book-dialogues-pl/train/expected.tsv

1.9 MiB
Raw Permalink Blame History

Nie mylisz się Jegomość, Bóg dobry obiecuje pocieszyć nas potomstwem.
Nie łapmy ryb przed niewodem.
Tak, starożytni bardzo w nie wierzyli, mieli oni nawet jak to panu wiadomo, swoich Dii somniales, Bogów snu, objawiających swe wyrocznie marzeniem; nie bez tego żebyś też pan niesłyszał, że i oni rozróżniali sny przychodzące przez wrota rogowe i wrota z słoniowej kości to jest wieszcze i fałszywe.
Jednakże mości księże kanoniku, gdybyśmy spróbowali sobie wykładać?
Masz Jegomość racją.
Cel! ha! cel! enigma. A kto z nas wie dokąd idzie? odparł szydersko nieznajomy.
Do usług waszych, stary Jakób Dołęga, a teraz ani kup bo niema za co, ani Dołęga; tylko niedołęga starzec co zęby zjadł do pieńków na suchym chlebie dyrektorskim. Posłyszawszy że u was chłopiec dorasta, i że mu już pierwsze zęby powypadały a drugie narosły, przystawiłem się ofiarując moje usługi.
Więc po cóż ta nauka? Żebyś potém poczciwą gospodarką i ślacheckiem życiem gardził, mędrkował i świdrował myślą
To waść lepiej niemów
Grzeszny jestem; ciekawość mnie bierze, co to tam tak głupiego miałeś powiedzieć Słucham waści.
Kto ma dzieci, musiał się jej nauczyć, odrzekł pretensjonalnie pan Bartłomiej zawijając poły od kapoty i siadając na sepeciku obok żony. Potem założył nogę na nogę, łokieć oparł o stolik, łysą głowę wziął w dłoń namulaną i siwe oczy wlepił w syna, któren mnąc w ręku surducinę stał przy progu pokornie, ze spuszczonemi oczyma.
Dotąd nic nie rozumiem, waść musiałeś podwarjować!
Dalipan oszalał, oszalał! Nauka przewróciła mu głowę! Co mi prawi o prawdzie! Alboż to niewiesz trutniu jakiś, że prawdą jest
O tóż to! tak miałem mówić, podchwycił Bartłomiej
Nie wszyscy, kochany ojcze, mają szczęście w swiętą taką prawdę wierzyć, rzekł Tomko. Każdy ma swoją wiarę, swoją prawdę, a cudzą fałszem zowie. Po szerokim świecie tysiące mniemanych prawd chodzi; mnie się zaś widzi, że powinna by być jedna tylko wielka prawda, jak jedno jest słońce co nam przyświeca i Bóg co nas stworzył.
Pójdę w swiat po nią.
Starzyśmy oboje, przerwał pan Bartłomiej
Dla czegożby prawda miała być tak dziwnie mierzona i dzielona po odrobince; dla czegożby jej niedostatek miał walczyć z nią samą jak to widziemy codzień?
Tak jest, odparł Tomko, ale obok tego i Materia mutatur, forma permanet, będzie także drugą prawdą, nie mniej od pierwszej prawdziwą.
Wszakże i to niezgorsze jak na szczupaka dowodzenie! Szczęściem że nas powietrze nie słucha, bo by ci odpowiedziało, że woda jest tylko spalenizną i węglem.
Niewiem, powtórzył Tomko
Dokąd? z uśmiechem diogenesowskim powtórzył żebrak
Ja! jak zawsze; idę by iść, bez danego celu, znajduję ich tysiące po drodze. Życie to pielgrzymka: głupi kto ślimakiem chce zostać i zaskorupi się w sobie. Życie to ruch co raz nowszy. Idź mój Tomko, nie znajdziesz prawdy całej nigdzie, ale skorupki rozbitej, bo z nieba spadając na ziemię w kawałki się boskie naczynie rozpadło. Te bryzgi swiecące rozsypane są po naszej drodze.
A w Bogu cała pełna i jedyna! dorzucił ksiądz Sycyna, który ich zaszedł niepostrzeżony,
To jest
Do czubków mościpanie, do czubków, dołożył dziekan
Dalszą niż Krzysztofa Kolumba i Ferdynanda Korteza. Żaden Conquistador płynący ku marzonym złotym grodom nie wybierał się ani dalej, ani awanturniej od pana. Goddam! jednego świata będzie ci za mało, należy się wcześnie przygotować i z Astolfem ruszyć na księżyc
Jutro będą gotowe! Co za pociecha dla nich. Takie odwiedziny nie codzień się zdarzają.
Dziękuję ci, Bóg zapłać, pozwólcie wy raczej, abym przełamał z wami mój chleb biały i sér zawiędły.
Ot chcecie wiedzieć, że niema jak my, jak lud, rzekł wieśniak od ubogich i od ludu!
Pierwsza ślachta, odparł Hrabia spluwając i spiesząc do swego powozu; pierwsza ślachta tegoczesna powstała i urosła w wojnach krzyżowych, temu nie zaprzeczycie?
Oto najprzód przykład Krzyżowca uczył wielkości i świętości obowiązków: widzieli go ludzie poświęcającego siebie, życie, mienie dla idei jednej, dla wiary! To pierwsza; powtóre: Rycerz brał za giermka, za pacholę, za sługę często od pługa i roli człowieka, którego wiódł w świat z sobą, uczył go uczuć rycerskich, uczył go pogardy śmierci, honoru rycerskiego, poświęcenia, za wiarę, za słabych, za coś niematerjalnego, a nad wszelkie dobro ziemskie ważniejszego, słowem uczył go poświęcenia. Ten wojak okulały może lub oślepły powracał do domowej zagrody; a co wniósł wspomnień pod strzechę, to było jego nabytkiem, niemi on oświetlał rodzinę swoją. Co wlał we wnuki swoje, to o szczebel chociażby pragnieniem tylko, podnosiło ich wyżej.
No! i gadajcież! tak ślicznie zdaje się wyrozumowałem! zawołał śmiejąc się German.
Moj Boże! a w domuż? nie możnaż się jej było nauczyć z Ewangeliczki i Ołtarzyka?
Tak! starym na sercu, zimnym i zmęczonym. O szkoda mi ciebie, szkoda! I spojrzała nań znowu, aż oczy ich się zbiegły w wejrzeniu
Ale ja niechcę żebyś odchodził! dodała żywo dziewczyna!
Gdzie oczy poniosą, dopóki nie dowiem się prawdy.
O! srogi żal, za tobą, za rodzicami twemi
A! bywajże zdrów. Wróciwszy pójdę do rodziców waszych i będę się starała ich pocieszyć w samotności, w opuszczeniu. Nie masz serca że nas tak porzucasz! o nie masz ty serca.
Ba! więzień tęskni za ciemnicą i łańcuchem z któremi się zbratał. Wielką tajemnicą nałóg
I tak dobrze, zgoda! a że lubię odrazu zbyć się rzeczy najcięższej, a do nauczyciela astronomji wysoko po wschodach drapać się potrzeba, zbądźmy dziś te nieszczęsne wschody.
Stare rzeczy! Kopernik i Galileusz są w niebiosach czem Kolumb i Wespucjusz w znajomości Nowego Świata. Posłuchaj moje dziecię:
Silentium! zawołał professor, a nie to fora z tąd.
Obłoczkowe, mgliste chcesz wasan mówić kat ich tam wie! trudno z Herschelem przypuścić i nie ma czem tego zdania poprzeć, jakoby każda z osobna tworzyła odrębny system planetarny
Są w liczbie siedmiu, Uranusa w liczbie sześciu. Planety zależąc od słońca, same są jednak, można powiedzieć, drugiego rzędu słońcami dla swoich satellitów; mają siłę utrzymać je w poddaństwie. Są to feudalni książęta. W miarę odległości swej i wielkości stosunkowej obracają się koło słońca szybszym lub wolniejszym biegiem, przebywając mniejsze lub większe drogi. Ziemia jak panowie wiecie zapewne, jest trzecią z rzędu, a po niej następują Mars, Jowisz i cała czereda którą znamy i której jeszcze nieznamy.
O! nie! co najciekawsza że każdemu wypadło co innego!
Uczyć się przypuszczeń! dorzucił Baron ze śmiechem.
Nie! to tylko pytanie wszystkie ciała są obdarzone własnościami jednemi, ale w bardzo różnym stopniu
Wiem o tem, że i co do liczby zmysłów są różne zdania, bo niektórzy do pięciu dodali szósty generacyjny, a siódmy zrobili lepiąc sześć poprzedzających w jedno. Ale to sobie niewinna zabawka! To co zowią zmysłami niewłaściwie, są to organa jednego zmysłu, dotykania. Wszakże oczyma dotykamy światła od gwiazd nawet, zapachy dotykają naszego nosa; ustami dotykamy potrawy, ucha dotykają dźwięki. Pięć organów zmysłowych, są jak pięć palców jednej ręki, posługaczami jednego zmysłu. Te pięć organów wymierzone są na pięć głównych a raczej cztery stany materji, (gdyż smak i powonienie są prawie jednem i ściśle łączą się z sobą). Oko jest organem dotykania ciał promienistych, ucho do płynów (powietrza) usta do ciekłych lub w pół ciekłych, nareszcie palce i reszta ciała do zsiadłych, stałych.
Pojąć to łatwo że mniej doskonały, mniej w sobie uorganizowany twór, łatwiej się rozpładza, niż ten który życie mając w sobie skupione silnie, trudno się niem podzielić może. Trzeba było ponęty najwyższej rozkoszy, żeby zmusić zwierzę do rozłamania, do podzielenia się życiem. Różnicę płci tak wybitne w wyższych organizacjach znikają zupełnie w polypach, które jak grzyby są obupłciowe i rozmnażają się bez ustanku. Im wyżej idziemy, tem różnice indywiduów czynnego i biernego stają się dobitniejsze. Kobieta względem mężczyzny jest prawie oddzielną istotą w porównaniu do lwa i lwicy.
Jak to pocieszająca rzecz dla ludzkości, przerwał Baron, nieprawdaż Tomku.
Myślisz że wielość faktów nagromadzonych zabezpieczy od błędu? Wcale nie! Zobacz co się dzije z chemją; składa się ona z stu tysięcy formułek i formuł które leżą rozsypane po ziemi bez znaczenia, bez związku; są dokładne, ale do niczego nie prowadzą, bo ich syntheza nie powiązała.
Scholastyczna umiejętność opierała się cała na synthetycznej metodzie. Czem ona była w głębi? Oto sądem syllogistycznym z małej liczby prawd ogólnych o szczegółach, właśnie jak pan professor powiadał. Cała rzecz więc na tem, że na małej liczbie danych, opierała się cała pewność. Z tej szczupłej garstki pewników, siliły się umysły na subtelne wywody często nadaremne, a zawsze fałszywe. Budowano genetycznie światy na wzór Timaea platonowego, wyrywając kawałki Platonowi, które on (nieprzemawiając) zapożyczył sobie także cichaczem od Pythagoresa, Demokryta, Protagora i wielu innych. Kruche to były budowy zaiste! Opierając się na posadach nie licznych prawd, nie mogły idąc w górę się rozszerzyć, gdy w dole tak wązko miały założone fundamenta. Umiejętność cała na wnioskowaniu leżąc; gdy szczupła ilość danych do wnioskowania nie dostarczała materjału;
Cała rzecz że w Synthezie rządzicie się jednym, dwoma, niewielką ilością faktów, a w analyzie wielą. Sprawa miedzy ilościami tylko; sprawa więc właściwie o to: czy z małej ilości faktów, na wielką ilość wnosić się godzi? Tu Analyza odpowiada że u niej większa ilość faktów daje lepszą rękojmię pewności.
Dodaj kochanku że caluteńka matematyka ogólnie wzięta, redukuje się do tej ogromnej prawdy jedynej, że
Tu? alboż to tu koniec?
Idziesz! cudo! admiruję twą męczeńską stałość i zapoznaną cnotę! Dowiesz się w nagrodę jednej a jedynej na świecie prawdy najpewniejszej; mianowicie: że prawdy u nas całkiem niema.
A zatem, powstały: Pojętność (Intellectus), Rozsądek (facultas abjudicandi) i Rozum (ratio). Intellectus służył tylko jak łyżka do przyjmowania (pojmowania), facultas abjudicandi jak zęby i gęba do osądzenia, co to za strawę łyżka podała, a ratio, ultima ratio, jak żołądek do spożytkowania ze strawy. Wniosek
Tak! dzieje jej nieszczęść. Na cóż serce sobie kaleczyć; chodźmy, nic się tu niedowiemy. Pomimo usilnych Barona nalegań, który za nos wziął był biednego filozofa, Tomko nie dał się zawrócić i wybiegł na ulicę, ulicą w rynek, z rynku na przedmieście jak szalony
Wielkość! woda! rozumiem, rzekł roztargniony Tomko, jest to dysputa o początku wszech rzeczy.
Chcesz, niechcesz, jak ci się podoba.
Chodźmy rzekł Tomko do Barona.
Jużciż są chociaż z drugiej strony, rzecz to jest niewyjaśniona, a mniejszej wagi, z kąd się biorą siły. Wynikają one przecież zawsze z materji, na nią działają, z nią chodzą, bez niej objawić się nie mogą; a zatem są w pewien sposób materjalne.
O! to już bredzisz kochanku! i de grubis! rzekł stary ruszając ramionami. Wszystko powtarzam ci, wbij to sobie w głowę bodaj siekierą czy młotem, wszystko jest materją, a krom niej niema nic. Materja jest nieśmiertelna objawy jej, życie wiekuiście różne. Z resztą przyjdź do mnie kiedy chcesz do domu, bo teraz niemam czasu, dobranoc.
Zawsze kochanie moje.
Z całego serca.
Oczewiście lecz to mniejsza.
Na to, nie zgoda.
Szczyt tej okryty chmurami, i mniejsza o to, byleśmy ku niemu postępowali.
Bo też w piersi wiecznie tkwiące, powiada nam, że żywot nasz tutaj nie jest cały i skończony. Ze wszystkiego co przeczuciami drugiego życia nazwać się może pragnienie, przeczucie najwyższe! najwyraźniej nam mówi nigdy niemogąc być uspokojone tutaj, że napój do ugaszenia go, nie na tej brudnej ziemi płynie. Bóg wszystkie te przeczucia złożył w sercu człowieka, ale człowiek źle je pojął i na złe ich użył.
Potraficież zniszczyć co w życiu z natury jego jest znikomego, zmiennego, uległego stratom podlegającego wypadkom?
Szukałeś prawdy absolutnej, jedynej, w zdaniu jedném w miejscu i kątku pewném, w kilku słowach ludzkich zamkniętej, w wyłącznej jakieś istocie, w jednem rodzaju żywota; a prawda nie jest ani w słowie jedném, ani w chwili jednej, ani w jednej istocie, ani w myśli ludzkiej tylko. Prawdą jest wszystko co istnieje, prawdą jest życie, byt; a najwyższą prawdą jest źródło żywota
Snać nie mógł.
I kiedy taki pójdzie potem do swoich dziewczynek jestem w bezjakościowym państwie absolutnej konieczności w dowolności! Bo cóż jest straszniejszego, jak ta godzina od drugiej do trzeciej popołudniu, kiedy nic ukryć przed sobą nie można i naga okropność metafizyczna przebija jak kieł zwaliska codziennych złud, którymi staramy się zabić bezsens życia bez wiary... O, Boże!
Milcz, waćpanna nie każdy to powiedzieć może. I w ekspansji i w kumulacji ot co. Ten wyskrobek mało mi się udał, ale po śmierci jeszcze go przetrząchnę, na miły Bóg: pekeflejsz z niego zrobię.
A jednak moja krew
Nie boję się pana zupełnie. Jestem zupełnie obojętny, ale jeśli pan chce, może pan się nie krępować. Jestem niewinny, tak zwany „prawiczek”, ale wiem wszystko i czuję w sobie fatalną siłę gubienia wszystkich, do których się zbliżę. prawie prawdziwy był ten wybuch w stosunku do dawnych udanych). Głupie to było ponad wszelki wyraz, co Zypcio mówił. Ale zadowolony był z siebie, że on, ten nic nie wiedzący świeży maturzysta, może tak demonicznie blagować i oszukiwać tego wszechwiedzącego jakby się zdawało garbusa. Czy to nie było już działaniem gałek z błękitnej emalii, w które wpatrywał się zbyt może długo wczoraj. Sam o tym jeszcze nie wiedział.
Ja rozumiem intuicyjnie, co pan mówi. Ale to są już dalsze myśli. Ja nie mam ogólnej podstawy. Ja kochałem ojca i bałem się go. On umiera, a mnie to teraz nic nie obchodzi. Mnie jest tak źle, jak nigdy, a przy tym zupełnie bez powodu nawet astronomia. A ja chcę dotykać wszystkiego gołego, jak dotykam mojej własnej twarzy moją własną ręką... Ja chcę wszystko zmienić, aby było takim, jak być powinno. Ja chcę to wszystko mieć, dusić, cisnąć, wygniatać, męczyć...!!!
Hę? Nie udawaj delikatnisia przede mną. Nawet nie mów o miłości: to albo złuda ordynarna, albo takie życie, jak moje. Jesteś silny człowiek, jak i ja. Będziesz jeszcze silniejszym, o ile znajdziesz punkt zaczepienia dla twojej siły w tym naszym podłym świecie. A to dla typów takich jak ty jest coraz trudniejsze. Za mało w tobie jest maszynki wynik będzie jeden: szczęśliwa maszyna (wskazał na lewy od Genezypa węgieł swojej chałupy) może tam są inne jakości wrażeniowe, oparte na innych drganiach te głupie gałki, na których rodzą się takie ich kolonie, jakimi jesteśmy my: ty i ja, i ona, i wszyscy... megaloman relatywny, jak sam siebie nazywał. Genezyp ocknął się, ale tamten panował nad nim niepodzielnie. Mówił cytując Micińskiego:
Czyś ty się wściekł z tą praktycznością? Ja ci nie powiem, jak się masz dać zgwałcić tej babie, ani co jutro zjeść na śniadanie. Ja ci mówię tylko: staraj się zachować w stanie pierwotnym to, coś dziś w sobie odnalazł, i naucz się panować nad własną siłą. To trudniejsze jest od pokonania słabości
Oczywiście Zypcio zostanie. Prawda, Zypek?
Tylko nigdy już niech pan mnie nie całuje, niech pan pamięta niejasno pomyślał Genezyp. Pozorna dowolność po-maturycznej wizji przyszłości z przed-maturycznych czasów skurczyła się w nieuniknioną tożsamość wszystkiego ze samym sobą. Konały już nie byłe nigdy dnie i pełne oczekiwań i wypadków przyszłe wieczory w antycypacji przeznaczeniowej bezwyjściowości życia, charakteru i niezrozumiałej młodej śmierci o jakże inaczej!
Ale stanąć musi i to na mnie. Nic nie rozumiecie logiki i nie rozumiecie się na żartach. Pewien pan, zniechęcony do logiki, twierdził, że trzeba założyć jeden tylko znaczek, na przykład punkt, a jako regułę postępowania przyjąć: „nic nie robić z tym znaczkiem” „żartował” Benz (i takie bywają żarty), chcąc jednak pogodzić się w końcu za wszelką cenę. Zakończenie rozmowy w niezgodzie pozostawiało u niego trwałą depresję. Ale nagle spochmurniał, osunął się, zapadł się w siebie. Bazyli rozwijał dalej, aż do rzygania z nudów włącznie, rzecz swoją o zmienności pojęć religijnych, która to zmienność nie miała im wcale ubliżać.
Zleź pan z tej metafizyki, bo nie wytrzymam Jak pan śmie wobec mnie produkować taką baliwernię? Ja zabraniam o tym myśleć i koniec. Między tym bredzeniem a teozofią nie ma żadnej różnicy. Ja panu to powiem jaśniej, przyjmując pańskie idiotyczne założenie, że w nieskończonej przestrzeni nie ma nic, prócz żywych stworzeń: oto, że dla każdego rzędu wielkości stworzeń znajdą się tak małe, że będą dla niego stanowić podłoże materii martwej, mogącej być ujętą w przybliżeniu w prawa o matematycznej formie. Ale co się stanie z aktualną nieskończonością w znaczeniu ontologicznym? Jak będą wyglądać istnienia żywe nieskończenie małe? I na jakim podłożu one będą istniały? A co pan powiesz o tym, że atomy są rzeczywiste, a nie tylko hypotetyczne? I elektrony i tak dalej
Nie wiecie o sobie samych nic. Ja przynajmniej wiem, kto jestem w mojej epoce. Może właśnie i jedno, i drugie Mówił zupełnie nie na serio, nie wiedząc sam, jak bliskim był prawdy niedalekiej przyszłości.
Przeszło półtora roku nie tylko dla niego, ale obiektywnie. A przy tym ta analogia z psem... Jak raz coś podobnego domieszało mu się do dowolnej magmy uczuć, stawał się niewolnikiem danego człowieka. Oczywiście dotąd na bardzo małą skalę jedynie. Już parę razy zaobserwował podobne zjawisko zdawało się, że przelatywał obok, szepcząc w biegu, mimochodem, groźne ostrzeżenia. później Żal okropny tego człowieka paraliżował Genezypowi wszystkie centry obrony. Już nagi i bezbronny wystawiał się na łup, wiedząc, że w tym dniu właśnie jest to po prostu zbrodnią. Powietrze było teraz drażniące, gorące, przesycone jakby chuchaniem olbrzymich warg. Wszystko w nim i poza nim rozpławiało się w przyjemnawej obrzydliwości i nieznośnie rozkosznym rozdrażnieniu jakie to dziwne, Dziwne, DZIWNE... zawył nagle i w dreszczu obrzydliwym, który jednoczesnym bólem i wydrzącym przeprzyjemnieniem rozlał się po ciele, spadła z niego jakaś wewnętrzna maska nic homoseksualnego nie odezwało się nawet w najtajniejszych zakamarkach jego istoty. Ale warto żyć. To był eksperyment taki jak w laboratorium gimnazjalnym, wywiązywanie wodoru czy też jakieś czerwone zabarwienie od rodanku żelaza. Ale zawsze to, co było przed nim, zdawało się tylko coraz bardziej męczącym snem bez końca.
Ideowość papy, cały ten Syndykat Narodowego Zbawienia narodowego w dzisiejszych czasach! Zaczęli mówić szeptem. Genezyp słuchał tej rozmowy z rosnącym przerażeniem. Dwa odrębne strachy: przed księżną i głębią polityki, windowały jego poczucie jaźni na zawrotne, nieznane mu dotąd wyżyny. Czuł się niczym wobec tego cynicznego młodzika, o rok czy dwa zaledwie od niego starszego. Owładnęła nim nagła nienawiść do ojca, że uczynił z jedynego syna swego takiej miary niedołęgę. Jak „ONA” mogła go mieć za coś, mając takiego potomka! Nie wiedział, że właśnie jest odwrotnie, że cała jego wartość polega na bezdennej głupocie i naiwności, przy dość dużych zresztą fizycznych danych.
Ach, ojciec jest beznadziejny mamut! Nie rozumie ojciec, że nareszcie przyszła pora na krótki okres fantastyczności w polityce i to właśnie u nas. Oczywiście są to ostatnie podrygi przed zupełnym uspokojeniem się kto wie nawet, czy sam nie będę zmuszony tego dokonać w imię moich zasad. Ale już pół do trzeciej
Bardzo sympatyczny chłopczyk Niech pan nie wydaje przedwczesnych sądów. Możemy jeszcze być kiedyś w wielkiej przyjaźni. (jest taki dziki zwyczaj zabijania tych nieszczęsnych stworzeń, dla których nikt nie może mieć współczucia). Już nie mógł znieść tego stanu, a jednocześnie zrobienie najlżejszego ruchu wydawało się absolutną niemożliwością (o którym słyszał) to w to i tak dalej. To coś nie-do-uwierzenia! Z nią!! Ah o potęgi ciemne, o Izis, o Asztaroth!) zrobić może i powinien tego był pewnym: widział kiedyś dwa karaluchy tak dziwnie zczepione... Razem z pożądaniem, ordynarny strach wybuchnął z centrum wnętrzności (z tego cielesnego środka osobowości) i zalał całą istotę jego aż po najdalsze krańce wspomnień. Tak silne było poczucie dwoistości, że chwilami naprawdę czekał tego wyjścia ducha z ciała, o którym opowiadali plebsowi wyznawcy Murti Binga. Na zawsze ucieknie duch ten od strasznych spraw płciowych i żyć będzie gdzieś w świecie absolutnej harmonii, czystych pojęć i prawdziwej, nielekkomyślnej beztroski to była ostatnia obrona męskiej (tej nie wstrętnej) godności przed największym z upokorzeń: oddaniu się we władzę nieczystych snów samicy. Tylko miłość może to usprawiedliwić i to nie bardzo. Coś się tam tliło, ale to nie było to. Jak żyć, jak żyć? Czyż ciągle będzie szedł tak jak po linie nad otchłanią, by runąć w nią nieuchronnie po strasznych, bezskutecznych z założenia, wysiłkach. Jakimże zakutym katolikiem był Zypcio w tej chwili, katolikiem negatywnym tak zwanym. Ręce miał spocone, uszy go paliły, a wyschnięte usta nie mogły przepuścić ani jednego ze słów, nad którymi biedził się skołczały język. Tamta strona stężała też w naprężonym marzeniu, zapomniała kompletnie o jego obecności. Genezyp z bolesnym aż wysiłkiem wstał z kanapy. Był małym, biednym dzieckiem koniec albo zupełne wyrzeczenie się i życie dalsze z tym ciągłym, okropnym niby-bólem w skórze, z tym nudnym zdrętwieniem nienasycenia w lędźwiach i głuchym cierpieniem gdzieś daleko w brzuchu albo jeszcze kilka lat kompromisu jeśli nie wprost, to z okrążeniem, bocznymi drogami i pogardzać sobą, a nade wszystko tymi „draniami”. Nic nie pomoże już „précieuseowatość” i to niby intelektualne życie. Dobre to było jako środek omamienia tych bydląt, żeby nie widzieli już znowu tak wyraźnie wypiętych, sterczących z żądzy organów. Ale samo w sobie? „o, stokroć kłamliwsze od nas”, pomyślała. „Bo my wiadomo, że robimy wszystko dla tego, a oni udają, że dla nich nie jest jedyną prawdziwą rozkoszą nasycać się nami”. Spojrzała na niego, raczej na to „coś”, z czego miała zrobić za chwilę (przy pomocy swojej piekielnej erotycznej techniki) mężczyznę, takiego samego, jak ci, na myśl o których wzdrygała się teraz ze wstrętu i upokorzenia. Genezyp siadł znowu obezwładniony sprzecznością, przerastającą jego wymiary aż w niesprawdzalną sferę, gdzie urojenie łączy się z rzeczywistym bytem. „Ha, niech się dzieje wola nasza”, pomyślała księżna. Podniosła się lekko i zwinnie. Siostrzano-dziewczynkowatym ruchem wzięła Genezypa za rękę. Wstał i nie opierając się powlókł się za nią. Miał prawie pewność, że przesiedział godzinę w poczekalni u dentysty, i teraz idzie rwać ząb, a bynajmniej nie „udaje się” na pierwszą noc rozkoszy do jednego z pierwszych demonów kraju. Ale tamto było fraszką wobec tego, co czekało go teraz. „Oto są skutki tego przeczekiwania, tego przetrzymywania”, myślał z wściekłością. „Ojciec, wszędzie ojciec. Inaczej bym tu działał w tej chwili, gdyby nie ta przeklęta cnota”. Uczuł wprost nienawiść do ojca i to dodało mu siły. Nie wiedział, że cały urok sytuacji polegał jedynie na tym przeczekaniu się na wylot, na które narzekał. Gdybyż to można być dwiema przeciwnościami naraz, a nie tylko o nich myśleć! Cóż to byłaby za przyjemność! Niby staramy się o to czasami, ale wychodzą z tego rzeczy połowiczne, niedociągnięte. Chyba obłęd... Ale to zbyt niebezpieczne. A przy tym nie ma się wtedy pełnej świadomości...
Po czym, ciekawa jestem. A zresztą idź do łazienki. Już ja cię myć nie będę. pomyślał, starając się uśmiechnąć. O
Cicho! Takich rzeczy głośno się nie mówi. Otóż mama, z jej talentami, wygrałaby na pewno, choćby jako kochanka chińskiego szefa sztabu głównego, czy kogoś tam o to chodzi, a nie zadek, którym wierzgał dawniej w uprzęży. A jak raz podniósł z tym się zgadzam. he, he... To zrobi Kocmołuchowicz za nas, a my zostaniemy na lodzie.
Pudziesz precz, ty, wszechwiedzące szczenię nie wróci w ogóle wrócić musi” teraz nie wróci tak piekielne były to rzeczy. Co za szkoda, że takie historie giną bez śladu, jak zginęły zresztą wszystkie pijane improwizacje Tengiera, Smorskiego, Szymanowskiego i tylu innych. Głuchy huk ciężkich drzwi wchodowych zamknął wątpliwości w pewność pierwszej klęski. Dziesięć lat temu jeszcze a teraz...? Starość. Zaczęła cicho, rozpaczliwie płakać
A tak Dziś za słowo „indywiduum” musimy podstawić w ogólnym równaniu ludzkości pojęcie „masa” i pomnożyć w dodatku przez nieokreślony spółczynnik. sprzeczność ta była nieznośna). koniec jednaki: śmierć za życia w zupełnej pustce ducha...
Nie żaden atak. Vous avez exageré votre importance, princesse Proszę słuchać!!! ilość pojęć fortepianu była też nieskończona. „Logiczna wizja w haszyszu a do tego co? kobitka, panie, konflikcik domowy, wódeczka z haszyszem, panie, świństewka z młodzikami niech się kondensuje, niech się samowyjaśnia dla niego i całego jego nędznego życiowego personelu. Bo takie to były „produits secondaires” całej tej twórczej komedii. Wiedział już, co zagra za chwilę (ochłap tego, co się tworzyło w muzycznych tyglach jego istoty), czym zmiażdży tę całą bandę niedorosłych mu do pępka psychicznych pokrak, zaprzałych w gnuśnej pseudo-normalności, spłyconych do poziomu intelektualnej kałuży czy gnojowego bajora, łatwością nabranej ze śmietników umysłu pseudo-wiedzy. Nie rozumiał coś, mimo zagwożdżenia przez znaczki nie wyrazi jej nigdy. Po co? Po śmierci dowiedzą się i tak to wyżera mózgi
Dosyć! Schowaj się pan z pańską logiką, która jest nikomu niepotrzebnym, bezużytecznym balastem fatałaszek zjedzonego przez samego siebie intelektu, zabawką dla ludzi, cierpiących na bezpłodny intelektualny apetyt, dla umysłowych impotentów, a nie prepotentów myśli, jak to sobie pan wyobrażasz. Ale od mojej twórczości (zacytował Micińskiego). i może byście już raz odpadli naprawdę jak mówił kniaź Bazyli. Błogość doskonałości (to poczucie, że wszystko jest takim właśnie, jak powinno i lepszym być nie może, źródło teorii doskonałości świata Leibniza) ten coraz rzadszy u niej stan, rozlała się po zakamarkach jej ciała, które odmłodniało i sprężyło się całe do skoku, sycąc się dawnymi tryumfami i zbrodniami, układającymi się w chwilach takich w idealną artystyczną kompozycję. Dobre było to życie i nie zmarnowała go
Hallo Proszę otworzyć. Toldziu, nie rób głupich „witzów”! to wielka różnica) w krainę niewiarogodnego upodlenia i śmierdzącego nieszczęścia. I to przez nią, tę, którą z lekka pogardzał, uznając już ten „romans” za coś poniżej jego „standardu”, czyli jak mówią teraz: „wzorca”. Patrzał, widział, nie chciał widzieć i nie mógł się oderwać. Pojął nareszcie, nie mózgiem czym jest ten tak zwany demonizm. Pokojówka Zuzia a niechże to kaczki... Wpita jak buldog swoją niezwyciężoną pięknością i świństwem w każdą komórkę jego ciała, w każdy atom duszy... Precz!! Ohydny kuzyn Toldzio, onanistyczny profesor z lat dziecinnych, posiadał ją właśnie (nie posiadając się z radości) na małym leżadełku. Widział Genezyp cały komizm, całe upodlenie męskie jak na tacy O, gdzież jest sprawiedliwość na tym świecie! Ale co najgorsze było, to to, że oburzenie, upokorzenie, obraza, złość pciowy, lub jak inni mówią, pełciowy. Gdzie on był naprawdę do najcięższych choler, ten znienawidzony (nie wiadomo już przez kogo) Zypcio? Było coś plugawie cierpiącego, ugniecionego przez tamtą osobową babę na wstrętny plasterek. Ale gdzie była jego osobowość? Rozwiała się w przeciągającej nad Ludzimierzem dzikiej, czarownej, marcowej nocy. Ten cały pałac razem z nim i jego tragedią zdawał się być małą wyplutą przez nie wiadomo kogo pesteczką, na tle grozy natury i nadciągających wypadków byli zdrowym bydłem. A, a, a indywiduum potępione bezwzględnie) nasycał się jak ostatnie bydlę i ona (o zgrozo!) miała z nim tę właśnie niezgłębialną, niedocieczoną przyjemność, w tej samej chwili, w której jego pozbawiała jej tak okrutnie na rzecz tamtego jak nigdy), a potem trwali dłuższy czas bez ruchu, stężali, prawie martwi. (To, że on tam patrzył [wiedziała na pewno], podnieciło księżnę Irinę do niebywałego dotąd szału. Już raz robiła rzecz taką. Nie udało się o tyle, że tamten uciekł i strzelił się w brzuch w lesie nie bała się o niego). Wlepiony prawie w szyby trwał również bez ruchu Zypcio. Patrzył teraz na żółto jeżeli już w ogóle, to w takim razie w najlepszych warunkach. A tamci wstali i zaczęli się rozbierać oboje gorączkowo. Genezyp pożerał oczami (i całym ciałem przez oczy) tę scenkę nie z tego, jak mu się zdawało, świata. Odkrył w sobie (i pośrednio w świecie) coś tak strasznego, że duchowo oniemiał. Już nie był sobą. Pękały więzy jaźni, ulatniała się osobowość. (Taką chwilę świadomie wykorzystać! Za głupi był na to). Zakrzepłe krwiste zwały zawaliły mu mózg, dławiło go od środka coś niemieszczącego się w nim samym. Było to coś gorszego chyba (oczywiście chyba że czy on cierpi do szaleństwa, czy nie, to całemu światu jest zupełnie „ganz pommade” falą niepowstrzymaną przeszła przez niego „na durch” i poszła „we światy”, oznajmić na innych planetach o tym bezprawiu. A ci tarzali się jak oszalałe pająki... Nie wytrzymał tego Genezyp i nagłymi ruchami, przez ubranie, zrobił ze sobą porządek. Pękł. Nagle spadło zeń wszystko: jakaś maska olbrzymia, żywa, żyjąca odrębnym bytem, spadła tu, na błękitne kafle podłogi, śmiejąc się cicho i radośnie i straszliwy polip przestał ssać i schował się jak robaczek malutki między zwoje mózgu ktoś nieznany, obcy, wstrętny, nieobliczalny (to może najgorsze), złowrogi, draniowaty i słaby. (Ach, to, to było najgorsze!) „No pomyślał o tym drugim. I do lustra zrobił minę silnej woli w dawnym stylu. Mina nie udała się. Jakaś obca siła wywindowała go na krzesło i kazała mu spojrzeć jeszcze raz „tam” nawet przez chwilę majaczyła mu niezdrowa myśl, że przecie on (wobec tego, co widzi) ma prawo, absolutne prawo, zrobić sobie jeszcze raz choćby tę drobną przyjemność, bo przecież nawet to nie będzie niezdrowe na tle tego (takiego!) widoczku. Słyszał kiedyś coś w tym rodzaju w szkole. Wzdrygnął się i zdruzgotany zlazł powtórnie z krzesła. (Ach, prawda jakiś taki był irytująco-świńskawy i tak dobrze rozumiał, o co chodzi, i tak w każdym ruchu wiedział, co robi. Nie „a maładièc, Toldzio”. Ale i straszny żal za „uciekniętym” życiem zalał wszystko i zmętnił kwaśno-gorzkim posmakiem chwilę beztroski. Czy wróci do niej teraz ten jej najśliczniejszy chłopyś, biedactwo najdroższe!
Zdawało mi się przez chwilę, że jestem starcem, że mam 90 lat. Nie ma mnie tutaj Na twarzy matki odbiło się zniecierpliwienie. To mówił już jakiś automat
Skończone
Możesz poślubić Karolinę Karolina będzie jedyną spadkobierczynią swojej matki, swojego ojca i swego wuja.
Ograbili nas jak w ciemnym lesie!
Powinien by ją wyrobić, wykształcić albo nauczyć ją siedzieć cicho.
Do czego to służy?
Lubię ślubne.
W sklepie.
Nic, nic, śpij, pomyliłam się, wydawało mi się, że wskazówka była tutaj, o, patrz! Jest dopiero czwarta; możesz spać jeszcze dwie godziny.
No wstawaj, mój aniołku; wszystko już wczoraj sama ci przygotowałam... No, mój drogi, przecież masz jechać; czy chcesz się spóźnić? Adolfie, wstawaj, wstawaj; już dzień jasny.
Tu nie chodzi o twojego konia, ale o twoje dziecko, które umiera z głodu: już siedem godzin, jak nic nie miało w ustach. Popędźże twego konia! Doprawdy, można by myśleć, że więcej dbasz o swoją szkapę niż o dziecko.
Ależ Karolino Adolf przecież robi co może...
Naprawdę? Czy serio to mówisz, Adolfie?
Och, wy nie rozumiecie nas nigdy! Prosiłam cię, że chcę jechać do domu, a ty mnie zostawiasz, tak jak gdyby kobiety robiły co kiedyco kiedy
Tego wcale nie mówię; tylko że zawsze znajdziesz dość wybornych argumentów, aby, mimo wszystko, zatrzymać go przy sobie.
Otóż czas już jest nauczyć Karolka czytać i pisać; później spotkałby się z trudnościami, które by go zniechęciły.
Nigdy
Małżeństwo nie byłoby możebnemożebny (daw.)
No... tę, aby pamiętać o dwóch stanikach, tak żeby można nosić suknię jako dekoltowaną, wówczas gdy tamten będzie już niemodny.
Och, nie próbuj wypierać się tego dziwacznego gustu ja nie od dzisiaj spostrzegam, że tobie się ta tyczka bardziej podoba ode mnie (pani de Fischtaminel jest szczupła). Dobrze! życzę szczęścia... Prędko przekonasz się o różnicy.
Zapewne, ale sądzę, że kobieta, która wypełnia wszystkie swoje obowiązki, zasługuje na to szczęście.
Zacny pan Deschars (człowiek unicestwiony przez swoją żonę) nie usłyszał przeto końca tego zdania, z którego byłby się dowiedział, że można trwonić swoje mienie w towarzystwie kobiet lekkiego życia.
Z odrobiną cynobru?
Przecież to centrum, które komunikuje ze wszystkimi organami, może oddziała na twoje serce, a stamtąd może i na język.
Adolf siada w rogu kominka, po przeciwległej stronie tej, jaką zajmuje jego żona i pogrąża się w zamyśleniu: małżeństwo przedstawia mu się nagle jako niezmierzony step zarośnięty pokrzywami.
O ty potworze! Rozumiem cię: więc ty się dąsasz, aby mnie przekonać o tym, że mnie kochasz!
Starać ci się przypodobać, odgadywać, co może ci zrobić przyjemność, oto cel życia twojego Adolfa.
Kiedyż zdążyłeś do nich napisać? Atrament w twoim kałamarzu jest zupełnie wyschnięty, formalna skrzepła skorupa, chciałam coś napisać i strawiłam dobrą godzinę, zanim zdołałam z niego sporządzić rodzaj mazi, którą można by co najwyżej znaczyć paczki przeznaczone do Indii.
Owszem, już.
Powiedziałaby mi z pewnością, że miała przyjemność cię oglądać... Mój Boże! Doprawdy, jakie my jesteśmy nieszczęśliwe! Nie możemy nigdy wiedzieć, co wy właściwie robicie... Siedzimy przykute do naszego gospodarstwa, podczas kiedy wy załatwiacie wasze interesy. Ładne interesy!... Na twoim miejscu umiałabym przynajmniej wymyślić historie lepiej skomponowane, niż twoje!... O, wy nas uczycie ładnych rzeczy!... Mówią, że kobiety są przewrotne... Ale kto je uczy przewrotności?...
Gdybyś choć przynajmniej chciał mi się przyznać, co robiłeś dzisiaj? Słuchaj, ty mnie nie znasz: ja będę poczciwa, powiedz tylko!... Z góry ci daję rozgrzeszenie ze wszystkiego, coś nabroił.
Wymyśliłeś całą tę historię w czasie, kiedy mówiłam do ciebie!... Adolfie, patrz mi w oczy!... Pójdę jutro do Braschona.
Co za brutalność!
Więc co? Powiedz! No, Karolino, Linko, co będziesz robić?...
Jak to, Karolino, tyś jeszcze nie ubrana?...
Wiem, że ci to dogadza znać to już po sposobie, w jaki się wystroiłeś.
Czyż ja mogłam wiedzieć, że ty masz gości, zresztą czy ja mam prawo rozporządzać się tu w czymkolwiek?... Uwolniłeś mnie od wszelkich obowiązków pod tym względem i codziennie Bogu za to dziękuję.
Wystarczy po prostu, aby kobieta nie mieszała się do niczego, uważała się w domu za pierwszą służącą lub za niewolnicę żywioną przez swego pana, nie miała żadnej woli, nie czyniła najmniejszej uwagi: wówczas wszystko idzie idealnie.
Słuchaj, Adolfie czy wolałbyś, aby moja córka była zawsze wspaniale ubrana, aby wszystko szło w domu jak z płatka i aby cię to nie kosztowało ani grosza?
Zestaw rachunki.
Och, Adolfie, ty nic nie chcesz widzieć... Patrz tylko: pierścionki zsuwają mi się z palców, ty mnie już nie kochasz, jestem ci ciężarem...
Dobrze! Jak chcesz, moja droga.
„Nareszcie! ta kobieta powie mi z pewnością, jakich używa środków...”
To znaczy, że jesteś przy mnie nieszczęśliwa!... To są kobiety!
Nic, mój drogi, nic mi nie jest; mam się znakomicie i nie potrzeba mi niczego! Naprawdę, już mi jest lepiej... Idź, zostaw mnie.
Och, ja się nie trapię! Śmierć nie przeraża mnie zupełnie... Widziałam dziś rano pogrzeb i doprawdy ten zmarły wydał mi się godnym zazdrości! Czym się to dziejeczym się to dzieje
Mam bóle, tutaj...
Bardzo dobrze: nazywamy to trismus trismus
Dobrze; niech się pani trochę przejdzie tutaj... Och, ale proszę iść swobodnie, tak jak gdyby nikt na panią nie patrzył.
Dobrze. Proszę mi dać rękę.
Wyłącznie prawie... Oj, zasiedziałem się! Mam jeszcze dziś rano odwiedzić siedem osób, wśród tych ciężko chore...
„To wszystko za dwadzieścia franków”
Ech! Doktor powiedział, że masz za wiele zdrowia!
Niewdzięczny, ty się pytasz?
A ty?
Biedne dziecko! Nie oceniasz twojego szczęścia. No, powiedz, powiedz!
Walczyć z moją Dystrybucją...
Wekslem.
Więc dobrze! choćbym miała nawet zniszczyć twoje złudzenia, biedne dziecko, opiszę ci jedną małą niedolę, och, nie tak małą! O, to straszne! Przy tym nie przekroczę tematu gałganków, w którym pan chciałby nas zamknąć...
A! Muszę ci powiedzieć, moja droga, że on mnie nieraz prowadził do pani de Fichtaminel, gdzie nawet obiadowaliśmy dość często. Nieraz słyszałam, jak ta kobieta mówiła: „Ależ pańska żona jest bardzo milusia!”. Przybierała względem mnie pewien protekcyjny toniktonik mit. ptak, symbol Słońca i odradzania się życia. kobiecy był moim wzorem, studiowałam ją, czyniłam wszystkie możliwe wysiłki, aby przestać być sobą.... Och! Ale to jest poemat, który tylko my kobiety możemy zrozumieć. Wreszcie nadchodzi dzień mojego tryumfu. Doprawdy serce skakało we mnie z radości, byłam jak dziecko! Byłam taka, jaką się jest, mając lat dwadzieścia dwa. Mój mąż miał wstąpić po mnie, aby mnie zabrać na przechadzkę po TuilleriachTuillerie
Morał tej bajki jest ten, że trzeba nosić swój szalik, nie zastanawiając się zbytnio nad jego znaczeniem. Już dawni prorocy nazywali ten świat doliną łez. Otóż w owym czasie narody wschodnie posiadały za pozwoleniem legalnych władz ładne niewolnice oprócz swoich żon! Jak nazwiemy tę dolinę Sekwany, pomiędzy Calvaire a Charenton, gdzie prawo zezwala tylko na jedną prawowitą małżonkę?
Tak, i żaden człowiek chyba nie zagrzebał głębiej swojej żony; sam Bóg jej nie odnajdzie na Sądzie Ostatecznym. Ożenił się podczas rewolucji i pani „czysto moralne” przypomina mi jedno jego powiedzenie, które muszę pani przytoczyć. Napoleon powierzył Lustracowi ważny posterunek w jednym z podbitych krajów: pani de Lustrac, zaniedbana dla zajęć administracyjnych, wzięła, jakkolwiek było to czysto moralne, dla swoich spraw osobistych prywatnego sekretarza; jednakże popełniła ten błąd, iż nie uprzedziła o tym swojego męża. Lustrac zastał owego sekretarza, o godzinie nader porannej i bardzo wzruszonego, gdyż było to w chwili nader ożywionej rozmowy, w pokoju swojej żony. Miasto schwyciło pożądaną sposobność, aby sobie podrwiwać ze swego namiestnika i sprawa stała się tak głośną, że Lustrac sam przedstawił  cesarzowicesarz pytano go w przedsionku Teatru Cesarzowej odparł z miną zadowoloną z siebie „O jej niewinności? Zatem wszystko jest w porządku”. „Nie, nabrałem pewności, że to było czysto fizyczne”.
W istocie, to pani mąż? Jestem nim zachwycony, jest przemiły, dowcipny, inteligentny, koniecznie pragnąłbym się z nim zapoznać.
„Stanowczo nie pozwolę już nigdy Adolfowi podróżować samemu”.
No! Fungi trifolatifungi trifolati (wł.)
Moja Justysiu, lord Byron żył w Wenecji z jakąś rybaczką; pani de Fischtaminel mi to opowiadała.
Benedykt myśli, że ta kobieta jest pośredniczką, bo pan ukrywa się przed wszystkimi, nawet przed Benedyktem.
Co znowu?...
„Tak to pan chce mnie oddalić... Czekaj, stary pajacu, potrafię ja ci życie umilić!”
Jestem pewna, że oni we dwóch coś knują przeciwko pani
I cóż mogą mówić? Co mówią o mnie?
Wszystko!... I o starej Mahuchet i o twoich wyprawach, aby zabrać małego na obiad wówczas, gdy ma wolną niedzielę.
Niechże cię to nauczy, mój aniołku, żebyś nigdy nie posługiwała  się twoimi ludźmi, jeżeli chcesz, by ci służyli istotnie. To najniższa z wszystkich tyranii być wydanym na ich łaskę.
Czy pani rozumie dobrze, co pani mówi przez to, moja piękna pani...
Niech pani będzie spokojna będziemy się starali zmienić to wielkie przestępstwo w drobną nieprawidłowość.
Czyliż on nie ma jakiegoś adwokata, zastępcy prawnego?...
Panie pan mnie przeraża!
Nie, tę spekulację na domach, które budował za pośrednictwem ludzi niewypłacalnych.
Czyż ja sam wiem, co ja mówię, podziwiając tę główkę godną Rafaela?
Bo widziałem, jak z całej siły dała w twarz tatusiowi, który jest przecież dużo mocniejszy ode mnie.
Ależ, Karolino, co tobie znów do głowy wpadło?
Jestem zachwycona twoją troskliwością, istotnie, dbasz o mnie niezmiernie. Pan de Fischtaminel więcej ma zaufania do swojej żony niż ty do twojej. On jej nie pilnuje bez ustanku. Być może, to dlatego właśnie nie chcesz, abym chodziła do maneżu, gdzie bym mogła być świadkiem twoich manewrów z tą... Fischtaminelką!
No, zie poźwoliłem, zieby twoja Linka jeździla na kucyku...
Podobnie jak w Marszu pogrzebowym, i ta Karolina słuchała pod drzwiami.
Chory jest, biedny chłopiec.
Odbywa maleńką rozkoszną podróż w swojej nowej sprawie Chaumontel, zdarzyła mu się mała milutka... komplikacja; ale wybrnie z niej z pewnością.
Żeby go, panie, biły po głowie, gdyby się o sprawach żywota ziemskiego zadumał. Patrz, wielki królu,
Sądzisz moje uczynki! Ja wasz jedyny sędzia i wódz! Ja życia i śmierci pan!
A ty, Mściw! Ty, Wydrzyoko! Ty, Nosal! Dałem wam miasto wilczych szłyków zbroje rycerskie. Otworzę ja te zbroje nanowo! Znam ja nienasycone wasze gardziele! Znam piersi, pełne szału kłótni, a ślepia chciwe jak u sępów!
Niechże ta szuka pilnie.
Ej, dzieci! Podrosły... świat! Jako też... dzieci?... Jako też to ze świergoleniem na kolana z żelaza rozzute leźć będą, a wieszać się po ramionach, a włóczyć z kąta w kąt koncerz, co krwi tyle wylał...
Jużem nie twoja, żona.
Dusza twoja...
Żebyś z jednego spomiędzy nas urok odczynił.
Albowiem, jestem w kajdanach.
Oto ci mówię miłościwe słowo. Zważ je w sumieniu, mocno ujmij rozumem. Z włostów odwiecznych idziesz rodu, jako i ja. Aleś upadł z ręki mojej i zwalon jesteś na wieki. Nie będziesz już nigdy księciem na Tyńcu, nad Wisłą białą i nad szumiącymi lasami. Czy mię rozumiesz?
Odwróć oczy od rzeczywistości i patrz w złudzenie. Patrz w złudzenie swego majestatu. W złudzeniu jest siła życia. Rycerską wolę, rycerską moc, wszystką rycerską duszę zarygluj w pieśń, podobnie, jak ja ciebie zamknąłem w dyby. Pieśń sobie wyśpiewaj o swej wielkości...
Mojego i twego pana, Wiślimierzowa.
Jużeś, zdrajco, powiedział.
Wyrzeczesz się przeminionej sławy i snu o sławie.
Rozwidnią się nad tobą dni szczęśliwe: pójdziesz za kute drzwi bez straży w ogród wewnętrzny.
Oddasz mi, władczyni swej i Wiślimierzowi, panu swojemu, pokłon powinny. Gdy każemy, pójdziesz, jak wierny sługa i jako włodarz, w orszaku. Będziesz u stołu pańskiego obficie jadł i będziesz tęgie wino pił, ile wola.
A więc
Poprzysiąż mi wiarę wieczną, miłość wieczną, a ja w zamian kuny twoje rozłamię.
Przysięgam na miecz rycerski, na pawęż i na pas, że cię na wieki poślubię, o, Zdrado, jedyna, co-ś mnie w ciemnicy nie zapomniała...
A tyś to sprawił. Wielki zamach twojego miecza czcić będą w pieśni nigdy nie umierającej pokolenia szczęśliwe, kiedy się po pracy zejdą na polanach wiecowych. Jesteś wielki, jako ta nieobeszła ziemia, wysoki, jak Tatry-góry.
Nie pożałowałaś tego, Maryo,
Czy już znowu pleciesz trzy po trzy?
Czerwone najdroższe, Ty będziesz kupował, aleś i ty powinien dać mi coś za to! to będą fanty. Możesz mi dać twoje usta! My się tylko bawimy, ja na prawdę ich nie we­zmę! Dasz mi twoje oczy!
On sam! Jużto zuch nielada!
Dziecko jest u nas, niechże więc w imię Boże zostanie, aż dopóki nie trafi się co lepszego. Gdzie warzą kaszy dla trojga, tam się nawarzy zarazem dla czwartego!
Teraz niech umiera! Potem go pochowamy, tak samo jak mojego dziadka, a potem będziemy się bawić w żałobę i w pogrzeb; o, jakże to będzie zabawne!
Daleko w świat! Dziękuj Panu Bogu, że masz ojca i matkę! Już ty się kiedyś na tem poznasz! Gdybyś tak musiał odjeżdżać z obcemi! No, to też za to będzie ci wolno odwiedzić chrzestnego ojca w wąwozie; przyszykuj się na dobry spacer!
Dam tobie te obrazy, Powiedz ojcu, żem ci je darował! Szkło i ramy zatrzymam dla siebie. Czy to nie śliczne obrazy! Czy mnie teraz kochasz? Możem ja nie dobry? Jak ci się zdaje?
I ty się nauczysz grać na skrzypcach! Kiedyś będziesz mógł mieć z tego majątek! Nagrasz sobie pieniędzy do kieszeni, a troski wygrasz z głowy, jeżeliby cię kiedy jakie opadły. Tu są moje stare skrzypce; najlepszych jeszcze ci nie dam! Palce tak!
Co tam masz?
I owszem, niech sobie tam będzie, jak zechce, byleby tylko nie kradł i nie kłamał! Zresztą piękność bardzo mu tam wiele podobno nie pomoże! Bóg raczy wiedzieć, zkąd przyszedł do takiej twarzy.
Czy chcesz żebym wstała i zamknęła ci oczy? ale już się odtąd malec na żadne nie odważył pytanie.
Zapewne, moi chłopcy już za swoje dostali, chociaż Bóg widzi! że oni zupełnie są niewinni.
Z chustką tą byłoby ci wybornie do twarzy, Maryo! Bierz ją, bierz, bośmy teraz bogaci!
Maryo, chciałażbyś mnie zasmucić? Jeżelim zrobił głupstwo, to już teraz smutek na nic się nie przyda. Lepiej patrzmy na ten wypadek z wesołej strony; dziś wieczorem przyjdzie do nas sierżant z chrzestnym, więc poproś jeszcze rękawicznika i starego Heimerandta i poczęstuj nas wazą ponczu, tak jak niegdyś na naszem weselu.
Ty anielskie dziecko! niech ucałuję twoje oczki i słodką buzię! Tak jest, dla ciebie będę żyła, bo i cóżby się stało z tobą?
Jezu Chryste! czyście byli na wojnie? czyście zabili człowieka?
Nigdy już twojego ojca chrzestnego nie zaproszę! Mnie się wydało, jak gdyby zły duch był u nas w stancyi! złóż ręce i zmów modlitwę wieczorną! Jeszcze cię innej nauczę, którą pamiętam z dawnego kancyonału!
Maryo! dobrze wiesz, żem zawsze ciebie lubił! Tyś jednak wzięła innego, i ja uczyniłem tak samo; teraz oboje jesteśmy wolni i swobodni, a mnie w domu potrzeba żony, matki dla mego syna. Wprawdzie mógłbym wziąć Annę, wdowę po ptaszniku, przystojną jak wiesz kobietę, która ma dwoje dzieci, a za każde z nich przez dziesięć lat pobierać będzie po dziesięć talarów rocznie; jest to niezły kapitalik, któryby naprawdę mógł naprowadzić na nią szczere chęci. Ty przeciwnie nic nie masz, tylko jeszcze w dodatku chłopca, ale ja ciebie lubię, i jeżeli tak zechcesz jak ja proszę, to na przyszłą zaraz Niedzielę dam na zapowiedzi!
A na chrzcie świętym jakie mu dali imię? Jeżeli się nazywa Kuba, to on umrze pierwszy, ale jeżeli Jakób, ona umrze przed nim, i w takim razie dobrze wypada, że ona pierwsza się ruszyła!
Obaj zasłużyliście na rózgi! Nielsa bić nie będę, aleś ty mój własny, ciebie mam prawo walić!
Ach tak! zaraz można było po nim poznać, że zły duch w nim przesiaduje. Jeszcze mi straszno, gdy wspomnę, co wszystko opowiadał w wilię Bożego Narodzenia! Jego skrzypce miały głos Kaima, aż okropnie było słuchać!
Cóżto? ty, widzę, dziecko?
Ach tak, opowiadałeś mi niegdyś tę bajeczkę! Dawno już żadnej nie słyszałem bajki. Skrzypce moje sprzedali, z nut zrobił Niels latawca, ale wszystko mi jedno, bylebym już teraz zawsze mógł zostać przy tobie!
O, nie! pozwólcie, niech zostanę z wami! nie odpychajcie mnie od siebie! Będę wam pilnował kur i kaczek! Na gołej słomie będę sypiał w waszej sieni! Tylko pozwólcie, niech nie idę do domu!
Dobrze!
Gdybym był ze dwadzieścia lat młodszy, Łucyo, a ty gdybyś była o jakie dziesięć lat starszą, kto wie? możebyś i na prawdę została jeszcze panią Wikową! Mój Boże, w końcu człowiek wychodzi na starego psa morskiego, nim podrosną najładniejsze dziewczęta! Ale Esben niech pobiegnie na ląd i obstaluje trzy porcye rosołu i pieczeni, bo będziemy tu jedli obiad na okręcie. Potem Esben ugotuje takiej kawy z cykoryą, że możnaby nią samego króla uczęstować; jam go nauczył klarować ją karukiem. Chodźcie teraz do kajuty. Ja z moją grubością muszę się wykręcić na bok, bobym inaczej nie przeszedł; nigdy się w życiu z nikim nie kłóciłem, tylko z jednemi drzwiami mojej kajuty, które mnie wiecznie szczypią po żebrach. Toć i ja kiedyś byłem cienki, jak kakerlak!
Więc tedy, mój chłopcze właściwie powinniśmy teraz położyć się na bok i chrapać, ale ty się o to nie bój, już to jak przytkniesz głowę do poduszki, to cię poczciwa Łucya zaraz ukołysze. Żebym teraz miał szklankę groku i fajeczkę, tobyśmy sobie jeszcze pogawędzili. Ale, ale! podobno ty umiesz grać na skrzypcach? niechże usłyszę twoje rzępolenie!
Jeżeli twoja matka pozwoli, dlaczego nie? Mnie i tak jungi potrzeba, ale to ci tylko powiem: nie codzień leżymy w porcie tak jak dzisiaj, bo nieraz też płyniemy na otwartem morzu, gdzie Łucya tańcuje, a tobie może się dostać zimny Prysznic, albo też odemnie parę policzków lub kułaków, a wtenczas trudno uciekać, moje dziecko! Nie codzień także tak jak dzisiaj miewamy na podwieczorek kawę z bułką! A teraz śpij tylko w małej koji; będziesz sobie w niej leżał jak w skrzyni u twojej matki.
Ot i widzisz ją, na prawdę już zna wszystkie fortele nieboszczki pani Wikowej, ile razy chciała żebym osiadł na mieliznie! Doprawdy, że te kobiety, to wcale śmieszne cacka.
Tak, ja się przygotowałem na morską chorobę, nogi obwinąłem sobie papierem welinowym a brzuch bibułą, zaś na dołku sercowym położyłem gałkę muszkatołową, a do jedzenia mam w kuferku lemonazyelemonazye
Zdanie bardzo oryginalne! pozwolisz pani, żebym je zanotował i użył przy stosownej sposobności.
Kiepski to kawałek chleba, mój chłopcze, jak kto z nas zapłaci swoje parę złotych, to już oni za to przed nami robią z siebie błaznów!
Piotr Wik spojrzał na nią; Ej, co tam! moja kobietko, nie tak łatwo utonie, kto ma oczy. Teraz się zresztą już wyjaśnia!
Holla!
A to z ciebie widzę mały awanturnik! Znam go także! bawiliśmy się z sobą!
Ach! chętniebym robił wszystko! Wszystko, czegoby tylko żądano!
Ach tak! wtenczas! Owszem, dobrze pamiętam! To już tak dawno! Teraz niedługo będziemy na lądzie! Dlaczegóż nic do mnie nie mówisz? Jak też zimno!
Ależ ja go słyszę grającego! Zupełnie ta sama muzyka, którą zwykle słyszemy co wieczór!
Muszę ci wszystko powiedzieć, co mam na sercu!
Czy to te ważne rzeczy, któreś mi miała powiedzieć?
Czegóż u kata znowu beczysz? W tobie chyba całe beczki pełne słonej wody! Nie! ty mi się nie zdasz na okręt! już ja dość o tem myślałem!
To jak w romansie! ale ja zawsze wolę, kiedy na końcu ich życia spotyka ich wielkie nieszczęście. To jakoś daleko więcej zajmuje!
I on poszedł na święto strzeleckie! Ucieszysz się pan, jak mu pięknie do twarzy z zieloną kokardą na czapce! Muszę panu powiedzieć, że on poszedł na czele, z nagrodą królewską, puharem srebrnym, w ręku! Wielka o to była walka, bo syn następcy tronu z roku zeszłego, t. j. syn tego, który przed rokiem najbliższy był strzału królewskiego, także chciał iść z puharem, ale Knepus odniósł zwycięztwo, jakoż jego elew utrzymał się!
Biedna kobieta! ale pewno nie czuje swego nieszczęścia!
Pewno i ja ją miałam niezawodnie! Ja-bo wszystkie miałam choroby i to w takim stopniu, jak nikt inny na świecie; całą aptekę znam na pamięć. Mogłabym pani pokazać całą szafę pełną słojów i flaszek. Teraz już tylko po trochu z nich kosztuję, skoro i tak nie pomagają! Ach! nawet w tych małych wycieczkach, na które ja słaba kobieta się zdobywam, bez lekarstw obejść się nie mogę. W zeszłym tygodniu byłam na wielkim wieczorze u prezydenta, żeby się choć cokolwiek rozerwać, ale cóż, kiedym musiała pojechać z kataplazmami na nogach i tak zasiadłam do bostona. Bardzo jestem chora, a jednak mój doktór uśmiecha się
Powierzono go mojemu kierunkowi!
A ten portret kobiecy? pocóż on tutaj leży? Ach! jakże ona piękna?
Cóż ci znowu przychodzi do głowy? Zresztą aniby cię to mogło zabawić!
Słyszałam, że moja matka była piękną! słyszałam, że była rozumną i że miała odwagę umierać, gdy ją obrażono zbyt boleśnie!
Ty kochany Bekasie! alboż nie zasługujesz na to, żebym cię oswobodziła?
Nie, to z serca twojej matki!
O! wszakżeś wówczas był biedniejszym, gdyś opuszczał dom rodzicielski! Wtenczas nie umiałeś tak grać, jak dzisiaj, a jednak ta wycieczka była drogą do twego szczęścia. Gdybyś nawet był głodnym przez jeden dzień i drugi, albo przespał noc pod gołem niebem, Wzięła go za rękę i coraz więcej przedstawiała mu swoje romansowe myśli o życiu, którego sama bynajmniej nie znała. Pochlebiało dumnemu, kapryśnemu dziecku, że mogła kierować drugiemi; Krystyan zajął miejsce jej lalki, przez niego chciała urzeczywistnić swe marzenia. Takim sposobem powstało w niej silne uczucie, wielce jednak różne od miłości. Opowiadała mu o obcych krajach, o sławnych ludziach i wzdychała, że jest tylko dziewczyną, zaręczała
To nie tak ma się rozumieć! U nas biedni ludzie, to same tałałajstwo, sami kłamcy i oszuści. Tu nie można tak postępować, jak niegdyś postępowali ludzie w krajach Wschodnich!
Kup wina!
Cóż miałeś mi powiedzieć?
Jaśnie panno! on umarł!
A ja zkąd? Zkądżebym mogła znać starego żyda?
Wielki Boże! co ty tam chłopcze, gadasz? Z ciebie niegodziwe stworzenie! ani jedno słowo prawdy z ust twoich nie wychodzi!
W końcu jednak zawsze połamią ręce albo nogi! nieszczęśliwe z nich bywają kaleki, jeśli się całkiem na śmierć nie zabiją!
Ja też bardzo o tem myślę
A więc, dalipan, flaga kłamie! Zresztą, i to prawda! toć widziałem, jak panna wysiadała z pojazdu! Ja się nazywam Piotr Wik, a okręt mój stoi w nowym porcie. Możesz mi się pani powierzyć bez obawy!
Mnie się zdaje, że nie wszystkie kamienie lecą z ulic. Toć tak wygodnie rzucać także kamykiem z okienka sąsiada; te burze lądowe daleko bywają gorsze od morskich! Mnie się zdaje, że najlepiej byłoby, gdybyś jaśnie panna na ten raz kontentowała się towarzystwem moich kobiet, a jabym tymczasem wystarał się o najęcie karety.
Nie! nie! to być nie może! jeszcze trzeba poczekać.
Toć on dorosły mężczyzna! a jeśli się nie mylę, on daleko od sieni nie odejdzie.
O nie! W lecie, aby tylko pogoda, zawsze się jest na świeżem powietrzu, a w zimie zawsze jest nad czem dłubać. Aż mi tęskno teraz do dachu sąsiada i do krzywych jego okien, na które przez tyle lat nieprzerwanie patrzyłam z mej facyatki; ale nawet, gdym to oglądała, doznawałam jakiegoś uczucia przykrego, że samemi tylko obcemi ludźmi jestem otoczona, że mnie żaden z nich nie zna, a ja dla nich wszystkich jestem zarówno obojętną. Dziwna to myśl, ale jednak prawdziwa!
O matko! rzuć karty! mnie się zdaje, że to jakby bluźnierstwo, w taki dzień jak dzisiaj siedzieć nad kartami!
Niejedna już kobieta kochała mnie! mógłbym ci o nich arcyzabawne opowiedzieć historye! Cała płeć ta nie wiele co warta! aleś ty więcej mężczyzną niż kobietą i za to ciebie lubię! nawet cię kocham i mógłbym zostać zazdrosnym! Wad twoich jeszcze wprawdzie nie znam, lecz nim zajedziemy do Wiednia, już się zapewne bliżej poznamy wzajemnie. Piękną jesteś i gorącą, jak powinny być kobiety, a myśli miewasz takie, jak mężczyzna! Do mojej piersi przytulona, trzeba żebyś wierzyła w Madonnę i jej się pokłoniła!
Co też w takim jednym mózgu wszystko się nie zmieści! Strzeż się pijaństwa, Czeklesie! Para z gorących trunków otacza nas kołem czarodziejskiem, które z początku nieźle wygląda; ale jak tylko wypijemy kilka kieliszków, to się koło coraz mocniej ścieśni i oprzędzie nas, jakby siecią pajęczą i to już nam tylko pokazuje ze świata, co sami sobie wbijamy do głowy, w końcu zaś tak nas ze wszystkich stron opanuje, że już i członkami własnemi władać nie możemy: śpiemy więc, a wówczas para się rozchodzi,
Ale jednak nie ma stałej siedziby i większe odbywa podróże od nas; nawet przejeżdżał przez szerokie morze, które jest szersze od całych Węgier! Wyobraź sobie tylko, jaki to z tego Dunaj! Wszystkich cesarzy i króli, którycheśmy tu widzieli na kongresie, on w ich własnych teraz widział krajach. Daleko odlatuje jak ptak wędrowny, a we wszystkiem co robi, szczęście miewa niezawodne.
A jednak krew występuje ci na twarz! Moje oczy nie mylą się, a słowa moje ugodziły cię w samo serce!
Idź do djabła! Władysławie!
Nie po raz pierwszy to napoił serce moje trucizną! W Cieplicach, we dwa tygodnie po moim wyjeździe z domu, jużem go znała jak otwartą książkę, jakkolwiek wtenczas jeszcze był mądrym i przezornym. Moje postanowienie jest niezmienne!
Ależ Władysław będzie przeszkadzał! przeszkodzi choćby tylko dlatego, żeby ciebie udręczył, gdy go napadnie taki humor.
Obejrzmy kościół!
Czy państwo nie mielibyście ochoty obejrzeć?
Więc łatwiej mi też będzie poradzić sobie na świecie! Władysław zapewne sądzi, żem taka jak inne, co przez trzy lub cztery dni chodzą z sercem przepełnionem nienawiścią, a później zmiękczą się i przebaczą. Ja nigdy nie przebaczę! Mamy przysłowie w Danii, dające się wszędzie zastosować: jedno nieszczęście nigdy nie przychodzi samo. Dziś spotkałam mojego ojca, z nim to rozmawiałyśmy w Kloster-Neuburg,
Kto tam?
Przypadek sprowadził mnie do pana! radź mi pan i pomóż!
Ta sama, co tysiąca innych życie, życia nie warte; alem przecież i ja żyła, chociażby tylko jednę dobę. Czułam się swobodną, nawet wtenczas, gdy najwięcej mnie dotknięto i dopiero w tej chwili wzrok pański wywiera na mnie wrażenie, co wiąże moję wolę. Świat nie widzi we mnie pańskiej córki, nawet i sam nie wierzysz, że nią jestem! tak jest, jam tylko obcą, której pan świadczyłeś niezasłużone dobrodziejstwa, a więc mogłeś wymagać, bym mu była posłuszną; alem ja nią nie była, więc cofasz się odemnie. Drogi nasze rozchodzą się. Każdy błąd, każdy grzech pociąga za sobą swoję karę, o to, żebyś udawał, iż mnie nie znasz!
Bo ich może jedyną wadą bywa zbyteczna słabość
Jutro mają wprowadzić jednego z moich przyjaciół; będzie to, że użyję ich wyrazu: Pontemolle. Przeprowadzą go przez most na Tybrze. Dawniej między artystami był zwyczaj, że kiedy przybywał do Rzymu ziomek ich znajomy, wyjeżdżali naprzeciw niego aż do PontemollePontemolle
Pani jesteś jego córką! alboż mnie pani nie poznajesz? Mieszkałem w Swendborgu, miałem żonę i syna! Ach! Okropne nieszczęścia zwaliły się na biedną moję głowę! Tu byłbym umarł z głodu, gdyby mnie klasztor nie przyjął na braciszka.
Zresztą nie tacy tutaj zbierają się artyści
Zdaje mi się że to najlepszy mój wieczór był w Rzymie.
Jedno drugiemu nie przeszkadza; najprzód pójdziemy na: Pod kluczem, a z tamtąd do Wielkiej Opery.
I mnie także!
No! ależ teraz o niej powiadają że została wielką damą we Francyi; sam słyszałem o tem w zamku, a w przyszłe lato ma podobno na kilka miesięcy tu przyjechać. Widać, że jednak tamta wieść musiała być fałszywą, albo też może hecarz należał do jednej z familii emigranckich, które podczas rewolucyi kraj swój opuściły i teraz napowrót do dawnej doszły świetności. Doprawdy, że to bardzo być może, a w taki sposób jedno z drugiem da się doskonale pogodzić.
Chciałbym tylko wszystkie sposoby chwalenia Pana Boga okryć płaszczykiem miłości Przyniosę wam którego dnia kantyczek kwakrów, który dostałem od Anglika, a przekonacie się, że jest w nim prawdziwy chrystyanizm, tak samo jak w najpiękniejszych naszych psalmach.
Znowu będę sam jeden! Już do mnie na wiosnę nie powrócisz! Umarłeś! Wszystko umiera! Wszystko trzeba stracić! Dlaczegoż więc nie korzystamy z chwili?
Teraz mu dobrze! tak dobrze, jak mu nigdy nie było tu na ziemi!
Czy się panu ta robota nie przykrzy? Jeżeli cię nikt nie pilnuje, to mógłbyś sobie często odpoczywać.
Ale gdzie tam To dopiero sypialnia; tu obok jest salon wsparty na pochylonych nieco do środka kolumnach, a tam dalej spiżarnia pełna zapasów upolowanej zwierzyny. Znajdziesz w niej glisty, ślimaki, stonogi, a nawet i grubsze sztuki: kilka małych, tłustych myszek i jaszczurkę. Z tych pokoi trzy chodniki wiodą do wyjścia na zewnątrz, abyśmy w razie napadu nieprzyjaciela mogli sobie zapewnić odwrót, a te jeszcze są połączone z pięcioma innymi.
Znam go, znam, bo go co dzień widuję. Pracowity człowiek! Od rana do wieczora w polu. Dziwna rzecz, że syn jego jest próżniakiem!
Liście są dla drzew tym samym, czym dla ludzi i zwierząt płuca Drzewo nimi oddycha i czerpie z powietrza wilgoć, zasilającą cały jego organizm; gdy zatem płuc mu braknie, musi umierać na suchoty. Wypędź nas z tej poczciwej gruszki, rodzącej wyborne soczyste owoce, a zobaczysz, że w przyszłym roku ojciec twój każe ją ściąć na opał. Nie dość na tym: jajka pierścienic i poczwarki rozmnożą się na niej tak niezmiernie, że zniszczą cały ogród.
Z całego serca!
A więc posłuchaj mojej rady: wejdź na sam wierzchołek drzewa; stamtąd zobaczysz jak na dłoni dom i ogród. Rozpatrz się dobrze, a potem rozwiń skrzydła i leć prosto w kierunku domu; inaczej mógłbyś zabłądzić, boś się jeszcze nie wprawił w lataniu.
Słuchajże mnie z uwagą. Najważniejszą częścią każdego kwiatu jest to
Jak miód, spróbuj tylko.
Nosi złocistą spódniczkę. Bądź zdrów. Smacznego apetytu.
Bądź spokojny, chłopczyku, nie mamy żadnych złych zamiarów, chcemy tylko zamordowanego ptaszka pochować.
Nasi krewni, nazywający się grobowcami i kąsawcami; ale oni nie grzebią umarłych tak jak my, tylko ich pożerają, i to nie prędzej, aż ciało zacznie się rozkładać. Jeżeli rozkład nie dość prędko następuje, grobowce wydają z siebie ciecz brunatną i cuchnącą, prawdziwy napój śmierci, pod wpływem którego ciało prędzej gnije.
Zaczekajże nie spiesz się tak bardzo, bo i tak nie zastaniesz jej teraz. Królowa wysłała ją po jakiś osobliwy pyłek z kwiatów wodnych, a to jest daleko. Będziesz miał jeszcze dosyć czasu. Chodź, zobaczysz tymczasem moją siatkę!
„Niedobra dziewczyno nie dość, że nie umiesz uszanować pracy ludzkiej, ale jeszcze ośmieliłaś się podnieść rękę na kobietę, co cię wypiastowała!... Popełniłaś zbrodnię, która nie może pozostać bez kary. Nie warta jesteś żyć w społeczeństwie ludzkim, więc pójdziesz w służbę do najpracowitszych istot w świecie, do pszczół, i tam w pocie czoła od rana do wieczora pracować będziesz dopóty, dopóki nie nauczysz się szanować pracy i nie zrozumiesz całej wielkości twego występku. Zamieniam cię w pszczołę roboczą!”
Ja tak samo myślałam ale pszczółki wytłumaczyły mi, że tak być musiało. Następczyni tronu młoda i niedoświadczona nie umiałaby sama wszystkiego dobrze urządzić; więc królowa, jako troskliwa i kochająca matka, wolała zostawić jej państwo już urządzone w najdrobniejszych nawet szczegółach. Kiedyś ona tak samo ustąpi znowu swojej córce. Taki już porządek rzeczy na świecie, że matki zawsze poświęcają się dla dzieci.
Ach prawda wyrzuty sumienia najwięcej dolegają: one i mnie nie dają spokoju...
O, mam ja z sobą koszyczki zobaczysz zaraz, jak je zacznę napełniać.
Czytałam w książkach, a od czasu, jak jestem zaklęta w pszczołę, przylatuję tu często po pyłki lub słodycze i przez wodę jakby przez szybę szklaną przypatruję się życiu tego ciekawego zwierzątka.
O nie, w każdym kraju mają inne mieszkania; u nas te ozdobne budynki niedawno weszły w użycie. Po większej części pszczoły mieszczą się w wysokich pniach wydrążonych wewnątrz, nakrytych małym słomianym daszkiem i wyglądających jak wieże albo w dziuplach drzew, po lasach. Te oto budynki, które widzisz, są dla pszczół wygodniejsze, a przez to więcej sprzyjające gromadzeniu miodu. Ale już dość tej gawędki, rozwijaj skrzydła i lećmy!
Bo ona jest prawdziwą matką całego rodu; ona jedna znosi jajka, z których wylęgają się później pszczoły robocze. Nie myśl, że królowa pędzi próżniacze życie: dużo się ona namęczy, zanim zniesie przeszło tysiąc jaj dziennie i każde umieści we właściwej komórce.
Nie, to jest tylko sprawiedliwe, próżniak bowiem niewart żyć na świecie. On sam to czuje i ilekroć ktoś obcy wejdzie do ula, książę udaje zawsze, że coś robi.
Cicho bądź i uważaj.
Nie. Chodź teraz zobaczyć nasze zapasy. Znajdują się one w górze, najbliżej dachu.
Spróbuję lipowego słyszałem, że ma być najsmaczniejszy.
Jakże chcesz, żebyśmy nie pracowały? Wszystko, co żyje na świecie, pracować musi. My jeszcze nie jesteśmy najmniejszymi robotnikami w służbie u Pana świata; są istoty tak małe, że jedno ziarnko piasku jest dla nich tym, czym dla ciebie największa góra. A i te jeszcze nie żyją bezużytecznie, ale mają swoje sprawy i swoje cele, choć wiemy, że ludzie nie zdołali jeszcze celów tych odgadnąć ni zbadać, bo małość owych istotek wymyka się ludzkiemu wzrokowi.
I to jeszcze w swoje imieniny Ale co tobie się śniło? Płakałeś przez sen. Musiało to być coś przykrego. Pewnie cię rozbójnicy napadli i prosiłeś ich, żeby ci darowali życie. No, gadajże!
O, mateczko! byłem bardzo złym synem, toteż Bóg mnie ukarał i zesłał mi sen straszny. Śniło mi się, żem was wszystkich utracił, że wróżka mnie zaczarowała w muchę. O mateczko, co ja wycierpiałem! Jak tęskniłem do ciebie! Przebacz mi po raz ostatni! Będę się uczył, będę pracował, zobaczysz! Ale ty za to, mateczko kochana, nie będziesz już płakać tam, na cmentarzu... czy dobrze?
Ale w pokoju bo tu nad wodą zaczyna się już robić chłodno. Chodźmy, herbata już na stole.
Ona pewnie jest taka sztuczna, a wy ją wszyscy może tak adorujecie: artystka!
Wcześnie! Ile też panna Nina ma lat?
Tu usiadł. A tam na sali grano właśnie kwartet jakiś jemu na rozmarzenie, więc mu się głowa tak oto w tył pochyliła w zasłuchaniu, otwierały się oczy. Tak. A z salonu wymknęła się tymczasem piękna pani i przysiadła się do niego marząca.
Liszkę. Policzki ma panna Nina jak jabłka.
Tam do diabła, wierzę!
Westalicznie
Ależ drogi i najmilszy! Pan, który bywałeś w Paryżu!... Pan, który także nauką się zajmujesz!...
Niech pan tak nie mówi Jest w tym tyle rzetelnej „pracy” w nieprzespanych nocach, po „czynności” biurowej. Niech pan powie o tym, komu należy zwrócił się tymże żałosnym głosem do profesora.
O, nie wiem. Zresztą, choć młody, robi najpoprawniej starego sługę i analfabetę. Więc mi to jest obojętne.
Nasz związek nie omieszka w dniu świętej patronki prosić na mszę zaduszną
A czort go wie, lubi czy nie lubi! I nie w tym rzecz między ludźmi. Tu on się rodził, tu chował, a bardziej on wam obcy: „No, co u nich? No co? Czego leziesz?”
Ach, tak! No, to się rzecz tłumaczy. Artystki zabierają tym klępom z salonu zawsze najlepsze kąski.
Ale te ostatnie bywają dla niej bardziej nieukojone.
Kiedy ja nie mam...
Dlaczegóż to nie?
Takie oburzanie się na wszystkie powiększa tylko gorączkę ciekawości u każdej.
Cha! cha! cha!
Nie! O, ja nie mogę znieść tego spojrzenia! I tych pańskich wąsów: długich, rzadkich, ostrych wyskoczyło z ust z przerażeniem dla niej samej.
Mój kochany pułkowniku!
Społecznik kończyła zdziwiona potrzebą tak wyraźnych tłumaczeń.
Dzieci! Oni chyba w kołyskach dziećmi nie byli. Wie pani, że oni mnie okradli. Skąd to wszystko na jaw wyszło. Ja ich mimo to bardzo lubię
No, prostytutki. Taka ciężka, otyła Mańka „Kalosz” nazywali ją
No, ukraść W więzieniu poznałam dwie złodziejki, ale młode i naprawdę miłe. O, te się nikogo nie bały, każdemu odpowiadały hardo i z każdego drwiły. Raz się pobiły z dozorcą. Och, jak się pobiły! Potem poznałam jeszcze, wie pani, tynglówkętynglówka (daw.) zaśmiała się oto Wanda po raz pierwszy serdecznie, całym ciałem
Bo niegdyś brał zanadto żywy udział w „ruchu”. Zesłali go przeto między swoje „bohatery najmłodsze”, które, jak wiadomo, w oczekiwaniu „czynu” leżą na zapiecku. Tam też odzwyczaił się od siedzenia i spoziera na świat, jakeś pan słyszał: no, nie à vol doiseauà vol doiseau (fr.)
Fiakry śpiewające!... O tempora, o moreso tempora, o mores (łac.)
Komierowski To ona tak z domu będzie? A rodzina z Radomskiego
Za Garibaldiego niósł wolność Neapolowi; tamże ranny. Brał udział w sześćdziesiątym trzecim roku. Bił się jako ochotnik w wojnie francuskiej, w franctireurachfranctireur (fr. franc-tireur)
Beaujolais? Pontet Canet? Mouton Rothschild?
To-to: w dziecinnym pokoju!
Tamci z ulicy.
