności <MASK> Boże miłosierny ! w jak nędznym jestem położeniu , skoro nawet nie mam pojęcia , dokąd sięgała ich niewinność .
|
||
— Pan przypuszczasz ? … — <MASK> zapytała go pani Wąsowska .
|
||
— Ja już nic nie przypuszczam — odparł chłodno Wokulski . — Wiem tylko , że w moich oczach , pod pozorami obojętnej życzliwości , toczył się najzwyklejszy romans i — to mi wystarcza . Rozumiem żonę , która oszukuje męża ; bo ona może się tłomaczyć pętami , jakie wkłada na nią małżeństwo . Ale ażeby kobieta wolna oszukiwała obcego sobie człowieka … Cha ! … cha ! … cha ! … to już jest , dalibóg , zamiłowanie do sportu … Przecież miała prawo przenosić nade mnie Starskiego — i ich wszystkich … <MASK> nie ! Jej jeszcze było potrzeba mieć w swoim orszaku błazna , który ją naprawdę kochał , który dla niej wszystko był gotów poświęcić … I dla ostatecznego zhańbienia natury ludzkiej właśnie z mojej piersi chciała zrobić parawan dla siebie i adoratorów … Czy pani domyśla się , jak musieli drwić ze mnie ci ludzie , tak tanio obsypywani względami ? … I czy pani czuje , co to za piekło być tak śmiesznym jak ja , a zarazem tak nieszczęśliwym , tak oceniać swój upadek i tak rozumieć , że jest niezasłużony ? …
|
||
Pani Wąsowskiej drżały usta ; z <MASK> powstrzymywała się od łez .
|
||
— Czy to nie jest <MASK> ? — wtrąciła .
|
||
— Eh , nie , pani … <MASK> ludzka godność to nie imaginacja .
|
||
— A <MASK> ? …
|
||
— Cóż być może ? — odparł Wokulski . — Spostrzegłem się , odzyskałem siebie , a dziś <MASK> tę tylko satysfakcję , że triumf moich współzawodników , przynajmniej co do mnie , nie był zupełny .
|
||
— I to <MASK> nieodwołalne ? …
|
||
— Proszę pani , rozumiem kobietę , która oddaje się z miłości albo sprzedaje się z nędzy . Ale na zrozumienie tej duchowej <MASK> , którą prowadzi się bez potrzeby , na zimno , przy zachowaniu pozorów cnoty , na to już brakuje mi zmysłu .
|
||
— Więc są rzeczy , których się <MASK> przebacza ? — spytała cicho .
|
||
— Kto i komu ma przebaczać ? … Pan Starski chyba nigdy nie obrazi się o takie rzeczy , a <MASK> nawet będzie rekomendował swoich przyjaciół . O resztę zaś można nie dbać mając liczne i tak dobrane towarzystwo .
|
||
— Jeszcze słówko — rzekła pani Wąsowska powstając . <MASK> Wolno wiedzieć , jakie pan ma zamiary ? …
|
||
— Gdybyżem ja <MASK> wiedział ! …
|
||
— Życzę <MASK> szczęścia …
|
||
— O ! … — westchnęła <MASK> szybko weszła do następnego pokoju .
|
||
„ Zdaje mi się — myślał Wokulski schodząc ze schodów — że w tej chwili <MASK> dwa interesa … Kto wie , czy Szuman nie ma racji ? … ”
|
||
Od pani Wąsowskiej pojechał do mieszkania Rzeckiego . Stary subiekt był bardzo mizerny <MASK> ledwie podniósł się z fotelu . Wokulskiego głęboko poruszył jego widok .
|
||
— Czy ty się gniewasz , stary , że tak dawno <MASK> byłem u ciebie ? — rzekł ściskając go za rękę .
|
||
Rzecki smutnie <MASK> głową .
|
||
— Alboż ja nie wiem , co się z tobą dzieje ? … <MASK> odparł . — Bieda … bieda na świecie ! … Coraz gorzej …
|
||
Wokulski usiadł zamyślony , <MASK> począł mówić :
|
||
— Widzisz , Stachu , ja już miarkuję , że mi czas iść do Katza i do moich piechurów , co tam gdzieś wyszczerzają na mnie zęby , żem maruder … Wiem <MASK> że cokolwiek postanowisz ze sobą , będzie mądre i dobre , ale … Czy nie byłoby praktycznie , gdybyś się ożenił ze Stawską ? … Przecież to jakby twoja ofiara …
|
||
Wokulski schwycił się <MASK> głowę .
|
||
— Boże miłosierny ! — zawołał — a kiedyż ja się wyplączę z tych babskich stosunków ? … Jedna pochlebia sobie , że ja stałem się jej ofiarą , druga jest moją ofiarą , trzecia chciała zostać moją ofiarą , <MASK> jeszcze znalazłby się z dziesiątek takich , z których każda przyjęłaby mnie i mój majątek w ofierze … Zabawny kraj , gdzie baby trzymają pierwsze skrzypce i gdzie nie ma żadnych innych interesów , tylko szczęśliwa albo nieszczęśliwa miłość !
|
||
— No , no , no … — odrzekł Rzecki — ja cię przecież za kark nie <MASK> ! … Tylko , widzisz , mówił mi Szuman , że tobie na gwałt potrzeba romansu …
|
||
— Iii … nie ! … Mnie bardziej potrzeba <MASK> klimatu i to lekarstwo już sobie zapisałem .
|
||
— Najdalej pojutrze do Moskwy , <MASK> potem … gdzie Bóg przeznaczy …
|
||
— Masz co na myśli <MASK> — spytał tajemniczo Rzecki .
|
||
— Jeszcze nic nie wiem ; waham się , jakbym siedział na dziesięciopiętrowej <MASK> . Czasami zdaje mi się , że coś zrobię dla świata …
|
||
— Oj , <MASK> … to …
|
||
— Ale chwilami ogarnia mnie taka desperacja , że chciałbym , <MASK> mnie ziemia pochłonęła i wszystko , czegom tylko dotknął …
|
||
— To nierozsądne … nierozsądne <MASK> — wtrącił Rzecki .
|
||
— Wiem … Toteż nie dziwiłbym się ani temu , gdybym kiedy <MASK> hałasu , ani temu , gdybym skończył wszelkie rachunki ze światem …
|
||
Siedzieli obaj do <MASK> wieczora .
|
||
W kilka dni rozeszła się wieść , że <MASK> gdzieś wyjechał nagle i może na zawsze .
|
||
Wszystkie jego ruchomości , począwszy od sprzętów , skończywszy na powozie <MASK> koniach , nabył hurtem Szlangbaum za dosyć niską cenę .
|
||
XVII . <MASK> starego subiekta
|
||
Od kilku miesięcy utrzymuje się pogłoska , że w dniu 26 czerwca bieżącego roku zginął w Afryce książę Ludwik Napoleon , syn cesarza . I to jeszcze zginął w bitwie <MASK> dzikim narodem , o którym nie wiadomo , ani gdzie mieszka , ani jak się nazywa ? bo przecie * Zulusami * nie może nazywać się żaden naród .
|
||
Tak wszyscy mówią . Nawet miała tam pojechać cesarzowa Eugenia i przywieźć zwłoki syna do Anglii . Czy tak jest <MASK> rzeczy samej , nie wiem , bo już od lipca nie czytuję gazet i nie lubię rozmawiać o polityce .
|
||
Głupia jest polityka ! Dawniej nie było telegramów i artykułów wstępnych , a przecie świat posuwał się naprzód i każdy człowiek rozsądny mógł zorientować <MASK> w sytuacji politycznej . Dziś zaś są telegramy , artykuły wstępne i ostatnie wiadomości , ale wszystko służy do bałamucenia w głowach .
|
||
Gorzej nawet , niż bałamucą , bo odejmują serca ludziom . I gdyby nie Kenig albo poczciwy Sulicki <MASK> to człowiek przestałby wierzyć w sprawiedliwość boską . Takie się dziś rzeczy wypisują w gazetach ! …
|
||
Co zaś do księcia Ludwika Napoleona , to mógł on zginąć , ale może się <MASK> i ukrył gdzie przed ajentami Gambetty . Ja tam do pogłosek nie przywiązuję wagi .
|
||
Klejna wciąż nie ma , a Lisiecki przeniósł się do Astrachania nad Wołgę . Na <MASK> powiedział mi , że tu niedługo zostaną tylko Żydzi , a reszta zżydzieje .
|
||
Lisiecki zawsze <MASK> gorączka .
|
||
Moje zdrowie jakoś nietęgie . Męczę się tak łatwo , że już bez laski nie wychodzę na ulicę . W ogóle nic mi nie jest , tylko czasem napada mnie dziwny ból w ramionach i <MASK> . Ale to przejdzie , a nie przejdzie , to wszystko mi jedno . Tak się jakoś zmienia świat na złe , że niedługo nie będę mógł z nikim gadać i w nic wierzyć .
|
||
W końcu lipca Henryk Szlangbaum wyprawiał urodziny jako właściciel sklepu i naczelnik naszej spółki . A choć i w połowie nie wystąpił tak <MASK> Stach w roku zeszłym , jednakże zbiegli się wszyscy przyjaciele i nieprzyjaciele Wokulskiego i pili zdrowie Szlangbauma … aż okna się trzęsły .
|
||
Oj , ludzie , ludzie ! … Za pełnym talerzem i butelką wleźliby <MASK> kanału , a za rublem to już nawet nie wiem gdzie .
|
||
Fiu ! fiu ! … Pokazano mi dzisiaj kurierek , w którym pani baronowa Krzeszowska nazywa się jedną z najzacniejszych i najlitościwszych naszych niewiast <MASK> to , że dała dwieście rubli na jakiś przytułek . Widocznie zapomniano o jej procesie z panią Stawską i awanturach z lokatorami .
|
||
Czyby mąż tak <MASK> ujeździł ? …
|
||
Przeciw Żydom ciągle rosną kwasy . Nie brak nawet pogłosek o <MASK> , że Żydzi chwytają chrześcijańskie dzieci i zabijają na mace .
|
||
Kiedy słyszę takie historie , dalibóg ! że przecieram oczy i zapytuję samego siebie : <MASK> ja teraz majaczę w gorączce , czyli też cała moja młodość była snem ? …
|
||
Ale najbardziej gniewa mnie uciecha <MASK> Szumana z tego fermentu .
|
||
— Dobrze tak parchom ! … — mówi . — Niech im zrobią awanturę , niech ich nauczą <MASK> . To genialna rasa , ale takie szelmy , że nie ujeździsz ich bez bata i ostrogi …
|
||
— Mój doktorze — odpowiedziałem , bo już mi zbrakło cierpliwości — jeżeli Żydzi są <MASK> gałgany , jak pan mówisz , to im nawet i ostrogi nie pomogą .
|
||
— Może ich nie poprawią , ale napędzą im nową porcję rozumu i nauczą silniej trzymać <MASK> za ręce — odparł . — A gdyby Żydzi byli solidarniejsi … no ! …
|
||
Dziwny człowiek z tego doktora . Uczciwy to on jest , a nade wszystko rozumny ; ale jego uczciwość nie wypływa z uczucia , tylko — albo ja wiem ? — może z nałogu ; a rozum ma tego gatunku , że łatwiej mu <MASK> rzeczy wyśmiać i zepsuć aniżeli jedną zbudować . Kiedy z nim rozmawiam , czasami przychodzi mi na myśl , że jego dusza jest jak tafla lodu : nawet ogień może się w niej odbić , ale ona sama nigdy się nie rozgrzeje .
|
||
Stach wyjechał do Moskwy , zdaje mi się po to , ażeby uregulować rachunki z Suzinem . Ma u niego z pół miliona rubli <MASK> kto mógł przypuścić coś podobnego przed dwoma laty ! ) , ale co zrobi z taką masą pieniędzy , ani się domyślam .
|
||
Już to Stach był zawsze oryginał i robił niespodzianki . Czy <MASK> teraz jakiej nie przygotowuje ? … aż się lękam .
|
||
A tymczasem Mraczewski oświadczył się pani Stawskiej i po krótkim wahaniu został przyjęty . Gdyby , jak projektuje sobie Mraczewski , otworzyli sklep w Warszawie , wszedłbym do <MASK> i przy nich bym zamieszkał . I mój Boże ! niańczyłbym dzieci Mraczewskiego , choć myślałem , że podobny urząd mógłbym pełnić tylko przy dzieciach Stacha .
