Opowieść prawdziwa... Olsztyn, akademik, 7 piętro, impreza u Mariusza, jak to na polskiej najebce bywa ktoś rzucił tekstem: "Mariusz nie zjedziesz na nartach po schodach". Sprawa ucichla, studencii wrocili do tego co lubia i w sumie umieją najbardziej czyli picia, lecz nad ranem kolo godziny 6.00 ludzia przypomnialo sie ze Mariusz miał zjechać na nartach po schodach. Tu warto wspomnieć że Mariusz był zapalonym narciarzem stąd właśnie w jego pokoju znalezc można bylo narty, bo po ki huj komuś narty w Olsztynie! Tak wracajac do historii nasz bohater odział się w sprzet, podszed do schodow i niestety dał radę zjechać jedynie w połowie, gdyż jak to powiedzial "no kurwa potknąłem sie", ale nieustraszoony Mariusz próbowal dalej. Nastepny zjazd byl perfekcyjny, jedno pietro zanim, niestety pomiedzy 6 a 5 pietrem Mariusza natrafil na Pania sprzątaczke, która potrącił i zwiał z miejsca wypadku. Ok godziny 10.00 nastopilo przebudzenie Mariusza, ktory zaraz po obudzeniu uslyszal co narobił, mianowicie o skutkach potracenia, Pani sprzataczka złamala rękę i trafiła do szpitala. Mogły powstać przez to cieżkie konsekwencje, Mariusz mógł wyleciec z akademika jeżeli kierownik dowie sie o calym zajściu. Wiec koledzy poradzili narciażowi, aby kupił kwiaty i bombonierkę i poszedł do szpitala z przeprosinami. Po szybkich zakupach w sasiedniej Biedrące, Mariusz byl przygotowany na konfrontacje z Pania sprzątaczka, ale nie mogło pojść pięknie i gładko. Po wejściu do szpitala nasz bohater skierowal swoje kroki do recepcji pytajac się o ciocię, która miała wypadek w akademiku, recepcjonistka skierowała go do lekarza, gdzie czekał na jego wyjście ok 15 minut, gdy lekarz już wyszedł ten odrazu podleciał do niego, żeby spytać się o stan zdrowia Pani sprzątaczki. Wnet uslyszla od lekarz, niestety Pani teraz jest u psychiatry po twierdzi, że ktoś potracil ja zjeżdzajac na nartach w akademiku. Po uslyszeniu tej wiadomosci Mariusz odwrocił się, wybiegł, kupił piecie i szybko pobiegł do akademika pić dalej! Morał... student potrafi! Ja podejrzewam że o polowaniu nie było mowy, po prostu znalazł martwego szczupaka i skorzystał z okazji! Mnie mocno zdziwiła jego siła żeby taki pół kilogramowy okaz szczupaka przesuwać o parę metrów i to w trzcinach! Szacuneczek. Przypomniala mi sie historia którą kiedys zaslyszalem o wlascicielce pytona, ktory nagle polozyl sie wzdluz jej łóżka. Leżał tak wyciągniety jak struna dłuższy czas jak nieżywy (a był długości łóżka), więc kobitka zadzonila do weterynarza co ma robić. Usłyszała że ma szybko zamknąć się w łazience i poczekać na niego bo pyton ją mierzy jako potencjalną ofiarę (czy mu się zmieści w brzuchu...). Wierzyć, nie wierzyć? Kiedyś nie wierzyłem ale od kilku dni mam wątpliwosci... Pozdrawiam Smutne. Przypomina mi to historię z bałwankami. Był sobie wredny facet, który rozjeżdżał dzieciom samochodem bałwanki. Co dzieci ulepiły to on rozjeżdżał. Pewnego razu dzieci ulepiły ślicznego bałwanka na hydrancie. Duży im wyszedł ten bałwanek. I Pan Wredotek z impetem spróbował go rozjechać. Ja nie jestem tak subtelny, jak te dzieci. Ja nakarmiłbym człowieka tym, czym on nakarmił psa. I na pewno nie skracałbym mu cierpienia. mam kumpla ktory zdawal w walentynki i polozyl koperte dla laski z kartka na desce rozdzielczej egzaminator wziol ta karteke i powiedzial ze ma znade wypisal mu papierek i po egzaminie hehe... filmik dobry Przypomniała mi się jedna z krakowskich urban legends, chyba najbzdurniejsza jaką w życiu słyszałam: Pewnego wieczoru studentka spotkała się ze swoim nowym chłopakiem, całowała się z nim, ale na tym się skończyło. Umówiła się z nim ponownie - tym razem miała przyjechać do jego domu (pierwszy raz). Jednak kilka godzin przed umówionym spotkaniem postanowiła je odwołać, bo zauważyła dziwaczne wypryski wokół ust. Poszła do lekarza, który stwierdził, że są one wynikiem kontaktu z trupim jadem, który nawet w małych ilościach może być śmiertelnie trujący (kiedy pierwszy raz słyszałam tę historię, w tym miejscu pokładałam się już ze śmiechu, co wywołało złość opowiadającego - bo przecież "to wszystko prawda - słyszałem to od świadków" ). Dziewczyna zgłosiła to policji, a policja pojechała do mieszkania chłopaka i w jego wersalce (w innej wersji była to szafa) znalazła zwłoki młodej dziewczyny. Sekcja zwłok wykazała, że chłopak wielokrotnie odbywał z nią stosunek seksualny (już po jej śmierci). Dziewczyna (ta żyjąca, z wypryskami od trupiego jadu ) miała być prawdopodobnie kolejną ofiarą. Pamiętam, że przez jakiś czas po wypuszczeniu tej kretyńskiej opowieści, kilka moich znajomych bało się kontaktu z nowo poznanymi chłopakami (niektóre w ogóle przestały chodzić na większe imprezy), ale potem wszystko ucichło. Nie mam pojęcia kto wymyślił ten idiotyzm, ale znając życie, to jakiś przeciwnik seksu przedmałżeńskiego No i jest jeszcze jedna legenda związana z krakowskim "Szkieletorem" (to taki opuszczony budynek - nie wiem ile to to ma pięter, ale wiem jedno - wiele). Co roku piszą w gazetach, że go będą burzyć, albo że w nim straszy, bo jego architekt się powiesił jak zobaczył, że zrobił błąd w obliczeniach i konstrukcja grozi zawaleniem. Najświeższe newsy są takie, że działkę ze szkieletorem wykupiła firma-córka jakiejś spółki, w której udziały ma kuzyn bin Ladena na tylnym siedzeniu w autobusie siedzi matka z 7-8 letnim synkiem. naprzeciwko synka siedzi kobieta (zwrócona twarzą do dzieciaka). synek co chwile wymachuje nogami i kopie kobietę, matka widząc to nie reaguje na to wogóle. wreszcie kobieta zwraca uwagę matce, żeby ta powiedziała coś synowi a matka do niej: nie mogę, bo wychowuję syna bezstresowo!!! ...chłopak, który stał w pobliżu i widział i słyszał całe to zajście wypluł z ust gumę do żucia i przykleił matce na czoło i powiedział: ja też byłem bezstresowo wychowywany... autentyczny przypadek w londyńskim autobusie (a tym co przykleił matce gumę na czoło był chyba nawet młody Polak) Znajomy znajomej był uczestnikiem pewnej imprezy, chłopcy ostro popili, w między czasie wypuścili psa (owczarka niemieckiego) na dwór, żeby się po domu nie pałętał. Pogoda była tragiczna: ulewa i zawierucha. O 4 nad ranem pies wraca, cały upaprany w błocku, w pysku trzyma pudla sąsiadów. Chłopcy przerażeni, myślami krążą już wokół pozwu, jaki złożą im pewnie sąsiedzi za to, że ich ukochany piesek został zagryziony. Wpadli więc na pewien pomysł: zwłoki pudla wykąpali i wysuszyli suszarką (!), po czym odnieśli je (tzn, te zwłoki:P) do budy przed domkiem sąsiadów, gdzie ów piesek miał legowisko. Następnego ranka słychać biadolenie sąsiadki: "Zboczeńcy! Wykopali psa, wyprali i do budy włożyli"! Okazało się, że pudelek zdechł parę dni temu, a owczarek nudząc się, po prostu te zwłoki wykopał. Na nic zdał się więc misterny plan prania pudla:] W czasach PRL-u po Polsce, jak długa i szeroka, krążyła taka oto anegdota: W barze mlecznym pewna pani zamawia żurek z jajkiem i makaron ze skwarkami, po czym stawia sobie ten oto posiłek na stoliku i udaje się po sztućce. Kiedy wraca okazuje się, że przy jej stoliku siedzi murzyn i właśnie kończy konsumować żurek. Zrozpaczona niewiasta rzuca się na niego i próbuje uratować chociaż makaron, a wtedy murzyn szczerząc białe zęby w pełnym zrozumienia uśmiechu mówi: „Kryzys, nespa?” I kiedy kobieta odwraca głowę, widzi swój nietknięty żurek i makaron przy stoliku obok. Dziś jestem równie zdesperowana i gotowa każdego, kto stanie na mojej drodze, podejrzewać o niecne zamiary. No dobrze, to nie był etat, tylko praca na umowę o dzieło. Zgadzam się, że nie pracowałam tam pół życia, tylko niewiele ponad rok. Można się też przyczepić, że nie wkładałam w tą pracę całego serca, nie było to całe moje życie, w przeciwieństwie do pozostałych pracowników. Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że kiedy wywalono mnie z pracy, zrobiło mi się cokolwiek nieprzyjemnie. - Wszędzie, gdzie się nie ruszę, słyszę tylko: kryzys i kryzys – tłumaczyłam koleżance jeszcze miesiąc temu. – Jedni narzekają, że obniżono im pensje, drudzy, że nie dostali kredytu na mieszkanie i ich plany życiowe leżą w gruzach. Do tego w mediach panika – spadki na giełdzie, zastój na rynku nieruchomości, ludzie sprzedają akcje. A ja właściwie nie czuję, żeby był jakiś kryzys. Codziennie rano słońce wstaje tak jak dawniej, bułka w sklepie na dole ciągle kosztuje 1,50 zł, praca jest, starcza na „waciki”. Proszę więc wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy po miesiącu dowiaduję się, że właśnie w związku z tym kryzysem, którego skutków właściwie nie odczuwam, moja firma planuje oszczędności na wszystkich frontach. Po korytarzach i na kawie w kuchni krążą pogłoski, że będą zwolnienia. Z dnia na dzień pogłoski przybierają na sile , kolega z biurka obok pochyla się w moją stronę i szepce, że już wiadomo, że poleci 5 osób. Kogo typuję? Atmosfera gęstnieje, wszyscy patrzą po sobie i zastanawiają się: mnie czy jego? Jaki będzie klucz? Czy zwolnią tych, którzy najwięcej zarabiają, więc najwięcej firmę kosztują, czy tych, którzy są tu najkrócej i nie mają jeszcze takiego doświadczenia? W końcu jest oficjalny komunikat dyrekcji utrzymany w tonie, że przepraszamy, ale musimy, proszę nas zrozumieć, na rynku jest źle, a będzie jeszcze gorzej, trzeba zatroszczyć się o stabilność firmy. Tak, dobrze słyszeliście, zwolnimy pięć osób. - E tam – myślę sobie. – Zwolnią to tych, którzy im się najmniej opłacają. Tych, którzy siedzą na etacie i obijają się całymi dniami, popijając kawkę, coś tam czasem od niechcenia zrobią, ale najpierw długo będą wybierać, bo w nudny projekt się nie będą przecież angażować, a pod koniec każdego miesiąca zgarniają gruby szmal. Tacy jak ja, którym płaci się tylko za wykonaną robotę i którym można wcisnąć najnudniejsze i najbardziej upierdliwe zadanie, a do tego nie opłaca im się ZUS-u, raczej nic nie grozi. Dla firmy to przecież czysty zysk. No i nadszedł ten dzień: godzina zero, orzeł wylądował. Siedzę przy biurku, a kolega wskazuje na zamknięte drzwi do gabinetu dyrekcji i mówi: Naradzają się. Atmosfera jest grobowa, wszyscy pochyleni nad komputerami, udają, że pracują, a tak naprawdę tylko zastanawiają się: Czy to będę ja? , A może tym razem się uda? W końcu drzwi otwierają się i wychodzi zza nich szef. Wolnym krokiem mija kolejne biurka i zatrzymuje się przy jednym: Kasiu, mogę cię prosić do siebie? Kiedy Kasia wychodzi ze łzami w oczach i plikiem papierów w ręce, nikt już nie ma wątpliwości, co się dzieje. A następna… jestem ja. Kto by się spodziewał? Lekko otumaniona idę do gabinetu. I dowiaduję się, że jestem bezcennym pracownikiem, że jestem zdolna, dużo zdolniejsza niż większość tu zatrudnionych i zostaję zwolniona dlatego, że szef jest przekonany, że świetnie sobie w życiu poradzę. - Ja sobie świetnie poradzę? – zastanawiam się. – Przecież właśnie z dnia na dzień zostałam niemalże bez środków do życia. Tak więc zostałam ofiarą kryzysu i póki co przed oczami przelatują mi wyłącznie czarne obrazy: trzeba będzie przestać stołować się w knajpach i przerzucić się na chlebek z serkiem topionym, znów zacząć jeździć autobusami na gapę i być wiecznie przygotowanym na przepychanki z kanarami, ciuchy kupować wyłącznie w lumpeksach, podbierać to i owo koleżankom. Z jogą i odnową biologiczną należy się na czas jakiś pożegnać, brak pieniędzy oznacza, że będę mniej jeść, a to wystarczy w kwestii pracy nad sylwetką. Będę musiała umawiać się na randki z kolegami tylko po to, żeby stawiali drinki na koncertach i kraść ze sklepów kosmetyki z napisem „Tester”. No i przygotować się na wykonywanie różnych absurdalnych robót dorywczych typu: modelka dla firmy produkującej rajstopy, dziewczyna okazjonalnie wyskakująca z tortu na przyjęciach, niańka do dziecka siostry i sprzątaczka w domach nieco bogatszych znajomych. Stanę się skąpa, samolubna, skupiona wyłącznie na myśli o przetrwaniu i w barze mlecznym będę wodzić dookoła dzikim spojrzeniem w poszukiwaniu podejrzanego osobnika, który tylko czyha, żeby mi odebrać ciężko zdobyty żurek z połową jajka i makaron ze skwarkami. Kryzys, nespa? Krótko zwięźle i na temat. Zastanawia mnie jak ludzie wychowują dzieci. Co prawda sam nie mam potomstwa i nie zamierzam mieć jak narazie (bo to trochę głupie mieć 17-letniego tatusia), ale niestety mam przyjemność oglądać efekty wychowawcze niektórych par (dzięki znajomym rodziców w różnym wieku). Są trzy najbardziej znane mi modele wychowania. Surowe, bezstresowe (w moim znaczeniu) i "bezstresowe" w mowie potocznej. Zaczynam od tego pierwszego. Jak nazwa wskazuje, jest to surowe wychowanie, oparte na karach cielesnych lub torturach umysłowych. Nie uważam tego za dobre wychowanie, bo dziecko jak będzie nieco starsze będzie się bało wszystkiego, bo uzna, ż jak zrobi coś żle to spotka je kara. Więc bicie za różne rzeczy odpada (no chyba, że dzieciak na serio nabroi to oczywiście). Wychowanie bezstresowe z mojego słownika oznacza nienarażanie dziecka na stresy, pocieszanie w trudnych sytuacjach, załatwianie problemów przez rozmowę oraz stały kontakt z dzieckiem. I to chyba najlepsze. Sam zostałem tak wychowany