Biłem się
I czegoś przy tym chciał, czegoś się spodziewał.
Ach, wszystko jedno komu! Wszystko jedno za co! Zostaw mnie. Ty wcale nie jesteś kobietą. Ja nie umiem myśleć potulnie.
Tam były i kobiety?
Może w głębi duszy nie bacząc i na to Zaś siedliska zarazy są nie tylko na dalekich traktach, a pada ona nie tylko ospą na ciała, lecz zniemożeniem na dusze: ta ospa czuć obcych.
Więc ty nie pomyślałaś nawet o tym że oni idą, będą szli tygodnie, miesiące, lata może pod twoimi oknami w przemarszach głuchych
Tak się to mówić zwykło w takich razach uroczystych. Tylko cała wzniosłość tego nie jest chyba po naszej stronie. Będą szli niemo i tępo. Cóż innego dać im mogą kobiety? Zaś mężowie nasi? jeśli któremu z nich branka rzeczywiście grozi wykręcą się, wyszachrują z tego „ambarasu”, na to, by tąże kartą fatalną zagrać może wnet na swoje zyski i dochody w szczęku broni cudzej.
To sobie popłacz troszkę. Tutaj!
Jakie tu u ciebie wszystko eleganckie!
Tak cichutko? Ot, co ja wam powiem na pocieszenie. Dawnymi czasy, w szczęku broni i burzach namiętności rozpaczały kobiety po kościołach gotyckich: „Przebacz nam, Panie, bośmy kochały tak bardzo!” A Bóg tych kobiet kochających bywał nielitościwy: ile stąd rzewnych ballad i legend w wierszach pięknych, którymi żywiły się po zamkach wyobraźnie kobiet, własne jak woń kwiatów. Nam dzisiejszym wypada wzdychać po alkowach: „Przebacz nam, Boże, bośmy tak bardzo nerwowe”. I ten Bóg kobiet nerwowych okazał się... dobroduszny. Wynikają stąd zaledwie, brr! szpetne ballady plotek, którymi żywi się cuchnąca jak rynsztoki wyobraźnia tłumów miejskich. Tego się strzeżcie, dziewczęta moje: zamykajcie okna od ulicy!
Drzemią jeszcze.
Krew.
Mężczyźni, gdy zbrojni? Być może. I kto wie, może i my zawsze jednakie wtedy czujnością niepokoju, przeczuciem. Może to, o czym tu mówiłaś niedawno: to ostatnie na dnie kobiecego serca jest właśnie tym, co w tej chwili odczuwasz ty. Tylko że na to trzeba mieć serce zwichrzone, zburzone rozterką do tego dna ostatniego. Roztargano ci duszę za ciało w taką aż potworność przeczuleń. Rzuconoćrzuconoć
Nic
Jakże! Miał też o czym!... Ona poszła, jak to powiadają, na złe drogi. Na bardzo złe drogi. Przez niego do tych jego spraw wciągnięta i zapalona razem z nim też i „wpadła”. Zaś po jego zesłaniu w bardzo niedługim czasie... spadła
A wiesz, widziałam tych żandarmów dziś przez dziurkę od klucza!
Kiedy ja tak pasjami lubię drażnić siebie wszystkim, co straszne!... groźne!... niebezpieczne!
Sumienie!
I w tę grobnicę zamknęli!
No, przeszłość, myślę.
Żeby wszystko młode, gdy słabe duszą... Boże!... samo się wyniszczyło, pełło jak chwasty.
Ładnie byśmy tu wyglądali mając tylko te okna na Wschód otwarte i te wierzeje w groby przeszłości. Czym byśmy tu byli bez tego sąsiedztwa sprawności cywilizacyjnej o miedzę na Zachód?... Boją się Niemców? Pah! wybuchnął suchym śmiechem i coś w rodzaju rumieńców ożywiło nagle twarz sztywną.
Hm?!...
Na inną tu nie miejsce i nie pora. A mężczyźni walczyć tu są zmuszeni bodajże tą bronią, co i kobiety: życie jest tu za niemrawe w smęcie swoim, za bezkształtne w niedołęstwie, za nieoporne na wszystko, żeby je trzeba lub można było zwyciężać: ono się daje tylko uwodzić.
E?...
Mamże jeszcze powiedzieć i o trzeciej hienie: o Woydzie? Schodzi oto z „tabu” w „purpurze marzenia”, powiada żona klucz tysiąckrotny, klucz otwierający tysiąc zamków.! I otwiera im mroczne głębiny życia w ich własnych osmuceniach! prowadzi na wyżyny lepszych wiedzeń niż chęci, wyższych chęci niż skłonności, by w tych przerażeniach duszy nieustannych zamienić proste ukochanie życia w miłość złą, ponurą, przewrotną!... Trzeba ten zapóźniony romantyzm maruderów cywilizacji: tę ideologię pesymizmu przy robocie podpatrzeć przy zawsze „złym sumieniu” idealisty. Ponure zaznania zapowiadają się tak spreparowanym przez pesymizm duszom... A klucz mistycznych tajemnic pracuje w nich tymczasem wciąż: dociera do najbardziej utajonych zakamarków smutku, sumienia, beznadziei, białej ekstazy i czarnej perwersji! Zbawienie nas wszystkich leży na dnie tej „tajemnicy”. AbrakaxAbrakax
„Wszystko, co nie jest ofiarą, lub...”
Ratować? Nie wiem.
Ty nie znasz tej potrzeby ubóstwienia czegoś, co można widzieć, czuć, słyszeć
Kobieta, Mężczyzna, Seks, Kobieta ”upadła”, Miłość
Wszystko, co tu było dzisiejszej nocy, na co patrzyłyśmy obie mówił stary... Hieny i szakale otoczą go i ku dobru prowadzić zechcą. Bo nie ma „sił żywych” nam ku pomocy, nie ma! powiadał major stary. O, nie mogę! Mnie ten starzec... mnie ofiara, mnie zdrada obie głowę ściskały, obie błogosławiły!
Ciała. Bo z niego wszystek zamęt życia i sabaty wszelkie.
Dusze nieme. Jak kwiaty w polu. Żyją przecie one najczujniej.
Diabeł
Woydy.
Matko Boska!
Mało co profesor! I mało co z Krakowa!
Myślę!
Prawda?
Mógłby rzec ten, który powiada o sobie: ja jestem rozum, ja jestem konieczność, nie czas mi bratem, ale siostrą wieczność... Za rymy przepraszam; zwykłem przemawiać do młodzieży, muszę tedy cytować wieszczów: inaczej nie jestem dosyć przekonywający.
Oj, Franku, Franku!
W szpitalu.
Juszyjuszyć zgadywał ktoś w tłumie.
Nie gniwaj się!
Szewc, panie.
O, on jeszcze młody i płochy, nieustalony życiowo: nie lożuje nigdzie.
„Umrzyków!”
A zadenuncjowali przecie sami?
Zacznijcież swoje! „Chodziła czapla po czerwonej desce...” Ale ma pewno takie miejsca, gdzie się urządza, zagospodarowywazagospodarowywa wbrew woli. i kraj cały, gdzie się konsumuje, wytwarza potrzeby liczne i wyższe gałęzie zatrudnień, gdzie krąży, dzieli się, rozpada, gromadzi
Boję się, by nie wynikły stąd sprzyczki oraz grzanki z twarzy czytam niedojrzała (dosł. zielona) jest każda niemiecka teoria.” przy takiej jak tu polskiej praktyce.
Moja, nie moja a nie ustępują. Tobie kułak do zębów przystawię, a zapomnisz wnet ducha w sobie... Idź, idź do labusialabuś (z fr. labbé)
A temu!
Niby co? Boli głowa? Opatrzą.
Hę, już tam zagrodzone wszędy: ostępem.
Doktorzy zaraz przyjdą. Innych omijają, żeby do ciebie prędzej. Wyprosiłam, wyściskałam u kolan... Idą już! Idą. Patrz!...
Te, pani! co pani tam uważa?...
Śmirć taka.
Wyjechaliśmy z ostatniej stacji.
Już ja dziękuję za taką wyraźność. Panie Boże!... W rok umarłabym tutaj... A pani niech wraca do Iksinowa z początkiem przyszłych wakacyj... Ot, już gwiżdżą... zaraz wysiadamy... Odwiozę panią, gdzie trzeba.
Przecież telegrafowałaś do panny Malinowskiej i ona mnie tu przysyła w zastępstwie...
To doskonale.
Wszyscy siedzą za granicą, ale niedługo mają wrócić Ada chce doktoryzować się z nauk przyrodniczych, a Helenka podobno jest zaręczona z Solskim. Tylko że oni ciągle to zrywają ze sobą... Hela ma być taka despotyczna jak pani Latter, a Solski zazdrosny... Nic tego nie rozumiem. Proszę skręcić w bramę i wjechać na dziedziniec!...
Tak.
Właśnie zawiadamiam w nim panią Korkowiczowę, że przyjechałaś i że będziemy u niej o piątej
Tyle mam do powiedzenia... Niech pani ze mną pójdzie do okna...
Nikt nie mówi, bo nikt nie wie, tylko... moje serce przeczuwa... O, nie na próżno oni siedzą w Zurychu...
Nie chce pani masła?... A niechże Bóg broni, ażeby o tym dowiedziała się Felunia!... Według niej pieczywo bez masła nic niewarte... Tu wszyscy musimy jadać masło.
Ależ naturalnie, że tylko tutaj...
Tak... panno Magdaleno... bardzo przepraszam. Ale prawda, że Felunia jest nadzwyczajną kobietą?... Drugiej takiej ja przynajmniej nie spotkałam na świecie.
Jak zwykle!... Gniewoszówna nie pójdzie dziś na spacer, tylko z mamą porachuje bieliznę i robi rejestr, który da do podpisania ojcu, gdy ją odwiedzi. Wieczny nieład!...
To już do widzenia się...
Bo masz taką dziwną minę?...
Trzeba wyraźnie pisać, kochanko... bardzo wyraźnie...
Ach, to byłoby najlepsze!...
Osobiście jeszcze nie mam honoru... Ale pan Zgierski tyle mi o niej opowiadał, że nawet ośmieliłam się prosić ją o składkę na założenie szpitala w naszej okolicy... I wie pani co?... przysłała tysiąc rubli i odpisała jak najgrzeczniej!...
Pokój?... A tak... pokój dla panny Brzeskiej... Proszę...
Ach!... Upewniam, że państwo Solscy będą zadowoleni...
Żegnam panią Do prędkiego widzenia, Madziu... do zobaczenia, moje dzieci...
Na pensji co innego...
Przecież ja taki zawsze... Panna Brzezińska, czy jak tam, nie będzie płaciła moich weksli, choćbym się do niej krygował... A gałgan!... Nie waliłem za młodu, teraz on mnie wali...
Pięknie go bronisz, nie ma co mówić!... Gdyby choć grosz stracił z tych pieniędzy, byłby złodziejem, a tak jest wałkoniem...
I ja.
Owszem w machinie pneumonicznej, czy jak tam, Bronek dusił myszy; więc papuś rozbił klosz, Bronka wykrzyczał i szafę zamknął na klucz. Ale pani klucz odda...
Na złamanie karku!...
Chodźmy, moi państwo, do stołowego pokoju Strach, co się dziś wyrabia ze służbą!...
Wszyscy mi oczy wykłuwają tym spaniem!... Przecie człowiek musi sypiać...
Proszę cię, Piotrusiu, daj mu spokój!... Stasia, zadzwoń.
Łatwiej jaśnie panu bić niż mnie brać
Dobrze, proszę pani.
A niechże cię najjaśniejsze!... Poproścież tu pannę Magdalenę... Bodaj diabli...
Panna Magdalena nie ma powodu gniewać się ale przypomnij sobie, Piotrusiu, ile razy prosiłam, ażebyś nie negliżował się przy obiedzie? Trzeba przestrzegać form towarzyskich, choćby ze względu na dziewczęta...
Na guwernera jest pan za młody Do widzenia się z państwem...
Proszę cię, Bronku, ażebyś był uprzedzająco grzeczny dla panny Brzeskiej Ja wiem, kogo wzięłam do domu...
Mają wrócić w końcu października. W początkach zaś przyjedzie do Warszawy pan...
Muszę zapoznać się z panem Norskim, ażeby choć w części wynagrodzić mu mimowolną krzywdę... Obawiam się że odebranie moich córek z pensji było jedną z przyczyn samobójstwa nieszczęśliwej pani Latter... Ale Bóg widzi, nie mogłam zrobić inaczej, panno Brzeska!... Pensja w ostatnich czasach miała okropną opinię, a ja jestem matką... Jestem matką, panno Brzeska...
Ona nie ma pieniędzy na lekcje z profesorami, więc uczyłaby się tylko ode mnie...
Muszę jednak dodać, że robię to tylko dla utrzymania stosunków z Solskimi... Pana Dębickiego przecie nie znam!...
Czy to tylko pewne?...
Kiedy panienka mówi, musi tak być
Więc któż im daje radę?... kto kieruje ich edukacją?...
Tak!... i połowy obstalunków nie wypełnili na czas... Bodaj to najjaś...
Nie... to twoje morały!...
Magdzia ładna i dobrze tresuje dziewczęta, tylko... ma za dużo fochów. Solscy i Solscy!... a mama jeszcze jej podbija bębenka tymi Solskimi... Tymczasem cóż Solscy?... Ja się boję Solskich czy co?...
Za to z żoną nie robisz sobie subiekcji
Chciałybyście, ażebym do grobu wstąpiła, a tatko ożenił się z guwernantką!...
Przecież Bronek kocha się w pannie Magdalenie i tak się do niej umizga, że wczoraj aż płakała, biedactwo... Cha!... cha!... cha!... Tatko i panna Magdalena...
Sama panna Magdalena ciągle powtarza nam, że powinnyśmy mamę i tatkę kochać nad wszystko w świecie
Kazimierz Norski... Aha, daj znać pannie Magdalenie...
Powinni państwo zwrócić się do społeczeństwa... A w takim razie ja i mój mąż, cały wreszcie nasz dom...
Czy ja śmiałbym się na panią obrazić... Ale niechże pani osądzi... Panna Magdalena, Ada Solska, moja siostra i ja byliśmy w domu nieboszczki matki jedną rodziną... Matka jadąc na śmierć przekazała pannie Magdalenie błogosławieństwo dla nas... i dziś, kiedy wracam po pożegnaniu mojej matki, ta jej druga córka przyjmuje mnie jak obcego... Niechże pani powie, czy godzi się tak...
Właściwie to znamy się, a przynajmniej ja znam pana z opowiadań... Dużo się nieraz mówi o pańskich figlach u Stępka...
Ada Solska lubiła mnie trochę, ale i na tym koniec. Cóż innego może łączyć ubogą jak ja dziewczynę z majętną panną?... Ada jest bardzo dobra dla wszystkich.
Bronek!... do grobu wpędzisz matkę, jeżeli będziesz wyrażał się jak cham... jak twój ojciec... Norski potrzebny mi do zawiązania stosunków z Solskimi... Rozumiesz?
Bo to jest delikatny prezent... Musimy Zgierskiemu wywdzięczyć się w jakiś sposób za jego serce dla nas... nawet dla ciebie...
Drugi mąż pani Latter. Służył w wojsku Stanów Zjednoczonych, a obecnie jest przemysłowcem czy sprzedaje machiny...
Phi!... zesłał mi Bóg takiego Metternicha w spódnicy, że na dwa browary wystarczy...
Mają przyjechać w tych dniach
Szwa... to jest przy...
Myślałby kto, że królewicza sprowadzili...
Kto ona jest?... Jak się nazywa?...
Cóż się tatko tak ujmuje?...
Ale na kolacji panowie zostaniecie u nas
Wiele... wszystko!... Jedno słówko rzucone w porę, gdzie należy... jedno napomknięcie mi, o czym należy... Panno Magdaleno dzieci te, dzieci serdecznej przyjaciółki pani, bardzo mnie obchodzą... Oboje musimy zająć się ich przyszłością... Pani pomaga mnie, ja pani... Jesteśmy sprzymierzeńcy... A teraz
Bo też panna... panna... nauczycielka pani wiele może w tych sferach, w których ja zaledwie jestem... dobrym znajomym. Wiele może!...
No, Magdzię... Nie ma o czym gadać!...
A ja przecie młodszy od tatki i mnie to prędzej uchodzi
Nie zawracajcie głowy! Tak będzie, jak chcę, i basta... Już chłopca wychowałaś na łajdaka; jeżeli dziewczęta mają takie same zasady, to pójdą... wiesz gdzie?... Muszę ja i do tej fabryki zaglądać, bo ta chyba najgorsza... Jak przywiążesz fartuch do pasa i włożysz trepki na bose nogi, odechce ci się bałamuctw...
Wynoś się.
No, moje drogie, nie powtarzajcie tego...
Moja kochana tu mówią o Heli i o panu Stefanie, że są zaręczeni?...
Ja już nie zachwycam się Heleną jak dawniej... pamiętasz?... Nie chcę rywalizować ze Stefkiem... Ale rada bym, ażeby się pobrali, i wiesz dlaczego?... Byłyby w domu dzieci piękne dzieci... A ja tak lubię dzieci, nawet brzydkie...
Twój brat? Jakże jemu się powodzi?
Dajże spokój Już wolę moje mchy aniżeli tych ludzi, z którymi nie jestem w stanie rozmawiać. Nade mną, a szczególnie nad Stefkiem ciąży klątwa: mamy arystokratyczne mózgi, a demokratyczne wychowanie, no... i trochę wiedzy... Owoc z drzewa wiadomości wypędza nie tylko z raju, ale przede wszystkim z eleganckiego towarzystwa...
Dobra... szlachetna kobieta!... Czy nie za gorąco pani w pokoju, bo kazałam napalić?... Jutro mąż jedzie do swej fabryki na prowincję, gdzie zapewne zbliży się z panem Solskim.
Proszę cię, Piotrusiu, dosyć... Pan Solski musiał być mocno zajęty...
Czyliż ja jestem w moim domu?...
Chyba on jeden. Ale to człowiek podobny do kursu jeometrii: wszystko w nim jest pewne, uporządkowane i oparte na kilku pewnikach. Lecz cały ten aparat jest siłą martwą, która wprawdzie daje cenne wskazówki choćby do poruszenia ziemi, lecz sama nie podniesie nawet szpilki.
No, więc sama widzisz, że nie mogę bywać u was tak często
O, tylko proszę niczego nie domyślać się!
Za pozwoleniem... Ja nic nie przypuszczam, tylko zaznaczam brak dozoru. Panienki muszą mieć zbyt wiele czasu, skoro zajmują się podobnymi kwestiami. Dlatego, ażeby nieco więcej zaabsorbować ich uwagę, prosiłam o lekcje panny Howard. Panna Howard ma wykładać im trzy razy na tydzień i właśnie dziś przyjdzie...
A... na to chyba nie zasłużyłam!... Przecież to dziecko nie przeszkadzało naszym dziewczynkom... I co ja teraz powiem panu Dębickiemu?...
Żona ojczyma państwa Norskich... Może będzie z kwadrans, jak ta pani dostała spazmów, bo spadło na nią natchnienie...
Cóż pan profesor na tę wróżbę?
Czy pani mogłaby porozumiewać się na przykład... z ostrygami?... Czy uważałaby pani za stosowne tracić czas na tłomaczenie im: co to jest świat, który my widzimy i słyszymy?... Czy nareszcie byłaby choć najsłabsza możność objaśnienia o naszym świecie istot, które ani wzroku, ani słuchu nie mają?... Otóż nam tak brakuje odpowiednich zmysłów do ujęcia świata nadzmysłowego jak ostrygom słuchu do zachwycania się naszymi operami, a wzroku do ocenienia piękności naszych krajobrazów...
Na tym nie znam się
One są ciągle... Tylko ciągle stoją za drzwiami tych, którzy lubią brzoskwinie z puszkiem.
A powinna byś już być jego żoną
Wierz mi, że tak... wierz mi... I bardzo ją martwiło, kiedy dowiedziała się o zerwaniu...
A więc oblubieńcem pani musi być Bismarck
Dla obrony jeżeli nie praw, to przynajmniej kobiecej godności przeciw wam...
Owszem. One już powiedziały, że największe skarby człowiek nosi w sobie
Więc bądź ostrożniejszy z teoriami, bo wyjątków może być więcej.
Podziękujże, Madziu, pani Arnoldowej za dobrą wróżbę Choć zawsze wolałabym, ażeby ci przeznaczono mniej wielkiego oblubieńca...
Nie lubi ich pan?
Widzi pani, każdy człowiek jest iskrą Bożą, która pali się jaśniej lub słabiej, lecz w każdym człowieku warta jest więcej aniżeli cały świat.
Pukające?... Nie!
Musieliście państwo... Pan Dębicki musi być niekontent ze mnie!...
Mógł się przecie obudzić
Ależ ja tu mam miejsce płatnej nauczycielki.
Zresztą to tylko na jakiś czas... Nie mogę przecież pozwolić, ażeby mi pani zmarzła...
To pójdzie precz!... Zresztą darmo u nas nie je chleba. A kiedy przytrę jej rogów, może być niezłą guwernantką.
Doprawdy, aż mi wstyd... Ale kiedy już siostry są z takim uznaniem dla fundatorów, to
Więc tak do końca życia?
Nie umiem opowiedzieć jak panna Magdalena tęskni za państwem.
Spełnić każde życzenie hrabiostwa cały nasz dom uważa sobie za najświętszy obowiązek...
Moja droga... proszę cię o to!...
Ależ ja nie mogę...
Naturalnie
Albo oni nas tam przyjmą!... Przecież dawno mówiłem mamie, że to dranie...
Tylko nie wypieraj się Ja, wyznaję, jestem tak niedołężna, że oprócz łez (ale z gniewu!) nie umiem znaleźć rady, i już byłam zdecydowana na projekt panny Malinowskiej, która chciała cię wziąć do siebie. Ale Stefek, powiadam ci, zakipiał... No i widzisz, co się stało!... Mnie porwał na wizytę do pani Korkowiczowej, a ciebie wydarł stamtąd w imię zupełnie słusznej zasady, że nie możemy pozwolić na krzywdę wnuczki Strusiów, z których krwi pochodzimy sami.
Błogosławiona!... Teraz cały świat nie odbierze nam pani...
Może bym się znudził nią?... Ja przecież także jestem dzieckiem czasu, które lubi nowość...
Możesz odejść
Czy możesz o to pytać?... Od śmierci waszej matki nie opuszcza mnie bezsenność i niepokój.
Ależ, na Boga!
Nie mówiłabym ci o innych!...
Kiedy zechcesz, moja złota
Więc zamiast płakać, niech do nich wróci
Aa... rozumiem!... Umarł król, król... Możemy wstać od stołu
Ale co pieniędzy wykosztuje? Za to, co się wydało dla Norskich, wziąłbym ze trzy takie restauracje jak w Europejskim Hotelu. Żaden wilk nie zje tyle co baba... A czy to warto?... My najlepiej wiemy, panie Józefie...
Jak Boga kocham czasami zdaje mi się, że mam więcej rozumu od ciebie. A przecież nie chodziłem na pensję i na starość nie uczę się po francusku...
Eh! to cała historia Spotkałem ją koło Saskiego Placu... szła z tym swoim amerykańskim ojcem... Stanąłem, mówię mamie, jak bałwan i patrzę, a ona na mnie i skręcają na wystawę sztuk pięknych, a ja za nimi...
Tak sobie.
Nam by to nawet na myśl nie przyszło
A panna Helena nie była twoją przyjaciółką? Uważałaś ją za istotę nadziemską!... No a dziś do tej niebianki modli się z tuzin pobożnych... na trzy miesiące przed zdjęciem żałoby po matce!... Przyznaj, Ada, że boginie, zanim staną się nieśmiertelnymi posągami, już mają kamienne serca
Proszę pani może ja w czym pomogę?...
Czuję, jakby mi wchodził w głowę ciepły powiew... oczywiście strumień magnetyczny... A ból ustępuje...
Ale ona jest sławną magnetyzerką i rozmawia z duchami
No, przecież Zosię ośmieliła całując ją... Bardzo wierzę, że to pomaga!
Jak chcesz.
Żonę on sam sobie znajdzie Ja mu dam co innego.
Karo, hop!...
Cicho tam!...
A z nami co będzie, jaśnie pani? Taki uczony pudel zarobiłby przez ten czas na podwórkach ze dwa złote... Pani z ratlerką, żeby tu przyjść, zamknęła na pół dnia magazyn z paryskimi modami, a ja spóźniłem się na giełdę...
Słyszane rzeczy!... Ratlerka rubla i mój buldog rubla!... przecie taka wesz mogłaby za pchłę być u mojego i jeszcze by mu między zębami uciekła...
Ponieważ Solski miał niedługo wrócić z miasta, więc Ada szybko skończyła z właścicielem Cezara. Pies był łagodny i posłuszny, nigdy nikogo nie ugryzł, u obecnego właściciela bawił dopiero dwa miesiące, a oceniony został, jak obwarzanek za grosz, na sto pięćdziesiąt rubli.
To jeszcze nie wszystko, albowiem
Gdzie Cezar?
Nie dla wszystkich. Chcę się tak urządzić, ażebyśmy nie rozdzierali płuc ziewaniem. Początkiem zaś nowej epoki będzie
Bo na tym świecie, mój baronie wszystko zmienia się oprócz peruki.
Wolałaby to aniżeli flirt ze swoimi wielbicielami
Tak, proszę pani. Ona nawet musi być niedaleko i pewnie czeka na odpowiedź. Niezamożna jakaś.
Zaraz okropnie! Przypuszczam, że chodzi o zwyczajne odbycie połogu. A że zapewne trafiło się jej to pierwszy raz, więc biedaczka robi wielką awanturę i wstydząc się obwoływać na rynku swój wypadek wynagradza sobie pisywaniem rozpaczliwych listów...
Bodajby
Jeszcze czego?... Słyszałaś, Madziu: każe nam korzystać z opieki mężczyzny w podobnej chwili!... Adieu, mój panie i wiedz o tym, że masz do czynienia z kobietami samodzielnymi.
I płaci pani karę
Członek Czerwińska postawiła wniosek o otworzeniu domu schronienia dla starych i chorych nauczycielek motywując go, że w tej chwili są trzy nauczycielki potrzebujące przytułku. Zgromadzone jednomyślnie uchwaliły nagłość wniosku, a członek-założycielka Howard zaleciła agitację między nauczycielkami w celu zebrania funduszów, rachując, że gdyby każda płaciła tylko po rublu miesięcznie, towarzystwo posiadałoby co najmniej sześć tysięcy rubli rocznie.
Członek Solska płaci karę My zaś, szanowne uczestniczki, uczcijmy jej szlachetny dar przez powstanie...
Dwa
Ja zawsze twierdzić będę że ważniejszym dla sprawy naszej jest wysłanie kilku kobiet do uniwersytetu aniżeli utrzymywanie jakiejś dobroczynnej pracowni...
Słyszałyśmy już o tym Członek Brzeska ma nam zakomunikować jakiś projekt praktyczny. Członek Brzeska ma głos.
Należałoby raz na zawsze usunąć z naszych zebrań wnioski dotyczące metafizycznych hipotez!...
Ale gdyby wszystkie nasze kobiety należały do stowarzyszenia, miałybyśmy trzy miliony pięćset tysięcy złotych miesięcznie, czyli... zaraz, dwa razy trzydzieści pięć jest siedemdziesiąt, tak, miałybyśmy siedemdziesiąt siedem milionów rocznie...
Tak... tak... tylko czterdzieści dwa miliony...
Lampa strasznie kopci
Członek Siekierzyńska zasługuje na pochwałę, złożyła bowiem dowód, że zaczynamy uczyć się porządku...
Wierzę pani, że wolałabyś dodać jeszcze siedemset rubli, byle cię nie obdarowano tym stosem rupieci, który nas do rozpaczy doprowadza
No, nie gniewaj się, Adziuś, już nigdy tego nie zrobię.
A jeżeli nie wakuje teraz posada nauczycielki?
Tak. Pojechała między naszych kuzynów i znajomych zbierać podpisy na założenie instytucji opiekującej się starymi nauczycielkami.
Szlachetna duma!...
Otóż widzi pani... Ja dzisiaj potrzebuję wielu ludzi do cukrowni, może nie zawsze fachowych, ale uczciwych. A wierzę niezachwianie, że jeżeli pani zarekomendowałaby mi kogoś ze swoich znajomych, byłby to z pewnością człowiek uczciwy, bo przed hultajem ostrzegłby dobry instynkt, który pani posiada w wysokim stopniu. Panno Magdaleno mam parę... nawet kilka niezłych posad... Gdyby więc ktoś bliski pani potrzebował, zrób nam tę łaskę... i rozporządzaj nami...
Nie wiem, czy nawet nie wspomniała kiedy, że pragnie, ażeby jej syn ożenił się z panią?
Proszę pani, nic nie zostało W jesieni zaprzeszłego roku pani Latter pożyczyła od Ady sześć tysięcy rubli... Wreszcie zdaje mi się, iż opuściła pensję z tego powodu, że brakło jej pieniędzy. Pozostałe długi uregulował pan Solski albo Ada...
Takie zerwanie nic nie znaczy. Piękne kobiety mogą się drożyć; na mężczyzn działa to zbawiennie. Tylko
Otóż to. Może nawet zerwanie stało się jedną z pobudek jej śmierci... Zwracam nareszcie uwagę, że pani w delikatnej formie może Heli wspomnieć o tym, co Solscy zrobili dla nieboszczki... Gdy w sercu Heleny obudzi się wdzięczność i nieco obawy o jutro, wówczas inaczej zacznie traktować pana Stefana...
Oto widzi pani, jak trudno zebrać między ludźmi najprostszych informacyj! A przecież nie mogę zapytywać ducha Cezara o opinię o Zgierskim albo Marii Antoniny o panią Edytę...
Przede wszystkim osobisty. Ile razy widzę panią, choćby w przelocie, w pierwszej chwili doznaję czegoś przykrego, jakby uczucia wstydu, że jednak ja jestem zły... Ale wynagradzają mi to chwile następne: czuję bowiem, że stałem się jakby lepszy.
Ależ to nadzwyczajny człowiek!... To, pani, geniusz inteligencji, charakteru, energii... To człowiek, który robi uszczerbek ludzkości przez to, że nie zajmuje jak najwyższego stanowiska. Umysł wola, a wszystko w wielkiej potędze
Otóż i jesteśmy u kresu Dziękuję pani za udzieloną mi chwilę szczęścia i polecam interes pana Solskiego.
I panią to obeszło?...
Zręcznym aferzystą, może trochę lepszym od innych Będzie mi znosił plotki, z których może się coś przyda, a ja
Ależ ufam, ufam! Jeżeli zapewni mnie pani, że Zgierski ma skrzydełka cherubina, gotów jestem nawet i w to uwierzyć. kiedyś poznamy go bliżej.
I my obie, a z nami pani Arnold, musimy zrobić to, ażeby oni pogodzili się z Helą... Ona ma wady, ale któż jest bez wad?... Tymczasem panu Stefanowi taka właśnie żona potrzebna.
Salonowiec, gładki i do znudzenia grzeczny. Wreszcie jest to człowiek, któremu nie potrzeba otwierać drzwi, bo sam otworzy, gdzie zechce.
Ada, siostro moja Ada, powiedz pannie Magdalenie, że jej protegowany, pan Fajkowski, już ma aptekę przy naszej fabryce. Ale pod warunkiem, ażeby poślubił zapłakaną pannę Żanetę... No, i rozumie się, ażeby mnie nie wyrzucili stamtąd nasi antagoniści...
Ach, Ada!... Jak mogłaś powiedzieć coś podobnego?...
Może, może... Zobaczymy, o ile rada pani jest słuszną... Tymczasem, pan Fajkowski dostanie aptekę przy fabryce.
Jaki on dobry... jaki on szlachetny... jaki on święty!...
No, już, moja droga!... Wydałaś więcej choć nie potrzebowałaś niczego.
A to dobre! Będą płacić za moją znajomość języków, za wiadomości ekonomiczne, wreszcie za stosunki...
Tak, śmiej się, kiedyś mi zwichnęła karierę. Ja doprawdy pytam się nieraz: czy ciebie w życiu kto obchodził? Bo chyba nie ja, a nawet i nie matka...
Więc żeń się, zostań porządnym człowiekiem, a ułatwisz mi życie. Kto wie, czy to raczej ja nie straciłam kariery przez ciebie.
No, droga Madziu, tylko nie udawaj Wszyscy wiedzą, że wyprotegowałaś Zgierskiego, potem narzeczonego Żanety... Aha... i jeszcze jakąś guwernantkę z prowincji...
Alboż los pana prześladuje?... Ja myślałabym przeciwnie
O, to coś musi być!...
Cóż dalej? Bo po takim prologu muszę spodziewać się dramatycznego zakończenia.
Szanuję pana Stefana, podziwiam go, życzę mu szczęścia, bo to najszlachetniejszy człowiek Ale wszystkie przymioty, jakie posiada, nie zasypałyby przepaści leżącej między nami. Boże!... a toż dla ubogiej dziewczyny lepszą jest śmierć aniżeli wdzieranie się do towarzystwa, które już dziś odwraca się ode mnie.
On zrobi... tylko go już nie odpychaj. O, ja coś o tym wiem... wiem!...
Bądź spokojny oddam ci i to, co mi jeszcze zostało.
Nie wiem, proszę pana
Jeszcze jak!...
A o czym pani mówi?
Niekoniecznie Pani Arnold prosi panią na gospodarską rozmowę.
Bo już od pewnego czasu spostrzegłem w niej zmianę. A że nie cieszę się względami i pana Solskiego, więc... Wie pani, co stąd wynika?... Że zbyt rzadko na moje nieszczęście widuję panią...
No, ale już w Boga musi pan wierzyć...
Znowu złudzenie bo nie możemy pozbyć się myśli, że natura została stworzona przez siłę podobną do człowieka, który ma jakieś cele, lubi swoje dzieła i lituje się nad ich zagładą.
Przepraszam panią
Pan Bronisław musi i... powinien być spokojny
Ach!...
Jakże!... Mam w książce do nabożeństwa modlitwę pisaną ręką mamy... Ależ tak... ten sam charakter...
Wszystko jedno.
A w który kieliszek?
Do pewnego stopnia... tak...
O, widzisz tego zawsze bałam się w tobie... Jesteś gotów zbyt szybko działać i równie szybko porzucać...
Może w takim podnieceniu powstają i szybsze odruchy... Czy ja zresztą wiem?
Dobrze
Więc zrywa pani stanowczo?...
Zobaczymy.
Ach, dajże pokój, moja kochana!... Dziewczyna uboga, żadne nazwisko i jeszcze córka guwernantki... Cóż by robiły panny dobrych rodów, gdyby ludzie z towarzystwa żenili się z takimi?...
Co też pan mówi! Jestem oddany Solskiemu do śmierci... A że widzę, iż zajęcie się cukrownią robi mu dużo satysfakcji, więc nigdy nie doradziłbym sprzedania jej...
Ach, mówi pan tak, bo pan nie widział biedy i biednych Gdyby pan zobaczył rodzinę nauczyciela w Iksinowie, którego żona jest w domu kucharką i praczką, a dzieci chodzą w starych sukienkach... Gdyby pan poznał stolarza, który żyje z robienia trumien, ma zapadnięte piersi i chyba dlatego nie umiera, że jemu nikt trumny nie zrobi... A gdyby pan kiedy usłyszał w brudnej izbie domu zajezdnego płacz kobiety, która przyjechała z koncertem, lęka się niepowodzenia i w dodatku jest głodna...
Cukrownia nie jest moim dzieckiem To pomysł Arnolda, świetny, ani słowa, ale nie mój... Nie urodził się w moim mózgu, a dziś, gdy stał się faktem, czuję, że nie jestem do niego dopasowany... Naturalnie będę robił wszystko, co potrzeba, ale bez zapału... Nic mnie tam nie ciągnie chyba te szarytkowskie obrazy, które tak wymownie przedstawiła panna Magdalena.
Dziwna rzecz Bismarck jest artystą, ponieważ należał do tych, co budowali państwo niemieckie; ale organizator fabryki nie jest artystą, ponieważ tworzy tylko złapać wieloryba aniżeli
Jak to znać, że profesor nie dotknąłeś się tej rzeczy praktycznie!... Gdybyś słuchał narad o cenie i dobroci wapna i cegły, o głębokości fundamentów, wyborze machin, wynagrodzeniu mularzy i gatunkach buraków, zapomniałbyś pan o swoich ideałach. A gdyby ci jeszcze dzień po dniu kładziono w głowę, że korzystniej zachęcić sąsiadów do plantacji buraków aniżeli uprawiać je samemu; gdyby ci skakano do oczu, że chcesz psuć robotników płacąc im lepiej; gdyby w kontraktach z przedsiębiorcą mularskim, ciesielskim i tak dalej podsuwano kruczki, przez które ludzie ci musieliby pójść z torbami, dopiero poznałbyś, co to jest interes przemysłowy... To nie jest żyjący posąg, ale machina do wyciskania dywidendy z buraków, robotników i rolników... To nie organizm, ale młyn, w którym mielą się ludzkie istnienia...
Zacznijmy od dołu. Cukrownia będzie przekształcała materiały prawie tak samo, jak robią to zwierzęta i rośliny. Przez jedną bramę będziecie do niej wozić: buraki, węgiel, wapno i tak dalej. Te buraki opłuczecie wodą jak śliną, rozetrzecie je na miazgę żelaznymi zębami, wyciśniecie z nich sok... W innym aparacie, który, mówiąc nawiasowo, jak nasze płuca będzie pochłaniał mnóstwo tlenu, poddacie sok buraczany podniesionej temperaturze... Potem będziecie go łączyli z wapnem, węglem, będziecie przeciskali przez walce centryfugalne, a nareszcie odparujecie i odlejecie w formy cukier, który
Z duszą? Właśnie o niej będę mówił i przekonam cię, że nawet w dzisiejszych fabrykach już istnieją dwie kapitalne władze duszy: wola i myśl.
Mylisz się Teraźniejsze fabryki są jeszcze bardzo niskimi organizacjami. Czy jednak nie sądzisz, że dzisiejsze zamęty w świecie pracy może nie istniałyby, gdyby w fabrykach tętniło żywe uczucie? Gdyby smutek spotykający jednego pracownika udzielał się innym; gdyby kierownicy troszczyli się o usuwanie przykrości, a nasuwanie przyjemności wykonawcom?
I o Helenie mówiłeś, że jest inna aniżeli wszystkie kobiety.
Nie wszyscy, nie wyłączając jej samej i jej rodziny. W tych dniach Helena odrzuciła jakiegoś inżyniera, który oświadczył się... Pani Arnold, mimo że duchy powiedziały, iż Helena nie wyjdzie za ciebie, czasami wspomina mi o waszym małżeństwie. Zaś brat Heli...
Może ty potrafisz być stalsza!...
Na to ja nie poradzę. Jak również i na to, ażebyś ty jej nie rzucił, gdy ci się sprzykrzy.
Bądź cierpliwa czy wiesz, gdybyś mi kazała opisać jej rysy, przysięgam, nie potrafiłbym. Tak dalece w moich uczuciach dla niej nie ma nic zmysłowego. Wiem, że ma prześliczne ręce... nóżkę... szyję jak utoczoną z kości słoniowej... biust bogiń... Otacza ją szczególna woń... Ale rysów jej prawie nie pamiętam. Moje nerwy nie grają tu żadnej roli... Ale jak ja znam jej duszę!... A tego nie mógłbym powiedzieć o żadnej z kobiet, które mi się podobały.
Nazwijmy to poezją. Ale... przypomnij sobie jej humor. Czy to nie jest obraz pogodnego nieba?... Czy kiedy ona wejdzie do nas, nie robi się jaśniej i cieplej?... Czasami bywa smutna; ale i wtedy jest bożym słońcem chwilowo zasnutym chmurami... A jej łzy... bo widziałem i łzy u niej... Czy one nie są podobne do majowego deszczu, który spada na ziemię, ażeby rośliny zasypać brylantami, w których przegląda się niebo...
Przeszłość Madzi?... Mój Stefku
Kogo?...
Ada, co robisz?... Chociaż... czy ja wiem... Może będzie lepiej, jeżeli dowie się o tym pan Stefan.
Niedobra!...
A ponieważ buduję cukrownię i chciałbym robotników otoczyć uczciwymi opiekunami, więc
Czy... czy pan Kazimierz Norski należy... czy należy do pańskiej cukrowni?...
Uważa pan, jest taka awantura arabska
Administracja cukrowni spłaci pańskie długi i będzie strącać z pensji... No, i z gratyfikacji... Jutro około południa zechce pan zgłosić się do kancelarii zarządu i kasa załatwi z panem rachunki. A teraz dziękuję i do widzenia...
Aaa!...
Pani?... Dlaczego tak mówisz do mnie?...
Boże miłosierny... I pani to mówi?... Ależ to kłamstwo... potwarz!... Oni oboje, Ada i pan Stefan, obiecali mi dać szkołę przy swojej cukrowni... Moje stanowisko jest tam nieskończenie mniejsze aniżeli Mani Lewińskiej... Boże mój, co wy ze mną robicie!... Boże mój...
Nie będzie!... Pan Stefan powinien ożenić się z Heleną Norską... To było najgorętsze życzenie jej matki, a ja namawiam Helę do tego... Pomyślcie więc, panie, jak musiałabym być podłą, gdybym przyjmowała jakieś objawy
Moja Madziu, ty częściej widujesz Stefana, więc napomknij mu: czyby dla Kazia nie znalazł jakiego zajęcia? Jest to lekkoduch, ale chłopak ambitny i szanuje Solskiego. Założyłabym się, że gdyby Solski umieścił go przy sobie, Kazio weźmie się do roboty.
No, nie zapieraj się... coś o tym wiemy!... Tylko załatw się prędko, bo chcę pomówić ze Stefkiem w tych dniach.
Eh, moja droga!... Jesteś jeszcze bardzo naiwna...
W takim razie muszę chyba ja...
Ależ tak, mój kochany Czytaj na przykład książkę Allana Kardeca o Genezie, cudach i przepowiedniach... To już nie Biblia!... to wykład astronomii, geologii, biologii i psychologii. Z jaką bystrością tłomaczy on cuda Nowego Testamentu... A jak pobłażliwym jest dla legend Starego Testamentu, które w dzisiejszym człowieku budzą uśmiech politowania.
Kobiety zawsze są krańcowe!...
Według Laplacea cały system planetarny formował kiedyś olbrzymią mgławicę, rodzaj subtelnego obłoku, który miał formę okrągłej bułki chleba o średnicy przechodzącej tysiąc dwieście milionów mil. Mgławica ta obracała się około swego środka w ciągu mniej więcej dwustu lat. Zaś od czasu do czasu odrywały się od niej mniejsze obłoczki, z których skutkiem zgęszczenia się powstawały planety: Neptun, Uran, Saturn i tak dalej...
Wcale nim nie jestem. Tylko bez uprzedzeń zestawiam teorię Laplacea z Biblią, w której są jeszcze dwa orzeczenia ciekawe.
Tylko ostrożny... Nie lubię przenosić się ze starego domu do pałaców, z których dopiero istnieją plany, i to i źle na tym nie wyszły... Ten odwieczny budynek ma swoje szczeliny, ale jest pewniejszym od legend indyjskich, według których płaska ziemia leży na słoniu, słoń stoi na żółwiu, a żółw pływa po mlecznym morzu. Jest również Biblia wyższą od mitologii greckiej, według której olbrzym Atlas podpierał niebo, a ród ludzki narodził się z kamieni rzucanych za plecy przez Deukaliona i Pyrrę.
To są drobne zjawiska W naturze istnieją czynniki mogące wywołać potop mniej więcej taki, jak opisuje Biblia...
Cóż to jest, Madziuś?... W jaki spcsób odpowiadasz?... dlaczego nie siadasz?...
Co?... pani nie wierzy w spirytyzm?...
Ale niechże pan zaprezentuje nam nareszcie tę potęgę, która przenosi morza na szczyty gór!...
Więc niech pani rzuci pensję!...
Gdybyśmy przeszkadzali...
Jakże się pan miewa? Cóż nowego w Iksinowie?
Wcale nie!...
Mnie się zdaje, że jest to dobry człowiek... szlachetny... Wiesz, Adziuś to właśnie od siostry pana Ludwika mam tę bransoletę z szafirem... Dała mi ją w dzień wyjazdu, ale gdzie ja się w nią ubiorę!...
Mój Stefku idź już do siebie i... myśl o załatwieniu spraw bieżących
Jakimże ja sposobem mogę wyrobić posadę panu Miętlewiczowi?...
Aaa... wiesz nigdy nie spodziewałam się, że mi odmówisz tej drobnostki... Byłybyśmy razem... No, ale widać nie życzysz sobie utrzymywać z nami stosunków dawnej przyjaźni... Szczęście ludzi zmienia... Zresztą nie mówmy o tym... Ja też mam dumę i wolałabym umrzeć aniżeli narzucać się...
Tak hrabina chciała pomówić z panią o pewnej drażliwej kwestii...
I zapewne słyszała pani, że rodzina Stefana, a właściwie
Ażebyś, drogie dziecko, nie miała fałszywego wyobrażenia o naszych stosunkach rodzinnych
Stefan jest dobrą partią. Nawet gdyby nie miał tego nazwiska i majątku, jaki posiada, jeszcze byłby mile widziany w naszym towarzystwie i mógłby tu znaleźć żonę. Bo i my także znamy się na zaletach rozumu i serca, których nieszczęściem jest zbyt mało...
Ale my możemy Mielibyśmy prawo przyjmować u siebie panią Helenę Solską, a nie przyjmować jej brata, ojczyma i matki, gdyby żyła...
Adziuś... ja wyprowadzę się stąd...
Wy mówiła Madzia klękając i opierając się na kolanach Ady...
Ach, plotka!... Moja droga, nie mamy prawa więzić cię, ale... musisz chyba pogadać jeszcze ze Stefanem...
W tym tygodniu pojadę do rodziców pani prosić o jej rękę.
Więc chyba kocha pani innego?
Nie namyślaj się, a zgadniesz.
Zabiłeś... za to, że szczeknął?...
Rób, jak chcesz
Wcale nie, moje dziecko. Ale jestem już tak stara, że nie ufam ludziom, których nie znam od dzieciństwa. Wy zaś na przyszłość będziecie mieli naukę, że nie należy szukać nawet znajomości nie we właściwej sferze.
Tak, jaśnie panie.
Ale ty wyglądasz mizernie Wróciłaś, widzę, do dawnych robót... Zdaje mi się jednak, że twoje laboratorium jest jakby obdarte?... Aha, usunięto kwiaty... A gdzież kanarki?...
Ani odrobiny. Powiadam ci: koń i świeże powietrze wywołują cudowne skutki. Wyjeżdżając byłem zdenerwowany jak histeryczka, a dziś tak jestem spokojny, że wszystko mnie bawi. Najgłośniej śmiałbym się usłyszawszy, że panna Magdalena wychodzi za Norskiego, który po odbyciu świętej spowiedzi nawrócił się i obiecał nie grywać w karty...
Ale nie trafiały się, tylko wiecznie i wszystkie były głupimi i złymi! Cóż to za podła rola na świecie! Handlarz, który chwyta cię za poły, obiecuje złote góry, byłeś wszedł do jego kramiku, a gdy chcesz wejść zaczyna się drożyć!... Robi takie miny, jakby wyświadczał ci łaskę, każe na kolanach błagać o swój towar, nakłada bajeczne ceny... A ledwie cię złapał na dobre, już zaczyna oglądać się za drugim nabywcą... To jest kobieta; nigdy nie zapełniona beczka Danaid, w której topią się szlachetne uczucia, wielkie rozumy, no
Nie ma się czym chwalić!... Gdzie jak gdzie, ale w tej sprawie jesteście aroganckimi dodatkami, które nawet nie rozumieją swojej roli. Kiedy trzeba wkopywać się o tysiąc metrów pod ziemię, żeglować o tysiące mil od lądu, kuć żelazne belki, pod deszczem kul wydzierać z gardła zwycięstwo, błąkać się jak sęp ponad zawrotnymi przepaściami natury i ducha
Nie ma się o co gniewać... Tacy apostołowie bywają niekiedy użyteczni jak proszek na wymioty.
Naturalnie, że Norski... Panna kocha się w nim do szaleństwa...
Ach, cóż to za pedanteria!... Kiedy we mnie serce zamiera z trwogi, że potępiłem niewinną, on wykłada logikę!... Bywaj zdrów, profesorze... Twoja mądrość robi wrażenie piły, która piłuje żywego człowieka.
Ambitne dziecko z panny Brzeskiej. Nie sypiała po nocach i chudła wyobrażając sobie, że moja siostra wyświadcza jej łaskę.
Od majora?... Za co?...
Cynadrowski?... Cynadrowski?... Cynadrowski?... Aha!... aha!...
Ja wyjadę na wieś
Trudno, proszę pani
I odrzuciła pani oświadczyny Solskiego?...
Dam je pani... No, no!... nie każda kobieta zdobyłaby się na podobny heroizm... Odrzucić Solskiego... Doprawdy wygląda to jak sen...
Tak myślisz? Ale zrobiłaś głupstwo... Jak można nie wyjść za Solskiego!...
Tak ma nieco... ekscentryczne nogi, ale
Nie dopuściłam do tego! Chciałam załatwić interes Kazia i prosiłam Solskiego o jakąś posadę. Sądziłam, że jeżeli umieścił kilku twoich protegowanych...
Będziecie państwo mieszkali za granicą?
Chociaż na to, ażeby palnąć sobie w łeb, nie potrzeba wariata.
Cha! cha! cha!... Czy dlatego, że Korkowicz jest tylko piwowarczykiem?... Ależ, panno Magdaleno niechby wyszła za furmana piwowarskiego... niechby została kochanką stróża, byle
Ona z przyczyny pana zerwała z panem Solskim...
Ha, niech wie...
Od szóstej bywam wolna.
Aaa... bardzo ładnie pan zrobił!
Uwierzyłem.
Tak, pani. W naturze każdy byt jest egoistycznym... Człowiek, rozpędzony do swego celu, tak dobrze rozbija bliźnich jak kula wyrzucona z działa... Ale gdyby kochał tych bliźnich, powstrzymałby się...
A gdyby człowiek umierający z pragnienia prosił panią o kroplę wody?...
Cóż tam w Iksinowie?... spytała Madzia.
Już sama się rozporządziłam Twoja gospodyni jest nawet tak dobrą, że obiecała nam tu przysłać...
Domyślam się Pani podsędkowa poznała się tu z niejaką panią Korkowiczową, u której znowu bywa niejaki pan Zgierski... Ach, moja Cesiu, jak mi się teraz inaczej świat przedstawia!... Zaczynam wierzyć, że jest w nim dużo ludzi złych... Naprawdę złych...
Aha! Zapewne, że musi być to... Niezawodnie to...
Nie wierzysz?... A jednak ona jest...
I do tej pory nikt nie zwrócił na to uwagi?...
Aaa... owszem!... Panna Howard często wspomina o tym... Trzeba koniecznie, ażeby pan zbliżył się do niej... Ona właśnie zajmuje się takimi niesprawiedliwościami...
Idę natychmiast Może mi pani zmieni dwadzieścia pięć rubli na drobne... Mój Boże! skąd ja dostanę wina dla tej biedaczki?...
Proszę pani, osiem rubli... A za umieszczenie dziecka, a felczerowi, który wart jest dziesięciu doktorów, a moja fatyga, co latam za panienką już dwa dni...
Proszę panunci, co tu dużo gadać!... Dziś albo jutro stanie do miary! Gdyby tak chorował bogaty człowiek, już byliby tu panowie z trzech kantorów pogrzebowych i mówiliby: moja pani Turkawiec, jak tam tego... ten... niech pani da zaraz znać, a nie będzie pani żałowała! Ale że kona biedactwo, to nawet karawaniarz wolałby stanąć do wożenia śmieci niż tu... Ach, panunciu biednego nawet święta ziemia płyciej bierze i w kilka lat oddaje kości na cukier. Ja też, mówię panunci, od kiedy dowiedziałam się o tym, pijam herbatę bez cukru...
A jeżeli tak... Ale w takim razie niech mnie odeszlą do Dzieciątka Jezus... Tam jest moja córeczka...
Poznać łatwo... Oddano ją tam przed miesiącem... Ach, przez dwa dni myślałam, że oszaleję nie mając o niej wiadomości!... Niech pani zapyta o dziewczynkę, którą miesiąc temu znalazł stójkowy obok poczty... Miała na szyi krzyżyk ze złotego druciku... przy sobie flaszeczkę mleka ze smoczkiem, a do koszulki przypiętą kartkę: „Ochrzczona z wody, nazywa się Magdalena...”. Na pamiątkę pani tak ją nazwałam... Kiedy ją stąd wynieśli, zaczęłam gryźć palce, bić głową o ścianę i krzyczeć jak tamta...
O, i jak!... Czyliż mogłabym tu wyżyć, gdyby wspomnienia nie ozłacały mi tej okropnej nory... Ale ja tu nie widzę obrzydliwych ścian ani drzwi jak w pułapce... Widzę pełne sale słuchaczy... przelatujące bukiety... zachwycone twarze mężczyzn... grymasy kobiet, które mi zazdroszczą... A te oklaski... bis!... bis!... Stella, brawo!... A ten mój tyran, który zawsze zazdrościł mi powodzenia... Ach, pani, ty nie wiesz, co to znaczy być artystką!... To jest taki piękny świat, takie niebo... że gdy człowiek raz je zobaczy, może później
W poczekalni jest w tej chwili kilka osób Ale jeżeli pani jest znajomą matki Apolonii, to możemy pójść do niej.
Pani sądzi, że takie powroty są możliwe?...
Nie, pani, nic nadziemskiego, ale jest coś
Ha, niech i tak będzie!... Może spacer naprawdę mnie uspokoi.
Bezświadome, a odziedziczone wspomnienia Nasi przedhistoryczni przodkowie żyli kiedyś w lasach. Tam znajdowali pokarm, ochronę przed klimatem i wrogiem; tam odnosili zwycięstwa nad olbrzymimi zwierzętami, co wszystko razem głęboko wstrząsało ich systemem nerwowym.
Co innego ja, co innego Norski. Bałamut i obibok, który bierze spadki po żyjących... Jeżeli mógł buchnąć kilka tysięcy rubli sparaliżowanemu Mielnickiemu, nie będzie robił ceremonii z niewinnością panny Brzeskiej.
Sześćdziesiąt łóżek.
Proszę panią
Ależ trzeba ją leczyć... Ja mam dla tej dziewczynki pieniądze...
Więc nic?... więc nic?...
Bo były tu onegdaj i wczoraj dwie zakonnice, obejrzały ją, przysłały doktora... A kiedy zrobił się ten interes, zabroniły donosić panunci.
Co plotą?...
U Stelli?... Więc umarła biedaczka!... I pani ją odwiedzała?...
Ale ludzie ludzie, proszę pani, to są... nierogate świnie z przeproszeniem. Tylko tyle powiem...
Nie, proszę pani... O tym ode mnie nikt nie będzie wiedział... Natomiast dużo mówią o wizytach pani w szpitalu, to znowu u... jakiejś...
A tak, Fiszman... który niejednokrotnie pożyczał nieboszczce pieniędzy na pański podpis, no... i jej...
Wreszcie nic mi do majątku waszej matki. Ale chodzi o to, ażeby zwrócić cztery tysiące rubli Mielnickiemu. Szoruj więc pan do mego adwokata, załatw formalności prawne z Mielnickim, a cztery tysiące rubli i procent od kwietnia ja zapłacę.
Zmusić?...
A niech diabli porwą wasze honorowe satysfakcje!... Oto przyjaciele!... a bodaj to pioruny!... Ginąć przez takiego osła!...
Tak?... Więc mam być raniony, a może nawet i zabity?... W takim razie wolę od razu nie jechać... Niech diabli porwą takie rozprawy honorowe.
Wysiadam... Niech diabli wezmą pojedynek.
Tak. Dobrze... Więc pojadę na ten podły pojedynek. Ale pamiętajcie, że moja krew spadnie na wasze głowy.
W takim razie celuj w łeb, zniżaj pistolet do biodra i nie szarp za cyngiel, tylko przyciskaj powoli. A na komendę ruszaj z miejsca...
Celuj w łeb, zniżaj do biodra i powoli naciskaj cyngiel...
A bodaj to najjaśniejsze pioruny!...
Bardzo mała i już przechodzi.
Pewnie moja siostra... Puśćcie ją...
Niech cię Bóg błogosławi, panno Magdaleno! Odwiózłbym cię tam, ale muszę gnać do chirurga, a z nim na Bielany... Zaś mojej synowej nie zawiadomię o nieszczęściu, bo zepsułbym Bronkowi miodowy miesiąc, a to taka bestia, że ze zmartwienia narobiłby nowych długów... Bądź pani zdrowa... całuję rączki!
Wszystko zależy od Boga. Gdy Bóg chce kogo ocalić, ocali mimo najcięższych okaleczeń. Zresztą mężczyźni są jak koty: przestrzelą mu głowę, szyję, piersi, a on przychodzi do zdrowia, jeżeli się tak Bogu podoba. Nie potrzebujecie się państwo niepokoić.
Alboż my zatrzymujemy te, którym trafia się wyjść za mąż?... Owszem, z naszych nowicjuszek, nawet sióstr kornetowych, bywają dobre żony. Ale nie każdą wabi świat... Niejedna woli być siostrą cierpiących, matką sierot i oblubienicą Chrystusa...
A jakież?
Przede wszystkim to nie jest klasztor, tylko zgromadzenie, z którego nawet występują siostry Po wtóre, odpowiem ci na pytanie.
Życzę ci powodzenia Bardzo dobra myśl. A wstąpże do mnie przed wyjazdem i... uciekaj, uciekaj stąd jak najdalej!...
To nie może być!... Niech pan poszuka w torbie...
O to ażeby pani nie robiła sobie ceremonii i ażeby pan Norski nie robił sobie ceremonii, tylko
Powtórzę Adzie o tym, że pani nie kochasz Norskiego. Ale o opiniach o nim zamilczę.
Widzisz, nie od razu mnie poznałaś... Musiałem się zmienić!...
Wychowałem ze trzydziestu takich dyrektorów jak pan Dlatego powiem ci, że ani chemia nie nauczyła cię trzeźwo myśleć, ani dyrektorstwo
Toś pan chory na serce?... Bardzo mi przyjemnie!... Przyjemnie mi poznać kolegę... Może byś się pan otruł na spółkę ze mną, bo głupio tak czekać... Mam pyszny kwas pruski...
Jestem przytomny! Każdy ma prawo mówić o tym, co go zajmuje; no, a chyba kres życia jest interesującym tematem dla tego, kto je traci...
Krótko mówiąc panu zdaje się, że po tak zwanej śmierci następuje tak zwana nicość?
Ani myślę. Jestem pewny tego, co utrzymuję. Dzięki czemu, będąc bardziej zagrożony aniżeli pan, mam ciągle dobry humor, podczas gdy pan jesteś w melodramatycznym nastroju.
Jest dalszym i pełniejszym ciągiem życia
No, dla mnie była łaskawsza Matematyka mówi mi o liczbach różnych typów, z których tylko jeden podpada pod zmysły, a także
O, niech pan mówi... niech pan mówi!
Aha! Więc Bóg czy natura, a w każdym razie jakaś wyższa siła, której zawdzięczamy istnienie, wymyśliła cały szereg transcendentalnych oszustw w tym celu, ażebyś pan nie nudził się czy nie martwił w ostatnich chwilach życia? Szczególny zamęt pojęć. Przecież według was, materialistów, natura jest samą prawdą, nigdy nie kłamie... I dopiero dziś dowiadujemy się, że kłamie w jednym wypadku: kiedy obdarza człowieka wstrętem do śmierci!...
Nigdy...
Ależ chodzi... mówi...
Wiesz, Zdzisław ja zatelegrafuję do tatki, że tu jesteś...
Słuchaj, Madziu... musimy rozciąć tę sprawę raz na zawsze. Gdybyś zawiadomiła ojca czy matkę, gdyby kto z nich tu przyjechał albo gdybyś uparła się jechać ze mną, przysięgam, że otruję się... Zrozumiałaś?
Dosyć... proszę cię... Nie dręcz mnie łzami, bo... wyskoczę oknem na ulicę. Powiedziałem ci, czego żądam i do czego możecie mnie popchnąć waszym sentymentalizmem...
I ja tak myślałem z początku. A później już nie było sensu alarmować was... Nic byście nie pomogli.
Frazesy!...
Spróbuj dziś... Przecież jestem przy tobie... To nie choroba, ale bezsenność i nieporządne życie wyczerpuje twoje siły. Gdybyś co noc spał w łóżku, wygodnie, przekonałbyś się, że nie jesteś tak chory.
Drażnią mnie... Przemordowałem z dziesięć konsyliów, a kiedy myślę o jedenastym, robi mi się tak, jakbym szedł na rusztowanie...
Owszem chcę. Kazali jechać do Meranu
Zaraz... cierpliwości!... Dajże mi parę dni odpocząć...
Szczęśliwy
Ach, jaki pan dobry!... Niech pan jeszcze mówi jak wczoraj, a jestem pewna, że Zdzisław nawróci się...
Dowody pan zna więc wyliczę tylko ich nagłówki. Widzimy w świecie zwierzęcym, że większemu rozwojowi mózgu odpowiada większy rozwój umysłowości. Ze świata zaś ludzkiego wiemy, że nadmierny albo skąpy napływ krwi do mózgu osłabia lub unicestwia samo myślenie. Że alkohol, kawa, herbata, podniecając krążenie krwi, podniecają proces myślenia. Że gdy mózg więdnie na starość, słabną zarazem zdolności umysłowe...
Znajdzie się i to samo. Tymczasem posłuchaj pan. Z górą przed stoma laty ktoś zapytywał Woltera: czy dusza ludzka może żyć po śmierci? Na to wielki satyryk odpowiedział: czy śpiew słowika zostaje po śmierci słowika?...
Przyjdzie i to; nie zaraz, ale przyjdzie. W tej chwili zwrócę uwagę pańską, że nieśmiertelność energii i materii, dowiedziona faktami i rachunkiem dopiero w naszych czasach, była przeczuwana od tysięcy lat. Przeczucia te wyraźnie formułowali greccy filozofowie, Spencer zaś mniema, że przeczucie niezniszczalności materii i energii narzuca się każdemu umysłowi w sposób konieczny. Nauka więc pod tym względem nie zrobiła nowego odkrycia, lecz tylko
Zaczekaj pan. Siedzi tedy na przedstawieniu nasz filozof z zalepionymi oczyma, słyszy muzykę katarynki, brawa publiczności i robi wnioski.
Ale ja ją lepiej rozumiem aniżeli wasze tłuszcze, fosfory i żelaza, które mi zatruły życie... A i tobie, Zdzisiu, i... wielu innym!
Rozumiem... Tyle się pan naczytałeś o swoich farbach, olejach, komórkach i atomach, że nie miałeś czasu na kwestie filozoficzne. Więc i męczysz się pan jak człowiek, który pierwszy raz wsiadł na konia.
Mój Zdzisiu, daj temu spokój bo znowu zostaniesz materialistą...
Jej wciąż zdaje się, że jest na pensji Muszę jednak przyznać że psychiczna strona myślenia nie przedstawia mi się jasno... Jakich zmian chemicznych potrzeba, ażeby w komórce obudziło się czucie? Czy każdy proces chemiczny jest czuciem, czy przywilej ten posiadają tylko komórki mózgowe?... nie umiałbym odpowiedzieć.
Ma pan rację zbliżam się do węzła kwestii. Czy dowody, jakie wam przytoczę, będą nowymi
Ale bardzo krótko Proszę pana, to, co nazywamy naturą, składa się z mnóstwa przedmiotów oddzielnych. Są oddzielne drzewa, oddzielne krowy, oddzielne muchy, oddzielne ziarnka piasku, oddzielni ludzie, oddzielne promienie światła i oddzielne zmiany, jakim ulegają te promienie. Tymczasem w duszy naszej istnieje tak potężny popęd do jedności, że tę jedność narzucamy naturze i mówimy: las, stado, rój, ława piaszczysta, społeczeństwo, optyka. Wszystkie teorie naukowe i wszystkie dzieła sztuki, wszystkie prace ludzkie i wyroby techniczne powstały stąd, że dusza nasza narzuca swoją jedność nieskończonej rozmaitości, jaka istnieje w naturze.
Nie, panie kwas siarczany nie jest rzeczą „nową”; on tylko ma nową postać energii chemicznej, w którą wsiąknęły energie chemiczne jego pierwiastków. Co ciekawsze, że kwas siarczany posiada mniejszą energię napiętą aniżeli suma składających go pierwiastków. Pod tym względem związki chemiczne są podobne do spółek finansowych. Pan A składa sto rubli, B dwieście, a C trzysta; razem złożyli sześćset rubli, ale z tej sumy jakaś część wsiąknie w lokal, sprzęty, księgi potrzebne do utrzymania spółki, a zaledwie sto
A gdzie pan masz doświadczenie bezpośrednie choćby w kwestiii odległości ziemi od słońca?... Mechanika, astronomia, fizyka w dziewięćdziesięciu dziewięciu zjawiskach na sto opierają się na dedukcji i analogii i nazywają się naukami pewnymi. Dlaczegóż więc dedukcje w dziedzinie psychologii mają nie być pewnymi?... Wszak opierają się na czuciu, a czucie jest większym pewnikiem aniżeli jakikolwiek inny fakt na świecie czy w nauce.
Proszę pana kto powołuje się na autora, musi pamiętać, o czym on mówi i czego chce dowieść. Otóż Taine, o ile go rozumiem, w książce O inteligencji chciał pokazać, w jaki sposób z drobnych wrażeń, pochodzących bądź ze świata zewnętrznego, bądź z naszego wnętrza
Pociesz się pan. Substancja podobna może istnieć, choć nie podpada pod zmysły. Odkryła ją nie psychologia i nie metafizyka, ale „ruchem” ciał materialnych, zawdzięcza swój byt specjalnym falowaniom eteru.
Byłaś, moje dziecko, byłaś!... Taki duch czasu, że wszyscy młodzi mężczyźni są pozytywistami, a kobiety emancypantkami...
Jedź jak najprędzej do Meranu i... mnie zabierz.
Nie przesadzaj Po prostu zrozumiałem, że zarówno nicość wieczna, jak i moje suchoty nie są pewnikami...! Można o nich rozprawiać...
Proszę pana zapewne słyszał pan o dwu nowych wynalazkach w dziedzinie akustyki. Jednym jest jakiś telefon, rodzaj telegrafu, który przenosi nie tylko szmery, ale tony, śpiew i ludzką mowę. Drugim ma być cudacka machina, która jakoby utrwala artykułowane dźwięki na cynfolii, przechowuje takowe i... odtwarza w razie potrzeby!... Wyznaję panu, że każda z tych wiadomości w pierwszej chwili rozśmieszyła mnie. Ale gdy przeczytałem opisy tych aparatów, zobaczyłem rysunki, zastanowiłem się... już nie zdumiewają mnie. I nie zdziwiłbym się, gdybym zobaczył na własne oczy ów telefon przenoszący i fonograf
A co to jest pamięć?... Pamięć jest to X czy alfa, a wyobraźnia jest to Y czy beta... Czego mnie te wyrazy uczą?... Niczego. W całej naturze znajdujemy ślady pamięci. Na drzewach znać ślady siekier, na polu ślady deszczów, w skorupie ziemskiej ślady epok geologicznych. Może być, że i w mózgu są tego rodzaju ślady, ale one nie są pamięcią, czyli współczesnym czuciem wrażeń o całe lata oddalonych od siebie.
Musi pan jednak przyznać że wszystko, cośmy słyszeli, są to dopiero hipotezy... Dusza eteryczna, cztery wymiary, wieczny rozwój!... Wszystko to może istnieć tylko w naszym umyśle, nie zaś w rzeczywistości...
Więc ty jeszcze nie wierzysz?
Proszę pani, sceptycyzm jest jednym z bodźców do szukania prawdy. Ja sam przez dziesiątki lat wątpiłem o wszystkim, ba! nawet o logicznych i matematycznych pewnikach. I długą drogę przeszedłem, zanim zrozumiałem, że najważniejsze dogmaty religijne: Bóg i dusza, nie tylko godzą się z naukami ścisłymi, ale wprost są fundamentem filozofii. Człowiek z niepokonaną siłą szuka teorii, która by ogarniała i tłomaczyła nie tylko zjawiska tak zwane materialne, ale
Nie rozumiemy się. Widzi pan, według mojej hipotezy eter czujący jest substancją duchową, materiałem, z którego powstają dusze i który sam dąży do świadomości. Ale ten eter, ten ocean, w którym pływa sto milionów słońc, jest masą ograniczoną, może formy elipsoidalnej. Zaś poza obrębem tego oceanu, tego ducha, w którym żyjemy i którego jesteśmy częścią, może być miliony innych oceanów eterycznych zaludnionych przez miliardy innych słońc. Wśród owych oceanów może grają całkiem inne siły, rządzą inne prawa, o których nie mamy pojęcia.
Nie. Pomyślałbym o wielkości Boga i rzekłbym: nie wiem, co ze mną zrobisz, Panie, ale cokolwiek zrobisz, będzie lepszym od moich teoryj.
Eh, mój profesorze, nie grajmy komedii Mam jakąś jedną setną prawdopodobieństwa, że moja choroba jest niegroźnym zakatarzeniem płuc i żołądka, z czego można wyleczyć się. Ale mam dziewięćdziesiąt dziewięć na sto szans, że to suchoty, które albo skończą się bardzo prędko, albo na rok czy na parę lat zrobią mnie niedołężnym, zatrują życie, zjedzą fundusz, jaki zebrałem... No, a ja na inwalidę nie posiadam kwalifikacyj.
Śmieszne są dzisiejsze panny Każdej zdaje się, że jest powołaną do wielkich rzeczy, a nie wiedzą o tym, że największą sztuką jest wychować
Mówię jak do kobiety rozumnej, która wierzy w życie przyszłe. Kiedyś modliliśmy się z jednej książeczki, dziś razem odzyskaliśmy nadzieję, więc odjechał do szczęśliwej krainy, miałabyś serce zatrzymywać mnie tutaj?...
Widzisz. Więc nie trzeba myśleć o śmierci, ale o tej radosnej epoce, kiedy zdrowi, na wieki młodzi, znowu spotkamy się na łąkach ze szmaragdu i złota i będziemy oglądać okolice, na poznanie których nie mieliśmy czasu ani środków...
Nigdy!... Teraz myślę tylko o tym, ażeby być przy tobie.
Dobrze, dobrze!...
Pan profesor jest taki sam jak on...
W podróży byłaby pani najpotrzebniejszą bratu...
Już od czterech dni nie należę do siebie Braliśmy ślub u Wizytek, w najściślejszym incognito, o siódmej rano i... od tej chwili zaczęło się dla mnie nieprzerwane pasmo szczęścia... Mam męża, który ubóstwia mnie i którego najdumniejsza kobieta mogłaby obdarzyć uczuciem.
Wiemy!... wszystko wyjaśnił Dębicki. Ale swoją drogą pan Zgierski mówi o pani z półuśmieszkami, a wczoraj... Wczoraj ta bezwstydna Joanna zaczepiła mnie i wyobraź sobie, pani, co powiedziała:
Ona zawsze wiedziała, że ją kocham
Doprawdy?... W takim razie wiesz co, dam ci: O naśladowaniu Chrystusa...
Ależ nie dlatego, tylko... bałam się... myślałam, że jesteś na mnie śmiertelnie obrażona... A ty zawsze jesteś anioł... święta... moja ty złota Madziu...
Mój Madziuś po co mamy udawać... Wiesz, jak cię kochał Stefek... a ja dodam, że kocha cię do dziś dnia, może nawet bardziej... Gdybyście się pogodzili... gdybyś wyszła za niego, on pod wpływem radości przebaczyłby mi moje przywiązanie do Kazimierza...
A któż ci broni czuwać nad bratem nawet po wyjściu za Stefka?... Może myślisz, że on przeszkadzałby ci?... Nie!... Słuchaj, Madziuś: jedź teraz do brata za granicę, a my wszyscy a uszczęśliwisz Stefana i... nas oboje... No, powiedz... no....
A nie mogłabyś to przychodzić do naszego ogrodu?... Wreszcie może tamten spokojny kącik i bliskość zakonnic korzystniej wpływają na ciebie, biedaczko... O, ja wiem, co znaczy niepewność!...
Na parę dni może pani przeprowadzić się do hotelu.
Ależ ja ci zdejmę... Przecieżeś ty mój... cały mój... moja pieszczotka... mój koteczek...
Ostatnią kroplą goryczy była śmierć brata, o czym miałem zaszczyt pisać hrabiemu... Ale właściwy grunt przygotowały plotki... oszczerstwo, które nie cofa się nawet wobec świętych istot... Przez parę miesięcy Warszawa po prostu wyła... A za co?... Że ten prawdziwy anioł w ludzkim ciele odwiedził konającą, chciał pomóc sierocie i pielęgnował chorego brata!...
Nigdy go nie miałem
Proszę Boga, ażeby was błogosławił; a swoją drogą radzę ci zrobić przed ślubem intercyzę. Nawet będę ci służył w tej sprawie, jeżeli zażądasz.
Naturalnie. Jestem przecież twoim opiekunem.
Pozwoli jej opiekować się sierotami, doglądać chorych, pomagać nieszczęśliwym bez narażenia się na obelgi i krzywdy... Ona zawsze czuła do tego pociąg, no i dziś znalazła pole.
Ach, czy ja wiem... Byłem na pół obłąkany... Prawda, że reflektował mnie profesor, tłomaczył zachowanie się panny Magdaleny względem nas... Już zacząłem uspakajać się, gdy spadła plotka o tym urzędniku i o zapisie majora...
Więc powiedz jej, że zakopując się w tym grobie żywych, zdradza... Nie, to jeszcze za słabe... ona ciągnął rozdrażniony Solski
Co znowu, co?...
Doskonałego wyrazu użyłeś: geniusz uczucia Tak... Są geniusze woli, którzy mają wielkie cele i umieją robić odpowiednie plany, choć nie zawsze dopisują im środki. Są geniusze myśli, których wzrok ogarnia bardzo szeroki horyzont i trafia w rdzeń każdej kwestii, lecz u nikogo nie znajdują oddźwięku.
Więc niech pani weźmie historię. My, którzy czytamy już skomentowane dzieła geniuszów albo korzystamy z ich prac, jesteśmy przekonani, że nic łatwiejszego, jak poznać się na geniuszu. Tymczasem, który był z nich od razu poznany?... Filantropów męczono lub wyśmiewano; wynalazców nazywano wariatami, a reformatorów heretykami. Można głowę postawić o zakład, że z dwu ludzi stających do jakiegoś wyścigu w dziedzinie ducha przede wszystkim zaniepokoi widzów. I dopiero następujące pokolenia dostrzegają, że jeden prześlicznie chodził po wyszlifowanych gościńcach, a drugi nie mógł dostać wyższej posady nad tysiąc rubli, podczas gdy jego koledzy buchalterowie mieli po kilka tysięcy. Ukazywano mi przyrodnika, który robił odkrycia w nowej dziedzinie zjawisk, a któremu zarzucali antagoniści, że nie wie
Doprawdy?
Słowo stało się ciałem!... Przecie ten chłopak wygląda, jakby odziedziczył skórę po swoim dziadku... Chodź
Szczególniej dla ciebie dziwna! Małoś to ludzi wyprawił na tamten świat?
Owszem, oddajemy ci Madzię, tylko odbierz ją zakonnicom... Powiadam ci, Solski jeżeli ona zrobi na tobie dobry interes, boś słyszę magnat, to ty na niej zrobisz tysiąc razy lepszy. Niech mnie diabli porwą, jak tu stoję, że milszej i szlachetniejszej dziewczyny nie znajdziesz na całym świecie...
Co tu radzić?... Ty, mój Solski, nie radź się ojca ani tego drugiego niedołęgi
Trzysta tysięcy!... Dlaczego nie możesz wyjść za mąż?
Bo należałam do innego
Et!... głupiutka jesteś, kochanko Ażeby zaś pan Solski miał jeszcze jeden powód do zazdrości, to...
A po wtóre tylko jedno z nas może pozostać w tym pokoju: pan albo ja...
Z czymże wracamy?
Zapewne... tak...
Więc dopiero za kilka dni mogę się zobaczyć?
Pani Czy sądzi pani, że mogę mieć nadzieję?... Że serce panny Magdaleny zwróci się kiedy do mnie?
Za co? A za to, co powiem. Wszystko mi kamrat porządkiem opowiedział, to i ja teraz paniczowi tym samym porządkiem wyłożę. Idą oni z ziemie włoskiej, moje ułany, do Polski i przyśli na Śląsk ojczysty, do Lignicy. Idą se traktem w sześćset koni nocnymi porami, w maju... Dopiero im po tylu leciech zapachnie ziemia... Była, powiadał ten kamrat, góra znaczna w tych miejscach, to stamtąd pierwszy raz dojrzeli daleki kraj. Aże chłop gadać nie mógł, jak se wspomniał, choć ta i twardy w sobie na potęgę! No, dobrze. Jadą oni, jadą gościńcem, noga za nogą, cicha noc, a ma się na świtanie. Szedł na szpicu kapitana Fijałkowskiego oddział. Aliści traktem pędzi wprost na nich jakisi oficer wysoki ze sztabem. Wleciał obces między szeregi, patrzy po twarzach wielkimi oczyma, gorąco od niego bije. pyta się
Jak jeno do Kalisza przyjdziewa, zaraz idę do szefa i wykładam. Tam i oni w tym Kaliszu mieli mieć swoje dépôt. Dopóki my instruktorami śmiech! Ja bym im pokazał wyborową kompanią, toby się w mysie dziury zmieścili ze wstydu. Niechże ich ta uczy, kto umie. A ja nie dyrektor. My są rycerze. Ja bez wojaczki
Po sprawiedliwości mówię... Abom to nie widział? Na koniu siedzi, jakby go mutrami przykręcił, sam towarzysza obrządzi, rozsiodła i okulbaczy jak rataj, i jeszcze dotychczas nawet nie sierżant, jako że jest niedbający. Są w naszych szeregach takie niedbające chłopy. Niemałom ich widział. Bije się na śmierć, kużden trud śmiertelny zniesie, zginie bez jednego słowa. Choroba wie, co to za ludzie są takie! Niejednegom już, mówię, napotkał we włoskich legiach, a dotychczas nie wiem, skąd się bierą.
Dopókąd on, paniczu, świata jak się patrzy nie oporządzi, wara náma ze strzemienia nogę wywłóczyć! Gdzie on, tam i my. On zażywa wczasu-spokoju precz, porządek zrobimy i dopiero znowuj do ziemie, ale już wtedy ostatni raz na dobre. Tak starzy powiadali...
Rozumiem. Spracowałeś się waćpan?
Chybaby na świecie żadnej sprawiedliwości nie było, żeby tobie to na sucho uszło! A i cóż wy, koledzy?
A jakiego to tonu ze siebie dobył, słyszeliście!
Idą...
Czekajcie, czekajcie, jeszcze moment!
Blondyn!...
Pójdę ja patrzeć, co się dzieje od onego podwórza, bo nas tu zejdą i wyduszą jak gniazdo myszów. A pal celnie, bo ostatnie ładunki nama wychodzą.
Drzwi na oścież!
Marsz!
Cha, cha... Od tego jest wojna, żeby każdy prawdziwy człowiek miał sposobność mordowania wrogów ile dusza zapragnie. Nie minie cię nagroda, ja w tym. Strzeż się tylko losu Hamilkara pod Saguntem, bo i to się na wojnie przytrafia.
Możesz.
Przeżyłem już wiele szturmów forsownych, choć nigdy, wyznam, podobnie wariackiego. Bo to ani w kampaniach włoskich od samego początku, ani w austriackich pochodach. Mogę cię na podstawie długoletniej praktyki zapewnić, że gwałcenie masowe przyśpiesza kapitulację daleko bardziej skutecznie niż bombardowanie działobitniami, a ma zarazem tę dobrą stronę, że oszczędza wiele żywotów ludzkich obudwu stronom walczącym. Wytrąca oręż z ręki cichaczem a nieodwołalnie ojcom, mężom, braciom i narzeczonym, kryje żołnierzy przed kartaczami, a zapewnia kapitulację. Przy tym, cóż chcesz? Tym, którzy idą na niewątpliwe mary, na podłą śmierć żołnierską w rynsztoku, na gnojowisku, w piwnicach i wspólnych dołach, coś się, u pioruna, za to należy od tych, którzy żyją! Należy im się ta chwila przed śmiercią... Toteż wolę, gdy tu moje Maćki są po celach, niż żeby ich darły kartacze, a oni sami mordowali bez pardonu. Ręczę ci, że następny dom podda się nam dobrowolnie, gdy wieść gruchnie między jego dziewoje, cośmy to tutaj czynili. Ale najważniejsze to to, że znaczna część ofiar przyjęła tę karę Boską z pokorą i poddaniem się, rzekłbym nawet, że chętnym a ochotnym sercem...
Nie, ja tu sobie posiedzę. Poczekam na ciebie. Obudzę cię za kwadrans, gdy będę z moją kompanią z tego domu wychodził.
Jestem gotów.
Marsz!
W Calatayud przełożyli nas na ten wóz z materacami. Pamiętacie? Jeszczeście, panie podporuczniku, gadali ze mną, jakeśmy jechali przez Ateca, przez Alhama, przez Sisamon, przez Medinaceli. W Medinaceli rozdzieliły się drogi. Prawa poszła na jakąś Siguenzę, a lewa wprost na południe do Guadalaxara. Z Guadalaxara jedziemy już całe popołudnie i całą noc do Alcala...
Na oficerski dwór...
Do jego idziem kwatery...
Moje hasło: Saragossa i Burviedro...
Nie wiesz nawet, bracie, nie przeczuwasz, jaką tu gorzałkę Majewski z wina pędzi. Gorzelnię, mówię ci, założył...