|
||
Życie jest <MASK> ciężkie …
|
||
Wczoraj dałem pięć rubli na nabożeństwo na intencję księcia Ludwika Napoleona . Tylko na intencję , bo może nie zginął , choć tak wszyscy gadają … Gdyby zaś … Nie znam ja się na teologii , ale zawsze bezpieczniej wyrobić mu stosunki na tamtym świecie . Bo nużby <MASK> … Naprawdę jestem niezdrów , choć Szuman mówi , że wszystko idzie dobrze . Zabronił mi : piwa , kawy , wina , prędkiego chodzenia , irytacji … Wyborny sobie ! … Taką receptę to i ja potrafię zapisać ; ale potraf ty ją sam wykonać …
|
||
On mówi ze mną tak , jakby podejrzewał , że ja niepokoję się losem Stacha . Zabawny człowiek ! … A cóż to Stach nie <MASK> pełnoletni albo czy ja go już nie żegnałem na siedem lat ? Lata minęły , Stach wrócił i znowu puścił się na awanturę .
|
||
Teraz będzie to samo ; jak <MASK> zniknął , tak nagle powróci …
|
||
A jednakże ciężko żyć na świecie . I nieraz myślę sobie : czy naprawdę jest jaki plan , wedle którego cała ludzkość posuwa się ku lepszemu , czyli też wszystko jest dziełem przypadku , a ludzkość czy nie idzie tam <MASK> gdzie ją popchnie większa siła ? … Jeżeli dobrzy mają górę , wówczas świat toczy się ku dobremu , a jeżeli gałgany są mocniejsi , to idzie ku złemu . Zaś ostatecznym kresem złych i dobrych jest garść popiołu .
|
||
Jeżeli jest tak , nie dziwię się Stachowi , który nieraz mówił , że chciałby jak najprędzej <MASK> zginąć i zniszczyć wszelki ślad po sobie . Ale mam przeczucie , że tak nie jest .
|
||
Chociaż … Czy to ja nie miałem przeczuć , że książę Ludwik Napoleon zostanie cesarzem Francuzów ? … Ha ! <MASK> zaczekajmy , bo mi ta jego śmierć , w bitwie z gołymi Murzynami , jakoś dziwnie wygląda … ”
|
||
XVIII . <MASK> ? …
|
||
Pan Rzecki istotnie niedomagał ; według własnej opinii z powodu braku zajęcia , według Szumana z powodu <MASK> choroby , która nagle rozwinęła się w nim i szła dosyć szybko pod wpływem jakichś zmartwień .
|
||
Zajęć miał niewiele . Z rana przychodził do sklepu niegdyś Wokulskiego , obecnie Szlangbauma , lecz bawił tam , dopóki nie zaczęli się schodzić subiekci , a nade wszystko goście . Goście bowiem , nie wiadomo nawet dlaczego <MASK> przypatrywali mu się ze zdziwieniem , a subiekci , dziś z wyjątkiem pana Zięby starozakonni , nie tylko nie okazywali mu szacunku , do którego przywykł , ale nawet wbrew upomnieniom Szlangbauma traktowali go w sposób lekceważący .
|
||
W tym stanie rzeczy pan Ignacy coraz częściej myślał o Wokulskim . Nie <MASK> racji , ażeby lękał się jakiegoś nieszczęścia , ale ot tak sobie .
|
||
Z rana około szóstej myślał : czy Wokulski wstaje , czy śpi o tej porze i gdzie jest ? W Moskwie czy może już wyjechał z Moskwy i dąży do Warszawy ? <MASK> południe przypominał sobie te czasy , kiedy prawie nie było dnia , ażeby Stach nie jadł z nim obiadu , wieczorem zaś , szczególniej kładąc się do łóżka , mówił :
|
||
„ Zapewne Stach jest u Suzina … To dopiero używają ! … A może wraca <MASK> tej chwili do Warszawy i w wagonie zabiera się do spania ? … ”
|
||
Ilekroć zaś wszedł do sklepu , a robił to po kilka razy na dzień , mimo niechęci <MASK> i drażniącej grzeczności Szlangbauma , zawsze myślał , że jednak za czasów Wokulskiego było tu inaczej .
|
||
Martwiło go , ale tylko trochę , że Wokulski nie dawał <MASK> o sobie . Uważał to przecież za zwykłe dziwactwo .
|
||
„ Nie bardzo rwał się on do pisania , kiedy był zdrów , więc cóż dopiero teraz , <MASK> jest tak rozbity — myślał . — Oj , te baby , te baby ! … ”
|
||
W dniu nabycia przez Szlangbauma sprzętów i powozu Wokulskiego pan Ignacy położył się do łóżka . Nie dlatego , ażeby miało mu to robić przykrość <MASK> bo przecie powóz i zbytkowne sprzęty były rzeczami wcale niepotrzebnymi , ale dlatego , że podobne sprawunki robią się tylko po ludziach już umarłych .
|
||
„ No , a Stach , dzięki Bogu , <MASK> zdrów ! … ” — mówił do siebie .
|
||
Pewnego wieczora , kiedy pan Ignacy siedząc w szlafroku rozmyślał : jak to on urządzi sklep <MASK> , ażeby zakasować Szlangbauma , usłyszał gwałtowne dzwonienie do przedpokoju i szczególny hałas w sieni .
|
||
Służący , który już zabierał się <MASK> spania , otworzył drzwi .
|
||
— Jest pan ? — <MASK> głos znany Rzeckiemu .
|
||
— Co to chory ! <MASK> Kryje się przed ludźmi .
|
||
— Może , panie radco , zrobimy <MASK> … — odezwał się inny głos .
|
||
— Co to subiekcję ! … Kto nie chce <MASK> subiekcji w domu , niech przychodzi do knajpy …
|
||
Rzecki podniósł się z fotelu , a jednocześnie ukazał się we drzwiach jego sypialni radca Węgrowicz <MASK> ajent Szprot … Spoza nich wychylała się jakaś kudłata głowa i oblicze nie pierwszej czystości .
|
||
— Nie chciała przyjść góra do Mahometów , więc Mahomeci przyszli do góry ! … — zawołał radca . — Panie Rzecki … panie Ignacy ! … co acan najlepszego wyrabiasz ? <MASK> Przecież od czasu , jakeśmy pana ostatni raz widzieli , odkryliśmy nowy gatunek piwa … Postaw tu , kochanku , i zgłoś się jutro — dodał zwracając się do zasmolonego kudłacza .
|
||
Na to wezwanie kudłaty człowiek , ubrany w wielki fartuch , postawił na umywalni kosz wysmukłych butelek i trzy kufle <MASK> Potem zniknął , jak gdyby był istotą złożoną ze mgły i powietrza , nie zaś z dwustu funtów ciała .
|
||
Pan Ignacy zdziwił się na widok wysmukłych butelek ; <MASK> to jednak nie łączyło się z żadną przykrością .
|
||
— Na miłość boską , cóż się z panem dzieje ? — zaczął znowu radca rozkładając ręce , jakby cały świat chciał ogarnąć w jednym uścisku . — Tak dawno <MASK> byłeś pan między nami , że Szprot nawet zapomniał , jak wyglądasz , a ja pomyślałem , że zaraziłeś się od swego przyjaciela , co to ma bzika …
|
||
— Więc właśnie dziś — prawił radca — kiedy na pańskim przyjacielu wygrałem od Deklewskiego kosz piwa nowej marki , mówię do Szprota : wiesz pan <MASK> , zabierzmy piwo i chodźmy do starego , a może się chłop rozrusza … Cóż to , nawet nie prosisz nas , ażebyśmy usiedli ? …
|
||
— Ależ bardzo proszę <MASK> odpowiedział Rzecki .
|
||
— I stolik jest … — mówił radca oglądając się po pokoju — i miejsce , widzę , zaciszne . Ehe , he ! … my tu będziem mogli <MASK> się do chorego na partyjkę co wieczór … Szprot , dobądź , synu , trybuszonik i zabierz się do szkliwa … Niech poczciwiec zaznajomi się z nową marką …
|
||
— Jakiż to zakład wygrał radca ? — zapytał <MASK> , któremu znowu fizjognomia zaczęła się wyjaśniać .
|
||
— Zakład o Wokulskiego . Widzisz pan , było tak . Jeszcze w styczniu roku zeszłego , kiedy to Wokulski awanturował się po Bułgarii , ja powiedziałem do Szprota , że pan Stanisław jest wariat , że zbankrutuje <MASK> źle skończy … Tymczasem dzisiaj , wyobraź sobie , Deklewski utrzymuje , że to on to powiedział ! … Naturalnie , założyliśmy się o kosz piwa , Szprot rozstrzygnął na moją stronę i jesteśmy u ciebie …
|
||
W ciągu tego wyjaśnienia pan Szprot ustawił na <MASK> trzy kufle i odkorkował trzy butelki .
|
||
— No , tylko spojrzyj , panie Ignacy — mówił radca podnosząc napełniony kufel . — Kolor starego miodu , piana jak śmietana , a smak szesnastoletniej dziewczyny . Skosztujże … Co to za smak i co to za posmak <MASK> … Gdybyś zamknął oczy , przysiągłbyś , że to jest * ale * … O ! … uważasz ? … Ja powiadam , że przed takim piwem należałoby płukać usta . Powiedzże sam : piłeś kiedy coś podobnego ? …
|
||
Rzecki wypił <MASK> kufla .
|
||
— Dobre — rzekł . — Skądże jednak <MASK> radcy do głowy , że Wokulski zbankrutował ?
|
||
— Bo nikt w mieście nie mówi inaczej . Przecież człowiek , który ma pieniądze , <MASK> w głowie i nikogo nie zarwał , nie ucieka z miasta Bóg wie gdzie …
|
||
— Wokulski wyjechał <MASK> Moskwy .
|
||
— Tere , fere ! … Tak wam powiedział , ażeby zmylić ślady <MASK> Ale sam się złapał , skoro wyrzekł się nawet swoich pieniędzy …
|
||
— Czego się wyrzekł ? … <MASK> spytał już rozgniewany pan Ignacy .
|
||
— Tych pieniędzy , które ma w banku , a nade wszystko u Szlangbauma … Przecież to razem wyniesie ze dwakroć sto tysięcy rubli … Kto więc taką sumę zostawia bez dyspozycji , po prostu rzuca ją w błoto <MASK> ten jest albo wariat , albo … zmajstrował coś takiego , że już nie czeka na wypłatę … W całym mieście rozlega się tylko jeden głos oburzenia przeciw temu … temu … że go nie nazwę właściwym imieniem …
|
||
— Radco , zapominasz się <MASK> … — zawołał Rzecki .
|
||
— Rozum tracisz , panie Ignacy , ujmując się za takim człowiekiem — odparł gwałtownie radca . — Bo tylko pomyśl . Pojechał po majątek , gdzie ? … na wojnę turecką … <MASK> wojnę turecką ! … czy rozumiesz doniosłość tych słów ? … Tam zrobił majątek , ale w jaki sposób ? … Jakim sposobem można w pół roku zrobić pół miliona rubli ? …
|
||
— Bo obracał dziesięcioma milionami rubli — odparł Rzecki <MASK> więc nawet zrobił mniej , niżby mógł …
|
||
— Ale czyje <MASK> były miliony ?
|
||
— Suzina … kupca <MASK> jego przyjaciela .