i cieszę się z tego powodu. I oczywiście "wychowanie bezstresowe". A tu się normalnie rozpiszę. Po pierwsze geneza. Więc jak dochodzi do takiego wychowania? Odpowiedź. Mamusi i tatusiowi się zachciało bobaska bo to takie malutkie fajniutkie i ooo. Oboje zazdroszczą innym parom bo one mają, a oni nie, więc oni też chcą. No więc rodzi im się bobasek, chuchają dmuchają na niego póki małe. Ale przychodzi ten okres, kiedy dziecko trzeba wychować i kiedy ma się na dzieciaka największy wpływ. I tu się zaczynają schody. Nagle oboje nie mają czasu i mówią "Wychowamy go/ją/ich (niepotrzebne skreślić) bezstresowo." Po drugie. Decyzja o sposobie wychowania podjęta. A więc jak to wygląda? Odpowiedź. Totalna olewka! Mama i tata balują, a dzieciaka zostawiają samemu sobie, albo pod opiekę babci, która również leje na dziecko ciepłym moczem. Dzieciak rośnie i rośnie, nie wie co dobre a co złe. Przypomniała mi się pewna, podobno autentyczna scenka. Chłopak jedzie ze szwagrem autobusem czy tam tramwajem. Na jednym miejscu siedzi starowinka, a na przeciwko niej siedzi lafirynda z brzdącem na kolanach. No i sobie dzieciak macha nóżkami i tu ciach i kopnął staruszkę w nogę. Babcia nic sobie z tego nie zrobiła, a dzieciak nie widząc reakcji zaczął ją już celowo kopać. Staruszka: Może pani powiedzieć coś synkowi żeby mnie nie kopał. Matka: Nie bo ja go wychowuję bezstresowo. Szwagier wyciąga z ust gumę do żucia i przykleja mamusi na czoło mówiąc: Moja mama też mnie wychowała bezstresowo. Ciekaw jestem ile w tym prawdy było, a jeżeli 100% to czy mamusi się odmieniły poglądy. Kto go wie? Po trzecie. Dorosły wychowany bezstresowo. Jaki on jest? Odpowiedź. Zupełnie inny. Myśli, że jest pępkiem świata i że wszystko musi być pod jego dyktando. Pracując w Szwajcarii przy pielęgnacji winogron, syn polskiego kolegi taty zaczął rzucać we mnie winogronami. Miałem ochotę wbić mu nożyczki (którymi podcinałem liście) w oczy. A to byłby ciekawy widok. Dzieciak o białych włosach, skórze i niebieskich oczach stałby sie albinosem (bo z niebieskich oczu stałyby sie czerwone jak u białych szczurów i myszek). Ojciec sie co prawda na niego wydzierał, żeby nie przeszkadzał, ale jak widać dzieciak miał to po prostu w dupie. Więc skoro dziecko nie słucha się nawet rodzica, to jak w szkole posłucha nauczyciela? Jak znajdzie pracę, w której będzie jakiś szef (chyba, że sam sobie będzie szefem)? W ten oto sposób jak dowiaduję się o tym, że ktoś wychowuje dzieciaka bezstresowo, ciary przechodzą mi po plecach, a tegoż rodzica mam ochotę palnąć mu w łeb tak żeby się przekręcił (zarówno łeb jak i poglądy). A jak mnie wychowano? Byłem często sam sobie zostawiany. Ale nie oznacza że to byla wspomniana olewka. Jako, że rodzice pracowali, a rodzeństwo chodziło do szkoły, podrzucali mnie do babci. A wieczorami się mną opiekowali. Gadali jak miałem problemy i nie bili bo ponoć byłem spokojnym dzieckiem. No i tyle. Do 17 urodzin 2 dni, a szczura chyba nie dostanę. A sam nie kupię!;( Wczoraj w popołudniowej audycji w trójce prowadzący przeczytał maila od słuchaczki z Poznania: ...na pewnym osiedlu dzieci ulepiły bałwana - ktoś z premedytacją go rozjechał samochodem, następnego dnia ulepiły go jeszcze raz i znów go ktoś rozjechał, trzeciego dnia ulepiły go na hydrancie.... Nie wiem, czy to prawda, ale chciałbym zobaczyć minę kierowcy Dla młodszych przypominam, że był to czas: kolejek, towarów sprzedawanych na tzw. kartki, niedoborów, kryzysów, wszędzie szaro brudno i smutno. Pewna kobieta przyszła sobie do baru, odstała swoje w kolejce, zamówiła kaszę, zapłaciła, nawet jakimś cudem udało jej się znaleźć wolny stolik, ale zachciało jej się do ubikacji, no trudno zostawiła kaszę na stoliku i poszła do tej ubikacji. Wraca i widzi: jakiś murzyn wcina jej kaszę, za która zapłaciła, która wystała w kolejce. Długo się nie namyślała tylko wyrwała murzynowi talerz z kaszą i jadła, murzyn nawet bardzo się nie opierał, tylko mamrotał: "krizis, krizis?", babka sobie pomyślała: "Ty ch... bambusie, co mnie obchodzi Twój kryzys". Gdy już się troche uspokoiła to zobaczyła przy sąsiednim stoliku swój płaszcz, swoją torebkę a obok niej nienaruszony talerz z kaszą... Przypomniał mi się pewien wątek, nie wiem czy autentyczny czy nie ale chyba tak ,bo słyszałam od kogoś. W sklepie stoi matka z dzieckiem i pewien pan. Dziecko patrzy na pana i pluje na niego. Obużony mężczyzna mówi do matki dziecka " jak sie zachowuje pani dziecko?" po czym matka mówi" Moje dziecko jest bezstresowo wychowywane. Pan nie myśląc długo wyciągnął gumę do żucia z buzi i przyklił malcowi na czoło. Oburzona matka " co pan robi?" a na to mężczyzna JA TEŻ BYŁEM BEZSTRESOWO CHOWANY!!!!!!!!!!!! Pewna dziewczyna, wieku mi nieznanego, w mieście stołecznym - rozwiodła się. Była sama i samotna, więc zapragnęła kupić sobie zwierzę, aby swą miłą obecnością rozjaśniało jej puste wieczory i takież poranki. Dziewczyna była najwyraźniej ekscentryczką, bo zamiast rozkosznego, miękkiego kociaka z czerwonym kłębuszkiem wełenki lub kudłatego pieska , co sika na parkiet i gryzie skarpetki - kupiła sobie ... węża. Wąż zamieszkał z dziewczyną, i dobrze im było. Gad jadł, spał i rósł, a po pierwszym okresie obojętności ( zwłaszcza ze strony węża ) nawiązała się między nimi nić porozumienia. Przynajmniej dziewczyna odczuwała tę nić wyraźnie, gdyż wąż reagował na jej obecność, a nocą spał zwinięty w kłębek w nogach jej łóżka. Po dwóch latach wspólnego bytowania, nie przerywanych żadnym znaczącym wydarzeniem w ich wzajemnych relacjach, dziewczyna zauważyła, że wąż stał się osowiały. Przestał jeść, chował się po kątach, a nocami, zamiast w nogach łóżka - sypiał wyciągnięty wzdłuż jej boku. Martwiła się o swojego gada i poszła z nim do weterynarza. Weterynarz zbadał go, zapisał leki na poprawę apetytu ( ciekawe, jak się bada węża ? ) i odesłał do domu. Zdrowie śliskiego pacjenta nie poprawiło się, więc troskliwa dziewczyna postanowiła zasięgnąć porady u znawcy gadów i gadzich obyczajów. Znawca wysłuchał opisu niepokojących objawów, i powiedział : - Proszę pani. Ten wąż nie jest chory. On teraz pości. A leży wzdłuż pani nocą, bo sprawdza, czy pani się zmieści. To prawdziwa historia. Opowiedziała nam ją dziś klientka. Leżę na łóżku, pisze tego posta, i patrzę na drzemiącą obok mnie kotkę. Trochę mała jest. Raczej nie ma szans, żebym sie zmieściła, jakby co.. slyszalam taka historie tyle ze rzecz sie dziala w krakowie. dziewzyna poznala faceta w klubie, calowali sie. wymienili numerami. dziewczynie na drugi dzien wyskoczyla tj.opryszczka. nie znikalo to przez ok.2-3 tyg. poszla do lekarza. zrobili jej badania i lekarz byl w szoku jak to sie moglo stac w ogole. okazalo sie ze to cos co miala na ustach wyszlo przez jad trupi. dziewczyna spotkala sie z tym chlopakiem i wtedy przechwycila go policja. okazalo sie ze mial trupa w domu. Jednego albo dwa dokladnie nie pamietam. dziewczyna teraz chodzi po psychologach. Wspolczuje takiej historii.. bart w majowke bart bylismy pic i pilismy 3 dni z rzedu bart niektorzy ogromne ilosci bart 3 dnia kumpel poszedl do kibla bart po chwili przerazliwy krzyk "WYSRAŁEM JELITA" bart jak przyjechala karetka okazalo sie ze koles mial tasiemca ktory nie wytrzylal stezenia alkoholu bart i po prostu chcial sie ratowac Ja słyszałem, że kiedyś koleś schlał się w trupa ale to tak konkretnie, rano poszedł srać w krzaki, nagle krzyczy do kumpli "ratujcie! wysrałem jelita!", przyjechało pogotowie a tu się okazuje że miał długiego napasionego tasiemca który nie wytrzymał stężenia alkoholu i chciał wyjść. Może i na glisty podziała _______________________________ mówie co wiem - wiem co mówie dużo wiem więc dużo mówie Wysłana - 18 styczeń 2010 17:26 [ zgłoszenie ] a slyszeliscie ta historie ze jakas majowkowy ostry melanz byl i gosciu po 3 dniach chlania idzie na kibel i zaczyna drzec morde zeby dzwonic po karetke bo wysral jelita przyjechala karetka i sie okazalo, ze to tasiemiec s******lal bo za duze stezenie alkoholu we krwi przyznaj SOG'a ekspertowi Dzięki za linki do tej strony z legendami miejskimi Właśnie się dowiedziałam, że historia o dziewczynie i wężu, która miała niby przydarzyć się koledze kolegi z pracy mojego chłopaka to bzdura :/ A historię z walentynko-łapówką podczas egzaminu na prawo jazdy słyszałam od jakiejś dziewczyny, gdy czekałam na swoją kolej w WORD. Też niby miała się przytrafić koleżance. Nie wiem czemu ludzie tak uwielbiają koloryzować :/ 1. Kolega raz mi opowiadał jak u niego na wsi łepki po 19 lat dorwali BMW (niewiem z którego roku dokładnie). Okres zimowy, auto zapakowane pięcioma osobnikami w dresach, "lans" przez wioche. Plac po dawnym składowisku węgla, dosyć rozległy teren więc... wypróbujemy co nasza maszynka potrafi:P Kilka bączków,kółeczek,zrywów itp...w oddali widać jak dzieci ulepiły bałwana ze śniegu :)) Oczywiście odrazu głupi pomysł- "fajnie jakby z tego bałwana nic nie zostało" ;] Tak więc jedynka-gaz,dwójka-gaz,trójka-gaz, do bałwana już tylko 10 metrów...5......3...2...1... BUM!!! Zgadnijcie co sie okazało:P Swoistym stelażem,ramą tego śniegowego bałwana okazał sie...... hydrant :o Nic sie nikomu nie stało ale jeśli chodzi o autko to nawet nie wnikałem;] Koleżanka mojej koleżanki z pracy... niech będzie po prostu dziewczyna ;), żeby nie zamotać.. Więc.. pewna dziewczyna z Krakowa udała się wraz ze swoją przyjaciółką na imprezę, na której poznała super chłopaka. Bawili się razem całą noc, jednak do niczego poważnego między nimi nie doszło.. Jakieś przytulanki, całowanie po szyjce i takie tam.. Wymienili się numerami telefonów i grzecznie wrócili do swoich domów. Rano dziewczyna spostrzegła na swoim ciele dziwną wysypkę. Zaniepokojona udała się do lekarza. Niestety kilku doktorków nie umiało podać jej diagnozy. Mówili, że nigdy się z czymś takim nie spotkali. Wieczorem udało jej się dostać do jakiegoś specjalisty dermatologa. Zależało jej na szybkiej diagnozie ponieważ wysypkę miała na twarzy... Lekarz przyjrzał się problemowi i powiedział, że zejdzie do apteki piętro niżej, aby panie farmaceutki przygotowały odpowiednie mazidło. Prosił aby dziewczyna poczeekała aż wróci, to wytłumaczy jej jak stostować maść. Nie było go przez dłuższą chwilę. Po około 15 minutach wrócił w asyście policji. Dopiero teraz przedstawił diagnozę. "Jest pani zarażona TRUPIM JADEM. Zarazić się można przez kontakt z wydzielinami nieboszczyka : krew, ślina, sperma itp. Obiawy występują po około 24-48 godzinach" Polcja zatrzymała dziewczynę do wyjasnienia sprawy. Spanikowana i wystraszona nie wiedziała o co chodzi. Dopiero kiedy się trochę uspokoiła przypomniała poprzednią noc i chłopaka... Policja odnalazła go w jego domu. Mieszkał sam. W domu znaleziono zwłoki dwóch dziewczyn... Słyszałem o policjantach w jednostce x, którzy patrolowali ulice miasta na nocnej zmianie w zimę. Nie wiadomo dokładnie co nimi kierowało jednak chcieli sobie przejechać radiowozem bałwanka, który stał na placu targowym. Rozpędzili sie i uderzyli w baławanka. Jakie było zdziwienie gdy rozwalili radiowóz i okazało się że to był hydrant obklejony bałwankiem. Fakt ten potwierdził mi jeden z funkcjonariuszy tej KPP i powiedział że to było w 1997r. a plotki słyszałem z wielu różnych źródeł. Zabił ją trupi jad Popularna opowieść o pannie młodej, która kupiła oddaną w komis suknię ślubną. W trakcie wesela kobieta zmarła. Przeprowadzone rzekomo badania wykazały, że materiał nasączony był trupim jadem. Dochodzenie policyjne wykazało, że suknia została ściągnięta ze zmarłej przed kilkoma miesiącami narzeczonej, która zmarła przed ślubem i którą pochowano w pełnej ślubnej gali. Wczoraj usłyszałem ciekawą historię. Jest to przestroga przed przypadkowymi romansami na dyskotece dla młodych i naiwnych! Zaczyna się normalnie: taniec. Następnie on i ona wpadają sobie w oko i całują się. Chcieliby przejść do nieco głębszej zażyłości, ale dyskoteka nie była zbyt wygodnym miejscem. Zaprosił ją do siebie. Coś ją tknęło i odmówiła. Po jakimś czasie wokół ust pojawiła się wysypka. Poszła do lekarza. Diagnoza-trupi jad! Ponieważ ona z trupami żadnego kontaktu nie miała, to trzeba było pomyśleć kto. Olśnienie: facet z dyskoteki!! Zidentyfikowano go, ustalono gdzie mieszka i co zobaczono kiedy do niego wpadnięto? Zwłoki dwóch kobiet, które ten koleś r.uchał!! Nekrofil! Dziewczyna z dyskoteki miała być trzecią ofiarą. Ja tylko cytuję. Za ewentualne biologiczne nieprawdopodobieństwa nie ponoszę odpowiedzialności AUTENTYK 2 Znajomy pojechał zimową porą z 6-cio letnim synkiem do salonu Alfa Romeo po odbiór nowego samochodu. Po wyjechaniu z salonu synek zauważył stojącego na pustym parkingu niewielkiego bałwanka. - Tato! pukniemy bałwanka? - z uśmiechem zapytał... Tata widząc uśmiechnięta twarz swego dziecka docisnł pedał gazu i skierował się na bałwanka, już po chwili siedział zdziwiony w samochodzie w którym zadziałały wszystkie poduchy. Bałwanek okazał się być ulepiony na hydrancie. Samochód z rozwalonym dokumentnie przodem już na holu wrócił do salonu wśród owacji na stojąco pracowników. piątek, 20 stycznia 2006, bakino Z PRL-u pochodzi wiele anegdot