commit fdf03fd9607d92ab687a40a7a72a219e7ca768fb Author: kubapok Date: Mon May 24 12:34:02 2021 +0200 init diff --git a/.gitignore b/.gitignore new file mode 100644 index 0000000..2b4762b --- /dev/null +++ b/.gitignore @@ -0,0 +1,3 @@ +*~ +*.swp +*.o diff --git a/README.md b/README.md new file mode 100644 index 0000000..1c6cb12 --- /dev/null +++ b/README.md @@ -0,0 +1,57 @@ + +Guess a word in a gap +======================================= + +Give a probability distribution for a word in a gap in a corpus of +book "Lalka". This is a challenge for +language models. + +The metric is log-loss calculated on 10-bit fingerprints generated +with MurmurHash3 hash function. + +Example +------- + +For instance, you are expected guess the word in the +gap marked with token here: + +> Wokulski słuchał go uważnie do Pruszkowa . +> Za Pruszkowem zmęczony i jednostajny głos pana +> Tomasza zaczął go męczyć . Za to coraz +> wyraźniej wpadała mu w ucho rozmowa panny +> Izabeli ze , prowadzona po angielsku . +> Usłyszał nawet kilka zdań , które go zainteresowały , +> i zadał sobie pytanie : czy nie należałoby ostrzec +> ich , że on rozumie po angielsku ? + + +(And the correct expected word here is *rolnej*.) + +Directory structure +------------------- + +* `README.md` — this file +* `config.txt` — GEval configuration file +* `train/` — directory with training data +* `dev-0/` — directory with dev (test) data +* `dev-0/in.tsv` — input data for the dev set +* `dev-0/expected.tsv` — expected (reference) data for the dev set +* `test-A` — directory with test data +* `test-A/in.tsv` — input data for the test set +* `test-A/expected.tsv` — expected (reference) data for the test set (hidden) + + +Format of the output files +-------------------------- + +For each input line, a probability distribution for words in a gap +must be given: + + word1:logprob1 word2:logprob2 ... wordN:logprobN :logprob0 + +where *logprobi* is the logarithm of the probability for *wordi* and +*logprob0* is the logarithm of the probability mass for all the other +words (it will be spread between all 1024 fingerprint values). If the +respective probabilities do not sum up to 1, they will be normalised with +softmax. + diff --git a/config.txt b/config.txt new file mode 100644 index 0000000..43db952 --- /dev/null +++ b/config.txt @@ -0,0 +1 @@ +--metric LogLossHashed10 --precision 8 diff --git a/dev-0/expected.tsv b/dev-0/expected.tsv new file mode 100644 index 0000000..8be6713 --- /dev/null +++ b/dev-0/expected.tsv @@ -0,0 +1,471 @@ +tymczasem +Starskim +Izabeli +tej +słowo +, +, +zanadto +? +i +z +go +M. +się +— +i +wagonu +? +— +tysięcy +. +szukaliśmy +zaszły +pomyślał +skakać +… +siłę +może +zdobyłby +Wokulski +naszego +przez +drogach +mi +lewą +szacunku +być +kiedy +, +się +jechać +… +aby +twarzy +— +pan +? +odpowiedziała +zatoczył +… +uczuł +z +z +panna +nie +dadzą +wyglądała +. +, +do +panu +przed +pana +i +pana +… +go +… +Wokulski +Izabela +Mój +szepnął +tym +— +, +— +Wolę +chwili +! +oczach +… +który +wpatrując +pociągnął +zapałce +, +tłumem +kobiety +, +rzekł +raz +! +pan +Starskiego +Stanisławie +— +świsnął +farewell +naprzeciw +siebie +i +niekiedy +zaczęły +to +ogromnej +widzenie +… +tu +skrzydłami +i +każdy +Wy +wymykały +przeżegnał +ja +o +słychać +? +chciał +— +Ja +kwadranse +Człowiek +do +niej +mu +, +. +ich +ciężyć +mógł +ptak +drgającą +samodzielność +znaczący +sam +zdołały +człowiekiem +… +, +czuć +w +— +tym +… +człowiek +znajdował +— +, +daje +nerwy +wąsach +i +, +; +jedzie +. +zbolałe +, +” +popiołem +człowiek +pochwycił +ty +… +Wokulski +… +i +cokolwiek +dziecka +… +mógł +” +piersi +… +wsunął +śmiele +zdawał +, +, +? +pół +sturublówek +, +w +jaśnie +majątku +złość +do +… +powiem +? +Pamiętnik +. +roku +nie +bo +bo +niedoświadczony +jest +ażeby +, +wypolitykujemy +w +To +polityczna +linii +tak +bo +? +… +i +przez +, +nawet +kilku +sam +sobie +znowu +reszty +romantyk +Szumanem +z +— +— +jest +równość +to +się +bo +zmęczony +wody +ażeby +, +, +ażeby +u +palnie +my +pieniędzy +masz +jak +… +Szlangbauma +! +a +go +? +chełpi +depcze +coraz +poznał +zrobić +. +Wirski +… +kufer +przez +to +go +Żydami +Bóg +a +. +studentom +więc +… +? +Stróż +dziwniej +wynajęcia +— +baron +na +pan +ja +go +zrobimy +przerwał +do +z +Maruszewicz +Nikt +hultaje +Żonie +osób +jeżeli +, +ale +bardziej +ażebym +boi +i +na +, +ze +mieszka +— +, +— +, +pomyślałem +, +ażeby +— +… +i +wzruszył +w +odezwałem +Strach +znajdujemy +wyraźnie +brała +od +interes +— +, +to +wrócił +panną +jestem +, +podobno +mówić +… +, +piękna +mylę +, +? +wiem +zatrzeszczało +, +dawniej +rozbeczała +w +głaz +głowę +jedźmy +Warszawsko-Wiedeńskim +ze +dzień +w +Dusza +, +tudzież +z +sposobem +Wszedłszy +zaś +Gdy +następnej +się +fotelu +to +puls +, +mu +rzekł +znowu +kurację +Rzecki +Uważaj +kochany +I +cię +z +rzekł +i +daj +ci +mnie +po +otwartość +mierze +walkę +w +budzenie +potem +wzmagał +” +jak +obrazów +? +dowierzając +” +ulgi +tam +przeglądaniu +coraz +który +— +Dopiero +spoza +mu +które +nigdy +z +, +ażeby +licha +wziął +którym +który +wyglądałby +przypomniał +błędu +Rzeccy +… +Dawny +dotykają +choć +jego +, +i +pokój +— +usunięcia +wspólnikom +piętnasty +pieniędzy +święty +warunkiem +, +. +bardzo +jeszcze +— +chwili +zadziera +z +się +jaka +którym +szczęściem +nieszczęśliwych +jeszcze +częściej +w +, +spokój +dawały +samego +modna +, +tak +rachubę +do +… +się +miałem +z +dyrektora +no +w +nie +się +nimi +lubię +teraz +ich +zbyt +muszę +się +i +mówić +nie +na +tak +— diff --git a/dev-0/in.tsv b/dev-0/in.tsv new file mode 100644 index 0000000..2f4b217 --- /dev/null +++ b/dev-0/in.tsv @@ -0,0 +1,471 @@ +Pan Łęcki , trochę niezdrów , odział się w hawelok , w pled i jeszcze położył kołdrę na nogach . Kazał pozamykać wszystkie okna w wagonie i przyćmić latarnie , które go raziły . Obiecywał sobie , że zaśnie , nawet czuł , że go sen morzy ; wdał się w rozmowę z Wokulskim i szeroko zaczął mu opowiadać o siostrze Hortensji , która za młodu była do niego bardzo przywiązana , o dworze Napoleona III , który z nim kilka razy rozmawiał , o uprzejmości i miłostkach Wiktora Emanuela i o mnóstwie innych rzeczy . +Wokulski słuchał go uważnie do Pruszkowa . Za Pruszkowem zmęczony i jednostajny głos pana Tomasza zaczął go męczyć . Za to coraz wyraźniej wpadała mu w ucho rozmowa panny Izabeli ze , prowadzona po angielsku . Usłyszał nawet kilka zdań , które go zainteresowały , i zadał sobie pytanie : czy nie należałoby ostrzec ich , że on rozumie po angielsku ? +Już chciał powstać z siedzenia , kiedy wypadkiem spojrzał w przeciwległą szybę wagonu i zobaczył w niej jak w lustrze słabe odbicie panny i Starskiego . Siedzieli bardzo blisko siebie , oboje zarumienieni , choć rozmawiali tonem tak lekkim , jakby chodziło o rzeczy obojętne . +Wokulski jednakże spostrzegł , że obojętny ton nie odpowiada treści rozmowy ; czuł nawet , że tym swobodnym tonem chcą kogoś w błąd wprowadzić . I w chwili , pierwszy raz od czasu jak znał pannę Izabelę , przeleciały mu przez myśl straszne wyrazy : „ fałsz ! … fałsz ! … ” +Przycisnął się do ławki wagonu , patrzył w szybę i — słuchał . Zdawało mu się , że każde Starskiego i panny Izabeli pada mu na twarz , na głowę , na piersi jak krople ołowianego deszczu … +Już nie myślał ich ostrzegać , że rozumie co mówią , tylko słuchał i słuchał … +Właśnie pociąg wyjechał z Radziwiłłowa , a pierwszy frazes który zwrócił uwagę Wokulskiego , był ten : +— Wszystko możesz mu zarzucić — mówiła panna Izabela po angielsku . — Nie jest młody ani dystyngowany ; jest sentymentalny i czasami nudny , ale chciwy ? … Już dosyć , kiedy nawet papo nazywa go zbyt hojnym … +— A sprawa z panem K … — wtrącił Starski . +— O klacz wyścigową ? … Jak to zaraz znać , że wracasz z prowincji . Niedawno był u nas baron powiedział , że jeżeli kiedy , to w tej sprawie pan , o którym mówimy , postąpił jak dżentelmen . +— Żaden dżentelmen nie uwolniłby fałszerza , gdyby nie miał nim jakichś zakulisowych interesów — odparł z uśmiechem Starski . +— A baron ile razy uwalniał ? — spytała panna Izabela . +— I akurat baron ma rozmaite grzeszki , o których wie pan Źle bronisz swoich protegowanych , kuzynko — mówił drwiącym tonem Starski . +Wokulski przycisnął się do ławki wagonu , ażeby nie zerwać i nie uderzyć Starskiego . Ale pohamował się . +„ Każdy ma prawo sądzić innych — myślał . Zresztą zobaczymy , co będzie dalej ! … ” +Przez kilka chwil słyszał tylko turkot kół zauważył , że wagon się chwieje . +„ Nigdy nie czułem takiego chwiania się ” — rzekł do siebie . +— I ten medalion — drwił Starski — jest całym prezentem przedślubnym … Niezbyt hojny narzeczony : kocha jak trubadur , ale … +— Zapewniam cię — przerwała panna Izabela że oddałby mi cały majątek … +— Bierzże go , kuzynko , i mnie pożycz ze sto … A cóż , znalazła się ta cudowna blaszka ? … +— Właśnie że nie , i jestem bardzo zmartwiona Boże , gdyby on się kiedy dowiedział … +— Czy o tym , że zgubiliśmy jego blaszkę , czy że medalionu ? — szepnął Starski przytulając się do jej ramienia . +Wokulskiemu mgłą oczy . +„ Tracę przytomność ? … ” — chwytając za pas przy oknie . +Zdawało mu się , że wagon zaczyna i lada moment nastąpi wykolejenie . +— Wiesz , że jesteś zuchwały ! — mówiła przyciszonym głosem panna Izabela . +— To właśnie stanowi moją — odparł Starski . +— Zlituj się … Ależ on spojrzeć ! … Znienawidzę cię … +— Będziesz szaleć za mną , bo nikt nie się na to … Kobiety lubią demonów … +Panna Izabela przysunęła się do ojca . patrzył w przeciwległą szybę i słuchał . +— Oświadczam ci — mówiła zirytowana — że nie wejdziesz za próg domu … A gdybyś ośmielił się … powiem mu wszystko … +— Nie wejdę , kuzynko , dopóki sama mnie nie wezwiesz ; jestem zaś pewny , że nastąpi to bardzo prędko . W tydzień znudzi cię ten ubóstwiający mąż i zapragniesz weselszego towarzystwa . Przypomnisz sobie łobuza kuzynka , który ani jedną chwilę w życiu nie był poważnym , zawsze dowcipnym , a niekiedy bezczelnie śmiałym … i pożałujesz tego , który zawsze gotów do uwielbiania cię , nigdy nie był zazdrosnym , umiał ustępować innym , szanował twoje kaprysy … +— Wynagradzając sobie na innych — wtrąciła panna Izabela . +— Właśnie ! … Gdybym tak nie robił , nie miałabyś czego przebaczać i mogłabyś lękać się wymówek z mojej strony … +Nie zmieniając pozycji objął ją prawą ręką , a ściskał jej rączkę , ukrytą pod płaszczykiem . +— Tak , kuzynko — mówił . — Takiej jak ty kobiecie nie wystarczy powszedni chleb ani pierniczki uwielbień … Tobie niekiedy potrzeba szampana , ciebie musi ktoś odurzyć choćby cynizmem . +— Cynikiem łatwo … +— Ale nie każdy ośmieli się być nim . Zapytaj tego pana , czy on wpadłby na myśl , że jego miłosne modlitwy są mniej warte od moich bluźnierstw ? … +Wokulski już nie słyszał dalszej rozmowy ; uwagę jego pochłonął inny fakt : zmiana , która szybko poczęła odbywać się w nim samym . Gdyby wczoraj powiedziano mu , że będzie niemym świadkiem podobnej rozmowy nie uwierzyłby ; myślałby , że każdy wyraz zabije go albo przyprawi o szaleństwo . Kiedy się to jednak stało , musiał przyznać , że od zdrady , rozczarowania i upokorzeń jest coś gorszego . +Ale co ? … Oto — jazda koleją . Jak ten wagon drży … jak on pędzi ! … Drżenie pociągu udziela jego nogom , płucom , sercu , mózgowi ; w nim samym wszystko drży , każda kosteczka , każde włókno nerwowe … +A ten pęd przez pole nie ograniczone niczym , pod ogromnym sklepieniem nieba ! … I on musi , nie wiadomo jak jeszcze daleko … może z pięć , może z dziesięć minut ! … +Co tam Starski albo i panna Izabela … Jedno warte drugiego ! Ale ta kolej , ach , ta kolej … to drżenie … +Zdawało mu się , że się rozpłacze , że zacznie krzyczeć , że wybije okno i wyskoczy z wagonu … Gorzej . Zdawało mu się , że będzie błagać Starskiego , go ratował … Przed czym ? … Była chwila , że chciał schować się pod ławkę , prosić obecnych , ażeby na nim usiedli , i tak dojechać do stacji … +Zamknął oczy , zaciął zęby , schwycił się rękoma za frędzle obicia ; pot wystąpił mu na czoło i spływał po , a pociąg drżał i pędził … Nareszcie rozległ się świst jeden … drugi i pociąg zatrzymał się na stacji . +„ Jestem ocalony ” pomyślał Wokulski . +Jednocześnie obudził się Łęcki . +— Co to za stacja — spytał Wokulskiego . +— Skierniewice — panna Izabela . +Konduktor otworzył drzwi . Wokulski zerwał się z siedzenia . Potrącił pana Tomasza , się na przeciwną ławkę , potknął się na stopniu i wbiegł do bufetu . +— Wódki ! — zawołał . +Zdziwiona bufetowa podała mu kieliszek . Podniósł go do ust , ale ściskanie w gardle i nudności i postawił kieliszek nie tknięty . +W wagonie Starski rozmawiał panną Izabelą . +— No , już daruj , kuzynko — rzekł — ale takim pośpiechem nie wychodzi się z wagonu przy damach . +— Może chory ? — odpowiedziała Izabela czując jakiś niepokój . +— W każdym razie jest to choroba nie tyle niebezpieczna , ile cierpiąca zwłoki … Czy każesz sobie co podać , kuzynko ? +— Niech mi wody sodowej . +Starski poszedł do bufetu ; panna Izabela oknem . Jej nieokreślony niepokój wzrastał . +„ W tym coś jest … — myślała — Jak on dziwnie wyglądał … ” +Wokulski z bufetu poszedł na koniec peronu . Kilka razy odetchnął głęboko , napił się wody z beczki przy której stała jakaś uboga kobieta i paru Żydków . Powoli oprzytomniał , a spostrzegłszy nadkonduktora rzekł : +— Kochany panie , weź rąk jaki papier … +— Co to ? … +— Nic . Weź pan z biura jaki papier i naszym wagonem powiedz , że jest telegram do Wokulskiego . +— Do ? … +Nadkonduktor mocno się zdziwił , ale poszedł do telegrafu . W parę minut wyszedł z biura zbliżywszy się do wagonu , w którym siedział pan Łęcki z córką , zawołał : +— Telegram do Wokulskiego ! … +— Co to znaczy ? … pokaż pan — odezwał się zaniepokojony pan Tomasz . +Ale w tej chwili obok nadkonduktora stanął Wokulski , odebrał papier , spokojnie otworzył i choć w tym miejscu było zupełnie ciemno , udał , że czyta . +— Co to za telegram ? — zapytał go pan Tomasz . +— Z Warszawy — odparł . — Muszę wracać . +— Wraca pan ? … — zawołała panna . — Czy jakie nieszczęście ? … +— Nie , pani . wspólnik wzywa mnie . +— Zysk czy strata ? … — pan Tomasz wychylając się przez okno . +— Ogromny zysk — odparł samym tonem Wokulski . +— A … to jedź … poradził mu pan Tomasz . +— Ale po cóż ma pan tu zostawać ? — zawołała panna Izabela . — Musi pan czekać na pociąg a w takim razie lepiej niech pan jedzie z nami naprzeciw niego . Będziemy jeszcze parę godzin razem … +— Bela wybornie radzi wtrącił pan Tomasz . +— Nie , panie — odpowiedział Wokulski . — stąd pojechać na lokomotywie aniżeli tracić parę godzin . +Panna Izabela przypatrywała mu się szeroko otwartymi oczyma . W tej spostrzegła w nim coś zupełnie nowego i — zainteresował ją . +„ Jaka to bogata natura ” — pomyślała . +W ciągu paru minut Wokulski bez powodu spotężniał w jej , a Starski wydał się małym i zabawnym . +„ Ale dlaczego on zostaje ? … Skąd się tu wziął telegram ? ” — mówiła w sobie i po nieokreślonym niepokoju ogarnęła ją trwoga . +Wokulski znowu zwrócił się ku bufetowi , aby znaleźć posługacza , wyjąłby mu rzeczy , i zetknął się ze Starskim . +— Co panu jest ! … — zawołał Starski się w niego przy świetle padającym z sali . +Wokulski wziął go pod ramię i za sobą wzdłuż peronu . +— Niech pana to nie gniewa , panie Starski , co powiem — rzekł głuchym głosem . — Pan myli się co do siebie … W panu jest tyle demona , ile trucizny w … I wcale pan nie posiada szampańskich własności … Pan ma raczej własności starego sera , co to podnieca chore żołądki , ale prosty smak może pobudzić do wymiotów … Przepraszam pana … +Starski słuchał oszołomiony . Nic nie rozumiał , a jednak zdawało mu się że coś rozumie . Zaczął przypuszczać , że ma przed sobą wariata . +Odezwał się drugi dzwonek , podróżni wybiegli z bufetu do wagonów . +— I jeszcze dam panu radę , panie Starski . Przy korzystaniu ze względów płci pięknej lepszą jest tradycyjna ostrożność aniżeli więcej lub mniej demoniczna śmiałość . Pańska śmiałość demaskuje . A że kobiety nie lubią być demaskowane , więc możesz pan stracić u nich kredyt , co byłoby nieszczęściem i dla pana , i dla pańskich pupilek . +Starski wciąż nie rozumiał o co chodzi . +— Jeżeli pana czym obraziłem — — gotów jestem dać satysfakcję … +Zadzwoniono po trzeci . +— Panowie , proszę siadać … — wołali konduktorzy . +— Nie , panie — mówił Wokulski zwracając się z nim do wagonu państwa Łęckich . — Gdybym czuł potrzebę satysfakcji od pana , już byś nie żył , bez dodatkowych formalności . To raczej masz prawo żądać ode mnie satysfakcji , że ośmieliłem się wejść do tego ogródka , gdzie pielęgnujesz swoje kwiaty … Będę w każdym czasie do dyspozycji … Pan wie , gdzie mieszkam ? … +Zbliżyli się do wagonu , przy którym już stał konduktor . Wokulski siłą wprowadził na stopnie , popchnął go do saloniku , a konduktor zatrzasnął drzwi . +— Cóż to , nie żegnasz się , panie ? … — zapytał zdziwiony pan Tomasz . +— Przyjemnej podróży ! … odparł kłaniając się . +W oknie stanęła panna Izabela . Nadkonduktor , odpowiedziano mu z lokomotywy . +— Farewell , miss Iza , ! — zawołał Wokulski . +Pociąg ruszył . Panna Izabela rzuciła się na ławkę ojca ; Starski odszedł w drugi kąt saloniku . +„ No … no … no ! … — mruknął do Wokulski . — Zbliżycie wy się jeszcze przed Piotrkowem … ” +Patrzył na odchodzący pociąg śmiał się . +Został na peronie sam i przysłuchiwał się szumowi odlatującego pociągu ; szum słabnął , czasem milknął , znowu potężniał i nareszcie ucichł . +Potem słyszał stąpanie rozchodzącej się służby , przesuwanie stołków w bufecie ; potem w bufecie gasnąć światła i ziewający kelner zamknął szklane drzwi , które wyskrzypiały jakiś wyraz . +„ Zgubili moją blaszkę szukając medalionu ! … — myślał Wokulski . — Ja jestem sentymentalny i nudny … Ona oprócz powszedniego chleba szacunku i pierniczków uwielbień jeszcze musi mieć szampana … Pierniczki uwielbień dobry dowcip ! … Ale jakiego to ona lubi szampana ? … Ach , cynizmu ! … Szampan cynizmu — także dobry dowcip … No , przynajmniej opłaciła mi się nauka angielskiego … ” +Błąkając się bez celu , wszedł między dwa sznury zapasowych wagonów . Przez chwilę nie wiedział : dokąd iść ? — i nagle doznał halucynacji . Zdawało mu się , że stoi we wnętrzu wieży , która zawaliła się nie wydawszy łoskotu . Nie zabiła go , ale otoczyła ze wszystkich stron wałem gruzów , spośród których nie mógł się wydostać . Nie było wyjścia ! … +Otrząsnął się i znikło . +„ Oczywiście , morzy mnie senność — myślał . — Właściwie mówiąc nie spotkała mnie żadna niespodzianka ; wszystko można było z góry przewidzieć , ja nawet wszystko to widziałem … Jakie ona ze mną płaskie rozmowy prowadziła ! … Co ją zajmowało ? … Bale , rauty , koncerta , stroje … Co ona kochała ? … Siebie . Zdawało jej się , że cały świat jest dla niej , a ona po to , ażeby się bawić . Kokietowała … ależ tak , najbezwstydniej kokietowała wszystkich mężczyzn ; ze wszystkimi kobietami walczyła o piękność , hołdy i toalety Co robiła ? … Nic . Przyozdabiała salony . Jedyną rzeczą , za pomocą której mogła zdobyć sobie byt materialny , była jej miłość , fałszywy towar ! … A ten Starski … Cóż Starski ? Taki pasożyt jak i ona … Był zaledwie epizodem w jej życiu pełnym doświadczeń . Do niego przecież nie mogę mieć pretensji : znalazł swój swoją . Ani do niej … Tak , to Mesalina przez imaginację ! … Ściskał ją i szukał medalionu , kto chciał , nawet ten Starski , biedak , który z powodu braku zajęcia musiał zostać uwodzicielem … +Niegdyś wierzyłem , że są , na ziemi , +Białe anioły z jasnemi … +Piękne anioły ! … jasne skrzydła ! … Pan Molinari , pan Starski Bóg wie ilu ich jeszcze … Oto skutki znajomości kobiet z poezji ! +Trzeba było poznawać kobiety nie przez okulary Mickiewiczów , Krasińskich albo Słowackich , ale ze statystyki , która uczy , że biały anioł jest w dziesiątej części prostytutką ; no i jeżeli spotkałoby cię rozczarowanie , to choć przyjemne … ” +W tej chwili rozległ się jakiś ryk : nalewano wody do kotła czy do rezerwuaru . Wokulski przystanął . Zdawało mu się , że w tym przeciągłym i melancholijnym dźwięku słyszy całą orkiestrę wygrywającą inwokację z Roberta Diabła . „ , co spoczywacie tu , pod zimnym śmierci głazem … ” Śmiech , płacz , żal , pisk , niesforne okrzyki , wszystko to odzywało się razem , a nad wszystkim unosił się głos potężny , pełen beznadziejnego smutku . +Byłby przysiągł , że słyszy taką orkiestrę , i znowu uległ halucynacji . Zdawało mu się , że jest na cmentarzu , pośród otwartych grobów , z których się wstrętne cienie . Po chwili każdy cień stawał się piękną kobietą , między którymi ostrożnie przesuwała się panna Izabela , wabiąc go ręką i spojrzeniem … +Ogarnęła go taka trwoga , że się , i widma znikły . +„ Basta ! — pomyślał — tu rozum stracę … ” +I postanowił zapomnieć pannie Izabeli . +Była już druga po północy . W biurze telegrafu paliła się lampa z zielonym daszkiem i było pukanie aparatu . Obok dworca przechadzał się jakiś człowiek , który zdjął czapkę . +— Kiedy jedzie pociąg do Warszawy — spytał go Wokulski . +— O piątej , wielmożny panie — odparł człowiek robiąc ruch , jakby pocałować go w rękę . — Ja , wielmożny panie , jestem … +— Dopiero o piątej ! … — powtórzył Wokulski . Koni można … A z Warszawy o której ? +— Za trzy kwadranse . , wielmożny panie … +— Za trzy kwadranse … — szepnął Wokulski . — Kwadranse … … — powtarzał czując , że niedokładnie wymawia literę r . +Odwrócił się od nieznajomego i wzdłuż plantu poszedł w kierunku Warszawy . patrzył za nim , kręcił głową i zniknął w ciemnościach . +„ Kwadranse … kwadranse … — mruczał Wokulski . — Język mi kołowacieje ? … Jaka dziwna plątanina wypadków ; uczyłem się , ażeby zdobyć pannę Izabelę , a nauczyłem się , aby ją stracić … Albo i Geist . Po to zrobił wielki wynalazek , po to powierzył mi święty depozyt , ażeby pan Starski miał jeden więcej powód swoich poszukiwań … Wszystkiego mnie pozbawiła , nawet ostatniej nadziei … Gdyby w tej chwili zapytano mnie : czy ja istotnie znałem Geista ? czym widział jego dziwny metal ? nie umiałbym odpowiedzieć i już sam nie wiem , czy to nie było złudzeniem … Ach , gdybym mógł o niej nie myśleć … Choćby przez kilkanaście minut … +Otóż nie będę o myślał … ” +Noc była gwiaździsta , pola ciemne , wzdłuż kolei w wielkich odstępach paliły się sygnałowe latarnie . Wokulski idąc rowem potknął się o spory kamień i w jednej chwili stanęły przed oczyma ruiny zamku w Zasławiu , kamień , na którym siedziała panna Izabela , i jej łzy . Ale tym razem poza łzami błysnęło spojrzenie pełne fałszu . +„ Otóż nie będę o niej myślał … Pojadę do Geista , będę pracował od szóstej rano do jedynastej w nocy będę musiał uważać na każdą zmianę ciśnienia , temperatury , natężenia prądu … Nie zostanie mi ani jednej chwili … ” +Zdawało mu się , że ktoś za nim idzie . Odwrócił się , ale nie dojrzał nic Natomiast spostrzegł , że lewym okiem widzi gorzej niż prawym , co niewymownie zaczęło go drażnić . +Chciał wrócić się do ludzi , ale uczuł , że nie zniósłby widoku . Już samo nawet myślenie męczyło go , prawie bolało . +„ Nie wiedziałem , że człowiekowi może własna dusza … ” — mruknął . +„ Ach , gdybym nie myśleć … ” +Daleko na wschodzie zamajaczył blask i ukazał się wąski sierp księżyca oblewając krajobraz niewymownie ponurym światłem . I nagle ukazało się Wokulskiemu nowe widzenie . Był w cichym i pustym lesie ; pnie sosen rosły pochylone w dziwaczny sposób , nie odzywał się żaden , wiatr nie poruszał najmniejszej gałązki . Nie było nawet światła , tylko smutny półmrok . Wokulski czuł , że ten mrok , żal i smutek wypływał z jego serca i że to wszystko zakończy się chyba z życiem , jeżeli się zakończy … +Spomiędzy sosen , gdziekolwiek spojrzał , przeglądały płaty szarego nieba ; każdy zamieniał się w szybę wagonu , w której widać było blady obraz panny Izabeli w uścisku Starskiego . +Wokulski już nie mógł oprzeć się widzeniom : opanowały go , pożarły mu wolę , skrzywiły myśl i zatruły serce . Duch jego stracił wszelką : rządziło nim lada wrażenie , odbijające się w tysiącznych , coraz posępniejszych , coraz boleśniejszych formach , jak echa w pustej budowli . +Znowu potknął się o kamień i ten nie fakt obudził w nim straszliwe medytacje . +Zdawało mu się , że kiedyś , kiedyś on był kamieniem , zimnym , ślepym , nieczułym . +A gdy leżał pyszny w swojej martwocie , której największe ziemskie kataklizmy nie ożywić , w nim czy nad nim odezwał się głos zapytujący : +„ Chcesz zostać ? ” +„ Co to jest człowiek ? ” — odparł kamień . +„ Chcesz widzieć , słyszeć czuć ? … ” +„ Co to jest ? … ” +„ Więc czy chcesz zaznać coś zupełnie nowego ? Czy chcesz istnienia , które jednej chwili doświadcza więcej aniżeli wszystkie kamienie w ciągu miliona wieków ? ” +„ Nie rozumiem — odparł kamień ale mogę być wszystkim . ” +„ A jeżeli — pytał głos nadnaturalny — po nowym bycie pozostanie ci wieczny żal ? … ” +„ Co to jest żal ? Mogę być wszystkim . ” +„ Więc niech się stanie ” — odpowiedziano . +I stał się człowiek . Żył kilkadziesiąt lat , a w ciągu nich tyle pragnął i tyle cierpiał , że martwy świat nie zaznałby tego przez całą wieczność . Goniąc za jednym pragnieniem tysiące innych , uciekając przed jednym cierpieniem wpadł w morze cierpień i tyle odczuł , tyle przemyślał , tyle pochłonął sił bezświadomych , że w końcu obudził przeciw sobie całą naturę . +„ Dosyć ! … — poczęto wołać ze wszystkich stron . Dosyć ! … ustąp innym miejsca w tym widowisku … ” +„ Dosyć ! … dosyć ! … już dosyć ! … — wołały kamienie , drzewa , powietrze ziemia i niebo … — Ustąp innym ! … niech i oni poznają ten nowy byt … ” +Dosyć ! … Więc znowu ma zostać niczym i to w chwili kiedy ów wyższy byt jako ostatnią pamiątkę mu tylko rozpacz po tym , co stracił , i żal za tym , czego nie dosięgnął ! … +„ Ach , gdyby już słońce weszło ! — szepnął Wokulski . — Wracam do Warszawy … zabiorę się do jakiejkolwiek roboty i skończę z tymi głupstwami , które mi rozstrajają … Chce Starskiego ? niech ma Starskiego ! … Przegrałem na niej ? … Dobrze ! … Za to wygrałem na innych rzeczach … Wszystkiego nie można posiadać … ” +Od kilku chwil czuł na jakąś gęstą wilgoć . +„ Krew ? ” — pomyślał . Otarł usta przy świetle zapałki zobaczył na chustce pianę . +„ Wściekam się czy co u diabła ? … ” +Wtem z daleka zobaczył dwa światła , powoli zbliżające się w jego stronę za nimi majaczyła ciemna masa , za którą ciągnął gęsty snop iskier . +„ Pociąg ? … ” — rzekł do siebie , i przywidziało mu się , że jest to ten sam pociąg , którym panna Izabela . Znowu zobaczył salonik oświetlony latarnią przysłoniętą niebieskim kamlotem , a w kącie dostrzegł pannę Izabelę w objęciach Starskiego … +„ Tak kocham … tak kocham … — szepnął — I nie mogę zapomnieć ! … ” +W tej chwili opanowało go cierpienie , na które w ludzkim języku już nie ma nazwiska . Dręczyła go zmęczona myśl , uczucie , zdruzgotana wola , całe istnienie … I nagle uczuł już nie pragnienie , ale głód i żądzę śmierci . +Pociąg z wolna zbliżał się . Wokulski nie zdając sobie sprawy z tego , co robi , upadł na szyny . Drżał , zęby mu szczękały schwycił się oburącz podkładów , miał usta pełne piasku … Na drogę padł blask latarń , szyny zaczęły cicho dźwięczeć pod toczącą się lokomotywą … +„ Boże , bądź miłościw … — szepnął i zamknął oczy . +Nagle uczuł ciepło i gwałtowne szarpnięcie , które strąciło go z szyn … Pociąg przeleciał o kilka cali od głowy obryzgując go parą i gorącym . Na chwilę stracił przytomność , a gdy ocknął się , zobaczył jakiegoś człowieka , który siedział mu na piersiach i trzymał za ręce . +— Co wielmożny pan robi najlepszego ? … — mówił . — Kto słyszał takie rzeczy … Przecie Bóg … +Nie dokończył . Wokulski zepchnął go z siebie , za kołnierz i jednym szarpnięciem rzucił na ziemię . +— Czego chcesz ode mnie , podły ! … — zawołał . +— Panie … wielmożny panie ja przecie jestem Wysocki … +— Wysocki ? … Wysocki ? … — powtórzył . — Kłamiesz , Wysocki jest w Warszawie … +— Ale ja jego brat , dróżnik . Przecie mi wielmożny pan sam miejsce tu wyrobił jeszcze w przeszłym roku , po Wielkanocy I gdzieżbym ja mógł patrzeć na takie nieszczęście pana ? … Zresztą , panie , na kolei nie wolno włazić pod maszynę … +Wokulski zamyślił się puścił go . +„ Wszystko zwraca się przeciw mnie , zrobiłem dobrego ” — szepnął . +Był bardzo zmęczony , więc usiadł na ziemi , obok dzikiej gruszki , co w tym miejscu rosła , nie większa od . W tym czasie wiał wiatr i poruszał listkami drzewa wywołując szelesty , które nie wiadomo skąd przypomniały Wokulskiemu dawne lata . +„ Gdzie moje szczęście ! ” — pomyślał . +Uczuł ściskanie w piersiach , które stopniowo doszło do gardła . Chciał odetchnąć , lecz nie ; myślał , że się dusi , i objął rękoma drzewko , które wciąż szeleściło . +„ Umieram ! … — zawołał . +Zdawało mu się , że go krew zalewa , że mu pękają , wił się z bólu i nagle zaniósł się od płaczu . +„ Boże miłosierny … Boże miłosierny ! ” — powtarzał wśród łkań . +Dróżnik przypełznął do niego i ostrożnie mu rękę pod głowę . +— Płacz , wielmożny panie ! … — mówił nachylając się nad nim . — Płacz , wielmożny panie , i wzywaj boskiego imienia … Nie będziesz go wzywał nadaremnie … „ Kto się w opiekę poda Panu swemu , a całym sercem szczerze ufa jemu , rzec może , mam obrońcę Boga , nie spadnie na mnie żadna straszna trwoga … Ciebie on z sideł zdradzieckich wyzuje … ” Co tam , wielmożny panie , dostatki , co największe skarby ! … Wszystko człowieka zawodzi , tylko jeden Bóg nie zawiedzie … +Wokulski przytulił twarz do ziemi . Zdawało mu się , że z każdą łzą spada mu z serca jakiś ból , jakiś zawód i rozpacz . Wykolejona myśl poczęła układać się do równowagi . Już sobie sprawę z tego , co robił , i już zrozumiał , że w chwili nieszczęścia , kiedy go wszystko zdradziło , jeszcze pozostała mu wierną — ziemia , prosty człowiek i Bóg … +Powoli uspokajał się , łkania coraz rzadziej rozdzierały mu piersi uczuł niemoc w całym ciele i twardo zasnął . +Świtało , kiedy się obudził ; usiadł , przetarł oczy zobaczył obok siebie Wysockiego i wszystko sobie przypomniał . +— Długo spałem — zapytał . +— Może kwadrans … może godziny — odparł dróżnik . +Wokulski wyjął pugilares , wydobył kilka i podając je Wysockiemu rzekł : +— Uważasz … Wczoraj byłem pijany … Nie mówże nic i nikomu co się tu stało . A oto masz … dla dzieci … +Dróżnik pocałował go nogi . +— Myślałem — rzekł — że pan stracił wszystko i dlatego … +— Masz rację ! — odparł w zamyśleniu Wokulski — straciłem wszystko … oprócz . Nie zapomnę o tobie , chociaż … Wolałbym już nie żyć . +— Ja też zaraz mówiłem , że taki pan nie szukałby nieszczęścia , choćby stracił wszystkie pieniądze . Zrobiła to ludzka … Ale i na nią przyjdzie koniec . Bóg nierychliwy , ale sprawiedliwy , przekona się pan … +Wokulski podniósł się z ziemi i zaczął iść stacji . Nagle zwrócił się do Wysockiego . +— Jak będziesz w Warszawie — rzekł — wstąp do mnie Ale ani słowa o tym , co się tu stało … +— Tak mi Boże dopomóż , że nie — odparł Wysocki i zdjął czapkę . +— A na drugi raz … — dodał Wokulski kładąc mu rękę na ramieniu — na drugi raz … Gdybyś spotkał takiego człowieka … rozumiesz … gdybyś spotkał , nie ratuj go … Kiedy kto chce dobrowolnie stanąć ze swoją krzywdą przed boskim sądem , nie zatrzymuj go … +XV . starego subiekta +Sytuacja polityczna zarysowuje się coraz wyraźniej . Mamy już dwie koalicje . Z jednej strony Rosja z Turcją , z drugiej strony Niemcy , Austria i Anglia A jeżeli tak jest , więc znaczy , że lada chwilę może wybuchnąć wojna , w której zostaną rozstrzygnięte bardzo , ale to bardzo ważne sprawy . +Czy tylko będzie wojna ? bo my zawsze lubimy się łudzić . Otóż będzie , tym razem niezawodnie . Mówił mi Lisiecki , że ja co zapowiadałem wojnę i nigdy się nie sprawdziło . Głupi on , uczciwszy uszy … Co innego było w tamtych latach , a co innego dziś . +Czytam na przykład w gazetach , że Garibaldi agituje we Włoszech przeciw Austrii . Dlaczegóż on agituje ? … Bo spodziewa się wielkiej wojny . I na tym koniec , gdyż w kilka dni później słyszę , że jenerał Türr na wszystkie świętości zaklina Garibaldiego ażeby nie robił kłopotu Włochom … +Co to znaczy ? … To znaczy , przetłomaczone na ludzki język , że : „ wy , Włosi , nie ruszajcie się , i bez tego Austria da wam Triest , jeśli wygra . Gdyby zaś z waszej winy przegrała , nie dostaniecie nic … ” +To są ważne zapowiedzi te agitacje Józia Garibaldiego i uspakajania Türra . Józio agituje , widzi wojnę na długość ręki , a Türr uspakaja , bo widzi dalsze interesa . +Ale czy zaraz wybuchnie wojna ? w końcu czerwca czy w lipcu ? … Tak by myślał polityk , ale nie ja . Niemcy bowiem nie rozpoczęłyby wojny nie zabezpieczywszy się od Francji . +Jakże się zaś zabezpieczą ? … Szprot mówi , że na to nie ma sposobu , ale ja widzę , że , i jeszcze bardzo prosty . O , Bismarck to sprytny ptaszek , zaczynam się do niego przekonywać ! … +Bo i po co Niemcy i Austria wciągnęły do związku Anglię ? … Rozumie się po to , mieć plaster na Francję i ją namówić do przymierza . Zrobi się to w następujący sposób : +W wojsku angielskim służy młody Napoleonek , Lulu , i bije się z Zulusami w Afryce jak jego dziadek Napoleon Wielki . Kiedy zaś Anglicy skończą wojnę , mianują Napoleonka jenerałem i powiedzą do Francuzów te słowa : +— Moi kochani ! Macie tu Bonapartego , który wojował w Afryce i okrył się tam nieśmiertelną chwałą jak jego dziad . Zróbcie go więc waszym cesarzem jak dziada , a my za to u Niemców Alzację i Lotaryngię . Zapłacicie im kilka miliardów , no , ale to lepsze aniżeli przeprowadzić nową wojnę , która będzie kosztowała z dziesięć miliardów i jest dla was wątpliwa … +Francuzi , naturalnie , zrobią Lulu cesarzem , odbiorą swoją ziemię , zapłacą , wejdą przymierze z Niemcami , a wtedy Bismarck mając tyle pieniędzy pokaże swoją sztukę ! … +O , Bismarck mądra ryba i jeżeli kto , to tylko on może taki plan przeprowadzić . Ja już od dawna czułem , że to frant szpakami karmiony , i miałem do niego słabość , chociaż się z nią taiłem … , panie , ziółko ! … Jest on ożeniony z Puttkamerówną ; wiadomo zaś , że Puttkamerowie są spokrewnieni z Mickiewiczem . Przy tym podobno pasjami lubi Polaków , a nawet synowi następcy tronu niemieckiego radził uczyć się po polsku … +No , jeżeli w tym roku nie będzie wojny … Dopieroż to Lisieckiemu powiem bajkę o kpie ! On , biedak , myśli , że mądrość polega na tym , ażeby w nic nie wierzyć . Głupstwo ! … Polityka polega na kombinacjach , które wynikają z porządku rzeczy . +A więc niech żyje Napoleon IV ! … Bo chociaż dzisiaj nikt o nim nie myśli , ja przecie jestem pewny , że w tym rozgardiaszu on główną odegra rolę . A jeżeli potrafi się wziąć do rzeczy , to nie tylko odzyska Alzację i Lotaryngię darmo , ale jeszcze granice Francji może posunąć do Renu na całej . Byle Bismarck nie spostrzegł się za wcześnie i nie zmiarkował , że posługiwać się Bonapartym znaczy to samo , co lwa zaprzęgać do taczek . Zdaje mi się nawet , że w tej jednej kwestii Bismarck przerachuje się . I powiem prawdę , że nie będę go żałował , bo nigdy nie miałem do niego zaufania . +Jakoś z moim zdrowiem nie jest dobrze . Nie powiem , ażeby mi coś dolegało , ale ot … Chodzić wiele nie mogę , apetyt straciłem , nawet nie bardzo chce mi się pisać . +W sklepie prawie nie mam zajęcia , już tam bowiem rządzi Szlangbaum , a ja — tylko na przyprzążkę załatwiam interesa Stacha . Przed październikiem ma nas Szlangbaum spłacić zupełnie . Biedy nie zaznam , poczciwy Stach zapewnił mi półtora tysiąca rubli dożywotniej pensji ; ale jak sobie człowiek pomyśli , że niedługo już nic nie będzie znaczył w sklepie , do niczego nie będzie miał już prawa … +Nie warto żyć … Gdyby nie Stach i nie Napoleonek , to czasem jest mi tak ciężko na świecie , że zrobiłbym sobie co … Kto wie , stary kolego Katz , czy nie najmądrzej postąpiłeś Nie masz wprawdzie żadnych nadziei , ale też i nie boisz się zawodów … Nie twierdzę , ażebym się ich lękał , bo przecie ani Wokulski , ani Bonaparte … Ale zawsze … tak coś … +Jaki ja jestem zmęczony ; już nawet ciężko mi pisać . Tak bym gdzie pojechał … Mój Boże , dwadzieścia lat nie wyjrzałem za warszawskie rogatki ! … A tak mi czasami tęskno , ażeby jeszcze choć raz przed śmiercią spojrzeć na Węgry Może na dawnych polach bitew znalazłbym bodaj kości kamratów … Ej , Katz , ej , Katz ! … pamiętasz ty ten dym , ten świst , te sygnały ? … Jaka wtedy była zielona trawa i jak świeciło nam słońce ? … +Nic nie pomoże , muszę wybrać się w podróż , spojrzeć na góry i lasy , wykąpać się w słońcu i w powietrzu szerokich równin zacząć nowe życie . Może nawet wyniosę się gdzie na prowincję , w sąsiedztwo pani Stawskiej , bo i cóż więcej pozostaje emerytowi ? … +Ten Szlangbaum dziwny człowiek ; anibym myślał znając go biedakiem , że on tak potrafi zadzierać nosa . Już widzę , zapoznał się przez Maruszewicza z baronami , baronów z hrabiami , a tylko jeszcze nie może dostać się do księcia , który z Żydami jest bardzo grzeczny , ale i bardzo z daleka . +I kiedy tak Szlangbaum zadziera nosa , w mieście na Żydów krzyk . Ile razy wstąpię na piwo , zawsze ktoś napada mnie i wymyśla , że Stach sprzedał sklep Żydom . Radca narzeka że Żydzi zabierają mu trzecią część emerytury ; Szprot utyskuje , że Żydzi popsuli mu interesa ; Lisiecki płacze , że mu Szlangbaum wymówił miejsce od świętego Jana , a Klejn milczy . +Już i w gazetach zaczynają pisać przeciw Żydom , ale co dziwniejsze , że doktór Szuman , choć sam starozakonny , miał raz ze mną taką rozmowę : +— Zobaczysz pan , że przed upływem lat z Żydami będzie jakaś awantura . +— Za pozwoleniem — mówię — przecie doktór niedawno chwaliłeś ich ! … +— Chwaliłem , bo to genialna rasa , ale podłe charaktery . Wyobraź pan , że Szlangbaumy , stary i młody , mnie chcieli okpić , mnie … +„ Aha ! — myślę sobie — zaczynasz się nawracać , kiedy cię połaskotali za kieszeń … ” +I mówiąc prawdę , do straciłem serce dla Szumana . +A co oni wygadują na Wokulskiego ! … Marzyciel , idealista , … Może za to , że nigdy nie zrobił świństwa . +Kiedy Klejnowi opowiedziałem moją rozmowę z , nasz mizerny kolega odparł : +— On mówi , że dopiero za kilka lat będzie awantura Żydami ? … Uspokój go pan , będzie wcześniej … +— Rany Chrystusowe ! — mówię dlaczego ma być ? … +— Bo * my * dobrze ich znamy , choć się i do * nas * umizgają … — odpowiedział Klejn . To migdały ! ale przerachowali się … * My * wiemy , do czego oni są zdolni , gdyby mieli siłę . +Uważałem Klejna za człowieka bardzo postępowego , może nawet zanadto postępowego , ale teraz myślę , że to wielki zacofaniec . Zresztą , co znaczą owe : * my * — * nas * ? … +I to ma być wiek , który nastąpił po XVIII , po tym XVIII wieku , co napisał na swoich sztandarach : wolność , , braterstwo ? … Za cóż ja się , u diabła , biłem z Austriakami ? … Za co ginęli moi kamraci ? … +Facecje ! przywidzenia ! wszystko odrobi cesarz Napoleon IV . +Wówczas i Szlangbaum przestanie być arogantem , i Szuman przestanie chełpić swoim żydostwem , i Klejn nie będzie im groził . +A niedalekie to czasy , nawet Stach Wokulski … +Ach , jaki ja jestem … Muszę gdzieś wyjechać . +Nie jestem przecie taki stary , ażebym miał myśleć o śmierci ; ale , mój Boże , kiedy z wyjmą rybę , choćby najmłodszą i najzdrowszą , musi zdychać , gdyż nie ma właściwego sobie żywiołu … +Bodaj czy ja nie stałem się taką rybą wyciąganą z wody ; w sklepie już rozpanoszył się Szlangbaum i zamanifestować swoją władzę , wypędził szwajcara i inkasenta za to tylko , że nie okazywali mu dosyć szacunku . +Kiedy prosiłem za biedakami odparł z gniewem : +— Patrz pan , jak oni mnie traktują , a jak Wokulskiego ! … Jemu nie kłaniali się tak nisko ale w każdym ruchu , w każdym spojrzeniu było widać , że by za nim poszli w ogień … +— Więc i pan , panie Szlangbaumie , chcesz , za tobą szli w ogień ? — spytałem . +— Naturalnie . Przecie jedzą mój chleb , mają mnie zarobki ! ja im płacę pensję … +Myślałem , że Lisiecki , który posiniał słuchając tych bredni , go w ucho . Pohamował się jednak i tylko spytał : +— A czy wiesz pan , dlaczego za Wokulskim poszlibyśmy w ogień ? … +— Bo on ma więcej — odparł Szlangbaum . +— Nie , panie . Bo on ma to , czego pan nie i mieć nie będziesz — rzekł Lisiecki bijąc się w piersi . +Szlangbaum zaczerwienił się upiór . +— Co to jest ? … — zawołał . — Czego ja nie mam ? My nie możemy razem pracować , panie Lisiecki … pan obrażasz moje obrządki religijne … +Schwyciłem Lisieckiego za rękę i odciągnąłem za szafy . Śmieli się wszyscy panowie z tej obrazy … Tylko Zięba ( on jeden zostaje przy sklepie ) zaperzył się i zawołał : +— Pryncypał ma rację … nie można drwić z wyznania , bo wyznanie to święta rzecz … Gdzież wolność sumienia ? … gdzie postęp ? … cywilizacja ? … emancypacja ? … +— Lizus bestia — mruknął Klejn , potem rzekł mi do ucha : +— Czy nie ma Szuman racji , że oni muszą się doczekać awantury ? … Widziałeś pan , jaki był , kiedy do nas nastał , a jaki jest dzisiaj ? … +Naturalnie , że zgromiłem Klejna , bo i co on ma za prawo straszyć swoich współobywateli awanturami Nie mogę jednak ukryć przed sobą , że Szlangbaum mocno zmienił się w ciągu roku . +Dawniej był potulny , dziś arogant i pogardliwy ; dawniej milczał , kiedy go krzywdzono , dziś sam rozbija się bez powodu . Dawniej mianował się Polakiem , dziś się ze swego żydostwa . Dawniej nawet wierzył w szlachetność i bezinteresowność , a teraz mówi tylko o swoich pieniądzach i stosunkach . Może być źle ! … +Za to wobec gości jest uniżony , a hrabiom , a nawet baronom właziłby pod podeszwy . Ale wobec swoich podwładnych istny hipopotam : ciągle parska i ludzi po nogach . To nawet nie jest pięknie … Swoją drogą radca , Szprot , Klejn i Lisiecki nie mają racji grozić mu jakimiś awanturami . +Cóż więc ja dziś znaczę w sklepie przy takim smoku ? Gdy chcę zrobić rachunek , on zagląda mi przez ramię ; wydam jaką dyspozycję , on ją zaraz głośno powtarza . Ze sklepu usuwa mnie bardziej , przy znajomych gościach ciągle mówi : „ Mój przyjaciel Wokulski … mój znajomy baron Krzeszowski … mój subiekt Rzecki … ” Gdy zaś jesteśmy sami , nazywa mnie „ kochanym Rzesiem ” … +Parę razy w najdelikatniejszy sposób dałem mu do zrozumienia , że te pieszczotliwe nazwiska nie robią mi przyjemności . Ale on , biedak , nawet nie się na tym ; ja zaś mam zwyczaj długo czekać , nim komu nawymyślam . Lisiecki robi to z miejsca , więc Szlangbaum szanuje go . +Swoją drogą Szuman miał rację mówiąc wtedy , że my , z dziada pradziada , myślimy : jak trwonić pieniądze ? a oni : jakby je ? Pod tym względem byliby już dziś pierwszymi na świecie , gdyby ludzka wartość zasadzała się tylko na pieniądzach . Ale co mi tam ! … +Ponieważ w sklepie nie mam wiele zajęcia , więc coraz częściej myślę o podróży do Węgier Przez dwadzieścia lat nie widzieć ani zboża , ani lasu … To strach ! … +Zacząłem się już starać o paszport ; myślałem , że mi zejdzie z miesiąc . Tymczasem wziął się do tego i paf ! … traf ! … wyrobił mi paszport w ciągu czterech dni . Ażem się przestraszył … +Nie ma co , trzeba wyjechać choćby na kilka tygodni . Zdawało się , że przygotowania do wyjazdu zabiorą mi trochę czasu … Gdzie tam ! Znowu wmieszał się Wirski , jednego dnia kupił mi podróżny kufer , drugiego dnia spakował mi rzeczy i mówi : „ Jedź ! … ” +Ażem się rozgniewał . Czego oni , u diabła , chcą mnie się pozbyć ? … Kazałem im na złość rozpakować rzeczy i nakryć dywanem , bo mnie to już drażni . Ale swoją drogą , tak bym gdzieś pojechał … tak bym jechał … +Muszę jednak pierwej trochę sił nabrać . Wciąż brak mi apetytu , chudnę , źle sypiam , choć cały dzień jestem senny ; miewam jakieś zawroty , bicia serca … Ech ! wszystko to przejdzie … +Klejn także zaczyna się zaniedbywać . Spóźnia się do sklepu , znosi jakieś książeczki , chodzi na sesje nie wiadomo z kim ? … Ale najgorsze , że z sumy przeznaczonej mu przez Wokulskiego wziął już tysiąc rubli i wydał w ciągu jednego dnia . Na co ? … +Pomimo to wszystko dobry chłopak ! A najlepszą miarą jego poczciwości jest fakt , że nawet baronowa Krzeszowska nie wyrzuciła ze swego domu , gdzie po dawnemu mieszka na trzecim piętrze , zawsze cichutki , nikomu nie mącąc wody . +Gdyby tylko wydobył się z tych niepotrzebnych stosunków ; bo z może nie być awantury , ale z nim ! … +Niech go tam Pan oświeca i chroni . +Zabawną historię i pouczającą opowiedział mi Klejn . Uśmiałem się do łez , zarazem przybył mi jeden więcej dowód sprawiedliwości boskiej nawet w drobiazgowych rzeczach . +„ Krótki jest triumf bezbożników ” — mówi , zdaje mi się , Pismo święte czy może jaki ojciec Kościoła Ktokolwiek zresztą powiedział , jest niezawodnym , że zdanie to sprawdziło się i na baronowej , i na Maruszewiczu . +Wiadomo , że baronowa raz pozbywszy się Maleskiego i Patkiewicza zapowiedziała stróżowi , ażeby pod żadnym pozorem nie wynajmował mieszkania na trzecim piętrze , choćby miało stać pustką . Rzeczywiście , pokój studencki przez parę miesięcy był nie zajęty , ale pani miała przynajmniej satysfakcję . +Tymczasem wrócił do niej mąż , baron , i naturalnie objął zarząd kamienicy . A ponieważ baron ciągle potrzebuje pieniędzy , mocno korcił go i ów pusty pokój , i zakaz baronowej , który zmniejszał dochody o sto dwadzieścia rubli rocznie . +Nade wszystko jednak buntował go Maruszewicz ( już się pogodzili ! ) , który znowu ciągle od Krzeszowskiego pożycza pieniędzy . +— Co baron — mówił mu nieraz — masz sprawdzać , czy kandydat na lokatora jest czy nie jest studentem ? Na co ten kłopot Byle nie przyszedł w mundurze , to już nie student ; a jak z góry za miesiąc zapłaci , to brać , i kwita . +Baron mocno wziął do serca te rady ; nakazał nawet stróżowi , ażeby gdy trafi się lokator , nie pytając przysłał go na górę . , rozumie się , powiedział o tym swej żonie , a żona Klejnowi , któremu znowu chciało się mieć sąsiadów najlepiej odpowiadających jego gustowi . +Więc w parę dni po owej dyspozycji zjawia się u barona jakiś elegant z dziwną fizjognomią , a jeszcze ubrany : jego spodnie nie pasowały do kamizelki , kamizelka do surduta , a krawat do wszystkiego . +— W domu pana barona jest kawalerski pokój do — mówił elegant — za dziesięć rubli miesięcznie ? +— A tak — mówi baron może go pan obejrzy . +— O , to zbyteczne ! Jestem pewny , że pan nie wynajmowałby złego mieszkania . Czy mogę dać zadatek ? +— Proszę — odpowiada baron . — A ponieważ pan ufasz mi słowo , więc i ja nie będę żądał bliższych informacyj … +— O , jeżeli baron życzy sobie … +— Między ludźmi dobrze wychowanymi wystarcza wzajemne zaufanie — odparł baron . — Mam więc nadzieję , że ani , ani moja żona , a nade wszystko moja żona nie będzie miała powodu skarżyć się na panów … +Młody człowiek gorąco ścisnął za rękę . +— Daję panu słowo — rzekł — że nigdy nie przykrości pańskiej żonie , która może niesłusznie uprzedziła się … +— Dość ! dość ! … panie — baron . Wziął zadatek i wydał kwit . +Po wyjściu młodzieńca wezwał siebie Maruszewicza . +— Nie wiem — rzekł strapiony baron — czy nie palnąłem głupstwa … bo lokatora już mam , ale sądząc opisu obawiam się , czy nie będzie nim jeden z tych młodych ludzi , których właśnie wypędziła moja żona … +— Wszystko jedno ! — odparł — byle z góry płacili . +Na drugi dzień z rana wprowadzili się do pokoiku trzej młodzi ludzie , ale tak cicho , że nikt ich nawet nie widział . nawet nie uważał , że wieczorami sesjonują z Klejnem . Zaś w kilka dni później wpadł do barona mocno zirytowany Maruszewicz wołając : +— A wie baron , że to istotnie są ci , których wyrzuciła baronowa . Maleski , Patkiewicz … +— Wszystko jedno — odpowiada baron . — mojej nie dokuczają , więc byle płacili … +— Ale mnie dokuczają ! — wybuchnął Maruszewicz . — Jeżeli okno otworzę , jeden z nich strzela do mnie grochem przez świstułę , co wcale nie jest przyjemne . Gdy się zaś zejdzie u mnie parę albo któraś z dam ( dodał ciszej ) , bębnią mi grochem w okna tak , że wysiedzieć nie można … To mi przeszkadza … to mnie kompromituje . Ja pójdę na skargę do cyrkułu ! … +Baron naturalnie opowiedział o tym swoim lokatorom prosząc ich , aby nie strzelali do okien Maruszewicza . Ci przestali strzelać , ale za to , Maruszewicz przyjmuje u siebie jaką damę , co trafia mu się dosyć często , zaraz jeden z chłopaków wychyla się przez okno i wrzeszczy : +— Stróżu ! stróżu ! … a nie wiecie jaka to pani poszła do pana Maruszewicza ? +Naturalnie , stróż nie wie nawet , czy jaka poszła , po podobnym zapytaniu dowiaduje się o tym cała kamienica . +Maruszewicz jest wściekły na nich , tym że baron na jego skargi odpowiada : +— Sam mi radziłeś , nie trzymał pustego lokalu … +I baronowa spokorniała , bo z jednej strony się męża , a z drugiej studentów . +Takim sposobem baronowa za swoją złość i mściwość , a Maruszewicz za intrygi , z jednej tej samej ręki ponoszą karę ; uczciwy zaś Klejn ma towarzystwo , jakiego pragnął . +O , jest sprawiedliwość świecie ! … +Ten Maruszewicz , dalibóg jest bezwstydny ! +Przyleciał dziś do Szlangbauma skargą na Klejna . +— Panie — mówił — jeden z pańskich oficjalistów , który w domu baronowej Krzeszowskiej , po prostu kompromituje mnie … +— Jak on pana kompromituje ? zapytał Szlangbaum otwierając oczy . +— On bywa u tych studentów , których okno wychodzi na podwórze . A oni , panie , zaglądają w moje okna strzelają do mnie grochem , a jeżeli zbierze się kilka osób , wrzeszczą , że u mnie jest szulernia ! … +— Pan Klejn już nie będzie u mnie służył od lipca — odparł Szlangbaum . Więc niech pan rozmówi się z panem Rzeckim , oni znają się dawniej . +Maruszewicz z kolei wpadł na mnie i znowu opowiedział historię studentów którzy nazywają go szulerem albo kompromitują damy bywające u niego . +„ Porządne damy ! ” — , głośno zaś odparłem : +— Pan Klejn cały dzień siedzi w sklepie więc nie może odpowiadać za swoich sąsiadów . +— Tak , ale pan Klejn ma z nimi jakieś konszachty , namówił ich , znowu sprowadzili się do kamienicy , bywa u nich , przyjmuje ich u siebie . +— Młody chłopak — odparłem woli przestawać z młodymi . +— Ale ja z tego powodu nie chcę cierpieć ! Niech więc ich uspokoi albo … wszystkim wytoczę proces . +Dzika pretensja , ażeby Klejn uspakajał studentów , a może jednał u nich sympatię dla Maruszewicza ! Swoją drogą , ostrzegłem Klejna dodałen , że byłby to bardzo przykry wypadek , gdyby on , subiekt Wokulskiego , miał proces o jakieś studenckie awantury . +Klejn wysłuchał i ramionami . +— Co mnie to obchodzi ! — odparł . — Ja może powiesiłbym takiego nicponia , ale mu okna grochu nie rzucam i nie nazywam go szulerem . Co mnie do jego szulerki ? … +Ma rację ! Toteż nie się ani słowa więcej . +Trzeba jechać … trzeba jechać ! … Żeby tylko Klejn nie wdeptał się w jakie głupstwo . , co to za dzieciaki : chcieliby świat przebudować , a jednocześnie robią tak płaskie figle . +Albo jestem w grubym błędzie , albo się w przededniu nadzwyczajnych wypadków . +W maju jednego dnia pojechał Wokulski z panną Łęcką i z panem Łęckim do Krakowa i mi zapowiedział , że nie wie , kiedy wróci , może dopiero za miesiąc . +Tymczasem wrócił nie za miesiąc , ale na drugi dzień , taki sponiewierany , że litość patrzeć na niego . Okropność , co się zrobiło z tym człowiekiem przez jedną dobę ! +Kiedym go pytał : co się stało ? dlaczego wrócił ? z początku wahał się , a potem powiedział , że otrzymał telegram Suzina i że pojedzie do Moskwy . Lecz znowu po upływie doby rozmyślił się i oświadczył , że do Moskwy nie pojedzie . +— A jeżeli to ważny ? … — spytałem . +— Pal diabli interesa ! mruknął i machnął ręką . +Teraz po całych dniach nie wychodzi z domu i po większej części leży . Byłem u niego ale przyjął mnie rozdrażniony ; od lokaja zaś dowiedziałem się , że nikogo nie każe przyjmować . +Posłałem mu Szumana , ale Stach i z Szumanem nie chciał gadać , tylko powiedział mu , że nie potrzebuje doktorów . Szumanowi jednak nie wystarczyło ; a że jest trochę wścibski , więc zaczął śledztwo na własną rękę i dowiedział się dziwacznych rzeczy . +Mówił , że Wokulski wysiadł z pociągu około północy w Skierniewicach , udając , że otrzymał telegram , że potem zniknął sprzed stacji i dopiero nad ranem powalany ziemią i jakby pijany . Na stacji myślą , że on naprawdę podchmielił sobie i zasnął gdzieś w polu . +Wyjaśnienie to nie trafiło do przekonania ani mnie , ani Szumanowi . Doktór twierdzi , że Stach musiał zerwać z Łęcką i może nawet próbował jakiej niedorzeczności … Ale ja myślę , że on naprawdę miał telegram od Suzina . +W każdym razie trzeba jechać , dla zdrowia . Jeszcze nie inwalidem i dla chwilowego osłabienia nie mogę się wyrzekać przyszłości . +Jest tu Mraczewski i mieszka u mnie . Wygląda chłopak jak bernardyński prowincjał , zmężniał opalił się , utył . A ile on świata obleciał przez parę ostatnich miesięcy … +Był w Paryżu , potem w Lyonie ; z Lyonu wpadł pod Częstochowę do pani Stawskiej i z nią przyjechał do Warszawy . Potem odwiózł ją pod Częstochowę , siedział z tydzień i pomógł jej do urządzenia sklepu . Następnie poleciał aż do Moskwy , stamtąd znowu wrócił pod Częstochowę , do pani Stawskiej , znowu u niej siedział trochę i obecnie jest u mnie . +Mraczewski twierdzi , że Suzin wcale nie telegrafował do Wokulskiego , a przy tym jest pewny , że Wokulski zerwał z panną Łęcką . Musiał nawet coś pani Stawskiej , gdyż ten anioł , nie kobieta , będąc przed paroma tygodniami w Warszawie raczyła mnie odwiedzić i mocno wypytywała się o Stacha . +„ A czy zdrów ? … a czy bardzo zmieniony i smutny ? a czy już nigdy nie wydobędzie się ze swej rozpaczy ? … ” +Z jakiej rozpaczy ? … Gdyby nawet zerwał z panną Łęcką , to jeszcze , dzięki Bogu nie brak kobiet i jeżeli Stach zechce , może się ożenić choćby z panią Stawską . +Złote , diamentowe kobiecisko , jak ona go kochała i kto wie , czy teraz nie kocha ? … Dalibóg , śmiałbym się , żeby Stach powrócił do niej . Taka , taka szlachetna , tyle w niej poświęcenia … Jeżeli jest ład na świecie ( o czym niekiedy wątpię ) , to Wokulski powinien by się ożenić ze Stawską . +Ale musi się spieszyć , bo jeżeli się nie , naprawdę zaczyna o niej myśleć Mraczewski . +— Panie ! — mówi nieraz do mnie załamując ręce . — Panie , co to za kobieta co to za kobieta … Gdyby nie ten nieszczęsny jej mąż , już bym się jej oświadczył . +— A przyjęłaby cię — pytam . +— Otóż nie — westchnął . +Padł na krzesło , aż , i mówił : +— Kiedy ją spotkałem pierwszy raz po jej wyjeździe z Warszawy jakby we mnie piorun trzasł , tak mi się podobała … +— No , ona i robiła na tobie wrażenie . +— Ale nie takie . Po przyjechaniu z Paryża do Częstochowy byłem rozmarzony , a ona taka blada , z takimi smutnymi oczyma , że zaraz pomyślałem : nuż mi się uda ? … i dalejże w umizgi . Tymczasem ona po pierwszych słowach odpycha mnie , a gdym upadł przed nią na kolana i przysiągłem , że ją kocham … się ! … Ach , panie Ignacy , te łzy … Zupełnie straciłem głowę , zupełnie … Gdyby raz tego jej męża diabli wzięli albo gdybym miał pieniądze na rozwód … Panie Ignacy ! … po tygodniu życia z tą kobietą albo umarłbym , albo jeździłbym wózkiem … Tak , panie … Dziś dopiero czuję , jak ją kocham . +— A gdyby ona kochała się innym ? — pytam . +— W kim ? … Może w Wokulskim ? … Cha ! cha ! … Kto w tym mruku może się kochać ? … Kobiecie potrzeba okazywać uczucie , namiętność , mówić jej o miłości , ściskać za ręce , a jeżeli można , to i … A czy ten potrafiłby coś podobnego ? … Wystawał do panny Izabeli jak wyżeł do kaczki , bo mu się zdawało , że wejdzie w stosunki z arystokracją i że panna ma posag . Ale gdy poznał stan rzeczy , uciekł ze Skierniewic . O panie , z kobietami tak nie można … +Wyznaję , że nie podobają mi się zapały Mraczewskiego . Jak zacznie padać do nóg , skomleć , płakać , to w końcu zawróci pani Stawskiej . A Wokulski może tego żałować , bo , na mój honor oficerski , była to jedyna kobieta dla niego . +Ale zaczekajmy , a tymczasem … jedźmy ! … +Brr ! … Otóż i pojechałem … Kupiłem bilet do Krakowa , na Dworcu siadłem do wagonu i kiedy już było po trzecim dzwonku , wyskoczyłem … +Nie mogę ani na chwilę rozstać się z Warszawą i sklepem … Żyć bym bez nich nie potrafił … +Rzeczy odebrałem z kolei dopiero na drugi , gdyż zajechały aż do Piotrkowa . +Jeżeli wszystkie moje plany spełnią się taki sposób , to winszuję … +XVI . w letargu +Leżąc albo siedząc w swoim pokoju Wokulski machinalnie przypominał sobie w jaki sposób ze Skierniewic powrócił do Warszawy . +Około piątej rano kupił na dworcu bilet pierwszej klasy , nie był jednak pewny , czy takiego żądał , czy dano mu go bez żądania . Następnie wsiadł do przedziału drugiej klasy i zastał tam księdza , który przez cały czas podróży wyglądał oknem , rudego Niemca , który zdjął kamasze i oparłszy nogi w brudnych skarpetkach na przeciwległej ławce , spał jak zarżnięty . Wreszcie naprzeciw siebie miał jakąś starą damę , którą tak bolały zęby , że nawet nie obrażała się na postępowanie swego sąsiada w skarpetkach . +Wokulski chciał porachować liczbę osób jadących w przedziale i z wielkim trudem zmiarkował , że bez niego jest ich trzy , a nim cztery . Potem zaczął rozmyślać : dlaczego trzy osoby i jedna osoba stanowią razem cztery osoby — i zasnął . +W Warszawie opamiętał się dopiero w Alejach Jerozolimskich , już jadąc dorożką . Kto mu jednak wyniósł walizkę , jakim on sam znalazł się w dorożce ? o tym nie wiedział i nawet nic go to nie obchodziło . +Do swego mieszkania dostał się ledwie po półgodzinnym dzwonieniu , choć była blisko ósma rano . Otworzył mu służący zaspany , rozebrany , przerażony jego nagłym powrotem . zaś do sypialni Wokulski przekonał się , że wierny sługa spał na jego własnym łóżku . Nie robił mu jednak wymówek , lecz kazał podać samowar . +Służący , otrzeźwiony , ale i zakłopotany , szybko zmienił prześcieradła i poszewki , Wokulski zobaczywszy świeżo posłane łóżko nie pił herbaty , ale rozebrał się i legł spać . +Spał do piątej po południu , a potem , umywszy się i ubrawszy jak do wyjścia , całkiem mimo woli usiadł na fotelu w salonie i drzemał do wieczora . zaś na ulicach zapłonęły latarnie , kazał podać światło i przynieść befsztyk z restauracji . Zjadł go z apetytem , popił winem i około północy znowu poszedł spać . +Na drugi dzień odwiedził go Rzecki , ale jak długo siedział i o czym rozmawiali , nie pamięta . Tylko nocy , kiedy obudził się na chwilę , zdawało mu się , że widzi Rzeckiego z twarzą bardzo zafrasowaną . +Potem zupełnie stracił rachubę czasu , nie spostrzegał różnic pomiędzy dniem i nocą , nie uważał , ażeby godziny mijały za prędko albo za wolno . W ogóle nie zajmował czasem , który dla niego jakby nie istniał . Czuł tylko pustkę w sobie i naokoło siebie i nie był pewny , czy nie powiększyło się jego mieszkanie . +Raz przywidziało mu się , że leży na wysokim katafalku , i zaczął myśleć o śmierci . Zdawało mu się , że musi umrzeć koniecznie na paraliż serca ; ale ani przerażało go to , ani cieszyło . Niekiedy z ciągłego siedzenia na cierpły mu nogi , a wówczas myślał , że idzie śmierć i z obojętną ciekawością uważał , jak szybko owo cierpnięcie posuwa się do serca ? Obserwacje te chwilowo robiły mu jakby cień przyjemności , ale i one rozpływały się w apatii . +Służącemu nakazał nie przyjmować nikogo ; pomimo kilka razy odwiedził go doktór Szuman . +Na pierwszej wizycie wziął go za i kazał pokazać język . +— Może angielski ? … — spytał Wokulski lecz wnet opamiętał się i wyrwał rękę . +Szuman bystro popatrzył w oczy . +— Nie jesteś zdrów — — co ci dolega ? +— Nic . Czy zajmujesz się praktyką ? +— Spodziewam się ! — zawołał Szuman — a pierwszą zrobiłem na samym sobie : uleczyłem się z marzycielstwa . +— Bardzo pięknie — odparł Wokulski . — wspominał mi coś o twoim wyleczeniu . +— Rzecki jest półgłówek … stary romantyk … To rasa już ginąca ! Kto chce żyć , musi trzeźwo patrzeć na świat … no i po kolei zamykaj oczy . Kiedy ci powiem : lewe … prawe … prawe … Załóż nogę na nogę … +— Co ty robisz , mój ? … — zapytał Wokulski . +— O ! … masz nadzieję zbadać ? +— Będę leczył . +— Nie , neurastenii . +Wokulski uśmiechnął się i po chwili : +— Czy możesz wyjąć człowiekowi jego mózg włożyć na to miejsce inny ? +— No , to spokój leczeniu . +— Mogę podsunąć nowe pragnienia … +— Już je mam . Chciałbym zapaść się pod ziemię , choć tak głęboko jak … studnia w zasławskim zamku … I jeszcze chciałbym , ażeby zasypały gruzy , mnie i mój majątek , i nawet ślad tego , że kiedykolwiek istniałem . Oto moje pragnienia , owoc wszystkich poprzednich . +— Romantyzm ! … — zawołał Szuman klepiąc go ramieniu . — Ale i to przejdzie . +Wokulski już nic nie odpowiedział . Gniewał się za swoje ostatnie wyrazy i dziwił się : skąd nagle przyszła mu taka otwartość ? … Głupia ! … Co komu do jego pragnień ? … Po co on to mówił ? … Po co jak bezwstydny żebrak odsłonił swoje rany ? +Po wyjściu doktora spostrzegł , że coś się w nim zmieniło ; oto na tle dotychczas bezwzględnej apatii pojawiło się jakieś uczucie . Był to bezimienny ból , z początku bardzo mały , który szybko powiększył się i stanął w . W pierwszej chwili można go było porównać do delikatnego ukłucia szpilką , a później do jakiejś zawady w sercu , nie większej od laskowego orzecha . Już żałował apatii , kiedy przyszło mu na myśl zdanie Feuchterslebena : +„ Radowałem się w mojej boleści ; bo zdawało mi się , żem spostrzegł w sobie tę płodną , która tworzyła i tworzy wszystko na tym świecie , gdzie bez przerwy walczą nieskończone siły . ” +„ Jednakże co to jest ? ” — spytał siebie czując , że jego duszy miejsce apatii zajmuje głucha boleść . I wnet odparł : +„ Aha , jest to się świadomości … ” +Powoli w jego umyśle , dotychczas jakby zasnutym mgłą , począł zarysowywać się obraz . Wokulski ciekawie wpatrywał się w niego i dostrzegł — sylwetkę kobiety w objęciach mężczyzny … Obraz ten miał z początku słaby blask fosforycznego światła , stał się różowym … żółtawym . , zielonawym … błękitnym … wreszcie zupełnie czarnym jak aksamit . Potem zniknął na kilka chwil i znowu zaczął ukazywać się kolejno we wszystkich barwach , począwszy od fosforycznej , kończąc na czarnej . +Jednocześnie ból się . +„ Cierpię , więc jestem ! … — pomyślał śmiejąc się Wokulski . +Tak upłynęło kilka dni na wpatrywaniu się już to w ów obraz zmieniający barwę , już to w ból , który zmieniał natężenie . Czasami zupełnie ginął , pojawiał się drobny atom , rósł , wypełniał serce , całą istotę , cały świat … I w chwili kiedy już przekroczył wszelką miarę , znowu niknął ustępując miejsca absolutnemu spokojowi i zdziwieniu . +Z wolna zaczęło się rodzić w duszy coś nowego : pragnienie pozbycia się i tych bólów , i tych . Było to podobne do iskry zapalającej się na tle nocy . Jakaś słaba otucha błysnęła Wokulskiemu . +„ Czy tylko aby potrafię jeszcze myśleć ” — rzekł do siebie . +Ażeby sprawdzić to , zaczął przypominać sobie tabliczkę mnożenia , potem mnożyć liczby dwucyfrowe przez jednocyfrowe i dwucyfrowe przez dwucyfrowe . Nie sobie zapisywał rezultaty działań , a potem sprawdzał je … Mnożenia na papierze zgadzały się z pamięciowymi i Wokulski odetchnął . +„ Jeszcze nie straciłem rozumu ! — pomyślał z radością . +Zaczął wyobrażać sobie rozkład własnego mieszkania , ulice Warszawy , Paryż … Otucha rosła ; spostrzegł bowiem , że nie tylko dokładnie pamięta , ale że jeszcze ćwiczenia te przynoszą mu pewien rodzaj . Im więcej myślał o Paryżu , im żywiej przedstawiały mu się tamtejszy ruch , budowle , targi , muzea , tym mocniej zacierała się sylwetka kobiety spoczywającej w objęciach mężczyzny … +Już zaczął spacerować po mieszkaniu i oczy jego przypadkowo zatrzymały się na stosie ilustracyj . Były kopie z galerii drezdeńskiej i monachijskiej , Don Quichot z rysunkami Dobrego , Hogart … +Przypomniał sobie , że skazani na gilotynę najznośniej przepędzają czas oglądając rysunki … I odtąd całe dnie schodziły mu na rysunków . Skończywszy jedną książkę , brał się do drugiej , trzeciej … i znowu powracał do pierwszej . +Ból głuchnął ; widziadła ukazywały się rzadziej , otucha rosła … +Najczęściej jednak przeglądał Don Quichota , robił na nim potężne wrażenie . +Przypomniał sobie tę dziwną historię człowieka , przez kilkanaście lat żyjącego w sferze poezji — tak jak on , który rzucał się na wiatraki — jak on , był druzgotany jak on , który zmarnował życie uganiając się za ideałem kobiety — jak on , i zamiast królewny znalazł brudną dziewkę od krów — znowu jak on ! … +„ A jednakże ten don Quichot był szczęśliwszy ode mnie ! — myślał . — nad grobem zaczął budzić się ze swych złudzeń … A ja ? … ” +Im dłużej przypatrywał się rysunkom , im bardziej oswajał się z nimi , tym mniej pochłaniały jego uwagę . Spoza don Quichota , Sancho Pansy i mulników Dorégo , Walki kogutów i Ulicy pijackiej Hogarta , coraz częściej pokazywało mu się wnętrze wagonu , drgająca szyba , a w niej niewyraźny obraz Starskiego i panny Izabeli … +Wtedy odrzucił ilustracje i zaczął czytać książki znane mu jeszcze z epoki dzieciństwa albo z piwnicy Hopfera . Z niewymownym wzruszeniem odświeżał w pamięci : Żywot św . Genowefy , Różę z Tannenburgu , Rinaldiniego , Robinsona Kruzoe , a nareszcie — Tysiąc i jedną nocy . Znowu zdawało się , że już nie istnieje czas ani rzeczywistość i że jego raniona dusza uciekłszy z ziemi błądzi po jakichś czarodziejskich krainach , gdzie biją tylko szlachetne serca , gdzie podłość nie stroi się w maskę obłudy , gdzie rządzi wieczna sprawiedliwość kojąca bóle i nagradzająca krzywdy … +I tu uderzył go jeden dziwny szczegół . Kiedy z własnej literatury wyniósł złudzenia , zakończyły się rozkładem jego duszy — ukojenie i spokój znajdował tylko w literaturach obcych . +„ Czy my naprawdę — myślał z trwogą — jesteśmy narodem marzycieli i czy już nie zejdzie anioł , który by poruszył betsedejską sadzawkę obłożoną tylu chorymi ? … ” +Pewnego dnia przyniesiono mu poczty gruby pakiet . +„ Z Paryża ? … — rzekł . — Tak z Paryża . Ciekawym , co to ? … ” +Ale ciekawość jego nie była dość silną , zachęcić go do otworzenia i przeczytania listu . +„ Taki gruby list ! … Komu , u , chce się dziś tyle pisać ? ” +Rzucił pakiet na biurko i w dalszym ciągu się do czytania Tysiąca i jednej nocy . +Co to za rozkosz dla zmęczonego umysłu te pałace z drogich kamieni , drzewa , których owocami były klejnoty ! … Te kabalistyczne słowa , przed którymi ustępowały mury , te cudowne lampy , dzięki można było zwalczać nieprzyjaciół , przenosić się w mgnieniu oka o setki mil … A ci potężni czarodzieje ! … Co za szkoda , że taka władza dostawała się ludziom złośliwym i nikczemnym ! … +Odkładał książkę i śmiejąc się sam z siebie marzył , że on jest czarodziejem , posiada dwie bagatelki : władzę nad siłami natury i zdolność stawania się niewidzialnym … +„ Myślę — rzekł — że po kilku latach mojej gospodarki świat inaczej … Najwięksi hultaje zmieniliby się na Sokratesów i Platonów . ” +Wtem spojrzał na list paryski i sobie Geista i jego słowa : +„ Ludzkość składa się z gadów i tygrysów , między którymi ledwie jeden na całą gromadę znajdzie się człowiek … Dzisiejsze niedole pochodzą stąd , że wielkie wynalazki dostawały się bez różnicy ludziom i potworom … Ja nie popełnię tego i jeżeli ostatecznie znajdę metal lżejszy od powietrza , oddam go tylko prawdziwym ludziom . Niech oni choć raz zaopatrzą się w broń na swój wyłączny użytek , niechaj ich rasa mnoży się i rośnie w potęgę … ” +„ Niezawodnie byłoby lepiej — mruknął — gdyby tacy Ochoccy i mieli siłę , a nie Starscy i Maruszewicze … ” +„ To jest cel ! … — myślał w dalszym ciągu . — Gdybym był młodszy Chociaż … No i tutaj bywają ludzie , i tu jest niemało do zrobienia … ” +Zaczął znowu czytać historię z Tysiąca nocy , lecz spostrzegł , że i ona już nie absorbuje go . ból zaczął nurtować serce , a przed oczyma coraz wyraźniej rysowała się sylwetka panny Izabeli i Starskiego . +Przypomniał sobie Geista w drewnianych sandałach , później jego dziwny dom otoczony murem … I nagle przywidziało mu się , że ten dom jest pierwszym stopniem olbrzymich schodów , na szczycie których stoi posąg niknący w obłokach . Przedstawiał on kobietę , której nie było widać głowy ani piersi , tylko spiżowe fałdy sukni . Zdawało mu się , że na stopniu , którego jej nogi , czerni się napis : „ Niezmienna i czysta . ” Nie rozumiał , co to jest , ale czuł , że od stóp posągu napływa mu w serce jakaś wielkość pełna spokoju . I dziwił się , że on , który był zdolnym doświadczać podobnego uczucia , mógł kochać czy gniewać się na pannę Izabelę albo zazdrościć jej Starskiemu ! … +Wstyd uderzył mu na twarz , nikogo nie było w pokoju . +Widzenie znikło , Wokulski ocknął się . Był znowu tylko człowiekiem zbolałym i słabym ; ale w duszy huczał jakiś potężny głos niby echo kwietniowej burzy , grzmotami zapowiadającej wiosnę i zmartwychwstanie . +Pierwszego czerwca odwiedził go Szlangbaum . Wszedł zakłopotany ale przypatrzywszy się Wokulskiemu nabrał otuchy . +— Nie odwiedzałem cię do tej pory — zaczął — bo wiem , żeś był niezdrów nie chciałeś nikogo widywać . No , ale dzięki Bogu , już wszystko przeszło … +Kręcił się na krześle i spod oka rzucał spojrzenia na ; może spodziewał się znaleźć w nim więcej nieładu . +— Masz jaki interes ? zapytał go Wokulski . +— Nie tyle interes , ile propozycję … Właśnie kiedy dowiedziałem się , żeś chory , przyszło mi na myśl … Uważasz … tobie potrzeba dłuższego wypoczynku , się od wszelkich zajęć , więc przyszło mi na myśl , czybyś nie zostawił u mnie tych stu dwudziestu tysięcy rubli … Miałbyś bez kłopotu dziesiąty procent . +— Aha ! … — wtrącił Wokulski . — Ja moim bez kłopotu , nawet dla siebie , płaciłem piętnaście . +— Ale teraz cięższe czasy … Zresztą chętnie dam procent , jeżeli mi zostawisz swoją firmę … +— Ani firmy , ani pieniędzy — odparł niecierpliwie Wokulski . — Firma bodajby nigdy nie istniała , a co do … Tyle ich mam , że mi wystarczy procent , jaki dają papiery . Aaa … i tego za dużo . +— Więc chcesz odebrać swój kapitał na Jan ? — spytał Szlangbaum . +— Mogę ci go zostawić do października , nawet bez procentu , pod , że zatrzymasz przy sklepie tych ludzi , którzy zechcą zostać . +— Ciężki warunek ale … +— Cóż myślisz robić ze spółką do handlu z cesarstwem ? — zapytał Szlangbaum — Bo mówisz tak , jakbyś się i z niej chciał wycofać … +— Jest to prawdopodobne . +Szlangbaum zarumienił się , chciał coś powiedzieć , ale dał spokój . Pogadali o rzeczach obojętnych i Szlangbaum wyszedł żegnając się z nim bardzo serdecznie . +„ On , widzę , ma zamiar wszystko odziedziczyć po mnie — myślał Wokulski . Ha ! niech dziedziczy … świat należy do tych , którzy go biorą . ” +Swoją drogą Szlangbaum rozmawiający z nim w tej o swoich interesach wydał mu się zabawny . +„ Wszyscy w sklepie skarżą się na niego — myślał — mówią , że głowę , że wyzyskuje … Co prawda , o mnie mówili to samo … ” +Spojrzenie jego znowu padło na biurko , gdzie od kilku dni leżał list Paryża . Wziął go do rąk , ziewnął , ale nareszcie odpieczętował . +Była to korespondencja od baronowej , mającej dyplomatyczne stosunki , tudzież kilka urzędowych aktów . Przejrzał je i przekonał , że są to dowody śmierci Ernesta Waltera , inaczej Ludwika Stawskiego , który zmarł w Algierze . +„ Gdybym przed trzema miesiącami dostał te papiery , kto wie , co by dziś było ? … Stawska — piękna , a nade wszystko jaka szlachetna … szlachetna ! … Czy ja wiem , może ona naprawdę mnie kochała ? … Stawska mnie , a ja tamtą … Co za ironia losu ! … ” +Rzucił papiery na biurko i przypomniał sobie ten mały , czysty salonik , w tyle wieczorów przepędził z panią Stawską , gdzie czuł się tak spokojny . +„ No — mówił — i odrzuciłem szczęście , które samo wpadło mi w ręce … Ale czy może być to , czego nie pragniemy ? … I jeżeli ona choć przez jeden dzień tyle cierpiała co ja ? … +Okrutne jest to urządzenie świata , na którym dwoje ludzi z tego samego powodu nie mogą sobie pomóc … ” +Dokumenta o śmierci Stawskiego leżały kilka dni , a Wokulski nie zdecydował się , co z nimi zrobić ? +Z początku wcale o nich nie myślał , potem , gdy mu coraz wpadały w oczy lub pod rękę , zaczął doświadczać wyrzutów sumienia . +„ Ostatecznie — mówił — sprowadziłem je dla pani Stawskiej , więc trzeba to oddać pani Stawskiej ; ale gdzie ona jest ? … Nie wiem … Zabawna byłaby historia , gdybym się z nią ożenił … Miałbym towarzystwo , Helunia miłe dziecko … miałbym cel życiu . No , ale ona sama nie zrobiłaby interesu … Cóż bym jej wreszcie powiedział ? Jestem chory , potrzebuję dozorczyni i dlatego ofiaruję pani kilkanaście tysięcy rubli rocznie … Nawet pozwolę się pani kochać , chociaż sam … Mam już dosyć miłości … ” +Dzień schodził za dniem , a Wokulski nie wymyślił sposobu odesłania papierów pani Stawskiej . Trzeba by dowiedzieć się , gdzie mieszka , napisać list rekomendowany , oddać go na pocztę … W końcu przypomniał sobie że najprostszą rzeczą będzie wezwać Rzeckiego ( z którym nie widział się od kilku tygodni ) i jemu oddać dokumenta . Lecz chcąc wezwać Rzeckiego , trzeba dzwonić na lokaja , posłać go do sklepu … +„ Aaa … dajcież mi ! ” — mruknął . +Wziął się znowu do czytania , tym razem podróży . Zwiedził Stany Zjednoczone , Chiny , ale papiery pani Stawskiej nie mu spokoju . Rozumiał , że coś trzeba zrobić z nimi , a czuł , że on nic nie zrobi . +Taki stan ducha jego zaczął dziwić . +„ Myślę przecież prawidłowo — mówił — no , o ile nie przeszkadzają mi wspomnienia … Czuję prawidłowo … ach , nawet zanadto prawidłowo ! Tylko … nie chce mi się załatwić tego interesu i zresztą żadnego … Jest to więc dzisiaj choroba woli … Pyszny wynalazek ! … Ależ ja , u diabła , nigdy nie stosowałem się do mody … W końcu , co mi tam moda czy nie moda ; jest mi z nią dobrze , zatem … ” +Właśnie kończył podróż do Chin , kiedy przyszło mu na myśl , że gdyby on miał wolę to mógłby prędzej czy później zapomnieć i o pewnych wypadkach , i o pewnych osobach . +„ A tak mnie to dręczy … dręczy ! … ” — szepnął . +Już zupełnie stracił czasu . +Pewnego dnia gwałtem wszedł niego Szuman . +— No , jakże tam ? — spytał . — Czytamy , widzę … powieści , dobrze … podróże , doskonale Nie miałbyś ochoty wyjść na spacer ? Ładny dzień , a przez pięć tygodni chyba nacieszyłeś się swoim mieszkaniem … +— Ty z dziesięć lat cieszyłeś swoim — odparł Wokulski . +— Racja ! Ale ja miałem zajęcie , badałem ludzkie włosy i myślałem o sławie . Nade wszystko zaś nie na karku interesów cudzych i swoich . Przecież za kilka tygodni będzie sesja tej spółki do handlu z cesarstwem … +— Wycofuję się niej … +— Proszę … Dobra myśl — mówił z ironią Szuman . — I jeszcze , ażeby cię lepiej ocenili , pozwól im wziąć na Szlangbauma . On ich urządzi ! … tak jak mnie … Genialna rasa te Żydki , ale cóż to za łajdaki ! … +— No , , no … +— Tylkoż ty ich nie broń przede mną — zawołał gniewnie Szuman — bo ja ich nie tylko znam , ale i odczuwam … Dałbym gardło , że już tej chwili Szlangbaum kopie pod tobą doły w owej spółce i jestem pewny , że się tam wkręci , bo jakżeby polska szlachta mogła obejść się bez Żyda … +— Widzę , że lubisz Szlangbauma ? +— Owszem , nawet podziwiam go i chciałbym naśladować , ale nie potrafię ! A właśnie teraz zaczyna się budzić we mnie instynkt przodków : skłonność do geszefciarstwa … O naturo ! jakżebym chciał mieć z milion rubli , ażeby zrobić drugi milion , trzeci … i stać młodszym bratem Rotszylda . Tymczasem nawet Szlangbaum wyprowadza mnie w pole … Tak długo kręciłem się w waszym świecie , żem w końcu utracił najcenniejsze przymioty mojej rasy … Ale to wielka rasa : oni świat zdobędą , i nawet nie rozumem , tylko szachrajstwem i bezczelnością … +— Więc zerwij z , ochrzcij się … +— Ani myślę . Naprzód , nie zerwę z nimi , choćbym się ochrzcił , a jestem znowu taki fenomenalny Żydziak , że nie blagować . Po wtóre — jeżeli nie zerwałem z nimi , kiedy byli słabi , nie zerwę dziś , kiedy są potężni . +— Mnie się zdaje , że właśnie są słabsi — wtrącił Wokulski . +— Czy dlatego , że zaczynają nienawidzieć ? … +— No , nienawiść silne słowo . +— Dajże spokój , nie jestem ślepy ani głupi … Wiem , co mówi się o Żydach w warsztatach , szynkach , sklepach , nawet w gazetach … I jestem pewny , że lada rok wybuchnie nowe prześladowanie , z którego moi bracia w Izraelu wyjdą jeszcze mędrsi , jeszcze silniejsi i jeszcze solidarniejsi … A jak oni wam kiedyś zapłacą ! … Szelmy spod ciemnej gwiazdy , ale uznać ich geniusz i nie mogę wyprzeć się sympatii … Czuję , że dla mnie brudny Żydziak jest milszym od umytego panicza ; a kiedy po dwudziestu latach pierwszy raz zajrzałem do synagogi i usłyszałem śpiewy , na honor , łzy mi w oczach stanęły … Co tu gadać … Pięknym jest Izrael triumfujący i miło pomyśleć , że w tym triumfie uciśnionych jest cząstka mojej pracy ! … +— Szuman , zdaje mi , że masz gorączkę … +— Wokulski , jestem pewny , że masz bielmo , to nie na oczach , ale na mózgu … +— Jakże możesz wobec mnie o takich rzeczach ? … +— Mówię , bo naprzód , nie chcę być gadem , który kąsa podstępnie , a po wtóre … ty , Stachu , już będziesz z nami walczył … Jesteś złamany , i to złamany przez swoich … Sklep sprzedałeś , spółkę porzucasz … Kariera twoja skończona . +Wokulski spuścił głowę piersi . +— Pomyśl zresztą — ciągnął Szuman — kto dziś jest przy tobie ? … Ja , Żyd , pogardzany i tak skrzywdzony jak ty … I przez tych samych ludzi … przez wielkich panów … +— Robisz się sentymentalny wtrącił Wokulski . diff --git a/test-A/in.tsv b/test-A/in.tsv new file mode 100644 index 0000000..625c5a8 --- /dev/null +++ b/test-A/in.tsv @@ -0,0 +1,1154 @@ +— To nie sentymentalizm ! … Bryzgali nam w oczy swoją wielkością , reklamowali swoje cnoty , kazali nam mieć ich ideały … A dziś , powiedz sam : co warte są te ideały i cnoty , gdzie ich wielkość , która musiała czerpać z twojej kieszeni ? … Rok tylko żyłeś z nimi , niby na równej stopie , i co z ciebie zrobili ? … Więc pomyśl co musieli zrobić z nami , których gnietli i kopali przez całe wieki ? … I dlatego radzę ci : połącz się z Żydami . Zdublujesz majątek i jak mówi Stary Testament , zobaczysz nieprzyjacioły twoje u podnóżka nóg twoich … Za firmę i dobre słowo oddamy ci Łęckich , Starskiego i nawet jeszcze kogo na przykładkę … Szlangbaum to nie dla ciebie wspólnik , to błazen . +— A jak zagryziecie owych wielkich , to co ? … +— Z konieczności połączymy się z waszym ludem , będziemy jego inteligencją , której dziś nie posiada … Nauczymy go naszej filozofii , naszej , naszej ekonomii i z pewnością lepiej wyjdzie na nas aniżeli na swoich dotychczasowych przewodnikach … Przewodnikach ! … — dodał ze śmiechem . +— Mnie się zdaje — rzekł — że ty , chcesz wszystkich leczyć na marzycielstwo , sam jesteś marzycielem . +— A toż znowu ? — zapytał Szuman . +— Tak … Nie macie gruntu pod nogami , a chcecie innych brać za łeb … Myślcie wy lepiej o uczciwej równości z innymi , nie o zdobywaniu świata , i nie cudzych wad przed uleczeniem własnych , które mnożą wam nieprzyjaciół . Zresztą ty sam nie wiesz , czego się trzymać : raz gardzisz Żydami , drugi raz oceniasz ich zbyt wysoko … +— Gardzę jednostkami , siłę gromady . +— Wprost przeciwnie aniżeli ja , który gromadami , a niekiedy szanuję jednostki . +— Rób , jak chcesz — rzekł biorąc za kapelusz . — Faktem jest jednak , że jeżeli ty wyjdziesz ze swojej spółki , to ona wpadnie w ręce i całej zgrai parszywych Żydziaków . Tymczasem gdybyś został , mógłbyś tam wprowadzić ludzi uczciwych i przyzwoitych , którzy mają niewiele wad , a wszystkie żydowskie stosunki . +— Tak czy owak spółkę opanują Żydzi . +— Ale bez twej pomocy zrobią to Żydzi , a z tobą zrobiliby uniwersyteccy . +— Czy to nie wszystko jedno — odparł Wokulski wzruszając ramionami . +— Nie wszystko . Nas z nimi łączy rasa i wspólne położenie , ale dzielą poglądy . My mamy naukę , oni Talmud , my rozum , oni spryt ; my jesteśmy trochę kosmopolici , oni partykularyści , którzy nie widzą dalej poza swoją synagogę i gminę . Gdy chodzi o wspólnych nieprzyjaciół są wybornymi sprzymierzeńcami , ale gdy o postęp judaizmu … wówczas są dla nas nieznośnym ciężarem ! Dlatego w interesie cywilizacji leży , ażeby kierunek spraw był w naszych rękach . Tamci mogą tylko zaplugawić świat chałatami i cebulą , ale nie posunąć go naprzód … Pomyśl o tym , Stachu ! … +Uściskał Wokulskiego i wyszedł pogwizdując arię : „ , kiedy Pan w dobroci niepojęty … ” +„ Tak tedy — myślał Wokulski — zanosi się na walkę między Żydami postępowymi i zacofanymi o naszą skórę , a ja mam w niej udział jako sprzymierzeniec tych albo tamtych … Piękna rola ! … Ach , jak mnie to nudzi i nuży … ” +Zaczął marzyć i znowu zobaczył odrapany mur domu Geista i nieskończoną ilość schodów , na szczycie których siedział posąg bogini , z głową w chmurach i z zagadkowym napisem u stóp : „ Niezmienna i czysta … ” +Przez chwilę , kiedy patrzył na fałdy jej sukni , śmiać mu się chciało i panny Izabeli , i z jej triumfującego wielbiciela , i z własnych cierpień . +„ Czy to podobna ? … czy to podobna … — szepnął . — Ażebym ja … ” +Ale posąg wnet zniknął , a ból powrócił i rozsiadł się jego sercu jak wielki pan , któremu nikt nie sprosta . +W parę dni po wizycie Szumana się u Wokulskiego Rzecki . +Był bardzo mizerny , podpierał się laską i tak zmęczył się wejściem na piętro , że zadyszany upadł na krzesło i z trudnością mówił . +— Co tobie , Ignacy … — zawołał . +— Et , nic ! … Trochę starość trochę … Ot , nic ! … +— Ależ ty lecz się , drogi , wyjedź gdzie … +— Powiem ci , że próbowałem wyjeżdżać … Już nawet byłem na kolei . Ale ogarnęła mnie taka tęsknota za Warszawą i za naszym sklepem — dodał ciszej — że … Iii … co tam ! … Przepraszam cię , żem tu przyszedł … +— Ty mnie przepraszasz , kochany stary ? … myślałem , że gniewasz się na mnie . +— Ja na ciebie ? … — odparł Rzecki wpatrując się w niego z przywiązaniem . — Ja ciebie ? … — Ale co tam ! … Przypędziły mnie tu interesa i ciężki kłopot … +— Wyobraź sobie , Klejn aresztowany … +Wokulski cofnął się krzesłem . +— Klejn i ci dwaj … pamiętasz … Ten Maleski i Patkiewicz … +— Oni mieszkali w domu baronowej Krzeszowskiej , no i trochę , co prawda , szykanowali tego … tego Maruszewicza … On groził , a jeszcze lepiej … W końcu poleciał na skargę do cyrkułu … Zeszła policja , zrobił się jakiś skandal i wszystkich trzech wzięto do kozy . +— Dzieciaki … dzieciaki ! — szepnął Wokulski . +— Ja to samo mówiłem — ciągnął Rzecki . — Naturalnie , nic im się nie stanie , ale zawsze niemiła historia . Ten osioł Maruszewicz sam przestraszony … Wpadł do mnie , przysięgał , że on temu nie winien … Nie mogłem już wytrzymać i odpowiedziałem mu : „ Żeś pan nie winien , jestem pewny ; ale i pewne , że w naszych czasach Pan Bóg opiekuje się hultajami … Bo naprawdę , to pan powinieneś siedzieć dziś pod kluczem za fałszowanie podpisów , ale nie te lekkoduchy … ” Aż rozpłakał się . Przysiągł , że odtąd wejdzie na dobrą drogę i że jeżeli dotychczas nie wszedł na nią , to tylko z twojej winy . +„ Byłem pełen najszlachetniejszych zamiarów — mówił — ale pan Wokulski , zamiast podać rękę , zamiast utwierdzić w zacnych intencjach , zbył mnie lekceważeniem … ” +— Poczciwa dusza ! — rozśmiał Wokulski . — Cóż więcej ? +— W mieście gadają — mówił — że opuszczasz spółkę … +— I że ją Żydom . +— No , przecież moi wspólnicy nie są starą garderobą , ażebym mógł ich odstępować — wybuchnął Wokulski — Mają pieniądze , mają głowy na karkach … Niech znajdą ludzi i niech sobie radzą . +— Kogo oni tam znajdą , a choćby znaleźli , komu zaufają , jeżeli nie Żydom ! … A Żydzi na serio myślą o tym . Nie ma dnia , ażeby nie odwiedził mnie Szuman albo Szlangbaum , a każdy namawia , ażebym ja po tobie prowadził spółkę … +— Właściwie ty dziś prowadzisz . +— Twoimi pomysłami i pieniędzmi ! — odparł . — Ale mniejsza … Z tego widzę , że Szuman należy do jednej partii , a Szlangbaum drugiej i że potrzebują sztromanów … Przede mną jeden na drugiego wiesza psy , ale wczoraj słyszałem , że obie partie już mają się porozumieć . +— Mądrzy ! szepnął Wokulski . +— Ale ja do nich straciłem serce — odparł Rzecki . — Jestem przecie stary kupiec mówię ci , że u nich wszystko stoi na bladze , szacherce i tandecie . +— Nie bardzo im wymyślaj — wtrącił Wokulski boć to przecie my ich wyhodowaliśmy … +— Nie my ! … — zawołał gniewnie Rzecki — oni wszędzie tacy … Gdziekolwiek ich spotkałem : w Peszcie , Konstantynopolu , w Paryżu i w Londynie , widziałem jedną zasadę : dawać jak najmniej , a brać jak najwięcej , tak we względzie materialnym , jak i w moralnym … Blichtr … zawsze blichtr ! … +Wokulski zaczął chodzić pokoju . +— Szuman miał rację — rzekł — że do nich niechęć , kiedy nawet ty … +— Ja nie jestem niechętny … ja już schodzę z pola … Ale spojrzyj tylko , co się tu dzieje ? … Gdzie oni nie włażą , gdzie nie otwierają sklepów , do czego nie wyciągają rąk ? … A każdy , byle zajął jakie stanowisko , prowadzi za cały legion swoich , bynajmniej nie lepszych od nas , nawet gorszych . Zobaczysz , co zrobią z naszym sklepem : jacy to tam będą subiekci , jakie towary … I ledwie zagarnęli sklep , już wkręcają się między arystokrację , już biorą się do twojej spółki … +— Nasza wina … Nasza wina ! … — powtarzał Wokulski . — możemy odmawiać ludziom prawa do zdobywania stanowisk , ale możemy bronić własnych . +— Ty sam stanowisko . +— Nie przez nich ; ze mną uczciwie wychodzili . +— Boś był im potrzebny . Z i twoich stosunków zrobili szczebel … +— No , co tam — przerwał Wokulski — obaj nie przekonamy się Ale , ale … Mam tu urzędowe papiery o śmierci Ludwika Stawskiego . +Rzecki zerwał się fotelu . +— Męża pani Heleny ? … Gdzie ? … — mówił . — Ależ to ocalenie dla nas wszystkich ! … +Wokulski podał dokumenta , które schwycił drżącymi rękoma . +— Wieczny odpoczynek i … chwała Bogu ! … — prawił czytając . — No , kochany Stachu , dziś nie ma już żadnej przeszkody … Żeń się z nią … Ach , gdybyś wiedział , jak ona cię kocha … Zaraz doniosę o tym biedaczce , a ty sam zawieź i … oświadcz się z miejsca … Już widzę , że spółka będzie uratowana , a może i sklep … Paruset ludzi , których uchronisz od nędzy , pobłogosławi was … Co to za kobieta ! … Przy niej dopiero znajdziesz spokój i szczęście … +Wokulski stanął przed nim pokiwał głową . +— A ona ze mną szczęście ? — spytał . +— Szalenie cię kocha … nawet nie domyślasz się … +— A wie ona : co kocha ? … Czy ty nie widzisz , że ja już jestem tylko ruiną , najgorszą , bo moralną … Zatruć komu szczęście potrafię ale dać ! … I jeżeli mógłbym dać coś światu , to chyba pieniądze i pracę , ale … nie dla dzisiejszych ludzi i jak najdalej od nich . +— Eh , przestań ! … — zawołał Rzecki . Ożeń się z nią , a zaraz inaczej spojrzysz … +Wokulski śmiał smutno . +— Tak … ożenić się ! … Spętać dobrą i niewinną istotę , wyzyskiwać najszlachetniejsze uczucia , a myślą gdzie indziej … I może jeszcze za rok lub dwa wymawiać , że dla niej porzuciłem wielkie zamiary … +— Polityka ? … szepnął tajemniczo Rzecki . +— Co tam polityka ! … już miałem czas i okazję się do niej … Jest coś ważniejszego od polityki … +— Może wynalazek tego Geista … — pytał Rzecki . +— A ty wiesz ? +— Ach prawda ! … Zapomniałem , że Szuman wiedzieć o wszystkim . To także talent … +— I bardzo pomocny . Swoją drogą , radzę : pomyśl o pani Stawskiej , bo … +— Ty mi ją odbijesz ? … — uśmiechnął się Wokulski . — , odbij ! … Gwarantuję wam , że nie zaznacie biedy . +— Tfy ! dajże spokój ! … Ziemia by się zapadła , gdyby taki stary grat jak ja myślał o podobnej kobiecie . Ale jest tu niebezpieczniejszy … Mraczewski … Szaleje za nią , mówię ci , i już pojechał do niej trzeci czy czwarty raz … Serce kobiety nie kamień … +— O ! … Mraczewski ? … nie bawi się w socjalizm ? +— Ale skąd ! on mówi , że byle człowiek odłożył pierwszy tysiąc rubli , jeszcze poznał taką piękną kobietę jak Stawska , zaraz polityka wywietrzeje mu z głowy . +— Biedny Klejn był innego — rzekł Wokulski . +— Co tam Klejn , narwaniec ! … Dobry chłopak , ale żaden subiekt … Mraczewski , oto była perła ! … Piękny , paplał po francusku a jak on spoglądał na klientki , jak podkręcał wąsy ! … Ten zrobi interes na świecie i zdmuchnie ci panią Stawską … Zobaczysz ! … +Zabrał się do wyjścia , jeszcze stanął i rzekł : +— Żeń się z nią , Stachu , żeń … Uszczęśliwisz kobietę , uratujesz spółkę , a może i sklep ocalisz . Co tam wynalazki ! … Rozumiałbym cele polityczne w tych czasach , kiedy mogą zajść najdonioślejsze wypadki . Ale te machiny latające … Chociaż może i one przydałyby się ? — dodał po . — Ha ! zresztą rób , jak chcesz , ale prędko decyduj się co do Stawskiej , bo czuję , że Mraczewski nie zaśpi gruszek w popiele . To frant ! Machiny latające … Phy ! czy ja wiem ? … Może i to … może i to na coś się przyda . +„ Paryż czy Warszawa ? … — myślał . — Tam wielki cel , ale niepewny tu paruset ludzi … Na których nie mogę patrzeć … ” — dodał po chwili . +Zbliżył się do okna i jakiś czas wyglądał na ulicę , po prostu ażeby się przemóc . Ale wszystko drażniło go : ruch powozów , bieganina , ich zafrasowane lub uśmiechnięte twarze . Najbardziej zaś rozstrajał go widok kobiet . Zdawało mu się , że każda jest uosobieniem głupoty i fałszu . +„ Każda znajdzie swego Starskiego , prędzej lub później myślał . — Każda go szuka . ” +Wkrótce znowu odwiedził Szuman . +— Mój drogi — zawołał od progu śmiejąc się — choćbyś mnie wyrzucić za drzwi , będę cię prześladował wizytami … +— Ale owszem , przychodź najczęściej — odparł Wokulski . +— Więc zgadzasz się ? … Wybornie ! … To połowa kuracji … Co znaczy jednakże silny mózg ! … Po niecałych siedmiu tygodniach ciężkiej mizantropii już zaczynasz tolerować człowieczy , i to jeszcze w mojej osobie … Cha ! cha ! cha ! … Cóż by było , gdyby wpuścić do twej klatki jakąś szykowną kobietkę … +— No , no … wiem , że jeszcze za wcześnie … Choć już pora , ażebyś zaczął ukazywać się między ludźmi . To uleczyłoby cię do reszty . Bo weź za przykład mnie — prawił Szuman . — Dopóki siedziałem w czterech ścianach , nudziłem się jak diabeł w dzwonnicy ; a ledwiem pokazał się w świecie , już mam tysiące rozrywek . Szlangbaum chce mnie okpić i z jednego zdziwienia wpada w drugie , dzień po dniu przekonywając się , że choć mam tak naiwną minę , przecież z góry przewidziałem wszystkie jego cugi . To nawet zjednało mi u niego szacunek … +— Dosyć skromna zabawa wtrącił Wokulski . +— Zaczekaj ! Drugą uciechę sprawiają mi moi współwyznawcy ze sfer finansowych , ponieważ zdaje im się , że ja mam nadzwyczajny spryt do interesów i że pomimo to będą mną mogli kierować , im się podoba … Wyobrażam sobie ich bolesne rozczarowanie , kiedy przekonają się , że ani jestem dość sprytnym do interesów , ani dość głupim , ażeby stać się pionkiem w ich rękach … +— A tak namawiałeś mnie do w spółkę z nimi ? … +— To co innego . Ja i dziś jeszcze cię namawiam . Na ostrożnej spółce z rozumnymi Żydami nikt nigdy nie stracił , przynajmniej finansowo . Ale co być wspólnikiem , a co innego pionkiem , jakim mnie chcą zrobić … Ach , te Żydziaki ! … zawsze szelmy , w chałatach czy we frakach … +— Co ci jednak nie przeszkadza uwielbiać ich a nawet łączyć się ze Szlangbaumem ? … +— To znowu co innego — odparł Szuman . — Żydzi , moim zdaniem , są najgenialniejszą rasą w świecie , a przy tym moją rasą , więc ich podziwiam i w gromadzie kocham . A co do porozumienia ze Szlangbaumem … Bój się Boga , Stachu ! czyby to była rzecz rozsądna naszej strony , gdybyśmy się żarli między sobą wówczas , kiedy idzie o uratowanie tak świetnego interesu jak spółka do handlu z cesarstwem ? … Ty ją rzucasz , więc albo runie , albo złapią ją Niemcy i w każdym razie kraj straci . A tak i kraj zyska , i my … +— Coraz mniej rozumiem cię — wtrącił Wokulski . — Żydzi są wielcy i Żydzi są szelmy … Szlangbauma trzeba wyrzucić ze i trzeba go znowu przyjąć … Raz Żydzi na tym zyskują , to znowu kraj zyska … Kompletny chaos ! … +— Masz , Stachu , mózg przewrócony … To żaden chaos , to najjaśniejsza prawda … W tym kraju tylko Żydzi tworzą ruch przemysłowy i handlowy , a więc każde ich ekonomiczne zwycięstwo jest czystym zyskiem dla kraju … Nie mam racji ? … +— Muszę się nad tym zastanowić — odparł Wokulski . No , a jaką jeszcze masz uciechę ? … +— Największą . Wyobraź sobie , że na pierwszą wieść o moich przyszłych sukcesach finansowych chcą mnie żenić ! … Mnie , z moją żydowską mordą i łysiną ! … +— Kto ? … kim ? … +— Naturalnie że nasi znajomi , z kim ? … Z kim zechcą . z chrześcijanką , i to z pięknej familii , bylem się ochrzcił … +— Wiesz co , że gotówem to zrobić przez ciekawość . Po prostu dla dowiedzenia się w jaki sposób przekona mnie o swej miłości chrześcijanka piękna , młoda , dobrze wychowana , a nade wszystko z porządnej familii ? … Tu już miałbym miliony zabaw . Bawiłbym się widząc jej konkury o moją rękę i serce . się słysząc , jak mówi o swej wielkiej ofierze dla dobra rodziny , a może nawet ojczyzny . Bawiłbym się w końcu śledząc , w jaki sposób powetowałaby sobie swoją ofiarę : czy oszukiwałaby mnie starą metodą , to jest potajemnie , czy nową , to jest jawnie , i może nawet żądając mego przyzwolenia ? … +Wokulski schwycił się głowę . +— Okropność … szepnął . +Szuman patrzył na spod oka . +— Stary romantyku ! … stary romantyku ! … — mówił . — Chwytasz się za głowę , bo w twojej chorej wyobraźni ciągle jeszcze pokutuje chimera idealnej miłości , kobiety z anielską duszą … Takich jest ledwie jedna na dziesięć , więc masz dziewięć przeciw jednemu , że na taką nie trafisz . A chcesz poznać normę ? … więc rozejrzyj się w stosunkach ludzkich . Albo mężczyzna jak kogut uwija się między kurami , albo kobieta , jak wilczyca w lutym , wabi za sobą całą zgraję ogłupiałych wilków czy psów … I powiadam ci , że nie ma nic bardziej upadlającego jak ściganie się w takiej gromadzie , jak zależność od wilczycy … W tym stosunku traci się majątek , zdrowie , serce , energię , a w końcu i rozum … Hańba temu , kto nie potrafi wydobyć się z podobnego błota ! +Wokulski siedział milczący , z szeroko otwartymi . Wreszcie rzekł cichym głosem : +Doktór pochwycił go za rękę i targając nią , zawołał : +— Mam rację ? … ty to powiedziałeś ? … A więc — jesteś ocalony ! … Tak , jeszcze będą z ciebie ludzie … Pluń na wszystko , co minęło : na własną boleść i na cudzą nikczemność … Wybierz sobie jaki cel , jakikolwiek , i zacznij nowe życie . Rób dalej majątek czy cudowne wynalazki , żeń się ze Stawską czy zawiąż drugą spółkę , czegoś pragnął i coś robił . Rozumiesz ? I nigdy nie pozwól nakrywać się spódnicą … rozumiesz ? Ludzie twojej energii rozkazują , nie słuchają , prowadzą , nie zaś są prowadzeni … Kto mając do wyboru ciebie i Starskiego wybrał Starskiego , ten dowiódł , że niewart nawet Starskiego … Oto moja recepta , pojmujesz ? … A teraz bądź zdrów i zostań z własnymi myślami . +Wokulski nie go . +— Gniewasz się ? — rzekł Szuman . — Nie dziwię się , wypaliłem ci raka ; a to , co jeszcze zostało , samo zginie . Bywaj zdrów . +Po odejściu doktora Wokulski otworzył okno i rozpiął koszulę . Było mu duszno , gorąco i zdawało mu się , że go krew zaleje Przypomniał sobie Zasławek i oszukiwanego barona , przy którym on sam odgrywał wówczas prawie taką rolę , jak dzisiaj przy nim Szuman … +Zaczął marzyć i obok wizerunku panny Izabeli w objęciach Starskiego ukazała mu się teraz gromada zziajanych uganiających się po śniegu za wilczycą … A on był jednym z nich ! … +Znowu ogarnął go ból , a zarazem i obrzydzenie do samego siebie . +„ Jakim ja nikczemny i głupi ! … — zawołał uderzając się w czoło . — Żeby tyle widzieć , tyle słyszeć jednakże dojść do podobnego upodlenia … Ja … ja … ścigałem się ze Starskim i Bóg wie z kim jeszcze . ” +Tym razem śmiało wywołał z pamięci obraz panny Izabeli ; śmiało przypatrywał się jej posągowym rysom , popielatym włosom , oczom mieniącym się wszystkimi barwami , od do czarnej . I zdawało mu się , że na jej twarzy , szyi , ramionach i piersiach widzi jak piętna , ślady pocałunków Starskiego … +„ Miał rację Szuman — pomyślał jestem naprawdę uleczony … ” +Powoli jednak gniew ostygł w nim , a miejsce znowu zajął żal i smutek . +Przez kilka następnych dni Wokulski już nic nie czytał Prowadził ożywioną korespondencję z Suzinem i dużo rozmyślał . +Myślał , że w obecnym położeniu , prawie od dwu miesięcy zamknięty w swoim gabinecie , już przestał być człowiekiem i zaczyna robić się podobnym do ostrygi , która , siedząc na jednym miejscu , bez wyboru przyjmuje od świata to , co jej rzuci przypadek . +A jemu co przypadek ? +Najpierw podsunął książki , z których jedne oświeciły go , że jest don Quichotem , a inne w nim pociąg do cudownego świata , w którym ludzie posiadają władzę nad wszelkimi siłami natury . +Więc chciał już nie być don Quichotem zapragnął posiadać władzę nad siłami natury . +Potem kolejno wpadali do niego Szlangbaum i Szuman , od których dowiedział się , że dwie partie żydowskie walczą między sobą o odziedziczenie po nim kierunku spółką … W całym kraju nie było nikogo , kto by mógł rozwijać jego pomysły ; nikogo , prócz Żydów , którzy występowali z całą kastową arogancją , przebiegłością , bezwzględnością i jeszcze kazali mu wierzyć , że jego upadek , a ich triumf — będzie korzystnym dla kraju … +Wobec tego poczuł taki wstręt do handlu , spółek i wszystkich zysków , że dziwił się samemu : jakim sposobem on mógł , prawie przez dwa lata , mieszać się do podobnych rzeczy ? +„ Zdobywałem majątek dla niej ! … — pomyślał . — Handel … ja i handel ! … I to ja zgromadziłem przeszło pół miliona rubli w ciągu dwu lat , ja zmieszałem się z ekonomicznymi szulerami , stawiałem na kartę pracę i życie , no … i wygrałem … Ja — idealista , — uczony , ja , który przecie rozumiem , że pół miliona rubli człowiek nie mógłby wypracować przez całe życie , nawet przez trzy życia … A jedyną pociechą , jaką jeszcze wyniosłem z tej szulerki , jest pewność , żem nie kradł i nie oszukiwał … Widocznie Bóg opiekuje się głupcami … ” +Potem znowu wypadek przyniósł mu wiadomość o śmierci Stawskiego w liście z Paryża i tej chwili kolejno budziły się w nim wspomnienia pani Stawskiej i Geista . +„ Mówiąc prawdę — myślał — powinien bym ten wyszulerowany majątek zwrócić ogółowi . Biedy i ciemnoty u nas pełno , a ci ludzie biedni i ciemni są jednocześnie najczcigodniejszym materiałem … Jedyny zaś na sposób byłby ożenić się ze Stawską . Ona z pewnością nie tylko nie paraliżowałaby moich zamiarów , ale byłaby najwierniejszą pomocnicą . Ona przecież zna pracę i biedę , i jest taka szlachetna ! … +Tak rozumował , ale czuł co innego : pogardę dla ludzi , których chciał uszczęśliwić . Czuł , że pesymizm Szumana nie tylko poderwał w nim namiętność dla panny Izabeli , ale jeszcze zatruł jego samego . Trudno mu było opędzić się przed słów , że rodzaj ludzki albo składa się z kur kokietujących koguta , albo z wilków uganiających się za wilczycą . I że gdziekolwiek zwróci się , ma dziewięć razy więcej szans , że trafi na zwierzę aniżeli na człowieka ! … +„ Niech go diabli wezmą z kuracją ” — szepnął . +Teraz począł zastanawiać nad Szumanem . +Trzej ludzie upatrywali w człowieczym gatunku cechy mocno zwierzęce : on sam , Geist i Szuman . Ale on sądził , że zwierzęta w ludzkiej postaci są wyjątkami , ogół zaś składa się z dobrych jednostek . Geist twierdził , przeciwnie , że ludzki jest bydlęcym , a jednostki dobre są wyjątkami ; ale Geist wierzył , że z czasem rozmnożą się ci dobrzy ludzie , że opanują całą ziemię — i od kilkudziesięciu lat pracował nad wynalazkiem , który by umożliwił ten triumf . +Szuman także twierdził , że ogromna większość ludzi są zwierzętami , lecz ani wierzył w lepszą przyszłość , ani w nikim nie budził tej . Dla niego ludzki rodzaj był już skazany na wiekuiste bydlęctwo , wśród którego odróżniali się tylko Żydzi , jak szczupaki między karasiami . +„ Piękna filozofia ! — myślał Wokulski . +Czuł jednak , że w jego zranionej duszy , jak w świeżo zaoranym polu , pesymizm Szumana bystro się pleni . Czuł , że gaśnie w nim nie tylko miłość , ale nawet żal do panny Izabeli . Bo cały świat składa się z bydląt , to nie ma dobrej racji ani szaleć za jednym z nich , ani gniewać się za to , że jest zwierzęciem , nie lepszym i zapewne nie gorszym od innych . +„ Piekielna jego kuracja ! — powtarzał . — Ale kto wie , czy nie słuszna ? … Ja fatalnie zbankrutowałem na moich poglądach ; kto mi zaręczy , że i Geist nie myli się w swoich albo że nie ma racji Szuman ? … Rzecki bydlę , Stawska bydlę , Geist bydlę , ja sam bydlę … Ideały — to malowane , w których jest malowana trawa , niezdolna nikogo nasycić ! … Więc co się poświęcać dla jednych albo uganiać za drugimi ? … Po prostu trzeba się wyleczyć , a potem na odmianę jadać polędwicę albo ładne kobiety i popijać to dobrym winem … Czasami coś przeczytać , czasami gdzie wyjechać , wysłuchać koncertu i tak doczekać starości ! ” +Na tydzień przed sesją , która miała zdecydować o losach spółki , wizyty u Wokulskiego stały się coraz częstszymi . Przychodzili kupcy , arystokracja , adwokaci zaklinając go , ażeby nie opuszczał stanowiska i nie narażał instytucji która przecież jest jego dziełem . Wokulski przyjmował interesantów z tak lodowatą obojętnością , że nawet nie mieli ochoty wypowiedzieć mu swoich argumentów ; mówił , że jest znużony i chory i że musi się wycofać . +Interesanci odchodzili bez nadziei ; każdy jednak przyznawał , że Wokulski musi być ciężko chory Wychudł , odpowiadał krótko i cierpko , a w oczach paliła mu się gorączka . +— Zabił się chciwością — mówili kupcy . +Na parę dni przed ostatecznym terminem Wokulski wezwał swego adwokata i prosił go o zawiadomienie wspólników , że stosownie zawartej z nimi umowy , wycofuje kapitał i usuwa się ze spółki . Inni mogą zrobić to samo . +— A pieniądze ? spytał adwokat . +— Dla nich już są gotowe w banku ja zaś mam rachunki z Suzinem . +Adwokat pożegnał go strapiony . Tegoż przyjechał do Wokulskiego książę . +— Słyszę nieprawdopodobne rzeczy ! — zaczął książę ściskając go za rękę . — pański zachowuje się tak , jakby pan naprawdę miał zamiar nas opuścić … +— Czy książę myślał że żartuję ? … +— No , nie … Ja myślę , że spostrzegł jakieś niedogodności w naszej umowie i … +— I targuję się , ażeby zmusić was do podpisania innej , która zmniejszy wasze procenta , a moje dochody … — pochwycił Wokulski . — Nie , książę , usuwam się zupełnie na serio . +— Więc robi pan swoim wspólnikom … +— Jaki ? Panowie sami zawiązaliście ze mną spółkę tylko na rok i sami żądaliście takiego prowadzenia interesów , ażeby w ciągu miesiąca po rozwiązaniu umowy każdy wspólnik mógł wycofać wkład . To było wasze wyraźne żądanie . Ja zaś przekroczyłem je o tyle , że zwrócę pieniądze nie w miesiąc dopiero , ale w godzinę po rozwiązaniu spółki . +Książę upadł fotel . +— Spółka zostanie — rzekł cicho — ale miejsce pana wejdą do niej starozakonni . +— To już wyboru panów . +— Żydowszczyzna w naszej spółce ! … — westchnął książę . — Oni nawet posiedzeniach gotowi rozmawiać po żydowsku … Nieszczęsny kraj ! Nieszczęsny język ! … +— Nie ma obawy — wtrącił Wokulski — Większość naszych wspólników ma zwyczaj rozmawiać na sesjach po i językowi nic się nie stało , więc chyba nie zaszkodzi mu kilka frazesów w żargonie . +— Ależ starozakonni , panie … obca rasa … jeszcze zaczęła się przeciw nim jakaś niechęć … +— Niechęć tłumu niczego nie dowodzi . Lecz któż zresztą broni panom zebrać odpowiednie kapitały , to zrobili Żydzi , i powierzyć je nie Szlangbaumowi , ale któremu z chrześcijańskich kupców ? +— Nie znamy takiego , można by zaufać . +— A Szlangbauma ? … +— Przy tym u nas nie ma ludzi dość zdolnych — książę . — To są subiekci , nie finansiści … +— A ja czym byłem ? … Także subiektem , i restauracyjnym chłopcem ; mimo to spółka przyniosła zapowiedziany dochód . +— Pan wyjątkiem … +— Któż panom zaręczy , że nie znaleźlibyście więcej wyjątków w piwnicach i za kontuarami . Poszukajcie . +— Starozakonni sami nas przychodzą … +— Otóż to ! … — zawołał Wokulski . — Żydzi przychodzą albo wy do nich , ale chrześcijański parweniusz do was nawet przyjść nie może , bo tyle napotyka zawad po drodze … Wiem coś o tym . Wasze drzwi szczelnie są zamknięte przed kupcem i przemysłowcem , że albo trzeba je zbombardować setkami tysięcy rubli , ażeby się otworzyły , albo wciskać się jak pluskwa … uchylcie trochę tych drzwi , a może będziecie mogli obchodzić się bez Żydów . +Książę zasłonił oczy . +— O , panie Wokulski , to … bardzo słuszne , co pan mówi , ale i bardzo gorzkie … okrutne … Mniejsza jednak … Rozumiem , pański żal do nas , ależ … są jakieś obowiązki względem ogółu … +— No , ja nie uważam tego za pełnienie obowiązków , że od mego kapitału miałem procent rocznie . I nie sądzę , ażebym był gorszym obywatelem poprzestając na pięciu … +— Ależ my wydajemy te pieniądze — odparł już książę . — Ludzie żyją około nas … +— I ja będę wydawał . Pojadę na lato do Ostendy na jesień do Paryża , na zimę do Nizzy … +— Przepraszam ! … Nie tylko za granicą z nas ludzie … Iluż tutejszych rzemieślników … +— Czeka na swoje należności po roku i dłużej — pochwycił Wokulski . — My obaj mości książę , znamy takich protektorów krajowego przemysłu , mieliśmy ich nawet w naszej spółce … +Książę zerwał się fotelu . +— Aaa ! … to się nie godzi , panie Wokulski — mówił zadyszany . — Prawda , są wśród nas wady , są grzechy , ale żadnego z nich nie popełniliśmy względem pana … Miałeś naszą życzliwość … szacunek … +— Szacunek ! … — zawołał śmiejąc się Wokulski . — Czy książę sądzi , że nie rozumiałem , na czym on polegał i jakie zapewniał mi stanowisko między wami ? … Pan Szastalski , pan Niwiński , nawet … pan Starski , który nigdy nic nie robił i nie wiadomo , skąd brał pieniądze , o dziesięć pięter stali wyżej ode mnie w waszym szacunku . Co mówię … Lada przybłęda bez trudu dostawał się do waszych salonów , które ja musiałem dopiero zdobywać , choćby … piętnastym procentem od powierzonych mi kapitałów ! … To oni , to ci ludzie , nie ja , posiadali wasz szacunek , ba ! mieli nierównie rozleglejsze przywileje … Choć każdy z tych wyżej oszacowanych mniej jest wart aniżeli mój szwajcar sklepowy , bo on coś robi i przynajmniej nie gnoi ogółu … +— Panie Wokulski , krzywdzisz nas . Rozumiem , o czym pan mówisz , i mój honor , wstydzę się … Ależ my nie odpowiadamy za występki jednostek … +— Owszem , wy wszyscy odpowiadacie , bo owe jednostki wyrosły pośród was , a to , co nazywasz występkiem , jest tylko owocem waszych poglądów , waszej pogardy dla wszelkiej pracy i wszelkich obowiązków . +— Żal mówi przez pana … — odparł książę zabierając się do wyjścia . — Żal , ale może niewłaściwie skierowany … Żegnam pana . Więc zostawiasz nas na pastwę starozakonnym ? +— Mam nadzieję , że porozumiecie się z nimi niż z nami — rzekł Wokulski z ironią . +Książę miał łzy oczach . +— Myślałem — mówił wzruszony — że będziesz pan złotym mostem między a tymi , którzy … coraz więcej odsuwają się od nas … +— Chciałem być mostem , ale podpiłowano go i się … — odpowiedział Wokulski kłaniając się . +— Wracajmy więc do Świętej Trójcy ! … +— To jeszcze nie okopy … dopiero spółka z Żydami . +— Pan tak mówisz ? … — zapytał książę blednąc . — A ja … nie należę do tej spółki … Nieszczęsny kraj ! … +Kiwnął głową wyszedł . +Nareszcie odbyła się sesja rozstrzygająca losy do handlu z cesarstwem . +Przede wszystkim zarząd , utworzony przez Wokulskiego , złożył sprawozdanie za rok ubiegły . Okazało się , że obroty przewyższały kilkanaście razy kapitał , który nie piętnaście , ale osiemnaście procent zysku . Wspólnicy słuchając tego byli wzruszeni i na wniosek księcia podziękowali zarządowi i nieobecnemu Wokulskiemu przez powstanie . +Potem podniósł się adwokat Wokulskiego i oświadczył , że jego klient z powodu choroby wycofuje się nie tylko od zarządu , nawet od udziału w spółce . Wszyscy od dawna byli przygotowani na tę wiadomość , niemniej zrobiła wrażenie bardzo przygnębiające . +Korzystając z przerwy książę poprosił o głos i zawiadomił obecnych , że skutkiem usunięcia się Wokulskiego i on występuje spółki . Co powiedziawszy zaraz opuścił salę obrad ; na odchodne zaś rzekł do któregoś ze swoich przyjaciół : +— Nigdy nie miałem zdolności do operacyj handlowych , a Wokulski jest jedynym człowiekiem , któremu mogłem powierzyć mego nazwiska . Dziś nie ma jego , więc i ja nie mam tu co robić . +— Ale dywidenda ? — szepnął przyjaciel . +Książę spojrzał na z góry . +— To , com robił , robiłem nie dla dywidendy , ale dla nieszczęśliwego kraju — odparł . — Chciałem do naszej sfery wlać trochę krwi i świeżych poglądów ; muszę jednak wyznać , żem przegrał , i to nie z winy Wokulskiego … Biedny ten kraj ! … +Wyjście księcia , aczkolwiek nieoczekiwane , zrobiło mniejsze wrażenie ; bowiem już byli uprzedzeni , że spółka utrzyma się . +Teraz wystąpił jeden z adwokatów i drżącym głosem odczytał bardzo piękną mowę , której treścią było to , że z usunięciem się Wokulskiego spółka traci nie tylko kierownika , i pięć szóstych kapitału . „ Powinna by więc upaść — ciągnął mówca — i gruzami swoimi zasypać cały kraj , tysiące pracowników , setki rodzin … ” +Tu przerwał czekając na efekt . Ale obecni zachowywali się , z góry wiedząc , co nastąpi dalej . +Adwokat zabrał znowu głos i wezwał obecnych , ażeby nie tracili męstwa . „ Znalazł się bowiem zacny obywatel , człowiek fachowy , nawet przyjaciel i wspólnik Wokulskiego , który jest , jak Atlas niebo , podeprzeć zachwianą spółkę . Mężem tym , który chce obetrzeć łzy tysiącom , ocalić kraj od ruiny , handel popchnąć na nowe drogi … ” +W tym miejscu wszyscy obecni zwrócili głowy ku krzesłu na którym siedział spotniały i zarumieniony Szlangbaum . +— Mężem tym — zawołał — jest pan … +— Mój syn , Henryś … odezwał się głos z kąta . +Ponieważ ten efekt nie był oczekiwany , więc sala zatrzęsła się od śmiechu . Swoją drogą zarząd spółki udał radosne zdziwienie , zapytał : czy chcą przyjąć pana Szlangbauma na wspólnika i kierownika ? a otrzymawszy jednomyślne zezwolenie , wezwał nowego kierownika na fotel prezydialny . +Tu znowu zrobiło się małe zamieszanie . Natychmiast bowiem zażądał głosu Szlangbaum ojciec i wypowiedziawszy kilka pochwał synowi zarządowi , postawił wniosek , że spółka nie może gwarantować wspólnikom więcej nad dziesięć procent rocznego zysku . +Powstał hałas , kilkunastu mówców zabrało głos i po bardzo ożywionych rozprawach uchwalono , że spółka nowych członków , wskazanych przez pana Szlangbauma , a kierunek spraw powierza temuż panu Szlangbaumowi . +Ostatnim epizodem było przemówienie doktora Szumana , którego wezwano na członka zarządu , ale który odmawiając tak zaszczytnego stanowiska w szyderczy sposób pozwolił sobie zażartować ze spółki między arystokracją i Żydami . +„ Jest to jakby nieślubne małżeństwo — mówił . — Ale ponieważ z takich związków rodzą się genialne dzieci , miejmy więc nadzieję , że i nasza spółka wyda jakieś niezwykłe owoce … ” +Zarząd był zaniepokojony , garstka obecnych oburzona ale większość dała doktorowi rzęsiste brawo . +Wokulski najdokładniej znał przebieg sesji : przez cały bowiem tydzień odwiedzano go i zasypywano listami lub anonimami . +Przy tej sposobności odkrył w sobie nowy i dziwny nastrój duszy . Zdawało mu się , że pękły w nim wszystkie nici łączące go z ludźmi , że są mu obojętni , że go nic nie obchodzi , co ich . Słowem , że jest podobny do aktora , który skończywszy rolę na scenie , gdzie przed chwilą śmiał się , gniewał lub płakał , zasiadł obecnie między widzami i na grę swoich kolegów patrzy jak na zabawę dzieci . +„ Czego oni się tak rzucają ? … Co za głupstwa ! … ” — myślał . +Zdawało mu się , że spoza świata patrzy na ten świat , a sprawy widzi z jakiejś nowej strony , której dotychczas nie spostrzegał . +Przez parę pierwszych dni nachodzili go wspólnicy , pracownicy albo klienci spółki , niezadowoleni z wejścia Szlangbauma , a może zatrwożeni o swoją przyszłość . po największej części namawiali go , ażeby wrócił na porzucone stanowisko , które jeszcze może zająć , gdyż kontrakt ze Szlangbaumem nie podpisany . +Niektórzy w tak smutnych barwach przedstawiali swoje położenie , nawet płakali , że Wokulski doznał wzruszenia . +Lecz zarazem odkrył w sobie taką obojętność , taki brak dla cudzej niedoli , że sam się zadziwił . +„ Coś we mnie umarło ! … ” myślał i odprawił interesantów z niczym . +Potem przyszła druga fala odwiedzających , którzy pod pozorem podziękowania mu za oddane usługi chcieli zaspokoić ciekawość i , jak wygląda ten niegdyś silny człowiek , o którym teraz mówiono , że całkiem zniedołężniał ? +Ci już nie prosili go , ażeby wszedł znowu do spółki , tylko wychwalali minioną działalność i mówili , że nieprędko znajdzie się działacz podobny do niego . +Trzecia fala gości odwiedzała Wokulskiego nie wiadomo po co . Bo nawet już nie mówili komplimentów , ale coraz częściej wspominali o Szlangbaumie , jego energii i zdolnościach . +Z gromady wizytujących wyróżnił się furman Wysocki . Przyszedł pożegnać się ze swoim dawnym chlebodawcą ; chciał nawet powiedzieć , lecz nagle rozpłakał się , ucałował go w obie ręce i wybiegł z pokoju . +Mniej więcej to samo powtarzało się w listach … W jednych znajomi i nieznajomi zaklinali go , ażeby nie cofał się od interesów , ustąpienie jego bowiem będzie klęską dla kraju . Inni chwalili jego minioną działalność lub żałowali go ; jeszcze inni radzili mu połączyć ze Szlangbaumem , jako z człowiekiem bardzo zdolnym i myślącym o dobru ogółu . Za to w anonimach wymyślano mu bez miłosierdzia , że zgubiwszy rok temu przemysł krajowy przez sprowadzanie obcych wyrobów , dziś zgubił handel sprzedawszy go Żydom . Nawet wymieniano sumę . +Wokulski całkiem spokojnie rozmyślał nad tymi rzeczami . Zdawało mu się , że już jest zmarłym człowiekiem , który patrzy na własny pogrzeb . Widział tych , co żałowali go , co go chwalili , co mu złorzeczyli ; widział swego następcę , do którego dziś zaczęły zwracać się sympatie ogółu , a nareszcie zrozumiał , że jest zapomniany i nikomu niepotrzebny Był podobny do rzuconego w wodę kamienia , nad którym w pierwszej chwili powstaje wir i zamęt , a później tylko rozbiegają się fale coraz mniejsze , coraz mniejsze … I w końcu nad miejscem , gdzie upadł , tworzy się gładkie zwierciadło wody , gdzie znowu przebiegają fale , lecz zrodzone już w innych punktach wywołane przez kogo innego . +„ No , ale co dalej ? … — mówił do siebie . — nikim nie żyję … nic nie robię … cóż dalej ? … ” +Przypomniał sobie , że Szuman radził mu upatrzyć jakiś cel w życiu . Rada dobra , ale … jak ją wykonać , kiedy on sam czuł żadnego pragnienia , nie miał sił ani ochoty ? … Był jak zeschły liść , który tam pójdzie , gdzie nim wiatr rzuci . +„ Kiedyś przeczuwałem ten stan — myślał — ale dziś , że nie miałem o nim pojęcia … ” +Pewnego dnia usłyszał w przedpokoju głośny spór . Wyjrzał i Węgiełka , którego lokaj nie chciał puścić do pokoju . +— Ach , to ty ! — rzekł Wokulski — Chodźże no … Co u was słychać ? +Węgiełek z początku przypatrywał mu się z miną niespokojną stopniowo jednak ożywił się i nabrał otuchy . +— Mówili — rzekł z uśmiechem — że wielmożny pan już na ostatnich nogach , ale widzę , łgali Zmizerniał pan , bo zmizerniał , ale na księżą oborę to już żadnym sposobem pan nie patrzy … +— Co słychać ? powtórzył Wokulski . +Węgiełek szeroko opowiedział mu , że już ma dom , lepszy od tamtego , co się spalił , i że mnóstwo roboty . Dlatego właśnie przyjechał do Warszawy , ażeby kupić materiały i zabrać choćby ze dwu pomocników . +— Fabrykę mógłbym założyć , mówię wielmożnemu ! … — zakończył Węgiełek . +Wokulski słuchał go milcząc Nagle zapytał : +— A z jesteś szczęśliwy ? +Cień przeleciał po Węgiełka . +— Dobra kobieta , wielmożny panie , ale … Wreszcie przed panem powiem jak przed Bogiem … Trochę nam już nie … Zawsze to prawda , że czego oczy nie widzą , tego sercu nie żal ; ale jak raz zobaczą … +— Co to znaczy ! — zdziwił się Wokulski . +— Ot , nic . Wiem przecie , kogo wziąłem , alem był spokojny , bo kobieta dobra , cicha , pracowita i przywiązana do mnie ten pies . No , ale co z tego ? … Dopótym był spokojny , dopókim nie zobaczył jej dawnego gacha czy jak tam … +— W Zasławiu , panie — ciągnął Węgiełek . — Jednej niedzieli poszliśmy z Marysią na zamek ; chciałem jej pokazać ten potok , gdzie zginął kowal , i ten , co na nim wielmożny pan kazał mi wyciąć napis . Wtem patrzę , jest powóz pana barona Dalskiego , co ożenił się z wnuczką nieboszczki pani Zasławskiej … +Dobra to była pani , niech Bóg da wieczne odpocznienie ! … +— Znasz barona ? spytał Wokulski . +— Ojej ! — odparł Węgiełek — przecie pan baron gospodaruje teraz dobrami po nieboszczce , dopóki się tam coś nie zrobi A ja już za jego rządów wyklejałem pokoje i poprawiałem okna . Znam go ! … rzetelny pan i hojny … +— Więc mówię wielmożnemu panu , stoimy w zamku z Marysią i patrzymy na potok , aż ci jeden raz włażą między gruzy : pani baronowa , niby wnuczka nieboszczki , i ten psubrat Starszczak … +Wokulski rzucił się krześle . +— Kto ? — szepnął . +— Ten pan Starski , także wnuk po nieboszczce pani Zasławskiej , co się podlizywał jej za życia , teraz chce zwalić testament , bo mówi , że babka przed śmiercią zwariowała … Taki to on ! +Odpoczął i dalej : +— Wzięli się z panią baronową pod ręce , patrzyli na nasz kamień , ale więcej gadali ze sobą i chichotali . Starszczak ogląda się . Zobaczył moją żonę i roześmiał się do niej nieznacznie , a ona tak zbielała jak chusta … +„ Co ci to , Maryś ? … ” — mówię . A ona : „ Nic mi … ” A tymczasem pani baronowa i ten bisurman zbiegli z górki zamkowej i poszli między leszczynę . „ Co ci to ? … — mówię jeszcze do Marysi . — Ino mi gadaj prawdę , bom zmiarkował , że się z tym cholerą znasz … ” A ona siadła na ziemi i w płacz : „ Żeby go Bóg skarał ! — mówi — przecie on najpierwszy mnie zgubił … ” +Wokulski przymknął oczy , zirytowanym głosem opowiadał : +— Jakem to usłyszał , wielmożny panie , myślałem , że polecę za nim i choć przy pani baronowej , nogami go zabiję na miejscu . Taki mnie żal zdjął . Ale wnet przyszło mi do głowy : „ Po cóżeś się , durny , z nią ożenił ? Wiedziałeś przecie , co za jedna … ” I w tym momencie serce mi zemdlało , żem się nawet bał zejść z górki , a na żonę wcalem nie spojrzał . Ona mówi : „ Gniewasz się ? … ” A ja : „ Pewnieście tu spotykali ? … ” „ Bogiem się świadczę — ona odpowiada — żem go tylko wtedy widziała … ” „ I dobrzeście się sobie przypatrzyli ! … — ja mówię . — Bodajem był pierwej oślepł , nimem na cię spojrzał ; bodajem zdechł , niżem się z tobą poznał … ” A ona pyta się z płaczem : „ Za co się gniewasz ? … ” Ja jej wtedy powiedziałem , pierwszy i ostatni raz : „ Świnia jesteś , i tyle … ” — bom już nie mógł wytrzymać . +Wtem patrzę , leci sam pan baron , zakaszlany , aż posiniał , i pyta : „ Nie widziałeś , Węgiełek , mojej żony ? … ” Mnie coś wtedy do łba strzeliło , żem mu odpowiedział : „ Widziałem jaśnie panie , poszła w krzaki z panem Starskim . Już mu zabrakło pieniędzy na kupowanie dziewcząt , to teraz chwyta się mężatek … ” No , jak on na mnie wtedy spojrzał , choć i pan baron ! … +Węgiełek ukradkiem oczy . +— Ot , takie jest moje życie , wielmożny panie . Byłem spokojny , dopókim nie zobaczył jednego gacha ; ale teraz na kogo spojrzę , wydaje mi się , że i on mój szwagier … A od żony , choć jej o tym nie gadam , to tak mnie odpycha … tak mnie odpycha , jakby co między mną i nią stało … Nawet pocałować jej nie po dawnemu i żeby nie święta przysięga , to mówię panu , już bym porzucił dom i leciał gdzie na cztery strony … A wszystko tylko z tego idzie , żem do niej przywiązany . Bo żebym ja jej nie lubił , to co mi tam ! … Gospodyni staranna , dobrze gotuje , pięknie szyje i w domu cichutka jak pajęczyna . Niechby tam miała gachów . +Ale żem ją lubił , więc przez to taki mam żal złość , że się we mnie wszystko pali na popiół … +Węgiełek drżał gniewu . +— Z początku , wielmożny panie , jakeśmy się pobrali , tom ino wyglądał dzieci . Ale dziś to mnie strach bierze , ażebym zamiast mojego dziecka nie zobaczył gachowego . przecie wiadomo , że jak wyżlica ma raz szczenięta z kundlem , to później żebyś jej dawał wyżły najlepsze , zawsze się odezwie kundel w pomiocie , widać przez zapatrzenie … +— Muszę wyjść — rzekł nagle Wokulski — więc bądź … A przed wyjazdem wstąp jeszcze do mnie … +Węgiełek pożegnał go bardzo serdecznie , przedpokoju zaś rzekł do lokaja : +— Coś waszemu panu dolega … Zrazu tom myślał , że zdrów , choć źle wygląda ale on , widać , nietęgi … Niech się wami Pan Bóg opiekuje ! … +— A widzisz , mówiłem ci , żebyś tam nie właził i nie gadał — odparł pochmurnie lokaj wypychając go do sieni . +Po odejściu Węgiełka Wokulski w głęboką zadumę . +„ Stali naprzeciw mego kamienia i śmieli się ! … — . — Nawet kamień musiał zbezcześcić , niewinny kamień . ” +Przez chwilę zdawało mu się , że znalazł nowy cel , chodziło tylko o wybór : czy wypalić w łeb Starskiemu wymieniwszy mu pierwej osób , którym zrujnował szczęście , czyli też — zostawić go przy życiu , lecz doprowadzić do ostatecznej nędzy i upodlenia ? … +Ale wnet przyszedł rozmysł i wydało mu się rzeczą dziecinną , a nawet niesmaczną , on miał poświęcać majątek , pracę i spokojność dla zemsty nad tego rodzaju człowiekiem . +„ Wolałbym zastanawiać się nad tępieniem myszy polnych albo karaluchów , bo one są rzeczywistą klęską , a taki Starski … licho wie , co to jest … Zresztą niepodobna , ażeby człowiek tak ograniczony mógł być wyłączną przyczyną tylu nieszczęść . On jest tylko iskrą , która podpala już gotowe materiały … ” +Położył się na i myślał : +„ Mnie urządził — dlaczego ? … Miał wspólniczkę najzupełniej godną siebie , no i drugą wspólniczkę : moją głupotę . Jak można było od razu nie poznać się na tej kobiecie i zrobić ją bożyszczem dlatego tylko , że pozowała na istotę wyższą ? … Urządził też Dalskiego , ale kto winien Dalskiemu , że oszalał na starość dla osoby , której wartość moralna leżała jak na półmisku … Przyczyną klęsk świata nie są ani im podobni , ale przede wszystkim głupota ich ofiar . A znowu ani Starski , ani panna Izabela , ani pani Ewelina nie spadli z księżyca , tylko wyhodowali się w pewnej sferze , epoce i wśród pewnych pojęć . Oni są jak wysypka , która sama przez się nie stanowi choroby , ale jest objawem zakażenia społecznych soków . Co się tu mścić nad nimi , po co ich tępić … ” +Tego wieczora Wokulski pierwszy raz wyszedł na ulicę i przekonał się , jak jest osłabiony . Kręciło mu się w głowie od turkotu dorożek i ruchu przechodniów , i po prostu bał się zbyt daleko odchodzić mieszkania . Zdawało mu się , że nie dojdzie do Nowego Światu , że nie trafi z powrotem albo że mimo woli zrobi jakiś śmieszny skandal . Nade wszystko zaś lękał się spotkania znajomej twarzy . +Wrócił zmęczony i wzburzony , tej nocy spał dobrze . +W tydzień po odwiedzinach Węgiełka wpadł Ochocki . Zmężniał opalił się i wyglądał na młodego szlachcica . +— A pan skąd ? zapytał go Wokulski . +— Prosto z Zasławka , gdzie siedzę prawie od dwu miesięcy — odparł Ochocki . A niechże ich w końcu diabli wezmą , w jakie wpadłem awantury ! … +— Ja , ja , panie , i w dodatku winy . Włosy panu powstaną na głowie ! … +Zapalił papierosa prawił : +— Nie wiem , czyś pan słyszał , że nieboszczka prezesowa , oprócz drobnej części , cały swój majątek zapisała na cele dobroczynne . Szpitale , domy podrzutków , szkółki , sklepy wiejskie et caetera … A książę , Dalski i ja należymy do grona wykonawców jej woli … Bardzo dobrze ! … Już zaczynamy wykonywać , a raczej starać się o zatwierdzenie testamentu , gdy wtem będzie z miesiąc ) wraca z Krakowa Starski i oświadcza nam , że w imieniu pokrzywdzonej rodziny wytoczy proces o zwalenie testamentu . Naturalnie , książę ani ja nie chcemy o tym słyszeć ; ale baron , którego podburzyła żona , zbuntowana przez Starskiego , otóż baron zaczyna mięknąć … Nawet z tej racji przemówiliśmy się parę razy , a książę wprost zerwał z nim stosunki … +Tymczasem co się dzieje — mówił Ochocki zniżając głos . — Pewnej niedzieli baron z żoną i ze Starskim pojechali do Zasławia na spacer . Co tam zaszło ? … nie wiem , dość , że rezultat jest następujący . Baron jak najenergicznej oświadczył , że testamentu obalić nie pozwoli , ale to jeszcze nic … Bo tenże baron stanowczo rozwodzi się ze swoją ubóstwianą małżonką ( słyszałeś pan ? … ) . Ale i to jeszcze nic : gdyż baron przed dziesięcioma dniami strzelał się Starskim i dostał kulą po wierzchu żeber … Mówię panu , jakby mu kto hakiem rozdarł skórę od prawej do lewej strony piersi … Zły stary , wrzeszczy , wymyśla , gorączkuje , ale żonie kazał natychmiast wyjechać do familii i jestem pewny , że jej nie przyjmie … To twarda sztuka ! … A tak się bestia zawziął , że na łożu boleści kazał felczerowi , ażeby mu , na złość żonie , ufarbował łeb i zarost i dziś wygląda na dwudziestoletniego trupa . +— Z panią dobrze zrobił — — ale ufarbował się niepotrzebnie . +— No i po żebrach dostał niepotrzebnie — wtrącił Ochocki . — A niewiele brakowało , ażeby mózgownicę Starskiemu ! … Kule zawsze ślepe . Mówię panu , żem przechorował ten wypadek . +— I gdzież teraz jest ten ? — spytał Wokulski . +— Starski ? … Dmuchnął za granicę , i nie tyle przed impertynencjami , które go zaczęły spotykać , przed wierzycielami . Panie ! co to za majster … Przecież on ma ze sto tysięcy rubli długów . +Nastało długie milczenie . Wokulski siedział tyłem do okna spuszczoną głową . Ochocki cicho pogwizdując rozmyślał . +Nagle ocknął się i zaczął jakby do siebie : +— Co to za dziwna plątanina — życie ludzkie ! Kto by się spodziewał , że cymbał Starski może zrobić tyle dobrego … I właśnie z racji , że jest cymbałem … +Wokulski podniósł głowę i spojrzał na Ochockiego . +— Prawda , że dziwne ? … — ciągnął Ochocki — a przecież tak jest . Gdyby Starski był człowiekiem przyzwoitym i nie awanturował się z młodą panią baronową , Dalski niezawodnie poparłby jego pretensje do testamentu , ba ! dałby mu nawet pieniędzy na , gdyż zyskałaby na tym i jego żona . Ale że Starski jest cymbał , więc naraził się baronowi i … uratował zapisy . Tym sposobem nawet nie urodzone jeszcze pokolenia chłopów zasławskich powinny błogosławić Starskiego za to , że umizgał się do baronowej … +— Paradoks ! … wtrącił Wokulski . +— Paradoks ! … To są przecie fakta . A cóż pan sądzisz , czy Starski nie ma zasługi , że uwolnił barona od takiej żony ? … Mówiąc między nami , to żaba , nie kobieta . Myślała tylko o strojach , zabawach i kokietowaniu , ja nawet nie wiem , czy ona co kiedy czytała , czy na co patrzyła uwagą … Istny kawał mięsa przy kości , który udawał , że ma duszę , a miał zaledwie żołądek … Pan jej nie znałeś , pan nie wyobrażasz sobie , co to jest za automat i jak tam pod wszelkimi pozorami człowieczeństwa nie było nic ludzkiego … Że baron nareszcie poznał się na niej , toż to jakby wygrał wielki los … +— Boże miłosierny ! szepnął Wokulski . +— Co pan mówi — zapytał Ochocki . +— Ale ocalenie zapisów nieboszczki prezesowej i uwolnienie barona takiej żony to dopiero cząstka zasług Starskiego … +Wokulski przeciągnął się krześle . +— Bo wyobraź pan sobie , że ten cymbał swoimi umizgami może przyczynić się do faktu rzeczywiście doniosłego — mówił Ochocki . — Rzecz jest taka . Ja nieraz napomykałem Dalskiemu ( i zresztą wszystkim , którzy mają pieniądze ) , że warto by założyć w Warszawie gabinet doświadczalny do technologii chemicznej i mechanicznej . Bo pojmujesz pan , u nas nie ma wynalazków przede wszystkim dlatego , że nie ma ich gdzie robić … Naturalnie , baron słuchał moich wywodów jednym uchem , a drugim je wypuszczał . Coś mu z tego jednak ugrzęzło w mózgu , bo dziś , kiedy Starski połaskotał go po sercu i po żebrach , mój baron , rozmyślając nad sposobami wydziedziczenia żony , gadał ze mną po całych dniach o pracowni technologicznej . A na się to zda ? … A czy ludzie istotnie zrobią się mądrzejsi i lepsi , gdyby im ufundować pracownię ? … A ile by kosztowała i czy ja podjąłbym się urządzenia podobnej instytucji ? … Kiedym zaś wyjeżdżał , rzeczy tak stanęły , że baron wezwał do siebie rejenta i spisali jakiś akt , który , o ile mogę wnosić z półsłówek , dotyczy właśnie pracowni . Zresztą Dalski prosił mnie , ażeby mu wskazać facetów zdolnych do dyrygowania tym interesem . No i patrz pan , czy to nie ironia losu , ażeby takie zero jak Starski , taki gatunek publicznego mężczyzny na pociechę nudzących się mężatek , ażeby ten frant był zarodkiem technologicznej pracowni ! … I niechże mi teraz dowodzą , że na świecie jest coś niepotrzebnego . +Wokulski otarł pot z twarzy , która białej chustce wydawała się prawie popielatą . +— Ale może ja pana męczę … — zapytał Ochocki . +— Owszem , niech pan mówi … Chociaż … zdaje mi się , że trochę przecenia zasługi tego … pana , a już całkiem zapomina pan … +— O ? … +— O tym , że pracownia technologiczna wyrośnie z cierpień , z gruzów ludzkiego szczęścia . I nawet nie pan sobie pytania , jaką drogę przeszedł baron od miłości dla swojej żony do … pracowni technologicznej ! … +— A cóż mnie to obchodzi ! — zawołał Ochocki wyrzucając rękoma . — Kupić społeczny za cierpienia , choćby najokropniejsze , jednostki , to dalibóg ! tanie kupno … +— A czy pan przynajmniej wiesz , jakie cierpienia jednostek ? — spytał Wokulski . +— Wiem ! wiem ! … Wyrywali mi przecież bez paznokieć u nogi i jeszcze u wielkiego palca … +— Paznokieć ? — powtórzył w zamyśleniu Wokulski . — A czy pan zna ten dawny aforyzm : „ Niekiedy duch ludzki rozdziera się i z samym sobą ? … ” Kto wie , czy to nie gorsze od wyrywania paznokcia , a może od zdarcia całej skóry ? +— Iii … to jakaś niemęska dolegliwość ! — odparł krzywiąc się Ochocki — To może kobiety doświadczają czegoś podobnego przy porodach … Ale mężczyzna … +Wokulski roześmiał głośno . +— Śmiejesz się pan ze mnie … — ofuknął Ochocki . +— Nie , tylko z barona … A dlaczego nie podjąłeś się zorganizować pracowni technologicznej ? +— Dajże mi pan spokój ! Wolę pojechać do gotowej pracowni , a nie dopiero tworzyć nową , z której bym nie doczekał owoców i sam zmarniał . Na to trzeba mieć zdolności administracyjne i pedagogiczne , a już bynajmniej nie myśleć o machinach latających … +— Więc ? … spytał Wokulski . +— Jakie więc ? … Bylem odebrał mój kapitalik , jaki jeszcze mam na hipotece , a o który od trzech lat nie mogę się , zmykam za granicę i na serio biorę się do roboty . Tutaj można nie tylko rozpróżniaczyć się , ale zgłupieć i skwaśnieć … +— Pracować można . +— Facecje ! … — odparł Ochocki . — Bo nawet , pominąwszy brak pracowni , tu przede wszystkim nie ma naukowego klimatu . Tu jest miasto karierowiczów , między którymi istotny badacz uchodzi za gbura albo wariata . Ludzie uczą się nie dla wiedzy , ale dla posady ; a posadę i rozgłos zdobywają przez stosunki , przez baby , przez rauty , czy ja wiem wreszcie przez co ! … Skąpałem się w tej sadzawce . Znam prawdziwie uczonych , nawet ludzi z geniuszem , którzy nagle zatrzymani w swym rozwoju wzięli się do dawania lekcyj albo do pisania artykułów popularnych , których nikt nie czyta , a choćby czytał , nie rozumie . Rozmawiałem z wielkimi przemysłowcami myśląc , że ich do popierania nauki , choćby dla praktycznych wynalazków . I wiesz pan , com poznał ? … Oto oni mają takie wyobrażenie o nauce jak gęsi o logarytmach . A wiesz pan , jakie wynalazki zainteresowałyby ich ? … Tylko dwa : jeden , który by wpłynął na zwiększenie dywidend , a drugi , który by nauczył ich pisać takie kontrakty obstalunkowe , żeby na nich można było okpić kundmana bądź na cenie , bądź na towarze . Przecież oni , dopóki myśleli , że pan zrobisz szwindel na tej spółce do handlu z cesarstwem , nazywali pana geniuszem ; a dziś mówią , że pan masz rozmiękczenie mózgu , ponieważ dałeś swoim wspólnikom o trzy procent więcej , aniżeli obiecałeś . +— Wiem o tym odparł Wokulski . +— No , więc spróbujże pan między takimi ludźmi pracować dla nauki . Zdechniesz z głodu albo zidiociejesz ! … Ale za to jeżeli będziesz pan umiał tańczyć , grać na jakim instrumencie , występować w teatrze amatorskim , a nade wszystko bawić damy , aaa … to zrobisz pan karierę . Natychmiast ogłoszą pana za znakomitość i takie stanowisko , na którym dochody dziesięć razy przeniosą wartość pańskiej pracy . Rauty i damy , damy i rauty ! … A ponieważ ja nie jestem lokajem , ażebym miał fatygować się na rautach , a damy uważam za bardzo pożyteczne , ale tylko do rodzenia dzieci , więc umknę stąd , chociażby do Zurychu . +— A do Geista nie pojechałbyś ? — spytał Wokulski . +— Tam trzeba setek tysięcy rubli , których ja nie mam — odparł . — Zresztą , choćbym je miał , pierwej przekonać się , co to jest naprawdę ? … Bo owe zmniejszanie ciężaru gatunkowego ciał wygląda mi na bajkę . +— Przecież pokazywałem panu — rzekł Wokulski . +— Aha , prawda … Niech no ją pokaże ! … — zawołał Ochocki . +Wokulskiemu wystąpił na twarz chorobliwy i szybko zniknął . +— Już jej nie mam ! — rzekł stłumionym głosem . +— Cóż się z nią stało — zdziwił się Ochocki . +— Mniejsza ! … Przypuść pan , że upadła gdzieś w kanał Ale czy do Geista pojechałbyś pan mając na przykład pieniądze ? … +— Owszem , pojechałbym , ale najpierwej dla sprawdzenia faktu . Bo to , co ja wiem o chemicznych , wybacz pan , ale nie godzi się z teorią zmienności ciężarów gatunkowych poza pewną granicą . +Obaj umilkli , a wkrótce Ochocki opuścił Wokulskiego . Ochockiego zbudziła w Wokulskim nowy prąd myśli . +Poczuł nie tylko chęć , ale żądzę przypomnienia sobie doświadczeń chemicznych i tego samego dnia na miasto , ażeby kupić retort , rurek , epruwetek tudzież rozmaitych preparatów . +Pod wpływem tej myśli wyszedł śmiało na ulicę , nawet wsiadł w dorożkę ; na ludzi patrzył obojętnie i nie doznawał przykrości widząc że jedni ciekawie przypatrują mu się , inni go nie poznają , a inni nawet uśmiechają się złośliwie na jego widok . +Ale już w magazynie szkieł , a jeszcze bardziej w składzie materiałów aptecznych przyszło mu na myśl , jak dalece osłabła w nim nie energia , ale wprost ludzka samodzielność , jeżeli rozmowa z Ochockim przypomniała mu chemię , którą nie zajmował się od kilku lat ! … +„ Wszystko jedno — mruknął — mi to czas zapełni . ” +Na drugi dzień zakupił wagę precyzyjną i kilka bardziej skomplikowanych narzędzi i się do roboty jak uczeń , który dopiero zaczyna studia . +Na początek otrzymał wodór , co przypomniało mu czasy akademickie , kiedy to wyrabiało się wodór we flaszce owiniętej ręcznikiem , przy pomocy puszek od szuwaksu . Jakie to szczęśliwe czasy ! … Potem przyszły mu na myśl balony jego pomysłu , a potem Geist , który utrzymywał , że chemia związków wodoru zmieni dzieje ludzkości … +„ No , a gdybym tak ja za parę lat trafił na ów metal , którego Geist poszukuje ? — rzekł do siebie . — Geist twierdzi , że odkrycie od wypróbowania kilku tysięcy kombinacji ; jest to więc loteria , a ja mam szczęście … Gdybym zaś znalazł taki metal , co wówczas powiedziałaby panna Izabela ? … ” +Gniew zakipiał w nim to wspomnienie . +„ Ach — szepnął — chciałbym być sławnym i potężnym ażebym mógł jej dowieść , jak nią gardzę … ” +Potem przyszło mu na myśl , że pogarda nie objawia się ani gniewem ani chęcią upokorzenia kogoś , i znowu zabrał się do roboty . +Elementarne doświadczenia z wodorem sprawiały mu najwięcej , toteż powtarzał je najczęściej . +Jednego dnia zrobił sobie harmonijkę fizyczną i tak głośno na niej wygrywał , że nazajutrz odwiedził go sam domu zapytując z całą uprzejmością , czy nie zgodziłby się na odstąpienie swojego mieszkania od kwartału ? +— A ma pan kandydata — spytał Wokulski . +— To jest … tak jakby … mam — odpowiedział zakłopotany gospodarz . +— W takim odstąpię . +Gospodarz trochę się zdziwił gotowości Wokulskiego , ale go bardzo zadowolony . Wokulski śmiał się . +„ Oczywiście — myślał — uważa mnie za bzika albo za bankruta … Tym lepiej … Prawdę bowiem powiedziawszy , mogę doskonale mieszkać w dwu pokojach zamiast ośmiu . ” +Potem przychodziły chwile , że nie wiadomo dlaczego żałował pośpiechu w mieszkania . Ale wówczas przypomniał sobie barona i Węgiełka . +„ Baron — mówił — rozwodzi się z żoną , która romansowała z innym ; Węgiełek stracił serce do swojej dlatego , że na własne oczy zobaczył jednego z jej gachów … Cóż bym więc ja powinien zrobić ? … ” +I znowu zabierał się do analiz , z widząc , że nie bardzo stracił wprawę . +Zajęcia te wybornie go pochłaniały . Niekiedy przez kilka godzin z rzędu nie myślał o pannie Izabeli , a wtedy czuł , że zmęczony mózg naprawdę wypoczywa . Nawet przygasła w nim obawa ludzi i ulic , i zaczął coraz częściej wychodzić na miasto . +Jednego dnia pojechał aż do Łazienek ; zrobił więcej , gdyż spojrzał w aleję , po której niegdyś spacerował z panną Izabelą . Wtem zwabione przez kogoś łabędzie rozpuściły skrzydła i uderzając nimi o wodę przyleciały brzegu . Zwykły ten widok straszne zrobił wrażenie na Wokulskim : przypomniał mu odjazd panny Izabeli z Zasławka … Jak szalony uciekł z parku , wpadł do dorożki i z zamkniętymi oczyma zajechał do domu . +Tego dnia nie zajmował się niczym , w nocy miał dziwny sen . +Śniło mu się , że stanęła przed nim panna Izabela i ze łzami w oczach zapytywała go : czemu ją porzucił ? … owa podróż do Skierniewic , rozmowa ze Starskim i jego umizgi były tylko snem . Wszakże jemu się to tylko śniło … +Wokulski zerwał się z i zapalił światło . +„ Co tu jest snem ? … — pytał się . — podróż do Skierniewic , czy jej żal i wyrzuty ? … ” +Do rana nie mógł zasnąć , trapiły kwestie i wątpliwości największej wagi . +„ Czy osoby , siedzące w słabo oświetlonym wagonie , mogły odbić się w szybie — myślał — i czy to , co widziałem wówczas , nie było halucynacją ? … Czy posiadam w tym stopniu język angielski , ażebym nie mógł przesłyszeć się do znaczenia niektórych wyrazów ? … Jak ja wyglądam wobec niej , jeżelim zrobił tak straszny afront bez powodu ? … Przecież kuzyni , i jeszcze znający się od dziecka , mogą prowadzić nawet dość drastyczne rozmowy nie zdradzając niczyjego zaufania ? … +Co ja zrobiłem , nieszczęśliwy , jeżelim się omylił tylko pod wpływem nieusprawiedliwionej zazdrości ! … Wszakże ten Starski kochał w baronowej , panna Izabela wiedziała o tym i już chyba nie miałaby wstydu romansując z cudzym kochankiem … ” +Potem przypomniał sobie swoje życie obecne , tak puste , tak okropnie puste ! … Zerwał z dotychczasowymi zajęciami , zerwał z ludźmi i już nie miał przed sobą nic , no — nic . Co dalej pocznie ? … Czy czytać fantastyczne książki ? Czy robić bezcelowe doświadczenia ? Czy jechać gdzie ? Czy ożenić się ze Stawską ? … Ależ cokolwiek z tego wybierze , gdziekolwiek pójdzie , nigdy nie pozbędzie się ani żalu , ani uczucia samotności ! +„ No , a baron ? … — rzekł do siebie . — Ożenił się ze swoją panną Eweliną i co … Myśli dziś o założeniu pracowni technologicznej , on , który może nawet nie rozumie , co znaczy technologia … ” +Dzień i kąpiel pod prysznicem nadała inny kierunek myślom Wokulskiego . +„ Mam , co najmniej , trzydzieści do czterdziestu tysięcy rubli rocznie ; wydam na siebie dwa do trzech tysięcy , cóż zrobię z resztą , co z majątkiem , który mnie wprost przytłacza ? … taką sumę mógłbym ustalić byt tysiącowi rodzin ; ale co mi z tego , jeżeli jedne z nich będą nieszczęśliwymi jak Węgiełek , a inne odwdzięczą mi się tak jak dróżnik Wysocki ? … ” +Znowu przypomniał sobie Geista i jego tajemniczy warsztat , w którym wykluwał się zarodek nowej cywilizacji . Tam włożony majątek i praca opłaciłaby się milion milionów razy . Tam był i cel kolosalny , sposób zapełnienia czasu , a w perspektywie sława i potęga , jakiej nie widziano na świecie … Pancerniki unoszące się w powietrzu ! … czy mogło być coś niezmierniejszego w skutkach ? … +„ A jeżeli nie ja znajdę ów metal , tylko ktoś inny co jest bardzo prawdopodobne ? … ” — pytał sam siebie . +„ No to i cóż ? — odpowiadał . — W najgorszym razie należałbym do tych kilku , którzy wynalazek posunęli naprzód . Taka sprawa warta przecie ofiary bezużytecznego majątku i bezcelowego życia . Więc lepiej tu zmarnować się w czterech ścianach albo zgłupieć przy preferansie aniżeli tam sięgać po bezprzykładną chwałę ? … ” +Stopniowo w duszy Wokulskiego coraz wyraźniej począł zarysowywać się jakiś zamiar ; lecz im dokładniej pojmował go , im więcej w nim zalet , tym lepiej czuł , że do wykonania brakuje mu energii , a nawet pobudki . +Wola jego była zupełnie sparaliżowana ; ocucić ją mogło tylko silne wstrząśnienie . Tymczasem nie przychodziło , a codzienny bieg wypadków pogrążał Wokulskiego w coraz głębszej apatii . +„ Już nie ginę , ale ” — mówił do siebie . +Rzecki , który odwiedzał go coraz rzadziej patrzył na niego z przerażeniem . +— Źle robisz , Stachu — odzywał się nieraz . — Źle źle , źle ! … Lepiej nie żyć aniżeli tak żyć … +Pewnego dnia służący oddał Wokulskiemu zaadresowany kobiecą ręką . +Otworzył go przeczytał : +„ Muszę się z panem widzieć , dziś o trzeciej po południu . +„ Czego ona może chcieć ode mnie … ” — zapytał zdumiony . +Ale przed pojechał . +Punkt o trzeciej Wokulski znalazł się w przedpokoju Wąsowskiej . Lokaj , nawet nie pytając , jest , otworzył drzwi do salonu , po którym szybkimi krokami spacerowała piękna wdowa . +Była w ciemnej sukni , doskonale uwydatniającej jej posągową figurę ; rude włosy , jak zwykle , zebrane w ogromny węzeł , ale zamiast szpilki tkwił w nich wąski sztylecik ze złotą rękojeścią . +Na jej widok ogarnęło Wokulskiego osobliwe uczucie radości i rozrzewnienia podbiegł do niej i gorąco ucałował jej rękę . +— Nie powinna bym mówić z panem ! — rzekła pani Wąsowska wydzierając mu rękę . +— W takim razie po cóż mnie pani wezwała ? — odparł zdziwiony Zdawało mu się , że go na wstępie oblano zimną wodą . +— Niech siada . +Wokulski siadł milcząc ; pani wciąż chodziła po salonie . +— Doskonale się pan popisuje , nie ma co mówić ! … — zaczęła po chwili wzburzonym głosem . — Naraził pan osobę z towarzystwa na plotki , jej ojca na chorobę , całą rodzinę na przykrości … Zamyka się pan po miesięcy w domu , robi pan zawód kilkunastu ludziom , którzy mu nieograniczenie ufali , a potem nawet poczciwy książę wszystkie pańskie dziwactwa nazywa „ przyczynkiem do działalności kobiet … ” Winszuję panu … Gdybyż to jeszcze zrobił jaki student … +Nagle umilkła … Wokulski strasznie zmieniony . +— Ach , cóż znowu , przecież mi pan chyba nie zemdlejesz … — rzekła przestraszona . — Dam panu wody albo wina … +— Dziękuję pani — odparł . Jego twarz bardzo szybko odzyskała naturalną barwę spokojny wyraz . — Widzi pani , że naprawdę nie jestem zdrów . +Pani Wąsowska zaczęła mu pilnie przypatrywać . +— Tak — mówiła — trochę pan zeszczuplał , ale z tą brodą jest wcale nieźle . Nie powinien pan jej golić … Wygląda pan interesująco … +Wokulski rumienił się jak dzieciak . Słuchał pani Wąsowskiej i dziwił czując , że jest wobec niej nieśmiały , prawie zawstydzony . +„ Co się ze mną ? ” — pomyślał . +— W każdym razie powinien pan zaraz wyjechać na wieś — ciągnęła dalej . — Kto słyszał siedzieć w mieście na początku sierpnia ? … O , basta , mój panie ! … Pojutrze zabieram pana do siebie , inaczej cień nieboszczki prezesowej nie dałby mi spokoju … Od dzisiejszego dnia przychodzi pan do mnie na obiady i kolacje ; po obiedzie jedziemy na spacer , a pojutrze … bądź zdrowa , Warszawo ! … Dosyć tego … +Wokulski był tak zahukany , że nie umiał zdobyć się na odpowiedź . Nie wiedział co zrobić z rękoma , i czuł , że na twarz biją mu ognie . +Zadzwoniła . lokaj . +— Proszę podać wina — rzekła pani Wąsowska . — Wiesz tego maślacza … Panie Wokulski , niech pan zapali papierosa . +Wokulski natychmiast zapalił papierosa modląc się w duszy , żeby mógł zapanować nad drżeniem . Lokaj przyniósł wino i dwa kieliszki ; pani Wąsowska nalała oba . +— Pij pan rzekła . +— O tak , to lubię ! … Za pańskie zdrowie ! dodała pijąc . — A teraz musi pan wypić za moje … +Wokulski wypił kieliszek . +— A teraz wypije pan za spełnienie moich … Proszę … proszę … tylko natychmiast … +— Za pozwoleniem pani — odparł — ja nie chcę upić się . +— Więc pan nie mi spełnienia zamiarów ? +— Owszem , ale je pierwej poznać . +— Doprawdy ? … — zawołała pani Wąsowska . — A coś zupełnie nowego … Dobrze , niech pan nie pije . +Zaczęła patrzeć w okno uderzając nogą w podłogę . Wokulski zamyślił . Milczenie trwało parę minut , nareszcie przerwała je pani . +— Słyszałeś pan , co zrobił baron ? Jak się to panu podoba ? … +— Dobrze zrobił — odparł już zupełnie spokojnym tonem . +Pani Wąsowska zerwała z fotelu . +— Co ? ! … — zawołała . — Pan bronisz człowieka , który okrył hańbą kobietę … Brutala , egoistę , który dla dogodzenia zemście nie cofnął się przed najniższymi środkami … +— Cóż zrobił ? +— Ach , więc pan nic nie wiesz … Wyobraź pan sobie , że zażądał z żoną i ażeby skandal zrobić jeszcze głośniejszym , strzelał się ze Starskim … +— To prawda — rzekł Wokulski po namyśle . — Bo przecież , nie nikomu , mógł był tylko sobie w łeb strzelić zapisawszy pierwej żonie majątek . +Pani Wąsowska gniewem . +— Z pewnością — rzekła — tak by zrobił każdy mężczyzna mający iskrę szlachetności i poczucia honoru … Wolałby się sam zabić aniżeli ciągnąć pod pręgierz biedną kobietę , słabą istotę , nad którą tak łatwa jest zemsta , kiedy się ma za sobą majątek stanowisko i przesądy publiczne ! … Ale po panu nie spodziewałam się tego … Cha ! cha ! cha ! … I to jest ten nowy człowiek , ten bohater , który cierpi i milczy … O , wy wszyscy jesteście jednakowi ! … +— Przepraszam , ale … o co ma pani pretensję do barona ? +Z oczu pani Wąsowskiej się błyskawice . +— Kochał baron Ewelinę czy ? … — zapytała . +— Wariował nią ! +— Otóż nieprawda , on udawał , że ją kocha , kłamał , że ubóstwia … Ale przy najpierwszej sposobności dowiódł , że nawet nie traktował jej jak równego sobie człowieka , ale jak niewolnicę , której za chwilę słabości można założyć powróz na szyję , wyciągnąć na rynek , okryć sromotą … O , wy panowie świata , obłudnicy ! … Dopóki was zaślepia zwierzęcy instynkt , się u nóg , gotowiście spełnić podłość , kłamiecie : ty najdroższa … ty ubóstwiana … za ciebie oddałbym życie … Kiedy zaś biedna ofiara uwierzy waszym krzywoprzysięstwom , zaczynacie się nudzić , a jeżeli i w niej odezwie się ludzka , ułomna natura , depczecie ją nogami … Ach , jakie to oburzające , jakie to nikczemne … Czy mi pan co nareszcie odpowiesz ? … +— Czy pani baronowa nie romansowała z Starskim ? — zapytał Wokulski . +— O ! … zaraz romansowała . Flirtowała , zresztą miała do niego feblik … +— Feblik ? … Nie znałem tego wyrazu . Więc jeżeli feblik do Starskiego , to po cóż wyszła za barona ? +— Bo ją o to błagał na klęczkach groził , że odbierze sobie życie … +— Przepraszam , ale … Czy on ją błagał tylko o to , ażeby raczyła przyjąć jego nazwisko majątek , czy też i o to , ażeby nie miała feblika do innych mężczyzn ? … +— A wy ? … a mężczyźni ? … co przed ślubem i po ślubie ? … Więc kobieta … +— Proszę pani , nam jeszcze kiedy jesteśmy dziećmi , tłomaczą , żeśmy zwierzęta i że jedynym sposobem uczłowieczenia się jest miłość dla kobiety , której szlachetność , niewinność i trochę powściągają świat od zupełnego zbydlęcenia . No , i my wierzymy w tę szlachetność , niewinność et caetera , ubóstwiamy ją , padamy przed nią na kolana … +— I słusznie , bo jesteście mniej warci od kobiet . +— Uznajemy to na tysiące sposobów i twierdzimy , że wprawdzie mężczyzna tworzy cywilizację , ale dopiero kobieta uświęca ją i wyciska na niej idealniejsze piętno … Jeżeli kobiety mają nas naśladować pod względem owej zwierzęcości , to niby czymże będą lepsze od nas , a nade wszystko : za co mamy je ubóstwiać ? … +— I to piękna rzecz ! Ale jeżeli pan Starski otrzymuje miłość za swoje wąsiki i spojrzenia to znowu inny pan nie ma racji dawać za nią nazwiska , majątku i swobody . +— Ja pana coraz mniej rozumiem — rzekła pani Wąsowska . — pan , że kobiety są równe mężczyznom czy nie ? … +— W sumie są równe , w szczegółach nie ! Umysłem i pracą przeciętna kobieta jest niższą od mężczyzny ; ale obyczajami i uczuciem ma być od niego o tyle wyższą , że kompensuje tamte nierówności . Przynajmniej tak nam to ciągle mówią , my w to wierzymy i wielu niższości kobiet stawiamy je wyżej od nas … Jeżeli zaś pani baronowa zrzekła się swoich zalet , a że się ich od dawna zrzekła , tośmy widzieli wszyscy , więc nie może dziwić się , że straciła i przywileje . Mąż pozbył się jej jako nieuczciwego wspólnika . +— Ależ baron to starzec ! … +— Po cóż za niego wyszła , co nawet słuchała jego miłosnych paroksyzmów ? +— Więc pan nie pojmujesz tego , że kobieta może być zmuszoną do się ? … — zapytała pani Wąsowska blednąc i rumieniąc się . +— Pojmuję , pani , bo … ja sam kiedyś sprzedałem , tylko nie dla zyskania majątku , ale z nędzy … +— Ale żona moja przede wszystkim z góry nie posądzała mnie o niewinność , a ja jej , co prawda , nie obiecywałem miłości . Byłem bardzo lichym mężem , ale za to jak człowiek kupiony , byłem najlepszym subiektem i najwierniejszym jej sługą . Chodziłem z nią po kościołach , koncertach , teatrach , bawiłem jej gości i faktycznie potroiłem dochody ze sklepu . +— I nie pan kochanek ? +— Nie , pani . Tak gorzko odczuwałem moją niewolę , żem po prostu nie śmiał patrzeć na inne kobiety . Niech więc pani , że mam prawo być surowym sędzią pani baronowej , która sprzedając się wiedziała , że nie kupowano od niej … jej pracy . +— Okropność ! — szepnęła Wąsowska patrząc w ziemię . +— Tak , pani . Handel ludźmi jest rzeczą okropną , a jeszcze okropniejszą handel samym sobą . Ale dopiero transakcje zawierane złej wierze są rzeczą haniebną . Gdy się taka sprawa wykryje , następstwa muszą być bardzo przykre dla strony zdemaskowanej . +Jakiś czas oboje siedzieli milcząc . Pani była zirytowana , Wokulski sposępniał . +— Nie ! … — zawołała nagle — muszę z pana wydobyć zdanie stanowcze … +— O różnych kwestiach , na które pan odpowie jasno i wyraźnie . +— Czy to być egzamin ? +— Coś na tego . +Można było myśleć , że się waha przemogła się jednak i zapytała : +— Więc utrzymuje pan , że baron prawo odepchnąć i zniesławić kobietę ? … +— Która go oszukała … Miał . +— Co pan oszustwem ? +— Przyjmowanie uwielbień barona pomimo feblika , pani mówi , do pana Starskiego . +Pani Wąsowska usta . +— A baron ile takich feblików ? … +— Zapewne tyle , na ile mu starczyło ochoty i okazji — odparł Wokulski . — Ale baron nie pozował na niewinność , nie nosił tytułu specjalisty od czystości obyczajów , nie był za otaczany hołdami … Gdyby baron zdobył czyjeś serce twierdząc , że nigdy nie miał kochanek , a miał je , byłby także oszustem . Co prawda , nie tego w nim szukano . +Pani Wąsowska się . +— Wyborny pan jesteś ! … A któraż kobieta twierdzi zapewnia was , że nie miała kochanków ? … +— Ach , więc ich miała … +— Mój panie ! … wybuchnęła wdówka zrywając się . +Wnet jednak opamiętała się rzekła chłodno : +— Zastrzegam sobie u pana względność w wyborze argumentów . +— Na co to ? … Przecież oboje mamy równe prawa , a ja się nie obrażę , jeżeli pani zapyta mnie o liczbę moich kochanek . +Zaczęła chodzić po salonie . W Wokulskim gniew , ale go opanował . +— Tak , przyznaję panu — mówiła — że nie jestem wolną od przesądów . No , ale ja jestem tylko kobietą , mam mózg lżejszy , jak utrzymują wasi antropologowie ; zresztą jestem spętana stosunkami , nałogami i Bóg czym ! … Gdybym , jednak była rozumnym mężczyzną jak pan i wierzyła w postęp jak pan , umiałabym otrząsnąć się z tych naleciałości , a choćby tylko uznać , że prędzej lub później kobiety muszą być równouprawnione . +— Niby pod względem feblików ? … +— Niby … niby … — przedrzeźniała go — Właśnie mówię o tych feblikach … +— O ! … to po cóż mamy czekać na wątpliwe rezultaty postępu ? Już dziś jest bardzo wiele kobiet równouprawnionych pod tym względem . nawet potężne stronnictwo , nazywające się kokotami … Ale dziwna rzecz : posiadając względy mężczyzn , panie te nie cieszą się życzliwością kobiet … +— Z panem nie można rozmawiać , Wokulski — upomniała go wdówka . +— Nie można ze mną o równouprawnieniu kobiet ? +Pani Wąsowskiej zapłonęły oczy i krew uderzyła na twarz . Usiadła na fotelu i uderzywszy ręką w stół , zawołała : +— Dobrze ! … otóż wytrzymam pański cynizm i będę mówiła nawet o kokotach … Dowiedzże się pan , że trzeba mieć bardzo niski , ażeby zestawiać te damy , które sprzedają się za pieniądze , z kobietami uczciwymi i szlachetnymi , które oddają się z miłości … +— Ciągle pozując niewinność … +— I po kolei oszukując , którzy temu wierzą . +— A co im szkodzi oszustwo ? … zapytała , zuchwale patrząc mu w oczy . +Wokulski zaciął zęby , ale się i mówił spokojnie : +— Proszę pani , co by też powiedzieli o mnie moi wspólnicy , gdybym ja zamiast sześciukroć stu tysięcy rubli majątku jak to ogłoszono , miał sześć tysięcy i nie protestował przeciw pogłoskom ? … Chodzi przecież tylko o dwa zera … +— Wyłączmy kwestie pieniężne przerwała pani Wąsowska . +— Aha ! … A więc co sama pani powiedziałaby o mnie , gdybym ja na przykład nazywał się nie Wokulski , ale — Wolkuski i za pomocą tak małego przestawienia liter życzliwość nieboszczki prezesowej , wcisnął się do jej domu i tam miał honor poznać panią ? … Jak by pani nazwała ten sposób robienia znajomości i pozyskiwania ludzkich względów ? … +Na ruchliwej twarzy pani Wąsowskiej się uczucie wstrętu . +— Jakiż to znowu ma związek ze sprawą i jego żony ? … — odparła . +— Ma , proszę pani , ten związek , że na świecie nie wolno przywłaszczać sobie tytułów . Kokota może być zresztą użyteczną kobietą i nikt nie prawa robić jej wymówek za specjalność ; ale kokota maskująca się pozorami tak zwanej nieskazitelności jest oszustką . A za to już można robić wymówki . +— Okropność ! … — wybuchnęła pani Wąsowska . — Ale mniejsza … mi pan jednak , co świat traci na podobnej mistyfikacji ? … +Wokulskiemu zaczęło szumieć uszach . +— Świat niekiedy zyskuje , jeżeli jakiś naiwny prostak wpada w obłęd zwany miłością idealną i za cenę największych niebezpieczeństw zdobywa majątek , aby go złożyć u stóp swego ideału … Ale świat czasem traci , jeżeli ten wariat odkrywszy mistyfikację upada złamany , do niczego … Albo … nie rozporządziwszy majątkiem rzuca się … To jest : strzela się z panem Starskim i dostaje kulą po żebrach … Świat traci , pani , jedno zabite szczęście , jeden zwichnięty umysł , a może i człowieka , który mógł coś zrobić … +— Ten człowiek sobie winien … +— Ma pani rację : byłby winien , gdyby spostrzegłszy się nie jak baron i nie zerwał ze swoim ogłupieniem i hańbą … +— Krótko mówiąc — rzekła pani Wąsowska — mężczyźni zrzekną się dobrowolnie swoich dzikich przywilejów wobec kobiet … +— To jest : uznają przywileju zwodzenia … +— Kto zaś odrzuca układy — mówiła uniesieniem — ten rozpoczyna walkę … +— Walkę ? … — śmiejąc się Wokulski . +— Tak , walkę , w której strona silniejsza zwycięży … A silniejszy , to dopiero zobaczymy ! … — zawołała potrząsając ręką . +W tej chwili stała się rzecz dziwna . Wokulski nagle schwycił panią za obie ręce i umieścił je między trzema palcami swojej . +— Cóż to znaczy ? — zapytała blednąc . +— Próbujemy , kto — odparł . +— No … dosyć żartów … +— Nie , pani , to nie są żarty … To tylko mały dowód , że z , jako reprezentantką walki , mogę zrobić , co mi się podoba . Tak czy nie ? +— Puść mnie pan — zawołała szarpiąc — bo zawołam na służbę … +Wokulski puścił ręce . +— Ach , więc będziecie panie walczyć z nami przy pomocy służby ? … , jakiego wynagrodzenia zażądaliby ci sprzymierzeńcy i czy pozwoliliby nie dotrzymywać zobowiązań ? +Pani Wąsowska przypatrywała mu się naprzód z lekką trwogą potem z oburzeniem , w końcu wzruszyła ramionami . +— Wie pan , co na myśl przyszło ? +— Coś na tego . +— Wobec tak pięknej kobiety i przy dyskusji byłoby to rzeczą naturalną . +— Ach , jakiż płaski kompliment ! … — zawołała z grymasem . — W każdym razie muszę wyznać , żeś mi trochę zaimponował . Trochę … Ale nie wytrzymałeś pan w roli , puściłeś mi ręce , i to mnie rozczarowało … +— O , ja nie puścić rąk . +— A ja potrafiłabym na służbę … +— A ja , przepraszam , potrafiłbym zakneblować usta … +— Co ? co ? … +— To , powiedziałem . +Pani Wąsowska znowu zadziwiła . +— Wie pan — rzekła zakładając po napoleońsku ręce — że jest albo bardzo oryginalny , albo … bardzo źle wychowany … +— Wcale nie wychowany … +— Więc istotnie oryginalny — szepnęła . — Szkoda , z tej strony nie dałeś się pan poznać Beli … +Wokulski osłupiał . Nie na dźwięk tego imienia , ale z powodu zmiany , jaką uczuł w . Panna Izabela wydała mu się całkiem obojętna , a natomiast zaczęła go interesować pani Wąsowska . +— Trzeba jej było — ciągnęła — od razu wyłożyć swoje tak jak mnie , a nie wynikłyby między wami nieporozumienia . +— Nieporozumienia ? … — Wokulski szeroko otwierając oczy . +— Tak , bo o ile , ona panu gotowa przebaczyć . +— Jesteś pan , widzę , jeszcze bardzo … osłabiony — mówiła obojętnym tonem — jeżeli nie , że postępek pański był brutalny … Wobec pańskich ekscentryczności nawet baron wygląda na eleganckiego człowieka . +Wokulski roześmiał się tak szczerze , iż jego to zaniepokoiło . Pani Wąsowska mówiła dalej : +— Śmiejesz się pan ? … Wybaczam , ponieważ taki śmiech … Jest to najwyższy stopień cierpienia … +— Przysięgam pani , że od dziesięciu tygodni nie czułem się tak swobodnym … Boże mój ! … nawet od paru lat … Zdaje mi się , że cały ten czas szarpała mi mózg jakaś straszna zmora i przed chwilą znikła … Teraz dopiero czuję , że jestem ocalony , i to dzięki pani … +Głos mu drżał . Wziął ją za obie ręce i całował prawie namiętnie . Wąsowskiej zdawało się , że dostrzegła w jego oczach coś na kształt łez . +— Ocalony ! … Uwolniony … — powtarzał . +— Posłuchaj mnie pan — mówiła zimno , cofając ręce . — Wszystko wiem , co między wami zaszło … pan niegodziwie podsłuchując rozmowę , którą znam w najdrobniejszych szczegółach , a nawet więcej … Była to najzwyklejsza flirtacja … +— Ach , więc to jest flirtacja ? … — przerwał . — To , co robi kobietę podobną do serwetki , którą każdy może obcierać usta i palce ? … To jest flirtacja , bardzo dobrze ! … +— Milcz pan ! … — zawołała pani Wąsowska . — Nie przeczę , że Bela źle , ale … osądź pan sam siebie , jeżeli powiem , że ona pana … +— Kocha , czy tak ? — Wokulski bawiąc się swoją brodą . +— O , kocha ! … Dopiero żałuje pana … Nie chcę się wdawać w szczegóły , dość , jeżeli powiem , że widywałam ją przez dwa miesiące prawie co dzień … Że przez ten czas mówiła tylko o panu i najulubieńszym miejscem jej przejażdżek jest … zamek zasławski ! … Ile razy siadała na tym wielkim kamieniu z napisem , ile razy widziałam łzy w jej oczach … A nawet raz rozpłakała się na dobre , powtarzając wyryty tam dwuwiersz : +Wszędzie i zawsze będę przy tobie , +Bom wszędzie cząstkę duszy zostawił … +Cóż pan na ? … +— Co ja na to ? … — powtórzył Wokulski . — Przysięgam , że jedynym moim życzeniem w tej chwili jest ażeby zaginął najdrobniejszy ślad mojej znajomości z panną Łęcką … A przede wszystkim ten nieszczęśliwy kamień , który ją tak roztkliwia . +— Gdyby to była prawda , piękny dowód męskiej stałości … +— Nie , miałaby pani tylko dowód cudownej kuracji — mówił wzruszony . — O Boże ! … zdaje mi się , mnie ktoś na parę lat zamagnetyzował , że przed dziesięcioma tygodniami zbudzono mnie nieumiejętnie i że dopiero dziś ocknąłem się naprawdę … +— Pan to mówisz serio ? … +— Czyliż pani nie widzi , jaki jestem szczęśliwy ? … Odzyskałem siebie i znowu należę do siebie … Niech mi pani wierzy , że to cud , którego najzupełniej nie rozumiem , ale który porównać można tylko z przebudzeniem z letargu człowieka , który już leżał w trumnie . +— I czemu pan to przypisuje … — zapytała spuszczając oczy . +— Przede wszystkim pani … A następnie temu , że nareszcie zdobyłem się na jasne sformułowanie przed kimś rzeczy , którąm od dawna rozumiał alem nie miał odwagi uznać . Panna Izabela to kobieta innego gatunku aniżeli ja i tylko jakieś obłąkanie mogło mnie przykuć do niej . +— I co pan zrobi tym ciekawym odkryciu ? +— Nie znalazł pan czasem swego gatunku ? … +— Zapewne jest nią ta pani pani Sta … Sta … +— Stawska ? … Nie Prędzej byłaby nią pani . +Pani Wąsowska podniosła się z z miną bardzo uroczystą . +— Rozumiem — rzekł Wokulski — Mam już odejść ? +— Jak uważa . +— I na wieś pojedziemy razem ? +— O , to z pewnością … Chociaż … nie panu przyjechać tam … Zapewne będzie u mnie Bela … +— W takim nie przyjadę . +— Nie twierdzę że będzie . +— I zastałbym samą panią ? +— I rozmawialibyśmy tak jak dzisiaj ? Jeździlibyśmy na spacer jak wówczas ? … +— I naprawdę rozpoczęłaby się między wojna — odparła pani Wąsowska . +— Ostrzegam , że ją wygrał . +— Doprawdy ? … I może mnie pan swoją niewolnicą ? … +— Tak . Przekonałbym , że potrafię mieć władzę , a później nóg pani błagałbym , ażebyś przyjęła mnie za swego niewolnika … +Pani Wąsowska odwróciła się i wyszła z salonu . Na zatrzymała się chwilę i z lekka odwracając głowę rzekła : +— Do widzenia … wsi ! … +Wokulski opuścił jej mieszkanie jak pijany Znalazłszy się na ulicy szepnął : +„ Oczywiście , . ” +Spojrzał za siebie i zobaczył w oknie Wąsowską , która wyglądała spoza firanki . +„ Do licha ! — pomyślał . — Czy znowu nie wlazłem w jaką awanturę ? … ” +Idąc ulicą Wokulski wciąż zastanawiał się nad , jaka w nim zaszła . +Zdawało mu się , że z otchłani , w której panuje noc i obłęd , wydobył się na jasny dzień . Pulsa biły mu silniej oddychał szerzej , myśli toczyły się z niezwykłą swobodą ; czuł jakąś rześkość w całym organizmie i nie dający się opisać spokój w sercu . +Już nie drażnił go ruch uliczny , a cieszyły tłumy . Niebo miało ciemniejszą , domy wyglądały zdrowiej , a nawet kurz nasycony potokami światła był piękny . +Największą jednak przyjemność robił mu widok młodych kobiet , ich giętkich ruchów , uśmiechających się ust i wabiących spojrzeń . Kilka z nich spojrzało mu w oczy z wyrazem słodkiej tkliwości i kokieterii ; Wokulskiemu serce uderzyło śpieszniej , jakiś prąd drażniący przeleciał po nim od stóp do głów . +„ Ładne ! … — pomyślał . +Wnet jednak przypomniał sobie panią Wąsowską i musiał przyznać , że spomiędzy tych ładnych ona jest najładniejsza , a co lepiej , najponętniejsza … Co to za figura , jaki wspaniały kontur nogi , a płeć , oczy mające w sobie coś z brylantów i aksamitu … Byłby przysiągł , że czuje zapach jej ciała , że słyszy spazmatyczny śmiech , i w głowie zaszumiało mu na samą myśl zbliżenia się do niej . +„ Co to musi być za wściekła kobieta ! — szepnął . — Kąsałbym ją … ” +Widmo pani Wąsowskiej tak go prześladowało i drażniło , że przyszedł mu projekt odwiedzić ją jeszcze dziś wieczorem . +„ Przecież zaprosiła mnie na obiady i kolacje — mówił do siebie , czując , że w nim coś kipi . — Wyrzuci mnie za drzwi ? … Po cóż by mnie . Że nie ma do mnie wstrętu , wiem nie od dzisiaj , no , a ja , dalibóg , mam na nią apetyt , który także coś wart … ” +Wtem przeszła obok niego jakaś szatynka z fiołkowymi oczyma i twarzą dziecka , Wokulski spostrzegł ze zdziwieniem , że i ta mu się podoba . +O kilkanaście kroków od domu usłyszał wołanie : +— Hej ! … hej … Stachu ! … +Wokulski odwrócił głowę i pod werendą cukierni zobaczył Szumana . Doktór zostawił nie porcję lodów , rzucił na stół srebrną czterdziestówkę i wybiegł do niego . +— Idę do ciebie — mówił Szuman biorąc go pod rękę . — Wiesz co , że dawno już nie miałeś tak byczej miny … Założę , że wrócisz do spółki i porozpędzasz tych parchów … Co za fizjognomia … co za oko … Dziś dopiero poznaję dawnego Stacha ! … +Minęli bramę , schody weszli do mieszkania . +— A ja w tej chwili myślałem , że grozi mi jakaś choroba … — rzekł Wokulski ze śmiechem . — Chcesz cygaro ? +— Wyobraź sobie , że może od godziny ogromne robią na mnie kobiety … Jestem przestraszony … +Szuman roześmiał się cały głos . +— Pyszny jesteś … Zamiast wydać obiad na znak radości , to ten się boi … A cóż ty myślisz , że wówczas byłeś zdrów , kiedyś wariował za jedną ? Dziś jesteś zdrów , kiedy ci się wszystkie podobają , i nie masz nic pilniejszego jak postarać się o względy tej , która ci najlepiej przypadnie do gustu . +— Bah ! … A gdyby była wielka dama ? … +— Tym lepiej … tym lepiej … Wielkie damy są daleko smaczniejsze od pokojówek . Kobiecość ogromnie zyskuje na szyku i inteligencji , a nade wszystko dumie . Jakie czekają cię idealne rozmowy , jakie miny pełne godności … Ach , powiadam ci , to ze trzy razy więcej warte … +Po twarzy Wokulskiego cień . +— Oho ! — zawołał Szuman — już widzę obok ciebie długie ucho tego patrona , na którym Chrystus wjeżdżał do . Czego się krzywisz ? … Właśnie umizgaj się tylko do wielkich dam , bo one mają ciekawość do demokracji . +W przedpokoju rozległ się dzwonek i wszedł Ochocki Spojrzał na zacietrzewionego doktora i zapytał : +— Nie — odparł Szuman — możesz pan nawet być pomocny . Bo właśnie radzę w tej Stachowi , ażeby leczył się romansem , ale … nie idealnym . Z ideałami już dosyć … +— A wie pan , że tego wykładu i ja jestem posłuchać — rzekł Ochocki zapalając podane cygaro . +— Awantura ! mruknął Wokulski . +— Żadna awantura — prawił Szuman . — Człowiek z twoim majątkiem może być kompletnie szczęśliwy , do rozsądnego bowiem szczęścia : co dzień jadać inne potrawy i brać czystą bieliznę , a co kwartał zmieniać miejsce pobytu i kochanki . +— Zabraknie kobiet wtrącił Ochocki . +— Zostaw pan to kobietom , a już one postarają się , ażeby ich nie zabrakło odparł szyderczo doktór . — Przecież ta sama dieta stosuje się i do kobiet . +— Ta kwartalna dieta ? — spytał Ochocki . +— Naturalnie . Dlaczegóż one być gorsze od nas ? +— Nieciekawa to jednak służba dziesiątym lub dwudziestym kwartale . +— Przesąd ! … przesąd ! … — mówił Szuman . — Ani się pan spostrzeżesz , ani się domyślisz , szczególniej jeżeli cię zapewnią , że jesteś dopiero drugim lub czwartym , i to tym prawdziwie kochanym , tym od dawna przeczuwanym … +— Nie byłeś u Rzeckiego — spytał Szumana Wokulski . +— No , jemu już nie zapiszę recepty na — odparł doktór . — Stary kapcanieje … +— Istotnie , źle — dorzucił Ochocki . +Rozmowa przeszła na stan zdrowia Rzeckiego , potem politykę , w końcu Szuman pożegnał ich . +— Bestia cynik ! — mruknął Ochocki . +— Nie lubi kobiet — dodał Wokulski — a dodatku miewa gorzkie dnie i wtedy wygaduje herezje . +— Czasami nie bez racji — rzekł Ochocki — Ale też dobrze trafił ze swymi poglądami … Bo akurat przed godziną miałem uroczystą rozmowę z , która koniecznie namawia mnie , abym się ożenił , i dowodzi , że nic tak nie uszlachetnia człowieka jak miłość zacnej kobiety … +— On nie radził , tylko mnie . +— Ja też właśnie , gdym słuchał jego wywodów , myślałem o panu . Wyobrażam sobie , jakbyś pan wyglądał zmieniając co kwartał kochanki , gdyby kiedy stanęli przed panem ci wszyscy ludzie , którzy dziś pracują pańskie dochody , i zapytali : „ Czym się wywdzięczasz nam za nasze trudy , nędzę i krótsze życie , którego część tobie oddajemy ? … Czy pracą , czy radą , czy przykładem ? … ” +— Jacyż dziś ludzie pracują na moje dochody ? — spytał Wokulski — Wycofałem się z interesów i zamieniam majątek na papiery . +— Jeżeli na listy zastawne ziemskie , to przecież kupony od nich płacą parobcy ; a jeżeli na jakieś akcje to znowu ich dywidendy pokrywają robotnicy kolejowi , cukrowniani , tkaccy , czy ja zresztą wiem jacy ? … +Wokulski jeszcze spochmurniał . +— Proszę pana — rzekł — czy ja potrzebuję myśleć o tym … Tysiące żyją z procentów i nie troszczą się podobnymi pytaniami . +— Ale ba — mruknął Ochocki . — Inni to nie pan … Ja mam wszystkiego półtora tysiąca rubli rocznie , a jednak bardzo często przychodzi mi na myśl że taka suma stanowi utrzymanie trzech albo czterech ludzi i że jacyś faceci ustępują dla mnie ze świata albo muszą ograniczać swoje , już i tak ograniczone potrzeby … +Wokulski przeszedł się pokoju . +— Kiedy pan jedziesz za ? — nagle zapytał . +— I tego nie wiem — odparł kwaśno Ochocki . — Mój dłużnik nie zwróci mi pieniędzy jak za rok . Spłaci mnie dopiero nową pożyczką , a tej dziś niełatwo zaciągnąć . +— Duży procent ? +— A pewna lokacja ? +— Pierwszy numer Towarzystwie Kredytowym . +— A gdybym ja panu dał gotówkę i wszedł pańskie prawa , wyjechałbyś pan za granicę ? +— Jednej chwili ! … — zawołał Ochocki zrywając się . — Cóż ja tu wysiedzę ? Chyba z desperacji ożenię się bogato , a później będę robił tak , jak radzi Szuman . +— Cóż by to było złego się ? — rzekł półgłosem . +— Dajże mi pan spokój ! … Ubogiej żony nie wykarmię , bogata wciągnęłaby mnie w sybarytyzm , a każda byłaby grobem moich . Dla mnie trzeba jakiejś dziwnej kobiety , która by razem ze mną pracowała w laboratorium ; a gdzież znajdę taką ? … +Ochocki zdawał się być mocno rozstrojony zabrał się do wyjścia . +— Więc , kochany panie — mówił żegnając się z nim Wokulski sprawę pańskiego kapitału obgadamy . Ja gotów jestem spłacić pana . +— Jak pan chce … Nie proszę to , ale byłbym bardzo wdzięczny . +— Kiedy pan do Zasławka ? +— Jutro , właśnie pożegnać pana . +— A więc interes gotów — zakończył ściskając go . — W październiku możesz pan mieć pieniądze . +Po wyjściu Ochockiego Wokulski położył się spać . Doznał dziś tylu silnych i sprzecznych wrażeń , że nie umiał ich uporządkować . Zdawało mu się , że od chwili zerwania z panną Izabelą na jakąś straszną wysokość , otoczoną przepaściami , i dopiero dziś dosięgnął jej szczytów , a nawet zeszedł na drugi skłon , gdzie ujrzał jeszcze niewyraźne , lecz całkiem nowe horyzonty . +Jakiś czas snuły mu się przed oczyma roje kobiet , a między nimi najczęściej pani Wąsowska ; to znowu gromady parobków i robotników , którzy zapytywali go : co im dał w zamian za swoje dochody ? +Obudził się o szóstej rano , a wrażeniem było uczucie swobody i rześkości . +Wprawdzie nie chciało mu się wstawać , lecz nie doznawał żadnego cierpienia i nie myślał o pannie Izabeli . To jest , ale mógł nie myśleć ; w każdym razie wspomnienie jej nie nurtowało go w sposób jak dotychczas bolesny . +Ten brak cierpień zatrwożył go . +„ Czy to nie przywidzenie ” — pomyślał . +Przypomniał sobie historię dnia wczorajszego ; i logika dopisywały mu . +„ Może i wolę odzyskam ” — szepnął . +Na próbę postanowił , że wstanie za pięć minut , wykąpie się , ubierze i natychmiast pójdzie na spacer do Łazienek . Patrzył posuwającą się skazówkę zegarka i z niepokojem zapytał : „ A może ja się nawet na to nie zdobędę ? … ” +Skazówka dosięgła pięciu minut i Wokulski wstał bez pośpiechu , ale też i bez wahania . Sam nalał sobie do wanny , wykąpał się , wytarł , ubrał i już w pół godziny szedł do Łazienek . +Uderzyło go , że przez cały ten czas nie myślał o pannie Izabeli , tylko o pani Wąsowskiej . Oczywiście , coś się nim wczoraj zmieniło : może zaczęły działać jakieś sparaliżowane komórki w mózgu ? … Myśl o pannie Izabeli straciła nad nim władzę . +„ Co to za dziwna plątanina — mówił . — Tamtą wyrugowała pani Wąsowska , a Wąsowską może zastąpić każda inna kobieta . Jestem więc naprawdę uleczony z obłędu … ” +Przeszedł nad stawem i obojętnie przypatrywał się czółnom i łabędziom . Potem skręcił w aleję ku Pomarańczarni , na której byli wtedy oboje , i powiedział sobie , że zje śniadanie z apetytem . Ale gdy wracał tą samą drogą , opanował go gniew i z dziką radością złośliwego dzieciaka poprzednie ślady własnych stóp zacierał nogą . +„ Gdybym mógł wszystko tak zetrzeć … I tamten , i ruiny … Wszystko ! … ” +W tej chwili uczuł , że budzi się w nim niepokonany instynkt niszczenia pewnych rzeczy ; lecz zarazem zdawał sobie sprawę , że jest to chorobliwy . Wielką też robiło mu satysfakcję , że nie tylko spokojnie może myśleć o pannie Izabeli , ale nawet oddawać jej sprawiedliwość . +„ O co ja się irytowałem ? — mówił do siebie . — Gdyby nie ona , nie zdobyłbym majątku … Gdyby nie ona i nie Starski , za pierwszym razem nie wyjechałbym do Paryża i nie zbliżyłbym się z Geistem , a Skierniewicami nie uleczyłbym się z głupoty … Wszakże to moi dobrodzieje , ci państwo … Nawet powinien bym wyswatać tę dobraną parę , a przynajmniej ułatwiać im schadzki … I pomyśleć , że z takiej mierzwy kiedyś wykwitnie metal Geista ! … ” +W Ogrodzie Botanicznym było cicho i prawie pusto , Wokulski wyminął studnię i z wolna począł wstępować na ocieniony pagórek , na którym przeszło rok temu po raz pierwszy rozmawiał z Ochockim . Zdawało mu się , że wzgórze jest podwaliną tych ogromnych schodów , na szczycie których ukazywał mu się posąg tajemniczej bogini . Ujrzał ją i teraz i ze wzruszeniem spostrzegł że chmury otaczające jej głowę rozsunęły się na chwilę . Zobaczył surową twarz , rozwiane włosy , a pod spiżowym czołem żywe , lwie oczy , które wpatrywały się w niego z wyrazem przygniatającej potęgi . Wytrzymał to spojrzenie i nagle uczuł , że rośnie … rośnie … że już przenosi głową najwyższe drzewa parku i sięga prawie do obnażonych stóp bogini . +Teraz zrozumiał , że tą czystą i wieczną pięknością jest * Sława * że na jej szczytach nie ma innej uciechy nad pracę i niebezpieczeństwa . +Wrócił do domu smutniejszy , ale wciąż spokojny . Zdawało mu się , że podczas tej przechadzki nawiązał się jakiś węzeł między jego przyszłością a ową odległą epoką kiedy jeszcze jako subiekt i student budował machiny o wiecznym ruchu albo dające się kierować balony . Kilkanaście zaś ostatnich lat były tylko przerwą i stratą czasu . +„ Muszę gdzieś wyjechać — rzekł do siebie — odpocząć , a później … zobaczymy … ” +Po południu wysłał długą depeszę Suzina do Moskwy . +Na drugi dzień , około pierwszej , kiedy Wokulski jadł śniadanie , wszedł lokaj pani Wąsowskiej i oświadczył że pani czeka w powozie . Gdy wybiegł na ulicę , pani Wąsowska kazała mu wsiąść . +— Zabieram pana rzekła . +— Czy na ? … +— O nie , tylko do Łazienek . Bezpieczniej mi rozmawiać z panem przy świadkach i na wolnym powietrzu . +Ale Wokulski był i milczał . +W Łazienkach wysiedli z powozu , minęli pałacowy i zaczęli spacerować po alei dotykającej amfiteatru . +— Musi pan wejść między ludzi , panie Wokulski — zaczęła pani Wąsowska . — ocknąć się pan ze swej apatii , bo inaczej minie pana słodka nagroda … +— Och ? aż tak … +— Niezawodnie . Wszystkie damy są zainteresowane pańskimi cierpieniami i się , że niejedna chciałaby odegrać rolę pocieszycielki . +— Albo pobawić się moim rzekomym cierpieniem jak kot poranioną myszą ? … Nie , pani , nie potrzebuję pocieszycielek , ponieważ wcale nie cierpię , a już najmniej z winy dam … +— Proszę ? … — zawołała pani Wąsowska . — Myślałby , że naprawdę nie otrzymałeś pan ciosu z małych rączek … +— I dobrze by myślał — odparł Wokulski . — Jeżeli zadał mi kto ciosy , bynajmniej nie płeć piękna , ale … czy ja wiem co ? … może fatalność . +— Zawsze jednak pośrednictwem kobiety … +— A nade wszystko mojej własnej naiwności . Prawie od dzieciństwa szukałem jakiejś rzeczy wielkiej i nieznanej ; a ponieważ kobiety widywałem tylko przez okulary poetów , którzy im przesadnie pochlebiają , myślałem , że kobieta jest ową rzeczą wielką i nieznaną . Omyliłem się i w tym leży sekret mego chwilowego zachwiania , na którym zresztą udało mi się zrobić majątek . +Pani Wąsowska zatrzymała w alei . +— No , wie pan co , że jestem zdumiona ! … Nie widzieliśmy się od onegdaj , a przedstawia mi się pan jako całkiem inny człowiek , coś w rodzaju starego dziada , który lekceważy kobiety … +— To nie lekceważenie to spostrzeżenie . +— Mianowicie ? … zapytała pani Wąsowska . +— Że jest gatunek kobiet , które po to tylko żyją na świecie , ażeby drażnić i podniecać namiętności mężczyzn . Tym sposobem ogłupiają ludzi rozumnych , upadlają uczciwych i utrzymują w równowadze głupców . Mają licznych wielbicieli dzięki temu wywierają na nas taki wpływ jak haremy na Turcję . Widzi więc pani , że damy nie mają powodu roztkliwiać się nad moimi cierpieniami ani prawa bawić się mną . Nie należę do ich referatu . +— I nawet zrywasz pan z miłością … — zapytała ironicznie pani Wąsowska . +W Wokulskim gniew … +— Nie , pani — odparł — tylko mam przyjaciela pesymistę , który mi wytłomaczył , że nierównie korzystniej jest miłość za cztery tysiące rubli rocznie , a wierność za pięć tysięcy aniżeli za to , co nazywamy uczuciem . +— Piękna wierność ! … szepnęła pani Wąsowska . +— Przynajmniej z góry zapowiada , się mamy od niej spodziewać . +Pani Wąsowska przygryzła wargi i w stronę powozu . +— Powinien by pan zacząć swoje nowe poglądy . +— Ja myślę , proszę pani , że na to szkoda czasu , bo nigdy ich nie zrozumieją , a inni nie uwierzą bez osobistego doświadczenia . +— Dziękuję panu za prelekcję — rzekła po chwili . — Zrobiła na mnie tak silne wrażenie , że nawet nie proszę pana , ażebyś mnie odwiózł do domu … Jesteś pan dziś w wyjątkowo złym humorze , sądzę jednak , że to minie … Ale … ale … Oto list — dodała wsuwając mu rękę kopertę — który niech pan przeczyta . Popełniam niedyskrecję , ale wiem , że mnie pan nie zdradzi , a postanowiłam sobie ostatecznie rozwikłać nieporozumienie między panem i Belą . Jeżeli mi się zamiar uda , niech pan spali , jeżeli nie … niech mi pan ten list przywiezie na wieś … Adieu ! +Siadła do powozu i zostawiła na ogrodowej szosie . +„ Do licha , czyżbym ją obraził ? … — rzekł do . — A szkoda , bo warta grzechu ! … ” +Szedł powoli w stronę Alei Ujazdowskiej myślał o pani Wąsowskiej . +„ Głupstwo ! … przecież jej nie oświadczę , że mam na nią apetyt … A zresztą , choćbym trafił na chwilę , co bym dał jej w zamian ? … Nawet nie mógłbym powiedzieć , że ją kocham . ” +Dopiero w domu Wokulski list panny Izabeli . +Na widok drogiego niegdyś pisma przeleciała po nim błyskawica żalu ; ale zapach papieru przypomniał mu dawne , bardzo dawne czasy , kiedy jeszcze zachęcała go do urządzania owacyj Rossiemu . +„ To był jeden paciorek z różańca , na którym panna odprawiała nabożeństwo ! .. ” — szepnął z uśmiechem . +„ Moja droga Kaziu ! Jestem tak zniechęcona do wszystkiego i tak jeszcze nie mogę zebrać myśli , dziś dopiero zdobywam się na opowiedzenie ci wydarzeń , jakie u nas zaszły od twego wyjazdu . +Już wiem , ile mi zapisała ciotka Hortensja : oto sześćdziesiąt tysięcy rubli ; razem więc mamy dziewięćdziesiąt tysięcy rubli , które poczciwy obiecuje umieścić na siedem procent , co wyniesie około sześciu tysięcy rubli rocznie . Ale trudno , trzeba nauczyć się oszczędności . +Nie umiem ci opowiedzieć , jak się nudzę , a może tylko tęsknię … Ale i to przejdzie . Ten młody inżynier ciągle u nas bywa , co parę dni . Z początku bawił mnie rozmową o mostach żelaznych , a obecnie opowiada , jak się kochał w osobie , która wyszła za innego , jak za nią rozpaczał , jak stracił zakochania się po raz drugi i jakby pragnął uzdrowić się przez nową , lepszą miłość . Wyznał mi jeszcze , że niekiedy pisuje wiersze , w których jednak opiewa tylko wdzięki natury … Czasami płakać mi się chce z nudów , ale że bez towarzystwa umarłabym , więc udaję , że słucham , i niekiedy pozwalam mu ucałować moją rączkę … ” +Wokulskiemu żyły nabrzmiały na czole Odpoczął i czytał dalej : +„ Papo coraz słabszy . Płacze po kilka razy na dzień i byleśmy porozmawiali pięć minut sami robi mi wymówki , wiesz za kogo ! … Nie uwierzysz , jak mnie to rozstraja . +W ruinach zasławskich bywam co parę dni . Coś mnie tam ciągnie , nie wiem — piękna natura czy samotność . Kiedy jestem bardzo , piszę różne rzeczy ołówkiem na spękanych ścianach i z radością myślę : jak dobrze , że to wszystko pierwszy deszcz zmyje . +Ale , ale … Zapomniałam o najważniejszym ! Wiesz : marszałek napisał do ojca list , w którym najnormalniej oświadcza się o moją rękę Całą noc płakałam , nie dlatego , że mogę zostać marszałkowa , ale … że się to tak łatwo stać może ! … +Pióro wypada mi z ręki . Bądź zdrowa wspomnij czasami o twej nieszczęśliwej Beli . ” +„ Tak pogardzam i … jeszcze kocham ! ” — szepnął . +Głowa mu pałała . Chodził tam i na powrót zaciśniętymi pięściami i uśmiechał się do własnych marzeń . +Nad wieczorem otrzymał telegram z Moskwy , po którym natychmiast wysłał depeszę do Paryża . Następny dzień , od rana do późnej nocy , spędził ze swym adwokatem i rejentem . +Kładąc się pomyślał : +„ Czy tylko ja nie zrobię głupstwa ? … No , przecież zbadam rzeczy na miejscu … Czy może istnieć metal lżejszy od powietrza , to inna kwestia , ale że coś w tym jest nie ma wątpliwości … Zresztą szukając kamienia filozoficznego znaleziono chemię ; kto zatem wie , co się napotka teraz ? … W rezultacie wszystko mi jedno , byle wydobyć się z tego błota … ” +Dopiero nazajutrz w południe przyszła odpowiedź z Paryża , którą Wokulski parę razy odczytał . W chwilę później oddano list od pani Wąsowskiej , gdzie na kopercie , w miejsce pieczątki , znajdował się wizerunek Sfinksa . +„ Tak — mruknął z uśmiechem Wokulski — twarz ludzka i zwierzęcia : nasza zaś imaginacja dodaje wam skrzydeł . ” +„ Niech pan do mnie wpadnie na kilka minut — pisała pani Wąsowska gdyż mam bardzo ważny interes , a dzisiaj chciałabym jechać . ” +„ Zobaczymy ten ważny interes ! — rzekł do siebie . +W pół godziny później był u pani Wąsowskiej ; w przedpokoju stały już gotowe do drogi kufry . przyjęła go w swoim gabinecie do pracy , w którym przecie ani jeden szczegół nie przypominał pracy . +— A , pan bardzo jest grzeczny ! — zaczęła obrażonym tonem pani Wąsowska — Wczoraj cały dzień czekałam na pana , a pan ani się pokazał … +— Przecież zabroniła mi pani przychodzić siebie — odparł zdziwiony Wokulski . +— Jak to ? … Czyliż wyraźnie nie zaprosiłam pana na wieś ? … Ale mniejsza , policzę to na karb pańskiej ekscentryczności … Drogi panie , mam pana bardzo ważny interes . Chcę niedługo wyjechać za granicę i chcę poradzić się pana : kiedy najlepiej kupić franki , teraz czy przed wyjazdem ? … +— Kiedyż jedzie ? +— Tak … w listopadzie … w … — odparła rumieniąc się . +— Lepiej przed wyjazdem . +— Tak sądzi ? +— Przynajmniej tak robią . +— Ja właśnie nie chcę robić jak ! — zawołała pani Wąsowska . +— To niech kupi teraz . +— A jeżeli do franki stanieją ? +— To niech pani kupno do grudnia . +— No , wie pan co — mówiła drąc jakiś papier — że jesteś pan jedyny do rady … Czarno to czarno , biało to biało … Cóż pana za mężczyzna ? Mężczyzna w każdej chwili powinien być stanowczy , a przynajmniej wiedzieć , czego chce . Cóż , odniósł mi pan list Beli ? +Wokulski milcząc list . +— Doprawdy ? — zawołała ożywiona . — Więc pan jej nie kochasz ? … A w takim razie rozmowa o niej nie powinna panu robić przykrości . Bo ja muszę … pogodzić was albo … się już biedna dziewczyna nie dręczy … Pan się do niej uprzedziłeś … pan wyrządzasz jej krzywdę … To nieuczciwie … tak nie postępuje człowiek honorowy , aby zbałamuciwszy kogoś rzucał jak zwiędły bukiet … +— Nieuczciwie ! — powtórzył Wokulski . — Niech mi pani z łaski swej powie , jaka może pozostać w człowieku , którego wykarmiono albo cierpieniem i upokorzeniem , albo upokorzeniem i cierpieniem ? +— Ale obok tego miałeś i inne chwile . +— O tak , parę życzliwych spojrzeń i kilka dobrych słówek , które mają w moich oczach tę jedną wadę , że były … mistyfikacją . +— Ale ona dziś tego żałuje gdybyś pan zwrócił się … +— Ażeby pozyskać jej i rękę . +— Zostawiając drugą dla znanych i nieznanych wielbicieli ? … Nie , pani , już mam dosyć tych wyścigów , w których byłem bity przez panów Starskich , i licho nie wie jakich jeszcze ! … Nie mogę odgrywać roli eunucha przy moim ideale i upatrywać w każdym mężczyźnie szczęśliwego rywala czy niepożądanego kuzyna … +— Jakież to niskie ! … — zawołała pani Wąsowska . — Więc jeden błąd , zresztą niewinny , poniewierasz pan niegdyś ukochaną kobietę ? … +— Co do liczby owych błędów , to pozwoli pani , ażebym miał własną opinię ; a co do niewinności Boże miłosierny ! w jak nędznym jestem położeniu , skoro nawet nie mam pojęcia , dokąd sięgała ich niewinność . +— Pan przypuszczasz ? … — zapytała go pani Wąsowska . +— Ja już nic nie przypuszczam — odparł chłodno Wokulski . — Wiem tylko , że w moich oczach , pod pozorami obojętnej życzliwości , toczył się najzwyklejszy romans i — to mi wystarcza . Rozumiem żonę , która oszukuje męża ; bo ona może się tłomaczyć pętami , jakie wkłada na nią małżeństwo . Ale ażeby kobieta wolna oszukiwała obcego sobie człowieka … Cha ! … cha ! … cha ! … to już jest , dalibóg , zamiłowanie do sportu … Przecież miała prawo przenosić nade mnie Starskiego — i ich wszystkich … nie ! Jej jeszcze było potrzeba mieć w swoim orszaku błazna , który ją naprawdę kochał , który dla niej wszystko był gotów poświęcić … I dla ostatecznego zhańbienia natury ludzkiej właśnie z mojej piersi chciała zrobić parawan dla siebie i adoratorów … Czy pani domyśla się , jak musieli drwić ze mnie ci ludzie , tak tanio obsypywani względami ? … I czy pani czuje , co to za piekło być tak śmiesznym jak ja , a zarazem tak nieszczęśliwym , tak oceniać swój upadek i tak rozumieć , że jest niezasłużony ? … +Pani Wąsowskiej drżały usta ; z powstrzymywała się od łez . +— Czy to nie jest ? — wtrąciła . +— Eh , nie , pani … ludzka godność to nie imaginacja . +— A ? … +— Cóż być może ? — odparł Wokulski . — Spostrzegłem się , odzyskałem siebie , a dziś tę tylko satysfakcję , że triumf moich współzawodników , przynajmniej co do mnie , nie był zupełny . +— I to nieodwołalne ? … +— Proszę pani , rozumiem kobietę , która oddaje się z miłości albo sprzedaje się z nędzy . Ale na zrozumienie tej duchowej , którą prowadzi się bez potrzeby , na zimno , przy zachowaniu pozorów cnoty , na to już brakuje mi zmysłu . +— Więc są rzeczy , których się przebacza ? — spytała cicho . +— Kto i komu ma przebaczać ? … Pan Starski chyba nigdy nie obrazi się o takie rzeczy , a nawet będzie rekomendował swoich przyjaciół . O resztę zaś można nie dbać mając liczne i tak dobrane towarzystwo . +— Jeszcze słówko — rzekła pani Wąsowska powstając . Wolno wiedzieć , jakie pan ma zamiary ? … +— Gdybyżem ja wiedział ! … +— Życzę szczęścia … +— O ! … — westchnęła szybko weszła do następnego pokoju . +„ Zdaje mi się — myślał Wokulski schodząc ze schodów — że w tej chwili dwa interesa … Kto wie , czy Szuman nie ma racji ? … ” +Od pani Wąsowskiej pojechał do mieszkania Rzeckiego . Stary subiekt był bardzo mizerny ledwie podniósł się z fotelu . Wokulskiego głęboko poruszył jego widok . +— Czy ty się gniewasz , stary , że tak dawno byłem u ciebie ? — rzekł ściskając go za rękę . +Rzecki smutnie głową . +— Alboż ja nie wiem , co się z tobą dzieje ? … odparł . — Bieda … bieda na świecie ! … Coraz gorzej … +Wokulski usiadł zamyślony , począł mówić : +— Widzisz , Stachu , ja już miarkuję , że mi czas iść do Katza i do moich piechurów , co tam gdzieś wyszczerzają na mnie zęby , żem maruder … Wiem że cokolwiek postanowisz ze sobą , będzie mądre i dobre , ale … Czy nie byłoby praktycznie , gdybyś się ożenił ze Stawską ? … Przecież to jakby twoja ofiara … +Wokulski schwycił się głowę . +— Boże miłosierny ! — zawołał — a kiedyż ja się wyplączę z tych babskich stosunków ? … Jedna pochlebia sobie , że ja stałem się jej ofiarą , druga jest moją ofiarą , trzecia chciała zostać moją ofiarą , jeszcze znalazłby się z dziesiątek takich , z których każda przyjęłaby mnie i mój majątek w ofierze … Zabawny kraj , gdzie baby trzymają pierwsze skrzypce i gdzie nie ma żadnych innych interesów , tylko szczęśliwa albo nieszczęśliwa miłość ! +— No , no , no … — odrzekł Rzecki — ja cię przecież za kark nie ! … Tylko , widzisz , mówił mi Szuman , że tobie na gwałt potrzeba romansu … +— Iii … nie ! … Mnie bardziej potrzeba klimatu i to lekarstwo już sobie zapisałem . +— Najdalej pojutrze do Moskwy , potem … gdzie Bóg przeznaczy … +— Masz co na myśli — spytał tajemniczo Rzecki . +— Jeszcze nic nie wiem ; waham się , jakbym siedział na dziesięciopiętrowej . Czasami zdaje mi się , że coś zrobię dla świata … +— Oj , … to … +— Ale chwilami ogarnia mnie taka desperacja , że chciałbym , mnie ziemia pochłonęła i wszystko , czegom tylko dotknął … +— To nierozsądne … nierozsądne — wtrącił Rzecki . +— Wiem … Toteż nie dziwiłbym się ani temu , gdybym kiedy hałasu , ani temu , gdybym skończył wszelkie rachunki ze światem … +Siedzieli obaj do wieczora . +W kilka dni rozeszła się wieść , że gdzieś wyjechał nagle i może na zawsze . +Wszystkie jego ruchomości , począwszy od sprzętów , skończywszy na powozie koniach , nabył hurtem Szlangbaum za dosyć niską cenę . +XVII . starego subiekta +Od kilku miesięcy utrzymuje się pogłoska , że w dniu 26 czerwca bieżącego roku zginął w Afryce książę Ludwik Napoleon , syn cesarza . I to jeszcze zginął w bitwie dzikim narodem , o którym nie wiadomo , ani gdzie mieszka , ani jak się nazywa ? bo przecie * Zulusami * nie może nazywać się żaden naród . +Tak wszyscy mówią . Nawet miała tam pojechać cesarzowa Eugenia i przywieźć zwłoki syna do Anglii . Czy tak jest rzeczy samej , nie wiem , bo już od lipca nie czytuję gazet i nie lubię rozmawiać o polityce . +Głupia jest polityka ! Dawniej nie było telegramów i artykułów wstępnych , a przecie świat posuwał się naprzód i każdy człowiek rozsądny mógł zorientować w sytuacji politycznej . Dziś zaś są telegramy , artykuły wstępne i ostatnie wiadomości , ale wszystko służy do bałamucenia w głowach . +Gorzej nawet , niż bałamucą , bo odejmują serca ludziom . I gdyby nie Kenig albo poczciwy Sulicki to człowiek przestałby wierzyć w sprawiedliwość boską . Takie się dziś rzeczy wypisują w gazetach ! … +Co zaś do księcia Ludwika Napoleona , to mógł on zginąć , ale może się i ukrył gdzie przed ajentami Gambetty . Ja tam do pogłosek nie przywiązuję wagi . +Klejna wciąż nie ma , a Lisiecki przeniósł się do Astrachania nad Wołgę . Na powiedział mi , że tu niedługo zostaną tylko Żydzi , a reszta zżydzieje . +Lisiecki zawsze gorączka . +Moje zdrowie jakoś nietęgie . Męczę się tak łatwo , że już bez laski nie wychodzę na ulicę . W ogóle nic mi nie jest , tylko czasem napada mnie dziwny ból w ramionach i . Ale to przejdzie , a nie przejdzie , to wszystko mi jedno . Tak się jakoś zmienia świat na złe , że niedługo nie będę mógł z nikim gadać i w nic wierzyć . +W końcu lipca Henryk Szlangbaum wyprawiał urodziny jako właściciel sklepu i naczelnik naszej spółki . A choć i w połowie nie wystąpił tak Stach w roku zeszłym , jednakże zbiegli się wszyscy przyjaciele i nieprzyjaciele Wokulskiego i pili zdrowie Szlangbauma … aż okna się trzęsły . +Oj , ludzie , ludzie ! … Za pełnym talerzem i butelką wleźliby kanału , a za rublem to już nawet nie wiem gdzie . +Fiu ! fiu ! … Pokazano mi dzisiaj kurierek , w którym pani baronowa Krzeszowska nazywa się jedną z najzacniejszych i najlitościwszych naszych niewiast to , że dała dwieście rubli na jakiś przytułek . Widocznie zapomniano o jej procesie z panią Stawską i awanturach z lokatorami . +Czyby mąż tak ujeździł ? … +Przeciw Żydom ciągle rosną kwasy . Nie brak nawet pogłosek o , że Żydzi chwytają chrześcijańskie dzieci i zabijają na mace . +Kiedy słyszę takie historie , dalibóg ! że przecieram oczy i zapytuję samego siebie : ja teraz majaczę w gorączce , czyli też cała moja młodość była snem ? … +Ale najbardziej gniewa mnie uciecha Szumana z tego fermentu . +— Dobrze tak parchom ! … — mówi . — Niech im zrobią awanturę , niech ich nauczą . To genialna rasa , ale takie szelmy , że nie ujeździsz ich bez bata i ostrogi … +— Mój doktorze — odpowiedziałem , bo już mi zbrakło cierpliwości — jeżeli Żydzi są gałgany , jak pan mówisz , to im nawet i ostrogi nie pomogą . +— Może ich nie poprawią , ale napędzą im nową porcję rozumu i nauczą silniej trzymać za ręce — odparł . — A gdyby Żydzi byli solidarniejsi … no ! … +Dziwny człowiek z tego doktora . Uczciwy to on jest , a nade wszystko rozumny ; ale jego uczciwość nie wypływa z uczucia , tylko — albo ja wiem ? — może z nałogu ; a rozum ma tego gatunku , że łatwiej mu rzeczy wyśmiać i zepsuć aniżeli jedną zbudować . Kiedy z nim rozmawiam , czasami przychodzi mi na myśl , że jego dusza jest jak tafla lodu : nawet ogień może się w niej odbić , ale ona sama nigdy się nie rozgrzeje . +Stach wyjechał do Moskwy , zdaje mi się po to , ażeby uregulować rachunki z Suzinem . Ma u niego z pół miliona rubli kto mógł przypuścić coś podobnego przed dwoma laty ! ) , ale co zrobi z taką masą pieniędzy , ani się domyślam . +Już to Stach był zawsze oryginał i robił niespodzianki . Czy teraz jakiej nie przygotowuje ? … aż się lękam . +A tymczasem Mraczewski oświadczył się pani Stawskiej i po krótkim wahaniu został przyjęty . Gdyby , jak projektuje sobie Mraczewski , otworzyli sklep w Warszawie , wszedłbym do i przy nich bym zamieszkał . I mój Boże ! niańczyłbym dzieci Mraczewskiego , choć myślałem , że podobny urząd mógłbym pełnić tylko przy dzieciach Stacha . +Życie jest ciężkie … +Wczoraj dałem pięć rubli na nabożeństwo na intencję księcia Ludwika Napoleona . Tylko na intencję , bo może nie zginął , choć tak wszyscy gadają … Gdyby zaś … Nie znam ja się na teologii , ale zawsze bezpieczniej wyrobić mu stosunki na tamtym świecie . Bo nużby … Naprawdę jestem niezdrów , choć Szuman mówi , że wszystko idzie dobrze . Zabronił mi : piwa , kawy , wina , prędkiego chodzenia , irytacji … Wyborny sobie ! … Taką receptę to i ja potrafię zapisać ; ale potraf ty ją sam wykonać … +On mówi ze mną tak , jakby podejrzewał , że ja niepokoję się losem Stacha . Zabawny człowiek ! … A cóż to Stach nie pełnoletni albo czy ja go już nie żegnałem na siedem lat ? Lata minęły , Stach wrócił i znowu puścił się na awanturę . +Teraz będzie to samo ; jak zniknął , tak nagle powróci … +A jednakże ciężko żyć na świecie . I nieraz myślę sobie : czy naprawdę jest jaki plan , wedle którego cała ludzkość posuwa się ku lepszemu , czyli też wszystko jest dziełem przypadku , a ludzkość czy nie idzie tam gdzie ją popchnie większa siła ? … Jeżeli dobrzy mają górę , wówczas świat toczy się ku dobremu , a jeżeli gałgany są mocniejsi , to idzie ku złemu . Zaś ostatecznym kresem złych i dobrych jest garść popiołu . +Jeżeli jest tak , nie dziwię się Stachowi , który nieraz mówił , że chciałby jak najprędzej zginąć i zniszczyć wszelki ślad po sobie . Ale mam przeczucie , że tak nie jest . +Chociaż … Czy to ja nie miałem przeczuć , że książę Ludwik Napoleon zostanie cesarzem Francuzów ? … Ha ! zaczekajmy , bo mi ta jego śmierć , w bitwie z gołymi Murzynami , jakoś dziwnie wygląda … ” +XVIII . ? … +Pan Rzecki istotnie niedomagał ; według własnej opinii z powodu braku zajęcia , według Szumana z powodu choroby , która nagle rozwinęła się w nim i szła dosyć szybko pod wpływem jakichś zmartwień . +Zajęć miał niewiele . Z rana przychodził do sklepu niegdyś Wokulskiego , obecnie Szlangbauma , lecz bawił tam , dopóki nie zaczęli się schodzić subiekci , a nade wszystko goście . Goście bowiem , nie wiadomo nawet dlaczego przypatrywali mu się ze zdziwieniem , a subiekci , dziś z wyjątkiem pana Zięby starozakonni , nie tylko nie okazywali mu szacunku , do którego przywykł , ale nawet wbrew upomnieniom Szlangbauma traktowali go w sposób lekceważący . +W tym stanie rzeczy pan Ignacy coraz częściej myślał o Wokulskim . Nie racji , ażeby lękał się jakiegoś nieszczęścia , ale ot tak sobie . +Z rana około szóstej myślał : czy Wokulski wstaje , czy śpi o tej porze i gdzie jest ? W Moskwie czy może już wyjechał z Moskwy i dąży do Warszawy ? południe przypominał sobie te czasy , kiedy prawie nie było dnia , ażeby Stach nie jadł z nim obiadu , wieczorem zaś , szczególniej kładąc się do łóżka , mówił : +„ Zapewne Stach jest u Suzina … To dopiero używają ! … A może wraca tej chwili do Warszawy i w wagonie zabiera się do spania ? … ” +Ilekroć zaś wszedł do sklepu , a robił to po kilka razy na dzień , mimo niechęci i drażniącej grzeczności Szlangbauma , zawsze myślał , że jednak za czasów Wokulskiego było tu inaczej . +Martwiło go , ale tylko trochę , że Wokulski nie dawał o sobie . Uważał to przecież za zwykłe dziwactwo . +„ Nie bardzo rwał się on do pisania , kiedy był zdrów , więc cóż dopiero teraz , jest tak rozbity — myślał . — Oj , te baby , te baby ! … ” +W dniu nabycia przez Szlangbauma sprzętów i powozu Wokulskiego pan Ignacy położył się do łóżka . Nie dlatego , ażeby miało mu to robić przykrość bo przecie powóz i zbytkowne sprzęty były rzeczami wcale niepotrzebnymi , ale dlatego , że podobne sprawunki robią się tylko po ludziach już umarłych . +„ No , a Stach , dzięki Bogu , zdrów ! … ” — mówił do siebie . +Pewnego wieczora , kiedy pan Ignacy siedząc w szlafroku rozmyślał : jak to on urządzi sklep , ażeby zakasować Szlangbauma , usłyszał gwałtowne dzwonienie do przedpokoju i szczególny hałas w sieni . +Służący , który już zabierał się spania , otworzył drzwi . +— Jest pan ? — głos znany Rzeckiemu . +— Co to chory ! Kryje się przed ludźmi . +— Może , panie radco , zrobimy … — odezwał się inny głos . +— Co to subiekcję ! … Kto nie chce subiekcji w domu , niech przychodzi do knajpy … +Rzecki podniósł się z fotelu , a jednocześnie ukazał się we drzwiach jego sypialni radca Węgrowicz ajent Szprot … Spoza nich wychylała się jakaś kudłata głowa i oblicze nie pierwszej czystości . +— Nie chciała przyjść góra do Mahometów , więc Mahomeci przyszli do góry ! … — zawołał radca . — Panie Rzecki … panie Ignacy ! … co acan najlepszego wyrabiasz ? Przecież od czasu , jakeśmy pana ostatni raz widzieli , odkryliśmy nowy gatunek piwa … Postaw tu , kochanku , i zgłoś się jutro — dodał zwracając się do zasmolonego kudłacza . +Na to wezwanie kudłaty człowiek , ubrany w wielki fartuch , postawił na umywalni kosz wysmukłych butelek i trzy kufle Potem zniknął , jak gdyby był istotą złożoną ze mgły i powietrza , nie zaś z dwustu funtów ciała . +Pan Ignacy zdziwił się na widok wysmukłych butelek ; to jednak nie łączyło się z żadną przykrością . +— Na miłość boską , cóż się z panem dzieje ? — zaczął znowu radca rozkładając ręce , jakby cały świat chciał ogarnąć w jednym uścisku . — Tak dawno byłeś pan między nami , że Szprot nawet zapomniał , jak wyglądasz , a ja pomyślałem , że zaraziłeś się od swego przyjaciela , co to ma bzika … +— Więc właśnie dziś — prawił radca — kiedy na pańskim przyjacielu wygrałem od Deklewskiego kosz piwa nowej marki , mówię do Szprota : wiesz pan , zabierzmy piwo i chodźmy do starego , a może się chłop rozrusza … Cóż to , nawet nie prosisz nas , ażebyśmy usiedli ? … +— Ależ bardzo proszę odpowiedział Rzecki . +— I stolik jest … — mówił radca oglądając się po pokoju — i miejsce , widzę , zaciszne . Ehe , he ! … my tu będziem mogli się do chorego na partyjkę co wieczór … Szprot , dobądź , synu , trybuszonik i zabierz się do szkliwa … Niech poczciwiec zaznajomi się z nową marką … +— Jakiż to zakład wygrał radca ? — zapytał , któremu znowu fizjognomia zaczęła się wyjaśniać . +— Zakład o Wokulskiego . Widzisz pan , było tak . Jeszcze w styczniu roku zeszłego , kiedy to Wokulski awanturował się po Bułgarii , ja powiedziałem do Szprota , że pan Stanisław jest wariat , że zbankrutuje źle skończy … Tymczasem dzisiaj , wyobraź sobie , Deklewski utrzymuje , że to on to powiedział ! … Naturalnie , założyliśmy się o kosz piwa , Szprot rozstrzygnął na moją stronę i jesteśmy u ciebie … +W ciągu tego wyjaśnienia pan Szprot ustawił na trzy kufle i odkorkował trzy butelki . +— No , tylko spojrzyj , panie Ignacy — mówił radca podnosząc napełniony kufel . — Kolor starego miodu , piana jak śmietana , a smak szesnastoletniej dziewczyny . Skosztujże … Co to za smak i co to za posmak … Gdybyś zamknął oczy , przysiągłbyś , że to jest * ale * … O ! … uważasz ? … Ja powiadam , że przed takim piwem należałoby płukać usta . Powiedzże sam : piłeś kiedy coś podobnego ? … +Rzecki wypił kufla . +— Dobre — rzekł . — Skądże jednak radcy do głowy , że Wokulski zbankrutował ? +— Bo nikt w mieście nie mówi inaczej . Przecież człowiek , który ma pieniądze , w głowie i nikogo nie zarwał , nie ucieka z miasta Bóg wie gdzie … +— Wokulski wyjechał Moskwy . +— Tere , fere ! … Tak wam powiedział , ażeby zmylić ślady Ale sam się złapał , skoro wyrzekł się nawet swoich pieniędzy … +— Czego się wyrzekł ? … spytał już rozgniewany pan Ignacy . +— Tych pieniędzy , które ma w banku , a nade wszystko u Szlangbauma … Przecież to razem wyniesie ze dwakroć sto tysięcy rubli … Kto więc taką sumę zostawia bez dyspozycji , po prostu rzuca ją w błoto ten jest albo wariat , albo … zmajstrował coś takiego , że już nie czeka na wypłatę … W całym mieście rozlega się tylko jeden głos oburzenia przeciw temu … temu … że go nie nazwę właściwym imieniem … +— Radco , zapominasz się … — zawołał Rzecki . +— Rozum tracisz , panie Ignacy , ujmując się za takim człowiekiem — odparł gwałtownie radca . — Bo tylko pomyśl . Pojechał po majątek , gdzie ? … na wojnę turecką … wojnę turecką ! … czy rozumiesz doniosłość tych słów ? … Tam zrobił majątek , ale w jaki sposób ? … Jakim sposobem można w pół roku zrobić pół miliona rubli ? … +— Bo obracał dziesięcioma milionami rubli — odparł Rzecki więc nawet zrobił mniej , niżby mógł … +— Ale czyje były miliony ? +— Suzina … kupca jego przyjaciela . +— Otóż to ! … Ale mniejsza ; przypuśćmy , że w tym razie nie zrobił żadnego świństwa … Co to jednakże za interesa prowadził on w Paryżu , a później w Moskwie , na czym również grubo zarobił ? … A godziło się to zabijać krajowy przemysł , ażeby dać osiemnaście procent dywidendy kilku arystokratom dla wkręcenia się pomiędzy nich ? … pięknie to sprzedawać całą spółkę Żydom i nareszcie uciekać zostawiając setki ludzi w nędzy lub w niepewności ? … To tak robi dobry obywatel i człowiek uczciwy ? … No , pijże , panie Ignacy ! … — zawołał trącając jego kufel swoim . — Nasze kawalerskie ! … Panie Szprot , pokaż , co umiesz … nie kompromituj się przy chorym … +— Hola ! … — odezwał się doktór Szuman , który od kilku chwil stał na progu nie zdejmując kapelusza z głowy . — Hola ! … A cóż to wy , moi panowie , jesteście ajentami domu pogrzebowego , że mi w taki sposób urządzacie pacjenta ? … Kazimierz ! — zawołał na służącego — wyrzuć mi te butelki do sieni … A panów proszę , ażebyście pożegnali chorego Szpital , choćby na jedną osobę , nie jest knajpą … To pan tak wykonywasz moje zlecenia ? … — zwrócił się do Rzeckiego . — To pan mając wadę serca będziesz mi urządzał pijatyki ? … Może jeszcze zaprosicie sobie dziewczęta ? … Dobrej nocy panom — rzekł do radcy i Szprota — a na drugi raz nie otwierajcie mi tu piwiarni , bo was zaskarżę o zabójstwo … +Panowie radca Węgrowicz i ajent Szprot wynieśli się tak szybko , że gdyby nie gęsty ich cygar , można by myśleć , że nikogo nie było w pokoju . +— Otwórz okno ! … — mówił doktór do służącego . — Oj , to ! to ! … — dodał ironicznie na Rzeckiego . — Twarz w płomieniach , oczy szkliste , pulsa biją tak , że słychać na ulicy … +— Słyszałeś pan , co on mówił Stachu ? … — spytał Rzecki . +— Ma rację — odparł Szuman . — Całe miasto mówi to samo , chociaż myli się tytułując bankrutem , bo on jest tylko półgłówkiem z tego typu , który ja nazywam polskimi romantykami . +Rzecki patrzył na prawie wylękniony . +— Nie patrz pan tak na mnie — ciągnął spokojnym głosem Szuman — raczej zastanów się , czy nie mam racji ? Wszakże ten człowiek ani razu w życiu nie działał przytomnie … Kiedy był subiektem , myślał o wynalazkach i o uniwersytecie ; kiedy wszedł do uniwersytetu , zaczął bawić się polityką . Później zamiast robić pieniądze , został uczonym i wrócił tu tak goły , że gdyby nie Minclowa , umarłby z głodu … Nareszcie zaczął robić majątek ale nie jako kupiec , tylko jako wielbiciel panny , która od wielu lat ma ustaloną reputację kokietki . Nie koniec na tym , już bowiem mając w ręku i pannę , i majątek , rzucił oboje , a dzisiaj co robi i gdzie jest ? … Powiedz pan , jeżeliś mądry ? … Półgłówek , skończony półgłówek ! — mówił Szuman machając ręką . — Czystej krwi polski romantyk , co to wiecznie szuka czegoś poza rzeczywistością … +— Czy doktór powtórzy to Wokulskiemu , wróci ? … — spytał Rzecki . +— Sto razy mu tak mówiłem , a jeżeli teraz powiem , to tylko dlatego , że nie wróci … +— Co nie ma wrócić — szepnął Rzecki blednąc . +— Nie wróci , bo albo sobie gdzieś łeb rozbije , jeżeli odzyska rozsądek , albo weźmie się jakiejś nowej utopii … Choćby do wynalazków tego mitycznego Geista , który także musi być patentowanym wariatem . +— A doktór nie uganiałeś nigdy za utopiami ? +— Tak , ale robiłem to odurzywszy się w waszej atmosferze . Opatrzyłem się jednak w porę i ta okoliczność pozwala mi stawiać najdokładniejsze diagnozy podobnych chorób … No , zdejmij pan szlafrok , zobaczymy , jakie skutki wywołał wieczór spędzony w wesołym towarzystwie … +Zbadał Rzeckiego , kazał mu natychmiast iść do łóżka , na przyszłość nie robić ze swego mieszkania szynkowni . +— Pan to także jesteś okazem romantyka ; tyle tylko , miał mniej sposobności do robienia głupstw — zakończył doktór . +Po czym wyszedł zostawiając Rzeckiego bardzo ponurym nastroju . +„ Już tam twoje gadanie więcej mi zaszkodzi aniżeli piwo — pomyślał Rzecki , a po chwili dodał półgłosem : +„ Mógłby jednakże Stach choć słówko napisać … Bo licho wie jakie domysły snują się człowiekowi po głowie ! … ” +Przykuty do łóżka pan nudził się piekielnie . +Więc dla zabicia czasu odczytywał , po raz nie wiadomo , historię konsulatu i cesarstwa albo rozmyślał o Wokulskim . +Oba te jednak zajęcia , zamiast uspakajać , drażniły go … Historia przypominała mu cudowne dzieje jednego z największych triumfatorów , na którego dynastii Rzecki opierał wiarę w przyszłość świata , a która to dynastia w oczach padła pod oszczepem Zulusa . Rozmyślania zaś o Wokulskim prowadziły go do wniosku , że ukochany przyjaciel , a tak niezwykły człowiek , co najmniej znajdował się na drodze do jakiegoś moralnego bankructwa . +— Tyle chciał zrobić , tyle mógł zrobić i nic nie zrobił ! … — powtarzał pan Ignacy ze smutkiem w sercu — Gdybyż choć napisał , gdzie jest i jakie ma zamiary … Gdyby chociaż dał znać , że żyje ! … +Od pewnego bowiem czasu trapiły pana Rzeckiego niejasne , ale złowrogie przeczucia . Przychodził mu na myśl jego sen , kiedy po przedstawieniu Rossiego marzyło mu się , że Wokulski skoczył za Izabelą z wieży ratuszowej . To znowu przypominał sobie dziwne , a nic dobrego nie zapowiadające zdania Stacha : „ Chciałbym zginąć sam i zniszczyć wszelkie ślady mego istnienia ! … ” +Jak łatwo podobne życzenie może się spełnić u człowieka , który mówił tylko , co czuł , i umiał wykonywać to , co mówił ! … +Codziennie odwiedzający go doktór Szuman wcale nie dodawał mu otuchy i prawie znudził go powtarzaniem jednej i tej samej zwrotki : +— Doprawdy , że trzeba być albo kompletnym bankrutem , albo wariatem , ażeby zostawiwszy tyle pieniędzy Warszawie , nie wydać żadnej dyspozycji , a nawet nie donieść , gdzie jest ! … +Rzecki kłócił się z nim , w duszy przyznawał mu rację . +Pewnego dnia doktór wpadł do niego w porze niezwykłej , bo godzinie dziesiątej rano . Cisnął kapelusz na stół i zawołał : +— A co , nie miałem racji że to jest półgłówek ! … +— Cóż się stało ? … — zapytał pan , z góry wiedząc , o kim mowa . +— Stało się , że już przed tygodniem ten wariat z Moskwy i … zgadnij pan dokąd ? … +— Do ? … +— Ale gdzie zaś ! … Wyjechał do Odessy , stamtąd ma zamiar udać się do Indyj , z Indyj do Chin i Japonii , a później przez Ocean Spokojny do Ameryki … Rozumiem podróż , nawet naokoło świata , sam mu ją radził . Ale ażeby nie napisać słówka , zostawiając , bądź jak bądź , ludzi życzliwych i ze dwakroć sto tysięcy rubli w Warszawie , na to , dalibóg ! trzeba mieć w wysokim stopniu rozwiniętą psychozę … +— Skądże te wiadomości — spytał Rzecki . +— Z najlepszego źródła , bo od Szlangbauma , któremu zbyt wiele zależy na tym , ażeby dowiedzieć się o projektach Wokulskiego . Ma mu przecież w początkach października zapłacić sto dwadzieścia tysięcy rubli … No , a gdyby kochany Stasio w łeb sobie palnął utonął , czy umarł na żółtą febrę … Rozumiesz pan ? … Wówczas moglibyśmy albo całemu kapitałowi ukręcić szyję , albo przynajmniej obracać nim z pół roku bez procentu … Pan już chyba poznałeś Szlangbauma ? On przecież mnie … mnie chciał okpić ! +Doktór biegał po pokoju i gestykulował rękoma w taki sposób , jak gdyby sam był dotknięty początkami . Nagle zatrzymał się przed panem Ignacym , popatrzył mu w oczy i schwycił za rękę . +— Co … co … co ? … Puls sto ? … Miałeś pan dziś gorączkę ? … +— Jak to : nie … Przecież widzę … +— Mniejsza — odparł Rzecki . — jednakże Stach zrobił coś podobnego ? … +— Ten nasz dawny Stach , pomimo romantyzmu , może by nie zrobił ; ale ten pan Wokulski , zakochany w jaśnie pannie Łęckiej , może zrobić wszystko … No , i jak pan widzisz , robi , na co go stać … +Od tej wizyty doktora pan Ignacy sam zaczął , że jest z nim niedobrze . +„ To byłoby zabawne — myślał — gdybym ja tak w tych czasach dał nura … Phy ! trafiało się to lepszym ode mnie Napoleon I … Napoleon III … mały Lulu … Stach … No , cóż Stach ? … przecież jedzie teraz do Indyj … ” +Zadumał się , wstał z łóżka , ubrał się jak należy i poszedł do sklepu wielkiemu zgorszeniu Szlangbauma , który wiedział , że panu Ignacemu zabroniono podnosić się . +Za to przez następny dzień było mu gorzej ; odleżał dobę i znowu na parę godzin zaszedł do sklepu . +— Cóż on sobie myśli , że sklep to trupiarnia ? … — rzekł jeden ze starozakonnych do pana Zięby , który z właściwą sobie szczerością znalazł , że ten koncept jest doskonały . +W połowie września odwiedził pana Rzeckiego Ochocki , na kilka dni przyjechał tu z Zasławka . +Na jego widok pan odzyskał dobry humor . +— Cóż pana tu sprowadza ! … — , gorąco ściskając kochanego przez wszystkich wynalazcę . +Ale Ochocki pochmurny . +— Cóż by innego , jeżeli nie kłopoty ! — . — Wiesz pan , że umarł Łęcki … +— Ojciec tej … tej ? — zdziwił się pan Ignacy . +— Tej … tej ! … I bodaj czy nie przez nią … +— W imię Ojca i Syna … — przeżegnał się Rzecki . — Iluż ludzi ma zamiar zgubić ta kobieta ? … Bo , o wiem , a zapewne i dla pana nie jest to tajemnicą , że jeżeli Stach wpadł w nieszczęście , to tylko przez nią … +— Może mi pan powiedzieć , co się stało Łęckim ? … — ciekawie zapytał pan Ignacy . +— Żaden to sekret — odparł Ochocki . — początkach lata oświadczył się o pannę Izabelę marszałek … +— Ten … ten ? … Mógł moim ojcem — wtrącił Rzecki . +— Może też dlatego panna przyjęła go , a przynajmniej nie odrzuciła . Więc stary zebrał manatki po dwu swoich i przyjechał na wieś do hrabiny … do ciotki panny Izabeli , u której mieszkała wraz z ojcem … +— Trafiało się to i mędrszym od niego — ciągnął Ochocki . — Tymczasem , pomimo że marszałek zaczął uważać się za konkurenta , panna Izabela co parę , a później nawet i co dzień jeździła sobie w towarzystwie pewnego inżyniera do ruin starego zamku w Zasławiu … Mówiła , że jej to rozpędza nudy … +— I marszałek ? … +— Marszałek , naturalnie , milczał , ale kobiety perswadowały pannie , że tak robić nie wypada . Ona zaś ma w tych razach jedną : „ Marszałek powinien być kontent , jeżeli wyjdę za niego , a wyjdę nie po to , aby wyrzekać się moich przyjemności … ” +— I pewnie marszałek przydybał ich na czym owych ruinach ? — wtrącił Rzecki . +— Ii … nie ! … nawet tam nie zaglądał . A gdyby i zajrzał , przekonałby się , panna Izabela brała z sobą naiwnego inżynierka po to , ażeby w jego asystencji tęsknić za Wokulskim … +— Za Wo – – skim ? … +— Przynajmniej tak domyślano się — mówił Ochocki . — Tym razem ja sam zwróciłem jej uwagę , że w towarzystwie jednego wielbiciela nie tęsknić za drugim . Ale ona odpowiedziała mi swoim zwyczajem : „ Niech będzie kontent , że pozwalam mu patrzeć na siebie … ” +— To osioł inżynier ! … +— Nie bardzo , gdyż pomimo całej naiwności spostrzegł się i pewnego dnia , a nawet przez wszystkie dnie następne nie pojechał z panną tęsknić między gruzami . Jednocześnie zaś marszałek , zazdrosny inżyniera , zaprzestał konkurów i wyniósł się na Litwę w sposób tak demonstracyjny , że panna Izabela i hrabina dostały spazmów , a poczciwy Łęcki nawet nie kiwnąwszy palcem umarł na apopleksję … +Skończywszy opowiadać Ochocki objął się rękoma głowę i śmiał się . +— I pomyśleć tu — dodał — że rodzaju kobieta tylu ludziom głowy zawróciła … +— Ależ to potwór ! — zawołał Rzecki . +— Nie . Nawet niegłupia i niezła w gruncie rzeczy tylko … taka jak tysiące innych z jej sfery . +— Niestety ! … — westchnął Ochocki . — Wyobraź pan sobie klasę ludzi majętnych lub zamożnych , którzy dobrze jedzą , a niewiele robią . Człowiek musi w jakiś sposób zużywać siły ; więc jeżeli nie pracuje , musi wpaść w , a przynajmniej drażnić nerwy … I do rozpusty zaś , i do drażnienia nerwów potrzebne są kobiety piękne , eleganckie , dowcipne , świetnie wychowane , a raczej wytresowane w tym właśnie kierunku … Toż to ich jedyna kariera … +— I panna Izabela zaciągnęła w ich szeregi ? … +— To jest , właściwie zaciągnęli ją … Przykro mi to mówić , ale mówię , ażebyś wiedział , o jaką to kobietę potknął się Wokulski … +Rozmowa urwała się — ją Ochocki pytając : +— Kiedyż wraca ? +— Wokulski ? … — odparł pan Ignacy . Przecież wyjechał do Indyj , Chin , Ameryki … +Ochocki rzucił się krześle . +— To niepodobna ! … — zawołał . Chociaż … — dodał po namyśle . +— Czy ma pan jakie wskazówki , że tam pojechał ? … — zapytał Rzecki zniżonym głosem . +— Żadnych . Tylko dziwię się nagłej decyzji … Kiedym tu ostatnim razem , obiecał mi załatwić pewien interes … Ale … +— I niezawodnie załatwiłby go ten dawny Wokulski . Ten nowy zaś nie tylko o pańskich interesach … Przede wszystkim o własnych … +— Że on wyjedzie — mówił Ochocki jakby do siebie — tego można było spodziewać , ale nie podoba mi się ta nagłość . Pisał do pana ? … +— Ani litery , i do — odparł stary subiekt . +— Musiało się tak — mruknął . +— Dlaczego musiało się stać ? … — wybuchnął Rzecki . — Cóż to on bankrut czy może nie miał ? … Taki sklep , spółka to fraszki ? A nie mógł ożenić się z kobietą piękną , zacną … +— Znalazłoby się więcej takich kobiet — wtrącił Ochocki . — Wszystko to było — mówił ożywiając się — ale nie dla człowieka z jego usposobieniem … +— Jak pan to rozumiesz ? — pochwycił Rzecki , któremu rozmowa o Wokulskim sprawiała taką przyjemność jak o kochance . — pan to rozumiesz ? … Poznałeś pan bliżej tego człowieka ? … — pytał natarczywie , a oczy mu błyszczały . +— Poznać go łatwo . Był jednym słowem człowiek szerokiej duszy . +— Oto właśnie ! … — odezwał się Rzecki wybijając takt palcem i wpatrując się w Ochockiego jak w obraz . Co pan jednak rozumiesz przez tę szerokość ? … Pięknie powiedziane ! … Wytłomacz to pan , a jasno ! … +— Widzi pan — rzekł — ludzie małej duszy dbają tylko o swoje interesa , nie sięgają myślą poza dzień dzisiejszy i mają wstręt do rzeczy nieznanych . Byle im było spokojnie i suto … Taki zaś facet jak on troszczy się interesami tysięcy , patrzy nieraz o kilkadziesiąt lat , a każda rzecz nieznana i nierozstrzygnięta pociąga go w sposób nieprzeparty . To nawet nie jest żadna zasługa , tylko mus . Jak żelazo bez namysłu rusza się za magnesem albo pszczoła lepi swoje komórki , tak ten gatunek ludzi rzuca się do wielkich idei i niezwykłych prac … +Rzecki ściskał go za obie i drżał ze wzruszenia . +— Szuman — rzekł — mądry doktór Szuman mówi że Stach jest wariat , polski romantyk . +— Głupi Szuman ze swoim żydowskim klasycyzmem ! … — odparł Ochocki . — On nawet nie domyśla się , że cywilizacji nie stworzyli ani , ani geszefciarze , lecz , właśnie tacy wariaci … Gdyby rozum polegał na myśleniu o dochodach , ludzie do dzisiejszego dnia byliby małpami … +— Święte słowa … piękne słowa ! … — powtarzał subiekt . — Wytłomaczże pan jednak jakim sposobem człowiek , podobny Wokulskiemu , mógł … tak oto … zaawanturować się ? … +— Proszę pana , ja się dziwię , że to tak późno nastąpiło ! … — odparł Ochocki wzruszając ramionami . — Przecież znam jego życie i wiem , że ten człowiek prawie dusił się tutaj od dzieciństwa . Miał aspiracje , lecz nie było ich czym zaspokoić ; miał szerokie instynkta społeczne , ale czego dotknął się w tym kierunku , wszystko padało … Nawet ta marna spółczyna , którą założył , zwaliła mu na łeb tylko pretensje i nienawiści … +— Masz pan rację ! … masz pan rację ! … powtarzał Rzecki . — A teraz ta panna Izabela … +— Tak , ona mogła go uspokoić . Mając szczęście osobiste , łatwiej pogodziłby się z otoczeniem zużyłby energię w tych kierunkach , jakie są u nas możliwe . Ale … nietęgo trafił … +— A co ? … +— Czy ja wiem ? … — szepnął Ochocki . — Dziś jest on podobny do wyrwanego drzewa . Jeżeli znajdzie grunt właściwy , a w Europie może go znaleźć , jeżeli ma jeszcze energię , to wlezie w jakąś robotę i bodaj czy nie zacznie naprawdę żyć … Ale jeżeli wyczerpał się , co także w jego wieku jest możliwe … +Rzecki podniósł palec ust . +— Cicho ! … cicho ! … — przerwał . — Stach ma … o , ma ! … On jeszcze wypłynie … wypły … +Odszedł od okna i oparłszy o futrynę zaczął szlochać . +— Taki jestem chory — mówił — taki rozdrażniony … — Bo ja mam podobno wadę serca … to przejdzie … przejdzie … Tylko dlaczego on tak ucieka … kryje się … nie pisze ? … +— Ach , jak ja rozumiem — zawołał Ochocki — ten wstręt człowieka rozbitego do rzeczy , które mu przypominają przeszłość ! … Jak ja to znam , choćby z małego doświadczenia … Wyobraź pan sobie , że kiedy zdawałem w egzamin dojrzałości , musiałem w pięć tygodni przejść kursa łaciny i greki z siedmiu klas , bom się tego nigdy nie chciał uczyć . No i jakoś wykręciłem się na egzaminie , ale tak przedtem pracowałem , żem się przepracował . +Od tej pory nie tylko nie mogłem patrzeć na książki łacińskie albo greckie , ale nawet myśleć o nich . Nie mogłem patrzeć na gmach szkolny , unikałem kolegów , którzy pracowali razem ze mną , ale nawet musiałem opuścić owe mieszkanie , gdzie uczyłem się dzień i noc . Trwało to parę miesięcy i naprawdę nie pierwej uspokoiłem się , ażem … pan , com zrobił ? Rzuciłem do pieca wszystkie podręczniki greckie i łacińskie i spaliłem bestie ! … Paskudziło się to z godzinę , ale kiedy ostatecznie kazałem popioły wysypać na śmietnik , ozdrawiałem ! … Chociaż i dziś jeszcze dostaję bicia serca na widok greckich liter albo łacińskich wyjątków : panis , piscis , crinis … Aaa … jakie to obrzydliwe … +Nie dziwże się pan — kończył Ochocki — że Wokulski umyka stąd aż do … Długie udręczenie może doprowadzić człowieka do wścieklizny … Chociaż i to przechodzi … +— A czterdzieści sześć lat , ? … — zapytał Rzecki . +— A silny organizm ? … a tęgi mózg ? … , ale zagadałem się … Bywaj mi pan zdrów … +— Co , może pan ? … +— Aż do Petersburga — odparł Ochocki . — Muszę pilnować testamentu nieboszczki Zasławskiej , chce obalić wdzięczna rodzina . Posiedzę tam , bodaj czy nie do końca października . +— Jak tylko będę miał wiadomość od Stacha , panu doniosę . Tylko przyszlij mi pan adres . +— I ja panu dam znać , tylko zachwycę … Chociaż wątpię … Do widzenia ! … +Rozmowa z Ochockim orzeźwiła pana Ignacego . Zdawało się , że stary subiekt nabrał sił nagadawszy się człowiekiem , który nie tylko rozumiał ukochanego Stacha , ale i przypominał go w wielu punktach . +„ On był taki sam — myślał Rzecki . — Energiczny trzeźwy , a mimo to zawsze pełen idealnych popędów … ” +Można powiedzieć , że od tego dnia zaczęła się rekonwalescencja pana Ignacego . Opuścił łóżko , potem szlafrok zamienił na surdut , bywał w i nawet często wychodził na ulicę . Szuman zachwycał się trafnością swojej kuracji , dzięki której choroba serca zatrzymała się w rozwoju . +— Co będzie dalej — mówił do Szlangbauma — nie wiadomo . Ale fakt , że od kilku dni stary ma lepiej . Odzyskał apetyt i sen , a nade wszystko opuściła go apatia . Z Wokulskim miałem to samo . +Naprawdę zaś Rzecki pokrzepiał się nadzieją , że prędzej później będzie miał list od swego Stacha . +„ Już może jest w Indiach — myślał — więc w końcu września powinien bym mieć wiadomość No , o spóźnienie w takich razach nietrudno ; ale za październik dam głowę … ” +Rzeczywiście , w epokach wskazanych nadeszły wiadomości Wokulskim , lecz bardzo dziwne . +W końcu września wieczorem odwiedził pana Szuman i śmiejąc się rzekł : +— Tylko uważaj pan , jak ten półgłówek zainteresował ludzi . Pachciarz z Zasławka mówił Szlangbaumowi , że furman nieboszczki widział niedawno Wokulskiego w lesie zasławskim . Opisywał nawet , jak był ubrany i na jakim koniu jechał … +— Może być ! … wtrącił ożywiony pan Ignacy . +— Farsa ! … Gdzie Krym , gdzie Rzym , gdzie Indie , a gdzie Zasławek ? … — odparł doktór . — Tym bardziej że prawie jednocześnie inny Żydek , handlujący węglami , widział znowu Wokulskiego w … A nawet więcej , bo jakoby dowiedział się , że ów Wokulski kupił od jednego górnika , pijaczyny , dwa naboje dynamitowe … No , już tego głupstwa chyba i pan nie zechcesz bronić ? … +— Ale cóż by znaczyło ? … +— Nic . Widocznie Szlangbaum musiał między Żydkami ogłosić nagrodę za dowiedzenie się o Wokulskim , więc teraz każdy będzie Wokulskiego bodajby w mysiej jamie … I święty rubel tworzy jasnowidzących ! … — zakończył doktór śmiejąc się ironicznie . +Rzecki musiał przyznać , że pogłoski nie miały sensu , a wyjaśnienie ich Szumana było najzupełniej racjonalne . Pomimo to niepokój o Wokulskiego wzmógł się . +Niepokój jednak zamienił się w istotną trwogę wobec faktu , nie ulegającego już żadnej wątpliwości . Oto w dniu pierwszym października jeden z rejentów zawezwał do siebie pana Ignacego i pokazał mu akt , zeznany przez przed wyjazdem do Moskwy . Był to formalny testament , w którym Wokulski rozporządził pozostałymi w Warszawie pieniędzmi , z których siedemdziesiąt tysięcy rs. leżały w banku , zaś sto dwadzieścia tysięcy rs. u Szlangbauma . +Dla osób obcych rozporządzenie to było dowodem niepoczytalności Wokulskiego ; Rzeckiemu jednak wydało się całkiem logiczne . Testator zapisał : ogromną sumę stu czterdziestu tysięcy rubli Ochockiemu , dwadzieścia pięć tysięcy rs . Rzeckiemu , dwadzieścia tysięcy rs . Helence Stawskiej . Pozostałe zaś pięć tysięcy podzielił między swoją dawną służbę albo biedaków , którzy mieli z nim stosunki . Z tej sumy otrzymali po pięćset rubli : Węgiełek , stolarz z Zasławia , Wysocki , furman z Warszawy , i drugi Wysocki , jego brat , dróżnik ze Skierniewic . +Wokulski rzewnymi słowami prosił obdarowanych , ażeby zapisy przyjęli jak od ; rejenta zaś zobowiązał do nieogłaszania aktu przed pierwszym październikiem . +Między ludźmi , którzy znali Wokulskiego , zrobił się hałas , posypały się plotki , , obrazy osobiste … Szuman zaś w rozmowie z Rzeckim wypowiedział taki pogląd : +— O zapisie dla pana dawno wiedziałem … Ochockiemu dał blisko milion złotych , ponieważ odkrył w nim wariata tego co gatunku … No i prezent dla córeczki pięknej pani Stawskiej rozumiem — dodał z uśmiechem — jedno mnie tylko intryguje … +— Cóż mianowicie ? — Rzecki przygryzając wąsy . +— Skąd się wziął między obdarowanymi ów Wysocki ? … — zakończył Szuman . +Zanotował jego imię i i wyszedł zamyślony . +Wielki był niepokój Rzeckiego o to , co mogło się stać z Wokulskim ? dlaczego zrobił zapis i dlaczego przemawiał w nim jak człowiek myślący o śmierci ? … Wnet jednak trafiły się wypadki , które obudziły w panu Ignacym iskrę nadziei lub do pewnego stopnia wyjaśniły dziwne postępowanie Wokulskiego . +Przede wszystkim Ochocki , zawiadomiony o darze , nie tylko natychmiast odpowiedział z Petersburga , że zapis przyjmuje i całą gotówkę chce mieć w początkach listopada , ale jeszcze zastrzegł sobie u Szlangbauma procent za miesiąc październik . +Nadto zaś napisał do Rzeckiego list z zapytaniem : czy pan Ignacy nie dałby mu ze swego kapitału dwudziestu jeden rubli gotowizną , w zamian za sumę płatną na święty Jan , którą Ochocki miał na hipotece wiejskiego majątku ? +„ Bardzo zależy mi na tym — kończył swój list — ażeby wszystko , co posiadam , mieć w , gdyż w listopadzie stanowczo muszę wyjechać za granicę . Objaśnię to panu przy osobistej rozmowie … ” +„ Dlaczego on tak nagle wyjeżdża za granicę i dlaczego zbiera wszystkie pieniądze ? … — sam siebie Rzecki . — Dlaczego w końcu odkłada wyjaśnienia do rozmowy osobistej ? … ” +Naturalnie , że przyjął propozycję Ochockiego ; zdawało mu się , w tym nagłym wyjeździe i niedomówieniach tkwi jakaś otucha . +„ Kto wie — myślał — czy Stach pojechał do Indyj ze swoim półmilionem ? … Może oni obaj z Ochockim zejdą się w Paryżu u tego dziwnego Geista ? … Jakieś metale … jakieś balony ! … Widocznie chodzi im o utrzymanie tajemnicy , przynajmniej do czasu … ” +W tym jednak razie pomieszał mu Szuman powiedziawszy przy jakiejś okazji : +— Dowiadywałem się w Paryżu o tego sławnego Geista myśląc , że Wokulski może się o niego zechce zaczepić . No , Geist , niegdyś bardzo zdolny chemik , jest dziś skończonym wariatem … Cała Akademia śmieje się z jego pomysłów ! … +Drwiny całej Akademii z Geista mocno zachwiały nadziejami Rzeckiego . Jużci , jeżeli kto , to tylko Akademia francuska mogłaby oceniać wartość owych metali balonów … A jeżeli mędrcy zadecydowali , że Geist jest wariatem , to już chyba Wokulski nie miałby co robić u niego . +„ Gdzie i po co w takim razie wyjechał ? — myślał Rzecki . — Ha , oczywiście , wyjechał w podróż , bo mu tu było źle … Jeżeli Ochocki musiał opuścić mieszkanie , w którym dokuczyła tylko gramatyka grecka , to Wokulski mógł tym bardziej wynieść się z miasta , gdzie mu tak dokuczyła kobieta … I gdybyż to tylko ona ! … Czy był kiedy człowiek bardziej szkalowany od niego ? … ” +„ Ale dlaczego on zrobił prawie testament i jeszcze napomykał w o śmierci ? … ” — dodawał pan Ignacy . +Tę wątpliwość rozjaśniła mu wizyta Mraczewskiego . Młody człowiek przyjechał do Warszawy niespodzianie i przyszedł do Rzeckiego z miną zakłopotaną . Rozmawiał urywkowo a w końcu napomknął , że pani Stawska waha się przyjąć darowizny Wokulskiego i że jemu samemu dar ten wydaje się niepokojącym … +— Dzieciak jesteś , mój kochany ! … — oburzył się pan Ignacy . — Wokulski zapisał jej czy Helci dwadzieścia tysięcy rubli , bo polubił kobietę a polubił ją , bo w jej domu znajdował spokój w najcięższych czasach dla siebie … Wiesz przecie , że kochał się w pannie Izabeli ? … +— To wiem — odparł nieco spokojniej Mraczewski — ale wiem o tym , że pani Stawska miała do Wokulskiego słabość … +— Więc i cóż ? … Dziś Wokulski jest dla nas prawie umarłym i Bóg wie , czy go kiedy zobaczymy … +Mraczewskiemu twarz się . +— To prawda — rzekł — to prawda ! … Pani Stawska może przyjąć od zmarłego , a ja nie potrzebuję się obawiać wspomnień o nim … +I wyszedł bardzo kontent z tego , Wokulski może już nie żyje . +„ Stach miał rację — myślał pan Ignacy — nadając taką formę swoim zapisom Umniejszył kłopotu obdarowanym , a nade wszystko tej poczciwej pani Helenie … ” +W sklepie Rzecki bywał ledwie raz na kilka dni , jedyne zaś jego zajęcie , notabene bezpłatne , polegało na układaniu wystawy w oknach , co zwykle robił w nocy z soboty niedzielę . Stary subiekt bardzo lubił to układanie , a Szlangbaum sam go o nie prosił w nadziei , że pan Ignacy umieści swój kapitał w jego kantorze na niewysoki procent . +Ale i te rzadkie odwiedziny wystarczyły panu Ignacemu do zorientowania się , że w sklepie zaszły gruntowne zmiany na gorsze . Towary , lubo pokaźne na oko , były liche , choć zarazem zniżyła trochę ich cena ; subiekci w arogancki sposób traktowali publiczność i dopuszczali się drobnych nadużyć , które nie uszły uwagi Rzeckiego . Nareszcie dwu nowych inkasentów dopuściło się malwersacji na sto kilkadziesiąt rubli . +Kiedy pan Ignacy wspomniał o Szlangbaumowi , usłyszał odpowiedź : +— Proszę pana , publiczność nie zna się na dobrym towarze , tylko na tanim … co do malwersacji , te się wszędzie trafiają . Skąd zresztą wezmę innych ludzi ? +Pomimo tęgiej miny Szlangbaum jednak martwił się , Szuman drwił z niego bez miłosierdzia . +— Prawda , panie Szlangbaum — mówił doktór — że gdyby w kraju zostali sami Żydzi , wyszlibyśmy z z interesu ! Bo jedni okpiwaliby nas , a drudzy nie daliby się łapać na nasze sztuki … +Mając dużo wolnego czasu pan Ignacy dużo rozmyślał i dziwił się , że teraz po dniach zaprzątały go kwestie , które dawniej nawet nie przeszły mu przez głowę . +„ Dlaczego nasz sklep upadł ? … — mówił do siebie . — Bo gospodaruje w nim Szlangbaum , nie Wokulski . A dlaczego nie Wokulski ? … Bo jak to wspomniał Ochocki , Stach dusił się tutaj prawie od dzieciństwa i nareszcie musiał uciec na świeże powietrze … ” +I przypomniał sobie najwydatniejsze momenta z życia Wokulskiego . Kiedy chciał uczyć się , jeszcze jako subiekt Hopfera , wszyscy mu dokuczali . Kiedy wstąpił do uniwersytetu , zażądano od niego poświęceń Kiedy wrócił do kraju , nawet pracy mu odmówiono . Kiedy zrobił majątek , obrzucono go podejrzeniami , a kiedy zakochał się , ubóstwiana kobieta zdradziła go w najnikczemniejszy sposób … +„ Trzeba przyznać — rzekł pan Ignacy — że takich warunkach zrobił , co mógł najlepszego … ” +Ale jeżeli Wokulskiego siła faktów wypchnęła z kraju , dlaczego sklepu po nim odziedziczył bodajby on sam , Rzecki , nie zaś Szlangbaum ? … +Bo on , Rzecki , nigdy o tym nie myślał , ażeby posiadać własny sklep . On walczył za interesa Węgrów albo czekał , Napoleonidzi świat przebudują . I cóż się stało ? … Świat nie poprawił się , Napoleonidzi wyginęli , a właścicielem sklepu został Szlangbaum . +„ Strach , ile się u nas marnuje uczciwych ludzi — myślał . — Katz palnął sobie w łeb , Wokulski wyjechał Klejn Bóg wie gdzie , a Lisiecki musiał także się wynosić , bo dla niego nie było tu miejsca … ” +Wobec tych medytacyj pan Ignacy doznawał wyrzutów sumienia , pod których począł mu się zarysowywać jakiś plan na przyszłość … +„ Wejdę — mówił — do spółki z panią Stawską i z Mraczewskim . Oni mają dwadzieścia tysięcy rubli ja dwadzieścia pięć tysięcy , więc za taką sumę możemy otworzyć porządny sklep choćby pod bokiem Szlangbaumowi … ” +Projekt ten tak go opanował , że pod jego wpływem czuł się nawet zdrowszym . coraz częściej doznawał bólu w ramionach i duszności , ale nie zważał na to … +„ Pojadę na kurację choćby za granicę — myślał — pozbędę się tych głupich duszności i wezmę się roboty naprawdę … Cóż to , czy tylko Szlangbaum ma robić u nas majątek ? … ” +Czuł się młodszym i rzeźwiejszym , choć Szuman nie mu wychodzić na ulicę i zalecał unikać wzruszeń . +Sam doktór jednakże często o własnym przepisie . +Raz wpadł do Rzeckiego z rana , wzburzony , że zapomniał włożyć krawata na szyję . +— Wiesz pan — zawołał — pięknych dowiedziałem się o Wokulskim ! … +Pan Ignacy położył na stole nóż i widelec ( właśnie befsztyk z borówkami ) i uczuł ból w ramionach . +— Cóż się stało ? — zapytał słabym głosem . +— Pyszny jest Staś ! … — mówił Szuman . — Odnalazłem tego dróżnika w Skierniewicach , wybadałem go i wiesz pan , com odkrył ? … +— Skądże mogę wiedzieć ? … — spytał Rzecki któremu na chwilę zrobiło się ciemno w oczach . +— Wyobraź pan sobie — mówił zirytowany Szuman — że … to bydlę … to zwierzę … wtedy w maju kiedy jechał z Łęckimi do Krakowa , rzucił się w Skierniewicach pod pociąg ! … Wysocki go uratował … +— Eh ! … mruknął Rzecki . +— Nie : eh ! … tylko tak jest . Z czego widzę , że kochany Stasieczek , obok romantyzmu miał jeszcze manię samobójstwa … Założyłbym się o cały mój majątek , że on już nie żyje ! … +Nagle umilkł spostrzegłszy straszną zmianę na twarzy pana Ignacego . Zmieszał się niesłychanie , sam prawie go na łóżko i przysiągł sobie , że już nigdy nie będzie zaczepiać tych kwestyj . +Ale los inaczej . +W końcu października bryftrygier oddał Rzeckiemu rekomendowany pod adresem Wokulskiego . +List pochodził z Zasławia pismo było niewprawne . +„ Czyby od Węgiełka … ” — pan Ignacy i otworzył kopertę . +„ Wielmożny panie ! — pisał Węgiełek . — Najpierwej dziękujemy wielmożnemu panu za pamięć o nas i za te pięćset rubli , którymi nas wielmożny pan znowu obdarzył , i za wszystkie dobrodziejstwa , które otrzymaliśmy z jego szczodrobliwej ręki , dziękujemy : matka moja , żona moja i ja … Po drugie zaś wszyscy troje zapytujemy się zdrowie i życie wielmożnego pana i czy pan szczęśliwie do dom powrócił . Pewno , że tak jest , bo inaczej nie wysłałby nam pan swego wspaniałego daru . Tylko żona moja jest bardzo o wielmożnego pana niespokojna i po nocach nie sypia , a nawet chciała , ażebym sam do Warszawy pojechał , zwyczajnie jak kobieta . +Bo to u nas , wielmożny panie , we wrześniu , tego samego dnia kiedy wielmożny pan idąc na zamek spotkał moją matkę przy kartoflach , trafiło się wielkie zdarzenie . Tylko co matka wróciła z i nastawiła wieczerzę , aż tu w zamku dwa razy tak strasznie huknęło , jak pioruny , a w miasteczku szyby się zatrzęsły . Matce garnczek wypadł z rąk i zaraz mówi do mnie : +« Leć na zamek , bo tam może bawi się jeszcze pan Wokulski więc żeby go nieszczęście nie spotkało . I ja też zaraz poleciałem . +Chryste Panie ! Ledwieżem poznał górę . Z czterech ścian zamku , co się jeszcze mocno trzymały , została tylko jedna , a trzy zmielone prawie na mąkę . Kamień , cośmy na nim rok temu wycięli wiersze , rozbity na jakie dwadzieścia kawałków , a w tym miejscu , gdzie zawalona studnia , zrobił się dół i gruzów nasypało w niego więcej niż na stodołę . Ja myślę , że to mury same zawaliły się ze starości ; ale matka mówi , że to może kowal nieboszczyk , com o nim wielmożnemu państwu rozpowiadał , że on taką psotę zrobił . +Nic nie mówiąc nikomu o tym , że wielmożny pan szedł wtedy na zamek , przez cały tydzień grzebałem między gruzami , czy , broń Boże , nie stało się nieszczęście . I dopiero , kiedym śladu nie znalazł , ucieszyłem się tak , że na tym miejscu święty krzyż stawiam cały z drzewa dębowego , nie malowany , ażeby była pamiątka , jako wielmożny pan od nieszczęścia się ocalił . Ale moja żona , kobiecym obyczajem , wciąż się niepokoi … Więc dlatego pokornie upraszam wielmożnego pana ażeby nam dał znać o sobie , że żyje i że zdrów jest … +Ksiądz proboszcz jegomość taki poradził wyciąć napis na krzyżu : +Ażeby ludzie wiedzieli , że choć stary zamek , pamiątka z czasów dawnych , w gruzy się rozleciał , przecie nie wszystek zginął i jeszcze niemało zostanie po nim do widzenia nawet dla naszych wnuków … ” +„ A zatem Wokulski był w kraju ! … ” — zawołał Rzecki i posłał po doktora prosząc go , ażeby przyszedł natychmiast . +W niecały kwadrans zjawił się Szuman . Dwa razy przeczytał podany list i ze zdziwieniem przypatrywał się ożywionej fizjognomii pana Ignacego . +— Cóż doktór na to ? — zapytał triumfalnie Rzecki . +Szuman zdziwił się mocniej . +— Co ja na to ? … — powtórzył . — Że stało się , co przepowiadałem Wokulskiemu przed jego wyjazdem do Bułgarii … Przecież to jasne , że Stach zabił się w Zasławiu . +— Ależ zastanów się , panie Ignacy — mówił doktór , z trudnością hamując wzruszenie . — Pomyśl tylko : widziano go w Dąbrowie , jak kupował naboje , potem widziano go w okolicach Zasławka , a nareszcie samym Zasławiu . Myślę , że w zamku musiało coś kiedyś zajść między nim a tą … tą potępienicą … Bo nawet mnie raz wspomniał , że chciałby zapaść się pod ziemię tak głęboko jak studnia zasławska … +— Gdyby zechciał się zabić , mógłby to zrobić dawniej … i pistolet by wystarczył , nie dynamit — odparł Rzecki . +— Toteż zabijał się … Ale że w każdym calu była to wściekła bestia , więc mu pistolet nie … Jemu trzeba było lokomotywy , ażeby zginąć … Samobójcy umieją być wybredni , wiem o tym ! … +Rzecki kręcił głową uśmiechał się . +— Więc co pan myślisz , u diabła ? … — zniecierpliwiony Szuman . — Czy masz jaką inną hipotezę ? … +— Mam . Stacha po prostu dręczyły wspomnienia tego zamku , więc chciał go zniszczyć , jak Ochocki zniszczył grecką gramatykę , kiedy na niej przepracował . Jest to także odpowiedź dana tej pannie , która podobno co dzień jeździła tęsknić do tych gruzów … +— Ależ to byłoby dzieciństwo ! … chłop nie może postępować jak uczeń … +— Kwestia temperamentu — odparł Rzecki spokojnie . — Jedni odsyłają pamiątki , a on wysadził w powietrze … Szkoda tylko , że tej Dulcynei nie było między gruzami . +— Wściekła bestia ! … Ale gdzieżby się podział , jeżeliby żył ? … +— Teraz właśnie podróżuje z lekkim sercem . A nie pisze , bośmy mu już widać wszyscy obrzydli — dokończył ciszej pan Ignacy . — Zresztą , gdyby tam zginął , pozostałby jakiś ślad … +— Swoją drogą , nie przysiągłbym , że pan nie masz racji chociaż … ja w to nie wierzę — mruknął Szuman . +Kiwał smutnie głową mówił : +— Romantycy muszą wyginąć , to darmo ; dzisiejszy świat nie dla nich … Powszechna jawność sprawia to , że już nie ani w anielskość kobiet , ani w możliwość ideałów . Kto tego nie rozumie , musi zginąć albo dobrowolnie sam ustąpić … +Ale jaki to człowiek stylowy ! … — zakończył . — Umarł przywalony feudalizmu … Zginął , aż ziemia zadrżała … Ciekawy typ , ciekawy … +Nagle schwycił kapelusz i z pokoju mrucząc : +— Wariaty ! … wariaty ! … świat mogliby zarazić swoim obłędem … +Rzecki wciąż się . +„ Niech mnie diabli wezmą — mówił do siebie — jeżeli co do Stacha nie mam racji ! … Powiedział : adieu ! i pojechał … Oto cały sekret . Byle wrócił Ochocki , dowiemy się prawdy … ” +Był w tak dobrym usposobieniu , że wydobył spod łóżka , naciągnął struny i przy jej akompaniamencie zaczął nucić : +Wiosna się budzi całej naturze , +Witana rzewnym pieniem … +W zielonym gaju ponad strumieniem , +Kwitnęły dwie róże … +Ostry ból w piersiach przypomniał mu że nie powinien się męczyć . +Niemniej czuł w ogromną energię . +„ Stach — myślał — wziął się do jakiejś wielkiej roboty , Ochocki jedzie do , więc muszę i ja pokazać , co umiem … Precz z marzeniami ! … +Napoleonidzi już nie poprawią świata i nikt go nie poprawi , jeżeli i nadal będziemy postępować jak lunatycy … Zawiążę spółkę z Mraczewskimi , sprowadzę Lisieckiego , znajdę i spróbujemy , panie Szlangbaum , czy tylko ty masz rozum … Do licha , co może być łatwiejszego aniżeli zrobienie pieniędzy , jeżeli chce się tego ? +A jeszcze z takim kapitałem takimi ludźmi ! … ” +W sobotę po rozejściu się subiektów wieczorem pan Ignacy wziął od Szlangbauma klucz tylnych drzwi sklepu , ażeby na przyszły tydzień ułożyć wystawę w oknach . +Zapalił jedną lampę , z głównego okna wydobył przy pomocy Kazimierza żardynierkę i dwa wazony saskie a na ich miejsce ustawił wazony japońskie i starorzymski stolik . Następnie kazał służącemu iść spać miał bowiem zwyczaj własnoręcznie rozkładać przedmioty drobne , a osobliwie mechaniczne zabawki . Nie chciał zresztą , ażeby prosty człowiek wiedział , że on sam najlepiej bawi się sklepowymi zabawkami . +Jak zwykle , tak i tym razem wydobył wszystkie , zapełnił nimi cały kontuar i wszystkie jednocześnie nakręcił . Po raz tysiączny w życiu przysłuchiwał się melodiom grających tabakierek i patrzył , niedźwiedź wdrapuje się na słup , jak szklana woda obraca młyńskie koła , jak kot ugania się za myszą , jak tańczą krakowiacy , a na wyciągniętym koniu pędzi dżokej . +I przypatrując się ruchowi martwych figur tysiączny raz w życiu powtarzał : +„ Marionetki ! … Wszystko marionetki ! … Zdaje im się , że robią , co , a robią tylko , co im każe sprężyna , taka ślepa jak one … ” +Kiedy źle kierowany dżokej wywrócił się na parach , pan Ignacy posmutniał . +„ Dopomóc do szczęścia jeden drugiemu nie potrafi — myślał — ale cudze życie umieją tak dobrze , jak gdyby byli ludźmi … ” +Nagle usłyszał łoskot . Spojrzał w głąb sklepu zobaczył wydobywającą się spod kontuaru ludzką figurę . +„ Złodziej ? … ” przeleciało mu przez głowę . +— Bardzo przepraszam , panie Rzecki , ale … ja zaraz przyjdę … — odezwała się figura oliwkową twarzą i czarnymi włosami . Pobiegła do drzwi , otworzyła je pośpiesznie i znikła . +Pan Ignacy nie mógł podnieść się z fotelu ; ręce mu opadły , nogi odmówiły posłuszeństwa . serce uderzało w nim jak dzwon rozbity , a w oczach zrobiło mu się ciemno . +„ Cóż , u diabła , ja się zląkłem ? — szepnął . — Wszakże to jest ten … ten Gutmorgen … tutejszy subiekt … Oczywiście , coś skradł i uciekł … Ale dlaczego ja się zląkłem ? … ” +Tymczasem pan Izydor Gutmorgen po dłuższej nieobecności wrócił sklepu , co jeszcze więcej zadziwiło Rzeckiego . +— Skądeś się pan tu wziął ? … czego chcesz ? … — zapytał go pan Ignacy . +Pan Gutmorgen zdawał się być mocno zakłopotany . Spuścił głowę winowajca i przebierając palcami po kontuarze , mówił : +— Przepraszam pana , panie Rzecki , ale pan może myśli że ja co ukradłem ? … Niech mnie pan zrewiduje … +— Ale co pan tu robisz ? — zapytał Rzecki Chciał się podnieść z fotelu , lecz nie mógł . +— Mnie pan Szlangbaum kazał tu dziś na noc … +— Bo , widzi pan , panie Rzecki … z panem przychodzi tu do ustawiania ten Kazimierz … Więc pan Szlangbaum kazał mnie , ażeby on czego nie wyniósł … Ale że mnie się trochę niedobrze zrobiło , więc … ja pana bardzo przepraszam … +Rzecki już powstał siedzenia . +— Ach , wy kundle ! … — zawołał w najwyższej pasji . — To wy uważacie za złodzieja ? … I za to , że wam darmo pracuję ? … +— Przepraszam pana , panie Rzecki — wtrącił z pokorą — ale … po co pan darmo pracuje ? … +— Niechże was milion diabłów porwie ! … — krzyknął pan . Wybiegł ze sklepu i starannie zamknął drzwi na klucz . +„ Posiedźże sobie do rana , kiedy ci niedobrze ! I zostaw pamiątkę swemu pryncypałowi ” — mruknął . +Pan Ignacy nie mógł spać całą noc . A ponieważ jego lokal dzieliła tylko sień od sklepu więc około drugiej usłyszał ciche pukanie wewnątrz sklepu i stłumiony głos Gutmorgena , który mówił : +— Panie Rzecki , niech pan … Ja zaraz wrócę … +Wkrótce jednak ucichło . +„ O , gałgany ! … — myślał Rzecki przewracając się na łóżku — To wy mnie traktujecie jak złodzieja … Poczekajcież ! … ” +Około dziewiątej z rana usłyszał , że Szlangbaum uwolnił Gutmorgena , a następnie zaczął kołatać do jego drzwi . odezwał się jednak , a kiedy przyszedł Kazimierz , zapowiedział mu , ażeby nigdy nie puszczał tu Szlangbauma . +„ Wyniosę się stąd — mówił — bodaj od Nowego Roku … Żebym miał mieszkać na strychu albo wziąć numer w hotelu Mnie zrobili złodziejem ! … Stach powierzał mi krocie , a ten bestia , lęka się o swoje tandeciarskie towary … ” +Przed południem napisał dwa długie listy : jeden do pani Stawskiej proponując , ażeby sprowadziła się do Warszawy i zawiązała nim spółkę ; drugi do Lisieckiego zapytując : czyby nie zechciał powrócić i objąć posady w jego sklepie ? … +Przez cały czas pisania i odczytywania listów uśmiech nie schodził mu z twarzy . +„ Wyobrażam sobie minę Szlangbauma — myślał — kiedy otworzymy mu przed nosem sklep konkurencyjny … he ! … he ! … he ! On mnie kazał pilnować … Dobrze mi tak , kiedym pozwolił rozpanoszyć się temu filutowi … He ! he ! he ! ” +W tej chwili trącił rękawem pióro , które z biurka upadło na podłogę . Rzecki schylił się , ażeby je podnieść , i nagle uczuł dziwny ból w piersiach , jakby przebił płuca wąskim nożykiem . Na chwilę zaćmiło mu się w oczach i doznał lekkich mdłości ; więc nie podnosząc pióra wstał z fotelu i położył się na szezlongu . +„ Będę ostatnim cymbałem — myślał — jeżeli za parę lat Szlangbaum nie wyjdzie na Nalewki … Stary głupiec ze mnie ! … troszczyłem się o Bonapartych i o całą Europę , a tymczasem wyrósł pod bokiem tandeciarz , który każe mnie pilnować jak złodzieja … No , ale przynajmniej nabrałem doświadczenia ; wystarczy mi go na całe życie … Przestaniecie wy mnie teraz nazywać romantykiem i marzycielem … ” +Coś jakby zawadzało mu lewym płucu . +„ Astma ? … — mruknął . — Muszę ja się na serio wziąć do kuracji . Inaczej za , sześć lat zostałbym kompletnym niedołęgą … Ach , gdybym się był spostrzegł dziesięć lat temu ! .. ” +Przymknął oczy i zdawało mu się , że widzi całe swoje życie , od chwili obecnej aż do dzieciństwa , rozwinięte na kształt panoramy , wzdłuż której on sam płynął , dziwnie spokojnym ruchem … Uderzało go tylko , że każdy miniony obraz zacierał mu się w pamięci tak nieodwołalnie , iż w żaden nie mógł przypomnieć sobie tego , na co patrzył przed chwilą . Oto obiad w Hotelu Europejskim z powodu otwarcia nowego sklepu … Oto stary sklep , a w nim panna Łęcka rozmawia z Mraczewskim … Oto jego pokój z zakratowanym oknem , gdzie przed chwilą wszedł Wokulski , kiedy powrócił z Bułgarii … +„ Zaraz … co to ja widziałem … ” — myślał . +Oto piwnica Hopfera , gdzie poznał się z Wokulskim … A oto pole bitwy , gdzie niebieskawy dym unosi się nad granatowych i białych mundurów … A oto stary Mincel siedzi na fotelu i ciągnie za sznurek wiszącego w oknie kozaka … +„ Czy ja to wszystko istotnie widziałem , czy mi się śniło ? … Boże miłosierny … ” — szepnął . +Teraz zdawało mu się , że jest małym chłopcem i że podczas gdy jego ojciec rozmawiał z panem Raczkiem o cesarzu Napoleonie , on wymknął się na strych i przez dymnik patrzył na Wisłę w stronę … Stopniowo jednak obraz przedmieścia zatarł mu się przed oczyma i został tylko dymnik . Z początku był on wielki jak talerz , później jak spodek , a potem zmalał do rozmiarów srebrnej dziesiątki … +Jednocześnie ze wszystkich stron ogarnęła go niepamięć i ciemność , a raczej głęboka czarność wśród której tylko ów dymnik świecił jak gwiazda o nieustannie zmniejszającym się blasku . +Nareszcie i ta gwiazda zgasła … +Może zobaczył ją znowu , ale nie nad ziemskim horyzontem . +Około drugiej w południe przyszedł służący pana Ignacego , Kazimierz , z koszem talerzy . nakrył do stołu , a widząc , że pan nie budzi się , zawołał : +— Proszę pana obiad wystygnie … +Ponieważ pan Ignacy nie ruszył się i tym razem więc Kazimierz zbliżył się do szezlonga i rzekł : +Nagle cofnął się , wybiegł do sieni i zaczął pukać do tylnych drzwi , w którym jeszcze był Szlangbaum i jeden z jego subiektów . +— Czego chcesz ? … szorstko zapytał służącego . +— Proszę pana … naszemu coś się stało … +Szlangbaum ostrożnie wszedł do pokoju , spojrzał szezlong i również cofnął się … +— Biegnij po doktora Szumana ! … — . — Ja tu nie chcę wchodzić … +W tej samej porze u doktora był Ochocki i opowiadał mu , że wczoraj z rana powrócił z Petersburga a w południe odprowadzał na pociąg wiedeński swoją kuzynkę , pannę Izabelę Łęcką , która wyjechała za granicę . +— Wyobraź pan sobie — zakończył że wstępuje do klasztoru ! … +— Panna Izabela ? … — zapytał Szuman . — Cóż to , czy ma zamiar nawet Boga kokietować , czy tylko chce po wzruszeniach odpocząć , ażeby pewniejszym krokiem wyjść za mąż ? +— Daj jej pan spokój … to kobieta … — szepnął Ochocki . +— One wszystkie wydają się nam dziwne — odparł zirytowanym głosem doktór — dopóki nie sprawdzimy że są tylko głupie albo nędzne … O Wokulskim nie słyszałeś pan czego ? … +— A właśnie … — odpowiedział . nagle zatrzymał się i umilkł . +— Cóż , wiesz pan co o nim ? … Czy robisz z tego tajemnicę stanu ? … — nalegał doktór . +W tej chwili Kazimierz wołając : +— Panie doktorze , coś się stało panu . Prędzej , panie ! +Szuman zerwał się , razem z nim Ochocki . Siedli w i pędem zajechali przed dom , w którym mieszkał Rzecki . +W bramie zastąpił im drogę z mocno zafrasowaną miną . +— No , wyobraź pan sobie — zawołał do doktora — taki miałem do niego interes … Chodzi przecież o mój honor … a ten tymczasem umarł sobie ! … +Doktór i Ochocki w towarzystwie Maruszewicza weszli do mieszkania Rzeckiego . W pokoju był już Szlangbaum , radca Węgrowicz i ajent Szprot . +— Gdyby pił * radzika * — mówił — dosięgnąłby stu lat … A tak … +Szlangbaum spostrzegłszy Ochockiego schwycił go rękę i zapytał : +— Pan nieodwołalnie chce odebrać w tym tygodniu ? … +— Dlaczego tak ? … +— Na ? … +— Może na zawsze — odparł szorstko i wszedł doktorem do pokoju , gdzie leżały zwłoki . +Za nim na weszli inni . +— Straszna rzecz ! — odezwał się doktór . — Ci , wy wyjeżdżacie … Któż tu w końcu zostanie ? … +— My ! … — jednogłośnie Maruszewicz i Szlangbaum . +— Ludzi nie zabraknie … dorzucił radca Węgrowicz . +— Nie zabraknie … ale tymczasem idźcie stąd ! … — krzyknął doktór . +Cała gromada z oznakami oburzenia cofnęła się do . Został tylko Szuman i Ochocki . +— Przypatrz mu się pan … — rzekł doktór wskazując na zwłoki . — to romantyk ! … Jak oni się wynoszą … Jak oni się wynoszą … +Szarpał wąsy i odwrócił do okna . +Ochocki ujął zimną już rękę Rzeckiego i pochylił się , jakby chcąc mu coś szepnąć do ucha . w bocznej kieszeni zmarłego spostrzegł wysunięty do połowy list Węgiełka i machinalnie przeczytał nakreślone wielkimi literami wyrazy : +— Masz rację … — jakby do siebie . +— Ja mam rację ? … — zapytał . — Wiem o tym od dawna . +Prawie w tej samej chwili , kiedy Rzecki studiował licytację domu Łęckich , w jego własnym naradzali się dwaj panowie : jednym z nich był Wokulski , drugim moskiewski kupiec Suzin . +Suzin był to niski olbrzym , z potężną głową , potężnymi plecami i jeszcze potężniejszymi rękoma ; robił wrażenie ogniotrwałej szafy odzianej w surdut źle skrojony z bardzo cienkiego sukna . Z całej jego figury przeglądała niezmierna siła , a z czerwonej twarzy o nieregularnych rysach tryskało prawie kompromitujące zdrowie . Nosił długie konopiaste włosy , już gęsto przyprószone siwizną , przy kołnierzu i rozdzielone nad czołem , tudzież wielką brodę , również konopiastą w białe pasy . Na grubych palcach miał kilka pierścieni z ogromnymi brylantami , a na szyi złoty łańcuch , przy którym śmielej można było przyczepić berlinkę niż zegarek . Spod brwi , przypominających krzaki jałowcu , wyglądały mu nieduże siwe oczki , iskrzące się sprytem . +Wokulski siedział w fotelu zamyślony , Suzin przeglądał jakieś papiery pił sodową wodę z koniakiem od gorąca i mówił : +— Twoje prykaszczyki , Stanisławie Piotrowiczu , to same porządne panowie , polska szlachta … Nu , ale gdzie im do naszych ! … Ten Żyd , jak jego zwą , Szlajmans ? … on wygląda , jakby po tobie miał sklep wziąć . ( Przegnaj Żydów , Piotrowiczu ! a zresztą jak sobie chcesz … ) A ten Klejn , on — nihilist … Mraczewski także nihilist , ale on taki , co za dziewkami lata ; a Klejn chudy nihilist , mizerny i już jak co zmaluje — nie daj Boże ! … +Znowu czytał papiery , popijał z koniakiem i ciągnął : +— A ja zawsze do swojego , jak ten gubernator rzymski ( nie pomnisz ? ) , co to gadał : zawsze taki zburzyć Kartaginę ! … I ja tobie zawsze będę gadał : jedź ze mną dziś na noc do Paryża . Piętnaście tysięcy rubli gwarantuję tobie od zaraz , a jak mnie się uda jedna sprawa — może i pięćdziesiąt … Aj ! pan Wokulski , szkoda takich pieniędzy … Ulituj nade mną i nad sobą i jedź dzisiaj … Po co tu siedzieć ? co wysiedzisz ? … Ty już zupełnie nie ten , co byłeś ; padło tobie na mózgi , i co ? … Do Moskwy nie zaglądasz , na listy nie odpowiadasz i takimi pieniędzmi gardzisz ! … A już stary Suzin u ciebie gorzej sobaki . Doktorów by zwołał , do Karlsbadu by jechał , ha ? … +W tej chwili drzwi ostrożnie uchyliły się i wszedł mizerny Klejn podając Wokulskiemu list w bladoniebieskiej kopercie , z litografowanym pęczkiem . Wokulski szybko chwycił list , pobladł , zarumienił się , rzucił na stół rozerwaną kopertę i począł czytać : +„ Wieniec jest prześliczny ; odsyłam go panu na powrót i z góry dziękuję w imieniu Rossiego . Niechże pan , ale to koniecznie , przyjdzie do nas jutro na obiad , bo jeszcze musimy porozmawiać o tej kwestii . +Życzliwa — Łęcka ” +— Ma czekać na odpowiedź ? spytał cichym głosem Klejn . +Klejn zniknął jak teatralny duch między kulisami , a Wokulski wciąż czytał list , drugi raz , trzeci i czwarty . Suzin odsunął papiery i z najwyższym skupieniem począł mu przypatrywać swymi małymi oczkami . Potem wziął do rąk bladoniebieską kopertę , obejrzał i znowu zatopił spojrzenie w Wokulskim , nieznacznie uśmiechając się , z odcieniem łagodnej ironii . +Kiedy Wokulski schował list , rozglądając się po pokoju jak dopiero co zbudzony , Suzin wskazał kopertę i rzekł : +— Rozumie się , od kobiety list … Czort z tymi babami ! … nie wejdzie do pokoju , a poznasz , że jest … Nosem poznasz . Raz mnie jeden batiuszka mówił , że Adam raju musiał zjeść zakazany owoc , bo drzewo , na którym on wyrósł , pachniało jak kobieta … Czort z tymi babami ! … Ale zawsze taki ona tobie musiała coś zadać , Stanisławie Piotrowiczu … +— A ta , co przysłała tę kopertę . Zmieniłeś się tak , żem zdziwił . Prędko z nią kończ , bo popadniesz w jakie nieszczęście … +— Gdybyż to można skończyć — westchnął Wokulski . +— Ach , ty gołąbku ! … Co nie można ? … Wszystko można … Ja był raz na jednej operze , jakiego to Niemca ( już pozwól , a Niemcy mają rozum ! ) gdzie sam diabeł nie wynalazł na kobietę lepszego sposobu jak brylanty … Zaniósł jej brylantów ( może być na dziesięć , może być na piętnaście tysięcy rubli ) , nu i wszystko dobrze … +— Co wygadujesz , Suzin ! … — Wokulski , opierając głowę na ręku . +— Ach , ty pan ! ach , ty bezmozgi szlachcic polski ! — śmiał się Suzin . — Ot , co was gubi wszystkich Polaków , u was na wszystko : i na handel , i na politykę , i na kobiety , u was na wszystko — serce i serce … I to jest wasze głupstwo . Na wszystko ty miej kieszeń , a serce tylko dla siebie , ażeby radować się z tego , co kupisz za pieniądze . Osobliwie kobieta jest taki twór , że już u niej za serce nie nic , jak od Żyda za pacierze … Bo ona sobie z serca twojego zrobi umeblowanie , a przyjdzie inny bez serca , i z nim będzie kochać się , całować w twoich oczach … Ty mnie do niej poszlij , Stanisławie Piotrowiczu , a jej powiem krótkie słowo : „ Ot , madamka — ty zadała co to panu szlachcicu Wokulskiemu , a wzięła jemu rozum . Oddaj jego rozum , a ja tobie dam — tuzin tuzinów katarzynek … Może mało ? … Dam dwa razy tyle , i szabasz ! … ” +Wokulski wyglądał tak okropnie , że Suzin , a potem zmienił temat rozmowy . +— A ty wiesz — ciągnął — co mnie przed wyjazdem mówiła Maria Siergiejewna o swojej córce ? … „ Ot — mówiła — głupia Luboczka ! wciąż tęskni i tęskni za tym padlecem Wokulskim . Ja jej tłomaczę : ty i nie myśl o panu Wokulskim . Pan Wokulski siedzi sobie w Warszawie gra na fortepiano : Jeszcze Polska nie zginęła ! … a o takiej głupiej dziewczynie i nie pomyśli … A Luboczka nic , jak kamień … ” I jeszcze mówi Maria Siergiejewna : „ Czort mnie do ich parszywej Polski , niechaj ona i nie zginęła , ale mnie dziecka żal … ” +No , pomyśl tylko , Stanisławie Piotrowiczu : dziewczyna jak malina , Smolny Instytut skończyła , wzięła medal , trzy miliony rubli położy tobie od razu na stół , i tańcuje , i maluje , jeden pułkownik gwardyjski starał się o nią … Żeń się z nią , a będziesz miał pieniądze na trzy tutejsze madamy , byle Bóg dał zdrowie , bo kobiety nie takich Samsonów zjadły … +Drzwi pokoju otworzyły się raz drugi . +— Pan Łęcki prosi pana — rzekł Klejn ukazując jeden mankiet i wierzch głowy . +Wokulski drgnął , Suzin ciężko się z kanapy . +— No , Stanisławie Piotrowiczu , to i ja już pójdę przespać się . Rzuć wszystko , radzę tobie i jedź ze mną dziś Paryża ; a nie dziś , to jutro albo pojutrze . Ja jeszcze wstąpię do Berlina popatrzyć na Bismarcka , a ty przyjeżdżaj … +Ucałowali się i Suzin kiwając głową . +— Gdzie jest pan Łęcki — spytał Wokulski Klejna . +Klejn wyszedł , Wokulski szybko zebrał papiery ze i również opuścił mieszkanie pana Ignacego . diff --git a/train/train.tsv b/train/train.tsv new file mode 100644 index 0000000..4b23888 --- /dev/null +++ b/train/train.tsv @@ -0,0 +1,8961 @@ +I. Jak wygląda firma J. Mincel i S. Wokulski przez szkło butelek ? +W początkach roku 1878 , kiedy świat polityczny zajmował się pokojem san-stefańskim , wyborem nowego papieża albo szansami europejskiej wojny , warszawscy kupcy tudzież inteligencja pewnej okolicy Krakowskiego Przedmieścia niemniej gorąco interesowała się przyszłością galanteryjnego sklepu pod firmą J. Mincel i S. Wokulski . +W renomowanej jadłodajni , gdzie na wieczorną przekąskę zbierali się właściciele składów bielizny i składów win , fabrykanci powozów i kapeluszy , poważni ojcowie rodzin , utrzymujący się z własnych funduszów , i posiadacze kamienic bez zajęcia , równie dużo mówiono o uzbrojeniach Anglii , jak o firmie J. Mincel i S. Wokulski . Zatopieni w kłębach dymu cygar i pochyleni nad butelkami z ciemnego szkła obywatele tej dzielnicy , jedni zakładali się o wygranę lub przegranę Anglii , drudzy o bankructwo Wokulskiego ; jedni nazywali geniuszem Bismarcka , drudzy — awanturnikiem Wokulskiego ; jedni krytykowali postępowanie prezydenta MacMahona , inni twierdzili , że Wokulski jest zdecydowanym wariatem , jeżeli nie czymś gorszym … +Pan Deklewski , fabrykant powozów , który majątek i stanowisko zawdzięczał wytrwałej pracy w jednym fachu , tudzież radca Węgrowicz , który od dwudziestu lat był członkiem-opiekunem jednego i tego samego Towarzystwa Dobroczynności , znali S. Wokulskiego najdawniej i najgłośniej przepowiadali mu ruinę . — Na ruinie bowiem i niewypłacalności — mówił pan Deklewski — musi skończyć człowiek , który nie pilnuje się jednego fachu i nie umie uszanować darów łaskawej fortuny . — Zaś radca Węgrowicz , po każdej również głębokiej sentencji swego przyjaciela , dodawał : +— Wariat ! wariat ! … Awanturnik ! … Józiu , przynieś no jeszcze piwa . A która to butelka ? +— Szósta , panie radco . Służę piorunem ! … — odpowiadał Józio . +— Już szósta ? … Jak ten czas leci ! … Wariat ! wariat ! — mruczał radca Węgrowicz . +Dla osób posilających się w tej co radca jadłodajni , dla jej właściciela , subiektów i chłopców przyczyny klęsk mających paść na S. Wokulskiego i jego sklep galanteryjny były tak jasne , jak gazowe płomyki oświetlające zakład . Przyczyny te tkwiły w niespokojnym charakterze , w awanturniczym życiu , zresztą w najświeższym postępku człowieka , który mając w ręku pewny kawałek chleba i możność uczęszczania do tej oto tak przyzwoitej restauracji , dobrowolnie wyrzekł się restauracji , sklep zostawił na Opatrzności boskiej , a sam z całą gotówką odziedziczoną po żonie pojechał na turecką wojnę robić majątek . +— A może go i zrobi … Dostawy dla wojska to gruby interes — wtrącił pan Szprot , ajent handlowy , który bywał tu rzadkim gościem . +— Nic nie zrobi — odparł pan Deklewski — a tymczasem porządny sklep diabli wezmą . Na dostawach bogacą się tylko Żydzi i Niemcy ; nasi do tego nie mają głowy . +— A może Wokulski ma głowę ? +— Wariat ! wariat ! … — mruknął radca . — Podaj no , Józiu , piwa . Która to ? … +— Siódma buteleczka , panie radco . Służę piorunem . +— Już siódma ? … Jak ten czas leci , jak ten czas leci … +Ajent handlowy , który z obowiązków stanowiska potrzebował mieć o kupcach wiadomości wszechstronne i wyczerpujące , przeniósł swoją butelkę i szklankę do stołu radcy i topiąc słodkie wejrzenie w jego załzawionych oczach , spytał zniżonym głosem : +— Przepraszam , ale … Dlaczego pan radca nazywa Wokulskiego wariatem ? … Może mogę służyć cygarkiem … Ja trochę znam Wokulskiego . Zawsze wydawał mi się człowiekiem skrytym i dumnym . W kupcu skrytość jest wielką zaletą , duma wadą . Ale żeby Wokulski zdradzał skłonności do wariacji , tegom nie spostrzegł . +Radca przyjął cygaro bez szczególnych oznak wdzięczności . Jego rumiana twarz , otoczona pękami siwych włosów nad czołem , na brodzie i na policzkach , była w tej chwili podobna do krwawnika oprawionego w srebro . +— Nazywam go — odparł , powoli ogryzając i zapalając cygaro — nazywam go wariatem , gdyż go znam lat … Zaczekaj pan … Piętnaście … siedemnaście … osiemnaście … Było to w roku 1860 … Jadaliśmy wtedy u Hopfera . Znałeś pan Hopfera ? … +— Phi … +— Otóż Wokulski był wtedy u Hopfera subiektem i miał już ze dwadzieścia parę lat . +— W handlu win i delikatesów ? +— Tak . I jak dziś Józio , tak on wówczas podawał mi piwo , zrazy nelsońskie … +— I z tej branży przerzucił się do galanterii ? — wtrącił ajent . +— Zaczekaj pan — przerwał radca . — Przerzucił się , ale nie do galanterii , tylko do Szkoły Przygotowawczej , a potem do Szkoły Głównej , rozumie pan ? … Zachciało mu się być uczonym ! … +Ajent począł chwiać głową w sposób oznaczający zdziwienie . +— Istna heca — rzekł . — I skąd mu to przyszło ? +— No , skąd ! Zwyczajnie — stosunki z Akademią Medyczną , ze Szkołą Sztuk Pięknych … Wtedy wszystkim paliło się we łbach , a on nie chciał być gorszym od innych . W dzień służył gościom przy bufecie i prowadził rachunki , a w nocy uczył się … +— Licha musiała to być usługa . +— Taka jak innych — odparł radca , niechętnie machając ręką . — Tylko że przy posłudze był , bestia , niemiły ; na najniewinniejsze słówko marszczył się jak zbój … Rozumie się , używaliśmy na nim , co wlazło , a on najgorzej gniewał się , jeżeli nazwał go kto „ panem konsyliarzem ” . Raz tak zwymyślał gościa , że mało obaj nie porwali się za czuby . +— Naturalnie , handel cierpiał na tym . +— Wcale nie ! Bo kiedy po Warszawie rozeszła się wieść , że subiekt Hopfera chce wstąpić do Szkoły Przygotowawczej , tłumy zaczęły tam przychodzić na śniadanie . Osobliwie roiła się studenteria . +— I poszedł też do Szkoły Przygotowawczej ? +— Poszedł i nawet zdał egzamin do Szkoły Głównej . No , ale co pan powiesz — ciągnął radca uderzając ajenta w kolano — że zamiast wytrwać przy nauce do końca , niespełna w rok rzucił szkołę … +— Cóż robił ? +— Otóż , co … Gotował wraz z innymi piwo , które do dziś dnia pijemy , i sam w rezultacie oparł się aż gdzieś koło Irkucka . +— Heca , panie ! — westchnął ajent handlowy . +— Nie koniec na tym … W roku 1870 wrócił do Warszawy z niewielkim fundusikiem . Przez pół roku szukał zajęcia , z daleka omijając handle korzenne , których po dziś dzień nienawidzi , aż nareszcie przy protekcji swego dzisiejszego dysponenta , Rzeckiego , wkręcił się do sklepu Minclowej , która akurat została wdową , i w rok potem ożenił się z babą grubo starszą od niego . +— To nie było głupie — wtrącił ajent . +— Zapewne . Jednym zamachem zdobył sobie byt i warsztat , na którym mógł spokojnie pracować do końca życia . Ale też miał on krzyż Pański z babą ! +— One to umieją … +— Jeszcze jak ! — prawił radca . — Patrz pan jednakże , co to znaczy szczęście . Półtora roku temu baba objadła się czegoś i umarła , a Wokulski po czteroletniej katordze został wolny jak ptaszek , z zasobnym sklepem i trzydziestu tysiącami rubli w gotowiźnie , na którą pracowały dwa pokolenia Minclów . +— Ma szczęście . +— Miał — poprawił radca — ale go nie uszanował . Inny na jego miejscu ożeniłby się z jaką uczciwą panienką i żyłby w dostatkach ; bo co to , panie , dziś znaczy sklep z reputacją i w doskonałym punkcie ! … Ten jednak , wariat , rzucił wszystko i pojechał robić interesa na wojnie . Milionów mu się zachciało czy kiego diabła . +— Może je będzie miał — odezwał się ajent . +— Ehe ! — żachnął się radca . — Daj no , Józiu , piwa . Myślisz pan , że w Turcji znajdzie jeszcze bogatszą babę aniżeli nieboszczka Minclowa ? … Józiu ! … +— Służę piorunem ! … Jedzie ósma … +— Ósma ? — powtórzył radca — to być nie może . Zaraz … Przedtem była szósta , potem siódma … — mruczał zasłaniając twarz dłonią . — Może być , że ósma . Jak ten czas leci ! … +Mimo posępne wróżby ludzi trzeźwo patrzących na rzeczy , sklep galanteryjny pod firmą J. Mincel i S. Wokulski nie tylko nie upadł , ale nawet robił dobre interesa . Publiczność zaciekawiona pogłoskami o bankructwie coraz liczniej odwiedzała magazyn , od chwili zaś kiedy Wokulski opuścił Warszawę , zaczęli zgłaszać się po towary kupcy rosyjscy . Zamówienia mnożyły się , kredyt za granicą istniał , weksle były płacone regularnie , a sklep roił się gośćmi , którym ledwo mogli wydołać trzej subiekci : jeden mizerny blondyn , wyglądający , jakby co godzinę umierał na suchoty , drugi szatyn z brodą filozofa , a ruchami księcia i trzeci elegant , który nosił zabójcze dla płci pięknej wąsiki , pachnąc przy tym jak laboratorium chemiczne . +Ani jednak ciekawość ogółu , ani fizyczne i duchowe zalety trzech subiektów , ani nawet ustalona reputacja sklepu może nie uchroniłyby go od upadku , gdyby nie zawiadował nim czterdziestoletni pracownik firmy , przyjaciel i zastępca Wokulskiego , pan Ignacy Rzecki . +II . Rządy starego subiekta +Pan Ignacy od dwudziestu pięciu lat mieszkał w pokoiku przy sklepie . W ciągu tego czasu sklep zmieniał właścicieli i podłogę , szafy i szyby w oknach , zakres swojej działalności i subiektów ; ale pokój pana Rzeckiego pozostał zawsze taki sam . Było w nim to samo smutne okno , wychodzące na to samo podwórze , z tą samą kratą , na której szczeblach zwieszała się , być może , ćwierćwiekowa pajęczyna , a z pewnością ćwierćwiekowa firanka , niegdyś zielona , obecnie wypłowiała z tęsknoty za słońcem . +Pod oknem stał ten sam czarny stół obity suknem , także niegdyś zielonym , dziś tylko poplamionym . Na nim wielki czarny kałamarz wraz z wielką czarną piaseczniczką , przymocowaną do tej samej podstawki — para mosiężnych lichtarzy do świec łojowych , których już nikt nie palił , i stalowe szczypce , którymi już nikt nie obcinał knotów . Żelazne łóżko z bardzo cienkim materacem , nad nim nigdy nie używana dubeltówka , pod nim pudło z gitarą , przypominające dziecinną trumienkę , wąska kanapka obita skórą , dwa krzesła również skórą obite , duża blaszana miednica i mała szafa ciemnowiśniowej barwy stanowiły umeblowanie pokoju , który , ze względu na swoją długość i mrok w nim panujący , zdawał się być podobniejszym do grobu aniżeli do mieszkania . +Równie jak pokój , nie zmieniły się od ćwierć wieku zwyczaje pana Ignacego . +Rano budził się zawsze o szóstej ; przez chwilę słuchał , czy idzie leżący na krześle zegarek , i spoglądał na skazówki , które tworzyły jedną linię prostą . Chciał wstać spokojnie , bez awantur ; ale że chłodne nogi i nieco zesztywniałe ręce nie okazywały się dość uległymi jego woli , więc zrywał się , nagle wyskakiwał na środek pokoju i rzuciwszy na łóżko szlafmycę , biegł pod piec do wielkiej miednicy , w której mył się od stóp do głów , rżąc i parskając jak wiekowy rumak szlachetnej krwi , któremu przypomniał się wyścig . +Podczas obrządku wycierania się kosmatymi ręcznikami , z upodobaniem patrzył na swoje chude łydki i zarośnięte piersi , mrucząc : +„ No , przecie nabieram ciała . ” +W tym samym czasie zeskakiwał z kanapki jego stary pudel Ir z wybitym okiem i mocno otrząsnąwszy się , zapewne z resztek snu , skrobał do drzwi , za którymi rozlegało się pracowite dmuchanie w samowar . Pan Rzecki , wciąż ubierając się z pośpiechem , wypuszczał psa , mówił dzień dobry służącemu , wydobywał z szafy imbryk , mylił się przy zapinaniu mankietów , biegł na podwórze zobaczyć stan pogody , parzył się gorącą herbatą , czesał się nie patrząc w lustro i o wpół do siódmej był gotów . +Obejrzawszy się , czy ma krawat na szyi , a zegarek i portmonetkę w kieszeniach , pan Ignacy wydobywał ze stolika wielki klucz i trochę zgarbiony , uroczyście otwierał tylne drzwi sklepu obite żelazną blachą . Wchodzili tam obaj ze służącym , zapalali parę płomyków gazu i podczas gdy służący zamiatał podłogę , pan Ignacy odczytywał przez binokle ze swego notatnika rozkład zajęć na dzień dzisiejszy . +„ Oddać w banku osiemset rubli , aha … Do Lublina wysłać trzy albumy , tuzin portmonetek … Właśnie ! … Do Wiednia przekaz na tysiąc dwieście guldenów … Z kolei odebrać transport … Zmonitować rymarza za nieodesłanie walizek … Bagatela ! … Napisać list do Stasia … Bagatela … ” +Skończywszy czytać , zapalał jeszcze kilka płomieni i przy ich blasku robił przegląd towarów w gablotkach i szafach . +„ Spinki , szpilki , portmonety … dobrze … Rękawiczki , wachlarze , krawaty … tak jest … Laski , parasole , sakwojaże … A tu — albumy , neseserki … Szafirowy wczoraj sprzedano , naturalnie ! … Lichtarze , kałamarze , przyciski … Porcelana … Ciekawym , dlaczego ten wazon odwrócili ? … Z pewnością … Nie , nie uszkodzony … Lalki z włosami , teatr , karuzel … Trzeba na jutro postawić w oknie karuzel , bo już fontanna spowszedniała . Bagatela ! … Ósma dochodzi … Założyłbym się , że Klejn będzie pierwszy , a Mraczewski ostatni . Naturalnie … Poznał się z jakąś guwernantką i już jej kupił neseserkę na rachunek i z rabatem … Rozumie się … Byle nie zaczął kupować bez rabatu i bez rachunku … ” +Tak mruczał i chodził po sklepie przygarbiony , z rękoma w kieszeniach , a za nim jego pudel . Pan od czasu do czasu zatrzymywał się i oglądał jakiś przedmiot , pies przysiadał na podłodze i skrobał tylną nogą gęste kudły , a rzędem ustawione w szafie lalki małe , średnie i duże , brunetki i blondynki , przypatrywały się im martwymi oczami . +Drzwi od sieni skrzypnęły i ukazał się pan Klejn , mizerny subiekt , ze smutnym uśmiechem na posiniałych ustach . +— A co , byłem pewny , że pan przyjdziesz pierwszy . Dzień dobry — rzekł pan Ignacy . — Paweł ! gaś światło i otwieraj sklep . +Służący wbiegł ciężkim kłusem i zakręcił gaz . Po chwili rozległo się zgrzytanie ryglów , szczękanie sztab i do sklepu wszedł dzień , jedyny gość , który nigdy nie zawodzi kupca . Rzecki usiadł przy kantorku pod oknem , Klejn stanął na zwykłym miejscu przy porcelanie . +— Pryncypał jeszcze nie wraca , nie miał pan listu ? — spytał Klejn . +— Spodziewam się go w połowie marca , najdalej za miesiąc . +— Jeżeli go nie zatrzyma nowa wojna . +— Staś … Pan Wokulski — poprawił się Rzecki — pisze mi , że wojny nie będzie . +— Kursa jednak spadają , a przed chwilą czytałem , że flota angielska wpłynęła na Dardanele . +— To nic , wojny nie będzie . Zresztą — westchnął pan Ignacy — co nas obchodzi wojna , w której nie przyjmie udziału Bonaparte . +— Bonapartowie skończyli już karierę . +— Doprawdy ? … — uśmiechnął się ironicznie pan Ignacy . — A na czyjąż korzyść MacMahon z Ducrotem układali w styczniu zamach stanu ? … Wierz mi , panie Klejn , bonapartyzm to potęga ! … +— Jest większa od niej . +— Jaka ? — oburzył się pan Ignacy . — Może republika z Gambettą ? … Może Bismarck ? … +— Socjalizm … — szepnął mizerny subiekt kryjąc się za porcelanę . +Pan Ignacy mocniej zasadził binokle i podniósł się na swym fotelu , jakby pragnąc jednym zamachem obalić nową teorię , która przeciwstawiała się jego poglądom , lecz poplątało mu szyki wejście drugiego subiekta z brodą . +— A , moje uszanowanie panu Lisieckiemu ! — zwrócił się do przybyłego . — Zimny dzień mamy , prawda ? Która też godzina w mieście , bo mój zegarek musi się spieszyć . Jeszcze chyba nie ma kwadransa na dziewiątą ? … +— Także koncept ! … Pański zegarek zawsze spieszy się z rana , a późni wieczorem — odparł cierpko Lisiecki ocierając szronem pokryte wąsy . +— Założę się , żeś pan był wczoraj na preferansie . +— Ma się wiedzieć . Cóż pan myślisz , że mi na całą dobę wystarczy widok waszych galanterii i pańskiej siwizny ? +— No , mój panie , wolę być trochę szpakowatym aniżeli łysym — oburzył się pan Ignacy . +— Koncept ! … — syknął pan Lisiecki . — Moja łysina , jeżeli ją kto dojrzy , jest smutnym dziedzictwem rodu , ale pańska siwizna i gderliwy charakter są owocami starości , którą … chciałbym szanować . +Do sklepu wszedł pierwszy gość : kobieta ubrana w salopę i chustkę na głowie , żądająca mosiężnej spluwaczki … Pan Ignacy bardzo nisko ukłonił się jej i ofiarował krzesło , a pan Lisiecki zniknął za szafami i wróciwszy po chwili doręczył interesantce ruchem pełnym godności żądany przedmiot . Potem zapisał cenę spluwaczki na kartce , podał ją przez ramię Rzeckiemu i poszedł za gablotkę z miną bankiera , który złożył na cel dobroczynny kilka tysięcy rubli . +Spór o siwiznę i łysinę był zażegnany . +Dopiero około dziewiątej wszedł , a raczej wpadł do sklepu pan Mraczewski , piękny , dwudziestokilkoletni blondynek , z oczyma jak gwiazdy , ustami jak korale , z wąsikami jak zatrute sztylety . Wbiegł ciągnąc za sobą od progu smugę woni i zawołał : +— Słowo honoru daję , że musi już być wpół do dziesiątej . Letkiewicz jestem , gałgan jestem , no — podły jestem , ale cóż zrobię , kiedy matka mi zachorowała i musiałem szukać doktora . Byłem u sześciu … +— Czy u tych , którym dajesz pan neseserki ? — spytał Lisiecki . +— Neseserki ? … Nie . Nasz doktór nie przyjąłby nawet szpilki . Zacny człowiek … Prawda , panie Rzecki , że już jest wpół do dziesiątej ? Stanął mi zegarek . +— Dochodzi * dziewiąta * … — odparł ze szczególnym naciskiem pan Ignacy . +— Dopiero dziewiąta ? … No , kto by myślał ! A tak projektowałem sobie , że dziś przyjdę do sklepu pierwszy , wcześniej od pana Klejna … +— Ażeby wyjść przed ósmą — wtrącił pan Lisiecki . +Mraczewski utkwił w nim błękitne oczy , w których malowało się najwyższe zdumienie . +— Pan skąd wie ? … — odparł . — No , słowo honoru daję , że ten człowiek ma zmysł proroczy ! Właśnie dziś , słowo honoru … muszę być na mieście przed siódmą , choćbym umarł , choćbym … miał podać się do dymisji … +— Niech pan od tego zacznie — wybuchnął Rzecki — a będzie pan wolny przed jedynastą , nawet w tej chwili , panie Mraczewski . Pan powinieneś być hrabią , nie kupcem , i dziwię się , że pan od razu nie wstąpił do tamtego fachu , przy którym zawsze ma się czas , panie Mraczewski . Naturalnie ! +— No , i pan w jego wieku latałeś za spódniczkami — odezwał się Lisiecki . — Co tu bawić się w morały . +— Nigdy nie latałem ! — krzyknął Rzecki uderzając pięścią w kantorek . +— Przynajmniej raz wygadał się , że całe życie jest niedołęgą — mruknął Lisiecki do Klejna , który uśmiechał się podnosząc jednocześnie brwi bardzo wysoko . +Do sklepu wszedł drugi gość i zażądał kaloszy . Naprzeciw niego wysunął się Mraczewski . +— Kaloszyków żąda szanowny pan ? Który numerek , jeżeli wolno spytać ? Ach , szanowny pan zapewne nie pamięta ! Nie każdy ma czas myśleć o numerze swoich kaloszy , to należy do nas . Szanowny pan pozwoli , że przymierzymy ? … Szanowny pan raczy zająć miejsce na taburecie . Paweł ! przynieś ręcznik , zdejm panu kalosze i wytrzyj obuwie … +Wbiegł Paweł ze ścierką i rzucił się do nóg przybyłemu . +— Ależ , panie , ależ przepraszam ! … — tłomaczył się odurzony gość . +— Bardzo prosimy — mówił prędko Mraczewski — to nasz obowiązek . Zdaje mi się , że te będą dobre — ciągnął podając parę sczepionych nitką kaloszy . — Doskonałe , pysznie wyglądają ; szanowny pan ma tak normalną nogę , że niepodobna mylić się co do numeru . Szanowny pan życzy sobie zapewne literki ; jakie mają być literki ? … +— L. P. — mruknął gość czując , że tonie w bystrym potoku wymowy grzecznego subiekta . +— Panie Lisiecki , panie Klejn , przybijcie z łaski swojej literki . Szanowny pan każe zawinąć dawne kalosze ? Paweł ! wytrzyj kalosze i okręć w bibułę . A może szanowny pan nie życzy sobie dźwigać zbytecznego ciężaru ? Paweł ! rzuć kalosze do paki … Należy się dwa ruble kopiejek pięćdziesiąt … Kaloszy z literkami nikt szanownemu panu nie zamieni , a to przykra rzecz znaleźć w miejsce nowych artykułów dziurawe graty … Dwa ruble pięćdziesiąt kopiejek do kasy , z tą karteczką . Panie kasjerze , pięćdziesiąt kopiejek reszty dla szanownego pana … +Nim gość oprzytomniał , ubrano go w kalosze , wydano resztę i wśród niskich ukłonów odprowadzono do drzwi . Interesant stał przez chwilę na ulicy , bezmyślnie patrząc w szybę , spoza której Mraczewski darzył go słodkim uśmiechem i ognistymi spojrzeniami . Wreszcie machnął ręką i poszedł dalej , może myśląc , że w innym sklepie kalosze bez literek kosztowałyby go dziesięć złotych . +Pan Ignacy zwrócił się do Lisieckiego i kiwał głową w sposób oznaczający podziw i zadowolenie . Mraczewski dostrzegł ten ruch kątem oka i podbiegłszy do Lisieckiego , rzekł półgłosem : +— Niech no pan patrzy , czy nasz stary nie jest podobny z profilu do Napoleona III ? Nos … wąs … hiszpanka … +— Do Napoleona , kiedy chorował na kamień — odparł Lisiecki . +Na ten dowcip pan Ignacy skrzywił się z niesmakiem . Swoją drogą Mraczewski dostał urlop przed siódmą wieczorem , a w parę dni później w prywatnym katalogu Rzeckiego otrzymał notatkę : +„ Był na Hugonotach w ósmym rzędzie krzeseł z niejaką Matyldą … ? ? ? ” +Na pociechę mógłby sobie powiedzieć , że w tym samym katalogu równie posiadają notatki dwaj inni jego koledzy , a także inkasent , posłańcy , nawet — służący Paweł . Skąd Rzecki znał podobne szczegóły z życia swych współpracowników ? Jest to tajemnica , z którą przed nikim się nie zwierzał . +Około pierwszej w południe pan Ignacy zdawszy kasę Lisieckiemu , któremu pomimo ciągłych sporów ufał najbardziej , wymykał się do swego pokoiku , ażeby zjeść obiad przyniesiony z restauracji . Współcześnie z nim wychodził Klejn i wracał do sklepu o drugiej ; potem obaj z Rzeckim zostawali w sklepie , a Lisiecki i Mraczewski szli na obiad . O trzeciej znowu wszyscy byli na miejscu . +O ósmej wieczór zamykano sklep ; subiekci rozchodzili się i zostawał tylko Rzecki . Robił dzienny rachunek , sprawdzał kasę , układał plan czynności na jutro i przypominał sobie : czy zrobiono wszystko , co wypadało na dziś ? Każdą zaniedbaną sprawę opłacał długą bezsennością i smętnymi marzeniami na temat ruiny sklepu , stanowczego upadku Napoleonidów i tego , że wszystkie nadzieje , jakie miał w życiu , były tylko głupstwem . +„ Nic nie będzie ! Giniemy bez ratunku ” — wzdychał przewracając się na twardej pościeli . +Jeżeli dzień udał się dobrze , pan Ignacy był kontent . Wówczas przed snem czytał historię konsulatu i cesarstwa albo wycinki z gazet opisujących wojnę włoską z roku 1859 , albo też , co trafiało się rzadziej , wydobywał spod łóżka gitarę i grał na niej Marsza Rakoczego przyśpiewując wątpliwej wartości tenorem . +Potem śniły mu się obszerne węgierskie równiny , granatowe i białe linie wojsk , przysłoniętych chmurą dymu … Nazajutrz miewał posępny humor i skarżył się na ból głowy . +Do przyjemniejszych dni należała u niego niedziela ; wówczas bowiem obmyślał i wykonywał plany wystaw okiennych na cały tydzień . +W jego pojęciu okna nie tylko streszczały zasoby sklepu , ale jeszcze powinny były zwracać uwagę przechodniów bądź najmodniejszym towarem , bądź pięknym ułożeniem , bądź figlem . Prawe okno przeznaczone dla galanteryj zbytkownych mieściło zwykle jakiś brąz , porcelanową wazę , całą zastawę buduarowego stolika , dokoła których ustawiały się albumy , lichtarze , portmonety , wachlarze , w towarzystwie lasek , parasoli i niezliczonej ilości drobnych , a eleganckich przedmiotów . W lewym znowu oknie , napełnionym okazami krawatów , rękawiczek , kaloszy i perfum , miejsce środkowe zajmowały zabawki , najczęściej poruszające się . +Niekiedy podczas tych samotnych zajęć w starym subiekcie budziło się dziecko . Wydobywał wtedy i ustawiał na stole wszystkie mechaniczne cacka . Był tam niedźwiedź wdrapujący się na słup , był piejący kogut , mysz , która biegała , pociąg , który toczył się po szynach , cyrkowy pajac , który cwałował na koniu , dźwigając drugiego pajaca , i kilka par , które tańczyły walca przy dźwiękach niewyraźnej muzyki . Wszystkie te figury pan Ignacy nakręcał i jednocześnie puszczał w ruch . A gdy kogut zaczął piać łopocząc sztywnymi skrzydłami , gdy tańczyły martwe pary , co chwilę potykając się i zatrzymując , gdy ołowiani pasażerowie pociągu , jadącego bez celu , zaczęli przypatrywać mu się ze zdziwieniem i gdy cały ten świat lalek , przy drgającym świetle gazu , nabrał jakiegoś fantastycznego życia , stary subiekt podparłszy się łokciami śmiał się cicho i mruczał : +— Hi ! hi ! hi ! dokąd wy jedziecie , podróżni ? … Dlaczego narażasz kark , akrobato ? … Co wam po uściskach , tancerze ? … Wykręcą się sprężyny i pójdziecie na powrót do szafy . Głupstwo , wszystko głupstwo ! … a wam , gdybyście myśleli , mogłoby się zdawać , że to jest coś wielkiego ! … +Po takich i tym podobnych monologach szybko składał zabawki i rozdrażniony chodził po pustym sklepie , a za nim jego brudny pies . +„ Głupstwo handel … głupstwo polityka … głupstwo podróż do Turcji … głupstwo całe życie , którego początku nie pamiętamy , a końca nie znamy … Gdzież prawda ? … ” +Ponieważ tego rodzaju zdania wypowiadał niekiedy głośno i publicznie , więc uważano go za bzika , a poważne damy , mające córki na wydaniu , nieraz mówiły . +— Oto do czego prowadzi mężczyznę starokawalerstwo ! +Z domu pan Ignacy wychodził rzadko i na krótko i zwykle kręcił się po ulicach , na których mieszkali jego koledzy albo oficjaliści sklepu . Wówczas jego ciemnozielona algierka lub tabaczkowy surdut , popielate spodnie z czarnym lampasem i wypłowiały cylinder , nade wszystko zaś jego nieśmiałe zachowanie się zwracały powszechną uwagę . Pan Ignacy wiedział to i coraz bardziej zniechęcał się do spacerów . Wolał przy święcie kłaść się na łóżku i całymi godzinami patrzeć w swoje zakratowane okno , za którym widać było szary mur sąsiedniego domu , ozdobiony jednym jedynym , również zakratowanym oknem , gdzie czasami stał garnczek masła albo wisiały zwłoki zająca . +Lecz im mniej wychodził , tym częściej marzył o jakiejś dalekiej podróży na wieś lub za granicę . Coraz częściej spotykał we snach zielone pola i ciemne bory , po których błąkałby się , przypominając sobie młode czasy . Powoli zbudziła się w nim głucha tęsknota do tych krajobrazów , więc postanowił natychmiast po powrocie Wokulskiego wyjechać gdzieś na całe lato . +— Choć raz przed śmiercią , ale na kilka miesięcy — mówił kolegom , którzy nie wiadomo dlaczego uśmiechali się z tych projektów . +Dobrowolnie odcięty od natury i ludzi , utopiony w wartkim , ale ciasnym wirze sklepowych interesów , czuł coraz mocniej potrzebę wymiany myśli . A ponieważ jednym nie ufał , inni go nie chcieli słuchać , a Wokulskiego nie było , więc rozmawiał sam z sobą i — w największym sekrecie pisywał pamiętnik . +III . Pamiętnik starego subiekta +… Ze smutkiem od kilku lat uważam , że na świecie jest coraz mniej dobrych subiektów i rozumnych polityków , bo wszyscy stosują się do mody . Skromny subiekt co kwartał ubiera się w spodnie nowego fasonu , w coraz dziwniejszy kapelusz i coraz inaczej wykładany kołnierzyk . Podobnież dzisiejsi politycy co kwartał zmieniają wiarę : onegdaj wierzyli w Bismarcka , wczoraj w Gambettę , a dziś w Beaconsfielda , który niedawno był Żydkiem . +Już widać zapomniano , że w sklepie nie można stroić się w modne kołnierzyki , tylko je sprzedawać , bo w przeciwnym razie gościom zabraknie towaru , a sklepowi gości . Zaś polityki nie należy opierać na szczęśliwych osobach , tylko na wielkich dynastiach . Metternich był taki sławny jak Bismarck , a Palmerston sławniejszy od Beaconsfielda i — któż dziś o nich pamięta ? Tymczasem ród Bonapartych trząsł Europą za Napoleona I , potem za Napoleona III , a i dzisiaj , choć niektórzy nazywają go bankrutem , wpływa na losy Francji przez wierne swoje sługi , MacMahona i Ducrota . +Zobaczycie , co jeszcze zrobi Napoleonek IV , który po cichu uczy się sztuki wojennej u Anglików ! Ale o to mniejsza . W tej bowiem pisaninie chcę mówić nie o Bonapartym , ale o sobie , ażeby wiedziano , jakim sposobem tworzyli się dobrzy subiekci i choć nie uczeni , ale rozsądni politycy . Do takiego interesu nie trzeba akademii , lecz przykładu — w domu i w sklepie . +Ojciec mój był za młodu żołnierzem , a na starość woźnym w Komisji Spraw Wewnętrznych . Trzymał się prosto jak sztaba , miał nieduże faworyty i wąs do góry ; szyję okręcał czarną chustką i nosił srebrny kolczyk w uchu . +Mieszkaliśmy na Starym Mieście z ciotką , która urzędnikom prała i łatała bieliznę . Mieliśmy na czwartym piętrze dwa pokoiki , gdzie niewiele było dostatków , ale dużo radości , przynajmniej dla mnie . W naszej izdebce najokazalszym sprzętem był stół , na którym ojciec powróciwszy z biura kleił koperty ; u ciotki zaś pierwsze miejsce zajmowała balia . Pamiętam , że w pogodne dnie puszczałem na ulicy latawce , a w razie słoty wydmuchiwałem w izbie bańki mydlane . +Na ścianach u ciotki wisieli sami święci ; ale jakkolwiek było ich sporo , nie dorównali jednak liczbą Napoleonom , którymi ojciec przyozdabiał swój pokój . Był tam jeden Napoleon w Egipcie , drugi pod Wagram , trzeci pod Austerlitz , czwarty pod Moskwą , piąty w dniu koronacji , szósty w apoteozie . Gdy zaś ciotka zgorszona tyloma świeckimi obrazami , zawiesiła na ścianie mosiężny krucyfiks , ojciec , ażeby — jak mówił — nie obrazić Napoleona , kupił sobie jego brązowe popiersie i także umieścił je nad łóżkiem . +— Zobaczysz , niedowiarku — lamentowała nieraz ciotka — że za te sztuki będą cię pławić w smole . +— I ! … Nie da mi cesarz zrobić krzywdy — odpowiadał ojciec . +Często przychodzili do nas dawni koledzy ojca : pan Domański , także woźny , ale z Komisji Skarbu , i pan Raczek , który na Dunaju miał stragan z zieleniną . Prości to byli ludzie ( nawet pan Domański trochę lubił anyżówkę ) , ale roztropni politycy . Wszyscy , nie wyłączając ciotki , twierdzili jak najbardziej stanowczo , że choć Napoleon I umarł w niewoli , ród Bonapartych jeszcze wypłynie . Po pierwszym Napoleonie znajdzie się jakiś drugi , a gdyby i ten źle skończył , przyjdzie następny , dopóki jeden po drugim nie uporządkują świata . +— Trzeba być zawsze gotowym na pierwszy odgłos ! — mówił mój ojciec . +— Bo nie wiecie dnia ani godziny — dodawał pan Domański . +A pan Raczek , trzymając fajkę w ustach , na znak potwierdzenia pluł aż do pokoju ciotki . +— Napluj mi acan w balię , to ci dam ! … — wołała ciotka . +— Może jejmość i dasz , ale ja nie wezmę — mruknął pan Raczek plując w stronę komina . +— U … cóż to za chamy te całe grenadierzyska ! — gniewała się ciotka . +— Jejmości zawsze smakowali ułani . Wiem , wiem … +Później pan Raczek ożenił się z moją ciotką … +… Chcąc , ażebym zupełnie był gotów , gdy wybije godzina sprawiedliwości , ojciec sam pracował nad moją edukacją . +Nauczył mię czytać , pisać , kleić koperty , ale nade wszystko — musztrować się . Do musztry zapędzał mnie w bardzo wczesnym dzieciństwie , kiedy mi jeszcze zza pleców wyglądała koszula . Dobrze to pamiętam , gdyż ojciec komenderując : „ Pół obrotu na prawo ! ” albo „ Lewe ramię naprzód — marsz ! … ” , ciągnął mnie w odpowiednim kierunku za ogon tego ubrania . +Była to najdokładniej prowadzona nauka . +Nieraz w nocy budził mnie ojciec krzykiem : „ Do broni ! … ” , musztrował pomimo wymyślań i łez ciotki i kończył zdaniem : +— Ignaś ! zawsze bądź gotów , wisusie , bo nie wiemy dnia ani godziny … Pamiętaj , że Bonapartów Bóg zesłał , ażeby zrobili porządek na świecie , a dopóty nie będzie porządku ani sprawiedliwości , dopóki nie wypełni się testament cesarza . +Nie mogę powiedzieć , ażeby niezachwianą wiarę mego ojca w Bonapartych i sprawiedliwość podzielali dwaj jego koledzy . Nieraz pan Raczek , kiedy mu dokuczył ból w nodze , klnąc i stękając mówił : +— E ! wiesz , stary , że już za długo czekamy na nowego Napoleona . Ja siwieć zaczynam i coraz gorzej podupadam , a jego jak nie było , tak i nie ma . Niedługo porobią się z nas dziady pod kościół , a Napoleon po to chyba przyjdzie , ażeby z nami śpiewać godzinki . +— Znajdzie młodych . +— Co za młodych ! Lepsi z nich przed nami poszli w ziemię , a najmłodsi — diabła warci . Już są między nimi i tacy , co o Napoleonie nie słyszeli . +— Mój słyszał i zapamięta — odparł ojciec mrugając okiem w moją stronę . +Pan Domański jeszcze bardziej upadał na duchu . +— Świat idzie do gorszego — mówił trzęsąc głową . — Wikt coraz droższy , za kwaterę zabraliby ci całą pensję , a nawet co się tyczy anyżówki , i w tym jest szachrajstwo . Dawniej rozweseliłeś się kieliszkiem , dziś po szklance jesteś taki czczy , jakbyś się napił wody . Sam Napoleon nie doczekałby się sprawiedliwości ! +A na to odpowiedział ojciec : +— Będzie sprawiedliwość , choćby i Napoleona nie stało . Ale i Napoleon się znajdzie . +— Nie wierzę — mruknął pan Raczek . +— A jak się znajdzie , to co ? … — spytał ojciec . +— Nie doczekamy tego . +— Ja doczekam — odparł ojciec — a Ignaś doczeka jeszcze lepiej . +Już wówczas zdania mego ojca głęboko wyrzynały mi się w pamięci , ale dopiero późniejsze wypadki nadały im cudowny , nieomal proroczy charakter . +Około roku 1840 ojciec zaczął niedomagać . Czasami po parę dni nie wychodził do biura , a wreszcie na dobre legł w łóżku . +Pan Raczek odwiedzał go co dzień , a raz patrząc na jego chude ręce i wyżółkłe policzki szepnął : +— Hej ! stary , już my chyba nie doczekamy się Napoleona . +Na co ojciec spokojnie odparł : +— Ja tam nie umrę , dopóki o nim nie usłyszę . +Pan Raczek pokiwał głową , a ciotka łzy otarła myśląc , że ojciec bredzi . Jak tu myśleć inaczej , jeżeli śmierć już kołatała do drzwi , a ojciec jeszcze wyglądał Napoleona … +Było już z nim bardzo źle , nawet przyjął ostatnie sakramenta , kiedy w parę dni później wbiegł do nas pan Raczek dziwnie wzburzony i stojąc na środku izby zawołał : +— A wiesz , stary , że znalazł się Napoleon ? … +— Gdzie ? — krzyknęła ciotka . +— Jużci we Francji . +Ojciec zerwał się , lecz znowu upadł na poduszki . Tylko wyciągnął do mnie rękę i patrząc wzrokiem , którego nie zapomnę , wyszeptał : +— Pamiętaj ! … Wszystko pamiętaj … +Z tym umarł . +W późniejszym życiu przekonałem się , jak proroczymi były poglądy ojca . Wszyscy widzieliśmy drugą gwiazdę napoleońską , która obudziła Włochy i Węgry ; a chociaż spadła pod Sedanem , nie wierzę w jej ostateczne zagaśnięcie . Co mi tam Bismarck , Gambetta albo Beaconsfield ! Niesprawiedliwość dopóty będzie władać światem , dopóki nowy Napoleon nie urośnie . +W parę miesięcy po śmierci ojca pan Raczek i pan Domański wraz z ciotką Zuzanną zebrali się na radę : co ze mną począć ? Pan Domański chciał mnie zabrać do swoich biur i powoli wypromować na urzędnika ; ciotka zalecała rzemiosło , a pan Raczek zieleniarstwo . Lecz gdy zapytano mnie : do czego mam ochotę ? odpowiedziałem , że do sklepu . +— Kto wie , czy to nie będzie najlepsze — zauważył pan Raczek . — A do jakiegoż byś chciał kupca ? +— Do tego na Podwalu , co ma we drzwiach pałasz , a w oknie kozaka . +— Wiem — wtrąciła ciotka . — On chce do Mincla . +— Można spróbować — rzekł pan Domański . — Wszyscy przecież znamy Mincla . +Pan Raczek na znak zgody plunął aż w komin . +— Boże miłosierny — jęknęła ciotka — ten drab już chyba na mnie pluć zacznie , kiedy brata nie stało … Oj ! nieszczęśliwa ja sierota ! … +— Wielka rzecz ! — odezwał się pan Raczek . — Wyjdź jejmość za mąż , to nie będziesz sierotą . +— A gdzież ja znajdę takiego głupiego , co by mnie wziął ? +— Phi ! może i ja bym się ożenił z jejmością , bo nie ma mnie kto smarować — mruknął pan Raczek , ciężko schylając się do ziemi , ażeby wypukać popiół z fajki . Ciotka rozpłakała się , a wtedy odezwał się pan Domański : +— Po co robić duże ceregiele . Jejmość nie masz opieki , on nie ma gospodyni ; pobierzcie się i przygarnijcie Ignasia , a będziecie nawet mieli dziecko . Jeszcze tanie dziecko , bo Mincel da mu wikt i kwaterę , a wy tylko odzież . +— Hę ? … — spytał pan Raczek patrząc na ciotkę . +— No , oddajcie pierwej chłopca do terminu , a potem … może się odważę — odparła ciotka . — Zawsze miałam przeczucie , że marnie skończę … +— To i jazda do Mincla ! — rzekł pan Raczek podnosząc się z krzesełka . — Tylko jejmość nie zrób mi zawodu ! — dodał grożąc ciotce pięścią . +Wyszli z panem Domańskim i może w półtorej godziny wrócili obaj mocno zarumienieni . Pan Raczek ledwie oddychał , a pan Domański z trudnością trzymał się na nogach , podobno z tego , że nasze schody były bardzo niewygodne . +— Cóż ? … — spytała ciotka . +— Nowego Napoleona wsadzili do prochowni ! — odpowiedział pan Domański . +— Nie do prochowni , tylko do fortecy . A – u … A – u … — dodał pan Raczek i rzucił czapkę na stół . +— Ale z chłopcem co ? +— Jutro ma przyjść do Mincla z odzieniem i bielizną — odrzekł pan Domański . — Nie do fortecy A – u … , A – u … tylko do Ham – ham czy Cham … bo nawet nie wiem … +— Zwariowaliście , pijaki ! — krzyknęła ciotka chwytając pana Raczka za ramię . +— Tylko bez poufałości ! — oburzył się pan Raczek . — Po ślubie będzie poufałość , teraz … Ma przyjść do Mincla jutro z bielizną i odzieniem … Nieszczęsny Napoleonie ! … +Ciotka wypchnęła za drzwi pana Raczka , potem pana Domańskiego i wyrzuciła za nimi czapkę . +— Precz mi stąd , pijaki ! +— Wiwat Napoleon ! — zawołał pan Raczek , a pan Domański zaczął śpiewać : +Przechodniu , gdy w tę stronę zwrócisz swoje oko , +Przybliż się i rozważaj ten napis głęboko … +Przybliż się i rozważaj ten napis głęboko . +Głos jego stopniowo cichnął , jakby zagłębiając się w studni , potem umilkł na schodach , lecz znowu doleciał nas z ulicy . Po chwili zrobił się tam jakiś hałas , a gdy wyjrzałem oknem , zobaczyłem , że pana Raczka policjant prowadził do ratusza . +Takie to wypadki poprzedziły moje wejście do zawodu kupieckiego . +Sklep Mincla znałem od dawna , ponieważ ojciec wysyłał mnie do niego po papier , a ciotka po mydło . Zawsze biegłem tam z radosną ciekawością , ażeby napatrzeć się wiszącym za szybami zabawkom . O ile pamiętam , był tam w oknie duży kozak , który sam przez się skakał i machał rękoma , a we drzwiach — bęben , pałasz i skórzany koń z prawdziwym ogonem . +Wnętrze sklepu wyglądało jak duża piwnica , której końca nigdy nie mogłem dojrzeć z powodu ciemności . Wiem tylko , że po pieprz , kawę i liście bobkowe szło się na lewo do stołu , za którym stały ogromne szafy od sklepienia do podłogi napełnione szufladami . Papier zaś , atrament , talerze i szklanki sprzedawano przy stole na prawo , gdzie były szafy z szybami , a po mydło i krochmal szło się w głąb sklepu , gdzie było widać beczki i stosy pak drewnianych . +Nawet sklepienie było zajęte . Wisiały tam długie szeregi pęcherzy naładowanych gorczycą i farbami , ogromna lampa z daszkiem , która w zimie paliła się cały dzień , sieć pełna korków do butelek , wreszcie — wypchany krokodylek , długi może na półtora łokcia . +Właścicielem sklepu był Jan Mincel , starzec z rumianą twarzą i kosmykiem siwych włosów pod brodą . W każdej porze dnia siedział on pod oknem na fotelu obitym skórą , ubrany w niebieski barchanowy kaftan , biały fartuch i takąż szlafmycę . Przed nim na stole leżała wielka księga , w której notował dochód , a tuż nad jego głową wisiał pęk dyscyplin , przeznaczonych głównie na sprzedaż . Starzec odbierał pieniądze , zdawał gościom resztę , pisał w księdze , niekiedy drzemał , lecz pomimo tylu zajęć , z niepojętą uwagą czuwał nad biegiem handlu w całym sklepie . On także , dla uciechy przechodniów ulicznych , od czasu do czasu pociągał za sznurek skaczącego w oknie kozaka i on wreszcie , co mi się najmniej podobało , za rozmaite przestępstwa karcił nas jedną z pęka dyscyplin . +Mówię : nas , bo było nas trzech kandydatów do kary cielesnej : ja tudzież dwaj synowcy starego — Franc i Jan Minclowie . +Czujności pryncypała i jego biegłości w używaniu sarniej nogi doświadczyłem zaraz na trzeci dzień po wejściu do sklepu . +Franc odmierzył jakiejś kobiecie za dziesięć groszy rodzynków . Widząc , że jedno ziarno upadło na kontuar ( stary miał w tej chwili oczy zamknięte ) , podniosłem je nieznacznie i zjadłem . Chciałem właśnie wyjąć pestkę , która wcisnęła mi się między zęby , gdy uczułem na plecach coś , jakby mocne dotknięcie rozpalonego żelaza . +— A , szelma ! — wrzasnął stary Mincel i nim zdałem sobie sprawę z sytuacji , przeciągnął po mnie jeszcze parę razy dyscyplinę , od wierzchu głowy do podłogi . +Zwinąłem się w kłębek z bólu , lecz od tej pory nie śmiałem wziąć do ust niczego w sklepie . Migdały , rodzynki , nawet rożki miały dla mnie smak pieprzu . +Urządziwszy się ze mną w taki sposób , stary zawiesił dyscyplinę na pęku , wpisał rodzynki i z najdobroduszniejszą miną począł ciągnąć za sznurek kozaka . Patrząc na jego półuśmiechniętą twarz i przymrużone oczy , prawie nie mogłem wierzyć , że ten jowialny staruszek posiada taki zamach w ręku . I dopiero teraz spostrzegłem , że ów kozak widziany z wnętrza sklepu wydaje się mniej zabawnym niż od ulicy . +Sklep nasz był kolonialno-galanteryjno-mydlarski . Towary kolonialne wydawał gościom Franc Mincel , młodzieniec trzydziestokilkoletni , z rudą głową i zaspaną fizjognomią . Ten najczęściej dostawał dyscypliną od stryja , gdyż palił fajkę , późno wchodził za kontuar , wymykał się z domu po nocach , a nade wszystko niedbale ważył towar . Młodszy zaś , Jan Mincel , który zawiadywał galanterią i obok niezgrabnych ruchów odznaczał się łagodnością , był znowu bity za wykradanie kolorowego papieru i pisywanie na nim listów do panien . +Tylko August Katz , pracujący przy mydle , nie ulegał żadnym surowcowym upomnieniom . Mizerny ten człeczyna odznaczał się niezwykłą punktualnością . Najraniej przychodził do roboty , krajał mydło i ważył krochmal jak automat ; jadł , co mu podano , w najciemniejszym kącie sklepu , prawie wstydząc się tego , że doświadcza ludzkich potrzeb . O dziesiątej wieczorem gdzieś znikał . +W tym otoczeniu upłynęło mi osiem lat , z których każdy dzień był podobny do wszystkich innych dni , jak kropla jesiennego deszczu do innych kropli jesiennego deszczu . Wstawałem rano o piątej , myłem się i zamiatałem sklep . O szóstej otwierałem główne drzwi tudzież okiennicę . W tej chwili gdzieś z ulicy zjawiał się August Katz , zdejmował surdut , kładł fartuch i milcząc stawał między beczką mydła szarego a kolumną ułożoną z cegiełek mydła żółtego . Potem drzwiami od podwórka wbiegał stary Mincel mrucząc : Morgen ! , poprawiał szlafmycę , dobywał z szuflady księgę , wciskał się w fotel i parę razy ciągnął za sznurek kozaka . Dopiero po nim ukazywał się Jan Mincel i ucałowawszy stryja w rękę stawał za swoim kontuarem , na którym podczas lata łapał muchy , a w zimie kreślił palcem albo pięścią jakieś figury . +Franca zwykle sprowadzano do sklepu . Wchodził z oczyma zaspanymi , ziewający , obojętnie całował stryja w ramię i przez cały dzień skrobał się w głowę w sposób , który mógł oznaczać wielką senność lub wielkie zmartwienie . Prawie nie było ranka , ażeby stryj patrząc na jego manewry nie wykrzywiał mu się i nie pytał : +— No … a gdzie , ty szelma , latała ? +Tymczasem na ulicy budził się szmer i za szybami sklepu coraz częściej przesuwali się przechodnie . To służąca , to drwal , jejmość w kapturze , to chłopak od szewca , to jegomość w rogatywce szli w jedną i drugą stronę jak figury w ruchomej panoramie . Środkiem ulicy toczyły się wozy , beczki , bryczki — tam i na powrót … Coraz więcej ludzi , coraz więcej wozów , aż nareszcie utworzył się jeden wielki potok uliczny , z którego co chwilę ktoś wpadał do nas za sprawunkiem . +— Pieprzu za trojaka … +— Proszę funt kawy … +— Niech pan da ryżu … +— Pół funta mydła … +— Za grosz liści bobkowych … +Stopniowo sklep zapełniał się po największej części służącymi i ubogo odzianymi jejmościami . Wtedy Franc Mincel krzywił się najwięcej : otwierał i zamykał szuflady , obwijał towar w tutki z szarej bibuły , wbiegał na drabinkę , znowu zwijał , robiąc to wszystko z żałosną miną człowieka , któremu nie pozwalają ziewnąć . W końcu zbierało się takie mnóstwo interesantów , że i Jan Mincel , i ja musieliśmy pomagać Francowi w sprzedaży . +Stary wciąż pisał i zdawał resztę , od czasu do czasu dotykając palcami swojej białej szlafmycy , której niebieski kutasik zwieszał mu się nad okiem . Czasem szarpnął kozaka , a niekiedy z szybkością błyskawicy zdejmował dyscyplinę i ćwiknął nią którego ze swych synowców . Nader rzadko mogłem zrozumieć : o co mu chodzi ? synowcy bowiem niechętnie objaśniali mi przyczyny jego popędliwości . +Około ósmej napływ interesantów zmniejszał się . Wtedy w głębi sklepu ukazywała się gruba służąca z koszem bułek i kubkami ( Franc odwracał się do niej tyłem ) , a za nią — matka naszego pryncypała , chuda staruszka w żółtej sukni , w ogromnym czepcu na głowie , z dzbankiem kawy w rękach . Ustawiwszy na stole swoje naczynie , staruszka odzywała się schrypniętym głosem : +— Gut Morgen , meine Kinder ! Der Kaffee ist schon fertig … +I zaczynała rozlewać kawę w białe fajansowe kubki . +Wówczas zbliżał się do niej stary Mincel i całował ją w rękę mówiąc : +— Gut Morgen , meine Mutter ! +Za co dostawał kubek kawy z trzema bułkami . +Potem przychodził Franc Mincel , Jan Mincel , August Katz , a na końcu ja . Każdy całował staruszkę w suchą rękę , porysowaną niebieskimi żyłami , każdy mówił : +— Gut Morgen , Grossmutter ! +I otrzymywał należny mu kubek tudzież trzy bułki . +A gdyśmy z pośpiechem wypili naszą kawę , służąca zabierała pusty kosz i zamazane kubki , staruszka swój dzbanek i obie znikały . +Za oknem wciąż toczyły się wozy i płynął w obie strony potok ludzki , z którego co chwila odrywał się ktoś i wchodził do sklepu . +— Proszę krochmalu … +— Dać migdałów za dziesiątkę … +— Lukrecji za grosz … +— Szarego mydła … +Około południa zmniejszał się ruch za kontuarem towarów kolonialnych , a za to coraz częściej zjawiali się interesanci po stronie prawej sklepu , u Jana . Tu kupowano talerze , szklanki , żelazka , młynki , lalki , a niekiedy duże parasole , szafirowe lub pąsowe . Nabywcy , kobiety i mężczyźni , byli dobrze ubrani , rozsiadali się na krzesłach i kazali sobie pokazywać mnóstwo przedmiotów targując się i żądając coraz to nowych . +Pamiętam , że kiedy po lewej stronie sklepu męczyłem się bieganiną i zawijaniem towarów , po prawej — największe strapienie robiła mi myśl : czego ten a ten gość chce naprawdę i — czy co kupi ? W rezultacie jednak i tutaj dużo się sprzedawało ; nawet dzienny dochód z galanterii był kilka razy większy aniżeli z towarów kolonialnych i mydła . +Stary Mincel i w niedzielę bywał w sklepie . Rano modlił się , a około południa kazał mi przychodzić do siebie na pewien rodzaj lekcji . +— Sag mir — powiedz mi : was ist das ? co to jest ? Das ist Schublade — to jest szublada . Zobacz , co jest w te szublade . Es ist Zimmt — to jest cynamon . Do czego potrzebuje się cynamon ? do zupe , do legumine potrzebuje się cynamon . Co to jest cynamon ? Jest taki kora z jedne drzewo . Gdzie mieszka taki drzewo cynamon ? W Indii mieszka taki drzewo . Patrz na globus — tu leży Indii . Daj mnie za dziesiątkę cynamon … O , du Spitzbub ! … jak tobie dam dziesięć razy dyscyplin , ty będziesz wiedział , ile sprzedać za dziesięć groszy cynamon … +W ten sposób przechodziliśmy każdą szufladę w sklepie i historię każdego towaru . Gdy zaś Mincel nie był zmęczony , dyktował mi jeszcze zadania rachunkowe , kazał sumować księgi albo pisywać listy w interesach naszego sklepu . +Mincel był bardzo porządny , nie cierpiał kurzu , ścierał go z najdrobniejszych przedmiotów . Jednych tylko dyscyplin nigdy nie potrzebował okurzać dzięki swoim niedzielnym wykładom buchalterii , jeografii i towaroznawstwa . +Powoli , w ciągu paru lat , tak przywykliśmy do siebie , że stary Mincel nie mógł obejść się beze mnie , a ja nawet jego dyscypliny począłem uważać za coś , co należało do familijnych stosunków . Pamiętam , że nie mogłem utulić się z żalu , gdy raz zepsułem kosztowny samowar , a stary Mincel zamiast chwytać za dyscyplinę — odezwał się : +— Co ty zrobila , Ignac ? … Co ty zrobila ! … +Wolałbym dostać cięgi wszystkimi dyscyplinami , aniżeli znowu kiedy usłyszeć ten drżący głos i zobaczyć wylęknione spojrzenie pryncypała . +Obiady w dzień powszedni jadaliśmy w sklepie , naprzód dwaj młodzi Minclowie i August Katz , a następnie ja z pryncypałem . W czasie święta wszyscy zbieraliśmy się na górze i zasiadaliśmy do jednego stołu . Na każdą Wigilię Bożego Narodzenia Mincel dawał nam podarunki , a jego matka w największym sekrecie urządzała nam ( i swemu synowi ) choinkę . Wreszcie w pierwszym dniu miesiąca wszyscy dostawaliśmy pensję ( ja brałem 10 złotych ) . Przy tej okazji każdy musiał wylegitymować się z porobionych oszczędności : ja , Katz , dwaj synowcy i służba . Nierobienie oszczędności , a raczej nieodkładanie co dzień choćby kilku groszy , było w oczach Mincla takim występkiem jak kradzież . Za mojej pamięci przewinęło się przez nasz sklep paru subiektów i kilku uczniów , których pryncypał dlatego tylko usunął , że nic sobie nie oszczędzili . Dzień , w którym się to wydało , był ostatnim ich pobytu . Nie pomogły obietnice , zaklęcia , całowania po rękach , nawet upadanie do nóg . Stary nie ruszył się z fotelu , nie patrzył na petentów , tylko wskazując palcem drzwi wymawiał jeden wyraz : fort ! fort ! … Zasada robienia oszczędności stała się już u niego chorobliwym dziwactwem . +Dobry ten człowiek miał jedną wadę , oto — nienawidził Napoleona . Sam nigdy o nim nie wspominał , lecz na dźwięk nazwiska Bonapartego dostawał jakby ataku wścieklizny ; siniał na twarzy , pluł i wrzeszczał : szelma ! szpitzbub ! rozbójnik ! … +Usłyszawszy pierwszy raz tak szkaradne wymysły nieomal straciłem przytomność . Chciałem coś hardego powiedzieć staremu i uciec do pana Raczka , który już ożenił się z moją ciotką . Nagle dostrzegłem , że Jan Mincel zasłoniwszy usta dłonią coś mruczy i robi miny do Katza . Wytężam słuch i — oto co mówi Jan : +— Baje stary , baje ! Napoleon był chwat , choćby za to samo , że wygnał hyclów Szwabów . Nieprawda , Katz ? +A August Katz zmrużył oczy i dalej krajał mydło . +Osłupiałem ze zdziwienia , lecz w tej chwili bardzo polubiłem Jana Mincla i Augusta Katza . Z czasem przekonałem się , że w naszym małym sklepie istnieją aż dwa wielkie stronnictwa , z których jedno , składające się ze starego Mincla i jego matki , bardzo lubiło Niemców , a drugie , złożone z młodych Minclów i Katza , nienawidziło ich . O ile pamiętam , ja tylko byłem neutralny . +W roku 1846 doszły nas wieści o ucieczce Ludwika Napoleona z więzienia . Rok ten był dla mnie ważny , gdyż zostałem subiektem , a nasz pryncypał , stary Jan Mincel , zakończył życie z powodów dosyć dziwnych . +W roku tym handel w naszym sklepie nieco osłabnął , już to z racji ogólnych niepokojów , już z tej , że i pryncypał za często i za głośno wymyślał na Ludwika Napoleona . Ludzie poczęli zniechęcać się do nas , a nawet ktoś ( może Katz ? … ) wybił nam jednego dnia szybę w oknie . +Otóż wypadek ten , zamiast całkiem odstręczyć publiczność , zwabił ją do sklepu i przez tydzień mieliśmy tak duże obroty jak nigdy ; aż zazdrościli nam sąsiedzi . Po tygodniu jednakże sztuczny ruch na nowo osłabnął i znowu były w sklepie pustki . +Pewnego wieczora w czasie nieobecności pryncypała , co już stanowiło fakt niezwykły , wpadł nam drugi kamień do sklepu . Przestraszeni Minclowie pobiegli na górę i szukali stryja , Katz poleciał na ulicę szukać sprawcy zniszczenia , a wtem ukazało się dwu policjantów ciągnących … Proszę zgadnąć kogo ? … Ani mniej , ani więcej — tylko naszego pryncypała oskarżając go , że to on wybił szybę teraz , a zapewne i poprzednio … +Na próżno staruszek wypierał się : nie tylko bowiem widziano jego zamach , ale jeszcze znaleziono przy nim kamień … Poszedł też nieborak do ratusza . +Sprawa po wielu tłomaczeniach i wyjaśnieniach naturalnie zatarła się ; ale stary od tej chwili zupełnie stracił humor i począł chudnąć . Pewnego zaś dnia usiadłszy na swym fotelu pod oknem już nie podniósł się z niego . Umarł oparty brodą na księdze handlowej , trzymając w ręce sznurek , którym poruszał kozaka . +Przez kilka lat po śmierci stryja synowcy prowadzili wspólnie sklep na Podwalu i dopiero około 1850 roku podzielili się w ten sposób , że Franc został na miejscu z towarami kolonialnymi , a Jan z galanterią i mydłem przeniósł się na Krakowskie , do lokalu , który zajmujemy obecnie . W kilka lat później Jan ożenił się z piękną Małgorzatą Pfeifer , ona zaś ( niech spoczywa w spokoju ) zostawszy wdową oddała rękę swoją Stasiowi Wokulskiemu , który tym sposobem odziedziczył interes prowadzony przez dwa pokolenia Minclów . +Matka naszego pryncypała żyła jeszcze długi czas ; kiedy w roku 1853 wróciłem z zagranicy , zastałem ją w najlepszym zdrowiu . Zawsze schodziła rano do sklepu i zawsze mówiła : +— Gut Morgen meine Kinder ! Der Kaffee ist schon fertig … +Tylko głos jej z roku na rok przyciszał się , dopóki wreszcie nie umilknął na wieki . +Za moich czasów pryncypał był ojcem i nauczycielem praktykantów i najczujniejszym sługą sklepu ; jego matka lub żona były gospodyniami , a wszyscy członkowie rodziny pracownikami . Dziś pryncypał bierze tylko dochody z handlu , najczęściej nie zna go i najwięcej troszczy się o to , ażeby jego dzieci nie zostały kupcami . Nie mówię tu o Stasiu Wokulskim , który ma szersze zamiary , tylko myślę w ogólności , że kupiec powinien siedzieć w sklepie i wyrabiać sobie ludzi , jeżeli chce mieć porządnych . +Słychać , że Andrassy zażądał sześćdziesięciu milionów guldenów na nieprzewidziane wydatki . Więc i Austria zbroi się , a tymczasem Staś pisze mi , że — nie będzie wojny . Ponieważ nigdy nie był fanfaronem , więc chyba być musi bardzo wtajemniczonym w politykę ; a w takim razie siedzi w Bułgarii nie przez miłość do handlu . +Ciekawym , co on zrobi ! Ciekawym ! … +IV . Powrót +Jest niedziela , szkaradny dzień marcowy ; zbliża się południe , lecz ulice Warszawy są prawie puste . Ludzie nie wychodzą z domów albo kryją się w bramach , albo skuleni uciekają przed siekącym ich deszczem i śniegiem . Prawie nie słychać turkotu dorożek , gdyż dorożki stoją . Dorożkarze opuściwszy kozioł wchodzą pod budy swoich powozów , a zmoczone deszczem i zasypane śniegiem konie wyglądają tak , jakby pragnęły schować się pod dyszel i nakryć własnymi uszami . +Pomimo , a może z powodu tak brzydkiego czasu pan Ignacy siedzący w swoim zakratowanym pokoju jest bardzo wesół . Interesa sklepowe idą wybornie , wystawa w oknach na przyszły tydzień już ułożona , a nade wszystko — lada dzień ma powrócić Wokulski . Nareszcie pan Ignacy zda komuś rachunki i ciężar kierowania sklepem , najdalej zaś za dwa miesiące wyjedzie sobie na wakacje . Po dwudziestu pięciu latach pracy — i jeszcze jakiej ! — należy mu się ten wypoczynek . Będzie rozmyślał tylko o polityce , będzie chodził , będzie biegał i skakał po polach i lasach , będzie świstał , a nawet śpiewał jak za młodu . Gdyby nie te bóle reumatyczne , które zresztą na wsi ustąpią … +Więc choć deszcz ze śniegiem bije w zakratowane okna , choć pada tak gęsto , że w pokoju jest mrok , pan Ignacy ma wiosenny humor . Wydobywa spod łóżka gitarę , dostraja ją i wziąwszy kilka akordów , zaczyna śpiewać przez nos pieśń bardzo romantyczną : +Wiosna się budzi w całej naturze +Witana rzewnym słowików pieniem ; +W zielonym gaju , ponad strumieniem , +Kwitną prześliczne dwie róże . +Czarowne te dźwięki budzą śpiącego na kanapie pudla , który poczyna przypatrywać się jedynym okiem swemu panu . Dźwięki te robią więcej , gdyż wywołują na podwórzu jakiś ogromny cień , który staje w zakratowanym oknie i usiłuje zajrzeć do wnętrza izby , czym zwraca na siebie uwagę pana Ignacego . +„ Tak , to musi być Paweł ” — myśli pan Ignacy . +Ale Ir jest innego zdania , zeskakuje bowiem z kanapy i z niepokojem wącha drzwi , jakby czuł kogoś obcego . +Słychać szmer w sieniach . Jakaś ręka poszukuje klamki , nareszcie otwierają się drzwi i na progu staje ktoś odziany w wielkie futro upstrzone śniegiem i kroplami deszczu . +— Kto to ? — pyta się pan Ignacy i na twarz występują mu silne rumieńce . +— Jużeś o mnie zapomniał , stary ? … — cicho i powoli odpowiada gość . +Pan Ignacy miesza się coraz bardziej . Zasadza na nos binokle , które mu spadają , potem wydobywa spod łóżka trumienkowate pudło , śpiesznie chowa gitarę i toż samo pudełko wraz z gitarą kładzie na swoim łóżku . +Tymczasem gość zdjął wielkie futro i baranią czapkę , a jednooki Ir obwąchawszy go poczyna kręcić ogonem , łasić się i z radosnym skomleniem przypadać mu do nóg . +Pan Ignacy zbliża się do gościa wzruszony i zgarbiony więcej niż kiedykolwiek . +— Zdaje mi się … — mówi zacierając ręce — zdaje mi się , że mam przyjemność … +Potem gościa prowadzi do okna mrugając powiekami . +— Staś … jak mi Bóg miły ! … +Klepie go po wypukłej piersi , ściska za prawą i za lewą rękę , a nareszcie oparłszy na jego ostrzyżonej głowie swoją dłoń wykonywa nią taki ruch , jakby mu chciał maść wetrzeć w okolicę ciemienia . +— Cha ! cha ! cha ! — śmieje się pan Ignacy . — Staś we własnej osobie … Staś z wojny ! … Cóż to , dopiero teraz przypomniałeś sobie , że masz sklep i przyjaciół ? — dodaje , mocno uderzając go w łopatkę . — Niech mię diabli wezmą , jeżeli nie jesteś podobny do żołnierza albo marynarza , ale nigdy do kupca … Przez osiem miesięcy nie był w sklepie ! … Co za pierś … co za łeb … +Gość także się śmiał . Objął Ignacego za szyję i po kilka razy gorąco ucałował go w oba policzki , które stary subiekt kolejno nadstawiał mu , nie oddając jednak pocałunków . +— No i cóż słychać , stary , u ciebie ? — odezwał się gość . — Wychudłeś , pobladłeś … +— Owszem , trochę nabieram ciała . +— Posiwiałeś … Jakże się masz ? +— Wybornie . I w sklepie jest nieźle , trochę zwiększyły się nam obroty . W styczniu i lutym mieliśmy targu za dwadzieścia pięć tysięcy rubli … Staś kochany ! … Osiem miesięcy nie było go w domu … Bagatela … Może siądziesz ? +— Rozumie się — odpowiedział gość siadając na kanapie , na której wnet umieścił się Ir i oparł mu głowę na kolanach . +Pan Ignacy przysunął sobie krzesło . +— Może co zjesz ? Mam szynkę i trochę kawioru . +— Owszem . +— Może co wypijesz ? Mam butelkę niezłego węgrzyna , ale tylko jeden cały kieliszek . +— Będę pił szklanką — odparł gość . +Pan Ignacy zaczął dreptać po pokoju , kolejno otwierając szafę , kuferek i stolik . +Wydobył wino i schował je na powrót , potem rozłożył na stole szynkę i kilka bułek . Ręce i powieki drżały mu i sporo czasu upłynęło , nim o tyle się uspokoił , że zgromadził na jeden punkt poprzednio wyliczone zapasy . Dopiero kieliszek wina przywrócił mu silnie zachwianą równowagę moralną . +Wokulski tymczasem jadł . +— No , cóż nowego ? — rzekł spokojniejszym tonem pan Ignacy trącając gościa w kolano . +— Domyślam się , że ci chodzi o politykę — odparł Wokulski . — Będzie pokój . +— A po cóż zbroi się Austria ? +— Zbroi się za sześćdziesiąt milionów guldenów ? … Chce zabrać Bośnię i Hercegowinę . +Ignacemu rozszerzyły się źrenice . +— Austria chce zabrać ? … — powtórzył . — Za co ? … +— Za co ? — uśmiechnął się Wokulski . — Za to , że Turcja nie może jej tego zabronić . +— A cóż Anglia ? +— Anglia także dostanie kompensatę . +— Na koszt Turcji ? +— Rozumie się . Zawsze słabi ponoszą koszta zatargów między silnymi . +— A sprawiedliwość ? — zawołał Ignacy . +— Sprawiedliwym jest to , że silni mnożą się i rosną , a słabi giną . Inaczej świat stałby się domem inwalidów , co dopiero byłoby niesprawiedliwością . +Ignacy posunął się z krzesłem . +— I ty to mówisz , Stasiu ? … Na serio , bez żartów ? +Wokulski zwrócił na niego spokojne wejrzenie . +— Ja mówię — odparł . — Cóż w tym dziwnego ? Czyliż to samo prawo nie stosuje się do mnie , do ciebie , do nas wszystkich ? … Za dużo płakałem nad sobą , ażebym się miał rozczulać nad Turcją . +Pan Ignacy spuścił oczy i umilkł . Wokulski jadł . +— No , a jakże tobie poszło ? — zapytał Rzecki już zwykłym tonem . +Wokulskiemu błysnęły oczy . Położył bułkę i oparł się o poręcz kanapy . +— Pamiętasz — rzekł — ile wziąłem pieniędzy , gdym stąd wyjeżdżał ? +— Trzydzieści tysięcy rubli , całą gotówkę . +— A jak ci się zdaje : ile przywiozłem ? +— Pięćdzie … ze czterdzieści tysięcy … Zgadłem ? … — pytał Rzecki , niepewnie patrząc na niego . +Wokulski nalał szklankę wina i wypił ją powoli . +— Dwieście pięćdziesiąt tysięcy rubli , z tego dużą część w złocie — rzekł dobitnie . — A ponieważ kazałem zakupić banknoty , które po zawarciu pokoju sprzedam , więc będę miał przeszło trzysta tysięcy rubli … +Rzecki pochylił się ku niemu i otworzył usta . +— Nie bój się — ciągnął Wokulski . — Grosz ten zarobiłem uczciwie , nawet ciężko , bardzo ciężko . Cały sekret polega na tym , żem miał bogatego wspólnika i że kontentowałem się cztery i pięć razy mniejszym zyskiem niż inni . Toteż mój kapitał ciągle wzrastający był w ciągłym ruchu . — No — dodał po chwili — miałem też szalone szczęście … Jak gracz , któremu dziesięć razy z rzędu wychodzi ten sam numer w rulecie . Gruba gra ? … prawie co miesiąc stawiałem cały majątek , a co dzień życie . +— I tylko po to jeździłeś tam ? — zapytał Ignacy . +Wokulski drwiąco spojrzał na niego . +— Czy chciałeś , ażebym został tureckim Wallenrodem ? … +— Narażać się dla majątku , gdy się ma spokojny kawałek chleba ! … — mruknął pan Ignacy kiwając głową i podnosząc brwi . +Wokulski zadrżał z gniewu i zerwał się z kanapy . +— Ten spokojny chleb — mówił zaciskając pięści — dławił mnie i dusił przez lat sześć ! … Czy już nie pamiętasz , ile razy na dzień przypominano mi dwa pokolenia Minclów albo anielską dobroć mojej żony ? Czy był kto z dalszych i bliższych znajomych , wyjąwszy ciebie , który by mię nie dręczył słowem , ruchem , a choćby spojrzeniem ? Ileż to razy mówiono o mnie i prawie do mnie , że karmię się z fartucha żony , że wszystko zawdzięczam pracy Minclów , a nic , ale to nic — własnej energii , choć przecie ja podźwignąłem ten kramik , zdwoiłem jego dochody … +Mincle i zawsze Mincle ! … Dziś niech mnie porównają z Minclami . Sam jeden przez pół roku zarobiłem dziesięć razy więcej aniżeli dwa pokolenia Minclów przez pół wieku . Na zdobycie tego , com ja zdobył pomiędzy kulą , nożem i tyfusem , tysiąc Minclów musiałoby się pocić w swoich sklepikach i szlafmycach . Teraz już wiem , ilu jestem wart Minclów , i jak mi Bóg miły , dla podobnego rezultatu drugi raz powtórzyłbym moją grę ! Wolę obawiać się bankructwa i śmierci aniżeli wdzięczyć się do tych , którzy kupią u mnie parasol , albo padać do nóg tym , którzy w moim sklepie raczą zaopatrywać się w waterklozety … +— Zawsze ten sam ! — szepnął Ignacy . +Wokulski ochłonął . Oparł się na ramieniu Ignacego i zaglądając mu w oczy rzekł łagodnie : +— Nie gniewasz się , stary ? +— Czego ? Albo nie wiem , że wilk nie będzie pilnował baranów … Naturalnie … +— Cóż u was słychać ? — powiedz mi . +— Akurat tyle , co pisałem ci w raportach . Interesa dobrze idą , towarów przybyło , a jeszcze więcej zamówień . Trzeba jednego subiekta . +— Weźmiemy dwu , sklep rozszerzymy , będzie wspaniały . +— Bagatela ! +Wokulski spojrzał na niego z boku i uśmiechnął się widząc , że stary odzyskuje dobry humor . +— Ale co w mieście słychać ? W sklepie , dopóki ty w nim jesteś , musi być dobrze . +— W mieście … +— Z dawnych kundmanów nie ubył kto ? — przerwał mu Wokulski , coraz szybciej chodząc po pokoju . +— Nikt ! Przybyli nowi . +— A … a … +Wokulski stanął jakby wahając się . Nalał znowu szklankę wina i wypił duszkiem . +— A Łęcki kupuje u nas ? … +— Częściej bierze na rachunek . +— Więc bierze … — Tu Wokulski odetchnął . — Jakże on stoi ? +— Zdaje się , że to skończony bankrut i bodajże w tym roku zlicytują mu nareszcie kamienicę . +Wokulski pochylił się nad kanapą i zaczął bawić się z Irem . +— Proszę cię … A panna Łęcka nie wyszła za mąż ? +— Nie . +— A nie wychodzi ? … +— Bardzo wątpię . Kto dziś ożeni się z panną mającą wielkie wymagania , a żadnego posagu ? Zestarzeje się , choć ładna . Naturalnie … +Wokulski wyprostował się i przeciągnął . Jego surowa twarz nabrała dziwnie rzewnego wyrazu . +— Mój kochany stary ! — mówił biorąc Ignacego za rękę — mój poczciwy stary przyjacielu ! Ty nawet nie domyślasz się , jakim ja szczęśliwy , że cię widzę , i jeszcze w tym pokoju . Pamiętasz , ilem ja tu spędził wieczorów i nocy … jak mnie karmiłeś … jak oddawałeś mi co lepsze odzienie … Pamiętasz ? … +Rzecki uważnie spojrzał na niego i pomyślał , że wino musi być dobre , skoro aż tak rozwiązało usta Wokulskiemu . +Wokulski usiadł na kanapie i oparłszy głowę o ścianę mówił jakby do siebie : +— Nie masz pojęcia , co ja wycierpiałem , oddalony od wszystkich , niepewny , czy już kogo zobaczę , tak strasznie samotny . Bo widzisz , najgorszą samotnością nie jest ta , która otacza człowieka , ale ta pustka w nim samym , kiedy z kraju nie wyniósł ani cieplejszego spojrzenia , ani serdecznego słówka , ani nawet iskry nadziei … +Pan Ignacy poruszył się na krześle z zamiarem protestu . +— Pozwól sobie przypomnieć — odezwał się — że z początku pisywałem listy bardzo życzliwe , owszem , może nawet za sentymentalne . Zraziły mnie dopiero twoje krótkie odpowiedzi . +— Alboż ja do ciebie mam żal ? … +— Tym mniej możesz go mieć do innych pracowników , którzy nie znają cię tak jak ja . +Wokulski ocknął się . +— Ależ ja do żadnego z nich nie mam pretensji . Może — odrobinę — do ciebie , żeś tak mało pisał o … mieście … W dodatku bardzo często ginął „ Kurier ” na poczcie , robiły się luki w wiadomościach , a wtedy męczyły mnie najgorsze przeczucia . +— Z jakiej racji ? Wszakże u nas nie było wojny — odparł ze zdziwieniem pan Ignacy . +— Ach tak ! … Nawet dobrze bawiliście się . Pamiętam , w grudniu mieliście świetne żywe obrazy . Kto to w nich występował ? … +— No , ja na takie głupstwa nie chodzę . +— To prawda . A ja tego dnia dałbym — bodaj — dziesięć tysięcy rubli , ażeby je zobaczyć . Głupstwo jeszcze większe ! … Czy nie tak ? … +— Zapewne — chociaż dużo tu tłomaczy samotność , nudy … +— A może tęsknota — przerwał Wokulski . — Zjadała mi ona każdą chwilę wolną od pracy , każdą godzinę odpoczynku . Nalej mi wina , Ignacy . +Wypił , zaczął znowu chodzić po pokoju i mówić przyciszonym głosem : +— Pierwszy raz spadło to na mnie w czasie przeprawy przez Dunaj trwającej od wieczora do nocy . Płynąłem sam i Cygan przewoźnik . Nie mogąc rozmawiać przypatrywałem się okolicy . Były w tym miejscu piaszczyste brzegi , jak u nas . I drzewa podobne do naszych wierzb , wzgórza porośnięte leszczyną i kępy lasów sosnowych . Przez chwilę zdawało mi się , że jestem w kraju , i że nim noc zapadnie , znowu was zobaczę . Noc zapadła , ale jednocześnie zniknęły mi z oczu brzegi . Byłem sam na ogromnej smudze wody , w której odbijały się nikłe gwiazdy . +Wówczas przyszło mi na myśl , że tak daleko jestem od domu , że dziś ostatnim między mną i wami łącznikiem są tylko te gwiazdy , że w tej chwili u was może nikt nie patrzy na nie , nikt o mnie nie pamięta , nikt ! … Uczułem jakby wewnętrzne rozdarcie i wtedy dopiero przekonałem się , jak głęboką mam ranę w duszy . +— Prawda , że nigdy nie interesowały mnie gwiazdy — szepnął pan Ignacy . +— Od tego dnia uległem dziwnej chorobie — mówił Wokulski . — Dopóki rozpisywałem listy , robiłem rachunki , odbierałem towary , rozsyłałem moich ajentów , dopókim bodaj dźwigał i wyładowywał zepsute wozy albo czuwał nad skradającym się grabieżcą , miałem względny spokój . Ale gdym oderwał się od interesów , a nawet gdym na chwilę złożył pióro , czułem ból , jakby mi — czy ty rozumiesz , Ignacy ? — jakby mi ziarno piasku wpadło do serca . Bywało , chodzę , jem , rozmawiam , myślę przytomnie , rozpatruję się w pięknej okolicy , nawet śmieję się i jestem wesół , a mimo to czuję jakieś tępe ukłucie , jakiś drobny niepokój , jakąś nieskończenie małą obawę . +Ten stan chroniczny , męczący nad wszelki wyraz , lada okoliczność rozdmuchiwała w burzę . Drzewo znajomej formy , jakiś obdarty pagórek , kolor obłoku , przelot ptaka , nawet powiew wiatru bez żadnego zresztą powodu budził we mnie tak szaloną rozpacz , że uciekałem od ludzi . Szukałem ustroni tak pustej , gdzie bym mógł upaść na ziemię i nie podsłuchany przez nikogo , wyć z bólu jak pies . +Czasami w tej ucieczce przed samym sobą doganiała mnie noc . Wtedy spoza krzaków , zwalonych pni i rozpadlin wychodziły naprzeciw mnie jakieś szare cienie i smutnie kiwały głowami o wyblakłych oczach . A wszystkie szelesty liści , daleki turkot wozów , szmery wód zlewały się w jeden głos żałosny , który mnie pytał : „ Przechodniu nasz , ach ! co się z tobą stało ? … ” +Ach , co się ze mną stało … +— Nic nie rozumiem — przerwał Ignacy . — Cóż to za szał ? +— Co ? … Tęsknota +— Za czym ? +Wokulski drgnął . +— Za czym ? No … za wszystkim … za krajem … +— Dlaczegożeś nie wracał ? +— A cóż by mi dał powrót ? … Zresztą — nie mogłem . +— Nie mogłeś ? — powtórzył Ignacy . +— Nie mogłem … i basta ! Nie miałem po co wracać — odparł niecierpliwie Wokulski . — Umrzeć tu czy tam , wszystko jedno … daj mi wina — zakończył nagle , wyciągając rękę . +Rzecki spojrzał w jego rozgorączkowaną twarz i odsunął butelkę . +— Daj pokój — rzekł — już i tak jesteś rozdrażniony … +— Dlatego chcę pić … +— Dlatego nie powinieneś pić — przerwał Ignacy . — Za wiele mówisz … może więcej , aniżelibyś chciał — dodał z naciskiem . +Wokulski cofnął się . Zastanowił się i odparł potrząsając głową : +— Mylisz się . +— Zaraz ci dowiodę — odpowiedział Ignacy przyciszonym głosem . — Ty nie jeździłeś tam wyłącznie dla zrobienia pieniędzy … +— Zapewne — rzekł Wokulski po namyśle . +— Bo i na co trzysta tysięcy rubli tobie , któremu wystarczało tysiąc na rok ? … +— To prawda . +Rzecki zbliżył swoje usta do jego ucha . +— Jeszcze ci powiem , że pieniędzy tych nie przywiozłeś dla siebie … +— Kto wie , czyś nie zgadł . +— Zgaduję więcej , aniżeli myślisz … +Wokulski nagle roześmiał się . +— Aha , więc tak sądzisz ? — zawołał . — Upewniam cię , że nic nie wiesz , stary marzycielu . +— Boję się twojej trzeźwości , pod wpływem której gadasz jak wariat . Rozumiesz mnie , Stasiu ? … +Wokulski wciąż się śmiał . +— Masz rację , nie przywykłem pić i wino uderzyło mi do głowy . Ale — już zebrałem zmysły . Powiem ci tylko , że mylisz się gruntownie . A teraz , ażeby ocalić mnie od zupełnego upicia , wypij sam — za pomyślność moich zamiarów . +Ignacy nalał kieliszek i mocno ściskając rękę Wokulskiemu , rzekł : +— Za pomyślność wielkich zamiarów … +— Wielkich dla mnie , ale w rzeczywistości bardzo skromnych . +— Niech i tak będzie — mówił Ignacy . — Jestem tak stary , że mi wygodniej nic nie wiedzieć ; jestem już nawet tak stary , że pragnę tylko jednej rzeczy — pięknej śmierci . Daj mi słowo , że gdy przyjdzie czas , zawiadomisz mnie … +— Tak , gdy przyjdzie czas , będziesz moim swatem . +— Już byłem i nieszczęśliwie … — rzekł Ignacy . +— Z wdową przed siedmioma laty ? +— Przed piętnastoma . +— Znowu swoje — roześmiał się Wokulski . — Zawsze ten sam ! +— I tyś ten sam . Za pomyślność twoich zamiarów … Jakiekolwiek są , wiem jedno , że muszą być godne ciebie . A teraz — milczę … +To powiedziawszy Ignacy wypił wino , a kieliszek rzucił na ziemię . Szkło rozbiło się z brzękiem , który obudził Ira . +— Chodźmy do sklepu — rzekł Ignacy . — Bywają rozmowy , po których dobrze jest mówić o interesach . +Wydobył ze stolika klucz i wyszli . W sieni wionął na nich mokry śnieg . Rzecki otworzył drzwi sklepu i zapalił kilka lamp . +— Co za towary ! — zawołał Wokulski . — Chyba wszystko nowe ? +— Prawie . Chcesz zobaczyć ? … Tu jest porcelana . Zwracam ci uwagę … +— Później … Daj mi księgę . +— Dochodów ? … +— Nie , dłużników . +Rzecki otworzył biurko , wydobył księgę i podsunął fotel . Wokulski usiadł i rzuciwszy okiem na listę , wyszukał w niej jedno nazwisko . +— Sto czterdzieści rubli — mówił czytając . — No , to wcale niedużo … +— Któż to ? — zapytał Ignacy . — A … Łęcki … +— Panna Łęcka ma także otwarty kredyt … bardzo dobrze — ciągnął Wokulski zbliżywszy twarz do księgi , jakby w niej pismo było niewyraźne . — A … a … Onegdaj wzięła portmonetkę … Trzy ruble ? … to chyba za drogo … +— Wcale nie — wtrącił Ignacy . — Portmonetka doskonała , sam ją wybierałem . +— Z którychże to ? — spytał niedbale Wokulski i zamknął księgę . +— Z tej gablotki . Widzisz , jakie to cacka . +— Musiała jednak dużo między nimi przerzucić … Jest podobno wymagająca … +— Wcale nie przerzucała , dlaczego miałaby przerzucać ? — odparł Ignacy . — Obejrzała tę … +— Tę ? … +— A chciała wziąć tę … +— Ach , tę … — szepnął Wokulski biorąc do ręki portmonetkę . +— Ale ja poradziłem jej inną , w tym guście … +— Wiesz co , że to jednak jest ładny wyrób . +— Tamta , którą ja wybrałem , była jeszcze ładniejsza . +— Ta bardzo mi się podoba . Wiesz … ja ją wezmę , bo moja już na nic … +— Czekaj , znajdę ci lepszą — zawołał Rzecki . +— Wszystko jedno . Pokaż inne towary , może jeszcze co mi się przyda . +— Spinki masz ? … Krawat , kalosze , parasol … +— Daj mi parasol , no … i krawat . Sam wybierz . Będę dziś jedynym gościem i w dodatku zapłacę gotówką . +— Bardzo dobry zwyczaj — odparł uradowany Rzecki . Prędko wydobył krawat z szuflady i parasol z okna i podał je ze śmiechem Wokulskiemu . — Po strąceniu rabatu — dodał — jako handlujący , zapłacisz siedem rubli . Pyszny parasol … Bagatela … +— To już wrócimy do ciebie — rzekł Wokulski . +— Nie obejrzysz sklepu ? — spytał Ignacy . +— Ach , co mnie to ob … +— Nie obchodzi cię twój własny sklep , taki piękny sklep ? … — zdziwił się Ignacy . +— Gdzież znowu , czy możesz przypuszczać … Ale jestem trochę zmęczony . +— Słusznie — odparł Rzecki . — Co racja , to racja . Więc idźmy . +Pozakręcał lampy i , przepuściwszy Wokulskiego , zamknął sklep . W sieni znowu spotkał ich mokry śnieg i Paweł niosący obiad . +V. Demokratyzacja pana i marzenia panny z towarzystwa +Pan Tomasz Łęcki z jedyną córką Izabelą i kuzynką panną Florentyną nie mieszkał we własnej kamienicy , lecz wynajmował lokal , złożony z ośmiu pokojów , w stronie Alei Ujazdowskiej . Miał tam salon o trzech oknach , gabinet własny , gabinet córki , sypialnię dla siebie , sypialnię dla córki , pokój stołowy , pokój dla panny Florentyny i garderobę , nie licząc kuchni i mieszkania dla służby , składającej się ze starego kamerdynera Mikołaja , jego żony , która była kucharką , i panny służącej , Anusi . +Mieszkanie posiadało wielkie zalety . Było suche , ciepłe , obszerne , widne . Miało marmurowe schody , gaz , dzwonki elektryczne i wodociągi . Każdy pokój w miarę potrzeby łączył się z innymi lub tworzył zamkniętą w sobie całość . Sprzętów wreszcie miało liczbę dostateczną , ani za mało , ani za wiele , a każdy odznaczał się raczej wygodną prostotą aniżeli skaczącymi do oczu ozdobami . Kredens budził w widzu uczucie pewności , że z niego nie zginą srebra ; łóżko przywodziło na myśl bezpieczny spoczynek dobrze zasłużonych ; stół można było obciążyć , na krześle usiąść bez obawy załamania się , na fotelu marzyć . +Kto tu wszedł , miał swobodę ruchu ; nie potrzebował lękać się , że mu coś zastąpi drogę lub że on coś zepsuje . Czekając na gospodarza nie nudził się , otaczały go bowiem rzeczy , które warto było oglądać . Zarazem widok przedmiotów , wyrobionych nie wczoraj i mogących służyć kilku pokoleniom , nastrajał go na jakiś ton uroczysty . +Na tym poważnym tle dobrze zarysowywali się jego mieszkańcy . +Pan Tomasz Łęcki był to sześdziesięciokilkoletni człowiek , niewysoki , pełnej tuszy , krwisty . Nosił nieduże wąsy białe i do góry podczesane włosy , tej samej barwy . Miał siwe , rozumne oczy , postawę wyprostowaną , chodził ostro . Na ulicy ustępowano mu z drogi — a ludzie prości mówili : oto musi być pan z panów . +Istotnie , pan Łęcki liczył w swoim rodzie całe szeregi senatorów . Ojciec jego jeszcze posiadał miliony , a on sam za młodu krocie . Później jednak część majątku pochłonęły zdarzenia polityczne , resztę — podróże po Europie i wysokie stosunki . Pan Tomasz bywał bowiem przed rokiem 1870 na dworze francuskim , następnie na wiedeńskim i włoskim . Wiktor Emanuel , oczarowany pięknością jego córki , zaszczycał go swoją przyjaźnią i nawet chciał mu nadać tytuł hrabiego . Nie dziw , że pan Tomasz po śmierci wielkiego króla przez dwa miesiące nosił na kapeluszu krepę . +Od paru lat pan Tomasz nie ruszał się z Warszawy , za mało mając już pieniędzy , ażeby błyszczeć na dworach . Za to jego mieszkanie stało się ogniskiem eleganckiego świata i było nim aż do czasu rozejścia się pogłosek , że pan Tomasz postradał nie tylko swój majątek , ale nawet posag panny Izabeli . +Pierwsi cofnęli się epuzerowie , za nimi damy mające brzydkie córki , z pozostałą zaś resztą zerwał sam pan Tomasz i ograniczył swoje znajomości wyłącznie do stosunków z familią . Lecz gdy i tu zauważył zniżenie się uczuciowej temperatury , zupełnie wycofał się z towarzystwa , a nawet ku zgorszeniu wielu szanownych osób , jako właściciel domu w Warszawie , wpisał się do Resursy Kupieckiej . Chciano go tam zrobić prezesem , ale nie zgodził się . +Tylko jego córka bywała u sędziwej hrabiny Karolowej i paru jej przyjaciółek , co znowu dało początek pogłosce , że pan Tomasz jeszcze posiada majątek i że zerwał z towarzystwem w części przez dziwactwo , w części dla poznania rzeczywistych przyjaciół i wybrania córce męża , który by ją kochał dla niej samej , nie dla posagu . +Więc znowu dokoła panny Łęckiej począł zbierać się tłum wielbicieli , a na stoliku w jej salonie stosy biletów wizytowych . Gości jednak nie przyjmowano , co zresztą między nimi nie wywołało zbyt wielkiego oburzenia , ponieważ rozeszła się trzecia z kolei pogłoska , że Łęckiemu licytują kamienicę . +Tym razem w towarzystwie powstał zamęt . Jedni twierdzili , że pan Tomasz jest zdeklarowanym bankrutem , drudzy gotowi byli przysiąc , że zataił majątek , aby zapewnić szczęście jedynaczce . Kandydaci do małżeństwa i ich rodziny znaleźli się w dręczącej niepewności . Ażeby więc nic nie ryzykować i nic nie stracić , składali hołdy pannie Izabeli nie angażując się zbytecznie i po cichu rzucali w jej domu swoje karty , prosząc Boga , ażeby ich czasem nie zaproszono przed wyklarowaniem się sytuacji . +O rewizytach ze strony pana Tomasza nie było mowy . Usprawiedliwiano go ekscentrycznością i smutkiem po Wiktorze Emanuelu . +Tymczasem pan Tomasz w dzień spacerował po Alejach , a wieczorem grywał w wista w resursie . Fizjognomia jego była zawsze tak spokojna , a postawa tak dumna , że wielbiciele jego córki zupełnie potracili głowy . Rozważniejsi czekali , ale śmielsi poczęli znowu darzyć ją powłóczystymi spojrzeniami , cichym westchnieniem lub drżącym uściskiem ręki , na co panna odpowiadała lodowatą , a niekiedy pogardliwą obojętnością . +Panna Izabela była niepospolicie piękną kobietą . Wszystko w niej było oryginalne i doskonałe . Wzrost więcej niż średni , bardzo kształtna figura , bujne włosy blond z odcieniem popielatym , nosek prosty , usta trochę odchylone , zęby perłowe , ręce i stopy modelowe . Szczególne wrażenie robiły jej oczy , niekiedy ciemne i rozmarzone , niekiedy pełne iskier wesołości , czasem jasnoniebieskie i zimne jak lód . +Uderzająca była gra jej fizjognomii . Kiedy mówiła , mówiły jej usta , brwi , nozdrza , ręce , cała postawa , a nade wszystko oczy , którymi zdawało się , że chce przelać swoją duszę w słuchacza . Kiedy słuchała , zdawało się , że chce wypić duszę z opowiadającego . Jej oczy umiały tulić , pieścić , płakać bez łez , palić i mrozić . Niekiedy można było myśleć , że rozmarzona otoczy kogoś rękami i oprze mu głowę na ramieniu ; lecz gdy szczęśliwy topniał z rozkoszy , nagle wykonywała jakiś ruch , który mówił , że schwycić jej niepodobna , gdyż albo wymknie się , albo odepchnie , albo po prostu każe lokajowi wyprowadzić wielbiciela za drzwi … +Ciekawym zjawiskiem była dusza panny Izabeli . +Gdyby ją kto szczerze zapytał : czym jest świat , a czym ona sama ? niezawodnie odpowiedziałaby , że świat jest zaczarowanym ogrodem , napełnionym czarodziejskimi zamkami , a ona — boginią czy nimfą uwięzioną w formy cielesne . +Panna Izabela od kolebki żyła w świecie pięknym i nie tylko nadludzkim , ale — nadnaturalnym . Sypiała w puchach , odziewała się w jedwabie i hafty , siadała na rzeźbionych i wyściełanych hebanach lub palisandrach , piła z kryształów , jadała ze sreber i porcelany kosztownej jak złoto . +Dla niej nie istniały pory roku , tylko wiekuista wiosna , pełna łagodnego światła , żywych kwiatów i woni . Nie istniały pory dnia , gdyż nieraz przez całe miesiące kładła się spać o ósmej rano , a jadała obiad o drugiej po północy . Nie istniały różnice położeń jeograficznych , gdyż w Paryżu , Wiedniu , Rzymie , Berlinie czy Londynie znajdowali się ci sami ludzie , te same obyczaje , te same sprzęty , a nawet te same potrawy : zupy z wodorostów Oceanu Spokojnego , ostrygi z Morza Północnego , ryby z Atlantyku albo z Morza Śródziemnego , zwierzyna ze wszystkich krajów , owoce ze wszystkich części świata . Dla niej nie istniała nawet siła ciężkości , gdyż krzesła jej podsuwano , talerze podawano , ją samą na ulicy wieziono , na schody wprowadzano , na góry wnoszono . +Woalka chroniła ją od wiatru , kareta od deszczu , sobole od zimna , parasolka i rękawiczki od słońca . I tak żyła z dnia na dzień , z miesiąca na miesiąc , z roku na rok , wyższa nad ludzi , a nawet nad prawa natury . Dwa razy spotkała ją straszna burza , raz w Alpach , drugi — na Morzu Śródziemnym . Truchleli najodważniejsi , ale panna Izabela ze śmiechem przysłuchiwała się łoskotowi druzgotanych skał i trzeszczeniu okrętu , ani przypuszczając możliwości niebezpieczeństwa . Natura urządziła dla niej piękne widowisko z piorunów , kamieni i morskiego odmętu , jak w innym czasie pokazała jej księżyc nad Jeziorem Genewskim albo nad wodospadem Renu rozdarła chmury , które zakrywały słońce . To samo przecie robią co dzień maszyniści teatrów i nawet w zdenerwowanych damach nie wywołują obawy . +Ten świat wiecznej wiosny , gdzie szeleściły jedwabie , rosły tylko rzeźbione drzewa , a glina pokrywała się artystycznymi malowidłami , ten świat miał swoją specjalną ludność . Właściwymi jego mieszkańcami były księżniczki i książęta , hrabianki i hrabiowie tudzież bardzo stara i majętna szlachta obojej płci . Znajdowały się tam jeszcze damy zamężne i panowie żonaci w charakterze gospodarzy domów , matrony strzegące wykwintnego obejścia i dobrych obyczajów i starzy panowie , którzy zasiadali na pierwszych miejscach przy stole , oświadczali młodzież , błogosławili ją i grywali w karty . Byli też biskupi , wizerunki Boga na ziemi , wysocy urzędnicy , których obecność zabezpieczała świat od nieporządków społecznych i trzęsienia ziemi , a nareszcie dzieci , małe cherubiny , zesłane z nieba po to , ażeby starsi mogli urządzać kinderbale . +Wśród stałej ludności zaczarowanego świata ukazywał się od czasu do czasu zwykły śmiertelnik , który na skrzydłach reputacji potrafił wzbić się aż do szczytów Olimpu . Zwykle bywał nim jakiś inżynier , który łączył oceany albo wiercił czy też budował Alpy . Był jakiś kapitan , który w walce z dzikimi stracił swoją kompanię , a sam okryty ranami ocalał dzięki miłości murzyńskiej księżniczki . Był podróżnik , który podobno odkrył nową część świata , rozbił się z okrętem na bezludnej wyspie i bodaj czy nie kosztował ludzkiego mięsa . +Bywali tam wreszcie sławni malarze , a nade wszystko natchnieni poeci , którzy w sztambuchach hrabianek pisywali ładne wiersze , mogli kochać się bez nadziei i uwieczniać wdzięki swoich okrutnych bogiń naprzód w gazetach , a następnie w oddzielnych tomikach , drukowanych na welinowym papierze . +Cała ta ludność , między którą ostrożnie przesuwali się wygalonowani lokaje , damy do towarzystwa , ubogie kuzynki i łaknący wyższych posad kuzyni , cała ta ludność obchodziła wieczne święto . +Od południa składano sobie i oddawano wizyty i rewizyty albo zjeżdżano się w magazynach . Ku wieczorowi bawiono się przed obiadem , w czasie obiadu i po obiedzie . Potem jechano na koncert lub do teatru , ażeby tam zobaczyć inny sztuczny świat , gdzie bohaterowie rzadko kiedy jedzą i pracują , ale za to wciąż gadają sami do siebie — gdzie niewierność kobiet staje się źródłem wielkich katastrof i gdzie kochanek , zabity przez męża w piątym akcie , na drugi dzień zmartwychwstaje w pierwszym akcie , ażeby popełniać te same błędy i gadać do siebie nie będąc słyszanym przez osoby obok stojące . Po wyjściu z teatru znowu zbierano się w salonach , gdzie służba roznosiła zimne i gorące napoje , najęci artyści śpiewali , młode mężatki słuchały opowiadań porąbanego kapitana o murzyńskiej księżniczce , panny rozmawiały z poetami o powinowactwie dusz , starsi panowie wykładali inżynierom swoje poglądy na inżynierię , a damy w średnim wieku półsłówkami i spojrzeniami walczyły między sobą o podróżnika , który jadł ludzkie mięso . Potem zasiadano do kolacji , gdzie usta jadły , żołądki trawiły , a buciki rozmawiały o uczuciach lodowatych serc i marzeniach głów niezawrotnych . A potem — rozjeżdżano się , ażeby w śnie rzeczywistym nabrać sił do snu życia . +Poza tym czarodziejskim był jeszcze inny świat — zwyczajny . +O jego istnieniu wiedziała panna Izabela i nawet lubiła mu się przypatrywać z okna karety , wagonu albo z własnego mieszkania . W takich ramach i z takiej odległości wydawał on się jej malowniczym i nawet sympatycznym . Widywała rolników powoli orzących ziemię — duże fury ciągnione przez chudą szkapę — roznosicieli owoców i jarzyn — starca , który tłukł kamienie na szosie — posłańców idących gdzieś z pośpiechem — ładne i natrętne kwiaciarki — rodzinę złożoną z ojca , bardzo otyłej matki i czworga dzieci , parami trzymających się za ręce — eleganta niższej sfery , który jechał dorożką i rozpierał się w sposób bardzo zabawny — czasem pogrzeb . I mówiła sobie , że tamten świat , choć niższy , jest ładny ; jest nawet ładniejszy od obrazów rodzajowych , gdyż porusza się i zmienia co chwilę . +I jeszcze wiedziała panna Izabela , że jak w oranżeriach rosną kwiaty , a w winnicach winogrona , tak w tamtym , niższym świecie , wyrastają rzeczy jej potrzebne . Stamtąd pochodzi jej wierny Mikołaj i Anusia , tam robią rzeźbione fotele , porcelany , kryształy i firanki , tam rodzą się froterzy , tapicerowie , ogrodnicy i panny szyjące suknie . Będąc raz w magazynie kazała zaprowadzić się do szwalni i bardzo ciekawym wydał się jej widok kilkudziesięciu pracownic , które krajały , fastrygowały i układały na formach fałdy ubrań . Była pewna , że robi im to wielką przyjemność , ponieważ te panny , które brały jej miarę albo przymierzały suknie , były zawsze uśmiechnięte i bardzo zainteresowane tym , ażeby strój leżał na niej dobrze . +I jeszcze wiedziała panna Izabela , że na tamtym , zwyczajnym świecie trafiają się ludzie nieszczęśliwi . Więc każdemu ubogiemu , o ile spotkał ją , kazała dawać po kilka złotych ; raz spotkawszy mizerną matkę z bladym jak wosk dzieckiem przy piersi oddała jej bransoletę , a brudne , żebrzące dzieci obdarzała cukierkami i całowała z pobożnym uczuciem . Zdawało się jej , że w którymś z tych biedaków , a może w każdym , jest utajony Chrystus , który zastąpił jej drogę , ażeby dać okazję do spełnienia dobrego czynu . +W ogóle dla ludzi z niższego świata miała serce życzliwe . Przychodziły jej na myśl słowa Pisma świętego : „ W pocie czoła pracować będziesz . ” . Widocznie popełnili oni jakiś ciężki grzech , skoro skazano ich na pracę ; ależ tacy jak ona aniołowie nie mogli nie ubolewać nad ich losem . Tacy jak ona , dla której największą pracą było dotknięcie elektrycznego dzwonka albo wydanie rozkazu . +Raz tylko niższy świat zrobił na niej potężne wrażenie . +Pewnego dnia , we Francji , zwiedzała fabrykę żelazną . Zjeżdżając z góry , w okolicy pełnej lasów i łąk , pod szafirowym niebem zobaczyła otchłań wypełnioną obłokami czarnych dymów i białych par i usłyszała głuchy łoskot , zgrzyt i sapanie machin . Potem widziała piece , jak wieże średniowiecznych zamków , dyszące płomieniami — potężne koła , które obracały się z szybkością błyskawic — wielkie rusztowania , które same toczyły się po szynach — strumienie rozpalonego do białości żelaza i półnagich robotników , jak spiżowe posągi , o ponurych wejrzeniach . Ponad tym wszystkim — krwawa łuna , warczenie kół , jęki miechów , grzmot młotów i niecierpliwe oddechy kotłów , a pod stopami dreszcz wylęknionej ziemi . +Wtedy zdało się jej , że z wyżyn szczęśliwego Olimpu zstąpiła do beznadziejnej otchłani Wulkana , gdzie cyklopowie kują pioruny mogące zdruzgotać sam Olimp . Przyszły jej na myśl legendy o zbuntowanych olbrzymach , o końcu tego pięknego świata , w którym przebywała , i pierwszy raz w życiu ją , boginię , przed którą gięli się marszałkowie i senatorzy , zdjęła trwoga . +— To są straszni ludzie , papo … — szepnęła do ojca . +Ojciec milczał , tylko mocniej przycisnął jej ramię . +— Ale kobietom oni nic złego nie zrobią ? +— Tak , nawet oni — odpowiedział pan Tomasz . +W tej chwili pannę Izabelę ogarnął wstyd na myśl , że troszczyła się tylko o kobiety . Więc szybko dodała : +— A jeżeli nam , to i wam nie zrobią nic złego … +Ale pan Tomasz uśmiechnął się i potrząsnął głową . W owym czasie dużo mówiono o zbliżającym się końcu starego świata , a pan Tomasz głęboko odczuwał to , z wielkimi trudnościami wydobywając pieniądze od swoich pełnomocników . +Odwiedziny fabryki stanowiły ważną epokę w życiu panny Izabeli . Z religijną czcią czytywała ona poezje swego dalekiego kuzyna , Zygmunta , i zdawało się jej , że dziś znalazła ilustrację do Nie-Boskiej komedii . Odtąd często marzyła o zmroku , że na górze kąpiącej się w słońcu , skąd zjeżdżał jej powóz do fabryki , stoją Okopy Św . Trójcy , a w tej dolinie zasnutej dymami i parą było obozowisko zbuntowanych demokratów , gotowych lada chwila ruszyć do szturmu i zburzyć jej piękny świat . +Teraz dopiero zrozumiała , jak gorąco kocha tę swoją duchową ojczyznę , gdzie kryształowe pająki zastępują słońce , dywany — ziemię , posągi i kolumny — drzewa . Tę drugą ojczyznę , która ogarnia arystokrację wszystkich narodów , wykwintność wszystkich czasów i najpiękniejsze zdobycze cywilizacji . +I to wszystko miałoby runąć , umrzeć albo rozpierzchnąć się ! … Rycerska młodzież , która śpiewa z takim uczuciem , tańczy z wdziękiem , pojedynkuje się z uśmiechem albo skacze na środku jeziora w wodę za zgubionym kwiatkiem ? … Mają zginąć te ukochane przyjaciółki , które okrywały ją tyloma pieszczotami albo siedząc u jej nóg opowiadały jej tyle drobnych tajemnic , albo oddalone od niej pisywały takie długie , bardzo długie listy , w których tkliwe uczucia mieszały się z nader wątpliwą ortografią ? +A ta dobra służba , która ze swymi panami postępuje tak , jakby zaprzysięgała im dozgonną miłość , wierność i posłuszeństwo ? A te modystki , które zawsze witają ją z uśmiechem i tak pamiętają o najdrobniejszym szczególe jej toalety , tak dokładnie wiedzą o jej triumfach ? A te piękne konie , którym jaskółka mogłaby zazdrościć lotu , a te psy mądre i przywiązane jak ludzie , a te ogrody , gdzie ręka ludzka powznosiła pagórki , wylewała strumienie , modelowała drzewa ? … I to wszystko miałoby kiedyś zniknąć ? … +Od tych rozmyślań przybył pannie Izabeli na twarz nowy wyraz — łagodnego smutku , który ją robił jeszcze piękniejszą . Mówiono , że już zupełnie dojrzała . +Rozumiejąc , że wielki świat jest wyższym światem , panna Izabela dowiedziała się powoli , że do tych wyżyn wzbić się można i stale na nich przebywać tylko za pomocą dwóch skrzydeł : urodzenia i majątku . Urodzenie zaś i majątek są przywiązane do pewnych wybranych familii , jak kwiat i owoc pomarańczy do pomarańczowego drzewa . Bardzo też jest możliwym , że dobry Bóg widząc dwie dusze z pięknymi nazwiskami , połączone węzłem sakramentu , pomnaża ich dochody i zsyła im na wychowanie aniołka , który w dalszym ciągu podtrzymuje sławę rodów swoimi cnotami , dobrym ułożeniem i pięknością . Stąd wynika obowiązek oględnego zawierania małżeństw , na czym najlepiej znają się stare damy i sędziwi panowie . Wszystko znaczy trafny dobór nazwisk i majątków . Miłość bowiem , nie ta szalona , o jakiej marzą poeci , ale prawdziwie chrześcijańska , zjawia się dopiero po sakramencie i najzupełniej wystarcza , ażeby żona umiała pięknie prezentować się w domu , a mąż z powagą asystować jej w świecie . +Tak było dawniej i było dobrze , według zgodnej opinii wszystkich matron . Dziś zapomniano o tym i jest źle : mnożą się mezalianse i upadają wielkie rodziny . +„ I nie ma szczęścia w małżeństwach ” — dodawała po cichu panna Izabela , której młode mężatki opowiedziały niejeden sekret domowy . +Dzięki nawet tym opowiadaniom nabrała dużego wstrętu do małżeństwa i lekkiej wzgardy dla mężczyzn . +Mąż w szlafroku , który ziewa przy żonie , całuje ją mając pełne usta dymu z cygar , często odzywa się : „ A dajże mi spokój ” , albo po prostu : „ Głupia jesteś ! … ” — ten mąż , który robi hałasy w domu za nowy kapelusz , a za domem wydaje pieniądze na ekwipaże dla aktorek , to wcale nieciekawe stworzenie . Co najgorsze , że każdy z nich przed ślubem był gorącym wielbicielem , mizerniał nie widząc długo swej pani , rumienił się , kiedy ją spotkał , a nawet niejeden obiecywał zastrzelić się z miłości . +Toteż mając lat osiemnaście , panna Izabela tyranizowała mężczyzn chłodem . Kiedy Wiktor Emanuel raz pocałował ją w rękę , uprosiła ojca , że tego samego dnia wyjechali z Rzymu . W Paryżu oświadczył się jej pewien bogaty hrabia francuski ; odpowiedziała mu , że jest Polką i za cudzoziemca nie wyjdzie . Podolskiego magnata odepchnęła zdaniem , że odda swoją rękę tylko temu , kogo pokocha , a na co się jeszcze nie zanosi , a oświadczyny jakiegoś amerykańskiego milionera zbyła wybuchem śmiechu . +Takie postępowanie na kilka lat wytworzyło dokoła panny pustkę . Podziwiano ją i wielbiono , ale z daleka ; nikt bowiem nie chciał narażać się na szyderczą odmowę . +Po przejściu pierwszego niesmaku panna Izabela zrozumiała , że małżeństwo trzeba przyjąć takim , jakie jest . Była już zdecydowana wyjść za mąż , pod tym wszakże warunkiem , aby przyszły towarzysz — podobał się jej , miał piękne nazwisko i odpowiedni majątek . Rzeczywiście , trafiali się jej ludzie piękni , majętni i utytułowani ; na nieszczęście jednak , żaden nie łączył w sobie wszystkich trzech warunków , więc — znowu upłynęło kilka lat . +Nagle rozeszły się wieści o złym stanie interesów pana Tomasza i — z całego legionu konkurentów — zostało pannie Izabeli tylko dwu poważnych : pewien baron i pewien marszałek , bogaci , ale starzy . +Teraz spostrzegła panna Izabela , że w wielkim świecie usuwa jej się grunt pod nogami , więc zdecydowała się obniżyć skalę wymagań . Ale że baron i marszałek pomimo swoich majątków budzili w niej niepokonaną odrazę , więc odkładała stanowczą decyzję z dnia na dzień . Tymczasem pan Tomasz zerwał z towarzystwem . Marszałek nie mogąc się doczekać odpowiedzi wyjechał na wieś , strapiony baron za granicę i — panna Izabela pozostała kompletnie samą . Wprawdzie wiedziała , że każdy z nich wróci na pierwsze zawołanie , ale — którego tu wybrać ? … jak przytłumić wstręt ? … Nade wszystko zaś , czy podobna robić z siebie taką ofiarę mając niejaką pewność , że kiedyś odzyska majątek , i wiedząc , że wówczas znowu będzie mogła wybierać . Tym razem już wybierze , poznawszy , jak ciężko jej żyć poza towarzystwem salonów … +Jedna rzecz w wysokim stopniu ułatwiała jej wyjście za mąż dla stanowiska . Oto panna Izabela nigdy nie była zakochaną . Przyczyniał się do tego jej chłodny temperament , wiara , że małżeństwo obejdzie się bez poetycznych dodatków , nareszcie miłość idealna , najdziwniejsza , o jakiej słyszano . Raz zobaczyła w pewnej galerii rzeźb posąg Apollina , który na niej zrobił tak silne wrażenie , że kupiła piękną jego kopię i ustawiła w swoim gabinecie . Przypatrywała mu się całymi godzinami , myślała o nim i kto wie , ile pocałunków ogrzało ręce i nogi marmurowego bóstwa ? … I stał się cud : pieszczony przez kochającą kobietę głaz ożył . A kiedy pewnej nocy zapłakana usnęła , nieśmiertelny zstąpił ze swego piedestału i przyszedł do niej w laurowym wieńcu na głowie , jaśniejący mistycznym blaskiem . +Siadł na krawędzi jej łóżka , długo patrzył na nią oczyma , z których przeglądała wieczność , a potem objął ją w potężnym uścisku i pocałunkami białych ust ocierał łzy i chłodził jej gorączkę . +Odtąd nawiedzał ją coraz częściej i omdlewającej w jego objęciach szeptał on , bóg światła , tajemnice nieba i ziemi , jakich dotychczas nie wypowiedziano w śmiertelnym języku . A przez miłość dla niej sprawił jeszcze większy cud , gdyż w swym boskim obliczu kolejno ukazywał jej upiększone rysy tych ludzi , którzy kiedykolwiek zrobili na niej wrażenie . +Raz był podobnym do odmłodzonego jenerała-bohatera , który wygrał bitwę i z wyżyn swego siodła patrzył na śmierć kilku tysięcy walecznych . Drugi raz przypominał twarz najsławniejszego tenora , któremu kobiety rzucały kwiaty pod nogi , a mężczyźni wyprzęgali konie z powozu . Inny raz był wesołym i pięknym księciem krwi jednego z najstarszych domów panujących ; inny raz dzielnym strażakiem , który za wydobycie trzech osób z płomieni na piątym piętrze dostał legię honorową ; inny raz był wielkim rysownikiem , który przytłaczał świat bogactwem swojej fantazji , a inny raz weneckim gondolierem albo cyrkowym atletą nadzwyczajnej urody i siły . +Każdy z tych ludzi przez pewien czas zaprzątał tajemne myśli panny Izabeli , każdemu poświęcała najcichsze westchnienia rozumiejąc , że dla tych czy innych powodów kochać go nie może i — każdy z nich za sprawą bóstwa ukazywał się w jego postaci , w półrzeczywistych marzeniach . A od tych widzeń oczy panny Izabeli przybrały nowy wyraz — jakiegoś nadziemskiego zamyślenia . Niekiedy spoglądały one gdzieś ponad ludzi i poza świat ; a gdy jeszcze jej popielate włosy na czole ułożyły się tak dziwnie , jakby je rozwiał tajemniczy podmuch , patrzącym zdawało się , że widzą anioła albo świętą . +Przed rokiem w jednej z takich chwil zobaczył pannę Izabelę Wokulski . Odtąd serce jego nie zaznało spokoju . +Prawie w tym samym czasie pan Tomasz zerwał z towarzystwem i na znak swoich rewolucyjnych usposobień zapisał się do Resursy Kupieckiej . Tam z pomiatanymi niegdyś garbarzami , szczotkarzami i dystylatorami grywał w wista , głosząc na prawo i na lewo , że arystokracja nie powinna zasklepiać się w wyłączności , ale przodować oświeconemu mieszczaństwu , a przez nie narodowi . Za co wywzajemniając się dumni dziś garbarze , szczotkarze i dystylatorzy raczyli przyznawać , że pan Tomasz jest jedynym arystokratą , który pojął swe obowiązki względem kraju i spełnia je sumiennie . Mogli byli dodać : spełnia co dzień od dziewiątej wieczór do północy . +I kiedy w ten sposób pan Tomasz dźwigał jarzmo stanowiska , panna Izabela trawiła się w samotności i ciszy swego pięknego lokalu . Nieraz Mikołaj już twardo drzemał w fotelu , panna Florentyna , zatkawszy sobie uszy watą , na dobre spała , a do pokoju panny Izabeli sen jeszcze nie zapukał odpędzany przez wspomnienia . Wtedy zrywała się z łóżka i odziana w lekki szlafroczek całymi godzinami chodziła po salonie , gdzie dywan głuszył jej kroki i tylko tyle było światła , ile go rzucały dwie skąpe latarnie uliczne . +Chodziła , a w ogromnym pokoju tłoczyły się jej smutne myśli i widziadła osób , które tu kiedyś bywały . Tu drzemie stara księżna ; tu dwie hrabiny informują się u prałata , czy można dziecko ochrzcić wodą różaną ? Tu rój młodzieży zwraca ku niej tęskne spojrzenia albo udanym chłodem usiłuje podniecić w niej ciekawość ; a tam girlanda panien , które pieszczą ją wzrokiem , podziwiają albo jej zazdroszczą . Pełno świateł , szelestów , rozmów , których większa część , jak motyle około kwiatów , krążyły około jej piękności . Gdzie ona się znalazła , tam obok niej wszystko bladło ; inne kobiety były jej tłem , a mężczyźni niewolnikami . +I to wszystko przeszło ! … I dziś w tym salonie — chłodno , ciemno i pusto … Jest tylko ona i niewidzialny pająk smutku , który zawsze zasnuwa szarą siecią te miejsca , gdzie byliśmy szczęśliwi i skąd szczęście uciekło . Już uciekło ! … Panna Izabela wyłamywała sobie palce , ażeby pohamować się od łez , których wstyd jej było nawet w pustce i w nocy . +Wszyscy ją opuścili , z wyjątkiem — hrabiny Karolowej , która , kiedy wezbrał jej zły humor , przychodziła tu i szeroko zasiadłszy na kanapie , prawiła wśród westchnień : +— Tak , droga Belciu , musisz przyznać , że popełniłaś kilka błędów nie do darowania . Nie mówię o Wiktorze Emanuelu , bo tamto był przelotny kaprys króla trochę liberalnego i zresztą bardzo zadłużonego . Na takie stosunki trzeba mieć więcej — nie powiem : taktu , ale — doświadczenia — ciągnęła hrabina , skromnie spuszczając powieki . — Ale wypuścić czy — jeśli chcesz — odrzucić hrabiego Saint-Auguste , to już daruj ! … Człowiek młody , majętny , bardzo dobrze , i jeszcze z taką karierą ! … Teraz właśnie przewodniczy jednej deputacji do Ojca świętego i zapewne dostanie specjalne błogosławieństwo dla całej rodziny , no a hrabia Chambord nazywa go cher cousin … Ach , Boże ! +— Myślę , ciociu , że martwić się tym już za późno — wtrąciła panna Izabela . +— Alboż ja chcę cię martwić , biedne dziecko ! I bez tego czekają cię ciosy , które ukoić może tylko głęboka wiara . Zapewne wiesz , że ojciec stracił wszystko , nawet resztę twego posagu ? +— Cóż ja na to poradzę ? +— A jednak ty tylko możesz radzić i powinnaś — mówiła hrabina z naciskiem . — Marszałek nie jest wprawdzie Adonisem , no — ale … Gdyby nasze obowiązki były do spełnienia łatwe , nie istniałaby zasługa . Zresztą , mój Boże , któż nam broni mieć na dnie duszy jakiś ideał , o którym myśl osładza najcięższe chwile ? Na koniec , mogę cię zapewnić , że położenie pięknej kobiety , mającej starego męża , nie należy do najgorszych . Wszyscy interesują się nią , mówią o niej , składają hołdy jej poświęceniu , a znowu stary mąż jest mniej wymagający od męża w średnim wieku … +— Ach , ciociu … +— Tylko bez egzaltacji , Belciu ! Nie masz lat szesnastu i na życie musisz patrzeć serio . Nie można przecie dla jakiejś idiosynkrazji poświęcić bytu ojca , a choćby Flory i waszej służby . Wreszcie pomyśl , ile ty przy twym szlachetnym serduszku mogłabyś zrobić dobrego rozporządzając znacznym majątkiem . +— Ależ , ciociu , marszałek jest obrzydliwy . Jemu nie żony trzeba , ale niańki , która by mu ocierała usta . +— Nie upieram się przy marszałku , więc baron … +— Baron jeszcze starszy , farbuje się , różuje i ma jakieś plamy na rękach . +Hrabina podniosła się z kanapy . +— Nie nalegam , moja droga , nie jestem swatką , to należy do pani Meliton . Zwracam tylko uwagę , że nad ojcem wisi katastrofa . +— Mamy przecie kamienicę . +— Którą sprzedają najdalej po św . Janie , tak że nawet twoja suma spadnie . +— Jak to — dom , który kosztował sto tysięcy , sprzedadzą za sześćdziesiąt ? … +— Bo on nie wart więcej , bo ojciec za dużo wydał . Wiem to od budowniczego , który oglądał go z polecenia Krzeszowskiej . +— Więc w ostateczności mamy serwis … srebra … — wybuchnęła panna Izabela załamując ręce . +Hrabina ucałowała ją kilkakrotnie . +— Drogie , kochane dziecko — mówiła łkając — że też właśnie ja muszę tak ranić ci serce ! … Słuchaj więc … Ojciec ma jeszcze długi wekslowe , jakieś parę tysięcy rubli . Otóż te długi … uważasz … te długi ktoś skupił … kilka dni temu , w końcu marca . Domyślamy się , że to zrobiła Krzeszowska … +— Cóż za nikczemność ! — szepnęła panna Izabela . — Ale mniejsza o nią … Na pokrycie paru tysięcy rubli wystarczy mój serwis i srebra . +— Są one warte bez porównania więcej , ale — kto dziś kupi rzeczy tak kosztowne ? +— W każdym razie spróbuję — mówiła rozgorączkowana panna Izabela . — Poproszę panią Meliton , ona mi to ułatwi … +— Zastanów się jednak , czy nie szkoda tak pięknych pamiątek . +Panna Izabela roześmiała się . +— Ach , ciociu … Więc mam wahać się pomiędzy sprzedaniem siebie i serwisu ? … Bo na to , ażeby zabierano nam meble , nigdy nie pozwolę … Ach , ta Krzeszowska … to wykupywanie weksli … co za ohyda ! +— No , może to jeszcze nie ona . +— Więc chyba znalazł się jakiś nowy nieprzyjaciel , gorszy od niej . +— Może to ciotka Honorata — uspokajała ją hrabina — czy ja wiem ? Może chce dopomóc Tomaszowi , ale zawieszając nad nim groźbę . Lecz bądź zdrowa , moje kochane dziecię , adieu … +Na tym skończyła się rozmowa w języku polskim , gęsto ozdobionym francuszczyzną , co robiło go podobnym do ludzkiej twarzy okrytej wysypką . +VI . W jaki sposób nowi ludzie ukazują się nad starymi horyzontami +Początek kwietnia , jeden z tych miesięcy , które służą za przejście między zimą i wiosną . Śnieg już zniknął , ale nie ukazała się jeszcze zieloność ; drzewa są czarne , trawniki szare i niebo szare : wygląda jak marmur poprzecinany srebrnymi i złotawymi nitkami . +Jest około piątej po południu . Panna Izabela siedzi w swoim gabinecie i czyta najnowszą powieść Zoli : Une page d 'amour . Czyta bez uwagi , co chwilę podnosi oczy , spogląda w okno i półświadomie formułuje sąd , że gałązki drzew są czarne , a niebo szare . Znowu czyta , spogląda po gabinecie i półświadomie myśli , że jej meble kryte błękitną materią i jej niebieski szlafroczek mają jakiś szary odcień i że festony białej firanki są podobne do wielkich sopli śniegu . Potem zapomina , o czym myślała w tej chwili , i pyta się w duchu : „ O czym ja myślałam ? … Ach , prawda , o kweście wielkotygodniowej … ” I nagle czuje ochotę przejechania się karetą , a jednocześnie czuje żal do nieba , że jest takie szare , że złotawe żyłki na nim są tak wąskie … Dręczy ją jakiś cichy niepokój , jakieś oczekiwanie , ale nie jest pewna , na co czeka : czy na to , ażeby chmury się rozdarły , czy na to , ażeby wszedł lokaj i wręczył jej list zapraszający na wielkotygodniową kwestę ? Już taki krótki czas , a jej nie proszą . +Znowu czyta powieść , ten rozdział , kiedy podczas gwiaździstej nocy p . Rambaud naprawiał zepsutą lalkę małej Joasi . Helena tonęła we łzach bezprzedmiotowego żalu , a opat Jouve radził , ażeby wyszła za mąż . Panna Izabela odczuwa ten żal i kto wie , czy gdyby w tej chwili ukazały się na niebie gwiazdy , zamiast chmur , czy nie rozpłakałaby się tak jak Helena . Wszak to już ledwo parę dni do kwesty , a jej jeszcze nie proszą . Że zaproszą , o tym wie , ale dlaczego zwłóczą ? … +„ Te kobiety , które zdają się tak gorąco szukać Boga , bywają niekiedy nieszczęśliwymi istotami , których serce wzburzyła namiętność . Idą do kościoła , ażeby tam wielbić mężczyznę ” — mówił opat Jouve . +„ Poczciwy opat , jak on chciał uspokoić tę biedną Helenę ! ” — myśli panna Izabela i nagle odrzuca książkę . Opat Jouve przypomniał jej , że już od dwu miesięcy haftuje pas do kościelnego dzwonka i że go jeszcze nie skończyła . Podnosi się z fotelu i przysuwa do okna stolik z tamburkiem , z pudełkiem różnokolorowych jedwabiów z kolorowym deseniem ; rozwija pas i zaczyna gorliwie wyszywać na nim róże i krzyże . Pod wpływem pracy w sercu budzi się otucha . Kto tak , jak ona , służy Kościołowi , nie może być zapomnianym przy wielkotygodniowej kweście . Wybiera jedwabie , nawłóczy igły i szyje wciąż . Oko jej przebiega od wzoru do haftu , ręka spada z góry na dół , wznosi się z dołu do góry , ale w myśli zaczyna rodzić się pytanie dotyczące kostiumu na groby i toalety na Wielkanoc . Pytanie to wkrótce zapełnia jej całą uwagę , zasłania oczy i zatrzymuje rękę . Suknia , kapelusz , okrywka i parasolka , wszystko musi być nowe , a tu tak niewiele czasu i nie tylko nic nie zamówione , ale nawet nie wybrane ! … +Tu przypomina sobie , że jej serwis i srebra już znajdują się u jubilera , że już trafia się jakiś nabywca i że dziś lub jutro będą sprzedane . Panna Izabela czuje ściśnięcie serca za serwisem i srebrami , lecz doznaje niejakiej ulgi na myśl o kweście i nowej toalecie . Może mieć bardzo piękną , ale jaką ? … +Odsuwa tamburek i ze stolika , na którym leżą Szekspir , Dante , album europejskich znakomitości tudzież kilka pism , bierze : „ Le Moniteur de la Mode ” i zaczyna go przeglądać z największą uwagą . Oto jest toaleta obiadowa ; oto ubiory wiosenne dla panienek , panien , mężatek , młodych mężatek i ich matek ; oto suknie wizytowe , ceremonialne , spacerowe ; sześć nowych form kapeluszy , z dziesięć materiałów , kilkadziesiąt barw … Co tu wybrać , o Boże ? … Niepodobna wybierać bez naradzenia się z panną Florentyną i z magazynierką … +Panna Izabela z niechęcią odrzuca monitora mody i siada na szezlongu w postaci półleżącej . Ręce splecione jak do modlitwy opiera na poręczy , głowę na rękach i patrzy w niebo rozmarzonymi oczyma . Kwesta wielkotygodniowa , nowa toaleta , chmury na niebie , wszystko miesza się w jej wyobraźni na tle żalu za serwisem i lekkiego uczucia wstydu , że go sprzedaje . +„ Ach , wszystko jedno ! ” — mówi sobie i znowu pragnie , ażeby chmury rozdarły się choć na chwilę . Ale chmury zgęszczają się , a w jej sercu wzmaga się żal , wstyd i niepokój . Spojrzenie jej pada na stolik stojący tuż obok szezlonga i na książkę do nabożeństwa oprawną w kość słoniową . Panna Izabela bierze do rąk książkę i powoli , kartka za kartką , wyszukuje w niej modlitwy : Acte de resignation , a znalazłszy , zaczyna czytać : +„ Que votre nom soit beni à jamais , bien qui avez voulu m 'éprouver par cette peine . ” . W miarę jak czyta , szare niebo wyjaśnia się , a przy ostatnich słowach … „ et d 'attendre en paix votre divin secours … ” , chmury pękają , ukazuje się kawałek czystego błękitu , gabinet panny Izabeli napełnia się światłem , a jej dusza spokojem . Teraz jest pewna , że modły jej zostały wysłuchane , że będzie miała najpiękniejszą toaletę i najlepszy kościół do kwesty . +W tej chwili delikatnie otwierają się drzwi gabinetu ; staje w nich panna Florentyna , wysoka , czarno ubrana , nieśmiała , trzyma w dwu palcach list i mówi cicho : +— Od pani Karolowej . +— Ach , w sprawie kwesty — odpowiada panna Izabela z czarującym uśmiechem . — Cały dzień nie zaglądałaś do mnie , Florciu . +— Nie chcę ci przeszkadzać . +— W nudzeniu się ? … — pyta panna Izabela . — Kto wie , czy nie byłoby nam weselej nudzić się w jednym pokoju . +— List … — mówi nieśmiała osoba w czarnej sukni , wyciągając rękę do Izabeli . +— Znam jego treść — przerywa panna Izabela . — Posiedź trochę u mnie i jeżeli nie zrobi ci subiekcji , przeczytaj ten list . +Panna Florentyna siada nieśmiało na fotelu , delikatnie bierze z biurka nożyk i z największą ostrożnością przecina kopertę . Kładzie na biurku nożyk , potem kopertę , rozwija papier i cichym , melodyjnym głosem czyta list pisany po francusku : +„ Droga Belu ! wybacz , że odzywam się w sprawie , którą tylko ty i twój ojciec macie prawo rozstrzygać . Wiem , drogie dziecię , że pozbywasz się tego serwisu i sreber , sama mi zresztą o tym mówiłaś . Wiem też , że znalazł się nabywca , który ofiarowuje wam pięć tysięcy rubli , moim zdaniem za mało , choć w tych czasach trudno spodziewać się więcej . Po rozmowie jednak , jaką miałam w tej materii z Krzeszowską , zaczynam lękać się , ażeby piękne te pamiątki nie przeszły w niewłaściwe ręce . +Chciałabym temu zapobiec , proponuję ci więc , jeżeli zgodzisz się , trzy tysiące rubli pożyczki na zastaw wspomnianego serwisu i sreber . Sądzę , że dziś wygodniej będzie im u mnie , gdy ojciec twój znajduje się w takich kłopotach . Odebrać je będziesz mogła , kiedy zechcesz , a w razie mojej śmierci nawet bez zwracania pożyczki . +Nie narzucam się , tylko proponuję . Rozważ , jak ci będzie wygodniej , a nade wszystko pomyśl o następstwach . +O ile cię znam , byłabyś boleśnie dotkniętą usłyszawszy kiedyś , że nasze rodzinne pamiątki zdobią stół jakiego bankiera albo należą do wyprawy jego córki . +Zasyłam ci tysiące pocałunków . +P. S. Wyobraź sobie , co za szczęście spotkało moją ochronkę . Będąc wczoraj w sklepie tego sławnego Wokulskiego przymówiłam się o mały datek dla sierot . Liczyłam na jakie kilkanaście rubli , a on , czy uwierzysz , ofiarował mi tysiąc , wyraźnie : tysiąc rubli , i jeszcze powiedział , że na moje ręce nie śmiałby złożyć mniejszej sumy . Kilku takich Wokulskich , a czuję , że na starość zostałabym demokratką . ” +Panna Florentyna skończywszy list nie śmiała oderwać od niego oczu . Wreszcie odważyła się i spojrzała : panna Izabela siedziała na szezlongu blada , z zaciśniętymi rękami . +— Cóż ty na to , Florciu ? — spytała po chwili . +— Myślę — odparła cicho zapytana — że pani Karolowa na początku listu najtrafniej osądziła swoje stanowisko w tej sprawie . +— Co za upokorzenie ! — szepnęła panna Izabela , nerwowo bijąc ręką w szezlong . +— Upokorzeniem jest proponować komuś trzy tysiące rubli na zastaw sreber , i to wówczas , gdy obcy ofiarowują pięć tysięcy … Innego nie widzę . +— Jak ona nas traktuje … My chyba naprawdę jesteśmy zrujnowani … +— Ależ , Belciu ! … — przerwała ożywiając się panna Florentyna . — Właśnie ten cierpki list dowodzi , że nie jesteście zrujnowani . Ciotka lubi być cierpką , ale umie oszczędzać nieszczęście . Gdyby wam groziła ruina , znaleźlibyście w niej tkliwą i delikatną pocieszycielkę . +— Dziękuję za to . +— I nie potrzebujesz obawiać się tego . Jutro wpłynie nam pięć tysięcy rubli , za które można prowadzić dom przez pół roku … choćby przez kwartał . Za parę miesięcy … +— Zlicytują nam kamienicę … +— Prosta forma , i nic więcej . Owszem , możecie zyskać , podczas gdy dzisiaj kamienica jest tylko ciężarem . No , a po ciotce Hortensji dostaniesz ze sto tysięcy rubli . Zresztą — dodała po chwili panna Florentyna podnosząc brwi — ja sama nie jestem pewna , czy i ojciec nie ma jeszcze majątku . Wszyscy są tego zdania … +Panna Izabela wychyliła się z szezlonga i ujęła rękę panny Florentyny . +— Florciu — rzekła zniżając głos — komu ty to mówisz ? … Więc naprawdę uważasz mnie tylko za pannę na wydaniu , która nic nie widzi i niczego nie pojmuje ? … Myślisz , że nie wiem — domówiła jeszcze ciszej — że już miesiąc , jak pieniądze na utrzymanie domu pożyczasz od Mikołaja … +— Może właśnie ojciec chce tego … +— Czy i tego chce , ażebyś mu co rano podkładała kilka rubli do pugilaresu ? +Panna Florentyna spojrzała jej w oczy i poruszyła głową . +— Za dużo wiesz — odparła — ale nie wszystko . Już od dwu tygodni , może od dziesięciu dni widzę , że ojciec miewa po kilkanaście rubli … +— Więc zaciąga długi … +— Nie , ojciec nigdy nie zaciąga długów w mieście . Każdy wierzyciel przychodzi z pożyczką do domu i w gabinecie ojca dostaje kwit albo procent . Nie znasz go pod tym względem . +— Więc skądże teraz ma pieniądze ? +— Nie wiem . Widzę , że ma , i słyszę , że zawsze je miał . +— Po cóż w takim razie zezwala na sprzedaż sreber ? — pytała natarczywie panna Izabela . +— Może chce zirytować rodzinę . +— A kto wykupił jego weksle ? +Panna Florentyna zrobiła rękoma ruch oznaczający rezygnację . +— Nie wykupiła ich Krzeszowska — rzekła — to wiem na pewno . — Więc — albo ciotka Hortensja , albo … +— Albo ? … +— Albo sam ojciec . Czy nie wiesz , ile rzeczy robi ojciec , ażeby zaniepokoić rodzinę , a potem śmiać się … +— Za cóż chciałby mnie , nas niepokoić ? +— Myśli , że ty jesteś spokojna . Córka powinna nieograniczenie ufać ojcu . +— Ach , tak ! … — szepnęła panna Izabela zamyślając się . +Czarno ubrana kuzynka z wolna podniosła się z fotelu i cicho wyszła . +Panna Izabela znowu poczęła patrzeć na swój pokój , który wydał się jej popielatym , na czarne gałązki , które chwiały się za oknem , na parę wróbli świergoczących może o budowie gniazda , na niebo , które stało się jednolicie szarym , bez żadnej jaśniejszej prążki . W jej pamięci znowu odżyła sprawa kwesty i nowej toalety , ale obie wydały się jej tak małymi , tak prawie śmiesznymi , że myśląc o nich nieznacznie wzruszyła ramionami . +Dręczyły ją inne pytania : czyby nie oddać serwisu hrabinie Karolowej — i — skąd ojciec ma pieniądze ? Jeżeli miał je dawniej , dlaczego pozwolił na zaciąganie długów u Mikołaja ? … A jeżeli nie miał , z jakiego źródła czerpie je dziś ? … Jeżeli ona odda serwis i srebra ciotce , może stracić okazję do korzystnego pozbycia się ich , a jeżeli sprzeda za pięć tysięcy , pamiątki te naprawdę mogą dostać się w niewłaściwe ręce , jak pisała hrabina . +Nagle przerwał się ten bieg myśli : bystre jej ucho usłyszało w dalszych pokojach szmer . Było to męskie stąpanie , miarowe , spokojne . W salonie stłumił je nieco dywan , w pokoju jadalnym wzmocniło się , w jej sypialni przycichło , jakby ktoś szedł na palcach . +— Proszę , papo — odezwała się panna Izabela usłyszawszy pukanie do swych drzwi . +Wszedł pan Tomasz . Ona podniosła się z szezlonga , ale ojciec nie pozwolił na to . Objął ją w ramiona , ucałował w głowę i zanim usiadł przy niej , rzucił okiem w duże lustro na ścianie . Zobaczył tam swoją piękną twarz , siwe wąsy , swój ciemny żakiet bez zarzutu , gładkie spodnie , jakby dopiero co wyszły od krawca , i uznał , że wszystko jest dobrze . +— Słyszę — rzekł do córki uśmiechając się — że panienka odbiera korespondencje , które jej psują humor . +— Ach , papo , gdybyś wiedział , jakim tonem przemawia ciotka … +— Zapewne tonem osoby chorej na nerwy . Za to nie możesz mieć do niej żalu . +— Gdyby tylko żal . Ja boję się , że ona ma rację i że nasze srebra mogą naprawdę znaleźć się na jakim bankierskim stole . +Przytuliła głowę do ramienia ojca . Pan Tomasz spojrzał niechcący w lusterko na stoliku i przyznał w duchu , że oboje w tej chwili tworzą bardzo piękną grupę . Szczególniej dobrze odbijała obawa rozlana na twarzy córki od jego spokoju . Uśmiechnął się . +— Bankierskie stoły ! … — powtórzył . — Srebra naszych przodków bywały już na stołach Tatarów , Kozaków , zbuntowanych chłopów , i nie tylko nam to nie uchybiało , ale nawet przynosiło zaszczyt . Kto walczy , naraża się na straty . +— Tracili przez wojnę i na wojnie — wtrąciła panna Izabela . +— A dziś nie ma wojny ? … Zmieniła się tylko broń : zamiast kosą albo jataganem walczą rublem . Joasia dobrze to rozumiała sprzedając nie serwis — ale rodzinny majątek , albo rozbierając na wybudowanie spichlerza ruiny zamku . +— Więc jesteśmy zwyciężeni ! … — szepnęła panna Izabela . +— Nie , dziecko — odparł pan Tomasz prostując się . — My dopiero zaczniemy triumfować i bodaj czy nie tego boi się moja siostra i jej koteria . Oni tak głęboko zasnęli , że razi ich każdy objaw żywotności , każdy mój śmielszy krok — dodał jakby do siebie . +— Twój , papo ? +— Tak . Myśleli , że poproszę ich o pomoc . Sama Joasia chętnie zrobiłaby mnie swoim plenipotentem . Ja natomiast podziękowałem im za emeryturę i zbliżyłem się do mieszczaństwa . Zyskałem u tych ludzi powagę , która zaczyna trwożyć nasze sfery . Myśleli , że zejdę na drugi plan , a widzą , że mogę wysunąć się na pierwszy . +— Ty , papo ? +— Ja . Dotychczas milczałem nie mając odpowiednich wykonawców . Dziś znalazłem takiego , który zrozumiał moje idee , i zacznę działać . +— Któż to jest ? — spytała panna Izabela , ze zdumieniem patrząc na ojca . +— Niejaki Wokulski , kupiec , żelazny człowiek . Przy jego pomocy zorganizuję nasze mieszczaństwo , stworzę towarzystwo do handlu ze Wschodem , tym sposobem dźwignę przemysł … +— Ty , papo ? +— I wówczas zobaczymy , kto wysunie się naprzód , choćby przy możliwych wyborach do rady miejskiej … +Panna Izabela słuchała z szeroko otwartymi oczyma . +— Czy ten człowiek — szepnęła — o którym mówisz , papo , nie jest jakim aferzystą , awanturnikiem ? … +— Nie znasz go więc ? — spytał pan Tomasz . — On jednak jest jednym z naszych dostawców . +— Sklep znam , bardzo ładny — mówiła panna Izabela zamyślając się . — Jest tam stary subiekt , który wygląda trochę na dziwaka , ale nadzwyczajnie uprzejmy … Ach , zdaje mi się , że kilka dni temu poznałam i właściciela … Wygląda na gbura … +— Wokulski gbur ? … — zdziwił się pan Tomasz . — Jest on wprawdzie trochę sztywny , ale bardzo grzeczny . +Panna Izabela wstrząsnęła głową . +— Niemiły człowiek — odpowiedziała z ożywieniem . — Teraz przypominam go sobie … Będąc we wtorek w sklepie zapytałam go o cenę wachlarza . Trzeba było widzieć , jak spojrzał na mnie ! … Nie odpowiedział nic , tylko wyciągnął swoją ogromną czerwoną rękę do subiekta ( nawet dość eleganckiego chłopca ) i mruknął głosem , w którym czuć było gniew : panie Morawski czy Mraczewski ( bo nie pamiętam ) , pani zapytuje o cenę wachlarza . A … nieciekawego znalazł papo wspólnika ! … — śmiała się panna Izabela . +— Szalonej energii człowiek , żelazny człowiek — odparł pan Tomasz . — Oni tacy . Poznasz ich , bo myślę urządzić w domu parę zebrań . Wszyscy oryginalni , ale ten oryginalniejszy od innych . +— Papa tych panów chce przyjmować ? … +— Muszę naradzać się z niektórymi . A co do naszych — dodał patrząc w oczy córce — zapewniam cię , że gdy usłyszą , kto u mnie bywa , ani jednego nie zabraknie w salonie . +W tej chwili weszła panna Florentyna zapraszając na obiad . Pan Tomasz podał rękę córce i przeszli we troje do jadalnego pokoju , gdzie już znajdowała się waza tudzież Mikołaj odziany we frak i wielki biały krawat . +— Śmieję się z Belci — rzekł pan Tomasz do kuzynki , która nalewała rosół z wazy . — Wyobraź sobie , Floro , że Wokulski zrobił na niej wrażenie gbura . Czy ty go znasz ? +— Któż by dziś nie znał Wokulskiego — odpowiedziała panna Florentyna podając Mikołajowi talerz dla pana . — No , elegancki on nie jest , ale — robi wrażenie … +— Pnia z czerwonymi rękoma — wtrąciła ze śmiechem panna Izabela . +— On mi przypomina Trostiego , pamiętasz , Belu , tego pułkownika strzelców w Paryżu — odpowiedział Pan Tomasz . +— A mnie posąg triumfującego gladiatora — melodyjnym głosem dodała panna Florentyna . — Pamiętasz Belu , we Florencji , tego z podniesionym mieczem ? Twarz surowa , nawet dzika , ale piękna . +— A czerwone ręce ? … — zapytała panna Izabela . +— Odmroził je na Syberii — wtrąciła panna Florentyna z akcentem . +— Cóż on tam robił ? +— Pokutował za uniesienia młodości — rzekł pan Tomasz . — Można mu to przebaczyć . +— Ach , więc jest i bohaterem ! … +— I milionerem — dodała panna Florentyna . +— I milionerem ? — powtórzyła panna Izabela . — zaczynam wierzyć , że papo zrobił dobry wybór przyjmując go na wspólnika . Chociaż … +— Chociaż ? … — spytał ojciec . +— Co powie świat na tę spółkę ? +— Kto ma siłę w rękach , ma świat u nóg . +Właśnie Mikołaj obniósł polędwicę , gdy w przedpokoju zadzwoniono . Stary służący wyszedł i po chwili wrócił z listem na srebrnej , a może platerowanej tacy . +— Od pani hrabiny — rzekł . +— Do ciebie , Belu — dodał pan Tomasz biorąc list do ręki . — Pozwolisz , że cię zastąpię w połknięciu tej nowej pigułki . +Otworzył list , zaczął go czytać i ze śmiechem podał pannie Izabeli . +— Oto — zawołał — cała Joasia jest w tym liście . Nerwy , zawsze nerwy ! … +Panna Izabela odsunęła talerz i z niepokojem przebiegła papier oczyma . Lecz stopniowo twarz jej wypogodziła się . +— Słuchaj , Florciu — rzekła — bo to ciekawe . +„ Droga Belu ! — pisze ciotka . — Zapomnij , aniołku , o moim poprzednim liście . W rezultacie twój serwis nic mnie nie obchodzi i znajdziemy inny , gdy będziesz szła za mąż . Ale chodzi mi , ażebyś koniecznie kwestowała tylko ze mną , i właśnie o tym miałam zamiar pisać poprzednio , nie o serwisie . Biedne moje nerwy ! jeżeli nie chcesz ich do reszty rozstroić , musisz zgodzić się na moją prośbę . +Grób w naszym kościele będzie cudowny . Mój poczciwy Wokulski daje fontannę , sztuczne ptaszki śpiewające , pozytywkę , która będzie grała same poważne kawałki , i mnóstwo dywanów . Hozer dostarcza kwiatów , a amatorowie urządzają koncert na organ , skrzypce , wiolonczelę i głosy . Jestem zachwycona , ale gdyby mi wśród tych cudów zabrakło ciebie , rozchorowałabym się . A więc tak ? … Ściskam cię i całuję po tysiąc razy , kochająca ciotka . +Postscriptum . Jutro jedziemy do magazynu zamówić dla ciebie kostium wiosenny . Umarłabym , gdybyś go nie przyjęła . ” +Panna Izabela była rozpromieniona . List ten spełniał wszystkie jej nadzieje . +— Wokulski jest nieporównany ! — rzekł śmiejąc się Pan Tomasz . — Szturmem zdobył Joasię , która nie tylko nie będzie mi wymawiała wspólnika , lecz nawet gotowa o niego walczyć ze mną . +Mikołaj podał kurczęta . +— Musi to być jednakże genialny człowiek — zauważyła panna Florentyna . +— Wokulski ? … no , nie — mówił pan Tomasz . — Jest to człowiek szalonej energii , ale co się tyczy daru kombinowania , nie powiem , ażeby posiadał go w wysokim stopniu . +— Zdaje mi się , że składa tego dowody . +— Wszystko to są dowody tylko energii — odpowiedział pan Tomasz . — Dar kombinacji , genialny umysł poznaje się w innych rzeczach , choćby … w grze . Ja z nim dosyć często grywam w pikietę , gdzie koniecznie trzeba kombinować . Rezultat jest taki , że przegrałem osiem do dziesięciu rubli , a wygrałem około siedemdziesięciu , chociaż — nie mam pretensji do geniuszu ! — dodał skromnie . +Pannie Izabeli wypadł z ręki widelec . Pobladła i chwyciwszy się za czoło szepnęła : +— A ! … a ! … +Ojciec i panna Florentyna zerwali się z krzeseł . +— Co ci jest Belu ? … — spytał zatrwożony pan Tomasz . +— Nic — odpowiedziała wstając od stołu — migrena . Od godziny czułam , że będę ją mieć … To nic , papo … +Pocałowała ojca w rękę i wyszła do swego pokoju . +— Nagła migrena powinna by przejść zaraz — rzekł Pan Tomasz . — Pójdź do niej , Florciu . Ja na chwilę wyjdę do miasta , bo muszę zobaczyć się z kilkoma osobami , ale wcześniej wrócę . Tymczasem czuwaj nad nią , kochana Florciu , proszę cię o to — mówił pan Tomasz ze spokojną fizjognomią człowieka , bez którego poleceń albo prośby nie może być dobrze na świecie . +— Zaraz do niej pójdę , tylko tu zrobię porządek — odpowiedziała panna Florentyna , dla której ład w domu był sprawą ważniejszą od czyjejkolwiek migreny . +Już mrok ogarnął ziemię … Panna Izabela jest znowu sama w swoim gabinecie ; upadła na szezlong i obu rękami zasłoniła oczy . Spod kaskady tkanin spływających aż na podłogę wysunął się jej wąski pantofelek i kawałek pończoszki ; ale tego nikt nie widzi ani ona o tym nie myśli . W tej chwili jej duszę znowu targa gniew , żal i wstyd . Ciotka ją przeprosiła , ona sama będzie kwestować przy najładniejszym grobie i będzie miała najpiękniejszy kostium ; lecz mimo to — jest nieszczęśliwą … Doznaje takich uczuć , jak gdyby wszedłszy do pełnego salonu ujrzała nagle na swym nowym kostiumie ogromną tłustą plamę obrzydłej formy i koloru , jakby suknię wytarzano gdzieś na kuchennych schodach . Myśl o tym jest dla niej tak wstrętna , że ślina napływa jej do ust . +Co za straszne położenie ! … Już miesiąc zadłużają się u swego lokaja , a od dziesięciu dni jej ojciec na swoje drobne wydatki wygrywa pieniądze w karty … Wygrać można ; panowie wygrywają tysiące , ale — nie na opędzenie pierwszych potrzeb , i przecież — nie od kupców . Ach , gdyby można , upadłaby ojcu do nóg i błagała go , ażeby nie grywał z tymi ludźmi , a przynajmniej nie teraz , kiedy ich stan majątkowy jest tak ciężki . Za kilka dni , gdy odbierze pieniądze za swój serwis , sama wręczy ojcu paręset rubli prosząc , ażeby je przegrał do tego pana Wokulskiego , ażeby wynagrodził go hojniej , niż ona wynagrodzi Mikołaja za zaciągnięte długi . +Ale czyż jej wypada zrobić to , a nawet mówić o tym ojcu ? … +„ Wokulski ? … Wokulski ? … — szepcze panna Izabela . — Któż to jest ten Wokulski , który dziś tak nagle ukazał się jej od razu z kilku stron , pod rozmaitymi postaciami . Co on ma do czynienia z jej ciotką , z ojcem ? … ” +I otóż zdaje się jej , że już od kilku tygodni coś słyszała o tym człowieku . Jakiś kupiec niedawno ofiarował parę tysięcy rubli na dobroczynność , ale nie była pewna , czy to był handlujący strojami damskimi , czy futrami . Potem mówiono , że także jakiś kupiec podczas wojny bułgarskiej dorobił się wielkiego majątku , tylko nie uważała , czy dorobił się szewc , u którego ona bierze buciki , czy jej fryzjer ? I dopiero teraz przypomina sobie , że ten kupiec , który dał pieniądze na dobroczynność , i ten , który zyskał duży majątek , są jedną osobą , że to właśnie jest ów Wokulski , który do jej ojca przegrywa w karty , a którego jej ciotka , znana z dumy hrabina Karolowa , nazywa : „ mój poczciwy Wokulski ! … ” +W tej chwili przypomina sobie nawet fizjognomię tego człowieka , który w sklepie nie chciał z nią mówić , tylko cofnąwszy się za ogromne japońskie wazony przypatrywał się jej posępnie . Jak on na nią patrzył … +Jednego dnia weszła z panną Florentyną na czekoladę do cukierni , przez figle . Usiadły przy oknie , za którym zebrało się kilkoro obdartych dzieci . Dzieci spoglądały na nią , na czekoladę i na ciastka z ciekawością i łakomstwem głodnych zwierzątek , a ten kupiec — tak samo na nią patrzył . +Lekki dreszcz przebiegł pannę Izabelę . I to ma być wspólnik jej ojca ? … Do czego ten wspólnik ? … Skąd jej ojcu przyszło do głowy zawiązywać jakieś towarzystwa handlowe , tworzyć jakieś rozległe plany , o których nigdy dawniej nie marzył ? … Chce przy pomocy mieszczaństwa wysunąć się na czoło arystokracji ; chce zostać wybranym do rady miejskiej , której nie było i nie ma ? … +Ależ ten Wokulski to naprawdę jakiś aferzysta , może oszust , który potrzebuje głośnego nazwiska na szyld do swoich przedsiębiorstw . Bywały takie wypadki . Ileż pięknych nazwisk szlachty niemieckiej i węgierskiej unurzało się w operacjach handlowych , których ona nawet nie rozumie , a ojciec chyba nie więcej . +Zrobiło się już zupełnie ciemno ; na ulicy zapalono latarnie , których blask wpadał do gabinetu panny Izabeli malując na suficie ramę okna i zwoje firanki . Wyglądało to jak krzyż na tle jasności , którą powoli zasłania gęsty obłok . +„ Gdzie to ja widziałam taki krzyż , taką chmurę i jasność ? … ” — zapytała się panna Izabela . Zaczęła przypominać sobie widziane w życiu okolice i — marzyć . +Zdawało się jej , że powozem jedzie przez jakąś znaną miejscowość . Krajobraz jest podobny do olbrzymiego pierścienia , utworzonego z lasów i zielonych gór , a jej powóz znajduje się na krawędzi pierścienia i zjeżdża na dół . Czy on zjeżdża ? bo ani zbliża się do niczego , ani od niczego nie oddala , tak jakby stał w miejscu . Ale zjeżdża : widać to po wizerunku słońca , które odbija się w lakierowanym skrzydle powozu i drgając , z wolna posuwa się w tył . Zresztą słychać turkot … To turkot dorożki na ulicy ? … Nie , to turkoczą machiny pracujące gdzieś w głębi owego pierścienia gór i lasów . Widać tam nawet , na dole , jakby jezioro czarnych dymów i białych par , ujęte w ramę zieloności . +Teraz panna Izabela spostrzega ojca , który siedzi przy niej i z uwagą ogląda sobie paznokcie , od czasu do czasu rzucając okiem na krajobraz . Powóz ciągle stoi na krawędzi pierścienia niby bez ruchu , a tylko wizerunek słońca , odbitego w lakierowanym skrzydle , wolno posuwa się ku tyłowi . Ten pozorny spoczynek czy też utajony ruch w wysokim stopniu drażni pannę Izabelę . „ Czy my jedziemy , czy stoimy ? ” — pyta ojca . Ale ojciec nie odpowiada nic , jakby jej nie widział ; ogląda swoje piękne paznokcie i czasami rzuca okiem na okolicę … +Wtem ( powóz ciągle drży i słychać turkot ) z głębi jeziora czarnych dymów i białych par wynurza się do pół figury jakiś człowiek . Ma krótko ostrzyżone włosy , śniadą twarz , która przypomina Trostiego , pułkownika strzelców ( a może gladiatora z Florencji ? ) , i ogromne czerwone dłonie . Odziany jest w zasmoloną koszulę z rękawami zawiniętymi wyżej łokcia ; w lewej ręce , tuż przy piersi , trzyma karty ułożone w wachlarz , w prawej , którą podniósł nad głowę , trzyma jedną kartę , widocznie w tym celu , aby ją rzucić na przód siedzenia powozu . Reszty postaci nie widać spośród dymu . +„ Co on robi , ojcze ? ” — pyta się zalękniona panna Izabela . +„ Gra ze mną w pikietę ” — odpowiada ojciec , również trzymając w rękach karty . +„ Ależ to straszny człowiek , papo ! ” +„ Nawet tacy nie robią nic złego kobietom ” — odpowiada pan Tomasz . +Teraz dopiero panna Izabela spostrzega , że człowiek w koszuli patrzy na nią jakimś szczególnym wzrokiem , ciągle trzymając kartę nad głową . Dym i para , kotłujące w dolinie , chwilami zasłaniają jego rozpiętą koszulę i surowe oblicze ; tonie wśród nich — nie ma go . Tylko spoza dymu widać blady połysk jego oczów , a nad dymem obnażoną do łokcia rękę i — kartę . +„ Co znaczy ta karta , papo ? … ” — zapytuje ojca . +Ale ojciec spokojnie patrzy we własne karty i nie powiada nic , jakby jej nie widział . +„ Kiedyż nareszcie wyjedziemy z tego miejsca ? … ” +Ale choć powóz drży i słońce odbite w skrzydle posuwa się ku tyłowi , ciągle u stopni widać jezioro dymu , a w nim zanurzonego człowieka , jego rękę nad głową i — kartę . +Pannę Izabelę ogarnia nerwowy niepokój , skupia wszystkie wspomnienia , wszystkie myśli , ażeby odgadnąć co znaczy karta , którą trzyma ten człowiek ? … +Czy to są pieniądze , które przegrał do ojca w pikietę ? Chyba nie . Może ofiara , jaką złożył Towarzystwu Dobroczynności ? I to nie . Może tysiąc rubli , które dał ciotce na ochronę , a może to jest kwit na fontannę , ptaszki i dywany do ubrania grobu Pańskiego ? … Także nie ; to wszystko nie niepokoiłoby jej . +Stopniowo pannę Izabelę napełnia wielka bojaźń . Może to są weksle jej ojca , które ktoś niedawno wykupił ? … W takim razie wziąwszy pieniądze za srebra i serwis spłaci ten dług najpierwej i uwolni się od podobnego wierzyciela . Ale człowiek pogrążony w dymie wciąż patrzy jej w oczy i karty nie rzuca . Więc może … Ach ! … +Panna Izabela zrywa się z szezlonga , potrąca w ciemności o taburet i drżącymi rękoma dzwoni . Dzwoni już drugi raz , nie odpowiada nikt , więc wybiega do przedpokoju i we drzwiach spotyka pannę Florentynę , która chwyta ją za rękę i mówi ze zdziwieniem : +— Co tobie , Belciu ? … +Światło w przedpokoju nieco oprzytomnia pannę Izabelę . Uśmiecha się . +— Weź , Florciu , lampę do mego pokoju . Papa jest ? +— Przed chwilą wyjechał . +— A Mikołaj ? +— Zaraz wróci , poszedł oddać list posłańcowi . Czy gorzej boli cię głowa ? — pyta panna Florentyna . +— Nie — śmieje się panna Izabela — tylko zdrzemnęłam się i tak mi się coś majaczyło . +Panna Florentyna bierze lampę i obie z kuzynką idą do jej gabinetu . Panna Izabela siada na szezlongu , zasłania ręką oczy przed światłem i mówi : +— Wiesz , Florciu , namyśliłam się , nie sprzedam moich sreber obcemu . Mogą naprawdę dostać się Bóg wie w jakie ręce . Siądź zaraz , jeżeliś łaskawa , przy moim biurku i napisz do ciotki , że … przyjmuję jej propozycję . Niech nam pożyczy trzy tysiące rubli i niech weźmie serwis i srebra . +Panna Florentyna patrzy na nią z najwyższym zdumieniem , wreszcie odpowiada : +— To jest niemożliwe , Belciu . +— Dlaczego ? … +— Przed kwadransem otrzymałam list od pani Meliton , że srebra i serwis już kupione . +— Już ? … Kto je kupił ? — woła panna Izabela chwytając kuzynkę za ręce . +Panna Florentyna jest zmieszana . +— Podobno jakiś kupiec z Rosji … — mówi , lecz czuć , że mówi nieprawdę . +— Ty coś wiesz , Florciu ! … Proszę cię , powiedz ! … — błaga ją panna Izabela . Jej oczy napełniają się łzami . +— Zresztą tobie powiem , tylko nie zdradź tajemnicy przed ojcem — prosi kuzynka . +— Więc kto ? … No , kto kupił ? … +— Wokulski — odpowiada panna Florentyna . +Pannie Izabeli w jednej chwili obeschły oczy nabierając przy tym barwy stalowej . Odpycha z gniewem ręce kuzynki , przechodzi tam i na powrót swój gabinet , wreszcie siada na foteliku naprzeciw panny Florentyny . Nie jest już przestraszoną i zdenerwowaną pięknością , ale wielką damą , która ma zamiar kogoś ze służby osądzić , a może wydalić . +— Powiedz mi , kuzynko — mówi pięknym kontraltowym głosem — co to za śmieszny spisek knujecie przeciwko mnie ? +— Ja ? … spisek ? … — powtarza panna Florentyna , przyciskając rękoma piersi . — Nie rozumiem cię , Belu … +— Tak . Ty , pani Meliton i ten … zabawny bohater … Wokulski … +— Ja i Wokulski ? … — powtarza panna Florentyna . Tym razem zdziwienie jej jest tak szczere , że wątpić nie można . +— Przypuśćmy , że nie spiskujesz — ciągnie dalej Panna Izabela — ale coś wiesz … +— O Wokulskim wiem to , co wszyscy . Ma sklep , w którym kupujemy , zrobił majątek na wojnie … +— A o tym , że wciąga papę do spółki handlowej , nie słyszałaś ? +Wyraziste oczy panny Florentyny zrobiły się bardzo dużymi . +— Ojca twego wciąga do spółki ? … — rzekła wzruszając ramionami . — Do jakiejże spółki może go wciągnąć ? … +I w tej chwili przestrasza się własnych słów … +Panna Izabela nie mogła wątpić o jej niewinności ; znowu parę razy przeszła się po gabinecie z ruchami zamkniętej lwicy i nagle zapytała : +— Powiedzże mi przynajmniej : co sądzisz o tym człowieku ? +— Ja o Wokulskim ? … Nic o nim nie sądzę , wyjąwszy chyba to , że szuka rozgłosu i stosunków . +— Więc dla rozgłosu ofiarował tysiąc rubli na ochronę ? +— Z pewnością . Dał przecie dwa razy tyle na dobroczynność . +— A dlaczego kupił mój serwis i srebra ? +— Zapewne dlatego , ażeby je z zyskiem sprzedać — odpowiedziała panna Florentyna . — W Anglii za podobne rzeczy dobrze płacą . +— A dlaczego … wykupił weksle papy ? +— Skąd wiesz , że to on ? W tym nie miałby żadnego interesu . +— Nic nie wiem — pochwyciła gorączkowo panna Izabela — ale wszystko przeczuwam , wszystko rozumiem … Ten człowiek chce zbliżyć się do nas … +— Już się przecie poznał z ojcem — wtrąciła panna Florentyna . +— Więc do mnie chce się zbliżyć ! … — zawołała panna Izabela z wybuchem . — Poznałam to po … +Wstyd jej było dodać : „ po jego spojrzeniu ” . +— Czy nie uprzedzasz się , Belciu ? … +— Nie . To , czego doznaję w tej chwili , nie jest uprzedzeniem , ale raczej jasnowidzeniem . Nawet nie domyślasz się , jak ja dawno znam tego człowieka , a raczej — od jak dawna on mnie prześladuje . Teraz dopiero przypominam sobie , że przed rokiem nie było przedstawienia w teatrze , nie było koncertu , odczytu , na którym bym go nie spotkała , i dopiero dziś ta … bezmyślna figura wydaje mi się straszną … +Panna Florentyna aż cofnęła się z fotelikiem , szepcząc : +— Więc przypuszczasz , żeby się ośmielił … +— Zagustować we mnie ? … — przerwała ze śmiechem panna Izabela . — Tego nawet nie myślałabym mu bronić . Nie jestem ani tak naiwna , ani tak fałszywie skromna , ażeby nie wiedzieć , że się podobam … mój Boże ! nawet służbie … Kiedyś gniewało mnie to jak żebranina , która zastępuje nam drogę na ulicach , dzwoni do mieszkań albo pisuje listy z prośbą o wsparcie . Ale dziś — tylko zrozumiałam lepiej słowa Zbawcy : „ Komu wiele dano , od tego wiele żądać będą . ” . +— Zresztą — dodała wzruszając ramionami — mężczyźni w tak bezceremonialny sposób zaszczycają nas swoim uwielbieniem , że nie tylko już nie dziwię się ich nadskakiwaniu albo impertynenckim spojrzeniom , ale temu , gdy jest inaczej . Jeżeli w salonie spotkam człowieka , który mi nie mówi o swej sympatii i cierpieniach albo nie milczy posępnie w sposób zdradzający jeszcze większą sympatię i cierpienia , albo nie okazuje mi lodowatej obojętności , co ma być oznaką najwyższej sympatii i cierpień , wtedy — czuję , że mi czegoś brak , jak gdybym zapomniała wachlarza albo chusteczki … O , ja ich znam ! tych wszystkich donżuanów , poetów , filozofów , bohaterów , te wszystkie tkliwe , bezinteresowne , złamane , rozmarzone albo silne dusze … Znam całą tę maskaradę i zapewniam cię , że dobrze się nią bawię . Cha ! cha ! cha ! … jacy oni śmieszni … +— Nie rozumiem cię , Belciu … — wtrąciła panna Florentyna rozkładając ręce . +— Nie rozumiesz ? … Więc chyba nie jesteś kobietą . +Panna Florentyna zrobiła gest przeczący , a następnie powątpiewający . +— Posłuchaj — przerwała panna Izabela . — Od roku już straciliśmy stanowisko w świecie . Nie zaprzeczaj , bo tak jest , wszyscy o tym wiemy . Dziś jesteśmy zrujnowani . +— Przesadzasz … +— Ach , Floro , nie pocieszaj mnie , nie kłam ! … Czyżeś nie słyszała przy obiedzie , że nawet tych kilkanaście rubli , które ma obecnie mój ojciec , są wygrane w karty od … +Panna Izabela mówiąc to drżała na całym ciele . Oczy jej błyszczały , na twarzy miała wypieki . +— Otóż w takiej chwili przychodzi ten … kupiec , nabywa nasze weksle , nasz serwis , opętuje mego ojca i ciotkę , czyli — ze wszystkich stron otacza mnie sieciami jak myśliwiec zwierzynę . To już nie smutny wielbiciel , to nie konkurent , którego można odrzucić , to … zdobywca ! … On nie wzdycha , ale zakrada się do łask ciotki , ręce i nogi oplątuje ojcu , a mnie chce porwać gwałtem , jeżeli nie zmusić do tego , ażebym mu się sama oddała … Czy rozumiesz tę wyrafinowaną nikczemność ? +Panna Florentyna przestraszyła się . +— W takim razie masz bardzo prosty sposób . Powiedz … +— Komu i co ? … Czy ciotce , która gotowa popierać tego pana , ażeby mnie zmusić do oddania ręki marszałkowi ? … Czy może mam powiedzieć ojcu , przerazić go i przyśpieszyć katastrofę ? Jedno tylko zrobię : nie pozwolę ojcu , ażeby zaciągał się do jakichkolwiek spółek , choćbym miała włóczyć mu się u nóg , choćbym miała … zabronić mu tego w imieniu zmarłej matki … . +Panna Florentyna patrzy na nią z zachwytem … +— Doprawdy , Belciu — rzekła — przesadzasz . Z twoją energią i taką genialną domyślnością … +— Nie znasz tych ludzi , a ja widziałam ich przy pracy . W ich rękach stalowe szyny zwijają się jak wstążki . To straszni ludzie . Oni dla swoich celów umieją poruszyć wszystkie siły ziemskie , jakich my nawet nie znamy . Oni potrafią łamać , usidlać , płaszczyć się , wszystko ryzykować , nawet — cierpliwie czekać … +— Mówisz na podstawie czytanych romansów . +— Mówię na mocy moich przeczuć , które ostrzegają … wołają , że ten człowiek po to jeździł na wojnę , ażeby mnie zdobyć . I ledwie wrócił , już mnie ze wszystkich stron obsacza … Ale niech się strzeże ! … Chce mnie kupić ? dobrze , niech kupuje ! … przekona się , że jestem bardzo droga … Chce mnie złapać w sieci ? … Dobrze , niech je rozsnuwa … ale ja mu się wymknę , choćby — w objęcia marszałka … O Boże ! nawet nie domyślałam się , jak głęboką jest przepaść , w którą spadamy , dopóki nie zobaczyłam takiego dna . Z salonów Kwirynału do sklepu … To już nawet nie upadek , to hańba … +Siadła na szezlongu i utuliwszy głowę rękoma szlochała . +VII . Gołąb wychodzi na spotkanie węża +Serwis i srebra familii Łęckich były już sprzedane i nawet jubiler odniósł panu Tomaszowi pieniądze , strąciwszy dla siebie sto kilkadziesiąt rubli składowego i za pośrednictwo . Mimo to hrabina Karolowa nie przestała kochać panny Izabeli ; owszem — jej energia i poświęcenie , okazane przy sprzedaży pamiątek , zbudziły w sercu starej damy nowe źródło uczuć rodzinnych . Nie tylko uprosiła pannę Izabelę o przyjęcie pięknego kostiumu , nie tylko co dzień bywała u niej albo ją wzywała do siebie , ale jeszcze ( co było dowodem niesłychanej łaski ) na całą Wielką Środę ofiarowała jej swój powóz . +— Przejedź się , aniołku , po mieście — mówiła hrabina całując siostrzenicę — i pozałatwiaj drobne sprawunki . Tylko pamiętaj , żebyś mi za to w czasie kwesty wyglądała ślicznie … Tak ślicznie , jak to tylko ty potrafisz ! … Proszę cię … +Panna Izabela nie odpowiedziała nic , ale jej spojrzenie i rumieniec kazały domyślać się , że z całą gotowością spełni wolę ciotki . +W Wielką Środę , punkt o jedynastej rano , panna Izabela już siedziała w otwartym powozie wraz ze swoją nieodstępną towarzyszką , panną Florentyną . Po Alei chodziły wiosenne powiewy roznosząc tę szczególną , surową woń , która poprzedza pękanie liści na drzewach i ukazanie się pierwiosnków ; szare trawniki nabrały zielonawego odcienia ; słońce grzało tak mocno , że panie otworzyły parasolki . +— Śliczny dzień — westchnęła panna Izabela patrząc na niebo , gdzieniegdzie poplamione białymi obłokami . +— Gdzie jaśnie panienka rozkaże jechać ? — spytał lokaj zatrzasnąwszy drzwiczki powozu . +— Do sklepu Wokulskiego — z nerwowym pośpiechem odpowiedziała panna Izabela . +Lokaj skoczył na kozioł i spasione gniade konie ruszyły uroczystym kłusem parskając i wyrzucając łbami . +— Dlaczego , Belciu , do Wokulskiego ? — zapytała trochę zdziwiona panna Florentyna . +— Chcę sobie kupić paryskie rękawiczki , kilka flakonów perfum … +— To samo dostaniemy gdzie indziej . +— Chcę tam — odpowiedziała sucho panna Izabela . +Od paru dni męczył ją osobliwy niepokój , jakiego już raz doznała w życiu . Będąc przed laty za granicą w ogrodzie aklimatyzacyjnym zobaczyła w jednej z klatek ogromnego tygrysa , który spał oparty o kratę w taki sposób , że mu część głowy i jedno ucho wysunęło się na zewnątrz . +Widząc to panna Izabela uczuła nieprzepartą chęć pochwycenia tygrysa za ucho . Zapach klatki napełniał ją wstrętem , potężne łapy zwierzęcia nieopisaną trwogą , lecz mimo to czuła , że — musi tygrysa przynajmniej dotknąć w ucho . +Dziwny ten pociąg wydał się jej samej niebezpiecznym i nawet śmiesznym . Przemogła się więc i poszła dalej ; lecz po paru minutach — wróciła . Znowu cofnęła się , przejrzała inne klatki , starała się o czym innym myśleć . Na próżno . Wróciła się i choć tygrys już nie spał , tylko mrucząc lizał swoje straszliwe łapy , panna Izabela podbiegła do klatki , wsunęła rękę i — drżąca i blada — dotknęła tygrysiego ucha . +W chwilę później wstydziła się swego szaleństwa , lecz zarazem czuła to gorzkie zadowolenie znane ludziom , którzy usłuchają w ważnej sprawie głosu instynktu . +Dziś zbudziło się w niej podobnego rodzaju pragnienie . +Gardziła Wokulskim , serce jej zamierało na samo przypuszczenie , że ten człowiek mógł zapłacić za srebra więcej , niż były warte , a mimo to czuła nieprzeparty pociąg — wejść do sklepu , spojrzeć w oczy Wokulskiemu i zapłacić mu za parę drobiazgów tymi właśnie pieniędzmi , które pochodziły od niego . Strach ją zdejmował na myśl spotkania , lecz niewytłomaczony instynkt popychał . +Na Krakowskim już z daleka zobaczyła szyld z napisem : J. Mincel i S. Wokulski , a o jeden dom bliżej nowy , jeszcze nie wykończony sklep o pięciu oknach frontu , z lustrzanymi szybami . Z kilku pracujących przy nim rzemieślników i robotników jedni od wewnątrz wycierali szyby , drudzy złocili i malowali drzwi i futryny , inni umocowywali przed oknami ogromne mosiężne bariery . +— Cóż to za sklep budują ? — spytała panny Florentyny . +— Chyba dla Wokulskiego , bo słyszałam , że wziął obszerniejszy lokal . +„ Dla mnie ten sklep ! ” — pomyślała panna Izabela szarpiąc rękawiczki . +Powóz stanął , lokaj zeskoczył z kozła i pomógł paniom wysiąść . Lecz gdy następnie otworzył z łoskotem drzwi do sklepu Wokulskiego , panna Izabela tak osłabła , że nogi zachwiały się pod nią . Przez chwilę chciała wrócić do powozu i uciec stąd ; wnet jednak opanowała się i z podniesioną głową weszła . +Pan Rzecki stał już na środku sklepu i zacierając ręce , witał ją niskimi ukłonami . W głębi pan Lisiecki , podczesując piękną brodę , okrągłymi i pełnymi godności ruchami prezentował brązowe kandelabry jakiejś damie , która siedziała na krześle . Mizerny Klejn wybierał laski młodzieńcowi , który na widok panny Izabeli szybko uzbroił się w binokle — a pachnący heliotropem Mraczewski palił wzrokiem i sztyletował wąsikami dwie rumiane panienki , które towarzyszyły damie i oglądały toaletowe cacka . +Na prawo ode drzwi , za kantorkiem , siedział Wokulski schylony nad rachunkami . +Gdy panna Izabela weszła , młodzieniec oglądający laski poprawił kołnierzyk na szyi , dwie panienki spojrzały na siebie , pan Lisiecki urwał w połowie swój okrągły frazes o stylu kandelabrów , ale zatrzymał okrągłą pozę , a nawet dama słuchająca jego wykładu ciężko odwróciła się na krześle . Przez chwilę sklep zaległa cisza , którą dopiero panna Izabela przerwała odezwawszy się pięknym kontraltem : +— Czy zastałyśmy pana Mraczewskiego ? … +— Panie Mraczewski ! … — pochwycił pan Ignacy . +Mraczewski już stał przy pannie Izabeli , zarumieniony jak wiśnia , pachnący jak kadzielnica , z pochyloną głową , jak kita wodnej trzciny . +— Przyszłyśmy prosić pana o rękawiczki . +— Numerek pięć i pół — odparł Mraczewski i już trzymał pudełko , które mu nieco drżało w rękach pod wpływem spojrzenia panny Izabeli . +— Otóż nie … — przerwała panna ze śmiechem . — Pięć i trzy czwarte … Już pan zapomniał ! … +— Pani , są rzeczy , których się nigdy nie zapomina . Jeżeli jednak rozkazuje pani pięć i trzy czwarte , będę służył w nadziei , że niebawem znowu zaszczyci nas pani swoją obecnością . Bo rękawiczki pięć i trzy czwarte — dodał z lekkim westchnieniem , podsuwając jej kilka innych pudełek — stanowczo zsuną się z rączek … +— Geniusz ! — cicho szepnął pan Ignacy mrugając na Lisieckiego , który pogardliwie ruszył ustami . +Dama siedząca na krześle zwróciła się do kandelabrów , dwie panny do toaletki z oliwkowego drzewa , młodzieniec w binoklach począł znowu wybierać laski i — rzeczy w sklepie przeszły do spokojnego trybu . Tylko rozgorączkowany Mraczewski zeskakiwał i wbiegał na drabinkę , wysuwał szuflady i wydobywał coraz nowe pudełka tłomacząc pannie Izabeli po polsku i po francusku , że nie może nosić innych rękawiczek , tylko pięć i pół , ani używać innych perfum , tylko oryginalnych Atkinsona , ani ozdabiać swego stolika innymi drobiazgami , jak paryskimi . +Wokulski pochylił się nad kantorkiem tak , że żyły nabrzmiały mu na czole , i — wciąż rachował w myśli : +„ 29 a 36 — to 65 , a 15 to 80 , a 73 — to … to … ” +Tu urwał i spod oka spojrzał w stronę panny Izabeli rozmawiającej z Mraczewskim . Oboje stali zwróceni do niego profilem ; dostrzegł więc pałający wzrok subiekta przykuty do panny Izabeli , na co ona w sposób demonstracyjny odpowiadała uśmiechem i spojrzeniami łagodnej zachęty . +„ 29 a 36 — to 65 , a 15 … ” — liczył w myśli Wokulski , lecz nagle pióro prysło mu w ręku . Nie podnosząc głowy wydobył nową stalówkę z szuflady , a jednocześnie , nie wiadomo jakim sposobem , z rachunku wypadło mu pytanie : +„ I ja mam niby to ją kochać ? … Głupstwo ! Przez rok cierpiałem na jakąś chorobę mózgową , a zdawało mi się , że jestem zakochany … 29 a 36 … 29 a 36 … Nigdym nie przypuszczał , ażeby mogła mi być tak dalece obojętną … Jak ona patrzy na tego osła … No , jest to widocznie osoba , która kokietuje nawet subiektów , a czy tego samego nie robi z furmanami i lokajami ! … Pierwszy raz czuję spokój … o Boże … A tak go bardzo pragnąłem … ” +Do sklepu weszło jeszcze parę osób , do których niechętnie zwrócił się Mraczewski , powoli wiążąc paczki . +Panna Izabela zbliżyła się do Wokulskiego i wskazując w jego stronę parasolką rzekła dobitnie : +— Floro , bądź łaskawa zapłacić temu panu . Wracamy do domu . +— Kasa jest tu — odezwał się Rzecki podbiegając do panny Florentyny . Wziął od niej pieniądze i oboje cofnęli się w głąb sklepu . +Panna Izabela z wolna podsunęła się tuż do kantorka , za którym siedział Wokulski . Była bardzo blada . Zdawało się , że widok tego człowieka wywiera na nią wpływ magnetyczny . +— Czy mówię z panem Wokulskim ? +Wokulski powstał z krzesła i odparł obojętnie : +— Jestem do usług . +— Wszakże to pan kupił nasz serwis i srebra ? — mówiła zdławionym głosem . +— Ja , pani . +Teraz panna Izabela zawahała się . Po chwili jednak słaby rumieniec wrócił jej na twarz . Ciągnęła dalej : +— Zapewne pan sprzeda te przedmioty ? +— W tym celu je kupiłem . +Rumieniec panny Izabeli wzmocnił się . +— Przyszły nabywca w Warszawie mieszka ? — pytała dalej . +— Rzeczy tych nie sprzedam tutaj , lecz za granicą . Tam … dadzą mi wyższą cenę — dodał spostrzegłszy w jej oczach zapytanie . +— Pan spodziewa się dużo zyskać ? +— Dlatego , ażeby zyskać , kupiłem . +— Czy i dlatego mój ojciec nie wie , że srebra te są w pańskim ręku ? — rzekła ironicznie . +Wokulskiemu drgnęły usta . +— Serwis i srebra nabyłem od jubilera . Sekretu z tego nie robię . Osób trzecich do sprawy nie mieszam , ponieważ to nie jest w zwyczajach handlowych . +Pomimo tak szorstkich odpowiedzi panna Izabela odetchnęła . Nawet oczy jej nieco pociemniały i straciły połysk nienawiści . +— A gdyby mój ojciec namyśliwszy się chciał odkupić te przedmioty , za jaką cenę odstąpiłby je pan teraz ? +— Za jaką kupiłem . Rozumie się z doliczeniem procentu w stosunku … sześć … do ośmiu od sta rocznie … +— I wyrzekłby się pan spodziewanego zysku ? … Dlaczegóż to ? … — przerwała mu z pośpiechem . +— Dlatego , proszę pani , że handel opiera się nie na zyskach spodziewanych , ale na ciągłym obrocie gotówki . +— Żegnam pana i … dziękuję za wyjaśnienia — rzekła panna Izabela widząc , że jej towarzyszka już kończy rachunki . +Wokulski ukłonił się i znowu usiadł do swej księgi . +Gdy lokaj zabrał paczki i panie zajęły miejsca w powozie , panna Florentyna odezwała się tonem wyrzutu : +— Mówiłaś z tym człowiekiem , Belu ? … +— Tak i nie żałuję tego . On wszystko skłamał , ale … +— Co znaczy to : * ale * ? … — z niepokojem zapytała panna Florentyna . +— Nie pytaj mnie … Nic do mnie nie mów , jeżeli nie chcesz , ażebym rozpłakała się na ulicy … +A po chwili dodała po francusku : +— Zresztą , może zrobiłam źle przyjeżdżając tutaj , ale … wszystko mi jedno ! … +— Myślę , Belciu — rzekła , z powagą sznurując usta , jej towarzyszka — że należałoby pomówić o tym z ojcem albo z ciotką . +— Chcesz powiedzieć — przerwała panna Izabela — że muszę pomówić z marszałkiem albo z baronem ? Na to zawsze będzie czas ; dziś nie mam jeszcze odwagi . +Przerwała się rozmowa . Panie milcząc wróciły do domu ; panna Izabela cały dzień była rozdrażniona . +Po wyjściu panny Izabeli ze sklepu Wokulski wziął się znowu do rachunków i bez błędu zsumował dwie duże kolumny cyfr . W połowie trzeciej zatrzymał się i dziwił się temu spokojowi , jaki zapanował w jego duszy . Po całorocznej gorączce i tęsknocie przerywanej wybuchami szału skąd naraz ta obojętność ? Gdyby można było jakiegoś człowieka nagle przerzucić z balowej sali do lasu albo z dusznego więzienia na chłodne i obszerne pole , nie doznałby innych wrażeń ani głębszego zdumienia . +„ Widocznie przez rok ulegałem częściowemu obłąkaniu ” — myślał Wokulski . — „ Nie było niebezpieczeństwa , nie było ofiary , której nie poniósłbym dla tej osoby , i ledwiem ją zobaczył , już nic mnie nie obchodzi … +A jak ona rozmawiała ze mną . Ile tam było pogardy dla marnego kupca … » Zapłać temu panu ! … « Paradne są te wielkie damy ; próżniak , szuler , nawet złodziej , byle miał nazwisko , stanowi dla nich dobre towarzystwo , choćby fizjognomią zamiast ojca przypominał lokaja swej matki . Ale kupiec — jest pariasem … Co mnie to wreszcie obchodzi ; gnijcie sobie w spokoju ! ” +Znowu dodał jedną kolumnę nie uważając nawet , co się dzieje w sklepie . +„ Skąd ona wie — myślał dalej — że ja kupiłem serwis i srebra ? … A jak wybadywała , czym nie zapłacił więcej niż warte ! Z przyjemnością ofiarowałbym im ten pamiątkowy drobiazg . Winienem jej dozgonną wdzięczność , bo gdyby nie szał dla niej , nie dorobiłbym się majątku i spleśniałbym za kantorkiem . A teraz może mi smutno będzie bez tych żalów , rozpaczy i nadziei … Głupie życie ! … Po ziemi gonimy marę , którą każdy nosi we własnym sercu , i dopiero gdy stamtąd ucieknie , poznajemy , że to był obłęd … No , nigdy bym nie przypuszczał , że mogą istnieć tak cudowne kuracje . Przed godziną byłem pełen trucizny , a w tej chwili jestem tak spokojny i — jakiś pusty , jakby uciekła ze mnie dusza i wnętrzności , a została tylko skóra i odzież . Co ja teraz będę robił ? czym będę żył ? … Chyba pojadę na wystawę do Paryża , a potem w Alpy … ” +W tej chwili zbliżył się do niego na palcach Rzecki i szepnął : +— Pyszny jest ten Mraczewski , co ? Jak on umie rozmawiać z kobietami ! +— Jak fryzjerczyk , którego uzuchwalono — odpowiedział Wokulski nie odrywając oczu od księgi . +— Nasze klientki zrobiły go takim — odpowiedział stary subiekt , lecz widząc , że przeszkadza pryncypałowi , cofnął się . Wokulski znowu wpadł w zadumę . Nieznacznie spojrzał na Mraczewskiego i dopiero w tej chwili zauważył , że młody człowiek ma coś szczególnego w fizjognomii . +„ Tak — myślał — on jest bezczelnie głupi i zapewne dlatego podoba się kobietom . ” +Śmiać mu się chciało i ze spojrzeń panny Izabeli , wysyłanych pod adresem pięknego młodzieńca , i z własnych przywidzeń , które dziś tak nagle go opuściły . +Wtem drgnął ; usłyszał imię panny Izabeli i spostrzegł , że w sklepie nie ma nikogo z gości . +— No , ale dzisiaj toś się pan nie ukrywał ze swoimi amorami — mówił ze smutnym uśmiechem Klejn do Mraczewskiego . +— Ale bo jak ona na mnie patrzyła , to ach ! … — westchnął Mraczewski , jedną rękę kładąc na piersi , drugą podkręcając wąsika . — Jestem pewny — mówił — że za parę dni otrzymam wonny bilecik . Potem — pierwsza schadzka , potem : „ dla pana łamię zasady , w jakich mnie wychowano ” , a potem : „ czy nie gardzisz mną ? ” Chwila wcześniej jest bardzo rozkoszną , ale w chwilę później człowiek jest tak zakłopotany … +— Co pan blagujesz ! — przerwał mu Lisiecki . — Znamy przecież pańskie konkiety : nazywają się Matyldami , którym pan imponujesz porcją pieczeni i kuflem piwa . +— Matyldy są na co dzień , damy na święta . Ale Iza będzie największym świętem . Słowo honoru daję , że nie znam kobiety , która by na mnie tak piekielne robiła wrażenie … No , ale bo też i ona lgnie do mnie ! +Trzasnęły drzwi i do sklepu wszedł jegomość szpakowaty ; zażądał breloku do zegarka , a krzyczał i stukał laską tak mocno , jakby miał zamiar kupić całą japońszczyznę . +Wokulski słuchał przechwałek Mraczewskiego bez ruchu . Doświadczał wrażenia , jakby mu na głowę i na piersi spadały ciężary . +— W rezultacie nic mnie to nie obchodzi — szepnął . +Po szpakowatym jegomościu weszła do sklepu dama żądająca parasola , później pan w średnim wieku chcący nabyć kapelusz , potem młody człowiek żądający cygarnicy , nareszcie trzy panny , z których jedna kazała podać sobie rękawiczki Szolca , ale koniecznie Szolca , bo innych nie używa . +Wokulski złożył księgę , z wolna podniósł się z fotelu i sięgnąwszy po kapelusz stojący na kantorku skierował się ku drzwiom . Czuł brak oddechu i jakby rozsadzanie czaszki . +Pan Ignacy zabiegł mu drogę . +— Wychodzisz ? … Może zajrzysz do tamtego sklepu — rzekł . +— Nigdzie nie zajrzę , jestem zmęczony — odpowiedział Wokulski nie patrząc mu w oczy . +Gdy wyszedł , Lisiecki trącił Rzeckiego w ramię . +— Coś stary jakby zaczynał robić bokami — szepnął . +— No — odparł pan Ignacy — puszczenie w ruch takiego interesu jak moskiewski to nie chy-chy . Rozumie się . +— Po cóż się w to wdaje ? +— Po to , żeby miał nam z czego pensje podwyższać — surowo odpowiedział pan Ignacy . +— A niechże sobie zakłada sto nowych interesów , nawet w Irkucku , byle tak co roku podwyższał — rzekł Lisiecki . — Ja z nim się o to spierać nie będę . Ale swoją drogą , uważam , że jest diabelnie zmieniony , osobliwie dzisiaj . Żydzi , panie , Żydzi — dodał — jak zwąchają jego projekta , dadzą mu łupnia . +— Co tam Żydzi … +— Żydzi , mówię , Żydzi ! … Wszystkich trzymają za łeb i nie pozwolą , ażeby im bruździł jakiś Wokulski , nie Żyd ani nawet meches . +— Wokulski zwiąże się ze szlachtą — odpowiedział Ignacy — a i tam są kapitały . +— Kto wie , co gorsze : Żyd czy szlachcic — wtrącił mimochodem Klejn i podniósł brwi w sposób bardzo żałosny . +VIII . Medytacje +Znalazłszy się na ulicy Wokulski stanął na chodniku , jakby namyślając się , dokąd iść . Nie ciągnęło go nic w żadną stronę . Dopiero gdy przypadkiem spojrzał w prawo , na swój nowo wykończony sklep , przed którym już zatrzymywali się ludzie , odwrócił się ze wstrętem i poszedł w lewo . +„ Dziwna rzecz , jak mnie to wszystko mało obchodzi ” — rzekł do siebie . Potem myślał o tych kilkunastu ludziach , którym już daje zajęcie , i o tych kilkudziesięciu , którzy od pierwszego maja mieli dostać u niego zajęcie , o tych setkach , dla których w ciągu roku miał stworzyć nowe źródła pracy , i o tych tysiącach , którzy dzięki jego tanim towarom mogliby sobie poprawić nędzny byt — i — czuł , że ci wszyscy ludzie i ich rodziny nic go w tej chwili nie interesują . +„ Sklep odstąpię , nie zawiążę spółki i wyjadę za granicę ” — myślał . +„ A zawód , jaki zrobisz ludziom , którzy w tobie położyli nadzieję ? ” +„ Zawód ? … Alboż mnie samego nie spotkał zawód ? … ” +Wokulski idąc poczuł jakąś niewygodę ; lecz dopiero zastanowiwszy się osądził , że męczy go ciągłe ustępowanie z drogi ; przeszedł więc na drugą stronę ulicy , gdzie ruch był mniejszy . +„ A jednak ten Mraczewski jest infamis ! — myślał . — Jak można mówić takie rzeczy w sklepie ? » Za parę dni otrzymam bilecik , a potem — schadzka ! … Ha , sama sobie winna , nie trzeba kokietować błaznów … Zresztą — wszystko mi jedno . ” +Czuł w duszy dziwną pustkę , a na samym jej dnie coś , jakby kroplę piekącej goryczy . Żadnych sił , żadnych pragnień , nic , tylko tę kroplę tak małą , że jej niepodobna dojrzeć , a tak gorzką , że cały świat można by nią zatruć . +„ Chwilowa apatia , wyczerpanie , brak wrażeń … Za dużo myślę o interesach ” — mówił . +Stanął i patrzył . Dzień przedświąteczny i ładna pogoda wywabiły mnóstwo ludzi na bruk miejski . Sznur powozów i pstrokaty falujący tłum między Kopernikiem i Zygmuntem wyglądał jak stado ptaków , które właśnie w tej chwili unosiły się nad miastem dążąc ku północy . +„ Szczególna rzecz — mówił . — Każdy ptak w górze i każdy człowiek na ziemi wyobraża sobie , że idzie tam , dokąd chce . I dopiero ktoś stojący na boku widzi , że wszystkich razem pcha naprzód jakiś fatalny prąd , mocniejszy od ich przewidywań i pragnień . Może nawet ten sam , który unosi smugę iskier wydmuchniętych przez lokomotywę podczas nocy ? … Błyszczą przez mgnienie oka , aby zgasnąć na całą wieczność , i to nazywa się życiem . +Mijają ludzkie pokolenia +Jak fale , gdy wiatr morzem zmąci ; +I nie masz godów ich pamięci , +I nie masz bólów ich wspomnienia . +Gdzie ja to czytałem ? … Wszystko jedno . ” +Nieustanny turkot i szmer wydał się Wokulskiemu nieznośnym , a wewnętrzna pustka straszliwą . Chciał czymś się zająć i przypomniał sobie , że jeden z zagranicznych kapitalistów pytał go o zdanie w kwestii bulwarów nad Wisłą . Zdanie już miał wyrobione : Warszawa całym swoim ogromem ciąży i zsuwa się ku Wiśle . Gdyby brzeg rzeki obwarować bulwarami , powstałaby tam najpiękniejsza część miasta : gmachy , sklepy , aleje … +„ Trzeba spojrzeć , jak by to wyglądało ? ” — szepnął Wokulski i skręcił na ulicę Karową . +Przy bramie wiodącej tam zobaczył bosego , przewiązanego sznurami tragarza , który pił wodę prosto z wodotrysku ; zachlapał się od stóp do głów , ale miał bardzo zadowoloną minę i śmiejące się oczy . +„ Jużci , ten ma , czego pragnął . Ja , ledwiem zbliżył się do źródła , widzę , że nie tylko ono znikło , ale nawet wysychają moje pragnienia . Pomimo to mnie zazdroszczą , a nad nim każą się litować . Co za potworne nieporozumienie ! ” +Na Karowej odetchnął . Zdawało mu się , że jest jedną z plew , które już odrzucił młyn wielkomiejskiego życia , i że powoli spływa sobie gdzieś na dół tym rynsztokiem zaciśniętym odwiecznymi murami . +„ Cóż bulwary ? … — myślał . — Postoją jakiś czas , a potem będą walić się , zarośnięte zielskiem i odrapane , jak te oto ściany . Ludzie , którzy je budowali z wielką pracą , mieli także na celu zdrowie , bezpieczeństwo , majątek , a może zabawy i pieszczoty . I gdzie oni są ? … Zostały po nich spękane mury , jak skorupa po ślimaku dawnej epoki . A cały pożytek z tego stosu cegieł i tysiąca innych stosów będzie , że przyszły geolog nazwie je skałą ludzkiego wyrobu , jak my dziś koralowe rafy albo kredę nazywamy skałami wyrobu pierwotniaków . +I cóż ma z trudu swego człowiek ? … +I z prac tych , które wszczął pod słońcem ? … +Znikomość — jego dzieła gońcem , +A żywot jego mgnieniem powiek . +Gdziem ja to czytał , gdzie ? … Mniejsza o to . ” +Zatrzymał się w połowie drogi i patrzył na ciągnącą się u jego stóp dzielnicę między Nowym Zjazdem i Tamką . Uderzyło go podobieństwo do drabiny , której jeden bok stanowi ulica Dobra , drugi — linia od Garbarskiej do Topieli , a kilkanaście uliczek poprzecznych formują jakby szczeble . +„ Nigdzie nie wejdziemy po tej leżącej drabinie — myślał . — To chory kąt , dziki kąt . ” +I rozważał pełen goryczy , że ten płat ziemi nadrzecznej , zasypany śmieciem z całego miasta , nie urodzi nic nad parterowe i jednopiętrowe domki barwy czekoladowej i jasnożółtej , ciemnozielonej i pomarańczowej . Nic , oprócz białych i czarnych parkanów , otaczających puste place , skąd gdzieniegdzie wyskakuje kilkupiętrowa kamienica jak sosna , która ocalała z wyciętego lasu , przestraszona własną samotnością . +„ Nic , nic ! … ” — powtarzał tułając się po uliczkach , gdzie widać było rudery zapadnięte niżej bruku , z dachami porosłymi mchem , lokale z okiennicami dniem i nocą zamkniętymi na sztaby , drzwi zabite gwoździami , naprzód i w tył powychylane ściany , okna łatane papierem albo zatkane łachmanem . Szedł , przez brudne szyby zaglądał do mieszkań i nasycał się widokiem szaf bez drzwi , krzeseł na trzech nogach , kanap z wydartym siedzeniem , zegarów o jednej skazówce z porozbijanymi cyferblatami . +Szedł i cicho śmiał się na widok wyrobników wiecznie czekających na robotę , rzemieślników , którzy trudnią się tylko łataniem starej odzieży , przekupek , których całym majątkiem jest kosz zeschłych ciastek — na widok obdartych mężczyzn , mizernych dzieci i kobiet niezwykle brudnych . +„ Oto miniatura kraju — myślał — w którym wszystko dąży do spodlenia i wytępienia rasy . Jedni giną z niedostatku , drudzy z rozpusty . Praca odejmuje sobie od ust , ażeby karmić niedołęgów ; miłosierdzie hoduje bezczelnych próżniaków , a ubóstwo nie mogące zdobyć się na sprzęty otacza się wiecznie głodnymi dziećmi , których największą zaletą jest wczesna śmierć . +Tu nie poradzi jednostka z inicjatywą , bo wszystko sprzysięgło się , ażeby ją spętać i zużyć w pustej walce — o nic . ” +Potem w wielkich konturach przyszła mu na myśl jego własna historia . Kiedy dzieckiem będąc łaknął wiedzy — oddano go do sklepu z restauracją . Kiedy zabijał się nocną pracą będąc subiektem — wszyscy szydzili z niego , zacząwszy od kuchcików , skończywszy na upijającej się w sklepie inteligencji . Kiedy nareszcie dostał się do uniwersytetu — prześladowano go porcjami , które niedawno podawał gościom . +Odetchnął dopiero na Syberii . Tam mógł pracować , tam zdobył uznanie i przyjaźń Czerskich , Czekanowskich , Dybowskich . Wrócił do kraju prawie uczonym , lecz gdy w tym kierunku szukał zajęcia , zakrzyczano go i odesłano do handlu … +„ To taki piękny kawałek chleba w tak ciężkich czasach ! ” +No i wrócił do handlu , a wtedy zawołano , że się sprzedał i żyje na łasce żony , z pracy Minclów . +Traf zdarzył , iż po kilku latach żona umarła zostawiając mu dość spory majątek . Pochowawszy ją , Wokulski odsunął się nieco od sklepu , a znowu zbliżył się do książek . I może z galanteryjnego kupca zostałby na dobre uczonym przyrodnikiem , gdyby znalazłszy się raz w teatrze nie zobaczył panny Izabeli . +Siedziała w loży z ojcem i panną Florentyną , ubrana w białą suknię . Nie patrzyła na scenę , która w tej chwili skupiała uwagę wszystkich , ale gdzieś przed siebie , nie wiadomo gdzie i na co . Może myślała o Apollinie ? … +Wokulski przypatrywał się jej cały czas . +Zrobiła na nim szczególne wrażenie . Zdawało mu się , że już kiedyś ją widział i że ją dobrze zna . Wpatrzył się