|
||
— Otóż to ! … Ale mniejsza ; przypuśćmy , że w tym razie nie zrobił żadnego świństwa … Co to jednakże za interesa prowadził on w Paryżu , a później w Moskwie , na czym również grubo zarobił ? … A godziło się to zabijać krajowy przemysł , ażeby dać osiemnaście procent dywidendy kilku arystokratom dla wkręcenia się pomiędzy nich ? … <MASK> pięknie to sprzedawać całą spółkę Żydom i nareszcie uciekać zostawiając setki ludzi w nędzy lub w niepewności ? … To tak robi dobry obywatel i człowiek uczciwy ? … No , pijże , panie Ignacy ! … — zawołał trącając jego kufel swoim . — Nasze kawalerskie ! … Panie Szprot , pokaż , co umiesz … nie kompromituj się przy chorym …
|
||
— Hola ! … — odezwał się doktór Szuman , który od kilku chwil stał na progu nie zdejmując kapelusza z głowy . — Hola ! … A cóż to wy , moi panowie , jesteście ajentami domu pogrzebowego , że mi w taki sposób urządzacie pacjenta ? … Kazimierz ! — zawołał na służącego — wyrzuć mi te butelki do sieni … A panów proszę , ażebyście pożegnali chorego <MASK> Szpital , choćby na jedną osobę , nie jest knajpą … To pan tak wykonywasz moje zlecenia ? … — zwrócił się do Rzeckiego . — To pan mając wadę serca będziesz mi urządzał pijatyki ? … Może jeszcze zaprosicie sobie dziewczęta ? … Dobrej nocy panom — rzekł do radcy i Szprota — a na drugi raz nie otwierajcie mi tu piwiarni , bo was zaskarżę o zabójstwo …
|
||
Panowie radca Węgrowicz i ajent Szprot wynieśli się tak szybko , że gdyby nie gęsty <MASK> ich cygar , można by myśleć , że nikogo nie było w pokoju .
|
||
— Otwórz okno ! … — mówił doktór do służącego . — Oj , to ! to ! … — dodał <MASK> ironicznie na Rzeckiego . — Twarz w płomieniach , oczy szkliste , pulsa biją tak , że słychać na ulicy …
|
||
— Słyszałeś pan , co on mówił <MASK> Stachu ? … — spytał Rzecki .
|
||
— Ma rację — odparł Szuman . — Całe miasto mówi to samo , chociaż myli się tytułując <MASK> bankrutem , bo on jest tylko półgłówkiem z tego typu , który ja nazywam polskimi romantykami .
|
||
Rzecki patrzył na <MASK> prawie wylękniony .
|
||
— Nie patrz pan tak na mnie — ciągnął spokojnym głosem Szuman — raczej zastanów się , czy nie mam racji ? Wszakże ten człowiek ani razu w życiu nie działał przytomnie … Kiedy był subiektem , myślał o wynalazkach i o uniwersytecie ; kiedy wszedł do uniwersytetu , zaczął bawić się polityką . Później zamiast robić pieniądze , został uczonym i wrócił tu tak goły , że gdyby nie Minclowa , umarłby z głodu … Nareszcie zaczął robić majątek <MASK> ale nie jako kupiec , tylko jako wielbiciel panny , która od wielu lat ma ustaloną reputację kokietki . Nie koniec na tym , już bowiem mając w ręku i pannę , i majątek , rzucił oboje , a dzisiaj co robi i gdzie jest ? … Powiedz pan , jeżeliś mądry ? … Półgłówek , skończony półgłówek ! — mówił Szuman machając ręką . — Czystej krwi polski romantyk , co to wiecznie szuka czegoś poza rzeczywistością …
|
||
— Czy doktór powtórzy to Wokulskiemu , <MASK> wróci ? … — spytał Rzecki .
|
||
— Sto razy mu tak mówiłem , a jeżeli teraz <MASK> powiem , to tylko dlatego , że nie wróci …
|
||
— Co nie ma wrócić <MASK> — szepnął Rzecki blednąc .
|
||
— Nie wróci , bo albo sobie gdzieś łeb rozbije , jeżeli odzyska rozsądek , albo weźmie się <MASK> jakiejś nowej utopii … Choćby do wynalazków tego mitycznego Geista , który także musi być patentowanym wariatem .
|
||
— A doktór nie uganiałeś <MASK> nigdy za utopiami ?
|
||
— Tak , ale robiłem to odurzywszy się w waszej atmosferze . Opatrzyłem się jednak w porę i ta okoliczność pozwala mi stawiać <MASK> najdokładniejsze diagnozy podobnych chorób … No , zdejmij pan szlafrok , zobaczymy , jakie skutki wywołał wieczór spędzony w wesołym towarzystwie …
|
||
Zbadał Rzeckiego , kazał mu natychmiast iść do łóżka , <MASK> na przyszłość nie robić ze swego mieszkania szynkowni .
|
||
— Pan to także jesteś okazem romantyka ; tyle tylko , <MASK> miał mniej sposobności do robienia głupstw — zakończył doktór .
|
||
Po czym wyszedł zostawiając Rzeckiego <MASK> bardzo ponurym nastroju .
|
||
„ Już tam twoje gadanie więcej mi zaszkodzi aniżeli piwo <MASK> — pomyślał Rzecki , a po chwili dodał półgłosem :
|
||
„ Mógłby jednakże Stach choć słówko napisać … Bo licho wie <MASK> jakie domysły snują się człowiekowi po głowie ! … ”
|
||
Przykuty do łóżka pan <MASK> nudził się piekielnie .
|
||
Więc dla zabicia czasu odczytywał , po raz nie wiadomo <MASK> , historię konsulatu i cesarstwa albo rozmyślał o Wokulskim .
|
||
Oba te jednak zajęcia , zamiast uspakajać , drażniły go … Historia przypominała mu cudowne dzieje jednego z największych triumfatorów , na którego dynastii Rzecki opierał wiarę w przyszłość świata , a która to dynastia w <MASK> oczach padła pod oszczepem Zulusa . Rozmyślania zaś o Wokulskim prowadziły go do wniosku , że ukochany przyjaciel , a tak niezwykły człowiek , co najmniej znajdował się na drodze do jakiegoś moralnego bankructwa .
|
||
— Tyle chciał zrobić , tyle mógł zrobić i nic nie zrobił ! … — powtarzał pan Ignacy ze smutkiem w sercu <MASK> — Gdybyż choć napisał , gdzie jest i jakie ma zamiary … Gdyby chociaż dał znać , że żyje ! …
|
||
Od pewnego bowiem czasu trapiły pana Rzeckiego niejasne , ale złowrogie przeczucia . Przychodził mu na myśl jego sen , kiedy po przedstawieniu Rossiego marzyło mu się , że Wokulski skoczył za <MASK> Izabelą z wieży ratuszowej . To znowu przypominał sobie dziwne , a nic dobrego nie zapowiadające zdania Stacha : „ Chciałbym zginąć sam i zniszczyć wszelkie ślady mego istnienia ! … ”
|
||
Jak łatwo podobne życzenie może się spełnić u człowieka , który mówił tylko <MASK> , co czuł , i umiał wykonywać to , co mówił ! …
|
||
Codziennie odwiedzający go doktór Szuman wcale nie dodawał mu otuchy i <MASK> prawie znudził go powtarzaniem jednej i tej samej zwrotki :
|
||
— Doprawdy , że trzeba być albo kompletnym bankrutem , albo wariatem , ażeby zostawiwszy tyle pieniędzy <MASK> Warszawie , nie wydać żadnej dyspozycji , a nawet nie donieść , gdzie jest ! …
|
||
Rzecki kłócił się z nim , <MASK> w duszy przyznawał mu rację .
|
||
Pewnego dnia doktór wpadł do niego w porze niezwykłej , bo <MASK> godzinie dziesiątej rano . Cisnął kapelusz na stół i zawołał :
|
||
— A co , nie miałem racji <MASK> że to jest półgłówek ! …
|
||
— Cóż się stało ? … — zapytał pan <MASK> , z góry wiedząc , o kim mowa .
|
||
— Stało się , że już przed tygodniem ten wariat <MASK> z Moskwy i … zgadnij pan dokąd ? …
|
||
— Do <MASK> ? …
|
||
— Ale gdzie zaś ! … Wyjechał do Odessy , stamtąd ma zamiar udać się do Indyj , z Indyj do Chin i Japonii , a później przez Ocean Spokojny do Ameryki … Rozumiem podróż , nawet naokoło świata , sam <MASK> mu ją radził . Ale ażeby nie napisać słówka , zostawiając , bądź jak bądź , ludzi życzliwych i ze dwakroć sto tysięcy rubli w Warszawie , na to , dalibóg ! trzeba mieć w wysokim stopniu rozwiniętą psychozę …
|
||
— Skądże te wiadomości <MASK> — spytał Rzecki .
|
||
— Z najlepszego źródła , bo od Szlangbauma , któremu zbyt wiele zależy na tym , ażeby dowiedzieć się o projektach Wokulskiego . Ma mu przecież w początkach października zapłacić sto dwadzieścia tysięcy rubli … No , a gdyby kochany Stasio w łeb sobie palnął <MASK> utonął , czy umarł na żółtą febrę … Rozumiesz pan ? … Wówczas moglibyśmy albo całemu kapitałowi ukręcić szyję , albo przynajmniej obracać nim z pół roku bez procentu … Pan już chyba poznałeś Szlangbauma ? On przecież mnie … mnie chciał okpić !
|
||
Doktór biegał po pokoju i gestykulował rękoma w taki sposób , jak gdyby sam był dotknięty początkami <MASK> . Nagle zatrzymał się przed panem Ignacym , popatrzył mu w oczy i schwycił za rękę .
|
||
— Co … co … co ? … Puls <MASK> sto ? … Miałeś pan dziś gorączkę ? …
|
||
— Jak to : nie <MASK> … Przecież widzę …
|
||
— Mniejsza — odparł Rzecki . — <MASK> jednakże Stach zrobił coś podobnego ? …
|
||
— Ten nasz dawny Stach , pomimo romantyzmu , może by nie zrobił ; ale ten pan Wokulski , zakochany w jaśnie <MASK> pannie Łęckiej , może zrobić wszystko … No , i jak pan widzisz , robi , na co go stać …
|
||
Od tej wizyty doktora pan Ignacy sam zaczął <MASK> , że jest z nim niedobrze .
|
||
„ To byłoby zabawne — myślał — gdybym ja tak w tych czasach dał nura … Phy ! trafiało się to lepszym ode mnie <MASK> Napoleon I … Napoleon III … mały Lulu … Stach … No , cóż Stach ? … przecież jedzie teraz do Indyj … ”
|
||
Zadumał się , wstał z łóżka , ubrał się jak należy i poszedł do sklepu <MASK> wielkiemu zgorszeniu Szlangbauma , który wiedział , że panu Ignacemu zabroniono podnosić się .
|
||
Za to przez następny dzień było mu gorzej ; odleżał <MASK> dobę i znowu na parę godzin zaszedł do sklepu .
|
||
— Cóż on sobie myśli , że sklep to trupiarnia ? … — rzekł jeden ze starozakonnych <MASK> do pana Zięby , który z właściwą sobie szczerością znalazł , że ten koncept jest doskonały .
|
||
W połowie września odwiedził pana Rzeckiego Ochocki , <MASK> na kilka dni przyjechał tu z Zasławka .
|
||
Na jego widok pan <MASK> odzyskał dobry humor .
|
||
— Cóż pana tu sprowadza ! … — <MASK> , gorąco ściskając kochanego przez wszystkich wynalazcę .
|
||
Ale Ochocki <MASK> pochmurny .
|
||
— Cóż by innego , jeżeli nie kłopoty ! — <MASK> . — Wiesz pan , że umarł Łęcki …
|
||
— Ojciec tej … tej ? <MASK> — zdziwił się pan Ignacy .
|
||
— Tej … tej ! … I <MASK> bodaj czy nie przez nią …
|
||
— W imię Ojca i Syna … — przeżegnał się Rzecki . — Iluż ludzi ma zamiar zgubić ta kobieta ? … Bo , o <MASK> wiem , a zapewne i dla pana nie jest to tajemnicą , że jeżeli Stach wpadł w nieszczęście , to tylko przez nią …
|
||
— Może mi pan powiedzieć , co się stało <MASK> Łęckim ? … — ciekawie zapytał pan Ignacy .
|
||
— Żaden to sekret — odparł Ochocki . — <MASK> początkach lata oświadczył się o pannę Izabelę marszałek …
|
||
— Ten … ten ? … Mógł <MASK> moim ojcem — wtrącił Rzecki .
