Po rozpoczęciu typowo angielskiej kampanii prasowej, w której\nDuńczycy nazywani są Wikingami i wściekłymi psami o wyglądzie pitbullów i knajpianych wykidajłów, duńskie gazety zaczęły ripostować.\n Dla duńskich kibiców Stig Toefting i Jesper Gronkjaer to współczesni Wikingowie, którzy przed tysiącem lat podbijali Anglię i siali na wyspach strach. Zabijali, gwałcilii rabowali. Ich siła, mięśnie i twarze być może w podobny sposób przestraszą Anglików, którzy muszą czuć respekt po wygranej nad Francją. Toefting i spółka to twardziele, którzy nie przestraszą się podobno twardej gry Anglików. Ma być odwrotnie, to Toefting wystąpi w roli rudobrodego., krwawego Wikinga. \n Dania ma swój styl. To kraj, który powiedział wspólnej walucie euro NIE, ponieważ ma swój honor. Życie na wesoło preferują Duńczycy, którzy są jedną nogą w Unii Europejskiej, z tanim, dobrym jedzeniem i alkoholem, a drugą w Unii Nordyckiej ze słynnymi świadczeniami socjalnymi. Całkowite zaćmienie Księżyca, które we wtorek wieczorem mogli obserwować mieszkańcy Europy, Afryki i Azji, wzbudziło ogromne zainteresowanie nie tylko wśród miłośników astronomii. W środę turecka policja aresztowała bowiem ośmiu mężczyzn, którzy... strzelali do zaprzyjaźnionego z Ziemią ciała niebieskiego. Do tego bezprecedensowego aktu agresji doszło w miejscowościach Kahramanmaras i Batman na północy kraju. Aresztowani twierdzą, że strzelali do ziemskiego satelity, gdyż tak nakazuje stara tradycja. Opisujący awanturę ankarski dziennik „Hurriyet” nie podał jednak, o jaki obyczaj chodzi. Lokalny mufti Mehmet Baris wyjaśnia natomiast, że zwyczaj strzelania do Księżyca nie jest w żaden\nsposób związany z religią muzułmańską. Jego zdaniem mężczyźni strzelali w niebo po prostu dlatego, że bali się zaćmienia.\n Nie tylko jednak niefortunni strzelcy drżeli tej nocy ze strachu. Kanonada w ich wykonaniu wywołała bowiem popłoch wśród okolicznych włościan i postawiła na nogi policję. Obawiano się, że\nw mieście doszło do walk z zamieszkującymi pobliskie wzgórza Kurdami. Turecki eksperyment natknął się na wiele kłód rzucanych mu pod krótkie nogi. Innym zagadnieniem, tym razem organizacyjnym, do pilnego rozwiązania w Turku jest konieczność dotarcia do pacjentów, którzy nie optowali, a więc pozostają poza opieką lekarską. Mimo, iż procent optujących był w tym mieście wyższy niż w wielu innych, jednak nie wszyscy mieszkańcy są obecnie zarejestrowani w przychodzi. Poza Turkiem słowo "optować" znaczy dobrowolnie wybierać, ale na tym polega eksperyment, żeby wszystko zmieniać. Chociaż zazwyczaj rzadko podejmuję się obrony władzy, a raczej wręcz przeciwnie, tym razem jednak z wrodzonej przekory wezmę na siebie funkcje adwokata diabła. Szatańska przewrotność podszeptuje, że tak okazale wyeksponowany w TV konflikt między autorami Programu Włocławskiego a władzą jest konfliktem pozornym. \n Kto naprawdę rzuca kłody pod nogi włocławskiej rewaloryzacji? (Czytaj: wyrzucaniu grubych pieniędzy na rekonstrukcję ruder o wątpliwej i urzędowo naciągniętej zabytkowości).\n Odpowiedzi dostarcza jeden rzut oka na zawartość wystawionej w centrum miasta skarbonki na rewaloryzację. Kupa śmiecia: stare kwity i bilety, opakowania po papierosach, garstka bilonu, gdzieniegdzie pojedyńcze bankonty — oto społeczny odzew na hasło uczynienia z Włocławka drugiego Carcasonne! Komu zaś potrzebne\nopinie z imieniem i nazwiskiem — odsyłam do wczesnowrześniowych numerów „Gazety Pomorskiej” (później temat znikł z łamów jakby przestał lokalną prasę interesować). by zajął się adwokaturą na poważnie, pewnie daleko by\nzaszedł — docenia go nawet jeden z jego sądowych przeciwników! \n Piotr M. może mówić o niezłej karierze, bo ma na koncie kilka wygranych spraw. Kilku małżeństwom pomógł się rozwieść, od innych zainkasował po kilkanaście tysięcy złotych za reprezentowanie przed sądem w sprawach majątkowych.\nRzutkiemu „mecenasowi” powinęła się w końcu noga. \n Po raz pierwszy wpadł kilka lat temu, bo nie wywiązał się z obietnicy. Zapewniał, że nada sprawie majątkowej czekającej na rozpoznanie \nw sądzie odpowiedni bieg. — Najpierw walczyłam żeby utrzymać ojcowiznę mimo panującego ustroju, który był chyba prawdziwym smokiem. Udało mi się gospodarstwo postawić na nogi tak, że nie zginęło w tej rzeczywistości. Radwanowice nie zostały zapomniane. Z tej przyczyny intensywność uczuć może się w nim utrzymywać długo na tym samym poziomie i przechodzi często w trwały stan zaślepienia. Nie dostrzega się niczego, co mogłoby popsuć obraz „wielkiej miłości, która się nie zdarza”, niewygodne przypuszczenia i informacje puszcza się mimo uszu albo spycha w podświadomość. W uzależnienie popada najczęściej kobieta. W czasie wojny, gdy Tunezję okupowała Afrika Korps i oddziały włoskie, sławna willa stała się czymś w rodzaju luksusowej pułapki z\natrakcyjną przynętą, bo każdy z dowódców niemieckich pragnął zamieszkać chociaż na krótki okres w domu o tak rozgałęzionej\nrenomie. Niektóre źródła podają, że generał von Arnim spędził w nim parę tygodni, ale bardzo źle sypiał. Wystarczyło, by wiatr trochę mocniej targnął okiennicą, a generał zrywał się na równe nogi, wyszarpując spod poduszki pistolet; bo zdawało mu się, że do wnętrza budynku przedostali się komandosi brytyjscy, specjalnie wysłani przez Montgomery'ego, aby go zabić, ale było w tym sporo przesady. Erwin Rommel spędził w domu Sebastiana tylko trzy noce, więcej nie chciał ryzykować. Ani Adler, ani Jung, ani Sullivan, ani nawet Anna Freud nie podzielali tej estymy, jaką Freud miał dla Nietzschego. Uważali, że jest to kula u nogi całego freudyzmu, sprowadzająca go na bezdroża irracjonalizmu. Co prawda Freud próbował nietzscheański nihilizm zastąpić własnym pozytywizmem, bo mówił o terapii pozytywnej, ale i tak jego antyrozumowe, panseksualne i biologiczne stanowisko było dla uczonych ceniących swe naukowe tytuły nie do przyjęcia. Wszakże miał rację nasz Tatarkiewicz, gdy pisał, że doktryna Freuda, wynosząc popędy jako źródło życia psychicznego, przez to samo musiała poniżać rozum, a z tym już trudno było się pogodzić światowej sławy uczonym. Władimir Putin (53 l.) był nieźle wkurzony, gdy opuszczał w sobotę salę gimnastyczną w szkole judo w Sankt Petersburgu. A wszystko za sprawą 16-latka, który podczas walki z łatwością powalił go na matę.\n Prezydent Rosji, jako były oficer KGB, ma czarny pas w judo. Kiedy przebrany w kimono pojawił się wśród uczniów, był wyluzowany, choć wyglądał groźnie. \n Bez wahania zgodził się stanąć do walki z nastolatkiem, myśląc że z łatwością da mu radę. Ale chłopak nie przeląkł się doświadczonego przeciwnika. Wystarczyło mu kilka minut, aby rozprawić się z prezydentem. Władimir Putin zrobił nietęgą minę i jak niepyszny dał nogę do przebieralni, gdzie szybko ściągnął czarny pas. Porażka była tym dotkliwsza, że Putina powalił 16-latek. I to na oczach całego świata, gdyż relację ze szkoły pokazała telewizja. To już koniec walki z korupcją w polskim futbolu. Tak uważa Robert Zawłocki (37 I.), były wiceprzewodniczący Wydziału Dyscypliny Polskiego Związku Piłki Nożnej, który wczoraj złożył dymisję w geście solidarności wobec odwołanych przez zarząd związku kolegów.\n\nFAKT: Jeden z członków zarządu PZPN Zbigniew Koźmiński (58 l.) powiedział, że trzeba było odwołać Wydział Dyscypliny, bo jego\nczłonkowie rzucali kłody pod nogi kierownictwu związku, podważając jego legalność... Ona ma dziwną pamięć, mówię ci — Zenek nie patrzył na mnie, ale gdzieś w bok. — Jak on mi podpadnie, to zaraz o tym zapomina, ale jak ja jej, o bracie przez miesiąc nie zapomni!