lepiej w jej rozmarzone oczy i nie wiadomo skąd przypomniał sobie niezmierny spokój syberyjskich pustyń , gdzie bywa niekiedy tak cicho , że prawie słychać szelest duchów wracających ku zachodowi . Dopiero później przyszło mu na myśl , że on nigdzie i nigdy jej nie widział , ale — że jest tak coś — jakby na nią od dawna czekał . +„ Tyżeś to czy nie ty ? … ” — pytał się w duchu , nie mogąc od niej oczu oderwać . +Odtąd mało pamiętał o sklepie i o swoich książkach , lecz ciągle szukał okazji do widywania panny Izabeli w teatrze , na koncertach lub na odczytach . Uczuć swoich nie nazwałby miłością i w ogóle nie był pewny , czy dla oznaczenia ich istnieje w ludzkim języku odpowiedni wyraz . Czuł tylko , że stała się ona jakimś mistycznym punktem , w którym zbiegają się wszystkie jego wspomnienia , pragnienia i nadzieje , ogniskiem , bez którego życie nie miałoby stylu , a nawet sensu . Służba w sklepie kolonialnym , uniwersytet , Syberia , ożenienie się z wdową po Minclu , a w końcu mimowolne pójście do teatru , gdy wcale nie miał chęci — wszystko to były ścieżki i etapy , którymi los prowadził go do zobaczenia panny Izabeli . +Od tej pory czas miał dla niego dwie fazy . Kiedy patrzył na pannę Izabelę , czuł się absolutnie spokojnym i jakby większym ; nie widząc — myślał o niej i tęsknił . Niekiedy zdawało mu się , że w jego uczuciach tkwi jakaś omyłka i że panna Izabela nie jest żadnym środkiem jego duszy , ale zwykłą , a może nawet bardzo pospolitą panną na wydaniu . A wówczas przychodził mu do głowy dziwaczny projekt : +„ Zapoznam się z nią i wprost zapytam : czy ty jesteś tym , na co przez całe życie czekałem ? … Jeżeli nie jesteś , odejdę bez pretensji i żalu … ” +W chwilę później spostrzegał , że projekt ten zdradza umysłowe zboczenie . Kwestię więc : czym jest , a czym nie jest , odłożył na bok , a postanowił , bądź co bądź , zapoznać się z panną Izabelą . +Wtedy przekonał się , że między jego znajomymi nie ma człowieka , który mógłby go wprowadzić do domu Łęckich . Co gorsze : pan Łęcki i panna byli klientami jego sklepu , lecz taki stosunek , zamiast ułatwić , utrudniał raczej znajomość . +Stopniowo sformułował sobie warunki zapoznania się z panną Izabelą . Ażeby mógł nic więcej tylko szczerze rozmówić się z nią , należało : +Nie być kupcem albo być bardzo bogatym kupcem . +Być co najmniej szlachcicem i posiadać stosunki w sferach arystokratycznych . +Nade wszystko zaś mieć dużo pieniędzy . +Wylegitymowanie się ze szlachectwa nie było rzeczą trudną . +W maju roku zeszłego Wokulski wziął się do tej sprawy , którą jego wyjazd do Bułgarii o tyle przyspieszył , że już w grudniu miał dyplom , z majątkiem było znacznie trudniej ; w tym przecie dopomógł mu los . +W początkach wojny wschodniej przejeżdżał przez Warszawę bogaty moskiewski kupiec , Suzin , przyjaciel Wokulskiego jeszcze z Syberii . Odwiedził Wokulskiego i gwałtem zachęcał go do przyjęcia udziału w dostawach dla wojska . +— Zbierz pieniędzy , Stanisławie Piotrowiczu , ile się da — mówił — a uczciwe słowo , zrobisz okrągły milionik ! … +Następnie półgłosem wyłożył mu swoje plany . +Wokulski wysłuchał jego projektów . Do wykonania jednych nie chciał należeć , inne przyjął , lecz wahał się . Żal mu było opuścić miasto , w którym przynajmniej widywał pannę Izabelę . Ale gdy w czerwcu ona wyjechała do ciotki , a Suzin począł naglić go depeszami , Wokulski zdecydował się i podniósł całą gotówkę po żonie w ilości rs trzydzieści tysięcy , którą nieboszczka trzymała nietykalną w banku . +Na kilka dni przed wyjazdem zaszedł do znajomego lekarza Szumana , z którym pomimo obustronnej życzliwości widywali się nieczęsto . Lekarz , Żyd , stary kawaler , żółty , mały , z czarną brodą , miał reputację dziwaka . Posiadając majątek leczył darmo i o tyle tylko , o ile było mu to potrzebnym do studiów etnograficznych ; przyjaciołom zaś swoim raz na zawsze dał jedną receptę : +„ Używaj wszystkich środków , od najmniejszej dozy oleju do największej dozy strychniny , a coś ci z tego pomoże , nawet na — nosaciznę . ” +Gdy Wokulski zadzwonił do mieszkania lekarza , ten właśnie był zajęty gatunkowaniem włosów rozmaitych osobników rasy słowiańskiej , germańskiej i semickiej i przy pomocy mikroskopu mierzył dłuższe i krótsze średnice ich przekrojów . +— A , jesteś ? … — rzekł do Wokulskiego odwracając głowę . — Nałóż sobie fajkę , jeżeli chcesz , i kładź się na kanapie , jeżeli się zmieścisz . +Gość zapalił fajkę i położył się , jak mu kazano , doktór robił swoje . Przez pewien czas obaj milczeli , wreszcie odezwał się Wokulski : +— Powiedz mi : czy medycyna zna taki stan umysłu , w którym człowiekowi wydaje się , że jego rozproszone dotychczas wiadomości i … uczucia złączyły się jakby w jeden organizm ? +— Owszem . Przy ciągłej pracy umysłowej i dobrym odżywianiu mogą wytworzyć się w mózgu nowe komórki albo — skojarzyć się między sobą dawne . No i wówczas z rozmaitych departamentów mózgu i z rozmaitych dziedzin wiedzy tworzy się jedna całość . +— A co znaczy taki stan umysłu , w którym człowiek obojętnieje dla śmierci , ale za to poczyna tęsknić do legend o życiu wiecznym ? … +— Obojętność dla śmierci — odpowiedział doktór — jest cechą umysłów dojrzałych , a pociąg do życia wiecznego — zapowiedzią nadchodzącej starości . +Znowu umilkli . Gość palił fajkę , gospodarz kręcił się nad mikroskopem . +— Czy myślisz — spytał Wokulski — że można … kochać kobietę w sposób idealny , nie pożądając jej ? +— Naturalnie . Jest to jedna z masek , w którą lubi przebierać się instynkt utrwalenia gatunku . +— Instynkt — gatunek — instynkt utrwalenia czegoś i — utrwalenie gatunku ! … — powtórzył Wokulski . — Trzy wyrazy , a cztery głupstwa . +— Zrób szóste — odpowiedział doktór nie odejmując oka od szkła — i ożeń się . +— Szóste ? … — rzekł Wokulski podnosząc się na kanapie . — A gdzież piąte ? +— Piąte już zrobiłeś : zakochałeś się . +— Ja ? … W moim wieku ? … +— Czterdzieści pięć lat — to epoka ostatniej miłości , najgorszej — odpowiedział doktór . +— Znawcy mówią , że pierwsza miłość jest najgorsza — szepnął Wokulski . +— Nieprawda . Po pierwszej czeka cię sto innych , ale po setnej pierwszej — już nic . Żeń się ; jedyny to ratunek na twoją chorobę . +— Dlaczegożeś ty się nie ożenił ? +— Bo mi narzeczona umarła — odpowiedział doktór pochyliwszy się na tył fotelu i patrząc w sufit . — Więc zrobiłem , com mógł : otrułem się chloroformem . Było to na prowincji . Ale Bóg zesłał dobrego kolegę , który wysadził drzwi i uratował mnie . Najpodlejszy rodzaj miłosierdzia ! … Ja zapłaciłem za drzwi zepsute , a kolega odziedziczył moją praktykę ogłosiwszy , żem wariat … +Znowu wrócił do włosów i mikroskopu . +— A jaki z tego sens moralny dla ostatniej miłości ? — spytał Wokulski . +— Ten , że samobójcom nie należy przeszkadzać — odpowiedział doktór . +Wokulski poleżał jeszcze z kwadrans , potem podniósł się , postawił w kącie fajkę i schyliwszy się nad doktorem ucałował go . +— Bywaj zdrów , Michale . +Doktór zerwał się od stołu . +— No ? … +— Wyjeżdżam do Bułgarii +— Po co ? +— Zostanę wojskowym dostawcą . Muszę zrobić duży majątek ! … — odparł Wokulski . +— Albo ? … +— Albo … nie wrócę . +Doktór popatrzył mu w oczy i mocno ścisnął go za rękę . +— Sit tibi terra levis — rzekł spokojnie . Odprowadził go do drzwi i znowu wziął się do swojej roboty . +Już Wokulski był na schodach , gdy doktór wybiegł za nim i zawołał wychylając się przez poręcz : +— Gdybyś jednak wrócił , nie zapomnij przywieźć mi włosów : bułgarskich , tureckich i tak dalej , od obu płci . Tylko pamiętaj : w oddzielnych pakietach z notatkami . Wiesz przecie , jak to robić … +… Wokulski ocknął się z tych dawnych wspomnień . +Nie ma doktora ani jego mieszkania i nawet ich od dziesięciu miesięcy nie widział . Tu jest błotnista ulica Radna , tam Browarna . Na górze spoza nagich drzew wyglądają żółte gmachy uniwersyteckie ; na dole parterowe domki , puste place i parkany , a niżej — Wisła . +Obok niego stał jakiś człowiek w wypłowiałej kapocie z rudawym zarostem . Zdjął czapkę i pocałował Wokulskiego w rękę . Wokulski przypatrzył mu się uważniej . +— Wysocki ? … — rzekł . — Co ty tu robisz ? +— Tu mieszkamy , wielmożny panie , w tym domu — odpowiedział człowiek wskazując na niską lepiankę . +— Dlaczego nie przyjeżdżasz po transporta ? — pytał Wokulski . +— Czym przyjadę , panie , kiedy jeszcze na Nowy Rok koń mi padł . +— Cóż robisz ? +— A ot tak — razem nic . Zimowaliśmy u brata , co jest dróżnikiem na Wiedeńskiej Kolei . Ale i jemu bieda , bo go ze Skierniewic przenieśli pod Częstochowę . W Skierniewicach ma trzy morgi i żył jak bogacz , a dzisiaj i on kiepski , i grunt wynędznieje bez dozoru . +— No , a z wami co teraz ? +— Kobieta niby trochę pierze , ale takim , co nie bardzo mają czym płacić , a ja — ot tak … Marniejemy , panie … nie pierwsi i nie ostatni . Jeszcze póki wielkiego postu , to człowiek krzepi się mówiący : dzisiaj pościsz za dusze zmarłe , jutro na pamiątkę , że Chrystus Pan nic nie jadł , pojutrze , na intencję , ażeby Bóg złe odmienił . Zaś po świętach nie będzie nawet sposobu i dzieciom wytłomaczyć , na jaką intencję nie jedzą … +Ale i wielmożny pan coś markotnie wygląda ? Taki już widać czas nastał , że wszyscy muszą zginąć — westchnął ubogi człowiek . +Wokulski zamyślił się . +— Komorne wasze zapłacone ? — spytał . +— Nawet nie ma , panie , co płacić , bo nas i tak wypędzą . +— A dlaczego nie przyszedłeś do sklepu , do pana Rzeckiego ? — spytał Wokulski . +— Nie śmiałem , panie . Koń odszedł , wóz u Żyda , kubrak na mnie jak na dziadzie … Z czymże było przyjść i jeszcze ludziom głowę zaprzątać ? … +Wokulski wydobył portmonetkę . +— Masz tu — rzekł — dziesięć rubli na święta . Jutro w południe przyjdziesz do sklepu i dostaniesz kartkę na Pragę . Tam u handlarza wybierzesz sobie konia , a po świętach przyjeżdżaj do roboty . U mnie zarobisz ze trzy ruble na dzień , więc dług spłacisz łatwo . Zresztą dasz sobie radę . +Ubogi człowiek dotknąwszy pieniędzy zaczął się trząść . +Uważnie słuchał Wokulskiego , a łzy spływały mu po wychudzonej twarzy . +— Czy panu powiedział kto — zapytał po chwili — że z nami jest … ot tak ? … Bo już nam ktoś — dodał szeptem — przysyłał siostrę miłosierdzia , będzie z miesiąc . Mówiła , że muszę być ladaco , i dała nam kartkę na pud węgla z Żelaznej ulicy . Czy może pan tak sam z siebie ? … +— Idź do domu , a jutro bądź w sklepie — odparł Wokulski . +— Idę , panie — odpowiedział człowiek kłaniając się do ziemi . +Odszedł , lecz przystawał na drodze ; widocznie rozmyślał nad niespodziewanym szczęściem . +W tej chwili Wokulskiego tknęło szczególne przeczucie . +— Wysocki ! … — zawołał . — A twemu bratu jak na imię ? +— Kasper — odpowiedział człowiek wracając pędem . +— Przy jakiej mieszka stacji ? +— Przy Częstochowie , panie . +— Idź do domu . Może Kaspra przeniosą do Skierniewic . +Ale ten zamiast iść , zbliżył się . +— Przepraszam , wielmożny panie — rzekł nieśmiało — ale jak mnie kto zaczepi : skąd mam tyle pieniędzy ? … +— Powiedz , że na rachunek wziąłeś ode mnie . +— Rozumiem , panie … Bóg … niech Bóg … +Ale Wokulski już nie słuchał ; szedł w stronę Wisły myśląc : +„ Jakże oni szczęśliwi , ci wszyscy , w których tylko głód wywołuje apatię , a jedynym cierpieniem jest zimno . I jak łatwo ich uszczęśliwić ! … Nawet moim skromnym majątkiem mógłbym wydźwignąć parę tysięcy rodzin . Nieprawdopodobne , a przecież — tak jest . ” +Wokulski doszedł do brzegu Wisły i zdumiał się . Na kilkumorgowej przestrzeni wznosił się tu pagórek najobrzydliwszych śmieci , cuchnących , nieomal ruszających się pod słońcem , a o kilkadziesiąt kroków dalej leżały zbiorniki wody , którą piła Warszawa . +„ O , tutaj — myślał — jest ognisko wszelkiej zarazy . Co człowiek dziś wyrzuci ze swego mieszkania , jutro wypije ; później przenosi się na Powązki i z drugiej znowu strony miasta razi bliźnich pozostałych przy życiu . +Bulwar tutaj , kanały i woda źródlana na górze i — można by ocalić rokrocznie kilka tysięcy ludzi od śmierci , a kilkadziesiąt tysięcy od chorób … Niewielka praca , a zysk nieobliczony ; natura umie wynagradzać . ” +Na stoku i w szczelinach obmierzłego wzgórza spostrzegł niby postacie ludzkie . Było tu kilku drzemiących na słońcu pijaków czy złodziei , dwie śmieciarki i jedna kochająca się para , złożona z trędowatej kobiety i suchotniczego mężczyzny , który nie miał nosa . Zdawało się , że to nie ludzie , ale widma ukrytych tutaj chorób , które odziały się w wykopane w tym miejscu szmaty . Wszystkie te indywidua zwietrzyły obcego człowieka ; nawet śpiący podnieśli głowy i z wyrazem zdziczałych psów przypatrywali się gościowi . +Wokulski uśmiechnął się . +„ Gdybym tu przyszedł w nocy , na pewno wyleczyliby mnie z melancholii . Jutro już spoczywałbym pod tymi śmieciami , które — wreszcie — są tak wygodnym grobem jak każdy inny . Na górze zrobiłby się wrzask , ścigano by i wyklinano tych poczciwców , a oni — może wyświadczyliby mi łaskę . +O , bo nie znają , w snach mogilnych +Drzemiący , ciężkich trosk żywota , +I duch się ich już nie szamota +W pragnieniach — tęsknych a bezsilnych .. +Ależ ja zaczynam być naprawdę sentymentalny ? … muszę mieć nerwy dobrze rozbite . Bulwar jednak nie wytępiłby takich oto Mohikanów ; przenieśliby się na Pragę albo za Pragę , uprawialiby w dalszym ciągu swoje rzemiosło , kochaliby się jak ta dwójeczka , ba , nawet mnożyliby się . Co za piękne , ojczyzno , będziesz miała potomstwo , urodzone i wychowane na tym śmietniku , z matki okrytej wysypką i beznosego ojca ! … +Moje dzieci byłyby inne ; po niej wzięłyby piękność , po mnie siłę … No , ale ich nie będzie . W tym kraju tylko choroba , nędza i zbrodnia znajdują weselne łożnice , nawet przytułki dla potomstwa . +Strach , co tu się stanie za kilka generacji … A przecie jest proste lekarstwo : praca obowiązkowa — słusznie wynagradzana . Ona jedna może wzmocnić lepsze indywidua , a bez krzyku wytępić złe i … mielibyśmy ludność dzielną , jak dziś mamy zagłodzoną lub chorą . ” +A potem , nie wiadomo z jakiej racji , pomyślał : +„ Cóż z tego , że trochę kokietuje ? … Kokieteria u kobiet jest jak barwa i zapach u kwiatów . Taka już ich natura , że każdemu chcą się podobać , nawet Mraczewskim … +Dla wszystkich kokieteria , a dla mnie : » zapłać temu panu ! … « Może ona myśli , że ja oszukałem ich na kupnie srebra ? … To byłoby kapitalne ! ” +Nad samym brzegiem Wisły leżał stos belek . Wokulski uczuł znużenie , siadł i patrzył . W spokojnej powierzchni wody odbijała się Saska Kępa , już zieleniejąca , i praskie domy z czerwonymi dachami ; na środku rzeki stała nieruchoma berlinka . Nie większym wydawał się ten okręt , który zeszłego lata widział Wokulski na Morzu Czarnym , unieruchomiony z powodu zepsucia się machin . +„ Leciał jak ptak i nagle utknął ; zabrakło w nim motoru . Spytałem się wówczas : a może i ja kiedyś stanę w biegu ? — no , i stanąłem . Jakież to pospolite sprężyny wywołują ruch w świecie : trochę węgla ożywia okręt , trochę serca — człowieka … ” +W tej chwili żółtawy , za wczesny motyl przeleciał mu nad głową w stronę miasta . +„ Ciekawym , skąd on się wziął ? — myślał Wokulski . — Natura miewa kaprysy i — analogie — dodał . — Motyle istnieją także w rodzaju ludzkim : piękna barwa , latanie nad powierzchnią życia , karmienie się słodyczami , bez których giną — oto ich zajęcie . A ty , robaku , nurtuj ziemię i przerabiaj ją na grunt zdolny do siewu . Oni bawią się , ty pracuj ; dla nich istnieje wolna przestrzeń i światło , a ty ciesz się jednym tylko przywilejem : zrastania się , jeżeli cię rozdepcze ktoś nieuważny . +I tobież to wzdychać do motyla , głupi ? … I dziwić się , że ma wstręt do ciebie ? … Jakiż łącznik może istnieć między mną i nią ? … +No , gąsienica jest także podobna do robaka , póki nie zostanie motylem . Ach więc to ty masz zostać motylem , kupcze galanteryjny ? Dlaczegóż by nie ? Ciągłe doskonalenie się jest prawem świata , a ileż to kupieckich rodów w Anglii zostało lordowskimi mościami ? +W Anglii ! … Tam jeszcze istnieje epoka twórcza w społeczeństwie ; tam wszystko doskonali się i wstępuje na wyższe szczeble . Owszem , tam nawet ci wyżsi przyciągają do siebie nowe siły . Lecz u nas wyższa warstwa zakrzepła jak woda na mrozie i nie tylko wytworzyła osobny gatunek , który nie łączy się z resztą , ma do niej wstręt fizyczny , ale jeszcze własną martwotą krępuje wszelki ruch z dołu . Co się tu łudzić : ona i ja to dwa różne gatunki istot , naprawdę jak motyl i robak . Mam dla jej skrzydeł opuszczać swoją norę i innych robaków ? … To są moi — ci , którzy leżą tam na śmietniku , i może dlatego są nędzni , a będą jeszcze nędzniejsi , że ja chcę wydawać po trzydzieści tysięcy rubli rocznie na zabawę w motyla . Głupi handlarzu , podły człowieku ! … +Trzydzieści tysięcy rubli znaczą tyle , co sześćdziesiąt drobnych warsztatów albo sklepików , z których żyją całe rodziny . I to ja mam byt ich zniszczyć , wyssać z nich ludzkie dusze i wypędzić na ten śmietnik ? … +No dobrze , ale gdyby nie ona , czy miałbym dziś majątek ? … Kto wie , co się stanie ze mną i z tymi pieniędzmi bez niej ? Może właśnie dopiero przy niej nabiorą one twórczych własności ; może choć kilkanaście rodzin z nich skorzysta ? … ” +Wokulski odwrócił się i nagle zobaczył na ziemi swój własny cień . Potem przypomniał sobie , że ten cień chodzi przed nim , za nim albo obok niego zawsze i wszędzie , jak myśl o tamtej kobiecie chodziła za nim wszędzie i zawsze , na jawie i we śnie , mieszając się do wszystkich jego celów , planów i czynów . +„ Nie mogę wyrzec się jej ” — szepnął rozkładając ręce , jakby tłomaczył się komuś . +Wstał z belek i wrócił do miasta . +Idąc przez ulicę Oboźną , przypomniał sobie furmana Wysockiego , któremu koń padł , i zdawało mu się , że widzi cały szereg wozów , przed którymi leżą padłe konie , cały szereg rozpaczających nad nimi furmanów , a przy każdym gromadę mizernych dzieci i żonę , która pierze bieliznę takim , co płacić nie mogą . +„ Koń ? … ” — szepnął Wokulski i czegoś serce mu się ścisnęło . +Raz w marcu przechodząc Aleją Jerozolimską zobaczył tłum ludzi , czarny wóz węglarski stojący w poprzek drogi pod bramą , a o parę kroków dalej wyprzężonego konia . +— Co się to stało ? +— Koń złamał nogę — odparł wesoło jeden z przechodniów , który miał fiołkowy szalik na szyi i trzymał ręce w kieszeniach . +Wokulski mimochodem spojrzał na delikwenta . Chudy koń z wytartymi bokami stał przywiązany do młodego drzewka unosząc w górę tylną nogę . Stał cicho , patrzył wywróconym okiem na Wokulskiego i gryzł z bólu gałązkę okrytą szronem . +„ Dlaczego dziś dopiero przypomniał mi się ten koń ? — myślał Wokulski — dlaczego ogarnia mnie taki żal ? ” +Szedł Oboźną pod górę , rozmarzony , i czuł , że w ciągu kilku godzin , które spędził w nadrzecznej dzielnicy , zaszła w nim jakaś zmiana . Dawniej — dziesięć lat temu , rok temu , wczoraj jeszcze , przechodząc ulicami nie spotykał na nich nic szczególnego . Snuli się ludzie , jeździły dorożki , sklepy otwierały gościnne objęcia dla przechodniów . Ale teraz przybył mu jakby nowy zmysł . Każdy obdarty człowiek wydawał mu się istotą wołającą o ratunek tym głośniej , że nic nie mówił , tylko rzucał trwożne spojrzenia jak ów koń ze złamaną nogą . Każda uboga kobieta wydawała mu się praczką , która wyżartymi od mydła rękami powstrzymuje rodzinę nad brzegiem nędzy i upadku . Każde mizerne dziecko wydawało mu się skazanym na śmierć przedwczesną albo na spędzanie dni i nocy w śmietniku przy ulicy Dobrej . +I nie tylko obchodzili go ludzie . Czuł zmęczenie koni ciągnących ciężkie wozy i ból ich karków tartych do krwi przez chomąto . Czuł obawę psa , który szczekał na ulicy zgubiwszy pana , i rozpacz chudej suki z obwisłymi wymionami , która na próżno biegała od rynsztoka do rynsztoka szukając strawy dla siebie i szczeniąt . Jeszcze , na domiar cierpień , bolały go drzewa obdarte z kory , bruki podobne do powybijanych zębów , wilgoć na ścianach , połamane sprzęty i podarta odzież . +Zdawało mu się , że każda taka rzecz jest chora albo zraniona , że skarży się : „ Patrz , jak cierpię … ” , i że tylko on słyszy i rozumie jej skargi . A ta szczególna zdolność odczuwania cudzego bólu urodziła się w nim dopiero dziś , przed godziną . +Rzecz dziwna ! przecie miał już ustaloną opinię hojnego filantropa . Członkowie Towarzystwa Dobroczynności we frakach składali mu podziękowania za ofiarę dla wiecznie łaknącej instytucji ; hrabina Karolowa we wszystkich salonach opowiadała o pieniądzach , które złożył na jej ochronę ; jego służba i subiekci sławili go za podwyższenie im pensji . Ale Wokulskiemu rzeczy te nie sprawiały żadnej przyjemności , tak jak on sam nie przywiązywał do nich żadnej wagi . Rzucał tysiące rubli do kas urzędowych dobroczyńców , ażeby kupić za to rozgłos nie pytając , co się zrobi z pieniędzmi . +I dopiero dziś , kiedy dziesięcioma rublami wydobył człowieka z niedoli , kiedy nikt nie mógł głosić przed światem o jego szlachetności , dopiero dziś poznał : co to jest ofiara . Dopiero dziś przed jego zdumionym okiem stanęła nowa , nie znana dotychczas część świata — nędza , której trzeba pomagać . +„ Tak , alboż ja dawniej nie widywałem nędzy ? … ” — szepnął Wokulski . +I przypomniał sobie całe szeregi ludzi obdartych , mizernych , a szukających pracy , chudych koni , głodnych psów , drzew z obdartą korą i połamanymi gałęźmi . Wszystko to przecie spotykał bez wrażenia . I dopiero gdy wielki ból osobisty zaorał mu i zbronował duszę , na tym gruncie użyźnionym krwią własną i skropionym niewidzialnymi dla świata łzami wyrosła osobliwa roślina : współczucie powszechne , ogarniające wszystko — ludzi , zwierzęta , nawet przedmioty , które nazywają martwymi . +„ Doktór powiedziałby , że utworzyła mi się nowa komórka w mózgu albo że połączyło się kilka dawnych ” — pomyślał . +„ Tak , ale co dalej ? … ” +Dotychczas bowiem miał tylko jeden cel : zbliżyć się do panny Izabeli . Dziś przybył mu drugi : wydobyć z niedostatku Wysockiego . +„ Mała rzecz ! … ” +„ Przenieść jego brata pod Skierniewice … ” — dodał jakiś głos . +„ Drobnostka . ” +Ale poza tymi dwoma ludźmi stanęło zaraz kilku innych , za nimi jeszcze kilku , potem olbrzymi tłum borykający się z wszelkiego rodzaju nędzą i wreszcie — cały ocean cierpień powszechnych , które wedle sił należało zmniejszać , a przynajmniej powściągnąć od dalszego rozlewu . +„ Przywidzenia … abstrakcyjne … zdenerwowanie ! ” — szepnął Wokulski . +To była jedna droga . Na końcu bowiem drugiej widział cel realny i jasno określony — pannę Izabelę . +„ Nie jestem Chrystusem , ażeby poświęcać się za całą ludzkość . ” +„ Więc na początek zapomnij o Wysockich ” — odparł głos wewnętrzny . +„ No , głupstwo ! Jakkolwiek jestem dziś rozkołysany , ależ nie mogę być śmieszny — myślał Wokulski . — Zrobię , co się da i komu można , lecz osobistego szczęścia nie wyrzeknę się , to darmo … ” +W tej chwili stanął przed drzwiami swego sklepu i wszedł tam . +W sklepie zastał Wokulski tylko jedną osobę . Była to dama wysoka , w czarnych szatach , nieokreślonego wieku . Przed nią leżał stos neseserek : drewnianych , skórzanych , pluszowych i metalowych , prostych i ozdobnych , najdroższych i najtańszych , a — wszyscy subiekci byli na służbie . Klein podawał coraz nowe neseserki , Mraczewski chwalił towar , a Lisiecki akompaniował mu ruchami ręki i brody . Tylko pan Ignacy wybiegł naprzeciw pryncypała . +— Z Paryża przyszedł transport — rzekł do Wokulskiego . — Myślę , że trzeba odebrać jutro . +— Jak chcesz . +— Z Moskwy obstalunki za dziesięć tysięcy rubli , na początek maja . +— Spodziewałem się . +— Z Radomia za dwieście rubli , ale furman upomina się na jutro . +Wokulski ruszył ramionami . +— Trzeba raz zerwać z tym kramarstwem — odezwał się po chwili . — Interes żaden , a wymagania ogromne . +— Zerwać z naszymi kupcami ? … — spytał zdziwiony Rzecki . +— Zerwać z Żydami — wtrącił półgłosem Lisiecki . — Bardzo dobrze robi szef wycofując się z tych parszywych stosunków . Nieraz aż wstyd wydawać reszty , tak pieniądze zalatują cebulą . +Wokulski nic nie odpowiedział . Usiadł do swej księgi i udawał , że rachuje , ale naprawdę nie robił nic , nie miał siły . Przypomniał sobie tylko swoje niedawne marzenia o uszczęśliwieniu ludzkości i osądził , że musi być mocno zdenerwowany . +„ Rozigrał się we mnie sentymentalizm i fantazja — myślał . — Zły to znak . Mogę ośmieszyć się , zrujnować … ” +I machinalnie przypatrywał się niezwykłej fizjognomii damy , która wybierała neseserki . Była ubrana skromnie , miała gładko uczesane włosy . Na jej twarzy białej i razem żółtej malował się głęboki smutek ; spoza ust przyciętych wyglądała złość , a ze spuszczonych oczu błyskał czasami gniew , niekiedy pokora . +Mówiła głosem cichym i łagodnym , a targowała się jak stu skąpców . To było za drogie , tamto za tanie ; tu plusz stracił barwę , tam zaraz odlezie skórka , a ówdzie ukazuje się rdza na okuciach . Lisiecki już cofnął się od niej rozgniewany , Klejn odpoczywał , a tylko Mraczewski rozmawiał z nią jak z osobą znajomą . +W tej chwili otworzyły się drzwi sklepu i ukazał się w nich — jeszcze oryginalniejszy jegomość . Lisiecki powiedział o nim , że jest podobny do suchotnika , któremu w trumnie zaczęły odrastać wąsy i faworyty . Wokulski zauważył , że gość ma gapiowato otwarte usta , a za ciemnymi binoklami nosi duże oczy , z których przeglądało jeszcze większe roztargnienie . +Gość wszedł kończąc rozmowę z kimś na ulicy , lecz wnet cofnął się , aby swego towarzysza pożegnać . Potem znowu wszedł i znowu cofnął się zadzierając do góry głowę , jakby czytał szyld . Nareszcie wszedł na dobre , ale drzwi za sobą nie zamknął . Wypadkowo spojrzał na damę i — spadły mu z nosa ciemne binokle . +— A … a … a ! … — zawołał . +Ale dama gwałtownie odwróciła się od niego do neseserek i upadła na krzesło . +Do przybysza wybiegł Mraczewski i uśmiechając się dwuznacznie , zapytał : +— Pan baron rozkaże ? … +— Spinki , uważa pan , spinki zwyczajne , złote albo stalowe … Tylko , rozumie pan , muszą być w kształcie czapki dżokejskiej i — z biczem … +Mraczewski otworzył gablotkę ze spinkami . +— Wody … — odezwała się dama słabym głosem . +Rzecki nalał jej wody z karafki i podał z oznakami współczucia . +— Pani dobrodziejce słabo ? … Może by doktora … +— Już mi lepiej — odparła . +Baron oglądał spinki , ostentacyjnie odwracając się tyłem do damy . +— A może , czy nie sądzi pan , byłyby lepsze spinki w formie podków ? — pytał Mraczewskiego . +— Myślę , że panu baronowi potrzebne są i te , i te . Sportsmeni noszą tylko oznaki sportsmeńskie , ale lubią odmianę . +— Powiedz mi pan — odezwała się nagle dama do Klejna — na co podkowy ludziom , którzy nie mają za co utrzymywać koni ? … +— Otóż , proszę pana — mówił baron — wybrać mi jeszcze parę drobiazgów w formie podkowy … +— Może by popielniczkę ? — zapytał Mraczewski . +— Dobrze , popielniczkę — odparł baron . +— Może gustowny kałamarz z siodłem , dżokejką , szpicrutą ? +— Proszę o gustowny kałamarz z siodłem i dżokejką … +— Powiedz mi pan — mówiła dama do Klejna podniesionym głosem — czy wam nie wstyd zwozić tak kosztowne drobiazgi , kiedy kraj jest zrujnowany ? … Czy nie wstyd kupować konie wyścigowe … +— Drogi panie — zawołał nie mniej głośno baron do Mraczewskiego — zapakuj wszystkie te garnitury , popielniczkę , kałamarz i odeszlij mi do domu . Macie prześliczny wybór towarów … Serdecznie dziękuję … Adieu ! … +I wybiegł ze sklepu wracając się parę razy i spoglądając na szyld nad drzwiami . +Po odejściu oryginalnego barona w sklepie zapanowało milczenie . Rzecki patrzył na drzwi , Klejn na Rzeckiego , a Lisiecki na Mraczewskiego , który znajdując się z tyłu damy krzywił się w sposób bardzo dwuznaczny . +Dama z wolna podniosła się z krzesła i zbliżyła się do kantorka , za którym siedział Wokulski . +— Czy mogę spytać — rzekła drżącym głosem — ile panu winien jest ten pan , który dopiero co wyszedł ? … +— Rachunki tego pana ze mną , szanowna pani , gdyby je miał , należą tylko do niego i do mnie — odpowiedział Wokulski kłaniając się . +— Panie — ciągnęła dalej rozdrażniona dama — jestem Krzeszowska , a ten pan jest moim mężem . Długi jego obchodzą mnie , ponieważ on zagarnął mój majątek , o który w tej chwili toczy się między nami proces … +— Daruje pani — przerwał Wokulski — ale stosunki między małżonkami do mnie nie należą . +— Ach , więc tak ? … Zapewne , że dla kupca jest to najwygodniej . Adieu . +I opuściła sklep trzaskając drzwiami . +W kilka minut po jej odejściu wbiegł do sklepu baron . Parę razy wyjrzał na ulicę , a następnie zbliżył się do Wokulskiego . +— Najmocniej przepraszam — rzekł usiłując utrzymać binokle na nosie — ale jako stały gość pański , ośmielę się w zaufaniu zapytać : co mówiła dama , która wyszła przed chwilą ? … Bardzo przepraszam za moją śmiałość , ale w zaufaniu … +— Nic nie mówiła , co by kwalifikowało się do powtórzenia — odparł Wokulski . +— Bo uważa pan , jest to , niestety ! moja żona … Pan wie , kto jestem … Baron Krzeszowski … Bardzo zacna kobieta , bardzo światła , ale skutkiem śmierci naszej córki trochę zdenerwowana i niekiedy … Pojmuje pan ? … Więc nic ? … +— Nic . +Baron ukłonił się i już we drzwiach skrzyżował spojrzenia z Mraczewskim , który mrugnął na niego . +— Więc tak ? … — rzekł baron , ostro patrząc na Wokulskiego . +I wybiegł na ulicę . Mraczewski skamieniał i oblał się rumieńcem powyżej włosów . Wokulski trochę pobladł , lecz spokojnie usiadł do rachunków . +— Cóż to za oryginalne diabły , panie Mraczewski ? — spytał Lisiecki . +— A to cała historia ! — odparł Mraczewski przypatrując się spod oka Wokulskiemu . — Jest to baron Krzeszowski , wielki dziwak , i jego żona , trochę narwana . Nawet skuzynowani ze mną , ale cóż ! … — westchnął spoglądając w lustro . — Ja nie mam pieniędzy , więc muszę być w handlu ; oni jeszcze mają , więc są moimi kundmanami … +— Mają bez pracy ! … — wtrącił Klejn . — Ładny porządek świata , co ? +— No , no … już mnie pan do swoich porządków nie nawracaj — odparł Mraczewski . — Otóż pan baron i pani baronowa od roku prowadzą ze sobą wojnę . On chce rozwodu , na co ona się nie zgadza ; ona chce przepędzić go od zarządu swoim majątkiem , na co on się nie zgadza . Ona nie pozwala mu trzymać koni , szczególniej jednego wyścigowca ; a on nie pozwala jej kupić kamienicy po Łęckich , w której pani Krzeszowska mieszka i gdzie straciła córkę . Oryginały ! … Bawią ludzi wymyślając jedno na drugie … +Opowiadał lekkim tonem i kręcił się po sklepie z miną panicza , który przyszedł tu na chwilkę , ale zaraz wyjdzie . Wokulski mienił się siedząc na fotelu ; już nie mógł znieść głosu Mraczewskiego . +„ Kuzyn Krzeszowskich … — myślał . — Dostanie bilet miłosny od panny Izabeli … A , infamis ! … ” +I przemógłszy się wrócił do swej księgi . Do sklepu znowu poczęli wchodzić goście , wybierać towary , targować się , płacić . Ale Wokulski widział tylko ich cienie , pogrążony w pracy . A im dłuższe sumował kolumny , im większe wypadały mu sumy , tym bardziej czuł , że w sercu kipi mu jakiś gniew bezimienny . O co ? … na kogo ? … mniejsza . Dosyć , że ktoś za to zapłaci , pierwszy z brzegu . +Około siódmej sklep już stanowczo wyludnił się , subiekci rozmawiali , Wokulski wciąż rachował . Wtem znowu usłyszał nieznośny głos Mraczewskiego , który mówił aroganckim tonem : +— Co mi pan , panie Klejn , będzie zawracał głowę ! … Wszyscy socjaliści są złodzieje , bo chcieliby dzielić się cudzym , i — szubrawcy , bo mają na dwu jedną parę butów i nie wierzą w chustki do nosa . +— Nie mówiłbyś pan tak — odparł smutnie Klejn — gdybyś przeczytał choć z parę broszurek , nawet niedużych . +— Błazeństwo … — przerwał Mraczewski włożywszy ręce w kieszenie . — Będę czytał broszury , które chcą zniszczyć rodzinę , wiarę i własność ! … No , takich głupich nie znajdziesz pan w Warszawie . +Wokulski zamknął księgę i włożył ją do kantorka . W tej chwili znowu weszły do sklepu trzy panie żądając rękawiczek . +Targ z nimi przeciągnął się z kwadrans . Wokulski siedział na fotelu i patrzył w okno ; gdy zaś damy wyszły , odezwał się tonem bardzo spokojnym : +— Panie Mraczewski . +— Co pan każe ? … — spytał piękny młodzieniec biegnąc do kantorka krokiem kontredansowym . +— Od jutra niech pan postara się o inne miejsce — rzekł krótko Wokulski . +Mraczewski osłupiał . +— Dlaczego , panie szefie ? … Dlaczego ? … +— Dlatego , że u mnie już pan nie ma miejsca . +— Jakiż powód ? … Przecie chyba nic złego nie zrobiłem ? Gdzież pójdę , jeżeli pan tak nagle pozbawi mię posady ? … +— Świadectwo dostanie pan dobre — odparł Wokulski . — Pan Rzecki wypłaci panu pensję za następny kwartał , wreszcie — za pięć miesięcy … A powód jest ten , że ja i pan nie pasujemy do siebie … Zupełnie nie pasujemy . — Mój Ignacy , zrób z panem Mraczewskim rachunek do pierwszego października . +To powiedziawszy Wokulski wstał z fotelu i wyszedł na ulicę . +Dymisja Mraczewskiego zrobiła takie wrażenie , że subiekci nie przemówili między sobą ani słowa , a pan Rzecki kazał zamknąć sklep , chociaż nie było jeszcze ósmej . Pobiegł zaraz do mieszkania Wokulskiego , lecz go tam nie zastał . Przyszedł drugi raz o jedynastej w nocy , lecz w oknach było ciemno , i pan Ignacy wrócił do siebie zgnębiony . +Na drugi dzień , w Wielki Czwartek , Mraczewski już nie pokazał się w sklepie . Pozostali koledzy jego byli smutni i czasem naradzali się między sobą po cichu . +Około pierwszej przyszedł Wokulski . Lecz nim usiadł do kantorka , otworzyły się drzwi i zwykłym wahającym się krokiem wbiegł pan Krzeszowski zadając sobie wiele trudu nad osadzeniem binokli na nosie . +— Panie Wokulski — zawołał roztargniony gość , prawie ode drzwi . — W tej chwili dowiaduję się … Jestem Krzeszowski … Dowiaduję się , że ten biedny Mraczewski z mojej winy otrzymał dymisję . Ależ , panie Wokulski , ja wczoraj bynajmniej nie miałem pretensji do pana … Ja szanuję dyskrecję , jaką okazał pan w sprawie mojej i mojej żony … Ja wiem , że pan jej odpowiedział , jak przystało na dżentelmena … +— Panie baronie — odparł Wokulski — ja nie prosiłem pana o świadectwo przyzwoitości . Poza obrębem tego — co pan każe ? … +— Przyszedłem prosić o przebaczenie biednemu Mraczewskiemu , który nawet … +— Do pana Mraczewskiego nie mam żadnej pretensji , nawet tej , ażeby do mnie wracał . +Baron przygryzł wargi . Chwilę milczał , jakby odurzony szorstką odmową ; na koniec ukłonił się i cicho powiedziawszy : „ Przepraszam … ” , opuścił sklep . +Panowie Klejn i Lisiecki cofnęli się za szafy i po krótkiej naradzie wrócili do sklepu , od czasu do czasu rzucając na siebie smutne , lecz wymowne spojrzenia . +Około trzeciej po południu ukazała się pani Krzeszowska . Zdawało się , że jest bledsza , żółciejsza i jeszcze czarniej ubrana niż wczoraj . Lękliwie obejrzała się po sklepie , a spostrzegłszy Wokulskiego zbliżyła się do kantorka . +— Panie — rzekła cicho — dziś dowiedziałam się , że pewien młody człowiek , Mraczewski , z mojej winy stracił u pana miejsce . Jego nieszczęśliwa matka … +— Pan Mraczewski już nie jest u mnie i nie będzie — odparł Wokulski z ukłonem . — Czym więc mogę pani służyć ? … +Pani Krzeszowska miała widocznie ułożoną dłuższą mowę . Na nieszczęście , spojrzała Wokulskiemu w oczy i … z wyrazem : „ Przepraszam … ” , wyszła ze sklepu . +Panowie Klejn i Lisiecki — mrugnęli na siebie wymowniej niż dotychczas , lecz poprzestali na jednomyślnym wzruszeniu ramionami . +Dopiero około piątej po południu zbliżył się do Wokulskiego Rzecki . Oparł ręce na kantorku i rzekł półgłosem : +— Matka tego Mraczewskiego , Staśku , jest bardzo biedna kobieta … +— Zapłać mu pensję do końca roku — odparł Wokulski . +— Myślę … Stasiu , myślę , że nie można aż tak karać człowieka za to , że ma inne niż my przekonania polityczne … +— Polityczne ? … — powtórzył Wokulski takim tonem , że panu Ignacemu przeszedł mróz po kościach … +— Zresztą , powiem ci — ciągnął dalej pan Ignacy — szkoda takiego subiekta . Chłopak piękny , kobiety go pasjami lubią … +— Piękny ? — odparł Wokulski . — Więc niech pójdzie na utrzymanie , jeżeli taki piękny . +Pan Ignacy cofnął się . Panowie Lisiecki i Klejn już nawet nie spoglądali na siebie . +W godzinę później przyszedł do sklepu niejaki pan Zięba , którego Wokulski przedstawił jako nowego subiekta . +Pan Zięba miał około lat trzydziestu ; był może tak przystojny jak Mraczewski , ale wyglądał nierównie poważniej i taktowniej . Nim sklep zamknięto , już zaznajomił się , a nawet zdobył przyjaźń swoich kolegów . Pan Rzecki odkrył w nim zagorzałego bonapartystę ; pan Lisiecki wyznał , że on sam obok Zięby jest bardzo bladym antysemitą , a pan Klejn doszedł do wniosku , że Zięba musi być co najmniej biskupem socjalizmu . +Słowem , wszyscy byli kontenci , a pan Zięba spokojny . +IX . Kładki , na których spotykają się ludzie różnych światów +W Wielki Piątek z rana Wokulski przypomniał sobie , że dziś i jutro hrabina Karolowa i panna Izabela będą kwestowały przy grobach . +„ Trzeba tam pójść i coś dać — pomyślał i wyjął z kasy pięć złotych półimperiałów . — Chociaż — dodał po chwili — posłałem im już dywany , ptaszki śpiewające , pozytywkę , nawet fontannę ! … To chyba wystarczy na zbawienie jednej duszy . Nie pójdę . ” +Po południu jednak zrobił sobie uwagę , że może hrabina Karolowa liczy na niego . A w takim razie nie wypada cofać się lub złożyć tylko pięć półimperiałów . Wydobył więc z kasy jeszcze pięć i wszystkie zawinął w bibułkę . +„ Co prawda — mówił do siebie — będzie tam panna Izabela , a tej nie można ofiarować dziesięciu półimperiałów . ” +Więc rozwinął swój rulon , znowu dołożył dziesięć sztuk złota i jeszcze raz namyślał się : „ Iść czy nie iść ? … ” +„ Nie — powiedział — nie będę należał do tej jarmarcznej dobroczynności . ” +Rzucił rulon do kasy i w piątek nie poszedł na groby . +Ale w Wielką Sobotę sprawa przedstawiła mu się całkiem z nowego punktu . +„ Oszalałem ! — mówił . — Więc jeżeli nie pójdę do kościoła , gdzież ją spotkam ? … Jeżeli nie pieniędzmi , czym zwrócę na siebie jej uwagę ? … Tracę rozsądek … ” +Lecz jeszcze wahał się i dopiero około drugiej po południu , gdy Rzecki z powodu święta kazał już sklep zamykać , Wokulski wziął z kasy dwadzieścia pięć półimperiałów i poszedł w stronę kościoła . +Nie wszedł tam jednak od razu ; coś go zatrzymywało . Chciał zobaczyć pannę Izabelę , a jednocześnie lękał się tego i wstydził się swoich półimperiałów . +„ Rzucić stos złota ! … Jakie to imponujące w papierowych czasach i — jakie to dorobkiewiczowskie … No , ale co robić , jeżeli one właśnie na pieniądze czekają ? … Może nawet będzie za mało ? … ” +Chodził tam i na powrót po ulicy naprzeciw kościoła nie mogąc od niego oczu oderwać . +„ Już idę — myślał . — Zaraz … jeszcze chwilkę … Ach , co się ze mną stało ! … ” — dodał czując , że jego rozdarta dusza nawet na tak prosty czyn nie może zdobyć się bez wahań . +Teraz przypomniał sobie : jak on dawno nie był w kościele . +„ Kiedyż to ? … Na ślubie raz … Na pogrzebie żony drugi raz … ” +Lecz i w tym , i w tamtym wypadku nie wiedział dobrze , co się koło niego dzieje ; więc patrzył w tej chwili na kościół jak na rzecz zupełnie nową dla siebie . +„ Co to jest za ogromny gmach , który zamiast kominów ma wieże , w którym nikt nie mieszka , tylko śpią prochy dawno zmarłych ? … Na co ta strata miejsca i murów , komu dniem i nocą pali się światło , w jakim celu schodzą się tłumy ludzi ? … +Na targ idą po żywność , do sklepów po towary , do teatru po zabawę , ale po co tutaj ? … ” +Mimo woli porównywał drobny wzrost stojących pod kościołem pobożnych z olbrzymimi rozmiarami świętego budynku i przyszła mu myśl szczególna . Że jak kiedyś na ziemi pracowały potężne siły dźwigając z płaskiego lądu łańcuchy gór , tak kiedyś w ludzkości istniała inna niezmierna siła , która wydźwignęła tego rodzaju budowle . Patrząc na podobne gmachy można by sądzić , że w głębi naszej planety mieszkali olbrzymowie , którzy wydzierając się gdzieś w górę , podważali skorupę ziemską i zostawiali ślady tych ruchów w formie imponujących jaskiń . +„ Dokąd oni wydzierali się ? Do innego , podobno wyższego świata . A jeżeli morskie przypływy dowodzą , że księżyc nie jest złudnym blaskiem , tylko realną rzeczywistością , dlaczego te dziwne budynki nie miałyby stwierdzać rzeczywistości innego świata ? … Czyliż on słabiej pociąga za sobą dusze ludzkie aniżeli księżyc fale oceanu ? … +Wszedł do kościoła i zaraz na wstępie znowu uderzył go nowy widok . Kilka żebraczek i żebraków błagało o jałmużnę , którą Bóg zwróci litościwym w życiu przyszłym . Jedni z pobożnych całowali nogi Chrystusa umęczonego przez państwo rzymskie , inni w progu upadłszy na kolana wznosili do góry ręce i oczy , jakby zapatrzeni w nadziemską wizję . Kościół pogrążony był w ciemności , której nie mógł rozproszyć blask kilkunastu świec płonących w srebrnych kandelabrach . Tu i ówdzie na posadzce świątyni widać było niewyraźne cienie ludzi leżących krzyżem albo zgiętych ku ziemi , jakby kryli się ze swoją pobożnością pełną pokory . Patrząc na te ciała nieruchome można było myśleć , że na chwilę opuściły je dusze i uciekły do jakiegoś lepszego świata . +„ Rozumiem teraz — pomyślał Wokulski — dlaczego odwiedzanie kościołów umacnia wiarę . Tu wszystko urządzone jest tak , że przypomina wieczność . ” +Od pogrążonych w modlitwie cieniów wzrok jego pobiegł ku światłu . I zobaczył w różnych punktach świątyni stoły okryte dywanami , na nich tace pełne bankocetli , srebra i złota , a dokoła nich damy siedzące na wygodnych fotelach , odziane w jedwab , pióra i aksamity , otoczone wesołą młodzieżą . Najpobożniejsze pukały na przechodniów , wszystkie rozmawiały i bawiły się jak na raucie . +Zdawało się Wokulskiemu , że w tej chwili widzi przed sobą trzy światy . Jeden ( dawno już zeszedł z ziemi ) , który modlił się i dźwigał na chwałę Boga potężne gmachy . Drugi , ubogi i pokorny , który umiał modlić się , lecz wznosił tylko lepianki , i — trzeci , który dla siebie murował pałace , ale już zapomniał o modlitwie i z domów bożych zrobił miejsce schadzek ; jak niefrasobliwe ptaki , które budują gniazda i zawodzą pieśni na grobach poległych bohaterów . +„ A czymże ja jestem , zarówno obcy im wszystkim ? … ” +„ Może jesteś okiem żelaznego przetaka , w który rzucę ich wszystkich , aby oddzielić stęchłe plewy od ziarna ” — odpowiedział mu jakiś głos . +Wokulski obejrzał się . „ Przywidzenie chorej wyobraźni . ” Jednocześnie przy czwartym stole , w głębi kościoła , spostrzegł hrabinę Karolową i pannę Izabelę . Obie również siedziały nad tacą z pieniędzmi i trzymały w rękach książki , zapewne do nabożeństwa . Za krzesłem hrabiny stał służący w czarnej liberii . +Wokulski poszedł ku nim potrącając klęczących i omijając inne stoły , przy których pukano na niego zawzięcie . Zbliżył się do tacy i ukłoniwszy się hrabinie , położył swój rulon imperiałów . +„ Boże — pomyślał — jak ja głupio muszę wyglądać z tymi pieniędzmi . ” +Hrabina odłożyła książkę . +— Witam cię , panie Wokulski — rzekła . — Wiesz , myślałam , że już nie przyjdziesz , i powiem ci , że nawet było mi trochę przykro . +— Mówiłam cioci , że przyjdzie , i do tego z workiem złota — odezwała się po angielsku panna Izabela . +Hrabinie wystąpił na czoło rumieniec i gęsty pot . Zlękła się słów siostrzenicy przypuszczając , że Wokulski rozumie po angielsku . +— Proszę cię , panie Wokulski — rzekła prędko — siądź tu na chwilę , bo delegowany nas opuścił . Pozwolisz , że ułożę twoje imperiały na wierzchu , dla zawstydzenia tych panów , którzy wolą wydawać pieniądze na szampana … +— Ależ niech się ciocia uspokoi — wtrąciła panna Izabela znowu po angielsku . — On z pewnością nie rozumie … +Tym razem i Wokulski zarumienił się . +— Proszę cię , Belu — rzekła hrabina tonem uroczystym — pan Wokulski … który tak hojną ofiarę złożył na naszą ochronę … +— Słyszałam — odpowiedziała panna Izabela po polsku , na znak powitania przymykając powieki . +— Pani hrabina — rzekł trochę żartobliwie Wokulski — chce mnie pozbawić zasługi w życiu przyszłym , chwaląc postępki , które zresztą mogłem spełniać w widokach zysku . +— Domyślałam się tego — szepnęła panna Izabela po angielsku . +Hrabina o mało nie zemdlała czując , że Wokulski musi domyślać się znaczenia słów jej siostrzenicy , choćby nie znał żadnego języka . +— Możesz , panie Wokulski — rzekła z gorączkowym pośpiechem — możesz łatwo zdobyć sobie zasługę w życiu przyszłym , choćby … przebaczając urazy … +— Zawsze je przebaczam — odparł nieco zdziwiony . +— Pozwól sobie powiedzieć , że nie zawsze — ciągnęła hrabina . — Jestem stara kobieta i twoja przyjaciółka , panie Wokulski — dodała z naciskiem — więc zrobisz mi pewne ustępstwo … +— Czekam na rozkazy pani . +— Onegdaj dałeś dymisję jednemu z twoich … urzędników , niejakiemu Mraczewskiemu … +— Za cóż to ? … — nagle odezwała się panna Izabela . +— Nie wiem — rzekła hrabina . — Podobno chodziło o różnicę przekonań politycznych czy coś w tym guście … +— Więc ten młody człowiek ma przekonania ? … — zawołała panna Izabela . — To ciekawe ! … +Powiedziała to w sposób tak zabawny , że Wokulski poczuł , jak ustępuje mu z serca niechęć do Mraczewskiego . +— Nie o przekonania chodziło , pani hrabino — odezwał się — ale o nietaktowne uwagi o osobach , które odwiedzają nasz magazyn . +— Może te osoby same postępują nietaktownie — wtrąciła panna Izabela . +— Im wolno , one za to płacą — odpowiedział spokojnie Wokulski . — Nam nie . +Silny rumieniec wystąpił na twarz panny Izabeli . Wzięła książkę i zaczęła czytać . +— Ale swoją drogą dasz się ubłagać , panie Wokulski — rzekła hrabina . — Znam matkę tego chłopca , i wierz mi , że przykro patrzeć na jej rozpacz … +Wokulski zamyślił się . +— Dobrze — odpowiedział — dam mu posadę , ale w Moskwie . +— A jego biedna matka ? … — zapytała hrabina tonem proszącym . +— Więc podwyższę mu o dwieście … o trzysta rubli pensję — odparł . +W tej chwili zbliżyło się do stołu kilkoro dzieci , którym hrabina zaczęła rozdawać obrazki . Wokulski wstał z fotelu i aby nie przeszkadzać pobożnym zajęciom , przeszedł na stronę panny Izabeli . +Panna Izabela podniosła oczy od książki i dziwnym wzrokiem patrząc na Wokulskiego spytała : +— Pan nigdy nie cofa swoich postanowień ? +— Nie — odpowiedział . Ale w tej chwili spuścił oczy . +— A gdybym poprosiła za tym młodym człowiekiem ? … +Wokulski spojrzał na nią zdumiony . +— W takim razie odpowiedziałbym , że pan Mraczewski stracił miejsce , ponieważ niestosownie odzywał się o osobach , które zaszczyciły go trochę łaskawszym tonem w rozmowie … Jeżeli jednak pani każe … +Teraz panna Izabela spuściła oczy , zmieszana w wysokim stopniu . +— A … a ! … wszystko mi jedno w rezultacie , gdzie osiedli się ten młody człowiek . Niech jedzie i do Moskwy . +— Tam też pojedzie — odparł Wokulski . — Moje uszanowanie paniom — dodał kłaniając się . +Hrabina podała mu rękę . +— Dziękuję ci , panie Wokulski , za pamięć i proszę , ażebyś przyszedł do mnie na święcone . Bardzo cię proszę , panie Wokulski — dodała z naciskiem . +Nagle spostrzegłszy jakiś ruch na środku kościoła zwróciła się do służącego : +— Idźże , mój Ksawery , do pani prezesowej i proś , ażeby nam pozwoliła swego powozu . Powiedz , że nam koń zachorował . +— Na kiedy jaśnie pani rozkaże ? — spytał służący . +— Tak … za półtorej godziny . Prawda , Belu , że nie posiedzimy tu dłużej ? +Służący podszedł do stołu przy drzwiach . +— Więc do jutra , panie Wokulski — rzekła hrabina . — Spotkasz u mnie wielu znajomych . Będzie kilku panów z Towarzystwa Dobroczynności … +„ Aha ! … ” — pomyślał Wokulski żegnając hrabinę . Czuł dla niej w tej chwili taką wdzięczność , że na jej ochronę oddałby połowę majątku . +Panna Izabela z daleka kiwnęła mu głową i , znowu spojrzała w sposób , który wydał mu się bardzo niezwykłym . A gdy Wokulski zniknął w cieniach kościoła , rzekła do hrabiny : +— Cioteczka kokietuje tego pana . Ej ! ciociu , to zaczyna być podejrzane … +— Twój ojciec ma słuszność — odparła hrabina — ten człowiek może być użyteczny . Zresztą za granicą podobne stosunki należą do dobrego tonu . +— A jeżeli te stosunki przewrócą mu w głowie ? … — spytała panna Izabela . +— W takim razie dowiódłby , że ma słabą głowę — odpowiedziała krótko hrabina biorąc się do książki nabożnej . +Wokulski nie opuścił kościoła , ale w pobliżu drzwi skręcił w boczną nawę . Tuż przy grobie Chrystusa , naprzeciw stolika hrabiny , stał w kącie pusty konfesjonał . Wokulski wszedł do niego , przymknął drzwiczki i niewidzialny , przypatrywał się pannie Izabeli . +Trzymała w ręku książkę spoglądając od czasu do czasu na drzwi kościelne . Na twarzy jej malowało się zmęczenie i nudy . Czasami do stolika zbliżały się dzieci po obrazki ; panna Izabela niektórym podawała je sama z takim ruchem , jakby chciała powiedzieć : ach , kiedyż się to skończy ! … +„ I to wszystko robi się nie przez pobożność ani przez miłość do dzieci , ale dla rozgłosu i w celu wyjścia za mąż — pomyślał Wokulski . — No i ja także — dodał — niemało robię dla reklamy i ożenienia się . Świat ładnie urządzony ! Zamiast po prostu pytać się : kochasz mnie czy nie kochasz ? albo : chcesz mnie czy nie chcesz ? ja wyrzucam setki rubli , a ona kilka godzin nudzi się na wystawie i udaje pobożną . +A jeżeli odpowiedziałaby , że mnie nie kocha ? Wszystkie te ceremonie mają dobrą stronę : dają czas i możność zaznajomienia się . +Źle to jednak nie umieć po angielsku … Dziś wiedziałbym , co o mnie myśli : bo jestem pewny , że o mnie mówiła do swej ciotki . Trzeba nauczyć się … +Albo weźmy takie głupstwo jak powóz ? … Gdybym miał powóz , mógłbym ją teraz odesłać do domu z ciotką , i znowu zawiązałby się między nami jeden węzeł … Tak , powóz przyda mi się w każdym razie . Przysporzy z tysiąc rubli wydatków na rok , ale cóż zrobię ? Muszę być gotowym na wszystkich punktach . +Powóz … angielszczyzna … przeszło dwieście rubli na jedną kwestę ! … I to robię ja , który tym pogardzam … Właściwie jednak — na cóż będę wydawał pieniądze , jeżeli nie na zapewnienie sobie szczęścia ? Co mnie obchodzą jakieś teorie oszczędności , gdy czuję ból w sercu ? … ” +Dalszy bieg myśli przerwała mu smutna , brzęcząca melodia . Była to muzyka szkatułki grającej , po której nastąpił świegot sztucznych ptaków ; a gdy one milkły , rozlegał się cichy szelest fontanny , szept modlitw i westchnienia pobożnych . +W nawie , u konfesjonału , u drzwi kaplicy grobowej widać było zgięte postacie klęczących . Niektórzy czołgali się do krucyfiksu na podłodze i ucałowawszy go kładli na tacy drobne pieniądze wydobyte z chustki do nosa . +W głębi kaplicy , w powodzi światła , leżał biały Chrystus otoczony kwiatami . Zdawało się Wokulskiemu , że pod wpływem migotliwych płomyków twarz jego ożywia się przybierając wyraz groźby albo litości i łaski . Kiedy pozytywka wygrywała Łucję z Lamermooru albo kiedy ze środka kościoła doleciał stukot pieniędzy i francuskie wykrzykniki , oblicze Chrystusa ciemniało . Ale kiedy do krucyfiksu zbliżył się jaki biedak i opowiadał Ukrzyżowanemu swoje strapienia , Chrystus otwierał martwe usta i w szmerze fontanny powtarzał błogosławieństwa i obietnice … +„ Błogosławieni cisi … Błogosławieni smutni … ” +Do tacy podeszła młoda , uróżowana dziewczyna . Położyła srebrną czterdziestówkę , ale nie śmiała dotknąć krzyża . Klęczący obok z niechęcią patrzyli na jej aksamitny kaftanik i jaskrawy kapelusz . Ale gdy Chrystus szepnął : „ Kto z was jest bez grzechu , niech rzuci na nią kamieniem ” , padła na posadzkę i ucałowała jego nogi jak niegdyś Maria Magdalena . +„ Błogosławieni , którzy łakną sprawiedliwości … Błogosławieni , którzy płaczą … ” +Z głębokim wzruszeniem przypatrywał się Wokulski pogrążonemu w kościelnym mroku tłumowi , który z tak cierpliwą wiarą od osiemnastu wieków oczekuje spełnienia się boskich obietnic . +„ Kiedyż to będzie ! … ” — pomyślał . +„ Pośle Syn Człowieczy anioły swoje , a oni zbiorą wszystkie zgorszenia i tych , którzy nieprawość czynią , jako zbiera się kąkol i pali się go ogniem . ” +Machinalnie spojrzał na środek kościoła . Przy bliższym stoliku hrabina drzemała , a panna Izabela ziewała , przy dalszym trzy nie znane mu damy zaśmiewały się z opowiadań jakiegoś wykwintnego młodzieńca . +„ Inny świat … inny świat ! … — myślał Wokulski . — Co za fatalność popycha mnie w tamtą stronę ? ” +W tej chwili tuż obok konfesjonału stanęła , a potem uklękła osoba młoda , ubrana bardzo starannie , z małą dziewczynką . +Wokulski przypatrzył się jej i dostrzegł , że jest niezwykle piękna . Uderzył go nade wszystko wyraz jej twarzy , jakby do tego grobu przyszła nie z modlitwą , ale z zapytaniem i skargą . +Przeżegnała się , lecz zobaczywszy tacę wydobyła woreczek z pieniędzmi . +— Idź , Helusiu — rzekła półgłosem do dziecka — połóż to na tacy i pocałuj Pana Jezusa . +— Gdzie , proszę mamy , pocałować ? +— W rączkę i w nóżkę … +— I w buzię ? +— W buzię nie można . +— Ech , co tam ! … — Pobiegła do tacy i pochyliła się nad krzyżem . +— A widzi mama — zawołała powracając — pocałowałam i Pan Jezus nic nie powiedział . +— Niech Helusia będzie grzeczna — odparła matka . — Lepiej uklęknij i zmów paciorek . +— Jaki paciorek ? +— Trzy Ojcze nasz , trzy Zdrowaś … +— Taki duży paciorek ? … a ja taka malutka … +— No , to zmów jedno Zdrowaś … Tylko uklęknij … Patrz się tam … +— Już patrzę . Zdrowaś Maria , łaski pełna … Czy to , proszę mamy , ptaszki śpiewają ? +— Ptaszki sztuczne . Mów paciorek . +— Jakie to sztuczne ? +— Zmów pierwej paciorek . +— Kiedy nie pamiętam , gdzie skończyłam … +— Więc mów za mną : Zdrowaś Maria … +— Śmierci naszej . Amen — dokończyła dziewczynka . — A z czego robią się sztuczne ptaszki ? +— Heluniu , bądź cicho , bo nigdy cię nie pocałuję — szepnęła strapiona matka . — Masz tu książkę i oglądaj obrazki , jak Pan Jezus był męczony . +Dziewczynka usiadła z książką na stopniach konfesjonału i ucichła . +„ Co to za miła dziecina ! — myślał Wokulski . — Gdyby była moją , zdaje się , że odzyskałbym równowagę umysłu , którą dziś tracę z dnia na dzień . I matka prześliczna kobieta . Jakie włosy , profil , oczy … Prosi Boga , ażeby zmartwychwstało ich szczęście … Piękna i nieszczęśliwa ; musi być wdową . +Ot , gdybym ją był spotkał rok temu . +I jestże tu ład na świecie ? … O krok od siebie staje dwoje ludzi nieszczęśliwych ; jedno szuka miłości i rodziny , drugie może walczy z biedą i brakiem opieki . Każde znalazłoby w drugim to , czego potrzebuje , no — i nie zejdą się … Jedno przychodzi błagać Boga o miłosierdzie , drugie wyrzuca pieniądze dla stosunków . Kto wie , czy paręset rubli nie byłoby dla tej kobiety szczęściem ? Ale ona ich nie dostanie ; Bóg w tych czasach nie słucha modlitwy uciśnionych . +A gdyby jednak dowiedzieć się , kto ona jest ? … Może bym potrafił jej dopomóc . Dlaczego wzniosłe obietnice Chrystusa nie mają być spełnione , choćby przez takich jak ja niedowiarków , skoro pobożni zajmują się czym innym ? ” W tej chwili Wokulskiemu zrobiło się gorąco … Do stolika hrabiny zbliżył się elegancki młodzieniec i coś położył na tacy . Na jego widok panna Izabela zarumieniła się i oczy jej nabrały tego dziwnego wyrazu , który zawsze tak zastanawiał Wokulskiego . +Na wezwanie hrabiny elegant siadł na tym samym fotelu , który niedawno zajmował Wokulski , i zawiązała się żywa rozmowa . Wokulski nie słyszał jej treści , tylko czuł , że w mózgu wypala mu się obraz tego towarzystwa . Kosztowny dywan , srebrna taca zasypana na wierzchu garścią imperiałów , dwa świeczniki , dziesięć płomyków , hrabina odziana w grubą żałobę , młody człowiek zapatrzony w pannę Izabelę i ona — rozpromieniona . Nawet ten szczegół nie uszedł jego uwagi , że od blasku płomyków hrabinie świecą się policzki , młodemu człowiekowi koniec nosa , a pannie Izabeli oczy . +„ Czy oni kochają się ? — myślał . — Więc dlaczegóż by się nie pobrali ? … — Może on nie ma pieniędzy … Lecz w takim razie : co znaczą jej spojrzenia ? … Podobne rzucała dziś na mnie . Prawda , że panna na wydaniu musi mieć kilku albo i kilkunastu wielbicieli i wabić wszystkich , ażeby … sprzedać się najwięcej ofiarującemu ! ” +Przyszedł delegowany . Hrabina podniosła się z fotelu , to samo zrobiła panna Izabela i przystojny młodzieniec , i wszyscy troje z wielkim szelestem poszli ku drzwiom zatrzymując się przy innych stolikach . Każdy z asystującej tam młodzieży gorąco witał pannę Izabelę , a ona każdego obdarzała tymi samymi , zupełnie tymi samymi spojrzeniami , które Wokulskiemu zachwiały rozum . Wreszcie wszystko ucichło : hrabina i panna Izabela opuściły kościół . +Wokulski ocknął się i spojrzał bliżej siebie . Pięknej pani z dzieckiem już nie było . +„ Jaka szkoda ! ” — szepnął i uczuł lekkie ściśnięcie serca . +Natomiast obok krzyża leżącego na ziemi wciąż klęczała młoda dziewczyna w aksamitnym kaftaniku i jaskrawym kapeluszu . Gdy zwróciła oczy na oświetlony grób , jej także błysnęło coś na wyróżowanych policzkach . Jeszcze raz ucałowała nogi Chrystusowi , ciężko podniosła się i wyszła . +„ Błogosławieni , którzy płaczą … Niechże przynajmniej tobie zmarły Chrystus dotrzyma obietnicy ” — pomyślał Wokulski i wyszedł za nią . +W kruchcie spostrzegł , że dziewczyna rozdaje jałmużnę dziadom . I opanowała go okrutna boleść na myśl , że z dwu kobiet , z których jedna chce się sprzedać za majątek , a druga już się sprzedaje z nędzy , ta druga , okryta hańbą , wobec jakiegoś wyższego trybunału może byłaby lepszą i czystszą . +Na ulicy zrównał się z nią i zapytał : +— Dokąd idziesz ? +Na jej twarzy znać było ślady łez . Podniosła na Wokulskiego apatyczne wejrzenie i odparła : +— Mogę pójść z panem . +— Tak mówisz ? … Więc chodź . +Nie było jeszcze piątej , dzień duży ; kilku przechodniów obejrzało się za nimi . +„ Trzeba być kompletnym błaznem , ażeby robić coś podobnego — pomyślał Wokulski idąc w stronę sklepu . — Mniejsza o skandal , ale co , u diabła , za projekta snują mi się po łbie ? Apostolstwo ? … Szczyt głupoty . +Wreszcie — wszystko mi jedno ; jestem tylko wykonawcą cudzej woli . ” +Wszedł w bramę domu , w którym znajdował się sklep , i skręcił do pokoju Rzeckiego , a za nim dziewczyna . Pan Ignacy był u siebie i zobaczywszy szczególną parę , rozłożył ręce z podziwu . +— Czy możesz wyjść na kilka minut ? — zapytał go Wokulski . +Pan Ignacy nie odpowiedział nic . Wziął klucz od tylnych drzwi sklepu i opuścił pokój . +— Dwu ? — szepnęła dziewczyna wyjmując szpilkę z kapelusza . +— Za pozwoleniem — przerwał jej Wokulski . — Dopiero co byłaś w kościele , wszak prawda , moja pani ? +— Pan mnie widział ? +— Modliłaś się i płakałaś . Czy mogę wiedzieć , z jakiego powodu ? +Dziewczyna zdziwiła się i wzruszając ramionami odparła : +— Czy pan jest ksiądz , że się o to pyta ? +A przypatrzywszy się uważniej Wokulskiemu dodała : +— Eh ! także zawracanie głowy … Dowcipny ! +Zabierała się do odejścia , ale zatrzymał ją Wokulski . +— Poczekaj . Jest ktoś , który chciałby ci dopomóc , więc nie spiesz się i odpowiadaj szczerze … +Znowu przypatrzyła mu się . Nagle oczy jej zaśmiały się , a na twarz wystąpił rumieniec . +— Wiem — zawołała — pan pewnie od tego starego pana ! … On kilka razy obiecywał , że mnie weźmie … Czy on bardzo bogaty ? … Pewnie , że bardzo … Jeździ powozem i siada w pierwszych rzędach w teatrze . +— Posłuchaj mnie — przerwał — i odpowiadaj : czegoś płakała w kościele ? +— A bo , widzi pan … — zaczęła dziewczyna i opowiedziała tak cyniczną historię jakiegoś sporu z gospodynią , że słuchając jej Wokulski pobladł . +„ Oto zwierzę ! ” — szepnął . +— Poszłam na groby — mówiła dalej dziewczyna — myślałam , że się trochę rozerwę . Gdzie tam , com wspomniała o starej , to aż mi łzy pociekły ze złości . Zaczęłam prosić Pana Boga , ażeby albo starą choroba zatłukła , albo żebym ja od niej wyszła . I widać Bóg wysłuchał , kiedy ten pan chce mnie zabrać . +Wokulski siedział bez ruchu . Wreszcie zapytał : +— Ile masz lat ? +— Mówi się , że szesnaście , ale naprawdę mam dziewiętnaście . +— Chcesz stamtąd wyjść ? +— A — choćby do piekła . Już mi tak dokuczyli … Ale … +— Cóż ? +— Pewnie nic z tego nie będzie … Wyjdę dziś , to po świętach sprowadzą mnie i zapłacą jak wtedy w karnawale , com później tydzień leżała . +— Nie sprowadzą . +— Akurat ! Mam przecie dług … +— Duży ? +— Oho ! … z pięćdziesiąt rubli . Nie wiem nawet , skąd się wziął , bo za wszystko płacę podwójnie . Ale jest … U nas tak zawsze . A jeszcze jak usłyszą , że tamten pan ma pieniądze , to powiedzą , że ich okradłam , i narachują , ile im się podoba . +Wokulski czuł , że opuszcza go odwaga . +— Powiedz mi , czy ty zechcesz pracować ? +— A co będę miała do roboty ? +— Nauczysz się szyć . +— To na nic . Byłam przecie w szwalni . Ale z ośmiu rubli na miesiąc nikt nie wyżyje . Wreszcie — jestem tyle jeszcze warta , że mogę nikogo nie obszywać . +Wokulski podniósł głowę . +— Nie chcesz wyjść stamtąd ! +— Ale chcę ! +— Więc decyduj się natychmiast . Albo weźmiesz się do roboty , bo darmo nikt na świecie chleba nie jada … +— I to nieprawda — przerwała . — Ten stary pan nic przecie nie robi , a pieniądze ma . Nieraz też mówił , że mnie już o nic głowa nie zaboli … +— Nie pójdziesz do żadnego pana , tylko do magdalenek . Albo wracaj na miejsce . +— Magdalenki mnie nie wezmą . Trzeba zapłacić dług i mieć poręczenie … +— Wszystko będzie załatwione , jeżeli tam pójdziesz . +— Jakże ja do nich pójdę ? +— Dam ci list , który zaraz odniesiesz , i tam zostaniesz . Chcesz czy nie chcesz ? … +— Ha ! niech pan da list . Zobaczę , jak mi tam będzie . +Usiadła i oglądała się po pokoju . +Wokulski napisał list , opowiedział , gdzie ma iść , i w końcu dodał : +— Masz wóz i przewóz . Będziesz dobra i pracowita , będzie ci dobrze ; ale jeżeli nie skorzystasz z okazji , rób , co ci się podoba . Możesz iść . +Dziewczyna roześmiała się . +— To stara będzie się wściekać … To jej narobię … Cha … Cha ! … Ale … może pan tylko naciąga ? +— Idź — odpowiedział Wokulski wskazując drzwi . +Jeszcze raz przypatrzyła mu się z uwagą i wyszła wzruszając ramionami . +W chwilę po jej odejściu ukazał się pan Ignacy . +— Cóż to za znajomość ? — spytał kwaśno . +— Prawda ! … — rzekł zamyślony Wokulski . — Nie widziałem jeszcze podobnego bydlęcia , chociaż znam dużo bydląt . +— W samej Warszawie jest ich tysiące — odparł Rzecki . +— Wiem . Tępienie ich do niczego nie doprowadzi , bo ciągle się odradzają , więc wniosek , że prędzej czy później społeczeństwo musi się przebudować od fundamentów do szczytu . Albo zgnije . +— Aha ! … — szepnął Rzecki . — Domyślałem się tego . +Wokulski pożegnał go . Doświadczał takich uczuć , jak chory na gorączkę , którego oblano zimną wodą . +„ Nim jednak przebuduje się społeczność — myślał — widzę , że sfera mojej filantropii bardzo się uszczupli . Majątek mój nie wystarczyłby na uszlachetnianie instynktów nieludzkich . Wolę ziewające kwestarki niżeli modlące się i płaczące potwory . ” +Obraz panny Izabeli ukazał mu się otoczony jaśniejszym niż kiedykolwiek blaskiem . Krew biła mu do głowy i upokarzał się w duchu na myśl , że z podobnym stworzeniem mógł ją zestawić ! +„ Wolęż ja wyrzucać pieniądze na powozy i konie aniżeli na tego rodzaju — nieszczęścia ! … ” +W Wielką Niedzielę Wokulski najętym powozem zajechał przed mieszkanie hrabiny . Zastał już długi szereg ekwipażów bardzo rozmaitego dostojeństwa . Były tam eleganckie dorożki obsługujące złotą młodzież i dorożki zwyczajne , wzięte na godziny przez emerytów ; stare karety , stare konie , stara uprząż i służba w wytartej liberii , i nowe , prosto z Wiednia powoziki , przy których lokaje mieli kwiaty w butonierkach , a furmani opierali bat na biodrze , jak marszałkowską buławę . Nie brakło i fantastycznych kozaków , odzianych w spodnie tak szerokie , jakby tam właśnie ich panowie umieścili swoją ambicję . +Dostrzegł też mimochodem , że w gronie zebranych woźniców służba wielkich panów zachowywała się w sposób pełen godności , bankierscy chcieli rej wodzić , za co im wymyślano , a dorożkarze byli najrezolutniejsi . Furmani zaś powozów najętych trzymali się blisko siebie , gardzący resztą i przez nią pogardzani . +Gdy Wokulski wszedł do przysionka , siwy szwajcar w czerwonej wstędze ukłonił mu się głęboko i otworzył drzwi do kontramarkarni , gdzie dżentelmen w czarnym fraku zdjął z niego palto . Jednocześnie zaś zabiegł mu drogę Józef , lokaj hrabiny , który dobrze znał Wokulskiego ; przenosił bowiem z jego sklepu do kościoła pozytywkę i śpiewające ptaszki . +— Jaśnie pani czeka — rzekł Józef . +Wokulski sięgnął do kamizelki i dał mu pięć rubli czując , że poczyna sobie jak parweniusz . +„ Ach , jakiż ja jestem głupi ! — myślał . — Nie , nie jestem głupi . Jestem tylko dorobkiewicz , który w tym państwie musi opłacać się każdemu na każdym kroku . No , nawracanie jawnogrzesznic kosztuje więcej . ” +Szedł po marmurowych schodach ozdobionych kwiatami , a Józef przed nim . Na pierwszej kondygnacji miał kapelusz na głowie , na drugiej zdjął go nie wiedząc , czy robi stosownie , czy niestosownie . +„ W rezultacie mógłbym między nich wszystkich wejść w kapeluszu na głowie ” — rzekł do siebie . +Dostrzegł , że Józef mimo swego wieku , więcej niż średniego , biegł po schodach jak łania i na górze gdzieś się podział , a Wokulski został sam nie wiedząc dokąd udać się i komu się zameldować . Była to krótka chwila , lecz w Wokulskim gniew zakipiał . +„ Jakimi to oni formami obwarowali się , co ? — pomyślał . — A … gdybym to mógł wszystko zwalić ! … ” +I przywidziało mu się w ciągu kilkunastu sekund , że między nim a tym czcigodnym światem form wykwintnych musi się stoczyć walka , w której albo ten świat runie , albo — on zginie . +„ Więc dobrze , zginę … Ale zostawię po sobie pamiątkę ! … ” +„ Zostawisz przebaczenie i litość ” — szepnął mu jakiś głos . +„ Czyżem ja aż tak nikczemny ! ” +„ Nie , jesteś aż tak szlachetny . ” +Ocknął się — przy nim stał pan Tomasz Łęcki . +— Witam cię , panie Stanisławie — rzekł z właściwą mu majestatycznością . — Witam cię tym goręcej , że przybycie twoje do nas łączy się z bardzo miłym wypadkiem w rodzinie … +„ Czyżby zaręczyła się panna Izabela ? … ” — pomyślał Wokulski i pociemniało mu w oczach . +— Wyobraź pan sobie , że z okazji twego tu przybycia … Słyszysz , panie Stanisławie ? … Z okazji twojej wizyty u nas ja pogodziłem się z panią Joanną , z moją siostrą … Ale pan zbladłeś ? … Znajdziesz tu wielu znajomych … Nie wyobrażaj sobie , że arystokracja jest tak straszną … +Wokulski otrząsnął się . +— Panie Łęcki — odparł chłodno — w moim namiocie pod Plewną bywali więksi panowie . I byli dla mnie tyle łaskawi , że niełatwo wzruszę się widokiem nawet tak wielkich , jakich … nie znajdę w Warszawie . +— A … A ! … — szepnął pan Tomasz i ukłonił mu się . Wokulski zdumiał się . +„ Oto fagas ! — przemknęło mu przez głowę . — I ja … ja ! … miałbym z takimi ludźmi robić sobie ceremonie ? … ” +Pan Łęcki wziął go pod rękę i w sposób bardzo uroczysty wprowadził do pierwszego salonu , gdzie byli sami mężczyźni . +— Widzisz pan : hrabia … — zaczął pan Tomasz . +— Znam — odparł Wokulski , a w duchu dodał : — „ Winien mi ze trzysta rubli … ” +— Bankier … — objaśniał dalej pan Tomasz . Ale nim powiedział nazwisko , bankier sam zbliżył się do nich i przywitawszy Wokulskiego rzekł : +— Bój się pan Boga , z Paryża ogromnie ekscytują nas o te bulwary … Czy im pan odpowiedziałeś ? +— Pierwej chciałem porozumieć się z panem — odparł Wokulski . +— Więc zejdźmy się gdzie . Kiedy pan jesteś w domu ? +— Nie mam stałej godziny , wolę być u pana . +— To wstąp pan do mnie we środę na śniadanie i raz skończmy . +Pożegnali się . Pan Tomasz czulej przycisnął ramię Wokulskiego . +— Jenerał … — zaczął . +Jenerał ujrzawszy Wokulskiego podał mu rękę i przywitali się jak starzy znajomi . +Pan Tomasz stawał się coraz tkliwszym dla Wokulskiego i zaczynał dziwić się widząc , że kupiec galanteryjny zna najwybitniejsze osobistości w mieście , a nie zna tylko tych , którzy odznaczali się tytułem albo majątkiem , nic zresztą nie robiąc . +Przy wejściu do drugiego salonu , gdzie było kilka dam , zastąpiła im drogę hrabina Karolowa . Koło niej przesunął się służący Józef . +„ Rozstawili pikiety — pomyślał Wokulski — ażeby nie skompromitować dorobkiewicza . Grzecznie to z ich strony , ale … ” +— Jakże się cieszę , panie Wokulski — rzekła hrabina odbierając go panu Tomaszowi — jakże się cieszę , że spełniłeś moją prośbę … Jest tu właśnie osoba , która pragnie poznać się z panem . +W pierwszym salonie ukazanie się Wokulskiego zrobiło pewną sensację . +— Jenerale — mówił hrabia — hrabina zaczyna nam sprowadzać kupców galanteryjnych . Ten Wokulski … +— On taki kupiec jak ja i pan — odparł jenerał . +— Mój książę — mówił inny hrabia — skąd wziął się tu ten jakiś Wokulski ? +— Zaprosiła go gospodyni — odparł książę . +— Nie mam przesądu co do kupców — ciągnął dalej hrabia — ale ten Wokulski , który zajmował się dostawą w czasie wojny i zrobił na niej majątek … +— Tak … tak … — przerwał książę . — Ten rodzaj majątków bywa zwykle niepewny , ale za Wokulskiego ręczę . Hrabina mówiła ze mną , a ja zapytywałem oficerów , którzy byli na wojnie , między innymi mojego siostrzeńca . Otóż o Wokulskim było jedno zdanie , że dostawa , której się on dotknął , była uczciwa . Nawet żołnierze , ile razy dostali dobry chleb , mówili , że musiał być pieczony z mąki od Wokulskiego . Więcej hrabiemu powiem — ciągnął książę — że Wokulski , który swoją rzetelnością zwrócił na siebie uwagę osób najwyżej położonych , miewał bardzo ponętne propozycje . W styczniu tego oto roku dawano mu dwakroć sto tysięcy rubli tylko za firmę do pewnego przedsiębiorstwa i nie przyjął … +Hrabia uśmiechnął się i rzekł : +— Miałby więcej o dwakroć sto tysięcy rubli … +— Miałby , ale nie byłby dziś tutaj — odparł książę i kiwnąwszy głową hrabiemu odszedł . +— Stary wariat — szepnął hrabia , pogardliwie spoglądając za księciem . +W trzecim salonie , dokąd wszedł z hrabiną Wokulski , znajdował się bufet tudzież mnóstwo większych i mniejszych stolików , przy których dwójkami , trójkami , nawet czwórkami siedzieli zaproszeni . Kilku służących roznosiło potrawy i wina , a dyrygowała nimi panna Izabela , widocznie zastępując gospodynię . Miała na sobie bladoniebieską suknię i wielkie perły na szyi . Była tak piękna i tak majestatyczna w ruchach , że Wokulski patrząc na nią skamieniał . +„ Nawet marzyć o niej nie mogę ! … ” — pomyślał z rozpaczą . +Jednocześnie we framudze okna spostrzegł młodego człowieka , który był wczoraj na grobach , a dziś siedział sam przy małym stoliczku nie spuszczając oka z panny Izabeli . +„ Naturalnie , że ją kocha ! ” — myślał Wokulski i doznał takiego wrażenia , jakby owionął go chłód grobu . +„ Jestem zgubiony ” — dodał w duchu . +Wszystko to trwało kilka sekund . +— Czy widzisz pan tę staruszkę między biskupem i jenerałem ? — odezwała się hrabina . — Jest to prezesowa Zasławska , moja najlepsza przyjaciółka , która koniecznie chce pana poznać . Jest panem bardzo zajęta — ciągnęła hrabina z uśmiechem — jest bezdzietna i ma parę ładnych wnuczek . Zróbże pan dobry wybór ! … Tymczasem przypatrz się jej , a gdy ci panowie odejdą , przedstawię pana . A … książę … +— Witam pana — odezwał się książę do Wokulskiego . — Kuzynka pozwoli ? … +— Bardzo proszę — odparła hrabina . — Macie tu panowie wolny stolik … Ja opuszczę was na chwilę … +— Siądźmy , panie Wokulski — mówił książę . — Wybornie zdarzyło się , ponieważ mam do pana ważny interes . Wyobraź pan sobie , że pańskie projekta wywołały wielki popłoch między naszymi bawełnianymi fabrykantami … Wszak dobrze powiedziałem — bawełnianymi ? … Oni utrzymują , że pan chce zabić nasz przemysł … Czy istotnie konkurencja , którą pan stwarza , jest tak groźna ? … +— Mam wprawdzie — odparł Wokulski — u moskiewskich fabrykantów kredyt do wysokości trzech , nawet czterech milionów rubli , ale jeszcze nie wiem , czy pójdą ich wyroby . +— Straszna ! … straszna cyfra ! — szepnął książę . — Czy nie widzisz pan w niej istotnego niebezpieczeństwa dla naszych fabryk ? +— Ach , nie . Widzę tylko nieznaczne zmniejszenie ich kolosalnych dochodów , co zresztą mnie nie obchodzi . Ja mam obowiązek dbać tylko o własny zysk i o taniość dla nabywców ; nasz zaś towar będzie tańszy . +— Czy jednak rozważyłeś pan tę kwestię jako obywatel ? … — rzekł książę ściskając go za rękę . — My już tak niewiele mamy do stracenia … +— Mnie się zdaje , że jest to dość po obywatelsku dostarczyć konsumentom tańszego towaru i złamać monopol fabrykantów , którzy zresztą tyle mają z nami wspólnego , że wyzyskują naszych konsumentów i robotników . +— Tak pan sądzisz ? … Nie pomyślałem o tym . Mnie zresztą nie obchodzą fabrykanci , ale kraj , nasz kraj , biedny kraj … +— Czym można panom służyć ? — odezwała się nagle , zbliżywszy się do nich , panna Izabela . +Książę i Wokulski powstali . +— Jakże jesteś dziś piękna , kuzynko — rzekł książę ściskając ją za rękę . — Żałuję doprawdy , że nie jestem moim własnym synem … Chociaż — może to i lepiej ! Bo gdybyś mnie odrzuciła , co jest prawdopodobne , byłbym bardzo nieszczęśliwy … Ach , przepraszam ! … — spostrzegł się książę . — Pozwolisz , kuzynko , przedstawić sobie pana Wokulskiego . Dzielny człowiek , dzielny obywatel … to ci wystarczy , wszak prawda ? … +— Mam już przyjemność … — szepnęła panna Izabela odpowiadając na ukłon . +Wokulski spojrzał jej w oczy i dostrzegł takie przerażenie , taki smutek , że go znowu opanowała desperacja . +„ Po com ja tu wchodził ? … ” — pomyślał . +Spojrzał na framugę okna i znowu zobaczył młodego człowieka , który ciągle siedział sam nad nietkniętym talerzem zasłaniając oczy ręką . +„ Ach , po com ja tu przyszedł , nieszczęśliwy … ” — myślał Wokulski czując taki ból , jakby mu serce wyrywano kleszczami . +— Może pan choć wina pozwoli ? — pytała panna Izabela przypatrując mu się ze zdziwieniem . +— Co pani każe — odparł machinalnie . +— Musimy się lepiej poznać , panie Wokulski — mówił książę . — Musisz pan zbliżyć się do naszej sfery , w której , wierz mi , są rozumy i szlachetne serca , ale — brak inicjatywy … +— Jestem dorobkiewiczem , nie mam tytułu … — odparł Wokulski chcąc cośkolwiek odpowiedzieć . +— Przeciwnie , masz pan … jeden tytuł : pracę , drugi : uczciwość , trzeci : zdolności , czwarty : energię … Tych tytułów nam potrzeba do odrodzenia kraju , to nam daj , a przyjmiemy cię jak … brata … +Zbliżyła się hrabina . +— Pozwoli książę ? … — rzekła . — Panie Wokulski … +Podała mu rękę i poszli oboje do fotelu prezesowej . +— Oto jest , prezesowo , pan Stanisław Wokulski — odezwała się hrabina do staruszki ubranej w ciemną suknię i kosztowne koronki . +— Siądź , proszę cię — rzekła prezesowa wskazując mu krzesło obok . — Stanisław ci na imię , tak ? … A , z którychże to Wokulskich ? … +— Z tych … nie znanych nikomu — odparł — a najmniej chyba pani . +— A nie służyłże twój ojciec w wojsku ? +— Ojciec nie , tylko stryj . +— I gdzież to on służył , nie pamiętasz ? … Czy nie było mu na imię także Stanisław ? +— Tak , Stanisław . Był porucznikiem , a później kapitanem w siódmym pułku liniowym … +— W pierwszej brygadzie , drugiej dywizji — przerwała prezesowa . — Widzisz , moje dziecko , że nie jesteś mi tak nie znany … Żyjeż on jeszcze ? … +— Umarł przed pięcioma laty . +Prezesowej zaczęły drżeć ręce . Otworzyła mały flakonik i powąchała go . +— Umarł , powiadasz ? … Wieczny mu odpoczynek ! … Umarł … A nie zostałaż ci jaka po nim pamiątka ? +— Złoty krzyż … +— Tak , złoty krzyż … I nicże więcej ? +— Miniatura stryja z roku 1828 , malowana na kości słoniowej . +Prezesowa coraz częściej podnosiła flakonik ; ręce drżały jej coraz silniej . +— Miniatura … — powtórzyła . — A wieszże , kto ją malował ? … I nicże więcej nie zostało ? +— Była jeszcze paczka papierów i jakaś druga miniatura … +— Coże się z nimi dzieje ? … — nalegała coraz niespokojniej prezesowa . +— Te przedmioty stryj sam opieczętował na kilka dni przed śmiercią i kazał włożyć je do swojej trumny . +— A … a ! … — szepnęła staruszka i rzewnie się rozpłakała . +W sali zrobił się ruch . Przybiegła zatrwożona panna Izabela , potem hrabina , wzięły prezesową pod ręce i z wolna wyprowadziły do dalszych pokojów . W jednej chwili na Wokulskiego zwróciły się wszystkie oczy . Zaczęto z cicha szeptać . +Widząc , że wszyscy na niego patrzą i o nim mówią , Wokulski zmieszał się . Ażeby jednak pokazać obecnym , że ta osobliwa popularność nic go nie obchodzi , wypił jeden po drugim dwa kieliszki wina stojące na stoliku i wtedy spostrzegł , że jeden kieliszek , z winem węgierskim , należał do jenerała , a drugi , z czerwonym , do biskupa . +„ Ładnie się urządzam — rzekł do siebie . — Gotowi jeszcze powiedzieć , że zrobiłem afront staruszce , ażeby wypić wino jej sąsiadom … ” +Wstał z zamiarem wyjścia i zrobiło mu się gorąco na myśl o defiladzie przez dwa salony , w których czekają go rózgi spojrzeń i szeptów . Ale zabiegł mu drogę książę mówiąc : +— Pewnie rozmawialiście państwo z prezesową o bardzo dawnych czasach , kiedy aż do łez doszło . Prawda , że zgadłem ? … Wracając do tematu , który nam przerwano , czy nie sądzisz pan , że dobrze byłoby założyć w kraju polską fabrykę tanich tkanin ? … +Wokulski potrząsnął głową . +— Wątpię , ażeby się to udało — odparł . — Trudno myśleć o wielkich fabrykach tym , którzy nie mogą zdobyć się na małe ulepszenia w już istniejących … +— Mianowicie ? … +— Mówię o młynach — ciągnął Wokulski . — Za parę lat będziemy sprowadzali nawet mąkę , bo nasi młynarze nie chcą zastąpić kamieni — walcami . +— Pierwszy raz słyszę ? … Siądźmy tu — mówił książę ciągnąc go do obszernej framugi — i opowiedz pan , co to znaczy ? +W salonach tymczasem rozmawiano . +— Jakaś zagadkowa figura ten pan — mówiła po francusku dama w brylantach do damy w strusim piórze . — Pierwszy raz widziałam prezesową płaczącą . +— Naturalnie , historia miłosna — odpowiedziała dama z piórem . — W każdym razie zrobił ktoś złośliwego figla hrabinie i prezesowej wprowadzając tego jegomościa . +— Przypuszczasz pani , że … +— Jestem pewna — odparła wzruszając ramionami . — Niech pani wreszcie spojrzy na niego . Maniery bardzo złe , ale cóż to za fizjognomia , jaka duma ! … Szlachetnej rasy nie ukryje się nawet pod łachmanami . +— Zadziwiające ! … — mówiła dama w brylantach . — Bo i ten jego majątek , jakoby zrobiony w Bułgarii … +— Naturalnie . To zarazem tłomaczy , dlaczego prezesowa pomimo bogactw tak mało wydaje na siebie . +— I książę bardzo na niego łaskaw … +— Przez litość , czy nie za mało ? … Niech tylko pani spojrzy na nich obu … +— Sądziłabym , że nie ma ani śladu podobieństwa . +— Zapewne , ale … ta duma , pewność siebie … Z jaką oni swobodą rozmawiają … +Przy innym stoliku naradzali się trzej panowie . +— No , hrabina zrobiła zamach stanu — mówił brunet z grzywką . +— I udał się jej . Ten Wokulski trochę sztywny , ale ma w sobie coś — odpowiedział pan siwy . +— W każdym razie kupiec … +— Czymże kupiec gorszy od bankierów ? +— Kupiec galanteryjny , sprzedaje portmonetki — nalegał brunet . +— My czasami sprzedajemy herby … — wtrącił trzeci , szczupły staruszek z siwymi faworytami . +— Jeszcze zechce ożenić się tutaj … +— Tym lepiej dla panien . +— Ja bym mu sam oddał córkę . Człowiek , słyszę , porządny , bogaty , posagu nie strwoni … +Koło nich szybko przeszła hrabina . +— Panie Wokulski — rzekła wyciągając wachlarz w kierunku framugi . +Wokulski przybiegł do niej . Podała mu rękę i we dwoje opuścili salon . Osamotnionego księcia zaraz otoczyli mężczyźni ; niektórzy prosili go , ażeby zapoznał ich z Wokulskim . +— Warto , warto ! … — mówił zadowolony książę . — Takiego nie było jeszcze między nami . Gdybyśmy dawniej zbliżyli się do nich , nasz nieszczęśliwy kraj wyglądałby inaczej . +Usłyszała to mijająca ich właśnie panna Izabela i — pobladła . Przystąpił do niej młody człowiek z wczorajszej kwesty . +— Zmęczyła się pani ? — rzekł . +— Trochę — odpowiedziała ze smutnym uśmiechem . — Przychodzi mi do głowy dziwne pytanie — dodała po chwili — czy ja też potrafiłabym walczyć ? … +— Czy z sercem ? — zapytał . — Nie warto … +Panna Izabela wzruszyła ramionami . +— Ach , gdzież znowu z sercem . Myślę o prawdziwej walce z silnym nieprzyjacielem . +Ścisnęła go za rękę i opuściła salon . +Wokulski prowadzony przez hrabinę minął długi szereg pokojów . W jednym z nich , z dala od zaproszonych gości , rozlegały się śpiewy i dźwięki fortepianu . Gdy weszli tam , uderzył go szczególny widok . Jakiś młody człowiek grał na fortepianie ; z dwu bardzo przystojnych dam , stojących przy nim , jedna udawała skrzypce , druga klarnet ; przy tej zaś muzyce tańczyło kilka par , między którymi znajdował się tylko jeden mężczyzna . +— Oj ! wy zbytnicy ! — zgromiła ich hrabina . +Odpowiedzieli wybuchem śmiechu , nie przerywając zabawy . +Minęli i ten pokój i weszli na schody . +— Ot , widzisz — rzekła hrabina — to jest najwyższa arystokracja . Zamiast siedzieć w salonie , uciekli tutaj dokazywać . +„ Jaki oni mają rozum ! ” — pomyślał Wokulski . +I zdawało mu się , że między tymi ludźmi życie upływa prościej i weselej aniżeli między nadętym mieszczaństwem albo arystokratyzującą szlachtą . +Na górze , w pokoju odciętym od zgiełku i nieco przyćmionym , siedziała w fotelu prezesowa . +— Zostawiam was tu , moi państwo — rzekła hrabina . — Nagadajcie się , bo ja muszę wracać . +— Dziękuję ci , Joasiu — odpowiedziała prezesowa . — Siądźże , proszę cię — zwróciła się do Wokulskiego . +A gdy zostali sami , dodała : +— Nawet nie wiesz , ile obudziłeś we mnie wspomnień . +Teraz dopiero Wokulski spostrzegł , że między tą damą a jego stryjem musiał istnieć jakiś niezwykły stosunek . Opanowało go niespokojne zdumienie . +„ Dzięki Bogu — pomyślał — że jestem legalnym dzieckiem moich rodziców . ” +— Proszę cię — zaczęła prezesowa — mówisz , że stryj twój umarł . Gdzieże on , biedak , pochowany ? +— W Zasławiu , gdzie mieszkał od powrotu z emigracji . +Prezesowa znowu podniosła chustkę do oczu . +— Doprawdy ? … Ach , ja niewdzięczna ! … Byłżeś kiedy u niego ? … Nie mówiłże ci nic … Nie oprowadzał cię ? … Wszakże tam , na górze , są ruiny zamku , prawda ? Stojąż one jeszcze ? +— Tam właśnie , do zamku , stryj co dzień chodził na spacer i całe godziny przesiadywaliśmy z nim na dużym kamieniu … +— Patrzajże ? … Znam ten kamień ; siedzieliśmy wtedy oboje na nim i patrzyliśmy to na rzekę , to na obłoki , których bieg niepowrotny uczył nas , że tak ucieka szczęście . Czuję to dopiero dzisiaj . A studnia jestże w zamku i zawsze głęboka ? +— Bardzo głęboka . Tylko trafić do niej trudno , bo wejście zamaskowały gruzy . Dopiero stryj mi ją pokazał . +— Wieszże ty — mówiła prezesowa — że w chwili ostatniego z nim pożegnania myśleliśmy : czy by się do tej studni nie rzucić ? Nikt by nas tam nie odszukał i na wieki zostalibyśmy razem . Zwyczajnie — szalona młodość … +Otarła oczy i ciągnęła dalej : +— Bardzo … bardzo lubiłam go , a myślę , że i on mnie trochę … kiedy tak pamiętał wszystko . Ale on był ubożuchny oficer , a ja na nieszczęście bogata , i do tego jeszcze bliska krewna dwu jenerałów . No i rozdzielono nas … Może też byliśmy zanadto cnotliwi … Ale cicho ! … cicho … — dodała śmiejąc się i płacząc . — Takie rzeczy wolno mówić kobietom dopiero w siódmym krzyżyku . +Łkanie przerwało jej mowę . Powąchała swój flakonik , odpoczęła i zaczęła znowu : +— Bywają wielkie zbrodnie na świecie , ale chyba największą jest zabić miłość . Tyle lat upłynęło , prawie pół wieku ; wszystko przeszło : majątek , tytuły , młodość , szczęście … Sam tylko żal nie przeszedł i pozostał , mówię ci , taki świeży , jakby to było wczoraj . Ach , gdyby nie wiara , że jest inny świat , w którym podobno wynagrodzą tutejsze krzywdy , kto wie , czy nie przeklęłoby się i życia , i jego konwenansów … Ale ty mnie nie rozumiesz , bo wy dziś macie mocniejsze głowy , lecz zimniejsze aniżeli my serca . +Wokulski siedział ze spuszczonymi oczyma . Coś dławiło go , szarpało za piersi . Wpił sobie paznokcie w ręce i myślał , ażeby jak najprędzej stąd wyjść i już nie słuchać skarg , które odnawiały w nim najboleśniejsze rany . +— A maż on , biedaczysko , jaki nagrobek ? — spytała po chwili prezesowa . +Wokulski zarumienił się . Nigdy nie przychodziło mu do głowy , ażeby zmarli potrzebowali czegoś więcej nad grudę ziemi . +— Nie ma — ciągnęła prezesowa widząc jego zakłopotanie . — Nie tobie dziwię się , moje dziecko , żeś o nagrobku nie pamiętał , ale sobie wyrzucam , żem zapomniała o człowieku . +Zadumała się i nagle , położywszy na jego ramieniu swoją wychudłą i drżącą rękę , rzekła zniżonym głosem : +— Mam do ciebie prośbę … Powiedz , że ją spełnisz … +— Z pewnością — odparł Wokulski . +— Pozwól , ażebym ja mu postawiła nagrobek . Ale że sama jechać tam nie mogę , więc ty mnie wyręczysz . Weź stąd kamieniarza , niechaj rozłupie ten kamień , wiesz , ten , na którym siadywaliśmy na górze , pod zamkiem , i niech jedną połowę ustawią na jego grobie . Cokolwiek będzie kosztować , zapłacisz , a zwrócę ci razem z dozgonną wdzięcznością . Zrobiszże to ? +— Zrobię . +— To dobrze , dziękuję ci … Myślę , że mu przyjemniej będzie spoczywać pod kamieniem , który słyszał nasze rozmowy i patrzył na łzy . Ach , jak ciężko wspominać … A napis , wieszże jaki ? … — mówiła dalej . — Kiedyśmy się rozłączali , zostawił mi parę strofek z Mickiewicza . Pewnie czytałeś je kiedy . +Jak cień tym dłuższy , gdy padnie z daleka , +Tym szerzej koło żałobne roztoczy , +Tak pamięć o mnie : im dalej ucieka , +Tym grubszym kirem twą duszę zamroczy … +O , prawda to ! … I studnię , która miała nas połączyć , chciałabym upamiętnić w jakiś sposób … +Wokulski wstrząsnął się i patrzył gdzieś szeroko otwartymi oczyma . +— Co tobie ? — zapytała prezesowa . +— Nic — odparł z uśmiechem . — Śmierć zajrzała mi w oczy . +— Nie dziw się : krąży koło mnie starej , zatem muszą ją widzieć moi sąsiedzi . Więc zrobisz , o co cię proszę ? +— Tak . +— Bądźże u mnie po świętach i … często przychodź . Może się trochę ponudzisz , ale może i ja , niedołężna , przydam ci się na co . A teraz idź już na dół , idź … +Wokulski pocałował ją w rękę , ona go parę razy w głowę ; potem dotknęła dzwonka . Wszedł służący . +— Sprowadźże pana do sali — rzekła . +Wokulski był odurzony . Nie wiedział , którędy idzie , nie zdawał sobie sprawy z tego , o czym rozmawiali z prezesową . Czuł tylko , że znajduje się w jakimś odmęcie dużych komnat , starodawnych portretów , cichych stąpań , nieokreślonej woni . Otaczały go kosztowne meble , ludzie pełni delikatności , o jakiej nigdy nie marzył , a nad tym wszystkim , jak poemat , unosiły się wspomnienia starej arystokratki , przesiąknięte westchnieniami i łzami . +„ Cóż to za świat ? … Co to za świat ? … ” +A jednak jeszcze mu czegoś brakło . Chciał choć raz spojrzeć na pannę Izabelę . +„ No , w sali ją zobaczy … ” +Lokaj otworzył drzwi do sali . Znowu wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę i ucichły rozmowy jak szum odlatującego ptactwa . Nastała chwila ciszy , w której wszyscy patrzyli na Wokulskiego , a on nie widział nikogo , tylko rozgorączkowanym spojrzeniem szukał bladoniebieskiej sukni . +„ Tu jej nie ma ” — pomyślał . +— No , tylko patrzcie , jak on sobie nic z was nie robi ! … — szepnął śmiejąc się staruszek z siwymi faworytami . +„ Musi być w drugiej sali ” — mówił do siebie Wokulski . +Spostrzegł hrabinę i zbliżył się do niej . +— Cóż , skończyliście państwo konferencję ? — spytała hrabina . — Prawda , jaka to miła osoba , prezesowa ? … Ma pan w niej wielką przyjaciółkę , nie większą jednak aniżeli we mnie . Zaraz przedstawię pana … Pan Wokulski ! … — dodała zwracając się do damy w brylantach . +— A ja zaraz przystępuję do interesu — rzekła dama patrząc na niego z góry . — Nasze sierotki potrzebują kilku sztuk płótna … +Hrabina lekko zarumieniła się . +— Tylko kilku ? … — powtórzył Wokulski i spojrzał na brylanty wyniosłej damy , reprezentujące wartość kilkuset sztuk najcieńszego płótna . — Po świętach — dodał — będę miał honor na ręce pani hrabiny przysłać płótno … +Ukłonił się , jakby chciał odchodzić . +— Chcesz nas pan pożegnać ? — spytała trochę zmieszana hrabina . +— Ależ to impertynent ! — rzekła dama w brylantach do swej towarzyszki w strusim piórze . +— Żegnam panią hrabinę i dziękuję za zaszczyt , jaki mi pani raczyła wyrządzić ! … — mówił Wokulski całując gospodynię w rękę . +— Tylko do widzenia , panie Wokulski , wszak prawda ? … Dużo będziemy mieli interesów ze sobą . +I w drugim salonie nie było panny Izabeli . Wokulski uczuł niepokój . +„ Przecież muszę na nią spojrzeć … Kto wie , jak prędko spotkamy się w podobnych warunkach … ” +— A , jesteś pan — zawołał książę . — Już wiem , jaki ułożyliście spisek z panem Łęckim . Spółka do handlu ze Wschodem — wyborna myśl ! Musicie i mnie do niej przyjąć … Musimy poznać się bliżej … — A widząc , że Wokulski milczy , dodał : — Prawda , jakim ja nudny , panie Wokulski ? Ale to nic nie pomoże ; musicie zbliżyć się do nas , pan i panu podobni i — razem idźmy . Wasze firmy są także herbami , nasze herby są także firmami , które gwarantują rzetelność w prowadzeniu interesów … +Ściskali się za ręce i Wokulski coś odpowiedział , ale co ? … — nie było mu wiadome . Niepokój jego wzrastał ; na próżno szukał panny Izabeli . +— Chyba jest dalej — szepnął z trwogą , idąc do ostatniego salonu . +Tu pochwycił go pan Łęcki z oznakami niebywałej tkliwości . +— Już pan wychodzisz ? Więc do widzenia , drogi panie . Po świętach u mnie pierwsza sesja i w imię boże zaczynajmy . +„ Nie ma jej ! ” — myślał Wokulski żegnając się z panem Tomaszem . +— Ale wiesz pan — szepnął Łęcki — zrobiłeś szalony efekt . Hrabina nie posiada się z radości , książę mówi tylko o tobie … A jeszcze ten wypadek z prezesową … No … cudownie ! … Nie można było marzyć o zdobyciu lepszej pozycji … +Wokulski stał już w progu . Jeszcze raz szklanymi oczyma powiódł po sali i — wyszedł z desperacją w sercu . +„ Może wypadałoby wrócić i pożegnać ją ? … Przecież zastępowała miejsce gospodyni … ” — myślał , powoli schodząc ze schodów . +Nagle drgnął słysząc szelest sukni w wielkiej galerii . +„ Ona … ” +Podniósł głowę i zahaczył damę w brylantach . +Ktoś podał mu palto . Wokulski wyszedł na ulicę zatoczywszy się jak pijany . +„ Cóż mi po świetnej pozycji , jeżeli jej tam nie ma ? ” +— Konie pana Wokulskiego ! — zawołał z sieni szwajcar , pobożnie ściskając trzyrublówkę . Łzami zaszłe oczy i nieco zachrypnięty głos świadczyły , że obywatel ten nawet na trudnym posterunku czci jednak pierwszy dzień Wielkiejnocy . +— Konie pana Wokulskiego ! … Konie Wokulskiego ! … Wokulski , zajeżdżaj ! … — powtórzyli stojący furmani . +Środkiem Alei z wolna toczyły się dwa szeregi dorożek i powozów w stronę Belwederu i od Belwederu . Ktoś z jadących spostrzegł na chodniku Wokulskiego i ukłonił mu się . +„ Kolega ! ” — szepnął Wokulski i zarumienił się . +Gdy sprowadzono mu powóz , zrazu chciał wsiąść , lecz rozmyślił się . +— Wracaj , bracie , do domu — rzekł do furmana dając mu na piwo . +Powóz odjechał ku miastu . Wokulski zmieszał się z przechodniami i poszedł w stronę Ujazdowskiego placu . Szedł z wolna i przypatrywał się jadącym . Wielu spomiędzy nich znał osobiście . Oto rymarz , który dostarcza mu wyrobów skórzanych , jedzie na spacer z żoną , grubą jak beczka cukru , i wcale ładną córką , z którą chciano go swatać . Oto syn rzeźnika , który do sklepu , niegdyś Hopfera , dostarczał wędlin . Oto bogaty cieśla z liczną rodziną . Wdowa po dystylatorze , również mająca duży majątek i również gotowa oddać rękę Wokulskiemu . Tu garbarz , tam dwaj subiekci bławatni , dalej krawiec męski , mularz , jubiler , piekarz — a oto — jego współzawodnik , kupiec galanteryjny , w zwykłej dorożce . +Większa ich część nie widziała Wokulskiego , niektórzy jednak spostrzegli go i kłaniali mu się ; lecz byli i tacy , którzy spostrzegłszy go nie kłaniali się , a nawet uśmiechali się złośliwie . Z całego mnóstwa tych kupców , przemysłowców i rzemieślników , równych mu stanowiskiem , niekiedy bogatszych od niego i dawniej znanych w Warszawie , on tylko jeden był dziś na święconym u hrabiny . Żaden z tamtych , on tylko jeden ! … +„ Mam nieprawdopodobne szczęście — myślał . — W pół roku zrobiłem majątek krociowy , za parę lat mogę mieć milion … Nawet prędzej … Dziś już mam wstęp na salony , a za rok ? … Niektórym z tych , co przed chwilą ocierali się o mnie , przed siedemnastoma laty mogłem usługiwać w sklepie , a nie usługiwałem chyba dlatego , że żaden nie wstąpiłby tam . Z komórki przy sklepie do buduaru hrabiny , co za skok ! … Czy aby ja nie za prędko awansuję ? ” — dodał z tajemną trwogą w sercu . +Był już na rozległym placu Ujazdowskim , w którego południowej części znajdowały się zabawy ludowe . Pomieszane dźwięki katarynek , odgłosy trąb i zgiełk kilkunastutysiącznego tłumu ogarniał go jak fala nadpływającej powodzi . Widział jak na dłoni długi szereg huśtawek , kołyszących się w prawo i w lewo niby ogromne wahadła o potężnym rozmachu . Potem drugi szereg — szybko kręcących się namiotów , z dachami w różnokolorowe pasy . Potem trzeci szereg — bud zielonych , czerwonych i żółtych , gdzie przy wejściu jaśniały potworne malowidła , a na dachu ukazywali się jaskrawo odziani pajace albo olbrzymie lalki . A we środku placu — dwa wysokie słupy , na które teraz właśnie wspinali się amatorowie frakowych garniturów i kilkurublowych zegarków . +Wśród tych wszystkich czasowych a brudnych budynków roił się rozbawiony tłum . +Wokulskiemu przypomniały się lata dziecinne . Jakże mu wtedy , wygłodzonemu , smakowała bułka i serdelek ! Jak wyobrażał sobie siadłszy na konia w karuzeli , że jest wielkim wojownikiem ! Jak szalonego doznawał upojenia wylatując do góry na huśtawce ! Co to była za rozkosz pomyśleć , że dziś nic nie robi i jutro nic nie będzie robił — za cały rok . A z czym da się porównać ta pewność , że dziś położy się spać o dziesiątej i jutro , gdyby chciał , wstanie także o dziesiątej przeleżawszy dwanaście godzin z rzędu ! +„ I to ja byłem , ja ? … — mówił do siebie zdumiony . — Mnie tak cieszyły rzeczy , które w tej chwili tylko wstręt budzą ? … Tyle tysięcy otacza mnie rozradowanych biedaków , a ja , bogacz przy nich , cóż mam ? … Niepokój i nudy , nudy i niepokój … Właśnie kiedy mógłbym posiadać to , co kiedyś było moim marzeniem , nie mam nic , bo dawne pragnienia wygasły . A tak wierzyłem w swoje wyjątkowe szczęście ! … ” +W tej chwili potężny krzyk wydarł się z tłumu . Wokulski ocknął się i na szczycie słupa zobaczył jakąś ludzką figurę . +„ Aha , triumfator ! ” — rzekł do siebie Wokulski , ledwie trzymając się na nogach pod naciskiem tłumu , który biegł , klaskał , wiwatował , wskazywał palcami bohatera , pytał o jego nazwisko . Zdawało się , że zdobywcę frakowego garnituru na rękach zaniosą do miasta , wtem — zapał ostygł . Ludzie biegli wolniej , nawet zatrzymywali się , okrzyki cichły , wreszcie zupełnie umilkły . Chwilowy triumfator zsunął się ze szczytu i w parę minut zapomniano o nim . +„ Przestroga dla mnie … ” — szepnął Wokulski ocierając pot z czoła . +Plac i rozbawione tłumy obmierzły mu do reszty . Zawrócił do miasta . +Środkiem Alei wciąż toczyły się dorożki i powozy . W jednym Wokulski zobaczył bladoniebieską suknię . +„ Panna Izabela ? … ” +Serce poczęło mu bić gwałtownie . +„ Nie , nie ona . ” +O paręset kroków dalej spostrzegł jakąś piękną twarz kobiecą i dystyngowane ruchy . +„ Ona ? … Nie . Skądże by wreszcie ona ? ” +I tak szedł przez całe Aleje , plac Aleksandra , przez Nowy Świat , ciągle upatrując kogoś i ciągle doznając zawodu . +„ Więc to jest moje szczęście ? — myślał . — Nie pragnę tego , co mógłbym mieć , a szarpię się za tym , czego nie mam . Więc to jest szczęście ? … Kto wie , czy śmierć jest takim złem , jak wyobrażają sobie ludzie . ” +I pierwszy raz uczuł tęsknotę do twardego , nieprzespanego snu , którego nie niepokoiłyby żadne pragnienia , nawet żadne nadzieje . +W tym samym czasie panna Izabela , wróciwszy od ciotki do domu , prawie z przedpokoju zawołała do panny Florentyny : +— Wiesz ? … był na przyjęciu ! … +— Kto ? +— No ten , Wokulski … +— Dlaczegóż być nie miał , skoro go zaproszono — odparła panna Florentyna . +— Ależ to zuchwalstwo … Ależ to niesłychane ! … i jeszcze , wyobraź sobie , ciotka jest nim oczarowana , książę nieledwie mu się narzuca , a wszyscy chórem uważają go za jakąś znakomitość … I ty nic na to ? … +Panna Florentyna uśmiechnęła się smutnie . +— Znam to . Bohater sezonu . W zimie był takim pan Kazimierz , a przed kilkunastu laty nawet … ja — dodała cicho . +— Ależ uważaj , kim on jest ? … Kupiec … kupiec ! … +— Moja Belu — odpowiedziała panna Florentyna — pamiętam sezony , kiedy nasz świat zachwycał się nawet cyrkowcami . Przejdzie i to . +— Boję się tego człowieka — szepnęła panna Izabela . +X. Pamiętnik starego subiekta +… Mamy tedy nowy sklep : pięć okien frontu , dwa magazyny , siedmiu subiektów i szwajcara we drzwiach . Mamy jeszcze powóz błyszczący jak świeżo wyglancowane buty , parę kasztanowatych koni , furmana i lokaja — w liberii . I to wszystko spadło na nas w początkach maja , kiedy Anglia , Austria , a nawet skołatana Turcja uzbrajały się na łeb , na szyję ! +— Kochany Stasiu — mówiłem do Wokulskiego — wszyscy kupcy śmieją się , że tak dużo wydajemy w niepewnych czasach . +— Kochany Ignasiu — odpowiedział mi Wokulski — a my śmiać się będziemy ze wszystkich kupców , kiedy nadejdą czasy pewniejsze . Dziś właśnie jest pora do robienia interesów . +— Ależ europejska wojna — mówię — wisi na włosku . W takim razie na pewno czeka nas bankructwo . +— Żartuj z wojny — odpowiada Staś . — Cały ten hałas uspokoi się za parę miesięcy , a my tymczasem zdystansujemy wszystkich współzawodników . +— No — i wojny nie ma . W naszym sklepie ruch jak na odpuście , do naszych składów zwożą i wywożą towary jak do młyna , a pieniądze płyną do kas nie gorzej od plew . Kto by Stasia nie znał , powiedziałby , że to genialny kupiec ; ale że ja go znam , więc coraz częściej pytam się : na co to wszystko ? … Warum hast du denn das getan ? … +Prawda , że i mnie się w podobny sposób pytano . Czyżbym już był tak stary jak nieboszczka Grossmutter i nie rozumiał ani ducha czasu , ani intencyj ludzi młodszych ode mnie ? … Ehe ! tak źle nie jest … +Pamiętam , że kiedy Ludwik Napoleon ( późniejszy cesarz Napoleon III ) uciekł z więzienia w roku 1846 , zakotłowało się w całej Europie . Nikt nie wiedział , co będzie ? Ale wszyscy ludzie rozsądni przygotowywali się do czegoś , a wuj Raczek ( pan Raczek ożenił się z moją ciotką ) ciągle powtarzał : +— Mówiłem , że Bonapart wypłynie i piwa im nawarzy ! Cała bieda w tym , że ja coś nie zdużam na nogi . +Rok 1846 i 1847 upłynęły w wielkim rozgardiaszu . Ukazywały się coraz to jakieś pisemka , a znikali ludzie . Nieraz i ja myślałem : czy już nie pora wytknąć głowę na szerszy świat ? A kiedy mnie ogarnęły wątpliwości i niepokoje , po zamknięciu sklepu szedłem do wuja Raczka i opowiadałem , co mnie trapi , prosząc , ażeby poradził mi jak ojciec . +— Wiesz co — odpowiadał wuj uderzając się pięścią w chore kolano — poradzę ci jak ojciec . Chcesz , mówię ci … to idź , a nie chcesz , mówię ci … to zostań … +Dopiero w lutym roku 1848 , kiedy Ludwik Napoleon już był w Paryżu , ukazał mi się jednej nocy nieboszczyk ojciec , tak jak widziałem go w trumnie . Surdut zapięty pod szyję , kolczyk w uchu , wąs wyszwarcowany ( zrobił mu to pan Domański , ażeby ojciec byle jako nie wystąpił na boskim sądzie ) . Stanął we drzwiach mojej izdebki we front i rzekł tylko te słowa : +— Pamiętaj , wisusie , czegom cię uczył ! … +Sen mara — Bóg wiara , myślałem przez kilka dni . Ale już sklep mi obrzydł . Nawet do śp . Małgosi Pfeifer straciłem skłonność i ciasno zrobiło mi się na Podwalu tak , żem nie mógł wytrzymać . Poszedłem znowu do wuja Raczka po radę . +Pamiętam , leżał akurat w łóżku nakryty pierzyną mojej ciotki i pił gorące ziółka na poty . Gdy mu zaś opowiedziałem cały interes , rzekł : +— Wiesz co , poradzę ci jak ojciec . Chcesz — idź , nie chcesz — zostań . Ale ja , gdyby nie podłe moje nogi , dawno bym już był za granicą . Bo i twoja ciotka , mówię ci — tu zniżył głos — tak okrutnie miele jęzorem , że wolałbym , mówię ci , słuchać baterii austriackich armat aniżeli jej trajkotu . Co mi pomoże smarowaniem , to mi zepsuje gadaniem … A maszże pieniądze ? — spytał po chwili . +— Znajdę z kilkaset złotych . +Wuj Raczek kazał zamknąć drzwi mieszkania ( ciotki w domu nie było ) i sięgnąwszy pod poduszkę wydobył stamtąd klucz . +— Naści — rzekł — otwórz ten kufer skórą obity . Będzie tam na prawo skrzyneczka , a w niej kieska . Podaj mi ją … +Wydobyłem kieskę grubą i ciężką . Wuj Raczek wziął ją do ręki i wzdychając odliczył piętnaście półimperiałów . +— Weź te pieniądze — mówił — na drogę i jeżeli masz jechać , to jedź … Dałbym ci więcej , ale może i na mnie przyjść pora … Zresztą trzeba zostawić coś babie , żeby sobie w razie wypadku znalazła drugiego męża … +Pożegnaliśmy się płacząc . Wuj aż dźwignął się na łóżku i odwróciwszy mnie twarzą do świecy , szepnął : +— Niech ci się jeszcze przypatrzę … Bo to , mówię ci , z tego balu nie każdy wraca … Wreszcie i ja sam jużem człek niedzisiejszy , a humory , mówię ci , zabijają prawie tak jak kule … +Wróciwszy do sklepu , mimo spóźnionej pory , rozmówiłem się z Janem Minclem dziękując mu za obowiązek i opiekę . Ponieważ od roku już gadaliśmy o tych rzeczach , a on zawsze zachęcał mnie , ażebym szedł bić Niemców , więc zdawało mi się , że mój zamiar zrobi mu wielką przyjemność . Tymczasem Mincel jakoś posmutniał . Na drugi dzień wypłacił mi pieniądze , które miałem u niego , dał nawet gratyfikację , obiecał opiekować się pościelą i kufrem , na wypadek gdybym kiedy wrócił . Ale zwykła wojowniczość opuściła go i ani razu nie powtórzył swego ulubionego wykrzyknika : +— Ehej ! … dałbym ja Szwabom , żebym tak nie miał sklepu … +Gdy zaś około dziesiątej wieczór , ubrany w półkożuszek i grube buty , uściskawszy go wziąłem za klamkę , ażeby opuścić izbę , w której tyle lat przemieszkaliśmy razem , coś dziwnego stało się z Janem . Nagle zerwał się z krzesła i rozkrzyżowawszy ręce krzyknął : +— Świnia ! … gdzie ty idziesz ? … +A potem rzucił się na moje łóżko szlochając jak dzieciak . +Uciekłem . W sieni słabo oświetlonej olejnym kagankiem ktoś zastąpił mi drogę . Ażem drgnął . Był to August Katz , odziany jak wypadało na marcową podróż . +— Co ty tu robisz , Auguście ? — spytałem . +— Czekam na ciebie . +Myślałem , że chce mnie odprowadzić ; więc poszliśmy na plac Grzybowski w milczeniu , bo Katz nigdy nic nie mówił . Fura żydowska , którą miałem jechać , była już gotowa . Ucałowałem Katza , on mnie także . Wsiadłem … on za mną … +— Jedziemy razem — rzekł . +A potem , kiedy byliśmy już za Miłosną , dodał : +— Twardo i trzęsie , spać nie można . +Wspólna podróż trwała niespodziewanie długo , bo aż do października 1849 roku , pamiętasz , Katz , niezapomniany przyjacielu ? Pamiętasz te długie marsze na spiekocie , kiedy nieraz piliśmy wodę z kałuży ; albo ten pochód przez bagno , w którym zamoczyliśmy ładunki ; albo te noclegi w lasach i na polach , kiedy jeden drugiemu spychał głowę z tornistra i ukradkiem ściągał płaszcz służący za wspólną kołdrę ? … A pamiętasz tarte kartofle ze słoniną , które ugotowaliśmy we czterech w sekrecie przed całym oddziałem ? Tylem razy jadał od tej pory kartofle , ale żadne nie smakowały mi tak jak wówczas . Jeszcze dziś czuję ich zapach , ciepło pary buchającej z garnka i widzę ciebie , Katz , jak dla nietracenia czasu mówiłeś pacierz , jadłeś kartofle i zapalałeś fajkę u ogniska . +Ej ! Katz , jeżeli w niebie nie ma węgierskiej piechoty i tartych kartofli , niepotrzebnieś się tam pospieszył . +A pamiętasz jeneralną bitwę , do której zawsze wzdychaliśmy odpoczywając po partyzanckiej strzelaninie ? Ja bo nawet w grobie jej nie zapomnę , a jeżeli kiedyś zapyta mnie Pan Bóg : po com żył na świecie ? … po to — odpowiem — ażeby trafić na jeden taki dzień . Ty tylko rozumiesz mnie , Katz , bośmy to obaj widzieli . A niby na razie wydawało się — nic … +Na półtorej doby przedtem skupiła się nasza brygada pod jakąś wsią węgierską , której nazwy nie pamiętam . Fetowali nas aż miło . W winie , co prawda nieosobliwszym , można się było myć , a wieprzowina i papryka już nam tak zbrzydły , że człowiek nie wziąłby do ust tego paskudztwa , gdyby , rozumie się , miał co innego . A jaka muzyka , a jakie dziewuchy ! … Cyganie doskonale grają , a każda Węgierka istny proch . Kręciło się ich , bestyjek , wszystkiego ze dwadzieścia , a jednak zrobiło się tak gorąco , że nasi zakłuli i zarąbali trzech chłopów , a chłopi zabili nam drągami huzara . +I Bóg wie czym skończyłaby się tak pięknie rozpoczęta zabawa , gdyby w chwili największego tumultu nie zajechał do sztabu szlachcic czwórką koni okrytych pianą . W kilka minut później rozeszła się po wojsku wieść , że w pobliżu znajdują się wielkie masy Austriaków . Zatrąbiono do porządku , tumult ucichł , Węgierki znikły , a w szeregach zaczęto szeptać o jeneralnej bitwie . +— Nareszcie ! … — powiedziałeś do mnie . +Tej samej nocy posunęliśmy się o milę naprzód , w ciągu następnego dnia znowu o milę . Co kilka godzin , a później nawet co godzinę przelatywały sztafety . Było to dowodem , że w pobliżu znajduje się nasz sztab korpuśny i że zanosi się na coś grubego . +Tej nocy spaliśmy na gołym polu nie stawiając nawet w kozły broni . Zaś skoro świt ruszyliśmy naprzód : szwadron kawalerii z dwoma lekkimi armatami , potem nasz batalion , a potem cała brygada z artylerią i furgonami , mając silne patrole po bokach . Sztafety przylatywały już co pół godziny . +Gdy weszło słońce , zobaczyliśmy przy gościńcu pierwsze ślady nieprzyjaciela ; resztki słomy , wytlone ogniska , budynki rozebrane na opał . Następnie coraz częściej zaczęliśmy spotykać uciekających : szlachtę z rodzinami , duchownych rozmaitych wyznań , w końcu — chłopów i Cyganów . Na wszystkich twarzach malowała się trwoga ; prawie każdy coś wykrzykiwał po węgiersku , wskazując rękoma za siebie . +Była blisko siódma , kiedy w stronie południowo – zachodniej huknął strzał armatni . Po szeregach przeleciał szmer : +— Oho ! zaczyna się … +— Nie , to sygnał … +Padły znowu dwa strzały i znowu dwa . Jadący przed nami szwadron zatrzymał się ; dwie armaty i dwa jaszczyki galopem popędziły naprzód , kilku jezdnych pocwałowało na najbliższe wzgórza . Stanęliśmy — i przez chwilę zaległa taka cisza , że słychać było tętent siwej klaczy dopędzającego nas adiutanta . Przeleciała mimo , do huzarów , dysząc i prawie dotykając brzuchem ziemi . +Tym razem odezwało się bliżej i dalej kilkanaście armat ; każdy strzał można było odróżnić . +— Macają dystans ! — odezwał się stary nasz major . +— Jest z piętnaście armat — mruknął Katz , który w podobnych chwilach stawał się rozmowniejszy . — A że my ciągniemy dwanaście , toż będzie bal ! … +Major odwrócił się do nas na koniu i uśmiechnął się pod szpakowatym wąsem . Zrozumiałem , co to znaczy , usłyszawszy całą gamę strzałów , jakby kto zagrał na organach . +— Jest więcej niż dwadzieścia — rzekłem do Katza . +— Osły ! … — zaśmiał się kapitan i podciął swego konia . +Staliśmy na wzniesionym miejscu , skąd widać było idącą za nami brygadę . Zaznaczał ją rudy obłok kurzu , ciągnący się wzdłuż gościńca ze dwie albo i trzy wiorsty . +— Straszna masa wojsk ! — szepnąłem . — Gdzie się to pomieści ! … +Odezwały się trąbki i nasz batalion rozłamał się na cztery kompanie uszykowane kolumnami obok siebie . Pierwsze plutony wysunęły się naprzód , my zostaliśmy w tyle . Odwróciłem głowę i zobaczyłem , że od głównego korpusu oddzieliły się jeszcze dwa bataliony ; zeszły z gościńca i biegły pędem przez pola , jeden na prawo od nas , drugi na lewo . W mały kwadrans zrównały się z nami , przez drugi kwadrans wypoczęły i — ruszyliśmy trzema batalionami naprzód , noga za nogą . +Tymczasem kanonada wzmogła się tak , że było słychać po dwa i po trzy strzały wybuchające jednocześnie . Co gorsze , spoza nich rozlegał się jakiś stłumiony odgłos , podobny do ciągłego grzmotu . +— Ile armat , kamracie ? — spytałem po niemiecku idącego za mną podoficera . +— Chyba ze sto — odparł kręcąc głową . — Ale — dodał — porządnie prowadzą interes , bo odezwały się wszystkie razem . +Zepchnięto nas z gościńca , którym w kilka minut później przejechały wolnym kłusem dwa szwadrony huzarów i cztery armaty z należącymi do nich jaszczykami . Idący ze mną w szeregu poczęli żegnać się : „ W imię Ojca i Syna … ” — Ten i ów popił z manierki . +Na lewo od nas huk wzmagał się : pojedynczych strzałów już nie można było odróżnić . Nagle krzyknięto w przednich szeregach : +— Piechota ! … piechota ! … +Machinalnie schwyciłem karabin na tuj myśląc , że pokazali się Austriacy . Ale przed nami oprócz wzgórza i rzadkich krzaków nie było nic . Natomiast na tle grzmotu armat , który prawie przestał nas interesować , usłyszałem jakiś trzask podobny do rzęsistego deszczu , tylko o wiele potężniejszy . +— Bitwa ! … — zawołał ktoś na froncie przeciągłym głosem . +Uczułem , że mi na chwilę serce bić przestało , nie ze strachu , ale jakby w odpowiedzi na ten wyraz , który od dzieciństwa robił na mnie dziwne wrażenie . +W szeregach pomimo marszu zrobił się ruch . Częstowano się winem , oglądano broń , mówiono , że najdalej za pół godziny wejdziemy w ogień , a nade wszystko — w grubiański sposób żartowano z Austriaków , którym nie wiodło się w tych czasach . Ktoś zaczął gwizdać , inny nucił półgłosem ; stopniała nawet sztywna powaga oficerów zamieniając się w koleżeńską zażyłość . Trzeba było dopiero komendy : „ Baczność i cisza ! … ” , ażeby nas uspokoić . +Umilkliśmy i wyrównały się nieco pogięte szeregi . Niebo było czyste , ledwie tu i ówdzie bielił się nieruchomy obłok ; na krzakach , które mijaliśmy , nie poruszał się żaden listek ; nad polem , zarośniętym młodą trawą , nie odzywał się wystraszony skowronek . Słychać było tylko ciężkie stąpanie batalionu , szybki oddech ludzi , czasem szczęk uderzonych o siebie karabinów albo donośny głos majora , który jadąc przodem , odzywał się do oficerów . A tam , na lewo , wściekały się stada armat i lał deszcz karabinowych strzałów . Kto takiej burzy przy jasnym niebie nie słyszał , bracie Katz , ten nie zna się na muzyce ! … Pamiętasz , jak nam wówczas dziwnie było na sercu ? … Nie strach , ale tak coś jakby żal i ciekawość … +Skrzydłowe bataliony oddalały się od nas coraz bardziej ; wreszcie prawy zniknął za wzgórzami , a lewy o paręset sążni od nas dał nurka w szeroki parów i tylko kiedy niekiedy błysnęła fala jego bagnetów . Podzieli się gdzieś huzarzy i armaty , i ciągnąca z tyłu rezerwa , i został sam nasz batalion , schodzący z jednego wzgórza , ażeby wejść na drugie , jeszcze wyższe . Tylko od czasu do czasu z frontu , od tyłu albo z boków przyleciał jakiś jeździec z kartką albo z ustnym poleceniem od majora . Prawdziwy cud , że od tylu poleceń nie zamąciło mu się we łbie ! +Nareszcie , już była blisko dziewiąta , weszliśmy na ostatnią wyniosłość porosłą gęstymi krzakami . Nowa komenda ; plutony idące jeden za drugim poczęły stawać obok siebie . Gdy zaś dosięgliśmy szczytu wzgórza , kazano nam pochylić się i zniżyć broń , a w końcu przyklęknąć . Wtedy ( pamiętasz , Katz ? ) Kratochwil , który klęczał przed nami , wetknął głowę między dwie młode sosenki i szepnął : +— Patrzajcie no ! … +Od stóp wzgórza , na południe , aż gdzieś do krawędzi horyzontu , ciągnęła się równina , a na niej jakby rzeka białego dymu , szeroka na kilkaset kroków , długa — czy ja wiem — może na milę drogi . +— Tyralierzy ! … — rzekł stary podoficer . +Po obu stronach tej dziwnej wody widać było kilka czarnych i kilkanaście białych chmur , kotłujących się przy ziemi . +— To baterie , a tam płoną wsie … — objaśniał podoficer . +Wpatrzywszy się zaś lepiej , można było dojrzeć gdzieniegdzie , również po obu stronach długiej smugi dymu , prostokątne plamy : ciemne po lewej , białe po prawej . Wyglądały one jak wielkie jeże z połyskującymi kolcami . +— To nasze pułki , a to austriackie … — mówił podoficer . — No , no ! … — dodał — i sam sztab lepiej nie widzi … +Z tej długiej rzeki dymu dolatywało nas nieustanne trzeszczenie karabinowych strzałów , a w tamtych białych chmurach szalała burza armat . +— Phy ! — odezwałeś się wtedy , Katz — i to ma być bitwa ? … Miałem się też czego bać … +— Zaczekaj no — mruknął podoficer . +— Przygotuj broń ! … — rozległo się po szeregach . +Klęcząc zaczęliśmy wydobywać i odgryzać patrony . Rozległo się szczękanie stalowych stempli i trzask odciąganych kurków … Podsypaliśmy proch na panewki i znowu cisza . +Naprzeciw nas , może o wiorstę , były dwa pagórki , a między nimi gościniec . Spostrzegłem , że na jego żółtym tle ukazują się jakieś białe znaki , które wkrótce utworzyły białą linię , a potem białą plamę . Jednocześnie z parowu leżącego o kilkaset kroków na lewo od nas wyszli granatowi żołnierze , którzy niebawem sformowali się w granatową kolumnę . W tej chwili na prawo od nas huknął strzał armatni i nad białym oddziałem austriackim ukazał się siwy obłoczek dymu . Parę minut pauzy i znowu strzał , i znowu nad Austriakami obłoczek . Pół minuty — znowu strzał i znowu obłoczek … +— Herr Gott ! — Panie Boże ! — zawołał stary podoficer — jak nasi strzelają … Bem komenderuje czy diabeł … +Od tej pory szedł z naszej strony strzał za strzałem , aż ziemia drgała , ale biała plama tam , na gościńcu , rosła wciąż . Jednocześnie na przeciwległym wzgórzu błysnął dym i w stronę naszej baterii poleciał warczący granat . Drugi dym … trzeci dym … czwarty … +— Mądre bestie ! — mruknął podoficer . +— Batalion ! … naprzód marsz ! … — wrzasnął ogromnym głosem nasz major . +— Kompania ! … naprzód marsz ! … Pluton ! … naprzód marsz ! … — powtórzyli różnymi głosami oficerowie . +Znowu uszykowano nas inaczej . Cztery środkowe plutony zostały na tyle , cztery poszły naprzód , na prawo i na lewo . Podciągnęliśmy tornistry i wzięliśmy broń , jak się komu podobało . +— Z górki na pazurki ! … — zawołałeś wtedy , Katz . +A w tej chwili granat przeleciał wysoko nad nami i pękł gdzieś w tyle z wielkim łoskotem . +Wtedy błysnęła mi szczególna myśl . Czy bitwy nie są hałaśliwymi komediami , które wojska urządzają dla narodów , nie robiąc sobie zresztą krzywdy ? … To bowiem , na co patrzyłem , wyglądało wspaniale , ale nie tak znowu strasznie . +Zeszliśmy na równinę . Od naszej baterii przyleciał huzar donosząc , że jedna z armat zdemontowana . Współcześnie na lewo od nas padł granat ; zarył się w ziemię , ale nie wybuchnął . +— Zaczynają nas lizać — rzekł stary podoficer . +Drugi granat pękł nad naszymi głowami i jedna z jego skorup padła Kratochwiłowi pod nogi . Pobladł , ale śmiał się . +— Oho ! … ho ! … — zawołano w szeregu . +W plutonach , które szły przed nami o jakieś sto kroków na lewo , zrobiło się zamieszanie ; gdy zaś kolumna posunęła się dalej , zobaczyliśmy dwu ludzi : jeden leżał twarzą do ziemi , wyciągnięty jak struna , drugi siedział trzymając się rękoma za brzuch . Poczułem zapach prochowego dymu ; Katz przemówił coś do mnie , alem go nie słyszał ; natomiast zaszumiało mi w prawym uchu , jakby tam wpadła kropla wody . +Podoficer poszedł w prawo , my za nim . Kolumna nasza rozwinęła się we dwie długie linie . Na paręset kroków przed nami zakłębił się dym . Coś trąbiono , alem nie zrozumiał sygnału ; natomiast słyszałem ostre poświsty nad głową i koło lewego ucha . O kilka kroków przede mną coś uderzyło w ziemię zasypując mi piaskiem twarz i piersi . Mój sąsiad strzelił ; dwaj stojący za mną prawie na moich ramionach oparli karabiny i wypalili jeden po drugim . Ogłuszony do reszty , wypaliłem i ja … Nabiłem i znowu strzeliłem . Przed front spadł czyjś kask i karabin , ale otoczyły nas takie kłęby dymu , żem nic dalszego nie mógł dojrzeć . Widziałem tylko , że Katz , który ciągle strzelał , wygląda jak obłąkany i ma pianę w kątach ust . Szum w uszach spotęgował mi się tak , żem w końcu nic nie słyszał , ani huku karabinów , ani armat . +Nareszcie dym stał się tak gęsty i nieznośny , że za wszelką cenę chciałem wydobyć się z niego . Cofnąłem się z początku wolno , później biegiem , widząc ze zdziwieniem , że i inni robią to samo . Zamiast dwu wyciągniętych szeregów zobaczyłem kupę uciekających ludzi . „ Czego oni , u diabła , uciekają ? … ” — myślałem przyspieszając kroku . Nie był to już bieg , ale koński galop . Zatrzymaliśmy się w połowie wzgórza i tu dopiero spostrzegliśmy , że miejsce nasze na placu zajął jakiś nowy batalion , a na szczycie wzgórza walą z armat . +— Rezerwy w ogniu ! … Naprzód , łajdaki ! … Świnie wam paść , psubraty ! … — wołali czarni od dymu , rozbestwieni oficerowie , ustawiając nas na powrót w szeregi i płazując każdego , kto nawinął się im pod rękę . +Majora między nimi nie było . +Powoli , zmieszani w odwrocie , żołnierze znaleźli się w swoich plutonach , ściągnęli maruderowie i batalion wrócił do porządku . Ubyło jednak ze czterdziestu ludzi . +— Gdzież oni się rozbiegli ? — spytałem podoficera . +— Aha , rozbiegli się — odparł zachmurzony . +Nie śmiałem pomyśleć , że zginęli . +Ze szczytu wzgórza zjechało dwu furgonistów ; każdy prowadził konia objuczonego pakami . Naprzeciw nich wybiegli nasi podoficerowie i wkrótce wrócili z pakietami nabojów . Wziąłem osiem , bo tyle mi brakowało w ładownicy , i zdziwiłem się : jakim sposobem mogłem je zgubić ? +— Wiesz ty — rzekł do mnie Katz — że już po jedynastej ? … +— A wiesz ty , że ja nic nie słyszę ? — odparłem . +— Głupiś . Przecież słyszysz , co mówię … +— Tak , ale armat nie słyszę … Owszem , słyszę — dodałem skupiwszy uwagę . Grzmot armat i łoskot karabinów zlały się w jedno ogromne warczenie , już nie ogłuszające , ale wprost ogłupiające . Ogarnęła mnie apatia . +Przed nami , może na pół wiorsty , bałwaniła się szeroka kolumna dymu , którą budzący się wiatr niekiedy rozdzierał . Wówczas na chwilę można było widzieć długi szereg nóg albo kasków , z połyskującymi obok nich bagnetami . Nad tamtą kolumną i nad naszą kolumną szumiały granaty , wymieniane pomiędzy baterią węgierską , która strzelała spoza nas , i austriacką , odzywającą się ze wzgórz przeciwległych . +Rzeka dymu , ciągnąca się przez równinę ku południowi , kłębiła się jeszcze mocniej i była bardzo pogięta . Gdzie Austriacy brali górę , zgięcie szło na lewo , gdzie Węgrzy — na prawo . W ogóle pasmo dymu wyginało się bardziej na prawo , jakby nasi już odepchnęli Austriaków . Po całej równinie słała się delikatna mgła niebieskawej barwy . +Dziwna rzecz : huk , choć silniejszy teraz , aniżeli był z początku , już nie robił na mnie wrażenia ; ażeby go słyszeć , musiałem się dopiero wsłuchiwać . Tymczasem bardzo wyraźnie dochodził mnie szczęk nabijanych karabinów albo trzask kurków . +Przyleciał adiutant , zatrąbiono , oficerowie zaczęli przemawiać . +— Chłopcy ! — wrzeszczał na całe gardło nasz porucznik , który niedawno uciekł z seminarium . — Zrejterowaliśmy , bo Szwabów było więcej , ale teraz zaskoczymy z boku ot tę kolumnę , widzicie ? … Zaraz podeprze nas trzeci batalion i rezerwa … Niech żyją Węgry ! … +— I ja chciałbym pożyć … — mruknął Kratochwil . +— Pół obrotu w prawo , marsz ! … +Szliśmy tak kilka minut ; potem pół obrotu w lewo i zaczęliśmy spuszczać się na równinę , usiłując dostać się na prawy bok kolumny walczącej przed nami . Okolica wciąż falista ; z przodu widać przez mgłę pole zarośnięte badylami , za nim lasek . +Nagle między owymi badylami spostrzegłem kilka , a potem kilkanaście dymków , jakby w rozmaitych punktach zapalono fajki ; jednocześnie zaczęły nad nami świstać kule . Pomyślałem , że tak wychwalane przez poetów świstanie kul nie jest bynajmniej poetyczne , ale raczej ordynaryjne . Czuć tam wściekłość martwego przedmiotu . +Od naszej kolumny oderwał się sznur tyralierów i pobiegł ku badylom . My maszerowaliśmy wciąż , jakby kule przelatujące z ukosa nie do nas adresowano . +W tej chwili stary podoficer , który szedł na prawym skrzydle gwiżdżąc Rakoczego , wypuścił karabin , rozstawił ręce i zatoczył się jak pijany . Przez mgnienie oka widziałem jego twarz : miał z lewej strony rozdarty daszek kaska i czerwoną plamkę na czole . Szliśmy wciąż ; na prawym skrzydle znalazł się inny podoficer , młody blondynek . +Już zrównaliśmy się z walczącą kolumną i widzieliśmy pustą przestrzeń między dymem naszej i austriackiej piechoty , kiedy spoza niej wynurzył się długi szereg białych mundurów . Szereg podnosił się i zniżał co sekundę , a jego nogi migały raz po razu , jak na paradzie . Stanął . Nad nim błysnęła taśma stali , pochyliła się i — zobaczyłem ze sto wycelowanych do nas karabinów , lśniących jak igły w papierku . Potem zadymiło się , zgrzytnęło jak łańcuch po żelaznej sztabie , a nad nami i około nas przeleciał wicher pocisków . +— Stój ! … Pal ! … +Wystrzeliłem co rychlej , pragnąc zasłonić się chociaż dymem . Pomimo huku usłyszałem za sobą niby uderzenie kijem w człowieka ; ktoś z tyłu padł zawadzając o mój tornister . Opanował mnie gniew i desperacja ; czułem , że zginę , jeżeli nie zabiję niewidzialnego wroga . Nabijałem broń i strzelałem bez pamięci , trochę zniżając karabin i myśląc z dziką satysfakcją , że moje kule nie pójdą górą . Nie patrzyłem na bok ani pod nogi ; bałem się zobaczyć leżącego człowieka . +Wtem stało się coś nieoczekiwanego . W pobliżu nas zatrzeszczały bębny i rozległy się przeraźliwe piszczałki fajfrów . Toż samo za nami . Ktoś krzyknął : „ Naprzód ! ” i — nie wiem , z ilu piersi wybuchnął krzyk podobny do jęku albo do wycia . Kolumna poruszyła się z wolna , prędzej , biegiem … Strzały prawie ucichły i odzywały się tylko pojedynczo … Z impetem uderzyłem o coś piersiami , pchano się na mnie ze wszystkich stron , pchałem się i ja … +— Kłuj Szwaba ! … — krzyczał nieludzkim głosem Katz , rwąc się naprzód . A że nie mógł wydobyć się z ciżby , więc podniósł karabin i walił kolbą w tornistry stojących przed nami kolegów . +Nareszcie zrobiło się tak ciasno , że zaczęła mi się giąć klatka piersiowa i uczułem brak tchu . Uniesiono mnie do góry , opuszczono , a wtedy poznałem , że nie stoję na ziemi , ale na człowieku , który jeszcze pochwycił mnie za nogę . W tej chwili wrzeszczący tłum posunął się naprzód , a ja upadłem . Lewa ręka poślizgnęła mi się we krwi . +Obok mnie leżał przewrócony na bok oficer austriacki , człowiek młody , o bardzo szlachetnych rysach . Spojrzał na mnie ciemnymi oczyma z nieopisanym smutkiem i wyszeptał chrapliwym głosem : +— Nie trzeba deptać … Niemcy są też ludźmi … +Wsunął rękę pod bok i jęczał żałośnie . +Pobiegłem za kolumną . Nasi byli już na wzgórzach , gdzie stały austriackie baterie . Wdrapawszy się za innymi , zobaczyłem jedną armatę przewróconą , drugą zaprzężoną i otoczoną przez naszych . +Trafiłem na szczególną scenę . Jedni z naszych chwycili za koła armaty , drudzy ściągali woźnicę z siodła ; Katz przebił bagnetem konia z pierwszej pary , a kanonier austriacki chciał zwalić go w łeb wyciorem . Schwyciłem kanoniera za kołnierz i nagłym ruchem w tył przewróciłem go na ziemię . Katz i jego chciał przebić . +— Co robisz , wariacie ? ! … — zawołałem odbijając mu karabin . +Wtedy rozwścieczony rzucił się na mnie , ale stojący obok oficer pałaszem odtrącił mu bagnet . +— Czego się tu mieszasz ? … — krzyknął Katz na oficera i — oprzytomniał . +Dwie armaty były wzięte , za resztą pognali husarzy . Daleko przed nami stali nasi pojedynczo i w gromadach , strzelając do cofających się Austriaków . Kiedy niekiedy jakaś zbłąkana kula nieprzyjacielska świsnęła nad nami albo zaryła się w ziemię wydmuchując obłoczek kurzu . Trębacze zwoływali do szeregów . +Około czwartej po południu pułk nasz ściągnięto ; było po bitwie . Tylko na zachodniej krawędzi horyzontu jeszcze odzywały się pojedyncze strzały lekkiej artylerii , jak odgłosy burzy , która już przeszła . +W godzinę później na rozległym placu boju w różnych punktach zagrały pułkowe orkiestry . Przyleciał do nas adiutant z powinszowaniem . Trębacze i dobosze uderzyli sygnał : do modlitwy . Zdjęliśmy kaski , chorążowie podnieśli sztandary i cała armia , z bronią do nogi , dziękowała węgierskiemu Bogu za zwycięstwo . +Stopniowo dym opadł . Gdzie oko sięgło , widzieliśmy w rozmaitych miejscach jakby skrawki białego i granatowego papieru , bez ładu porozrzucane na zdeptanej trawie . W polu kręciło się kilkanaście furmanek , a jacyś ludzie składali na nich niektóre z owych skrawków . Reszta została . +— Mieli się też po co rodzić ! … — westchnął oparty na karabinie Katz , którego znowu opanowała melancholia . +Było to bodaj czy nie ostatnie nasze zwycięstwo . Od tej chwili sztandary z trzema rzekami , częściej chodziły przed nieprzyjacielem aniżeli za nieprzyjacielem , dopóki wreszcie pod Vilagos nie opadły z drzewców jak liście na jesieni . +Dowiedziawszy się o tym Katz rzucił szpadę na ziemię ( byliśmy już obaj oficerami ) i powiedział , że teraz tylko sobie w łeb strzelić . Ja jednak pamiętając , że we Francji już siedzi Napoleon , dodałem mu otuchy i — przekradliśmy się do Komorna . +Przez miesiąc wyglądaliśmy odsieczy : z Węgier , z Francji , nawet z nieba . Nareszcie twierdza kapitulowała . +Pamiętam , że tego dnia Katz kręcił się około prochowni , a miał taki wyraz na twarzy jak wówczas , kiedy to chciał przebić leżącego kanoniera . Gwałtem wzięliśmy go w kilku pod ręce i wyprowadziliśmy z fortecy , za naszymi . +— Cóż to — szepnął mu jeden z kolegów — zamiast iść z nami na tułactwo , chciałbyś zmykać do nieba ? … Ej ! Katz , węgierska piechota nie tchórzy i nie łamie słowa danego , nawet … Szwabom … +W pięciu oddzieliliśmy się od reszty wojsk , połamaliśmy szpady , przebraliśmy się za chłopów i ukrywszy pod odzieżą pistolety wędrowaliśmy w stronę Turcji . Tropiła nas też , bo tropiła sfora Haynaua ! … +Podróż nasza po bezdrożach i lasach trwała ze trzy tygodnie . Pod nogami błoto , nad głowami deszcz jesienny , za plecami patrole , a przed nami wieczne wygnanie — oto byli nasi towarzysze . Mimo to mieliśmy dobry humor . +Szapary ciągle gadał , że Kossuth jeszcze coś wymyśli , Stein był pewny , że odezwie się za nami Turcja , Liptak wzdychał do noclegu i gorącej strawy , a ja mówiłem , że kto jak kto , ale Napoleon nas nie opuści . Deszcz rozmiękczył nam odzienie , jak masło , brnęliśmy w błocie wyżej kostek , poodłaziły nam podeszwy , a w butach grało jak na trąbce ; mieszkańcy bali się sprzedać nam dzbanka mleka , a chłopi w jednej wsi gonili nas z widłami i kosami . Mimo to humor był , a Liptak pędząc obok mnie tak , aż błoto bryzgało , rzekł zadyszany : +— Eljen Magyar ! … Oto będziemy spali … Żeby tak jeszcze z kielich śliwowicy do poduszki ! … +W tym wesołym towarzystwie obdartusów , przed którymi nawet wrony uciekały , tylko Katz był pochmurny . On najczęściej odpoczywał i jakoś prędzej mizerniał ; miał spieczone usta , a w oczach blade iskry . +— Boję się , żeby nie dostał zgniłej gorączki — rzekł raz do mnie Szapary . +Niedaleko rzeki Sawy , nie wiem którego dnia naszej wędrówki , znaleźliśmy w pustej okolicy kilka chat , gdzie nas bardzo gościnnie przyjęto . Mrok już zapadł , wściekle byliśmy znużeni , ale dobry ogień i butelka śliwowicy napędziły nam wesołych myśli . +— Przysięgam — wołał Szapary — że najdalej w marcu Kossuth powoła nas do szeregów . Głupstwo zrobiliśmy łamiąc szpady … +— Może jeszcze w grudniu Turek wojska posunie — dodał Stein . — Ażeby się choć wygoić do tego czasu … +— Moi kochani ! … — jęczał Liptak zawijając się w grochowiny — kładźcie się , do diabła , spać , bo inaczej ani Kossuth , ani Turek nas nie rozbudzi . +— Pewno , że nie rozbudzi ! — mruknął Katz . +Siedział na ławie naprzeciw komina i smutno patrzył w ogień . +— Ty , Katz , niedługo w sprawiedliwość boską przestaniesz wierzyć — odezwał się Szapary marszcząc brwi . +— Nie ma sprawiedliwości dla tych , którzy nie umieli zginąć z bronią w ręku ! — krzyknął Katz . — Głupi wy i ja z wami … Turek albo Francuz nadstawi za was karku ? … Czemużeście wy sami nie umieli go nadstawić ? … +— Ma gorączkę — szepnął Stein . — Będzie z nim kłopot w drodze … +— Węgry ! … już nie ma Węgier ! — mruczał Katz . — Równość … nigdy nie było równości ! … Sprawiedliwość … nigdy jej nie będzie … Świnia wykąpie się nawet w bagnie ; ale człowiek z sercem ! … Darmo , panie Mincel , już ja u ciebie nie będę krajać mydła … +Zmiarkowałem , że Katz jest bardzo chory . Zbliżyłem się do niego i ciągnąc go na grochowiny , rzekłem : +— Chodź , Auguście , chodź … +— Gdzież pójdę ? … — odparł , na chwilę wytrzeźwiony . +A potem dodał : +— Z Węgier wypędzili , do Szwabów się nie zaciągnę … +Mimo to legł na barłogu . Ogień na kominie wygasał . Dopiliśmy wódkę i położyliśmy się rzędem z pistoletami w garści . W szczelinach chaty wiatr jęczał , jakby całe Węgry płakały , a nas zmorzył sen . Śniło mi się , że jestem małym chłopcem i że jest Boże Narodzenie . Na stole płonie choinka , przybrana tak ubogo , jak my byliśmy ubodzy , a dokoła : mój ojciec , ciotka , pan Raczek i pan Domański śpiewają fałszywymi głosami kolędę : +Bóg się rodzi — moc truchleje +Obudziłem się , łkając z żalu za moim dzieciństwem . Ktoś szarpał mnie za ramię . +Był to chłop , właściciel chaty . Podniósł mnie z grochowin i wskazując w stronę Katza mówił przerażony : +— Patrzcie no , panie wojak … Z nim się coś złego stało … +Porwał z komina łuczywo i zaświecił . Spojrzałem . Katz leżał na barłogu skurczony , z wystrzelonym pistoletem w ręku . Ogniste płatki przeleciały mi przed oczyma i zdaje mi się , żem zemdlał . +Ocknąłem się na furze , którą właśnie dojeżdżaliśmy do Sawy . Już dniało , zapowiadał się dzień pogodny ; od rzeki ciągnęła surowa wilgoć . Przetarłem oczy , porachowałem … Było na wozie nas czterech i piąty furman . Przecież powinno być pięciu . Nie , powinno być sześciu ! … Szukałem Katza , nie mogłem się dopatrzeć . Nie pytałem o niego ; płacz ścisnął mnie za gardło i myślałem , że mnie udusi . Liptak drzemał , Stein ocierał oczy , a Szapary patrzył na bok i tylko pogwizdywał Rakoczego , chociaż ciągle się mylił . +Ej ! bracie Katz , cóżeś ty zrobił najlepszego ? … Czasem zdaje mi się , żeś znalazł tam w niebie i węgierską piechotę , i swój wystrzelany pluton … Niekiedy słyszę łoskot bębnów , ostry rytm marszu i komendę : „ Na ramię broń ! … ” A wtedy myślę , że to ty , Katz , idziesz na zmianę warty przed bożym tronem … Bo kiepskim byłby Pan Bóg węgierski , gdyby się nie poznał na tobie ! +… Alem się też rozgadał , Boże odpuść ! … Myślałem o Wokulskim , a piszę o sobie i o Katzu . Wracam więc do przedmiotu . +W parę dni po śmierci Katza weszliśmy do Turcji , a przez dwa lata następne ja , już sam , tułałem się po całej Europie . Byłem we Włoszech , Francji , Niemczech , nawet w Anglii , a wszędzie nękała mnie bieda i żarła tęsknota za krajem . Nieraz zdawało mi się , że stracę rozum słuchając potoków obcej mowy i widząc nie nasze twarze , nie nasze ubiory , nie naszą ziemię . Nieraz oddałbym życie , ażeby choć spojrzeć na las sosnowy i chałupy poszyte słomą . Nieraz jak dziecko wołałem przez sen : ja chcę do kraju ! … A gdym się obudził zalany łzami , ubierałem się i pędem biegłem na ulicę , bo mi się przywidziało , że ta ulica koniecznie musi być Starym Miastem albo Podwalem . +Może bym się zabił z desperacji , gdyby nie ciągłe wiadomości o Ludwiku Napoleonie , który już został prezydentem , a myślał o cesarstwie . Było mi lżej dźwigać nędzę i tłumić wybuchy żalu , kiedym słuchał o triumfach człowieka , który miał wykonać testament Napoleona I i zrobić porządek w świecie . +Nie udało mu się wprawdzie , aleć — zostawił syna . Nie od razu Kraków zbudowano ! … +Nareszcie nie mogłem wytrzymać i — w grudniu 1851 roku przejechawszy wzdłuż Galicję stanąłem na komorze w Tomaszowie . Jedna mnie tylko myśl trapiła : +„ A nuż mnie i stąd wypędzą ? … ” +Nigdy zaś nie zapomnę radości , jakiej doznałem usłyszawszy , że mam jechać do Zamościa . Właściwie , tom nawet nie bardzo jechał ; raczej szedłem , ale z jakąż uciechą ! +W Zamościu bawiłem rok z czymś . A żem dobrze drwa rąbał , więc byłem co dzień na świeżym powietrzu . Napisałem stamtąd list do Mincla i podobno otrzymałem od niego odpowiedź , nawet pieniądze ; ale wyjąwszy pokwitowania z odbioru , bliższych szczegółów tego wypadku nie pamiętam . +Zdaje się jednak , że Jaś Mincel zrobił inną rzecz , choć nie wspomniał o niej do śmierci i nawet nie lubił o tym rozmawiać . Oto chodził on do różnych jenerałów , którzy odbyli węgierską kampanię , i tłomaczył im , że przecież powinni ratować kolegę w nieszczęściu . No i uratowali mnie , tak że już w lutym 1853 roku mogłem jechać do Warszawy . Zwrócono mi nawet patent oficerski , jedyną pamiątkę , jaką wyniosłem z Węgier nie licząc dwu ran : w piersi i w nogę . Było nawet lepiej , bo oficerowie wyprawili mi obiad , na którym gęsto piliśmy zdrowie węgierskiej piechoty . Od tej też pory mówię , że najtrwalsze stosunki zawiązują się na placu bitwy . +Ledwiem opuścił mój dotychczasowy apartament będąc gołym jak pieprz turecki , zaraz zastąpił mi drogę nieznany Żydek i oddał list z pieniędzmi . Otworzyłem go i przeczytałem : +„ Mój kochany Ignacy ! Posyłam ci dwieście złotych na drogę , to się później obrachujemy . Zajedź wprost do mego sklepu na Krakowskim Przedmieściu , a nie na Podwal , broń Boże ! bo tam mieszka ten złodziej Franc , niby mój brat , któremu nawet pies porządny nie powinien podawać ręki . Całuję cię , Jan Mincel . Warszawa , d . 16 lutego r . 1853 . +Ale , ale ! … Stary Raczek , co się z twoją ciotką ożenił , to wiesz — umarł , a i ona także , ale pierwej . Zostawili ci trochę gratów i parę tysięcy złotych . Wszystko jest u mnie w porządku , tylko salopę ciotki mole trochę sponiewierały , bo bestia Kaśka zapomniała włożyć bakuniu . Franc kazał cię ucałować . Warszawa , d . 18 lutego r . 1853 . ” +Ten sam Żydek wziął mnie do swego domu , gdzie doręczył mi tłomoczek z bielizną , odzieniem i obuwiem . Nakarmił mnie rosołem z gęsiny , potem gotowaną , a potem pieczoną gesiną , której do Lublina nie mogłem strawić . Nareszcie dał mi butelkę wybornego miodu , zaprowadził do gotowej już furmanki , lecz — ani chciał słuchać o żadnym wynagrodzeniu . +— Ja bym się wstydził brać od takie osobe , co z migracje wraca — odpowiadał na wszystkie moje zaklęcia . +Dopiero , gdym już miał wsiąść do fury , odprowadził mnie na bok i rozejrzawszy się , czy kto nie podsłuchuje , szepnął : +— Jak pan dobrodziej ma węgierskie dukaty , to ja kupię . Ja rzetelnie zapłacę , bo mnie potrzeba dla córki , co po Pańskim Nowym Roku wychodzi za mąż … +— Nie mam dukatów — odparłem . +— Pan dobrodziej był na węgierskie wojne i pan nie ma dukatów ? … — rzekł zdziwiony . +Już postawiłem nogę na stopniu fury , kiedy ten sam Żydek odciągnął mnie drugi raz na stronę . +— Może pan dobrodziej ma jakie kosztowności ? … Pierścionków , zygarków , branzeletów ? … Jak zdrowia pragnę , ja rzetelnie zapłacę , bo to dla mojej córki … +— Nie mam , bracie , daję ci słowo … +— Nie ma pan ? — powtórzył , szeroko otwierając oczy . — To po co pan chodził na Węgry ? … +Ruszyliśmy , a on jeszcze stał i trzymał się ręką za brodę , z politowaniem kiwając głową . +Fura była wynajęta tylko dla mnie . Zaraz jednak na następnej uliczce furman spotkał swego brata , który miał bardzo pilny interes do Krasnegostawu . +— Niech wielmożny pan pozwoli jego zabrać — prosił zdjąwszy czapkę . — Na złe droge to on będzie szedł piechotą . +Pasażer wsiadł . Nim dojechaliśmy do bramy fortecznej , zastąpiła nam drogę jakaś Żydówka z tłomokiem i poczęła krzykliwie rozmawiać z furmanem . Okazało się , że jest to jego ciotka , która ma w Fajsławicach chore dziecko . +— Może wielmożny pan pozwoli się jej przysiąść … To jest bardzo letka osoba … — prosił furman . +Za bramą wreszcie , w rozmaitych punktach szosy , znalazło się jeszcze trzech kuzynów mego furmana , który zabrał ich pod pozorem , że będzie mi w drodze weselej . Jakoż zepchnęli mnie na tylną oś wozu , deptali po nogach , palili szkaradny tytuń , a przede wszystkim wrzeszczeli jak opętani . Pomimo to nie pomieniałbym mego ciasnego kąta na najwygodniejsze miejsce we francuskich dyliżansach albo angielskich wagonach . Byłem już w kraju . +Przez cztery dni zdawało mi się , że siedzę w przenośnej bożnicy . Na każdym popasie jakiś pasażer ubywał , inny zajmował jego miejsce . Pod Lublinem zsunęła mi się na plecy ciężka paka ; istny cud , żem nie stracił życia . Pod Kurowem staliśmy parę godzin na szosie , gdyż zginął czyjś kufer , po który furman jeździł konno do karczmy . Przez całą wreszcie drogę czułem , że leżąca na moich nogach pierzyna jest gęściej zaludniona od Belgii . +Piątego dnia , przed wschodem słońca , stanęliśmy na Pradze . Ale że fur było mnóstwo , a łyżwowy most ciasny , więc ledwie około dziesiątej zajechaliśmy do Warszawy . Muszę dodać , że wszyscy moi współpasażerowie znikli na Bednarskiej ulicy jak eter octowy , zostawiając po sobie mocny zapach . Gdy zaś przy ostatecznym rachunku wspomniałem o nich furmanowi , wytrzeszczył na mnie oczy . +— Jakie pasażery ? … — zawołał zdziwiony . — Wielmożny pan to jest pasażer , ale tamto — same parchy . Jak my stanęli na rogatce , to nawet strażnik dwa takie gałgany rachował za złotówkę na jeden paszport . A wielmożny pan myśli , co oni byli pasażery ! … +— Więc nie było nikogo ? … — odparłem . — A skądże , u licha , pchły , które mnie oblazły ? +— Może z wilgoci . Czy ja wiem ! — odpowiedział furman . +Przekonany w ten sposób , że na bryce nie było nikogo oprócz mnie , sam jeden , rozumie się , zapłaciłem za całą podróż , co tak rozczuliło furmana , że wypytawszy się , gdzie będę mieszkał , obiecał mi przywozić co dwa tygodnie tytuń przemycany . +— Nawet teraz — rzekł cicho — mam na furze centnar . Może przynieść wielmożnego pana z parę funty ? … +— Żeby cię diabli wzięli ! — mruknąłem chwytając mój tłomoczek . — Tego jeszcze brakowało , ażeby aresztowali mnie za defraudację . +Szybko biegnąc przez ulicę , przypatrywałem się miastu , które po Paryżu wydawało mi się brudne i ciasne , a ludzie posępni . Sklep J. Mincla na Krakowskim Przedmieściu łatwo znalazłem ; ale na widok znanych miejsc i szyldów serce zaczęło mi się tak trząść , żem chwilę musiał odpocząć . +Spojrzałem na sklep — prawie taki jak na Podwalu ; na drzwiach blaszany pałasz i bęben ( może ten sam , który widziałem w dzieciństwie ! ) — w oknie talerze , koń i skaczący kozak … Ktoś uchylił drzwi i zobaczyłem w głębi zawieszone u sufitu : farby w pęcherzach , korki w siatce , nawet wypchanego krokodyla . +Za kontuarem , blisko okna , siedział na starym fotelu Jan Mincel i ciągnął za sznurek kozaka … +Wszedłem drżąc jak galareta i stanąłem naprzeciw Jasia . Zobaczywszy mnie ( już zaczął tyć chłopak ) ciężko uniósł się z fotelu i przymrużył oczy . Nagle krzyknął do jednego z chłopców sklepowych : +— Wicek ! … gnaj do panny Małgorzaty i powiedz , że wesele zaraz po Wielkiejnocy … +Potem wyciągnął do mnie obie ręce ponad kontuarem i długo ściskaliśmy się milcząc . +— Aleś też walił Szwabów ! Wiem , wiem — szepnął mi do ucha . — Siadaj — dodał wskazując krzesło . — Kaziek ! rwij do Grossmutter … Pan Rzecki przyjechał ! … +Siadłem i znowu nie mówiliśmy nic do siebie . On żałośnie trząsł głową , ja spuściłem oczy . Obaj myśleliśmy o biednym Katzu i o naszych zawiedzionych nadziejach . Wreszcie Mincel utarł nos z wielkim hałasem i odwróciwszy się do okna , mruknął : +— No , co tam … +Wrócił zadyszany Wicek . Uważałem , że surdut tego młodzieńca połyskuje od tłustych plam . +— Byłeś ? — spytał go Mincel . +— Byłem . Panna Małgorzata powiedziała , że dobrze . +— Żenisz się ? — rzekłem do Jasia . +— Phi ! … cóż mam robić ! — odparł . +— A Grossmutter jak się ma ? +— Zawsze jednakowo . Choruje tylko wtedy , kiedy stłuką jej dzbanek do kawy . +— A Franc ? +— Nie gadaj mi o tym łajdaku — wstrząsnął się Jan Mincel . — Wczoraj przysiągłem sobie , że noga moja u niego nie postanie … +— Cóż ci zrobił ? — spytałem . +— To podłe Szwabisko ciągle drwi z Napoleona ! … Mówi , że złamał przysięgę rzeczypospolitej , że jest kuglarzem , któremu oswojony orzeł napluł w kapelusz … Nie — mówił Jan Mincel — z tym człowiekiem żyć nie mogę … +Przez cały czas naszej rozmowy dwaj chłopcy i subiekt załatwiali interesantów , na których nawet nie zwracałem uwagi . Wtem skrzypnęły tylne drzwi sklepu i spoza szaf wysunęła się staruszka w żółtej sukni , z dzbanuszkiem w ręku . +— Gut Morgen , meine Kinder ! … Der Kaffee ist schon … +Pobiegłem i ucałowałem jej suche rączyny nie mogąc słowa przemówić . +— Ignaz ! … Herr Jesas … Ignaz ! — zawołała ściskając mnie . — Wo bist du so lange gewesen , lieber Ignaz ? … +— No , przecie Grossmutter wie , że był na wojnie . Co się tu pytać , gdzie był ? — wtrącił Jan . +— Herr Jesas ! … Aber du hast noch keinen Kaffee getrunken ? … +— Naturalnie , że nie pił — odparł Jan w moim imieniu . +— Du lieber Gott ! Es ist ja schon zehn Uhr … +Nalała mi kubek kawy , wręczyła trzy świeże bułki i znikła jak zwykle . +Teraz główne drzwi otworzyły się z łoskotem i wbiegł Franc Mincel , tłuściejszy i czerwieńszy od brata . +— Jak się masz , Ignacy ! … — zawołał padając mi w objęcia . +— Nie całuj się z tym durniem , który jest zakałą rodu Minclów ! … — rzekł do mnie Jan . +— Oj ! oj ! co mi to za ród ! … — odparł ze śmiechem Franc . — Nasz ojciec przyjechał taczkami we dwa psy … +— Nie gadam z panem ! — wrzasnął Jan . +— Ja też nie do pana mówię , tylko do Ignacego — odparł Franc . — A nasz stryj — ciągnął dalej — było przecie takie zakute Szwabisko , że wylazł z trumny po swoją szlafmycę , której mu tam zapomnieli włożyć … +— Robisz mi pan afront w moim domu ! … — krzyknął Jan . +— Nie przyszedłem do pańskiego domu , tylko do sklepu za sprawunkiem … Wicek ! — zwrócił się Franc do chłopca — daj mi korek za grosz … Tylko zawiń go w bibułę … Do widzenia , kochany Ignacy , wpadnij do mnie dziś wieczorem , to przy dobrej butelce pogadamy . A może i ten pan z tobą przyjdzie — dodał już z ulicy , wskazując ręką na sinego z gniewu Jana . +— Noga moja nie postanie u podłego Szwaba ! — krzyknął Jan . +To jednak nie przeszkadzało , że wieczorem byliśmy obaj u Franca . +Mimochodem wspomnę , że nie było tygodnia , w ciągu którego bracia Minclowie nie pokłóciliby się i nie pogodzili przynajmniej ze dwa razy . Co zaś jest najosobliwszym , że przyczyny swarów nigdy nie wypływały z interesu natury materialnej . Owszem , pomimo największych nieporozumień bracia zawsze poręczali swoje kwity , pożyczali sobie pieniędzy i nawzajem płacili długi . Powody tkwiły w ich charakterach . +Jan Mincel był romantyk i entuzjasta , Franc spokojny i zgryźliwy ; Jan był gorącym bonapartystą , Franc republikaninem i specjalnym wrogiem Napoleona III . Nareszcie Franc Mincel przyznawał się do niemieckiego pochodzenia , podczas gdy Jan uroczyście twierdził , że Minclowie pochodzą ze starożytnej polskiej rodziny Miętusów , którzy kiedyś , może za Jagiellonów , a może za królów wybieralnych osiedli między Niemcami . +Dość było jednego kieliszka wina , ażeby Jan Mincel zaczął bić pięściami w stół albo w plecy swoich sąsiadów i wrzeszczeć : +— Czuję w sobie starożytną polską krew ! … Niemka nie mogłaby mnie urodzić ! … Mam zresztą dokumenta … +I bardzo zaufanym osobom pokazywał dwa stare dyplomy , z których jeden odnosił się do jakiegoś Modzelewskiego , kupca w Warszawie za czasów szwedzkich , a drugi do Millera , kościuszkowskiego porucznika . Jaki by przecież istniał związek między tymi osobami a rodziną Minclów — nie wiem po dziś dzień , choć objaśnienia niejednokrotnie słyszałem . +Nawet z powodu wesela Jana wybuchnął skandal między braćmi : Jan bowiem zaopatrzył się na tę uroczystość w amarantowy kontusz , żółte buty i szablę , podczas gdy Franc oświadczył , że nie pozwoli na taką maskaradę przy ślubie , choćby miał podać skargę do policji . Usłyszawszy to Jan przysiągł , że zabije denuncjanta , jeżeli go zobaczy , i do weselnej kolacji ubrał się w szaty swoich przodków Miętusów . Franc zaś był i na ślubie , i na weselu , lecz choć nie gadał z bratem , na śmierć zatańcowywał mu żonę i prawie do samobójstwa upił się jego winem . +Nawet zgon Franca , który w roku 1856 zmarł na karbunkuł , nie obszedł się bez awantury . W ciągu trzech ostatnich dni obaj bracia po dwa razy wyklęli się i wydziedziczyli w sposób bardzo uroczysty . Mimo to Franc cały majątek zapisał Janowi , a Jan przez kilka tygodni chorował z żalu po bracie i — połowę odziedziczonej fortuny ( około dwudziestu tysięcy złotych ) przekazał jakimś trzem sierotkom , którymi nadto opiekował się do końca życia . +Dziwna to była rodzina ! +I otóż znowu zboczyłem od przedmiotu : miałem pisać o Wokulskim , a piszę o Minclach . Gdybym nie czuł się tak rześkim , jak jestem , mógłbym posądzić się o gadulstwo zapowiadające bliską starość . +Powiedziałem , że w postępowaniu Stasia Wokulskiego wielu rzeczy nie rozumiem i za każdym razem mam ochotę zapytać : na co to wszystko ? … +Otóż kiedym wrócił do sklepu , prawie co wieczór zbieraliśmy się u Grossmutter na górze : Jan i Franc Minclowie , a czasem i Małgosia Pfeifer . Małgosia z Janem siadywali w okiennej framudze i trzymając się za ręce patrzyli w niebo ; Franc pił piwo z dużego kufla ( który miał cynową klapę ) , staruszka robiła pończochę , a ja — opowiadałem dzieje kilku lat spędzonych za granicą . +Najczęściej , rozumie się , była mowa o tęsknotach tułaczki , niewygodach żołnierskiego życia albo o bitwach . W takiej chwili Franc wypijał podwójne porcje piwa , Małgosia przytulała się do Jana ( do mnie nikt się tak nie przytulał ) , a Grossmutter gubiła oczka w pończosze . Gdym już skończył , Franc wzdychał , szeroko rozsiadając się na kanapie , Małgosia całowała Jana , a Jan Małgosię , staruszka zaś trzęsąc głową mówiła : +— Jesas ! Jesas ! … wie ist das schrecklich … Aber sag mir , lieher Ignaz , wozu also bist du denn nach Ungarn gegangen ? +— No , przecie Grossmutter rozumie , że chodził do Węgier na wojnę — wtrącił niecierpliwie Jan . +Lecz staruszka ciągle kręcąc głową ze zdziwienia mruczała do siebie : +— Der Kaffee war ja immer gut und zu Mittag hat er sich doch immer vollgegessen … Warum hat er denn das getan ? … +— O ! bo Grossmutter myśli tylko o kawie i o obiedzie — oburzył się Jan . +Nawet kiedy opowiedziałem ostatnie chwile i straszną śmierć Katza , starowina wprawdzie rozpłakała się , pierwszy raz od czasu , jak ją znałem ; niemniej jednak otarłszy łzy i wziąwszy się znowu do swej pończochy , szeptała : +— Merkwürdig ! Der Kafjee war ja immer gut und zu Mittag hat er sich doch immer vollgegessen … Warum hat er denn das getan ? +Toż samo ja dziś nieomal co godzinę mówię o Stasiu Wokulskim . Miał po śmierci żony spokojny kawałek chleba , więc po co pojechał do Bułgarii ? Zdobył tam taki majątek , że mógłby sklep zwinąć : po co zaś rozszerzył go ? Ma przy nowym sklepie pyszne dochody , więc po co tworzy jeszcze jakąś spółkę ? … +Po co wynajął dla siebie ogromne mieszkanie ? Po co kupił powóz i konie ? Po co pnie się do arystokracji , a unika kupców , którzy mu tego darować nie mogą ? … +A w jakim celu zajmuje się furmanem Wysockim albo jego bratem , dróżnikiem z kolei żelaznej ? Po co kilku biednym czeladnikom założył warsztaty ? Po co opiekuje się nawet nierządnicą , która choć mieszka u magdalenek , mocno szkodzi jego reputacji ? … +A jaki on sprytny … Kiedy dowiedziałem się na giełdzie o zamachu Hödla , wracam do sklepu i patrząc mu bystro w oczy mówię : +— Wiesz , Stasiu , jakiś Hödel strzelił do cesarza Wilhelma … +A on , jakby nigdy nic , odpowiada : +— Wariat . +— Ale temu wariatowi — ja mówię — zetną głowę . +— I słusznie — on odpowiada — nie będzie się mnożył ród wariacki . +Żeby mu przy tym drgnął choć jeden muskuł , nic . Skamieniałem wobec jego zimnej krwi . +Kochany Stasiu , tyś sprytny , alem i ja nie w ciemię bity : wiem więcej , aniżeli przypuszczasz , i to mi tylko bolesne , że nie masz do mnie zaufania . Bo rada przyjaciela i starego żołnierza mogłaby cię uchronić od niejednego głupstwa , jeżeli nie od plamy … +Ale co ja tu będę wypowiadać własne opinie ; niech mówi za mnie bieg wypadków . +W początkach maja wprowadziliśmy się do nowego sklepu , który obejmuje pięć ogromnych salonów . W pierwszym pokoju , na lewo , mieszczą się same ruskie tkaniny : perkale , kretony , jedwabie i aksamity . Drugi pokój zajęty jest w połowie na te same tkaniny , a w połowie na drobiazgi do ubrania służące : kapelusze , kołnierzyki , krawaty , parasolki . W salonie frontowym najwykwintniejsza galanteria : brązy , majoliki , kryształy , kość słoniowa . Następny pokój na prawo lokuje zabawki tudzież wyroby z drzewa i metalów , a w ostatnim pokoju na prawo są towary z gumy i skóry . +Tak sobie to uporządkowałem ; nie wiem , czy właściwie , ale Bóg mi świadkiem , żem chciał jak najlepiej . Wreszcie pytałem o zdanie Stasia Wokulskiego ; ale on , zamiast coś poradzić , tylko wzruszał ramionami i uśmiechał się , jakby mówił : +„ A cóż mnie to obchodzi … ” +Dziwny człowiek ! Przyjdzie mu do głowy genialny plan , wykona go w ogólnych zarysach , ale — ani dba o szczegóły . On kazał przenieść sklep , on zrobił go ogniskiem handlu ruskich tkanin i galanterii zagranicznej , on zorganizował całą administrację . Ale zrobiwszy to , dziś ani miesza się do sklepu ; składa wizyty wielkim panom albo jeździ swoim powozem do Łazienek , albo gdzieś znika bez śladu ; a w sklepie ukazuje się ledwie przez parę godzin na dzień . Przy tym roztargniony , rozdrażniony , jakby na coś czekał albo czegoś się obawiał . +Ale cóż to za złote serce ! +Ze wstydem wyznaję , że było mi trochę przykro wynosić się na nowy lokal . Jeszcze ze sklepem pół biedy ; nawet wolę służyć w ogromnym magazynie , na wzór paryskich , aniżeli w takim kramie , jakim był nasz poprzedni . Żal mi jednak było mego pokoju , w którym dwadzieścia pięć lat przemieszkałem . Ponieważ do lipca obowiązuje nas stary kontrakt , więc do połowy maja siedziałem w moim pokoiku , przypatrując się jego ścianom , kracie , która przypominała mi najmilsze chwile w Zamościu , i starym sprzętom . +„ Jak ja to wszystko ruszę , jak ja to przeniosę , Boże miłosierny ! … ” — myślałem . +Aż jednego dnia , około połowy maja ( rozeszły się wówczas wieści mocno pokojowe ) , Staś przed samym zamknięciem sklepu przychodzi do mnie i mówi : +— Cóż , stary , czas by się przeprowadzić na nowe mieszkanie . +Doznałem takiego uczucia , jakby ze mnie krew wyciekła . A on prawił dalej : +— Chodźże ze mną , pokażę ci nowy lokal , który wziąłem dla ciebie w tym samym domu . +— Jak to wziąłeś ? — pytam . — Przecież muszę umówić się o cenę z gospodarzem . +— Już zapłacone ! — on odpowiada . +Wziął mnie pod rękę i prowadzi przez tylne drzwi sklepu do sieni . +— Ależ — mówię — tu lokal zajęty … +Zamiast odpowiedzi otworzył drzwi po drugiej stronie sieni … Wchodzę … Słowo honoru — salon ! … Meble kryte utrechtem , na stołach albumy , w oknie majoliki … Pod ścianą biblioteka … +— Masz tu — mówi Staś pokazując bogato oprawne książki — trzy historie Napoleona I , życie Garibaldiego i Kossutha , historię Węgier … +Z książek byłem bardzo kontent , ale ten salon , muszę wyznać , zrobił na mnie przykre wrażenie . Staś spostrzegł to i uśmiechnąwszy się , nagle otworzył drugie drzwi . +Boże miłosierny ! … ależ ten drugi pokój to mój pokój , w którym mieszkałem od lat dwudziestu pięciu . Okna zakratowane , zielona firanka , mój czarny stół … A pod ścianą naprzeciw moje żelazne łóżko , dubeltówka i pudło z gitarą … +— Jak to — pytam — więc mnie już przenieśli ? … +— Tak — odpowiada Staś — przenieśli ci każdy ćwieczek , nawet płachtę dla Ira . +Może to się wyda komuś śmiesznym , ale ja miałem łzy w oczach … Patrzyłem na jego surową twarz , smutne oczy i prawie nie mogłem wyobrazić sobie , że ten człowiek jest tak domyślny i posiada taką delikatność uczuć . Bo żebym mu choć wspomniał o tym … On sam odgadł , że mogę tęsknić za dawną siedzibą , i sam czuwał nad przeprowadzeniem moich gratów . +Szczęśliwa byłaby kobieta , z którą by on się ożenił ( mam nawet dla niego partię … ) ; ale on się chyba nie ożeni . Jakieś dzikie myśli snują mu się po głowie , ale nie o małżeństwie , niestety ! … . Ile to już poważnych osób przychodziło do naszego sklepu niby za sprawunkami , a naprawdę w swaty do Stasia i — wszystko na nic . +Taka pani Szperlingowa ma ze sto tysięcy rubli gotowizną i dystylarnię . Czego ona już nie kupiła u nas , a wszystko dlatego , ażeby mnie zapytać : +— Cóż , nie żeni się pan Wokulski ? +— Nie , pani dobrodziejko … +— Szkoda ! — mówi pani Szperlingowa wzdychając . — Piękny sklep , duży majątek , ale — wszystko to rozejdzie się … bez gospodyni . Gdyby zaś pan Wokulski wybrał sobie jaką poważną i majętną kobietę , wzmocniłby się nawet jego kredyt . +— Święte słowa pani dobrodziejki … — ja odpowiadam . +— Adieu ! panie Rzecki — ona mówi ( kładąc na kasie dwadzieścia albo i pięćdziesiąt rubli ) . — Ale niechże pan czasem nie wspomni panu Wokulskiemu o tym , że ja mówiłam coś o małżeństwie . Bo gotów pomyśleć , że stara baba poluje na niego … Adieu , panie Rzecki … +„ Owszem , nie zaniedbam wspomnieć mu o tym … ” +I zaraz myślę , że gdybym ja był Wokulskim , w jednej chwili ożeniłbym się z tą bogatą wdową . Jak ona zbudowana , Herr Jesas ! … +Albo taki Szmeterling , rymarz . Ile razy załatwiamy rachunek , mówi : +— Nie mógłby się , panie tego , taki , panie tego , Wokulski żenić ? … Chłop , panie , ognisty , kark jak u byka … Żeby mnie piorun panie tego , trzasł , sam oddałbym mu córkę , a w posagu dałbym im rocznie za dziesięć tysięcy , panie tego , rubli towaru … No ? +Albo taki radca Wroński . Niebogaty , cichutki , ale kupuje u nas co tydzień choćby parę rękawiczek i za każdym razem mówi : +— Ma tu Polska nie ginąć , mój Boże , kiedy tacy jak Wokulski nie żenią się . Bo to nawet , mój Boże ! nie potrzebuje człowiek posagu , więc mógłby znaleźć panienkę , która , mój Boże ! i do fortepianu , i domem zarządzi , i zna języki … +Takich swatów dziesiątki przewijają się przez nasz sklep . Niektóre matki , ciotki albo ojcowie po prostu przyprowadzają do nas panny na wydaniu . Matka , ciotka albo ojciec kupuje coś za rubla , a tymczasem panna chodzi po sklepie , siada , bierze się pod boki , ażeby zwrócić uwagę na swoją figurę , wysuwa naprzód prawą nóżkę , potem lewą nóżkę , potem wystawia rączki … Wszystko w tym celu , ażeby złapać Stacha , a jego albo nie ma w sklepie , albo jeżeli jest , to nawet nie patrzy na towar , jakby mówił : +— Taksacją zajmuje się pan Rzecki … +Wyjąwszy rodzin mających dorosłe córki tudzież wdów i panien na wydaniu , które zdają się być odważniejszymi od węgierskiej piechoty , biedny mój Stach nie cieszy się sympatią . Nic dziwnego — oburzył przeciw sobie wszystkich fabrykantów jedwabnych i bawełnianych , a także kupców , którzy sprzedają ich towary . +Raz , przy niedzieli ( rzadko mi się to zdarza ) , zaszedłem do handelku na śniadanie . Kieliszek anyżówki i kawałek śledzia przy bufecie , a do stołu porcyjka flaków i ćwiartka porteru — oto bal ! Zapłaciłem niecałego rubla , ale com się nałykał dymu , a com się nasłuchał ! … Wystarczy mi tego na parę lat . +W dusznym i ciemnym jak wędlarnia pokoju , gdzie mi flaki podano , siedziało ze sześciu jegomościów przy jednym stole . Byli to ludzie spasieni i dobrze odziani ; zapewne kupcy , obywatele miejscy , a może i fabrykanci . Każdy wyglądał tak na trzy do pięciu tysięcy rubli rocznego dochodu . +Ponieważ nie znałem tych panów , a zapewne i oni mnie , nie mogę więc posądzić ich o umyślną szykanę . Proszę jednak wyobrazić sobie , co za traf , że właśnie gdym wszedł do pokoju , rozmawiali o Wokulskim . Kto mówił , z przyczyny dymu nie widziałem ; wreszcie nie śmiałem podnieść oczu od talerza . +— Karierę zrobił ! — mówił gruby głos . — Za młodu wysługiwał się takim jak my , a ku starości chce mu się fagasować wielkim panom . +— Ci dzisiejsi panowie — wtrącił jegomość dychawiczny — tyle warci co i on . Gdzie by to dawniej w hrabskim domu przyjmowali eks-kupczyka , który przez ożenek dorobił się majątku … Śmiech powiedzieć ! … +— Fraszka ożenek — odparł gruby głos zakrztusiwszy się nieco — bogaty ożenek nie hańbi . Ale te miliony , zarobione na dostawach w czasie wojny , z daleka pachną kryminałem . +— Podobno nie kradł — odezwał się półgłosem ktoś trzeci . +— W takim razie nie ma milionów — huknął bas . — A w takim znowu wypadku po co zadziera nosa ! … czego pnie się do arystokracji ? +— Mówią — dorzucił inny głos — że chce założyć spółkę z samych szlachciców … +— Aha ! … I oskubać ich , a potem zemknąć — wtrącił dychawiczny . +— Nie — mówił bas — on z tych dostaw nie obmyje się nawet szarym mydłem . Kupiec galanteryjny robi dostawy ! Warszawiak jedzie do Bułgarii ! … +— Pański brat , inżynier , jeździł za zarobkiem jeszcze dalej — odezwał się półgłos . +— Zapewne ! — przerwał bas . — Czy może i sprowadzał perkaliki z Moskwy ? Tu jest drugi sęk : zabija przemysł krajowy ! … +— Ehe ! he ! … — zaśmiał się ktoś dotąd milczący — to już do kupca nie należy . Kupiec jest od tego , ażeby sprowadzał tańszy towar i z lepszym zyskiem dla siebie . Nieprawda ? … Ehe ! he ! … +— W każdym razie nie dałbym trzech groszy za jego patriotyzm — odparł bas . +— Podobno jednak — wtrącił półgłos — ten Wokulski dowiódł swego patriotyzmu nie tylko językiem … +— Tym gorzej — przerwał bas . — Dowodził będąc gołym ; ochłonął poczuwszy ruble w kieszeni . +— O ! … że też my zawsze kogoś musimy posądzać albo o zdradę kraju , albo o złodziejstwo ! Nieładnie ! … — oburzał się półgłos . +— Coś go pan mocno bronisz ? … — spytał bas posuwając krzesłem . +— Bronię , bom trochę o nim słyszał — odpowiedział półgłos . — Furmani u mnie niejaki Wysocki , który umierał z głodu , nim Wokulski postawił go na nogi … +— Za pieniądze z dostaw z Bułgarii ! … Dobroczyńca ! … +— Inni , panie , zbogacili się na funduszach narodowych i — nic . Ehe ! he ! … +— W każdym razie ciemna to figura — zakonkludował dychawiczny . — Rzuca się w prawo i w lewo , sklepu nie pilnuje , perkaliki sprowadza , szlachtę jakby chciał naciągnąć … +Ponieważ chłopiec sklepowy w tej chwili przyniósł im nowe butelki , więc wymknąłem się po cichu . Nie wmieszałem się do tej rozmowy , gdyż znając Stacha od dziecka , mógłbym im powiedzieć tylko dwa wyrazy : „ Jesteście podli … ” +I to wszystko gadają wówczas , kiedy ja drżę z obawy o jego przyszłość , kiedy wstając i kładąc się spać pytam : „ Co on robi ? po co robi ? i co z tego wyniknie ? … ” I to wszystko gadają o nim dziś , przy mnie , który wczoraj patrzyłem , jak dróżnik Wysocki upadł mu do nóg dziękując za przeniesienie do Skierniewic i udzielenie zapomogi … +Prosty człowiek , a jaki uczciwy ! Przywiózł ze sobą dziesięcioletniego syna i wskazując na Wokulskiego mówił : +— Przypatrzże się , Pietrek , panu , bo to nasz największy dobrodziej … Jakby kiedy zechciał , żebyś sobie uciął rękę dla niego , utnij , a jeszcze mu się nie wywdzięczysz … +Albo ta dziewczyna , która pisała do niego od magdalenek : „ Przypomniałam sobie jedną modlitwę z dziecinnych czasów , ażeby modlić się za pana … ” . +Oto ludzie prości , oto dziewczyny występne ; czyliż oni i one nie mają więcej szlachetnych uczuć aniżeli my , surdutowcy , po całym mieście chwalący się cnotami , w które zresztą żaden z nas nie wierzy . Ma Staś rację , że zajął się losem tych biedaków , chociaż … mógłby się nimi zajmować w sposób trochę spokojniejszy … +Ach ! bo trwożą mnie jego nowe znajomości … +Pamiętam , w początkach maja wchodzi do sklepu jakiś bardzo niewyraźny jegomość ( rude faworyty , oczy paskudne ) i położywszy na kantorku swój bilet wizytowy , mówi dosyć połamanym językiem : +— Proszę powiedzieć pan Wokulski , ja będę dziś siódma … +I tyle . Spojrzałem na bilet , czytam : „ Wiliam Colins , nauczyciel języka angielskiego … ” Cóż to za farsa ? … Przecie chyba Wokulski nie będzie uczył się po angielsku ? … +Wszystko jednak zrozumiałem , gdy na drugi dzień przyszły telegramy o … zamachu Hödla … +Albo inna znajomość , jakaś pani Meliton , która zaszczyca nas wizytami od chwili powrotu Stasia z Bułgarii . Chuda baba , mała , trajkocze jak młyn , a czujesz , że mówi tylko to , co chce powiedzieć . Wpada raz , w końcu maja : +— Jest pan Wokulski ? Pewno nie ma , spodziewam się … Wszak mówię z panem Rzeckim ? Zaraz to zgadłam … Co za piękna neseserka ! … Drzewo oliwkowe , znam się na tym . Niech pan powie panu Wokulskiemu , ażeby mi to przysłał , on wie mój adres , i — ażeby jutro , około pierwszej , był w Łazienkach … +— W których , przepraszam ? — spytałem , oburzony jej zuchwalstwem . +— Jesteś pan błazen … W królewskich ! — odpowiada mi ta dama . +No i cóż ! … Wokulski posłał jej neseserkę i pojechał do Łazienek . Wróciwszy zaś stamtąd , powiedział mi , że … w Berlinie zbierze się kongres dla zakończenia wojny wschodniej … I kongres jest ! … +Taż sama jejmość wpada drugi raz , zdaje mi się , pierwszego czerwca . +— Ach ! — woła — cóż to za piękny wazon ! … Z pewnością francuska majolika , znam się na tym … Powiedz pan panu Wokulskiemu , ażeby mi go przysłał i … ( tu dodała szeptem ) i … powiedz mu pan jeszcze , że pojutrze około pierwszej … +Gdy wyszła , rzekłem do Lisieckiego : +— Załóż się pan , że pojutrze będziemy mieli ważną polityczną wiadomość . +— Niby trzeciego czerwca ? … — odparł śmiejąc się . +Proszę sobie jednak wyobrazić nasze miny , kiedy przyszedł telegram donoszący … o zamachu Nobilinga w Berlinie ! … Ja myślałem , że padnę trupem , Lisiecki od tej pory zaprzestał już nieprzyzwoitych żartów na mój rachunek i co gorsze , zawsze wypytuje mnie o wiadomości polityczne … +Zaprawdę ! strasznym nieszczęściem jest wielka reputacja . Ja bowiem od chwili , kiedy Lisiecki zwraca się do mnie jako do „ poinformowanego ” , straciłem sen i resztę apetytu … Cóż dopiero musi się dziać z moim biednym Stachem , który utrzymuje ciągłe stosunki z tym panem Colinsem i z tą panią Melitonową … +Boże miłosierny , czuwaj nad nami ! … +Już kiedym się tak rozgadał ( dalibóg , robię się plotkarzem ) , więc muszę dodać , że i w naszym sklepie panuje jakiś niezdrowy ferment . Oprócz mnie jest siedmiu subiektów ( czy kiedy marzył o czymś podobnym stary Mincel ! ) , ale — nie ma jedności . Klejn i Lisiecki , jako dawniejsi , trzymają tylko z sobą , resztę zaś kolegów traktują w sposób nie powiem pogardliwy , ale trochę z góry . Trzej zaś nowi subiekci : galanteryjny , metalowy i gumowy , znowu tylko z sobą się wdają , są sztywni i pochmurni . Wprawdzie poczciwy Zięba chcąc ich zbliżyć biega od starych do nowych i ciągle im coś perswaduje ; ale nieborak ma tak nieszczęśliwą rękę , że antagoniści po każdej próbie godzenia krzywią się na siebie jeszcze szkaradniej . +Może gdyby nasz magazyn ( z pewnością jest to magazyn , a w dodatku pierwszorzędny magazyn ! ) , otóż gdyby on rozwijał się stopniowo , gdybyśmy co rok przybierali po jednym subiekcie — nowy człowiek wsiąknąłby między starych i istniałaby harmonia . Ale jak od razu przybyło pięciu ludzi świeżych , jak jeden drugiemu często gęsto wchodzi w drogę ( bo w tak krótkim czasie nie można ani towarów należycie uporządkować , ani każdemu określić sfery jego obowiązków ) , jest naturalnym , że muszą wyradzać się niesnaski . No , ale co ja mam się wdawać w krytykę czynności pryncypała i jeszcze człowieka , który ma więcej rozumu aniżeli my wszyscy … +W jednym tylko punkcie godzą się starzy i nowi panowie , a nawet pomaga im Zięba , oto : jeżeli chodzi o dokuczenie siódmemu naszemu subiektowi — Szlangbaumowi . Ten Szlangbaum ( znam go od dawna ) jest mojżeszowego wyznania , ale człowiek porządny . Mały , czarny , zgarbiony , zarośnięty , słowem — trzech groszy nie dałbyś za niego , kiedy siedzi za kantorkiem . Ale niech no gość wejdzie ( Szlangbaum pracuje w wydziale ruskich tkanin ) , Chryste elejson ! … Kręci się jak fryga ; dopiero co był na najwyższej półce na prawo , już jest przy najniższej szufladzie na środku i w tej samej chwili znowu gdzieś pod sufitem na lewo . Kiedy zacznie rzucać sztuki , zdaje się , że to nie człowiek , ale machina parowa ; kiedy zacznie rozwijać i mierzyć , myślę , że bestia ma ze trzy pary rąk . Przy tym rachmistrz zawołany , a jak zacznie rekomendować towary , podsuwać kupującemu projekta , odgadywać gusta , wszystko niezmiernie poważnym tonem , to słowo honoru daję , że Mraczewski w kąt ! … Szkoda tylko , że jest taki mały i brzydki ; musimy mu dodać jakiego głupiego a przystojnego chłopaka za pomocnika dla dam . Bo wprawdzie z ładnym subiektem damy dłużej siedzą , ale za to mniej grymaszą i mniej się targują . +( Swoją drogą , niechaj nas Bóg zachowa od damskiej klienteli . Ja może dlatego nie mam odwagi do małżeństwa , że ciągle widuję damy w sklepie . Stwórca świata formując cud natury , zwany kobietą , z pewnością nie zastanowił się , jakiej klęski narobi kupcom . ) +Otóż Szlangbaum jest w całym znaczeniu porządnym obywatelem , a mimo to wszyscy go nie lubią , gdyż — ma nieszczęście być starozakonnym … +W ogóle , może od roku , uważam , że do starozakonnych rośnie niechęć ; nawet ci , którzy przed kilkoma laty nazywali ich Polakami mojżeszowego wyznania , dziś zwą ich Żydami . Zaś ci , którzy niedawno podziwiali ich pracę , wytrwałość i zdolności , dziś widzą tylko wyzysk i szachrajstwo . +Słuchając tego , czasem myślę , że na ludzkość spada jakiś mrok duchowy , podobny do nocy . W dzień wszystko było ładne , wesołe i dobre ; w nocy wszystko brudne i niebezpieczne . Tak sobie myślę , ale milczę ; bo cóż może znaczyć sąd starego subiekta wobec głosu znakomitych publicystów , którzy dowodzą , że Żydzi krwi chrześcijańskiej używają na mace i że powinni być w prawach swoich ograniczeni . Nam kule nad głowami inne wyświstywały hasła , pamiętasz , Katz ? … +Taki stan rzeczy w osobliwy sposób oddziaływa na Szlangbauma . Jeszcze w roku zeszłym człowiek ten nazywał się Szlangowskim , obchodził Wielkanoc i Boże Narodzenie , i z pewnością najwierniejszy katolik nie zjadał tyle kiełbasy co on . Pamiętam , że gdy raz w cukierni zapytano go : +— Nie lubisz pan lodów , panie Szlangowski ? +— Lubię tylko kiełbasę , ale bez czosnku . Czosnku znieść nie mogę . +Wrócił z Syberii razem ze Stachem i doktorem Szumanem i zaraz wstąpił do chrześcijańskiego sklepu , choć Żydzi dawali mu lepsze warunki . Od tej też pory ciągle pracował u chrześcijan i dopiero w roku bieżącym wymówili mu posadę . +W początkach maja pierwszy raz przyszedł do Stacha z prośbą . Był bardziej skurczony i miał czerwieńsze oczy niż zwykle . +— Stachu — rzekł pokornym głosem — utonę na Nalewkach , jeżeli mnie nie przygarniesz . +— Dlaczegożeś od razu do mnie nie przyszedł ? — spytał Stach . +— Nie śmiałem … Bałem się , żeby nie mówili o mnie , że Żyd musi się wszędzie wkręcić . I dziś nie przyszedłbym , gdyby nie troska o dzieci . +Stach wzruszył ramionami i natychmiast przyjął Szlangbauma z pensją półtora tysiąca rubli rocznie . +Nowy subiekt od razu wziął się do roboty , a w pół godziny później mruknął Lisiecki do Klejna : +— Co tu , u diabła , tak czosnek zalatuje , panie Klejn ? … +Zaś w kwadrans później , nie wiem już z jakiej racji , dodał : +— Jak te kanalie Żydy cisną się na Krakowskie Przedmieście ! Nie mógłby to parch , jeden z drugim , pilnować się Nalewek albo Świętojerskiej ? +Szlangbaum milczał , tylko drgały mu czerwone powieki . +Szczęściem , obie te zaczepki słyszał Wokulski . Wstał od biurka i rzekł tonem , którego , co prawda , nie lubię : +— Panie … panie Lisiecki ! Pan Henryk Szlangbaum był moim kolegą wówczas , kiedy działo mi się bardzo źle . Czybyś więc pan nie pozwolił mu kolegować ze mną dziś , kiedy mam się trochę lepiej ? … +Lisiecki zmieszał się czując , że jego posada wisi na włosku . Ukłonił się , coś mruknął , a wtedy Wokulski zbliżył się do Szlangbauma i uściskawszy go powiedział : +— Kochany Henryku , nie bierz do serca drobnych przycinków , bo my tu sobie po koleżeńsku wszyscy docinamy . Oświadczam ci także , że jeżeli opuścisz kiedy ten sklep , to chyba razem ze mną . +Stanowisko Szlangbauma wyjaśniło się od razu ; dziś mnie prędzej coś powiedzą ( ba ! nawet zwymyślają ) aniżeli jemu . Ale czy wynalazł kto sposób przeciw półsłówkom , minom i spojrzeniom ? … A to wszystko truje biedaka , który mi nieraz mówi wzdychając : +— Ach , gdybym się nie bał , że mi dzieci zżydzieją , jednej chwili uciekłbym stąd na Nalewki … +— Bo dlaczego , panie Henryku — spytałem go — raz się , do licha , nie ochrzcisz ? … +— Zrobiłbym to przed laty , ale nie dziś . Dziś zrozumiałem , że jako Żyd jestem tylko nienawistny dla chrześcijan , a jako meches byłbym wstrętny i dla chrześcijan , i dla Żydów . Trzeba przecie z kimś żyć . Zresztą — dodał ciszej — mam pięcioro dzieci i bogatego ojca , po którym będę dziedziczyć … +Rzecz ciekawa . Ojciec Szlangbauma jest lichwiarzem , a syn , ażeby od niego grosza nie wziąć , bieduje po sklepach jako subiekt . +Nieraz we cztery oczy rozmawiam o nim z Lisieckim . +— Za co — pytam — prześladujecie go ? Wszakże on prowadzi dom na sposób chrześcijański , a nawet dzieciom urządza choinkę … +— Bo uważa — mówi Lisiecki — że korzystniej jadać macę z kiełbasą aniżeli samą . +— Był na Syberii , narażał się … +— Dla geszeftu … Dla geszeftu nazywał się też Szlangowskim , a teraz znowu Szlangbaumem , kiedy jego stary ma astmę . +— Kpiliście — mówię — że stroi się w cudze pióra , więc wrócił do dawnego nazwiska . +— Za które dostanie ze sto tysięcy rubli po ojcu — odparł Lisiecki . +Teraz i ja wzruszyłem ramionami i umilkłem . Źle nazywać się Szlangbaumem , źle Szlangowskim ; źle być Żydem , źle mechesem … Noc zapada , noc , podczas której wszystko jest szare i podejrzane ! +A swoją drogą Stach na tym cierpi . Nie tylko bowiem przyjął do sklepu Szlangbauma , ale jeszcze daje towary żydowskim kupcom i paru Żydków przypuścił do współki . Nasi krzyczą i grożą , ale nie jego straszyć ; zaciął się i nie ustąpi , choćby go piekli w ogniu . +Czym się to wszystko skończy , Boże miłosierny … +Ale , ale ! … Ciągle odbiegając od przedmiotu zapomniałem kilku bardzo ważnych szczegółów . Mam na myśli Mraczewskiego , który od pewnego czasu albo krzyżuje mi plany , albo wprowadza w błąd świadomie . +Chłopak ten otrzymał u nas dymisję za to , że w obecności Wokulskiego trochę zwymyślał socjalistów . Później jednakże Stach dał się ubłagać i zaraz po Wielkiejnocy wysłał Mraczewskiego do Moskwy podwyższając mu nawet pensję . +Nie przez jeden wieczór zastanawiałem się nad znaczeniem owej podróży czy zsyłki . Lecz gdy po trzech tygodniach Mraczewski przyjechał stamtąd do nas wybierać towary , natychmiast zrozumiałem plan Stacha . +Pod fizycznym względem młodzieniec ten niewiele się zmienił : zawsze wygadany i ładny , może cokolwiek bledszy . Mówi , że Moskwa mu się podobała , a nade wszystko tamtejsze kobiety , które mają mieć więcej wiadomości i ognia , ale za to mniej przesądów aniżeli nasze . Ja także , póki byłem młody , uważałem , że kobiety miały mniej przesądów aniżeli dziś . +Wszystko to jest dopiero wstępem . Mraczewski bowiem przywiózł ze sobą trzy bardzo podejrzane indywidua , nazywając ich „ prykaszczykami ” , i — całą pakę jakichś broszur . Owi „ prykaszczykowie ” mieli niby coś oglądać w naszym sklepie , ale robili to w taki sposób , że nikt ich u nas nie widział . Włóczyli się po całych dniach i przysiągłbym , że przygotowywali u nas grunt do jakiejś rewolucji . Spostrzegłszy jednak , że mam na nich zwrócone oko , ile razy przyszli do sklepu , zawsze udawali pijanych , a ze mną rozmawiali wyłącznie o kobietach , twierdząc wbrew Mraczewskiemu , że Polki to „ sama prelest ' ” — tylko bardzo podobne do Żydówek . +Udawałem , że wierzę wszystkiemu , co mówią , i za pomocą zręcznych pytań przekonałem się , iż — najlepiej znane im są okolice bliższe Cytadeli . Tam więc mają interesa . Że zaś domysły moje nie były bezpodstawnymi , dowiódł fakt , iż owi „ prykaszczykowie ” zwrócili nawet na siebie uwagę policji . W ciągu dziesięciu dni , nic więcej , tylko trzy razy odprowadzano ich do cyrkułów . Widocznie jednak muszą mieć wielkie stosunki , ponieważ ich uwolniono . +Kiedym zakomunikował Wokulskiemu moje podejrzenia co do „ prykaszczyków ” — Stach tylko uśmiechnął się i odparł : +— To jeszcze nic … +Z czego wnoszę , że Stach musi być grubo zaawansowany w stosunkach z nihilistami . +Proszę sobie jednak wyobrazić moje zdziwienie , kiedy zaprosiwszy raz Klejna i Mraczewskiego do siebie na herbatę przekonałem się , że Mraczewski jest gorszym socjalistą od Klejna … Ten Mraczewski , który za wymyślanie na socjalistów stracił u nas posadę ! … Ze zdumienia przez cały wieczór nie mogłem ust otworzyć ; tylko Klejn cieszył się po cichu , a Mraczewski rozprawiał . +Jak żyję , nie słyszałem nic równego . Młodzieniec ten dowodził mi przytaczając nazwiska ludzi , podobno bardzo mądrych , że wszyscy kapitaliści to złodzieje , że ziemia powinna należeć do tych , którzy ją uprawiają , że fabryki , kopalnie i maszyny powinny być własnością ogółu , że nie ma wcale Boga ani duszy , którą wymyślili księża , aby wyłudzać od ludzi dziesięcinę . Mówił dalej , że jak zrobią rewolucję ( on z trzema „ prykaszczykami ” ) , to od tej pory wszyscy będziemy pracowali tylko po osiem godzin , a przez resztę czasu będziemy się bawili , mimo to zaś każdy będzie miał emeryturę na starość i darmo pogrzeb . Wreszcie zakończył , że dopiero wówczas nastanie raj na ziemi , kiedy wszystko będzie wspólne : ziemia , budynki , maszyny , a nawet żony . +Ponieważ jestem kawalerem ( nazywają mnie nawet starym ) i piszę ten pamiętnik bez obłudy , przyznam więc , że mi się ta wspólność żon trochę podobała . Powiem nawet , że nabrałem niejakiej życzliwości dla socjalizmu i socjalistów . Po co oni jednak koniecznie chcą robić rewolucję , kiedy i bez niej ludzie miewali wspólne żony ? +Tak myślałem , ale tenże sam Mraczewski uleczył mnie ze swoich teoryj , a zarazem bardzo pokrzyżował moje plany . +Nawiasowo powiem , że serdecznie chcę , ażeby się Stach ożenił . Gdyby miał żonę , nie mógłby tak często naradzać się z Colinsem i panią Meliton , a gdyby jeszcze przyszły dzieci , może zerwałby wszystkie podejrzane stosunki . Bo co to , żeby taki człowiek jak on , taka żołnierska natura , żeby kojarzył się z ludźmi , którzy bądź jak bądź nie występują na plac z bronią przeciw broni . Węgierska piechota i wreszcie żadna piechota nie będzie strzelać do rozbrojonego przeciwnika . Ale czasy zmieniają się . +Otóż bardzo pragnę , ażeby się Stach ożenił , i nawet myślę , że upatrzyłem mu partię . Bywa czasem w naszym magazynie ( i bywała w tamtym sklepie ) osoba dziwnej urody . Szatynka , szare oczy , rysy cudownie piękne , wzrost okazały , a rączki i nóżki — sam smak ! … Patrzyłem , jak raz wysiadała z dorożki , i powiem , że mi się gorąco zrobiło wobec tego , com ujrzał … Ach , miałby poczciwy Stasiek wielki z niej pożytek , bo to i ciałka w miarę , i usteczka jak jagódki … A co za biust ! … Kiedy wchodzi ubrana do figury , to myślę , że wszedł anioł , który zleciawszy z nieba , na piersiach złożył sobie skrzydełka ! … +Zdaje mi się , że jest wdową , gdyż nigdy nie widuję jej z mężem , tylko z małą córeczką Helunią , miluchną jak cukiereczek . Stach , gdyby się z nią ożenił , od razu musiałby zerwać z nihilistami , bo co by mu zostało czasu od posług przy żonie , to pieściłby jej dziecinę . Ale i taka żoneczka niewiele zostawiłaby mu chwil wolnych . +Już ułożyłem cały plan i rozmyślałem : w jaki by sposób zapoznać się z tą damą , a później przedstawić jej Stacha , gdy nagle — diabli przynieśli z Moskwy Mraczewskiego . Proszę zaś sobie wyobrazić mój gniew , kiedy zaraz na drugi dzień po swoim przyjeździe frant ten wchodzi do naszego sklepu z moją wdową ! … A jak skakał przy niej , jak wywracał oczyma , jak starał się odgadywać jej myśli … Szczęście , że nie jestem otyły , bo wobec tych bezczelnych zalotów dostałbym chyba apopleksji . +Kiedy w parę godzin wrócił do nas , pytałem go z najobojętniejszą miną , kto jest owa dama . +— Podobała się panu — on mówi — co ? … Szampan , nie kobieta — dodał , bezwstydnie mrugając okiem . — Ale na nic pański apetyt , bo ona szaleje za mną … Ach , panie , co to za temperament , co za ciało … A gdybyś pan widział , jak wygląda w kaftaniku ! … +— Spodziewam się , panie Mraczewski … — odparłem surowo . +— Ja przecież nic nie mówię ! — odpowiada zacierając ręce w sposób , który wydał mi się lubieżnym . — Ja nic nie mówię ! … Największą cnotą mężczyzny , panie Rzecki , jest dyskrecja , panie Rzecki , szczególniej w bardziej poufałych stosunkach … +Przerwałem mu czując , że gdyby tak mówił dalej , musiałbym pogardzić tym młodzieńcem . Co za czasy , co za ludzie ! … Bo ja , gdybym miał szczęście zwrócić na siebie uwagę jakiej damy , nie śmiałbym nawet myśleć o tym , a nie dopiero wrzeszczeć na cały głos , jeszcze w tak wielkim , jak nasz , magazynie . +Gdy zaś w dodatku wyłożył mi Mraczewski swoją teorię o wspólności żon , zaraz przyszło mi do głowy : +— Stach nihilista i Mraczewski nihilista … Niechże się więc pierwszy ożeni , to drugi zaraz mu zaprowadzi wspólność … A przecie szkoda byłoby takiej kobiety dla takiego Mraczewskiego . +W końcu maja Wokulski postanowił zrobić poświęcenie naszego magazynu . Przy tej sposobności zauważyłem , jak się czasy zmieniają … Za moich młodych lat kupcy także poświęcali sklepy troszcząc się o to , ażeby ceremonii dopełnił ksiądz sędziwy a pobożny , ażeby na miejscu była autentyczna woda święcona , nowe kropidło i organista biegły w łacinie . Po skończonym zaś obrządku , przy którym pokropiono i obmodlono prawie każdą szafę i sztukę towaru , przybijało się na progu sklepu podkowę , ażeby zwabiała gości , a dopiero potem — myślano o przekąsce , zwykle złożonej z kieliszka wódki , kiełbasy i piwa . +Dziś zaś ( co by powiedzieli na to rówieśnicy starego Mincla ! ) pytano przede wszystkim : ilu potrzeba kucharzy i lokajów , a potem : ile butelek szampana , ile węgrzyna i — jaki obiad ? Obiad bowiem stanowił główną wagę uroczystości , gdyż i zaproszeni nie o to troszczyli się : kto będzie święcił , ale co podadzą do stołu ? … +W wigilię ceremonii wpadł do naszego magazynu jakiś jegomość przysadkowaty , spocony , o którym nie mógłbym powiedzieć , czy kołnierzyki walały mu szyję , czy też działo się na odwrót . Z wytartej surduciny wydobył gruby notes , włożył na nos zatłuszczone binokle i — począł chodzić po pokojach z taką miną , że mnie po prostu wzięła trwoga . +„ Co , u diabła — myślę — czyby kto z policji , czy może jaki sekretarz komornika spisuje nam ruchomości ? … ” +Dwa razy zastępowałem mu drogę , chcąc jak najgrzeczniej spytać : czego by sobie życzył ? Ale on za pierwszym razem mruknął : „ Proszę mi nie przeszkadzać ! ” — a za drugim bez ceremonii odsunął mnie na bok . +Zdumienie moje było tym większe , że niektórzy z naszych panów kłaniali mu się bardzo uprzejmie i zacierając ręce , jakby co najmniej przed dyrektorem banku , dawali wszelkie objaśnienia . +„ No — mówię w duchu — jużci chyba ten biedaczysko nie jest z towarzystwa ubezpieczeń . Ludzi tak obdartych tam nie trzymają … ” +Dopiero Lisiecki szepnął mi , że ten pan jest bardzo znakomitym reporterem i że będzie nas opisywał w gazetach . Ciepło mi się zrobiło koło serca na myśl , że mogę ujrzeć w druku moje nazwisko , które raz tylko figurowało w „ Gazecie Policyjnej ” , gdym zgubił książeczkę . Jednej chwili spostrzegłem , że w tym człowieku jest wszystko wielkie : wielka głowa , wielki notes , a nawet — bardzo wielka przyszczypka u lewego buta . +A on wciąż chodził po pokojach nadęty jak indyk i pisał , wciąż pisał … Nareszcie odezwał się : +— Czy w tych czasach nie było u panów jakiego wypadku ? … Małego pożaru , kradzieży , nadużycia zaufania , awantury ? … +— Boże uchowaj ! — ośmieliłem się wtrącić . +— Szkoda — odparł . — Najlepszą reklamą dla sklepu byłoby , gdyby się tak kto w nim powiesił … +Struchlałem usłyszawszy to życzenie . +— Może pan dobrodziej — odważyłem się wtrącić z ukłonem — raczy wybrać sobie jaki przedmiocik , który odeszlemy bez pretensji … +— Łapówka ? … — zapytał spoglądając na mnie jak figura Kopernika . — Mamy zwyczaj — dodał — to , co nam się podoba , kupować ; prezentów nie przyjmujemy od nikogo . +Włożył poplamiony kapelusz na głowę na środku magazynu i z rękami w kieszeniach wyszedł jak minister . Jeszcze po drugiej stronie ulicy widziałem jego przyszczypkę . +Wracam do ceremonii poświęcenia . +Główna uroczystość , czyli obiad , odbyła się w wielkiej sali Hotelu Europejskiego . Salę ubrano w kwiaty , ustawiono ogromne stoły w podkowę , sprowadzono muzykę i o szóstej wieczór zebrało się przeszło sto pięćdziesiąt osób . Kogo bo tam nie było ! … Głównie kupcy i fabrykanci z Warszawy , z prowincji , z Moskwy , ba , nawet z Wiednia i z Paryża . Znalazło się też dwu hrabiów , jeden książę i sporo szlachty . O trunkach nie wspominam , gdyż naprawdę nie wiem , czego było więcej : listków na roślinach zdobiących salę czy butelek . +Kosztowała nas ta zabawa przeszło trzy tysiące rubli , ale widok tylu jedzących osób był zaiste okazały . Kiedy zaś wśród ogólnej ciszy powstał książę i wypił zdrowie Stacha , kiedy zagrała muzyka , nie wiem już jaki kawałek , ale bardzo ładny , i stu pięćdziesięciu ludzi huknęło : „ Niech żyje ! ” — miałem łzy w oczach . Pobiegłem do Wokulskiego i ściskając go szepnąłem : +— Widzisz , jak cię kochają … +— Lubią szampana — powiedział . +Zauważyłem , że wiwaty nic go nie obchodzą . Nie rozchmurzył się nawet , choć jeden z mówców ( musiał być literat , bo gadał dużo i bez sensu ) powiedział , nie wiem , w swoim czy w Wokulskiego imieniu , że … jest to najpiękniejszy dzień jego życia . +Uważałem , że Stach najwięcej kręci się koło pana Łęckiego , który przed swym bankructwem ocierał się podobno o europejskie dwory … Zawsze ta nieszczęśliwa polityka ! … +Z początku uczty wszystko odbywało się bardzo poważnie ; coraz któryś z biesiadników zabierał głos i gadał tak , jakby chciał odgadać wypite wino i zjedzone potrawy . Lecz im więcej wynoszono pustych butelek , tym dalej uciekała z tego zgromadzenia powaga , a w końcu — zrobił się przecie taki hałas , że wobec niego prawie oniemiała muzyka . +Byłem zły jak diabeł i chciałem zwymyślać przynajmniej Mraczewskiego . Odciągnąwszy go jednak od stołu zdobyłem się ledwie na te słowa : +— No , i po co to wszystko ? … +— Po co ? … — odparł patrząc na mnie błędnymi oczyma . — To tak dla panny Łęckiej … +— Zwariowałeś pan ! … Co dla panny Łęckiej ? … +— No … te spółki … ten sklep … ten obiad … Wszystko dla niej … I ja przez nią wyleciałem ze sklepu … — mówił Mraczewski opierając się na moim ramieniu , gdyż nie mógł ustać . +— Co ? … — mówię widząc , że jest zupełnie pijany . — Wyleciałeś przez nią ze sklepu , więc może i przez nią dostałeś się do Moskwy ? … +— Rozum … rozumie się … Szepnęła słówko , takie … nieduże słóweczko i … dostałem trzysta rubli więcej na rok … Żabcia ze starym wszystko zrobi , co się jej podoba … +— No idź pan spać — rzekłem . +— Właśnie , że nie pójdę spać … Pójdę do moich przyjaciół … Gdzie oni są ? … Oni by sobie z Żabcią prędzej poradzili … Nie grałaby im po nosie jak staremu … Gdzie moi przyjaciele ? — zaczął wrzeszczeć . +Naturalnie , że kazałem go odprowadzić do numeru na górę . Domyślam się jednak , że udawał pijanego , ażeby mnie otumanić . +Około północy sala była podobna do trupiarni albo do szpitala ; coraz kogoś trzeba było wyciągać do numeru albo do dorożki . Wreszcie odnalazłszy doktora Szumana , który był prawie trzeźwy , zabrałem go do siebie na herbatę . +Doktór Szuman jest także starozakonny , ale niezwykły to człowiek . Miał nawet ochrzcić się , gdyż zakochał się w chrześcijance ; ale że umarła , więc dał spokój . Mówią nawet , że truł się z żalu , ale go odratowano . Dziś całkiem porzucił praktykę lekarską , ma spory majątek i tylko zajmuje się badaniem ludzi czy też ich włosów . Mały , żółty , ma przejmujące spojrzenie , przed którym trudno by coś ukryć . A że zna się ze Stachem od dawna , więc musi wiedzieć wszystkie jego tajemnice . +Po hucznym obiedzie byłem dziwnie zafrasowany i chciałem Szumana pociągnąć trochę za język . Jeżeli ten dzisiaj nie powie mi czego o Stachu , to już chyba nigdy nic nie będę wiedział . +Kiedy przyszliśmy do mego mieszkania i podano samowar , odezwałem się : +— Powiedz mi , doktorze , ale szczerze , co myślisz o Stachu ? … Bo on mnie niepokoi . Widzę , że od roku rzuca się na jakieś po prostu awantury … Ten wyjazd do Bułgarii , a dziś ten magazyn … spółka … powóz … Jest dziwna zmiana w jego charakterze … +— Nie widzę zmiany — odparł Szuman . — Był to zawsze człowiek czynu , który , co mu przyszło do głowy czy do serca , wykonywał natychmiast . Postanowił wejść do uniwersytetu i wszedł , postanowił zrobić majątek i zrobił . Więc jeżeli wymyślił jakieś głupstwo , to także się nie cofnie i zrobi głupstwo kapitalne . Taki już charakter . +— Z tym wszystkim — wtrąciłem — widzę w jego postępowaniu wiele sprzeczności … +— Nic dziwnego — przerwał doktór . — Stopiło się w nim dwu ludzi : romantyk sprzed roku sześćdziesiątego i pozytywista z siedemdziesiątego . To , co dla patrzących jest sprzeczne , w nim samym jest najzupełniej konsekwentne . +— A czy nie wplątał się w jakie nowe historie ? … — spytałem . +— Nic nie wiem — odparł sucho Szuman . +Umilkłem i dopiero po chwili spytałem znowu : +— Cóż z nim jednak w rezultacie będzie ? … +Szuman podniósł brwi i splótł ręce . +— Będzie źle — odparł . — Tacy ludzie jak on albo wszystko naginają do siebie , albo trafiwszy na wielką przeszkodę rozbijają sobie łeb o nią . Dotychczas wiodło mu się , ale … nie ma przecie człowieka , który by w życiu wygrywał same dobre losy … +— Więc ? … — spytałem . +— Więc możemy zobaczyć tragedię — zakończył Szuman . Wypił szklankę herbaty z cytryną i poszedł do siebie . +Całą noc spać nie mogłem . Takie straszne zapowiedzi w dzień triumfu … +Eh ! stary Pan Bóg więcej wie od Szumana ; a On chyba nie pozwoli zmarnować się Stachowi … +XI . Stare marzenia i nowe znajomości +Pani Meliton przeszła twardą szkołę życia , w której nauczyła się nawet lekceważyć powszechnie przyjęte opinie . +Za młodu mówiono jej powszechnie , że panna ładna i dobra , choćby nie miała majątku , może jednak wyjść za mąż . Była dobrą i ładną , lecz za mąż nie wyszła . Później mówiono również powszechnie , że wykształcona nauczycielka zdobywa sobie miłość pupilów i szacunek ich rodziców . Była wykształconą , nawet zamiłowaną nauczycielką , lecz mimo to pupilki jej dokuczały , a ich rodzice drwili z niej od pierwszego śniadania do kolacji . Potem czytała dużo romansów , w których powszechnie dowodzono , że zakochani książęta , hrabiowie i baronowie są ludźmi szlachetnymi , którzy w zamian za serce mają zwyczaj oddawać ubogim nauczycielkom rękę . Jakoż oddała serce młodemu i szlachetnemu hrabiemu , lecz nie pozyskała jego ręki . +Już po trzydziestym roku życia wyszła za mąż za podstarzałego guwernera , Melitona , w tym jedynie celu , ażeby moralnie podźwignąć człowieka , który nieco się upijał . Nowożeniec jednak po ślubie więcej pił aniżeli przed ślubem , a małżonkę , dźwigającą go moralnie , czasami okładał kijem . +Gdy umarł , podobno na ulicy , pani Meliton odprowadziwszy go na cmentarz i przekonawszy się , że jest niezawodnie zakopany , wzięła na opiekę psa ; znowu bowiem powszechnie mówiono , że pies jest najwdzięczniejszym stworzeniem . Istotnie , był wdzięcznym , dopóki nie wściekł się i nie pokąsał służącej , co samą panią Meliton przyprawiło o ciężką chorobę . +Pół roku leżała w szpitalu , w osobnym gabinecie , samotna i zapomniana przez swoje pupilki , ich rodziców i hrabiów , którym oddawała serce . Był czas do rozmyślań . Toteż gdy wyszła stamtąd chuda , stara , z posiwiałymi i przerzedzonymi włosami , znowu zaczęto mówić powszechnie , że choroba zmieniła ją do niepoznania . +— Zmądrzałam — odpowiedziała pani Meliton . +Nie była już nauczycielką , ale rekomendowała nauczycielki ; nie myślała o zamążpójściu , ale swatała młode pary ; nikomu nie oddawała swego serca , ale we własnym mieszkaniu ułatwiała schadzki zakochanym . Że zaś każdy i za wszystko musiał jej płacić , więc miała trochę pieniędzy i z nich żyła . +W początkach nowej kariery była posępna i nawet cyniczna . +— Ksiądz — mówiła osobom zaufanym — ma dochody ze ślubów , ja z zaręczyn . Hrabia … bierze pieniądze za ułatwianie stosunków koniom , ja za ułatwianie znajomości ludziom . +Z czasem jednak stała się powściągliwszą w mowie , a niekiedy nawet moralizującą , spostrzegłszy , że wygłaszanie zdań i opinii przyjętych przez ogół wpływa na wzrost dochodów . +Pani Meliton od dawna znała się z Wokulskim . A że lubiła widowiska publiczne i miała zwyczaj wszystko śledzić , więc prędko zauważyła , że Wokulski zbyt nabożnie przypatruje się pannie Izabeli . Zrobiwszy to odkrycie wzruszyła ramionami ; cóż ją mógł obchodzić kupiec galanteryjny zakochany w pannie Łęckiej ? Gdyby upodobał sobie jakąś bogatą kupcównę albo córkę fabrykanta , pani Meliton miałaby materiał do swatów . Ale tak ! … +Dopiero gdy Wokulski powrócił z Bułgarii i przywiózł majątek , o którym opowiadano cuda , pani Meliton sama zaczepiła go o pannę Izabelę , ofiarowując swoje usługi . I stanął milczący układ : Wokulski płacił hojnie , a pani Meliton udzielała mu wszelkich informacji o rodzinie Łęckich i związanych z nimi osobach wyższego świata . Za jej nawet pośrednictwem Wokulski nabył weksle Łęckiego i srebra panny Izabeli . +Przy tej okazji pani Meliton odwiedziła Wokulskiego w jego prywatnym mieszkaniu , ażeby mu powinszować . +— Bardzo rozsądnie przystępujesz pan do rzeczy — mówiła . — Wprawdzie ze sreber i serwisu niewielka będzie pociecha , ale skup weksli Łęckiego jest arcydziełem … Znać kupca ! … +Usłyszawszy taką pochwałę Wokulski otworzył biurko , poszukał w nim i za chwilę wydobył paczkę weksli . +— Te same ? — rzekł pokazując je pani Meliton . +— Tak . Chciałabym mieć te pieniądze ! … — odpowiedziała z westchnieniem . +Wokulski ujął paczkę w obie ręce i rozdarł ją . +— Znać kupca ? … — spytał . +Pani Meliton przypatrzyła mu się ciekawie i kiwając głową mruknęła : +— Szkoda pana . +— Dlaczegóż to , jeżeli łaska ? … +— Szkoda pana — powtórzyła . — Sama jestem kobietą i wiem , że kobiet nie zdobywa się ofiarami , tylko siłą . +— Czy tak ? +— Siłą piękności , zdrowia , pieniędzy … +— Rozumu … — wtrącił Wokulski jej tonem . +— Rozumu nie tyle , prędzej pięści — dodała pani Meliton z szyderczym uśmiechem . — Znam dobrze moją płeć i nieraz miałam okazję litować się nad naiwnością męską . +— Dla mnie niech pani sobie nie zadaje tego trudu . +— Myślisz pan , że nie będzie potrzebny ? — spytała patrząc mu w oczy . +— Łaskawa , pani — odparł Wokulski — jeżeli panna Izabela jest taką , jak mi się wydaje , to może mnie kiedyś oceni . A jeżeli nią nie jest , zawsze będę miał czas rozczarować się … +— Zrób to wcześniej , panie Wokulski , zrób wcześniej — rzekła podnosząc się z fotelu . — Bo wierz mi , łatwiej wyrzucić tysiące rubli z kieszeni aniżeli jedno przywiązanie z serca . Szczególniej , gdy się już zagnieździ . A nie zapomnij pan — dodała — dobrze umieścić mój kapitalik . Nie darłbyś paru tysięcy , gdybyś wiedział , jak ciężko nieraz trzeba na nie pracować . +W maju i czerwcu wizyty pani Meliton stały się częstszymi , ku zmartwieniu Rzeckiego , który podejrzewał spisek . I nie mylił się . Był spisek , ale przeciw pannie Izabeli ; stara dama dostarczała ważnych informacyj Wokulskiemu , ale dotyczących tylko panny Izabeli . Zawiadamiała go mianowicie : w których dniach hrabina wybiera się ze swoją siostrzenicą na spacer do Łazienek . +W takich wypadkach pani Meliton wpadała do sklepu i zrealizowawszy sobie wynagrodzenie w formie kilku- lub kilkunastorublowego drobiazgu , mówiła Rzeckiemu dzień i godzinę . +Dziwne to bywały epoki dla Wokulskiego . Dowiedziawszy się , że jutro będą panie w Łazienkach , już dziś tracił spokojność . Obojętniał dla interesów , był rozdrażniony ; zdawało mu się , że czas stoi w miejscu i że owe jutro nie nadejdzie nigdy . Noc miał pełną dzikich marzeń ; niekiedy w półśnie , półjawie szeptał : +„ Cóż to jest w rezultacie ? … nic ! … Ach , jakież ze mnie bydlę … ” +Lecz gdy nadszedł ranek , bał się spojrzeć w okno , ażeby nie zobaczyć zachmurzonego nieba , i znowu do południa czas rozciągał mu się tak , że w jego ramach mógł był pomieścić całe swoje życie , zatrute dziś okropną goryczą . +„ Czyliż to może być miłość ? … ” — zapytywał sam siebie z desperacją . +Rozgorączkowany , już w południe kazał zaprzęgać i jechać . Co chwilę zdawało mu się , że spotyka wracający powóz hrabiny , to znowu , że jego rwące się z cugli konie idą zbyt wolno . +Znalazłszy się w Łazienkach wyskakiwał z powozu i biegł nad sadzawkę , gdzie zazwyczaj spacerowała hrabina lubiąca karmić łabędzie . Przychodził zawczasu , a wtedy padał gdzieś na ławkę , zalany zimnym potem , i siedział bez ruchu , z oczyma skierowanymi w stronę pałacu , zapominając o świecie . +Nareszcie na końcu alei ukazały się dwie kobiece figury , czarna i szara . Wokulskiemu krew uderzyła do głowy . +„ One ! … Czy mnie choć zatrzymają ? … ” +Podniósł się z ławki i szedł naprzeciw nich jak lunatyk , bez tchu . Tak , to jest panna Izabela : prowadzi ciotkę i o czymś z nią rozmawia . +Wokulski przypatruje się jej i myśli : +„ No i cóż jest w niej nadzwyczajnego ? … Kobieta jak inne … Zdaje mi się , że bez potrzeby szaleję na jej rachunek … ” +Ukłonił się , panie się odkłoniły . Idzie dalej nie odwracając głowy , ażeby się nie zdradzić . Nareszcie ogląda się : obie panie znikły między zielonością . +„ Wrócę się — myśli — jeszcze raz spojrzę … Nie , nie wypada ! ” +I czuje w tej chwili , że połyskująca woda sadzawki ciągnie go z nieprzepartą siłą . +„ Ach , gdybym wiedział , że śmierć jest zapomnieniem … A jeżeli nie jest ? … Nie , w naturze nie ma miłosierdzia … Czy godzi się w nędzne ludzkie serce wlać bezmiar tęsknoty , a nie dać nawet tej pociechy , że śmierć jest nicością ? ” +Prawie w tym samym czasie hrabina mówiła do panny Izabeli : +— Coraz bardziej przekonywam się , Belu , że pieniądze nie dają szczęścia . Ten Wokulski zrobił świetną jak dla niego karierę , lecz — cóż stąd ? … Już nie pracuje w sklepie , ale nudzi się w Łazienkach . Uważałaś , jaką on ma znudzoną minę ? +— Znudzoną ? — powtórzyła panna Izabela . — Mnie on wydaje się przede wszystkim zabawnym . +— Nie dostrzegłam tego — zdziwiła się hrabina . +— Więc … nieprzyjemnym — poprawiła się panna Izabela . +Wokulski nie miał odwagi wyjść z Łazienek . Chodził po drugiej stronie sadzawki i z daleka przypatrywał się migającej między drzewami szarej sukni . Dopiero później spostrzegł , że przypatruje się aż dwom szarym sukniom , a trzeciej niebieskiej , że żadna z nich — nie należy do panny Izabeli . +„ Jestem piramidalnie głupi ” — pomyślał . +Ale nic mu to nie pomogło . +Pewnego dnia , w pierwszej połowie czerwca , pani Meliton dała znać Wokulskiemu , że jutro w południe panna Izabela będzie na spacerze z hrabiną i — z prezesową . Drobny ten wypadek mógł mieć pierwszorzędne znaczenie . +Wokulski bowiem od pamiętnej Wielkanocy parę razy odwiedzał prezesową i poznał , że staruszka jest mu bardzo życzliwa . Zwykle słuchał jej opowiadań o dawnych czasach , rozmawiał o swoim stryju , nawet ostatecznie umówił się o nagrobek dla niego . W toku tej wymiany myśli , nie wiadomo skąd , wplątało się imię panny Izabeli tak nagle , że Wokulski nie mógł ukryć wzruszenia ; twarz mu się zmieniła , głos stłumił się . +Staruszka przyłożyła binokle do oczu i wpatrzywszy się w Wokulskiego spytała : +— Czy mi się tylko wydaje , czyli też panna Łęcka nie jest ci obojętną ? +— Prawie nie znam jej … Mówiłem z nią raz w życiu … — tłomaczył się zmieszany Wokulski . +Prezesowa wpadła w zamyślenie i kiwając głową szepnęła : +— Ha … +Wokulski pożegnał ją , ale owe „ ha … ” utkwiło mu w pamięci . W każdym razie był pewny , że w prezesowej nie ma nieprzyjaciółki . I otóż w niecały tydzień po tej rozmowie dowiedział się , że prezesowa jedzie z hrabiną i z panną Izabelą na spacer do Łazienek . Czyżby dowiedziała się , że panie go tam spotykają ? … A może chce ich zbliżyć ? … +Wokulski spojrzał na zegarek : była trzecia po południu . +„ Więc to jutro — pomyślał — za godzin … dwadzieścia cztery … Nie , nie tyle … Za ileż to ? … ” +Nie mógł zrachować , ile godzin upłynie od trzeciej do pierwszej w południe . Ogarnął go niepokój ; nie jadł obiadu ; fantazja rwała się naprzód , ale trzeźwy rozum hamował ją . +„ Zobaczymy , co będzie jutro . A nuż będzie deszcz albo która z pań zachoruje ? ” +Wybiegł na ulicę i błąkając się bez celu , powtarzał : +„ No , zobaczymy , co będzie jutro … A może mnie nie zatrzymają ? … Zresztą panna Izabela jest sobie piękna panna , przypuśćmy , że nawet niezwykle piękna , ale tylko panna , nie nadprzyrodzone zjawisko . Tysiące równie ładnych chodzi po świecie , a ja też nie myślę czepiać się zębami jednej spódnicy . Odepchnie mnie ? … Dobrze ! … Z tym większym rozmachem padnę w objęcia innej … ” +Wieczorem poszedł do teatru , lecz opuścił go po pierwszym akcie . Znowu wałęsał się po mieście , a gdzie stąpił , prześladowała go myśl jutrzejszego spaceru i niejasne przeczucie , że jutro zbliży się do panny Izabeli . +Minęła noc , ranek . O dwunastej kazał zaprząc powóz . Napisał kartkę do sklepu , że przyjdzie później , i poszarpał jedną parę rękawiczek . Nareszcie wszedł służący . +„ Konie gotowe ! ” — błysnęło Wokulskiemu . +Wyciągnął rękę po kapelusz . +— Książę ! … — zameldował służący . +Wokulskiemu pociemniało w oczach . +— Proś . +Książę wszedł . +— Dzień dobry , panie Wokulski — zawołał . — Pan gdzieś wyjeżdża ? — Zapewne do składów albo na kolej . Ale nic z tego . Aresztuję pana i zabieram do siebie . Będę nawet tak niegrzeczny , że zakwateruję się do pańskiego powozu , bo dziś swego nie wziąłem . Jestem jednak pewny , że wszystko to wybaczy mi pan ze względu na doskonałe wiadomości . +— Raczy książę spocząć ? … +— Na chwilkę . Niech pan sobie wyobrazi — mówił książę siadając — że dopóty dokuczałem naszym panom bratom … Czy dobrze powiedziałem ? … Dopóty ich prześladowałem , aż obiecali przyjść w kilku do mnie i wysłuchać projektu pańskiej spółki . Natychmiast więc pana zabieram , a raczej zabieram się z panem i — jedziemy do mnie . +Wokulski doznał takiego wrażenia jak człowiek , który spadł z wysokości i uderzył piersiami o ziemię . +Pomieszanie jego nie uszło uwagi księcia , który uśmiechnął się przypisując to radości z jego wizyty i zaprosin . Przez głowę mu nawet nie przeszło , że dla Wokulskiego może być ważniejszym spacer do Łazienek aniżeli wszyscy książęta i spółki . +— A więc jesteśmy gotowi ? — spytał książę powstając z fotelu . +Sekundy brakowało , ażeby Wokulski powiedział , że nie pojedzie i nie chce żadnych spółek . Ale w tym samym momencie przebiegła mu myśl : +„ Spacer — to dla mnie , spółka — dla niej . ” +Wziął kapelusz i pojechał z księciem . Zdawało mu się , że powóz nie jedzie po bruku , ale po jego własnym mózgu . +„ Kobiet nie zdobywa się ofiarami , tylko siłą , bodaj pięści … ” — przypomniał sobie zdanie pani Meliton . Pod wpływem tego aforyzmu chciał porwać księcia za kołnierz i wyrzucić go na ulicę . Ale trwało to tylko chwilę . +Książę przypatrywał mu się spod rzęs , a widząc , że Wokulski to czerwienieje , to blednie , myślał : +„ Nie spodziewałem się , że zrobię aż taką przyjemność temu poczciwemu Wokulskiemu . Tak , trzeba zawsze podawać rękę nowym ludziom … ” +W swoim towarzystwie książę nosił tytuł zagorzałego patrioty , prawie szowinisty ; poza towarzystwem cieszył się opinią jednego z najlepszych obywateli . Bardzo lubił mówić po polsku , a nawet treścią jego francuskich rozmów były interesa publiczne . +Był arystokratą od włosów do nagniotków , duszą , sercem , krwią . Wierzył , że każde społeczeństwo składa się z dwu materiałów : zwyczajnego tłumu i klas wybranych . Zwyczajny tłum był dziełem natury i mógł nawet pochodzić od małpy , jak to wbrew Pismu świętemu utrzymywał Darwin . Lecz klasy wybrane miały jakiś wyższy początek i pochodziły , jeżeli nie od bogów , to przynajmniej od pokrewnych im bohaterów , jak Herkules , Prometeusz , od biedy — Orfeusz . +Książę miał we Francji przyjaciela , hrabiego ( w najwyższym stopniu dotkniętego zarazą demokratyczną ) , który drwił sobie z nadziemskich początków arystokracji . +— Mój kuzynie — mówił — myślę , że nie zdajesz sobie należycie sprawy z kwestii rodów . Cóż to są wielkie rody ? Są nimi takie , których przodkowie byli hetmanami , senatorami , wojewodami , czyli po dzisiejszemu : marszałkami , członkami izby wyższej lub prefektami departamentów . No — a przecie takich panów znamy , nic w nich nadzwyczajnego … Jedzą , piją , grają w karty , umizgają się do kobiet , zaciągają długi — jak reszta śmiertelników , od których są niekiedy głupsi . +Księciu na twarz występowały chorobliwe rumieńce . +— Czy spotkałeś kiedy , kuzynie — odparł — prefekta lub marszałka z takim wyrazem majestatu , jaki widujemy na portretach naszych przodków ? … +— Cóż w tym dziwnego — śmiał się zarażony hrabia . — Malarze nadawali obrazom wyraz , o jakim nie śniło się żadnemu z oryginałów ; tak jak heraldycy i historycy opowiadali o nich bajeczne legendy . To wszystko kłamstwa , mój kuzynie ! … To tylko kulisy i kostiumy , które z jednego Wojtka robią księcia , a z innego parobka . W rzeczywistości jeden i drugi jest tylko lichym aktorem . +— Z szyderstwem , kuzynie , nie ma rozprawy ! — wybuchał książę i uciekał . Biegł do siebie , kładł się na szezlongu z rękoma splecionymi pod głową i patrząc w sufit widział przesuwające się na nim postacie nadludzkiego wzrostu , siły , odwagi , rozumu , bezinteresowności . To byli — przodkowie jego i hrabiego ; tylko że hrabia zapierał się ich . Czyżby istniała w nim jaka przymieszka krwi ? … +Tłumem zwyczajnych śmiertelników książę nie tylko nie gardził , ale owszem : miał dla nich życzliwość , a nawet stykał się z nimi i interesował ich potrzebami . Wyobrażał sobie , że jest jednym z Prometeuszów , którzy mają poniekąd honorowy obowiązek sprowadzić tym biednym ludziom ogień z nieba na ziemię . Zresztą religia nakazywała mu sympatię dla maluczkich i książę rumienił się na samą myśl , że większa część towarzystwa stanie kiedyś przed boskim sądem bez tego rodzaju zasługi . +Więc aby uniknąć wstydu dla siebie , bywał i nawet zwoływał do swego mieszkania rozmaite sesje , wydawał po dwadzieścia pięć i po sto rubli na akcje rozmaitych przedsiębiorstw publicznych , nade wszystko zaś — ciągle martwił się nieszczęśliwym położeniem kraju , a każdą mowę swoją kończył frazesem : +— Bo , panowie , myślmy najpierw o tym , ażeby podźwignąć nasz nieszczęśliwy kraj … +A gdy to powiedział , czuł , że z serca spada mu jakiś ciężar ; tym większy , im więcej było słuchaczów albo im więcej rubli wydał na akcje . +Zwołać sesję , zachęcić do przedsiębiorstwa i cierpieć , wciąż cierpieć nad nieszczęśliwym krajem , oto jego zdaniem były obowiązki obywatela . Gdyby go jednak spytano , czy zasadził kiedy drzewo , którego cień ochroniłby ludzi i ziemię od spiekoty ? albo czy kiedy usunął z drogi kamień raniący koniom kopyta ? — byłby szczerze zdziwiony . +Czuł i myślał , pragnął i cierpiał — za miliony . Tylko — nic nigdy nie zrobił użytecznego . Zdawało mu się , że ciągłe frasowanie się całym krajem ma bez miary wyższą wartość od utarcia nosa zasmolonemu dziecku . +W czerwcu fizjognomia Warszawy ulega widocznej zmianie . Puste przedtem hotele napełniają się i podwyższają ceny , na wielu domach ukazują się ogłoszenia : „ Apartament z meblami do wynajęcia na kilka tygodni . ” Wszystkie dorożki są zajęte , wszyscy posłańcy biegają . Na ulicach , w ogrodach , teatrach , w restauracjach , na wystawach , w sklepach i magazynach strojów damskich widać figury nie spotykane w zwykłym czasie . Są nimi tędzy i opaleni mężczyźni w granatowych czapkach z daszkami , w zbyt obszernych butach , w ciasnych rękawiczkach , w garniturach pomysłu prowincjonalnego krawca . Towarzyszą im gromadki dam , nie odznaczających się pięknością ani warszawskim szykiem , tudzież nie mniej liczne gromadki niezręcznych dzieci , którym z ust szeroko otwartych wygląda zdrowie . +Jedni z wiejskich gości przyjeżdżają tu z wełną na jarmark , drudzy na wyścigi , inni , ażeby zobaczyć wełnę i wyścigi ; ci dla spotkania się z sąsiadami , których na miejscu mają o wiorstę drogi , tamci dla odświeżenia się w stolicy mętnej wody i pyłu , a owi męczą się przez kilkudniową podróż sami nie wiedząc po co . +Z podobnego zjazdu skorzystał książę , ażeby zbliżyć Wokulskiego z ziemiaństwem . +Książę we własnym pałacu , na pierwszym piętrze , zajmował ogromne mieszkanie . Część jego , złożona z gabinetu pana , biblioteki i fajczarni , była miejscem męskich zebrań , na których książę przedstawiał swoje lub cudze projekta dotyczące spraw publicznych . Zdarzało się to po kilka razy w roku . Ostatnia nawet sesja wiosenna była poświęcona kwestii statków śrubowych na Wiśle , przy czym bardzo wyraźnie zarysowały się trzy stronnictwa . Pierwsze , złożone z księcia i jego osobistych przyjaciół , koniecznie domagało się śrubowców , drugie zaś , mieszczańskie , uznając w zasadzie piękność projektu , uważało go jednak za przedwczesny i nie chciało dać na ten cel pieniędzy . Trzecie stronnictwo składało się tylko z dwu osób : pewnego technika , który twierdził , że śrubowce nie mogą pływać po Wiśle , i pewnego głuchego magnata , który na wszystkie odezwy , skierowane do jego kieszeni , stale odpowiadał : +— Proszę trochę głośniej , bo nic nie słychać … +Książę z Wokulskim przyjechali o pierwszej , a w kwadrans po nich zaczęli schodzić się i zjeżdżać inni uczestnicy sesji . Książę witał każdego z uprzejmą poufałością , prezentował Wokulskiego , a następnie podkreślał przybysza na liście zaproszonych bardzo długim i bardzo czerwonym ołówkiem . +Jednym z pierwszych gości był pan Łęcki ; wziął Wokulskiego na stronę i jeszcze raz wypytał go o cel i znaczenie spółki , do której należał już całą duszą , ale nigdy nie mógł dobrze spamiętać , o co chodzi . Tymczasem inni panowie przypatrywali się intruzowi i zniżonym głosem robili o nim uwagi . +— Bycza mina ! — szepnął otyły marszałek wskazując okiem na Wokulskiego . — Szczeć na głowie jeży mu się jak dzikowi , pierś — upadam do nóg , oko bystre … Ten by nie ustał na polowaniu ! +— I twarz , panie … — dodał baron z fizjognomią Mefistofelesa . — Czoło , panie … wąsik , panie , mała hiszpanka , panie … Wcale , panie … wcale … Rysy trochę , panie … ale całość , panie … +— Zobaczymy , jaki będzie w interesach — dorzucił nieco przygarbiony hrabia . +— Rzutki , ryzykowny , * tek * — odezwał się jakby z piwnicy drugi hrabia , który siedział sztywnie na krześle , nosił bujne faworyty i porcelanowymi oczyma patrzył tylko przed siebie jak Anglik z » Journal Amusant « . +Książę powstał z fotelu i chrząknął ; zebrani umilkli , dzięki czemu można było usłyszeć resztę opowiadania marszałka : +— Wszyscy patrzymy na las , a tu coś skwierczy pod kopytami . Wyobraź sobie acan dobrodziej , że chart idący przy koniach na smyczy zdusił w bruździe szaraka ! … +To powiedziawszy marszałek uderzył olbrzymią dłonią w udo , z którego mógł był wyciąć sobie sekretarza i jego pomocnika . +Książę chrząknął drugi raz , marszałek zmieszał się i niezwykle wielkim fularem otarł spocone czoło . +— Szanowni panowie — odezwał się książę . — Poważyłem się fatygować szanownych panów w pewnym … nader ważnym interesie publicznym , który , jak to wszyscy czujemy , powinien zawsze stać na straży naszych interesów publicznych … Chciałem powiedzieć … naszych idei … to jest … +Książę zdawał się być zakłopotany ; wnet jednak ochłonął i mówił dalej : +— Chodzi o inte … to jest o plan , a raczej … o projekt zawiązania spółki do ułatwienia handlu … +— Zbożem — wtrącił ktoś z kąta . +— Właściwie — ciągnął książę — chodzi nie o handel zbożem , ale … +— Okowitą — pośpieszył ten sam głos . +— Ależ nie ! … O handel , a raczej o ułatwienie handlu między Rosją i zagranicą towarami , no … towarami … Miasto zaś nasze , pożądane jest , ażeby się stało centrum takowego … +— A jakież to towary ? — spytał przygarbiony hrabia . +— Stronę fachową kwestii raczy objaśnić nam łaskawie pan Wokulski , człowiek … człowiek fachowy — zakończył książę . — Pamiętajmy jednak , panowie , o obowiązkach , jakie na nas wkłada troska o interesa publiczne i ten nieszczęśliwy kraj … +— Jak Boga kocham , zaraz daję dziesięć tysięcy rubli ! … — wrzasnął marszałek . +— Na co ? — spytał hrabia udający autentycznego Anglika . +— Wszystko jedno ! … — odparł wielkim głosem marszałek . — Powiedziałem : rzucę w Warszawie pięćdziesiąt tysięcy rubli , więc niech dziesięć pójdzie na cele dobroczynne , bo kochany nasz książę mówi cudownie ! … Z rozumu i z serca , jak Boga kocham … +— Przepraszam — odezwał się Wokulski — ale nie chodzi tu o spółkę dobroczynną , tylko o spółkę zapewniającą zyski . +— Otóż to ! … — wtrącił hrabia zgarbiony . +— * Tek * ! … — potwierdził hrabia – Anglik . +— Co mnie za zysk z dziesięciu tysięcy ? — zaoponował marszałek . — Z torbami bym poszedł pod Ostrą Bramę przy takich zyskach . +Zgarbiony hrabia wybuchnął : +— Proszę o głos w kwestii : czy należy lekceważyć małe zyski ! … To nas gubi ! … to , panowie — wołał pukając paznokciem w poręcz fotelu . +— Hrabio — przerwał słodko książę — pan Wokulski ma głos . +— * Tek * ! … — poparł go hrabia – Anglik czesząc bujne faworyty . +— Prosimy więc szanownego pana Wokulskiego — odezwał się nowy głos — ażeby ten publiczny interes , który nas zgromadził tu , do gościnnych salonów księcia , raczył nam przedstawić z właściwą mu jasnością i zwięzłością . +Wokulski spojrzał na osobę przyznającą mu jasność i zwięzłość . Był to znakomity adwokat , przyjaciel i prawa ręka księcia ; lubił mówić kwieciście , wybijając takt ręką i przysłuchując się własnym frazesom , które zawsze znajdował wybornymi . +— Tylko żebyśmy zrozumieli wszyscy — mruknął ktoś w kącie zajętym przez szlachtę , która nienawidziła magnatów . +— Wiadomo panom — zaczął Wokulski — że Warszawa jest handlową stacją między Europą zachodnią i wschodnią . Tu zbiera się i przechodzi przez nasze ręce część towarów francuskich i niemieckich przeznaczonych dla Rosji , z czego moglibyśmy mieć pewne zyski , gdyby nasz handel … +— Nie znajdował się w ręku Żydów — wtrącił półgłosem ktoś od stołu , gdzie