Te kandelabry to także muzealne?
Kołem za niego pijmy!
Według rozkazu...
Stokowskiego zdrowie!
Boisz się, żeby we mnie przypadkiem słowa nie pogniły jak w nieboszczyku Sanszo Pansy... Jeść mi się chce.
My z tobą!
Będzie ta i bez niego, nie bój się...
Pu...
Na koń!
Rwij mi acan po gorącą wodę na dużej, czystej misce. Żeby mi za dwa pacierze była w tym miejscu!
A jakże, słyszałem...
Godność wasana?
Aha!...
Vite, vite!
Co to znaczy! Te brygady mogą nam tylko zwiastować, w którym miejscu przebyto bajora.
Pewien Polaczek galicyjski zemknął ku nam lasami na Komorów, na Janki, Wolicę. Przyszedł o północku do Michałowic w ubraniu chłopa, tak zaciapany, że ledwie go było widać. Wziąłem go na dobre spytki, bom podejrzewał, czy to czasem nie jaki znawca, ale nie!
Mówiłem, że iść naprzód...
Już teraz za Rawkę się nie wydalimy, boby nas w nią wegnali i utopili. Nawet Rożniecki musi się pilnować i ustępując iść na zachód, ku Komorowu, ku Helenowu, piaskami. A tu, mości książę, miejsce jest dobre.
Jakież wypadłoby wziąć bataliony?
No, do bitwy tak zaraz nie przyjdzie. Austriacy nie decydują się zbyt szybko... Znam ich przecie. Co do grobli... to zapewne... Ale będziemy was wspierali. My tymczasem jeszcze podsypiemy nasz zakop raszyński. Chciałbym go przeciągnąć za drogę warszawską ku Michałowicom i nad staw raszyński, w drugą stronę. Ufortyfikujmy kościół, mur kościelny i domostwa żydowskie, skoro już tu koniecznie bronić się mamy.
Obudzę, panie generale!
Dobrze. Obudź skoro świt, a teraz milcz z łaski swojej i... niech cię wszyscy diabli!
Generale, nie dam już spać ani chwili. Dnieje!
Właściwie...
Masz słuszność, Sasi. Trzy bataliony, 150 huzarów. Dwanaście armat. A tamte ku Michałowicom działa... Widzisz? To kompania młodych frantów, Ostrowskiego i Włodzia Potockiego.
Tak jest, panie generale.
A widzę.
Pal!
Cel! Pal!
Cel! Pal!
Po nabój!
Tysiąc dwieście głów, stu pięćdziesięciu huzarów, dwanaście armat, wszystkie swoje trzy bataliony zebrali w kupę i uszli...
Czy, gdybym wyzdrowiał, mogę mieć nadzieję służby pod jego rozkazami?
Nie masz czego... Ja nie z chęci walczenia z Austriakami idę do obozu. Powinien byś mnie rozumieć. Idę spełnić powinność... Nie wiem, czy z tobą mogę mówić jeszcze jak dawniej. Postąpiłeś ze mną tak dziwnie... wyjechałeś bez słowa oznajmienia.
Ojciec mię wezwał...
Nie! Teraz pora iść na wały! Kto żyje! Czynić, co każą.
Masa wojska cesarskiego uwięziona zostanie w stolicy, a nasz żołnierz wyruszy w pole...
Szkoda, że nie możemy zobaczyć na własne oczy, czy są jakie działa w tamtej stronie, na wprost Targówka. Ale nie ma już czasu. Spieszmy się!
Jeślibym mógł pomóc...
Dobrze waćpanu dworować sobie z naszej galicyjskiej niedoli, gdy masz dom i wioskę pod bokiem.
Jak zburzenie pałacu „Pod Blachą”...
Mnie przede wszystkim wcale nie obchodzi zdanie mieszkańca tylko moje zdanie, to znaczy racja wojskowa. Jestem generałem Cesarza, nie mam prawa zmarnować wojska, które mi powierzył, a tu mogę je tylko zmarnować.
Cokolwiek książę pan raczy powiedzieć na pochwałę tych, powtarzam, kantonistów, to tylko powinno zachęcać do wykonania mego planu. Złożymy ich tu kupami znowu w jakim Raszynie i znowu zawrzemy zaszczytny akt złożenia na kupę pruskich karabinów. Powtarzam: to nie nasz żołnierz, tylko posiłkowy, więc cesarski.
Rzeczywiście, że to po polsku! Tak robił stary Czarniecki: Ty, Rakoczeńku, do mnie, na moje śmiecie, to ja, Rakoczeńku, do ciebie! A tu jeszcze nie na cudze, mospanku, tylko na swoje własne.
Jam już wszystko powiedział. Teraz słucham rozkazów.
Prawdę powiedział!
Nie Szczerze wyznam, co w sercu: stary jestem i do słuchania rozkazu ciężki. Rogata dusza
Czy to jest rédan, barkan, czy bonnet de prêtre?
Proszę o milczenie aż do chwili rozkazu... Sądziłem, że ujrzymy przed sobą linijkę dwuramienników albo biret. Mieli przecie czas i ludzi, w swoim są państwie...
Rozumie się.
Posłałbym parlamentarza... Nic na tym nie stracimy, jeśli się akcja o godzinę opóźni.
Skoro rozwiązano mi oczy, byłem w namiocie. Stał przede mną tęgi, starszy oficer. Był to właśnie pułkownik Czerwinek. Wyłożyłem mu twoje, generale, zlecenie po francusku, a kiedy zaczął do mnie mówić po niemiecku, odparłem, że nie rozumiem ani jednego wyrazu. Kilkakroć usiłował zagadnąć jeszcze po niemiecku, ale robiłem wówczas jak najgłupszą minę i powtarzałem z naciskiem, że nie rozumiem. Wtedy zaczął łamaną francuszczyzną podrwiwać sobie z naszego żądania, mówił mi o nadzwyczajnej wielkości szańca, o jego budowie, nieznanej nam wcale. Słyszałem nieustający huk siekier i młotów. Kończą, widać, most z nadzwyczajną forsą. W pewnej chwili pułkownik rzekł nieznacznie do podkomendnego oficera po niemiecku, żeby między krypami wybrać łódkę niewielką dla pięciu żołnierzy i oficera, który powiezie raport do Góry. Wtedy już wiedziałem, że mostu całego nie ma, skoro muszą do Kalwarii przeprawiać się łodzią.
Trzeci batalion!
Protestują przeciwko straceniu ostatniego Kapeta.
A toż nie doda ci ducha? Stary przyjacielu, patrzaj no!
Pewnie, że należałoby trzymać to to aż do skutku... Miejsce bogate. „Bram cztery ułomki, klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki...”.
Pisał z Paryża listek jeden, a potem nic już, ani słowa. Przysłali tu gazetę francuską z wiadomością, że pułk jego w Hiszpanii. I tyle wiemy...
Przyjedzie i on.
Tyle wiesz! Jużem to sobie tysiąc razy mówił i przegadywał po nocach, jużem w siebie stokroć wmawiał to wszystko. Czekam i czekam...
Trzeba było ratować. Honor plemienny za jaką bądź cenę musiał się obudzić. Wolałbym, żeby zamiast uprowadzenia Krzysztofa ucięto mi tę rękę, tę nogę, ale musiałem, przyjacielu, podmawiać, żeby szedł.
Pamiętaj, pamiętaj!...
Świętego Jakuba!
To go sobie waćpan zamykaj!
Bo będą z naszych bateriów armatami zdruzgotane. Wzięły klasztor Austriaki, ale w nim zginą.
Pal!
Idź precz, człowieku!
Nie zburzysz!
Wszystkich za lamusem pogrzebli.
Żyd, Czary, Antysemityzm, Wierzenia, Zabobony
Sprawiedliwie! Nieraz ja już trupy ich rewidował na placu. Jużci tegom nie napotkał, żeby były oczywiste żydy, bo już snadź za ojców wychrzczone. Dawne wychrzty, jednym słowem. Nawet mi jeden Francuzina z woltyżerów w Toledo gwarzył, jak to tam z nimi było, tylko żem nie mógł wszystkiego wyrozumieć, bo prędko kłapał. Skądby zaś tyle tych gerylasów być mogło, żeby się z Żydów nie wywodziły?
Czy kapitan chcesz wracać do kraju?
W takim razie ruszam jutro.
A ty się za kogo bijesz?
Człowiek najpewniejszy! Głową ci za niego ręczę. Doświadczyłem jego wierności w stu okazjach. Hiszpan to prawdziwy, ale szaławiła i wolnomyślnik. Stąd ma pasję do Francuzów. Wierzy, że z pomocą francuską prędzej w kraju zakwitną urządzenia nowoczesne. Nie myśl, żeby to był płatny zdrajca. Mówią, że to Hiszpan, ale ma kulturę wyższą, więc go fanatyzm chłopów, mnichów i przemytników nie zadowala. Doświadczył ode mnie wielekroć dobrodziejstw. Niejedno życie ode mnie wyprosił. Całym miasteczkom, całym wsiom na jego słowo przepuszczałem. Chce mi się teraz wielką przysługą odwdzięczyć. Dasz mu w rękę dymisję, jeśli nadeszła
Nigdy! Wołaj tego człowieka.
Prawda! Bryka krakowska... Konie wspaniałe...
Ejże, Michcik!
Na jakąż to znowu wielką wyprawę?
Pracy się imasz, kiedy na wielką wojnę wszyscy idziemy? Siedemdziesiąt tysięcy naszych wyruszyło...
Już ci ja, według rozkazu pana porucznika... Jako że i Samosiłka... pan mi przyobiecał pod siodło...
Cichajta! Jagusia bieży!
Juści, co nie do ślubu go rychtujemrychtować (gw.)
Poredzimy se sami. Nie frasujcie się, już ja wszystko wyrychtujęwyrychtować (gw.)
Ochfiarowałem się, to i zrobię. Nieprędko trafi mi się drugi taki gospodarz. Zrób w kościele, co potrzapotrza (gw.) ozwał się za nim wzgardliwie.
Gospodarzem se był, to i gospodarski pochówek miał będzie, a biedny człowiek to nawet nie wie, pod jakim płotem tę ostatnią parę puści. Bych ci światłość wiekuista! Bych ci...
Po dybkach ciężą kulasykulas (daw., gw.) dorzucił urągliwie, zeźlony daremnym poszukiwaniem pieniędzy.
Ale od półwłóczka nie ustąpię; pół chałupy też moje i tych krów mlecznych nie popuszczę z garści
Wójt ta wasze docinki dobrze jej wynadgrodzi!
A juści, przeciek go znam! Arbate se piją i placek pojadają, dobrze widziałem. A ogiery stoją w cieniu i jeno kulasamikulas (gw.)
Podziękujesz ty mi za cielę, będzie, jakiegoś jeszcze nie widział. Walek, a przeprowadź go, niech się przechłodzi, chociaż co tam takiemu smokowi znaczy jedna mucha!
Coś harny dzisiaj! Dziadak jucha! Dobra nasza! Wiesz, Magduś, dziedzic szuka zgody ze wsią. Namawia, cobym mu pomagał. Juści, co musi się nam dobrze okroić. Jeno ani mru-mru, kobieto, o wielgiewielgi (gw.)
Powiedam szczerą prawdę, abo to nie młoda, nie urodna, nie bogata! Kijem się będzie musiała oganiać przed chłopami.
Bych jeno prędko powrócił
Żeby se tak popadał chociaż ze trzy dni
Siedź w chałupie, bo powiem Hance!
Wszystko powiem jeno ozewrzyjcieozewrzeć (gw.)
Myśli, że kto głupi a uwierzy!
Narzeka, a dobrze je musiał schować.
Wy możecie, ale drugie nie mogą!
Słuchajta no, gospodarze! Powiem wam mądre słowo: jak zgody dziedzic chce, to potrza z nim tę zgodę zrobić i brać, co się da, nie czekając gruszków na wierzbie.
I ja proszę! I ja! I ja! I ja!
Pamiętajcie, że jak będzie potrzeba, poręczę za niego.
Sobaczesobaczy
Poczekajta, dzisiaj odpust, zabawimy się w karczmie!
Głupiś kiejkiej (gw.)
Ale i profit miał będzie.
Cóż mu ta Boryna, kiejkiej (gw.)
Boże broń, bych się i do drugich nie dorwała...
Nie pódepóde (gw.) wam. mam ciężyć, kiej dobre ludziedobre ludzie (gw.) dowiedzieć się.... Jeszczech wama spory grosz przynieseprzyniese (gw.) dla. Pietrasia... kup...
To zrobię, co mi się jeno spodoba, juści... wstydał się bede... komu głód kumą, temu torba matką
Bylicy! Gorąc, że niech Bóg broni, to pewnikiem śpi se kajś w cieniu... Te! jedrona pałka!
Siadajcie se pod chałupą wokół. obiadu.
Prawda, ale na gorzałkę to nikomu nie zbraknie.
Sierota jucha, a kałdun to już ledwie udźwignie jak. kłoda, i kijaszkiem macał przeszkody.
Niepoczciwie rzekłeś, to i musiałam. Któż me...
Rzekłem. Pamiętam, jak go to raz organista sprał, że krowy puścił w Pryczkowy owies, a sam se spał kajś pod gruszą...
Kiedyż ślub?
Przeciech i my Nastusi we świat gołkiem nie dajemy. Tysiąc złotych dostanie gotowymi pieniędzmi
Czemu? nie wiesz to bezbez (gw.) zaskarżyła się cichuśko.
Jak widzę płakanie, to jakby me kto nożem żgnął!
Szczera prawda, nie obiecanki. U rejenta wszyćkowszyćko (gw.) weźcie. ino sobie dobrze do głowy! Tylachnatylachna (gw.) dla. narodu. A toć każdemu w Lipcach wykroi się nowa gospodarka. Miarkujtamiarkujta (gw.) tylko. sobie...
Mój Jezus, dopiero to pójdzie robota, no!
Cichota no a to krzyczą kiejkiej (gw.) tu: o wyznawcach judaizmu. w szabas! Chciałem jenojeno (daw., gw.) powiedzieć., czy aby w tej dziedzicowej obietnicy nie ma jakowego podejścia? Miarkujeta, co?
Wyśtawyśta (gw.) wam. sprzedać za obertelekobertelek (gw.)
A Witek! Wyuczył się od Pietrka i teraz cięgiemcięgiem (gw.) wrzasnęła.
Hale, każda liszkaliszka (daw., gw.) i beknął po swojemu piskliwie a zawodzący.
Nie przeszkadzaj, zaraz się skończy.
Otóż to! Właśnie o tym chciałem z wami pomówić! Dzielcie się, ale pamiętajcie: zgodnie i sprawiedliwie. Żeby mi nie było swarów ni kłótni, bo z ambony wypomnę! Nieboszczyk w grobie się przewróci, jeśli zobaczy, że jego krwawicę rozrywacie jak wilki barana! I broń Boże, krzywdzić sieroty! Grzela daleko, a Józka jeszcze głupi skrzat! A co się komu należy, oddać święcie, co do grosza. Jak rozrządził majątkiem, tak rozrządził, ale trzeba spełnić jego wolę. Może on tam chudziaszek w tej chwili patrzy na was i myśli sobie: na ludzim ich wywiódłna ludzim ich wywiódł (daw., gw.) konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; znaczenie: gospodarkę ostawiłem (zostawiłem)., to się przecież nie pogryzą kiejkiej (gw.) oprócz. grzechu i obrazy boskiej. A o kościele pamiętajcie. Nieboszczyk był szczodrym i czy na światło, czy na mszę, czy na inne potrzeby grosza nie żałował i dlatego Pan Bóg mu błogosławił...
To pod łaznowskim dobrodziejem tak się zmaglował.
Jakże, przyjaciół se kaptujekaptować
Tak, i ciągle mi jeszcze uciekają na staw. Tasiuchny! taś, taś, taś, taś! kasza jaglana..
Lepiej wy znacie wszyćkowszyćko (gw.) wyrzekła z przekąsem, rozlewając kawę w garnuszki. zawołała na drugą stronę, kajkaj (gw.)
A po co, przeciech dobrze pamiętają...
Mówię ci, stul pysk! dla. obejrzenia prosiąt.
A wspominajcie! powiem Antkowi, niech z wami pogada o tej radzie.
Jezus Maria!
Idźcie no swoją stroną i ludzi nie zaczepiajcie, kaj was obchodzą z daleka jak to śmierdzące
A pyskuj! Pies cie ta przeszczeka!
Jak twojego wsadzą do kreminałukreminał (gw.)
A mówcie! A pyskujcie! zarówno mi jedno! jak. pożar, już była gotowa na wszystko, nawet na najgorsze.
Prawda! Przerywaj, Józia, a ja poletępoletę (gw.)
Nie da się zjeść w kaszy, chwat baba
Dobrze go cosik ugryzło, kiejkiej (gw.) bzyczy.!
Co mi tam bogactwo!
A nie wiedzie. Nie traci ona na tym, dają na pochowek! Ale nie z tym do was przyszedłem.
Ksiądz, a wsadza nos w cudze sprawy! jak. błędna, pełna trwóg i najgorszych przypuszczeń.
Źleście sobie poczęli z Jagusią! Już na was wniesławniesła (gw.) ruszać., siedziała na swoim. Dopiero to będzie, jak Antek wróci, a was wsadzą! Z czystego przyjacielstwa wam radzę, załagodźcie tę sprawę! Zrobię, co jenojeno (daw., gw.)
A niech słyszy! Niech wiedzą, jakiś to wałkoń i próżniak! Czekaj, wróci gospodarz, to ci da radę, obaczysz! Józka krasula ma twarde wymiona, ciągnij mocno, byś znowu pół mleka nie ostawiła! A śpiesz z udojem, na wsi już wyganiają krowy! Witek! bierz śniadanie i wypędzaj, a pogub mi owce, jak wczoraj, to się z tobą rozprawię! zapomnieć. nawet boćka, stawiając mu w ganku żeleźniak z wczorajszymi ziemniakami, że przyczajał się, klekotał, a kuł w niego i wyjadał. Była wszędywszędy (daw., gw.) wszystko. miała sposobną radę.
W Modlicy zaś wyschła do cna, musiały sadzić na nowo.
Pan Jezus by ta stworzył złe! Juści! Człowiek to jak ta świnia, wszyćko musi swoim ryjem pomarać!
Prawda, to łaska boska tak krzepi! Juścijuści (gw.) przytwierdzały niektóre.
Oj prawda, bydlę się nie tak łacno narowi do szkody jak chłop niektóry...
Pytał o mnie! Niech ci Pan Jezus... Niech ci... zaniosła. się radością.
Poczekaj, pójdę w pole do roboty, to zarno będę jak przódziprzódzi (daw., gw.)
Przecie, a taki sprzeciwny, a taki zmyślny, dorwie się jeno bata, to zara trzaska i gęsi wygania Pietras, powiedz: tata! powiedz.
Chodźże, głupia, chodź! Teratera (gw.) mnie. we wszyćkim słuchaj kiejkiej (gw.) dla. ciebie nie będę i krzywdy ode mnie nie zaznasz.
Bóg zapłać. Właśnie na to samo mam smaki!
Ba, żeby nie Rocho, to bym był zabaczył, ale przypomnieli i poszlim razem wybierać i kupować.
Juści, kto by cię ta przemógł, mocarzu, kto? przyświadczać; poświadczać, potwierdzać. radośnie, wpatrzona w niego i czuwająca na najlżejsze skinienie.
Niech jeno Antek wróci do dawnego, to jej rura zmięknie
Było potrza, to juścijuści (gw.)
Od skargi do wyroku droga szeroka. Ale trza to będzie wziąć dobrze na rozum, bych nam nie wystroiła jakiego figla.
I stoi właśnie złamany patyk! Jakby się odpisała u rejenta, to by co znaczyło. La śmiechu go rzuciła!
A dobrze, dobrze
Jaki to chwat! parobek mój kochany!
Wezmę ja go w garście, a nie posłucha, to wygonię na cztery wiatry!
Na gospodarce siedlim, to i po gospodarsku trza nam poczynać, jak to przódzi bywało, za ojców!
Odpiszą mi gront, to się kłopotał będę.
Co tam Michał! Za swoim profitemprofit pewnie, oczywiście., coco (gw.) pójdą....
Przeciekprzeciek (gw.) sobie. o tym którego dnia.
W piecu palił nie będę, nie do tegom się godził!
Płone! widzisz go! Cóż to, mięso będę ci dawała? Sama po kątach też nie chlamchlać (gw.) inni. na przednówku i tego nie mają. Obacz no, jak to żyją komornicy.
Zaśbyzaśby (gw.)
Pyskacz ścierwa. Wio, stare, wio!
Pietrek, a gęściej kupki, gęściej! Czemuż to wajuwaju (gw.)
Bójcie się Boga, dyć przyjdźcież wieczorem, a znajdzie się jeszcze w chałupie jaki korczykkorczyk
Już i Maciej chcieli ją kupować, że to rychtyk przylega do Jagusinego pola.
Hanka! sobie. pług na ramiona.
Hale, do roboty będę się przybierała kiej do kościoła, juścijuści (gw.)
Kiej prosisz, to pomówię, jeszcze dzisiadzisia (gw.) polecę..
Jeszczekjeszczek (gw.) sobie. już upatrzył pole.
Jeno przyjdź, a nie pożałujesz. Bojaszbojasz (gw.) pamiętać. to kajkaj (gw.)
To poczekaj...
Kiej obiecuję, to jakbyś już miał na wozie.
Głową muru nie przebiję!
Juścijuści (gw.) bardziej. zafrasuje! Jakże, chłop ma niespełna czterdzieści roków, a do cna już posiwiał i zgarbaciał, żywą krwią pluje i kulasamikulas (gw.) na cmentarz.. Ale po co ci gadać, masz swój rozum, to się jego posłuchaj.
Szymek! a pódzipódzi (gw.) poradzić....
Jak Bóg na niebie, tak ją zakatrupię. Cóż mi to ostaje, co? Grontu mi po ojcach zapiera, z chałupy me goni, spłaty nie daje, to cóż pocznę? Kaj się, sierota, podzieję, kaj? I żeby to me rodzona matka tak krzywdziła! Nie daruję, psiachmać, swojego, żebym miał za to zgnić w kreminale, a nie daruję!
Obaczycie, jak sobie radę dawał będę! A kto u matki orał? Kto siał? Kto zbierał? Dyć jeno ja sam! A źle to w roli robiłem, co? Wałkoń to jestem, co? Niech cała wieś powie, niech matka zaświarczyzaświarczyć (gw.) tylko. grunt, spomóżcie, braty rodzone, a to już wamawama (gw.) wołał śmiejąc się i płacząc na przemian, zgoła jakby pijany radosną nadzieją.
A wyszedłem zmówić pacierze i przypilnować konisków, bo Walek poleciał do dworu. Ale takie znarowione szkodniki, że niech Bóg broni, rady nie mogę sobie dać z nimi. Patrz, jak się Kłębowi wysypało koniczyny, jak bór! Z mojego nasienia... Za to moją tak wymroziło, że został się tylko rumianek i osty! Siadajże, to sobie pogadamy! śliczna pora! Za jakie trzy tygodnie zadzwonią kosy! No, mówię ci!...
Z duszy serca rad bym ci pomógł, ale cóż ja mogę... Czekaj, mszę świętą odprawię do Przemienienia Pańskiego na twoją intencję. Zapędź mi konie do stajni, późno! No, mówię ci, późno, czas spać!
Nie miałem złości do cię, Jaguś, nie. Ale jak się dusza człowiekowi zapiecze w zgryzocie, to by i siebie, i wszystek świat wytracił...
Wszyćkowszyćko (gw.) szeptała coraz bardziej rozżalona.
I taka krzywda mi się stała, to i ty powstajesz na mnie jak wszystkie, i ty, i ty!
Anim twoja, anim niczyja, rozumiesz? Niczyja!
A cóż to poczniesz ze swoją kobietą?
Ale na ciebie pora. Już tam Hanka pierzynę wietrzy a wzdycha...
A to leć, choćby nawet do Żyda, leć!
A żebyś skapiał kiej ten pies!
Ale może już najbarzej złościezłoście (daw., gw.)
I za złodziejami, i za drugim! Przepijcie do nas, gospodarzu!
A może pan starszy mówią o tym dziadku, co to chodzi po wsi? Prawda, dyćdyć (gw.)
Ja tu po służbie, ponimajcieponimajcie (z ros.) cisnął się groźnie starszy, ale jakoś się udobruchał dostawszy na drogę mendel jajkówjajków (gw.)
Bój się Boga, kobieto, tylachnatylachna (gw.) tylko. wyrzekasz?
Juści, sam nie uradzi, trza by, wart tego! tylko. co niktonikto (gw.) pospieszyć się; pójść. na pierwszego, wyczekując, jaże sam poprosi.
A sam! Dawno chciałem, jenom się bojał, pilnowali meme (gw.) rozpowiadał szeroko, bierąc się do roboty, że już razem orali cały dzień, a odjeżdżając obiecał przyjechać jeszcze i nazajutrz.
Sam se już dam radę, pomożesz mi później przy siewach.
Ale w takich nóg se człowiek nie urazi!
Co tam matula! mnie się posłuch należy, gospodarz jestem.
Wygonisz meme (gw.)
Głupiś! Hale, jakie mu to zberezieństwa we łbie!
A będę, pomogę ci przy chałupie, myślisz, że nie poradzę? Zobaczysz.
Ale też lepszego człowieka nie naleźć na świecie.
Nie robiłem za darmo! Jak mnie ze wsi wypędzą, to przyjdę do ciebie na komorne
A spiję się, na złość się spiję! aż. nogi zadrygały, i stało się jakoś raźniej i weselej na duszach.
Jak się dorobisz, to oddasz biedniejszym
Hanuś, dajcie jej moją maciorkę! Zamrę pewnikiem, to Nastuś za to zmówi za mnie jaki pacierz.
Kiej tak swędzi, mój Jezu! To mi już lepiej przywiążcie ręce, bo nie wytrzymam!
Prawdę mówię! I kazała pedzieć, co jutro do cię przyleci.
Prawda, ciemno! Wybierz wróble spod kalenicykalenica
Skrzydła ma i kulasy spętane, a ślepie zalałem jej smołą.
Juści, krowy pewnie z nieba spadają, nawet głupi nie uwierzy.
Któreż to wasze pole?
Cudeńka prawisz, Hanka dała ci maciorkę, prosto nie do wiary.
Chłopu to każda jednako pachnie i z każdą rad by przyjść do poufałości.
A to, żeście świntuch i tyla! I ani ważcie się mnie czepiać.
Jasio przyjeżdża, przyjeżdża
A którenktóren (gw.) otworzyć., do kozykoza (daw.) zakrzyczał srogo wójt i poleciał wyjrzeć ze smętarzasmętarz (daw., gw.)
Prawda, ale nie wiecie to: pan z panem zna się, a chłopu zasięchłopu zasię (daw., gw.)
Jak wilki się włóczą, że ni pomiarkować, kiedy i którędy.
Kiejkiej (gw.) zawołał Grzela, wójtów bratwójtów brat (daw., gw.) gdzie. stał Antek, Mateusz, Kłąb i Stacho Płoszka, poredziwszyporedzić (gw.) skupiać się, gromadzić się. zarazem coraz ciaśniej.
Niech sam leci, żal mu przetrząsnąć kałdunakałdun (gw.) zaśmiał się któryś, że to pisarz miał brzucho kiejkiej (gw.)
Niegłupi się pokazywać!
Głupiś! Sami wezmą, a nie dasz z dobrej woli, to ci ostatnią krowę sprzedadzą i jeszcze do kozy pójdziesz za opór! Rozumiesz! To nie z dziedzicem sprawa z naczelnikiem nie ma żartów. Mówię wam, róbcie, co każą, i dziękujcie Bogu, że nie jest gorzej.
Grzela powieda niech uczą po naszemu, a nie chcą, to nie uchwalać szkoły, nie dawać ani grosza, przeciwić się, a juści, tylko parobkowi łacno krzyknąć na gospodarza: robił nie będę, całuj me gdzieś, i uciec przed skarceniem. Ale naród nie ucieknie i za bunt kije wziąć weźmie, bo nikto drugi pleców za niego nie podstawi... To wamawama (gw.) mór, śmiertelna choroba. nie minie.
A tera ja taki sam pan jak inni, prawo swoje mam i nikt me palcem tknąć nie śmie! Tam mi Polska, kaj mi dobrze, kaj mam...
Kury zmacać nie poredzi, a będzie tu występował! Gnojek jucha! Baran!
Hale, nie ma tu żadnego Pietra, a jenojeno (daw., gw.) odburknął wyniośle.
Jaki to zuchwały, uciekł z kozy i jeszczek ogon zadarł na pana wójta!
A któren ma przeciw temu, niech wystąpi, a swoje rzeknie.
Nie potrza nam takiej szkoły! Nie chcemy! Dosyć już mamy podatków! Nie!
Pyskacze juchy, nową biedę wypyskują lala (gw.)
Niech jenojeno (daw., gw.) pojmować, rozumieć....
Ty kto takojty kto takoj (ros.) spytał naczelnik wpierając w niego oczy.
Nie dać, podrzeć papiery, podrzeć!
Juści, przeciek prawo pisali lala (gw.)
Chodźta do karczmy. Niechta siarczyste zatłuką Wiecie, ludzie, czego wama naczelnik zapomniał powiedzieć? A tego, żeśta kundle i barany. I dobrze zapłacita za posłuch, ale niech was łupią ze skóry, kiejśta głupiekiejśta głupie (gw.)
Poszli jakby w stronę Lipiec.
Rad bym z duszy, ale widzi mi się, co nam kaj indziejkaj indziej (gw.)
Tamten poszczuł na mnie, głupi, myślał, coco (gw.) mnie. wezmą kiejkiej (gw.) pewnie, oczywiście., prawda mu nie w smak
Nuchim, ty się spóźnisz na szabes! Nuchim, ty pchaj, ty jesteś mocny jak kuń! Nuchim, nu, raz... dwa... trzy...
Nie gniewajcie się, to ja dam śliczne kuraski lala (gw.)
Juści, tak sese (gw.) ulżyć sobie; używać sobie. Pan Jezus, co już jęczmiona przepadły.
Może się miał pytać o pozwolenie? Czy to on nie dziedzic na swój powiat?
Ja wiem, że każdy sobie rzepkę skrobie, ale i bezbez (gw.)
Tam piachy, ale latoślatoś (daw., gw.) szybszy..
A wespół z panowym stryjaszkiem, jak mogą, tak naród nauczają.
A to, że za polskich czasów tyle jenojeno (daw., gw.) sobie. tak balowali, jażejaże (gw.) teraz. wszystko trzatrza (gw.)
Póki nie tknę tej zadry, póty i nie boli! A jak to w niego łakomie patrzała, dziw go nie zjadła. A niechta, a niechta...
Taka dobra jak drugie, a może i lepsza!
A gęsi? Święci Pańscy, znowu w szkodzie!
Moje dziecko, na wsi ludzie widzą przez ściany nawet i to, czego wcale nie było!
To mama nie wie, że go aresztowali?
Co ty! Na ojca będziesz powstawał? na rodzonego ojca! A jeśli zdzierał, to dla kogo? Przecież nie dla siebie, a tylko dla was, dla ciebie, na twoją naukę
Uważać! burzą się, mogą ciąć! niby, jak. tę monstrancję, Jasio go okadzał kołysząc trybularzem, Jambroż dzwonił pokrapiając raz po raz i w takiej ano procesji walili do pasieki za plebanią, kajkaj (gw.)
Żeby się choć na tym skończyło! Doigrał się, co? A mówiłem, a przekładałem, nie słuchał osieł jeden i ma teraz bal! Stary ryfaryfa osoba próżna, pewna siebie i dumna; nadęty., ale Felka szkoda, zdolna szelma, po łacinie umie ekspedite, że i biskup lepiej nie potrafi. Cóż, kiedy we łbie pstro i dalejże wybierać się z motyką na słońce... A powiedziano: jakże to... aha! czego nie wolno, nie rusz, a co zakazane, obchodź z daleka. Pokorne cielę dwie matki ssie... tak... Zapamiętaj to sobie, Jasiu! No, mówię, zapamiętaj! Zmęczyły mnie pszczółki! A przychodź wieczorami na brewiarz. Ale uważaj na siebie i nie spoufalaj się z chłopami, bo kto się zada z plewami, tego świnie zjedzą! No, mówię, zjedzą i basta!
Zwyczajne babskie wrzaski, żeby ją prał kijem, to by była cicho! Odbije mu ona jutro za swoje, odbije! Chodź, kruszyno, bo kolacja przestygnie.
A te moje, co się im już dawno pomarło, a te powinowate i znajome. Prawdę mówię, paniczku, przychodzą... A kiedyś to przyszła do mnie Panienka i powiedapowieda (gw.) mnie. po głowie i rzekła: „Nie bój się, sieroto, gospodynią se będziesz pierwszą na niebieskim dworze, panią se będziesz, dziedziczką...”
Zaśby ta kto śmiał, dyć bym go przepędziła na cztery wiatry! czerwienić się a. pięknieć. kiebykieby (gw.)
 Ja to plotów nie roznoszę. Macie oczy, to wypatrzcie same.
Chcielibyście! Abo to w małych szkołach się uczy niekiedy. i osełkę świeżego masła.
Pewnie... juści...
Żaden, nie żaden! jak. te skry słońca nad polami, kiej ptak rozśpiewany wysoko nad ziemią.
Jak chcecie, to wam trochę poczytam.
To i o tym też nieprawda, jak to Pan Jezus wędrował ze świętym Piotrem, co?...
Jażejaże (gw.)
I będzie ciecie (gw.) krzyknęła za nią urągliwie.
A Kłębiak co ino mówił, że kozaki ciągną od Woli
To ja wam rzeknę, po co przyjechały
A bo z igły robitarobita (gw.) żandarmi..
Na wszelki przypadek lecę go przestrzec!
Nie bajdurz! Rochu, za brógbróg gdzie; gdzieś. w bruździe, póki was nie zawołam. A chybkochybko (gw.) żeby. nie nadeszli...
Przeciekprzeciek (gw.) otwarte.!
A żadne, tak nas uczyli we szkole, że teratera (gw.) nikt. nie rozbierzerozebrać (gw.) odpowiedział Antek.
A żeby to wciórności! coś. pewnego uradzić, zamknęli się w stodole, gdyż do chałupy cięgiemcięgiem (gw.)
Żebyśta mieli rozum, to by go już dawno mieli...
A dobrze, bo z Grzelą mam jeszcze dużo do pomówienia.
Juści, chciałby się to kto mozolić na darmo!
A już niech Bóg broni, żeby się wójt dowiedział
Widzę, co nie darmo powiadają, że kierujesz się na księżą gospodynię...
Jak mu wiatrak postawią pod bokiem, to mu i radę dadzą.
Sposobną porę sese (gw.) mruknął Antek, ale żonie się nie przeciwił wiedząc od dawna, na jaką to intencję się ochfiarowałaochfiarować (gw.)
Znowu zakotłuje się w Lipcach, przeciekprzeciek (gw.) zaraz. powiedzą!
Ostanie, żeby się naród marnował, a zły cieszył, ale ja to bym postanowiła inaczej: wzionwzion (gw.) który; któryś. cudzą kobietę, to niechże sese (gw.) zawsze., a nie zechce, bo mu już nowa lepiej zasmakowała, kijem ścierwę i do kreminałukreminał (gw.)
Nie bójcie się, Mateusz go skamlał o łaskę nie będzie
To meme (gw.)
Cóż z tego, kiejkiej (gw.)
Spróbuj, może się wystraszą i przestaną! myśli (M., B. lm)., że Mateusz może się z nią ożenić, kąsały go kiebykieby (gw.)
Pewnie, co gotowa to zrobić, pewnie zmagać się, siłować się. z dygotem trwogi, na darmo klął siebie i wszystkie kobiety i na darmo chciał całą sprawę obrócić w przekpinki, bo strach o Tereskę rozrastał się w nim coraz barzej i dręczył już nie do wytrzymania. Już parę razy się podnosił, aby iść kajś na wieś między ludzi, ale ostawał wyczekując nie wiadanie wiada (gw.)
Mateusz też niewinowaty, nie wiecie to, że jak suczka nie da, to i piesek nie weźmie!
Poszła precz i w tej minucie, bo każę psy pospuszczać! Już ja nie będę płakała przez ciebie, jak Hanka albo wójtowa! Ja cię nauczę jamorówjamory (gw.) darła się na cały głos.
Mówię to, co wiem! Juści, wiedziałam, że ją spotykasz tu i owdzie, ale Bóg mi świadkiem, jako cię nie podejrzewałam o nic zdrożnego! Myślałam sobie zawsze, że skoro mój syn nosi kapłańską sukienkę, to splamić się jej nigdy nie poważy! Ady bym cię przeklęła na wieki i wydarła ze serca, choćby wraz pęknąć miało... Dopiero Kozłowa otworzyła mi oczy, a teraz już sama zobaczyłam, do czego chciała cię przywieść ta suka...
Wstyd mi, ale dla twojego dobra muszę ci wszystko rozpowiedzieć.
Nie będę się tłumaczyła przed tobą, kiedyś taki głupi, że niczego nie rozumiesz, ale ci zapowiadam: trzymaj się od niej z daleka, bo jak was gdzie razem przydybię, to chociażby przy całej wsi, a sprawię jej taką frycówkę, że mnie popamięta z ruski miesiąc! A i tobie może się przy tym co oberwać...
Wotywęwotywa pewnie., zaraz po mszy ruszą...
A idź, synu, przyjdę później po ciebie.
Jak się przyzwyczaisz, to będziesz ją nosił niby drugą skórę.
Po wczorajszym taka wesoła! zawiązany. na czerwone sznurowadła; twarz miała kiebykieby (gw.) obok, z boku. jej głowy, Jagustynka odganiała muchy wielką gałęzią, jałowcowy dym ciągnął się z komina i rozwłóczył po całej izbie, co trochę ktoś wchodził zmówić pacierz za nieboszczkę, a kilkoro dzieci plątało się pod ścianami.
A teraz idź się przejść, idź na topolową, tam większy cień i chłodniej. wszędzie., kajkaj (gw.) tylko. czerwieniły kobiece przyodziewy, posiedział z panem Jackiem pasącym na jakiejś miedzy Weronczyne krowy, napił się mleka u Szymków na Podlesiu i wrócił do wsi dopiero na samym zmierzchu, nie napotkawszy nikajnikaj (gw.)
Wiecie, a to Jasio organistów idzie z kompanią
I cóż ja teraz pocznę, co?
Trzatrza (gw.) zatrudnić. parobka...
Ciekawaś czy nie, a powinnaś wiedzieć, że przed ludźmi nic się nie uchowa! A kto cicho robi, o tym głośno mówią! A o tobie wygadują, że niech Bóg broni!
A żeby im kulasykulas (gw.) I zapłakała, z zaczerwienionych oczów polały się strugi gorzkich łez, a wszystkie rany duszy spłynęły jakby tą żywą, serdeczną krwią.
Czas by ci już było obejrzeć się za którym, czas! Zaraz by i ludzie przestali cię napastować! Choćby i Mateusz, też nie do pogardzenia, chłop zmyślny, poczciwy...
A mało to mam pokuty, co? A cóżem to zgrzeszyła? Za co? To pewnie za moje kochanie i za moje cierpienia taka mnie spotyka nadgrodanadgroda (gw.) skarżyła się żałośnie.
Wiecie, Antek już wyrachował, coco (gw.)
A mało to jeszcze wysmakowała dobrego! tylko. na drugi sposób niby, jak. jakie dziedzice. Co dnia jadły mięso! Wójtowa pół garczkagarczek (gw.) sobie. do kawy, a czysty harakharak (gw.)
Wypędzić! Jedyna rada! Wypędzić!
Śmiałby to całej wsi się przeciwić! Kiej wszystkie, to wszystkie!
Mam złość czy nie, nic komu do tego gdzieś. daleko. Bolesnym kłębem zwiły się w nim jeno przytajone a wiecznie czujne miłowania i zazdrościezazdroście (daw., gw.)
Używałaś, to nażrej się teraz wstydu, posmakuj zgryzoty!
Byś zdechła z głodu i pragnienia!
W Lipcach siedzi, przeciek wszyćko na jego głowie, bo ja muszę przy obu stróżować.
Oprzyj nogę na kole, pomogę ci z chęcią
Pamiętaj, Jacku, że chciałabym ci dotrzymywać towarzystwa, zanim on przyjedzie Ale dziś jestem okropnie zmęczona i pragnę jak najprędzej znaleźć się w West Inch.
Tak... ale... wolałam ciebie takim, jakim wtedy byłeś
Przychodziło mi na myśl, że nic tu właściwie nie robisz ponieważ zaś moje kolano nabiera po trosze dawnej sprężystości, zapragnąłem wstąpić znowu w służbę czynną. I zapytywałem się w duchu, czy nie pociągnęłaby cię perspektywa obozowego życia pod rozkazami starego majora?
Nie będziemy się pytali!
Zobaczysz, czy żartuję.
Trudno. Muszę się obejść
A jednak powiedziałaś to niedawno. Powiedziałaś, że ludzie zagrzebani w wioskach stworzeni są po to, żeby w gnuśnym spokoju pędzić całe życie. Zawsze to zresztą mówisz! Nie dbasz o mnie nawet tyle, co o te gołębie w gnieździe. Utrzymujesz, że jestem niczym. A więc dobrze
Więc rozmawiałaś z nim nawet?
I ja również, a zwykle tamtędy Jacku niezbyt gościnnie przyjmujesz swego przyjaciela! Dalej! Jeśli nie uczynisz mu należytych honorów, ja chyba będę musiała cię zastąpić i ratować poczciwe imię praojców!
Zanadto pan jest skromny, panie Horscroft Mówią, że tacy ludzie są najwięcej warci. Co to za radość, kiedy pan stanie u celu! Śladami pana kroczy zdrowie, cierpiącym powraca pan moc i dawną siłę. Czy może być cel piękniejszy niż dobro ludzkości? Ja wiem, że pan tak myśli.
Mężczyzna, Przyjaźń, Miłość, Kłótnia, Kłamstwo, Kobieta, Kobieta demoniczna syknął boleśnie. ciągnął serdeczniej, jakby ze współczuciem
Czy tak?! A więc baczność, Horscrofcie! Bo jeśli usłyszę o niej jedno jeszcze takie słowo, wtłoczę ci je do gardła, choćbyś był większy niż zamek w Berwick!
A więc, miss Calder Otośmy dwaj przed tobą, obaj uczciwi ludzie, przyjaciele, szczerzy w myślach i wzajemnych czynach i obaj znamy już twoją przewrotność. Ja wiem, co pani powiedziałaś wczoraj wieczór, Jock wie, co oznajmiłaś dzisiaj. Teraz niech pani mówi, tylko szczerze! Jesteśmy więc obaj przed tobą. Musisz wybrać nieodwołalnie, raz na zawsze! Jim Horscroft czy brat twój cioteczny, Jock Calder?!
Ale kocham jednego tylko Jima Nikogo w świecie nie kocham tak bardzo, jak jego...
Podobno mają wysłać go na wyspę Elbę, stamtąd nie będzie mógł szkodzić! Ale cały sztab, oficerowie! Nie wszyscy wywiną się tak małym kosztem! W okresie tych lat dwudziestu popełniono czyny, które nie zostały zapomniane, tu i ówdzie znajdą się stare rachunki. Jednakże grunt
Doskonale! Przynajmniej wiem teraz, gdzie jestem! Mgła mnie zaskoczyła na morzu i błądziłem trzy dni bez busoli Nie spodziewałem się już ujrzeć ziemi.
Bardzo dobrze! Chciałbym odpocząć trochę, zanim ruszę dalej.
Com powiedział?
Za pozwoleniem. Nie wiemy jeszcze, kto pan jesteś, skąd przybywasz i czymbyć czym (daw.) odezwał się Horscroft nieufnie.
Ach, więc posiadacie i takich!? Proszę, bił się z Francuzami Niezmiernie się z tego cieszę, gdyż i ja, w rozlicznych przygodach, łyknąłem coś niecoś tej wojny.
Róbże zatem, jak chcesz i niech cię diabli porwą!
Wytrzymywali strasznie długo. Byli to grenadierzy austriaccy z korpusu Starowitza, olbrzymi, dorodni mężczyźni, podobni wzrostem do pańskiego przyjaciela. Ale skoro się miasto poddało, nie zostało więcej nad czterystu i każdy z nas mógłby trzech ich unieść naraz, istne szkielety! Litość brała patrzeć. Ach!!! Czy zechcesz mnie pan przedstawić pani i tej młodej damie?
Gdzie tam! To tylko miesięczna zapłata za mieszkanie i żywność „przyjaciela” Jocka! Co cztery tygodnie będziemy otrzymywać tyleż!
Dobrze by było, gdyby mężowie nasi odznaczali się drobną choćby cząstką jego uprzejmości
I oddał mi je pełnym zaufania ruchem.
Linia angielskich okrętów wojennych musiałaby trzymać się na pełnym morzu Jednakże przy brzegu dosyć jest głęboko, żeby czterdziestodziałowa fregata mogła się zbliżyć na odległość strzału. Na żaglowe łodzie spuścić tyralierów, umieścić ich za łańcuchem tych piaszczystych wzgórz, wesprzeć nowym posiłkiem, potem innym jeszcze, a z fregat, ponad ich głowami, niechaj się posypie deszcz kartaczy. Tak stać by się mogło, tak stałoby się z pewnością!
Ścigaliby pańskich ludzi, depcząc boleśnie po piętach!
Zapewne, zapewne, wspaniała kampania ale któż by nas prowadził?
W wiosce Astorga, w roku 18...
Ja zaś po to, by rozejrzeć się w tych wspaniałych ruinach wiesz pan i sam zresztą mogłeś już niejednokrotnie zauważyć, że niezmiernie interesuje mnie wszystko, co ma jakikolwiek związek z rzeczami wojskowymi, tego rodzaju wieżyce są oczywiście z ich liczby. A teraz poczekaj tu na mnie chwilkę, drogi przyjacielu.
Ojciec pański może kiedy zechce rozmówić się ze mną, zresztą nie ma tu żadnych sekretów wszystkie lęgną się w zbyt bujnej wyobraźni pana! Ach! Irytują mnie tylko te głupstwa!
Istotnie pan wierzy w swe słowa? zobaczymy, przekonamy się., kochany przyjacielu.
Koniną Był dla mnie zarazem mieszkaniem i... jakże tam?... wiktem. Tylko, rzecz prosta, że ból i rany nie odjęły mi całkowicie rozsądku, więc pokornie spożywałem nogi, nie tykając ciała. Wokoło mnie walały się dziesiątki trupów, przy każdym błyszczała manierka, miałem zatem wszystko, czegomczegom mógł zapragnąć (daw.)
Owa kartka pochodzić może od jednego tylko człowieka! Tylko od jednego. Od de Lappa.
Mylisz się To mąż mój przede wszystkim.
Tydzień będzie we środę...
Wymówki?!
Pięknie pan nam odpłacił za życzliwość i schronienie!
Męża dla Edie
Co mógłbyś uczynić najlepszego, to już nie myśleć o niej
Tak.
Spokoju, Jimie! Ojcze, ojcze, brandy przynieś, prędzej!
A również i to, że o mały włos nie rozbił głowy oficerowi piechoty Jego Królewskiej Mości Z ochotą byłbym wypił lampkę wina po rannej przechadzce ale dostać butelką po uchu! Po tylu latach wiernej służby?! Cóż to się tutaj stało, że stoicie jakby grabarze na... que diableque diable (fr.)
Tak, panie Myśleliśmy, że Cień ów znikł znad naszych głów na zawsze, a oto ukazał się znowu. Wellington otrzymał już rozkaz opuszczenia Wiednia i udania się do Niderlandów. Przypuszczają, że cesarz tam przede wszystkim skieruje swe siły. Zły wiatr powiał nad naszą ziemią, wiatr, który nie wróży nic dobrego. Ja zaś otrzymałem przed chwilą zawiadomienie, iż odkomenderowano mnie do 71. pułku w randze starszego majora.
I ja poznam go natychmiast
Tak, tak A pójdziemy na spotkanie wytrawnym, starym żołnierzom. Jeśli będziecie potrzebować wskazówek moich czy innej pomocy przyjdziecie do mnie, na kwaterę.
Ach! Cicho! De Lapp, mówię, czy de Lissac, jeśli ten szatan nie ma jeszcze innego nazwiska On, on
I tak doświadczą za wiele, może nawet zanim słońce zajdzie
Ale możemy ich powstrzymać! Cóż znowu! Mieliżbyśmymieliżbyśmy pozwolić  (daw.) konstrukcja z partykułą wzmacniającą -że, skróconą do -ż; znaczenie: koniecznie wyrugujecie  (tj. usuńcie, wyeliminujcie). mi ich, generale, z tej pozycji!!
Z sześciu pułków ciężkiej jazdy zostały tylko dwa szwadrony
Pójdziesz ze mną. Czuję względem was ciężkie obowiązki mówił major dalej dziwnie surowo i smutno braknie nam Jima Horscrofta!
A moja na niego Kwita z nami.
Jakże się miewa szanowna twoja matka? Czy w dobrym zdrowiu? A czcigodny ojciec? Oświadcz im głębokie uszanowanie od dawnego gościa.
Bo nie wiesz szczegółów, majorze Czy myślisz, że uciekałbym do Szkocji i zmieniał nazwisko, gdybym potrzebował się obawiać tych tylko, co panoszyli się wtedy w Paryżu? Drogo ceniłem życie, bom wierzył, że mały kapral powróci... Teraz... teraz mogę spokojnie umierać szeptał coraz ciszej, gorączkowo książę z rodu Kondeuszy, po zgilotynowaniu w 1792 r. króla Ludwika XVI i śmierci jego małoletniego syna w 1795 r. stał się kandydatem do tronu Francji, a nawet przez część rojalistów został ogłoszony królem francuskim pod imieniem Ludwika XVII. Samo jego istnienie zostało uznane za polityczne zagrożenie dla porewolucyjnej władzy we Francji, dlatego z rozkazu Napoleona (choć za namową ministra spraw zagranicznych Talleyranda) książę dEnghien został porwany z Badenii (zachowującej neutralność), fałszywie oskarżony o chęć restauracji Burbonów i po krótkim procesie rozstrzelany 21 marca 1804 w fosie zamku Vincennes, gdzie też spoczęły jego zwłoki. Wydarzenie to wywołało wstrząs wśród elit politycznych Europy.... ja to... Boże! Boże! Edie... moja najdroższa!...
Ach, tak. Nic ciekawego zatem
Ot i masz, Jacku! Rzecz jest bardzo ważna. Przykro mi, że musimy przerwać tę miłą rozmowę, ale przyjdziesz jeszcze kiedy, prawda? Tak, do widzenia! Prawdziwe zmartwienie! Ach! czy nie byłoby ci wszystko jedno wysunąć się schodami służbowymi? Dziękuję ci raz jeszcze, mój stary, kochany Jacku ty zawsze byłeś dla mnie dobry, zawsze czyniłeś to tylko, co chciałam...
A! no, trzeba wam było znowu w Wiedniu drugą Esterlę wyszukać...
Piętnastu nas tu siedzi i rozbawić cię nie umiemy; kochanki cię zdradzają i starzeją się, wino kwaśnieje, pieniądze ci kradną, a gdy wieczorem radbyś odetchnąć w wesołém kółku, przynoszą ci wierni poddani twarze grobowe. Nie powinnaż mnie co cię kocham, rozpacz porywać!
Doskonale każdy niech swoją kochankę opisze... Fürstemberg zaczyna.
Co za nieoszacowany człowiek...
Pisz list... natychmiast!
A ja nie czyżby już Hoyma nikt w świecie zastąpić nie był w stanie? A takibyśmy mu pyszny z mnóstwem palm i wieńców pogrzeb sprawili...
A nic chyba nie słyszała o niém...
Proś go niech cię uwolni
I kazać będziesz głuchym! No, dosyć tego, rób co chcesz... ratować cię nie mogę i nie myślę; tu dobrze gdy każdy ocali siebie... Jam ci to przepowiadał Schramm... milczéć trzeba umiéć, umiéć pochlebiać lub ginąć podeptanym... Cóż chcesz, przyszły takie czasy: Sodoma i Gomora... Bywaj mi zdrów, bo czasu nie mam.
Któż im o mnie powiedział?
Łamały i takie dla blasku korony księżna Teschen jest wielką i dumną panią.
Waćpan jesteś obrzydliwy, Sprowadzasz mnie tutaj sam... i karmisz takiemi groźbami...
A! wam nic nadto dla pięknych pań jest grzeczny; ale ja pójdę na Koenigstein, majątki nasze zabierze fiskus, rozdrapią faworyci: nędza, śmierć.
A! i ona i cały świat i wszyscy o tém tylko mówią, że nareszcie masz rozum i biednéj kobiecie za kratami więdnąć nie dasz.
Hoym mój spali się z zazdrości!
Posądzam Fürstemberga!
Mylisz się pani nie sięgnę nigdy po żadną koronę, nadto jestem dumną. Musiałabym ją zanieść z sobą do trumny, albo jéj nie dotknę nigdy... Uspokój się pani...
Nie! ja nie będę, ja nie chcę być ofiarą uspokój się pani, jam tak dumna, że nędzę raczéj zniosę niż upokorzenie...
A! tém lepiéj! tém lepiéj! pani będziesz wolną...
Książę Aleksander Sobieski, nie prawdaż? ale ten się nie ożeni!! a Ludwiczek gotów, staraj się go zatrzymać.
No, ani razu!! A jednak, patrzże, wśród téj miłości dla niego umiałaś sobie na zapas w odwodzie postawić Würtemberga i dziś gdy tak się przydał, masz gotowego! Przyznam ci się, mnie złą nazywają i przewrotną, jabym tego nie potrafiła... Ja, dopiéro gdym się do podrapania skłóciła z Glasenappem, wyszukałam sobie Schulemburga. Mnie bo się nic nie wiedzie... i wszyscy mnie niecierpią, co ja im oddaję z lichwą!
A że Hoymowa będzie rumianą, wesołą i świeżą, znikniesz jak widmo niepostrzeżona.. Wierz mi... przeszłości powrócić niepodobna...
Hoymowa może być sobie piękną, jak chce i najpiękniejszą są rzeczy od piękności piękniejsze, to piersi w których czułe biją serca... Kochana księżno... nie rób z siebie widowiska... wróć do domu, włóż suknię niebieską w któréj ci tak do twarzy i czekaj na mnie z wieczerzą...
A! N. Panie ludzie zwykle widząc po raz piérwszy, źle widzą. Nowość bawi... to tylko prawdziwie piękne, co po latach wielu jeszcze się tak jak piérwszego dnia wydaje.
Ale piękność twarzy zwiastuje téż piękną duszę
A ja jakąż w niéj gram rolę?
Najjaśniejszy Panie byłabym tu fałszywą nutą: nie umiem tak śpiewać jak inni.
Ale daż ona wpływać na siebie i kierować?
Słowo kochana Hoym związki te zawsze się obiecują być trwałe, kobiéty są sobie winne same, jeśli się one zrywają. Napróżnobyś go usiłowała związać choćby przysięgą, bo z niéj go rozwiąże jego sumienie lub piérwszy lepszy księżyna. Rękojmią trwania da ci twój własny rozum, takt i wdzięki. Męża czy kochanka trzeba umiéć utrzymać u nóg i związać: to nasza rzecz.
Musiałby jéj się wyprzysiądz, a mnie przysięgać
Hoym! dosyć tych obelg, idź... jedź... rób co chcesz... zostaw mnie w pokoju. Sama się obronić potrafię... Dość tego, powiadam ci, dosyć mi tego.
Ja nie wiem nic ale znam mego pana, pamiętam pewien wieczór... własnego życia...
Ależ ty mistrzyni wielka i rady do stroju nie potrzebujesz... No, jedźmy...
Wymagasz pani przysięgi! na wszystkie bóstwa Olympu przysiądz jestem gotowy... Tak pięknéj kobiéty nie widziałem w życiu i zdumiewam się nielitości losu, który takiego anioła oddał w ręce mojéj akcyzy.
Jeśli nie miłość, są inne kajdany co wiążą silniéj może nad nią: łańcuchy obowiązku i przysięgi.
Nie wierzaj mi pani, potwarze to są... Cóżem winien że nigdy nie trafiłem na serce, na umysł, na piękność coby mnie stale przywiązać mogły. Nie ja niewiernym jestem... mnie zdradzają. Codzień spada z tych bogiń jedna zasłona... codzień gaśnie urok jeden... cud staje się powszedniém zjawiskiem, anioł traci skrzydła... a w sercu zamiast miłości znajduję zalotność i chłody... Cóżem winien...?
Pani jesteś zachwycającą! sięgając po jéj rękę.
Byle go nie miała nadto...
Aż gdy już nie będzie miał po co! to się rozumie.
Zobaczymy
Przyrzeczenie ożenienia na piśmie.
N. Panie wierzę twojemu słowu królewskiemu; lecz nim się dam dotknąć siebie, muszą pęknąć okowy co mnie wiążą; rozwód musi być ogłoszony, przyrzeczenie twe podpisane. Jestem żoną Hoyma, przysięgłam mu wierność i dochowam jéj.
Do jutra
Ale po cóż chcecie mojego zezwolenia? wszakże król i bez niego uczynić może co mu się podoba. Konsystorz jemu nie mnie będzie posłusznym. Ja tu nic nie znaczę... Zabiera mi com miał najdroższego, niech bierze, ale niech nie żąda abym jeszcze za to mu dziękował.
Gdybyś wypił szklankę zimnéj wody hę?
O audyencyą? hę? donnerwetter! czy przez sen, sam o tém niewiedząc nie zostałem ministrem? Na naszym dworze (cyt!) wszystko być może. Ministrowie się tak gryzą, iż ich w końcu niestanie, a naówczas ja i waćpan możemy dostąpić tych dostojeństw. A ja sobie ministerstwo skarbu i akcyzę wymawiam.
To się choć do błazna udaje!
Nie mogę, udławiłbym się własnym językiem, gdybym nie żartował. Ale czas krótki, czas drogi: mów szanowny Polaku co ci to jest? choryś? jam nie doktor.
Właśnie że mi w niéj niewygodnie, myślałem że choć Fröhlich się nademną ulituje...
Dlaczegóż ci źle...
Waćpanbyś mnie obronił...
Nigdym o nim nie słyszał!
Gerber z kazalnicy opisał mnie jako Betsabe...
A! potrzebuję téj pociechy nieprzyjaciel aż tu mnie ściga, sprzymierzeńcy są bezsilni... Zwycięzcy nikczemnie kłania się świat cały... on tu panuje nie ja... Jestem najnieszczęśliwszym z monarchów...
Niepotrzeba!
To téż w koszuli z niego się porwała, aby mi z powodu listu téj biednéj Henryety zrobić najokropniejszą scenę... Zazdrośną jest jak żadna, i nie dziwiłbym się wcale, gdyby kiedy w przystępie téj pasyi, dotrzymała mi dawno danego słowa i strzeliła... Pistolet jéj nigdy nie spuszcza.
Tak dotąd pochlebiałem sobie... sądziłem... myślałem... ale pozory mylą, a dziwactwa kobiét są najczęściéj niezrozumiałe...
Dowody! przeciwko mnie! Auguście! to sen, to marzenie, to męczarnia! Mów, ja cię nie rozumiem... Jam niewinna...
Lecherenne, nie zadawał sobie nawet pracy ukrywania swych uczuć dla was; przyjmowaliście zakochanego w méj niebytności, codziennie, siadywał wieczory całe, widywano go...
Zupełnie do tego podobny; miałem go danym za okaz siły przez czeskiego magnata Sternberga w przeszłym roku: przeczuwając iż król o pierścień swój zapytać może, oddałem własny.
Królu zdaje mi się że z trochą rozpaczliwéj odwagi obeszlibyśmy się bez archaniołów. Szwedów rozsianych po całéj Saksonii jest dwadzieścia kilka tysięcy, garść to tylko, którą jeden śmiałek straszną czyni.
Generale zdaje mi się że ci się śni, w żadnym razie ja rycerski obyczaj szanując najwyżéj, na nieprzyjaciela w ten sposób zdradziecki, podstępny napaśćbym nie dozwolił: nie mogę
Jest to nadzwyczaj rycersko i pięknie ale...
Gmin w jakiż rachunek kto bierze massy i tłumy?
Każcie milczéć!! na bogi! niech mi nikt z tém nie wychodzi.
Cały więc Olympus a gdzież się on tam pomieści! Fröhlich z wielką powagą wyszedł laską torując sobie drogę, czarnym gankiem, ku baszcie narożnéj.
Pani hrabina nie nawykła chodzić po tak ciemnych i ciasnych wschodkach
Która ci się najszczęśliwiéj udała... Dla Diany piérwszy serwis zrobi Böttiger i złoży u jéj stóp.
N. Panie stracisz i drugą koronę tak postępując...
Jakich królów, jakiéj ziemi? ty?
A mnie?
Pokaż mi rękę...
Bo, pani moja oczy twe śliczne i najposępniejszą dla mnie mogą rozjaśnić okolicę: z tobą mi wesoło wszędzie.
Twoi najlepsi powiernicy i przyjaciele, ten opój przebrzydły Flemming, ten przewrotny świętoszek Fürstemberg, uczynili mnie pośmiewiskiem... spikali się na to by mnie chorą życia zmartwieniem pozbawić. Panie, ratuj mnie, lub powiedz czyś już wyrok wydał na mnie!
Hrabia jesteś zawsze dobry i grzeczny.
Nie dawaj do niéj powodu, N. Panie
A któż to odgadnie!
My to już jednak prorokujemy od lat trzech i dotąd nie spełniły się proroctwa nasze
Miliony kosztuje ta perła Saksonię.
Dla mnie!
Spytaj... astrologów: ja nie wiém.
A Dessau?
Każ mu być mi uległym, poleć mu by mnie, matkę twych dzieci, szanował, to będzie sposób najlepszy utrzymania pokoju...
N. Panie, to trudno: dworakiem jéj być nie potrafię, pochlebiać i kłamać nie umiem, a kłaniać mi się trudno, bo mam grzbiet stary.
Nikt jéj nieuchybiał, dopóki sama nie rozpoczęła obelżywie ze wszystkiemi się obchodzić.
Ja nie żądam tego, chcę być wolną od widzenia tego człowieka.
Nie lękaj się pani ja téż żołnierskiéj dłoni nie myślę jéj narzucać: kłamać nie umiem, a przepraszać nie będę.
Dom to nie jest wasz i niéma tu ani jednéj rzeczy któraby do niéj należała; jestto pałac króla pana mego, a ja bez jego rozkazu nie wyjdę
Dlatego że on żadnéj długo nie może być wiernym. Cosel musimy się pozbyć, a w jéj miejsce dać mu inną. Król jest znudzony.
Hetmanowa jéj nie ustąpi, ale to żywe srebro... jak ją widzisz drobną, słabiuchną napozór... to kozak prawdziwy...
Ja ją skłonię! ja ją zmuszę! Dla nas byłoby to prawdziwém szczęściem. Interesa nasze w najgorszym stanie... Uchowaj Boże co na mojego męża, runie wszystko...
A! to być nie może, wy musicie być z nami!
Ani przyjacielem jéj ani wrogiem jestem neutralnym i chcę nim pozostać.
W Dreźnie ale w Warszawie i gdy jéj nie ma!
Zasługuje na to... przekonasz się W. Kr. Mość Gdybyś W. Kr. Mość zaszczycił mnie jutro bytnością swoją na skromnéj wieczerzy, możebym mu ją potrafiła zaprezentować.
Wybór zostawiłbym przenikliwości W. Kr. Mości,
Zrobi co mu się poleci...
Nie plótłbyś Maćku!
Swoi! tak! swoi!
A zkąd on się postara? z palca wyłamie? Z fuzją chodząc co zabije to zjemy, ze skórki się nie zbogaci, bo i zwierza nie bogato w lesie, roboty nie ma, a panicz...
No, no! cicho! cicho! nie ma nic!
Późno, niepóźno. Nu! to się dowiecie po co ja tutaj, a wyjdźcieno i otwórzcie mi oborę.
Krowa stoi w sieni, a kozy pod przydaszkiem za oborą.
Krowa? Konie tyle rozumu co krowa nie mają. Ona żyje liśćmi i gałązkami, zwyczajnie budniczka.
Schowajże dla siebie!
Juściż przenocować, niechby odpoczęły, nim...
Dowiecie się!
Nu! dobrze! dobrze! pożałujecie! To mówiąc, rzucił się do drzwi i zniknął. Bartosz spojrzał za nim z uśmiechem, ale Bramko już nie zawrócił nawet. Nie słysząc tententu koni, myślał że zwyczajem Izraelitów zawróci się jeszcze, usiadł spokojnie na ławie i mokre obuwie zdejmować począł, gdy tymczasem Pawłowa przygotowywała wieczerzę. Żyd już się nie ukazał. Wkrótce Maciej wracający z podwórza z nieodstępnym Burkiem, doniósł, że konie zostały przywiązane do płotu, a żydzi znikli.
Juściż czas, żebyś sobie rady dawać nauczył Wkrótce i mnie nie stanie, przyjdzie ci samemu i siostrą się opiekować i o chacie myśleć.
Trudno, trudno! bo taki mi i powiedział zaraz: Alboto nie wiecie jak dziewczęta u dworu wychodzą? lepiej z głodu umierać niż ze wstydu.
A! udajesz ty mnie tu niewinnego! Nie nadmiesz (wyrażenie właściwe) nie! postoj! Ja cię nauczę złodzieju jakiś, rakalio! Ja cię nauczę!
Śmiesz mnie, mnie śmiesz mówić! Ty wiesz, ja cię w kajdany okuję!
Ja ukradł!
Teraz ci to do głowy przyszło! Widzę, masz ty mnie za gołowąsa, hultaju jakiś! Nu! śledztwo okaże. Wiązać go i prowadzić do miasteczka.
A cóż będzie?
Do miasteczka! ekonomska hreczka! cha! cha!
Brawo! brawo! majster! Wiwat leżący! zdrowie leżącego!
Ot i na mszę dzwonią.
Poczciwa Teklunia, zawsze to tylko o drugich myśli, a nigdy o sobie. Weź-że kochanie moje, tę czarną atłasową suknię, która mnie wdowie na nic się nie zdała, weź ją sobie za to, żeś mi pomogła do dobrego uczynku.
Modlą się za swoję dobrodziejkę.
Za cóż do kata? Jak chybię to do kata, a póki...
Syn Bartosza, JW. panie, rodzony. JW. pan zna Pawłowę? Otóż Pawłowy synowiec, a Julusi JW. panie brat, a to Burek mój pies, proszę JW. pana.
No, zaraz widać kto ma rozum, pewny jesteś że ci nie dam. Strzelaj.
Jakto! duża ci jeszcze?
Stoim o czterdzieści kroków, nie zmieniam słowa, za każdy raz dukat. No! śmiało!
Jak to co zechcesz? a jak zechcę...
To najprzód panie, że ja mam taki sposób na kule, a do tego panie, że to trzeba umieć.
Alboto oni mnie posłuchają? A potem też pojechali do miasteczka.
Ot! on jest! ot jest! Nu! to szczęście
Nu! ruszajmy do miasteczka! ruszajmy! Noc się robi.
Jak uważasz, rób tam sobie co chcesz z panną Teklą. Niechaj ona po nią pośle, mnie nie uchodzi; już i tak gadają. A potem zobaczymy.
Co to za serce! co to za serce złote!
Jużto taki w tem nie chybi, jest jakieś licho niedarmo się zrana sól wywróciła. Pamiętam kiedy mój nieboszczyk szedł w tę nieszczęśliwą godzinę, co się miał pobić z tym krzywonosym a potem tak zmarnieć, to i wówczas także sól mi się z drewnianką wywróciła. I także na prawą stronę. A tu mierzchnie, dalibóg że mierzchnie!
Wielka mi rzecz! taki bogacz, sam nie wie o swoich skarbach; kapnął tam co mu z nosa spadło; nie warto o tem i gadać.
Jakto i Macieja nie ma! Cóż to się stało? To ojcu jakiś przypadek się zdarzył. A! mój Boże!
Porzućcież! znajdzie się, aby wola tylko. Tu skórka lisia, tam kilka zajęczych, gdzieś może i łosia; u tego trochę masła, u drugiego niepotrzebne cielę. Żebyśmy chcieli, znalazłoby się posprzedawawszy z czego złożyć jaki grosz.
Córka oszalała; dwór pomaga, ale to nie na długo: potem przyjdzie golizna i nędza.
Nie! nie! Któżby się zaś odważył z tem do niego przystąpić.
A właśnie, że choć wiele mogę, bardzo wiele mogę, i prawie wszystko mogę, a jednak są takie rzeczy.... Bo widzicie, wy tego ciemni ludzie nie rozumiecie, że tu zakon to dzieło!
No! no! poczekajcież! namyślę się, namyślę. Pójdziecie do kancelarji i pomówicie tam z moim sekretarzem...
Chwała Bogu!
Chora tylko! a! dzięki Bogu! Tylko chora! no, to jeszcze nic! Tylko chora.
A jak ze dworu wróciła, tak potem...
Za co?
Musić poszli na polowanie czy co, bo ze strzelbą
A co on warjatce zrobi Jejto licho nie weźmie. A ja, jak Boga kocham, że ja niewinna, pieniędzy nie brałam, zawsze ją przestrzegałam. A co ja mogłam poradzić? Jak sobie posłali tak niech się wyśpią. Ja ją raz wraz przestrzegałam: Ale to młode, a panicz taki i gwałtownik straszny... i głowa się dziecku zawróciła, i zwarjowało to. Ale Bartosz i słuchać nie zechce, ja go znam. Ej! jeśli Boga kochacie, przytulcie mnie który, przytulcie!
A! niechże wam Bóg płaci stokrotnie. Siadajcie, a zaraz i wódeczka i przekąska i coś na ząb włożyć się znajdzie.
A no poczekajcieno! To dopiero początek. Jużto że Bartoszowa była piękna to prawda; bo i na mnie swego czasu ludzie mówili żem była niczego, ale tamta to jak pani wyglądała. Więc że we dworze bywała, języka w gębie nie zapomniała, a i w głowie się trochę przewróciło, i taki Boże odpuść, nie kochała Bartosza, a tak sobie za mąż poszła, że ludzie namówili. Świętą prawdę mówię, nie dodaję, Bóg świadkiem. Po weselu tedy, aż tu Bartosz coś zmarkotniał, jakby go kosą podciął, a żonie zrobił się przykry okrutnie. Ta także sobie po nosie jeździć nie dała: co on jej jedno, ona jemu dwoje, i taki osą w oczy. Aż i ze wszystkiem popstrykali się, ta i gadać do siebie przestali. Mój już się wówczas o mnie starał, a taki był sprytny, że zaraz dowąchał się, że to się źle skończy. I mówi bywało do mnie: Salusiu (bo taki Salomea mam imię) obaczysz, że tu z tego coś wyrośnie lichego. A ja na to nic, a on wiedział co mówił. Posłuchajcieżno tylko. Jeden drugi poczynają bąkać, że ze dworu jakiś gaszek do Bartoszowej udaje się, i jak bywało, nasi przy potażu dzień i noc, ona tam gościa przyjmuje, ta i dobrze. Doszło to do uszu Bartosza. Ale on jakbyto nic, aż jednej nocy znikł. No, nie ma, nie ma, myślą sobie, poszedł. A on nocą zakradł się i czyhał. Nadjeżdża przyjaciel Bartoszowej, on jemu nic, puszcza go do domu, a sam w sieni zakrada się. Kiedy już sobie we dwójkę na łóżeczko siedli, ten wymierzywszy ze strzelby, a wziąwszy ich na cel, jak rznie, tak gachowi rękę tylko chwała Bogu przebił, a łaska Boża, żonie się nic nie dostało. Potem jak skoczy do nich, żona omdlała, ten uciekł okno wybiwszy. Jakoś się to potem pogodzili, ale nieboraczka z przestrachu zachorowała i nędzniała jeszcze długo, aż po Macieju i umarła. Onto sam czuje, że jej śmierć przyspieszył, choć niedarmo, bo taki dworka była i to jej też ponoś nie pierwszyzna kochanie. Ale taki wszystko, za te głupstwo człowieka ze świata gładzić niewarto.
Jakże nie!
Julusiu! opamiętaj się, to ja!
Ojciec, ojciec! odezwała się cichszym i spokojniejszym głosem
Zawołaj ją tutaj.
On? mnie! I Jan rozśmiał się, ruszając ramionami z dumą, pogardą i gniewem.
Patrzcieno jak Jan dziko spogląda, to nie jest wzrok jego zwykły.
Co wam do tego!
Moja mamo, ale toby było niegrzecznie.
Nie! nie! świeże powietrze, ruch! Dziękuję mamie.
Ożeniłbyś się?
Owszem, miałem; nieście mnie prędzej! prędzej!
Namyśl się dobrze. Ja tu już rok jestem, to się mogłem rozpatrzyć. Wielu żałuje zawczesnego wyboru, ale cóż robić potem? Wracać się za późno, iść naprzód nie ma sił. Łatwiej zrobić głupstwo, niż je naprawić. Jutro zaprowadzę cię do uniwersytetu; tymczasem, jeśli nie masz mieszkania, każ znieść rzeczy do mnie. Mieszkam niedaleko. Możesz odemnie zacząć; jak ci się naprzykrzę, poszukasz sobie innego kolegi.
Setnie!... To ci wystarczy. Mnie bieda! przeklęta astma!... Oj, tak! Trzeba się uczyć! Zaledwie wieczorem trochę odetchnienia; dzień na prelekcyach, noc na robocie... Ani się przespać! To u nas! Jak wejdziesz w nasze życie, zobaczysz, co to uniwersytet! Dziś cię zaprowadzę do klubu, albo po prostu
Czarno czy nie czarno zobaczysz. A ja ci powiadam, że nie na różach będziesz sypiał... Młodość ma swoje prawa, swoje wymagania. Z tych praw i z tych wymagań w oczy ci się rozśmieją, powiedzą, żeś niedowarzony, nazwą egzaltacyą. A tobie dyabli do tego, jak się to nazywa, kiedy cię to pali lub boli... Zresztą, zobaczysz... Nalej sobie herbaty i połóż się spać
No, to jasne
Jako członka? tem lepiej! Zaraz tu usłyszysz mowę... Hej tam, Augustynowicz, zaczynaj!
Na wszystkiem, czego się dotknie, zostawia ślady własnej śmieszności i poniżenia. Strzeż się Szwarc! tyś wprawdzie w niczem, ile cię znam, do niego niepodobny, ale tu każdemu nie w ten, to w inny sposób noga może się pośliznąć...
Jak stół, jak stołek, talerz lub kłębek nici. Zdaje się go nie widzieć, ale i nie unika, zawsze obojętna, apatyczna. Musi go to gryźć, ale to jego rzecz... A! ot, masz ją! ta, co wchodzi na prawo.
Mówił ci i resztę Wasilkiewicz. To dobrze! Powtórzę ci toż samo: Nie mam nikogo na świecie: ani ojca, ani matki, sam bieduję z dnia na dzień, a z życiem wiąże mnie (pokazał oczyma wdowę) ta jedna.
Gustawie, sam i na własne jej żądanie zaprowadziłeś mnie do niej. Mniejsza o to, nie chcę mówić o tem, co dla nas obu byłoby przykre; zresztą, rozumiemy się doskonale. Otóż nie pójdę do Potkańskiej ani dziś, ani jutro, ani nigdy. Masz na to moje słowo i moją rękę.
Do widzenia!
O, gładszy, gładszy!
Rozumiem, ale zaręczam ci, że ja tylko mogę go drażnić. Wiesz wszystko, co dla niego zrobiłem; nie powinienby mieć powodów niechęci... a jednak!...
Ja!
Cóż to? Astma?
Prosto z fajki. Człowiek tak się zwiąże, tak się zrośnie z jedną myślą, a potem przyjdzie lada przeszkoda i ot, z tych pałaców tyle się zostanie, co z tego dymu, który puszczam w tej chwili.
I nie masz już nadziei na przyszłość?
Ani słowa: przeto dziś gwiżdżę, kiedy mi się chce płakać i dlatego zazdroszczę ci.
Bałem się zakochać w Potkańskiej. Ani słowa: nieszczęśliwa kobieta, ale na brodę proroka, cóż mnie to obchodzi? Wiem tylko, że testamentem przechodzi z rąk do rąk, że kto tylko zbliży się do niej, zaraz otrzymuje wiekuistą szczęśliwość... brr! na honor, nie chciałbym być testatorem takiego stypendyum, choćby dla przyjaciela.
Kobieta rozkochana w nim szalenie. Domyśl się, co z tego wyniknie, osądź, co Szwarc powinien zrobić?
Dalej niech sobie sami radzą.
Ożeniłbym się bez namysłu.
Gdyby ten nieokreślony stosunek trwać miał długo, ja pierwszy będę się starał namówić, a nareszcie zmusić Szwarca do ożenienia się z nią; ale dziś wtrącać się między nich
Bo też, mój drogi Józefie, to jedno przyniosłam z sobą na świat. Nie uwierzysz, jak smutno płynęły mi lata dzieciństwa. Nie znasz mojej historyi? Chowałam się w domu zamożnym... gdzie pan domu opiekował się mną, jak własnem dzieckiem... Po jego śmierci dokuczano mi tam wszelkiemi niegrzecznościami, aż nakoniec uciekłam stamtąd i wyjechałam do Kijowa, gdzie jeden bardzo stary i bardzo dobry człowiek wziął mnie w opiekę, mówił mi zawsze Helusiu i pieścił jak córkę rodzoną. Ale potem i on umarł, nie zostawiwszy mi sposobu do życia... Potem poznałam Kazimierza. Zdziwisz się, skąd ja mogłam bywać w klubach studenckich? Wierz mi, o mało nie umarłam ze wstydu, kiedym tam pierwszy raz weszła; ale czy uwierzysz? byłam wtedy głodna, parę dni nic już w ustach nie miałam
Ten pan także już tu mieszka; rok temu, jak go pochowali
Ba!
Głupstwoś zrobił, z nim trzeba było łagodnością, to twarda sztuka!
Nie muszą mieć, bo nie widziałem nikogo.
Właśnie dlatego.
Prochu marny! porównaj swoje pięć rubli...
No, to i koniec! wszystko na nic!
A gdyby nie kochał?
Niech mnie!... jeśli to nowe. Widziałem, stary, całowałeś woalik hrabianki... Niech mnie powieszą, jeśliś nie całował... No, lubisz całować; czekaj, mam tu parasol, może parasol będziesz całował, a jeśli parasola nie chcesz, to może zeszłoroczne moje okrycie. Podszewka poobrywała się w rękawach, zresztą dobra. Niech mnie!... Podajno fajkę... Wiem stary, co się to znaczy; ta głupia Wizbergowa nic nie wie, ale ja wiem.
Do Heleny.
Józefie!
Przepłakałam tyle lat, ale nie temi łzami, któremi dzisiaj płaczę. Tak mi w duszy jasno! Pozwól mi zamknąć oczy i zobaczyć tę światłość. Ileż to szczęścia w jednem słowie! Józefie mój, Józefie! ja nawet nie umiem o tem myśleć!
Teraz można; w nocy jak bardzo ciemno, to co innego.
A ja wcale nie jestem jej kuzynem!
Otóż słyszę kroki na schodach, idzie Szwarc
Jam nie rycerz błędny, nie Don-Kichot, wolę unikać niebezpieczeństw i zwyciężyć, niż wywoływać je i upaść. Nakazuje mi tak nie średniowieczna fanfaronada, ale rozum.
Kiedy bo nie wiem, czy się nie rozgniewasz, ale ta Lula, ot, ja jej nie wierzę, do kroćset!
Eh, stary, powiem jej co innego.
Ona cię niby kocha!
Amen!
Tem lepiej.
Zajęty. Buduje własną przyszłość.
Tym razem trudniej mu przyjdzie, niż kiedyindziej... Ale otóż i ktoś nadchodzi, to kuzynek pani. Jakiż to rozkoszny chłopiec!
Błogosławię ten traf, kuzynko.
Kiedy ojciec zachorował, pan Szwarc pilnował go w ostatnich chwilach, potem to on wynalazł panią Wizberg i... jam mu wiele winna.
Nic.
No, to nałóż mi fajkę.
A ty czego się łudzisz? Tobie to winno być wszystko jedno, tyś nie dziecię, ani niewiasta; wiedziałeś, coś robił, idąc do Heleny w oświadczyny!
Zgodzi się, mówisz, na to?
Na czem? Pewnego wieczoru, kiedym tam widział Pełskiego, słyszę, a on się pyta: co to za Szwarc? z jakich to Szwarców? A ona: „Nie wiem, doprawdy”. Widzisz! a kiedym powiedział, żeś syn kowala, ona stanęła w płomieniach i o mało się nie rozpłakała ze złości na mnie. Ot, masz!
Mówię, że pracujesz i dlatego nie przychodzisz. Niech sprawa między tobą i Pełskim rozegra się w niej samej, w jej sumieniu i sercu. Twoje małżeństwo to wypadek zewnętrzny, a stanowczo decydujący na jego stronę.
Co ci do tego?
Ha, a widocznie lubi liczyć?
Kto go tam wie, co on myśli robić!
Nic, nic! wrócę za chwilkę.
Odmówiłam, Malinko.
A tak. Moja mama to się nawet go boi... i ja troszeczkę; ale go poważam za jego charakter.
A on to tylko o Luli myśli!
Ona nic nie wie, ja jej nic nie mówiłem!
Pójdziesz natychmiast do Wizbergowej i powiesz Luli, że się żenię, że za miesiąc mój ślub i że nigdy do niej nie wrócę. Nigdy, rozumiesz?
Odmówiła. Panie Adamie, ona tylko Szwarca kocha, ona do niego tylko chce należeć. Moja droga, poczciwa Lula!
Szwarc już po słowie, żeni się.