|
||
— Może też dlatego panna przyjęła go , a przynajmniej nie odrzuciła . Więc stary zebrał manatki po dwu swoich <MASK> i przyjechał na wieś do hrabiny … do ciotki panny Izabeli , u której mieszkała wraz z ojcem …
|
||
— Trafiało się to i mędrszym od niego — ciągnął Ochocki . — Tymczasem , pomimo że marszałek zaczął uważać się za konkurenta , panna Izabela co parę <MASK> , a później nawet i co dzień jeździła sobie w towarzystwie pewnego inżyniera do ruin starego zamku w Zasławiu … Mówiła , że jej to rozpędza nudy …
|
||
— I marszałek <MASK> ? …
|
||
— Marszałek , naturalnie , milczał , ale kobiety perswadowały pannie , że tak robić nie wypada . Ona zaś ma w tych razach jedną <MASK> : „ Marszałek powinien być kontent , jeżeli wyjdę za niego , a wyjdę nie po to , aby wyrzekać się moich przyjemności … ”
|
||
— I pewnie marszałek przydybał ich na czym <MASK> owych ruinach ? — wtrącił Rzecki .
|
||
— Ii … nie ! … nawet tam nie zaglądał . A gdyby i zajrzał , przekonałby się , <MASK> panna Izabela brała z sobą naiwnego inżynierka po to , ażeby w jego asystencji tęsknić za Wokulskim …
|
||
— Za Wo – <MASK> – skim ? …
|
||
— Przynajmniej tak domyślano się — mówił Ochocki . — Tym razem ja sam zwróciłem jej uwagę , że w towarzystwie jednego wielbiciela nie <MASK> tęsknić za drugim . Ale ona odpowiedziała mi swoim zwyczajem : „ Niech będzie kontent , że pozwalam mu patrzeć na siebie … ”
|
||
— To osioł <MASK> inżynier ! …
|
||
— Nie bardzo , gdyż pomimo całej naiwności spostrzegł się i pewnego dnia , a nawet przez wszystkie dnie następne nie pojechał z panną tęsknić między gruzami . Jednocześnie zaś marszałek , zazdrosny <MASK> inżyniera , zaprzestał konkurów i wyniósł się na Litwę w sposób tak demonstracyjny , że panna Izabela i hrabina dostały spazmów , a poczciwy Łęcki nawet nie kiwnąwszy palcem umarł na apopleksję …
|
||
Skończywszy opowiadać Ochocki objął się rękoma <MASK> głowę i śmiał się .
|
||
— I pomyśleć tu — dodał — że <MASK> rodzaju kobieta tylu ludziom głowy zawróciła …
|
||
— Ależ to potwór ! <MASK> — zawołał Rzecki .
|
||
— Nie . Nawet niegłupia i niezła w gruncie rzeczy <MASK> tylko … taka jak tysiące innych z jej sfery .
|
||
— Niestety ! … — westchnął Ochocki . — Wyobraź pan sobie klasę ludzi majętnych lub zamożnych , którzy dobrze jedzą , a niewiele robią . Człowiek musi w jakiś sposób zużywać siły ; więc jeżeli nie pracuje , musi wpaść w <MASK> , a przynajmniej drażnić nerwy … I do rozpusty zaś , i do drażnienia nerwów potrzebne są kobiety piękne , eleganckie , dowcipne , świetnie wychowane , a raczej wytresowane w tym właśnie kierunku … Toż to ich jedyna kariera …
|
||
— I panna Izabela zaciągnęła <MASK> w ich szeregi ? …
|
||
— To jest , właściwie zaciągnęli ją … Przykro mi to mówić , ale <MASK> mówię , ażebyś wiedział , o jaką to kobietę potknął się Wokulski …
|
||
Rozmowa urwała się — <MASK> ją Ochocki pytając :
|
||
— Kiedyż <MASK> wraca ?
|
||
— Wokulski ? … — odparł pan Ignacy . <MASK> Przecież wyjechał do Indyj , Chin , Ameryki …
|
||
Ochocki rzucił się <MASK> krześle .
|
||
— To niepodobna ! … — zawołał . <MASK> Chociaż … — dodał po namyśle .
|
||
— Czy ma pan jakie wskazówki , że tam <MASK> pojechał ? … — zapytał Rzecki zniżonym głosem .
|
||
— Żadnych . Tylko dziwię się nagłej decyzji … Kiedym tu <MASK> ostatnim razem , obiecał mi załatwić pewien interes … Ale …
|
||
— I niezawodnie załatwiłby go ten dawny Wokulski . Ten nowy zaś <MASK> nie tylko o pańskich interesach … Przede wszystkim o własnych …
|
||
— Że on wyjedzie — mówił Ochocki jakby do siebie — tego można było spodziewać <MASK> , ale nie podoba mi się ta nagłość . Pisał do pana ? …
|
||
— Ani litery , i do <MASK> — odparł stary subiekt .
|
||
— Musiało się tak <MASK> — mruknął .
|
||
— Dlaczego musiało się stać ? … — wybuchnął Rzecki . — Cóż to on bankrut czy może nie miał <MASK> ? … Taki sklep , spółka to fraszki ? A nie mógł ożenić się z kobietą piękną , zacną …
|
||
— Znalazłoby się więcej takich kobiet — wtrącił Ochocki . — Wszystko to było <MASK> — mówił ożywiając się — ale nie dla człowieka z jego usposobieniem …
|
||
— Jak pan to rozumiesz ? — pochwycił Rzecki , któremu rozmowa o Wokulskim sprawiała taką przyjemność jak o kochance . — <MASK> pan to rozumiesz ? … Poznałeś pan bliżej tego człowieka ? … — pytał natarczywie , a oczy mu błyszczały .
|
||
— Poznać go łatwo . Był <MASK> jednym słowem człowiek szerokiej duszy .
|
||
— Oto właśnie ! … — odezwał się Rzecki wybijając takt palcem i wpatrując się w Ochockiego jak w obraz . <MASK> Co pan jednak rozumiesz przez tę szerokość ? … Pięknie powiedziane ! … Wytłomacz to pan , a jasno ! …
|
||
— Widzi pan — rzekł — ludzie małej duszy dbają tylko o swoje interesa , nie sięgają myślą poza dzień dzisiejszy i mają wstręt do rzeczy nieznanych . Byle im było spokojnie i suto … Taki zaś facet jak on troszczy się interesami tysięcy , patrzy nieraz o kilkadziesiąt lat <MASK> , a każda rzecz nieznana i nierozstrzygnięta pociąga go w sposób nieprzeparty . To nawet nie jest żadna zasługa , tylko mus . Jak żelazo bez namysłu rusza się za magnesem albo pszczoła lepi swoje komórki , tak ten gatunek ludzi rzuca się do wielkich idei i niezwykłych prac …
|
||
Rzecki ściskał go za obie <MASK> i drżał ze wzruszenia .
|
||
— Szuman — rzekł — mądry doktór Szuman mówi <MASK> że Stach jest wariat , polski romantyk .
|
||
— Głupi Szuman ze swoim żydowskim klasycyzmem ! … — odparł Ochocki . — On nawet nie domyśla się , że cywilizacji nie stworzyli ani <MASK> , ani geszefciarze , lecz , właśnie tacy wariaci … Gdyby rozum polegał na myśleniu o dochodach , ludzie do dzisiejszego dnia byliby małpami …
|
||
— Święte słowa … piękne słowa ! … — powtarzał subiekt . — Wytłomaczże pan jednak <MASK> jakim sposobem człowiek , podobny Wokulskiemu , mógł … tak oto … zaawanturować się ? …
|
||
— Proszę pana , ja się dziwię , że to tak późno nastąpiło ! … — odparł Ochocki wzruszając ramionami . — Przecież znam jego życie i wiem , że ten człowiek prawie dusił się tutaj od dzieciństwa . Miał aspiracje <MASK> , lecz nie było ich czym zaspokoić ; miał szerokie instynkta społeczne , ale czego dotknął się w tym kierunku , wszystko padało … Nawet ta marna spółczyna , którą założył , zwaliła mu na łeb tylko pretensje i nienawiści …
|
||
— Masz pan rację ! … masz pan rację ! … <MASK> powtarzał Rzecki . — A teraz ta panna Izabela …
|
||
— Tak , ona mogła go uspokoić . Mając szczęście osobiste , łatwiej pogodziłby się z otoczeniem <MASK> zużyłby energię w tych kierunkach , jakie są u nas możliwe . Ale … nietęgo trafił …
|
||
— A co <MASK> ? …
|
||
— Czy ja wiem ? … — szepnął Ochocki . — Dziś jest on podobny do wyrwanego drzewa . Jeżeli znajdzie grunt właściwy , a w Europie może go znaleźć , <MASK> jeżeli ma jeszcze energię , to wlezie w jakąś robotę i bodaj czy nie zacznie naprawdę żyć … Ale jeżeli wyczerpał się , co także w jego wieku jest możliwe …
|
||
Rzecki podniósł palec <MASK> ust .
|
||
— Cicho ! … cicho ! … — przerwał . — Stach ma <MASK> … o , ma ! … On jeszcze wypłynie … wypły …
|
||
Odszedł od okna i oparłszy <MASK> o futrynę zaczął szlochać .
|
||
— Taki jestem chory — mówił — taki rozdrażniony … — Bo ja mam podobno wadę serca … <MASK> to przejdzie … przejdzie … Tylko dlaczego on tak ucieka … kryje się … nie pisze ? …
|
||
— Ach , jak ja rozumiem — zawołał Ochocki — ten wstręt człowieka rozbitego do rzeczy , które mu przypominają przeszłość ! … Jak ja to znam , choćby z małego doświadczenia … Wyobraź pan sobie , że kiedy zdawałem w <MASK> egzamin dojrzałości , musiałem w pięć tygodni przejść kursa łaciny i greki z siedmiu klas , bom się tego nigdy nie chciał uczyć . No i jakoś wykręciłem się na egzaminie , ale tak przedtem pracowałem , żem się przepracował .
|
||
Od tej pory nie tylko nie mogłem patrzeć na książki łacińskie albo greckie , ale nawet myśleć o nich . Nie mogłem patrzeć na gmach szkolny , unikałem kolegów , którzy pracowali razem ze mną , ale nawet musiałem opuścić owe mieszkanie , gdzie uczyłem się dzień i noc . Trwało to parę miesięcy i naprawdę nie pierwej uspokoiłem się , ażem … <MASK> pan , com zrobił ? Rzuciłem do pieca wszystkie podręczniki greckie i łacińskie i spaliłem bestie ! … Paskudziło się to z godzinę , ale kiedy ostatecznie kazałem popioły wysypać na śmietnik , ozdrawiałem ! … Chociaż i dziś jeszcze dostaję bicia serca na widok greckich liter albo łacińskich wyjątków : panis , piscis , crinis … Aaa … jakie to obrzydliwe …
|
||
Nie dziwże się pan — kończył Ochocki — że Wokulski umyka stąd aż do <MASK> … Długie udręczenie może doprowadzić człowieka do wścieklizny … Chociaż i to przechodzi …
|
||
— A czterdzieści sześć lat , <MASK> ? … — zapytał Rzecki .
|
||
— A silny organizm ? … a tęgi mózg ? … <MASK> , ale zagadałem się … Bywaj mi pan zdrów …
|
||
— Co , może <MASK> pan ? …
|
||
— Aż do Petersburga — odparł Ochocki . — Muszę pilnować testamentu nieboszczki Zasławskiej , <MASK> chce obalić wdzięczna rodzina . Posiedzę tam , bodaj czy nie do końca października .
|
||
— Jak tylko będę miał wiadomość od Stacha , <MASK> panu doniosę . Tylko przyszlij mi pan adres .
|
||
— I ja panu dam znać , tylko zachwycę <MASK> … Chociaż wątpię … Do widzenia ! …
|
||
Rozmowa z Ochockim orzeźwiła pana Ignacego . Zdawało się , że stary subiekt nabrał sił nagadawszy się <MASK> człowiekiem , który nie tylko rozumiał ukochanego Stacha , ale i przypominał go w wielu punktach .
|
||
„ On był taki sam — myślał Rzecki . — Energiczny <MASK> trzeźwy , a mimo to zawsze pełen idealnych popędów … ”
|
||
Można powiedzieć , że od tego dnia zaczęła się rekonwalescencja pana Ignacego . Opuścił łóżko , potem szlafrok zamienił na surdut , bywał w <MASK> i nawet często wychodził na ulicę . Szuman zachwycał się trafnością swojej kuracji , dzięki której choroba serca zatrzymała się w rozwoju .