barowych. Jak ta o spotkaniu biednego studenta z Murzynem. Student zamówił zupę, zrazy i kompot. Zajął miejsce przy stoliku, a na krześle położył teczkę. Postawił na stole posiłek, wrócił jeszcze po sztućce. Wracając, stwierdził, że na miejscu siedzi Murzyn i zajada jego zupę . Pomyślał o biedzie w Afryce i zabrał się za zajadanie drugiego dania. Murzyn popatrzył dziwnie, po chwili wstał z miejsca i westchnął: „Oj, kryzys, kryzys”. Kiedy student wypił swój kompot, stwierdził, że na krześle nie ma jego teczki. Leży na siedzeniu przy innym stoliku. A na nim – nietknięte zupa, zrazy i kompot. Przepraszam,że nie pisałam tak długo :) Jakoś zapomniałam o tym blogu ale już przypomniałam soie i jest oK xD ~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Młoda dziewczyna szykowała się w za mąż pojście,więc chodziła po sklepach i szukała ładnej sukni ślubnej,była tak podekscytowana tym wyjątkowym dniem że nie zwrociła uwagi na szyld sklepu do ktorego weszła.Jej wzrok wypatrzył najpiekniejszą suknie w sklepie stwierdziła że ją przymierzy właścicielka sklepu jej dała suknię do przymiarki.Suknia piękna ale coś suwak się zacinał więc poprosiła o pomoc panią ze sklepu aby jej dopieła ekspres,pani owszem chętnie pomogła szarpnęła mocniej za suwak i z całej siły pociągneła do gory aż młoda dziewczyna krzykneła,że ją zabolało i że kawałek skorki na szyji się rozcioł - stwierdziły iż to mała ranka i do wesela się zagoi,Suknia została zakupiona,wesele się udało lecz panna młoda zaczeła sie zle czuć.Była cała obolała wszyscy myśleli ,że to może grypa albo ciąża,wezwali lekarza ale on powiedział ,że nie widzi nic groznego.Mijały tygodnie ,miesiące a dziewczyna strasznie zle się czuła i okropnie wyglądała jej skora zaczeła sinieć dostała konwulsji ,mąż znowu wezwał lekarza ten jak ją zobaczył ręce załamał bo nie wiedział co robić lecz jedna rzecz jego uwagę przykuła był to strasznie duży ślad na szyji ktory wyglądał jak rozkład ciała jakby jej ciało było martwe i się rozkładało a zapach był nie do wytrzmania.Poinformował o tym rodzine,wszyscy zaczeli się wypytywac dziewczyny czy nie pamieta gdzie by się skaleczyła i czym, owszem opowiedziała im ,że jak suknie kupowała to suwak się zacioł i od tego to skaleczenie. Minoł tydzień i dziewczyna zmarła mąż nie mogł się z tą stratą pogodzić i na swoją rękę zaczął szukać sklepu w ktorym suknia była kupowana wypytywał się ludzi ,stragaży ,aż jakiś chłopiec zapamiętał wygląd dziewczyny i pokazał mu sklep.Wszedł do środka i rozejrzał się wisiały rożne suknie balowe ,galowe, stylowe oraz ślubne a w goblocie obok były obrączki,pierścienie ,sygnety łańcuszki i inne rzeczy ze złota jak i ze srebra.Zapytał się sprzedawczyni skąd przyjmuje towar kto jej dostarcza te suknie jaka firma - kobieta zaczeła zię gubić w odpowiedziach więc wezwał policję.Policja przyjechała kobietę przesłuchali i co się okazało cały towar ktory był na sklepie był skradziony z cmętarza ona miała wspolnikow korzy sobie upatrywali zdobycz i w nocy rozkopywali groby i rozbierali z ubrań zmarłych ,zdejmowali biżuterię .Jak poinformowała policja męża dziewczyny to jej suknia też była z grabieży tylko troszkę pozniejszej - oddano suknię do przebadania i co się okazało,że była skażona jadem trupim i od tego zmarła mu żona. Miejska legenda (ang. urban legend) - z pozoru prawdopodobna informacja rozpowszechniana w mediach, Internecie bądź w kręgach towarzyskich, która budzi wielkie emocje u odbiorców. Znacie jakieś fajne? Moja ulubiona to ta o króliczku (w niektórych wersjach występuje pudel albo kot) Kolega kolegi mojej bardzo dobrej koleżanki, lubiący polowania, wprowadził się wraz ze swym psem do nowego domu. Okolica wydawała się bardzo zaciszna - mieszkające w sąsiedztwie dwie starsze panie bardzo polubiły nowego sąsiada i jego wiernego towarzysza. Piesek zaprzyjaźnił się nawet z ich śnieżnobiałym króliczkiem, który był pupilkiem staruszek! Pewnego wieczoru mężczyzna wrócił z pracy bardzo zmęczony po ciężkim dniu. Jego pies jednak radośnie podskakując i machając ogonem domagał się cowieczornego spaceru. Mężczyzna był jednak tak zmęczony, że tylko wypuścił kudłatego zwierzaka na podwórko, a sam położył się do łóżka. Po mniej więcej godzinie obudziło go szczekanie do drzwi. Zaspany poszedł je otworzyć i sen szybko zniknął mu z oczu kiedy zobaczył, że piesek trzyma w zębach królika sąsiadek! Szybko zabrał futrzaka ubrudzonego błotem, umył go i wysuszył mu sierść. Dokładnie obejrzał zwierzątko, a gdy stwierdził, że nie ma ono śladów pogryzienia (całe szczęście że pies nie wbił mocniej zębów!) postanowił zakraść się do domu staruszek i umieścić ich pupilka ponownie w klatce. Gdy zagasły wszystkie światła mężczyzna udał się do domu sąsiadek , ułożył króliczka obok jego miski i wrócił do domu. Rankiem wychodząc do pracy zauważył obie starsze panie rozdygotane i patrzące z przerażeniem do klatki, gdzie leżał ich martwy zwierzak. Jedna z nich nawet bezustannie kreśliła nad futrzakiem znak krzyża! "no to wpadłem" pomyślał mężczyzna ale postanowił udawać, że nie wie o co chodzi. Przechodząc obok staruszek przybrał zatroskaną minę i zapytał: "co się stało? Czy króliczek zdechł?" "tak zdechł" - stwierdziła jedna z przerażonych staruszek, "tyle że pochowałyśmy go w ogródku dwa dni temu, a dziś on wrócił do klatki!" (z jakiegoś forum) "Wczoraj usłyszałem ciekawą historię. Jest to przestroga przed przypadkowymi romansami na dyskotece dla młodych i naiwnych! Zaczyna się normalnie: taniec. Następnie on i ona wpadają sobie w oko i całują się. Chcieliby przejść do nieco głębszej zażyłości, ale dyskoteka nie była zbyt wygodnym miejscem. Zaprosił ją do siebie. Coś ją tknęło i odmówiła. Po jakimś czasie wokół ust pojawiła się wysypka. Poszła do lekarza. Diagnoza-trupi jad! Ponieważ ona z trupami żadnego kontaktu nie miała, to trzeba było pomyśleć kto. Olśnienie: facet z dyskoteki!! Zidentyfikowano go, ustalono gdzie mieszka i co zobaczono kiedy do niego wpadnięto? Zwłoki dwóch kobiet, które ten koleś r.uchał!! Nekrofil! Dziewczyna z dyskoteki miała być trzecią ofiarą. Ja tylko cytuję. Za ewentualne biologiczne nieprawdopodobieństwa nie ponoszę odpowiedzialności " Historyjka z morałem dla niegrzecznych dziewczynek, z cyklu : Nie wierz mężczyźnie jak psu... (na faktach). Matula : Koleżanka córki mojej znjomej z pracy poznała faceta. Zakochała się w nim, pomimo, że ledwo Go znała. Zapraszał ją do siebie, Ona nie chciała... Wydawał jej się dziwny i postanowiła skończyć znajomość. Po około tygodniu, dziewczyna zauważyła, ze ma zaczerwienioną skóre wokół ust. Lekarz stweirdził, że to trupi jad... Jak się później okazało, po relacji policji - ów mężczyzna zabił w swoim domu dwie dziewczyny i uprawiał ze zwłokami seks... Stąd trupi jad na jej twarzy. A Ona zapewne byłaby kolejną ofiarą... Wnioski : 1. Całowanie się z gosciem, który wcześniej lizał zwłoki, musi być traumatycznym przeżyciem. 2. Odechciało mi się jeść i zachciało mi się zwrócić to co do żołądka zdążyło trafić... 3. I pytanie obsceniczne w swej prostocie - dlaczego wydaje mi się, że to mocno naciągana historia? :) ja za to znam przypadek, że koleżanka mieszkala w bloku parę lat temu, pewnego razu wchodzi do łazienki w samej bieliźnie a tam ogromny wąż na podłodze i tak się wystraszyła że wybiegła z wrzaskiem z mieszkania i wyleciała przed blok w samej bieliźnie i uciekła do babci swojej, która mieszkala gdzieś niedaleko. a potem się okazało, że jej sąsiad z dołu hodował sobie węża i tak właśnie swobodnie go "pasał" po mieszkaniu i wąż mu spierdzielił przez rurę w łazience :cool : Historia ta miała miejsce kilka dni temu , opowiedział mi ją dobry znajomy. Chłopaki z firmy XXXXX postanowili urządzić sobie imprezę integracyjną – taką przy ognisku wódeczce i piwku, a owa impreza odbywała się na ogródku działkowym jednego z pracowników . Jeden z biesiadników zabrał ze sobą psa – wilczura. Poczciwe z niego psisko więc większą część imprezki spędził leżąc sobie przy ognisku - jednak po kilku godzinach biesiadowania i spożyciu kilku butelek płynu wyskokowego ktoś spostrzegł brak owego psiska . Rozpoczęto poszukiwania zakrojone na wysoką skalę , po około godzinie poszukiwań ( tak tak nie był to jakiś kundel tylko rasowy pies z rodowodem warty jakieś 2 tysiączki ) , naprane już częściowo towarzycho postanowiło kontynuować biesiadę i nie przejmować się psem , który pewnie i tak sam wróci. Minęło kilka godzin i pies wrócił , ale nie sam – w pysku trzymał mniejszego psa , którego stan wskazywał na totalny zgon ! . Ekipa widząc to pomyślała , że wilczur w trakcie zabawy z mniejszym przyjacielem zamęczył go na śmierć – całość skwitował właściciel ogródka na którym, odbywała się biesiada – o kuffa mać ! Jak się okazało piesek był z sąsiedniego ogródka , a właściciel słynął z tego że bardzo kochał swojego psa. Biesiadnicy stwierdzili że, psa trzeba doprowadzić do stanu tak aby wyglądało , że zmarł naturalnie ! Owy zdechły pies został starannie wykąpany i wyczesany. Po wszystkich tych zabiegach ochotnik przeskoczył przez płot- psa położył koło budy tak , że wyglądał jakby spał. Biesiadę dokończono , łącznie spożywając 10 litrów wódki , 17 piw i 3 kg kiełbasy. Następnego ranka śpiących biesiadników obudził wrzask i kuffa mać, widzieli o co chodzi , podchodzą do płotu a tam sąsiad z przerażeniem i łzami w oczach , pies pies ... nie umiał wykrztusić nic więcej przez kolejne 5 minut , biesiadnicy uspakajają sąsiada „ co się stało , może jakoś możemy pomóc ?” , w końcu sąsiad wykrztusił on zdechł zdechł ... dwa dni temu ciągnął sąsiad - zakopałem go pod drzewem , a aaa on dziś jakby nic koło budy sobie leży !!!!!!!!!!!!!!!! Biesiadnicy wyjaśnili co zaszło jak to wykąpali i wyczesali psa , potem skacząc przez płot zostawili go koło budy ..................... pieskie życie Historia prawdziwa. Mam świadków. Znajomi znajomych wraz z dużym psem (chyba bernardynem) przyjechali na grilla. Pies natychmiast ruszył w plener a goście rozpoczęli degustację zestawu grillowego. Po godzinie, właściciele psa poczuli niepokój, którego źródłem była przedłużająca się nieobecność pupila. W końcu jednak powrócił z rekonesansu, ale ku zdziwieniu znajomych w pysku dzierżył…małego psa. Pies był cały w trawie i ziemi ale przede wszystkim był absolutnie i nieodwołalnie martwy. Po dłuższej chwili konsternacji i nerwowych chichotów właściciele działki, na której grillowano, rozpoznali w martwym psie, psa sąsiada. Zaczęto więc energicznie typować kambodżańskiego ochotnika, który poinformuje właścicieli o okrutnym i tragicznym losie zwierzaka. Niestety chętnych nie było. W trakcie typowania nadal spożywano płynną cześć zestawu grillowego i w końcu uznano, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie…podrzucenie psa pod budę…Korzystając z ciemności, ściśle wyselekcjonowana grupa, składająca się z gospodarza i jego kolegi udała się we wspomnianym celu, na teren sąsiedniej posesji. Akcja przebiegła bez zakłóceń i zakończyła się pełnym sukcesem.

13:26 , rahela78 Link Komentarze (5) » zaznaczam, ze ta opowiesc _RZEKOMO_ jest autentykiem, nie jestem znawca miejskich legend i trudno mi okreslic prawdziwosc: Rzecz miała miejsce w mniejszej wsi, obok siebie mieszkało dwoch sąsiadów, którzy żyli ze sobą w dobrych stosunkach. Jeden był właścicielem Rottweilera, drugi jakiegoś małego kundelka. Pewnego dnia Rottweiler przyniósł w zębach owego kundelka, nieżywego, utarzanego w błocie. Właściciel nie chciał psuć sobie stosunków z sąsiadem i wpadł na szatański pomysł. Psa umył dokładnie pod kranem, w nocy zakradł się na posesje sąsiada i położył go przy budzie. Dnia następnego pan od ś.p. kundelka zagaduje sąsiada: "Patrz pan... zdechł mi pies wczoraj, zakopałem go... i ku*** wrócił..." wskazując przy tym na zwłoki ww. leżące przy budzie. witam,bardzo prosze o wyjasnienie,kolega twierdzi ze w Glogowie dziewczyna zarazila sie trupim jadem od nowo poznanego kolesia.jakos nie chce mi sie wierzyc,ale... #131 2009.07.29 10:56 barti W majówkę byliśmy pić i piliśmy 3 dni z rzędu barti Niektórzy ogromne ilości barti 3 dnia kumpel poszedł do kibla barti po chwili przeraźliwy krzyk "WYSRAŁEM JELITA" barti jak przyjechała karetka okazało się że koleś miał tasiemca który nie wytrzymał stężenia alkoholu i po prostu chciał się ratować Pod warszawa mieszka w domu taki mlody gosc ktory posiada rottweilera. Ktoregos pieknego dnia ow rottweiler zwial. Pies pojawil sie woeczorem o zmieszchu z czyms w pysku. Chlopak podszedl do frtki wpuscic pupila i malo nie padl. Pies w pysku trzymal drugiego psa i to psa sasiada. Niezywy pies byl maly stary i sasiad byl do niego bardzo przywiazany. Po dojsciu do siebie chlopak wziol martwego psa oczyscil go z ziemi umyl i wysuszyl suszarka. Psiak byl jak nowy. Potem poczekal az swiatla u sasiada zgasna zakradl sie i podrzucil psa przy jego budzie. W koncu pies byl stary i mogl zdechnac sam. Swojego bandyte zamknal w laziece i ze zdenerwowania nie zmruzyl oka do rana. Rano polecial zobaczyc co u sasiada. Przechodzi kolo jego furtki patrzy a sasiad siedzi na schodach i buja sie do przodu i do tylu... -Co tam saisiedzie? - zapytal chlopak z pelna beztroska. -Oh nie wiem naprawde nie wiem..co sie dzieje.Boze moj -A coz sie stalo?