Zostaw ją, kochany panie! Mnie wszystko jedno, mnie Lula nie obchodzi; wiem tylko, że, gdy Szwarc się usunie, przyszłość jej nie będzie do zazdrości; a pan jesteś jej kuzynem... Szkoda...
Wszystko, alebyś tego nie zrozumiał, drogi hrabio. Do widzenia!
Niegdyś cię obchodziły.
To jest... tak... niby chora... mocno chora.
Helena nie żyje?... utopiła się.
Dużo byłoby opowiadać. Może we dwa tygodnie, od czasu jak Szwarc zachorował, przyszedł znów do nas Pełski, a wkrótce po raz drugi oświadczył się Luli. Miała z tego powodu niemało zmartwienia, bo widocznie człowieczysko przywiązał się do niej serdecznie. Tak. Mimo to odmówiła, dając za przyczynę, że nie wyjdzie zamąż bez przywiązania. Ja dosyć lubiłam tego Pełskiego. Ale to nie do rzeczy! Odmówiła zwyczajnie, poczciwa, szlachetna dziewczyna. Co też ona się nacierpiała w czasie choroby Szwarca! Ale to znów nie do rzeczy. Z Pełskim rozstali się jednak bez gniewu, i on to, niezawodnie on, wynalazł jej to miejsce aż w Odessie. Wystaw pan sobie zdziwienie, gdy przed kilku dniami przyszła do mnie i oświadczyła, że tylko choroba Szwarca wstrzymywała jej wyjazd, ale teraz, gdy Szwarc zdrowszy, ona nie chce być mi dłużej ciężarem, chce pracować na kawałek chleba i wyjeżdża. A, mój Boże, czy ona mi była ciężarem? Malinka ukształciła się i nabrała poloru przy niej; zresztą, kochałam ją, kochałam jak własną córkę.
Tak jest. Ale z drugiej strony, prócz smutku dla pań, nic więcej złego ten wyjazd nie przyniesie. Szwarc nie złożył egzaminów doktorskich, przedewszystkiem musi o nich pomyśleć, bo to jego kawałek chleba. Kiedy wyzdrowieje i zapewni sobie utrzymanie, trafi za nią i do Odessy, ale na to potrzeba czasu. Szwarc bardzo się zmienił; nic nie szkodzi, że Lula zrobiła wszystko, co może ją jeszcze bardziej wynieść w jego opinii.
Nad Czarne morze, ku Odesie.
Kiedy ja gadam, to żadnego „za pozwoleniem” niéma... Kiedy ja gadam, to wszyscy powinni milczéć! sza! i obydwoma uszami słuchać. Pan zrobiłeś głupstwo, pan byłeś waryat, od pana trzeba uciekać, jak od szalonego. No! ale ja jestem dobry człowiek; ja kiedyś byłem w Otoku i dawniejszy dwór pański widziałem; mnie pana trochę szkoda, że pan teraz bez chleba jesteś! I z hrabią Henryczkiem ja w wielkiéj przyjaźni żyję, a on mnie za panem prosi. To już ja pana za szwajcara wezmę i tylko bardzo proszę, żebyś pan o wszystkich głupstwach zapomniał, a o tém tylko pamiętał, że moim służącym jesteś... i wszystko tak robić powinieneś, żeby mnie z tego największa korzyść była...
Dobrze. Mnie to wszystko jedno... W teraźniejszym świecie, mój panie Otocki, wszystko stoi na edukacyi; bez edukacyi człowiek głupi i nie wié, w którą stronę się obrócić. Ja bardzo szczęśliwy jestem, że mam edukacyą, i bardzo żałuję tych, co jéj nie mają... No, mnie wołają na górę, do stryja! już ja muszę iść, a wy Andrzeju Władysł... aj! jakie to imię! ubierajcie się w naszę liberyę, tylko geszwind! żeby jak goście przyjadą, być... fertig!...
Oho! jeszcze czego! żebyś i tego nawet odpoczynku nie miał! Spóźniłam się dziś z obiadem, to prawda... trzebaż było temu biedakowi wnuczkę pokazać, ale nic to! zaraz nakryję i podam! szach mach! zjesz i zaśniesz jeszcze sobie! Julek! Julek!
Otóż to!
Żebym widział, tobym nie pytał. Co ja widział? Żółte ściany i koniec. Czy i na wsi są takie żółte ściany?
Cóż to znaczy: tak jakoś?
Ot czemu? Wiadomo. Ojciec jest urzędnikiem kancelistą, dwadzieścia rubli na miesiąc bierze, a wiesz ty, że to wielka bieda. Ale toby jeszcze nic, żeby jaka nadzieja była, że człowiekowi lepiéj kiedy będzie. Gdzie tam! Czy ty wiesz, że gdyby ojciec gwiazdy z nieba zdejmował, gdyby zapracował się na śmierć, toby nic z tego nie przybyło. Co było, to jest, co jest, to będzie...
I koniec!
Ucz się, ucz się! mieszkanie opuścił.
No! to zmówże go zaraz.
Wrzuć!
Prawie nic.
A jakże! dla czegoż mój ojciec przez całe życie, jak koń w młynie, ciągle jedno i jedno koło depce... Zdaje mi się, że zasłużył na to, aby pójść na deptak jaki ładniéjszy i wygodniéjszy...
Czy myślisz, że mnie wesoło? Ot tém tylko pocieszam się, że kiedyś, kiedyś, wylecę ztąd w świat szeroki, widny, ludny i zobaczycie tu mię tak, jak swoje uszy bez lustra!
Nie jestem chora i niczego mi nie brak
O, gdyby mu przynajmniéj na parę lat była pomoc jaka!
A! i mówiłeś mi wtedy, że cię gardło boli!
Juleczku! co téż ty mówisz? Są to przecież ludzie możni i tacy rozumni...
Kawałek chleba, do którego nawet masła nie będzie. To wiele! No, a dla ogółu, to jest dla ludzkości, dla idei, dla postępu, co?
O moja droga! jeżeli takiemi są wyobrażenia i przekonania twoje, radzę ci jak najprędzéj starać się o lekcye, a zarazem rozpocząć studya osoby swéj przed lustrem...
Jednak, ja czuję, że cierpienie może być szczęściem, że poświęcić się, choćby na męki za coś drogiego i wielkiego, byłoby rozkoszą większą, niż używać bogactw i sławy....
Tym tylko sposobem zrobić można coś i dla innych, to jest: wyzwoliwszy się
Aha! lękasz się dziadka! pocóż szłaś? nie trzeba udawać odwagi, gdy się jéj nie ma, ani miłości dla idei, gdy się dla niéj nic zrobić, ani przenieść nie chce...
Nie, nie, nie, Julku!
Nie dla nas! Być może, iż gdyby było inaczéj, ja nie myślał-bym o bezpowrotnym odjeździe i tobie bym nie mówił, abyś porzuciła grób... dla świata. Mnie wszystko jedno, gdzie żyć i pracować; możebym nawet kiedyś wolał „ojczyste nieba,” niż inne; bo przecież czują tak wszyscy prawie ludzie, musi być więc w tém jakieś prawo natury... Gdyby tu uczono się i dochodzono prawdy, gdyby tu można było jawnie i głośno walczyć o to, co człowiek ma najdroższego dla siebie, gdyby się tu ludzie spierali i łączyli w koła wielkie, i do postępu, do prawdy i do szczęścia dążyli.... lecz w katakumbie milczącéj i ciemnéj ja nie zostanę i tobie zostać nie dam... Czy słyszysz?
Syn jéj odjeżdża.
Osiemdziesiąt osiem, dziewięć, dziewięćdziesiąt... Błagam was, uciszcie się na chwilę.
Prędzej! Kochani rozbójnicy, śpieszcie się, póki czas!
On wam nie powie, ponieważ mi przyrzekł a ja wam powiem, o ile zaręczycie mi honorem, którym szczycicie się tak bardzo, że nie powiecie nikomu, iż miałem coś z tym wspólnego.
Noelu, idź z Alą, ona cię uspokoi my ciebie nie opuścimy, ale pamiętaj, bracie, dotrzymać danego słowa i ani ojcu, ani wujkowi nie pisnąć nic o tym łobuzie.
W twoim opowiadaniu jest dużo fantazji Kasztany gotowe. Weźcie szczypce, ażeby je wybrać z popiołu. H. O., zamknij usta, bo połkniesz wronę.
O, nie mów tego o nim, zwłaszcza teraz gdy zginął
Nie, pan chyba żartuje; zgubiliśmy tylko kufer.
Owszem, mówiłem Dickowi. Nie powiedział mi: nie rób albo namyśl się. I w ogóle nie dał mi żadnej rady. On też zawinił. Tatuś powinien się z nim także rozmówić. I z Noelem też.
Bo to miała być niespodzianka! Gdyby, otworzywszy kufer, znaleźli mnie nagle pośród stosu sukien, w moim wspaniałym kostiumie, na pewno by oniemieli ze zdumienia. Zawołałbym wtedy: „Oto znowu razem, znowu razem, drodzy przyjaciele!” Tymczasem wszystko się nie udało, a tatuś ma się ze mną rozmówić.
Na pewno nie
Coś zrobił wtedy?
A więc to prawda, on zginął!
A czy ja wiem, gdzie oni mieszkają... pewno w Chinach.
Wierzaj mi, Alu, że czuję się jeszcze gorzej, niż wyglądam
Podzielam twoje zdanie zamiast uczynić coś prawdziwie przyjacielskiego, podarowaliśmy mu tylko głupią książkę. Lecz żal spóźniony, bo póki ona żyć będzie, wuj Alberta powtórnie się nie ożeni, a my nie będziemy mieli sposobności obdarować go znowu.
Sympatycznych czytelników i przychylną publiczność...
Musimy też mieć różne gatunki papieru chodźmy więc na miasto po zakupy.
Ale u poety wiek nie gra żadnej roli najmłodszy poeta może sprzedać swój poemat. Natomiast my jesteśmy inteligentnymi czytelnikami. Jestem przekonany, że redaktor „Tygodnika” wyobraża sobie, że tylko dorośli mogą być „inteligentnymi czytelnikami”. Sądzę, że Dora w sukni panny Black mogłaby wyglądać na dorosłą czytelniczkę.
I mnie jest dosyć głupio Wzięłam z sobą miętówki, podobno uspokajają nerwy.
Nie wiem, ale czemu pan nas pyta o to?
On nas nie znalazł... to myśmy sami chcieli...
Nawet o tym nie myśl! Mój projekt jest taki: trzeba utworzyć związek w tym rodzaju, co dawni „poszukiwacze skarbu”, rozumiecie mnie? A teraz milczenie! Trzymajmy przez pięć minut język (nie brudnymi palcami, kochany H. O.) za zębami, a potem będziemy po starszeństwie mówili o naszych zamiarach na przyszłość.
Ja nic innego wymyślić nie mogę Może Oswald będzie miał lepszy pomysł
Nie chcę być chłopcem, pięknie dziękuję! Nie chcę się zachowywać tak jak oni. A ty, H. O., przestań siąkać, od tego jest chustka. Nie masz własnej, to dam ci moją.
Nie popędzaj mnie, bo nie powiem nic
Mam nadzieję, że nie skrzywdzisz portiera Nie poderżniesz mu gardła nożem i nie poślesz zatrutej strzały. Mógłbyś najwyżej zrobić mu kawał.
Przewiduję, że to się źle skończy. Odchodzę. Ale pamiętajcie, że was ostrzegałam.
Ani żywego, ani nieżywego
W tych paczkach będzie coś, ale nie to, czego spodziewać się będzie ten pan Zaczekajcie, zaraz przyniosę kosz.
A któż to powiedział że portier jest kawalerem! Otóż jego żona, a moja córka, otrzymała waszą nikczemną przesyłkę. Gdy przeczytała spis rzeczy, serce jej zabiło z radości i wzruszenia. „Ojcze jacy ludzie są dobrzy. Prawdziwych przyjaciół znaleźliśmy w potrzebie. Tyle dobrych rzeczy! I nie wiadomo komu dziękować. Uczynek ich świadczy, że mają serca dobre i miłosierne. Zaczekamy na Jakuba. Jak wróci do domu, otworzymy paczki. Niechaj on także dzieli naszą radość”. Skoro Jakub wrócił, zaczęliśmy otwierać te piękne paczki... Ona zalała się gorzkimi łzami. Mój biedny zięć zaklął z cicha, a potem ukrył twarz w rękach i przemówił: „Nie wiedziałem, że mam wrogów. Jak mi Bóg miły, sądziłem, że mam samych przyjaciół”. Ja nie powiedziałem nic. Podniosłem papier z tym adresem i przyszedłem wprost do was. Przyszedłem do waszego pięknego domu, ażeby powiedzieć, co o was myślę. To jest niskie, nikczemne i podłe. Żaden porządny człowiek nie postąpiłby w ten sposób. Koniec. Żegnam was!
Już dobrze ale na drugi raz nie róbcie bez zastanowienia rzeczy, które mogą tak zmartwić waszych bliźnich.
Czemuż by nie miał nas zaprosić? Ubierzemy się bardzo starannie. Kupimy sobie okulary (ludzie uczeni zawsze chodzą w okularach), pojedziemy do Sir Tomasza, usiądziemy nad księgami i będziemy czytać w skupieniu i z powagą Ale, zapomniałem wam powiedzieć, że samo czytanie nie wystarcza; historycy sami muszą pisać dzieła historyczne i każdy z nas, jeżeli pragnie odwiedzić Czerwony DwórCzerwony Dwór
Oswaldzie!
Ten pan z Czerwonego Dworu.
Ależ to jest list napisany do pana Turnbulla skąd macie ten list?
Nansen jest niczym w porównaniu z wami. Powinniście za wasze zdobycze naukowe otrzymać złoty medal
To bez ciebie zwiedzimy piwnicę Czuję się usposobiony bardzo „piwnicznie”.
Nie odważą się wyjść na światło dzienne zaczekajcie chwilę, a przyniosę moją nocną latarkę.
Trzeba by przeciąć druty tej piekielnej maszyny; jest ich dwanaście.
Przypomina łysinę starszego pana tak tu jest pusto.
Ile pokojów jest w sumie i ile to ma kosztować?
Gdyby był nawet najbogatszy, to także nie może spać w dwóch pokojach naraz możemy zaczekać, póki się nie położy, a potem pójdziemy spać do innych pokojów.
Sama jesteś nieznośna
A może wstaje o świcie i dziwi się, że mu nie podają śniadania
Dobrze więc, mam tutaj znakomitą maszynę do fruwania. Przypnę ją któremuś z was do ramion, a wtedy ten, który będzie mieć skrzydła, wyskoczy przez okno z pierwszego piętra. Nie macie pojęcia, jaką przyjemność sprawia fruwanie!
Z jego bratem zdarzył się straszny wypadek: spadł z rusztowania. Pan Sidney był tak zmartwiony i tak ściskał swojego nieprzytomnego brata, żeśmy byli wzruszeni! Tymczasem pan Sidney wyciągnął bratu portmonetkę, złapał walizkę i uciekł. Byliśmy na razie zajęci ratowaniem pana Eustachego i dopiero po jakimś czasie zauważono nieobecność pana Sidneya. Posłaliśmy więc natychmiast po doktora Bakera. Doktor powiedział od razu, że chory wrócił na miejsce, gdzie spędził dzieciństwo. Okazało się, że doktor ma rację.
Możemy w każdym razie zabawić się w przemytników
No, to mówcie
To inna rzecz
„Dzień dobry pani proszę o pokój dla spokojnego człowieka”.
Niczego się nie obawiam, tylko nie chciałbym siedzieć w kozie. Słuchaj, Oswaldzie, gdybyśmy tak wszystko zrobili na żarty? Gdybyśmy wzięli beczułkę, ale pustą albo ze zwyczajną wodą? Wtedy mogą nas nawet przyłapać, a my zakpimy z tego strażnika, gdy w beczułce znajdzie czystą wodę.
Zbyteczna ciekawość.
Dobrze, dobrze musimy zrewidować całą łódź.
Rybacy chodźcie ze mną.
Ażeby was poczęstować, jak nas będziecie wyrzucać z tej łodzi
A więc trzymajcie lepiej język za zębami nie mówiłbym wam tego, ale czuję się bardzo zobowiązany za tego prosiaka imieniem Stokes. Tylko słowo, że zostanie między nami.
O nie, kochana Bilusiu, pobiegnę zaraz. Niech mi pani da swoje klucze do mieszkania. Żadnej szkody nie zrobię.
Przecież ja tylko pytałam
Mogą być książęta-Cyganie.
Nie tutaj chodźcie ze mną.
Dosyć! Dosyć! Dwunastu chłopców wystarczy na te ciężkie czasy. A teraz posłuchajcie. Wróżby były znakomite, tylko że trzeba mówić powoli i patrzeć na rękę. Ale muszę was zmartwić. Wszystko odbywa się darmo na dzisiejszej zabawie, nie zarobicie żadnych pieniędzy.
Wcale nie Pani nie chce wróżyć, ma ból głowy. Jeżeli więc podejmiecie się ją wyręczyć, to otrzymacie za to dwa funty. Zgoda?
Pani ma rację! Pani ma rację!
Wątpię, czy znajdę tę panią A wy wynoście się stąd, bo was każę zaaresztować!
W każdym razie trzeba ją przyjąć gościnnie; mieszkamy bądź co bądź u jej siostry i goście panny Sandal są naszymi gośćmi. Kto pójdzie po nią na stację?
A co robicie?
Obrazki, koniecznie obrazki Jake mówił, że wieśniaczki chętnie kupują obrazki.
Dziękuję
A mnie się zdaje, że byłoby najlepiej pójść drogą szczerości i uczciwości Gdyby ludzie wiedzieli, że sprzedajemy towary i zajmujemy się handlem, ażeby poprawić byt pewnej ubogiej pani, na pewno odnosiliby się do nas z żywą sympatią.
Nie poniżaj się, Doro rozmową z takim człowiekiem. Idziemy do domu.
H. O. jest niegrzeczny, bardzo mi przykro i przepraszam w jego imieniu lecz ciężko jest znosić takie obelgi, gdy się robiło to, co myśmy robili.
Nic nie szkodzi.
Nie żal go wam? Nie żal wam tego chłopca?
To nie były jej pieniądze
No to ślicznie Mamy gościa na obiedzie, przyjechała Pani z Czerwonego Dworu. Była dziś rano u matki tego chłopczyka, z którym nikt nie chciał się bawić i znalazła dla niej zajęcie. Dowiedziała się przy tym, że Dora dała jej półtorej gwinei. Musiał to być wasz cały majątek i muszę powiedzieć, że jesteście dzielne dzieciaki.
To były pieniądze panny Sandal!
A to winszuję pani serdecznie, serdecznie.
Dobrze!
Nie znasz? Ekspedytor nasz przecież...
Czy naprawdę! bo już od kilku dni nie mogę zdobyć się na odwagę. Idę.
Milcz!
Głupi jesteś, mój Rochu! no, idźże już sobie...
Tak, śnieg, deszcz, wichura i zimno! Tak
Niech pani powie, że jestem ogłupiały, niby baran zbłąkany.
Wie pan, przypomina mi się rozmowa, jaką mieliśmy w tym saloniku na wiosnę
Dobrze!
Taki zaszczyt!.. czyżbym mógł na serjo marzyć, aby ja, urzędniczyna, mógł gościć dziedzica dobrodzieja; nie, nie śmiałbym prosić, nie godnym takiego zaszczytu...
Chodź pan, podwiozę pana do stacji, pomówimy obszerniej w drodze.
Cicho!
Panie Stanisławie, czy ja na pana mogłabym się gniewać?
Kocham! kocham! kocham!
Nie będę, a raczej nie powinienem, przekonałem się, że nie powinienem brać pióra do ręki. Właściwie, to napisałem Niezłomnych, włożyłem w nich pół roku pracy, pół roku myślenia, podlewałem krwią, żeby rośli i żyli, dawałem mózg, chuchałem, ochraniałem, modliłem się do nich, cierpiałem z nimi i za nich, żyłem tylko nimi a ja, jak marny pastuch, który widzi cud, który czuje cud i nie może go pojąć i nie może go niczem zakląć, żeby trwał!.. Ach! i ja nie mogę wyrwać tych dusz z siebie, nie mogę ich uzewnętrznić!.. wołał podniesionym głosem.
Ha! to go niema dla pani nigdzie...
Niech mi pani wybaczy... serce mi się rwie z bólu... życie mnie gryzie!.. gryzie...
Jucha, chłopak!...
No, dobrze, a sprzedać zaraz, bo teraz pszenica stoi fajn.
A raczej, gdzie bułanki i drogi poprowadzą.
Ślicznie prosiłabym.
Nie potrzeba?! szlacheckiej korony nie potrzeba?... co też pani mówi?.. A to znam rozchwiane małżeństwo, właśnie przez to, że panna młoda chorowała na taką sawantkę i nie chciała, żeby znaczono i malowano jej znaków herbowych i szlacheckich. Panna Górnicka, w Płockiem, magnacki dom!.. szyłam wyprawę, bieliznę obszywało się prawdziwemi walansjenkami. Porcelanę sprowadzono wprost z Sèvres... rozchwiało się, panna później rozpaczała, ale nic nie pomogło; jak to, żeby panna nie chciała i wstydziła się herbów swoich?.. to koniec świata!.. to zgroza!..
Panna nie wie!.. To koniec świata, to zgroza!.. ale to naturalne, panna jest z pierwszorzędnego magazynu!.. Pamiętam, szyłam wyprawę dla panny Wojna, w Lubelskiem, magnacki dom!.. sprowadzili mi do pomocy pannę z pierwszego magazynu, z Warszawy. Ho, ho!.. ślicznotka, w kapeluszu modnym, żurnalowa panna, miała całą walizę listów miłosnych i kosmetyków!.. Wszyscy byli nią zachwyceni, bo i mówiła po francusku, i grała na fortepianie, i nawet śpiewała, ale była taka uzdolniona, że sukni upiąć nie umiała!.. Odesłałam ją po tygodniu do Warszawy!..
Prawda, że tak byłoby dobrze... ale państwoby się gniewało, że przeszkadzam, a i Anusi nie byłby honor, że to przy służbie, i przy inszych państwach przychodzi do ni taka chłopka, że to matka... juści...
Dobrze. Jak i kiedy tylko Janowa zechce. Niech Janowa podaje już samowar, a wy, Rochu, idźcie prosić pana na herbatę.
Jedź, dziecko, my nie mamy czasu, koniec miesiąca, śniegi, pociągi się ciągle spóźniają, zadymki i przerwy w komunikacji spodziewamy się lada dzień, więc ani na godzinę ze służby zejść nie mogę
Gorzej niż złe, bo niewłaściwe; ja, gdybym była panną Janiną, nie zniosłabym. Zresztą trzeba nieraz udawać nieśmiałość, szacunek, zdumienie, zachwyt... trzeba... szeptała dalej tak cicho, że Janka nic nie słyszała, i wkrótce usnęła.
Nie boję się, tylko chciałam przypatrzyć się lasowi, nie byłam tutaj po śniegach.
Może jechać prędzej?
Jest tego paskudztwa najwięcej. Chodźmy do salonu, bo to wszystko nic, ale zobaczy pani, jak Jędruś zmyślnie wszystko wykalkulował; jucha chłopak, do wszystkiego zdatny, jak Pana Boga tego kocham.
Jeszczeby też!.. za samo odnowienie wezmą te skurczybyki...
Królewskie mieszkanie, ale dla pani niema nic zbyt wspaniałego, nic, słowo honoru daję, że jestem z pani dumna.
Gdyby pani wiedziała, jak panią kocham, jakiego szczęścia pragnę dla pani!
Tak, ale znowu...
Czemuż pan nie zapytał, czy ser lubię?.. i tem możnaby zacząć rozmowę
Jedyny sposób sprawdzenia.
O, proszę tylko
Przyznam się szczerze, że przedewszystkiem staram się nie myśleć o niej, bo mnie zaraz dławi jakiś okropny strach. O, tak, boję się śmierci, boję.
Ja nie chcę przez to powiedzieć, nie, tylko mi na myśl przyszło pani zemdlenie i przypomniałam sobie tę historję. To się czasem tak dziwnie składa, to takie dziwne rzeczy nieraz przychodzą, niewiadomo skąd...
Chory!
Nie śmieję się, wydaje się pani
Pan taki strasznie zmieniony!..
Ta święta! Janka! jego narzeczona, jego ideał, jest... Jezus! Jezus! Jezus!... ratuj, bo zwarjuję...
To niby ja ci zawadzam, jużbyś wszystko chciał zabrać, jak Boga tego kocham... poczekaj jeszcze, poczekaj dzieciątko... mnie ta niepilno do Abramka na piwo... oho, jeszcze długo musisz tylko wąchać mój majątek. To mnie żałujesz gorzałki, a całe tysiące rubli pakujesz na swoją grafinię!.. to se kupujesz jaksamity i sajety, a mnie nie chcesz dać gorzałki; a przecie to wszystko moje... a przecie ja tu dziedzic i pan, jak Boga tego kocham... a tobie od wszystkiego wara, jak psu!.. jak ci każę polizać, to liż! ale ugryźć nie wolno, bo nogą w zęby i za drzwi!.. pszoł!.. jucho jedna, pszoł!..
Puść, Jędruś, Jędruś, puść!..
Idź!.. przecież, że trza go przeprosić; jabym sama poszła, ino śmiałości nie mam.
Sądzę, że nie.
Może poradzimy... jeśli można, powiedz pan, co się stało?.. każde serce ludzkie, to wszechświat zaludniony miljardami bólów. Straszne, straszne!..
I warjactwa!
Dobranoc!
Dobranoc!
To go wypędziło, ty ulicznico...
Nie, tylko jeden Bóg ma prawo, bo on wie, co wycierpiałam. On jeden zna wszystkie łzy moje, wszystkie cierpienia. O Boże, Boże, Boże!..
Zapomnimy
Jestem pewny, że skoro pani powiem to, z czem przyszedłem, to znajdzie pani czas dla mnie...
Ano... bo słyszało się coś niecoś o tem, jakto tam było w Warszawie... wiem, że Grzesikiewicz zerwał przez to z panią, ale to cham, nie ma wyrozumienia, że przecież i panny... mnie tam wszystko jedno. Co to mnie obchodzi, możemy i tak żyć w zgodzie przecież. Ja jestem dobry człowiek i myślę, że pani żałować wyjścia za mnie nie będzie.
Ojcze!
Psiakrew!... psiakrew!... a!...
Tatusiu, Fela na balana ce, Fela ce, tatusiu!
Et... zdawanie
Do ludzi tylko strzelam, ale nie pudłuję.
Ja jestem na stopie wojennej prawie z całą naszą prasą, hołdującą tylko gustom i opinjom wulgarnym tłumu, masy ciemnej, instynktom i tradycjom skostniałym, nierozwinięciu. Co oni lubią? czemu hołdują? jakie mają zasady? dokąd idą? czego chcą?
Dobrze, przeczytam paniom ustęp ze szkicu pod tytułem W oborze. Nie jest to zarozumiałością, jeśli powiem, że jest to pierwsza rzecz pisana po polsku z takim realizmem, że życie jest tutaj samo w sobie, że to wprost prawda sama.
Nie zdążyłam przeczytać najpiękniejszej sceny, jak Jagna, żona Walka, spostrzega ich.
A Neapol? co? Śmierdzi pewnie i dzisiaj tak samo, jak śmierdział. Uliczki, panie tego i owego, niby przegony na sapach! Gorąco, zaduch, krzyk, brud ścieka po ścianach, oliwa śmierdzi, ludzie śmierdzą, ryby śmierdzą, osły śmierdzą, że człowiek chciałby uciekać na bory i lasy, ale zrobisz dziesięć kroków dalej, cicho jak w lesie, kawał muru, na którym złocą się pomarańcze, Matka Boska wisi, pięknie ubrana, róże po murach kwitną i pachną, ptaszki śpiewają i ludzie się modlą przed Madonną!..
Niby prawda, pani dobrodziejko, tak... juści, ale kiedy sobie wspominam, to mi się tak jakoś robi na sercu, że mi dobrze. Było tam i źle i głodno i smutno, ale coś mnie ciągnie do tej włoskiej jasności; ja, panie dobrodzieju, nieraz w polu, w żniwa szczególniej, patrzę się w niebo i widzę, że tu wszystko ciemno, chociaż słońce doskwiera. Pamiętam Włochy. Jak się wylazło nieraz w Neapolu na wierzch, na góry, to jak się spojrzało na morze, na miasto, na drzewa, to się płakało niewiadomo z czego, niby mazgaj ostatni, panie tego i owego. Tak, pojadę na wiosnę z pewnością, niech tam co chce się stanie!
Jedź prędzej, choćby konie paść miały!
Usnął niedawno
I jutro i zawsze; życie moje przecież należy do pani
Nie, niech mi doktór opowie, jak się stało z ojcem. Może doktór lampę rozjaśni i drzwi pozamyka, bo mi jest straszliwie zimno.
Zresztą któż zna granice i cały ogrom wpływów i oddziaływań duszy na duszę; któż wie, kto winien? kto ma odpowiadać za nieszczęścia, jakie się stają? Wszyscy są winni i wszyscy pokrzywdzeni, ot co. No, uspokój się pani, już się stało i nic tego nie odmieni; fakty są to trupy, których nikt nie wskrzesi, jak nikt nie wskrzesi dnia, co przeszedł. Możesz pani myśleć o tem nieszczęściu i to myśleć głęboko, bo myślenie wypala odczuwanie... ot co!
A tak, a w pierwszej chwili, gdy się poczuje lepiej, może wpaść w furję. Umieszczę go u Bonifratrów. Tu już i czułości nie pomogą
Ale skąd wiemy, że Bóg tego chce, abyśmy byli nieszczęśliwi? Czy to nie jest złudzenie, czy...
Wytrzymam; tyle przeszłam, to i to zniosę.
To mój serdeczny obowiązek zrobić, co zrobiłem; byłem waszym przyjacielem nie z nazwiska, a zresztą taka fenomenalna choroba. Będę ją studjował, to mi się opłaci.
Do Włoch! Co za romantyczna podróż! O, tak! to bardzo poetycznie; ręka w rękę płynąć lagunami Wenecji, spacerować po galerjach Florencji, zwiedzać Kolizeum rzymskie; o tak, to wzniosłe, żyć w chwilach pierwszych uniesień miłosnych w kraju, gdzie cytryna dojrzewa, gdzie pomarańcz gaj, gdzie laury, i gdzie wszystko śmierdzi, jak powiada Rutowski.
Mów dalej, żono, słuchamy i myślimy z Hamletem: Słowa! Słowa! Słowa!..
Zawsze? prawda!
Może i lubię, tylko nie mam nigdy czasu. Człowiek przyjdzie wieczorem spracowany jak wół, to są przedewszystkiem dzieci, potem kolacja, trochę rozmowy i już przy gazecie jestem gotów.
Ożeniliście się!.. no i któraż żona lepsza?
Jakby to rzec, juści niby panna, ale ta ździebko nie umiała pilnować kole swego panieństwa i przypadek się zdarzył w ten czas, kiej moja nieboszka pomarła; ale dobra kobieta i robotna i szmat ma galantych i krowę z cielakiem, jako że nie samą wziąłem
Moje dzieci... moje dzieci... ale ja!...
Stefa! Wody do mycia!.. co u djabła, dwie wiedźmy w domu, a nic nienaszykowane!..
Kup, ugotuj i dawaj!.. prędzej!..
Ależ żonusia zostanie, ja muszę iść sam, bo przypominam sobie, że jednemu z kompozytorów obiecałem, że przyjdę do Semadeniego w tej porze. Addio, ma bella, addio Signora!
Jak mi pani powiedziała o wszystkiem, to się jednej niedzieli wystroiłam i poszłam. Nie poznało mnie panisko. Mówiłam: adyć jezdem Janowa, proszę pana naczelnika. Janowa, służyłam u państwa w Bukowcu! Krzyczeć zaczął, co niema żadnego Bukowca, słyszy też panienka? i tak gadał do siebie i tak się patrzył temi czerwonemi oczami, kiej wrona, co jej chłopaki na psotę ślepie wypalą. Laboga! myślałam, że mi serce pęknie z bolenia. Mój Boże! taki naczelnik, taki nauczny, taki szlachcic dobry i tak mu popadło robakowi.
Dziękuję!
Jucha chłopak... we mnie się wrodził... jucha...
Gadajże pan sobie, bo ja słuchać nie chcę.
Panno Zosiu! alboż pani nie widzi, że jestem mężczyzna? kocham panią, przesiedliłem się do tutejszej gminy, dałem na zapowiedzi, prosiłem o urlop, weźmiemy ślub, wyjedziemy, no i tak panią kocham, tak kocham, że nigdy tak nie kochałem!
Dziękuję pani.
Tak, to las! i teraz czuła, że ten las, tak kiedyś ukochany, jest jakiś czarny, dziki, że wionie chłodem i posępnością, że zaczyna ją omotywać jakiś smutek życia, tam nieodczuwany. Zadrżała w głębi, bo z tych przestrzeni zaczęły jakby iść do niej przypomnienia wszystkie życia tutaj spędzonego, zaczęły wstawać w niej widma przeszłości i cieniami przysłaniać jej duszę.
Dobrze, wiem przecież, że Włochy podobały ci się ogromnie; entuzjazmowałaś się przecie przy każdym zmurszałym kamieniu: no, milczę. Rozmarszcz czoło, spojrzyj na mnie.
Dom nasz!
Zobaczę tylko, co się robi i zaraz przyjadę!
A jest... jest...
A juści, dałabym ja co robić. Siedź sobie córko, to już ja ci posłużę, abo i Józia.
Papo! papo! Józia! Józia! Ty sobie dzisiaj gadaj, a ja i tak słuchał nie będę, bom wesół, jak Boga tego kocham. Matka, daj gorzałki.
A niechże pani nie zapomina o nas!
Wyrychtujemy sanie, założymy bulanki i pojedziemy, jak Boga tego kocham, że jaż... ha! Matka, dajno jeszcze gorzałki, napijemy się z panem Witowskim.
A bogać to! mówić, juści, ale widzisz, kiej nie śmie. Nieraz przylecę z pola ino poto, coby z nią pogadać, bo i mnie się za nią ckni, i boje się gemby otworzyć. Ona taka pani, taka uczona, co ja jej powiem? A nudzić, to pewnie, że sie nie nudzi, bo cięgiem grywa na fortepianie, abo czyta na tych wielgich książkach. Panią mam synowę, uczoną mam synowę!
Szlachta zapowietrzona! Pani synowa nie może patrzeć na mój kożuch, buty jej moje śmierdzą, perfunami po mnie kadzi, a żeby to!..
A ino, że to ja lokaj, i w tej zapowietrzonej luberji, kiej jaka małpa zagraniczna chodzę, że ino pańskie psy po ogonach drapie za całą robotę. Ścierwy!...
O, jest, paninko, jest! kiej pani córki długo nie widzę, to me tak rozbiera, że rady sobie dać nie mogę.
Chcesz, to zjem i talerzyk, i serwetkę nawet!
Widzisz, młócą pszenicę, to ważna taka robota, ale jeśli już tak koniecznie chcesz razem, zaczekaj trochę.
To ja już pójdę.
Ażeby pioruny takie rządy, jak Boga...
I nie puszczę rychło, musi mi pani odświeżyć wrażenia Włoch, bo to już trzy lata, jak tam byliśmy po raz ostatni, trzy lata, jeszcze wtedy zupełnie dobrze widziałam
Tak!
Zaliczamy jednak panią, bo Andrzej już dawno do nas należy.
Dlaczego drwisz?
Tak, tak! masz rację, trzy miesiące dla dusz upojonych sobą!..
Nic, zmęczyłam się tylko!
Tego, co jest, jest aż nadto do wypełnienia życia.
Panno Janino! Panno Janino! jaka jestem nieszczęśliwa!..
Prawda. Tak pani pragnie, że stać się musi prócz litości.
Ba! czasem na obiad nie mamy czterdziestu groszy
Jadę prosto od Zaleskiej.
Będzie mu przecież lepiej w Krosnowie, niż w szpitalu.
Mnie tak śpiwasz jedynaku!... mnie, jaśnie dziedzicu
Poproś pana! Dobrze rozmówimy się teraz. Zaczęła nerwowo szarpać koronki szlafroczka. myślała coraz wolniej i szalony gniew wzbierał w niej, niby burza.
Na to jest rada. Ponieważ rodziców od gadań nie oduczy nikt trzeba wszystko wziąć w swoje ręce, cały zarząd domem; zresztą jeśli chcesz, to możemy się oddzielić od nich, wrócą do swojej oficyny, a ty będziesz mogła spokojnie nie widywać ich, kiedy cię rażą.
Janiu!.. Przebacz mi te przykrości, bo widzisz...
Zaczyna się wojna, dobrze! Chcecie, abym wam panowała, będę! Poczujecie władzę i albo ja stąd wyjdę, albo będzie tak, jak ja chcę.
Cicho matka! Jaśnie pani tak każą, to słuchać, jak Boga tego kocham, a nie to jeszcze powie: pszoł wszyscy i basta!
Zobaczycie! Poczujecie mnie! myślała z żalem i przerażeniem prawie czuła, że nie jest w stanie zerwać się, obudzić dawnych marzeń i pożądań dawnych, że serce jej i dusza wypaliły się ze wszystkiego i tylko świecą dogasającemi żużlami.
Baba jezdem! chłopka jezdem, a tobie zasie do mnie! Chłopka jezdem, a nie żaden darach, abo inny obieżyświat. Widzicie ją! jaka wielka pani, abo może mnie weźmiesz za łeb, co? O mój Jezus słodki, o Matko Częstochowska, żebym się takiej pociechy doczekała na stare lata! O mój Jezu!
Co mama wygaduje?
Nie jestem potrzebna nikomu!
Poco jest wszystko
Czy to określenie jest już z nowego repertuaru? Pytam, bo wydaje mi się znajomem...
Jestem kwadratowo szczęśliwy. Tak, odżywiam się doskonale, kocham w miarę potrzeby, sypiam kiedy chcę, drwię z ludzi, kiedy pragnę, nie dbam o nic i o nikogo i mogę w każdej chwili rozbić sobie czerep, jeśli mi się spodoba. Uśmiecha się pani drwiąco! nie wierzy pani, bierze mnie pani za jednego z tych nędznych blagierów, pozujących na nudę i weltszmerc. Mogę panią zaraz, natychmiast, przekonać, że to, co mówię, gotów jestem zrobić, jak ów Anglik!
Rozejdźmy się lepiej; nie przywykłam, aby eksperymentowano dla zabawki na moich nerwach i wrażliwości.
H2O
Kocham cię!
A bo widzisz synku, ja tak opowiadam, co mi się tak ckni do wnuczków
A jak mi się chce twoich, mój parobku kochany, co? twoich mój Jędrusiu.
Później ci powiem.
Trzeba żyć z ludźmi. Mówiła mi nawet p. Jadwiga, że sąsiedztwo jest zdziwione, że jeszcze nie składaliśmy wizyt
Nie, tylko mi się nie chce, energję, kapitały mam, tylko poco to robić?
A czy niedość wprawnie to robimy?
Niestety, ale we flircie, jak i we wszystkiem, jestem tylko dyletantem
Pod studnie! mnie... kiej swyniaka! A, jak Boga tego kocham, kuniec świata! mnie, dziedzica, pod studnie, a ścierwo sobacze... pszoł... Matka!
Chodź na kolację!
Ja zasłonię!
Ach, to idjota ze mnie! Przebacz mi, przebacz!
Kocham! kocham!..
Ano juści, kiej rozkaz to i posłuchanie, a co starszy pan me spierze po pysku, to spierze.
Nie jest ojciec żaden jaśnie pan, tylko zwyczajny cham i parobek, a nawet i tacy jeszczeby więcej po ludzku się zachowywali.
Januchno! jaśnie synowo, a toć jezdem twojego Jędrusia ociec, a toć uszanuj. Cicho stara, cicho! ino kulasy zbiere, to zaraz pójdę przeprosić Cicho stara, cicho... niech tylko ma chłopaka, to już me może prać i po pysku i pary nie puszcze, jak Boga tego kocham.
Teraz ja spytam: dokąd i poco?
Żegnam panią!
To nic, obejdziemy się bez niego, nudna pała. Łusia, a dajno tu synka
Królam nie widział jeszcze jakże jest?
I dziś on widzi jasno ale spokojny jakiś fatalizm starości go ogarnął. Mówi snadź sobie, iż Opatrzność ludzkie sprawy do pewnego wiedzie końca, i choć ulega, niebezpieczeństwa w tem nie widzi.
Mój Boże! spytajcie raczej czego nie pocznie? azali włoskich sztuk nie znacie? Pewna rzecz, że tam w tym kraju i wszelkiego dobra i siła złego się nauczyć można. Krew u nich żywiej płynie a ludźmi miota.
Ja najwięcej liczę na starego króla. Szczególną bowiem w nim zawsze upatrywałem miłość dla tej narzeczonej syna, a tak blizkiej powinowatej.
O wesołą bo trudno
Byliście na zamku u niej?
Lica kłamią pod czas jak i usta Zmęczony człek wydaje się zatroskanym, znużony smutnym...
Krzta szaleństwa i rozumnym mężom nie szkodzi zwłaszcza przy biesiedzie.
A ja za widzenie prorocze Dwie lecie i para miesięcy... a potem...
Bom czasami słaby jak dziecko Łaski miłości waszej mnie popsuły.
Ja tak czarno go nie widzę nie miałam powodu uskarżać się na niego. Oprócz Kmity mamy wielu innych, a tych, których potrzebować będziemy...
Którym do czasu dogadzać potrzeba
Co cię to ma obchodzić nie powinieneś się ani lękać ich, ani zważać. Arcybiskup Gamrat obroni was zawsze.
Boisz się aby i ciebie nie spalono? Proszę cię, otrząśże się z tych dziecinnych postrachów. Bądź dzisiaj u młodego króla, potrzebuje roztargnienia... Przynieś mu jakie księgi nowe... Kocha się w nich.
Idź dzisiaj do młodego króla!
A! nie przeczę! wdzięczen jestem. Włosi się na mnie skarżyć nie mogą. Służyli mi, alem niewdzięcznym nie był.
Zapracowali na to
Widzi mi się, że tuby łatwiej jeszcze pożyć ich można ale dziś zapóźno: kto zawczasu nie począł, porywać się później nie może.
A! wiem bardzo dobrze że to dziś już wszystko próżne. Stało się, co się stać nie było powinno. Dajecie mu żonę, z którą on żyć nie będzie mógł.
Niech przyjdzie
Tak ale żył inaczej. Jam może przeszedł go siłą, bom łamał podkowy w rękach i gniótł puhary srebrne, ale dziś już i spruchniałego kija bym nie skruszył.
Wcześnie przeciwko niemu go starano się usposobić trudno się spodziewać, aby temu wpływowi oparł się o własnej sile. Lecz rzecz to nie nowa. Narzeczoną swą zna z listów, wie że mu serce zawczasu przeznaczone przyniesie, że jest pobożnie przez matkę wychowaną. Nie daje nic znać po sobie... miłostki młode zapomnieć się muszą, aleby dobrze było zawczasu im tamę położyć.
Nie moja rzecz intrygę zwalczać intrygą stan mój na to nie pozwala, charakter się tem brzydzi. Ktoś innyby to powinien dokonać i uwolnić nas od niej zawczasu.
A chwile te tak krótkie! obliczone! niestety.
Na zawsze! dopóki twoje dla mnie bić będzie, piękna Dżemmo!
Ojciec nie zdoła nic, gdy królowa się oprze Zmusi go ustąpić i pozostać obojętnym.
Nie! ani krasy twojej ani duszy twojej nie ma, dziecko trwożliwe... Matka powiada że chora i że słabość jej wstręt obudzić musi.
No... a jakby się kochała? hę?
Więc żonę chcesz wziąć na upartego? gwałtem? a co ci potem będzie z niej? Dasz jej radę?
Kiedy mi ta w oko wpadła Ja wiem, że niełatwo ją przyjdzie uchodzić, alem na wszystko gotów... na wszystko...
A któż ci broni? Jesteś pełnoletni oddawna.
Królowi? twoje ożenienie? nie rozumiem, mów jasno.
Poczekawszy, panie podskarbi... jam nie prorok, ale powiem panu, że i król stary i wszyscy wy będziecie radzi, że ja ją sobie zechcę wziąć. Otóż ja zawczasu się polecam...
Szczególniej przedemną Szczególniej przedemną która to wszystko wiem na palcach, bo... bom i ja to przeżyła, odplakała...
Mojeby pękło, gdybym miała być zdradzoną
I zapewne należy też do najjaśniejszej pani
Nie jestem ciekawa
Mały, biedny... i śmiał oczy podnieść na mnie!
Zgadłaś Juściż musisz wiedzieć o Petrku Dudyczu?
Tego trudno mu zabronić ale od ciebie on nic nie żąda.
Król na to zważać nie będzie.
Czegoż to stare babsko chce odemnie? Spokojnie chwili usiedzieć jej trudno.
Mówił mi, że go do własnych tylko rąk miłości waszej zdać może
Hę! ona się gryzie? powiedz lepiej, że zagryzie młodą tę owieczkę, gdy ją tylko szponami swemi dosiądz potrafi. Oh! dostać się w ręce Bonie...
To dobrze
Toś niedobrze zrobił bo on na przekorę czynić lubi. Będzie was naumyślnie trzymał.
Najedz się teraz a gdy nie stanie zajęcia, pij. Co wolisz? Miód jest dobry, piwo niczego, wino nie pochwalę się.
Połóżże się spać, bo więcej do roboty nie masz nic.
Nie łudzi mnie pani rumieniec to uczucie skromności, a nie drgnienie twego serca, i czytam w nim tylko to, co należy.
Zgadujesz doskonale to nawet trochę niegrzecznie wobec pana de Nemours nie chcieć przyznać, że go znasz, choć go nigdy nie widziałaś.
Jeżeli tutaj będziesz budowała na pozorach często możesz się omylić: to co się wydaje, nie jest prawie nigdy prawdą.
Pan de Nemours uważa że bal to jest coś, co może być najnieznośniejszego dla miłośników, czy kochają z wzajemnością czy nie. Powiada, że jeżeli są kochani, mają tę zgryzotę, że przez kilka dni są kochani mniej: że nie ma kobiety, której troska o strój nie przeszkadzałaby myśleć o kochanku; że są tym całkowicie zajęte; że ta dbałość o strój ma na celu wszystkich, zarówno jak ukochanego; że gdy są na balu, chcą się podobać wszystkim, którzy na nie patrzą: że, kiedy są rade ze swej piękności, czerpią w niej radość, w której miłośnik ich nie ma największego udziału. Powiedział dalej, iż kiedy ktoś nie jest kochany, cierpi jeszcze więcej, widząc swą panią na zabawie; że im bardziej podziwia ją publiczność, tym bardziej jest nieszczęśliwy, iż nie posiada jej serca; wciąż boi się, aby jej piękność nie zrodziła jakiej miłości szczęśliwszej niż jego. Słowem, uważa, że nie ma równego cierpienia niż widzieć swoją panią na balu; chyba wiedzieć, że ona jest na balu, a nie być tam.
Gdybyż tylko jemu jednemu nie trzeba by się dziwić; ale co osobliwsze, to że dawała je równocześnie panu dEstouteville. Opowiem ci całą tę historię.
„Byłbym tak samo myślał gdyby Courtenay żył jeszcze; ale dowiedziałem się przed paru dniami, że umarł w Padwie na wygnaniu. Widzę dobrze że trzeba by załatwić twoje małżeństwo tak jak małżeństwo królewica: zaślubić królową angielską przez posły”.
Zagadałam się z tobą i zapomniałam że trzeba mi iść do Jejmościanki. Wiesz, że pokój jest tak jak zawarty; ale nie wiesz, że król hiszpański nie chciał się zgodzić na żaden punkt inaczej, niż pod warunkiem, że sam zaślubi Jejmościankę w miejsce don Karlosa, swego syna. Królowi ciężko było na to przystać, zgodził się wreszcie i natychmiast udał się oznajmić tę wiadomość Jejmościance. Będzie niepocieszona; to niewesoła rzecz iść za człowieka w tym wieku i tego humoru co król hiszpański, zwłaszcza dla niej, w całej krasie młodości i urody, gdy spodziewała się zaślubić młodego księcia, który budził jej skłonność już na niewidziane. Nie wiem, czy król znajdzie w niej owo posłuszeństwo, którego pragnie; polecił mi odwiedzić ją, bo wie, że ona mnie kocha i sądzi, że ja będę miała jakiś wpływ na nią. Następnie mam wizytę cale odmienną: pójdę ucieszyć się z Jejmością, siostrą królewską. Wszystko jest postanowione co do jej małżeństwa z panem Sabaudzkim; będzie tutaj niezadługo. Nigdy osoba w wieku tej księżniczki nie miała tak pełnej uciechy z zamęścia. Dwór będzie wspanialszy i liczniejszy niż kiedykolwiek i mimo twego strapienia musisz nam przyjść z pomocą, abyśmy pokazali cudzoziemcom, że mamy tu nie byle jakie piękności.
Nie martwi mnie ciągnął
Ci, co tak mniemali, byli w błędzie opowiem wam pokrótce jej dzieje.
Bo też nie są fałszywe dałby Bóg, aby były fałszywe: nie znajdowałbym się w takim kłopocie! Ale muszę ci opowiedzieć wszystko, co się stało, abyś zrozumiał, czego mi się trzeba lękać.
Tak A omyłka ta wynika stąd, że kilku dworzan znajdowało się w pokoju, gdzie były nasze ubrania i że twoi ludzie i moi przyszli po nie równocześnie. W tej chwili wypadł list; dworzanie podnieśli go i przeczytali głośno. Jedni sądzili, że jest do ciebie; drudzy, że do mnie. Chastelart, który go wziął i u którego się upominałem, powiedział mi, że dał ów list królewicowej jako należący do ciebie; ci, którzy opowiadali o tym królowej, powiedzieli, na nieszczęście, że należy do mnie; tak więc możesz łatwo spełnić moją prośbę i wybawić mnie z kłopotu.
Sądzę, że wszystko, co by się pan trudził mówić, byłoby zbyteczne lepiej będzie, jeśli pan pójdzie wprost do królewicowej i nie szukając wybiegów, wyzna, że panu zależy na owym liście, skoro jej już powiedziano, że należy do pana.
Nie mam nic do wyznania list nie jest do mnie i jeżeli kogo pragnę o tym przekonać, to nie królewicową. Ale, pani, ponieważ chodzi tu o los widama, pozwól, abym ci powiedział rzeczy godne zarazem twojej ciekawości.
Jeżeli tak trzeba, abyś natychmiast poszła dać go napisać nieznajomą ręką. Poślę go królowej: ona nie pokaże go tym, którzy go widzieli; a gdyby nawet pokazała, będę twierdziła wciąż, że to jest ten, który Chastelart mi dał; on zaś nie będzie śmiał zaprzeczyć.
Ha, żono! twoja mina i twoje słowa dowodzą mi, że masz przyczyny pragnąć samotności, przyczyny, których nie znam, w sposób, który powiększa wciąż ciekawość męża, i błagam, abyś mi je wyznała.
Nagliłbyś mnie daremnie mam siłę zmilczeć to, czego nie powinnam powiedzieć. Wyznanie moje nie było słabością, trzeba więcej męstwa, aby wyznać taką prawdę, niż aby ją zataić.
Masz słuszność, pani jestem niesprawiedliwy. Odmów mi za każdym razem, kiedy będę pytał o podobne rzeczy; nie obrażaj się wszakże, jeśli będę o nie pytał.
Nie, pani odkryto by łatwo, że to jest udanie; a przy tym ja chcę polegać tylko na tobie samej; jest to droga, którą radzą mi obrać i serce, i rozum, Zważywszy twój charakter, zostawiając ci swobodę, zamykam cię w granicach ciaśniejszych niż te, które ja bym ci mógł zakreślić.
Nie sądzę w istocie, aby mogła być prawdą a gdyby nawet to było możebne, skąd mógłby ktoś o niej wiedzieć? Nie ma podobieństwa, aby kobieta zdolna do rzeczy tak niezwykłej, miała tę słabość, aby ją opowiedzieć; prawdopodobnie mąż również nie opowiedział, inaczej byłby mężem bardzo niegodnym jej postępku.
Nie gnęb mnie do reszty i nie bądź na tyle okrutny, aby mnie oskarżać o błąd, który sam popełniłeś. Czy możesz mnie o to podejrzewać! Że mogłam powiedzieć tobie, czyż jestem zdolna powiedzieć komu innemu?
Nie wątp o tym omyliłaś się, oczekiwałaś po mnie rzeczy niemożliwych jak te, których ja oczekiwałem po tobie. Jak mogłaś się spodziewać, że ja zachowam rozum? Zapomniałaś tedy, że kocham cię bez pamięci i że jestem twoim mężem? Jedna z tych rzeczy może przywieść do ostateczności, cóż dopiero obie razem? I czegóż w istocie nie czynią! Miotają mną same gwałtowne i mętne uczucia, których nie jestem panem. Nie czuję się już godny ciebie; ty nie wydajesz mi się godną mnie. Ubóstwiam cię i nienawidzę; obrażam cię i błagam o przebaczenie; podziwiam cię i wstyd mi, że cię podziwiam. Słowem, nie ma już we mnie spokoju ani rozsądku. Nie wiem, jak mogłem żyć od naszej rozmowy w Colomiers i od dnia, gdy dowiedziałaś się od królewicowej, że twoją przygodę znają. Nie mogę zgadnąć, w jaki sposób ją znają, ani co zaszło między panem de Nemours a tobą w tej mierze; ty nie powiesz mi tego nigdy, a ja cię nie proszę o to. Proszę jedynie, abyś pamiętała, że uczyniłaś mnie najnieszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
To dosyć to dosyć, nie trzeba mi bliższych wyjaśnień.
Nie mów więcej fałszywe przysięgi czy wyznanie sprawiłyby mi może jednaką przykrość.
Jeśli to jest moja zbrodnia łatwo się usprawiedliwię. Nie proszę cię, abyś mi wierzył; ale uwierz wszystkim swoim ludziom i spytaj, czy chodziłam do ogrodu w wilię dnia, w którym pan de Nemours przybył do Colomiers, czy nie wróciłam wieczór do domu o dwie godziny wcześniej niż zwykle.
Wiem to od pani samej ale, aby mi wybaczyć śmiałość, jaką okazałem podsłuchując panią, niech pani sobie przypomni, czy nadużyłem tego, com usłyszał, czy moje nadzieje się wzmogły i czy więcej okazałem śmiałości wobec pani?
Pragnę mówić z panem nadal równie szczerze jak z początku pominę wszelkie względy skromności i delikatności, jakie winny by mnie wstrzymywać w pierwszej rozmowie; ale zaklinam, wysłuchaj mnie spokojnie.
To prawda że wiele poświęcam dla obowiązku, który istnieje jedynie w mej wyobraźni. Niech pan zaczeka, co czas zdoła sprawić. Pan de Clèves dopiero co umarł; przedmiot żałoby jest jeszcze zbyt bliski, aby mi dać widzieć rzeczy jasno i wyraźnie. Ciesz się tymczasem szczęściem, iż obudziłeś miłość w osobie, która nie byłaby nikogo pokochała, gdyby nie ujrzała ciebie; wierzaj, że uczucia moje dla ciebie będą wieczne i że przetrwają, co bądź bym czyniła. Żegnam pana ta rozmowa przejmuje mnie wstydem: powtórz ją widamowi, zgadzam się i proszę o to.
W jakież błoto go wciągnięto!
Flemming jest dla pani jeśli nie zmienionym, to przynajmniéj lepiéj, łagodniéj, względniéj usposobionym, niż był kiedykolwiek; trzeba go w tém usposobieniu utrzymać. Któż wié? na dworze zmienia się co chwila wszystko: możesz mu pani być potrzebną. Jeżeli dziś zachowasz się łagodnie, król będzie wdzięczen i uczuć się może wzruszonym. Straszono go ciągle odgróżkami pani, pistoletami, zemstą, gniewem... Nieprzyjaciele jéj mieli je ciągle na ustach. Król sam zaczął się obawiać, a Denhoffowa nie odważyła się ruszyć do Drezna, lękając się o życie. Dopóki król sądzić będzie, że pani jesteś tak rozdrażnioną, nie zbliży się do niéj nigdy. Najlepszą więc rachubą jest okazać się łagodną.
Powiedz mu pan, że jechać nie chcę.
A jaka zawsze śliczna!
Nie, nie! jeśli Cosel ma tu przybyć, ja opuszczam Warszawę: ta kobiéta targnąć się może na mnie, najniegodziwszego gwałtu dopuścić.
Wierzę słowu.
W takim razie nawet nie czuję się zmuszoną do posłuszeństwa opanowali go nieprzyjaciele moi, zrobił to czego był niepowinien uczynić i czego w téj chwili żałuje sam. Mógł król chwilowo uledz, a pewna jestem iż sam będzie rad że go nie posłucham. To moja sprawa.
Mam stanowczy rozkaz króla zwrócić panią do Drezna i będę zmuszony być mu posłusznym.
Tak jest, z ust jego własnych odebrałem rozkaz. Zaklinam panią, nie byś ratowała siebie, ale byś mnie raczyła uratować.
A! to bałamuctwo przemijające coś nakształt romansu króla z Duval, o któréj dziś tak dobrze zapomniał, że nie wiem czy sobie jéj imię przypomina. Pani Denhoff jest zamężną, mąż jéj na wsi, o niczém nie wié, nie ma najmniejszego podobieństwa ażeby przybyła do Drezna. Król zaś powrócić musi; zobaczysz go pani i łatwo odzyszczesz wpływ swój nad nim.
Posłuchaj mnie pan byłam królową, panią, bóstwem; jestem matką trojga przyznanych przez króla dzieci jego; nie dałam mu powodu do żadnych podejrzeń i zazdrości: najzłośliwsza potwarz zęby skruszyła, rzucając się na mnie. Jeśli sobie co mam do wyrzucenia, to zbytnią miłość dla króla.
Ależ to była śmieszność
Toby była ostateczność nader smutna téj właśnie wszyscy, co jéj życzą dobrze, radziby uniknęli; téj ja pani chcę oszczędzić.
Oszczędź pan sobie czasu i zachodu, to rzecz próżna groźbą mniéj na mnie możesz podziałać niż namową: wstydziłabym się jéj uledz.
Wiész przecie ile król winien był hetmanowi, ile wojewodzie ruskiemu, który hetmana skłonił na stronę króla; a wiesz gdzie dziś ruski wojewoda?
Mówią, nie wiem, że tam na jakimś zjeździe tych pogolonych głów polskich, właśnie gdy król brał Denhoffowę wystąpił jawnie przeciwko niemu za to że im żony zabiéra, że mieszka publicznie z cudzemi, że kraj psuje: że to zbrodnia stanu!
Bardzo dziękuję za przestrogę ale ja na wszystko byłam i jestem przygotowaną. Tego papieru, jak go nazywasz, odebrać mi nie mogą, bo go niémam: jest w dobrych i pewnych rękach. Spodziewałam się i téj w końcu nikczemności... złożyłam go w miejscu bezpieczném.
Gdy muszę, znajdę...
Dawno to uczynić trzeba było wprzód ale co się nie zrobiło, o tém mówić już niéma co: trzeba czynić co teraz mamy przed sobą.
Sądzę, że o nas się upominać nie będą.
A! a! co ma być? pieniądze zbiéra i klejnoty: król już pono myśli zawczasu za kogo ją wyda gdy mu się uprzykrzy.
Mnie? ona mi się wydaje, jak te małe stworzonka czarne, co to skaczą i kąsają, które się zdaje łatwo zgnieść a trudno złapać.
Nie jest ona panią dziś i sług nie potrzebuje.
Nie pytaj, przecież się nie lękasz?..
Ja sądzę...
Ja nie mam pani ani pana, oprócz króla JMości bom przecie szlachcic polski.
Doskonale wiem na co się narażam
Któż taki?
Kobiéta? kobiéta nie miałaby odwagi? kobiéta pytałaby o pozwolenie?
A wy?
Gdy Teschen upadła, nikt o niéj nie myślał; ta jeszcze panią, bo drżą usłyszawszy jéj imię.
Ja sądzę że i tam radziby być pewni, iż pani wyrządzonych sobie krzywd zapomniałaś także.
Sześć najprzód pułków wyszło w pole cała królewska lejb-gwardya konna użytą była. Na wyżynach ustawiono działa i wojska tak rozporządzono, ażeby dwór miał widowisko prawdziwéj wojny. Jakoż udało się wszystko przepysznie. Rozdzielone pułki postępowały dając ognia, nacierając, a choć oprócz kilku wywróconych i podeptanych, nikomu się nic nie stało, można było przysiądz zdala, że bitwa była najzaciętsza i przeléw krwi okrutny.
Nie, to dopiéro początek. Po obiedzie nastąpiła zabawa, ze stołów nie zbierano, Flemming chciał resztkami nakarmić żołnierzy; ale że chleba brakło, w każdy kawałek chleba wetknięto po guldenie i użyto ich przeszło tysiąc. Zatrąbiono wtedy do szturmu... Żołnierze stojący w bojowym porządku posunęli się mężnie ku półmiskom, ale ci co ich dochwycili się piérwsi, pod naciskiem drugich zostali złamani; padli: trzeci szereg pchał drugi. Stoły się wywracały, ludzie dusili, kupy żołnierza wiły się po ziemi; widowisko było przepyszne: pękaliśmy od śmiechu! Trwało to póty, póki resztek potraw stało i nie zatrąbiono do odwrotu. Król zdala odpoczywał na pagórku z damami...
Nie przerywaj mi: słuchaj! Ja ci to przebaczam wam wszystkim idzie o to więcéj, abyście zrobili karyerę, niż byście ludźmi byli. Powtórz im to coś słyszał, odemnie, niech znają głąb mojéj duszy: między niemi a mną wszystko zerwane. A jeśli chcesz się zasłużyć, dodaj, żeś słyszał odemnie, z żywych ust hrabinéj Anny Cosel, iż tak jak niegdyś zapowiedziała królowi, że mu niewierność i zdradę zapłaci śmiercią, tak jeszcze dziś powtarza. Za rok, za dwa, za dziesięć, piérwszy raz gdy napotkam Augusta, w łeb mu strzelę. Noszę pistolet przy sobie, nie rzucę go nigdy, aż nabój dla niego przeznaczony wyleci.
Alboż im na orężach zbywa jeden mniéj, jeden więcéj, nic nie znaczy. Kłamstwo, potwarz, zdrada, im wszystko dobre. Czyż, gdybym nawet była pokorną, uszłabym prześladowania? Podli czują we mnie istotę, co ich podłości nie znosi, nikczemni mają we mnie wroga... moja uczciwość jest dla nich wiecznym wyrzutem ich podłości. Jakże mogą przebaczyć kobiecie, co się tak jak oni skalać i zbezcześcić nie chciała?
Niceś nie winien pokazałam ci rany, ale dawno je noszę, a każdy dzień je powiększa. Jeśli cię pytać będą, nie szczędź téj niepoczciwéj Cosel.
A! pan pierwszy! prawda takich, jak pan, wielubym naliczyć mogła. Przynajmniéj trzech czy czterech, co mi się ofiarowali pocieszać nieszczęśliwą wdowę, aby z nią podzielić swe ogromne łupy, z których mi wkrótce nic nie pozostanie. A! takich! takich!!
Tak jest, a raczéj ona mi się wylała z całą goryczą.
A! tak! tak! ja przeczuwam niebezpieczeństwo... Król jest nieuważny, tę kobiétę należy... ja nie wiem? cóż z nią zrobić?
Kochana hrabino nawet wamby się to mogło przytrafić. U nas tu rygor wojskowy we wszystkiém... kraj to taki i porządek... A jabym wam radził grać w tryktrak lub pikietę, bo to rzecz zabawna a za to nie ma biédy.
Hrabina może nie jutro, ale nawet pojutrze wyjeżdżać rano Czas jest piękny a podróż można odbywać powoli. Lecz że drogi nie zawsze bezpieczne, król JM. ofiaruje jéj kilku ludzi eskorty, którzy aż na miejsce odprowadzą. Jest to z jego strony galanterya bezprzykładna... Za to powinna mu być pani wdzięczną.
Czegóż chcesz odemnie?
Serce Augusta a! nie! nie; nie wierzę w nie: niéma go tam w téj piersi brylantami obsypanéj, złotem opasanéj, jak brylanty i złoto ostygłéj. Nie odzyskam nic, bom na wieki co najdroższe straciła! nie wierzę w niego i w ludzi!
Nie to nie koniec mojéj niewoli; ja go znam: to początek. Potrzeba żebyś ty był wolnym, dlatego ażebyś może mnie uwolnił.
Nie dla siebie, dla mnie trzeba, byś ty je miał.
Więc trzeba żebyś ty był wolnym, bez podejrzenia wolnym... Idź.
Tak mój kochany panie van Tinen żal mi cię niefortunny bogów posłańcze; chciałabym żebyś choć méj dobréj woli miał pamiątkę: przyjm ten pierścień. Świecił on tym szmaragdem lepszym życia mojego godzinom, nie zdał mi się dziś na nic! Przestał być pamiątką miłą, bolał mniej jak rana na ręku. Weźmij go, proszę.
Powiada że go za nic nie sprzeda.
Niech ją zawiozą na zamek Nossen... namyśli się tam może. Nie mogę ścierpiéć téj zuchwale wypowiedzianéj mi wojny. Dosyć już tego. Głowę mi nią obija Denhoffowa: wiecznie o tém słyszę.
Jam nigdy nic nie miał i u mnie nic szukać nie mogą. Dasz mi te pieniądze?
Wyjdź ogrodem
Co? chcesz żebym ja ci historyografem był tego co na wołowéj skórze nie spisać? Co się u nas dzieje? dobryś! Spytaj co się u nas nie dzieje?
Hrabina Cosel.
Mówią że siedzi gdzieś na zamku w Nossen, ale dla niéj pewnie co paradniejszego zbudują paplał Fröhlich
Bywało to, bywało, żem i wołu za róg wziąwszy w miejscu osadził, ale teraz już i z baranem nie wiém czybym téj sztuki dokazał.
Z kim, o co? małoco przy nas grosza, i ochota odpadła...
A! nie takaż to wielka winowajczyni hrabina, ani takby to wielka była wina dać jéj pomówić dwa słowa z przyjacielem...
Spodziewam się ależ ona może zaprosić, nie wiedząc dlaczego... to wasza sprawa.
To dotąd jest prawie niepodobném, a przynajmniéj wymaga czasu śpuśćcie się na mnie, iż uczynię co tylko w mocy człowieka. Z okna, które wychodzi na tył od baszty, spuśćcie sznurek szary; ponieważ drugi raz rozmowa może być niepodobną, szukajcie na nim kartki.
Zdaje mi się że oprócz sług nikt Będę przychodził codzień będę nad miarę surowym przy ludziach, ale w czém potrafię, pomogę i radbym przynieść ulgę.
No, to może do zobaczenia gdzie na gościńcu, bo ja za zającami chodzę, to się może spotkamy.
O! to pewna! okropniejszego więzienia nad to nikt wymyślić nie mógł
A! na wieki! cóż jest wiecznego na ziemi. Ona jeszcze tak mi się wydaje i jest młodą!!
Taka jest wola moja
Zostaw to mnie ja sama tém pokieruję, dobrze iż was tu mam, ale ostatniego mego talara nie postawię na kartę.
Patrzcie żeby ta miłość nie doprowadziła was do zapomnienia o tém, że ją ludzie dojrzéć mogą i po niéj dojść do kłębka! To, co ja widzę, może drugi zobaczyć... i.
Natychmiast tam stawić, gdzie ja każę.
Nie, ale pański synowiec ucieka w téj chwili z hrabiną Cosel z zamku, ha! ha!
Ja spełniam mój obowiązek w téj chwili żołnierze ich trzymają w ganku za kaplicą i kapitan Henryk co mnie po pyskach trzepał gdy zły był, głowę da!
Rozkazuj pani zrobię co każesz, nic mnie to nie będzie kosztować.
Ja się nie obawiałam nigdy i nie obawiam niczego Ten człowiek jest moim, władam nim, zrobi co mu powiem, a ja mam teraz jasnowidzenie środków i dróg. On mnie nie zdradzi i los mnie nie zdradzi!
Któż ci broni? we dnie jéj nie wykradniesz! idź się pokłoń dawnemu bóstwu.
Jakżeś się tu dostał? tu już nikogo nie wpuszczają?
Zapewne jakże niéma nią być? Cosel królowa musi być odmienną w pamięci od Cosel niewolnicy, a jednak panią ona i dzisiaj.
W Stolpen! a, w Stolpen!
A! gdzie! tu na górę zamkową! czyż mnie nie rozumiecie.
Pani król przybywa kul swoich dział na słupach u góry probować.
Żal mi ciebie, najwierniejszym mi byłeś ale nie żałuję siebie: gotowam zginąć sama. Muszę się ztąd wyrwać... muszę.
Juściżem nie ślepy.
Z puszczy.
Olimpu...
Czy w stronach pani panują o nas biednych tak błędne wyobrażenia?
Owszem tylko nie przypuszczałam, aby tu było jej tyle.
Dziś już ośmielam się prosić panią o pierwszy kontredans, na pierwszej zabawie tańcującej, w której będę miał zaszczyt brać udział razem z panią....
Więc powinnam obrócić go na jak największą korzyść tego, co on kochał...
Ależ te rzeczy muszą być strasznie trudne i
Mówisz tak, jak gdybyś był adwokatem pana Adama Ilskiego i chciał mu zapewnić sprzedaż paru obrazów...
Wychowanie dla społeczeństwa nowych filarów...
Nie wszyscy
Ale jakiemi sposobami?
Miałbym też do zarzucenia, że zamiast Ewy niepowstała z kości adamowej Marguérita Gautier... jedyna kobieta w świecie i literaturze, która kochać umiała.
Mniejsza o dźwięk, ale ze wszech miar nie powinniśmy się byli o niej tak wyrażać i Zdzisław miał rację.
Mój kochany, przepraszam cię, ale chociażby pomimo du-du!
Mody
Zaraz!
Dlaczego?
Łaskawe panie nie mogę powiedzieć, że jestem na niemieckiem kazaniu, bo umiem po niemiecku. Raczcie panie oświecić mię, w jakim języku toczy się rozmowa...
To bardzo proste. Dają one ludziom pretekst do życzliwego zbliżania się, a na świecie, każdy nawet pretekst do tego dobry.
Chcesz? pojedziemy zaraz do Hersego! Dobrze? Zobaczysz, jakie tam cuda w tym rodzaju! Zachęcisz się i nawrócisz! Zdzisiu, pojedziesz z nami? Tyś jedyny do rady, przy wybieraniu strojów! Pojedziesz, Sewerko? moja droga, pojedź! Takbym pragnęła wystroić cię, w świat wprowadzić, na całą zimę tu zatrzymać...
Moja Idalko masz taki zabawny sposób przedstawiania rzeczy zupełnie prostych...
To prawda
Dużo, dużo książek... różnych, różnych... cała dorożka była tego... Wiesz, Idalko, aż ludzie oglądali się, kiedym jechała z tem wszystkiem... a raczej pomimo tego wszystkiego, bo tak mało dla mnie miejsca zostało, że zaledwie z dorożki nie wypadłam!...
Nie wierz jej, Zdzisiu sąsiadów tam prawie nie ma, okolica jest pustą...
Żyje i opowiada.
Nie dla ciebie, kuzynko. Cóż ci przeszkadza zamieszkiwać ten raj tak często i długo, jak tylko ci się podoba? Możesz nie odpowiadać, bo wiem już sam, wiem... Depozyt, kultura, lud, cel życia, społeczeństwo, ogół... nieprawdaż?
Pan Bohurski,
Bardzo cię proszę, ale z tym warunkiem, abyś i na obiedzie pozostał.
Dla pewnej serji zjawisk może ona istotnie być wyrocznią, ale w tym wypadku znajduję się na ostatnim krańcu sceptycyzmu.
Bo pierwszego człowieka Pan Bóg ulepił z gliny, więc i zbiór wszystkich jego potomków jest niczem innem, tylko gliną. Czyń co chcesz, miłuj jak tylko możesz, spłoń choćby na jego ołtarzu z duszą i ciałem, a nie dokonasz, aby stała się bóstwem doskonale pięknem, szczęśliwem i
To, za co przed paru dniami prosiłeś o absolucję.
Boże! więc panu Apsikowskiemu... słowem, swojemu rządcy...
Kocham jeszcze bohaterskie wspomnienia, które pogodą napełniają duszę mego ślepego dziadunia, moją kochaną nianię Bohusię, taką sobie prostą kobietę, która przecież, gdy byłam okropnie zrozpaczoną i nieszczęśliwą...
Że nasze usposobienia, moje i twoje, kuzynie, są zgodnemi...
Praca cnota, ofiara... i różne inne mortyfikacje...
Cieszę się że głosisz je po francuzku, bo zapobiegnie to może szerokiemu jego rozpowszechnieniu...
Jakże?... nie domyślasz się kuzynko... przyszły filar społeczeństwa!...
Co wy takiego wygadujecie? pyszna!
Po to, chociażby, aby pocieszyć smutnego, albo zbłąkanemu drogę wskazać!
Od tego, kuzynie, kto kogo kocha.
Tak; ażeby się nie znaleźć w niezgodzie...
Ma je zapewne ale...
I to prawda
Na miłość Boską, nie przysyłaj czuję się zdenerwowanym i potrzebuję chwili ciszy.
Cest vrai. Złota podstawa robi śmiałą postawę... Rymu nie ma, ale myśl prawdziwa!
To jest taki sobie pan Zwirkiewicz un pauvre diable, mający ztąd o milę mały folwark, który przyjechał do mnie za interesem przed samym prawie obiadem, więc zaprosiliśmy go do stołu.
Z największą chęcią, ale pod warunkiem, że ztamtąd powrócisz do nas i że nie na długo cię utracimy.
A jakże! A o mnie czy panna Seweryna pani opowiadała?
Nie pamięta!
Dobrze, Adasiu.
Chodźmy, Julciu! Proszę odwiedzić nas, panie Gronowski, bardzo proszę...
Bo nie należą do mnie
I do ludzi.
To prawo pisane, a jest inne...
U czerwonoskórych i innych dzikich, stopień poważania zależy od ilości posiadanych bawołów i piękności tatuażu pokrywającego skórę.
Ach, społeczeństwo!
Tak nikt!
Są świeże, oryginalne i zachwycają wprzód, nim się odgadnie zkąd pochodzą.
Ograniczonego do zjawisk tylko zmysłowych i powierzchownych
Pomogę z krzesła zejść...
To... to prawie nigdy się nie zdarza...
Ludzie tutejsi, jaśnie panie, jacyś tacy...
Wilki! prawda! dzisiejszej nocy bardzo wyły. To często się zdarza... wiadomo, takie lasy i taka wielka puszcza. Ale my czasem tego wycia wcale nawet nie słyszymy. Przyzwyczajenie!
Ale jacyż to ludzie zgadzają się na przybywanie w ściśle oznaczonych terminach? Wyobrażam sobie, że najlepiej nawet usposobionych musiałyby one zrażać do odwiedzania Krasowiec.
Dochody są znaczne, a maksymalnej cyfry swojej jeszcze nie dosięgają właścicielka zaś ma wydatki osobiste tak małe, że można ich prawie nie brać w rachunek. Zresztą, jak pan wie, nie poczytuje się nawet za właścicielkę i to do tego stopnia, że wszystko się tu robi w imię jej zmarłego brata. On tu, za jej tylko pośrednictwem, daje, pożycza, uczy, leczy, doradza. Wprowadza to w błąd ludzi, mniej świadomych stosunków i wydarzeń, którzy mniemają, że Adaś Zdrojowski żyje, tylko kędyś daleko i dysponuje siostrze, to co ona czyni. Są tacy, którzy z płaczem i modlitwą błogosławią jego imię i sercem przyrastają do wszystkiego, do czego on był przywiązanym więcej niż do życia.
Żartujesz, kuzynie a jednak, bliższym jesteś prawdy, niż przypuszczasz.
Panno Malwino, zielone?
Sławą pisarską! z tłumu trawek. Jeżeli jednak to uczyni, zdobywa to wyróżnienie nie byle z kim. Ale istotnie, skoro tak jest, po cóż on tu siedzi? Człowiek takiej miary, może istotnie rościć prawo do rzeczy większych, niż zarządzanie Krasowcami. Jeżeli nie w kraju, to zagranicą, doszedłby niezawodnie do karjery, fortuny i
Naturalnie; ale czy znasz pan człowieka w jakiemkolwiek położeniu, któremuby z żadnej strony niczego nie brakowało?
To jest, korzystnego może sprzedania się za górami i morzami, zamiast wypłacenia długów naturalnych i świętych.
Tak, Krasowce; ziemia i wszystko co na niej rośnie, żyje, czuje, myśli...
A te wszystkie warsztaty, roboty, kultury, ofiary i różne inne mortyfikacje... Spodziewam się przecie, że pan nie wierzysz, tak jak stary pan Zdrojowski, w możność urzeczywistnienia raju na ziemi?
Żyć nietylko dla siebie, ale także i dla innych, krócej mówiąc: być dobrym i pożytecznym dla innych. Oto wszystko. W tem znaczeniu, pastuch, który zasadza drzewo, mające dawać cień i owoce wtedy, gdy jego na ziemi już nie będzie, jest wyżej ucywilizowanym od księcia, który dla zwiększenia sumy swoich przyjemności wycina lasy.
Wraz z niektóremi innemi rzeczami w tym rodzaju. Do tych też dwóch wyników prowadzą te, jak pan mówi, warsztaty, roboty, kultury, ofiary i różne inne mortyfikacje.
O, dla miłości bezwarunkowo przebrałbym się za murzyna i
I role swoje odegrywali z zadowoleniem, swojem i publiczności
Nie... do kogoż, nie mam nikogo...
Licho mu pomogło bo bez szatańskiej pomocy tegoby nie dokazał. Ja sam byłem na zamku, chodziłem patrzeć do więzienia. Nadludzka jakaś siła była z nim. Sam widziałem na moje oczy!! Jedno okno w górze, żelazną kratą zakute... Kamienie z niego powyrywane, żelazo precz wyłamane... A był w kij związany, ręce i nogi. Podsędzia Gerwart widział go jeszcze wieczorem leżącego, że ruszyć się nie mógł... Wszyscy mówią że sprawa szatańska...
Za wielka to cześć byłaby dla mnie Mizerny człeczyna jak ja tak wielkim panom jako wy, nie godzien służyć.
O! ty lisie stary! Odrowążowski sługo, ty byś rad i twoi żeby mnie zamiast stołka pieniek czekał!!
A wdowiczka?
A i to godne uwagi że pogoń się puściła na wszystkie strony nocą na dzielnych koniach... że zarośla i lasy dokoła przetrzęsiono... ani śladu!
Miłość wasza wie, że my to jedno mamy na świecie iż nam się ze wszystkiego śmiać wolno. Za to nas nogami kopią kto chce, na twarz nam plują i łają co się zmieści...
On paść może! a bez niego i my słabi będziemy.
Nie wiem gdzie są! Wziąłem ich ja z miłosierdzia, nie ja wydawać ich będę na stracenie... Życie mi weź...
Do czego? Głowy nie mam, ręce już nie te co były. zapóźno...
Sam? oczówbym nie śmiał pokazać...
Ile razy spojrzę nań, czy jedzie miastem, drogą, czy się modli w kościele... widzę zabójców koło niego, miecz nad głową i pana nagiego w ranach...
Umrzeć to nic, ojczaszku
Nie wiem czy on za przykładem innych książąt na anathema zważać będzie
Mało tam ich jest, ty z niemi obcować nie potrzebujesz Z dobrym panem będzie ci tam wygodnie i spokojnie. Znasz Leszka... Nie odstępuj go, staraj się go trochę zahartować, pilnuj aby Marek ze swemi nie czynił mi go zbyt miękkim...
Bracie
Uspokój się daj mi rozpytać, oczy cię mylą... Nie wychodź z izby!!
Ten ci tu jeden jest? Mów! poznałeś go?
Poprzemy wasze pragnienie zgody i pokoju, ojciec nasz Gnieźnieński, wiem to zjedzie aby przewodniczyć naradom... Pasterze wszyscy pospieszą za nim!! Rycerstwo przedniejsze wezwać potrzeba, przynajmniej z tych ziem, których los się będzie rozstrzygać.
Nie powinniście stać o Nakło które pomorskie było
Zgoda na to wielki ten patron, co się płaszczem z ubogim dzielił nauczy nas dla zgody coś poświęcić.
W tamtej stronie znajdzie się pewnie jaka wieś klasztorna z kościołem, na której gruntach rozłożyć się będzie łatwo...
Wam to w imieniu brata najłatwiej będzie Poprzecie swoją powagą jego żądanie... ślijcie, ślijcie...
Przez Odonicza też można mu to zwiastować
Zdrów jestem zdrów!
Szatan ci w oczach te widziadła stroi Biskupa naszego niemi trwożysz.
Twoja matka była nią także przecie ufała do zbytku. Tyś po niej wziął powolność tę... dobry panie mój.
Ja też wcale się nie lękam niczego
To tylko dla błaznów prawda! a nie dla nas co się ze wszystkiego śmiejem, a nigdy nie płaczem.
Oberwać kułaka w bok, albo i kordem przez łeb nie konieczniebym rad, a tam o to będzie łatwiej niż o denary.
Mylicie się w tem, jemu nigdy dosyć.
Niewiem kto z was winien a to pewna, że się duchowieństwo żali na ciebie. Odonicza byś zmógł, gdyby nie ono.
Sądem by to można zwać Światopełk bowiem podwładnym Leszka jest i zawinił wiele, a my mamy moc sądzić go i karę domierzyć.
Zobaczemy co od niego Odonicz przyniesie i czy stawić się będzie.
Gdzieżeście go zostawili?
Sądzę rzekł pospiesznie Plwacz. stanie.