|
||
— Co będzie dalej — mówił do Szlangbauma — nie wiadomo . Ale fakt , że od kilku dni stary ma <MASK> lepiej . Odzyskał apetyt i sen , a nade wszystko opuściła go apatia . Z Wokulskim miałem to samo .
|
||
Naprawdę zaś Rzecki pokrzepiał się nadzieją , że prędzej <MASK> później będzie miał list od swego Stacha .
|
||
„ Już może jest w Indiach — myślał — więc w końcu września powinien bym mieć wiadomość <MASK> No , o spóźnienie w takich razach nietrudno ; ale za październik dam głowę … ”
|
||
Rzeczywiście , w epokach wskazanych nadeszły wiadomości <MASK> Wokulskim , lecz bardzo dziwne .
|
||
W końcu września wieczorem odwiedził pana <MASK> Szuman i śmiejąc się rzekł :
|
||
— Tylko uważaj pan , jak ten półgłówek zainteresował ludzi . Pachciarz z Zasławka mówił Szlangbaumowi , że furman nieboszczki <MASK> widział niedawno Wokulskiego w lesie zasławskim . Opisywał nawet , jak był ubrany i na jakim koniu jechał …
|
||
— Może być ! … <MASK> wtrącił ożywiony pan Ignacy .
|
||
— Farsa ! … Gdzie Krym , gdzie Rzym , gdzie Indie , a gdzie Zasławek ? … — odparł doktór . — Tym bardziej że prawie jednocześnie inny Żydek , handlujący węglami , widział znowu Wokulskiego w <MASK> … A nawet więcej , bo jakoby dowiedział się , że ów Wokulski kupił od jednego górnika , pijaczyny , dwa naboje dynamitowe … No , już tego głupstwa chyba i pan nie zechcesz bronić ? …
|
||
— Ale cóż by <MASK> znaczyło ? …
|
||
— Nic . Widocznie Szlangbaum musiał między Żydkami ogłosić nagrodę za dowiedzenie się o Wokulskim , więc teraz każdy będzie <MASK> Wokulskiego bodajby w mysiej jamie … I święty rubel tworzy jasnowidzących ! … — zakończył doktór śmiejąc się ironicznie .
|
||
Rzecki musiał przyznać , że pogłoski nie miały sensu , a wyjaśnienie ich <MASK> Szumana było najzupełniej racjonalne . Pomimo to niepokój o Wokulskiego wzmógł się .
|
||
Niepokój jednak zamienił się w istotną trwogę wobec faktu , nie ulegającego już żadnej wątpliwości . Oto w dniu pierwszym października jeden z rejentów zawezwał do siebie pana Ignacego i pokazał mu akt , zeznany przez <MASK> przed wyjazdem do Moskwy . Był to formalny testament , w którym Wokulski rozporządził pozostałymi w Warszawie pieniędzmi , z których siedemdziesiąt tysięcy rs. leżały w banku , zaś sto dwadzieścia tysięcy rs. u Szlangbauma .
|
||
Dla osób obcych rozporządzenie to było dowodem niepoczytalności Wokulskiego ; Rzeckiemu jednak wydało się całkiem logiczne . Testator zapisał : ogromną sumę stu czterdziestu tysięcy rubli Ochockiemu , dwadzieścia pięć tysięcy rs . Rzeckiemu , dwadzieścia tysięcy rs . Helence Stawskiej . Pozostałe zaś pięć tysięcy <MASK> podzielił między swoją dawną służbę albo biedaków , którzy mieli z nim stosunki . Z tej sumy otrzymali po pięćset rubli : Węgiełek , stolarz z Zasławia , Wysocki , furman z Warszawy , i drugi Wysocki , jego brat , dróżnik ze Skierniewic .
|
||
Wokulski rzewnymi słowami prosił obdarowanych , ażeby zapisy przyjęli jak od <MASK> ; rejenta zaś zobowiązał do nieogłaszania aktu przed pierwszym październikiem .
|
||
Między ludźmi , którzy znali Wokulskiego , zrobił się hałas , posypały się plotki , <MASK> , obrazy osobiste … Szuman zaś w rozmowie z Rzeckim wypowiedział taki pogląd :
|
||
— O zapisie dla pana dawno wiedziałem … Ochockiemu dał blisko milion złotych , ponieważ odkrył w nim wariata tego co <MASK> gatunku … No i prezent dla córeczki pięknej pani Stawskiej rozumiem — dodał z uśmiechem — jedno mnie tylko intryguje …
|
||
— Cóż mianowicie ? — <MASK> Rzecki przygryzając wąsy .
|
||
— Skąd się wziął między obdarowanymi ów <MASK> Wysocki ? … — zakończył Szuman .
|
||
Zanotował jego imię i <MASK> i wyszedł zamyślony .
|
||
Wielki był niepokój Rzeckiego o to , co mogło się stać z Wokulskim ? dlaczego zrobił zapis i dlaczego przemawiał w nim jak człowiek myślący o <MASK> śmierci ? … Wnet jednak trafiły się wypadki , które obudziły w panu Ignacym iskrę nadziei lub do pewnego stopnia wyjaśniły dziwne postępowanie Wokulskiego .
|
||
Przede wszystkim Ochocki , zawiadomiony o darze , nie tylko natychmiast odpowiedział z Petersburga , że zapis przyjmuje i <MASK> całą gotówkę chce mieć w początkach listopada , ale jeszcze zastrzegł sobie u Szlangbauma procent za miesiąc październik .
|
||
Nadto zaś napisał do Rzeckiego list z zapytaniem : czy pan Ignacy nie dałby mu ze swego kapitału dwudziestu jeden <MASK> rubli gotowizną , w zamian za sumę płatną na święty Jan , którą Ochocki miał na hipotece wiejskiego majątku ?
|
||
„ Bardzo zależy mi na tym — kończył swój list — ażeby wszystko , co posiadam , mieć w <MASK> , gdyż w listopadzie stanowczo muszę wyjechać za granicę . Objaśnię to panu przy osobistej rozmowie … ”
|
||
„ Dlaczego on tak nagle wyjeżdża za granicę i dlaczego zbiera wszystkie pieniądze ? … — <MASK> sam siebie Rzecki . — Dlaczego w końcu odkłada wyjaśnienia do rozmowy osobistej ? … ”
|
||
Naturalnie , że przyjął propozycję Ochockiego ; zdawało mu się , <MASK> w tym nagłym wyjeździe i niedomówieniach tkwi jakaś otucha .
|
||
„ Kto wie — myślał — czy Stach pojechał do Indyj ze swoim półmilionem ? … Może oni obaj z Ochockim zejdą się w Paryżu <MASK> u tego dziwnego Geista ? … Jakieś metale … jakieś balony ! … Widocznie chodzi im o utrzymanie tajemnicy , przynajmniej do czasu … ”
|
||
W tym jednak razie pomieszał mu <MASK> Szuman powiedziawszy przy jakiejś okazji :
|
||
— Dowiadywałem się w Paryżu o tego sławnego Geista myśląc , że Wokulski może się o niego zechce zaczepić . No , <MASK> Geist , niegdyś bardzo zdolny chemik , jest dziś skończonym wariatem … Cała Akademia śmieje się z jego pomysłów ! …
|
||
Drwiny całej Akademii z Geista mocno zachwiały nadziejami Rzeckiego . Jużci , jeżeli kto , to tylko Akademia francuska mogłaby oceniać wartość owych metali <MASK> balonów … A jeżeli mędrcy zadecydowali , że Geist jest wariatem , to już chyba Wokulski nie miałby co robić u niego .
|
||
„ Gdzie i po co w takim razie wyjechał ? — myślał Rzecki . — Ha , oczywiście , wyjechał w podróż , bo mu tu było źle … Jeżeli Ochocki musiał opuścić mieszkanie , w którym dokuczyła <MASK> tylko gramatyka grecka , to Wokulski mógł tym bardziej wynieść się z miasta , gdzie mu tak dokuczyła kobieta … I gdybyż to tylko ona ! … Czy był kiedy człowiek bardziej szkalowany od niego ? … ”
|
||
„ Ale dlaczego on zrobił prawie testament i jeszcze napomykał w <MASK> o śmierci ? … ” — dodawał pan Ignacy .
|
||
Tę wątpliwość rozjaśniła mu wizyta Mraczewskiego . Młody człowiek przyjechał do Warszawy niespodzianie i przyszedł do Rzeckiego z miną zakłopotaną . Rozmawiał urywkowo <MASK> a w końcu napomknął , że pani Stawska waha się przyjąć darowizny Wokulskiego i że jemu samemu dar ten wydaje się niepokojącym …
|
||
— Dzieciak jesteś , mój kochany ! … — oburzył się pan Ignacy . — Wokulski zapisał jej czy Helci dwadzieścia tysięcy rubli , bo polubił kobietę <MASK> a polubił ją , bo w jej domu znajdował spokój w najcięższych czasach dla siebie … Wiesz przecie , że kochał się w pannie Izabeli ? …
|
||
— To wiem — odparł nieco spokojniej Mraczewski — ale wiem <MASK> o tym , że pani Stawska miała do Wokulskiego słabość …
|
||
— Więc i cóż ? … Dziś Wokulski jest dla nas <MASK> prawie umarłym i Bóg wie , czy go kiedy zobaczymy …
|
||
Mraczewskiemu twarz <MASK> się .
|
||
— To prawda — rzekł — to prawda ! … Pani Stawska może przyjąć <MASK> od zmarłego , a ja nie potrzebuję się obawiać wspomnień o nim …
|
||
I wyszedł bardzo kontent z tego , <MASK> Wokulski może już nie żyje .
|
||
„ Stach miał rację — myślał pan Ignacy — nadając taką formę swoim zapisom <MASK> Umniejszył kłopotu obdarowanym , a nade wszystko tej poczciwej pani Helenie … ”
|
||
W sklepie Rzecki bywał ledwie raz na kilka dni , jedyne zaś jego zajęcie , notabene bezpłatne , polegało na układaniu wystawy w oknach , co zwykle robił w nocy z soboty <MASK> niedzielę . Stary subiekt bardzo lubił to układanie , a Szlangbaum sam go o nie prosił w nadziei , że pan Ignacy umieści swój kapitał w jego kantorze na niewysoki procent .
|
||
Ale i te rzadkie odwiedziny wystarczyły panu Ignacemu do zorientowania się , że w sklepie zaszły gruntowne zmiany na gorsze . Towary , lubo pokaźne na oko , były liche , choć zarazem zniżyła <MASK> trochę ich cena ; subiekci w arogancki sposób traktowali publiczność i dopuszczali się drobnych nadużyć , które nie uszły uwagi Rzeckiego . Nareszcie dwu nowych inkasentów dopuściło się malwersacji na sto kilkadziesiąt rubli .
|
||
Kiedy pan Ignacy wspomniał o <MASK> Szlangbaumowi , usłyszał odpowiedź :
|
||
— Proszę pana , publiczność nie zna się na dobrym towarze , tylko na tanim … <MASK> co do malwersacji , te się wszędzie trafiają . Skąd zresztą wezmę innych ludzi ?
|
||
Pomimo tęgiej miny Szlangbaum jednak martwił się , <MASK> Szuman drwił z niego bez miłosierdzia .
|
||
— Prawda , panie Szlangbaum — mówił doktór — że gdyby w kraju zostali sami Żydzi , wyszlibyśmy z <MASK> z interesu ! Bo jedni okpiwaliby nas , a drudzy nie daliby się łapać na nasze sztuki …
|
||
Mając dużo wolnego czasu pan Ignacy dużo rozmyślał i dziwił się , że teraz po <MASK> dniach zaprzątały go kwestie , które dawniej nawet nie przeszły mu przez głowę .