\n — Kup jej coś. K0biety to lubią.\n — Ale co? \n — Może kwiaty?\n — Ty jej nie znasz. Wtedy się nie wywinę, będzie pewna, że kupiłem je, bo mam coś za uszami.\n — No to nie kupuj nic. Szefom firmy Ravel wydawało się, że chwycili pana Boga za nogi, kiedy \nArkadius zgodził się dla nich projektować. Teraz mają stosy jego ubrań, które zalegają na półkach. HISTORYJKA z "Dzienników" Jana Lechonia: kwestarka zwraca się z prośbą o datek na upadłe dziewczęta do Michela Simona. Ten odpowiada:\n- Dam bezpośrednio... \nRolę upadłych dziewczątek przejęli u nas politycy. Tracąc grunt pod nogami - uporczywie domagają się wsparcia. W zamian za to są gotowi szepnąć nam na uszko, kto był agentem. Wybór marny: albo UB, albo KGB. Swoją drogą ciekawe: jedynie firma z Łubianki werbowała i szkoliła kandydatów. Żaden inny wywiad na nich nie reflektował. Sądząc z rewelacji upchniętych w książeczkach wydawnictwa "Spotkania" - tylko radzieccy obstawiali przyszłościowe kariery posłów, senatorów zwisko. Na te paszporty dostali wizę marokańską i osiedlili się w Casablance.\n Nie byłoby dalszego ciągu, gdyby nie nieroztropność Sobolewskiego. Zamiast siedzieć cicho, postanowił działać, przekonany o swojej misji głoszenia prawdy o komunizmie. Wygłaszał odczyty dla miejscowej polskiej kolonii i ostrzegał przed propagandą Warszawy. Robił to w Casablance, jednej ze stolic międzynarodowego szpiegostwa, gdzie Warszawa również miała swoją siatkę. Podpadł, co się okazało, kiedy czując, że grunt mu się pali pod nogami, wybrał się do Rzymu znów po paszporty i wizy. Szemplińska, kiedy nam to opowiadała, była przekonana, że kuter, z którym Sobolewski ugodził się co do ceny za rejs do Rzymu, był podstawiony. Została sama z dzieckiem, wyjechał i zaginął bez wieści. Zajmijcie się własnymi problemami, zamiast pouczać innych. Francja to kolos na glinianych nogach ‒ ma olbrzymią biurokrację, a próby zreformowania gospodarki ponoszą klęskę za klęską. Nic dziwnego, że przedsiębiorcy stamtąd wieją.\nNa sojuszach z Francję Polska zawsze wychodził źle. Gdyby we wrześniu 1939 r. oderwali się od żabich udek i zaatakowali Hitlera na Zachodzie, II wojna światowa zakończyłaby się w kilka tygodni. A tak trwała 6 lat. Tym rozmachem poszedł dalej. Ukończył fizykę na Uniwersytecie Gdańskim i zdało mu się już, że chwycił Pana Boga za nogi, że ziści mrzonki, rozgryzie teorię renormalizacji, że będzie na swoim miejscu. Poseł SLD Alfred Owoc spowodował wypadek samochodowy, zjeżdżając gwałtownie z prawego pasa na lewy. „Był tak pijany, że ledwo trzymał się na nogach” ‒ powiedział „Super Expressowi” właściciel poszkodowanego auta. Parlamentarzysta Owoc zaprzecza: „Zupełnie nie wiem, jak to się stało, że czuli ode mnie wódkę. Może to zwykły spryskiwacz samochodowy?” Kiedy Agnieszka Tarka (26 l.), bezrobotna matka czwórki dzieci, odkryła, że w woreczku, który znalazła przy banku, jest 20 tys. dolarów, ze zdziwienia przetarła oczy. Całą sumę odniosła na policję. ‒ Nie usłyszałam nawet słowa „dziękuję” ‒ mówi ze smutkiem kobieta. Mało tego! Szef firmy ochroniarskiej, która zgubiła tę fortunę, mówi, że „zastanawia go, dlaczego kobieta zwlekała z oddaniem pieniędzy”.\n Niejeden, któremu z nieba spadłaby taka fortuna prosto pod nogi, zamiast odnieść zgubę, czym prędzej wziąłby nogi za pas. Ale nie Tarka. Kobieta zwróciła wszystko. Okazało się, że tę fortunę zgubiła firma ochroniarska. Wracając do naszego kundelka. Przed kilkoma laty nie mogliśmy, wraz ze wspaniałymi dziewczynami z którymi pracuję, odmówić\npomocy kręgosłupom kilku znajomych jamników. W nocy, po godzinach pracy, naświetlaliśmy naszych czworonożnych przyjaciół laserami. Mimo ostrożności dorwała nas miła pani, której już nie postała w tym odrażającym miejscu, w którym leczy się psy. Jamniki wyzdrowiały, miła pani leczy się w lepszym gabinecie, a laser\nbiostymulacyjny znalazł się także w lecznicy dla zwierząt dr. W. Golca, by ratować biednego kundelka. Czyż nie jest to optymistyczne? Inna sprawa, że zrobić z takiej zbieraniny jak my w tej szkole orkiestrę, nie wiem czy ktoś potrafił. Przeważnie chodził podpity, bywało, że ledwo na nogach się trzymał. Czasem i zasnął na lekcji. Rok 1997 przyniósł zmianę kierownictwa PZŁ. Czy coś to zmieniło? Nie! Nadal tkwimy po uszy w odziedziczonym po PRL klopsie. I nic dziwnego, bo pracownicy Zarządu Głównego to nadal byli wojskowi i milicjanci, zaś kierownictwo wprawdzie nowe, lecz z dobrym PRL-owskim rodowodem. Myślistwo polskie osiągnęło dno. Zatracenie\nzasad moralnych i etycznych, zła ustawa łowiecka i nie. spójne prawo, nieważne i nielegalne wybory do władz Związku, nielegalne polowania organizowane w okresie ochronnym dla ministrów, ale przede wszystkim i co najważniejsze kompletny brak perspektyw na poprawę tego stanu rzeczy. konfliktu. Wprawdzie SLD obiecał, że nie będzie już majstrował przy małej konstytucji (w domyśle: niech uża usunie niedoróbki), to\nrzcież system podejmowania decyzji przez najwyższe organy władzy nadal jest ułomny. takim pozostanie, oby tylko o dnia uchwalenia właściwej konstytucji. Jeśli bowiem prezydent popełni błąd,\nodejmując decyzję personalną dotyczącą rządu (a przecież prezydent też człowiek i ma do błędu prawo), jego decyzja okazuje się w praktyce niepodważalna. Po drugie: nauczeni doświadczeniem, jakim była nie kontrolowana przez parlament praca rządu o rozwiązaniu Sejmu i Senatu, wszyscy jednak powinniśmy chcieć „pomajstrować” przy konstytucji choćby po\nto, aby kadencję ich przedłużyć - do dnia, w którym obie strony izby zbiorą się na pierwszym posiedzeniu po wyborach. Ale SLD, który dostał po łapach od prezydenta (mimo iż mała konstytucja nie podobała się także jemu), położył potulnie uszy po sobie. Trener Henryk Kasperczak zaraz po spotkaniu z właścicielem Wisły Bogusławem Cupiałem rozmawiał z Faktem. Fakt: Wciąż jest pan treneremWisły?\nHenryk Kasperczak (58 I.): — Jestem, choć Fakt rzuca mi kłody pod nogi. To od was się wszystko zaczęło. Nie szanujecie mnie. Ktoś z Wisły daje wam informacje. Mam dwa typy. Ale pewnie nie zdradzicie kto. Tu taki jeden przyszedł raz i mówi: krowę bym przywiózł i eksperymentalnie sprzedał, ale czy pani podoła porąbać? Co? — obruszyła się Józefa Rzeźnik. \nJa to bym nawet pana porąbała, gdyby mi pan zalazł za skórę. Więc\nniech pan nie zachodzi! Chłop zdębiał. Oczy w słup, usta w ciup, uszy po sobie i tylko tę nieszczęsną krowinę wpisał do eksperymentalnego kajeciku. Na kiedy to, pani Rzeźnik? Jesienią 2001 Barbara najpierw na krótko zaczepiła się w nowo uruchamianym sklepie odzieżowym. Potrzebna była na 2 miesiące,\nna czas rozruchu. Za pracę od 9.30 do 18.30 dostawała 530 zł na rękę. Potem od stycznia do kwietnia br. pracowała w biurze załatwiającym ludziom kredyty bankowe. Praca miała być legalna, na umowę zlecenie. W sumie za 4 miesiące zamiast obiecanych \n1600 zł, otrzymała połowę, na raty po 50, po 100 zł. Umowy nie zdołała się doprosić. Odeszła. W dużej sieci hipermarketów chcieli ją zatrudnić jako kasjerkę za 400 zł, formalnie na pół etatu, ale pracować miała na pełen etat, przez siedem dni w tygodniu, do 22.00. Podziękowała. Znalazła pół etatu jako sekretarka, trzy dni w tygodniu, 400 zł miesięcznie, z umową na czas określony do końca roku. Wydawało się jej, że wreszcie złapała Pana Boga za nogi. Firma sprzedawała pokrycie dachowe. 