Przestrzega ojciec aby Leszka nie gniewać, do czasu pokorę grać i Światopełka obiecywać... aby się go spodziewano. Inaczej pójdą na Nakło. Wszystko przepadnie!
A jakże! przybędzie! o! pewnie, będą go tu mieli! będą! nie zawiedzie! za to i przysiądz gotowym.
Tom ja czynił ale plugastwo powraca, a i z naszemi ludźmi nie łatwo, bo go bronią i kryją. Dobrze im z tą swawolą.
Co ma być, uradzono iść na Nakło, za dni kilka najdalej.
I on też, boć mu od innych nie odstać Zobaczycie że nie dalej jutra dadzą rozkazy rycerstwu do pochodu...
Ileż dni czekam ja na niego.
A na mnie?
Niech śpią! Mój stary, tobie bo się śni niebezpieczeństwo... Chcącemu się go dopatrzeć, zawsze się coś przywidzieć może...
Bo im Polka jest nieznośniejszą, jako cudza żona, tem może być pożądańszą, jako własna.
Bo widzisz, na każdej kulturze, tak wyrafinowanej, możesz napisać to, co się pisze na pakach ze szkłem lub porcelaną: „fragile!” Tobie, który duchowo pochodzisz z Aten, mnie i dziesiątemu, dobrze i miło jest żyć z ludźmi, mającymi tak wydoskonalone nerwy; ale jeśli zechcesz coś na tej podstawie budować, to cię ostrzegam, że ci belki na głowę zlecą. Czy myślisz, że ci wytworni dyletanci życiowi nie muszą przegrać w walce o byt z ludźmi, mającymi tęgie nerwy, grube muskuły i grubą skórę?
Oj, znośny, znośny, bo dużo znosi!
Anielka, widziałam, że nie ma do niego wielkiego pociągu, ale to takie dobre dziecko! Przytem w razie mojej śmierci, pozostałaby bez opieki, więc...
Dobrze.
Jeszcze jedno pytanie: kiedy po raz pierwszy przyszło ci do głowy, że ja jestem dziwny człowiek?
Więc ci powiem, dlaczegom tam napisał to, com napisał: oto dlatego, żeby coś było między nami, żebyśmy mieli odrazu jakąś wspólną naszą tajemnicę, a powtóre...
Ale ten szacunek, który idzie za sławą?
Na tak kruchej, jak jest życie
Jak pani widzi: uścisk, a dalsze wyniki przyjdą niebawem.
Więc, jeśli chcesz równie mocno, to się żeń. Źle mówię: jeżeli chcesz równie mocno, to się ożenisz bez niczyjej rady i pomocy, będziesz tak szczęśliwy, jak ja byłem, póki mi twoja matka nie umarła.
To prawda. Ale co ja lepszego mogłem wymyślić we dwa lub trzy tygodnie, niż w tydzień? Miałem pewne skrupuły i z którym pożycie może być trudne.
Może dlatego, żeby się nie martwiły zbytecznie.
Będziemy, będziemy! On taki dobry!
To ja wam podaruję tysiąc dwieście rubli. Zagospodarujcie się na nowo i żyjcie spokojnie w chałupie.
Mówi, że jak tylko będzie mógł.
No, no!
Jeśli chodzi o uczucia stęsknionej małżonki, to nie przeszkadzam.
O ile nie przyjdzie jakieś uczucie i nie opanuje woli. Pan, jako doktor, wiesz, że miłość jest potrzebą fizyologiczną.
Rozumiem tak, że my, panie, jesteśmy mrówki, które budują mrowisko. My, ludzie od roboty, nie mamy na to czasu, żeby życie poświęcać głównie kobietom i kochaniu się w nich. To dobre dla tych, którzy mogą nic nie robić, albo którzy nie chcą nic innego robić.
Pójdź obok, do tamtego pokoju... Tam jest okno weneckie...
Daj mi rękę...
Ona mi się bardzo podoba i wcale się nie dziwię, że się nią tak ludzie zachwycają.
Dziś zajmowałem się, jak zawsze tylko tobą
Może być, że mam dla niej wiele życzliwości, ale zresztą Klara, jak wszystkie inne kobiety, jest mi obojętna. A wiesz dlaczego?
Trzeba, Leonie, żebyś ty wyjechał za granicę i nie wracał, póki mama nie będzie w stanie opuścić Płoszowa.
Nie ale dlatego, że ja jestem żoną człowieka, którego kocham i szanuję
Niewątpliwie. Kwestya tylko, po której stronie jest obowiązek pani Koryckiej?
A ty byłeś mniej przezorny?
Najdalej za dziesięć dni muszę być we Frankfurcie
Ja też to tak rozumiałam
Nie. Ciotka będzie siedziała na pierwszem miejscu i będziemy do niej przychodzili z życzeniami lub kondolencyą, a rolę gospodyni w tym domu przeznaczyłem tobie.
Ciotka, widzisz nawet w razie przegranej, będzie miała jedną wielką pociechę. Moje zbiory za jakie kilka tygodni będą już w Warszawie, a to było jej marzenie od lat kilkunastu. Jeszcze ojca namawiała na przeniesienie ich do kraju bardzo usilnie. Już wszystkie gazety rozpisują się o tem to trudno wypowiedzieć.
Cicho, małe nic-dobrego, bo i ja to zrobię i nie wstanę pierwej, póki nie przyznasz, że to twój wpływ.
Jak ty wolisz
Anielko moja, ty mnie kochasz! Nie okłamuj siebie i mnie: ty mnie kochasz!
Do widzenia! do widzenia jak najprędzej! Pan także jest artystą! Można nie grać, nie pisać, nie malować, a w duszy być artystą. Ja to od pierwszej chwili poznania pana dostrzegłam
Naprzód mam w tem osobisty interes. Chodzi mi o to, żebyśmy się poznali bliżej z sobą i z ciotką, i żebyście naprawdę nabrali do mnie zaufania. Pogadamy o tem w przyszłości. Mam miesiąc, albo półtora, wolnego czasu. Zostawiłem na Wschodzie Lucyana Chwastowskiego, który pilnuje moich spraw, a który jest, jak mówią Anglicy, „a solid men”. Rozumiesz przytem, że jak się ma taką żonę, jak Anielka, to się człowiekowi chce pomieszkać z nią trochę pod jednym dachem
Dobranoc!
To dobrze w takim razie dostanie pan ładunki tego samego numeru, co rewolwer.
Ale ja cię bardzo proszę!
Pomyśl tylko, że to ty nie masz dla mnie...
Tak liczę na to, że umrę spokojniej
Co ja ci odpowiem, mój ty aniele. Ty wiesz najlepiej, co się we mnie dzieje...
Nie, Leonie, ja chcę wiedzieć koniecznie: inaczej nie będę miała chwili spokoju.
To ma się prawo sprzedać nawet żonę? A nie! Nie wolno dla jednych obowiązków deptać drugich, kto wie, czy nie świętszych...
To inna sprawa. Patrząc nieco głębiej, jeśli ona, kochając tego Anglika, pozostała jednak wierną mężowi, to może jest więcej warta, niż myślimy. Co do twego bojara, może on być człowiekiem podłym, ale pytam, co w podobnym wypadku ma robić kupiec, do którego ktoś przychodzi i powiada mu tak: „Pan jesteś bankrut podwójny, bo masz długi, których nie możesz zapłacić i żonę, która cię nie kocha; ale rozwiedź się z tą kobietą, a ja 1-o zapewnię jej dostatek i możliwe szczęście, a powtóre zapłacę pańskie długi”. Bo to się mówi: sprzedaż! sprzedaż! i od nędzy tych wszystkich, którzy mu zawierzyli...
Bo nie umiesz patrzeć objektywnie. Ale to nic dziwnego. Taki, któremu wszystko idzie, jak po maśle, nigdy nie potrafi zdać sobie sprawy z psychologii bankruta, chyba byłby filozofem
Tak, ale...
Dobrze, powiem to bratu On nawet pisał mi już coś o tem, ale co, to dobrze nie pamiętam, bo mnie to mało obchodziło.
O Boże! Boże! A depesza przyszła, że wiedeński! Małom nie umarła. O Boże, co za szczęście! Chwała Bogu! chwała Bogu!
To samo mu powiedziałam, a w dodatku jeszcze i to, że na Głuchów byłabym pożyczyła pieniędzy. „Mogłeś (mówię) przed sprzedażą napisać słowo do Anielki, żeby ze mną o tem pomówiła, a Bóg widzi, czybym się była chwilę wahała... Ale to twój system, żeby nikt nic nie wiedział. Wszyscy wierzyliśmy w twoje miliony i dlatego tylko nie ofiarowałam pomocy.” On się począł śmiać ironicznie. „Anielka jest za wielka pani i za idealna istota, żeby się miała zniżać do takich marności, jak są sprawy pieniężne, albo też przemówienie w interesie męża. Dwakroć teraz ją prosiłem, by z ciotką pomówiła w kwestyi spólki i dwukrotnie odmówiła mi stanowczo. Co do ratunku Głuchowa, łatwo teraz mówić, gdy sposobność pomocy minęła. Wnosząc z odmowy, jaka mnie dziś spotyka, mam prawo wątpić, czyby i z ratunkiem Głuchowa nie było tak samo.”
Jego interesa nie są tak rozpaczliwe jak ciocia sądzi
Ni mniej, ni więcej, tylko to, że za dwa tygodnie, jeżeli zdrowie Celiny pozwoli, wyjeżdżają sobie gdzieś do Odessy, czy jeszcze dalej.
To tylko projekt
Więc ci powiem pod sekretem, że bynajmniej. Wiem, że tobie tak wczoraj powiedziała, właśnie dlatego, żeś ją rozgniewał. Chciała ci dać przez to do zrozumienia, że twoim zdolnościom do interesów nie ufa. Ale bynajmniej. Ze mną nieraz o tem mówiła i ja, jako przyszły jej spadkobierca, mogę najlepiej o tem wiedzieć...
Nie, nie włożymy i nie poczuwamy się do obowiązku. Ponieważ jednak jesteś, a raczej stałeś się naszym krewnym, więc ci chcę pomódz. Krótko mówiąc, pożyczę ci siedmdziesiąt pięć tysięcy rubli na prosty kupiecki weksel...
Nie... coś gorszego... to jest
Nie wiem; to musi powiedzieć doktor. Sprowadzę go jeszcze dziś.
To każ się im pocałować w ciepłe miejsce! Czegoty sterczysz nad moją biedną duszą! Djabli mnie wezmą! Nie zostawię auta, bo nie mogę. Bronisław! Kamizelka!
Oj, nudzisz mamo!
Bo deszcz leje. Psy siedzą gdzieś w kącie.
Więc daj klucze.
Chwała Bogu! Jakbyśmy się pociemku przebierały na bal. Daj mi tę latarkę. Pójdę po świece. To rozpacz mieszkać na tem odludziu.
Zobaczysz, co ci Seweryn powie, gdy nie skończę na czas!
Idjotka przecież dzwonki nieczynne.
Obejdzie się, towarzyszu Garbaty. I tak, to zaszczyt dla mnie, żeście do mnie przyszli. Mam dla siebie, starczy i dla was. Może chcecie ogolić się?
To teraz się prześpię, całą noc kluczyłem.
A mąż?
A mnie nic nie należy się?... Pocóż się ze mną żenił, skoro go nigdy na oczy nie widzę?
Dlaczego nie mam wyjść. Tylko, niech pan powie, jakie?
Jaka tam wspaniała. No, wypijem za nasze kawalerskie!
Z pana to sympatyczny człowiek
A no, chodźmy!
Wiem, naturalnie. Ale ja wyskoczę na pół godzinki za pół godziny w tym hotelu, co wiesz. Dobrze?
Ja im mówię, że niemożliwe, ale Piekutowski twierdzi, że tyś pewno ukrył się, ze strachu przed policją, ale że dasz znać o sobie i przyniesiesz tę forsę do podziału. A najgorzej to boją się, byś nie spróbował sprzedać tych papierów, bo wówczas złapaliby cię odrazu.
A oni uwierzą?
Za jakiemi tam interesami on był z Zuzą, z Rudą Węgierką i ze mną przez całą noc w Krzywej Karczmie pod Tarczynem. On żyje z tą Węgierką. I właśnie przez nią ja wiedziałam, że tego dnia u niego w domu będzie tyle forsy.
Wierzę ci. I nie u żadnej kobiety, tylko u jednego partyjnego.
Pewno
A wrócić do pracy w Warsztatach Kolejowych też nie mogę, bo Piekutowski i reszta wiedzą, że tam mnie można szukać. A że będą szukać, to pewne.
I on... ile razy zechce.
No, to trzeba tak wysłać, napisz jutro taki list, a ja włożę do drugiej koperty i wyślę do Katowic, do jednej koleżanki, która tańczy tam w „Momusie”. Ona to chętnie zrobi. Gdy zaś Koziołkowa dostanie taki list, pokaże go oczywiście Kazikowi i wówczas przestaną cię szukać w Warszawie.
O siódmej.
Różne rzeczy, że i nie spamiętać. Najgorzej toście na siebie wymyślali, od najgorszych. Ażem się z żoną ubawił. No i wciąż do telefonu rwaliście się. Ale wiadomo, siły słabe, coście z łóżka wyleźli, to i na ziemi.
Ratunku! Mordują! Ratunku!... Litości!...
Zwyczajne, nie zwyczajne żadna różnica. Kto prawdziwą wiedzę tajemną zna, ten i ze zwyczajnych kart więcej prawdy wywróży, niż ze specjalnych. Zresztą i z ręki mogę.
Święta prawda, ojciec w fabryce pod wagonetkę wpadł
Aha, a moja powierzchowność nie wzbudza w pani zaufania?
Tak, proszę pani, bo jestem obywatelem niemieckim. Do Polski przyjechałem w sprawach naukowych i to na krótko. Ale tak mi się w Polsce podobało, że postanowiłem tu zostać dłużej.
Nazywam się Oskar Klemm, doktór filozofji i profesor okultystyki indyjskiej, żeby zaś nie być gołosłownym, służę, oto mój paszport.
To znaczy, że pan doktór jest psychjatrą?
I w warsztatach kolejowych nie pracujecie?
Dużoby gadać. A u nas tu widzę szczęśliwie: wszyscy w komplecie?
No, bo długo mnie nie było. Sądziłem, iż Egzekutywa albo was mianowała, albo delegowała kogoś innego.
Takie tam i zajęcie ot, zarabiam po parę złotych dziennie.
Nie aż, tylko poprostu wyjaśnić, dlaczegom tak długo nie przychodził.
O, to zupełnie pewny nasz człowiek. Często korzystamy z jego mieszkania
I cóż to za zajęcie?
Nie, nie, czekajcie Muszę zobaczyć.
Tak.
A ciebie on tu przysłał?
Kłamiesz.
A nie bujasz
Bo inaczej się trzeba do tego zabrać. Nieraz już dawniej, patrząc, jak do Koziołkowej różni ludzie przychodzą, myślałam o tem. Na tem można zbić forsę. Są różne sposoby...
Od czego?
Oprócz tych, które do wróżby przychodzą.
Ja bardzo tęskniłem za tobą, sądziłem jednak, żeś ty już o mnie zapomniała, żeś może nawet wyszła zamąż...
Gdybym mu to nawet codzień powtarzała, to i takby nie uwierzył.
Oczywiście.
Dam ja mu Gdańsk! Chodźmy.
Piąte z podwórza na prawo
Jedno słowo! Co z nim?...
Nikt nie widział, ale Kaczmarscy mogą na mnie rzucić podejrzenie wobec Piekutowskiego i innych wspólników Kazika. Jutro przyjdę.
Nie oni, mój złoty, lecz ich żony. Pomyśl tylko, jaki skutek! Każdej takiej klempie zwalisz odrazu kupę informacyj o niewierności jej męża. A przysięgam Ci, że dla każdej kobiety to wprost nie ma ceny. Można taką oskubać do nitki. Żeby zaś wiedzieć, co się dzieje, kto z kim i kiedy, wystarczy pogadać z fortancerkami, z kelnerami z droższych lokalów i z fryzjerami.
Bo i tak ich sprzedać nie można. Numery zastrzeżone. Dość przyjść do banku, by zaraz cię aresztowali.
Tylko sam Czaban. Myślałem już o tem, by zaproponować mu wykupienie tej walizki. Tylko za wielkie ryzyko i jak to zrobić?
O, to bardzo proste. Ja takiego udziału w zyskach nie potrzebuję. Ale mógłbym zastrzedz ten udział dla pani.
Bo z jakiego tytułu?
To pyszne! Pyszne! Znam kogoś takiego... Bardzo panu dziękuję.
Zwyczajny. Łotr powie pani, że szanowna pani prezesowa jest...
Pan jednak ma też do czynienia z rolnictwem, chociaż osobiście pan się tem nie zajmuje... Tak... Jest pan szczery, otwarty, co w myśli, to na języku. Lubi pan pieniądze, ale i pana pieniądze lubią. Ma pan szczęście i spokój w domu. Jest pan żonaty, ale dzieci pan nie posiada... Nie, nie! Owszem, ma pan jedno, ale już dorosłe. Poproszę o lewą rękę... No, naturalnie, córka. Jej imię zaczyna się na literę T., zdaje się że T., bo i druga litera jest co w pańskiem życiu odgrywa jakby ważną rolę, aby to nie litera B?
To utrudniłoby mi koncentrację. Pan będzie łaskaw siadać. Będziemy pracować dalej. Teraz zajrzymy w pańską przyszłość. Proszę przetasować siedem razy i przełożyć do siebie trzykrotnie.
Ma pan rację. Teraz jeszcze jedno:
Nadzwyczajnie pan mówi to prawdziwy dar Boży. A nie mógłby pan mi jeszcze powiedzieć o tamtej mojej stracie? Bo, widzi pan, bandyci zrabowali mi wówczas około trzystu tysięcy złotych, ale ugryźć ich nie mogli, bo nie w gotówce, tylko w papierach wartościowych i wekslach. I sam nie mam i drugiemu nie dam. Gdyby tak można było dowiedzieć się, kto te papiery ma, tobym odkupił. Jak Boga kocham, odkupiłbym. Połowębym oddał. Niechno pan, mistrzu, popatrzy w tę swoją kulę. A nóż, a widelec!
Jakże! Wróżba to nie Rolls-Royce, żeby mieć gwarancję na pięć lat. To jasne. Ale co szkodzi spróbować. Pan ma niewątpliwy dar jasnowidzenia. Jeżeli nie dzisiaj, to może jutro do pana wpaść?
A czy jesteś pewien tego komunisty? Może już dawno twoją walizkę djabli wzięli?
Zobaczyłem pana w dużem, fabrycznem mieście. Pan wyjeżdżał?... I muszę panu dodać, że trzeba być ostrożniejszym. Tam ktoś pana śledził. A pan nie był sam... Z tego mogą wyniknąć przykrości.
To bardzo trudne. Udaje się wprawdzie czasami, ale rzadko, bardzo rzadko... Mam jednak na to sposób. Lepszy i pewniejszy!
Właśnie do tego, do wykrywania rzeczy niewidocznych dla oka, znajdujących się pod powierzchnią ziemi. Ta różdżka, którą pan widzi, oddała już rodzajowi ludzkiemu ogromne usługi. Przy jej pomocy wielki różdżkarz, Adam Bon, odkrył złoża węgla w Nowej Kaledonji, następnie źródła naftowe w Rumunji i żyły złota w Meksyku. Nie chwaląc się, ja też przed siedmiu laty, posługując się tą różdżką, odnalazłem pod Hannowerem wielkie skarby, o czem pewno pan czytał w gazetach, bo rzecz była głośna na cały świat.
Bo różdżka może stracić swoje własności. Widzi pan, niektórzy ludzie, czasem nawet nie wiedząc o tem, mają wysoką nadwrażliwość magnetyczną. Ich fluid magnetyczny sprawia, że taka różdżka jest specjalnie uczulana. Dotyk zwykłej ręki niweczy jej precyzyjność. Najlepiej działa nocą, kiedy niema słońca. Otóż proponuję panu, byśmy któregoś dnia, późnym wieczorem przeszli się sobie wzdłuż Wisły. Nie wątpię, że różdżka zawodu nam nie sprawi.
Nie jestem jeszcze pewien. W każdym razie mamy kierunek.
A, ot tak: zabrali mi biżuterję żony i córki, która była zaasekurowana od kradzieży, i w tem straty nie miałem. Za to, co jest w tej walizce, miałem kupić z licytacji hutę szklaną pod Sosnowcem. Otóż jeżelibym kupił, to zrobiłbym najgłupszy interes w swojem życiu. Czytał pan, dwa miesiące temu, o tym Kumejkowskim, który rzucił się pod pociąg?... To właśnie on wtedy ją kupił!
Nu, to i dobrze. Zaufanie zaufaniem, a interes interesem. Co oko widzi, to pewniejsze. A zresztą musimy jeszcze o innej rzeczy pomówić.
Z panem, mistrzu, naprawdę niebezpiecznie. Nazywam się Seweryn Czaban, zaraz zresztą służę panu swoim autografem pod postacią zobowiązania dłużnego.
Dostaniesz pan odemnie w prezencie pierwszorzędną laskę. To nieprzyjemnie tak chodzić z pustemi rękami. Nu, chodźmy, chodźmy!
Skądże! Bardzo dobrze zrobiłeś. Z tej znajomości może być pożytek. Baw się wesoło, ale pamiętaj, byś się nie dał mu skusić! Znam go. Już wy na jednej knajpie nie skończycie. Przeciw temu nic nie mam. Ale jakby cię chciał zaciągnąć do „ciotki Kopystyńskiej”, to pamiętaj!...
Hej, Józefo, Józefo kochana, Józefo nadobna! Pali się! Gore! Na ratunek!
Ale po co?
Nu, przecież nie w bańce, tylko w ziemi! Są objawy i mogę kupić tamte tereny i zrobić na tem miljony, ale bez pańskiej pomocy i decyzji grosza nie wyłożę. Musisz pan, panie mistrzu, zabrać swoją tę maszynkę.
To inni podkupią... Pan nie znasz tych nafciarzy. Niech tylko się rozejdzie, że tam jest nafta, będzie ich jak psów. Cała sztuka polega na tem, by rzecz przygotować w absolutnej tajemnicy.
Nie, zboże kwitnie...
Właśnie dlatego pana tu przywiozłem żeby pan to ustalił. Wyciągaj pan swój instrument! Szkoda czasu!
Przy chałupie musi być studnia,
W całej okolicy tak?
To nie będziesz się pan poświęcał. Po cholerę, poświęcenie temu, co ma forsę!
To rozpacz! Myślałam, że wreszcie znajdę partnera. Mam tu specjalnie wymówionego wierzchowca, ale sama nie lubię jeździć.
Bynajmniej. Jestem doktorem, ale nie medecyny. Doktorem filozofji.
Okultyzm
Chyba pani kpi, droga pani, to przecie jedynaczka, a Czaban, głowę dam, ma dobrych kilka miljonów.
Jakto?
Tu żadnego przybliżenia być nie może. Należy przypuścić najgorsze. Zresztą i tak już mamy wiele: możemy wyznaczyć granicę terenu naftowego. Nie wykluczam też, że po dłuższych badaniach, po lepszem wczuciu się w drgania różdżki zdołam dać ściślejsze określenie.
No, pewno.
Dobranoc.
O Tunkę, o jej przyszłość.
Prawda?... Ale naokoło wszyscy opowiadają, że będzie miała porządny posag. Tymczasem Sewerek, gdy co do czego przyjdzie, nabiera wody do ust i ani mru-mru. Zamiast powiedzieć wyraźnie: milczy. Na niepewne zaś nikt nie pójdzie.
Ja też nie wydałbym córki za człowieka, który tylko na posag patrzy.
A widzi pan! Sewerek zaś, na psa urok, ma lekką rękę do interesów, ale niech mu raz i drugi noga się powinie, nie daj Boże, stracić gotów wszystko. I co wtedy z dziewczyną? Niechże mu pan przy sposobności przemówi do sumienia.
Proszę objąć mię za szyję
Odrobina masażu i będzie wszystko dobrze.
Pan jest zabawny. Proszę podać mi pończochę.
Wobec tego życzę panu jaknajprędszego wstąpienia w związki małżeńskie.
Właśnie.
Była... była największą tragedją mego życia. Zniszczyła je, splugawiła, opluła, podeptała.
Przebaczyć?... Czy pani rozumie, że są zbrodnie, których ani zapomnieć, ani przebaczyć nie można, niepodobna! Minęło kilka lat, a przysięgam pani, że jeszcze dzisiaj nie cofnąłbym się przed żadną, przed najokrutniejszą zemstą!
Nie zmarnowałabym jej, jak tamta. Ale niech pan o tem nie myśli. Minie jeszcze trochę czasu i zapomni pan. A napewno spotka pan inną, lepszą i będzie z nią szczęśliwy. Bo pan jest tego wart. Naprawdę! Pan jest dużo wart.
Drobiazg. Zdaje się ścięgno.
Ależ nie rozczulaj się, mamo to naprawdę nic poważnego. Panie Jurku, panowie się nie znają: pan porucznik Szułowski, pan doktór Klemm.
Napoleon Bonaparte. Jeszcze niewiem, czy u pana linja ta oznacza to samo. Powtarzam, iż widzę ją na żywej ręce pierwszy raz w życiu. Musiałbym sprawdzić. Uczeni nazwali tę linję łukiem genjuszu strategicznego.
O, tak to pewne, ale ciąży na panu wina może większa... Wyrządził pan wielką krzywdę kobiecie. Złamał jej pan życie. Było jeszcze kilka wypadków podobnych... Ale dajmy już temu spokój. Jednej rzeczy nie rozumiem... Hm... to dziwne. Wygląda to tak, że będzie pan żył długo, ale jakby... wbrew własnej woli. To oczywiście nonsens. O, tu linja życia odwraca się niemal pod prostym kątem od wszystkiego... od wszystkiego... co ważne i przyjemne. Doprawdy, to śmieszne, ale wygląda na... klasztor. A nie może być klasztorem... Ani więzieniem. Zdumiewające. Proszę, poruczniku, o prawą rękę, ona nam tę zagadkę wyjaśni.
Otóż Czaban, zdaje się, wszystko stracił. Jadę ratować. Ale wygląda na to, że napróżno. Daj Boże uniknąć kompletnej ruiny! I ja przytem też dużo tracę. Nieszczęście.
Nie, proszę pana. I ja bardzo pana proszę, doktorze, o szczerą prawdę
Nie? W każdym razie zrobiłby pan dobrze, spędzając co pewien czas dwa, trzy miesiące w jakimś cichym pensjonacie. W jakiemś, powiedzmy, sanatorjum, gdzie byłaby opieka lekarska. Ale to drobiazg. Nie należy tem przejmować się.
Ale na choroby nerwowe, albo syfilis?
A ja panu jestem wdzięczny, doktorze Ja też u siebie zauważyłem pewne stany depresji, albo zbytniej wesołości. Pozatem sprawia mi trudność skupienie się na jakimś temacie. To przecież nie jest naturalne. A w gniewie czasami wręcz tracę świadomość tego, co robię. Dziękuję panu.
I ja tak sądzę. Nu, to niema co zwlekać.
No, i nie witasz pan nas?... Gotowiśmy pomyśleć, żeś pan niekontent z wizyty.
Oskarżacie mnie, że zabiłem Kazika! A ja go na oczy nie widziałem! Jakbym umiał zabijać, to i wówczas tego łysegobym ukatrupił! Przystałbym do was, jakbym umiał!
Żadnej forsy na oczy nie widziałem
Co myślę, to myślę. Niech ona idzie
A co nam do tego Nas to nic nie obchodzi. I o tem szkoda gadać. Pan chyba głupi nie jesteś, panie Murek, ani nas za frajerów nie masz. My nie jesteśmy ciekawi, ile panu Czaban zapłacił za zwrot i jaka między wami ugoda. Nas interesuje, czy pan oddasz, czy nie?
Niech najpierw forsę odda a później pogadamy.
Nie myślę, chamie, nie myślę! Chcesz, to strzelaj!... Franek! Szkoda z nimi gadać! Za mądrzy są. Ale wiedzcie, że i tak stąd nie wyjdziecie! Spodziewaliśmy się was. Strzelajcie, ale bramę zastaniecie zamkniętą. To tak? Mamy wam wszystko oddać, a wy nam za to kulą w łeb? To takich głupich znaleźliście?... No, strzelajcie! Nie traćcie czasu!
A ile możecie?
Powiem szczerze: jeżelibym mógł, tobym zwiał, ale nie mogę. Tu moje życie. Śledziliście mnie, to wiecie sami. Mam różne sprawy, interesy. Wszystko pozaczynane, idzie nieźle. Jakże ja to rzucę i dokąd pójdę? Na dawną biedę?... Zastanówcie się panowie. A wy, przecie zawsze trzymacie mnie w ręku. Sami to rozumiecie. Wystarczyłoby wam zadzwonić do policji i powiedzieć, że żyję pod fałszywem nazwiskiem. Już reszty, oni sami doszukaliby się. Wam łatwo mnie zgubić, a ja wam nic zrobić nie mogę. Wy zawsze jesteście wygrani. A co wam przyjdzie z mojej śmierci, czy zguby?... Nic. A jak będę żył i zarabiał, to wam pewny dochód. No, nie?...
Nie bój się! Po cholerę nam robota i ryzyko. Póki będziesz spłacał, to i robota nam niepotrzebna. Tylko bez żartów, panie Murek! Bez żartów!
Nie.
Opamiętaj się!
No, to pożycz od swoich komunistów
Zgoda. O której?
Otrząśniecie się jeszcze
Ale jak jeszcze! Strasznie często wspominałem ciebie. W Łodzi niema takich kobiet! Niema.
Coś taki ciekawy... Czekaj, czekaj... Aha! „W Hiszpanji rewolucja buduje nowy porządek”.
Właśnie.
Zechcą? Przez przyjaźń?... Czy za pieniądze?
Nie. Z twojego.
Nie dojdzie, bo nikt nie dowie się, że ja mam z tem coś wspólnego. Wszystko załatwisz ty, a ciebie nie znają.
Mam do pana interes w cztery oczy.
Z jakiego znowu komitetu?... I jaki ja dla pani towarzysz?
Tak. Otóż o dziesiątej punktualnie. Będą tam ci dwaj. Zapamiętajcie sobie ich wygląd.
Prawda, prawda. No, to niema co zwlekać. Więc powiedzcie, towarzyszko, jeszcze raz dokładnie, żebym czego nie pominął, jak ma być?
Zrobione!
O nie, moja droga. Już się nie cofnę. Dowidzenia.
Zaraz, zaraz Pani Majewska! Proszę tu kropelek. Trzy razy.
Cały dzień latałem za pieniędzmi Zaraz wrócę.
Niechże się pan napije. Zaraz przyrządzę. To chwileczkę potrwa. Na dworze deszcz?
Och, bo pan nie wie. Skończyłam kurs pielęgniarski!
Ach nie, cóż znowu Doktór Lipczyński jest żonaty i ma dwoje cudnych dzieci, cudnych! To świetny chirurg, chociaż młody. Możecie się poznać. On jest całkiem innych przekonań niż pan, ale się napewno polubicie. To też taki prawy człowiek i taki niezłomny charakter. Często bywam wzywana do jego chorych. Bo on ma też własną lecznicę. Czasami nawet pomagam przy lżejszych operacjach. Pozatem nasi lekarze mają do mnie zaufanie. Często polecają mnie prywatnym pacjentom. Nigdy nie znałam tak dobrze Warszawy, jak teraz. Bywają dni, że gonię z jednego końca miasta na drugi po pięć razy. Tu zastrzyk, tam bańki...
No... piękny świat, gdzie człowiek człowiekowi nie rzuca się do gardła, gdzie jest przyjaźń i litość, i wszystkie inne tego rodzaju luksusy i świecidełka...
Właśnie pan nie. Bo pan do mojego świata należy.
O nie, dziękuję. Chyba, że ma pani trochę wódki.
Pracuję w dobrach książąt Zasławskich.
Nie, ale jest pani przemęczona. Przypuszczam, że sama pani czuje to aż nazbyt dotkliwie.
Ja? Dużo, bardzo dużo. W ubiegłym miesiącu zarobiłam prawie czterysta złotych, oprócz pensji. Razem pięćset z górą! No, czy nie jestem dzielna? Niech pan sam powie!
Więc pani bawi się w filantropję? Jakże? Sierotki, czy staruszki?
Więc może spotkamy się i zjemy razem?
Zaraz panu coś pokażę.
Ależ wie! Tylko on zastawił je u jednego żyda, a ja je wykupiłam! Nawet nie wiem, czy wytrzymam z tą niespodzianką do urodzin. Bo on teraz gra na takich sobie skrzypcach, które wcale nie mają dobrego tonu. I to go denerwuje. Jak pan myśli? Dać mu zaraz?
Teraz uczy się. Matka mu przysyła pieniądze, ale niedużo, bo sama jest niezamożna. Ale jaka to czarująca staruszka. Mieszka w Radomiu. Byłam tam u niej razem z Tomkiem przez trzy dni. Nie ma pan pojęcia, jaka była dla mnie serdeczna, że i dla rodzonej córki nie mogła być lepsza. Głównie się tak ucieszyła, że dzięki mnie Tomek wyrwał się spod wpływów pewnej kobiety, która doprowadziłaby go do zupełnego zatracenia talentu. Była obrzydliwą egoistką. Matka Tomka jeszcze mnie nie znała, a już do mnie napisała list. „Pani, drogie dziecko, uratowała mi syna”... Czarująca staruszka. To tak przyjemnie czuć się pożyteczną dla kogoś i nietylko dla kogoś, bo dla całej ludzkości! Talent Tomka to przecież własność ogółu. Musicie się poznać. Tyle mu o panu opowiadałam...
A ja miłego snu. Klucze zostawię w przedpokoju.
Masz rację
Ach, to dobry pomysł Zaraz pojadę do Bolińskiego. Ale widzisz, oni starają się o zabezpieczenie swoich pretensji na moim majątku, a że mają wpływy w Banku Wschodnim, to zamrożą mi tam całą gotówkę. Tymczasem wpadła mi świetna kombinacja do głowy. Kolosalny interes: trzeba na to kupę forsy wynaleźć.
Niech pan ze mnie nie kpi Dziękuję panu. Niech pan mi wierzy, że takie uznanie z pańskich ust znaczy dla mnie dużo więcej, niż...
Wcale nie czuję się zmęczona, ani śpiąca
Wcale nie będzie wyglądało, bo nikt tego nie widzi. A my będziemy mieli czyste sumienie.
Niesłusznie. Wówczas powierzchowność moja przypominała bandytę. Ale byłem porządnym człowiekiem. Czy jest pani pewna, że dzisiaj pod powierzchownością przyzwoitą nie kryje się łotr?
Ach, zapewne. Ale Tomek nie przyjdzie.
A dotychczas wszystko dobrze o nim świadczy?...
Bo... zazdrosny bywa, nawet bardzo. Ale do pana... do pana ma szczególniejsze uprzedzenie.
O tem już nic nie wiem, a zresztą takich informacyj nie udzielamy. Kto mówi?
Jeżeli druga strona nie odrzuci moich planów...
Na czemże ten świetny interes polega?
Ale nasz projekt i nasza... koncesja na ruletę a to jest warte więcej niż połowę! Kapujesz? Pozatem stworzymy spółkę akcyjną jedną, która będzie właścicielką całego szpasu, i drugą, która od tamtej wydzierżawi przedsiębiorstwo. Kapujesz?
No, to możemy sobie powinszować
Nie mogę. Mam robotę dla Czabana. Wystarczy, że nie będę się ludziom pokazywać.
A no, to trudno.
Było. No, jakże, towarzysze? Poznajecie?... Towarzysz Garbaty zgolił wprawdzie wąsy i brodę, ale wy macie dobre oczy.
Nie. Dwa lata najmniej.
To już kłamiecie. Ludzie widywali was razem. Są na to świadkowie.
To prawda mogło być i tak.
Tego już nie wiem.
Nie mam. Sami wiecie, że należąc do partji lepiej nie fotografować się.
Nie sądzę tak niby to nie wiecie, jak żyje góra partji? Towarzysz Szeps i towarzysz Bigelsztajn, towarzysz Bazyluk i sam towarzysz Kurmski.
Bierzcie
Tak, aferzysty. Używam tego, nie innego wyrazu gdyż ten wydaje mi się najłagodniejszy z serji, którą należałoby tu zastosować.
Ale cóż ja na to poradzę że we mnie to wywołuje i wstręt, i zniechęcenie, i lekceważenie dla samej siebie. Że mi duszno w tej atmosferze! Mama powiada, że ze wstydu ludziom w oczy nie spojrzy. Ja zaś wiem, że potrafię spojrzeć tak samo odważnie, jak dawniej. Tylko dawniej wierzyłam, że mam do tego prawo, a dziś...
Ale... Ale wolałabym, nawet trafiwszy do owego klubu, nie wiedzieć, że się w takim klubie znajduję. Dużo dałabym za to złudzenie.
Dużoby pani dała, więc ile?... Nie trzeba używać pustych słów, panno Tunko. Więc czego pani wyrzekłaby się za to? Do jakich ofiar byłaby pani skłonna?... Co?... Widzi pani! Każdemu łatwo rzucić na wiatr efektowne powiedzonko: dużo dałabym! Gdy jednak przyjdzie do dawania, okaże się, że owe „dużo” to zupełne „nic”. Ja natomiast zbyt długo w takim klubie byłem naiwnym prostaczkiem. Aż mnie dżentelmeni ograbili, okradli i obdarli ze wszystkiego. I widzi pani, dlatego wolę być dzisiaj świadomym członkiem tego bractwa, niż jego ofiarą.
Ja zaś, niech pan mi wierzy, żadnych z tej świadomości nie wyciągam wniosków. Miał pan rację, że jestem taka, jak i reszta stowarzyszonych. Nie stać mnie na heroizm wyrzeczenia się, czy walki. Więc o cóż panu chodzi?... Pogodziłam się z tem wcześniej nim zrozumiałam, że się mogę z tem pogodzić.
Ach, poco masz rozumieć. Daj mi spokój.
Prawda? I jeżeli przypomnę ci teraz, że to ja cię namówiłem do tego, że ja cię wciągnąłem do interesów, że to dzięki mnie ty z biednego magika, czy to uczonego, zrobiłeś się bogaczem, to nie dlatego, byś mi dziękował. Ja tam podziękowania mam w nosie. Ale dlatego, byś wiedział, że jestem kontent z ciebie.
Mianowicie?
Ujdę na teścia?... A?... Bo widzisz, rad byłbym wydać Tunkę za ciebie. Co możesz mieć przeciw niej?... Dziewczyna ładna, zdrowa, dobrze wychowana. A jeśli chodzi o takie rzeczy, to myślę, że porządniejsza od innych. Pilnować, nie pilnowałem, bom nie głupi, ale zdaje mi się, że dużo lepsza od innych. A i tobie chyba w oko wpadła. Żeń się z nią! Chcesz, a?
Więc, siup! Bez ceregieli i bez straty czasu. Zżyliśmy się ze sobą i niema czego się krępować.
Widzi pani... Mnie jest niewypowiedzianie trudno zdobyć się na zwyczajne i od wieków powtarzane przez miljony mężczyzn zapytanie w podobnej sytuacji: Czy zechce pani zostać moją żoną?... Zdaję sobie sprawę z mego położenia. Nie tak dawno usłyszałem z pani ust, może słuszną, nawet napewno słuszną ocenę mojej etyki. Była to ocena zdecydowanie ujemna. Tedy właściwie... Skoro już zdobyłem się na śmiałość zwrócenia się obecnie do pani, powinienem właściwie zapytać: Czy pomimo to nie zgodzi się pani zostać moją żoną?...
Pan wie, że go nie kocham. Myli się pan jednak, sądząc, że o mojem postanowieniu zadecydowało życzenie ojca. Jestem do rodziców bardzo przywiązana, nie zdobyłabym się jednak na poświęcenie całego swego życia dla interesów ojca. Nie wiem, czy dla pana małżeństwo ze mną będzie tylko nowym interesem. Ja traktuję je trochę inaczej. Oczywiście, wychodząc za pana, czynię to z rozsądku. Ale nie należy rozsądku identyfikować z interesem. I chcę, by pan to zrozumiał.
Nie, panie. Widzi pan, chcąc go uchronić od złudzeń i rozczarowań, muszę wyznać prawdę: kochałam, a może... i dotychczas kocham kogoś innego. Sądzę, że takie uczucia zjawiają się raz w życiu i nie powtarzają się nigdy. Ale to moja całkiem osobista sprawa, z którą nie zetknie się pan wcale w naszem pożyciu małżeńskiem. Człowieka tego niema i już przez to, już chociażby przez to, ma pan pewność, że harmonja naszego, tak zwanego ogniska domowego nie zostanie zakłócona.
Widzi pan uważam, że żadne z nas nie ma nietylko prawa, ale nawet i potrzeby wtrącania się do przeszłości drugiej strony. Dla uspokojenia pana, dodam, że ja osobiście nie miałam żadnej przeszłości, przynajmniej zaś takiej, któraby mogła wywołać niezadowolenie przyszłego męża. Może to nie jest istotne, może pan nie przywiązuje do tego żadnego znaczenia, ale poprostu stwierdzam fakt. Oczywiście wiem, że pan zgodnie zresztą z uznanemi przywilejami mężczyzny, przeżył nie jeden romans. I to mnie nie obchodzi wcale. Natomiast ze względów poprostu ambicjonalnych żądam, by zerwał pan ze swoją obecną kochanką.
O, nie. Takim tonem może mówić tylko kobieta, która czuje się panią w danym domu. Może być zresztą jednocześnie i służącą, chociaż w tym wypadku napewno jest inaczej. Nie śledziłam pana, proszę mi wierzyć, ale wystarczyło obserwować pański tryb życia, by dojść do przekonania, że ma pan przyjaciółkę u siebie w domu, że jest pan do niej przynajmniej przywiązany, że trwa to od dawna, a zatem zbyt jest podobne do małżeństwa, bym ja chciała, mogła, bym potrafiła z tem się pogodzić. Nie żądam od pana natychmiastowej odpowiedzi. Niech się pan zastanowi. Być może że tamta przedstawia dla pana zbyt wielką wartość, by miał pan wyrzekać się jej dla mnie. Ale nie odstąpię od tego. A pan wie, że umiem być stanowcza. Proszę mnie zrozumieć: nie wymagam od pana wierności małżeńskiej. Wiem, że mój ojciec zdradza matkę. Ale jego dom jest tutaj. Tamto zaś jest dlań czemś nieważnem i ubocznem. Mama nie umie z tem się pogodzić. Ja na jej miejscu pogodziłabym się łatwo. Natomiast nie pogodziłabym się z tem, by mój dom dla mego męża był czemś nieważnem i ubocznem.
Daję pani słowo honoru.
Niech uwierzy. Niech uwierzy w swoje wilcze posłannictwo! Niech przekona samego siebie, że to szczęście być wilkiem. Niech nauczy się rozkoszować żywem mięsem owiec. Niech nauczy się pragnąć zła dla samego zła!...
Doktór Murek jest dawnym przyjacielem panny Miki i życzy jej napewno tak dobrze, jak i my. Co więcej, jeżeli podziela nasz pogląd na tę sprawę, myślę, że on bardziej od nas powołany jest do pomówienia z panną Miką o tym młodym skrzypku.
Widocznie wyobrażenia były mylne.
Sam pan zauważył, że do niczego tam nie dojdzie. Zresztą nie uważam wcale, by panna Mika była aż tak bardzo zaślepiona. Pozatem wtrącanie się, narzucanie się z radami, gdzie się nie zna i nie można znać dokładnie spraw między dwojgiem ludzi, to niebezpieczeństwo poważnego błędu.
Wcale nie inna. Niech doktór Murek bezstronnie osądzi.
Warci są tego oboje
Nie rozumiem pana.
Wcale nie bajki. Człowiek zły będzie unikał dzieci, będzie unikał zetknięcia się z czystością i świeżością.
A czemże zjednał panią?
Poco?
Narzekać nie można więc o co chodzi?
No?
Więc pakujcie manatki i jazda. Choćby do Argentyny. Najlepiej do Argentyny, bo tam cała nasza centrala. A tam już ulokujesz ją pan bezpiecznie i możesz wracać. W tem nic skomplikowanego. Takich szpasów robi się mało tysiąc na rok. Jeszcze na powrotną drogę pan na tem zarobi i na miesiąc wygodnego życia.
Interesy. Właśnie poto zwracam się do pana, byście coś poradzili.
No, po pewnym czasie, gdy nie doczeka się mnie, ona przecie postanowi wrócić.
A no, przypuśćmy nawet, że dziewczyna rzeczywiście nie potrafi się wydobyć z waszych rąk. Ale z chwilą, gdy przekona się, komu ją wydałem i na jakie życie. Któż jej zabroni wysłać do Polski, do polskiej policji list z doniesieniem?
Nie bój się pan. Jak pozna, z kim ma do czynienia, to we wszystko najgorsze uwierzy.
No, dobrze Kiedy to można będzie przeprowadzić? Zależy mi na pośpiechu.
Otrzymałeś jakąś złą wiadomość?
Więc komuniści znowu?... Czy coś z policją?
Nas, bo i ciebie. Wyszpiegowali, żeś to ty zanosiła Kuzykowi fałszywy rozkaz partyjny!...
Wszystko jedno dokąd. W stronę jakiejś granicy.
Zwarjowałaś! Po pierwsze, to jest niemożliwe, a po drugie, co za pomysł! Idź spać i daj mi spokój!
Ale zaraz się okaże, że to żarty. Niech pan patrzy!
Więc mówcie ile chcecie? Zapłacę...
Policję? Policja jest tak dobrze na nas, jak i na pana. Pan o nas wiesz dużo, ale i my o panu dosyć. Więc policją pan nas nie strasz. Tacy ludzie jak my z panem, musimy nasze sprawy załatwiać bez policji. Bądź pan rozsądny.
Dobrze
Doskonale. A ja zabiorę się do pakowania.
I poco pan tak mówi!
Zapewne Już późno. Zasiedziałem się u pana. Czas na mnie.
Niech pan nie będzie do niczego zmuszony
Nira Horzeńska. Przyjechała przedwczoraj...
Nie chcę jej widzieć, nie mogę! Jeżeli...
A czy wie pani, jak ja przyzwyczaiłem się w myśli nazywać panią?
Słucham
Wiem, wiem! Mika opowiedziała mi. Dopiero wtedy mogłam pojąć, jak podle postąpiłam. Wiem, w jakiej pan żył nędzy, że tułał się po domach noclegowych i głodował, że został pan komunistą, że cierpiał pan z mego powodu bardzo. Panie Franku! Franku! Ja lepiej, niż myślisz, czuję tę przepaść między nami. Czuję, że jestem wobec ciebie nędznym plugawym robakiem. Podczas gdy ja dla błyskotek, dla użycia nie zawahałam się zanurzyć się w bagnie, tyś pozostał w najtrudniejszych warunkach niezłomny, szlachetny i uczciwy...
Niema już tej dobroci Niema we mnie nic z tego człowieka, którego pani znała. Wyrzuciłem z siebie garściami wszystko. I dlatego jest zapóźno. Jestem innym człowiekiem. I pani to mam do zawdzięczenia. Tak, pani. Kiedyś byłbym gotów panią zabić, dziś nie mam prawa nawet sądzić pani, mogę tylko... przeklinać. A wie pani dlaczego?... Bo jestem dzisiaj łotrem, łotrem najgorszym, bez czci, bez sumienia. Mika nie powiedziała pani wszystkiego, bo Mika nic o mnie nie wie. Nie wie, jak nisko stoczyłem się... Ale to pani pchnęła mnie w tę przepaść i dlatego znaleźliśmy się na jednym poziomie. O, dzisiaj jestem bogaty, jestem przytem szują nie gorszym od Junoszyca. Mógłbym dać pani wszystko to, za co kiedyś pani mnie sprzedała. Ale rozgrzeszenia pani dać już nie mogę, bo niema we mnie już prawa, by kogokolwiek rozgrzeszać. Wolno było pani rozporządzać sobą, wolno było splugawić własną duszę, ale nie wolno było okradać mnie z wszystkiego, z wszystkiego, czego już odzyskać nie zdołam.
Odejdź, odejdź! Nie dotykaj mnie. Ty i ja
Nic Ona odjechała. Jak to dobrze, że już odjechała.
Bo... mając do wyboru pozostanie na balu i powrót do domu wybrałeś to drugie.
Nie wiem. Kiedyś... dawno już, marzyłem o tem.
Dobrze się pan wybrał!
Zatem ile?
Nie wierzę. Patrz pan!
Tak, cha, cha, cha, logicznie, normalnie, ale czy wie pan ile mnie to kosztuje? Ile wysiłku muszę wkładać w to ustawiczne czuwanie nad sobą, w tę nieprzerwaną kontrolę każdej myśli, każdego słowa, każdego ruchu. Bo wiem dobrze, że jedna chwila nieuwagi, a wpadnę w jakiś labirynt, w mrok, w szaleństwo...
Na mój wniosek. Nie mogłem nic robić. A przytem jakże śmiałbym pozostać w armji wiedząc, że moje władze umysłowe znajdują się w rozstroju? Nie byłoby to zgodne z poczuciem honoru i obowiązku.
Zamknąć nie mogę. Byłoby to świadome szkodzenie zdrowiu pacjenta. Wobec tego wyślę zawiadomienie do jego matki. Tylko doprawdy nie wiem, jakie podać motywy...
A właśnie o to chciałam cię prosić.
A to pyszne! Mam finansować jegomościa, w którym kochała się moja żona! Czy to nie zakrawa na groteskę?!
Mało tego Szpital jest pod opieką zakonnic, a dwie z nich były obecne przy cuceniu Miki. Wiadomość rozeszła się szybko i zwolniono ją natychmiast. Wprawdzie i tak nie mogałby teraz pracować, ale to zamyka jej drogę na przyszłość. Zrobiłem, co mogłem, a nawet mniej, niż mogłem, bo to biedactwo nie chce przyjąć żadnej pomocy. Wogóle nie chce nikogo widywać. Zamknęła się u siebie. Ledwie dała się uprosić, by przyjęła wizytę ginekologa.
Daj Boże, by dało się utrzymać przy życiu matkę.
Ach, to pan!
Zapewne. Jednak jej zjawienie się było dla mnie wstrząsem. To takie przykre uczucie spotkać kogoś bliskiego, kim się musi gardzić, kogo się musi potępiać, dla kogo...
Każdy kabotyn tak mówi, to są wyświechtane banały.
Tak. Bo wkrótce przekonałam się, że nie daję mu tego szczęścia. Dowiedziałam się, że bywa u innych kobiet. I to u kobiet, których nie można nietylko kochać... Pan rozumie. Wtedy, nie ukrywam, że było mi bardzo przykro, wtedy zażądałam od niego zerwania, a on rozpłakał się i wyznał mi prawdę: jest mężczyzną, nie może istnieć bez stosunku fizycznego z kobietami, gorzej, bo nie może pracować, uczyć się, nie może grać ani komponować. Postawił sprawę prosto i uczciwie. Przyznał się, że po każdem naszem spotkaniu musiał zaspokajać rozbudzony głód zmysłów i robił to, chociaż później odczuwał wstręt i nękała go obawa przed różnemi chorobami. Cóż mu wobec tego mogłam zarzucić? Skoro pragnęłam jego szczęścia, skoro wiedziałam, że największym dlań skarbem jest jego talent, wymagający spokoju nerwów i zdrowia fizycznego, jakże mogłam go potępić?... Przeciwnie potępiłam siebie. Zrozumiałam, że to egoizm z mojej strony patrzeć obojętnie na jego głód i pozwalać mu zaspokajać ten głód jakiemiś ochłapami, po których czuje się obrzydzenie. I znowuż zupełnie trzeźwo przemyślałam to, zanim doszłam do wniosku, że moim obowiązkiem jest danie mu, danie jego organizmowi tego pokarmu, którego potrzebuje. Poprostu karmiłam go sobą, chociaż niech mi pan wierzy, nie przyszło mi to łatwo i... wcale nie spełniło moich marzeń.
A on nie chciał on bronił się rękami i nogami...
Pan, panie Franku, nie wie, co to jest perspektywa sławy dla artysty. Przyznaję, że Tomek nie postąpił może szlachetnie, że nie zdobył się na ofiarę ze swej karjery, ale jest przecie tylko człowiekiem, a czyż można od człowieka wymagać tak wiele? Niech pan sam powie?
Zawracanie głowy! Dziecinny i artysta, ale o forsie i o własnej wątrobie umie pamiętać. Przecie w tym liście niema słówka o pani, niema cienia współczucia, czy troski. Poprostu ohydne. On chyba wogóle nie potrafi myśleć o czemś innem, jak tylko o sobie!
O, nie chciałam pana dotknąć. Pan najlepiej wie, że pana uważam za wyjątek. Pan jest wyjątkiem.
Wątpię.
No widzisz. Ja ci go wybrałem, a ja się znam na ludziach.
Co?... Oto, przedewszystkiem cofnąłbym wszystkie płatne artykuły z pism. Przeciwnie, sam na lewo i na prawo opowiadałbym, że z Medaną koniec. Plajta!
Frajerze! Ale my się zgodzimy, bo elektrownia będzie naszą własnością!
No, więc ty nic nie stracisz, tylko ja. A ja gotów jestem raczej stracić więcej, niż pozwolić takiej okazji przemknąć się mi pod nosem. I łeb mi pęka, by wykombinować owe dwieście tysięcy, choćby dwieście tysięcy! Gotów byłbym podkop pod jaki bank zrobić!... Cóż milczysz do licha!
A ty nie rozumiesz, że tu chodzi o stryczek?
Jak chcesz.
Niema żadnej przesady. Przecie ona pana kocha.
No, właśnie. Kamień nam wszystkim spadnie z serca. Niech pan nie udaje małodusznego. Wiemy, co sądzić o panu, i dlatego wszyscy pragnęlibyśmy waszego małżeństwa.
Dowiem się od dozorcy
Umierająca, której przed chwilą udzieliłem Najświętszego Sakramentu, ma nadzieję, że nie odmówi pan jej prośbie. Chce przed śmiercią połączyć się z panem węzłem małżeńskim. Nie chodzi jej, rzecz zrozumiała, o siebie, lecz o przyszłość dziecka.
No, sprawę zredukowania pana. Miał w ręku pańskie podanie o rehabilitację złożone na imię Prezydenta Rzeczypospolitej.
Wstąpię. Tembardziej, że chciałbym zabrać tę kopertę, którą pan był łaskaw wziąć na przechowanie.
Co znaczy, czy zechcę? Muszę!
Zapewne.
Więc zabiorę.
No, więc ja już nic więcej nie wymyślę.
A chociażby zaprosić oficjalnie na obejrzenie Medany.
Wybornie. Czekaj telefonu Jeżeli mi się poszczęści, wrócę z facetem.
Dobrze, słucham pana
Zatem zapytuję pana, czy nie zainteresowałaby pana Wytwórnia Wojskowa w Rzeczkach i produkowane przez nią armatki B. Z.
Wszystkie. Plany, rysunki, obliczenia, statystykę.
Proszę pokazać.
Nie, złotych.
Z tej kwoty mogę ustąpić dziesięć procent dla pana, jako prowizję.
Zatem czterysta
Należy być przygotowanym na wszystko Owym gościem, co ma przywieźć pieniądze, może być wywiadowca policyjny.
To się nazywa zdradą państwa. Pomyśl: z tych armatek będą strzelać do naszych żołnierzy. Kto wie, ile trupów naprodukowaliśmy przez tę tranzakcję?...
Nie, ale odpowiedz!
Stulże gębę. Co cię ugryzło! Zawsze musi psuć mi humor. Chodźmy.
Ach, nie chodzi o stronę materjalną. To byłoby zbyt łatwe. Obiecał pan matce, że jej dziecko znajdzie w panu ojca! Że znajdzie te uczucia, to ciepło, bez którego żyć niepodobna. Oparcie nietylko materjalne, lecz i moralne... Tak, panie Franciszku!
No, niechże pan sam powie z ręką na sercu, czy wolno nam zatrzymać to dziecko i czy panu wolno wyrzec się go?
Tak. I ja się nie cieszę. Ale od dłuższego już czasu prześladuje mnie pewna myśl. Bardzo pusto u nas w domu i ty nudzisz się. Cobyś powiedziała, gdybyśmy wzięli na wychowanie jakieś dziecko?
Nie. I szalenie się cieszę. Wiesz, cioteczna siostra naszej kucharki jest wdową i ma sześcioro dzieci. Najmłodsza córeczka ma trzy lata. Jest cudna. Kazałam ją kiedyś podczas twojej nieobecności przyprowadzić. Mówię ci: czarujące dziecko. Juszczeniowa, matka tej dziewczynki, z wdzięcznością oddałaby ją nam...
Zaczekaj. Więc przedewszystkiem dziecko to musi być sierotą. Musi nie mieć rzeczywistych rodziców dlatego, by nikt doń nigdy nie zgłosił pretensyj i by ono nie wiedziało, że jest tylko naszem przybranem dzieckiem. Przynajmniej do czasu aż osiągnie dojrzałość. Drugie, to kwestja pochodzenia tego dziecka. Chciałaś wziąć chłopskie dziecko i wychować je w środowisku swojem. Otóż... wiem coś o tem z bezpośredniej obserwacji. Znałem kilka podobnych wypadków. Zbyt często kończyły się źle... Bardzo źle.
Otóż błąd! Otóż błąd Sama mówisz: wyprowadzone. A co znaczy wyprowadzone? Znaczy pielęgnowane i przystosowane do nowych warunków egzystencji, do nowej roli i nowego zadania przez szereg pokoleń. A tak. Czytałem kiedyś taką książkę o pewnym francuskim miljonerze dorobkiewiczu. Pytał on swego sekretarza, czemu się to dzieje, że czuje się nieswojo w środowisku burżuazyjnem. Sekretarz na to odpowiedział: Jakto dwudziestu czterech przecie skończyłem gimnazjum w osiem lat! wyjaśnił swoją myśl sekretarz Otóż oczywiście nie chodzi tu o gimnazjum. Chodzi o stopniową aklimatyzację. Zresztą poco daleko szukać. Codzień patrzysz na swoich rodziców i nieraz mi mówiłaś, że ojca bardziej cenisz od matki, ale nie zaprzeczysz, że wiele rzeczy w jego postępowaniu razi cię i drażni. Już ciebie! Jego córkę! Jego wnuki nie znosiłyby go wcale. Wuja Żołnasiewicza lekceważysz, ale klimatycznie jest ci bliższy.
Tak, ale ja się na urodzie niemowląt nie znam. Zobaczysz je i zadecydujesz sama. Nie będę cię ani namawiał, ani tembardziej zmuszał. Zrobisz, jak zechcesz.
Przepraszam cię za tę indagację ale powiedziałeś mówiąc o matce chłopca, „dziewczyna”. Czy to znaczy, że dziecko jest nieślubne?
Doskonale. O której pojedziemy?
Za to nie ręczę. Nie lubię pisać. Proszę, nie bierzcie mi tego za złe. Ale, jeżeli przyjadę, napewno u was będę.
Niech pan nie dziękuje. To zaufanie obarczy pana mnóstwem kłopotów. Ponieważ jednak znam pana, ośmielam się mieć nadzieję, że weźmie je pan na siebie. Jest to czyn dobry, który ma chociaż w części naprawić wielkie zło, popełnione przez kogoś innego. Ten ktoś, mniejsza o to jak się nazywa, już nie żyje. Przed śmiercią błagał mnie, bym się tem zajął i uzyskał moje przyrzeczenie. Niestety, nie mogę go spełnić. Widzi pan, mam już zagraniczny paszport w kieszeni i wyjeżdżam. Prawdopodobnie nazawsze. Są względy, dla których postanowienie to jest nieodwołalne.
Nie ja. Ja tylko przekazuję w godniejsze ręce A sprawa jest taka. Przed półtora rokiem została wywieziona do Argentyny i sprzedana handlarzom żywym towarem pewna dziewczyna, odznaczająca się niepospolitą urodą... Podobno piękna. Wiem, że była kiedyś fortancerką. Pomimo to wierzę zapewnieniom mego mandanta, że na taki los nie zasługiwała. Otóż chodzi o odszukanie jej. Zostawię panu tę oto kartkę, zawierającą wszystkie potrzebne dane. Nazwisko, daty, nazwę okrętu, nazwisko i adres właściciela domu publicznego w Buenos Aires, gdzie została zainstalowana i t. d. Ma to być dziewczyna wyjątkowo inteligentna, wykształcona i sprytna. Możliwe tedy, że sama już w jakiś sposób zdołała się uwolnić z rąk tych ludzi. W przeciwnym razie trzeba ją wykupić. Na koszty poszukiwań, wykupu i zaopatrzenia owej dziewczyny zmarły wręczył mi tę oto sumę.
Może pan być pewny. Nawet żonie nie wspomnę, że to pan powierzył mi tę sprawę.
Czy wy chcecie stracić posadę?
Tam?... Tam zostało tylko futro. A sumienie mam tu ze sobą! Trzeba było taką sztukę wymyślić, by zostawić sumienie...
Tysiąc dwieście lub trzysta. Jestto ludność większego miasteczka.
Dla rozrywki, jeżeli ona dla mnie być może
Z doktorem Dean Pitferge.
Mniejsza o to mniejsza o to, aby tylko dobrze przepędzić czas naszego urlopu! Potrzebujemy ruchu. To mi życie! Miło jest zapomnieć o przeszłości, a zabijać czas obecny nowemi rzeczami, które w około siebie napotykamy! W kilka dni będziemy w New Yorku, gdzie uściskam swoją siostrę i jej dzieci, których niewidziałem od kilku lat. Później zwiedzimy wielkie jeziora, popłyniemy w dół Mississipi aż do Nowego Orleanu. Z Ameryki przeskoczymy do Afryki, gdzie lwy i słonie dały sobie rendez-vouz na uczczenie przybycia kapitana Corsican, a ztamtąd powrócimy by narzucić Sypojom wolę metropolii!
A tak, dla okrętu, lecz nie dla jego pasażerów gdyż oni jak pan widzisz, powracają do poziomu i to prędzej niżby chcieli.
Ja też wcale nie żałuję, konstatuję tylko fakta, a oczekuję cierpliwie, godziny nieszczęścia.
Żartuj pan lecz pozwólże mi dalej ciągnąć moje dowodzenie.
Otóż ja byłem na niem. Wyjechaliśmy z Liverpoolu 10 grudnia we wtorek. Pasażerów było dużo, wszyscy przejęci byli największą ufnością. Wszystko szło dobrze, dopóki byliśmy zabezpieczeni od fal przylądkiem Irlandzkim. Nie było ani kołysań ani chorych. Drugiego dnia ta sama obojętność na morze, ta sama niewypowiedziana radość pasażerów. Nad ranem 12, wiatr zaczął dąć porządnie. Bałwany od strony morza wzięły nas w poprzek: „Great Eastern” zaczął się kołysać. Pasażerowie, mężczyzni i kobiety schowali się do swoich pokoików. O godzinie czwartej wiatr dął burzliwie. Meble zaczęły tańczyć. Uderzeniem głowy uniżonego sługi pańskiego, stłukło się jedno z luster dużego salonu. Rozbijają się wszystkie naczynia stołowe. Hałas straszny! Osiem szalup, urwało się ze swoich haków przez jedno uderzenie morza. W tej chwili położenie zaczęło być niebezpieczne. Machina kołowa musiała być wstrzymana. Zagrażał wpadnięciem narzędzia w machiny, ogromny kawał ołowiu oderwany przez kołysanie. Tymczasem szruba nie przestawała popychać nas naprzód. Wkrótce koła nabierają znowu pół prędkości, lecz jedno z nich, w czasie wstrzymania, wyszło z linii prostej, a jego sprychy i pale skrobnęły po pudle statku. Trzeba było na nowo zatrzymać machinę i zadowolnić się szrubą dla utrzymania przodu okrętu. Noc była okropna. Burza się wzmogła. „Great Eastern” wpadł wzagłębienia fal morskich i nie mógł się z nich wydobyć. Z brzaskiem dnia nie było ani jednego okucia na kołach. Rozwinięto kilka żagli dla nadania obrotu statkowi i postawienia go prosto na morzu. Żagle zaledwo rozciągnięte zaraz zostały porwane. Zamięszanie panuje wszędzie. Łańcuchy wyrwane, toczą się z jednego boku okrętu na drugi. W jednem ogrodzeniu dla bydła dno się zapadło, i krowa wleciała do salonu damskiego, w poprzek drzwiczek na pomoście okrętu do schodzenia na dół. Nowe nieszczęście! część śrubowa rudla pęka. Nie mają czem sterować. Uderzenia zastraszające dają się słyszeć. To rezerwoar od oliwy, ważący trzy tysiące kilogramów którego spojenia popękały, zamiatając przedział między dwoma pomostami, uderza naprzemian o boki wewnętrzne, które się mogą zapaść! Sobota przechodzi wśród ogólnego przestrachu. Byliśmy jeszcze ciągle w zagłębieniach fal. W niedzielę dopiero wiatr zaczyna ustawać. Jeden inżynier amerykański, pasażer okrętu, potrafił przyczepić łańcuchy do rudla. Po mału zaczęto robić obroty. Wielki „Great Eastern” powraca do prostej pozycyi na morzu, w osiem dni po opuszczeniu Liverpoolu, przypłynęliśmy do Osseenstownu. Otóż kto wie panie, gdzie będziemy za osiem dni.
Stąd, że dopiero co wypalił cygaro za trzydzieści soldów.
Ta osobistość to sławny Cokburn z Rochester, statystyk uniwersalny, który wszystko zważył, wszystko zmierzył, wszystko podzielił na dozy, wszystko zrachował. Zapytaj się pan tego nieszkodliwego manijaka! On panu powie, ile człowiek pięćdziesięcioletni zjadł chleba w ciągu swego życia, i ile metrów sześciennych powietrza spożył oddychając. On powie, ile tomów w ćwiartce zapełniłyby słowa adwokata z Temple Bar, i ile mil dziennie robi faktor, roznoszący tylko same listy miłosne. On panu powie ile wdów przez godzinę przechodzi przez most w Londynie i jaka by była wysokość piramidy zbudowanej z ostryg zjedzonych. On panu powie...
Tak jeżeli gra nie zabierze mu zbyt wielu słuchaczy. Pan wiesz, że tu grają w kajucie na przodzie okrętu. Jest tam pewien Anglik twarzy brzydkiej i odrażającej: on to zdaje się przewodzi w gronie tych graczów. Jest to zły człowiek, opinii szkaradnej. Czy go Pan zauważyłeś?
Bez nadziei.
Daj Boże, aby się chociaż nie spotkali! To szczęście, że jeden drugiego nie zna, a przynajmniej Fabijan nie zna Harry Drakea. Lecz samo to nazwisko, gdyby wymówione było w obec Fabiana, sprawiłoby wybuch.
Dla czegóż nie miałaby być na okręcie?
Uspokój się kapitanie nie trudnię się praktyką w podróży!
I pół!  zawołała młoda miss. dodała zwracając się do godnego Pitfergea z uprzejmym uśmiechem.
Niepodoba mi się!
Mówią, że Ferdynand Cortez, rozpoczął proces o przedruk, z Cesarzem Napoleonem III, za podbicie Meksyku.
Tak! oni wolą kwas węglany. Każden ma swój gust. Co do mnie, nie cierpię go nawet w winie szampańskiem!
Chcę powiedzieć że nie jest on czystej krwi. Może mieć pewną szybkość początkową, lecz niema głównej rzeczy. Mały, przeciwnie, Szkot, jest rasowy. Patrz pan na jego postawę, dobrze wyprostowaną na nogach, na jego pierś wzniesioną. Jest to egzemplarz, który musiał się nieraz wprawiać w bieganiu na miejscu to znaczy, skacząc z jednej nogi na drugą, tak że co najmniej wykonywa dwieście poruszeń na minutę. Zakładaj się o niego, mówię panu, nie będziesz tego żałował.
Nie, gdyż przybiegli „razem”.
Panie czy chcesz mnie uczyć?...
Nie wiem, panie
Chodź, Fabijanie chodź!
Ponieważ!... ponieważ musi się coś wydarzyć!
A tak! możnaby zrobić pieniądze... albo stracić! Tymczasem parostatek odbywał swą drogę zwolna, obracając pięć albo sześć razy koła co najwięcej, tak aby się utrzymać. Kołysanie bałwanów było przerażające, lecz sztuka drzewa z przodu okrętu przerywała fale, normalnie, a „Great Eastern” nie przyjmował żadnego statku morskiego. Niebyła to już wcale góra metalowa idąca przeciwko górze wody, lecz skała silna, nie zwracająca uwagi na kołysanie bałwanów. Zresztą deszcz zaczął potokami padać, co nas zmusiło schronić się pod wystawą dużego salonu. Przez tę ulewę ustał wiatr i morze się uspokoiło. Niebo się rozjaśniło na zachodzie i ostatnie wielkie chmury rozeszły się w stronę przeciwną. O godzinie dziesiątej huragan zawiał raz ostatni. O dwunastej można było mniej więcej oznaczyć punkt w którym byliśmy:
Dotąd żadnego. W każdym razie ten pojedynek, jeżeli ma nastąpić, zdaje się, że dopiero odbędzie się w Ameryce, a nim dopłyniemy, przypadek któren sprowadził to położenie, może je jeszcze pomyślnie zakończy.
Rachunek bardzo prosty Jeżeli będę żył sześćdziesiąt lat, przeżyję dwadzieścia jeden tysięcy dziewięćset dni czyli trzydzieści jeden milijonów pięć kroć trzydzieści sześć tysięcy minut, czyli nakoniec bilijon osiemset osiemdziesiąt dwa milijony sto sześćdziesiąt tysięcy sekund. Okrągłą liczbą dwa bilijony sekund. Otóż przez ten czas umrze właśnie dwa bilijony osób, które będą zawadzać następcom, i ja pójdę z kolei, kiedy będę zawadzał. Cała rzecz w tem, żeby jak najdłużej nie zawadzać.
Tu ich oczekuję.
To dobrze.
Dobrze, poproś pan.
Przyznaję że widnokrąg jest groźny. Z pozoru grozi on burzą; tak za trzy miesiące byłbym pańskiego zdania, kochany doktorze, lecz nie dziś.
Śmiej się, nieświadomy, śmiej się pan! Stanowczo o niczem pan nie wiesz, ani co do czasu ani co do medycyny!
Nie! Tak! Nie!
Chodźmy na tył okrętu. Tam jest miejsce spotkania.
Bardzo dziękuję.
A! pojedziesz pan do Nijagary? Dalibóg, chciałbym tam jeszcze być, i jeżeli moja propozycyja nie wydaje się panu niedyskretną?...
Nie, „Saint-Johnem”, parostatkiem znakomitym, drugim światem, „Great Easternem” na rzece, jedną, z tych cudownych machin do przenoszenia, które skaczą z dobrej woli. Wolałbym panu pokazać Hudson w dzień, lecz Saint-John pływa tylko w nocy. Jutro o 5-ej z rana będziemy w Albany. O 6-tej weźmiemy New York Central Rail-roadNew York Central Rail-road
Wybornie! skwitujemy się tym sposobem, że zamiast przybyć do spadków Nijagary wieczorem, przybędziemy w nocy.
Nie jeszcze Wiesz pan przecież, że w chwili kiedy Harry Drake padł trupem, Ellen miała jakby chwilę jasności. Jej umysł ujrzał światło po przez ciemności, które go otaczały. Ale ta jasność umysłu wkrótce znikła.
Oczywiście namyśliłem się i jadę. Pomyśl pan przecież, może to będzie ostatnia podróż „Great Easternu”, ta właśnie, z której nie powróci.
Ma pan słuszność Czuję, że mi wiele, bardzo wiele niedostajeniedostawać (daw.) odczucie pustki i jałowości. duchowej i pustki, jaka od czasu do czasu rozwiera się przede mną w godzinie samotnych rozmyślań. Pan mi nie odmówi swej pomocy w razie potrzeby, nieprawdaż?
Choćby tym, że pozwoli mi pan rozciągnąć nad sobą rodzaj duchowej opieki.
Co za przypuszczenie! Nie znam jej zupełnie. W tej chwili ujrzałem ją po raz pierwszy w życiu. Strzeż się pan tej kobiety!
Nie jest mi zupełnie obcą. Spotkałem ją już parę razy.
Nie wiem; może. Zresztą kto wie, czy ona rzeczywiście nie stała w owej chwili za nami?
Odsłaniasz przede mną nowe światy; piękne są i straszne zarazem jak marzenia obłąkańca.
Ach, tak! Jest pan wzorowym narzeczonym! Nie przeszkadzam.
Kształt palców i paznokci zdradza usposobienie nerwowe i łatwo pobudliwe. Jest pan chorobliwie ambitny i tęsknisz do sławy; poklask tłumu mile łechce twe wrażliwe ucho. Mimo to ma pan okresy, w których pogardzasz blichtrem ziemskiego szczęścia, i wtedy zamykasz się w niebotycznej świątyni swych rozmyślań. Charakter ich mistyczny skłania się ku panteizmowipanteizm oparty na przekonaniu, że obiekty przyrody nieożywionej posiadają duszę. kontemplacji świata... Dzieckiem musiał pan być nadzwyczaj pobożny; ślady głębokiej wiary przetrwały do dnia dzisiejszego... Stosunek do przyrody, zrazu ścisły i serdeczny, później rozluźnił się nieco. Nic dziwnego; jest pan wychowankiem miasta... Dzieciństwo miał pan „sielskie, anielskie” do dwunastego roku życia, tj. do śmierci ojca. W okresie młodzieńczym chorował pan długo i ciężko. O ile się nie mylę, przeszedł pan dwukrotnie operację. I gdyby nie dziwny przypadek, kto wie, czybyśmy dziś oglądali pana między nami. Wyleczył pana człowiek bez doktorskiego dyplomu...
Linia życia ma bieg szczególny.
Las działa jak narkotyk; można się upić jego duszą.
Owszem. Odczuwam potrzebę zwierzania ci się nawet z najbłahszych przeżyć.
A zatem dziś rano, na godzinę przed twoim przybyciem, siedziałam sama na werandzie, kończąc poranną toaletę. Wtem na stopniach od ogrodu ujrzałam jakąś żebraczkę, która z wyciągniętą ręką prosiła o wsparcie. Wzrok starej nie podobał mi się: w czarnych, namiętnych oczach czaiło się coś złośliwego; na ustach zwiędłych i sinych błąkał się zagadkowy uśmiech.
Przesadzasz. Pod wpływem chwilowego rozdrażnienia wyolbrzymiasz rzeczy nikłe i niegodne twej uwagi... Brr... Chłodno tu jakoś... Chodźmy na słońce!
To prawda. Można podziwiać i z tego ruchomego pomostu.
Nareszcie przyszłaś. Czekałam na ciebie dość długo, siostro. Pójdź ze mną! Będzie nam dobrze z sobą.
Kocham Jakżeś piękna dziś, Kamo!
Przepraszam cię, Kamo.
Nie cierpię jej!
Nie. Ten moment operacyjny zaszedł znacznie wcześniej. Gdy wchodziłeś, wyglądałam już wyników na powierzchni wody; szukałam w niej wizerunku twej twarzy.
Masz słuszność, Kamo Zawdzięczam ci wyjątkowy wieczór! Gdybyś!...
Rozumiem.
Tak
Nazywają to astralnym condominiumastralne condominium (łac.)
All rightall right (ang.)
Tak, lecz potem rozlała ją po stole na dowód, że w przyszłości nie będzie już potrzebowała tego środka.
Pozwól, chcę go obejrzeć dokładniej.
Mówisz do mnie rzeczy tak dziwne...
Oto masz odpowiedź...
Nieśmiertelne prawo przeciwstawień i kontrastów
Nie traćmy czasu na porównania. Lepiej przeczytaj mi receptę na maść Baptysty Porty.
Czarownica odparła rozcierając szklanym tłuczkiem zioła w moździerzu. zebranie.”, pławiono w stawie Annę Bogdajkę za zbrodnię czarnoksięstwa i Magdę Strzeżyduszynę, którą wzięto z tej przyczyny na męki, że wrzucona do rzeki „pływała, głowę z wody jako kaczka wyścibiając”... Szatan jest piękny i nigdy nie zabraknie takich, którzy pójdą za jego rydwanem... Wrzuć to do tygla!
Może. W każdym razie wygląda jak jego zapowiedź.
W takim razie możemy zaczynać.
Dzisiaj mamy być tam.
Et, plecie Kasia androny!
Wiara pani ułatwi mi zadanie i wzmocni mnie na siłach.
Ani trochę
All right! Tak będzie najlepiej. A ty, mój kochany Jerzyku, zostaniesz przez cały ten czas tutaj ze mną.
Nic nie rozumiem.
Zaczynaj!
Mamy towarzysza.
Żartujesz.
Na razie nie. Nie lubię wypowiadać głośno hipotez, których nie mogę poprzeć bezpośrednim doświadczeniem. Musisz się zdobyć na cierpliwość, Jerzy. Powrócimy tu niebawem, może za tydzień, gdy będę odpowiednio przygotowany. Teraz czas nam wracać; pora i tak bardzo spóźniona.
Niewątpliwie. Lecz może się jakoś tędy przebierzemy. Toruj drogę jako młodszy!
Nic dziwnego; płaszcz kapłanów Marsa służył tu za wzór.
Zgadłeś. Teraz musimy dobrać odpowiadający mu sygnet.
Do widzenia! Stawię się w słowie.
„Szczur wodny”
Dziękuję!
Słyszałem coś o tym. Zaobserwowano podobno, że zbrodniarze po dokonaniu czynu zapadają nieraz w głęboki sen, trwający bez przerwy kilkanaście godzin. Przyczyna leży zdaje się w wyczerpaniu nerwowym.
Na ciało fizyczne nie, ale kto wie, czy nie na jego astralastral (łac.)
Przychodzę przebaczyć panu krzywdę, jaka wkrótce ma mnie spotkać z pańskiej strony.
Masz słuszność...
Hm... tak. To by było możliwe. Wiesz, ja bym się chętnie podjął tej misji
Gdzie mam go szukać?
Zaraz. Tu masz klucz. Przyćmij lampę!... Tak! A teraz proszę cię, nie mów nic do mnie; potrzebuję bezwzględnego spokoju.
Ciszej, kochany panie Jastroń, ciszej i grzeczniej. Nie wyjeżdżaj zbytnio z pyskiem, bo, jak mi Bóg miły, grzmotnę ze „spluwa”. A dobry jest i nigdy nie chybia... Skąd się znamy
Zaczniemy od paru koniecznych informacji. Czy znasz nazwisko człowieka, którego miesiąc temu udusiłeś na moście Św. Floriana?
Przeszło dwa lata.
Innymi słowy: czy pamiętasz, co robiłeś mniej więcej dwa lata temu tuż przed owym „wyjazdem” w „obce” strony?
Może... Ale dlaczego właściwie pan mi to wszystko przypomina?
A i owszem.
No tak. Może coś ci się w nim ciągle powtarza?
Tak. Miałbyś odtąd spokojne noce. Musisz tylko spełnić jeden warunek; przyszedłem tu właśnie po to, by ci zrobić pewną propozycję...
Ona musi mieć u siebie coś, co należało dawniej do Halszki: jakiś przedmiot, może wstążkę do włosów, może coś z ubrania. Musisz to jej stanowczo odebrać, rozumiesz? Odebrać i oddać natychmiast w moje ręce.
Ja, przeciwnie, sądzę, że też należą do Halszki. Kama musiała je zdobyć w jakiś sprytny sposób.
Przypuśćmy tedy, że rzeczywiście udało się Kamie wytworzyć w ten sposób ów szczególny związek między łątką a Halszką
Czary, Zło
Niezwykła książka Jedno z podstawowych dzieł starszego okultyzmu. A oto masz ponurego GlanvillaGlanvill, Joseph (16381680) księga dziwna jak szaleństwo i groźna jak wizja opętanego. Obaj ci ludzie, lubo rozdzieleni czasem, narodowością i przestrzenią, wierzyli mocno w potęgę czarów i kult szatana.
Owszem. Właśnie wspomniany przeze mnie Del Rio, którego Disquisitiones magicaeDisquisitiones magicae (łac.) w podobiźnie, za pośrednictwem obrazu., dokonanego przez heretyków z zemsty za prześladowanie ich wiary.
Szczególne, a tak przecież częste. Czyż to nie charakterystyczne, że trupie głowy są zawsze uśmiechnięte?
„Przepisy w materiej używania czarodziejskiej kukły: homunculus cerreushomunculus cerreus (łac.) inaczej. człowiekiem woskowym zwanej”.
Fragment bez końca.
Rzeczywiśaie: ciekawy związek między kukłą, zwierzęciem i ofiarą.
To nie zmienia sprawy. Mimo wszystko Kama pozostaje z nią ciągle w astralnym kontakcie i przez nią może w dalszym ciągu szkodzić Halszce.
Śmierć?
Jestem gotów oddać je za życie Halszki. Zbyt ciężko względem niej zawiniłem.
Widzisz tę araukarię?... Mój ulubiony krzew
Może choć w części. To też istota organiczna. Może przyjmie w swe zielone łono cios przeznaczony dla jednego z nas.
Nie wolno mówić
26 lipca.
Dziękuję panu, doktorze! Ocaliłeś mi życie.
Nie wiem, proszę pana...
Jak to? Sąsiad pani najbliższy, były właściciel tego domu.
To szaleństwo! Tutaj jeszcze przed miesiącem stał dom! Katastrofa nastąpiła 24 czerwca!
Bom ja jest Polak i łaciński.
Dawajże zaraz, choćby i sto; z miłosierdzia tylko czynimy.
A jużciż, że do Turek bo p. Krzysztof tylko z tureckimi kupcy ma swoje handle. Ale nie tak głęboko do samych Turek, bo nie aż na sam Konstantynopol, jeno do Jędrna i Warny, nad morze, bo tam okręty z towarem p. Krzysztofa przybić mają. Ujednałem się tedy z p. Krzysztofem, a jak na mój rachunek, to aby z pomocą Bożą, tam i nazad po 100 talarów zarobię.