|
||
„ Dlaczego nasz sklep upadł ? … — mówił do siebie . — Bo gospodaruje w nim Szlangbaum , nie Wokulski . A dlaczego nie <MASK> Wokulski ? … Bo jak to wspomniał Ochocki , Stach dusił się tutaj prawie od dzieciństwa i nareszcie musiał uciec na świeże powietrze … ”
|
||
I przypomniał sobie najwydatniejsze momenta z życia Wokulskiego . Kiedy chciał uczyć się , jeszcze jako subiekt Hopfera , wszyscy mu dokuczali . Kiedy wstąpił do uniwersytetu , zażądano od niego poświęceń <MASK> Kiedy wrócił do kraju , nawet pracy mu odmówiono . Kiedy zrobił majątek , obrzucono go podejrzeniami , a kiedy zakochał się , ubóstwiana kobieta zdradziła go w najnikczemniejszy sposób …
|
||
„ Trzeba przyznać — rzekł pan Ignacy — że <MASK> takich warunkach zrobił , co mógł najlepszego … ”
|
||
Ale jeżeli Wokulskiego siła faktów wypchnęła z kraju , dlaczego sklepu po nim <MASK> odziedziczył bodajby on sam , Rzecki , nie zaś Szlangbaum ? …
|
||
Bo on , Rzecki , nigdy o tym nie myślał , ażeby posiadać własny sklep . On walczył za interesa Węgrów albo czekał , <MASK> Napoleonidzi świat przebudują . I cóż się stało ? … Świat nie poprawił się , Napoleonidzi wyginęli , a właścicielem sklepu został Szlangbaum .
|
||
„ Strach , ile się u nas marnuje uczciwych ludzi — myślał . — Katz palnął sobie w łeb , Wokulski wyjechał <MASK> Klejn Bóg wie gdzie , a Lisiecki musiał także się wynosić , bo dla niego nie było tu miejsca … ”
|
||
Wobec tych medytacyj pan Ignacy doznawał wyrzutów sumienia , pod <MASK> których począł mu się zarysowywać jakiś plan na przyszłość …
|
||
„ Wejdę — mówił — do spółki z panią Stawską i z Mraczewskim . Oni mają dwadzieścia tysięcy rubli <MASK> ja dwadzieścia pięć tysięcy , więc za taką sumę możemy otworzyć porządny sklep choćby pod bokiem Szlangbaumowi … ”
|
||
Projekt ten tak go opanował , że pod jego wpływem czuł się nawet zdrowszym . <MASK> coraz częściej doznawał bólu w ramionach i duszności , ale nie zważał na to …
|
||
„ Pojadę na kurację choćby za granicę — myślał — pozbędę się tych głupich duszności i wezmę się <MASK> roboty naprawdę … Cóż to , czy tylko Szlangbaum ma robić u nas majątek ? … ”
|
||
Czuł się młodszym i rzeźwiejszym , choć Szuman nie <MASK> mu wychodzić na ulicę i zalecał unikać wzruszeń .
|
||
Sam doktór jednakże często <MASK> o własnym przepisie .
|
||
Raz wpadł do Rzeckiego z rana , wzburzony <MASK> , że zapomniał włożyć krawata na szyję .
|
||
— Wiesz pan — zawołał — pięknych <MASK> dowiedziałem się o Wokulskim ! …
|
||
Pan Ignacy położył na stole nóż i widelec ( właśnie <MASK> befsztyk z borówkami ) i uczuł ból w ramionach .
|
||
— Cóż się stało ? <MASK> — zapytał słabym głosem .
|
||
— Pyszny jest Staś ! … — mówił Szuman . — Odnalazłem tego dróżnika <MASK> w Skierniewicach , wybadałem go i wiesz pan , com odkrył ? …
|
||
— Skądże mogę wiedzieć ? … — spytał Rzecki <MASK> któremu na chwilę zrobiło się ciemno w oczach .
|
||
— Wyobraź pan sobie — mówił zirytowany Szuman — że … to bydlę … to zwierzę … wtedy w maju <MASK> kiedy jechał z Łęckimi do Krakowa , rzucił się w Skierniewicach pod pociąg ! … Wysocki go uratował …
|
||
— Eh ! … <MASK> mruknął Rzecki .
|
||
— Nie : eh ! … tylko tak jest . Z czego widzę , że kochany Stasieczek , obok romantyzmu <MASK> miał jeszcze manię samobójstwa … Założyłbym się o cały mój majątek , że on już nie żyje ! …
|
||
Nagle umilkł spostrzegłszy straszną zmianę na twarzy pana Ignacego . Zmieszał się niesłychanie , sam prawie <MASK> go na łóżko i przysiągł sobie , że już nigdy nie będzie zaczepiać tych kwestyj .
|
||
Ale los <MASK> inaczej .
|
||
W końcu października bryftrygier oddał Rzeckiemu <MASK> rekomendowany pod adresem Wokulskiego .
|
||
List pochodził z Zasławia <MASK> pismo było niewprawne .
|
||
„ Czyby od Węgiełka … ” — <MASK> pan Ignacy i otworzył kopertę .
|
||
„ Wielmożny panie ! — pisał Węgiełek . — Najpierwej dziękujemy wielmożnemu panu za pamięć o nas i za te pięćset rubli , którymi nas wielmożny pan znowu obdarzył , i za wszystkie dobrodziejstwa , które otrzymaliśmy z jego szczodrobliwej ręki , dziękujemy : matka moja , żona moja i ja … Po drugie zaś wszyscy troje zapytujemy się <MASK> zdrowie i życie wielmożnego pana i czy pan szczęśliwie do dom powrócił . Pewno , że tak jest , bo inaczej nie wysłałby nam pan swego wspaniałego daru . Tylko żona moja jest bardzo o wielmożnego pana niespokojna i po nocach nie sypia , a nawet chciała , ażebym sam do Warszawy pojechał , zwyczajnie jak kobieta .
|
||
Bo to u nas , wielmożny panie , we wrześniu , tego samego dnia kiedy wielmożny pan idąc na zamek spotkał moją matkę przy kartoflach , trafiło się wielkie zdarzenie . Tylko co matka wróciła z <MASK> i nastawiła wieczerzę , aż tu w zamku dwa razy tak strasznie huknęło , jak pioruny , a w miasteczku szyby się zatrzęsły . Matce garnczek wypadł z rąk i zaraz mówi do mnie :
|
||
« Leć na zamek , bo tam może bawi się jeszcze pan Wokulski <MASK> więc żeby go nieszczęście nie spotkało . I ja też zaraz poleciałem .
|
||
Chryste Panie ! Ledwieżem poznał górę . Z czterech ścian zamku , co się jeszcze mocno trzymały , została tylko jedna , a trzy zmielone prawie na mąkę . Kamień , cośmy na nim rok temu wycięli wiersze , rozbity na jakie dwadzieścia kawałków , a w tym miejscu , gdzie <MASK> zawalona studnia , zrobił się dół i gruzów nasypało w niego więcej niż na stodołę . Ja myślę , że to mury same zawaliły się ze starości ; ale matka mówi , że to może kowal nieboszczyk , com o nim wielmożnemu państwu rozpowiadał , że on taką psotę zrobił .
|
||
Nic nie mówiąc nikomu o tym , że wielmożny pan szedł wtedy na zamek , przez cały tydzień grzebałem między gruzami , czy , broń Boże , nie stało się nieszczęście . I dopiero , kiedym śladu nie znalazł , ucieszyłem się tak , że na tym miejscu święty krzyż stawiam <MASK> cały z drzewa dębowego , nie malowany , ażeby była pamiątka , jako wielmożny pan od nieszczęścia się ocalił . Ale moja żona , kobiecym obyczajem , wciąż się niepokoi … Więc dlatego pokornie upraszam wielmożnego pana ażeby nam dał znać o sobie , że żyje i że zdrów jest …
|
||
Ksiądz proboszcz jegomość taki poradził <MASK> wyciąć napis na krzyżu :
|
||
Ażeby ludzie wiedzieli , że choć stary zamek , pamiątka z czasów dawnych , w gruzy się rozleciał , <MASK> przecie nie wszystek zginął i jeszcze niemało zostanie po nim do widzenia nawet dla naszych wnuków … ”
|
||
„ A zatem Wokulski był w kraju ! … ” — zawołał <MASK> Rzecki i posłał po doktora prosząc go , ażeby przyszedł natychmiast .
|
||
W niecały kwadrans zjawił się Szuman . Dwa razy przeczytał podany <MASK> list i ze zdziwieniem przypatrywał się ożywionej fizjognomii pana Ignacego .
|
||
— Cóż doktór na to ? <MASK> — zapytał triumfalnie Rzecki .
|
||
Szuman zdziwił się <MASK> mocniej .
|
||
— Co ja na to ? … — powtórzył . — Że stało się , co przepowiadałem Wokulskiemu <MASK> przed jego wyjazdem do Bułgarii … Przecież to jasne , że Stach zabił się w Zasławiu .
|
||
— Ależ zastanów się , panie Ignacy — mówił doktór , z trudnością hamując wzruszenie . — Pomyśl tylko : widziano go w Dąbrowie , jak kupował naboje , potem widziano go w okolicach Zasławka , a nareszcie <MASK> samym Zasławiu . Myślę , że w zamku musiało coś kiedyś zajść między nim a tą … tą potępienicą … Bo nawet mnie raz wspomniał , że chciałby zapaść się pod ziemię tak głęboko jak studnia zasławska …
|
||
— Gdyby zechciał się zabić , mógłby to zrobić dawniej … <MASK> i pistolet by wystarczył , nie dynamit — odparł Rzecki .
|
||
— Toteż zabijał się … Ale że w każdym calu była to wściekła bestia , więc mu pistolet nie <MASK> … Jemu trzeba było lokomotywy , ażeby zginąć … Samobójcy umieją być wybredni , wiem o tym ! …
|
||
Rzecki kręcił głową <MASK> uśmiechał się .
|
||
— Więc co pan myślisz , u diabła ? … — <MASK> zniecierpliwiony Szuman . — Czy masz jaką inną hipotezę ? …
|
||
— Mam . Stacha po prostu dręczyły wspomnienia tego zamku , więc chciał go zniszczyć , jak Ochocki zniszczył grecką gramatykę , kiedy <MASK> na niej przepracował . Jest to także odpowiedź dana tej pannie , która podobno co dzień jeździła tęsknić do tych gruzów …
|
||
— Ależ to byłoby dzieciństwo ! … <MASK> chłop nie może postępować jak uczeń …
|
||
— Kwestia temperamentu — odparł Rzecki spokojnie . — Jedni odsyłają pamiątki , a on <MASK> wysadził w powietrze … Szkoda tylko , że tej Dulcynei nie było między gruzami .
|
||
— Wściekła bestia ! … Ale gdzieżby <MASK> się podział , jeżeliby żył ? …
|
||
— Teraz właśnie podróżuje z lekkim sercem . A nie pisze , bośmy mu już widać wszyscy obrzydli <MASK> — dokończył ciszej pan Ignacy . — Zresztą , gdyby tam zginął , pozostałby jakiś ślad …
|
||
— Swoją drogą , nie przysiągłbym , że pan nie masz racji <MASK> chociaż … ja w to nie wierzę — mruknął Szuman .
|
||
Kiwał smutnie głową <MASK> mówił :
|
||
— Romantycy muszą wyginąć , to darmo ; dzisiejszy świat nie dla nich … Powszechna jawność sprawia to , że już nie <MASK> ani w anielskość kobiet , ani w możliwość ideałów . Kto tego nie rozumie , musi zginąć albo dobrowolnie sam ustąpić …
|
||
Ale jaki to człowiek stylowy ! … — zakończył . — Umarł przywalony <MASK> feudalizmu … Zginął , aż ziemia zadrżała … Ciekawy typ , ciekawy …
|
||
Nagle schwycił kapelusz i <MASK> z pokoju mrucząc :
|
||
— Wariaty ! … wariaty ! … <MASK> świat mogliby zarazić swoim obłędem …
|
||
Rzecki wciąż <MASK> się .
|
||
„ Niech mnie diabli wezmą — mówił do siebie — jeżeli co do Stacha nie mam racji ! … Powiedział <MASK> : adieu ! i pojechał … Oto cały sekret . Byle wrócił Ochocki , dowiemy się prawdy … ”
|
||
Był w tak dobrym usposobieniu , że wydobył spod łóżka <MASK> , naciągnął struny i przy jej akompaniamencie zaczął nucić :
|
||
Wiosna się budzi <MASK> całej naturze ,
|
||
Witana rzewnym <MASK> pieniem …
|
||
W zielonym gaju <MASK> ponad strumieniem ,
|
||
Kwitnęły dwie <MASK> róże …
|
||
Ostry ból w piersiach przypomniał mu <MASK> że nie powinien się męczyć .
|
||
Niemniej czuł w <MASK> ogromną energię .