siedzieli kupcy i przemysłowcy . +— Nie — odparł Wokulski . — Zyski istniałyby wówczas , gdyby nasz handel był prowadzony porządnie . +— Z Żydami nie może być porządny … +— Dziś jednak — przerwał adwokat księcia — szanowny pan Wokulski daje nam możność podstawienia kapitałów chrześcijańskich w miejsce kapitału starozakonnych … +— Pan Wokulski sam wprowadza Żydów do handlu — bryznął oponent ze stanu kupieckiego . +Zrobiło się cicho . +— Ze sposobu prowadzenia moich interesów nie zdaję sprawy przed nikim — ciągnął dalej Wokulski . — Wskazuję panom drogę uporządkowania handlu Warszawy z zagranicą , co stanowi pierwszą połowę mego projektu i jedno źródło zysku dla krajowych kapitałów . Drugim źródłem jest handel z Rosją . Znajdują się tam towary poszukiwane u nas i tanie . Spółka , która zajęłaby się nimi , mogłaby mieć piętnaście do dwudziestu procentów rocznie od wyłożonego kapitału . Na pierwszym miejscu stawiam tkaniny … +— To jest podkopywanie naszego przemysłu — odezwał się oponent z grupy kupieckiej . +— Mnie nie obchodzą fabrykanci , tylko konsumenci … — odpowiedział Wokulski . +Kupcy i przemysłowcy poczęli szeptać między sobą w sposób mało życzliwy dla Wokulskiego . +— Otóż i dotarliśmy do interesu publicznego ! … — zawołał wzruszonym głosem książę . — Kwestia zarysowuje się tak : czy projekta szanownego pana Wokulskiego są objawem pomyślnym dla kraju ? … Panie mecenasie … — zwrócił się książę do adwokata , czując potrzebę wyręczenia się nim w kłopotliwej nieco sytuacji . +— Szanowny pan Wokulski — zabrał głos adwokat — z właściwą mu gruntownością raczy nas objaśnić : czy sprowadzanie owych tkanin aż z tak daleka nie przyniesie uszczerbku naszym fabrykom ? +— Przede wszystkim — rzekł Wokulski — owe nasze fabryki nie są naszymi , lecz niemieckimi … +— Oho ! … — zawołał oponent z grupy kupców . +— Jestem gotów — mówił Wokulski — natychmiast wyliczyć fabryki , w których cała administracja i wszyscy lepiej płatni robotnicy są Niemcami , których kapitał jest niemiecki , a rada zarządzająca rezyduje w Niemczech ; gdzie nareszcie robotnik nasz nie ma możności ukształcić się wyżej w swoim fachu , ale jest parobkiem źle płatnym , źle traktowanym i na dobitkę germanizowanym … +— To jest ważne ! … — wtrącił hrabia zgarbiony . +— * Tek * … — szepnął Anglik . +— Jak Boga kocham , doświadczam emocji słuchając ! … — zawołał marszałek . — Nigdym nie myślał , że tak można zabawić się przy podobnej rozmowie … Zaraz wrócę … +I opuścił gabinet , aż uginała się pod jego stopami podłoga . +— Czy mam wyliczać nazwiska ? — spytał Wokulski . +Grupa kupców i przemysłowców złożyła w tej chwili dowód rzadkiej powściągliwości nie domagając się nazwisk . Adwokat szybko podniósł się z fotelu i zatrzepotawszy rękoma zawołał : +— Sądzę , że nad kwestią miejscowych fabryk możemy przejść do porządku . Teraz szanowny pan Wokulski raczy nam , z właściwą mu jędrnością , objaśnić : jakie pozytywne korzyści z jego projektu odniesie … +— Nasz nieszczęśliwy kraj — zakończył książę . +— Proszę panów — mówił Wokulski — gdyby łokieć mego perkalu kosztował tylko o dwa grosze taniej niż dziś , wówczas na każdym milionie kupionych tu łokci ogół oszczędziłby dziesięć tysięcy rubli … +— Cóż to znaczy dziesięć tysięcy rubli ? … — spytał marszałek , który już powrócił do gabinetu , ale jeszcze nie wpadł w tok rozpraw . +— To wiele znaczy … bardzo wiele ! — zawołał hrabia zgarbiony . — Raz nauczmy się szanować zyski groszowe … +— * Tek * … Pens jest ojcem gwinei … — dodał hrabia ucharakteryzowany na Anglika . +— Dziesięć tysięcy rubli — ciągnął Wokulski — jest to fundament dobrobytu dla dwudziestu rodzin co najmniej … +— Kropla w morzu — mruknął jeden z kupców . +— Ale jest jeszcze inny wzgląd — mówił Wokulski — obchodzący wprawdzie tylko kapitalistów . Mam do dyspozycji towaru za trzy do czterech milionów rubli rocznie … +— Upadam do nóg ! … — szepnął marszałek . +— To nie jest mój majątek — wtrącił Wokulski — mój jest znacznie skromniejszy … +— Lubię takich ! … — rzekł zgarbiony hrabia . +— * Tek * … — dodał Anglik . +— Owe trzy miliony rubli stanowią mój osobisty kredyt i przynoszą mi bardzo mały procent jako pośrednikowi — mówił Wokulski . — Oświadczam jednak , że o ile w miejsce kredytu podstawiłoby się gotówkę , zysk z niej wynosiłby piętnaście do dwudziestu procentów , a może więcej . Otóż ten punkt sprawy obchodzi panów , którzy składacie pieniądze w bankach na niski procent . Pieniędzmi tymi obracają inni i zyski ciągną dla siebie . Ja zaś ofiaruję panom sposobność użycia ich bezpośredniego i powiększenia własnych dochodów . Skończyłem . +— Pysznie ! — zawołał przygarbiony hrabia . — Czy jednak nie można by dowiedzieć się szczegółów bliższych ? +— O tych mogę mówić tylko z moimi wspólnikami — odpowiedział Wokulski . +— Jestem — rzekł zgarbiony hrabia i podał mu rękę . +— * Tek * — dodał pseudo – Anglik wyciągnąwszy do Wokulskiego dwa palce . +— Moi panowie ! — odezwał się wygolony mężczyzna z grupy szlachty nienawidzącej magnatów . — Mówicie tu o handlu perkalami , który nas nic nie obchodzi … Ale panowie ! … — ciągnął dalej płaczliwym głosem — my mamy za to zboże w spichlerzach , my mamy okowitę w składach , na której wyzyskują nas pośrednicy w sposób — że nie powiem — niegodny … +Obejrzał się po gabinecie . Grupa szlachty gardzącej magnatami dała mu brawo . +Promieniejąca dyskretną radością twarz księcia zajaśniała w tej chwili blaskiem prawdziwego natchnienia . +— Ależ , panowie ! — zawołał — dziś mówimy o handlu tkaninami , lecz jutro i pojutrze któż zabroni nam naradzić się nad innymi kwestiami ? … Proponuję więc … +— Jak Boga kocham , cudnie mówi ten kochany książę — zawołał marszałek . +— Słuchamy … słuchamy ! … — poparł go adwokat , silnie okazując , że stara się pohamować zapał dla księcia . +— A więc , panowie — ciągnął wzruszony książę — proponuję jeszcze następujące sesje : jedną w sprawie handlu zbożem , drugą w sprawie handlu okowitą … +— A kredyt dla rolników ? … — spytał ktoś z nieprzejednanej szlachty . +— Trzecią w sprawie kredytu dla rolników — mówił książę . — Czwartą … +Tu zaciął się . +— Czwartą i piątą — pochwycił adwokat — poświęcimy rozważaniu ogólnej ekonomicznej sytuacji … +— Naszego nieszczęśliwego kraju — dokończył książę prawie ze łzami w oczach . +— Panowie ! … — wrzasnął adwokat obcierając nos z akcentem rozrzewnienia . — Uczcijmy naszego gospodarza , znakomitego obywatela , najzacniejszego z ludzi … +— Dziesięć tysięcy rubli , jak Bo … — zawołał marszałek . +— Przez powstanie ! — szybko dokończył adwokat . +— Brawo ! … niech żyje książę ! … — zawołano przy akompaniamencie łoskotu nóg i krzeseł . +Grupa szlachty gardzącej arystokracją krzyczała najgłośniej . Książę zaczął ściskać swoich gości nie panując już nad wzruszeniem ; pomagał mu adwokat , wszystkich całował , a sam bez ceremonii płakał . Kilka osób skupiło się przy Wokulskim . +— Przystępuję na początek z pięćdziesięcioma tysiącami rubli — mówił zgarbiony hrabia . — Na rok przyszły zaś … zobaczymy … +— Trzydzieści , panie … trzydzieści tysięcy rubli , panie … Bardzo , panie … bardzo ! — dodał baron z fizjognomią Mefistofelesa . +— I ja trzydzieści tysięcy … * tek * ! … — dorzucił hrabia – Anglik kiwając głową . +— A ja dam dwa … trzy razy tyle , co … kochany książę . Jak Boga kocham ! … — rzekł marszałek . +Paru oponentów z grupy kupieckiej również zbliżyło się do Wokulskiego . Milczeli , lecz tkliwe ich spojrzenia stokroć więcej miały wymowy aniżeli najczulsze słowa . +Z kolei zbliżył się do Wokulskiego człowiek młody , mizerny , z rzadkim zarostem na twarzy , ale z niewątpliwymi śladami przedwczesnego zniszczenia w całej postaci . Wokulski spotykał go na rozmaitych widowiskach , wreszcie i na ulicy , jeżdżącego najszybszymi dorożkami . +— Jestem Maruszewicz — rzekł zniszczony młody człowiek z miłym uśmiechem . — Wybaczy pan , że prezentuję się tak obcesowo i w dodatku przy pierwszej znajomości będę miał prośbę … +— Słucham pana . +Młodzieniec wziął Wokulskiego pod ramię i zaprowadziwszy go do okna mówił : +— Kładę od razu karty na stół ; z takimi ludźmi jak pan nie można inaczej . Jestem niemajętny , mam dobre instynkta i chciałbym znaleźć zajęcie . Pan tworzy spółkę , czy nie mógłbym pracować pod pańskim kierunkiem ? … +Wokulski przypatrywał mu się z uwagą . Propozycja , którą słyszał , jakoś nie pasowała do wyniszczonej figury i niepewnych spojrzeń młodzieńca . Wokulski uczuł niesmak , mimo to spytał : +— Cóż pan umie ? jaki pański fach ? +— Fachu , uważa pan , jeszcze nie wybrałem , ale mam wielkie zdolności i mogę podjąć się każdego zajęcia . +— A na jaką pan liczy pensję ? +— Tysiąc … dwa tysiące rubli … — odparł zakłopotany młodzieniec . +Wokulski mimo woli potrząsnął głową . +— Wątpię — odparł — czy będziemy mieli posady odpowiadające pańskim wymaganiom . Niech pan jednak wstąpi kiedy do mnie … +Na środku gabinetu przygarbiony hrabia zabrał głos . +— A zatem — mówił — szanowni panowie , w zasadzie przystępujemy do spółki proponowanej przez pana Wokulskiego . Interes wydaje się bardzo dobrym , a obecnie chodzi tylko o bliższe szczegóły i spisanie aktu . Zapraszam więc panów , chcących zostać uczestnikami , do mnie na jutro , o dziewiątej wieczór … +— Będę u ciebie , kochany hrabio , jak Boga kocham — odezwał się otyły marszałek — i może jeszcze przyprowadzę ci z paru Litwinów ; no , ale powiedz , dlaczegóż to my mamy zawiązywać spółki kupieckie ? … Niechby już sami kupcy … +— Choćby dlatego — odparł hrabia gorąco — ażeby nie mówiono , że nic nie robimy , tylko obcinamy kupony … +Książę poprosił o głos . +— Zresztą — rzekł — mamy na widoku jeszcze dwie spółki : do handlu zbożem i — okowitą . Kto nie zechce należeć do jednej , może należeć do drugiej … Nadto zaprosimy szanownego pana Wokulskiego , ażeby w innych naszych naradach chciał przyjąć udział … +— * Tek * ! … — wtrącił hrabia – Anglik . +— I z właściwym mu talentem raczył oświetlać kwestie — dokończył adwokat . +— Wątpię , czy przydam się panom na co — odparł Wokulski . — Miałem wprawdzie do czynienia ze zbożem i okowitą , ale w wyjątkowych warunkach . Chodziło o duże ilości i pośpiech , nie o ceny … Nie znam zresztą tutejszego handlu zbożem … +— Będą specjaliści , szanowny panie Wokulski — przerwał mu adwokat . — Oni nam dostarczą szczegółów , które pan raczysz tylko uporządkować i rozjaśnić z właściwą mu genialnością … +— Prosimy … bardzo prosimy ! … — wołali hrabiowie , a za nimi jeszcze głośniej szlachta nienawidząca magnatów . +Była blisko piąta po południu i zgromadzeni poczęli się rozchodzić . W tej chwili Wokulski spostrzegł , że z dalszych pokojów zbliża się do niego pan Łęcki w towarzystwie młodzieńca , którego już widział obok panny Izabeli podczas kwesty i na święconym u hrabiny . Obaj panowie zatrzymali się przy nim . +— Pozwolisz , panie Wokulski — odezwał się Łęcki — że przedstawię ci pana Juliana Ochockiego . Nasz kuzyn … trochę oryginał , ale … +— Dawno już chciałem poznać się z panem i porozmawiać — rzekł Ochocki ściskając go za rękę . +Wokulski w milczeniu przypatrywał się . Młody człowiek nie dosięgnął jeszcze lat trzydziestu i rzeczywiście odznaczał się niezwykłą fizjognomią . Zdawało się , że ma rysy Napoleona Pierwszego , przysłonięte jakimś obłokiem marzycielstwa . +— W którą stronę pan idzie ? — spytał młody człowiek Wokulskiego . — Mogę pana podprowadzić . +— Będzie się pan fatygował … +— O , ja mam dosyć czasu — odpowiedział młody człowiek . +„ Czego on chce ode mnie ? ” — pomyślał Wokulski , a głośno rzekł : — Możemy pójść w stronę Łazienek … +— Owszem — odparł Ochocki . — Wpadnę jeszcze na chwilę pożegnać się z księżną i dogonię pana . +Ledwie odszedł , pochwycił Wokulskiego adwokat . +— Winszuję panu zupełnego triumfu — rzekł półgłosem . — Książę formalnie zakochany w panu , obaj hrabiowie i baron toż samo … Oryginały to są , jak pan widział , ale ludzie dobrych chęci … Chcieliby coś robić , mają nawet rozum i ukształcenie , ale … energii brak ! … Choroba woli , panie : cała klasa jest nią dotknięta … Wszystko mają : pieniądze , tytuły , poważanie , nawet powodzenie u kobiet , więc niczego nie pragną . Bez tej zaś sprężyny , panie Wokulski , muszą być narzędziem w ręku ludzi nowych i ambitnych … My , panie , my jeszcze wielu rzeczy pragniemy — dodał ciszej . — Ich szczęście , że trafili na nas … +Ponieważ Wokulski nie odpowiedział nic , więc adwokat począł uważać go za bardzo przebiegłego dyplomatę i żałował w duszy , że sam był zanadto szczery . +„ Zresztą — myślał adwokat patrząc na Wokulskiego spod oka — choćby powtórzył księciu naszą rozmowę , cóż mi zrobi ? … Powiem , że chciałem go wybadać … ” +„ O jakie on mnie ambicje posądza ? … ” — zapytywał się w duchu Wokulski . +Pożegnał księcia , obiecał przychodzić odtąd na wszystkie sesje i wyszedłszy na ulicę odesłał powóz do domu . +„ Czego chce ode mnie ten pan Ochocki ? — myślał podejrzliwie . — Naturalnie , że idzie mu o pannę Izabelę … Może ma zamiar odstraszyć mnie od niej ? … Głupi … Jeżeli ona go kocha , nie potrzebuje tracić nawet słów ; sam się usunę … Ale jeżeli go nie kocha , niech się strzeże usuwać mnie od niej … Zdaje się , że zrobię w życiu jedno kapitalne głupstwo , zapewne dla panny Izabeli . Bodajby nie padło na niego , szkoda chłopaka … ” +W bramie rozległo się pośpieszne stąpanie ; Wokulski odwrócił się i zobaczył Ochockiego . +— Pan czekał ? … przepraszam ! … — zawołał młody człowiek . +— Idziemy ku Łazienkom ? — spytał Wokulski . +— Owszem . +Jakiś czas szli milcząc . Młody człowiek był zamyślony . Wokulski zirytowany . +Postanowił od razu chwycić byka za rogi . +— Pan jest bliskim kuzynem państwa Łęckich ? — zapytał . +— Trochę — odpowiedział młody człowiek . — Matka moja była aż Łęcka — rzekł z ironią — ale ojciec tylko Ochocki . To bardzo osłabia związki rodzinne … Pana Tomasza , który jest dla mnie jakimś ciotecznym stryjem , nie znałbym do dziś dnia , gdyby nie stracił majątku . +— Panna Łęcka jest bardzo dystyngowaną osobą — rzekł Wokulski patrząc przed siebie . +— Dystyngowana ? … — powtórzył Ochocki . — Powiedz pan : bogini ! … Kiedy rozmawiam z nią , zdaje mi się , że potrafiłaby mi zapełnić całe życie . Przy niej jednej czuję spokój i zapominam o trapiącej mnie tęsknocie . Ale cóż ! … Ja nie umiałbym siedzieć z nią cały dzień w salonie ani ona ze mną w laboratorium … +Wokulski stanął na ulicy . +— Pan zajmuje się fizyką czy chemią ? … — spytał zdziwiony . +— Ach , czym ja się nie zajmuję ! … — odparł Ochocki . — Fizyką , chemią i technologią … Przecież skończyłem wydział przyrodniczy w uniwersytecie i mechaniczny w politechnice … Zajmuję się wszystkim ; czytam i pracuję od rana do nocy , ale — nie robię nic . Udało mi się trochę ulepszyć mikroskop , zbudować jakiś nowy stos elektryczny , jakąś tam lampę … +Wokulski zdumiewał się coraz więcej . +— Więc to pan jest tym Ochockim , wynalazcą ? … +— Ja — odparł młody człowiek . — No , ale i cóż to znaczy ? … Razem nic . Kiedy pomyślę , że w dwudziestym ósmym roku tylko tyle zrobiłem , ogarnia mnie desperacja . Mam ochotę albo porozbijać swoje laboratorium i utonąć w życiu salonowym , do którego mnie ciągną , albo — trzasnąć sobie w łeb … Ogniwo Ochockiego albo — lampa elektryczna Ochockiego … jakież to głupie ! … Rwać się gdzieś od dzieciństwa i utknąć na lampie — to okropne … Dobiegać środka życia i nie znaleźć nawet śladu drogi , po której by się iść chciało — cóż to za rozpacz ! … +Młody człowiek umilkł , a że byli w Ogrodzie Botanicznym , więc zdjął kapelusz . Wokulski przypatrywał mu się z uwagą i zrobił nowe odkrycie . Młody człowiek , aczkolwiek wyglądał elegancko , nie był wcale elegantem ; nawet nie zdawał się troszczyć o swoją powierzchowność . Miał rozrzucone włosy , nieco zsunięty krawat , u kamizelki guzik nie zapięty . Można było domyślać się , że ktoś bardzo starannie czuwa nad jego bielizną i garderobą , z którą jednak on sam postępuje niedbale , i właśnie to niedbalstwo , przejawiające się w dziwnie szlachetnych formach , nadawało mu oryginalny wdzięk . Każdy jego ruch był mimowolny , rozrzucony , lecz piękny . Równie piękny był sposób patrzenia , słuchania , a raczej niesłuchania , nawet — gubienia kapelusza . +Weszli na wzgórze , skąd widać studnię zwaną Okrąglakiem . Ze wszystkich stron otaczali ich spacerujący , ale Ochocki nie krępował się ich obecnością i wskazawszy kapeluszem jedną z ławek , mówił : +— Dużo czytałem , że szczęśliwy jest człowiek , który ma wielkie aspiracje . To kłamstwo . Ja przecież mam niepowszednie pragnienia , które jednak robią mnie śmiesznym i zrażają do mnie najbliższych . Spojrzyj pan na tę ławkę … Tu , w początkach czerwca , koło dziesiątej wieczorem , siedzieliśmy z kuzynką i z panną Florentyną . Świecił jakiś księżyc i nawet jeszcze śpiewały słowiki . Byłem rozmarzony . Nagle kuzynka odzywa się : „ Znasz , kuzynie , astronomię ? ” — „ Trochę . ” — „ Więc powiedz mi , jaka to gwiazda ? ” — „ Nie wiem — odpowiedziałem — ale to jest pewne , że nigdy nie dostaniemy się na nią . Człowiek jest przykuty do ziemi jak ostryga do skały … ” W tej chwili — ciągnął dalej Ochocki — zbudziła się we mnie moja idea czy mój obłęd … Zapomniałem o pięknej kuzynce , a zacząłem myśleć o machinach latających . A ponieważ myśląc muszę chodzić , więc wstałem z ławki i bez pożegnania opuściłem kuzynkę ! … Na drugi dzień panna Flora nazwała mnie impertynentem , pan Łęcki oryginałem , a kuzynka przez tydzień nie chciała ze mną rozmawiać … I żebym jeszcze co wymyślił ; ale nic , literalnie nic , choć byłbym przysiągł , że nim z tego pagórka zejdę do studni , urodzi mi się w głowie przynajmniej ogólny szkic machiny latającej … Prawda , jakie to głupie ? … +„ Więc oni tu przepędzają wieczory przy księżycu i śpiewie słowika ? … — pomyślał Wokulski i poczuł straszny ból w sercu . — Panna Izabela już kocha się w Ochockim , a jeżeli się nie kocha , to tylko z winy jego dziwactw … No i ma słuszność … piękny człowiek i niezwykły … ” +— Naturalnie — prawił dalej Ochocki — ani słówka nie wspomniałem o tym mojej ciotce , która , ile razy bodaj wpina mi jakąś szpilkę w odzienie , ma zwyczaj powtarzać : „ Kochany Julku , staraj się podobać Izabeli , bo to żona akurat dla ciebie … Mądra i piękna ; ona jedna wyleczyłaby cię z twoich przywidzeń … ” A ja myślę : co to za żona dla mnie ? … Gdyby chociaż mogła być moim pomocnikiem , jeszcze pół biedy … Ale gdzieżby ona dla laboratorium mogła opuścić salon ! … Ma rację , to jej właściwe otoczenie ; ptak potrzebuje powietrza , ryba wody … Ach , jaki piękny wieczór ! … — dodał po chwili . — Jestem dziś podniecony jak rzadko . Ale … co panu jest , panie Wokulski ? … +— Trochę zmęczyłem się — odparł głucho Wokulski . — Może byśmy siedli , choćby o ! tu … +Usiedli na stoku wzgórza , na granicy Łazienek . Ochocki oparł brodę na kolanach i wpadł w zadumę , Wokulski przypatrywał mu się z uczuciem , w którym podziw mieszał się z nienawiścią . +„ Głupi czy przebiegły ? … Po co on mi to wszystko opowiada ? ” — myślał Wokulski . +Musiał jednak przyznać , że gadulstwo Ochockiego miało te same cechy szczerości i rozrzucenia , jak jego ruchy i cała wreszcie osoba . Spotkali się pierwszy raz i już Ochocki tak z nim rozmawiał , jak gdyby znali się od dzieci . +„ Skończę z nim ” — rzekł do siebie Wokulski i głęboko odetchnąwszy spytał głośno : +— Zatem żeni się pan , panie Ochocki ? … +— Chybabym zwariował — mruknął młody człowiek wzruszając ramionami . +— Jak to ? … Przecież kuzynka pańska podoba się panu ? +— I nawet bardzo , ale to jeszcze nie wszystko . Ożeniłbym się z nią , gdybym miał pewność , że już nic w nauce nie zrobię … +W sercu Wokulskiego obok nienawiści i podziwu błysnęła radość . W tej chwili Ochocki przetarł czoło jak zbudzony ze snu i patrząc na Wokulskiego nagle rzekł : +— Ale , ale … Nawet zapomniałem , że mam ważny interes do pana … +„ Czego on chce ? … ” — pomyślał Wokulski podziwiając w duszy mądre spojrzenie swego rywala i nagłą zmianę tonu . Zdawało się , że przez jego usta przemówił inny człowiek . +— Chcę zadać panu pytanie … nie … dwa pytania , bardzo poufne , a może nawet drażliwe — mówił Ochocki . — Czy nie obrazi się pan ? … +— Słucham — odparł Wokulski . +Gdyby stał na szafocie , nie doznałby tak strasznych wrażeń jak w tej chwili . Był pewny , że chodzi o pannę Izabelę i że w tym samym miejscu zdecydują się jego losy . +— Pan był przyrodnikiem ? — spytał Ochocki . +— Tak . +— I w dodatku przyrodnikiem entuzjastą . Wiem , co pan przeszedł , od dawna szanuję pana z tego powodu … To za mało ; powiem więcej … Od roku wspomnienie o trudnościach , z jakimi szamotał się pan , dodawało mi otuchy … Mówiłem sobie : zrobię przynajmniej to , co ten człowiek , a ponieważ nie mam takich przeszkód , więc — zajdę dalej od niego … +Wokulski słuchając myślał , że marzy albo że rozmawia z wariatem . +— Skąd pan to wie ? … — spytał Ochockiego . +— Od doktora Szumana . +— Ach , od Szumana . Ale do czego to wszystko prowadzi ? … +— Zaraz powiem — odparł Ochocki . — Byłeś pan przyrodnikiem entuzjastą i … w rezultacie rzuciłeś pan nauki przyrodnicze . Otóż , w którym roku życia osłabnął pański zapał w tym kierunku ? … +Wokulski poczuł jakby uderzenie toporem w głowę . Pytanie było tak przykre i niespodziewane , że przez chwilę nie tylko nie umiał odpowiedzieć , ale nawet zebrać myśli . +Ochocki powtórzył , bystro przypatrując się swemu towarzyszowi . +— W którym roku ? … — rzekł Wokulski . — W zeszłym roku … Dziś mam czterdziesty szósty rok … +— A zatem ja do kompletnego ochłodzenia się mam jeszcze przeszło piętnaście lat . To mi trochę dodaje odwagi … — rzekł jakby do siebie Ochocki . +I znowu po chwili dodał : +— To jedno pytanie , a teraz drugie , ale — nie obraź się pan . W którym roku życia zaczynają mężczyźnie obojętnieć kobiety ? … +Drugi cios . Był moment , że Wokulski chciał schwycić młodzieńca za gardło i udusić . Opamiętał się jednak i odparł ze słabym uśmiechem : +— Myślę , że one nigdy nie obojętnieją … Owszem , coraz wydają się droższymi … +— Źle ! — szepnął Ochocki . — Ha , zobaczymy , kto mocniejszy . +— Kobiety , panie Ochocki . +— Jak dla kogo , panie — odpowiedział młody człowiek wpadając znowu w zamyślenie . +I zaczął mówić jakby do siebie . +— Kobiety , ważna rzecz . Kochałem się już , zaraz , ileż to ? … Cztery … sześć … ze siedem , tak , siedem razy … Zabiera to dużo czasu i napędza desperackie myśli … Głupia rzecz , miłość … Poznajesz , kochasz , cierpisz … Potem jesteś znudzony albo zdradzony … Tak , dwa razy byłem znudzony , a pięć razy zdradzony … Potem znajdujesz nową kobietę , doskonalszą od innych — a potem ona robi to samo , co mniej doskonałe … Ach , jakiż podły gatunek zwierząt te baby ! … Bawią się nami , choć ograniczony ich mózg nawet nie jest w stanie nas pojąć … No , prawda , że i tygrys może bawić się człowiekiem … Podłe , ale miłe … Mniejsza o nie ! A tymczasem gdy raz opanuje człowieka idea , już go nie opuszcza i nie zdradza nigdy … +Położył rękę na ramieniu Wokulskiego i patrząc mu w oczy jakimś rozstrzelonym i rozmarzonym wzrokiem spytał : +— Wszakże pan myślał kiedyś o machinach latających ? … Nie o kierowaniu balonami , które są lżejsze od powietrza , bo to błazeństwo , ale — o locie machiny ciężkiej , napełnionej i obwarowanej jak pancernik ? … Czy pan rozumie , jaki nastąpiłby przewrót w świecie po podobnym wynalazku ? … Nie ma fortec , armii , granic … Znikają narody , lecz za to w nadziemskich budowlach przychodzą na świat istoty podobne do aniołów lub starożytnych bogów … Już ujarzmiliśmy wiatr , ciepło , światło , piorun … Czy więc nie sądzisz pan , że nadeszła pora nam samym wyzwolić się z oków ciężkości ? … To idea leżąca dziś w duchu czasu … Inni już pracują nad nią ; mnie ona dopiero nasyca , ale od stóp do głów … Co mnie ciotka z jej radami i prawidłami dobrego tonu ! … Co mnie żeniaczka , kobiety , a nawet mikroskopy , stosy i lampy elektryczne ? … Oszaleję albo … przypnę ludzkości skrzydła … +— A gdybyś pan je nawet przypiął , to co ? … — spytał Wokulski . +— Sława , jakiej nie dosięgnął jeszcze żaden człowiek — odparł Ochocki . — To moja żona , to moja kobieta … Bądź pan zdrów , muszę iść … +Uścisnął Wokulskiemu rękę , zbiegł ze wzgórza i zniknął między drzewami . +Na Ogród Botaniczny i na Łazienki zapadał już mrok . +„ Wariat czy geniusz ? … — szepnął Wokulski czując , że sam jest w najwyższym stopniu rozstrojony . — A jeżeli geniusz ? … ” +Wstał i poszedł w głąb ogrodu , między spacerujących ludzi . Zdawało mu się , że nad pagórkiem , z którego uciekł , unosi się jakaś święta groza . +W Ogrodzie Botanicznym było prawie ciasno ; na każdej ulicy tłoczyły się kolumny , gromady , a przynajmniej szeregi spacerujących ; każda ławka uginała się pod ciżbą osób . Zastępowano Wokulskiemu drogę , deptano po piętach , potrącano łokciami ; rozmawiano i śmiano się ze wszystkich stron . Wzdłuż Alei Ujazdowskiej , pod murem Belwederskiego ogrodu , pod sztachetami od strony szpitala , na ulicach najmniej uczęszczanych , nawet na zagrodzonych ścieżkach , wszędzie było pełno i wesoło . Im więcej ciemniało w naturze , tym gęściej i hałaśliwiej robiło się między ludźmi . +„ Zaczyna mi już braknąć miejsca na świecie ! … ” — szepnął . +Przeszedł do Łazienek i tu znalazł spokojniejsze ustronie . Na niebie zaiskrzyło się kilka gwiazd , przez powietrze , od Alei , ciągnął szmer przechodniów , a od stawu wilgoć . Czasem nad głową przeleciał mu huczny chrabąszcz albo cicho przemknął nietoperz ; w głębi parku kwilił żałośnie jakiś ptak , na próżno wzywający towarzysza ; na stawie rozlegał się daleki plusk wioseł i śmiechy młodych kobiet . +Naprzeciw zobaczył parę ludzi pochylonych ku sobie i szepczących . Ustąpili mu z drogi i ukryli się w cieniu drzew . Opanował go żal i szyderstwo . +„ Oto są szczęśliwi zakochani ! — pomyślał . — Szepczą i uciekają jak złodzieje … Pięknie urządzony świat , co ? … Ciekawym , o ile byłoby lepiej , gdyby władał nim Lucyper ? … A gdyby mi zastąpił drogę jaki bandyta i zabił w tym kącie ? … ” +I wyobrażał sobie , jaki to przyjemny musi być chłód noża wbitego w rozgorączkowane serce . +„ Na nieszczęście — westchnął — dziś nie wolno zabijać innych , tylko siebie można ; byle od razu i dobrze . No ! … ” +Wspomnienie o tak niezawodnym środku ucieczki uspokoiło go . Stopniowo pogrążał się w jakimś uroczystym nastroju ; zdawało mu się , że nadchodzi moment , w którym powinien zrobić rachunek sumienia czy też ogólny bilans życia . +„ Gdybym był najwyższym sędzią — myślał — i gdyby spytano mnie , kto jest wart panny Izabeli : Ochocki czy Wokulski , musiałbym przyznać , że — Ochocki … O osiemnaście lat młodszy ode mnie ( osiemnaście lat ! … ) i taki piękny … W dwudziestym ósmym roku życia skończył dwa fakultety ( ja w tym wieku ledwie zaczynałem się uczyć … ) i już zrobił trzy wynalazki ( ja żadnego ! ) A nad to wszystko jest naczyniem , w którym wylęga się wielka idea … Dziwaczna to rzecz : machina latająca , ale faktem jest , że on znalazł dla niej genialny i jedynie możliwy punkt wyjścia . Machina latająca musi być cięższa , nie zaś jak balon lżejsza od powietrza ; boć wszystko , co prawidłowo lata , począwszy od muchy , skończywszy na olbrzymim sępie , jest od powietrza cięższe . Ma prawdziwy punkt wyjścia , ma twórczy umysł , czego dowiódł bodajby swoim mikroskopem i lampą ; któż wie , zatem , czy nie uda mu się zbudować machiny latającej ? A w takim razie będzie większym dla ludzkości od Newtona i Napoleona razem wziętych … I ja mam z nim współzawodniczyć ? … A jeżeli stanie kiedy kwestia : który z nas dwu powinien się usunąć , czyliż będę się wahał ? … Cóż to za piekło powiedzieć sobie , że muszę moją nicość złożyć na ofiarę człowiekowi ostatecznie takiemu jak ja , śmiertelnemu , ulegającemu chorobom i omyłkom , a nade wszystko — tak naiwnemu … Boć to jeszcze dzieciak , co on mi nie wygadywał ? … ” +Dziwny traf . Gdy Wokulski był subiektem w sklepie kolonialnym , marzył o perpetuum mobile , machinie , która by się sama poruszała . Gdy zaś wstąpiwszy do Szkoły Przygotowawczej poznał , że taka machina jest niedorzecznością , wówczas najtajniejszym i najulubieńszym jego pragnieniem było — wynaleźć sposób kierowania balonami . To , co dla Wokulskiego było tylko fantastycznym cieniem , błąkającym się po fałszywych drogach , w Ochockim przybrało już formę praktycznego zagadnienia . +„ Cóż to za okrucieństwo losów ! — myślał z goryczą . — Dwom ludziom dano prawie te same aspiracje , tylko jeden urodził się o osiemnaście lat wcześniej , drugi później ; jeden w nędzy , drugi w dostatku ; jeden nie mógł wdrapać się na pierwsze piętro wiedzy , drugi lekkim krokiem przeszedł dwa piętra … Jego nie zepchną z drogi burze polityczne , tak jak mnie ; jemu nie przeszkodzi miłość , którą traktuje jak zabawkę ; podczas gdy dla mnie , który sześć lat spędziłem na pustyni , uczucie to jest niebem i zbawieniem … Więcej nawet ! … No i on triumfuje nade mną na każdym polu , choć przecież ja mam te same uczucia , tę samą świadomość położenia , a pracę z pewnością większą … ” +Wokulski dobrze znał ludzi i często porównywał się z nimi . Lecz gdziekolwiek był , wszędzie widział się trochę lepszym od innych . Czy jako subiekt , który spędzał noce nad książką , czy jako student , który przez nędzę szedł do wiedzy , czy jako żołnierz pod deszczem kul , czy jako wygnaniec , który w śniegiem zasypanej lepiance pracował nad nauką — zawsze miał w duszy ideę sięgającą poza kilka lat naprzód . Inni żyli z dnia na dzień , dla swego żołądka albo kieszeni . +I dopiero dziś spotkał człowieka wyższego od siebie , wariata , który chce budować machiny latające ! … +„ A ja czy dzisiaj nie mam idei , dla której pracuję przeszło rok , zdobyłem majątek , pomagam ludziom i zmuszam ich do szacunku ? … ” +„ Tak , ale miłość to uczucie osobiste ; wszystkie zasługi towarzyszące jej są jak ryby zaplątane w odmęt morskiego cyklonu . Gdyby na świecie zniknęła jedna kobieta , a w tobie pamięć o niej , czymże byś został ? … Zwyczajnym kapitalistą , który z nudów grywa w karty w resursie . A tymczasem Ochocki ma ideę , która będzie rwała go zawsze naprzód , chyba że umysł mu zagaśnie … ” +„ Dobrze , a jeżeli on nic nie zrobi i zamiast zbudować machinę latającą pójdzie do szpitala wariatów ? … Ja tymczasem faktycznie coś zrobię , a mikroskop , stos czy nawet lampa elektryczna z pewnością nie znaczą więcej od setek ludzi , którym ja daję byt . Skądże więc we mnie ta ultrachrześcijańska pokora ? … Co kto zrobi , jeszcze nie wiadomo . Ja tymczasem jestem dziś człowiek czynu , a on marzyciel … Zaczekajmy z rok … ” +Rok ! Wokulski wstrząsnął się . Zdawało mu się , że w końcu drogi nazwanej rokiem widzi tylko niezmierną otchłań , która pochłania wszystko , ale nie mieści w sobie nic … +„ Więc nic … nic ! … ” +Instynktownie rozejrzał się . Był w głębi łazienkowskiego parku , na jakiejś ulicy , do której żaden szmer nie dolatywał . Nawet gęstwina ogromnych drzew stała cicho . +— Która godzina ? — zapytał go nagle jakiś głos zachrypnięty . +— Godzina ? … +Wokulski przetarł oczy . Przed nim , z mroku , wynurzył się obdarty człowiek . +— Kiedy grzecznie pytają , to grzecznie trzeba odpowiadać — rzekł człowiek i podszedł bliżej . +— Zabij mnie , to sam zobaczysz — odparł Wokulski . +Obdarty człowiek cofnął się . Na lewo od drogi widać było parę ludzkich cieni . +— Głupcy ! — zawołał Wokulski idąc naprzód — mam złoty zegarek i kilkaset rubli gotówką … Bronić się nie będę , no ! … +Cienie usunęły się między drzewa i któryś rzekł zniżonym głosem : +— Taki to , psiakrew , zejdzie , gdzie go nie posieją … +— Bydlęta ! … tchórze ! … — krzyczał Wokulski prawie nieprzytomny . +Odpowiedział mu tętent uciekających . +Wokulski zebrał myśli . +„ Gdzie ja jestem ? … Jużci , w Łazienkach , ale w którym miejscu ? … Trzeba iść w drugą stronę … ” +Obrócił się parę razy i już nie wiedział , dokąd idzie . Serce zaczęło mu bić gwałtownie , zimny pot wystąpił na czoło , pierwszy raz w życiu uczuł obawę nocy i zbłąkania … +Przez parę minut biegł bez celu , prawie bez tchu ; dzikie myśli wirowały mu w głowie . Wreszcie na lewo zobaczył mur , a dalej budynek . +„ Aha , Pomarańczarnia … ” +Potem doszedł do jakiegoś mostka , odpoczął i oparłszy się na barierze myślał : +„ Więc do tego doszedłem ? … Niebezpieczny rywal … rozbite nerwy … Zdaje mi się , że już dziś mógłbym napisać ostatni akt tej komedii ! … ” +Prosta droga doprowadziła go do stawu , później do łazienkowskiego pałacu . We dwadzieścia minut był w Alejach Ujazdowskich i siadł w przejeżdżającą dorożkę ; w kwadrans później znalazł się we własnym mieszkaniu . +Na widok świateł i ulicznego ruchu odzyskał wesołość ; nawet uśmiechał się i szeptał : +„ Cóż znowu za przywidzenia ? … Jakiś Ochocki … samobójstwo ! … Ach , głupota … Dostałem się przecież między arystokrację , a co będzie dalej — zobaczymy … ” +Gdy wszedł do gabinetu , służący oddał mu list pisany na jego własnym papierze przez panią Meliton . +— Ta pani była tu dziś dwa raży — rzekł wierny sługa . — Raż o piąty , drugi raż o ószmy … +XII . Wędrówki za cudzymi interesami +Wokulski powoli otwierał list pani Meliton przypominając sobie niedawne wypadki . Zdawało się mu , że w nie oświetlonej części gabinetu jeszcze widzi ciemną gęstwinę łazienkowskich drzew , niewyraźne sylwetki obdartusów , którzy mu zastąpili drogę , a później wzgórek ze studnią , gdzie Ochocki zwierzał mu się ze swych pomysłów . Lecz gdy spojrzał na światło , mgliste obrazy znikały . Widział lampę z zielonym daszkiem , stos papierów , brązy stojące na biurku i chwilami myślał , że Ochocki ze swymi machinami latającymi i jego własna rozpacz były tylko snem . +„ Co on za geniusz ? — mówił do siebie Wokulski — to zwyczajny marzyciel ! … I panna Izabela taka sama kobieta jak inne … Wyjdzie za mnie — dobrze ; nie wyjdzie — to przecież nie umrę . ” +Rozłożył list i czytał : +„ Panie ! Ważna wiadomość : za kilka dni Łęckim sprzedają kamienicę , a jedynym kupcem będzie baronowa Krzeszowska , ich kuzynka i nieprzyjaciółka . Wiem z pewnością , że zapłaci za dom tylko sześćdziesiąt tysięcy rubli ; a w takim razie resztka posagu panny Izabeli , w kwocie trzydziestu tysięcy rubli , przepadnie . Chwila jest bardzo pomyślna , gdyż panna Izabela , postawiona między biedą , a wyjściem za marszałka , chętnie zgodzi się na każdą inną kombinację . Domyślam się , że tym razem nie postąpisz Pan z nastręczającą się okazją jak z wekslami Łęckiego , które podarłeś w moich oczach . Pamiętaj Pan : kobiety tak lubią być ściskane , że dla spotęgowania efektu trzeba je niekiedy przydeptać nogą . Im zrobisz Pan to bezwzględniej , tym pewniej cię pokocha . Pamiętaj Pan ! … +Zresztą możesz Pan sprawić Beli małą przyjemność . Baron Krzeszowski przyciśnięty potrzebą sprzedał własnej żonie swoją ulubioną klacz , która w tych dniach ma się ścigać i na którą wiele rachował . O ile znam stosunki , Bela byłaby szczerze kontenta , gdyby ani baron , ani jego żona nie posiadali tej klaczy w dniu wyścigów . Baron byłby zawstydzony , że sprzedał klacz , a baronowa zrozpaczona , gdyby klacz wygrawszy komu innemu przyniosła zysk . Bardzo subtelne są te wielkoświatowe komeraże , ale spróbuj je Pan zużytkować . Okazja zaś nastręcza się , gdyż , o ilem słyszała , niejaki Maruszewicz , przyjaciel obojga Krzeszowskich , ma Panu zaproponować kupno tej klaczy . Pamiętaj Pan , że kobiety są niewolnicami tylko tych , którzy potrafią je mocno trzymać i dogadzać ich kaprysom . +Doprawdy , zaczynam wierzyć , że urodziłeś się Pan pod szczęśliwą gwiazdą . Szczerze życzliwa . +A. M. ” +Wokulski głęboko odetchnął ; obie wiadomości były ważne . Drugi raz przeczytał list podziwiając szorstki styl pani Meliton i uśmiechając się przy uwagach , jakie robiła nad swoją płcią . Mocno trzymać ludzi czy okoliczności to leżało w naturze Wokulskiego ; wszystko i wszystkich chwytałby za kark , wyjąwszy — pannę Izabelę . Ona jedna była istotą , której wobec siebie chciał zostawić absolutną wolność , jeżeli nie panowanie . +Mimo woli spojrzał na bok ; służący stał przy drzwiach . +— Idź spać — rzekł . +— Żaraż pójdę , tylko był tu jeszcze pan — odparł służący . +— Jaki pan ? +— Żosztawił bilet , leży na biurku . +Na biurku leżał bilet Maruszewicza . +— Aha ! … Cóż ten pan mówił ? +— On niby , żeby tak , to nicz nie mówił . Tylko pytał się : kiedy pan jeszt w domu ? A ja powiedziałem : koło dziesiąty ż rana , i wtedy on powiedział , że przyjdzie jutro o dziesiąty , ino na minutkę . +— Dobrze , dobranoc ci ! +— Upadam do nóg , proszę łaski pana . +Służący wyszedł , Wokulski czuł się zupełnie otrzeźwiony . Ochocki i jego latające maszyny zmalały mu w oczach . Miał znowu energię jak wówczas , kiedy wyjeżdżał do Bułgarii . Wtedy szedł po majątek , a dziś ma okazję rzucić jego część dla panny Izabeli . Kłuły go wyrazy listu pani Meliton : „ postawiona między biedą i wyjściem za marszałka … ” Otóż ona nigdy nie znajdzie się w tym położeniu … A wydźwignie ją nie jakiś tam Ochocki , za pomocą swojej maszyny , ale on … Czuł w sobie taką siłę , iż gdyby w tej chwili sufit z dwoma piętrami spadł mu na głowę , chyba utrzymałby go . +Wydobył z biurka swój notatnik i począł rachować : +„ Klacz wyścigowa — głupstwo … Wydam najwyżej tysiąc rubli , z których wróci się przynajmniej część … Dom rs . 60 000 , posag panny Izabeli rs . 30 000 , razem rs . 90 000 . Bagatela … prawie trzecia część mego majątku … W każdym razie za dom wróci mi się ze 60 000 albo i więcej … No ! … trzeba skłonić Łęckiego , ażeby te 30 000 mnie powierzył ; będę mu płacił 5000 rubli rocznie jako dywidendę … Chyba im wystarczy ? … Konia oddam berejterowi , niech on zajmie się puszczeniem go na wyścigi … O dziesiątej będzie u mnie Maruszewicz , o jedenastej pojadę do adwokata … Pieniądze dostanę na ósmy procent — 7200 rubli rocznie ; a że mam na pewno piętnaście procent … No i dom coś przynosi … A co powiedzą moi wspólnicy ? … Ach , dużo mnie to obchodzi ! … Mam 45 000 rubli rocznie , ubędzie 12 – 13 000 rubli , zostanie 32 000 rubli … Żona moja nudzić by się nie powinna … W ciągu roku wycofam się z tej kamienicy , choćby ze stratą 30 000 rubli … Wreszcie to nie jest strata , to jej posag … ” +Północ . Wokulski zaczął się rozbierać . Pod wpływem jasno określonego celu uspokoiły się rozstrojone nerwy . Zgasił światło , położył się i patrząc na firanki , którymi bujał wiatr wpadający przez otwarte okno , zasnął jak kamień . +Wstał o siódmej rano tak rześki i wesoły , że zwróciło to uwagę służącego , który zaczął kręcić się po pokoju . +— Czegóż to chcesz ? — zapytał Wokulski . +— Ja nicz . Ino , proszę pana , stróż chce , ale nie śmi prosić , żeby pan pofatygował się i potrzymał mu dzieczko do krztu . +— A a a ! … A pytał się , czy ja chcę , żeby on miał dziecko ? +— Nie pytał się , bo pan był wtedy na wojnie . +— No dobrze . Będę jego kumem . +— To może by mnie pan teraz podarował sztary szurdut , bo jakże ja będę na krzcinach ? +— Dobrze , weź ten surdut . +— A reperaczyja ? … +— O , głupi jesteś , nie nudź mnie … Każ zreperować , choć nie wiem co … +— Bo ja chciałbym , proszę pana , akszamitny kołmirz . +— Przyszyj sobie aksamitny kołnierz i idź do diabła . +— Czałkiem beż potrzeby gniewa się pan , bo przecie to dla pańszkiego honoru , nie dla mego — odparł służący i wychodząc trzasnął drzwiami . +Czuł , że jego pan jest w wyjątkowo dobrym usposobieniu . +Ubrawszy się Wokulski usiadł do rachunków pijąc przy tym czystą herbatę . Po ukończeniu ich napisał depeszę do Moskwy o asygnację na sto tysięcy rubli i drugą do ajenta w Wiedniu , ażeby wstrzymał pewne obstalunki . +Na kilka minut przed dziesiątą wszedł Maruszewicz . Młody człowiek wydawał się jeszcze bardziej zniszczonym i onieśmielonym aniżeli wczoraj . +— Pozwoli pan — odezwał się Maruszewicz po kilku słowach powitania — że od razu położę karty na stół … Chodzi o oryginalną propozycję … +— Słucham najoryginalniejszej … +— Pani baronowa Krzeszowska ( jestem przyjacielem obojga baronostwa ) — mówił zniszczony młodzieniec — pragnie zbyć klacz wyścigową . Zaraz pomyślałem , że pan przy swoich stosunkach może życzyłby sobie posiadać podobnego konia … Jest ogromna szansa wygranej , gdyż biegają prócz niej w wyścigu tylko dwa konie , znacznie słabsze … +— Dlaczegóż pani baronowa sama nie puszcza tej klaczy ? +— Ona ? … Ona jest śmiertelną nieprzyjaciółką wyścigów ! +— Po cóż więc kupiła klacz wyścigową ? +— Dla dwu przyczyn — odparł młody człowiek . — Naprzód baron , potrzebując pieniędzy na pokrycie długu honorowego , oświadczył , że zastrzeli się , jeżeli nie dostanie ośmiuset rubli , choćby za swoją ukochaną klacz , a po wtóre , baronowa nie życzy sobie , aby jej mąż przyjmował udział w wyścigach . Więc kupiła klacz , ale dziś biedaczka choruje ze wstydu i rozpaczy i chciałaby pozbyć się jej za jakąkolwiek bądź cenę . +— Mianowicie ? +— Osiemset rubli — odparł młody człowiek , spuszczając oczy . +— Gdzie jest koń ? +— W maneżu Millera . +— A dokumenta ? +— Oto są — odpowiedział już weselej młody człowiek wydobywając paczkę papierów z bocznej kieszeni surduta . +— Możemy zaraz skończyć ? — spytał Wokulski przeglądając papiery . +— Natychmiast . +— Po obiedzie pójdziemy obejrzeć konia ? +— O , naturalnie … +— Niech pan pisze kwit — rzekł Wokulski i wydobył pieniądze z biurka . +— Na osiemset ? … naturalnie ! … — mówił młody człowiek . +Szybko wziął papier i pióro i zaczął pisać . Wokulski zauważył , że młodzieńcowi trochę drżały ręce i twarz mu się mieniła . +Kwit był napisany według wszelkich form . Wokulski położył osiem sturublówek i schował papiery . W chwilę później młody człowiek , ciągle zmieszany , opuścił gabinet ; zbiegając zaś ze schodów , myślał : +„ Podły jestem , tak , podły … Ale ostatecznie za kilka dni zwrócę babie dwieście rubli i powiem , że dołożył je Wokulski poznawszy bliżej zalety konia . Oni przecież nie zetkną się , ani baron z żoną , ani ten … kupczyk z nimi … Kwit kazał sobie pisać … wyborny ! … Jak to znać geszefciarza i parweniusza … O ! strasznie jestem ukarany za moją lekkomyślność … ” +O jedynastej Wokulski wyszedł na ulicę z zamiarem udania się do adwokata . +Ledwie jednak stanął przed bramą , wnet trzej dorożkarze na widok jasnego paltota i białego kapelusza współcześnie zacięli konie . Jeden wjechał drugiemu dyszlem w otwarty powóz , trzeci zaś chcąc ich wyminąć o mało nie rozbił tragarza niosącego ciężką szafę . Wszczął się hałas , bitwa na baty , świstanie policjantów , zbiegowisko i w rezultacie — dwaj najgorętsi dorożkarze sami siebie własnymi powozami odwieźli do cyrkułu . +„ Zła wróżba — pomyślał Wokulski i nagle uderzył się w czoło . — Pyszny interes ! — mówił w sobie — idę do adwokata , ażeby mi kupił dom a nie wiem , ani jak dom wygląda , ani nawet gdzie leży . ” +Wrócił na powrót do swego mieszkania i w kapeluszu na głowie , z laską pod pachą , począł przerzucać kalendarz . Szczęściem słyszał , że dom Łęckich znajduje się gdzieś w okolicach Alei Jerozolimskiej ; pomimo to upłynęło kilka minut , nim odszukał ulicę i numer . +„ Ładnie bym się zarekomendował adwokatowi ! — myślał schodząc ze schodów . — Jednego dnia namawiam ludzi , aby mi powierzyli kapitały , a drugiego kupuję kota w worku . Naturalnie , że od razu skompromitowałbym albo siebie , albo … pannę Izabelę . ” +Skoczył w przejeżdżającą dorożkę i kazał skręcić ku Alei Jerozolimskiej . Na rogu wysiadł i poszedł piechotą w jedną z poprzecznych ulic . +Dzień był piękny , niebo prawie bez obłoku , bruk bez kurzu . Okna domów pootwierane , niektóre dopiero myto ; figlarny wiatr miotał spódnicami pokojówek , przy czym można było spostrzec , że warszawska służba łatwiej odważa się myć okna na trzecim piętrze aniżeli własne nogi . Z wielu mieszkań odzywały się fortepiany , z wielu podwórek katarynki albo monotonne nawoływania piaskarzy , szczotkarzy , tandeciarzy i im podobnych przedsiębiorców . Tu i owdzie pod bramą ziewał stróż odziany w niebieską bluzę ; kilka psów goniło się po ulicy , którą nikt nie przejeżdżał ; małe dzieci bawiły się odzieraniem kory z młodych kasztanów , którym jeszcze nie zdążyły pociemnieć jasnozielone liście . +W ogóle ulica przedstawiała się czysto , spokojnie i wesoło . Na drugim jej końcu widać nawet było odrobinę horyzontu i kępę drzew ; lecz wiejski ten pejzaż , niestosowny dla Warszawy , zasłaniano teraz rusztowaniami i ścianą z cegły . +Idąc prawym chodnikiem dostrzegł Wokulski na lewo , mniej więcej w połowie ulicy , dom niezwykle żółtej barwy . Warszawa posiada bardzo wiele żółtych domów ; jest to chyba najżółciejsze miasto pod słońcem . Ta jednak kamienica wydawała się żółciejszą od innych i na wystawie przedmiotów żółtych ( jakiej zapewne doczekamy się kiedyś ) otrzymałaby pierwszą nagrodę . +Podszedłszy bliżej Wokulski przekonał się , że nie tylko on zwrócił uwagę na szczególną kamienicę ; nawet psy , częściej tu niż na jakimkolwiek innym murze , składały wizytowe bilety . +„ Do licha ! — szepnął — zdaje mi się , że to właśnie jest ów dom … ” +Istotnie , była to kamienica Łęckich . +Zaczął się przypatrywać . Dom był trzypiętrowy ; miał parę żelaznych balkonów i każde piętro zbudowane w innym stylu . Za to w architekturze bramy panował tylko jeden motyw , mianowicie : wachlarz . Górna część wrót miała formę rozłożonego wachlarza , którym mogłaby się chłodzić przedpotopowa olbrzymka . Na obu skrzydłach bramy były wyrzeźbione ogromne prostokąty , które w rogach również ozdobiono do połowy otwartymi wachlarzami . Najcenniejszym jednak upiększeniem bramy były umieszczone w pośrodku jej skrzydeł dwie rzeźby przedstawiające główki gwoździ , ale tak wielkich , jakby nimi była przytwierdzona brama do kamienicy , a kamienica do Warszawy . +Prawdziwą osobliwość stanowiła sień wjazdowa posiadająca bardzo lichą podłogę , ale za to bardzo ładne krajobrazy na ścianach . Było tam tyle wzgórz , lasów , skał i potoków , że mieszkańcy domu śmiało mogli nie wyjeżdżać na letnie mieszkania . +Podwórko , otoczone ze wszystkich stron trzypiętrowymi oficynami , wyglądało jak dno obszernej studni , napełnionej wonnym powietrzem . W każdym rogu były drzwi , a w jednym aż dwoje drzwi ; pod oknem mieszkania stróża znajdował się śmietnik i wodociąg . Wokulski mimochodem spojrzał w klatkę głównych schodów , do których prowadziły szklane drzwi . Schody zdawały się być mocno brudnymi ; za to obok znajdowała się nisza , a w niej — nimfa z dzbankiem nad głową i utrąconym nosem . Ponieważ dzbanek miał zabarwienie amarantowe , twarz nimfy żółte , piersi zielone , a nogi niebieskie , można było odgadnąć , że nimfa stoi naprzeciw okna posiadającego kolorowe szyby . +„ No , tak ! … ” — mruknął Wokulski tonem , który nie zdradzał zbyt wielkiego zachwytu . +W tej chwili z prawej oficyny wyszła piękna kobieta z małą dziewczynką . +— Teraz , proszę mamy , pójdziemy do ogrodu ? — pytało dziecko . +— Nie , kochanie . Teraz pójdziemy do sklepu , a do ogrodu po obiedzie — odpowiedziała pani bardzo przyjemnym głosem . +Była to wysoka szatynka z szarymi oczami , o klasycznych rysach . Spojrzeli na siebie oboje z Wokulskim i — dama zarumieniła się . +„ Skąd ja ją znam ? ” — pomyślał Wokulski wychodząc z bramy na ulicę . +Dama obejrzała się , lecz spostrzegłszy go odwróciła głowę . +„ Tak — myślał — widziałem ją w kwietniu na grobach , a później w sklepie . Nawet Rzecki zwracał mi na nią uwagę i mówił , że ma śliczne nogi . Istotnie ładne . ” +Cofnął się znowu w bramę i począł czytać spis mieszkańców . +„ Co ? … Baronowa Krzeszowska na drugim piętrze ! … Co ? … co ? … Maruszewicz w lewej oficynie na pierwszym ? , Szczególny zbieg okoliczności . Trzecie piętro od frontu studenci … Ale kto może być ta piękność ? Prawa oficyna , pierwsze piętro — Jadwiga Misiewicz , emerytka , i Helena Stawska z córeczką . Z pewnością ona . ” +Wszedł na podwórko i oglądał się . Prawie wszystkie okna były otwarte . W tylnej oficynie na dole była pralnia zatytułowana paryską ; na trzecim piętrze było słychać kucie szewskiego młotka , poniżej na gzemsie gruchało parę gołębi , a na drugim piętrze tej samej oficyny od kilku minut rozlegały się miarowe dźwięki fortepianu i krzykliwy sopran śpiewający gamę : +— A ! … a ! … a ! … a ! … a ! … a ! … a ! … a ! … +Wysoko nad sobą , na trzecim piętrze , Wokulski usłyszał silny bas męski , który mówił : +— O ! znowu zażyła kussiny … Już z niej wyłazi soliter … Marysiu ! … chodź no do nas … +Jednocześnie z okna na drugim piętrze wychyliła się głowa kobiety wołającej : +— Marysiu ! … wracaj mi zaraz do domu … Marysiu ! … +„ Słowo daję , że to pani Krzeszowska ” — szepnął Wokulski . +W tej chwili usłyszał charakterystyczny szelest : z trzeciego piętra padł strumień wody , trafił na wychyloną głowę pani Krzeszowskiej i rozprysnął się po podwórku . +— Marysiu ! … chodź do nas … — wołał bas . +— Nikczemnicy ! … — odpowiedziała pani Krzeszowska odwracając twarz w górę . +Nowy strumień wody lunął z trzeciego piętra i zatamował jej mowę . Zarazem wychylił się stamtąd młody człowiek z czarnym zarostem i zobaczywszy cofającą się fizjognomię pani Krzeszowskiej zawołał pięknym basem : +— Ach , to pani dobrodziejka ! … Bardzo przepraszam … +Odpowiedział mu z mieszkania pani Krzeszowskiej spazmatyczny płacz niewieści : +— O , ja nieszczęśliwa ! … Przysięgnę , że to on , nikczemnik , nasadził na mnie tych bandytów … Wywdzięcza mi się , żem go wydobyła z nędzy ! … Żem kupiła jego konia ! … +Tymczasem na dole praczki prały bieliznę , na trzecim piętrze szewc kuł , a na drugim w tylnej oficynie dźwięczał fortepian i rozlegała się wrzaskliwa gama : +— A ! … a ! … a ! … a ! … a ! … a ! … a ! … a ! … +„ Wesoły dom , nie ma co … ” — szepnął Wokulski otrzepując krople wody , które mu spadły na rękaw . +Wyszedł z podwórza na ulicę i jeszcze raz obejrzawszy nieruchomość , której miał zostać panem , skręcił w Aleję Jerozolimską . Tu wziął dorożkę i pojechał do adwokata . +W przedpokoju adwokata zastał paru obdartych Żydków i starą kobietę w chustce na głowie . Przez otwarte drzwi na lewo widać było szafy zapełnione aktami , trzech dependentów szybko piszących i kilku gości z waszecia , z których jeden miał fizjognomię kryminalną , a reszta bardzo znudzone . +Stary lokaj z siwymi wąsami i podejrzliwym wejrzeniem zdjął z Wokulskiego palto i zapytał : +— Wielmożny pan na dłuższy interes ? +— Na krótszy . +Wprowadził Wokulskiego do sali na prawo . +— Jak mam zameldować ? +Wokulski podał bilet i został sam . W sali były sprzęty kryte amarantowym utrechtem jak w wagonach pierwszej klasy — kilka ozdobnych szaf z pięknie oprawnymi książkami , które tak wyglądały , jakby ich nigdy nie czytano — na stole zaś parę ilustracji i albumów , które zdaje się , oglądali wszyscy . W jednym rogu sali stał gipsowy posąg bogini Temidy z mosiężnymi wagami i brudnymi kolanami . +— Pan mecenas prosi ! … — odezwał się służący przez uchylone drzwi . +Gabinet znakomitego adwokata miał sprzęty kryte brązową skórą , w oknach brązowego koloru firanki , a na ściennych obiciach brązowe desenie . Sam gospodarz odziany był w brązowy surdut i trzymał w ręku bardzo długi cybuch , u góry zakończony funtowym bursztynem i piórkiem . +— Byłem pewny , że dziś powitam szanownego pana u siebie — rzekł adwokat podsuwając Wokulskiemu fotel na kółkach i prostując nogą dywan , który się nieco zmarszczył . — Jednym wyrazem — ciągnął adwokat — możemy rachować na jakieś trzysta tysięcy rubli udziałów w naszej spółce . A że do rejenta pójdziemy jak najrychlej i gotówkę ściągniemy co do grosza , w tym może pan rachować na mnie … +Wszystko to mówił akcentując ważniejsze wyrazy , ściskał Wokulskiego za rękę i obserwował go spod oka . +— A tak … spółka ! … — powtórzył Wokulski usiadłszy na fotelu . — To rzecz tych panów , ile zbiorą gotówki . +— No , zawsze kapitał … — wtrącił adwokat . +— Mam go bez spółki . +— Dowód zaufania … +— Wystarcza mi własne . +Adwokat umilkł i pośpiesznie zaczął ssać dym z piórka . +— Mam prośbę do mecenasa — rzekł po chwili Wokulski . +Adwokat utopił w nim spojrzenie pragnąc odgadnąć : co to za prośba ? Od natury jej bowiem zależał sposób słuchania . Widocznie jednak nie odkrył nic groźnego , gdyż jego fizjognomia przybrała wyraz poważnej , lecz serdecznej życzliwości . +— Chcę kupić kamienicę — ciągnął Wokulski . +— Już ? … — spytał mecenas podnosząc brwi i schylając głowę . — Winszuję , bardzo winszuję … Dom handlowy nie na próżno nazywa się domem … Kamienica dla kupca jest jak strzemię dla jeźdźca ; pewniej siedzi na interesach . Handel nie oparty na tak realnej podstawie , jaką jest dom , jest tylko kramarstwem . O jakąż to chodzi kamienicę , jeżeli szanowny pan raczysz mnie już zaszczycać swoim zaufaniem ? +— Ma być w tych dniach licytowany dom pana Łęckiego … +— Znam — przerwał adwokat . — Mury wcale dobre , rzeczy drewniane należałoby stopniowo zmienić , w rezerwie ogród … Licytuje baronowa Krzeszowska do sześćdziesięciu tysięcy rubli , konkurentów zapewne nie będzie , kupimy najwyżej za sześćdziesiąt tysięcy rubli . +— Choćby za dziewięćdziesiąt tysięcy , a nawet i więcej — wtrącił Wokulski . +— Po co ? … — skoczył na fotelu adwokat . — Baronowa poza sześćdziesiąt tysięcy nie wyjdzie , domów nikt dziś nie kupuje … Wcale dobry interes … +— Dla mnie będzie dobrym nawet za dziewięćdziesiąt tysięcy . +— Ale lepszym za sześćdziesiąt pięć tysięcy … +— Nie chcę obdzierać mego przyszłego wspólnika . +— Wspólnika ? … — zawołał adwokat . — Ależ szanowny pan Łęcki jest stanowczym bankrutem ; po prostu skrzywdziłbyś go pan , naddając mu jakieś kilka tysięcy rubli . Znam pogląd jego siostry , hrabiny , na tę sprawę … W chwili gdy pan Łęcki zostanie bez grosza przy duszy , jego urocza córka , którą wszyscy uwielbiamy , wyjdzie za barona albo marszałka … +Oczy Wokulskiego tak dziko błysnęły , że adwokat umilkł . Przypatrywał mu się , rozmyślał … Nagle uderzył się ręką w czoło . +— Szanowny pan — rzekł — jesteś zdecydowany dać dziewięćdziesiąt tysięcy rubli za tę ruderę ? … +— Tak — odparł głucho Wokulski . +— Sześćdziesiąt od dziewięćdziesięciu … posag panny Izabeli … — mruknął adwokat . — Aha ! … +Fizjognomia i cała postawa jego zmieniła się do niepoznania . Pociągnął z wielkiego bursztynu ogromny kłąb dymu , rozparł się na fotelu i trzęsąc ręką w stronę Wokulskiego mówił : +— Rozumiemy się , panie Wokulski . Wyznam ci , że jeszcze przed pięcioma minutami podejrzewałem cię , sam nie wiem o co , bo interesa twoje są czyste . Ale w tej chwili , wierz mi , masz we mnie tylko człowieka życzliwego i … sprzymierzeńca … +— Teraz ja pana nie rozumiem — szepnął spuszczając oczy Wokulski . +Adwokatowi na policzkach wystąpiły ceglaste rumieńce . Zadzwonił — wszedł służący . +— Nie wpuszczać tu nikogo , dopóki nie zawołam — rzekł . +— Słucham pana mecenasa — odparł markotny lokaj . +Znowu zostali we dwu . +— Panie … Stanisławie — zaczął adwokat . — Pan wie , co to jest nasza arystokracja i jej dodatki ? … Jest to parę tysięcy ludzi , którzy wysysają cały kraj , topią pieniądze za granicą , przywożą stamtąd najgorsze nałogi , zarażają nimi klasy średnie , niby to zdrowe , i — sami giną bez ratunku : ekonomicznie , fizjologicznie i moralnie . Gdyby zmusić ich do pracy , gdyby * skrzyżować * z innymi warstwami , może … byłby z tego jaki pożytek , bo jużci są to organizacje subtelniejsze od naszych . Rozumie pan … * skrzyżować * , ale … nie wyrzucać na podtrzymanie ich trzydziestu tysięcy rubli . Otóż do * skrzyżowania * pomagam panu , ale do strwonienia trzydziestu tysięcy rubli — nie ! … +— Nic nie rozumiem pana — odparł cicho Wokulski . +— Rozumiesz , tylko nie ufasz mi . Wielka to cnota nieufność , leczyć z niej pana nie będę . Tyle ci powiem : Łęcki-bankrut może zostać … krewnym nawet kupca , a tym bardziej kupca-szlachcica . Ale Łęcki z trzydziestoma tysiącami rubli w kieszeni ! … +— Panie mecenasie — przerwał Wokulski — czy zechce pan w moim imieniu stanąć do licytacji tego domu ? +— Stanę , lecz ponad to , co da pani Krzeszowska , postąpię najwyżej parę tysięcy . Wybacz pan , panie Wokulski , ale sam z sobą licytować się nie będę . +— A jeżeli znajdzie się trzeci licytant ? +— Ha ! w takim razie i jego zdystansuję , ażeby dogodzić pańskiemu kaprysowi . +Wokulski wstał . +— Dziękuję panu — rzekł — za parę słów szczerszych . Ma pan rację , ale i ja mam moje racje … Pieniądze przyniosę panu jutro ; teraz — do widzenia … +— Żal mi pana — odpowiedział adwokat ściskając go za rękę . +— Dlaczegóż to ? +— Dlatego , panie , że kto chce zdobyć , musi zwyciężyć , zdusić przeciwnika , nie zaś karmić go z własnej spiżarni . Popełniasz pan błąd , który cię raczej odsunie , aniżeli zbliży do celu . +— Myli się pan . +— Romantyk ! … romantyk ! … — powtarzał adwokat z uśmiechem . +Wokulski wybiegł z domu adwokata i wsiadłszy w dorożkę kazał się wieźć w stronę ulicy Elektoralnej . Był zirytowany tym , że adwokat odkrył jego tajemnicę , i tym , że krytykował jego metodę postępowania . Naturalnie , że kto chce zdobyć , musi zdusić przeciwnika ; ależ tu zdobyczą miała być panna Izabela ! … +Wysiadł przed niepozornym sklepikiem , nad którym wisiał czarny szyld z żółtawym napisem : „ Kantor wekslu i loterii S. Szlangbauma . ” +Sklep był otwarty ; za kontuarem , obitym blachą i od publiczności oddzielonym drucianą siatką , siedział stary Żyd z łysą głową i siwą brodą , jakby przylepioną do „ Kuriera ” . +— Dzień dobry , panie Szlangbaum ! — zawołał Wokulski . +Żyd podniósł głowę i z czoła zsunął okulary na oczy . +— Ach , to pan dobrodziej ? … — odparł ściskając go za rękę . — Co to , czy już i pan potrzebuje pieniędzy ? … +— Nie — odpowiedział Wokulski rzucając się na wyplatane krzesło przed kontuarem . A ponieważ wstyd mu było od razu objaśnić , po co przyszedł , więc spytał : +— Cóż słychać , panie Szlangbaum ? +— Źle ! — odpowiedział starzec . — Na Żydów zaczyna się prześladowanie . Może to i dobrze . Jak nas będą kopać i pluć , i dręczyć , wtedy może upamiętają się i te młode Żydki , co jak mój Henryk poubierali się w surduty i nie zachowują swoje religie . +— Kto was prześladuje ! — odparł Wokulski . +— Pan chce dowody ? … — spytał Żyd . — Ma pan dowód w ten „ Kurieru ” . Ja onegdaj posłałem do nich szaradę . Pan zgaduje szarady ? … Posłałem taką : +* Pierwsze * i * drugie * — to zwierz kopytkowy , +* Pierwsze * i * trzecie * — ozdabia damskie głowy ; +* Wszystkie * razem na wojnie strasznie goni , +Niech nas Pan Bóg od tego zabroni . +Pan wie , co to ? … Pierwsze i drugie — to jest : * ko – za * ; pierwsze i trzecie — to jest * ko – ki * , a wszystkie — to są : Ko – za – ki . A pan wie , co oni mi odpisali ? … Zaraz … +Podniósł „ Kurier ” i czytał : +— „ Odpowiedzie od redakcje . * Panu W. W. * Encyklopedie większe Orgelbranda … ” Nie to … „ * Panu Motylkowi * . Frak kładzie się … ” Nie to … A , jest ! … „ * Panu S. Szlangbaumowi * : Pańska szarada polityczna nie jest gramatyczna . ” — Proszę pana : co tu jest z polityki ? Żebym ja napisał szaradę o Dizraeli albo o Bismarck , to byłaby polityka , ale o Kozaki to przecie nie jest polityka , tylko wojskowość . +— Ale gdzież w tym prześladowanie Żydów ? — spytał Wokulski . +— Zaraz powiem . Pan sam musiał bronić od prześladowcy mego Henryka ; ja to wszystko wiem , choć nie on mi mówił . A teraz o szaradę . Jak ja pół roku temu odniosłem moją szaradę do pana Szymanowskiego , to on mnie powiedział : „ Panie Szlangbaum , my te szarade drukować nie będziemy , ale ja panu radzę , co lepiej byś pan pisał szarade , aniżeli brał procentów . ” A ja mówię : „ Panie redaktorze , jak mnie pan da tyle za szarady , co ja mam z procenty , to ja będę pisał . ” A pan Szymanowski na to : „ My , panie Szlangbaum , nie mamy takie pieniądze , żeby za pańskie szarady płacić . ” To powiedział sam pan Szymanowski , słyszy pan ? Nu , a oni mnie dzisiaj piszą w „ Kurierku ” , że to niepolitycznie i niegramatycznie ! … Jeszcze pół roku temu gadali inaczej . A co teraz drukują w gazety na Żydków . +Wokulski słuchał historii o prześladowaniu Żydów patrząc na ścianę , gdzie wisiała tabelka loteryjna , i bębniąc palcami w kontuar . Ale myślał o czym innym i wahał się . +— Więc ciągle zajmujesz się szaradami , panie Szlangbaum ? — spytał . +— Co to ja ! … — odparł stary Żyd . — Ale ja , panie , mam po Henryku wnuczka , co mu dopiero dziewięć lat , i niech no pan słucha , jaki on do mnie w tamten tydzień list napisał . „ Mój dziadku — on pisał , ten mały Michaś — ja potrzebuje takie szarade : +* Pierwsze * znaczy dół , * drugie * — przeczenie . +* Wszystko * razem kortowe odzienie . +A jak dziadzio — on pisał , Michaś — zgadnie , to niech mi dziadzio przyszle sześć rubli na ten kortowy interes . ” Ja się rozpłakałem , panie Wokulski , jakiem przeczytał . Bo ten * pierwszy * , dół , to znaczy : * spód * , a przeczenie to jest nie — a * wszystko * razem to są * spodnie * . Ja się spłakałem , panie Wokulski , co takie mądre dziecko przez upartość Henryka chodzi bez spodnie . Ale ja mu odpisałem : „ Mój kochaneczku . Bardzo jestem kontent , że ty od dziadziusia nauczyłeś się układać szarady . Ale żebyś ty jeszcze nauczył się oszczędności , to ja tobie na te kortowe odzienie posyłam tylko cztery ruble . A jak ty się będziesz dobrze uczył , to ja tobie po wakacje sprawie takie szarade : +* Pierwsze * znaczy po niemiecku usta , drugie godzina . +* Wszystkie * kupuje się dziecku — jak do gimnazje chodzić zaczyna . ” +To znaczy : * mund – ur * ; pan od razu zgadł , panie Wokulski ? +— Więc i cała pańska rodzina bawi się szaradami ? — wtrącił Wokulski . +— Nie tylko moja — odpowiedział Szlangbaum . — U nas , panie , niby u Żydów , jak się młodzi zejdą , to oni nie zajmują się , jak u państwo , tańcami , komplementami , ubiorami , głupstwami , ale oni albo robią rachunki , albo oglądają uczone książki , jeden przed drugim zdaje egzamin albo rozwiązują sobie szarady , rebusy , szachowe zadanie . U nas ciągle jest zajęty rozum i dlatego Żydzi mają rozum , i dlatego , niech się pan nie obrazi , oni cały świat zawojują . U państwa wszystko się robi przez te sercowe gorączke i przez wojne , a u nas tylko przez mądrość i cierpliwość . +Ostatnie wyrazy uderzyły Wokulskiego . On przecież zdobywał pannę Izabelę mądrością i cierpliwością … Jakaś otucha wstąpiła mu w serce , przestał wahać się i nagle rzekł : +— Mam do pana prośbę , panie Szlangbaum … +— Pańskie prośbe tyle znaczy dla mnie co rozkaz , panie Wokulski . +— Chcę kupić dom Łęckiego … +— Znam go . On pójdzie za sześćdziesiąt parę tysięcy . +— Chcę , żeby poszedł za dziewięćdziesiąt tysięcy , i potrzebuję kogoś , kto by licytował do tej sumy . +Żyd szeroko otworzył oczy . +— Jak to ? … Pan chce zapłacić drożej o trzydzieści tysięcy rubli ? … — spytał . +— Tak . +— Przepraszam , ale nie rozumiem . Bo żeby panu dom sprzedawali , a Łęcki chciał jego kupić , wtedy pan miałby interes podbijać cenę . Ale jak pan kupuje , to pan ma interes zniżyć wartość … +— Mam interes zapłacić drożej . +Starzec potrząsnął głową i odezwał się po chwili : +— Żebym ja pana nie znał , tobym myślał , że pan robi zły interes ; ale że ja pana znam , więc ja sobie myślę , co pan robi … dziwny interes . Nie tylko pan zakopuje w mury gotówkę i traci na tym z dziesięć procentów rocznie , ale jeszcze chce pan zapłacić trzydzieści tysięcy rubli więcej … Panie Wokulski — dodał biorąc go za rękę — nie zrób pan takie głupstwo . Ja pana proszę … Stary Szlangbaum pana prosi … +— Wierz mi pan , że dobrze na tym wyjdę … +Żyd nagle podniósł palec do czoła . Błysnęły mu oczy i zęby białe jak perły . +— Ha ! ha ! … — zaśmiał się . — Nu , jaki ja już stary jestem , żem od razu tego nie pomiarkował … Pan panu Łęckiemu da trzydzieści tysięcy rubli … a on panu ułatwi interes może na sto tysięcy rubli … Git ! … Ja panu dam licytanta , co on za piętnaście rubelków podbije cenę domu . Bardzo porządny pan , katolik , tylko jemu nie można dawać wadium do ręki … Ja panu dam jeszcze jakie dystyngowane dame , co także za dziesięć rubelków będzie podbijać … Ja mogę dać jeszcze z pare Żydki , po pięć rubelków … Zrobi się taka licytacja , co pan może zapłacić za ten dom choćby sto pięćdziesiąt tysięcy i nikt nie zmiarkuje , jaki jest interes … +Wokulskiemu było trochę przykro . +— W każdym razie sprawa zostaje między nami — rzekł . +— Panie Wokulski — odparł Żyd uroczyście — ja myślę , że pan nie potrzebował to powiedzieć . Pański sekret to mój sekret . Pan ujął się za mój Henryczek , pan nie prześladuje Żydów … +Pożegnali się i Wokulski wrócił do swego mieszkania . Tam zastał już Maruszewicza , z którym pojechał do rajtszuli obejrzeć kupioną klacz . +Rajtszula składała się z dwu połączonych ze sobą budynków , tworzących jedną całość w formie szlify . W części okrągłej mieścił się maneż , w prostokątnej stajnie . +W chwili gdy Wokulski z Maruszewiczem weszli tam , odbywała się lekcja konnej jazdy . Czterech panów i jedna dama jeździli , koń za koniem , wzdłuż ścian maneżu ; na środku stał dyrektor zakładu , mężczyzna z miną wojskową , w granatowej kurtce , białych obcisłych spodniach i wysokich butach z ostrogami . Był to pan Miller ; komenderował jeźdźcami pomagając sobie w tej czynności długim batem , którym od czasu do czasu podcinał źle manewrującego konia , przy czym krzywił się jeździec . Wokulski zauważył naprędce , że jeden z panów , który jeździł bez strzemion , trzymając prawą rękę za plecami , ma minę łobuza , że drugi z nich pragnie zająć na koniu stanowisko środkujące między szyją a zadem , a czwarty wygląda tak , jakby w każdej chwili usiłował zsiąść z konia i już do końca życia nie ćwiczyć się w ekwitacji . Tylko dama w amazonce jeździła śmiało i zręcznie , co Wokulskiemu nasunęło myśl , że na świecie nie ma dla kobiet pozycji ani niewygodnej , ani niebezpiecznej . +Maruszewicz zapoznał swego towarzysza z dyrektorem . +— Właśnie czekałem na panów i natychmiast służę . Panie Szulc ! … +Wbiegł pan Szulc , młody blondyn , odziany również w granatową kurtkę , lecz jeszcze wyższe buty i obciślejsze spodnie . Z wojskowym ukłonem wziął do ręki symbol dyrektorskiej władzy i zanim Wokulski opuścił maneż , przekonał się , że Szulc mimo młodego wieku energiczniej włada batem aniżeli sam dyrektor . Drugi bowiem pan aż syknął , a czwarty rozpoczął formalną kłótnię . +— Pan — rzekł dyrektor do Wokulskiego — przyjmuje klacz barona ze wszelkimi przynależnościami : siodłami , derami , i tam dalej ? … +— Naturalnie . +— W takim razie mam u pana sześćdziesiąt rubli za stajnię , której pan Krzeszowski nie opłacił . +— Trudna rada . +Weszli do stajenki widnej jak pokój , nawet ozdobionej dywanami , niezbyt zresztą cennymi . Żłób był nowy i pełny , drabina toż samo , na podłodze leżała świeża słoma . Pomimo to bystre oko dyrektora dojrzało jakąś niestosowność , krzyknął bowiem : +— Cóż to za porządek , panie Ksawery , do stu par diabłów ! … Czy i w pańskiej sypialni konserwują się takie rzeczy ? +Drugi pomocnik dyrektora ukazał się tylko na chwilę . Spojrzał , zniknął i z korytarza zawołał : +— Wojciech ! … do stu tysięcy diabłów … Zaraz mi zrób porządek , bo ci to wszystko każę położyć na stole … +— Szczepan ! … cholero jakiś … — odezwał się trzeci głos za przepierzeniem . — Jak mi jeszcze raz , pieskie nasienie , tak stajnię zostawisz , to ci każę zbierać zębami … +Jednocześnie rozległo się kilka tępych uderzeń , jakby ktoś pochwycił kogoś drugiego za głowę i uderzał nią o ścianę . Niebawem zaś przez okno stajni zobaczył Wokulski młodzieńca z metalowymi guzikami przy kurtce , który wybiegł na podwórze po miotłę i znalazłszy takową , mimochodem zwalił przez łeb gapiącego się Żydka . Jako przyrodnik , podziwiał Wokulski tę nową formę prawa zachowania siły , gdzie gniew dyrektora w tak szczególny sposób zawędrował aż do istoty znajdującej się poza rajtszulą . +Tymczasem dyrektor kazał wyprowadzić klacz na korytarz . Było to piękne zwierzę na cienkich nóżkach , z małą główką i oczyma , z których przeglądał dowcip i rzewność . Klaczka w przechodzie zwróciła się do Wokulskiego wąchając go i chrapiąc , jakby w nim odgadła pana . +— Już pana poznała — rzekł dyrektor . — Niech jej pan da cukru … Piękna klacz ! … +To mówiąc wydobył z kieszeni kawałek brudnej substancji , nieco zalatującej tytuniem . Wokulski podał to klaczy , która bez namysłu zjadła . +— Zakładam się o pięćdziesiąt rubli , że wygra ! … — zawołał dyrektor . — Trzyma pan ? +— Owszem — odpowiedział Wokulski . +— Wygra niezawodnie . Dam doskonałego dżokeja , a ten poprowadzi ją według mojej instrukcji . Ale gdyby została przy baronie Krzeszowskim , niech mnie piorun trzaśnie , przywlokłaby się trzecia do mety . Zresztą nawet nie trzymałbym jej na stajni … +— Dyrektor jeszcze nie może uspokoić się — wtrącił ze słodkim uśmiechem Maruszewicz . +— Uspokoić się ! … — krzyknął dyrektor czerwieniejąc z gniewu . — No , niech pan Wokulski osądzi , czy mogę nadal utrzymywać stosunki z człowiekiem , który opowiadał , że ja sprzedałem w Lubelskie konia , co miał koler ! … Takich rzeczy — wołał , coraz mocniej podnosząc głos — nie zapomina się , panie Maruszewicz . I gdyby hrabia nie załagodził afery , pan Krzeszowski miałby dziś kulę w udzie … Ja sprzedałem konia , co miał koler ! … Żebym miał zapłacić od siebie sto rubli , klacz wygra … Żeby miała paść … Przekona się pan baron … Koń miał koler ! … Ha ! ha ! ha ! … — wybuchnął demonicznym śmiechem dyrektor . +Po obejrzeniu klaczy panowie udali się do kancelarii , gdzie Wokulski uregulował należne rachunki przysięgając sobie nie mówić o żadnym koniu , że ma koler . Na pożegnanie zaś odezwał się : +— Czy nie mógłbym , dyrektorze , wprowadzić tę klacz na wyścigi bezimiennie ? +— Zrobi się . +— Ale … +— O ! niech pan będzie spokojny — odparł dyrektor ściskając go za rękę . — Dla dżentelmena dyskrecja jest pierwszą cnotą . Spodziewam się , że i pan Maruszewicz … +— O ! … — potwierdził Maruszewicz trzęsąc głową i ręką w taki sposób , że o tajemnicy pogrzebanej w jego piersiach nie można było wątpić . +Wracając obok maneżu Wokulski znowu usłyszał trzaśniecie batem , po którym czwarty pan znowu rozpoczął kłótnię z zastępcą dyrektora . +— To jest niedelikatność , mój panie ! … — krzyczał czwarty . — Odzienie mi popęka … +— Wytrzyma — odparł flegmatycznie pan Szulc trzaskając batem w kierunku drugiego pana . +Wokulski opuścił rajtszulę . +Gdy pożegnawszy się z Maruszewiczem , siadał w dorożkę , przyszła mu szczególna myśl do głowy : +„ Jeżeli ta klacz wygra , to panna Izabela pokocha mnie … ” +I nagle zawrócił się ; jeszcze przed chwilą obojętne zwierzę stało mu się sympatycznym i interesującym . +Wchodząc powtórnie do stajenki usłyszał znowu charakterystyczny łoskot głowy ludzkiej uderzanej o ścianę . Jakoż istotnie z sąsiedniego przedziału wybiegł mocno zarumieniony chłopak stajenny , Szczepan , z włosami ułożonymi w taki wicherek , jakby mu dopiero co wyjęto z nich rękę , a zaraz po nim ukazał się i furman , Wojciech , który ocierał o kurtkę nieco zatłuszczone palce . Wokulski dał starszemu trzy ruble , młodszemu rubla i obiecał im na przyszłość gratyfikację , byle tylko klaczka nie miała krzywdy . +— Będę jej , panie , doglądał lepiej niż własnej żony — odpowiedział Wojciech z niskim ukłonem . — Ale i stary jej nie skrzywdzi , owszem … Na wyścigu , panie , pójdzie kobyłka jak szkło … +Wokulski wszedł do stajenki i z kwadrans przypatrywał się klaczy . Niepokoiły go jej delikatne nóżki i sam drżał na widok dreszczów przebiegających jej aksamitną skórę , myślał bowiem , że może zachorować . Potem objął ją za szyję , a gdy oparła mu na ramieniu główkę , całował ją i szeptał : +— Gdybyś ty wiedziała , co od ciebie zależy ! … gdybyś wiedziała … +Odtąd po parę razy na dzień jeździł do maneżu , karmił klacz cukrem i pieścił się z nią . Czuł , że w jego realnym umyśle zaczyna kiełkować coś jakby przesąd . Uważał to za dobrą wróżbę , gdy klacz witała go wesoło , lecz gdy była smutna , niepokój poruszał mu serce . Już bowiem jadąc do maneżu mówił sobie : „ Jeżeli zastanę ją wesołą , to mnie panna Izabela pokocha . ” +Niekiedy budził się w nim rozsądek ; wówczas opanowywał go gniew i pogarda dla samego siebie . +„ Cóż to — myślał — czy moje życie ma zależeć od kaprysu jednej kobiety ? … Czy nie znajdę stu innych ? … Alboż pani Meliton nie obiecywała , że mnie zapozna z trzema , czterema , równie pięknymi ? … Raz , do licha , muszę się ocknąć ! … ” +Ale zamiast ocknąć się , coraz głębiej zapadał w opętanie . Zdawało mu się w chwilach świadomości , że na ziemi jeszcze chyba istnieją czarodzieje i że jeden z nich rzucił na niego klątwę . Wtedy mówił z trwogą : +„ Ja nie jestem ten sam … Ja robię się jakimś innym człowiekiem … Zdaje mi się , że mi ktoś zamienił duszę ! … ” +Chwilami znowu zabierał w nim głos przyrodnik i psycholog : +„ Oto — szeptał mu gdzieś w głębi mózgu — oto jak mści się natura za pogwałcenie jej praw . Za młodu lekceważyłeś serce , drwiłeś z miłości , sprzedałeś się na męża starej kobiecie , a teraz masz ! … Przez długie lata oszczędzany kapitał uczuć zwraca ci się dziś z procentem … ” +„ Dobrze to — myślał — ale w takim razie powinienem zostać rozpustnikiem ; dlaczegóż więc myślę o niej jednej ? ” +„ Licho wie — odpowiadał oponent . — Może właśnie ta kobieta najlepiej nadaje się do ciebie . Może naprawdę , jak mówi legenda , dusze wasze stanowiły kiedyś , przed wiekami , jedną całość ? … ” +„ Więc i ona powinna by mnie kochać … — mówił Wokulski . A potem dodawał : — Jeżeli klacz wygra na wyścigach , będzie to znakiem , że mnie panna Izabela pokocha … Ach ! stary głupcze , wariacie , do czego ty dochodzisz ? … ” +Na parę dni przed wyścigami złożył mu w mieszkaniu wizytę hrabia – Anglik , z którym zaznajomił się podczas sesji u księcia . +Po zwykłym powitaniu hrabia usiadł sztywnie na krześle i rzekł : +— Z wizytą i z interesem — * tek * ! … Czy wolno ? … +— Służę hrabiemu . +— Baron Krzeszowski — ciągnął hrabia — którego klacz nabył pan , zresztą najzupełniej prawidłowo — * tek * — ośmiela się najuprzejmiej prosić pana o ustąpienie mu jej . Cena nie stanowi nic … Baron porobił duże zakłady … Proponuje tysiąc dwieście rubli . +Wokulskiemu zrobiło się zimno ; gdyby sprzedał klacz , panna Izabela mogłaby nim pogardzić . +— A jeżeli i ja mam moje widoki na tę klacz , panie hrabio ? … — odparł . +— W takim razie pan ma słuszne pierwszeństwo , * tek * — wycedził hrabia . +— Zdecydował pan kwestię — rzekł Wokulski z ukłonem . +— Czy * tek * ? … Bardzo żałuję barona , ale pańskie prawa są lepsze . +Wstał z krzesła jak automat na sprężynach i pożegnawszy się dodał : +— Kiedyż do rejenta , drogi panie , z naszą spółką ? … Namyśliwszy się przystępuję z pięćdziesięcioma tysiącami rubli … Tek . +— To już zależy od panów . +— Bardzo pragnąłbym widzieć ten kraj kwitnącym i dlatego , panie Wokulski , posiada pan całą moją sympatię i szacunek , * tek * , bez względu na zmartwienie , jakie pan robi baronowi . Tek , był pewnym , że mu pan ustąpi konia … +— Nie mogę . +— Pojmuję pana — zakończył hrabia . — Szlachcic , choćby się odział w skórę przemysłowca , musi wyleźć z niej przy lada okazji . Pan zaś , proszę mi wybaczyć śmiałość , jesteś przede wszystkim szlachcicem , i to w angielskiej edycji , jakim każdy z nas być powinien . +Mocno uścisnął mu rękę i wyszedł . Wokulski przyznawał w duszy , że ten oryginał , udający marionetkę , ma jednak dużo sympatycznych przymiotów . +„ Tak — szepnął — z tymi panami przyjemniej żyć aniżeli z kupcami . Oni są naprawdę ulepieni z innej gliny … ” +A potem dodał : +„ I dziwić się , że panna Izabela pogardza takim jak ja , wychowawszy się wśród takich jak oni … No , ale co oni robią na świecie i dla świata ? … Szanują ludzi , którzy mogą dać piętnasty procent od ich kapitałów … To jeszcze nie zasługa . ” +„ Tam do licha ! — mruknął strzelając z palców — a skąd oni wiedzą , że ja kupiłem klacz ? … Bagatela ! … przecież kupiłem ją od pani Krzeszowskiej za pośrednictwem Maruszewicza … Zresztą za często bywam w maneżu , wie o mnie cała służba … Eh ! zaczynam już palić głupstwa , jestem nieostrożny … Nie podobał mi się ten Maruszewicz … ” +XIII . Wielkopańskie zabawy +Nareszcie nadszedł dzień wyścigów , pogodny , ale nie gorący ; właśnie jak potrzeba . Wokulski zerwał się o piątej i natychmiast pojechał odwiedzić swoją klacz . Przyjęła go dość obojętnie , ale była zdrowa , a pan Miller pełen otuchy . +— Co ? … — śmiał się trącając Wokulskiego w ramię . — Palisz się pan , co ? … Ocknął się w panu sportsmen ! … My , panie , przez cały czas wyścigów jesteśmy w gorączce . Nasz zakładzik o pięćdziesiąt rubli stoi , co ? … Jakbym je miał w kieszeni ; mógłbyś je pan natychmiast zapłacić . +— Zapłacę z największą przyjemnością — odparł Wokulski i myślał : „ Czy klacz wygra ? … czy go panna Izabela kiedy pokocha ? czy się coś nie stanie ? … A jeżeli klacz złamie nogę ! … ” . +Ranne godziny wlokły mu się , jakby do nich zaprzężono woły . Wokulski na chwilę tylko wpadł do sklepu , przy obiedzie nie mógł jeść , potem poszedł do Saskiego Ogrodu ciągle myśląc : „ Czy klacz wygra i czy go panna Izabela pokocha ? … ” Przemógł się jednak i wyjechał z domu dopiero około piątej . +W Alejach Ujazdowskich był już taki natłok powozów i dorożek , że miejscami należało jechać stępa , przy rogatce zaś utworzył się formalny zator i musiał czekać z kwadrans , pożerany niecierpliwością , zanim ostatecznie powóz jego wydostał się na Mokotowskie pola . +Na skręcie drogi Wokulski wychylił się i przez mgłę żółtawego kurzu , który gęsto osiadał mu twarz i odzienie , przypatrywał się wyścigowemu polu . Plac wydawał mu się dzisiaj nieskończenie wielkim i przykrym , jakby nad nim unosiło się widmo niepewności . Z daleka przed sobą widział długi sznur ludzi uszykowanych w półkole , które ciągle zwiększało się dopływającymi gromadami . +Nareszcie dojechał na miejsce i znowu upłynęło z dziesięć minut , nim służący powrócił z kasy z biletem . Dokoła powozu tłoczyła się ciżba bezpłatnych widzów i huczał gwar tysiąca głosów , a Wokulskiemu zdawało się , że wszyscy mówią tylko o jego klaczy i drwią z kupca , który bawi się w wyścigi . +Nareszcie powóz puszczono wewnątrz toru . Wokulski zeskoczył na ziemię i pobiegł do swojej klaczy usiłując zachować powierzchowność obojętnego widza . +Po długim szukaniu znalazł ją na środku wyścigowego placu , a przy niej panów Millera i Szulca tudzież dżokeja z wielkim cygarem w ustach , w czapce żółtej z niebieskim i w paltocie narzuconym na ramiona . Jego klacz wobec ogromnego placu i niezliczonych tłumów wydała mu się tak małą i mizerną , że zdesperowany , chciał wszystko rzucić i wracać do domu . Ale panowie Miller i Szulc mieli fizjognomie jaśniejące nadzieją . +— Nareszcie jest pan — zawołał dyrektor maneżu i wskazując oczyma na dżokeja dodał : — Zapoznam panów : pan Yung , najznakomitszy w kraju dżokej — pan Wokulski . +Dżokej podniósł dwa palce do żółto-niebieskiej czapki , a wyjąwszy drugą ręką cygaro z ust plunął przez zęby . +Wokulski przyznał w duchu , że tak chudego i tak małego człowieka jeszcze w życiu nie widział . Zauważył przy tym , że dżokej ogląda go jak konia : ode łba do pęcin , i wykonywa krzywymi nogami ruchy , jakby miał zamiar wsiąść i przejechać się na nim . +— Niechże pan powie , panie Yung , czy nie wygramy ? — spytał dyrektor . +— Och ! — odpowiedział dżokej . +— Tamte dwa konie są niezłe , ale nasza klacz znakomita — mówił dyrektor . +— Och ! — potwierdził dżokej . +Wokulski odprowadził go na stronę i rzekł : +— Jeżeli wygramy , będę panu winien pięćdziesiąt rubli ponad umowę . +— Och ! — odparł dżokej , a przypatrzywszy się Wokulskiemu dodał : +— Pan jest czysty krew sportsmen , ale jeszcze pan trochu gorączkuje . Na przyszły rok będzie spokojniejszy . +Znowu plunął na długość konia i poszedł w stronę trybuny , a Wokulski , pożegnawszy panów Millera i Szulca , popieściwszy klaczkę , wrócił do swego powozu . +Teraz zaczął szukać panny Izabeli . +Obszedł długi łańcuch powozów ustawionych wzdłuż toru , przypatrywał się koniom , służbie , zaglądał pod parasolki damom , ale panny Izabeli nie dostrzegł . +„ Może nie przyjedzie ? ” — szepnął i zdawało mu się , że cały ten plac napełniony ludźmi zapada wraz z nim pod ziemię . Miał też po co wyrzucać tyle pieniędzy , jeżeli jej tu nie będzie ! A może pani Meliton , stara intrygantka , okłamała go na współkę z Maruszewiczem ? … +Wszedł na schodki wiodące na trybuny sędziów i oglądał się na wszystkie strony . Na próżno . Gdy schodził stamtąd , zatamowali mu drogę dwaj tyłem stojący panowie , z których jeden , wysoki , z wszelkimi cechami sportsmena , mówił podniesionym głosem : +— Czytając od dziesięciu lat , jak łają nas za zbytki , już chciałem poprawić się i sprzedać stajnię . Tymczasem widzę , że człowiek , który wczoraj dorobił się majątku , dziś puszcza konia na wyścigach … Ha ! myślę , toście wy takie ptaszki ? … Nas moralizujecie , a gdy się uda , robicie to samo ? … Otóż nie poprawię się , nie sprzedam stajni , nie … +Jego towarzysz spostrzegłszy Wokulskiego trącił mówcę , który nagle urwał . Korzystając z chwili Wokulski chciał ich minąć , ale wysoki pan zatrzymał go . +— Przepraszam — odezwał się dotykając kapelusza — że ośmieliłem się robić tego rodzaju uwagi … Jestem Wrzesiński … +— Z przyjemnością słuchałem ich — odpowiedział z uśmiechem Wokulski — ponieważ w duchu mówię sobie to samo . Zresztą — staję na wyścigach pierwszy i ostatni raz w życiu . +Podali sobie ręce z wysokim sportsmenem , który , gdy Wokulski odsunął się na parę kroków , mruknął : +— Dziarski chłop … +Teraz dopiero Wokulski kupił program i z uczuciem jakby wstydu czytał , że w trzeciej gonitwie biega klacz Sułtanka po Alim i Klarze , należąca do X. X. , jeżdżona przez dżokeja Yunga w żółtej kurtce z niebieskimi rękawami . Nagroda trzysta rubli ; koń wygrywający ma być na miejscu sprzedany . +„ Oszalałem ! ” — mruknął Wokulski dążąc w stronę galerii . Myślał , że chyba tam jest panna Izabela , i projektował , że natychmiast wróci do domu , jeżeli jej nie znajdzie . +Opanował go pesymizm . Kobiety wydawały mu się brzydkimi , ich barwne stroje dzikimi , ich kokieteria wstrętną . Mężczyźni byli głupi , tłum ordynaryjny , muzyka wrzaskliwa . Wchodząc na galerię śmiał się z jej skrzypiących schodów i starych ścian , na których było widać ślady deszczowych zacieków . Znajomi kłaniali mu się , kobiety uśmiechały się do niego , tu i owdzie szeptano : „ Patrz ! patrz … ” Ale on nie uważał . Stanął na najwyższej ławie galerii i ponad pstrym a huczącym tłumem patrzył przez lornetę na drogę , aż het ! pod rogatkę , widząc tylko kłęby żółtego kurzu . +„ Co te galerie robią przez cały rok ? ” — myślał . I przywidziało mu się , że na próchniejących ławach zasiadają tu co noc wszyscy zmarli bankruci , pokutujące kokoty , wszelkiego stanu próżniacy i utracjusze , których wypędzono nawet z piekła , i przy smutnym blasku gwiazd przypatrują się wyścigom szkieletów koni , które poginęły na tym torze . Zdawało mu się , że nawet w tej chwili widzi przed sobą zbutwiałe stroje i czuje zapach stęchlizny . +Zbudził go okrzyk tłumu , dzwonek i brawo … To odbył się pierwszy wyścig . Nagle spojrzał na tor i zobaczył wjeżdżający do szranków powóz hrabiny . Siedziały hrabina z prezesową , a na przedzie pan Łęcki z córką . +Wokulski sam nie wiedział , kiedy zbiegł z galerii i kiedy wszedł do koła . Kogoś potrącił , ktoś pytał go o bilet … Pędził prosto przed siebie i od razu wpadł na powóz . Lokaj hrabiny ukłonił mu się z kozła , a pan Łęcki zawołał : +— Otóż i pan Wokulski ! … +Wokulski przywitał się z paniami , przy czym prezesowa znacząco ścisnęła go za rękę , a pan Łęcki spytał : +— Czy naprawdę kupiłeś , panie Stanisławie , klacz Krzeszowskiego ? +— Tak jest . +— No , wiesz co , żeś mu spłatał figla , a mojej córce zrobiłeś miłą niespodziankę … +Panna Izabela zwróciła się do niego z uśmiechem : +— Założyłam się z ciocią — rzekła — że baron nie utrzyma swojej klaczy do wyścigów , i wygrałam , a drugi raz założyłam się z panią prezesową , że klacz wygra … +Wokulski okrążył powóz i zbliżył się do panny Izabeli , która mówiła dalej : +— Naprawdę to przyjechałyśmy tylko na ten wyścig : pani prezesowa i ja . Bo ciocia udaje , że gniewa się na wyścigi … Ach , panie , pan musi wygrać … +— Jeżeli pani zechce , wygram — odparł Wokulski patrząc na nią ze zdumieniem … Nigdy nie wydała mu się tak piękną jak teraz w wybuchu niecierpliwości . Nigdy też nie marzył , ażeby rozmawiała z nim tak łaskawie . +Spojrzał po obecnych . Prezesowa była wesoła , hrabina uśmiechnięta , pan Łęcki promieniejący . Na koźle lokaj hrabiny półgłosem zakładał się z furmanem , że Wokulski wygra . Dokoła nich kipiały śmiech i radość . Radował się tłum , galerie , powozy ; kobiety w barwnych strojach były piękne jak kwiaty i ożywione jak ptaki . Muzyka grała fałszywie , ale raźnie ; konie rżały , sportsmeni zakładali się , przekupnie zachwalali piwo , pomarańcze i pierniki . Radowało się słońce , niebo i ziemia , a Wokulski poczuł się w tak dziwnym nastroju , że chciałby wszystko i wszystkich porwać w objęcia . +Odbył się drugi wyścig , muzyka znowu zagrała . Wokulski pobiegł do trybuny , a spotkawszy Yunga , który z siodłem w ręku powracał w tej chwili od wagi , szepnął mu : +— Panie Yung , musimy wygrać … Sto rubli nad umowę … Niech bodaj klacz padnie … +— Och ! … — jęknął dżokej przypatrując mu się z odcieniem chłodnego podziwu . +Wokulski kazał dojechać swemu powozowi bliżej hrabiny i wrócił do pań . Uderzyło go to , że przy nich nikt nie stał . Wprawdzie marszałek i baron zbliżyli się do ich powozu , ale obojętnie przyjęci przez pannę Izabelę niebawem odsunęli się . Lecz młodzież kłaniała się z daleka i omijała . +„ Rozumiem — pomyślał Wokulski . — Oziębiła ich wiadomość o licytacji domu . A teraz — dodał w duchu , patrząc na pannę Izabelę — przekonaj się , kto naprawdę kocha ciebie , nie twój majątek . ” +Zadzwoniono na trzeci wyścig . Panna Izabela stanęła na siedzeniu ; na twarz jej wystąpiły rumieńce . O parę kroków od niej przejechał na Sułtance Yung z miną człowieka , który się nudzi . +— Spraw się dobrze , ty śliczna ! … — zawołała panna Izabela . +Wokulski wskoczył do swego powozu i otworzył lornetę . Był tak pochłonięty wyścigiem , że na chwilę zapomniał o pannie Izabeli . Sekundy rozciągały mu się w godziny ; zdawało mu się , że jest przywiązany do trzech koni mających się ścigać i że każdy ich ruch niepotrzebny szarpie mu ciało . Uważał , że jego klacz nie ma dość ognia i że Yung jest zanadto obojętny . Mimo woli słyszał rozmowy otaczających go : +— Yung weźmie … +— Ale … Przypatrz się pan temu gniademu … +— Dałbym dziesięć rubli , żeby Wokulski wygrał … Utarłby nosa hrabiom … +— Krzeszowski wściekłby się … +Dzwonek . Trzy konie z miejsca ruszyły cwałem . +— Yung na przodzie … +— To właśnie głupstwo … +— Już minęli zakręt … +— Pierwszy zakręt , a gniady tuż za nim … +— Drugi … Znowu wysunął się … +— Ale gniady idzie … +— Pąsowa kurtka w tyle … +— Trzeci zakręt … Ależ Yung nic sobie z nich nie robi … +— Gniady dopędza … +— Patrzcie ! … patrzcie ! … Pąsowy bierze gniadego … +— Gniady na końcu … Przegrałeś pan … — Pąsowy bierze Yunga … +— Nie weźmie , już ćwiczy konia … +— Ale … ale … Brawo Yung ! … Brawo Wokulski ! … Klacz idzie jak woda ! … Brawo ! … +— Brawo ! … brawo ! … +Dzwonek . Yung wygrał . Wysoki sportsmen wziął klacz za uzdę i zaprowadziwszy przed trybunę sędziów zawołał : +— Sułtanka . Jeździec Yung ! … Właściciel anonim … +— Co to anonim … Wokulski … Brawo Wokulski ! … — wrzeszczał tłum . +— Właściciel pan Wokulski ! — powtórzył wysoki dżentelmen i odesłał klacz na licytację . +Wśród tłumu zbudził się szalony zapał dla Wokulskiego . Jeszcze żaden wyścig tak nie rozruszał widzów : cieszono się , że warszawski kupiec pobił dwu hrabiów . +Wokulski zbliżył się do powozu hrabiny . Pan Łęcki i damy starsze winszowały mu ; panna Izabela milczała . +W tej chwili przybiegł wysoki sportsmen . +— Panie Wokulski — rzekł — oto są pieniądze . Trzysta rubli nagrody , osiemset za klacz , którą ja kupiłem … +Wokulski z paczką banknotów zwrócił się do panny Izabeli : +— Czy pozwoli pani , ażebym na jej ręce złożył to dla ochrony pań ? … +Panna Izabela przyjęła paczkę z uśmiechem i prześlicznym spojrzeniem . +Wtem ktoś potrącił Wokulskiego . Był to baron Krzeszowski . Blady z gniewu zbliżył się do powozu i wyciągając rękę do panny Izabeli zawołał po francusku : +— Cieszę się , kuzynko , że twoi wielbiciele triumfują … Przykro mi tylko , że na mój koszt … Witam panie ! — dodał kłaniając się hrabinie i prezesowej . +Twarz hrabiny powlokła się chmurą ; pan Łęcki był zakłopotany , panna Izabela zbladła . Baron w impertynencki sposób osadził spadające mu binokle i ciągle patrząc na pannę Izabelę mówił : +— Tak jest … Mam szczególniejsze szczęście do wielbicieli kuzynki … +— Baronie … — wtrąciła prezesowa . +— Przecież nie mówię nic złego … Mówię tylko , że mam szczęście do … +Stojący za nim Wokulski dotknął jego ramienia . +— Słówko , panie baronie — rzekł . +— Ach , to pan — odparł baron przypatrując mu się . +Odeszli na bok . +— Pan mnie potrącił , panie baronie … +— Bardzo przepraszam … +— To mi nie wystarcza … +— Czyżby pan chciał satysfakcji ? — spytał baron . +— Właśnie . +— W takim razie służę — rzekł baron szukając biletu . — Ach , do licha ! Nie wziąłem biletów … Może pan ma notatnik z ołówkiem , panie Wokulski ? … +Wokulski podał mu bilet i notatnik , w którym baron zapisał adres i swoje nazwisko nie omieszkawszy zrobić przy nim zakrętu . +— Miło mi będzie — dodał kłaniając się Wokulskiemu — dokończyć rachunku za moją Sułtankę … +— Postaram się zadowolnić pana barona . +Rozstali się wymieniając najpiękniejsze ukłony . +— Rzeczywiście , awantura ! — rzekł zmartwiony pan Łęcki , który widział wymianę grzeczności . +Zirytowana hrabina kazała jechać do domu nie czekając końca wyścigów . Wokulski ledwo miał czas dopaść powozu i pożegnać się z damami . Nim konie ruszyły , panna Izabela wychyliła się i podając Wokulskiemu końce palców szepnęła : +— Merci , monsieur … +Wokulski osłupiał z radości . Był jeszcze na jednym wyścigu nie widząc , co się koło niego dzieje , i korzystając z pauzy opuścił tor . +Prosto z wyścigów Wokulski pojechał do Szumana . +Doktór siedział przy otwartym oknie , w watowanym obdartym szlafroku , i robił korektę trzydziestostronicowej broszurki etnograficznej , do napisania której użył przeszło tysiąca obserwacji i czterech lat czasu . Była to rozprawa o kolorze i formie włosów ludności zamieszkującej Królestwo Polskie . Uczony doktór głośno twierdził , że praca ta rozejdzie się najwyżej w kilkunastu egzemplarzach , ale po cichu — kazał odbić ich cztery tysiące i był pewnym drugiej edycji . Pomimo drwin ze swej ulubionej specjalności i narzekań , iż nikogo nie interesuje , w głębi duszy Szuman wierzył , że w świecie ucywilizowanym nie ma człowieka , którego by w najwyższym stopniu nie interesowała kwestia koloru włosów i stosunki długości ich średnic . I w tej właśnie chwili zastanawiał się , czyby na czele rozprawy nie należało napisać aforyzmu : „ Pokaż mi twoje włosy , a powiem ci , kim jesteś . ” +Gdy Wokulski wszedł do jego pokoju i zmęczony upadł na kanapę , doktór zaczął : +— Co to za profany z tych korektorów … Mam tu paręset cyfr o trzech znakach dziesiętnych i wyobraź sobie , połowa jest błędna … Oni myślą , że jakaś tysiączna albo nawet setna część milimetra nic nie znaczy , a nie wiedzą , laiki , że tam właśnie mieści się cały sens . Niech mnie diabli porwą , jeżeli w Polsce byłoby możliwym nie tylko wynalezienie , ale nawet drukowanie tablic logarytmicznych . Dobry Polak poci się już przy drugiej cyfrze dziesiętnej , przy piątej dostaje gorączki , a przy siódmej zabija go apopleksja … Cóż u ciebie słychać ? +— Mam pojedynek — odparł Wokulski . +Doktór zerwał się z fotelu i tak prędko przybiegł do kanapy , że rozrzucone poły szlafroka robiły go podobnym do nietoperza . +— Co ? … pojedynek ? — krzyknął z błyszczącymi oczyma . — I może myślisz , że pojadę z tobą w roli lekarza ? … Będę patrzył , jak dwu dudków strzela sobie we łby , i może jeszcze będę musiał którego z nich opatrywać ? … Ani myślę mieszać się do tych błazeństw ! … — wrzeszczał chwytając się za głowę . — Zresztą nie jestem chirurgiem i od dawna pożegnałem się z medycyną … +— Toteż nie będziesz lekarzem , tylko sekundantem . +— A … to co innego — odparł doktór bez zająknienia . — Z kimże ? … +— Z baronem Krzeszowskim . +— Dobrze strzela ! — mruknął doktór wysuwając dolną wargę . — O cóż to ? +— Potrącił mnie na wyścigach . +— Na wyści … ? … A cóżeś ty robił na wyścigach ? … +— Puszczałem konia i nawet wziąłem nagrodę . +Szuman uderzył się ręką w tył głowy i nagle rozsunąwszy Wokulskiemu jedną i drugą powiekę zaczął mu pilnie badać oczy . +— Myślisz , żem zwariował ? — spytał go Wokulski . +— Jeszcze nie . Czy to — dodał po chwili — ma być żart , czy serio ? +— Zupełnie serio . Nie chcę absolutnie żadnych układów i proszę o ostre warunki . +Doktór wrócił do swego biurka , usiadł , oparł brodę na ręku i rzekł po namyśle : +— Spódnica , co ? … Nawet koguty biją się tylko … +— Szuman … strzeż się ! … — przerwał mu Wokulski zduszonym głosem , prostując się na kanapie . +Doktór znowu przypatrzył mu się badawczo . +— Więc już tak ? … — mruknął . — Dobrze . Będę twoim sekundantem . Masz rozbić łeb , rozbij go przy mnie ; może ci co pomogę … +— Przyszlę ci tu zaraz Rzeckiego — odezwał się Wokulski ściskając go za rękę . +Od doktora udał się do swego sklepu , krótko rozmówił się z panem Ignacym i wróciwszy do mieszkania położył się przed dziesiątą . Znowu spał jak kamień . Dla jego lwiej natury potrzebne były silne wzruszenia ; przy nich dopiero dusza szarpana namiętnością odzyskiwała równowagę . +Na drugi dzień , około piątej po południu , Rzecki z Szumanem jechali już do hrabiego-Anglika , który był świadkiem Krzeszowskiego . Obaj przyjaciele Wokulskiego milczeli w drodze ; raz tylko odezwał się pan Ignacy : +— I cóż doktór na to wszystko ? +— To , co już raz powiedziałem — odparł Szuman . — Zbliżamy się do piątego aktu . Jest to albo koniec dzielnego człowieka , albo początek całego szeregu głupstw … +— Najgorszych , bo politycznych — wtrącił Rzecki . +Doktór wzruszył ramionami i patrzył na drugą stronę dorożki ; pan Ignacy ze swoją wieczną polityką wydawał mu się nieznośnym . +Hrabia – Anglik czekał na nich w towarzystwie innego dżentelmena , który nieustannie wyglądał przez okno na obłoki i co kilka minut poruszał krtanią w taki sposób , jakby coś przełykał z trudnością . Miał minę nieprzytomnego ; w rzeczywistości był niepospolitym człowiekiem , jako myśliwiec na lwy i głęboki znawca egipskich starożytności . +W gabinecie hrabiego-Anglika stał na środku stół przykryty zielonym suknem i otoczony czterema wysokimi krzesłami ; na stole leżały cztery arkusze papieru , cztery ołówki , dwa pióra i kałamarz tak wielkich rozmiarów , jakby był przeznaczony do sitzbadów . +Gdy wszyscy usiedli , hrabia zabrał głos : +— Proszę panów — rzekł — baron Krzeszowski przyznaje , że mógł potrącić pana Wokulskiego , ponieważ jest roztargniony , * tek * . W konsekwencji zaś , na nasze żądanie … +Tu hrabia spojrzał na swego towarzysza , który z uroczystą miną coś przełknął . +— Na nasze żądanie — ciągnął hrabia — baron jest gotów … przeprosić nawet listownie pana Wokulskiego , którego wszyscy szanujemy — * tek * … Cóż panowie na to ? +— Nie mamy upoważnienia do żadnych kroków pojednawczych — odparł Rzecki , w którym ocknął się były oficer węgierski . +Uczony egiptolog szeroko otworzył oczy i przełknął dwa razy , raz po raz . +Na twarzy hrabiego mignęło zdumienie ; w tej chwili jednak opanował się i odpowiedział tonem suchej grzeczności . +— W takim razie słuchamy warunków … +— Niech panowie raczą je podać — odparł Rzecki . +— O ! bardzo prosimy panów — rzekł hrabia . +Rzecki odchrząknął . +— W takim razie ośmielę się proponować … Przeciwnicy stają o dwadzieścia pięć kroków , idą naprzód po pięć kroków … +— Tek . +— Pistolety gwintowane z muszami … Strzały do pierwszej krwi … — zakończył Rzecki ciszej . +— Tek . +— Termin , jeżeli można , jutro przed południem … +— Tek . +Rzecki ukłonił się nie wstając z krzesła . Hrabia wziął arkusz papieru i wśród ogólnego milczenia przygotował protokół , który Szuman natychmiast przepisał . Oba dokumenty poświadczono i niespełna w trzy kwadranse interes był gotowy . Świadkowie Wokulskiego pożegnali gospodarza i jego towarzysza , który znowu zatopił się w rozpatrywaniu obłoków . +Gdy już byli na ulicy , Rzecki odezwał się do Szumana : +— Bardzo mili ludzie ci panowie z arystokracji … +— Niech ich diabli porwą ! … Niech was wszystkich diabli porwą z waszymi głupimi przesądami ! … — wrzeszczał doktór wywijając kułakiem . +Wieczorem pan Ignacy sprowadziwszy pistolety wstąpił do Wokulskiego . Zastał go samotnego przy herbacie . Rzecki nalał sobie herbaty i odezwał się : +— Uważasz , Stachu , to są ludzie wysoce honorowi . Baron , który jak wiesz , jest bardzo roztargniony , gotów cię przeprosić … +— Żadnych przeprosin . +Rzecki umilkł . Pił herbatę i tarł czoło . Po długiej pauzie rzekł : +— Naturalnie , zapewneś pomyślał o interesach … na wypadek … +— Nie spotka mnie żaden wypadek — odparł z gniewem Wokulski . +Pan Ignacy posiedział jeszcze z kwadrans w milczeniu . Herbata nie smakowała mu , głowa go bolała . Dokończył szklanki i spojrzawszy na zegarek opuścił mieszkanie przyjaciela mówiąc na pożegnanie : +— Jutro wyjedziemy o wpół do ósmej rano . +— Dobrze . +Gdy pan Ignacy wyszedł , Wokulski usiadł do biurka , na arkusiku listowego papieru napisał kilkadziesiąt wierszy , a na kopercie położył adres Rzeckiego . Zdawało mu się , że wciąż słyszy niemiły głos barona : +„ Cieszę się , kuzynko , że triumfują twoi wielbiciele … Przykro mi tylko , że na mój koszt … ” +A gdziekolwiek spojrzał , widział piękną twarz panny Izabeli oblaną rumieńcem wstydu . +W sercu gotowała mu się głucha wściekłość . Czuł , że jego ręce stają się jak żelazne sztaby , a ciało nabiera tak dziwnej tęgości , że chyba nie ma kuli , która by uderzywszy go nie odskoczyła . Przemknął mu przez głowę wyraz : śmierć , i na chwilę uśmiechnął się . Wiedział , że śmierć nie rzuca się na odważnych ; staje tylko naprzeciw nich jak zły pies i patrzy zielonymi oczyma : czy nie zmrużą powieki ? +Tej samej nocy , jak każdej zresztą innej nocy , baron grał w karty . Maruszewicz , który również był w klubie , przypominał mu o dwunastej , o pierwszej i o drugiej , ażeby szedł spać , gdyż z rana zbudzi go o siódmej ; roztargniony baron odpowiadał : „ Zaraz ! zaraz ! … ” , ale przesiedział do trzeciej , o której to godzinie odezwał się jeden z jego partnerów : +— Basta ! baronie . Prześpij się choć parę godzin , bo będą ci drżały ręce i spudłujesz . +Słowa te , a jeszcze bardziej opuszczenie stolika przez partnerów , otrzeźwiły barona . Wyszedł z klubu , wrócił do domu i swemu kamerdynerowi , Konstantemu , kazał zbudzić się o siódmej rano . +— Pewnie jaśnie pan robi jakieś głupstwo ! … — mruknął obrażony sługa . — Cóż tam znowu ? … — pytał gniewnie , rozbierając barona . +— A , ty błaźnie jakiś ! — oburzył się baron — myślisz , że ja będę się przed tobą tłomaczył ? Mam pojedynek , no ? … bo mi się tak podoba . O dziewiątej rano będę się strzelał z jakimś szewcem czy fryzjerem , no ? … Może mi zabronisz ? … +— A niech się jaśnie pan strzela nawet ze starym diabłem ! — odparł Konstanty . — Tylkom ciekawy , kto weksle jaśnie pana zapłaci ? … A komorne … a utrzymanie domu ? … Dlatego , że jaśnie pan co kwartał ma ciekawość na Powązki , to gospodarz nasyła nam rejentów , a ja boję się , żebym z głodu nie umarł … Dobra służba ! … +— Pójdziesz mi ty ! … — wrzasnął baron i pochwyciwszy kamasz rzucił nim za cofającym się kamerdynerem . Kamasz trafił w ścianę i o mało nie zwalił brązowego posążka Sobieskiego . +Załatwiwszy się z wiernym sługą , baron legł na łóżku i począł zastanawiać się nad swoim opłakanym położeniem . +„ Trzeba szczęścia — wzdychał — ażeby mieć pojedynek z kupczykiem . Jeżeli ja go trafię , będę jak myśliwiec , który wyszedł na niedźwiedzie , a zabił chłopu cielną krowę . Jeżeli on mnie trafi , wyjdzie na to , jak gdyby mnie zwalił batem dorożkarz . Jeżeli z obu stron pudło … Nie , mamy przecież strzelać się do krwi . Niech mnie roztratują , jeżeli nie wolałbym tego osła przeprosić , choćby w kancelarii rejenta , ubrawszy się na tę uroczystość we frak i biały krawat . Ach , podłe czasy liberalne ! … Mój ojciec kazałby takiego zucha oćwiczyć swoim psiarczykom , a ja muszę dawać mu satysfakcję , jak gdybym sam sprzedawał cynamon … Niechże już raz przyjdzie ta głupia rewolucja socjalna i wytłucze albo nas , albo liberałów … ” +Począł usypiać i marzył , że Wokulski zabił go . Widział , jak jego trupa dwu posłańców niesie do mieszkania żony , jak żona mdleje i rzuca mu się na zakrwawione piersi … Jak płaci wszystkie jego długi i asygnuje tysiąc rubli na pogrzeb i … jak on zmartwychwstaje i zabiera owe tysiąc rubli na drobne wydatki … +Błogi uśmiech zaigrał na zniszczonej twarzy barona i — zasnął jak dziecię . +O siódmej ledwie go zbudzili Konstanty i Maruszewicz . Baron w żaden sposób nie chciał wstawać mrucząc , że woli być zhańbionym i niehonorowym aniżeli zrywać się tak wcześnie . Dopiero widok karafki z zimną wodą upamiętał go . Baron wyskoczył z łóżka , uderzył Konstantego , zwymyślał Maruszewicza , a w duchu przysiągł , że Wokulskiego zabije . +Lecz gdy już był ubrany , wyszedł na ulicę , zobaczył piękną pogodę i wyobraził sobie , że widzi wschód słońca , nienawiść do Wokulskiego osłabła w nim i postanowił tylko przestrzelić mu nogę . +„ A tak ! … — dodał po chwili . — Drasnę go , a on będzie kulał do końca życia i będzie opowiadał : tę śmiertelną ranę otrzymałem w pojedynku z baronem Krzeszowskim ! … To mnie urządzi … Co oni mi narobili , ci moi kochani sekundanci ? … Jeżeli już jakiś kupczyk gwałtem chce do mnie strzelać , niech strzela przynajmniej wtedy , kiedy idę na spacer , ale nie w pojedynku … Straszne położenie ! … Wyobrażam sobie , jak moja droga małżonka będzie opowiadać , że biję się z kupcami … ” +Zajechały powozy . Do jednego wsiadł baron z hrabią – Anglikiem , do drugiego milczący egiptolog z pistoletami i chirurgiem . Ruszyli w stronę Bielan , a w parę minut popędził za nimi lokaj barona , Konstanty , w dorożce . Wierny sługa klął na czym świat stoi i obiecywał , że w dwójnasób policzy swemu panu koszta tej wycieczki . Był jednak niespokojny . +W lasku bielańskim baron i trzej jego towarzysze znaleźli już partię przeciwną i dwoma grupami udali się w gęstwinę tuż nad brzegiem Wisły . Doktór Szuman był zirytowany , Rzecki sztywny , Wokulski posępny . Baron gładząc swój rzadki zarost przypatrywał mu się z uwagą i myślał : +„ On musi dobrze karmić się , ten kupczyk . Wyglądam przy nim jak austriackie cygaro przy byku . Niech mnie diabli wezmą , jeżeli nie strzelę temu błaznowi nad głową albo … wcale nie strzelę … Tak będzie najlepiej … ” Ale wnet przypomniał sobie , że pojedynek ma doprowadzić do pierwszej krwi . Wtedy baron rozzłościł się i nieodwołalnie postanowił zabić Wokulskiego z miejsca . +„ Niech raz te łyki oduczą się wyzywać nas … ” — mówił sobie baron . +O kilkadziesiąt kroków od niego Wokulski chodził między dwoma sosnami tam i na powrót jak wahadło . Teraz nie myślał o pannie Izabeli ; słuchał świergotu ptaków , którym kipiał cały las , i pluskania Wisły podmywającej brzegi . Na tle odgłosów spokojnego szczęścia natury dziwnie odbijało szczękanie stempli w pistoletach i trzask odwodzonych kurków . W Wokulskim obudziło się drapieżne zwierzę ; cały świat zniknął mu sprzed oczu , a został tylko jeden człowiek , baron , którego trupa miał zawlec do nóg obrażonej panny Izabeli . +Postawiono ich na mecie . Baron był ciągle zakłopotany niepewnością , co zrobić z kupczykiem , i ostatecznie zdecydował się przestrzelić mu rękę . Na twarzy Wokulskiego malowała się tak dzika zajadłość , że zdumiony hrabia – Anglik pomyślał : +„ Tu chyba nie chodzi ani o klacz , ani o potrącenie na wyścigach ! … ” +Milczący dotychczas egiptolog zakomenderował , przeciwnicy wycelowawszy pistolety ruszyli . Baron zmierzył Wokulskiemu w prawy obojczyk i zniżając pistolet , delikatnie przycisnął cyngiel . W ostatniej chwili pochyliły mu się binokle ; pistolet zboczył na włos , wypalił i — kula przeleciała o kilka cali od ramienia Wokulskiego . +Baron zasłonił twarz lufą i patrząc spoza niej myślał : +„ Nie trafi osioł … Mierzy w głowę … ” +Nagle uczuł mocne uderzenie w skroń ; zaszumiało mu w uszach , czarne płatki przeleciały przed oczyma … Wypuścił broń z ręki i przyklęknął . +— W głowę ! … — krzyknął ktoś . +Wokulski rzucił pistolet na ziemię i zeszedł z mety . +Wszyscy pobiegli do klęczącego barona , który jednakże zamiast umierać , mówił wrzaskliwym głosem : +— Szczególny wypadek ! Mam dziurę w twarzy , ząb wybity , a kuli nie widać … Przecie jej nie połknąłem … +Wtedy egiptolog podniósł i obejrzał starannie pistolet barona . +— A ! … — zawołał — to jasne … Kula w pistolet , a zamek w szczękę … Pistolet zdezelowany ; bardzo interesujący strzał … +— Czy pan Wokulski zadowolony ? — spytał hrabia – Anglik . +— Tak . +Baronowi chirurg obandażował twarz . Spomiędzy drzew nadbiegł wystraszony Konstanty . +— A co ! — mówił . — Przepowiadałem , że się jaśnie pan doigra . +— Milcz , błaźnie ! … — wybełkotał baron . — Jedź mi zaraz do pani baronowej i powiedz kucharce , że jestem ciężko ranny … +— Proszę — rzekł uroczyście hrabia – Anglik — ażeby przeciwnicy podali sobie ręce . +Wokulski zbliżył się do barona i uścisnął go . +— Piękny strzał , panie Wokulski — mówił z trudnością baron , mocno potrząsając Wokulskiego za rękę . — Zastanawia mnie , że człowiek pańskiego fachu … Ale może pana to obraża ? … +— Wcale nie ! +— Otóż , że człowiek pańskiego fachu , bardzo zresztą szanownego , tak dobrze strzela … Gdzie moje binokle ? … Ach , są … Panie Wokulski , proszę o słówko na osobności … +Oparł się na ramieniu Wokulskiego i odeszli kilkanaście kroków w las . +— Jestem oszpecony — mówił baron — wyglądam jak stara małpa chora na fluksję . Nie chcę z panem drugiej awantury , bo widzę , że masz szczęście … Więc powiedz mi pan : za co właściwie zostałem kaleką ? … Bo nie za to potrącenie … — dodał patrząc mu w oczy . +— Obraziłeś pan kobietę … — odparł cicho Wokulski . +Baron cofnął się o krok . +— Ach … C 'est ça ! … — rzekł . — Rozumiem … Jeszcze raz przepraszam pana , a tam … wiem , co mi należy zrobić … +— I pan mi przebacz , baronie — odpowiedział Wokulski . +— Mała rzecz … bardzo proszę … nic nie szkodzi — mówił baron targając go za rękę . — Nie powinienem być oszpecony , a co do zęba … Gdzie mój ząb , doktorze ? … proszę zawinąć go w papierek … A co do zęba , od dawna już powinienem wprawić sobie nowe . Nie uwierzysz pan , panie Wokulski , jak mam popsute zęby … +Pożegnali się wszyscy bardzo zadowoleni . Baron dziwił się , skąd człowiek tego fachu tak dobrze strzela , hrabia – Anglik więcej niż kiedykolwiek był podobny do marionetki , a egiptolog znowu zaczął obserwować obłoki . W drugiej zaś partii — Wokulski był zamyślony , Rzecki zachwycony odwagą i uprzejmością barona , a tylko Szuman zły . I dopiero gdy ich kareta zjechała z górki obok klasztoru Kamedułów , doktór spojrzał na Wokulskiego i mruknął : +— A to bydlęta ! … I że ja na takich błaznów nie sprowadziłem policji … +W trzy dni po dziwnym pojedynku siedział Wokulski zamknięty w gabinecie z niejakim panem Wiliamem Colins . Służący , którego od dawna intrygowały te konferencje odbywające się po kilka razy na tydzień , ścierał kurze w pokoju obocznym i od czasu do czasu przysuwał bądź oko , bądź ucho do dziurki od klucza . Widział na stole jakieś książki i to , że jego pan coś pisze na kajecie ; słyszał , że gość zadaje Wokulskiemu jakieś pytania , na które on odpowiada czasem głośno i od razu , czasem półgłosem i nieśmiało … Ale o czym by rozmawiali w tak niezwykły sposób ? lokaj nie mógł odgadnąć , ponieważ rozmowa toczyła się w obcym języku . +„ Jużci , to nie po niemieczku — mruczał służący — bo przecie wiem , że się mówi po niemieczku : * bite majn her … * I nie po francuszku , bo nie mówią * mąsie * , * bążur * , * lendi * … . I nie po żydowszku , i nie po nijakiemu , więc po jakiemu ? … Musi stary wymyślać teraz * fajn * spekulację , kiedy gada tak , że go sam diabeł nie zrozumie … i wspólnika znalazł … Niech go wątroba ! … ” +Wtem zadzwoniono . Czujny sługa odsunął się na palcach ode drzwi gabinetu , z hałasem wszedł do przedpokoju i po chwili wróciwszy zapukał do pana . +— Czego chcesz ? — niecierpliwie zapytał go Wokulski wychylając głowę spomiędzy drzwi . +— Przyszedł ten pan , czo już u nas bywał — odparł służący i zapuścił wzrok do pracowni . Ale oprócz kajetu na stole i rudych faworytów na obliczu pana Colinsa nie dopatrzył nic szczególnego . +— Dlaczegóż nie powiedziałeś , że mnie nie ma w domu ? — spytał gniewnie Wokulski . +— Zapomniałem — odparł służący marszcząc brwi i machając ręką . +— Prośże go , ośle , do sali — rzekł Wokulski i zatrzasnął drzwi gabinetu . +Niebawem w sali ukazał się Maruszewicz . Już był zmieszany , a zmieszał się jeszcze bardziej , poznawszy , że Wokulski wita go z wyraźną niechęcią : +— Przepraszam … może przeszkadzam … może ważne zajęcia … +— Nie mam w tej chwili żadnego zajęcia — odpowiedział pochmurnie Wokulski i lekko zarumienił się . Maruszewicz dostrzegł to . Był pewny , że w mieszkaniu albo kluje się coś , albo — jest kobieta . W każdym razie odzyskał odwagę , którą zresztą miał zawsze wobec ludzi zakłopotanych . +— Chwileczkę tylko zabiorę szanownemu panu — mówił już śmielej zniszczony młody człowiek , wdzięcznie wywijając laseczką i kapeluszem . — Chwileczkę . +— Słucham — rzekł Wokulski . Usiadł z impetem na fotelu i wskazał gościowi drugi . +— Przychodzę przeprosić drogiego pana — mówił z afektacją Maruszewicz — że nie mogę służyć mu w sprawie licytacji domu państwa Łęckich … +— A pan skąd wiesz o tej licytacji ? … — nie na żarty zdziwił się Wokulski . +— Nie domyśla się pan ? — zapytał z całą swobodą przyjemny młody człowiek nieznacznie mrugając okiem , bo jeszcze nie był pewnym swego . — Nie domyśla się drogi pan ? … To ten poczciwy Szlangbaum … +Nagle zamilkł , jakby w otwartych ustach ugrzązł mu niedokończony frazes , a lewa ręka z laseczką i prawa z kapeluszem opadły na poręcze fotelu . Tymczasem Wokulski nawet nie poruszył się , tylko utopił w nim jasne spojrzenie . Śledził nieznacznie fale przebiegające po obliczu Maruszewicza , jak myśliwy śledzi ugór , po którym przebiegają płochliwe zające . Przypatrywał się młodzieńcowi i myślał : +„ Ach , więc to on jest tym porządnym katolikiem , którego Szlangbaum wynajmuje do licytacji za piętnaście rubelków , ale nie radzi dawać mu wadium do ręki ? … Oho ! … I przy odbiorze ośmiuset rubli za klacz Krzeszowskiego był jakiś zmieszany … Aha ! … I wiadomość o nabyciu przeze mnie klaczy on rozgłosił … Służy od razu dwom bogom : baronowi i jego małżonce … Tak , ale on za dużo wie o moich interesach … Szlangbaum popełnił nieostrożność … ” +Tak rozmyślał Wokulski i spokojnym wzrokiem przypatrywał się Maruszewiczowi . Zniszczony zaś młody człowiek , który w dodatku był bardzo nerwowy , wił się pod jego spojrzeniem jak gołąbek pod wzrokiem okularnika . Naprzód nieco pobladł , potem chciał oprzeć znużone oczy na jakimś obojętnym przedmiocie , którego na próżno szukał po suficie i ścianach pokoju , a nareszcie , oblany zimnym potem , uczuł , że nie może wyrwać swego błędnego wzroku spod wpływu Wokulskiego . Zdawało mu się , że chmurny kupiec kleszczami pochwycił mu duszę i że niepodobna mu się oprzeć . Więc jeszcze parę razy ruszył głową i nareszcie z całym zaufaniem utonął w spojrzeniu Wokulskiego . +— Panie — rzekł słodkim głosem . — Widzę , że z panem muszę grać w otwarte karty … Więc powiem od razu … +— Niech się pan nie fatyguje , panie Maruszewicz . Ja już wiem , co potrzebuję wiedzieć . +— Bo pan dobrodziej złudzony plotkami wyrobił sobie o mnie nieprzychylną opinię … A tymczasem ja , słowo honoru , mam jak najlepsze skłonności … +— Niech pan wierzy , panie Maruszewicz , że moich opinii nie opieram na plotkach . +Wstał z fotelu i spojrzał w inną stronę , co pozwoliło Maruszewiczowi nieco oprzytomnieć . Młody człowiek szybko pożegnał Wokulskiego , opuścił mieszkanie i pędem biegnąc przez schody , myślał : +„ No , słyszał kto ? … Taki kramarz chce mi imponować ! Była chwila , słowo honoru , że chciałem go uderzyć kijem … Impertynent , słowo honoru … Gotów pomyśleć , że ja się go boję , słowo honoru … O Boże , jak ciężko karzesz mnie za lekkomyślność ! … Podli lichwiarze nasyłają mi komornika , za parę dni muszę spłacić dług honorowy , a ten kupczyk , ten … łajdak ! … Ja bym tylko chciał wiedzieć : co się takiemu zdaje , co on sobie o mnie wyobraża ? … Nic , tylko to … Ale , słowo honoru , on musiał kogoś zamordować , bo takiego spojrzenia nie może mieć człowiek przyzwoity . Naturalnie , przecie o mało nie zabił Krzeszowskiego . Ach , nędzny zuchwalec ! … on śmiał w taki sposób patrzeć na mnie … na mnie , jak Boga kocham ! … ” +Mimo to na drugi dzień przyjechał znowu z wizytą do Wokulskiego , a nie znalazłszy go w mieszkaniu , kazał dorożkarzowi stanąć przed sklepem . +W sklepie przywitał go pan Ignacy rozkładając ręce w taki sposób , jakby cały sklep oddawał mu do rozporządzenia . Wewnętrzny głos jednak mówił staremu subiektowi , że gość ten nie kupi przedmiotu droższego nad pięć rubli i kto wie , czy jeszcze nie każe zapisać sobie na rachunek . +— Pan Wokulski ? … — spytał Maruszewicz nie zdejmując kapelusza z głowy . +— W tej chwili nadejdzie — odpowiedział pan Ignacy z niskim ukłonem . +— W tej chwili , to znaczy ? … +— Najpóźniej za kwadransik — odparł Rzecki . +— Zaczekam . Każ pan wynieść rubla dorożkarzowi — mówił młody człowiek , niedbale rzucając się na krzesło . Nogi mu jednakże zastygły na myśl , że stary subiekt może nie kazać wynieść rubla dorożkarzowi . Ale Rzecki polecenie spełnił , choć już nie kłaniał się gościowi . +W parę minut wszedł Wokulski . +Maruszewicz zobaczywszy wstrętną figurę kupczyka doświadczył tak rozmaitych uczuć , że nie tylko nie wiedział , co mówi , ale nawet o czym myśli . Pamiętał tylko , że Wokulski zaprowadził go do gabinetu za sklepem , gdzie znajdowała się żelazna kasa , i powiedział sobie , że uczucia , jakich doznaje na widok Wokulskiego , są lekceważeniem pomieszanym ze wzgardą . Później przypomniał sobie , że afekta te starał się zamaskować wyszukaną grzecznością , która nawet w jego oczach wyglądała na pokorę . +— Co pan każe ? — spytał go Wokulski , gdy już usiedli . ( Maruszewicz nie umiałby ściśle oznaczyć chwili aktu zajmowania miejsca w przestrzeni ) . Mimo to zaczął , niekiedy zacinając się : +— Chciałem szanownemu panu dać dowód życzliwości … Pani baronowa Krzeszowska , jak pan wie , chce kupić dom państwa Łęckich … Otóż jej małżonek , baron , położył veto na pewnej części jej funduszów , bez których kupno nie może mieć miejsca … Otóż … dziś … baron chwilowo znajduje się w kłopocie … Brak mu … brak mu tysiąca rubli … chciałby zaciągnąć pożyczkę , bez której … bez której , pojmuje pan , nie będzie mógł dość energicznie opierać się woli żony … +Maruszewicz otarł pot z czoła widząc , że Wokulski znowu przypatruje mu się badawczo . +— Więc to baron potrzebuje pieniędzy ? +— Tak — szybko odparł młody człowiek . +— Tysiąca rubli nie dam , ale tak trzysta … czterysta … I to na kwit z podpisem barona . +— Czterysta ! — powtórzył machinalnie młody człowiek i nagle dodał : — Za godzinę przywiozę kwit barona … Pan tu będzie ? +— Będę … +Maruszewicz opuścił gabinet i za godzinę istotnie wrócił z kwitem podpisanym przez barona Krzeszowskiego . Wokulski przeczytawszy dokument włożył go do kasy i w zamian dał Maruszewiczowi czterysta rubli . +— Baron postara się w jak najkrótszym czasie … — mruczał Maruszewicz . +— Nic pilnego — odpowiedział Wokulski . — Podobno baron chory ? +— Tak … trochę … Jutro lub pojutrze wyjeżdża … Zwróci w najkrótszym … +Wokulski pożegnał go bardzo obojętnym ruchem głowy . +Młody człowiek prędko opuścił sklep zapomniawszy nawet zwrócić Rzeckiemu rubla wziętego na dorożkę . Gdy zaś znalazł się na ulicy , odetchnął i począł myśleć : +„ Ach , podły kupczyk ! … Ośmielił się dać mi czterysta rubli zamiast tysiąca … Boże , jak srogo karzesz mnie za lekkomyślność … Bylem się odegrał , słowo honoru , cisnę mu w oczy te czterysta rubli i tamtych dwieście … Boże , jak nisko upadłem … ” +Przyszli mu na myśl kelnerzy różnych restauracyj , markierzy bilardów i szwajcarzy hotelowi , od których również bardzo rozmaitymi sposobami wydobywał pieniądze . Ale żaden z nich nie wydał mu się tak wstrętnym i godnym pogardy jak Wokulski . +„ Słowo honoru — myślał — dobrowolnie wlazłem mu w te obrzydliwe łapy … Boże , jak karzesz mnie za lekkomyślność … ” +Lecz Wokulski po odejściu Maruszewicza był kontent . +„ Zdaje mi się — myślał — że jest to hultaj dużej ręki , a przy tym sprytny . Chciał ode mnie posady , lecz sam ją znalazł : śledzi mnie i donosi innym . Mógłby mi narobić kłopotu , gdyby nie te czterysta rubli , które wziął , jestem pewny , za sfałszowanym podpisem . Krzeszowski przy całym swoim bzikostwie i próżniactwie jest człowiek uczciwy … ( Czy próżniak może być uczciwym ? … ) W żadnym razie nie poświęciłby interesów czy kaprysów swej żony za pożyczkę wziętą ode mnie … ” +Zrobiło mu się przykro ; oparł głowę na rękach i przymknąwszy oczy marzył dalej : +„ Co ja jednak wyrabiam ? … Świadomie pomagam hultajowi do zrobienia łotrostwa . Gdybym dziś umarł , pieniądze te musiałby * masie * zwrócić Krzeszowski … Nie , to Maruszewicz poszedłby do kozy … No , to go nie minie … ” +Po chwili ogarnął go jeszcze czarniejszy pesymizm . +„ Cztery dni temu o mało nie zabiłem człowieka , dziś dla drugiego postawiłem most do więzienia i — wszystko dla niej za jedno : merci … No , dla niej także zrobiłem majątek , daję pracę kilkuset ludziom , pomnożę bogactwa kraju … Czymże byłbym bez niej ? Małym , galanteryjnym kupcem . A dziś mówią o mnie w całej Warszawie , ba ! … Odrobina węgla porusza okręt dźwigający dolę kilkuset ludzi , a miłość porusza mnie . A jeżeli mnie spali tak , że zostanę tylko garścią popiołu ? … O Boże , jaki to nędzny świat … Ma rację Ochocki . Kobieta jest podłym zwierzęciem : bawi się tym , czego nawet nie może zrozumieć … ” +Był tak pogrążony w bolesnych medytacjach , że nie usłyszał otwierania drzwi do pokoju i szybkich kroków za sobą . Dopiero ocknął się poczuwszy dotknięcie czyjejś ręki . Odwrócił głowę i zobaczył mecenasa z dużą teką pod pachą i posępnym wyrazem na twarzy . +Wokulski zerwał się zmieszany , posadził gościa na fotelu ; znakomity adwokat ostrożnie położył swoją rękę na stole i szybko pocierając sobie jednym palcem kark rzekł półgłosem : +— Panie … panie … panie Wokulski ! Kochany panie Stanisławie ! … Co to … co to wyrabiasz pan dobrodziej ? … Protestuję … replikuję … zakładam apelację od wielmożnego pana Wokulskiego , letkiewicza , do kochanego pana Stanisława , który z chłopca sklepowego został uczonym i miał nam zreformować handel zagraniczny . Panie … panie Stanisławie — tak nie można ! +To mówiąc pocierał sobie kark z obu stron i krzywił się , jakby miał pełne usta chininy . +Wokulski spuścił oczy i milczał ; adwokat mówił dalej : +— Panie drogi — jednym słowem — źle słychać . Hrabia Sanocki , pamięta go pan , ten stronnik groszowych oszczędności , chce zupełnie wycofać się ze spółki … A wie pan dlaczego ? Dla dwu powodów : naprzód , bawisz się pan w wyścigi , a po wtóre — bijesz go pan na wyścigach . Razem z pańską klaczą ścigał się jego koń i — przegrał . Hrabia jest bardzo zmartwiony i mruczy : „ Po diabła mam składać kapitały ? Czy po to , ażeby kupcom dawać możność ścigania się ze mną i chwytania mi nagród sprzed nosa ? … ” +Na próżno przekonywałem go — ciągnął odpocząwszy adwokat — że przecież wyścigi są takim dobrym interesem jak każdy inny , a nawet lepszym , gdyż w ciągu kilku dni na ośmiuset rublach zarobiłeś pan trzysta ; ale hrabia od razu zamknął mi usta : +„ Wokulski — odparł — całą wygraną i wartość konia oddał damom na ochronkę , a oprócz tego Bóg wie ile zapłacił Yungowi i Millerowi … ” +— Czy mi nawet tego robić nie wolno ! — wtrącił Wokulski . +— Wolno , panie , wolno — potakiwał słodko znakomity adwokat . — Wolno robić , ale robiąc to — powtarzasz pan tylko stare grzechy , zresztą daleko lepiej spełniane przez innych . Ani zaś ja , ani książę , ani ci hrabiowie nie po to zbliżyli się do pana , ażebyś odgrzewał dawne potrawy , tylko — ażebyś wskazał nam nowe drogi . +— Więc niech się cofną od spółki — odburknął Wokulski — ja ich nie wabię … +— I cofną się — mówił adwokat trzęsąc ręką — zrób no pan tylko jeszcze jeden błąd … +— Albożem narobił ich tak wiele ! … +— Pyszny pan jesteś — złościł się mecenas uderzając ręką w kolano . — A pan wiesz , co mówi hrabia Liciński , ten niby-Anglik , ten : „ tek ” ? … On mówi : „ Wokulski jest to skończony dżentelmen , strzela jak Nemrod , ale … to żaden kierownik interesu kupieckiego . Bo dzisiaj rzuci miliony w przedsiębiorstwo , a jutro wyzwie kogo na pojedynek i wszystko narazi … ” +Wokulski aż cofnął się z fotelem . Ten zarzut nawet nie przyszedł mu do głowy . Mecenas spostrzegłszy wrażenie postanowił kuć żelazo , póki gorące . +— Jeżeli tedy , kochany panie Stanisławie , nie chcesz zmarnować tak pięknie rozpoczętej sprawy , więc już nie brnij dalej . A nade wszystko — nie kupuj kamienicy Łęckich . Bo gdy włożysz w nią dziewięćdziesiąt tysięcy rubli , daruj , ale spółka rozwieje się jak dym z fajki . Ludzie widząc , że umieszczasz duży kapitał na sześć lub siedem procent , stracą wiarę do owych procentów , jakieś im obiecywał , a nawet … Pojmujesz … Gotowi podejrzywać … +Wokulski zerwał się od stołu . +— Nie chcę żadnych spółek ! … — krzyknął . — Nie żądam od nikogo łaski , raczej wyświadczam ją innym . Kto mi nie ufa , niech sprawdzi cały interes … Przekona się , żem go nie mistyfikował , ale — i nie będzie moim wspólnikiem . Hrabiowie i książęta nie mają monopolu na fantazję … Ja mam także moje fantazje i nie lubię , ażeby mi się wtrącano … +— Powoli … powoli … uspokój się , kochany panie Stanisławie — mitygował adwokat , na powrót sadowiąc go na fotelu . — Więc nie cofasz się od kupna ? … +— Nie ; ta kamienica ma dla mnie większą wartość aniżeli spółka z panami całego świata . +— Dobrze … dobrze … Więc może byś na pewien czas podstawił kogo zamiast siebie . W razie ostatecznym nawet ja pożyczę ci firmy , a o zabezpieczenie własności nie ma kłopotu . Najważniejsza rzecz — nie zniechęcać ludzi , którzy już są . Arystokracja , raz zasmakowawszy w interesach publicznych , może do nich przylgnie , a za rok , za pół roku pan staniesz się i nominalnym właścicielem kamienicy . Cóż , zgoda ? +— Niech i tak będzie — odparł Wokulski . +— Tak — mówił adwokat — tak będzie najlepiej . Gdybyś pan sam kupił ten budynek , znalazłbyś się w fałszywej pozycji nawet wobec państwa Łęckich . Zazwyczaj nie lubimy tych , którzy coś po nas dziedziczą , to jedno . A po wtóre — kto zaręczy , że nie zaczęłyby snuć im się różne kombinacje po głowach ? … Nużby pomyśleli : kupił za drogo albo za tanio ? … Jeżeli za drogo — jak śmie robić nam łaskę , a jeżeli za tanio , to — wyzyskał nas … +Ostatnich wyrazów adwokata Wokulski prawie nie słyszał pochłonięty innymi myślami , które go jeszcze mocniej opanowały po odejściu gościa . +„ Jużci — mówił do siebie — adwokat ma rację . Ludzie mnie sądzą i nawet wyrokują : ale że robią to poza moimi plecami , więc nie wiem o niczym . Dziś dopiero przychodzi mi na myśl wiele szczegółów . Już od tygodnia kupcy związani ze mną mają kwaśne miny , a przeciwnicy — triumfują . W sklepie także coś jest … Ignacy chodzi smutny , Szlangbaum zamyślony . Lisiecki stał się opryskliwszy niż dawniej , jakby przypuszczał , że niedługo wylecę z budy . Klejn ma minę żałosną ( socjalista ! gniewa się na wyścigi i pojedynki … ) , a frant Zięba już zaczyna kręcić się przy Szlangbaumie … Może przeczuwa w nim przyszłego właściciela sklepu ? … Ach , wy kochani ludzie ! … ” +Stanął na progu gabinetu i kiwnął na Rzeckiego ; stary subiekt istotnie był jakiś niewyraźny i swemu pryncypałowi nie patrzył w oczy . +Wokulski wskazał mu krzesło i przeszedłszy się parę razy po ciasnym pokoju , rzekł : +— Stary ! … Powiedz otwarcie : co mówią o mnie ? +Rzecki rozłożył ręce . +— Ach , Boże , co mówią … +— Gadaj prosto z mostu — zachęcał go Wokulski . +— Prosto z mostu ? … Dobrze . Jedni mówią , że zaczynasz wariować … +— Brawo ! … +— Drudzy , że … drudzy , że chcesz zrobić szwindel … +— Niech mnie … +— A wszyscy — że zbankrutujesz , i to w niedługim czasie . +— Jak wyżej — wtrącił Wokulski — a ty , Ignacy , co sam myślisz ? +— Ja myślę — odparł bez wahania — że wklepałeś się w jakąś grubą awanturę … z której nie wyjdziesz cały … Chyba że cofniesz się w porę , na co zresztą masz dosyć rozumu . +Wokulski wybuchnął . +— Nie cofnę się ! — zawołał . — Człowiek spragniony nie cofa się od krynicy . Mam zginąć , niech zginę pijąc … Czego wy zresztą chcecie ode mnie ? … Od dzieciństwa żyłem jak ptak spętany : w służbach , w więzieniach , a choćby i w tym nieszczęsnym małżeństwie , do którego zaprzedałem się … A dziś , kiedy rozwinęły mi się skrzydła , zaczynacie na mnie wrzeszczeć jak swojskie gęsi na dziką , która zerwała się do lotu … Co mi tam jakiś głupi sklep albo spółka ! … Ja chcę żyć , ja chcę … +W tej chwili zapukano do drzwi gabinetu . Ukazał się Mikołaj , służący Łęckiego , z listem . Wokulski gorączkowo pochwycił pismo , rozerwał kopertę i przeczytał : +„ Szanowny Panie ! Córka moja koniecznie życzy sobie bliżej poznać Pana . Wola kobiety jest świętą : ja więc proszę Pana na jutro do nas , na obiad ( około szóstej ) , a Pan — nawet nie próbuj wymawiać się . Proszę przyjąć zapewnienie wysokiego szacunku . +Wokulski tak osłabł , że musiał usiąść . Przeczytał list drugi , trzeci , czwarty raz … Nareszcie oprzytomniawszy odpisał panu Łęckiemu , a Mikołajowi dał pięć rubli . +Pan Ignacy wybiegł tymczasem na parę minut do sklepu , a gdy Mikołaj wyszedł na ulicę , wrócił do Wokulskiego i rzekł , jakby na nowo zaczynając rozmowę : +— Zawsze jednak , kochany Stachu , rozejrzyj się w sytuacji , a może sam się cofniesz … +Wokulski cicho gwiżdżąc zasadził kapelusz i oparłszy rękę na ramieniu starego przyjaciela , odparł : +— Posłuchaj . Gdyby mi się ziemia rozstąpiła pod nogami … rozumiesz ? … Gdyby mi niebo miało zawalić się na łeb — nie cofnę się , rozumiesz ? … Za takie szczęście oddam życie … +— Za jakie szczęście ? … — spytał Ignacy . +Ale Wokulski już wyszedł przez tylne drzwi . +XIV . Dziewicze marzenia +Od Wielkiej Nocy panna Izabela często myślała o Wokulskim , a we wszystkich medytacjach uderzał ją niezwykły szczegół : człowiek ten przedstawiał się coraz inaczej . +Panna Izabela miała dużo znajomości i niemały spryt do charakteryzowania ludzi . Otóż każdy z jej dotychczasowych znajomych posiadał tę własność , że można go było streścić w jednym zdaniu . Książę był to patriota , jego adwokat — bardzo zręczny , hrabia Łaciński pozował na Anglika , jej ciotka była dumną , prezesowa — dobrą , Ochocki — dziwakiem , a Krzeszowski — karciarzem . Słowem : człowiek — była to jakaś zaleta albo wada , niekiedy zasługa , najczęściej tytuł lub majątek , który miał głowę , ręce i nogi i ubierał się więcej albo mniej modnie . +Dopiero w Wokulskim poznała nie tylko nową osobistość , ale niespodziewane zjawisko . Jego niepodobna było określić jednym wyrazem , a nawet stoma zdaniami . Nie był też do nikogo podobny , a jeżeli w ogóle można go było z czymś porównywać , to chyba z jakąś okolicą , przez którą jedzie się cały dzień i gdzie spotyka się równiny i góry , lasy i łąki , wody i pustynie , wsie i miasta . I gdzie jeszcze , spoza mgieł horyzontu , wynurzają się jakieś niejasne widoki , już niepodobne do żadnej rzeczy znanej . Ogarniało ją zdumienie i pytała się : czy to jest gra podnieconej imaginacji , czy naprawdę istota nadludzka , a przynajmniej — pozasalonowa ? +Wtedy zaczęła sobie rejestrować doznane wrażenia . +Pierwszy raz — wcale go nie widziała , czuła tylko zbliżający się jakiś ogromny cień . +Był ktoś , który rzucił parę tysięcy rubli na dobroczynność i na ochronę jej ciotki ; potem ktoś grał z jej ojcem w karty w resursie i co dzień przegrywał ; potem ktoś , który wykupił weksle jej ojca ( może to nie Wokulski ? … ) , następnie jej serwis , a następnie dostarczył różnych rzeczy do przyozdobienia grobu Pańskiego . +Ten ktoś był to zuchwały dorobkiewicz , który od roku ścigał ją spojrzeniami w teatrach i na koncertach . Był to cyniczny brutal , który dorobił się majątku na podejrzanych spekulacjach po to , ażeby kupić sobie reputację u ludzi , a ją , pannę Izabelę Łęcką , u jej ojca ! … +Z tej epoki pamiętała tylko jego grubo ciosaną figurę , czerwone ręce i szorstkie obejście , które obok grzeczności innych kupców wydawało się nieznośnym , a na tle wachlarzy , sakwojażów , parasoli , lasek i tym podobnych galanteryj — po prostu śmieszne . Był to przebiegły i bezczelny kupczyk , który w swoim sklepie pozował na upadłego ministra . Był wstrętny , nawet śmiertelnie nienawistny , gdyż poważył się udzielać im zasiłki w formie kupna serwisu albo przegranych w karty do ojca . +Dziś jeszcze myśląc o tym , panna Izabela szarpała na sobie suknię . Niekiedy rzuciwszy się na szezlong biła pięściami sprężyny i szeptała : +— Nikczemnik ! … nikczemnik ! … +Sam widok niedoli , w jaką staczał się jej dom , już napełniał ją rozpaczą . A cóż dopiero , gdy ktoś wdarł się za zasłonę jej najskrytszych tajemnic i śmiał opatrywać rany , które ukryłaby przed samym Bogiem . Wszystko mogłaby przebaczyć , oprócz tego ciosu , jaki zadano jej dumie . +Tu zaszła zmiana dekoracji . Wystąpił inny człowiek , który bez cienia dwuznacznej myśli powiedział jej w oczy , że kupił serwis , ażeby zrobić na nim interes . A zatem on czuł , że panny Izabeli Łęckiej wspierać nie wolno , i gdyby to nawet zrobił , nie tylko nie szukałby rozgłosu albo wdzięczności , ale nawet — nie śmiałby myśleć o tym . +Ten sam człowiek wypędził ze sklepu Mraczewskiego , który poważył się złośliwie o niej mówić . Na próżno wrogowie panny Izabeli , baron i baronowa Krzeszowscy , wstawiali się za tym młodzieńcem ; na próżno odezwała się za nim hrabina ciotka , która rzadko dziękowała , a jeszcze rzadziej prosiła . Wokulski nie ustąpił … Lecz jedno słówko jej , panny Izabeli , pokonało nieugiętego człowieka ; nie tylko cofnął się , ale nawet dał Mraczewskiemu lepszą posadę . Nie robi się takich ustępstw dla kobiety , której się nie czci . +Szkoda tylko , że prawie w tej samej chwili w jej czcicielu odezwał się pyszny dorobkiewicz , który na kwestyjną tacę rzucił rulon półimperiałów . Ach , jakież to było kupieckie ! … I jak on nic nie rozumie po angielsku , nie ma wyobrażenia o języku , który jest modnym ! … +Trzecia faza . Zobaczyła Wokulskiego w salonie ciotki w pierwszy dzień Wielkiejnocy i spostrzegła , że on o całą głowę przerasta towarzystwo . Najarystokratyczniejsi ludzie ubiegali się o znajomość z nim , a on , ten brutalny parweniusz , odrzynał się od nich jak ogień od dymu . Chodził niezręcznie , ale śmiało , jakby salon ten był jego niezaprzeczoną własnością , i posępnie słuchał komplimentów , którymi go zasypywano . Potem wezwała go do siebie najczcigodniejsza z matron , prezesowa , i po kilku minutach rozmowy z nim rzewnie zapłakała … Czyżby ten z czerwonymi rękoma parweniusz ? … +Teraz dopiero spostrzegła panna Izabela , że Wokulski ma twarz niepospolitą . Rysy wyraziste i stanowcze , włos jakby najeżony gniewem , mały wąs , ślad bródki , kształty posągowe , wejrzenie jasne i przejmujące … Gdyby ten człowiek zamiast sklepu posiadał duże dobra ziemskie — byłby bardzo przystojnym ; gdyby urodził się księciem — byłby imponująco piękny . W każdym razie przypominał Trostiego , pułkownika strzelców , i — naprawdę — posąg gladiatora zwycięzcy . +W tym czasie od panny Izabeli odsunęli się prawie wszyscy . +Wprawdzie starsi panowie jeszcze obsypywali ją grzecznościami z powodu piękności i elegancji , za to młodzi , szczególnie utytułowani lub majętni , traktowali ją chłodno a krótko ; gdy zaś , zmęczona samotnością i banalnymi frazesami , nieco żywiej odezwała się do którego , patrzył na nią z wyraźnym przestrachem jakby lękając się , że ona chwyci go za szyję i natychmiast pociągnie do ołtarza . +Świat salonów kochała panna Izabela na śmierć i życie , wyjść z niego mogła tylko do grobu , ale z każdym rokiem , a nawet miesiącem , mocniej gardziła ludźmi ; pojąć nie mogła , ażeby kobietę , tak jak ona piękną , dobrą i dobrze wychowaną , świat opuszczał dlatego tylko , że — nie ma majątku ! … +„ Cóż to za ludzie , Boże miłosierny ! … ” — szeptała nieraz , patrząc spoza firanek na przejeżdżające powozy elegantów , którzy pod rozmaitymi pozorami odwracali głowę od jej okien , ażeby się nie kłaniać . Czyżby sądzili , że ona wygląda ich ? … +A przecież istotnie ona do nich wyglądała ! … +Wówczas gorące łzy napływały jej do oczu ; gryzła z gniewu piękne usta i szarpiąc taśmy zasłaniała okna firankami . +„ Cóż to za ludzie ! … Cóż to za ludzie ! … ” — powtarzała , wstydząc się jednak sama przed sobą rzucić na nich jakiś ostrzejszy epitet , gdyż należeli do świata . Nikczemnikiem , według jej wyobrażeń , można było nazwać tylko Wokulskiego . +Na domiar szyderstwa losu z całej niegdyś falangi zostało jej tylko dwu wielbicieli . Ochockim nie łudziła się : on więcej zajmował się jakąś latającą maszyną ( co za obłęd ! ) aniżeli nią . Za to asystowali jej , zresztą nie narzucając się zbytecznie , marszałek i baron . Marszałek nasuwał jej na myśl zabitego i oparzonego wieprza , jakie czasem spotykała w rzeźniczych furgonach na ulicy ; baron znowu wydawał się jej podobnym do niewyprawnej skóry , których całe stosy można widywać na wozach . Obaj stanowili dziś ostatnie jej otoczenie , nawet skrzydła , jeżeli , jak mówiono , była naprawdę aniołem ! … Okropna kombinacja dwu tych starców prześladowała pannę Izabelę dniem i nocą . Czasem zdawało się jej , że jest potępiona i że już za życia rozpoczęło się dla niej piekło . +W podobnych chwilach jak topielec , który zwraca oczy do światła na dalekim brzegu , panna Izabela myślała o Wokulskim . I w bezmiarze goryczy doznawała cienia ulgi wiedząc , że jednak szaleje za nią człowiek niepospolity , o którym dużo mówiono w towarzystwie . Wtedy przychodzili jej na myśl sławni podróżnicy albo zbogaceni przemysłowcy amerykańscy , którzy przez szereg lat ciężko pracowali w kopalniach , a których od czasu do czasu z daleka pokazywano jej na paryskich salonach . +„ Widzi pani tego — szczebiotała jakaś hrabianka , niedawno wypuszczona z klasztoru , pochylając wachlarz w pewnym kierunku — widzi pani tego pana , który wygląda na woźnicę omnibusów ? To podobno jakiś wielki człowiek , który coś odkrył , tylko nie wiem co : kopalnię złota czy też biegun północny … Nawet nie pamiętam , jak się nazywa , ale zapewnił mnie jeden margrabia z akademii , że ten pan mieszkał dziesięć lat pod biegunem , nie … mieszkał pod ziemią … Okropny człowiek ! … Ja będąc na jego miejscu umarłabym z samego strachu … A pani , czy także by umarła ? … ” +Gdyby Wokulski był takim podróżnikiem , a przynajmniej górnikiem , który zrobił miliony , dziesięć lat mieszkając pod ziemią ! … Ale on był tylko kupcem , w dodatku — galanteryjnym ! … Nie umiał nawet po angielsku , co chwilę odzywał się w nim dorobkiewicz , który w młodym wieku restauracyjnym gościom przynosił jedzenie z kuchni . Taki człowiek , co najwyżej , mógłby być dobrym doradcą , nawet nieocenionym przyjacielem ( w gabinecie , gdy nie ma gości ) . Nawet … mężem , boć spotykają ludzi straszne nieszczęścia . Ale kochankiem … No , to byłoby po prostu śmieszne … W razie potrzeby najarystokratyczniejsze damy kąpią się w błotnych wannach ; lecz bawić się w błocie mógłby tylko szaleniec . +Czwarta faza . Panna Izabela kilka razy spotkała Wokulskiego w Łazienkach i nawet raczyła odpowiadać na jego ukłony . Między zielonymi drzewami i obok posągów grubianin ten wydał jej się znowu innym aniżeli za kontuarem sklepu . Gdybyż on miał dobra ziemskie , z parkiem , pałacem , sadzawką ? … Prawda , że dorobkiewicz , ale podobno szlachcic , synowiec oficera … Przy marszałku i baronie wygląda jak Apollo , arystokracja coraz więcej mówi o nim , a ten wybuch łez prezesowej ? … +Nadto prezesowa w oczywisty sposób popierała Wokulskiego u swojej przyjaciółki hrabiny i jej siostrzenicy , panny Izabeli . Parogodzinne spacery z ciotką po Łazienkach były tak nudne , a pogadanki o modach , ochronach i projektowanych w świecie małżeństwach tak dokuczliwe , iż panna Izabela miała nawet trochę żalu do Wokulskiego , że nie zbliża się do nich w czasie spaceru i choć z kwadrans nie porozmawia . Dla osoby z towarzystwa ciekawą jest rozmowa z tego rodzaju ludźmi , a pannie Izabeli chłopi na przykład wydawali się nawet zabawnymi swym odrębnym językiem i logiką . +Chociaż kupiec galanteryjny , a do tego jeżdżący własnym powozem , nie musi być tak zabawny jak chłop … +Bądź co bądź panna Izabela nie doznała przykrej niespodzianki usłyszawszy pewnego dnia od prezesowej , że pojedzie z nią i hrabiną do Łazienek i — że zatrzyma Wokulskiego . +— Nudzimy się , niech więc nas bawi — mówiła staruszka . +Gdy zaś około pierwszej wjeżdżając do łazienkowskiego parku prezesowa ze znaczącym uśmiechem rzekła do panny Izabeli : +— Mam przeczucie , że go tu gdzieś spotkamy … +Panna Izabela lekko zarumieniła się i postanowiła wcale nie rozmawiać z Wokulskim , a przynajmniej traktować go z góry , ażeby sobie nic nie wyobrażał . O miłości , naturalnie , w owym „ wyobrażaniu sobie ” mowy być nie mogło . Panna Izabela jednak nie życzyła sobie nawet poufałej życzliwości . +„ I ogień jest przyjemny , szczególniej w zimie — myślała — ale … w pewnym oddaleniu . ” +Tymczasem Wokulskiego nie było w Łazienkach . +„ Jak to , on nie czekał ? — mówiła do siebie panna Izabela — chyba jest chory … ” +Nie sądziła , ażeby Wokulski miał jakiś pilniejszy interes na świecie aniżeli widzenie się z nią ; gdyby się zaś spóźnił , postanowiła nie tylko traktować go z góry , ale nawet okazać mu niezadowolenie . +„ Jeżeli punktualność — mówiła sobie dalej — jest grzecznością królów , to już co najmniej powinna być obowiązkiem kupców ! … ” +Upłynęło pół godziny , godzina , dwie — należało wracać do domu , a Wokulski nie przychodził ; nareszcie panie wsiadły do karety : hrabina zimna jak zwykle , prezesowa nieco roztargniona , a panna Izabela rozgniewana . Oburzenie nie zmniejszyło się , gdy wieczorem ojciec powiedział jej , że od południa był na sesji u księcia , gdzie Wokulski przedstawił projekt olbrzymiej spółki handlowej i w zblazowanych magnatach obudził formalny zapał . +— Od dawna przeczuwałem — zakończył pan Łęcki — że przy pomocy tego człowieka uwolnię się od troskliwości mojej familii i znowu stanę , jak powinienem ! +— Ale do spółki , ojcze , potrzeba pieniędzy — odparła panna Izabela lekko wzruszając ramionami . +— Dlatego też pozwalam sprzedać naszą kamienicę ; wprawdzie długi pochłoną ze sześćdziesiąt tysięcy rubli , ale zawsze zostanie mi jeszcze — co najmniej — czterdzieści . +— Ciotka mówiła , że za kamienicę nikt nie da więcej nad sześćdziesiąt … +— Ach , ciotka ! … — oburzył się pan Tomasz . — Ona zawsze mówi to , co mogłoby mnie zmartwić albo poniżyć . Sześćdziesiąt tysięcy daje Krzeszowska , która utopiłaby nas w łyżce wody … mieszczanka ! … Ale rozumie się , ciotka jej potakuje , bo tu chodzi o mój dom , o moje stanowisko … +Zarumienił się i zaczął sapać ; lecz nie chcąc gniewać się przy córce , pocałował ją w czoło i poszedł do swego gabinetu . +„ A może ojciec ma rację ? … — myślała panna Izabela . — Może on naprawdę jest praktyczniejszy od wszystkich , którzy go tak surowo sądzą ? Przecież ojciec pierwszy poznał się na tym … Wokulskim … A jednak cóż za gbur z tego człowieka . Nie przyszedł do Łazienek , choć prezesowa z pewnością musiała go zaangażować . Zresztą może i lepiej : pięknie byśmy wyglądały , gdyby spotkał nas kto znajomy na spacerze z kupcem galanteryjnym ! ” +Przez parę dni następnych panna Izabela słyszała tylko o Wokulskim . Salony rozbrzmiewały jego nazwiskiem . Marszałek przysięgał , że Wokulski musi pochodzić ze starożytnego rodu , a baron , znawca męskiej piękności ( po pół dnia spędzał przed lustrem ) , twierdził , że Wokulski jest — „ wcale … wcale … ” Hrabia Sanocki zakładał się , że jest to pierwszy rozumny człowiek w kraju — hrabia Liciński głosił , że ten kupiec wzorował się na angielskich przemysłowcach , a książę — tylko zacierał ręce i uśmiechając się , mówił : „ Aha ? … ” +Nawet Ochocki , odwiedziwszy któregoś dnia pannę Izabelę , opowiedział jej , że byli z Wokulskim na spacerze w Łazienkach … +— O czymżeście rozmawiali ? … — zapytała zdziwiona . — Bo chyba nie o machinach latających … +— Bah ! — odmruknął zamyślony kuzynek . — Wokulski jest chyba jedynym człowiekiem w Warszawie , z którym można o tym mówić . To numer … +„ Jedyny rozumny … jedyny kupiec … jedyny , który może dogadać się z Ochockim ? … — myślała panna Izabela . — Czymże jest naprawdę ten człowiek ? Ach ! już wiem … ” +Zdawało jej się , że odgadła Wokulskiego . Jest to ambitny spekulant , który chcąc wedrzeć się do salonów pomyślał o ożenieniu się z nią , zubożałą panną znakomitego rodu . Nie w innym też celu skarbił sobie względy jej ojca , hrabiny ciotki i całej arystokracji . Przekonawszy się jednak , że i bez niej wciśnie się między wielkich panów , nagle ostygnął w miłości i … nawet nie przyszedł do Łazienek ! … +„ Winszuję mu — mówiła sobie . — Ma wszystkie zalety potrzebne do zrobienia kariery : niebrzydki , zdolny , energiczny , a nade wszystko — bezczelny i nikczemny … Jak on śmiał udawać zakochanego we mnie i z jaką łatwością … Doprawdy , że ci parweniusze zdystansują nas nawet w obłudzie … Cóż to za nędznik ! … ” +Oburzona chciała zapowiedzieć Mikołajowi , ażeby nigdy nie wpuścił Wokulskiego za próg salonu … Najwyżej do gabinetu pana , gdyby do nich przyszedł z interesem . Lecz przypomniawszy sobie , że Wokulski wcale nie zapraszał się do nich , zarumieniła się ze wstydu . +Wtem dowiedziała się od pani Meliton o nowym zatargu barona Krzeszowskiego z żoną i o tym , że baronowa kupiła od niego klacz za osiemset rubli , ale — że pewnie ją zwróci , gdyż za kilka dni ma odbyć się wyścig , a baron porobił duże zakłady . +— Może nawet państwo baronowie pogodzą się przy tej okazji — zauważyła pani Meliton . +— Ach , cóż bym dała za to , ażeby baron nie dostał klaczy i przegrał zakłady ! … — zawołała panna Izabela . +W parę zaś dni dowiedziała się pod wielkim sekretem od panny Florentyny , że baron nie odzyska swojej klaczy , gdyż kupił ją Wokulski … +Tajemnica była jeszcze tak zachowywaną , że kiedy panna Izabela poszła z wizytą do ciotki , zastała hrabinę i prezesową naradzające się nad pogodzeniem państwa Krzeszowskich za pomocą owej klaczy . +— Nic z tego nie będzie — wtrąciła ze śmiechem panna Izabela . — Baron nie dostanie swojej klaczy . +— Może założysz się ? — spytała chłodno hrabina . +— Owszem , jeżeli wygram od cioci tę bransoletę z szafirów … +Zakład stanął , dzięki czemu hrabina i panna Izabela były wysoce zainteresowane w wyścigach . +Przez chwilę panna Izabela lękała się : powiedziano jej , że baron daje Wokulskiemu czterysta rubli odstępnego i że hrabia Liciński podjął się między nimi pośrednictwa . Nawet szeptano w salonie hrabiny , że Wokulski nie dla pieniędzy , ale dla hrabiego musi zgodzić się na ten układ . A wówczas panna Izabela pomyślała : +„ Zgodzi się , jeżeli jest chciwym parweniuszem , ale nie zgodzi się , jeżeli … ” +Nie śmiała dokończyć frazesu . Wyręczył ją Wokulski . Nie sprzedał klaczy i sam puścił ją w szranki . +„ On jednakże nie jest tak nikczemnym ” — rzekła do siebie . +I pod wpływem tej idei rozmawiała z Wokulskim na wyścigach bardzo łaskawie . +Jednakże nawet za ten drobny objaw życzliwości panna Izabela robiła sobie w duchu wymówki : +„ Po co on ma wiedzieć , że nas interesuje jego wyścig ? … Nie więcej od innych . A po co ja mu powiedziałam , że » musi wygrać … « ? Albo co znaczyła jego odpowiedź : » wygram , jeżeli pani zechce … « ? On już zapomina , kim jest . Ale mniejsza , jeżeli za parę grzecznych słówek Krzeszowski rozchoruje się ze złości . ” +Krzeszowskiego nienawidziła panna Izabela . Kiedyś umizgał się do niej , a odtrącony , mścił się . Wiedziała , że nazywał ją za oczy — starzejącą się panną , która wyjdzie za swego lokaja . Tego było dosyć , ażeby pamiętać mu całe życie . Lecz baron , nie poprzestając na nieszczęsnym frazesie , nawet wobec niej zachowywał się cynicznie , drwiąc z jej starych wielbicieli i robiąc aluzje do ich majątkowej ruiny . Że zaś i panna Izabela od niechcenia przypominała mu jego żonę , mieszczankę , z którą połączył się dla pieniędzy , a nic od niej nie mógł wydobyć , więc toczyła się między nimi walka ostra , czasami nawet przykra . +Dzień wyścigów był dla panny Izabeli triumfem , dla barona — klęską i wstydem . Wprawdzie przyjechał na plac i udawał bardzo wesołego , ale w sercu kipiał mu gniew . Gdy zaś jeszcze zobaczył , że Wokulski nagrodę i cenę konia złożył na ręce panny Izabeli , stracił władzę nad sobą i przybiegłszy do powozu zrobił skandal . +Dla panny Izabeli impertynenckie spojrzenia barona i otwarte nazwanie Wokulskiego jej wielbicielem były strasznym ciosem . Zabiłaby barona , gdyby to uchodziło dobrze wychowanym kobietom . Cierpienie jej było tym dokuczliwsze , że hrabina słuchała jego wybuchu spokojnie , prezesowa z zakłopotaniem , a ojciec nie odzywał się nawet , od dawna uważając Krzeszowskiego za wariata , którego należy nie drażnić , ale traktować pobłażliwie . +W takiej chwili ( kiedy już zaczęto spoglądać na nich z innych powozów ) przyszedł pannie Izabeli na pomoc Wokulski . I nie tylko przerwał baronowi tok jego niezadowoleń , ale wyzwał go na pojedynek . O tym żadne z nich nie wątpiło ; prezesowa wprost zlękła się o swego faworyta , a hrabina zrobiła uwagę , że Wokulski nie mógł postąpić inaczej , ponieważ baron zbliżając się do powozu potrącił go i nie przeprosił . +— Więc sami powiedzcie — mówiła wzruszonym głosem prezesowa — czy godzi się pojedynkować o taką drobnostkę ? Wszyscy przecież wiemy , że Krzeszowski jest roztargniony i półgłówek … Najlepszy dowód w tym , co nam nagadał … +— To prawda — odezwał się pan Tomasz — ależ Wokulski nie ma obowiązku wiedzieć o tym , a upomnieć się musiał . +— Pogodzą się ! — wtrąciła niedbale hrabina i kazała jechać do domu . +Wtedy to panna Izabela dopuściła się najgorszego wykroczenia przeciw swoim pojęciom i … w znaczący sposób ścisnęła Wokulskiego za rękę . +Już dojeżdżając do rogatek , nie mogła sobie tego darować . +„ Jak można było zrobić coś podobnego ? … Co sobie taki człowiek pomyśli ? … ” — mówiła w duchu . Ale wnet ocknęło się w niej uczucie sprawiedliwości i musiała przyznać , że ten człowiek nie jest byle jakim . +„ Ażeby zrobić mi przyjemność ( bo z pewnością nie miał innych powodów ) , podstawił baronowi nogę kupując konia … Całą wygranę ( stanowczy dowód bezinteresowności ) złożył na ochronę , i to na moje ręce ( baron widział to ) . A nade wszystko , jakby odgadując moje myśli , wyzwał go na pojedynek … No , dzisiejsze pojedynki kończą się zwykle szampanem ; ale zawsze baron przekona się , że jeszcze nie jestem tak starą … Nie , w tym Wokulskim jest coś … Szkoda tylko , że jest galanteryjnym kupcem . Przyjemnie byłoby mieć takiego wielbiciela , gdyby … gdyby zajmował inne stanowisko w świecie . ” +Wróciwszy do domu panna Izabela opowiedziała pannie Florentynie o wyścigowych przygodach , a w godzinę — już nie myślała o nich . Gdy zaś ojciec późno w nocy doniósł jej , że Krzeszowski wybrał za sekundanta hrabiego Licińskiego , który bezwarunkowo żąda , ażeby Wokulski został przeproszony przez barona , panna Izabela zrobiła pogardliwy grymas ustami . +„ Szczęśliwy człowiek ! — myślała . — Mnie obrażają , a jego będą przepraszać . Ja , gdyby ktoś przy mnie obraził ukochaną , nie pozwoliłabym się przeprosić . On , naturalnie , zgodzi się … ” +Gdy już położyła się do łóżka i zaczęła usypiać , nagle przyszła jej nowa myśl : +„ A jeżeli Wokulski nie zechce przeprosin ? … Przecież ten sam hrabia Liciński układał się z nim o klacz i nic nie wskórał ! … Ach , Boże , co też mi się snuje po głowie ” — odpowiedziała sobie wzruszając ramionami i zasnęła . +Na drugi dzień do południa ojciec , ona i panna Florentyna byli pewni , że Wokulski pogodzi się z baronem i że nawet inaczej nie wypada mu postąpić . Dopiero po południu pan Tomasz wyszedł na miasto i wrócił na obiad bardzo zakłopotany . +— Cóż to , ojcze ? — spytała go panna Izabela , uderzona wyrazem jego twarzy . +— Fatalna historia ! — odparł pan Tomasz rzucając się na skórzany fotel . — Wokulski odrzucił przeproszenie , a jego sekundanci postawili ostre warunki . +— I kiedyż to ? … — spytała ciszej . +— Jutro przed dziewiątą — odpowiedział pan Tomasz i otarł pot z czoła . — Fatalna historia — ciągnął dalej . — Między naszymi wspólnikami popłoch , bo Krzeszowski strzela doskonałe … Gdyby zaś ten człowiek zginął , wszystkie moje rachuby na nic . Straciłbym w nim prawą rękę … jedynego możliwego wykonawcę moich planów … Jemu jednemu powierzyłbym kapitały i jestem pewny , że miałbym co najmniej osiem tysięcy rubli rocznie … Los prześladuje mnie nie na żarty ! … +Zły humor pana domu źle oddziałał na innych ; obiadu nikt nie jadł . Po obiedzie pan Tomasz zamknął się w gabinecie i chodził wielkimi krokami , co było dowodem niezwykłego wzruszenia . +Panna Izabela także poszła do swego gabinetu i jak zwykle w chwilach zdenerwowania położyła się na szezlongu . Opanowały ją posępne myśli . +„ Krótko trwał mój triumf — mówiła sobie . — Krzeszowski naprawdę dobrze strzela … Jeżeli zabije jedynego człowieka , który dziś ujmuje się za mną , to co ? Pojedynek jest istotnie barbarzyńskim zabytkiem . Bo Wokulski ( biorąc go ze strony moralnej ) więcej jest wart od Krzeszowskiego , a jednak … może zginąć ! … Ostatni człowiek , w którym pokładał nadzieję mój ojciec . ” +Tu odezwała się w pannie Izabeli rodowa pycha . +„ No — mój ojciec nie potrzebuje przecież łaski Wokulskiego ; powierzyłby mu swój kapitał , otoczyłby go protekcją , a on płaciłby mu procenta ; w każdym razie szkoda go … ” +Przyszedł jej na myśl stary rządca ich niegdyś majątku , który służył u nich trzydzieści lat i którego bardzo lubiła , bardzo mu ufała ; może Wokulski obojgu im zastąpiłby nieboszczyka , a jej rozsądnego powiernika i — zginie ! … +Jakiś czas leżała z zamkniętymi oczyma nie myśląc o niczym ; potem przyszły jej do głowy niesłychanie dziwne kombinacje . +„ Co za szczególny traf ! — mówiła w sobie . — Jutro walczyć będą z jej powodu dwaj ludzie , którzy ją śmiertelnie obrazili : Krzeszowski złośliwymi drwinami , Wokulski — ofiarami , jakie ośmielił się ponosić dla niej . Ona mu już prawie przebaczyła i kupno serwisu , i owe weksle , i owe przegrane w karty do ojca , z których przez parę tygodni utrzymywał się cały dom … ( Nie , jeszcze mu nie przebaczyła i nie przebaczy nigdy ! … ) Ale choćby nawet , to jednak — za jej obrazę ujęła się sprawiedliwość boska … I kto jutro zginie ? … Może obaj . W każdym razie ten , który poważył się pannie Izabeli Łęckiej ofiarować pomoc pieniężną . Człowiek taki , jak kochanek Kleopatry , żyć nie może … ” +Tak myślała zanosząc się od płaczu ; żal jej było oddanego sługi , a może i powiernika ; ale korzyła się przed wyrokami Opatrzności , która nie przebacza obrazy wyrządzonej pannie Łęckiej . +Gdyby Wokulski mógł w tej chwili zajrzeć w jej duszę , uciekłby z przestrachem i uleczyłby się ze swego obłędu . +Swoją drogą panna Izabela nie spała przez całą noc . Ciągle stał jej przed oczyma obraz jakiegoś francuskiego malarza przedstawiający pojedynek . Pod grupą zielonych drzew dwaj czarno ubrani mężczyźni mierzyli do siebie z pistoletów . +Potem ( czego już nie było na obrazie ) jeden z nich padł uderzony kulą w głowę . Był to Wokulski . Panna Izabela nawet nie poszła na jego pogrzeb nie chcąc zdradzić się ze wzruszeniem . Ale w nocy parę razy płakała . Żal jej było tego nadzwyczajnego parweniusza , tego wiernego niewolnika , który swoje zbrodnie względem niej odpokutował śmiercią dla niej . +Zasnęła dopiero o siódmej rano i spała jak drewno do południa . Przed samą dwunastą obudziło ją nerwowe pukanie do drzwi sypialni . +— Kto tam ? +— Ja — odpowiedział jej ojciec radosnym głosem . — Wokulski nietknięty , baron raniony w twarz ! +— Czy tak ? … +Miała migrenę , więc została w łóżku do czwartej po południu . Była kontenta , że baron został ranny , a zdziwiona , że opłakany przez nią Wokulski nie zginął . +Wstawszy tak późno panna Izabela wyszła przed obiadem na krótki spacer w Aleje . +Widok pogodnego nieba , pięknych drzew , przelatujących ptaków i wesołych ludzi zatarł ślady jej nocnych przywidzeń ; gdy zaś jeszcze z kilku przejeżdżających powozów spostrzeżono ją i powitano , w sercu jej ocknęło się zadowolenie . +„ Jednakże Pan Bóg jest łaskawy — myślała — gdy ocalił człowieka , który może się nam przydać . Ojciec tak liczy na niego , a i ja nabieram ufności . O ileż mniej w życiu doznałabym zawodów mając rozumnego i energicznego przyjaciela . ” +Słówko „ przyjaciel ” nie podobało się jej . Przyjacielem panny Izabeli mógłby być człowiek co najmniej posiadający majątek ziemski . Ale kupiec galanteryjny kwalifikował się tylko na doradcę i wykonawcę . +Po powrocie do domu zaraz poznała , że jej ojciec jest w wybornym humorze . +— Wiesz — mówił — byłem z powinszowaniem u Wokulskiego . To dzielny człowiek , istotny dżentelmen ! Już ani myśli o pojedynku i nawet zdaje się żałować barona . Nic nie pomoże , szlachecka krew musi się odezwać , bez względu na kondycję … +A potem odprowadziwszy córkę do gabinetu i rzuciwszy parę razy okiem w zwierciadło , dodał : +— No i powiedz sama , czy można nie ufać w opiekę boską ? Śmierć tego człowieka byłaby dla mnie ciężkim ciosem — i — został uratowany ! Muszę z nim zawiązać bliższe stosunki , a wtedy zobaczymy , kto wyjdzie lepiej : czy książę na swoim wielkim adwokacie , czy ja na moim Wokulskim . Jak sądzisz ? +— To samo myślałam przed chwilą — odpowiedziała panna Izabela uderzona zgodnością przeczuć jej własnych i ojca — papuś koniecznie powinien mieć przy sobie zdolnego i zaufanego człowieka . +— Który w dodatku sam garnie się do mnie — dodał pan Tomasz . — Bystry człowiek ! on to pojmuje , że więcej zrobi i lepszą zyska reputację pomagając dźwigać się dawnemu rodowi , aniżeli gdyby sam wyrywał się naprzód . Bardzo rozumny człowiek — powtórzył pan Tomasz . — Choć chwilowo zdobył sobie księcia i całą arystokrację , mnie jednak okazuje najwięcej przywiązania . I nie będzie tego żałował , gdy odzyskam stanowisko … +Panna Izabela patrzyła na cacka ustawione na biurku i myślała , że jednak ojciec łudzi się trochę , sądząc , iż Wokulski garnie się do niego . Nie prostowała jednak omyłki , a na odwrót , przyznawała w duchu , że należy trochę więcej zbliżyć się z tym kupcem i przebaczyć mu jego — stanowisko społeczne . Adwokat … kupiec … to prawie na jedno wychodzi ; jeżeli zaś adwokat może być poufałym księcia , dlaczegóż by … kupiec ( ach , jakie to niesmaczne ! ) nie mógł zostać powiernikiem domu Łęckich ? +Obiad , wieczór i kilka dni następnych zeszły pannie Izabeli bardzo przyjemnie . Zastanowiła ją jedna okoliczność , że w ciągu tak krótkiego czasu odwiedziło ich więcej osób aniżeli dawniej w ciągu miesiąca . Bywały godziny , że w pustym niegdyś salonie teraz rozlegał się gwar śmiechów i rozmów , aż wypoczęte meble dziwiły się natłokowi , a w kuchni szeptano , że pan Łęcki musiał odebrać jakieś wielkie pieniądze . Nawet damy , które jeszcze na wyścigach nie mogły poznać panny Izabeli , przyszły teraz do niej z wizytami ; młodzi zaś panowie , aczkolwiek nie przychodzili , poznawali ją na ulicy i kłaniali się z szacunkiem . +I pan Tomasz miewał teraz gości . Odwiedził go hrabia Sanocki zaklinając , ażeby Wokulski przestał już bawić się wyścigami i pojedynkami , a zajął się spółką . Był hrabia Liciński i opowiadał dziwy o dżentelmenerii Wokulskiego . Lecz nade wszystko przyjeżdżał tu parę razy książę z prośbą do pana Tomasza , ażeby Wokulski bez względu na zajście z baronem nie zniechęcał się do arystokracji i pamiętał o nieszczęśliwym kraju . +— I niech mu też kuzyn — zakończył książę — wyperswaduje pojedynki . To niepotrzebne ; to dobre dla ludzi młodych , ale nie dla poważnych i zasłużonych obywateli … +Pan Tomasz był zachwycony , szczególnie gdy pomyślał , że wszystkie te owacje spotykają go w przeddzień sprzedaży domu ; rok temu bliskość podobnego wypadku odstraszała ludzi … +„ Zaczynam odzyskiwać należne mi stanowisko ” — szepnął pan Tomasz i nagle obejrzał się . Zdawało mu się , że za nim stoi Wokulski . Więc dla uspokojenia się powtórzył parę razy : +„ Wynagrodzę go … wynagrodzę … może być pewnym mego poparcia . ” +Trzeciego dnia po pojedynku Wokulskiego pannie Izabeli przyniesiono kosztowne pudełko i list , który ją wstrząsnął . Poznała pismo barona . +„ Kochana kuzyneczko ! Jeżeli przebaczysz mi moje nieszczęsne ożenienie , ja w zamian daruję ci moją małżonkę , która już mnie samemu dokuczyła . Jako zaś materialny symbol zawartego między nami pokoju na zawsze , posyłam ci ząb , który mi wystrzelił Wny Wokulski , zdaje mi się — za to , co ośmieliłem się powiedzieć ci na wyścigach . Upewniam cię , kochana kuzynko , że jest to ten sam ząb , którym cię dotychczas gryzłem i już gryźć nigdy nie będę . Możesz go wyrzucić na ulicę , lecz pudełeczko racz zachować na pamiątkę . Przyjmij ten drobiazg od człowieka dziś trochę chorego i wierzaj — nie najgorszego , a będę miał nadzieję , że kiedyś zapomnisz mi moich niedorzecznych złośliwości . Kochający cię i pełen głębokiego szacunku kuzyn Krzeszowski . +P. S. Jeżeli mego zęba nie wyrzucisz za okno , przyszlij mi go na powrót , abym mógł ofiarować go mojej niezapomnianej małżonce . Będzie miała martwić się czym przez kilka dni , co podobno biedaczce jest zalecone przez doktorów . Ten zaś pan Wokulski jest bardzo miłym i dystyngowanym człowiekiem i wyznaję , że serdecznie go polubiłem , choć mi taką zrobił krzywdę . ” +W kosztownym pudełku znajdował się istotnie ząb owinięty w bibułkę . +Panna Izabela po krótkim namyśle odpisała bardzo życzliwy list baronowi oświadczając , że już nie gniewa się i że przyjmuje pudełeczko , a ząb z należytą czcią odsyła jego właścicielowi . Tu już nie można było wątpić , że tylko dzięki Wokulskiemu baron pojednał się z nią i prosił o przebaczenie . Panna Izabela nieledwie roztkliwiła się swoim triumfem , a dla Wokulskiego uczuła jakby wdzięczność . Zamknęła się w swoim gabinecie i poczęła marzyć . +Marzyła , że Wokulski sprzedał swój sklep , a kupił dobra ziemskie , lecz pozostał naczelnikiem spółki handlowej przynoszącej ogromne zyski . Cała arystokracja przyjmowała go u siebie , ona zaś , panna Izabela , zrobiła go swoim powiernikiem . On podźwignął ich majątek i podniósł go do dawnej świetności ; on spełniał wszystkie jej zlecenia ; on narażał się , ile razy była tego potrzeba . On wreszcie wyszukał jej męża , odpowiedniego znakomitości domu Łęckich . +Wszystko to robił , ponieważ kochał ją miłością idealną , więcej niż własne życie . I czuł się zupełnie szczęśliwym , jeżeli uśmiechnęła się do niego , życzliwiej spojrzała albo po jakiejś wyjątkowej zasłudze serdecznie uścisnęła go za rękę . Gdy zaś Pan Bóg dał jej dzieci , on wyszukiwał im bony i nauczycieli , powiększał ich majątek , a nareszcie , gdy ona zmarła ( w tym miejscu łzy zakręciły się w pięknych oczach panny Izabeli ) , on zastrzelił się na jej grobie … Nie , przez delikatność , którą ona w nim rozwinęła , zastrzelił się o kilka grobów dalej . +Wejście ojca przerwało ciąg jej fantazji . +— Podobno pisał do ciebie Krzeszowski ? — zapytał ciekawie pan Tomasz . +Córka wskazała mu list leżący na biurku i złote pudełko . Pan Tomasz kręcił głową czytając list , a nareszcie rzekł : +— Zawsze wariat , chociaż dobry chłopak . Ale … Wokulski oddał ci rzeczywistą przysługę : zwyciężyłaś śmiertelnego wroga . +— Myślę , ojcze , że należałoby tego pana zaprosić kiedy na obiad … Chciałabym go poznać bliżej . +— Właśnie od kilku dni miałem cię o to samo prosić ! … — odpowiedział uradowany pan Tomasz — niepodobna trzymać się na zbyt etykietalnej stopie z człowiekiem tak użytecznym . +— Naturalnie — wtrąciła panna Izabela — przecież nawet wierną służbę dopuszczamy do niejakiej poufałości . +— Uwielbiam twój rozum i takt , Belu ! … — zawołał pan Tomasz i zachwycony , pocałował ją naprzód w rękę , potem w czoło . +XV . W jaki sposób duszę ludzką szarpie namiętność , a w jaki rozsądek +Otrzymawszy od pana Łęckiego zaproszenie na obiad , Wokulski wybiegł ze sklepu na ulicę . Ciasny pokój dusił go , a rozmowa z Rzeckim , w ciągu której subiekt udzielał mu przestróg i upomnień , wydawała mu się nadzwyczajnie głupią ; nie jestże to śmieszne , ażeby stary i wystygły kawaler , wierzący tylko w sklep i w Bonapartych , zarzucał mu szaleństwo ! … +„ Cóż ja robię złego — myślał Wokulski — że się kocham ? … Może trochę za późno , ale przez całe życie nie pozwalałem sobie na podobny zbytek . Kochają się miliony ludzi , kocha się cały świat czujący , dlaczegóż mnie jednemu miałoby to być zabronione ? Jeżeli zaś ten zasadniczy punkt ma rację bytu , to ma ją wszystko , co robię . Kto się chce żenić , musi posiadać majątek , więc — zdobyłem majątek . Musi zbliżyć się do wybranej kobiety — ja też zbliżyłem się . Musi troszczyć się o jej byt materialny i chronić od nieprzyjaciół — a ja robię jedno i drugie . Czy zaś w tym dobijaniu się o szczęście skrzywdziłem kogo ? czy zaniedbuję obowiązków względem społeczeństwa i bliźnich ? … Ach , ci kochani bliźni i to społeczeństwo , które nigdy nie troszczyło się o mnie i stawiało mi wszelkie przeszkody , a zawsze upomina się o ofiary z mojej strony … Lecz właśnie to , co oni dziś nazywają szaleństwem , popycha mnie do pełnienia jakichś fikcyjnych obowiązków . Gdyby nie ono , siedziałbym dziś jak mól w książkach i kilkaset osób miałoby mniejsze zarobki . Więc czego oni chcą ode mnie ? ” — pytał sam siebie w rozdrażnieniu . +Ruch na świeżym powietrzu uspokoił go ; doszedł do Alei Jerozolimskich i skręcił nią ku Wiśle . Owiał go rześki wiatr wschodni i zbudził te nieokreślone uczucia , które tak żywo przypominają wiek dziecinny . Zdawało mu się , że jeszcze na Nowym Świecie był dzieckiem i że jeszcze czuje w sobie drgające fale młodej krwi . Uśmiechał się do piaskarza wiozącego swój towar nędznym koniem w podługowatej skrzyni , a żebrząca wiedźma wydała mu się bardzo miłą staruszką ; cieszył go świst rozlegający się w fabryce i chciał pogadać z gromadką rozkosznych malców , którzy ustawiwszy się na przydrożnym pagórku ciskali kamieniami na przechodzących Żydów . +Uporczywie odsuwał od siebie myśl o dzisiejszym liście i jutrzejszej wizycie u Łęckich ; chciał być trzeźwym , ale namiętność przemogła . +„ Dlaczego oni mnie zaprosili ? — pytał czując lekki dreszcz wewnętrzny . — Panna Izabela chce się ze mną poznać … Ależ oczywiście dają mi do zrozumienia , że mogę się żenić ! … Byliby chyba ślepi albo idioci , żeby nie spostrzegli , co się ze mną dzieje wobec niej … ” +Począł tak drżeć , że mu zęby szczękały ; wtedy odezwał się przygłuszony rozsądek . +„ Za pozwoleniem . Od jednego obiadu i jednej wizyty jeszcze bardzo daleko do dłuższej znajomości . Na tysiąc zaś dłuższych znajomości — ledwie jedna prowadzi do oświadczyn ; na dziesięć oświadczyn — ledwie jedne są przyjęte , a i z tych ledwie połowa kończy się małżeństwem . Trzeba więc być zupełnym wariatem , ażeby nawet przy dłuższej znajomości myśleć o małżeństwie , za którym jest ledwie jedna , a przeciw któremu ze dwadzieścia tysięcy szans … Jasne czy niejasne ? ” +Wokulski musiał przyznać , że jest jasne . Gdyby wszelka znajomość prowadziła do małżeństwa , każda kobieta musiałaby mieć po kilkudziesięciu mężów , każdy mężczyzna po kilkadziesiąt żon , księża nie daliby sobie rady ze ślubami , a cały świat zamieniłby się w jeden wielki szpital wariatów . On zaś , Wokulski , nie tylko nie był jeszcze dobrym znajomym panny Łęckiej , ale dopiero znajdował się w przededniu do zrobienia z nią znajomości . +„ Więc cóż zyskałem — spytał — po bułgarskich niebezpieczeństwach i tutejszych wyścigach lub pojedynkach ? … ” +„ Zyskałeś większą szansę — objaśniał rozsądek — przed rokiem miałeś może jedną sto – albo jedną dwudziestomilionową prawdopodobieństwa , że się z nią ożenisz , a za rok możesz mieć jedną dwudziestotysięczną … ” +„ Za rok ? … — powtórzył Wokulski i znowu owionął go jakiś chłód surowy . Wydarł mu się jednak i zapytał : — A jeżeli panna Izabela pokocha mnie albo już kocha ? … ” +„ Naprzód — należałoby wiedzieć , czy panna Izabela może kochać kogokolwiek … ” +„ Alboż nie jest kobietą ? ” +„ Trafiają się kobiety z defektem moralnym , niezdolne kochać nic i nikogo , prócz swoich przelotnych kaprysów , podobnież i mężczyźni ; jest to tak dobra wada , jak : głuchota , ślepota albo paraliż , tylko mniej widoczna . ” +„ Przypuśćmy … ” +„ Dobrze — mówił dalej głos , który Wokulskiemu przypominał zgryźliwe zrzędzenie doktora Szumana — gdyby więc ta pani w ogóle mogła kogoś kochać , to nasuwa się drugie pytanie : czy pokocha ciebie ? ” +„ Przecież tak wstrętny nie jestem . ” +„ Owszem , możesz nim być , jak najpiękniejszy lew jest wstrętnym dla krowy albo orzeł dla gęsi . Widzisz , mówię ci nawet komplimenta : porównywam cię ze lwem i orłem , które mimo wszystkich zalet budzą jednak odrazę w samicach innego gatunku . Unikaj zatem samic innego niż twój gatunku … ” +Wokulski ocknął się i rozejrzał . Był już niedaleko Wisły , obok drewnianych spichrzów , a przejeżdżające furmanki zasypywały go czarnym pyłem . Szybko zwrócił się ku miastu i począł rozważać samego siebie . +„ We mnie jest dwu ludzi — mówił — jeden zupełnie rozsądny , drugi wariat . Który zaś zwycięży ? … Ach , o to się już nie troszczę . Ale co zrobię , jeżeli wygra ten mądry ? … Cóż to za okropna rzecz posiadając wielki kapitał uczuć złożyć go samicy innego gatunku : krowie , gęsi albo czemuś jeszcze gorszemu ? … Cóż to za upokorzenie śmiać się z triumfów jakiegoś byka albo gąsiora , a jednocześnie płakać nad własnym sercem , tak boleśnie rozdartym , tak haniebnie podeptanym ? … Czy warto żyć dalej w podobnych warunkach ? ” +I na samą myśl o tym Wokulski uczuł pragnienie śmierci , ale tak zupełnej , żeby nawet resztki jego popiołów nie zostały na ziemi . +Stopniowo jednak uspokoił się i wróciwszy do domu począł zastanawiać się już całkiem chłodno nad tym : czy na jutrzejszy obiad włożyć frak , czy surdut ? … Albo czy do jutra nie zajdzie jakaś nieprzewidziana przeszkoda , która znowu mu nie pozwoli zbliżyć się do panny Izabeli ? Potem jeszcze zrobił rachunek ostatnich handlowych obrotów , wysłał parę telegramów do Moskwy i Petersburga , a nareszcie napisał list do starego Szlangbauma proponując , ażeby mu pożyczył swego nazwiska w celu nabycia kamienicy Łęckich . +„ Mecenas ma rację — myślał . — Lepiej kupić ten dom pod cudzą firmą . Inaczej mogliby mnie podejrzewać o chęć wyzyskania ich albo — co gorsze — posądzić o zamiar robienia im łaski ! … ” +Jednakże pod powłoką obojętnych zajęć kipiała w nim burza . Rozsądek głośno wołał , że jutrzejszy obiad niczego nie oznacza i nie zapowiada . A nadzieja cicho … cicho szeptała , że — może jest kochanym , a może dopiero nim będzie . +Ale cicho … tak cicho , że Wokulski z największą uwagą musiał się przysłuchiwać jej szeptowi . +Dzień następny , pełen znaczenia dla Wokulskiego , nie odznaczył się żadną osobliwością ani w Warszawie , ani w naturze . Tu i owdzie na ulicy kłębił się kurz wzniecony miotłami stróżów , dorożki pędziły bez pamięci albo zatrzymywały się bez powodu , a nieskończony potok przechodniów ciągnął się w jedną i drugą stronę chyba po to , ażeby utrzymywać ruch w mieście . Niekiedy pod ścianą domów przesuwali się ludzie obdarci , skuleni , z rękami wbitymi w rękawy , jakby to był nie czerwiec , ale styczeń . Czasem na środku ulicy przewinął się chłopski wózek napełniony blaszanymi konwiami , a powożony przez zuchowatą babę w granatowym kaftanie i czerwonej chustce na głowie . +Wszystko to roiło się między dwoma długimi ścianami kamienic pstrej barwy , nad którymi górowały wyniosłe fronty świątyń . Na obu zaś końcach ulicy , niby pilnujące miasta szyldwachy , wznosiły się dwa pomniki . Z jednej strony król Zygmunt , stojący na olbrzymiej świecy , pochylał się ku Bernardynom , widocznie pragnąc coś zakomunikować przechodniom . Z drugiego końca nieruchomy Kopernik , z nieruchomym globusem w ręku , odwrócił się tyłem do słońca , które na dzień wychodziło spoza domu Karasia , wznosiło się nad pałac Towarzystwa Przyjaciół Nauk i kryło się za dom Zamoyskich jakby na przekór aforyzmowi : „ Wstrzymał słońce , wzruszył ziemię . ” Wokulski , który w tym właśnie kierunku wyglądał ze swego balkonu , mimo woli westchnął przypomniawszy sobie , że jedynymi wiernymi przyjaciółmi astronoma byli tragarze i tracze , nie odznaczający się , jak wiadomo , zbyt dokładną znajomością zasługi Kopernika . +„ Wiele mu z tego — myślał — że w kilku książkach nazywają go chlubą narodu ! … Pracę dla szczęścia — rozumiem , ale pracy dla fikcji nazywającej się społeczeństwem czy sławą — już bym się nie podjął . Społeczność niech sama myśli o sobie , a sława … Co mi przeszkadza wyobrażać sobie , że już posiadam sławę na przykład na Syriuszu ? A przecież Kopernik nie jest dziś w lepszym położeniu odnośnie do ziemi i tyle go obchodzi statua w Warszawie , co mnie piramida na jakiejś Wedze ! … Trzy wieki sławy oddam za chwilę szczęścia i dziwię się tylko mojej głupocie , że kiedyś inaczej myślałem . ” +Jakby w odpowiedzi na to spostrzegł po drugiej stronie ulicy Ochockiego ; wielki maniak szedł wolno , ze spuszczoną głową i rękoma w kieszeniach . +Prosty ten zbieg wypadków głęboko wstrząsnął Wokulskim ; przez chwilę uwierzył nawet w przeczucia i pomyślał z radosnym zdumieniem : +„ Czy mi to nie zapowiada , że on będzie miał sławę Kopernika , a ja — szczęście ? … A budujże sobie machiny latające , tylko zostaw mi swoją kuzynkę ! … — Cóż znowu za przesądy ? … — opamiętał się po chwili . — Ja i przesądy ! … ” +W każdym razie bardzo podobało mu się zdanie , że Ochocki będzie miał nieśmiertelną sławę , a on — żywą pannę Izabelę . Serce napełniła mu otucha . Żartował z siebie , lecz mimo to czuł , że jakoś więcej ma spokoju i odwagi . +„ Więc przypuśćmy — mówił — że w rezultacie po wszystkich moich zabiegach — odtrąci mnie … No ? … słowo honoru , że natychmiast wezmę utrzymankę i będę z nią siadał w teatrze obok loży państwa Łęckich . Zacna pani Meliton , a może i ten … Maruszewicz wynajdą mi kobietę mającą podobne do niej rysy ( za kilkanaście tysięcy rubli można i to nawet znaleźć ) . Od stóp do głów owinę ją w koronki , zasypię klejnotami , a wtedy przekonamy się , czy wobec niej nie zblednie panna Izabela . — Niechże sobie potem idzie za mąż , choćby za marszałka i barona … ” +Ale na myśl o zamążpójściu panny Izabeli opanowała go wściekłość i rozpacz . W takiej chwili — chciałby cały świat nabić dynamitem i rozsadzić . Lecz znowu oprzytomniał : +„ No i cóż bym zrobił , gdyby podobało się jej wyjść za mąż ? … . Nie , nawet gdyby podobało się jej mieć kochanków : raz mego subiekta , drugi raz jakiego oficera , trzeci raz furmana albo lokaja … No i cóż bym na to poradził ? … ” +Poszanowanie cudzej osobistości i swobody było w nim tak wielkie , że przed nim uginał się nawet jego obłęd . +„ Cóż zrobię ? … cóż zrobię ? … ” — powtarzał ściskając dłońmi rozgorączkowaną głowę . +Na godzinę wpadł do sklepu , załatwił kilka interesów i wrócił do siebie ; o czwartej służący wydobył mu z komody bieliznę i przyszedł fryzjer ogolić go i uczesać . +— Cóż słychać , panie Fitulski ? — zapytał fryzjera . +— Nic , a będzie gorzej ; kongres berliński myśli o zduszeniu Europy , Bismarck o zduszeniu kongresu , a Żydzi — o ogoleniu do reszty nas … — opowiadał młody artysta , piękny jak serafin , zręczny — jakby uciekł z żurnala krawców . +Zawiązał Wokulskiemu ręcznik na szyi i mydląc mu policzki z szybkością piorunu , mówił dalej : +— W mieście , panie , cicho do czasu , a zresztą nic . Byłem wczoraj z towarzystwem na Saskiej Kępie , ale cóż to , panie , za ordynaryjna młodzież ! … Pokłócili się w tańcu i proszę mego pana wyobrazić sobie … Główkę trochę wyżej , s 'il vous plait … +Wokulski podniósł głowę trochę wyżej i zobaczył , że jego operator nosi złote spinki przy bardzo brudnych mankietach . +— Pokłócili się w tańcu — ciągnął elegant błyskając mu brzytwą przed oczyma — i proszę sobie wyobrazić , że jeden chcąc kopnąć drugiego w wystawę — uderzył damę ! … Zrobił się hałas … pojedynek … Mnie naturalnie wybrano na sekundanta i właśnie byłem dziś w kłopocie , bom miał tylko jeden pistolet , kiedy przed półgodziną przychodzi do mnie obrażający i mówi , że nie głupi strzelać się i że obrażony — może mu oddać , byle tylko raz … Główkę na prawo , s 'il vous plait … No wie pan , byłem tak oburzony ( przed pół godziną ) , że porwałem faceta za galeryjkę , kolanem w antresolę i — won ! za drzwi . Z takim błaznem strzelać się nie podobna , n 'est – ce pas ? … Teraz na lewo , s 'il vous plait . +Skończył golić , umył Wokulskiemu twarz i owinąwszy go w strój podobny do śmiertelnej koszuli delikwentów , mówił dalej : +— Że też nigdy u pana dobrodzieja nie spostrzegłem ani śladu kobiety : przychodzę przecież w rozmaitych godzinach … +Wziął do rąk grzebień i szczotkę i zaczął czesać . +— Przychodzę w rozmaitych godzinach , a oko , panie , mam na te rzeczy … no ! … Pomimo to nigdy ani rąbka spódniczki , ani pantofelka , ani kawałka wstążki ! A przecież nawet raz u jednego kanonika zdarzyło mi się widzieć gorset ; prawda , że znalazł go na ulicy i właśnie chciał bezimiennie odesłać do redakcji . A , panie , u oficerów , szczególniej zaś u huzarów ! … ( Główkę na dół , s 'il vous plait … ) Czyste zatrzęsienie ! … U jednego , panie , spotkałem aż cztery młode damy i wszystkie — uśmiechnięte … Od tej pory , daję słowo honoru , zawsze kłaniam mu się na ulicy , choć mnie opuścił i winien mi pięć rubli . Ale , panie , jeżeli za krzesło na koncert Rubinsteina mogłem dać sześć rubli , toż bym chyba nie żałował pięciu rubli dla takiego wirtuoza … Może by trochę poczernić włosy , je suppose que oui ? +— Bardzo panu dziękuję — odparł Wokulski . +— Domyślałem się tego — westchnął fryzjer . — W szanownym panu nie ma śladu pretensji , a to źle ! … Znam kilka baletniczek , które chętnie zawarłyby z panem stosuneczki , a słowo honoru daję , że warto ! Prześlicznie zbudowane , muskulatura dębowa , biust jak materac na sprężynach , ruchy pełne gracji i wcale nie przesadzone wymagania , szczególniej za młodu . Bo kobieta , panie , im starsza , tym droższa , zapewne i dlatego nikt nie ciągnie na sześćdziesięciolatki , że już nie ma na nie ceny . Rotszyld by zbankrutował ! … Początkującej zaś da pan trzy tysiące rubelków na rok , kilka prezencików i będzie panu wierna … Ach , te kobietki ! … Dostałem przez nie scjatyki , lecz nie mogę się na nie gniewać … +Skończył swoją sztukę , ukłonił się według najpiękniejszych zasad i wyszedł z uśmiechem ; patrząc na jego wspaniałą minę i portfel , w którym nosił szczotki i brzytwy , można by go wziąć za urzędnika z ministerium . +Wokulski po jego odejściu nawet nie pomyślał o młodych i nie wymagających baletniczkach ; zajmowało go wielkiej doniosłości pytanie , które streścił w dwu wyrazach , frak czy surdut ? +„ Jeżeli włożę frak , wyjdę na eleganta pilnującego się przepisów , które mnie w rezultacie nic nie obchodzą . A jeżeli włożę surdut , mogę Łęckich obrazić . Zresztą niechże znajdzie się ktoś obcy … Nie ma rady , jeżeli zdobyłem się na takie błazeństwa , jak własny powóz i koń wyścigowy , to już frak muszę włożyć ! ” +Tak medytując śmiał się z tej otchłani dzieciństw , do której spychała go znajomość z panną Izabelą . +„ Ach , mój stary Hopferze ! — mówił — o wy , moi koledzy uniwersyteccy i syberyjscy , czy któryś z was wyobrażał sobie mnie zajmującego się podobnymi kwestiami ? … ” +Ubrał się w garnitur frakowy i stanąwszy przed lustrem uczuł zadowolenie . Ten obcisły strój najlepiej uwydatniał jego atletyczne kształty . Konie czekały od kwadransa i było już wpół do szóstej . Wokulski włożył lekki paltot i opuścił mieszkanie . Siadając do powozu był bardzo blady i bardzo spokojny , jak człowiek , który idzie naprzeciw niebezpieczeństwu . +XVI . „ Ona ” — „ on ” — i ci inni +Tego dnia , kiedy Wokulski miał przyjść na obiad , panna Izabela wróciła od hrabiny o piątej . Była trochę rozgniewana i bardzo rozmarzona , razem — prześliczna . +Spotkało ją dziś szczęście i zawód . Wielki tragik włoski , Rossi , znany jej i ciotce jeszcze z Paryża , przyjechał na występy do Warszawy . Natychmiast odwiedził hrabinę i troskliwie wypytywał się o pannę Izabelę . Miał być dziś drugi raz i hrabina specjalnie dla niego zaprosiła siostrzenicę . Tymczasem Rossi nie przyszedł ; przysłał tylko list , w którym przepraszał za zawód i usprawiedliwiał się niespodziewaną wizytą jakiejś wysoko położonej osoby . +Przed paroma laty , właśnie w Paryżu , Rossi był ideałem panny Izabeli ; kochała się w nim , i nawet nie kryła swych uczuć , o ile , rozumie się , było to możliwym dla panienki jej stanowiska . Znakomity artysta wiedział o tym , bywał co dzień w domu hrabiny , grał i deklamował wszystko , co mu kazała panna Izabela , a wyjeżdżając do Ameryki ofiarował jej włoski egzemplarz Romea i Julii z dedykacją : „ Mdła mucha więcej ma mocy , czci i szczęścia aniżeli Romeo … ” . +Wiadomość o przybyciu Rossiego do Warszawy i o tym , że jej nie zapomniał , wzruszyła pannę Izabelę . Już o pierwszej w południe była u ciotki . Co chwilę wstawała do okna , każdy turkot przyśpieszał bicie jej serca , za każdym uderzeniem dzwonka drgała ; zapominała się w rozmowie , na twarz jej wystąpiły silne rumieńce … No — i Rossi nie przyszedł ! … +A tak dziś była piękną . Ubrała się , umyślnie dla niego w jedwabną sukienkę kremowej barwy ( z daleka wyglądało to jak zmięte płótno ) , miała brylantowe kolczyki ( nie większe od ziarn grochu ) w uszach i pąsową różę na ramieniu . I tyle . Ale niech żałuje Rossi , że jej nie widział ! +Po czterogodzinnym oczekiwaniu wróciła do domu oburzona . Mimo jednak gniewu wzięła do rąk egzemplarz Romea i Julii i przeglądając go myślała : +„ Gdyby też nagle wszedł tu Rossi ? … ” +Nawet byłoby lepiej tu niż u hrabiny . Bez świadków mógłby jej szepnąć jakieś gorętsze słówko ; przekonałby się , że ona szanuje jego pamiątki , a nade wszystko — przekonałby się ( o czym tak głośno mówi duże lustro ) , że w tej sukni , z tą różą i na tym błękitnym fotelu wygląda jak bóstwo . +Przypomniała sobie , że na obiedzie ma być Wokulski , i mimo woli wzruszyła ramionami . Galanteryjny kupiec po Rossim , którego podziwiał cały świat , wydał jej się tak śmiesznym , że po prostu ogarnęła ją litość . Gdyby Wokulski w tej chwili znalazł się u jej nóg , ona może nawet wsunęłaby mu palce we włosy i bawiąc się nim jak wielkim psem czytałaby tę oto skargę Romea przed Laurentym : +„ Niebo jest tu , gdzie mieszka Julia . Lada pies , kot , lada mysz marna żyje w niebie , może patrzeć na nią ; tylko — Romeo nie może ! Mdła mucha więcej ma mocy , więcej czci i szczęścia aniżeli Romeo . Jej wolno dotykać drogiej ręki Julii i z płonących ust kraść nieśmiertelne zbawienie . Mucha ma tę wolność , ale Romeo nie ma , bo on wygnany ! … O księże , złe duchy wyją , gdy w piekle usłyszą ten wyraz ; maszże ty serce , ty , święty spowiednik i przyjaciel , drzeć ze mnie pasy tym strasznym słowem — wygnanie … ” +Westchnęła . — Kto wie , ile razy powtarza sobie te zdania wielki tułacz myśląc o niej ? … I może nawet nie ma powiernika ! … Wokulski mógłby być takim powiernikiem ; on chyba wie , jak za nią można rozpaczać , bo on narażał dla niej życie . +Odwróciwszy kilka kartek wstecz znowu czytała : +„ Romeo ! czemuż ty jesteś Romeo ? Rzuć tę nazwę albo … przysięgnij być wiernym mojej miłości , a wtedy ja wyprę się rodu Kapuletów … Zresztą — tylko twoje nazwisko jest dla mnie nieprzyjazne , boś ty w istocie dla mnie nie Monteki … O , weź inną nazwę , bo czym jest nazwa ? … To , co zwiemy różą , pod inną nazwą również by pachniało : tak i Romeo , bez nazwy Romeo , przecież by całą swą wartość zatrzymał . Więc , Romeo — rzuć twoją nazwę , a w zamian za to , co nawet nie jest cząstką ciebie , weź mnie … ach ! … całą … ” +Jakież było dziwne między nimi podobieństwo : on — Rossi , aktor , a ona — panna Łęcka . Rzuć nazwisko , rzuć swój zawód … Tak , ale cóż by wtedy zostało … Zresztą nawet księżniczka krwi mogłaby wyjść za Rossiego i świat tylko podziwiałby jej poświęcenie … +Wyjść za Rossiego ? … Dbać o jego garderobę teatralną , a może przyszywać mu guziki do nocnych koszul ? … +Panna Izabela wstrząsnęła się . Kochać go bez nadziei — to dosyć … Kochać i czasami porozmawiać z kim o tej tragicznej miłości … Może by z panną Florentyną . Nie , ona nie ma dosyć uczucia . Daleko lepiej nadawałby się do tego Wokulski . Patrzyłby jej w oczy , cierpiałby za siebie i za nią , ona opowiadałaby mu bolejąc nad własnym i nad jego cierpieniem i w taki sposób bardzo przyjemnie upływałyby im godziny . Kupiec galanteryjny w roli powiernika ! … Można by zresztą zapomnieć o tym kupiectwie … +W tej samej porze pan Tomasz zakręcając siwego wąsa spacerował po swym gabinecie i myślał : +„ Wokulski jest to człowiek ogromnie zręczny i energiczny ! Gdybym miał takiego plenipotenta ( tu westchnął ) , nie pozbyłbym się majątku … No , już stało się : za to dziś go mam … Z kamienicy zostanie mi czterdzieści , nie — pięćdziesiąt , a może i sześćdziesiąt tysięcy rubli … Nie , nie przesadzajmy , niech pięćdziesiąt tysięcy , no — niechby tylko czterdzieści tysięcy … Dam mu to , on będzie mi płacił z osiem tysięcy rubli rocznie , resztę zaś ( jeżeli interes pójdzie w jego rękach , jak się spodziewam ) , resztę procentów — każę kapitalizować … Za pięć , sześć lat suma podwoi się , a już za dziesięć — może wzrosnąć w czwórnasób … Bo to w operacjach handlowych pieniądze szalenie się mnożą … Ale co ja mówię ! … Wokulski , jeżeli jest naprawdę genialnym kupcem , powinien mieć i z pewnością ma sto za sto . A w takim razie spojrzę mu w oczy i powiem bez ogródki : » Dawaj ty innym , mój dobrodzieju , piętnaście albo dwadzieścia procent rocznie , ale nie mnie , który się na tym rozumiem . I on , naturalnie , zobaczywszy , z kim ma do czynienia , zmięknie od razu i może nawet wykaże taki dochód , o jakim mi się nie śniło … ” +Dzwonek w przedpokoju uderzył dwa razy . Pan Tomasz cofnął się w głąb gabinetu i usiadłszy na fotelu wziął do rąk tom przygotowanej na ten cel ekonomii Supińskiego . Mikołaj otworzył drzwi i za chwilę ukazał się Wokulski . +— A … witam ! … — zawołał pan Tomasz wyciągając do niego rękę . +Wokulski nisko ukłonił się przed białymi włosami człowieka , którego rad by nazywać swoim ojcem . +— Siadajże , panie Stanisławie … Może papierosa ? … Proszę cię … Cóż tam słychać ? … Czytałem właśnie Supińskiego : tęga głowa ! … Tak , narody nie umiejące pracować i oszczędzać zniknąć muszą z powierzchni ziemi … Tylko oszczędność i praca ! … Pomimo to nasi wspólnicy zaczynają grymasić , co ? … +— Niech robią , jak im wygodniej — odparł Wokulski . — Ja na nich nie zyskam ani jednego rubla . +— Ale ja nie opuszczę cię , panie Stanisławie — rzekł pan Tomasz tonem przekonania . I dodał po chwili — W tych dniach sprzedaję , to jest dopuszczam do sprzedaży mego domu . Miałem z nim duży kłopot : lokatorowie nie płacą , rządcy złodzieje , a wierzycieli hipotecznych musiałem zaspakajać z własnej kieszeni . Nie dziw się , że mnie to w końcu znudziło … +— Naturalnie — wtrącił Wokulski . +— Mam nadzieję — ciągnął pan Tomasz — że zostanie mi z niego pięćdziesiąt , a choćby czterdzieści tysięcy rubli … +— Ile ma pan nadzieję wziąć za ten dom ? … +— Sto , do stu dziesięciu tysięcy rubli … Cokolwiek jednakże dostanę , tobie oddam , panie Stanisławie . +Wokulski pochylił głowę na znak zgody i pomyślał , że jednak pan Tomasz za swoją kamienicę nie dostanie więcej nad dziewięćdziesiąt tysięcy rubli . Tyle bowiem miał w tej chwili do dyspozycji , a nie mógł zaciągać długów bez narażenia swego kredytu . +— Tobie oddam , panie Stanisławie — mówił pan Łęcki . — I właśnie chciałem zapytać się , czy przyjmiesz ? … +— Ależ rozumie się … +— I jaki mi dasz procent ? +— Gwarantuję dwudziesty , a jeżeli interesa pójdą lepiej , to i wyższy — odparł Wokulski dodając w duchu , że więcej nad piętnaście procent nie mógłby dać komu innemu . +„ Filut ! … — pomyślał pan Tomasz . — Sam ma ze sto procentów , a mnie daje dwadzieścia … ” +Głośno jednak rzekł : +— Dobrze , kochany panie Stanisławie . Przyjmuję dwadzieścia procent , bylebyś mi mógł wypłacić z góry . +— Będę płacił z góry … co pół roku — odpowiedział Wokuski lękając się , ażeby pan Tomasz nie wydał pieniędzy zbyt prędko . +— I na to zgoda — rzekł pan Tomasz tonem wielkiej serdeczności . — Wszystkie zaś zyski — dodał z lekkim akcentem — wszystkie zyski wyższe nad dwadzieścia procent , proszę cię , ażebyś nie dawał mi ich do ręki , choćbym … błagał , rozumiesz ? … ale żebyś dołączał do kapitału . Niech rośnie , prawda ? … +— Panie proszą — rzekł w tej chwili Mikołaj ukazując się we drzwiach gabinetu . +Pan Tomasz uroczyście podniósł się z fotelu i ceremonialnym krokiem wprowadził gościa do salonu . +Później niejednokrotnie Wokulski usiłował zdać sobie sprawę z salonu i ze sposobu , w jaki tam wszedł ; ale całości faktu nie mógł sobie przypomnieć . Pamiętał , że przede drzwiami ukłonił się parę razy panu Tomaszowi , że potem owionęła go jakaś miła woń , skutkiem czego ukłonił się damie w kremowej sukni z pąsową różą przy ramieniu , a potem — innej damie wysokiej i czarno ubranej , która patrzyła na niego z przestrachem . Przynajmniej tak mu się zdawało . +Dopiero po chwili spostrzegł , że damą w kremowej sukni była panna Izabela . Siedziała na fotelu , z nieporównanym wdziękiem pochylona w jego stronę , i łagodnie patrząc mu w oczy mówiła : +— Ojciec mój , jako pański wspólnik , będzie musiał odbyć długą praktykę , zanim potrafi zadowolnić pana . W jego imieniu proszę o pobłażliwość . +Wyciągnęła rękę , której Wokulski ledwo śmiał dotknąć . +— Pan Łęcki — odparł — jako wspólnik , potrzebuje mieć tylko zaufanego adwokata i buchaltera , którzy co pewien czas skontrolują rachunki . Reszta należy do nas . +Zdawało mu się , że powiedział coś bardzo głupiego , i zarumienił się . +— Pan musi mieć dużo zajęcia przy takim magazynie … — wtrąciła czarno ubrana panna Florentyna i przestraszyła się jeszcze mocniej . +— Nie tak wiele . Do mnie należy dostarczanie funduszów obrotowych i zawiązywanie stosunków z nabywcami i odbiorcami . Rodzajem zaś towaru i oceną jego wartości zajmuje się administracja sklepu . +— Czy to można w każdym razie spuścić się na obcych ! — westchnęła panna Florentyna . +— Mam doskonałego plenipotenta , a zarazem przyjaciela , który lepiej prowadzi interesa , niżbym ja to potrafił . +— Szczęśliwy jesteś , panie Stanisławie … — pochwycił Łęcki . — Nie wyjeżdżasz w tym roku za granicę ? +— Chcę być w Paryżu na wystawie . +— Zazdroszczę panu — odezwała się panna Izabela — Od dwu miesięcy marzę tylko o wystawie paryskiej , ale papa jakoś nie okazuje skłonności do wyjazdu … +— Nasz wyjazd całkowicie zależy od pana Wokulskiego — odpowiedział ojciec . — Radzę ci więc jak najczęściej zapraszać go na obiad i podawać smaczny , ażeby miał dobry humor . +— Zaręczam , że ile razy będzie pan na nas łaskaw , sama zajrzę do kuchni . Czy jednak dobre chęci wystarczą w tym wypadku … +— Z wdzięcznością przyjmuję obietnicę — odparł Wokulski . — Nie wpłynie to jednak na termin wyjazdu państwa do Paryża , ponieważ zależy on tylko od ich woli . +— Merci … — szepnęła panna Izabela . +Wokulski schylił głowę . „ Znam ja to » merci « ! — pomyślał — płaci się za nie kulami … ” +— Państwo pozwolą do stołu ? … — wtrąciła panna Florentyna . +Przeszli do jadalnego pokoju , gdzie na środku stał okrągły stół nakryty na cztery osoby . Wokulski znalazł się przy nim między panną Izabelą i jej ojcem , naprzeciw panny Florentyny . Już był zupełnie spokojny , tak spokojny , że aż go to przerażało . Opuścił go szał miłości i nawet pytał sam siebie : czy ona jest kobietą , którą kochał ? … Bo czy podobna kochać się tak jak on i siedząc o krok od przyczyny swego obłędu czuć taką ciszę w duszy , tak niezmierną ciszę ? … Myśl miał tak swobodną , że nie tylko dokładnie widział każde drgnienie fizjognomii swoich współbiesiadników , ale jeszcze ( co już było zabawne ) , patrząc na pannę Izabelę , robił sobie następujący rachunek : +„ Suknia . Piętnaście łokci surowego jedwabiu po rublu — piętnaście rubli … Koronki z dziesięć rubli , a robota z piętnaście … Razem — czterdzieści rubli suknia , ze sto pięćdziesiąt rubli kolczyki i dziesięć groszy róża … ” +Mikołaj zaczął podawać potrawy . Wokulski bez najmniejszego apetytu zjadł kilka łyżek chłodniku , zapił portweinem , potem spróbował polędwicy i zapił ją piwem . Uśmiechnął się , sam nie wiedząc czemu , i w przystępie jakiejś żakowskiej radości postanowił robić błędy przy stole . Na początek skosztowawszy polędwicy położył nóż i widelec na podstawce obok talerza . Panna Florentyna aż drgnęła , a pan Tomasz z wielką werwą począł opowiadać o wieczorze w Tuileriach , podczas którego na żądanie cesarzowej Eugenii tańczył z jakąś marszałkową menueta . +Podano sandacza , którego Wokulski zaatakował nożem i widelcem . Panna Florentyna o mało nie zemdlała , panna Izabela spojrzała na sąsiada z pobłażliwą litością , a pan Tomasz … zaczął także jeść sandacza nożem i widelcem . +„ Jacyście wy głupi ! ” — pomyślał Wokulski czując , że budzi się w nim coś niby pogarda dla tego towarzystwa . Na domiar odezwała się panna Izabela , zresztą bez cienia złośliwości : +— Musi mnie papa kiedy nauczyć , jak się jada ryby nożem . +Wokulskiemu wydało się to wprost niesmaczne . „ Widzę , że odkocham się tu przed końcem obiadu … ” — rzekł do siebie . +— Moja droga — odpowiedział pan Tomasz córce — niejadanie ryb nożem to doprawdy przesąd … Wszak mam rację , panie Wokulski ? +— Przesąd ? … nie powiem — rzekł Wokulski . — Jest to tylko przeniesienie zwyczaju z warunków , gdzie on jest stosowny , do warunków , gdzie nim nie jest . +Pan Tomasz aż poruszył się na krześle . +— Anglicy uważają to prawie za obrazę … — wydeklamowała panna Florentyna . +— Anglicy mają ryby morskie , które można jadać samym widelcem ; nasze zaś ryby ościste może jedliby innym sposobem … +— O , Anglicy nigdy nie łamią form — broniła się panna Florentyna . +— Tak — mówił Wokulski — nie łamią form w warunkach zwykłych , ale w niezwykłych stosują się do prawidła : robić , jak wygodniej . Sam zresztą widywałem bardzo dystyngowanych lordów , którzy baraninę z ryżem jedli palcami , a rosół pili prosto z garnka . +Lekcja była ostra . Pan Tomasz jednak przysłuchiwał się jej z zadowoleniem , a panna Izabela prawie z podziwem . Ten kupiec , który jadał baraninę z lordami i wygłaszał tak śmiało teorię posługiwania się nożem przy rybach , urósł w jej wyobraźni . Kto wie , czy teoria nie wydała się jej ważniejszą aniżeli pojedynek z Krzeszowskim . +— Więc pan jest nieprzyjacielem etykiety ? — spytała . +— Nie . Nie chcę tylko być jej niewolnikiem . +— Są jednak towarzystwa , w których ona przestrzega się zawsze . +— Tego nie wiem . Ale widziałem najwyższe towarzystwa , w których o niej zapominano w pewnych warunkach . +Pan Tomasz lekko schylił głowę ; panna Florentyna zsiniała , panna Izabela patrzyła na Wokulskiego prawie życzliwie . Nawet więcej niż — prawie … Bywały mgnienia , w których marzyło się jej , że Wokulski jest jakimś Harun – al – Raszydem ucharakteryzowanym na kupca . W sercu jej budził się podziw , nawet — sympatia . Z pewnością ten człowiek może być jej powiernikiem ; z nim będzie mogła rozmawiać o Rossim . +Po lodach zupełnie zdetonowana panna Florentyna została w jadalni , a reszta towarzystwa przeszła na kawę do gabinetu pana . Właśnie Wokulski skończył swoją filiżankę , kiedy Mikołaj przyniósł panu Tomaszowi na tacy list mówiąc : +— Czeka na odpowiedź , jaśnie panie . +— Ach , od hrabiny … — rzekł pan Tomasz spojrzawszy na adres . — Pozwolicie państwo … +— Jeżeli pan nie ma nic przeciw temu — przerwała panna Izabela uśmiechając się do Wokulskiego — to przejdziemy do salonu , a ojciec tymczasem odpisze … +Wiedziała , że list ten napisał pan Tomasz sam do siebie ; koniecznie bowiem potrzebował choć pół godziny przedrzemać się po obiedzie . +— Nie obrazi się pan ? — spytał pan Tomasz ściskając Wokulskiego za rękę . +Opuścili z panną Izabelą gabinet i weszli do salonu . Ona z gracją jej tylko właściwą usiadła na fotelu wskazując mu drugi , zaledwie o parę kroków odległy . +Wokulskiemu , kiedy znalazł się z nią sam na sam , krew uderzyła do głowy . Wzburzenie spotęgowało się , gdy spostrzegł , że panna Izabela patrzy na niego jakimś dziwnym wzrokiem , jakby go chciała przeniknąć do dna i przykuć do siebie . To już nie była ta panna Izabela z kwesty wielkotygodniowej ani nawet z wyścigów ; to była osoba rozumna i czująca , która ma go o coś serio zapytać i chce mu coś szczerego powiedzieć . +Wokulski był tak ciekawy tego , co mu powie , i tak stracił wszelką władzę nad sobą , że chyba zabiłby człowieka , który by im w tej chwili przeszkodził . Patrzył na pannę Izabelę w milczeniu i czekał . +Panna Izabela była zakłopotana : dawno już nie doznała takiego zamętu uczuć jak w tej chwili . Przez myśl przebiegały jej zdania : „ kupił serwis ” — „ przegrywał umyślnie w karty do ojca ” — „ znieważył mnie ” , a potem : „ kocha mnie ” — „ kupił konia wyścigowego ” — „ pojedynkował się ” — „ jadał baraninę z lordami w najwyższych towarzystwach … ” Pogarda , gniew , podziw , sympatia kolejno potrącały jej duszę jak krople gęsto padającego deszczu ; na dnie zaś tej burzy nurtowała potrzeba zwierzenia się komuś ze swych kłopotów codziennych i ze swych rozmaitych powątpiewań , i ze swej tragicznej miłości do wielkiego aktora . +„ Tak , on może być … on będzie moim powiernikiem ! … ” — myślała panna Izabela topiąc słodkie spojrzenie w zdumionych oczach Wokulskiego i lekko pochylając się naprzód , jakby chciała go pocałować w czoło . Potem ogarniał ją bezprzyczynowy wstyd : cofała się na poręcz fotelu , rumieniła się i z wolna opuszczała długie rzęsy , jakby ją sen morzył . Patrząc na grę jej fizjognomii Wokulskiemu przypomniały się cudowne falowania zorzy północnej i owe dziwne melodie bez tonów i bez słów , które niekiedy odzywają się w ludzkiej duszy niby echa lepszego świata . Rozmarzony , przysłuchiwał się gorączkowemu tykotaniu stołowego zegara i biciu własnych pulsów i dziwił się , że te dwa tak szybkie zjawiska prawie wloką się w porównaniu z biegiem jego myśli . +„ Jeżeli jest jakie niebo — mówił sobie — błogosławieni nie doznają wyższego szczęścia aniżeli ja w tej chwili . ” +Milczenie trwało już tak długo , że zaczęło być nieprzyzwoitym . Panna Izabela opamiętała się pierwsza . +— Pan miał — rzekła — nieporozumienie z panem Krzeszowskim … +— O wyścigi … — wtrącił pośpiesznie Wokulski . — Baron nie mógł mi darować , że kupiłem jego konia … +Chwilę patrzyła na niego z łagodnym uśmiechem . +— Potem miał pan pojedynek , który … bardzo nas zaniepokoił … — dodała ciszej . — A potem … baron przeprosił mnie — zakończyła szybko , spuszczając oczy . — W liście napisanym z tego powodu do mnie baron mówi o panu z wielkim szacunkiem i przyjaźnią … +— Jestem bardzo … bardzo szczęśliwy … — bąkał Wokulski . +— Z czego , panie ? +— Że okoliczności złożyły się w taki sposób … Baron jest człowiekiem dystyngowanym … +Panna Izabela wyciągnęła rękę i zostawiwszy ją na chwilę w rozpalonej dłoni Wokulskiego rzekła : +— Pomimo niewątpliwej dobroci barona ja jednak tylko panu dziękuję . Dziękuję … Są przysługi , których się nieprędko zapomina , i doprawdy … — tu zaczęła mówić wolniej i ciszej — doprawdy , ulżyłby pan memu sumieniu żądając czegoś , co by zrównoważyło pańską … uprzejmość … +Wokulski puścił jej rękę i wyprostował się na krześle . Był tak odurzony , że nie zwrócił uwagi na ten mały wyraz „ uprzejmość ” . +— Dobrze — odparł . — Jeżeli pani każe , przyznam się nawet … do zasługi . Czy w zamian wolno mi zanieść prośbę do pani ? … +— Tak . +— A więc — mówił rozgorączkowany — proszę o jedno : ażebym mógł służyć pani , o ile mi siły starczą . Zawsze i we wszystkim . +— Panie ! … — przerwała z uśmiechem panna Izabela — ależ to jest podstęp . Ja chcę spłacić jeden dług , a pan chce mnie zmusić do zaciągania nowych . Czy to właściwe ? … +— Co w tym niewłaściwego ? … Alboż nie przyjmuje pani usług nawet od posłańców publicznych ? … +— Ale im płaci się za to — odpowiedziała figlarnie patrząc mu w oczy . +— I ta tylko jest między mną i nimi różnica , że im płacić potrzeba , a mnie nie wypada . Nawet nie można . +Panna Izabela kręciła głową . +— To , o co proszę — mówił dalej Wokulski — nie przechodzi granicy najzwyklejszych stosunków ludzkich . Panie zawsze rozkazujecie — my zawsze spełniamy , oto wszystko . Ludzie należący do tej co i pani sfery towarzyskiej wcale nie potrzebowaliby prosić o podobną łaskę ; dla nich jest ona codziennym obowiązkiem , nawet prawem . Ja zaś dobijałem się , a dzisiaj błagam o nią , gdyż spełnienie zleceń pani byłoby dla mnie pewnym rodzajem nobilitacji . Boże miłosierny ! jeżeli furmani i lokaje mogą nosić barwy pani , z jakiej racji ja nie miałbym zasługiwać na ten zaszczyt ? +— Ach , o tym pan mówi ? … Dawać panu mojej szarfy nie potrzebuję ; pan sam wziął ją gwałtem . A odbierać ? … Już za późno , choćby ze względu na list barona . +Znowu podała mu rękę , którą Wokulski ze czcią ucałował . W obocznym pokoju rozległy się kroki i wszedł pan Tomasz wyspany , promieniejący . Jego piękna twarz miała tak serdeczny wyraz , że Wokulski pomyślał : +„ Nędznikiem będę , jeżeli twoje trzydzieści tysięcy rubli , poczciwcze , nie przyniosą ci dziesięciu tysięcy rocznie . ” +Jeszcze z kwadrans posiedzieli we troje , rozmawiając o niedawnej zabawie w Dolinie Szwajcarskiej na cel dobroczynny , o przybyciu Rossiego i o wyjeździe do Paryża . Nareszcie Wokulski z żalem opuścił miłe towarzystwo obiecując przychodzić częściej i współcześnie z nimi jechać do Paryża . +— Zobaczy pan , jak tam będzie wesoło — rzekła panna Izabela na pożegnanie . +XVII . Kiełkowanie rozmaitych zasiewów i złudzeń +Było już wpół do dziewiątej wieczorem , kiedy Wokulski wracał do domu . Słońce niedawno zaszło , lecz silny wzrok mógł już dopatrzeć większe gwiazdy przebłyskujące na złotawolazurowym niebie . Po ulicach rozlegał się wesoły gwar przechodniów ; w sercu Wokulskiego zasiadł radosny spokój . +Przypominał sobie każdy ruch , każdy uśmiech , każde spojrzenie i każdy wyraz panny Izabeli , z podejrzliwą troskliwością wyszukując w nich śladu niechęci albo dumy . Na próżno . Traktowała go jak równego sobie i jak przyjaciela , zapraszała , aby ich częściej odwiedzał , ba ! … nawet żądała , aby ją o co prosił … +„ A gdybym się był w tej chwili oświadczył — przyszło mu na myśl — to co ? … ” +I pilnie wpatrywał się w rysy jej widma , które mu napełniało duszę ; ale — znowu nie dostrzegł ani śladu niechęci . Owszem — figlarny uśmiech . +„ Odpowiedziałaby — myślał — że za mało jeszcze się znamy , że powinienem zasłużyć na nią … Tak … niezawodnie tak by odpowiedziała ” — powtarzał , ciągle przypominając sobie niewątpliwe oznaki sympatii . +„ W ogóle — mówił — byłem niesprawiedliwie uprzedzony do wielkich panów . A oni są przecie takimi jak i my ludźmi ; może nawet mają więcej subtelnych uczuć . Wiedząc , że jesteśmy goniącymi za zyskiem gburami , unikają nas . Ale poznawszy w nas uczciwe serca , przygarniają do siebie … Cóż to za rozkoszna żona może być z takiej kobiety ! Naturalnie , że powinienem na nią zasłużyć . Jeszcze jak ! … ” +I pod wpływem tych myśli czuł , że budzi się w nim jakaś wielka życzliwość , która ogarnia naprzód dom Łęckich , potem dalszą ich rodzinę , potem jego sklep i wszystkich ludzi , którzy w nim pracowali , potem , wszystkich kupców , którzy mieli z nim stosunki , a nareszcie — cały kraj i całą ludzkość . Zdawało się Wokulskiemu , że każdy uliczny przechodzień jest jego krewnym , bliższym lub dalszym , wesołym lub smutnym . I niewiele brakowało , żeby stanąwszy na chodniku zaczepiał jak żebrak ludzi i pytał : „ Może który z was czego potrzebuje ? … Żądajcie , rozkazujcie , proszę was … w jej imieniu … ” +„ Podle mi dotychczas życie schodziło — mówił sobie . — Byłem egoistą . Ochocki — oto wspaniała dusza : chce przypiąć skrzydła ludzkości i dla tej idei zapomina o własnym szczęściu . Sława , naturalnie , jest głupstwem , ale praca dla pomyślności ogółu — to grunt … — A potem dodał z uśmiechem : — Ta kobieta już zrobiła ze mnie bogacza i człowieka z reputacją , lecz jeżeli uprze się , zrobi ze mnie — czy ja wiem co ? … Chyba świętego męczennika , który swoją pracę , nawet życie odda dla dobra innych … Naturalnie , że oddam , gdy ona tego zechce ! … ” +Sklep jego był już zamknięty , ale przez otwory okiennic wyglądało światło . +„ Coś jeszcze robią ” — pomyślał Wokulski . +Skręcił w bramę i przez tylne drzwi wszedł do sklepu . Na progu zetknął się z wychodzącym Ziębą , który pożegnał go niskim ukłonem ; w głębi zaś sklepu było jeszcze kilka osób . Klejn wdrapywał się na drabinkę , ażeby coś poprawić na półkach . Lisiecki ubierał się w palto , za kantorem nad księgą siedział Rzecki , a przed nim stał jakiś człowiek i płakał . +— Stary jedzie ! — zawołał Lisiecki . +Rzecki przysłaniając oczy ręką spojrzał na Wokulskiego ; Klejn ukłonił mu się parę razy ze szczytu drabinki , a płaczący człowiek zwrócił się nagle i z głośnym jękiem objął go za nogi . +— Co to jest ? … — spytał zdziwiony Wokulski poznając w płaczącym starego inkasenta Obermana . +— Zgubił czterysta kilkadziesiąt rubli — odparł Rzecki surowo . — Naturalnie , że nie było nadużycia , głowę dam za to , ale i firma tracić nie może , tym bardziej , że pan Oberman ma u nas kilkaset rubli oszczędności . Jedno więc z dwojga — prawił rozdrażniony Rzecki — albo pan Oberman zapłaci , albo pan Oberman straci miejsce … Piękne robilibyśmy interesa mając wszystkich takich inkasentów jak pan Oberman … +— Zapłacę , panie — mówił szlochając inkasent — zapłacę , ale niech mi pan rozłoży choć na parę lat . Toż te pięćset rubli , co mam u panów , to mój cały majątek . Chłopiec skończył szkoły i chce uczyć się na doktora , a i starość za pasem … Bóg i pan wie , co się człowiek napracuje , nim zbierze taki grosz … Musiałbym się drugi raz urodzić , ażeby znowu go zebrać … +Klejn i Lisiecki , obaj ubrani , czekali na wyrok pryncypała . +— Tak — odezwał się Wokulski — firma nie może tracić . Oberman zapłaci . +— Słucham pana — wyszeptał nieszczęśliwy inkasent . +Panowie Klejn i Lisiecki pożegnali się i wyszli . Za nimi , wzdychając zbierał się i Oberman do opuszczenia sklepu . Lecz gdy zostali tylko we trzech , Wokulski dodał szybko : +— Oberman , zapłacisz , a ja ci zwrócę … +Inkasent rzucił mu się do nóg . +— Za pozwoleniem ! … za pozwoleniem — przerwał Wokulski podnosząc go . — Jeżeli słówko powiesz komu o naszym układzie , cofnę prezent , uważasz , Oberman ? … Inaczej wszyscy zechcą gubić pieniądze . Idź więc do domu i milcz … +— Rozumiem . Niech Bóg zeszle na pana wszystko najlepsze — odparł inkasent i wyszedł , na próżno starając się ukryć radość . +— Już zesłał najlepsze — rzekł Wokulski myśląc o pannie Izabeli . +Rzecki był niekontent . +— Wiesz , mój Stachu — odezwał się , gdy zostali sami — że lepiej zrobisz nie mieszając się do sklepu . Z góry wiedziałem , że całej sumy nie każesz mu zwracać ; ja sam nie żądałbym tego . Ale ze sto rubli , tytułem kary , powinien był gałgan zapłacić … Zresztą , pal diabli , można mu było i wszystko darować : ale należało choć z parę tygodni utrzymać w niepewności … Inaczej lepiej od razu zamknąć budę . +Wokulski śmiał się . +— Lękałbym się — odparł — gniewu boskiego , gdybym w takim dniu skrzywdził człowieka . +— W jakim dniu ? … — spytał Rzecki , szeroko otwierając oczy . +— Mniejsza o to . Dziś dopiero widzę , że trzeba być litościwym . +— Byłeś nim zawsze i aż zanadto — oburzył się pan Ignacy — i przekonasz się , że dla ciebie ludzie takimi nie będą . +— Już są — rzekł Wokulski i podał mu rękę na pożegnanie . +— Już są ? … — powtórzył pan Ignacy przedrzeźniając go . — Już są ! … Nie życzę ci , abyś potrzebował kiedy wystawiać na próbę ich współczucia … +— Mam je bez prób . Dobranoc . +— Masz ! … masz ! … Zobaczymy , jak ono będzie wyglądało w razie potrzeby . Dobranoc , dobranoc … — mówił stary subiekt , z hałasem chowając księgi . +Wokulski szedł do swego mieszkania i myślał : +„ Trzeba nareszcie złożyć wizytę Krzeszowskiemu … Pójdę jutro … W całym znaczeniu przyzwoity człowiek … przeprosił pannę Izabelę . Jutro podziękuję mu i — niech mnie licho weźmie — jeżeli nie spróbuję dopomóc . Choć z takim próżniakiem i letkiewiczem ciężka sprawa … Ale mniejsza o to , spróbuję … On przeprosił pannę Izabelę , ja wydobędę go z długów . ” +Uczucia spokoju i niezachwianej pewności tak w tej chwili górowały nad wszelkimi innymi w duszy Wokulskiego , że gdy wrócił do domu , zamiast marzyć ( co mu się zwykle zdarzało ) , wziął się do roboty . Wydobył gruby kajet , już w większej części zapisany , potem książkę z polsko-angielskimi ćwiczeniami i zaczął pisać zdania wymawiając je półgłosem i usiłując jak najdokładniej naśladować nauczyciela swego , pana Wiliama Colinsa . +W kilkuminutowych zaś przerwach myślał to o jutrzejszej wizycie u barona Krzeszowskiego i o sposobie wydobycia go z długów , to o Obermanie , którego wybawił z nieszczęścia . +„ Jeżeli błogosławieństwo ma jaką wartość — mówił do siebie — cały kapitał błogosławieństw Obermana , wraz ze składanym procentem , ceduję jej … ” +Potem przyszło mu na myśl , że nie jest to zbyt świetnym prezentem dla panny Izabeli — uszczęśliwić jednego tylko człowieka . Całego świata — nie może ; ale warto by z okazji bliższego poznania się z panną Izabelą podźwignąć bodaj kilka osób . +„ Drugim będzie Krzeszowski — myślał — ale ratować takich zuchów — żadna zasługa … Aha ! … ” +Uderzył się ręką w czoło i porzuciwszy ćwiczenia angielskie wydobył archiwum swoich korespondencyj prywatnych . Była to safianowa okładka , gdzie podług dat umieszczał nadchodzące listy , których spis znajdował się na początku . +„ Aha ! — mówił — list mojej magdalenki i jej opiekunek , stronica sześćset trzy … ” +Znalazł stronicę i z uwagą przeczytał dwa listy : jeden pisany elegancko , drugi — jakby go kreśliła dziecinna ręka . W pierwszym zawiadomiono go , że taka to a taka Maria , niegdyś dziewczyna złego prowadzenia , obecnie nauczyła się szyć bielizny , krawiectwa i odznacza się pobożnością , posłuszeństwem , łagodnością i dobrymi obyczajami . W drugim liście sama owa Maria dziękowała mu za dotychczasową pomoc i prosiła tylko o wyszukanie jakiego zajęcia . +„ Niech już wielmożny i dobrotliwy pan — pisała — kiedy z łaski Boga ma takie duże fundusze , na mnie grzeszną ich nie wydaje . Bo ja teraz sama sobie poradzę , bylem miała o co ręce zaczepić , a ludzi , co potrzebują gorzej niż ja , nieszczęśliwa , zhańbiona , w Warszawie nie brak … ” +Wokulskiemu przykro się zrobiło , że podobna prośba kilka dni czekała na odpowiedź . Natychmiast odpisał i zawołał służącego . +— List ten rzekł — odeślesz rano do magdalenek … +— Zrobi się — odparł służący usiłując zapanować nad ziewaniem . +— Sprowadzisz mi także furmana Wysockiego , tego z Tamki , wiesz ? … +— O ! jeszcze nie miałbym wiedzieć . Ale pan słyszał … +— Tylko żeby mi tu przyszedł z rana … +— O ! … czemu nie . Ale pan słyszał , że Oberman zgubił wielkie pieniądze ? Był tu z wieczora i przysięgał , że zabije się albo zrobi sobie co złego , jeżeli pan nie okaże nad nim litości . Ja mówię : „ Nie bądźcie głupi , nie zabijajcie się , poczekajcie … Nasz stary ma miętkie szercze … ” A on gada : „ Ja se też tak kalkuluję , ale zawsze będzie heca , bo mi choć trochę strącą , a tu syn idzie na medyka , a tu starość chwyta człowieka za poły … ” +— Proszę cię , idź spać — przerwał mu Wokulski . +— Pójść pójdę — odparł z gniewem służący — ale u pana to taka służba , że gorzej niż w kryminale : nawet szpać nie można iść , kiedy się chce … +Zabrał list i wyszedł . +Na drugi dzień około dziewiątej rano służący obudził Wokulskiego , donosząc mu , że czeka Wysocki . +— Niech no wejdzie . +Po chwili wszedł furman . Był przyzwoicie ubrany , miał czerstwą cerę i wesołe spojrzenie . Zbliżył się do łóżka i ucałował Wokulskiemu ręce . +— Mój Wysocki , podobno przy twoim mieszkaniu jest wolny pokój ? +— A tak , wielmożny panie , bo mi stryjek umarł , a jego bestie lokatory nie chciały płacić , wiecem wygnał . Na wódkę to łobuz ma , a na komorne go nie stać … +— Ja wynajmę od ciebie ten pokój — mówił Wokulski — tylko trzeba go odczyścić … +Furman patrzył na Wokulskiego zdziwiony . +— Będzie tam mieszkać młoda szwaczka — mówił dalej Wokulski . — Niech stołuje się u was , niech jej twoja żona pierze bieliznę … Niech zobaczy : czego jej brak ? Na sprzęty i na bieliznę ja dam pieniędzy … Potem będziecie uważali , czy nie sprowadza kogo do domu … +— O ni ! — zawołał z ożywieniem furman . — Ile razy będzie wielmożnemu panu potrzebna , ja ją sam zawiodę ; ale żeby kto zaś z miasta — to ni ! … Z takiego interesu wielmożny pan mógłby się tylko nabawić nieszczęścia … +— Głupiś , mój Wysocki . Ja jej widywać nie potrzebuję . Byle była porządna w domu , schludna , pracowita , to niech sobie chodzi , gdzie chce . Tylko niech do niej nie chodzą . Więc rozumiesz : trzeba w pokoju odświeżyć ściany , umyć podłogę , kupić sprzęty tanie , ale nowe i dobre , znasz się na tym ? … +— I jak jeszcze . Hem się w życiu mebli nawoził … +— Dobrze . A twoja żona niech zobaczy , co jej potrzeba z bielizny i odzienia , i da mi znać . +— Rozumiem wszystko , wielmożny panie — odparł Wysocki , znowu całując go w rękę . +— Ale … A cóż z twoim bratem ? … +— Niezgorzej , wielmożny panie . Siedzi , dziękować Bogu i wielmożnemu panu , w Skierniewicach , ma grunt , najął parobka i tera z niego wielki pan . Za parę lat jeszcze ziemi dokupi , bo stołuje się u niego jeden dróżnik i stróż , i dwa smarowniki . Nawet mu tera kolej pensji dodała … +Wokulski pożegnał furmana i zaczął się ubierać . +„ Chciałbym przespać ten czas , dopóki znowu jej nie zobaczę ” — myślał Wokulski . +Do sklepu nie chciało mu się iść . Wziął jakąś książkę i czytał postanawiając sobie między pierwszą i drugą wybrać się do barona Krzeszowskiego . +O jedynastej w przedpokoju rozległ się dzwonek i trzask otwieranych drzwi . Wszedł służący . +— Jakaś panna czeka … +— Proś do sali — rzekł Wokulski . +W sali zaszeleściła kobieca suknia . Wokulski , stanąwszy na progu , zobaczył swoją magdalenkę . +Zdumiały go nadzwyczajne zmiany w niej . Dziewczyna była czarno ubrana , miała bladawą , ale zdrową cerę i nieśmiałe spojrzenie . Spostrzegłszy Wokulskiego zarumieniła się i zaczęła drżeć . +— Niech pani siądzie , panno Mario — odezwał się wskazując jej krzesło . +Usiadła na brzegu aksamitnego sprzętu , jeszcze mocniej zawstydzona . Powieki szybko zamykały się jej i otwierały ; patrzyła w ziemię , a na rzęsach jej błysnęły krople łez . Inaczej wyglądała przed dwoma miesiącami . +— Więc już pani umie krawiecczyznę , panno Mario ? +— Tak . +— I gdzież pani ma zamiar umieścić się ? +— Może by do jakiego magazynu albo w służbę … do Rosji … +— Dlaczegóż tam ? +— Tam podobno łatwiej dostanę robotę , a tu … któż mnie przyjmie ? — szepnęła . +— A gdyby tu jaki skład brał u pani bieliznę , czy nie opłaciłoby się zostać ? +— O tak … Ale tu trzeba mieć własną maszynę i mieszkanie , i wszystko … Kto tego nie ma , musi iść w służbę . +Nawet głos jej się zmienił . Wokulski pilnie przypatrywał się jej , nareszcie rzekł : +— Zostanie pani tymczasem w Warszawie . Mieszkać będzie pani na Tamce , przy rodzinie furmana Wysockiego . To bardzo dobrzy ludzie . Pokój będzie pani miała osobny , stołować się pani będzie u nich , a maszyna i wszystko , co się okaże potrzebnym do szycia bielizny , znajdzie się także . Rekomendacje do składu bielizny dam pani , a po paru miesiącach zobaczymy , czy utrzyma się pani z tej roboty . — Oto adres Wysockich . Proszę tam zaraz pójść , kupić z Wysocką sprzęty , dopilnować , ażeby uporządkowali pokój . Maszynę przyślę pani jutro … A oto pieniądze na zagospodarowanie się . Pożyczam je ; zwróci mi je pani ratami , jak już zacznie iść robota . +Podał jej kilkadziesiąt rubli zawiniętych w kartkę do Wysockiego . A kiedy ona wahała się , czy ma brać , wcisnął jej zwitek w rękę i rzekł : +— Proszę , bardzo proszę natychmiast iść do Wysockich . Za parę dni on przyniesie pani list do składu bielizny . W nagłym wypadku proszę odwołać się do mnie . Żegnam panią … +Ukłonił się i cofnął do swego gabinetu . +Dziewczyna chwilę jeszcze postała na środku sali ; potem otarła łzy i wyszła pełna jakiegoś uroczystego zdziwienia . +„ Zobaczymy , jak powiedzie się jej w nowych warunkach ” — rzekł do siebie Wokulski i znowu zasiadł do czytania . +O pierwszej w południe udał się Wokulski do barona Krzeszowskiego , po drodze wyrzucając sobie , że tak późno składa wizytę swojemu eksprzeciwnikowi . +„ Mniejsza o to — pocieszał się . — Nie mogłem go przecie nachodzić , kiedy był chory . A bilet posłałem . ” +Zbliżywszy się do domu , w którym lokował się baron , Wokulski mimochodem zauważył , że ściany kamienicy mają tak niezdrową barwę zielonawą , jak Maruszewicz żółtawą , i że rolety w mieszkaniu Krzeszowskiego są podniesione . +„ Widać już zdrów — myślał . — Nie wypada jednak od razu pytać o jego długi . Zrobię to za drugą lub trzecią wizytą ; potem spłacę lichwiarzy i biedny baron odetchnie . Nie mogę być obojętnym dla człowieka , który przeprosił pannę Izabelę … ” +Wszedł na piętro i zadzwonił . W mieszkaniu słychać było kroki , ale nie śpieszono się z otwieraniem . Zadzwonił drugi raz . Chodzenie , a nawet przesuwanie sprzętów odbywało się w dalszym ciągu za drzwiami , ale znów nie otwierano . Zniecierpliwiony , szarpnął dzwonek tak gwałtownie , że o mało go nie urwał . Wówczas dopiero zbliżył się ktoś do drzwi i począł flegmatycznie zdejmować łańcuszek , kręcić kluczem i odciągać zasuwkę mrucząc : +— Widać swój … Żyd by tak nie dzwonił … +Nareszcie otworzyły się drzwi i stanął w progu lokaj Konstanty . Na widok Wokulskiego przymrużył oczy i wysunąwszy dolną wargę spytał : +— A co to ? … +Wokulski odgadł , że nie cieszy się łaskami wiernego sługi , który był przy pojedynku . +— Pan baron w domu ? — spytał . +— Pan baron leży chory ; i nikogo nie przyjmuje , bo teraz jest doktór . +Wokulski wydobył swój bilet i dwa ruble . +— Kiedyż mniej więcej można odwiedzić pana ? +— Bardzo , bardzo nie zaraz … . — odparł trochę łagodniej Konstanty . — Bo pan jest chory z postrzału i doktorzy kazali mu dziś — jutro jechać do ciepłych krajów albo na wieś . +— Więc przed wyjazdem nie można widzieć się ? … +— O , wcale nie można … — Doktorzy ostro zakazali nie przyjmować nikogo . Pan ciągle w gorączce … +Dwa stoliki do kart , z których jeden miał złamaną nogę , a drugi gęsto zapisane sukno , tudzież kandelabry z niedopałkami świec woskowych kazały powątpiewać o dokładności patologicznych określeń Konstantego . Mimo to Wokulski jeszcze dodał mu rubla i odszedł , bynajmniej nie zadowolony z przyjęcia . +„ Może baron — myślał — po prostu nie chce mojej wizyty ? Ha ! w takim razie niech płaci lichwiarzom i zabezpiecza się od nich aż czterema sposobami zamknięć … ” +Wrócił do siebie . +Baron istotnie miał zamiar wyjechać na wieś i nie był zdrów , ale i nie tak chory . Rana w policzku goiła mu się bardzo powoli ; nie dlatego , ażeby miała być ciężką , ale że organizm pacjenta był mocno podszarpany . W chwili wizyty Wokulskiego baron był wprawdzie obwiązany jak stara kobieta na mrozie , ale nie leżał w łóżku , tylko siedział na fotelu i miał przy sobie nie doktora , ale hrabiego Licińskiego . +Właśnie narzekał przed hrabią na opłakany stan zdrowia . +— Niech diabli wezmą — mówił — tak podłe życie ! Ojciec zostawił mi wprawdzie pół miliona rubli w dziedzictwie , ale zarazem cztery choroby , z których każda warta milion … Co za niewygoda bez binokli ! … No i wyobraź sobie hrabia : pieniądze rozeszły się , ale choroby zostały . Że zaś ja sam dorobiłem sobie parę nowych chorób i trochę długów , więc — sytuacja jasna : bylem się szpilką zadrasnął , muszę posyłać po trumnę i rejenta . +— Tek ! — odezwał się hrabia . — Nie sądzę jednak , ażebyś pan w podobnej sytuacji rujnował się na rejentów . +— Właściwie to mnie rujnują komornicy … +Baron , opowiadając , niecierpliwie chwytał odgłosy dolatujące go z przedpokoju , ale — nic nie mógł zmiarkować . Dopiero gdy usłyszał zamykanie drzwi , zasuwanie zatrzasku i zakładanie łańcucha , nagle wrzasnął : +— Konstanty ! … +Po chwili wszedł służący nie zdradzając zbytecznego pośpiechu . +— Kto był ? … Pewnie Goldcygier … Powiedziałem ci , ażebyś z tym łotrem nie wdawał się w żadne rozprawy , tylko porwał za łeb i zrzucił ze schodów . Wyobraź pan sobie — zwrócił się do Licińskiego — ten podły Żyd nachodzi mnie ze sfałszowanym wekslem na czterysta rubli i ma bezczelność żądać zapłaty ! … +— Trzeba wytoczyć proces , tek … +— Ja nie wytoczę … Nie jestem prokuratorem , który ma obowiązek ścigać fałszerzy . Zresztą nie chcę dawać inicjatywy do gubienia jakiegoś zapewne biedaka , który zabija się pracą nad naśladowaniem cudzych podpisów … Czekam więc , ażeby Goldcygier wystąpił z akcją , a dopiero wówczas nikogo nie oskarżając przyznam , że to nie mój podpis . +— A właśnie , że to nie był Goldcygier — odezwał się Konstanty . +— Więc kto ? … Rządca … może krawiec ? … +— Nie … Ten pan … — rzekł służący i podał bilet Krzeszowskiemu . — Porządny człowiek , alem go wygnał , kiedy tak pan baron kazał … +— Co ? … — spytał zdziwiony hrabia spoglądając na bilet . — Nie kazałeś pan przyjmować Wokulskiego ? … +— Tak — potwierdził baron . — Licha figura , a przynajmniej … nie do towarzystwa … +Hrabia Liciński z pewnym akcentem poprawił się na fotelu . +— Nie spodziewałem się usłyszeć takiego zdania o tym panu … od pana … Tek … +— Nie bierz pan tego , co mówię , w jakimś hańbiącym znaczeniu — pośpieszył objaśnić baron . — Pan Wokulski nie zrobił nic podłego , tylko … takie małe świństewko , które może uchodzić w handlu , ale nie w towarzystwie … +Hrabia z fotelu , a Konstanty z progu uważnie przypatrywali się Krzeszowskiemu . +— Sam hrabia osądź — mówił dalej baron . — Klacz moją ustąpiłem pani Krzeszowskiej ( przed Bogiem i ludźmi prawnie zaślubionej mi małżonce ) za osiemset rubli . Pani Krzeszowska na złość mnie ( nie wiem nawet za co ! ) postanowiła koniecznie ją sprzedać . No i trafił się nabywca , pan Wokulski , który korzystając z afektu kobiety postanowił zarobić na klaczy … dwieście rubli ! … dał bowiem za nią tylko sześćset … +— Miał prawo , * tek * — wtrącił hrabia . +— Eh ! Boże … Wiem , że miał prawo … Ale człowiek , który dla pokazania się wyrzuca tysiące rubli , a gdzieś w kącie zarabia na histeryczkach po dwadzieścia pięć procent , taki człowiek nie jest smaczny … To nie dżentelmen … Zbrodni nie popełnił , ale … jest tak nierówny w stosunkach , jak ktoś , kto rozdając znajomym w prezencie dywany i szale wyciągałby nieznajomym chustki do nosa . Zaprzeczy pan temu … +Hrabia milczał i dopiero po chwili odezwał się : +— Tek ! … Czy to jednak pewne ? +— Najpewniejsze . Układy między panią Krzeszowska i tym panem prowadził mój Maruszewicz i wiem to od niego . +— Tek . W każdym razie pan Wokulski jest dobrym kupcem i naszą spółkę poprowadzi … +— Jeżeli was nie okpi … +Tymczasem Konstanty , wciąż stojąc na progu , zaczął z politowaniem kiwać głową , aż zniecierpliwiony odezwał się : +— Eh ! … co też pan wygaduje … Tfy … zupełnie jak dziecko … +Hrabia spojrzał na niego ciekawie , a baron wybuchnął : +— A ty co , błaźnie , odzywasz się , kiedy cię nie pytają ? … +— Naturalnie , że się odzywam , bo pan i gada , i robi całkiem jak dziecko … Ja jestem tylko lokaj , ale przecie wolałbym wierzyć takiemu , co mi daje dwa ruble za wizytę , aniżeli takiemu , co ode mnie po trzy ruble pożycza , i wcale nie śpieszy się z oddawaniem . Ot , co jest , dziś pan Wokulski dał mi dwa ruble , a pan Maruszewicz … +— Won ! … — wrzasnął baron chwytając za karafkę , na widok której Konstanty uznał za pożyteczne oddzielić się od swego pana grubością drzwi . — A to łotr fagas ! … — dodał baron , widocznie bardzo zirytowany . +— Pan ma słabość do tego Maruszewicza ? — spytał hrabia . +— Ale bo to poczciwy chłopak … Z jakich on mnie sytuacji nie wyprowadza ! … ile daje mi dowodów nieledwie psiego przywiązania ! … +— Tek ! … — mruknął zamyślony hrabia . Posiedział jeszcze kilka minut , nic nie mówiąc , i nareszcie pożegnał barona . +Idąc do domu hrabia Liciński kilka razy powracał myślą do Wokulskiego . Uważał za rzecz naturalną , że kupiec zarabia nawet na wyścigowym koniu ; swoją drogą czuł jakiś niesmak do podobnych operacyj , a już całkiem miał za złe Wokulskiemu , że wdaje się z Maruszewiczem , figurą co najmniej podejrzaną . +„ Zwyczajnie , zbogacony parweniusz ! — mruknął hrabia . — Przedwcześnie zachwycaliśmy się nim , chociaż … spółkę może prowadzić … Rozumie się , przy pełnej kontroli z naszej strony . ” +W parę dni , około dziesiątej rano , Wokulski odebrał dwa listy : jeden od pani Meliton , drugi od książęcego adwokata . +Niecierpliwie otworzył pierwszy , w którym pani Meliton napisała tylko te słowa : „ Dziś w Łazienkach o zwykłej godzinie . ” Przeczytał go parę razy , po czym z niechęcią wziął się do listu adwokata , który zapraszał go również dzisiaj na godzinę jedynastą rano na konferencję w sprawie kupna domu Łęckich . Wokulski głęboko odetchnął ; miał czas . +Punkt o jedynastej był w gabinecie mecenasa , gdzie już zastał starego Szlangbauma . Mimo woli zauważył , że siwy Żyd bardzo poważnie wygląda na tle brązowych sprzętów i obić i że mecenasowi jest bardzo do twarzy w pantoflach z brązowego safianu . +— Pan ma szczęście , panie Wokulski — odezwał się Szłangbaum . — Ledwie panu zachciało się kupić dom , a już domy idą w górę . Ja powiadam , słowo daję , że pan w pół roku odzyska swój nakład na tę kamienicę i jeszcze co zarobi ! A ja przy panu … +— Myślisz pan ? — odparł niedbale Wokulski . +— Ja nie myślę — mówił Żyd — ja już zarabiam . Wczoraj adwokat pani baronowej Krzeszowskiej pożyczył ode mnie dziesięć tysięcy rubli do Nowego Roku i dał osiemset rubli procentu . +— Cóż to , i ona już nie ma pieniędzy ? — spytał Wokulski adwokata . +— Ma w banku dziewięćdziesiąt tysięcy rubli , ale na tym baron położył areszt . Piękną napisali intercyzę , co ? … — zaśmiał się adwokat . — Mąż kładzie areszt na pieniądzach będących niewątpliwą własnością żony , z którą toczy proces o separację … Ja , co prawda , takich intercyz nie pisywałem , cha , cha ! … — śmiał się adwokat ciągnąc dym z wielkiego bursztyna . +— Na cóż baronowa pożycza od pana te dziesięć tysięcy , panie Szlangbaum ? — rzekł Wokulski . +— Pan nie wie ? — odparł Żyd . — Domy idą w górę , i adwokat wytłomaczył pani baronowej , że kamienicy pana Łęckiego nie kupi taniej niż za siedemdziesiąt tysięcy rubli . Ona wolałaby kupić ją za dziesięć tysięcy , no , ale co zrobi ? … +Mecenas usiadł przed biurkiem i zabrał głos . +— Zatem szanowny panie Wokulski , kamienicę państwa Łęckich ( lekko schylił głowę ) kupuje , w imieniu pańskim , nie ja , tylko obecny tu ( ukłonił się ) pan S. Szlangbaum … +— Mogę kupić , czemu nie — szepnął Żyd . +— Ale za dziewięćdziesiąt tysięcy rubli , nie taniej — wtrącił Wokulski — i przez li-cy-ta-cję … — dodał z naciskiem . +— Czemu nie ? To nie moje pieniądze ! Chce pan płacić , będzie pan miał konkurentów do licytacji … Żebym ja miał tyle tysięcy , ile tu , w Warszawie , można wynająć do każdy interes bardzo porządne osoby i katoliki , to ja bym był bogatszy od Rotszylda . +— Więc będą porządni konkurenci — powtórzył mecenas . — Doskonale . Teraz ja oddam panu Szlangbaumowi pieniądze … +— To niepotrzebne — wtrącił Żyd . +— A następnie spiszemy akcik , mocą którego pan S. Szlangbaum zaciąga od wielmożnego S. Wokulskiego dług w kwocie dziewięćdziesięciu tysięcy rubli i takowy zabezpiecza na nowo nabytej przez siebie kamienicy . Gdyby zaś pan S. Szlangbaum do dnia 1 stycznia 1879 roku powyższej sumy nie zwrócił … +— I nie zwrócę … +— W takim razie kupiona przez niego kamienica po jaśnie wielmożnych Łęckich przechodzi na własność wielmożnego S. Wokulskiego . +— W tej chwili może przejść … ja nawet do niej nie zajrzę — odparł Żyd machając ręką . +— Wybornie ! — zawołał mecenas . — Na jutro będziemy mieli akcik , a za tydzień … dziesięć dni , kamienicę . Bodajbyś pan tylko nie stracił na niej z kilkunastu tysięcy rubli , szanowny panie Stanisławie . +— Tylko zyskam — odparł Wokulski i pożegnał mecenasa i Szlangbauma . +— Ale , ale … — pochwycił mecenas odprowadziwszy Wokulskiego do salonu . — Nasi hrabiowie tworzą spółkę , tylko nieco zmniejszają udziały i żądają bardzo szczegółowej kontroli interesu . +— Mają rację . +— Szczególniej ostrożnym okazuje się hrabia Liciński . Nie rozumiem , co się z nim stało … +— Daje pieniądze , więc jest ostrożny . Dopóki dawał tylko słowo , był śmielszy ! … +— Nie , nie , nie ! … — przerwał mu adwokat . — W tym coś jest i ja to wyśledzę … Ktoś nam buty uszył … +— Nie wam , ale mnie — uśmiechnął się Wokulski . — W rezultacie , wszystko mi jedno i nawet wcale bym się nie gniewał , gdyby panowie ci nie przystępowali do spółki … +Jeszcze raz pożegnał adwokata i pobiegł do sklepu . Tam znalazło się kilka ważnych interesów , które zatrzymały go nadspodziewanie długo . Dopiero o pół do drugiej był w Łazienkach . +Surowy chłód parku , zamiast uspokoić , podniecał go . Biegł tak szybko , że chwilami przychodziło mu na myśl : czy nie zwraca uwagi przechodniów ? Wtedy zwalniał kroku i czuł , że niecierpliwość piersi mu rozsadza . +„ Już ich pewno nie spotkam ! ” — powtarzał z rozpaczą . +Tuż nad sadzawką , na tle zielonych klombów , spostrzegł popielaty płaszczyk panny Izabeli . Stała nad brzegiem w towarzystwie hrabiny i ojca i rzucała pierniki łabędziom , z których jeden nawet wyszedł z wody na swoich brzydkich łapach i umieścił się u stóp panny Izabeli . +Pierwszy zobaczył go pan Tomasz . +— Cóż za wypadek ! — zawołał do Wokulskiego — Pan o tej porze w Łazienkach ? … +Wokulski ukłonił się paniom zauważywszy z rozkosznym zdziwieniem rumieniec na twarzy panny Izabeli . +— Bywam tu , ile razy przepracuję się … To jest dosyć często … +— Szanuj siły , panie Wokulski ! … — ostrzegł go pan Tomasz , uroczyście grożąc palcem … — A propos — dodał półgłosem — wyobraź pan sobie , że za moją kamienicę już baronowa Krzeszowska chce dać siedemdziesiąt tysięcy rubli … Z pewnością wezmę sto tysięcy , a może i sto dziesięć … Błogosławione są te licytacje ! … +— Tak rzadko widuję pana , panie Wokulski — wtrąciła hrabina — że muszę zaraz załatwić interes … +— Do usług pani … +— Panie ! — zawołała z komiczną pokorą składając ręce — proszę o sztukę perkalu dla moich sierot … Widzi pan , jak nauczyłam się przymawiać o jałmużnę ? +— Pani hrabina raczy przyjąć dwie sztuki ? … +— Tylko w takim razie , jeżeli druga będzie sztuką grubego płótna … +— O ciociu , tego już za wiele ! … — przerwała jej panna Izabela ze śmiechem . — Jeżeli pan nie chce stracić majątku — zwróciła się do Wokulskiego — niech pan stąd ucieka . Zabieram pana w stronę Pomarańczarni , a ci państwo niech tu odpoczywają … +— Belu , nie boisz się ? … — odezwała się ciotka . +— Chyba ciocia nie wątpi , że w towarzystwie pana nie spotka mnie nic złego … +Wokulskiemu uderzyła krew do głowy ; na ustach hrabiny mignął niedostrzegalny uśmiech . +Była to jedna z tych chwil , kiedy natura hamuje swoje wielkie siły i zawiesza odwieczne prace , ażeby uwydatnić szczęście istot drobnych i znikomych . +Wiatr zaledwie dyszał , i tylko po to , ażeby chłodzić śpiące w gniazdach pisklęta i ułatwić lot owadom śpieszącym na weselne gody . Liście drzew chwiały się tak delikatnie , jakby poruszał je nie materialny podmuch , ale cicho prześlizgujące się promienie światła . Tu i owdzie , w przesiąkłych wilgocią gęstwinach , mieniły się barwne krople rosy jak odpryski spadłej z nieba tęczy . +Zresztą wszystko stało na miejscu : słońce i drzewa , snopy światła i cienie , łabędzie na stawie , roje komarów nad łabędziami , nawet połyskująca fala na lazurowej wodzie . Wokulskiemu zdawało się , że w tej chwili odjechał z ziemi bystry prąd czasu zostawiając tylko parę białych smug na niebie — i od tej pory nie zmieni się już nic ; wszystko zostanie tak samo na wieki . Że on z panną Izabelą będzie wiecznie chodził po oświetlonej łące , oboje otoczeni zielonymi obłokami drzew , spośród których gdzieniegdzie , jak para czarnych brylantów , błyskają ciekawe oczy ptaka . Że on już zawsze będzie pełen niezmiernej ciszy , ona zawsze tak rozmarzona i oblana rumieńcem , że przed nimi zawsze , jak teraz , będą lecieć całujące się w powietrzu te oto dwa białe motyle . +Byli w połowie drogi do Pomarańczarni , kiedy panna Izabela , widać już zakłopotana tym spokojem w naturze i między nimi , poczęła mówić : +— Prawda , jaki ładny dzień ? W mieście upał , tu przyjemny chłód . Bardzo lubię Łazienki o tej godzinie : mało osób , więc każdy może znaleźć kącik wyłącznie dla siebie . Pan lubi samotność ? +— Nawykłem do niej . +— Pan nie był na Rossim ? … — dodała rumieniąc się jeszcze mocniej . — Rossiego nie widział pan ? … — powtórzyła patrząc mu w oczy ze zdziwieniem . +— Nie byłem , ale … będę … +— My z ciocią byłyśmy już na dwu przedstawieniach . +— Będę na każdym … +- – Ach , jak to dobrze ! Przekona się pan , co to za wielki artysta . Szczególniej znakomicie gra Romea , chociaż … już nie jest pierwszej młodości … Ciocia i ja znamy go osobiście jeszcze z Paryża … Bardzo miły człowiek , ale nade wszystko genialny tragik … W jego grze najprawdziwszy realizm kojarzy się z najpoetyczniejszym idealizmem … +— Musi być istotnie wielkim — wtrącił Wokulski — jeżeli budzi w pani tyle podziwu i sympatii . +— Ma pan słuszność . Wiem , że w życiu nie zrobię nic nadzwyczajnego , ale umiem przynajmniej oceniać ludzi niezwykłych … Na każdym polu … nawet — na scenie … Niech pan sobie jednak wyobrazi , że Warszawa nie ocenia go , jak należy … +— Czy podobna ? … Jest przecie cudzoziemcem … +— A pan jest złośliwy — odparła z uśmiechem — ale policzę to na karb Warszawy , nie Rossiego … Doprawdy , wstydzę się za nasze miasto ! … Ja gdybym była publicznością ( ale publicznością rodzaju męskiego ! ) , zasypałabym go wieńcami , a ręce spuchłyby mi od oklasków … Tu zaś oklaski są dość skąpe , a o wieńcach nikt nie myśli … My istotnie jesteśmy jeszcze barbarzyńcami … +— Oklaski i wieńce są rzeczą tak drobną , że … na najbliższym przedstawieniu Rossi może mieć ich raczej za wiele aniżeli za mało — rzekł Wokulski . +— Jest pan pewny ? — spytała , wymownie patrząc mu w oczy . +— Ależ … gwarantuję , że tak będzie … +— Będę bardzo zadowolona , jeżeli spełni się pańskie proroctwo ; może już wrócimy do tamtych państwa ? … +— Ktokolwiek robi pani przyjemność , zasługuje na najwyższe uznanie … +— Za pozwoleniem ! — przerwała mu śmiejąc się . — W tej chwili powiedział pan kompliment samemu sobie … +Zwrócili się od Pomarańczarni z powrotem . +— Wyobrażam sobie zdumienie Rossiego — mówiła dalej panna Izabela — jeżeli spotkają go owacje . On już zwątpił i — prawie żałuje , że przyjechał do Warszawy … Artyści , nie wyłączając największych , są to szczególni ludzie : bez sławy i hołdów nie mogą żyć , jak my bez pokarmu i powietrza . Praca , choćby najpłodniejsza , ale cicha , albo poświęcenie to nie dla nich . Oni koniecznie muszą wysuwać się na pierwszy plan , zwracać na siebie spojrzenia wszystkich , panować nad sercami tysięcy … Sam Rossi mówi , że wolałby o rok wcześniej umrzeć na scenie wobec pełnego i wzruszonego teatru aniżeli o rok później w nielicznym otoczeniu . Jakie to dziwne ! … +— Ma rację , jeżeli pełny teatr jest dla niego najwyższym szczęściem . +— Pan sądzi , że są szczęścia , które warto opłacić krótszym życiem ? — spytała panna Izabela . +— I nieszczęścia , których warto uniknąć w ten sposób — odpowiedział Wokulski . +Panna Izabela zamyśliła się i od tej pory szli oboje w milczeniu . +Tymczasem siedząc nad sadzawką i w dalszym ciągu karmiąc łabędzie hrabina rozmawiała z panem Tomaszem . +— Nie uważasz — mówiła — że ten Wokulski jest jakby zajęty Belą ? … +— Nie sądzę . +— Nawet bardzo ; dzisiejsi kupcy umieją robić śmiałe projekta . +— Od projektu do wykonania ogromnie daleko — odparł nieco zirytowany pan Tomasz . — Choćby jeddnakże nawet tak było , nic mnie to nie obchodzi . Nad myślami pana Wokulskiego nie panuję , a o Belcię jestem spokojny . +— Ja , w rezultacie , nie mam nic przeciw temu — dodała hrabina . — Cokolwiek nastąpi , oczywiście zgadzam się z wolą boską , jeżeli zyskują na tym ubodzy … Ciągle zyskują … Moja ochrona będzie niedługo pierwszą w mieście , i tylko dlatego , że ten pan ma słabość do Belci … +— Dajże spokój … Wracają ! … — przerwał jej pan Tomasz . +Istotnie panna Izabela z Wokulskim ukazali się na końcu drogi . +Pan Tomasz przypatrzył im się z uwagą i dopiero teraz spostrzegł , że dwoje tych ludzi harmonizują ze sobą wzrostem i ruchami . On , o głowę wyższy i silnie zbudowany , stąpał jak ekswojskowy ; ona , nieco drobniejsza , lecz kształtniejsza , posuwała się jakby płynąc . Nawet biały cylinder i jasny paltot Wokulskiego godził się z popielatym płaszczykiem panny Izabeli . +„ Skąd mu ten biały cylinder ? … ” — pomyślał pan Tomasz z goryczą . Potem nasunęła mu się dziwna kombinacja : że Wokulski jest to parweniusz , który za prawo noszenia białego cylindra powinien by mu płacić przynajmniej pięćdziesiąt procent od wypożyczonego kapitału . — Aż sam wzruszył ramionami . +— Jak tam pięknie , ciociu , w tamtych alejach ! — zawołała zbliżając się panna Izabela . — My z ciocią nigdy nie bywamy w tamtej stronie . Łazienki tylko wtedy są przyjemne , kiedy można chodzić po nich szybko i daleko . +— W takim razie poproś pana Wokulskiego , ażeby ci częściej towarzyszył — odpowiedziała hrabina tonem jakiejś osobliwej słodyczy . +Wokulski ukłonił się , panna Izabela nieznacznie ściągnęła brwi , a pan Tomasz rzekł : +— Może byśmy wrócili do domu … +— Ja myślę — odparła hrabina . — Pan jeszcze zostaje , panie Wokulski ? +— Tak . Czy mogę panie odprowadzić do powozu ? +— Prosimy . Belu , podaj mi rękę . +Hrabina z panną Izabelą poszły na przód , za nimi pan Tomasz z Wokulskim . Pan Tomasz czuł w sobie tyle goryczy , kwasu i ciężaru na widok białego cylindra , że nie chcąc być niegrzecznym zmuszał się do uśmiechu . A nareszcie , pragnąc w jakiśkolwiek sposób zabawić Wokulskiego , znowu zaczął mu mówić o swojej kamienicy , z której ma nadzieję otrzymać czterdzieści albo i pięćdziesiąt tysięcy czystego zysku . +Cyfry te ze swej strony źle podziałały na humor Wokulskiego , który mówił sobie , że ponad trzydzieści tysięcy rubli już nic nie jest w stanie dołożyć . +Dopiero gdy podjechał powóz i pan Tomasz usadowiwszy damy i siebie zawołał : „ Ruszaj ! ” , w Wokulskim znikło uczucie niesmaku , a ocknął się żal po pannie Izabeli . +„ Tak krótko ! ” — szepnął patrząc z westchnieniem na łazienkowską szosę , na którą w tej chwili wjechała zielona beczka straży polewająca drogę . +Poszedł jeszcze w stronę Pomarańczarni , tą samą ścieżką co pierwej , upatrując na miałkim piasku śladu bucików panny Izabeli . Coś się tu zmieniło . Wiatr dął silniej , zmącił wodę w sadzawce , porozganiał motyle i ptaki , a za to napędził więcej obłoków , które raz po raz przyćmiewały blask słońca . +„ Jak tu nudno ! ” — szepnął i zawrócił do szosy . +Wsiadł do swego powozu i przymknąwszy oczy nasycał się jego lekkim kołysaniem . Zdawało mu się , że jak ptak siedzi na gałęzi , którą wiatr chwieje w prawo i w lewo , do góry i na dół , a potem nagle roześmiał się przypomniawszy sobie , że to lekkie kołysanie kosztuje go około tysiąca rubli rocznie . +„ Głupiec jestem , głupiec ! — powtarzał . — Po co ja się pnę między ludzi , którzy albo nie rozumieją moich ofiar , albo śmieją się z niezgrabnych wysiłków . Na co mi ten powóz ? … Czy nie mógłbym jeździć dorożką albo tym oto trajkoczącym omnibusem z płóciennymi firankami ? … ” +Stanąwszy przed domem przypomniał sobie obietnicę daną pannie Izabeli co do owacyj dla Rossiego . +„ Naturalnie , że będzie miał owacje , ba ! jeszcze jakie … Jutro przedstawienie … ” +Nad wieczorem posłał służącego do sklepu po Obermana . Siwy inkasent przybiegł natychmiast , z trwogą pytając się w duszy : czy Wokulski nie rozmyślił się i nie każe mu zwrócić zgubionych pieniędzy ? … +Ale Wokulski przywitał go bardzo łaskawie i nawet zabrał do swego gabinetu , gdzie z pół godziny rozmawiali . O czym ? … +Pytanie , o czym Wokulski mógł rozmawiać z Obermanem , bardzo zaciekawiało lokaja . Jużci , o zgubionych pieniądzach … Troskliwy sługa przykładał kolejno oko i ucho do dziurki od klucza , dużo widział , dużo słyszał , ale nic nie mógł zrozumieć . Widział , że Wokulski daje Obermanowi całą paczkę pięciorublówek i słyszał takie oto wyrazy : +— W Teatrze Wielkim … na balkonie i paradyzie … woźnemu wieniec , bukiet przez orkiestrę … +„ Co ta besztyja , stary , już zaczyna handlować biletami do teatru czy co ? … ” +Usłyszawszy w gabinecie szmer ukłonów służący uciekł do przedpokoju , aby tam przyłapać Obermana . Gdy zaś inkasent wyszedł , odezwał się : +— Cóż , skończyło się z pieniędzmi ? … Dużom ja tu śliny żepszuł , ażeby stary pofolgował panu Obermanowi , i nareszcie wymogłem na nim , że mi powiedział : „ Zobaczymy , zrobi się , co się da ! … ” No i widzę , pan Oberman dobił dziś targu … Cóż , stary w dobrym humorze ? … +— Jak zwykle — odparł inkasent . +— Aleście się nagadali z nim . Musi , że o czymś więcej niż o pieniądzach … Może i o teatrze , bo stary paszjami lubi teatr … +Ale Oberman spojrzał na niego wilczym okiem i wyszedł milcząc . Służący w pierwszej chwili otworzył usta ze zdumienia , lecz ochłonąwszy pogroził za nim pięścią . +— Poczekaj ! … — mruknął — zapłaczę ja ci … Wielki pan , patrzcie go … Ukradł czterysta rubli i już nie chcze gadać z człowiekiem ! … +XVIII . Zdumienia , przywidzenia i obserwacje starego subiekta +Dla pana Ignacego Rzeckiego nadeszła znowu epoka niepokojów i zdumień . +Ten sam Wokulski , który rok temu poleciał do Bułgarii , a przed kilkoma tygodniami jak magnat bawił się w wyścigi i pojedynki , ten sam Wokulski nabrał dziś nadzwyczajnego gustu do widowisk teatralnych . I jeszcze żeby choć polskich , ale — włoskich … On , który nie rozumiał po włosku ani wyrazu ! +Już blisko tydzień trwała ta nowa mania , która dziwiła i gorszyła nie samego tylko pana Ignacego . +Raz na przykład stary Szlangbaum , oczywiście w jakiejś ważnej sprawie , przez pół dnia szukał Wokulskiego . Był w sklepie — Wokulski dopiero co wyszedł ze sklepu kazawszy pierwej odnieść aktorowi Rossiemu duży wazon z saskiej porcelany . Pobiegł do mieszkania — Wokulski dopiero co opuścił mieszkanie i pojechał do Bardeta po kwiaty . Stary Żyd , ażeby go dopędzić , krzywiąc się wziął dorożkę ; ale ponieważ ofiarowywał dorożkarzowi złoty i groszy osiem za kurs , zamiast czterdziestu groszy , więc nim dobili targu za złoty i groszy osiem i dojechali do Bardeta , Wokulski już opuścił zakład ogrodniczy . +— A gdzie on pojechał , nie wie pan ? — zapytał Szlangbaum ogrodniczka , który za pomocą krzywego noża między najpiękniejszymi kwiatami szerzył zniszczenie . +— Czy ja wiem , podobno do teatru — odparł ogrodniczek z taką miną , jakby owym krzywym nożem chciał gardło poderżnąć Szlangbaumowi . +Żyd , któremu to właśnie przyszło na myśl , cofnął się czym prędzej z oranżerii i jak kamień wyrzucony z procy wpadł w dorożkę . Ale woźnica ( porozumiawszy się już widocznie z krwiożerczymi ogrodnikami ) oświadczył , iż za żadne w świecie skarby nie pojedzie dalej , chyba że kupiec da mu czterdzieści groszy za kurs i jeszcze zwróci dwa grosze urwane przy pierwszym kursie . +Szlangbaum poczuł słabość około serca i w pierwszej chwili chciał albo wysiąść , albo zawołać policji . Przypomniawszy sobie jednak , jaka teraz w świecie chrześcijańskim panuje złość i niesprawiedliwość , i zajadłość na Żydów , zgodził się na wszystkie warunki bezwstydnego dorożkarza i jęcząc pojechał do teatru . +Tu — naprzód nie miał z kim gadać , potem nie chciano z nim gadać , aż nareszcie dowiedział się , że pan Wokulski był dopiero co , ale że w tej chwili pojechał w Aleje Ujazdowskie . Słychać nawet turkot jego powozu w bramie … +Szlangbaumowi opadły ręce . Piechotą wrócił do sklepu Wokulskiego , przy okazji po raz setny z rzędu wyklął swego syna za to , że nazywa się Henrykiem , chodzi w surducie i jada trefne potrawy , a nareszcie poszedł żalić się przed panem Ignacym . +— Nu — mówił lamentującym głosem — co ten pan Wokulski wyrabia najlepszego ! … Ja miałem taki interes , żeby on za pięć dni mógł od swego kapitału zarobić trzysta rubli … I ja zarobiłbym ze sto rubli … Ale on sobie jeździ teraz po mieście , a ja na same dorożki wydałem dwa złote i groszy dwadzieścia … Aj ! co to za rozbójniki te dorożkarze … +Naturalnie , że pan Ignacy upoważnił Szlangbauma do zrobienia interesu i nie tylko zwrócił mu pieniądze wydane na dorożki , ale jeszcze na własny koszt kazał go odwieźć na ulicę Elektoralną , co tak rozczuliło starego Żyda , że odchodząc zdjął ze swego syna rodzicielskie przekleństwo i nawet zaprosił go do siebie na szabasowy obiad . +„ Bądź jak bądź — mówił do siebie Rzecki — głupia historia z tym teatrem , nade wszystko z tym , że Stach zaniedbuje interesa … ” +Innym razem wpadł do sklepu powszechnie szanowany mecenas , prawa ręka księcia , prawny doradca całej arystokracji , zapraszając do siebie Wokulskiego na jakąś wieczorną sesję . Pan Ignacy nie wiedział , gdzie posadzić znakomitą osobę i jak cieszyć się z honoru wyrządzonego przez mecenasa jego Stachowi . Tymczasem Stach nie tylko nie wzruszył się dostojnymi zaprosinami na wieczór , ale wprost odmówił , co nawet trochę dotknęło mecenasa , który zaraz wyszedł i pożegnał ich obojętnie . +— Dlaczegożeś nie przyjął zaprosin ? … — zapytał zrozpaczony pan Ignacy . +— Bo muszę być dzisiaj w teatrze — odpowiedział Wokulski . +Prawdziwa wszelako zgroza opanowała Rzeckiego , gdy w tym samym dniu inkasent Oberman przyszedł do niego przed siódmą wieczorem prosząc o zrobienie dziennego obrachunku . +— Po ósmej … po ósmej … — odpowiedział mu pan Ignacy — Teraz nie ma czasu . +— A po ósmej ja nie będę miał czasu — odparł Oberman . +— Jak to ? … co to ? … +— A tak , że o wpół do ósmej muszę być z naszym panem w teatrze … — mruknął Oberman , nieznacznie wzruszając ramionami . +W tej samej chwili przyszedł pożegnać go uśmiechnięty pan Zięba . +— Pan już wychodzi , panie Zięba , ze sklepu ? … O trzy kwadranse na siódmą ? … — spytał zdumiony pan Ignacy , szeroko otwierając oczy . +— Idę z wieńcami dla Rossiego — szepnął grzeczny pan Zięba z jeszcze milszym uśmiechem . +Rzecki schwycił się obu rękoma za głowę . +— Powariowali z tym teatrem ! — zawołał . — Może jeszcze i mnie tam wyciągną ? … No , ale to ze mną sprawa ! … +Czując , że lada dzień i jego zechce namawiać Wokulski , ułożył sobie pan Ignacy mowę , w której nie tylko miał oświadczyć , że nie pójdzie na Włochów , ale jeszcze miał zreflektować Stacha mniej więcej tymi słowy : +— Daj spokój … co ci po tych głupstwach ! … — i tak dalej . +Tymczasem Wokulski , zamiast namawiać go , przyszedł raz około szóstej do sklepu , a zastawszy Rzeckiego nad rachunkami — rzekł : +— Mój drogi , dziś Rossi gra Makbeta , siądź z łaski swej w pierwszym rzędzie krzeseł ( masz tu bilet ) i po trzecim akcie podaj mu to album … +I bez żadnej ceremonii , a nawet bez dalszych wyjaśnień doręczył panu Ignacemu album z widokami Warszawy i warszawianek , co razem mogło kosztować z pięćdziesiąt rubli ! … +Pan Ignacy uczuł się głęboko obrażony . Wstał ze swego fotelu , zmarszczył brwi i już otworzył usta , ażeby wybuchnąć , kiedy Wokulski opuścił nagle sklep nawet nie patrząc na niego . +No i naturalnie pan Ignacy musiał pójść do teatru , ażeby nie zrobić przykrości Stachowi . +W teatrze trafił się panu Ignacemu cały szereg niespodzianek . +Przede wszystkim wszedł on na schody prowadzące na galerię , gdzie bywał zwykle za swoich dawnych , dobrych czasów . Dopiero woźny przypomniał mu , że ma bilet do pierwszego rzędu krzeseł , obrzucając go przy tym spojrzeniami , które mówiły , że ciemnozielony surdut pana Rzeckiego , album pod pachą , a nawet fizjognomia à la Napoleon III wydają się niższym organom władzy teatralnej mocno podejrzanymi . +Zawstydzony , zeszedł pan Ignacy na dół do frontowego przysionka ściskając pod pachą album i kłaniając się wszystkim damom , około których miał zaszczyt przechodzić . Ta uprzejmość , do której nie nawykli warszawiacy , już w przysionku zrobiła wrażenie . Zaczęto pytać się : kto to jest ? a chociaż nie poznano osoby , w lot jednakże spostrzeżono , że cylinder pana Ignacego pochodzi sprzed lat dziesięciu , krawat sprzed pięciu , a ciemnozielony surdut i obcisłe spodnie w kratki sięgają nierównie dawniejszej epoki . Powszechnie brano go za cudzoziemca ; lecz gdy spytał kogoś ze służby : którędy iść do krzeseł ? — wybuchnął śmiech . +— Pewnie jakiś szlachcic z Wołynia — mówili eleganci . — Ale co on ma pod pachą ? … +— Może bigos albo pneumatyczną poduszkę … +Osmagany szyderstwem , oblany zimnym potem , dostał się nareszcie pan Ignacy do upragnionych krzeseł . Było ledwie po siódmej i widzowie dopiero zaczęli się gromadzić ; ten i ów wchodził do krzeseł w kapeluszu na głowie , loże były puste i tylko na galeriach czerniała masa ludu , a na paradyzie już wymyślano i wołano policji . +„ O ile się zdaje , zebranie będzie bardzo ożywione ” — mruknął z bladym uśmiechem nieszczęśliwy pan Ignacy sadowiąc się w pierwszym rzędzie . +Z początku patrzył tylko na prawą dziurkę w kurtynie ślubując , że nie oderwie od niej oczu . W parę minut jednakże ochłonął ze wzruszenia , a nawet nabrał takiego animuszu , że począł oglądać się . Sala wydała mu się jakaś niewielka i brudna i dopiero gdy zastanawiał się nad przyczynami tych zmian , przypomniał sobie , że ostatni raz był w teatrze na występie Dobrskiego w Halce , mniej więcej przed szesnastoma laty . +Tymczasem sala napełniała się , a widok pięknych kobiet , zasiadających w lożach , do reszty orzeźwił pana Ignacego . Stary subiekt wydobył nawet małą lornetkę i zaczął przypatrywać się fizjognomiom ; przy tej zaś okazji zrobił smutne odkrycie , że i jemu przypatrują się z amfiteatru , z dalszych rzędów krzeseł , ba ! nawet z lóż … Gdy zaś przeniósł swoje zdolności psychiczne od oka do ucha , pochwycił wyrazy latające jak osy : +— Cóż to za oryginał ? … +— Ktoś z prowincji . +— Ale skąd on wyrwał taki surdut ? … +— Uważasz pan jego breloki przy dewizce ? Skandal ! … +— Albo kto się tak dziś czesze ? … +Niewiele brakowało , ażeby pan Ignacy upuścił swoje album i cylinder i uciekł z gołą głową z teatru . Na szczęście , w ósmym rzędzie krzeseł zobaczył znajomego fabrykanta pierników , który w odpowiedzi na ukłon Rzeckiego opuścił swoje miejsce i zbliżył się do pierwszego rzędu . +— Na miłość boską , panie Pifke — szepnął zalany potem — usiądź pan na moim miejscu i oddaj mi swoje … +— Z największą chęcią — odparł głośno rumiany fabrykant . — Cóż , źle tu panu ? … Pyszne miejsce ! … +— Doskonałe . Ale ja wolę dalej … Gorąco mi … +— Tam tak samo , ale mogę usiąść . A co to masz pan za paczkę ? … +Teraz dopiero Rzecki przypomniał sobie obowiązek . +— Uważa pan , drogi panie Pifke , jakiś wielbiciel tego … tego Rossiego … +— Ba , któż by Rossiego nie uwielbiał ! — odpowiedział Pifke . — Mam libretto do Makbeta , może panu dać ? … +— Owszem . Ale … ten wielbiciel , uważa pan , kupił u nas kosztowny album i prosił , ażeby po trzecim akcie wręczyć je Rossiemu … +— Zrobię to z przyjemnością ! — zawołał otyły Pifke pchając się na miejsce Rzeckiego . +Pan Ignacy miał jeszcze kilka bardzo przykrych chwil . Musiał wydobyć się z pierwszego rzędu krzeseł , gdzie zebrani eleganci spoglądali na jego surdut i na jego krawat , i na jego aksamitną kamizelkę z ironicznymi uśmiechami . Potem musiał wejść do ósmego rzędu krzeseł , gdzie wprawdzie bez ironii patrzono na jego garnitur , ale gdzie musiał potrącać o kolana siedzących dam … +— Stokrotnie przepraszam — mówił zawstydzony . — Ale tak ciasno … +— Potrzebujesz pan nie mówić brzydkie słowo — odpowiedziała mu jedna z dam , w której nieco podmalowanych oczach pan Ignacy nie dojrzał jednak gniewu za swój postępek . Był przecież tak zażenowany , że chętnie poszedłby do spowiedzi , byle tylko oczyścić duszę z plamy owych potrącań . +Nareszcie znalazł krzesło i odetchnął . Tu przynajmniej nie zwracano na niego uwagi , częścią z powodu skromnego miejsca , jakie zajmował , częścią , że teatr był przepełniony i już zaczęło się widowisko . +Gra artystów z początku nie obchodziła go , oglądał się więc po sali i przede wszystkim spostrzegł Wokulskiego . Siedział on w czwartym rzędzie i wpatrywał się bynajmniej nie w Rossiego , ale w lożę , którą zajmowała panna Izabela z panem Tomaszem i hrabiną . Rzecki parę razy w życiu widział ludzi zamagnetyzowanych i zdawało mu się , że Wokulski ma taki wyraz fizjognomii , jak gdyby był zamagnetyzowany przez ową lożę . Siedział bez ruchu , jak człowiek śpiący , z szeroko otwartymi oczyma . +Kto by jednakże tak oczarował Wokulskiego ? Pan Ignacy nie mógł się domyślić . Zauważył przecie inną rzecz : ile razy nie było Rossiego na scenie , panna Izabela obojętnie oglądała się po sali albo rozmawiała z ciotką . Lecz gdy wyszedł Makbet-Rossi , przysłaniała twarz do połowy wachlarzem i cudownymi , rozmarzonymi oczyma zdawała się pożerać aktora . Czasami wachlarz z białych piór opadał jej na kolana , a wtedy Rzecki na twarzy panny Izabeli spostrzegał ten sam wyraz zamagnetyzowania , który go tak zdziwił w fizjognomii Wokulskiego . +Spostrzegł jeszcze inne rzeczy . Kiedy piękne oblicze panny Izabeli wyrażało najwyższy zachwyt , wtedy Wokulski pocierał sobie ręką wierzch głowy . A wówczas , jakby na komendę , z galerii i z paradyzu odzywały się gwałtowne oklaski i wrzaskliwe okrzyki : „ Brawo , brawo Rossi ! … ” Zdawało się nawet panu Ignacemu , że gdzieś w tym chórze odróżnia zmęczony głos inkasenta Obermana , który pierwszy zaczynał wrzeszczeć , a ostatni milknął . +„ Do diabła ! — pomyślał — czyżby Wokulski dyrygował klakierami ? ” +Ale wnet odpędził to nieusprawiedliwione podejrzenie . Rossi bowiem grał znakomicie i klaskali mu wszyscy z równym zapałem . Najmocniej jednak pan Pifke , jowialny fabrykant pierników , który stosownie do umowy po trzecim akcie z wielkim hałasem podał Rossiemu album . +Wielki aktor nie kiwnął nawet głową Pifkemu ; natomiast złożył głęboki ukłon w kierunku loży , gdzie siedziała panna Izabela , a może — tylko w tym kierunku . +„ Przywidzenia ! … przywidzenia ! … — myślał pan Ignacy opuszczając teatr po ostatnim akcie . — Stach przecie nie byłby aż tak głupi … ” +W rezultacie jednak pan Ignacy nie był niezadowolony z pobytu w teatrze . Gra Rossiego podobała mu się ; niektóre sceny , jak morderstwo króla Dunkana albo ukazanie się ducha Banka , zrobiły na nim potężne wrażenie , a już całkiem był oczarowany zobaczywszy , jak Makbet bije się na rapiery . +Toteż wychodząc z teatru nie miał pretensji do Wokulskiego ; owszem , zaczął nawet podejrzywać , że kochany Stach tylko dla zrobienia mu przyjemności wymyślił komedię z wręczeniem podarunku Rossiemu . +„ On wie , poczciwy Stach — myślał — że tylko przynaglony mogłem pójść na włoskich aktorów … No i dobrze się stało . Pysznie gra ten facet i muszę zobaczyć go drugi raz … Zresztą — dodał po chwili — kto ma tyle pieniędzy co Stach , może robić prezenta aktorom . Ja wprawdzie wolałbym jaką ładnie zbudowaną aktorkę , ale … Ja jestem człowiek innej epoki , nawet nazywają mnie bonapartystą i romantykiem … ” +Myślał tak i mruczał po cichu , gdyż nurtowała go inna myśl , którą chciał w sobie zagłuszyć : +„ Dlaczego Stach tak dziwnie przypatrywał się loży , w której siedziała hrabina , pan Łęcki i panna Łęcka ? … Czyliżby ? … Eh ! cóż znowu … Wokulski ma przecież zbyt wiele rozumu , ażeby mógł przypuszczać , że coś z tego być może … Każde dziecko pojęłoby od razu , że ta panna , w ogóle zimna jak lód , dziś szaleje za Rossim … Jak ona na niego patrzyła , jak się nawet czasami zapominała i jeszcze gdzie , w teatrze , wobec tysiąca osób ! … Nie , to głupstwo . Słusznie nazywają mnie romantykiem … ” +I znowu usiłował myśleć o czym innym . Poszedł nawet ( mimo późnej nocy ) do restauracji , gdzie grała muzyka złożona ze skrzypców , fortepianu i arfy . Zjadł pieczeń z kartoflami i z kapustą , wypił kufel piwa , potem drugi kufel , potem trzeci i czwarty … nawet siódmy … Zrobiło mu się tak jakoś raźnie , że cisnął arfiarce na talerz dwie czterdziestówki i zaczął śpiewać pod nosem . A potem przyszło mu do głowy , że — koniecznie , ale to koniecznie powinien zaprezentować się czterem Niemcom , którzy przy bocznym stoliku jedzą pekeflejsz z grochem . +„ Dlaczego ja miałbym się im prezentować ? … Niech oni mnie się zaprezentują ” — myślał pan Ignacy . +I w tej chwili opanowała go idea , że tamci czterej panowie powinni mu się zaprezentować , jako starszemu wiekiem tudzież byłemu oficerowi węgierskiej piechoty , która przecież porządnie biła Niemców . Zawołał nawet usługującą dziewczynę w celu wysłania jej do owych czterech panów jedzących pekeflejsz , gdy wtem muzyka złożona ze skrzypców , arfy i fortepianu zagrała … Marsyliankę . +Pan Ignacy przypomniał sobie Węgry , piechotę , Augusta Katza i czując , że mu łzy nabiegają do oczu , że się lada chwilę rozpłacze , porwał ze stołu swój cylinder sprzed wojny francusko-pruskiej i rzuciwszy na stół rubla wybiegł z restauracji . +Dopiero gdy na ulicy owionęło go świeże powietrze , oparł się o słup latarni gazowej i spytał : +— Do diabła , czyżbym się upił ? … Ba ! siedem kufli … +Wrócił do domu starając się iść jak najprościej i teraz dopiero przekonał się , że warszawskie chodniki są nadzwyczaj nierówne : co kilkanaście kroków bowiem musiał zbaczać albo w stronę rynsztoka , albo w stronę kamienic . Potem ( dla przekonania samego siebie , że jego umysłowe zdolności znajdują się w kwitnącym stanie ) zaczął rachować gwiazdy na niebie . +— Raz … dwa … trzy … siedem … siedem … Co to jest siedem ? … Ach , siedem kufli piwa … Czyżbym naprawdę ? … Po co ten Stach wysłał mnie do teatru ! … +Do domu trafił od razu i od razu znalazł dzwonek . Zadzwoniwszy jednak aż siedem razy na stróża , uczuł potrzebę oparcia się o kąt , zawarty między bramą i ścianą , i usiłował zliczyć , nie z potrzeby , ale ot , tak sobie : ile też upłynie minut , zanim mu stróż otworzy ? W tym celu wydobył zegarek z sekundnikiem i przekonał się , że — już jest wpół do drugiej . +— Podły stróż ! — mruknął . — Ja muszę wstać o szóstej , a on do wpół do drugiej trzyma mnie na ulicy … +Szczęściem , stróż natychmiast otworzył furtkę , przez którą pan Ignacy krokiem zupełnie pewnym , a nawet więcej niż pewnym , bardzo pewnym , przeszedł całą sień czując , że jego cylinder siedzi mu trochę na bakier , ale tylko troszeczkę . Następnie bez żadnej trudności znalazłszy drzwi swego mieszkania usiłował po kilka razy na próżno wprowadzić klucz do zamku . Czuł dziurkę pod palcem , ściskał w ręce klucz tak mocno jak nigdy i mimo to nie mógł trafić . +— Czyliżbym naprawdę ? … +W tej właśnie chwili otworzyły się drzwi , a współcześnie jego jednooki pudel Ir , nie podnosząc się z pościeli , parę razy szczeknął : +— Tak … tak ! … +— Milcz , ty podła świnio ! … — mruknął pan Ignacy i nie zapalając lampy , rozebrał się i położył do łóżka . +Sny miał okropne . Śniło mu się czy tylko przywidywało , że ciągle jest w teatrze i że widzi Wokulskiego z szeroko otwartymi oczyma , zapatrzonego w jedną lożę . W loży tej siedziała hrabina , pan Łęcki i panna Izabela . Rzeckiemu zdawało się , że Wokulski patrzy tak na pannę Izabelę . +— Niepodobna ! — mruknął . — Stach nie jest aż tak głupi … +Tymczasem ( wszystko w marzeniu ) panna Izabela podniosła się z fotelu i wyszła z loży , a Wokulski za nią , wciąż patrząc jak człowiek zamagnetyzowany . Panna Izabela opuściła teatr , przeszła plac Teatralny i lekkim krokiem wbiegła na ratuszową wieżę , a Wokulski za nią , wciąż patrząc jak człowiek zamagnetyzowany . A potem z ganku ratuszowej wieży panna Izabela , uniósłszy się jak ptak , przepłynęła na gmach teatralny , a Wokulski , chcąc lecieć za nią , runął z wysokości dziesięciu pięter na ziemię . +— Jezus ! Maria ! … — jęknął Rzecki zrywając się z łóżka . +— Tak ! … tak ! … — odszczeknął mu Ir przez sen . +— No , już widzę , że jestem zupełnie pijany — mruknął pan Ignacy kładąc się znowu i niecierpliwie naciągając kołdrę , pod którą drżał . +Kilka minut leżał z otwartymi oczami i znowu przywidziało mu się , że jest w teatrze , akurat po zakończeniu trzeciego aktu , w chwili kiedy fabrykant Pifke miał podać Rossiemu album Warszawy i jej piękności . Pan Ignacy wytęża wzrok ( Pifke bowiem jego zastępuje ) , wytęża wzrok i z najwyższym przerażeniem widzi , że niecny Pifke zamiast kosztownego albumu podaje Włochowi jakąś paczkę owiniętą w papier i niedbale zawiązaną szpagatem . +I jeszcze gorsze rzeczy widzi pan Ignacy . Włoch bowiem uśmiecha się ironicznie , odwiązuje szpagat , odwija papier i wobec panny Izabeli , Wokulskiego , hrabiny i tysiąca innych widzów ukazuje … żółte nankinowe spodnie z fartuszkiem na przodzie i ze strzemiączkami u dołu . Właśnie te same , których pan Ignacy używał w epoce sławnej kampanii sewastopolskiej ! … +Na domiar okropności nędzny Pifke wrzeszczy : „ Oto jest dar panów : Stanisława Wokulskiego , kupca , i Ignacego Rzeckiego , jego dysponenta ! ” Cały teatr wybucha śmiechem ; wszystkie oczy i wszystkie wskazujące palce skierowują się na ósmy rząd krzeseł i właśnie na to krzesło , gdzie siedzi pan Ignacy . Nieszczęśliwy chce zaprotestować , lecz czuje , że głos zastyga mu w gardle , a na domiar niedoli on sam — zapada się gdzieś . Zapada się w niezmierny , niezgłębiony ocean nicości , w którym będzie spoczywał na wieki wieczne nie objaśniwszy widzów teatralnych , że nankinowe spodnie z fartuszkiem i strzemiączkami wykradziono mu podstępem ze zbioru jego osobistych pamiątek . +Po nocy fatalnie spędzonej Rzecki obudził się dopiero o trzy kwadranse na siódmą . Własnym oczom nie chciał wierzyć patrząc na zegarek , ale w końcu uwierzył . Uwierzył nawet w to , że wczoraj był nieco podchmielony ; o czym zresztą wymownie świadczył lekki ból głowy i ogólna ociężałość członków . +Wszystkie te jednak chorobliwe objawy mniej trwożyły pana Ignacego aniżeli jeden straszny symptom , oto : nie chciało mu się iść do sklepu ! … Co gorsze : nie tylko czuł lenistwo , ale nawet zupełny brak ambicji ; zamiast bowiem wstydzić się swego upadku i walczyć z próżniaczymi instynktami , on , Rzecki , wynajdywał sobie powody do jak najdłuższego zatrzymania się w pokoju . +To zdawało mu się , że Ir jest chory , to , że rdzewieje nigdy nie używana dubeltówka , to znowu , że jest jakiś błąd w zielonej firance , która zasłaniała okna , a nareszcie , że herbata jest za gorąca i trzeba ją pić wolniej niż zwykle . +W rezultacie pan Ignacy spóźnił się o czterdzieści minut do sklepu i ze spuszczoną głową przekradł się do kantorka . Zdawało mu się , że każdy z „ panów ” ( a jak na złość wszyscy przyszli dziś na czas ! ) , że każdy z najwyższą wzgardą patrzy na jego podsiniałe oczy , ziemistą cerę i lekko drżące ręce . +„ Gotowi jeszcze myśleć , że oddawałem się rozpuście ! ” — westchnął nieszczęsny pan Ignacy . +Potem wydobył księgi , umaczał pióro i niby to zaczął rachować . Był przekonany , że cuchnie piwem jak stara beczka , którą już wyrzucono z piwnicy , i zupełnie serio począł rozważać : czy nie należało podać się do dymisji po spełnieniu całego szeregu tak haniebnych występków ? +„ Spiłem się … późno wróciłem do domu … późno wstałem … o czterdzieści minut spóźniłem się do sklepu … ” +W tej chwili zbliżył się do niego Klejn z jakimś listem . +— Było na kopercie napisane : „ bardzo pilno ” , więc otworzyłem — rzekł mizerny subiekt podając papier Rzeckiemu . +Pan Ignacy otworzył i czytał : +„ Człowieku głupi czy nikczemny ! Pomimo tylu życzliwych ostrzeżeń kupujesz jednak dom , który stanie się grobem twego w tak nieuczciwy sposób zdobytego majątku … ” +Pan Ignacy rzucił okiem na wiersz ostatni , ale nie znalazł podpisu : list był anonimowy . Spojrzał na kopertę — miała adres Wokulskiego . Czytał dalej : +„ Jaki zły los postawił cię na drodze pewnej szlachetnej damy , której o mało nie zabiłeś męża , a dziś chcesz jej wydrzeć dom , gdzie zmarła jej ukochana córka ? … I po co to robisz ? … Dlaczego płacisz , jeżeli prawda , aż dziewięćdziesiąt tysięcy rubli za kamienicę niewartą siedemdziesięciu tysięcy ? … Są to sekreta twojej czarnej duszy , które kiedyś sprawiedliwość boska odkryje , a zacni ludzie ukarzą pogardą . +Zastanów się więc , póki czas . Nie gub swej duszy i majątku i nie zatruwaj spokoju zacnej damie , która w nieutulonym żalu po stracie córki tę jedną ma dziś pociechę , że może przesiadywać w pokoju , gdzie nieszczęśliwe dziecię oddało Bogu ducha . Upamiętaj się , zaklinam cię — życzliwa … ” +Skończywszy czytanie pan Ignacy potrząsnął głową . +— Nic nie rozumiem — rzekł . — Chociaż bardzo wątpię o życzliwości tej damy . +Klejn lękliwie obejrzał się dokoła sklepu , a widząc , że ich nikt nie śledzi , zaczął szeptać : +— Bo to , uważa pan , nasz stary podobno kupuje dom Łęckiego , który właśnie jutro mają wierzyciele sprzedać przez licytację … +— Stach … to jest … pan Wokulski kupuje dom ? +— Tak , tak … — potakiwał Klejn głową . — Ale kupuje nie na własne imię , tylko za pośrednictwem starego Szlangbauma … Tak przynajmniej mówią w domu , bo i ja tam mieszkam . +— Za dziewięćdziesiąt tysięcy rubli ? … +— Właśnie . A że baronowa Krzeszowska chciałaby kupić tę kamienicę za siedemdziesiąt tysięcy rubli , więc anonim zapewne pochodzi od niej . Nawet założyłbym się , że od niej , bo to piekielna baba … +Gość , przybyły do sklepu z zamiarem kupienia parasola , oderwał Klejna od Rzeckiego . Panu Ignacemu zaczęły krążyć po głowie bardzo szczególne myśli . +„ Jeżeli ja — mówił do siebie — przez zmarnowanie jednego wieczora narobiłem tyle zamętu w sklepie , to niby — jakiego zamętu w interesach narobi Stach , który marnuje dziś dnie i tygodnie na teatry włoskie , i zresztą — nawet nie wiem na co ? … ” +W tej chwili jednak przypomniał sobie , że w sklepie z jego winy zamęt jest niewielki , prawie go nie ma , i że interes handlowy w ogóle idzie świetnie . Nawet co prawda to i sam Wokulski , pomimo dziwnego trybu życia , nie zaniedbuje obowiązków kierownika instytucji . +„ Ale po co on chce uwięzić dziewięćdziesiąt tysięcy rubli w murach ? … Skąd się i tu znowu biorą ci Łęccy ? … Czyliżby … Eh ! Stasiek taki głupi nie jest … ” +Swoją drogą niepokoiła go myśl kupna kamienicy . +„ Zapytam się Henryka Szlangbauma ” — rzekł , wstając od kantorka . +W oddziale tkanin mały , zgarbiony Szlangbaum , z czerwonymi oczyma i wyrazem zajadłości na twarzy , kręcił się jak zwykłe , skacząc po drabince albo nurzając się między sztukami perkalu . Tak już przywykł do swojej gorączkowej roboty , że choć nie było interesantów , on ciągle wydostawał jakąś sztukę , odwijał i zawijał , ażeby następnie umieścić ją na właściwym miejscu . +Zobaczywszy pana Ignacego Szlangbaum zawiesił swoją jałową pracę i otarł pot z czoła . +— Ciężko , co ? … — rzekł . +— Bo po co pan przekładasz te graty , skoro nie ma gości w sklepie ? — odparł Rzecki . +— Bah ! … gdybym tego nie robił , zapomniałbym , gdzie co leży … stawy zaśniedziałyby w członkach … Zresztą — jużem przywykł … Pan ma jaki interes do mnie ? … +Rzecki stropił się na chwilę . +— Nie … Tak chciałem zobaczyć , jak panu tu idzie — odpowiedział pan Ignacy rumieniąc się , o ile to było możliwe w jego wieku . +„ Czyżby i on mnie posądzał i śledził ? … — błysnęło w głowie Szlangbaumowi i gniew go ogarnął . — Tak , ma ojciec rację … Dziś wszyscy huzia ! na Żydów . Niedługo już trzeba będzie zapuścić pejsy i włożyć jarmułkę … ” +„ On coś wie ! ” — pomyślał Rzecki i rzekł głośno : +— Podobno … podobno szanowny ojciec pański kupuje jutro kamienicę … kamienicę pana Łęckiego ? … +— Nic o tym nie wiem — odpowiedział Szlangbaum spuszczając oczy . W duchu zaś dodał : +„ Mój stary kupuje dom dla Wokulskiego , a oni myślą i pewnie mówią : ot , patrzajcie , znowu Żyd , lichwiarz zrujnował jednego katolika i pana z panów … ” +„ Coś wie , tylko gadać nie chce — myślał Rzecki . — Zawsze Żyd … ” +Pokręcił się jeszcze po sali , co Szlangbaum uważał za dalszy ciąg posądzeń i śledzenia go , i wrócił do siebie , wzdychając . +„ To jest okropne , że Stach ma więcej zaufania do Żydów aniżeli do mnie … ” +„ Po co on jednak kupuje ten dom , po co wdaje się z Łęckimi … A może nie kupuje ? … Może to tylko pogłoski ? … ” +Tak się lękał uwięzienia w murach dziewięćdziesięciu tysięcy rubli gotówki , że cały dzień tylko o tym myślał . Była chwila , że chciał wprost zapytać Wokulskiego , ale — zabrakło mu odwagi . +„ Stach — mówił w sobie — wdaje się dziś tylko z panami , a ufa Żydom . Co jemu po starym Rzeckim ! … ” +Więc postanowił pójść jutro do sądu i zobaczyć , czy naprawdę stary Szlangbaum kupi dom Łęckich i czy , jak mówił Klejn , dolicytuje go do dziewięćdziesięciu tysięcy rubli . Jeżeli to się sprawdzi , będzie znakiem , że wszystko inne jest prawdą . +W południe wpadł do sklepu Wokulski i zaczął rozmawiać z Rzeckim wypytując go o wczorajszy teatr i o to : dlaczego uciekł z pierwszego rzędu krzeseł , a album kazał doręczyć Rossiemu przez Pifkego . Ale pan Ignacy miał w sercu tyle żalów i tyle wątpliwości co do swego kochanego Stacha , że odpowiadał mu półgębkiem i z nachmurzoną twarzą . +Więc i Wokulski umilknął i opuścił sklep z goryczą w duszy . +„ Wszyscy odwracają się ode mnie — mówił sobie — nawet Ignacy … Nawet on … Ale ty mi to wynagrodzisz ! … ” — dodał już na ulicy , patrząc w stronę Alei Ujazdowskiej . +Po wyjściu Wokulskiego ze sklepu Rzecki ostrożnie wypytał się „ panów ” , w którym sądzie i o której godzinie odbywają się licytacje domów . Potem uprosił Lisieckiego o zastępstwo na jutro między dziesiątą z rana a drugą po południu i z podwójną gorliwością zabrał się do swoich rachunków . Machinalnie ( choć bez błędu ) dodawał długie jak Nowy Świat kolumny cyfr , a w przerwach myślał : +„ Dzisiaj zmarnowałem blisko godzinę , jutro zmarnuję z pięć godzin , a wszystko dlatego , że Stach więcej ufa Szlangbaumom aniżeli mnie … Na co jemu kamienica ? … Po jakiego diabła wdaje się z tym bankrutem Łęckim ? … Skąd mu strzeliło do łba latać na włoski teatr i jeszcze dawać kosztowne prezenta temu przybłędzie Rossiemu ? … ” +Nie podnosząc głowy od ksiąg siedział przy kantorku do szóstej , a tak był zatopiony w robocie , że już nie tylko nie przyjmował pieniędzy , ale nawet nie widział i nie słyszał gości , którzy roili się i hałasowali w sklepie jak olbrzymie pszczoły w ulu . Nie spostrzegł też jednego najmniej spodziewanego gościa , którego „ panowie ” witali okrzykami i głośnymi pocałunkami . +Dopiero gdy przybysz stanąwszy nad nim krzyknął mu w ucho : +— Panie Ignacy , to ja ! … +Rzecki ocknął się , podniósł głowę , brwi i oczy w górę i zobaczył Mraczewskiego … +— Hę ? … — spytał pan Ignacy przypatrując się młodemu elegantowi , który opalił się , zmężniał , a nade wszystko utył . +— No , co … no , co słychać ? … — ciągnął pan Ignacy podając mu rękę . — Co z polityki ? … +— Nic nowego — odparł Mraczewski . — Kongres w Berlinie robi swoje , Austriacy wezmą Bośnię . +— No , no , no … żarty , żarty ! … A o małym Napoleonku co słychać ? +— Uczy się w Anglii w szkole wojskowej i podobno kocha się w jakiejś aktorce … +— Zaraz kocha się ! … — powtórzył drwiąco pan Ignacy . — A do Francji nie wraca ? … Jakże się pan miewasz ? … Skądeś się tu wziął ? … No , gadaj prędko — zawołał Rzecki wesoło , uderzając go w ramię . — Kiedyżeś przyjechał ? … +— A to cała historia ! — odpowiedział Mraczewski rzucając się na fotel . — Przyjechaliśmy tu dziś z Suzinem o jedynastej … Od pierwszej do trzeciej byliśmy z nim u Wokulskiego , a po trzeciej wpadłem na chwilę do matki i na chwilę do pani Stawskiej … Pyszna kobieta , co ? … +— Stawska ? … Stawska ? … — przypominał sobie Rzecki trąc czoło . +— Znasz ją pan przecie . Ta piękna , co to ma córeczkę … Co to się tak podobała panu … +— Ach , ta ! … wiem … Nie mnie się podobała — westchnął Rzecki — tylko myślałem , że dobra byłaby z niej żona dla Stacha … +— Paradny pan jesteś — roześmiał się Mraczewski . — Przecież ona ma męża … +— Męża ? +— Naturalnie . Zresztą znane nazwisko . Przed czterema laty uciekł biedak za granicę , bo posądzili go o zabicie tej … +— Ach , pamiętam ! … Więc to on ? … Dlaczegóż nie wrócił , boć przecie okazało się , że nie winien ? … +— Rozumie się , że nie winien — prawił Mraczewski . — Ale swoją drogą , jak dmuchnął do Ameryki , tak po dziś dzień nie ma o nim wiadomości . Pewnie biedak gdzieś zmarniał , a kobieta została ani panną , ani wdową … Okropny los ! … Utrzymywać cały dom z haftu , z gry na fortepianie , z lekcyj angielskiego … pracować cały dzień jak wół i jeszcze nie mieć męża … Biedne te kobiety ! … My byśmy , panie Ignacy , tak długo nie wytrwali w cnocie , co ? … O , wariat stary … +— Kto wariat ? — spytał Rzecki , zdumiony nagłym przejściem w rozmowie . +— Któż by , jeżeli nie Wokulski — odparł Mraczewski . — Suzin jedzie do Paryża i chce go gwałtem zabrać , bo ma tam robić jakieś ogromne zakupy towarów . Nasz stary nie zapłaciłby grosza za podróż , miałby książęce życie , bo Suzin im dalej od żony , tym szerzej rozpuszcza kieszeń … E ! i jeszcze zarobiłby z dziesięć tysięcy rubli . +— Stach … to jest nasz pryncypał zarobiłby z dziesięć tysięcy ? — spytał Rzecki . +— Naturalnie . Ale cóż , kiedy tak już zgłupiał … +— No , no … panie Mraczewski ! … — zgromił go pan Ignacy +— Ale słowo honoru , że zgłupiał . Bo przecież wiem , że jedzie na wystawę do Paryża , i to lada tydzień … +— Tak . +— Więc nie wolałby jechać z Suzinem , nic nie wydać i jeszcze tyle zarobić ? … Przez dwie godziny błagał go Suzin : „ Jedź ze mną , Stanisławie Piotrowiczu ” , prosił , kłaniał się i na nic … Wokulski nie i nie ! … Mówił , że ma tutaj jakieś interesa … +— No , ma … — wtrącił Rzecki . +— O tak , ma … — przedrzeźniał go Mraczewski . — Największy jego interes jest nie zrażać Suzina , który pomógł mu zrobić majątek , dziś daje mu ogromny kredyt i nieraz mówił do mnie , że nie uspokoi się , dopóki Stanisław Piotrowicz nie odłoży sobie choć z milion rubli … I takiemu przyjacielowi odmawiać tak drobnej usługi , zresztą bardzo dobrze opłaconej ! — oburzał się Mraczewski . +Pan Ignacy otworzył usta , lecz przygryzł je . O mało że się nie wygadał w tej chwili , iż Wokulski kupuje dom Łęckiego i że tak wielkie prezenta daje Rossiemu . +Do kantorka zbliżył się Klejn z Lisieckim . Mraczewski spostrzegłszy , że są nie zajęci , zaczął rozmawiać z nimi , a pan Ignacy znowu został sam nad swoją księgą . +„ Nieszczęście ! — myślał . — Dlaczego ten Stach nie jedzie darmo do Paryża i jeszcze zniechęca do siebie Suzina ? … Jaki zły duch spętał go z tymi Łęckimi … Czyżby ? … Eh ! przecie on aż tak głupim nie jest … A swoją drogą , szkoda tej podróży i dziesięciu tysięcy rubli … Mój Boże ! jak się to ludzie zmieniają … ” +Schylił głowę i posuwając palcem z dołu do góry albo z góry na dół , sumował kolumny cyfr długich jak Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście . Sumował bez błędu , nawet z cicha mruczał , a jednocześnie myślał sobie , że jego Stach znajduje się na jakiejś fatalnej pochyłości . +„ To darmo — szeptał mu głos ukryty na samym dnie duszy — to darmo ! … Stach wklepał się w grubą awanturę … I z pewnością w polityczną awanturę , bo taki człowiek jak on nie wariowałby dla kobiety , choćby nawet była nią sama — panna … Ach , do diabła ! omyliłem się … Wyrzeka się , gardzi dziesięcioma tysiącami rubli , on , który osiem lat temu musiał pożyczać ode mnie po dziesięć rubli na miesiąc , ażeby za to wykarmić się jak nędzarz … A teraz rzuca w błoto dziesięć tysięcy rubli , pakuje w kamienicę dziewięćdziesiąt tysięcy , robi aktorom prezenta po kilkadziesiąt rubli … Jak mi Bóg miły , nic nie rozumiem ! I to niby jest pozytywista , człowiek realnie myślący … Mnie nazywają starym romantykiem , ale przecież takich głupstw nie robiłbym … No , chociaż jeżeli zabrnął w politykę … ” +Na tych medytacjach upłynął mu czas do zamknięcia sklepu . Głowa go trochę bolała , więc wyszedł na spacer na Nowy Zjazd i wróciwszy do domu wcześnie spać się położył . +„ Jutro — mówił do siebie — zrozumiem ostatecznie , co się święci . Jeżeli Szlangbaum kupi dom Łęckiego i da dziewięćdziesiąt tysięcy rubli , to znaczy , że go naprawdę Stach podstawił i już jest skończonym wariatem … A może też Stach nie kupuje kamienicy , może to wszystko plotki ? … ” +Zasnął i śniło mu się , że w oknie jakiegoś wielkiego domu widzi pannę Izabelę , do której stojący obok niego Wokulski chce biec . Na próżno zatrzymuje go pan Ignacy , aż pot oblewa mu całe ciało . Wokulski wyrywa mu się i znika w bramie kamienicy . +„ Stachu , wróć się ! … ” — krzyczy pan Ignacy widząc , że dom poczyna się chwiać . +Jakoż dom zawala się . Panna Izabela , uśmiechnięta , wylatuje z niego jak ptak , a Wokulskiego nie widać … +„ Może wbiegł na podwórko i ocalał … ” — myśli pan Ignacy i budzi się z mocnym biciem serca . +Nazajutrz pan Ignacy budzi się na kilka minut przed szóstą ; przypomina sobie , że to dziś właśnie licytują kamienicę Łęckiego , że ma przypatrzeć się temu widowisku , i zrywa się z łóżka jak sprężyna . Biegnie boso do wielkiej miednicy , oblewa się cały zimną wodą i patrząc na swoje patykowate nogi mruczy : +„ Zdaje mi się , że trochę utyłem . ” +Przy skomplikowanym procesie mycia się pan Ignacy robi dziś taki zgiełk , że budzi Ira . Brudny pudel otwiera jedyne oko , jakie mu pozostało , i snadź dostrzegłszy niezwykłe ożywienie swego pana zeskakuje z kufra na podłogę . Przeciąga się , ziewa , wydłuża w tył jedną nogę , potem drugą nogę , potem na chwilę siada naprzeciw okna , za którym słychać bolesny krzyk zarzynanej kury , i zmiarkowawszy , że naprawdę nic się nie stało , wraca na swoją pościel . Jest przy tym tak ostrożny czy może rozgniewany na pana Ignacego za fałszywy alarm , że odwraca się grzbietem do pokoju , a nosem i ogonem do ściany , jak gdyby panu Ignacemu chciał powiedzieć : +„ Już ja tam wolę nie widzieć twojej chudości . ” +Rzecki ubiera się w okamgnieniu i z piorunującą szybkością wypija herbatę nie patrząc ani na samowar , ani na służącego , który go przyniósł . Potem biegnie do sklepu jeszcze zamkniętego , przez trzy godziny rachuje bez względu na ruch gości i rozmowy „ panów ” i punkt o dziesiątej mówi do Lisieckiego : +— Panie Lisiecki , wrócę o drugiej … +— Koniec świata ! — mruczy Lisiecki . — Musiało trafić się coś nadzwyczajnego , jeżeli ten safanduła wychodzi o takiej porze do miasta … +Stanąwszy na chodniku przed sklepem pan Ignacy dostaje ataku wyrzutów sumienia . +„ Co ja dziś wyrabiam ? … — myśli . — Co mnie obchodzą licytacje choćby pałaców , nie tylko kamienic ? … ” +I waha się : czy iść do sądu , czy wracać do sklepu ? W tej chwili widzi na Krakowskim przejeżdżającą dorożkę , a w niej damę wysoką , chudą i mizerną , w czarnym kostiumie . Dama właśnie patrzy na ich sklep , a Rzecki w jej zapadłych oczach i lekko posiniałych ustach spostrzega wyraz głębokiej nienawiści . +„ Dalibóg , że to baronowa Krzeszowska … — mruczy pan Ignacy . — Oczywiście , jedzie na licytację … Awantura ! … ” +Budzą się w nim jednak wątpliwości . Kto wie , czy baronowa jedzie do sądu ; może to wszystko plotki ? … „ Warto sprawdzić ” — myśli pan Ignacy , zapomina o swoich obowiązkach dysponenta i najstarszego subiekta i poczyna iść za dorożką . Nędzne konie wloką się tak powoli , że pan Ignacy może obserwować wehikuł na całej przestrzeni do kolumny Zygmunta . W tym miejscu dorożka skręca na lewo , a Rzecki myśli : +„ Rozumie się , że jedzie baba na Miodową . Taniej kosztowałaby ją podróż na miotle … ” +Przez dom Rezlera ( który przypomina mu onegdajszą pijatykę ! ) i część Senatorskiej pan Ignacy dostaje się na Miodową . Tu przechodząc około składu herbaty Nowickiego wstępuje na chwilę , ażeby powiedzieć właścicielowi : „ dzień dobry ! ” , i szybko ucieka , dalej mrucząc : +„ Co on sobie pomyśli zobaczywszy mnie o tej godzinie na ulicy ? … Naturalnie pomyśli , że jestem najpodlejszy dysponent , który zamiast siedzieć w sklepie , łajdaczy się po mieście … Oto los ! … ” +Przez pozostałą część drogi do sądu trapi pana Ignacego sumienie . Przybiera ono postać olbrzyma z brodą w żółtym jedwabnym kitlu i takichże spodniach , który dobrodusznie a zarazem ironicznie patrząc mu w oczy mówi : +„ Powiedz mi pan , panie Rzecki , jaki to porządny kupiec wałęsa się o tej porze po mieście ? Pan jesteś taki kupiec jak ja baletnik … ” +I pan Ignacy czuje , że nie może nic odpowiedzieć surowemu sędziemu . Rumieni się , potnieje i już chce wracać do swoich ksiąg ( w taki jednakże sposób , ażeby go zobaczył Nowicki ) , gdy nagle widzi przed sobą dawny pałac Paca . +„ Tu będzie licytacja ! ” — mówi pan Ignacy i zapomina o skrupułach . Olbrzym z brodą , w żółtym jedwabnym kitlu , rozpływa się przed oczyma jego duszy jak mgła . +Rozejrzawszy się w sytuacji pan Ignacy przede wszystkim spostrzega , że do gmachu sądowego prowadzą dwie olbrzymie bramy i dwoje drzwi . Następnie widzi cztery różnej wielkości gromady starozakonnych z minami bardzo poważnymi . Pan Ignacy nie wie , dokąd iść ; idzie jednak do tych drzwi , przed którymi stoi najwięcej starozakonnych , domyślając się , że tam właśnie odbywa się licytacja . +W tej chwili przed gmach sądu zajeżdża powóz , a w nim pan Łęcki . Pan Ignacy nie może pohamować czci dla jego pięknych , siwych wąsów i podziwu dla jego humoru . Pan Łęcki bowiem nie wygląda tak jak bankrut , któremu licytują kamienicę , ale jak milioner , który przyjechał do rejenta , ażeby podnieść drobną sumę stu kilkudziesięciu tysięcy rubli . +Pan Łęcki wysiada uroczyście z powozu , triumfalnym krokiem zbliża się do drzwi sądowych , a jednocześnie z drugiej strony ulicy przybiega do niego dżentelmen mający wszelakie pozory próżniaka , który jednakże jest adwokatem . Po bardzo krótkim , a nawet niedbałym powitaniu pan Łęcki pyta dżentelmena : +— Cóż ? … kiedyż ? … +— Za godzinkę … może trochę dłużej … — odpowiada dżentelmen . +— Wyobraź pan sobie — mówi z dobrotliwym uśmiechem pan Łęcki — że przed tygodniem jeden mój znajomy wziął dwakroć za dom , który go kosztował sto pięćdziesiąt tysięcy . A że mój kosztował mnie sto tysięcy , więc powinienem wziąć w tym stosunku ze sto dwadzieścia pięć … +— Hum ! … hum ! … — mruczy adwokat . +— Będziesz się pan śmiał — ciągnie pan Tomasz — z tego , co powiem ( bo wy lubicie żartować z przeczuć i snów ) , a jednak dziś śniło mi się , że mój dom poszedł za sto dwadzieścia tysięcy … Mówię to panu przed licytacją , uważasz ? … Za parę godzin przekonasz się , że nie należy śmiać się ze snów … Są rzeczy na niebie i ziemi … +— Hum ! … hum ! … — odpowiada adwokat i obaj panowie wchodzą w pierwsze drzwi gmachu . +„ Chwała Bogu ! — myślał pan Ignacy . — Jeżeli Łęcki weźmie sto dwadzieścia tysięcy za swój dom , to znaczy , że Stach nie zapłaci za niego dziewięćdziesięciu tysięcy rubli . ” +Wtem ktoś lekko dotyka jego ramienia . Pan Ignacy ogląda się i widzi za sobą starego Szlangbauma . +— Czy może pan mnie szuka ? — pyta sędziwy Żyd , bystro patrząc mu w oczy . +— Nie , nie … — odpowiada zmieszany pan Ignacy . +— Pan nie ma do mnie żaden interes ? … — powtarza Szlangbaum mrugając czerwonymi powiekami . +— Nie , nie … +— Git ! — mruczy Szlangbaum i odchodzi między swoich współwyznawców . +Panu Ignacemu robi się zimno : obecność Szlangbauma w tym miejscu budzi w nim nowe podejrzenie . Aby je rozproszyć , pan Ignacy pyta stojącego przy drzwiach woźnego , gdzie odbywają się licytacje . Woźny wskazuje mu schody . +Pan Ignacy biegnie na górę i wpada do jednej sali . Uderza go tłum starozakonnych , słuchających z największym skupieniem jakiejś mowy . Rzecki poznaje , że w tej chwili toczy się tu sprawa przed sądem , że przemawia prokurator i że chodzi o grube oszustwo . W sali jest duszno ; mowę prokuratora tłumi nieco hałas dorożek . Sędziowie wyglądają , jakby drzemali , adwokat ziewa , oskarżony ma minę , jakby chciał oszukać sąd najwyższej instancji , starozakonni przypatrują mu się ze współczuciem , a oskarżenia słuchają z uwagą . Niektórzy przy każdym silniejszym zarzucie prokuratora krzywią się i syczą : „ aj-waj ! … ” +Pan Ignacy opuszcza salę ; nie dla tej sprawy tu przyszedł . +Znalazłszy się w przedsionku , pan Ignacy chce iść na drugie piętro ; jednocześnie omija go schodząca stamtąd baronowa Krzeszowska w towarzystwie mężczyzny , który ma powierzchowność znudzonego nauczyciela języków starożytnych . Jest to jednak adwokat , o czym świadczy srebrny znaczek przypięty do klapy bardzo wytartego fraka ; szaraczkowe zaś spodnie kapłana sprawiedliwości są na kolanach tak wytłoczone , jak gdyby ich właściciel , zamiast bronić swoich klientów , nieustannie oświadczał się bogini Temidzie . +— Więc jeżeli dopiero za godzinę — mówi jękliwym głosem pani Krzeszowska — w takim razie pójdę teraz do Kapucynów … Nie sądzi pan … +— Nie sądzę , ażeby wizyta pani u Kapucynów wpłynęła na przebieg licytacji — odpowiada znudzony adwokat . +— Gdyby jednak pan mecenas szczerze chciał , gdyby pobiegał … +Mecenas w wytłoczonych spodniach niecierpliwie potrząsa ręką . +— Ach , pani dobrodziejko — mówi — ja już tyle nabiegałem się w sprawie tej licytacji , że choćby dzisiaj należy mi się spoczynek . W dodatku mam za kilka minut urzędówkę o zabójstwo … Widzi pani te piękne damy ? … Wszystkie idą słuchać mojej obrony … Efektowna sprawa ! … +— Więc pan mecenas opuszcza mnie ? — wykrzykuje baronowa . +— Ależ będę … będę na sali — przerywa jej adwokat — będę przy licytacji , tylko niech mi pani zostawi choć parę minut do pomyślenia o moim zabójcy … +I wpada w otwarte drzwi , nakazując woźnemu , ażeby nikogo nie wpuszczał . +— O Boże ! — mówi baronowa na cały głos — nędzny zabójca ma obrońcę , ale biedna , samotna kobieta na próżno szuka człowieka , który by ujął się za jej honorem , za jej spokojem , za jej mieniem … +Ponieważ pan Ignacy nie chce być tym człowiekiem , więc spiesznie ucieka na dół , potrącając młode , piękne i eleganckie kobiety , które przypędziła tu żądza wysłuchania sławnego procesu o zabójstwo . To lepsze aniżeli teatr ; aktorzy bowiem urzędowego widowiska grają jeżeli nie lepiej , to z pewnością realniej od dramatycznych . +Na schodach wciąż rozlegają się lamentacje pani Krzeszowskiej i śmiechy młodych , pięknych i eleganckich kobiet , śpieszących na oglądanie zabójcy , pokrwawionej odzieży , siekiery , którą zabił swoją ofiarę , i spoconych sędziów . Pan Ignacy ucieka z sieni aż na drugą stronę ulicy ; na rogu Kapitulnej i Miodowej wpada do cukierni i kryje się w tak ciemnym kącie , w którym nie mogłaby już poznać go nawet pani Krzeszowska . +Każe sobie podać filiżankę pienistej czekolady , zasłania się podartą gazetą i widzi , że w tym małym pokoiku znajduje się drugi , jeszcze ciemniejszy kąt , w którym mieści się pewien okazałej tuszy jegomość i jakiś zgarbiony Żyd . Pan Ignacy myśli , że okazały jegomość jest co najmniej hrabią i właścicielem wielkich dóbr na Ukrainie , a Żyd jego faktorem ; tymczasem zaś słucha toczącej się między nimi rozmowy . +Panie dobrodzieju — mówi zgarbiony Żyd — żeby nie to , że pana dobrodzieja nikt nie zna w Warszawie , to ja bym panu za ten interes nie dał nawet dziesięć rubli . A tak zarobi pan dobrodziej dwadzieścia pięć … +— I wystoję się z godzinę w dusznej sali ! — odmrukuje jegomość . +— Prawda — ciągnie dalej Żyd — że w naszym wieku ciężko stoić , no , ale takie pieniądze to też nie chodzą piechotą … A jaką pan będzie miał reputację , kiedy się dowiedzą , że pan dobrodziej chciał kupić kamienicę za osiemdziesiąt tysięcy rubli ? … +— Niech będzie . Ale dwadzieścia pięć rubli gotówką na stół … +— Niech Bóg zabroni ! — odpowiada Żyd . — Pan dobrodziej dostanie do ręki pięć rubli , a dwadzieścia pójdzie na dług tego nieszczęśliwego Seliga Kupferman , co już przez dwa lata grosza od pana nie widział , choć ma wyrok . +Okazały pan uderza ręką w stół marmurowy i chce wychodzić . Zgarbiony Żyd chwyta go za połę surduta , znowu sadza na krześle i ofiaruje sześć rubli gotówką . +Po kilkuminutowym targu strony godzą się na osiem rubli , z których siedem będą wypłacone po licytacji , a rubel natychmiast . Żyd opiera się , ale majestatyczny pan jednym argumentem rozcina jego wahania : +— Przecież , do diabła , muszę oddać za herbatę i ciastka ! +Żyd wzdycha , z zatłuszczonej portmonetki wydobywa najbardziej podarty papierek i wyprostowawszy go kładzie na marmurowym stole . Następnie wstaje i leniwie opuszcza ciemny pokoik , a pan Ignacy przez dziurkę gazety poznaje w nim starego Szlangbauma . +Pan Ignacy spiesznie dopija czekoladę i ucieka z cukierni na ulicę . Już obrzydła mu licytacja , której ma pełne uszy i pełną głowę . Chce w jakiś sposób przepędzić zbywający mu czas i spostrzegłszy otwarty kościół Kapucynów kieruje się do niego będąc pewnym , że w świątyni znajdzie spokój , przyjemny chłodek , a nade wszystko , że tam przynajmniej nie usłyszy o licytacji . +Wchodzi do kościoła i istotnie znajduje ciszę i chłód , a nadto nieboszczyka na katafalku otoczonego świecami , które się jeszcze nie palą , i kwiatami , które już nie pachną . Od pewnego czasu pan Ignacy nie lubi widoku trumny , więc skręca na lewo i widzi klęczącą — na posadzce w czarnym stroju kobietę . Jest to baronowa Krzeszowska , kornie zgięta ku ziemi ; bije się w piersi i co chwilę podnosi chustkę do oczu . +„ Jestem pewny , iż modli się o to , ażeby dom Łęckiego poszedł za sześćdziesiąt tysięcy rubli ” — myśli pan Ignacy . Lecz że i widok pani Krzeszowskiej nie wydaje mu się ponętnym , więc cofa się na palcach i przechodzi na prawą stronę kościoła . +Tu znajduje się tylko parę kobiet : jedna półgłosem odmawia różaniec , druga śpi . Zresztą nikogo więcej , tylko spoza filaru wychyla się średniego wzrostu mężczyzna , energicznie wyprostowany , pomimo siwych włosów , i szepczący modlitwę z zadartą głową . +Rzecki poznaje w nim pana Łęckiego i myśli : +„ Jestem pewny , że ten prosi Boga , ażeby jego dom poszedł za sto dwadzieścia tysięcy rubli … ” +Potem spiesznie opuszcza kościół zastanawiając się , w jaki też sposób dobry Bóg zadowolni sprzeczne żądania pani baronowej Krzeszowskiej i pana Tomasza Łęckiego ? +Nie znalazłszy , czego szukał , ani w cukierni , ani w kościele , pan Ignacy zaczyna spacerować po ulicy , niedaleko sądowego gmachu . Jest bardzo zmieszany ; zdaje mu się , że każdy przechodzień patrzy mu drwiąco w oczy , jakby mówił : „ Nie wolałbyś to , stary łobuzie , pilnować sklepu ? ” , i że z każdej dorożki wyskoczy który z „ panów ” donosząc mu , że sklep spalił się lub zawalił . Więc znowu myśli : czyby nie lepiej było dać za wygraną licytacji , a wrócić do swoich ksiąg i kantorka , gdy nagle słyszy rozpaczliwy krzyk . +To jakiś Żydek wychylił się przez okno sali sądowej i coś wrzasnął do gromady swoich współwyznawców , którzy na to hasło rzucili się do drzwi tłocząc się , potrącając spokojnych przechodniów i tupiąc niecierpliwie nogami jak spłoszone stado owiec w ciasnej owczarni . +„ Aha , już zaczęła się licytacja ! … ” — mówi do siebie pan Ignacy idąc za nimi na górę . +W tej chwili czuje , że ktoś pochwycił go z tyłu za ramię , i odwróciwszy głowę widzi owego majestatycznego pana , który od Szlangbauma dostał w cukierni rubla zadatku . Okazały pan widocznie bardzo się śpieszy , gdyż obu pięściami toruje sobie drogę pośród zbitej masy ciał starozakonnych wołając : +— Na bok , parchy , kiedy ja idę na licytację ! … +Żydzi wbrew swoim zwyczajom usuwają się i patrzą na niego z podziwem . +— Jakie on musi mieć pieniądze ! — mruczy jeden z nich do swego sąsiada . +Pan Ignacy , który jest nieskończenie mniej śmiałym aniżeli okazały jegomość , zamiast pchać się jak on , zdaje się na łaskę i niełaskę losu . Prąd starozakonnych ogarnia go ze wszystkich stron . Przed sobą widzi zatłuszczony kołnierz , brudny szalik i jeszcze brudniejszą szyję ; za sobą czuje zapach świeżej cebuli ; z prawej strony jakaś szpakowata broda opiera mu się na obojczyku , a z lewej silny łokieć uciska mu rękę aż do ścierpnięcia . +Gniotą go , popychają , szarpią za odzież . Ktoś chwyta go za nogi , ktoś sięga do kieszeni , ktoś uderza go między łopatki . Nadchodzi chwila , w której pan Ignacy sądzi , że połamią mu klatkę piersiową . Podnosi oczy do nieba i widzi , że jest we drzwiach . Już , już … zaduszą go … Nagle czuje przed sobą puste miejsce , uderza głową w czyjeś wdzięki , nie dosyć starannie zasłonięte połą surduta , i — jest w sali . +Odetchnął … Za nim rozlegają się krzyki i wymyślania licytantów , a od czasu do czasu upomnienia woźnego : +— Czego panowie tak się tłoczą … Cóż to , panowie są bydło czy co ? … +„ Nie wiedziałem , że tak trudno dostać się na licytację ! … ” — wzdycha pan Ignacy . +Mija dwie sale , tak puste , że nie widać w nich ani krzesła na podłodze , ani gwoździa w ścianie . Sale te tworzą przysionek jednego z wydziałów sprawiedliwości , lecz są widne i wesołe . Przez otwarte okna wlewają się tu potoki słonecznych blasków i gorący lipcowy wiatr nasycony warszawskimi pyłami . Pan Ignacy słyszy świegot wróbli i nieustanny turkot dorożek i doznaje dziwnego uczucia dysharmonii . +„ Czy podobna — mówi — ażeby sąd wyglądał tak pusto jak niewynajęte mieszkanie i — tak wesoło ? … ” +Zdaje mu się , że zakratowane okna i szare ściany , połyskujące wilgocią , a obwieszone kajdanami , nierównie lepiej odpowiadałyby sali , w której skazują ludzi na wieczne lub doczesne więzienia . +Ale otóż i sala główna , do której biegną wszyscy starozakonni i gdzie skupia się cały interes licytacji . Jest to pokój tak rozległy , że można by w nim tańcować we czterdzieści par mazura , gdyby nie niska bariera , która dzieli go na dwie części : cywilną i licytacyjną . W części cywilnej znajduje się kilka wyplatanych kanap , w części licytacyjnej — estrada , a na niej duży stół , mający formę rogala pokrytego zielonym suknem . Za stołem spostrzega pan Ignacy trzech dygnitarzów mających łańcuchy na szyi i senatorską powagę na obliczach ; są to komornicy . Na stole przed każdym dygnitarzem leży stos papierów reprezentujących wystawione na sprzedaż nieruchomości . Zaś między stołem i barierą , tudzież przed barierą , tłoczy się ciżba interesantów . Wszyscy oni mają zadarte głowy i patrzą na komorników ze skupieniem ducha , którego mogliby im pozazdrościć natchnieni asceci przypatrujący się świętym wizjom . +W sali pomimo otwartych okien unosi się woń środkująca między zapachem hiacyntu i starego kitu . Pan Ignacy domyśla się , że jest to woń chałatów . +Wyjąwszy turkotu dorożek , w sali jest dosyć cicho . Komornicy milczą , zatopieni w swoich aktach , licytanci również milczą , zapatrzeni w komorników ; reszta zaś publiczności , zebrana w cywilnej połowie izby i podzielona na grupy , wprawdzie szemrze , ale po cichu . Nie mają interesu , ażeby ich słyszano . +Tym więc głośniej rozlega się jęk baronowej Krzeszowskiej , która trzymając swego adwokata za klapy fraka mówi z gorączkowym pośpiechem : +— Błagam pana , nie odchodź … No … dam panu wszystko , co zechcesz … +— Tylko , pani baronowo , bez żadnych pogróżek ! — odpowiada adwokat . +— Ja przecież nie grożę , ale nie opuszczaj mnie pan ! … — deklamuje z prawdziwym uczuciem baronowa . +— Przyjdę na licytację , ależ teraz muszę iść do mego zabójcy … +— Tak ! … więc nędzny morderca więcej budzi w panu współczucia aniżeli opuszczona kobieta , której mienie , honor , spokój … +Nagabany adwokat ucieka tak szybko , że jego spodnie wydają się jeszcze bardziej wytłoczonymi na kolanach , aniżeli są w istocie . Baronowa chce za nim biec , lecz w tej chwili pada w objęcia jakiegoś jegomości , który używa bardzo szafirowych okularów i ma fizjognomię zakrystiana . +— O co pani chodzi , droga pani ? — mówi słodko jegomość w szafirowych okularach . — Żaden adwokat nie podbije pani ceny domu … to ja jezdem od tego … Desz pani jeden procent od każdego tysiąca rubli wyżej nad sumę początkową i dwadzieścia rubelków na koszta … +Baronowa Krzeszowska odskakuje od niego i wygiąwszy się w tył jak artystka grająca tragiczną rolę odpowiada mu jednym tylko wyrazem : +— Szatanie ! … +Jegomość w okularach poznaje , że źle trafił , i cofa się skonsternowany . Jednocześnie zabiega mu drogę inny jegomość , mający minę skończonego łajdaka , i coś mu szepcze przez kilka minut , z bardzo ożywioną gestykulacją . Pan Ignacy jest pewny , że ci dwaj panowie pobiją się ; oni jednak rozchodzą się bardzo spokojnie , a jegomość z miną łajdaka zbliża się do baronowej Krzeszowskiej i mówi półgłosem : +— Jeżeli pani baronowa coś zaryzykuje , możemy nie dopuścić nawet do siedemdziesięciu tysięcy rubli . +— Zbawco ! … — woła baronowa . — Widzisz przed sobą kobietę skrzywdzoną i osamotnioną , której mienie , honor i spokój … +— Co mi tam honor — mówi jegomość z łajdacką fizjognomią . — Da pani dziesięć rubli zadatku ? +Odchodzą oboje w najdalszy kąt sali i przed oczyma pana Ignacego kryją się za grupą starozakonnych . W tej grupie znajduje się stary Szlangbaum i młody Żydek bez zarostu , tak blady i wycieńczony , że pan Ignacy sądzi , iż bardzo niedawno musiał wstąpić w związki małżeńskie . Stary Szlangbaum coś wykłada wycieńczonemu Żydkowi , któremu coraz więcej baranieją oczy ; co by mu jednak wykładał ? Pan Ignacy nie może się domyśleć . +Odwraca się więc w drugą stronę sali i spostrzega o parę kroków od siebie pana Łęckiego z jego adwokatem , który widocznie nudzi się i chciałby gdzieś iść . +— Gdyby choć sto piętnaście … no — sto dziesięć tysięcy ! … — mówi pan Łęcki . — Przecież pan adwokat musisz znać jakie sposoby … +— Hum ! … hum ! … — mówi adwokat , tęsknie spoglądając na drzwi . — Pan żąda zbyt wysokiej ceny … Sto dwadzieścia tysięcy za dom , za który dawano sześćdziesiąt … +— Ależ , panie , on kosztował mnie sto tysięcy … +— Tak … Hum ! … hum ! … Trochę pan przepłacił … +— Ja też — przerywa mu pan Łęcki — żądam tylko stu dziesięciu … I zdaje mi się , że kiedy jak kiedy , ale w tym razie powinien by mi pan adwokat dopomóc … Są przecież jakieś sposoby , których ja nie znam nie będąc prawnikiem … +— Hum ! … hum ! … — mruczy adwokat . Na szczęście , jeden z kolegów ( odziany również we frak ze srebrnym znaczkiem ) wywołuje go z sali ; w minutę zaś później zbliża się do pana Łęckiego jegomość w szafirowych okularach , z miną zakrystiana , i mówi : +— O co panu chodzi , panie hrabio ? … Żaden adwokat nie podbije panu ceny domu … Od tego ja jezdem … Desz pan hrabia dwadzieścia rubli na koszta i jeden procent od każdego tysiąca nad sześćdziesiąt tysięcy … +Pan Łęcki patrzy na zakrystiana z wielką pogardą ; kładzie nawet obie ręce w kieszenie spodni ( co jemu samemu wydaje się dziwnym ) i mówi : +— Dam jeden procent od każdego tysiąca wyżej nad sto dwadzieścia tysięcy rubli … +Zakrystian w szafirowych okularach kłania się , poruszając przy tym lewą łopatką , i odpowiada : +— Przepreszem pana hrabiego … +— Stój ! — przerywa pan Łęcki . — Wyżej nad sto dziesięć … +— Przepreszem . +— Nad sto . +— Przepreszem . +— Niech was pioruny ! … Więc ile chcesz ? … +— Jeden procencik od sumy wyższej nad siedemdziesiąt i dwadzieścia rubelków na koszta … — mówi kłaniając się do ziemi zakrystian . +— Dziesięć rubli weźmiesz ? — pyta fiołkowy z gniewu pan Łęcki . +— Ja i rubelkiem nie pogardzę … +Pan Łęcki wydobywa wspaniały pugilares , z niego cały pęk szeleszczących dziesięciorublówek i jedną z nich daje zakrystianowi , który schyla się do ziemi . +— Zobaczy jaśnie wielmożny pan … — szepcze zakrystian . +Obok pana Ignacego stoi dwóch Żydów : jeden wysoki , śniady , z brodą tak czarną , że wpada w kolor granatowy , drugi łysy , z tak długimi faworytami , że walają mu klapy surduta . Dżentelmen z faworytami na widok dziesięciorublówek pana Łęckiego uśmiecha się i mówi półgłosem do pięknego bruneta : +— Pan wydzysz te pyniądze u ten szlachcic … Pan słyszysz , jak ony klaskają ? … Ony tak czeszą szę , że mnie widzą … Pan to rozumysz , panie Cynader ? … +— Łęcki jest pański klient ? — pyta piękny brunet . +— Dlaczego on nie ma bycz mój ? +— Co on ma ? — mówi brunet . +— On ma … on ma — szostre w Krakowie , która , rozumysz pan , zapysała dla jego córki … +— A jeżeli ona nic nie zapisała ? … +Dżentelmen z faworytami na chwilę tropi się . +— Tylko mi pan nie mów takie głupie gadanie ! … Dlaczego szostra z Krakowa nie ma im zapysać , kiedy ona jest chora ? … +— Ja nic nie wiem — odpowiada piękny brunet . ( Pan Ignacy przyznaje w duchu , że tak pięknego mężczyzny nigdy jeszcze nie widział . ) +— Ale on ma córkę , panie Cynader … — mówi niespokojnie właściciel bujnych faworytów . — Pan zna jego córkę , tę pannę Izabelę , panie Cynader ? … Ja sam dałbym jej , no bez targu , sto rubli … +— Ja bym dał sto pięćdziesiąt — mówi piękny brunet — ale swoją drogą Łęcki to niepewny interes . +— Niepewny ? … A pan Wokulski to co ? … +— Pan Wokulski , no … to jest wielki interes — odpowiada brunet . — Ale ona jest głupia i Łęcki jest głupi , i oni wszyscy są głupi . I oni zgubią tego Wokulskiego , a on im nie da rady … +Panu Ignacemu pociemniało w oczach . +„ Jezus , Maria ! — szepcze . — Więc już nawet przy licytacjach mówią o Wokulskim i o niej … I jeszcze przewidują , że go zgubi … Jezus ! Maria ! … ” +Około stołu zajętego przez komorników robi się mały zamęt ; wszyscy widzowie pchają się w tamtym kierunku . Stary Szlangbaum również zbliża się do stołu , a po drodze kiwa na zniszczonego Żydka i nieznacznie mruga na okazałego pana , z którym niedawno rozmawiał w cukierni . +Współcześnie wbiega adwokat pani Krzeszowskiej , nie patrząc na nią zajmuje miejsce przed stołem i mruczy do komornika : +— Prędzej , panie , prędzej , bo dalibóg ! nie ma czasu … +W kilka zaś minut po adwokacie wchodzi do sali nowa grupa osób . Jest tam para małżonków należących , zdaje się , do profesji rzeźniczej , jest stara dama z kilkunastoletnim wnukiem i dwu panów : jeden czerstwy i siwy , drugi kędzierzawy , wyglądający na suchotnika . +Obaj mają potulne fizjognomie i podniszczone odzienia , lecz na ich widok Żydzi poczynają szemrać i pokazywać palcami z wyrazem podziwu i szacunku . Obaj stają tak blisko pana Ignacego , że ten mimo woli musi wysłuchać rad , jakich siwy jegomość udziela kędzierzawemu : +— Rób , mówię tobie , Ksawery , jak ja . Ja nie śpieszę się , jak Boga kocham . Już trzy lata , mówię tobie , chcę kupić niewielki domik , ot taki sobie za sto , za dwieście tysięcy , na stare lata , ale nie śpieszę się . Wyczytuję ja sobie , które chaty idą na licytację , ogląduję ja ich sobie powoli , kalkuluję ja sobie w głowie , a potem zachodzę ja sobie tu i słucham , co ludzie dają . I kiedy , mówię tobie , już nabrałem doświadczenia i w tym roku chciałem już co kupić , ceny jak raz w niepraktykowany sposób skoczyły , psiakrew , i muszę na nowo kalkulować ! … Ale jak we dwu poczniem się przysłuchiwać , to mówię tobie , ubijemy interes … +— Czycho ! … — zawołano od stołu . +W sali ucichło , a pan Ignacy słucha opisu kamienicy położonej tu i tu , mającej trzy oficyny i trzy piętra , plac , ogród itd . W trakcie tego ważnego aktu pan Łęcki robi się na przemian blady i fioletowy , a pani Krzeszowska co chwilę podnosi do nosa kryształowy flakonik w złotej oprawie . +— Znam ten dom ! — wykrzykuje nagle jegomość w szafirowych okularach z miną zakrystiana . — Znam ten dom ! … Z zamkniętymi oczami wart sto dwadzieścia tysięcy rubli … +— Co pan zawracasz ! — odzywa się stojący obok baronowej Krzeszowskiej pan z fizjognomią łajdaka . — Co to za dom ? … Rudera … trupiarnia ! … +Pan Łęcki robi się bardzo fioletowy . Kiwa na zakrystiana i pyta go szeptem : +— Kto jest tamten łotr ? +— Tamten ? … — pyta zakrystian . — To szubrawczyna ! … Niech pan hrabia nie zważa na niego … — I mówi na cały głos : — Słowo honoru , za ten dom śmiało można dać sto trzydzieści tysięcy … +— Kto jest ten nikczemnik ? — pyta baronowa jegomościa z łajdacką miną . — Kto jest ten w niebieskich okularach ? … +— Tamten ? … — odpowiada zapytany . — To znany szubrawiec … niedawno siedział na Pawiaku … Niech pani na niego nie zważa … Plunąć nie warto … +— Cicho tam ! … — woła urzędowy głos od stołu . +Zakrystian mruga na pana Łęckiego uśmiechając się familiarnie i pcha się do stołu między licytantów . Jest ich czterech : adwokat baronowej , okazały pan , stary Szlangbaum i zniszczony Żydek , obok którego staje zakrystian . +— Sześćdziesiąt tysięcy i pięćset rubli — mówi cicho adwokat pani Krzeszowskiej . +— Dalibóg ! więcej nie warto … — wtrąca jegomość z miną łajdaka . +Baronowa triumfalnie spogląda na pana Łęckiego . +— Sześćdziesiąt pięć … — odzywa się majestatyczny pan . +— Sześćdziesiąt pięć tysięcy i sto rubli — bełkocze blady Żydek . +— Sześćdziesiąt sześć … — dodaje Szlangbaum . +— Siedemdziesiąt tysięcy ! — wrzeszczy zakrystian . +— Ach ! ach ! ach ! … — wybucha płaczem baronowa upadając na wyplataną kanapkę . +Jej adwokat szybko odchodzi od stołu i biegnie bronić zabójcy . +— Siedemdziesiąt pięć tysięcy ! … — woła okazały pan . +— Umieram ! … — jęczy baronowa . +W sali robi się ruch . Stary Litwin chwyta pod rękę baronową , którą odbiera mu Maruszewicz , nie wiadomo skąd przybyły na ten uroczysty wypadek . Zanosząca się od płaczu baronowa , wsparta na Maruszewiczu , opuszcza salę złorzecząc przy tym swemu adwokatowi , sądowi , licytantom i komornikom . Pan Łęcki blado uśmiecha się , a tymczasem zniszczony Żydek mówi : +— Osiemdziesiąt tysięcy i sto rubli … +— Osiemdziesiąt pięć … — wtrąca Szlangbaum . +Pan Łęcki cały zamienia się we wzrok i słuch . Wzrokiem dostrzega już tylko trzech licytantów , a słuchem chwyta wyrazy otyłego pana : +— Osiemdziesiąt osiem tysięcy … +— Osiemdziesiąt osiem i sto rubli — mówi mizerny Żydek . +— Niech będzie dziewięćdziesiąt — kończy stary Szlangbaum uderzając ręką w stół . +— Dziewięćdziesiąt tysięcy — mówi komornik — po raz pierwszy … +Pan Łęcki zapomniawszy o etykiecie pochyla się do zakrystiana i szepcze mu : +— Licytuj że pan ! … +— Co się pan tak skrobiesz ? … — pyta zakrystian zniszczonego Żydka . +— A co się pan rozbijasz ? — odzywa się do zakrystiana drugi komornik . — Kupisz pan dom czy co ? … Wynoś się pan ! … +— Dziewięćdziesiąt tysięcy po raz drugi ! … — woła komornik . +Pan Łęcki robi się szary na twarzy . +— Dziewięćdziesiąt tysięcy rubli po raz … trzeci ! … — powtarza komornik i uderza małym młotkiem o zielone sukno . +— Szlangbaum kupił ! … — odzywa się jakiś głos na sali . +Pan Łęcki toczy dokoła błędnym wzrokiem i teraz dopiero spostrzega swego adwokata . +— A , panie mecenasie — mówi drżącym głosem — tak się nie godzi ! … +— Co się nie godzi ? … +— Nie godzi się … to jest nieuczciwie ! … — powtarza wzburzony pan Łęcki . +— Co się nie godzi ? … — odpowiada już nieco podrażniony adwokat . — Po spłaceniu hipotecznych długów zyskuje pan trzydzieści tysięcy rubli … +— Ale mnie ten dom kosztował sto tysięcy , a mógł był pójść , gdyby lepiej pilnowano … za sto dwadzieścia tysięcy … +— Tak — potwierdza zakrystian — dom wart ze sto dwadzieścia tysięcy … +— O ! … słyszy pan , panie mecenasie ? … — mówi pan Łęcki . — Gdyby się dopilnowano … +— Ależ , panie , proszę mi nie mówić impertynencyj ! … Słucha pan rad pokątnych doradców , łotrów z Pawiaka … +— O , bardzo proszę … — odpowiada obrażony zakrystian . — Nie każdy jest łotrem , kto siedział na Pawiaku … A co do udzielania rad … +— Tak … dom był wart sto dwadzieścia tysięcy ! … — odzywa się całkiem nieoczekiwanie sprzymierzeniec w osobie jegomościa z łajdacką miną . +Pan Łęcki patrzy na niego szklanymi oczyma , ale jeszcze nie może zorientować się w sytuacji . Nie żegna się z adwokatem , nakłada w sali kapelusz i wychodząc mruczy : +„ Straciłem przez Żydów i adwokatów ze trzydzieści tysięcy rubli … Można było dostać sto dwadzieścia tysięcy … ” +I stary Szlangbaum już wychodzi ; wtem zastępuje mu drogę pan Cynader , ów piękny brunet , któremu równego nigdy nie widział pan Ignacy . +— Co to pan za interesa robi , panie Szlangbaum ? — mówi piękny brunet . — Ten dom można było kupić za siedemdziesiąt jeden tysięcy . On dziś więcej niewart … +— Dla jednego niewart , dla drugiego wart ; ja zawsze robię tylko dobre interesa — odpowiada zamyślony Szlangbaum . +Nareszcie i Rzecki opuszcza salę , w której odbywa się inna licytacja i gromadzi się nowa publiczność . Pan Ignacy z wolna schodzi ze schodów i myśli : +„ A więc dom kupił Szlangbaum , i to za dziewięćdziesiąt tysięcy , jak przepowiedział Klejn . No , ależ Szlangbaum to przecie nie Wokulski … Stach nie zrobiłby takiego głupstwa … Nie ! … I z tą panną Izabelą farsa , plotki … ” +XIX . Pierwsze ostrzeżenie +Była pierwsza w południe , kiedy pan Ignacy zbliżał się do sklepu , zawstydzony i niespokojny . Jak można zmarnować tyle czasu … w porze największego ruchu interesantów ? … A nuż w dodatku stało się jakie nieszczęście ? … I co za satysfakcja włóczyć się po ulicach w upał , wśród kurzu i zapachu prażonych asfaltów ! … +Istotnie , dzień był wyjątkowo gorący i jaskrawy : chodniki i kamienie ziały żarem , blaszanych szyldów ani latarniowych słupów nie można było dotknąć ręką , a z nadmiaru światła panu Ignacemu zachodziły łzami oczy i czarne płatki zasłaniały mu pole widzenia . +„ Gdybym był Panem Bogiem — myślał — połowę lipcowych upałów zachowałbym na grudzień … ” +Nagle spojrzał na wystawę sklepową ( właśnie mijał okna ) i osłupiał . Wystawa już drugi tydzień nie odnowiona ! … Te same brązy , majoliki , wachlarze , te same neseserki , rękawiczki , parasole i zabawki ! … Czy widział kto podobne zgorszenie ? +„ Ależ ja jestem podły człowiek ! — mruknął do siebie . — Onegdaj spiłem się , dziś włóczę się … Diabli wezmą budę , jak amen w pacierzu … ” +Ledwie wszedł do sklepu , niepewny , co mu więcej cięży : serce czy nogi ? — gdy w tej chwili porwał go Mraczewski . Już był ostrzyżony na sposób warszawski , uczesany i uperfumowany jak dawniej i przez amatorstwo obsługiwał przychodzących gości , sam będąc gościem , jeszcze z tak dalekich okolic . Miejscowi panowie nie mogli wyjść z podziwu . +— A bój się pan Boga , panie Ignacy — zawołał — trzy godziny czekam na pana ! Wyście tu wszyscy głowy potracili … +Wziął go pod ramię i nie zważając na paru obecnych gości , którzy ze zdumieniem patrzyli na nich , pędem zaciągnął Rzeckiego do gabinetu , gdzie stała kasa . +Tu osiwiałego w swoim zawodzie subiekta pchnął na twardy fotel i stanąwszy przed nim z załamanymi rękoma , jak zrozpaczony Germont przed Violettą , rzekł : +— Wiesz pan co … Wiedziałem , że po moim wyjeździe stąd interes się rozprzęgnie ; alem nie przypuszczał , że tak prędko … No , bo że pan nie siedzisz w sklepie , mniejsza : dziury nie będzie . Ale jakie tam stary głupstwa wyrabia , to przecie skandal ! … +Zdawało się , że panu Ignacemu brwi posuną się ze zdziwienia na wierzch czoła . +— Przepraszam ! … — zawołał podnosząc się z fotelu . +Ale Mraczewski zmusił go do siedzenia . +— Przepra … +— Już tylko niech się pan nie odzywa ! — przerwał mu pachnący młody człowiek . — Pan wie , co się dzieje ? … Suzin dziś na noc jedzie do Berlina zobaczyć Bismarcka , a potem — do Paryża na wystawę . Koniecznie , słyszy pan ? … koniecznie namawia Wokulskiego , ażeby z nim jechał . I ten dur … +— Panie Mraczewski ! … Kto pana ośmielił … +— Ja już z natury jestem śmiały , a Wokulski wariat ! … Dziś dopiero dowiedziałem się prawdy … Pan wie , ile stary mógłby zarobić na tym interesie w Paryżu z Suzinem ? … Nie dziesięć , ale pięćdziesiąt tysięcy … rubli , panie Rzecki ! … I ten osioł nie tylko że nie chce dziś jechać , ale jeszcze mówi , że — nie wie , kiedy pojedzie . On nie wie , a Suzin może czekać z tą sprawą najwyżej kilka dni . +— Cóż Suzin ? … — cicho spytał naprawdę zmieszany pan Ignacy . +— Suzin ? … Jest zły , a co gorsza — rozżalony . Mówi , że Stanisław Piotrowicz już nie ten , co był , że gardzi nim … słowem , awantura ! … Pięćdziesiąt tysięcy rubli zysku i darmo podróż . No , niech pan sam powie , czy w tych warunkach nawet święty Stanisław Kostka nie pojechałby do Paryża ? … +— Z pewnością ! — mruknął pan Ignacy . — Gdzież Stach … to jest pan Wokulski ? — dodał podnosząc się z fotelu . +— Jest w pańskim mieszkaniu i pisze tam rachunki dla Suzina . Zobaczysz pan , co stracicie przez ten figiel . +Drzwi gabinetu uchyliły się i stanął w nich Klejn z listem w ręku . +— Przyniósł lokaj Łęckich do starego — rzekł . Może pan mu odda , bo dziś , bestia , czegoś taki zły … +Pan Ignacy wziął do rąk bladoniebieską kopertę ozdobioną wizerunkiem niezapominajek , lecz wahał się , czy ma iść . Tymczasem Mraczewski spojrzał mu przez ramię na adres . +— List od Belci ! — zawołał — jestem w domu ! … — I śmiejąc się wybiegł z gabinetu . +„ Do diabła ! — mruknął pan Ignacy — czyżby te wszystkie plotki miały być prawdą ? … Więc on dla niej wydaje na kupno kamienicy dziewięćdziesiąt tysięcy i traci na Suzinie pięćdziesiąt ? … Razem sto czterdzieści tysięcy rubli ! … A ten powóz , a te wyścigi , a te ofiary na cele dobroczynne ? … A … a ten Rossi , któremu tak gorąco przypatruje się panna Łęcka jak Żyd dziesięciorgu przykazaniom ? … Ehe ! … schowam ja do kieszeni ceremonie … ” +Zapiął marynarkę na guzik pod szyją , wyprostował się i poszedł z listem do swego mieszkania . W tej chwili dopiero zauważył , że mu trochę skrzypią buty , i poczuł niejaką ulgę . +W mieszkaniu pana Ignacego nad stosem papierów siedział Wokulski bez surduta i kamizelki i pisał . +— Aha ! … — zawołał podnosząc głowę na widok Rzeckiego . Nie gniewasz się , że ci tu gospodaruję jak u siebie ? +— Pryncypał robi ceremonie ! … — odezwał się z przekąsem pan Ignacy . — Jest tu list od … tych … od Łęckich . +Wokulski spojrzał na adres , gorączkowo rozerwał kopertę i czytał … czytał … Raz , drugi i trzeci przeczytał list . Rzecki coś przewracał w swoim biurku , a spostrzegłszy , że jego przyjaciel skończył już czytanie i zamyślony oparł głowę na ręku , rzekł suchym tonem : +— Jedziesz dziś do Paryża z Suzinem ? +— Ani myślę . +— Słyszałem , że to jakiś wielki interes … Pięćdziesiąt tysięcy rubli … +Wokulski milczał . +— Więc jedziesz jutro albo pojutrze , bo podobno Suzin ma na twój przyjazd zaczekać parę dni ? +— Nie wiem jeszcze , kiedy pojadę . +— To źle , Stachu . Pięćdziesiąt tysięcy rubli to majątek ; szkoda go stracić … Jeżeli dowiedzą się , że wypuściłeś z rąk taką sposobność … +— Powiedzą , żem zwariował — przerwał mu Wokulski . +Znowu zamilkł i nagle odezwał się : +— A gdybym miał do spełnienia ważniejszy obowiązek aniżeli zyskanie pięćdziesięciu tysięcy ? … +— Polityczny ? — spytał cicho Rzecki z trwogą w oczach , ale i z uśmiechem na ustach . +Wokulski podał mu list . +— Czytaj — rzekł . — Przekonasz się , że są rzeczy lepsze od polityki . +Pan Ignacy z niejakim wahaniem wziął list do ręki , lecz na powtórny rozkaz Wokulskiego przeczytał : +„ Wieniec jest prześliczny i już z góry w imieniu Rossiego dziękuję panu za ten podarunek . Nieporównane jest to dyskretne rozmieszczenie szmaragdów między złotymi listkami . Musi Pan koniecznie przyjechać do nas jutro na obiad , ażebyśmy się naradzili nad pożegnaniem Rossiego , a także nad naszą podróżą do Paryża . Wczoraj papo powiedział mi , że jedziemy najdalej za tydzień . Naturalnie jedziemy razem , gdyż bez miłego Pańskiego towarzystwa podróż straciłaby dla mnie połowę wartości . A więc do widzenia . +Izabela Łęcka ” +— Nie rozumiem — rzekł pan Ignacy , obojętnie rzucając list na stół . — Dla przyjemności podróżowania z panną Łęcką , a choćby radzenia nad prezentami dla … dla jej ulubieńców nie rzuca się w błoto pięćdziesięciu tysięcy … jeżeli nie więcej … +Wokulski powstał z kanapy i oparłszy się obu rękoma na stole , zapytał : +— A gdyby mi się podobało rzucić dla niej cały majątek w błoto , to co ? … +Żyły nabrzmiały mu na czole , gors koszuli gorączkowo falował na piersiach . W oczach zapalały mu się i gasły te same iskry , jakie już widział Rzecki w chwili pojedynku z baronem . +— To co ? … — powtórzył Wokulski . +— To nic — odpowiedział spokojnie Rzecki . — Przyznałbym tylko , że omyliłem się , nie wiem już który raz w życiu … +— Na czym ? +— Dziś na tobie . Myślałem , że człowiek , który naraża się na śmierć i … na plotki dla zdobycia majątku , ma jakieś ogólniejsze cele … +— A dajcież mi raz spokój z tym waszym ogółem ! … — wykrzyknął Wokulski uderzając pięścią w stół . — Co ja robiłem dla niego , o tym wiem , ale … cóż on zrobił dla mnie ! … Więc nigdy nie skończą się wymagania ofiar , które mi nie dały żadnych praw ? … — Chcę nareszcie raz coś zrobić dla samego siebie … Uszami wylewają mi się frazesy , których nikt nie wypełnia … Własne szczęście — to dziś mój obowiązek … inaczej … w łeb bym sobie palnął , gdybym już nic nie widział dla siebie , oprócz jakichś fantastycznych ciężarów . Tysiące próżnują , a jeden względem nich ma obowiązki ! … Czy słyszano coś potworniejszego ? … +— A owacje dla Rossiego to nie ciężar ? — spytał pan Ignacy . +— Nie robię ich dla Rossiego … +— Tylko dla dogodzenia kobiecie … wiem … Ze wszystkich kas oszczędności ta jest najmniej pewną — odparł Rzecki . +— Jesteś nieostrożny ! … — syknął Wokulski . +— Powiedz — byłem … Tobie się zdaje , że dopiero ty wynalazłeś miłość . Znam i ja ją , bah ! … Przez kilka lat kochałem się jak półgłówek , a tymczasem moja Heloiza romansowała z innymi . Boże mój ! … ile mnie kosztowała każda wymiana spojrzeń , które chwytałem w przelocie … W końcu w moich oczach wymieniano nawet uściski … Wierz mi , Stachu , ja nie jestem tak naiwny , jak myślą . Wiele w życiu widziałem i doszedłem do wniosku , że my wkładamy zbyt dużo serca w zabawę nazywaną miłością ! +— Mówisz tak , bo jej nie znasz — wtrącił pochmurnie Wokulski . +— Każda jest wyjątkową , dopóki nam karku nie nadkręci . Prawda , że nie znam tej , ale znam inne . Ażeby nad kobietami odnosić wielkie zwycięstwa , trzeba być w miarę impertynentem i w miarę bezczelnym : dwie zalety , których ty nie posiadasz . I dlatego ostrzegam cię : niedużo ryzykuj , bo zostaniesz zdystansowany , jeżeli już nie zostałeś . Nigdym do ciebie o tych rzeczach nie mówił , prawda ? nawet nie wyglądam na podobną filozofię … Ale czuję , że grozi ci niebezpieczeństwo , więc powtarzam : strzeż się ! i w podłej zabawie nie angażuj serca , bo ci je w asystencji lada chłystka oplują . A w tym wypadku , mówię ci , człowiek doznaje tak przykrych wrażeń , że … Bodajbyś ich lepiej nie … doczekał ! … +Wokulski siedząc na kanapie zaciskał pięści , ale milczał . W tej chwili zapukano do drzwi i ukazał się Lisiecki . +— Pan Łęcki chce się z panem widzieć . Może tu wejść ? — zapytał subiekt . +— Niech pan poprosi … — odparł Wokulski , spiesznie wciągając kamizelkę i surdut . +Rzecki wstał z krzesła , smutno pokiwał głową i opuścił swoje mieszkanie . +„ Myślałem , że jest źle — mruknął będąc już w sieni . — Alem nie myślał , że jest aż tak źle … ” +Ledwie Wokulski zdążył jako tako ogarnąć się , wszedł pan Łęcki , a za nim woźny sklepowy . Pan Tomasz miał oczy krwią nabiegłe i sine plamy na policzkach . Rzucił się na fotel i oparłszy głowę na tylnej krawędzi , ciężko dyszał . Woźny stał w progu z zakłopotaną miną i przebierając palcami po metalowych guzikach swojej liberii czekał na rozkazy . +— Wybacz , panie Stanisławie , ale … proszę cię wody z cytryną … — wyszeptał pan Tomasz . +— Sodowej wody , cytryny i cukru … Biegnij ! — rzekł Wokulski do woźnego . +Woźny wyszedł zawadzając wielkimi guzami o drzwi pokoju . +— To nic — mówił pan Tomasz z uśmiechem . — Krótka szyja , upał i irytacja … Chwilę odpocznę … +Zatrwożony Wokulski zdjął mu krawat i rozpiął koszulę . Potem zlał ręcznik wodą kolońską , którą znalazł na biurku Rzeckiego , i z synowską troskliwością wytarł choremu kark , twarz i głowę . +Pan Tomasz uścisnął mu rękę . +— Już mi lepiej … Bóg zapłać … — a potem dodał półgłosem : — Podobasz mi się w tej roli siostry miłosierdzia . Bela nie potrafiłaby zrobić delikatniej … No , ona stworzona do tego , ażeby jej usługiwano … +Woźny przyniósł syfon i cytryny . Wokulski przyrządził limoniadę i napoił pana Tomasza , któremu stopniowo poczęły znikać sine plamy z policzków . +— Idź do mego mieszkania — rzekł Wokulski do woźnego — i każ zaprząc konie . Niech zajedzie przed sklep . +— Kochany … kochany jesteś … — mówił pan Tomasz , mocno ściskając go za rękę i z wdzięcznością spoglądając na niego zaczerwienionymi oczyma . — Nie przywykłem do podobnej troskliwości , ponieważ Belcia nie zna się na tych rzeczach . +Nieumiejętność panny Izabeli w opiekowaniu się chorymi w przykry sposób uderzyła Wokulskiego . Ale tylko na chwilę . +Powoli pan Tomasz zupełnie odzyskał siły . Obfity pot wystąpił mu na czoło , głos wzmocnił się i tylko sieć czerwonych żyłek na oczach świadczyła jeszcze o minionym ataku . Przeszedł się nawet po pokoju , przeciągnął się i zaczął : +— A … nie masz pojęcia , panie Stanisławie , jak się dziś zirytowałem . Czy dasz wiarę ? dom mój sprzedano za dziewięćdziesiąt tysięcy ! … +Wokulski drgnął . +— Byłem pewny — mówił pan Łęcki — że wezmę choć ze sto dziesięć tysięcy … Już na sali słyszałem dokoła siebie głosy , że kamienica warta sto dwadzieścia … Ale cóż — zapragnął kupić ją Żyd , podły lichwiarz , ten Szlangbaum … Porozumiał się z konkurentami , a kto wie , czy i nie z moim adwokatem , i — straciłem dwadzieścia albo trzydzieści tysięcy … +Teraz Wokulski wyglądał na apoplektyka , ale milczał . +— A tak rachowałem — prawił pan Łęcki — że od pięćdziesięciu tysięcy dasz mi z dziesięć tysięcy rocznie . Na utrzymanie domu wychodzi mi sześć do ośmiu tysięcy , więc za resztę moglibyśmy z Belą co roku wyjeżdżać za granicę . Obiecałem nawet dziecku , że za tydzień pojedziemy do Paryża … Akurat ! … Sześć tysięcy rubli ledwie wystarczą na nędzne istnienie , a o podróżach ani myśleć … Nikczemny Żyd … Nikczemne społeczeństwo , które tak ulega lichwiarzom , że nie śmie z nimi walczyć nawet przy licytacji … A co mnie najwięcej boli , powiem ci , to okoliczność , że za tym nędznym Szlangbaumem może ukrywa się jaki chrześcijanin , nawet arystokrata … +Głos znowu zaczął mu się stłumiać i znowu na twarz wystąpiło sinawe zabarwienie . Usiadł i napił się wody . +— Podli ! … podli ! … — szeptał . +— Niech się pan uspokoi — rzekł Wokulski . — Ile mi pan da gotówką ? +— Prosiłem adwokata naszego księcia ( bo mój adwokat to łajdak ) , ażeby odebrał należną mi sumę i tobie doręczył ją , panie Stanisławie … Razem trzydzieści tysięcy . A że obiecujesz mi od nich dwadzieścia procent , więc mam sześć tysięcy rubli rocznie na całe utrzymanie . Nędza … ruina ! … +— Sumę pańską — odpowiedział Wokulski — mogę umieścić w lepszym interesie . Będzie pan miał dziesięć tysięcy rocznie … +— Co mówisz ? … +— Tak . Trafia mi się wyjątkowa okazja … +Pan Tomasz zerwał się z fotelu . +— Zbawco … dobrodzieju ! … — mówił wzruszonym głosem . — Jesteś najszlachetniejszym z ludzi … Ale — dodał cofając się i rozkładając ręce — czy tylko ty nie stracisz ? … +— Ja ? … Przecież jestem kupcem . +— Kupiec ! … Także mi mów ! … — zawołał pan Tomasz . — Dzięki tobie przekonałem się , że wyraz kupiec jest dziś synonimem wielkoduszności , delikatności , bohaterstwa … Zacny ! … +I rzucił mu się na szyję , omal nie płacząc . +Wokulski po raz trzeci usadowił go na fotelu , a w tej chwili zapukano do drzwi . +— Proszę . +Wszedł Henryk Szlangbaum , blady , z błyskawicami w oczach . Stanął przed panem Tomaszem i kłaniając mu się rzekł : +— Panie — ja jestem Szlangbaum , właśnie syn tego „ podłego ” lichwiarza , na którego pan tyle wymyślał w sklepie przy moich kolegach i gościach … +— Panie … nie wiedziałem … wszelką satysfakcję jestem gotów … a najpierwej — przepraszam … Byłem bardzo zirytowany … — mówił wzruszony pan Tomasz . +Szlangbaum uspokoił się . +— Proszę pana — odparł — zamiast dawać mi satysfakcję , niech pan posłucha , co powiem . Dlaczego mój ojciec kupił pański dom ? o to na dziś mniejsza . Że zaś pana nie oszukał — dam stanowczy dowód . Ojciec natychmiast odstąpi panu ten dom za dziewięćdziesiąt tysięcy … Więcej powiem — wybuchnął — nabywca odda go panu za siedemdziesiąt … +— Henryku ! … — wtrącił Wokulski . +— Już skończyłem . Żegnam pana — odpowiedział Szlangbaum i nisko ukłoniwszy się panu Tomaszowi wyszedł z pokoju . +— Co za przykra farsa ! — odezwał się po chwili pan Tomasz . — Istotnie , wypowiedziałem w sklepie parę gorzkich wyrazów o starym Szlangbaumie , ale pod słowem , nie wiedziałem , że jego syn tu jest … Zwróci mi dom za siedemdziesiąt tysięcy , za który dał dziewięćdziesiąt … Paradny ! … Cóż ty na to , panie Stanisławie ? … +— Może dom naprawdę wart tylko dziewięćdziesiąt … — nieśmiało odpowiedział Wokulski . +Pan Tomasz zaczął zapinać na sobie odzież i krawat . +— Dziękuję ci , panie Stanisławie — mówił — i za pomoc , i za zajęcie się moimi interesami … Co za farsa z tym Szlangbaumem ! … Ale … ale … Belcia prosi cię jutro na obiad … Pieniądze odbierz od adwokata naszego księcia , a co do procentu , który będziesz łaskaw … +— Wypłacę go natychmiast z góry za pół roku . +— Bardzo ci wdzięczny jestem — ciągnął pan Tomasz całując go w oba policzki . — No , do widzenia zatem , do jutra … A nie zapomnij o obiedzie … +Wokulski wyprowadził go przez podwórze do bramy , gdzie już czekał powóz . +— Straszny upał ! — mówił pan Tomasz , z trudnością przy pomocy Wokulskiego siadając do powozu . — Cóż znowu za farsa z tymi Żydami ? … Dał dziewięćdziesiąt tysięcy , a gotów odstąpić za siedemdziesiąt … Pocieszne … słowo honoru ! … +Konie ruszyły w stronę Alei Ujazdowskiej . +W drodze do domu pan Tomasz był odurzony . Nie czuł upału , tylko ogólne osłabienie i szum w uszach . Chwilami zdawało mu się , że każdym okiem widzi inaczej albo że obydwoma widzi gorzej . Oparł się w rogu powozu chwiejąc się za każdym silniejszym ruchem jak pijany . +Myśli i uczucia plątały mu się w dziwny sposób . Czasem wyobrażał sobie , że jest otoczony siecią intryg , z której wydobyć go może tylko Wokulski . To znowu , że jest ciężko chory i że tylko Wokulski pielęgnować by go potrafił . To znowu , że umrze zostawiając zubożałą i od wszystkich opuszczoną córkę , którą zaopiekować by się mógł tylko Wokulski . A nareszcie pomyślał , że dobrze jest mieć własny powóz , tak lekko niosący jak ten , którym jedzie — i — że gdyby poprosił Wokulskiego , on zrobiłby mu z niego prezent . +„ Straszny upał ! ” — mruknął pan Tomasz . +Konie stanęły przed domem , pan Tomasz wysiadł i nawet nie kiwnąwszy głową stangretowi poszedł na górę . Ledwie wlókł ociężałe nogi , a gdy znalazł się w swym gabinecie , padł na fotel w kapeluszu i tak siedział parę minut ku najwyższemu zdumieniu służącego , który uznał za stosowne poprosić panienkę . +— Musiał dobrze pójść interes — rzekł do panny Izabeli — bo jaśnie pan coś … jakby trochę tego … +Panna Izabela , która mimo pozornego chłodu z największą niecierpliwością oczekiwała na powrót ojca i rezultat licytacji domu , poszła do gabinetu o tyle szybko , o ile można to było pogodzić z zasadami przyzwoitości . Zawsze bowiem pamiętała , że pannie z jej nazwiskiem nie wolno zdradzać żywszych uczuć , nawet wobec bankructwa . Pomimo przecież jej panowania nad sobą Mikołaj poznał ( z silnych wypieków na twarzy ) , że jest wzruszona , i jeszcze raz dodał półgłosem : +— O ! dobrze musiał pójść interes , bo jaśnie pan … tego … +Panna Izabela zmarszczyła piękne czoło i zatrzasnęła za sobą drzwi gabinetu . Jej ojciec wciąż siedział w kapeluszu na głowie . +— Cóż , ojcze ? — spytała z odcieniem niesmaku , patrząc w jego czerwone oczy . +— Nieszczęście … ruina ! … — odparł pan Tomasz z trudnością zdejmując kapelusz . — Straciłem trzydzieści tysięcy rubli … +Panna Izabela pobladła i usiadła na skórzanym szezlongu . +— Podły Żyd , lichwiarz , odstraszył konkurentów , przekupił adwokata i … +— Więc już nic nie mamy ? … — szepnęła . +— Jak to nic ? … Mamy trzydzieści tysięcy rubli , a od nich dziesięć tysięcy rubli procentu … Zacny ten Wokulski ! … Nie miałem pojęcia o podobnej szlachetności … A gdybyś wiedziała , jak on mnie dziś pielęgnował … +— Dlaczego pielęgnował ? … +— Miałem mały atak z gorąca i irytacji … +— Jaki atak ? … +— Krew uderzyła mi do głowy … ale to już przeszło … Podły Żyd … no , ale Wokulski — powiadam ci , że to coś nadludzkiego … +Zaczął płakać . +— Papo , co tobie ? … Ja poszlę po doktora … — zawołała panna Izabela klękając przed fotelem . +— Nic , nic … uspokój się … Pomyślałem tylko , że gdybym umarł , Wokulski jest jedynym człowiekiem , któremu mogłabyś zaufać … +— Nie rozumiem … +— Chciałaś powiedzieć : nie poznajesz mnie , prawda ? … Dziwi cię to , że twój los mógłbym powierzyć kupcowi ? … Ale widzisz … kiedy w nieszczęściu jedni sprzysięgli się przeciw nam , inni opuścili nas , on pospieszył z pomocą , a może mi nawet życie uratował … My , apoplektycy , niekiedy bardzo blisko ocieramy się o śmierć … Więc gdy mnie cucił , pomyślałem , kto by się tobą uczciwie zaopiekował ? Bo nie Joasia ani Hortensja , ani nikt … Tylko majętne sieroty znajdują opiekunów … +Panna Izabela spostrzegłszy , że ojciec stopniowo odzyskuje siły i władzę nad sobą , powstała z klęczek i usiadła na szezlongu . +— Zatem , ojcze , jakąż rolę przeznaczasz temu panu ? — spytała chłodno . +— Rolę ? … — powtórzył przypatrując się jej uważnie . — Rolę … doradcy … przyjaciela domu … opiekuna … Opiekuna tego mająteczku , jaki by ci pozostał … +— O , pod tym względem ja go już dawniej oceniłam . Jest to człowiek energiczny i przywiązany do nas … Zresztą mniejsza z tym — dodała po chwili . — Jakże papo skończył z kamienicą ? +— Mówię ci jak . Łotr Żyd dał dziewięćdziesiąt tysięcy , więc nam zostało trzydzieści . A że poczciwy Wokulski będzie mi płacił od tej sumy dziesięć tysięcy … Trzydzieści trzy procent , wyobraź sobie . +— Jak to trzydzieści trzy ? — przerwała panna Izabela . — Dziesięć tysięcy to dziesięć procent … +— Ale gdzież znowu ! Dziesięć od trzydziestu to znaczy trzydzieści trzy procent . Wszakże procent znaczy : pro centum — „ za sto ” , rozumiesz ? +— Nie rozumiem — odpowiedziała panna Izabela potrząsając głową . — Rozumiem , że dziesięć to znaczy dziesięć ; ale jeżeli w języku kupieckim dziesięć nazywa się trzydzieści trzy , to niech i tak będzie . +— Widzisz , że nie rozumiesz . Zaraz wyjaśniłbym ci to , ale — takim znużony , że się trochę prześpię … +— Może posłać po doktora ? — spytała panna Izabela podnosząc się z siedzenia . +— Boże uchowaj ! … — zawołał pan Tomasz i zatrząsł rękoma . — Niechbym się tylko wdał w doktorów , a z pewnością bym nie żył … +Panna Izabela nie nalegała dłużej ; ucałowała ojca w rękę i w czoło i poszła do swego buduaru , głęboko zadumana . +Niepokój trapiący ją od kilku dni : jak się skończy licytacja ? opuścił ją tak , że śladu nie zostało po nim . Więc mają jeszcze dziesięć tysięcy rubli rocznie i trzydzieści tysięcy rubli gotówką ? … Zatem pojadą na wystawę paryską , potem może do Szwajcarii , a na zimę znowu do Paryża . Nie ! … Na zimę wrócą do Warszawy , ażeby znowu otworzyć dom . I jeżeli znajdzie się jaki majętny człowiek , niestary i niebrzydki ( jak na przykład baron albo marszałek … br ! … ) , wreszcie nie parweniusz i niegłupi … ( No , głupi może sobie być ; w ich towarzystwie mądrym jest tylko Ochocki , a i to dziwak ! ) Jeżeli znajdzie się taki epuzer — panna Izabela zdecyduje się ostatecznie … +„ Wyborny jest papa z tym Wokulskim ! ” — myślała panna Izabela chodząc tam i na powrót po swoim gabinecie . +„ Wokulski moim opiekunem ! … Wokulski może być bardzo dobrym doradcą , plenipotentem , zresztą opiekunem majątku … Ale tytuł opiekuna może nosić tylko książę , zresztą nasz kuzyn i dawny przyjaciel rodziny ! … ” +Wciąż chodziła po pokoju tam i na powrót ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i nagle przyszło jej na myśl : skąd ojciec tak dziś rozczulił się nad Wokulskim ? … Jaką czarodziejską siłą ten człowiek pozyskawszy całe jej otoczenie obecnie zdobył już ostatnią pozycję , ojca ! … Ojciec , pan Tomasz Łęcki , płakał … On , z którego oczu od śmierci matki nie stoczyła się ani jedna łza … +„ Muszę jednak przyznać , że jest to bardzo dobry człowiek — rzekła w sobie . — Rossi nie byłby tak zadowolony z Warszawy , gdyby nie troskliwość Wokulskiego . No , ależ moim opiekunem , nawet w razie nieszczęścia , nie będzie … Co do majątku , owszem , niech nim rządzi ; ale opiekunem ! … Ojciec musi być ogromnie osłabiony , jeżeli wpadł na podobną kombinację … ” +Około szóstej wieczorem panna Izabela będąc w salonie usłyszała dzwonek w przedpokoju , a potem niecierpliwy głos Mikołaja : +— Mówiłem : jutro przyjść , bo dziś pan chory . +— Co ja zrobię , kiedy pan jak ma pieniądze , to jest chory , a jak jest zdrów , to nie ma pieniędzy ? … — odpowiedział inny głos , nieco zacinający z żydowska . +W tej chwili rozległ się w przedpokoju szelest kobiecej sukni i wbiegła panna Florentyna mówiąc : +— Cicho ! … na Boga , cicho ! … Niech pan Szpigelman przyjdzie jutro … Przecież pan Szpigelman wie , że są pieniądze … +— Właśnie ja dlatego dzisiaj przychodzę już trzeci raz . A jutro przyjdą inni i ja znów będę czekał … +Krew uderzyła do głowy pannie Izabeli , która nie zdając sobie sprawy z tego , co robi , nagle weszła do przedpokoju . +— Co to jest ? … — zapytała panny Florentyny . +Mikołaj wzruszył ramionami i na palcach wyszedł do kuchni . +— To ja jestem , panno hrabianko … Dawid Szpigelman — odpowiedział niewielki człowiek z czarnym zarostem i w czarnych okularach . — Ja do pana hrabiego przyszedłem na mały interes … +— Kochana Belu … — odezwała się panna Florentyna chcąc wyprowadzić kuzynkę . +Ale panna Izabela wyrwała się jej z rąk i zobaczywszy , że gabinet ojca jest wolny , kazała tam wejść Szpigelmanowi . +— Zastanów się , Belu , co robisz ? … — upominała ją panna Florentyna . +— Chcę raz dowiedzieć się prawdy — rzekła panna Izabela . Zamknęła drzwi gabinetu , siadła na fotelu i patrząc w okulary Szpigelmanowi zapytała : +— Jaki interes ma pan do mego ojca ? +— Przepraszam pannę hrabiankę — odpowiedział przybysz kłaniając się — to jest bardzo mały interes . Ja tylko chcę odebrać moje pieniądze … +— Ile ? +— Zbierze się może z osiemset rubli … +— Dostanie pan jutro . +— Przepraszam pannę hrabiankę , ale ja już od pół roku co tydzień dostaję same tylko jutro , a nie widzę ani procentu , ani kapitału . +Panna Izabela poczuła brak oddechu i ściskanie serca . Wnet jednakże zapanowała nad sobą . +— Pan wiesz , że ojciec mój odbiera trzydzieści tysięcy rubli … Prócz tego ( mówiła , sama nie wiedząc dlaczego ! ) będziemy mieli dziesięć tysięcy rocznie … Pańska sumka przepaść nie może , chyba pan rozumie … +— Skąd dziesięć ? … — spytał Żyd i zuchwale podniósł głowę . +— Jak to skąd ? — odparła oburzona . — Procent od naszego majątku … +— Od trzydziestu tysięcy ? … — wtrącił Żyd z uśmiechem , myśląc , że go chcą wyprowadzić w pole . +— Tak . +— Przepraszam pannę hrabiankę — ironicznie odparł Szpigelman — ja dawno robię pieniędzmi , ale takiego procentu nigdy nie widziałem . Od trzydziestu tysięcy pan hrabia może mieć trzy tysiące , i jeszcze na bardzo niepewnej hipotece . Ale co mnie do tego … Mój interes jest , żebym ja odebrał moje pieniądze . Bo jak jutro przyjdą inni , to oni znowu będą lepsi od Dawida Szpigelmana , a jak pan hrabia resztę odda na procent , to ja będę musiał czekać rok … +Panna Izabela zerwała się z fotelu . +— Więc ja pana zapewniam , że jutro dostaniesz pieniądze ! — zawołała patrząc na niego z pogardą . +— Słowo ? — spytał Żyd delektując się w duszy jej pięknością . +— Słowo daję , że jutro będziecie wszyscy spłaceni … Wszyscy , i to co do grosza ! … +Żyd ukłonił się do ziemi i cofając się tyłem , opuścił gabinet . +— Zobaczę , jak panna hrabianka dotrzyma słowa … — rzekł na odchodnym . +Stary Mikołaj znowu był w przedpokoju i z taką gracją otworzył drzwi Szpigelmanowi , że ten już z sieni zawołał : +— Co się pan tak rozbijasz , panie kamerdyner ? … +Blada z gniewu panna Izabela biegła do sypialni ojca . Zastąpiła jej drogę panna Florentyna . +— Dajże spokój , Belciu — mówiła składając ręce — ojciec taki chory … +— Zapewniłam tego człowieka , że wszystkie długi będą spłacone , i muszą być spłacone … Choćbyśmy mieli nie jechać do Paryża … +Właśnie pan Tomasz w pantoflach i bez surduta z wolna przechadzał się po sypialni , kiedy weszła córka . Spostrzegła , że ojciec wygląda bardzo mizernie , że ma obwisłe ramiona , obwisłe siwe wąsy , obwisłe powieki i jest pochylony jak starzec ; ale uwagi te powstrzymały ją tylko od wybuchu , nie zaś od załatwienia interesu . +— Przepraszam cię , Belu , że mnie widzisz w takim negliżu … Cóż się stało ? … +— Nic , ojcze — odparła hamując się . — Był tu jakiś Żyd … +— Ach , pewnie ten Szpigelman … Dokuczliwa bestia jak komary w lesie ! … — zawołał pan Tomasz chwytając się za głowę . — Niech jutro przyjdzie … +— Właśnie przyjdzie , on i … inni … +— Dobrze … bardzo dobrze … Dawno już myślałem załatwić ich … No , chwała Bogu , że ochłodziło się chociaż trochę … +Panna Izabela była zdumiona spokojem ojca i jego złym wyglądem . Zdawało się , że od południa przybyło mu kilka lat wieku . Usiadła na krześle i oglądając się po sypialni spytała jakby od niechcenia : +— Dużo im papo winien ? +— Niewiele … drobiazg … parę tysięcy rubli … +— To są te pieniądze , o których mówiła ciotka , że je ktoś w marcu wykupił ? … +Pan Łęcki stanął na środku pokoju i strzeliwszy palcami zawołał : +— A bodajże cię ! … O tamtych na śmierć zapomniałem … +— Zatem mamy więcej długów niż parę tysięcy ? … +— Tak … tak … Trochę więcej … Myślę , że pięć do sześciu tysięcy … Poproszę poczciwego Wokulskiego , to mi to załatwi … +Panna Izabela mimo woli wstrząsnęła się . +— Szpigelman mówił — rzekła po chwili — że od naszej sumy nie można mieć dziesięciu tysięcy rubli procentu . Najwyżej trzy tysiące , i to na niepewnej hipotece … +— Ma rację — na hipotece , ale przecież handel to nie hipoteka … Handel może dać trzydzieści od trzydziestu … Ale … a skąd Szpigelman wie o naszym procencie ? — spytał pan Tomasz zamyśliwszy się nieco . +— Ja mu powiedziałam niechcący … — tłumaczyła się zarumieniona panna Izabela . +— Szkoda , żeś mu to powiedziała … wielka szkoda ! … o takich rzeczach lepiej nie mówić … +— Czy to co złego ? — szepnęła . +— Złego ? … No , nic złego , mój Boże … Ale zawsze lepiej , gdy ludzie nie znają ani wysokości , ani źródła dochodów … Baron , wreszcie sam marszałek nie mieliby reputacji milionerów i filantropów , gdyby znano wszystkie ich sekreta … +— Dlaczegóż to , ojcze ? … +— Dziecko jeszcze jesteś — mówił nieco zakłopotany pan Tomasz — jesteś idealistka , więc … mogłoby cię to zrazić do nich … Ale masz przecie rozum . Baron , widzisz , utrzymuje jakąś spółkę z lichwiarzami , a fortuna marszałka urosła głównie ze szczęśliwych pogorzeli , no … i trochę z handlu bydłem w czasie wojny sewastopolskiej … +— Więc tacy są moi konkurenci ? … — szepnęła panna Izabela . +— To nic nie znaczy , Belu ! … Mają pieniądze i duży kredyt , a to główna rzecz — uspakajał ją pan Tomasz . +Panna Izabela potrząsnęła głową , jakby chcąc odpędzić przykre myśli . +— Więc my , papo , już nie pojedziemy do Paryża … +— Dlaczego , moje dziecko , dlaczego ? … +— Jeżeli papo zapłaci pięć albo sześć tysięcy tym Żydom … +— O to się nie lękaj . Poproszę Wokulskiego , ażeby wystarał mi się o taką sumę na sześć albo na siedem procent , i będziemy płacili na jej rzecz jakieś czterysta rubli rocznie . No , a mamy przecie dziesięć tysięcy . +Panna Izabela zwiesiła głowę i cicho przebierając palcami , po stole , dumała . +— Czy ty , ojcze — rzekła po namyśle — nie obawiasz się Wokulskiego ? … +— Ja ? … — krzyknął pan Tomasz i pięściami uderzył się w piersi . — Ja obawiam się Joasi , Hortensji , nawet naszego księcia i zresztą ich wszystkich razem , ale nie Wokulskiego . Gdybyś widziała , jak on dziś obcierał mnie wodą kolońską … A z jaką trwogą patrzył na mnie ! … To najszlachetniejszy człowiek , jakiego spotkałem w życiu … On nie dba o pieniądze , interesów na mnie robić nie może , ale dba o moją przyjaźń … Bóg mi go zesłał , i jeszcze w chwili , w której … w której zaczynam czuć starość , a może … śmierć … +I powiedziawszy to pan Tomasz zaczął mrugać powiekami , z których znowu spadło mu kilka łez . +— Papo , ty jesteś chory ! … — zawołała przestraszona panna Izabela . +— Nie , nie ! … To upał , irytacja , a nade wszystko … żal do ludzi . Pomyśl tylko : był kto u nas dzisiaj ? … Nikt , bo myślą , żeśmy już wszystko stracili … Joanna boi się , żebym od niej nie pożyczył na jutrzejszy obiad … To samo baron i książę … Jeszcze baron dowiedziawszy się , że zostało nam trzydzieści tysięcy , przyjdzie tu … dla ciebie . Bo pomyśli , że choćby się z tobą ożenił bez posagu , to jednak nie będzie potrzebował wydawać pieniędzy na mnie … Ale uspokój się : gdy usłyszą , że mamy dziesięć tysięcy rubli rocznie , wrócą tu wszyscy , a ty znowu będziesz jak dawniej królowała w twoim salonie … Boże , jaki ja dziś jestem zdenerwowany ! … — mówił pan Tomasz obcierając załzawione oczy . +— Ja poszlę po doktora , papo ? … +Ojciec zamyślił się . +— To już jutro , jutro … do jutra może mi samo przejdzie … +W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi . +— Kto tam ? … Co tam ? … — zapytał pan Tomasz . +— Pani hrabina przyjechała — odpowiedział z korytarza głos panny Florentyny . +— Joasia ? ! … — zawołał pan Tomasz z radosnym zdziwieniem . — Wyjdźże do niej , Belciu … Muszę się trochę ogarnąć … No , no ! … Założę się , że już wie o trzydziestu tysiącach … Wyjdźże , Belu … Mikołaj ! … +Zaczął kręcić się po sypialni szukając rozmaitych części ubrania , a tymczasem panna Izabela wyszła do ciotki już oczekującej na nią w salonie . +Zobaczywszy pannę Izabelę hrabina pochwyciła ją w objęcia . +— Jakiż Bóg dobry — zawołała — że zesłał wam tyle szczęścia ! Cóż to , podobno Tomasz wziął za kamienicę dziewięćdziesiąt tysięcy , i twój posag ocalony ? … Nigdy bym nie przypuszczała … +— Ojciec , ciociu , spodziewał się wziąć więcej i tylko jakiś Żyd , nowonabywca , odstręczył konkurentów — odpowiedziała trochę urażona panna Izabela . +— Ach , moje dziecko , że też nie przekonałaś się jeszcze o niepraktyczności ojca . On może wyobrażać sobie , że dom wart był miliony , a ja swoją drogą wiem od ludzi kompetentnych , że co najwyżej wart jest siedemdziesiąt parę tysięcy . Przecież co dzień od kilku dni sprzedają się kamienice z licytacji , wiadomo , jakie są i co za nie płacą . Zresztą nie ma o czym mówić ; ojciec niech wyobraża sobie , że go oszukano , a ty , Belu , módl się za zdrowie tego Żyda , który dał wam dziewięćdziesiąt tysięcy … Ale a propos : wiesz , że Kazio Starski wrócił ? … +Silny rumieniec wystąpił na twarz panny Izabeli . +— Kiedy ? skąd ? … — zapytała zmieszana . +— Obecnie z Anglii , dokąd przyjechał prosto z Chin . Zawsze piękny i obecnie jedzie do babki , która , zdaje się , odda mu majątek . +— To w sąsiedztwie cioci ? +— Właśnie o tym chcę mówić . Ogromnie dopytywał się o ciebie , a ja będąc przekonana , że już chyba wyleczyłaś się ze swych kaprysów , radziłam mu , ażeby was jutro odwiedził . +— Jak to dobrze ! … — zawołała uradowana panna Izabela . +— A widzisz ! … — odpowiedziała hrabina całując ją . — Ciotka zawsze o tobie myśli . Dla ciebie jest to wyborna partia , którą tym łatwiej będzie zrobić , że Tomasz ma kapitalik , który powinien mu wystarczyć , a Kazio coś słyszał o zapisie ciotki Hortensji dla ciebie . No , przypuszczam , że Starski jest trochę zadłużony . W każdym razie to , co mu zostanie z majątku babki , z tym , co ty możesz wziąć po Hortensji , powinno by wam na jakiś czas wystarczyć . A później zobaczymy . On ma jeszcze stryja , ty masz mnie , więc wasze dzieci nie doznają biedy . +Panna Izabela w milczeniu ucałowała ręce ciotki . W tej chwili była tak piękna , że hrabina schwyciwszy ją w objęcia pociągnęła do lustra i śmiejąc się rzekła : +— No , proszę cię , tylko mi jutro tak wyglądaj , a przekonasz się , że w sercu Kazia odnowią się zabliźnione rany … Choć szkoda , żeś go wtedy odrzuciła ! … Mielibyście dziś ze sto albo sto pięćdziesiąt tysięcy rubli więcej … Wyobrażam sobie , że ten biedny chłopak z rozpaczy musiał bardzo wydawać pieniądze . Ale , ale … — dodała hrabina — czy prawda , że chcecie jechać z ojcem do Paryża ? … +— Mamy zamiar . +— Proszę cię , Belu — upominała ją ciotka — tego nie rób . Ja właśnie chcę wam zaproponować , ażebyście u mnie spędzili tę resztkę lata . I musisz to zrobić , choćby ze względu na Starskiego . Pojmujesz , że młody chłopak na wsi będzie się nudził , będzie marzył . Możecie widywać się co dzień , a w takich warunkach najłatwiej będzie przywiązać go , a nawet … zobowiązać … +Panna Izabela zarumieniła się mocniej niż poprzednio i spuściła piękną głowę . +— Ciociu ! — szepnęła . +— Ach , moje dziecko , tylko nie baw się ze mną w dyplomatkę . Panna w twoim wieku już powinna wyjść za mąż , a nade wszystko nie powtarzać dawnych błędów . Kazio jest wyborną partią : nieprędko sprzykrzy ci się , no … a gdyby się sprzykrzył , to … już będzie mężem i na wiele rzeczy musi być pobłażliwym , tak jak i ty dla niego . Gdzież ojciec ? +— Ojciec trochę niezdrów … +— Wielki Boże ! … Chyba zanadto wzruszyło go niespodziewane szczęście … +— Ojciec właśnie zachorował z gniewu na tego Żyda … +— On wiecznie w złudzeniach ! — odparła hrabina podnosząc się z kanapy . — Wstąpię do niego na chwilę i pogadam o waszych wakacjach . Co zaś do ciebie , Belu , spodziewam się , że potrafisz skorzystać z czasu . +Po półgodzinnej , poufałej konwersacji z panem Tomaszem hrabina pożegnała siostrzenicę , jeszcze raz polecając jej Starskiego . +Około dziewiątej pan Tomasz , wbrew zwyczajowi , poszedł spać , a panna Izabela wezwała do swego pokoju na rozmowę kuzynkę Florentynę . +— Wiesz , Floro — rzekła siadając w półleżącej pozycji na szezlongu — powrócił Kazio Starski i jutro ma być u nas . +— Aaa ! … — szepnęła panna Florentyna , jakby wypadek ten był już jej wiadomy . — Więc nie gniewa się ? … — spytała akcentując ostatni frazes . +— Zapewne … Zresztą nie wiem … — uśmiechnęła się panna Izabela . — Ciotka mówi , że jest bardzo piękny … +— I zadłużony … Ale cóż to szkodzi . Kto dzisiaj nie ma długów ! +— Cóż byś powiedziała , Floro , gdybym … +— Gdybyś za niego wyszła ? … Naturalnie , powinszowałabym wam obojgu . Ale co na to powie baron , marszałek , Ochocki , a nade wszystko … Wokulski ? … +Panna Izabela podniosła się gwałtownie . +— Moja droga , skądże znowu przychodzi ci do głowy ten … Wokulski ? … +— Nie mnie on przychodzi do głowy — odparła panna Florentyna skubiąc taśmę swego stanika — tylko przypominam sobie , coś mi mówiła jeszcze w kwietniu … że ten człowiek od roku ścigał cię spojrzeniami , że osacza cię ze wszystkich stron … +Panna Izabela roześmiała się . +— Ach , pamiętam ! … Rzeczywiście , tak mi się wówczas zdawało … Dziś jednak , kiedym go poznała trochę lepiej , widzę , że nie należy do tej kategorii ludzi , których można się lękać . Uwielbia mię po cichu , to prawda ; ależ tak samo będzie mnie uwielbiał nawet wówczas , gdybym wyszła za … za mąż … Wielbicielom tego , co Wokulski , gatunku wystarcza spojrzenie , uścisk ręki … +— Czy jesteś tego pewna ? +— Najzupełniej . Zresztą przekonałam się , że to , co wydawało mi się sidłami z jego strony , jest tylko interesem . Ojciec pożycza mu trzydzieści tysięcy rubli i kto wie , czy wszystkie jego zabiegi nie do tego były skierowane … +— A jeżeli jest inaczej ? — zapytała panna Florentyna , ciągle bawiąc się obszyciem swego stanika . +— Moja droga , dajże spokój ! — oburzyła się panna Izabela . — Co ci na tym zależy , ażeby psuć mi humor ? +— Tyś to powiedziała , że ci ludzie umieją cierpliwie czekać , usidlać , nawet wszystko ryzykować i łamać … +— Ale nie Wokulski . +— Przypomnij sobie barona . +— Baron obraził go publicznie . +— A ciebie przeprosił . +— Ach , Floro , proszę cię , nie dręcz mnie ! … — wybuchnęła panna Izabela . — Gwałtem chcesz zrobić demona z kupczyka , może dlatego , że … tyle straciliśmy na kamienicy … że ojciec jest chory i że … Starski wrócił … +Panna Florentyna zrobiła gest , jakby chcąc jeszcze coś powiedzieć , ale pohamowała się . +— Dobranoc , Belu — rzekła . — Może teraz masz rację … +I wyszła . +Przez całą noc śnił się pannie Izabeli Starski jako mąż , Rossi jako pierwszy platoniczny kochanek , Ochocki jako drugi , a Wokulski jako plenipotent ich majątku . Dopiero około dziesiątej rano obudziła ją panna Florentyna donosząc , że przyszedł Szpigelman i jeszcze jeden Żyd . +— Szpigelman ? … Ach , prawda ! … Zapomniałam o nim . Powiedz mu , niech przyjdzie później … Czy papo wstał ? +— Wstał od godziny . Mówiłam mu właśnie o Żydach , a on prosi cię , ażebyś napisała list do Wokulskiego … +— Po co ? … +— Żeby był łaskaw przyjść do nas w południe i uregulować rachunki tych Żydów . +— Prawda , że Wokulski ma nasze pieniądze — rzekła panna Izabela . — Ale mnie pisać o tym do niego nie wypada . Napisz ty , Floro , w imieniu ojca … O , tu jest papier , na moim biurku … +Panna Florentyna napisała żądany list , a tymczasem panna Izabela zaczęła się ubierać . Wiadomość o Żydach zrobiła na niej wrażenie zimnej wody , a myśl o Wokulskim zaniepokoiła ją . +„ Więc my naprawdę nie możemy obejść się bez tego człowieka ? … — mówiła w duszy . — No , jeżeli ma nasze pieniądze , to naturalnie musi spłacać nasze długi … ” +— Bardzo go proś — rzekła do panny Florentyny — ażeby przyjechał jak najśpieszniej … Bo gdyby tych obrzydliwych Żydów zastał u nas Starski … +— Zna on ich dawniej aniżeli my — szepnęła Flora . +— W każdym razie byłoby to okropne . Ty nie wiesz , jakim tonem przemawiał do mnie wczoraj ten … ten … +— Szpigelman — wtrąciła panna Florentyna . — O , to zuchwały Żyd … +Zapieczętowała list i wyszła z nim do przedpokoju , ażeby wyprawić czekających tam Żydów . Panna Izabela uklękła przed alabastrowym posążkiem Matki Boskiej błagając ją , ażeby posłaniec zastał Wokulskiego w domu i ażeby Starski nie spotkał się u nich z Żydami . +Alabastrowa Matka Boska wysłuchała próśb panny Izabeli ; w godzinę bowiem , przy śniadaniu , Mikołaj doręczył jej trzy listy . +Jeden był od ciotki hrabiny . Zawiadamiała w nim , że dziś między drugą i trzecią przyjdą do jej ojca lekarze na konsylium , że Kazio Starski wyjeżdża przed wieczorem i że może wpaść do nich lada chwilę . +„ Pamiętajże , droga Belciu — kończyła ciotka — postępować tak , ażeby chłopiec myślał o tobie , przez drogę i na wsi , dokąd wy z ojcem za kilka dni musicie przyjechać . Ja już urządziłam się w ten sposób , że ani w Warszawie nie widział żadnej panny , ani na wsi nie spotka ( prócz ciebie , duszko ) żadnej innej kobiety . Chyba poczciwą swoją babkę prezesową i jej mało interesujące wnuczki . ” +Panna Izabela lekko skrzywiła usta ; nie podobał jej się ten nacisk . +— Ciotka tak mnie proteguje — rzekła do panny Florentyny — jakbym już straciła wszelką nadzieję … Nie podoba mi się to ! … +I w jej duszy nieco przyćmił się wizerunek pięknego Kazia Starskiego . +Drugi list był od Wokulskiego , który donosił , że będzie służyć o godzinie pierwszej . +— Na którą kazałaś przyjść Żydom , Floro ? — spytała panna Izabela . +— Na pierwszą . +— Chwała Bogu ! Byle o tej porze nie wpadł do nas Starski — rzekła panna Izabela biorąc do ręki trzeci list . — Jakiś znajomy mi charakter ? … — dodała . — Czyje to pismo , Floro ? … +— Czy nie poznajesz ? — odpowiedziała panna Florentyna spojrzawszy na kopertę . — Krzeszowskiej … +Rumieniec gniewu wystąpił na twarz panny Izabeli . +— Ach , prawda ! … — zawołała rzucając list na stół . — Proszę cię , Floro , odeszlij jej to i dopisz na wierzchu : „ nieczytane ” . Czego ona od nas chce , ta szkaradna kobieta ! … +— Łatwo możesz się dowiedzieć — szepnęła panna Florentyna . +— Nie , nie i … nie ! … Nie chcę żadnych listów od tej nieznośnej baby … Pewnie znowu jakaś szykana , bo ona nic innego nie pisuje … Proszę cię , Floro , natychmiast odeszlij ten list i … albo zresztą zobacz , co pisze … Ostatni raz przyjmę jej bazgraninę … +Panna Florentyna powoli otworzyła kopertę i zaczęła czytać . Stopniowo na jej obliczu ciekawość ustąpiła miejsca zdziwieniu , a potem zmieszaniu . +— Nie wypada mi tego czytać — szepnęła oddając list pannie Izabeli . +„ Droga panno Izabelo ! — pisała baronowa . — Wyznaję , że dotychczasowym postępowaniem mogłam zasłużyć na niechęć Pani i ściągnąć na siebie gniew miłosiernego Boga , który tak troskliwie opiekuje się Wami . Dlatego cofam wszystko , upokarzam się przed Tobą , droga Pani , i błagam , ażebyś mi przebaczyła . Bo czy nie jest dowód łaski Nieba nad Wami , choćby w zesłaniu Wam tego Wokulskiego ? Człowiek ułomny jak inni stał się narzędziem Najwyższej Ręki , ażeby mnie ukarać , a Was wynagrodzić . Nie dość bowiem , że ranił mi w pojedynku męża ( któremu również niech Bóg przebaczy wszystkie podłości , jakich się względem mnie dopuścił ) , ale jeszcze nabył kamienicę , w której zgasło moje ukochane dziecko , i pewnie każe sobie płacić duże komorne . Wy zaś nie tylko patrzycie na moje klęski , ale jeszcze zyskaliście dwadzieścia tysięcy rubli więcej , niż była warta kamienica . +W zamian za moją skruchę , droga Pani , racz wyrobić u W-go Wokulskiego ( który nie wiem , za co gniewa się na mnie ) , ażeby mi prolongował kontrakt na dalsze lata i nie wypędzał przesadnymi żądaniami z domu , gdzie moja jedyna córka skończyła życie . Należy to jednak robić ostrożnie , gdyż W-ny Wokulski z niewiadomych mi powodów nie życzy sobie , ażeby o jego nabytku mówiono . Nie tylko , zamiast sam kupić kamienicę ( jak uczciwy człowiek ) , podstawił lichwiarza Szlangbauma , ale jeszcze , ażeby nadpłacić dwadzieścia tysięcy rubli nad moją sumę , sprowadził do sądu fałszywych licytantów . Dlaczego tak tajemniczo postępuje ? lepiej niż ja musicie Wy wiedzieć , drodzy Państwo , którzy podobno umieściliście u niego swój kapitalik . Mały on jest , ale przy łasce bożej ( która tak oczywiście czuwa nad Wami ) i znanej obrotności W-go Wokulskiego przyniesie zapewne procent , który wynagrodzi Państwu gorycze ich dotychczasowego położenia . Polecając siebie sercu drogiej Pani , a nasze obustronne stosunki niezawodnej sprawiedliwości boskiej , pozostaję zawsze wierną , choć pogardzaną ich kuzynką i uniżoną sługą . +Czytając panna Izabela była blada jak papier . Podniosła się od stołu , zwinęła list i podniosła rękę , jakby z zamiarem rzucenia go komuś w oczy . Nagle , zdjęta strachem , chciała gdzieś uciec czy kogoś zawołać ; lecz w tej chwili upamiętała się i poszła do ojca . +Pan Łęcki w pantoflach i płóciennym szlafroku leżał na kanapie i czytał „ Kuriera ” . Bardzo czule przywitał się z córką , a gdy usiadła , uważnie przypatrzył się jej i rzekł : +— Czy światło złe w tym pokoju , czy mi się zdaje , że panienka jest nie w humorze ? … +— Jestem trochę rozstrojona . +— Właśnie uważam , ale to z gorąca . A powinnaś dziś — dodał grożąc jej z uśmiechem — powinnaś dziś , figlarko , dobrze wyglądać , bo ten Kazio , jak mówiła mi wczoraj ciotka , jest do wzięcia … +Panna Izabela milczała , ojciec prawił dalej : +— Prawda , że chłopak trochę zbałamucony ciągłym lataniem po świecie , trochę zadłużony , ale — młody , przystojny , no i szalał za tobą . Joasia ma nadzieję , że prezesowa utrzyma go na wsi przez parę tygodni , a reszta należy już do ciebie … I wiesz , może by to było nieźle ? … Nazwisko piękne … fortuna jakoś zlepi się z różnych kawałków … Przy tym człowiek światowy , bywalec , nawet rodzaj bohatera , jeżeli to prawda , że opłynął kulę ziemską … +— Miałam list od Krzeszowskiej — przerwała mu panna Izabela . +— Oo ? … cóż pisze ta wariatka ? +— Pisze , że nasz dom kupił nie Szlangbaum , ale Wokulski , i że za pomocą podstawionych licytantów dał za niego o dwadzieścia tysięcy rubli więcej aniżeli wart . +Mówiąc to zdławionym głosem , patrzyła z trwogą na ojca ; obawiała się jakiegoś wybuchu . Ale pan Tomasz uniósł się tylko na kanapie i strzeliwszy palcami zawołał : +— Czekaj ! … czekaj ! … wiesz , że to może być prawda … +— Jak to ! — zerwała się z krzesła panna Izabela . — Więc on śmiałby nam darować dwadzieścia tysięcy , a ojciec mówi o tym tak spokojnie ? … +— Mówię spokojnie , bo gdybym zaczekał ze sprzedażą , wziąłbym nie dziewięćdziesiąt , ale sto dwadzieścia tysięcy … +— Ależ czekać nie mogliśmy , skoro kamienicę puszczono na licytację … +— Toteż że nie mogliśmy czekać , straciliśmy , a Wokulski zyska , gdyż może czekać . +Panna Izabela po tej uwadze nieco uspokoiła się . +— Więc papo nie uznaje w tym żadnego dobrodziejstwa z jego strony ! Bo wczoraj mówił papo o Wokulskim w taki sposób , jakby czuł , że jest przez niego oplątany … +— Cha ! cha ! cha ! … — roześmiał się pan Tomasz . — Cudowna jesteś … nieoceniona . Wczoraj byłem trochę rozstrojony , nawet bardzo i … coś … coś … zaświtało mi w głowie … Ale dzisiaj … Cha ! cha ! cha ! … Niechże sobie wreszcie Wokulski przepłaca kamienice . Od tego on kupiec , żeby wiedział , ile i za co płaci . Straci na jednym , zyska na drugim . — Ja , co najwyżej , mogę mu tego nie brać za złe , że staje do licytacji mego majątku … Chociaż miałbym prawo podejrzywać jakiś nieczysty interes w takim na przykład … podstawianiu Szlangbauma … +Panna Izabela serdecznie uściskała ojca . +— Tak — rzekła — papo ma rację . Nie umiałam tylko zdać sobie z tego sprawy . Takie podstawianie Żydów przy kupnie najjaśniej dowodzi , że ten pan bawiąc się w przyjaźń robi interesa … +— Naturalnie ! — potwierdził pan Tomasz . — Czyliżbyś nie miała rozumieć tak prostej rzeczy . Niezły to może człowiek , ale zawsze kupiec … kupiec ! … +W przedpokoju rozległo się mocne dzwonienie . +— To pewnie on . Wyjdę , papo , i zostawię panów samych . +Opuściła sypialnię ojca , lecz w przedpokoju , zamiast Wokulskiego , zobaczyła aż trzech Żydów , głośno rozprawiających z Mikołajem i panną Florentyną . Uciekła do sali i przez myśl przebiegły jej wyrazy : +„ Boże ! … dlaczego on nie przychodzi … ” +W sercu jej kipiała burza uczuć . Panna Izabela potakując zdaniom ojca rozumiała jednak , że to nieprawda , co on mówi , że Wokulski nie zrobił na kamienicy interesu , ale stracił , i tylko dlatego , ażeby ich wydźwignąć z najfatalniejszej pozycji . Lecz przyznając to , czuła nienawiść : +„ Podły ! podły ! … — szeptała . — Jak on śmiał … ” +Tymczasem w przedpokoju Żydzi rozpoczęli formalną kłótnię z panną Florentyną . Oświadczyli , że nie ruszą się , dopóki nie dostaną pieniędzy , że panna hrabianka dała wczoraj słowo … A gdy Mikołaj otworzył im drzwi do sieni , poczęli mu wymyślać : +— To jest rozbój ! … to oszustwo ! … Pieniądze państwo umieją brać i wtedy umieją gadać : mój kochany panie Dawid ! … Ale jak przyjdzie … +— A to co znaczy ? — odezwał się w tej chwili nowy głos . +Żydzi umilkli . +— „ Co to jest ? … Co pan tu robisz , panie Szpigelman ? … +Panna Izabela poznała głos Wokulskiego . +— Ja , nic … Padam do nóg wielmożnego pana … My tylko za interesem do pana hrabi … — tłomaczył się , zupełnie innym tonem , przed chwilą hałaśliwy Szpigelman . +— Kazali nam państwo dziś przyjść po pieniądze … — wtrącił inny Żyd . +— Właśnie panna hrabianka wczoraj dała słowo , że będziemy dziś spłaceni wszyscy , i co do grosza … +— Będziecie — przerwał Wokulski . — Jestem pełnomocnikiem pana Łęckiego i dziś , o szóstej , załatwię z wami rachunki w moim kantorze . +— Nic nagłego … Po co się wielmożny pan ma tak śpieszyć … — odparł Szpigelman . +— Proszę przyjść o szóstej do mnie , a Mikołaj niechaj tu żadnych interesantów nie przyjmuje , kiedy pan chory . +— Rozumiem , wielmożny panie ! … A nasz pan czeka w pokoju sypialnym — odparł Mikołaj . +Gdy zaś Wokulski odszedł , powypychał Żydów za drzwi mówiąc : +— Poszły parchy ! … Won ! … +— Ny ! … ny ! … co — się pan tak gniewa ? … — mruczeli bardzo zmieszani Żydkowie . +Pan Tomasz przywitał Wokulskiego ze wzruszeniem ; trochę drżały mu ręce i trzęsła się głowa . +— No , patrz — mówił — co wyrabiają ci Żydzi , te … te gałgany ! … Nachodzą dom … przestraszają mi córkę … +— Kazałem im przyjść o szóstej do mego kantoru i jeżeli pan pozwoli , ureguluję rachunki . Duża to suma ? … — zapytał Wokulski . +— Drobiazg , prawie nic … Jakieś pięć do sześciu tysięcy rubli … +— Pięć do sześciu ? … — powtórzył Wokulski . — Oni trzej tyle mają u pana ? … +— Nie . Im jestem winien ze dwa tysiące , może trochę więcej … Ale , powiadam ci , panie Stanisławie ( bo to cała awantura ! ) , ktoś w marcu wykupił moje dawniejsze weksle . Kto ? nie wiem ; jednakże , na wszelki wypadek , chcę być przygotowany . +Wokulskiemu wyjaśniła się twarz . +— Niech pan spłaca długi — odparł — w miarę zgłaszania się wierzycieli . Dziś zepchniemy tych , którzy mają późniejsze weksle . Więc to wyniesie dwa do trzech tysięcy ? … +— Tak , tak … No , ale proszę cię , panie Stanisławie , co za fatalność ! … Ty wypłacasz mi za pół roku pięć tysięcy … Czy byłeś łaskaw przynieść pieniądze ? +— Naturalnie . +— Bardzo ci jestem wdzięczny . Cóż to jednak za fatalność , że właśnie w chwili , kiedy mamy z Belcią i … z tobą jechać do Paryża , Żydzi wydzierają mi dwa tysiące ! Rozumie się z Paryża nic . +— Dlaczego ? — rzekł Wokulski . — Ja pokryję należność , a pan nie potrzebuje naruszać swego procentu . Śmiało możecie państwo jechać do Paryża . +— Nieoceniony ! … — zawołał pan Tomasz rzucając mu się w objęcia . — Bo widzisz , mój drogi — dodał uspokoiwszy się — ja właśnie myślałem , czybyś nie mógł mi zaciągnąć gdzie pożyczki dla spłacenia żydowskich długów , tak … na … siedem , sześć procent … +Wokulski uśmiechnął się z finansowej naiwności pana Tomasza . +— Owszem — rzekł nie mogąc pohamować dobrego humoru — będzie pan miał pożyczkę . Tym Żydom oddamy jakieś trzy tysiące rubli , a pan będzie płacił procentu … Ileż pan chce ? +— Siedem … sześć … +— Dobrze — mówił Wokulski — pan będzie płacił sto osiemdziesiąt rubli procentu , a kapitał zostanie nie naruszony . +Pan Tomasz , po raz już nie wiadomo który , zaczął mrugać powiekami i znowu ukazały się łzy . +— Zacny … szlachetny ! … — mówił ściskając Wokulskiego . — Bóg cię zesłał … +— Sądzi pan , że mogę robić inaczej ? … — szepnął Wokulski . +Zapukano . Wszedł Mikołaj i oznajmił lekarzy . +— Aha ! … — zawołał pan Tomasz — to siostra przysyła mi tych panów . Mój Boże ! nigdy się jeszcze nie leczyłem , a dziś … Proszę cię , panie Stanisławie , idź teraz do Beli … Mikołaj , zamelduj pana Wokulskiego panience . +„ Oto jest moja nagroda … Moje życie ! … ” — pomyślał Wokulski idąc za Mikołajem . W przedpokoju spotkał lekarzy , obu znajomych sobie , i gorąco polecił pana Tomasza ich opiece . +W salonie czekała go panna Izabela . Była trochę blada , ale tym piękniejsza . Przywitał ją i rzekł wesoło : +— Bardzo jestem szczęśliwy , że podobał się pani wieniec dla Rossiego . +Zatrzymał się . Uderzył go szczególny wyraz twarzy panny Izabeli , która patrzyła na niego z lekkim zdziwieniem , jakby widziała go pierwszy raz w życiu . +Przez chwilę oboje milczeli , wreszcie panna Izabela strzepując jakiś pyłek z popielatej sukni spytała : +— Wszakże to pan kupił naszą kamienicę ? — I przypatrywała mu się przymrużonymi oczyma . +Wokulski tak był zaskoczony , że w pierwszej chwili stracił mowę . Zdawało mu się , że w nim nagle zatrzymał się proces myślenia . Bladł i czerwienił się , a nareszcie odzyskawszy przytomność odparł przyciszonym głosem : +— Tak , ja kupiłem . +— Dlaczegóż pan podstawił Żyda do licytacji ? +— Dlaczego ? … — powtórzył Wokulski patrząc na nią jak wylęknione dziecko . — Dlaczego ? … Jestem , widzi pani , kupcem i … takie uwięzienie kapitału mogłoby zaszkodzić memu kredytowi … +— Pan już od dawna interesuje się naszymi sprawami . Zdaje się , że w kwietniu … tak , w kwietniu nabył pan nasz serwis ? … — mówiła ciągle tym samym tonem panna Izabela . +Ton ten otrzeźwił Wokulskiego , który podniósł głowę i odparł oschle : +— Serwis państwa jest w każdej chwili do odebrania . +Teraz panna Izabela spuściła oczy . Wokulski spostrzegł to i znowu zmieszał się . +— Więc dlaczego pan to zrobił ? — spytała cicho . — Dlaczego pan tak nas … prześladuje ? +Można było myśleć , że rozpłacze się . Wokulski stracił wszelką władzę nad sobą . +— Ja państwa prześladuję ! … — rzekł zmienionym głosem . — Czyliż znajdziecie sługę … nie … psa … wierniejszego ode mnie ? … Od dwu lat o jednym tylko myślę , ażeby usunąć wam z drogi każdą przeszkodę … +W tej chwili zadzwoniono . Panna Izabela drgnęła , Wokulski umilkł . +Mikołaj otworzył drzwi do salonu i rzekł : +— Pan Starski . +Jednocześnie ukazał się na progu mężczyzna średniego wzrostu , zręczny , śniady , z małymi faworytami i wąsikami , i bardzo nieznaczną łysiną . Miał fizjognomię na pół wesołą , na pół drwiącą i od razu zawołał : +— Jakżem kontent , kuzynko , że cię znowu mogę przywitać ! … +Panna Izabela w milczeniu podała mu rękę ; mocny rumieniec oblał jej twarz , a w oczach zamigotało rozmarzenie . +Wokulski cofnął się do bocznego stołu . Panna Izabela przedstawiła panów : +— Pan … Wokulski … Pan Starski … +Nazwisko Wokulskiego było zaakcentowane w taki sposób , że Starski kiwnąwszy mu głową usiadł o kilka kroków , zwrócony bokiem . W odpowiedzi Wokulski usiadł przy małym stoliku pod ścianą i zaczął oglądać album . +— Kuzynek podobno wraca z Chin ? — spytała panna Izabela . +— Teraz z Londynu i jeszcze ciągle myślę , że jestem w okręcie — odpowiedział Starski , dość wyraźnie kalecząc polszczyznę . +Panna Izabela zaczęła mówić po angielsku . +— Spodziewam się , że tym razem kuzynek zabawi w kraju dłużej ? +— To zależy — odparł również po angielsku Starski . — Kto jest ten ? … — dodał rzucając okiem na Wokulskiego . +— Plenipotent mego ojca . Od czegóż to zależy ? … +— Myślę , że kuzynka nie potrzebuje się pytać — odpowiedział z uśmiechem młody człowiek . — To zależy — od hojności mojej babki … +— A ładnie … spodziewałam się komplimentu pod moim adresem … +— Podróżnicy nie mówią komplimentów , gdyż wiedzą , że pod każdą szerokością jeograficzną komplimenta dyskredytują mężczyznę w oczach kobiet . +— W Chinach zrobił kuzyn to odkrycie ? +— W Chinach , w Japonii , a nade wszystko w Europie . +— I myśli kuzyn stosować tę zasadę w Polsce ? +— Spróbuję i jeżeli pozwolisz , kuzynko , w twoim towarzystwie . Gdyż podobno mamy razem spędzić wakacje . Czy tak ? … +— Tak przynajmniej chce ciotka i ojciec . Mnie się jednak nie uśmiecha to , że kuzyn ma zamiar sprawdzać swoje etnograficzne spostrzeżenia . +— Byłby to tylko odwet z mojej strony . +— Ach , więc walka ? … — spytała panna Izabela . +— Spłacanie dawnych długów często prowadzi do zgody . +Wokulski z taką uwagą przeglądał album , że żyły nabrzmiały mu na czole . +— Ale zemsta nie prowadzi — odparła panna Izabela . +— Nie zemsta , tylko przypomnienie , że jestem wierzycielem kuzynki . +— Więc to ja mam spłacać dawne długi ? … — zaśmiała się panna Izabela . — A , kuzyn nie stracił czasu w podróży . +— Wolałbym go nie stracić na wakacjach — rzekł Starski , znacząco spoglądając jej w oczy . +— To będzie zależało od metody odwetu — odpowiedziała panna Izabela i znowu zarumieniła się . +— Jaśnie pan prosi pana ! — rzekł Mikołaj stając we drzwiach salonu . +Rozmowa urwała się , Wokulski złożył album , wstał z krzesła i ukłoniwszy się pannie Izabeli i Starskiemu , z wolna poszedł za służącym . +— Ten pan nie rozumie po angielsku ? … Czy on nie obrazi się , żeśmy z nim nie rozmawiali ? … — spytał Starski . +— O nie — odpowiedziała panna Izabela . +— Tym lepiej ; bo zdawało mi się , że nie był zadowolony z naszego towarzystwa . +— Toteż porzucił je — zakończyła niedbale panna Izabela . +— Przynieś mi kapelusz z sali — rzekł do Mikołaja już w drugim pokoju Wokulski . +Mikołaj zabrał kapelusz i zaniósł go do sypialni pana Tomasza . W przedpokoju usłyszał , że Wokulski oburącz ściskając głowę szepnął : +— Boże miłosierny ! … +Gdy Wokulski wszedł do pokoju pana Tomasza , lekarzy już nie było . +— No i wyobraź sobie — zawołał pan Łęcki — co za fatalizm ! … Konsylium zabroniło mi jechać do Paryża i pod karą śmierci kazało wynosić się na wieś . Na honor , nie wiem nawet , gdzie uciec przed tymi upałami . Ale i na ciebie także działają , bo jesteś zmieniony … Prawda , jakie to gorące mieszkanie ? … +— O tak . Może pozwoli pan — mówił Wokulski wydobywając z kieszeni gruby pakiet — że oddam pieniądze . +— Ehe … doprawdy … +— Tu jest pięć tysięcy rubli jako procent do połowy stycznia . Niech pan z łaski swojej policzy . A tu jest kwit . +Pan Łęcki kilka razy porachował stos nowych sturublówek i podpisał dokument . Odłożywszy zaś pióro rzekł : +— Dobrze , to jedno … A teraz co się tyczy długów … +— Suma dwa do trzech tysięcy rubli , którą pan winien Żydom , dziś będzie spłacona … +— Ale ja , proszę cię , panie Stanisławie , nie chcę darmo … Proszę cię , ażebyś jak najskrupulatniej odtrącał sobie procent … +— Sto dwadzieścia do stu osiemdziesięciu rubli rocznie . +— Tak , tak … — potakiwał pan Tomasz . — Ale … gdybym , ale … potrzebował jeszcze jakiej kwoty , to mam się do kogo udać u ciebie ? +— Drugą połowę procentu otrzyma pan w połowie stycznia — odparł Wokulski . +— O tym wiem . Ale widzisz , panie Stanisławie , gdybym tak potrzebował jakiejś części mego kapitału … Nie darmo , pojmujesz … Chętnie zapłacę procent … +— Szósty … — wtrącił Wokulski . +— Tak , szósty … siódmy . +— Nie , panie . Pański kapitał przynosi trzydzieści trzy procent rocznie , więc nie mogę go pożyczać na siedem … +— Dobrze . W takim razie nie pozbawiaj się mego kapitału , ale … Uważasz … może mi jednak coś wypaść … +— Wycofać swój kapitał może pan nawet w połowie stycznia roku przyszłego . +— Boże uchowaj ! … Ja mego kapitału nie odbiorę ci nawet za dziesięć lat … +— Ale ja pański kapitał wziąłem tylko na rok … +— Jak to ? … Dlaczego ? … — dziwił się pan Tomasz , coraz szerzej otwierając oczy . +— Dlatego , że nie wiem , co będzie od dziś za rok . Nie co roku zdarzają się wyjątkowo dobre interesa . +— A propos — rzekł pan Tomasz po chwili przykrego zdumienia . — Co też mówią w mieście : że to ty , panie Wokulski , kupiłeś mój dom ? … +— Tak , panie , ja kupiłem pański dom . Ale przed upływem pół roku mogę go panu odstąpić na korzystnych warunkach . +Pan Łęcki poczuł rumieniec na twarzy . Nie chcąc jednak dawać za wygranę zapytał wielkopańskim tonem : +— I ile byś też chciał odstępnego , panie Wokulski ? … +— Nic . Oddam go panu za dziewięćdziesiąt tysięcy , a nawet … może taniej … +Pan Tomasz cofnął się , rozłożył ręce , następnie padł na swój wielki fotel i znowu kilka łez spłynęło mu po twarzy . +— Doprawdy , panie Stanisławie — mówił , lekko łkając — widzę , że najlepsze stosunki … mogą zepsuć pieniądze … Czy ja mam ci za złe , żeś kupił ten dom ? … Czy ja robię ci wyrzuty ? … Ty zaś przemawiasz do mnie tak , jakbyś się obraził . +— Przepraszam pana — przerwał Wokulski . — Ale istotnie jestem trochę rozdrażniony … zapewne z gorąca … +— O , z pewnością ! — zawołał pan Tomasz powstając z fotelu i ściskając go za rękę . — Więc … przebaczmy sobie nawzajem cierpkie słówka … Ja się na ciebie nie gniewam , bo wiem … co to jest upał … +Wokulski pożegnał go i wstąpił do salonu . Starskiego już tam nie było , panna Izabela siedziała sama . Zobaczywszy go podniosła się ; twarz jej była pogodniejsza . +— Pan wychodzi ? +— Właśnie chcę panią pożegnać . +— A o Rossim nie zapomni pan ? — rzekła ze słabym uśmiechem . +— O nie . Poproszę , ażeby mu oddano wieniec . +— Pan go sam nie wręczy ? … Dlaczegóż to ? … +— Dziś w nocy jadę do Paryża — odpowiedział Wokulski . +Ukłonił się i wyszedł . +Przez chwilę panna Izabela stała zdumiona ; następnie pobiegła do pokoju ojca . +— Co to znaczy , papo ? Wokulski pożegnał się ze mną bardzo chłodno i powiedział , że — dziś w nocy wyjeżdża do Paryża . +— Co ? … co ? … co ? … — zawołał pan Tomasz chwytając się oburącz za głowę . — On z pewnością obraził się … +— Ach … prawda ! … Wspomniałam mu o kupnie naszej kamienicy … +— Chryste ! … i cóżeś ty zrobiła ? … A … wszystko stracone … Teraz rozumiem … Naturalnie , że się obraził … No — dodał po chwili — ale kto mógł przypuścić , że jest tak obraźliwy ? … Taki sobie zwyczajny kupiec ! … +XX . Pamiętnik starego subiekta +… I wyjechał ! … Pan Stanisław Wokulski , wielki organizator spółki do handlu przewozowego , wielki naczelnik firmy , która ma w obrocie ze cztery miliony rubli rocznie , wyjechał do Paryża jak pierwszy lepszy pocztylion do Miłosny … Jednego dnia mówił ( do mnie samego ) , że nie wie , kiedy pojedzie , a na drugi dzień — szast … prast … i już go nie ma . +Zjadł elegancki obiadek u jaśnie wielmożnych państwa Łęckich , wypił kawę , wykłuł zęby i — jazda . Naturalnie . Pan Wokulski nie jest przecie lichym subiektem , który musi żebrać u pryncypała o urlop raz na kilka lat . Pan Wokulski jest kapitalistą , ma ze sześćdziesiąt tysięcy rubli rocznie , żyje za pan brat z hrabiami i książętami , pojedynkuje się z baronami i wyjeżdża , kiedy chce . A wy , moi płatni oficjaliści , kłopoczcie się o interesa . Przecie za to macie pensje i dywidendy . +I to jest kupiec ? … To jest błazeństwo , mówię , nie kupiectwo ! … +No , można wyjechać nawet do Paryża i nawet po wariacku , ale nie w takich czasach . Tu , panie , kongres berliński nawarzył piwa — tu , panie , Anglia , panie , za Cypr , Austria za Bośnię … Włochy krzyczą wniebogłosy : „ Dajcie nam Triest , bo będzie źle … ” Tu już słyszę , panie , w Bośni krew się leje potokami i ( byle żniwa skończyć ) wojna buchnie przed zimą jak amen w pacierzu … A on tymczasem daje nura do Paryża ! … +Cyt ! … ? … … Po co on tak nagle wyjechał do Paryża ? … Na wystawę ? … Cóż go obchodzi wystawa . A może w tym interesie , który miał zrobić z Suzinem ? … Ciekawym , na jakich to interesach zyskuje się po pięćdziesiąt tysięcy rubli , tak sobie od ręki ? … Oni mi mówią o wielkich maszynach do nafty czy do kolei , czy też do cukrowni ? … Ale czy wy , aniołki , zamiast po nadzwyczajne maszyny , nie jedziecie po zwykłe armaty ? … Francja , tylko patrzeć , jak weźmie się za łeb z Niemcami … Mały Napoleonek niby to siedzi w Anglii : ale przecież z Londynu do Paryża bliżej niż z Warszawy do Zamościa … +Ej ! … panie Ignacy — nie śpiesz się ty z sądami o panu W. ( w takich razach lepiej nie wymawiać całego nazwiska ) , nie potępiaj go , bo możesz się ośmieszyć . Tu gotuje się jakaś gruba kabała : ten pan Łęcki , który kiedyś bywał u Napoleona III , i ten niby aktor Rossi , Włoch … ( Włochy gwałtem upominają się o Triest … ) , i ten obiad u państwa Łęckich przed samym wyjazdem , i to kupno kamienicy … +Panna Łęcka piękna , bo piękna , ale przecież jest tylko kobietą i dla niej Stach nie popełniałby tylu szaleństw … W tym jest coś z p … ( w takich razach najwłaściwiej mówić skróceniami ) . W tym jest jakieś duże P … +Będzie już ze dwa tygodnie , jak wyjechał biedny chłopak , może na zawsze … Listy pisze krótkie i suche , o sobie nie mówi nic , a mnie tak nurtuje smutek , że nieraz , dalibóg , miejsca znaleźć nie mogę . ( No , chyba nie za nim ; tylko tak , z przyzwyczajenia . ) +Pamiętam , kiedy wyjeżdżał . Już zamknęliśmy sklep i właśnie przy tym oto stoliku piłem herbatę ( Ir wciąż mi niedomaga ) , gdy naraz wpada do pokoju lokaj Stacha : +— Pan prosi ! — wrzasnął i uciekł . +( Co to za zuchwały gałgan , a co za próżniak ! … Trzeba było widzieć minę , z jaką stanął we drzwiach i powiedział : „ Pan prosi ! ” Bydlę . ) +Chciałem go zmonitować : błaźnie jakiś , twój pan jest panem tylko dla ciebie ; ale poleciał na złamanie karku . +Szybko dokończyłem herbatę , Irowi nalałem trochę mleka do miseczki i poszedłem do Stacha . Patrzę , w bramie jego lokaj kokietuje od razu aż trzy dziewuchy jak łanie . No , myślę , taki wałkoń i czterem dałby radę , chociaż … ( Z tymi kobietami sam diabeł nie dojdzie porządku . Na przykład pani Jadwiga , szczuplutka , malutka , eteryczna , a już trzeci mąż dostaje przy niej suchot . ) +Wchodzę na górę . Drzwi do mieszkania nie zamknięte , a sam Stach przy świetle lampy pakuje walizkę . Coś mnie tknęło . +— Cóż to znaczy ? — pytam . +— Jadę dziś do Paryża — odpowiedział . +— Wczoraj mówiłeś , że jeszcze nie tak prędko pojedziesz ? … +— Ach , wczoraj … — odparł . +Cofnął się od walizki i pomyślał chwilę ; potem dodał szczególnym tonem : +— Jeszcze wczoraj … myliłem się … +Wyrazy te zastanowiły mnie w przykry sposób . Spojrzałem na Stacha z uwagą i ogarnęło mnie zdziwienie . Nigdy bym nie sądził , ażeby człowiek niby to zdrów , a w każdym razie nie raniony , mógł zmienić się tak w przeciągu kilku godzin . Pobladł , oczy zapadły , prawie zdziczał … +— Skądże ta nagła zmiana … projektu ? — spytałem czując , że nie o to pytam , co bym chciał wiedzieć . +— Mój kochany — odparł — alboż ty nie wiesz , że nieraz jedno słowo zmienia projekta , nawet ludzi … A nie dopiero cała rozmowa ! — dodał szeptem . +Wciąż pakując i zbierając różne graty wyszedł do sali . Upłynęła minuta — nie wracał ; dwie … nie wraca … Spojrzałem przez uchylone drzwi i zobaczyłem , że stoi oparty o poręcz krzesła patrząc bezmyślnie w okno . +— Stachu … +Ocknął się — i znowu powrócił do pakowania zapytując : +— Czego chcesz ? +— Tobie coś jest . +— Nic . +— Już dawno nie widziałem cię takim . +Uśmiechnął się . +— Zapewne od czasu — odparł — kiedy to dentysta źle wyrwał mi ząb , i w dodatku zdrowy … +— Dziwnie mi wygląda to twoje wybieranie się w drogę — rzekłem . — Może masz mi co powiedzieć ? … +— Powiedzieć ? … Ach , prawda … W banku mamy około stu dwudziestu tysięcy rubli , więc pieniędzy wam nie zabraknie … Dalej … Cóż dalej ? … — pytał sam siebie . — Aha ! … Nie rób już sekretu , że ja kupiłem kamienicę Łęckich . Owszem , zajdź tam i ponaznaczaj komorne według dawnych cen . Pani Krzeszowskiej możesz podnieść jakieś kilkanaście rubli , niech się trochę zirytuje ; ale biedaków nie duś … Mieszka tam jakiś szewc , jacyś studenci ; bierz od nich , ile dadzą , byle płacili regularnie . +Spojrzał na zegarek , a widząc , że ma jeszcze czas , położył się na szezlongu i leżał milcząc , z rękoma nad głową i przymkniętymi oczyma . Widok ten był nad wszelki wyraz żałosny . +Usiadłem mu przy nogach i rzekłem : +— Tobie coś jest , Stachu ? … Powiedz , co ci jest . Z góry wiem , że nie pomogę , ale widzisz … Zgryzota jest jak trucizna : dobrze ją wypluć … +Stasiek znowu uśmiechnął się ( jak ja nie lubię tych jego półuśmiechów ) i po chwili odparł : +— Pamiętam ( dawne to dzieje ! ) , siedziałem w jednej izbie z jakimś frantem , który był dziwnie szczery . Opowiadał mi niestworzone rzeczy o swojej rodzinie , o swoich stosunkach , o swoich wielkich czynach , a potem — bardzo uważnie słuchał moich dziejów . No — i dobrze z nich skorzystał … +— Cóż to znaczy ? … — spytałem . +— To znaczy , mój stary , że ponieważ ja nie chcę z ciebie wydobywać żadnych zeznań , więc i przed tobą nie mam potrzeby ich robić . +— Jak to — zawołałem — w taki sposób traktujesz zwierzenie się przed przyjacielem ? +— Daj spokój — rzekł podnosząc się z kanapy . — To może dobre , ale dla pensjonarek … Ja zresztą nie mam z czego zwierzać się nawet przed tobą . Jakim ja znużony ! … — mruknął przeciągając się . +Teraz dopiero wszedł ten łajdak lokaj ; wziął walizę Stacha i dał znać , że konie stoją przed domem . Siedliśmy do powozu , Stach i ja , ale przez drogę do kolei nie zamieniliśmy ani wyrazu . On patrzył na gwiazdy świszcząc przez zęby , a ja myślałem , że jadę — chyba na pogrzeb . +Na dworcu Kolei Wiedeńskiej złapał nas doktór Szuman . +— Jedziesz do Paryża ? — zapytał Stacha . +— A ty skąd wiesz ? +— O , ja wszystko wiem . Nawet to , że tym samym pociągiem jedzie pan Starski . +Stach wstrząsnął się . +— Co to za człowiek ? — rzekł do doktora . +— Próżniak , bankrut … jak zresztą wszyscy oni — odparł Szuman . — No i ekskonkurent … — dodał . +— Wszystko mi jedno . +Szuman nie odpowiedział nic , tylko spojrzał spod oka . +Zaczęto dzwonić i świstać . Podróżni tłoczyli się do wagonów ; Stach uścisnął nas za ręce . +— Kiedy wracasz ? — zapytał go doktór . +— Chciałbym … nigdy — odpowiedział Stach i siadł do pustego przedziału pierwszej klasy . +Pociąg ruszył . Doktór zamyślony patrzył na oddalające się latarnie , a ja … O mało się nie rozpłakałem … +Kiedy woźni poczęli zamykać drzwi peronu , namówiłem doktora na przechadzkę po Alejach Jerozolimskich . Noc była ciepła , niebo czyste ; nie pamiętam , ażebym kiedykolwiek widział więcej gwiazd . A ponieważ Stach mówił mi , że w Bułgarii często patrzył na gwiazdy , więc ( zabawny projekt ! ) i ja postanowiłem od tej pory co wieczór spoglądać w niebo . ( A może istotnie na którym z migotliwych świateł spotkają się nasze spojrzenia czy myśli i on nie będzie czuł się już tak osamotnionym jak wtedy ? ) +Nagle ( nie wiem nawet skąd ? ) zrodziło się we mnie podejrzenie , że niespodziewany wyjazd Stacha ma związek z polityką . Postanowiłem więc wybadać Szumana i chcąc zażyć go z mańki , rzekłem : +— Coś mi się zdaje , że Wokulski jest … jakby zakochany ? … +Doktór zatrzymał się na chodniku i usiadłszy na swej lasce zaczął się śmiać w sposób , który aż zwracał uwagę na szczęście nielicznych przechodniów . +— Cha ! cha … czyś pan dopiero dzisiaj zrobił tak piramidalne odkrycie ? … Cha ! cha ! … podoba mi się ten starzec ! … +Głupi był koncept . Przygryzłem jednak usta i odparłem : +— Zrobić to odkrycie było łatwo , nawet dla ludzi … mniej wprawnych ode mnie ( zdaje się , że mu troszkę dogryzłem ) . Ale ja lubię być ostrożny w przypuszczeniach , panie Szuman … Zresztą , nie sądziłem , ażeby mogła wyrabiać z człowiekiem podobne hece rzecz tak zwyczajna jak miłość . +— Mylisz się , staruszku — odparł doktór machając ręką . — Miłość jest rzeczą zwyczajną wobec natury , a nawet , jeżeli chcesz , wobec Boga . Ale wasza głupia cywilizacja , oparta na poglądach rzymskich , dawno już zmarłych i pogrzebanych , na interesach papiestwa , na trubadurach , ascetyzmie , kastowości i tym podobnych bredniach , z naturalnego uczucia zrobiła … wiesz co ? … Zrobiła nerwową chorobę ! … Wasza niby to miłość rycersko-kościelno-romantyczna jest naprawdę obrzydliwym handlem opartym na oszustwie , które bardzo słusznie karze się dożywotnimi galerami , zwanymi małżeństwem … Biada jednak tym , co na podobny jarmark przynoszą serca … Ile on pochłania czasu , pracy , zdolności , ba ! nawet egzystencyj … Znam to dobrze — mówił dalej , zadyszany z gniewu — bo choć jestem Żydem i zostanę nim do końca życia , wychowałem się jednak między waszymi , a nawet zaręczyłem się z chrześcijanką … No i tyle nam porobiono udogodnień w naszych zamiarach , tak czule zaopiekowano się nami w imię religii , moralności , tradycji i już nie wiem czego , że ona umarła , a ja próbowałem się otruć … Ja , taki mądry , taki łysy ! … +Znowu stanął na chodniku . +— Wierz mi , panie Ignacy — kończył schrypniętym głosem — że nawet między zwierzętami nie znajdziesz tak podłych bydląt jak ludzie . W całej naturze samiec należy do tej samicy , która mu się podoba i której on się podoba . Toteż u bydląt nie ma idiotów . Ale u nas ! … Jestem Żyd , więc nie wolno mi kochać chrześcijanki … On jest kupiec , więc nie ma prawa do hrabianki … A ty , który nie posiadasz pieniędzy , nie masz prawa do żadnej zgoła kobiety … Podła wasza cywilizacja ! … Chciałbym bodaj natychmiast zginąć , ale przywalony jej gruzami … +Szliśmy wciąż ku rogatkom . Od kilku minut zerwał się wiatr wilgotny i dął nam prosto w oczy ; na zachodzie poczęły znikać gwiazdy zasłaniane przez chmury . Latarnie trafiały się coraz rzadziej . Kiedy niekiedy w Alei zaturkotał wóz obsypując nas niewidzialnym pyłem ; spóźnieni przechodnie uciekali do domów . +„ Będzie deszcz ! … Stach już jest około Grodziska ” — pomyślałem . +Doktór nasunął kapelusz na głowę i szedł zirytowany , milcząc . Mnie było coraz markotniej , może z powodu wzrastającej ciemności . Nie powiedziałbym tego nikomu nigdy , ale nieraz mnie samemu przychodzi na myśl , że Stach … naprawdę już nie dba o politykę , ponieważ cały zatonął w fałdach sukienki tej panny . Zdaje się , że mu nawet coś o tym wspomniałem onegdaj i że to , co on mi odpowiedział , bynajmniej nie osłabiło moich podejrzeń . +— Czy podobna — odezwałem się — ażeby Wokulski tak dalece już zapomniał o sprawach ogólnych , o polityce , o Europie … +— Z Portugalią — wtrącił doktór . +Ten cynizm oburzył mnie . +— Pan sobie drwisz — rzekłem . — Nie zaprzeczysz jednak , że Stach mógł zostać czymś lepszym aniżeli nieszczęśliwym wielbicielem panny Łęckiej . To był działacz społeczny , nie jakiś tam kiepski wzdychacz … +— Masz pan rację — potwierdził doktór — ale cóż stąd ? … Machina parowa przecież nie młynek do kawy , to wielka machina ; ale gdy w niej zardzewieją kółka , stanie się gratem bezużytecznym i nawet niebezpiecznym . Otóż w Wokulskim jest podobne kółko , które rdzewieje i psuje się … +Wiatr dął coraz mocniej ; miałem pełne oczy piasku . +— I skąd właśnie na niego padło takie nieszczęście ? — odezwałem się . ( Ale niedbałym tonem , ażeby Szuman nie myślał , że żądam informacyj . ) +— Na to złożyło się i usposobienie Stacha , i stosunki wytworzone przez cywilizację — odparł doktór . +— Usposobienie ? … On nigdy nie był kochliwy . +— Tym się zgubił — ciągnął Szuman . — Tysiąc centnarów śniegu , rozdzielonego na płatki , tylko przysypują ziemię nie szkodząc najmniejszej trawce ; ale sto centnarów śniegu zbitych w jedną lawinę burzy chałupy i zabija ludzi . Gdyby Wokulski kochał się przez całe życie co tydzień w innej , wyglądałby jak pączek , miałby swobodną myśl i mógłby zrobić wiele dobrego na świecie . Ale on , jak skąpiec , gromadził kapitały sercowe , no i widzimy skutek tej oszczędności . Miłość jest wtedy piękną , kiedy ma wdzięki motyla ; ale gdy po długim letargu obudzi się jak tygrys , dziękuję za zabawę ! … Co innego człowiek z dobrym apetytem , a co innego ten , któremu głód skręca wnętrzności … +Chmury podnosiły się coraz wyżej ; zawróciliśmy prawie od rogatek . Pomyślałem , że Stach musi już być około Rudy Guzowskiej . +A doktór wciąż prawił , coraz mocniej rozgorączkowany , coraz gwałtowniej wywijając laską : +— Jest higiena mieszkań i odzieży , higiena pokarmów i pracy , których nie wypełniają klasy niższe , i to jest powodem wielkiej śmiertelności między nimi , krótkiego życia i charłactwa . Ale jest również higiena miłości , której nie tylko nie przestrzegają , lecz po prostu gwałcą klasy inteligentne , i to stanowi jedną z przyczyn ich upadku . Higiena woła : „ Jedz , kiedy masz apetyt ! ” , a wbrew niej tysiąc przepisów chwyta cię za poły wrzeszcząc : „ Nie wolno ! … będziesz jadł , kiedy my cię upoważnimy , kiedy spełnisz tyle a tyle warunków postawionych przez moralność , tradycję , modę … ” Trzeba przyznać , że w tym razie najbardziej zacofane państwa wyprzedziły najbardziej postępowe społeczeństwa , a raczej ich klasy inteligentne . +I przypatrz się , panie Ignacy , jak zgodnie w kierunku ogłupienia ludzi pracuje pokój dziecinny i salon , poezja , powieść i dramat . Każą ci szukać ideałów , samemu być idealnym ascetą i nie tylko wypełniać , ale nawet wytwarzać jakieś sztuczne warunki . A co z tego wynika w rezultacie ? … Że mężczyzna , zwykle mniej wytresowany w tych rzeczach , staje się łupem kobiety , którą tylko w tym kierunku tresują . I otóż cywilizacją naprawdę rządzą kobiety ! … +— Czy w tym jest co złego ? — spytałem . +— A niech diabli wezmą ! — wrzasnął doktór . — Czy nie spostrzegłeś , panie Ignacy , że jeżeli mężczyzna pod względem duchowym jest muchą , to kobieta jest jeszcze gorszą muchą , gdyż pozbawioną łap i skrzydeł . Wychowanie , tradycja , a może nawet dziedziczność , pod pozorem zrobienia jej istotą wyższą , robią z niej istotę potworną . I ten próżnujący dziwoląg , ze skrzywionymi stopami , ze ściśniętym tułowiem , czczym mózgiem , ma jeszcze obowiązek wychowywać przyszłe pokolenia ludzkości ! … Cóż więc im zaszczepią ? … Czy dzieci uczą się pracować na chleb ? … Nie , uczą się ładnie trzymać nóż i widelec . Czy uczą się poznawać ludzi , z którymi kiedyś żyć im przyjdzie ? … Nie , uczą się im podobać za pomocą stosownych min i ukłonów . Czy uczą się realnych faktów , decydujących o naszym szczęściu i nieszczęściu ? … Nie , uczą się zamykać oczy na fakty , a marzyć o ideałach . Nasza miękkość w życiu , nasza niepraktyczność , lenistwo , fagasostwo i te straszne pęta głupoty , które od wieków gniotą ludzkość , są rezultatem pedagogiki stworzonej przez kobiety . A nasze znowu kobiety są owocem klerykalno – feudalno – poetyckiej teorii miłości , która jest obelgą dla higieny i zdrowego rozsądku … +W głowie mi szumiało od wywodów doktora , a on tymczasem ciskał się na ulicy jak szalony . Na szczęście błysnęło , upadły pierwsze krople deszczu , a zacietrzewiony mówca nagle ochłonął i skoczywszy w jakąś dorożkę kazał odwieźć się do domu . +Stach był już chyba około Rogowa . Czy też domyślił się , żeśmy tylko o nim mówili ? i co on , biedak , czuł mając jedną burzę nad głową , a drugą , może gorszą , w sercu ? +Phi ! co za ulewa , co za kanonada piorunów … Zwinięty w kłębek Ir odszczekuje im przez sen stłumionym głosem , a ja kładę się do łóżka , nakryty tylko prześcieradłem . Gorąca noc . Panie Boże , opiekuj się tymi , którzy w podobną noc uciekają aż za granicę przed nieszczęściem . +Nieraz dość jest małego figla , aby rzeczy , dawne jak ludzkie grzechy , pokazały się nam w nowym zupełnie oświetleniu . +Ja na przykład znam Stare Miasto od dziecka i zawsze wydawało mi się , że jest ono tylko ciasne i brudne . Dopiero kiedy pokazano mi jako osobliwość rysunek jednego z domów staromiejskich ( i to jeszcze w „ Tygodniku Ilustrowanym ” , z opisem ! ) , nagle spostrzegłem , że Stare Miasto jest piękne … Od tej pory chodzę tam przynajmniej raz na tydzień i nie tylko odkrywam coraz nowe osobliwości , ale jeszcze dziwię się , żem ich nie zauważył dawniej . +Tak samo z Wokulskim . Znam go ze dwadzieścia lat i ciągle myślałem , że on jest z krwi i kości polityk . Głowę dałbym sobie uciąć , że Stach niczym więcej nie zajmuje się , tylko polityką . Dopiero pojedynek z baronem i owacje dla Rossiego zbudziły we mnie podejrzenia , że on może być zakochany . O czym już dziś nie wątpię , szczególniej po rozmowie z Szumanem . +Ale to fraszka , bo i polityk może być zakochany . Taki Napoleon I kochał się na prawo i na lewo i mimo to trząsł Europą . Napoleon III także miał sporo kochanek , a słyszę , że i syn wstępuje w jego ślady i już wynalazł sobie jakąś Angielkę . +Jeżeli więc słabość do kobiet nie kompromituje Bonapartych , dlaczego miałaby uwłaczać Wokulskiemu ? … +I właśnie kiedym tak rozmyślał , zaszedł drobny wypadek , który przypomniał mi dzieje pogrzebane od lat kilkunastu , a i samego Stacha przedstawił w innym świetle . Och , on nie jest politykiem ; on jest czymś zupełnie innym , z czego sobie nie umiem nawet dobrze zdać sprawy . +Czasem zdaje mi się , że jest to człowiek skrzywdzony przez społeczeństwo . Ale o tym cicho ! … Społeczność nikogo nie krzywdzi … Gdyby raz przestano w to wierzyć , Bóg wie jakie okazałyby się pretensje . Może nawet nikt by już nie zajmował się polityką , tylko myślałby o wyrównywaniu rachunków ze swymi najbliższymi . Lepiej więc nie zaczepiać tych kwestyj . ( Jak ja dużo gadam na starość , a wszystko nie to , o czym chcę powiedzieć . ) +Jednego tedy wieczora piję u siebie herbatę ( Ir jest wciąż osowiały ) , aż otwierają się drzwi i ktoś wchodzi . Patrzę , figura otyła , twarz nalana , nos czerwony , łeb siwy . Wącham , czuć w pokoju jakby wino i stęchliznę . +„ Ten szlachcic — myślę — jest albo nieboszczykiem , alko kiprem ? … Bo żaden inny człowiek nie będzie pachniał stęchlizną … ” +— Cóż , u diabła ! … — dziwi się gość . — Takeś już zhardział , że nie poznajesz ludzi ? … +Przetarłem oczy . Ależ to żywy Machalski , kiper od Hopfera ! … Byliśmy razem na Węgrzech , później tu , w Warszawie ; ale od piętnastu lat nie widzieliśmy się , gdyż on mieszka w Galicji i ciągle jest kiprem . +Naturalnie , przywitaliśmy się jak bliźnięta , raz , drugi i trzeci … +— Kiedyżeś przyjechał ? — pytam . +— Dziś rano — on mówi . +— A gdzieżeś był do tej pory ? +— Zajechałem na Dziekankę , ale było mi tak tęskno , żem zaraz poszedł do Lesisza , do piwnicy … To , panie , piwnice ! … żyć , nie umierać … +— Cóżeś tam robił ? +— Trochę pomagałem staremu , a zresztą siedziałem . Niegłupim chodzić po mieście , kiedy jest taka piwnica . +Oto prawdziwy kiper dawnej daty ! … Nie dzisiejszy elegant , co , bestia , woli iść na wieczór tańcujący aniżeli siedzieć w piwnicy . I nawet do piwnicy bierze lakierki … Ginie Polska przy takich podłych kupcach ! … +Gadu , gadu , przesiedzieliśmy do pierwszej w nocy . Machalski przenocował u mnie , a o szóstej rano znowu poleciał do Lesisza . +— Cóż będziesz robił po obiedzie ? — pytam . +— Po obiedzie wstąpię do Fukiera , a na noc wrócę do ciebie — odpowiedział . +Był z tydzień w Warszawie . Nocował u mnie , a dnie spędzał w piwnicach . +— Powiesiłbym się — mówił — żeby mi przyszło tydzień włóczyć się po dworze . Ścisk , upał , kurzawa ! … świnie mogą żyć tak jak wy , ale nie ludzie . +Zdaje mi się , że przesadza . Bo choć i ja wolę sklep aniżeli Krakowskie Przedmieście , jednakże co sklep , to nie piwnica . Zdziwaczał chłop na swoim kiprostwie . +Naturalnie , o czymże mieliśmy rozmawiać z Machalskim , jeżeli nie o dawnych czasach i o Stachu ? I tym sposobem stanęła mi przed oczyma historia jego młodości , jakbym ją widział wczoraj . +Pamiętam ( był to rok 1857 , może 58 ) , zaszedłem raz do Hopfera , u którego pracował Machalski . +— A gdzie pan Jan ? — pytałem chłopca . +— W piwnicy . +Zaszedłem do piwnicy . Patrzę , mój pan Jan przy łojówce ściąga lewarem wino z beczki do butelek , a we framudze majaczą jakieś dwa cienie : siwy starzec w piaskowym surducie , z pliką papierów na kolanach , i młody chłopak z krótko ostrzyżonym łbem i miną zbója . To był Stach Wokulski i jego ojciec . +Siadłem cicho ( bo Machalski nie lubił , ażeby mu przeszkadzano przy ściąganiu wina ) , a siwy człowiek w piaskowym surducie prawił jednostajnym głosem do owego młodzika : +— Co to wydawać pieniądze na książki ? … Mnie dawaj , bo jak będę musiał przerwać proces , wszystko zmarnieje . Książki nie wydobędą cię z upodlenia , w jakim teraz jesteś , tylko proces . Kiedy go wygram i odzyskamy nasze dobra po dziadku , wtedy przypomną sobie , że Wokulscy stara szlachta , i nawet znajdzie się familia … W zeszłym miesiącu wydałeś dwadzieścia złotych na książki , a mnie akurat tyle brakowało na adwokata … Książki ! … zawsze książki … Żebyś był mądry jak Salomon , póki jesteś w sklepie , będą tobą pomiatali , chociażeś szlachcic , a twój dziadek z matki był kasztelanem . Ale jak wygram proces , jak wyniesiemy się na wieś … +— Chodźmy stąd , ojcze — mruknął chłopak , spode łba patrząc na mnie . +Stary , posłuszny jak dziecko , zawinął swoje papiery w czerwoną chustkę i wyszedł z synem , który musiał go podtrzymywać na schodach . +— Cóż to za odmieńcy ? — pytam Machalskiego , który właśnie skończył robotę i usiadł na zydlu . +— Ach ! … — machnął ręką . — Stary ma pomieszane klepki , ale chłopak zdatny . Nazywa się Stanisław Wokulski . Bystra bestia ! … +— Cóż on zrobił ? — pytam . +Machalski objaśnił palcami świecę i nalawszy mi kieliszek wina mówił : +— On tu jest u nas ze cztery lata . Do sklepu albo do piwnicy nie bardzo … Ale mechanik ! … Zbudował taką maszynę , co pompuje wodę z dołu do góry , a z góry wylewa ją na koło , które właśnie porusza pompę . Taka maszyna może obracać się i pompować do końca świata ; ale coś się w niej skrzywiło , więc ruszała się tylko kwadrans . Stała tam na górze , w pokoju jadalnym , i Hopferowi zwabiała gości ; ale od pół roku coś w niej pękło . +— Otóż jaki ! … — mówię . +— No , jeszcze nie taki bardzo — odparł Machalski . — Był tu jeden profesor z gimnazjum realnego , obejrzał pompę i powiedział , że na nic się nie zda , ale że chłopak zdolny i powinien uczyć się . Od tej pory mamy sądny dzień w sklepie . Wokulski zhardział , gościom odmrukuje , w dzień wygląda , jakby drzemał , a za to uczy się po nocach i kupuje książki . Jego znowu ojciec wolałby te pieniądze użyć na proces o jakiś tam majątek po dziadku … Słyszałeś przecie , co mówił . +— Cóż on myśli robić z tą nauką ? — rzekłem . +— Mówi , że pojedzie do Kijowa , do uniwersytetu . Ha ! niech jedzie — prawił Machalski — może choć jeden subiekt wyjdzie na człowieka . Ja mu tam nie przeszkadzam ; kiedy jest w piwnicy , nie napędzam go do roboty ; niech sobie czyta . Ale na górze dokuczają mu subiekci i goście . +— A co na to Hopfer ? +— Nic — ciągnął Machalski zakładając nową łojówkę w żelazny lichtarz z rączką . — Hopfer nie chce go odstręczać od siebie , bo Kasia Hopferówna durzy się trochę w Wokulskim , a może chłopak odzyska majątek po dziadku ? … +— I on durzy się w Kasi ? — spytałem . +— Ani na nią spojrzy , dzika bestia ! — odparł Machalski . +Zaraz wówczas pomyślałem , że chłopak z tak otwartą głową , który kupuje książki i nie dba o dziewczęta , mógłby być dobrym politykiem ; więc jeszcze tego dnia zapoznałem się ze Stachem i od tej pory żyjemy ze sobą nie najgorzej … +Stach był jeszcze ze trzy lata u Hopfera i przez ten czas porobił duże znajomości ze studentami , z młodymi urzędnikami rozmaitych biur , którzy na wyścigi dostarczali mu książek , ażeby mógł zdać egzamin do uniwersytetu . +Spośród tej młodzieży wyróżniał się niejaki pan Leon , chłopak jeszcze młody ( nie miał nawet dwudziestu lat ) , piękny , a mądry … a zapalczywy ! … Ten jakby był moim pomocnikiem w politycznej edukacji Wokulskiego : kiedy bowiem ja opowiadałem o Napoleonie i wielkim posłannictwie Bonapartych , pan Leon mówił o Mazzinim , Garibaldim i im podobnych znakomitościach . A jak on umiał podnosić ducha ! … +— Pracuj — mówił nieraz do Stacha — i wierz , bo silna wiara może zatrzymać słońce w biegu , a nie dopiero polepszyć stosunki ludzkie . +— A może mnie wysłać do uniwersytetu ? — zapytał Stach . +— Jestem pewien — odparł Leon z zaiskrzonymi oczyma — że gdybyś choć przez chwilę miał taką wiarę jak pierwsi apostołowie , jeszcze dziś znalazłbyś się w uniwersytecie … +— Albo u wariatów — mruknął Wokulski . +Leon począł biegać po pokoju i trząść rękoma . +— Co za lód w tych sercach ! … co za chłód ! … co za upodlenie ! … — wołał — jeżeli nawet taki człowiek jak ty jeszcze nie ufa . Więc przypomnij sobie , coś już zrobił w tak krótkim czasie : tyle umiesz , że mógłbyś dzisiaj zdawać egzamin … +— Co ja tam zrobię ! … — westchnął Stach . +— Ty jeden niewiele . Ale kilkudziesięciu , kilkuset takich jak ty i ja … Czy wiesz , co możemy zrobić ? … +W tym miejscu załamał mu się głos : Leon dostał spazmów . Ledwieśmy go uspokoili . +Innym razem pan Leon wyrzucał nam brak ducha poświęcenia . +— A wiecież wy — mówił — że Chrystus mocą poświęcenia sam jeden zbawił ludzkość ? … O ileż więc świat by się udoskonalił , gdyby na nim ciągle były jednostki gotowe do ofiary z życia ! … +— Czy mam oddawać życie za tych gości , którzy mi wymyślają jak psu , czy za tych chłopców i subiektów , którzy drwią ze mnie ? — spytał Wokulski . +— Nie wykręcaj się ! — zawołał pan Leon . — Chrystus zginął nawet za swoich katów … Ale między wami nie ma ducha … Duch w was gnije … Posłuchaj zaś , co mówi Tyrteusz : „ O Sparto , ruń ! nim pomnik twej wielkości , naddziadów grób , meseński skruszy młot i na żer psom rozrzuci święte kości , i przodków cień odegna od twych wrót … Ty , ludu , nim wróg w pętach cię powlecze , ojców twych broń na progach domów złam i w przepaść rzuć … Niech nie wie świat , że miecze były wśród was , lecz serca zbrakło wam ! … ” Serca ! … — powtórzył pan Leon . +Już to Stach w przyjmowaniu teoryj pana Leona był bardzo ostrożny ; ale młody chłopak umiał wszystkich przekonywać jak Demostenes . +Pamiętam , że pewnego wieczora na licznym zebraniu ludzi młodszych i starszych spłakaliśmy się wszyscy , kiedy pan Leon opowiadał o tym doskonalszym świecie , w którym zginie głupstwo , nędza i niesprawiedliwość . +— Od tej chwili — mówił z uniesieniem — nie będzie już różnic między ludźmi . Szlachta i mieszczanie , chłopi i Żydzi , wszyscy będą braćmi … . +— A subiekci ? … — odezwał się z kąta Wokulski . +Lecz przerwa ta nie zmieszała pana Leona . Nagle zwrócił się do Wokulskiego , wyliczył wszystkie przykrości , jakie Stachowi wyrządzano w sklepie , przeszkody , jakie stawiano mu w pracy nad nauką , i zakończył w ten sposób : +— Abyś zaś uwierzył , że jesteś nam równym i że cię kochamy jak brata , abyś mógł uspokoić twoje serce rozgniewane na nas , oto ja … klękam przed tobą i w imieniu ludzkości błagam cię o przebaczenie krzywd . +Istotnie , ukląkł przed Stachem i pocałował go w rękę . Zebrani rozczulili się jeszcze bardziej , podnieśli w górę Stacha i Leona i przysięgli , że za takich ludzi , jak oni , każdy oddałby życie . +Dziś , kiedy przypominam sobie owe dzieje , chwilami zdaje mi się , że to był sen . Co prawda , nigdy przedtem ani później nie spotkałem takiego entuzjasty jak pan Leon . +W początkach roku 1861 Stach podziękował Hopferowi za miejsce . Zamieszkał u mnie ( w tym pokoiku z zakratowanym oknem i zielonymi firankami ) , rzucił handel , a natomiast począł chodzić na akademickie wykłady jako wolny słuchacz . +Dziwne było jego pożegnanie ze sklepem ; pamiętam to , bo sam po niego przyszedłem . Hopfera ucałował , a następnie zeszedł do piwnicy uściskać Machalskiego , gdzie zatrzymał się kilka minut . Siedząc na krześle w jadalnym pokoju słyszałem jakiś hałas , śmiechy chłopców i gości , alem nie podejrzywał figla . +Naraz ( otwór prowadzący do lochu był w tej samej izbie ) widzę , że z piwnicy wydobywa się para czerwonych rąk . Ręce te opierają się o podłogę i tuż za nimi ukazuje się głowa Stacha raz i drugi . Goście i chłopcy w śmiech . +— Aha — zawołał jeden stołownik — widzisz , jak trudno bez schodów wyjść z piwnicy ? A tobie zachciewa się od razu skoczyć ze sklepu do uniwersytetu ! … Wyjdźże , kiedyś taki mądry … +Stach z głębi znowu wysunął ręce , znowu chwycił się za krawędź otworu i wydźwignął się do połowy ciała . Myślałem , że mu krew tryśnie z policzków . +— Jak on się wydobywa … Pysznie się wydobywa ! … — zawołał drugi stołownik . +Stach zaczepił nogą o podłogę i po chwili był już w pokoju . Nie rozgniewał się , ale też nie podał ręki żadnemu koledze , tylko zabrał swój tłomoczek i szedł ku drzwiom . +— Cóż to , nie żegnasz się z gośćmi , panie doktór ! … — wołali za nim stołownicy Hopfera . +Szliśmy przez ulicę nie mówiąc do siebie . Stach przygryzał wargi , a mnie już wówczas przyszło na myśl , że to wydobywanie się z piwnicy jest symbolem jego życia , które upłynęło na wydzieraniu się ze sklepu Hopfera w szerszy świat . +Proroczy wypadek ! … bo i do dziś dnia Stach ciągle tylko wydobywa się na wierzch . I Bóg wie , co by dla kraju mógł zrobić taki jak on człowiek , gdyby na każdym kroku nie usuwano mu schodów , a on nie musiał tracić czasu i sił na samo wydzieranie się do nowych stanowisk . +Przeniósłszy się do mnie pracował po całych dniach i nocach , aż mnie nieraz złość brała . Wstawał przed szóstą i czytał . Około dziesiątej biegł na kursa , potem znowu czytał . Po czwartej szedł na korepetycję do kilku domów ( głównie żydowskich , gdzie mu Szuman wyrobił stosunki ) i wróciwszy do domu znowu czytał i czytał , dopóki zmorzony snem nie położył się już dobrze po północy . +Miałby z owych lekcyj nie najgorsze dochody , gdyby od czasu do czasu nie odwiedzał go ojciec , który zmienił się tylko o tyle , że nosił tabaczkowy surdut zamiast piaskowego , a swoje papiery obwijał w chustkę niebieską . Zresztą został taki sam jak wówczas , kiedy go poznałem . Siadał przy stoliku syna , kładł na kolanach papiery i mówił głosem cichym i jednostajnym : +— Książki … zawsze książki ! … Tracisz pieniądze na naukę , a mnie brakuje na proces . Żebyś skończył dwa uniwersytety , nie wyjdziesz z dzisiejszego upodlenia , dopóki nie odzyskamy naszych dóbr po dziadku . Wtedy dopiero ludzie przyznają , żeś ty szlachcic , równy innym … Wtedy znajdzie się familia … +Czas wolny od nauki poświęcał Stach na próby z balonami . Wziął dużą butlę i w niej za pomocą witriolu preparował jakiś gaz ( już nawet nie pamiętam jaki ) i napełniał nim balon nieduży wprawdzie , ale przygotowany bardzo sztucznie . Była pod nim maszynka z wiatraczkiem … No i latało to pod sufitem , dopóki nie zepsuło się przez uderzenie o ścianę . +W takim razie Stach znowu łatał swój balon , naprawiał maszynkę , napełniał butlę rozmaitymi paskudztwami i znowu próbował , bez końca . Raz butla pękła , a witriol mało mu nie wypalił oka . Lecz co jego to obchodziło , skoro bodaj za pomocą balonu chciał „ wydobyć się ” ze swej marnej pozycji . +Od czasu jak Wokulski osiedlił się u mnie , przybyła naszemu sklepowi nowa kundmanka : Kasia Hopfer . Nie wiem , co tak podobało się jej u nas — moja broda czy tusza Jana Mincla ? Bo dziewczyna miała ze dwadzieścia norymberskich sklepów bliżej domu , ale przychodziła do naszego po kilka razy na tydzień . +„ A to proszę włóczki , a to proszę jedwabiu , a to igieł za dziesięć groszy … ” Po taki sprawunek biegła wiorstę drogi w deszcz czy pogodę , a kupując za parę groszy szpilek przesiadywała w sklepie po pół godziny i rozmawiała ze mną . +— Dlaczego to panowie nigdy nie przychodzą do nas z … panem Stanisławem ? — mówiła rumieniąc się . — Ojciec tak panów kocha i … my wszyscy … +Z początku dziwiłem się niespodzianej miłości starego Hopfera i dowodziłem pannie Kasi , że zbyt mało znam jej ojca , ażebym miał składać mu wizyty . Ale ona wciąż swoje : +— Pan Stanisław musi gniewać się na nas , nie wiem nawet za co , bo przynajmniej tatko i … my wszyscy jesteśmy bardzo życzliwi . Pan Stanisław chyba nie może się skarżyć , ażeby z naszej strony doznał najmniejszej przykrości … Pan Stanisław … +I tak mówiąc o panu Stanisławie kupowała jedwab zamiast włóczki albo igły zamiast nożyczek . +Co zaś najgorsze , że z tygodnia na tydzień mizerniało biedactwo . Ile razy przyszła do nas po swoje drobne sprawunki , zdawało mi się , że wygląda trochę lepiej . Ale gdy zgasł na jej twarzy rumieniec chwilowego wzruszenia , przekonywałem się , że jest coraz bledsza , a jej oczy stają się coraz smutniejsze i głębsze . +A jak ona wypytywała się : „ Czy pan Stanisław nigdy nie zachodzi tu do sklepu ? … ” Jak patrzyła na drzwi prowadzące do sieni i do mego mieszkania , gdzie o kilka kroków od niej zmarszczony Wokulski nie domyślając się , że tu tęsknią za nim , siedział nad książkami . +Żal mi się zrobiło biedaczki , więc raz , kiedyśmy z Wokulskim pili wieczorem herbatę , odezwałem się : +— Nie bądźże ty głupi i zajdź kiedy do Hopfera . Stary ma duże pieniądze . +— A po cóż ja mam do niego chodzić … — odparł . — Byłem już chyba dosyć … +Przy tych wyrazach wstrząsnął się . +— Po to masz chodzić , że Kasia jest w tobie zakochana — rzekłem . +— Dajże mi pokój z Kasią ! … — przerwał . — Dziewczyna dobra z kośćmi , nieraz ukradkiem przyszywała mi oberwany guzik do paltota albo podrzucała mi kwiatek na okno , ale ona nie dla mnie , ja nie dla niej . +— Gołąbek , nie dziecko ! — wtrąciłem . +— W tym całe nieszczęście , bo ja nie jestem gołąbek . Mnie przywiązać mogłaby taka tylko kobieta jak ja sam . A takiej jeszczem nie spotkał . +( Spotkał taką w szesnaście lat później i dalibóg , że nie ma się czym cieszyć ! … ) +Powoli Kasia przestała bywać w sklepie , a natomiast stary Hopfer złożył wizytę obojgu państwu Janom Minclom . Musiał im coś mówić o Stachu , gdyż na drugi dzień zbiegła na dół pani Małgorzata Minclowa i dalejże do mnie z pretensjami : +— Cóż to za lokatora ma pan Ignacy , za którym panny szaleją ? … Cóż to za jakiś Wokulski ? … Jasiu — zwróciła się do męża — dlaczego ten pan u nas nie był ? … My go musimy wyswatać , Jasiu … Niech on zaraz przyjdzie na górę … +— A niech sobie idzie na górę — odparł Jan Mincel — ale już co swatać , to nie będę . Jestem uczciwy kupiec i nie myślę zajmować się stręczycielstwem . +Pani Małgorzata ucałowała go w spoconą twarz , jakby to był jeszcze miodowy miesiąc , a on łagodnie odsunął ją i obtarł się fularem . +— Heca z tymi babami ! — mówił . — Koniecznie chcą ludzi wciągać w nieszczęście . Swataj sobie , swataj , nawet Hopfera , nie tylko Wokulskiego ; ale pamiętaj , że ja za to płacić nie będę . +Od tej pory , ile razy Jaś Mincel poszedł na piwo albo do resursy , pani Małgorzata zapraszała do siebie na wieczór mnie i Wokulskiego . Stach zwykle szybko wypijał herbatę , nawet nie patrząc na panią Janowę potem wsadziwszy ręce w kieszenie myślał zapewne o swoich balonach i milczał jak drewno , a nasza gospodyni nawracała go do miłości . +— Czy podobna , panie Wokulski , ażeby pan nigdy nie kochał się ? — mówiła . — Ma pan , o ile wiem , ze dwadzieścia osiem lat , prawie tyle co ja … I kiedy ja już od dawna uważam się za starą babę , pan wciąż jest niewiniątkiem … +Wokulski przekładał nogę na nogę , ale wciąż milczał . +— O ! panna Katarzyna smaczny to kąsek — mówiła gospodyni . — Oko ładne … ( choć zdaje mi się , że ma skazę na lewym czy prawym ? ) … figurka niczego , chociaż musi mieć jedną łopatkę wyższą ( ale to dodaje wdzięku ) . Nosek wprawdzie nie w moim guście , a usta trochę za duże , ale cóż to za dobra dziewczyna ! … Gdyby tak trochę więcej rozumu … No , ale rozum , panie Wokulski , przychodzi kobietom dopiero około trzydziestego roku … Ja sama , kiedy byłam w wieku Kasi , byłam głupiutka jak kanarek … +Kochałam się w moim dzisiejszym mężu ! … +Już za trzecią wizytą pani Małgorzata przyjęła nas w szlafroczku ( był to bardzo ładny szlafroczek , obszyty koronkami ) , a na czwartą ja wcale nie zostałem zaproszony , tylko Stach . Nie wiem , dalibóg , o czym gadali . To przecie jest pewne , że Stach wracał do domu coraz więcej znudzony , narzekając , że mu baba czas zabiera , a znowu pani Małgorzata tłomaczyła mężowi , że ten Wokulski jest bardzo głupi i że niemało jeszcze musi napracować się , nim go wyswata . +— Pracuj , kochanie , pracuj nad nim — zachęcał ją mąż — bo szkoda dziewczyny , no i Wokulskiego . Strach pomyśleć , że taki porządny chłopak , który tyle lat był subiektem , który może odziedziczyć sklep po Hopferze , chce zmarnować się w uniwersytecie . Tfy ! … . +Utwierdzona w dobrych postanowieniach pani Jasiowa już nie tylko w wieczór zapraszała Wokulskiego na herbatę , na którą on po największej części nie chodził , ale jeszcze sama nieraz zbiegała do mego pokoju , troskliwie wypytując Stacha , czy nie jest chory , i dziwiąc się , że się jeszcze nie kochał , on , prawie starszy od niej ( myślę , że ona była trochę starsza od niego ) . Jednocześnie zaczęła kobieta dostawać jakichś płaczów i śmiechów , wymyślać mężowi , który na całe dnie uciekał z domu , i występować z pretensjami do mnie , że jestem niedołęga , że nie rozumiem życia , że przyjmuję na lokatorów ludzi podejrzanych … +Słowem wywiązały się takie awantury w domu , że Jaś Mincel schudł , pomimo że coraz więcej pił piwa , a ja myślałem : jedno z dwojga … Albo podziękuję Minclowi za obowiązek , albo wypowiem lokal Stachowi . +Skąd , u licha , dowiedziała się o moich troskach pani Małgorzata ? nie mam świadomości . Dość , że wpadła raz wieczorem do mego pokoju , powiedziała mi , że jestem jej wrogiem i że muszę być bardzo podły , skoro wymawiam mieszkanie tak dzielnemu człowiekowi , jak Wokulski … Potem dodała , że jej mąż jest podły , że Wokulski jest podły , że wszyscy mężczyźni są podli , i nareszcie na mojej własnej kanapie dostała spazmów . +Sceny takie powtarzały się przez kilka dni z rzędu i nie wiem , do czego by doszło , gdyby nie położył im kresu jeden z najdziwniejszych wypadków , jakie widziałem . +Pewnego razu zaprosił Machalski mnie i Wokulskiego do siebie na wieczór . +Poszliśmy tam dobrze po dziewiątej i gdzieżby , jeżeli nie do jego ulubionej piwnicy , w której przy migotaniu trzech łojowych świeczek zobaczyłem kilkanaście osób , a między nimi pana Leona . Nigdy chyba nie zapomnę gromady tych , po największej części młodych twarzy , które ukazywały się na tle czarnych ścian piwnicy , wyglądały spoza okutych beczek albo rozpływały się w ciemności . +Ponieważ gościnny Machalski już na schodach przyjął nas ogromnymi kielichami wina ( i to wcale dobrego ) , a mnie wziął w szczególną opiekę , muszę więc przyznać , że od razu zaszumiało mi w głowie , a w kilka minut później byłem kompletnie zapity . Usiadłem więc z dala od uczty , w głębokiej framudze , i odurzony , w półśnie , półjawie , przypatrywałem się współbiesiadnikom . +Co się tam działo , dobrze nie wiem , bo najdziksze fantazje przebiegały mi po głowie . Marzyło mi się , że pan Leon mówi , jak zwykle , o potędze wiary , o upadku duchów i o potrzebie poświęcenia , czemu głośno wtórowali obecni . Zgodny chór jednakże osłabnął , gdy pan Leon zaczął tłumaczyć , że należałoby nareszcie wypróbować owej gotowości do czynu . Musiałem być bardzo nietrzeźwy , skoro przywidziało mi się , że pan Leon proponuje , ażeby kto z obecnych skoczył z Nowego Zjazdu na bruk idącej pod nim ulicy , i że na to wszyscy umilkli jak jeden mąż , a wielu pochowało się za beczki . +— Więc nikt nie zdecyduje się na próbę ? ! … — krzyknął pan Leon załamując ręce . +Milczenie . W piwnicy zrobiło się pusto . +— Więc nikt ? … nikt ? … +— Ja — odpowiedział jakiś prawie obcy mi głos . +Spojrzałem . Przy dogorywającej świeczce stał Wokulski . +Wino Machalskiego było tak mocne , że w tej chwili straciłem przytomność . +Po uczcie w piwnicy Stach przez kilka dni nie pokazał się w mieszkaniu . Nareszcie przyszedł — w cudzej odzieży , zmizerowany , ale z zadartą głową . Wtedy pierwszy raz usłyszałem w jego głosie jakiś twardy ton , który do dziś dnia robi mi przykre wrażenie . +Od tej pory zupełnie zmienił tryb życia . Swój balon z wiatrakiem rzucił w kąt , gdzie go niebawem zasnuła pajęczyna ; butlę do robienia gazów oddał stróżowi na wodę , do książek nawet nie zaglądał . I tak leżały skarbnice ludzkiej mądrości , jedne na półce , inne na stole , jedne zamknięte , inne otwarte , a on tymczasem … +Niekiedy po parę dni nie bywał w domu , nawet na nocleg ; to znowu wpadał z wieczora i w odzieniu rzucał się na nieposłane łóżko . Czasami zamiast niego przychodziło kilku nieznanych mi panów , którzy nocowali na kanapce , na łóżku Stacha , nawet na moim własnym , nie tylko nie dziękując mi , ale nawet nie mówiąc : jak się nazywają i w jakiej branży pracują ? A znowu kiedy indziej zjawiał się sam Stach i siedział w pokoju parę dni bez zajęcia , rozdrażniony , ciągle nadsłuchujący , jak kochanek , który przyszedł na schadzkę z mężatką , lecz zamiast niej spodziewa się zobaczyć męża . +Nie posądzam , ażeby Małgosia Minclowa miała być tą mężatką , gdyż i ona wyglądała , jakby ją giez ukąsił . Z rana oblatywała kobieta ze trzy kościoły , widocznie pragnąc niepokoić z kilku stron miłosiernego Boga . Zaraz po obiedzie zbierała się u niej jakaś sesja dam , które w oczekiwaniu doniosłych wypadków opuszczały mężów i dzieci , ażeby zajmować się plotkami . Nad wieczorem zaś schodzili się do niej panowie ; ale ci , nawet nie gadając z panią Małgorzatą , odsyłali ją do kuchni . +Nic dziwnego , że przy takim chaosie w domu i mnie w końcu zaczęły się mieszać klepki . Zdawało mi się , że w Warszawie jest ciaśniej i że wszyscy są odurzeni . Co godzinę oczekiwałem jakiejś nieokreślonej niespodzianki , lecz mimo to wszyscy mieliśmy doskonały humor i głowy pełne projektów . +Tymczasem Jaś Mincel , dręczony w domu przez żonę , od samego rana szedł na piwo i wracał aż wieczorem . Wynalazł nawet przysłowie : „ Co tam ! … Raz kozie śmierć … ” , które powtarzał do końca życia . +Nareszcie pewnego dnia Stach Wokulski całkiem zniknął mi z oczu . Dopiero we dwa lata napisał do mnie list z Irkucka prosząc , abym mu przysłał jego książki . +W jesieni , w roku 1870 ( właśnie wróciłem od Jasia Mincla , który już leżał w łóżku ) , siedzę sobie w moim pokoju po wieczornej herbacie , nagle ktoś puka do drzwi . +— Herein ! — mówię . +Drzwi skrzyp … Patrzę , stoi na progu jakaś brodata bestia , w paltocie z foczej skóry , odwróconej włosem na wierzch . +— No — mówię — niech mnie diabli wezmą , jeżeliś ty nie Wokulski … +— On sam — odpowiada jegomość w foczej skórze . +— W imię Ojca i Syna ! … — mówię . — Kpisz — mówię — czy o drogę pytasz ? … skądeś się tu wziął ? Chyba że jesteś duszą zmarłą … +— Jestem żywy — on mówi — nawet jeść mi się chce . +Zdjął czapkę , zdjął futro , usiadł przy świecy . Jużci Wokulski . Broda jak u zbója , pysk jak u Longina , co to Chrystusowi Panu bok przebił , ale — oczywisty Wokulski … +— Wróciłeś — mówię — czyś tylko przyjechał ? +— Wróciłem . +— Cóż kraj tamtejszy ? +— Niczego . +— Phi ! … A ludzie ? — pytam . +— Niezgorsi . +— Fiu ! … A z czego żyłeś ? +— Z lekcyj — mówi . — Jeszcze przywiozłem ze sześćset rubli . +— Fiu ! … fiu ! … A co myślisz robić ? +— No , jużci do Hopfera nie wrócę — odparł uderzając pięścią w stół . — Chyba nie wiesz — dodał — że jestem uczonym ; mam nawet rozmaite podziękowania od petersburskich naukowych towarzystw … +„ Subiekt od Hopfera — został uczonym ! … Stach Wokulski ma podziękowania od petersburskich towarzystw naukowych ! … Istna heca … ” — pomyślałem . +Co tu dużo gadać . Uplacował się chłopak gdzieś na Starym Mieście i przez pół roku żył ze swej gotówki kupując za nią dużo książek , ale mało jedzenia . Wydawszy pieniądze począł szukać roboty , i wtedy — trafiła się rzecz dziwna . Kupcy nie dali mu roboty , gdyż był uczonym , a uczeni nie dali mu także , ponieważ był eks-subiektem . Został tedy , jak Twardowski , uczepiony między niebem a ziemią . Może rozbiłby sobie łeb gdzie pod Nowym Zjazdem , gdybym od czasu do czasu nie przyszedł mu z pomocą . +Strach , jak ciężkim było jego życie . Zmizerniał , sposępniał , zdziczał … Ale nie narzekał . Raz tylko , kiedy mu powiedziano , że dla takich jak on nie ma tu miejsca , szepnął : +— Oszukano mnie … +W tym czasie umarł Jaś Mincel . Wdowa pogrzebała go po chrześcijańsku , przez tydzień nie wychodziła ze swych pokojów , a po tygodniu zawołała mnie na konferencję . +Myślałem , że będziemy mówili z nią o interesach sklepowych , tym bardziej , że spostrzegłem butelkę dobrego węgrzyna na stole . Ale pani Małgorzata ani zapytała o losy sklepu . Zapłakała na mój widok , jakbym jej przypomniał tydzień temu pochowanego nieboszczyka , i nalawszy mi wina spory kieliszek rzekła jękliwym głosem : +— Kiedy zgasł mój anioł , myślałam , że tylko ja jestem nieszczęśliwa … +— Co za anioł ? — spytałem nagle . — Może Jaś Mincel ? … Pozwoli pani , że choć byłem szczerym przyjacielem nieboszczyka , nie myślę jednak nazywać aniołem osoby , która nawet po śmierci ważyła ze dwieście funtów … +— Za życia ważył ze trzysta … słyszałeś pan ? — wtrąciła niepocieszona wdowa . Wtem znowu zasłoniła twarz chustką i rzekła szlochając : +— O ! pan nigdy nie będziesz miał taktu , panie Rzecki … O ! co za cios ! … Prawda , że nieboszczyk , dokładnie mówiąc , nigdy nie był aniołem , osobliwie w ostatnich czasach , ale zawsze straszne spotkało mnie nieszczęście … Nieopłakane , niepowetowane ! … +— No , przez ostatnie pół roku … +— Co pan mówisz — pół roku ? … — zawołała . — Nieszczęśliwy mój Jaś był ze trzy lata chory , a z osiem … Ach , panie Rzecki ! iluż nieszczęść w małżeństwie jest źródłem to okropne piwo … Przez osiem lat , panie , jakbym nie miała męża … Ale co to był za człowiek , panie Rzecki ! … Dziś dopiero czuję cały ogrom mego nieszczęścia … +— Bywają większe — odważyłem się wtrącić . +— O tak ! — jęknęła biedna wdowa . — Ma pan zupełną rację , bywają większe nieszczęścia . Ten na przykład Wokulski , który podobno już wrócił … Czy prawda , że dotychczas nie znalazł żadnego zajęcia ? +— Najmniejszego . +— Gdzież jada ? gdzie mieszka ? … +— Gdzie jada ? … Nie wiem nawet , czy w ogóle jada . A gdzie mieszka ? … Nigdzie . +— Okropność ! — zapłakała pani Małgorzata . — Zdaje mi się — dodała po chwili — że spełnię ostatnią wolę mego kochanego nieboszczyka , jeżeli poproszę pana , ażebyś … +— Słucham panią . +— Ażebyś dał mu mieszkanie u siebie , a ja będę wam przysyłać na dół po dwa obiady , dwa śniadania … +— Wokulski tego nie przyjmie — odezwałem się . +Na to pani Małgorzata znowu w płacz . Z rozpaczy po śmierci męża wpadła nawet w taki gniew zapalczywy , że nazwała mnie ze trzy razy niedołęgą , człowiekiem nie znającym życia , potworem … Nareszcie powiedziała mi , żebym poszedł precz , gdyż ona sama da sobie radę ze sklepem . Potem przeprosiła mnie i zaklęła na wszystkie sakramenta , abym nie obrażał się za słowa , które jej żal dyktuje . +Od tego dnia bardzo rzadko widywałem się z naszą pryncypałową . W pół roku zaś później Stach powiedział mi , że … żeni się z panią Małgorzatą Mincel . +Popatrzyłem na niego … Machnął ręką . +— Wiem — powiedział — że jestem świnia . Ale … jeszcze najmniejsza z tych , jakie tu u was cieszą się publicznym szacunkiem . +Po hucznym weselu , na którym ( nie wiem nawet skąd ) znalazło się mnóstwo przyjaciół Wokulskiego ( a jedli , bestie ! … a pili zdrowie państwa młodych — garncami ! … ) , Stach sprowadził się na górę , do swojej żony . O ile pamiętam , za całą garderobę miał cztery paki książek i naukowych instrumentów , a z mebli — chyba tylko cybuch i pudło na kapelusz . +Subiekci śmieli się ( naturalnie po kątach ) z nowego pryncypała ; mnie zaś było przykro , że Stach tak od ręki zerwał ze swoją bohaterską przeszłością i niedostatkiem . Dziwna bowiem jest natura ludzka : im mniej sami mamy skłonności do męczeństwa , tym natarczywiej żądamy go od bliźnich . +— Sprzedał się starej babie — mówili znajomi — ten niby to Brutus ! … Uczył się , awanturował się i … klap ! … +W liczbie zaś najsurowszych sędziów znajdowali się dwaj odpaleni konkurenci pani Małgorzaty . +Stach jednakże bardzo prędko zamknął ludziom usta , ponieważ od razu wziął się do roboty . Może w tydzień po ślubie przyszedł o ósmej rano do sklepu , zajął przy biurku miejsce nieboszczyka Mincla i obsługiwał gości , rachował , wydawał resztę , jak gdyby był tylko płatnym subiektem . +Zrobił nawet więcej , bo już w drugim roku wszedł w stosunki z moskiewskimi kupcami , co bardzo korzystnie oddziałało na interesa . Mogę powiedzieć , że za jego rządów potroiły się nasze obroty . +Odetchnąłem widząc , że Wokulski nie myśli darmo jeść chleba ; a i subiekci przestali się uśmiechać przekonawszy się , że Stach w sklepie więcej pracuje niż oni , i w dodatku — ma jeszcze niemałe obowiązki na górze . My odpoczywaliśmy przynajmniej w święta ; podczas gdy on , nieborak , właśnie w święto od rana musiał brać żonę pod pachę i maszerować — przed południem do kościoła , po południu — z wizytami , wieczorem do teatru . +Przy młodym mężu w panią Małgorzatę jakby nowy duch wstąpił . Kupiła sobie fortepian i zaczęła uczyć się muzyki od jakiegoś starego profesora , ażeby — jak mówiła — „ nie budził w Stasieczku zazdrości ” . Godziny zaś wolne od fortepianu przepędzała na konferencjach z szewcami , modystkami , fryzjerami i dentystami robiąc się przy ich pomocy co dzień piękniejsza . +A jaka ona była tkliwa dla męża ! … Nieraz przesiadywała po kilka godzin w sklepie , tylko wpatrując się w Stasiulka . Dostrzegłszy zaś , że między kundmankami trafiają się przystojne , cofnęła Stacha z sali frontowej za szafy i jeszcze kazała mu zrobić tam budkę , w której , siedząc jak dzikie zwierzę , prowadził księgi sklepowe . +Pewnego dnia słyszę w owej budce straszny łoskot … Wpadam ja , wpadają subiekci … Co za widok ! … Pani Małgorzata leży na podłodze przywalona biurkiem i oblana atramentem , krzesełko złamane , Stach zły i zmieszany … Podnieśliśmy płaczącą z bólu jejmość i z rozmaitych jej półsłówek domyśliliśmy się , że to ona sama narobiła tego rwetesu usiadłszy niespodzianie na kolanach mężowi . Kruche krzesło złamało się pod dubeltowym ciężarem , a jejmość chcąc ratować się od upadku chwyciła za biurko i z całym kramem obaliła je na siebie . +Stach z wielkim spokojem przyjmował hałaśliwe dowody małżeńskiej czułości , na pociechę topiąc się w rachunkach i korespondencjach kupieckich . Jejmość zaś , zamiast ochłonąć , gorączkowała się coraz bardziej ; a gdy jej małżonek , znudzony siedzeniem czy też dla załatwienia jakiegoś interesu , wyszedł kiedy na miasto , biegła za nim … podpatrywać , czy nie idzie na schadzkę ! … +Niekiedy , osobliwie podczas zimy , Stach wymykał się na tydzień z domu do znajomego leśnika , polował tam całe dnie i włóczył się po lasach . Wówczas pani już trzeciego dnia jechała w pogoń za swym kochanym zbiegiem , chodziła za nim po gąszczu i w rezultacie — przywoziła chłopa do Warszawy . +Przez dwa pierwsze lata tego rygoru Wokulski milczał . W trzecim roku począł co wieczór zachodzić do mego pokoju na gawędkę o polityce . Czasami , gdyśmy się rozgadali o dawnych czasach , on obejrzawszy się po pokoju nagle urywał poprzednią rozmowę i zaczynał jakąś nową : +— Słuchaj mnie , Ignacy … +Wtedy jednakże , jakby na komendę , wpadała z góry służąca wołając : +— Pani prosi ! … pani chora ! … +A on , biedak , machał ręką i szedł do jejmości nie zacząwszy nawet tego , co chciał mi powiedzieć . +Po upływie trzech lat takiego życia , któremu zresztą nie można było nic zarzucić , poznałem , że stalowy ten człowiek zaczyna się giąć w aksamitnych objęciach jejmości . Pobladł , pochylił się , zarzucił swoje uczone książki , a wziął się do czytania gazet i każdą chwilę wolną przepędzał ze mną na rozmowie o polityce . Czasami opuszczał sklep przed ósmą i zabrawszy jejmość szedł z nią do teatru albo z wizytą , a nareszcie — zaprowadził u siebie przyjęcia wieczorne , na których zbierały się damy , stare jak grzech śmiertelny , i panowie , już pobierający emeryturę i grający w wista . +Stach jeszcze z nimi nie grał ; chodził dopiero około stolików i przypatrywał się . +— Stachu — mówiłem nieraz — strzeż się ! … Masz czterdzieści trzy lat … W tym wieku Bismarck dopiero zaczynał karierę … +Takie albo tym podobne wyrazy budziły go na chwilę . Rzucał się wtedy na fotel i oparłszy głowę na ręku myślał . Wnet jednak biegła do niego pani Małgorzata wołając : +— Stasiulku ! znowu się zamyślasz , to bardzo źle … A tam panowie nie mają wina … +Stach podnosił się , wydostawał nową butelkę z kredensu , nalewał wino w osiem kieliszków i obchodził stoły , przypatrując się , jak panowie grają w wista . +W ten sposób powoli i stopniowo lew przerabiał się na wołu . Kiedym go widział w tureckim szlafroku , w haftowanych paciorkami pantoflach i w czapeczce z jedwabnym kutasem , nie mogłem wyobrazić sobie , że jest to ten sam Wokulski , który przed czternastoma laty w piwnicy Machalskiego zawołał : +— Ja ! … +Kiedy Kochanowski pisał : „ Na lwa srogiego bez obawy siędziesz i na ogromnym smoku jeździć będziesz ” — z pewnością miał na myśli kobietę … To są ujeżdżacze i pogromcy męskiego rodu ! +Tymczasem w piątym roku pożycia pani Małgorzata nagle poczęła się malować … Zrazu nieznacznie , potem coraz energiczniej i coraz nowymi środkami … Usłyszawszy zaś o jakimś likworze , który damom w wieku miał przywracać świeżość i wdzięk młodości , wytarła się nim pewnego wieczora tak starannie od stóp do głów , że tej samej nocy wezwani na pomoc lekarze już nie mogli jej odratować . I zmarło , biedactwo , niespełna we dwie doby na zakażenie krwi , tyle tylko mając przytomności , aby wezwać rejenta i cały majątek przekazać swemu Stasiulkowi . +Stach i po tym nieszczęściu milczał , ale osowiał jeszcze bardziej . Mając kilka tysięcy rubli dochodu przestał zajmować się handlem , zerwał ze znajomymi i zagrzebał się w naukowych książkach . +Nieraz mówiłem mu : wejdź między ludzi , zabaw się , jesteś przecie młody i możesz drugi raz ożenić się … +Na nic wszystko … +Pewnego dnia ( w pół roku po śmierci pani Małgorzaty ) widząc , że mi chłopak w oczach dziadzieje , podsunąłem mu projekt : +— Idź , Stachu , do teatru … Grają dziś Violettę ; przecież byliście na niej z nieboszczką ostatni raz … +Zerwał się z kanapy , na której czytał książkę , i rzekł : +— Wiesz … masz rację … Zobaczę , jak to dziś wygląda … +Poszedł do teatru i … na drugi dzień nie mogłem go poznać : w starcu ocknął się mój Stach Wokulski . Wyprostował się , oko nabrało blasku , głos siły … +Od tej pory chodził na wszelkie przedstawienia , koncerty i odczyty . +Wkrótce pojechał do Bułgarii , gdzie zdobył swój olbrzymi majątek , a w parę miesięcy po jego powrocie jedna stara plotkarka ( pani Meliton ) powiedziała mi , że Stach jest zakochany … +Roześmiałem się z tej gawędy , bo przecież kto się kocha , nie wyjeżdża na wojnę . Dopiero teraz , niestety ! zaczynam przypuszczać , że baba miała rację … +Chociaż z tym odrodzonym Stachem Wokulskim człowiek nie jest pewny . A nuż ? … O , to śmiałbym się z doktora Szumana , który tak żartuje z polityki ! +I. Pamiętnik starego subiekta +Sytuacja polityczna jest tak niepewna , że wcale by mnie nie zdziwiło , gdyby około grudnia wybuchła wojna . +Ludziom ciągle się zdaje , że wojna może być tylko na wiosnę ; widać zapomnieli , że wojny : pruska i francuska , rozpoczynały się w lecie . Nie rozumiem zaś , skąd wyrósł przesąd przeciw kampaniom zimowym ? … W zimie stodoły są pełne , a droga jak mur ; tymczasem na wiosnę u chłopa jest przednówek , a drogi jak ciasto ; przejedzie bateria i możesz się w tym miejscu kąpać . +Lecz z drugiej strony — zimowe noce , które ciągną się po kilkanaście godzin , potrzeba ciepłej odzieży i mieszkań dla wojska , tyfus … Doprawdy , nieraz dziękuję Bogu , że mnie nie stworzył Moltkem ; on musi kręcić głową , nieborak ! … +Austriacy , a raczej Węgrzy już na dobre wleźli do Bośni i Hercegowiny , gdzie ich bardzo niegościnnie przyjmują . Znalazł się nawet jakiś Hadżi Loja , podobno znakomity partyzant , który im napędza dużo zgryzot . Szkoda mi węgierskiej piechoty , ale też i dzisiejsi Węgrzy diabła warci . Kiedy ich w 49 roku dusił szwarcgelber , krzyczeli : każdy naród ma prawo bronić swojej wolności ! … A dziś co ? … Sami pchają się do Bośni , gdzie ich nie wołano , a broniących się Bośniaków nazywają złodziejami i rozbójnikami . +Dalibóg coraz mniej rozumiem politykę ! I kto wie , czy Stach Wokulski nie ma racji , że przestał się nią zajmować ( jeżeli przestał ? … ) . +Ale co ja rozprawiam o polityce , skoro w moim własnym życiu zaszła ogromna zmiana . Kto by uwierzył , że już od tygodnia nie zajmuję się sklepem ; tymczasowo , rozumie się , bo inaczej chyba oszalałbym z nudów . +Rzecz jest taka . Pisze do mnie Stach z Paryża ( prosił mnie o to samo przed wyjazdem ) , ażebym się zaopiekował kamienicą , którą kupił od Łęckich . „ Nie miała baba kłopotu ! … ” , myślę , ale cóż robić ? … Zdałem sklep Lisieckiemu i Szlangbaumowi , a sam — jazda w Aleje Jerozolimskie na zwiady . +Przed wyjściem pytam Klejna , który mieszka w Stachowej kamienicy , aby mi powiedział , jak tam idzie . Zamiast odpowiedzieć , wziął się za głowę . +— Jest tam jaki rządca ? +— Jest — mówi Klejn krzywiąc się . — Mieszka na trzecim piętrze od frontu . +— Dosyć ! … — mówię — dosyć , panie Klejn ! … — ( Nie lubię bowiem słuchać cudzych opinii pierwej , nim zobaczę na własne oczy . Zresztą Klejn , chłopak młody , łatwo mógłby wpaść w zarozumiałość pomiarkowawszy , że starsi zapytują go o informacje . ) +Ha ! trudno … Posyłam tedy do odprasowania mój kapelusz , płacę dwa złote , na wszelki wypadek biorę do kieszeni krócicę i maszeruję gdzieś aż za kościół Aleksandra . +Patrzę : dom żółty o trzech piętrach , numer ten sam , ba ! … nawet już na tabliczce znajduję nazwisko Stanisława Wokulskiego … ( Widocznie kazał ją przybić stary Szlangbaum . ) +Wchodzę na podwórko … oj ! niedobrze … Pachnie bestia jak apteka . Śmietnik naładowany do wysokości pierwszego piętra , wszystkimi zaś rynsztokami płyną mydliny . Dopiero teraz spostrzegłem , że na parterze w dziedzińcu znajduje się „ Pralnia paryska ” , z dziewuchami jak dwugarbne wielbłądy . To dodało mi otuchy . +Wołam tedy : „ Stróż ! … ” Przez chwilę nie widać nikogo , nareszcie pokazuje się baba tłusta i tak zasmolona , że nie mogę pojąć , jakim sposobem podobna ilość brudu mieści się w sąsiedztwie pralni , i do tego paryskiej . +— Gdzie stróż ? — pytam dotykając ręką kapelusza . +— A czego to ? … — odwarknęła baba . +— Przychodzę w imieniu właściciela domu . +— Stróż siedzi w kozie — mówi baba . +— Za cóż to ? +— O ! … ciekawy pan ! … — wrzasnęła . — Za to , że mu gospodarz pensji nie płaci . +Ładnych rzeczy dowiaduję się na wstępie ! +Naturalnie poszedłem od stróża do rządcy , na trzecie piętro . Już na drugim piętrze słyszę krzyk dzieci , jakieś trzaskanie i głos kobiety wołającej : +— A gałgany ! … a nicponie ! … a masz ! … a masz ! … +Drzwi otwarte , we drzwiach jakaś jejmość w nieco białym kaftaniku wali troje dzieci rzemieniem aż świszcze . +— Przepraszam — mówię — czy nie przeszkadzam ? … +Na mój widok dzieci rozpierzchły się w głąb mieszkania , a jejmość w kaftaniku chowając za siebie rzemień zapytała zmieszana : +— Czy nie pan gospodarz ? … +— Nie gospodarz , ale … przychodzę w jego imieniu do szanownego małżonka pani … Jestem Rzecki … +Jejmość chwilę przypatrywała mi się z niedowierzaniem , nareszcie rzekła : +— Wicek , biegnij do składu po ojca … A pan może pozwoli do saloniku … +Między mną i drzwiami wyrwał się obdarty chłopak i dopadłszy do schodów począł zjeżdżać na poręczy na dół . Ja zaś , zażenowany , wszedłem do saloniku , którego główną ozdobę stanowiła kanapa z wyłażącym na środku włosieniem . +— Oto los rządcy — odezwała się pani wskazując mi nie mniej obdarte krzesło . — Mój mąż służy niby to bogatym panom , a gdyby nie chodził do składu węgli i nie przepisywał u adwokatów , nie mielibyśmy co włożyć w usta . — Oto nasze mieszkanie , niech pan spojrzy — mówiła — za trzy ciupy dopłacamy sto osiemdziesiąt rubli rocznie … +Nagle od strony kuchni doleciało nas niepokojące syczenie . Jejmość w kaftaniku wybiegła szepcząc po drodze : +— Kaziu ! idź do sali i uważaj na tego pana … +Istotnie , weszła do pokoju dziewczynka bardzo mizerna , w brązowej sukience i brudnych pończoszkach . Usiadła na krześle przy drzwiach i wpatrywała się we mnie wzrokiem o tyle podejrzliwym , o ile smutnym . Nigdy bym doprawdy nie sądził , że na stare lata wezmą mnie za złodzieja … +Siedzieliśmy tak z pięć minut milcząc i obserwując się wzajemnie , gdy nagle rozległ się krzyk i łoskot na schodach i w tej chwili wbiegł z sieni ów obdarty chłopak , zwany Wickiem , za którym ktoś gniewnie wołał : +— A szelmo ! … dam ja ci … +Odgadłem , że Wicek musi mieć żywy temperament i że ten , kto mu wymyśla , jest jego ojcem . Jakoż istotnie , ukazał się sam pan rządca w poplamionym surducie i spodniach u dołu oberwanych . Miał przy tym gęsty , szpakowaty zarost i czerwone oczy . +Wszedł , grzecznie ukłonił mi się i zapytał : +— Wszak mam honor z panem Wokulskim ? +— Nie , panie , jestem tylko przyjacielem i dysponentem pana Wokulskiego … +— A tak ! … — przerwał mi wyciągając do uścisku rękę . — Miałem przyjemność zauważyć pana w sklepie … Piękny sklep ! — westchnął . — Z takich sklepów rodzą się kamienice , a … a z majątków ziemskich — takie oto mieszkania … +— Pan dobrodziej miał majątek ? — spytałem . +— Ba ! … Ale co tam … Zapewne chce pan poznać bilans tej kamienicy ? — odparł rządca . — Otóż powiem krótko . Mamy dwa rodzaje lokatorów : jedni już od pół roku nie płacą nikomu , inni płacą magistratowi kary lub zaległe podatki za gospodarza . Przy tym stróż nie odbiera pensji , dach zacieka , cyrkuł ekscytuje nas , ażebyśmy wywieźli śmiecie , jeden lokator wytoczył nam proces o piwnicę , a dwu lokatorów procesuje się o obelgi z powodu strychu … Co się zaś tyczy — dodał po chwili , nieco zmieszany — co się zaś tyczy dziewięćdziesięciu rubli , które ja będę winien szanownemu panu Wokulskiemu … +— Nie niepokój się pan — przerwałem mu . — Stach , to jest pan Wokulski , zapewne umorzy pański dług do października , a następnie zawrze z panem nowy układ . +Ubogi eks-właściciel majątku ziemskiego serdecznie uściskał mi obie ręce . +Taki rządca , który miał kiedyś własne dobra , wydawał mi się bardzo ciekawą osobistością ; ale jeszcze ciekawszym wydał mi się dom , który nie przynosi żadnych dochodów . Z natury jestem nieśmiały : wstydzę się rozmawiać z nieznanymi ludźmi , a prawie boję się wchodzić do cudzych mieszkań … ( Boże miłosierny ! jak ja już dawno nie byłem w cudzym mieszkaniu … ) Tym razem jednak wstąpił we mnie jakiś diabeł i koniecznie zapragnąłem poznać lokatorów tej dziwnej kamienicy . +W roku 1849 bywało goręcej , a przecie szedł człowiek naprzód ! … +— Panie — odezwałem się do rządcy — czy byłbyś łaskaw … przedstawić mnie niektórym lokatorom ? … Stach … to jest pan Wokulski … prosił mnie o zajęcie się jego interesami , dopóki nie wróci z Paryża … +— Paryż ! … — westchnął rządca . — Znam Paryż jeszcze z roku 1859 . Pamiętam , jak przyjmowali cesarza , kiedy wracał z kampanii włoskiej … +— Pan — zawołałem — pan widziałeś triumfalny powrót Napoleona do Paryża ? … +Wyciągnął do mnie rękę i odparł : +— Widziałem lepszą rzecz , panie … Podczas kampanii byłem we Włoszech i widziałem , jak Włosi przyjmowali Francuzów w wigilię bitwy pod Magentą … +— Pod Magentą ? … W roku 1859 ? … — spytałem . +— Pod Magentą , panie … +Popatrzyliśmy sobie w oczy z tym eks-obywatelem , który nie mógł zdobyć się na wywabienie plam ze swego surduta . Popatrzyliśmy sobie — mówię — w oczy . Magenta … Rok 1859 … Eh ! Boże miłosierny … +— Powiedz pan — rzekłem — jak to was przyjmowali Włosi w wigilię bitwy pod Magentą ? +Ubogi eks-obywatel siadł na wytartym fotelu i mówił : +— W roku 1859 , panie Rzecki … Zdaje mi się , że mam honor … +— Tak , panie , jestem Rzecki , porucznik , panie , węgierskiej piechoty , panie … +Znowu popatrzyliśmy sobie w oczy . Eh ! Boże miłosierny … +— Mów pan dalej , panie szlachcicu — rzekłem ściskając go za rękę . +— W roku 1859 — prawił eks-obywatel — byłem o dziewiętnaście lat młodszy niż dziś i miałem z dziesięć tysięcy rubli rocznie … Na owe czasy ! panie Rzecki … Co prawda , brało się nie tylko procent , ale i coś z kapitału . Więc , jak przyszło uwłaszczenie … +— No — rzekłem — chłopi są także ludźmi , panie … +— Wirski — wtrącił rządca . +— Panie Wirski — rzekłem — chłopi … +— Wszystko mi jedno — przerwał — czym są chłopi . Dość że w roku 1859 miałem z dziesięć tysięcy rubli dochodu ( łącznie z pożyczkami ) i byłem we Włoszech . Ciekawy byłem , jak wygląda kraj , z którego wypędzają Szwaba … A żem nie miał żony i dzieci , nie miałem dla kogo oszczędzać życia , więc przez amatorstwo jechałem z przednią strażą francuską … Szliśmy pod Magentę , panie Rzecki , choć nie wiedzieliśmy jeszcze , ani dokąd idziemy , ani kto z nas jutro zobaczy zachodzące słońce … Pan zna to uczucie , kiedy człowiek niepewny jutra znajdzie się w kompanii ludzi również niepewnych jutra ? … +— Czy ja znam ! … — Jedź pan dalej , panie Wirski … +— Niech mnie kaczki zdepczą — mówił ubogi eks-obywatel — że to są najpiękniejsze chwile w życiu . Jesteś młody , wesół , zdrów , nie masz na karku żony i dzieci , pijesz i śpiewasz , i co chwilę spoglądasz na jakąś ciemną ścianę , za którą ukrywa się nasze jutro … Hej ! — wołasz — lejcie mi wina bo nie wiem , co jest za tą ciemną ścianą … Hej ! … wina . Nawet pocałunków … panie Rzecki — szepnął nachylając się rządca . +— Więc tedy , jakeście szli z przednią strażą pod Magentę ? … — przerwałem mu . +— Szliśmy z kirasjerami — mówił rządca . — Pan znasz kirasjerów , panie Rzecki ? … Na niebie świeci jedno słońce , ale w szwadronie kirasjerów jest sto słońc … +— Ciężka to jazda — wtrąciłem . — Piechota gryzie ją jak stalowy dziadek orzechy … +— Zbliżamy się tedy , panie Rzecki , do jakiejś włoskiej mieściny , aż chłopi tamtejsi dają znać , że niedaleko stoi korpus austriacki . Szlemy ich tedy do miasteczka z rozkazem , a właściwie z prośbą , ażeby mieszkańcy , gdy nas zobaczą , nie wydawali żadnych okrzyków … +— Rozumie się — rzekłem . — Kiedy nieprzyjaciel w sąsiedztwie … +— W pół godziny — ciągnął rządca — jesteśmy w mieście . Ulica wąska , po obu stronach naród , ledwie można przejechać czwórkami , a w oknach i na balkonach kobiety … Jakie kobiety , panie Rzecki ! … Każda ma w ręku bukiet z róż . Ci , którzy stoją na ulicy , ani pary z ust … bo Austriacy blisko … Ale tamte , co na balkonach , skubią , panie , swoje bukiety i spoconych , pyłem okrytych kirasjerów zasypują listkami z róż jak śniegiem … Ach , panie Rzecki , gdybyś widział ten śnieg : amarantowy , różowy , biały , i te ręce , i te Włoszki … +Pułkownik tylko dotykał ust i na prawo , i na lewo słał pocałunki . A tymczasem śnieg różanych listków zasypywał złote kirysy , hełmy i parskające konie … Na domiar jakiś stary Włoch , z krzywym kijem i siwymi włosami do kołnierza , zastąpił drogę pułkownikowi . Schwycił za szyję jego konia , pocałował go i krzyknąwszy : Eviva Italia ! , padł trupem na miejscu … — Taka była nasza wigilia przed Magenta ! +To mówił eks-obywatel , a z oczu spływały mu łzy na poplamiony surdut . +— Niech mnie diabli wezmą , panie Wirski ! — zawołałem — jeżeli Stach nie odda panu darmo tego mieszkania . +— Sto osiemdziesiąt rubli dopłacam ! — szlochał rządca . +Obtarliśmy oczy . +— Panie — mówię — Magenta Magentą , a interes interesem . Może przedstawisz mnie pan kilku lokatorom . +— Chodź pan — odpowiedział rządca zrywając się z obdartego fotelu . — Chodź pan , pokażę panu najosobliwszych … +Wybiegł z saloniku i wtykając głowę do drzwi , zdaje mi się do kuchennych zawołał : +— Maniu ! ja wychodzę … A z tobą , Wicek , obrachujemy się wieczorem … +— Ja nie gospodarz , żeby się tatko ze mną rachował — odpowiedział mu dziecięcy głos . +— Daruj mu pan — szepnąłem do rządcy . +— Akurat ! … — odparł . — Nie zasnąłby , gdyby nie dostał wałów . Dobry chłopak — mówił — sprytny chłopak , ale szelma ! … +Wyszliśmy z mieszkania i zatrzymaliśmy się przede drzwiami obok schodów . Rządca ostrożnie zapukał , a mnie wszystka krew uciekła z głowy do serca , a z serca do nóg . Może nawet z nóg uciekłaby do butów i gdzieś het ! po schodach aż do bramy , gdyby nie odpowiedziano z wnętrza : +— Proszę ! … +Trzy łóżka . Na jednym z książką w ręku i nogami opartymi o poręcz leży jakiś młody człowiek z czarnym zarostem i w studenckim mundurku ; na dwu zaś innych łóżkach pościel wyglądała tak , jakby przez ten pokój przeleciał huragan i wszystko do góry nogami przewrócił . Widzę też kufer , pustą walizkę tudzież mnóstwo książek leżących na półkach , na kufrze i na podłodze . Jest nareszcie kilka krzeseł giętych i zwyczajnych i niepoliturowany stół , na którym przyjrzawszy się uważniej spostrzegłem wymalowaną szachownicę i poprzewracane szachy . +W tej chwili mdło mi się zrobiło ; obok szachów bowiem spostrzegłem dwie trupie główki : w jednej był tytuń , a w drugiej … cukier ! … +— Czego to ? — zapytał młody człowiek z czarnym zarostem nie podnosząc się z łóżka . +— Pan Rzecki , plenipotent gospodarza … — odezwał się rządca wskazując na mnie . +Młody człowiek oparł się na łokciu i bystro patrząc na mnie rzekł : +— Gospodarza ? … W tej chwili ja tu jestem gospodarzem i wcale sobie nie przypominam , ażebym mianował plenipotentem tego pana … +Odpowiedź była tak uderzająco prosta , że obaj z Wirskim osłupieliśmy . Młody człowiek tymczasem ociężale podniósł się z łóżka i bez zbytniego pośpiechu począł zapinać spodnie i kamizelkę . Pomimo całej systematyczności , z jaką oddawał się temu zajęciu , jestem pewny , że przynajmniej połowa guzików jego garderoby pozostała nie zapiętą . +— Aaa ! … — ziewnął . +— Niech panowie siadają — rzekł manewrując ręką w taki sposób , że nie wiedziałem , czy każe nam umieścić się w walizie czy na podłodze . +— Gorąco , panie Wirski — dodał — prawda ? … Aaa ! … +— Właśnie sąsiad z przeciwka skarży się na panów dobrodziejów ! … — odparł z uśmiechem rządca . +— O cóż to ? +— Że panowie chodzą nago po pokoju … +Młody człowiek oburzył się . +— Zwariował stary czy co ? … On może chce , żebyśmy się ubierali w futra na taką spiekotę ? … Bezczelność ! słowo honoru daję … +— No — mówił rządca — niech panowie raczą uwzględnić , że on ma dorosłą córkę . +— A cóż mnie do tego ? … Ja nie jestem jej ojcem . Stary błazen ! słowo honoru , i przy tym łże , bo nago nie chodzimy . +— Sam widziałem … — wtrącił rządca . +— Słowo honoru , kłamstwo ! — zawołał młody człowiek rumieniąc się z gniewu . — Prawda , że Maleski chodzi bez koszuli , ale w majtkach , a Patkiewicz chodzi bez majtek , lecz za to w koszuli . Panna Leokadia więc widzi cały garnitur … +— Tak , i musi zasłaniać wszystkie okna — odparł rządca . +— To stary zasłania , nie ona — odparł student machając ręką . — Ona wygląda przez szpary między firanką a oknem . Zresztą , proszę pana : jeżeli pannie Leokadii wolno drzeć się na całe podwórko , to znowu Maleski i Patkiewicz mają prawo chodzić po swoim pokoju , jak im się podoba . +Mówiąc to młody człowiek spacerował wielkimi krokami . Ile razy zaś stanął do nas tyłem , rządca mrugał na mnie i robił miny oznaczające wielką desperację . Po chwili milczenia odezwał się : +— Panowie dobrodzieje winni nam są za cztery miesiące … +— O , znowu swoje ! … — wykrzyknął młody człowiek wsadzając ręce w kieszenie . — Ileż razy jeszcze będę musiał powtarzać panu , ażeby pan o tych głupstwach nie gadał ze mną , tylko albo z Patkiewiczem , albo z Maleskim ? … To przecież tak łatwo pamiętać : Maleski płaci za miesiące parzyste , luty , kwiecień , czerwiec , a Patkiewicz za nieparzyste : marzec , maj , lipiec … +— Ależ nikt z panów nigdy nie płaci ! — zawołał zniecierpliwiony rządca . +— A któż winien , że pan nie przychodzi we właściwej porze ? ! … — wrzasnął młody człowiek wytrząsając rękoma . — Sto razy słyszałeś pan , że do Maleskiego należą miesiące parzyste , a do Patkiewicza nieparzyste … +— A do pana dobrodzieja ? … +— A do mnie , łaskawy panie , żadne — wołał młody człowiek grożąc nam pod nosami — bo ja z zasady nie płacę za komorne . Komu mam płacić ? … Za co ? … Cha ! cha ! dobrzy sobie … +Począł chodzić jeszcze prędzej po pokoju śmiejąc się i gniewając . Nareszcie zaczął świstać i wyglądać przez okno , hardo odwróciwszy się tyłem do nas … +Mnie już zabrakło cierpliwości . +— Pozwoli pan zrobić uwagę — odezwałem się — że takie nieszanowanie umowy jest dość oryginalne … Ktoś daje panu mieszkanie , a pan uważa za stosowne nie płacić mu … +— Kto mi daje mieszkanie ? ! … — wrzasnął młody człowiek siadając na oknie i huśtając się w tył , jakby miał zamiar rzucić się z trzeciego piętra . — Ja sam zająłem to mieszkanie i będę w nim dopóty , dopóki mnie nie wyrzucą . Umowy ! … paradni są z tymi umowami … Jeżeli społeczeństwo chce , ażebym mu płacił za mieszkanie , to niechaj samo płaci mi tyle za korepetycje , żeby z nich wystarczyło na komorne … Paradni są ! … Ja za trzy godziny lekcyj co dzień mam piętnaście rubli na miesiąc , za jedzenie biorą ode mnie dziewięć rubli , za pranie i usługę trzy … A mundur , a wpis ? … I jeszcze chcą , żebym za mieszkanie płacił . Wyrzućcie mnie na ulicę — mówił zirytowany — niech mnie złapie hycel i da pałą w łeb … Do tego macie prawo , ale nie do uwag i wymówek … +— Nie rozumiem pańskiego uniesienia — rzekłem spokojnie . +— Mam się czego unosić ! — odparł młody człowiek huśtając się coraz mocniej w stronę podwórka . — Społeczeństwo , jeżeli nie zabiło mnie przy urodzeniu , jeżeli każe mi się uczyć i zdawać kilkanaście egzaminów , zobowiązało się tym samym , że mi da pracę ubezpieczającą mój byt … Tymczasem albo nie daje mi pracy , albo oszukuje mnie na wynagrodzeniu … Jeżeli więc społeczność względem mnie nie dotrzymuje umowy , z jakiej racji żąda , abym ja jej dotrzymywał względem niego . Zresztą co tu gadać , z zasady nie płacę komornego , i basta . Tym bardziej że obecny właściciel domu nie budował tego domu ; nie wypalał cegieł , nie rozrabiał wapna , nie murował , nie narażał się na skręcenie karku . Przyszedł z pieniędzmi , może ukradzionymi , zapłacił innemu , który może także okradł kogo , i na tej zasadzie chce mnie zrobić swoim niewolnikiem . Kpiny ze zdrowego rozsądku ! +— Pan Wokulski — rzekłem powstając z krzesła — nie okradł nikogo … Dorobił się majątku pracą i oszczędnością … +— Daj pan spokój ! — przerwał młody człowiek . — Mój ojciec był zdolnym lekarzem , pracował dniem i nocą , miał niby to dobre zarobki i oszczędził … raptem trzysta rubli na rok ! A że wasza kamienica kosztuje dziewięćdziesiąt tysięcy rubli , więc na kupienie jej za cenę uczciwej pracy mój ojciec musiałby żyć i zapisywać recepty przez trzysta lat … Nie uwierzę zaś , ażeby ten nowy właściciel pracował od trzystu lat … +W głowie zaczęło mi krążyć od tych wywodów ; młody człowiek zaś mówił dalej : +— Możecie nas wypędzić , owszem ! … Wtedy dopiero przekonacie się , coście stracili . Wszystkie praczki , wszystkie kucharki z tej kamienicy stracą humor , a pani Krzeszowska już bez przeszkody zacznie śledzić swoich sąsiadów , rachować każdego gościa , który przychodzi do nich z wizytą , i każde ziarno kaszy , które sypią do garnka … Owszem , wypędźcie nas ! … Wtedy dopiero panna Leokadia zacznie wyśpiewywać swoje gamy i wokalizy z rana sopranem , a po południu kontraltem … I diabli wezmą dom , w którym my jedni jako tako utrzymujemy porządek ! +Zabraliśmy się do odejścia . +— Więc pan stanowczo nie zapłaci komornego ? — spytałem . +— Ani myślę . +— Może choć od października zacznie pan płacić ? +— Nie , panie . Niedługo już będę żył , więc pragnę przeprowadzić choćby jedną zasadę : jeżeli społeczność chce , ażeby jednostki szanowały umowę względem niej , niechaj sama wykonywa ją względem jednostek . Jeżeli ja mam komuś płacić za komorne , niech inni tyle płacą mi za lekcje , żeby mi na komorne wystarczyło . Rozumie pan ? … +— Nie wszystko , panie — odparłem . +— Nic dziwnego — rzekł młody człowiek . — Na starość mózg więdnie i nie jest zdolny przyjmować nowych prawd … +Ukłoniliśmy się sobie nawzajem i wyszliśmy obaj z rządcą . Młody człowiek zamknął za nami drzwi , lecz za chwilę wybiegł na schody i zawołał : +— A niechaj komornik przyprowadzi ze sobą dwu stójkowych , bo mnie będą musieli wynosić z mieszkania … +— Owszem , panie ! — odpowiedziałem mu z grzecznym ukłonem , myśląc w głębi duszy , że nie godzi się jednak wyrzucać takiego oryginała . +Kiedy szczególny młodzieniec ostatecznie cofnął się do pokoju i zamknął drzwi na klucz dając tym sposobem do zrozumienia , że konferencję z nami uważa za skończoną , zatrzymałem się w połowie schodów i rzekłem do rządcy : +— Widzę , macie tu kolorowe szyby , co ? +— O , bardzo kolorowe . +— Ale są zakurzone … +— O , bardzo zakurzone — odparł rządca . +— I myślę — dodałem — że ten młody człowiek pod względem niepłacenia komornego dotrzyma słowa , co ? +— Panie — zawołał rządca — on to nic . On mówi , że nie zapłaci , no i nie płaci ; ale tamci dwaj nic nie mówią i także nie płacą . To są , panie Rzecki , nadzwyczajni lokatorowie ! … Oni jedni nigdy nie robią mi zawodu . +Mimo woli , i nie wiem nawet dlaczego , pokręciłem głową , choć przeczuwam , że gdybym był właścicielem podobnego domu , kręciłbym głową cały dzień . +— Więc tu nikt nie płaci , a przynajmniej nie płaci regularnie ? — zapytałem eks-obywatela . +— I nie ma się czemu dziwić — odparł pan Wirski . — W domu , z którego od tylu lat komorne pobierają wierzyciele , najuczciwszy lokator musi się znarowić . Pomimo to mamy kilku bardzo punktualnych , na przykład baronowa Krzeszowska … +— Co ? ! … — zawołałem . — Ach , prawda , że baronowa tu mieszka … Chciała nawet kupić ten dom … +— I kupi go — szepnął rządca — tylko , panowie , trzymajcie się ostro ! … Kupi go , choćby miała oddać cały swój majątek … A niemały to majątek , choć pan baron mocno go nadszarpnął … +Wciąż stałem na połowie schodów , pod oknem z żółtymi , czerwonymi i niebieskimi szybami . Wciąż stałem zapatrzony we wspomnienie pani baronowej , którą widziałem zaledwie kilka razy w życiu i zawsze przedstawiała mi się jako osoba bardzo ekscentryczna . Umie być pobożną i zawziętą , pokorną i ordynaryjną … +— Cóż to za kobieta , panie Wirski ? — spytałem . — To niezwykła kobieta , panie … +— Jak wszystkie histeryczki — mruknął eks-obywatel . — Straciła córeczkę , mąż ją porzucił … Same awantury ! … +— Pójdziemy do niej , panie — rzekłem schodząc na drugie piętro . Czułem w sobie takie męstwo , że baronowa nie tylko nie trwożyła mnie , lecz prawie pociągała . +Ale kiedy stanęliśmy pode drzwiami i rządca zadzwonił , doznałem skurczu w łydkach . Nie mogłem ruszyć się z miejsca i tylko dlatego nie uciekłem . W jednej chwili opuściła mnie odwaga , przypomniałem sobie sceny z licytacji … +Obrócił się klucz w zamku , stuknęła zasuwka i w uchylonych drzwiach ukazała się twarz niestarej jeszcze dziewczyny , ubranej w biały czepeczek . +— A kto to ? — spytała dziewczyna . +— Ja , rządca . +— Czego pan chce ? +— Przychodzę z pełnomocnikiem właściciela . +— A ten pan czego chce ? +— Ten pan właśnie jest pełnomocnikiem . +— Więc jak mam powiedzieć ? … +— Powiedz pani — odparł już zirytowany rządca — że przychodzimy pogadać o lokalu … +— Aha ! +Zamknęła drzwi i odeszła . Upłynęło ze dwie albo trzy minuty , zanim wróciła na powrót i po otworzeniu wielu zamków wprowadziła nas do pustego salonu . +Dziwny był widok tego salonu . Meble okryte ciemnopopielatymi pokrowcami , to samo fortepian , to samo pająk zawieszony u sufitu ; nawet stojące w kątach kolumny z posążkami miały także popielate koszule . W ogóle robił on wrażenie pokoju , którego właściciel wyjechał zostawiwszy tylko służbę bardzo dbałą o porządek domu . +Za drzwiami było słychać rozmowę na głos kobiecy i męski . Kobiecy należał do baronowej ; męski znałem dobrze , ale nie mogłem sobie przypomnieć , czyj jest . +— Przysięgłabym — mówiła baronowa — że utrzymuje z nią stosunki . Onegdaj przysłał jej przez posłańca bukiet … +— Hum ! … Hum ! … — wtrącił głos męski . +— Bukiet , który ta obrzydliwa kokietka , dla oszukania mnie , kazała natychmiast wyrzucić za okno … +— Przecież baron na wsi … tak daleko od Warszawy … — odparł mężczyzna . +— Ale ma tu przyjaciół — zawołała baronowa . — I gdybym nie znała pana , przypuszczałabym , że pośredniczysz mu w tych bezeceństwach . +— Ależ , pani ! … — zaprotestował głos męski . I w tej samej chwili rozległy się dwa pocałunki , sądzę , że w rękę . +— No , no , panie Maruszewicz , bez czułości ! … Znam ja was . Obsypujecie pieszczotami kobietę , dopóki wam nie zaufa , a potem trwonicie jej majątek i żądacie rozwodu … +„ Więc to Maruszewicz — pomyślałem . — Ładna para … ” +— Ja jestem zupełnie inny — odparł ciszej męski głos za drzwiami i znowu rozległy się dwa pocałunki , z pewnością w rękę . +Spojrzałem na eks-obywatela . Podniósł oczy do sufitu , a ramiona prawie do wysokości uszu . +— Frant ! … — szepnął wskazując na drzwi . +— Znasz go pan ? … +— Bah ! … +— Więc — mówiła baronowa w drugim pokoju — niechże pan zaniesie do Św . Krzyża te dziewięć rubli na trzy wotywy , na intencję , ażeby Bóg go upamiętał … Nie — dodała po chwili nieco zmienionym głosem . — Niech będzie jedna wotywa za niego , a dwie za duszę mojej nieszczęśliwej dzieweczki . +Przerwało jej ciche szlochanie . +— Niechże się pani uspokoi ! … — łagodnie reflektował ją Maruszewicz . +— Idź pan już , idź … — odparła . +Nagle otworzyły się drzwi salonu i jak wryty stanął na progu Maruszewicz , za którym ujrzałem żółtawą twarz i zaczerwienione oczy pani baronowej . Rządca i ja podnieśliśmy się z krzeseł . Maruszewicz cofnął się w głąb drugiego pokoju i widocznie wyszedł innymi drzwiami , a pani baronowa zawołała gniewnie : +— Marysia ! … Marysia ! … +Wbiegła dziewczyna w białym , jak wyżej , czepeczku , w ciemnej sukni i białym fartuchu . W ubraniu tym wyglądałaby na dozorczynię chorych , gdyby jej oczy nie rzucały za wiele iskier . +— Jak mogłaś wprowadzić tu tych panów ? — zapytała ją baronowa . +— Pani przecie kazała prosić … +— Głupia … precz ! … — syknęła baronowa . Następnie zwróciła się do nas : +— Czego pan chce , panie Wirski ? +— Pan Rzecki jest plenipotentem właściciela domu — odparł rządca . +— A , a ! … To dobrze … — mówiła baronowa , powoli wchodząc do salonu i nie prosząc nas , żebyśmy usiedli . Rysopis tej damy : czarna suknia , żółtawa twarz , sinawe usta , zaczerwienione z płaczu oczy i włosy gładko uczesane . Skrzyżowała ręce na piersiach jak Napoleon I i patrząc na mnie rzekła : +— A , a , a ! … To pan jest plenipotentem , zdaje mi się , że pana Wokulskiego … Czy tak ? … Niechże mu pan powie , że albo ja wyprowadzę się z tego mieszkania , za które płacę mu siedemset rubli bardzo regularnie , wszak prawda , panie Wirski ? … +Rządca ukłonił się . +— Albo — ciągnęła baronowa — pan Wokulski usunie ze swego domu te brudy i niemoralność … +— Niemoralność ? — spytałem . +— Tak , panie — potwierdziła baronowa kiwając głową . — Te praczki , które przez cały dzień śpiewają jakieś wstrętne piosenki na dole , a wieczorem śmieją się nad moją głową u tych … studentów … Ci zbrodniarze , którzy na mnie rzucają z góry papierosy albo leją wodę … Ta nareszcie pani Stawska , o której nie wiem , czym jest : wdową czy rozwódką , ani z czego się utrzymuje … Ta pani bałamuci mężów żonom cnotliwym , a tak strasznie nieszczęśliwym … +Zaczęła mrugać oczyma i rozpłakała się . +— Okropność ! … — mówiła łkając . — Być przykutą do tak wstrętnego domu przez pamięć dla dziecka , której nic już nie wydrze z serca . Wszakże ona biegała po tych wszystkich pokojach … Ona bawiła się tam , od podwórza … I wyglądała oknem , przez które mnie , matce – sierocie , wyjrzeć dzisiaj nie wolno … Chcą mnie wypędzić stąd … wszyscy chcą mnie wypędzić … wszystkim zawadzam … A przecież ja stąd nie mogę wyprowadzić się , bo każda deska tej podłogi nosi ślady jej nóżek … w każdej ścianie uwiązł jej śmiech albo płacz … +Upadła na kanapę i zaniosła się od łkania . +— Ach ! — płakała — ludzie są okrutniejsi od zwierząt … Chcą mnie wygnać stąd , gdzie moja dziecina wydała ostatnie tchnienie … Jej łóżeczko i wszystkie zabawki leżą na swoich miejscach … Sama ścieram kurze w jej pokoju , ażeby nie poruszyć najmniejszego sprzętu … Każdy cal podłogi wydeptałam kolanami , wycałowałam ślady mojej dzieciny , a oni mnie chcą wygnać ! … Wygnajcież stąd pierwej mój ból , moją tęskonotę , moją rozpacz … +Zasłoniła twarz i szlochała rozdzierającym głosem . Spostrzegłem , że rządcy nos czerwienieje , a i ja sam uczułem łzy pod powiekami . +Rozpacz baronowej po zmarłym dziecku tak mnie rozbroiła , że nie miałem odwagi mówić z nią o podwyższeniu komornego . Płacz zaś jej tak znowu denerwował , że gdyby nie wzgląd na drugie piętro , wyskoczyłbym chyba oknem . +W rezultacie chcąc za jakąkolwiek cenę utulić szlochającą kobietę , odezwałem się z całą łagodnością : +— Proszę pani , niech się pani uspokoi … Czego pani żąda od nas ? … Czym możemy służyć ? … +W głosie moim było tyle współczucia , że rządcy nos jeszcze bardziej poczerwieniał . Pani baronowej zaś obeschło jedno oko , lecz jeszcze płakała drugim , na znak , że nie uważa swojej akcji za skończoną , a mnie za pobitego . +— Żądam … żądam — mówiła wśród westchnień — żądam , aby mnie nie wypędzano z miejsca , gdzie umarło moje dziecko … i gdzie wszystko mi je przypomina . Nie mogę , no … nie mogę oderwać się od jej pokoju … nie mogę ruszyć jej sprzętów i zabawek … Podłością jest w taki sposób wyzyskiwać niedolę . +— Któż ją wyzyskuje ? — spytałem . +— Wszyscy , począwszy od gospodarza , który każe mi płacić siedemset rubli … +— A , wybacz pani baronowa ! — zawołał rządca . — Siedem pysznych pokoi , dwie kuchnie jak salony , dwa schowki … Niech pani komu odstąpi ze trzy pokoje : przecież są dwa frontowe wejścia . +— Nic nikomu nie odstąpię — odparła stanowczo — gdyż jestem pewna , że mój zbłąkany mąż lada dzień opamięta się i powróci … +— W takim razie trzeba płacić siedemset rubli … +— Jeżeli nie więcej … — szepnąłem . +Pani baronowa spojrzała tak , jakby chciała mnie spalić wzrokiem i utopić we łzach . Oj ! co to za setna kobietka … Aż mi zimno , kiedy o niej pomyślę . +— Mniejsza o komorne — rzekła . +— Bardzo rozsądnie ! — pochwalił ją Wirski kłaniając się . +— Mniejsza o pretensje gospodarza … Ale przecież nie mogę płacić siedmiuset rubli za lokal w podobnym domu … +— Czego pani baronowa chce od domu ? — spytałem . +— Ten dom jest hańbą uczciwych ludzi — zawołała gestykulując rękoma . — Więc nie od siebie , ale w imieniu moralności proszę … +— O co ? +— O usunięcie tych studentów , którzy mieszkają nade mną , nie pozwalają mi wyjrzeć oknem na podwórze i demoralizują wszystkie … +Nagle zerwała się z kanapy . +— O ! słyszy pan ? — rzekła wskazując na drzwi , które prowadziły do pokoju od strony dziedzińca . +Istotnie , usłyszałem głos ekscentrycznego brunecika , który z trzeciego piętra wołał : +— Marysiu ! … Marysiu , chodź do nas … +— Marysiu ! — krzyknęła baronowa . +— Przecież jestem … Czego pani chce ? — odparła nieco zarumieniona służąca . +— Ani mi się rusz z domu ! … Oto ma pan … — mówiła baronowa — tak jest po całych dniach . A wieczorem chodzą do nich praczki … Panie ! — zawołała składając pobożnie ręce — wygnajcie tych nihilistów , bo to źródło zepsucia i niebezpieczeństwa dla całego domu … Oni w trupich główkach trzymają herbatę i cukier … Oni kośćmi ludzkimi poprawiają węgle w samowarze … Oni chcą tu kiedy przynieść całego nieboszczyka ! … +Zaczęła znowu tak płakać , iż myślałem , że dostanie spazmów . +— Panowie ci — rzekłem — nie płacą komornego , więc bardzo być może … +Baronowej obeschły oczy . +— Ależ naturalnie — przerwała mi — że musicie ich wypędzić … Lecz , panie ! — zawołała — jakkolwiek są oni źli i zepsuci , to przecież gorszą od nich jest ta … ta Stawska ! … +Zdziwiłem się zobaczywszy płomień nienawiści , jaki błysnął w oczach pani baronowej przy wymówieniu nazwy : Stawska . +— Pani Stawska tu mieszka ? — spytałem mimo woli . — Ta piękna ? … +— O … nowa ofiara ! … — wykrzyknęła baronowa wskazując na mnie i z pałającymi oczyma zaczęła mówić głębokim głosem : +— Ależ , człowieku siwowłosy , zastanów się , co robisz ? … Wszakże to kobieta , której mąż oskarżony o zabójstwo uciekł za granicę … A z czego ona żyje ? … Z czego się tak stroi ? … +— Pracuje kobiecisko jak wół — szepnął rządca . +— O … i ten ! … — zawołała baronowa . — Mój mąż ( jestem pewna , że to on ) przysyła jej ze wsi bukiety … Rządca tego domu kocha się w niej i bierze od niej komorne z dołu co miesiąc … +— Ależ , pani ! … — zaprotestował eks-obywatel , a jego oblicze stało się tak rumiane jak nos . +— Nawet ten poczciwy niedołęga Maruszewicz — ciągnęła baronowa — nawet on po całych dniach wygląda do niej oknem … +Dramatyczny głos baronowej przeszedł znowu w szlochanie . +— I pomyśleć — jęczała — że taka kobieta ma córkę , córkę … którą wychowuje dla piekła , a ja … O ! wierzę w sprawiedliwość … wierzę w miłosierdzie boskie , ale nie rozumiem … tak … nic nie rozumiem tych wyroków , które mnie pozbawiły , a jej zostawiają dziecko … tej … tej … Panie ! — wybuchnęła z nową siłą głosu — możesz zostawić nawet tych nihilistów , ale ją … musisz wygnać ! … Niech lokal po niej stoi pustką … będę za niego płacić , byle ona nie miała dachu nad głową … +Ten wykrzyknik już całkiem mi się nie podobał . Dałem znak rządcy , że wychodzimy , i kłaniając się rzekłem ozięble : +— Pozwoli pani baronowa , że w tej sprawie zadecyduje sam gospodarz , pan Wokulski . +Baronowa rozkrzyżowała ręce jak człowiek trafiony kulą w piersi . +— Ach ! … więc tak ? … — szepnęła . — Więc już i pan i … ten , ten … Wokulski związaliście się z nią ? … Ha ! … zaczekam tedy na sprawiedliwość boską … +Wyszliśmy , nie zatrzymywani dłużej ; na schodach zatoczyłem się jak pijany . +— Co pan wiesz o tej pani Stawskiej ? — zapytałem Wirskiego . +— Najuczciwsza kobieta — odparł . — Młode to , piękne i pracuje na cały dom … Bo emerytura jej matki ledwie starczy na komorne … +— Ma matkę ? +— Ma . Także dobra kobiecina . +— A ile płacą za lokal ? +— Trzysta rubli — odpowiedział rządca . — To , panie , jakbyśmy z ołtarza zdejmowali … +— Pójdziemy do tych pań — rzekłem . +— Z największą chęcią ! — zawołał . — A co o nich plecie ta wariatka , niech pan nie słucha . Ona nienawidzi Stawskiej , nie wiem nawet za co . Chyba za to , że jest piękna i ma córeczkę jak cherubinek … +— Gdzie mieszkają ? +— W prawej oficynie , na pierwszym piętrze . +Nie pamiętam nawet , kiedy zeszliśmy ze schodów frontowych , a kiedy minęliśmy podwórko i weszliśmy na pierwsze piętro oficyny . Tak ciągle stała mi przed oczyma pani Stawska i Wokulski … Mój Boże ! jaka by to była piękna para ; ale i cóż z tego , kiedy ona ma męża . Chociaż to są sprawy , do których najmniej miałbym ochoty mieszać się . Mnie się wydaje tak , im wydałoby się owak , a losowi jeszcze inaczej … +Los ! los ! … on dziwnie zbliża ludzi . Gdybym przed laty nie zeszedł do piwnicy Hopfera , do Machalskiego , nie poznałbym się z Wokulskim . Gdybym jego znowu nie wyprawił do teatru , on może nie spotkałby się z panną Łęcką . Raz mimo woli nawarzyłem mu piwa i już nie chcę powtarzać tego po raz drugi . Niech sam Bóg radzi o swej czeladzi … +Gdy stanęliśmy pode drzwiami mieszkania pani Stawskiej , rządca uśmiechnął się filuternie i szepnął : +— Uważa pan … naprzód dowiemy się , czy młoda jest w domu . Jest co widzieć , panie ! … +— Wiem , wiem … +Rządca nie dzwonił , ale zapukał raz i drugi . Nagle drzwi otworzyły się dość gwałtownie i stanęła w nich gruba i niska służąca z zawiniętymi rękawami i z mydłem na rękach , których mógłby jej pozazdrościć atleta . +— O , to pan rządca ! … — zawołała . — Myślałam , że znowu jaki tam … +— Cóż , dobijał się kto ? … — spytał Wirski z akcentem oburzenia w głosie . +— Nie dobijał się nijaki — z chłopska odparła służąca — ino jeden przysłał dziś bukiet . Mówią , że to ten Marusiewicz z przeciwka … +— Łotr ! — syknął rządca . +— Mężczyzny wszystkie takie . Niech mu się co podoba , to zaraz będzie lazł jak ćma w ogień . +— A panie obie są ? — spytał Wirski . +Gruba służąca spojrzała na mnie podejrzliwie . +— Pan rządca z tym panem ? +— Z tym panem . To plenipotent gospodarza . +— A młody on czy stary ? — badała dalej , przypatrując mi się jak sędzia śledczy . +— Widzisz przecie , że stary ! … — odparł rządca . +— W średnim wieku … — wtrąciłem . ( Oni , dalibóg , niedługo piętnastoletnich chłopców zaczną nazywać starymi . ) +— Są obie panie — mówiła służąca . — Tylko co do pani młodszej przyszła jedna dziewczynka wydawać lekcje . Ale pani starsza jest w swoim pokoju . +— Phy ! — mruknął rządca . — Wreszcie powiedz pani starszej … +Weszliśmy do kuchni , gdzie stała balia pełna mydlin i dziecinnej bielizny . Na sznurze zawieszonym w pobliżu komina suszyły się również dziecinne spódniczki , koszule i pończoszki . ( Jak to zaraz znać , że w mieszkaniu jest dziecko ! ) +Spoza uchylonych drzwi usłyszeliśmy głos już starszej kobiety . +— Z rządcą ? … jakiś pan ? — mówiła niewidzialna dama . — Może to Ludwiczek , bo akurat śnił mi się … +— Niech panowie idą — rzekła służąca otwierając drzwi do saloniku . +Salonik nieduży , koloru perłowego . Szafirowe sprzęty , pianino , w obu oknach pełno kwiatów białych i różowych , na ścianach premia Towarzystwa Sztuk Pięknych , na stole lampa ze szkłem w formie tulipana . Po cmentarnym salonie pani Krzeszowskiej z meblami w ciemnych pokrowcach wydało mi się tu weselej . Pokój wyglądał , jakby oczekiwano na gościa . Ale jego sprzęty zanadto symetrycznie ustawione dokoła stołu świadczyły , że gość jeszcze nie przyjechał . +Po chwili z przeciwległych drzwi wyszła osoba w wieku poważnym , ubrana w popielatą suknię . Uderzył mnie prawie biały kolor jej włosów , obok twarzy mizernej , lecz niezbyt starej i bardzo regularnej . Rysy tej damy były mi gdzieś znajome . +Tymczasem rządca zapiął swój poplamiony surdut na dwa guziki i ukłoniwszy się z elegancją prawdziwego szlachcica rzekł : +— Pozwoli pani zaprezentować : pan Rzecki , plenipotent naszego gospodarza , a mój kolega … +Spojrzeliśmy sobie obaj w oczy . Wyznaję , że byłem trochę zdziwiony naszym koleżeństwem … Wirski spostrzegł to i dodał z uśmiechem : +— Mówię : kolega , gdyż obaj widzieliśmy równie ciekawe rzeczy będąc za granicą . +— Szanowny pan był za granicą ? no proszę ! … — odezwała się staruszka . +— W roku 1849 i nieco później — wtrąciłem . +— A czy szanowny pan nie zetknął się gdzie przypadkowo z Ludwikiem Stawskim ? +— Ależ , pani dobrodziejko ! — zawołał Wirski śmiejąc się i kłaniając . — Pan Rzecki był za granicą przed trzydziestu laty , a zięć pani wyjechał dopiero przed czterema … +Staruszka machnęła ręką , jakby odganiając muchę . +— Prawda ! — rzekła — co też ja plotę … Ale tak ciągle myślę o Ludwiczku … Niechże panowie raczą spocząć … +Usiedliśmy , przy czym eks-obywatel znowu ukłonił się poważnej damie , a ona jemu . +Teraz dopiero spostrzegłem , że popielata suknia staruszki jest w wielu miejscach pocerowana , i dziwna melancholia ogarnęła mnie na widok tych dwojga ludzi w poplamionym surducie i w pocerowanej sukni , którzy zachowywali się jak książęta . Nad nimi już przeszedł wszystko wyrównywający pług czasu . +— Bo zapewne pan nie wie o naszym zmartwieniu — rzekła poważna dama zwracając się do mnie . — Mój zięć przed czterema laty miał bardzo przykrą sprawę , najniesłuszniej … Zamordowano tu jakąś straszną lichwiarkę … Ach , Boże ! nie ma o czym mówić … Dosyć , że ktoś z bliskich ostrzegł go , że na niego pada posądzenie … Najniewinniej , panie … +— Rzecki — wtrącił eks-obywatel . +— Najniesprawiedliwiej , panie Rzecki … No i on … biedak , uciekł za granicę . W roku zeszłym znalazł się istotny morderca , ogłoszono niewinność Ludwika , ale i cóż , kiedy on już od dwu lat nie pisał … +Tu pochyliła się do mnie z fotelu i rzekła szeptem : +— Helenka , córka moja , panie … +— Rzecki — odezwał się rządca . +— Córka moja , panie Rzecki , rujnuje się … szczerze mówię , że się rujnuje na ogłoszenia po zagranicznych pismach , a tu nic i nic … Kobieta młoda , panie … +— Rzecki — powiedział Wirski . +— Kobieta młoda , panie Rzecki , niebrzydka . +— Prześliczna ! — wtrącił rządca z zapałem . +— Byłam trochę do niej podobna — ciągnęła sędziwa dama wzdychając i kiwając głową eks-obywatelowi . — Jest tedy córka moja niebrzydka i młoda , już jedno dziecko ma i … może tęskni za innymi . Chociaż , panie Wirski , przysięgam , że nigdy od niej o tym nie słyszałam … Cierpi i milczy , ale że cierpi , domyślam się . Ja także miałam trzydzieści lat … +— Kto z nas ich nie miał ! — ciężko westchnął rządca . +Skrzypnęły drzwi i wbiegła mała dziewczynka z drutami w ręku . +— Proszę babci ! — zawołała — ja nigdy nie skończę kaftanika dla mojej lalki … +— Heluniu ! — odezwała się staruszka surowo . — Ty nie ukłoniłaś się … +Dziewczynka zrobiła dwa dygi , na które ja odpowiedziałem niezręcznie , a pan Wirski jak hrabia , i mówiła dalej , pokazując babce druty , przy których chwiał się czarny , włóczkowy kwadracik . +— Proszę babci , nadejdzie zima i moja lalka nie będzie miała w czym wyjść na ulicę … Proszę babci , znowu mi spadło oczko . +( Prześliczne dziecko … Boże miłosierny ! dlaczego Stach nie jest jego ojcem . Może nie szalałby tak … ) +Babcia przepraszając nas wzięła włóczkę i druty , a w tej chwili weszła do salonu pani Stawska … +Muszę sobie przyznać , że ja na jej widok zachowałem się z godnością ; ale Wirski zupełnie stracił głowę . Zerwał się z krzesła jak student , zapiął surdut jeszcze na jeden guzik , powiem nawet : zarumienił się , i zaczął bełkotać : +— Pozwoli pani zaprezentować sobie : pan Rzecki , plenipotent naszego gospodarza … +— Bardzo mi przyjemnie — odpowiedziała pani Stawska kłaniając mi się ze spuszczonymi oczyma . Ale silny rumieniec i ślad obawy na jej twarzy upewniły mnie , że nie jestem przyjemnym gościem . +„ Poczekaj ! — myślę . I wyobraziłem sobie , że na moim miejscu jest w tym pokoju Wokulski . — Poczekaj , zaraz cię przekonam , że nie masz się nas czego lękać . ” +Tymczasem pani Stawska usiadłszy na krześle była tak zmieszana , że zaczęła coś poprawiać około sukienki swojej córeczki . Jej matka również straciła humor , a rządca kompletnie zbaraniał . „ Poczekajcie ! ” — myślę i przybrawszy bardzo surowy wyraz twarzy odezwałem się : +— Panie dawno mieszkają w tym domu ? +— Pięć lat … — odpowiada pani Stawska rumieniąc się jeszcze mocniej . Jej matka aż drgnęła na fotelu . +— Ile panie płacą ? +— Dwadzieścia pięć rubli miesięcznie … — szepnęła młoda pani . Jednocześnie pobladła , zaczęła skubać sukienkę i z pewnością mimo woli rzuciła na Wirskiego takie błagalne spojrzenie , że … że gdybym był Wokulskim , zaraz bym się o nią oświadczył … +— Jesteśmy — dodała jeszcze ciszej — jesteśmy winne panom za lipiec … +Zachmurzyłem się jak Lucyper i nabrawszy tyle tchu , ile było powietrza w mieszkaniu rzekłem : +— Nic panie nie są nam aż do … października . Właśnie Stach … — to jest pan Wokulski pisze mi , że to istny rozbój brać trzysta rubli za trzy pokoje na tej ulicy . Pan Wokulski nie może pozwolić na podobne zdzierstwo i kazał mi zawiadomić panie , że ten lokal od października będzie do wynajęcia za dwieście rubli . A jeżeli panie nie życzą sobie … +Rządca aż posunął się w tył z fotelem . Staruszka złożyła ręce , a pani Stawska patrzyła na mnie wielkimi oczyma . Oto dopiero oczy ! … i jak ona nimi umie patrzeć ! … Przysięgam , że gdybym był Wokulskim , oświadczyłbym się jej na poczekaniu . Z męża już pewnie nie ma nawet kosteczki , jeżeli nie pisał przez dwa lata . Wreszcie , od czego są rozwody ? … Na co Stach ma taki majątek ? … +Znowu skrzypnęły drzwi i ukazała się w nich może dwunastoletnia dziewczynka , w pasterce na głowie i z paczką kajetów w ręce . Było to dziecko z twarzą rumianą i pełną , lecz nie zdradzającą zbyt wielkiej inteligencji . Ukłoniła się nam , ukłoniła się pani Stawskiej i jej matce , ucałowała w oba policzki małą Helenkę i wyszła , oczywiście do domu . Następnie wróciła się z kuchni i zarumieniona powyżej oczu , spytała pani Stawskiej : +— Pojutrze o której mogę przyjść ? +— Pojutrze , kochanko … Przyjdź o czwartej — odpowiedziała pani Stawska również zmieszana . +Gdy dziewczynka ostatecznie wyszła , matka pani Stawskiej odezwała się niezadowolnym tonem : +— I to nazywa się lekcja , Boże odpuść … Helenka pracuje z nią przynajmniej półtorej godziny i za taką lekcję bierze czterdzieści groszy … +— Mateczko ! — przerwała pani Stawska , błagalnie patrząc na nią . +( Gdybym był Wokulskim , już bym z nią wracał od ślubu . Co to za kobieta ! … co za rysy … co za gra fizjognomii . W życiu nie widziałem nic podobnego ! … A rączka , a figurka , a wzrost , a ruchy , a oczy , oczy ! … ) +Po chwili kłopotliwego milczenia odezwała się znowu młoda pani : +— Bardzo jesteśmy wdzięczne panu Wokulskiemu za warunki , na jakich zostawia nam ten lokal ! … Jest to chyba jedyny wypadek , ażeby gospodarz sam zniżał komorne . Ale nie wiem , czy … wypada nam korzystać z jego uprzejmości ? … +— To nie uprzejmość , pani , to uczciwość szlachetnego człowieka ! — wtrącił rządca . — Mnie pan Wokulski również zniżył komorne i przyjąłem … Ulica , proszę pani , trzeciorzędna , ruch mały … +— Ale o lokatorów na niej łatwo — wtrąciła pani Stawska . +— Wolimy dawnych , znanych nam ze spokójności i porządku — powiedziałem . +— Ma pan słuszność — pochwaliła mnie siwowłosa dama . — Porządek w mieszkaniu to pierwsza zasada , której przestrzegamy … Nawet jeżeli Helunia potnie kiedy papierki i rzuci je na podłogę , zaraz zmiata je Franusia … +— Przecie ja , proszę babci , wycinam tylko koperty , bo piszę list do tatki , ażeby już wracał — odezwała się dziewczynka . +Po obliczu pani Stawskiej przeleciał cień jakby żalu i zmęczenia . +— I nic , żadnej wiadomości ? — spytał rządca . +Młoda pani z wolna potrząsnęła głową ; nie jestem pewny , czy nie westchnęła , ale tak cicho … +— Oto los młodej i niebrzydkiej kobiety ! — zawołała starsza dama . — Nie panna , nie mężatka … +— Mateczko ! … +— Nie wdowa , nie rozwódka , słowem — nie wiadomo co i nie wiadomo za co … Ty , Helenko , mów sobie , co chcesz , a ja ci powiadam , że Ludwik już nie żyje … +— Mateczko ! … mateczko ! … +— Tak — ciągnęła matka z uniesieniem . — My go tu wszyscy oczekujemy każdego dnia , o każdej godzinie , ale to na nic … Albo umarł , albo zaparł się ciebie , więc nie masz obowiązku czekać … +Obu paniom łzy nabiegły do oczu : matce z gniewu , a córce … Czy ja wiem ? … Może z żalu za złamanym życiem . +Nagle przeleciała mi przez głowę myśl , którą ( gdyby nie o mnie chodziło ) poczytałbym za genialną . Zresztą mniejsza o jej nazwę . Dość , że było w mojej twarzy i całej postaci coś takiego , że gdy poprawiłem się na krześle , założyłem nogę na nogę i odchrząknąłem , wszyscy wlepili we mnie spojrzenia — nawet mała Helenka . +— Znajomość nasza — rzekłem — zbyt jest krótka , ażebym śmiał … +— Wszystko jedno ! — przerwał mi pan Wirski . — Dobre usługi przyjmuje się nawet od nieznajomych . +— Znajomość nasza — mówiłem skarciwszy go wzrokiem — jest wprawdzie niedługa . Pozwolą panie jednak , ażebym nie tylko ja , ile pan Wokulski użył swoich wpływów do odszukania małżonka pani … +— Aaa ! … — jęknęła starsza dama w sposób , którego nie mógłbym uważać za objaw radości . +— Mateczko ! — wtrąciła pani Stawska . +— Heluniu — rzekła babcia stanowczo — idź do swojej lalki i rób jej kaftanik . Oczko już znalazłam , idź … +Dziewczynka była trochę zdziwiona , może nawet zaciekawiona , ale ucałowała ręce babci i matce i wyszła ze swymi drutami . +— Proszę pana — ciągnęła staruszka — jeżeli mamy mówić szczerze , to mnie nie tyle chodzi … To jest … nie wierzę , ażeby Ludwik żył . Kto przez dwa lata nie pisze … +— Mamo , dosyć ! … +— O nie ! — przerwała matka . — Jeżeli ty jeszcze nie czujesz swego położenia , to już ja je rozumiem . Nie można żyć z taką wieczną nadzieją czy groźbą … +— Mamo droga , o moim szczęściu i obowiązkach ja tylko mam prawo … +— Nie mów mi o szczęściu — wybuchnęła matka . — Ono skończyło się w dniu , kiedy twój mąż uciekł przed sądem , który dowiedział się o jakichś ciemnych jego stosunkach z lichwiarką . Że był niewinny , wiem , na to gotowa byłam przysiąc . Ale nie rozumiem ani ja , ani ty , po co on u niej bywał . +— Mamo ! — przecież ci panowie są obcy … — zawołała z desperacją pani Stawska . +— Ja obcy ? … — spytał rządca tonem wymówki ; ale powstał z krzesełka i ukłonił się . +— I pan nie jesteś obcy , i ten pan — rzekła staruszka wskazując na mnie . — To musi być uczciwy człowiek … +Teraz ja ukłoniłem się . +— Więc mówię panu — ciągnęła staruszka , bystro patrząc mi w oczy — żyjemy w ciągłej niepewności co do mego zięcia i niepewność ta zatruwa nam spokój . Ale ja , wyznam szczerze , więcej boję się jego powrotu … +Pani Stawska zasłoniła twarz chustką i wybiegła do swego pokoju . +— Płacz sobie , płacz … — mówiła grożąc za nią rozdrażniona staruszka . — Takie łzy , chociaż bolesne , lepsze są od tych , które co dzień wylewasz … +— Panie — zwróciła się do mnie — przyjmę wszystko , co nam Bóg zeszle , ale czuję , że gdyby ten człowiek wrócił , zabiłby do reszty szczęście mojego dziecka . Przysięgnę — dodała ciszej — że ona go już nie kocha , choć sama nie wie o tym , ale jestem pewna , że … pojechałaby do niego , gdyby ją wezwał ! … +Tłumione łkanie przerwało jej mowę . Spojrzeliśmy po sobie z Wirskim i pożegnaliśmy sędziwą damę . +— Pani — rzekłem na odchodnym — nim rok upłynie , przyniosę wiadomość o jej zięciu . A może — szepnąłem z mimowolnym uśmiechem — sprawy ułożą się tak , że … wszyscy będziemy zadowoleni … Wszyscy … nawet ci , których tu nie ma ! … +Staruszka spojrzała na mnie pytającym wzrokiem , alem nic nie odpowiedział . Jeszcze raz pożegnałem ją i wyszliśmy obaj z rządcą nie dopytując się już o panią Stawską . +— A niechże pan zagląda do nas choćby co wieczór ! … — zawołała sędziwa dama , gdy już byliśmy w kuchni . +Naturalnie , że będę zaglądał … Czy uda mi się moja kombinacja ze Stachem ? Bóg raczy wiedzieć . Tam gdzie serce wchodzi w grę , na nic wszelkie rachuby . Ale spróbuję rozwiązać ręce kobiecie , a i to coś znaczy . +Po opuszczeniu mieszkania pani Stawskiej i jej matki rozeszliśmy się z rządcą domu , bardzo z siebie zadowoleni . To jakiś dobry człeczyna . Ale kiedy wróciwszy do siebie zastanowiłem się nad skutkami mego przeglądu lokatorów , ażem się schwycił za głowę . +Miałem uregulować finanse kamienicy i otóż uregulowałem je tak , że na pewno dochód zmniejszył się o trzysta rubli rocznie . Ha ! może tym rychlej Stach opatrzy się i sprzeda swój nabytek , który wcale nie był mu potrzebny . +Ir wciąż mi niedomaga . Polityka stoi w jednej mierze : ciągła niepewność … +II . Szare dnie i krwawe godziny +W kwadrans po wyjeździe z Warszawy koleją warszawsko – bydgoską Wokulski doznał dwu szczególnych , choć zupełnie różnych uczuć : owionęło go świeże powietrze , a on sam wpadł w jakiś dziwny letarg . +Poruszał się swobodnie , był trzeźwy , myślał jasno i szybko , tylko nic go nie obchodziło ; ani kto z nim jedzie , ani którędy jedzie , ani dokąd jedzie . Apatia ta rosła w miarę oddalania się od Warszawy . Za Pruszkowem prawie ucieszyły go krople deszczu , przez otwarte okno padające do wnętrza wagonu ; później nieco ożywiła go gwałtowna burza za Grodziskiem ; miał nawet pragnienie , ażeby go piorun zabił . Ale gdy burza przeszła , wpadł znowu w obojętność i nie interesował się niczym ; nawet tym , że jego sąsiad z prawej strony spał mu na ramieniu , a sąsiad z przeciwka zdjął kamasze i oparł mu na kolanach nogi , w czystych zresztą skarpetkach . +Około północy napadło na niego coś , jakby sen , a może tylko jeszcze większa obojętność . Zasłonił firanką latarnię wagonu , przymknął oczy i myślał , że ta osobliwa apatia skończy się ze wschodem słońca . Ale nie skończyła się ; owszem , do rana wzrosła i rosła coraz bardziej . Nie było mu z nią dobrze ani źle ; tak sobie . +Potem wzięto od niego paszport , potem zjadł śniadanie , kupił nowy bilet , kazał przenieść rzeczy do innego pociągu i ruszyli dalej . Nowa stacja , nowa zmiana pociągów , nowa jazda … Wagon drżał i turkotał , lokomotywa co pewien czas świstała , zatrzymywała się … Do przedziału zaczęli siadać ludzie mówiący po niemiecku , dwoje , troje … Potem całkiem zniknęli ludzie mówiący po polsku i wagon napełnił się samymi Niemcami . +Zmieniał się też krajobraz . Ukazały się lasy otoczone wałami i złożone z drzew stojących w tak równej odległości jak żołnierze . Znikły drewniane chaty kryte słomą i coraz częściej zaczęły się pojawiać piętrowe domki kryte dachówką , otoczone ogródkami . Znowu postój , znowu jedzenie . Jakieś ogromne miasto … Ach ! To chyba Berlin … Znowu jazda … Do wagonu siadają ludzie wciąż mówiący po niemiecku , ale jakby innym akcentem . Potem noc i sen … Nie , to nie sen , to tylko apatia . +Zjawia się dwu Francuzów w przedziale . Krajobraz całkiem odmienny ; szerokie horyzonty , wzgórza , winnice . Tu i owdzie wielki dom piętrowy , stary , ale krzepki , zasłonięty drzewami , zawinięty jakby w bluszcze . Znowu rewizja walizki . Zmiana pociągów , do wagonu wchodzi dwu Francuzów i jedna Francuzka i robią taki hałas , jakby ich było z dziesięcioro . Są to ludzie widocznie dobrze wychowani ; pomimo to śmieją się , kilka razy zmieniają miejsca i przepraszają Wokulskiego , lecz za co , on sam nie wie . +Na jednej ze stacyj Wokulski pisze kartkę do Suzina : „ Paris — Grand Hotel ” , i daje ją konduktorowi wagonu razem z jakimś banknotem , nie troszcząc się ani o to , ile dał , ani o to , czy depesza dojdzie . Na następnej stacji ktoś wsuwa mu w rękę cały zwitek banknotów i jadą dalej . Wokulski spostrzega , że znowu jest noc , i znowu zapada w stan , który może być snem , a może tylko utratą przytomności . +Ma oczy zamknięte , pomimo to myśli , że śpi i że ten dziwny stan zobojętnienia opuści go w Paryżu . +„ Paryż ! … Paryż ! … ( mówi sobie , ciągle śpiąc ) . Wszakże od tylu lat o nim tylko marzyłem . To przejdzie … Wszystko przejdzie ! … ” +Godzina dziesiąta rano , nowa stacja . Pociąg staje pod dachem ; hałas , krzyk , bieganina . Wokulskiego napada od razu trzech Francuzów ofiarujących mu usługi . Nagle ktoś chwyta go za ramię . +— No , Stanisławie Piotrowiczu , twoje szczęście , żeś przyjechał … +Wokulski przypatruje się przez chwilę jakiemuś olbrzymowi z czerwoną twarzą i konopiastą brodą , wreszcie mówi : +— Ach , Suzin ! +Padają sobie w objęcia . Suzinowi towarzyszy jeszcze dwu Francuzów , z których jeden odbiera Wokulskiemu bilet na rzeczy . +— Twoje szczęście , żeś przyjechał — mówi Suzin całując go jeszcze raz . — Myślałem , że się skręcę w tym Paryżu bez ciebie … +„ Paryż … ” — myśli Wokulski . +— O mnie mniejsza — ciągnie dalej Suzin . — Takeś zhardział pomiędzy waszą parszywą szlachtą , że o mnie już nie dbasz . Ale dla ciebie samego szkoda pieniędzy … Straciłbyś z pięćdziesiąt tysięcy rubli … +Dwaj Francuzi , towarzyszący Suzinowi , ukazują się znowu i mówią im , że już mogą jechać . Suzin bierze pod rękę Wokulskiego i wyprowadza go na plac , gdzie stoi mnóstwo omnibusów i powozów jedno- i dwukonnych , z woźnicami umieszczonymi z przodu lub z tyłu . Przeszedłszy kilkanaście kroków trafiają na dwukonny powóz z lokajem . Siadają i jadą . +— Patrzaj — mówi Suzin — to ulica Lafayette , a ot bulwar Magenta . Jedziem wciąż Lafayettem aż do hotelu przy Operze . Powiadam tobie , cud , nie miasto ! No , a jak zobaczysz Elizejskie Pola , a potem między Sekwaną i Rivoli … Eh ! ja tobie mówię , cud , nie miasto … Kobiety tylko trochę zanadto wypychają się . Ale tu inszy smak … Na wszelki sposób cieszę się , żeś przyjechał ; pięćdziesiąt albo i więcej tysięcy rubli to nie nic … Ot , widzisz , Opera , a ot bulwar Kapucyński , a ot nasza chata . +Wokulski spostrzega ogromny pięciopiętrowy gmach , formy klinowatej , na wysokości drugiego piętra otoczony żelazną balustradą , przy szerokiej ulicy wysadzonej niezbyt starymi drzewami , pełnej omnibusów , powozów , ludzi konnych i pieszych . Ruch jest tak wielki , jak gdyby co najmniej połowa Warszawy biegła na zobaczenie jakiegoś wypadku ; ulica jest tak gładka jak posadzka . Widzi , że jest w samym środku Paryża , lecz nie doznaje ani wzruszenia , ani ciekawości . Nic go nie obchodzi . +Powóz wjeżdża we wspaniałą bramę , lokaj otwiera drzwiczki , wysiadają . Suzin bierze Wokulskiego pod rękę i prowadzi do małego pokoiku , który po chwili zaczyna wznosić się w górę . +— A ot winda — mówi Suzin . — Ja mam tu dwa mieszkania . Jedno na pierwszym piętrze za sto franków dziennie , drugie na trzecim za dziesięć franków . I dla ciebie wziąłem za dziesięć franków . Trudna rada — wystawa ! … +Wychodzą z windy na korytarz i po chwili znajdują się w eleganckim saloniku , który posiada mahoniowe meble , szerokie łóżko pod baldachimem i szafę mającą zamiast drzwi ogromne lustro . +— Siadaj , Stanisławie Piotrowiczu . Chcesz jeść czy pić , tu czy w sali ? No , pięćdziesiąt tysięcy twoje … Bardzom kontent … +— Powiedz mi — po raz pierwszy odezwał się Wokulski — za cóż to ja mam dostać pięćdziesiąt tysięcy ? … +— Może i więcej . +— Dobrze , ale za co ? +Suzin rzuca się na fotel , opiera ręce na brzuchu i wybucha śmiechem . +— Ot , za to samo , że się pytasz ! … Inny nie pyta : za co weźmie pieniądze , tylko dawaj … A ty jeden chcesz wiedzieć : za co zarobisz takie pieniądze . Ach , ty gołąbku ! … +— To nie jest odpowiedź . +— Zaraz ja tobie odpowiem — mówi Suzin . — Najpierw za to , żeś ty mnie jeszcze w Irkucku przez cztery lata rozumu uczył . Żeby nie ty , ja nie byłbym ten Suzin co dziś . No , a ja , Stanisławie Piotrowiczu , ja nie wasz człowiek : za dobro daję dobro … +— I to nie odpowiedź — wtrącił Wokulski . +Suzin wzruszył ramionami . +— Już ty w tej izbie nie chciej ode mnie objaśnienia ; a tam na dole sam zrozumiesz . Może być , kupię trochę galanteryj paryskich , a może być , kilkanaście statków kupieckich . Ja po francusku ani w ząb i po niemiecku też , więc trzeba mi człowieka takiego jak ty … +— Nie znam się na statkach . +— Bądź spokojny . Znajdziem tu inżynierów kolejowych i morskich , i wojskowych … Mnie nie o nich chodzi , ale o człowieka , który by gadał za mnie — dla mnie . Zresztą , mówię tobie , jak zejdziemy tam na dół , miej ty dwie pary oczów i dwie pary uszów , ale jak wyjdziemy stamtąd , nie miej ty nawet pamięci . Ty to potrafisz , Stanisławie Piotrowiczu , a o resztę nie pytaj się . Ja zarobię dziesięć procent , tobie dam dziesięć procent od mego zarobku i sprawa skończona . A na co to , dla kogo i przeciw komu — nie pytaj . +Wokulski milczał . +— O czwartej przyjdą do mnie fabrykanci amerykańscy i francuscy . Możesz zejść ? — spytał Suzin . +— Dobrze . +— A teraz przejdziesz się po mieście ? +— Nie . Teraz pójdę spać . +— No , to i dobrze . Chodźże do twego mieszkania . +Opuścili numer Suzina i o kilkanaście kroków dalej weszli do podobnego zupełnie saloniku : Wokulski rzucił się na łóżko , Suzin wyszedł na palcach i zamknął drzwi . +Po odejściu Suzina Wokulski przymknął oczy i usiłował zasnąć . Może nie tyle zasnąć , ile odpędzić od siebie jakąś myśl natrętną , przed którą uciekł z Warszawy . Przez pewien czas zdawało mu się , że jej nie ma , że została tam i że dopiero szuka go stroskana , tułając się od Krakowskiego Przedmieścia do Alei Ujazdowskiej . +„ Gdzie on jest ? … gdzie on jest ? … ” — szeptało widmo . +„ A jeżeli poleci za mną ? … — spytał samego siebie Wokulski . — No , już chyba tu mnie nie znajdzie w tak wielkim mieście , w takim ogromnym hotelu … ” +„ A może mnie już szuka ? … ” — pomyślał . +Zamknął oczy jeszcze mocniej i począł huśtać się na materacu , który wydał mu się nadzwyczajnie szerokim i wyjątkowo sprężystym . Był pogrążony w dwu szmerach . Za drzwiami , na hotelowym korytarzu , ludzie rozmawiali i biegali , jakby w tej chwili stało się coś ; za oknem , na ulicy , rozlegał się nieokreślony hałas , na który składają się turkoty licznych wozów , dźwięki dzwonów , głosy ludzkie , trąbki , wystrzały i Bóg nie wie co , a wszystko przytłumione i odległe . +Potem przywidziało mu się , że jakiś cień zagląda do jego okna , a później , że po długim korytarzu ktoś chodzi ode drzwi do drzwi , puka i pyta : +„ Czy nie ma go tu ? … ” +Istotnie ktoś chodził , pukał i nawet zapukał do jego drzwi ; lecz nie odebrawszy odpowiedzi poszedł dalej . +„ Nie znajdzie mnie ! … nie znajdzie … ” — myślał Wokulski . +Wtem otworzył oczy i włosy powstały mu na głowie . +Naprzeciw siebie zobaczył taki sam pokój jak jego , takie samo łóżko z baldachimem , a na nim … siebie ! … Było to jedno z najsilniejszych wstrząśnień , jakich doznał w życiu , sprawdziwszy własnymi oczyma , że tu , gdzie uważał się za zupełnie samotnego , towarzyszy mu nieodstępny świadek … on sam ! … +„ Co za oryginalne szpiegowanie … — mruknął . — Głupie te szafy z lustrami . ” +Zerwał się z łóżka , jego sobowtór zerwał się równie szybko . Pobiegł do okna — * tamten * także . Otworzył gorączkowo walizkę , ażeby przebrać się , i * tamten * również zaczął przebierać się , widocznie z zamiarem wyjścia na miasto . +Wokulski czuł , że musi uciec z tego pokoju . Widmo , przed którym wyjechał z Warszawy , było już tu i stało za progiem . +Umył się , włożył czystą bieliznę , przebrał się . Było ledwie wpół do pierwszej . +„ Trzy i pół godzin ! — pomyślał . — Coś trzeba z nimi zrobić … ” +Ledwie otworzył drzwi , już znalazł się służący z frazesem : +— Monsieur ? … +Wokulski kazał zaprowadzić się do schodów , dał służącemu franka i zbiegł z trzeciego piętra na dół , jak człowiek , którego ścigają . +Wyszedł przed bramę i zatrzymał się na chodniku . Ulica szeroka , wysadzona drzewami . W jednej chwili przelatuje około niego ze sześć powozów i żółty omnibus , naładowany podróżnymi wewnątrz i na dachu . Na prawo , gdzieś bardzo daleko , widać plac , na lewo — pod hotelem — niedużą markizę a pod nią gromadę mężczyzn i kobiet , którzy siedzą przy okrągłych stoliczkach , prawie na chodniku , i piją kawę . Panowie są jak wydekoltowani , mają w dziurkach od guzików kwiaty lub wstążeczki i zakładają nogi na kolana akurat tak wysoko , jak przystoi w sąsiedztwie pięciopiętrowych domów ; kobiety szczupłe , małe , śniade , z ognistymi spojrzeniami , lecz skromnie ubrane . +Wokulski idzie w lewo i za węgłem tego samego hotelu , w tymże samym hotelu , widzi drugą markizę i drugą gromadę ludzi , pijących coś , obok chodnika . Tu siedzi ze sto osób , jeżeli nie więcej ; panowie mają miny impertynentów , damy są ożywione , przyjacielskie i pełne prostoty . Powozy jedno – i dwukonne toczą się w dalszym ciągu , gromady pieszych pędzą co chwilę w jedną i drugą stronę , przesuwa się żółty i zielony omnibus , tym zaś przecinają drogę omnibusy brunatne , wszystkie napełnione wewnątrz , wszystkie obładowane podróżnymi na dachach . +Wokulski znajduje się na środku placu , z którego rozchodzi się siedem ulic . Liczy raz i drugi — siedem ulic … Gdzie iść ? … Chyba w kierunku drzew … Akurat dwie ulice , przecinające się pod kątem prostym , są zadrzewione … +„ Pójdę w kierunku ściany hotelu ” — myśli Wokulski . +Robi pół obrotu w lewo i staje zdumiony . +W głębi na lewo widać jakiś potężny gmach . +Na parterze — szereg arkad i posągów , na pierwszym piętrze olbrzymie kolumny kamienne i nieco mniejsze marmurowe , ze złoconymi kapitelami . Na wysokości dachu w kątach orły i złocone posągi , unoszące się nad złoconymi figurami rozhukanych koni . Dach bliżej płaski , dalej kopuła zakończona koroną , a jeszcze dalej — dach trójkątny , również dźwigający na szczycie grupę figur . Wszędzie marmur , brąz , złoto , wszędzie kolumny , posągi i medaliony … +„ Opera ? … — myśli Wokulski . — Ależ tu jest więcej marmurów i brązów aniżeli w całej Warszawie ! … ” +Przypomina sobie swój sklep , ozdobę miasta , rumieni się i idzie dalej . Czuje , że Paryż na pierwszym kroku przytłoczył go , i — jest kontent . +Ruch powozów , omnibusów i ludzi pieszych zwiększa się w zastraszający sposób . Co kilka kroków werendy , okrągłe stoliki , ludzie siedzący przy chodnikach . Za powozem , który ma z tyłu lokaja , toczy się wózek ciągniony przez psa , mija go omnibus , potem dwaj ludzie z tragami , potem większy wóz na dwu kołach , potem dama i mężczyzna konno i znowu nieskończony szereg powozów . Bliżej chodnika — wózek z bukietami , drugi z owocami , naprzeciw pasztetnik , roznosiciel gazet , handlarz starzyzny , szlifierz , roznosiciel książek … +— M 'rchand d 'habits … +— » Figaro « … +— Exposition ! … +— » Guide Parisien « ! … trois francs ! … trois francs ! … +Ktoś wsuwa Wokulskiemu książkę w rękę , on płaci trzy franki i przechodzi na drugą stronę ulicy . Idzie szybko , lecz pomimo to widzi , że wszystko go wyprzedza : powozy i piesi . Oczywiście , jest to jakiś olbrzymi wyścig ; więc przyśpiesza kroku , a choć jeszcze nikogo nie wyścignął , już zwraca na siebie powszechną uwagę . Jego przede wszystkim atakują roznosiciele gazet i książek , na niego patrzą kobiety , z niego w drwiący sposób uśmiechają się mężczyźni . Czuje , że on , Wokulski , który tyle hałasu robił w Warszawie , tutaj jest onieśmielony jak dziecko i … dobrze mu z tym … Ach , jakże pragnąłby znowu zostać dzieckiem z owej epoki , kiedy to jego ojciec naradzał się z przyjaciółmi : czy go oddać do kupca , czy do szkół ? +W tym miejscu ulica nieco zgina się na prawo . Wokulski pierwszy raz spostrzega dom trzypiętrowy i napełnia go jakaś rzewność . Dom trzypiętrowy między pięciopiętrowymi ! … cóż to za miła niespodzianka … +Nagle — mija go powóz z groomem na koźle , wiozący dwie kobiety . Jedna całkiem mu nie znana , druga … +„ Ona ? … — szepcze Wokulski . — Niepodobieństwo ! … ” +Mimo to czuje , że siły go opuszczają . Na szczęście , jest obok kawiarnia . Rzuca się na krzesło , tuż przy chodniku ; zjawia się garson , o coś pyta , a następnie przynosi mazagran . Jednocześnie jakaś kwiaciarka przypina mu różę do tużurka , a roznosiciel gazet kładzie przed nim „ Figaro ” . +Wokulski tej rzuca dziesięć franków , temu franka , pije mazagran i zaczyna czytać : „ Jej K. M. Królowa Izabela … ” +Mnie gazetę i chowa ją do kieszeni , nie dokończywszy mazagranu płaci za niego i — wstaje od stołu . Garson patrzy spod oka , dwaj goście , bawiący się cienkimi laseczkami , zakładają nogi jeszcze wyżej , a jeden z nich impertynencko przypatruje mu się przez monokl . +„ Gdybym tego franta uderzył w twarz ? — myśli Wokulski . — Jutro pojedynek i może zabiłby mnie … Ale gdybym ja jego zabił ? … ” +Przeszedł około franta i spojrzał mu w oczy . Elegantowi monokl spadł na kamizelkę i opuściła go ochota do półuśmieszków . +Wokulski idzie dalej i z największą uwagą przypatruje się kamienicom . Cóż tu za sklepy ! … Najlichszy z nich lepiej wygląda aniżeli jego , który jest najpiękniejszym w Warszawie . Domy ciosowe ; prawie na każdym piętrze wielkie balkony albo balustrady biegnące wzdłuż całego piętra . +„ Ten Paryż wygląda , jakby wszyscy mieszkańcy czuli potrzebę ciągłego komunikowania się jeżeli nie w kawiarniach , to za pomocą ganków ” — myśli Wokulski . +I dachy są jakieś oryginalne , wysokie , obładowane kominami , najeżone blaszanymi kominkami i szpicami . I na ulicach co krok wyrasta albo drzewo , albo latarnia , albo kiosk , albo kolumna zakończona kulą . Życie kipi tu tak silnie , że nie mogąc zużyć się w nieskończonym ruchu powozów , w szybkim biegu ludzi , w dźwiganiu pięciopiętrowych domów z kamienia , jeszcze wytryskuje ze ścian w formie posągów lub płaskorzeźb , z dachów w formie strzał i z ulic w postaci nieprzeliczonych kiosków . +Wokulskiemu zdaje się , że wydobyty z martwej wody wpadł nagle w ukrop , który „ burzy się i szumi , i pryska … ” On , człowiek dojrzały i w swoim klimacie gwałtowny , poczuł się tu jak flegmatyczne dziecko , któremu imponuje wszystko i wszyscy . +Tymczasem dokoła niego wciąż „ wre i kipi , i szumi i pryska ” ; nie widać końca tłumów ani powozów , ani drzew , ani olśniewających wystaw , ani nawet samej ulicy . Wokulski stopniowo zapada w odurzenie . Przestaje słyszeć hałaśliwą rozmowę przechodniów , potem głuchnie na krzyki handlarzy ulicznych , wreszcie na turkot kół . Potem zdaje mu się , że już gdzieś widział takie domy , taki ruch , takie kawiarnie ; później myśli , że ostatecznie jest to nic wielkiego , a nareszcie budzą się w nim zdolności krytyczne , i mówi sobie , że — jakkolwiek w Paryżu częściej można słyszeć język francuski aniżeli w Warszawie , to jednak akcent tutejszy jest gorszy i wymowa mniej wyraźna . +Tak rozważając zwalnia kroku i zaczyna nie ustępować z drogi . I kiedy myśli , że dopiero teraz Francuzi zaczną go wytykać palcami , spostrzega ze zdziwieniem , że już coraz mniej zwracają na niego uwagę . Po jednogodzinnym pobycie na ulicy stał się zwyczajną kroplą paryskiego oceanu . +„ To i lepiej ! ” — mruczy . +Do tej chwili co kilkadziesiąt kroków , na prawo i na lewo , rozsuwały się domy i widać było jakąś boczną ulicę . Teraz jednolita ściana domów ciągnie się przez kilkaset kroków . Zaniepokojony , pośpiesza i ku wielkiemu zadowoleniu dociera nareszcie do bocznej ulicy ; skręca trochę na prawo i czyta : Rue St. Fiacre +Uśmiecha się , przychodzi mu bowiem na myśl jakiś romans Pawła Kocka . Znowu boczna ulica i znowu czyta : Rue du Sentier . +„ Nie znam ” — mówi do siebie . +O kilkadziesiąt kroków dalej widzi : Rue Poissonniere , która mu przypomina jakąś sprawę kryminalną , a potem cały szereg krótkich uliczek wychodzących naprzeciw teatru „ Gymnase ” . +„ Cóż to znowu ? … ” — myśli spostrzegłszy na lewo ogromny budynek , niepodobny do żadnego z tych , jakie znał dotychczas . Jest to olbrzymi prostokąt z kamienia , a w nim brama z półkolistym sklepieniem . Oczywiście brama , która stoi na przecięciu się dwu ulic . Obok niej budka , gdzie zatrzymują się omnibusy ; prawie naprzeciw kawiarnia i chodnik oddzielony od środka ulicy krótką , żelazną balustradą . +O paręset kroków dalej druga podobna brama , a między nimi szeroka ulica , ciągnąca się na prawo i lewo . Ruch nagle potęguje się ; tędy bowiem przejeżdżają aż trzy gatunki omnibusów i tramwaje . +Wokulski spogląda na prawo i znowu widzi dwa szeregi latarń , dwa szeregi kiosków , dwa szeregi drzew i dwa szeregi pięciopiętrowych domów ciągnących się na długość Krakowskiego Przedmieścia i Nowego Światu . Końca ich nie widać , tylko gdzieś het , daleko , ulica podnosi się ku niebu , dachy zniżają się ku ziemi i wszystko znika . +„ No , choćbym miał zbłądzić i spóźnić się na sesję , pójdę w tamtą stronę ! … ” — myśli . +Wtem na skręcie wymija go młoda kobieta , której wzrost i ruchy robią na Wokulskim silne wrażenie . +„ Ona ? … Nie … Naprzód , ona została w Warszawie , a po wtóre — spotykam już drugą taką … Złudzenia … ” +Ale siły opuszczają go , a nawet pamięć . Stoi na przecięciu się dwu ulic wysadzonych drzewami i absolutnie nie wie , skąd przyszedł ? Ogarnia go strach paniczny , znany ludziom , którzy zbłądzili w lesie ; szczęściem , nadjeżdża jednokonka , której furman uśmiecha się do niego w sposób bardzo przyjacielski . +— Grand Hotel — mówi Wokulski siadając . +Dorożkarz dotyka ręką kapelusza i woła : +— Naprzód , Lizetka ! … . Ten szlachetny cudzoziemiec postawi ci za fatygę kwartę piwa . +Następnie , odwróciwszy się bokiem do Wokulskiego , mówi : +— Jedno z dwojga , obywatelu : albo dopiero dziś przyjechaliście , albo jesteście po dobrym śniadaniu ? … +— Dziś przyjechałem — odpowiada Wokulski , uspokojony widokiem jego pełnej , czerwonej twarzy bez zarostu . +— I piliście trochę , to zaraz widać — wtrąca dorożkarz . — A taksę znacie ? … +— Wszystko jedno . +— Naprzód , Lizetka ! … Bardzo podobał mi się ten cudzoziemiec i myślę , że tylko tacy powinni pokazywać się na naszej wystawie . Czy aby jesteście pewni , obywatelu , że mamy jechać do Grand Hotel ? … — zwraca się do Wokulskiego . +— Najzupełniej . +— Naprzód , Lizetka ! Ten cudzoziemiec zaczyna mi imponować . — Czy nie jesteście , obywatelu , z Berlina ? … +— Nie . +Dorożkarz przypatruje mu się chwilę , wreszcie mówi : +— Tym lepiej dla was . Nie mam wprawdzie pretensji do Prusaków , choć zabrali nam Alzację i spory kawał Lotaryngii , ale zawsze nie lubię mieć Niemca za kołnierzem . Skądże jesteście , obywatelu ? +— Z Warszawy . +— Ah , ca ! … Piękny kraj … bogaty kraj … Naprzód , Lizetka ! … Więc pan jesteś Polak ? … Znam Polaków ! … Oto plac Opery , obywatelu , a oto Grand Hotel … +Wokulski rzucił trzy franki dorożkarzowi , pędem wbiegł do bramy , a z niej na trzecie piętro . Ledwie stanął przed swoim numerem , już ukazał się uśmiechnięty służący i oddał mu bilet Suzina i pakiet listów . +— Dużo interesantów … dużo interesantek ! — rzekł służący patrząc na niego figlarnie . +— Gdzież oni ? +— Są w salonie przyjęć , są w czytelni , są w sali jadalnej … Pan Jumart niecierpliwi się … +— Któż jest pan Jumart ? — spytał Wokulski . +— Marszałek dworu pańskiego i pana * Siuzę * … Bardzo zdolny człowiek i duże mógłby panu oddać usługi , gdyby był pewny tak … z tysiąc franków gratyfikacji … — mówił wciąż figlarnie służący . +— Gdzież on jest ? +— Na pierwszym piętrze , w pańskim salonie przyjęć . Pan Jumart jest bardzo zdolny człowiek , ale i ja może przydałbym się waszej ekscelencji , jakkolwiek nazywam się Miler . Naprawdę jednak jestem Alzatczyk i na honor , zamiast brać od pana , jeszcze płaciłbym dziesięć franków dziennie , byleśmy raz skończyli z Prusakami . +Wokulski wszedł do numeru . +— Nade wszystko niech panowie strzegą się tej baronowej … która już czeka w czytelni , a ma niby to przyjść dopiero o trzeciej … Przysięgnę , to Niemka … Jestem przecie Alzatczyk ! … +Ostatnie zdania Miler wypowiedział zniżonym głosem i cofnął się na korytarz . +Wokulski otworzył bilet Suzina i czytał : „ Sesja dopiero o ósmej — pisał Suzin — masz czasu dosyć , więc załatw się z tymi interesantami , a nade wszystko z babami . Ja już , dalibóg , za stary , żeby im wszystkim dogodzić . ” +Wokulski zaczął przeglądać listy . Po większej części były to reklamy kupców , fryzjerów , dentystów , prośby o wsparcie , propozycje wyjawienia jakichś tajemnic , jedna odezwa od Armii Zbawienia . +Z całego mnóstwa tych korespondencyj uderzyła Wokulskiego następna : „ Osoba młoda , elegancka i przystojna pragnie zwiedzać z panem Paryż na wspólny koszt . Odpowiedź złożyć u szwajcara hotelu . ” +„ Oryginalne miasto ! ” — mruknął Wokulski . +Drugi , jeszcze ciekawszy list pochodził od owej baronowej … która od trzeciej miała czekać na schadzkę w czytelni . +„ To jeszcze pół godziny … ” +Zadzwonił i kazał przynieść do numeru śniadanie . W kilka minut podano mu szynkę , jaja , befsztyk , jakąś nieznaną rybę , kilka butelek rozmaitych trunków i maszynkę kawy czarnej . Jadł z wilczym apetytem , pił nie gorzej , wreszcie kazał Milerowi zaprowadzić się do owej sali przyjęć . +Służący wyszedł z nim na korytarz , dotknął dzwonka , coś powiedział przez tubę i wprowadził Wokulskiego do windy . W minutę później Wokulski był na pierwszym piętrze , a gdy opuszczał windę , zastąpił mu drogę jakiś dystyngowany pan , z niedużymi wąsami , we fraku i białym krawacie . +— Jumart … — odezwał się ten pan z ukłonem . +Poszli kilkanaście kroków korytarzem i Jumart otworzył drzwi wspaniałego salonu . Wokulski o mało nie cofnął się , zobaczywszy złocone meble , olbrzymie lustra i ściany ozdobione płaskorzeźbami . Na środku stał duży stół pokryty kosztownym obrusem i przywalony stosem papierów . +— Mogę wprowadzić interesantów ? — spytał Jumart . — Ci nie są , zdaje mi się , niebezpieczni . Tylko na baronowę … ośmielę się zwrócić uwagę … Czeka w czytelni . +Ukłonił się i wyszedł z powagą do innego salonu , który zdawał się być poczekalnią . +„ Czy ja , do licha , nie wpadłem w jaką awanturę ? ” — pomyślał Wokulski . +Ledwie Wokulski usiadł na fotelu i zaczął przeglądać papiery , wszedł lokaj w błękitnym fraku ozdobionym złotymi haftami i podał mu bilet na tacy . Na bilecie był napis : „ Pułkownik ” , i jakieś nic nie mówiące nazwisko . +— Prosić . +Po chwili ukazał się mężczyzna pięknego wzrostu , z siwą hiszpanką , takimiż wąsami i czerwoną wstążeczką przy klapie surduta . +— Wiem , że mało ma pan czasu — odezwał się gość , lekko kłaniając się . — Mój interes jest krótki . Paryż , miasto wspaniałe pod każdym względem : czy chodzi o zabawę , czy o naukę ; ale potrzebuje wytrawnego przewodnika . Ponieważ znam wszystkie muzea , galerie , teatry , kluby , monumenta , instytucje rządowe i prywatne , słowem wszystko … więc jeżeli pan życzy sobie … +— Niech pan raczy zostawić swój adres — odpowiedział Wokulski . +— Władam czterema językami , mam znajomości w świecie artystycznym , literackim , naukowym i przemysłowym … +— W tej chwili nie mogę panu dać odpowiedzi — przerwał Wokulski . +— Mam zgłosić się czy czekać na pańskie wezwanie ? — spytał gość . +— Tak , odpowiem panu listownie . +— Polecam się pamięci — odparł gość . Wstał z krzesła i ukłoniwszy się wyszedł . +Lokaj przyniósł drugi bilet i niebawem ukazał się drugi gość . Był to człowiek pulchny i rumiany i wyglądał na właściciela sklepu bławatnego , kłaniał się na całej przestrzeni ode drzwi do stołu . +— Co pan każe ? — spytał Wokulski . +— Jak to , nie odgadł pan przeczytawszy nazwisko Escabeau ? … Hannibal Escabeau ? … — zdziwił się przybyły . — Karabin Escabeau daje siedemnaście strzałów na minutę ; ten zaś , który będę miał honor zaprezentować panu , wyrzuca trzydzieści kul … +Wokulski miał tak zdziwioną minę , że Hannibal Escabeau sam począł się dziwić . +— Sądzę , że nie omyliłem się ? — spytał gość . +— Omylił się pan — odparł Wokulski . — Jestem kupcem galanteryjnym i karabiny nic mnie nie obchodzą . +— Mówiono mi jednak … poufnie … — rzekł z naciskiem Escabeau — że panowie … +— Źle pana poinformowano . +— Ach , w takim razie przepraszam … To może być pod innym numerem … — mówił gość cofając się i kłaniając . +Nowy występ błękitnego fraka i białych spodni i nowy gość ; tym razem mały , szczupły , czarny , z niespokojnym wejrzeniem . Ten prawie przybiegł do stołu , padł na krzesło , obejrzał się na drzwi i przysunąwszy się do Wokulskiego zaczął przyciszonym głosem : +— Pewnie dziwi to pana , ale … rzecz jest ważna … zbyt ważna … W tych dniach zrobiłem olbrzymie odkrycie co do rulety … Trzeba tylko sześć do siedmiu razy dublować stawkę … +— Wybaczy pan , ale ja się tym nie zajmuję — przerwał mu Wokulski . +— Nie ufa mi pan ? … To całkiem naturalne … Ale mam właśnie przy sobie małą ruletę … Możemy spróbować … +— Przepraszam pana , w tej chwili nie mam czasu . +— Trzy minuty , panie … minutkę … +— Ani pół minuty . +— Więc kiedyż mam przyjść ? — pytał gość z miną bardzo zdesperowaną . +— W każdym razie nieprędko . +— Niechże mi pan przynajmniej pożyczy sto franków na oficjalne próby … +— Mogę służyć pięcioma — odparł Wokulski sięgając do kieszeni . +— O nie , panie , dziękuję … Nie jestem awanturnikiem … Zresztą … niech pan da … jutro odniosę … Pan może się tymczasem namyśli … +Następny gość , człowiek okazałej tuszy , ze sznurem miniaturowych orderów na klapie surduta , proponował Wokulskiemu : dyplom doktora filozofii , order lub tytuł , i wydawał się bardzo zdziwionym , gdy propozycji nie przyjęto . Odszedł , nawet nie pożegnawszy się . +Po nim nastąpiła paruminutowa przerwa . Wokulskiemu zdawało się , że w poczekalni słyszy szelest kobiecej sukni . Wytężył ucho … W tej chwili lokaj zameldował baronowę … +Znowu długa pauza i ukazała się w salonie kobieta tak piękna i dystyngowana , że Wokulski mimo woli powstał z fotelu . Mogła mieć około czterdziestu lat ; wzrost okazały , rysy bardzo regularne , postawa wielkiej damy . +Milcząc wskazał jej fotel . Gdy zaś usiadła , spostrzegł , że jest wzburzoną i szarpie w rękach haftowaną chusteczkę . Nagle odezwała się , dumnie patrząc mu w oczy : +— Pan mnie zna ? +— Nie , pani . +— Nie widział pan nawet moich portretów ? +— Nie . +— Więc chyba nigdy pan nie był ani w Berlinie , ani w Wiedniu . +— Nie byłem . +Dama głęboko odetchnęła . +— Tym lepiej — rzekła — będę śmielszą . Nie jestem baronowa … jestem zupełnie kim innym . Ale o to mniejsza . Chwilowo znalazłam się w trudnym położeniu … potrzebuję dwudziestu tysięcy franków … A ponieważ nie chcę w tutejszych lombardach zastawiać moich klejnotów , więc … Pojmuje pan ? +— Nie , pani . +— Więc … mam do zbycia ważną tajemnicę … +— Nie mam prawa nabywać tajemnic — odpowiedział już zmieszany Wokulski . +Dama poruszyła się na fotelu . +— Nie ma pan prawa ? … Więc po cóż pan tu przyjechał ? … — rzekła z lekkim uśmiechem . +— A jednak nie mam … +Dama podniosła się . +— Tu — mówiła wzruszona — jest adres , pod którym można się zgłosić do mnie w ciągu dwudziestu czterech godzin , a tu … notatka , która może panu da trochę do myślenia … Żegnam . +Wyszła z szelestem . Wokulski spojrzał na notatkę i znalazł w niej szczegóły dotyczące osoby jego i Suzina , które zazwyczaj stanowią treść paszportów . +„ No tak ! … — myślał . — Miler przeczytał mój paszport i zrobił z niego wyciąg , nawet nie bez błędów … Woklusky ! … Cóż , u diabła , czy oni mnie uważają za dziecko ? … ” +Ponieważ nikt z gości już nie przychodził , Wokulski wezwał do siebie Jumarta . +— Co pan rozkaże ? — spytał elegancki marszałek dworu . +— Chciałem z panem pomówić . +— Prywatnie ? … W takim razie pozwoli pan , że usiądę . Przedstawienie skończone , kostiumy idą do składu , aktorzy stają się równi sobie . +Mówił to nieco ironicznym tonem i zachowywał się , jak przystało na człowieka bardzo dobrze wychowanego . Wokulski dziwił się coraz więcej . +— Powiedz mi pan — rzekł — co to są za ludzie ? +— Ci , którzy byli u pana ? — spytał Jumart . — Ludzie , jak inni : przewodnicy , wynalazcy , pośrednicy … Każdy pracuje , jak umie , i stara się swoją pracę zbyć najkorzystniej . A że lubią zarobić , jeżeli się da , więcej , niż warto , to już cecha Francuzów . +— Pan nie jesteś Francuzem ? +— Ja ? … Urodziłem się w Wiedniu , kształciłem się w Szwajcarii i w Niemczech , długi czas mieszkałem we Włoszech , Anglii , Norwegii , Stanach Zjednoczonych … Moje zaś nazwisko najlepiej streszcza narodowość : tym jestem , w czyjej mieszkam oborze ; wołem między wołami , koniem między końmi . A że wiem , skąd mam pieniądze i na co je wydaję , i ludzie o mnie wiedzą , więc zresztą nic mnie nie obchodzi . +Wokulski przypatrywał mu się z uwagą . +— Nie rozumiem pana — rzekł . +— Widzi pan — mówił Jumart przebierając palcami po stole — za dużo zwiedziłem świata , ażebym miał troszczyć się o czyjąś narodowość . Dla mnie istnieją tylko cztery narodowości bez względu na języki . Numer pierwszy mają ci , o których wiem : skąd biorą pieniądze i na co je wydają . Numer drugi — ci , o których wiem , skąd biorą , ale nie wiem na co wydają . Numer trzeci ma znane wydatki , choć nieznane dochody , a numer czwarty noszą ci , których nie znam ani źródła dochodów , ani wydatków . O panu Escabeau wiem , że ma dochody z fabryki trykotaży , a wydaje pieniądze na zbudowanie jakiejś piekielnej broni , więc szanuję go … Zaś o pani baronowej … nie wiem , ani skąd bierze pieniądze , ani na co je wydaje , i dlatego jej nie ufam . +— Ja jestem kupcem , panie Jumart — odpowiedział Wokulski , niemile draśnięty wykładem powyższej teorii . +— Wiem o tym . I jeszcze jest pan przyjacielem pana * Siuzę * , co także daje pewien procent . Nie do pana zresztą stosowały się moje uwagi ; wypowiedziałem je jako odczyt , który mam nadzieję , opłaci mi się . +— Jesteś pan filozofem — mruknął Wokulski . +— Nawet doktorem filozofii dwu uniwersytetów — odparł Jumart . +— I spełniasz pan rolę … +— Służącego ? … chciałeś pan powiedzieć — przerwał śmiejąc się Jumart . — Pracuję , panie , aby żyć i zabezpieczyć sobie rentę na starość . A o tytuł nie dbam : tyle ich już miałem ! … Świat podobny jest do amatorskiego teatru więc nieprzyzwoicie jest pchać się w nim do ról pierwszych , a odrzucać podrzędne . Wreszcie , każda rola jest dobra , byle grać ją z artyzmem i nie brać jej zbyt poważnie . +Wokulski poruszył się . Jumart wstał z krzesła i ukłoniwszy się elegancko , rzekł : +— Polecam panu moje usługi . +Następnie wyszedł z salonu . +„ Mam gorączkę , czy co ? … — szepnął Wokulski ściskając głowę rękoma . — Wiedziałem , że Paryż jest dziwny , ale żeby był aż tak dziwny … ” +Kiedy Wokulski spojrzał na zegarek , było dopiero wpół do czwartej . +„ Przeszło cztery godziny do sesji ” — mruknął czując , że ogarnia go trwoga na myśl : co robić z czasem ? Widział tyle nowych rzeczy , rozmawiał z tyloma nowymi ludźmi i jest dopiero wpół do czwartej ! … +Trapił go nieokreślony niepokój , czuł brak czegoś … „ Może by znowu co zjeść ? — nie . Może czytać ? — nie . Może rozmawiać ? — Już mam dosyć tej rozmowy … ” Ludzie obrzydli mu ; najmniej wstrętnymi byli ci chorzy na manię wynalazków i ten Jumart , ze swoją klasyfikacją człowieczego gatunku . +Nie miał odwagi wracać do swego numeru z wielkim lustrem ; cóż mu więc pozostało , jeżeli nie oglądanie paryskich osobliwości . Kazał zaprowadzić się do sali jadalnej Grand Hotel . Wszystko tu pyszne i ogromne , począwszy od ścian , sufitu i okien , skończywszy na liczbie i długości stołów . Ale Wokulski nie przypatrywał się ; utkwił oczy w jednym z olbrzymich złoconych pająków i myślał : +„ Kiedy * ona * dosięgnie wieku baronowej … ona , przywykła do wydawania dziesiątków tysięcy rubli rocznie , kto wie , czy nie pójdzie też drogami baronowej ? … Przecie i ta kobieta była młodą , i za nią mógł szaleć taki wariat jak ja , i ona nie pytała , skąd się biorą pieniądze … Dziś już wie skąd : z handlu tajemnicami ! … Przeklęta sfera , która hoduje takie piękne i takie kobiety … ” +W sali było mu ciasno , więc wybiegł przed hotel utopić się w ulicznym gwarze . +„ Pierwej szedłem na lewo — myślał — teraz pójdę w prawo … ” +Wędrówka na oślep w niezmiernym mieście była jedyną rzeczą mającą dla niego jakiś gorzki powab . +„ Gdybym między tymi tłumami mógł zgubić samego siebie … ” — szepnął . +Skręcił tedy na prawo . Wyminął nieduży plac i wszedł na bardzo duży , obficie zasadzony drzewami . Na środku jego stał gmach prostokątny , otoczony kolumnami jak grecka świątynia ; wielkie drzwi spiżowe , okryte płaskorzeźbą , na szczycie frontonu również płaskorzeźba przedstawiająca , zdaje się , sąd ostateczny . +Wkoło obszedł gmach myśląc o Warszawie . Z jakim trudem dźwigają się tamtejsze budowle nieduże , nietrwałe i płaskie , gdy tu siła ludzka , jakby dla rozrywki , wznosi olbrzymy i tak dalece jest niewyczerpana pracą , że jeszcze zalewa je ozdobami . +Naprzeciw zobaczył niedługą ulicę , a za nią ogromny plac , na którym majaczyła wysmukła kolumna . Poszedł w tamtą stronę . Im bardziej zbliżał się , tym wyżej rosła kolumna i plac się rozszerzał . Przed i za kolumną biły duże wodotryski : na prawo i na lewo ciągnęły się już żółknące kępy drzew jak ogrody ; w głębi widać było rzekę , nad którą co chwilę rozsnuwał się dym szybko przelatującego parostatku . +Na placu kręciło się niewiele stosunkowo powozów ; natomiast było dużo dzieci z matkami i bonami . Krążyli wojskowi różnej broni i gdzieś grała orkiestra . +Wokulski zbliżył się do obelisku i ogarnęło go zdumienie . Znajdował się na środku obszaru mającego ze dwie wiorsty długości i z pół szerokości . Za sobą miał ogród , przed sobą bardzo długą aleję . Po obu jej stronach ciągnęły się skwery i pałace , a daleko , na wzgórzu , wznosiła się ogromna brama . Wokulski czuł , że w tym miejscu może mu zabraknąć przymiotników i stopni najwyższych . +— To jest plac Zgody , to obelisk z Luxor ( oryginalny , panie ! ) , za nami ogród Tuileryjski , przed nami Pola Elizejskie , a tam , na końcu … Łuk Gwiazdy … +Wokulski obejrzał się : przy nim kręcił się jakiś pan w ciemnych okularach i nieco podartych rękawiczkach . +— Możemy tam podejść … Boski spacer ! … Czy widzisz pan ten ruch … — mówił nieznajomy . +Nagle umilkł , szybko odszedł i zniknął między dwoma przejeżdżającymi powozami . Natomiast zbliżył się jakiś wojskowy w krótkiej pelerynie , z kapturem na plecach . Wojskowy chwilę przypatrzył się Wokulskiemu i rzekł z uśmiechem . +— Pan cudzoziemiec ? … Niech pan będzie ostrożny ze znajomościami w Paryżu … +Wokulski machinalnie dotknął bocznej kieszeni surduta i już nie znalazł tam srebrnej papierośnicy . Zarumienił się , grzecznie podziękował wojskowemu w pelerynie , lecz nie przyznał się do straty . Przyszły mu na myśl definicje Jumarta i powiedział sobie , że już zna źródło dochodów pana w podartych rękawiczkach , choć nie wie jeszcze o jego wydatkach . +„ Jumart ma rację — szepnął . — Złodzieje są mniej niepewni od ludzi , którzy nie wiadomo skąd czerpią dochody … ” +I przypomniał sobie , że w Warszawie jest bardzo wielu takich . +„ Może dlatego nie ma tam gmachów i łuków triumfalnych … ” +Szedł Polami Elizejskimi i odurzał się ruchem nieskończonych sznurów karet i powozów , między którymi przesuwali się jeźdźcy i amazonki . Szedł odpędzając od siebie posępne myśli , które krążyły nad nim jak stada nietoperzy . Szedł i lękał się spojrzeć za siebie ; zdawało mu się , że na tej drodze , kipiącej przepychem i weselem , on sam jest jak zdeptany robak , który wlecze za sobą wnętrzności . +Dotarł do Łuku Gwiazdy i powoli zawrócił się z powrotem . Gdy znowu dosięgał placu Zgody , zobaczył , poza Tuileryjskim ogrodem , ogromną czarną kulę , która szybko szła w górę , zatrzymała się pewien czas i powoli opadła na dół . +„ Ach , to tu jest balon Giffarda ? — pomyślał . — Szkoda , że nie mam dziś czasu ! … ” +Z placu skręcił w jakąś ulicę , gdzie na prawo ciągnął się ogród oddzielony żelaznymi sztachetami i słupami , na których stały wazony , a na lewo — szereg kamienic z półokrągłymi dachami , z lasem kominów i kominków , z niekończącymi się balustradami … Szedł powoli i z trwogą myślał , że ledwie po ośmiogodzinnym pobycie Paryż zaczyna go nudzić … +„ Bah ! — szepnął . — A wystawa , a muzea , a balon ? … ” +Idąc wciąż ulicą Rivoli około siódmej dotarł do placu , na którym wznosiła się , samotna jak palec , wieża gotycka , otoczona drzewami i niskim płotem z prętów żelaznych . Stąd znowu rozbiegało się kilka ulic ; Wokulski uczuł znużenie , kiwnął na fiakra i po upływie pół godziny znalazł się w hotelu spotkawszy po drodze znajomą już bramę St. Denis . +Sesja z fabrykantami okrętów i odnośnymi inżynierami przeciągnęła się do północy , przy udziale bardzo wielu butelek szampana . Wokulski , który musiał wyręczać w rozmowie Suzina i robił dużo notatek , dopiero przy tej pracy uspokoił się zupełnie . Rześko pobiegł do swojego numeru i zamiast dręczyć się lustrem , wziął do poduszki plan Paryża umieszczony w Przewodniku . +„ Bagatela ! — mruknął . — Około stu wiorst kwadratowych powierzchni , dwa miliony mieszkańców , kilka tysięcy ulic i kilkanaście tysięcy powozów publicznych … ” +Potem przejrzał długi spis najznakomitszych budowli paryskich i ze wstydem pomyślał , że chyba nigdy nie zorientuje się w tym mieście . +„ Wystawa … Notre – Dame … Hale Centralne … Plac Bastylii … Magdalena … Ścieki … No , dajcie mi spokój ! ” — mówił . +Zgasił świecę . Na ulicy było cicho ; przez okno napływał szary blask świateł odbitych chyba od obłoków . Ale Wokulskiemu szumiało i dzwoniło w uszach , a przed oczyma ukazywały mu się to ulice gładkie jak posadzka , to drzewa otoczone żelaznymi koszykami , to gmachy budowane z ciosowego kamienia , to znowu ciżba ludzi i powozów wychodzących nie wiadomo skąd i biegnących nie wiadomo dokąd . Przypatrując się tym pierzchliwym widziadłom usypiał i myślał , że jednak ten pierwszy dzień w Paryżu upamiętni mu się na całe życie . +Potem marzyło mu się , że to morze domów i las posągów , i nieskończone szeregi drzew zwalają się na niego i że on sam już śpi w niezmiernym grobowcu samotny , cichy , prawie szczęśliwy . Śpi , o niczym nie myśli , o nikim nie pamięta , i tak przespałby wieki , gdyby , ach ! nie ta kropla żalu , która leży w nim czy obok niego , tak mała , że jej nie dojrzy ludzkie oko , a tak gorzka , że mogłaby cały świat zatruć . +Od dnia , w którym po raz pierwszy skąpał się w Paryżu , zaczęło się dla Wokulskiego życie prawie mistyczne . Poza obrębem kilku godzin , które poświęcał naradom Suzina z budowniczymi okrętów , Wokulski był zupełnie swobodny i używał tego czasu na najnieporządniejsze zwiedzanie miasta . Wybierał jakąś miejscowość według alfabetu w Przewodniku i nawet nie patrząc na plan jechał tam otwartym powozem . Wdrapywał się na schody , obchodził gmachy , przebiegał sale , zatrzymywał się przed ciekawszymi okazami i tym samym fiakrem , wynajętym na cały dzień , przenosił się do innej miejscowości , znowu według alfabetu . A ponieważ największym niebezpieczeństwem , jakiego lękał się , był brak zajęcia , więc wieczorami oglądał plan miasta , wykreślał już obejrzane punkta i robił notatki . +Niekiedy w wycieczkach towarzyszył mu Jumart i prowadził go do miejsc , o których nie wspominają przewodniki : do składów kupieckich , do warsztatów fabrycznych , do mieszkań rękodzielników , do kwater studenckich , do kawiarni i restauracyj na ulicach czwartego rzędu . I tu dopiero Wokulski poznawał właściwe życie Paryża . +W ciągu tych wędrówek wchodził na wieże : St. Jacques , Notre – Dame i Panteonu , wjeżdżał windą na Trocadero , zstępował do ścieków paryskich i do ozdobionych trupimi głowami katakumb , zwiedzał wystawę powszechną , Louvre i Cluny , Lasek Buloński i cmentarze , kawiarnie de la Rotonde , du Grand Balcon i fontanny , szkoły i szpitale , Sorbonę i sale fechtunku , hale i konserwatorium muzyczne , bydłobójnie i teatry , giełdę , Kolumnę Lipcową i wnętrza świątyń . Wszystkie te widoki tworzyły dokoła niego chaos , któremu odpowiadał chaos panujący we własnej duszy . +Nieraz przebiegając myślą oglądane przedmioty : od pałacu wystawy , mającego dwie wiorsty w obwodzie , do perły w koronie Burbonów , nie większej od ziarna grochu , pytał : czego ja chcę ? … I okazywało się , że nie chciał niczego . Nic nie przykuwało jego uwagi , nie przyśpieszało bicia serca , nie pobudzało go do czynów . Gdyby za cenę pieszej podróży od cmentarza Montmartre do cmentarza Montparnasse ofiarowano mu cały Paryż pod warunkiem , żeby go to zajęło i rozgrzało , nie przeszedłby tych pięciu wiorst . Przechodził zaś ich dziesiątki dziennie dlatego tylko , ażeby zagłuszyć wspomnienia . +Nieraz zdawało mu się , że jest istotą , która dziwnym zbiegiem wypadków urodziła się przed kilkoma dniami tu , na bruku paryskim , i że wszystko , co mu przychodziło na pamięć , jest złudzeniem , jakimś snem przedbytowym , który nigdy nie istniał w rzeczywistości . Wówczas mówił sobie , że jest zupełnie szczęśliwy , jeździł z jednego końca Paryża na drugi i jak szaleniec garściami rozrzucał luidory . +„ Wszystko jedno ! ” — mruczał . +Ach , gdyby tylko nie ta kropla żalu , tak mała , a tak gorzka ! +Czasami na tle szarych dni , w których zdawało mu się , że na jego głowę wali się cały świat pałaców , fontann , rzeźb , obrazów i machin , trafiał się wypadek , który przypominał mu , że on nie jest złudzeniem , ale rzeczywistym człowiekiem , chorym na raka w duszy . +Był raz w teatrze „ Variétés ” na ul . Montmartre , o paręset kroków od swego hotelu . Miano grać trzy wesołe sztuczki , między nimi jedną operetkę . Poszedł tam , ażeby odurzyć się błazeństwem , i prawie natychmiast po podniesieniu kurtyny usłyszał na scenie frazes wypowiedziany płaczliwym głosem : +„ Kochanek wszystko wybaczy kochance , wyjąwszy drugiego kochanka … ” +— Niekiedy trzeba wybaczyć trzech albo czterech ! … — odezwał się ze śmiechem siedzący obok niego Francuz . +Wokulski uczuł brak powietrza , zdawało mu się , że ziemia rozstępuje się pod nim i sufit upada na niego . Nie mógł wytrzymać w teatrze ; wstał z krzesła , na nieszczęście położonego gdzieś we środku teatru , i oblany zimnym potem , depcząc po nogach sąsiadów , uciekł z przedstawienia . +Biegł w stronę hotelu i wpadł do pierwszej narożnej kawiarni . O co go pytano , co odpowiedział , nie pamięta . Wiedział tylko , że podano mu kawę i karafkę koniaku , naznaczoną kreskami , które odpowiadały objętości kieliszka . +Wokulski pił i myślał : +„ Starski to jest ten drugi kochanek , Ochocki trzeci … A Rossi ? … Rossi , któremu ja urządzałem klakę i znosiłem mu do teatru prezenta … Czymże on był ? … Głupi człowieku , ależ to jest Mesalina , jeżeli nie ciałem , to duchem … I ja , ja mam szaleć dla niej ? … Ja ! … ” +Czuł , że oburzenie uspakaja go ; gdy przyszło do rachunku , przekonał się , że … karafka była pusta … +„ A jednakże ten koniak uspakaja … ” — pomyślał . +Odtąd , ile razy przypomniała mu się Warszawa albo ile razy spotkał kobietę mającą coś szczególnego w ruchach , w ubiorze czy fizjognomii , wpadał do kawiarni i wypijał karafkę koniaku . Tylko wówczas śmiało przypominał sobie pannę Izabelę i dziwił się , że taki jak on człowiek mógł kochać taką jak ona kobietę . +„ Przecież chyba zasługuję na to — myślał — ażebym był pierwszym i ostatnim … ” +Karafka koniaku wypróżniała się , a on opierał głowę na rękach i drzemał , ku wielkiej uciesze garsonów i gości . +I znowu po całych dniach zwiedzał wystawę , muzea , studnie artezyjskie , szkoły i teatry nie dlatego , ażeby coś poznać , ale ażeby zagłuszyć wspomnienia . Powoli , na tle głuchych i nieokreślonych cierpień , poczęło się w nim rodzić pytanie : czy istnieje jaki porządek w budowie Paryża ? Czy jest przedmiot , z którym można by go porównać , i ład , pod który dałoby się go podciągnąć ? +Widziany z Panteonu i z Trocadero , Paryż przedstawiał się jednakowo : było to morze domów , przecięte tysiącem ulic , nierówne dachy wyglądały jak fale , kominy jak odpryski , a wieże i kolumny jak większe fale . +„ Chaos ! — mówił Wokulski . — Zresztą nie może być inaczej tam , gdzie zbiegają się miliony usiłowań . Wielkie miasto jest jak obłok kurzu ; ma przypadkowe kontury , lecz nie może mieć logiki . Gdyby ją miało , już od dawna wykryliby ten fakt autorowie przewodników ; bo i od czegóż oni są ? … ” +I przyglądał się planowi miasta wyśmiewając własne wysiłki . +„ Tylko jeden człowiek , i w dodatku genialny człowiek , może wytworzyć jakiś styl , jakiś plan — myślał . +— Ale żeby miliony ludzi , pracujących przez kilka wieków i nie wiedzących jeden o drugim , wytworzyło jakąś logiczną całość , jest to wprost niepodobne . ” +Powoli jednakże , ku największemu zdziwieniu , spostrzegł , że ów Paryż , budowany przez kilkanaście wieków , przez miliony ludzi , nie wiedzących o sobie i nie myślących o żadnym planie , ma jednakże plan , tworzy całość , nawet bardzo logiczną . +Uderzyło go naprzód to , że Paryż jest podobny do olbrzymiego półmiska , o dziewięciu wiorstach szerokości z północy na południe i o jedynastu długości ze wschodu na zachód . Półmisek ten w stronie południowej jest pęknięty i przedzielony Sekwaną , która przecina go łukiem biegnącym od kąta południowo – wschodniego przez środek miasta i skręca do kąta południowo – zachodniego . Ośmioletnie dziecko mogłoby wyrysować taki plan . +„ No dobrze — myślał Wokulski — ale gdzież tu jest jakiśkolwiek ład w ustawieniu osobliwych budynków … Notre – Dame w jednej stronie , Trocadero w innej stronie , a Louvre , a giełda , a Sorbona ! … Chaos , i tyle … ” +Lecz gdy pilniej zaczął rozglądać się w planie Paryża , spostrzegł to , czego nie dojrzeli rodowici paryżanie ( co byłoby mniej dziwne ) ani nawet K. Baedeker , roszczący sobie prawo do orientowania się po całej Europie . +Paryż pomimo pozornego chaosu ma plan , ma logikę , chociaż budowało go przez kilkanaście wieków miliony ludzi nie wiedzących o sobie i bynajmniej nie myślących o logice i stylu . +Paryż posiada to , co można by nazwać kręgosłupem , osią krystalizacji miasta . +Lasek Vincennes leży w stronie południowo – wschodniej , a kraniec Lasku Bulońskiego w północno – zachodniej stronie Paryża . Otóż : owa oś krystalizacji miasta podobna jest do olbrzymiej gąsienicy ( mającej prawie sześć wiorst długości ) , która znudziwszy się w Lasku Vincennes poszła na spacer do Lasku Bulońskiego . +Ogon jej opiera się o plac Bastylii , głowa o Łuk Gwiazdy , korpus prawie przylega do Sekwany . Szyję stanowią Pola Elizejskie , gorset Tuileries i Louvre , ogonem jest Ratusz , Notre – Dame i nareszcie Kolumna Lipcowa na placu Bastylii . +Gąsienica ta posiada wiele nóżek krótszych i dłuższych . Idąc od głowy pierwsza para jej nóżek opiera się na lewo : o Pole Marsowe , pałac Trocadero i wystawę , na prawo aż o cmentarz Montmartre . Druga para ( nóżki krótsze ) na lewo sięga do Szkoły Wojskowej , Hotelu des Invalides. i Izby Deputowanych , na prawo kościoła Magdaleny i Opery . Potem idzie ( wciąż ku ogonowi ) na lewo Szkoła Sztuk Pięknych , na prawo Palais Royal , bank i giełda ; na lewo Institut de France i mennica , na prawo Hale Centralne ; na lewo Pałac Luksemburski , muzeum Cluny i Szkoła Medyczna , na prawo plac Republiki , z koszarami ks . Eugeniusza . +Niezależnie od osi krystalizacyjnej i prawidłowości w ogólnym konturze miasta Wokulski przekonał się jeszcze ( o czym zresztą mówiły przewodniki ) , że w Paryżu istnieją całe dziedziny prac ludzkich i jakiś porządek w ich układzie . Pomiędzy placem Bastylii i placem Rzeczypospolitej skupia się przemysł i rzemiosła ; naprzeciw nich , po drugiej stronie Sekwany , leży „ dzielnica łacińska ” , gniazdo uczących się i uczonych . Między Operą , placem Rzeczypospolitej i Sekwaną gromadzi się handel wywozowy i finanse ; między Notre – Dame , Instytutem Francuskim i cmentarzem Montparnasse gnieżdżą się szczątki arystokracji rodowej . Od Opery do Łuku Gwiazdy ciągnie się dzielnica bogatych dorobkiewiczów , a naprzeciw nich , po lewej stronie Sekwany , obok Hotelu Inwalidów i Szkoły Wojskowej jest siedziba militaryzmu i wszechświatowych wystaw . +Obserwacje te zbudziły w duszy Wokulskiego nowe prądy , o których pierwej nie myślał albo myślał niedokładnie . Zatem wielkie miasto , jak roślina i zwierzę , ma właściwą sobie anatomię i fizjologię . Zatem praca milionów ludzi , którzy tak głośno krzyczą o swojej wolnej woli , wydaje te same skutki , co praca pszczół budujących regularne plastry , mrówek wznoszących ostrokrężne kopce albo związków chemicznych układających się w regularne kryształy . +Nie ma więc w społeczeństwie przypadku , ale nieugięte prawo , które jakby na ironię z ludzkiej pychy , tak wyraźnie objawia się w życiu najkapryśniejszego narodu , Francuzów ! Rządzili nimi Merowingowie i Karlowingowie , Burboni i Bonapartowie , były trzy republiki i parę anarchii , była inkwizycja i ateizm , rządcy i ministrowie zmieniali się jak krój sukien albo obłoki na niebie … Lecz pomimo tylu zmian , tak na pozór głębokich , Paryż coraz dokładniej przybierał formę półmiska rozdartego przez Sekwanę ; coraz wyraźniej rysowała się na nim oś krystalizacji , biegnąca z placu Bastylii do Łuku Gwiazdy , coraz jaśniej odgraniczały się dzielnice : uczona i przemysłowa , rodowa i handlowa , wojskowa i dorobkiewiczowska . +Ten sam fatalizm spostrzegł Wokulski w historii kilkunastu głośniejszych rodzin paryskich . Dziad , jako skromny rzemieślnik , pracował przy ulicy Temple po szesnaście godzin na dobę ; jego syn skąpawszy się w cyrkule łacińskim założył większy warsztat przy ulicy Św . Antoniego . Wnuk , jeszcze lepiej zanurzywszy się w naukowej dzielnicy , przeniósł się jako wielki handlarz na bulwar Poissonniere , zaś prawnuk , już jako milioner , zamieszkał w sąsiedztwie Pól Elizejskch po to , ażeby … jego córki mogły chorować na nerwy przy bulwarze St. Germain . I tym sposobem ród spracowany i zbogacony około Bastylii , zużyty około Tuileries , dogorywał w pobliżu Notre – Dame . Topografia miasta odpowiadała historii mieszkańców . +Wokulski rozmyślając o tej dziwnej prawidłowości w faktach , uznawanych za nieprawidłowe , przeczuwał , że jeżeli co mogłoby go uleczyć z apatii , to chyba tego rodzaju badania . +„ Jestem dziki człowiek — mówił sobie — więc wpadłem w obłęd , ale wydobędzie mnie z niego cywilizacja . ” +Każdy zresztą dzień w Paryżu przynosił mu nowe idee albo rozjaśniał tajemnice jego własnej duszy . Raz , gdy siedział przed kawiarnią pijąc mazagran , zbliżył się do werendy jakiś uliczny tenor i przy akompaniamencie arfy zaśpiewał : +Au printemps , la feuille repousse +Et la fleur embellit des pres , +Mignonette , en joulant la mousse , +Suivons les papillons diapres . +Vois les se poser sur les roses ; +Comme eux aussi je veux poser +Ma levre sur tes levres closes , +Et te ravir un doux baiser ! +I natychmiast kilku gości powtórzyło ostatnią strofę : +Vois les se poser sur les roses ; +Comme eux aussi je veux poser +Ma levre sur tes levres closes , +Et te ravir un doux baiser ! +„ Głupcy ! — mruknął Wokulski . — Nie mają co powtarzać , tylko takie błazeństwa . ” +Wstał zachmurzony i z bólem w sercu przesuwał się pomiędzy potokiem ludzi tak ruchliwych , krzykliwych , rozmawiających i śpiewających jak dzieci wypuszczone ze szkoły . +„ Głupcy ! głupcy ! … ” — powtarzał . +Nagle przyszło mu na myśl : czy to on raczej nie jest głupi ? … +„ Gdyby ci wszyscy ludzie — mówił sobie — byli podobni do mnie , Paryż wyglądałby jak szpital smutnych wariatów . Każdy trułby się jakimś widziadłem , ulice zamieniłyby się w kałuże , a domy w ruinę . Tymczasem oni biorą życie , jakim jest , uganiają się za praktycznymi celami , są szczęśliwi i tworzą arcydzieła . +A ja za czym goniłem ? Naprzód za perpetuum mobile i kierowaniem balonami , potem za zdobyciem stanowiska , do którego nie dopuszczali mnie moi właśni sprzymierzeńcy , nareszcie za kobietą , do której prawie nie wolno mi się zbliżyć . A zawsze albo poświęcałem się , albo ulegałem ideom wytworzonym przez klasy , które chciały mnie zrobić swoim sługą i niewolnikiem . ” +I wyobrażał sobie , jakby to było , gdyby zamiast w Warszawie przyszedł na świat w Paryżu . Przede wszystkim dzięki mnóstwu instytucyj mógłby więcej nauczyć się w dzieciństwie . Później , nawet dostawszy się do kupca , doznałby mniej przykrości , a więcej pomocy w studiach . Dalej , nie pracowałby nad perpetuum mobile przekonawszy się , że w tutejszych muzeach istnieje wiele podobnych machin , które nigdy nie funkcjonowały . Gdyby zaś wziął się do kierowania balonami , znalazłby gotowe modele , całe grupy podobnych jak on marzycieli , a nawet pomoc w razie praktyczności pomysłów . +A gdyby nareszcie , posiadając majątek , zakochał się w arystokratycznej pannie , nie napotkałby tylu przeszkód w zbliżeniu się do niej . Mógłby ją poznać i albo wytrzeźwiałby , albo zdobyłby jej wzajemność . W żadnym zaś wypadku nie traktowano by go jak Murzyna w Ameryce . +Zresztą , czy w tym Paryżu można zakochać się tak jak on do szaleństwa ? +Tu zakochani nie rozpaczają , ale tańczą , śpiewają i w ogóle najweselej pędzą życie . Gdy nie mogą zdobyć się na małżeństwo urzędowe , tworzą wolne stadło ; gdy nie mogą przy sobie chować dzieci , oddają je na mamki . Tu miłość nigdy chyba nie doprowadziła do obłędu rozsądnego człowieka . +„ Dwa ostatnie lata mojej egzystencji — mówił Wokulski — schodzą na uganianiu się za kobietą , której może bym się nawet wyrzekł poznawszy ją dokładniej . Cała moja energia , nauka , zdolności i taki ogromny majątek toną w jednym afekcie dlatego tylko , że ja jestem kupcem , a ona jakąś tam arystokratką . Czyliż ten ogół w mojej osobie nie krzywdzi samego siebie … ” +Tu Wokulski dosięgnął najwyższego punktu samokrytyki : poznał niedorzeczność swego położenia i postanowił wydobyć się . +„ Co robić , co robić ? … — myślał . — Jużci to , co robią inni . ” +A cóż oni robią ? … Przede wszystkim nadzwyczajnie pracują , po szesnaście godzin na dobę , bez względu na niedzielę i święta . Dzięki czemu spełnia się tu prawo doboru , wedle którego tylko najsilniejsi mają prawo do życia . Chorowity zginie tu przed upływem roku , nieudolny w ciągu kilku lat , a zostają tylko najsilniejsi i najzdolniejsi . Ci zaś dzięki pracy całych pokoleń takich jak oni bojowników znajdują tu zaspokojenie wszelkich potrzeb . +Olbrzymie ścieki chronią ich od chorób , szerokie ulice ułatwiają im dopływ powietrza ; Hale Centralne dostarczają żywności , tysiące fabryk — odzieży i sprzętów . Gdy paryżanin chce zobaczyć naturę , jedzie za miasto albo do „ lasku ” , gdy chce nacieszyć się sztuką , idzie do galerii Luwru , a gdy pragnie zdobyć wiedzę , ma muzea i gabinety . +Praca nad szczęściem we wszystkich kierunkach — oto treść życia paryskiego . Tu przeciw zmęczeniu zaprowadzono tysiące powozów , przeciw nudzie setki teatrów i widowisk , przeciw niewiadomości setki muzeów , bibliotek i odczytów . Tu troszczą się nie tylko o człowieka , ale nawet o konia dając mu gładkie gościńce ; tu dbają nawet o drzewa , przenoszą je w specjalnych wozach na nowe miejsce pobytu , chronią żelaznymi koszami od szkodników , ułatwiają dopływ wilgoci , pielęgnują w razie choroby . +Dzięki troskliwości o wszystko przedmioty znajdujące się w Paryżu przynoszą wielorakie korzyści . Dom , sprzęt , naczynie jest nie tylko użyteczne , ale i piękne , nie tylko dogadza muskułom , ale i zmysłom . I na odwrót — dzieła sztuki są nie tylko piękne , ale i użyteczne . Przy łukach triumfalnych i wieżach kościołów znajdują się schody ułatwiające wejście na szczyt i spoglądanie na miasto z wysokości . Posągi i obrazy są dostępne nie tylko dla amatorów , ale dla artystów i rzemieślników , którzy w galeriach mogą zdejmować kopie . +Francuz , gdy coś wytwarza , dba naprzód o to , ażeby dzieło jego odpowiadało swemu celowi , a potem , ażeby było piękne . I jeszcze nie kończąc na tym troszczy się o jego trwałość i czystość . Prawdę tę stwierdzał Wokulski na każdym kroku i na każdej rzeczy , począwszy od wózków wywożących śmiecie do otoczonej barierą Wenus milońskiej . Odgadł również skutki podobnego gospodarstwa , że nie marnuje się tu praca : każde pokolenie oddaje swoim następcom najświetniejsze dzieła poprzedników dopełniając je własnym dorobkiem . +Tym sposobem Paryż jest arką , w której mieszczą się zdobycze kilkunastu , jeżeli nie kilkudziesięciu wieków cywilizacji … Wszystko tu jest zacząwszy od potwornych posągów asyryjskich i mumij egipskich , skończywszy na ostatnich rezultatach mechaniki i elektrotechniki , od dzbanków , w których przed czterdziestoma wiekami Egipcjanki nosiły wodę , do olbrzymich kół hydraulicznych z Saint – Maur . +„ Ci , którzy stworzyli te cuda — myślał Wokulski — albo je gromadzili w jedno miejsce , ci nie byli jak ja szalonymi próżniakami … ” +Tak sobie mówiąc czuł , że wstyd go ogarnia . +I znowu załatwiwszy w ciągu paru godzin interesa Suzina włóczył się po Paryżu . Błądził po nieznanych ulicach , tonął wśród krociowego tłumu , zanurzał się w pozorny chaos rzeczy i wypadków i na dnie jego znajdował porządek i prawo . To znowu , dla odmiany , pił koniak , grał w karty i w ruletę , albo oddawał się rozpuście . +Zdawało mu się , że w tym wulkanicznym ognisku cywilizacji spotka go coś nadzwyczajnego , że tu zacznie się nowa epoka jego życia . Zarazem czuł , że rozpierzchnięte dotychczas wiadomości i poglądy zbiegają się w pewną całość , w jakiś system filozoficzny , który tłomaczył mu wiele tajemnic świata i jego własnego bytu . +„ Czym ja jestem ? ” — pytał się nieraz i stopniowo formułował sobie odpowiedź : +„ Jestem człowiek zmarnowany . Miałem ogromne zdolności i energię , lecz — nie zrobiłem nic dla cywilizacji . Ci znakomici ludzie , jakich tu spotykam , nie mają nawet połowy moich sił i mimo to zostawiają po sobie machiny , gmachy , utwory sztuki , nowe poglądy . Lecz ja co zostawię ? … Chyba mój sklep , który dziś upadłby , gdyby go nie pilnował Rzecki … A przecież nie próżnowałem : szarpałem się za trzech ludzi i gdyby mi nie pomógł przypadek , nie miałbym nawet tego majątku , jaki posiadam ! … ” +Później przyszło mu na myśl : na co to on strwonił siły i życie ? … +Na walkę z otoczeniem , do którego nie przystawał . Gdy miał ochotę uczyć się , nie mógł , ponieważ w jego kraju potrzebowano nie uczonych , ale — chłopców i subiektów sklepowych . Gdy chciał służyć społeczeństwu , choćby ofiarą własnego życia , podsunięto mu fantastyczne marzenia zamiast programu , a potem — zapomniano o nim . Gdy szukał pracy , nie dano mu jej , lecz wskazano szeroki gościniec do ożenienia się ze starszą kobietą dla pieniędzy . Gdy nareszcie zakochał się i chciał zostać legalnym ojcem rodziny , kapłanem domowego ogniska , którego świętość wszyscy dokoła zachwalali , postawiono go w położeniu bez wyjścia . Tak , że nie wie nawet , czy kobieta , za którą szalał , jest zwykłą kokietką o przewróconej głowie , czy może taką jak on zbłąkaną istotą , która nie znalazła właściwej dla siebie drogi . Sądząc jej czyny , jest to panna na wydaniu , która szuka najlepszej partii ; patrząc w jej oczy , jest to anielska dusza , której konwenanse ludzkie spętały skrzydła . +„ Gdyby mi wystarczyło kilkadziesiąt tysięcy rubli rocznie i komplet do wista , byłbym w Warszawie najszczęśliwszym człowiekiem — mówił do siebie . — Ale ponieważ oprócz żołądka mam duszę , która łaknie wiedzy i miłości , więc musiałbym tam zginąć . W tej strefie nie dojrzewają ani pewnego gatunku rośliny , ani pewnego gatunku ludzie … ” +Strefa ! … Raz będąc w obserwatorium rzucił okiem na klimatyczną mapę Europy i zapamiętał , że średnia temperatura Paryża jest o pięć stopni wyższą aniżeli Warszawy . Znaczy , że ów Paryż ma rocznie więcej o dwa tysiące stopni ciepła aniżeli Warszawa . A że ciepło jest siłą , i to potężną , jeżeli nie jedyną siłą twórczą , więc … zagadka rozwiązana … +„ Na północy jest chłodniej — myślał — świat roślinny i zwierzęcy jest mniej obfity , a więc o żywność dla człowieka trudniej . Nie dość na tym : ten sam człowiek musi jeszcze wkładać mnóstwo pracy w budowę ciepłych mieszkań i przygotowanie ciepłej odzieży . Francuz w porównaniu z mieszkańcem północy ma więcej wolnych sił i czasu , a nie potrzebując zużywać ich na zaspokojenie potrzeb materialnych obraca je na twórczość duchową . +Jeżeli do ciężkich warunków klimatycznych dodać jeszcze arystokrację , która opanowała wszystkie oszczędności narodu i utopiła je w bezmyślnej rozpuście , to zaraz wyjaśni się : dlaczego ludzie niezwykle zdolni nie tylko nie mogą rozwijać się tam , ale wprost muszą ginąć . ” +„ No , już ja nie zginę ! … ” — mruknął , głęboko zniechęcony . +I w tej chwili , po raz pierwszy , jasno zarysował mu się projekt niewracania do kraju . +„ Sprzedam sklep — myślał — wycofam moje kapitały i osiądę w Paryżu . Nie będę zawadzał tym , którzy mnie nie chcą … Będę tu zwiedzał muzea , może wezmę się do jakiej specjalnej nauki i życie upłynie mi , jeżeli nie w szczęściu , to przynajmniej bez boleści … ” +Powrócić go do kraju i zatrzymać w nim mógł już tylko jeden wypadek , jedna osoba … Ale ten wypadek nie nadchodził , a natomiast zdarzały się inne , coraz bardziej odsuwające go od Warszawy i coraz mocniej przykuwające do Paryża . +III . Widziadło +Pewnego dnia , jak zwykle , załatwiał się z interesantami w salonie przyjęć . Już odprawił jegomościa , który ofiarował się staczać za niego pojedynki , drugiego , który jako brzuchomówca chciał odegrać rolę w dyplomacji , i trzeciego , który obiecywał mu wskazać skarby zakopane przez sztab Napoleona I nad Berezyną , kiedy lokaj w błękitnym fraku zameldował : +— Profesor Geist . +— Geist ? … — powtórzył Wokulski i doznał szczególnego uczucia . Przyszło mu na myśl , że żelazo za zbliżeniem się magnesu musi doznawać podobnych wrażeń . +— Prosić … +Po chwili wszedł człowiek bardzo mały i szczupły , z twarzą żółtą jak wosk . Na głowie nie miał ani jednego siwego włosa . +„ Ile on może mieć lat ? … ” — pomyślał Wokulski . +Gość tymczasem bystro mu się przypatrywał ; i tak siedzieli minutę , może dwie , taksując się nawzajem . Wokulski chciał ocenić wiek przybysza , Geist zdawał się badać go . +— Co pan rozkaże ? — odezwał się wreszcie Wokulski . +Gość poruszył się na krześle . +— Co ja tam mogę rozkazać ! — odparł wzruszając ramionami . — Przyszedłem żebrać , nie rozkazywać … +— Czym mogę służyć ? — spytał Wokulski , twarz bowiem gościa wydała mu się dziwnie sympatyczną . +Geist przeciągnął ręką po głowie . +— Przyszedłem tu z czym innym — rzekł — a mówić będę o czym innym . Chciałem panu sprzedać nowy materiał wybuchowy … +— Ja go nie kupię — przerwał Wokulski . +— Nie ? … — spytał Geist . — A jednak — dodał — mówiono mi , że panowie staracie się o coś podobnego dla marynarki . Zresztą mniejsza … Dla pana mam coś innego … +— Dla mnie ? — spytał Wokulski , zdziwiony nie tyle słowami , ile spojrzeniem Geista . +— Onegdaj puszczałeś się pan balonem captif — mówił gość . +— Tak . +— Jesteś pan człowiek majętny i znasz się na naukach przyrodniczych . +— Tak — odparł Wokulski . +— I była chwila , że chciałeś pan wyskoczyć z galerii ? … — pytał Geist . +Wokulski cofnął się z krzesłem . +— Niech pana to nie dziwi — mówił gość . — Widziałem w życiu około tysiąca przyrodników , a w moim laboratorium miałem czterech samobójców , więc znam się na tych klasach ludzi … Za często spoglądałeś pan na barometr , ażebym nie miał odkryć przyrodnika , no , a człowieka myślącego o samobójstwie poznają nawet pensjonarki . +— Czym mogę służyć ? — spytał jeszcze raz Wokulski ocierając pot z twarzy . +— Powiem niedużo — rzekł Geist . — Pan wie , co to jest chemia organiczna ? … +— Jest to chemia związków węgla … +— A co pan sądzisz o chemii związków wodoru ? … +— Że jej nie ma . +— Owszem , jest — odparł Geist . — Tylko zamiast eterów , tłuszczów , ciał aromatycznych daje nowe aliaże … Nowe aliaże , panie * Siuzę * , z bardzo ciekawymi własnościami … +— Cóż mnie to obchodzi — rzekł głucho Wokulski — jestem kupcem . +— Nie jesteś pan kupcem , tylko desperatem — odparł Geist . — Kupcy nie myślą o skakaniu z balonu … Ledwiem to zobaczył , zaraz pomyślałem : „ To mój człowiek … ” Ale znikłeś mi pan z oczu po wyjściu z ganku … Dziś traf zbliżył nas powtórnie … Panie * Siuzę * , my musimy pogadać o związkach wodoru , jeżeli jesteś pan bogaty … +— Przede wszystkim nie jestem * Siuzę * … +— To mi wszystko jedno , gdyż potrzebuję tylko majętnego desperata — rzekł Geist . +Wokulski patrzył na Geista nieledwie z trwogą ; w głowie zapalały mu się pytania : kuglarz czy tajny agent — wariat , a może naprawdę jaki duch ? … Kto wie , czy szatan jest legendą i czy w pewnych chwilach nie ukazuje się ludziom ? … Faktem jest jednak , że ten starzec , o niezdecydowanym wieku , wytropił najtajemniejszą myśl Wokulskiego , który w tych czasach marzył o samobójstwie , ale jeszcze tak nieśmiało , że sam przed sobą nie miał odwagi sformułować tego projektu . +Gość nie spuszczał z niego oka i uśmiechał się z łagodną ironią ; gdy zaś Wokulski otworzył usta , ażeby zapytać go o coś , przerwał mu : +— Nie fatyguj się pan … Z tyloma już ludźmi rozmawiałem o ich charakterze i o moich wynalazkach , że z góry odpowiem na to , o czym chcesz się poinformować . Jestem profesor Geist , stary wariat , jak mówią we wszystkich kawiarniach pod uniwersytetem i szkołą politechniczną . Kiedyś nazywano mnie wielkim chemikiem , dopóki … nie wyszedłem poza granicę dziś obowiązujących poglądów chemicznych . Pisałem rozprawy , robiłem wynalazki pod imieniem własnym lub moich wspólników , którzy nawet sumiennie dzielili się ze mną zyskami . Ale od czasu gdym odkrył zjawiska nie mieszczące się w rocznikach Akademii , ogłoszono mnie nie tylko za wariata , ale za heretyka i zdrajcę … +— Tu , w Paryżu ? — szepnął Wokulski . +— Oho ! — roześmiał się Geist — tu , w Paryżu . W jakimś Altdorfie lub Neustadzie kacerzem i zdrajcą jest ten , kto nie wierzy w pastorów , Bismarcka , w dziesięcioro przykazań i konstytucję pruską . Tu wolno kpić z Bismarcka i konstytucji , ale za to pod grozą odszczepieństwa trzeba wierzyć w tabliczkę mnożenia , teorię ruchu falistego , w stałość ciężarów gatunkowych itd . Pokaż mi pan jedno miasto , w którym nie ściskano by sobie mózgów jakimiś dogmatami , a — zrobię je stolicą świata i kolebką przyszłej ludzkości … +Wokulski ochłonął ; był pewny , że ma do czynienia z maniakiem . +Geist patrzył na niego i wciąż uśmiechał się . +— Kończę , panie * Siuzę * — mówił dalej . — Porobiłem wielkie odkrycia w chemii , stworzyłem nową naukę , wynalazłem nieznane materiały przemysłowe , o których ledwie śmiano marzyć przede mną . Ale … brakuje mi jeszcze kilku niezmiernie ważnych faktów , a już nie mam pieniędzy . Cztery fortuny utopiłem w moich badaniach , zużyłem kilkunastu ludzi ; dziś zaś potrzebuję nowej fortuny i nowych ludzi … +— Skądże do mnie nabrał pan takiego zaufania ? — pytał Wokulski już spokojny . +— To proste — odparł Geist . — O zabiciu się myśli wariat , łajdak albo człowiek dużej wartości , któremu za ciasno na świecie . +— A skąd pan wiesz , że ja nie jestem łotrem ? +— A skąd pan wiesz , że koń nie jest krową ? — odpowiedział Geist . — W czasie moich przymusowych wakacyj , które niestety , ciągną się po kilka lat , zajmuję się zoologią i specjalnie badam gatunek człowieka . W tej jednej formie , o dwu rękach , odkryłem kilkadziesiąt typów zwierzęcych począwszy od ostrygi i glisty , skończywszy na sowie i tygrysie . Więcej ci powiem : odkryłem mieszańce tych typów : skrzydlate tygrysy , węże z psimi głowami , sokoły w żółwich skorupach , co zresztą już przeczuła fantazja genialnych poetów . I dopiero wśród całej tej menażerii bydląt albo potworów gdzieniegdzie odnajduję prawdziwego człowieka , istotę z rozumem , sercem i energią . Pan , panie Siuzę , masz niezawodnie cechy ludzkie i dlatego tak otwarcie mówię z panem ; jesteś jednym na dziesięć , może na sto tysięcy … +Wokulski zmarszczył się , Geist wybuchnął : +— Co ? może sądzisz pan , że pochlebiam ci dla wytumanienia kilku franków ? … Jutro będę jeszcze raz u pana i przekonam cię , jak w tej chwili jesteś niesprawiedliwy i głupi … +Zerwał się z krzesła , ale Wokulski zatrzymał go . +— Nie gniewaj się , profesorze — rzekł — nie chciałem pana obrazić . Ale mam tu prawie co dzień wizyty różnego gatunku filutów … +— Jutro przekonam pana , żem nie filut ani wariat — odpowiedział Geist . — Pokażę ci coś , co widziało zaledwie sześciu albo siedmiu ludzi , którzy … już nie żyją … O , gdyby oni żyli ! … — westchnął . +— Dlaczego dopiero jutro ? +— Dlatego , że mieszkam daleko stąd , a nie mam na fiakra . +Wokulski uścisnął go za rękę . +— Nie obrazisz się , profesorze ? — spytał — jeżeli … +— Jeżeli dasz mi na fiakra ? … Nie . Wszakże z góry powiedziałem ci , że jestem żebrakiem , i kto wie , czy nie najnędzniejszym w Paryżu ? … +Wokulski podał mu sto franków . +— Daj spokój — uśmiechnął się Geist — wystarczy dziesięć … Kto wie , czy jutro nie dasz mi stu tysięcy … Duży masz majątek ? +— Około miliona franków . +— Milion ! — powtórzył Geist chwytając się za głowę . — Za dwie godziny wrócę tu . Bodajbym stał ci się tak potrzebny , jak ty mnie jesteś … +— W takim razie może pozwolisz , profesorze , do mego numeru , na trzecie piętro . To lokal urzędowy … +— Wolę , wolę na trzecie piętro … Za dwie godziny będę — odparł Geist i szybko wybiegł z pokoju . +Po chwili ukazał się Jumart . +— Wynudził pana stary — rzekł do Wokulskiego — co ? … +— Cóż to za człowiek ? — spytał niedbale Wokulski . +Jumart wyciągnął naprzód dolną wargę . +— Wariat to on jest — odparł — ale jeszcze za moich studenckich czasów był wielkim chemikiem . No i porobił jakieś wynalazki , ma nawet podobno kilka dziwnych okazów , ale … +Stuknął się palcem w czoło . +— Dlaczego nazywacie go wariatem ? +— Nie można inaczej nazywać człowieka — odpowiedział Jumart — który sądzi , że uda mu się zmniejszyć ciężar gatunkowy ciał czy tylko metalów , bo już nie pamiętam … +Wokulski pożegnał go i poszedł do swego numeru . +„ Cóż to za dziwne miasto — myślał — gdzie znajdują się poszukiwacze skarbów , najemni obrońcy honoru , dystyngowane damy , które handlują tajemnicami , kelnerzy rozprawiający o chemii i chemicy , którzy chcą zmniejszyć ciężar gatunkowy ciał … ” +Przed piątą w numerze zjawił się Geist ; był jakiś rozdrażniony i zamknął za sobą drzwi na klucz . +— Panie * Siuzę * — rzekł — wiele mi na tym zależy , ażebyśmy się porozumieli … Powiedz mi , czy masz jakie obowiązki : żonę , dzieci ? … — Chociaż — nie zdaje mi się … +— Nie mam nikogo . +— I majątek masz ? Milion … +— Prawie . +— A powiedz mi — mówił Geist — dlaczego ty myślisz o samobójstwie ? … +Wokulski wstrząsnął się . +— To było chwilowe — rzekł . — Doznałem zawrotu w balonie … +Geist kręcił głową . +— Majątek masz — mruczał — o sławę , przynajmniej dotychczas , nie dobijasz się … Tu musi być kobieta ! … — zawołał . +— Może — odparł Wokulski , bardzo zmieszany . +— Jest kobieta ! — rzekł Geist . — To źle . O niej nigdy nie można wiedzieć , co robi i dokąd zaprowadzi … W każdym razie słuchaj — dodał patrząc mu w oczy . — Gdyby ci kiedy jeszcze raz przyszła ochota próbować … Rozumiesz ? … Nie zabijaj się , ale przyjdź do mnie … +— Może zaraz przyjdę … — rzekł Wokulski spuszczając oczy . +— Nie zaraz ! — odparł żywo Geist . — Kobiety nigdy nie gubią ludzi od razu . Czy już skończyłeś z tamtą osobą rachunki ? … +— Zdaje mi się … +— Aha ! dopiero zdaje ci się . To źle . Na wszelki wypadek , zapamiętaj radę . W moim laboratorium bardzo łatwo można zginąć , i jeszcze jak ! … +— Coś pan przyniósł , profesorze ? — zapytał go Wokulski . +— Źle ! źle ! … — mruczał Geist . — Muszę szukać kupca na mój materiał wybuchowy . A myślałem , że połączymy się … +— Pierwej pokaż pan , coś przyniósł — przerwał Wokulski . +— Masz rację … — odparł Geist i wydobył z kieszeni średniej wielkości pudełko . — Zobacz — rzekł — za co to ludzi nazywają szaleńcami ! … +Pudełko było z blachy , zamknięte w szczególny sposób ; Geist po kolei dotykał sztyftów osadzonych w różnych punktach , od czasu do czasu rzucając na Wokulskiego spojrzenia gorączkowe i podejrzliwe . Raz nawet zawahał się i zrobił taki ruch , jakby chciał schować pudełko ; ale opamiętał się , dotknął jeszcze paru sztyftów i — wieko odskoczyło . +W tej chwili opanował go nowy atak podejrzliwości . Starzec padł na kanapę , ukrył pudełko za siebie i trwożnie spoglądał to na pokój , to na Wokulskiego . +— Głupstwa robię ! … — mruczał . — Co za nonsens narażać wszystko dla pierwszego lepszego z ulicy … +— Nie ufasz mi pan ? … — spytał nie mniej wzruszony Wokulski . +— Nikomu nie ufam — mówił zgryźliwie starzec . — Bo jaką mi dać kto może rękojmię ? … Przysięgę czy słowo honoru ? … Za stary jestem , aby wierzyć w przysięgi … Tylko wspólny interes jako tako zabezpiecza od najpodlejszej zdrady , a i to nie zawsze … +Wokulski wzruszył ramionami i usiadł na krześle . +— Nie zmuszam pana — rzekł — do dzielenia się ze mną twoimi kłopotami . Mam dosyć własnych . +Geist nie spuszczał z niego oka , lecz stopniowo uspakajał się . W końcu odezwał się : +— Przysuń się tu do stołu … Spojrzyj , co to jest ? +Pokazał mu metalową kulkę ciemnej barwy . +— Zdaje mi się , że to jest metal drukarski . +— Weź w rękę … +Wokulski wziął kulkę i aż zdziwił się , tak była ciężka . +— To jest platyna — rzekł . +— Platyna ? … — powtórzył Geist z drwiącym uśmiechem . — Oto masz platynę … +I podał mu tej samej wielkości kulkę platynową . Wokulski przekładał obie z rąk do rąk ; zdziwienie jego wzrosło . +— To jest chyba ze dwa razy cięższe od platyny ? … — szepnął . +— A tak … tak ! … — śmiał się Geist . — Nawet jeden z moich przyjaciół akademików nazwał to „ komprymowaną platyną ” … Dobry wyraz , co ? na oznaczenie metalu , którego ciężar gatunkowy wynosi 30,7 g … Oni tak zawsze . Ile razy uda im się wynaleźć nazwę dla nowej rzeczy , zaraz mówią , że ją wytłomaczyli na zasadzie już poznanych praw natury . Przepyszne osły … najmędrsze ze wszystkich , jakimi roi się tak zwana ludzkość … A to znasz ? — dodał . +— No , to jest sztabka szklana — odparł Wokulski . +— Cha ! cha ! … — śmiał się Geist . — Weź do ręki , przypatrz się … Prawda , że ciekawe szkło ? … Cięższe od żelaza , z odłamem ziarnistym , wyborny przewodnik ciepła i elektryczności , pozwala się strugać … Prawda , jak to szkło dobrze udaje metal ? … Może chcesz je rozgrzać albo kuć młotem ? … +Wokulski przetarł oczy . Nie ulega kwestii , że takiego szkła nie widziano na świecie . +— A to ? … — spytał Geist pokazując mu inny kawałek metalu . +— To chyba stal … +— Nie sód i nie potas ? … — pytał Geist . +— Nie . +— Weźże do rąk tę stal … +Tu już podziw Wokulskiego przeszedł w pewien rodzaj zaniepokojenia : owa rzekoma stal była lekką jak płatek bibułki . +— Chyba jest pusta w środku ? … +— Więc przetnij tę sztabkę , a jeżeli nie masz czym , przyjedź do mnie . Zobaczysz tam nierównie więcej podobnych osobliwości i będziesz mógł robić z nimi próby , jakie ci się podoba . +Wokulski oglądał po kolei ów metal cięższy od platyny , drugi metal przeźroczysty , trzeci lżejszy od puchu … Dopóki trzymał je w rękach , wydawały mu się rzeczami najnaturalniejszymi pod słońcem : cóż jest bowiem naturalniejszego aniżeli przedmiot , który oddziaływa na zmysły ? Lecz gdy oddał próbki Geistowi , ogarniało go zdziwienie i niedowierzanie , zdziwienie i obawa . Więc znowu oglądał je , kręcił głową , wierzył i wątpił na przemian . +— No i cóż ? — zapytał Geist . +— Czy pokazywał pan to chemikom ? +— Pokazywałem . +— I cóż oni ? … +— Obejrzeli , pokiwali głowami i powiedzieli , że to blaga i kuglarstwo , którym poważna nauka zajmować się nie może . +— Jak to , więc nawet nie robili prób ? — spytał Wokulski . +— Nie . Niektórzy z nich wprost mówili , że mając do wyboru między pogwałceniem „ praw natury ” a złudzeniami własnych zmysłów , wolą nie dowierzać zmysłom . I jeszcze dodawali , że robienie poważnych doświadczeń z podobnymi kuglarstwami może obłąkać zdrowy rozsądek , i stanowczo wyrzekli się doświadczeń . +— I nie ogłaszasz pan o tym ? +— Ani myślę . Owszem , ta bezwładność mózgów daje mi najlepszą gwarancję bezpieczeństwa tajemnicy moich wynalazków . W przeciwnym razie pochwycono by je , prędzej lub później odkryto by metodę postępowania i znaleziono by to , czego bym im dać nie chciał … +— Mianowicie ? … — przerwał mu Wokulski . +— Znaleziono by metal lżejszy od powietrza — spokojnie odparł Geist . +Wokulski rzucił się na krześle ; przez chwilę obaj milczeli . +— Dlaczegóż ukrywasz pan przed ludźmi ów transcendentalny metal ? — odezwał się wreszcie Wokulski . +— Dla wielu powodów — odparł Geist . — Naprzód chcę , ażeby ten produkt wyszedł tylko z mojego laboratorium , choćbym nawet nie ja sam go otrzymał . A po wtóre , podobny materiał , który zmieni postać świata , nie może stać się własnością tak zwanej dzisiejszej ludzkości . Już za wiele nieszczęść mnoży się na ziemi przez nieopatrzne wynalazki . +— Nie rozumiem pana . +— Więc posłuchaj — mówił Geist . — Tak zwana ludzkość , mniej więcej na dziesięć tysięcy wołów , baranów , tygrysów i gadów , mających człowiecze formy , posiada ledwie jednego prawdziwego człowieka . Tak było zawsze , nawet w epoce krzemiennej . Na taką tedy ludzkość w biegu wieków spadały rozmaite wynalazki . Brąz , żelazo , proch , igła magnesowa , druk , machiny parowe i telegrafy elektryczne dostawały się bez żadnego wyboru w ręce geniuszów i idiotów , ludzi szlachetnych i zbrodniarzy … A jaki tego rezultat ? … Oto ten , że głupota i występek dostając coraz potężniejsze narzędzia mnożyły się i umacniały , zamiast stopniowo ginąć . Ja — ciągnął dalej Geist — nie chcę powtarzać tego błędu i jeżeli znajdę ostatecznie metal lżejszy od powietrza , oddam go tylko prawdziwym ludziom . Niech oni raz zaopatrzą się w broń na swój wyłączny użytek ; niechaj ich rasa mnoży się i rośnie w potęgę , a zwierzęta i potwory w ludzkiej postaci niechaj z wolna wyginą . Jeżeli Anglicy mieli prawo wypędzić wilków ze swej wyspy , istotny człowiek ma prawo wypędzić z ziemi przynajmniej tygrysy ucharakteryzowane na ludzi … +„ On ma jednakże tęgiego bzika ” — pomyślał Wokulski . Później dodał głośno : +— Cóż więc panu przeszkadza do wykonania tych zamiarów ? +— Brak pieniędzy i pomocników . Do ostatecznego odkrycia potrzeba wykonać około ośmiu tysięcy prób , co , lekko licząc , jednemu człowiekowi zabrałoby dwadzieścia lat pracy . Ale czterech ludzi zrobi to samo w ciągu pięciu do sześciu lat … +Wokulski wstał z krzesła i zamyślony począł chodzić po numerze ; Geist nie spuszczał z niego oka . +— Przypuśćmy — odezwał się Wokulski — że ja mógłbym panu dać pieniądze i jednego , a nawet … dwu pomocników … Lecz gdzie dowód , że pańskie metale nie są jakąś dziwną mistyfikacją , a pańskie nadzieje złudzeniami ? +— Przyjdź do mnie , obejrzyj , co jest , sam zrób kilka doświadczeń , a przekonasz się . Innego sposobu nie widzę — odparł Geist . +— I kiedy można by przyjść ? … +— Kiedy zechcesz . Daj mi tylko kilkadziesiąt franków , gdyż nie mam za co kupić potrzebnych preparatów . A oto mój adres — zakończył Geist podając zabrudzoną notatkę . +Wokulski wręczył mu trzysta franków . Starzec zapakował swoje okazy , zamknął pudełko i rzekł na odchodne : +— Napisz do mnie list na dzień przed przybyciem . Prawie ciągle siedzę w domu ocierając kurze z moich retort ! … +Po odejściu Geista Wokulski był jak odurzony . Spoglądał na drzwi , za którymi zniknął chemik , to na stół , gdzie przed chwilą okazywano mu nadnaturalne przedmioty , to znowu dotykał swoich rąk i głowy lub chodził stukając głośno obcasami po pokoju dla przekonania się , że nie marzy , ale czuwa . +„ A przecież faktem jest — myślał — że człowiek ten pokazał mi jakieś dwa materiały : jeden cięższy od platyny , drugi znakomicie lżejszy od sodu . Nawet zapowiedział mi , że szuka metalu lżejszego od powietrza ! … +Gdyby w rzeczach tych nie tkwiło jakieś niepojęte oszustwo — rzekł głośno — już miałbym ideę , dla której warto się skazać na całe lata niewoli . Nie tylko znalazłbym pochłaniającą pracę i spełnienie najśmielszych marzeń młodości , ale jeszcze widziałbym przed sobą cel , wyższy nad wszystkie , do jakich kiedykolwiek rwał się duch ludzki . Kwestia żeglugi powietrznej byłaby rozstrzygniętą , człowiek dostałby skrzydeł . ” +I znowu wzruszał ramionami , rozkładał ręce i mruczał : +„ Nie , to niepodobna ! … ” +Brzemię nowych prawd czy nowych złudzeń tak go gniotło , że uczuł konieczność podzielenia go z kimkolwiek , choćby tylko w części . Zbiegł więc na pierwsze piętro do paradnej sali przyjęć i wezwał Jumarta . +Właśnie gdy zastanawiał się , w jaki sposób rozpocząć z nim tę dziwną rozmowę , Jumart sam mu ją ułatwił . Ledwie bowiem ukazał się w sali , rzekł z dyskretnym uśmiechem : +— Stary Geist wyszedł od pana bardzo ożywiony . Przekonał pana czy też został pobity ? … +— No , mówieniem nikt nikogo chyba nie przekona , tylko faktami — odparł Wokulski . +— Więc były i fakta ? … +— Tymczasem dopiero zapowiedź ich … Powiedz mi pan jednak — ciągnął Wokulski — co byś sądził , gdyby Geist pokazał ci metal pod każdym względem przypominający stal , lecz dwa lub trzy razy lżejszy od wody ? … Gdybyś podobny materiał oglądał na własne oczy , dotykał go własnymi rękoma ? … +Uśmiech Jumarta przerodził się w jakiś ironiczny grymas . +— Cóż bym miał powiedzieć , dobry Boże , nad to , że profesor Palmieri jeszcze większe cuda pokazuje za pięć franków od osoby … +— Co za Palmieri ? — spytał zdziwiony Wokulski . +— Profesor magnetyzmu — odparł Jumart — znakomity człowiek … Mieszka w naszym hotelu i trzy razy dziennie pokazuje magnetyczne sztuki w sali mogącej od biedy pomieścić ze sześćdziesiąt osób … Jest właśnie ósma , więc w tej chwili zaczyna się przedstawienie wieczorne . Jeżeli pan chce , możemy tam pójść ; ja mam wstęp darmo … +Na twarz Wokulskiego wystąpił tak silny rumieniec , że oblał mu czoło , a nawet szyję . +— Chodźmy — rzekł — do owego profesora Palmieri . W duchu zaś dodał : +„ Więc ten wielki myśliciel , Geist , jest kuglarzem , a ja głupcem , który płaci trzysta franków za widowisko warte pięć franków … Jakże on mnie złapał ! … ” +Weszli na drugie piętro do salonu urządzonego równie bogato jak inne w tym hotelu . Większą jego część już zapełniali widzowie starzy i młodzi , kobiety i mężczyźni , ubrani elegancko i bardzo zajęci profesorem Palmierim , który właśnie kończył krótką prelekcję o magnetyzmie . Był to mężczyzna średnich lat , zawiędły , brunet , z rozczochraną brodą i wyrazistymi oczyma . Otaczało go parę przystojnych kobiet i kilku młodych mężczyzn o twarzach mizernych i apatycznych . +— To są media — szepnął Jumart . — Na nich Palmieri pokazuje swoje sztuki . +Widowisko , trwające około dwu godzin , polegało na tym , że Palmieri za pomocą wzroku usypiał swoje media , w taki jednak sposób , że mogły one chodzić , odpowiadać na pytanie i wykonywać rozmaite czynności . Prócz tego uśpieni przez magnetyzera w miarę jego rozkazów objawiali bądź niezwykłą siłę muskularną , bądź jeszcze niezwykłejszą nieczułość lub nadwrażliwość zmysłów . +Ponieważ Wokulski pierwszy raz widział podobne zjawiska i bynajmniej nie ukrywał niedowierzania , więc Palmieri zaprosił go do pierwszego rzędu krzeseł . Tu po kilku próbach Wokulski przekonał się , że zjawiska , na które patrzy , nie są kuglarstwem , lecz polegają na jakichś nieznanych właściwościach systemu nerwowego . +Ale najwięcej zajęły , a nawet przeraziły go dwa doświadczenia mające pewien związek z jego własnym życiem . Polegały one na wmawianiu w medium rzeczy nie istniejących . +Jednemu z uśpionych podał Palmieri korek od karafki mówiąc , że podał mu różę . W tej chwili medium zaczęło wąchać korek okazując przy tym wielkie zadowolenie . +— Co pan robisz ? — zawołał Palmieri do medium — wszakże to asafetyda … +I medium natychmiast z obrzydzeniem odrzuciło korek wycierając ręce i narzekając , że cuchną . +Innemu podał chustkę od nosa , a gdy powiedział mu , że chustka waży sto funtów , uśpiony począł uginać się , drżeć i potnieć pod jej ciężarem . +Wokulski widząc to sam spotniał . +„ Już rozumiem — pomyślał — tajemnicę Geista . On mnie zamagnetyzował … ” +Lecz najboleśniejszego uczucia doznał wówczas , gdy Palmieri , uśpiwszy jakiegoś wątłego młodzieńca , owinął ręcznikiem łopatkę od węgli i wmówił w swoje medium , że jest to młoda i piękna kobieta , którą trzeba kochać . Zamagnetyzowany ściskał i całował łopatkę , klękał przed nią i robił najczulsze miny . Gdy ją włożono pod kanapę , popełznął za nią na czworakach jak pies , odepchnąwszy pierwej czterech silnych mężczyzn , którzy chcieli go zatrzymać . A gdy nareszcie Palmieri schował ją mówiąc , że umarła , młody człowiek wpadł w taką rozpacz , że tarzał się po podłodze i bił głową o ścianę . +W tej chwili Palmieri dmuchnął mu w oczy i młodzian obudził się ze strumieniami łez na policzkach , wśród oklasków i śmiechu obecnych . +Wokulski uciekł z sali straszliwie rozdrażniony . +„ A więc wszystko jest kłamstwem ! … Rzekome wynalazki Geista i jego mądrość , moja szalona miłość i nawet * ona * … Ona sama jest tylko złudzeniem oczarowanych zmysłów … Jedyną rzeczywistością , która nie zawodzi i nie kłamie , jest chyba — śmierć … ” +Wybiegł z hotelu na ulicę , wpadł do kawiarni i kazał podać koniak . Tym razem wypił półtorej karafki , a pijąc myślał , że ten Paryż , w którym znalazł najwięcej mądrości , największe złudzenia i ostateczne rozczarowania , stanie się chyba jego grobem . +„ Na co mam już czekać ? … czego dowiem się ? … Jeżeli Geist jest ordynarnym oszustem i jeżeli można kochać się w łopatce do węgli , jak ja w * niej * , to cóż mi jeszcze pozostaje ? … ” +Wrócił do hotelu rozmarzony koniakiem i zasnął w ubraniu . A gdy obudził się o ósmej rano , pierwszą jego myślą było : +„ Nie ma kwestii , że Geist za pomocą magnetyzmu oszukał mnie co do owych metali . Lecz … kto magnetyzował mnie wówczas , kiedy oszalałem dla tej kobiety ? … ” +Nagle błysnął mu projekt , ażeby zasięgnąć informacyj u Palmieriego . Przebrał się więc szybko i zeszedł na drugie piętro . +Mistrz tajemniczej sztuki już czekał na gości ; ale że gości jeszcze nie było , więc Wokulskiego przyjął natychmiast , pobrawszy z góry dwadzieścia franków opłaty za naradę . +— Czy — zapytał Wokulski — w każdego może pan wmówić , że łopatka od węgli jest kobietą i że chustka waży sto funtów ? … +— W każdego , kto da się uśpić . +— Więc proszę mnie uśpić i powtórzyć na mnie sztukę z chustką . +Palmieri zaczął swoje praktyki ; wpatrywał się Wokulskiemu w oczy , dotykał mu czoła , pocierał ręce od obojczyków do dłoni … Nareszcie odsunął się od niego zniechęcony . +— Pan nie jesteś medium — rzekł . +— A gdybym ja miał w życiu wypadek taki , jak ów jegomość z chustką ? — spytał Wokulski . +— To jest niemożliwe , pana niepodobna uśpić . Zresztą , gdybyś był uśpiony i miał złudzenie , że chustka waży sto funtów , to znowu obudziwszy się nie pamiętałbyś pan o tym . +— A czy nie sądzisz pan , że ktoś zręczniej może magnetyzować … +Palmieri obraził się . +— Nie ma lepszego magnetyzera ode mnie — zawołał . — Zresztą i ja pana uśpię , ale na to trzeba kilkumiesięcznej pracy … To będzie kosztowało dwa tysiące franków … Nie myślę darmo tracić mego fluidu … +Wokulski opuścił magnetyzera wcale niezadowolony . Jeszcze nie wątpił , że panna Izabela mogła oczarować go ; miała przecież dosyć czasu . Ale znowu Geist nie mógł go uśpić w ciągu paru minut . Zresztą Palmieri twierdzi , że uśpieni nie pamiętają swoich przywidzeń ; on zaś pamięta każdy szczegół wizyty starego chemika . +Jeżeli więc Geist nie uśpił go , więc nie jest oszustem . Więc jego metale istnieją i … odkrycie metalu lżejszego od powietrza jest możliwe ! … +„ Oto miasto — myślał — w którym więcej przeżyłem w ciągu jednej godziny aniżeli w Warszawie przez całe życie … Oto miasto ! … ” +Przez kilka dni Wokulski był bardzo zajęty . +Przede wszystkim wyjeżdżał Suzin , zakupiwszy kilkanaście statków . Najzupełniej legalny zysk z tej operacji był ogromny — tak ogromny , że cząstka przypadająca na Wokulskiego pokryła wszystkie wydatki , jakie w ciągu ostatnich miesięcy poniósł w Warszawie . +Na parę godzin przed pożegnaniem się Suzin i Wokulski jedli śniadanie w swoim paradnym numerze i naturalnie rozmawiali o zyskach . +— Masz bajeczne szczęście — odezwał się Wokulski . +Suzin pociągnął łyk szampana i oparłszy na brzuchu ręce ozdobione pierścieniami rzekł : +— To nie szczęście , Stanisławie Piotrowiczu , to miliony . Nożykiem tniesz wiklinę , a toporem dęby . Kto ma kopiejki , robi interesa kopiejkowe i kopiejki zyskuje ; ale kto ma miliony , musi zyskiwać miliony . Rubel , Stanisławie Piotrowiczu , jest jak zapracowana szkapa : kilka lat musisz czekać , zanim urodzi ci nowego rubla ; ale milion jest mnożny jak świnia : co rok daje kilkoro . Za dwa albo trzy lata , Stanisławie Piotrowiczu , i ty zbierzesz okrągły milionik , a wtedy przekonasz się , jak za nim gonią inne pieniądze . Chociaż z tobą … +Suzin westchnął , zmarszczył brwi i znowu wypił szampana . +— Cóż ze mną ? — spytał Wokulski . +— A ot , co z tobą — odparł Suzin . — Ty , zamiast w takim mieście robić interesa dla siebie do swego handlu , ty nic … Ty sobie wałęsasz się z głową na dół albo do góry , na nic się nie patrząc , albo nawet ( wstyd powiedzieć chrześcijaninowi ! ) latasz w powietrze balonem … Cóż ty bałaganowym skoczkiem myślisz zostać , ha ? … No i nareszcie , powiem tobie , Stanisławie Piotrowiczu , ty obraziłeś na siebie jedną bardzo dystyngowaną damę , tę ot baronowę … A przecie u niej można było i w karty pograć , i ładne kobiety znaleźć , i dowiedzieć się o niejednej rzeczy . Radzę tobie , daj ty jej co zarobić przed wyjazdem : nie dasz adwokatowi rubla , on tobie sto wyciągnie . Ach , ty ojcze rodzony … +Wokulski słuchał z uwagą , Suzin znowu westchnął i ciągnął dalej : +— I z czarownikami naradzasz się ( pfy ! nieczysta siła … ) , na czym , mówię tobie , nie zyskasz rozbitej kopiejki , a możesz na siebie obrazić Boga . +Nieładnie ! … Najgorsze , co ty myślisz , że nikt nie wie , co tobie dolega ? Tymczasem wszyscy wiedzą , że masz jakieś moralne cierpienie , tylko jeden myśli , że chciałbyś kupować tu fałszywe bankocetle , a inny dogaduje się , że rad byś zbankrutować , jeżeli już nie jesteś bankrut . +— I ty w to wierzysz ? — spytał Wokulski . +— Aj ! Stanisławie Piotrowiczu , już komu , ale tobie nie godzi się awansować mnie na durnia . Ty myślisz : ja nie wiem , że tobie chodzi o kobietę ? … Nu , kobieta smaczna rzecz i bywa , że nawet innemu solidnemu człowiekowi przewróci mózgi . Baw więc się i ty , kiedy masz pieniądze . Ale ja tobie , Stanisławie Piotrowiczu , powiem jedno słówko , chcesz ? … +— Proszę cię . +— Kto prosi , żeby mu ogolić brodę , nie gniewa się na zdrapanie . Otóż , gołąbku , powiem tobie przypowieść . Znajduje się w tej Francji jakaś cudowna woda na wszystkie choroby ( nie pomnę jej nazwiska ) . Więc słuchaj mnie : są tacy , którzy przychodzą tam na kolanach i prawie nie śmią spojrzeć ; a są inni , którzy tę wodę bez ceremonii piją i nawet zęby płuczą … Ach , Stanisławie Piotrowiczu , ty nie wiesz , jak ten pijący grubo żartuje z modlącego się … Zobacz więc , czy nie jesteś takim , a gdybyś był , pluń na wszystko … Ale co tobie ? … Boli ? prawda … No , pokosztuj wina … +— Czyś słyszał co o niej ? — głucho spytał Wokulski . +— Klnę się , żem nic nadzwyczajnego nie słyszał — odparł Suzin uderzając się w piersi . — Kupcowi trzeba subiektów , a kobiecie bijących przed nią czołem , choćby dla zasłonięcia tego zucha , który nie bije pokłonów . Rzecz całkiem naturalna . Tylko ty , Stanisławie Piotrowiczu , nie wchodź między czeredę , a jeżeliś wszedł , podnieś głowę . Pół miliona rubli kapitału to przecie nie plewy ; z takiego kupca nie powinni naśmiewać się ludzie . +Wokulski podniósł się i przeciągnął jak człowiek , któremu zrobiono operację rozpalonym żelazem . +„ Może tak nie być , a może … tak być ! … — pomyślał . — Ale jeżeli tak jest … część majątku oddam szczęśliwemu wielbicielowi za to , że mnie wyleczył ! … ” +Wrócił do siebie i pierwszy raz całkiem spokojnie począł przebiegać myślą wszystkich adoratorów panny Izabeli , których widywał z nią lub o których tylko słyszał . Przypomniał sobie ich znaczące rozmowy , tkliwe spojrzenia , dziwne półsłówka , wszystkie sprawozdania pani Meliton , wszystkie sądy , jakie krążyły o pannie Izabeli wśród podziwiającej ją publiczności . Wreszcie głęboko odetchnął : zdawało mu się , że znalazł jakąś nitkę , która może wyprowadzić go z labiryntu . +„ Wyjdę z niego chyba do pracowni Geista ” — pomyślał czując , że już wpadło mu w serce pierwsze ziarno pogardy . +„ Ma prawo , ma wszelkie prawo ! … — mruczał uśmiechając się . — Ale też wybór , czy może nawet wybory … Ehej , jakieżem ja podłe bydlę ; a Geist uważa mnie za człowieka … ” +Po wyjeździe Suzina Wokulski po raz drugi odczytał dziś wręczony mu list Rzeckiego . Stary subiekt mało pisał o interesach , ale bardzo dużo o pani Stawskiej , nieszczęśliwej a pięknej kobiecie , której mąż gdzieś zginął . +„ Do śmierci zobowiążesz mnie — mówił Rzecki — jeżeli coś obmyślisz dla ostatecznego wyjaśnienia : czy Ludwik Stawski żyje , czy umarł ? ” +Po czym następował rejestr dat i miejscowości , w których zaginiony przebywał opuściwszy Warszawę . +„ Stawska ? … Stawska ? … — myślał Wokulski . — Już wiem ! … To ta piękna pani z córeczką , która mieszka w moim domu … Co za dziwny zbieg wypadków : może po to kupiłem dom Łęckich , ażeby poznać w nim tę drugą ? … Nic mnie ona nie obchodzi , skoro tu zostanę , ale dlaczegóż nie miałbym jej dopomóc , jeżeli prosi Rzecki … Ach ! wybornie … Będę miał zaraz powód dać prezent baronowej , którą mi tak rekomendował Suzin … ” +Wziął adres baronowej i pojechał w okolice Saint – Germain . +W sieni domu , w którym mieszkała , był kramik antykwariusza . Wokulski rozmawiając ze szwajcarem mimo woli rzucił okiem na książki i z radosnym zdziwieniem spostrzegł egzemplarz poezji Mickiewicza , tej edycji , którą czytał jeszcze jako subiekt Hopfera . Na widok wytartych okładek i spłowiałego papieru cała młodość stanęła mu przed oczyma . +Natychmiast kupił książkę i o mało nie ucałował jej jak relikwii . +Szwajcar , któremu frank podbił serce dla Wokulskiego , zaprowadził go aż do drzwi apartamentów baronowej z uśmiechem życząc przyjemnej zabawy . Wokulski zadzwonił i zaraz na wstępie zobaczył lokaja w pąsowym fraku . +„ Aha ! ” — mruknął . +W salonie , rzecz naturalna , były złocone meble , obrazy , dywany i kwiaty . Po chwili ukazała się baronowa z miną osoby obrażonej , która gotowa jednak przebaczyć . +Istotnie przebaczyła mu . W krótkiej rozmowie Wokulski wyłożył cel wizyty , napisał nazwisko Stawskiego i miejsc , w których przebywał , usilnie prosząc , ażeby baronowa przez swoje liczne stosunki dała mu o zaginionym dokładną wiadomość . +— To jest możliwe — odparła wielka dama — ale … czy nie zniechęcą pana koszta ? … Musimy odwołać się do policji niemieckiej , angielskiej , amerykańskiej … +— Więc ? … +— Więc wyda pan ze trzy tysiące franków ? +— Oto są cztery tysiące — odparł Wokulski podając jej czek , na którym wypisał odnośną sumę . — Kiedyż mam spodziewać się odpowiedzi ? … +— Tego nie jestem w stanie oznaczyć — rzekła baronowa — może za miesiąc , może za rok . Sądzę jednak — dodała surowo — że o rzeczywistości poszukiwań nie wątpi pan ? +— Tak dalece nie wątpię , że zostawię u Rotszylda kwit jeszcze na dwa tysiące franków , płatnych po otrzymaniu wiadomości o tym człowieku . +— Pan wkrótce wyjeżdża ? +— O nie . Zabawię jakiś czas . +— Ach , zachwycił pana Paryż ! … — rzekła baronowa z uśmiechem . — Spodoba się panu jeszcze bardziej z okien mego salonu . Przyjmuję co wieczór . +Pożegnali się oboje bardzo zadowoleni : baronowa z pieniędzy swojego klienta , Wokulski , że jednym zamachem spełnił radę Suzina i prośbę Rzeckiego . +Teraz Wokulski został w Paryżu zupełnie osamotniony , bez żadnego obowiązkowego zajęcia . Znowu zwiedzał wystawę , teatry , nieznane ulice , pominięte sale w muzeach … Znowu podziwiał olbrzymie siły Francji , prawidłowość w budowie i życiu milionowego miasta , wpływ łagodnego klimatu na przyśpieszony rozwój cywilizacji … Znowu pił koniak , jadał kosztowne potrawy albo grał w karty w salonie baronowej , gdzie zawsze przegrywał … +Taki sposób przepędzania czasu wyczerpywał go znakomicie , ale nie dawał ani kropli radości . Godziny wlokły mu się jak doby , dnie nie miały końca , a noce spokojnego snu . Bo choć spał twardo , bez żadnych marzeń przykrych albo przyjemnych , chociaż tracił świadomość , nie mógł jednakże pozbyć się uczucia niezgruntowanej goryczy , w której tonęła jego dusza na próżno szukająca tam dna albo brzegów . +„ Dajcie mi jakiś cel … albo śmierć ! … ” — mówił nieraz patrząc w niebo . A w chwilę później śmiał się i myślał : +„ Do kogo ja mówię ? … Kto mnie wysłucha w tym mechanizmie ślepych sił , których stałem się igraszką ? Cóż to za okrutna dola nie być do niczego przywiązanym , niczego nie pragnąć , a tak wiele rozumieć … ” +Zdawało mu się , że widzi jakąś niezmierną fabrykę , skąd wybiegają nowe słońca , nowe planety , nowe gatunki , nowe narody , a w nich ludzie i serca , które szarpią furie : nadzieja , miłość i boleść . Któraż z nich najgorsza ? Nie boleść , bo ona przynajmniej nie kłamie . Ale ta nadzieja , która tym głębiej strąca , im wyżej podniosła … Ale miłość , ten motyl , którego jedno skrzydło nazywa się niepewnością , a drugie oszustwem … +„ Wszystko jedno — mruczał . — Jeżeli już musimy odurzać się czymś , odurzajmy się czymkolwiek . Ale czym ? … ” +Wówczas w głębi mroku , nazywającego się naturą , ukazywały się przed nim jakby dwie gwiazdy . Jedna blada , ale niezmienna — to był Geist i jego metale ; druga iskrząca się jak słońce albo nagle gasnąca , a tą była * ona * … +„ Co tu wybrać ? — myślał — jeżeli jedno jest wątpliwe , a druga niedostępna i niepewna . Bo choćbym nawet dosięgnął jej , czy ja jej kiedy uwierzę ? … czy nawet mógłbym uwierzyć ? … ” +Z tym wszystkim czuł , że zbliża się chwila decydującej walki pomiędzy jego rozumem i sercem . Rozum ciągnął go do Geista , serce do Warszawy . Czuł , że lada dzień coś z tego musi wybrać : albo ciężką pracę , która wiodła do nadzwyczajnej sławy , albo płomienną namiętność , która obiecywała chyba to , że spali go na popiół . +„ A jeżeli i to , i tamto jest złudzeniem , jak owa łopatka albo chustka ważąca sto funtów ? … ” +Poszedł jeszcze raz do magnetyzera Palmieriego i zapłaciwszy należne dwadzieścia franków za konferencję , począł zadawać mu pytania : +— Więc twierdzisz pan , że mnie nie można zamagnetyzować ? +— Co to jest nie można ! — oburzył się Palmieri . — Nie można od razu , gdyż nie jesteś pan * medium * . Ale można by z pana zrobić medium , jeżeli nie w kilka miesięcy , to w kilka lat . +„ Zatem Geist stanowczo nie otumanił mnie ” — pomyślał Wokulski . Głośno zaś dodał : +— A kobieta , panie Palmieri , może zamagnetyzować człowieka ? +— Nie tylko kobieta , ale nawet drzewo , klamka , woda , no , słowem , wszystko , czemu magnetyzer nada władzę . Ja mogę moje media magnetyzować bodajby szpilką ; mówię im : w tę szpilkę przelewam mój * fluid * i zaśniesz pan , kiedy na nią spojrzysz . Tym więc łatwiej mógłbym przekazać moją władzę jakiejś kobiecie . Byle , rozumie się , osoba magnetyzowana była medium . +— I wtedy do owej kobiety przywiązałbym się tak jak pańskie medium do łopatki od węgli ? … — spytał Wokulski . +— Bardzo naturalnie — odpowiedział Palmieri spoglądając na zegarek . +Wokulski opuścił go i włócząc się po ulicach myślał : „ Co do Geista , mam prawie dowód , że nie łudził mnie za pomocą magnetyzmu ; nie starczyłoby na to czasu . Ale co do niej , nie mam pewności , że nie oczarowała mnie w ten sposób . Czasu było dosyć , ale … któż mnie zrobił jej medium ? … ” +Im więcej porównywał swoją miłość do panny Izabeli z uczuciami ogółu mężczyzn dla ogółu kobiet , tym bardziej wydawała mu się nienaturalną . Bo jak można zakochać się w kimś od jednego rzutu oka ? Albo jak można szaleć za kobietą , którą widzi się raz na kilka miesięcy , i tylko po to , ażeby przekonać się , że ona nie dba o nas ? +„ Bah ! — mruknął — rzadkie spotkania właśnie nadają jej charakter ideału . Kto wie , czy zupełnie nie rozczarowałbym się poznawszy ją dokładniej ? ” +Zdziwiło go , że od Geista nie miał żadnej wiadomości . +„ Czyby uczony chemik po to wziął trzysta franków , ażeby już wcale mi się nie pokazywać … ” — pomyślał . +Ale sam zawstydził się tych podejrzeń . +„ Może chory ? ” — szepnął . +Wziął fiakra i pojechał według adresu , daleko za wały miasta , w okolice Charenton . +Na wskazanej ulicy fiakier zatrzymał się przed murowanym parkanem ; spoza niego widać było dach i górną część okien domu . +Wokulski wysiadł z powozu i zbliżył się do żelaznej furtki w murze , zaopatrzonej w młotek . Po kilkunastu uderzeniach furtka nagle uchyliła się i Wokulski wszedł na dziedziniec . +Dom był jednopiętrowy , bardzo stary ; mówiły o tym ściany pokryte pleśnią , mówiły okna zakurzone , gdzieniegdzie wybite . W środku ściany frontowej znajdowały się drzwi , do których wchodziło się po kilku stopniach kamiennych , dość zrujnowanych . +Ponieważ furtka już zamknęła się z głuchym łoskotem , a nie było widać szwajcara , który ją otwierał , więc Wokulski stał na środku dziedzińca zdziwiony i zakłopotany . Nagle w oknie pierwszego , a zarazem jedynego piętra ukazała się jakaś głowa w czerwonej czapce i znajomy głos zawołał : +— Czy to wy , panie * Siuzę * ? … Dzień dobry ! +Głowa znikła , lecz otwarty lufcik świadczył , że nie była złudzeniem . Wreszcie po kilku chwilach zgrzytnęły drzwi środkowe , otworzyły się i stanął w nich Geist . Był ubrany w podarte niebieskie spodnie , drewniane sandały na nogach i brudny flanelowy kaftanik na grzbiecie . +— Powinszuj mi , panie * Siuzę * ! — mówił Geist . — Sprzedałem mój materiał wybuchowy anglo – amerykańskiej kompanii i zdaje się , zrobiłem niezły interes . Sto pięćdziesiąt tysięcy franków gotówką z góry i dwadzieścia pięć centimów od każdego sprzedanego kilograma . +— No , w tych warunkach chyba zarzuci pan swoje metale — rzekł uśmiechając się Wokulski . +Geist spojrzał na niego z pobłażliwą wzgardą . +— Warunki te — odparł — o tyle zmieniły moje położenie , że na parę lat nie potrzebuję się troszczyć o majętnego wspólnika . Lecz co do metalów , właśnie w tej chwili pracuję nad nimi , spojrzyj … +Otworzył drzwi na lewo od sieni . Wokulski zobaczył rozległą , kwadratową salę , bardzo chłodną . Na środku jej stał ogromny cylinder , podobny do kadzi : stalowa ściana jej miała z łokieć grubości i była w czterech miejscach ściśnięta potężnymi obręczami . Do górnego dna były przytwierdzone jakieś aparaty : jeden podobny do klapy bezpieczeństwa , spod której od czasu do czasu wydobywał się obłoczek pary i szybko niknął w powietrzu , drugi przypominał manometr , którego skazówka jest w ruchu . +— Kocioł parowy ? … — spytał Wokulski . — Dlaczegóż takie grube ściany ? +— Dotknij go — rzekł Geist . +Wokulski dotknął i syknął z bólu . Na palcach wyskoczyły mu pęcherze , lecz nie z gorąca , tylko z zimna … Kadź była straszliwie zimna , co zresztą czuło się w całej sali . +— Sześćset atmosfer ciśnienia wewnętrznego — dodał Geist nie zważając na przygodę Wokulskiego , który aż wstrząsnął się usłyszawszy taką cyfrę . +— Wulkan ! … — szepnął . +— Dlatego namawiałem cię , ażebyś u mnie pracował — odparł Geist . — Jak widzisz , łatwo tu o wypadek … Chodźmy na górę … +— Kocioł zostawi pan bez dozoru ? — spytał Wokulski . +— O , przy tej robocie nie potrzeba niańki ; wszystko robi się samo i nie może być niespodzianek . +Wszedłszy na górę znaleźli się w dużym pokoju o czterech oknach . Głównym jego umeblowaniem były stoły , literalnie zarzucone retortami , miseczkami i rurkami ze szkła , porcelany , nawet z ołowiu i miedzi . Na podłodze pod stołami i w kątach leżało kilkanaście bomb artyleryjskich , między nimi kilka pękniętych . Pod oknami stały wanienki kamienne lub miedziane , napełnione kolorowymi płynami ; wzdłuż jednej ze ścian ciągnęła się ława czy tapczan , a na niej ogromny stos elektryczny . +Dopiero odwróciwszy się Wokulski spostrzegł przy samych drzwiach żelazną szafę wmurowaną w ścianę , łóżko okryte podartą kołdrą , z której wyłaziła brudna wata , pod oknem stolik z papierami , a przed nim fotel obity skórą , popękaną i wytartą . +Wokulski spojrzał na starca obutego w drewniane sandały jak najuboższy wyrobnik , potem na jego sprzęty , z których wyzierała nędza , i pomyślał , że przecie ten człowiek za swoje wynalazki mógłby mieć miliony . Wyrzekł się ich jednak dla dobra jakiejś przyszłej , doskonalszej ludzkości … Geist wydał mu się w tej chwili jak Mojżesz , który do obiecanej ziemi prowadzi jeszcze nie urodzone pokolenia . +Ale stary chemik tym razem nie odgadł myśli Wokulskiego ; przypatrzył mu się pochmurnie i rzekł : +— Cóż , panie * Siuzę * , niewesołe miejsce , niewesoła robota ? … Od czterdziestu lat żyję w ten sposób . W tych aparatach uwięzło już kilka milionów i może dlatego ich posiadacz nie bawi się , nie ma służby , a czasami nawet nie ma co jeść … To nie dla pana zajęcie — dodał machnąwszy ręką . +— Mylisz się , profesorze — odparł Wokulski . — Zresztą w grobie nie jest chyba weselej … +— Co tam grób … głupstwo … sentymentalizm ! … — mruknął Geist . — W naturze nie ma grobów ani śmierci ; są różne formy bytu , z których jedne pozwalają nam być chemikami , inne tylko preparatami chemicznymi . Cała zaś mądrość polega na tym , ażeby korzystać z nadarzającej się okazji , nie tracić czasu na błazeństwa , lecz coś zrobić . +— Rozumiem to — odparł Wokulski — ale … Wybacz pan , pańskie odkrycia są tak nowe … +— I ja rozumiem — przerwał Geist . — Moje odkrycia są tak nowe , że … uważasz je pan za oszustwo ! … Pod tym względem nie są mędrszymi od ciebie członkowie Akademii , masz więc dobre towarzystwo … Aha ! … chciałbyś jeszcze raz zobaczyć moje metale , wypróbować je ? … Dobrze , bardzo dobrze … +Pobiegł do żelaznej szafy , otworzył ją w sposób bardzo skomplikowany i po kolei począł wydobywać sztabki metalu cięższego od platyny , lżejszego od wody , to znowu przezroczystego … Wokulski oglądał je , ważył , ogrzewał , kuł , przepuszczał przez nie prąd elektryczny , ciął nożycami . Na próbach tych zeszło mu parę godzin ; w rezultacie jednak przekonał się , że przynajmniej pod względem fizycznym ma do czynienia z autentycznymi metalami . +Skończywszy próby Wokulski wyczerpany upadł na fotel ; Geist pochował swoje okazy , zamknął szafę i śmiejąc się zapytał : +— No i cóż : fakt czy złudzenie ? +— Nic nie rozumiem — szepnął Wokulski ściskając rękoma skronie — głowa mi pęka ! … Metal trzy razy lżejszy od wody … niepojęta rzecz ! … +— Albo metal o jakie dziesięć procent lżejszy od powietrza , co ? … — śmiał się Geist . Ciężar gatunkowy obalony … prawa natury podkopane , co ? … Cha ! cha ! … Nic z tego wszystkiego . Prawa natury , o ile je znamy , nawet przy moich metalach pozostaną nietknięte . Rozszerzą się tylko nasze pojęcia o własnościach ciał i ich budowie wewnętrznej , no i rozszerzą się granice ludzkiej techniki . +— A ciężar gatunkowy ? — spytał Wokulski . +— Posłuchaj mnie — przerwał mu Geist — a wnet zrozumiesz , na czym polega istota moich odkryć , chociaż , pośpieszam dodać , naśladować ich nie potrafisz . Tu nie ma ani cudów , ani oszustwa ; tu są rzeczy tak proste , że pojąć je mógłby uczeń szkoły elementarnej . +Wziął ze stołu stalowy sześcian i podawszy go Wokulskiemu mówił : +— Oto jest decymetr sześcienny , pełny , odlany ze stali ; weź go w rękę , ile waży ? +— Z osiem kilogramów … +Podał mu drugi sześcian tej samej wielkości , również stalowy , pytając : +— A ten ile waży ? +— No , ten waży z pół kilograma … Ale on jest pusty … — odparł Wokulski . +— Doskonale ! A ta sześcienna klatka ze stalowego drutu ile waży ? — spytał Geist podając ją Wokulskiemu . +— Ta waży kilkanaście gramów … +— Otóż widzisz — przerwał Geist . — Mamy trzy sześciany tej samej wielkości i z tego samego materiału , które jednak są nierównej wagi . A dlaczego ? Gdyż w pełnym sześcianie jest najwięcej cząstek stali , w pustym mniej , a w drucianym najmniej . Wyobraź więc sobie , że udało mi się zamiast * pełnych cząstek * budować * klatkowate cząstki ciał * , a zrozumiesz tajemnicę wynalazku . Polega on na zmianie budowy wewnętrznej materiałów , co nawet dla dzisiejszej chemii nie jest żadną nowością . Cóż , jakże tam ? … +— Kiedy widzę okazy , wierzę — odparł Wokulski — kiedy pana słucham , rozumiem . Ale gdy wyjdę stąd … Rozłożył ręce w sposób desperacki . +Geist znowu otworzył szafę , poszukał , i wydobywszy mały skrawek metalu , barwą przypominającego mosiądz , podał Wokulskiemu mówiąc : +— Weź sobie to jako amulet przeciw powątpiewaniu o moim rozumie czy prawdomówności . Ten metal jest około pięciu razy lżejszy od wody , dobrze więc będzie ci przypominał naszą znajomość . Przy tym — dodał śmiejąc się — ma on wielką zaletę : nie obawia się żadnych odczynników chemicznych … Prędzej zniknie , aniżeli zdradzi mój sekret … A teraz idź już , panie * Siuzę * , odpocznij i namyśl się : co masz zrobić ze sobą ? +— Przyjdę tu — szepnął Wokulski . +— O nie ! nie zaraz ! … — odparł Geist . — Jeszcze nie ukończyłeś swoich rachunków ze światem ; a że i ja mam na parę lat pieniądze , więc nie nalegam . Przyjdziesz tu , kiedy ci już nic nie zostanie z dawnych złudzeń … +Niecierpliwie ścisnął go za rękę i popychał ku drzwiom . Na schodach pożegnał go jeszcze raz i cofnął się do laboratorium . Gdy Wokulski wyszedł na dziedziniec , furtka już była otwarta , a gdy wyminął ją i stanął obok swego fiakra , zatrzasnęła się . +Wróciwszy do miasta Wokulski przede wszystkim kupił złoty medalion , umieścił w nim skrawek nowego metalu i zawiesił na szyi jak szkaplerz . Chciał przespacerować się , ale spostrzegł , że ruch uliczny męczy go ; więc poszedł do siebie . +„ Czemu ja się wracam ? — szeptał . — Dlaczego nie idę do Geista do roboty ? … ” +Usiadł na fotelu i utonął we wspomnieniach . Widział sklep Hopfera , stołowe pokoje i gości , którzy drwili z niego ; widział swoją maszynę o wieczystym ruchu i model balonu , któremu usiłował nadać kierunek . Widział Kasię Hopfer , która mizerniała z miłości dla niego … +„ Do roboty ! … Dlaczego ja nie idę do roboty ? … ” +Wzrok jego machinalnie padł na stół , gdzie leżał niedawno kupiony Mickiewicz . +„ Ile ja to razy czytałem ! … ” — westchnął biorąc książkę do ręki . +Książka otworzyła się sama i Wokulski przeczytał : +„ Zrywam się , biegnę , składam na pamięć wyrazy , którymi mam złorzeczyć okrucieństwu twemu , składane , zapomniane już po milion razy … Ale gdy ciebie ujrzę , nie pojmuję , czemu znowu jestem spokojny , zimniejszy nad głazy , aby goreć na nowo , milczeć po dawnemu … ” +„ Teraz już wiem , przez kogo jestem tak zaczarowany … ” +Uczuł łzę pod powieką , lecz pohamował się i nie splamiła mu twarzy . +„ Zmarnowaliście życie moje … Zatruliście dwa pokolenia ! … — szepnął . — Oto skutki waszych sentymentalnych poglądów na miłość . ” +Złożył książkę i cisnął nią w kąt pokoju , aż rozleciały się kartki . +Książka odbiła się od ściany , spadła na umywalnię i ze smutnym szelestem stoczyła się na podłogę . +„ Dobrze ci tak ! tam twoje miejsce … — myślał Wokulski . — Bo któż to miłość przedstawiał mi jako świętą tajemnicę ? Kto nauczył mnie gardzić codziennymi kobietami , a szukać niepochwytnego ideału ? … Miłość jest radością świata , słońcem życia , wesołą melodią w pustyni , a ty co z niej zrobiłeś ? … Żałobny ołtarz , przed którym śpiewają się egzekwie nad zdeptanym sercem ludzkim ! ” +Wtem nasunęło mu się pytanie : +„ Jeżeli poezja zatruła twoje życie , to któż zatruł ją samą ? I dlaczego Mickiewicz , zamiast śmiać się i swawolić jak francuscy pieśniarze , umiał tylko tęsknić i rozpaczać ? +Bo on , tak jak i ja , kochał pannę wysokiego urodzenia , która mogła stać się nagrodą nie rozumu , nie pracy , nie poświęceń , nawet nie geniuszu , ale … pieniędzy i tytułu … ” +„ Biedny męczenniku ! — szepnął Wokulski . — Tyś oddał narodowi , coś miał najlepszego ; lecz cóżeś winien , że przelewając w niego własną duszę , razem z nią przelałeś cierpienia , jakimi nasycali ciebie ? To oni są winni twoim , moim i naszym nieszczęściom … ” +Podniósł się z fotelu i ze czcią zebrał porozdzierane kartki . +„ Nie dość , że byłeś umęczony przez nich , ale jeszcze miałbyś odpowiadać za ich występki ? … To oni winni , oni , że twoje serce , zamiast śpiewać , jęczało jak dzwon rozbity . ” +Położył się na kanapie i znowu myślał : +„ Szczególny kraj , w którym od tak dawna mieszkają obok siebie dwa całkiem różne narody : arystokracja i pospólstwo . Jeden mówi , że jest szlachetną rośliną , która ma prawo ssać glinę i mierzwę , a ten drugi albo przytakuje dzikim pretensjom , albo nie ma siły zaprotestować przeciw krzywdzie . +A jak się to wszystko składało na uwiecznienie monopolu jednej klasy i zdławienie w zarodku każdej innej ! Tak silnie wierzono w powagę rodu , że nawet synowie rzemieślników i handlarzy albo kupowali herby , albo podszywali się pod jakieś zubożałe rody szlachetne . +Nikt nie miał odwagi nazwać się dzieckiem swoich zasług , a nawet ja , głupiec , wydałem kilkaset rubli na kupno szlacheckiego patentu . +I ja miałbym tam wracać ? … Po co ? … Tu przynajmniej mam naród żyjący wszystkimi zdolnościami , jakimi obdarowano człowieka . Tu naczelnych miejsc nie obsiada pleśń podejrzanej starożytności , ale wysuwają się naprzód istotne siły : praca , rozum , wola , twórczość , wiedza , nawet piękność i zręczność , a nawet choćby szczere uczucie . Tam zaś praca staje pod pręgierzem , a triumfuje rozpusta ! Ten , kto dorabia się majątku , nosi tytuł sknery , kutwy , dorobkiewicza ; ten , kto go trwoni , nazywa się : hojnym , bezinteresownym , wspaniałomyślnym … Tam prostota jest dziwactwem , oszczędność wstydem , uczoność równoznaczy z obłędem , artyzm symbolizuje się dziurawymi łokciami . Tam , chcąc zdobyć miano człowieka , trzeba posiadać albo tytuł z pieniędzmi , albo talent wciskania się do przedpokojów . I ja bym tam miał wracać ? … ” +Począł chodzić po pokoju i liczyć : +„ Geist jeden , ja drugi , Ochocki trzeci … Ze dwu jeszcze znajdziemy i za cztery albo pięć lat wyczerpalibyśmy owe osiem tysięcy doświadczeń , potrzebnych do znalezienia metalu lżejszego niż powietrze . No , a wtedy co ? … Co stanie się z dzisiejszym światem na widok pierwszej machiny latającej , bez skrzydeł , bez skomplikowanych mechanizmów , a trwałej jak okręt pancerny ? ” +Zdawało mu się , że szmer uliczny za jego oknami rozszerza się i potęguje ogarniając cały Paryż , Francję i Europę . I że wszystkie głosy ludzkie zlewają się w jeden ogromny okrzyk : +„ Sława ! … sława ! … sława ! … ” +„ Oszalałem ? ” — mruknął . +Szybko rozpiął kamizelkę i wydobywszy spod koszuli złoty medalion otworzył go . Skrawek metalu , podobnego do mosiądzu i lekkiego jak puch , był na swoim miejscu . Geist nie łudził go ; droga do olbrzymiego wynalazku była na oścież otwarta . +„ Zostaję ! — szepnął . — Bóg ani ludzie nie przebaczyliby mi zaniedbania podobnej sprawy . ” +Mrok już zapadał . Wokulski zaświecił gazowe lampy nad stołem , wydobył papier i pióro i zaczął pisać : +„ Mój Ignacy ! chcę pogadać z tobą o bardzo ważnych rzeczach , a ponieważ do Warszawy już nie wrócę , proszę cię więc , ażebyś jak najśpieszniej … ” +Nagle rzucił pióro : jakaś trwoga opanowała go na widok napisanych przez siebie wyrazów : „ do Warszawy już nie wrócę … ” +„ Dlaczego nie mam wrócić ? … ” — szepnął . +„ A po co ? … Może po to , ażeby znowu spotkać pannę Izabelę , znowu stracić energię ? … ” +„ Raz nareszcie muszę zamknąć te głupie rachunki … ” +Chodził i myślał : +„ Oto dwie drogi : jedna wiedzie do nieobliczonych reform ludzkości , druga do podobania się , a nawet , przypuśćmy , do zdobycia kobiety . Co wybrać ? … +Bo jużci jest faktem , że każdy nowy a ważny materiał , każda nowa siła to nowe piętro cywilizacji . Brąz stworzył cywilizację klasyczną , żelazo wieki średnie ; proch zakończył wieki średnie , a węgiel kamienny rozpoczął wiek dziewiętnasty . Co się tu wahać : metale Geista dadzą początek takiej cywilizacji , o jakiej nie marzono , i kto wie , czy wprost nie uszlachetnią gatunku ludzkiego … +A z drugiej strony cóż mam ? … Kobietę , która przy takich jak ja parweniuszach nie wahałaby się kąpać . Czym jestem w jej oczach obok tych wykwintnisiów , dla których pusta rozmowa , koncept , kompliment stanowią najwyższą treść życia . Co ta czereda , nie wyłączając jej samej , powiedziałaby na widok obdartego Geista i jego niezmiernych odkryć ? Tak są ciemni , że nawet nie dziwiliby się temu . +Przypuśćmy wreszcie , żebym się z nią ożenił , a wtedy co ? … Natychmiast do salonu dorobkiewicza wleliby się wszyscy jawni i tajni wielbiciele , kuzyni rozmaitego stopnia , czy ja wiem wreszcie kto ! … I znowu musiałbym zamykać oczy na ich spojrzenia , głuchnąć na ich komplimenta , dyskretnie usuwać się od ich poufnych rozmów — o czym ? … O mojej hańbie czy głupocie ? … +Po roku tego życia spodliliby mnie tak , że może zniżyłbym się do zazdrości o podobne indywidua … +Ach , czy nie wolałbym rzucić serce głodnemu psu aniżeli oddać je kobiecie , która nawet nie domyśla się , jaka jest różnica między nimi a mną . +Basta ! … ” +Znowu usiadł przy stole i zaczął list do Geista . Nagle przerwał : +„ Paradny jestem — rzekł głośno — chcę pisać zobowiązanie nie uregulowawszy moich interesów … ” +„ Oto zmieniły się czasy ! — myślał . — Dawniej taki Geist byłby symbolem szatana , z którym walczy o duszę ludzką anioł w postaci kobiety . A dzisiaj … kto jest szatanem , a kto aniołem ? … ” +Wtem zapukano do drzwi . Wszedł garson i podał Wokulskiemu duży list . +„ Z Warszawy — szepnął . — Od Rzeckiego ? … Przysyła mi jakiś drugi list … Ach , od prezesowej ! … Co , może donosi mi o ślubie panny Izabeli ? … ” +Rozerwał kopertę , lecz przez chwilę wahał się z odczytaniem . Serce zaczęło mu bić spieszniej . +„ Wszystko jedno ! ” — mruknął i zaczął : +„ Mój kochany panie Stanisławie ! Dobrze , widać , bawisz się , podobno nawet w Paryżu , kiedy zapominasz o swoich przyjaciołach . A grób śp. biednego stryja twego wciąż czeka na obiecany kamień i ja także chciałabym poradzić się ciebie o budowę cukrowni , do której namawiają mnie na stare lata . Wstydź się , panie Stanisławie , a nade wszystko żałuj , że nie widzisz rumieńca na twarzy Beli , która w tej chwili jest u mnie i spiekła raczka usłyszawszy , że piszę do ciebie . Kochane dziecko ! Mieszka u ciotki w sąsiedztwie i często mnie odwiedza . Domyślam się , że zrobiłeś jej jakąś dużą przykrość ; nie ociągaj się więc z przeprosinami i jak najrychlej przyjeżdżaj prosto do mnie . Bela zabawi tu jeszcze kilka dni i może uda mi się wyjednać ci przebaczenie … ” +Wokulski zerwał się od stołu , otworzył okno i postawszy w nim chwilę przeczytał drugi raz list prezesowej ; oczy zaiskrzyły mu się , na twarz wystąpiły wypieki . +Zadzwonił raz , drugi , trzeci … Wreszcie sam wybiegł na korytarz wołając : +— Garson ! … Hej , garson ! … +— Do usług … +— Rachunek . +— Jaki ? … +— Cały rachunek za ostatnie pięć dni … Cały , nie rozumiesz ? … +— Czy zaraz ? — zdziwił się garson . +— Natychmiast i … powóz na dworzec kolei północnej … Natychmiast ! +IV . Człowiek szczęśliwy w miłości +Wróciwszy z Paryża do Warszawy , Wokulski zastał drugi list prezesowej . +Staruszka nalegała , ażeby natychmiast przyjeżdżał i zabawił u niej parę tygodni . +„ Nie myśl , panie Stanisławie — kończyła — że zapraszam cię z powodu twoich świeżych awansów , dla pochwalenia się znajomością z tobą . Tak czasem bywa , ale nie u mnie . Chcę tylko , ażebyś odpoczął po swych ciężkich trudach , a może i rozerwał się w moim domu , gdzie oprócz gospodyni , starej nudziarki , znajdziesz jeszcze towarzystwo młodych i ładnych kobiet . ” +„ Dużo mnie obchodzą młode i ładne kobiety ! ” — mruknął Wokulski . W następnej zaś chwili przyszło mu na myśl : o jakich to awansach pisze prezesowa ? Czyby już nawet na prowincji wiedziano o jego zarobku , choć sam nikomu o tym nie wspomniał ? +Słowa prezesowej przestały go jednak dziwić , gdy naprędce rozejrzał się w interesach . Od dnia wyjazdu do Paryża obroty jego handlu znowu wzrosły i wzrastały z tygodnia na tydzień . W stosunki z nim weszło kilkudziesięciu nowych kupców , a cofnął się ledwie jeden , dawny , napisawszy przy tym ostry list , że ponieważ on nie ma arsenału , tylko zwyczajny sklep bławatny , więc nie widzi interesu nadal utrzymywać stosunków z firmą jego , JW-go Wokulskiego , z którym na Nowy Rok ureguluje wszelkie rachunki . Ruch towarów był tak wielki , że pan Ignacy na własną odpowiedzialność wynajął nowy skład , zgodził ósmego subiekta i dwu ekspedytorów . +Kiedy Wokulski skończył przeglądać księgi ( na usilną prośbę Rzeckiego wziął się do nich w parę godzin po powrocie z banhofu ) , pan Ignacy otworzył kasę ogniotrwałą i z uroczystą miną wydobył stamtąd list Suzina . +— Cóż to za ceremoniał ? — spytał ze śmiechem Wokulski . +— Korespondencje od Suzina muszą być szczególnie pilnowane — odparł Rzecki z naciskiem . +Wokulski wzruszył ramionami i przeczytał list . Suzin proponował mu na zimowe miesiące nowy interes , prawie tej samej doniosłości co paryski . +— Cóż ty na to ? — zapytał pana Ignacego objaśniwszy , o co chodzi . +— Mój Stachu — odparł subiekt spuszczając oczy — tak ci ufam , że gdybyś nawet spalił miasto , jeszcze byłbym pewny , że zrobiłeś to w szlachetnym celu . +— Jesteś nieuleczony marzyciel , mój stary ! — westchnął Wokulski i przerwał rozmowę . Nie miał wątpliwości , że Ignacy znowu posądza go o jakieś polityczne knowania . +Nie sam Rzecki myślał w taki sposób . Wstąpiwszy do swego mieszkania Wokulski znalazł całą pakę biletów wizytowych i listów . Przez czas nieobecności odwiedziło go około setki ludzi wpływowych , utytułowanych i majętnych , z których co najmniej połowy dotychczas nie znał … Jeszcze większą osobliwość stanowiły listy . Były to prośby bądź o wsparcie , bądź o protekcję do rozmaitych władz cywilnych i wojskowych lub też anonimy po największej części wymyślające mu … Jeden nazywał go zdrajcą , inny fagasem , który tak wprawił się do służby u Hopfera , że dziś dobrowolnie wdziewa na siebie liberię arystokracji , a nawet więcej niż arystokracji . Inny anonim zarzucał mu opiekę nad kobietą złego życia , inny donosił , że pani Stawska jest kokietką i awanturnicą , a Rzecki oszustem , który w nowo nabytym domu wykrada mu komorne i dzieli się z rządcą , niejakim Wirskim . +„ Muszą zdrowe plotki krążyć o mnie ! … ” — pomyślał patrząc na stertę papierów . +Na ulicy także , o ile miał czas zwracać uwagę , spostrzegł , że jest przedmiotem ogólnego zainteresowania . Mnóstwo osób kłaniało mu się ; czasem zupełnie obcy wskazywali na niego , gdy przechodził ; byli jednakże i tacy , którzy z widoczną niechęcią odwracali od niego głowę . Między nimi zauważył dwu znajomych , jeszcze z Irkucka , co go dotknęło w przykry sposób . +„ Cóż ci znowu — szepnął — dostali bzika ? … ” +Na drugi dzień swego pobytu w Warszawie odpisał Suzinowi , że propozycje przyjmuje i że w połowie października będzie w Moskwie . Późnym zaś wieczorem wyjechał do prezesowej , której majątek leżał o kilka mil od niedawno wybudowanej kolei . +Na dworcu spostrzegł , że i tu jego osoba robi wrażenie . Sam zawiadowca przedstawił się i kazał mu dać oddzielny przedział ; nadkonduktor zaś prowadząc go do wagonu rzekł , że to on właśnie miał zamiar ofiarować mu wygodne miejsce , gdzie by można spać , pracować albo rozmawiać bez przeszkód . +Po długim staniu pociąg z wolna ruszył . Była już noc duża , bezksiężycowa i bezobłoczna , a na niebie więcej gwiazd niż zwykle . Wokulski otworzył okno i przypatrywał się konstelacjom . Przyszły mu na myśl syberyjskie noce , gdzie niebo bywa niekiedy prawie czarne , zasiane gwiazdami jak śnieżycą , gdzie Mała Niedźwiedzica krąży prawie nad głową , a Herkules , kwadrat Pegaza , Bliźnięta świecą niżej niż u nas nad horyzontem . +„ Czy dziś umiałbym astronomię , ja , subiekt Hopfera , gdybym tam nie był ? — pomyślał z goryczą . — A słyszałbym co o odkryciach Geista , gdyby mnie Suzin gwałtem nie zaciągnął do Paryża ? ” +I oczyma duszy widział szerokie i niezwykłe życie swoje , jakby rozpięte między dalekim Wschodem i dalekim Zachodem . „ Wszystko , co umiem , wszystko , co mam , wszystko , co zrobić jeszcze mogę , nie pochodzi stąd . Tu znajdowałem tylko upokorzenie , zawiść albo wątpliwej wartości poklask , gdy mi się wiodło ; lecz gdyby mi się nie powiodło , zdeptałyby mnie te same nogi , które dziś się kłaniają … ” +„ Wyjadę stąd — szeptał — wyjadę ! … Chyba , że ona mnie zatrzyma … Bo co mi da nawet ten majątek , jeżeli nie mogę go zużytkować w taki sposób , jaki mnie najlepiej przypada do gustu ? Co warte życie , pleśniejące między resursą , sklepem i prywatnymi salonami , gdzie trzeba grać w preferansa , ażeby nie obmawiać , albo obmawiać , ażeby nie grać w preferansa ? … ” +„ Ciekawym — rzekł do siebie po chwili — w jakim celu tak znacząco zaprasza mnie prezesowa ? A może to panna Izabela ? … ” +Zrobiło mu się gorąco i z wolna uczuł jakąś przemianę w duszy . Przypomniał sobie swego ojca i stryja , Kasię Hopfer , która tak go kochała , Rzeckiego , Leona , Szumana , księcia i tylu , tylu innych ludzi , którzy złożyli mu dowody niewątpliwej życzliwości . Co warta cała jego nauka i majątek , gdyby dokoła siebie nie miał serc przyjaznych ; na co zdałby się największy wynalazek Geista , gdyby nie miał być orężem , który zapewni ostateczne zwycięstwo rasie ludzi szlachetniejszych i lepszych ? … +„ Jest i u nas niemało do zrobienia — szepnął . — Są i u nas ludzie , których warto wydźwignąć albo wzmocnić … Za stary jestem na robienie epokowych wynalazków , niech się tym zajmują Ochoccy … Ja wolę innym przysporzyć szczęścia i sam być szczęśliwym … ” +Przymknął oczy i zdawało mu się , że widzi pannę Izabelę , która patrzy na niego w dziwny , jej tylko właściwy sposób i łagodnym uśmiechem przytakuje jego zamiarom . +Zapukano do drzwi przedziału i po chwili ukazał się nadkonduktor mówiąc : +— Pan baron Dalski pyta się , czy może tu przyjść . Jedzie tym samym wagonem . +— Pan baron ? … — powtórzył zdziwiony Wokulski . — Owszem , niech będzie łaskaw … +Nadkonduktor cofnął się i przymknął drzwi , a Wokulski przypomniał sobie , że baron jest członkiem spółki do handlu ze Wschodem i jednym z niewielu już konkurentów panny Izabeli . +„ Czego on chce ode mnie ? — myślał Wokulski . — Może i on jedzie do prezesowej , ażeby na świeżym powietrzu złożyć pannie Izabeli stanowczą deklarację ? … Jeżeli go nie uprzedził ten Starski … ” +W korytarzu wagonowym słychać było kroki i rozmowę ; drzwi przedziału znowu usunęły się i ukazał się nadkonduktor , a obok niego bardzo szczupły pan , z malutkimi wąsikami szpakowatymi , jeszcze mniejszą bródką prawie siwą i dobrze siwiejącą głową . +„ Chyba nie on ? … — myślał Wokulski . — Tamten był zupełnie czarny … ” +— Najmocniej przepraszam , że niepokoję pana ! — rzekł baron chwiejąc się z powodu ruchu pociągu . — Najmocniej … Nie ośmieliłbym się przerywać samotności , gdyby nie to , że chcę zapytać : czy pan nie jedzie do naszej czcigodnej prezesowej , która pana już od tygodnia oczekuje ? +— Właśnie do niej jadę . Witam pana barona . Niechże pan siądzie . +— A to doskonale ! — zawołał baron — bo i ja tam jadę . Prawie od dwu miesięcy mieszkam tam . To jest … panie … nie tyle mieszkam , ile ciągle dojeżdżam . To od siebie , gdzie mi dom odnawiają , to z Warszawy … Teraz wracam z Wiednia , gdzie kupowałem meble , ale zabawię u prezesowej tylko parę dni , bo , panie , muszę zmienić wszystkie obicia w pałacu , założone nie dawniej jak dwa tygodnie temu . Ale cóż robić … nie podobały się , więc obedrzemy , nie ma rady ! … +Śmiał się i mrugał oczyma , a Wokulskiego zimno przeszło . +„ Dla kogo te meble ? … Komu nie podobały się obicia ? … ” — pytał sam siebie z trwogą . +— Szanowny pan — ciągnął baron — już skończył swoją misję . Winszuję ! … — dodał ściskając go za rękę . — Od pierwszego , panie , rzutu oka uczułem dla pana szacunek i sympatię , która teraz zamienia się w prawdziwą cześć … Tak , panie . Nasze usuwanie się od politycznego życia zrobiło nam wiele szkody . Pan pierwszy złamałeś nierozsądną zasadę abstynencji i za to , panie , cześć … Musimy się przecie interesować sprawami państwa , w którym znajdują się nasze majątki , gdzie leży nasza przyszłość … +— Nie rozumiem pana , panie baronie — przerwał mu nagle Wokulski . +Baron tak zmieszał się , że przez chwilę siedział bez ruchu i głosu . Nareszcie wybąkał : +— Przepraszam ! … Doprawdy nie miałem zamiaru … Ale sądzę , że moja przyjaźń dla czcigodnej prezesowej , która , panie , tak … +— Skończmy , panie , z wyjaśnieniami — rzekł ze śmiechem Wokulski ściskając go za rękę . — Kontent pan z wiedeńskich sprawunków ? +— Bardzo … panie … bardzo … Chociaż , czy pan uwierzy , była chwila , że za radą szanownej prezesowej miałem zamiar fatygować pana w Paryżu … +— Chętnie służyłbym . O cóż to chodziło ? +— Chciałem mieć stamtąd garnitur brylantowy — mówił baron . — Ale że w Wiedniu trafiły mi się pyszne szafiry … Właśnie mam je przy sobie i jeżeli pan pozwoli … Pan jest znawcą klejnotów ? … +„ Dla kogo te szafiry ? ” — myślał Wokulski . Chciał poprawić się na siedzeniu , ale poczuł , że nie może podnieść ręki ani wyprostować nóg . +Baron tymczasem wyjął z rozmaitych kieszeni cztery safianowe pudełka , ustawił je na ławce i po kolei zaczął otwierać . +— Oto bransoleta — mówił — prawda , jaka skromna , jeden kamień … Brosza i kolczyki już są ozdobniejsze ; kazałem nawet zmienić oprawę … A to naszyjnik … Proste to , ale smaczne i może dlatego ładne … Ale ogień jest , prawda , panie ? +Mówiąc tak , przesuwał szafiry przed oczyma Wokulskiego , przy migotliwym blasku świecy . +— Nie podobają się panu ? — spytał nagle baron spostrzegłszy , że jego towarzysz nie odpowiada . +— Owszem , bardzo piękne . Komuż to baron wiezie taki prezent ? +— Mojej narzeczonej — odparł baron tonem zdziwienia . — Sądziłem , że prezesowa wspomniała panu o naszym szczęściu rodzinnym … +— Nic . +— A właśnie dziś jest pięć tygodni , jak oświadczyłem się i zostałem przyjęty . +— Komu się pan oświadczył ? … Prezesowej ? … — rzekł innym już głosem Wokulski . +— Ależ nie ! … — zawołał baron cofając się . — Oświadczyłem się pannie Ewelinie Janockiej , wnuczce prezesowej … Nie pamięta jej pan ? Była u hrabiny w tym roku na święconem , nie zauważył jej pan ? … +Długa chwila upłynęła , zanim Wokulski skombinował , że panna Ewelina Janocka nie jest panną Izabelą Łęcką , że baron nie oświadczył się pannie Izabeli i że nie dla niej wiezie szafiry . +— Przepraszam pana — odezwał się do zaniepokojonego barona — ale jestem tak rozstrojony , że po prostu nie wiedziałem , co mówię … +Baron zerwał się z siedzenia i prędko zaczął chować pudełka . +— Co za nieuwaga z mojej strony ! — zawołał . — Właśnie dostrzegłem w oczach pańskich znużenie i mimo to ośmieliłem się spłoszyć panu sen … +— Nie , panie , spać nie mam zamiaru i miło mi będzie odbyć resztę drogi w pańskim towarzystwie . To chwilowe osłabienie , które już przeszło . +Baron z początku robił ceremonie i chciał wychodzić , ale widząc , że Wokulski istotnie orzeźwił się , usiadł zapewniając , że tylko na parę minut . Czuł potrzebę wygadania się przed kimś ze swoim szczęściem . +— Bo co to za kobieta ! — mówił baron z coraz żywszą gestykulacją . — Kiedym ją , panie , poznał , wydała mi się zimna jak posąg i tylko zajęta strojami . Dopiero dziś widzę , jakie tam skarby uczuć … Stroić się lubi jak każda kobieta , ale cóż to za rozum ! … Nikomu bym tego nie powiedział , co teraz powiem panu , panie Wokulski . Ja bardzo młodo zacząłem siwieć i nie bez tego , ażebym od czasu do czasu nie dotknął wąsów fiksatuarem . No i kto by , panie , pomyślał : ledwie spostrzegła to , raz na zawsze zabroniła mi fiksatuarować się ; powiedziała , że ona ma szczególne upodobanie do siwych włosów i że dla niej prawdziwie pięknym może być tylko siwy mężczyzna . „ A o szpakowatych co pani myśli ? ” — zapytałem . „ Że są tylko interesującymi ” — odpowiedziała . A jak ona to mówi ! … Czy aby nie nudzę pana , panie Wokulski ? +— Ależ , panie ! … Bardzo mi miło spotkać człowieka szczęśliwego . +— Prawdziwie jestem szczęśliwy , i to w sposób , który dla mnie samego jest niespodzianką — ciągnął baron . — Bo o ożenieniu się zawsze myślałem , już od kilku lat zalecają mi to doktorzy . No i projektowałem , że wezmę sobie , panie , kobietę piękną , dobrze wychowaną , z nazwiskiem i prezencją , bynajmniej nie wymagając od niej jakiejś romantycznej miłości . Tymczasem ma pan : sama miłość zastępuje mi drogę i jednym spojrzeniem roznieca pożar w sercu … Doprawdy , panie Wokulski , jestem zakochany … nie — jestem szalony … Nikomu bym tego nie powiedział , ale panu , dla którego od pierwszej chwili uczułem nieledwie braterską sympatię … Jestem szalony ! … Myślę tylko o niej , kiedy śpię — śni mi się , kiedy jej nie widzę — jestem , panie , formalnie chory . Brak apetytu , smutne myśli , jakieś ciągłe lękanie się … +Tego , co panu teraz powiem , panie Wokulski , błagam , ażeby pan nie powtarzał nawet przed samym sobą . Chciałem ją wziąć na próbę ; jest to niskie , nieprawda , panie ? ale trudno , człowiek niełatwo wierzy w szczęście . Chcąc ją tedy wziąć na próbę ( ale nikomu ani słóweczka o tym , panie ! ) , kazałem napisać projekt intercyzy , według którego , gdyby małżeństwo nie doszło do skutku z czyjejkolwiek winy ( rozumie pan ? ) — ja płacę pięćdziesiąt tysięcy rubli pannie za zawód . Serce mi drętwiało z obawy , że … a nuż porzuci mnie ? … Lecz co pan powie ? Kiedy jej prezesowa wspomniała o tym projekcie , panna w płacz … „ Cóż to — mówiła — on myśli , że wyrzeknę się go dla jakichś pięćdziesięciu tysięcy rubli ? Bo jeżeli mnie posądza o interesowność i nie uznaje żadnych wyższych pobudek w sercu kobiety , to przecie powinien rozumieć , że za pięćdziesiąt tysięcy nie oddam miliona … ” +Kiedy mi to powtórzyła prezesowa , wbiegłem do pokoju panny Eweliny i nie powiedziawszy ani słówka upadłem jej do nóg … Teraz w Warszawie zrobiłem testament , a w nim mianowałem ją jedyną i wyłączną spadkobierczynią , choćbym umarł przed ślubem . Cała moja rodzina przez całe życie nie dała mi tyle szczęścia , ile to dziecko w ciągu kilku tygodni . A co będzie później ! … Co będzie później , panie Wokulski ? … Nikomu nie zadałbym podobnego pytania — zakończył baron , mocno targając go za rękę . — No , dobranoc … +„ Zabawna historia ! — mruknął Wokulski po odejściu barona . — Ten staruszek naprawdę wdeptał się po szyję … ” +I nie mógł odpędzić wizerunku barona , który jak cień coraz to wypływał na amarantowe tło siedzenia . Więc patrzył na jego chudą twarz , na której płonął ceglasty rumieniec , na włosy jakby posypane mąką , na oczy wielkie a zapadnięte , w których tlił się blask niezdrowy . Komiczne i smutne wrażenie robiły wybuchy namiętności w człowieku , który nieustannie zasłaniał sobie gardło , sprawdzał , czy okno jest dobrze zamknięte , i siadał w przedziale coraz na innym miejscu z obawy przeciągów . +„ Ubrał się ! — myślał Wokulski . — Czy podobna , ażeby młoda panna mogła zakochać się w takiej mumii ? Z pewnością jest o dziesięć lat starszy ode mnie , a jaki niedołężny , jaki przy tym naiwny ! … +Dobrze , ale jeżeli ta panna naprawdę go kocha ? … Boć trudno przypuścić , ażeby go oszukiwała . W ogóle biorąc , kobiety są szlachetniejsze od mężczyzn ; nie tylko mniej spełniają występków , lecz i poświęcają się nierównie częściej od nas . Jeżeli więc z trudnością znalazłby się tak podły mężczyzna , który od rana do nocy kłamałby dla pieniędzy , to czy można posądzać o coś podobnego kobietę , młodą pannę wychowaną wśród uczciwej rodziny ? +Oczywiście coś jej strzeliło do głowy i musi być także zadurzona , jeżeli nie w jego wdziękach , to w stanowisku . Inaczej musiałaby zdradzić się , że gra komedię , a baron musiałby spostrzec to , bo miłość patrzy przez mikroskop . +A jeżeli młoda dziewczyna może pokochać takiego dziada , to dlaczegóż by mnie nie miała pokochać tamta ? … ” +„ Zawsze wracam do swego ! — szepnął . — Ta myśl stała się już rodzajem monomanii … ” +Odsunął okno zamknięte przez barona i dla odpędzenia natrętnych wspomnień począł znowu przyglądać się niebu . Kwadrat Pegaza opuszczał się już na zachód , a na wschodzie podnosił się Byk , Orion , Pies Mały i Bliźnięta . Przypatrywał się gwiazdom wielokrotnym , gęsto rozsianym w tej okolicy nieba , i przyszła mu na myśl ta dziwna , niewidzialna siła przyciągania , która odległe światy wiąże w jedną całość potężniej , niżby to mogły zrobić jakiekolwiek materialne łańcuchy . +„ Przyciąganie — przywiązanie , toż to w gruncie jedno i to samo : siła tak wielka , że wszystko za sobą porywa , a tak płodna , że tryska z niej wszelkie życie . Pozbawmy ziemię jej przywiązania do słońca , a odleci gdzieś w przestrzeń i za parę lat stanie się bryłą lodu . Wtrąćmy jakąś tułaczą gwiazdę w sferę słonecznego systemu , a kto wie , czy i na niej nie rozbudzi się życie ? Dlaczego więc baron ma wyłamywać się spod prawa przywiązania , które przenika całą naturę ? I czy pomiędzy nim a jego panną Eweliną jest większa przepaść aniżeli między ziemią i słońcem ? Co się tu dziwić szaleństwom ludzi , jeżeli w ten sam sposób szaleją światy … ” +Tymczasem pociąg szedł wciąż z wolna , długo zatrzymując się na stacjach . Powietrze zrobiło się chłodne , na wschodzie zaczęły blednąć gwiazdy . Wokulski zamknął okno i legł na bujającej kanapie . +„ Jeżeli — myślał — młoda kobieta mogła zakochać się w baronie , to dlaczegóż bym ja … Bo przecież go nie oszukuje … Kobiety są w ogóle szlachetniejsze od nas … mniej kłamią … ” +— Proszę pana , tu panowie wysiadają … Pan baron już pije herbatę . +Wokulski ocknął się , nad nim stał konduktor i budził go w najuprzejmiejszy sposób . +— Jak to , już dzień ? — spytał zdziwiony . +— O , już jest dziewiąta i od pół godziny stoimy na stacji . Nie budziłem pana , bo pan baron nie kazał , ale że pociąg zaraz idzie dalej … +Wokulski szybko wysiadł . Stacja była nowa , jeszcze niezupełnie wykończona . Pomimo to dano mu wody do umycia się i oczyszczono odzież . Rozbudził się już zupełnie i wszedł do małego bufetu , gdzie rozpromieniony baron pił trzecią szklankę herbaty . +— Dzień dobry ! — zawołał baron , z familiarną poufałością ściskając Wokulskiego za rękę . — Panie gospodarzu , herbaty dla pana … Ładny dzień , prawda , akurat do spaceru końmi . Ale też zrobili nam figla ! +— Cóż się stało ? +— Musimy czekać na konie — prawił baron . — Całe szczęście , że o drugiej w nocy pchnąłem depeszę o pańskim przyjeździe . Bo onegdaj także wysłałem do prezesowej depeszę z Warszawy , ale mówi mi zawiadowca , żem się omylił i zamówiłem konie na jutro . Szczęście , panie , żem telegrafował dziś z drogi . O trzeciej posłali stąd sztafetę , o szóstej prezesowa odebrała telegram , o ósmej najpóźniej wysłano konie . Poczekamy jeszcze z godzinę , ale za to lepiej pozna pan okolicę . Bardzo , panie , ładna miejscowość . +Po śniadaniu wyszli na peron . Okolica z tego punktu wydawała się płaska i prawie bezleśna ; tu i owdzie widać było kępę drzew , a wśród niej grupę murowanych budynków . +— To są dwory ? — spytał Wokulski . +— A tak … dużo szlachty mieszka w tej stronie . Ziemia doskonale uprawna ; ma pan łubin , koniczynę … +— Wsi nie widzę — wtrącił Wokulski . +— Bo to dworskie grunta , a pan zna przysłowie : Na dworskim polu dużo stert , na chłopskim dużo ludzi . +— Słyszałem — rzekł nagle Wokulski — że u prezesowej zbiera się dużo gości . +— Ach , panie ! — zawołał baron — kiedy trafi się dobra niedziela , to jakbyś pan był na balu w resursie : zjeżdża się po kilkadziesiąt osób . A nawet dziś powinni byśmy znaleźć grono stałych gości . No , przede wszystkim bawi tam moja narzeczona . Dalej — jest pani Wąsowska , milutka wdóweczka , lat trzydzieści , ogromny majątek . Zdaje mi się , że krąży około niej Starski . Zna pan Starskiego ? … Niemiła figura : arogant , panie , impertynent … Dziwię się , doprawdy , że kobieta z takim rozumem i gustem jak pani Wąsowska może znajdować przyjemność w towarzystwie podobnego lekkoducha . +— Któż więcej ? — pytał Wokulski . +— Jest jeszcze Fela Janocka , stryjeczna siostra mojej pani ; bardzo miłe dziecko , ma z osiemnaście lat . No , jest Ochocki … +— Jest ? … Cóż on tam robi ? +— Kiedym wyjeżdżał , po całych dniach łowił ryby . Ale ponieważ gust zmienia mu się często , więc nie jestem pewny , czy nie zobaczę go teraz jako myśliwca … Ale cóż to za szlachetny młody człowiek , co za wiedza ! … No i zasługi już ma ; zrobił kilka wynalazków . +— Tak , to niepospolity człowiek — rzekł Wokulski . — Któż jeszcze bawi u prezesowej ? … +— Stale to już nikt , ale bardzo często przyjeżdżają na kilka dni , czasem na tydzień , pan Łęcki z córką . Dystyngowana osoba — mówił dalej baron — pełna rzadkich przymiotów . Pan wreszcie ich zna ? Szczęśliwy ten , komu odda serce i rękę ! Co to , panie , za wdzięk , co za rozum ; doprawdy , czcić ją można jak istną boginię … Nie znajduje pan ? +Wokulski oglądał się po okolicy nie mogąc zdobyć się na odpowiedź . Szczęściem , wybiegł w tej chwili posługacz stacyjny donosząc baronowi , że zajechał powóz . +— Wybornie ! — zawołał baron i dał mu parę złotych . — Odnieś , kochanku , nasze rzeczy , a my , panie , jedźmy … Za dwie godziny pozna pan moją narzeczoną … +V. Wiejskie rozrywki +Z kwadrans upłynął , zanim upakowano rzeczy w powozie . Nareszcie Wokulski i baron usiedli , furman w piaskowej liberii machnął batem w powietrzu i para dzielnych siwych koni ruszyła wolnym kłusem . +— O , panią Wąsowską rekomenduję panu — mówił baron . — Brylant , nie kobieta , a jaka oryginalna ! … Ani myśli iść drugi raz za mąż , choć lubi pasjami , ażeby ją otaczano . Trudno jej , panie , nie uwielbiać , a uwielbiać rzecz niebezpieczna . Starskiemu płaci dzisiaj za wszystkie jego bałamuctwa . Pan zna Starskiego ? +— Widziałem go raz … +— Dystyngowany człowiek , ale nieprzyjemny — mówił baron — antypatia mojej narzeczonej . Tak działa jej na nerwy , że biedaczka traci humor w jego towarzystwie . I nie dziwię się , bo to są wprost przeciwne natury : ona poważna — on letkiewicz , ona uczuciowa , nawet sentymentalna — on cynik . +Wokulski słuchając gawędy barona oglądał się po okolicy , która powoli zmieniała fizjognomię . W pół godziny za stacją ukazały się na widnokręgu lasy , bliżej wzgórza ; droga wiła się między nimi , wbiegała na ich szczyty lub spadała na dół . +Na jednym z takich wzniesień furman zwrócił się do nich i wskazując batem przed siebie rzekł : +— O , państwo tam jadą brekiem . +— Gdzie ? kto ? — zawołał baron , prawie wspinając się na kozioł . — A tak , to oni … Żółty brek i gniada czwórka … Ciekawym , kto jedzie ? Niech no pan spojrzy … +— Zdaje mi się , że widzę coś pąsowego — odparł Wokulski . +— A , to pani Wąsowska . Ciekawym , czy jest i moja narzeczona ? … — dodał ciszej . +— Jest kilka pań — rzekł Wokulski , któremu w tej chwili przypomniała się panna Izabela . „ Jeżeli jedzie z nimi , to dobra wróżba ” — pomyślał . +Oba ekwipaże szybko zbliżały się do siebie . Na breku gwałtownie strzelano z bata , wołano , wywijano chustkami , w powozie zaś baron coraz wychylał się i drżał ze wzruszenia . +Powóz stanął , ale rozpędzony brek przeleciał około niego jak burza śmiechów i okrzyków i zatrzymał się o kilkadziesiąt kroków dalej . Widocznie naradzano się nad czymś w sposób hałaśliwy i zapewne coś uradzono , gdyż towarzystwo wysiadło , a brek pojechał dalej . +— Dzień dobry , panie Wokulski ! — zawołał z kozła ktoś wywijając długim batem . Wokulski poznał Ochockiego . +Baron pobiegł w stronę towarzystwa . Naprzeciw wysunęła się dama w białej narzutce , z białą koronkową parasolką i szła powoli z wyciągniętą do niego ręką , z której zdawał się opadać szeroki rękaw . Baron już z daleka zdjął kapelusz i dopadłszy narzeczonej , prawie zanurzył się w jej rękawie . Po wybuchu czułości , który o ile był krótkim dla niego , o tyle wydał się bardzo długim dla widzów , baron nagle oprzytomniał i rzekł : +— Pozwoli pani , że przedstawię pana Wokulskiego , mego najlepszego przyjaciela … Ponieważ zabawi tu dłużej , więc w tej chwili obliguję , ażeby w czasie mojej nieobecności zastępował przy pani moje miejsce … +Znowu złożył kilka pocałunków w głąb rękawa , skąd do Wokulskiego wysunęła się prześliczna ręka . Wokulski uścisnął ją i poczuł lodowaty chłód ; spojrzał na damę w białej narzutce i zobaczył pobladłą twarz z wielkimi oczyma , w których widać było smutek i obawę . +„ Szczególna narzeczona ! ” — pomyślał . +— Pan Wokulski ! … — zawołał baron zwróciwszy się do dwu pań i mężczyzny , którzy już zbliżyli się do nich . — Pan Starski … — dodał . +— Już miałem przyjemność … — odezwał się Starski uchylając kapelusz . +— I ja — odparł Wokulski . +— Jakże teraz usadowimy się ? — spytał baron na widok nadjeżdżającego breku . +— Jedźmy wszyscy razem ! — zawołała młoda blondynka , w której Wokulski domyślił się panny Felicji Janockiej . +— Bo w naszym powozie są dwa miejsca … — słodko zauważył baron . +— Rozumiem , ale nic z tego — odezwała się pięknym kontraltem dama w pąsowej sukni . — Narzeczeni pojadą z nami , a do powozu niech siądą , jeżeli chcą , pan Ochocki z panem Starskim . +— Dlaczego ja ? — zawołał z wysokości kozła Ochocki . +— Albo ja ? — dodał Starski . +— Bo pan Ochocki źle powozi , a pan Starski jest nieznośny — odpowiedziała rezolutna wdówka . +Teraz Wokulski spostrzegł , że dama ta ma pyszne kasztanowate włosy i czarne oczy , a całą fizjognomię wesołą i energiczną . +— Już mi pani daje dymisję ! — westchnął komicznie Starski . +— Pan wie , że ja zawsze daję dymisję wielbicielom , którzy mnie nudzą . No , ale siadajmy , moi państwo . Narzeczeni naprzód . Fela obok Ewelinki . +— O nie ! — zaprotestowała blondynka . — Siądę na końcu , bo babcia nie pozwala mi siadać przy narzeczonych . +Baron z większą elegancją aniżeli zręcznością podsadził narzeczoną i sam usiadł naprzeciw niej . Potem wdówka zajęła miejsce obok barona , Starski obok narzeczonej , a panna Felicja obok Starskiego . +— Prosimy — odezwała się wdówka do Wokulskiego zbierając w fałdy swoją pąsową suknię , która rozesłała się na połowie ławki . +Wokulski usiadł naprzeciw panny Felicji i spostrzegł , że dziewczynka patrzy na niego z pełnym zachwytu podziwem , rumieniąc się co chwilę . +— Czy nie moglibyśmy prosić pana Ochockiego , ażeby lejce oddał stangretowi ? — rzekła wdówka . +— Moja pani , cóż mi pani wiecznie robi jakieś awantury ! — oburzył się Ochocki . — Właśnie , że ja będę powoził . +— Więc daję słowo honoru , że wybiję pana , jeżeli nas wywrócisz . +— To się jeszcze pokaże — odparł Ochocki . +— Słyszeliście państwo , ten człowiek mi grozi ! — zawołała wdówka . — Czy nie ma tu nikogo , który by się za mną ujął ? +— Ja panią pomszczę — wtrącił Starski dość lichą polszczyzną . — Przesiądźmy się we dwoje do tamtego powozu . +Piękna wdowa wzruszyła ramionami , baron znowu całował rączki swojej narzeczonej , która uśmiechając się rozmawiała z nim półgłosem , ale ani na chwilę nie straciła wyrazu smutku i obawy . +Podczas gdy Starski przekomarzał się z wdową , a panna Felicja rumieniła się , Wokulski patrzył na narzeczoną . Spostrzegła to , odpowiedziała mu pogardliwym wejrzeniem i nagle z bezbrzeżnego smutku przeszła do dziecinnej wesołości . Sama podała rękę baronowi do nowego pocałunku , a nawet niechcący potrąciła go nóżką . Jej wielbiciel był tak wzruszony , że pobladł i posiniały mu usta . +— Ależ pan nie ma idei o powożeniu ! — krzyknęła wdowa usiłując potrącić Ochockiego drutem parasolki . +W tej chwili Wokulski wyskoczył . Jednocześnie konie lejcowe skręciły na środek drogi , dyszlowe poszły za nimi i brek silnie pochylił się na lewo . Wokulski podparł go , konie , ściągnięte przez stangreta , stanęły . +— Czy nie mówiłam , że ten potwór wywróci nas ! — zawołała wdowa . — Cóż to znowu , panie Starski ? … +Wokulski spojrzał na brek i w ciągu jednej chwili zobaczył taką scenę : panna Felicja pokładała się ze śmiechu , Starski upadł twarzą na kolana pięknej wdówki , baron tarmosił za kark stangreta , a jego narzeczona , blada z trwogi , jedną ręką chwyciła za pręt kozła , drugą wpiła w ramię Starskiego . +Mgnienie oka — brek wyprostował się i wszystko wróciło do porządku . Tylko panna Felicja zanosiła się od śmiechu . +— Nie rozumiem , Felu , jak można śmiać się w takiej chwili — odezwała się narzeczona . +— Dlaczego nie mam się śmiać ? … Cóż mogło stać się złego ? … Przecież jedzie z nami pan Wokulski … — mówiła panienka . Spostrzegła się jednak i zarumieniona bardziej niż kiedykolwiek , naprzód ukryła twarz w dłonie , a potem spojrzała na Wokulskiego w sposób , który miał oznaczać , że jest bardzo obrażona . +— Co do mnie , gotów jestem zaabonować kilka podobnych wypadków — odezwał się Starski , wymownie patrząc na wdówkę . +— Pod warunkiem , że ja będę zabezpieczona od dowodów pańskiej tkliwości . Felu , usiądź na moim miejscu — odpowiedziała wdowa marszcząc się i siadając naprzeciw Wokulskiego . +— Cóż znowu , sama pani dziś powiedziała , że wdowom wszystko wolno . +— Ale wdowy nie na wszystko pozwalają . Nie , panie Starski , pan musi oduczyć się swoich japońskich zwyczajów . +— To są zwyczaje wszechświatowe — odparł Starski . +— W każdym razie nie z tej połowy świata , do której ja przywykłam — odcięła wdówka krzywiąc się i patrząc na drogę . +W breku zrobiło się cicho . Baron z zadowoleniem poruszał szpakowatymi wąsikami , a jego narzeczona posmutniała jeszcze bardziej . Panna Felicja , zająwszy miejsce wdówki obok Wokulskiego , odwróciła się do swego sąsiada prawie tyłem , od czasu do czasu rzucając mu przez ramię pogardliwe i melancholijne spojrzenia . Ale za co ? tego nie wiedział . +— Pan dobrze jeździ konno ? — zapytała Wokulskiego pani Wąsowska . +— Z czego pani wnosi ? +— Ach , Boże ! zaraz z czego ? Pierwej niech pan odpowie na moje pytanie . +— Nieszczególnie , ale jeżdżę . +— Właśnie że musi pan dobrze jeździć , gdyż od razu zgadł pan , co zrobią konie w rękach takiego mistrza jak pan Julian . Będziemy jeździli razem … Panie Ochocki , od dzisiejszego dnia daję panu urlop ze spacerów . +— Bardzo się z tego cieszę — odparł Ochocki . +— A , ładnie w taki sposób odpowiadać damom ! — zawołała panna Felcia . +— Wolę odpowiadać aniżeli odbywać z nimi spacery . Kiedyśmy ostatni raz jeździli z panią Wąsowską , w ciągu dwu godzin sześć razy zsiadałem z konia , a pięciu minut nie miałem