Bo teraz muszę, ale mój ojciec nie musiał i ja przody nie musiał, i niezadługo to znowu nie będę musiał, jak Bóg da... U nas tak powiadają: Terpy, Kozacze, budesz otomanom!Terpy, Kozacze, budesz otomanom (ukr.)
Ja się nazywam Semen Bedryszko, spod CzerkasCzerkasy oficer kozacki, adiutant atamana. syn.
Daleko, bardzo daleko, aż do Czarnego Morza.
Co nie ma płynąć?... płynie aż do samego morza, a jakby ty, mołojczyku, wyszedł tu z Podborza, a szedł brzegiem, a szedł i szedł... tobyś do limanuliman
Widzisz go! Piechotą, brzegiem! Jeszcze ty durny mołojczyk jesteś! Na czajkach my tam byli.
Został w tyle jedzie konno, na siwym bachmacie, ot, i słychać kopyta.
Toby jego koń został a jak konia nie ma, to Semen pewnie zdrowo uszedł. Znam ja tego konia dobrze; nie odstąpiłby on swego pana na krok; tak by przy nim wartował, jak pies, i prędzej by zdechł, niżby go odbieżał.
Przysięgnę!
Zabit! Turcy go pewnie nie zabili! Oni radzi, że go żywego mają, aby najdłużej: oni go sobie na wagę złota kładą. Trzeba ci wiedzieć, że mój ojciec to sławny puszkarz; głośny po świecie, hen, na całą Ukrainę. Drugiego takiego nie znaleźć, chyba w niemieckich krajach.
Ale zdrada z tego poszła, że ojciec miał to, na co Żyd był łakomy jak wilk na barana, a czego kupić nie mógł, bo ojciec wiedział, co to warte. Widzisz bo, mołojczyku, u nas tak się dzieje: Idzie Kozak na wyprawę, na chadzkę, czajkami płynie na turskie brzegi, pali grody i zamki, łupi miasta, zabiera Turkom wielkie skarby daw. drobne monety tureckie., lewkilewki drobna moneta w krajach Bliskiego Wschodu., czerwone złotoczerwone złoto, częściej czerwony złoty z złotogłowiem, kobiercami, koralami, naczyniem złotym i srebrnym, bo naród turski bogaty i w zbytkach się bardzo kocha oho, dobrze się wybrał! To właśnie tak, jakby własną głowę na targ poniósł. A skąd to masz, a kędyś zrabował? a kogoś zabił? Odbiorą, kijem napędzą, i to najlepszy jeszcze koniec: rad bądź Bogu i dziękuj, że cię do tarasataras (tu daw.)
Stań plecyma do skały, oprzyj się o nią, tak abyś sobą przykrył rozpadlinę.
Otóż tak; teraz mi się podobasz, mołojczyku! Czekałem tylko, czy się zapytasz; sława Bohu, żeś się zapytał! Bo teraz wiem, że masz rozum. Słuchaj i spamiętaj: Jak kto przyjdzie do ciebie, czy to będzie stary, czy młody; czy chłop, czy baba; czy sługa, czy pan; czy czerniecczerniec (z ukr.) cienka, kosztowna tkanina wełniana. i przy bogatej szabli jeżeli ktoś przyjdzie do ciebie i uderzy cię dłonią po lewym ramieniu i powie te słowa:
Więcej nic.
Masz tobie a nuż i tam trafią!
Król z dekretem, a Kajdasz z muszkietem! A teraz zostań zdrów, Hanusik! Na plebanii pewnie już pochrypli od wołania:
Może dzisiaj, ale najpewniej, że aż jutro, bo czekamy na tych Niemców ze Lwowa, a jakoś ich nie widać
Kto by ich tam rachował, chrry! Ale gdyby każdy z tych, co tam byli, tak samo sobie poczynał, jak ja, do jednej łapy bylibyśmy to pogaństwo wysiekli! Chrry!
A może Tatarów cale nie masz może to jeno strachy? Pójdę ja z lasu i obaczę.
I my także
Pewno, żeby byli przed wami nie uciekli! ale dajmy temu pokój; chodźcież z nami i otwórzcie to wasze duże torbisko, co z wami było na chocimskiej, jeść nam się chce!
A ja jej także pewno nie godzien, a przecież w daleką drogę się wybieram i nie tracę nadziei, że tam zajdę, gdzie idę.
Czemuż ty płaczesz, Hanusz Posłuchaj, nauczę ciebie ładnej pieśni na zabicie smutku, takiej skutecznej, że jeno chyba modlitwa nad nią skuteczniejsza. Posłuchaj:
Znajdziesz go u nas, przy mnie i przy panu Spytku, jeśli go wart będziesz. W imię Boże, jedź ze mną do Lwowa!
A bo taką masz obłoczystą sukmankę z czerwonymi obłożkami, jak pod Samborem na wsiach noszą.
Kiedy ze strachu nie wleziemy w krzaki, chrrry... chrrry...
Szukanoć go, to prawda, ale, wierę, nie tam, gdzie by się mógł naleźć.
Fok!
Pan Jost Fok jest niemieckiego pochodzenia, ale nie z takich cnotliwych Niemców, z jakich pan Melchior Szolc albo pan Jan Alembek idzie, bo mówią jedni, że ojciec jego był katem w Głogowie na Śląsku, inni, że jest synem Żyda, co się pod szubienicą wychrzcił dla uratowania życia, a znowu inni, że się on Fok nie nazywa, tylko się tak sam przyznał, bo tych prawdziwych Foków rodzina jest i znaczna, i uczciwa. Ale dzisiaj ma już prawo miejskie i posiadłość znaczną, i w łaskach jest u pana rajcy Haydera, który go za swego faktora przy handlach rozmaitych wziął, bo też ma to być człek bardzo sprytny i przebiegły. I jeno co nie widać, że go do Czterdziestu MężówCzterdziestu Mężów
To jest pan Jost Fok faktor pana rajcy Haydera.
Nie we Lwowie, ale gdzieś niedaleko Sambora; napadł go tam w drodze Kozak jeden, czeladnik pana Koniecpolskiego, zrąbał go srodze, w polu za nieżywego zostawił, a z brylantem uciekł.
Owóż masz wiedzieć, że mój pan mistrz o ten zrabowany brylant już dawno odebrał listy, bo mu miał być przesłany od księcia ziemi siedmiogrodzkiej, Betlen GaboraBethlen Gábor (Gabriel Betlen, 15801629) gdzie brylant miał być oszlifowany, bo to jeszcze surowy kamień jest, taki jak z ziemi wyszedł. Opowiadał nam pan Siedmiradzki, że o tym kamieniu już dawno słyszał i że cudowne wieści o nim chodzą, jakby w bajce. Miał go jeden bardzo znaczny Turek, basza sułtański, i temu go Kozacy w Synopie nad Czarnym Morzem zrabowali, potem odbił Kozakom basza ten kamień, ale w jakiś czas znowu sam z brylantem w ręce kozackie się dostał, a od Kozaków kupił go ten Żyd turecki. Ma ten brylant swoje nazwisko, bo bardzo duże brylanty, że ich bardzo mało na świecie jest, mają swoje własne nazwiska jak ludzie, i tak jest jeden ogromny, co się nazywa Kohinor, drugi, co się nazywa Nadyr-Szach, inny Moguł, znów inny Florent. A ten, co temu Żydowi jakiś Kozak wziął, to jak powiadał nam pan Siedmiradzki, nazywa się Oko Proroka.
Ty jesteś Hanusz Bystry z Podborza Ty jesteś Hanusz Bystry i jeżeli nie pójdziesz ze mną cicho, spokojnie, pokornie, jako przyjaciel z przyjacielem, to pamiętaj, że tylko palcem ruszę, a jakby się ziemia otworzyła przed tobą, zaraz tu będzie pan Kajdasz i pan wójt, a pachołki miejskie za nimi.
Dziękuj już teraz Panu Bogu, że tu siedzisz; masz ty za co. Kiedybyś ty wiedział, co ciebie czeka, tobyś mnie na klęczkach błagał, abym cię stąd nie puścił, i na próg byś się kładł, a wynijść nie chciał.
A coś ty w lesie wykopał?
O niczym nie wiesz? A o tym, czy także nie wiesz, jako pytają na ratuszu? Nie powiadano ci jeszcze? Tam każdy złoczyńca najpierw tak mówi, jako i ty: o niczym nic wiem. Tedy go po dobremu proszą: powiadaj, nie daj się psować! A jak nie powie, tak jako ty powiedzieć mi nie chcesz, tedy dają go katu, a kat bierze go na śrubę. A wiesz, co to śruba? Jak kat pokręci, raz, drugi raz... trzeci... wyciągnie ciebie jako strunę na skrzypcach, powykręca ci stawy i członki, powywraca łopatki, wszystkie kości zaczną trzeszczeć, żebra się rozsadzać będą. I żebyś jaki twardy był, śpiewać, niebożę, będziesz!
Ani mnie ale to twoja wielka szkoda i twojego ojca, który jak mi powiadano, podobno w pogańskiej niewoli żyje.
A uciekł i głupi by był, gdyby nie był uciekł, skoroście łazili w jasny dzień po rynku, że was każdy widział! Trzeba było mnie słuchać. Mówiłem wam: nic jedźcie, zostawcie to mnie, a jeżeli już koniecznie chcecie, ukryjcie się gdzie w gospodzie.
Dawajcie, dawajcie Panie Mordach, i wy kupiec, i ja kupiec: wy wiecie tak samo dobrze, jako i ja, że dawać, a nie brać, to rzecz głupia jest.
Jeszcze mało.
Idźcież do niego, na Boga was proszę, idźcie i wywołajcie go do mnie; powiedzcie: wielką sprawę do niego mam. Nie moją sprawę, cudzą, ale ważną, nieomieszkanąnieomieszkany (daw.)
Fokowi je zabrałem, a co w nich jest, obaczcie.
Przez noc tu zostaniesz i jutro przez cały dzień, ale aby cię oko ludzkie nie widziało. Jeden tylko Woroba wiedzieć o tobie będzie. Trzydzieści lat służę panu Jaroszowi, a przez ten czas nie skłamałem mu ani razu; jutro mu skłamię po raz pierwszy, bo jak mnie zapyta, powiem, że cię nie ma. Ocaliłeś mnie od nieszczęścia, może od śmierci; ja też ciebie chcę ocalić od nieszczęścia, a może także od śmierci. Ale już kwita będzie między nami, nic ja już więcej uczynić nie mogę.
Palec to boży sprawił. Papiery, któreś uniósł z domu pana Foka, oddałem bratu doktora Kurcjusza, panu Curti z Wenecji. Są to cyrografy i zapisy na wielkie sumy, które się nieboszczykowi bratu jego należą; bez tych papierów, co wiedzieć, czyby je był kiedy odebrał, a w nich wielka majętność leży. Tedy pan Curti, wdzięczen za to, dziesięć cekinów dla ciebie przeznaczył. W skarbonce twojej także się mały grosik uzbierał, razem to na sumkę się złoży: możesz o tym ojca szukać. Droga cię nie będzie kosztować ani tam, ani nazad, jeśli Bóg da szczęśliwie.
Dam ci także list do Jędropola do księdza karmelity, Benignusa, który tam teraz jest i o wielu więźniach chrześcijańskich wie; może co o ojcu twoim zasłyszał, to ci pomoże. I pieniądze, i list podam ci jutro wieczór przez Worobę, a jak pana Harbarasza znaleźć, także się od Woroby dowiesz. A przez jutrzejszy dzień siedź w ukryciu, aby cię, broń tego Panie Boże, nikt nie obaczył, bo o gardło twoje chodzi.
Co? ten „sposób”? Ten „sposób” taki maluczki, a ja bym go schować nie umiał! Diabeł go nie znajdzie!
Sława Bogu, żeś ty nie Niemiec, bom ciebie za takiego miał Nie patrz w moją stronę, ale ku miastu, na meczet patrz.
Bystry, Bystry... coś mi to nazwisko jakby już słyszane. Poczekaj, mam ja tu długi spis naszych, co tu więźniami u Turków są, i panów, i chłopów, i niewiast, i dzieci nieszczęśliwych, co ich Tatarowie pobrali, owo poszukać muszę.
Widziałem go w Warnie na sułtańskiej galerze; do wiosła go sprzedali. Prosił mnie, aby żonie jego dać znać o nim w Podborzu, w ekonomii samborskiej i aby jej zlecić, żeby przeze mnie albo przez Ormiany lwowskie wykupiła go z niewoli. Ma na to sołtystwo sprzedać. Pięćset twardych talarów żąda za niego ten agaaga (tur.: pan, naczelnik)
Kozak, Kozak cię nauczył Wart i ty być Kozakiem, wart: łepski by był mołojec z ciebie!
Szukacie kogoś? A kogo szukacie? Jowan wszystkich tu zna i Jowana wszyscy znają. Czy to kupiec jest? czy żeglarz, korabnik? Grek może, Włoch może? Jeden z naszych, czy z Franków? Do urzędu chcecie może; do którego urzędnika? do kajmakana, do mudira, do muktara, do czorbaszego?
A kogo tam chcecie widzieć; może jakiego hadama?
Dam dwadzieścia dukatów temu adze, co straż trzyma nad więźniami, a pięć dukatów wam za tę łaskę, co mi wyświadczycie!
Młodyś, a mądry; niechaj ci Allach pomaga Nie masz tu gdzie mieszkać, tedy ja ciebie do mego ubogiego domku zawiodę; siedź tam i czekaj, a nie pokazuj się ani w mieście, ani w przystani, jakoby ciebie już tu nie było, i nikomu nie powiadaj, że z Jowanem masz jakąś sprawę, że Jowana znasz, żeś go kiedy w swoim życiu na żywe oczy widział; nikomu, nikomu, bo zgubisz i mnie, i ojca twojego, i siebie. Ja tymczasem chodzić koło tej rzeczy będę.
Nie dam, bom ślubował, że się z nim póki żywota mego nie rozłączę.
Jam w sercu moim chrześcijanka i katoliczka, bo ja z Beliny jestem, a tam nie greckiej religii ludzie, ale katolicy zawsze mieszkali. Ja ze sławnej bogumilskiejbogumilski a. bogomilski
Tak jest, biedny synaczku, gotuje ci zdradę, tobie i ojcu twemu. Ja wiem wszystko; nie z tobą pierwszym on tak robi i nie ty będziesz ostatni, jeśli go Bóg w czas nie pokarze. On ma wspólnictwo z tym agą na galerze; on ci ojca pewno na miejsce przyprowadzi, a potem do lasu z wami pójdzie, niby bezpieczną drogę wam wskazać. A kiedy już w lesie będziecie, to wam powie: „Teraz idźcie dalej w tę a w tę stronę, bezpiecznie na pole wyjdziecie. Bogu wam zostawiam”. Sam się wróci, a ty ledwie z ojcem kilkaset kroków ubieżysz, aż tu z zasadzki wypadną Turczyni i pojmą was, i znowu ojca na galerę wezmą, ale już i ciebie nie puszczą, jeno do śmierci w ciężkiej niewoli trzymać będą...
Dobrej drogi nam życzy ale teraz bieżmy! Za mną idźcie ciągle, za mną.
Hanusz ten dobry człowiek lepiej drogę zna; idźmy, kędy on każe; jakże ty możesz lepiej od niego wiedzieć?
Wykopał
Widziałem, ale tyś przedtem jeszcze wykopał... tak mi mówili... A zresztą, widzisz, to nie moja tylko rzecz; czterech nas do tego należy...
Wierność odpowiem
Jeżeli deszcz turecki tu padał, to z deszczem spadłem, bo z Turek wracam, i to nie sam. Ojciec jest ze mną!
Cicho, Żydy, niechaj sam rabin szczeka Jak będziecie tak razem pytać i krzyczeć, to się niczego nie dowiecie. Przyszedł dla was dekret, Marku, i kwita? Pomału bestia lazła, ale przecie wylazła, ale nie sama, tylkom ja jej trochę dopomóc musiał.
Tak to pewnie będzie! Auriga regius! Possessor privilegiatus!
Chodźźe jeść i miód pić a przy modzie rozpowiadaj, jak to wszystko było.
Niechajże będzie i po ludzku choć lepiej by przystało po wilczemu, bo zacząć muszę od wilka, bestii niedobrej, bo od samego podstarościego. Owoż, kiedy Markowa wywędrowała z Podborza, a Hanusz w świat także poszedł, został ja sam, sierota, bez chleba, bez butów i bez dobrego słówka, bo nikt go nie miał dla mnie, a z plebanii na pół mnie wygnano, a na pół sam uciekłem, bo nastała nowa gospodyni, taki herod-baba, że i głodny diabeł uciekać by przed nią musiał. Nie miałem nic, tylko ciało, duszę i skrzypki, wziąłem to wszystko troje w kupę i tak się też jakiś czas trzymało to w kupie, bom chadzał po weselach, po jarmarkach, po odpustach i ruskich prażnikachprażnik (daw., z ukr. праздник)
Powiadali mi ludzie że poszła do Lwowa, bo jej pan Zybult z Sambora jakąś dobrą służbę naraił, a w Strzałkowicach, nieboga, wyżyć nie mogła. Tam ją też, panie, znadziecie.
Dwa tygodnie temu umarł, a bardzo go wszyscy żałujemy bo był chłop poczciwy, sługa prawy i wierny, choć ubogi prostak, i takiego pewnego człeka niełacno pan Jarosz dostanie. Szkoda go: byłby się on tobie bardzo ucieszył, bo ciebie kochał, Hanuszku; ciągle się o ciebie wypytywał, czyś nie pisał i czy słychu jakiego o tobie nie mamy, a i przed samą śmiercią ciebie wspominał.
Jest u mnie; dam ci ją, kiedy chcesz, ale co by ci po tym kawałku drewna było?
A ja wam mówię, że to wrota! Chodźmy szukać tych wrót!
Ot, mudrahel!mudrahel (ukr.) mówi Opanas
Dobrze mówisz tak i pójdziemy.
Krzyż? jest i krzyż!
Midopak, durna ty głowo jak ty będziesz tak szukać, i do jutra nie znajdziesz! Tak potrzeba zrobić, jak już raz Hanusz nam poradził. Rydel napisany po prawej stronie krzyża: od prawego ramienia w prostym kierunku na dziewięć kroków będziemy kopać.
Ale we Lwowie urząd jest, i wójt, jest i kat jest i łacno tu skończyć na tym, od czego my dzisiaj szukać zaczęli. Małom ja tego na własnej skórze nie zaznał, a wszystko dla tego przeklętego Oka Proroka, bodaj oślepło!
Gdyby za mną był toby mojej żony z sołtystwa wyrzucić nie pozwolił. Biegała moja do zamku, płakała i prosiła, nieboga, nie raz i nie dwa razy; za nic to było. Na zamku jej słuchać nie chciano, a sam pan starosta w Samborze nigdy nie mieszka.
Czemuby nie? ma twój ojciec dekret królewski, może teraz zrobić to, co nazywają egzekucją dekretu. Król ci dał, to ty bierz, siłą bierz, kiedy po dobremu nie możesz!
To mało, duże mało! Więcej to warto!
A ja ne choczu!ne choczu (ukr.) zawołał zuchwale Midopak.
I ty dasz, i ty weźmiesz Taki jest mój sąd i tak być musi! A teraz się rozpłaćcie.
My obaczym ale ty łacno możesz już nie obaczyć! Bo kiedy ty nam jutrem grozisz, złej matki synu, to my to sprawić możem, że jutra ty już nie doczekasz! Jest nas tu więcej i my strzelać możemy! Kiedybyśmy imać ciebie chcieli, ty durna głowo gorzałczana, tobyśmy tu wszyscy przyszli zbrojno i całe chłopstwo za sobą przywiedli. Nie ostałbyś ty się w twoim kurniku i chwili; żywcem byśmy w nim ciebie spalili! Nie szczekaj ty na nas jako pies z budy, ale milcz i słuchaj, póki czas! Nas tu trzech tylko jest; spokojnie z tobą gadać chcemy, a ty sromocisz, przegrażasz się, hadiugo! Na twoją głowę to pęknie, jeśli z nami grzecznie mówić nie będziesz!
Sto złotych wam przynoszę jakom wam był obiecał przed moim wyjazdem. A żem się w terminie spóźnił, tedy z lichwą wam to chcę zapłacić. Znijdźcie do nas albo nas do izby wpuśćcie, a dwadzieścia dukatów wam na stół odliczymy.
Już ja go biorę na siebie! Noga jego tu w Podborzu nie postanie ani wy go widzieć będziecie! Niechaj ten drabus w zamku samborskim w piecach pali i izby zamiasta, jako to jego rzecz z dawna była.
Może obaj rację mamy ale niech to złoto leży na stole, dopóki nam nie napiszecie poświadczenia, że ani czynszów żadnych, ani pogłówszczyzny, ani podwód, ani żadnej rzeczy, zamkowi albo wam należnej, nie winniśmy z naszego sołtystwa.
Chłopak mi... zachorował w drodze i pozostał, co mnie w niemały wprawia ambaras... rzekł podróżny spoglądając nieśmiało na pytającego.
W istocie, podchwycił w ciągłych rumieńcach, nieznajomy; wyznam panu hetmanowi, że uciekam, uciekam zmuszony...
O! panowie jesteście jednego wzrostu prawie z Georgesem, garderoba jego na usługi... a ma świeżo z Paryża sprowadzone i nietknięte suknie...
Bo proszę cię, cher ami! mnie to tak animuje i bawi!... ta tajemnica! ta ucieczka... ta twarz... coś tak w naszym kraju i pod nasze czasy niesłychanego. Prawdziwe szczęście...
Skromny! to ładnie! très delicat! rzekł hetman... I proszę jeszcze, żeby dwór wystąpił tak, aby mi wstydu nie zrobili. Et ces dames aussi...
Dziwaczysz, Babetto! zawołała pani Georges, i Francuzka zamilkła...
Choćby tylko tyle, żebym go innym odebrała! rzuciło dowcipne dziewczę...
Ja! ja! załamując ręce i boleśnie się uśmiechając przerwała Francuzka, jakże możecie pomyśleć nawet coś podobnego? Nie przez ciekawość pewnie chcę wiedzieć tajemnicę waszą, lecz żeby wam dopomódz do osłonienia się lepszego... bo czuję, że odkryta zostaniesz... zdradzając się co chwila!... Jesteś młodziuchną! ręczę, że jakaś nieszczęśliwa miłość gra w tem swą rolę... więc chcę ci być sprzymierzeńcem, pomocą...
Tak... a ten wybrany jest moim krewnym, i teraz pewnie już żonatym. Nie mogę być jego, nie będę niczyją.
Ale cóż myślisz? jak i gdzie się obrócisz? pytała Francuzka... Tu, jeśli chcesz pozostać, dobrze ci będzie, lecz nie jesteś bezpieczną... przyjaźń tego zepsutego, młodego trzpiota Georgesa, który domyśliwszy się twej tajemnicy, może chcieć z niej korzystać, postawi cię w położeniu przykrem. Dwór to, jak go widzisz, na pozór niby się raikiem ziemskim wydaje, ale pod wieńcami z kwiatów pełzają węże, i kryją się gady, i krwawią blizny. Hetman jest dobry i słodki, dopóki nie znienawidzi i nie zapragnie zemsty; naówczas z hypokryzją niepoścignioną, uśmiechając się mści najokrutniej. Ten dwór, co go otacza tak zgodny i przyjazny, to gladjatorowie, z których każdy radby drugiego obalić i zamordować. Ale to wszystko odbywa się z taką dystynkcją, tak przybrane i w dobrym tonie, te trucizny podają się w takich nektarach i ambrozji, iż trzeba zaboleć, aby w nie uwierzyć. Tu wyroki śmierci układają się w madrygałach, a sztylety robią z cukierków...
Dokąd? mogę wpaść daleko gorzej jeszcze.. Tu chcę zyskać czas do rozmysłu. Ojciec, macocha, poszlą gonić za mną, on ma prawo upomnieć się o mnie... a ja tam wrócić nie chcę i nie mogę. Cóż zrobię? gdzie się podzieję?
A do Karmelitanek... Czemu jej przyjąć nie miały? Swego czasu może mieć z miljon posagu, a czy suknie oblecze czy nie, zawsze za schronienie się klasztorowi wywdzięczy... Nota bene jeśli macocha nie przeszasta onych skarbów...
A do czego to panie hetmanie dobrodzieju, baby nie doprowadzą! wtrącił Zarwański... Gdy to licho opęta, nie odżegnać się od niego!
A! mój Boże! ciągle się śmiejąc i bijąc w ręce, odezwała się Babetta, ja guwernantką! ja guwernantką!... a! to trzeba umierać ze śmiechu...
Tak, śliczne dziecię moje... wzdychając poczęła Babetta, która się na oknie wsparła i zapomniała, że ją ktoś podpatrzeć może... twoja rachuba wiejska myli cię pewnie! Tobie się zdaje, że możemy żyć zamknięte o suchym chlebie, a ja! jestem popsuta! ja jestem wybredna, ja choruje na fantazje, dla których się wszystkiegom wyrzec gotowa. Ileż razy nie mając koszuli, kupowałam koronki! Wziąść mnie!! tobyś dopiero wzięła kłopot sobie i męczeństwo... Wszak Pobożanin, który ma pełne kieszenie czasem, gdy wygra... a sypie nie licząc... wydołać nie może kaprysom moim.
Więc znowu jakieś nieporozumienie, które nie potrwa, flegmatycznie odrzekł hetman, ziewając, dłużej niż do wieczoru! O cożeście się, a raczej o kogoście się poróżnili? szczerze mi wyznaj!
Tak, a przecież choćby żal być miało, trzeba raz... przerwał gniewnie Pobożanin, mieć siłę ją odprawić. Ja za to ręczę, że na jej miejsce inną wyszukam...
Bo pani nie masz, nie miałaś i nie będziesz miała serca!
Kto nie ma wiary... temu jej nakazać nie można, odparła Babetta, a bez niej i miłość jest niepodobna.
Słowo...
On jest, dziewczyną!! smiejąc się i padając na kanapę, zawołała Babetta...
A o tem wszystkiem ani słowa! Dziewczę mi zawierzyło, jemu winnam, że się zemną żenisz; chcę się jej wywdzięczyć, jak należy...
Chyba tak! nieukontentowany widocznie odparł hetman. Nie jestem waszym opiekunem... a waćpan małoletnim... uczynisz, co mu podoba.
Ja... ja mam powołanie do teatru, zawołała żywo Laura.
Czekajcie, przerwał ożywiony oryginalnością położenia Pobożanin, który w też chwili odmłodniał, słowo tylko. Babetta wyjedzie do Warszawy jutro... mamy nieuchronne przed ożenieniem do nabycia sprawunki... Ja pomogę pani, byś za nią wykraść się ztąd mogła... Na pierwszej stacji połączycie się. Ona ma pewne sprawunki w Warszawie, ja także może kogo stosownego wymyślę ku pomocy...
Cóż pani chcesz? westchnęła Eliza, my tak jesteśmy nieszczęśliwe!!
Mnie się nie śni! bo ja się w niej kocham na zabój! ja szaleję za nią! ja wiem, ja czuję, że to była kobieta.. począł gorączkując się Georges... Ja za nią na koniec świata polecę... kazałem sobie podać konia... jadę, gonię...
Zastanów się pan! na Boga! dokąd? Wieszże jaką on pojechał drogą? Pół godziny, czy może więcej jakeś to rżenie usłyszał... pół godziny zbieży może nim konia przyprowadzą... Po cóż ten zachód cały, aby się potem wstydzić! Ja pana nie puszczę!
To frazes z komedji pana hetmana, odrzekł spokojnie Pobożanin, doskonały na scenie, a w życiu śmieszny. Miłość mężczyzny dla kobiety innych mu praw nie daje nad
Bez żadnego prawa, jeśli ci się podoba, dla tego, że jesteś wychowańcem pana, którego kocham... i obowiązanym się czuję oszczędzić waćpanu szaleństwa nadaremnego!
Ale kto obok niej przeżył choć kilka dni w życiu, ten obojętnym pozostać nie mógł, mówił zmieszany Georges... Myśl, żeś pani mogła w ucieczce podpaść jakiemu wypadkowi, niebezpieczeństwu, zmusiła iść za nią... Jeśli to jej jest przykrem...
Nie mogę, pani! nie mogę! boby mi w niewiadomości, co się z nią dzieje, życie stało się męczarnią!
Sprobój pan jednak, gdyż z trudnością inaczej być może, mówiła Laura; przecież mimo woli mojej nie zechcesz mnie ścigać? a ja, ja mimo całej swej życzliwości dla pana... nad tę, nic mu ofiarować nie mogę...
Ale ja szaleję! ja kocham! zawołał Georges...
Pozwalam tylko powracać do domu, powtórzyła Laura, i zapomnieć o biednej istocie, którą przypadek zbliżył do niego... mimo woli, a wola własna nakazuje pożegnać!
Widzisz pan, żem zupełnie spokojna... nie jestem bez opieki, mam co mi do podróży potrzeba:
Przyjaźni... ale to najgwałtowniejsza miłość! zawołał Georges.
Kochana pani, kończąc ubranie odezwała się Laura, na wszelki przypadek, nim nas Georges wyszpieguje lub znowu jaki natręt napędzi... uciekajmy dalej co najprędzej... Boję się, choć sama nie wiem czego, a zatem Munię przywiązawszy z tyłu do powozu... trzeba pośpieszać...
Lecz cóż z mym ojcem się dzieje?..
Był zawsze, odparła żywo Lassy... poszli szukać skarbów. Ale cóż się dzieje?.. oto mściwa Opatrzność, w pośród nocy włóczących się po tych podziemiach, zamknęła w nich... Drzwi się żelazne zatrzasły... pozostali obok trupów i trumien... w ciemnościach... Macocha jakkolwiek odważna zemdlała, i nazajutrz, gdy się stary obudziwszy opatrzył, a drzwi odbito... i ich wyciągnięto z tego lochu... ledwie dawała znaki życia... Towarzysz jej o mało nie zwarjował... a długo potem mówić nie mógł.
Po co? spytała Babetta. Panu się roi, że ją bezbronną spotkasz, że się wciśniesz do niej... to nigdy w świecie być nie może... Oto ta pani, wskazała na Lassy, która dygnęła, zostaje przy niej na straży... a wiem to, iż Laura nikogo widywać nie będzie...
Ja też ani go chcę widzieć! zaprotestowała Lassy, lecz że się kocha...
To po prostu szaleństwo, bo do czego się to jej przydało! zawołała Lassy.
A tak! daję pani rękę i idziemy.
Niekoniecznie go spotkamy, a spotkawszy pozbędziemy.
No, jakże się waćpanu podoba miasteczko? odezwała się nie słuchając już jej odpowiedzi, otyła pani, którą Laura zdawała się niezmiernie intrygować.
Cóż to? literat jesteś! szkoda! taki ładny chłopiec! Co ci tam po książkach!
O! będziemy go mieli! przerwała kasztelanowa, idąc powoli i prowadząc z sobą ciągle Laurę. Król J-mość mocno myśli o tem... wszyscy mu pomagamy, znalazł się nawet człowiek, który to może doprowadzić do skutku.
Ksiądz Bohomolec, Krasicki, Węgierski, czwartkowi goście króla J-mości dostarczą ich... Tymczasem my grywamy po francuzku... Ja nie mogę, westchnęła kasztelanowa, ciężka jestem... ale inne panie...
Dla czego? przerwała kasztelanowa, to ciekaw jesteś bajecznego świata, a nie ciekaw prawdziwego? a wszakże on tak dalipan zabawny jak komponowany... Młody... i nie szukasz świata. Ileż masz lat? dodała.
Bardzo oryginalny! to mi się podoba! rozśmiała się tłuściutka jejmość. Wiesz asindziej co? nigdy nikogo nie słuchaj, rób co ci po sercu i po myśli, to najlepiej. Masz rozum... Lassy nigdy go nie miała...
Widać moja mościa dobrodziejko, że nie po dniu wybierałaś, bo pono dla asindźki za młody... odezwała się Kossakowska... I dokądże z tą swą zdobyczą dążycie?
Kwestja czy ta reszta wziąć się da, odparła po cichu pierwsza...
Byleby go ona za kulisy do aktorek nie zaprowadziła jak innych ichmościów, rzekła pani Kossakowska, boby go szkoda było...
Często i trucizną, do której nawyka! rzekła pani Kossakowska.
Toć mi wszystko jedno! odparła kasztelanowa. Tylko jeśli ma passję w sercu, nie wesół pono będzie, ale, choćby i smutny, wyznać muszę, iż miły bardzo...
Nie przyznaję sobie, bym jej zapas miała, rozśmiała się Kossakowska; lecz nie zaszkodziłaby sól na te czasy, gdy tyle kwasu wszędzie..
Zrobisz sobie jak zechcesz, bo mnie słuchać nie masz zwyczaju, odezwała się Lassy, lecz od pierwszej kasztelanowej wątpię, byś się wykręcić mogła. Wpadłaś jej w oko. Najmilsza z niewiast... ale lubi młode towarzystwo, a byłaś takim ładnym chłopcem, że się jej gustowi nie dziwię.
Przepowiedziałam! Jest to zaproszenie od kasztelanowej, na które już odpowiedziałam, że będziemy.
Ale też zacna bardzo, surowa dla siebie, ma prawo być taką i dla innych...
Powoli, powoli, przerwała gospodyni, może do tego przyjdziemy... tylko się dobrze rozmyślmy, aby co może być zwycięztwem nie było przegraną walną bitwą.
Słuchaj waćpan, gorąco zaczęła kasztelanowa, mocno mi się ta myśl uśmiecha, ułóżmy co! pokażmy, że i my potrafimy... A waćpan panie Borowiecki?
Spróbowałbym! rzekła Laura...
A waćpan? spytała kasztelanowa Laury...
Coś jednakby radzić potrzeba? rzekła.
A ja, anim się po tym zimnym, milczącym jegomości spodziewała! dodała Lassy z dygiem arcy komicznym... Tak się ukrywa z talentem, jak drudzy z nim chwalą.
Ja, rzekła Laura... moją nauczycielką była, Biblia, cisza... pustynia, miłość ojca i cierpienie.
Za co on ręczyć nie może, cicho szepnęła Laura, spuszczając oczy, w których się łza zakręciła.
Ale kogo?
Nie wiem prawdziwie, kupiono ją dla mnie.
Ale dajże mi pan pokój z trafem i okolicznościami, ja się znam na tych figlach, odparł kawaler, który, jak się domyślić łatwo, nie kim innym był tylko Georgesem. Proszę mnie nie zatrzymywać. Kłaniam uniżenie, odpowiadać nie myślę.
Tutaj...
Tak! tak! odparł Dobek, i mogę panu zaręczyć, że gdybyś bliżej znał tę historję, zajęłaby ona go mocno... Tymczasem, przebacz mi i
Przypadkiem..
Ja muszę powrócić do domu, ośmielając się dodała Laura; nie lękajcie się o mnie...
Biedny mój, drogi, kochany ojciec! westchnęła Laura. A! gdyby chciał życia, dałabym mu je... a męczyć się tak codziennie nie nauczył mnie, nie umiałam, nie mogłam...
Najlepsze ze wszystkiego, rzekła Laura podając mu ręce, to, że ja ciebie widzę... Namyślimy się potem co czynić. Dziś, jam szczęśliwa z ciebie!
O! i ja! ale oddajże mi życie tamto, ojca... nadzieje moje... serce swobodne, myśl bez troski... wiarę w ludzi... Dziś ja mam politowanie dla nich, a miłości mieć nie mogę; czuję, żeśmy nie istoty rozumne i władnące sobą, ale igraszki losu, marjonetki, któremi rzuca niewidzialny sznurek pociągany ręką... czarną czy białą, już nie wiem... Jestem jeszcze ciekawa tej gry marjonetek, a czy w niej będę ubrana po męzku czy za kobietę... co mi tam, gdy się lalką czuję?
Ale twój ojciec? twój ojciec?
Ale dziś dosyć na tem... dosyć... nie truj mi moich kilku dni jasnych... nie chcę mówić o tem...
Nieodzownie, jesteś waćpan moim stryjecznym bratem...
Bo nie może być taką jakiej ja chcę, a takiej jaką mi los dać może niby jałmużnę żebrakowi, ja nie przyjmę.
I za to go skasowano! westchnął Bohomolec; ale mówmy o co idzie...
Aleby to poznać potrzeba, odezwał się Bogusławski... Choć król chwali, niewiadomo czyby nam ten angielski porter był do smaku...
Cicho! dosyć! przerwało dziewczę, życzysz mi dobrze a radzisz? Cóż? powiedz? klasztor? powrót do domu? Znajdź, ja nie widzę nic.
Może, odpowiedziała dziewczyna, ale to trzecie jest drogą ciernistą do raju.. a komu on zamknięty, temu i drogi zaparte. Po co iść, gdy dojść nie można?
Tak, ty...
Niech się pan nie tai! przerwała Lassy, jej uczucia dla niego, pańskie dla niej są mi znane... Wchodzę w nie i podzielam, i współczuję, i radabym skrócić ich cierpienia...
Tak? Szkoda! może pan później żałować, lecz, wolna wola. A, jeśli spytać się godzi, więc jakież projekta, powrót na łono kochającego ojca? cha! cha! ale ona nigdy się na to w świecie nie zgodzi!... Widzi pan... ja panu powiem, bo świat znam doskonale, zostanie z desperacji aktorką i pierwszy lepszy amant teatralny... rozumie mnie pan? Scena nie daje spoczynku ani fantazji, ani sercu... znudzi się w końcu schnąć tak marnie... Więc tak lepiej...
Kiedy jedziesz do domu?
Żeś Laury nie znalazł, zaczęła spokojnie a posępnie, wierz mi, Honory, nie skłamiesz. Tej Laury, co tam żyła w Borowcach, nie ma na świecie... tamta Laura umarła, leży pogrzebiona obok przodków w grobach pod zamkiem; stary Eliasz chodzi tam wieńce nosząc na jej trumnę... Ja już nie jestem tamtą Laurą
Powiedz, żem bez wstydu! Prawda, mój Honory, nic już nie mam, straciłam wszystko, ból tylko został.
Widzisz, kochany Honory, dodała, gdy kto jest taki biedny jak ja, to się musi bawić. Szczęśliwi nie potrzebują zabawy, ale biedni się bez niej obejść nie mogą.
Na rezydencji? wiesz, to także miłe jest życie. Z rana na posłudze jejmości i dzieci, do obiadu na dzwonek wysznurowanej przyjść, siąść na szarym końcu, jeść co się po drugich zostanie... wieczorem dzieciom chleb smarować lub towarzyszyć na spacer, bawić kwestarza i gości, których nikt nie chce... nareszcie dawszy dobranoc, wrócić do samotnej nieopalonej izdebki... A! zapomniałam, trzeba mieć kotkę faworytę! Zapewne, że i tem żyć można, ale z dobrej woli sobie obrać takie zasychanie...
Tak tylko mówi, moja Lauro, kto świata nie zna, a sobie nadto ufa, odparł Honory. Któż zaręczy, że cię nie wciągną, nie upoją, nie zepsują?...
Nie przyjęłabym jej! na Boga! krzyknęła Laura groźnie, odprowadziłabym cię tam gdzieś być powinien! Ja topić się i czynić z sobą co mi się podoba...
A! przyjdź, proszę, to się wyśmienicie ubawimy! Nie będzie nikogo oprócz Bogusławskiego, mnie... i tego chłopaka wychowańca hetmana... którego tu już widziałeś.
Ona jest daleko prostsza... Polyeukt jest ciągle sobą, jest jednym zawsze; Paulina walczy, w niej bojują uczucia sprzeczne, dwie miłości, dwie wiary, a po nad wszystkiem dostojność niewiasty!
Zdziwiłbym się mocno, to pewna, zawołał hrabia; lecz musiałbym się uciec do mitologji dla wytłómaczenia fenomenu. Bogowie czasami kryli się pod słomianemi strzechy.
Dobrze! dobrze! odkryj ją, jeśli potrafisz. Bonne chance, a teraz dobranoc, bo jestem zmęczona.
Widziałaś kiedy, moja Lassy, jak się lalkami bawią dzieci?... odezwała się Laura, zawsze je w końcu potłuc muszą i same się rozpłakać. Ludzie tak samo... Lalki moje nie potłuczone jeszcze... a ja, niemal płaczę. Życie bywa okropne!
Ja nie rozkazuję nic, proszę.. rzekła, bardzo mi żal tej Muni biednej, której niegdyś tak dobrze było...
Zdaje się, że ludzie majętni, z obyczaju i wychowania to widać... a z charakteru znać szlachtę, bo fantazji wiele.
Nie kuś mnie pan, rozśmiała się Laura, mogłabym zabrawszy Munię zabiedz z nią tak daleko, żebyście mnie więcej nie znaleźli...
Bardzo to ładne coś pan powiedział, odezwała się Laura, mnie się zdaje, że toby nawet w komedji mogło być dobrze przyjęte... ale, kawalerze Georges, czy pan istotnie sądzisz, że kobiety lubią komplementa jak dzieci słodycze?
Nie wierzę, kawalerze Georges, ażebyś mógł powziąć miłość, znając mnie tylko z najgorszej strony... Dajmy temu pokój. Ucz się pan roli Sewerusa, a potem, wierz mi, powracaj na dwór pana hetmana, rozerwiej się, zapomnij, i nie trać czasu na wzdychanie do takiego obrzydłego trzpiota, jakim ja jestem...
Wszystko to wielka prawda, rzekł król potakując; lecz co najgłówniejsza, pisarzy nam brak. Mamy, księdza Bohomolca...
Wracając do teatru, mówił Stanisław August... szambelan Wojda przedstawił mi przed kilku miesiącami młodego jegomości, zdaje mi się, Bogusławskiego, który był paziem u ks. Siewierskiego, a potem podobno w gwardji litewskiej służył. Ten czuje w sobie inspirację do sceny, i po nim spodziewaćby się można czegoś, gdyby sobie towarzyszów mógł dobrać.
N. Panie! nawet z ust waszych nie uwierzę w to... Lecz... oczy wszystkich zwrócone na nas, muszę kończyć. Spotkałam starego koczkodana guwernantkę, idącą z ładnym młodym chłopakiem... Zaczepiłam ich...
Wciągnęłam sobie tego Dobka i ja, i pani kasztelanowa Kamieńska... Otóż zrobiła się znajomość. Gdy pan Bogusławski szukał artystów, mój Dobek więc się nastręczył za Paulinę...
Lecz na pociechę naszą... znać, że ją teatr ciągnie i że scenę lubi... więc choćby uciekła od niej, powróci, a od czegóż Bogusławski? To jego rzecz... uprosić tak szacowny subjekt...
Tam ją spotkałem...
Nigdzie tego nie ma, tylko u mnie....
A tak podejściem ją ściągnąć? zapytał książę Andrzej.
Lubi wspaniałość?
Po dniu świeższą i jeszcze może piękniejszą się wydaje dla tych, co tego rodzaju piękności lubią.
Z bliższej z tą czarodziejką znajomości, tłómaczył książę; bo widzisz asindźka, całe miasto goreje ciekawością i zapałem dla niej, a jabym chciał innych wyprzedzić popisać się.
Nie ma nikogo! rozśmiała się Lassy; dzika jest. Rozkochała swego stryjecznego brata i odpędziła go precz. Oszalał dla niej chevalier Georges, wychowaniec hetmana, odprawiła go z niczem. Z hrabiego Artura w oczy się śmieje.
Tak! gadanoby po całej Warszawie o tem zwycięztwie, toby mi było bardzo przyjemnie... dodał jakby sam do siebie książę.
A! bo teraz bardzo wiele ładnych inwencji przybyło... Chcesz wyjść trochę zobaczyć, hę?
A cóżem ja temu winien!
No, zapewne że nie, a jednak... bodaj czyś trzeciej dwudziestówki nie zaczęła? rozśmiał się gospodarz... Chodź do groty... Kosztuje mnie tysiące... drą mnie ci panowie jak chcą, znając tę moją słabość, że coś szczególnego mieć lubię. Takich grot jest tylko dwie w Europie... u Pallavicinich i u mnie, a moja piękniejsza...
Przepraszam hrabiego, że go muszę pożegnać, odezwała się Laura.
Jest to przestroga z serca, moja Lassy, mówiła Laura. Ja mam niegodziwy charakter, podejrzliwam i porywcza... Bruliony listów, które zostawiasz na stoliku i robisz z nich papilloty... jakby do kochanej mojej macochy pisane... mogłyby mnie do ciebie zniechęcić i zrazić. Dla czego ich nie palisz?
Proszęż cię, po obiedzie, moja Lassy, każ sobie sprowadzić dobrą dorożkę i jedź... gdzie ci się podoba. Nie mogę znieść takich papillotów...
Byłem tego pewien! krzyknął hrabia. Cóż to? kto to? zkąd?
Za informację składam pani dzięki, odezwał się hrabia Artur, ściskając jej rękę tajemniczo. Co się tycze pomocy, przepraszam panią, ja nie zwykłem jej żądać od nikogo w niczem. Byłem ciekawy tej egzystencji dwu-osobowej... nic więcej...
Ale ja jestem jej bratem! ja wnijść muszę, nie ustąpię! zawołał Honory...
Ojciec bardzo ceni związki rodzinne, choćby najdalsze
To wolno, ale wierzycieli nie można do niej odsyłać.
Nie; dziękuję. Dobranoc pani.
Siedzą w domu. Na obiad przyjeżdża pan Gątowski.
Konkurent!
Idź-że się spytać, kiedy można będzie widzieć się z panem.
Bo to Marynia rano wyjeżdża do kościoła. Przepraszam cię także, żem ci nie odstąpił mego pokoju, ale ja, stary, przyzwyczaiłem się tu spać. To moje gniazdo...
Z tydzień jaki przecie u mnie zabawisz.
Wierzaj mi, że źle robisz. Ale mam dla gości i papierosy.
Drogie dziecko. Nie potrzebuję ci mówić, że żyję tylko dla niej...
Pani tak późno poszła spać wczoraj a dziś była na rannej mszy.
Teraz takie czasy, że trzeba się do wszystkiego brać Nie ja ci to będę brał za złe. Byle zachować dawne uczciwe tradycye rodzinne
Kto Litki nie kocha? Ja pierwszy przepadam za nią. To takie dziwne dziecko i takie kochane. Mówię pani, że mam do niej zupełną słabość.
Żeby majątek był nic nie wart, toby mi nikt grosza na niego nie dał, więc muszę doliczyć dług do wartości majątku...
Słyszałem to od niej wczoraj.
Jest bryczka Gątowskiego, kocz Zazimskich, powozik Jamiszów i kilka innych. Jamiszów musisz także pamiętać. Ona niepospolita kobieta, on, niby wielki agronom i radca, ale safanduła, który nie rozumiał jej nigdy.
Ale Krzemień, to twarda rzecz połamie sobie na nim zęby, choć młody.
Au revoir! odpowiedziała pani.
Ale w sercu pewnie nie pustki?
Widzisz, jest tak: ja poświęcam się dla niej i siedzę na wsi, ona poświęca się dla mnie i siedzi na wsi. Tu są pustki; pani Jamiszowa jest znacznie od niej starsza, młodzieży wogóle niema, życie nudne, ale co robić? Pamiętaj, mój chłopcze, że życie to szereg poświęceń. Trzeba tę zasadę nosić w sercu i w głowie. Zwłaszcza ci, co należą do uczciwych i trochę widniejszych rodzin, nie powinni o niej zapominać. A Gątowski bywa zawsze u nas w niedzielę na obiedzie
Podajmy sobie ręce!
Bo pamięć, to jest skład, w którym leży przeszłość, a wspomnienie ma miejsce wówczas, gdy się do tego składu wchodzi, żeby coś wydobyć.
To weź w rękę widelec
My z całym światem jesteśmy krewni
Biedactwo drogie Pan Bógby dał, żeby jej przynajmniej pomógł ten Reichenhall!
Ale, papo...
Papa, Krzemień powtórzył Połaniecki.
Miejmy nadzieję, że będziemy trwali dłużej, niż to czółno zmurszałe i nasiąknięte, jak gąbka, wodą. Jeżeli to samo, co za moich dziecinnych lat, to nie mam do niego szczęścia. Dawniej nie pozwalano mi na niem jeździć, a teraz skaleczyłem sobie rękę o jakiś spróchniały gwóźdź.
To też ja rozumiem pani przywiązanie do tego miejsca. Przytem, jak się w coś wkłada pracę, to to jeszcze bardziej przywiązuje. Rozumiem też, że na wsi można mieć dobre chwile... Ot, jak teraz. Przecie tu jest tak dobrze. W mieście ogarnia czasem zmęczenie, zwłaszcza tych, którzy, jak ja, siedzą po uszy w rachunkach, a przytem są samotni. Bigiel, mój wspólnik, ma żonę i dzieci i co dalej?
Nie, tak mało gościnni nie jesteśmy. Papa mówił, że wypada, by które z nas pana przyjęło. Bałam się, że zechce sam czekać, a jemu to szkodzi, więc wolałam go zastąpić.
Niech pani tego lekko nie mówi, bom gotów nadużyć grzeczności. Mnie tu jest bardzo dobrze, więc, ilekroć będzie mi źle w Warszawie, to tu ucieknę
Dziękuję.
Pan Bóg wiedział na co i żaby stworzył, więc choć mi spać po nocy nie dają, nie narzekam. Ale tymczasem niech Marynia da herbaty.
Żebym się przeniósł na folwark? któreż czworaki mi wyznaczasz?
Przyjeżdżałem, bo przyjeżdżała matka, a matka po śmierci ciotki Heleny przyjeżdżała dlatego, że wuj nie płacił procentów. To wszystko nie ma się nic do rzeczy. Suma tkwi na hipotece od dwudziestu jeden lat. Z procentami zaległymi wynosi około dwudziestu czterech tysięcy rubli. Dla okrągłości niech będzie dwadzieścia równo
Mam wspólnika, który za miesiąc wnosi dwanaście tysięcy rubli na umówiony interes nie mogę i nie będę dłużej cierpliwy.
Sprowadź tu swego wspólnika, sprowadź jakiego specyalistę, oszacujemy mój margiel i zrobimy we trzech współkę. Twój... jak się tam nazywa? Bigiel? spłaci mi tyle, ile na niego wypadnie, ty albo coś dopłacisz, albo nie
Jakże to?
To, co pan mówisz, ma tę dobrą stronę, że wówczas taki mój wujaszek-nie-wujaszek, Pławicki, będzie należał do typów zaginionych.
Ciekawym, co tobie, albo Pławickiemu do tego? Mam u niego, muszę odebrać i skończyło się.
To czekajcież, ja będę Montezumą
Szkoda
Niechże ją bierze kto inny.
A tymczasem Emilka ukończy kuracyę Litki.
Przynajmniej teraz: kupiłem kilkanaście Falków, wszystko avant la lettre, i wypłukałem się na jaki miesiąc
Nie mamy nic lepszego do roboty
Daj spokój
A to jedźmy razem. Mnie wszystko jedno, gdzie pojadę. Lubię Salzburg, a przytem miło mi będzie zobaczyć panią Emilię i Litkę.
Między większymi robią się i mniejsze. Ale z tobą będę otwarty. Wiesz, że ani moja pozycya, ani mój kredyt nie należą do ostatnich, ale i jedno i drugie wzmocni się, gdy będę miał za sobą kawał ziemi, i to taki duży. Słyszałem sam od Pławickiego w swoim czasie, że byłby gotów Krzemień sprzedać. Otóż przypuszczam, że teraz jest jeszcze bardziej gotów, i że można będzie cały ten majątek nabyć tanio, na jakieś spłaty, za jakąś marną na razie gotówkę, z dodatkiem rente viagère. Zobaczę wreszcie! Później, oporządziwszy go trochę, jak konia na jarmark, można go będzie sprzedać, a tymczasem będę miał tytuł własności, o który, entre nous, mocno mi chodzi.
Mógłbym, gdybym był kim innym, ale Maszce dyablo nie wypada. Nie! Znajdą się inne środki, na które może i panna Pławicka, którą zresztą bardzo cenię i wysoko stawiam, chętnie się zgodzi.
Kontrakt kazałem wygotować memu dependentowi, chodzi tylko o podpisy.
A ja jadę tymczasem do Reichenhall.
To dobrze, bo będzie szczera, chociaż ona i tak byłaby szczera.
Wolno. Proszę.
Pani! gdyby to co pomogło, prosiłbym, by mnie pani obiła. Ale tu już niema o czem mówić, bo to rzeczy niepowetowane.
I ja nie mam domu, Litko. Mogłem go mieć, alem go sprzedał.
Tam będziemy jedli obiad.
I to, i wiele innych rzeczy. Ja i jego i Połanieckiego ciągle namawiam, by czytali życie św. Franciszka z Assyżu. Nie chcą i śmieją się ze mnie. A jednak, to był największy człowiek i największy święty średnich wieków, który odrodził świat. Gdyby się teraz znalazł podobny, odrodzenie w Chrystusie nastąpiłoby jeszcze szersze i jeszcze zupełniejsze.
Litka ma dwanaście lat...
Jakie?
Mogę się nie zapierać
Nie mówił. Powiedział wprawdzie, że jest wada serca, ale dodał, że u dzieci często przechodzą takie rzeczy bez śladu. Sam nie ma nadziei.
Do kogo? Czy ja wiem! Miejscowy doktor wskaże specyalistę. Chodźmy do niego zaraz, by nie tracić czasu.
Maszko wyjechał do Krzemienia przede mną i nie był pewny, czy pojadę do Reichenhallu, zwłaszcza, żem mu w ostatnich dniach mówił, że zapewne zmienię projekt.
Pan jej nie zna. A o Krzemieniu oto, co pisze: „Papa ma ochotę pozbyć się majątku i zamieszkać w Warszawie. Ty wiesz, jak kocham Krzemień, jak się z nim zrosłam, ale wobec tego, co się stało, już ja sama zwątpiłam, czy moja praca mogłaby się na co przydać. Będę jeszcze próbowała bronić miłego kawałka ziemi! Papa jednak powiada, że sumienie nie pozwala mu więzić mnie na wsi, i to jest tem bardziej gorzkie, że niby o mnie chodzi. Doprawdy, że czasem życie zakrawa na ironię. Pan Maszko ofiaruje papie trzy tysiące dożywotnie i całą sumę z parcelacyi Magierówki. Nie dziwię mu się, że szuka własnej korzyści, ale w razie takiego układu doszedłby prawie darmo do majątku. Sam papa powiedział mu: „W ten sposób, jeśli rok pożyję, wezmę za Krzemień trzy tysiące, bo Magierówka i tak moja”. Ale pan Maszko odpowiedział, że w dzisiejszym stanie rzeczy za Magierówkę zabiorą pieniądze wierzyciele, gdy zaś papa zgodzi się na taki układ, jaki on proponuje, to weźmie do ręki gotówkę, a oprócz tego może żyć trzydzieści lat, albo i więcej. To także prawda. Wiem, że papie w zasadzie podoba się ten projekt, chodzi mu tylko o to, by więcej utargować. Jedyna w tem wszystkiem pociecha, że gdy zamieszkamy w Warszawie, to będę widywała częściej ciebie, moja droga Emilko, i Litkę. Szczerze i z całej duszy kocham was obie i wiem, że na wasze przynajmniej serca zawsze mogę liczyć”.
A ja, skoro pierwszy raz w życiu podjęłam się roli swatki chcę także, żeby się to na coś zdało. Trzeba tylko pomyśleć, co teraz wypada zrobić.
Więc, zamiast pisać, zatelegrafuję dziś do niego. On nie może w Krzemieniu długo jednym ciągiem bawić i musi w Warszawie odebrać moją depeszę.
Dobrze!
Dziękuję i za to. Dobrze! Do widzenia, profesorze!
Ja wiem, ja słyszałam w Thumsee
Schowaj koncepta na lepszą porę. Litka jest bardzo zagrożona.
Wyjdźmy trochę na miasto tu można się udusić...
Dobrze
Chcesz, żebym poszedł z tobą? Bo chodzi o złamanie lodów. Samego mogą cię nie przyjąć... Szkoda, że mojej żony niema... Po całych wieczorach przesiaduję teraz sam i grywam na wiolonczeli, ale w dzień mam dużo czasu i mogę iść, gdzie chcesz.
Bardzo to pięknie z twojej strony i co prawda, tom się tego nie spodziewał. Rozstaliśmy się w bardzo przykry sposób i to z twojej winy. Ale ponieważ poczułeś się do obowiązku odwiedzenia mnie, więc ja, jako starszy, otwieram ci znowu ramiona.
Chodźże tu; mamy gościa.
Przepraszam, pójdę zdjąć kapelusz
Nie; nie powrócimy
Graj dalej.
Chmurno, czy jasno odpowiedział Połaniecki.
Co?
I wzajemnie!
Więc do widzenia.
A prawda. Pójdźmy.
Nie, ale jutro spytam depeszą o Litkę.
Myślałem, że Maszko będzie szukał majątku. Ale on jest rozkochany. To się może nawet trafić takiemu, który myśli tylko o karyerze... Maszko jest rozkochany. Przytem, wziąwszy ją, uwolni się od wypłat za Krzemień. Nie! to nawet i interes nie jest tak zły, jak się zdaje... A panna jest bardzo ładna, co prawda, to prawda!...
W tem masz słuszność!
Kto nie jest niedołęgą, na to właśnie ciężko mu się zgodzić.
Dziękuję panu. Wolę zaczekać w sali.
Zatem dobrze. Z największą radością.
Musi! musi!
A za mną? co? Mów zaraz, bo będzie źle!
Zdrów.
W życiu potrzeba jest dobroci, a ona jest bardzo dobra i życzliwa. Ja, naprzykład, który nie mam rodziny, uważam ten dom za rodzinny. Inaczej mi wygląda Warszawa, gdy te panie tu są...
To mu odpowiesz, że chciałaś się do niego przekonać i nie mogłaś. W każdym razie jest to jedyna droga...
Lepiejby było, żeby się zatarło.
Sam mi to powiedział Ja, moja Emilko, dużo myślałam nad tem; prawdę powiedziawszy, nie myślałam o niczem innem i nie sądzę, żeby on względem mnie zawinił. W Krzemieniu był dla mnie dobry, tak dobry, że mi się zdawało... Tobie jednej to powiem, bom ci to już zresztą pisała, że wieczorem tej niedzieli, którą on spędził u nas, poszłam spać z głową i sercem tak nim przepełnionem, że aż mi wstyd dziś o tem mówić... I czułam, że jeden dzień dłużej, jedno przyjazne słowo więcej z jego strony, a pokocham go na całe życie... Zdawało mi się, że i on... Na drugi dzień wyjechał zagniewany... Była wina ojca, była i moja, więc potrafiłam to zrozumieć i pamiętasz, jaki list napisałam do ciebie do Reichenhallu? Widzisz, zupełnie taką samą ufność, jaką ty w nim masz, miałam i ja... Pojechał. Sama nie wiem, dlaczego myślałam, że wróci lub napisze. Nie wrócił i nie napisał. Coś mi mówiło, że on mi Krzemienia nie odbierze dobrze. Sama to mówię i winy nie uznaję. Tylko, widzisz, połamał we mnie jakąś sprężynę życiową. I na to niema rady, to się nie da naprawić. Bo jak? Co mi z tego, że w nim zaszła potem zmiana, że żałuje tego, co uczynił i że gotów byłby się nawet ze mną ożenić? Co mi z tego, skoro ja, która go już prawie kochałam, teraz nietylko nie kocham, ale muszę bronić się od wstrętu. To gorzej, niż gdyby mi był obojętny... Ja wiem, o co tobie idzie, ale przecie życie można budować tylko na miłości, nie na niechęci. Jak ja mu mogę podać rękę z tą urazą w duszy i z tym żalem, że przez niego tyle się popsuło? Myślisz, że ja nie widzę jego zalet, ale cóż na to poradzę, kiedy im więcej widzę, tem bardziej właśnie mnie od niego odtrąca, i gdybym musiała wybierać, wybrałabym pana Maszkę, choć on mniej wart. Na wszystko, co mi możesz powiedzieć o nim dobrego, zgadzam się, ale na wszystko odpowiadam ci: nie kocham go i nigdy nie pokocham...
Moja Maryniu, to jest co innego! Ja z całej duszy mu jestem wdzięczna za to przywiązanie do Litki, ale to zupełnie co innego, i sama to rozumiesz, że on cię kocha inaczej i sto razy mocniej, niż Litkę...
O, ona dotychczas bardzo anemiczna. Przeszłą zimę spędzała w Pau.
Ja chcę do niej!
Bo...
To mój krewny
Ozorya...
To też ja nie odbieram sobie życia ze zbytku odwagi.
Wie, bo ilekroć ją zobaczę, tylekroć o nim mówię. I co jest charakterystyczne, to to, że jego wspomnienie nie mąci ani na sekundę jej pogody. Mówi o nim, jak o każdym innym. Jeśli spodziewał się od niej choć pośmiertnego żalu, to i w tem się zawiódł... Muszę paniom pokazać kiedyś jeden jego list. Ja mu próbowałem wytłómaczyć to uczucie, on zaś odpisał mi: „Ja ją sądzę trzeźwo, ale nie mogę duszy od niej odedrzeć...” Był to zresztą sceptyk, człowiek pozytywny i skończyło się.
Przyznawali się do nas Gątowscy z Jałbrzykowa. Jak to pan wie... Ludzie to mówią, co im pochlebia... Z Gątowskim zresztą nie potrzebuję się liczyć.
W imieniu sieroty, dziękuję
Nie chcę też cię zmuszać, a swoje zmartwienie idę ofiarować tam, gdzie każda łza starego będzie policzoną.
Nie uprzedzenie, ale rzeczywistość, której nic zmienić nie może.
Bo, widzi mamusia, ja jeszcze w Reichenhallu, pamięta mama? w Thumsee, słyszałam, że pan Stach kocha pannę Marynię, i teraz wiem, że on musi być nieszczęśliwy, chociaż nigdy o tem nie mówi.
To ja już teraz wiem.
O nie! ja i tak ciągle o panu Stachu myślę. Ale niech mamusia nic o tem Maryni nie mówi.
To pan Stach tylko tak mówi, bo one chorują, a potem są zdrowe...
Ja? co za niegodziwe dziecko! Lituś wie, że ją kocham... ogromnie kocham! Niech Bóg broni... Nikogo na świeciebym tak nie żałował... Będzieszże ty mi cicho nareszcie, ty mucho utrapiona! ty... najmilsze drogie stworzenie!...
Był. Nic nowego nie znalazł. Pozwoli pani sobie pomódz?
Bylem rósł gdzie niedaleko od małej brzózki.
A dam! a dam! Co do szczerości intencyi, nie byłbym szczerszy, gdyby o własną moją skórę chodziło.
Maszko! czemu ty nie zamyślasz się nigdy o życiu przyszłem?
Bo twój wujaszek Pławicki jest najnudniejszą i najnieznośniejszą figurą na świecie, nie mówiąc o twojej kuzynce, która jest bardzo miła panna, ale odmienia od rana do wieczora swój nieodżałowany Krzemień przez wszystkie siedm przypadków, dodając do każdego łezkę. Ty tam mało bywasz, ale wierz mi, że to jest także niepospolicie nudne.
Śpi.
Krople da kto inny. Pani będzie spała. Dobranoc.
Największe szczęście to, że odszedł z taką pewnością, iż atak się nie powtórzy. Jestem zupełnie pewny, że takie jest jego przekonanie
Teraz na mamę kolej. Spać! spać! bo inaczej zacznę zrzędzić okropnie.
Dobranoc.
Ja wiem, dlaczego. Doktor ją zahipnotyzował i dobrze zrobił. Mała naprawdę lepiej.
Tak. Jeszcze nowina się nie rozeszła, ale on sam oznajmił nam ją uroczyście. Żeni się z panną Krasławską, pamięta pani? z tą, która to była wówczas u Bigielów. To dobra partya dla Maszki
Zaraz przyjdzie. Wojowaliśmy z nią ogromnie, żeby poszła spać i ledwieśmy ją namówili.
Dobrze, mamusiu.
Dobrze
Ja nie wiem; ja wierzę.
Jej to może być niepotrzebne, ale jej będzie miła pamięć twoja, ona będzie ci wdzięczna i wyprosi ci łaskę bożą.
I oczy, które widzą jasno, nawet w takiej mgle, która nas otacza. Bo my wszyscy żyjemy we mgle, a za nią licho wie co jest. Wszystko, coś pan mówił, robi mi takie wrażenie, jakby ktoś kruszył suche gałązki, rzucał je w potok i mówił, że z tego będą kwiaty. Będzie zgnilizna i nic więcej... Mnie także coś ten potok porwał, z czego myślałem, że będzie kwiat. Głupstwo!... Ale, ot, pańska brama!
Zatem, do widzenia w czasie i przestrzeni!
Naturalnie! Gdybym ci naprzykład powiedział, że mam malaryę, to tem samem jeszczebym się z niej nie wyleczył.
Widzi pan, ja nie śmiałam jej z początku wspomnieć o Litce, ale ona ciągle o niej mówi. Niech pan także nie obawia się mówić jej o niej, bo to jej sprawia widocznie ulgę...
Bardzo, bardzo płakała.
Do jutra.
Nie będę pani zaprzeczał.
Tak. A pan powiedział, że także chciałby rosnąć blizko... Więc ja teraz naokół tych fotografii, na passe-partout, chciałam wymalować brzozy. O, tu, widzi pan, zaczęłam, ale nie bardzo mi idzie, bo naprzód dawno nie miałam farb w ręku, a powtóre, nie umiem malować z pamięci.
Czwarta, to ja Ja także chciałabym kiedyś tak rosnąć razem...
To też odtąd zaczęła się moja wina, za którą pana przepraszam.
I przyjaźń.
Ona teraz albo rozmyśla o Litce, albo się modli, inaczej byłaby tu sama przyszła. Niech jej pani nie przerywa, a ja i tak jutro przyjdę.
Więc przynajmniej jeden ciężar z głowy Wyobraź sobie, że mam takich dziesięć lub piętnaście na dzień, nie licząc rozmów o interesach z panią Krasławską, które są cięższe od wszystkiego, i służby przy narzeczonej, która...
Tak, nie policzyłem się z tem Przepraszam cię.
Co chcesz: bom się w niej kochał, a teraz żenię się z panną Krasławską!
A ja warunki, pod którymi je kupię.
Bo chce zostać Siostrą miłosierdzia.
Nie
Co mnie mogą obchodzić pańskie Nazaretanki?
Dla niej, nie. Życie jej się przyda
I co pani myśli?
Tak
Co myślisz robić? Gątowskiemu pierwszy stary Pławicki natrze uszu i zmusi go, by cię przeprosił.
Bynajmniej. Bądź cierpliwy i wysłuchaj mnie do końca. Położenie jest takie: jeśli moje małżeństwo nie dojdzie do skutku, albo nawet odwlecze się na jakie kilka miesięcy, dyabli wezmą mnie, moje stanowisko, mój kredyt, mój Krzemień, i wszystko, co mam. Powiedziałem ci, że jadę resztką pary jutro miałbym rekuzę. Teraz pomyśl: awantura była publiczna, bo przy moich dependentach. Rzecz nie utai się. Mógłbym im może sprzedaż dąbrowy wytłómaczyć pamiętaj, że to są dewotki, a prócz tego kobiety tak przestrzegające pozorów, jak drugich nie znam
Jutro będę u niego.
Dlaczego tedy zrobiłeś pan awanturę panu Maszce, nie mnie?
Masz na biurku.
Rozumiesz teraz, że to, co mnie nurtuje, musi się na kimś skupić
Dobrze, Pławicki już o tem wie, bo ona umarła przed pięciu dniami.
Pan Jamisz jest safanduła ale chodźmy, bo późno.
Bógby ją natchnął, żeby Maryni co zapisała. Ale przystąpmy do sprawy. Moi panowie, nie potrzebuję wam mówić, że naszym obowiązkiem jest skończyć ją, o ile można, zgodnie.
Ale się idzie z konieczności i ze smutnej konieczności
Nie; możesz pan być pewny, że nie myślę być nadto zapalczywy kosztem cudzej skóry.
Ba! to nie osobiste wujaszka nieszczęście.
Tak. Są tacy, są! Jest takich pełno, ale ja do nich nie należę.
I to być może.
Kozieł uparty
Mnie się też od razu zdawało, że on ma coś tu!...
A pamięta pan, co pan raz mówił, że chciałby mieć tyle, żeby założyć fabrykę i nie prowadzić domu handlowego. Ja to zapamiętałam, a że każdy ma jakieś swoje pragnienia, więc i ja chciałabym mieć dużo, dużo pieniędzy.
To też zmiłujcie się, nie marudźcie. Mój drogi, powiedz Kresowskiemu, żeby od razu przystąpił do rzeczy.
A co do tego, żeby cię miał zastrzelić
Niech się świat poleruje, niech się kpy biją!
To i niema wyjścia. Wszystko to bardzo głupie, ale niema wyjścia!
Zły, że cały majątek nie jemu zapisany.
Mój kochany, nie znasz tych kobiet. One w braku czego lepszego zgodziły się na pana Maszkę, bo panu Maszce dobrze się wiodło... Gdy byle cień padnie na mój majątek, moje położenie, moje stanowisko
Śpij dobrze.
Pan pozwoli, że powiem parę słów mojej córce.
Uprosiłam mamy, żeby pojechała doglądać pana Maszkę, a ja mamę odwiozę i będę w powozie czekała na wiadomość. Potem znów po mamę przyjadę
Nudny jesteś! Daję ci słowo, że mówię prawdę
Bo siedzę bez surduta i pozwolisz, że go nie włożę. Trochę tu ciepło, ale transpiracya zdrowa rzecz, a już ten skrzydlaty drobiazg to przepada za gorącem.
Właśnie dlatego daję.
Prawda. Mroczy się. Więc ci powiem w krótkich słowach... Nietylko myślę, ale i najgłębiej wierzę, że Słowianie mają wielką misyę do spełnienia.
Stosunki społeczne, prawo, stosunek człowieka do człowieka, życie pojedynczych ludzi i to, co się nazywa życiem prywatnem, jest, bądźcobądź, oparte na nauce chrześcijańskiej. Ułomności ludzkie wykrzywiają ją, ale jednak wszystko na niej stoi. Ale to dopiero połowa zadania spełniona rozumiesz? Wprowadzić go do historyi, oprzeć na nim stosunki dziejowe, stworzyć miłość bliźniego i w znaczeniu dziejowem
Ja nawet idę, bo się żenię... To jest: żenię się, jeśli mnie zechcą.
A urwis! zawsze był urwis! No leć, leć, ja tam do was jeszcze przyjdę...
I domyśla się pani, dlaczegom przysłał?
To ja byłam zła i przepraszam... mój drogi
Daję pani słowo
A moja droga pani!
Do jutra do pojutrza, codzień, i do...
To jej się od was należy.
Wyznaję, że dotąd nie mogę ochłonąć ze zdumienia. Są zarazem i lepsze od nas i bardziej tajemnicze. Wyobraź sobie...
Próbowałem wypytywać, ale z daleka. Nie będąc zbyt pewnym stosunku z niemi, nie mogłem bardzo naciskać. Dano mi do zrozumienia, że będzie ze dwieście tysięcy rubli, a kiedyś więcej.
Tak
To tem gorzej.
Och! i ja chcę z nim pomówić
Szczerze mówię, że pani zbyt dobra.
Żeby być tego wartą i żeby...
Jeszcze palę w kotle
No, to powiem panu wyjątek z naszej rozmowy. Pan wie, że wczoraj był na estradzie w czasie koncertu wypadek katalepsyi. Dziś mówiono o tem koło nas, więc tak, między innemi, spytałam pana Kopowskiego, czy widział kataleptyka? Wie pan, co mi odpowiedział? Że każdy może mieć inne przekonania. A co? czy nie nadzwyczajny człowiek?
Wy jesteście w lepszem położeniu od innych, bo siedzicie na Krzemieniu. W danym razie ty weźmiesz wszystko w swoje twarde łapy i coś tam wyciśniesz. Gorzej z tymi, którzy mi wierzyli na słowo, i powiem ci w oczy, że mi więcej o nich chodzi. Miałem, a nawet mam, ogromne zaufanie... To dziś moja bolączka. Ale jeśli mi dadzą czas, to jakoś wyłatam... Gdybym zaś miał trochę szczęścia w domu, a w niem sprężynę do roboty...
Przed chwilą się z nim rozstałem. Odprowadzał mnie do bramy. Jednakże on mówi czasem takie rzeczy, którychby się po nim nikt nie spodziewał.
Toś dobrze powiedział
A, niedziela!... Prawda! A ja myślałem, że sobie posiedzimy razem. Takby było przyjemnie.
Bardzo mnie pani wówczas nienawidziła?
Oj, że wolałam, to wolałam!
On nie myśli o powrocie.
Nie, nie!
Ach, panie Stachu!... Anim o tem marzyła. Muszę powiedzieć papie, muszę!
Bo jeśli parę słów, skreślonych ręką wspólnika Domu Bigiel i S-ka, może zrobić więcej wrażenia, niż najpiękniejszy sonet, to lepiej jest być chłopcem młynarskim, niż poetą.
Tak samo umrę, jak i ty, który się żenisz. Nam się zdaje, że my myślimy o śmierci: ona o nas lepiej myśli.
Przyszła pani nietylko się zgadza ale straciła głowę z radości, i ma ochotę skakać po pokoju, jakby miała dziesięć lat.
Ze wszystkiem, czego pan chce.
Co było do przewidzenia
Nie ja rozumiem rzecz przeciwną.
Ale ty, jeśli się masz za mądrego, jak mogłeś sobie tak marnie życie urządzić?
Czasem. Ale zresztą to się zmienia w naturę.
Dajże spokój. Naprzód, ja mnóstwo rzeczy wiem, a nic nie umiem; powtóre, jestem chory; po trzecie, radźże paralitykowi, żeby dużo chodził, kiedy on nie włada nogami. Przedmiot wyczerpany! Napij się oto wina i mówmy o tobie. To dobra panna, panna Pławicka, i dobrze robisz, że się z nią żenisz. Co ja tam gadam sobie w dzień, to się nie liczy. To dobra panna i ona ciebie kocha...
A czegóż ty chcesz? Rozumiem także, że mnie trochę kochają, więc żenię się i koniec.
Gdyby rozumieć i działać zgodnie z rozumem znaczyło toż samo, nie byłoby rozmaitych upadków, od których nas wszystkich kości bolą. Zresztą wyobraź sobie mnie żeniącego się!
To dobrze, to ja wpadnę do nich, po drodze do państwa Pławickich, zabiorę wszystkie dzieciska i wysypię je przed panią Bigielową u mojej narzeczonej.
To może chcesz się przejechać przedtem w stronę Rialto?
Mają z czego żyć, ale Maszko nie ma czem pospłacać długów, a to trochę i nas obchodzi
Owszem, znam je i dlatego wiem, że nie wszystkie są takie, jak ta mała, która płynie teraz gondolą...
Dla Romea i Julii? Owszem, owszem! Póki jeszcze nie wzruszacie ramionami, myśląc o nich
Zdaje się, że będę zmuszony uciąć mu głowę przed śniadaniem
Namawia, a raczej zaklina mnie, żebym kupił
Nie kupiłbym go, choćby dla tego samego, żeby pani nie miała wrażenia, że tak nim ludzie rzucają, jak piłką.
Aha! skoro jednak pani wcale nie myśli już o Krzemieniu?
W czem? W tem, że ja myślałem: oto prawdziwy snob! to materyał na czarny charakter! to człowiek naprawdę bez skrupułu i serca! Tymczasem cóż się pokazuje: że on na dnie duszy ma jakąś uczciwość, że chciałby pospłacać wierzycieli, że mu tej lalki z czerwonemi oczyma żal, że ją kocha, że rozłączenie z nią byłoby dla niego straszną klęską... Sam mi to pisze najbezczelniej... Słowo daję, że w tem społeczeństwie na nic liczyć nie można!... Przesiaduję za granicą, bo tego znieść nie mogę.
Stasiu!
Założę się, żeś tego nigdy nie myślał
A więc zgoda!
Skąd ty się na tych rzeczach znasz?
Żeby się składała w równej ilości: z żądzy i czci!
Dalibóg, to wszystko jedno!
Tylko ludzie... widzicie... to nie ze złego serca ale mi czasem smutno, że jak u nas, tak i tu, mają mnie trochę za waryata.
Już mu niewiele brak, więc wolno
Otóż, widzi pani, ona go tak zasłania, że go prawie nie widać, a co gorzej, to i ona go nie widzi, tymczasem jest to najpoczciwszy w świecie chłopiec, ogromnie dobrze wychowany, niesłychanie delikatny, bardzo bogaty i wcale nie głupi, a w dodatku kocha ją do szaleństwa.
Niech się nie chowa. To inny typ... Osnowski wcale nie jest głupi, ale ludzie, a zwłaszcza, za przeproszeniem, kobiety, są tak niemądre, że jeśli czyjś rozum nie bije nikogo po głowie, jeśli mu trochę brak pewności siebie, jeśli nie drapie jak kot i nie rozcina jak nóż, to go nie cenią. Dalibóg, widziałem to sto razy w życiu!...
Proszę!...
Nie, to znaczy, że myślę o czem innem, a także, że coraz więcej kocham swoją Marynię, tak, że gdy skończy się: zawcześnie, będzie: zapóźno
Oj, mała, mała!
Tybyś się pocieszył
I ja dla niego
Prawdziwie gadasz! Ludzie sparaliżowani żyją po trzydzieści lat.
Rób, co chcesz
Ej, daj spokój. Żona twoja mi to wmówiła a jednak mam jakiś dziwny niepokój, jakbym się czegoś bał daję ci słowo! To jest niegodna rzecz! Nic nie zrobiłem: zjadałem darmo chleb, a teraz... śmierć. Jeśli są jakie baty i jeśli mnie czekają, to za to ciężko mi!...
A ja ani tak, ani nie. Bawiłem się w nirwanę, tak jak w inne rzeczy. Wiesz, żeby nie poczucie tej winy, tobym był spokojniejszy. Nie miałem pojęcia, że to tak może dokuczać. Mam wrażenie, że jestem pszczołą, która ograbiła swój ul, i że to jest rzecz podła. Ale przynajmniej po mnie zostanie majątek. Co? prawda? Trochę straciłem, ale bardzo niewiele prawda? Ach, jakbym ja chciał teraz jeszcze żyć, choćby z rok, choćby tyle, by nie umrzeć tu...
Moja żona ma słuszność To zauważyłem, że ludzie często się mylą, przenosząc w warunki fizyczne uczucia, albo idee. Gdy o nich mowa, niema co mówić o miejscu...
Rezygnacya.
I tak ktoś się nam dziś obiecał, więc się tylko towarzystwo powiększy. Tymczasem pójdę zapowiedzieć, żeby przygotowano dla was nakrycia.
Widziałeś romantyczkę! Mówiła mi już, że on dużo przecierpiał i obraziła się, gdym wyraził przypuszczenie, że może na robaki w dziecinnym wieku, albo na ognipiór. To dla niej nie dość poetyczne.
Nie wierzę
Chciałabyś, żebym taki był?
Ja to biorę, jako pochwałę choć pani (tu zwrócił się do Bigielowej) powie zapewne, że to rezygnacya.
To złośliwy człowiek Jest śliczna, żywa, sprytna
Życzę mu, żeby przegrał
To chyba nie przy mnie
Mąż mówi, że wybuduje nowy dom.
Dobrze. Będę więc mówił tylko o opinii. Naprzód powiem ci, że pewna niepopularność człowiekowi prawdziwie „comme il faut” raczej pomaga, niż szkodzi. Powtóre, trzeba te rzeczy rozumieć. Zmielonoby mnie, jak się wyraziłeś, na otręby, gdybym tę sprawę przegrał, ale gdy ją wygram, będę tylko uważany za tęgą głowę
Właśnie dlatego, że ci niegdyś wspominałem, nie robię z tego tajemnicy i dziś. Zresztą wiem, że ludzie gadają o tem z krzywdą mojej teściowej i mojej żony, że rozpowiadają Bóg wie co, więc, jako przyjacielowi, wolę ci powiedzieć, jak jest. Pan Krasławski żyje w Bordeaux; był pośrednikiem w handlu sardynkami i zarabiał dobre pieniądze, ale posadę tę stracił, bo się zapijał i zapija absyntem, a prócz tego stworzył sobie nielegalną rodzinkę. Te panie posyłają mu trzy tysiące franków rocznie, ale mu to nie wystarcza i między ratą a ratą gniecie go bieda, wskutek czego zapija się coraz bardziej i gnębi te biedne kobiety listami, w których grozi, że ogłosi w pismach, jak się z nim obchodzą. A one obchodzą się z nim lepiej, niż wart. Pisał i do mnie zaraz po ślubie, prosząc o podniesienie pensyi o tysiąc franków. Oczywiście, dowodzi mi, że go te kobiety „zjadły,” że nie miał za grosz szczęścia w życiu, że stoczył go ich egoizm
Nie.
Aha! i broda jeszcze więcej mu wystaje.
Dobrze, mój Stachu
Teraz zwłaszcza, póki Lineta jest z nami, to przecie artystka w każdej kropli krwi!
Kiedy prawda, moje dziecko, a co prawda, to prawda! Zaraz na nią zawołałam: Patrz! patrz! podnosi rękę
A kiedy prawda, moja Niteczko, a co prawda, to prawda... Rok temu... Nie! dwa lata temu... Jak to ten czas leci...
Nizki gruby, lat pięćdziesiąt i żadnego włosa na głowie.
Ma opinię bardzo inteligentnej ale może trochę nieśmiała, jak Zawiłowski. Trzeba będzie pomyśleć o tem poznaniu.
Ty nie lubisz pani Osnowskiej
Piszę, bo piszę!