|
||
„ Stach — myślał — wziął się do jakiejś wielkiej roboty , Ochocki jedzie do <MASK> , więc muszę i ja pokazać , co umiem … Precz z marzeniami ! …
|
||
Napoleonidzi już nie poprawią świata i nikt go nie poprawi , jeżeli i nadal będziemy postępować jak lunatycy … Zawiążę spółkę z Mraczewskimi , sprowadzę Lisieckiego , znajdę <MASK> i spróbujemy , panie Szlangbaum , czy tylko ty masz rozum … Do licha , co może być łatwiejszego aniżeli zrobienie pieniędzy , jeżeli chce się tego ?
|
||
A jeszcze z takim kapitałem <MASK> takimi ludźmi ! … ”
|
||
W sobotę po rozejściu się subiektów wieczorem pan Ignacy wziął od Szlangbauma klucz <MASK> tylnych drzwi sklepu , ażeby na przyszły tydzień ułożyć wystawę w oknach .
|
||
Zapalił jedną lampę , z głównego okna wydobył przy pomocy Kazimierza żardynierkę i dwa wazony saskie a na ich miejsce ustawił wazony japońskie i starorzymski stolik . Następnie kazał służącemu iść spać <MASK> miał bowiem zwyczaj własnoręcznie rozkładać przedmioty drobne , a osobliwie mechaniczne zabawki . Nie chciał zresztą , ażeby prosty człowiek wiedział , że on sam najlepiej bawi się sklepowymi zabawkami .
|
||
Jak zwykle , tak i tym razem wydobył wszystkie , zapełnił nimi cały kontuar i wszystkie jednocześnie nakręcił . Po raz tysiączny w życiu przysłuchiwał się melodiom grających tabakierek i patrzył , <MASK> niedźwiedź wdrapuje się na słup , jak szklana woda obraca młyńskie koła , jak kot ugania się za myszą , jak tańczą krakowiacy , a na wyciągniętym koniu pędzi dżokej .
|
||
I przypatrując się ruchowi martwych figur <MASK> tysiączny raz w życiu powtarzał :
|
||
„ Marionetki ! … Wszystko marionetki ! … Zdaje im się , że robią , co <MASK> , a robią tylko , co im każe sprężyna , taka ślepa jak one … ”
|
||
Kiedy źle kierowany dżokej wywrócił się na <MASK> parach , pan Ignacy posmutniał .
|
||
„ Dopomóc do szczęścia jeden drugiemu nie potrafi — myślał — ale <MASK> cudze życie umieją tak dobrze , jak gdyby byli ludźmi … ”
|
||
Nagle usłyszał łoskot . Spojrzał w głąb sklepu <MASK> zobaczył wydobywającą się spod kontuaru ludzką figurę .
|
||
„ Złodziej ? … ” <MASK> przeleciało mu przez głowę .
|
||
— Bardzo przepraszam , panie Rzecki , ale … ja zaraz przyjdę … — odezwała się figura <MASK> oliwkową twarzą i czarnymi włosami . Pobiegła do drzwi , otworzyła je pośpiesznie i znikła .
|
||
Pan Ignacy nie mógł podnieść się z fotelu ; ręce mu opadły , nogi odmówiły posłuszeństwa . <MASK> serce uderzało w nim jak dzwon rozbity , a w oczach zrobiło mu się ciemno .
|
||
„ Cóż , u diabła , ja się zląkłem ? — szepnął . — Wszakże to jest ten … ten <MASK> Gutmorgen … tutejszy subiekt … Oczywiście , coś skradł i uciekł … Ale dlaczego ja się zląkłem ? … ”
|
||
Tymczasem pan Izydor Gutmorgen po dłuższej nieobecności wrócił <MASK> sklepu , co jeszcze więcej zadziwiło Rzeckiego .
|
||
— Skądeś się pan tu wziął ? … czego <MASK> chcesz ? … — zapytał go pan Ignacy .
|
||
Pan Gutmorgen zdawał się być mocno zakłopotany . Spuścił głowę <MASK> winowajca i przebierając palcami po kontuarze , mówił :
|
||
— Przepraszam pana , panie Rzecki , ale pan może myśli <MASK> że ja co ukradłem ? … Niech mnie pan zrewiduje …
|
||
— Ale co pan tu robisz ? — zapytał Rzecki <MASK> Chciał się podnieść z fotelu , lecz nie mógł .
|
||
— Mnie pan Szlangbaum kazał <MASK> tu dziś na noc …
|
||
— Bo , widzi pan , panie Rzecki … z panem przychodzi tu do ustawiania ten Kazimierz … Więc pan Szlangbaum kazał mnie <MASK> , ażeby on czego nie wyniósł … Ale że mnie się trochę niedobrze zrobiło , więc … ja pana bardzo przepraszam …
|
||
Rzecki już powstał <MASK> siedzenia .
|
||
— Ach , wy kundle ! … — zawołał w najwyższej pasji . — To wy <MASK> uważacie za złodzieja ? … I za to , że wam darmo pracuję ? …
|
||
— Przepraszam pana , panie Rzecki — wtrącił z pokorą <MASK> — ale … po co pan darmo pracuje ? …
|
||
— Niechże was milion diabłów porwie ! … — krzyknął pan <MASK> . Wybiegł ze sklepu i starannie zamknął drzwi na klucz .
|
||
„ Posiedźże sobie do rana , kiedy ci niedobrze ! <MASK> I zostaw pamiątkę swemu pryncypałowi ” — mruknął .
|
||
Pan Ignacy nie mógł spać całą noc . A ponieważ jego lokal dzieliła tylko sień od sklepu <MASK> więc około drugiej usłyszał ciche pukanie wewnątrz sklepu i stłumiony głos Gutmorgena , który mówił :
|
||
— Panie Rzecki , niech pan <MASK> … Ja zaraz wrócę …
|
||
Wkrótce jednak <MASK> ucichło .
|
||
„ O , gałgany ! … — myślał Rzecki przewracając się na łóżku <MASK> — To wy mnie traktujecie jak złodzieja … Poczekajcież ! … ”
|
||
Około dziewiątej z rana usłyszał , że Szlangbaum uwolnił Gutmorgena , a następnie zaczął kołatać do jego drzwi . <MASK> odezwał się jednak , a kiedy przyszedł Kazimierz , zapowiedział mu , ażeby nigdy nie puszczał tu Szlangbauma .
|
||
„ Wyniosę się stąd — mówił — bodaj od Nowego Roku … Żebym miał mieszkać na strychu albo wziąć numer w hotelu <MASK> Mnie zrobili złodziejem ! … Stach powierzał mi krocie , a ten bestia , lęka się o swoje tandeciarskie towary … ”
|
||
Przed południem napisał dwa długie listy : jeden do pani Stawskiej proponując , ażeby sprowadziła się do Warszawy i zawiązała <MASK> nim spółkę ; drugi do Lisieckiego zapytując : czyby nie zechciał powrócić i objąć posady w jego sklepie ? …
|
||
Przez cały czas pisania i odczytywania listów <MASK> uśmiech nie schodził mu z twarzy .
|
||
„ Wyobrażam sobie minę Szlangbauma — myślał — kiedy otworzymy mu przed nosem sklep konkurencyjny … he ! … he ! … he ! <MASK> On mnie kazał pilnować … Dobrze mi tak , kiedym pozwolił rozpanoszyć się temu filutowi … He ! he ! he ! ”
|
||
W tej chwili trącił rękawem pióro , które z biurka upadło na podłogę . Rzecki schylił się , ażeby je podnieść , i nagle uczuł dziwny ból w piersiach , jakby <MASK> przebił płuca wąskim nożykiem . Na chwilę zaćmiło mu się w oczach i doznał lekkich mdłości ; więc nie podnosząc pióra wstał z fotelu i położył się na szezlongu .
|
||
„ Będę ostatnim cymbałem — myślał — jeżeli za parę lat Szlangbaum nie wyjdzie na Nalewki … Stary głupiec ze mnie ! … troszczyłem się o Bonapartych i o całą Europę , a tymczasem wyrósł <MASK> pod bokiem tandeciarz , który każe mnie pilnować jak złodzieja … No , ale przynajmniej nabrałem doświadczenia ; wystarczy mi go na całe życie … Przestaniecie wy mnie teraz nazywać romantykiem i marzycielem … ”
|
||
Coś jakby zawadzało mu <MASK> lewym płucu .
|
||
„ Astma ? … — mruknął . — Muszę ja się na serio wziąć do kuracji . Inaczej za <MASK> , sześć lat zostałbym kompletnym niedołęgą … Ach , gdybym się był spostrzegł dziesięć lat temu ! .. ”
|
||
Przymknął oczy i zdawało mu się , że widzi całe swoje życie , od chwili obecnej aż do dzieciństwa , rozwinięte na kształt panoramy , wzdłuż której on sam płynął , dziwnie spokojnym ruchem … Uderzało go tylko , że każdy miniony obraz zacierał mu się w pamięci tak nieodwołalnie , iż w żaden <MASK> nie mógł przypomnieć sobie tego , na co patrzył przed chwilą . Oto obiad w Hotelu Europejskim z powodu otwarcia nowego sklepu … Oto stary sklep , a w nim panna Łęcka rozmawia z Mraczewskim … Oto jego pokój z zakratowanym oknem , gdzie przed chwilą wszedł Wokulski , kiedy powrócił z Bułgarii …
|
||
„ Zaraz … co to ja <MASK> widziałem … ” — myślał .
|
||
Oto piwnica Hopfera , gdzie poznał się z Wokulskim … A oto pole bitwy , gdzie niebieskawy dym unosi się nad <MASK> granatowych i białych mundurów … A oto stary Mincel siedzi na fotelu i ciągnie za sznurek wiszącego w oknie kozaka …
|
||
„ Czy ja to wszystko istotnie widziałem , czy mi się <MASK> śniło ? … Boże miłosierny … ” — szepnął .
|
||
Teraz zdawało mu się , że jest małym chłopcem i że podczas gdy jego ojciec rozmawiał z panem Raczkiem o cesarzu Napoleonie , on wymknął się na strych i przez dymnik patrzył na Wisłę w stronę <MASK> … Stopniowo jednak obraz przedmieścia zatarł mu się przed oczyma i został tylko dymnik . Z początku był on wielki jak talerz , później jak spodek , a potem zmalał do rozmiarów srebrnej dziesiątki …
|
||
Jednocześnie ze wszystkich stron ogarnęła go niepamięć i ciemność , a raczej głęboka czarność <MASK> wśród której tylko ów dymnik świecił jak gwiazda o nieustannie zmniejszającym się blasku .
|
||
Nareszcie i ta <MASK> gwiazda zgasła …
|
||
Może zobaczył ją znowu , ale <MASK> nie nad ziemskim horyzontem .
|
||
Około drugiej w południe przyszedł służący pana Ignacego , Kazimierz , z koszem talerzy . <MASK> nakrył do stołu , a widząc , że pan nie budzi się , zawołał :
|
||
— Proszę pana <MASK> obiad wystygnie …
|
||
Ponieważ pan Ignacy nie ruszył się i tym razem <MASK> więc Kazimierz zbliżył się do szezlonga i rzekł :
|
||
Nagle cofnął się , wybiegł do sieni i zaczął pukać do tylnych drzwi <MASK> , w którym jeszcze był Szlangbaum i jeden z jego subiektów .
|
||
— Czego chcesz ? … <MASK> szorstko zapytał służącego .
|
||
— Proszę pana … naszemu <MASK> coś się stało …
|
||
Szlangbaum ostrożnie wszedł do pokoju , spojrzał <MASK> szezlong i również cofnął się …
|
||
— Biegnij po doktora Szumana ! … — <MASK> . — Ja tu nie chcę wchodzić …
|
||
W tej samej porze u doktora był Ochocki i opowiadał mu , że wczoraj z rana powrócił z Petersburga <MASK> a w południe odprowadzał na pociąg wiedeński swoją kuzynkę , pannę Izabelę Łęcką , która wyjechała za granicę .
|
||
— Wyobraź pan sobie — zakończył <MASK> że wstępuje do klasztoru ! …
|
||
— Panna Izabela ? … — zapytał Szuman . — Cóż to , czy ma zamiar nawet <MASK> Boga kokietować , czy tylko chce po wzruszeniach odpocząć , ażeby pewniejszym krokiem wyjść za mąż ?