10 października okazało się, że nie wejdzie do biura, bo właściciel lokalu, któremu firma zalegała z czynszem, zdecydował się zaspawać drzwi wejściowe. Szef zniknął, telefony milczą. \n Barbara nie wie, co się stało. Nic nie zapowiadało upadku firmy. Teraz chce, tylko jednego ‒ świadectwa pracy, żeby móc się w przyszłości wylegitymować jakimś stażem. Jeszcze nie sprawdziła, czy pracodawca odprowadzał za nią składki do ZUS. Cieszy się, że rodzice jej nie winią, tylko tłumaczą, że tak w życiu bywa. ‒ Boję się, nie mogę spać z tego wszystkiego — opowiada. ‒ Ale niektóre koleżanki pokończyły studia i też miesiącami szukają. — Na scenie politycznej pojawiło się w ostatnich latach mnóstwo ludzi znikąd — mówi Wiesław Chrzanowski. — Przywiódł ich głód stanowisk, chęć spełnienia się. Tak gwałtowny awans jest niebezpieczny, bo po klęsce ci ludzie wracają donikąd. Cierpi prestiż i ambicja, grunt pali się pod nogami. Wywindowani nagle, poznali smak władzy i wpływów, a potem zostają strąceni w pustkę. Dla nich to katastrofa. Ci z zapleczem są bardziej zahartowani. - Drogi panie, słuchając opowieści mojego kolegi i pańskiej dochodzę do wniosku, że gdzieś tam w górze zapala się zielone światło, a na dole żyją sobie chłopaki, które ludziom z inicjatywą rzucają kłody pod nogi i zapalają czerwone światełka. Nie wiem tylko, w imię czego to robią. \n - Panie Mieciu najgorsze jest to, że chyba oni sami tego nie wiedzą. Po prostu wydaje im się, że po to dano im kawałek władzy, aby postępowali wbrew zdrowemu rozsądkowi. \n WACŁAW DOMINIK Okazuje się, że ambitnemu poznaniakowi wciąż są rzucane kłody pod nogi. Za to, że nie zgadza się z bałaganem i "towarzystwem wzajemnej adoracji" usiłowano skreślić go z kadry i odebrać sportowe stypendium. W Krynicy Morskiej, gdzie Kramer trzykrotnie udowodnił, że jest najlepszym polskim bojerowcem o mały włos mógł... nie startować. Tak jest - miał być skreślony z listy uczestników! Czyli polski sport nie miałby pierwszego w nowym roku tytułu mistrza Europy. DOBIEGAŁ końca pierwszy rok pod kierownictwem dyrektora J. Szef się nie maskował, pokazał co potrafi. A grono, niestety, położyło uszy po sobie. Jedynie profesor Grabowska postawiła odważnie córce dyrektora dwóję ‒ nie ulękła się dywanika w gabinecie i awantury. Wkrótce, po 35 latach pracy w liceum, bez pożegnania, nawet bukietu kwiatów, odeszła na emeryturę. Z obiecanego pół etatu w szkole, nic nie wyszło; dyrektor niespodziewanie przyjął znajomka. Starą, samotną profesorkę, dla której szkoła jest wszystkim, odwiedza ‒ na szczęście ‒ młodzież. Fulgencjusz z Raspe (VI w.) pisał: „Nie należy wątpić, że nie tylko wszyscy poganie, ale i wszyscy Żydzi wszyscy heretycy i schizmatycy, umierający poza Kościołem katolickim pójdą w ogień wieczny, jeśli nie połączą się Kościołem przed śmiercią”. Z troski o dusze trzeba było więc nawracać i chrzcić. Historyk ks. Jan Kracik przypomina, że misjonarze franciszkanie chrzcili 8 do 14 tys. Indian meksykańskich dziennie. Opornych konkwistadorom wolno było brać w niewolę, ograbiać, a nawet wybijać do nogi. "Nic nie wskazuje, by czynili to sami cynicy", wielu chodziło naprawdę o zbawienie indiańskich dusz - tak się wtedy pojmowało żarliwość wiary chrześcijańskiej. Religie niechrześcijańskie, odkryte wraz z Ameryką, czarną Afryką, Dalekim Wschodem, uważano za dzieło szatana przedrzeźniającego Boga chrześcijan. Ewangelię głoszono z batogiem w ręce. Tegoroczny XXXIX Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu obfitował w ognie, świetliste brokaty, mało zabawne rozmowy na\nscenie, pokaz mody i taniec. Piosenka była w cieniu.\n Ponoć do koncertu „Premier” zgłosiło się w tym roku ponad 200\nwykonawców. — Wybraliśmy 11 najlepszych piosenek — zapowiadali organizatorzy. Chyba jednak podczas tego wyboru przysłowiowy słoń nadepnął jurorom na ucho. — Byłeś ważny i słuchany jako Jezuita. Ten argument, który sprawiał, że istniałeś w mediach, traci rację bytu.\n — Księża, którzy myślą podobnie jak ja, mówią krótko: „Nie rób głupstw, w momencie, gdy wystąpisz, twoje oddziaływanie zostanie zredukowane do zera”. Ten argument jest obosieczny. Jedni, bliscy mi i życzliwi ludzie uważają, że jestem ważny nie jako Stanisław Obirek — tylko jako jezuita. Może ich przyjaźń nie jest wiele warta, skoro wyczerpuje się w etykietce SJ? A może powinni zacząć mówić we własnym imieniu? Inni zaś mówią, że właśnie jako jezuita jestem szkodliwy, bo gdybym był Iksem czy Igrekiem, to pies z kulawą no ą by się mną nie zainteresował. Mam dość słuchania jednych i drugich. Ich argumenty wzajemnie się znoszą, bo wszyscy postrzegają wypowiedzi przez pryzmat funkcji. To mi bardzo ciąży.\n — Przestaniesz być księdzem? Urs von Balthasar nie przestał. Pierwszy zabrał głos reżyser Janusz Zaorski („Matka Królów”) i wyraził obawę, że gdyby dzisiaj debiutował Fellini, wyświetlono by jego film w telewizji i na tym koniec, do kin w ogóle by się nie przebił. Z czego można wyciągnąć wniosek, że mamy w kraju reżyserów lepszych od Felliniego, bo pomimo kłód rzucanych im pod nogi przez władze i mimo obojętności widzów, ich filmy chodzą w kinach, chociaż krótko. Reż. Zaorski zaproponował, aby zastanowić się, jak namówić widza, żeby zechciał chodzić na ich filmy. Być może takim sposobem byłaby po prostu próba poważnej rozmowy z owym widzem w cztery oczy, bez udziału cenzury. Jednocześnie reż. Zaorski przyznał się do\nswoistego rozdarcia, jakie jest udziałem twórców tzw. kina artystycznego, którzy mają świadomość, że nie powinni kokietować niewybrednych gustów masowej widowni, a z drugiej strony śnią im się po nocach kolejki do kina, gdzie idzie ich film. w ramach wdzięczności za wpuszczenie do ekskluzywnego klubu, jakim jest Unia, nowi członkowie odłożą na bok swoje interesy i zatroszczą się o interesy innych.\n Ale teraz okazuje się, że do zdania matury może nam zabraknąć wytrwałości. Tracąc grunt pod nogami po lewej stronie sceny politycznej, Miller i Cimoszewicz zdają się pękać i akceptować system głosowania oparty na zasadzie podwójnej większości. Na samej końcówce mogą oblać egzamin. Godząc się na kapitulację,\nMiller przejdzie do historii jako mężczyzna, który nie tylko źle zaczyna, ale i fatalnie kończy. Wygląda na to, że za postkomunistycznych notabli maturę będą musieli powtórzyć w referendum wszyscy Polacy. Niesiołowski, który w przeciwieństwie do marszałka Oleksego nie miał pretensji do telewizji, że go pokazują na klęczkach, obraził się na prezydenta za to, że nazwany został popaprańcem. Prezydent oczywiście obraził się na Sejm i grozi, że nie tylko nie będzie uczestniczył w pracach nad konstytucją, ale więcej jego noga nie stanie w gmachu Sejmu. Za chwilę może się obrazić Kwaśniewski na prezydenta, który na idola pasował mu wyrzuconego z Kremla Stalina.\n A co będzie, gdy cały naród obrazi się na tych, którzy spaprali i nadal paprzą Polskę? wyświechtanych do tyla, że zebranie puszcza mimo uszu, natomiast każda władza uznaje może za swoje [...]. ” Są miejsca i zjawiska, które dają ludziom poczucie stałości i pewności. To np. bicie londyńskiego Big Bena, wieża Eiffla w Paryżu czy Wielki Mur w Chinach. W Polsce taką rolę odgrywa głoszony przez Andrzeja Leppera postulat, iż Pan musi odejść. Dlatego poczułem, że ziemia usuwa mi się spod nóg, gdy ostatnio Lepper łagodził ten pogląd. Na szczęście wczoraj oznajmił nie tylko, że Pan nadal musi odejść, ale że za swoje winy powinien Pan też do końca życia pracować w kamieniołomach. Bolesław Mołojec, dowódca XIII Brygady, opisywał w swoich nigdzie dotąd nie publikowanych wspomnieniach zmęczenie żołnierzy: „Skoczyłem na najbardziej opornych, na tych, co to nawet mając siły powiadali, że pierdolą cały świat i srają na życie. Chciało mi się ich rozerwać na dwoje, zagryźć, jak podłe padalce.... Wiedziałem, że kiedy na górze hukną strzały, nikt najmniejszym ruchem nie zareaguje, że trzeba będzie szarpać ich za ręce, Za głowy, przeklinać, złorzeczyć, obrażać, by z nich przynajmniej złość wydobyć, która ich postawi na nogi”.