To pójdę
Chcemy Aneta z początku mnie zdziwiła
Tak nie pamiętam! Byłam widocznie zbyt mała.
Ale prawda, jaka Lineta interesująca panna?
Stach jest u państwa Maszków, ale myślę, że niedługo wróci. Ach, jaki będzie rad! Siadaj, odpocznij!
Tak. On ma przytem kilka listów Litki: chciałam go prosić, żeby mi ich pożyczył. Na przyszłą niedzielę wpadnę znowu i odniosę mu je.
A, poczekaj! Ja znam panią Osnowską. Znałam ją jeszcze panną. Znałam także oboje państwa Broniczów i ich siostrzenicę, ale ona nie była wtedy jeszcze dorosłą. Pan Bronicz umarł sześć lat temu. Widzisz, jak ja wszystko wiem!
Chwała Bogu, że szczęśliwa; byle chciała to cenić. To rzadka rzecz szczęście i tak się trzeba umieć z tem dobrze obchodzić! Ja się nauczyłam teraz patrzeć na świat bardzo bezstronnie, jak mogą tylko ludzie, którzy dla siebie niczego już nie wyglądają i zaraz poczynają łzy płynąć.
O czemżeście mówili?
Oho! będzie i pan naprzód się jej śnił, a potem pozował odrzekła Marynia.
Jaką ten poeta ma intuicyę!
Nie; nie chciałbym, ale swoją drogą, jakie to naprzykład szczęście, że nie jesteś za mała i że nie potrzebujesz nosić korków, bo gdybyś je nosiła, miałabyś ustawiczne zapalenie sumienia, że oszukujesz ludzi.
Nie, pani. Nie Lilia-Lineta.
Nie wiem, a nie wiem może dlatego, że i to mnie mało obchodzi. Wogóle nie mam zaufania do tych kobiet.
Chętnie, owszem!
Panna Castelli podoba się lepiej kobietom, niż mężczyznom, zresztą nic o niej nie wiem, prócz tego, co mówiono, że tenże Kopowski starał się, czy stara o nią, a pani Broniczowa...
Miałby ze mną do czynienia, gdyby było nie dosyć!
Jabym... tylko nie mów tego Stachowi... jabym wolała chłopca, ale niech będzie córka!
Tak, bo chciałam wiedzieć, czy się pan naprawdę nie pogniewał o co na te panie. Otóż pani Osnowska mówiła mi, że Lineta przypuszcza, że tak jest, i że kilka razy widziała z tego powodu łzy w jej oczach.
Że jest dobra i niepospolita, to niema wątpliwości. Pamięta pani, jakem mówił, że one czynią mi wrażenie cudzoziemek, ale to nieprawda! Pani Osnowska
Wie pan, co ona powiedziała o panu Kopowskim?
Chyba że się owinie koło skrzydeł jakiego wielkiego Latawca...
Nie wiem, pani. A panie?
Niechże jej Bóg da zdrowie
Nie, pani, nie zapomnę... nigdy
Tak! tak! a mimo tego powiem panu tylko tyle: niema, jak młode mężatki!!...
Przytułów Osnowskich o trzy mile od Warszawy
Poczekaj, przyjdzie starość!
To jest... kamieniem znów nie jestem.
Pani Aneta?
Pani mało warta! Niechże pani pamięta, że ja naprawdę nie pozwalam nikomu o pani źle mówić, nawet jej samej.
A ja, doprawdy nie mogę malować. Głowa zaczęta w innej pozycyi... Niechże pan poczeka...
Dobrze, ale na dziś już dosyć.
Więc do widzenia!
To pan cioci nie znasz. Jej także się w głowie pali. Odprowadźże mnie kawałek drogi, a potem wracaj do nas bez ceremonii. Wracając, zbierzesz właśnie myśli, przez ten czas wróci pani Broniczowa i powiesz do niej mówkę, przy której się rozpłacze. Nic innego ci nie grozi. Pamiętaj także, że jeśli ci będzie dobrze, to będziesz głównie winien wdzięczność mojej Anetce, bo dalibóg, że tak montowała głowę Castelce, jakby była pańską rodzoną siostrą. To już taka szalona główka, a zarazem takie poczciwe serce! Równie dobre kobiety może istnieją, ale lepszej niema na świecie... Nam się trochę zdawało, że ten głuptaś Kopowski ma się ku Castelce i Anetkę gniewało to ogromnie. One lubią Koposia, ale pozwolisz, że wyjść za takiego
No, to wracajże teraz i ułóż sobie mówkę do cioci Broniczowej. Nie bój się być nadto patetycznym. Ona to lubi!... Do widzenia, Ignaś! Ja za jaką godzinę wrócę i będziemy mieli zaręczynowy wieczorek.
Tam otwarte, ja ino na chwilę zeszedłem.
Dobrze
Dziś wraca. Ona dlatego nie mogła zostać na wieczór
Niewiadomo tylko, czy Maszko z tego równie zadowolony
A to żeby poprzestawać na tem, co On daje i nie dręczyć Go, że nie dał tego, co nam się zdawało najlepsze.
A ja jestem taki pan, który woli dziewczynę.
Nie boję się i tego pana, i cioci.
Cest décidé. Choćbym się miał kazać zanieść!...
To lepiej. Niteczka będzie wolała, że pan go nie znał! Bóg w miłosierdziu swojem może mu przebaczyć, pomimo, że dla mnie nie był nigdy sympatyczny, a Niteczka nie mogła go znosić. Ale mała będzie rada z pierścionka, a jak ona rada, to i ja rada.
A tak, być może, bo ja mam u siebie w pracowni, na via Margutta, kopię własnej roboty.
A najlepiej wcale się nie gimnastykować w takie gorąco.
Ona jest inna, niż była, ale daj Boże najpiękniejszym tak wyglądać. Co to za wyraz! Czysty Botticeli! daję słowo! Czy pan pamięta ten jego obraz, w willi Borghese? Madonna col Bambino e angeli? Tam jest jedna głowa anioła, trochę pochylona, ubrana w lilie: zupełnie pani, zupełnie ten sam wyraz! Wczoraj mnie to od razu uderzyło
Zgoda!! Verbum! Oddam się pani w ręce i jak mi powie: „Żeń się!”
To jego krewny ale ten nasz nie ma złamanego szeląga.
Wszystkie dobre, wszystkie dobre, tylko ja ich się boję, razem z ich dobrocią. Chyba mi pańska żona za którą zaręczy.
A, to za pozwoleniem! Jakże to pan rozumiesz? To mi nie wolno zamknąć na klucz tego, co moje, tylko mam zostawić szufladę otworem dla złodziei?
Tu go przestaję rozumieć He! he! zupełnie go nie rozumiem!...
Owszem. Poznałem ją jeszcze wczoraj na pogrzebie, ale zapomniałem nazwiska. Wiem, że to żona tego pana, który rozmawia ze starym panem Zawiłowskim. Czysty Vannuci!... Ten sam kwietyzm i trochę żółtawa. Ale ona ma bardzo piękne linie.
O tak pani Osnowska mówi, że ona ma właśnie niedobrą figurę i to jest dowód, że ma dobrą. Ale! Marychna, powiem ci coś o pani Osnowskiej.
Powiedz to im
Samaś mi kazała udawać, że się o nią staram, a teraz mi robisz wyrzuty. Ja z początku o niczem nie myślałem, ale później podobała mi się
Więc bądź cierpliwy. Nie mogę się na ciebie długo gniewać. Ale teraz już idź sobie. Idź, zabaw panią Maszkową.
Twoja własność
Ja jestem głupia, światowa dziewczyna, ale ja chcę być ciebie wartą. Widzisz, ja bardzo lubię muzykę... nawet walce, nawet polki. Tak to na mnie dziwnie działa. Jak ten pan Bigiel ładnie gra!... Ja przecie wiem, że są rzeczy wyższe od walców. Potrzymaj mi chusteczkę i puść na chwilkę rękę. To twoja ręka, ale muszę poprawić włosy. Czasem potańczyć, to przecie nic złego? to nie będę, bo ze mnie pokorne stworzenie. Nauczę się czytać w twoich oczach i potem będę jak woda, która odbija i chmury i pogodę. Tak mi przy tobie dobrze. Patrz, jak tamci doskonale tańczą!
Nauczę cię tego sposobu. Otóż, jak tylko sam ma nieczyste sumienie, natychmiast podejrzewa innych i udziela mi tych swoich spostrzeżeń, żeby odwrócić uwagę od siebie. Poczciwy Józisko! To ich metoda. Jak oni wszyscy kłamią, nawet najlepsi!
Możem niepotrzebnie przyjechała. Mnie bardzo potrzeba spokoju, Stachu.
To z wami robił ceremonie, boście mu obcy, ale ja krewny.
Trzeba będzie coś obmyśleć, ale w tej chwili nic mi do głowy nie przychodzi.
Pani ma zupełną słuszność
Co do Maszki wie przytem, że się żenisz z panną, która uchodzi za zamożną; wie, żeście się polubili ze starym panem Zawiłowskim, i może chciałby za pańską protekcyą zbliżyć się z nim. Maszko musi myśleć o przyszłości, bo mówiono mi, że sprawa o zwalenie testamentu, od której zależy jego los, nie stoi zbyt pomyślnie.
Bo to urodzona artystka. Ja przecie także patrzę na naturę i odczuwam ją, ale ona pokazuje mi takie rzeczy, których sam nie umiałbym dostrzedz. Przed paru dniami wybraliśmy się wszyscy do lasu, gdzie pokazywała mi naprzykład paprocie w słońcu. To takie ładne! Nauczyła mnie także, że pnie sosen mają, zwłaszcza w wieczornem oświetleniu, ton fioletowy. Ona otwiera mi oczy na kolory, których przedtem nie widziałem, i jak jakaś wróżka, chodząc po lesie, pokazuje mi nowe światy.
Jest
Nie. To się znaczy, że jeśli przyjdzie katastrofa, wówczas, zaciągnąwszy u mnie pożyczkę, będziesz mógł schować to, co pożyczysz, lub rozpocząć z owym kapitałem coś na nowo. Obecnie, rzucisz go jak w przepaść, ze szkodą dla mnie, bez pożytku dla siebie.
Naturalnie, że nie może być przyjemnie pomyśleć, że człowiek, choćby obcy, wije się tam, jak wąż, z powodu kilku tysięcy rubli. Ja wiem, o co chodzi. Maszko dał ostateczny termin na jutro, przedtem szukał wszędzie pieniędzy, ale szukał ostrożnie, nie chcąc robić hałasu i przestraszać wierzycieli, a w ostateczności licząc na mnie. Otóż, widzisz, jutro nie zapłaci. Przypuszczam, że za kilka dni znajdzie jeszcze tyle, ile mu potrzeba, ale tymczasem opinia jego akuratności zachwieje się, a w położeniu, w jakiem jest, wszystko może być dla niego zgubą.
Nie! Księżyc świeci i niedaleko. Pójdę piechotą...
Mama zajmowała się interesami, więc ja się na tem nie znam ale dziękuję panu.
Dziękuję.
A jednak powinieneś Co w takim razie zrobisz?
Tak. Ale prócz tego mogę sobie także w łeb strzelić...
Muszę ci w jego imieniu stanowczo odmówić, albowiem jego interesami przyrzekliśmy się zająć w przyszłości, my, to jest ja i Bigiel.
Tak
A ona, czy wie o jego położeniu?
Nie, nie! idź z Bigielami. Może po drodze wstąpię do niej i wytłómaczę się. Ale i to nie! Ty mnie wytłómacz.
Być może. Tymczasem chciałbym nająć. Zamieszkalibyśmy tam przez resztę lata i przekonali się, czy nam dobrze. Właściciel tak jest pewien, że nam się tam pobyt spodoba, iż zgadza się na wynajęcie. Byłbym mu zaraz dał zadatek, ale wolałem wiedzieć, co o tem myślisz.
I zdaje i nie zdaje, jak to on: zawsze oryginał. Niech pani spyta męża, jak go przyjął.
Stale, pani. To jest: stale we wszystkich, a zatem stale.
Co nam do tego?
Ale owszem Musi nam pan o obojgu opowiadać. Proszę tylko na werandę, bo kazałam tam podać kawę.
A ja ciekawam tego Buczynka bardzo dobrze.
Ja, pani, dawałem jej tylko lekcye malowania, ale wychowaniem jej nie zajmowałem się nigdy.
Czemu? bo się boję, bo z was jedna na dziesięć umie kochać, choć nie macie nic innego do roboty.
Prawda, trzeba ogłosić „la grande nouvelle!”
Aa!
Nie, pani, ale ręka wychodzi z wprawy. To jest tego rodzaju rzemiosło, że w niem nigdy nie wolno odpoczywać; straciłem już tyle dni na włóczędze, to do Przytułowa, to do państwa, a farby tymczasem schną.
Ach! jak ja pana kocham, gdy pan takie rzeczy mówi Mój drogi panie! Ale jeśli tak, to mama jeszcze coś szepnie panu do ucha: oto ona pasyami lubi u panów czarne jedwabne pończoszki, ale jedwabne! Niech pan zapamięta! Jej dość spojrzeć, żeby odróżnić, co jedwab, a co fil dEcosse! Mój Boże! niech mnie pan nie posądza, że ja się do wszystkiego chcę mieszać. Nikt się tak nie potrafi usuwać, jak ja, tylko chodzi o to, by Niteczka nigdy nie pomyślała, że pan pod jakimkolwiek względem nie dorównywa innym. Co pan chce! Bierze pan prawdziwą artystkę, która lubi, żeby wszystko, co ją otacza, było ładne. I doprawdy, ona przecie wcale nie będzie tak biedna, żeby nie miała do tego prawa. Cóż, panie?
Dobrze dziecinko. Patrz, że jednak główka zaczyna radzić!
Jeszcze nie wrócili z miasta. Anetka robi sprawunki.
Że to się tak jakoś zaczyna i zaczyna, jak jakieś próbowanie, jak jakaś gra... potem się coraz bardziej w to wchodzi
Tak.
Ja? A to na co? Ja się dziś oświadczam. Czy pani myśli, że tego nie zrobię? Pod słowem, że dziś jeszcze
To się zamknę i będę jaki tydzień od rana do wieczora malował. Mówiłem, że pojadę na kaczki a boję się, żebym nie zgorzkniał.
Właśnie pani, żem nie słyszał, ani ja, ani nikt inny. Przypuśćmy, że dla mnie i dla pani takie względy nie mają znaczenia, skoro jednak pani pierwsza wspomniała, że, biorąc po światowemu, panna Lineta robi wielką ofiarę partye są równe.
O czem ta zakochana główka myśli! Ach, mój dobry panie! Co to za szczęśliwy wiek i co za szczęśliwa epoka!
A więc nic się nie stało Panna Helena z pewnością za mąż nie pójdzie, więc i tak majątek kiedyś przejdzie, jeśli nie na Ignasia, to na jego dzieci
Przepraszam najmocniej! nigdy nie dawał!... Pozwoli ciocia! to już nadto! Nie chciał tam iść, ciocia go sama przy mnie wyprawiała.
„La vie parisienne!” Zna ciocia tę operetkę? Jest w niej także admirał szwajcarski.
Dobrze.
Natychmiast, moje dziecko Służę ci.
Słowo pani daję!
Dlaczego? co mi odpowiedziała? Widzi pani, w tem właśnie jest coś, od czego mi trochę gorzko w ustach. Ja przyznam się pani szczerze, że w pannie Ratkowskiej bardzo się nie kochałem. Podobała mi się (one mi się wszystkie podobają), myślałem, że to będzie wdzięczne i poczciwe serce i dlategom się niby tu oświadczył. Ale więcej przez rozum
Poczciwy list! poczciwy list! One wszystkie także poczciwe! Oto dlaczego trochę mi gorzko. Nie chce mnie? dobrze! To każdej wolno. Kocha się? To także każdej wolno. Ale w kimże się kocha? Przecie nie w Osnowskim, ani w Zawiłowskim, więc w kim? Oto w tej gałce od laski, w tej kukiełce, w tym pięknisiu, w tym modelu krawieckim, w tym ideale panien służących. Widziała pani takich ślicznych panów na sztukach perkalów? (mówił z coraz większem rozdrażnieniem, akcentując ze szczególniejszą siłą wyraz: jest) i chciej za całą nagrodę jednego serca, jednej kobiecej głowy. Nieprawda! Ona woli jakiegoś lukrowanego Bibisia. Ot, jakie one są!
Prawda Wie pani, że mnie samemu przychodziło to na myśl. Ona się w nim kocha, to nie ulega kwestyi, ale on się z nią nie ożeni.
To Stach!
A gdyby go Osnowski nie chciał przestraszać, toby do mnie zatelegrafował.
Są to rzeczy tak przykre, że lepiej dla Ignasia nie wiedzieć powodów. Czas jakiś wahałem się nawet, czy o nich nie zamilczeć, ale nie!... Trzeba, żeby się o wszystkiem dowiedział, bo tu chodzi o coś ważniejszego, niż jego miłość własna. Może oburzenie i wstręt dopomogą mu do zniesienia nieszczęścia. Małżeństwo jest zerwane, bo panna Castelli nie jest warta ręki takiego, jak on, człowieka
Być może ale dla mnie nie ulega wątpliwości, że gdyby Lineta wyszła za Ignasia, to choćby w dodatku posiadał jeszcze cały majątek pana Zawiłowskiego, niemniej instynkt jej ciągnąłby ją w stronę wszystkich takich Kopowskich, jakichby jej przyszło w życiu spotkać. To tego rodzaju dusza. Ja jednak niektóre rzeczy rozumiem. Powiedziałem, że można zmysły stracić na myśl, że tak jest, jak jest, ale częściowo zdaję sobie sprawę z tego, co zaszło. To za płaska natura, by mogła pokochać naprawdę takiego Zawiłowskiego. Jej potrzeba Kopowskich. Ale wmawiano w nią rozmaite wyższe porywy, a w końcu i ona sama wmówiła w siebie to, czego nie było. Ignasia pociągnęły przez próżność, przez miłość własną, dla opinii ludzkiej i przez nieznajomość siebie samych. Ale co jest nieszczere, to i nie może trwać. Z chwilą, gdy ich próżność została zadowoloną, Ignaś przestał im wystarczać. Potem zlękły się, że może z nim nie będzie takiego życia, jakie one jedynie cenią, może obie począł utrudzać jego za wysoki dla nich nastrój. Dodaj pan do tego tę historyę testamentu, która nie będąc zapewne główną przyczyną katastrofy, zmniejszyła jednak Ignasia w ich oczach, dodaj przedewszystkiem instynkty Linety, dodaj Kopowskiego, a będziesz miał na wszystko odpowiedź. Są kobiety, takie jak pańska żona, albo jak moja Anetka, a są i takie, jak one!...
Masz pan słuszność, zupełną słuszność
Dalibóg, tak to coś bajecznego! to, z wyjątkiem Osnowskiej, one tam wszystkie kochały się w tym dudku!
Myślę, że u waryatów, u ojca, a jeśli nie, to będę na niego czekał w domu u siebie.
Dobrze
No, to chwalić Boga! Wrócimy teraz do miasta i spędzimy wieczór razem. Ja mam coś do roboty w biurze i wybrałem się na dwa dni.
Powiedz mi, jak to się stało?
Właściwie nic dotychczas nie wiedzą. On musiał przy strzale pochylić broń, tak, że kula, przebiwszy czoło, poszła ku górze i zatrzymała się pod czaszką. Znaleźli i wyjęli ją dość łatwo, ale czy będzie żył nie wiadomo. Jeden z lekarzy obawia się zaburzeń w mowie, ale teraz chodzi jeszcze o życie.
Ani mi do głowy nie przyszło, żeby miał sobie w łeb strzelić. Oczywiście, widziałem, że się ze sobą łamie. Przez chwilę, gdyśmy jechali, poczęła mu się broda trząść, jakby chciał wybuchnąć płaczem, ale to harda dusza. Pohamował się zaraz i pozornie uspokoił. Głównie zwiódł mnie obietnicą, że nazajutrz przyjdzie.
Miłosierdzie boże jest dla złych, nie dla dobrych
Nigdy nią nie była, ale podobno w skrytości serca kochała go ogromnie. Takie już miał szczęście... To pewna, że od jego śmierci zupełnie stała się inną. Dla kobiety, tak wierzącej, jego samobójstwo istotnie musiało być strasznym ciosem, bo co to jest, nie módz się nawet modlić za człowieka, którego się kochało!... A teraz znów Zawiłowski!... Jeśli kto, to ona, zrobi wszystko, żeby go uratować. Wczoraj, jak tam byłem, wyszła do mnie ledwie żywa
Cóż doktor mówi?
Tu chodzi o chorego!...
Nieszczęście, ale i to, że dziś niema zasad. Wszystko to te nowe wymysły, te wasze ateizmy, hipnotyzmy, socyalizmy. Młodzież nie ma zasad
Mnie szczególniej wzrusza panna Ratkowska
Póki pogoda, wolę, żeby siedziała na wsi.
Obie też ogromnie oburzały się postępkiem panny Castelli Pani Krasławska powiedziała nam: „Gdyby moja Terka tak postąpiła, to, jak jestem ślepa i potrzebująca opieki, takbym się jej wyparła.” Ale pani Maszkowa jaka jest taka jest, a takby nie postąpiła, bo to inny gatunek kobiety.
Dlatego, że mam długów więcej niż włosów na głowie, że po pierwszej przegranej wierzyciele rzucą się na mnie
Dalibóg, można zwaryować!
Zgoda
Jak ryba
Oto, co są kobiety!
Tak dalece naprawdę, że ona już wyjechała. Co tam musiało być, skoro taki Osnowski ją opuścił
Nie wiem! nic nie wiem! za nic nie ręczę, za nikogo nie ręczę i za siebie nie ręczę!
Tak. Coś tam zaszło w Ostendzie. Podobno powodem wszystkiego jest Kopowski.
Jest, albo przestał nim być. Tam się mogło wszystko pozrywać.
Nie. Proszę pana do siebie.
Dla przyczyn, które nie leżą w samym Ignasiu, ale które mogą mieć z nim związek. Nie wiem, czy doszła panią wiadomość, że małżeństwo panny Castelli z Kopowskim jest zerwane i że położenie tych pań jest wskutek tego ogromnie przykre. Przez zerwanie z Ignasiem oburzyły na siebie opinię, a teraz znów nazwiska ich są na językach ludzkich. Byłoby dla nich doskonałem wyjściem wrócić do Ignasia niewiadomo, czy nie da się pociągnąć...
Pójdę razem z panem, bom go dziś nie widział. On się dobrze ma, ale jest jakiś dziwny. Pamiętasz pan, jaka to była harda i zamknięta w sobie dusza? Otóż teraz niby zdrów, ale zrobiło się z niego małe dziecko: przy najmniejszej przykrości łzy ma w oczach.
To nie groźba, tylko, że nie mam szczęścia.
To to i ja spostrzegłem, będąc u nich, ale zaraz mi przyszło do głowy, że ona znajduje zarazem upodobanie w roli troskliwej córki. Czyś pan nie zauważył, że kobiety częstokroć robią coś dobrego dlatego, że myślą, iż im z tem ładnie?
Nie. Nie pokażę
Nie; mój mąż kupuje bilet.
Nie uchyli się od tego w przyszłości, nie uchyli, tak, jak i wy nie umiecie się uchylić!
Jeszcze nie wieczór! przyjdzie i córka! Ale pan się śpieszysz, więc chodźmy.
W Buczynku, albo i nie w Buczynku, to jeszcze niewiadomo.
On? Daję panu słowo, ilekroć go sobie przypominam, tylekroć widzę go, całującego jej ręce. Czynił to tak ciągle, że inaczej nie umiem go sobie wyobrazić...
Widzisz, dziecinko, Maszko uciekł za granicę, bo miał więcej długów, niż majątku. Wierzyciele rzucili się na wszystko, co po nim zostało, by choć cośkolwiek odzyskać. Poszło to na licytacyę Towarzystwa. Magierówka została rozparcelowana i przepadła, ale Krzemień, Skoki i Suchocin były do uratowania tylko się nie wzruszaj, kochanie ja to dla ciebie kupiłem.
A spodziewam się! Dlatego, że tam leży twoja matka, dlatego, że cię kocham, i dlatego, że ty kochałaś Krzemień. Ale swoją drogą, tyś mnie nawróciła do ziemi. Przypomniałem sobie, coś mówiła w Wenecyi, gdy Maszko chciał sprzedawać Krzemień Bukackiemu. Nie masz pojęcia, jak ja jestem pod twoim wpływem. Czasem coś powiesz, a ja na razie nic!
Hm!
Przez nią i dla niej! a myślisz pan, że w mojej teoryi niema miejsca dla kobiet i że ja nie wiem, co one warte? One sercem i sumieniem zgadują, gdzie jest prawdziwy obowiązek, i sercem popychają do niego. A prawdziwy obowiązek, równie jak prawdziwe bogactwo
Bardzo pańsko... kobieta młoda, nie więcej lat dwudziestu kilku, piękna, śmiała... nie tutejsza... musi być kędyś... z kraju... (krajem tu nazywano co po za polesiami leżało).
Prosiłam o widzenie się z nim... Kazano mi tu zaczekać.
A! tak... mówiono, że umarł niedawno! z politowaniem odezwała się Laura.... Do Smołochowa dwie mile... a to tak dla nas już daleko! I droga podobno okropna, ja tam nie byłam jak żyję...
Moja mościa dobrodziejko... będę się starał... jeśli pani każesz...
Takem się tej pani nastraszyła! Tatko nic nie wie. Bawiłyśmy się z małą Julką... wpadam do salki... którą od urodzenia nawykłam widzieć pustą... i widzę... czarne widmo stojące przed sobą. Myślałam, że upiór! o mało nie zemdlałam.
A cóż mam począć! westchnęła Sabina; ja sama jeszcze dobrze nie wiem jak się złoży! Uczynię pana sędzią, a jego łaskawej rady usłucham z wdzięcznością. Matki nie mam, rodzina moja po świecie się rozpierzchła, dokądżebym się udała?
A no, byłam, byłam i miałam przecie szczęście, rzekła uśmiechając się wdowa, rozmawiać z panem Salomonem... nastraszyłam jego córkę, znudziłam, jak się zdaje, jego kuzynkę... i zmęczyłam starego... ale koniec końców, przyrzekł mi być opiekunem i obrońcą.
Swawola dziecinna byłaby niczem, odparł ksiądz, tę sam wiek wystudza; lecz umysł niespokojny, nie kobieca śmiałość w niej, ciekawość do wszelkiego zakazanego owocu, do ksiąg, do wiadomości kobiecie niepotrzebnych; chwili nie usiedzi, choć ją ta panna ciocia o ile może na uwięzi trzyma... Jeśli nie przewraca książek w starej bibljoteczce, gdzie więcej herezji niż czego zdrowego, to koło stajni ją znajdziesz... to w ogrodzie, to na drabinie w starym zamku, to w czółnie na rzece... A dla ojca ze wszystkiego uciecha... z tego nawet coby dlań troską i smutkiem być powinno.
A ten Aron jest zapewne ubogim faktorem? spytała wdowa.
Ma murowaną kamieniczkę w rynku, a inne domy większe w kilku miastach...
To źle! szepnął Lewi, to bardzo źle... Ale cóż mnie do tego? rzekł po chwili: ja swoje zrobiłem... Niech pan na pannę Lorkę pamięta... więcej nie powiem.
A! to widzisz... dla tej nieszczęśliwej wdowy, którą niegodziwi ludzie chcą pokrzywdzić; prosiła mnie ze łzami, przyrzekłem.
Dla czego?.. powoli poczęła Laura: ja sama nie umiem powiedzieć dla czego... a boję się o ciebie
To prawda! tatku, odparła Laura, ale ja... ja jestem przekonana, że są kwiaty, co nas nie lubią, jak my ich.... że są zwierzęta, co nas kochają, i że miłość jest zawsze wzajemna... A że ja tej kobiety... nienawidzę, więc i ona musi mieć wstręt do mnie... Po cóż ci szukać ludzi, co twego dziecka kochać nie mogą?
A ja wszystkiego wyrzekłabym się, tylko żebyś ty mi został, żeby mi ciebie nie chcieli odbierać ludzie, żeby nikt obcy... nikt obcy nie wcisnął się między nas dwoje...
Ale jam nie przeczytała o niej, ona mi stanęła tam... (wskazała ręką drzwi)... jak groźba jakiejś strasznej żałoby...
Pan mi przebaczysz, że ja go tak poufale zagaduję, rzekła. Wielki szacunek, jaki powzięłam dla jego osoby, i prawdziwie szczególna dlań sympatja... w pierwszej chwili, tłómaczą mnie z tak zuchwałego postępowania... O tem też pan pomyślećbyś powinien, że córeczka za mąż wyjdzie... dom jeszcze bardziej opustoszeje... a toć i imię starożytne Dobków, w niedostatku płci męzkiej dziedzica... wygaśnie.
Ale mnie się o tem nie śni! oburzył się Salomon. Coś się ty uwziął mnie męczyć, żydzie niedobry... daj mi pokój! daj mi pokój...
Wczoraj...
Ty inny jakiś jesteś!
Imię? Cóż znaczy imię? co znaczy ród? prochu garść! a ile ich rozniosły wiatry po gościńcach? Wszyscy ludzie jeden ród... jeden człowiek, jedna nędza i jedno robactwo...
Bolał! zawołał ojciec śmiejąc się... a tyś Bogu powinien był dziękować, że ci ją wziął, gdyś jeszcze kochał... gdy z tego miodu serdecznego nie wyrodził się ocet! Głupi człowiecze! głupi! Pamiętaj na mnie! mówię ci raz jeszcze, pamiętaj na mnie... Patrz na pokutę moją. Za co? Za to, żem ja pan i głowa domu i najwyższy sędzia w rodzinie mej, osądził i ukarał... Ty słaby, ani sędzią, ani mścicielem być nie potrafisz... będziesz ofiarą, a za sobą powleczesz dziecko, i ród, i mnie.
Cóż potem? czytasz usty! rzekł starzec. Rękę mi daj! chodź! toć będzie lekarstwem... pójdź do tych, z któremi ja żyję i obcuję codzień... oni ci powiedzą za mnie co czynić masz... Chodź zemną!
O! o! gderz sobie, gderz... rozśmiała się: ja nawet wiedziałam z góry, że ty musisz pogderać... A co to pomoże? Konie lubię... a tak mi się chce na którego siąść...
Zatem
Pleć już sobie, dziecko moje...
Papiery! a to dobre! papiery! przecież tam masz kupami jak w stodole pszenica i żyto leżące złoto... osobno holenderskie... osobno portugały... i... chodzisz szuflować, żeby to nie zatęchło. Widzisz, ja wszystko wiem!
Bo to może przewidzenie, ale raz w nocy, gdym poleciała na ogródek słuchać słowika, który w bzie prześlicznie śpiewał... jak tatkę kocham... w jednem okienku od grobów świeciło się...
Niezawodnie, tylko ja dziś w wieczór służyć nie będę, a proszę powiedzieć, że poszedłem do zięcia na sioło...
Hm! panisku mój! wpół go ściskając rzekł Eljasz: jeśli to do Smołochowa... będę miał na sumieniu! Dobrodzieju! ojcze! mnie ten kontusz naprowadza... Po co ci tam? biedy szukać...
Ach! niby pan tego nie wiesz!... a no dość, że my się rozumiemy... to był kiepski interes...
Lecz czyżem się terminalnie do bywania zobowiązał?
Z obowiązku najbliższego krewnego, zawołał Poręba; a daję szyję, że mi się tu asindziej nie wywiniesz tak sianem.
Prosiła czy nie, to moja powinność i kwita! przerwał Poręba; ja się wam tłómaczyć z tego nie mam obowiązku. Ja ztąd nie ruszę krokiem, dopóki rzecz się nie wyjaśni i nie skończy... Asindziej determinacji nie masz, babom ulegasz, panem w domu nie jesteś... nie umiesz się sam ratować, więc ja ci przyjdę w pomoc...
O co chodzi? ja sobie u was przenocuję i pofolguję do jutra... ale z załogi na zamku nie ustąpię...
Tam, u mnie! ale ja tam nie pójdę! niech się dzieje co chce... ja tej kobiety cierpieć nie mogę...
Więc w niedzielę? odezwała się pani Noskowa... W niedzielę! Tak, mój księżuniu... zapowiedzi sobie później wyjdą.
Chcecie mnie państwo przekupić! począł ksiądz Żagiel uśmiechając się: to źle. Prawda, że dach Panu Bogu dacie nie mnie... Nie dla dachu też, ale dla tego, bym dowiódł państwu mej życzliwości, choć się może na cenzury narażę... dam państwu ślub w niedzielę. Są wypadki, w których kościół od surowości przepisów odstępuje, szczególniej dla osób znanych a ku sprawie jego gorliwych.
Wracaj do siebie, połóż się, spocznij.
Co nam do tego, jaśnie panie! rzekł Aron; ale wszystko ma swój koniec.
Jakto? jutro przecież niedziela i ślub nasz, a ja, pani domu, w tem więzieniu miałabym pozostać?
Chodźmy na dół, przerwał Dobek.
I kuferki z pieniędzmi? spytała pani.
Daj pokój, ty mnie rozumu uczyć nie będziesz.
O! czegóż? był Eljasz zemną... Nic mi nie jest... Która godzina?
Ach! mam swoje fantazje! Chcę coś mieć swojego, lubię się patrzeć na złoto... Ostatnia prośba moja do ciebie.
Robić? nic, schować na czarną godzinę. Niech ja mam co swojego.
Nie... trochę... trochę...
A ta, której ja doznam, nic nie znaczy? odpowiedziała cicho Laura.
Zobaczysz... to rzecz postanowiona!
Jakto? Dobek? załamując ręce zakrzyknął pan Salomon...
Chodź! chodź! mój miły... z pewnem rozczuleniem rzekł Salomon; nic dziwuj się niczemu... a bądź mi dobrym druhem...
A! nie! o sto mil na te właśnie godzinę, z daleka... o niczem nie wiedząc... trafił tu jedyny może krewny jakiego macie, Honory Dobek.
A jak my się tam jemu wydali westchnęło dziewczę... mój Boże... i nie mógł przybyć ani wczora, ani jutro, tylko właśnie w tym dniu i o tej godzinie, gdy się nieszczęście nasze dokonało... jak gdyby Dobek po Dobkach przyjechał brać spadek wymarłych...
To dopiero się pan zdziwi, gdy zobaczy... bo to nasz kwiatek... różyczka nasza... anioł panienka! śliczności, jakich oko nie widziało, a dobroci! a panie! gdy człek o niej myśli, gdy o niej mówi, to się na łzy zbiera.
Gdybyś mi pani nie powiedziała, domyśliłbym się, odparł Honory, bo chybaby jaka mitologiczna postać mogła jej zrównać... i musiałem najwyżej sięgać myślą, by odgadnąć co to zjawisko tutaj znaczyć może...
Widzisz pani! poznała we mnie przyjaciela koni, a przeczuła może przyjaciela domu... rzekł Honory gładząc piękne stworzenie. Teraz już spodziewam się, będziemy i my dobrymi przyjaciółmi.
Tak, pani, jesteśmy zaręczeni z panną Zofią Bułhakówną.
Kochana kuzynko, moja narzeczona dobra i łagodna istota, wcale nie celuje nadzwyczajnemi wdziękami... lecz mimo to, nie wątpię, że poznawszy, kochaćbyś ją musiała...
Dać mu do zrozumienia wprędce, żeby sobie jechał. Mamy Dobków dosyć... nie trzeba nam więcej! rozśmiał się rotmistrz.
Ja wprawdzie powiedziałem panu Salomonowi, mruknął rotmistrz, że do domu jadę i przybyłem tylko na wesele, ale jejmość to sama urządź tak, bym został... Poproś mnie dla pomocy twemu staremu, on tu oczywiście sam wydołać wszystkiemu nie potrafi.
Tak, a potem nie czas będzie...
Ja go uprosiłam! Widzisz, mój drogi, oprócz ciebie, jam tu samymi otoczona nieprzyjaciołmi. Słaba kobieta rady sobiebym nie dała...
Alboż to cierpienie? podchwyciło dziewczę... Ręczę cioci, że ja o nim do zgonu myśleć i kochać go będę; czemuż on nie ma mi się wypłacić wzajemnością!
Czemu zapobiedz? na co zapobiegać? ofuknęła się Lorka... Niechże mnie ciocia posłucha! Ja mu się przecie żenić z Zośką Bułhakówną nie bronię... niech się żeni, byle mnie kochał... a ja za mąż iść nie myślę i będę go sobie jednego kochała! alboż to grzech? moja ciociu? czyż to grzech być może?
Więc dosyć, ale przysięgam cioci, że ja go do śmierci kochać będę...
Wszak wrócisz tam na zawsze, a dla nas tylko tych kilka chwil odkradzionych z życia twojego zostało. Wrócisz tam do ojca, do narzeczonej... a ja zostanę sama (bo mi i ojca odebrano) z macochą! Nie liczże się tak ściśle z temi dniami...
Zbyt żywo się wraziło w pamięć to... co tu spotkałem... nieśmiało odpowiedział Honory. Wy o to mieć nie możecie obawy, bym ja zapomniał o was... ale ja?
Ale to ci się śni! odpowiedziała uspakajając ją ciotka.
Dokądże? do niej...
Mój waćpannie nie starczy?
A te skarby wasze?
Ale, królowo moja, tylko dwa słówka, rzekł rotmistrz. Pani mnie masz za nieprzyjaciela dla tego, że ja tu z moją kuzynką przywędrowałem, która pani dosyć dokuczyła. Otóż, słowo daję, ja potępiam jej postępowanie, gotów jestem stanąć w obronie pani... zwrócę się przeciwko niej, wystąpię jawnie...
Jakiż sposób? spytała.
Cóż ty się mnie pytać potrzebujesz? odparła Dobkowa; jam o tem wiedzieć nie powinna, ja o tem wiedzieć nie chcę, lecz gdyby się co podobnego zdarzyło... hm! toć wiesz, żebym się nie gniewała.
Da się to widzieć, powtórzył rotmistrz.
Toć tu nie o moją tylko sprawę idzie, a razem i o waszą.
Ja jestem za powolna! inna w mojem miejscu tegoby nie ścierpiała co ja. A no, do czasu dzban wodę nosi. Ja też nie zawsze taka będę.
Nie panna
A czyż to my koniecznie tu siedzieć mamy? odezwała się cicho Laura; czy to świata tyle co w oknie?
Powieszże mi raz przecie?...
A ja w tem, że z Siwińskim i Parawęsowskim, choćby nie pannę ale fortecę przyszło brać... damy sobie rady.
Aleby warto ten zwyczaj wprowadzić, dodała Dobkowa.
Boś waćpan ślepy! zawołała jejmość: a czasby oczy otworzyć.
A choćby i tu go trzymać przyszło, przecież mi nie będzie zabroniono przywiązać go do osoby mojej. Nie mam wcale usługi.
Ja tu nie wybędę...
W części puste, a tu zaraz oto są stare groby panów Dobków, to się ciągną wskroś i pod tą basztą, rzekł Eljasz.
Moja Lorko... trzeba z tego wyjść! przezwycięż się... ja proszę, ja wymagam, ja rozkazuję.
Chcesz, bym w końcu... przerwał Dobek: chcesz bym ja...
Ale w ręku... ten oddarty aksamit, którego brak tutaj! wskazała z przerażeniem...
Kiedyż umarł? gdzie?
Ale cały dwór już wie! Wszyscy na nogach, sądny dzień!.. Nieszczęście.
Stoi tam lamentując przed domem, jak trup... straszny! okropny...
Winnaś, żeś się na próg tego domu dostała, do którego wniosłaś niepokój, walkę... wszystkie nieszczęścia z sobą.
Gdzie? co? sama jedna! pewno nie sama, musiał kuzynek Honory podjechać i pomódz, albo nie wiem tam już kto, a pewnie nie sama uciekła, bo by się bała. I asan tu siedziałeś, chodziłeś, bałamuciłeś, durzyłeś siebie i mnie... a byłeś jak w rogu! Otóż mi śliczny człek do roboty! Do półmiska i kieliszka...
Ale tak, dodał Buczyński... Opatrzność boska... tak! jakoś to będzie! trzeba mieć nadzieję...
Ale w gębie zasycha i w żołądku wierci! sam do siebie wzdychając także rzekł Buczyński, a jejmość ani myśli o podtrzymaniu naszych sił zwątlonych... Prawda, żeśmy trafili ślicznie.
A mieli to nieszczęśliwe dziecko porywać i na wczorajszy wieczór naznaczony był termin... czemuś pani pewnie obcą nie była.
Ale ja o bożym świecie nie wiem, ofuknęła Sabina, co ci się śni? Przecież rotmistrza wyłajawszy przepędziłam precz... a jeśli sobie jakie łajdactwo wymyślił... pewnie się z niego przedemną nie spowiadał! Za kogoż ty mnie masz? dodała... czy to się godzi kobietę, która ci młodość swą poświęciła, posądzać tak ohydnie?...
Otoż wtem sęk, że jeszcze nie wiem do którego... ale tego z czasem dojdziemy, rzekł niezmieszany rotmistrz...
A Bóg wie, może pod strażą nieboszczyków pieniądze chowa, lecz że je trzyma pod tym kluczem, to pewna... Ile razy ma co wypłacać, kupuje zboże albo smołę, zamyka się, odryglowuje słyszę drzwi żelazne, zapala latarkę i schodzi do skarbca. Ludzie to podpatrzyli i wiedzą o tem dobrze...
Ha! proszę pana to téż się i bez długu na św. Sylwestra nie obejdzie. Cóż robić? pan Bóg jakoś dopomaga. Mam dwie krowy, latem podczas żniw ja i moja córka zbieramy kłosy na ścierniskach, w zimie chodzimy po drzewo do lasów a wieczorami przędziemy. Ot i jakoś idzie, byle tylko Bóg chronił od takiéj zimy jak ostatnia. Winnam siedemdziesiąt pięć franków młynarzowi za mąkę. Ale na szczęście to młynarz pana Benassisa. O! bo pan Benassis
Kochacie ich?
Trzydzieści osiem, proszę pana. Na św. Jan będzie dwa lata, jak mąż mój umarł.
O! nie, kochany panie, najwięcéj milka drogi.
Ba! dlaczego! Pan Benassis to panu powie.
I owszem Pokój pana Graviera jest wolny, możesz go pan zająć.
Nic mi nie jest równie przykrém, jak branie pieniędzy za gościnność Co zaś do moich starań, te pan miéć je będziesz, jeżeli mi do serca przypadniesz. Bogaci nie mogą kupować mego czasu, bo ten do mieszkańców téj doliny należy. Nie pragnę sławy, ani majątku, a od moich chorych pochwał ani wdzięczności nie żądam. Pieniądze, które wezmę od pana, pójdą do aptekarzy w Grenobli na zapłacenie lekarstw niezbędnych dla chorych biedaków mojego kantonu.
Co mnie to obchodzi, powiada pan?
Chętnie
To pięciolecie jest w moich oczach pierwszą epoką dobrobytu miasteczka Przez ten czas wykarczowałem wszystko i wszystko zasiałem co należało, tak w umysłach jak w roli. Ruch postępowy ludności i przemysłu nie mógł już odtąd ustać. Następowała druga epoka. Wkrótce mój ludek zapragnął ubierać się lepiéj. Przybył nam kramarz, a z nim szewc, krawiec i kapelusznik. Za tym zbytkiem stroju poszła i wykwintność w jedzeniu; postaraliśmy się o rzeźnika i kupca korzennego. Niezadługo sprowadziłem akuszerkę, która mi bardzo była potrzebną, bo wiele czasu przy słabościach kobiet traciłem. Wykarczowanie gruntu dawało obfite plony, a użyźnianie nawozami, których było podostatkiem, przyczyniło się do polepszenia i tak już dobrego gatunku ziarna. Wtedy-to mogłem rozwinąć w całéj pełni swoję działalność. Oczyściwszy domy, przyprowadziwszy stopniowo mieszkańców do lepszego żywienia się i odziewania, zapragnąłem, by i zwierzęta odczuły dobroczynne dopływy cywilizacyi. Od starannéj hodowli bydła zależy piękność ras i osobników i w imię tego zacząłem na assenizacyę obór nastawać. Wykazując właścicielom, jak dalece większe korzyści przynosi bydlę dobrze karmione i czysto utrzymane, wprowadziłem nieznacznie radykalne zmiany w dotychczasowym obchodzeniu się ze zwierzętami. Chędożono woły i krowy, jak się to w Szwajcaryi i Owergnii dzieje. Owczarnie, stajnie, obory zostały przebudowane na wzór moich i pana Graviera zabudowań, a te są obszerne, dobrze przewietrzane, a tém samém zdrowe. W fermach naszych mieliśmy apostołów, którzy nawracali prędko niedowiarków, wykazując im dotykalnemi dowodami racyonalność moich przepisów. Biedniejszym zwłaszcza przemysłowcom pożyczałem pieniędzy. Stosownie do moich rad posprzedawano bydlęta zdefektowane i cherlające, a zastąpiono je pięknemi okazami. To téż w krótkim czasie produkta nasze odniosły na targach zwycięztwo nad produktami innych gmin. Mieliśmy przepyszne trzody, a ztąd doskonałe skóry. Postęp-to był wielkiéj doniosłości. W gospodarstwie wiejskiém nie ma takiéj rzeczy, z któréj-by się jakiejś korzyści wyciągnąć nie dało. Dawniéj korę sprzedawano prawie za bezcen, a skóry wielkiéj wartości nie miały, ale raz ulepszone oba te produkty dały nam możność założenia garbarni i rozwinięcia handlu w tym kierunku. Wino, niegdyś nieznane w miasteczku, gdzie pito tylko nędzną lurę, stało się z czasem potrzebą; pootwierano karczmy. Z czasem najdawniejsza z nich powiększyła się, zamieniła w oberżę i dostarczała noclegu i mułów podróżnym, którzy coraz częściéj naszym gościńcem do la Grande-Chartreuse jeździć zaczęli. Od dwóch lat ruch handlowy tak się powiększył, że dwóch oberżystów może się dzięki jemu utrzymać. Na początku drugiéj naszéj ery umarł sędzia pokoju. Szczęściem dla nas, miejsce jego zajął były notaryusz, który zrujnowawszy się w źle obmyślonych spekulacyach, miał jednak dosyć jeszcze pieniędzy, by się na wsi módz nazwać bogatym. Namówiony przez pana Graviera osiedlił się tutaj; zbudował sobie ładny dom, poparł moje usiłowania swojemi, założył fermę, wykarczował kawał ziemi i dziś trzy szalety na górze posiada. Oddalił dawnego pisarza i woźnego zastępując ich ludźmi o wiele wykształceńszemi, a zwłaszcza nie leniącemi się pracować. Jeden z nich założył tutaj gorzelnią, drugi pralnią wełny, i oba po za swemi obowiązkami z korzyścią dla siebie te pożyteczne przedsiębierstwa prowadzą. Przysporzywszy dochodów gminie, mogłem ich bez żadnego oporu użyć na zbudowanie magistratu, w którym pomieściłem szkółkę bezpłatną i elementarnego nauczyciela. Spełnienie tego ważnego obowiązku poruczyłem biednemu, „przysięgłemu” księdzu, którego cały departament się wyrzekł, a który znalazł u nas schronienie na stare lata. Przełożona szkółki jest bardzo zacną kobietą; straciwszy całe swoje mienie nie wiedziała, jak sobie radzić; przyszliśmy jéj z pomocą i oto teraz założyła pensyjkę, gdzie bogatsi fermerzy z okolicy posyłają swoje córki.
Ale ja tu pana więcéj jak półgodziny trzymam noc już prawie; chodźmy, proszę, do stołu.
No, no Chodźmy do stołu.
Ha! trzeba tam iść.
To dobrze Ten Taboureau to w moich oczach cały traktat filozoficzny, przypatrz mu się, patrz uważnie, gdy tu będzie, to cię zabawi. Kiedyś, byłto sobie uczciwy najemnik, oszczędny i pracowity. Ale jak tylko się trochę grosza dorobił, zaraz mu się w umyśle rozwidniło; ruch przemysłowy, jaki rozbudzałem w kantonie, ogarnął i jego, chciał się, korzystając zeń, wzbogacić. W ciągu ośmiu lat zebrał już duży majątek, to jest duży, jak na tę okolicę. Może mieć teraz około czterdziestu tysięcy franków. Ale, mógłbyś pan tysiąc razy zgadywać! a jeszczebyś się nie domyślił, jakim sposobem doszedł do takiéj fortunki. Taboureau jest lichwiarzem, ale to lichwiarzem do szpiku kości, a lichwa jego tak dobrze jest obmyślona i na interesach tutejszych mieszkańców oparta, że traciłbym tylko czas, gdybym chciał ich wywodzić z błędu i przekonywać, że zamiast korzystać tracą na stosunku z Taboureaum. Wyobraź pan sobie, jak tylko zaczęto się krzątać około uprawy roli, ten nicpoń wpadł na pomysł skupowania w okolicy ziarna potrzebnego dla tych biedaków do siewu. Tu, jak wszędzie, chłopi, a nawet niektórzy fermerzy nie mieli pieniędzy na kupowanie nasienia. Więc, imci pan Taboureau pożyczał jednym worek jęczmienia, za co mu po żniwach worek żyta oddawali, innym dawał korzec zboża za worek mąki. Dziś prowadzi ten szczególniejszy handel z całym departamentem. Jeżeli go nic w drodze nie zatrzyma, dojdzie z pewnością do miliona. Ale cóż! Taboureau jako wyrobnik był poczciwy, usłużny, chętny do rady i pomocy; w miarę rosnących zysków stał się chciwy, pogardliwy i drwiący ze wszystkiego i wszystkich. Im jest bogatszy, tém się bardziej psuje. Gdy tylko chłop przechodzi z użycia pracowitego do łatwéj egzystencyi i większéj ziemskiéj posiadłości, staje się nieznośnym. Istnieje pewna klasa ludzi, na pół cnotliwych, na pół występnych, w pół oświeconych, w pół ciemnych, która zawsze będzie plagą wszystkich rządów. Poznasz pan mniéj więcéj ducha téj klasy w Taboureaucie, człowieku prostym na pozór, ograniczonym nawet, ale który, jak tylko o jego interes chodzi, staje się głębokim i przebiegłym.
Mój kochany Taboureau, ja zawsze chętnie udzielam darmo porady lekarskiéj; ale nie mogę bezinteresownie zaprzątać się procesem tak bogatego, jak ty człowieka. Nauka drogo kosztuje, nim się ją nabędzie.
Taboureau zobaczysz, że kiedyś nieszczęście cię spotka. Wcześniéj czy późniéj Bóg karze niedobre uczynki. Jak-to! żeby człowiek taki zdolny, taki rozsądny, jak ty, tak zawsze dobrze swoje interesa prowadzący, dawał kantonowi przykład nieuczciwości? Jeżeli będziesz się wdawał w podobne procesa, jak możesz spodziewać się, że inni biedniejsi okażą się względem ciebie sumiennemi i kraść cię nie będą? Twoi robotnicy zaczną cię oszukiwać i wszyscy się tutaj zepsują. Nie, nie masz racyi. Twój jęczmień był już sprzedanym. Gdyby go ten z Saint-Laurent wziął był zaraz do siebie, nie byłbyś go od niego odbierał; rozporządziłeś się więc rzeczą, która już twoją nazwać się, według waszego układu, nie mogła. Ale mów daléj.
Ej! nie! panie merze, nie przegram go Widzi pan, to ten z Saint-Laurent winien mi jęczmień, to ja go od niego kupiłem, a on mi teraz dostawić nie chce. Chciałem być zupełnie pewnym, że wygram, zanim-bym się na koszta narażał.
Jakże pan sądzisz czy ten człowiek nie stałby się wkrótce milionerem w Paryżu?
Z największą ochotą przyjmuję ten projekt. Nie śmiałem go poddać, bojąc się być panu natrętnym.
Do licha, moja piękna, posłałaś mi łóżko, jak dla panny młodéj.
Zaczniemy od odwiedzenia dwóch umarłych Chociaż to doktorzy rzadko kiedy chcą się wobec swych jakoby ofiar znajdować, a jednak zaprowadzę pana do dwóch domów, gdzie będziesz mógł dość ciekawe spostrzeżenia nad naturą ludzką porobić. Zobaczysz pan tam dwa obrazy, które panu pokażą, jak dalece mieszkańcy gór różnią się od mieszkańców dolin w objawach uczuć swoich. W części wyższéj naszego kantonu przechowały się piętnem starożytności nacechowane obyczaje, przypominające niejako sceny biblijne. Wśród gór naszych istnieje jakaś ręką natury nakreślona niewidzialna linia, po-za którą wszystko inaczéj się przedstawia. Na wyżynach siła, w dolinach zręczność, tam uczucia pełne, głębokie, tu bezustanna pamięć na materyalne sprawy życia. Z wyjątkiem doliny Ajou, któréj północna część zaludniona jest idyotami, a południowa ludźmi umysłowo rozwiniętemi, w któréj te dwie ludności, przedzielone tylko strumieniem, różnią się między sobą we wszystkiém: w obyczajach, zajęciach, powierzchowności, nawet w chodzie i postawie;
Obyczaje proste mniéj więcéj we wszystkich krajach są jednakowe. Prawda ma tylko jednę postać. Nie ulega wątpliwości, że życie na wsi przytłumia rozwój umysłowy, ale za to osłabia występki i rozwija cnoty. W istocie im mniejsze jest nagromadzenie ludzi w jakiéj miejscowości, tém się tam mniéj występków i ujemnych namiętności spotyka. Świeże, czyste powietrze wpływa także bardzo na niewinność obyczajów.
Pan umarł!
Ta cześć pogrzebowego obrządku trwać będzie, dopóki ciała w trumnę nie złożą a ta szlochająca kobieta przemawiać będzie coraz gwałtowniéj, coraz rozpaczniéj. Ale aby tak mówić wobec całego zgromadzenia, żona powinna miéć do tego prawo, życiem nieskazitelném nabyte. Jeżeli ma sobie by-najlżejszy błąd do wyrzucenia, musi milczéć, bo inaczéj potępiałaby samę siebie; byłaby zarazem oskarżycielem i sędzią. Ne jest-że szczytnym ten zwyczaj oddający jednocześnie pod sąd zmarłego i żyjącego? Żałobę wezmą tu dopiéro za tydzień na ogólném zebraniu. Przez ten czas rodzina pozostaje przy wdowie i dzieciach, by im być pociechą i pomocą. Takie wspólne przebywanie z sobą wywiera wielki wpływ na umysły, przytłumia złe namiętności przez to poczucie mimowolnego uszanowania, które wyradza się w ludziach, gdy się jedni wobec drugich znajdują. Wreszcie, w dzień przywdziania żałoby, odbędzie się uroczysta uczta, po któréj wszyscy się pożegnają; ktokolwiek uchyliłby się od obowiązków, jakie nań śmierć głowy rodziny nakłada, nie miałby nikogo przy swoim śpiewie.
Teraz będziemy przejeżdżać przez nowe karczowiska i uprawne grunta. Ten zakątek mojej gminy nazwałem Beocyą.
Jedźmy, jedźmy! jedźmy prędko, chcę widziéć tego człowieka.
Sprawiedliwości!
Biedny stary na jego miejscu zrobiłbym to samo; nie masz już naszego ojca. Wiesz pan co, rezygnacya tego człowieka dziwnym mnie smutkiem napełnia; on nie wie, jak dalece los jego mnie obchodzi, i będzie myślał, że jestem z tych udekorowanych i uzłoconych łajdaków, nieczułych na nędzę żołnierza.
Widzisz pan praca to wielka księga biednych. Ten poczciwiec mniemałby ubliżać sobie, gdyby poszedł do szpitala lub się puścił na żebraninę; on chce umrzéć z rydlem w ręku, w polu, przy blasku słońca. Otóż, to męztwo co się zowie. Praca stała się już dla niego niezbędnym do życia czynnikiem, a śmierci on się nie boi! ani wié nawet, jak głęboki z niego filozof. Starzec ten nasunął mi myśl założenia w moim kantonie domu przytułku dla rolników, wyrobników, wogóle ludzi, którzy pracując całe życie doczekali się uczciwéj ale biednéj starości. Ja, kochany panie, nie przywiązuję żadnéj wagi do mego majątku, bo ten osobiście na nic mi się przydać nie może. Człowiekowi, który spadł ze szczytu swych marzeń i ze wszystkiemi nadziejami wziął rozbrat, bardzo niewiele potrzeba. Tylko życie próżniacze dużo kosztuje i powiedziałbym nawet, że ten, co korzysta z pracy drugich a sam nic nie produkuje, popełnia kradzież spółeczną. Napoleon dowiedziawszy się o dysertacyach, jakie po jego upadku wszczęły się z powodu pensyi, jaką wyznaczyć miano, powiedział, że nie potrzebuje nic prócz konia i dukata dziennie. Przybywszy tu, wyrzekłem się pieniędzy, ale zarazem nabrałem przekonania, że pieniądz do czynienia dobrze jest niezbędnym czynnikiem. Zapisałem tedy testamentem dom mój na założenie przytułku dla nieszczęśliwych a mniéj dumnych od ojca Moreau starców, żeby w nim do końca życia schronienie znaléźć mogli. Przytém, pewna część tych dziewięciu tysięcy franków, jakie mi rocznie moje grunta i młyn przynoszą, przeznaczoną będzie na udzielanie podczas ciężkich bardzo zim wsparć najbardziéj potrzebującym. Zakład ten dostanie się pod opiekę rady municypalnéj z proboszczem, jako prezydentem, na czele. Tym sposobem, majątek, który wypadkowo zrobiłem w tym kantonie, zostanie w nim nazawsze. Ustawa téj instytucyi szczegółowo spisana jest w moim testamencie; znudziłbym pana, gdybym mu ją powtarzał; dość powiedziéć, żem wszystko przewidział. Utworzyłem nawet fundusz rezerwowy, który z czasem pozwoli gminie udzielać jakoby stypendya dzieciom okazującym wybitne do nauk lub sztuk pięknych zdolności. Tak tedy nawet po mojéj śmierci cywilizacyjne moje dzieło daléj rozwijać się będzie. Widzisz pan, kapitanie Bluteau, gdy się już raz coś zacznie, budzi się w człowieku jakaś siła, która go do skończenia zmusza. Ta potrzeba porządku, to dążenie do doskonałości jest jednym z najwymowniejszych dowodów jakiegoś drugiego, poza-światowego życia. Ale zdążajmy prędzéj, trzeba mi kończyć mój objazd, a muszę jeszcze ze sześciu chorych odwiedzić.
A! przez usta pana mówi pobłażliwość tych, którzy w pokoju z sumieniem swojém żyją, podczas gdy ja, jestem surowy, jak człowiek mający wiele, wiele plam do zatarcia we własném życiu.
Pójdźmy teraz piechotą wzdłuż strumienia Ztąd do domu, gdzie wstąpić muszę, nie ma wcale drogi dla koni. Syn mego pacyenta popilnuje nam naszych. Przypatrz się pan téj dolinie nie istnyż to ogród angielski? Idziemy teraz do wyrobnika, który się po stracie jednego ze swoich dzieci pocieszyć nie może. Najstarszy syn, niedorostek jeszcze, podczas ostatnich żniw pracował jak dojrzały mężczyzna, wyczerpał siły i umarł z osłabienia w końcu jesieni. Pierwszy-to raz zdarza mi się spotkać uczucie ojcowskie rozwinięte w tak potężnym stopniu. Zwykle, wieśniacy w umarłych swych dzieciach żałują straty użytecznéj rzeczy, która część ich dobytku stanowi, ztąd téż i żal jest większy lub mniejszy stosownie do wieku zmarłego. Raz wyszedłszy z niemowlęctwa, dziecko staje się kapitałem dla ojca. Ale ten biedak kochał prawdziwie owego syna. „Nic mnie pocieszyć nie zdoła” powiedział mi raz, gdym go zastał na łące, wspartego nieruchomo o kosę, którą zapomniał wyostrzyć, choć kamień trzymał w ręku. Odtąd nie mówił już o swoim smutku, ale stał się ponurym i cierpiącym. Dziś jedna jego córeczka jest chorą...
Śmierć nie przemieszkiwa u nikogo, mój poczciwy Gasnier; nie ma na to czasu. Bądźcie dobréj myśli.
Służę panu daléj
Chętnie, czy tylko koń pański nadąży mojemu Hola! Neptun!
Tak proszę pana
Nic jak pan widzisz, byłam teraz w ogrodzie i pełłam, żeby cośkolwiek robić.
No, bywajcie zdrowi, moje dzieci. Pracujcie więc i pomnażajcie świat, a Bóg niech wam dopomaga.
Do widzenia
Widzisz pan mówić o Gabryni to ludzka roślina w grunt niewłaściwy posadzona, którą trawią smutne, głębokie, wciąż pomnażające się myśli. Ona biedaczka cierpi ciągle, dusza w niéj zabija ciało. Mógłżem więc patrzyć obojętnie na tę słabą istotę, ofiarę najsroższego a najmniéj przez egoistyczny świat pojmowanego nieszczęścia, skoro ja sam, mężczyzna zahartowany na cierpienia, doznaję prawie co wieczór pokusy zrzucenia z siebie ciężaru podobnéj niedoli? I być może, żebym jej uległ, gdyby nie religia, która łagodzi moje smutki i w sercu słodką nadzieję rozlewa. Gdybyśmy wszyscy nie byli dziećmi jednego Boga, Gabrynia mogłaby się jeszcze nazwać siostrą moją w cierpieniu.
O! wybacz pan! a wzięcie Moskwy i poddanie się Mantui! To téż wieczna dla nas wszystkich chwała! Pan jesteś dzielny człowiek, ale i Napoleon miał złote serce, gdyby nie Anglia, bylibyście się porozumieli, i on-by nie był upadł, cesarz mój kochany! boć teraz kiedy już umarł, a tutaj szpiega nie ma, mogę wyznać, że go kochałem i kocham! Co to był za człowiek! On każdego przeczuł i odgadnął. Byłby pana z pewnością w radzie państwa umieścił, bo to był administrator, co się nazywa! O wszystkiém wiedział! nawet ile któremu żołnierzowi nabojów w ładownicy po rozprawie zostało. Biedaczysko! Gdyś mi pan o swojéj Gabryni opowiadał, myślałem o nim, jak tam na wyspie Świętéj Heleny dogorywał. To mi dopiéro klimat i życie dla człowieka przyzwyczajonego wciąż nogi w strzemionach trzymać, a plecy o tron opierać. Powiadają, że się tam ogrodnictwem zabawiał. Do dyaska! nie był on stworzony do sadzenia kapusty! A teraz, my musimy służyć Burbonom, i służyć im wiernie, boć, pomimo wszystkiego, Francya jest zawsze Francyą, jak to pan wczoraj powiedziałeś.
Wiesz dobrze moje dziecko iż cię z niego nigdy nie wypędzą.
E! trochę papieru po piętnaście czy dwadzieścia su, tylko, że gustownie dobranego, i oto wszystko. Meble niewiele znaczą; zrobił je mój koszykarz, chcąc mi swą wdzięczność okazać! Gabrynia z kilku łokci perkalu sama sobie firanki sporządziła. Ten domek i te skromniuchne sprzęciki wydają się panu ładne dlatego, że je pan spotykasz gdzieś na skłonie góry, w zabitéj deskami okolicy, gdzie się pan nic porządnego znaléźć nie spodziewałeś; ale cała tajemnica tego uroku polega na tém, że domek Gabryni harmonizuje niejako z tą naturą, która zgromadziła dokoła niego parę czystych strumyków i kilka wdzięcznie ugrupowanych drzew, i ubrało trawnik najpiękniejszą zielonością i wonnemi fiołkami.
Jutro przyjdziemy tu może do ciebie na kawę i wtedy kapitan opowie ci coś wojskowego, moje dziecko Widzisz pan to moja córka gdy nie pocałuję jéj w czoło, czegoś mi brak przez cały dzień.
O! ludzie tutejsi nie ubolewają nad nią wcale przeciwnie uważają ją za bardzo szczęśliwą; ale pomiędzy nią a innemi kobietami zachodzi ta różnica, że tamtym Bóg dał siłę, a téj słabość, lecz oni tego nie widzą.
Dzięki panu za te słowa Miło mi, że pan mówisz to, co ja sobie tu często z cicha powtarzam. Zaprawdę jest w tym widoku coś dziwnie religijnego. Wobec olbrzymiéj téj przestrzeni wyglądamy jak dwa maleńkie punkciki, a poczucie naszéj nicości zawsze nas ku Bogu prowadzi.
No! mój Jasiu, niech się to już nie powtórzy, rozumiesz? Daj mi rękę.
Nie spodziewajcie się nic dobrego, moja matko! Popełnił wielką niedorzeczność śpiewając, ale nie gniewajcie się na niego. Gdyby się bardzo w nocy skarżył, przyślijcie po mnie sąsiadkę. Do widzenia.
Nie jest-to niebezpieczny ogień Któś tam zapewne wapno wypala. Przemysł ten niedawno wprowadzony spożytkowywa nasze zarośla.
Człowiek, którego pan szukasz, uciekł
Pamiętasz nasz układ Za drugiém wykroczeniem obiecałeś zostać żołnierzem. Daję ci pół roku do nauczenia się czytać i pisać, a potém wyszukam jaką rodzinę, któréj syna mógłbyś w wojsku zastąpić.
Wszyscy mamy skłonności, popędy, które trzeba umiéć albo przezwyciężać, albo na pożytek bliźnich obracać! Ale już jest późno, a mnie się śpieszy
No! cóż to, panowie ryb nie jedzą?
Najprzód dlatego, że elekcya, aby się stała zasadą, wymaga bezwarunkowéj między wyborcami równości, do czego nigdy nowoczesna polityka nie dojdzie. A potém, wielkie społeczne czyny dzieją się tylko potęgą uczuć, które jedynie mogą połączyć ludzi, a filozofia naszego wieku ugruntowała swe prawa na interesie osobistym, który ich rozdziela. Dawniéj częściéj niż dzisiaj zjawiali się w narodach mężowie ożywieni szlachetnym duchem współczucia dla cierpień ludu i pragnieniem przyniesienia im ulgi. Księża, dzieci klas średnich, opierali się przewadze siły materyalnéj i bronili lud przeciw jego nieprzyjaciołom. Kościół miał posiadłości ziemskie, i właśnie te sprawy doczesne, zamiast wzmocnić, osłabiły go wkońcu. W istocie: jeżeli ksiądz ma jakieś przywileje, uważają go za gnębiciela; jeżeli go państwo opłaca, staje się urzędnikiem i winien mu poświęcać swój czas, serce i życie. Ale niech ksiądz będzie biednym, niech będzie księdzem dobrowolnie, niech nie ma innego oparcia prócz Boga, innego majątku prócz serc swoich wiernych, a stanie się misyonarzem, apostołem, księciem dobrego. Jedném słowem, panuje w niedostatku
I ja także nie jestem mężem stanu nie potrzeba nic więcéj prócz zdrowego rozsądku, aby polepszyć los jakiéjś gminy, kantonu lub okręgu; rządzenie całym departamentem wymaga już pewnych zdolności; ale i tak te cztery sfery administracyjne mają dość ciasny widnokręg, by go zwyczajny wzrok objąć był w stanie; interesa ich łączą się z olbrzymim ruchem państwa widocznemi węzłami. W sferach wyższych wszystko się powiększa i spojrzenie męża stanu powinno z tego stanowiska, na którém stoi, ogarniać całą spółeczną widownię. W departamencie, okręgu, kantonie lub gminie można zdziałać wiele dobrego nie sięgając myślą i obliczeniem skutków daléj jak na jaki dziesiątek lat naprzód, ale gdy idzie o dobro narodu.... o! wtedy to już wiek cały, całą mglistą przyszłość w rachubę wziąć trzeba. Gieniusz Colberta, Sullyego, będzie niczém, jeśli mu zabraknie téj woli żelaznéj, jaka stworzyła Napoleona i Cromwella. Wielki minister, panowie, jest-to wielka myśl wypisana na wszystkich latach wieku, którego świetność i dobrobyt przez niego przygotowanemi zostały. Wytrwałość
Panowie odprowadzimy księdza proboszcza do plebanii; użyjemy przechadzki przy blasku księżyca.
Cyt! rzekł Benassis, jesteśmy u celu. Wstępuję pierwszy, a pan idź za mną; tylko pocichu.
Nie! Nie! O cesarzu, o cesarzu!
Cicho, dzieci Cicho! on już umarł mówiąc: „Chwała, Francya i bitwa!” Moje dzieci on musiał umrzéć, ale jego pamięć... nigdy!
Powiem to, kochany panie, że z takiemi opowiadaniami Francya będzie zawsze miała czternaście armij respubliki i będzie mogła prowadzić kartaczową pogadankę z całą Europą. Takie moje zdanie!
Kapitanie, od dziesięciu lat milczałem. Teraz, gdy stojąc już prawie nad grobem czekam chwili, która mnie weń pogrąży, wyznam otwarcie, iż milczenie to ciężyć mi już zaczynało. Od dwunastu lat cierpię nie zaznawszy pociech, jakich przyjaźń sercom strapionym udzielać umie. Moi chorzy, moi wieśniacy dają mi wprawdzie przykład najzupełniejszéj rezygnacyi; ale ja ich pojmuję, i oni to czują; podczas gdy nie ma tu nikogo, co-by mi łzy tajemne osuszył i dał mi to uściśnienie uczciwéj dłoni, najpiękniejszą nagrodę, na jakiéj nikomu, nawet Gondrinowi nie zbywa.
Wybacz mi, kapitanie Bluteau rzekła po jakimś zbyt gorącym wykrzykniku Eweliny. „Widocznie, mamo, nie byłam jeszcze w wieku, kiedy się tego rodzaju piękności oceniać może”
Panie! tu chodzi o życie dziecka!
Komendancie przywieź mi dziecko Judyty. Bóg chce zapewne, abym jeszcze przez tę ostatnią próbę przeszedł; niech się więc dzieje Jego wola. Cierpienia moje ofiaruje Temu, którego syn śmierć krzyżową poniósł. Zresztą doświadczyłem bardzo słodkich wzruszeń podczas opowiadania pana; nie jest-że to pomyślną wróżbą?
Niech i tak będzie
Pokaż mi kolana.
Nie mogłeś więc zasypiać odrazu?
Ech! niedobra chwila na niego przyszła, i to wszystko.
No! jednak Bóg nie opuścił panny Gabryni, bo jéj tu teraz dobrze, jak rybce w wodzie.
Wyborna jest ta kawa ze śmietanką Cóż, Adziu, podoba ci się tutaj? Będziesz odwiedzać pannę Gabrynię?
Chętnie Mam nawet oddać coś Jacencie.
Bardzo niewiele mam wspomnień Są ludzie, którym się wszystko możliwe i niemożliwe wydarza; co do mnie, nigdy bohaterem żadnéj historyi nie byłem. Ale oto jedyny wypadek, jaki mi się przytrafił: W 1805 roku, będąc jeszcze podporucznikiem, znajdowałem się wraz z wielką armią w Austerlitz. Zanim wzięliśmy Ulm, trzeba nam było stoczyć kilka potyczek, gdzie kawalerya tęgo się popisywała. Byłem wtedy pod rozkazami Murata, który się w kaszy zjeść nie dawał. Po jednéj z pierwszych bitew kampanii, owładnęliśmy okolicą, obfitującą w piękne posiadłości. Wieczorem, regiment mój rozłożył się w parku tuż przy pałacu gdzie mieszkała ładna i młoda hrabina. Ma się rozumiéć, idę ulokować się u niéj i zarazem przeszkodzić wszelkiemu rabunkowi. Wchodzę do salonu właśnie w chwili, gdy jakiś nicpoń sierżant mierzył do niéj z karabina, żądając od niéj tego, czego ta kobieta dać mu nie mogła, bo był brzydki jak sam dyabeł. Ja, nie wiele myśląc, podnoszę pałaszem karabin, kula uderza w lustro, a mój sierżant dostawszy ode-mnie w téj-że chwili porządne cięcie rozciąga się na ziemi jak długi. Na krzyk hrabiny i wystrzał wbiega służba i daléj na mnie. rzekła ona po niemiecku do tych, którzy mnie chcieli mordować wołałem w duchu
Nie mnie dziękujcie; zawdzięczacie te pieniądze panu Benassisowi.
Nie wiecie, mój ojcze, dlaczego nie ma nikogo u Gabryni?
Na pogrzeb Jasia, to był mój siostrzeniec. Biedactwo zmarło wczoraj. Ot tak! cherlało to, dopóki żył pan Benassis. Wszystko co młode umiera teraz
Tak to był, wyjąwszy bitwy, Napoleon naszéj doliny.
Czy mogę cię prosić, księże proboszczu, abyś mi towarzyszył na cmentarz? Chciałbym go, że tak powiem, pożegnać.
A szkoda by było Chowaliśmy go od dziecka... no, i rachowali nań.
Miałżebymiałżeby
Tak! Gdyby to oko ludzkie do tych głębin zajrzeć mogło? Łaska chyba Boża oświecić o tym może.
A cóż wam jest?
Ja dobrze pamiętam że mnie dzieckiem na ręku piastująca kobieta tym imieniem uspokajała i wołała.
Czyńcież z nim, co chcecie!
A za Bernarda ręczyć można iż przez to na Endorfa nie wyrośnie i zamiast myśleć o zabójstwie, sam by się dał zabić dla Zakonu.
Dlaczego ma się nie powieść?
Szpitalnik nic nie obiecuje; chłopak schnie Chodzę, śledzę, nic nie wiem, a czuję, coś na tę duszę młodą padło; bo to nie choroba ciała. Zmienił mi się. Obawiam się...
Pójść trzeba, no, i cało powrócić! na tym sztuka. Pójść, rozumnie co trzeba dobyć ludziom z zanadrza, a mnie przynieść.
Powiesz, żeś po ludziach słyszał, iż wieści chodzą po krzyżackich zamkach, jakoby gdzieś porwane chłopię wyhodowali i żyje.
Tym lepiej a gdy się dowie, że żyje?
Boś sam dobry Ja źle wróżę! źle! Oczy moje tego już widzieć nie będą, ale padnie Zakon, jako muł obładowany złotem na puszczy, i krucykrucy
A patrzajże! Skąd wzięły się płaszcze szare! Kto się im ze czterech herbów nie wywiódł, szary nosić musi, choć szlachcic jest i tak dobry jako i drudzy. Herb herbem; najmężniejszy, gdy niebogaty jest i pleców nie ma, szaro go ustroją. A te szaraki lepiej się odbiją od białych.
Słowem już! kto nie po bożemu żyje, ten się Boga zapiera.
O wszystkim tym już myślałem radziłem tak samo.
Odgadnąć trudno młodość, wiecie, ma nieodgadnione tajemnice. Mówią we Francji, że, gdy młode wina się burzą, stare w beczkach im wtórują; że gdy kwiat na wiciach się otwiera, sok wyciśnięty z jagód z tęsknicy wre w kadziach.
Któż z nas wie, co może być, a co nie może? Suut arcana rerum!
I uszedłeś rąk niemieckich! To cud! Oni nie przepuszczają nikomu, ani starym, ani młodym, i wszystkich nas wybić myślą. A jeszcze poznawszy Swalgona...
Dziw nad dziwy! Słyszałem ja ci o tym dawniej, ale, choć dziecko Krzyżacy porwali, nie było mowy, aby je zabić mieli! Oni takich malców dużo, słyszę, po zamkach hodują, aby potem na własną krew ich zaprawić...
Kunigasowa nasza, Reda, wiedziałaby o tym, gdyby jej syn żył... a ona się mści za śmierć jego...
Dziw!! Hm! co ja wam powiem? Nasza Reda i stary ojciec jej, kaleka Walgutis, oboje lubią ludzi, co baśnie stare prawić i pieśni dawne śpiewać umieją... Na dwór by wam do nas potrzeba... Jeść i pić lepiej tam dadzą, niż tu ubodzy ludzie, i ugoszczą, i obdarują pewnie, bo Reda szczodrobliwa jest... Warto, byście jej powtórzyli, co wiecie...
Wiatr nie dął z północy, nie wylała rzeka i Perkun nie huczał, pioruny nie biły.
Dwie mam służki wierne: jutrzenkę i gwiazdkę wieczorną, siostrzyce... Jutrzenka mi ogień o świcie rozpala, wieczorna mi gwiazdka na noc łóżko ściele... a dzieci mam dużo, rozsianych po niebie, a bogactw mam wiele, co się złotem świecą...
A wróżyć umiesz?
Matko a pani! i z wiatru, i z wody, i z piwa wróżą różni. Jam Burtinikas prosty, w wiedrze wody czasem co widzę.
W ręku tych, co go porwali.
Co po niej! Ona tam wodzem i wszystkim...
Posyłali mnie zima naszła... nogi pobrzękły...
To podła żmija, która i płakać za kawał mięsa i kubek piwa potrafi! Niczemu nie wierzcie. Dawno on im już służy; posyłają go na szpiegi; prowadzi ich, gdy potrzeba.
Ja! Ja też od niedawna wiem o tym
Niech ostrzą, ale mnie z nich nie ukąsi żaden. Powrócę ja do swoich, powrócę... a tam ojciec albo matka narzeczonego mi dadzą takiego, jaki mi należy, co będzie siedział na wysokim grodzie i panował nad wielkim krajem.
Gdy bronić się przyjdzie lepiej sobie postronki na szyję pozakładać i samym się powiesić. Zachciało się wam wojować!
Jutro ja na Zamek idę.
Zbyć byście nas chcieli!
Gorzej jeszcze zaczęli stawiać kościoły i sprowadzać sobie mnichów, aby się nimi od nas zasłonić... aleśmy im i tym klechom odebrali ochotę oszukiwania nas... Cha! cha! Kazałem wieszać księży i kościoły popalić...
Bo my też nie lekkie głowy mamy
Obudziliście ciekawość moję
Żadnej poszlaki? Widział kto?
Pogonie poszły ciche ale rozgłaszać o tym nie trzeba. Wszystko się jeszcze na głupim wybryku dla dziewczyny skończyć może. Mnie ta ucieczka dziewki od Gmundy trochę pocieszyła. Chłopiec młody, krew gorąca... gdzieś, chwyciwszy ją, skryć się musiał w pobliżu Pynau. Przetrzęsą krzaki, to go znajdą...
Więc cicho
A nikomu przecież nie przebaczają? Musi tam w istocie być tajemnica jakaś, o której nie wiecie.
Tak tak, był u nas czas, że jeden Krewe nad całym krajem Letuwy panował; potem rozmnożyli się Krewule i Kunigasowie powstali, i ziemie się porozpadały w szmaty... ale teraźniejszy Wielki Kunigas, Gedymin, znowu weźmie wszystko w dłoń jednę.
A myślisz, stara, że oni to uczynili dla ciebie?
Nie Wesela nie było... a ona Wejdalotką zostanie.
Jerzy namarszczył się.
Polowanie
Kazaliśmy umyślnie zbudować statek ogromny Mylę się; można go nazwać twierdzą chyba. Spuścimy go rzeką pod sam gród i z niego szturmować będziemy. Ludzi się na nim dosyć pomieści; mocno zbudowany; możemy na nim stać, jak na lądzie bezpieczni.
I wszystko się dziwnie składa żeby z nich dla nas zrobić najniebezpieczniejsze gniazdo.
Bydlę, pół wariata!
Umiecie się bronić! Ja ich dobrze znam, ale na tę zaciętość rozpaczliwą nie pomoże nic; będą się tak bronili, jak dawniej, choćby do nogi ich wybito. To rozpacz...
Jeśli się nie mylę nie będzie ona dla nich niespodzianką. Chociaż budowaliśmy w ustronnej przystani, mają szpiegów, którzy im o niej donieść musieli, a łatwo domyślą się, na co ma służyć.
Natośmy przygotowani
Tak Wielki Mistrz i Marszałek rachują na to, że gdyby zamek ów zdobywać było ciężko, wy potraficie do broniących go jako poseł przemówić. Spodziewają się tam tego młokosa.
Miałem go prawie w ręku.
Tu idzie o sprawę Zakonu rzecz jest zagadkowa a groźna. Mają sposób robić niepostrzeżone na nas wycieczki. Potrzeba lepiej zbadać całą miejscowość.
Czar mu rzuciła ta bezecna dziewka! bodaj ją spalił ten ogień, którego ma pilnować.
Ta mi nie obca! nie! ja z nią głodem marłem, poślubiłem ją i nie dam, choćby Perkunasowi waszemu.
Ja nic nie wiem! ani ich, ani waszego obyczaju; ale bez Baniuty stąd się nie ruszę.
Nie miałżeś dzieci ukochanych, żony w domu? sług dostatkiem, druhów i braci, co cię kochali? Dlaczegoś umarł? czemuś nas osierocił?
Zawtórowałby naszej pieśni.
Przysiąż mi na słońce i księżyc na co chcesz! ale ja chcę przysięgi!
Ja kto wie: popłoch ich może ogarnie; odstąpić mogą.
Nie jestem już chrześcijaninem, nie!
Marszałek wam życie daruje!
Sen mara Sen mara! Mogą sobie tam o tym uczeni wielce panowie myśleć, co im się żywnie podoba, ja radzę ci, mój chłopcze, nie marnować swego umysłu na podobnie bezpożyteczne i szkodliwe rozmyślania. Już minęły czasy, kiedy w snach widzenia miano boskie i my prostacy nie możemy pojąć, jakie zjawy mieli owi wybrani mężewybrani męże dawniej. sprawy ludzkie.