|
||
— Daj jej pan spokój … to <MASK> kobieta … — szepnął Ochocki .
|
||
— One wszystkie wydają się nam dziwne — odparł zirytowanym głosem doktór — dopóki nie sprawdzimy <MASK> że są tylko głupie albo nędzne … O Wokulskim nie słyszałeś pan czego ? …
|
||
— A właśnie … — odpowiedział . <MASK> nagle zatrzymał się i umilkł .
|
||
— Cóż , wiesz pan co o nim ? … Czy <MASK> robisz z tego tajemnicę stanu ? … — nalegał doktór .
|
||
W tej chwili <MASK> Kazimierz wołając :
|
||
— Panie doktorze , coś się stało <MASK> panu . Prędzej , panie !
|
||
Szuman zerwał się , razem z nim Ochocki . Siedli w <MASK> i pędem zajechali przed dom , w którym mieszkał Rzecki .
|
||
W bramie zastąpił im drogę <MASK> z mocno zafrasowaną miną .
|
||
— No , wyobraź pan sobie — zawołał do doktora — taki miałem do niego <MASK> interes … Chodzi przecież o mój honor … a ten tymczasem umarł sobie ! …
|
||
Doktór i Ochocki w towarzystwie Maruszewicza weszli do mieszkania Rzeckiego . W <MASK> pokoju był już Szlangbaum , radca Węgrowicz i ajent Szprot .
|
||
— Gdyby pił * radzika * — mówił <MASK> — dosięgnąłby stu lat … A tak …
|
||
Szlangbaum spostrzegłszy Ochockiego schwycił go <MASK> rękę i zapytał :
|
||
— Pan nieodwołalnie chce odebrać <MASK> w tym tygodniu ? …
|
||
— Dlaczego tak <MASK> ? …
|
||
— Na <MASK> ? …
|
||
— Może na zawsze — odparł szorstko i wszedł <MASK> doktorem do pokoju , gdzie leżały zwłoki .
|
||
Za nim na <MASK> weszli inni .
|
||
— Straszna rzecz ! — odezwał się doktór . — Ci <MASK> , wy wyjeżdżacie … Któż tu w końcu zostanie ? …
|
||
— My ! … — <MASK> jednogłośnie Maruszewicz i Szlangbaum .
|
||
— Ludzi nie zabraknie … <MASK> dorzucił radca Węgrowicz .
|
||
— Nie zabraknie … ale tymczasem idźcie <MASK> stąd ! … — krzyknął doktór .
|
||
Cała gromada z oznakami oburzenia cofnęła się do <MASK> . Został tylko Szuman i Ochocki .
|
||
— Przypatrz mu się pan … — rzekł doktór wskazując na zwłoki . — <MASK> to romantyk ! … Jak oni się wynoszą … Jak oni się wynoszą …
|
||
Szarpał wąsy i odwrócił <MASK> do okna .
|
||
Ochocki ujął zimną już rękę Rzeckiego i pochylił się , jakby chcąc mu coś szepnąć do ucha . <MASK> w bocznej kieszeni zmarłego spostrzegł wysunięty do połowy list Węgiełka i machinalnie przeczytał nakreślone wielkimi literami wyrazy :
|
||
— Masz rację … — <MASK> jakby do siebie .
|
||
— Ja mam rację ? … — zapytał <MASK> . — Wiem o tym od dawna .
|
||
Prawie w tej samej chwili , kiedy Rzecki studiował licytację domu Łęckich , w jego własnym <MASK> naradzali się dwaj panowie : jednym z nich był Wokulski , drugim moskiewski kupiec Suzin .
|
||
Suzin był to niski olbrzym , z potężną głową , potężnymi plecami i jeszcze potężniejszymi rękoma ; robił wrażenie ogniotrwałej szafy odzianej w surdut źle skrojony z bardzo cienkiego sukna . Z całej jego figury przeglądała niezmierna siła , a z czerwonej twarzy o nieregularnych rysach tryskało prawie kompromitujące zdrowie . Nosił długie konopiaste włosy , już gęsto przyprószone siwizną , <MASK> przy kołnierzu i rozdzielone nad czołem , tudzież wielką brodę , również konopiastą w białe pasy . Na grubych palcach miał kilka pierścieni z ogromnymi brylantami , a na szyi złoty łańcuch , przy którym śmielej można było przyczepić berlinkę niż zegarek . Spod brwi , przypominających krzaki jałowcu , wyglądały mu nieduże siwe oczki , iskrzące się sprytem .
|
||
Wokulski siedział w fotelu zamyślony , Suzin przeglądał jakieś papiery <MASK> pił sodową wodę z koniakiem od gorąca i mówił :
|
||
— Twoje prykaszczyki , Stanisławie Piotrowiczu , to same porządne panowie , polska szlachta … Nu , ale gdzie im do naszych ! … Ten Żyd , jak jego zwą , Szlajmans ? … on wygląda , jakby po tobie miał sklep wziąć . ( Przegnaj Żydów , <MASK> Piotrowiczu ! a zresztą jak sobie chcesz … ) A ten Klejn , on — nihilist … Mraczewski także nihilist , ale on taki , co za dziewkami lata ; a Klejn chudy nihilist , mizerny i już jak co zmaluje — nie daj Boże ! …
|
||
Znowu czytał papiery , popijał <MASK> z koniakiem i ciągnął :
|
||
— A ja zawsze do swojego , jak ten gubernator rzymski ( nie pomnisz ? ) , co to gadał : zawsze taki zburzyć Kartaginę ! … I ja tobie zawsze będę gadał : jedź ze mną dziś na noc do Paryża . Piętnaście tysięcy rubli gwarantuję tobie od zaraz , a jak mnie się uda jedna sprawa — może i pięćdziesiąt … Aj ! pan Wokulski , szkoda takich pieniędzy … Ulituj <MASK> nade mną i nad sobą i jedź dzisiaj … Po co tu siedzieć ? co wysiedzisz ? … Ty już zupełnie nie ten , co byłeś ; padło tobie na mózgi , i co ? … Do Moskwy nie zaglądasz , na listy nie odpowiadasz i takimi pieniędzmi gardzisz ! … A już stary Suzin u ciebie gorzej sobaki . Doktorów by zwołał , do Karlsbadu by jechał , ha ? …
|
||
W tej chwili drzwi ostrożnie uchyliły się i wszedł mizerny Klejn podając Wokulskiemu list w bladoniebieskiej kopercie , z litografowanym pęczkiem <MASK> . Wokulski szybko chwycił list , pobladł , zarumienił się , rzucił na stół rozerwaną kopertę i począł czytać :
|
||
„ Wieniec jest prześliczny ; odsyłam go panu na powrót i z góry dziękuję w imieniu Rossiego . Niechże pan <MASK> , ale to koniecznie , przyjdzie do nas jutro na obiad , bo jeszcze musimy porozmawiać o tej kwestii .
|
||
Życzliwa — <MASK> Łęcka ”
|
||
— Ma czekać na odpowiedź ? <MASK> spytał cichym głosem Klejn .
|
||
Klejn zniknął jak teatralny duch między kulisami , a Wokulski wciąż czytał list , drugi raz , trzeci i czwarty . Suzin odsunął papiery i z najwyższym skupieniem począł mu <MASK> przypatrywać swymi małymi oczkami . Potem wziął do rąk bladoniebieską kopertę , obejrzał i znowu zatopił spojrzenie w Wokulskim , nieznacznie uśmiechając się , z odcieniem łagodnej ironii .
|
||
Kiedy Wokulski schował list , rozglądając się po pokoju jak <MASK> dopiero co zbudzony , Suzin wskazał kopertę i rzekł :
|
||
— Rozumie się , od kobiety list … Czort z tymi babami ! … nie wejdzie do pokoju , a poznasz , że jest … Nosem poznasz . Raz mnie jeden batiuszka mówił , że Adam <MASK> raju musiał zjeść zakazany owoc , bo drzewo , na którym on wyrósł , pachniało jak kobieta … Czort z tymi babami ! … Ale zawsze taki ona tobie musiała coś zadać , Stanisławie Piotrowiczu …
|
||
— A ta , co przysłała tę kopertę . Zmieniłeś się tak , żem <MASK> zdziwił . Prędko z nią kończ , bo popadniesz w jakie nieszczęście …
|
||
— Gdybyż to można skończyć <MASK> — westchnął Wokulski .
|
||
— Ach , ty gołąbku ! … Co nie można ? … Wszystko można … Ja był raz na jednej operze , jakiego to Niemca ( już pozwól , a Niemcy mają rozum ! ) <MASK> gdzie sam diabeł nie wynalazł na kobietę lepszego sposobu jak brylanty … Zaniósł jej brylantów ( może być na dziesięć , może być na piętnaście tysięcy rubli ) , nu i wszystko dobrze …
|
||
— Co wygadujesz , Suzin ! … — <MASK> Wokulski , opierając głowę na ręku .
|
||
— Ach , ty pan ! ach , ty bezmozgi szlachcic polski ! — śmiał się Suzin . — Ot , co was gubi wszystkich Polaków , u was na wszystko : i na handel , i na politykę , i na kobiety , u was na wszystko — serce i serce … I to jest wasze głupstwo . Na wszystko ty miej kieszeń , a serce tylko dla siebie , ażeby radować się z tego , co kupisz za pieniądze . Osobliwie kobieta jest taki twór , że już u niej za serce nie <MASK> nic , jak od Żyda za pacierze … Bo ona sobie z serca twojego zrobi umeblowanie , a przyjdzie inny bez serca , i z nim będzie kochać się , całować w twoich oczach … Ty mnie do niej poszlij , Stanisławie Piotrowiczu , a jej powiem krótkie słowo : „ Ot , madamka — ty zadała co to panu szlachcicu Wokulskiemu , a wzięła jemu rozum . Oddaj jego rozum , a ja tobie dam — tuzin tuzinów katarzynek … Może mało ? … Dam dwa razy tyle , i szabasz ! … ”
|
||
Wokulski wyglądał tak okropnie , że Suzin <MASK> , a potem zmienił temat rozmowy .
|
||
— A ty wiesz — ciągnął — co mnie przed wyjazdem mówiła Maria Siergiejewna o swojej córce ? … „ Ot — mówiła — głupia Luboczka ! wciąż tęskni i tęskni za tym padlecem Wokulskim . Ja jej tłomaczę : ty i nie myśl o panu Wokulskim . Pan Wokulski siedzi sobie w Warszawie <MASK> gra na fortepiano : Jeszcze Polska nie zginęła ! … a o takiej głupiej dziewczynie i nie pomyśli … A Luboczka nic , jak kamień … ” I jeszcze mówi Maria Siergiejewna : „ Czort mnie do ich parszywej Polski , niechaj ona i nie zginęła , ale mnie dziecka żal … ”
|
||
No , pomyśl tylko , Stanisławie Piotrowiczu : dziewczyna jak malina , Smolny Instytut skończyła , wzięła medal , trzy miliony rubli położy tobie od razu na stół , i tańcuje , i maluje , <MASK> jeden pułkownik gwardyjski starał się o nią … Żeń się z nią , a będziesz miał pieniądze na trzy tutejsze madamy , byle Bóg dał zdrowie , bo kobiety nie takich Samsonów zjadły …
|
||
Drzwi pokoju otworzyły się <MASK> raz drugi .
|
||
— Pan Łęcki prosi pana — rzekł Klejn <MASK> ukazując jeden mankiet i wierzch głowy .
|
||
Wokulski drgnął , Suzin ciężko <MASK> się z kanapy .
|
||
— No , Stanisławie Piotrowiczu , to i ja już pójdę przespać się . Rzuć wszystko , radzę tobie i jedź ze mną dziś <MASK> Paryża ; a nie dziś , to jutro albo pojutrze . Ja jeszcze wstąpię do Berlina popatrzyć na Bismarcka , a ty przyjeżdżaj …
|
||
Ucałowali się i Suzin <MASK> kiwając głową .
|
||
— Gdzie jest pan Łęcki <MASK> — spytał Wokulski Klejna .
|
||
Klejn wyszedł , Wokulski szybko zebrał papiery ze <MASK> i również opuścił mieszkanie pana Ignacego .
|