\n Tadeusz Zbroiński, „Mongoł” z Będzina, szczególnie zapamiętał front pod Guadalajarą: — Marzec. W dzień deszcz, w nocy śnieg. Woda po kostki. Jak kolega zasypiał, to ja manierką wybierałem wodę z okopu. Równina. Nie było gdzie głowy schować. W powietrzu — niemieckie samoloty. Mieli wielką przewagę W powietrzu, mieli przysłany przez Hitlera Legion Condor. Niebo należało do faszystów. — Nie powinieneś bez pozwolenia przeglądać cudzych rzeczy — powiedział trochę nerwowo ojciec. — Myślę, że pani Helena nie miałaby nic przeciwko temu, ale wypadałoby ją przedtem zapytać...\n Łukasz puścił to napomnienie mimo uszy. A właściwie nie usłyszał go wcale.\n Z kolejnego arkusza bristolu patrzyła na niego uśmiechnięta twarzyczka. Wraz z rozsypanymi włosami zajmowała niemal całą powierzchnię kartki. Portret najmilszej w świecie osóbki. To znaczy zrobiony przez kogoś, komu ta osóbka była najmilszą na świecie. Lała się woda\nWczoraj około godziny 21 .40 pogotowie wodno-kanalizacyjne W Poznaniu zostało postawione na nogi. Przy ulicy Głogowskiej, na wysokości Rynku Łazarskiego, nastąpiła awaria rury wodociągowej. Ponieważ pęknięta rura była dość spora, ulicą zaczął płynąć rozległy\nstrumień. Specjaliści byli na miejscu przed godziną 22 i ocenili, że trzeba zamknąć dopływ wody. W chwili, gdy niniejszy numer „Głosu” oddawaliśmy do druku, trwało usuwanie awarii. Prymas wystąpił publicznie w Katedrze po powrocie z Rzymu, papieża Jana Pawła II i zbliżający się 11 listopada (60-lecie Niepodległości) postawiły na nogi policję, która przez ostatni rok miała zajęcie nudne: śledzenie pojedynczych korowców, pisanie anonimów, wyłapywanie powielaczy. Dobrzy, sprawni urzędnicy są społeczeństwu bandżo potrzebni. Tak jak jest nam niezbędna dobra administracja, bo bez niej nie może należycie funkcjonować organizm nowoczesnego państwa. Natomiast administracyjne przerosty są kulą u nogi. Warszawska narada aktywu potwierdziła, że robotnicy zdają sobie z tego doskonale sprawę. Dlatego żądają uporządkowania tej sfery życia. Obie strony konfliktu czują się dyskryminowane, obie zapełniają prasę, radio, telewizję, nie mówiąc o Internecie, swoimi oświadczeniami i polemikami. National Parenting Association (Narodowe Stowarzyszenie Rodziców) traktuje rodzicielstwo\njako misję. Jego członkowie oskarżają system i społeczeństwo o ciągłe rzucanie kłód pod nogi. Domagają się elastycznego czasu pracy, ulg podatkowych, lepszych szkół, ograniczenia dostępu do broni. Krytykują media kształtujące negatywne i agresywne postawy wśród młodzieży. Dużo informacji kierowanych jest bezpośrednio do mam, młodych, starszych, mam zbuntowanych nastolatków oraz nastoletnich wyrzuconych z domu, przez nietolerancyjnych rodziców. Inna sekcja przeznaczona jest dla ojców, którzy cenny\nczas poświęcają dziecku, z którym się wędkuje, gra Separacja Leppera od Kaczyńskich\n \n Kiedy nadejdzie ten moment? To proste, wtedy, gdy rządowi Marcinkiewicza powinie się noga. Wtedy gdy rywale ‒ SLD i Platforma, będą gotowi do stworzenia paktu na rzecz wbicia\nosikowego kołka obecnemu rządowi.\n Już dziś publicysta „Trybuny” snuje taki oto scenariusz marzeń: „socjalliberał Lepper w naturalny sposób oddala się od PiS i przybliża do PO i SLD. Te dwie ostatnie partie dzieli w gruncie niewiele. (...) Socjalliberał Lepper, jak to sobie wyobrażam, poparłby rząd PO lub PO—SLD za odpowiednie koncesje”. Jarosław Kaczyński po wielomiesięcznej bezczynności urządził wielką manifestację sprzeciwu przeciwko reformie emerytalnej. Praktycznie jest to próba wysforowania się jego partii na czoło protestujących. A do demonstracji przeciwko, jak wiadomo, przebierają już od dawna nogami i związkowcy od pana Guza, i „Solidarność”, która pierwsza zadęła w surmy bojowe i zebrała ponad milion czterysta tysięcy podpisów za referendum w sprawie przedłużnia wieku emerytalnego. W kolejce stoi też Miller, który optuje za referendum. Strasznie tu wychwalam książkę arcybiskupa Życińskiego. To prawda, wychwalam, bo cieszę się, że mamy arcybiskupa-publicystę. Wychwalam, zamiast się czepiać drobiazgów, bo się boję, że\nprzenosiny z Tarnowa do Lublina mogą oznaczać taki wzrost zajęć i spraw, że przestanie pisać artykuły. Byłaby to wielka strata. Książka ta bowiem pokazuje, w jaki sposób Kościół jest znakiem obecności\nTego, który objawił się w krzaku gorejącym. W momentach wielkich przemian — teraz i w przeszłości — Kościół traci grunt pod nogami, trzęszczy w posadach, wydaje się ginąć i... nie ginie. Bo Kościół to krzak, który płonie ogniem, a nie spala się od niego, znak obecności Boga.\n A wszystko, co w Kościele tym znakiem nie jest, to — jak powiada Ksiądz Arcybiskup - folklor. I nie ma się co zbytnio\nprzejmować. - Nie chcę być złośliwy - odpowie na takie tłumaczenie Wojciech Smuga - ale inż. Kosobudzki ma chyba przykład na swojej osobie, ponieważ na osiemnaście lat pracy ma za sobą osiemnaście zakładów i kiedy się z nim żegnano zawsze wystawiano dobrą opinię, żeby mógł znaleźć sobie pracę...\n Wojciech Smuga tak mówi, bo zdenerwowany jest, wszyscy tylko kłody rzucają mu pod nogi. Wojewódzki Związek RSP go chciał i nawet sami spółdzielcy, a Komitet Gminny PZPR w Silnowie prawie odmówił mu rekomendacji politycznej. Tylko jedna Antolka spokojniała i przycichła. Przyczaiła się, mawiała Janeczka, ale ma ona swoje za uszami. Zaginiona ośmiolatka\n\nPaulinka ma 8 lat i jest bardzo samodzielna, ale swoim wyjściem do sklepu postawiła na nogi całą lubelską policję.\n Zrozpaczeni rodzice powiadomili policjantów, że córeczka przepadła jak kamień w wódę. Kilkugodzinne poszukiwania nic nie dały, pomógł dopiero kierowca miejskiego autobusu. Powiedział, że dowiózł, takie dziecko pod hipermarket. Tam odnalazła się zagubiona Paulinka wędrowniczka. * Diderot twierdził, że wszystko co się powie o kobiecie jest słuszne: że jest mądra i że jest głupia, ładna i szpetna, dobra i zła. Czy pani też tak sądzi?\n — Och, w przyrodzie panuje taka rozmaitość! W każdej z nas drzemią złe i dobre duchy..\n * Poplotkujmy więc po babsku o dzisiejszej kobiecie. \n — Nasza kobieta bardzo się rozwinęła, ale chyba nie „wyszczęśliwiała”. Nie można powiedzieć, że wraz z emancypacją\nzłapała pana Boga za nogi! Nasze babki sufrażystki dobijały się o zrównanie z mężczyznami, ale nie przewidziały konsekwencji! Cóż z tego, że mamy możliwość kształcenia się, zabierania głosu w parlamencie, bycia na stanowisku, kiedy spadło na nas o wiele więcej obowiązków, niż miałyśmy kiedykolwiek. W mojej nietypowej być może ocenie tylko kobiety wiejskie wygrały: są zadbane, mają czas na rozrywki i życie towarzyskie. - Jakiś czas temu zatrzymano nawet jednego mężczyznę mówi -prokurator P. Gomolec. - Jednak pokrzywdzona nie rozpoznała w nim napastnika.