-spytal chlopak przelykajac glosno sline. -Wie pac wczoraj zdechl mi pies...Sam go zakopalem z tylu w ogrodzie a dzis niech pan patrzy znowu czeka przy budzie. Dziewczyna w akademiku kupila weza, z czasem podrosl. Zrzucone skory na scianach, rysunki, wycinki, waz slizgal sie luzem, sypal w lozku, itd. w pewnym momencie waz przestal jesc myszy, rozlozyl sie i zaczal "nadymac". Telefony do sklepu, weterynarza i kogostam jeszcze nie daly skutku i nikt nie potrafil doradzic dziewczynie jak to ogarnac. Waz lezal i sie "nadymal", a dziewczyna zamartwiala sie przekonana, ze choruje. Zadzwonila przypadkiem do zoo, opowiedziala cala sytuacje i uslyszala: Prosze wyjsc z pokoju i zamknac drzwi - waz jest zdrowy, a na lozku lezy i sie "nadyma" bo sprawdza czy jest w stanie pania zmiescic... Byla jeszcze taka historia rzekomo z akademika Polibudy Slaskiej w Gliwicach.Grupka kumpli miala sie wybrac na narty,ale dzien wczesniej byla imprezka i wszystko przepili,wiec nie pojechali,a ze narty mieli wiec jeden postanowil sobie pozjezdzac, i zjechal po schodach w akademiku, lamiac przy okazji obie nogi. Lekarz duzurny na pogotowiu, pyta sie: co sie panu stalo,ze pan 2 nogi zlamal,odp.:A na nartach zjezdzalem. lekarz podobno nie wiedzial czy sie smiac czy wspolczuc:P Pewien mężczyzna lubiący polowania wprowadził się wraz ze swym psem do nowego domu. Okolica wydawała się bardzo zaciszna - mieszkające w sąsiedztwie dwie starsze panie bardzo polubiły nowego sąsiada i jego wiernego towarzysza. Piesek zaprzyjaźnił się nawet z ich śnieżnobiałym króliczkiem, który był pupilkiem staruszek! Pewnego wieczoru mężczyzna wrócił z pracy bardzo zmęczony po ciężkim dniu. Jego pies jednak radośnie podskakując i machając ogonem domagał się cowieczornego spaceru. Mężczyzna był jednak tak zmęczony, że tylko wypuścił kudłatego zwierzaka na podwórko, a sam położył się do łóżka. Po mniej więcej godzinie obudziło go szczekanie do drzwi. Zaspany poszedł je otworzyć…i sen szybko zniknął mu z oczu kiedy zobaczył, że piesek…trzyma w zębach królika sąsiadek! Szybko zabrał futrzaka ubrudzonego błotem, umył go i wysuszył mu sierść. Dokładnie obejrzał zwierzątko, a gdy stwierdził, że nie ma ono śladów pogryzienia (całe szczęście że pies nie wbił mocniej zębów!) postanowił zakraść się do domu staruszek i umieścić ich pupilka ponownie w klatce. Gdy zagasły wszystkie światła mężczyzna udał się do domu sąsiadek , ułożył króliczka obok jego miski i wrócił do domu. Rankiem wychodząc do pracy zauważył obie starsze panie rozdygotane i patrzące z przerażeniem do klatki, gdzie leżał ich martwy zwierzak. Jedna z nich nawet bezustannie kreśliła nad futrzakiem znak krzyża! „no to wpadłem” pomyślał mężczyzna ale postanowił udawać, że nie wie o co chodzi. Przechodząc obok staruszek przybrał zatroskaną minę i zapytał: „co się stało? Czy króliczek zdechł?” „tak zdechł”- stwierdziła jedna z przerażonych staruszek, „tyle że pochowałyśmy go w ogródku dwa dni temu, a dziś on wrócił do klatki!” Przypis Historia raczej śmieszna, ale bardzo ją lubię: ) w niektórych wersjach zamiast królika występuje kot. Niekiedy staruszki zrzucają winę na satanistów lub twierdzą, iż musiały pochować żywego zwierzaka. hyhy Hehe kiedyś, przed wprowadzeniem kamer było śmiesznie. Taka historia z życia: koleżanka miała egzamin w walentynki, i przyszła z kopertą którą położyła w schowku między kierowcą a pasażerem. Po egzaminie egzaminator mówi że zrobiła kilka błędów, ale że zdała, bierze koperte i wychodzi. To koleżanka za nim i mówi mi że to na walentynki dla chłopaka i właśnie po egzamie miała wysłać Na temat bezstresowego wychowania krąży w Lublinie ponoć autentyczna historyjka: stoi sobie w trolejbusie pan, obok niego siedzi kobieta z dzieckiem na kolanach; tłok oczywiście spory; a dzieciak ze swoistym zacięciem w oczach - kop! w nogę stojącego pana; on się nie odezwał myśląc że to pomyłka, a tu znów: kop! w jego nogę i bezczelny uśmiech dzieciaka; na to zbulwersowany pan normalnym głosem: nich pani skarci syna, on kopie mnie celowo w nogę. na to kobieta: nie skarcę, wychowuję dziecko bezstresowo. mężczyzna zachował stoicki spokój, odsunął się po prostu od niesfornego dzieciaka; trolejbus staje na przystanku, obok kobiety z dzieckiem wstaje dryblas-student do wysiadania ale zanim wysiada - wyjmuje z buzi zżutą gumę, przykleja do czoła kobiety i mówi: "wie pani, ja też byłem wychowany bezstresowo" i wychodzi. kobieta czerwona jak burak milczy bo cóż ma powiedzieć... Moim zdaniem bardzo trafne. Może to coś powie rodzicom, którzy zamiast swojego czasu i miłości fundują dzieciom "bezstresowe wychowanie" a później lądują w domu starców... ta historia o narciarzu ma wersje jeszcze lepszą, bo akcja dzieje się na 10 piętrze i stamtąd zjeżdza osoba stęskniona za zimą i nartami, a przy okazji odbywają się urodzinny lub impreza u tej osoby. I babcia zostaja przejechan gdy wchodzi na góre by ich uciszyć. w rzeszowie na osiedlu baranówka w szeregówkach była wieczorem impreza. gospodarz miał dobermana. po jakimś czasie pies przyszedł do właściciela trzymając w pysku martwego pudla sąsiadów , całego w ziemi i krwi. okazało się że przekopał się pod ogrodzeniem. umyli go i włożyli sąsiadowi do budy, że niby umarł we śnie. zakopali przejście pod siatką. rano sąsiad spotkał gospodarza i powiedział: "dziwna rzecz się stała. zdechł mi wczoraj rano pies. zakopałem go. patrzę a dzisiaj rano leży w budzie i do tego czysty!". to jeste prawdziwe chociaż brzmi jak dowcip coś z polskich realiów.... 2006-01-09 13:42:57 Opowieść z second-hand’u. Pewien osobnik (nazwijmy go Maciek) udał się na egzamin prawa jazdy w Walentynki. Zakupił kartkę z życzeniami dla swojej lubej przed "zdawką". Zapakował ją w kopertę i schował do kurtki. Gdy już zasiadł do samochodu egzaminacyjnego, wyjął podarek, gdyż mógłby się pomiąć i położył go w schowku na desce rozdzielczej. Po około 5 minutach jazdy lekko zdenerwowany Maciek spostrzegł, że nie włączył świateł, ale z miną pokerzysty twardo kontynuował. Panowie szczęśliwie dotarli do celu, Maciek zaparkował samochód, a pan egzaminator, jak gdyby nigdy nic, wziął kopertę i po: - Gratuluje, zdał pan. wyszedł z samochodu... Przypomniała mi się przed kilku laty usłyszana historia, ponoć autentyczna. Otóż jacyś studenci zorganizowali sobie zajęcia sportowe, polegające na zjeżdżaniu na nartach...po schodach bloku, w którym mieszkali. Skończyło się to niestety wpadnięciem na wspinającą się tamtędy staruszkę, którą następnie zabrało wezwane przez studentów pogotowie. Jeden z owych sportowców bardzo się tym zdarzeniem przejął i dzwonił później do szpitala, do którego babcię przewieziono, dowiadując się, że babcia ma wprawdzie złamaną nogę, ale za kilka dni wróci do domu. Kiedy po dwóch tygodniach starszej pani nadal nie było, student ponownie zadzwonił do szpitala. Usłyszał tym razem, że babcia przebywa na oddziale psychiatrycznym, gdzie próbują ją zdiagnozować, bowiem uparcie powtarza, że jej noga została złamana, gdy w swoim bloku wchodziła po schodach i na drugim piętrze wjechał w nią narciarz... Jaki morał z tego wynika? Pacjentów należy słuchać uważnie... A jeśli o pacjentów chodzi, to Pastelka Kraban stwierdziła kiedyś, że "ryby i pacjenci dentystyczni głosu nie mają"...

Za pl.regionalne.poznań = pl.rec.humor.najlepsze: no i sztandarowy przyklad jednego z samochodowych maniaków, ktory na Piatkowie "rozwscieczony" kilkusekundowym czekaniem na to, az dzieciaki obrzucajace sie sniegiem zejda z przejscia dla pieszych, wjechal na osiedlowy trawnik, rozgonil pieszych i próbowal rozjechac sniegowego balwana - lecz okazalo sie, ze to oblepiony sniegiem hydrant . Musiał się gość zdziwić ;)

ps. kamizelki grupowe będą najprawdopodobniej od przyszłego tygodnia rozsyłane, dam info. -- ogłasza II edycję KAMIZELEK PMS opis: google wątek Kamizelki PMS zamówienia na priv - żądaj potwierdzenia http://www.titanium.pl/kampms.jpg kolezanka byla na dzialce u kumpla ze znajomymi....... nagle pies wlasciciela przytargal psa sasiada w paszczy, calego od piasku , pogryzionego, spanikowali , przestraszyli sie, wykapali go i spowrotem polozyli do budy sasiada, zeby zatrzec slady jakie bylo zdziwienie kolegi, kiedy na drugi dzien sasiad przyszedl i mowi: wiesz dziwna sprawa, pies mi zdechl ja go zakopalem, a on na drugi dzien w budzie, swiezutki , jakby czekal na mnie ;) Przekonałaś mnie! Chyba zrezygnuję... Ale z drugiej strony kot Hermann, z którym mieszkałem prze ostatnich kilka miesięcy miał milion okazji aby mnie zabic, ale jakoś nigdy nie próbował, a w czasie snu robił raczej za miłą poduszeczkę:) Ale znam podobną anegdotkę, ale nie apropo kotów, a węży. Na ile to prawda, na ile fakt medialny to ja nie wiem. Ponoc pewna entuzjastka hodowli węży miała już całkiem sporego pupilka (niestety nie pomnę jaki to był wąż), który przestał w pewnym momencie wcinac smakołyki podsuwane mu przez kochającą opiekunkę. Mimo, że wąż przestał się w ogóle odżywiac nie zaprzestał okazywac miłości swojej dobodziejce: kładł się obok niej na łóżku, owijał wokół ciała delikatnie i takie tam. Sytuacja trwała tak pewien czas, aż w końcu zaniepokojona właścicielka stanem zdrowia pupilka (chudł w oczach podobno) wybrała się do weterynarza. Tam spotkał ją szok niemały, kiedy po wyjaśnieniu lekarzowi powodów wizyty usłyszała, że jeszcze trochę a skończyłaby w brzuchu swojego ulubieńca ponieważ w ten sposób przygotowywał się do pożarcia: mierzył siły na zamiary kłądąc się na łóżku obok niej, a na dietę przeszedł aby celebrowac jeszcze bardziej ucztę, która miała nadejśc... Tak więc sama widzisz, że kotki blado wypadają ze swoimi morderczymi instynktami przy wężu w przytoczonej opowieści:) Pozdrawiam pięknie! Ten felieton jest o wpadkach i błędach, krętactwie i zacieraniu śladów.Impreza na działce pod Warszawą. Działka należy do rodziców gospodarza: ogródek warzywny, pomidory, drzewka owocowe , a nawet dwie klatki królików, bo ojciec kocha króliki. Imprezuje kilkoro młodych. Trzy małżeństwa, jedno z psem, para narzeczonych. Bawią się wesoło. Grill, muzyka, pełen barek: piwo, wino, wódka, drinki. Późnym wieczorem między imprezantów wpada pies. W pysku ma utytłane w ziemi zwłoki królika. Wybucha panika. Gospodarz wyznaje, że nic nie powiedział rodzicom o imprezie. Są z wizytą u krewnych pod Rzeszowem. On miał tylko nakarmić króliki. Ojciec go zabije, kiedy się dowie, że królika udusił pies podczas imprezy. Narada. W jej wyniku postanawiają umyć królika i włożyć z powrotem do klatki. Żeby ojciec pomyślał, że królik zmarł śmiercią naturalną. Jak postanowili, tak zrobili. I wrócili do zabawy, która trwała do białego rana. Błąd, wpadka, kryzys i konflikt wpisane są w przedsiębiorczość jak ból w narodziny. W kryzysie największą pokusą jest wyparcie. Wyparcie czyli kłamstwo, że to, co się stało, co nam zarzucają, to nieprawda. Albo, że to nie my lecz oni, że to nie nasza wina lecz wina złych ludzi, innych ludzi - Żydów, rudych lub Cyganów - czy też wrogich mediów. Krętactwo ma jednak krótkie i krzywe nóżki. Wiedzą o tym przecież nie tylko doświadczeni marketingowcy. Niedoświadczonych poznajemy po tym, że się zapominają. Pewna partia polityczna utrzymuje, że przegrała wybory tylko w dużych miastach, a i to z powodu wrogości mediów. Równie dobrze przyszły przegrany w najbliższych amerykańskich wyborach prezydenckich mógłby pocieszać się, że przegrał jedynie w niektórych stanach. Inna znów partia obiecała wstrzymać się z prywatyzacją służby zdrowia, a teraz się tego wypiera, twierdząc, że nie to miała na myśli. Podobnie Peugeot, którego jeden z modeli miał kiedyś zwyczaj stawać nagle w płomieniach, twierdził, że to z powodu posypywania polskich dróg solą. Dopóki samozapłon nie wydarzył się także w Szwecji, gdzie soli na drogach nie stosują. Telewizja publiczna upiera się , że jest apolityczna, i na dowód odkopuje wyrzuconego z prezesury Wildsteina, powierzając mu prowadzenie paszkwilanckiego programu ‘Cienie PRL’. TVP wypiera się również komercjalizacji i przekonuje, że ‘Taniec na lodzie’ to program misyjny, bo uczy tańca na lodzie. Politycy, marketingowcy, sztaby antykryzysowe, rzecznicy prasowi, a zwłaszcza wydawcy oraz dziennikarze potrafią z wielką wprawą odwracać kota ogonem – skoro już jesteśmy przy zwierzątkach futerkowych. Tymczasem można, a nawet trzeba inaczej. MacDonald’s po filmie Super size me wcale nie wypierał się, że frytki i buły nie tuczą. Tylko dyskretnie uzupełnił menu o pozycje lżej strawne. Zdobył w ten sposób więcej nowych zwolenników niż stracił. Coca-Cola na nikogo nie zwalała porażki, jaką okazało się głośne pod koniec ubiegłego wieku wprowadzenie nowej marki i nowej receptury pod nazwą New Coke. Nie można było dyskretnie, więc publicznie przeprosiła za błąd i ogłosiła powrót do wersji klasycznej. Z dywersyfikacji nie zrezygnowała, gotowa w razie potrzeby redukować kalorie do zera. Bo rynek wymaga elastyczności szczególnie od najlepszych. Podobnie postępowały Lexus, Mercedes i wiele innych mądrych marek, którym