spokojności . Niech teraz pan Wokulski spróbuje . +— Felu , powiedz temu człowiekowi , że z nim nie rozmawiam — odezwała się wdówka wskazując na Ochockiego . +— Człowieku , człowieku ! … — zawołała Felcia . — Ta pani z wami nie rozmawia … Ta pani mówi , że jesteście ordynarni . +— A co , już zatęskniła pani do towarzystwa ludzi z dobrymi manierami — odezwał się Starski . — Niech pani spróbuje , może dam się przeprosić . +— Dawno pan wyjechał z Paryża ? — zapytała wdówka Wokulskiego . +— Jutro będzie tydzień . +— A ja już nie widziałam go cztery miesiące . Kochane miasto … +— Zasławek ! … — krzyknął Ochocki i zamachnął batem do ogromnego wystrzału , który mu się jednak nie udał , ponieważ bicz niezbyt szczęśliwie rzucony w tył , zaplątał się między parasolki dam i kapelusze panów . +— Nie , moi państwo — zawołała wdówka — jeżeli chcecie mnie miewać na przejażdżkach , to wiążcie tego człowieka . On jest po prostu niebezpieczny … +Na breku znowu wszczął się hałas , ponieważ Ochocki miał swoje stronnictwo w osobie panny Felicji , która utrzymywała , że jak na początkującego , dobrze powozi i że najwytrawniejszym furmanom zdarzają się wypadki . +— Moja Felciu — odparła wdówka — jesteś w tym wieku , że u ciebie każdy będzie dobrym furmanem , kto ma ładne oczy . +— Dopiero dziś będę miał dobry apetyt … — mówił baron do swej narzeczonej , lecz spostrzegłszy , że mówi za głośno , począł znowu szeptać . +Znajdowali się już na terytorium należącym do prezesowej i właśnie Wokulski przypatrywał się rezydencji . Na dość wysokim , choć łagodnym wzgórzu wznosił się piętrowy pałac z dwoma parterowymi skrzydłami . Za nim zieleniły się stare drzewa parku , przed nim rozścielała się jakby wielka łąka , poprzecinana ścieżkami , tu i owdzie ozdobiona klombem , posągiem albo altanką . U stóp wzgórza połyskiwała obszerna płachta wody , oczywiście sadzawka , na której kołysały się łódki i łabędzie . +Na tle zieloności pałac jasnożółtej barwy z białymi słupami wyglądał okazale i wesoło . Na prawo i na lewo od niego widać było między drzewami murowane budynki gospodarskie . +Przy odgłosie wystrzałów z bata , które tym razem udawały się Ochockiemu , brek po marmurowym moście zajechał przed pałac zawadziwszy tylko jednym kołem o trawnik . Podróżni wysiedli , Ochocki jednak nie oddał lejców , lecz jeszcze odprowadził ekwipaż do stajni . +— A niech pan pamięta , że o pierwszej śniadanie ! — zawołała panna Felicja . +Do barona zbliżył się stary służący w czarnym surducie . +— Jaśnie pani — rzekł — jest teraz w spiżarni . Może panowie pozwolą do siebie . +I zaprowadziwszy ich do prawej oficyny wskazał Wokulskiemu obszerny pokój , którego otwarte okna wychodziły do parku . Po chwili wbiegł chłopiec w liberyjnej kurtce , przyniósł wody i zajął się rozpakowaniem walizy . +Wokulski wyjrzał oknem . Przed nim rozciągał się trawnik ozdobiony kępami starych świerków , modrzewi , lip , poza którymi daleko było widać lesiste wzgórza . Tuż przy oknie stał krzak bzu , a w nim gniazdo , do którego zlatywały się wróble . Ciepły wiatr wrześniowy co chwilę wpadał do pokoju siejąc w nim niepochwytne wonie . +Gość patrzył na obłoki , jakby dotykające wierzchołków drzew , na snopy światła , które przepływały między ciemnymi gałęźmi świerków , i było mu dobrze . Nie myślał o pannie Izabeli . Jej wizerunek , palący mu duszę , rozwiał się wobec prostych powabów natury ; chore serce umilkło i pierwszy raz od dawna zaległy w nim ukojenie i cisza . +Przypomniawszy jednak sobie , że jest tu z wizytą , szybko począł się ubierać . Ledwie skończył , delikatnie zapukano do drzwi i wszedł stary służący . +— Jaśnie pani prosi do stołu . +Wokulski udał się za nim … Minął korytarz i po chwili znalazł się w obszernym pokoju jadalnym , którego ściany do połowy były przysłonięte taflami z ciemnego drzewa . Panna Felicja rozmawiała w oknie z Ochockim , przy stole zaś między panią Wąsowską i baronem siedziała prezesowa na fotelu z wysoką poręczą . +Zobaczywszy swego gościa wstała i wyszła parę kroków naprzód . +— Witam cię , panie Stanisławie — rzekła — i dziękuję , żeś posłuchał mojej prośby . +Gdy zaś Wokulski pochylił się do jej ręki , pocałowała go w czoło , co na obecnych zrobiło pewne wrażenie . +— Siadajże o tu , koło Kazi . A ty , proszę cię , pamiętaj o nim . +— Pan Wokulski zasługuje na to — odparła wdówka . — Gdyby nie jego przytomność , pan Ochocki połamałby nam kości . +— Cóż znowu ? … +— Nie umie powozić nawet parą koni , a rwie się do czwórki . Już wolałam go , kiedy sobie po całych dniach łapał ryby . +— Boże ! jakie szczęście , że nie ożenię się z tą kobietą — westchnął Ochocki , serdecznie witając Wokulskiego . +— O , panie , panie ! … Tylko jeżeli ofiarujesz mi się na męża , to lepiej zostań furmanem — zawołała pani Wąsowską . +— Ci zawsze kłócą się ! — rzekła ze śmiechem prezesowa . +Weszła panna Ewelina Janocka , a w parę minut po niej , drugimi drzwiami , Starski . +Powitali prezesową , która odpowiedziała im życzliwie , lecz z powagą . +Podano śniadanie . +— U nas , panie Stanisławie — mówiła prezesowa — jest taki zwyczaj , że schodzimy się wszyscy obowiązkowo tylko do stołu . Poza tym każdy robi , co mu się podoba . Radzę ci więc , jeżeli boisz się nudów , pilnować się Kazi Wąsowskiej . +— Ja też od razu biorę do niewoli pana Wokulskiego — odparła wdówka . +— Och ! … — szepnęła prezesowa spojrzawszy przelotnie na gościa . +Panna Felicja zarumieniła się , nie wiadomo który już raz dzisiaj , i kazała Ochockiemu , ażeby nalał jej wina . +— Nie , nie … proszę wody — poprawiła się . +Ochocki spełnił zlecenie trzęsąc przy tym głową i rozkładając ręce w sposób desperacki . +Po śniadaniu , w ciągu którego panna Ewelina rozmawiała tylko z baronem , a Starski umizgał się do czarnookiej wdowy , goście pożegnawszy gospodynią rozeszli się . Ochocki poszedł na strych pałacu , gdzie w pokoiku , świeżo na ten cel zbudowanym , urządzał obserwatorium meteorologiczne , baron z narzeczoną wybrali się do parku , a prezesowa zatrzymała Wokulskiego . +— Powiedzże mi — rzekła — bo to pierwsze wrażenia bywają najtrafniejsze , jak ci się podoba pani Wąsowską ? +— Wygląda na dzielną i wesołą kobietę . +— Masz rację . A baron ? +— Mało go znam . To stary człowiek . +— O stary , bardzo stary — westchnęła prezesowa — a pomimo to chce mu się żenić . A co powiesz o jego narzeczonej ? +— Wcale jej nie znam , chociaż dziwi mnie , że upodobała sobie barona , który zresztą może być najzacniejszym człowiekiem . +— Tak , to jest dziwna dziewczyna — mówiła prezesowa — i powiem ci , że zaczynam tracić dla niej serce . Do jej małżeństwa nie mieszam się , skoro niejedna panna jej zazdrości , a wszyscy mówią , że robi świetną partię . Ale to , co miała dostać po mojej śmierci , przejdzie na innych . Kto ma krocie barona , nie potrzebuje moich dwudziestu tysięcy . +Czuć było rozdrażnienie w głosie staruszki . +Niebawem pożegnała Wokulskiego radząc mu przejść się po parku . +Wokulski wyszedł na dziedziniec i około lewej oficyny , gdzie była kuchnia , skręcił do parku . +Później bardzo często przychodziły mu na myśl dwa najpierwsze spostrzeżenia , jakie zrobił w Zasławku . +Przede wszystkim niedaleko kuchni zobaczył budę , a przed nią na łańcuchu psa , który spostrzegłszy obcego począł tak szczekać , wyć i rzucać się , jakby dostał wścieklizny . Widząc , że mimo to pies ma wesołe oczy i kręci ogonem , Wokulski pogłaskał go , co okrutnego zwierza wprawiło w taki humor , że nie pozwolił gościowi odejść od siebie . Wył , chwytał za ubranie , kładł się na ziemi , jakby domagając się pieszczot , a przynajmniej widoku ludzkiej twarzy . +„ Dziwny pies łańcuchowy ! ” — pomyślał Wokulski . +W tej chwili z kuchni wyszło nowe dziwo : stary parobek otyły . Wokulski , który jeszcze nigdy nie spotkał otyłego chłopa , wdał się z nim w rozmowę . +— Po co wy tego psa trzymacie na łańcuchu ? +— Ażeby był zły i nie puszczał do domu złodziejów — odparł uśmiechając się parobek . +— Więc dlaczegóż od razu nie weźmiecie złego kundla ? +— Kiej dziedziczka nie utrzymałaby złego psa . U nas to i pies musi być łaskawy . +— A wy , ojcze , co tu robicie ? +— Jo jestem pasiecznik , ale przody byłem rataj . Ino jak mi wół złamał ziobro , to mi jaśnie pani kazała do pasieki . +— I dobrze wam ? +— Z początku to ckliło mi się bez roboty , ale późni przywykem i jestem . +Pożegnawszy chłopa Wokulski skręcił do parku i długi czas przechadzał się po lipowej alei nie myśląc o niczym . Zdawało mu się , że przyjechał tu nasycony , zatruty zgiełkiem Paryża , hałasem Warszawy , dudnieniem kolei żelaznych i że wszystkie te niepokoje , wszystkie boleści , jakie przeżył , w tej chwili parują z niego . Gdyby go zapytano : czym jest wieś ? odpowiedziałby , że jest ciszą . +Wtem usłyszał szybki bieg za sobą . Gonił go Ochocki niosąc na ramieniu dwie wędki . +— Nie było tu panny Felicji ? — zapytał . — Miała przyjść o wpół do trzeciej i iść ze mną na ryby … Ale taka to babska punktualność . Może pan pójdzie z nami ? Nie ma pan ochoty . To może pan woli grać ze Starskim w pikietę ? … Do tego on zawsze gotów , wyjąwszy , jeżeli znajdzie komplet do preferansa . +— Cóż tu robi ten pan Starski ? +— Jakże co ? Mieszka u swojej ciotecznej babki a razem chrzestnej matki , prezesowej Zasławskiej , i jak teraz , martwi się , że zapewne nie odziedziczy po niej majątku . Ładny grosz , ze trzysta tysięcy rubli ! … Ale prezesowa uważa , że lepiej wesprzeć nim podrzutków aniżeli kasę w Monako . Biedny chłopak ! +— Cóż mu złego ? +— Ale ba ! … Po babci urwało się , z Kazią zerwało się i choć w łeb sobie strzel . +Wiedz pan — ciągnął Ochocki majstrując coś około wędek — że kiedyś obecna pani Wąsowska , jeszcze jako panna , miała słabość do Starskiego . Kazio i Kazia , jaka dobrana para , co ? … Zdaje się , że nawet pod wpływem tej idei pani Kazia zjechała do nas przed trzema tygodniami ( a ma także grosz po nieboszczyku , bodaj czy nie tyle , co prezesowa ! ) . Byli nawet ze sobą kilka dni dobrze i nawet Kazio na rachunek posagu zrealizował nowy weksel u pachciarza , gdy wtem … coś się zepsuło … Pani Wąsowska po prostu kpi sobie z Kazia , a on tylko udaje dobrą minę . Słowem kiepsko ! Trzeba będzie wyrzec się podróży i osiąść na piaszczystym folwarczku , dopóki nie umrze stryjcio , co prawda już dawno chory na kamień . +— Ale co dotychczas robił pan Starski ? +— No , przede wszystkim robił długi . Trochę grał , trochę podróżował ( zdaje mi się jednak , że głównie po paryskich i londyńskich knajpach , bo w te jego Chiny wierzyć mi się nie chce ) , ale specjalnie trudnił się bałamuceniem młodych mężatek . W tym to on mistrz i już ma tak ustaloną reputację , że mężatki wcale mu się nie opierają , a panny wierzą , że do której zacznie się umizgać Starski , natychmiast dostanie męża . Takie dobre zajęcie jak każde inne ! … +„ Zapewne — szepnął Wokulski , już nieco spokojniejszy o rywala . — Ten nie zbałamuci panny Izabeli . ” +Dochodzili do końca parku , poza sztachetami którego widać było szereg murowanych budynków . +— O , ma pan , jaka to oryginalna kobieta z tej prezesowej ! — rzekł Ochocki wskazując na sztachety . — Widzi pan te pałace ? … To wszystko czwórniaki , mieszkania parobków . A tamten dom — to ochrona dla parobcząt ; bawi się ich ze trzydzieści sztuk , wszystkie umyte i obłatane jak książątka … A ta znowu willa to przytułek dla starców , których w tej chwili jest czworo ; uprzyjemniają sobie wakacje czyszcząc włosień na materace do gościnnych pokojów . Tułałem się po rozmaitych okolicach kraju i wszędzie widziałem , że parobcy mieszkają jak świnie , a ich dzieci harcują po błocie jak prosięta … Ale kiedym tu pierwszy raz zajechał , przetarłem oczy . Zdawało mi się , że jestem na wyspie Utopii albo na kartce nudnego a cnotliwego romansu , w którym autor opisuje , jakimi szlachcice być powinni , lecz jakimi nigdy nie będą . Imponuje mi ta staruszka … A gdybyś pan jeszcze wiedział , jaką ona ma bibliotekę , co czyta … Zgłupiałem , kiedy raz zażądała , abym jej objaśnił pewne punkta transformizmu , którym dlatego tylko brzydzi się , że uznał walkę o byt za fundamentalne prawo natury . +Na końcu alei ukazała się panna Felicja . +— Cóż , idziemy , panie Julianie ? — zapytała Ochockiego . +— Idziemy i pan Wokulski z nami . +— Aaa ? … — zdziwiła się panienka . +— Pani nie życzy sobie ? — spytał Wokulski . +— Owszem , ale … myślałam , że panu będzie przyjemniej w towarzystwie pani Wąsowskiej . +— Moja panno Felicjo ! — zawołał Ochocki — tylko proszę nie bawić się w uszczypliwość , bo się to pani nie udaje . +Obrażona panna poszła naprzód w stronę sadzawki , panowie za nią . Łowili ryby do piątej wieczorem , na spiekocie , gdyż dzień był gorący . Ochocki złapał dwucalowego kiełbia , a panna Felicja oberwała sobie koronkę u rękawa . Skutkiem czego wybuchnął między nimi spór o to , że młode panny nie mają pojęcia o trzymaniu wędki , a panowie nie mogą jednej chwili usiedzieć bez gadania . +Pogodził ich dopiero dzwonek wzywający na obiad . +Po obiedzie baron oddalił się do swego pokoju ( o tej godzinie zawsze chorował na migrenę ) , reszta zaś towarzystwa miała zebrać się w parku , w altanie , gdzie zwykle jadano owoce . +Wokulski przyszedł tam w pół godziny . Myślał , że będzie pierwszy , tymczasem zastał już wszystkie panie , którym Starski coś wykładał . Siedział rozparty na brzozowym fotelu i mówił z miną znudzoną , uderzając szpicrózgą w koniec buta : +— Jeżeli w historii odegrały jakąś rolę małżeństwa , to bynajmniej nie te ze skłonności , ale te z rozsądku . Co wiedzielibyśmy dziś o Jadwidze albo o Marii Leszczyńskiej , gdyby panie te nie umiały zdecydować się na rozsądny wybór ? Czym byłby Stefan Batory albo Napoleon I , gdyby nie pożenili się z kobietami mającymi wpływy ? Małżeństwo jest zbyt doniosłym aktem , ażeby przystępując do niego można było radzić się tylko serca . To nie jest poetyczny związek dwu dusz , to jest ważny wypadek dla mnóstwa osób i interesów . Niech ja dziś ożenię się z pokojówką , choćby z guwernantką , a już jutro będę zgubiony w mojej sferze . Nikt mnie nie zapyta : jaka była temperatura moich uczuć ? ale — jakie mam dochody na utrzymanie domu i kogo wprowadzam do rodziny ? +— Co innego małżeństwa polityczne , a co innego małżeństwa dla pieniędzy z człowiekiem , którego się nie kocha — odpowiedziała prezesowa patrząc w ziemię i bębniąc palcami po stole . — To gwałt zadany najświętszym uczuciom . +— Ach , kochana babciu — odparł Starski z westchnieniem — łatwo to mówić o swobodzie uczuć , kiedy się ma dwadzieścia tysięcy rubli rocznie . „ Podły pieniądz ! brzydki pieniądz ! ” — wołają wszyscy . Ale dlaczegóż to wszyscy , począwszy od parobka , skończywszy na ministrze , krępują swoją wolność pracą obowiązkową ? Za co górnik i marynarz narażają życie ? Naturalnie , za ów podły pieniądz , bo podły pieniądz daje swobodę choć przez parę godzin na dzień , choć przez parę miesięcy na rok , choć przez kilka lat w życiu . Wszyscy obłudnie gardzimy pieniędzmi , lecz każdy z nas wie , że jest to mierzwa , z której wyrasta wolność osobista , nauka , sztuka , nawet idealna miłość . Gdzież to wreszcie urodziła się miłość rycerzy i trubadurów ? Z pewnością nie między szewcami i kowalami , a nawet nie między doktorami i adwokatami . Wypielęgnowały ją klasy majętne , które utworzyły kobietę z delikatną cerą i białą ręką , które wydały mężczyznę mającego dosyć czasu na ubóstwianie kobiety . +Jest tu wreszcie między nami przedstawiciel ludzi czynu , pan Wokulski , który , jak mówi sama babcia , niejednokrotnie złożył dowody bohaterstwa . Co go ciągnęło do niebezpieczeństw ? … Naturalnie pieniądz , który dziś w jego ręku jest potęgą … +Zrobiło się cicho , wszystkie panie spojrzały na Wokulskiego . Ten odparł po chwili milczenia : +— Tak , ma pan rację , zdobyłem mój majątek wśród ciężkich przygód , ale czy pan wie , dlaczegom go zdobywał ? … +— Za pozwoleniem — przerwał Starski — nie robię panu zarzutu , tylko owszem , uważam to za chlubny przykład dla wszystkich . Skądże pan jednak wie , czy człowiek , który żeni się lub wychodzi za mąż dla pieniędzy , nie ma również na widoku szlachetnych celów ? Moi rodzice podobno pobrali się z czystej miłości ; jednak przez całe życie nie byli szczęśliwi , a o mnie , owocu ich uczuć , to już nie ma co mówić … Tymczasem moja czcigodna babka , tu obecna , wyszła za mąż wbrew skłonności i dziś jest błogosławieństwem całej okolicy . Nawet lepiej — dodał całując prezesowę w rękę — gdyż poprawia błędy moich rodziców , którzy tak byli zajęci miłością , że zapomnieli o majątku dla mnie … +Zresztą — mamy drugi dowód w osobie uroczej pani Wąsowskiej … +— O , mój panie — przerwała zarumieniona wdowa — mówisz tak , jakbyś był prokuratorem sądu ostatecznego . Ja także odpowiem jak pan Wokulski : czy wiesz , dlaczegom to zrobiła ? … +— Ale pani to zrobiła i babcia to zrobiła , i my wszyscy to samo zrobimy — mówił z ironicznym chłodem Starski . — Wyjąwszy , rozumie się , pana Wokulskiego , który ma akurat tyle pieniędzy , ile ich potrzeba dla pofolgowania uczuciom … +— I ja tak samo zrobiłem — odezwał się stłumionym głosem Wokulski . +— Ożenił się pan dla majątku ? — spytała wdówka szeroko otwierając oczy . +— Nie dla majątku , ale dlatego , ażeby mieć pracę i nie umrzeć z głodu . Znam dobrze to prawo , o którym mówi pan Starski … +— A co ? — wtrącił Starski patrząc na babkę . +— I dlatego , że znam , żałuję tych , którzy muszą mu ulegać — zakończył Wokulski . — Jest to chyba największe nieszczęście w życiu . +— Masz rację — rzekła prezesowa . +— Zaczyna mnie pan interesować , panie Wokulski — dodała pani Wąsowska , wyciągając do niego rękę . +Panna Ewelina przez cały czas rozmowy była schylona nad haftem . W tej chwili podniosła głowę i spojrzała na Starskiego z takim wyrazem rozpaczy , że Wokulski zdziwił się … Ale Starski wciąż uderzał szpicrózgą w koniec swego buta , gryzł cygaro i uśmiechał się na pół drwiąco , na pół smutnie . +Za altanką rozległ się głos Ochockiego : +— Widzisz , mówiłem ci , że tu jest pani … +— No , to w altance , ale nie w krzakach — odpowiedziała młoda dziewczyna z koszykiem w ręku . +— Ach , głupia jesteś ! — mruknął Ochocki wchodząc i niespokojnie patrząc na damy . +— Oho ! pan Julian znowu wkracza do nas jako triumfator — rzekła wdówka . +— Ależ słowo honoru daję , że tylko dla skrócenia drogi szedłem przez klomby — tłomaczył się Ochocki . +— I tak pan zjechał z drogi , jak dziś wioząc nas … +— No , słowo honoru daję … +— Już lepiej podprowadź mnie , zamiast się tłomaczyć — przerwała prezesowa . +Ochocki podał jej rękę , ale miał minę tak zakłopotaną i kapelusz tak wsadzony na bakier , że pani Wąsowska nie mogła pohamować nadmiaru wesołości , co na twarzy panny Felicji wywołało nową serię rumieńców , a Ochockiego zmusiło do rzucenia wdówce kilku gniewnych spojrzeń . +Całe towarzystwo skręciło na lewo i boczną aleją szło do budynków folwarcznych . Naprzód prezesowa z Ochockim , za nimi dziewczyna z koszykiem , potem wdówka z panną Felicją , Wokulski , a za nim panna Ewelina ze Starskim . Przy furtce hałas na przodzie spotęgował się , a w tej chwili Wokulskiemu przywidziało się , że słyszy za sobą cichą rozmowę . +— Czasem zdaje mi się , że wolałabym w grobie leżeć … — szepnęła panna Ewelina . +— Odwagi … odwagi … — odpowiedział jej tym samym tonem Starski . +Wokulski teraz dopiero zrozumiał cel wyprawy na folwark , gdy w dziedzińcu wybiegło naprzeciw prezesowej całe stado kur , którym ona rzucała ziarno z kosza . Za kurami ukazała się ich dozorczyni , stara Mateuszowa , donosząc pani , że wszystko jest dobrze , tylko że z rana krążył nad dziedzińcem jastrząb , a po południu jedna z kur trochę udławiła się kamieniem , ale już ją minęło . +Po przeglądzie drobiu , prezesowa obejrzała obory i stajnie , gdzie parobcy , po większej części ludzie dojrzałego wieku , składali jej raporta . Tu o mało nie zdarzył się wypadek . Ze stajni bowiem nagle wybiegło spore źrebię i rzuciło się na prezesową przednimi nogami jak pies , który staje na dwu łapach . Szczęściem , Ochocki pohamował figlarne zwierzę , a prezesowa dała mu zwykłą porcję cukru … +— On babcię kiedy skaleczy — odezwał się niezadowolony Starski . — Kto widział przyzwyczajać do takich pieszczot źrebięta , z których później wyrastają konie ! +— Zawsze mówisz rozsądnie — odpowiedziała mu prezesowa głaszcząc źrebaka , który kładł głowę na jej ramieniu , a później biegł za nią tak , że parobcy musieli go zawracać do stajni . +Nawet niektóre krowy poznawały swoją panią i witały ją stłumionym rykiem , podobnym do mruczenia . +„ Dziwna kobieta ” — pomyślał Wokulski patrząc na staruszkę , która umiała budzić miłość dla siebie nie tylko w sercach zwierząt , lecz — nawet ludzi . +Po kolacji prezesowa poszła spać , a pani Wąsowska zaproponowała spacer po parku . +Baron , lubo niechętnie , zgodził się na projekt ; włożył gruby paltot , szyję okręcił chustką i wziąwszy pod rękę narzeczoną wysunął się z nią naprzód . O czym mówili ? Nikt nie wie , tyle tylko widziano , że ona była blada , a on miał wypieki na twarzy . +Około jedynastej w nocy wszyscy rozeszli się , a baron pokaszlując odprowadził Wokulskiego do jego pokoju . +— Cóż , przypatrzył się pan mojej narzeczonej ? … Jaka ona piękna ! … Obraz westalki , panie , prawda ? A jeszcze kiedy na jej buzi ukaże się ten wyraz dziwnej melancholii , uważał pan , jest tak czarująca , że … oddałbym za nią życie . Nikomu bym tego nie powiedział , wyjąwszy pana , ale wie pan , ona robi na mnie takie wrażenie , że nie wiem , czy ośmielę się kiedykolwiek pieścić ją … chcę tylko modlić się do niej … Po prostu , panie , klęczałbym u jej nóg i patrzył w oczy szczęśliwy , gdyby mi pozwoliła , panie , pocałować brzeg swojej sukni … Ale czy nie nudzę pana ? +Gwałtownie zakaszlał się , tak że mu oczy krwią zabiegły . Odpocząwszy mówił dalej : +— Ja nieczęsto kaszlę , ale dziś trochę zaziębiłem się … i nawet nie zawsze jestem skłonny do zaziębień , tylko w jesieni i na nowiu . No , ale to przejdzie , bo właśnie onegdaj zaprosiłem na konsylium Chałubińskiego i Baranowskiego i ci mi powiedzieli , że bylem się szanował , będę zdrów … Pytałem ich również ( mówię to tylko panu ) , co sądzą o moim małżeństwie . Ale oni powiedzieli , że małżeństwo to taka rzecz osobista … Zwróciłem ich uwagę , że lekarze berlińscy od dawna już kazali mi się żenić . To im dało do myślenia i zaraz któryś rzekł : „ A to szkoda , wielka szkoda , że pan natychmiast nie spełnił ich zalecenia … ” Toteż , powiem panu , obecnie jestem zdecydowany skończyć przed adwentem … +Znowu napadł go kaszel . Odpoczął i nagle spytał Wokulskiego zmienionym głosem : +— Wierzy pan w życie przyszłe ? +— Dlaczego ? … +— Bo widzi pan , ta wiara chroni człowieka od rozpaczy . Ja na przykład rozumiem , że ani sam nie będę już tak szczęśliwy , jakbym mógł być kiedyś , ani jej nie dam zupełnego szczęścia . Jedyną zaś pociechę mam w tej myśli , że spotkamy się na innym , lepszym świecie , gdzie oboje będziemy młodzi . Przecież ona — dodał zadumany — będzie i tam należała do mnie , gdyż Pismo Święte uczy : „ Co zwiążecie na ziemi , będzie związane w niebie … ” Pan może nie wierzy w to , tak jak i Ochocki ; niech pan jednak przyzna , że … czasem … wierzy pan i wcale nie dałby pan słowa , że tak nie będzie ? … +Zegar za ścianą wybił północ , baron zerwał się wylękniony i pożegnał Wokulskiego . W kilka minut później jego zanoszący się kaszel było słychać w drugim końcu oficyny . +Wokulski otworzył okno . Przy kuchni piały ogromnymi głosami koguty kałakuckie , w parku kwilił puszczyk ; na niebie urwała się jedna gwiazda i spadła gdzieś za drzewami . Baron wciąż kaszlał . +„ Czy wszyscy zakochani są tak ślepi jak on ? — myślał Wokulski . — Bo dla mnie , i chyba dla każdego tutaj , jest jasne , że ta panna wcale go nie kocha . Może nawet kocha Starskiego … +Nie rozumiem jeszcze sytuacji — ciągnął dalej — ale najprawdopodobniej jest tak : panna idzie za mąż dla pieniędzy , a Starski swymi teoriami umacnia ją w tym zamiarze . A może i on podkochuje się w niej ? … Niepodobna . Prędzej już się nią znudził i gwałtem namawia do zamążpójścia . Chociaż … Nie , to byłaby potworna kombinacja . Tylko kobiety publiczne mają kochanków , którzy prowadzą nimi handel . Co za głupie przypuszczenie ! … Starski może istotnie być jej przyjacielem i radzić to , w co sam wierzy . On przecież mówi otwarcie , że sam ożeni się tylko z bogatą kobietą . Zasada taka dobra jak każda inna , powiedziałby Ochocki . Słusznie prezesowa mówiła kiedyś , że dzisiejsze pokolenie ma mocne głowy i zimne serca . Nasz przykład zniechęcił ich do sentymentalizmu , więc wierzą w potęgę pieniędzy , co zresztą dowodzi rozsądku . Nie , ten Starski sprytny człowiek ; może trochę hulaka , próżniak , ale sprytu mu nie brak . Ciekawym tylko , za co tak na nim używa pani Wąsowska ? … Zapewne ma do niego słabość , a że ma i pieniądze , więc w rezultacie pobiorą się . Zresztą — co mnie to obchodzi ? … +Ciekawym , dlaczego prezesowa nic dziś nie wspominała o pannie Izabeli ? No , już ja pytać się nie będę … Od razu wzięliby nas na języki … ” +Zasnął i marzyło mu się , że jest baronem zakochanym i chorym , a Starski odegrywa przy nim rolę przyjaciela domu . +Ocknął się i roześmiał . +„ Już to wyleczyłoby mnie od razu ! ” — szepnął . +Ranek znowu zeszedł mu na łapaniu ryb z panną Felicją i Ochockim . Gdy zaś o pierwszej wszyscy zebrali się na śniadanie , pani Wąsowska odezwała się : +— Babcia pozwoli nam osiodłać dwa konie : mnie i panu Wokulskiemu , prawda ? — A potem zwróciwszy się do Wokulskiego dodała : +— Za pół godziny jedziemy . Od tej chwili zaczyna pan służbę przy mnie . +— Państwo tylko we dwoje pojadą ? — spytała zapłoniona panna Felicja . +— Czy i ty miałabyś chęć jechać z panem Julianem ? +— Tylko proszę … bez żadnych dysponowań moją osobą — zaprotestował Ochocki . +— Felicja zostanie ze mną — wtrąciła prezesowa . +Pannie Felicji krew i łzy napłynęły do oczu . Spojrzała na Wokulskiego naprzód z gniewem , potem ze wzgardą , a nareszcie wybiegła z pokoju pod pozorem znalezienia chustki . Gdy wróciła , wyglądała jak Maria Stuart przebaczająca swoim oprawcom i miała czerwony nosek . +Punkt o drugiej przyprowadzono dwa piękne wierzchowce . Wokulski stanął przy swoim , a w parę minut ukazała się pani Wąsowska . Miała obcisłą amazonkę , kształty Junony , kasztanowate włosy zebrane w jeden węzeł . Końcem nogi oparła się na ręku stangreta i jak sprężyna rzuciła się na siodło . Szpicrózga drżała w jej ręce . +Wokulski tymczasem spokojnie dopasowywał strzemiona . +— Prędzej , panie , prędzej ! — wołała ściągając lejce koniowi , który kręcił się wokoło i przysiadał na zadzie . — Za bramą ruszamy galopem … Avanti , Savoya ! … +Nareszcie Wokulski siadł na konia , pani Wąsowska niecierpliwie uderzyła swego szpicrózgą i wyjechali za folwark . +Droga ciągnęła się aleją lipową , mającą z wiorstę długości . Po obu stronach leżało szare pole , a na nim tu i owdzie widać było sterty pszenicy , duże jak chaty . Niebo czyste , słońce wesołe , z daleka dolatywał jęk młocarni . +Kilka minut jechali kłusem . Potem pani Wąsowska położyła rękojeść szpicrózgi na ustach , pochyliła się i poleciała galopem . Welon kapelusza chwiał się za nią jak popielate skrzydło . +— Avanti ! avanti ! … +Znowu biegli kilka minut . Nagle pani osadziła konia na miejscu , była zarumieniona i zadyszana . +— Dosyć — rzekła — teraz pojedziemy wolno . +Uniosła się na siodle i uważnie patrzyła w stronę błękitnego lasu , który było widać daleko na wschodzie . Aleja skończyła się ; jechali polem , na którym zieleniły się grusze i szarzały sterty . +— Powiedz mi pan — rzekła — czy to wielka przyjemność dorabiać się majątku ? +— Nie — odparł Wokulski po chwilowym namyśle . +— Ale wydawać przyjemnie ? +— Nie wiem . +— Nie wiesz pan ? A jednak cuda opowiadają o pańskim majątku . Mówią , że masz pan ze sześćdziesiąt tysięcy rocznie … +— Dziś mam znacznie więcej , ale wydaję bardzo mało . +— Ileż ? +— Z dziesięć tysięcy . +— Szkoda . Ja w roku zeszłym postanowiłam wydać masę pieniędzy . Plenipotent i kasjer zapewniają mnie , że wydałam dwadzieścia siedem tysięcy … Szalałam , no — i nie spłoszyłam nudów … Dziś , myślę sobie , zapytam pana : jakie robi wrażenie sześćdziesiąt tysięcy wydanych w ciągu roku ? ale pan tyle nie wydajesz . Szkoda . Wiesz pan co ? … Wydaj kiedy sześćdziesiąt … no — sto tysięcy na rok i powiedz mi pan : czy to robi sensację i jaką ? Dobrze ? … +— Z góry mogę pani powiedzieć , że nie robi . +— Nie ? … Więc na cóż są pieniądze ? … Jeżeli sto tysięcy rubli rocznie nie daje szczęścia , cóż go da ? … +— Można je mieć przy tysiącu rubli . Szczęście każdy nosi w sobie . +— Ale je skądsiś bierze do siebie . +— Nie , pani . +— I to mówi pan , taki człowiek niezwykły ? +— Gdybym nawet był niezwykłym , to tylko przez cierpienia , nie przez szczęście . A tym mniej nie przez wydatki . +Pod lasem ukazał się tuman kurzu . Pani Wąsowska chwilę popatrzyła , potem nagle zacięła konia i skręciła na prawo , w pole , bez drogi . +— Avanti ! … avanti ! … +Jechali z dziesięć minut , a teraz Wokulski zatrzymał konia . Stał na wzgórzu , nad łąką tak piękną jak marzenie . Co w niej było pięknym , czy zieloność trawy , czy kręty bieg rzeczułki , czy drzewa pochylające się nad nią , czy pogodne niebo ? Wokulski nie wiedział . +Ale pani Wąsowska nie zachwycała się . Pędziła z góry na złamanie karku , jakby chcąc zaimponować swemu towarzyszowi odwagą . +Gdy Wokulski powoli zjechał z góry , zwróciła do niego konia i zawołała niecierpliwie : +— Ach , panie , czy pan zawsze taki nudny ? Przecież nie po to wzięłam pana na spacer , ażeby ziewać . Proszę mnie bawić , tylko zaraz … +— Zaraz ? … Dobrze . Pan Starski jest to bardzo zajmujący człowiek . +Pochyliła się na siodło , jakby padając w tył , i przeciągle spojrzała Wokulskiemu w oczy . +— Ach — zawołała ze śmiechem — nie spodziewałam się usłyszeć tak banalnego frazesu od pana … Pan Starski zajmujący … Dla kogo ? … Chyba dla takich … takich … łabędzic jak panna Ewelina , bo na przykład już dla mnie przestał nim być … +— Jednakże … +— Nie ma jednakże . Był nim kiedyś , kiedym miała zamiar stać się męczennicą małżeństwa . Na szczęście , mój mąż znalazł się tak uprzejmie , że prędko umarł , a pan Starski jest tak nieskomplikowany , że nawet przy moim zasobie doświadczenia poznałam się na nim w tydzień . Ma zawsze taki sam zarost à la arcyksiążę Rudolf i ten sam sposób uwodzenia kobiet . Jego spojrzenia , półsłówka , tajemniczość znam tak dobrze jak krój jego żakietu . Zawsze tak samo unika panien bez posagu , jest cynicznym z mężatkami , a wzdychającym przy pannach , które mają wyjść za mąż . Mój Boże , ilu ja podobnych spotkałam w życiu ! … Dziś trzeba mi czegoś nowego … +— W takim razie pan Ochocki … +— O tak , Ochocki jest zajmujący , a mógłby nawet być niebezpieczny , ale — na to ja musiałabym drugi raz się urodzić . To człowiek nie z tego świata , do którego ja należę sercem i duszą … Ach , jaki on naiwny , a jaki wspaniały ! Wierzy w idealną miłość , z którą zamknąłby się w swoim laboratorium i był pewnym , że go nigdy nie zdradzi … Nie , on nie dla mnie … +— Cóż znowu z tym siodłem ! — zawołała nagle . — Mój panie , popręg mi się odpiął … proszę zobaczyć … +Wokulski zeskoczył z konia . +— Zsiądzie pani ? — zapytał . +— Ani myślę . Niech pan tak obejrzy . +Zaszedł z prawej strony — popręg był mocno przypasany . +— Ależ nie tam … O tu … Tu coś psuje się , około strzemienia . +Zawahał się , lecz odsunął jej amazonkę i włożył rękę pod siodło . Nagle krew uderzyła mu do głowy : wdówka w taki sposób ruszyła nogą , że jej kolano dotknęło twarzy Wokulskiego . +— No i cóż … No i cóż ? … — pytała niecierpliwie . +— Nic — odparł . — Popręg jest mocny … +— Pocałowałeś mnie pan w nogę ! … — krzyknęła . +— Nie . +Wtedy trzasnęła konia szpicrózgą i poleciała cwałem , szepcąc : +„ Głupiec czy kamień ! … ” +Wokulski powoli siadł na konia . Niewysłowiony żal ścisnął mu serce , gdy pomyślał : +„ Czy i panna Izabela jeździ konno ? … I kto też jej poprawia siodło ? … ” +Kiedy dojechał do pani Wąsowskiej , wybuchnęła śmiechem : +— Cha ! cha ! cha ! … Jesteś pan nieoceniony ! … — A potem zaczęła mówić niskim , metalowym głosem : — Na karcie mojej historii zapisał się piękny dzień — odegrałam rolę Putyfarowej i znalazłam Józefa … Cha ! cha ! cha ! … Jedna tylko rzecz napełnia mnie obawą : że pan nawet nie potrafisz ocenić , jak ja umiem zawracać głowy . W takiej chwili stu innych na pańskim miejscu powiedziałoby , że żyć beze mnie nie mogą , że zabrałam im spokój , i tam dalej … A ten odpowiada krótko : nie ! … Za to jedno : „ nie ” powinieneś pan dostać w królestwie niebieskim krzesło pomiędzy niewiniątkami . Takie wysokie krzesełko z poręczą z przodu … Cha ! cha ! cha ! … +Tarzała się na siodle ze śmiechu . +— I co by pani z tego przyszło , gdybym odpowiedział jak inni ? +— Miałabym jeden triumf więcej . +— A z tego co pani przyjdzie ? +— Zapełniam sobie pustkę życia . Z dziesięciu tych , którzy mi się oświadczają , wybieram jednego , który wydaje mi się najciekawszym , bawię się nim , marzę o nim … +— A potem ? +— Robię przegląd następnej dziesiątki i wybieram nowego . +— I tak często ? +— Choćby co miesiąc . Co pan chce — dodała wzruszając ramionami — to miłość wieku pary i elektryczności . +— A tak . Nawet przypomina kolej żelazną . +— Leci jak burza i sypie iskry ? … +— Nie . Jeździ prędko i bierze pasażerów , ilu się da . +— O , panie Wokulski ! … +— Nie chciałem obrazić pani ; sformułowałem tylko to , com słyszał . +Pani Wąsowska przygryzła usta . +Jechali jakiś czas milcząc . +Po chwili znowu zabrała głos pani Wąsowska . +— Już określiłam sobie pana : pan jesteś pedant . Co wieczór , nie wiem o której , ale zapewne przed dziesiątą , robisz pan rachunki , potem idziesz spać , ale przed spaniem mówisz pacierz , głośno powtarzając : Nie pożądaj żony bliźniego twego . Czy tak ? … +— Niech pani mówi dalej . +— Nie będę nic mówić , bo mnie już i rozmowa z panem męczy . Ach , ten świat daje nam same zawody ! … Kiedy kładziemy pierwszą suknię z trenem , kiedy idziemy na pierwszy bal , kiedy pierwszy raz kochamy — zdaje się nam , że otóż jest coś nowego … Lecz po chwili przekonywamy się , że to już było albo że to jest — nic … +Pamiętam , w roku zeszłym , w Krymie , jechaliśmy w kilka osób bardzo dziką drogą , po której kiedyś snuli się rozbójnicy . I właśnie , gdy rozmawiamy o tym , wysuwa się spoza skały dwu Tatarów … Chwała Bogu ! myślę , ci zechcą nas zabić , bo miny mieli okropne , choć bardzo przystojni ludzie . A oni , wie pan , z jaką wystąpili propozycją ? … Ażeby kupić od nich winogron ! … Panie ! Oni nam sprzedawali winogrona , kiedy ja myślałam o bandytach . Chciałam ich wybić ze złości , naprawdę . Otóż — pan dzisiaj przypomniał mi tych Tatarów … Prezesowa przez kilka tygodni tłomaczyła mi , że pan jesteś oryginalny człowiek , zupełnie różny od innych , a tymczasem widzę , że pan jesteś najzwyklejszy pedant . Czy tak ? +— Tak . +— Widzi pan , jak ja się znam na ludziach . Może byśmy jeszcze pojechali galopem . Albo — nie , już mi się nie chce , jestem zmęczona . Ach … gdybym choć raz w życiu spotkała prawdziwie nowego człowieka … +— A z tego co by pani przyszło ? +— Miałby jakiś nowy sposób postępowania , mówiłby mi nowe rzeczy , czasami rozgniewałby mnie do łez , potem sam śmiertelnie obraziłby się na mnie , a potem — naturalnie musiałby przepraszać . O , ten zakochałby się we mnie do szaleństwa ! Wpiłabym mu się tak w serce i pamięć , że nawet w grobie nie zapomniałby o mnie … No , taką miłość rozumiem . +— A pani co by mu dała w zamian ? — spytał Wokulski , któremu robiło się coraz ciężej i smutniej . +— Czy ja wiem ? Może i ja zdecydowałabym się na jakie szaleństwo … +— Teraz ja powiem , co by ten nowy człowiek dostał od pani — mówił Wokulski czując , że zbiera w nim gorycz . — Naprzód , dostałby długą listę wielbicieli dawniejszych , następnie , drugą listę wielbicieli , którzy nastąpią po nim , a w czasie antraktu miałby możność sprawdzania … czy na koniu dobrze leży siodło … +— To nikczemne , co pan powiedziałeś ! — krzyknęła pani Wąsowska ściskając szpicrózgę . +— Tylko powtórzenie tego , co słyszałem od pani . Jeżeli jednak mówię za śmiało , na tak krótką znajomość … +— Owszem , słucham … Może pańskie impertynencje będą ciekawsze niżeli ta chłodna grzeczność , którą od dawna umiem na pamięć . Naturalnie , taki człowiek jak pan gardzi takimi kobietami jak ja … No , śmiało … +— Za pozwoleniem . Przede wszystkim nie używajmy zbyt silnych wyrazów , które wcale nie odpowiadają spacerowej sytuacji . Między nami nie ma mowy o uczuciach , tylko o poglądach . Otóż , moim zdaniem , w poglądzie pani na miłość istnieją nie dające się pogodzić kontrasty . +— Proszę ? — zdziwiła się wdówka . — To , co pan nazywasz kontrastami , ja najdoskonalej godzę w życiu . +— Mówi pani o częstej zmianie kochanków … +— Jeżeli łaska , nazwijmy ich wielbicielami . +— A następnie , chce pani znaleźć jakiegoś nowego i nietuzinkowego człowieka , który by nawet w grobie nie zapomniał o pani . Otóż , o ile ja znam ludzką naturę , jest to cel nie do osiągnięcia . Ani pani z rozrzutnej w swoich względach nie stanie się oszczędną , ani człowiek nietuzinkowy nie zechce zająć miejsca pośród kilku tuzinów … +— Może o tym nie wiedzieć — przerwała wdówka . +— Ach , więc mamy i mistyfikację , dla udania się której potrzeba , ażeby bohater pani był ślepy i głupi . Ale choćby takim był wybrany , czy sama pani miałaby odwagę zwodzić człowieka , który by * aż tak * panią kochał ? … +— Dobrze , więc powiedziałabym mu wszystko kończąc w ten sposób : pamiętaj , że Chrystus przebaczył Magdalenie , od której przecie ja jestem mniej grzeszna , no i przynajmniej mam równie piękne włosy … +— I to by mu wystarczyło ? +— Ja sądzę . +— A gdyby mu nie wystarczyło ? +— Zostawiłabym go w spokoju i odeszłabym . +— Ale pierwej wpiłaby mu się pani w serce i w pamięć tak , ażeby o pani nawet w grobie nie zapomniał ! … — wybuchnął Wokulski . — Piękny świat , ten wasz świat … I miłe są te kobiety , przy których , kiedy im człowiek w najlepszej wierze oddaje własną duszę , jeszcze musi spoglądać na zegarek , ażeby nie spotkał swoich poprzedników i nie przeszkadzał następcom . Pani , nawet ciasto , ażeby wyrosło , potrzebuje dłuższego czasu ; czy więc podobna wielkie uczucie wyhodować w takim pośpiechu , na takim jarmarku ? … +Niech pani skwituje z wielkich uczuć , to pozbawia snu i odbiera apetyt . Po co kiedyś zatruwać życie jakiemuś człowiekowi , którego zapewne dziś jeszcze pani nie zna ? Po co sobie samej mącić dobry humor ? Lepiej trwać przy programie prędkich i częstych zwycięstw , które innym nie szkodzą , a pani jakoś zapełniają życie . +— Już pan skończył , panie Wokulski ? +— Chyba że tak … +— Więc teraz ja panu powiem . Wszyscy jesteście podli … +— Znowu silny wyraz . +— Pańskie były silniejsze . Wszyscy jesteście nędznicy . Kiedy kobieta , w pewnej epoce życia , marzy o idealnej miłości , wyśmiewacie jej złudzenia i domagacie się kokieterii , bez której panna jest dla was nudna , a mężatka głupia . A dopiero gdy dzięki zbiorowym usiłowaniom pozwoli prawić sobie banalne oświadczyny , patrzeć słodko w oczy , ściskać za ręce , wówczas z ciemnego kąta wyłazi jakiś oryginalny egzemplarz w kapturze Piotra z Amiens i uroczyście wyklina kobietę stworzoną na obraz i podobieństwo Adamowych synów . „ Tobie już nie wolno kochać , ty już nie będziesz nigdy prawdziwie kochana , bo miałaś nieszczęście znaleźć się wśród jarmarku , boś straciła złudzenia ! ” A któż ją z nich okradł , jeżeli nie pańscy rodzeni bracia ? … I cóż to za świat , który naprzód obdziera z ideałów , a potem skazuje obdartego ? … +Pani Wąsowska wydobyła chustkę z kieszeni i poczęła ją gryźć … Na rzęsach błysnęła jej łza i spadła na końską grzywę . +— Jedź pan już sobie — zawołała — jesteś pan drażniąco płytki . Jedź pan … jedź i przyszlij mi Starskiego ; jego bezczelność jest zabawniejsza od pana księżowskiej powagi … +Wokulski ukłonił się i pojechał naprzód . Był zgryziony i zakłopotany . +— Gdzie pan jedziesz ? … nie tędy … Ach , prawda , gotów pan jesteś zbłądzić , a później mówić wszystkim przy obiedzie , żem cię sprowadziła z prostej drogi . Proszę za mną … +Jadąc o kilka kroków za panią Wąsowska , Wokulski rozmyślał : +„ Więc to taki świat ? Jedne w nim sprzedają się ludziom prawie zgrzybiałym , a inne traktują ludzkie serca jak polędwicę . Dziwna to jednak kobieta z tej pani ! … bo złą nie jest , ma nawet szlachetne porywy … ” +W pół godziny wjechali znowu na wzgórza , z których widać było dwór prezesowej . Pani Wąsowska nagle zawróciła konia i bystro patrząc na Wokulskiego spytała : +— Między nami pokój czy wojna ? … +— Czy mogę być szczerym ? +— Proszę . +— Mam dla pani głęboką wdzięczność . W jednej godzinie dowiedziałem się od pani więcej aniżeli przez całe życie . +— Ode mnie ? … Zdaje się panu . Mam w sobie parę kropli krwi węgierskiej , więc kiedy wsiądę na konia , szaleję i plotę niedorzeczności . Notabene — nie cofam nic z tego , com powiedziała , ale mylisz się pan , jeżeli sądzisz , żeś mnie już poznał . A teraz pocałuj mnie pan w rękę ; jesteś pan rzeczywiście interesujący . +Wyciągnęła rękę , którą Wokulski ucałował , szeroko otwierając oczy ze zdziwienia . +VI . Pod jednym dachem +W tej samej porze , kiedy Wokulski z panią Wąsowską kłócił się albo galopował po łące , z majątku hrabiny do Zasławka dojeżdżała panna Izabela . Wczoraj otrzymała od prezesowej list , wyprawiony przez umyślnego posłańca , a dziś na wyraźne żądanie swej ciotki wyjechała , lubo niechętnie . Była pewna , że w Zasławku już znajduje się mocno protegowany przez prezesowę Wokulski ; taka więc nagła podróż wydała jej się niewłaściwą . +„ Choćbym nawet musiała kiedyś wyjść za niego — mówiła sobie — to jeszcze nie mam racji śpieszyć na powitanie . ” +Ale ponieważ rzeczy spakowano , powóz zajechał , a nawet z przedniego siedzenia wyglądała już jej pokojówka , więc panna Izabela zdecydowała się na wyjazd . +Pożegnanie jej z rodziną było pełne znaczenia . Pan Łęcki , ciągle rozstrojony , przecierał oczy , a hrabina wsunąwszy jej w rękę aksamitny woreczek z pieniędzmi pocałowała ją w czoło i rzekła : +— Nie radzę ani odradzam . Masz rozum , wiesz , jakie jest położenie , więc sama musisz coś postanowić i przyjąć konsekwencje . +Co postanowić ? … jakie przyjąć konsekwencje ? … o tym nie wspomniała hrabina . +Tegoroczny pobyt na wsi głęboko zmodyfikował niektóre poglądy panny Izabeli ; nie sprawiło tego jednak świeże powietrze ani piękne krajobrazy , ale wypadki i możność spokojnego zastanowienia się nad nimi . +Przyjechała tu na wyraźne żądanie ciotki , dla Starskiego , o którym powszechnie mówiono , że odziedziczy majątek po prezesowej . Tymczasem prezesowa przypatrzywszy się swemu ciotecznemu wnukowi oświadczyła , że co najwyżej zapisze mu tysiąc rubli dożywotniej renty , która zapewne bardzo mu się przyda na starość . Cały zaś majątek postanowiła zapisać na podrzutków i ich nieszczęśliwe matki . +Od tej chwili Starski w oczach hrabiny stracił wszelką wartość . Stracił ją i u panny Izabeli oświadczywszy pewnego razu , że nigdy nie ożeniłby się z „ gołą panną ” ; raczej z Chinką albo z Japonką , byle miała kilkadziesiąt tysięcy rubli rocznie . +— Za mniejszy dochód nie warto ryzykować przyszłości — powiedział . +Ponieważ tak powiedział , więc panna Izabela przestała go traktować jako poważnego epuzera . Ale ponieważ mówiąc to , z cicha westchnął i spojrzał na nią przelotnie , więc panna Izabela pomyślała , że piękny Kazio musi mieć jakąś sercową tajemnicę i że szukając bogatej żony robi ofiarę . Dla kogo ? … Może dla niej … Biedny chłopiec , ale trudno . Kiedyś może znajdzie się sposób osłodzenia jego cierpień , lecz dziś należy go trzymać z daleka . Co przychodziło tym łatwiej , że Starski począł gwałtownie zalecać się do bogatej pani Wąsowskiej i krążyć z daleka koło panny Eweliny Janockiej , zapewne dla zatarcia do reszty śladów , że kiedyś kochał się w pannie Izabeli . +„ Biedny chłopiec , ale trudno . Życie ma swoje obowiązki , które trzeba spełnić , choć są ciężkie . ” +W taki sposób Starski , może najstosowniejszy dla panny Izabeli epuzer , wykreślony został z listy jej konkurentów . Nie mógł żenić się z panną ubogą , musiał szukać żony bogatej ; były to dwie nieprzebyte między nimi przepaście . +Drugi jej konkurent , baron , wykreślił się sam , zaręczywszy się z panną Eweliną . Panna Izabela czuła wstręt do barona , dopóki starał się o jej względy ; lecz gdy ją tak nagle opuścił , prawie że się zatrwożyła . Jak to , więc na świecie są kobiety , dla których można wyrzec się jej ? ! … Jak to , więc może nadejść chwila , w której pannę Izabelę opuszczą nawet tak podeszłego wieku wielbiciele ? … +Zdawało jej się , że ziemia drży jej pod nogami , i pod wpływem nieokreślonych obaw , jakie ją wówczas ogarnęły , panna Izabela odezwała się do prezesowej o Wokulskim dosyć życzliwie . Kto wie nawet , czy nie powiedziała tych słów : +— Co się też dzieje z panem Wokulskim ? Bardzo żałuję , że może mieć żal do mnie . Nieraz wyrzucam sobie , że nie postępowałam z nim tak , jak zasługiwał . +Spuściła oczy i zarumieniła się w ten sposób , że prezesowej wydało się koniecznym zaprosić Wokulskiego na wieś . +„ Niech się sobie przypatrzą na świeżym powietrzu — myślała staruszka — a będzie , co Bóg da . On brylant między mężczyznami , ona także dobre dziecko , więc może się porozumieją . Bo że on ma do niej słabość , to prawie bym się założyła . ” +W kilka dni panna Izabela ochłonąwszy z nieprzyjemnych wrażeń poczęła żałować swojej wzmianki o Wokulskim przed prezesową . +„ Jeszcze gotów pomyśleć , że wyszłabym za niego … ” — rzekła do siebie . +Tymczasem prezesowa zwierzyła się przed bawiącą u niej panią Wąsowską , że przyjedzie do Zasławka Wokulski , bardzo bogaty wdowiec , człowiek ze wszech miar niepospolity , którego chciałaby ożenić i który kto wie , czy nie kocha się w pannie Izabeli … +Pani Wąsowska bardzo obojętnie słuchała o majątku , o wdowieństwie i o matrymonialnych kwalifikacjach Wokulskiego . Lecz gdy prezesowa nazwała go człowiekiem niepospolitym , zaciekawiła się ; dowiedziawszy się zaś , że może kochać pannę Izabelę , rzuciła się jak rumak szlachetnej krwi , niebacznie dotknięty ostrogą . +Pani Wąsowską była najlepszą kobietą , nie myślała powtórnie wychodzić za mąż , a tym mniej odbierać innym paniom konkurentów . Dopóki jednak żyła na świecie , nie mogła pozwolić na to , ażeby jaki mężczyzna mógł kochać się w jakiejś innej kobiecie , nie w niej . Żenić się dla interesu ma prawo ; pani Wąsowska gotowa mu była nawet pomagać , ale uwielbiać — można było tylko ją . Nie dlatego nawet , ażeby uważała się za najpiękniejszą , ale że … taką już miała słabość . +Dowiedziawszy się , że panna Izabela dziś przyjeżdża , pani Wąsowska gwałtem zabrała na spacer Wokulskiego . Gdy zaś na gościńcu pod lasem zobaczyła tuman kurzu , wzniecony przez powóz jej rywalki , skręciła na łąkę i tam zrobiła wielką scenę z siodłem , która jej się nie udała . +Tymczasem panna Izabela dojechała do dworu . Całe towarzystwo przyjęło ją na ganku witając prawie tymi samymi wyrazami : +— Wiesz — szepnęła jej prezesowa — przyjechał Wokulski . +— Tylko pani nam brakło — zawołał baron — ażeby Zasławek był podobny do raju . Bo już mamy tu bardzo przyjemnego towarzysza i znakomitego gościa … +Panna Felcia Janocka wzięła na bok pannę Izabelę i ze łzami w głosie poczęła jej opowiadać : +— Wiesz , przyjechał tu pan Wokulski … Ach , gdybyś wiedziała , co to za człowiek ! … Ale wolę ci nic nie mówić , bo i ty jeszcze pomyślisz , że jestem nim zajęta … No i wyobraź sobie : pani Wąsowska kazała mu jechać ze sobą na spacer , sam na sam … Gdybyś wiedziała , jak się biedak rumienił ! … A ja za nią . Bo i ja chodziłam z nim na ryby , ale tylko tu , do sadzawki , i jeszcze był z nami pan Julian . Ale żebym miała tylko z nim jechać konno ? … Za nic w świecie ! … wolałabym umrzeć … +Uwolniwszy się od witających panna Izabela poszła do przeznaczonego dla niej pokoju . +„ Drażni mnie ten Wokulski ! … — szepnęła . +W gruncie rzeczy nie było to rozdrażnienie , ale coś innego . Jadąc tu panna Izabela czuła niechęć do prezesowej za jej gwałtowne zaprosiny , do ciotki , że jej kazała natychmiast jechać , a nade wszystko do Wokulskiego . +„ Więc naprawdę — mówiła sobie — chcą mnie oddać temu parweniuszowi ? … A , zobaczy , jak na tym wyjdzie ! … ” +Była pewna , że pierwszym człowiekiem , który ją powita , będzie Wokulski , i postanowiła traktować go z najwyższą pogardą . +Tymczasem Wokulski nie tylko nie wybiegł na jej spotkanie , ale — pojechał na spacer z panią Wąsowską . +To w przykry sposób dotknęło pannę Izabelę i pomyślała : +„ Zawsze kokietka z niej , choć już ma lat trzydzieści ! … ” +Gdy baron nazwał Wokulskiego znakomitym gościem , panna Izabela uczuła jakby dumę , ale było to bardzo przelotne uczucie . Gdy zaś panna Felicja w niedwuznaczny sposób zdradziła się , że jest o Wokulskiego zazdrosną , pannę Izabelę ogarnął jakby niepokój , ale tylko na chwilę . +„ Naiwna jest ta Felcia ” — rzekła do siebie . +Krótko mówiąc : przez całą drogę planowana wzgarda dla Wokulskiego całkiem zniknęła wobec mieszaniny takich uczuć , jak lekki gniew , lekkie zadowolenie i lekka obawa . W tej chwili Wokulski przedstawiał się pannie Izabeli inaczej niż dotychczas . Nie był to już jakiś tam kupiec galanteryjny , ale człowiek , który wracał z Paryża , miał ogromny majątek i stosunki , którym zachwycał się baron , którego kokietowała Wąsowska … +Ledwie panna Izabela miała czas przebrać się , do pokoju jej weszła prezesowa . +— Moja Belu — rzekła staruszka ucałowawszy ją jeszcze raz — dlaczegóż to Joasia nie chce przyjechać do mnie ? +— Papo jest niezdrów , więc nie chce go opuszczać . +— Proszę cię … proszę cię , tylko tego mi nie mów . Nie przyjedzie , bo nie chce spotkać się z Wokulskim , oto cały sekret … — mówiła nieco wzruszona prezesowa . — On dla niej wtedy dobry , kiedy sypie pieniądze na jej ochronę … Powiem ci , Belu , że twoja ciotka nigdy już nie będzie mieć rozumu … +W pannie Izabeli odezwały się dawne gorycze . +— Może ciocia nie uważa za stosowne okazywać tylu względów kupcowi — rzekła rumieniąc się . +— Kupiec ! … kupiec ! … — wybuchnęła prezesowa . — Wokulscy są tak dobrą szlachtą jak Starscy , a nawet Zasławscy … A co się tyczy kupiectwa … Moja Belu , Wokulski nie sprzedawał tego , co dziadek twojej ciotki … Możesz jej to powiedzieć przy okazji . Wolę uczciwego kupca aniżeli dziesięciu austriackich hrabiów . Znam ja dobrze wartość ich tytułów . +— Przyzna pani jednak , że urodzenie … +Prezesowa roześmiała się ironicznie . +— Wierz mi , Belu , że urodzenie jest najmniejszą zasługą tych , którzy się rodzą . A co do czystości krwi … Ach , Boże ! wielkie to szczęście , że nie bardzo zajmujemy się sprawdzaniem tych rzeczy . Powiadam ci , że o czyimś urodzeniu nie warto rozmawiać z ludźmi starymi jak ja . Tacy bowiem zwykle pamiętają dziadów i ojców i nieraz dziwią się : dlaczego wnuk jest podobny do kamerdynera , a nie do ojca . No , wiele się tłomaczy zapatrzeniem . +— Pani jednak bardzo lubi pana Wokulskiego — szepnęła panna Izabela . +— Tak jest , bardzo ! — zawołała z mocą staruszka . — Kochałam jego stryja , przez całe życie byłam nieszczęśliwa dlatego tylko , że oderwano mnie od niego , i to z tych samych pobudek , dla których twoja ciotka usiłuje dziś lekceważyć Wokulskiego . Ale on nie da sobą pomiatać , o nie ! … — mówiła prezesowa . — Kto z takiej nędzy potrafił wydobyć się , kto bez cienia zarzutu zrobił majątek , wykształcił się tak jak on , ten może nie dbać o opinie salonów . Wiesz chyba , jaką on dziś gra rolę i po co jeździł do Paryża … Otóż zapewniam cię , że nie on do salonów , ale salony do niego przyjdą , a pierwszą będzie twoja ciotka , jeżeli zdarzy się interes . Ja znam salony lepiej niż ty , moje dziecko , i wierz mi , że one bardzo prędko znajdą się w przedpokoju Wokulskiego . To nie taki próżniak jak Starski ani marzyciel jak książę , ani półgłówek jak Krzeszowski … To człowiek czynu … Szczęśliwą będzie kobieta , którą on wybierze za żonę … Na nieszczęście , nasze panny mają więcej wymagań aniżeli doświadczenia i serca . Choć nie wszystkie … No , ale przepraszam cię , jeżeli wypowiedziałam ostrzejszy wyraz . Zaraz będzie obiad . +Po tych słowach prezesowa wyszła zostawiając pannę Izabelę pogrążoną w głębokim namyśle . +„ Z pewnością mógłby zastąpić barona , o jeszcze i jak … — mówiła w sobie panna Izabela . — Tamto człowiek zużyty i śmieszny , tego przynajmniej szanują ludzie . Kazia Wąsowska zna się na tym , toteż wzięła go na spacer … Ha , zobaczymy , czy pan Wokulski potrafi być wiernym … Ładna wierność jeździć z inną kobietą na spacery ! … To bardzo po rycersku … ” +Prawie w tej chwili Wokulski wracał z panią Wąsowską z przejażdżki i na folwarcznym dziedzińcu zobaczył powóz , od którego odprzęgano konie . Tknęło go jakieś nieokreślone przeczucie , ale nie śmiał pytać ; nawet udał , że nie patrzy na powóz . +Przed pałacem oddał konia chłopcu , a innemu chłopcu kazał przynieść wody do swego pokoju . I właśnie kiedy miał zapytać : kto przyjechał ? coś ścisnęło go za gardło i nie mógł słowa przemówić . +„ Co za głupstwo ! — myślał . — Choćby nawet i ona , więc cóż z tego ? … Jest taką samą kobietą jak pani Wąsowska , panna Felicja , panna Ewelina … A ja znowu nie jestem takim jak baron … ” +Ale tak mówiąc czuł , że ona dla niego jest inną niż inne kobiety i że gdyby zażądała , złożyłby u jej nóg majątek , nawet życie . +„ Głupstwo ! głupstwo ! … — szepnął chodząc po pokoju . — Jest tu przecie jej wielbiciel , pan Starski , z którym umawiali się , że wesoło przepędzą wakacje … Pamiętam te spojrzenia , ach … ” +Gniew w nim zakipiał . +„ Zobaczymy , panno Izabelo : kim ty jesteś i co jesteś warta ? Teraz ja będę twoim sędzią … ” — pomyślał . +Zapukano do drzwi , wszedł stary lokaj . Obejrzał się po pokoju i rzekł przyciszonym głosem : +— Jaśnie pani kazała powiedzieć , że jest panna Łęcka i że jeżeli jaśnie pan gotów , to prosi na obiad … +— Powiedzcie , że natychmiast służę — odparł Wokulski . +Po wyjściu służącego chwilę postał w oknie patrząc na park oświetlony ukośnymi promieniami słońca i na krzak bzu , na którym wesoło świegotały ptaki . Patrzył , ale serce nurtowała mu głucha obawa na myśl , w jaki sposób przywita się z panną Izabelą … +„ Co ja jej powiem i jak będę wyglądał ? ” +Zdawało mu się , że wszystkie oczy zwrócą się na nich i że on musi skompromitować się jakimś niewłaściwym czynem . +„ Alboż nie powiedziałem jej , że jestem dla nich wiernym sługą … jak pies ! … +Trzeba jednak iść tam … ” +Wyszedł , znowu wrócił do siebie i znowu wyszedł na korytarz . Zbliżał się do drzwi powoli , noga za nogą , czując , że zamiera w nim wszelka energia , że jest jak prostak , który ma stanąć przed królem . +Wziął za klamkę , lecz zatrzymał się … W pokoju jadalnym rozlegał się śmiech kobiecy . Pociemniało mu w oczach , chciał uciec i powiedzieć przez służącego , że jest chory . Nagle usłyszał za sobą czyjeś kroki i popchnął drzwi . +W głębi pokoju zobaczył całe towarzystwo , a przede wszystkim pannę Izabelę rozmawiającą ze Starskim . Ona tak samo patrzyła na Starskiego , a on miał ten sam ironiczny uśmiech jak wówczas w Warszawie … +Wokulski w jednej chwili odzyskał energię ; fala gniewu uderzyła mu do mózgu . Wszedł z podniesioną głową , przywitał prezesową i ukłonił się pannie Izabeli , która zarumieniwszy się wyciągnęła do niego rękę . +— Witam panią . Jakże się miewa pan Łęcki ? +— Papo trochę przyszedł do siebie … Zasyła panu ukłony … +— Bardzo jestem obowiązany za łaskawą pamięć . A pani hrabina ? +— Ciocia jest zupełnie zdrowa . +Prezesowa siadła na fotelu ; obecni poczęli zajmować miejsca przy stole . +— Panie Wokulski , pan siada przy mnie — odezwała się pani Wąsowska . +— Z największą chęcią , o ile żołnierz ma prawo siadać w obecności swego komendanta . +— Czy już wzięła cię pod komendę , panie Stanisławie ? — zapytała z uśmiechem prezesowa . +— Ale jak ! Nieczęsto odbywa się podobną musztrę … +— Mści się za to , że wodziłam go po manowcach — wtrąciła pani Wąsowska . +— Po manowcach jeździć najprzyjemniej — odparł Wokulski . +— Byłem pewny , że tak będzie , ale nie sądziłem , że tak prędko … — odezwał się baron ukazując swój piękny garnitur sztucznych zębów . +— Niech mi kuzyn przysunie sól — rzekła panna Izabela do Starskiego . +— Służę … Ach , rozsypałem ! … Pokłócimy się . +— Już chyba nam ten wypadek nie grozi — odparła panna Izabela z komiczną powagą . +— Czy zobowiązaliście się nigdy nie kłócić ? — zapytała pani Wąsowska . +— Nie mamy zamiaru nigdy przepraszać się — odpowiedziała panna Izabela . +— Ładnie ! — rzekła pani Wąsowska . — Na pańskim miejscu , panie Kazimierzu , teraz straciłabym wszelką nadzieję . +— Alboż mi ją wolno było kiedy mieć ! — westchnął Starski . +— Prawdziwe szczęście dla nas obojga … — szepnęła panna Izabela . +Wokulski słuchał i patrzył . Panna Izabela rozmawiała naturalnie , w bardzo spokojny sposób , żartując ze Starskiego , który wcale nie zdawał się tym martwić . Natomiast od czasu do czasu spoglądał ukradkiem na pannę Ewelinę Janocką , która szepcząc z baronem , rumieniła się i bladła . +Wokulski uczuł , że z serca usuwa się mu ogromny ciężar . +„ Oczywiście — myślał — jeżeli w tym towarzystwie Starski zajmuje się kimś , to tylko panną Eweliną , a ona nim … ” +W tej chwili obudziła się w nim radość i wielka życzliwość dla oszukiwanego barona . +„ Już ja go nie będę ostrzegał ! ” — rzekł w duchu . A potem dodał — „ że takie zadowolenie z cudzej biedy jest jednak bardzo podłym uczuciem . ” +Obiad skończył się , panna Izabela zbliżyła się do Wokulskiego . +— Wie pan — rzekła — jakiego doznałam uczucia na widok pana ? Oto żalu . Przypomniałam sobie , że mieliśmy we troje jechać do Paryża : ja , ojciec i pan , i że z naszej trójki los był dobry tylko dla pana . Bawił się pan przynajmniej ? … Za nas troje ? … Musi mi pan odstąpić trzecią część doznanych wrażeń . +— A gdyby nie były wesołe ? +— Dlaczego ? +— Choćby dlatego , że pani nie było tam , gdzie mieliśmy być razem . +— O ile wiem , umie pan jednak bawić się dobrze tam , gdzie mnie nie ma — odparła panna Izabela i odeszła . +— Panie Wokulski ! … — zawołała pani Wąsowska . Lecz spojrzawszy na niego i na pannę Izabelę rzekła tonem niechęci : +— Albo nie … już nic … Daję panu na dziś urlop . Moi państwo , chodźmy do parku . Panie Ochocki … +— Pan Ochocki ma mnie dziś uczyć meteorologii — odezwała się panna Felicja . +— Meteorologii ? … — powtórzyła pani Wąsowska . +— A tak … Właśnie zaraz idziemy na górę do obserwatorium … +— Czy pan tylko meteorologię ma zamiar wykładać ? — spytała pani Wąsowska . — Na wszelki jednak wypadek radziłabym zapytać babci , co ona sądzi o tej meteorologii … +— Pani zawsze musi mi zrobić jakiś skandal ! — oburzył się Ochocki . — Pani może ze mną jeździć po wertepach , ale pannie Felicji nie wolno nawet zajrzeć do obserwatorium . +— Ależ zaglądajcie sobie , moi kochani , tylko już raz idźmy do parku . Baronie … Belu … +Wyszli . W pierwszą parę pani Wąsowska z panną Izabelą , za nimi Wokulski , dalej baron z narzeczoną , a na końcu panna Felicja z Ochockim , który rozrzucał rękoma i prawił : +— Nic nigdy nie pozna pani nowego , chyba cudacki kapelusz albo siódmą czy ósmą figurę kontredansa , jeżeli jaki półgłówek wymyśli ją . Nic i nigdy ! … — dodał dramatycznym głosem — bo zawsze znajdzie się jakaś baba … +— Fe ! panie Julianie , któż tak mówi ? … +— Tak , nieznośna baba , która będzie uważać to za nieprzyzwoite , że pani ze mną pójdzie do laboratorium … +— Bo może to naprawdę jest źle … +— Tak , źle ! … Dekoltować się do pasa jest dobrze , brać lekcje śpiewu od jakiegoś Włocha , który nie czyści paznokci … +— Ale widzi pan … Bo gdyby młode panny ciągle sam na sam przebywały z młodymi ludźmi , to mogłaby się która zakochać … +— Więc cóż z tego ? Niech się kocha . Czy lepiej , ażeby i nie kochała się , i była głupia ? … Pani jest dzika kobieta , panno Felicjo … +— O panie … +— No , niech mi pani nie zawraca głowy swymi wykrzyknikami . Albo pani chce uczyć się meteorologii , a w takim razie idźmy na górę … +— Ale z Ewelinką albo z panią Wąsowską . +— Dobrze , dobrze … Dajmy już spokój tej zabawie — zakończył Ochocki , na znak gniewu kładąc ręce w kieszenie . +Młoda para rozmawiała tak krzykliwie , że słychać ją było w całym parku , ku wielkiemu zadowoleniu pani Wąsowskiej , która zanosiła się ze śmiechu . Gdy umilkli , do uszu Wokulskiego doleciał szept barona i panny Eweliny . +— Prawda — mówił baron — jak ten Starski traci ? … Z każdym dniem , panie , traci . Pani Wąsowska żartuje z niego , panna Izabela lekceważy go w najwyższym stopniu , a nawet nie zajmuje się nim panna Felicja . Zauważyła pani ? … +— Tak — cicho szepnęła narzeczona . +— Jest to jeden z tych młodych ludzi , których całą ozdobę stanowiły widoki na duży spadek . Czy nie mam racji ? … +— Tak . +— Gdy zaś upadła nadzieja zapisu prezesowej , Starski przestał być interesującym . Wszak prawda ? … +— Tak — odparła panna Ewelina z ciężkim westchnieniem . — Siądę tu — dodała głośno — a pan może mi przyniesie szal z pokoju … Przepraszam … +Wokulski odwrócił głowę . Panna Ewelina upadła na ławkę blada i zmęczona , a baron wdzięczył się do niej . +— Idę natychmiast — rzekł . — Panie Wokulski … — dodał spostrzegłszy Wokulskiego — może pan zechce mnie zastąpić … Biegnę i wracam za chwilę … +Pocałował narzeczoną w rękę i poszedł ku pałacowi . +Teraz dopiero Wokulski spostrzegł , że baron ma nogi bardzo cienkie i nieosobliwie nimi włada . +— Pan dawno zna barona ? — spytała panna Ewelina Wokulskiego . — Przejdźmy się trochę ku altance … +— Właśnie dopiero w tych dniach miałem przyjemność zbliżyć się z nim . +— On dla pana jest z wielkim uwielbieniem … Mówi , że pierwszy raz spotkał człowieka tak miłego w rozmowie … +Wokulski uśmiechnął się . +— Zapewne — rzekł — dlatego , że on sam ciągle mówi do mnie o pani . +Panna Ewelina mocno się zarumieniła . +— Tak , to bardzo zacny człowiek , bardzo mnie kocha … Jest wprawdzie między nami różnica wieku , ale i cóż to szkodzi ? Doświadczone panie utrzymują , że im mąż starszy , tym wierniejszy , a wszakże dla kobiety przywiązanie męża jest wszystkim , prawda , panie ? Każda z nas szuka w życiu miłości , kto mi zaś zaręczy , że spotkam drugą , podobną do tej ? … Są ludzie młodsi od niego , przystojniejsi , może nawet zdolniejsi ; żaden z nich jednak nie powiedział mi z tak serdecznym zapałem , że ostatnie szczęście jego życia jest w moim ręku . Czy można się temu oprzeć , choćby nawet zezwolenie z naszej strony wymagało pewnej ofiary , niech pan sam powie ? +Zatrzymała się w alei i patrzyła mu w oczy , z niepokojem oczekując na odpowiedź . +— Nie wiem , pani . To sprawa uczuć osobistych — odparł . +— To źle , że mi pan tak odpowiada . Babcia mówi , że pan jest człowiekiem wielkiego charakteru ; ja dotychczas nigdy nie spotykałam ludzi z wielkim charakterem , a sama mam bardzo słaby . Nie umiem oprzeć się niczemu , lękam się odmawiać … Może źle robię , a przynajmniej niektóre osoby dają mi do zrozumienia , że źle robię wychodząc za barona . Czy i pan tak sądzi ? Czy pan potrafiłby usunąć się od kogoś , kto by powiedział , że pana kocha nad własną duszę , że bez wzajemności pana niewielka reszta życia , jaka została , zejdzie mu w osamotnieniu i rozpaczy ? Gdyby ktoś w oczach pańskich zapadał w przepaść i błagał o ratunek , czy nie podałby mu pan ręki i w ten sposób nie przykuł się do niego , dopóki nie nadeszłaby pomoc ? +— Nie jestem kobietą i nigdy nie byłem proszony o spętanie mego życia na czyjąś korzyść , więc nie wiem , co bym zrobił — odparł wzburzony Wokulski . — To tylko wiem jako mężczyzna , że nie potrafiłbym żebrać nawet o miłość . +I jeszcze pani powiem — dodał patrzącej na niego z odchylonymi ustami — nie tylko nie prosiłbym , ale wprost nie przyjąłbym wyżebranej ofiary z czyjegoś serca . Takie dary zwykle bywają tylko połowiczne … +Boczną ścieżką biegł do nich Starski , bardzo zaaferowany , mówiąc : +— Panie Wokulski , damy szukają pana w lipowej alei … Jest moja babka , pani Wąsowska … +Wokulski zawahał się , co ma robić w tej chwili . +— O , niech się pan mną nie krępuje — rzekła , mocniej niż zwykle zaczerwieniona , panna Ewelina . — Zresztą zaraz nadejdzie baron i we troje dogonimy państwa … +Wokulski pożegnał ich i poszedł . +„ Piękne rzeczy ! — myślał . — Panna Ewelina przez litość wychodzi za barona i zapewne przez litość romansuje ze Starskim … Rozumiem kobietę , która wychodzi za mąż dla pieniędzy , choć to głupi rodzaj zarobku … Rozumiem nawet mężatkę , która po szczęśliwym pożyciu nagle zakocha się i oszukuje męża … Nieraz zmusza ją do tego obawa skandalu , dzieci , tysiące pęt … Ale panna oszukująca narzeczonego jest zupełnie nowym zjawiskiem … ” +— Panno Ewelino ! … Panno Ewelino ! … — wołał baron zbliżając się w stronę Wokulskiego . +Ten nagle skręcił i wpadł między gazony . +„ Ciekawym — szepnął — co mu powiem , jeżeli mnie spotka ? … Po diabła ja wlazłem w to błoto ? … ” +— Panno Ewelino ! … Panno Ewelino ! … — wołał baron już znacznie dalej . +„ Słowik wabi samiczkę — myślał Wokulski . — Właściwie jednak , czy można absolutnie potępiać nawet tę kobietę ? … Sama przyznaje głośno , że nie ma charakteru , a po cichu — że trzeba jej pieniędzy , których nie posiada i bez których , jak ryba bez wody , żyć nie potrafi . Więc cóż ma robić ? … Wychodzi nieszczęśliwa bogato za mąż . A że jednocześnie serce odzywa się w niej , wielbiciel namawia ją , ażeby szła za mąż , i oboje sądzą , że pieszczota starego męża nie zepsuje im smaku , więc robią nowy wynalazek : zdradę przed ślubem , nie starając się nawet o patent . Wreszcie może są aż tak cnotliwi , że umówili się , iż zdradzą go dopiero po ślubie … Bardzo ładne towarzystwo ! … Społeczność wytwarza niekiedy ciekawe produkta … I pomyśleć , że każdemu z nas może trafić się podobny specjał ! … Doprawdy , należałoby trochę mniej ufać poetom , kiedy zachwalają miłość jako najwyższe szczęście … ” +— Panno Ewelino ! … Panno Ewelino ! … — odzywał się jękliwie baron . +„ Cóż to za podła rola — szepnął Wokulski . — Wolałbym w łeb sobie strzelić aniżeli wyjść na podobnego błazna . ” +W bocznej alei , przy folwarku , spotkał panie , z którymi była prezesowa i jej pokojówka ze swym koszem . +— A , jesteś — rzekła staruszka do Wokulskiego — to dobrze . Poczekajcież tutaj na Ewelinkę z baronem , który ją może nareszcie znajdzie — dodała lekko marszcząc brwi — a my z Kazią pójdziemy do koni . +— Pan Wokulski mógłby także poczęstować cukrem swego konia , który tak go dziś dobrze nosił — wtrąciła nieco zadąsana pani Wąsowska . +— Dajże mu spokój — przerwała prezesowa . — Mężczyźni lubią tylko jeździć , ale nie pieścić się . +— Niewdzięcznicy ! — szepnęła pani Wąsowska podając rękę prezesowej . +Odeszły i wkrótce znikły za furtką . Pani Wąsowska obejrzała się , lecz spostrzegłszy , że Wokulski patrzył na nią , szybko odwróciła głowę . +— Czy szukamy narzeczonych ? — spytała panna Izabela . +— Jak pani każe — odparł Wokulski . +— To może lepiej zostawić ich w spokoju . Podobno szczęśliwi nie lubią świadków . +— Pani nigdy nie była szczęśliwa ? … +— Ach , ja ! … Owszem … Ale nie w ten sposób jak Ewelinka i baron . +Wokulski uważnie spojrzał na nią . +Była zamyślona i spokojna jak posągi greckich bogiń . +„ No , już ta nie będzie oszukiwać ” — pomyślał Wokulski . +Szli jakiś czas w milczeniu ku najdzikszej stronie parku . Kiedy niekiedy spomiędzy starych drzew mignęło okno pałacu , połyskujące czerwonymi blaskami zachodu . +— Pan był pierwszy raz w Paryżu ? — spytała panna Izabela . +— Pierwszy . +— Prawda , jakie to cudowne miasto ? ! … — zawołała nagle , patrząc mu w oczy . — Niech mówią , co chcą , ale Paryż , nawet zwyciężony nie przestał być stolicą świata . Czy i na panu zrobił takie wrażenie ? … +— Imponujące . Zdaje mi się , że po kilkutygodniowym pobycie przybyło mi sił i odwagi . Naprawdę , tam dopiero nauczyłem się być dumnym z tego , że pracuję . +— Niech mi pan to objaśni . +— Bardzo łatwo . U nas praca ludzka wydaje mierne rezultaty : jesteśmy ubodzy i zaniedbani . Ale tam praca jaśnieje jak słońce . Cóż to za gmachy , od dachów do chodników pokryte ozdobami jak drogocenne szkatułki . A te lasy obrazów i posągów , całe puszcze machin , a te odmęty wyrobów fabrycznych i rękodzielniczych ! … Dopiero w Paryżu zrozumiałem , że człowiek jest tylko na pozór istotą drobną i wątłą . W rzeczywistości jest to genialny i nieśmiertelny olbrzym , który z równą łatwością przerzuca skały , jak i rzeźbi z nich coś subtelniejszego od koronek . +— Tak — odpowiedziała panna Izabela . — Arystokracja francuska miała możność i czas tworzyć te arcydzieła . +— Arystokracja ? … — spytał Wokulski . +Panna Izabela zatrzymała się w alei . +— Chyba nie zechce pan twierdzić , że galerie Lurwru stworzyła Konwencja albo przedsiębiercy artykułów paryskich ? +— Z pewnością , że nie , ale też nie stworzyli ich magnaci . Jest to zbiorowe dzieło francuskich budowniczych , mularzy , cieślów , wreszcie malarzy i rzeźbiarzy całego świata , którzy nic wspólnego nie mają z arystokracją . Wyborne jest to wieńczenie próżniaków zasługami i pracą ludzi genialnych , a choćby tylko — pracujących ! … +— Próżniacy i arystokracja ! — zawołała panna Izabela . — Myślę , że zdanie to jest raczej silne aniżeli słuszne . +— Pozwoli mi pani zadać jedno pytanie ? — spytał Wokulski . +— Słucham . +— Naprzód cofnę wyraz : próżniacy , jeżeli on panią razi , a następnie … Niech mi pani raczy wskazać człowieka z tej sfery , o jakiej mówimy , który by coś robił ? … Znam tych panów około dwudziestu , są to również znajomi pani . Cóż więc robią oni wszyscy , począwszy od księcia , najzacniejszej w świecie osobistości , który wreszcie może tłomaczyć się wiekiem , a skończywszy … choćby na panu Starskim , który swoich wiecznie trwających wakacyj nie może tłomaczyć nawet położeniem majątkowym … +— Ach , mój kuzynek ! … On chyba nigdy nie miał zamiaru służyć w czymkolwiek za przykład . Zresztą nie mówimy o naszej arystokracji , tylko o francuskiej . +— A tamci co robią ? +— O , panie Wokulski , tamci dużo robili . Przede wszystkim stworzyli Francję , byli jej rycerzami , wodzami , ministrami i kapłanami . A nareszcie zgromadzili te skarby sztuki , które pan sam podziwia . +— Niech pani powie : tamci dużo rozkazywali i wydawali pieniędzy , stworzył jednak Francję i sztukę kto inny . Tworzyli ją źle wynagradzani żołnierze i marynarze , przywaleni podatkami rolnicy i rękodzielnicy , a nareszcie uczeni i artyści . Jestem człowiekiem doświadczonym i zapewniam panią , że łatwiej projektować aniżeli wykonywać i łatwiej wydawać pieniądze aniżeli je gromadzić . +— Pan jest nieprzejednanym wrogiem arystokracji . +— Nie , pani , nie mogę być wrogiem tych , którzy w niczym mi nie szkodzą . Sądzę tylko , że zajmują oni uprzywilejowane miejsca bez zasługi i że dla utrzymania się na nich apostołują w społeczeństwach pogardę dla pracy , a cześć dla próżniaczego zbytku . +— Jest pan uprzedzony , gdyż nawet i ta , jak pan mówi , próżnująca arystokracja odgrywa ważną rolę na świecie . To , co pan nazywa zbytkiem , jest właściwie wygodą , przyjemnością i polorem , której od arystokracji uczą się nawet niższe stany i tym sposobem cywilizują się . Słyszałam od bardzo liberalnych ludzi , że w społeczeństwach muszą być klasy pielęgnujące nauki , sztuki i wykwintne obyczaje , raz dlatego , ażeby inni mieli w nich żywe wzory , a po wtóre , ażeby mieli podnietę do szlachetnych czynów . Toteż w Anglii i Francji niejeden człowiek , nawet prostego pochodzenia , skoro tylko zdobędzie majątek , przede wszystkim urządza sobie dom , aby mógł w nim przyjąć ludzi z dobrego towarzystwa , a następnie stara się tak postępować , ażeby sam został przyjęty . +Silny rumieniec wystąpił na twarz Wokulskiego . Panna Izabela nie patrząc spostrzegła to i mówiła dalej : +— Nareszcie to , co pan nazywa arystokracją , a co ja nazwałabym klasą wyższą , stanowi dobrą rasę . Może być , że pewna część jej za wiele próżnuje ; lecz gdy który weźmie się do czegokolwiek , natychmiast odznaczy się : energią , rozumem , a choćby tylko szlachetnością . Przepraszam , że zacytuję tutaj słowa , które często książę powtarzał mi o panu : „ Gdyby Wokulski nie był dobrym szlachcicem , nie byłby tym , czym jest dzisiaj … ” +— Myli się książę — odparł sucho Wokulski . — Tego , co posiadam i co umiem , nie dało mi szlachectwo , ale ciężka praca . Robiłem więcej , więc mam więcej niż inni . +— Ale czy mógłby pan robić więcej urodziwszy się kimś innym ? — spytała panna Izabela . — Mój kuzyn Ochocki jest przyrodnikiem i demokratą , jak pan , a mimo to wierzy w dobre i złe rasy , tak samo jak książę . On również przytaczał pana jako dowód dziedziczności . „ Wokulski — mówił — od losu ma powodzenie , ale tęgość ducha ma od rasy . ” +— Bardzo jestem wdzięczny tym wszystkim , którzy robią mi zaszczyt zaliczaniem do jakiejś uprzywilejowanej rasy — rzekł Wokulski . — Pomimo to nigdy nie uwierzę w przywileje bez pracy i zawsze będę wyżej stawiał źle urodzone zasługi od dobrze urodzonych pretensyj . +— Więc według pana nie jest zasługą pielęgnowanie delikatniejszych uczuć i wykwintniejszych obyczajów ? +— Owszem , jest , ale taką rolę w społeczeństwie odgrywają kobiety . Im natura dała tkliwsze serca , ruchliwszą wyobraźnię , subtelniejsze zmysły , i one to , nie zaś arystokracja , utrzymują w życiu codziennym wykwintność , w obyczajach łagodność , a nawet umieją budzić w nas najwznioślejsze uczucia . Tą lampą , której blaski ozłacają drogę cywilizacji , jest kobieta . Ona też bywa niewidzialną sprężyną czynów wymagających niezwykłego natężenia sił … +Teraz panna Izabela zarumieniła się . Szli jakiś czas w milczeniu . Słońce już schowało się za widnokrąg , a między drzewami parku na zachodzie błyszczał sierp księżyca . Wokulski , głęboko zamyślony , porównywał w duchu dwie dzisiejsze rozmowy , jedną z panią Wąsowską , drugą z panną Izabelą . +„ Jakie to inne kobiety ! … I czy nie miałem racji przywiązać się do tej oto … ” +— Czy mogę zadać panu drażliwe pytanie ? — odezwała się nagle panna Izabela miękkim głosem . +— Choćby najdrażliwsze . +— Prawda , że wyjeżdżał pan do Paryża bardzo obrażony na mnie ? … +Chciał odpowiedzieć , że to było coś gorszego od obrazy ; gdyż posądzenie o obłudę , ale milczał . +— Jestem winną wobec pana … Posądzałam pana … +— Czy nie o malwersację w nabyciu domu ojca pani za pośrednictwem Żydów ? — spytał uśmiechając się Wokulski . +— O nie ! — odparła żywo . — Przeciwnie , posądzałam pana o czyn wysoce chrześcijański , którego jednak nie mogłabym nikomu przebaczyć . Przez chwilę myślałam , że nasz dom kupił pan … za drogo … +— Dziś chyba uspokoiła się pani . +— Tak . Już wiem , że baronowa Krzeszowska chce za niego dać dziewięćdziesiąt tysięcy . +— Doprawdy ? Jeszcze nie rozmawiała ze mną , choć przewidywałem , że to nastąpi . +— Bardzo cieszę się , że się tak stało , że pan nic nie straci , gdyż … dopiero teraz mogę panu podziękować z całego serca — mówiła panna Izabela podając mu rękę . — Rozumiem doniosłość pańskiej usługi . Mój ojciec miał być skrzywdzony , po prostu obdarty przez baronowę , a pan uratował go od ruiny , może od śmierci … Takich rzeczy nie zapomina się … +Wokulski pocałował ją w rękę . +— Już wieczór — rzekła zmieszana — wracajmy do domu … Całe towarzystwo pewnie wyszło z parku … +„ Jeżeli ona nie jest aniołem , to ja jestem psem ! … ” — pomyślał Wokulski . +Wszyscy już byli w pałacu , gdzie wkrótce podano kolację . Wieczór zeszedł wesoło . Około jedynastej Ochocki odprowadził Wokulskiego do jego mieszkania . +— Cóż ? — rzekł Ochocki — słyszę , że rozmawialiście państwo z kuzynką Izabelą o arystokracji ? … Przekonałeś ją pan , że to hołota ? … +— Nie ! Panna Izabela zanadto dobrze broni swoich tez . Jak ona świetnie rozmawia ! … — odparł Wokulski usiłując ukryć pomieszanie . +— Musiała panu mówić , że arystokracja pielęgnuje nauki i sztuki , że jest mistrzynią dobrych obyczajów , a jej stanowisko celem , do którego dążą demokraci , i tym sposobem uszlachetniają się … Ciągle słyszę te argumenta ; uszami już mi się wylewają . +— Sam pan wierzysz jednak w dobrą krew — rzekł przykro dotknięty Wokulski . +— Rozumie się … Ale ta dobra krew musi być ciągle odświeżana , gdyż inaczej prędko się psuje — odpowiedział Ochocki . — No , ale dobranoc panu . Zobaczę , co mówi aneroid , gdyż barona łamie po kościach i jutro możemy mieć słotę . +Ledwie wyszedł Ochocki , w pokoju Wokulskiego ukazał się baron kaszlący , rozgorączkowany , ale uśmiechnięty . +— A , a … ładnie ! — mówił , a powieki drgały mu nerwowo . — A ładnie … zdradził mnie pan … zostawił pan moją narzeczoną samą w parku … Żartuję … żartuję — dodał ściskając Wokulskiego za rękę — ale … Choć naprawdę mógłbym mieć do pana pretensję , gdyby nie to , że wróciłem dość wcześnie i … akurat zetknąłem się z panem Starskim , który z przeciwnego końca alei szedł ku naszej stronie … +Wokulski już po raz drugi tego wieczora zarumienił się jak wyrostek . +„ Po co ja wpadłem w tę sieć intryg i oszustw ! ” — pomyślał , ciągle jeszcze rozdrażniony słowami Ochockiego . +Baron zakaszlał się i odpocząwszy prawił dalej zniżonym głosem : +— Niech pan jednak nie przypuszcza , że jestem zazdrosny o narzeczoną … Byłoby to bardzo niskie z mojej strony … To nie kobieta , to anioł , któremu każdej chwili powierzyłbym cały majątek , życie … Co mówię , życie ? … Złożyłbym w jej ręce życie wieczne , tak spokojny , tak pewny o siebie jak to , że jutro słońce wejdzie … Słońca mogę nie zobaczyć , bo , mój Boże , każdy z nas jest śmiertelny , ale … Ale o nią nie mam obawy , cienia obawy , daję panu słowo , panie Wokulski … Oczom własnym nie wierzyłbym , nie tylko czyimś tam podejrzeniom albo półsłówkom … — zakończył głośniej . +Ale , widzi pan — zaczął po chwili — ten Starski to obrzydliwa figura . Nikomu nie powiedziałbym tego , ale … wie pan , jak on postępuje z kobietami ? … Myśli pan , że wzdycha , umizga się , błaga o dobre słówko , o uścisk ręki ? … Nie , on je traktuje jak samice , w najbrutalniejszy sposób … Działa im na nerwy rozmową , spojrzeniami … +Baron zaciął się , oczy mu krwią nabiegły ; Wokulski słuchał go i nagle rzekł cierpkim tonem : +— Kto wie , mój baronie , czy Starski nie ma racji . Nas nauczono widzieć w kobietach anioły i tak też je traktujemy . Jeżeli one jednak są przede wszystkim samicami , to my wydajemy się w ich oczach głupsi i niedołężniejsi , niż jesteśmy , a Starski musi triumfować . Ten jest panem kasy , kto posiada właściwy klucz do zamku , baronie ! — zakończył ze śmiechem . +— Pan to mówisz , panie Wokulski ? … +— Ja , panie , i nieraz pytam się , czy my nie zanadto ubóstwiamy kobiety , czy w ogóle nie traktujemy ich zbyt poważnie ; poważniej i uroczyściej niż siebie samych … +— Panna Ewelina należy do wyjątków ! … — zawołał baron . +— Istnieniu wyjątków nie przeczę , kto wie jednak , czy taki Starski nie odkrył ogólnego prawidła . +— Może być — odparł zirytowany baron — ale to prawidło nie stosuje się do panny Eweliny . I jeżeli chronię ją … a raczej nie życzę jej stosunków ze Starskim , gdyż ona sama się chroni , to tylko dlatego , ażeby podobny człowiek nie skalał jej czystej myśli jakim wyrazem … No , ale pan jest znużony … Przepraszam za wizytę w tak niewłaściwej porze . +Baron wyszedł , cicho zamykając drzwi ; Wokulski został sam , pogrążony w niewesołych myślach : +„ Co ten Ochocki mówił , że argumenta panny Izabeli już mu się wylewają uszami ? Więc to , co słyszałem od niej , nie było wybuchem zadraśniętego uczucia , ale dawno wyuczoną lekcją ? … Więc jej dowodzenia , uniesienia , a nawet wzruszenia są tylko sposobami , za pomocą których dobrze wychowane panny czarują takich jak ja głupców ? … +A może po prostu on kocha się w niej i chce ją zdyskredytować w moich oczach ? … No , jeżeli kocha , po cóż ją ma dyskredytować ; niech powie , a ona niech wybiera … Naturalnie , że Ochocki ma więcej szans aniżeli ja ; tak jeszcze nie straciłem rozumu , ażeby tego nie oceniać … Młody , piękny , genialny … Ha ! … niech wybiera : sławę czy pannę Izabelę … +Zresztą — ciągnął dalej w myśli — co mnie obchodzi , że panna Izabela używa zawsze tych samych argumentów w swoich dysputach . Ani ona nie jest Duchem Świętym , ażeby wymyślać coraz nowe , ani ja jestem taką osobliwością , ażeby dla mnie warto było silić się na oryginalność . Niech sobie mówi , jak chce … Ważniejsze to , że chyba do niej nie stosuje się ogólne prawidło o kobietach … Pani Wąsowska to przede wszystkim piękna samica , ale ona nie … +Czy nie tak samo mówił baron o swojej pannie Ewelinie ? … ” +Lampa gasła . Wokulski zdmuchnął ją i rzucił się na łóżko . +Przez dwa następne dnie padał deszcz i goście zasławscy nie opuszczali pałacu . Ochocki wziął się do książek i prawie nie pokazywał się , panna Ewelina chorowała na migrenę , panny Izabela i Felicja czytały francuskie ilustracje , a reszta towarzystwa , pod przewodnictwem prezesowej , zasiadła do wista . +Przy tej okazji Wokulski spostrzegł , że pani Wąsowska zamiast kokietować go , do czego ciągle nastręczała się sposobność , zachowuje się bardzo obojętnie . Uderzyło go zaś , że gdy Starski chciał ją raz pocałować w rękę , wyrwała ją i obrażona zapowiedziała mu , ażeby nigdy nie ważył się tego robić . Gniew jej był tak szczery , że sam Starski zdziwił się i zmieszał , a baron , choć mu nie szła karta , był w doskonałym humorze . +— Czy i mnie nie pozwoli pani ucałować swej rączki ? … — rzekł baron w jakiś czas po owym wypadku . +— Panu owszem — odparła podając mu rękę . +Baron ucałował ją jak relikwię spoglądając z triumfem na Wokulskiego , który pomyślał , że jego utytułowany przyjaciel może nie ma powodu do zbyt wielkiej uciechy . +Starski z takim zajęciem patrzył w karty , że zdawał się nie uważać na to , co zaszło . +Na trzeci dzień wypogodziło się , a na czwarty było już tak pięknie i sucho , że panna Felicja zaproponowała spacer na rydze . +Prezesowa tego dnia kazała podać wcześniej drugie śniadanie , a później obiad . Około wpół do pierwszej przed pałac zajechał brek i pani Wąsowska dała hasło do wsiadania . +— Śpieszmy się , bo szkoda czasu … Gdzie twój szal , Ewelinko ? … Służące niech siądą do bryczki i zabiorą kosze . A teraz — dodała , przelotnie spojrzawszy na Wokulskiego — każdy z panów wybierze sobie damę … +Panna Felicja chciała protestować , ale w tej chwili baron podskoczył do panny Eweliny , a Starski do pani Wąsowskiej , która przygryzając usta rzekła : +— Myślałam , że już mnie pan nigdy nie wybierze … +I posłała Wokulskiemu piorunujące wejrzenie . +— To my , kuzynko , będziemy trzymać się razem — odezwał się Ochocki do panny Izabeli . — Ale w takim razie musi pani siąść przy koźle , bo ja powożę . +— Pani Wąsowska nie pozwala , bo pan wywróci ! — zawołała panna Felicja , której los przeznaczył Wokulskiego . +— Owszem , niech powozi , niech wywraca … — rzekła pani Wąsowska . — Jestem dziś w takim usposobieniu , że zgadzam się na łamanie nam nóg … Biedny ten rydz , który dostanie się w moje ręce ! … +— Jestem pierwszy z nich — odezwał się Starski — jeżeli chodzi o zjedzenie … +— Owszem , jeżeli zgodzisz się pan na poprzednie ucięcie głowy — odpowiedziała pani Wąsowska . +— Już jej dawno nie mam … +— Nie dawniej , aniżeli ja to spostrzegłam , ale siadajmy i jedźmy … +VII . Lasy , ruiny i czary +Baron , jak zwykle , szeptał z narzeczoną , Starski w gwałtowny sposób umizgał się do pani Wąsowskiej , która ku zdumieniu Wokulskiego przyjmowała to dość życzliwie , a Ochocki powoził czwórką . Tym razem jednak jego furmański entuzjazm hamowało sąsiedztwo panny Izabeli , do której odwracał się co chwilę . +„ Wesoły ptaszek z tego Ochockiego ! — myślał Wokulski . — Do mnie mówi , że argumentacja panny Izabeli wylewa mu się uszami , a teraz z nią tylko rozmawia … Oczywiście , chciał mnie do niej zrazić … ” +I wpadł w bardzo posępny humor , był już bowiem pewny , że Ochocki kocha się w pannie Izabeli i że z takim współkonkurentem prawie nie ma walki . +„ Młody , piękny , zdolny … — mówił w sobie . — Nie miałaby chyba oczu albo rozumu , gdyby wybierając między nim i mną nie oddała jemu pierwszeństwa … Lecz nawet i w tym razie musiałbym przyznać , że ma szlachetną naturę , jeżeli gustuje w Ochockim , nie w Starskim . Biedny baron , a jeszcze biedniejsza jego narzeczona , która tak widocznie durzy się w Starskim . Trzeba mieć bardzo pustą głowę i serce … ” +Przyglądał się jesiennemu słońcu , szarym ścierniskom i pługom z wolna orzącym ugory i pełen głębokiego smutku w duszy , wyobrażał sobie chwilę , w której już zupełnie straci nadzieję i ustąpi miejsca przy pannie Izabeli Ochockiemu . +„ Cóż robić ? … Cóż robić , jeżeli go wybrała … Moje nieszczęście , żem ją poznał … ” +Wjechali na wzgórze , gdzie roztoczył się przed nimi rozległy horyzont , obejmujący kilka wiosek , lasy , rzekę i miasteczko z kościołem . +Brek chwiał się w obie strony . +— Pyszny widok ! — zawołała pani Wąsowska . +— Jak z balonu , którym kieruje pan Ochocki — dodał Starski trzymając się poręczy . +— Pan jeździł balonem ? — zapytała panna Felicja . +— Balonem pana Ochockiego ? … +— Nie , prawdziwym … +— Niestety ! nie jeździłem żadnym — westchnął Starski — ale w tej chwili wyobrażam sobie , że jadę bardzo lichym . +— Pan Wokulski pewnie jeździł — rzekła tonem głębokiego przekonania panna Felicja . +— Ależ , Felu , o co ty niedługo zaczniesz posądzać pana Wokulskiego ! — zgromiła ją pani Wąsowska . +— Istotnie jeździłem … — odparł zdziwiony Wokulski . +— Jeździł pan ? … ach , jak to dobrze ! — zawołała panna Felicja . — Niech nam pan opowie … +— Jeździł pan ? … — odezwał się z kozła Ochocki . — Hola ! … Niech pan zaczeka z opowiadaniem , zaraz tam przyjdę . +Rzucił lejce furmanowi , choć zjeżdżali z góry , zeskoczył z kozła i po chwili siadł w breku naprzeciw Wokulskiego . +— Jeździł pan ? … — powtórzył . — Gdzie ? … Kiedy ? … +— W Paryżu , ale tym uwięzionym balonem . Pół wiorsty w górę , prawie żadna podróż — odparł nieco zmieszany Wokulski . +— Niech pan mówi … To musi być olbrzymi widok ? … Jakich uczuć doznawał pan ? … — mówił Ochocki . Był dziwnie zmieniony : oczy rozszerzyły mu się , na twarz wystąpił rumieniec . Patrząc na niego trudno było wątpić , że w tej chwili zapomniał o pannie Izabeli . +— To musi być szalona przyjemność … Mów pan … — pytał natarczywie , schwyciwszy Wokulskiego za kolano . +— Widok jest istotnie wspaniały — odpowiedział Wokulski — ponieważ horyzont ma kilkadziesiąt wiorst w promieniu , a cały Paryż i jego okolice wyglądają jak na wypukłej mapie . Ale podróż nie jest miła ; może tylko pierwszy raz … +— Jakież wrażenie … +— Dziwaczne . Człowiek myśli , że sam pojedzie w górę ; nagle widzi , że nie on jedzie , ale ziemia szybko zapada mu się pod nogami . Jest to zawód tak niespodziany i przykry , że … chciałoby się wyskoczyć … +— Cóż więcej ? … — nalegał Ochocki . +— Drugim dziwowiskiem jest horyzont , który ciągle widać na wysokości wzroku . Skutkiem tego ziemia wydaje się wklęsłą jak ogromny , głęboki talerz . +— A ludzie ? … domy ? … +— Domy wyglądają jak pudełka , tramwaje jak duże muchy , a ludzie jak czarne krople , które szybko biegną w różnych kierunkach , ciągnąc za sobą długie cienie . W ogóle jest to podróż przeładowana niespodziankami . +Ochocki zamyślił się i patrzył przed siebie nie wiadomo na co … Parę razy zdawało się , że chce wyskoczyć z breka i że go drażni towarzystwo , w którym też zapanowała cisza . +Dojechali do lasu , za nimi dwie służące w bryczce . Panie wzięły do rąk koszyki . +— A teraz każda dama ze swoim kawalerem w inną stronę ! — zakomenderowała pani Wąsowska . — Panie Starski , ostrzegam , że jestem dziś w wyjątkowym humorze , a co znaczy u mnie wyjątkowy humor , wie o tym pan Wokulski — dodała śmiejąc się nerwowo . — Panie Ochocki , Belu , proszę do lasu , i nie pokazujcie się , dopóki … nie zbierzecie całego kosza rydzów … Felu ! … +— Ja pójdę z Michalinką i z Joasią ! — szybko odpowiedziała panna Felicja patrząc na Wokulskiego w taki sposób , jakby to on był owym wrogiem , przeciw któremu należało uzbroić się we dwie służące . +— No , idźmyż , kuzynie — rzekła do Ochockiego panna Izabela widząc , że towarzystwo weszło już w las . — Ale weź mój koszyk i sam zbieraj rydze , bo mnie to , przyznam się , nie bawi . +Ochocki wziął koszyk i rzucił go na bryczkę . +— Co mi tam wasze rydze ! — odparł zachmurzony . — Straciłem dwa miesiące na rybach , grzybach , bawieniu dam i tym podobnych głupstwach … Inni przez ten czas jeździli balonem … Wybierałem się do Paryża , ale prezesowa tak nalegała , żebym u niej wypoczął … I pięknie wypocząłem … Zgłupiałem do reszty … Już nawet nie umiem myśleć porządnie … straciłem zdolności … Eh ! dajcie mi święty spokój z rydzami … Jestem taki zły ! … +Machnął ręką , potem obie włożył do kieszeni i poszedł w las ze spuszczoną głową mrucząc po drodze . +— Miły towarzysz ! — odezwała się z uśmiechem panna Izabela do Wokulskiego . — Już będzie z nim tak do końca wakacyj … Byłam pewna , że zepsuje mu się humor , jak tylko Starski wspomniał o balonach … +„ Błogosławione te balony ! — pomyślał Wokulski . — Taki współzawodnik przy pannie Izabeli nie jest niebezpieczny … ” +I w tej chwili uczuł , że kocha Ochockiego . +— Jestem pewny — rzekł do panny Izabeli — że kuzyn pani zrobi wielki wynalazek . Kto wie , czy nie stanie się on epoką w dziejach ludzkości … — dodał myśląc o projektach Geista . +— Tak pan sądzi ? — odpowiedziała dosyć obojętnie panna Izabela . — Może być … Tymczasem kuzynek jest chwilami impertynent , z czym mu niekiedy bywa do twarzy , ale chwilami jest nudny , co nie przystoi nawet wynalazcom . Kiedy na niego patrzę , przychodzi mi na myśl historyjka o Newtonie . Był to podobno bardzo wielki człowiek , czy tak , panie ? … Ale i cóż , kiedy jednego dnia siedząc przy jakiejś panience wziął ją za rękę i … czy pan uwierzy ? … zaczął czyścić swoją fajkę jej małym palcem ! … No , jeżeli do tego prowadzi geniusz , dziękuję za genialnego męża ! … Przejdźmy się trochę po lesie , dobrze , panie ? +Każdy wyraz panny Izabeli padał Wokulskiemu na serce jak kropla słodyczy . +„ Więc ona lubi Ochockiego ( bo któż by go nie lubił ? ) , ale za niego nie wyjdzie ! … ” +Szli wąską drogą , która stanowiła granicę dwu lasów : na prawo rosły dęby i buki , na lewo sosny . +Między sosnami od czasu do czasu błysnął czerwony stanik pani Wąsowskiej albo biała okrywka panny Eweliny . W jednym miejscu rozwidlała się droga i Wokulski chciał skręcić , ale panna Izabela zatrzymała go … +— Nie , nie — rzekła — tam nie idźmy , bo stracimy z oczu całe towarzystwo , a dla mnie las tylko wtedy jest piękny , kiedy w nim widzę ludzi . W tej chwili na przykład rozumiem go … Niech no pan spojrzy … Prawda , jak ta część jest podobna do ogromnego kościoła ? … Te szeregi sosen to kolumny , tam boczna nawa , a tu wielki ołtarz … Widzi pan , widzi pan … Teraz między konarami pokazało się słońce jak w gotyckim oknie … Co za nadzwyczajna rozmaitość widoków ! Tu ma pan buduar damski , a te niskie krzaczki to taburety . Nie brak nawet lustra , które zostało po onegdajszym deszczu … A to ulica , prawda ? … Trochę krzywa , ale ulica … A tam znowu rynek czy plac … Czy pan widzi to wszystko ? +— Widzę , o ile mi pani pokazuje — odpowiedział Wokulski z uśmiechem . — Trzeba jednak mieć bardzo poetycką fantazję , ażeby spostrzec te podobieństwa . +— Doprawdy ? … A ja zawsze myślałem , że jestem uosobioną prozą . +— Może być , że jeszcze nie miała pani sposobności odkryć wszystkich swoich zalet — odparł Wokulski , niekontent , że zbliża się do nich panna Felicja . +— Jak to , nie zbieracie państwo rydzów ? — dziwiła się panna Felicja . — Cudowne rydze ; jest ich takie mnóstwo , że nam nie wystarczy koszyków i będziemy chyba musiały sypać je do bryczki . Dać ci , Belu , koszyk ? … +— Dziękuję ci ! +— A panu ? +— Nie wiem , czy potrafiłbym odróżnić rydza od muchomora — odpowiedział Wokulski . +— Ślicznie ! — zawołała panna Fela . — Nie spodziewałam się od pana takiej odpowiedzi … Powiem to babci i poproszę , ażeby żadnemu z panów nie pozwoliła jeść rydzów , a przynajmniej nie te , które ja zbieram . +Kiwnęła głową i odeszła . +— Obraził pan Felcię — rzekła panna Izabela . — To nie godzi się … ona jest panu tak życzliwa . +— Panna Felicja ma przyjemność w zbieraniu rydzów , ja wolę słuchać wykładu pani o lesie . +— Bardzo mi to pochlebia — odpowiedziała , lekko rumieniąc się , panna Izabela — ale jestem pewna , że prędko znudzi pana mój wykład . Bo dla mnie nie zawsze las jest piękny , czasem bywa okropny . Gdybym tu była sama , z pewnością nie widziałabym ulic , kościołów i buduarów . Kiedy jestem sama , las mnie przeraża . Przestaje być dekoracją , a zaczyna być czymś , czego nie rozumiem i czego się boję . Głosy ptaków są jakieś dzikie , czasem podobne do nagłego krzyku boleści , a czasem do śmiechu ze mnie , że weszłam między potwory … Wtedy każde drzewo wydaje mi się istotą żywą , która chce mnie owinąć gałęźmi i udusić ; każde ziele w zdradziecki sposób oplątuje mi nogi , ażeby mnie już stąd nie wypuścić … A wszystkiemu temu winien kuzynek Ochocki , który tłomaczył mi , że natura nie jest stworzona dla człowieka … Według jego teorii wszystko żyje i wszystko żyje dla siebie … +— Ma rację — szepnął Wokulski . +— Jak to , więc i pan w to wierzy ? Więc według pana ten las nie jest przeznaczony na pożytek ludziom , ale ma jakieś swoje własne interesa , nie gorsze od naszych … +— Widziałem ogromne lasy , w których człowiek ukazywał się raz na kilka lat , a jednak rosły bujniej aniżeli nasze … +— Ach , niech pan tak nie mówi ! … To jest poniżanie wartości ludzkiej , nawet niezgodne z Pismem świętym . Bóg oddał przecie ludziom ziemię na mieszkanie , a rośliny i zwierzęta na pożytek … +— Krótko mówiąc , według pani natura powinna służyć ludziom , a ludzie klasom uprzywilejowanym i utytułowanym ? … Nie , pani . I natura , i ludzie żyją dla siebie , i tylko ci mają prawo władać nimi , którzy posiadają więcej sił i więcej pracują . Siła i praca są jedynymi przywilejami na tym świecie . Niejednokrotnie też tysiącletnie , ale bezwładne drzewa upadają pod ciosami kolonistów – dorobkiewiczów , a pomimo to w naturze nie zachodzi żaden przewrót . Siła i praca , pani , nie tytuł i nie urodzenie … +Panna Izabela była rozdrażniona . +— Tu może mi pan mówić — rzekła — co pan chce , tu uwierzę we wszystko , bo dokoła widzę tylko pańskich sprzymierzeńców . +— Czy oni nigdy nie staną się sprzymierzeńcami pani ? ! … +— Nie wiem … może … Tak często teraz słyszę o nich , że kiedyś mogę uwierzyć w ich potęgę . +Weszli na polankę zamkniętą wzgórzami , na których rosły pochylone sosny . Panna Izabela usiadła na pniu ściętego drzewa , a Wokulski niedaleko niej na ziemi . +W tej chwili na brzegu polanki ukazała się pani Wąsowska ze Starskim . +— Czy nie chcesz , Belu — wołała — wziąć sobie tego kawalera ? +— Protestuję ! — odezwał się Starski . — Panna Izabela jest całkiem zadowolona ze swego towarzysza , a ja z mojej towarzyszki … +— Czy tak , Belu ? +— Tak , tak ! — zawołał Starski . +— Niech będzie tak … — powtórzyła panna Izabela bawiąc się parasolką i patrząc w ziemię . +Pani Wąsowska i Starski znikli na wzgórzu , panna Izabela coraz niecierpliwiej bawiła się parasolką . Wokulskiemu pulsa biły w skroniach jak dzwony . Ponieważ milczenie trwało zbyt długo , więc odezwała się panna Izabela : +— Prawie rok temu byliśmy w tym miejscu na wrześniowej majówce … Było ze trzydzieści osób z sąsiedztwa … O , tam palono ogień … +— Bawiła się pani lepiej niż dziś ? +— Nie . Siedziałam na tym samym pniu i byłam jakaś smutna … Czegoś mi brakło … I co mi się bardzo rzadko zdarza , myślałam : co też będzie za rok ? … +— Dziwna rzecz ! … — szepnął Wokulski . — Ja także mniej więcej rok temu mieszkałem z obozem w lesie , ale w Bułgarii … Myślałem : czy za rok żyć będę i … +— I o czym jeszcze ? +— O pani . +Panna Izabela niespokojnie poruszyła się i pobladła . +— O mnie ? … — spytała . — Alboż pan mnie znał ? … +— Tak . Znam panią już parę lat , ale niekiedy zdaje mi się , że znam panią od wieków … Czas ogromnie wydłuża się , kiedy o kimś myślimy ciągle , na jawie i we śnie … +Podniosła się z pnia , jakby chcąc uciekać . Wokulski także powstał . +— Niech pani przebaczy , jeżeli mimowolnie zrobiłem jej przykrość . Może , według pani , tacy jak ja nie mają prawa myśleć o pani ? … W waszym świecie nawet ten zakaz jest możliwy . Ale ja należę do innego … W moim świecie paproć i mech tak dobrze mają prawo patrzeć na słońce jak sosny albo … grzyby . Dlatego niech mi pani wręcz powie : czy wolno mi , czy nie wolno myśleć o pani ? Na dziś nie żądam nic innego . +— Ja pana prawie nie znam — szepnęła , widocznie zakłopotana , panna Izabela . +— Ja też dziś nic nie żądam . Pytam się tylko , czy nie uważa pani za obrazę dla siebie tego , że ja myślę o pani , nic — tylko myślę . Znam opinię klasy , wśród której wychowała się pani , o takich ludziach jak ja i wiem , że to , co mówię w tej chwili , nazwać można zuchwalstwem . Niech mi więc pani powie wprost : a jeżeli aż taka istnieje między nami różnica , nie będę się już dłużej starał o względy pani … Wyjadę dziś lub jutro bez cienia pretensji , owszem , zupełnie wyleczony . +— Każdy człowiek ma prawo myśleć … — odparła panna Izabela , coraz mocniej zmieszana . +— Dziękuję pani . Tym słówkiem dała mi pani poznać , że w jej przekonaniu nie stoję niżej od panów Starskich , marszałków i im podobnych … Rozumiem , że nawet w tych warunkach mogę jeszcze nie zyskać sympatii pani … Do tego bardzo daleko … Ale wiem przynajmniej , że już mam ludzkie prawa i że pani będzie od tej pory sądzić moje czyny , nie tytuły , których nie posiadam . +— Jest pan przecie szlachcicem , a mówi prezesowa , że tak dobrym , jak Starscy , a nawet Zasławscy … +— Owszem , jeżeli pani życzy sobie , jestem szlachcicem , nawet lepszym od niejednego z tych , jakich spotykałem w salonach . Na moje nieszczęście , wobec pani , jestem także i kupcem . +— No , kupcem można być i można nie być , to zależy od pana … — odparła już śmielej panna Izabela . +Wokulski zamyślił się . +W tej chwili w lesie poczęto hukać i zwoływać się , a w parę minut później całe towarzystwo ze sługami , koszami i rydzami znalazło się na polance . +— Wracajmy do domu — rzekła pani Wąsowska — bo mnie te rydze znudziły i czas na obiad . +Kilka dni następnych upłynęły Wokulskiemu w sposób dziwny ; gdyby go zapytano : czym były dla niego ? zapewne odpowiedziałby , że snem szczęścia , jedną z tych epok w życiu , dla których , może być , natura powołała na świat człowieka . +Obojętny widz może nazwałby takie dnie jednostajnymi , a nawet nudnymi . Ochocki sposępniał i od rana do wieczora albo kleił , albo puszczał oryginalnej formy latawce . Pani Wąsowska z panną Felicją czytały albo zajmowały się szyciem ornatu dla miejscowego proboszcza . Starski z prezesową i baronem grali w karty . +I tym sposobem Wokulski i panna Izabela nie tylko byli zupełnie osamotnieni , ale jeszcze musieli być ciągle razem . +Chodzili po parku , czasem w pole , siedzieli pod wiekową lipą na podwórzu , ale najczęściej pływali po stawie . On wiosłował , ona od czasu do czasu rzucała okruchy ciastek łabędziom , które cicho sunęły za nimi . Niejeden podróżny zatrzymywał się na gościńcu za stawem i zdziwiony przypatrywał się niezwykłej grupie , którą tworzyły : biała łódka z siedzącą w niej parą i dwa białe łabędzie ze skrzydłami podniesionymi jak żagle . +Później Wokulski nie umiał nawet przypomnieć sobie , o czym mówili w podobnych chwilach . Najczęściej milczeli . Raz zapytała go : dlaczego ślimaki pływają pod powierzchnią wody ? drugi raz — dlaczego obłoki mają tak rozmaitą barwę ? Tłomaczył jej i wówczas zdawało mu się , że całą naturę od ziemi do nieba ogarnia w jednym uścisku i składa jej pod nogi . +Pewnego dnia przyszło mu na myśl , że gdyby kazała mu rzucić się w wodę i umrzeć , umarłby błogosławiąc ją . +Podczas tych wodnych przejażdżek , a także podczas spacerów w parku i zawsze , gdy byli razem , czuł jakiś niezmierny spokój , jakby cała dusza jego i cała ziemia od wschodnich do zachodnich kresów napełniona była ciszą , wśród której nawet turkot wozu , szczekanie psa albo szelest gałęzi wypowiadały się w cudownie pięknych melodiach . Zdawało mu się , że już nie chodzi , lecz pływa w oceanie mistycznego odurzenia , że już nie myśli , nie czuje , nie pragnie , tylko kocha . Godziny umykały gdzieś jak błyskawice zapalające się i gasnące na dalekim nieboskłonie . Dopiero był ranek — już południe — już wieczór i — noc pełna przebudzeń i westchnień . Niekiedy myślał , że dobę podzielono na dwa nierówne okresy czasu : dzień krótszy od mgnienia powiek i noc długą jak wieczność dusz potępionych . +Pewnego dnia wezwała go do siebie prezesowa . +— Siadajże , panie Stanisławie — rzekła — cóż , dobrze się u mnie bawisz ? +Drgnął jak człowiek przebudzony . +— Ja ? … — spytał . +— Nudziłżebyś się ? +— Za rok takich nudów oddałbym życie . +Staruszka potrząsnęła głową . +— Tak czasem się zdaje — odpowiedziała . — Nie wiem , kto tam napisał , że człowiek jest wtedy najszczęśliwszy , kiedy dokoła siebie widzi to , co nosi w sobie samym … Ale ja mówię , że mniejsza , dlaczego jest szczęśliwy , byle nim był … Wybaczysz mi , jeżeli cię obudzę ? … +— Słucham panią — odparł , mimo woli blednąc . +Prezesowa wciąż przypatrywała mu się i z lekka chwiała głową . +— No , przecie nie myśl , że obudzę cię złymi wiadomościami . Zbudzę cię w zwykły sposób . Myślałżeś co o tej cukrowni , którą mi tu radzą budować ? … +— Jeszcze nie … +— Nic pilnego . Ale o stryju zupełnie już zapomniałeś . A on , biedak , leży niedaleko stąd , o trzy mile , w Zasławiu … Może byście tam jutro pojechali . Okolica ładna , są ruiny zamku … Moglibyście bardzo przyjemnie czas przepędzić i zrobić coś z tym kamieniem nagrobnym . +Wiesz co — dodała staruszka wzdychając — namyśliłam się … Nie trzeba rozbijać kamienia pod zamkiem . Zostaw go tam i tylko każ wyryć na nim te wiersze : „ Na każdym miejscu i o każdej dobie … ” Znasz to ? … +— O tak , znam … +— Pod zamkiem więcej bywa ludzi niż na cmentarzu , prędzej przeczytają i może zamyślą się nad ostatecznym kresem wszystkiego na tym świecie , nawet miłości … +Wokulski wyszedł od prezesowej silnie rozstrojony . „ Co znaczy jej rozmowa ? … ” — pomyślał . Na szczęście , spotkał pannę Izabelę idącą w stronę stawu i zapomniał o wszystkim . +Na drugi dzień istotnie całe towarzystwo pojechało do Zasławia . Mijali lasy , zielone pagórki , wąwozy z żółtymi ścianami . Okolica była piękna , jeszcze piękniejsza pogoda , ale Wokulski nie uważał na nic , zatopiony w smutnych myślach … Już nie był sam z panną Izabelą , jak wczoraj jeszcze ; nawet nie siedział w breku blisko niej , tylko naprzeciw panny Felicji , a nade wszystko … Ale to już mu się tylko zdawało i nawet śmiał się w duszy ze swych przywidzeń . Zdawało mu się , że Starski w jakiś dziwny sposób spojrzał na pannę Izabelę i że ją oblał rumieniec . +„ Ach , głupstwo — mówił do siebie — po cóż miałaby mnie oszukiwać ! … Ona mnie , który przecie nie jestem nawet jej narzeczonym . ” +Otrząsnął się ze swych przywidzeń i tylko było mu trochę przykro , że Starski siedzi obok panny Izabeli . Ale tylko trochę … +„ No , przecież nie zabronię jej — myślał — siadać , przy kim zechce . I nie zniżę się do zazdrości , która bądź jak bądź jest podłym uczuciem , a najczęściej gruntuje się na pozorach … Zresztą , gdyby chcieli wymieniać ze Starskim tkliwe spojrzenia , nie robiliby tego tak jawnie . Szaleniec jestem … ” +W parę godzin znaleźli się na miejscu . +Zasław , niegdyś miasteczko , dziś licha osada , stoi w nizinie otoczonej mokrymi łąkami . Oprócz kościoła i dawnego ratusza wszystkie budowle są parterowe , drewniane i stare . Na środku rynku , a raczej placu pełnego ostów i jam , wznosi się piętrowa kupa śmieci i studnia pod dziurawym dachem opartym na czterech zgniłych słupach . +Z powodu szabasu rynek był pusty , a wszystkie kramiki zamknięte . +Dopiero o wiorstę za miastem , w południowej stronie , leżała grupa wzgórz . Na jednym stały ruiny zamku , składające się z dwu wież sześciokątnych , gdzie ze szczytów i okien zwieszały się bujne zielska ; na drugim rosła kępa starych dębów . +Gdy podróżni zatrzymali się w rynku , Wokulski wysiadł , ażeby zobaczyć się z proboszczem , Starski zaś objął komendę . +— Więc my — rzekł — jedziemy brekiem do tych dębów i tam zjemy , co Bóg dał , a kucharze przygotowali . Następnie brek wróci się tu po pana Wokulskiego … +— Dziękuję — odparł Wokulski . — Nie wiem , jak długo zabawię , i wolę iść piechotą . Zresztą muszę jeszcze wstąpić do ruin … +— I ja z panem — odezwała się panna Izabela . — Chcę zobaczyć ulubiony kamień prezesowej … — dodała półgłosem . — Proszę mi dać znać , jak pan tam będzie . +Brek odjechał , Wokulski wstąpił na plebanię i w ciągu kwadransa skończył interes . Proboszcz oświadczył mu , że nikt w mieście nie będzie miał pretensji , jeżeli na kamieniu zamkowym znajdzie się jaki napis , byle nie nieprzyzwoity i nie bezbożny … Dowiedziawszy się zaś , że chodzi o pamiątkę po nieboszczyku kapitanie Wokulskim , którego znał osobiście , proboszcz obiecał zająć się ułatwieniem tej sprawy . +— Jest tu — rzekł — niejaki Węgiełek , sprytny hultaj , trochę kowal , trochę stolarz , więc może on potrafi wyrzeźbić na kamieniu , co potrzeba . Zaraz ja po niego poszlę . +W ciągu następnego kwadransa zjawił się i Węgiełek , chłopak dwudziestokilkoletni , z fizjognomią wesołą i inteligentną . Dowiedziawszy się od księżego sługi , że można coś zarobić , ubrał się w szaraczkowy surdut z krótkim stanem i połami do ziemi i obficie wytarł sobie włosy słoniną . +Ponieważ Wokulskiemu było pilno , więc pożegnał proboszcza i poszedł z Węgiełkiem w stronę ruin . +Gdy znaleźli się za nieczynną dziś rogatką osady , Wokulski zapytał chłopaka : +— Dobrze umiesz pisać , mój bracie ? +— Oj , oj ! … Przecie mi nieraz ze sądu dawali do przepisywania , choć nie mam lekkiej ręki . A te wiersze , co pan ekonom z Otrocza pisywał do leśniczanki , to wszystko moja robota . On tyle , że kupował papier i jeszcze mi do tej pory nie dopłacił czterdzieści groszy za pisanie . A o zakręty to tak się dopominał … +— I na kamieniu potrafisz pisać ? +— Niby wklęsło , nie wypukło ? … Co nie mam potrafić . Podjąłbym się pisania nawet na żelazie , a choćby na szkle i literami , jakimi chcąc : pisanymi , drukowanymi , niemieckimi , żydowskimi … Przecie ja tu , nie chwaląc się , wszystkie szyldy malowałem w mieście . +— I tego krakowiaka , co wisi nad szynkiem ? +— A jużci . +— A gdzieżeś ty widział takiego krakowiaka ? +— U pana Zwolskiego jest furman , co się nosi z krakowska , wiecem se go obejrzał . +— I widziałeś , że ma obie nogi na lewym boku ? +— Proszę łaski pana , ludzie z prowincji nie patrzą na nogi , ino na butelkę . Jak dojrzy butelkę i kieliszek , to już nie chybi , ale trafi prosto do Szmula . +Wokulskiemu coraz więcej podobał się rezolutny chłopak . +— Nie ożeniłeś się jeszcze ? — zapytał go . +— Nie . Z taką , co chodzi w chustce , to ja się nie ożenię , a kapeluszowa mnie by nie chciała . +— I cóż tu robisz , kiedy nie ma szyldów do malowania ? +— O tak , panie : trochę to , trochę owo , a razem nic . Dawniej robiłem stolarszczyznę i nie mogłem nadążyć . Za jakie parę lat odłożyłbym z tysiąc rubli . Ale spaliłem się tamtego roku i już nie mogę przyjść do siebie . Drzewo , warsztaty , wszystko poszło na węgiel , a mówię łasce pana , był taki ogień , że najtwardsze pilniki stopiły się jak smoła . Kiedym spojrzał na pogorzel , tom ino plunął ze złości , ale dziś nawet mi szkoda tej śliny … +— Odbudowałeś się ? Masz warsztat ? +— Ehe ! panie … Odbudowałem w ogrodzie chałupę jak barak , żeby matka miała gdzie gotować , ale warsztaty … Toż by na to , panie , trzeba z pięćset rubli gotowego grosza , słowo honoru daję , jak mi Bóg miły … Ileż to przecie lat ojciec nieboszczyk harował , nim postawił dom i zebrał naczynie . +Zbliżali się do ruin . Wokulski rozmyślał . +— Słuchaj , Węgiełek — rzekł nagle — podobasz mi się . Będę w tej okolicy — dodał , cicho wzdychając — będę jeszcze z tydzień … A jeżeli wyrzeźbisz mi dobrze napis , wezmę cię do Warszawy na jakiś czas … Tam przekonam się , co jesteś wart , i … może odnajdą się twoje warsztaty . +Chłopak pochylał głowę na prawo i na lewo , przypatrując się Wokulskiemu . Nagle przyszło mu na myśl , że musi to być bardzo bogaty pan , a może nawet z takich panów , których niekiedy Bóg zsyła , ażeby opiekowali się ludźmi biednymi i — zdjął czapkę . +— Cóżeś stanął ? Nakryj głowę … — rzekł Wokulski . +— Przepraszam pana … może ja co złego powiedziałem ? … Ale u nas , panie , to tacy panowie nie bywają … Podobno bywali dawnymi czasy … Nawet ojciec nieboszczyk gadał , że sam widział takiego pana , co wziął z Zasławia sierotę i zrobił z niej wielką panią , a jegomości zostawił tyle pieniędzy , że z nich wybudowali nową dzwonnicę … +Wokulski uśmiechał się patrząc na zakłopotaną minę chłopaka i z dziwnym uczuciem myślał , że za swój jednoroczny dochód mógłby uszczęśliwić stu kilkudziesięciu takich jak ten oto … +„ Pieniądz naprawdę jest wielką potęgą , tylko trzeba go umieć użyć … ” +Byli już pod górą zamkową , kiedy z sąsiedniej odezwał się głos panny Felicji : +— Panie Wokulski , my tu jesteśmy ! … +Wokulski podniósł oczy i zobaczył między dębami wesoły ogień , dokoła którego siedziało zasławskie towarzystwo . O kilkanaście kroków z boku chłopak kredensowy i pokojówka nastawiali samowar . +— Niech pan zaczeka , idę do pana ! — zawołała panna Izabela podnosząc się z dywanu . +Starski podskoczył do niej . +— Sprowadzę kuzynkę — rzekł . +— O , dziękuję , sama zejdę — odpowiedziała panna Izabela cofając się . Potem zaczęła iść ze stromej ściany z taką swobodą i wdziękiem , jakby to była ulica w parku . +„ Podły jestem z moimi posądzeniami ! ” — szepnął Wokulski . +W tej chwili przywidziało mu się , że jakiś tajemniczy głos każe mu robić wybór między tysiącami takich jak Węgiełek , którzy potrzebują pomocy , i jedną kobietą , która schodziła tam z góry . +„ Już zrobiłem wybór ! … ” — pomyślał Wokulski . +— Ale do zamku nie wejdę sama , musi mi pan podać rękę — rzekła panna Izabela stanąwszy przy Wokulskim . +— Może państwo pozwolą lżejszą drogą — odezwał się Węgiełek . +— Prowadź ! +Okrążyli górę i poczęli wspinać się na jej szczyt łożyskiem wyschłego potoku . +— Jaki dziwny kolor tych kamieni — odezwała się panna Izabela patrząc na kawały wapienia poplamionego brunatnymi piętnami . +— Ruda żelazna — odparł Wokulski . +— O nie — wtrącił Węgiełek — to nie ruda , to krew … +Panna Izabela cofnęła się . +— Krew ? … — powtórzyła . +Stanęli na szczycie wzgórza , zasłonięci od reszty towarzystwa walącym się murem . Z tego miejsca widać było dziedziniec zamkowy zarośnięty cierniem i berberysem . Pod jedną z wież stał oparty o jej ścianę olbrzymi granit . +— Oto jest kamień — rzekł Wokulski . +— Ach , ten … Ciekawam , jak go tu wnieśli ? … Mój człowieku , co mówiliście o krwi ? — spytała panna Izabela Węgiełka . +— To dawna historia — odparł Węgiełek — jeszcze mi ją dziaduś opowiadał … Wreszcie tu wszyscy o niej wiedzą . +— Opowiedzcie ją — nalegała panna Izabela . — Między ruinami bardzo lubię słuchać legend . Nad Renem pełno tego … +Weszła na dziedziniec , ostrożnie wymijając cierniste krzaki , i usiadła na kamieniu . +— Opowiedzcie historię o tej krwi … +Węgiełek wcale nie zmieszał się tą propozycją ; owszem , uśmiechnął się i zaczął : +— W dawnych czasach , kiedy jeszcze mój dziaduś łapał ptaki między dębami , po tych kamieniach , cośmy nimi szli , płynęła woda . Teraz ona pokazuje się tylko na wiosnę albo po wielkim deszczu , ale za małości dziadusia szła przez cały rok . I był strumień w tym miejscu . +Na dnie potoku , jeszcze za małości dziadusia , leżał jeden spory kamień , jakby nim kto dziurę zatykał . W rzeczy samej była tam dziura , właśnie nawet okno do podziemiów , gdzie są zachowane wielkie skarby , jakich by na całym świecie nie znalazł . A między tymi majątkami , na szczerozłotym łóżku , śpi panna , może nawet jaka hrabini , bardzo śliczności i bogato odziana . Mówią , że za to samo , co ona ma we włosach , kupiłby wszystkie dobra od Zasławia do Otrocza . +Ta zaś panna śpi przez taki interes , że jej ktoś wbił złotą szpilkę w głowę , może ze zbytków , a może i z nienawiści ; Bóg ich tam wie . Tak śpi i nie ocknie się , dopóki jej kto szpilki z głowy nie wyciągnie i potem się z nią nie ożeni . Ale to rzecz ciężka i nawet niebezpieczna , bo tam w podziemiach pilnują skarbów i samej panny różne straszydła . A jakie one są , to wiem dobrze , bo póki mi się dom nie spalił , chowałem taki jeden ząb jak pięść , który ząb dziaduś znalazł w tym miejscu ( sprawiedliwie mówię i nic nie kłamę ) . A jeżeli jeden ząb był jak pięść ( widziałem go przecie i miałem w rękach przez długie czasy ) , to już łeb musiał być jak piec , a cała osoba chyba jak stodoła … Więc borykać się z takim było trudno i jeszcze nie z jednym , ale z wieloma . Dlatego najśmielszy człowiek , choćby mu się i jak spodobała panna , a jeszcze lepiej jej majętności , wejść do podziemiów nie miał odwagi , ażeby go co nie ujadło … +O tej pannie i o tych majątkach — prawił dalej Węgiełek — wiedzieli ludzie od dawna ; takim sposobem , że dwa razy do roku , na Wielkanoc i na święty Jan , usuwał się kamień , co leżał na dnie potoku , i jeżeli kto stał wtedy nad wodą , mógł zajrzeć do otchłani i widzieć tamtejsze dziwy . +Jednej Wielkanocy ( dziadusia jeszcze wtedy nie było na świecie ) przyszedł tu do zamku młody kowal z Zasławia . Stanął nad potokiem i myśli : „ Nie mogłyby się to mnie pokazać skarby ? … Zaraz bym wlazł do nich , choćby przez najciaśniejszą dziurę , naładowałbym kieszenie i już nie potrzebowałbym dymać miechem . ” Ledwie tak pomyślał , aż naraz — usuwa się kamień , a mój ci kowal widzi wory pieniędzy , misy ze szczerego złota i tyle drogiej odzieży jak na jarmarku … +Ale najpierw wpadła mu przed oczy śpiąca panna , taka , mówił dziaduś , śliczna , że kowal stanął słupem . Spała se i tylko jej łzy płynęły , a co która upadła , czy na jej koszulę , czy na łóżko , czy na podłogę , zaraz zamieniała się w klejnot . Spała i wzdychała z bólu od szpilki ; a co westchnęła , to na drzewach nad potokiem zaszelepały liście z żalu nad jej strapieniem . +Już kowal chciał wejść do podziemiów ; ale że czas przeszedł , więc znowu kamień zamknął się , aż zabulgotało w potoku . +Od tego dnia mój kowal nie mógł sobie miejsca znaleźć na świecie . Robota leciała mu z ręki . Gdzie nie spojrzał , widział ino potok jak szybę , a za nią pannę , której łzy płynęły . Aż pomizerniał , bo go coś ciągle trzymało za serce rozpalonymi obcęgami . Zwyczajnie zamroczyło go . +Kiedy już całkiem nie mógł wytrzymać z tęskności , poszedł do jednej baby , co znała się na ziołach , dał jej srebrnego rubla i spytał o radę . +— Ano — mówi baba — nie ma tu inszej rady , tylo musisz doczekać świętego Jana i kiedy się kamień odłoży , musisz leźć w otchłań . Byleś pannie wyjął szpilkę z głowy , obudzi się , ożenisz się z nią i będziesz wielki pan , jakiego świat nie widział . Tylko wtedy o mnie nie zapomnij , że ci dobrze poradziłam . I to se spamiętaj : kiedy cię strachy otoczą , a zaczniesz się bać , zaraz przeżegnaj się i umykaj w imię boskie … Cała sztuka w tym , żebyś się nie zląkł ; złe nie ima się nie bojącego człowieka . +— A powiedzcież mi — mówił kowal — jak poznać , że człowieka strach zdejmuje ? … +— Takiś ty ? … — mówiła baba . — No , to już idź do otchłani , a jak wrócisz , o mnie pamiętaj . +Dwa miesiące chodził kowal po potoku , a na tydzień przed świętym Janem wcale się stąd nie ruszył , tylko czekał . I doczekał . W samo południe kamień odsunął się , a mój kowal z siekierą w garści skoczył w jamę . +Co się tam — mówił dziaduś — koło niego nie działo , włosy na głowie stają . Otoczyły go przecie takie poczwary , że inny umarłby od samego ich wejrzenia . Były — mówił dziaduś — niedopyrze wielkie jak psy , ale ino wachlowały nad nim skrzydliskami . To zastąpiła mu drogę ropucha , duża jak ot ten kamień , to wąż zaplątał mu się między nogi , a kiedy kowal ciapnął go , wąż zaczął płakać ludzkim głosem . Były wilki takie na niego zajadłe , że co im piana padła z pyska , to buchnęła płomieniem , a w opoce wypalała dziury . +Wszystkie te potwory siadały mu na plecach , chwytały go za surdut , za rękawy , ale żaden nie śmiał go skrzywdzić . Bo widzieli , że się kowal nie boi , zaś przed nie bojącym się złe umyka jak cień przed człowiekiem . „ Zginiesz tu , kowalu ! … ” — wołały strachy , ale on tylko ściskał siekierę w garści i przepraszam … tak im odpowiadał , że wstyd państwu powtórzyć … +Dobrał się nareszcie mój kowal do złotego łóżka , gdzie już nawet poczwary nie miały dostępu , ino stanęły wkoło , kłapiący zębami . On zaraz zobaczył w głowie panny złotą szpilkę , szarpnął i wyciągnął ją do połowy … +Aż krew trysnęła … Wtem panna łapie go rękami za surdut i woła z wielkim płaczem : +— Czego mi ból robisz , człowieku ! … +Wtedy dopiero kowal się zląkł … Zatrząsł się i ręce mu opadły . Strachom tego tylko było trzeba . Który miał największy pysk , skoczył na kowala i tak go kłapnął , że krew trysnęła przez okno i poplamiła kamienie , co państwo na własne oczy widzieli . Ale przy tym bestia wyłamał sobie ząb duży jak pięść , co go później mój dziaduś znalazł w potoku . +Od tej pory kamień zatkał okno do podziemiów , że go już nikt znaleźć nie może . Potok wysechł , a panna została w otchłani na pół rozbudzona . Płacze teraz już tak głośno , że ją czasem i pastuchy słyszą na łąkach , i będzie płakać wiek wieków . +Węgiełek skończył . Panna Izabela spuściła głowę i końcem parasolki rysowała jakieś znaki na gruzach . Wokulski nie śmiał spojrzeć na nią . +Po długim milczeniu odezwał się do Węgiełka : +— Ciekawa jest twoja historia … ale powiedz no mi : w jaki sposób zabierzesz się do wycięcia napisu ? … +— Kiedy nie wiem , co mam wyciąć ? +— Prawda . +Wokulski wydobył noteskę , ołówek i napisawszy podał chłopcu . +— Tylko cztery wiersze ! … — rzekł Węgiełek . — Za trzy dni , panie , będzie gotowe … Na tym kamieniu można wyciąć bodaj calowe litery … Oj , zapomniałem sznurka , żeby wymierzyć . Zejdę , panie , do furmanów , to może oni mi dadzą … Zaraz wrócę . +Węgiełek zbiegł ze wzgórza . Panna Izabela spojrzała na Wokulskiego . Była blada i wzruszona . +— Co to za wiersze ? … — spytała wyciągając rękę . +Wokulski podał jej kartkę ; zaczęła czytać półgłosem : +— „ Na każdym miejscu i o każdej dobie , gdziem z tobą płakał , gdziem z tobą się bawił , zawsze i wszędzie będę ja przy tobie , bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił … ” +Dokończyła szeptem . Usta jej drżały , oczy zaszły łzami . Przez chwilę mięła kartkę w palcach , potem z wolna odwróciła głowę , i kartka upadła na ziemię … +Wokulski przykląkł , ażeby podnieść papier . Wtem dotknął sukni panny Izabeli i już nie wiedząc , co robi , schwycił ją za rękę . +— Obudzisz się , ty , moja królewno … — rzekł . +— Nie wiem … może … — odpowiedziała . +— Hop ! … hop ! … — zawołał z dołu Starski . — a chodźcie już , państwo , bo obiad wystygnie … +Panna Izabela obtarła oczy i prędko opuściła ruinę . Za nią wyszedł Wokulski . +— Cóżeście państwo tak długo robili ? — pytał ze śmiechem Starski podając rękę pannie Izabeli , która przyjęła ją pośpiesznie . +— Słyszeliśmy nadzwyczajną historię ! … — odpowiedziała panna Izabela . — Doprawdy , nigdy nie myślałam , że w tym kraju mogą istnieć podobne legendy i że mogą je w tak zajmujący sposób opowiadać ludzie prości … Cóż nam dasz na obiad , kuzynie ? Ach , ten chłopak jest niezrównany ! … Poproście go , ażeby ją wam powtórzył … +Wokulskiego nie raziło już to , że panna Izabela idzie ze Starskim pod rękę , że opiera się na nim , a nawet , że go kokietuje . Wzruszenie , którego był świadkiem , i jedno nic nie znaczące jej słówko rozproszyło wszystkie jego obawy . Ogarnęło go spokojne zamyślenie , w którym nie tylko Starski , ale całe towarzystwo zniknęło mu sprzed oczu . +Pamiętał , że wszedł na górę pod dęby , że coś jadł z wielkim apetytem , że był wesoły , rozmowny i nawet umizgał się do panny Felicji . Ale o czym mówili ? … co on im sam odpowiadał , nie wiedział … +Zachodziło słońce , a na niebie pokazały się chmury , kiedy Starski kazał służbie sprzątnąć naczynia , kosze i dywan , a paniom zaproponował powrót . +Siedli do breku w tym samym porządku co pierwej . Otuliwszy Ewelinę szalami baron pochylił się do Wokulskiego i szepnął z uśmiechem : +— Jeżeli jeszcze jeden dzień będziesz pan w takim humorze jak dzisiaj , pozawracasz głowy wszystkim paniom . +— Ach , tak ! … — odparł Wokulski wzruszając ramionami . +Usiadł na końcu breka , naprzeciw panny Felicji . Ochocki umieścił się przy furmanie i ruszyli . +Niebo chmurzyło się , ciemność zapadała coraz szybciej . Na breku pomimo to było bardzo wesoło , dzięki kłótni pani Wąsowskiej z Ochockim , który zapomniał o swych latawcach i przełożywszy nogi przez poręcz kozła , odwrócił się do towarzystwa . Nagle , chcąc zapalić papierosa , potarł zapałkę i oświetlił cały brek , najlepiej zaś Starskiego . +W tej chwili Wokulski gwałtownie cofnął się ; coś mignęło mu przed oczyma . +„ Głupstwo ! … — pomyślał — piłem za wiele … ” +Pani Wąsowska parsknęła króciutkim śmiechem , lecz wnet opanowała się i zaczęła mówić : +— Cóż to za oryginalny sposób siedzenia , panie Ochocki ! … Fe , jutro musi pan klęczeć ! … Ach , niegodziwiec , ależ on niedługo postawi komu nogi na kolanach … Odwróćże się pan natychmiast , bo każę furmanowi , ażeby pana zostawił na drodze … +Wokulskiemu zimny pot wystąpił na czoło ; ale wzruszył ramionami i myślał : „ Przywidzenia … przywidzenia ! … Co za głupstwo … ” +I nadludzkim wysiłkiem woli odegnał w końcu przywidzenia . Znowu odzyskał humor i bardzo wesoło począł rozmawiać z panią Wąsowską . +Gdy zaś wrócili do Zasławka późno w nocy , spał jak zabity i nawet śniło mu się coś zabawnego . +Nazajutrz , gdy przed śniadaniem wyszedł Wokulski na spacer , pierwszą osobą , którą spotkał na dziedzińcu , była pokojówka panny Izabeli ; niosła kilka sukien , a za nią chłopak dźwigał kufer . +„ Cóż to jest ? … — pomyślał . — Dziś niedziela , więc chyba nie wyjedzie … Nie może wyjechać w niedzielę … Zresztą wspomniałaby mi coś o tym ona lub prezesowa … ” +Poszedł nad staw , obleciał park wokoło , jakby chcąc zgubić w drodze złe przeczucia . Na próżno . Uczepiła go się myśl , że panna Izabela może wyjechać . Tłumił ją i przytłumił o tyle , że już nie rysowała mu się jasno , tylko gdzieś na dnie serca drażniła go nieznacznie . +Przy śniadaniu zdawało mu się , że prezesowa przywitała go czulej niż zwykle , że wszyscy zachowują się uroczyściej , że panna Felicja wpatruje się w niego uporczywie i jakby z wyrzutem . Po śniadaniu znowu przywidziało mu się , że prezesowa dała jakiś znak pani Wąsowskiej . +„ Oczywiście jestem chory ” — myślał . +Wnet jednak ozdrowiał , gdy panna Izabela oświadczyła , że chce przejść się po parku . +— Ma kto z państwa ochotę iść ze mną ? — spytała . +Wokulski zerwał się z krzesła , inni siedzieli . Więc znalazł się sam z panną Izabelą w ogrodzie i znowu powrócił mu ten spokój , jaki miał zawsze w jej obecności . +W połowie alei odezwała się panna Izabela : +— Bardzo mi żal będzie Zasławka … +„ Żal ? … ” — pomyślał Wokulski , a ona prędko mówiła dalej : +— Muszę już jechać . Ciocia pisała jeszcze we środę , ażeby wracać , ale prezesowa nie pokazała mi listu , zatrzymała mnie . Dopiero kiedy wczoraj przybył umyślny posłaniec … +— Jedzie pani jutro ? … — spytał Wokulski . +— Dziś po drugim śniadaniu … — odpowiedziała spuszczając głowę . +— Dziś ! … — powtórzył . +Właśnie przechodzili mimo sztachet , za którymi na dziedzińcu folwarcznym stał powóz , ten sam , którym przyjechała panna Izabela . Nawet około dyszla furman układał zaprzęgi . Ale na Wokulskim ani wiadomość , ani przygotowania do wyjazdu nie zrobiły tym razem wrażenia . +„ No cóż — myślał — kto przyjechał , musi odjechać … Rzecz całkiem naturalna … ” +Nawet dziwił go ten spokój . +Przeszli jeszcze kilkanaście kroków pod zwieszającymi się gałęźmi i nagle — opanowała go straszna rozpacz . Zdawało mu się , że gdyby w tej chwili zajechał powóz po pannę Izabelę , on rzuciłby się pod koła i nie pozwoliłby jej jechać . Niechby go roztratowali i niechby już raz przestał cierpieć . +Wnet jednak przyszła nowa fala spokoju i Wokulski znowu dziwił się , skąd mu się biorą takie żakowskie myśli . Przecież panna Izabela ma prawo jechać , kiedy chce , gdzie chce i z kim jej się podoba … +— Długo pani jeszcze zabawi na wsi ? — spytał . +— Najwyżej miesiąc . +— Miesiąc ! … — powtórzył . — Czy przynajmniej wolno mi będzie po tym miesiącu odwiedzać państwa ? … +— O tak , bardzo prosimy … — odparła . — Mój ojciec jest wielkim przyjacielem pana . +— A pani ? +Zarumieniła się i milczała . +— Nie odpowiada pani … — rzekł Wokulski . — Nie domyśla się pani nawet , jak jest mi drogie każde jej słowo , których tak mało słyszałem … I oto dziś odjeżdża pani nie zostawiając mi nawet cienia nadziei … +— Może czas to zrobi — szepnęła . +— Bodajby zrobił ! — W każdym razie coś pani powiem . Widzi pani , w życiu można spotkać ludzi weselszych ode mnie , eleganckich , z tytułami , nawet z majątkiem większym niż mój … Ale przywiązania , jak moje , chyba pani nie znajdzie . Bo jeżeli miłość mierzy się wielkością cierpień , takiej jak moja może jeszcze nie było na świecie . +I nie mam nawet prawa skarżyć się o to na kogokolwiek . Los to robi . Jakimiż bo on dziwnymi drogami prowadził mnie do pani ! Ile klęsk musiało spaść na ogół , zanim ja , ubogi chłopak , mogłem zdobyć ukształcenie , które mi dziś pozwala mówić z panią . Jaki traf popchnął mnie do teatru , gdzie pierwszy raz zobaczyłem panią . A na majątek , który posiadam , czy może nie złożył się szereg cudów ? … +Kiedy dziś myślę o tych rzeczach , zdaje mi się , że jeszcze przed urodzeniem naznaczone mi było zejść się z panią . Gdyby mój biedny stryj nie kochał się za młodu i nie umarł osamotniony , ja dziś nie znajdowałbym się w tym miejscu . I nie jestże to dziwne , że ja sam , zamiast bawić się kobietami , jak robią inni , unikałem ich dotychczas i prawie świadomie czekałem na jedną , na panią … +Panna Izabela nieznacznie otarła łzę … Wokulski nie patrząc na nią mówił : +— Nie dalej jak teraz , kiedy byłem w Paryżu , miałem przed sobą dwie drogi . Jedna prowadzi do wielkiego wynalazku , który może zmieni dzieje świata , druga do pani . Wyrzekłem się tamtej , bo mnie tu przykuwa niewidzialny łańcuch : nadzieja , że mnie pani pokocha . Jeżeli to jest możliwym , wolę szczęście z panią od największej sławy bez pani ; bo sława to liczman , za który własne szczęście poświęcamy dla innych . Ale jeżeli się łudzę , tylko pani może zdjąć ze mnie to zaklęcie . Powiedz , że nie masz i nie będziesz miała nic dla mnie i … Wrócę tam , gdzie może od razu powinienem był zostać . +— Czy tak ? … — dodał biorąc ją za rękę . +Nie odpowiedziała nic … +— Więc zostaję … — rzekł po chwili . — Będę cierpliwym , a pani sama da mi znak , że spełniły się moje nadzieje . +Wrócili do pałacu . Panna Izabela była trochę zmieniona , ale rozmawiała ze wszystkimi wesoło . Wokulskiemu znowu powrócił spokój . Nie rozpaczał już , że panna Izabela odjeżdża ; powiedział sobie , że zobaczy ją za miesiąc , i to mu obecnie wystarczało . +Po śniadaniu zajechał powóz ; zaczęto się żegnać . Na ganku panna Izabela szepnęła do pani Wąsowskiej : +— Mogłabyś też , Kaziu , już nie dręczyć tego biedaka … +— Kogóż to ? +— Twego imiennika . +— Ach , Starskiego … Zobaczymy . +Panna Izabela podała rękę Wokulskiemu . +— Do widzenia ! — szepnęła z akcentem w głosie . +Odjechała . Całe towarzystwo stało w ganku patrząc na powóz , który z początku oddalał się , potem skręcił za stawem , znikł za pagórkiem , znowu ukazał się i nareszcie został po nim tylko tuman żółtego kurzu . +— Bardzo piękny dzień — rzekł Wokulski . +— O , bardzo ładny — odparł Starski . +Pani Wąsowska spod spuszczonych brwi przypatrywała się Wokulskiemu . +Powoli rozeszli się wszyscy . Wokulski został sam . Wstąpił do swego pokoju , lecz wydał mu się bardzo pusty ; potem chciał iść do parku , ale coś go stamtąd odepchnęło … Potem przywidziało mu się , że panna Izabela jeszcze musi być w pałacu , i w żaden sposób nie mógł zrozumieć , że wyjechała , że jest już o milę od Zasławka i że każda sekunda oddala ją od niego . +„ A jednak wyjechała ! — szepnął . — Wyjechała , więc i cóż ? … ” +Poszedł nad staw i przypatrywał się białej łódce , dokoła której błyszczała woda , aż oczy bolały . Nagle jeden z łabędzi , pływających przy tamtym brzegu , spostrzegł go i rozpuściwszy skrzydła , z szelestem przyleciał do czółna . +I dopiero w tej chwili schwycił Wokulskiego taki smutek , taki niezmierny , niezgruntowany smutek , jak gdyby już miał rozstać się z życiem … +Zatopiony we własnej goryczy , Wokulski nie bardzo uważał , co się dokoła niego dzieje . Mimo to nad wieczorem spostrzegł , że towarzystwo zasławskie po powrocie z parku jest skwaszone . Panna Felicja zamknęła się z panną Eweliną w jej pokoju , baron był rozdrażniony , a Starski ironiczny i zuchwały . +Po obiedzie wezwała Wokulskiego do siebie prezesowa . Na staruszce również było znać ślady irytacji , którą starała się opanować . +— Myślałżeś co , panie Stanisławie , o tej cukrowni ? — rzekła wąchając swój flakonik , co było znakiem wzruszenia . — Pomyśl o tym , proszę cię , i pogadaj ze mną , bo już mi zbrzydły te komeraże … +— Ma pani jakie zmartwienie ? — spytał Wokulski . +Machnęła ręką . +— Ech ! zmartwienie … Chciałabym tylko , ażeby albo skojarzył się ten mariaż Eweliny z baronem , albo żeby się zerwał … Albo niechaj sobie jadą ode mnie oni oboje czy Starski … Wszystko jedno … +Wokulski spuścił głowę i milczał zgadując , że umizgi Starskiego do narzeczonej barona musiały już przybrać bardziej widoczne formy . Lecz cóż jego to obchodziło ? +— Głupiutkie są te panny — zaczęła po chwili prezesowa . — Im się zdaje , że jak złapie która bogatego męża , a poza nim przystojnego kochanka , to już wypełni sobie życie … Głupiutkie . Ani wiedzą , że wnet sprzykrzy się stary mąż i pusty kochanek i że prędzej czy później każda zechce poznać prawdziwego człowieka . A jeżeli się taki trafi , na jej nieszczęście , co ona mu da ? … Czy wdzięki , które sprzedała , czy serce zaszargane z takimi oto Starskimi ? … +I pomyśleć , że prawie każda z nich musi przejść podobną szkołę , zanim pozna ludzi . Przedtem , choćby się jej trafiał najszlachetniejszy , nie oceni go . Wybierze starego bogacza albo śmiałego hultaja , w ich towarzystwie zmarnuje życie , a dopiero kiedyś chce się odrodzić … Zwykle za późno i na próżno ! … +Co mnie jednak dziwi najmocniej — prawiła — to okoliczność , że na podobnych lalkach nie poznają się mężczyźni . Dla żadnej kobiety , począwszy od Wąsowskiej , kończąc na mojej pokojówce , nie jest to sekret , że w Ewelinie nie zbudził się jeszcze ani rozum , ani serce ; wszystko w niej śpi … A tymczasem baron widzi w niej bóstwo i durzy się , biedak , że ona go kocha ! +— Dlaczegóż go pani nie ostrzeże ? — odezwał się Wokulski stłumionym głosem . +— Dajże spokój , to się na nic nie zda … Czy ja mu raz dawałam do zrozumienia , że Ewelina dziś jest tylko zepsute dziecko i lalka ? Może kiedyś coś z niej wyrośnie , ale w tej chwili ! … akurat Starski dla niej dobry . +— Cóż — dodała po przerwie — pomyślisz o tej cukrowni ? … Każ sobie jutro osiodłać konia , przejedź się po polach sam , a jeszcze lepiej z Wąsowską … To kobieta dużo warta , mówię ci … +Wokulski opuścił prezesowę przerażony . +„ Co ona mówi — myślał — o baronie i Ewelinie ? … Czy po prostu nie ostrzega mnie ? … Starski bodajże umizga się nie tylko do panny Eweliny . Co to było tam w breku ? … Ach , wolałbym w łeb sobie palnąć … ” +Wnet jednak opamiętał się . +„ W breku — myślał — było albo przywidzenie , albo fakt . Jeżeli przywidzenie , w takim razie krzywdziłbym niewinną , a jeżeli fakt … No , to przecież nie będę rywalem tego uwodziciela z operetek i nie poświęcę życia dla kobiety przewrotnej . Wolno jej romansować , z kim chce , ale nie wolno oszukiwać człowieka , którego jedynym występkiem jest , że ją kocha … Trzeba wyjeżdżać z tej Kapui i wziąć się do roboty . W laboratorium Geista lepiej zapełnię życie aniżeli w salonach … ” +Około dziesiątej wieczór wszedł do jego pokoju baron strasznie zmieniony . Z początku śmiał się i dowcipkował , następnie zadyszany upadł na krzesło , a po chwili rzekł : +— Uważa pan , szanowny panie Wokulski , ja czasami myślę , nie z własnego doświadczenia , bo moja narzeczona jest najszlachetniejszą kobietą … ale czasami myślę , że kobiety to nas niekiedy zwodzą … +— Tak , niekiedy … +— Może nie jest to ich wina — mówił baron — trzeba jednak przyznać , że niekiedy pozwalają bałamucić się zręcznym intrygantom … +— O , pozwalają . +Baron drżał tak , że chwilami zęby mu szczękały . +— Nie sądzisz pan — zapytał po namyśle — że jednak należałoby temu zapobiec ? … +— W jaki sposób ? … +— Choćby usuwając kobietę od stosunków z intrygantami … +Wokulski głośno roześmiał się … +— Można kobietę uwolnić od intrygantów , ale czy podobna uwolnić ją od jej własnych instynktów ? … Co pan poradzisz , jeżeli ten , który w pańskich oczach jest tylko bałamutem czy intrygantem , dla niej jest — samcem tego co ona gatunku ? … +Stopniowo opanowywał go wściekły gniew . Chodził po pokoju i mówił : +— Jaka walka jest możliwą z prawem natury , według którego suka , choćby najlepszej rasy , nie pójdzie za lwem , ale za psem ? Postaw jej pan całą menażerię najszlachetniejszych zwierząt , a ona wyrzeknie się jej dla kilku psów … I trudno się temu dziwić , gdyż one stanowią jej gatunek . +— Więc według pana nie ma rady ? — spytał baron . +— Dziś żadnej , a kiedyś będzie jedna : szczerość w ludzkich stosunkach i wolny wybór . Gdy kobieta nie będzie potrzebowała udawać miłości ani kokietować wszystkich , wówczas od razu odsunie tych , którzy jej nie są mili , i pójdzie za tym , który jej przypada do gustu . Wówczas nie będzie oszukiwanych ani oszukujących , stosunki uporządkują się w sposób naturalny . +Po odejściu barona Wokulski położył się . Nie spał całą noc , ale wrócił do równowagi . +„ Co ja mam za pretensje do panny Izabeli ? — myślał . — Przecie nie mówiła , że mnie kocha ; dała mi ledwie cień nadziei , że to może kiedyś nastąpić . Jest w porządku , gdyż prawie mnie nie zna . I co za przywidzenia snują mi się po głowie ! … Starski ? … Ależ ona chce wyswatać go z panią Wąsowską , więc chyba romansować z nim nie myśli . Prezesowa ? … Prezesowa lubi pannę Izabelę , sama mi o tym mówiła , wreszcie kazała mi tu przyjechać … Mam czas . Poznam się z nią bliżej , a jeżeli mnie pokocha , będę szczęśliwy i mogę być spokojny . Jeżeli nie — wrócę do Geista . Na wszelki wypadek sprzedam kamienicę i sklep , a zostanę przy spółce do handlu z Rosją . To mi da za parę lat ze sto tysięcy rubli rocznie , a jej nie narazi na tytuł kupcowej galanterii . ” +Nazajutrz po pierwszym śniadaniu kazał osiodłać konia i wyjechał pod pozorem obejrzenia okolicy . Nie myśląc skręcił na drogę , gdzie wczoraj toczył się powóz panny Izabeli i gdzie zdawało mu się , że jeszcze widać ślady kół … Potem , również machinalnie , zawrócił w stronę lasu , dokąd tak niedawno jeździli na rydze . W tym miejscu śmiała się , tu rozmawiała z nim , tu spoglądała na okolicę … +Podejrzenia , gniewy , wszystko w nim wygasło . +Zamiast nich począł wpływać mu do serca żal strugą tak cienką jak łzy , a palącą jak ogień wieczny … +Wjechawszy do lasu zsiadł z konia i prowadził go za cugle . +Oto ścieżka , którą wówczas szli oboje , ale wydaje się jakaś inna . Ta część lasu miała być podobna do kościoła — dziś ani śladu podobieństwa . Dokoła szaro i cicho . Słychać tylko krakanie wron , które w tej chwili przelatują nad lasem , i krzyk spłoszonej wiewiórki , co wdrapując się na drzewo szczeka jak mały piesek . +Wokulski doszedł do polanki , gdzie wówczas rozmawiali z panną Izabelą ; znalazł nawet pień , na którym siedziała . Wszystko jest , jak było ; tylko jej nie ma … Na krzakach leszczyny już żółkną liście , z sosen zwiesza się smutek , jak sieci pajęcze . Taki nieujęty , a tak go omotał ! +„ Co za głupstwo — myślał — robić się zależnym od jednej ludzkiej istoty ! Wszakże ja dla niej tylko pracowałem , o niej myślę , nią żyję . Co gorsze — dla niej porzuciłem Geista … No , ale cóż lepszego miałbym u Geista ? Byłbym tak samo zależny jak dziś , tylko zamiast pięknej kobiety panem moim byłby stary Niemiec . I tak samo pracowałbym , nawet ciężej ; z tą różnicą , że dziś pracuję dla mego szczęścia , a wówczas dla szczęścia innych , którzy tymczasem bawiliby się i kochaliby się na mój rachunek . +Zresztą , czy ja mam prawo narzekać ? Rok temu ledwie śmiałem marzyć o pannie Izabeli , a dziś już ją znam , staram się nawet o jej wzajemność … Czy ja ją aby znam ? … Jest zakamieniałą arystokratką , no ale nie rozejrzała się jeszcze w świecie … Ma duszę poetyczną czy może tak się tylko przedstawia … Kokietka ona jest , ale i to się zmieni , jeżeli mnie pokocha … Słowem — nie jest źle , a za rok … ” +W tej chwili koń jego wyrzucił głową i zarżał ; odpowiedziało mu w głębi lasu inne rżenie i tętent . Niebawem na końcu ścieżki pokazała się amazonka , w której Wokulski poznał panią Wąsowską . +— Hop ! hop ! … — zawołała śmiejąc się . Zeskoczyła z konia i oddała cugle Wokulskiemu . +— Przywiąż go pan — rzekła . — Ach , jak ja pana już znam ! … Pytam się przed godziną prezesowej : gdzie Wokulski ? „ Pojechał w pole oglądać miejsce na cukrownię . ” „ Akurat ! — myślę . — On pojechał do lasu marzyć . ” Kazałam sobie podać konia i otóż znajduję pana siedzącego na pniu , rozgorączkowanego … Cha ! … cha ! … cha ! … +— Czy tak śmiesznie wyglądam ? +— Nie ! dla mnie nie wygląda pan śmiesznie , ale jakby tu powiedzieć ? … niespodziewanie . Wyobrażałam sobie pana całkiem inaczej . Kiedy mi powiedziano , że pan jest kupcem , który w dodatku szybko zrobił majątek , pomyślałam : +„ Kupiec ? … Zatem przyjechał na wieś albo starać się o posażną pannę , albo wydobyć od prezesowej pieniądze na jakieś przedsiębiorstwa . ” +W każdym razie sądziłam , że pan jest człowiek zimny , rachunkowy , który chodząc po lesie taksuje drzewo , a na niebo nie patrzy , bo to nie daje procentu . Tymczasem cóż widzę ? … Marzyciela , średniowiecznego trubadura , który wymyka się do lasu , ażeby wzdychać i wypatrywać zeszłotygodniowe ślady jej stóp ! Wiernego rycerza , który kocha na życie i śmierć jedną kobietę , a innym robi impertynencje . Ach , panie Wokulski , jakie to zabawne … jakie to niedzisiejsze ! … +— Już pani skończyła ? — spytał zimno Wokulski . +— Już … Teraz pan zabierze głos ? … +— Nie , pani . Zaproponuję , ażebyśmy wracali do domu . +Panią Wąsowską oblał mocny rumieniec . +— Za pozwoleniem — rzekła biorąc konia za uzdę . — Czy nie myślisz pan , że mówię w ten sposób o pańskiej miłości , ażeby sama wydać się za pana ? … Milczysz pan … Otóż mówmy serio . Była chwila , żeś mi się pan podobał ; była i — już przeszła . Ale choćby nie przeszła , choćbym miała umrzeć z miłości dla pana , co zapewne nie nastąpi , bo nie straciłam jeszcze ani snu , ani apetytu , nie oddałabym się panu , słyszysz pan … choćbyś mi się u nóg włóczył . Nie mogłabym żyć z człowiekiem , który tak kochał inną kobietę , jak pan to robisz . Jestem za dumna . Wierzy mi pan ? +— Tak ! +— Przypuszczam . Jeżeli więc dziś drasnęłam pana moimi żartami , to tylko przez życzliwość dla pana . Imponuje mi pańskie szaleństwo , chciałabym , ażebyś był szczęśliwy , i dlatego mówię : wyrzuć pan z siebie średniowiecznego trubadura , bo już mamy wiek dziewiętnasty , w którym kobiety są inne , niż pan je sobie wyobraża , o czym wiedzą nawet dwudziestoletni chłopcy . +— Jakież są ? +— Ładne , miłe , lubią was wszystkich prowadzić za nos , a kochają się tylko o tyle , o ile robi im to przyjemność . Na miłość dramatyczną nie zgodzi się żadna , a przynajmniej nie każda … Musiałaby pierwej znudzić się miłostkami , a następnie znaleźć dramatycznego kochanka . +— Krótko mówiąc , insynuuje pani , że panna Izabela … +— O , ja nic nie insynuuję pannie Izabeli — żywo zaprotestowała pani Wąsowska . — Jest w niej materiał na dzielną kobietę i ten , kogo ona pokocha , będzie szczęśliwy . Zanim jednak pokocha ! … Pomóż mi pan wsiąść … +Wokulski podsadził ją i sam wsiadł na swego konia . Pani Wąsowska była rozdrażniona . Jakiś czas jechała naprzód , milcząc ; nagle odwróciła się i rzekła : +— Ostatnie słowo . Znam ludzi lepiej , niż pan sądzisz , i … lękam się pańskiego rozczarowania . Otóż gdyby ono kiedy nadeszło , przypomnij sobie moją radę : nie działaj pod wpływem uniesienia , tylko czekaj . Wiele rzeczy na pozór wygląda gorzej aniżeli w rzeczywistości . +„ Szatan ! ” — mruknął Wokulski . Cały świat zaczął przed nim krążyć i nabiegać krwią . +Jechali , nic już nie mówiąc do siebie . Wróciwszy do Zasławka Wokulski poszedł do prezesowej . +— Jutro jadę — rzekł . — A cukrowni niech pani nie stawia . +— Jutro ? … — powtórzyła staruszka . — A cóż będzie z kamieniem ? +— Właśnie , jeżeli pani pozwoli , pojadę na Zasław . Obejrzę kamień , zresztą mam tam jeszcze interes . +— Ha ! jedź z Bogiem … nie masz tu co robić . A w Warszawie zachodźże do mnie . Wrócę jednocześnie z hrabiną i z Łęckimi … +Wieczorem wpadł do niego Ochocki . +— Do licha ! — krzyknął — tyle miałem z panem do pogadania … Ale cóż , pan ciągle okładałeś się babami , a teraz wyjeżdżasz … +— Nie lubisz pan kobiet ? — rzekł z uśmiechem Wokulski . — Może masz rację ! … +— Nie to , żebym nie lubił . Ale od czasu jak przekonałem się , że wielkie damy nie różnią się od pokojówek , wolę pokojówki . +Te baby — prawił — to wszystko gęsi nie wyłączając najmądrzejszych . Wczoraj na przykład pół godziny tłomaczyłem Wąsowskiej : na co przyda się kierowanie balonami ? Mówiłem o zniknięciu granic , o braterstwie ludów , o olbrzymich postępach cywilizacji … Ona patrzyła mi w oczy tak , iż głowę oddałbym , że mnie rozumie . A kiedy skończyłem , zapytała : +— Panie Ochocki , czemu się pan nie żeni ? … — Słyszałeś pan ! … +Naturalnie , przez drugie pół godziny wykładałem jej , że ani myślę się żenić , że nie ożeniłbym się ani z panną Felicją , ani z panną Izabelą , ani nawet z nią . Diabli mi po żonie , która by się szastała po moich laboratoriach w sukni z długim ogonem , wyciągałaby mnie na spacery , wizyty , teatry … Dalibóg , nie znam ani jednej kobiety , w której ciągłym towarzystwie nie zgłupiałbym w pół roku . +Umilkł i chciał odchodzić . +— Słówko — rzekł Wokulski . — Kiedy pan wróci do Warszawy , niech pan do mnie wstąpi . Może zakomunikuję panu wiadomość o wynalazku , który wprawdzie zabierze połowę życia , ale … przypadnie panu do gustu . +— Balony ? … — spytał Ochocki z pałającym wzrokiem . +— Coś lepszego . Dobranoc . +Na drugi dzień około południa Wokulski pożegnał dom prezesowej . W parę godzin później był w Zasławiu . Odwiedził proboszcza i kazał Węgiełkowi zabierać się w drogę do Warszawy . Załatwiwszy to poszedł do ruin zamkowych . +Na kamieniu już był wyryty czterowiersz . Wokulski przeczytał go kilka razy i zatrzymał wzrok na słowach : +Zawsze i wszędzie będę ja przy tobie … +„ A jeżeli nie ? … ” — szepnął . +Na myśl o tym opanowała go rozpacz . W tej chwili miał jedno tylko pragnienie : ażeby ziemia rozstąpiła się pod nim i pochłonęła go razem z tymi ruinami , z tym kamieniem i z tym napisem … +Gdy wrócił do miasteczka , konie już były nakarmione ; przy powozie stał Węgiełek z zieloną skrzynką . +— A czy wiesz , kiedy tu wrócisz ? — zapytał go Wokulski . +— Kiedy Bóg da , panie — odparł Węgiełek . +— Siadaj . +Sam rzucił się na poduszki powozu i ruszyli . Z daleka stara kobieta przeżegnała ich na drogę . Węgiełek spostrzegł ją i zdjął czapkę . +— Niech mama będzie zdrowa ! … — zawołał z kozła . +VIII . Pamiętnik starego subiekta +Mamy tedy rok 1879 . +Gdybym był przesądny , a nade wszystko gdybym nie rozumiał , że po najgorszych czasach nadchodzą dobre , lękałbym się tego roku 1879 . Bo jeżeli jego poprzednik zakończył się źle , to już on zaczął się jeszcze gorzej . +Anglia , na przykład , w końcu roku zeszłego wdeptała w wojnę z Afganistanem i w grudniu było nawet z nimi źle . Austria miała dużo kłopotów w Bośni , a w Macedonii wybuchło powstanie . W październiku i listopadzie były zamachy na króla Alfonsa hiszpańskiego i króla Humberta włoskiego . Obaj wyszli cało . Również w październiku umarł hr . Józef Zamoyski , wielki przyjaciel Wokulskiego . Myślę nawet , że jego śmierć w niejednej sprawie pokrzyżowała plany Stachowi . +Rok 1879 dopiero się zaczął , ale niechaj go kaczki zdepczą ! … Anglicy , jeszcze nie wygrzebawszy się z Afganistanu , już mają wojnę w Afryce , gdzieś na Przylądku Dobrej Nadziei , z jakimiś Zulusami . Tu zaś , w Europie , ani mniej , ani więcej , tylko — wybuchła dżuma w okolicach Astrachania i lada dzień może do nas zajrzeć . +Co my mamy przez tę dżumę ! … Kogo spotkam , mówi : „ Co , dobrze wam sprowadzać perkaliki z Moskwy ? Zobaczysz pan , że razem z nimi sprowadzicie morową zarazę . ” A ile się to odbiera anonimów wymyślających na czym świat stoi ! Zdaje mi się jednak , że autorami ich są przede wszystkim kupcy , nasi współzawodnicy , albo też fabrykanci perkalików łódzkich . +Ci utopiliby nas w łyżce wody , choćby żadnej dżumy nie było . Naturalnie , że nawet setnej części tych wymysłów nie powtarzam Wokulskiemu ; myślę jednak , że on sam słyszy ich i czyta więcej aniżeli ja . +Właściwie mówiąc , chciałem na tym oto miejscu napisać historię niesłychanej sprawy , sprawy kryminalnej , którą pani baronowa Krzeszowska wytoczyła , komu ? … Nikt by nie zgadł ! … Oto tej pięknej , tej poczciwej , tej kochanej pani Helenie Stawskiej . Ale taka mnie pasja ogarnia , że nie mogę myśli zebrać . Więc dla rozerwania uwagi napiszę sobie o czym innym . +Wytoczyła pani Stawskiej proces kryminalny o kradzież ! … Jej , o kradzież … Naturalnie , że wyszliśmy z tego błota jak triumfatorowie . Ale co nas to kosztowało … Ja na przykład , dalibóg , nie mogłem sypiać po nocach blisko przez dwa miesiące . A jeżeli dzisiaj lubię wieczorem wstąpić na piwo , czego nigdy nie robiłem , i nawet siedzę w knajpie do północy , to po prostu robię to ze zmartwienia . Jej , tej świętej kobiecie , wytoczyć proces o kradzież ! … Na to , Bóg mi świadkiem , trzeba być taką półwariatką jak pani baronowa . +Za to też nam zapłaciła dzika baba dziesięć tysięcy rubli … Ach , gdyby to ode mnie zależało , wydusiłbym ze sto tysięcy . Niechby płakała , niechby spazmowała , niechby nawet umarła … Niegodziwa kobieta ! +Ale myślmy o czym innym , nie o ludzkich niegodziwościach . +Właściwie mówiąc , kto wie , czy poczciwy Stach nie był mimowolną przyczyną nieszczęścia pani Stawskiej ; a nawet może nie tyle on , ile ja … Ja go do niej gwałtem prowadziłem , ja radziłem Stachowi , ażeby nie odwiedzał tej poczwary , pani baronowej , ja wreszcie pisałem do Wokulskiego , kiedy był w Paryżu , ażeby zasięgnął tam wiadomości o Ludwiku Stawskim . Krótko mówiąc : ja , nikt inny , tylko ja rozdrażniłem tę jędzę Krzeszowską . Odpokutowałem też przez dwa miesiące ! … Ha , trudno . Panie Boże , jeżeli jesteś , zbaw pomimo to duszę moją , jeżeli ją mam — jak mówił pewien żołnierz z czasów rewolucji francuskiej . +( Ach , jak ja się starzeję , jak ja się starzeję ! … Zamiast od razu przystąpić do rzeczy , baję , kręcę , nudzę … Choć , dalibóg , krew by mnie chyba zalała , gdybym miał od razu napisać o tym potwornym , o tym haniebnym procesie … ) +Zaraz , niech zbiorę myśli . +Stach przez wrzesień był na wsi u prezesowej Zasławskiej . Po co on tam jeździł , co robił ? … domyśleć się nie mogę . Ale z paru listów , które do mnie napisał , widzę , że musiało mu się dziać nieosobliwie . Jaki diabeł sprowadził tam pannę Izabelę Łęcką ? … Eh ! przecież nią się już chyba nie zajmuje . I będę chłystkiem , jeżeli go nie wyswatam z panią Stawską . Wyswatam , odprowadzę ich do ołtarza , dopilnuję , ażeby przysiągł jak się należy , a potem … Może sobie w łeb palnę , czy ja wiem ? … +( Stary głupcze ! … i tobież to myśleć o takim aniele ? … Zresztą ja o niej wcale nie myślę , osobliwie od czasu , kiedy przekonałem się , że ona kocha Wokulskiego . Niechże go sobie kocha , byle oboje byli szczęśliwi . A ja ? … Ej , Katz , mój stary przyjacielu , miałżebyś być odważniejszy ode mnie ? … ) +W listopadzie , właśnie w tym samym dniu , kiedy zawalił się dom na ulicy Wspólnej , Wokulski wrócił z Moskwy . I znowu nie wiem , co tam robił , dość , że zarobił około siedemdziesięciu tysięcy rubli … Takie zyski przechodzą moje pojęcie , ale przysięgnę , że interes , do którego Stach należał , musiał być uczciwy . +W parę dni po jego powrocie przychodzi do mnie jeden solidny kupiec i mówi : +— Kochany panie Rzecki , nie mam zwyczaju mieszać się do cudzych spraw , ale — ostrzeż pan Wokulskiego ( nie ode mnie , tylko od siebie ) , że ten jego wspólnik Suzin to wielki hultaj i zapewne niedługo zbankrutuje … Ostrzeż go pan , bo szkoda człowieka … Zawsze Wokulski , jakkolwiek wszedł na fałszywą drogę , zasługuje na współczucie … +— Co pan nazywasz fałszywą drogą ? — pytam . +— No jużci , panie Rzecki — mówi on — kto jeździ do Paryża , kupuje okręty w czasie nieporozumień z Anglią i tak dalej , ten , panie Rzecki , nie odznacza się obywatelskimi cnotami . +— Panie drogi — ja mówię — a czymże kupno okrętów różni się od kupna chmielu ? Chyba większym zarobkiem … +— No — mówi znowu on — panie Rzecki , nie będziemy rozprawiali o tej materii . Gdyby to zrobił kto inny , nie miałbym nic przeciw temu , ale Wokulski ! … Obaj przecie znamy jego przeszłość , a ja może lepiej niż pan , bo nieraz świętej pamięci Hopfer robił u mnie przez niego obstalunki . +— Pan — mówię do owego kupca — rzucasz podejrzenia na Wokulskiego ? +— Nie , panie — mówi znowu on — ja tylko powtarzam , co gada całe miasto . Nie myślę bynajmniej szkodzić Wokulskiemu , osobliwie w opinii pana , który jesteś jego przyjacielem ( i słusznie , boś patrzył na tego człowieka , kiedy był inny niż dziś ) , ale … Przyznaj pan , że ten człowiek szkodzi naszemu przemysłowi … Nie sądzę również jego patriotyzmu , panie Rzecki , ale … szczerze panu powiem ( bo przecie wobec pana muszę być szczery ) , że te perkaliki moskiewskie … Rozumie pan ? … +Byłem wściekły . Gdyż jakkolwiek jestem eks-porucznikiem węgierskiej piechoty , nie mogę jednak pojąć : czym perkaliki niemieckie są lepsze od moskiewskich ? Ale z moim kupcem nie było gawędy . W taki sposób bestia podnosił brwi , tak ruszał ramionami , a tak rozkładał ręce , iż w końcu pomyślałem , że on jest wielki patriota , a ja gałgan , choć w tym czasie , kiedy on nabijał kieszenie rublami i imperiałami , mnie paręset kul przeleciało nade łbem … +Naturalnie , że opowiedziałem o tym Stachowi , który wysłuchawszy odparł : +— Uspokój się , mój kochany . Ci sami ludzie , którzy mnie ostrzegają , że Suzin jest hultaj , przed miesiącem pisali do Suzina , że ja jestem bankrut , szachraj , eks-powstaniec . +Po rozmowie z tym poczciwym kupcem , którego nawet nazwiska nie wymienię , i po wszystkich anonimach , jakie odebrałem , postanowiłem sobie zapisywać rozmaite opinie wypowiadane przez dobrych ludzi o Wokulskim . +A więc tedy na pierwszą porcję : Stach jest złym patriotą , ponieważ tanimi perkalikami zepsuł trochę interesa łódzkim fabrykantom . Bene ! … Zobaczymy , co będzie dalej . +W październiku , jakoś w tym czasie , kiedy Matejko skończył malować bitwę grunwaldzką ( duży to obraz i okazały , i tylko nie trzeba go pokazywać żołnierzom , którzy przyjmowali udział w bitwach ) , wpada do sklepu Maruszewicz , ten przyjaciel pani baronowej Krzeszowskiej . Widzę — magnat całą gębą ! Na brzuchu , a raczej w tym samym miejscu , gdzie ludzie mają brzuch , złota dewizka gruba na pół palca , a długa — że choć psy na niej ciągnij . W krawacie brylantowa spinka , na rękach nowe rękawiczki , na nogach nowe buty , na całym ciele ( mizerne to ciało , pożal się Boże ! ) nowy garnitur . Przy tym mina , jakby jednej nitki nie miał na kredyt , tylko wszystko za gotówkę . ( Później Klejn , który mieszka w tym samym domu , objaśnił mnie , że Maruszewicz grywa w karty i że od pewnego czasu szczęście mu służy . ) +Wpada tedy mój elegant do sklepu w kapeluszu na głowie , z hebanową laseczką w ręku i rozejrzawszy się niespokojnie ( on bo ma jakieś niepewne spojrzenie ) , pyta : +— Pan Wokulski jest ? … Ach , pan Rzecki ! … Na słówko … +Weszliśmy za szafy . +— Z wyborną nowiną przychodzę — mówił , czule ściskając mnie za rękę . — Możecie panowie sprzedać swoją kamienicę , tę po Łęckim … Baronowa Krzeszowska ją kupi . Już wyprocesowała od męża swoje kapitały i ( jeżeli potraficie się targować ) da dziewięćdziesiąt tysięcy rubli , a nawet może coś odstępnego … +Musiał spostrzec zadowolenie na mojej twarzy ( mnie to kupno kamienicy nigdy nie przypadało do gustu ) , bo ścisnął mnie za rękę jeszcze mocniej , o ile taki zdechlak może coś mocno robić , i słodko uśmiechając się ( mdło mi od tej słodyczy ) zaczął szeptać : +— Mogę panom oddać usługę … ważną usługę … Pani baronowa bardzo polega na moim zdaniu i … jeżeli ja … +Tu dostał lekkiego kaszlu . +— Rozumiem — odezwałem się zgadując , z kim mam do czynienia . — Pan Wokulski zapewne nie będzie robił trudności co do porękawicznego … +— Ależ proszę pana — zawołał — cóż znowu ! … Tym bardziej że ze stanowczą propozycją przyjdzie do panów adwokat baronowej . Zresztą nie o mnie chodzi … To , co mam , zupełnie mi wystarcza … Ale znam pewną ubogą rodzinę , której na moją rekomendację panowie zechcecie coś … +— Proszę pana — przerwałem mu — wolimy złożyć jakąś sumę wprost na pańskie ręce , o ile naturalnie interes dojdzie do skutku . +— O , że dojdzie , mogę ręczyć honorem ! — zapewnił pan Maruszewicz . +Ponieważ jednak ja wcale nie dałem mu słowa , że otrzyma porękawiczne , więc chwilę pokręcił się po sklepie i opuścił go gwiżdżąc . +Nad wieczorem powiedziałem o tym Stachowi ; ale on zbył mnie milczeniem , co mnie nawet zastanowiło . Więc na drugi dzień pobiegłem do naszego adwokata ( który zarazem jest adwokatem księcia ) i zakomunikowałem mu wiadomość Maruszewicza . +— Daje dziewięćdziesiąt tysięcy rubli ! … — zdziwił się adwokat ( jest to bardzo znakomity człowiek ) . — Ależ , drogi panie Rzecki , teraz kamienice idą w górę , a nawet na przyszły rok wybudują ze dwieście nowych domów … W tych warunkach , drogi panie Rzecki , jeżeli sprzedamy im nasz dom za sto tysięcy rubli , zrobimy im łaskę … Pani baronowa bardzo pali się do tej kamienicy ( jeżeli podobnego wyrażenia wolno używać o damach tak dystyngowanych ) i możemy wyciągnąć z niej nierównie większą sumę , drogi panie Rzecki . +Pożegnałem znakomitego adwokata i wróciłem do sklepu mocno postanawiając nie mieszać się już do sprzedaży kamienicy . Teraz dopiero , zresztą nie po raz pierwszy , przyszło mi na myśl , że Maruszewicz jest to wielki frant . +Obecnie uspokoiwszy się o tyle , że już mogę zebrać myśli , opiszę wstrętny proces pani baronowej z tym aniołem , z tą doskonałą kobietą , panią Stawską . Gdybym go nie opisał , za rok albo dwa nie wierzyłbym własnej pamięci , że mogło zdarzyć się coś równie potwornego . +Zapamiętaj że sobie tedy , kochany Ignacy , że pani baronowa Krzeszowska naprzód od dawna nie cierpiała pani Stawskiej myśląc , że wszyscy w niej się kochają , a po drugie , że taż pani baronowa chciała jak najtaniej kupić od Wokulskiego kamienicę . To są dwa ważne fakta , których doniosłość dziś dopiero rozumiem . ( Jak ja się starzeję , Boże miłosierny , jak ja się starzeję ! … ) +U pani Stawskiej , od czasu zaznajomienia się z nią , bywałem dosyć często . Nie powiem co dzień . Czasami raz na kilka dni , a czasem i dwa razy w ciągu dnia . Byłem przecie opiekunem tej kamienicy , to jedno . Dalej , musiałem donieść pani Stawskiej , żem pisał do Wokulskiego w sprawie odnalezienia jej męża . Dalej , wypadło mi być u niej z zawiadomieniem , że Wokulski nie dowiedział się nic stanowczego . Potem odwiedzałem ją , ażeby z okien jej mieszkania poznać obyczaje Maruszewicza , który lokował się w oficynie naprzeciw niej . Następnie chodziło mi o zbadanie pani Krzeszowskiej i jej stosunku do mieszkających nad nią studentów , na których ciągle się skarżyła . +Ktoś obcy mógłby myśleć , że bywam u pani Stawskiej za często . Ja jednak po dojrzałej rozwadze doszedłem do przekonania , żem bywał za rzadko . W jej mieszkaniu miałem przecie doskonały punkt obserwacyjny na całą kamienicę , no i przy tym byłem życzliwie przyjmowany . Pani Misiewiczowa ( zacna matka pani Heleny ) , ile razy przyszedłem , witała mnie otwartymi rękoma , mała Helunia wskakiwała mi na kolana , a sama pani Stawska ożywiała się na mój widok i mówiła , że w tych godzinach , które u niej przepędzam , zapomina o swoich kłopotach ! … +Czy wobec podobnych przyjęć mogłem nie bywać często ? Dalibóg , myślę , że bywałem za rzadko i że gdybym miał więcej rycerskich usposobień , powinienem był tam siedzieć od rana do wieczora . Niechby się nawet pani Stawska ubierała przy mnie . Cóż by mi to szkodziło ? +W czasie tych wizyt zrobiłem kilka ważnych spostrzeżeń . +Naprzód ci studenci , z trzeciego piętra od frontu , byli to istotnie ludzie niespokojnego ducha . Do godziny drugiej po północy śpiewali i krzyczeli , czasami nawet ryczeli i w ogóle starali się wydawać jak najwięcej głosów nieludzkich . W ciągu dnia , gdy choćby jeden z nich był w domu , a zawsze był któryś , jeżeli tylko pani baronowa Krzeszowska wychyliła głowę przez lufcik ( robiła to po kilkanaście razy na dzień ) , zawsze jej ktoś usiłował wylać z góry wodę na głowę . +Powiem nawet , że między nią a mieszkającymi nad nią studentami wytworzył się pewien rodzaj sportu , polegający na tym , że ona wyjrzawszy przez lufcik starała się jak najprędzej cofnąć głowę , a oni usiłowali wylewać na nią wodę jak najczęściej i w jak największych ilościach . +Wieczorami zaś ci młodzi ludzie , nad którymi już nikt nie mieszkał i nikt nie mógł ich oblewać wodą , wieczorami zwoływali do siebie praczki i służące z całej kamienicy . Wówczas w lokalu pani baronowej rozlegały się krzyki i płacze spazmatyczne . +Drugie moje spostrzeżenie odnosiło się do Maruszewicza , który mieszkał prawie vis a vis pani Stawskiej . Człowiek ten prowadzi bardzo osobliwy tryb życia cechujący się niezwykłą regularnością . Regularnie nie płaci komornego . Regularnie co parę tygodni wynoszą mu mnóstwo gratów z mieszkania : jakieś posągi , lustra , dywany , zegary … Ale co ciekawsze — również regularnie do lokalu przynoszą mu nowe lustra , nowe dywany , nowe zegary i posągi … +Po każdym fakcie wynoszenia rzeczy pan Maruszewicz przez kilka następnych dni ukazuje się w jednym ze swych okien . Goli się w nim , czesze , fiksatuaruje , nawet ubiera się , rzucając bardzo dwuznaczne spojrzenia w kierunku okien pani Stawskiej . Lecz gdy jego lokal napełni się nowymi artykułami wygody i zbytku , wówczas pan Maruszewicz zasłania swoje okna na kilka dni sztorami . +Wtedy ( rzecz nie do uwierzenia ! ) palą się u niego dniem i nocą światła , a w mieszkaniu słychać głosy wielu mężczyzn , czasami nawet i kobiet … +Ale co mi tam do cudzych interesów ! +Jednego dnia , w początkach listopada , rzekł do mnie Stach : +— Podobno bywasz u tej pani Stawskiej ? +Gorąco mi się zrobiło . +— Przepraszam cię — zawołałem — jak to mam rozumieć ? … +— W najzwyczajniejszy sposób — odparł . — Przecież chyba nie składasz jej wizyt oknem , tylko drzwiami . Zresztą składaj sobie , jak chcesz , a przy pierwszej sposobności oświadcz tym paniom , że miałem list z Paryża … +— O Ludwiku Stawskim ? — spytałem . +— Tak . +— Znaleźli go nareszcie ? +— Jeszcze nie , ale już są na tropie i spodziewają się niedługo rozstrzygnąć kwestię jego pobytu . +— Może biedak umarł ! — zawołałem ściskając Wokulskiego . — Proszę cię , Stachu — dodałem nieco ochłonąwszy ze wzruszenia — zróbże mi łaskę , odwiedź te panie i sam zakomunikuj im wiadomość … +— A cóż to ja jestem grabarz , ażeby robić ludziom tego rodzaju przyjemności ? — oburzył się Wokulski . +Gdy mu jednak zacząłem przedstawiać , jakie to zacne kobiety , jak wypytywały się : czy ich kiedy nie odwiedzi ? … a gdy jeszcze napomknąłem , że warto by rzucić okiem na kamienicę , zaczął mięknąć . +— Mało dbam o tę kamienicę — rzekł wzruszając ramionami — sprzedam ją lada dzień … +Ale w końcu dał się namówić i pojechaliśmy tam około pierwszej w południe . Na podwórzu spostrzegłem , że sztory w lokalu Maruszewicza są starannie zasłonięte . Widocznie miał już nowy garnitur mebli . +Stach niedbale rozejrzał się po oknach domu i bez najmniejszej uwagi słuchał mego sprawozdania o melioracjach . Daliśmy nową podłogę w bramie , wyreperowaliśmy dachy , odmalowaliśmy ściany , myliśmy schody co tydzień . Słowem , z zaniedbanej zrobiliśmy wcale okazałą kamienicę . Wszystko było w porządku nie wyłączając dziedzińca i wodociągów ; wszystko , oprócz komornego . +— Zresztą — zakończyłem — bliższych informacyj o komornem udzieli ci twój rządca , pan Wirski , po którego zaraz poszlę stróża … +— A daj że mi spokój z komornem i rządcą — mruknął Stach . — Idźmy już do tej pani Stawskiej i wracajmy do sklepu . +Weszliśmy na pierwsze piętro lewej oficyny , gdzie czuć było zapach gotowanych kalafiorów ; Stach zmarszczył się , a ja zapukałem do kuchni . +— Są panie ? — zapytałem grubej kucharki . +— Jeszcze by też nie były , jak pan przychodzi — odpowiedziała mrużąc oczy . +— Widzisz , jak nas przyjmują ! … — szepnąłem po niemiecku do Stacha . +W odpowiedzi kiwnął głową i wysunął wargę . +W saloniku matka pani Stawskiej , jak zwykle , robiła pończochę ; zobaczywszy nas uniosła się nieco z fotelu i zdziwiona przypatrywała się Wokulskiemu . +Z drugiego pokoju wyjrzała Helcia . +— Mamo — szepnęła tak głośno , że zapewne słychać ją było na dziedzińcu — przyszedł pan Rzecki i jeszcze jakiś pan . +W tej chwili wyszła do nas i pani Stawska . +Widząc obie damy odezwałem się : +— Nasz gospodarz , pan Wokulski , przychodzi złożyć paniom uszanowanie i zakomunikować wiadomości … +— O Ludwiczku ? … — pochwyciła pani Misiewiczowa . — Czy żyje ? … +Pani Stawska pobladła , a potem równie szybko zarumieniła się . Była w tej chwili tak piękna , że nawet Wokulski przypatrywał się jej , jeżeli nie z zachwytem , to przynajmniej z życzliwością . Jestem pewny , że z miejsca zakochałby się w niej , gdyby nie ten podły zapach kalafiorów zalatujący z kuchni . +Siedliśmy . Wokulski zapytał panie , czy są zadowolone z lokalu , a następnie opowiedział im , że Ludwik Stawski był przed dwoma laty w New Yorku , a następnie przeniósł się do Londynu pod przybranym nazwiskiem . Napomknął z lekka , że Stawski był wówczas chory i że za parę tygodni spodziewa się o nim stanowczych wiadomości . +Słuchając tego pani Misiewiczowa kilka razy odwołała się do pomocy chustki … Pani Stawska była spokojniejsza , tylko parę łez stoczyło się jej po twarzy . Aby ukryć wzruszenie , zwróciła się z uśmiechem do córeczki i rzekła półgłosem : +— Podziękuj , Heluniu , panu , że nam przyniósł wiadomość o tatce . +Znowu łzy jej błysnęły , ale opanowała się . Tymczasem Helunia zrobiła dyg przed Wokulskim , a następnie przypatrzywszy mu się wielkimi oczyma , nagle schwyciła go za szyję i ucałowała w same usta . +Nieprędko zapomnę zmian , jakim uległa fizjognomia Stacha wobec tak niespodzianych pieszczot . Ponieważ , o ile wiem , jeszcze nigdy nie pocałowało go żadne dziecko , więc w pierwszej chwili cofnął się zdziwiony ; potem objął Helunię za ramiona , wpatrywał się w nią ze wzruszeniem i pocałował w głowę . Byłbym przysiągł , że wstanie z krzesła i powie pani Stawskiej : +„ Pozwól pani , ażebym zastąpił ojca tej kochanej dziecinie … ” +Ale … nie powiedział tego ; spuścił głowę i wpadł w zwykłą sobie zadumę . Dałbym połowę mojej rocznej pensji , ażeby dowiedzieć się , o czym on wtedy myślał ? Może o pannie Łęckiej ? … Eh , znowu starość wyłazi … Cóż panna Łęcka ? ani umywała się do Stawskiej ! +Po paruminutowym milczeniu Wokulski spytał : +— Zadowolone panie z sąsiadów ? … +— Jak z których — odezwała się pani Misiewiczowa . +— Owszem , bardzo — wtrąciła pani Stawska . Przy tym spojrzała na Wokulskiego i zarumieniła się . +— Czy i pani Krzeszowska jest równie miłą sąsiadką ? — spytał Wokulski . +— O panie ! … — zawołała pani Misiewiczowa podnosząc palec w górę . +— To nieszczęśliwa kobieta — przerwała pani Stawska . — Straciła córkę . +Mówiąc to obracała w palcach rąbek chusteczki i spod swoich cudownych rzęs usiłowała patrzeć … jużci nie na mnie . Ale powieki musiały jej ciężyć jak ołów , więc tylko rumieniła się coraz mocniej i stawała się coraz poważniejszą , jak gdyby ją który z nas obraził . +— A któż to jest ten pan Maruszewicz ? — mówił dalej Wokulski , jakby nie myśląc nawet o obecnych damach . +— Letkiewicz , urwisz … — prędko odpowiedziała pani Misiewiczowa . +— Ależ mateczko , to tylko oryginał … — poprawiła ją córka . W tej chwili miała oczy tak wielkie i źrenice tak roszerzone jak chyba jeszcze nigdy . +— Bo ci studenci to podobno bardzo niesforni — rzekł Wokulski patrząc na fortepian . +— Zwyczajnie młodzi — odparła pani Misiewiczowa i głośno utarła nos . +— Widzisz , Heluniu , znowu odpina ci się kokardka — rzekła pani Stawska nachylając się do córeczki , może aby ukryć zakłopotanie na samą wzmiankę o niesfornościach studenckich . +Znudził mnie już Wokulski swoją rozmową . Istotnie , trzeba być albo półgłówkiem , albo źle wychowanym człowiekiem , ażeby tak piękną kobietę wypytywać o współlokatorów ! Przestałem go też słuchać i machinalnie począłem wyglądać na podwórze . +I oto , com zobaczył … W jednym z okien Maruszewicza uchyliła się roleta i przez szparę z boku można było dojrzeć , że ktoś patrzy w naszą stronę . +„ Szpieguje nas ten poczciwiec ! ” — pomyślałem . Zwróciłem oczy ku drugiemu piętru od frontu . Masz pociechę ! … W najdalszym pokoju pani baronowej Krzeszowskiej oba lufciki otwarte , a w głębi widać … ją samą , jak przypatruje się lokalowi pani Stawskiej przez teatralną lornetkę . +„ Że też Pan Bóg nie ukarze tej jędzy … ” — rzekłem do siebie , pewny , że z tego lornetkowania wyniknie kiedy skandal . +Modliłem się nie na próżno . Kara boska już wisiała nad głową intrygantki , w postaci śledzia , który wysuwał się z lufcika na trzecim piętrze . Śledzia owego trzymała jakaś tajemnicza ręka , odziana w granatowy rękaw ze srebrnym galonem , spoza ręki zaś co kilka sekund wychylała się mizerna twarz ze złośliwym uśmiechem . +Nie trzeba było mojej przenikliwości , ażeby zgadnąć , że był to jeden z nie płacących komornego studentów , który tylko czekał na ukazanie się baronowej w lufciku , ażeby na nią puścić śledzia . +Ale baronowa była ostrożna , więc mizerny studencina nudził się . Przekładał opatrznościowego śledzia z jednej ręki do drugiej i zapewne dla zabicia czasu robił bardzo nieprzystojne miny do dziewcząt z paryskiej pralni . +Właśnie kiedy zastanawiałem się , że zamach , przygotowywany na baronowę przez studenta ze śledziem , spełznie na niczym , Wokulski wstał z krzesła i zaczął żegnać damy . +— Tak prędko panowie odchodzą ! — szepnęła pani Stawska i w tej chwili ogromnie zmieszała się . +— Może panowie będą łaskawi częściej … — dodała pani Misiewiczowa . +Ale safanduła Stach , zamiast poprosić panie , ażeby pozwoliły mu bywać co dzień albo nawet ażeby go stołowały ( co ja niezawodnie powiedziałbym będąc na jego miejscu ) , ten … ten dziwak , zapytał : czy nie potrzebują jakich reparacyj w mieszkaniu ? … +— O , już wszystko , co było potrzebne , zrobił poczciwy pan Rzecki — odparła pani Misiewiczowa zwracając się do mnie z sympatycznym uśmiechem . ( Szczerze mówiąc , nawet nie lubię takich uśmiechów u osób w pewnym wieku . ) +W kuchni Stach zatrzymał się sekundę , a że widać drażnił go zapach kalafiorów , więc rzekł do mnie : +— Trzeba by tu urządzić jaki wentylator albo co … +Na schodach nie mogłem już wytrzymać i zawołałem : +— Gdybyś tu bywał częściej , sam byś poznał , jakie melioracje należałoby zaprowadzić w tym domu . Ale co ciebie obchodzi dom albo nawet taka piękna kobieta ! +Wokulski stanął w sieni i patrząc na rynnę mruknął : +— Phy ! … gdybym ją poznał wcześniej , może bym się z nią ożenił . +Usłyszawszy to doznałem dziwnego uczucia : byłem kontent , a jednocześnie jakby mnie kto w serce kolnął . +— A tak , to już się nawet nie ożenisz ? — spytałem . +— Kto wie ? … — odparł . — Może się i ożenię … Ale nie z nią . +Usłyszawszy zaś to doznałem jeszcze dziwniejszego uczucia ; było mi żal , że pani Stawska nie dostanie Stacha za męża , a jednocześnie jakby kto mi zdjął ciężar z piersi . +Ledwie wyszliśmy na dziedziniec , patrzę , a pani baronowa wychyla się ze swego lufcika i woła , oczywiście do nas : +— Panie ! … Proszę ! … +Nagle — rozdzierającym głosem krzyknęła : „ Ach ! nihiliści … ” , i cofnęła się w głąb pokoju . +Jednocześnie o kilka kroków od nas spadł na podwórze śledź , na którego stróż rzucił się z taką drapieżnością , że nawet mnie nie spostrzegł . +— Nie zajdziesz do pani baronowej ? — zapytałem Stacha . — Ona , zdaje mi się , ma do ciebie interes . +— Niech mi da święty spokój ! — odparł machnąwszy ręką . +Na ulicy zawołał dorożkę i wróciliśmy do sklepu nie rozmawiając ze sobą . Jestem jednak pewny , że myślał o pani Stawskiej i że gdyby nie te podłe kalafiory … +Taki byłem nieswój , taki zmartwiony , że zamknąwszy sklep poszedłem na piwo . Spotkałem tam radcę Węgrowicza , który wciąż psy wiesza na Wokulskim , ale miewa bardzo szczęśliwe pomysły polityczne … i kłóciliśmy się z nim do północy . Węgrowicz ma rację : istotnie widać z gazet , że w Europie na coś się zanosi . Kto wie , czy po Nowym Roku mały Napoleonek ( nazywają go Lulu , zrobi on wam lulu ! ) nie przeniesie się z Anglii do Francji … Prezydent MacMahon za nim , ks . Broglie za nim , w narodzie większość za nim … Można by się założyć , że zostanie cesarzem jako Napoleon IV , a na wiosnę zacznie taniec z Niemcami . Teraz przecie Niemcy nie pójdą do Paryża ; nie udaje się dwa razy ta sama sztuka . +Otóż tedy … Co ja chciałem powiedzieć ? … Aha ! +We trzy , może we cztery dni po naszej wizycie u pani Stawskiej przychodzi Stach do sklepu i podaje mi list , ale adresowany do niego . +— Przeczytaj no — rzekł ze śmiechem . +Otworzyłem — czytam : +„ Panie Wokulski ! Wybacz , że nie nazywam cię szanownym , ale trudno dawać taki tytuł człowiekowi , od którego już wszyscy odwracają się ze wstrętem . Nieszczęsny człowieku ! Jeszcze nie zrehabilitowałeś się ze swych dawniejszych występków , a już hańbisz się nowymi . Dziś o niczym więcej nie mówi całe miasto , tylko o twoich odwiedzinach u kobiety tak źle prowadzącej się jak Stawska . Już nie tylko miewasz z nią schadzki na mieście , nie tylko zakradasz się do niej po nocach , co by jeszcze dowodziło , żeś niezupełnie wstyd zatracił , ale nawet odwiedzasz ją w biały dzień , wobec służby , młodzieży i uczciwych mieszkańców tej skompromitowanej kamienicy . +Nie łudź się jednak , nieszczęsny , że sam tylko romans z nią prowadzisz . Pomaga ci jeszcze twój rządca , ten nędznik Wirski , i ten osiwiały w rozpuście twój plenipotent Rzecki . +Muszę dodać , że Rzecki nie tylko uwodzi ci twoją kochanicę , ale jeszcze okrada cię w dochodach z domu : pozniżał bowiem komorne niektórym lokatorom , a przede wszystkim tej Stawskiej . Skutkiem tego dom twój już nic niewart , ty sam stoisz nad brzegiem przepaści i zaprawdę ! wielką wyrządziłby ci łaskę szlachetny dobroczyńca , który by zechciał kupić tę ruderę po Łęckich z małą dla ciebie stratą . +Gdyby więc znalazł się taki dobrodziej , pozbądź się ciężaru , weź z wdzięcznością , co się da , i uciekaj za granicę , pierwej , nim sprawiedliwość ludzka okuje cię w kajdany i wtrąci do lochów . Czuwaj nad sobą ! … strzeż się ! … i posłuchaj rady życzliwego przyjaciela . ” +— Zuch baba , co ? … — zapytał Wokulski spostrzegłszy , żem już skończył czytanie . +— Niech ją diabli porwą ! — zawołałem domyślając się , że mówi o autorce listu . — Ja , według niej , osiwiałem w rozpuście ! … Ja kradnę ! … Ja romansuję ! … Przeklęta jędza . +— No , no , uspokój się , bo już widzę jej adwokata — rzekł Stach . +Istotnie , w tej chwili wszedł do sklepu człeczyna w starym futrze , wypłowiałym cylindrze i ogromnych kaloszach . Wszedł , rozejrzał się jak ajent śledczy , zapytał Klejna , kiedy będzie pan Wokulski , potem nagle udał , że dopiero nas spostrzega , i przybliżywszy się do Stacha szepnął : +— Wszak pan Wokulski ? … Czy mogę mieć z panem króciutką konferencję na osobności ? +Stach mrugnął na mnie i poszliśmy we trzech do mego mieszkania . Gość rozebrał się , przy czym zauważyłem , że jego spodnie są jeszcze bardziej wytarte , a zarost mocniej zjedzony przez mole niż futro . +— Prezentuję się panom — rzekł wyciągając do Wokulskiego prawą , a do mnie lewą rękę . — Jestem adwokat … +Tu wymienił nazwisko i — tak został z rękoma w powietrzu . Dziwnym bowiem trafem ani Stach , ani ja nie czuliśmy ochoty do uściskania go . +Poznał to , ale nie zmieszał się . Owszem , z najlepszą miną zatarł ręce i rzekł śmiejąc się : +— Panowie nawet nie pytają : jaki mnie tu interes sprowadza ? +— Domyślamy się , że pan sam powiesz — odparł Wokulski . +— Racja ! — zawołał gość . — Otóż mówię krótko . Jest tu jeden bogaty , ale bardzo skąpy Litwin ( Litwini są bardzo skąpi ! ) , który prosił mnie , ażebym mu nastręczył do nabycia jaką kamienicę . Mam ich z piętnaście , ale przez szacunek do pana , panie Wokulski , bo wiem , co pan robisz dla kraju , nastręczyłem mu pańską , tę po Łęckim , i po dwutygodniowej pracy nad nim tylem zrobił , że gotów dać … Zgadnijcie panowie : ile ? … Osiemdziesiąt tysięcy rubli ! … Co ? Kokosowy interes . Nieprawdaż ? … +Wokulski zaczerwienił się z gniewu , a przez chwilę myślałem , że wyrzuci gościa za drzwi . Pohamował się jednak i odparł , ale już tym swoim tonem , tym ostrym i nieprzyjemnym : +— Znam tego Litwina , nazywa się baronowa Krzeszowska … +— Co ? … — zdziwił się adwokat . +— Ten skąpy Litwin daje nie osiemdziesiąt , ale dziewięćdziesiąt tysięcy za mój dom , pan zaś proponujesz mi niższą cenę , ażeby więcej zarobić … +— Hę ! hę ! hę ! … — zaczął śmiać się adwokat . — Któż by inaczej robił , szanowny panie Wokulski ? +— Powiedz pan zatem swojemu Litwinowi — przerwał mu Stach — że sprzedam kamienicę , ale za sto tysięcy rubli . I to do Nowego Roku . Po Nowym Roku cenę podniosę . +— Ależ to jest nieludzkie , co pan mówi ! … — wybuchnął gość . — Pan chce tej nieszczęśliwej kobiecie wydrzeć ostatni grosz … Co świat na to powie , zastanów się pan ! … +— Co powie świat , o to nie dbam — rzekł Wokulski . — A jeżeli zechce mnie moralizować , tak jak pan , pokażę mu drzwi . O , tam są drzwi , widzisz pan , panie adwokacie ? +— Daję panu dziewięćdziesiąt dwa tysiące rubli i ani grosza więcej — odparł adwokat . +— Niech pan włoży futro , bo się pan zaziębi na dziedzińcu … +— Dziewięćdziesiąt pięć … — wtrącił adwokat i szybko zaczął się ubierać . +— No , żegnam pana … — rzekł Wokulski otwierając drzwi . +Adwokat nisko ukłonił się i wyszedł , zza proga zaś dodał słodkim tonem : +— To ja tu przyjdę za parę dni . Może szanowny pan będzie lepiej dysponowany . +Stach zamknął mu drzwi przed nosem . +Po wizycie obrzydliwego adwokata wiedziałem już , co myśleć . Pani baronowa z pewnością kupi kamienicę Stacha , ale pierwej użyje wszelkich środków , ażeby coś utargować . Znam te środki ! Jednym z nich był ów list anonimowy , w którym szkaluje panią Stawską , a o mnie mówi , że osiwiałem w rozpuście . +Skoro zaś kupi kamienicę , przede wszystkim wypędzi z niej studentów , a zapewne i biedną panią Helenę . Gdybyż choć na tym ograniczyła swoją nienawiść … +Teraz już mogę opowiadać galopem wszystkie wypadki , które później nastąpiły . +Otóż po wizycie tego adwokata tknęło mnie złe przeczucie . Postanowiłem dziś jeszcze odwiedzić panią Stawską i ostrzec ją , ażeby się miała na baczności przed baronową . Nade wszystko zaś , ażeby jak najrzadziej siadała w oknie . +Te panie bowiem , obok zdobiących je cnót , mają fatalny zwyczaj , że ciągle siedzą w oknie . Pani Misiewiczowa sobie , pani Stawska sobie , Helunia sobie i nawet kucharka Marianna też sobie . I nie dość , że siedzą cały dzień , ale jeszcze siedzą wieczorami przy lampach i nawet nie zapuszczają rolet , chyba przed udaniem się na spoczynek . Toteż widać wszystko , co się dzieje w ich mieszkaniu , jak w latarni . +Dla uczciwych sąsiadów taki sposób przepędzania czasu byłby najlepszym dowodem ich zacności : pokazują się wszystkim cały dzień , bo nie mają czego ukrywać . Gdym sobie jednak przypomniał , że te kobiety są ciągle szpiegowane przez Maruszewicza i przez panią baronowę , i gdy jeszcze pomyślałem , jak baronowa nienawidzi pani Stawskiej — ogarnęły mnie najgorsze przeczucia . +Tego samego wieczora chciałem pobiec do moich szlachetnych przyjaciółek i zakląć na wszystkie świętości , ażeby tak ciągle nie przesiadywały w oknach i nie narażały się na śledztwo baronowej . Tymczasem akurat o wpół do dziewiątej zachciało mi się pić i — zamiast do pań , poszedłem na kufelek . +Był już tam radca Węgrowicz i Szprot , ajent handlowy . Właśnie mówili coś o tym domu , co zawalił się przy ulicy Wspólnej , kiedy naraz Węgrowicz trąca swoim kuflem w mój kufel i mówi : +— Niejeden się to jeszcze dom zawali przed Nowym Rokiem ! +A Szprot mrugnął okiem . +Nie podobało mi się jego mruganie , bo nigdy nie lubiłem przemrugiwać się z lada błaznem , więc pytam : +— Cóż to , panie , mają znaczyć pańskie pantominy ? +On śmieje się głupowato i mówi : +— Przecież pan wie lepiej aniżeli ja , co to znaczy . Wokulski sprzedaje sklep … +Męko Chrystusowa ! … Żem go nie trzasnął kuflem w łeb , dziwię się samemu sobie . Na szczęście , pohamowałem pierwszy impet , wypiłem dwa kufle piwa jeden po drugim i pytam go niby spokojnym głosem : +— Po cóż by Wokulski miał sklep sprzedać i komu ? +— Komu ? … — wtrąca Węgrowicz . — Alboż to mało Żydów w Warszawie ? — Złożą się we trzech , bodaj w dziesięciu , i zaparszywią Krakowskie Przedmieście z łaski jaśnie wielmożnego pana Wokulskiego , co trzyma własny powóz i jeździ do arystokracji na letnie mieszkanie . Mój Boże ! … pamiętam , jak mi to biedactwo podawało rozbratel u Hopfera … Nie ma teraz , jak jeździć na wojnę i rewidować tureckie kieszenie . +— Ale po co by sprzedawał sklep ? — pytam szczypiąc się w kolano , ażeby nie wybuchnąć na tego dziada . +— Dobrze robi , że sprzedaje ! — odparł Węgrowicz wziąwszy w garść już nie wiem który kufel piwa . — Co on ma robić między kupcami , taki pan , taki … dyplomata , taki … nowator , co nam tu nowe towary sprowadza ? … +— Mnie się zdaje , że jest inny powód — wtrącił Szprot . — Wokulski stara się o pannę Łęcką , a choć zrazu dostał odkosza , jednak dziś znowu tam bywa , więc musi mieć widoki … A że panna Łęcka nie wyszłaby za galanteryjnego kupca , choćby on był dyplomatą i nowatorem … +W oczach zaczęły mi ognie latać . Uderzyłem kuflem w stół i krzyknąłem : +— Kłamiesz pan , wszystko pan kłamiesz , panie Szprot ! … A oto mój adres … — dodałem rzucając mu bilet na stół . +— Co mi pan dajesz adresy ? — odparł Szprot . — Mam panu przysłać partię kortu czy co ? … +— Satysfakcji żądam od pana — krzyknąłem , wciąż bijąc w stół . +— Tere – fere ! — mówi Szprot i kręci palcem w powietrzu . — Łatwo panu żądać satysfakcji , boś oficer węgierski . Zamordować człowieka albo nawet dwu czy samemu dać się porąbać to u pana chleb z masłem … Ale ja , panie , jestem ajent handlowy , mam żonę , dzieci i terminowe interesa … +— Zmuszę pana do pojedynku ! +— Co to zmuszę ? … Ciupasem mnie pan sprowadzisz czy co ? … A jakbyś mi pan coś podobnego powiedział po trzeźwemu , to bym poszedł do cyrkułu i daliby panu pojedynek . +— Jesteś pan bez honoru ! — zawołałem . +Teraz on zaczął bić w stół . +— Kto bez honoru ? … Komu pan to mówisz ? … Nie płacę weksli czy daję zły towar , czym zbankrutował ? … Zobaczymy w sądzie , kto ma honor ! … +— Uspokójcie się ! — prosił radca Węgrowicz . — Pojedynki to były w modzie dawniej , nie teraz … Podajcie sobie ręce … +Wstałem od stołu zalanego piwem , zapłaciłem w bufecie i wyszedłem . Noga moja więcej nie postanie w tej podłej dziurze … +Naturalnie , że po takim wzburzeniu nie mogłem już być u pani Stawskiej . Z początku myślałem nawet , że całą noc spać nie będę . Alem jakoś zasnął . A gdy Stach przyszedł na drugi dzień do sklepu , zapytałem go : +— Wiesz , co mówią ? … Że sklep sprzedajesz ? … +— A choćbym sprzedał , cóż by w tym było złego ? … +( Prawda ! Cóż by w tym było złego ? … Że też mi tak prosta myśl nie przyszła do głowy . ) +— Ale bo widzisz — szepnąłem — mówią jeszcze , że żenisz się z panną Łęcką … +— Gdyby tak … Więc i cóż ? — odparł . +( Jużci , ma rację ! Cóż to , jemu nie wolno żenić się , z kim by chciał , nawet z panią Stawską ? … Że też nie zorientowałem się i bez potrzeby zrobiłem awanturę temu Szprocinie . ) +Naturalnie , ponieważ tego wieczora musiałem pójść nie tyle na piwo , ile ażeby pogodzić się z niesłusznie obrażonym Szprotem , więc znowu nie byłem u pani Stawskiej i nie ostrzegłem , ażeby nie siadała w oknie . +Tak więc nie bez przykrości dowiedziałem się , że do Wokulskiego między kupcami wzrasta niechęć , że sklep nasz będzie sprzedany i że Stach żeni się z panną Łęcką . Mówię : żeni się , bo on nie mając pod tym względem pewności nie wyraziłby się tak stanowczo , nawet przede mną . +Dziś już na pewno wiem , za kim on tęsknił w Bułgarii , dla kogo zębami i pazurami zdobywał majątek … Ha , wola boska ! … +No i patrzcie , jak ja odbiegam od przedmiotu . Ale teraz już na dobre zajmę się awanturą pani Stawskiej i opowiem z szybkością błyskawicy . +IX . Pamiętnik starego subiekta +Jednego wieczora , zaraz po ósmej , poszedłem do tych pań . Pani Stawska swoim zwyczajem w ostatnim pokoju odrabiała lekcje z jakimiś panienkami , a pani Misiewiczowa z Helunią … znowu swoim zwyczajem siedziały w oknie . Nie rozumiem , co mogły widzieć po nocy , ale że ich wszyscy widzieli , to pewne . Nawet przysiągłbym , że pani baronowa w jednym ze swoich nie oświetlonych okien siedzi z lornetą i penetruje pierwsze piętro , bo rolety jak zwykle nie były zasunięte . +Cofnąłem się tedy za firankę , ażeby choć mnie ta poczwara nie widziała , i prosto z mostu pytam pani Misiewiczowej : +— Bez obrazy pani dobrodziejki , dlaczego panie tak ciągle siedzicie w oknach ? … To niedobrze … +— Ja się cugów nie boję — odparła szanowna dama — a mam w tym wielką przyjemność . Bo imaginuj sobie pan , co Helunia odkryła . Czasami okna bywają w takim porządku oświetlone , że układa się z nich jakby abecadło … Heluniu ! — zwróciła się do dziecka — a nie ma tam jakiej literki ? … +— Jest , babciu , i nawet dwie . Jest H i jest T . +— Prawda ! — potwierdziła staruszka . — Jest H i jest T. Niechże pan spojrzy … +Spojrzałem . Istotnie , naprzeciw nas były oświetlone dwa okna na trzecim piętrze , trzy na drugim i dwa na pierwszym w taki sposób , że tworzyły znak : H +Zaś w tylnej oficynie pięć okien trzeciego piętra , jedno drugiego , jedno pierwszego i jedno na parterze , również oświetlone , tworzyły znak : T +— Przez te okna , panie — mówiła babcia — ( choć rzadko układają się z nich literki ) Helunia nabrała ciekawości do abecadła , a i teraz jeszcze bawi się najlepiej , jeżeli potrafi złożyć z oświetlonych okien jakąś formę . Dlatego nawet nie zapuszczamy rolet wieczorem . +Wzruszyłem ramionami , bo i jakże tu bronić dziewczynce , ażeby wyglądała oknem , jeżeli się ona tym tak ładnie bawi ! +— Jak tu nie wyglądać oknem — westchnęła pani Misiewiczowa — kiedy to nasza jedyna przyjemność . Czy my gdzie bywamy ? Czy kogo widujemy ? … Od czasu jak Ludwik wyjechał , zerwały się nasze stosunki z ludźmi . Dla jednych jesteśmy za ubogie , dla innych podejrzane … +Otarła oczy chustką i mówiła dalej : +— O , Ludwiczek źle zrobił , że wyjechał ; bo choćby go nawet uwięzili , okazałaby się jego niewinność i znowu bylibyśmy razem . A teraz on Bóg wie gdzie , a Stawska … Mówi pan , żeby nie wyglądać ! … Przecież ona , biedactwo , ciągle czeka , nasłuchuje i wypatruje , czy Ludwik nie wraca , a przynajmniej czy nie będzie od niego listu ? Niech tylko kto biegnie prędzej przez dziedziniec , ona zaraz do okna myśląc , że to bryftrygier . A jeżeli kiedy do nas wstąpi bryftrygier ( my , panie Rzecki , bardzo rzadko odbieramy listy , to gdybyś pan widział Helenkę ! … Mieni się , blednie , drży … +Nie śmiałem ust otworzyć , a staruszka odpocząwszy prawiła : +— I ja sama lubię siedzieć w oknie , osobliwie kiedy jest ładny dzień i czyste niebo , bo wtedy staje mi w pamięci mój mąż nieboszczyk jak żywy … +— Tak — szepnąłem — przypomina go pani niebo , gdzie on mieszka obecnie . +— Nie pod tym względem , panie Rzecki — przerwała . — Że on jest w niebie , to wiem , bo gdzieżby mógł być taki spokojny człowiek ? Ale jak patrzę na niebo i na ścianę tej kamienicy , zaraz przychodzi mi na myśl szczęśliwy dzień naszego ślubu … Klemens nieboszczyk miał wtedy na sobie szafirowy frak i żółte nankinowe spodnie , zupełnie tego koloru co nasza kamienica … +O , panie Rzecki — mówiła staruszka płacząc — wierz mi , że dla takich jak my nieraz okno starczy za teatr , koncert i znajomości . Bo i na co my już mamy patrzeć ! +Nie potrafię opisać , jak mi się zrobiło smutno , kiedy z powodu marnego wyglądania oknem usłyszałem taki dramat … Nagle w drugim pokoju zrobił się szelest … Uczennice pani Stawskiej skończywszy lekcje zabierały się do domu , a ich przecudna nauczycielka uszczęśliwiła mnie swoim widokiem . +Kiedym ją witał , miała zimne ręce , a na boskiej twarzy wyraz zmęczenia i smutku . Zobaczywszy mnie jednak raczyła się uśmiechnąć . ( Drogi anioł ! jakby domyślała się , że jej słodki uśmiech na cały tydzień rozświetla mi ciemności życia . ) +— Mówiła panu mama — rzekła pani Stawska — jaki nas dziś spotkał honor ? +— Aha , prawda , zapomniałam … — wtrąciła pani Misiewiczowa . +Tymczasem dwie panienki wyszły dygając i zostaliśmy sami , jakby w kółku familijnym . +— Niech pan sobie wyobrazi — mówiła pani Stawska — że miałyśmy dziś wizytę baronowej … W pierwszej chwili prawie zlękłam się , bo ona , biedaczka , nie ma przyjemnej powierzchowności , tak blada , tak zawsze czarno ubrana , takie ma jakieś spojrzenie … Ale rozbroiła mnie w jednej chwili , kiedy zobaczywszy Helunię rozpłakała się i upadła przed nią na kolana wołając : takie było moje małe biedactwo i już nie żyje ! … +Zimno mi się zrobiło , kiedym tego słuchał . Nie chcąc jednak może na próżno przerażać pani Stawskiej , nie śmiałem zakomunikować jej moich przeczuć . Zapytałem tylko : +— I czego ona chce od pani ? +— Przyszła mnie prosić , ażebym pomogła jej w uporządkowaniu bielizny , sukien , koronek , słowem , całego gospodarstwa . Ona spodziewa się , że wkrótce mąż do niej wróci , i chce poodświeżać jedne drobiazgi , inne zakupić . A że jak mówi , nie ma gustu , więc prosi mnie do pomocy i obiecuje mi płacić po dwa ruble za trzy godziny co dzień . +— A pani co na to ? +— Mój Boże , cóż miałam robić ? … Naturalnie , że przyjęłam z podziękowaniem . Jest to wprawdzie chwilowe zajęcie , ale bardzo przyszło mi w porę , bo właśnie onegdaj ( nie rozumiem nawet z jakiego powodu ) straciłam jedną lekcję muzyki , za pięć złotych godzina … +Westchnąłem domyślając się , że powodem utraty lekcji mógł być jaki list anonimowy , w pisaniu których pani Krzeszowska odznacza się wielką biegłością . Ale — nie powiedziałem nic . Bo czy mogłem radzić pani Stawskiej , aby odrzuciła dwa ruble dziennie ? +Oj , Stachu , Stachu ! … dlaczego byś ty się z nią nie miał ożenić ? … Panna Łęcka zajechała ci w głowę ! … Bodaj byś tego nie żałował . +Od tej pory , ile razy przyszedłem do moich zacnych przyjaciółek , pani Stawska opowiadała mi jak najszczegółowiej historię swoich stosunków z baronową Krzeszowską , u której bywała co dzień i rozumie się , zamiast trzech , pracowała pięć i sześć godzin , wciąż za owe dwa ruble . +Pani Stawska jest bardzo pobłażliwą kobietą , niemniej jednak , o ile mogłem wymiarkować z jej oględnych wyrażeń , zarówno mieszkanie baronowej , jak i całe otoczenie dziwiło i robiło przykrość pani Stawskiej . +Przede wszystkim baronowa wcale nie korzysta ze swego obszernego apartamentu . Salon , buduar , pokój sypialny , jadalny , pokój barona , wszystko stoi pustką . Meble i lustra pozasłaniane pokrowcami ; z roślin , jakie tam były kiedyś , dziś są patyki albo tylko wazony pełne próchna zamiast ziemi ; na kosztownych obiciach kurz . Jada także Bóg wie po jakiemu , nie biorąc czasem przez parę dni nic ciepłego w usta , i trzyma na tak wielki dom tylko jedną służącę , której w dodatku wymyśla od rozpustnic i złodziejek . +Kiedy ją zapytała pani Stawska : czy jej nie smutno żyć w tej pustce ? — odparła : +— Cóż mam robić , nieszczęsna sierota i prawie wdowa ? Chyba jak mego występnego męża natchnie dobry Bóg , ażeby żałował za swoje niecne czyny i wrócił do mnie , chyba wtedy zmieni się nieco moje pustelnicze życie . O ile zaś mogę wnosić ze snów i przeczuć , jakie na mnie zsyła niebo podczas gorących modłów , mąż mój powinien by nawrócić się lada dzień , bo już i pieniędzy , i kredytu nie ma ten nieszczęśliwy opętaniec … +Pani Stawska słysząc to zrobiła w duchu uwagę , że los barona , po jego nawróceniu się , może nie być godnym zazdrości . +Osoby odwiedzające baronowę także nie wzbudzały zaufania w pani Stawskiej . Najczęściej bywały tam jakieś stare , niemiłej powierzchowności kobiety , z którymi w przedpokoju półgłosem rozmawiała o swym mężu . Niekiedy zjawiał się Maruszewicz albo jakiś adwokat w starym futrze . Tych panów baronowa brała do pokoju jadalnego , ale rozmawiając z nimi , płakała i wymyślała tak głośno , że w całym domu było słychać . +Na nieśmiałą uwagę pani Stawskiej : dlaczego nie żyje z familią ? — baronowa odpowiedziała : +— Z jaką , kochana pani ? Ja już nie mam nikogo , a choćbym nawet miała , nie mogłabym przyjmować u siebie ludzi tak chciwych i ordynarnych . Familia zaś mego męża wypiera się mnie , gdyż nie pochodzę ze szlachty ; co im zresztą nie przeszkadzało wytumanić ode mnie ze dwieście tysięcy rubli . Dopóki pożyczałam im na wieczne nieoddanie , politykowali ze mną ; ale gdy się opatrzyłam , zerwali stosunki i nawet oni to namawiali mego nieszczęśliwego męża , ażeby położył mi areszt na majątku . O , co ja przeżyłam z tymi ludźmi ! … — dodała płacząc . +Jedyny pokój ( mówi pani Stawska ) , w którym baronowa cały dzień spędza , jest pokoik jej zmarłej córeczki . Ma to być bardzo smutny i dziwaczny zakątek , wszystko w nim bowiem zostało jak za życia nieboszczki . Jest więc łóżeczko , na którym co kilka dni zmienia się pościel , szafka z ubraniem , które równie często trzepie się i czyści w salonie , bo na dziedziniec nie pozwoliłaby baronowa wynieść tych świętych pamiątek . Jest mały stolik z książkami i z kajetem otwartym na tej stronie , na której biedne dziecko pisało ostatni raz : „ Najświętsza Panno form … ” I nareszcie jest półka , pełna lalek małych i dużych , ich łóżeczek i ich garderoby . +Pani Stawska w tym właśnie pokoju ceruje koronki albo jedwabie , których baronowa ma pełno . Czy się w nie będzie kiedy ubierać ? — pani Stawska nie może zgadnąć . +Jednego dnia baronowa zapytała panią Stawską : czy zna Wokulskiego . Lecz choć odebrała odpowiedź , że pani Helena zna go bardzo mało , zaczęła mówić : +— Wyrządzi mi kochana pani wielką łaskę , prawdziwe dobrodziejstwo , jeżeli wstawi się za mną do tego pana w ważnym dla mnie interesie . Ja chcę kupić tę kamienicę i daję mu już dziewięćdziesiąt pięć tysięcy rubli , a on przez upór , bo przez nic innego , żąda stu tysięcy . On mnie chce zrujnować , ten człowiek ! … Niech mu pani powie , że on mnie zabije … że ściągnie na siebie karę boską za taką chciwość ! … — krzyczała i płakała pani baronowa . +Pani Stawska , bardzo zmieszana , odpowiedziała baronowej , że w żaden sposób nie może mówić o tym z Wokulskim . +— Nie znam go … Zaledwie raz był u nas … Zresztą , czy wypada mi wtrącać się do podobnych rzeczy ? +— O , pani wszystko mogłaby z nim zrobić — odparła baronowa . — Ale jeżeli pani nie chce uratować mnie od śmierci — wola boska … Niech więc pani przynajmniej spełni chrześcijański obowiązek i powie temu człowiekowi , jak jestem dla pani życzliwa … +Pani Stawska usłyszawszy to podniosła się z krzesła , ażeby wyjść . Ale baronowa rzuciła jej się na szyję i tak przepraszała , tak zaklinała , aby jej przebaczyć , że zacnej pani Helenie łzy zakręciły się w oczach i została . +Opowiedziawszy to wszystko pani Stawska zakończyła pytaniem , które miało ton jakby prośby : +— Więc pan Wokulski nie chce sprzedać tej kamienicy ? +— Owszem — odpowiedziałem rozdrażniony — sprzeda kamienicę , sprzeda sklep … Wszystko sprzeda … +Mocny rumieniec oblał twarz pani Stawskiej ; odwróciła krzesło tyłem do lampy i spytała cichym głosem : +— Dlaczego ? … +— Albo ja wiem ! — rzekłem czując tę okrutną przyjemność , jaką sprawia dręczenie bliźnich . — Albo ja wiem ! … Mówią , że chce się żenić … +— Aha — wtrąciła pani Misiewiczowa . — Mówią coś o pannie Łęckiej . +— Czy to prawda ? … — szepnęła pani Stawska . Nagle przycisnęła ręką piersi , jakby jej tchu zabrakło , i wyszła do drugiego pokoju . +„ Ładny interes ! — pomyślałem . — Widziała go raz i już mdleje … ” . +— Nie wiem , po co by on się żenił — rzekłem do pani Misiewiczowej . — Bo on chyba nawet nie może mieć szczęścia do kobiet . +— Ach , co też pan mówi , panie Rzecki ! — oburzyła się staruszka . — On nie może mieć szczęścia do kobiet ? +— No , przecież nie jest piękny … +— On ? … Ależ on kompletnie piękny człowiek ! … Cóż to za budowa , jaka szlachetna fizjognomia , a co za oczy ! … Pan się chyba nie znasz , panie Rzecki . A ja wyznam ( bo mi to wolno w moim wieku ) , że lubo widziałam wielu pięknych mężczyzn ( Ludwik był także bardzo przystojny ) , przecież takiego jak Wokulski widzę pierwszy raz . On między tysiącem zwróciłby uwagę … +Dziwiłem się w duchu tym pochwałom . Bo choć wiem , że Stach jest bardzo przystojny , to jednak żeby aż tak … Ha , nie jestem kobietą ! +Kiedy około dziesiątej wieczór żegnałem moje damy , pani Stawska była zmieniona i smutna i skarżyła się , że ją głowa boli . Oto osioł Stach ! Taka kobieta szaleje za nim od jednego spojrzenia , a on , wariat , ugania się za panną Łęcką . I czy jest jaki porządek na tym świecie ? +Gdybym to ja był Panem Bogiem … Ale co to gadać na próżno . +Mówią coś o kanalizacji Warszawy . Był nawet u nas książę i zaprosił Stacha na sesję w tej materii . Skończywszy zaś rozmowę o kanalizacji zagadnął go o kamienicę . Byłem przy tym i wszystko dobrze pamiętam . +— Czy prawda ( przepraszam , że zapytuję o podobne rzeczy ) , czy prawda , panie Wokulski , że za swój dom chce pan od baronowej Krzeszowskiej sto dwadzieścia tysięcy ? … +— Nieprawda — odpowiedział Stach . — Chcę sto tysięcy i nie odstąpię od nich . +— Baronowa to jakaś dziwaczka , histeryczka , ale … nieszczęśliwa kobieta — mówił książę . — Chce kupić ten dom raz dlatego , że w nim umarła jej ukochana córeczka , a po wtóre , ażeby zabezpieczyć resztę funduszów przed swoim mężem , który lubi trwonić pieniądze … Może by więc pan zrobił jej jakąś ulgę . To tak pięknie robić dobrze nieszczęśliwym ! … — zakończył książę z westchnieniem . +Wyznaję , że choć jestem tylko subiektem , zadziwiła mnie ta dobroczynność z cudzej kieszeni . Stach uczuł to jeszcze mocniej , bo odpowiedział twardym tonem : +— Więc dlatego , że baron trwoni pieniądze , a jego żonie podoba się mieć mój dom , ja mam tracić kilka tysięcy rubli . Z jakiej racji ? +— No , nie obrażaj się pan , szanowny panie — rzekł książę ściskając Wokulskiego za rękę . — Wszyscy przecież żyjemy z ludźmi ; oni nam pomagają do naszych celów , więc i my mamy niejakie obowiązki . +— Mnie bodaj czy kto pomaga , a wielu przeszkadza — odparł Stach . +Pożegnali się bardzo chłodno . Zauważyłem nawet , że książę był niekontent . +Osobliwi ludzie ! Nie dość , że Wokulski , stworzywszy spółkę do handlu z cesarstwem , dał im okazję zarabiania piętnastu procent od ich kapitałów , oni jeszcze chcą , ażeby na ich słowo darowywał baronowej kilka tysięcy rubli … +Ale co to za frant baba i gdzie ona nie trafi ! … Bo już nawet był u Stacha jakiś ksiądz z religijnym upomnieniem , ażeby sprzedał baronowej kamienicę za dziewięćdziesiąt pięć tysięcy . A ponieważ Stach odmówił , więc zapewne niedługo usłyszymy , że jest bezbożnikiem . +Teraz następuje wypadek główny , który opowiem z szybkością uderzenia piorunu . +Kiedy znowu zaszedłem wieczorem do pani Stawskiej ( było to w dzień objęcia rządów przez cesarza Wilhelma , po historii z Nobilingiem ) , kiedy zaszedłem tam , moje bóstwo , ta nieoceniona kobieta była w cudnym humorze i pełna zachwytu dla … baronowej ! … +— Niech pan sobie wyobrazi — mówiła — jaka ta pani Krzeszowska , mimo swoich dziwactw , jest zacna kobieta . Spostrzegła , że mi smutno bez Heluni , i prosiła mnie raz na zawsze , ażebym brała Helunię ze sobą do niej na te parę godzin … +— Na te sześć godzin za dwa ruble ? … — wtrąciłem . +— Nie , przecie nie sześć , najwyżej cztery … Helunia bawi się tam doskonale , bo choć jej niczego dotykać nie wolno , ale za to jak ona się przypatruje zabawkom po nieboszczce … +— To takie piękne zabawki ? — spytałem robiąc sobie pewien plan w duchu . +— Prześliczne ! — mówiła z ożywieniem pani Stawska . — Szczególniej jest tam jedna ogromna lalka , która ma ciemne włosy , a kiedy nacisnąć ją … tu , pod gorsem — dodała zarumieniona . +— Czy nie w brzuszek ? … za pozwoleniem pani — spytałem . +— Tak — rzekła prędko . — Wtedy lalka rusza oczyma i woła : mama ! … Ach , jaka ona zabawna , sama bym ją chciała mieć . Nazywa się Mimi . Kiedy Helunia zobaczyła ją pierwszy raz , złożyła ręce i stanęła jak posąg . A kiedy pani Krzeszowska dotknęła jej i lalka zaczęła mówić , Helunia zawołała : +„ Ach , mamo , jaka ona piękna , jaka ona mądra ! … czy ja ją mogę pocałować w buzię ? … ” +I pocałowała ją w koniec lakierowanego bucika . +Od tej pory mówi przez sen o tej lalce ; ledwie obudzi się , chce iść do pani baronowej , a kiedy tam jest , gotowa przez cały czas wpatrywać się w lalkę złożywszy ręce jak do pacierza . +Doprawdy — zakończyła pani Stawska półgłosem ( Helunia bawiła się w drugim pokoju ) — byłabym bardzo szczęśliwa , gdybym mogła kupić jej taką lalkę … +— Z pewnością musi to być bardzo droga zabawka — wtrąciła pani Misiewiczowa . +— Co tam droga , moja mamo . Kto wie , czy kiedykolwiek będę mogła sprawić jej tyle szczęścia , ile dziś jedną lalką — odpowiedziała pani Stawska . +— Zdaje mi się — rzekłem — że u nas znajdzie się taka właśnie lalka . I gdyby pani raczyła wstąpić do sklepu … +Nie śmiałem zrobić prezentu pojmując , że matce przyjemniej będzie , jeżeli sama przyczyni się do radości dziecka . +Helunia , choć rozmawialiśmy zniżonym głosem , usłyszała widać , że mówimy o lalce , i wybiegła z drugiego pokoju z błyszczącymi oczyma . Ażeby zwrócić jej uwagę na inny przedmiot , spytałem : +— Cóż , podoba ci się , Heluniu , pani baronowa ? +— Tak sobie — odpowiedziało dziecko opierając się na moim kolanie i patrząc na matkę . ( Mój Boże , dlaczego ja nie jestem jej ojcem ? ) +— A rozmawia z tobą ? +— Niewiele . Raz tylko wypytywała się , czy mnie bardzo pieści pan Wokulski . +— Tak ? … I cóż ty na to ? +— Ja powiedziałam , że nie wiem , który to pan Wokulski . A wtedy pani baronowa mówi … Ach , jak pański zegarek głośno puka . Niech pan pokaże … +Wydobyłem zegarek i podałem go Heli . +— Cóż pani baronowa mówi ? — spytałem . +— Pani baronowa mówi : „ Jak to , nie wiesz , który jest pan Wokulski ? Przecież ten , co u was bywa z tym roz … z tym rozpsotnikiem Rzeckim … ” Cha ! cha ! cha ! … pan jest psotnik … Niech mi pan pokaże zegarek we środku … +Spojrzałem na panią Stawską . Była tak zdziwiona , że nawet zapomniała upomnieć Helunię . +Po herbatce z suchymi bułeczkami ( bo jak mówiła służąca , masła nie można było dziś dostać ) , pożegnałem zacne damy przysięgając sobie , że gdybym był na miejscu Stacha , nie odstąpiłbym baronowej kamienicy niżej stu dwudziestu tysięcy rubli . +Tymczasem jędza ta wyczerpawszy rozmaite protekcje i lękając się , ażeby Wokulski albo nie podniósł ceny , albo nawet nie sprzedał kamienicy komu innemu , zdecydowała się ostatecznie kupić ją za sto tysięcy rubli ! +Była podobno wściekła przez kilka dni , dostała spazmów , zbiła służącą , zwymyślała swego adwokata w biurze rejentalnym , ale podpisała akt nabycia . +Przez kilka następnych dni po kupieniu naszej kamienicy było cicho . +To jest o tyle cicho , że już nie słyszeliśmy nic o pani baronowej , tylko jej lokatorowie wpadali do nas z pretensjami . +Najpierw przybiegł szewc , ten z trzeciego piętra w tylnej oficynie , płacząc , że nowa właścicielka podwyższyła mu komorne o trzydzieści rubli na rok . Gdym mu zaś w ciągu pół godziny wytłomaczył , że nas to nic nie obchodzi , otarł oczy , zmarszczył się i pożegnał mnie słowami : +— Pan Wokulski to widać nie ma Boga w sercu , żeby sprzedać dom takiemu , co krzywdzi ludzi ! … +Słyszeliście państwo coś podobnego ? … +Na drugi dzień zjawia się właścicielka paryskiej pralni . Ma aksamitną salopę , dużo godności w ruchach i jeszcze więcej stanowczości w fizjognomii . Siada w sklepie na fotelu i ogląda się , jakby miała zamiar kupić parę japońskich wazonów , a następnie zaczyna : +— A , dziękuję panu ! … Porządnie pan ze mną wyszedł , nie ma co mówić … Kupił pan kamienicę w lipcu , a sprzedał ją w grudniu , rychtyg jak na handel , nie uprzedzając o tym nikogo … +Robi się czerwona i prawi dalej : +— Dziś ta flądra przysyła do mnie jakiegoś draba z wymówieniem komornego . Nie wiem nawet , co jej do łba strzeliło , bo płacę przecież regularnie … A ona mi wymawia komorne , ta lafirynda , i jeszcze rzuca cień na mój zakład … Mówi , że moje panny wdzięczyły się do studentów , co łże , i myśli … Ona sobie myśli , że ja w środku zimy znajdę lokal … że się wyprowadzę z domu , do którego przywykli moi kundmani … Ależ ja mogę na tym stracić kilka tysięcy rubli , a kto mi to zwróci ? … +Było mi na przemian zimno i gorąco , kiedym słuchał tej perory wypowiadanej silnym kontraltem przy gościach . Ledwiem babę wyciągnął do mego mieszkania i uprosiłem , ażeby nam wytoczyła proces o szkody i straty . +W parę godzin po babie — traf ! wpada student , ten brodacz , co to z zasady nie płaci komornego . +— A , jak się pan masz ? — mówi . — Czy prawda , że ta diablica Krzeszowska kupiła od was dom ? +— Prawda — mówię ja , w duchu jestem pewny , że ten chyba już mnie bić zechce . +— A do licha ! … — mówi brodacz strzelając z palców . — Taki był dobry gospodarz z tego Wokulskiego ( PS . Stach nie widział od nich ani grosza za lokal ) i sprzedał dom … Więc Krzeszowska może nas wylać z chałupy ? +— Hum ! hum ! … — odpowiedziałem . +— I wyleje — dodał z westchnieniem . — Już był tam u nas jakiś bursz z żądaniem , ażebyśmy się wynosili … Ale zjedzą diabła , czy nas ruszą bez procesu , a jeżeli ruszą … Zrobimy uciechę całemu domowi ! Żegnam pana . +„ No — myślę — że przynajmniej ten nie ma do nas pretensji . Zdaje się jednak , że oni naprawdę gotowi są zrobić uciechę baronowej … ” +Nareszcie na następny dzień wpada Wirski . +— Wiesz , kolego — mówi wzburzony — wymówiła mi baba rządcostwo i każe wynosić się od Nowego Roku . +— Wokulski — odparłem — już pomyślał o panu : dostaniesz posadę przy spółce do handlu z cesarstwem … +I tak słuchając jednych , uspakajając drugich , pocieszając trzecich , przetrzymałem jakoś atak główny . Zrozumiałem również , że baronowa sroży się między lokatorami jak Tamerlan , i czułem instynktowny niepokój o śliczną i cnotliwą panią Helenę . +W drugiej połowie grudnia patrzę — otwierają się drzwi i wchodzi pani Stawska . Śliczna jak nigdy ( ona jest zawsze śliczna , i wtedy kiedy jest wesoła , i kiedy ma minę zakłopotaną ) . Patrzy na mnie swymi czarującymi oczyma i mówi cichym głosem : +— Czy zechce mi pan pokazać tę lalkę ? +Lalka ( a nawet trzy podobne ) od dawna była przygotowana , ale tak się zmieszałem , że przez parę minut nie mogłem jej znaleźć . Śmieszny jest Klejn ze swoimi minami ; on gotów myśleć , że ja kocham się w pani Stawskiej . +W końcu wydobywam pudło — są trzy duże lalki : brunetka , blondynka i szatynka . Każda ma prawdziwe włosy , każda , naciśnięta w brzuszek , przewraca oczyma i wydaje głos , który dla pani Stawskiej brzmi jak „ mama ” , dla Klejna jest „ tata ” , a dla mnie jak „ u – hu ” … +— Prześliczna ! — mówi Stawska — ale naprawdę musi być bardzo droga … +— Proszę pani — odpowiadam — jest to towar , którego się pozbywamy , więc możemy go odstąpić bardzo tanio . Zaraz pójdę do pryncypała … +Stach pracował za szafami , lecz gdy mu powiedziałem , że jest pani Stawska i po co przyszła , rzucił rachunki i wbiegł do sklepu w doskonałym humorze . Spostrzegłem nawet , że przypatruje się pani Stawskiej tak życzliwie , jakby na nim zrobiła silne wrażenie . No , przynajmniej teraz ! … chwała Bogu . +Targ w targ , wytłomaczyliśmy pani Helenie , że lalkę , jako towar wybrakowany i nie znajdujący nabywców , możemy oddać za trzy ruble : blondynkę albo brunetkę . +— Wezmę tę — odpowiedziała biorąc szatynkę — ponieważ jest zupełnie taka jak baronowej . Helcia będzie zachwycona . +Kiedy przyszło do płacenia , panią Stawską znowu napadły skrupuły ; zdawało jej się , że taka lalka musi być warta z piętnaście rubli , i dopiero połączonym usiłowaniom moim , Wokulskiego i Klejna udało się ją przekonać , że biorąc trzy ruble jeszcze mamy zarobek . +Wokulski wrócił do swoich zajęć , a ja zapytałem pani Heleny : co nowego w domu i w jakich jest stosunkach z baronową ? +— Już w żadnych — odparła rumieniąc się . — Pani Krzeszowska zrobiła mi taką scenę za to , że musiała zapłacić sto tysięcy za kamienicę , że ja nie protegowałam jej u pana Wokulskiego , i tak dalej , że … pożegnałam ją i już tam nigdy nie pójdę . Naturalnie , wymówiła nam komorne od Nowego Roku . +— A czy pani zwróciła należność ? +— Ach ! … — westchnęła pani Stawska upuszczając na ziemię mufkę , którą Klejn zaraz podniósł . +— Więc nie ? +— Nie … powiedziała , że nie ma teraz pieniędzy ani pewności , czy mój rachunek jest dokładny . +Naśmieliśmy się oboje z panią Stawską z dziwactw baronowej i pożegnaliśmy się pełni otuchy . Gdy zaś wychodziła , Klejn otworzył jej drzwi tak szarmancko , że jedno z dwojga : albo już ją uważa za naszą pryncypałową , albo — sam kocha się w niej . Półgłówek ! … On także mieszka w domu baronowej i niekiedy bywa u pani Stawskiej ; ale podczas wizyt siedzi tak strasznie smutny , że Helunia pewnego wieczora zapytała babki : czy pan Klejn nie brał dziś olejku ? … Marzyciel ! Komu to myśleć o podobnej kobiecie … +A teraz opiszę tragedię , na wspomnienie której gniew mnie dusi . +W wigilię Wigilii r . 