\n Od lipca po Szamotułach grasują też nie zidentyfikowani do dzisiaj ekshibicjoniści. Jeden z nich obnażył się przed Małgorzatą W. Ponieważ nie reagował na gwałtowne protesty, przestraszona kobieta spuściła ze smyczy psa. Mężczyzna jednak nie zwrócił nawet na ujadające zwierzę uwagi. Zdezorientowana kobieta wzięła nogi za pas. — Odrzekłem bez namysłu, a powinienem był namyślić się i to długo. Polowanie na niedźwiedzie z nagonką w lasach centralnej Rosji nie było rzeczą prostą. Łatwiej byłoby na Syberii, ale nie mieliśmy ani ochoty, ani odwagi taszczyć opasłego i rozlazłego Amerykanina na Syberię, nie posiadał fizycznej kondycji do zaryzykowania takiej wyprawy. Dowiedziałem się o istnieniu gospodarstwa zoologicznego pod Tułą, w niewielkiej odległości od Kaługi. Podskoczyłem z radości, otworzyła się szansa złapania Pana Boga za nogi, a raczej Niedźwiedzia Rosyjskiego za łapy. Niestety spóźniłem się o miesiąc w ramach głoszonej samowystarczalności gospodarczej Zawchoz sprzedał przed miesiącem do kilkunastu cyrków zagranicznych (choć gospodarstwo zoologiczne miało w założeniu obsługiwać tylko cyrki rodzime) wszystkie posiadane okazy króla rosyjskich borów i gór po siedem tysięcy dolarów za niedźwiedzia. Byłem bliski desperacji. W pewnej mierze przyszłość (pomyślna) naszej joint venture zależała od niedźwiedzia. Kląłem go w myślach, targałem za kłaki, biłem po pysku szpicrutą, szukając na próżno ujścia dla napięcia nerwowego. W Rosji jednak, jak wiesz, bez wodki nie razbierosz, zajrzałem więc któregoś wieczoru do starego wodkopoju, gdzie zbierali się codziennie moi przyjaciele i koledzy. Nazwaliśmy go, na cześć Wieniczki Jerofiejlewa, Moskwa-Pietuszki. Był to właściwie zamknięty klub ekskluzywny (na wzór angielskich), przyjmowaliśmy doń jedynie osoby zdolne wykazać się znajomością na pamięć, od pierwszej do ostatniej stronicy, arcydzieła naszej ojczystej literatury. Podczas egzaminu wstępnego egzaminator i egzaminowany rozpijali obowiązkowo litr wódki. Pierwszy kłopot polega na tym, że w języku życia publicznego panuje galimatias, nie wiadomo, co to margines, co to wykluczenie. Gdy prowadząca kampanię społeczną „Warto być za” Kompania Piwowarska zleciła badania opinii, tylko jedna trzecia respondentów przyznała, że problem wykluczenie obił jej się o uszy. Andrzej Pęczak (53 l.) traci grunt pod nogami. Od wczoraj nie jest już posłem SLD, bo partyjni koledzy wyrzucili go z klubu. Dziś decydują, czy zagłosują za wydaniem zgody na wsadzenie go do aresztu, czego żąda prokuratura.\nCzy oskarżenie przez śledczych o wzięcie od lobbysty łapówki wartej pół miliona złotych wystarczy, by SLD wyrzekło się obrony dawnego współpracownika Leszka Millera? Nie wiadomo. Józef Oleksy twierdzi, że decyzja zostanie podjęta po posiedzeniu sejmowej komisji, która dziś po południu rozpatrzy wniosek prokuratury: - Zakładam, że komisja zajmie stanowisko na rzecz przychylenia się Sejmu do takiej decyzji. Posłowie SLD będą głosować wedle stanowiska komisji - mówił marszałek Sejmu. do oklasków. Tak grających Polaków chcemy oglądać zawsze! \n To był bardzo ważny mecz dla Leo, bo na jego niepowodzenie\nnieprzychylni mu działacze z PZPN tylko czekali. Niektórzy\npo cichu zapowiadali nawet zwolnienie Holendra, jeśli naszej reprezentacji powinie się noga w meczu z Czechami. Selekcjoner biało-czerwonych doskonale zdawał sobie sprawę z wagi tego spotkania. Dlatego chciał zadbać o każdy szczegół, który mógłby mieć znaczenie dla końcowego rezultatu starcia z ósmym zespołem w rankingu FIFA. — Ewangelia według Judasza to tylko apokryf i nic więcej. Może ona poszerzyć naszą wiedzę ma temat myślenia ludzi w II wieku, ale nie zmieni nic w doktrynie katolickiej — podkreśla dyrektor Papieskiego Instytutu Teologicznego o. Stephen Pisano.\n O co zatem chodzi? Jak zwykle o pieniądze. Gdyby w gazetach napisano po prostu, że odnaleziono nowy dokument, dzięki któremu poznać lepiej wierzenie gnostyków z III wieku, należących do sekty kainitów, to nie zainteresowałby się nim pies z kulawą nogą. ale gdy ten sam tekst sprzedaje się jako autentyczną wiedzę o Judaszu i Jezusie, którą przez wieki ukrywać miał Kościół katolicki, a szerzej całe chrześcijaństwo — to do księgarni ściągną można tłumy naiwnych, którzy rzeczywiście wierzą, że Opus Dei, jezuici czy Watykan przez ponad 1000 lat ukrywali na pustyni tajemne pisma, a teraz jacyś śmiałkowie je odnaleźli. Cena, o której mówiłam politykom PiS, zanim zawarli koalicję, okazała się dużo wyższa, niż wszyscy przewidywali. Także dla\nsamej partii Jarosława Kaczyńskiego. Koalicjanci są dla nich kulą u nogi. Towarzysząca temu bezbarwność nowej minister spraw\nzagranicznych i coraz wyraźniejsze wewnętrzne podziały w PiS (nawet Michał Kamiński przyznaje, że oskarżenia wobec niego mogły wyjść z jego partii) dodatkowo wpływają na obniżenie poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości. Wielka szkoda, że tak się dzieje, bo projekt naprawy państwa, którego gwarantem miał być PiS, jest wciąż konieczny. Miała ze sobą bardzo ciężką torbę, a mąż odprowadził ją na przystanek PKS. Urlop spędzał jak każdy. Opiekował się dziećmi, chodził z najmłodszym synem na plac zabaw przed blokiem. Dzieci normalnie chodziły do szkoły, a jego najczęściej widywano w sklepie. — Kompletnie nic nie wskazywało na to, co się wydarzy. Zachowywał się normalnie — mówi jeden z sąsiadów do telefonu od Iwony. W czwartek żona musiała powiedzieć mu coś, co zwaliło go z nóg. Jednemu ze znajomych miał powiedzieć, że pokłócił się z Iwoną. Nie dajemy się wciągnąć w awantury i konflikty międzynarodowe. Nie wysyłamy naszych chłopców na obce wojny (Szwajcaria uczestniczyła jednak w wielu międzynarodowych misjach pokojowych). Nie atakujemy nikogo, ale każdy zdolny do noszenia broni mężczyzna idzie na przeszkolenie wojskowe i trzyma mundur, karabin i amunicję w domu (7-milionowa Szwajcaria może wystawić 400-tysięczną armię, budżet obronny w 2001 r. - 2,8 mld dol.). Nie poddamy się dyktatom ani knowaniom potęg tego świata, zwłaszcza wielkich mocarstw, Unii Europejskiej i NATO. \n ONZ? A po co? To kolos na glinianych nogach: nieskuteczny, za to szalenie kosztowny. Członkostwa chce elita polityki i dyplomacji, ludzie związani z międzynarodowym establishmentem. Kierują nimi nie interes narodowy ani wzgląd na wolę ludu, lecz ambicje osobiste i układy z potężnymi grupami nacisku i interesu. Karta Narodów Zjednoczonych dopuszcza użycie siły za zgodą Rady Bezpieczeństwa. Szwajcaria nie będzie należała do stałych członków Rady, a to oni są faktycznym szefem ONZ. Mogą uwikłać Szwajcarię w konflikty zbrojne, co jest sprzeczne ze szwajcarską konstytucją, gwarantującą neutralność wieczystą, niezaangażowaną, zbrojną i swobodnie wybraną. nową były jego książki, mówi że nie widział „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Co nie znaczy, że nie interesuje się sztuką. Międzyrzecki z legendarną postacią amerykańskiej kontrkultury rozmawiał między innymi o Amsterdamie i Rembrandcie. I może także zazdrościł mu trochę wolności od prezesowania, jeżdżenia na kongresy, reprezentowania, którego sam musiał niekiedy mieć powyżej uszu. Chociaż z taką wytrwałością, nieomal do ostatniego tchu, pracował w PEN Clubie, witał i żegnał gości, wręczał nagrody, nie wymigiwał się od ciężkiej harówki. Obdarowywał własnym czasem wielu ludzi, nawet do natrętów miał świętą cierpliwość. A wszystko to robił z taką elegancką naturalnością, jakby był słowikiem, który śpiewa w Europie i drozdem ciągnącym swe nuty w Ameryce. chetną postawą byk niezwykle się spodobał, zbliżyła się do niego i zaczęła go pieszczotliwie głaskać po pysku i głowie. Wreszcie spokojne, łagodne zwierzę położyło się obok niej na piasku, przytulając ciepły, miękki bok do jej nóg. Królewna, ujęta jego nadzwyczaj przyjaznym zachowaniem, w końcu usiadła mu na grzbiecie, chcąc przez to po części wzbudzić podziw towarzyszek dla swojej odwagi. Wówczas stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Byk w jednej chwili zerwał się z piasku na równe nogi i ruszył galopem ku morzu. Europa, uczepiona kurczowo — Aż tak bardzo, że mógłbyś sobie przypomnieć własne imię, Odyseuszu?