zdarzały się błędy. Uczmy się więc od najlepszych. Wracając do futerkowych: Nazajutrz rodzice przyjeżdżają na działkę. Po imprezie ani śladu. Wszystko pięknie wysprzątane. Matka krząta się w kuchni, ojciec poszedł nakarmić króliki. Nagle wpada do kuchni blady jak ściana. - Czy ty coś robiłaś z królikami? – pyta. - Nie - opowiada matka. – A co się stało? - Ten królik, który zdechł i którego zakopałem pod płotem tydzień temu, jest w klatce. Wniosek? Krętactwo nie popłaca. A zacierając ślady, trzeba uważać, żeby nie przedobrzyć. Pszczelarz, właściciel psa myśliwskiego miał za sąsiada posiadacza pięknego królika. Często on mówił, "Trzymaj swojego psa z daleka od mojego ogródka, gdy wynoszę tam królika w klatce, nie chcę nieszczęścia mojego pupilka." I stało się, wraca pszczelarz z pracy i widzi swojego psa z królikiem w pysku, królik brudny i oczywiście nieżywy. U sąsiada w ogródku stoi pusta, otwarta klatka. Zabiera psu pszczelarz królika, czyści go, wyciera, i biegiem do ogródka sąsiada, wkłada królika do klatki, zamyka ją. Następnego dnia spotyka sąsiada, ten mówi, "Dziwna rzecz wczoraj mi się przytrafiła. Zdechł nam królik, więc rano zakopałem go w ogródku, wracam z pracy, i co widzę, królik siedzi w klatce." To były czasy późnego Jaruzelskiego. W sklepach wiele nie było, życie studenckie z reguły ubogie, niemniej jednak obfitowało w różne zabawne zdarzenia. W Gdańsku każdy student Politechniki i nie tylko zapewne zna Bar Akademicki, który serwował chyba najlepsze i najtańsze kopytka... Zdesperowany, głodny i spóźniony już na zajęcia student kupił sobie zupę ogorkową i rzeczone kopytka na II danie. Postawił to na stoliku, zorientował się, że nie wziął widelca i łyżki, podszedł zatem ponownie do kasy. Gdy miał juz niezbędne narzędzia w ręku odwrócił sie na pięcie i widok, który zobaczył wstrząsnął całym jego studenckim, wygłodniałym jestestwem. Przy jego stoliku siedział Murzyn w prochowcu , który spokojnie jadł JEGO ogórkową a kopytka spokojnie obok oczekiwały na swoją kolej... Zdesperowany podszedł do stolika i usiadł po drugiej stronie. Nerwowym ruchem siegnął po talerz z kopytkami. Przez chwilę jedli w milczeniu patrząc sobie w oczy. W pewnym momencie Murzyn odezwał się: "Co, bieda Panie, bieda ?". Nasz bohater żachnął się tylko wściekły i kontynuował jedzenie myśląc: "ty Zulusie cholerny, biedę to ty masz w swojej Kenii". Jedząc zaczął się rozglądać wokół chcąc znaleźć jakąś bratnią duszę, która pomogłaby mu w tym międzynarodowym konflikcie. Nagle, dwa stoliki dalej zobaczył trzeci, przy którym nikt nie siedział, stały na nim talerze z parującą zupą i kopytkami... Z cyklu Legendy Miejskie Dzieci ulepiły bałwanka. Jakiś złośliwiec wjechał w niego samochodem. Dzieci ulepiły kolejnego bałwanka. W niego także wjechał samochód. Dzieci ulepiły bałwanka na hydrancie. (Zasłyszane od znajomych) Rzecz miała miejsce w małej wsi koło miejscowości B. w woj. opolskim. Żyło tam sobie małżeństwo, które w swoim posiadaniu oraz opiece mieli psa - rottweilera. Pies ten był nadzwyczajnie spokojny - jak to mawiają, po podwórku z kurami latał. Do czasu... Pewnego dnia, gdy ów małżeństwo odpoczywało sobie zażywając wiosennego słońca, ich spokojny pies przyniósł im w zębach... psa sąsiada, którego stan ze względu na brak odruchów jak i brak krwi jednoznacznie wskazywał na uduszenie. Ów małżeństwo obawiając się konsekwencji tego czynu (pozwolenia, sądy i ogólnie sława na całą wieś) postanowili, iż wieczorem nieszczęsnego psa porą nocną przywiążą z powrotem sąsiadowi do budy i jakby co, o niczym nie wiedzą. Jak pomyśleli, tak i zrobili. Rankiem następnego dnia, męska połówka ów małżeństwa [M] wychodząc do pracy zauważyła, iż sąsiad [S] stoi przed budą i przy pomocy kija szturcha nieboszczyka. Wywinęła się mniej więcej taka rozmowa: [M] Co się stało panie sąsiedzie? [S] A widzi pan, pies mi wczoraj zdechł. Zakopałem go, a ktoś mi go w nocy z powrotem do budy przywiązał.. Znam historię, że panna młoda zmarła na weselu, bo kupiła używaną suknię, a nie nową. I okazało się, że ową sukienkę łowcy cmentarni zdarli z jakiegoś trupa po uprzednim rozkopaniu grobu, później sprzedali tą sukienkę właśnie do sklepu z odzieżą używaną. Ale nie doprali jej dokładnie i w ząbkach zamka błyskawicznego zostały kawałeczki skóry. Panna młoda po kilkugodzinnym kontakcie właśnie na weselu z tą skórą z zamku - zmarła XD Moj kumpel/brat/narzeczony (niepotrzebne skreslic) byl na imprezie w lecie u swojego kumpla w domku jednorodzinnym 2 pietrowym, na dole na parterze mieszkala babcia tegoz kumpla. Towarzystwo sobie popilo i sie rozochocilo i jeden z imprezowiczow znalazl stroj narciarski i narty, postanowil to zalozyc i zjechac po schodach, co tez uczynil. Na nieszczescie w tym samym momencie babcia zwabiona halasami wyszla ze swojego pokoju i nastapilo zderzenie czolowe narciarza z babcia. Ktos tam troche mniej pijany zadzwonil po karetke i pogotowie babcie zabralo. Na drugi dzien spanikowany wnuczek zaczal babci szukac po szpitalach - okazalo sie ze w zadnym jej nie ma. Juz sadzil ze babcia jest w kostnicy kiedy okazalo sie ze zyje nic jej nie jest i jest w szpitalu. Tyle ze psychiatrycznym, bo na pytanie co jej sie stalo odpowiedziala - Narciarz mnie przejechal. W autentykach nie powinno zabraknąć tematyki motoryzacyjnej. Prosto z salonu (nie Genewskiego) dla bojowników zdaje relację Ghostshadow: Znajomy pojechał zimową porą z 6-cio letnim synkiem do salonu Alfa Romeo po odbiór nowego samochodu. Po wyjechaniu z salonu synek zauważył stojącego na pustym parkingu niewielkiego bałwanka. - Tato! pukniemy bałwanka? - z uśmiechem zapytał... Tata widząc uśmiechnięta twarz swego dziecka docisnął pedał gazu i skierował się na bałwanka, już po chwili siedział zdziwiony w samochodzie w którym zadziałały wszystkie poduchy. Bałwanek okazał się być ulepiony na hydrancie. Samochód z rozwalonym dokumentnie przodem już na holu wrócił do salonu wśród owacji na stojąco pracowników. (To i wiemy skąd te opinie o awaryjności włoskich samochodów... jak toto się psuje zaraz po wyjeździe z salonu...) Anegdotka o wężu Historia wydarzyła się koleżance. Dziewczyna hodowała pytona (pytony nie maja kłów jadowych, czy jak tam to się nazywa) . Wąż był już dość spory i nie trzymała go w żadnym specjalnym terrarium tylko luzem w mieszkaniu. Wąż snuł się w po domu, wylegiwał na meblach i parapetach. Ale pewnego dnia przestał jeść. Po kilku dniach jego głodówki zaniepokojona właścicielka zabrała go do weterynarza. Ten obejrzał i powiedział, że wygląda na zdrowego. Koleżanka zabrała go do chaty, ale sytuacja jeszcze przez kilka dni się utrzymywała - dalej nie jadł. Pewnej nocy obudziła się i zobaczyła go obok siebie na łóżku swojego węża wyciągniętego wzdłuż niej jak kij od miotły. W pierwszej chwili przestraszyła się, że zdechł, ale okazało się, że żyje. Następnego dnia zabrała go znowu do weterynarza i opowiedziała, ze dalej nie je, a poza tym wspomniała o dziwnej sytuacji w nocy.Dzięki wyjaśnieniom weterynarza okazało się, że pytony właśnie w taki sposób mierzą czy są wystarczająco długie, żeby połknąć swoją ofiarę. : ) Łatwo się domyśleć, dlaczego przestał jeść... Anakonda. Czy to kolejna miejska legenda? Jakiś czas temu koleżanka na jednej z imprez towarzyskich opowiedziała mrożącą krew w żyłach historię o dziewczynie ze swojej pracy, która w Warszawie na dyskotece w Dekadzie poznała chłopaka. Spotykała się z nim na kawę i po drugiej randce doszło do pocałunków. Umówiła się na trzecią randkę, ale zanim do niej doszło wyskoczył jej jakiś pryszcz na twarzy. Poszła do lekarza, a ten... zawiadomił policję, prokuraturę itd. , bo rozpoznał zarażenie... jadem trupim! Rozpoczęto przesłuchanie dziewczyny i po wyjaśnieniach trafiono do chłopaka, z którym się całowała. W jego domu odkryto rozkładające się zwłoki dwóch dziewczyn. Byłam ta historią wstrząśnięta. Następnego dnia opowiedziałam ją w pracy, a koleżanka Justyna przyznała, że już o tym slyszała. To mnie utwierdziło, że historia jest prawdziwa, ale... tylko do wieczora. Coś mi nie dawało spokoju. Uwaga TVN nic? Interwencja Polsatu - nic? Nasz rodzimy Telekurier nic? Zaczęłam sprawdzać w internecie co to jest jad trupi, opryszczka od zakażenia tymże jadem i tak... trafiłam na miejską legendę. Historia wydarzyła się nie tylko w Warszawie, ale i w Olsztynie, Toruniu, Wrocławiu i Krakowie, a być może w ogóle za granicą. Choć prawdopodobne jest, że nie wydarzyła się nigdy. Głośno o niej było na miejskch forach. Za każdym razem ofiara była czyjąś znajomą. Po przeczytaniu kolejnej wersji historii zadzwoniłam do koleżanki, która opowiedziała mi tę historię i sklęłam czym świat stoi. Dlatego kiedy kilka dni temu inna koleżanka opowiedziała kolejną mrożącą krew w żyłach historię - tym razem o anakondzie - rozpoczęłam poszukiwania w internecie czy to nie jest następna miejska legenda. Nic nie znalazłam. Jednak coś mi nie pasuje, choć ta historia może brzmieć wielce prawdopodobnie. Zwłaszcza, gdy ktoś oglądał głupawy film z J. Lo. Zainteresowało mnie to, bo siedząc nad powieścią "Dzika" poczytałam trochę o wężach. A o jaką historię mi chodzi? Pewna kobieta (podobno sąsiadka tej mojej koleżanki z pracy, która historię opowiadała) hodowała w domu węża - anakondę. Hodowała ją pięć lat i nie trzymała w terrarium. Anakonda chodziła (pełzała) samopas po domu i co kilka dni dostawała chomika, szczura, mysz lub królika do zjedzenia. Pewnego dnia przestała jeść i zaczęła się dziwnie zachowywać. Każdego ranka po przebudzeniu właścicielka znajdowała ją w swoim łóżku wyprostowaną jak struna. Po dwóch tygodniach takich zachowań ze strony anakondy właścicielka zaniepokojona stanem zdrowia ukochanego węża poszła z nim do lekarza. Ten wysłuchał objawów "choroby" i powiedział, że anakonda głodziła się, by zjeść... włascicielkę. Kładzenie się koło niej było mierzeniem ile jeszcze głodzić się trzeba, by właścicielka zmieściła się w pysku no i badaniem od której strony trzeba ją zaatakować. Wężowi chodziło bowiem o to, by smakowity i duży obiad się za bardzo nie bronił. Ja domyśliłam się od razu do czego zmierza ta historia (lektura artykułów o wężach zrobiła swoje), ale dla reszty, którzy słuchali było to szokiem. Mnie szokuje co innego. Po co trzymać węża skoro nie ma z nim człowiek żadnego kontaktu? To nie pies, kot czy inny ssak. To nie ptak. Wąż to wąż! Nie przyjdzie na zawołanie. Jaby ktoś nie wiedział to... Węże są mięsożerne. Połykają ofiary w całości, mimo że często wielokrotnie są one większe od samego węża. Połykanie polega na nasuwaniu się węża na swoją ofiarę. A anakonda... żyje zwykle w wodzie i na drzewach, żywiąc się ssakami (m.in. tapiry, dziki, kapibary, jelenie!, gryzonie, niekiedy nawet jaguary), gadami (kajmany), rybami i ptakami, polując zazwyczaj w nocy. Jest w stanie połknąć ofiarę znacznie szerszą od swojego ciała, co jest możliwe dzięki rozciągnięciu szczęk. Trawienie jest bardzo powolne - po posiłku wąż trawi większą ofiarę przez wiele dni, a potem może pościć przez szereg tygodni lub miesięcy. Zanotowany rekord postu, w przypadku anakondy znajdującej się w niewoli, wynosi 2 lata. Z historii wynika, że gdyby nie interwencja u weterynarza mogłaby rodzina przez kilka lat szukać właścicielki anakondy. Myśleliby, że jest na wycieczce a ona w brzuszku w postaci obiadku. Jest tylko jedno ale. Nigdzie nie znalazłam jednak śladu, ani nawet wzmianki o tym, że anakonda zjadła człowieka. I dlatego ciągle w sumie mam wątpliwości. ps. Dalszy los anakondy "sąsiadki" koleżanki nie jest mi znany. żywy jamnik szczególnie dowatościowuje, lepiej niż zdechły... ;) Słyszałam dziś historię na temat. Znajomi znajomej - sami panowie - postanowili pojechać na działkę i znieczulić sie przed świetami. Wzieli ze soba psa (rasa mordercy) aby się wybiegał. Dobrze szło im znieczulanie gdy pies przyniósł innego (małego) psa w pysku. Właściciel 'mordercy' rozpoznał psa sąsiadów i lekko spanikował. Wzięli te zwłoki i postanowili udać ze nic się nie stało, umyli tego psa bo strasznie był utytłany w ziemi i podrzucili koło budy u sąsiada. Na drugi dzień przyszedł sąsiad nieco zielony na twarzy, myśleli ze będzie raban z powodu tego psa, ale siedzieli cicho i udalali że nic nie wiedzą. Pytaja sąsiada co się stało, a on im na to że albo oszalał albo żywego psa wczoraj pochował, bo dzis jak wstał, wyszedł na podwórko, patrzy a pies koło budy leży. Moja koleżanka opowiadała o śmierci Panny Młodej na skutek zatrucia jadem trupim - zacięła się zamkiem błyskawicznym sukni wyjętej z trumny. Było to w Złotowie. Morał - trzeba uważać na suknie z tzw. drugiej ręki. Nawet niedawno taki wątek był w serialu "Kryminalne zagadki Nowego Jorku". Naprawdę nie trzeba od razu myśleć, że to bujda na resorach. Ludzie dla zysku zrobią wszystko, a hien cmentarnych nigdy nie brakowało, niestety... Pod Warszawą mieszka w domu taki młody gość który posiada rottweilera.Któregoś pięknego dnia ów rottweiler zwiał. Pies pojawił się wieczorem, ozmierzchu z czymś w pysku. Chłopak podszedł do furtki wpuścić pupila i o małonie padł. Pies w pysku trzymał drugiego psa i to psa sąsiada. Nieżywy piesbył