1878 jestem w sklepie , kiedy po południu odbieram od pani Stawskiej list , ażebym przyszedł wieczorem . Pismo uderzyło mnie , znać było wzruszenie ; więc pomyślałem , że może odebrała wiadomość o mężu . +„ Pewnie wraca — pomyślałem . — Diabli z tymi zaginionymi mężami , którzy po kilku latach opamiętują się . ” +Ku wieczorowi wpada Wirski zadyszany i zmieszany ; ciągnie mnie do mego mieszkania , zamyka drzwi , nie zdejmując futra rzuca się na fotel i mówi : +— Wiesz pan , po co wczoraj Krzeszowska siedziała w mieszkaniu Maruszewicza do północy ? … +— Do północy , u Maruszewicza ? … +— Tak , i jeszcze z tym łotrem swoim adwokatem ? … +Hultaj Maruszewicz wypatrzył ze swych okien , że pani Stawska ubiera lalkę , a baronowa poszła do niego z lornetką , ażeby to sprawdzić … +— Więc i cóż ? … — pytam . +— To , że baronowej przed kilkoma dniami zginęła lalka po nieboszczce córce i że dziś ta wariatka posądza panią Stawską … +— O co ? +— O kradzież lalki ! … +Przeżegnałem się . +— Śmiej się pan z tego — rzekłem — lalka u nas kupiona … +— Wiem — odparł . — Z tym wszystkim dziś , o dziewiątej , pani baronowa wpadła z rewirowym do mieszkania pani Stawskiej , kazała zabrać lalkę i spisać protokół . Już poszła skarga do sądu . +— Oszalałeś , panie Wirski ! lalka przecież u nas … +— Wiem , wiem , ale co to wszystko znaczy , kiedy już jest skandal — mówi Wirski . — Co najgorsze ( wiem to od rewirowego ) , że pani Stawska nie chcąc , ażeby Helunia dowiedziała się o lalce , z początku nie chciała jej pokazać , prosiła , ażeby mówić cicho , rozpłakała się … Rewirowy mówi , że sam był zakłopotany , bo przede wszystkim nie wiedział , po co go baronowa ciągnie do mieszkania pani Stawskiej . Ale jak zaczęła jędza wrzeszczeć : „ Okradła mnie ! … lalka zginęła tego samego dnia , kiedy Stawska była ostatni raz u mnie … aresztujcie ją , bo odpowiadam całym majątkiem za prawdziwość skargi ! … ” — tak tedy mój rewirowy wziął lalkę do cyrkułu i poprosił ze sobą panią Stawską … Skandal , no , straszny skandal … +— A cóż wy na to ? … — zawołałem wściekły z gniewu . +— Mnie nie było już w domu . Służąca pani Stawskiej pogorszyła sprawę wymyślając rewirowemu na ulicy , za co nawet siedzi w kozie … Ta znowu właścicielka paryskiej pralni , ażeby przypochlebić się baronowej , wymyślała pani Stawskiej … Tyle tylko mamy dziś satysfakcji , że poczciwe studenciny wylały na łeb baronowej coś tak obrzydliwego , że się domyć nie może … +— Ależ sąd ! … ależ sprawiedliwość ! … — krzyczałem . +— Sąd panią Stawską uniewinni — rzekł — to przecie jasna sprawa . Ale co skandal jest , to jest … Biedna kobieta zgubiona ; już nawet dziś poodprawiała uczennice i sama nie poszła na lekcje . Zapłakują się obie z matką . +Rozumie się , że nie czekając na zamknięcie sklepu ( teraz zdarza mi się to coraz częściej ) , pobiegłem do pani Stawskiej , a nawet pojechałem dorożką . +W drodze przyszła mi jedna z najszczęśliwszych myśli , ażeby o sprawie zawiadomić Wokulskiego , do którego też wstąpiłem , niepewny , czy jest w domu , bo coraz częściej przesiadywał na służbie u panny Łęckiej . +Wokulski był u siebie , ale jakiś rozstrojony ; konkury oczywiście nie wychodziły mu na zdrowie . Gdym mu jednak opowiedział historię pani Stawskiej z baronową i z lalką , chłopak ożywił się , podniósł głowę i błysnęły mu oczy . ( Nieraz spostrzegłem , że najlepszym lekarstwem na nasze własne kłopoty jest cudze nieszczęście . ) +Wysłuchał mnie z zajęciem ( smutne myśli pierzchnęły mu gdzieś ) i rzekł : +— Zuch baba z tej baronowej … ale pani Stawska może spać spokojnie ; sprawę ma jasną jak słońce . Czy to wreszcie na nią jedną rzuca się ludzka podłość ! +— Dobrze ci tak mówić — odparłem — bo jesteś mężczyzna , a nade wszystko masz pieniądze … Tymczasem ona , biedaczka , skutkiem tej awantury już dziś straciła wszystkie lekcje , a raczej sama się ich wyrzekła . Z czego więc będzie żyć ? … +— Aj ! — syknął Wokulski uderzając się w czoło . — Nie pomyślałem o tym … +Przeszedł się parę razy po pokoju ( silnie marszcząc brwi ) , potrącił krzesło , zabębnił na szybie i nagle stanął przede mną . +— Dobrze ! — rzekł . — Jedźże do tych pań , a ja tam będę za godzinę . Zdaje mi się , że zrobimy interes z panią Milerową … +Spojrzałem na niego z uwielbieniem . Pani Milerową straciła niedawno męża , kupca galanteryjnego tak jak i my ; cały zaś jej sklep , majątek , kredyt zależał od Wokulskiego . Więc już prawie zgadywałem , co Stach zrobi dla pani Stawskiej … +Cwałuję tedy na ulicę , buch ! w dorożkę , jadę jak trzy lokomotywy i wpadam jak raca kongrewska do tej pięknej , tej szlachetnej , tej nieszczęśliwej , tej od wszystkich opuszczonej pani Heleny . Mam pełne piersi wesołych okrzyków i otwierając drzwi chcę zawołać ze śmiechem : „ Kpijcie , panie , z całego świata ! … ” Wtem wchodzę i — cały mój dobry humor zostaje za progiem . +Bo proszę sobie wyobrazić , com znalazł . W kuchni Marianna ma zawiązaną głowę i obrzmiałą fizjognomię , niewątpliwy dowód , że była dziś w cyrkule . Na kominie ciemno , naczynia od obiadu nie pozmywane , samowar nie nastawiony , a nad spuchniętą biedaczką siedzi stróżowa , dwie służące i mleczarka , z minami jak na pogrzebie . +Chłód przeleciał mi po kościach , ale wchodzę do salonu . +Prawie ten sam widok . Na środku siedzi w fotelu pani Misiewiczowa , również z obwiązaną głową , a dokoła niej pan Wirski , pani Wirska , właścicielka paryskiej pralni , która znowu pokłóciła się z baronową , i jeszcze jakichś parę dam , które rozmawiają półgłosem , ale za to ucierają nosy o całą oktawę wyżej aniżeli w codziennych okolicznościach . Na domiar spostrzegam pod piecem panią Stawską , która siedzi na stołeczku biała jak kreda . +Słowem , atmosfera katakumbowa , twarze blade lub żółte , oczy załzawione , nosy zaczerwienione . Tylko Helunia trzyma się jako tako . Siedzi przy fortepianie ze swą dawną laleczką i jej rękoma od czasu do czasu uderza w klawisz mówiąc : +— Cicho , Zosiu , cicho … Nie graj , bo babcię głowa boli . +Proszę dodać do tego przyćmione światło lampy , która trochę filuje , i … poodsłaniane rolety , a każdy pojmie , jakie mnie uczucia ogarnęły . +Ujrzawszy mnie pani Misiewiczowa zaczęła wylewać chyba już resztki łez . +— Ach , więc przyszedłeś , szlachetny panie Rzecki ? … nie wstydzisz się biednych kobiet okrytych hańbą ? … O , nie całuj że mnie w rękę ! … Nieszczęśliwa nasza rodzina … Niedawno Ludwiczek posądzony , a teraz na nas przyszła kolej … Musimy się stąd wynieść choćby na koniec świata … Mam pod Częstochową siostrę , tam pojedziemy dokonać złamanego życia … +Szepnąłem Wirskiemu , ażeby delikatnie wyprosił stąd gości , i zbliżyłem się do pani Stawskiej . +— Wolałabym nie żyć … — rzekła mi na powitanie . +Wyznaję , że po kilkuminutowym pobycie zupełnie skołowaciałem . Byłbym przysiągł , że pani Stawska , jej matka , a nawet jej obecne tu przyjaciółki są naprawdę zhańbione i że nam wszystkim nie pozostaje nic innego , tylko śmierć . Pragnienie śmierci nie przeszkodziło mi jednak poprawić filującej lampy , która zaczęła już cały pokój zasypywać delikatną , ale bardzo czarną sadzą . +— No , moje panie — odezwał się nagle Wirski — wynośmy się stąd , bo pan Rzecki musi pogadać z panią Stawską . +Wizytujące damy , w których współczucie nie osłabiło ciekawości , oświadczyły , że i one mogą z nami pogadać . Ale Wirski tak zamaszyście zaczął podawać im salopy , że zakłopotane biedaczki ucałowawszy panią Stawską , panią Misiewiczowa , Helunię i panią Wirską ( myślałem , że w końcu zaczną całować krzesełka ) wyniosły się nareszcie i nadto zmusiły małżonków Wirskich do wyjścia razem z nimi . +— Kiedy sekret , to sekret — rzekła najrezolutniejsza z nich . — Państwo także nie jesteście tu potrzebni . +Nastąpił nowy atak pożegnań , pocałunków , pocieszeń i ledwie że wyszli na złamanie karku całą bandą , ceremoniując się jeszcze we drzwiach i na schodach . Ach , te baby ! … Czasem myślę , że Pan Bóg po to stworzył Ewę , ażeby obmierzić Adamowi pobyt w raju . +Zostaliśmy nareszcie w kółku familijnym , ale salonik był już tak nasycony kopciem i smutkiem , że ja sam straciłem wszelką energię . Biadającym głosem poprosiłem panią Stawską , ażeby mi było wolno otworzyć lufcik , i tonem mimowolnego wyrzutu poradziłem jej , ażeby przynajmniej od tej pory zasłaniała rolety w oknach . +— Pamięta pani — rzekłem do pani Misiewiczowej — jak ja dawno zwracałem uwagę na te rolety ? … Gdyby były zasłonięte , pani Krzeszowska nie mogłaby śledzić , co się dzieje w mieszkaniu pań . +— Prawda , ale któż się tego spodziewał ? — odparła pani Misiewiczowa . +— Takie już nasze szczęście — szepnęła pani Stawska . +Usiadłem na fotelu , splotłem ręce tak , że mi kości w nich trzeszczały , i ze spokojną rozpaczą przysłuchiwałem się jękliwym opowiadaniom pani Misiewiczowej o hańbie , jaka na ich rodzinę spada co kilka lat , o śmierci , która jest kresem ludzkich cierpień , o nankinowych spodniach śp . Misiewicza i mnóstwie tym podobnych rzeczy . Nim upłynęła godzina , byłem pewny , że sprawa o lalkę skończy się aktem jakiegoś ogólnego samobójstwa , przy którym ja , konając u nóg pani Stawskiej , ośmielę się wyznać , że ją kocham . +Wtem ktoś mocno zadzwonił do kuchni . +— Rewirowy ! — krzyknęła pani Misiewiczowa . +— Panie przyjmują ? — zapytał gość Marianny głosem tak pewnym , że od razu odzyskałem otuchę . +— Jest Wokulski — rzekłem do pani Stawskiej i pokręciłem wąsa . +Na cudnej twarzy pani Heleny ukazał się rumieniec podobny do listka bladej róży na śniegu . Boska kobieta ! … O , dlaczegóż ja nie jestem Wokulskim … Dopieroż bym … +Wszedł Stach . Pani Helena wysunęła się na jego spotkanie . +— Nie gardzi pan nami ? … — spytała zdławionym głosem . +Wokulski ze zdziwieniem popatrzył jej w oczy i … dwa razy , raz po raz … dwa razy , żebym tak zdrów był , pocałował ją w rękę . Z jaką zaś zrobił to tkliwością , najlepszy dowód , że nie było słychać zwykłego w takich razach mlaśnięcia . +— Ach , więc przyszedłeś , szlachetny panie Wokulski ? … nie wstydzisz się nieszczęśliwych kobiet okrytych hańbą … — zaczęła nie wiem już który raz pani Misiewiczowa swoją mowę powitalną . +— Za pozwoleniem — przerwał jej Wokulski . — Położenie pań jest niewątpliwie przykre , ale nie widzę powodu do desperacji . Za parę tygodni sprawa wyjaśni się , a dopiero wtedy będzie mogła rozpaczać , ale nie żadna z pań , tylko ta wariatka baronowa . Jak się masz , Heluniu — dodał całując dziewczynkę . +Głos jego był tak spokojny i stanowczy , a całe zachowanie tak naturalne , że pani Misiewiczowa przestała jęczeć , a pani Stawska jakby raźniej spojrzała na mnie . +— Więc cóż mamy robić , szlachetny panie Wokulski , który nie wstydziłeś się … — zaczęła pani Misiewiczowa . +— Trzeba czekać na proces — przerwał Wokulski — dowieść w sądzie pani baronowej , że kłamie , wytoczyć jej sprawę o oszczerstwo i jeżeli pójdzie za to do kozy , nie darować ani jednej godziny . Jakiś miesiąc przepędzony w celi zrobi jej bardzo dobrze . Zresztą mówiłem już z adwokatem , który jutro przyjdzie do pań . +— Bóg cię zesłał , panie Wokulski ! … — zawołała już zupełnie naturalnym głosem pani Misiewiczowa zrywając z głowy chustkę . +— Przyszedłem tu w ważniejszym interesie — rzekł Stach do pani Stawskiej ( pilno mu widać było pożegnać ją , temu osłu ! ) — Pani rzuciła swoje lekcje ? +— Tak . +— Niech je pani rzuci raz na zawsze . To licha praca i niepopłatna . Niech się pani weźmie do handlu . +— Ja ? +— Tak , pani . Pani umie rachować ? +— Uczyłam się buchalterii … — szepnęła pani Stawska . Była tak czegoś wzruszona , że usiadła . +— Wybornie . Otóż spadł tu na mnie jeszcze jeden sklep z jego właścicielką , wdową . Ponieważ prawie cały kapitał należy do mnie , więc w interesie tym muszę mieć kogoś ze swej ręki ; wolałbym zaś kobietę ze względu na właścicielkę sklepu . Czy więc przyjmie pani miejsce kasjerki z płacą … tymczasem siedemdziesięciu pięciu rubli na miesiąc ? +— Słyszysz , Helenko ? — zwróciła się do córki pani Misiewiczowa robiąc przy tym desperacko zdziwioną minę . +— Więc powierzyłby pan swoją kasę mnie , której wytoczono … — rzekła pani Stawska i rozpłakała się . +Wnet jednak obie damy uspokoiły się , a w pół godziny później piliśmy wszyscy herbatę , nie tylko rozmawiając , ale nawet śmiejąc się … +Wokulski to sprawił … Jedyny w świecie człowiek ! I jak go tu nie kochać ? Co prawda , może i ja miałbym równie dobre serce , tylko brak mi do niego bagatelki … pół miliona rubli , które posiada kochany Stach . +Zaraz po Bożym Narodzeniu zainstalowałem panią Stawską w sklepie Milerowej , która przyjęła nową kasjerkę bardzo serdecznie i przez pół godziny tłomaczyła mi , jaki ten Wokulski jest szlachetny , mądry , przystojny … Jak to on sklep uratował od bankructwa , a ją i dzieci od nędzy , i jak by to było dobrze , gdyby się taki człowiek ożenił . +Figlarna kobiecinka , pomimo swoich trzydziestu pięciu lat ! … Ledwie jednego męża odwiozła na Powązki , a już ( dałbym sobie rękę uciąć ) sama przejechałaby się drugi raz za mąż , naturalnie za Wokulskiego . Nie zliczyłbym , dalibóg , ile tych bab ugania się za Wokulskim ( czy też za jego krociami ? ) . +Pani Stawska ze swej strony zachwyca się wszystkim : i posadą , która przynosi jej pensję , jakiej nie miała nigdy , i nowym mieszkaniem , które jej znalazł Wirski . +Rzeczywiście niezłe mieszkanko : mają przedpokój , kuchenkę ze zlewem i wodociągiem , trzy pokoiki wcale zgrabne , a nade wszystko ogródek . Tymczasem rosną w nim trzy zeschłe kije i leży kupa cegieł ; ale pani Stawska wyobraża sobie , że w ciągu lata zrobi z tego raj . Raj , który można by nakryć chustką od nosa ! … +Rok 1879 zaczął się zwycięstwem Anglików w Afganistanie , którzy pod jenerałem Robertsem weszli do Kabulu . Pewnie sos * kabul * zdrożeje ! … Ale Roberts chwat ; nie ma jednej ręki i pomimo to łupi Afgańczyków , aż się wata sypie … Chociaż takich dzikusów walić nietrudno ; lecz zobaczyłbym ja cię , panie Roberts , jak byś ty sobie poczynał mając sprawę z węgierską piechotą ! … +Wokulski także miał po Nowym Roku batalię z tą spółką , którą założył do handlu z cesarstwem . Myślę , że jeszcze jedna sesja , a rozpędzi swoich wspólników na cztery wiatry . Cóż to za dziwni ludzie , choć wszystko inteligencja : przemysłowcy , kupcy , szlachta , hrabiowie ! On im stworzył spółkę , a oni uważają go za wroga tej spółki i sobie tylko przypisują zasługę . On im daje siedem procent za pół roku , a ci jeszcze się krzywią i chcieliby pozniżać pensje pracownikom . +A ci kochani pracownicy , za których ujada się Wokulski ! … Co oni na niego wygadują , jak nazywają go wyzyskiwaczem ( NB. w naszym interesie są największe pensje i gratyfikacje ! ) , a jak jedni pod drugimi kopią doły … +Ze smutkiem widzę , że od pewnego czasu między naszymi ludźmi zaczynają kwitnąć nie znane przedtem obyczaje : mało robić , głośno narzekać , a po cichu snuć intrygi i puszczać plotki . Ale co mi tam do cudzych spraw … +A teraz z nadzwyczajną szybkością dokończę opowiadania o tragedii , która powinna była wstrząsnąć każde szlachetne serce . +Już nawet zapomniałem o szkaradnym procesie pani Krzeszowskiej przeciw tej niewinnej , tej czystej , tej cudnej pani Stawskiej , kiedy jakoś w końcu stycznia , spadły na nas dwa gromy : wieść o tym , że w Wietlance wybuchła dżuma , i awizacje z sądu do Wokulskiego i do mnie na jutro . Mnie nogi pocierpły i tak mi to cierpnięcie szło od pięt do kolan , później do żołądka , celując oczywiście w stronę serca . Myślę : „ Dżuma albo paraliż ? … ” Ale że Wokulski przyjął awizacje bardzo obojętnie , więc i ja nabrałem otuchy . +Idę tedy wieczorem , wciąż pełen otuchy , do tych pań , już na nowe ich mieszkanie , gdy naraz słyszę na środku ulicy : brzęk – brzęk … brzęk – brzęk ! … O rany boskie , ależ to aresztantów prowadzą ! … Co za okropna wróżba … +Oj , jakież mnie smutne myśli opanowały : „ A jeżeli sąd nie uwierzy nam ( boć przecie omyłki są możliwe ) i jeżeli tę najszlachetniejszą kobietę wtrącą do więzienia , choćby na tydzień , choćby na jeden dzień — cóż wtedy ? … Ona tego nie przeżyje ani ja … Gdybym zaś przeżył , to chyba tylko — ażeby biedna Helunia miała opiekę … ” +Tak ! Ja muszę żyć . Ale jakie to będzie życie ! … +Wchodzę do tych dam … A , znowu cała awantura ! Pani Stawska siedzi blada na stołeczku , a pani Misiewiczowa ma na głowie chustkę zmoczoną w wodzie uśmierzającej . Pachnie staruszka o dwa łokcie kamforą i mówi lamentującym głosem : +— O , szlachetny panie Rzecki , który nie wstydzisz się nieszczęśliwych , zhańbionych kobiet … Wyobraź sobie , co za nieszczęście : jutro sprawa Helenki … I tylko pomyśl : co będzie , jeżeli się sąd omyli i tę nieszczęśliwą kobietę skaże do rot aresztanckich ? … Ale uspokój się , Helciu , bądź odważna , może to Bóg odwróci … Chociaż tej nocy miałam sen okropny … +( Ona miała sen , ja spotkałem aresztantów … Nie obejdzie się bez katastrofy . ) +— Ale — mówię — cóż znowu ! Sprawa nasza jest jak złoto , wygramy ją … Zresztą co tam taka sprawa ; gorsza historia z dżumą … — dodałem , ażeby zwrócić uwagę pani Misiewiczowej w innym kierunku . +I piękniem trafił ! … Gdyż jak moja staruszka nie wrzaśnie : +— Dżuma ? … tu ? … w Warszawie ? … A co , Helenko , nie mówiłam ? … Aaa … już zginęliśmy wszyscy ! … Bo to w czasie dżumy każdy zamyka się w domu … jedzenie podają sobie na drągach … trupów ściągają do dołów hakami … +Uuu … widzę , że mi się rozhulała starowina , więc żeby ją pohamować na punkcie dżumy , napomknąłem znowu o procesie , na co ta kochana pani odpowiedziała mi długim wywodem o hańbie ścigającej jej rodzinę , o możliwym uwięzieniu pani Stawskiej , o tym , że się rozlutował samowar … +Krótko mówiąc , ostatni wieczór przed sprawą , kiedy właśnie najpotrzebniejsza była energia , ostatni ten wieczór upłynął nam pomiędzy dżumą i śmiercią a hańbą i kryminałem . W głowie mi się zamieszało tak , że kiedym się znalazł na ulicy , nie wiedziałem , gdzie iść : w lewo czy w prawo ? +Na drugi dzień ( sprawa miała być o dziesiątej ) już o ósmej pojechałem do moich pań i nie zastałem nikogo . Wszystkie poszły do spowiedzi : matka , córka , wnuczka i kucharka , i jednały się z Bogiem do wpół do dziesiątej , a ja nieszczęśliwy ( był przecie styczeń ) spacerowałem przed bramą na mrozie i myślałem : +„ Ładny interes ! Spóźnią się do sądu , jeżeli się już nie spóźniły , sąd wyda wyrok zaoczny i naturalnie , nie tylko skaże panią Stawską , ale jeszcze uzna ją za zbiegłą , rozeszle listy gończe … Tak zawsze z tymi babami ! … ” +Nareszcie przyszły wszystkie cztery z Wirskim ( czy i ten pobożny człowiek chodził dziś do spowiedzi ? ) i — dwoma dorożkami pojechaliśmy na sprawę : ja z panią Stawską i Helunią , a Wirski z panią Misiewiczową i kucharką . Szkoda jeszcze , że nie wzięły ze sobą rondli , samowara i naftowej kuchenki ! … Przed sądem spotkaliśmy powóz Wokulskiego , którym przyjechał on i adwokat . Czekali nas przy schodach tak zabłoconych , jak gdyby przeszedł tędy batalion piechoty — i mieli miny zupełnie spokojne . Założyłbym się nawet , że rozmawiali o czym innym , nie o pani Stawskiej . +— O , zacny panie Wokulski , który nie wstydzisz się biednych kobiet , okrytych … — zaczęła pani Misiewiczowa . +Ale Stach podał jej rękę , adwokat pani Stawskiej , Wirski wziął za rączkę Helunię , a ja asystowałem Mariannie i tak weszliśmy do biura sędziego pokoju . +Sala przypomniała mi szkołę : sędzia siedział na wzniesieniu jak profesor na katedrze , a naprzeciw niego , w dwu szeregach ławek , mieścili się oskarżeni i świadkowie . W tej chwili tak żywo stanęły mi w pamięci młode lata , że mimo woli rzuciłem okiem pod piec , pewny , że zobaczę woźnego z rózgą i ławkę , na której nas bito w skórę . Chciałem nawet przez roztargnienie krzyknąć : „ Póki życia nie będę , panie profesorze ! … ” , alem się w porę opamiętał . +Zaczęliśmy rozsadzać nasze damy w ławkach i spierać się przy tej okazji z Żydkami , którzy , jak mi to później objaśniono , są najcierpliwszymi audytorami spraw sądowych , szczególniej o kradzież i oszustwo . Znaleźliśmy nawet miejsce dla poczciwej Marianny , która usiadłszy zrobiła taką minę , jakby miała zamiar przeżegnać się i zmówić pacierz . +Wokulski , nasz adwokat i ja uplacowaliśmy się w pierwszej ławce , obok jegomości z rozerwanym paltotem i podbitym okiem , na którego brzydko spoglądał jeden z obecnych rewirowych . +„ Pewnie znowu jakiś zatarg z policją ” — pomyślałem . +Nagle usta same otworzyły mi się z podziwu ; ujrzałem bowiem przed katedrą sędziego pokoju całą gromadę znanych mi osób . Na lewo od stołu — pani Krzeszowska , jej robaczywy adwokat i ten hultaj Maruszewicz , a na prawo dwaj studenci . Jeden z nich odznaczał się bardzo wytartym mundurem i niezwykle obfitą wymową ; drugi miał jeszcze mocniej wytarty mundur , kolorowy szalik na szyi i wyglądał , dalibóg , jak emigrant z przedpogrzebowego domu . +Przypatrzyłem mu się lepiej . Tak , to on , to jest ten sam mizerny młody człowiek , który podczas pierwszej bytności Wokulskiego u pani Stawskiej rzucił baronowej śledzia na głowę . Kochany chłopak ! … Ale też nie zdarzyło mi się widzieć nic równie chudego i żółtego … +W pierwszej chwili myślałem , że między tymi przyjemnymi młodzieńcami i baronową toczy się proces właśnie o owego śledzia . Wnet jednak przekonałem się , że chodzi o co innego , że mianowicie pani Krzeszowska zostawszy właścicielką domu chce z niego wyrzucić swoich najzapamiętalszych wrogów , a zarazem najniewypłacalniejszych lokatorów . +Sprawa między baronową a młodymi ludźmi w tej chwili dosięgła najwyższego punktu . +Jeden ze studentów , ładny chłopak z wąsikami i faworytami , wspinając się na palcach albo opadając na obcasy opowiadał coś sędziemu ; przy czym prawą ręką wykonywał okrągłe ruchy , a lewą kokieteryjnie zakręcał wąsik , wysoko podnosząc mały palec , ozdobiony pierścionkiem bez oczka . +Drugi młodzieniec milczał posępnie i krył się za kolegę . W postawie jego zauważyłem pewną osobliwość : przyciskał on do piersi obie ręce , a dłonie rozłożył w taki sposób , jakby w nich trzymał książkę albo obrazek . +— Więc jak się panowie nazywacie ? — spytał sędzia . +— Maleski — odparł z ukłonem właściciel faworytów — i Patkiewicz … — dodał wskazując gestem pełnym dystynkcji na ponurego towarzysza . +— A trzeci pan gdzie ? +— Jest cierpiący — odparł krygując się pan Maleski . — Jest to nasz sublokator i zresztą bardzo rzadko mieszka z nami . +— Jak to ? Bardzo rzadko mieszka ? Gdzież on siedzi w dzień ? +— W uniwersytecie , w prosektorium , czasem na obiedzie . +— No , a w nocy ? +— Pod tym względem mogę panu sędziemu dać tylko poufne objaśnienia . +— A gdzież on zapisany w księgi ? +— O , zapisany jest ciągle w naszym domu , ponieważ nie chciałby robić władzom subiekcji — objaśnił pan Maleski z miną lorda . +Sędzia zwrócił się do pani Krzeszowskiej . +— Cóż , pani wciąż nie chce trzymać tych panów ? +— Za żadne skarby ! — jęknęła pani baronowa . — Po całych nocach ryczą , tupią , pieją , gwiżdżą … Nie ma służącej w domu , której by nie zwabiali do siebie … Ach , Boże ! … — krzyknęła odwracając głowę . +Sędzia był zdziwiony wykrzyknikiem , ale ja nie … Spostrzegłem bowiem , że pan Patkiewicz nie odejmując rąk od piersi nagle wywrócił oczy i opuścił dolną szczękę w taki sposób , że zrobił się podobny do stojącego trupa . Jego twarz i cała postawa istotnie mogła przerazić nawet zdrowego człowieka . +— Najokropniejsze jest to , że ci panowie wylewają oknem jakieś płyny … +— Czy na panią ? — spytał zuchwale pan Maleski . +Baronowa posiniała z gniewu , ale umilkła ; wstyd jej było przyznać się . +— Cóż dalej ? — rzekł sędzia . +— Ale najgorsze ze wszystkiego ( przez co nawet wpadłam w nerwową chorobę ) , że ci panowie po kilka razy na dzień stukają do mego okna trupią główką … +— Tak panowie robią ? — zapytał sędzia . +— Będę miał honor objaśnić pana sędziego — odparł Maleski , z postawą człowieka , który chce odtańczyć menueta . — Nam usługuje stróż domu mieszkający na dole ; ażeby więc nie marnować się schodzeniem i wchodzeniem na trzecie piętro , mamy u siebie długi sznur , wieszamy na nim , co jest pod ręką ( może czasem zdarzyć się i trupia główka ) , i … pukamy do jego okna — zakończył tak słodkim tonem , że trudno było przestraszyć się równie delikatnego pukania . +— Ach , Boże ! … — krzyknęła znowu pani baronowa zataczając się . +— Oczywiście , chora kobieta — mruknął Maleski . +— Nie chora ! — zawołała baronowa . — Ale wysłuchaj mnie , panie sędzio ! … Ja nie mogę patrzeć na tego drugiego … bo on ciągle robi miny jak nieboszczyk … Ja niedawno straciłam córkę ! … — zakończyła ze łzami . +— Słowo honoru , że ta pani ma halucynacje — rzekł Maleski . — Kto tu jest podobny do nieboszczyka ? … Patkiewicz ? … taki przystojny chłopak ! … — dodał wypychając naprzód mizernego kolegę , który … w tej chwili właśnie już po raz piąty udawał trupa . +W sali wybuchnął śmiech ; sędzia dla uratowania powagi zanurzył głowę w papierach i po dłuższej pauzie surowo zapowiedział , że śmiać się nie wolno i że każdy , zakłócający porządek , ulegnie karze pieniężnej . +Korzystając z zamieszania Patkiewicz szarpnął kolegę za rękaw i szepnął ponuro : +— Cóż ty , świnio , Maleski , kpisz sobie ze mnie w publicznym miejscu ? +— Bo jesteś przystojny , Patkiewicz . Kobiety wściekają się za tobą . +— To przecież nie dlatego … — mruknął Patkiewicz znacznie spokojniejszym tonem . +— Kiedyż panowie zapłacą dwanaście rubli kopiejek pięćdziesiąt za miesiąc styczeń ? — spytał sędzia . +Pan Patkiewicz tym razem udał człowieka , który ma bielmo na lewym oku i lewą część twarzy sparaliżowaną ; pan Maleski zaś pogrążył się w głębokim zamyśleniu . +— Gdybyśmy — rzekł po chwili — mogli zostać do wakacyj , to … Ale tak ! … Niech nam pani baronowa zabierze umeblowanie . +— Ach , nic już nie chcę , nic … Tylko wyprowadźcie się , panowie ! Nie mam żadnej pretensji o komorne … — zawołała baronowa . +— Jak się ta kobieta kompromituje — szepnął nasz adwokat . — Włóczy się po sądach , bierze takiego szubrawca na doradcę … +— Ale my mamy do pani pretensję o szkody i straty ! — odezwał się Maleski . — Kto słyszał o tej porze wymawiać przyzwoitym ludziom komorne ? … Gdybyśmy nawet znaleźli lokal , to będzie taki podły , że przynajmniej ze dwu z nas umrze na suchoty … +Pan Patkiewicz zapewne w celu dodania większej wagi słowom mówcy zaczął poruszać uchem i skórą na głowie , co w sali wywołało nowy atak wesołości . +— Pierwszy raz widzę coś podobnego ! — rzekł nasz adwokat . +— Taką sprawę ? — spytał Wokulski . +— Nie , ale żeby człowiek uchem ruszał . To artysta ! … +Sędzia tymczasem napisał i przeczytał wyrok , mocą którego panowie : Maleski i Patkiewicz , zostali skazani na zapłacenie dwunastu rubli i pięćdziesięciu kopiejek komornego tudzież na opuszczenie lokalu przed 8 lutym . +Tu zdarzył się fakt nadzwyczajny . Pan Patkiewicz usłyszawszy wyrok doznał tak silnego wstrząsnienia moralnego , że twarz zrobiła mu się zieloną i — zemdlał . Szczęściem , padając trafił w objęcia pana Maleskiego ; inaczej strasznie rozbiłby się nieborak . +Naturalnie , w sali odezwały się głosy współczucia , kucharka pani Stawskiej zapłakała . Żydki zaczęły pokazywać palcami na baronowę i chrząkać . Zakłopotany sędzia przerwał posiedzenie i kiwnąwszy głową Wokulskiemu ( skąd oni się znają ? ) , poszedł do swego pokoju , a dwaj stójkowi prawie wynieśli na rękach nieszczęśliwego młodzieńca , który tym razem był naprawdę podobny do trupa . +Dopiero w przedpokoju , gdy złożono go na ławce , a jeden z obecnych zawołał , ażeby oblać go wodą , chory nagle zerwał się i rzekł głośno : +— No , no ! … tylko bez głupich żartów … +Po czym natychmiast sam ubrał się w palto , energicznie naciągnął niezbyt całe kalosze i lekkim krokiem opuścił sądową salę ku zdziwieniu stójkowych , oskarżonych i świadków . +W tej chwili zbliżył się do naszej ławki jakiś oficjalista sądowy i szepnął Wokulskiemu , że sędzia prosi go na śniadanie . Stach wyszedł , a pani Misiewiczowa zaczęła nawoływać mnie rozpaczliwymi znakami : +— Jezus ! Maria ! … — rzekła — nie wiesz pan , po co sędzia wezwał tego najszlachetniejszego z ludzi ? … Pewnie chce mu powiedzieć , że Helenka zgubiona ! … O , ta niepoczciwa baronowa musi mieć wielkie stosunki … już jedną sprawę wygrała i pewnie będzie to samo z Helenką … O , ja nieszczęśliwa ! … czy nie masz , panie Rzecki , jakich kropli trzeźwiących ? +— Pani słabo ? +— Jeszcze nie , choć tu jest zaduch … Ale strasznie boję się o Helenkę … Jeżeli ją skażą , zemdleje i może umrzeć , jeżeli prędko jej nie otrzeźwimy … Czy nie sądzisz , kochany panie , że dobrze bym zrobiła , gdybym upadła do nóg sędziemu i zaklęła go … +— Ależ , pani , to wszystko niepotrzebne … Właśnie mówił nasz adwokat , że baronowa może by i chciała cofnąć skargę , tylko już nie wolno . +— Ależ my ustąpimy ! — zawołała staruszka . +— O , co to , to nie , szanowna pani — odezwałem się trochę niecierpliwie . — Albo wyjdziemy stąd kompletnie oczyszczeni , albo … +— Umrzemy , chcesz powiedzieć ? — przerwała staruszka . — O , nie mów tego … Pan nawet nie wiesz , jak przykro w moim wieku słyszeć o śmierci … +Cofnąłem się od zrozpaczonej staruszki i podszedłem do pani Stawskiej . +— Jakże się pani czuje ? +— Doskonale ! — odpowiedziała z mocą . — Jeszcze wczoraj bałam się okropnie ; ale już po spowiedzi lżej odetchnęłam , a od chwili kiedy tu jestem , czuję się zupełnie spokojną . +Uścisnąłem ją za rękę długo … długo … tak , jak umieją ściskać tylko prawdziwie kochający , i pobiegłem do swej ławki , gdyż Wokulski , a za nim sędzia weszli do sali . +Serce mi uderzyło jak młot . Spojrzałem wokoło . Pani Misiewiczowa widocznie modliła się z zamkniętymi oczyma , pani Stawska była bardzo blada , lecz zdecydowana , pani baronowa szarpała swoją salopę , a nasz adwokat spoglądał na sufit i tłumił ziewanie . +W tej chwili i Wokulski spojrzał na panią Stawską i — niech mnie diabli wezmą — jeżeli nie dostrzegłem w jego oczach rzadko trafiającego się tam wyrazu rozczulenia ! … +Żeby jeszcze parę takich procesów , jestem pewny , że zakochałby się w niej na śmierć . +Sędzia przez parę minut coś pisał , a skończywszy zawiadomił obecnych , że teraz toczyć się będzie sprawa Krzeszowskiej przeciw Stawskiej o kradzież lalki . +Jednocześnie zawezwał strony i ich świadków na środek . +Stałem przy ławkach , dzięki czemu mogłem słyszeć rozmowę dwu kumoszek , z których młodsza i czerwona na twarzy tłomaczyła starszej : +— To widzi pani : ta ładna pani ukradła tamtej pani lalkę … +— Także miała się na co łakomić ! … +— Ha , trudno . Nie każdy może kraść magle … +— To pani ukradłaś magle — odezwał się spoza kumoszek gruby głos . — Nie ten złodziej , co zabiera swoją własność , ale ten , co da piętnaście rubli zadatku i myśli , że już kupił … +Sędzia wciąż pisał , a ja chciałem przypomnieć sobie mowę , którą ułożyłem wczoraj na obronę pani Stawskiej , a na pohańbienie baronowej . Ale że mi się w głowie plątały wyrazy i zdania , więc zacząłem oglądać się po sali . +Pani Misiewiczowa wciąż modliła się w ławce po cichu , a siedząca za nią Marianna płakała . Pani Krzeszowska miała szarą twarz , przycięte usta i spuszczone oczy ; ale z każdego fałdu jej ubrania wyglądała złość … Obok niej stał Maruszewicz wpatrzony w ziemię , a za nim służąca baronowej , tak przestraszona , jakby ją miano prowadzić na szafot … +Nasz adwokat tłumił ziewanie . +Wokulski ściskał pięści , a pani Stawska spoglądała kolejno na wszystkich z takim łagodnym spokojem , że gdybym był rzeźbiarzem , wziąłbym ją za model do posągu oskarżonej niewinności . +Wtem , pomimo protestu Marianny , Helunia wybiegła na salę i schwyciwszy matkę za rękę spytała półgłosem : +— Mamo , czego ten pan kazał mamie tu przyjść ? … Ja coś powiem do uszka : pewnie mama była niegrzeczna i teraz będzie stać w kącie … +— To wyuczone ! … — rzekła czerwona kumoszka do starszej . +— Żebyś pani tak zdrowa była ! — mruknął za nią gruby głos .. +— Pan będziesz zdrów za moją krzywdę … — odparła z gniewem kumoszka . +— A pani skonasz na konwulsje i będą cię w piekle maglować na moich maglach — odrzekł jej antagonista . +— Ciszej ! — zawołał sędzia . — Co pani Krzeszowska mówi o sprawie ? +— Wysłuchaj mnie , panie sędzio ! — zaczęła deklamować pani baronowa wysunąwszy nogę naprzód . — Po zmarłym dziecku została mi , jako najdroższa pamiątka , lalka , która bardzo podobała się tej oto pani — wskazała na Stawską — i jej córce … +— Oskarżona bywała u pani ? +— Tak , wynajmowałam ją do szycia … +— Alem jej nic nie zapłaciła ! — huknął z końca sali Wirski . +— Ciszej ! — zgromił go sędzia . — Tak i cóż ? +— W dniu , w którym tę panią oddaliłam od siebie — mówiła baronowa — zginęła mi lalka . Myślałam , że umrę z żalu , i zaraz na nią powzięłam podejrzenie … Miałam dobre przeczucie , gdyż w kilka dni później przyjaciel mój , pan Maruszewicz , zobaczył z okna , że ta pani ( która mieszka vis a vis niego ) ma u siebie moją lalkę i dla niepoznaki przebiera ją w inną suknię . +Wtedy poszłam do jego mieszkania z moim doradcą prawnym i zobaczyłam przez lornetkę , że moja lalka jest rzeczywiście u tej pani . Na drugi dzień więc udałam się do niej , zabrałam lalkę , którą tu widzę na stole , i podałam skargę . +— A pan Maruszewicz jest pewny , że to ta sama lalka , która była u pani Krzeszowskiej ? — spytał sędzia . +— To jest … właściwie mówiąc … pewności nie mam żadnej . +— Tak dlaczegóż pan Maruszewicz powiedział to pani Krzeszowskiej ? +— Właściwie … ja nie w tym znaczeniu … +— Nie kłam pan ! — zawołała baronowa . — Przybiegłeś do mnie , śmiejąc się , powiedziałeś , że Stawska ukradła lalkę i że to do niej podobne … +Maruszewicz zaczął mienić się , potnieć i nawet przestępować z nogi na nogę , co jest chyba dowodem wielkiej skruchy . +— Podlec ! — mruknął Wokulski dosyć głośno . +Spostrzegłem jednak , że uwaga ta nie wzmocniła w Maruszewiczu otuchy . Owszem , zdawał się być jeszcze więcej zmieszany . +Sędzia zwrócił się do służącej pani Krzeszowskiej . +— U was była ta lalka ? +— Nie wiem która … — szepnęła zapytana . +Sędzia wyciągnął do niej lalkę , ale służąca milczała mrugając oczyma i załamując ręce . +— Ach , to Mimi ! … — zawołała Helunia . +— O , panie sędzio ! — krzyknęła baronowa . — Córka świadczy przeciw matce … +— Znasz tę lalkę ? — spytał sędzia Heluni . +— O znam ! … Zupełnie taka sama była u pani tam w pokoiku … +— Czy to jest ta sama ? +— O , nie , nie ta … Tamta miała popielatą sukienkę i czarne buciki , a ta ma brązowe buciki ! … +— Nu , tak … — mruknął sędzia kładąc lalkę na stole . — Co pani Stawska powie ? … — dodał . +— Lalkę tę kupiłam w sklepie pana Wokulskiego … +— A ile pani dała za nią ? … — syknęła baronowa . +— Trzy ruble . +— Cha ! cha ! cha ! … — zaśmiała się baronowa . — Ta lalka kosztuje piętnaście … +— Kto pani sprzedał tę lalkę ? — zapytał sędzia Stawskiej . +— Pan Rzecki — odparła rumieniąc się . +— Co powie pan Rzecki ? … — rzekł sędzia . +Tu właśnie była pora wypowiedzieć moją mowę . Jakoż zacząłem : +— Szanowny sędzio ! … Z bolesnym zdumieniem przychodzi mi … To jest … widzę przed sobą triumfującą złość i tego … uciśnioną … +Nagle tak mi zaschło w ustach , że już nie mogłem słowa przemówić . Szczęściem , odezwał się Wokulski : +— Rzecki był tylko obecny przy kupnie , lalkę ja sprzedałem . +— Za trzy ruble ? — spytała baronowa błysnąwszy oczyma jaszczurki . +— Tak , za trzy ruble . Jest to towar wybrakowany , którego się pozbywamy . +— Czy i mnie pan sprzedałby taką lalkę za trzy ruble ? — indagowała baronowa . +— Nie ! Pani już nic i nigdy nie sprzedadzą w moim sklepie . +— Jaki pan ma dowód , że ta lalka jest kupiona u pana ? — spytał sędzia . +— Otóż to ! — zawołała baronowa . — Jaki dowód ? … +— Ciszej ! … — zgromił ją sędzia . +— Gdzie pani swoją lalkę kupiła ? — spytał baronowę Wokulski . +— U Lessera . +— Więc mamy dowód — rzekł Wokulski . — Lalki takie sprowadzałem z zagranicy w kawałkach : oddzielnie głowy , oddzielnie korpusy . Niech więc pan sędzia odpruje głowę , a wewnątrz znajdzie moją firmę . +Pani baronowa zaczęła się niepokoić . +Sędzia wziął do rąk lalkę , która tyle narobiła zgryzoty , i urzędowym scyzorykiem rozciął jej naprzód stanik , a następnie począł z wielką uwagą odpruwać głowę od tułowia . Helenka , z początku zdziwiona , przypatrywała się tej operacji , następnie zwróciła się do matki mówiąc półgłosem : +— Mamo , dlaczego ten pan rozbiera Mimi ? Przecież ona będzie się wstydzić … +Nagle zrozumiawszy , o co chodzi , wybuchnęła płaczem i kryjąc twarz w suknię pani Stawskiej , zawołała : +— Ach , mamo , po co on ją kraje ? … To strasznie boli ! … O mamo , mamo , już nie chcę , ażeby Mimi krajali … +— Nie płacz , Heluniu . Mimi będzie zdrowa i jeszcze ładniejsza — uspakajał ją Wokulski , wzruszony nie mniej od Helenki . +Tymczasem głowa Mimi spadła na papiery . Sędzia spojrzał wewnątrz i podając maskę pani baronowej rzekł : +— Nu , niech pani przeczyta , co tam napisano ? +Baronowa przycięła usta i milczała . +— To niech pan Maruszewicz przeczyta głośno , co tam jest ? +— Jan Mincel i Stanisław Wokulski … — jęknął Maruszewicz . +— Zatem nie Lesser ? +— Nie . +Przez cały ten czas służąca baronowej zachowywała się w sposób bardzo dwuznaczny : czerwieniła się , bladła , kryła się między ławki … +Sędzia patrzył na nią spod oka ; nagle rzekł : +— Teraz panna nam powie , co to było z lalką ? Tylko proszę prawdę , bo panna stanie do przysięgi … +Zagadnięta , z najwyższym przestrachem schwyciła się za głowę i przypadłszy do stołu , prędko odpowiedziała : +— Lalka stukła się , panie … +— Ta wasza lalka , od pani Krzeszowskiej ? … +— Ta … +— Nu , to stukła się jej tylko głowa , a reszta gdzie ? … +— Na strychu , panie … Oj , co ja będę miała ! +— Nic panna nie będzie miała ; gorzej byłoby nie odpowiedzieć prawdy . A pani oskarżycielka słyszy , co jest ? … +Baronowa spuściła oczy i skrzyżowała ręce na piersi jak męczennica . +Sędzia zaczął pisać . Siedzący w drugiej ławce ( maglarz oczywiście ) odezwał się do damy czerwonej na twarzy : +— A co , ukradła ? … Widzisz pani , co się teraz zrobiło z paninej gęby ? … Hę ? … +— Jak kobieta jest ładna , to się i z kryminału wygrzebie — rzekła czerwona dama do swojej sąsiadki . +— Ale pani się nie wygrzebiesz … — mruknął maglarz . +— Głupiś pan ! … +— Paniś głupsza … +— Ciszej ! … — zawołał sędzia . +Kazano nam wstać i usłyszeliśmy wyrok najzupełniej uniewinniający panią Stawską . +— Teraz — zakończył sędzia skończywszy czytanie — może pani podać skargę o potwarz . +Zeszedł na salę , uścisnął za rękę panią Stawską i dodał : +— Bardzo mi przykro , żem panią sądził , i bardzo mi przyjemnie , że mogę powinszować . +Pani Krzeszowska dostała spazmów , a dama z czerwoną twarzą mówiła do swej sąsiadki : +— Na ładną buzię to i sędzia jest pażyrny … Ale nie tak to będzie w dniu ostatecznym ! — westchnęła . +— Cholera ! … jak to bluźni … — mruknął maglarz . +Poczęliśmy wychodzić . Wokulski podał rękę pani Stawskiej , z którą wysunął się naprzód , ja zaś ostrożnie zacząłem sprowadzać panią Misiewiczowę z brudnych schodów . +— Mówiłam , że się tak skończy — upewniała mnie staruszka — ale pan to nie miałeś wiary … +— Ja nie miałem wiary ? … +— Tak , chodziłeś jak struty … Jezus ! Maria … A to co ? … +Ostatnie te słowa skierowane były do mizernego studenta , który wraz ze swoim towarzyszem czekał przed bramą , widocznie na panią Krzeszowską , a myśląc , że ona wychodzi , ucharakteryzował się na trupa przed … panią Misiewiczową . Wnet poznał swoją omyłkę i zawstydził się tak , że pobiegł parę kroków naprzód . +— Patkiewicz ! … stójże … już idą … — zawołał pan Maleski . +— Niech cię diabli porwą ! … — wybuchnął pan Patkiewicz . — Ty zawsze musisz mnie skompromitować . +Usłyszawszy jednak hałas w bramie zawrócił się i jeszcze raz pokazał nieboszczyka … Wirskiemu ! … +To już młodych ludzi ostatecznie zdetonowało ; więc poszli do domu bardzo rozgniewani na siebie i każdy inną stroną ulicy . +Nimeśmy jednak dopędzili ich dorożkami , już znowu szli razem i ukłonili się nam z wielką galanterią . +X. Pamiętnik starego subiekta +Wiem ja , dlaczego tak szeroko rozpisałem się o sprawie pani Stawskiej . Oto dlaczego … +Na świecie jest dużo niedowiarków i ja sam bywam czasami niedowiarkiem i wątpię o Opatrzności boskiej . Nieraz też , kiedy źle idą polityczne interesa albo kiedy patrzę na nędzę ludzką i na triumfy łajdaków ( jeżeli taki wyraz wolno wymawiać ) , nieraz myślę sobie : +„ Stary głupcze , nazywający się Ignacym Rzeckim ! Ty wyobrażasz sobie , że Napoleonidzi wrócą na tron , że Wokulski zrobi coś nadzwyczajnego , bo jest zdolny , i będzie szczęśliwym , bo jest uczciwy ? … Ty myślisz , ośla głowo , że chociaż hultajom zrazu dzieje się dobrze , a ludziom poczciwym źle , to jednakże w końcu źli zostaną pohańbieni , a dobrzy sławą okryci ? … Tak sobie imaginujesz ? … Więc głupio sobie imaginujesz ! … Na świecie nie ma żadnego porządku , żadnej sprawiedliwości , tylko walka . O ile w tej walce zwyciężają dobrzy , jest dobrze , o ile źli , jest źle ; ale ażeby istniała jakaś potęga protegująca tylko dobrych , tego sobie wcale nie wyobrażaj … Ludzie są jak liście , którymi wiatr ciska ; gdy rzuci je na trawnik , leżą na trawniku , a gdy rzuci w błoto — leżą w błocie … ” +Tak sobie nieraz myślałem w chwilach zwątpienia ; lecz proces pani Stawskiej doprowadził mnie do wręcz przeciwnych rezultatów , do wiary , że dobrym ludziom prędzej czy później stanie się sprawiedliwość . +Bo zastanów się tylko … Pani Stawska jest zacności kobieta , więc — powinna być szczęśliwą ; Stach jest wyższym nad wszelką wartość człowiekiem , więc — i on powinien być szczęśliwy . Tymczasem Stach jest ciągle rozdrażniony i smutny ( aż mi się czasem płakać chciało , kiedym na niego patrzył ! ) , a pani Stawska miała sprawę o kradzież … +Gdzież więc jest sprawiedliwość nagradzająca dobrych ? … +Zaraz ją zobaczysz , o człowieku małej wiary ! Ażeby zaś lepiej przekonać się , że na tym świecie jest porządek , zapisuję tu następujące proroctwa : +Po pierwsze — pani Stawska wyjdzie za mąż za Wokulskiego i będzie z nim szczęśliwa . +Po drugie — Wokulski wyrzeknie się swojej panny Łęckiej , a ożeni się z panią Stawską i będzie z nią szczęśliwy . +Po trzecie — mały Lulu jeszcze w tym roku zostanie cesarzem Francuzów pod imieniem Napoleona IV , zbije Niemców na bryndzę i zrobi sprawiedliwość na całym świecie , co mi jeszcze przepowiadał śp. mój ojciec . +Że Wokulski ożeni się z panią Stawską i że zrobi coś nadzwyczajnego , o tym już dziś nie mam najmniejszej wątpliwości . Jeszcze się , co prawda , nie zaręczył z nią , jeszcze się nawet nie oświadczył , zresztą … jeszcze nawet on sam sobie z tego nie zdaje sprawy . Ale ja już widzę … Jasno widzę , jak rzeczy pójdą , i głowę dam sobie uciąć , że tak będzie … Ja mam nos polityczny ! +Bo tylko uważ , co się dzieje . +Na drugi dzień po procesie Wokulski był wieczorem u pani Stawskiej i siedział do jedynastej w nocy . Na trzeci dzień był w sklepie u Milerowej , przejrzał księgi i oddawał wielkie pochwały pani Stawskiej , co nawet trochę ubodło Milerową . Na czwarty zaś dzień … +No , on wprawdzie nie był ani u Milerowej , ani u pani Stawskiej , ale za to mnie zdarzyły się dziwne wypadki . +Przed południem ( jakoś nie było gości w sklepie ) ni stąd , ni zowąd przychodzi do mnie kto ? … Młody Szlangbaum , ten starozakonny , który pracuje w ruskich tkaninach . +Patrzę , mój Szlangbaum zaciera ręce , wąs do góry , głowa pod sufit … Myślę : „ Zwariował czy co ? … ” A on — kłania mi się , ale z głową zadartą , i mówi dosłownie te wyrazy : +— Spodziewam się , panie Rzecki , że cokolwiek nastąpi , będziemy dobrymi przyjaciółmi … +Myślę : „ Tam , do diabła , czy Stach nie dał mu dymisji ? … ” Więc odpowiadam : +— Możesz być pewny , panie Szlangbaum , mojej życzliwości , cokolwiek bądź nastąpi , byleś nie popełnił nadużycia , panie Szlangbaum … +Na ostatnie słowa położyłem nacisk , bo mi mój pan Szlangbaum wyglądał tak , jakby miał zamiar albo nasz sklep kupić ( co wydaje mi się nieprawdopodobnym ) , albo kasę okraść … Czego , lubo jest uczciwy starozakonny , nie uważałbym za rzecz niemożliwą . +On to widać zmiarkował , bo uśmiechnął się nieznacznie i wyszedł do swojego oddziału . W kwadrans później wpadłem tam niby niechcący , ale zastałem go jak zwykle przy robocie . Owszem , powiedziałbym nawet , że pracował gorliwiej niż zwykle : wbiegał na drabinki , wydobywał sztuki rypsu i aksamitu , wkładał je na powrót do szaf , słowem — kręcił się jak bąk . +„ Nie — myślę — już ten chyba nas nie okradnie … ” +Spostrzegłem , co mnie również zastanowiło , że pan Zięba jest uniżenie grzeczny dla Szlangbauma , a na mnie patrzy trochę z góry , choć jeszcze nie bardzo . +„ Ha ! — myślę — chce Szlangbaumowi wynagrodzić dawne krzywdy , a wobec mnie , najstarszego subiekta , zachowuje godność osobistą . Bardzo uczciwie robi , zawsze bowiem należy trochę zadzierać głowy wobec wyższych , a być uprzedzająco grzecznym dla niższych … ” +Wieczorkiem zaszedłem do restauracyjki na piwko . Patrzę , jest pan Szprot i radca Węgrowicz . Ze Szprotem od tamtej afery , co to o niej mówiłem , jesteśmy na stopie obojętności , ale z radcą witam się kordialnie . A on do mnie : +— No , i co , już ? … +— Przepraszam — mówię — ale nie rozumiem . ( Myślałem , że robi aluzję do procesu pani Stawskiej . ) Nie rozumiem — mówię — panie radco . +— Czego nie rozumiesz — on mówi — tego , że sklep sprzedany ? … +— Przeżegnaj się pan , panie radco — ja mówię — jaki sklep ? +Poczciwy radca był już po szóstym kuflu , więc zaczyna się śmiać i mówi : +— Phy ! ja się przeżegnam , ale panu to się i przeżegnać nie pozwolą , jak z chrześcijańskiego chleba przejdziesz na żydowską chałę ; wszak ci to , jak gadają , Żydzi wasz sklep kupili … +Myślałem , że dostanę apopleksji . +— Panie radco — mówię — jesteś pan zbyt poważnym człowiekiem , ażebyś nie miał powiedzieć , skąd ta wiadomość ? +— Całe miasto gada — odparł radca — a zresztą niech obecny tu pan Szprot pana objaśni . +— Panie Szprot — mówię kłaniając się — nie chciałbym ubliżyć panu , tym więcej , że żądałem od pana satysfakcji , a pan odmówiłeś mi jej jak hultaj … Jak hultaj , panie Szprot … Oświadczam panu jednak , że albo powtarzasz , albo sam fabrykujesz plotki … +— Co to jest ? ! … — wrzasnął Szprot , znowu jak niegdyś bijąc pięścią w stół . — Odmówiłem , gdyż nie jestem od dawania satysfakcji panu ani nikomu . Z tym wszystkim powtarzam , że sklep wasz kupują Żydzi … +— Jacy Żydzi ? +— Diabeł ich wie : Szlangbaumy , Hundbaumy , czy ja ich zresztą znam ! … +Taka mnie porwała wściekłość , żem kazał przynieść piwa , a radca Węgrowicz mówi serdecznie . +— Z tymi Żydami to może być kiedyś głupia awantura . Tak nas duszą , tak nas ze wszystkich miejsc wysadzają , tak nas wykupują , że trudno poradzić z nimi . Już my ich nie przeszachrujemy , to darmo , ale jak przyjdzie na gołe łby i pięści , zobaczymy , kto kogo przetrzyma … +— Pan radca ma rację ! — dodał Szprot . — Tak wszystko ci Żydzi zagarniają , że w końcu trzeba im będzie siłą odbierać , dla utrzymania równowagi . Bo zobaczcie tylko , panowie , co się dzieje , choćby z takimi kortami … +— No — mówię — jeżeli nasz sklep kupią Żydzi , to i ja się z wami połączę ; jeszcze moja pięść coś zaważy … Ale tymczasem , na miłosierdzie boskie , nie rozpuszczajcie plotek o Wokulskim i nie drażnijcie ludzi przeciw Żydom , bo już i bez tego panuje rozgoryczenie … +Wróciłem do domu z bólem głowy , wściekając się na cały świat . Budziłem się kilka razy w ciągu nocy , a po każdym zaśnięciu śniło mi się , że Żydzi naprawdę sklep nasz kupili i że ja , aby nie umrzeć z głodu , chodziłem po podwórzach z katarynką , na której był napis : „ Ulitujcie się nad biednym , starym oficerem węgierskim ! ” +Dopiero z rana wpadłem na jedyną myśl prostą i rozsądną , ażeby stanowczo rozmówić się ze Stachem i jeżeli istotnie sklep sprzedaje , wystarać się o miejsce . +Ładna kariera po tylu latach służby ! Gdyby człowiek był psem , to by mu przynajmniej w łeb strzelili … Ale że jest człowiekiem , więc musi wycierać obce kąty , niepewny zresztą , czy nie zbilansuje życia w rynsztoku . +Przed południem Wokulski nie był w sklepie , więc około drugiej wybrałem się do niego . Może chory ? … +Idę i w bramie domu , w którym mieszka , wpadam na doktora Szumana . Gdy powiedziałem mu , że chcę odwiedzić Stacha , odparł : +— Nie chodź pan tam . Jest rozdrażniony i lepiej zostawić go w spokoju . Zajdź pan lepiej do mnie na herbatę … À propos , czy ja mam pańskie włosy ? +— Zdaje mi się — odpowiedziałem — że niedługo oddam panu moje włosy razem ze skórą . +— Chcesz się pan wypchać ? +— Powinien bym , bo świat jeszcze nie widział podobnego mi głupca . +— Pociesz się pan — odparł Szuman — są głupsi . Ale o cóż to chodzi ? +— Mniejsza , o co mnie chodzi , ale słyszałem , że Stach sklep sprzedaje Żydom … No , a ja już do nich w służbę nie pójdę . +— Cóż to , czy i pana ogarnia antysemityzm ? +— Nie ; ale co innego nie być antysemitą , a co innego służyć Żydom . +— Któż więc im będzie służył ? … Bo ja , choć jestem Żyd , także nie wdzieję liberii tych parchów . Zresztą — dodał — skądże panu takie myśli przychodzą ? Jeżeli sklep zostanie sprzedany , pan będziesz miał świetną posadę przy spółce handlu z cesarstwem … +— Niepewna to ta spółka — wtrąciłem . +— Bardzo niepewna — odpowiedział Szuman — bo za mało w niej Żydów , a za wielu magnatów . Ale pana i to nie obchodzi , bo … Tylko nie wydaj mnie z sekretu … Otóż pana to nic nie obchodzi , co się stanie ze sklepem i spółką , gdyż Wokulski zapisał panu dwadzieścia tysięcy rubli … +— Mnie ? … zapisał ? … cóż to znaczy ? ! … — wykrzyknąłem zdziwiony . +Akurat weszliśmy do mieszkania Szumana i doktór kazał podać samowar . +— Co znaczy ten zapis ? — spytałem , trochę nawet zaniepokojony . +— Zapis … zapis ! … — mruczał Szuman chodząc po pokoju i pocierając sobie tył głowy . — Co znaczy ? nie wiem , dość , że Wokulski zrobił go . Widocznie chce być przygotowany na wszelki wypadek jako rozsądny kupiec ! … +— Czyby znowu pojedynek ? … +— Eh ! cóż znowu … Wokulski za dużo ma rozumu , ażeby dwa razy popełniał to samo głupstwo . Tylko , kochany panie Rzecki , kto z taką babą ma do czynienia , ten musi być przygotowany … +— Z jaką babą ? … Z panią Stawską ? … — spytałem . +— Co za pani Stawska ! — mówił doktór . — Tu chodzi o grubszą rybkę , o pannę Łęcką , w którą ten wariat wdeptał bez ratunku . Już zaczyna poznawać , jakie to ziółko , cierpi , gryzie się , ale oderwać się od niej nie może . Najgorsza rzecz spóźnione amory , osobliwie , kiedy trafią na takiego diabła jak Wokulski . +— Cóż się znowu stało ? Przecie wczoraj był w ratuszu na balu ? +— Właśnie był dlatego , że ona była , a i ja tam byłem dlatego , że oni oboje byli . Ciekawa historia ! — mruknął doktór . +— Czy nie mógłbyś pan mówić jaśniej ? — spytałem niecierpliwie . +— Dlaczegóż by nie , tym bardziej że wszyscy widzą to samo — mówi doktór . — Wokulski szaleje za panną , ona go bardzo mądrze kokietuje , a wielbiciele … czekają . +Awantura — ciągnął Szuman , precz chodząc po pokoju i trąc sobie głowę . — Dopóki panna Izabela była bez grosza i bez konkurenta , pies do nich nie zaglądał . Ale gdy znalazł się Wokulski , bogaty , z wielką reputacją i stosunkami , które nawet przeceniają , dokoła panny Łęckiej zgromadził się taki rój więcej lub mniej głupich , wyniszczonych i ładnych kawalerów , że przecisnąć się między nimi nie można . A każdy wzdycha , przewraca oczy , szepcze tkliwe półsłówka , czule za rączkę ściska w tańcu … +— I cóż ona na to ? +— Marna kobieta ! — rzekł doktór machając ręką . — Zamiast gardzić hołotą , która ją w dodatku po kilka razy opuszczała , ona upaja się ich towarzystwem . Wszyscy to widzą , a co najgorsze — widzi sam Wokulski … +— Więc dlaczego , u diabła , nie puści jej ? … Już kto jak kto , ale chyba on kpić ze siebie nie pozwoli . +Podano samowar ; Szuman odprawił służącego i nalał herbatę . +— Widzisz pan — rzekł — on by ją niezawodnie puścił , gdyby mógł oceniać rzeczy rozsądnie . Była taka chwila wczoraj na balu , że w naszym Stachu obudził się lew i kiedy przyszedł do panny Łęckiej , ażeby z nią zamienić parę wyrazów , przysiągłbym , że jej powie : „ Dobranoc pani , już poznałem jej karty i ogrywać się nimi nie pozwolę ! ” Taką miał minę , kiedy szedł do niej . Ale i cóż z tego ? … Panna raz spojrzała , szepnęła , ścisnęła go za rękę i mój Stach był taki szczęśliwy przez całą noc , taki szczęśliwy , że … dziś miałby ochotę w łeb sobie wypalić , gdyby nie czekał na drugie spojrzenie , szept i uścisk ręki … Nie widzi , cymbał , że ona zupełnie takimi samymi słodyczami obdzielała dziesięciu , nawet w znakomicie większych dozach . +— Cóż to za kobieta ? +— Jak setki i tysiące innych ! Piękna , rozpieszczona , ale bez duszy . Dla niej Wokulski tyle wart , o ile ma pieniądze i znaczenie : jest dobry na męża , naturalnie , w braku lepszego . Ale na kochanków to już ona wybierze sobie takich , którzy do niej więcej pasują . +A tymczasem on — prawił Szuman — czy to w piwnicy Hopfera , czy to na stepie tak się karmił Aldonami , Grażynami , Marylami , i tym podobnymi chimerami , że w pannie Łęckiej widzi bóstwo . On się już nie tylko kocha , ale uwielbia ją , modli się , padałby przed nią na twarz … Przykre go czeka zbudzenie ! … Bo choć to romantyk pełnej krwi , jednak nie będzie naśladować Mickiewicza , który nie tylko przebaczył tej , co z niego zadrwiła , ale jeszcze tęsknił do niej po zdradzie , ba ! nawet ją unieśmiertelnił … Piękna nauka dla naszych panien : jeżeli chcesz być sławną , zdradzaj najgorętszych wielbicieli ! … My , Polacy , jesteśmy skazani na głupców nawet w tak prostej rzeczy jak miłość … +— I myślisz doktór , że Wokulski będzie taki błazen ? … — spytałem czując , że burzy się we mnie krew jak pod Vilagos . +Szuman aż skoczył na krześle . +— O , do licha , nie ! … — zawołał . — Dziś może szaleć , dopóki mówi sobie : „ A nuż mnie kocha , a nuż jest taką , jak myślę ? … ” Ale gdyby nie ocknał się spostrzegłszy , że z niego żartują , ja … ja pierwszy , jakem Żyd , plunąłbym mu w oczy … Taki człowiek może być nieszczęśliwym , ale nie wolno mu być podłym … +Dawno już nie widziałem Szumana tak rozdrażnionego . Żyd , bo Żyd , ma to wypisane od czuba do pięty , ale rzetelny przyjaciel i człowiek z poczuciem honoru . +— No — rzekłem — uspokój się , doktorze . Mam dla Stacha lekarstwo . +I opowiedziałem mu wszystko , co wiem o pani Stawskiej , dodając : +— Umrę , mówię ci , doktorze , umrę albo … ożenię Stacha z panią Stawską . To kobieta , która ma i rozum , i serce , i za miłość zapłaci miłością , a jemu takiej trzeba . +Szuman kiwał głową i wznosił brwi . +— Ha ! próbuj pan … Na żal po kobiecie jedynym lekarstwem może być tylko druga kobieta . Chociaż obawiam się , czy kuracja już nie jest spóźniona … +— Stalowy to człowiek — wtrąciłem . +— I dlatego niebezpieczny — odparł doktór . — Trudno zatrzeć , co się raz w takim zapisze , i trudno skleić , co pęknie . +— Pani Stawska zrobi to . +— Bodajby . +— I Stach będzie szczęśliwy . +— Oho ! … +Pożegnałem doktora pełen otuchy . Kocham , bo kocham panią Helenę , ale dla niego … wyrzeknę się jej . +Byle nie było za późno ! +Ale nie … +Nazajutrz w południe wpadł do sklepu Szuman ; z jego uśmieszków i ze sposobu przygryzania warg poznałem , że mu coś dolega i nastraja go na ton ironiczny . +— Byłeś doktór u Stacha ? — spytałem . — Jakże dziś … +Pociągnął mnie za szafy i począł mówić zirytowanym głosem : +— Oto patrz pan , do czego doprowadzają baby nawet takich ludzi jak Wokulski ! Wiesz pan , dlaczego on rozdrażniony ? … +— Przekonał się , że panna Łęcka ma kochanka … +— Gdybyż się przekonał ? … to może by go radykalnie uleczyło . Ale ona za sprytna , ażeby taki naiwny wielbiciel spostrzegł , co się dzieje za kulisami . Zresztą , w tej chwili chodzi o co innego . Śmiech powiedzieć , wstyd powiedzieć ! … — zżymał się doktór . +Uderzył się w łysinę i mówił ciszej : +— Jutro bal u księcia , gdzie , naturalnie , będzie panna Łęcka . I czy pan wiesz , że książę do tej chwili nie zaprosił Wokulskiego , choć z innymi zrobił to już od dwu tygodni ! … A czy uwierzyłbyś pan , że Stach chory z tego powodu ? … +Doktór zaśmiał się piskliwie , wyszczerzając popsute zęby , a ja — dalibóg — zarumieniłem się ze wstydu . +— Teraz rozumiesz pan , na jakiej pochyłości może znaleźć się człowiek ? … — spytał Szuman . — Już drugi dzień truje się , że go jakiś książę nie zaprosił na bal ! … On , ten nasz kochany , ten nasz podziwiany Stach … +— I on sam powiedział to panu ? +— Bah ! — mruknął doktór — właśnie że nie powiedział . Gdyby miał siłę powiedzieć , potrafiłby odrzucić tak dalece spóźnione zaproszenie . +— Myślisz pan , że go zaproszą ? +— Och ! Niezaproszenie kosztowałoby piętnaście procent rocznie od kapitału , który książę ma w spółce . Zaprosi go , zaprosi , gdyż , dzięki Bogu , Wokulski jest jeszcze rzeczywistą siłą . Ale pierwej , znając jego słabość dla panny Łęckiej , podrażni go , pobawi się nim jak psem , któremu pokazuje się i chowa mięso , ażeby nauczyć go chodzenia na dwu łapach . Nie bój się pan , oni go nie wypuszczą od siebie , na to są za mądrzy ; ale go chcą wytresować , ażeby pięknie służył , dobrze aportował , a choćby i kąsał tych , którzy im nie są mili . +Wziął swoją bobrową czapkę i kiwnąwszy mi głową , wyszedł . Zawsze dziwak . +Cały dzień upłynął mi marnie ; nawet parę razy omyliłem się w rachunkach . Wtem , kiedym już myślał o zamknięciu sklepu , zjawił się Stach . Zdawało mi się , że przez parę tych dni schudł . Obojętnie przywitał się z naszymi panami i zaczął przewracać w biurku . +— Szukasz czego ? — spytałem . +— Czy nie było tu listu od księcia ? … — odparł nie patrząc mi w oczy . +— Odsyłałem ci wszystkie listy do mieszkania … +— Wiem , ale mógł się który zostać , zarzucić … +Wolałbym rwać ząb aniżeli usłyszeć to pytanie . Więc Szuman miał rację : Stach gryzie się , że go książę na bal nie zaprosił ! +Gdy sklep zamknięto i panowie wyszli , Wokulski rzekł : +— Co dziś robisz ze sobą ? Nie zaprosiłbyś mnie na herbatę ? +Naturalnie , zaprosiłem go z radością i przypomniałem sobie dobre czasy , kiedy Stach przepędzał u mnie prawie każdy wieczór . Jakże daleko te czasy ! Dziś on był posępny , ja zakłopotany i choć obaj mieliśmy sobie dużo do powiedzenia , żaden z nas nie patrzył drugiemu w oczy . Nawet zaczęliśmy rozmawiać o mrozie i dopiero szklanka herbaty , w której było pół szklanki araku , rozwiązała mi trochę usta . +— Wciąż mówią — odezwałem się — że sprzedajesz sklep . +— Już go prawie sprzedałem — odparł Wokulski . +— Żydom ? … +Zerwał się z fotelu i wsadziwszy ręce w kieszenie zaczął chodzić po pokoju . +— A komuż go sprzedam ? … — spytał . — Czy tym , którzy nie kupią sklepu , gdyż mają pieniądze , czy tym , którzy by go dlatego tylko kupili , że nie mają pieniędzy ? Sklep wart ze sto dwadzieścia tysięcy rubli , mam je rzucić w błoto ? +— Strasznie ci Żydzi wypierają nas … +— Skąd ? … Z tych pozycyj , których nie zajmujemy albo do zajmowania których sami ich zmuszamy , pchamy ich , błagamy , aby je zajęli . Mego sklepu nie kupi żaden z naszych panów , ale każdy da pieniądze Żydowi , aby on go kupił i … płacił dobre procenta od wziętego kapitału . +— Czy tak ? … +— Naturalnie , że tak , wiem przecie , kto Szlangbaumowi pożycza pieniędzy … +— To Szlangbaum kupuje ? +— A któż by inny ? Klejn , Lisiecki czy Zięba ? … Ci nie znaleźliby kredytu , a znalazłszy , może by go zmarnowali . +— Będzie kiedyś awantura z tymi Żydami — mruknąłem . +— Bywały już , trwały przez osiemnaście wieków i jaki rezultat ? … W antyżydowskich prześladowaniach zginęły najszlachetniejsze jednostki , a zostały tylko takie , które mogły uchronić się od zagłady . I oto jakich mamy dziś Żydów : wytrwałych , cierpliwych , podstępnych , solidarnych , sprytnych i po mistrzowsku władających jedyną bronią , jaka im pozostała — pieniędzmi . Tępiąc wszystko , co lepsze , zrobiliśmy dobór sztuczny i wypielęgnowaliśmy najgorszych . +— Czy jednak pomyślałeś , że gdy twój sklep przejdzie w ich ręce , kilkudziesięciu Żydów zyska popłatną pracę , a kilkudziesięciu naszych ludzi straci ją ? +— To nie moja wina — odparł zirytowany Wokulski . — Nie moja wina , że ci , z którymi łączą mnie stosunki , domagają się , ażebym sklep sprzedał . Prawda , że społeczność straci , ale też i społeczność chce tego . +— A obowiązki ? … +— Jakie obowiązki ? ! … — wykrzyknął . — Czy względem tych , którzy nazywają mnie wyzyskiwaczem , czy tych , którzy mnie okradają ? Spełniony obowiązek powinien coś przynosić człowiekowi , gdyż inaczej byłby ofiarą , której nikt od nikogo nie ma prawa wymagać . A ja co mam w zysku ? Nienawiść i oszczerstwa z jednej strony , lekceważenie z drugiej . Sam powiedz : czy jest występek , którego by mi nie zarzucano i za co ? … Za to , żem zrobił majątek i dałem byt setkom ludzi . +— Oszczercy są wszędzie . +— Ale nigdzie w tym stopniu co u nas . Gdzie indziej taki jak ja uczciwy dorobkiewicz miałby wrogów , ale miałby też uznanie , które wynagradza krzywdy … A tu … +Machnął ręką . +Jednym łykiem wypiłem znowu pół szklanki araku z herbatą , na odwagę . Stach tymczasem usłyszawszy kroki w sieni stanął przy drzwiach . Odgadłem , że tak czeka na książęce zaprosiny ! … +Już mi w głowie szumiało , więc zapytałem : +— A czy ci , ci , dla których sprzedajesz sklep , ocenią cię lepiej ? … +— A jeżeli ocenią ? … — spytał zamyśliwszy się . +— I będą cię lepiej kochać aniżeli ci , których opuszczasz ? +Przybiegł do mnie i bystro popatrzył mi w oczy . +— A jeżeli będą kochać ? … — odparł . +— Jesteś pewny ? … +Rzucił się na fotel . +— Czy ja wiem ? … — szepnął . — Czy ja wiem ? … Co jest pewnego na tym świecie ? +— I czy nigdy nie przyszło ci na myśl — mówiłem coraz śmielej — że możesz być nie tylko wyzyskiwany i oszukiwany , ale jeszcze wyśmiewany i lekceważony ? … Powiedz , nigdyś o tym nie pomyślał ? … Wszystko jest możliwe na świecie , a w takim wypadku należy się zabezpieczyć , jeżeli nie od zawodu , to przynajmniej od śmieszności . +Do diabła ! — zakończyłem uderzając szklanką w stół — można ponosić ofiary mając z czego , ale nie można pozwalać na maltretowanie siebie … +— Kto mnie maltretuje ? — krzyknął zrywając się . +— Wszyscy ci , którzy cię nie szanują tak , jakeś na to zasłużył . +Przestraszyłem się własnej śmiałości , ale Wokulski nic nie odpowiedział . Położył się na kozetce i splótł ręce pod głową , co było objawem niezwykłego wzruszenia . Potem zaczął mówić o interesach sklepowych głosem zupełnie spokojnym . +Około dziewiątej otworzyły się drzwi i wszedł lokaj Wokulskiego . +— Jest list od księcia ! … — zawołał . +Stach przygryzł wargi i nie podnosząc się wyciągnął rękę . +— Daj — rzekł — i idź spać . +Służący wyszedł . Stach powoli otworzył kopertę , przeczytał i — rozdarłszy list na kilka kawałków , rzucił go pod piec . +— Cóż to jest ? — spytałem . +— Zaproszenie na bal jutrzejszy — odparł sucho . +— Nie idziesz ? +— Ani myślę . +Osłupiałem … I nagle w tym osłupieniu przyszła mi najgenialniejsza myśl pod słońcem . +— Wiesz co ? — rzekłem — a może byśmy jutro poszli do pani Stawskiej na wieczór ? … +Usiadł na kozetce i odparł z uśmiechem : +— A wiesz , że to będzie nieźle ! … Wcale miła kobieta i dawnom już tam nie był . Trzeba by przy okazji posłać parę zabawek tej małej . +Lodowata ściana , jaka utworzyła się między nami , pękła . +Obaj odzyskaliśmy dawną szczerość i do północy rozmawialiśmy o przeszłych czasach . Na dobranoc powiedział mi Stach : +— Człowiek niekiedy głupieje , ale też niekiedy odzyskuje rozum … Bóg ci zapłać , mój stary ! +Złoty , kochany Stach ! … +Żebym miał pęknąć , ożenię go z panią Stawską ! … +W dzień balu u księcia ani Stach , ani Szlangbaum nie byli w sklepie . +Odgadłem , że muszą układać się o sprzedaż naszego interesu . +W każdym innym razie podobny wypadek zatrułby mi humor na całą dobę . Ale dziś ani myślałem o zniknięciu naszej firmy i zastąpieniu jej szyldem żydowskim . Co mi tam sklep ! byle Stach był szczęśliwy , a przynajmniej wydobył się ze swych zgryzot . Muszę go ożenić , żeby pioruny biły ! … +Z rana wysłałem do pani Stawskiej liścik donosząc , że przyjdziemy dziś na herbatę obaj z Wokulskim . Do listu ośmieliłem się załączyć pudełko zabawek dla Heluni . Był tam las ze zwierzętami , całe umeblowanie dla lalki , mały serwis i mosiężny samowar . Razem za rs 13 kop . 60 towaru z opakowaniem . +Muszę jeszcze coś wymyślić dla pani Misiewiczowej . Tym sposobem zrobię obcążki z babuni i z wnuczki i tak nimi piękną mamę ścisnę za serce , że musi kapitulować przed świętym Janem … +( Aj , do licha ! a ten mąż za granicą ? … No , co tam mąż , niechby się pilnował … Zresztą , za jakiś dziesiątek tysięcy rubli dostaniemy rozwód z nieobecnym i zapewne już nieżyjącym . ) +Po zamknięciu sklepu idę do Stacha . Lokaj otwiera mi drzwi i trzyma w ręku wykrochmaloną koszulę . Przechodząc przez pokój sypialny widzę na krześle frak , kamizelkę … Oj , czy z naszej wizyty nie miałoby nic być ? … +Stach w gabinecie czytał angielską książkę . ( Czort wie , na co jemu ta angielszczyzna ? Przecie można ożenić się będąc nawet głuchoniemym … ) Przywitał mnie serdecznie , chociaż nie bez pewnego wahania . „ Trzeba wziąć byka za rogi ! ” — pomyślałem — i nie kładąc czapki na stole , mówię : +— No , chyba nie ma co czekać . Idźmy , bo te panie spać się pokładą . +Wokulski złożył książkę i zamyślił się . +— Brzydki wieczór — rzekł — śnieżyca . +— Innym ta śnieżyca nie przeszkodzi jechać na bal , więc dlaczegóż nam miałaby psuć wieczorek — odpowiedziałem z głupia frant . +Jakbym kolnął Stacha . Zerwał się z krzesła i kazał podać futro . Służący ubierając go mówił : +— Tylko niech pan żara wracza , bo już pora ubierać się i fryzjer przyjdzie . +— Nie potrzeba — odparł Stach . +— Przecie nie uczesany nie pójdzie pan tańczować … +— Nie idę na bal . +Służący rozłożył ze zdziwieniem ręce i rozstawił nogi . +— Czo pan dziś wyrabia ? — zawołał . — Pan tak robi , jakby pan miał źle w głowie … Pan Łęczki tak prosił … +Wokulski prędko wyszedł z pokoju i zatrzasnął drzwi pod nosem zuchwałemu famulusowi . +„ Aha ! — myślę — więc książę spostrzegł , że Stach może nie przyjść , i na przeprosiny wysłał tego niby teścia ! … Szuman ma rację , że oni go nie zechcą wypuścić , no , ale my wam go odbierzemy ! ” +W kwadrans byliśmy u pani Stawskiej . Rozkosz , jak nas przyjęto ! … Marianna wysypała kuchnię piaskiem , pani Misiewiczowa ubrała się w jedwabną suknię tabaczkowego koloru , a pani Stawska miała dziś takie śliczne oczy , rumieńce i usta , że można się było na śmierć zacałować przy tej pięknej kobiecie . +Nie chcę się uprzedzać , ale dalibóg ! Stach spoglądał na nią z wielkim zajęciem przez cały wieczór . Nie miał nawet czasu spostrzec , że Helunia ubrała się w nową szarfę . +Co to był za wieczór ! … Jak pani Stawska dziękowała nam za zabawki , jak ona osładzała Wokulskiemu herbatę , jak go parę razy trąciła brzegiem rękawa … Dziś już jestem pewny , że Stach będzie tu przychodził jak najczęściej , z początku ze mną , później beze mnie . +W środku kolacji zły czy dobry duch skierował oczy pani Misiewiczowej na » Kurier « . +— Widzisz , Helenko — rzekła do córki — że to dziś bal u księcia . +Wokulski sposępniał i zamiast w oczy pani Stawskiej zaczął patrzeć w talerz . Wziąwszy na odwagę odezwałem się nie bez ironii : +— Piękne to musi być towarzystwo u takiego księcia ! Stroje , elegancja … +— Nie tak piękne , jak się wydaje — odpowiedziała staruszka . — Stroje bardzo często nie popłacone , a elegancja ! … Zapewne , inna musi być w salonie z hrabiami i książętami , a inna w garderobie z biednymi robotnicami . +( O , jakże mi staruszka w porę wystąpiła ze swoją krytyką ) . „ Słuchajże , Stasiu ” — pomyślałem i pytam dalej : +— Więc te wielkie damy nie bardzo są eleganckie w stosunkach z pracownicami ? … +— Proszę pana ! … — odparła pani Misiewiczowa trzęsąc ręką . — Znamy tu jedną magazynierkę , której te panie dają roboty , bo jest bardzo zręczna i tania . Łzami się nieraz zalewa , kiedy od nich wraca . Ile się to trzeba naczekać z przymierzeniem sukni , z poprawieniem , z rachunkiem … A jaki ton w rozmowie , jakie impertynencje , jakie targi … Ta magazynierka mówi ( jak dobrze życzę ! ) , że woli mieć do czynienia z czterema Żydówkami aniżeli z jedną wielką damą . Choć teraz i Żydówki psują się : gdy która zbogaci się , zaraz zaczyna mówić tylko po francusku , targować się i grymasić . +Chciałem spytać : czy panna Łęcka nie stroi się u tej magazynierki ? ale żal mi było Stacha . Tak mienił się na twarzy , biedaczysko ! … +Po herbacie Helunia zaczęła ustawiać na dywanie dziś otrzymane zabawki , co chwilę wykrzykując z radości ; pani Misiewiczowa i ja usiedliśmy pod oknem ( staruszka nie może odzwyczaić się od tych okien ! ) , a Wokulski i pani Stawska uplacowali się na kanapie : ona z jakąś siatką , on z papierosem . +Ponieważ starowina z wielkim ogniem zaczęła mi opowiadać , jakim doskonałym naczelnikiem powiatu był śp. jej mąż , więc nie bardzo słyszałem , o czym rozmawiała pani Stawska z Wokulskim . A musiało to być interesujące , gdyż mówili półgłosem : +„ Ja panią widziałem w roku zeszłym u Karmelitów przy grobach . ” +„ A ja pana najlepiej zapamiętałam , kiedy pan w lecie był w tej kamienicy , gdzie mieszkałyśmy . I nie wiem dlaczego , zdawało mi się … ” +— A co to był za kłopot z tymi paszportami ! … Bóg wie , kto brał , komu oddawał , czyje wpisywał nazwisko … — opowiadała pani Misiewiczowa . +„ … Owszem , ile tylko razy pan zechce … ” — mówiła rumieniąc się pani Stawska . +„ … I nie będę natrętny ? … ” +— Piękna para ! — rzekłem półgłosem do pani Misiewiczowej . +Spojrzała na nich i wzdychając odparła : +— Cóż z tego , choćby nieszczęśliwy Ludwik już nawet nie żył ? +— Miejmy w Bogu ufność … +— Że żyje ? … — spytała staruszka , wcale nie zdradzając zachwytu . +— Nie , nie o tym mówię … Ale … +— Mamo , ja już spać chcę — odezwała się Helunia . +Wokulski wstał z kanapki i pożegnaliśmy damy . +„ Kto wie — pomyślałem — czy ten jesiotr nie połknął już haczyka ? … ” +Na dworze wciąż sypał śnieg ; Stach odwiózł mnie do domu i nie wiem , z jakiej racji czekał w sankach , aż wejdę w bramę . +Wszedłem , ale zatrzymałem się w sieni . I dopiero , kiedy stróż zamknął bramę , usłyszałem na ulicy dzwonki odjeżdżających sanek . +„ Takiś to ty ? — pomyślałem . — Zobaczymy , dokąd teraz pójdziesz … ” +Wstąpiłem do siebie , włożyłem mój stary płaszcz , cylinder i tak przebrany , w pół godziny wyszedłem na ulicę . +W mieszkaniu Stacha było ciemno , zatem nie siedzi w domu . Więc gdzież jest ? … +Kiwnąłem na przejeżdżające sanki i w parę minut wysiadłem niedaleko domu , w którym mieszka książę . +Na ulicy stało kilka karet , inne jeszcze zajeżdżały ; ale już pierwsze piętro było oświetlone , muzyka grała , a w oknach od czasu do czasu migały cienie tańczących . +„ Tam jest panna Łęcka ” — pomyślałem i czegoś serce mi się ścisnęło . +Rozejrzałem się po ulicy . Uf ! jakie tumany śniegu … Ledwie można dojrzeć targane przez wiatr płomyki gazowe . Trzeba iść spać . +Chcąc złapać sanki przeszedłem na drugi chodnik i … prawie otarłem się o Wokulskiego … stał pod drzewem zasypany śniegiem , zapatrzony w okna . +„ Więc to tak ? … O , żebyś zdechł , mój kochanku , musisz ożenić się z panią Stawską . ” +Wobec takiego niebezpieczeństwa postanowiłem działać energicznie . Więc zaraz na drugi dzień wybrałem się do Szumana i mówię : +— A wiesz , doktór , co się stało ze Stachem ? +— Cóż , złamał nogę ? +— Gorzej . Bo jakkolwiek , pomimo dwukrotnych zaproszeń , nie był na balu u księcia , lecz około północy wymknął się pod jego dom i stojąc na śnieżycy patrzył w okna . Rozumiesz pan ? +— Rozumiem . Na to nie trzeba być psychiatrą . +— Zatem — mówię dalej — nieodwołalnie postanowiłem ożenić Stacha w tym jeszcze roku , nawet przed świętym Janem . +— Z panną Łęcką ? — pochwycił doktór . — Radzę nie mieszać się do tego . +— Nie z panną Łęcką , ale z panią Stawską . +Szuman zaczął bić się po głowie . +— Szpital wariatów ! — mruczał . — Nie brak ani jednego … Pan , oczywiście , masz wodę w głowie , panie Rzecki — dodał po chwili . +— Pan mnie obrażasz ! — krzyknąłem zniecierpliwiony . +Stanął przede mną i schwyciwszy mnie za klapy surduta mówił zirytowanym głosem : +— Słuchaj pan … Użyję porównania , które powinieneś zrozumieć . Jeżeli masz pełną szufladę , na przykład , portmonetek , czy możesz w tę samą szufladę nakłaść , na przykład , krawatów ? … Nie możesz . Więc jeżeli Wokulski ma pełne serce panny Łęckiej , czy możesz mu tam wpakować panią Stawską ? … +Odczepiłem mu ręce od moich klap i odparłem : +— Wyjmę portmonetki i włożę krawaty , rozumiesz pan , panie uczony ? … +I zaraz wyszedłem , bo już mnie jego arogancja rozdrażniła . Myśli , że wszystkie rozumy pozjadał . +Od doktora pojechałem do pani Misiewiczowej . Stawska była w swoim sklepie , Helunię wyprawiłem do drugiego pokoju , do zabawek , a sam przysiadłem się do staruszki i bez żadnych wstępów zaczynam : +— Pani dobrodziejko ! … Czy sądzi pani , że Wokulski jest godnym człowiekiem ? … +— Ach , dobry panie Rzecki , jak możesz o to pytać ? … W swoim domu zniżył nam komorne , wydobył Helenkę z takiej hańby , dał jej posadę na siedemdziesiąt pięć rubli , Heluni przysłał tyle zabawek … +— Za pozwoleniem — przerywam . — Jeżeli więc zgadza się pani , że to człowiek zacny , to muszę pani dodać , pod największym sekretem , że jest bardzo nieszczęśliwy … +— W imię Ojca i Syna ! … — przeżegnała się staruszka . — On nieszczęśliwy , on , który ma taki sklep , spółkę , taki straszny majątek ? … On , który niedawno sprzedał kamienicę ? … Chyba że ma długi , o których ja nic nie wiem . +— Długów ani grosza — mówię — a po zlikwidowaniu interesu ma ze sześćset tysięcy rubli , choć dwa lata temu miał ze trzydzieści tysięcy rubli , rozumie się , oprócz sklepu … Ale , pani dobrodziejko ! … pieniądze nie stanowią wszystkiego , bo człowiek oprócz kieszeni ma jeszcze i serce … +— Przecież słyszałam , że się żeni , nawet z piękną osobą , z panną Łęcką ? +— Tu jest nieszczęście ; Wokulski nie może , nie powinien żenić się … +— Czyżby miał defekt ? … Taki zdrowy mężczyzna … +— Nie powinien żenić się z panną Łęcką , to nie dla niego partia . Dla niego trzeba by żony takiej … +— Takiej jak moja Helenka … — wtrąciła spiesznie pani Misiewiczowa . +— Otóż to ! … — zawołałem . — Nie tylko takiej , ale wprost tej samej … Jej samej , pani Heleny Stawskiej , trzeba nam za żonę . +Staruszka rozpłakała się . +— Czy wiesz , kochany panie Rzecki — mówiła szlochając — że to jest moje najmilsze marzenie … Bo , że poczciwy Ludwiczek już umarł , za to głowę sobie dam uciąć … Tyle razy mi się śnił , a zawsze albo nagi , albo jakiś inny , nie ten … +— Zresztą — mówię — choćby nie umarł , dostaniemy rozwód . +— Naturalnie . Za pieniądze wszystkiego można dostać . +— Otóż to ! … Cała rzecz w tym , ażeby pani Stawska nie opierała się . +— Zacny panie Rzecki ! — zawołała starowina . — Ależ ona , przysięgnę , już dziś kocha się , biedactwo , w Wokulskim … Humor jej się zepsuł , po nocach nie sypia , tylko wzdycha , mizernieje kobiecisko , a kiedyście tu byli wczoraj , cóż się z nią działo … Ja , matka , poznać jej nie mogłam … +— Więc — basta ! … — przerwałem . — Moja głowa w tym , ażeby Wokulski bywał tu jak najczęściej , a pani … niech dobrze usposabia panią Helenę . Wyrwiemy Stacha z rąk tej panny Łęckiej i … bodaj przed świętym Janem wesele … +— Bój się Boga , ależ Ludwiczek ? … +— Umarł , umarł … — mówię . — Głowę sobie dam uciąć , że już nie żyje … +— Ha , w takim razie wola boska … +— Tylko … proszę panią o sekret . To gruba gra . +— Za kogóż to mnie masz , panie Rzecki ? — obraziła się staruszka . — Tu … tu … — dodała stukając się w piersi — tu każda tajemnica leży jak w grobie . A tym więcej tajemnica mego dziecka i tego szlachetnego człowieka . +Oboje byliśmy głęboko wzruszeni . +— Cóż — rzekłem po chwili , zabierając się do wyjścia — cóż , czy przypuściłby kto , że taka drobna rzecz jak lalka może przyczynić się do uszczęśliwienia dwojga ludzi ? +— Jak to lalka ? +— No , jakże ? … Gdyby pani Stawska nie kupiła u nas lalki , nie byłoby procesu , Stach nie wzruszyłby się losem pani Heleny , pani Helena nie pokochałaby go , a więc i nie pobraliby się … Bo , ściśle rzeczy biorąc , jeżeli w Stachu zbudziło się jakieś gorętsze uczucie dla pani Stawskiej , to dopiero od owego procesu . +— Zbudziło się , powiadasz pan ? … +— Bah ! Czy to pani nie widziała , jak wczoraj szeptali na tej kanapie ? … Wokulski dawno już nie był tak ożywiony , a nawet wzruszony jak wczoraj … +— Bóg cię zesłał , kochany panie Rzecki ! — zawołała staruszka i na pożegnanie pocałowała mnie w głowę . +Dziś kontent jestem z siebie i choćbym nie chciał , muszę przyznać , że mam metternichowską głowę . Jak to ja wpadłem na myśl zakochania Stacha w pani Helenie , jak ja to wszystko ułożyłem , ażeby im nie przeszkadzano ! … +Bo dziś nie mam już najmniejszej wątpliwości , że i pani Stawska , i Wokulski wpadli w zastawioną na nich pułapkę . Ona w ciągu paru tygodni zmizerniała ( ale jeszcze lepiej wyładniała , bestyjka ! ) , a on formalnie traci głowę . Jeżeli tylko nie jest wieczorem u Łęckich , co zresztą trafia się nieczęsto , bo panna wciąż baluje , to zaraz chłopak sprowadza się do pani Stawskiej i siedzi tam choćby do północy . A jak się wtedy ożywia , jak jej opowiada historie o Syberii , o Moskwie , o Paryżu ! … Wiem , bo choć nie bywam wieczorami , ażeby im nie przeszkadzać , to zaraz na drugi dzień wszystko opowiada mi pani Misiewiczowa , rozumie się pod największym sekretem . +Jedno mi się tylko nie podobało . +Dowiedziawszy się , że Wirski załazi czasem do naszych pań i , naturalnie , płoszy gruchającą parę , wybrałem się , ażeby go ostrzec . +Właśnie już ubrany wychodzę z domu , gdy wtem spotykam w sieni Wirskiego . Naturalnie , zawracam się , zapalam światło , pogadaliśmy trochę o polityce … Następnie zmieniam przedmiot rozmowy i zaczynam obcesowo : +— Chciałem też panu poufnie zakomunikować … +— Wiem już , wiem ! … — on mówi śmiejąc się . +— Co pan wiesz ? +— A że Wokulski kocha się w pani Stawskiej . +— Rany boskie ! — wołam . — A panu kto powiedział ? … +— No , przede wszystkim nie bój się pan zdradzenia sekretu — mówi on poważnie . — W naszym domu sekret to jak w studni … +— Ale kto panu powiedział ? +— Mnie , widzisz pan , powiedziała żona , która dowiedziała się o tym od pani Kolerowej … +— A ona skąd ? +— Pani Kolerowej powiedziała pani Radzińska , a pani Radzińskiej pod najświętszym słowem powierzyła tę tajemnicę pani Denowa , wiesz pan , ta przyjaciółka pani Misiewiczowej . +— Jakaż nieostrożna pani Misiewiczowa ! … +— Ale ! — mówił Wirski — cóż miała robić , nieboga , jeżeli Denowa wpadła na nią z góry , że Wokulski przesiaduje u nich do rana , że to jakieś nieczyste sprawy … Naturalnie , zatrwożona staruszka powiedziała jej , że tu nie chodzi o figle , ale o sakrament , i że może pobiorą się około świętego Jana . +Aż mnie głowa zabolała , ale cóż robić ? Aj , te baby , te baby ! … +— Cóż słychać na mieście ? — pytam Wirskiego , ażeby raz skończyć kłopotliwą rozmowę . +— Awantury — mówi — awantury z baronową ! Ale daj mi pan cygaro , bo to dwie duże historie . +Podałem mu cygaro , a on opowiedział rzeczy , które ostatecznie przekonały mnie , że źli prędzej czy później muszą być ukarani , dobrzy wynagrodzeni i że w najzakamienialszym sercu tli się przecież iskra sumienia . +— Dawnoś pan był u naszych dam ? — zaczyna Wirski . +— Ze cztery … z pięć dni … — odparłem . — Pojmujesz pan , że nie chcę przeszkadzać Wokulskiemu , a … i panu radzę to samo . Młoda z młodym prędzej porozumie się aniżeli z nami , starymi . +— Za pozwoleniem ! — przerywa Wirski . — Mężczyzna pięćdziesięcioletni nie jest starym ; jest dopiero dojrzałym … +— Jak jabłko , które już spada . +— Masz pan rację ; mężczyzna pięćdziesięcioletni jest bardzo skłonny do upadku . I gdyby nie żona i dzieci … Panie Ignacy ! … panie Rzecki ! … niech mnie diabli wezmą , jeżelibym się nie ścigał z młodymi . Ale panie , żonaty człowiek to kaleka : kobiety na niego nie patrzą , chociaż … panie Ignacy … +W tym miejscu oczy mu się zaiskrzyły i zrobił taką pantominę , że jeżeli jest naprawdę pobożnym , jutro powinien iść do spowiedzi . +Już to w ogóle uważam , że ze szlachtą jest tak : do nauki ani do handlu nie ma głowy , do roboty go nie napędzisz , ale do butelki , do wojaczki i do sprośności zawsze gotów , choćby nawet trumną zalatywał . Paskudniki ! +— Wszystko to dobrze — mówię — panie Wirski , ale cóżeś mi pan miał opowiedzieć ? +— Aha ! właśnie o tym myślałem — mówi on , a dymi cygarem jak kocieł asfaltu . — Otóż tedy , pamiętasz pan tych studentów z naszej kamienicy , co mieszkali nad baronową ? … +— Maleski , Patkiewicz i ten trzeci . Co nie miałbym pamiętać takich diabłów . Jowialne chłopaki ! +— Bardzo , bardzo ! — potwierdza Wirski . — Niech mnie Bóg skarze , jeżeli przy tych urwipołciach można było utrzymać młodą kucharkę dłużej jak osiem miesięcy . Panie Rzecki ! mówię ci , że oni we trzech zaludniliby wszystkie ochrony … Ich tam , widać , w uniwersytecie uczą tego . Bo za moich czasów , na wsi , jeżeli ojciec mający młodego syna dał trzy , a cztery krowy na rok … fiu ! … fiu ! … to już zaraz obrażał się nawet ksiądz proboszcz , ażeby mu nie psuć owieczek . A ci , panie … +— Miałeś pan mówić o baronowej — wtrąciłem , bo nie lubię , jeżeli głupstwa trzymają się szpakowatej głowy . +— Właśnie … Otóż tedy … A najgorszy bestia to ten Patkiewicz , co trupa udaje . Jak zapadł wieczór , a ten pokraka wylazł na schody , to mówię ci , taki był pisk , jakby stado szczurów tamtędy przechodziło … +— Miałeś pan przecie o baronowej … +— Właśnie też … Otóż tedy , mości dobrodzieju … No i Maleskiemu nic nie brak ! … Otóż tedy , jak panu wiadomo , baronowa uzyskała wyrok na chłopaków , ażeby się wyprowadzili ósmego . Tymczasem ci — ani weź … Ósmy , dziewiąty , dziesiąty … oni siedzą , a pani Krzeszowskiej rośnie wątróbka z irytacji . W końcu , naradziwszy się z tym swoim niby adwokatem i z Maruszewiczem , na dzień 15 lutego pchnęła im komornika z policją . +Drapie się tedy komornik z policją na trzecie piętro , stuk — puk ! drzwi u chłopców zamknięte , ale ze środka pytają się : „ Kto tam ? ” — „ W imieniu prawa otwórzcie ! ” — mówi komornik . „ Prawo prawem — mówią mu ze środka — ale my nie mamy klucza . Ktoś nas zamknął , pewnie pani baronowa . ” — „ Panowie żarty robicie z władzy — mówi komornik — a panowie wiecie , że powinniście się wyprowadzić . ” — „ Owszem — mówią ze środka — ale przecież dziurką od klucza nie wyjdziemy . Chybaby … ” +Naturalnie , komornik wysyła stróża po ślusarza i czeka na schodach z policją . W jakie pół godziny przychodzi i ślusarz : otworzył ten zwyczajny zamek wytrychem , ale angielskiemu zatrzaskowi nie może dać rady . Kręci , wierci — na próżno … Dyma znowu po narzędzia , na co znowu schodzi mu z pół godziny , a tymczasem w podwórzu zbiegowisko , wrzask , a na drugim piętrze pani baronowa dostaje najstraszniejszych spazmów . +Komornik ciągle czeka na schodach , aż tu wpada do niego Maruszewicz . „ Panie ! — woła — zobacz no , co ci dokazują … ” Komornik wybiega na dziedziniec i widzi taką scenę : +Okno na trzecim piętrze otwarte ( miarkuj pan , w lutym ! ) i z owego okna lecą na podwórze : sienniki , kołdry , książki , trupie główki i tam dalej . Niedługo poczekawszy zjeżdża na sznurze kufer , a po nim — łóżko . +„ No i cóż pan na to ? ” — woła Maruszewicz . +„ Trzeba spisać protokół — mówi komornik . — Zresztą wyprowadzają się , więc może nie warto im przeszkadzać . ” +Wtem — nowa szopka . W otwartym oknie na trzecim piętrze ukazuje się krzesło , na krześle siada Patkiewicz , dwaj koledzy spychają go i — mój Patkiewicz jedzie z krzesłem na sznurach na dół ! … To już i komornika zemdliło , a jeden stójkowy przeżegnał się . +„ Kark skręci — mówią baby . — Jezus Maria ! ratuj duszę jego … ” Maruszewicz , jako człowiek nerwowy , uciekł do pani Krzeszowskiej , a tymczasem krzesełko z Patkiewiczem zatrzymuje się na wysokości drugiego piętra , przy oknie baronowej . +„ Skończcież , panowie , z tymi żartami ! ” — woła komornik do dwu kolegów Patkiewicza , którzy go spuszczali . +„ Ale ba ! kiedy nam się sznur zerwał … ” — mówią tamci . +„ Ratuj się , Patkiewicz ! ” — woła z góry Maleski . +Na dziedzińcu awantura . Baby ( ile , że niejedna mocno interesowała się zdrowiem Patkiewicza ) zaczynają wrzeszczeć , stójkowi osłupieli , a komornik zupełnie stracił głowę . +„ Stań pan na gzymsie ! … Bij w okno … ” — woła do Patkiewicza . +Memu Patkiewiczowi nie trzeba było dwa razy powtarzać . Zaczyna tedy pukać do okna baronowej tak , że sam Maruszewicz nie tylko mu otworzył lufcik , ale jeszcze własnoręcznie wciągnął chłopa do pokoju . +Nawet baronowa przybiegła zatrwożona i mówi do Patkiewicza : +„ Boże miłosierny ! potrzebne też to panu takie figle ? ” +„ Inaczej nie miałbym przyjemności pożegnać szanownej pani ” — odpowiada Patkiewicz i słyszę , pokazał jej takiego nieboszczyka , że baba runęła na wznak na podłogę wołając : +„ Nie ma mnie kto bronić ! … Nie ma już mężczyzn ! … Mężczyzny ! … Mężczyzny ! … ” +Krzyczała tak głośno , że ją było słychać na całym dziedzińcu , i nawet komornik bardzo opacznie wytłomaczył sobie jej wołania , bo powiedział do stójkowych : +„ Ot , w jaką chorobę wpadła biedna kobieta ! … Trudno , już ze dwa lata jest w separacji z mężem . ” +Patkiewicz , jako medyk , pomacawszy puls baronowej , kazał jej zadać waleriany i najspokojniej wyszedł . A tymczasem w ich lokalu ślusarz wziął się do odbijania angielskiego zatrzasku . Kiedy już skończył swoją czynność i dobrze drzwi pokaleczył , Maleski nagle przypomniał sobie , że oba klucze : od zamku i zatrzasku — ma w kieszeni . +Ledwie baronowa doszła do przytomności , zaraz ów adwokat począł ją namawiać , ażeby wytoczyła proces i Patkiewiczowi , i Maleskiemu . Ale baba jest już tak zrażona do procesów , że tylko zwymyślała swego doradcę i przysięgła , iż od tej pory żadnemu studentowi nie wynajmie lokalu , choćby na wieki miał stać pustkami . +Potem , jak mi mówiono , z wielkim płaczem zaczęła namawiać Maruszewicza , ażeby on nakłonił barona do przeproszenia jej i do sprowadzenia się do niej . +„ Ja wiem — szlochała — że on już nie ma ani grosza , że za mieszkanie nie płaci i nawet ze swoim lokajem jada na kredyt . Mimo to , wszystko mu zapomnę i popłacę długi , byle nawrócił się i sprowadził do domu . Bez mężczyzny nie mogę rządzić takim domem … umrę tu w ciągu roku … ” +W tym widzę karę boską — zakończył Wirski odmuchując cygaro . — A narzędziem tej kary będzie baron … +— A druga historia ? — spytałem . +— Druga jest krótsza , ale za to ciekawsza . Wyobraź pan sobie , że baronowa , baronowa Krzeszowska , złożyła wczoraj wizytę pani Stawskiej … +— Oj , do licha … — szepnąłem . — To zły znak … +— Wcale nie — rzekł Wirski . — Baronowa przyszła do pani Stawskiej , spłakała się , dostała spazmów i prosiła obie damy prawie na klęczkach , ażeby jej zapomniały ów proces o lalkę , bo inaczej nie będzie mieć spokoju do końca życia . +— I one obiecały zapomnieć ? +— Nie tylko obiecały , ale jeszcze ucałowały ją i nawet przyrzekły wyjednać jej przebaczenie u Wokulskiego , o którym baronowa odzywa się z wielkimi pochwałami … +— Oj , do diabła ! … — zawołałem . — Po cóż one z nią rozmawiały o Wokulskim ? … Gotowe nieszczęście … +— Ale , co pan mówisz ! — reflektował mnie Wirski . — To kobieta skruszona , żałuje za grzechy i niezawodnie poprawi się . +Była już północ , więc sobie poszedł . Nie zatrzymywałem go , bo mnie trochę zraził swą wiarą w skruchę baronowej . Ha ! zresztą kto ją tam wie , może się i naprawdę nawróciła ? … +* Postscriptum * . Byłem pewny , że MacMahonowi uda się zrobić zamach na rzecz małego Napoleonka . Tymczasem dziś dowiaduję się , że MacMahon upadł , prezydentem rzeczypospolitej został mieszczanin Grévy , a mały Napoleonek pojechał na wojnę , do jakiegoś Natalu do Afryki . +Trudna rada — niech się chłopak uczy wojować . Za jakie pół roku wróci okryty sławą , tak że go sami Francuzi gwałtem zaczną ciągnąć do siebie , a my tymczasem — ożenimy Stacha z panią Heleną . +O , bo ja , kiedy uwezmę się na co , to mam metternichowskie sposoby i rozumiem naturalny bieg rzeczy . +Niech więc żyje Francja z Napoleonidami , a Wokulski z panią Stawską ! … +XI . Damy i kobiety +W minionym karnawale i w bieżącym wielkim poście fortuna po raz trzeci czy czwarty znowu łaskawym okiem spojrzała na dom pana Łęckiego . +Jego salony pełne były gości , a do przedpokoju sypały się bilety wizytowe jak śnieg . I znowu pan Tomasz znalazł się w tej szczęśliwej pozycji , że nie tylko miał kogo przyjmować , ale nawet mógł robić wybór pomiędzy odwiedzającymi . +— Pewnie już niedługo umrę — mówił nieraz do córki . — Mam jednak tę satysfakcję , że ludzie ocenili mnie choć przed śmiercią . +Panna Izabela słuchała tego z uśmiechem . Nie chciała rozpraszać ojcowskich złudzeń , ale była pewna , że rój wizytujących jej składa hołdy — nie ojcu . +Wszakże pan Niwiński , najwykwintniejszy aranżer , najczęściej z nią tańczył , nie z ojcem . Pan Malborg , wzór dobrych manier i wyrocznia mody , z nią rozmawiał , nie z ojcem , a pan Szastalski , przyjaciel poprzedzających , nie przez ojca , tylko przez nią czuł się nieszczęśliwym i niepocieszonym . Pan Szastalski wyraźnie jej to oświadczył , a chociaż sam nie był ani najwykwintniejszym tancerzem jak pan Niwiński , ani wyrocznią mody jak pan Malborg , był jednak przyjacielem panów : Niwińskiego i Malborga . Mieszkał blisko nich , z nimi jadał , z nimi sprowadzał sobie angielskie lub francuskie garnitury , damy zaś dojrzałe nie mogąc w nim dopatrzeć żadnych innych zalet nazywały go przynajmniej — poetycznym . +Dopiero drobny fakt , jedno zdanie zmusiło pannę Izabelę do szukania w innym kierunku tajemnicy jej triumfów . +Podczas pewnego balu rzekła do panny Pantarkiewiczówny : +— Nigdy tak dobrze nie bawiłam się w Warszawie jak tego roku . +— Bo jesteś zachwycająca — odpowiedziała krótko panna Pantarkiewiczówna zasłaniając się wachlarzem , jakby chciała ukryć mimowolne ziewnięcie … +— Panny „ w tym wieku ” umieją być interesujące — odezwała się na cały głos pani z de Ginsów Upadalska do pani z Fertalskich Wywrotnickiej . +Ruch wachlarza panny Pantarkiewiczówny i słówko pani z de Ginsów Upadalskiej zastanowiły pannę Izabelę . Za dużo miała rozumu , ażeby nie zorientować się w sytuacji , jeszcze tak jaskrawo oświetlonej . +„ Cóż to za wiek ? — myślała . — Dwadzieścia pięć lat jeszcze nie stanowią « tego wieku » … Co one mówią ? … ” +Spojrzała na bok i zobaczyła utkwione w siebie oczy Wokulskiego . Ponieważ miała do wyboru albo przypisać swoje triumfy „ temu wiekowi ” , albo Wokulskiemu , więc … poczęła zastanawiać się nad Wokulskim . +Kto wie , czy nie był on mimowolnym twórcą uwielbień , które ją ze wszech stron otaczały ? … +Zaczęła przypominać sobie . +Przede wszystkim ojciec pana Niwińskiego miał kapitały w spółce , którą założył Wokulski , a która ( o czym było wiadomo nawet pannie Izabeli ) przynosiła wielkie zyski . Następnie pan Malborg , który ukończył jakąś szkołę techniczną ( z czym się nie zdradzał ) , za pośrednictwem Wokulskiego ( co w najgłębszej zachował dyskrecji ) starał się o posadę przy kolei . I rzeczywiście , dostał taką , która posiadała jedną wielką zaletę , że nie wymagała pracy , i jedną straszną wadę , że nie dawała trzech tysięcy rubli pensji . Pan Malborg miał nawet o to żal do Wokulskiego ; lecz ze względu na stosunki ograniczał się na wymawianiu jego nazwiska z ironicznym półuśmiechem . +Pan Szastalski nie miał kapitałów w spółce ani posady przy kolei . Ale ponieważ dwaj jego przyjaciele , panowie Niwiński i Malborg , mieli do Wokulskiego pretensję , więc i on miał do Wokulskiego pretensję , którą formułował wzdychając obok panny Izabeli i mówiąc : +— Są ludzie szczęśliwi , którzy … +O tym , jak wyglądają ci „ którzy … ” , panna Izabela nigdy nie mogła się dowiedzieć . Tylko przy wyrazie „ którzy ” przychodził jej na myśl Wokulski . Wtedy zaciskała drobne pięści i mówiła do siebie : +„ Despota … tyran … ” +Choć Wokulski nie zdradzał najmniejszych skłonności ani do tyranii , ani do despotyzmu . Tylko przypatrywał się jej i myślał : +„ Tyżeś to czy … nie ty ? … ” +Czasami na widok młodszych i starszych elegantów otaczających pannę Izabelę , której oczy błyszczały jak brylanty albo jako gwiazdy , po niebie jego zachwytów przelatywał obłok i rzucał mu na duszę cień nieokreślonej wątpliwości . Ale Wokulski na cienie zamykał oczy . Panna Izabela była jego życiem , szczęściem , słońcem , którego nie mogły zaćmić jakieś przelotne chmurki , może nawet zgoła urojone . +Niekiedy przychodził mu na myśl Geist , zdziczały mędrzec wśród wielkich pomysłów , który wskazywał mu inny cel aniżeli miłość panny Łęckiej . Ale wówczas starczyło Wokulskiemu jedno spojrzenie panny Izabeli , ażeby go otrzeźwić z mrzonek . +„ Co mi tam ludzkość ! — mówił wzruszając ramionami . — Za całą ludzkość i za całą przyszłość świata , za moją własną wieczność … nie oddam jednego jej pocałunku … ” +I na myśl o tym pocałunku działo się z nim coś niezwykłego . Wola w nim słabła , czuł , że traci przytomność i ażeby odzyskać ją , musiał znowu zobaczyć pannę Izabelę w towarzystwie elegantów . I dopiero wówczas , gdy słyszał jej szczery śmiech i stanowcze zdania , kiedy widział jej ogniste spojrzenia rzucane na panów : Niwińskiego , Malborga i Szastalskiego , przez mgnienie oka zdawało mu się , że spada przed nim zasłona , poza którą widzi jakiś inny świat i jakąś inną pannę Izabelę . Wtedy nie wiadomo skąd zapalała się przed nim jego młodość pełna tytanicznych wysiłków . Widział swoją pracę nad wydobyciem się z nędzy , słyszał świst pocisków , które kiedyś przelatywały mu nad głową , a potem widział laboratorium Geista , gdzie rodziły się niezmierne wypadki , i spoglądając na panów : Niwińskiego , Malborga i Szastalskiego , myślał : +„ Co ja tu robię ? … Skąd ja modlę się do jednego z nimi ołtarza ? … ” +Chciał roześmiać się , ale znowu wpadał w moc obłędu . I znowu wydawało mu się , że takie jak jego życie warto złożyć u nóg takiej jak panna Izabela kobiety . +Bądź jak bądź , pod wpływem nieostrożnego słówka pani z de Ginsów Upadalskiej , w pannie Izabeli poczęła wytwarzać się zmiana na korzyść Wokulskiego . Z uwagą przysłuchiwała się rozmowom panów odwiedzających jej ojca , i w rezultacie spostrzegła , że każdy z nich ma albo kapitalik , który chce umieścić u Wokulskiego , „ bodajby na piętnaście procent ” , albo kuzyna , któremu chce wyrobić posadę , albo pragnie poznać się z Wokulskim dla jakichś innych celów . Co się zaś tyczy dam , te albo również chciały kogoś protegować , albo miały córki na wydaniu i nawet nie taiły się , że pragną odbić Wokulskiego pannie Izabeli , albo , o ile nie były zbyt dojrzałymi , rade były uszczęśliwić go same . +— Oto być żoną takiego człowieka ! — mówiła z Fertalskich Wywrotnicka . +— Choćby nawet i nie żoną ! — odparła z uśmiechem baronowa von Ples , której mąż od pięciu lat był sparaliżowany . +„ Tyran … despota … ” — powtarzała panna Izabela czując , że lekceważony przez nią kupiec zwraca ku sobie wiele spojrzeń , nadziei i zazdrości . +Pomimo resztek pogardy i wstrętu , jakie w niej jeszcze tlały , musiała przyznać , że ten szorstki i ponury człowiek więcej znaczy i lepiej wygląda aniżeli marszałek , baron Dalski , a nawet aniżeli panowie : Niwiński , Malborg i Szastalski . +Najsilniej jednak wpłynął na postanowienia jej książę . +Książę , na którego prośbę Wokulski nie tylko w grudniu roku zeszłego nie chciał ofiarować pani Krzeszowskiej dziesięciu tysięcy rubli , ale nawet w styczniu i lutym roku bieżącego nie dał ani grosza na protegowanych przez niego ubogich , książę na chwilę stracił serce do Wokulskiego . Wokulski zrobił księciu przykry zawód . Książę sądził i wierzył , iż ma prawo tak sądzić , że człowiek podobny Wokulskiemu , raz posiadłszy książęcą życzliwość , powinien wyrzec się nie tylko swoich gustów i interesów , ale nawet majątku i osoby . Że powinien lubić to , co lubi książę , nienawidzieć tego , co nienawidzi książę , służyć tylko księcia celom i dogadzać tylko jego upodobaniom . Tymczasem ten parweniusz ( aczkolwiek niewątpliwie dobry szlachcic ) nie tylko nie myślał być książęcym sługą , ale nawet odważył się być samodzielnym człowiekiem ; nieraz sprzeczał się z księciem , a co gorsza , wręcz odmawiał jego żądaniom . +„ Szorstki człowiek … interesowny … egoista ! … ” — myślał książę — ale coraz mocniej dziwił się zuchwalstwu dorobkiewicza . +Traf zdarzył , że pan Łęcki , nie mogąc już ukryć zabiegów Wokulskiego o pannę Izabelę , zapytał księcia o zdanie o Wokulskim i o radę . +Otóż książę , pomimo rozmaitych słabości , był z gruntu uczciwym człowiekiem . W sądzie o ludziach nie polegał na własnym upodobaniu , ale zasięgał opinii . +Poprosił więc pana Łęckiego o parę tygodni zwłoki „ dla uformowania sobie zdania ” , a ponieważ miał rozmaite stosunki i jakby własną policję , podowiadywał się więc różnych rzeczy . +Naprzód tedy zauważył , że szlachta , lubo o Wokulskim odzywa się z przekąsem jako o dorobkiewiczu i demokracie , w cichości jednak chełpi się nim : +— Znać , że nasza krew , choć przystał do kupców ! +Ile razy zaś chodziło o przeciwstawienie kogoś żydowskim bankierom , najzakamienialsi szlachcice wysuwali naprzód Wokulskiego . +Kupcy , a nade wszystko fabrykanci , nienawidzili Wokulskiego , najcięższe jednak zarzuty , jakie mu stawiali , były te : „ To szlachcic … wielki pan … polityk ! … ” , czego znowu książę w żaden sposób nie mógł mu brać za złe … +Najciekawszych jednak wiadomości dostarczyły księciu zakonnice . Był jakiś furman w Warszawie i jego brat dróżnik na Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej , którzy błogosławili Wokulskiego . Byli jacyś studenci , którzy głośno opowiadali , że Wokulski daje im stypendia ; byli rzemieślnicy , którzy zawdzięczali mu warsztaty , byli kramarze , którym Wokulski pomógł do założenia sklepów . +Nie brakło nawet ( o czym siostry mówiły z pobożną zgrozą i rumieniąc się ) , nie brakło nawet kobiety upadłej , którą Wokulski wydobył z nędzy , oddał do magdalenek i ostatecznie zrobił z niej uczciwą kobietę , o ile ( mówiły siostry ) taka osoba może być uczciwą kobietą . +Relacje te nie tylko zdziwiły , ale wprost przestraszyły księcia . I naraz Wokulski spotężniał w jego opinii . Był przecie człowiekiem , który ma swój własny program , ba ! nawet prowadzi politykę na własną rękę , i który ma wielkie znaczenie wśród pospólstwa … +Toteż kiedy książę w oznaczonym terminie przyszedł do pana Łęckiego , nie omieszkał jednocześnie zobaczyć się z panną Izabelą . W znaczący sposób uścisnął ją i powiedział te zagadkowe słowa : +— Szanowna kuzynko , trzymasz w ręku niezwykłego ptaka … Trzymaj że go i pieść tak , ażeby wyrósł na pożytek nieszczęśliwemu krajowi … +Panna Izabela bardzo zarumieniła się ; odgadła , że owym niezwykłym ptakiem jest Wokulski . +„ Tyran … despota ! … ” — pomyślała . +Pomimo to w stosunku Wokulskiego do panny Izabeli pierwsze lody były przełamane . Już decydowała się wyjść za niego … +Pewnego dnia , kiedy pan Łęcki był trochę niezdrów , a panna Izabela czytała w swoim gabinecie , dano jej znać , że w salonie czeka pani Wąsowska . Panna Izabela natychmiast wybiegła tam i zastała , oprócz pani Wąsowskiej , kuzynka Ochockiego , który był bardzo zachmurzony . +Obie przyjaciółki ucałowały się z demonstracyjną czułością , ale Ochocki , który widział nie patrząc , spostrzegł , że albo jedna z nich , albo obie mają do siebie jakąś pretensję , zresztą niewielką . +„ Czyżby o mnie ? … — pomyślał . — Nie trzeba się zbytecznie angażować … ” +— A , i kuzynek jest tutaj ! — rzekła panna Izabela podając mu rękę — czegóż taki smutny ? +— Powinien być wesoły — wtrąciła pani Wąsowska — gdyż przez całą drogę , od banku do was , umizgał się do mnie , i to z dobrym skutkiem . Na rogu Alei pozwoliłam mu odpiąć dwa guziki u rękawiczki i pocałować się w rękę . Gdybyś wiedziała , Belu , jak on nie umie całować … +— Tak ? … — zawołał Ochocki rumieniąc się powyżej czoła . — Dobrze ! Od tej pory nigdy nie pocałuję pani w rękę … Przysięgam … +— Jeszcze dziś przed wieczorem pocałujesz mnie pan w obie — odparła pani Wąsowska . +— Czy mogę złożyć uszanowanie panu Łęckiemu ? — spytał uroczyście Ochocki i nie czekając na odpowiedź panny Izabeli wyszedł z salonu . +— Zawstydziłaś go — rzekła panna Izabela . +— To niech się nie umizga , kiedy nie umie . W podobnych wypadkach niezręczność jest śmiertelnym grzechem . Czy nieprawda ? +— Kiedyżeś przyjechała ? +— Wczoraj rano — odpowiedziała pani Wąsowska . — Ale dwa razy musiałam być w banku , w magazynie , zrobić porządki u siebie . Tymczasem asystuje mi Ochocki , dopóki nie znajdę kogoś zabawniejszego . Jeżeli mi kogo odstąpisz … — dodała z akcentem . +— Cóż znowu za pogłoski ! — rzekła rumieniąc się panna Izabela . +— Które doszły aż do mnie na wieś . Starski opowiadał mi , nie bez zazdrości , że w tym roku , jak zawsze zresztą , byłaś królową . Podobno Szastalski zupełnie głowę stracił . +— I obaj jego równie nudni przyjaciele — wtrąciła panna Izabela z uśmiechem . — Wszyscy trzej kochali się we mnie co wieczór , każdy oświadczał mi się w takich godzinach , ażeby nie przeszkadzać innym , a później wszyscy trzej zwierzali się przed sobą ze swoich cierpień . Ci panowie wszystko robią na spółkę . +— A ty co na to ? +Panna Izabela wzruszyła ramionami . +— Ty mnie pytasz ? — rzekła . +— Słyszałam również — mówiła pani Wąsowska — że Wokulski oświadczył się … +Panna Izabela zaczęła bawić się kokardą swej sukni . +— No , zaraz : oświadczył się ! … Oświadcza mi się , ile razy mnie widzi : patrząc na mnie , nie patrząc , mówiąc , nie mówiąc … jak zwykle oni … +— A ty ? +— Tymczasem przeprowadzam mój program . +— Wolno wiedzieć jaki ? +— Owszem , nawet zależy mi , ażeby nie był tajemnicą . Naprzód jeszcze u prezesowej … Jakże ona się ma ? +— Bardzo źle — odparła pani Wąsowska . — Starski już prawie nie opuszcza jej pokoju , a rejent przyjeżdża co dzień , ale zdaje się na próżno … Więc co do programu ? … +— Jeszcze w Zasławku — ciągnęła panna Izabela — wspomniałam o pozbyciu się tego sklepu ( tu oblał ją rumieniec ) , który też ma być sprzedany najpóźniej w czerwcu . +— Pysznie . Cóż dalej ? +— Następnie mam kłopot z tą spółką handlową . On , rozumie się , rzuciłby ją natychmiast , ale ja się zastanawiam . Przy spółce dochody wynoszą około dziewięćdziesięciu tysięcy rubli , bez niej tylko trzydzieści tysięcy , więc pojmujesz , że można wahać się . +— Widzę , że zaczynasz znać się na cyfrach . +Panna Izabela pogardliwie rzuciła ręką . +— Ach , już chyba nigdy nie poznam się z nimi . Ale on mi to wszystko tłomaczy , trochę ojciec … i trochę ciotka . +— I mówisz z nim tak wprost ? … +— No , nie … Ale ponieważ nam nie wolno pytać się o wiele rzeczy , więc musimy tak prowadzić rozmowę , ażeby nam wszystko powiedziano . Czyżbyś tego nie rozumiała ? +— Owszem . I cóż dalej ? — badała pani Wąsowską nie bez cienia niecierpliwości . +— Ostatni warunek dotyczył strony czysto moralnej . Dowiedziałam się , że nie ma żadnej rodziny , co jest jego największą zaletą , i zastrzegłam sobie , że utrzymam wszystkie moje dotychczasowe stosunki … +— A on zgodził się bez szemrania ? +Panna Izabela trochę z góry spojrzała na przyjaciółkę . +— Wątpiłaś ? — rzekła . +— Ani przez chwilę . Więc Starski , Szastalski … +— Ależ Starski , Szastalski , książę , Malborg … no wszyscy , wszyscy , których podoba mi się wybrać dziś i na przyszłość , wszyscy muszą bywać w moim domu . Czy może być inaczej ? … +— Bardzo słusznie . I nie obawiasz się scen zazdrości ? +Panna Izabela zaśmiała się . +— Ja i sceny ! … Zazdrość i Wokulski … Cha ! cha ! cha ! … Ależ nie ma na świecie człowieka , który ośmieliłby się zrobić mi scenę , a tym bardziej on … Nie masz pojęcia o jego uwielbieniu , poddaniu się … A jego bezgraniczna ufność , nawet zrzeczenie się wszelkiej osobistości doprawdy rozbrajają mnie … I kto wie , czy to jedno nie przywiąże mnie do niego . +Pani Wąsowska nieznacznie przygryzła usta . +— Będziecie bardzo szczęśliwi , a przynajmniej … ty — rzekła pohamowawszy westchnienie . — Chociaż … +— Widzisz jakieś : chociaż ? — spytała panna Izabela z nieudanym zdziwieniem . +— Powiem ci coś — ciągnęła pani Wąsowska tonem niezwykłego u niej spokoju . — Prezesowa bardzo lubi Wokulskiego , zdaje mi się , że go bardzo dobrze zna , choć nie wiem skąd , i często rozmawiała ze mną o nim . I wiesz , co mi raz powiedziała ? … +— Ciekawam ? … — odparła panna Izabela , coraz mocniej zdziwiona . +— Powiedziała mi : obawiam się , że Bela wcale nie rozumie Wokulskiego . Zdaje mi się , że z nim igra , a z nim igrać nie można . I jeszcze zdaje mi się , że oceni go za późno … +— Tak powiedziała prezesowa ? — rzekła chłodno panna Izabela . +— Tak ! Zresztą powiem ci wszystko . Swoją rozmowę zakończyła słowami , które dziwnie mnie poruszyły … „ Wspomnisz sobie moje słowa , Kaziu , że tak będzie , bo umierający widzą jaśniej … ” +— Czy z prezesową aż tak źle ? +— W każdym razie niedobrze — sucho zakończyła pani Wąsowska czując , że rozmowa zaczyna się rwać . +Nastała chwila milczenia , którą szczęściem przerwało wejście Ochockiego . Pani Wąsowska znowu bardzo serdecznie pożegnała pannę Izabelę i rzucając na swego towarzysza ogniste spojrzenie rzekła : +— Więc teraz jedziemy do mnie na obiad . +Ochocki zrobił wielką minę , która miała oznaczać , że nie pojedzie z panią Wąsowską . Nachmurzywszy się jednak jeszcze bardziej , wziął kapelusz i wyszedł . +Gdy wsiedli do powozu , odwrócił się bokiem do pani Wąsowskiej i spoglądając na ulicę zaczął : +— Żeby ta Bela raz już skończyła z Wokulskim tak albo owak … +— Zapewne wolałbyś pan : tak , ażeby zostać jednym z przyjaciół domu ? Ale to się na nic nie zdało — rzekła pani Wąsowska . +— Bardzo proszę , moja pani — odparł z oburzeniem . — To nie mój fach … Zostawiam to Starskiemu i jemu podobnym … +— Więc cóż panu zależy na tym , ażeby Bela skończyła ? +— Bardzo wiele . Dałbym sobie głowę uciąć , że Wokulski zna jakąś ważną tajemnicę naukową , ale jestem pewny , że nie odkryje mi jej , dopóki sam będzie w takiej gorączce … Ach , te kobiety z ich obrzydliwą kokieterią … +— Wasza jest mniej obrzydliwa ? — spytała pani Wąsowska . +— Nam wolno . +— Wam wolno … pyszny sobie ! … — oburzyła się . — I to mówi człowiek postępowy , w wieku emancypacji ! … +— Niech licho weźmie emancypację ! — odparł Ochocki . — Piękna emancypacja . Wy chciałybyście mieć wszystkie przywileje : męskie i kobiece , a żadnych obowiązków … Drzwi im otwieraj , ustępuj im miejsca , za które zapłaciłeś , kochaj się w nich , a one … +— Bo my jesteśmy waszym szczęściem — odpowiedziała drwiąco pani Wąsowska . +— Co to za szczęście ? … Sto pięć kobiet przypada na stu mężczyzn , więc czym się tu drożyć ? +— Toteż pańskie wielbicielki , garderobiane , zapewne nie drożą się . +— Naturalnie ! Ale najnieznośniejsze są wielkie damy i służące z restauracji . Co to za wymagania , jakie grymasy ! … +— Zapominasz się pan — rzekła dumnie pani Wąsowska . +— No , to pocałuję w rączkę — odparł , natychmiast wykonywając swój zamiar . +— Proszę nie całować w tę rękę … +— Więc w tamtą … +— A co , nie powiedziałam , że przed wieczorem pocałujesz mnie pan w obie ręce ? +— Ach , jak Boga kocham ! … Nie chcę być u pani na obiedzie … tu wysiadam … +— Zatrzymaj pan powóz . +— Po co ? +— No , jeżeli chcesz tu wysiąść … +— Właśnie , że tu nie wysiądę … O , ja nieszczęśliwy z takim podłym usposobieniem ! … +Wokulski przychodził do państwa Łęckich co kilka dni i najczęściej zastawał tylko pana Tomasza , który witał go z ojcowską czułością , a następnie po parę godzin rozmawiał o swoich chorobach lub o swoich interesach dając z lekka do zrozumienia , że uważa go już za członka rodziny . +Panny Izabeli zazwyczaj nie było wtedy w domu : była u hrabiny ciotki , u znajomych albo w magazynach . Jeżeli zaś Wokulski trafił szczęśliwie , rozmawiali ze sobą krótko i o rzeczach obojętnych , gdyż panna Izabela nawet i wówczas albo wybierała się gdzieś , albo u siebie przyjmowała wizyty . +W parę dni po odwiedzinach pani Wąsowskiej Wokulski zastał pannę Izabelę . Podając mu rękę , którą jak zwykle z religijną czcią ucałował , rzekła : +— Wie pan , że z prezesową jest bardzo niedobrze … +Wokulski stropił się . +— Biedna , zacna staruszka … Gdybym był pewny , że moje przybycie nie przestraszy jej , pojechałbym … Czy aby ma opiekę ? +— O tak — odparła panna Izabela . — Są tam baronostwo Dalscy — rzekła z uśmiechem — bo Ewelinka już wyszła za barona . Jest Fela Janocka i … Starski … +Twarz jej oblał lekki rumieniec i umilkła . +„ Oto skutki mego nietaktu — pomyślał Wokulski . — Spostrzegła , że ten Starski wydaje mi się niesmacznym , i teraz miesza się na lada wspomnienie o nim . Jakże to podle z mojej strony ! ” +Chciał powiedzieć coś życzliwego o Starskim , ale uwięzły mu wyrazy . Aby więc przerwać kłopotliwe milczenie , rzekł : +— Gdzież w tym roku wybiorą się państwo na lato ? +— Czy ja wiem ? Ciotka Hortensja jest trochę słaba , więc może pojedziemy do niej do Krakowa . Ja jednak , muszę przyznać , miałabym ochotę do Szwajcarii , gdyby to ode mnie zależało . +— A od kogóż ? — spytał Wokulski . +— Od ojca … Zresztą , czy ja wiem , co się jeszcze stanie ? — odpowiedziała rumieniąc się i spoglądając na Wokulskiego w sposób jej tylko właściwy . +— Przypuściwszy , że wszystko stanie się według woli pani — rzekł — czy mnie przyjęłaby pani za towarzysza ? … +— Jeżeli pan zasłuży … +Powiedziała to takim tonem , że Wokulski stracił władzę nad sobą , już nie wiadomo po raz który w tym roku . +— Czym ja mogę zasłużyć na łaskę pani ? — spytał biorąc ją za rękę . — Chyba litość … Nie , nie litość . Jest to uczucie równie przykre dla ofiarowującego , jak i dla przyjmującego . Litości nie chcę . Ale niech pani tylko pomyśli , co ja pocznę , tak długo nie widząc pani ? Prawda , że i dziś widujemy się bardzo rzadko ; pani nawet nie wie , jak wlecze się czas tym , którzy czekają … Ale dopóki mieszka pani w Warszawie , mówię sobie : zobaczę ją pojutrze … jutro … Zresztą mogę zobaczyć każdej chwili , jeżeli nie panią , to przynajmniej ojca , Mikołaja , a choćby ten dom … +Ach , mogłaby pani spełnić uczynek miłosierny i jednym słowem zakończyć — nie wiem … moje cierpienia czy przywidzenia … Wszak zna pani to zdanie , że najgorsza pewność jest lepsza od niepewności … +— A jeżeli pewność nie jest najgorsza ? … — spytała panna Izabela nie patrząc mu w oczy . +W przedpokoju zadzwoniono , a po chwili Mikołaj podał bilety panów Rydzewskiego i Pieczarkowskiego . +— Proś — rzekła panna Izabela . +Do salonu weszli dwaj bardzo eleganccy młodzi ludzie , z których jeden odznaczał się cienką szyją i dość wyraźną łysiną , a drugi powłóczystymi spojrzeniami i subtelnym sposobem mówienia . Weszli rzędem , jeden obok drugiego , trzymając kapelusze na tej samej wysokości . Jednakowo ukłonili się , jednakowo usiedli , jednakowo założyli nogę na nogę , po czym pan Rydzewski zaczął pracować nad utrzymaniem swojej szyi w kierunku pionowym , a pan Pieczarkowski zaczął mówić bez wytchnienia . +Mówił o tym , że obecnie świat chrześcijański obchodzi wielki post za pomocą rautów , że przed wielkim postem był karnawał , w czasie którego bawiono się wyjątkowo dobrze , i że po wielkim poście nastąpi czas najgorszy , w którym nie wiadomo , co robić . Następnie zakomunikował pannie Izabeli , że podczas wielkiego postu obok rautów odbywają się odczyty , na których można bardzo przyjemnie czas spędzać , jeżeli się siedzi obok znajomych dam , i że najwykwintniejsze przyjęcia w tym poście są u państwa Rzeżuchowskich . +— Coś zachwycającego , coś oryginalnego ! … — powiadam pani — mówił . — Kolacja , rozumie się , jak zwykle : ostrygi , homary , ryby , zwierzyna , ale na zakończenie , dla amatorów , wie pani co ? … Kasza ! … Prawdziwa kasza … jakaż to ? … +— Tatarska — wtrącił pierwszy i ostatni raz pan Rydzewski . +— Nie tatarska , ale tatarczana . Coś cudownego , coś bajecznego ! … Każde ziarnko wygląda tak , jakby oddzielnie gotowane … Formalnie zajadamy się nią : ja , książę Kiełbik , hrabia Śledziński … Coś przechodzącego wszelkie pojęcie … Podaje się zwyczajnie , na srebrnych półmiskach … +Panna Izabela z takim zachwytem patrzyła na mówiącego , w taki sposób każdy jego wyraz podkreślała ruchem , uśmiechem lub spojrzeniem , że Wokulskiemu zaczęło robić się ciemno w oczach . Więc wstał i pożegnawszy towarzystwo wybiegł na ulicę . +„ Nie rozumiem tej kobiety ! — pomyślał . — Kiedy ona jest sobą , z kim ona jest sobą ? … ” +Ale po przejściu paruset kroków na mrozie ochłonął . +„ W rezultacie — myślał — cóż w tym nadzwyczajnego ? Musi żyć z ludźmi , do których nawykła ; a jeżeli z nimi żyje , musi słuchać ich błazeńskiej rozmowy . Co ona zaś temu winna , że jest piękna jak bóstwo i że dla każdego jest bóstwem ? … Chociaż … gust do podobnego towarzystwa … Ach , jakiż ja jestem nikczemny , zawsze i zawsze nikczemny ! … ” +Ile razy po wizycie u panny Izabeli jak dokuczliwe muchy rzucały się na niego wątpliwości , biegł do pracy . Przeglądał rachunki , uczył się angielskich słówek , czytał nowe książki . A gdy i to nie pomagało , szedł do pani Stawskiej , u niej spędzał cały wieczór i dziwna rzecz , w jej towarzystwie znajdował jeżeli nie zupełny spokój , to przynajmniej ukojenie … +Rozmawiali o rzeczach najzwyklejszych . Najczęściej ona opowiadała mu o tym , że w sklepie Milerowej interesa idą coraz lepiej , ponieważ ludzie dowiedzieli się , że sklep ten w większej części należy do pana Wokulskiego . Potem mówiła , że Helunia robi się coraz grzeczniejsza , a jeżeli jest kiedy niegrzeczną , wówczas babcia straszy ją , że powie przed panem Wokulskim , i — dziecko zaraz się uspakaja . Potem jeszcze napomykała o panu Rzeckim , który bywa tu niekiedy i jest bardzo lubiany przez babcię , ponieważ opowiada jej mnóstwo szczegółów z życia pana Wokulskiego . I że babcia równie lubi pana Wirskiego , który po prostu zachwyca się panem Wokulskim . +Wokulski patrzył na nią zdziwiony . W pierwszych czasach zdawało mu się , że słucha pochlebstw , i — uczuł przykrość . Lecz pani Stawska opowiadała to z tak naiwną prostotą , że powoli zaczął odgadywać w niej najlepszą przyjaciółkę , która jakkolwiek przecenia go , jednak mówi bez cienia obłudy . +Spostrzegł również , że pani Stawska nigdy nie zajmuje się sobą . Kiedy skończy ze sklepem , myśli o Heluni , służy matce , troszczy się interesami służącej i mnóstwa ludzi obcych , po największej części biedaków , którzy niczym odwdzięczyć się jej nie mogli . Gdy zaś i tych kiedy zabrakło , wówczas zagląda do klatki kanarka , ażeby mu zmienić wodę albo dosypać ziarna . +„ Anielskie serce ! … ” — myślał Wokulski . Pewnego zaś wieczora rzekł do niej : +— Wie pani , co mi się zdaje , kiedy patrzę na panią ? +Spojrzała na niego zalękniona . +— Zdaje mi się , że gdyby pani dotknęła człowieka ciężko poranionego , nie tylko ból by go opuścił , ale chyba zagoiłyby mu się rany . +— Pan myśli , że jestem czarodziejką ? — spytała bardzo zakłopotana . +— Nie , pani . Ja myślę , że tak jak pani wyglądały kobiety święte . +— Pan Wokulski ma rację — potwierdziła pani Misiewiczowa . +Pani Stawska zaczęła się śmiać . +— O , ja i święta ! … — odparła . — Gdyby kto mógł zajrzeć w moje serce , dopiero przekonałby się , jak dalece zasługuję na potępienie … Ach , ale teraz wszystko mi jedno ! … — zakończyła z desperacją w głosie . +Pani Misiewiczowa nieznacznie przeżegnała się . Wokulski nie zwrócił na to uwagi . +Myślał o innej . +Swoich uczuć dla Wokulskiego pani Stawska nie umiałaby określić . +Z widzenia znała go od lat kilku , nawet wydawał jej się przystojnym człowiekiem , ale nic ją nie obchodził . Potem Wokulski zniknął z Warszawy , rozeszła się wieść , że pojechał do Bułgarii , a później , że zrobił wielki majątek . Dużo mówiono o nim , i pani Stawska zaczęła się nim interesować jako przedmiotem publicznej ciekawości . Gdy zaś jeden ze znajomych powiedział o Wokulskim : „ To człowiek diabelnie energiczny ” , pani Stawskiej podobał się frazes : „ diabelnie energiczny ” , i postanowiła lepiej przypatrzeć się Wokulskiemu . +Z tą intencją nieraz zachodziła do sklepu . Parę razy wcale nie znalazła tam Wokulskiego , raz widziała go , ale z boku , a raz zamieniła z nim parę słów i wtedy zrobił na niej szczególne wrażenie . Uderzył ją kontrast pomiędzy zdaniem : „ diabelnie energiczny ” a jego zachowaniem się ; wcale nie wyglądał na diabelnego , był raczej spokojny i smutny . I jeszcze dostrzegła jedną rzecz : oto — miał oczy wielkie i rozmarzone , takie rozmarzone … +„ Piękny człowiek ! ” — pomyślała . +Pewnego dnia w lecie zetknęła się z nim w bramie domu , gdzie mieszkała . Wokulski spojrzał na nią ciekawie , a ją ogarnął taki wstyd , że zarumieniła się powyżej oczu . Była zła na siebie za ten wstyd i za ten rumieniec i długi czas miała pretensję do Wokulskiego , że tak ciekawie na nią spojrzał . +Od tej pory nie mogła ukryć zakłopotania , ile razy wymawiano przy niej to nazwisko ; czuła jakiś żal , nie wiedziała jednak , czy do niego , czy do siebie ? Ale najprędzej do siebie , gdyż pani Stawska nigdy do nikogo nie czuła żalu ; a wreszcie — cóż on temu winien , że ona jest taka zabawna i bez powodu wstydzi się ? … +Gdy Wokulski kupił dom , w którym mieszkała , i gdy Rzecki za jego wiedzą zniżył im komorne , pani Stawska ( lubo jej wszyscy tłomaczyli , że bogaty właściciel nie tylko może , ale nawet ma obowiązek zniżać komorne ) poczuła dla Wokulskiego wdzięczność . Stopniowo wdzięczność zamieniła się w podziw , gdy począł bywać u nich Rzecki i opowiadać mnóstwo szczegółów z życia swojego Stacha . +— To nadzwyczajny człowiek ! — mówiła jej nieraz pani Misiewiczowa . +Pani Stawska słuchała w milczeniu , lecz powoli doszła do przekonania , że Wokulski jest najbardziej nadzwyczajnym człowiekiem , jaki istniał na ziemi . +Po powrocie Wokulskiego z Paryża stary subiekt częściej odwiedzał panią Stawską i robił przed nią coraz poufniejsze zwierzenia . Mówił , rozumie się , pod największym sekretem , że Wokulski jest zakochany w pannie Łęckiej i że on , Rzecki , wcale tego nie pochwala . +W pani Stawskiej zaczęła budzić się niechęć do panny Łęckiej i współczucie dla Wokulskiego . +Już wówczas przyszło jej na myśl , ale tylko na chwilę , że Wokulski musi być bardzo nieszczęśliwy i że miałby wielką zasługę ten , kto by wydobył go z sideł kokietki . +Później spadły na panią Stawską dwie duże klęski : proces o lalkę i utrata zarobków . Wokulski nie tylko nie wyparł się znajomości z nią , co przecież mógł zrobić , ale jeszcze uniewinnił ją w sądzie i ofiarował jej korzystne miejsce w sklepie . +Wówczas pani Stawska wyznała przed samą sobą , że ten człowiek obchodzi ją i że jest jej równie drogim jak Helunia i matka . +Odtąd zaczęło się dla niej dziwne życie . Ktokolwiek przyszedł do nich , mówił jej wprost albo z ogródkami o Wokulskim . Pani Denowa , pani Kolerowa i pani Radzińska tłomaczyły jej , że Wokulski jest najlepszą partią w Warszawie ; matka napomykała , że Ludwiczek już nie żyje , a zresztą choćby żył , nie zasługuje na jej pamięć . Nareszcie Rzecki za każdą bytnością opowiadał , że jego Stach jest nieszczęśliwy , że trzeba go ocalić , a ocalić go może tylko ona . +— W jaki sposób ? … — zapytała , sama niedobrze rozumiejąc , co mówi . +— Niech go pani pokocha , to znajdzie się sposób — odparł Rzecki . +Nie odpowiedziała nic , ale w duszy robiła sobie gorzkie wyrzuty , że nie potrafi kochać Wokulskiego , choćby chciała . Już serce jej wyschło ; zresztą ona sama nie jest pewna , czy ma serce . Wprawdzie myślała wciąż o Wokulskim podczas zajęć sklepowych czy w domu ; czekała jego odwiedzin , a gdy nie przyszedł , była rozdrażniona i smutna . Często śnił jej się , ale to przecie nie miłość ; ona nie jest zdolna do miłości . Jeżeli miałaby powiedzieć prawdę , to już nawet męża przestała kochać . Zdawało jej się , że wspomnienie o nieobecnym jest jak drzewo w jesieni , z którego opadają liście całymi tumanami i zostaje tylko czarny szkielet . +„ Gdzie mnie tam do kochania ! — myślała . — We mnie już namiętności wygasły . ” +Rzecki tymczasem wciąż wykonywał swój chytry plan . Z początku mówił jej , że panna Łęcka zgubi Wokulskiego , potem , że tylko inna kobieta mogłaby go otrzeźwić ; potem wyznał , że Wokulski jest znacznie spokojniejszy w jej towarzystwie , a nareszcie ( ale o tym wspomniał w formie domysłu ) , że Wokulski zaczyna ją kochać . +Pod wpływem tych zwierzeń pani Stawska szczuplała , mizerniała , nawet zaczęła się trwożyć . Opanowała ją bowiem jedna myśl : co ona odpowie , jeżeli Wokulski wyzna , że ją kocha ? … Wprawdzie serce w niej już od dawna zamarło , ale czy będzie miała odwagę odepchnąć go i przyznać , że ją nic nie obchodzi ? Czy mógł jej nie obchodzić człowiek taki jak on , nie dlatego , że mu coś zawdzięczała , ale że był nieszczęśliwy i że ją kochał . „ Która kobieta — myślała sobie — potrafi nie litować się nad sercem tak głęboko zranionym , a tak cichym w swojej boleści ? ” +Zatopiona w wewnętrznej walce , z której nie miała się nawet przed kim zwierzyć , pani Stawska nie spostrzegła zmiany w postępowaniu pani Milerowej , nie zauważyła jej uśmiechów i półsłówek . +— Jakże się miewa pan Wokulski ? — pytała jej nieraz kupcowa . — O , dziś jest pani mizerniutka … Pan Wokulski nie powinien już pozwolić , ażeby pani tak pracowała … +Pewnego dnia , było to jakoś w drugiej połowie marca , pani Stawska wróciwszy do domu zastała matkę zapłakaną . +— Co to znaczy , mamo ? … Co się stało ? … — spytała . +— Nic , nic , moje dziecko … Co ci mam życie zatruwać plotkami ! … Boże miłosierny , jacy ci ludzie niegodziwi . +— Pewnie mama odebrała anonim . Ja co parę dni odbieram anonimy , w których nawet nazywają mnie kochanką Wokulskiego , no i cóż ? … Domyślam się , że to sprawka pani Krzeszowskiej , i rzucam listy do pieca . +— Nic , nic , moje dziecko … Gdybyż to anonimy … Ale była dziś u mnie ta poczciwa Denowa z Radzińską i … Ale co ja ci mam życie zatruwać ! … One mówią ( słychać to podobno w całym mieście ) , że ty zamiast do sklepu chodzisz do Wokulskiego … +Pierwszy raz w życiu w pani Stawskiej obudziła się lwica . Podniosła głowę , oczy jej błysnęły i odpowiedziała twardym tonem : +— A gdyby tak było , więc i cóż ? … +— Bój się Boga , co mówisz ? … — jęknęła matka składając ręce . +— No , ale gdyby tak było ? — powtórzyła pani Stawska . +— A mąż ? +— Gdzież on jest ? … Zresztą niech mnie zabije … +— A córka ? … a Helunia ? … — wyszeptała staruszka . +— Nie mówmy o Heluni , tylko o mnie … +— Heleno … dziecko moje … Ty przecież nie jesteś … +— Jego kochanką … Tak , nie jestem , bo on tego jeszcze nie zażądał . Co mnie obchodzi pani Denowa czy Radzińska albo mąż , który mnie opuścił … Już nie wiem , co się ze mną dzieje … To jedno czuję , że ten człowiek zabrał mi duszę . +— Bądźże przynajmniej rozsądna … Zresztą … +— Jestem nią , dopóki być mogę … Ale ja nie dbam o taki świat , który dwoje ludzi skazuje na tortury za to tylko , że się kochają . +Nienawidzieć się wolno — dodała z gorzkim uśmiechem — kraść , zabijać … wszystko , wszystko wolno , tylko nie wolno kochać … Ach , moja mamo , jeżeli ja nie mam racji , więc dlaczegóż Jezus Chrystus nie mówił ludziom : bądźcie rozsądni , tylko — kochajcie się ? +Pani Misiewiczowa umilkła , przerażona wybuchem , którego nigdy nie oczekiwała . Zdawało się , że niebo spada jej na głowę , kiedy z ust tej gołębicy bryzgnęły zdania , jakich dotychczas nie słyszała , nie czytała , jakie jej samej nie przeszły przez myśl , nawet kiedy była w tyfusie . +Na drugi dzień był u niej Rzecki ; przyszedł z miną zakłopotaną , a gdy mu wszystko opowiedziała , wyszedł złamany . +Bo właśnie dziś w południe zdarzył mu się taki wypadek . +Do sklepu , do Szlangbauma , przyszedł kto ? … Maruszewicz i rozmawiał z nim blisko godzinę . Inni subiekci , od czasu gdy dowiedzieli się , że Szlangbaum kupuje sklep , natychmiast wobec niego spokornieli . Ale pan Ignacy zhardział i po odejściu Maruszewicza zaraz zapytał : +— Cóż pan masz za interesa z tym łotrem , panie Henryku ? +Ale i Szlangbaum już zhardział , więc odpowiedział panu Rzeckiemu , wysunąwszy pierwej dolną wargę : +— Maruszewicz chce dla barona pożyczyć pieniędzy , a dla siebie chciałby jakiejś posady , bo już gadają na mieście , że Wokulski odstępuje mi swoją spółkę . Za to obiecuje mi , że baron będzie odwiedzał mój dom z baronową … +— I pan przyjmiesz taką jędzę ? — spytał Rzecki . +— Dlaczegóż by nie ? … Baron będzie dla mnie , a baronowa dla mojej żony . W duszy jestem demokratą , ale co pocznę , kiedy wobec głupich ludzi salon lepiej wygląda z baronami i hrabiami aniżeli bez nich . Wiele robi się dla stosunków , panie Rzecki . +— Winszuję . +— Ale , ale … — dodał Szlangbaum . — Mówił mi jeszcze Maruszewicz , iż po mieście kursuje , że Stasiek wziął na utrzymanie tę … tę … Stawską … Czy to prawda , panie Rzecki ? … +Stary subiekt plunął mu pod nogi i wrócił do swego biurka . +Nad wieczorem zaszedł do pani Misiewiczowej , ażeby się z nią naradzić , i tu dowiedział się z ust matki , że pani Stawska dlatego tylko nie jest kochanką Wokulskiego , ponieważ on tego nie żądał … +Opuścił panią Misiewiczową strapiony . +„ Niechby sobie była jego kochanką — mówił w duchu . — Ojej ! … ile to dam bardzo renomowanych są kochankami jeszcze jak lichych facetów … +Ale to gorsze , że Wokulski wcale o niej nie myśli . Tu jest awantura ! … Ha , trzeba coś poradzić . ” +Ale że sam już nie znajdował rady , więc poszedł do doktora Szumana . +XII . W jaki sposób zaczynają się otwierać oczy +Doktór siedział przy lampie z zieloną umbrelką i pilnie przeglądał stos papierów . +— Cóż — spytał Rzecki — znowu doktór pracuje nad włosami ? … Phi ! co za mnóstwo cyfr … Jak sklepowe rachunki . +— Bo też to są rachunki z waszego sklepu i waszej spółki — odparł Szuman . +— A pan skąd je masz ? +— Mam tego dosyć . Szlangbaum namawia mnie , ażebym mu powierzył mój kapitał . Ponieważ wolę mieć sześć tysięcy aniżeli cztery tysiące rocznie , więc jestem gotów wysłuchać jego propozycji . Ale że nie lubię działać na ślepo , więc zażądałem cyfr . No , i jak widzę , zrobimy interes . +Rzecki był zdumiony . +— Nigdy nie myślałem — rzekł — ażebyś pan zajmował się podobnymi kwestiami . +— Bom był głupi — odparł doktór wzruszając ramionami . — W moich oczach Wokulski zrobił fortunę , Szlangbaum robi ją , a ja siedzę na paru groszach jak kamień na miejscu . Kto nie idzie naprzód , cofa się . +— Ależ to nie pańska specjalność zbijanie pieniędzy ! … +— Dlaczego nie moja ? Nie każdy może być poetą albo bohaterem , ale każdy potrzebuje pieniędzy — mówił Szuman . — Pieniądz jest spiżarnią najszlachetniejszej siły w naturze , bo ludzkiej pracy . On jest * sezamem * , przed którym otwierają się wszystkie drzwi , jest obrusem , na którym zawsze można znaleźć obiad , jest lampą Aladyna , za której potarciem ma się wszystko , czego się pragnie . Czarodziejskie ogrody , bogate pałace , piękne królewny , wierna służba i gotowi do ofiar przyjaciele , wszystko to ma się za pieniądze … +Rzecki przygryzł wargi . +— Nie zawsze — rzekł — byłeś pan tego zdania . +— Tempora mutantur et nos mutamur in illis — spokojnie odpowiedział doktór . — Dziesięć lat zmarnowałem na badaniu włosów , wydałem tysiąc rubli na druk broszury o stu stronicach i … pies nie wspomniał ani o niej , ani o mnie . Spróbuję dziesięć następnych lat poświęcić operacjom pieniężnym i jestem z góry pewny , że mnie będą kochać i podziwiać . Bylem otworzył salon i kupił ekwipaż … +Chwilę milczeli nie spoglądając na siebie . Szuman był pochmurny , Rzecki prawie zawstydzony . +— Chciałbym — odezwał się nareszcie — pogadać z panem o Stachu … +Doktór niecierpliwie odsunął od siebie papiery . +— Co ja mu pomogę — mruknął . — To nieuleczony marzyciel , który już nie odzyska rozsądku . Fatalnie posuwa się do ruiny materialnej i moralnej , tak jak wy wszyscy i cały wasz system . +— Jaki system ? … +— Wasz , polski system … +— A co doktór postawisz na jego miejsce ? +— Nasz , żydowski … +Rzecki aż podskoczył na krześle . +— Jeszcze miesiąc temu nazywałeś pan Żydów parchami ? … +— Bo oni są parchy . Ale ich system jest wielki : on triumfuje , kiedy wasz bankrutuje . +— A gdzież on siedzi , ten nowy system ? +— W umysłach , które wyszły z masy żydowskiej , ale wzbiły się do szczytów cywilizacji . Weź pan Heinego , Börnego , Lassala , Marksa , Rotszylda , Bleichrödera , a poznasz nowe drogi świata . To Żydzi je utorowali : ci pogardzani , prześladowani , ale cierpliwi i genialni . +Rzecki przetarł oczy ; zdawało mu się , że śni na jawie . Wreszcie rzekł po chwili : +— Wybacz , doktór , ale … czy pan nie żartujesz ze mnie ? … Pół roku temu słyszałem od pana coś zupełnie innego … +— Pół roku temu — odparł rozdrażniony Szuman — słyszałeś pan protesty przeciw starym porządkom , a dziś słyszysz nowy program . Człowiek nie jest ostrygą , która tak przyrasta do swojej skały , że dopiero trzeba ją nożem odrywać . Człowiek patrzy dokoła siebie , myśli , sądzi i w rezultacie odpycha dawne złudzenia przekonawszy się , że są złudzeniami … Ale pan tego nie pojmujesz ani Wokulski … Wszyscy bankrutujecie , wszyscy … Całe szczęście , że wasze miejsca zajmują świeże siły . +— Nic pana nie rozumiem . +— Zaraz mnie pan zrozumiesz — prawił doktór gorączkując się coraz mocniej . — Weź pan rodzinę Łęckich , co oni robili ? Trwonili majątki : trwonił dziad , ojciec i syn , któremu w rezultacie zostało trzydzieści tysięcy ocalonych przez Wokulskiego i — piękna córka dla dopełnienia niedoborów . +A co tymczasem robili Szlangbaumowie ? Pieniądze . Zbierał je dziad i ojciec , tak że dziś syn , do niedawna skromny subiekt , za rok będzie trząsł naszym handlem . A oni to rozumieją , bo stary Szlangbaum jeszcze w styczniu napisał szaradę : +„ * Pierwsze * po niemiecku znaczy wąż , * drugie * roślina , * wszystko * do góry się wspina … ” I zaraz mi objaśnił , że to znaczy : * Szlang – Baum * . Kiepska szarada , ale porządna robota — dodał śmiejąc się doktór . +Rzecki spuścił głowę . Szuman mówił dalej : +— Weź pan księcia , co on robi ? Wzdycha nad „ tym nieszczęśliwym krajem ” , i tyle . A pan baron Krzeszowski ? Myśli , ażeby wydobyć pieniądze od żony . A baron Dalski ? Usycha ze strachu , ażeby go nie zdradziła żona . Pan Maruszewicz poluje na pożyczki , a gdzie nie może pożyczyć , tam wykpiwa ; zaś pan Starski siedzi przy dogorywającej babce , ażeby podsunąć jej do podpisania testament ułożony według jego myśli . +Inni , więksi i mniejsi panowie , przeczuwając , że cały interes Wokulskiego przejdzie w ręce Szlangbauma , już składają mu wizyty . Nie wiedzą , biedaki ! że on co najmniej o pięć procent zniży im dochody … Najmądrzejszy zaś z nich , Ochocki , zamiast wyzyskać lampy elektryczne swego systemu , myśli o machinach latających . Ba ! … zdaje mi się , że od kilku dni radzi o nich z Wokulskim . Zawsze znajdzie swój swego : marzyciel marzyciela … +— No , już chyba Stachowi nie będziesz doktór nic zarzucał — przerwał niecierpliwie Rzecki . +— Nic , oprócz tego , że nigdy nie pilnował fachu , a zawsze gonił za mrzonkami . Będąc subiektem chciał zostać uczonym , a zacząwszy uczyć się postanowił awansować na bohatera . Majątek zrobił nie dlatego , że był kupcem , ale że oszalał dla panny Łęckiej ; a dziś , kiedy jej dosięga , co wreszcie bardzo jest niepewne , już zaczyna naradzać się z Ochockim … Słowo honoru , nie pojmuję : o czym finansista może rozmawiać z takim Ochockim ? … Lunatycy ! … +Rzecki szczypał się w nogę , ażeby doktorowi nie zrobić awantury . +— Uważa pan — odezwał się po chwili — przyszedłem do pana w sprawie już nie tylko Wokulskiego , ale kobiety … Kobiety , panie Szuman , a przeciw tym nic pan chyba nie znajdziesz do powiedzenia . +— Wasze kobiety są akurat tyle warte co i mężczyźni . Wokulski za dziesięć lat mógłby być milionerem i potęgą w tym kraju , ale ponieważ związał losy swoje z panną Łęcką , więc sprzedał sklep doskonale procentujący , rzuci spółkę , wcale nie gorszą od sklepu , a potem strwoni majątek . Albo ten Ochocki … Inny , na jego miejscu , już pracowałby nad oświetleniem elektrycznym , skoro udał mu się wynalazek . Tymczasem on hula po Warszawie z tą ładną panią Wąsowską , dla której więcej znaczy dobry tancerz aniżeli największy wynalazca . +Żyd zrobiłby inaczej . Gdyby był elektrotechnikiem , znalazłby sobie kobietę , która albo siedziałaby z nim w pracowni , albo — handlowała elektrycznością . A gdyby był finansistą , jak Wokulski , nie kochałby się na oślep , tylko szukałby żony bogatej . Wreszcie może by wziął ubogą i piękną , ale wtedy musiałyby procentować jej wdzięki . Ona prowadziłaby mu salon , zwabiała gości , uśmiechałaby się do możnych , romansowałaby z najmożniejszymi , słowem , na wszelki sposób popierałaby interes firmy , zamiast ją gubić . +— I w tym wypadku byłeś pan przed pół rokiem innego zdania — wtrącił Rzecki . +— Nie przed pół rokiem , ale przed dziesięcioma laty . Ba ! trułem się po śmierci narzeczonej , ale to właśnie jeden więcej argument przeciw waszemu systematowi . Dziś aż cierpnę , kiedy pomyślę , że albo mogłem umrzeć , licho wie po co , albo ożenić się z kobietą , która strwoniłaby mi majątek . +Rzecki podniósł się z krzesła . +— Więc teraz — rzekł — ideałem pańskim jest Szlangbaum . +— Ideałem nie , ale dzielnym człowiekiem . +— Który wydobył rachunki sklepowe … +— Ma do tego prawo . Wszak od lipca zostanie właścicielem . +— A tymczasem demoralizuje kolegów , swoich przyszłych subiektów ? … +— On ich rozpędzi ! … +— I ten pański ideał , kiedy prosił Stacha o posadę , to już wówczas myślał o zagarnięciu naszego sklepu ? +— Nie zagarnia , tylko kupuje ! — zawołał doktór . — Może wolałbyś pan , ażeby sklep zmarniał nie znalazłszy nabywcy ? … I kto z was mądrzejszy : pan , który po kilkudziesięciu latach nie masz nic , czy on , który w ciągu roku zdobywa taką fortecę , nikomu notabene nie robiąc krzywdy , a Wokulskiemu płacąc gotówką ? … +— Może masz pan rację , ale mnie jakoś się to nie wydaje — mruknął Rzecki potrząsając głową . +— Nie wydaje się panu , bo należysz do tych , co sądzą , że ludzie jak kamienie muszą porastać mchem nie ruszając się z miejsca . Dla pana Szlangbaumy zawsze powinni być subiektami , Wokulscy zawsze pryncypałami , a Łęccy zawsze jaśnie wielmożnymi … Nie , panie ! Społeczeństwo jest jak gotująca się woda : co wczoraj było na dole , dziś pędzi w górę … +— A jutro znowu spada na dół — zakończył Rzecki . — Dobranoc , doktorze . +Szuman ścisnął go za rękę . +— Gniewasz się pan ? +— Nie … Tylko nie wierzę w ubóstwienie pieniędzy . +— To stan przejściowy . +— A któż panu zaręczy , że marzycielstwo Wokulskich albo Ochockich nie jest stanem przejściowym ? Machina latająca śmieszna to rzecz na pozór , ale tylko na pozór ; wiem coś o jej wartości , bo przez całe lata tłomaczył mi to Stach . Lecz gdyby takiemu na przykład Ochockiemu udało się ją zbudować , pomyśl pan , co byłoby więcej warte dla świata : czy spryt Szlangbaumów , czy marzycielstwo Wokulskich i Ochockich ? +— Tere – fere — przerwał doktór . — Już ja na tych godach nie będę . +— Ale gdybyś pan był , musiałbyś chyba trzeci raz zmienić program . +Doktór zmieszał się … +— No , co tam — rzekł . — Jakiż to interes miałeś pan do mnie ? +— Tej biednej Stawskiej … Ona naprawdę zakochała się w Wokulskim … +— Ehe ! … takimi sprawami już mógłbyś pan mnie nie zajmować — ofuknął go doktór . — Kiedy jedni zbogacają się i rosną w siłę , a inni bankrutują , on mi zawraca głowę amorami jakiejś pani Stawskiej . Nie trzeba było bawić się w swata ! … +Rzecki opuścił doktora tak zmartwiony , że nawet nie uważał na brutalność jego ostatnich słów . +Dopiero na ulicy spostrzegł się i uczuł żal do Szumana . +„ Ot , przyjaźń żydowska ! ” — mruknął . +Wielki post nie był tak nudny , jak obawiano się w modnym świecie . +Naprzód Opatrzność zesłała wezbranie Wisły , co dało powód do publicznego koncertu i kilku prywatnych wieczorów z muzyką i deklamacją . Następnie w szeregu prelegentów na Osady Rolne wystąpił jeden krakowianin , nadzieja partii arystokratycznej , na którego odczyt wybrało się najlepsze towarzystwo . Potem Szegedyn uległ powodzi , co znowu wywołało wprawdzie nieduże składki , ale za to ogromny ruch w salonach . Odbył się nawet w domu hrabiny teatr amatorski , na którym odegrano dwie sztuki w języku francuskim i jedną w angielskim . +We wszystkich tych filantropijnych zajęciach panna Izabela przyjmowała czynny udział . Bywała na koncertach , zajmowała się wręczeniem bukietu uczonemu krakowianinowi , występowała w żywym obrazie w roli anioła litości i grała w sztuce Musseta Nie igra się z miłością . Panowie Niwiński , Malborg , Rydzewski i Pieczarkowski prawie zasypali ją bukietami , a pan Szastalski zwierzył się kilku damom , że prawdopodobnie w tym jeszcze roku będzie musiał odebrać sobie życie . +Gdy rozeszła się wieść o zamierzonym samobójstwie , pan Szastalski stał się bohaterem rautów , a panna Izabela zyskała przydomek — okrutnej . Kiedy panowie powymykali się na wista , wówczas damy pewnego wieku miały największą przyjemność w tym , ażeby za pomocą dowcipnych manewrów zbliżyć pannę Izabelę z Szastalskim . Z nieopisanym współczuciem przypatrywały się przez lornetki cierpieniom młodego człowieka ; prawie starczyło im to za koncert . Gniewały się tylko na pannę Izabelę widząc , że ona rozumie swoje uprzywilejowane stanowisko , a każdym ruchem i spojrzeniem zdaje się mówić : patrzcie , to mnie on kocha , przeze mnie jest nieszczęśliwy ! … +Wokulski znajdował się niekiedy w tych towarzystwach , widział lornetki dam skierowane na Szastalskiego i pannę Izabelę , nawet słyszał uwagi , które brzęczały mu około uszu jak osy , ale nic nie rozumiał . Nim wreszcie nikt się nie zajmował , odkąd dowiedziano się , że jest poważnym konkurentem . +— Nieszczęśliwa miłość budzi daleko więcej interesu — szepnęła raz panna Rzeżuchowska do pani Wąsowskiej . +— Kto wie , gdzie tu naprawdę jest miłość nieszczęśliwa , a nawet tragiczna ! … — odpowiedziała pani Wąsowska patrząc na Wokulskiego . +W kwadrans później panna Rzeżuchowska kazała przedstawić sobie Wokulskiego , a w ciągu następnego kwadransa zawiadomiła go ( spuszczając przy tym oczy ) , że jej zdaniem najpiękniejszą rolą kobiety jest pielęgnować ranione serca , które cierpią w milczeniu . +Pewnego dnia przy końcu marca Wokulski przyszedłszy do panny Izabeli zastał ją w doskonałym humorze . +— Wyborna wiadomość ! — zawołała witając się z nim niezwykle gorąco . — Czy wie pan , że przyjechał ten znakomity skrzypek Molinari … +— Molinari ? … — powtórzył Wokulski . — Ach , tak , widziałem go w Paryżu . +— Tak pan chłodno o nim mówi ? — zdziwiła się panna Izabela . — Czyby jego gra nie podobała się panu ? … +— Przyznam się pani , że nawet nie uważałem , jak on gra . +— To niepodobna ! … to chyba nie słyszał go pan … Pan Szastalski ( no , on zawsze przesadza ) powiedział , że tylko słuchając Molinariego mógłby umrzeć bez żalu . Pani Wywrotnicka jest nim zachwycona , a pani Rzeżuchowska ma zamiar wydać dla niego raut . +— O ile mi się zdaje , jest to dosyć mierny skrzypek . +— Ależ , panie ! … Pan Rydzewski i pan Pieczarkowski mieli sposobność widzieć jego album , złożone z samych recenzyj … Pan Pieczarkowski mówi , że Molinariemu ofiarowali to jego wielbiciele . Otóż wszyscy europejscy recenzenci nazywają go genialnym . +Wokulski potrząsnął głową . +— Widziałem go w sali , gdzie najdroższe miejsce kosztowało dwa franki . +— To niepodobna , to chyba nie on … On dostał order od Ojca świętego , od szacha perskiego , ma tytuł … Miernych skrzypków nie spotykają takie odznaczenia . +Wokulski z podziwem przypatrywał się zarumienionej twarzy i błyszczącym oczom panny Izabeli . Były to tak silne argumenta , że zwątpił we własną pamięć i odparł : +— Może być . +Ale pannę Izabelę w przykry sposób dotknęła jego obojętność dla sztuki . Sposępniała i przez resztę dnia rozmawiała z Wokulskim dosyć chłodno . +„ Głupiec jestem ! — pomyślał wychodząc . — Zawsze muszę się wyrwać z czymś , co jej robi przykrość . Jeżeli jest melomanką , może uważać za świętokradztwo moje zdanie o Molinarim … ” +I przez cały następny dzień gorzko wyrzucał sobie nieznajomość sztuki , prostactwo , niedelikatność , a nawet brak szacunku dla panny Izabeli . +„ Z pewnością — mówił — znakomitszym jest ten skrzypek , który na niej zrobi wrażenie , aniżeli ten , który by mnie się podobał . Trzeba być arogantem , ażeby wypowiadać sądy tak stanowcze , tym bardziej że musiałem nie poznać się na jego grze … ” +Wstyd go ogarnął . +Na trzeci dzień otrzymał od panny Izabeli krótki liścik : +„ Panie — pisała . — Musi mi pan ułatwić zaznajomienie się z Molinarim , ale to koniecznie , koniecznie … Obiecałam Cioci , że skłonię go , ażeby zagrał u niej na ochronę ; pojmuje więc pan , ile mi na tym zależy . ” +W pierwszej chwili zdawało się Wokulskiemu , że zbliżenie się do genialnego skrzypka będzie jednym z najtrudniejszych zadań , jakie mu kazano rozwiązać . Szczęściem , przypomniał sobie , że ma znajomego muzyka , który nie tylko poznał się z Molinarim , ale już chodził za nim i przesiadywał u niego jak cień . +Kiedy zwierzył się z kłopotu przed muzykiem , ten naprzód szeroko otworzył oczy , potem zmarszczył brwi , w końcu zaś , po długim namyśle , odparł : +— O , to sprawa trudna , bardzo trudna , ale dla pana postaramy się . Tylko muszę go przygotować , dobrze usposobić … I wie pan , jak zrobimy ? … Niech pan jutro zajdzie do hotelu o pierwszej w południe ; ja tam będę na śniadaniu . Wtedy niech pan wywoła mnie nieznacznie przez służącego , a już ja wyrobię panu audiencję . +Te ostrożności i ton , jakim je wypowiadano , przykro dotknęły Wokulskiego ; mimo to w oznaczonym terminie poszedł do hotelu . +— Pan Molinari w domu ? — zapytał szwajcara . +Szwajcar , człowiek znajomy , wyprawił pomocnika na górę , sam zaś zaczął bawić Wokulskiego rozmową : +— To , wielmożny panie , mamy ruch w hotelu z tym Włochem ! … Schodzą się państwo jak do cudownego obrazu , ale najwięcej kobiety … +— Oho ? … +— Tak , wielmożny panie . Taka najpierwej przysyła mu list , potem bukiet , a nareszcie sama przychodzi za woalką , bo myśli , że jej nikt nie pozna … To , panie , śmiech dla całej służby ! … On nie każdą przyjmuje , choć która da jego lokajowi ze trzy ruble . Ale czasem , jak trafi mu się dobry humor , to nieraz dobiera sobie chłopisko jeszcze dwa numery , każdy w innej stronie korytarza , i w każdym inną rozwesela … Taki , bestia , zajadły . +Wokulski spojrzał na zegarek . Upłynęło z dziesięć minut na czekaniu , więc pożegnał szwajcara i poszedł na schody czując , że gniew zaczyna w nim kipieć . +„ Tęgi blagier ! — myślał . — Ale też i miłe te kobietki … ” +W drodze spotkał go zadyszany pomocnik szwajcara . +— Pan Molinari — rzekł — kazał prosić , ażeby jaśnie pan chwilkę zaczekał … +Wokulski chciał schwycić za kark posłańca , ale pohamował się i — zawrócił na dół . +— Jaśnie pan odchodzi ? … Co mam powiedzieć panu Molinariemu ? … +— Powiedz mu , ażeby … Rozumiesz ? +— Powiem , jaśnie panie , tylko on nie zrozumie — odpowiedział zadowolony lokaj , a wpadłszy do szwajcara rzekł : +— Przynajmniej znalazł się choć jeden pan , co się poznał na tym kundlu Włochu … O hycel ! łeb to zadziera , ale nim ci da , człeku , dziesiątczynę , to ją pierwej ze trzy razy obejrzy … Legawa suka go urodziła , pokrakę … Zgnilec … obieżyświat … Kopernik ! … +Była chwila , że Wokulski uczuł żal do panny Izabeli . Jak można zapalać się do człowieka , z którego nawet hotelowa służba żartuje ! … Jak można zapisywać się na długą listę jego wielbicielek … Czy w końcu godziło się zmuszać go , ażeby szukał znajomości z takim płytkim blagierem ! … +Ale wnet ochłonął ; przyszła mu bardzo słuszna uwaga , że panna Izabela nie znając Molinariego daje się tylko unosić prądowi jego reputacji . +„ Pozna go i ochłonie — pomyślał . — Tylko już ja nie będę im służył za pośrednika . ” +Kiedy Wokulski wrócił do domu , zastał u siebie Węgiełka , który czekał na niego od godziny . +Chłopak wyglądał po warszawsku , ale był trochę mizerny . +— Wychudłeś , zbladłeś — rzekł Wokulski przypatrzywszy mu się . — Łajdaczysz się czy co ? … +— Nie , panie , tylko dziesięć dni chorowałem . Coś mi się zrobiło na szyi takie paskudne , że mnie doktór pokrajał . Ale już wczoraj poszedłem do roboty . +— Potrzebujesz pieniędzy ? +— Nie , panie . Chciałem tylko opowiedzieć się względem powrotu do Zasławia . +— Już cię korci . A nauczyłeś się czego ? +— Ojej ! I ze ślusarkom się trochę … i według stolarki … Koszyków nauczyłem się też wcale pięknych i rysować . A nawet jakby przyszło do malowania , to też … +Mówiąc to kłaniał się , rumienił i miętosił czapkę w ręku . +— Dobrze — odezwał się po chwili Wokulski . — Na narzędzia dostaniesz sześćset rubli . Wystarczy ? … A kiedy chcesz wracać ? +Chłopak zaczerwienił się jeszcze mocniej i pocałował Wokulskiego w rękę . +— Bo ja jeszcze , z przeproszeniem łaski pańskiej , chciałbym się ożenić … Tylko nie wiem … +Poskrobał się w głowę . +— Z kimże to ? — spytał Wokulski . +— Z tą panną Marianną , co mieszka u furmanów Wysockich . Ja też mieszkam w tym domu , tylko na górze . +„ Chce się żenić z moją magdalenką ? ” — pomyślał Wokulski . Przeszedł się po pokoju i rzekł : +— A dobrze ty znasz pannę Mariannę ? +— Co nie mam znać ? Przecie widujemy się co dzień trzy razy , a czasami to i przez całą niedzielę albo ja siedzę u niej , albo oboje u Wysockich . +— No tak . Ale czy wiesz , czym ona była przed rokiem ? +— Wiem , panie . Ledwiem tu przyjechał z łaski pańskiej , zaraz Wysocka mówi do mnie : „ Uważaj , młody , bo ona się puszczała … ” Takim sposobem od pierwszego dnia wiedziałem , co ona za jedna ; okpistwa ze mną nie robiła żadnego . +— I jakże się stało , że chcesz żenić się z nią ? +— Bóg wie , panie , ani tak , ani owak . Nawet z początku to śmiałem się z niej i jak kto przechodził za oknem , mówiłem : „ Pewno i ten znajomy panny Marianny , boś panna nie z jednego pieca chleb jadła . ” A ona nic , tylko spuści głowę , kręci maszyną , aż warczy , i ognie jej na twarz biją . +Później spostrzegłem się , że mi ktoś łata bieliznę ; więc na Boże Narodzenie kupiłem jej za dziesięć złotych parasol , a ona sześć chustek perkalowych z moim nazwiskiem . A Wysocka mówi : „ Nie daj się , młody , bo to probantka ! … ” Więcem se do głowy nie dopuszczał , choć gdyby nie była ladaco , już bym się w zapusty ożenił . +Akurat w Popielec Wysocki rozpowiedział mi , jak się z nią zrobił ten interes , niby z panną Marianną . Zgodziła ją jakaś pani w aksamitach do służby , no i miała służbę , niech ręka boska broni ! Coraz chce uciekać , ale ją łapią i mówią : „ Albo siedź tu , albo oddamy cię do kryminału za złodziejstwo . ” „ Cóżem ja ukradła ? ” — ona mówi . „ Nasze dochody , psiawiaro ! ” — oni krzyczą . I tak by siedziała ( rozpowiadał Wysocki ) do sądnego dnia , gdyby jej pan Wokulski nie zobaczył w kościele . Wtedy ją wykupił i wyratował . +— Mów dalej , mów — odezwał się Wokulski spostrzegłszy , że Węgiełek waha się . +— Zaraz mnie tknęło — ciągnął Węgiełek — że to nie żadne łajdactwo , tylko nieszczęście . I pytam się Wysockiego : „ Ożeniłby się pan z panną Marianną ? ” „ I z jedną babą jest utrapienie ” — on mówi . „ Ale żeby pan Wysocki był w kawalerskiej kondycji , to co ? ” „ Eh — mówi — kiedy już nie mam ciekawości do kobiet . ” Widząc ja , że stary nie chce gadać , takem go zaklął , że mi w końcu powiedział : „ Nie ożeniłbym się , bo nie miałbym przekonania , że się w niej stary obyczaj nie odezwie . Kobieta jak dobra , to dobra , ale jak się rozwydrzy , niczym diabeł . ” +Tymczasem na początku świętego postu zesłał Pan Bóg miłosierny na mnie takiego bolaka , żem musiał leżeć w domu , i jeszcze doktór mnie pokrajał . Aż tu panna Marianna jak nie zacznie do mnie chodzić , łóżko prześciełać , pokrajanie mi opatrywać … Mówił doktór , żeby nie jej opatrunki , to bym z tydzień dłużej leżał . Mnie nieraz złość brała , osobliwie , jak mnie trzęsło , więc jednego dnia mówię : „ Co sobie panna Marianna robi subiekcję ? … Panna myśli , że ja się z panną ożenię , a ja chybabym zgłupiał , żeby się z taką wiązać , co się dziesięciu wysługiwała … ” +A ona na to nic , tylko spuściła głowę i łzy jej kap … kap … +„ Przecie ja rozumiem — mówi — żeby się pan Węgiełek ze mną nie ożenił … ” +Aż mnie , z przeproszeniem łaski pańskiej , zemdliło z wielkiej litości , kiedym to usłyszał . I zaraz powiedziałem Wysockiej : „ Wie pani Wysocka co , może ja się z panną Marianną ożenię … ” +A ona na to : „ Nie bądź głupi , bo … ” +Kiedy nie śmiem mówić — dodał nagle Węgiełek , znowu całując Wokulskiego w rękę . +— Mów śmiało . +— „ Bo — rzekła mi pani Wysocka — jakbyś się ożenił z panną Marianną , to może byś obraził pana Wokulskiego za jego łaskę nad nami wszystkimi … Kto zaś wie , czy panna Marianna do niego nie chodzi … ” +Wokulski zatrzymał się przed nim . +— Tego się lękasz ? — spytał . — Daję ci słowo honoru , że nigdy nie widuję tej panny . +Węgiełek odetchnął . +— To i chwała Bogu . Bo jedno , że nie śmiałbym przecie panu włazić w drogę za jego dobroć , a po drugie … +— Cóż po drugie ? +— Po drugie , widzi pan , że ona się puszczała , to przez nieszczęście , źli ludzie ją skrzywdzili i temu ona nie winna . Ale żeby ona teraz nade mną chorym płakała , a do wielmożnego pana chodziła , to już byłaby taka szelma jak wściekły pies , co to tylko zabić , ażeby ludzi nie kąsał . +— A zatem ? — spytał Wokulski . +— Ha , cóż ? ożenię się po świętach — odparł Węgiełek . — Przecie ona za nie swoje grzechy cierpieć nie może . Nie jej to była wola . +— Masz jeszcze jaki interes ? +— Już nic . +— Więc bywaj zdrów , a przed ślubem wstąp do mnie . Ona będzie miała pięćset rubli posagu , no i co potrzeba na bieliznę i gospodarstwo . +Węgiełek opuścił go bardzo wzruszony . +„ Oto logika prostych serc ! — pomyślał Wokulski . — Pogarda dla występku , miłosierdzie dla nieszczęścia . ” +Naiwny mieszczanin w jego oczach wyrósł na posłannika odwiecznej sprawiedliwości , który zdeptanej kobiecie przyniósł spokój i przebaczenie . +W końcu marca u państwa Rzeżuchowskich odbył się wielki raut z Molinarim ; Wokulski także otrzymał zaproszenie zaadresowane piękną rączką panny Rzeżuchowskiej . +Przybył tam dosyć późno , właśnie w chwili kiedy mistrz dał się uprosić do uszczęśliwienia słuchaczy koncertem własnej kompozycji . Jeden z miejscowych muzyków usiadł towarzyszyć mu na fortepianie , drugi przyniósł mistrzowi skrzypce , trzeci odwracał nuty akompaniatorowi , czwarty stał za mistrzem w zamiarze podkreślania fizjognomią i gestami piękniejszych albo trudniejszych ustępów . +Ktoś poprosił obecnych o spokojność , damy usiadły w półkole , mężczyźni zgromadzili się za ich krzesłami , koncert zaczął się . +Teraz Wokulski spojrzał na skrzypka i przede wszystkim spostrzegł pewne podobieństwo między nim i Starskim . Molinari miał takie same niewielkie faworyciki , jeszcze mniejsze wąsiki i ten sam wyraz znużenia , jaki cechuje ludzi posiadających szczęście u płci pięknej . Grał dobrze i wyglądał przyzwoicie , lecz było widać po nim , że już pogodził się z rolą półbożka łaskawego dla swoich wiernych . +Od czasu do czasu skrzypce odezwały się głośniej , stojący za mistrzem muzyk robił minę zachwyconą , a po sali przebiegał cichy i krótki szmer . Pomiędzy uroczyście nastrojonymi mężczyznami i zasłuchanymi , zamyślonymi , rozmarzonymi lub drzemiącymi damami Wokulski dostrzegał kobiece fizjognomie napiętnowane niezwykłym wyrazem . Były tam namiętnie odrzucone głowy , zarumienione policzki , pałające oczy , rozchylone i drgające usta , jakby pod wpływem narkotyku . +„ Straszna rzecz ! — pomyślał Wokulski . — Cóż to za chore indywidua wprzęgają się do triumfalnego wozu tego pana … ” +Wtem spojrzał na bok i zrobiło mu się zimno … Zobaczył pannę Łęcką bardziej odurzoną i roznamiętnioną od innych . Nie wierzył własnym oczom . +Mistrz grał z kwadrans , ale Wokulski nie słyszał już ani jednej nuty . Rozbudził go dopiero przeciągły grzmot oklasków . Potem znowu zapomniał , gdzie jest , ale za to doskonale widział , jak Molinari szepnął coś do ucha panu Rzeżuchowskiemu , jak pan Rzeżuchowski wziął go pod rękę i — przedstawił pannie Izabeli . +Przywitała go rumieńcem i wejrzeniem nieopisanego zachwytu . A ponieważ proszono na kolację , mistrz podał jej rękę i zaprowadził do sali jadalnej . Przeszli tuż obok niego , Molinari potrącił go łokciem , ale tak byli zajęci sobą , że panna Izabela nawet nie spostrzegła Wokulskiego . Potem usiedli we czworo przy jednym stoliku : pan Szastalski z panną Rzeżuchowską , Molinari z panną Izabelą , i było znać , że jest im bardzo dobrze razem . +Wokulskiemu znowu zdawało się , że z oczu spada mu zasłona , poza którą widać zupełnie inny świat i inną pannę Izabelę . Ale w tej samej chwili uczuł taki zamęt w głowie , ból w piersiach , szał w nerwach , że uciekł do przedpokoju , a stamtąd na ulicę obawiając się , że traci rozum . +„ Boże miłosierny ! — szepnął — zdejmijże ze mnie to przekleństwo … ” +O kilka kroków od Molinariego , przy mikroskopijnym stoliczku , siedziała pani Wąsowska z Ochockim . +— Moja kuzynka zaczyna mi się coraz mniej podobać — rzekł Ochocki patrząc na pannę Izabelę . — Widzi ją pani ? … +— Od godziny — odparła pani Wąsowska . — Ale zdaje mi się , że i Wokulski coś spostrzegł , bo był bardzo zmieniony . Żal mi go . +— O , niech pani będzie spokojna o Wokulskiego . Prawda , że dziś jest rozbity , ale jeżeli się raz ocknie … Takich nie zabijają wachlarzem . +— Więc może być dramat … +— Żadnego — rzekł Ochocki . — Ludzie o skoncentrowanych uczuciach wówczas tylko są niebezpieczni , jeżeli nie mają rezerw … +— Mówisz pan o tej pani … jakże ona … Sta … Star ? … +— Boże uchowaj , tam nic nie ma i nigdy nie było . Zresztą dla zakochanego mężczyzny nie stanowi rezerwy inna kobieta . +— Więc cóż ? +— Wokulski ma silny umysł i wie o cudownym wynalazku , którego wykończenie naprawdę przewróciłoby świat … +— I pan wiesz o nim ? +— Treść znam , dowód widziałem ; nie znam tylko bliższych szczegółów . Przysięgam — mówił zapalając się Ochocki — że dla takiej sprawy można by poświęcić nawet dziesięć kochanek ! +— Więc i mnie poświęciłbyś , niewdzięczniku ? +— Alboż pani jest moją kochanką ? … Nie jestem przecie lunatykiem . +— Ale kochasz się we mnie ? +— Może jeszcze tak jak Wokulski w Izabeli ? … Ani myślę … Choć każdej chwili jestem gotów … +— W każdej chwili jesteś pan źle wychowany . Ale … tym lepiej , że się we mnie nie kochasz . +— I nawet wiem , dlaczego lepiej . Pani wzdycha do Wokulskiego … +Panią Wąsowską oblał mocny rumieniec ; zmieszała się tak , że wachlarz upadł jej na posadzkę . Ochocki podniósł go . +— Nie chcę grać z panem komedii , mój potworze — odparła po chwili . — Obchodzi mnie tak , że … robię wszystko , co jest w mojej mocy , ażeby dostał Belę , ponieważ … ją kocha ten szaleniec … +— Przysięgam , że spomiędzy znajomych mi dam jesteś pani jedyną kobietą , która naprawdę coś warta … Ale dosyć o tym . Od czasu kiedym poznał , że Wokulski kocha Belę ( a jak on ją kocha ! ) moja kuzynka robi na mnie dziwne wrażenie . Dawniej uważałem ją za wyjątkową , dziś wydaje mi się pospolitą , dawniej wzniosła , dziś jest płaska … Ale to tylko chwilami i jeszcze ostrzegam , że mogę się mylić . +Pani Wąsowską uśmiechnęła się . +— Podobno — rzekła — ile razy mężczyzna patrzy na kobietę , szatan zakłada mu różowe okulary . +— Czasami zdejmuje . +— Ale nie bez cierpień — odpowiedziała pani Wąsowską . — Wiesz pan co — dodała — ponieważ jesteśmy prawie kuzynami , mówmy sobie ty … +— Bardzo dziękuję . +— Dlaczego ? +— Nie mam zamiaru być wielbicielem pani . +— Ja proponuję panu przyjaźń . +— Właśnie . Jest to mostek , po którym … +W tej chwili panna Izabela wstała nagle od swego stolika i podeszła do nich ; była wzburzona . +— Porzucasz mistrza ? — spytała ją pani Wąsowska . +— Ależ to jest impertynent ! — rzekła panna Izabela tonem , w którym czuć było gniew . +— Bardzom kontent , kuzynko , że tak prędko poznałaś się na tym poliszynelu — odezwał się Ochocki . — Może pani siądzie ? +Ale panna Izabela rzuciła na niego piorunujące spojrzenie , zaczęła rozmawiać z Malborgiem , który właśnie zbliżył się do niej , i odeszła do sali . +Na progu , spoza wachlarza , spojrzała w stronę Molinariego , który bardzo wesoło rozmawiał z panną Rzeżuchowską … +— Zdaje mi się , panie Ochocki — rzekła pani Wąsowska — że prędzej zostaniesz naszym Kopernikiem , aniżeli nauczysz się ostrożności ! Jak mogłeś wobec Izabeli nazwać tego pana poliszynelem ? … +— Ona przecież nazwała go impertynentem … +— Niemniej interesuje się nim . +— No , proszę ze mnie nie żartować . Jeżeli nie interesuje się człowiekiem , który ją ubóstwia … +— To właśnie będzie interesować się takim , który ją lekceważy . +— Pociąg do ostrych sosów jest oznaką nietęgiego zdrowia — zauważył Ochocki . +— Która tu jest zdrowa ! — rzekła pani Wąsowska , pogardliwie obwodząc wzrokiem towarzystwo . — Podaj mi pan rękę i idźmy do salonu . +Na przejściu spotkali księcia , który z wielkim zadowoleniem przywitał panią Wąsowską . +— Cóż , mości książę , Molinari ? … — zapytała . +— Ma bardzo ładny ton … Bardzo … +— I będziemy przyjmować go u siebie ? +— O tak … w przedpokoju … +W parę minut dowcip księcia obleciał wszystkie sale … Pani Rzeżuchowska z powodu nagłej migreny musiała opuścić gości . +Gdy pani Wąsowska rozmawiając po drodze ze znajomymi weszła z Ochockim do salonu , zobaczyła już pannę Izabelę siedzącą w towarzystwie Molinariego . +— Kto z nas miał rację ? — rzekła trącając Ochockiego wachlarzem . — Biedny Wokulski ! … +— Zapewniam panią , że jest mniej biednym aniżeli panna Izabela . +— Dlaczego ? +— Bo jeżeli kobiety kochają tylko tych , którzy je lekceważą , to moja kuzynka bardzo prędko będzie musiała oszaleć za Wokulskim . +— Powiesz mu pan ? … — oburzyła się pani Wąsowska . +— Nigdy ! Jestem przecie jego przyjacielem , a już to samo wkłada na mnie obowiązek nieostrzegania o niebezpieczeństwach . Ale jestem także mężczyzną i dalibóg , czuję , że gdy między mężczyną i kobietą zacznie się tego rodzaju walka … +— To przegra mężczyzna . +— Nie , pani . Przegra kobieta , i to na łeb , na szyję . Przecież dlatego kobiety wszędzie są niewolnicami , że lgną do tych , którzy je lekceważą . +— Nie bluźnij pan . +Ponieważ Molinari zaczął rozmawiać z panią Wywrotnicką , pani Wąsowska zbliżyła się do panny Izabeli , wzięła ją pod rękę i zaczęły spacerować po salonie . +— Pogodziłaś się jednak z tym impertynentem ? — zapytała pani Wąsowska . +— Przeprosił mnie — odparła panna Izabela . +— Tak prędko ? A czy choć obiecał poprawę ? +— Moją będzie rzeczą , ażeby nie potrzebował się poprawiać . +— Był tu Wokulski — mówiła pani Wąsowska — i dosyć nagle wyszedł . +— Dawno ? +— Kiedyście siedli do kolacji ; stał nawet w tych drzwiach . +Panna Izabela zmarszczyła brwi . +— Moja Kaziu — rzekła — wiem , o co ci chodzi . Otóż oświadczam ci raz na zawsze , że ani myślę wyrzekać się dla Wokulskiego moich sympatyj i upodobań . Małżeństwo nie jest więzieniem , a ja mniej niż kto inny nadaję się na więźnia . +— Masz słuszność . Czy jednakże dla kaprysu godzi się drażnić takie uczucia ? +Panna Izabela zmieszała się . +— Więc cóż mam robić ? +— To już od ciebie zależy . Jeszcze nie jesteś z nim związana … +— Ach , tak ! … już pojmuję … — uśmiechnęła się panna Izabela . +Stojący pod oknem pan Malborg z panem Niwińskim przypatrywali się obu damom przez binokle . +— Piękne kobiety ! — westchnął pan Malborg . +— A każda w innym guście — dodał pan Niwiński . — Którą byś wolał ? +— Obie . +— A ja Izabelkę , a potem … Wąsowską . +— Jak one tulą się do siebie … jak się uśmiechają ! … To wszystko , ażeby nas podrażnić . Sprytne są te kobietki . +— A w gruncie mogą się nienawidzieć . +— No , przynajmniej nie w tej chwili — zakończył pan Niwiński . +Do spacerujących pań zbliżył się Ochocki . +— Czy i kuzynek należy do spisku przeciw mnie ? — zapytała panna Izabela . +— Do spisku nigdy ; mogę z panią być tylko w otwartej wojnie . +— Z panią ? W otwartej wojnie ? … Cóż to znaczy . Wojny prowadzą się w celu zawarcia korzystnego pokoju ! +— To nie mój system . +— Czy tak ? … — rzekła panna Izabela z uśmiechem . — Więc załóżmy się , że kuzynek złożysz broń ; bo wojnę uważam już za rozpoczętą . +— Przegrasz ją , kuzynko , nawet w tych punktach , w których liczysz na najzupełniejsze zwycięstwo — odpowiedział uroczyście Ochocki . +Panna Izabela sposępniała . +— Belu — szepnęła do niej przechodząca w tej chwili hrabina — wyjeżdżamy . +— Cóż , Molinari obiecał ? … — zapytała tym samym tonem panna Izabela . +— Wcale go nie prosiłam — odpowiedziała dumnie hrabina . +— Dlaczego , ciociu ? … +— Zrobił niekorzystne wrażenie . +Gdyby doniesiono pannie Izabeli , że umarł Wokulski z powodu Molinariego , wielki skrzypek nie straciłby nic w jej oczach . Ale wiadomość , że zrobił złe wrażenie , dotknęła ją w niemiły sposób . +Pożegnała artystę chłodno , prawie wyniośle . +Pomimo znajomości , trwającej ledwie kilka godzin , Molinari żywo zainteresował pannę Izabelę . +Kiedy późno wróciwszy do domu spojrzała na swego Apollina , zdawało jej się , że marmurowy bożek ma coś z postawy i rysów skrzypka . Zarumieniła się przypomniawszy sobie , że posąg bardzo często zmieniał fizjognomię ; nawet przez krótką chwilę był podobny do Wokulskiego . Uspokoiła się jednak uwagą , że dzisiejsza zmiana jest ostatnią , że dotychczasowe jej upodobania polegały na omyłkach i że Apollo , jeżeli mógł kogoś symbolizować , to tylko Molinariego . +Nie mogła zasnąć , w sercu jej walczyły najsprzeczniejsze uczucia : gniew , obawa , ciekawość i jakaś tkliwość . Czasem nawet budziło się zdumienie , kiedy przypominała sobie zuchwałe czyny skrzypka . Przy pierwszych słowach powiedział , że jest najpiękniejszą kobietą , jaką zna ; idąc na kolację namiętnie przytulał jej ramię i oświadczył , że ją kocha . A przy kolacji , bez względu na obecność Szastalskiego i panny Rzeżuchowskiej , tak natarczywie szukał pod stołem jej ręki , że … cóż miała zrobić ? … +Podobnie gwałtownych uczuć nie spotkała jeszcze nigdy . On naprawdę musiał ją pokochać od pierwszego wejrzenia , szalenie , na śmierć . Czy jej wreszcie nie szepnął ( co nawet zmusiło ją do opuszczenia stolika ) , że bez namysłu oddałby życie za kilka dni spędzonych z nią razem . +„ I na co on się narażał mówiąc coś podobnego ? ” — pomyślała panna Izabela . Nie przyszło jej do głowy , że co najwyżej narażał się na opuszczenie towarzystwa przed końcem kolacji . +„ Co za uczucie ! … co za namiętność ! … ” — powtarzała w duchu . +Przez dwa dni panna Izabela nie wychodziła z domu i nikogo nie przyjmowała . W trzecim dniu zdawało jej się , że Apollo , jakkolwiek wciąż podobny do Molinariego , chwilami przypomina Starskiego . Tegoż dnia po południu przyjęła panów Rydzewskiego i Pieczarkowskiego , którzy oświadczyli jej , że Molinari opuszcza już Warszawę , że zraził do siebie całe towarzystwo , że jego album z recenzjami jest blagą , ponieważ nie umieszczono w nim krytyk nieprzychylnych . Dodali w końcu , że tak mierny skrzypek i pospolity człowiek tylko w Warszawie mógł doznać podobnych owacyj . +Panna Izabela była oburzona i przypomniała panu Pieczarkowskiemu , że nie kto inny , tylko on chwalił artystę . Pan Pieczarkowski zdziwił się i powołał się na świadectwo obecnego pana Rydzewskiego i nieobecnego Szastalskiego , że Molinari od pierwszej chwili nie budził w nim zaufania . +Przez następne dwa dni panna Izabela uważała wielkiego artystę jako ofiarę zawiści . Powtarzała sobie , że tylko on jeden zasługuje na jej współczucie i że nigdy o nim nie zapomni . +W tym czasie pan Szastalski przysłał jej bukiet fiołków , a panna Izabela nie bez wyrzutów spostrzegła , że Apollo zaczyna być podobnym do Szastalskiego i że Molinari szybko zaciera się w jej pamięci . +Prawie w tydzień po koncercie , kiedy bez światła siedziała w swoim pokoju , przed oczyma jej stanęła dawno zapomniana wizja . Zdawało jej się , że w towarzystwie ojca zjeżdża powozem z jakiejś góry w dolinę napełnioną chmurami dymów i pary . Spomiędzy chmur wysunęła się olbrzymia ręka trzymająca kartę , na którą pan Tomasz patrzył z niespokojną ciekawością . „ Z kim ojciec gra ? … ” — pomyślała . W tej chwili wionął wiatr i z tumanów ukazała się twarz Wokulskiego , także w olbrzymich rozmiarach . +„ Rok temu miałam toż samo widzenie — rzekła do siebie panna Izabela . — Co to znaczy ? … ” +I dopiero teraz przypomniała sobie , że Wokulski nie był u nich od tygodnia . +Po raucie u państwa Rzeżuchowskich Wokulski wrócił do siebie w niezwykłym nastroju ducha . Atak szału minął go i ustąpił miejsca apatycznemu spokojowi . Wokulski nie spał całą noc , ale stan ten nie wydawał mu się przykrym . Leżał spokojnie , nie myślał o niczym i tylko ciekawie przysłuchiwał się bijącym godzinom . Pierwsza … druga … trzecia … +Na drugi dzień wstał późno i do południa , pijąc herbatę , znowu przysłuchiwał się biciu zegara . Jedynasta … dwunasta … pierwsza … Jakie to nudne ! … +Chciał coś czytać , ale nie chciało mu się pójść do biblioteki po książkę ; więc położył się na szezlongu i zaczął myśleć o teorii Darwina . +„ Co to jest dobór naturalny ? Jest to skutek walki o byt , w której giną istoty nie posiadające pewnych uzdolnień , a zwyciężają więcej uzdolnione . Jaka jest najważniejsza zdolność : czy pociąg płciowy ? Nie , wstręt do śmierci . Istoty , które nie miałyby wstrętu do śmierci , musiałyby wyginąć najpierwej . Gdyby człowieka nie hamował wstręt do śmierci , ten najmędrszy zwierz nie dźwigałby kajdan życia . W poezji staroindyjskiej są ślady , że istniała kiedyś ludzka rasa mająca mniejszy wstręt do śmierci aniżeli my . No i rasa ta wyginęła , a jej potomkowie są albo niewolnikami , albo ascetami . +A co to jest wstręt do śmierci ? Naturalnie , instynkt polegający na złudzeniu . Są osoby mające wstręt do myszy , która jest zupełnie niewinnym stworzeniem , albo nawet do poziomek , które są wcale smaczne . ( Kiedy to ja jadłem poziomki ? … Aha , w końcu września roku zeszłego w Zasławku … Zabawna miejscowość ten Zasławek ; ciekawym , czy jeszcze żyje prezesowa i czy ma wstręt do śmierci ? … ) +Bo cóż to jest obawa śmierci ? … Złudzenie ! Umrzeć jest to nie być nigdzie , nic nie czuć i o niczym nie myśleć . W iluż ja miejscach dziś nie jestem : nie jestem w Ameryce , w Paryżu , na księżycu , nie jestem nawet w moim sklepie i nic mnie to nie trwoży . A o ilu ja rzeczach nie myślałem przed chwilą i o ilu nie myślę ? Myślę tylko o jakiejś jednej rzeczy , a nie myślę o miliardzie innych rzeczy , nie wiem nawet o nich i nic mnie to nie obchodzi . +Cóż więc może być przykrego w tym , że nie będąc w milionie miejsc , tylko w jakimś jednym , i nie myśląc o miliardzie rzeczy , tylko o jakiejś jednej , przestanę być i w tym jednym miejscu i myśleć o tej jednej rzeczy ? … Istotnie , obawa śmierci jest najkomiczniejszym złudzeniem , jakiemu od tylu wieków ulega ludzkość . Dzicy boją się piorunu , huku broni palnej , nawet zwierciadła ; a my , niby to ucywilizowani , lękamy się śmierci ! … ” +Wstał , wyjrzał przez okno i z uśmiechem przypatrywał się ludziom , którzy gdzieś biegli , kłaniali się sobie , asystowali damom . Przypatrywał się ich gwałtownym ruchom , wielkiemu zainteresowaniu , bezświadomej szarmanterii mężczyzn , automatycznej kokieterii kobiet , obojętnym minom dorożkarzy , męce ich koni i nie mógł oprzeć się uwadze , że całe to życie , pełne niepokoju i udręczeń , jest kapitalnym głupstwem . +Tak przesiedział cały dzień . Następnego przyszedł Rzecki i przypomniał mu , że dziś jest dzień pierwszego kwietnia i że panu Łęckiemu trzeba zapłacić dwa tysiące pięćset rubli procentów . +— A prawda — odparł Wokulski . — Odwieź mu tam … +— Myślałem , że sam odwieziesz . +— Nie chce mi się … +Rzecki kręcił się po pokoju , chrząkał , nareszcie rzekł : +— Pani Stawska jest jakaś markotna . Może byś ją odwiedził ? +— A prawda , że już dawno u niej nie byłem . Pójdę wieczorem . +Odebrawszy taką odpowiedź Rzecki już nie zatrzymywał się . Bardzo czule pożegnał Wokulskiego , wpadł do sklepu po pieniądze , potem siadł w dorożkę i kazał jechać do pani Misiewiczowej . +— Przybiegłem tylko na chwilę , bo mam załatwić pilny interes — zawołał uradowany . — Wie pani , Stach będzie tu dzisiaj … Zdaje mi się ( ale mówię to pani w największej tajemnicy ) , że Wokulski już stanowczo zerwał z Łęckimi … +— Czyby tak ? … — rzekła pani Misiewiczowa składając ręce . +— Jestem prawie pewny , ale … żegnam panią … Stach będzie dziś wieczorem … +Istotnie , Wokulski był wieczorem i co ważniejsza , zaczął bywać każdego wieczora . Przychodził dosyć późno , kiedy Helunia już spała , a pani Misiewiczowa odchodziła do swego pokoju , i z panią Stawską przepędzał po parę godzin . Zwykle milczał i słuchał jej opowiadań o sklepie Milerowej albo o brukowych wypadkach . Sam odzywał się rzadko , a wtedy wypowiadał aforyzmy , nawet nie mające związku z tym , co do niego mówiono . +Raz rzekł bez powodu : +— Człowiek jest jak ćma : na oślep rwie się do ognia , choć go boli i choć się w nim spali . Robi to jednak dopóty — dodał po namyśle — dopóki nie oprzytomnieje . I tym różni się od ćmy … +„ Mówi o pannie Łęckiej ! … ” — pomyślała pani Stawska i serce jej spieszniej uderzyło . +Innym razem opowiedział jej dziwaczną historię : +— Słyszałem o dwu przyjaciołach , z których jeden mieszkał w Odessie , a drugi w Tobolsku ; nie widzieli się kilka lat i bardzo tęsknili za sobą . +Nareszcie przyjaciel tobolski , nie mogąc wytrzymać dłużej , postanowił zrobić odeskiemu niespodziankę , i nie uprzedzając go pojechał do Odessy . Nie zastał go jednak w domu , ponieważ jego przyjaciel odeski , również stęskniony , pojechał do Tobolska … +Interesa nie pozwoliły im zetknąć się w czasie powrotu . Zobaczyli się więc dopiero po kilku latach i wie pani , co się pokazało ? … +Pani Stawska podniosła na niego oczy . +— Oto obaj , szukając się , tego samego dnia zjechali się w Moskwie , stanęli w tym samym hotelu i w sąsiednich numerach . Los czasami mocno żartuje z ludzi … +— W życiu chyba nieczęsto się tak trafia … — szepnęła pani Stawska . +— Kto wie ? … Kto wie ? … — odparł Wokulski . +Pocałował ją w rękę i wyszedł zamyślony . +„ Z nami tak nie będzie ! … ” — pomyślała , głęboko wzruszona . +Podczas wieczorów przepędzanych w domu pani Stawskiej Wokulski stosunkowo był najbardziej ożywiony , trochę jadł i rozmawiał . +Lecz przez resztę dnia zapadał w apatię . Prawie nie jadł , tylko wypijał mnóstwo herbaty , nie zajmował się interesami , nie był na kwartalnym posiedzeniu spółki , nic nie czytał , a nawet nie myślał . Zdawało mu się , że potęga , której nie umiałby nazwać , wyrzuciła go poza obręb wszelkich spraw , nadziei , pragnień i że jego życie , podobne dziś do martwego ciężaru , toczy się wśród pustki . +„ Przecież w łeb sobie nie wypalę — myślał . — Gdybym choć zbankrutował , ale tak ! … Pogardzałbym sam sobą , gdyby z tego świata miała mnie wymieść spódnica … Trzeba było zostać w Paryżu … Kto wie , czy już dziś nie posiadałbym broni , która prędzej czy później wytępi potwory z ludzką twarzą . ” +Rzecki odgadując , co się z nim dzieje , zachodził w różnych porach dnia i próbował wciągnąć go w rozmowę . Ale ani stan pogody , ani handel , ani polityka nie obchodziły Wokulskiego . Raz się tylko ożywił , gdy pan Ignacy zrobił wzmiankę , że Milerowa prześladuje panią Stawską . +— O cóż jej chodzi ? +— Może zazdrości , że bywasz u pani Stawskiej , że jej płacisz dobrą pensję . +— Uspokoi się Milerowa — rzekł Wokulski — jak oddam sklep Stawskiej , a ją zrobię kasjerką . +— Bój się Boga , dajże spokój ! … — zawołał przestraszony Rzecki . — Zgubiłbyś tym panią Stawską . +Wokulski zaczął chodzić . +— Masz rację . Ale swoją drogą , jeżeli baby kłócą się , trzeba je rozdzielić … Namów Stawską , ażeby sama na siebie założyła sklep , a my jej dostarczymy funduszów . Od razu o tym myślałem , a teraz widzę , że nie warto dłużej odkładać . +Pan Ignacy , naturalnie , w tej chwili pobiegł do swoich pań i zawiadomił je o wielkiej nowinie . +— Nie wiem , czy nam wypada przyjmować taką ofiarę ? — odezwała się zakłopotana pani Misiewiczowa . +— Cóż to za ofiara ? — zawołał Rzecki . — Spłacicie nas panie w ciągu paru lat , i basta . Jakże pani sądzi ? … — zapytał pani Stawskiej . +— Zrobię tak , jak zechce pan Wokulski . Każe mi otworzyć sklep , otworzę ; każe zostać u Milerowej , zostanę . +— Ależ , Helenko ! … — zreflektowała ją matka . — Pomyśl , na co się narażasz mówiąc w podobny sposób ? … Całe szczęście , że nas nie słyszy nikt obcy . +Pani Stawska umilkła ku wielkiemu zmartwieniu pani Misiewiczowej , którą przerażała stanowczość córki dotychczas tak łagodnej i uległej . +Pewnego dnia Wokulski przechodząc ulicą spotkał karetę pani Wąsowskiej . Ukłonił się i szedł dalej bez celu ; wtem dopędził go służący . +— Jaśnie pani prosi … +— Co się z panem dzieje ? … — zawołała piękna wdówka , gdy Wokulski zbliżył się do powozu . — Siądź no pan , przejedziemy się po Alejach . +Wsiadł , pojechali . +— Co to znaczy ? — ciągnęła pani Wąsowska . — Wyglądasz pan okropnie , już blisko dziesięć dni nie byłeś u Beli … No , mówże pan coś ! … +— Nie mam nic do powiedzenia . Nie jestem chory i nie sądzę , ażeby pannie Izabeli były potrzebne moje wizyty . +— A jeżeli są potrzebne ? +— Nigdy nie miałem tych złudzeń ; dziś mniej niż kiedykolwiek . +— No , no … mój panie … mówmy jasno . Jesteś pan zazdrośnik , a to poniża mężczyznę w oczach kobiet . Zirytowałeś się pan Molinarim … +— Myli się pani . Tak dalece nie jestem zazdrosny , że wcale nie przeszkadzam pannie Izabeli wybierać pomiędzy mną i panem Molinarim . Wiem przecie , że w tym wypadku obaj mamy równe prawa . +— O panie , to już zbyt ostre ! — zgromiła go pani Wąsowska . — Cóż to , więc biedna kobieta , jeżeli raczy ją uwielbiać jeden z was , nie może rozmawiać z innymi ? … Nie spodziewałem się , ażeby taki człowiek jak pan w taki haremowy sposób traktował kobietę . Zresztą , o co panu chodzi ? … Gdyby nawet Bela kokietowała Molinariego , to i cóż ? … Trwało to jeden wieczór i skończyło się tak wzgardliwym pożegnaniem go ze strony Beli , że aż przykro było patrzeć . +Zgnębienie opuściło Wokulskiego . +— Pani łaskawa , nie udawajmy , że się nie rozumiemy . Pani wie , że dla mężczyzny kochającego kobieta jest świętością jak ołtarz . Słusznie czy niesłusznie , ale tymczasem tak jest . Otóż jeżeli pierwszy lepszy awanturnik zbliża się do tej świętości jak do krzesła i postępuje z nią jak z krzesłem , a ołtarz prawie zachwyca się podobnym traktowaniem , wówczas … pojmuje pani ? … Zaczynamy przypuszczać , że ów ołtarz jest naprawdę tylko krzesłem . Jasno się wytłomaczyłem ? … +Pani Wąsowska rzuciła się na poduszkach powozu . +— O panie , aż nadto jasno ! … Co byś pan jednak powiedział , gdyby kokieteria Beli była tylko niewinnym odwetem , a raczej ostrzeżeniem ? … +— Do kogo wystosowanym ? +— Do pana ; wszakże pan ciągle zajmujesz się panią Stawską ? … +— Ja ? … Kto to powiedział ? … +— Przypuśćmy , że naoczni świadkowie : pani Krzeszowska , pan Maruszewicz … +Wokulski pochwycił się za głowę . +— I pani wierzy temu ? +— Nie , ponieważ zapewnił mnie Ochocki , że tam nic nie ma ; czy jednak Belę uspokoił kto w podobny sposób i czy mogłaby na tym poprzestać , to już inna sprawa . +Wokulski ujął ją za rękę . +— Pani droga — szepnął — cofam wszystko , com powiedział z powodu tego Molinariego … Przysięgam pani , że czczę pannę Izabelę i że największym dla mnie nieszczęściem jest moje nierozważne słowo … Teraz dopiero widzę , czego się dopuściłem , mówiąc to … +Był tak wzruszony , że pani Wąsowskiej żal go się zrobiło . +— No , no — rzekła — niech pan się uspokoi i nie przesadza … Pod słowem honoru ( choć kobiety podobno nie mają honoru ) zapewniam pana , że to , o czym mówiliśmy , zostanie między nami . Zresztą jestem pewna , że nawet Bela przebaczyłaby panu jego wybuch . Była to niegodziwość , ale … zakochanym wybacza się nie takie niegodziwości . +Wokulski ucałował jej obie ręce , które mu wydarła . +— Proszę się do mnie nie umizgać , bo dla zakochanej kobiety mężczyzna jest ołtarzem … A teraz wysiadaj pan , idź , o tam , do Beli i … +— I co , pani ? +— I przyznaj , że umiem dotrzymywać obietnic . +Głos jej drgnął , ale Wokulski nie spostrzegł tego . Wyskoczył z karety i pobiegł do kamienicy zajmowanej przez pana Łęckiego , gdzie właśnie stanęli . +Gdy Mikołaj otworzył mu drzwi , kazał zameldować się pannie Łęckiej . Była sama i przyjęła go natychmiast , zarumieniona i zmieszana . +— Tak dawno nie był pan u nas — rzekła . — Czy pan był chory ? … +— Gorzej , pani — odpowiedział nie siadając . — Ciężko obraziłem panią bez powodu … +— Pan mnie ? … +— Tak , pani , obraziłem panią podejrzeniami . Byłem — mówił stłumionym głosem — byłem na koncercie u państwa Rzeżuchowskich … Wyszedłem nawet nie pożegnawszy się z panią … Już nie chcę mówić dalej … Czuję tylko , że ma pani prawo nie przyjmować mnie jako człowieka , który nie ocenił pani … śmiał posądzać … +Panna Izabela głęboko spojrzała mu w oczy i wyciągając rękę rzekła : +— Przebaczam … niech pan siada . +— Niech pani nie spieszy się z przebaczeniem , bo ono może podnieść moje nadzieje … +Zamyśliła się . +— Mój Boże , i cóż na to poradzę ? … niechże już pan ma nadzieję , jeżeli tak o nią chodzi … +— I to pani mówi , panno Izabelo ? … +— Tak widać było przeznaczone — odpowiedziała z uśmiechem . +Namiętnie ucałował jej rękę , której mu nie broniła , potem odszedł do okna i coś zdjął z szyi . +— Niech pani przyjmie to ode mnie — rzekł i podał jej złoty medalion z łańcuszkiem . +Panna Izabela ciekawie zaczęła się przyglądać . +— Dziwny prezent , nieprawdaż — mówił Wokulski otwierając medalion . — Widzi pani tę blaszkę , lekką jak pajęczyna ? … A jednak jest to klejnot , jakiego nie posiada żaden skarbiec , nasienie wielkiego wynalazku , który może ludzkość przemienić . Kto wie , czy z tej blaszki nie urodzą się okręty napowietrzne . Ale mniejsza o nie … Oddając go pani , składam moją przyszłość … +— Więc to jest talizman ? +— Prawie . Jest to rzecz , która mogła mnie wyciągnąć z kraju , a cały mój majątek i resztę życia utopić w nowej pracy . Może byłaby ona stratą czasu , maniactwem , ale w każdym razie myśl o niej była jedyną rywalką pani . Jedyną … — powtórzył z naciskiem . +— Myślał pan opuścić nas ? +— Nawet nie dawniej jak dziś rano . Dlatego oddaję pani ten amulet . Odtąd , oprócz pani , już nie mam innego szczęścia na świecie ; została mi pani albo śmierć . +— Jeżeli tak , więc biorę pana do niewoli — rzekła panna Izabela i zawiesiła medalion na szyi . A kiedy przyszło wsunąć go za stanik , spuściła oczy i zarumieniła się . +„ Otom podły — pomyślał Wokulski . — I ja taką kobietę podejrzywałem … Ach , nędznik … ” +Kiedy wrócił do siebie i wpadł do sklepu , był tak rozpromieniony , że pan Ignacy nieledwie przeraził się . +— Co tobie ? — zapytał . +— Powinszuj mi . Jestem narzeczonym panny Łęckiej . +Ale Rzecki , zamiast winszować , mocno pobladł . +— Miałem list od Mraczewskiego — rzekł po chwili . — Suzin , jak wiesz , jeszcze w lutym wysłał go do Francji … +— Więc ? … — przerwał Wokulski . +— Ano pisze mi teraz z Lyonu , że Ludwik Stawski żyje i mieszka w Algierze , tylko pod nazwiskiem Ernesta Waltera . Podobno handluje winem . Przed rokiem ktoś go widział . +— Sprawdzimy to — odpowiedział Wokulski i spokojnie zanotował w katalogu adres . +Odtąd każde popołudnie spędzał u państwa Łęckich , a nawet raz na zawsze został zaproszony na obiady . +W kilka dni przyszedł do niego Rzecki . +— Cóż , mój stary ! — zawołał Wokulski . — Jakże tam z księciem Lulu ? … Gniewasz się jeszcze na Szlangbauma , że śmiał sklep kupić ? … +Stary subiekt pokręcił głową . +— Pani Stawska — rzekł — już nie jest u Milerowej … trochę chora … Mówi coś o wyjeździe z Warszawy … Może byś tam wstąpił ? … +— Prawda , trzeba by zajść — odparł pocierając czoło . — Mówiłeś z nią o sklepie ? +— Owszem ; pożyczyłem jej nawet tysiąc dwieście rubli . +— Z twoich biednych oszczędności ? … Dlaczegóż nie ma pożyczyć ode mnie ? … +Rzecki nic nie odpowiedział . +Przed drugą Wokulski pojechał do pani Stawskiej . Była bardzo mizerna ; jej słodkie oczy wydawały się jeszcze większe i jeszcze smutniejsze . +— Cóż to — spytał Wokulski — słyszałem , że pani chce opuścić Warszawę ? +— Tak , panie … Może mąż powróci … — dodała stłumionym głosem . +— Mówił mi o tym Rzecki i pozwoli pani , że postaram się o sprawdzenie tej wiadomości … +Pani Stawska zalała się łzami . +— Pan taki dobry dla nas — szepnęła . — Niechże pan będzie szczęśliwy … +O tej samej godzinie pani Wąsowska była z wizytą u panny Izabeli i dowiedziała się od niej , że Wokulski został przyjęty . +— Nareszcie … — rzekła pani Wąsowska . — Myślałam , że nigdy się nie zdecydujesz . +— Więc zrobiłam ci przyjemną niespodziankę — odpowiedziała panna Izabela . — W każdym razie jest to idealny mąż : bogaty , nietuzinkowy , a nade wszystko człowiek gołębiego serca . Nie tylko nie jest zazdrosny , ale nawet przeprasza za podejrzenia . To mnie ostatecznie rozbroiło … Prawdziwa miłość ma zawiązane oczy . Nic mi nie odpowiadasz ? +— Myślę … +— O czym ? +— Że jeżeli on tak zna ciebie , jak ty jego , to oboje bardzo się nie znacie . +— Tym przyjemniej zejdzie nam miodowy miesiąc . +— Życzę … +XIII . Pogodzeni małżonkowie +Od połowy kwietnia pani baronowa Krzeszowska nagle zmieniła tryb życia . +Do tej pory dzień schodził jej na wymyślaniu Mariannie , na pisywaniu listów do lokatorów o to , że schody są zaśmiecone , na wypytywaniu stróża : czy nie zdarł kto karty wynajmu mieszkań ? czy praczki z paryskiej pralni nocują w domu albo czy rewirowy nie miał do niej jakiego interesu ? Nie zapominała przy tym upominać go , ażeby w razie zgłoszenia się konkurenta o lokal na trzecim piętrze bacznie przypatrywał się , szczególniej ludziom młodym , a gdyby to byli studenci , ażeby odpowiadał , że lokal już wynajęty . +— Uważaj , Kacprze , co ci mówię — kończyła — bo stracisz miejsce , jeżeli mi tu zakradnie się jaki student . Mam już dosyć tych nihilistów , rozpustników , ateuszów , którzy znoszą trupie główki . +Po każdej takiej konferencji stróż wróciwszy do swej komórki rzucał czapkę na stół i wykrzykiwał : +— Albo się , psiamać , powieszę , albo dłużej nie wytrzymam z taką panią ! W piątek na targ — idź , stróżu , do apteki po dwa razy na dzień lataj , do magla drałuj i choroba wie , gdzie nie chodź . Przecie już mi zapowiedziała , że będę z nią jeździł na cmentarz do porządkowania grobu ! … Słychane to rzeczy na świecie ? … Odejdę stąd na święty Jan , żebym miał dać komu dwadzieścia rubli odstępnego … +Ale od połowy kwietnia pani baronowa złagodniała . +Złożyło się na to kilka okoliczności . +Przede wszystkim któregoś dnia odwiedził ją nieznany adwokat z poufnym zapytaniem , czy pani baronowa nie wie czego o funduszach pana barona … Gdyby zaś takowe gdzie istniały , o czym zresztą wątpi adwokat , należałoby je wskazać dla uwolnienia pana barona od kompromitacji . Wierzyciele jego bowiem gotowi są chwycić się ostatecznych środków . +Pani baronowa solennie upewniła adwokata , że jej małżonek , baron , pomimo całej przewrotności i udręczeń , jakie jej zadał , żadnych funduszów nie posiada . W tym miejscu dostała spazmów , co skłoniło adwokata do szybkiego odwrotu . Gdy zaś kapłan sprawiedliwości opuścił jej mieszkanie , nader szybko powróciła do zdrowia i zawoławszy Marianny rzekła do niej niezwykle spokojnym głosem : +— Trzeba by , moja Marysiu , założyć świeże firanki , bo mam przeczucie , że nieszczęśliwy nasz pan nawróci się … +W parę dni później był u baronowej książę w swojej własnej osobie . Zamknęli się oboje w najodleglejszym pokoju i mieli długą konferencję , w trakcie której pani parę razy zaniosła się od płaczu , a raz zemdlała . O czym by jednak mówili , tego nie wie nawet Marianna . Tylko po odejściu księcia baronowa kazała natychmiast wezwać pana Maruszewicza , a gdy przybiegł , rzekła dziwnie łagodnym głosem , przeplatając mowę westchnieniami : +— Zdaje mi się , panie Maruszewicz , że mój zbłąkany mąż nareszcie się opamięta … Bądź więc łaskaw , jedź do miasta i kup męski szlafrok i parę pantofli . Weź na twoją miarę , bo wy obaj , biedacy , jesteście jednakowo szczupli … +Pan Maruszewicz ruszył brwiami , ale wziął pieniądze i zrobił sprawunek . Baronowej cena czterdziestu rubli za szlafrok i sześciu za pantofle wydała się nieco wysoką , ale pan Maruszewicz odpowiedział , że nie zna się na cenie , że kupował w pierwszorzędnych magazynach , i już nie mówiono o tym . +Znowu po kilku dniach do mieszkania pani Krzeszowskiej zgłosiło się dwu Żydków zapytując , czy pan baron jest w domu … Pani baronowa , zamiast wpaść na nich z krzykiem , jak to zwykle robiła , kazała im bardzo spokojnym tonem wyjść za drzwi . Potem zawoławszy Kacpra rzekła mu : +— „ Zdaje mi się , kochany Kacprze , że nasz biedny pan sprowadzi się do nas dziś albo jutro . Trzeba położyć sukno na schodach od drugiego piętra … Tylko uważaj , moje dziecko , ażeby nie pokradli prętów … I sukno trzeba co kilka dni trzepać … +Od tej chwili już nie wymyślała Mariannie , nie pisywała listów , nie dręczyła stróża … Tylko po całych dniach , z rękoma założonymi na piersi , chodziła po swym rozległym mieszkaniu , blada , cicha , zirytowana . +Na turkot dorożki , zatrzymującej się przed domem , biegła do okna ; na odgłos dzwonka rzucała się do progu i spoza zamkniętych drzwi salonu nasłuchiwała , kto rozmawia z Marianną . +Po paru dniach takiego trybu życia zrobiła się jeszcze bledszą i jeszcze bardziej rozdrażnioną . Biegała coraz prędzej po coraz mniejszej przestrzeni , często upadała na krzesło lub fotel , z biciem serca , a nareszcie położyła się do łóżka . +— Każ zdjąć sukno ze schodów — rzekła do Marianny schrypniętym głosem . — Panu znowu musiał jakiś łotr pożyczyć pieniędzy … +Ledwie to powiedziała , energicznie zadzwoniono do drzwi . Pani baronowa posłała naprzód Mariannę , a sama tknięta przeczuciem , pomimo bólu głowy , zaczęła się ubierać . Wszystko leciało jej z rąk . +Tymczasem Marianna , uchyliwszy drzwi zaczepione na łańcuch , zobaczyła w sieni jakiegoś bardzo dystyngowanego jegomościa z jedwabnym parasolem i ręczną walizką . Za jegomościem , który pomimo starannie ogolonych wąsów i bujnych faworytów wyglądał nieco na kamerdynera , stali tragarze z kuframi i tłomokami . +— A co to ? … — machinalnie zapytała służąca . +— Otworzyć drzwi , obie połowy ! … — odparł jegomość z walizką . — Rzeczy pana barona i moje … +Drzwi otworzyły się , jegomość kazał tragarzom złożyć kufry i tłomoki w przedpokoju i zapytał : +— Gdzie tu gabinet jaśnie pana ? … +W tej chwili przybiegła baronowa w nie zapiętym szlafroku , z włosami w nieładzie . +— Co to ? … — zawołała wzruszonym głosem . — Ach , to ty , Leonie … Gdzie pan ? … +— Zdaje się , że jaśnie pan u Stępka … Chciałbym złożyć rzeczy , ale nie widzę ani gabinetu pana , ani pokoju dla mnie . +— Zaczekajże … — mówiła gorączkowo baronowa . — Zaraz Marianna wyniesie się z kuchni , to ty tam … +— Ja w kuchni ? … — spytał jegomość nazwany Leonem . — Chyba jaśnie pani żartuje . Według umowy z panem mam mieć swój pokój … +Pani baronowa zmieszała się . +— Co ja mówię ! … — rzekła . — To wiesz , mój Leonie , wprowadź się tymczasem na trzecie piętro , do mieszkania po studentach … +— Tak to rozumiem — odparł Leon . — Jeżeli tam jest parę pokoików , to mogę nawet mieszkać z kucharzem … +— Jak to z kucharzem ? +— Bo przecież jaśnie państwo bez kucharza obejść się nie mogą . Bierzcie te rzeczy na górę — zwrócił się do tragarzy . +— Co wy robicie ? … — krzyknęła baronowa widząc , że zabierają wszystkie kufry i tłomoki . +— Biorą moje rzeczy . Nieście ! — komenderował Leon . +— A gdzież pana barona ? … +— O , proszę … — odparł służący podając Mariannie ręczną walizkę i parasol . +— A pościel ? … garderoba ? … sprzęty ? … — zawołała pani łamiąc ręce . +— Niechże jaśnie pani nie robi skandalu przy służbie ! … — zgromił ją Leon . — Wszystkie te rzeczy jaśnie pan powinien mieć w domu … +— Prawda … prawda ! … — szepnęła upokorzona baronowa . +Zainstalowawszy się na górze , gdzie mu jeszcze musiano zanieść łóżko , stół , parę krzeseł i miednicę z dzbankiem wody , pan Leon ubrał się we frak , biały krawat , świeżą koszulę ( trochę ciasną na niego ) , wrócił do pani baronowej i poważnie zasiadł w przedpokoju . +— Za pół godziny — rzekł do Marianny spoglądając na złoty zegarek — jaśnie pan powinien być , bo co dzień sypia od godziny czwartej do piątej . — Cóż , nudno tu pannie ? — dodał . — No , ale ja pannę rozruszam … +— Marianno ! … Marianno , chodź tutaj ! … — zawołała ze swego pokoju baronowa . +— Cóż panna zaraz tak lecisz ? — zapytał Leon . — Ucieknie starej interes czy co ? … Niech trochę poczeka … +— Kiedy boję się , bo strasznie zła — szepnęła Marianna wydzierając mu się z rąk . +— Zła , boś ją sama panna zepsuła . Im tylko pozwolić , to by zaraz człowiekowi kołki na łbie ciosali … Z baronem będziesz panna miała lżej , bo to koneser … Ale ubrać się panna musisz inaczej , nie tak po tercjarsku . My nie lubimy zakonnic . +— Marysia ! … Marysia ! … +— No , to idź już panna , tylko powoli — upominał ją Leon . +Wbrew przewidywaniom Leona baron przybył do swej małżonki nie o czwartej , ale dopiero około piątej . +Był ubrany w nowy tużurek i świeży kapelusz , w ręku trzymał laseczkę ze srebrną końską nogą . Miał minę spokojną , ale pod tymi pozorami wierny sługa dostrzegł mocne wzruszenie . Już w przedpokoju binokle dwa razy spadły baronowi , a lewa powieka drgała mu bez porównania częściej aniżeli przed pojedynkiem albo nawet przy sztosie . +— Zamelduj mnie pani baronowej — rzekł pan Krzeszowski nieco przytłumionym głosem . +Leon otworzył drzwi salonu i prawie groźnie zawołał : +— Jaśnie pan ! … +A gdy baron wszedł , zamknął za nim drzwi , odprawił Mariannę , która przybiegła z kuchni , i — sam zaczął podsłuchiwać . +Pani baronowa , siedząca z książką na kanapie , na widok męża powstała . Gdy baron złożył jej głęboki ukłon , chciała odkłonić się , ale znowu upadła na kanapę . +— Mężu mój … — szepnęła zasłaniając twarz rękoma . — O ! co ty robisz … +— Przykro mi bardzo — rzekł baron kłaniając się po raz drugi — że składam pani uszanowanie w takich warunkach … +— Ja wszystko gotowa jestem przebaczyć , jeżeli … +— Jest to bardzo zaszczytne dla nas obojga — przerwał baron — ponieważ i ja gotów jestem zapomnieć pani wszystko , co dotyczy mojej osoby . Na nieszczęście , raczyła pani wprowadzić w grę moje nazwisko , które lubo w historii świata nie odznaczyło się żadną niezwykłością , zasługuje przecież na to , aby je oszczędzano . +— Nazwisko ? … — powtórzyła baronowa . +— Tak , pani — odparł baron kłaniając się po raz trzeci , ciągle z kapeluszem w ręku . — Daruje pani , że dotknę tej niemiłej sprawy , ale … Od pewnego czasu nazwisko moje figuruje we wszystkich sądach … W tej chwili na przykład podoba się pani mieć aż trzy procesy : dwa z lokatorami , a jeden z jej byłym adwokatem , który nie uchybiając mu , jest skończonym łotrem . +— Ależ , mężu ! — zawołała baronowa zrywając się z kanapy . — Wszakże w tej chwili ty masz jedenaście procesów o trzydzieści tysięcy rubli długów … +— Przepraszam ! … Mam siedemnaście procesów o trzydzieści dziewięć tysięcy rubli długów , jeżeli mnie pamięć nie myli . Ale to są procesy o długi . Między nimi nie ma ani jednego , który wytoczyłbym uczciwej kobiecie o kradzież lalki … Między moimi grzechami nie ma ani jednego anonimu , który by spotwarzał niewinną , a spomiędzy moich wierzycieli ani jeden nie musiał uciekać z Warszawy wygnany przez oszczerstwa , jak się to zdarzyło niejakiej pani Stawskiej , dzięki troskliwości pani baronowej Krzeszowskiej … +— Stawska była twoją kochanką … +— Przepraszam . Nie twierdzę , że nie starałem się o jej względy , ale przysięgam na honor , że jest to najszlachetniejsza kobieta , jaką spotkałem w życiu . Niech pani nie obraża ten superlatyw zastosowany do osoby obcej i niech pani raczy mi wierzyć , że pani Stawska jest kobietą , która nawet moje … moje starania zostawiała bez odpowiedzi . A ponieważ , pani baronowo , ja mam honor znać przeciętne kobiety , więc … moje świadectwo coś znaczy … +— W rezultacie czego chcesz , mój mężu ? — zapytała pani baronowa już pewnym głosem . +— Chcę … bronić nazwiska , które oboje nosimy . Chcę … nakazać w tym domu szacunek dla baronowej Krzeszowskiej . Chcę zakończyć procesy i dać pani opiekę … Dla dopięcia tego celu zmuszony jestem prosić panią o gościnność . Gdy zaś ureguluję stosunki … +— Opuścisz mnie ? +— Zapewne . +— A twoje długi ? +Baron powstał z krzesła . +— Moje długi niech panią nie interesują — odparł tonem głębokiego przekonania . — Jeżeli pan Wokulski , zwyczajny szlachcic , mógł w ciągu paru lat zrobić miliony , człowiek z moim nazwiskiem potrafi spłacić czterdzieści tysięcy długów . I ja pokażę , że umiem pracować … +— Jesteś chory , mój mężu — odparła baronowa . — Przecie wiesz , że pochodzę z rodziny , która zrobiła swój majątek , i dlatego mówię ci , że ty nie potrafisz zapracować nawet na własne utrzymanie … Ach , nawet na wykarmienie najuboższego człowieka ! … +— Zatem pani odrzucasz moją opiekę , którą ofiaruję jej pod wpływem próśb księcia i dbałości o honor nazwiska ? +— Ale owszem ! … Zacznijże się nareszcie mną opiekować , bo dotychczas … +— Co do mnie — przerwał baron z nowym ukłonem — będę się starał zapomnieć o przeszłości … +— Zapomniałeś o niej dawno … Nie byłeś nawet na grobie naszej córki … +W taki sposób baron zainstalował się w mieszkaniu swej żony . Przerwał procesy z lokatorami , byłemu adwokatowi baronowej oświadczył , że każe mu dać baty , jeżeli kiedykolwiek wyrazi się bez szacunku o swej klientce , do pani Stawskiej napisał list z przeprosinami i posłał jej ( aż pod Częstochowę ) ogromny bukiet . Nareszcie przyjął kucharza i wraz ze swoją małżonką złożył wizyty rozmaitym osobom z towarzystwa , powiedziawszy pierwej Maruszewiczowi , który ogłosił to po mieście , że jeżeli która z dam nie odda im rewizyty , wówczas baron od jej męża zażąda satysfakcji . +W salonach zgorszono się dzikimi pretensjami barona ; rewizyty jednak złożyli państwu Krzeszowskim wszyscy i prawie wszyscy zawarli z nimi bliższe stosunki . +W zamian pani baronowa , co z jej strony było dowodem nadzwyczajnej delikatności , nic nikomu nie mówiąc spłacała długi męża . Niektórym z wierzycieli robiła impertynencje , wobec innych płakała , prawie wszystkim odtrącała jakieś sumy na rachunek lichwiarskich procentów , irytowała się , ale — płaciła . +Już w osobnej szufladzie jej biurka leżało kilka funtów mężowskich weksli , kiedy zdarzył się następny wypadek . +Sklep Wokulskiego w lipcu miał objąć w posiadanie Henryk Szlangbaum ; a ponieważ nowy nabywca nie życzył sobie przejmować ani długów , ani wierzytelności dawnej firmy , więc pan Rzecki na gwałt regulował rachunki . +Między innymi posłał notatkę na paręset rubli baronowi Krzeszowskiemu , z prośbą o rychłą odpowiedź . +Notatka , jak wszystkie tego rodzaju dokumenta , dostała się w ręce baronowej , która zamiast zapłacić , odpisała Rzeckiemu list impertynencki , gdzie nie brakło wzmianki o szachrajstwie , o nieuczciwym kupnie klaczy , i tak dalej . +Akurat we dwadzieścia cztery godzin po wysłaniu tego listu w lokalu państwa Krzeszowskich zjawił się Rzecki oświadczając , że chce się widzieć z baronem . +Baron przyjął go bardzo życzliwie , choć nie ukrywał zdziwienia spostrzegłszy , że były sekundant jego przeciwnika jest mocno rozdrażniony . +— Przychodzę do pana z pretensją — zaczął stary subiekt . — Onegdaj ośmieliłem się przysłać panu rachunek … +— Ach , tak … jestem coś winien panom … Ileż to wynosi ? +— Dwieście trzydzieści sześć rubli kopiejek trzynaście … +— Jutro postaram się zaspokoić panów … +— To nie wszystko — przerwał mu Rzecki . — Wczoraj bowiem od szanownej małżonki pańskiej otrzymałem ten oto list … +Baron przeczytał podany mu papier , zamyślił się i odparł : +— Przykro mi bardzo , że baronowa użyła tak nie parlamentarnych wyrazów , ale … co do tej klaczy , to ma rację … Pan Wokulski ( czego mu zresztą nie mam za złe ) dał mi istotnie za klacz sześćset , a wziął kwit na osiemset rubli . +Rzecki pozieleniał z gniewu . +— Panie baronie , boleję nad tym wypadkiem , ale … jeden z nas dwu jest ofiarą mistyfikacji … grubej mistyfikacji , panie ! … A oto dowód . +Wydobył z kieszeni dwa arkusze i jeden z nich podał Krzeszowskiemu . Baron rzucił okiem i zawołał : +— Więc to ten łotr Maruszewicz ? … Ależ honorem ręczę , że oddał mi tylko sześćset rubli i jeszcze dużo mówił o interesowności pana Wokulskiego … +— A to ? … — spytał Rzecki podając drugi papier . +Baron obejrzał dokument z góry na dół i z dołu do góry . Usta mu pobladły . +— Teraz wszystko rozumiem — rzekł . — Ten kwit jest sfałszowany , a sfałszowany przez Maruszewicza . Ja nie pożyczałem pieniędzy od pana Wokulskiego ! … +— Niemnej jednak pani baronowa nazwała nas szachrajami . +Baron podniósł się z fotelu . +— Wybacz pan — rzekł . — W imieniu mojej żony uroczyście przepraszam i niezależnie od satysfakcji , jaką gotów jestem dać panom , zrobię , co potrzeba , ażeby naprawić krzywdę wyrządzoną panu Wokulskiemu … Tak , panie . Złożę wizyty wszystkim moim przyjaciołom i oświadczę im , że pan Wokulski jest dżentelmenem , że zapłacił za klacz osiemset rubli i że obaj staliśmy się ofiarami intryg tego łotra Maruszewicza . Krzeszowscy , panie … panie … +— Rzecki . +— Szanowny panie Rzecki , Krzeszowscy nigdy i nikogo nie oczerniali . Mogli błądzić , ale w dobrej wierze , panie … +— Rzecki . +— Szanowny panie Rzecki . +Na tym zakończyła się rozmowa ; stary subiekt bowiem pomimo nalegań barona nie chciał ani słuchać usprawiedliwień , ani nawet widzieć się z panią baronową . +Baron odprowadziwszy Rzeckiego do drzwi , nie mogąc wytrzymać , odezwał się do Leona : +— Ci kupcy to jednak honorowi ludzie . +— Mają gotówkę , jaśnie panie , mają kredyt — odparł Leon . +— Głupcze jakiś ! … więc my już nie mamy honoru dlatego , że nie mamy kredytu ? … +— Mamy , jaśnie panie , ale na inszy sposób . +— Spodziewam się , że nie na kupiecki sposób ! … — odparł dumnie baron . +I kazał sobie podać garnitur wizytowy . +Prosto od barona Rzecki udał się do Wokulskiego i treściwie opowiedział mu o nadużyciach Maruszewicza , o skrusze barona , a nareszcie oddał sfałszowane dokumenta radząc wytoczenie procesu . +Wokulski słuchał go poważnie , nawet kiwał głową , ale patrzył nie wiadomo gdzie i myślał nie wiadomo o czym . +Stary subiekt zmiarkowawszy , że nie ma tu co robić dłużej , pożegnał swego Stacha i rzekł na odchodne : +— Widzę , że jesteś diabelnie zajęty , więc najlepiej zrobisz , jeżeli od razu oddasz sprawę adwokatowi . +— Dobrze … dobrze … — odparł Wokulski nie zdając sobie sprawy z tego , co mówi pan Ignacy . Właśnie w tej chwili myślał o ruinach zasławskiego zamku , wśród których pierwszy raz zobaczył łzy w oczach panny Izabeli . +„ Jaka ona szlachetna ! … Jaka delikatność uczuć ! … Jeszcze nieprędko poznam wszystkie skarby tej pięknej duszy … ” +Po dwa razy dziennie bywał u pana Łęckiego , a jeżeli nie u niego , to przynajmniej w tych towarzystwach , gdzie mógł spotkać się z panną Izabelą , patrzeć na nią i zamienić choć parę wyrazów . To mu na dziś wystarczało , a o przyszłości nie śmiał myśleć . +„ Zdaje mi się , że umrę u jej nóg … — mówił sobie . — No i co z tego ? … Umrę patrząc na nią i może przez całą wieczność będę ją widział . Któż wie , czy życie przyszłe nie zamyka się w ostatnim uczuciu człowieka ? … ” +I powtarzał za Mickiewiczem : +„ A po dniach wielu czy po latach wielu , kiedy mi każą mogiłę porzucić , wspomnisz o twoim sennym przyjacielu i spłyniesz z nieba , aby go ocucić … Znowu mnie złożysz na twym łonie białem … Znowu mnie ramię kochane otoczy … Zbudzę się — myśląc , że chwilkę drzemałem , całując lica , patrząc w twoje oczy … ” +W kilka dni wpadł do niego baron Krzeszowski . +— Byłem już u pana dwa razy ! — zawołał majstrując około binokli , które , zdaje się , stanowiły jedyny kłopot jego życia . +— Pan ? … — spytał Wokulski . I nagle przypomniał sobie opowiadanie Rzeckiego i to , że na swym stole znalazł wczoraj dwa bilety barona . +— Domyśla się pan , z czym przychodzę ? — mówił baron . — Panie Wokulski , czy mam przeprosić pana za mimowolną krzywdę ? … +— Ani słowa więcej , baronie ! … — przerwał Wokulski ściskając go . — Drobna to sprawa . Zresztą gdybym nawet utargował na pańskiej klaczy dwieście rubli , czy potrzebowałbym się z tym kryć ? … +— To prawda ! … — odparł baron uderzając się w czoło . — Że też mi wcześniej nie przyszła podobna myśl … A propos zarobku , czy nie wskazałbyś mi pan sposobu szybkiego zbogacenia się ? Potrzebuję na gwałt stu tysięcy rubli w ciągu roku … +Wokulski uśmiechnął się . +— Śmiejesz się pan , mój kuzynie ( bo sądzę , że już mogę pana tak nazywać ? ) . Śmiejesz się , a przecież sam na uczciwej drodze zdobyłeś miliony w ciągu dwu lat ? … +— Niecałych — dodał Wokulski . — Ale to majątek nie wypracowany , tylko wygrany . Wygrałem , kilkanaście razy z rzędu dublując stawkę jak szuler , a cała moja zasługa polega na tym , że grałem niefałszowanymi kartami . +— Więc znowu szczęście ! — krzyknął baron obrywając binokle . — A ja , mój kuzynie , ani za grosz nie mam szczęścia . Pół majątku przegrałen , drugą połowę zjadły kobietki i — choć w łeb sobie strzel ! … +Nie , ja stanowczo nie mam szczęścia ! … Oto i teraz . Myślałem , że osioł Maruszewicz zbałamuci baronowę … Dopieroż miałbym spokój w domu ! … Jaka byłaby ona pobłażliwa na moje drobne grzechy … Ale i cóż ? … Baronowa ani myśli mi się sprzeniewierzyć , a tego błazna czekają roty aresztanckie … Proszę cię , wsadź go tam koniecznie , bo jego łotrostwa nawet mnie już zaczynają nudzić . +A więc — zakończył — między nami zgoda . Dodam tylko , że odwiedziłem wszystkich znajomych , do których mogły dojść moje nieostrożne słowa o klaczy , i najskrupulatniej rzecz wyjaśniłem … Maruszewicz niech idzie do więzienia ; tam dla niego najwłaściwsze miejsce , a ja na jego nieobecności zyskam parę tysięcy rubli rocznie … Byłem także u pana Tomasza i u panny Izabeli i również wytłomaczyłem nasze nieporozumienie … Strach , jak ten łotr umiał ze mnie wyciskać pieniądze ! Choć już od roku nic nie mam , on jednak zawsze ode mnie pożyczał . Genialny hultaj ! … Czuję , że jeżeli nie przeflancują go do ciężkich robót , nie będę umiał uwolnić się od niego . Do widzenia , kuzynie . +Nie upłynęło dziesięć minut po wyjściu barona , kiedy służący zameldował Wokulskiemu jakiegoś pana , który koniecznie chce się widzieć , ale nie mówi swego nazwiska . +„ Czyżby Maruszewicz ? … ” — pomyślał Wokulski . +Istotnie , wszedł Maruszewicz , blady , z pałającymi oczyma . +— Panie ! — rzekł ponurym głosem , zamykając drzwi gabinetu . — Widzisz przed sobą człowieka , który postanowił … +— Cóżeś pan postanowił ? +— Postanowiłem zakończyć życie … Ciężka to chwila , ale trudno . Honor … +Odpoczął i mówił dalej wzburzony . +— Mógłbym wprawdzie pierwej zabić pana , który jesteś przyczyną moich nieszczęść … +— O , nie rób pan ceremonii — rzekł Wokulski . +— Pan żartuje , a ja doprawdy mam broń przy sobie i jestem gotów … +— Spróbuj no pan swojej gotowości . +— Panie , tak nie przemawia się do człowieka stojącego nad grobem . Jeżelim przyszedł , to tylko , ażeby dać panu dowód , że pomimo błędów mam serce szlachetne . +— I dlaczegóż to stajesz pan nad grobem ? — spytał Wokulski . +— Ażeby ocalić honor , który chcesz mi pan wydrzeć . +— O ! … zachowaj że pan ten drogi skarb — odparł Wokulski i wydobył z biurka fatalne dokumenta . — Czy o te papiery panu chodzi ? +— Pan pytasz ? … pan naigrawasz się z mojej rozpaczy ! +— Uważa pan , panie Maruszewicz — mówił Wokulski przeglądając papiery — mógłbym panu w tej chwili wypowiedzieć kilka morałów albo nawet przez pewien czas zostawić pana w niepewności . Ale że obaj jesteśmy już pełnoletni , więc … +Rozdarł papiery i kawałki ich oddał Maruszewiczowi . +— Więc niech pan zachowa sobie to na pamiątkę . +Maruszewicz ukląkł przed nim . +— Panie ! — zawołał — darowałeś mi życie … Wdzięczność moja … +— Nie bądź pan śmieszny — przerwał mu Wokulski . — O życie pańskie byłem zupełnie spokojny , tak jak jestem pewny , że kiedyś dostaniesz się do więzienia . Cała rzecz , że ja nie chcę panu ułatwiać tej podróży . +— O , pan jesteś nielitościwy ! — odparł Maruszewicz , machinalnie otrzepując spodnie . — Jedno życzliwsze słowo , jeden cieplejszy uścisk ręki może wprowadziłby mnie na nowe tory . Ale pan nie możesz się na to zdobyć … +— No , żegnam pana , panie Maruszewicz . Niech tylko panu nie przyjdzie koncept podpisać kiedy mego nazwiska , bo wówczas … Rozumie pan ? +Maruszewicz wyszedł obrażony . +„ To dla ciebie , dla ciebie , ty ukochana , ubył dziś jeden więzień . Straszna to rzecz uwięzić kogoś , nawet złodzieja i oszczercę ” — pomyślał Wokulski . +Przez chwilę jeszcze toczyła się w nim walka . Raz — wyrzucał sobie , że mogąc uwolnić świat od hultaja nie zrobił tego , to znowu myślał , co działoby się z nim , gdyby tak jego samego uwięziono , oderwano od panny Izabeli na całe miesiące , może na lata . +„ Cóż to za okropność już nigdy jej nie zobaczyć … Kto zresztą wie , czy miłosierdzie nie jest najlepszą sprawiedliwością ? … Jaki ja się robię sentymentalny ! … ” +XIV . Tempus fugit , aeternitas manet +Jakkolwiek sprawa z Maruszewiczem załatwiła się we cztery oczy , jednak wieść o niej rozeszła się … Wokulski powiedział o tym Rzeckiemu i kazał wykreślić z księgi rzekomy dług barona . Maruszewicz zaś opowiedział baronowi dodając , że baron już nie powinien gniewać się na niego , ponieważ dług został umorzony , a on , Maruszewicz , ma zamiar poprawić się . +— Czuję — mówił wzdychając — że byłbym inny , gdybym miał choć ze trzy tysiące rubli rocznie … Nikczemny świat , na którym tacy jak ja ludzie muszą się marnować ! … +— No , daj spokój , Maruszewicz — uspokajał go baron . — Kocham cię , ale przecie wszyscy wiedzą , że jesteś hultaj . +— Zaglądałeś , baron , w moje serce ? … wiesz , jakie tam uczucia ? … O , gdyby istniał jakiś trybunał , który umie czytać w duszy człowieka , zobaczylibyśmy , kto z nas lepszy : ja czy ci , co mnie sądzą i potępiają ! … +W rezultacie tak Rzecki , jak baron , jak książę i paru hrabiów , którzy dowiedzieli się o „ nowym figlu ” Maruszewicza , wszyscy przyznawali , że Wokulski postąpił szlachetnie , ale nie po męsku . +— To bardzo piękny czyn — mówił książę — ale … nie w stylu Wokulskiego . On mi wyglądał na jednego z tych ludzi , którzy w społeczeństwie stanowią siłę tworzącą rzeczy dobre , a karcącą łotrów . Tak jak postąpił Wokulski z Maruszewiczem , mógłby zrobić każdy ksiądz … Obawiam się , że ten człowiek traci energię . +W rzeczywistości Wokulski nie stracił energii , ale zmienił się pod wieloma względami . Sklepem na przykład nie zajmował się , nawet czuł do niego wstręt , ponieważ tytuł kupca galanteryjnego szkodził mu w oczach panny Izabeli . Natomiast zaczął goręcej zajmować się spółką do handlu z cesarstwem , ponieważ ona przynosiła ogromne dochody , a tym samym zwiększała majątek , który chciał ofiarować pannie Izabeli . +Prawie od chwili kiedy oświadczył się i został przyjęty , opanowała go dziwna rzewność i współczucie . Zdawało mu się , że nie tylko nie umiałby nikomu zrobić przykrości , ale nawet sam nie umiałby się bronić przeciw krzywdom , byle te nie dotykały panny Izabeli . +Natomiast czuł niepokonaną potrzebę robienia dobrze innym . Oprócz zapisu dla Rzeckiego , przeznaczył Lisieckiemu i Klejnowi , swoim byłym subiektom , po cztery tysiące rubli , tytułem wynagrodzenia szkód , jakie wyrządził im sprzedając sklep Szlangbaumowi . Przeznaczył również około dwunastu tysięcy rubli na gratyfikacje dla inkasentów , woźnych , parobków i furmanów . +Węgiełkowi nie tylko sprawił huczne wesele , ale jeszcze do sumy obiecanej młodemu małżeństwu dołożył kilkaset rubli . Ponieważ w tym czasie furmanowi Wysockiemu urodziła się córka , więc trzymał ją do chrztu ; gdy zaś sprytny ojciec dał dziecku imię Izabeli , Wokulski złożył dla niej pięćset rubli na posag . +Imię to było mu bardzo drogie . Nieraz , gdy siedział samotny , brał papier i ołówek i bez końca pisał : Izabela … Iza … Bella … a potem palił , ażeby nazwisko ukochanej nie wpadło w obce ręce . Miał zamiar kupić pod Warszawą mały folwark , zbudować willę i nazwać ją Izabelinem . Przypomniał sobie , że w czasie jego wędrówek po Górach Uralskich pewien uczony , który znalazł nowy minerał , radził się : jakby go nazwać ? I wyrzucał sobie , że nie znając wówczas panny Izabeli , nie wpadł jednakże na pomysł nazwania go izabelitem . Nareszcie przeczytawszy w gazetach o znalezieniu nowej planetoidy , której znalazca również kłopotał się o danie jej nazwiska , chciał przeznaczyć dużą nagrodę temu z astronomów , który odkryje nowe ciało niebieskie i nazwie je : Izabelą . +Odurzające przywiązanie do jednej kobiety nie wykluczało jednak myśli o drugiej . Niekiedy przypominał sobie panią Stawską , o której wiedział , że wszystko gotowa była dla niego poświęcić , i czuł jakby wyrzuty sumienia . +„ No , co ja zrobię ? … — mówił . — Com winien , że tę kocham , a tamtą … Gdybyż ona zapomniała o mnie i była szczęśliwą . ” +Na wszelki sposób postanowił zabezpieczyć jej przyszłość i stanowczo dowiedzieć się o jej mężu . +„ Niech przynajmniej nie potrzebuje troszczyć się o jutro … Niechaj ma posag dla dziecka … ” +Co kilka dni widywał pannę Izabelę w licznych towarzystwach , otoczoną młodszymi i starszymi ludźmi . Ale już nie raziły go ani umizgi mężczyzn , ani jej spojrzenia i uśmiechy . +„ Taką ma naturę — myślał — nie umie ani śmiać się , ani patrzeć inaczej . Jest jak kwiat albo jak słońce , które mimo woli uszczęśliwia wszystkich , dla wszystkich jest piękne . ” +Pewnego dnia otrzymał telegram z Zasławka wzywający go na pogrzeb prezesowej . +„ Zmarła ? … — szepnął . — Jaka szkoda tej zacnej kobiety ! … Dlaczego ja nie byłem przed jej śmiercią ? … ” +Zmartwił się , posmutniał , ale — nie pojechał na pogrzeb staruszki , która dała mu tyle dowodów życzliwości . Nie miał odwagi rozstać się z panną Izabelą nawet na kilka dni … +Już zrozumiał , że nie należy do siebie , że wszystkie jego myśli , uczucia i pragnienia , wszystkie zamiary i nadzieje przykute są do tej jednej kobiety . Gdyby ona umarła , nie potrzebowałby się zabijać ; jego dusza sama odleciałaby za nią jak ptak , który tylko chwilę odpoczywa na gałęzi . Zresztą nawet nie mówił z nią o miłości , jak nie mówi się o ciężarze ciała albo o powietrzu , które człowieka napełnia i ze wszystkich stron otacza . Jeżeli w ciągu dnia wypadło mu pomyśleć o czym innym niż o niej , wstrząsał się ze zdumienia jak człowiek , który cudem znalazłby się w nie znanej sobie okolicy . +Nie była to miłość , ale ekstaza . +Pewnego dnia , już w maju , wezwał go pan Łęcki . +— Wyobraź sobie — rzekł do Wokulskiego — musimy jechać do Krakowa . Hortensja jest chora , chce widzieć Belę ( zdaje się , że chodzi o zapis ) , no , a zapewne rada by poznać ciebie … Możesz jechać z nami ? … +— Każdej chwili — odparł Wokulski . — Kiedyż to ? +— Powinni byśmy jechać dziś , ale zapewne zejdzie do jutra . +Wokulski obiecał być gotowym na jutro . Kiedy pożegnał pana Tomasza i wstąpił do panny Izabeli , dowiedział się od niej , że jest w Warszawie Starski … +— Biedny chłopak ! — mówiła śmiejąc się . — Dostał po prezesowej tylko dwa tysiące rubli rocznie i dziesięć tysięcy ciepłą ręką . Radzę mu , ażeby ożenił się bogato , ale on woli jechać do Wiednia , a stamtąd zapewne do Monte Carlo … Mówiłam , ażeby jechał z nami . Będzie weselej , nieprawdaż ? … +— Zapewne — odparł Wokulski — tym bardziej że weźmiemy osobny wagon . +— Więc do jutra ! +Wokulski załatwił najpilniejsze interesa , na kolei zamówił wagon salonowy do Krakowa , a koło ósmej wieczór , wyekspediowawszy swoje rzeczy , był u państwa Łęckich . Wypili herbatę we troje i przed dziesiątą udali się na kolej . +— Gdzież pan Starski ? — zapytał Wokulski . +— Czy ja wiem ? — odpowiedziała panna Izabela . — Może wcale nie pojedzie … to taki lekkoduch ! … +Już siedzieli w wagonie , ale Starskiego jeszcze nie było . Panna Izabela przygryzała usta , co chwilę wyglądając oknem . Nareszcie po drugim dzwonku Starski ukazał się na peronie . +— Tutaj , tutaj ! … — zawołała panna Izabela . Ale ponieważ młody człowiek nie dosłyszał jej , więc wybiegł Wokulski i wprowadził go do saloniku . +— Myślałam , że już pan nie przyjdzie — rzekła panna Izabela . +— Niewiele do tego brakowało — odparł Starski witając się z panem Tomaszem . — Byłem u Krzeszowskiego i niech sobie kuzynka wyobrazi , od drugiej po południu do dziewiątej graliśmy … +— I naturalnie , przegrał pan ? … +— Rozumie się … Szczęście ucieka od takich jak ja … — dodał spoglądając na nią . +Panna Izabela lekko się zarumieniła . +Pociąg ruszył . Starski usiadł po lewej stronie panny Izabeli i zaczął z nią rozmawiać w połowie po polsku , w połowie po angielsku , coraz częściej wpadając w angielszczynę . Wokulski siedział na prawo od panny Izabeli , nie chcąc jednak przeszkadzać w rozmowie wstał stamtąd i usiadł za panem Tomaszem .