\n Zrozumiałem, że nie ma po co dłużej udawać. Z całą pewnością mnie rozpoznała.\n — Błagam cię — powiedziałem szeptem — nie wydaj mnie Trojanom! Jesteś Greczynką, zachowałaś choć odrobinę uczucia dla swoich rodaków. \n Puściła mimo uszu ten apel do jej patriotyzmu. \n — Kiedy wejdę do tej bramy — wskazała ręką drzwi prowadzące do bocznego skrzydła pałacu — zbliż się tam i usiądź na schodach.\n Wykonałem jej polecenie i spokojnie oczekiwałem na dalszy tok wydarzeń, mając już pewność, że Helena nie zamierza mnie zdradzić. Po chwili wynurzyła się z bramy, przebrana w domową suknię, w której wyglądała jeszcze bardziej kusząco. To była, mój Telemachu, naprawdę zachwycająca kobieta, pomimo tak złego charakteru.\n — Chodź! — rzekła krótko. Sprawa jest poważna. Posłance grunt pali się pod nogami, bo do machlojek przyznał się już jej pomocnik ‒ rolnik spod Piły Ryszard P. Na swoje szczęście Beger nie liczy tylko na modlitwę i dobrze wie, jak unikać sprawiedliwości. Wzięła sobie na obrońcę europosła Samoobrony, Marka Czarneckiego, a ten zamiast na rozprawę pojechał obradować do Strasburga. W rezultacie proces został odroczony i nie wiadomo, kiedy znów się rozpocznie. Ostatnio prowadzi pan drużyny z niskiej półki. Żeby zagrać w Lidze Mistrzów trzeba trenować Wisłę lub Legię.\n— Spokojnie. Będę trenować albo jednych, albo drugich. W Warszawie, gdzie powinęła mi się noga, mam coś do udowodnienia, a w Krakowie mówią, że Wisła grała najlepiej za moich czasów. Zaraz gdzieś zwolni się miejsce. Czekam na pierwszą krew. Ostatnio miałem fajne drużyny, ale żeby zrobić coś wielkiego, nie starczało materiału. To znaczy materiał był, ale na słaby garnitur, a ja akurat wolę Armaniego. A my mamy na to wszystko mniej więcej taki wpływ, jak na obsadę\ntasiemcowych telewizyjnych seriali. Możemy tylko siedzieć i patrzeć na kolejny odcinek, w którym występują pocieszne postacie: „Miro”, Rysiek, zabójczo przystojny agent Tomek i „ten sk...” z ministerstwa, co to rzuca kłody pod nogi rekinom hazardowego biznesu i dlatego trzeba go wrobić w łapówy. Możemy się wkurzać, płakać, zgrzytać zębami — wedle uznania, co tam komu bardziej pasuje. Kiedy „robota” miała się już ku końcowi, bo trzy koła zostały odkręcone i mocowali się właśnie z czwartym, na horyzoncie pojawił się milicjant. Złodzieje wzięli nogi za pas, ale pech towarzyszył Markowi R., który przewrócił się i trafił prosto w objęcia funkcjonariusza. Wkrótce zatrzymano drugiego podejrzanego.\n Wobec Krzysztofa B. prokurator rejonowy dla dzielnicy Grunwald-Jeżyce zastosował areszt tymczasowy, a do rodziców ucznia słupskiej zawodówki wysłano prośbę o odbiór latorośli. Mam nadzieję, że ojciec po drodze zdążył kupić dobry pas! Jak się dowiedzieliśmy, policyjne śledztwo idzie teraz w zupełnie innym kierunku. — Głowala to był od kilku lat bankrut. Wszelkimi sposobami próbował stanąć na nogi, kręcił się wokół majętnych osób, usiłował ubijać jakieś ciemne interesy — mówi nam jeden z oficerów śledczych. Policja nie wyklucza, że Głowala mógł zginąć właśnie z powodu swoich długów, a nazwiskiem Wieczerzak posłużył się, by łatwiej wyłudzić pieniądze. Wiosną 1989 roku przy okrągłym stole stworzono wymyślny kontrakt, który miał zabezpieczać interesy starych elit władzy a jednocześnie umożliwiać dokonywanie demokratycznych zmian. Życie jednak zakpiło sobie z polityków-planistów, przemiany w kraju i u najbliższych sąsiadów zaszły tak gwałtownie, że cały wynegocjowany po kilku tygodniach dyskusji układ, okazuje się już obecnie kulą u nogi. Nieodzowne jest rozmontowanie resztek tego porozumienia i umożliwienie zadziałania w pełni demokratycznym mechanizmom. Jednak wydaje się to wcale nie takie proste. Nie wiadomo bowiem od której właściwie strony zabrać się do zjedzenia tej żaby. Próbują, bo większości sami nie znają serbołużyckiego. Wychowywali się w czasie pierwszej fali odwrotu od języka w latach\nsiedemdziesiątych. Później język łużycki zaczął znikać z domów\njeszcze szybciej, gdy zastąpił go język telewizji. Prowadzone przez\nInstytut Serbski badania wskazują dość oczywiste powody odchodzenia młodych od ojczystego języka. Serbołużycki jest językiem trudnym, a można się bez niego świetnie obchodzić.\n— Młodzi zadają pytanie, po co pielęgnować język i kulturę przodków, skoro stają się one kulą u nogi? — mówi prof. Scholze. — I nie słyszą przekonującej ich odpowiedzi. Wielu Polaków z upodobaniem twierdzi, że słoń im nadepnął na ucho. Nie śpiewają — chyba że w stanie wskazującym na spożycie — i nie grają. Dość kiepsko znają się na muzyce. W badaniach muzykalności nasze ośmiolatki nie odstają od innych Europejczyków. Dopiero później gwałtowanie tracą słuch muzyczny. Ofiara I\n Wojtek Cieślewicz dostał się na podyplomowe studium dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego w 1979 roku. \n Mieszkał w akademiku przy ul. Żwirki i Wigury. Jako gorący patriota Wielkopolski, a miasta Kcyni w szczególności, współtworzył poznańskie lobby w akademiku. Z jego koleżankami z roku mieszkała Teresa, studentka geografii. Przedmiot wielu westchnień przeddyplomowych dziennikarzy, ponieważ jako jedyna w pokoju zauważała stan podłogi czy firan, a sałatki i inne dania wyczyniała przedziwne i smaczne. Do tego łączyła niewątpliwe walory kobiecej urody ze spokojnym usposobieniem.\n Szczęśliwcem, którego wybrała Teresa był właśnie Wojtek. I w tym czasie naprawdę wyglądał jak człowiek, który Pana Boga za nogi chwycił. Gdyby nie stan wojenny, który pokrzyżował jego plany, byłoby tak: praca w „Głosie Wielkopolskim”, ślub z Teresą... a potem - jak każdemu. Albo żyli długo i szczęśliwie - albo trochę\nmniej...\n Kiedy ludzie podnosili go z chodnika, powtarzał w szoku: „Dlaczego mnie bili, ja tylko biegłem na ósemkę...” Grzegorz Wieńć jest zrezygnowany. Jak bokser po wysoko przegranej walce. Nie może zrozumieć, dlaczego od dłuższego czasu niektórzy we wsi rzucają kłody pod nogi członkom jego - bo jest przewodniczącym - organizacji, czyli owińskiego oddziału Młodzieżowego Towarzystwa Kulturalnego w Czerwonaku. Dlaczego nie mogą sami decydować o formach życia kulturalnego w Potaszach? Dlaczego czują się odtrąceni przez tych, którzy nie rozumieją, że młodzież lubi się bawić i nie powinno się jej w tym przeszkadzać. Tym bardziej złośliwie. Przygotowywał już mój rozmówca materiały do cyklu poświęconego angielskiemu średniowieczu i szczepom indiańskim, przeszczepom organów ludzkich i muzyce popularnej. Co tu dużo mówić — nie był człowiekiem wąskiej specjalizacji. Żaden projekt, w którego realizacji uczestniczył, nie trwał (niestety) na tyle długo, by do\nkońca jakąś dziedzinę wiedzy zgłębić, ale też i nie trwał (na szczęście) dość długo, by mego rozmówcę „sprofilować” i jednoznacznie zaklasyfikować. To właśnie brak wyraźnego profilu był mego rozmówcy głównym atutem i zapewniał popyt na jego usługi. Życie mego rozmówcy płynęło od jednego projektu do następnego. Nigdy nie wiedział z góry, czego dotyczyć będzie projekt kolejny i czego będzie od niego wymagał — a i nie było sensu\nzgadywać: sytuacja na rynku radiowym i upodobania słuchaczy radia zmieniały się zbyt szybko, opcje zbyt szybko rodziły się i umierały, by warto było sobie głowę zgadywaniem Zaprzątać. Opowiadając o tym wszystkim, mój rozmówca się nie skarżył.