mały, starszy i sąsiad był do niego bardzo przywiązany. Po dojściu dosiebie chłopak wziął martwego psa, oczyścił go z ziemi, umył i wysuszyłsuszarką. Psiak był jak nowy. Potem poczekał aż u sąsiada światła zgasną,zakradł się i podłożył psa przy jego budzie. W końcu pies był stary i mógłzdechnąć sam. Swojego bandziora zamknął w łazience i ze zdenerwowania niezmrużył oka do rana. Rano poleciał zobaczyć co u sąsiada. Przechodzi kołojego furtki, patrzy, a sąsiad siedzi na schodkach i kiwa się do przodu, dotyłu...Co tam u was sąsiedzie - zapytał z pełną beztroska.Och, nie wiem, naprawdę nie wiem... co się dzieje... Boże mój... -wyszeptał sąsiad.A cóż się stało - spytał chłopak przełykając ślinę.Wie Pan, wczoraj zdechł mi pies... sam go zakopałem z tylu, w ogrodzie...,a dziś niech Pan sam spojrzy, znowu czeka przy swojej budzie... grysmast wiesz taka moja kumpela sama jest, meza nie ma w chalpie siedzi i pracuje non stop grysmast postanowila sobie kupic zwierzatko, zdecydowala sie na pytona ;P enjoy pytuś go nazwala enjoy o.O grysmast no i sluchaj dalej, tak sie z nim zaprzyjaznila ze zaczela z nim spac grysmast zawsze sie obok niej tak obwijal i bylo spoko grysmast ale po jakims czasie przestal wogole jesc i jak obok niej lezal to sie juz nie obwijal tylko tak prostowal i sztywnial grysmast no to babka pomyslala ze pytuś chory czy cus grysmast wkoncu pupilek... grysmast poszla z nim do weterynarza tylko ten jej powiedzial ze sie gadami nie zajmuje grystmast to wyjechala do warszawy do specjalisty grysmast a on jej ze pytuś sie na nia mierzy - nic nie je zeby zrobic sobie na nia miejsce a prostuje sie zeby sprawdzic czy jest juz wystarczajaco duzy zeby ja polknac grysmast juz z nim nie wrocila enjoy o_O o_O teraz ja, tą historię opowiedział mi kumpel i twierdzi że jest prawdziwa: Grill, imprezka na całego, rodzinki się spotkały, siedzą, piją itd. akcja dzieje się w ogródku przy domku jednorodzinnym. Nagle owczarek niemiecki jednego z gości pędzi trzymajac coś w pysku. wszyscy patrzą a to piesek sąsiadów troszkę pokierszowany i zdechły no i konspiracja...co teraz? no to wymyślili i pobiegli podłożyć tego pieska do budy. Na drugi dzień budzą się rano i widzą że sąsiad (ten od zdechniętego pieska) chodzi z dziwną miną po ogrodzie. No więc nie wypada nie zapytać co się dzieje. A sąsiad na to "a wiecie wczoraj zakopałem psa bo mi samochód przejechał, a dziś patrzę a on w budzie leży... haha a ja wam opowiem śmieszna historię (prawdziwą) która przydażyła się mojej koleżance w Warszawie: kolezance zdechł pies, jako ze są mrozy nie mogla wykopać dziury w ziemi i go zakopać... wiec wsadziła go w stara walizkę i miała gdzieś tam odwieźć, na wies, czy coś... wychodzi z domu, idzie po schodach i nagle spotyka typa dzień dobry, co tam słychać... pomoc Pani? zgodziła się, gość wziął walizkę.. idą idą, rozmawiają i nagle on się pyta - a co jest w środku? (chwila zastanowienia) no komputer. i typ spier*lił jej z ta walizka ja nie mam pytań opowieść jak z kawału a wydarzyła się naprawdę złodziej musiał się nieźle zdziwić po otwarciu swojej zdobyczy co za ludzie żyją w tym kraju hehe WITAM KTOŚ , KIEDYŚ OPOWIEDZIAŁ MI PEWNE ZDARZENIE ... W AUTOBUSIE JEDZIE MAMA Z 10-LETNIM SYNEM . SYNEK WARIUJE NA SIEDZENIU , KRĘCI SIĘ , KOPIE BRUDNYMI BUTAMI W FOTELE PRZED NIM , A CO ZA TYM IDZIE W PASAŻERKĘ SIEDZĄCĄ NA ÓW FOTELU . PO 15 MINUTACH KOPANA PASAŻERKA ODWRACA SIĘ I PROSI MAMĘ DZIECKA O REAKCJĘ - DOSTAJE NASTĘPUJĄCĄ ODPOWIEDŹ ".... MOJE DZIECKO JEST WYCHOWYWANE BEZSTRESOWO NIE MOGĘ MU ZWRÓCIĆ UWAGI PUBLICZNIE ...". STOJĄCY OBOK MŁODY CZŁOWIEK , WYJĄŁ Z UST GUMĘ DO ŻUCIA I PRZYKLEIŁ JĄ DO CZOŁA OWEJ MAMY, TA ZACZĘŁA KRZYCZEĆ " CO TY ROBISZ GÓW... ITP , NA TO REWELACYJNY MŁODZIENIEC ODPARŁ " PROSZĘ NA MNIE NIE KRZYCZEĆ JESTEM DZIECKIEM WYCHOWYWANYM BEZSTRESOWO " UWAŻAM , ŻE WE WSZYSTKIM NALEŻY MIEĆ UMIAR I KIEROWAĆ SIĘ ZDROWYM ROZSĄDKIEM . A KLAPS W PUPĘ CZASAMI BARDZO UŁATWIA " WYTŁUMACZENIE " BŁĘDU. Nie otarłam się o fenomen czarnej wołgi - az dziw. Mój o 4 lata starszy facet dobrze to pamieta a ja nie. Za to w mojej szkole popularne były dwie opowieści. Jedna o sukni ślubnej zdjętej z nieboszczki, która niby miała być przesiąknięta jadem trupimm i sprzedana nic nie spodziewającej się przyszłej młodej parze. Oczywiście delikwentka która tą suknie zakłada, zaraz po ceremonii umiera otruta jadem trupim, Ta historia jest prawdziwa…Znajomi moich znajomych mieszkają za miastem, mają całkiem ładny domek i miłych sąsiadów za płotem. Mają też psa – duże, dosyć agresywne bydle. Któregoś dnia patrzą: A ich pies trzyma w pysku małego psiaka sąsiadów (jakiś York czy coś w tym stylu). Psiak nie dawał znaku życia, potarmoszony, wymięty, krew zmieszana z ziemią… – znaczy się trup. Znajomi się przerazili. Strasznie głupio – pomyśleli sobie. Jak tu się przyznać sąsiadom, że ich bydle zagryzło takiego milutkiego psiaczka…Wiem, że to zabrzmi groteskowo i nieco strasznie, ale postanowili wyłgać się od odpowiedzialności… Odebrali swojemu bydlęciu tego psiaka, wymyli go pod ogrodowym wężem… wyczesali, wysuszyli suszarką… Później przyczaili się i kiedy sąsiadów nie było w domu, podrzucili tak spreparowane ciałko sąsiadom na trawnik…Następnego dnia natknęli się na sąsiada, który był nieco zmieszany, nie wiedział co o tym myśleć: - Dwa dni temu zdechł nam pies. Własnoręcznie go zakopałem w ogródku, a tu proszę… - mówi i pokazuje na czyściutkiego trupa pieska. Studenci medycyny pojechali zimą w góry. Jak to studenci rozpoczęli imprezę w hotelu. Gdy już byli mocno pijani, postanowili, że ubiorą w hotelu narty, stroje narciarskie, gogle i będą szusować po schodach, na których były dywany. Gdy któryś tam raz z rzędu zjeżdżali po schodach potrącili babcię. Babcia w szoku wezwała karetkę. Po przyjeździe karetki powiedziała lekarzowi, że potrącił ją narciarz w hotelu i była tego tak pewna, że lekarz... postanowił ją zawieźć do szpitala psychiatrycznego na badania. opuscilam “zasady dzialania” moze na razie tylko, znaczy moze wroce. nie ze tam mam, jak ten papuas, w nosie gms np, tyle, ze jakos nie chce mi sie umyslu sciskac. apropos hamowania chcialam cos napisac. slyszalam taka anegdote w radio. pewne dzieci w Poznaniu ulepily balwana. Ktos im go rozjechal samochodem. Ulepily drugiego Znowu ktos im rozjechal. Ulepily zatem trzeciego na hydrancie :) chlopak zaprosil kumpli na dzialke na mazury. Sziedza, popijaja, nagle chlopak widzi ze jego wielki pies targa cos w pysku. Podchodzi patrzy to martwy PIES SASIADOW!!! Zadusil jamnika! Co teraz?! Chlopaczki madre glowy wykminili i umyli zwloki jamnika i podrzucili z powrotem do budy. Nazajutrz ojciec chlopaka wraca ze sklepu i mówi do syna: Ty wiesz, z sasiadka sie widzialem i mowi do mnie tak: Panie sasiad pan slyszal takie cuda wczoraj pies nam zdechl zygmunt go poszedl zakopal a dzis znow w budzie leży!!! :DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD D Ostattnio słyszałam taką historię, że niby w Ciechanowie na dyskotece, jakaś dziewczyna całowała się z chłopakiem, dostała potem jakiejś opryszczki na ustach, którą nie chciała w ogóle zejść. Gdy poszła do dermatologa okazało się, że ma jakiś trupi jad. Domyśliła się, że to może być od tego chłopaka. Miała jego nr telefonu, umówiła się z nim i okazało się, że ten chłpak trzyma w domu zwłoki jakichś 2 dziewczyn Co myślicie o tej historii?Bo moim zdaniem, to jest jakiś wymysł. Czytałam takie historie w internecie i teraz chyba ktoś próbuje je przenieść na realia Ciechanowa. Gdyby taka sytuacja miała miejsce, to chyba słychać by było o tym w mediach. Co o tym myślicie? 1. Kolega raz mi opowiadał jak u niego na wsi łepki po 19 lat dorwali BMW (niewiem z którego roku dokładnie). Okres zimowy, auto zapakowane pięcioma osobnikami w dresach, "lans" przez wioche. Plac po dawnym składowisku węgla, dosyć rozległy teren więc... wypróbujemy co nasza maszynka potrafi:P Kilka bączków,kółeczek,zrywów itp...w oddali widać jak dzieci ulepiły bałwana ze śniegu :)) Oczywiście odrazu głupi pomysł- "fajnie jakby z tego bałwana nic nie zostało" ;] Tak więc jedynka-gaz,dwójka-gaz,trójka-gaz, do bałwana już tylko 10 metrów...5......3...2...1... BUM!!! Zgadnijcie co sie okazało:P Swoistym stelażem,ramą tego śniegowego bałwana okazał sie...... hydrant :o Nic sie nikomu nie stało ale jeśli chodzi o autko to nawet nie wnikałem;] cervantes Człowieku jaką historie słyszałem od kumpla co w Kraku studiuje :D Wiesiek no co jest? cervantes Wyobraź sobie sytuacje: Akademik, wieczór, totalna impreza ... i brak wodki cervantes Więc dwóch studentów postanowiło poszukac alternatywy ... i znaleźli... cervantes narty wiesiek Co :O ? cervantes Znaleźli narty i zaczęli zjeżdżać na nich po schodach wiesiek no co:P? studenci, w sumie to normalne cervantes to dopiero początek... wiesiek aha cervantes pech chciał, że do jednego z mieszkańców akademika przyjechała babcia w odwiedziny i akurat przechodziła koło schodów gdy oni zjeżdżali wiesiek heh cervantes jeden z nich w nia wjechał, babcia upadła coś sobie złamała, reke czy noge... niewazne wiesiek o kurwa, no i co z nia? cervantes zadzwonili po karetke, przyjechali, zabrali babcie do szpitala, ale tych dwóch typków ruszyło sumienie i postanowili odiwedzić ją jutro z kwiatami i przeprosic cervantes poszli na drugi dzień do szpitala, i gadaą z recepcjonistką: studenci Dzień dobry, szukamy takiej starszej pani, z akademików ją wczoraj przywieźli ze złamaną ręką (czy też nogą) pielegniarka ah tak, jest na oddziale psychiatrycznym studenci /konsternacja/ emmm, jak to na psychiatrycznym, przecież miala tylko coś złamane pielęgniarka tak, ale jak lekarz się jej pytał co się stało to powiedziala, że potrącił ją narciarz w akademiku, woleliśmy ją zostawić na obserwacje wiesiek o kur...... lol2 haahahahahaha lol2 ja piernicze :D cervantes myslę, że chyba jednak jej nie odwiedzili :D Rzecz się działa podczas ostatniego sylwestra. Mój kumpel razem ze swoimi przyjaciółmi poszli na imprezkę do kolegi, którego rodzice wybyli na wielki bal sylwestrowy gdzieś tam, a że mieszkali w domku jednorodzinnym zgodzili się w zamian za opiekę nad domem na małą spokojną imprezkę. Jeden z "imprezowiczów" nie miał co zrobić ze swoim pupilem PITBULLEM, więc zabrał go ze sobą. Plan był chytry - w domu impreza a zwierze na zewnątrz ma pilnować ogródka i wszystkiego co tam się znajdowało. Wszystko było OK, zabawa, fajerwerki, itp. do czasu gdy właściciel domu nagle wszedł do pokoju blady i oznajmił, że pupilek PITBULEK leży w ogrodzie na czymś futrzastym. Jak się okazało to BYŁ (forma i czas odpowiednie) pies sąsiadów i niestety już nic nie dało się zrobić. Ale jak to na młodych i kreatywnych ludzi przystało i tylko lekko pod wpływem, bo 0,5 l na głowę to ledwie rozgrzewka wpadli na szatański pomysł. Obślumpione zwłoki psa wyprysznicowali wężęm ogrodowym, wyczesali i po cichu wsadzili go do jego budy oczywiście wcześniej zapinając na karku obróżkę, że to niby piesek smacznie sobie śpi. Rano "młodzi kreatywni" zobaczyli sąsiada na tarasie swojego domu jak stoi i pali jednego fajka za drugim z nerw. Wyszli na taras i zagaili rozmowę, że taki fajny sylwester i wogóle, na co sąsiad stwierdził, że nigdy go nie zapomni, bo właśnie wczoraj zdechł jego piesek, którego osobiście zakopał w swoim ogrodzie a on teraz leży w budzie i wygląda lepiej niż za życia. Wczoraj miałam smutny dzień z powodów wspomnianych w głównych wątkach botanicznym i grzybkowym, innych uczestników pewnie też zdołowałam, a więc teraz się rehabilituję - coś weselszego, na temat "gatunków obcych". Ta świeżutka i smakowita historia była naszym rodzinnym wielkanocnym przebojem, a przywiozła ją moja kuzynka z Anglii. Otóż wlaścicielka domu, w którym Magda (moja kuzynka, na Wyspach od ponad czterech lat) wynajmuje od dość dawna pokój, miała węża. Pytona, boa dusiciela czy co tam innego (gatunek nie został sprecyzowany, Magda się nie zna), ale jednego z największych. Hodowała go od małego i - zdecydowanie błędnie, jak wielu ludzi - traktowała jak ssaka, który się przywiązuje, myśli o innych inaczej niż o jedzeniu albo wrogu... A maluszek rósł. "Wężuś" (Sneaky) przez lata spał z nią razem w jednym łóżku, niestety, ostatnio zaczął się dziwnie zachowywać. Przedtem przysypiał spokojnie zwinięty w kłębuszek, a teraz się prężył, wyciągał na całą długość łóżka niczym struna... W dodatku przestał jeść. Po jakichś sześciu tygodniach zaniepokojona właścicielka poszła do weterynarza. Kiedy opisała "objawy", weterynarz zbladł i złapał się za głowę: - Kobieto! Ty wiesz, co on robi?! On ocenia wielkość ofiary! Widocznie uznał, że już czas, że już mu się zmieścisz po uduszeniu i zgnieceniu! A nic nie je, bo pości: przygotowuje sobie miejsce na CIEBIE!!! Kobitka nie mogła w to uwierzyć - jej Wężuś?... :D Ciekawe, co zrobiła z kłopotliwym pupilkiem - będę wiedziała, jak Magda napisze. Osobiście znam jednego... hm, nieodpowiedzialnego właściciela (krótko miał zwierzątko), który wypuścił "na wolność" boa tygrysiego, ale jeszcze nie słyszałam, żeby taki wypuszczony przeżył. Chyba akurat ci przybysze prędko się u nas nie zadomowią. zycie