\nNie uważał, by mu się noga w życiu powinęła; przeciwnie, zadowolony był z siebie i przekonany, że dobrze sobie w życiu radzi. Taki to już świat, sądził — wymaga on dobrego węchu, czujności i szybkiej reakcji, a jak się już te zdolności posiadło, o trasę podróży\ni port docelowy można się nie troszczyć. Nie jest nawet jasne, do czego miałaby od początku do końca opracowana marszruta, „projektem życia” przez Sartre'a nazwana, służyć... Kwaśniewski nie ma co do tego złudzeń. Choć kampania wyborcza dopiero rusza, wczoraj wyglądał na zmęczonego i przybitego. —\nJeśli Lewica i Demokraci uznają, że jestem dla nich kulą u nogi, odejdę — zapowiedział w wywiadzie radiowym. I już rozmawiał w tej sprawie z liderem LiD Wojciechem Olejniczakiem. Obawiam się, że konflikty między koalicją i prezydentem będą się nadal powtarzały. Prezydent z przyjemnością podstawia nogę SLD.\n- SLD z równie dużą przyjemnością oddaje prezydentowi. Bardzo prawdopodobnie, że Wałęsa nie podpisze ustawy budżetowej. Wszakże prezydent myśli już o kampanii prezydenckiej. Kwaśniewski też. To co przed 100 laty robił Rajchman, teraz jest zadaniem Danuty Zdanowskiej, która układa wstępnie, a robi to znakomicie, program\nrocznych koncertów. Potem dyr. Kazimierz Kord przewraca go do góry nogami i układają z panią Danutą wszystko na nowo i dopiero program jest gotowy. Wtedy bierze go dział reklamowy, który zajmuje się angażami, programami, afiszami. Wszystko robi się z wyprzedzeniem kilku lat. Teraz np. trwają prace nad programem na sezon 2003-2004. Koszykarzom ze Stalowej Woli ostatnio się nie wiodło. Ponieśli kilka porażek i ich dobra lokata po pierwszym etapie poważnie się obniżyła. W meczu z Lechem postanowili więc trochę poprawić swoją reputację wykorzystując co tu dużo mówić fatalną postawę poznańskiego zespołu. Po meczu ze Śląskiem myśleliśmy, że drużyna Kijewskiego się przebudziła i wreszcie zacznie grać. Nic z tych rzeczy. Przez większość sobotniego spotkania w czarnych strojach występowała drużyna zupełnie inna niż ta przed tygodniem z wojskowymi z Wrocławia. Ktoś nawet zażartował, że koszykarze Lecha są w zmowie z księgowym kolejowego klubu i w tej niezmiernie trudnej sytuacji nie chcą przyspieszyć ostatecznego bankructwa kolosa na glinianych nogach. Stanisław August budził i wciąż budzi wiele emocji. Spór o ostatniego króla trwa bez mała dwieście lat. Jedni widzą w nim zdrajcę, marionetkę osadzoną na polskim tronie przez carycę Katarzynę Wielką, inni władcę, któremu przyszło ratować kolosa na glinianych nogach ‒ Rzeczpospolitą Obojga Narodów, pogrążoną w szlacheckiej anarchii, zacofaną i uzależnioną od ościennych państw. Naiwni - nienaiwni \n\n B. Bentkowski oraz brat jego konkubiny, Sylwester D. byli - jak już pisaliśmy - właścicielami dobrze, podobno, prosperującej firmy remontowo-budowlanej "REM-DOM-BUD-WITOSZYCE". Kiedy\ntracąca grunt pod nogami w burzy rodzącego się kapitalizmu Spółdzielnia Pracy "Jedność" rozpoczęła poszukiwania firmy, która powstrzymałaby jej upadek -pierwszy kandydat na "wybawiciela", \n"REM-DOM-BUD" wydawał się wprost idealnym partnerem na trudne czasy. "Mieliśmy nóż na gardle - mówi prezes spółdzielni, Edward Szyszko - ale nie można powiedzieć, żebyśmy postępowali pochopnie. Spółka z Bentkowskim wydawała się wtedy bardzo dobrym rozwiązaniem". Wspólne przedsięwzięcie zarejestrowano w maju 1990 roku pod nazwą "REM-DOM-BUD-JEDNOŚĆ". Jako spółkę cywilną. Ponad 14 tys. nauczycieli może stracić nawet 270 zł\nz pensji, a wielu wyleci z roboty! — lamentuje Związek\nNauczycielstwa Polskiego. Cięcia dopadną tych nauczycieli, którzy nie mają wyższego wykształcenia.\n — ZNP broni niedouczonych nauczycieli, a odmawia\nprawa do amnestii maturzystom, którym powinęła się noga — broni się szef MEN Roman Giertych (35l). KIG — Normalne reguły gry zostają w takim przypadku wyparte przez siłę przebicia. Ale wojewoda nawet tę siłę ma jakby z nadania, dodaną do funkcji na takiej samej zasadzie, jak bezkarność.\n — Musi być jednak twardy, konsekwentny, musi chcieć, inaczej musiałby poprzestać na ozdobnej wyłącznie malowniczości. \n — Bo jak mu nie zreperują fontanny, to im nogi z dupy powyrywa? Za sprawą lewicy dojdzie do nich dopiero jesienią. Ale już teraz niektórym artystom Sojuszu grunt pali się pod nogami. Dziś fakir SLD, przewodniczący partii Józef Oleksy, może boleśnie poparzyć sobie stopy. Jeśli Sąd Lustracyjny ostatecznie potwierdzi dziś, że był płatnym agentem komunistyczych służb specjalnych, na zawsze pożegna się z karierą. I nie pomoże mu już żadna sztuczka. Zresztą nie tylko on, przechwytując najbardziej utalentowanych filmowców, zbił na tym fortunę. Kim są bracia Wachowscy, dziś nie trzeba nikomu tłumaczyć. Siedem lat temu obaj panowie startowali właśnie w Park City z debiutanckim filmikiem „Bound”. Wtedy byli niezależnymi, ambitnymi artystami, o których pies z kulawą nogą nie słyszał. Jednak czujni menedżerowie Warner Bros natychmiast ich wyłowili. Dali im szansę, z której skwapliwie skorzystali, realizując „Matriksa” — jedną z najbardziej dochodowych trylogii w historii kina. Z deszczu pod rynnę. Jurij Szatałow (47 l.) jest już oficjalnie trenerem. Cracovii. Ale Pasy po porażce z jego byłą drużyną, Polonią Bytom, są już jedną nogą w I lidze. \n- Przez cały tydzień robiłem wszystko, by jak najlepiej przygotować Polonię do meczu z Cracovią. Teraz nie wiem, czy dobrze zrobiłem - mówi z uśmiechem nowy szkoleniowiec Pasów. Marek S. przygotwuje się do rajdowych mistrzostw Europy ministrów bezpieczeństwa narodowego, jednak ciągle ktoś rzuca mu kłody pod nogi. Najpierw za jazdę z prędkością 180 km/h złośliwie zatrzymała go policja, później, kiedy w Kaliszu ćwiczył całowanie ziemi na wypadek zwycięstwa, oskarżono go o drwiny z papieża. Zrozpaczony krytyką S. podał się do dymisji, która jednak nie została przyjęta, bo trzeba byłoby jednocześnie pozbawić medali polskich olimpijczyków, którzy też rzucali się całować ziemię, choć wcale nie pochodzili z Kalisza. Z ostatniej chwili: wobec przewidywanych niechętnych mu reakcji kibiców Marek S. ćwiczy obecnie tzw. gest Kozakiewicza. GALA: Wydaje mi się pan pogodnym człowiekiem, niewstającym lewą nogą.\nK.P.: Mam zawsze dobry humor. Chyba że jestem bardzo zajęty, wtedy bywam nieprzystępny. Myślami jestem gdzie — Woda ma to do siebie, że się zbiera i stanowi zagrożenie, a potem spływa do głównej rzeki i do Bałtyku — chlapnął niedawno marszałek Bronisław Komorowski (58 l.)\n Lapsus kandydata PO na prezydenta można byłoby puścić mimo uszu. Tyle że świadczy to o chorobie, która dotyka rządzących Polską. I to zarówno obecnie, jak przez ostatnie dziesiątki lat. Tą chorobą jest niefrasobliwość i lekceważenie podstawowych obowiązków wobec zwykłych ludzi.\n\n \n \n \n \n \n \n \n \n \n \n \n\nE n E=""FR E EEE\n\nFITS TE\n\nZi\n\n/ŁI/OZ/Ł [/J @ l p ś /7(!3, / 2 £ Wszystkiemu winne kury?\nStarszym gospodyniom w głowie się nie mieści, że spożycie świeżego jajeczka może z nóg zwalić. Nie dziwmy się im - kiedyś zagrożenie pałeczkami salmonelli było naprawdę o wiele mniejsze. Cóż - czasy się zmieniły. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zaleca aż siedmiominutowe gotowanie jajek, zanim się je spożyje. Takie zalecenie trudno skontrolować, szczególnie w kuchniach domowych, niejeden zresztą za skarby świata nie wyrzeknie się kogla-mogla, jajka po wiedeńsku, czy domowego majonezu. roku za kratki. Z pewnym luksusów trzeba było zrezygnować. O tym, jak wielkie brzemię zdają się dźwigać na swych barkach piękni i bogaci, świadczy najlepiej historia rodziny Dochnalów. Gdy Markowi Dochnalowi (47 l.) powinęła się noga, bo prokuratura oskarżyła go m.in. o wręczenie łapówki politykowi i pranie brudnych pieniędzy,pełen przepychu świat nagle legł w gruzach. No, może niezupełnie w gruzach, ale bolało. — Tego dnia wieczorem „ekspedycja karna” (czy jak kto woli... najemnicy) przyjechała w okolicę bloku na Piątkowie taksówką. Nieletni Robert W. pozostał w samochodzie, a dwaj jego starsi koledzy zajęli pozycje wyczekujące w wejściu do budynku. Około 19.30 nadjechał „maluchem” wujek przywożąc ciotkę z pracy (niewiasta prowadzi kiosk z kwiatami). Ona poszła szybko do mieszkania, małżonek zaś po zaparkowaniu wozu wolno ruszył w stronę bloku. A tam już na niego czekali... Po dawce gazu i serii ciosów, wywlekli przed budynek i jeszcze mu co nieco dołożyli. Zrobił się tumult, hałas usłyszeli sąsiedzi, sprawcy wzięli więc nogi za pas, ale przedtem zabrali pobitemu kurtkę. Maturzyści! Powinniście pamiętać, że jeśli powinie wam się noga na\nwtorkowym egzaminie z polskiego, to definitywnie kończycie przygodę z maturą w tym roku. Jeśli natomiast oblejecie drugi pisemny — z wybranego przedmiotu — pozostaje wyjście awaryjne. Wystarczy, że mieliście w ostatnich dwóch klasach szkoły średniej co najmniej „dobry” z tego przedmiotu, żeby zdawać ustną poprawkę. Oceny z pisemnych poznacie mniej więcej po tygodniu. Kilka dni przerwy i rozpoczną się egzaminy ustne. Pamiętajcie, że nie można ułożyć tak egzaminów ustnych, żeby zdawać dwa w ciągu dnia. Problem postawienia na nogi improwizowanej administracji, którą Pakistańczycy przejęli z rąk brytyjskich jest tu więc ściśle związany z pytanie, czy uda się (w kraju muzułmańskim!) wyciągnąć kobiety z ukrycia domowego. Niektórzy dorośli żalą się na brak dostępu do fachowej literatury, która pomogłaby im w przezwyciężeniu wstydu i niewiedzy. Boją się śmieszności w oczach własnych dzieci. Spotkałam się również z paniczną obawą, że dzieci mogą zapytać, jak układa się życie intymne mamyy i taty. W takich sytuacjach rodzice zupełnie tracą grunt pod nogami.\n Nauczyciel zazwyczaj występuje jako egzekutor wiedzy, nastawiony na wyłapywanie błędów i potknięć ucznia. Na tym wszak polega\nnasz system oceniania - nie tylko w szkole. Młodzież nie ma zaufania do pedagogów. Przewiduje, że ujawnienie własnych problemów\nintymnych i zadawanie trudnych, kłopotliwych pytań byłoby ocenione negatywnie.\n Młodsze dzieci jeszcze zadają pytania rodzicom, ale już w VI klasie związki emocjonalne z rodzicami rozluźniają się, widać wyraźną blokadę we wzajemnych kontaktach. Jeśli dziecko pyta i w domu nie otrzymuje odpowiedzi to idzie ze swoimi problemami gdzie indziej.\nNajbliżej są rówieśnicy i media. W tym wieku prawie wszyscy chłopcy czytają czasopisma erotyczne i oglądają filmy erotyczne lub pornograficzne. Często, jak sami przyznają, biorą je z półki rodziców. Wśród ulubionych postaci dominują skandalizujące gwiazdy estrady i bohaterowie ostrych filmów: Liroy, Madonna, Bogusław Linda, Cezary Pazura. twiej wyzwala w dzikich kotach instynkt drapieżcy — tłumaczy były dyrektor wrocławskiego zoo.\n O tym, do czego zdolna jest bestia, przekonał się rolnik Jerzy Trański (62 l.). Do jego gospodarstwa zakradł się drapieżnik. Rozszarpał metalową klatkę z królikami i urządził rzeź. — W niedzielę późnym wieczorem słyszałem ujadanie psa. Wtedy to zobaczyłem! Rozpruty królik leżał obok zniszczonej klatki. Miałem stracha, czy bestia nie czai się gdzieś za moimi plecami — opowiada rozdygotany rolnik. Informacja o tym, że bestia znów atakuje, postawiła opolskie służby. Myśliwi rozpoczęli poszukiwania Policjanci chodzą od drzwi do drzwi i ostrzegają mieszkańców.\nWielki kot do tej pory atakował zwierzęta hodowlane, ale również ludzie nie mogą czuć się bezpiecznie. Stwór cały czas się przemieszcza. Wczoraj wieczorem świeże ślady wielkiego kota odnaleziono w Blachowni Śląskiej, dzielnicy Kędzierzyna-Koźla. Działo się to w nocy z 24 na 25 bm. Załoga z radiowozu „drogówki” dostrzegła na ul. Lechickiej małego fiata, który jechał bez zapalonych świateł...\n Trudno było przymknąć oko na takie wykroczenia, policjanci ruszyli więc za „maluchem” dając kierowcy sygnały by zatrzymał się. A tu reakcja odwrotna ‒ tylko zwiększył szybkość! Począł kluczyć uliczkami, mając pościg na karku. W pewnym momencie zahamował, wówczas za samochodu wyskoczył pasażer i zginął w ciemnościach, natomiast „maluch” znów wyrwał do przodu. nie większych emocji. Kierowca zatrzymał się i wziął nogi za pas. Dwaj policjanci za nim. No i wtedy tamten dwukrotnie strzelił z broni gazowej do nadbiegającego funkcjonariusza. Kolejny raz już nie zdążył ‒ został obezwładniony przez drugiego policjanta. - Szybko pan wracał do zdrowia.\n - Wszystko dobrze się goiło. Poza tym miałem wielkie wsparcie w rodzinie, szczególnie w żonie Beacie, która od razu przyleciała do mnie do Włoch i cały czas mnie pocieszała. Zdziwiła mnie także reakcja mediów i zwykłych kibiców. Zazwyczaj jak komuś noga się powinie, wszyscy o nim zapominają. W moim przypadku było wręcz przeciwnie. Odebrałem mnóstwo telefonów, dostałem sporo listów.\nRadio w Elblągu, skąd pochodzę, nagrało nawet płytę CD z życzeniami dla mnie. Nie da się opowiedzieć co czułem, gdy jej słuchałem. Wydaje się, że kłopoty mieszkańców osiedla Podlasie są kulą u nogi\nwładz miasta. Po kolejnych monitach na temat szkoły wiceprezydent\nZbigniew Kosmatka zaczął udowadniać, że w związku z niżem demograficznym w Pile nie ma potrzeby budować szkoły na osiedlu. I tym sposobem pojawiła się kolejna bariera.\n Piotr Wysocki: - Udowadnialiśmy, że domki na Podlasiu to obiekty\nwielopokoleniowe i stąd ludzie raczej się nie wyprowadzają. Ale na\nnic to się zdało. Sławomir S (27 l.), Adam K. (23 l.) i Łukasz M. (16 l.) długo i metodycznie znęcali się nad swoją ofiarą. Okrutne razy co chwilę spadały na kark bezbronnego staruszka. Tłukli go czym popadnie, potem kopali bezlitośnie po całym ciele.\n Krzyki i jęki pana Józefa usłyszał sąsiad z najbliższego gospodarstwa. Sam bał się zareagować, więc szybko zadzwonił po sołtys. Wiedział, że Wiesław Jeleń nikomu nigdy nie odmówił pomocy. I nie pomylił się. Gospodarz wsi natychmiast zerwał się na równe nogi i zwołał swoich synów - Damiana (23 l.) oraz Kamila (18 l.). Nie było chwili do stracenia. Trzeba było ruszać na pomoc! Piotrek kryje kłamstwa Baśki. Po pół roku wraca do firmy do pracy, Baśka zostaje na wsi. Jej stosunki z rodziną Piotrka zaczynają się psuć. — Chłopaków sobie brała — mówi Anna. — Chciała ze mną na dyskotekę iść, a ja jej powiedziałam: jesteś dziewczyną mojego brata i ci nie wypada. I tak poszła. Mama ją za włosy wyszarpała.\n W pracy u Piotrka wszyscy wiedzą o kłopotach z Baśką, wielu pracowników pochodzi z okolic Białegostoku. \n Piotrek puszcza ich docinki mimo uszu. Anna: —Baśka lubiła być w centrum zainteresowania. Chciała, żeby wokół niej coś się działo. Przestała u nas mieszkać, kiedy ojciec znalazł jej tymczasowy dowód osobisty w szufladzie. Wyszły na wierzch wszystkie kłamstwa, że \nma 16 lat, że nie studiuje, że nie pochodzi z Sopotu. Kiedy znowu wróciła w nocy z dyskotek, gdzie była z jakimś chłopakiem, otworzył drzwi i wypędził ją jak psa. z polskim ludem pełne porozumienie; ale nie warto już o tym wspominać — wystarczy posłuchać ulicy. \n Przyzwyczailiśmy się puszczać mimo uszu niejedno radosne majaczenie, których całe stada nadlatują ku nam z łamów prasy, z ekranu telewizyjnego czy radiowego odbiornika. Odpowiedzialność za słowo mówione lub pisane jest dzisiaj w Polsce prawie żadna, przykładem świecą tu niestety najwyższe autorytety publiczne w kraju, nie brak ich również w parlamencie . Myślę jednak, że akurat sprawa „Wesela”, jednej z największych cenności, jaką ma — jak to określał Boy — „na wyłączną własność” kultura polska, jest wypadkiem, mimo; którego trudno jest przejść obojętnie.