ucieka na szukaniu milosci Kategorie wszystkie | Gniew | Goscim dam to co man | Ksiazki ktore czytam | Listy | Opowiadania | Pamietnik | Plany | Prezenty | Rodzina w pracy | Rozmowy z KATEM | Rozwód | Sny | Spacery na przemyslenia | Wiersze | Wspomnienia | Wszystko co sie nam Zdjęcia w galeriach. Monitor piątek, 31 października 2008 16:49 Zbudziłem się dziś z takim znaczącym bólem rak, że trudno mi samemu było wen uwierzyć. We wtorek odebrałem od Toni nareszcie moje torby. Gdy w niedziele zasygnalizowałem mu fakt ze ponownie mnie one interesują widziałem Wczoraj jego oczach zadowolenie. Cóż się dziwić mój plan wyjazdu do Polski i powrotu z niej zamykał się w dniach 19-28 tego samego miesiąc a tu masz, jeszcze trochę i byłoby to prawie pół roku! Odebrałem i choć umówiłem się w tej sprawie na adres Łukasza, bardzo szybko zmieniłem zamiar i po dwie przeniosłem bagaże do hotelu. Częściowo je od razu rozpakowując by przypomnieć sobie co to tez pół roku temu do nich toreb napakowałem. Pierwszym oględzinom poddałem monitor i tak jak przypuszczałem po jego wyglądzie przy pakowaniu tego sprzętu do auta Toni, Monitor nie nadaje się do niczego, bo nawet wyrzucić mi go będzie szkoda skoro kosztował prawie 300 a cieszył moje oko niespełna miesiąc. Dlatego po rozmowie z uprzejmym i ciągle pomocnym Czesiem umówiłem się na wczorajszy ranek po odebranie normalnego monitora lampowego. Ale, no właśnie on był w pobliży zakładu pracy kolegi, a to dla mnie 40 minut szybkiego, swobodnego marszu, lecz przejść ten dystans z monitorem na rękach uuu - dziś te moje ręce po przebudzeniu, wyraźnie mi powiedziały, że nie lubią dźwigać niosąc czterokilometrowy odcinek na wyciągniętych przed siebie ramionach komputerowego monitora. No na pewno ręce jeszcze pobolą kilka dni, bo zwyczajnie widocznie robiłem zbyt krótkie pauzy na dla ich odpoczynku, lecz z drugiej strony obawiałem się nieco o przedmiot tej wyprawy i dźwigania, bo ... jak to na wyspach bywa, nie rzucało, co prawda żabami, ale padało. Pomimo wszystko radość dziś z posiadania swoich starych tekstów i polskojęzycznego edytora rekompensuje poniesione trudy. JW komentarze (0) | dodaj komentarz Hostel czwartek, 23 października 2008 13:13 Najtańsze hotele na wyspach to B&B hotel. W tej sieci można dostać noclegi, wraz ze śniadaniem. Na ogół, nie ma problemu z otrzymaniem noclegu w środku tygodnia, bywa, że jeśli nie ma wyprzedzonej rezerwacji, mogą się trafić trudności w weekend. Nocleg w takim hotelu kosztuje 50 euro. Gdy byłem sam, jeden, nie zdarzyło mi się mieć problemu z uzyskaniem pokoju dla jednej osoby. Hostel to zwyczajna grupowa noclegownia. W jednym pokoju jest dużo lóżek. Te wyrka, są na ogół ustawiane piętrowo, by zmieściło się więcej ludków. No i w zależności od tego jak duże jest pomieszczenie, miejsc bywa od kilku, do dwudziestu kilku nawet. W hostelach, które są w niewielkich budynkach poza centrum, a także tych, które ustawiają swoje usługi pod obsługę wycieczek, nocleg kosztuje w granicach 25-27 euro i mają coś w rodzaju śniadania. Z tym, że na śniadanie jest przewidziana kawa, herbata, chleb tostowy i jakiś dżem. Bywa, że jest też mleko i chrupki; kukurydziane albo inne tego typu, najprostsze, najtańsze ze spotykanych na rynku. Można coś przekąsić w formie śniadania i udawać wytrzymałość na głód do pory obiadowej. I tam gdzie, cena jest właśnie taka blisko 30 euro, warunki sanitarne, czystość umywalek i kabin prysznicowych jest do przyjęcia. Natomiast, są też tańsze hostele, gdzie nocleg kosztuje 12 w środku tygodnia i 15 w weekend. Z tym, ze warunki mieszkania są ordynarnie spartańskie. A o warunkach sanitarnych właściwie można powiedzieć, że nie istnieją w ogóle. Wszędzie gdzie nie spojrzeć, jest bardzo nieprzyjemnie i niemiło, brudno. Nawet w łazience, przy umywalce, gdzie nawiasem mówiąc, dostępna jest tylko zimna woda, a nad nią wisi kawałek lustra, gwoździem przymocowanego do ściany, trudno się myć, bo nosi to wszystko widoczne ślady używalności, a kompletny brak czyszczenia, sprzątania od niepamiętnych czasów. Jest, co prawda łóżko, którego nikt nie zajmie, na to łóżko dostaje się coś tam w zastępstwie pościeli. Stanowi ja biała płachta materiału jak prześcieradło, tylko, że na tyle duża, że można ją dwuwarstwowo oddzielić kołdrę i materac pod nią od reszty, a tym sposobem utworzona kopertę z prześcieradła, wsunąć się do spania. Oczywiście wszędzie w takich miejscach, wszystko, co się gdziekolwiek pozostawi, może już do ciebie nie wrócić, bo międzyczasie zmieni właściciela i nie dojdzie się dlaczego kiedy i kto. Przypomniała mi się w jednym z nich stara opowiastka o zupie. Młoda studentka we Wrocławiu się ucząc, wybierała się na niedziele do domu. By zadbać o siebie postanowiła na Wrocławskim dworcu zjeść zupę. Po zajęciach, po całym tygodniu przeżytym na skromnym budżecie, wyskubała z kieszeń ostatnie grosiki, już po zakupie biletu ulgowego do domu i kupiła w barze zupę. Postawiła torbę przy wolnym miejscu, zupa gorąca wiec przeniosła ją ostrożnie oburącz trzymając i wróciła się po łyżkę. Odwraca się w stronę stolika i nie wierzy swoim oczom - jej zupę je jakiś czarnoskóry! Podeszła do stolika, zdecydowanym ruchem odebrała mu talerz i włożyła do niego własną łyżkę. Murzyn popatrzył ze zdziwieniem; Co krizis, krizis! I odszedł. Studentka ochłonęła ze zdenerwowania i przyszła jej myśl ze ON ukradł jej torbę!!! Nerwowo rozejrzała się, a przy stoliku obok stała jej torba i jej gorący talerz z zupą! W jednym z hosteli gdy jadłem śniadanie pewna kobieta trzykrotnie przynosiła sobie do tegoż śniadania tosty. Obecni turyści uznali ja za osobę z obsługi. Hostel, polecony przez urząd pomocy socjalnej, nie jest oznakowany na zewnątrz, nie ma reklam. Wygląda z zewnątrz jak zwykle mieszkanie lub dom. Wewnątrz, jest od razu, od pierwszego rzutu okiem, czysto wokół. Są na korytarzach i schodach wykładziny a nie, zapaćkana czymś podłoga betonowa, czy spękane kafle. Pokoje dwu, lub jednoosobowe. W pokoju jest łazienka i ta jest w miarę czysta i normalnie wyglądająca. Łazienka cysta, choć nie idealnie czysta z kabiną natryskową. Ale nawet bez sprzątania tego miejsca nie obawiałbym się tam wziąć prysznic. W takim hostelu obowiązują regulaminy. Trzeba podpisem potwierdzić jego znajomość. Z regulaminu wynikają też informacje ważne dla żyjących wewnątrz osób. Woda ciepła na przykład jest rano od do i wieczorem w podobnym odstępie czasu, około trzech godzin. Przybycie na każdy nocleg też trzeba potwierdzić wpisem. Bywa że pokoje posiadają lodówki, telewizory i jeśli są, to są sprawne i działają dobrze. Natomiast kuchnia miejsce do jedzenia jest wspólna, dla całego obiektu, i wszystkich mieszkających. Każdy też, jeśli chce używać na przykład odkurzacza do posprzątania, żelazka do wypracowania rzeczy, czegokolwiek w napływie dobrej woli, może to zrobić byle nie w nocy, informując po prostu opiekuna domu. JW Z naszej strony Wielkiej Wody, okolice 22 marca świętujemy całkiem po słowiańsku- topiąc radośnie” floralną” hipostazę Wielkiej Matki – zwana Marzanną. Okazujemy w ten sposób radość z nadejścia astronomicznej wiosny. Marzanna – demoniczna słowiańska bogini, żona Zielonego Jurka – zwanego Jarowitem utożsamiana była w pogańskiej przeszłości z całym złem zimowych krótkich dni, brakiem słońca, chłodem i głodem. Zaś nadejście wiosny, było czasem ożywienia wszelkiej maści słowiańskich demonów- strzyg, wypierzy, wodników, bab zwanych Jagami i rusałek, których ulubione zajęcia polegały na doprowadzaniu „ ludzkich ofiar”, do śmiertelnego zejścia poprzez zmasowane pieszczoty, typu- łaskotanie i głaskanie.hihi W związku z tym na naszym polskim gruncie- stosowniej by było (a może kompletnie niestosownie?) dzień 22 marca- świętować jako np.:. „Dzień Teściowej”. hihi Wracając do przekrętów, paradoksów i prozy życia dnia powszedniego… Wiesz Wojciu, czasami fakt narozrabiania, a następnie oczekiwania nagrody – czy wręcz przyznania sobie premii za owo narozrabianie, jak w przypadku szefów AIG – ma swoją logikę. Podobnie było w przypadku mojego psa, którego znałeś. Otóż ten całkiem spory „molos”, przeszkolony został profesjonalnie, po to, aby być nie tylko towarzyszem zabaw, ale i obrońcą. W jego psiej edukacji najlepiej sprawdzał się system nagradzania,- za każdym razem, kiedy reagował prawidłowo. Jako pies pasterski miał wrodzony, silny instynkt opiekuńczy- a ja byłam jego „stadem”, za które czuł się odpowiedzialny. Często jego nadgorliwość kończyła się uszkodzeniem garderoby, bądź tkanek miękkich osób, które jego zdaniem mogły mi zagrażać. Zawsze po takim incydencie przybiegał „uśmiechnięty”, a jego spojrzenie zdawało się mówić:” wykonałem zadanie, a teraz daj mi jakąś nagrodę!”. Prawdopodobnie szefowie AIG też wykonali zadanie – dlatego odebrali w swoim mniemaniu zasłużone premie – chociaż wkoło słychać jeszcze piski tych, których to najbardziej zabolało. Niedawno wyczytałam, że prezydent Obama obiecał swoim córkom psa, którym najprawdopodobniej będzie wodołaz portugalski (cao de aqua portugues). Psy tej rasy, oprócz tego, że świetnie pływają są hipoalergiczne! Złośliwi twierdzą, że Pierwszy Pies Ameryki, będzie się wabił „Kryzys”. To połączenie Murzyna z kryzysem przypomina mi pewną starą anegdotę - jeszcze z czasów polskiego kartkowego kryzysu – charakteryzującego się pustymi półkami w sklepach wszystkich branż… W jednym z ówczesnych barów szybkiej obsługi pewien młody człowiek, „zajął” sobie miejsce do siedzenia- czarną nylonową podręczną torbą, następnie postawił na stole talerze z zupą i drugim daniem, po czym udał się po kompot. Kiedy wrócił - nieco skonsternowany - zauważył, że na krześle obok czarnej torby, siedzi czarny Murzyn i kończy jeść zupę. Dla Polaka – obcokrajowiec – rzecz święta, więc usiadł obok i zaczął jeść drugie danie. Wtedy, Murzyn uśmiechnął się do niego szeroko i łamaną polszczyzną stwierdził - ”ja wiedzieć – u waś krizis, krizis”. Młody człowiek, fakt skonsumowania przez Murzyna jego zupy i uwagi dotyczące kryzysu w Polsce przyjmował ze stoickim spokojem, nerwy „puściły” mu dopiero, kiedy sympatyczny Afroamerykanin, wstał, wziął czarną torbę i udał się w kierunku wyjścia. Po krótkiej szamotaninie okazało się, że torba należy do Murzyna, a nieopodal miejsca konsumpcji dwóch panów – na krześle - leży całkiem podobna – czarna nylonowa (torba), a na stole stoją talerze z zimnym już obiadem zakupionym przez młodego człowieka. Od tamtego zdarzenia minęło wiele lat, mamy kolejny kryzys, ale czy w razie czego -możemy liczyć na zrozumienie i darmową zupę od Murzyna? Czy może raczej powinniśmy –puścić Murzyna z torbami? Moj kolega by� na imprezie w lecie u swojego kumpla w domku jednorodzinnym 2 pi�trowym, na dole na parterze mieszka�a babcia tego� kumpla. Towarzystwo sobie popi�o i si� rozochoci�o i jeden z imprezowicz�w znalaz� str�j narciarski i narty, postanowi� to za�o�y� i zjecha� po schodach, co tez uczyni�. Na nieszcz�cie w tym samym momencie babcia zwabiona ha�asami wysz�a ze swojego pokoju i nast�pi�o zderzenie czo�owe narciarza z babci�. Kto� zadzwoni� po karetk� i pogotowie babci� zabra�o. Na drugi dzie� spanikowany wnuczek zacz�� babci szuka� po szpitalach - okaza�o si� �e w �adnym jej nie ma. Ju� s�dzi� ze babcia jest w kostnicy kiedy okaza�o si� ze �yje, jest w szpitalu. Tyle ze psychiatrycznym, bo na pytanie co jej si� sta�o odpowiedzia�a - Narciarz mnie przejecha�. hahaha całkiem fajne to było....a tak z życia wzięte: pewien chłopak zdawał egzamin w dniu Walentego:D mial właśnie zaczynać zaliczenie miasta, egzaminator kazał mu wsiąśc do samochodu i się przygotować. A że chłopak po egzaminie spotykał się ze swoją dziewczyną, oczywiście nie zapomniał o kartce z życzeniami dla niej. Ponieważ było mu niewygodnie z kartką w kieszeni, wyciągnął ją i położył na blacie-przy szybie. Egzaminator wsiadł, spojrzał na kopertę, wział ją.... i włożył do kieszeni kurtki. A chłopakowi kazał wyjechać z placu, zawrócić, na koniec powiedział,że zdał....pomimo ,że nie miał wielkich możliwości sprawdzenia siebie....ciekawe tylko jaka była reakcja na walentynkową kartkę p.s. historia ta jest prawdziwa!!! wściekłość mi nie mineła, nic nie pomogło, ani aromaterapełtyczna kąpiel z olejkiem cynamonowym przy której to czytając wydanie Kuriera Szczecińskiego z programem (było nie było przydatna rzecz) zryczałam sie jak bóbr wskutek przeczytania półstronicowego anonsu (kocham cię, zrozumiałem...), zresztą zobaczcie sami, wzruszajace, nie pomogła też maseczka, nic a nic, ani na humores ani na cerę, wklepywanie w siebie dziwnych kremów (każdy na inna partię ciała) też nie pomogło, chociaż z czystym sumieniem mogę polecić najnowszą serię Zajki "czarny wyszczupla", rewleacyjna, wyrwałam sobie cztery siwe włosy, zjadałm całą czekoladę, potem słoik ogórków kiszonych nic potem łaziłam sobie po domu i przeklinałam głośno, właczyłam agresywny podkład muzyczny i w sumie pomogło i nawet było w tym coś odkrywczego: nawet nie podejrzewałam ze znam tyle przekleństw i w tylu językach :) tyle na temat.... koleżanka mojej koleżanki i jej koleżanki zna koleżankę która sobie poszła do baru w sobotni wieczór, normala impreza z potańcówką, piwo, drinek, jeden dwa trzy, poznaje faceta, facet wyglada jak nie powinien, pachnie jak nie powinien, elegancik, przy okazji miły i mądry, w skali barowej 10 na 10, koleżanka mojej..... flirtuje namietnie, rozmowa sie klei, wszystko fajnie czyli standardowy scenariusz podrywu i randkowania barowego w sobotnią noc, impreza sie kończy, "dziesiona" zaprasza na spacerek do parku, w parku nastrojowo, buziaczki, przytulańce, może i nawet palcóweczka ale nie wnikajmy w szczegóły, zaproszenie do domu pada, ale koleżanka mojej.... sobie myśli, facet prima sort, pierwsza klasa to co na pierwszej randce do wyra będe szła, a nóż widelec coś z tego wyjdzie, "dziesiona" nie nalega na owocne zakończenie wieczoru ale zaprasza następnego dnia do domu... wymieniaja sie nr telefonu, on podaje jej adres, esemesik na dobranoc, esemeskik na dzieńdobry, milutko, on ponawia propozycje spotkania w domu jego, ona sie wykręca bo dostała paskudna wysypkę, musi przeciagnąć spotkanie do czasu aż zniknie - taki facet przecież, w poniedziałkowy ranek zaczyna sie dziwna lawina zdarzeń, odwiedza dermatologa, ten mówi że wysypka od trupiego jadu jest i zastanawiaja się z kim miała do czynienia i takie tam... podaje dane "dziesiony" i co sie okazuje, w domu dwa trupy młodych dziewczyn... a taki przystojny był... taka szkoda... że psychol... morderca... opowieść apropo ostrożności... ostatnimi czasy połaziłam sobie po wszelakiego rodzaju czatach, ot tak dla doświadczenia, dla porównania, dla ludzi chyba przedewszystkim, może i z nudów troche... ubawiłam sie przy tym po pachy, sama zaczepiałam i byłam zaczepiana, kilkanaście razy mnie zwyzywano nawet (ohhh jak miło w realu nikt tego nie robi), kilka wniosków: faceci majacy w nicku jakiekolwiek znaczenie słowa "inteligęcja" nie maja z nią nic do czynienia predzej czy później facet z czata zaciagnie cie do łuzka, chyba ze ty wcześniej wybzykasz jego najlepsze na swiecie jest wyrażenie "przegrałeś, ignor" - wywołuje najwiecej negatywnych emocji wszyscy faceci na czacie sa madrzy, inteligętni, dobrze zbudowani, i zawsze trafili tu przypadkiem bardzo mało jest bystrych, oj bardzo zadziwił mnie fenomen tych pogaduszek, bo przecież ludzia są tam dla siebie tylko literkami i choc czasami nastepuje wizualizacja rozmówcy (po standardowym: masz foto, dasz foto), to ile w tym wszystkim emocji, nie zawsze negatywnych a wręcz przeciwnie pozytywnych bardzo... z mojego czatowania została mi jedna znajomość literkowa, a chłopak urzekł mnie słowami: - w czym jesteś dobra (byłam pewna ze chodzi mu o sex) - mogę Ci wymienić w podpunktach - nie musisz, ja wiem w czym, jak my wszyscy tutaj - w kłamaniu pozdrawiam kolegę :) chyba tyle na dziś, moze jak uspokoje emocje to jutro coś sensownego napiszę ave no i jeszcze na koniec wierszyk co go doatałam na czerwonej sklejce napisanego markerem (taki wspomnień czar) "Kiedy mówią że gdzieś idziesz w niewiadomym mi kierunku całkiem obcą mi ulicą w nieznajomej mi sukience wtedy myślę o konturach twoich jasnociepłych dłoni o tym jak układasz włosy potem ja w tych włosach tonę" ...na pewnym osiedlu dzieci ulepiły bałwana - ktoś z premedytacją go rozjechał samochodem, następnego dnia ulepiły go jeszcze raz i znów go ktoś rozjechał, trzeciego dnia ulepiły go na hydrancie.... i nadaję Ci imię "jaszczomp"... …Człowiek jest odpowiedzialny zawszystko. Dlaczego uważasz, że mamy władzę nad światem? Dlaczegosłużą nam inne zwierzęta? Wszystko w naszym życiu to nasza robota:Oświęcim, wojny, ocieplenie klimatu. Dobre rzeczy także! Tylko niechcemy przyjąć do wiadomości i pogodzić się z tym, że to wszystkonasza robota. Pewna kobieta poszła dosamoobsługowej restauracji. Dostała posiłek i postawiła tacę ztalerzami na jednym ze stolików, ale zapomniała przynieść sobieczegoś do picia, więc zostawiła torebkę, wzięła trochę drobnych iposzła. Kiedy wróciła na jej miejscu siedział jakiś tłusty Murzyn ijadł jej lunch! Siedział sobie z uśmiechem na twarzy i w najlepszepochłaniał jej posiłek! Więc kobieta rozzłoszczona siada, przysuwasobie swoją tacę przez całą szerokość stołu i zaczyna jeść. Ale tenwariat nie rezygnuje. Wciąż się uśmiechając, wyciąga rękę po zupę.A potem zabiera jej sałatkę! Doprowadza ją to do szewskiej pasji.Nagle czuje, że musi pójść do toalety. Kiedy wraca dzięki Bogufaceta już nie ma, ale nie ma też tacy z jej jedzeniem i torebki! Awięc teraz ukradł jej pieniądze! Podbiega do kasy i mówi : Czy niewidziała Pani jak ten wielki Murzyn wychodził? Zjadł mój lunch iukradł mi torebkę! A kasjerka odpowiedziała: Zadzwonimy na policję.Gdzie Pani siedziała? Tam – mówi, odwraca się i wskazuje na swójstolik. Tylko, że nie może się powstrzymać od krzyku, widząc że nastoliku obok tego, przy którym siedziała z tym Murzynem jest taca zjej lunchem, a na krześle stoi jej torebka. Ta kobieta usiadła przyniewłaściwym stoliku! To ona zjadła lunch tego faceta, a nieodwrotnie. A on jej na to pozwolił! Był bardzo przyjacielski iuśmiechał się przez cały czas, kiedy zabierała mu jegojedzenie. Ludzkość zachowuje się tak jak takobieta: zawsze chce obwiniać kogoś za swoje niepowodzenia. Dlategoistnieje Szatan. Stworzyliśmy go, bo tak nam było wygodnie. A potemczasami naprawdę nie mamy nikogo pod ręką, więc całą winę zwalamyna Boga… wczoraj w popołudniowej audycji w trójce prowadzący przeczytał maila od słuchaczki z poznania: ...na pewnym osiedlu dzieci ulepiły bałwana - ktoś z premedytacją go rozjechał samochodem, następnego dnia ulepiły go jeszcze raz i znów go ktoś rozjechał, trzeciego dnia ulepiły go na hydrancie.... dziękuję i dowidzenia. słuchajcie! uwielbiam opowiadacv i słuchać jakieś opowieści!! ciekawostki lub inne takie! znam na przykład cos takiego:byla sobie dziewczyna która lubiała chodzić na imprezy ( tak konkretniej to kuzynka koleżnaki, koleżanki mojej starszej siostry)no więc ona chodziła na te imprezy i zawsze się całowała z jakimiś obcymi kolesiami! i na jedej imprezie znów tak bylo;] i odprowadzała ta dziewczyna jeszcze tego chłopaka do domu;] i on jej zaproponował żeby weszła do środka! ale ona poewiedziała że juz jest zmęczona i jedzie do domu.... rano jak się obudził miała pełno pryszczy i jakiś wzodów na twarzy!! poszła do lekarza a lekarz załął pytac czy się całowała... odpowiedziała że tak. więc on zapytał czy zna adres tego chłopaka... a ona na to że tak... no to lekarz kazał jej dzwonić po policję... ona spanikowana zaczęła się pytać PO CO??? a lekarz jej wytłumaczył że to co ona ma na twarzy to wywołał TRUPI JAD!!!! (który wytwarzają trupy przy rozkładzie....:P) pojechali do tego gościa i znaleźli trupa!! on gwałcił tego trupa!!! BBLLLEEEEEE!!!!! jaki morał z tej opowiastki?? nie wchodz do obcych do domu i nie całuj się!! bo to może być jakiś chorus!!! TA HISTORIA JEST 100% PRAWDZIWA!! JEŚLI KTOŚ ZNA INNE NIECH MI NAPISZE!! :* pozdrowienia dla wszystkich:* Wczoraj na próbie (do koncertu czwartkowego) nasz akompaniator opowiedział nam pewną historię tak dla rozluźnienia atmosfery i nie powiem bo udało mu się to do tego stopnia że przez pierwsze kilka minut wszyscy poczuli jakiś dziwny niesmak a zaraz potem wybuchli prawie że histerycznym śmiechem bo historia jest naprawdę niczego sobie… Otóż pewien aktor z kaliskiego teatru został zaproszony na prywatkę do znajomego gdzieś na obrzeżach miasta. Gospodarz imprezy a za razem właściciel posiadłości miał baaaardzo dużego i groźnego psa, którego wszyscy się bali bo jak wchodzili na teren domu owe bydle warczało i skakało. Nie było mowy o tym aby go pogłaskać czy choćby nawet zbliżyć się do niego ale przecież zawsze znajdzie się jakiś sposób aby udobruchać każdego futrzaka nawet takiego wielkiego i tak też było w tym przypadku bo oprócz wódki były też przysmaki z grilla którymi to właśnie udało się przekupić strażnika posesji. Najadł się tyle że później dawał się głaskać a wręcz mizdrzył się jak mały kociak. Ot taka psia natura. Towarzystwo typu sami swoi plus wódka czyli nie trzeba wspominać że impreza rozkręciła się bardzo szybko. Gdzieś koło godziny 1 w nocy wszyscy byli już tak zrobieni że ledwo trzymali się na nogach lecz nagle któryś z imprezowiczów zauważył że pies gdzieś zniknął. To spostrzeżenie na tyle zwróciło uwagę gospodarza i reszty gości że zaczęli szukać owego zwierzęcia. Na pewno nie kierowała nimi tęsknota za nim a raczej strach, że komuś może stać się krzywda. Szukali go co najmniej z godzinę po czym zrezygnowani usiedli na tarasie i rozmyślali nad tym co może się stać. Nagle usłyszeli szelest w krzakach, podeszli bliżej a z czarnej otchłani wyłoniła się zguba lecz ku zdziwieniu wszystkich nie sama. W pysku przytargała ze sobą jamnika, utaplanego w ziemi i błocie, który na pierwszy rzut oka (bądź co bądź prawidłowy) wydawał się być martwy. Z kilka dobrych chwil trwało wyrywanie psiny z pyska bestii bo ten za cholerę nie chciał go wypuścić. Warczał, stroszył się, kulił uszy po sobie i jeszcze kilka dziwnych zabiegów, które robią psy gdy są w stanie złości. W końcu wreszcie udało się go nakłonić do wymiany na dość spory kawał schabu. Gdy wyciągnęli małego czworonoga z pyska oprawcy gospodarz jakby zbladł bo rozpoznał w tym nieszczęśniku psa sąsiada. Natychmiast wszyscy zabrali się do reanimacji jednak po 15 min walki o życie pieska stwierdzono zgon. Co tu zrobić??? Pomyślał jeden z drugim. Wpadli na genialny pomysł podrzucenia psiny na podwórko sąsiada ale przedtem doszli do wniosku że trzeba go doprowadzić do stanu pierwszej świeżości więc zabrali się za kąpanie, czesanie, suszenie, gdzie niegdzie pudrowanie psiaka co by pięknie wyglądał gdy rano znajdzie go sąsiad na trawniku. Wszystkie zabiegi upiększające trwały prawie że całą noc. O 5 nad ranem podrzucili jamnika na posesję sąsiada a potem uciekli każdy do swoich domów. Parę godzin później gdy gospodarz imprezy skacowany wychodził do pracy usłyszał z za płotu: - Panie Zenku!!! Panie Zenku!!! Pozwól Pan na chwilę!!! Wystraszony jak dziecko, poszedł do wołającego sąsiada ale minę zachował niewzruszoną jakby oczywiście o niczym nie wiedział. - O co chodzi sąsiedzie??? – zapytał z drżącym sercem ale kamienną twarzą. - Panie!!! Ty wiesz Pan co się stało??? Gdzieś półtora tygodnia temu razem z żoną pochowaliśmy naszego kochanego jamniczka w ogródku bo zdechł biodoczek a dziś rano wychodzę przed dom i co widzę???!!! Leży na trawniku!!! Taki piękny, pachnący, wyczesany jakby nigdy w ziemi nie leżał!!! Normalnie chyba cud się zdarzył!!! Ot i cała historia!!!!! zuzanna mala Byla taka jedna historia ze przyszla panna mloda kupila sobie sukienke w szmateksie i jak ja ubrala to umarla bo sie okazala ze w tej sukni byla pochowana dziewczyna... Moze robili po paru dniach ekshumacje zwlok i zdjeli te suknie z tej nieboszczki.... Koszmar zaczyna się od niewinnego spotkania w jednym z toruńskich klubów. Dziewczyna poznaje mężczyznę, podobają się sobie, przez resztę wieczoru bawią się razem. Alkohol ułatwia bliski, coraz bliższy kontakt - mówi Marta z Torunia, która zna szczegóły tej makabrycznej historii. - Tańczyli razem, zaczęli się całować, wiadomo, jak to na imprezie. Po jakimś czasie mężczyzna dał jej kartkę ze swoim adresem i zaproponował, by do niego wpadła. Ona nie chciała do niego jechać, dała sobie spokój, wróciła do domu. Kilka dni później dziewczyna zobaczyła jednak na swojej skórze dziwne plamy. Początkowo podejrzewała chorobę skóry, ale plamy zaczęły ją przerażać. W końcu poszła do lekarza. Diagmoza była makabryczna. - Lekarz popatrzył na nią poważnie i powiedział, że takie plamy powstają tylko po kontakcie ze zwłokami. Horror jednak dopiero się zaczyna. Bo skąd u zwykłej dziewczyny gnilne plamy na skórze? - Zaczęło się analizowanie, z kim miała bliższy kontakt w ostatnim czasie - mówi Marta. - Padło na chłopaka, który wręczał jej kartkę z adresem. Gdy tylko skojarzyła fakty pobiegła na policję. Funkcjonariusze, po wejściu do mieszkania mężczyzny, odkryli ukryte w szafach ciała dwóch kobiet. Człowiek okazał się nekrofilem. Ta historia jest tak makabryczna, że aż trudno w nią uwierzyć. Nie wierzycie - macie rację. Wszystko wskazuje na to, że opowieść o nekrofilu nie jest prawdziwa. Jednak legendarna postać potwornego zwyrodnialca pojawia się w całej Polsce - oprócz Torunia słyszano o nim także w Poznaniu, w Olsztynie, na Śląsku. - To tzw. urban legend: miejska legenda - wyjaśnia Dominik Antonowicz, socjolog z toruńskiego UMK. - Takie legendy żyją ze względu na to, że są straszne, po prostu przerażające. Dzięki swojej wyrazistości szybko się rozchodzą, głównie przez Internet. Ludzie potrzebują takich historii, to takie opowieści przy piwie jak kiedyś przy ognisku. Naukowcy podkreślają, że miejskie legendy pełnią tę samą rolę, co w przeszłości baśnie - są przestrogą i nauką w formie fantastycznej opowieści. Polscy pisarze, tacy jak Andrzej Pilipiuk, Jarosław Grzędowicz czy Łukasz Orbitowski czerpią z miejskich legend inspiracje do swoich książek. Jeżeli jednak kiedyś, po upojnej nocy, którą słabo pamiętacie zobaczycie na skórze gnilne plamy spróbujcie sobie przypomnieć, z kim bawiliście się poprzedniego wieczoru...