Może być! To jedno wiem, że dziwnie zrobiło mi się na sercu i długo stałem zapatrzony, nie zwracając się ku memu przewodnikowi. Gdym się wreszcie obejrzał w jego stronę, zobaczyłem, że spogląda na mnie uważnie i uśmiecha się dobrotliwie. W jaki sposób odbyłem drogę powrotną, już dziś nie pamiętam. Znalazłem się znowu na szczycie góry. Przewodnik mój stał obok i rzekł: „Widziałeś cud świata, od ciebie samego zależy teraz stać się najszczęśliwszą pośród ziemian istotą, a prócz tego jeszcze słynnym człowiekiem. Zważ pilnie na moje słowa. Jeśli powrócisz tutaj w dniu świętojańskim około wieczora i zaniesiesz do Boga gorącą prośbę, by ci użyczył zrozumienia tego snu, wtedy sądzony ci będzie najszczytniejszy los ziemski. Zważaj tylko na mały, niebieski kwiatek, który znajdziesz tu na szczycie. Zerwij go i pokornie poddaj się przewodnictwu niebiosówniebiosów dziś: zaćmić się., skurczyło i spowszedniało, a ja ujrzałem twą matkę. Spoglądała na mnie dobrym wzrokiem i z pewnym zawstydzeniem podała mi trzymane na ręku dziecię. Nagle dziecię poczęło w oczach rośćrość dziś: połyskiwać. i jaśnieć, wreszcie rozwinęło śnieżnej białości skrzydła i uniosło się ponad nasze głowy. Potem wyciągnęło po nas ręce, wzięło nas oboje w ramiona i wzleciało wysoko, tak wysoko, że ziemia w dole wydała nam się jakby złota misa pokryta przecudną rzeźbą. Pamiętam niewyraźnie jeszcze, że w ciągu dalszym snu powracały znowu starzec, góra i błękitny kwiat, ale zbudziłem się niedługo potem opanowany gorącą miłością i pożegnałem się z mym gościnnym starcem. Prosił mnie, bym niedługo znowu przyszedł go odwiedzić. Przyrzekłem i byłbym niechybnie dotrzymał, gdybym w krótki czas potem nie był porzucił Rzymu i nie wyjechał nagle do Augsburga.
Ja go myślę spytać czy by nie wziął ze sobą jednego z mych synów. Malec znosi mi do domu kupy kamieni, może by też wyszedł z czasem na zdolnegozdolny
Jakże sprawiedliwe i jasne są słowa wasze, czcigodny panie Należałoby, zaprawdę, więcej trudu poświęcać na wierne zapisywanie wszystkiego, co w danym czasokresie godne jest zapamiętania, a to ze względu na przyszłe pokolenia, by im zostawić pamiątkę oraz testament. Istnieje tyle rzeczy dalszych, na które nikt pracy nie szczędzi, a zaniedbuje się rzeczy najbliższe nam, najważniejsze, bo dzieje własne, koleje życia krewnych i bliźnich naszych, wreszcie rodzaju ludzkiego losy, których ukrytą celowość ujęliśmy sobie w pojęcie Opatrzności. Nie dbamy o nie i bez żadnej uwagi dozwalamy im się zacierać w pamięci. Jak za skarbami i świętościami, poszukiwać będzie wiedza wieków przyszłychza skarbami i świętościami poszukiwać
O czemuż bym nie miał spodziewać się rzeczy cudnych. Mowa wasza jest już sama śpiewem, a postać wasza cała zwiastuje muzykę niebiańską.
Czy chceszCzy chcesz mnie kochać?
„EridanieEridan zawołał król.
„Cynku! daj nam kwiatów!”.
„Jestem tylko Zofii córką chrzestną. Pozwól, by Turmalin, ogrodnik i Złoto poszli ze mną. Zebrać muszę popioły mej opiekunki, wstać musi stary filar, by ziemia na nim zawisła, a nie leżała na chaosie”.
„U boku Zofii. Niezadługo zakwitnie ich ogród i pachnąć poczną złote owoce. Chodzą teraz po ziemi i podnoszą omdlałe z pragnienia rośliny”.
Przez całe życie do domu.
Doprawdy nie wiem, co znaczy „wychowanie”, znam tylko poglądy mych rodziców i nauki kapelana zamkowego. Zdaje mi się, że ojciec mój, mimo swego chłodnego i na wskroś logicznego sposobu myślenia, mimo że na wszystko patrzy jak na kawał metalu czekającego na dłuto cyzelera, nie uświadamiając sobie tego nawet często, ma cichą cześć dla wszystkiego, co tajemnicze i wyższe i dlatego może spoglądał z pokornym zaparciem się siebie na rozkwit duszy dziecięcia.
Niewinność serca czyni cię prorokiem Tobie wszystko stanie się jasnetobie wszystko stanie się jasne półka. leżały też zwitki pergaminu, na których widniały długie szeregi liter. Były to różne zapiski odnoszące się do różnych gałęzi wiedzy, historie i poezje czasów dawno przeminionych, wyrażone pięknym, szlachetnym stylem. Ojciec mój słynął szeroko jako zdolny astrolog. Przychodzili też radzić się go ludzie różni. Często z odległych doń przyjeżdżali krajów, a że uważali za rzecz cenną i rzadką umiejętność badania przyszłości, przeto mniemali, że należy też za wiadomości dobrze płacić astrologowi. Ojciec tedy mógł za otrzymane podarunki żyć wygodnie i dostatnio.
Dziękuję waszej dostojności. U nas, chwała Bogu, chleba w bród. Żeby jeno lutry nie bijały się z naszymi po ulicechulicech (daw.) dziś popr.: teraz. już kęs czasukęs czasu (daw.) tuczyć się.. Co jeszcze pan łeficerz każe?
JaJa (niem.) odrzekła i rozwarła tak szeroko drzwi, że uderzenie ich o ścianę odbiło się przeciągłym echem po sieni nadzwyczaj długiej, wyłożonej piękną, polewaną cegłą. Pod sklepieniami wisiały rogi jelenie i różne obrazy, którym jednak trudno było się przypatrzeć, bo choć owo złoto-kraciaste okno wpuszczało tam sporo światła, jednak sień była taka głęboka, że już od połowy tonęła w półcieniu.
A! To tam, wasza dostojność, naprzeciwko.
A! Paradnieśparadnieś to waść przycytował przytoczyć. poczucie humoru. gospodarza. zobaczyć., co ja mam nasypować do onej rękawicy, chociażby do jednego palca w ganteleciegantelet (fr.)
A wdowiec. Już dwie leciedwie lecie
...i WenerzeWenera a. Wenus (mit. rzym.) dokończył pan Kazimierz. wyraz służę z partykułą wzmacniającą -ci, skróconą do -ć. ja tej bogini z ferworemferwor przym. dzierżawczy od skróconej formy grzecznościowej wasze, waszeć, czyli waszmość; należący do waszmości. sztuciec jeszcze dzisia, cóż, kiedy w sepeciksepecik (daw.)
Fiu! Fiu! To waszewasze a. waszeć (daw.) gratulować.!
Ano, czemu nie? Jeśli HerrHerr (niem.) dziś: pójdziemy. na górę. Będzie w czym wybierać.
Rememorujęrememorować (z łac. re-: powtórnie, znowu, memoria: pamięć) prawdziwy, rzeczywisty; prawy, uczciwy..
Tam z dołu już go nikt nie widział, ale jam jeszcze widziała. Stąd widać dziesięcioro ulic. Przyjrzyj no się jeno wacpan, a dasz wiarę.
Nie, takowego płaszcza i ukoronowania.
No, no, nie lamentuj, Hedwich! Obaczym jeszcze. A teraz lepiej zejdź do kuchni, pomyśl, co już niedługo czas na mój podwieczorek. Zastaw mi go na beischlagubeischlag (archit., niem.)
No, niby tak... Ona respektuje mnie jak oćca, ale ja nie żaden dla niej ociec ani ona mi żadna córka. To dziecko wzięte z litości na wychówekwychówek (daw.)
Prawda i to... in articuloin articulo (łac.)
Jezus Maria! Józefie święty! I kiedyż to było? Temu lat piętnaście? Po wiktoriiwiktoria (łac. victoria) hetman wielki koronny w latach 16321646, kasztelan krakowski, uznawany za jednego z najwybitniejszych polskich wodzów. pod Martynowembitwa pod Martynowem (20 czerwca 1624)
Gdzie chcesz, panie radny, chociabychociaby (daw.)
Ach, nie gadaj tak, Mina... Powiadam ci, anioł. A jaki galantgalant (daw.) rozmowa, dyskusja, przemowa.! Bo przyszło i do dyskursu. Ja chciałam jeno mu się przypatrzeć, więc wyleciałam na schody. A tu on z dobrodziejem zaczyna iść na górę. Więc ja, hyc, uciekam. A oni precz coraz wyżej, aż pod dach. Jak mnie tam przyparli do ściany, tak już i nie było gdzie uciekać. Ale się fortunniefortunnie (daw.) dziś popr.: pomyśleć..
Bogaćbogać tam (daw.) gorliwy, starający się wyznawca; por. zelota., jak i sama była. A kiedym jej mówił: „A kto wie, czy i ona nie luterka? Małoż to w Polsce dysydentów? A może nawet z aryjanówarianie jedno z uznanych przez kościół katolicki dewocjonaliów; dwa małe kawałki materiału z imieniem lub wizerunkiem Matki Boskiej lub Chrystusa, połączone tasiemkami, noszone na piersiach, pod ubraniem; sukienny szkaplerz bywa zastępowany medalikiem., co znalazła na szyi dziecka, i to już keine gadanie była racja, bo żaden z naszych nie zawiesi dziecku na szyi takiego bałwochwalskiego amuletu. Nie marszcz się, wasza miłość, każdy gada wedle swojej perswazjiperswazja (daw., z łac. persuasio) bawarska księżniczka Hedwig z Andechs (1778/801243), żona księcia wrocławskiego Henryka I Brodatego (1165/701238), uznana za świętą i kanonizowana w 1267, była czczona jako patronka Polski i całego historycznego Śląska. W Polsce znana jako Jadwiga z Andechs lub Jadwiga Śląska, od jej imienia pochodzi polskie imię Jadwiga.. Alem ja długo nie mógł cierpieć owej dziewczyny: bo jak się Dorotea w niej rozpasjonowała, tak już i handbuchyhandbuchy (z niem.) duchowny protestancki, pastor. już nie chciał do mnie przychodzić na kunsztyczekkunsztyczek, właśc. kusztyczek, kusztyk (daw.) piwo.. Fukałem, krzyczałem, aleć one zawsze postawiły na swoim, bo to były obie takie łasiwe, że i diabeł dałby się zawojować. Zwyczajnie, polnische Fraupolnische Frau (niem.)
Ja też nie myślę gwałtów robić, jeno tak sobie mówię: będzie chciała do nas przystać, ano to chwała Bogu
Jezu miłosierny! Więc na koniec końców mogłabym wiedzieć, co ja za jedna, i to właśnie waszmość...
A tak, nie inaczej. Potem niektóre jeszcze familie pododawały tu kupę różnych emblematówemblemat jeden z niższych rangą tytularnych urzędów ziemskich., mój ociec:
A jakoweż dokumentadokumenta (daw.) odparł majster.
Aj, nie gadajcie tak, dobrodzieju. Zasalwowała, i jak jeszcze! Wszak cim ja nie ostałaWszak cim ja nie ostała
Rozumnieś wasza miłość zakonkludowałzakonkludować (daw., z łac.) zostać. się tam w kuchni, a dopilnuj dla mnie kolacji.
Od samego początku. Jeden porwał matkę, drugi siostrę, trzeci mnie i wszyscy się rozlecieli na trzy strony, tak że ja z matką dopierom się tam na rynku nalazł, a siostrzyczki już nikt nigdy nie widział ani na pobojowisku, ani na woziechwoziech (daw.) zostawić.. A może ten, co ją wiózł, potrafił uciec aż na Krym, boć i tacy byli, co się przed nami salwowali. A może to po prostu jesteś wacpanna?
Owóż nie. Na wodzie człek odwykł od konia, lepiej mi pójść do infanteriiinfanteria (daw.) polski magnat, kanclerz wielki koronny od 1578, hetman wielki koronny Rzeczypospolitej Obojga Narodów od 1581. zawdy kawalerów tak namawiał i gadał, jako to teraz największa siła będzie w infanterzach. Tak to różnie ja się już przegryzowałprzegryzować (daw.)
Gadaj, co chcesz, już ja tam wolę nie mieć słoności w gębie, a dychać naszą aurą, co jest mocna i słodka jakoby GoldwasserGoldwasser (niem.: złota woda) miasto w płn.-zach. Holandii na zach. od Amsterdamu, ośrodek handlu cebulkami tulipanów., a ja powiedam: pierwsze miasto w świecie
A byłem. Gdzieżem ci ja nie był? Ze mnie wielki nawigantnawigant (z łac. nawigans, navigantis: żeglujący) samica lisa; także ogólnie: lis. swój ogon chwali. Niechże Amsterdam będzie ogonem wszelakich miast świata.
Owóż słuchajcie, wacpaństwo! Ja to zawdy śpiewam tak, jako się śpiewa stara pieśń: „Przeciwne chmury słońce nam zakryły...”Przeciwne chmury słońce nam zakryły... powieda nuta; melodia. jako one Przeciwne chmury”. Szkoda, co nie ma lutniejlutniej
Ale ja przypomnę To tam, gdzie on powieda:
Ach, jeszcze całe dwie niedzieleniedziela namiętność; gniew; gwałtowne, silne uczucie.. Cudny to był człek. Szkoda jeno, że kosterakostera
Nie czyń tego waszmość, ja sama go przepędzę.
Bardzo ja szczęśliw, że wacpanna jesteś takowej rezolucjirezolucja (daw., z łac. resolutio: rozwiązanie)
A tak, toteż to się nazywa „kołnierz z konfuzjąkonfuzja (z łac.)
To może wedlewedle (daw.) oczy rzucające urok; wierzono, że niektórzy złym spojrzeniem mogą sprowadzać nieszczęście.?
Ja wiem, kto to jest
PolskaAle bo widzisz, u was w Amsterdamie nie ma żadnych Tatarów ani żadnych jasyrów, to tam bracia i siostry tak się nie zagubiają, a tu co jenszego, tu jest kraj awantur.
O ho, ho! I jezuita, i czarnoksiężnik. Niedługo już z nim na stos! E, głupstwa gadasz, nie psuj mi próżno głowy.
Nie będęćnie będęć osłona, opieka., a tuszę sobie, że z takowym sygnałem dopłynę do fortunnegofortunny (daw.)
Za kogóż mię wacpani masz? Dawniej, co prawda, uciekał ci ja od więzów hymenuHymen (mit. gr.) dziś: podaję., bo jak raz człowiek szczęście złapie, toby je chciał na wiek wieków do siebie przykowaćkować (daw.)
Oj, żeby mię tak porwał do pląsania, tobym chyba w obłoki wyleciała...
Ja, ja. Licho ich przyniosło z Ollendrii
Ba! Czy to można być za dobrym?
Dlatego, że król jegomość raz przecie znalazł sobie ludzi, co nie służą prywacieprywata tu: rzecz wspólna, publiczna, także jako wskazanie na rzeczpospolitą.. I kłamie, kto powieda, że oni sami jedni rządzą. Wszak ci w onej Morskiej Komisji zasiadają rozmaite dygnitarze: i Denhoffy, i Ossolińscy, i Guldenszterny. A wszak ci są tam i nasze rodowite gdańszczany. Czy nasz kompan, poborca Jerzy Hefel, tam nie siedzi, co? A wszystko same zacne personypersona (łac.)
Jak to: nie nasz?! Że nazwa Niemcem trąci, to nie racja, tu pełno takich, ale duszą, całą duszą był nasz. Jam ci go znał i miłowałem go jak rodzonego i nie dam sobie gadać, że nie nasz!
Ekskuzujekskuzować (daw, z łac.) dziś popr. D.: drzwi. nadciąga...
No, no, jeśli waszmość nie potrafisz w godzinę przerobić jej konwikcjikonwikcja (daw., z łac.) prawdopodobnie zniekszt.: konkurent..
Kto mi kazał? A któż, jeśli nie ten bożek, co sam na oczach nosi bindębinda (daw.) Amor, rzym. bóg będący uosobieniem miłości, bywa przedstawiany z przepaską na oczach, dla zobrazowania, że miłość jest ślepa., a ludzkie oczy otwiera na to, co jest godne jeno bogów?
Więc to wacpanna mianujesz swoim szczęściem?
Szkoda! Zła nowina. Już my tedy nic sobie nie będziem. A jam już się nauczył uważać waszmość za kawałek syna.
Nie, panie kawalerze, próżno się waszmość nie fatyguj, keinekeine (niem.)
Bo to zła nowina, co mi wacpani przynosisz. Kiedy Ollender ostaje, to my nic nie wygrali. On gorszy od starego. Już ja go chyba gdzie w kącie przyduszę albo kolnękolnąć (przestarz.)
Jeszcze nie wiem... już moja w tym głowa... jeno waszmość nie turbuj sięturbować się (daw., z łac.)
Teraz ja poproszę dobrodzieja.
Ja bym zabił, gdybyś wacpanna chciała iść za jenszego.
Wyciągną mu i klucz, wyciągną! Czego to nie potrafią panowie oficyjery? tu: krzywa geometryczna o dwóch szybko oddalających się ramionach. inne pary, wystraszone, musiały co żywo pierzchać.
Nie, nie, jeszcze wolę czekać... tyleć mojej sperandy.
Ech, jeszcze nie! Trza wacpannie wiedzieć, jako pod tą strukturąstruktura jakby, niby, jak. kościół, kubek w kubek taki duży jak ta sala, jeno pół niższy, a cały sklepisty, że człek tam siedzi jakby w kamiennym jaju. Tam stoją rzędy beczek z różnością małmazjimałmazja słodka nalewka owocowa na spirytusie., spił się jak sztok, jak bela, no po prostu jak Ollender. W końcu rym o ziemię. Dalej my po kieszeniach macać i oto jest on klucz zaczarowany. Raczże, zacna bogini, przyjąć go propria manupropria manu (łac.)
Powiem wacpannie po drodze, dlaczego.
Jak to: uchodzić?
Słuchaj: tu bliziuchno, w mojej gospodzie, czeka na mnie koń okulbaczonyokulbaczony
Ha! Jak nie pozwoli, to poproszę Pana Boga o jaką uczciwą inspirację, ale pierwej muszę poprosić człowieka, muszę udać się w pokorę, to mój psi obowiązek.
E! Gamoń z waszmości! Ja bym nie dała jej tam wejść. Patrz jeno, jeszcze stoi.
Kornelius? A, cha, cha! Ten spił się jak bela, że musiałymy klucz mu zabrać, bo do południa będzie spał.
I co gorsza, widział... Rozumiesz waszmość? Widział, jakoście się paśli buziaczkami. Wszystko by on jeszcze przepardonowałprzepardonować (daw.)
Co waszmość chcesz? Amory są bogi srogie. Nie na tym koniec. Trza było widzieć, jaką też on recepcjęrecepcja (z łac.) wystraszony., i chciał do domu wejść chyłkiem, ale pan majster czyhał, nasiadł go w sieni, zbił na kwaśne jabłko i do tego skrzyczał, ale to tak po majstrowsku, że aż tu w mojej komorze było słychać. Nie rozumiem, jak ten hardy czeladnik nie odprawił się zaraz? Chyba że go tu co trzyma na uwięzi... ale to lepiej ostawić „keine gadanie”.
Nie pójdziesz tam, panie poruczniku. Próżno się dobijać. Pan majster gadał mi bez ogródki: „Powiedz wacpani temu kawalerowi, aby się już do mnie, póka żywpóka żyw wyrażenie., ale to ja nie z siebie gadam, jeno powtarzam chryjęchryja
Ha! Jeśli tak wacpani suponujeszsuponować (daw., z łac.)
Ależ pomnij, okrutny człowiecze, że i mój dom pójdzie w perzynęperzyna owoce. zbiorę z mojej abnegacjiabnegacja (z łac.)
O, przepraszam, tylko nie powoli. Ja muszę jeszcze dzisiaj, zaraz wysalwowaćsalwować (z łac.)
Owóż z onym okienkiem była taka rzecz. Jakem jej powiedziała, że pan Schultz chce pastora sprowadzić, zerwała się ze skrzyni jakby oparzona i krzyknęła: „O, tego nigdy! Wolę śmierć niż luterski szlub! Niech spróbuje, to ja pierwej tu wyskoczę tym okienkiem precz!” Tedy ja jej powiedam: „Nie groź wacpanna próżno, bo tym okienkiem żadna człowiecza persona się nie prześrubuje”. A ona powieda: „Nieprawda! Ja się prześrubuję”. „Ale gdzież znowu?” „A tak!” „A nie!” I precz się certujemycertować się (z łac.) dziś popr: wylatuje. za ścianę, zupełnie jak ten węgorz. Aż ja ją łap za sukienczynę, aby mi naprawdę nie wypadła. Dopiero widzę, że ona cała blada i tak się trzęsie jak nóżki cielęce, i powieda: „O Jezu! Jakaż to tam przepaścistość! A z tym wszystkim widzisz wacpani, że ja się tam zmieszczę. Żeby tak jeno Pan Jezus dał skrzydełka, tobym wyfrunęła, ojoj! Prościuchno do pana Kazimierza”.
A i owszem. Ciekawam ja, coś waszmość wykoncypował.
Możesz się waszmość spuścić. Niech jeno rzecz idzie o amory, to moja Fruzia dyskretna jak tombatomba (wł., z łac. tumba)
Powiem, ale jeno do uszka wacpani, bo u drzwiów mogą stać jakowe Fruzie, a już z pryncypalnegopryncypalny (daw., z łac.)
Co ma popsować? Muszę mieć przy sobie człowieka, żeby uprzątnął ślady ekspedycji. Na to nie trzeba Salomona. Jeno rzecz wyhisowaćhisować a. hysować (z niem. hissen: podnosić) dziś: w dyrdy (pot.): prędko, żwawo. za nami bieżeć. A wolę jego jak jenszego, bo to człek do mnie przywiązały i, co pryncypalne, Mazur. Trzeba wacpani wiedzieć, że nasza gałąź Koryckich wywodzi się z Mazurów. Dopiero nasz pradziad przesiedlił się pode Przemyślpode Przemyśl dziś popr. D. lm: wsi., co mu je tam nasza prababka wniosła. Tandem tedy my niby już przeflancowaniprzeflancowany dziś popr.: do lasu. i ja zawdy lgnę do wszystkiego, co trąci Mazurem. Ale ja tu gadu-gadu, a czas ucieka i moja nieboganieboga (daw.)
Z Panem Bogiem waszmość idź i bądź dobrej myśli, bom ja na to węzełek zawiązała, że się pobierzecie. A co Flora Korwiczkowa raz na facolecie swoim zadzierzgniezadzierzgnąć dziś popr.: pacierz..
To prawda. Czasem i głupiemu przytrafi się racja. Ale co tu robić? Przecie nie mogę czekać do rana? Ja już i momentu nie mogę czekać, bo jak straże zmienią, to i po wszystkim. Żebym ja miał choć kamień, tobym cisnął i łeb mu roztrzaskał. A, już wiem! Kawał muru oberwę, to nie gorsze od kamienia.
To będzie miał swoją śmierć na własnym sumnieniu, bo ja wiem, że nie wyjdzie żyw, kto zobaczy, co ja teraz robię. Ale ty patrzaj za nim i gadaj mi, czy wraca.
No więc dobrze. A teraz... W imię Ojca i Syna... w drogę!
Potrafię, potrafię... Do ciebie to choćby i przez piekło!
Nie... nie... chwilkę jeno odetchnę... poczekaj...
A to szkoda. To mój znajomek. On by mię wypuścił. On mię już nieraz puszczał, bo wiedział, że niech no ja się poskarżę do panów Szpiryngów, to cała straż miejska w puch wyleci.
A nie wiecie to, kpykiep (daw.) jechać.?
Aleć łacniej mu było z beischlagu po drabce niż tamtędy na złamanie karku.
Ależ, ty ośle jakiś, po cóż to pan kazał? Po to, aby nikt liny nie obaczył. A jak raz obaczyli, to już przepadło.
A już nie o gonienie tera rzecz, jeno trza im się wypsnąćwypsnąć się (daw.) dziś: na spytki; pytka (daw.): przesłuchanie, tortury śledcze., to ci będzie ciepło.
Którędy! Którędy! Wszyscy to samo! Którędy? Ano tamtędy!
A to chwat! Ba, nie dziwota! Wolała młodego zucha niż tego starego pierkosapierkos (daw.)
A dobrze, i ja go utopię w Motławie, w morzu, we krwi, w czym chcesz, jeno mi go daj! Ha, jak go dostać? Żebym konia tylko miał, tobym go dogonił, choć on już daleko, za miastem! Dalibóg, dogonię!
O, to źle...
Herr Gott! Oni się śmieją, a tu jest nieszczęście! Panie Krystofie! Sprawiedliwości! Miłosierdzia! Daj mi konia i ludzi! Każ otworzyć bramę! Ja jeszcze ich dogonię!
Ja? Na piechotkę. Mój dom tuż... o dwa kroki.
Nabita. Masz i siadaj.
A niech sobie będzie i diabeł, jak was sześciu czy siedmiu nasiądzie na jednego, to żeby i SamsonSamson nie wytrzyma.
To mu się odcinać, ale jeno tyle, aby was na śmierć nie zarąbał. A cynglówcynglów
I nie ja!
O Jezu! Co tu gomonugomon (daw.) dziękuję., bo gdyby nie moja rusznica, toby ten nieboszczyk był tu was wszystkich wymordował. Jeno moment miał, a mało to nasiekł tym swoim nożykiem?
A z tym wszystkim nasłucham ja się od pana burgemeistra, oj, nasłucham! Boże mój! Licho mię tu przyniesłoprzyniesło (daw., gw.)
A jakże, wie. Meister zara jej to gadał i ten paskudny Kornelius chwalił się przed nią, że go zabił. Oj, szkoda freibitterafreibitter (daw., z niem.) urodziwy, piękny. kawaler! Taki szczodry pan!
Ale bo to te balwierze zawsze do maściów nakładają różnych papryków i chrzanów, byle złe wypalić. Ja waszeć chcę kurować po babsku. Mam tu plasterek turecki, co w nim jest i balsamus mekkański, i one różne styraksystyraks
A ja wasani powiedam, co dałbym się może płatnąć i raz drugi, byle mię takie bieluchne rączuchny zawdy opatrowałyopatrować (daw.) mówił rajca, który już zaczynał topnieć i uśmiechać się pod wrażeniem tych niewieścich starań.
Ta-ta-ta! Latała! Że sobie przegalopowali spacyrem za bramę, to jeszcze nie ma infamiiinfamia (daw., z łac.)
Puść mnie waszeć do Hedwigi, a ja ją do submisji nakręcę.
Jak to? Więc on jeszcze chce mię za żonę? A toż to człek bez nijakiej hambicjihambicja
Pojrzyj no jeno wacpanna w lusterko, czy ty nie podobna do upiora, co póty krew chlupał, aż cały poczerwieniał?
Ojoj, okrutnie! Jużem się dławiła jako ten wisielec. Żeby kreza nie była prysłabyła prysła
Tak, ale to już będzie nie ten sam sznurek. A jam zawsze go tak pilnowała jak oka w głowie. Taka wielka świętość! Jedyna rzecz, co mi ostała z dawnych czasów, i to mi zepsowali! O! Patrz wacpani i modlitewka stamtąd się wypsnęła.
Czytaj wacpani... Masz...
Tak, ale nie jest przy zdrowiu i nie zara będzie. A to rzecz pilna, pilniejsza nad wszelakie jensze.
A dobrze. Pokaż mu, jak ma robić, a pilnuj tam i ty, Mina, pilnuj, aby frajlein znowu się gdzie nie podziała.
Oj, szkodzi! A jakby się waszeci zachciało wyjść na burgemeistra, to wszystkie katoliki przypomną ci te ekscesaekscesa
A jakże chcesz waszeć? Wdowa, co mieszka u wdowca, to woda na młyn kalumniatorów. Ale ja nie chcę myśleć o mojej personie... Taka już moja natura. Niewiasta się sakryfikujesakryfikować (daw., z łac.)
A czemuś to, gałganie, liny nie uprzątnął? Żeby nie ty, byłyby Niemce do rana spały, niczego nie widziawszy, a twój pan byłby ujachał i szlub wziął szczęśliwie. Poczekaj, niech on skona, to my tobie damy!
No to dobrze. A co się tu dzieje? Odpustodpust
Jakoż to: co za jeden? To pun starościc, nasz młody dziedzic.
Co? Starosta nieżyw? Oj, to źle. No, a pani starościna także już nie żywieżywie (daw.)
Nie, mościa dobrodziko. Imci pana starościca nie znam, w tym kraju nigdym nie bywał. Proszę mi odpuścić miłościwie, że nieproszonnieproszon nieochędożony (daw. krótka forma przym.); taki, który nie jest ochędożony (daw.: zadbany, schludny, czysty). stawiam się w tym zacnym domu, i to w jakiś dzień festynowy, ale ja z daleka jadę na umysłna umysł (daw.) mocno, bardzo. ważnej, z którą nie godzi się lenić.
Ale waszmość pani miałaś i rodzoną córkę?
Jak to? Coś waszmość myślał?...
Niekoniecznie. Oto mnie odnalazły rodzicerodzice odnalazły
I wysłuchał!
Ach nie... Chciałem powiedzieć: pannę Mariannę. Ona tam nazywa się Hedwiga, boć te ludzie, dostawszy niemowlę, nie mogły wiedzieć, jakowe jest jego prawdziwe imię.
Ale kto jenszy włożył. W onym szkaplirzu było pisaniepisanie (daw.)
Ale czemuż ona sama nie zjachała do mnie? Czy chora, czy co?
On, on. Toteż jakem na to patrzał, to mię taka choleracholera (daw., dziś wulg.)
Na wesele! Na wasze wesele! Synu mój! Niechże cię przytulę do serca. Ty, coś krew za nią przelewał, co mi ją salwujesz, ty, coś mi ją zwiastował!
Jeszcze jej tu nie masz, ale, da Bóg, będzie. Ten kawaler ją widział, powieda, że ją sprowadzi, patrzcie, oto imci Korycki, jej salwatorsalwator (daw., z łac.)
Boże mój! Toć ja jestem ten Kazio! Krysiu! Tyś moja Krysia!... Już teraz ja bym przysiągł, żeś ty prawdziwa Krysia!
Ach, ze studnią! Abo ja to raz powiedałam pani starościnie, jak to Kaziowi biczyk wpadł do wody.
A sam. Nieraz mawiał: „Żeby jeno Krysia przy mnie była, tobym wszędy miał raj”. No i będzie miał raj.
A to mi peregrynacjaperegrynacja (daw., z łac.) przez obłoki (makaronizm).!
A tak! Tej minuty, bo każda minuta czekania dla pani matki to sto lat boleści, każda minuta zwlekania dla naszej Marysi to może jej zguba. Nie grzechże to baraszkować w słodyczach afektu, kiedy tamta jęczy w niewoli? Abo to raz widziano, jako dla jednej uciesznej godziny przegrane były batalie, utracone miasta? Nie! Ja póty nie pozwolę sobie przypiąć małżeńskiego czepcaczepiec
I abnegatkaabnegatka (daw.) ozwały się inne.
I nas!
O! Co tak, to nie! Waszmoście chyba nie macie Boga w sercu? Jakoż to? Chcecie odbierać żywot człowiekowi, co Marysię uchronił od pogan? Boć tak czy owak, zawdyćzawdyć koszt, wydatek. chował. Władku, słuchaj: róbcie rzecz politycznie. Co prawda, Szwab i luter, i srogi na nią ciemiężyciel, a wżdy jeśli można odbić Marysię bez rozlewu krwi, to będzie mi lżej na sumnieniu.
Nie, matuchno, nie damy jej zabić, weźmiem się do rzeczy politycznie
Wody! Larendogrylarendogra (z fr. Leau de la reine dHongrie: Woda Królowej Węgierskiej)
Istne mirabiliummirabilium (łac.)
E! Co też to wasza dostojność gada? Chybaby go jakowy święty wskrzesił, a skąd tu wziąć świętego jeszcze w takowym mieście, gdzie tyle plugastwa heretyckiego?
Jak zawdy, na pierwszym trepie, dłubie wedle swoich kamyczków.
Jakie wesele?
A jakowyż ma być? Wszak ci to nasz pan Meister się żeni.
Jako widzę, w sam czas my tu zjachali. Żeby tak jutro, toby tu była tragedia.
Oto jest To babki naszej pisanie, propria manupropria manu (łac.) obfitość. argumentów.
A właśnie że duch jej usłużył Duch umarłego. On człek, coś go waszeć zabił, ten z boskiego wyroku stał się jej mścicielem.
Ja? Wiedziałem? Jak mi Bóg miły, nie wiedziałem. I nikt nie wiedział. Księża go tam w Oliwie schowali, a oliwą precz smarowali, aż się wylizał. Ale to była siurpryza. Jam się dopiero dzisia przed godziną dowiedział i nie mogę nachwalić się Pana Boga, boć za taki mordunek, toby my wszyscy mogli dostać pokutę.
On? Wszak ci on był zabit? Czy to upiór?
Pokażę ja waszmościom komnatę, gdzie ja pono duszę tę frajlein, i sami powiecie, czy wszelaka królowa nie chciałaby do śmierci siedzieć w takowym karceresie. To najpiękniejsza komnata z całej mojej kamienicy.
O chlebie i wodzie...
A! Trza przyznać, jako stary umie dobierać gładkie buzie.
I toć prawda. Panna Hedwiga nie byłaby odszukałanie byłaby odszukała mieszanina rozmaitych rzeczy. odnalazła się i nasza Krysia.
Nie, Herr Meister, ja nie to chciałem powiedzieć, jeno to, że w Amsterdamie jest porządnemu człowiekowi lepiej niż w tym przeklętym Dantzigu. Głupstwo zrobiłem, żem opuścił moje dobre miasto! Herr Meister, dziękuję za służbę, dziś jeszcze wyjadę i już noga moja u was nie postanie.
Niech żyje nasza królowa!
Z dalekich.
Tak, pani.
Złoty to chłopiec anioł-stróż wszystkich biednych ludzi w N. i całéj okolicy. Bo to głowa, panie mój kochany, co się nazywa. Nieboszczyk mój mąż, świéć Panie nad jego duszą, bywało, mówi: z tego chłopca będzie ministyr, a serce u niego, to, panie mój kochny, lepsze jeszcze od głowy. Czy-by to on nie mógł, jak i drugi jaki, rozsiąść się w wielkiém mieście, nie mówię już o Warszawie, ale w Wilnie naprzykład a choć-by w Grodnie, albo w Mińsku, i brać pieniądze, i królować, i hulać sobie, panie mój kochany. Ale on, biedaczysko, pracuje i haruje i tyra swoje młode lata między nami biednymi i, za pozwoleniem, głupimi ludziskami; a wszystko to dlatego, żeby staréj matki nie porzucać, bo-by umarła chyba z tęsknoty za swoim jedynakiem, któremu dała edukacyą, panie mój kochany, kawałek chleba od własnéj gęby odrywając.
O Chryste Panie! to-żem ja jeszcze nie zmówiła godzinek do Opatrzności Bozkiéj. A jadę do Częstochowy, panie mój kochany; grzechem duszy obciążać nie można, w takie święte miejsce jadąc. Całe życie wybierałam się do Częstochowy, aż, chwała Bogu, postawili koléj żelazną i teraz człowiek jak siądzie sobie na maszynę, to tak frrrrrr... i poleci, gdzie tylko zamyśli. Daj Boże zdrowie tym ludziom, co to mają rozum i takie piękne rzeczy robią, panie mój kochany!
Przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja...
Tak pani byłbym bardzo szczęśliwy...
Nie byłem uwiadomiony o twoich dobrych chęciach i przyjechałem tu w sprawie mojéj matki, która poleciła mi odebrać od jednego z tutejszych mieszkańców, pożyczoną mu przez ojca mego, sumę pieniężną. Serdecznie żałuję, żem nie mógł przyjąć cię, ale rad jestem, że się choć tutaj spotykamy nareszcie.
O, nie tak dziwna, jak się zdawać może Dla starych, mój drogi, wspomnienia są całą treścią życia; niemi karmią się oni wtedy, gdy wszelkie ziemskie nadzieje przyświecać im przestają. A matka moja jest już starą; do miejsca, w którém urodziła się, żyła, kochała i cierpiała, przyrosła, jak kamień do gruntu, w którym mchem się okryje. W N. stoi dom, do którego po raz piérwszy weszła, jako młoda i szczęśliwa żona mego ojca; w domu tym jest kącik, w którym długie godziny przesiadywała nad kołyską moją. Tuż za miasteczkiem jest mogiła mojego ojca, a w kościele ołtarz, przed którym modliła się całe życie. Ma ona tam dawnych znajomych swoich, którzy znali ją młodą i z którymi przez długie lata dolę i niedolę dzieliła; słowem, po-za tém nieznośném dla innych miasteczkiem dla niéj niéma życia. A gdybym ja ruszył w świat, ona-by nie została, bo bardziéj, niż do wszystkiego na ziemi, sercem przykuta jest do mnie. Osądź więc sam, Cypryanie, czy mnie należy niepokojem zatruwać ostatnie dni matki, któréj tyle wienienem? Czy nie powinieniem raczéj zwyciężyć i stłumić własnych porywów, zwalczyć własnych bólów, aby ją spokojną i ufną we mnie doprowadzić do mogiły?
A może jeszcze i wierzby święconéj, co? to śliczna perspektywa. Ale wolę nie czekać, abyś mię jak złego ducha ztąd wypędził i sam umknę. Mam wiele do załatwienia na mieście, a około wieczoru przyjdę po ciebie i pójdziemy razem do Teatru Wielkiego; dają dziś Trubadura. Do zobaczenia, stoiku, medyku, filozofie, a nadewszystko przyjacielu!...
Kameleon
Tłum zwie ją Kameleonem, ja nazywam ją bóztwem.
Tak tak, przeczuwam w panu mojego duchowego brata i dla tego nie chcę, abyś pozostał w niewiadomości co do mojego nazwiska. Jestem Pantaleon Kwiatkowski, poeta.
To imię znajdziesz, bracie duchowy, na piérwszéj karcie każdego z utworów moich. Mieszkam przy ulicy Ptasiéj, w domu N.
Nie zaniedbam tego uczynić. Tymczasem żegnam pana, bo zaczynają gasić światło w teatrze.
Tak, zimny jestem
Mów, co chcesz, a ja wiem, że dałbym kilka lat życia, aby się dowiedziéć szczegółów o téj kobiecie, aby módz ją poznać.
O! nie, mam się zupełnie dobrze Dziękuję panu, bardzo dziękuję!
Cierpliwości trochę, mój drogi Warszawa nie jest przecie tak wielkim miastem, aby nie można było w niéj dowiedziéć się o mieszkaniu osoby, którą się spotyka. A gdy będziesz wiedział, gdzie ona mieszka, łatwo ci już przyjdzie zabrać z nią znajomość. I jam ciekawy bardzo, kto jest ta pani.
A gdyby i tak było Jeśli tylko znajdę w niéj umysł jasny i zdrowy, jeśli rozbudzę w niéj przywiązanie ku sobie, czyż nie przypuszczasz, że własnym rozumem i miłością będę mógł ją uzacnić, wzmocnić jéj wolą, wyrwać z koła złych uniesień lub próżności? A sam czy nie rzucałem także serca mego na wszystkie wichry i gdy, miłostkami znudzony, zapragnąłem nareszcie miłości, mamże prawo za nieodzowny warunek wymagać od kobiety niepokalanéj czystości serca i myśli, któréj sam już nie posiadam? Wierzysz-że ty w to, że mężczyzna może podnieść się i spoważniéć w uczuciach swoich, a kobieta nie może? że mężczyźnie wolno rozrzucać po świecie najświętsze uczucia i najświętsze myśli, a potém śmiało sięgać po poczciwe szczęście; lecz gdy kobieta uczyni to samo, już ją tylko zdeptać należy i odepchnąć na zawsze od rodzinnego życia, albo pobawić się z nią i wyrzucić, jak cacko zepsute? Ja myślę, Lucyanie, że zło dla kobiety jest również złem dla mężczyzny, i że w piérwszéj jak w drugim, mimo zboczeń i błędów, może być jeszcze wiele dobrego, które, poruszone żywém i poczciwém uczuciem, wypłynie w życiu ponad wszelkie skazy, rozbudzi i w ruch wprawi wszystkie dobre sprężyny natury. Jeżeli oboje zło popełnili, dla obojga równie winna być otwartą droga pokuty i przebaczenia, a że droga ta trudna, zamiast pogardzać sobą, powinni sobie wzajem przebaczać i pomagać.
Ba, mój drogi, z tobą rzecz inna, a ze mną inna; tyś nigdy nie kochał jeszcze, siły twoich uczuć dziewicze są świeże zupełnie, naturę masz nierównie wrażliwszą i namiętniejszą od mojéj. Dla ciebie potrzeba jakiegoś szerokiego pola działania, na którém mógłbyś w ruch wprawiać i zużywać całą energią, któréj jesteś pełen, inaczéj wszystkie te siły swoje włożysz kiedyś w miłość dla kobiety i zobaczysz, przepowiadam ci to, że rozkochasz się szalenie, strasznie!
Nie prawda! dla czego kłamiesz? Byłem u ciebie wczoraj i zastałem brudy, jak zwykle. Matka twoja z tego właśnie powodu gorzéj się ma i coraz będzie gorzéj, jeżeli nie uczynisz tego, co ci zalecam. Ileż razy mówię wam o tém, że czystość potrzebna jest koniecznie do zdrowia i że właśnie dla tego tak często chorujecie i umieracie, że nie chcecie jéj utrzymywać w waszych domach.
Dziękuję, dziękuję Jutro znowu do was przyjdę.
Ach panoczku, gołąbku! nie opuszczaj-że nas biednych ludzi! Toć mój stary dawno-by umarł, żeby nie ty, panoczku.
Cieszę się, że tak znam smak Walerki ale teraz, gdy już gorączka mniejsza, będziemy pili tylko orszadę.
Każ-że pani sędzina znieść to wszystko do siebie, bo ot mój wózek pod samym gankiem stoi.
Ej już nauczyłem się: sześć razy siedm czterdzieści dwa, trzy razy ośm dwadzieścia cztery, widzi pan Lucyan.
Dobrze, matko, pójdę! Ej, ja i bez Janka zaniosę, ale co za to będzie?...
Czegoż ty ode mnie chcesz, Mieczku?
A jak się mają córeczki pana?
To proszę mi szczerze powiedziéć czy mama potrzebuje teraz pieniędzy?
Oj, biegasz ty, jak żółw rychtyk
Są tu, moja matko
I temu, kto to mówi!
Ot i teraz świecy nie niesie! A to skaranie Boże z tą dziewczyną.
Aj, panie Lucyanie, panie Lucyanie, na co te zbytki? Dobrze mój nieboszczyk mąż mówił, świéć Panie nad jego duszą...
Lucysiu! pójdź tu, moje dziecko, i usiądź przy mnie Biedny mój Lucyś jakoś nie swój dzisiaj. Czyś ty nie chory, broń Boże, dziecko ty moje?
A jakże mój Lucyś śnił się pannie Zuzannie?
Sądzę, księże Stanisławie że w N. i z latarnią Dyogenesa Dalili-bym nie znalazł.
A jużci niéma takiéj Ot, moja pani Owsicka, mówiła daléj
A gdzieby tam u mnie była
Dla mnie teraz najlepsze czasy, kiedy mój Lucyś wyszedł na człowieka i ciągle jest ze mną.
A że pora, to pora Adiu, moja pani Józefowo, a zajrzyj téż pani kiedy do mnie. To niedaleki świat, przez ulicę.
A grzeczny, bardzo grzeczny z niego kawaler, pani mój łaskawy; zaraz znać, że z Warszawy
Czy uwierzy ksiądz proboszcz że Lucyś, kiedy był mały, miał włosy jasne jak len, potém zaczęły robić się coraz ciemniejsze, a teraz takie czarne, jak krucze pióra.
Gorącą masz naturę, Lucyanie, i nic dziwnego... takiś jeszcze młody! I jam taki był w młodości mojéj. Przebyłem téż w życiu ciężkie próby i miewałem walki podobne twoim; dlatego to może zupełnie cię rozumiem. Popędy twoje, lubo szlachetne, za silne są i za ogniste. Hamować je należy, bo, gdy nie znajdą dla siebie materyału, strawić ciebie mogą. Namiętności ludzkie, mój Lucyanie, są pierwotnie jak rumaki czystéj krwi: jeśli człowiek włada niemi i kieruje, zanieść go one mogą szybko i daleko, tam, gdzie rozumną wolą swoją stanąć zechce; ale jeżeli puści im wodze, polecą na oślep i, w szalonym pędzie z nim razem, w przepaść runą. To téż panować należy nad młodzieńczym zapałem i wyrabiać w sobie stoicyzm.
Oto widzisz, księże Stanisławie, od roku już uczę syna pani Grodzickiéj. Zdolny i bardzo dobrych skłonności jest to chłopak; ale przy moich nawet usiłowaniach, marnie zginą jego zdolności, jeśli go do szkół nie oddamy. Matka nie może tego uczynić, ani ja także; chciałem się więc zapytać, czy między sąsiadami N. nie znasz kogo z dobrą chęcią, coby dał środki na wychowanie tego dziecka, z którego dzielny człowiek z czasem być może?
Dembowski mówił mi dziś że spodziewa się jéj przybycia w Kwietniu; a przecież chłopca i tak nie można oddać do szkół inaczéj, jak po wakacyach, to jest w Sierpniu. Gdy więc dowiem się o przyjeździe pani Warskiéj do Jodłowéj, pojadę i zaproponuję jéj to, a prawie pewny jestem dobrego skutku.
Jakto, pani jakto! ja, ja! miałbym naśladować! jakto! pani posądzasz mego ducha o niewolnicze zginanie hardego czoła przed modłą chociażby mistrzowską! Widzę, że, jak zwyczajnie, jestem zapoznany... Nie, pani nie naśladuję nikogo, jestem zawsze wierny sobie samemu i zawsze oryginalny.
O mój Boże! Ależ ja w téj chwili nie jestem usposobiona do słuchania najpiękniejszych nawet poezyi. Daj to pan, przeczytam sama; a teraz staraj się pan zebrać swoje wieszcze myśli i posłuchaj uważnie mojego pytania.
A więc, panie Kwiatkowski a więc, ponieważ pan znasz pana Karłowskiego, chciéj wyszukać jego mieszkanie i powiedziéć mu, że pragnę go poznać bliżéj.
No, kochany wieszczu nie zapomnij-że o mojém poleceniu i powiedz panu Karłowskiemu, że Kameleon chce go widziéć u siebie.
Smutny!? smutny?.. masz słuszność. Cyprys, to kwiat grobowy, ale za to pączki róż, to młodość i nadzieja. Owszem, ten wieniec jest piękny i mądry bo ileż razy w życiu człowieka cyprys łączy się z różami. Na pozór same róże błyszczą, a wkoło nich wiją się ciemne cyprysu gałązki...
Weźże sobie na to wesele moję suknią, którą miałam onegdaj na wieczorze u pani N. Chcę żebyś mi ładnie tam wyglądała.
Jeżeli chcesz dowiedziéć się gdzie kto mieszka, to idź do biura adresowego.
Tak.
A znakomity wieszczu! niech uściskam dłonie twoje za tak miłe poselstwo. Pozwól, że się oddalę na chwilę, aby natychmiast oblec ciało moje w strój, godny jéj komnat i oka, a potém skierujemy kroki nasze ku siedlisku bogini.
A więc słuchaj.
A więc, słuchaj!
O! czyś pan przypuszczał, że ja się naprawdę nazywam Kameleon? A to wybornie! to oryginalnie!
Jakżeś pan szczęśliwy! Ja matkę moję pamiętam, jakbym ją wczoraj jeszcze widziała. Była dobra i piękna, jak anioł. Przypominam sobie, że nieraz na tém oto wzgórzu między jodłami, klękałyśmy z nią obie do modlitwy porannéj, że potém siadywała pod jedną z tych jodeł, ja u jéj kolan wiłam wieńce z polnych kwiatów, a ona długo, słodko mówiła mi o Bogu, o naturze, o cnocie i miłości, téj miłości szerokiéj, która cały świat ogarnia, a któréj pełne było jéj własne serce. Dotychczas jeszcze w snach ukazuje mi się często twarz jéj biała, ocieniona czarnemi włosy, jaśniejąca dużemi ciemnemi oczyma; dotychczas jeszcze, kiedy jestem sama, gdy cicho koło mnie, zdaje mi się, że słyszę jéj słodki, pieszczony głos, że czuję jéj miękką dłoń, muskającą mi twarz i włosy. Najdroższe to i najlepsze wspomnienie mojego życia, niczém niestarte, nigdy niezapomniane. O, matka, to wielkie słowo, panie... jam moję zawcześnie straciła...
Zrób ojcze tak aby matka moja powstała z tego zimnego, brzydkiego grobu, w który ją włożono, i niech potém przypłynie po nas z góry gwiazda złota i zabierze ją, ciebie, mnie i Jodłową całą tam pod błękitne niebo, gdzie nikt nie umiéra i nikomu za umarłymi nie tęskno.
Rychtyk, jak zegarek. Co w tém, to poszła po ojcu; już kiedy, bywało, co powié, to jak amen w pacierzu, choćby pioruny biły, tak musi być i koniec.
Ej tracą, tracą! co tam tracą! Czy to właśnie wierzyć ludzkim plotkom? Kto miał łeb, to go nie stracił, a kto miał tylko połowę, to i niewielka szkoda. Co to tracą! jak tracą! A żeby i tracili, czy to jéj wina? czy ona może im zabronić, czy co? Ot, piękna i dobra, jak anioł, i kwita!
Nie, dwa i to zawsze na chwilkę, bo pamiętasz, że mama zaraz po jéj wyjeździe wyjechała z Magdzią na całe lato do ciotki Lipowskiéj.
A cóż-byś ty na to powiedziała, Magdziu?
Już to mama od kilku dni nie jest zdrowa
A przyjmiecie mnie za matkę chrzestną?
Proś, proś, niech wejdzie tutaj.
A to nim doktor przyjedzie, ja pójdę chorą zobaczyć i może tymczasem poradzę cokolwiek, aby jéj ulgę przynieść. Idę z panem.
A dla czegóż-by nie? Przecież choć małą wiedzą w tym względzie można czasem komuś pomódz. Nie jest to zresztą nic nadzwyczajnego, bo są kraje na świecie, w których kobiety wiele się uczą i zostają naprzykład doktorami, profesorami i t. d., tak dobrze, jak mężczyźni. A i mnie bardzo często przychodziła myśl i ochota oddać się wyłącznie jakiemu naukowemu zawodowi, tylko, niestety! zawsze mi zabrakło wytrwania.
Na co? O! panie Dembowski, szczęśliwy każdy, czy to mężczyzna, czy kobieta, kto serce i umysł swój zajmie poważnemi rzeczami, nauką, pracą; bo przez to wiele dobrego innym zdziałać może i sam nierównie lepszym się staje.
Zapewne, musi być bardzo rozumna.
Zdaje mi się, że właśnie za miesiąc trzy lata się skończą od czasu, jak przyjechał do N.
To bardzo pięknie z jego strony
Choroba jest dość ważna, ale środki zaradcze nie będą spóźnione. Mam nadzieję, że niebezpieczeństwo nie zagrozi choréj.
Czy pani wié, co najwięcéj podoba się w kobiecie i co najczęściéj ku niéj pociąga?
Zawsze miałam szczególną predylekcyą do téj nauki. Kilkakrotnie już zamyślałam expatryować się do Anglii lub Ameryki i oddać się wyłącznie temu zawodowi; nigdym jednak nie wytrwała w zamiarze i skończyło się na tém, żem nie opuszczała żadnéj sposobności słuchania kursów publicznych medycyny, oddając się przytém z wielkiém zamiłowaniem naukom przyrodniczym, które są jéj podstawą.
Nieinaczéj Jestem daleki od lekceważenia indywidualnych uczuć, wiążących nieraz tak pięknie i trwale dwoje ludzi. Ale wierzę także, że uczucie takie nie ma być alfą i omegą ludzkiego istnienia, że ugiąć się, złamać się pod niém, może tylko taki człowiek, któremu ono zastąpić musiało wszystko: czyn, ideę, sławę. W klatce niéma wyboru pożywienia; zgłodniały bierze w niéj taki pokarm, jaki spotyka; a jeżeli pokarm ten jest trucizną, żyje nią czas jakiś, a potém... umiera, i tém się kończy jedna z tragi-komedyi ludzkich na świecie.
Jam także w tym samym miesiącu przyjechała tam ze wsi.
A więc na wynagrodzenie chwilowéj przykrości jaką panu sprawiłam, ofiarowuję panu tę gałązkę...
O, średnie wieki minęły Ja z mego zaklętego pałacu wyjadę sama, gdy się tylko w nim... znudzę.
I zawsze dom mój zastaniesz pan otwartym dla siebie Zresztą zresztą...
Tak byłam w chwili owéj bardzo smutna. Pan, nieznajomy, obcy, podałeś mi rękę, a w głosie i w oczach pana widziałam współczucie. Odtąd, ile razy byłam tam nad tym posągiem, stawałeś mi pan w pamięci; a teraz, gdyśmy się spotkali, chcę widziéć w panu dawnego znajomego i... przyjaciela
To dobrze
Do pacyentki jedź, ale u pani Warskiéj nie bywaj. Syrena cię już oczarowała.
To dopiéro! Wyobrażam sobie, jak ciocia musiała być ciekawa z kim jedzie; bo to, proszę pani, straszna ciekawska z téj cioci.
Święty Boże! pani poszła do ogrodu bez parasolki i bez rękawiczek! widziane-ż to rzeczy, w takie słońce? I czesać się nie skończyła; siedziała jak na szpilkach! Ej, jakoś mi się zdaje... czy nie będzie to tylko coś nowego... umyślnie mówiłam o nim i widziałam... widziałam... no, ale cóż będzie z tamtym?...
Ny, on tam wstawia butelkę z wódką, ja widział
A, bo pan śpiewasz rzeczy stare jak świat. Kiedy byłam w przeszłym roku w Wilnie, u ciotki Kaczyńskiéj, to mówiono mi, że tych wszystkich pana pieśni już od stu lat nikt nie śpiewa.
Ładna bestyjka! niech ją...
Dlaczego nazywasz ich straszydłami?
Czy być może? Takaś młoda! Miałaż-byś być nieszczęśliwą?
Któż to ten on?
O nie, nigdy! nigdy! ja przeczuwam, że to być nie może...
Tak, moja pani droga. To téż siostry mówią, żem bardzo posmutniała. Czasem płakać mi się chce, czasem do niczego ochota nie bierze, i gdybym miała skrzydła, tobym tak, zdaje się, zaraz poleciała pod niebo, byle daléj od ziemi. A jednak nie pragnę, ażeby inaczéj było... bo wiem, że jemu nie było-by ze mną dobrze, bo jemu innéj trzeba... a jabym nieba mu przychyliła, gdybym mogła, całém życiem mojém kupiła-bym dla niego szczęście... Zresztą, dobrze mówi nasz ksiądz Stanisław, że życie człowieka jest króciuchne jak sen; wszystko w niém mija i tylko to zostawia po sobie ślady, co dobrego uczynimy na świecie. A mnie się zdaje, że dobrze jest cierpiéć w milczeniu i pokorze, zapomniéć o sobie saméj i pragnąć szczęścia tylko dla ukochanych naszych...
A cóż ja na to poradzę, dziecko?
I cóż ty tam w tym śmiechu przeczułaś, marzycielko?
Widziałam jednak że pani Warska pojechała już konno na spacer.
Tak panie.
Mam odwiedziéć pacyentów, o kilka mil ode mnie mieszkających.
Mówił mi właśnie ksiądz Stanisław, że pan Dolewski uczył przez lat parę syna pani, mimo licznych zajęć, jakich powołanie jego wymaga. Bardzo to zapewne pięknie z jego strony, ale od końca wakacyi syna pani wyślemy do szkół wileńskich, a potém da Bóg do uniwersytetu.
A, kiedy tak, to będę koniecznie. Pomodlę się i powinszuję księdzu proboszczowi, dla którego mam prawdziwy i głęboki szacunek.
Przypatrzcie się jéj tylko; ładna dalibóg bestyjka!
Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi.
A jakże, i na własne oczy widziałam, jak w kościele chichotały się z tą Dembowską, co to już teraz nosa do góry zadziera, dla tego, że z wielką panią jeździ.
A jaka pani Warska dobra! mego Mieczka na wychowanie wzięła.
To wszystko jedno.
Będzie romansik!
Panie Dolewski, czy mogę pana prosić o położenie mi na talerz téj potrawy?
Co do mnie, jestem zdegutowany i jedynie tylko potrzeba skomparowania raportów ludzi zarządzających memi dobrami, mogła mnie zobligować do prolongowania mego tu pobytu. Podobna rekluzya nie może kontentować gustu człowieka, który strawersował całą Europę. Pani zapewne podziela moję opinią? nest-ce pas, madame?
I pan dziś tam pojedziesz?
Panie Dolewski, szanuję pana za to jesteś pan człowiekiem czynu
Oh pan zaśpiewasz nam coś melancholicznego; ja tak lubię śpiew melancholiczny, szczególniéj w pewnych chwilach.
Naturalnie, że nie warto; albo to pan taką partyą możesz zrobić, jak zechcesz. A czy nie zajedziemy do Lejby, wziąć buteleczkę tego doskonałego miodu, co to onegdaj przywiózł go do Wiercina?
A wtedy, wtedy, jak dziś pamiętam.
A jakże, ten sam co dziś, panie mój kochany, od razu poznałam.
Pojadę tam, moja matko, jak tylko wrócę od pana B.
I temu, kto to mówi!
A jakże!... Boże mój, Boże! pani aptekarzowo dobrodziejko, ta pani Warska, to anioł! Przywitała się ze mną, jak ze swoją równą, prosiła siedzieć i rozmawiała i obdarowała mnie tak, że przez trzy miesiące przynajmniéj, będę miała wszystkiego po uszy. I pan konsyliarz przywitał się ze mną, a potém nic nie mówił, tylko przewracał karty jakiéjś książki i spoglądał czasem na panią Warską. A potém wzięli się pod rączki i poszli w aleję, a ja poszłam do garderoby z Marylką i tylko zdaleka słyszałam, jak pan konsyliarz coś pani Warskiéj opowiadał. A co, pani aptekarzowo dobrodziejko, czy nie sprawdził się mój sen?
Marysiu! Marysiu! a podawaj-no samowar! Pewno zaraz pan Lucyan przyjedzie. Pójdź tylko piérwéj po bułki, a żwawo, nie tak, jak to ty zawsze łazisz, niby żółw.
Lubisz pan śpiew Schuberta „Les adieux”?
Tak na zewnątrz wszystko każe się domyślać, iż zupełnie szczęśliwą jestem; ale pan wiész zapewne, że nietylko z zewnętrznych okoliczności, ale i z samych siebie czerpiemy zasoby szczęścia, lub nieszczęścia. Są ludzie, którzy śród cierpień nawet, śród ubóstwa, boleści, posiadają niezmącony niczém spokój ducha; są inni, którym natura wlewa w pierś zarody wiecznego niepokoju. Ci, otoczeni największemi rozkoszami ziemi, zawsze czegoś pragną, za czémś gonią, rwą się do przeczutych, a niedoścignionych ideałów; zda się, że już chwytają je niekiedy, ale zawodzą się i znowu biegną w świat z radością i pragnącą piersią. Takim trudno o szczęście; do takich należał ojciec mój i należę ja.
W wagonie ani słóweczka, panie mój kochany, ale potém na foksalu widziałam, że rozmawiali ze sobą; a piękna z nich para była, choć malować.
Dyabła tam! A na co to jéj potrzebne?
Cóś tego... tego... rozumiész pan? skompromitowała się.
Ha, ha, ha! sacre bleu! Tak nosa zadzierała, a z felczerem... Barszcz! weź jeszcze jeden kotlet za nowinę.
Nic, nic, moje dziecko, Ale widzisz, jabym chciała wiedziéć... czy to prawda.
A czy ty wiész, Lucysiu, co ludzie jeszcze mówią?
Nie.
Ani zaczął.
I nie pytałeś jéj o to?
A Lucyś Dolewski.
Ot, o wilku mowa, a wilk tuż! Patrz, pani Janowa, wychodzi od choréj kowalowéj; zobacz, do czego podobny; przejdzie koło nas i ani nas spostrzeże.
Co, mój Lucyś? A zkąd to pani wzięłaś te wszystkie banialuki? On urzeczony? A najprzód powiem pani, że w żadne uroki nie wierzę, bo tego i Pan Bóg zabrania; potém Lucysiowi memu nic nie jest, tylko ludzie wymyślili, nie wiedziéć co, jemu na krzywdę, a mnie na zmartwienie.
Ej, wstydź się panna Zuzanna wierzyć w takie rzeczy! Żadnych uroków na świecie niéma, tylko wola Boga. Pan Lucyan musi być chory, albo czémś zmartwiony, nic więcéj.
Czemu pan tak dawno u nas nie był?
Do Jodłowéj podobno.
Sądzę, że musi to być pan Cypryan Karłowski
Konie gotowe!
Życzę ci szczęścia... kłaniaj się ode mnie pani... pani Warskiéj
O nie! kiedy idzie o dziecko moje, ja z pokorą i poddaniem się nie mogę czekać na wyroki Bozkie. Gdyby pioruny Bożego gniewu na mnie samę spaść miały, w proch uderzyła-bym czołem i zawołała-bym: „niech się dzieje wola Twoja! ” Ale, kiedy widzę moje dziecię jedyne, mego syna, który mi szczęściem był i chlubą, zgnębionego cierpieniem, na jakie nie zasłużył, konającego z boleści w oczach moich; o, księże Stanisławie! wtedy nawet przed Bogiem nie mogę być pokorną. Mnie serce pęka z rozpaczy, bo jestem... matką!
O bohaterska siło macierzyństwa! Więc przygotuj się pani do podróży, a jeślibyś spotkała opór w Lucyanie, czego się nie spodziewam, bo dziś wszystko dla niego jest obojętne, zawiadom mnie; postaram się wpłynąć na niego. Najważniejsza rzecz, aby wyjechał z N., nie widząc już pani Warskiéj. O ile mi się zdaje, rozwinęła się w nim groźna choroba serca i wrażenia każdego bardzo się dla niego lękam.
To niedobrze; ale jeżeli lekkie, mam nadzieję, że prędko przejdzie. Nie uwierzysz, Klotyldo, jak miłe wrażenie wywiera na mnie Jodłowa. Mało podobnie pięknych miejsc widziałem. Patrząc na te stare drzewa, śród téj ciszy głębokiéj, mimowoli człowiek poważnieje i myślą wznosi się nad błahe drobnostki naszego światowego, salonowego życia. Nie dziwię się, że to śliczne i poważne rodzinne miejsce twoje wykołysało ciebie, tak piękną i dobrą.
Nie dziw się moim natrętnym może pytaniom bo widzisz, każda oznaka jakiegokolwiek twego cierpienia niepokoi mię i martwi.
Ale żal mi tylko, żem go znalazł dziwnie jakoś zmienionym. Blady jest strasznie i bardzo, bardzo źle wygląda. Dał mi do zrozumienia, że się w nim rozwija choroba sercowa. A zła to zaprawdę choroba. Szkoda go!...
Wyborna myśl. Wieczór będzie prześliczny; bardzo miłą rokuję sobie przejażdżkę, a ty, Klotyldo, będziesz moim cicerone w stolicy tych stron, których jesteś sama królową.
Quelle idée lugubre! Mojém zdaniem, jest to zapewne rzecz możebna, ale zdarzająca się niezmiernie rzadko. Trzeba na to odrębnych cech charakteru i wyjątkowych okoliczności... W każdym razie, mnie to niebezpieczeństwo nie grozi; nie prawdaż, pani?
Oj, moja pani Wincentowo! Kiedy człowiek doświadczy czegoś dobrego w życiu, to dłużéj je pamięta, niż złe, bo złe częściéj się zdarza. Ale dla mnie i ono przyszło wkrótce. Mój Józef umarł, aptekę musiałam sprzedać za bezcen, bieda zajrzała do nas, a z nią i potrzeba bardzo ciężkiéj pracy, boć i dziecko jedyne trzeba było wychować na ludzi. Bogate panie, co wtedy mieszkały blizko N., dawały mi wiele do szycia i do haftowania, bo, nie chwaląc się, haftowałam lepiéj, niż ich wszystkie panny służące. Potém, kiedy Lucyś był w szkołach, to jak kukawka zakukała szóstą z rana, myślę sobie: mój chłopiec wstaje! Jak dziesiątą, myślę sobie: uczy się moje dziecko! A jak dziesiątą wieczorem, myślę sobie: śpi już mój syn jedyny! I zdawało mi się, że to kukawka opowiada mi, co on tam robi daleko ode mnie. A potém, kiedy Lucyś wrócił do domu, to jak wyjdzie do chorych, kukawka mi przypomina, kiedy mu przygotować obiad albo kawę, a jak wyjedzie z miasteczka, a kukawka wybije dziesiątą wieczorną, to już słucham, czy nie wraca do domu i spać nie idę, ażeby moje dziecko pobłogosławić na noc i krzyżem świętym złe sny od niego odżegnać. Ot, widzisz, pani Wincentowo, dla czego żałość mię bierze, kiedy myślę, że zostawię tu ten zegar.... toć to towarzysz i przyjaciel całego mego żywota.
Oho! Podobnoć sam uczył się kiedyś na doktora, a póki pana Lucyana w N. nie było, leczył często a dobrze.
Żadnego.
Czy wiész, kto winien śmierci tego człowieka, który skonał wczoraj?
Tak jam go zabiła i na moję głowę spada przekleństwo jego matki. Do téj chwili, Cypryanie, jestem jeszcze narzeczoną twoją; winnam ci spowiedź. Posłuchaj!
Jak śmierć, jak grób
Był to człowiek średniego wieku, o ściągłéj, bladej twarzy i długich włosach. Obecni, znajomi snać jego, nazywali go Konwaliusem Konwaliorum.
Ja lepiej wiem co mojemu dziecku potrzeba jam nad niem panem, nie wy...
Ale czy Żywczak zechce i ojca się waszego nie zlęknie?
Tożbyście dla miłości Bożej podwieść mogli biedactwo
Dwu ich u niego
Albom ja taki co za język ciągnie, aby człeka sprzedał? po mnie się to nie okazało.
Lub Boga chwalą
Sam go wam przyprowadzę
Z Sanoka!
Ho! ho! wysoko patrzy bosonogi!
A gdzież was jutro napytam? ja, co miasta nie znam?
Mirabile! Ucz się ucz, chleb mieć będziesz.
Cóż to za kat ten Wirgi...niusz?
Prawie tyle co naówczas, gdyście mnie z Sanoka idącego spotkali...
Jak co komu służy!
Tak, tak, nie może być innem przeznaczenie twoje musisz przywdziać suknię naszą i będziesz filarem kiedyś tej Jagiellońskiej szkoły, która światu zaświeci blaskiem wielkim.
Na walkę, jak wszyscy ludzie Jedni z nich przez klasztor idą do nieba, inni przez świata drogi cierniste... I purpura bywa włosiennicą i korona cierniem bywa... Różnie powołuje Bóg i sobie służyć każe...
No, mówcież jaśniej, czem się tak frasujecie?
Chodźmy
Pewnie sobie roiła panka. Wojewodzica czy kto ją wie kogo... A i to pewna, że choć mąż chłopak ładny i nieubogi i rodzina poczciwa, ledwie nieledwie ją matka skłoniła...
No, i dobrze ją wydali Mąż, chłop dorodny, dobry, stateczny i szpetny nie jest.
A jakże! Stary pono znajomy Balcerów i bardzo go tam witali serdecznie.
A okazać nam tego nie chcesz?
Oh! a ona przecie jedna rozweselićby mnie mogła. Dopóki was tu nie było, choć tęskniłam, alem znosiła lżej samotność, teraz gdy o was wiem, słyszę, tom zazdrosna...
Frączek? to tylko powiedzieć może, co ja mu pozwolę! Ani się go boję, ani się przed nim kryć myślę... Wie on dobrze, żeśmy przyjaciołmi byli i musi was za mego przyjaciela przyjąć!
Wojna? komu?
Wszakci bakałarstwo jest ślubem i przysięgą prawdzie, której sprawy bronić przeciw wszystkim obowiązkiem?
Niech na to odpowiedzą dzieje, nie ja Złotego wieku Augusta poeci są najpiękniejszą literatury ozdobą; dalej gdy państwo za cezarów pod ich purpurą krwawą chyli się do upadku... z obyczajami język się psuje... Jak w chorym człowieku ciało się wydyma, żółknie i marszczy, tak w chorym narodzie mowa się staje zgrzybiałą.
Zaprawdę! pragnę ich tak, jak nowych butów, gdy stare chodaki nogi cisnęły i podarły się na nich nowość ma to do siebie, że umysły rozbudza i nęci. I to coś warto. Cóż dopiero, gdy jest prawdziwie piękną i pociągającą?
Widzę, suknia nowa trzewiki nowe, pan mój się wystroił jak na święto...
Mamli iść? Sługą pana wojewody nie jestem, ani mnie jak pachołka do siebie godziło się pozywać?
Piękną z niej czynicie ofiarę ale przy zdolnościach waszych, moglibyście łatwo wyżej się wzbić, a około młodzieży zastąpiłby was choćby i mniej zdolny nauczyciel...
Niech on mnie strofuje! Ja się go nie boję
Nieprzyjaciela Zbrzydzi mnie sobie...
Brat, brat!! Rodzony brat! Jakże ja go mogą opuścić. Jego jednego w świecie mam! Może nędza do tego stanu biedaka przyprowadziła, może rozpacz każe mu szukać zapomnienia w pijaństwie. Brat!
Tak jest, Zbilut Strzemieńczyk z Sanoka, Szukam brata zgubionego... Ten słyszę tu opływa w dostatkach a krew jego wszy jedzą. Taka sprawiedliwość na świecie...
No, to gdzie chcesz mnie wsadź, aby dach nad głową, jeść i pić w bród, bom głodny a nie, to po ulicach wywoływać będę coś za brat!! Wstydu narobię.
Nie mogłeś to pracować?
Izba jest jasna i dobra u mnie Idźmy...
To i ja z kordem w ręku, ino mi dać co się należy, potrafię też po łbach ludzi walić, bo to jest szlachecka sprawa, a ja jestem szlachcic zawołania Strzemię. Klechą, jako żywo nie będę, a w rycerskiem rzemiośle nikt mi nie sprosta!
A z jakąż nadzieją przychodzicie?
Z wielką radością Pomyślcie ino!! nie mamy w Krakowie dotąd jednego całego Cicerona, braknie nam wielu pisarzy łacińskich, bez których kalekami jesteśmy. Natomiast traktatów o filozofii, która jest bałamuctwem złożonem z formułek dziecinnych, aż nadto. Czas radzić, aby przyszłe pokolenia nie ogłupiały!
Nie chciałabym, aby biskup zawczasu wiedział, że ja na was rachuję, więc i od tej podróży nie będę was odciągała. Jedźcie.
Jeszcze mniej
Miłościwa pani wydaje mi się to trudnem bardzo, gdyż cesarz, jak głoszą, chory jest, i cesarzowa Barbara przy nim być musi...
Toż wprost Eugeniuszowi rzekł: my Ojcze święty, we trzech rzeczach się różnimy, ale we trzech też jesteśmy do siebie podobni. Wasza świątobliwość spisz rano, a ja wstaję przededniem; pijesz wodę, ja wino; niewiast unikasz, ja się za niemi upędzam, ale za to w innych rzeczach równość między nami. Wasza świątobliwość hojnie szafujesz skarbami kościoła, a ja też sobie nie żałuję; Wasza świątobliwość masz ręce chore a ja nogi, naostatek Wy niszczycie kościół, a ja cesarstwo!!
Te się u miejscowego księdza znajdą Mam polecenie wszystkich księży na zamek prowadzić... Pójdziecie z nami.
Wszystko! wszystko przepadło! Wszystko przepadło, co memu pierworodnemu wielką zapewniało przyszłość.
A! nie, dziękuję ci; trzeba obowiązki swe spełnić! Dla takiego gościa jak nasz pan miłościwy, wszelki trud miły.
Jakżebyś ty, paź królewski, nie wiedział?
Ja wam zaręczam! słyszałem to z ust własnych Najjaśniejszego Pana, chwalił waszą usłużność i rozum. Wy jesteście w łaskach lub na drodze do nich... to od was zależy.
Wy, to co innego mieliście to szczęście towarzyszyć od najmłodszych lat królewiczowi, mieliście czas pozyskać jego serce, a któżby się nie przywiązał do was, zbliżywszy!! Co do mnie, obcy tu niemal jestem.
Ale waszmość sami sobie najszkodliwsi być możecie
Dlatego że dworactwo to niewola, że paziostwo to służba i chociaż szanuję pana naszego, miléj mi sercem i duszą poświęcać się czci i służbie Pana na niebiosach, Pana nad pany, a miłością zatapiać w Jezusie Chrystusie Zbawicielu. Właśnie pan znalazł tu nas na cichéj modlitwie, gdyśmy myślami usiłowali zjednoczyć się z Panem naszym, który nas krwią swą odkupił.
Lecz zapewne chowacie pobożność waszą na dnie serca, lękając się by ją ręka, słowo profanów nie tknęło? Ja ją wywieszam jako chorągiew, bom gotów bronić jéj życiem i krwią moją.
Którędyż iść mamy, aby nie wnijść w drogę N. Panu?
Najszczęśliwszy jestem, będąc dopuszczonym do oglądania oblicza pańskiego.
Bardzo się cieszę że mogłem tak małym kosztem pamięci trochę, przysłużyć się panu radzcy, ale proszęż pić!
Masz słuszność, gdybym się lękał byłbym tchórzem, a nie ma nic nikczemniejszego w świecie nad to stworzenie. Nalewaj: za twe zdrowie! Dojdziesz wysoko!
A! gdyby się tam mosty połamały!
Dla waści to co innego, dla mnie one straciły już słodycz wszelką; ale wino! wino, to nektar, który do zgonu nie może postradać uroku swego.
Zapewne, to obowiązek uczciwego człowieka, nie porywać się lub dokonać dzieła; prawda? co rzeczą sumienia jest, winno sumiennie być dopełnione.
Jak się tu oprzéć pokusie! daj! daj! Co się ma stać niech się stanie.
Ale bo i król mocniejszy odemnie, hę?
Wiem, alem się nie opóźnił.
O! panie hrabio, godziż się tak ze mnie biédnego prostaczka żartować? ja się tego uczę, w czém panowie jesteście mistrzami!
Dobrze, niech czeka.
Gdyby był konającym to mi go tu przyprowadź niech obowiązek spełnia, potém skona kiedy chce.
Pijany? A, stary wieprz obrzydły! Gdyby się choć na tych kilka godzin umiał powstrzymać od picia.
Bodaj go paraliż naruszył!
Otóż to mi sekretarz!
Tak, tak, to ci radzę bądź dobrym, choć potajemnym katolikiem. Po naszym teraźniejszym królu nie możemy ani wymagać, ani się spodziewać wielkiéj gorliwości. Dobrze iż takim choć jest jakim się stał, ale młody będzie inny; święta nasza pani Józefa nie da mu znijść z drogi prawéj. Pobożny jest, małżonek wierny, katolik gorliwy. Za jego panowania i nasze się począć powinno. Nie rozpaczamy, zjedliby nas protestanci gdyby mogli, ale twardzi jesteśmy i paszcza ich za mała... chi va piano va sano... qui va sano, va lontano!
Młodzież z Lipska łakoma słowa Bożego i światła.
Brat w Chrystusie a chociażbyście byli katolikiem, aryaninem, wiklefistą czy kimkolwiekbądź, byleście w Zbawiciela wierzyli i ufali Mu, pozdrowię was zawsze tym wyrazem: brat w Chrystusie.
Dlaczego? czcigodny panie
A! za tém gonię, tego pragnę gdybym siebie tylko miłował poszedłbym Zbawiciela szukać na pustyni i w rozmyślaniu; ale kocham braci, kocham wszystkich i zbłąkanych nawet, dla tego rzucam się pośród tych fal, choćby mnie pożrzéć miały.
A! nie, nie, nigdy w świecie ja na dworze? Żadna siła w świecie nie potrafi mnie tam zapędzić. Mój dwór to ubogie na duchu i na ciele dziatki Boże, moja przyszłość to zastosowanie nauki Chrystusa do życia, i wlanie miłości Zbawiciela w społeczność naszą strupieszałą.
Mamina excellencya na pacierzach u królewiczowéj. Padre Guarini czyta litanią, i rozmyślanie... a ja, ja się nudzę! tylko piesek Filidorek, pani Braun została i ja sierotka.
Zobaczysz wówczas jakie będę robiła miny i jaka będę okrutna
Pamiętaj tylko to nie płoche słowa, to uroczysta ma być przysięga.
A kto Cosel wywrócił? przypatrzcie się jasny panie przez szkiełko, a zobaczycie tam białe paluszki Denhoffowéj i maleńki pantofelek, pod którym wielki król siedział.
Na śmierć i życie
Owszem to nam je ściągnie: trzeba surowości. Powoli puszczono cugle wszystkiemu. Szlachta się zaczęła odzywać, mieszczanie skowyczéć, aż i chłopi sobie w lamenty.
A my, co nam należy co Bogu, to Bogu, co panu to panu, a co poborcy to poborcy.
Milczę, a jednak dodam: czas waszéj excellencyi o tém pomyśléć, co kobieca potęga znaczy: miéć zapaśną strunę nie zawadzi.
A hr. Moszyński!
Godzina późna i bądź zdrów.
Wszystko gotowe
A! to tak łatwo jak być szczęśliwym mimo niedoli i losu!
Cieszy mnie to iż widocznie bierzecie mnie za kogo innego.
Hrabina jesteś zachwycającą!
Ja nie potrzebuję przysięgi ja chcę przekonania, a tego często i przysięga nie daje.
Miłość to, czy ambicya? w tobie, Brühl, ambicya wszystkiém włada.
A czémże wiara?
Ja? co go więcéj od was panie hrabio niecierpię i brzydzę się nim. Jabym go w piekle poznał.
Wiem, sięgacie wyżéj myślą i ambicyą, ale po wschodach iść trzeba, inaczéj non si va sano. Dosięgłeś już bardzo wysoko, a jeszcześ się nie sparł na ramieniu kobiety, która czasem, jak skrzydło podnosi.
Wzgardziłaby chyba taka, coby się na tobie nie znała, a téj i żałować nie powinieneś.
Pragnę tylko zręczności, nastręczcie mi ją, do nóg wam padnę! proszę, błagam; ale hrabio! kochany hrabio! jam wasz! wy nie zapominajcie o mnie.
Jedno i większe od tego mnie minęło
Cóż powie Moszyńska na to?
I ja dodał
Nikogo nie wpuszczać bezemnie
Należy natychmiast oznajmić o tém królewiczowi lecz jakże się to stało! Król był zdrów...
Jestem tego zdania iż bez porady O. Guaryniego i królewiczowéj, nic przedsiębrać nie należy.
Życzeniem mojém jest oszczędzając o ile możność królewicza czułość naradzić się z N. królewiczową.
Co do słowa.
Watzdorf.
Niech nie odchodzi. Każ mu być tu, proszę!
Ale nie gniéwajże się Józku
I to nie: ja tęsknię za włoskiém niebem, włoskiemi twarzami i sercem włoszki... ja tu usycham.
Za to, że jesteś nienawiści godny, żeś lalka, żeś bałamut. Spójrz na zégar i idź się ubierać.
Chi lo sa?
Ale nowy pan, ten cichy, spokojny, pobożny, skromny, zawojowany przez cesarzównę pan nasz, czy zechce...
Tak, ale dzwony zupełnie jednakowo jęczą i radują się na pogrzéb i wesele; mogliście więc sądzić, że która z księżniczek urodziła się i że się nam radować każą.
Znać chyba, żeście nie byli w Nowym-Rynku, gdy na nim prezentowano smutny dramat Majora dArgelles.
Cóżbym miał za zasługę z myśli, gdybym jéj między ludzi nie rzucał... A zatém dobréj i najlepszéj nocy państwu!
Brühl? jak ci się zdaje?
To ją Brühl zrobi królową...
Nie, tego nie wymagajmy od siebie, cha! cha!
Chociażby... jest tu panem to przecież nie rzeczpospolita polska, gdzie szlachta robi co chce, a król się kłaniać jéj musi.
Kto dziś na co patrzy i o czém myśli? to się dopiéro zacznie jutro dziś każdy o sobie duma i rozlicza się z sumieniem, czy przeciwko wschodzącemu słońcu nie zgrzeszył, kłaniając się zachodzącemu; bo to wiadoma rzecz, że stanąwszy twarzą do zachodu, czémś inném musi się człek obrócić na wschód.
Owszem, wiem mnóstwo rzeczy, ale ich nie powiem, z wyjątkiem jednéj wiadomości.
Dla tego że on powinien być na początku a teraz ponieważ czas gorący choć na dworze zimno... żegnam panów.
Ja wam je przywożę.
Z jéj twarzą i z jéj charakterem? Myślicież że w téj spokojnéj, dobréj, zacnéj naturze królewicza nie odezwie się krew Augusta Mocnego i namiętności jego? Czyż to możliwe? Cóż będzie znaczyć królowa? Sułkowski podda mu inne, aby przez nie rządził.
Rozumiem sprawa jest zbyt wielkiéj wagi, abyśmy nie mieli dla niéj narazić się choćby na potwarze. Idzie o odzyskanie dusz, o utrzymanie się na stanowisku w tém dawném ognisku ohydnéj herezyi Lutra. Mamy narzędzia, puścić je z rąk dla skrupułów byłoby grzechem; raczéj jedną zgubić duszę, niż poświęcić ich tysiące...
Postępować musimy ostrożnie nie gorszcie się nami; nieraz wam to przyjdzie westchnąć nad przewrotnością naszą, ale ze słabemi ludźmi jakże iść nie wiodąc ich na pasku ich własnych namiętności...
Przyjdziemy do tego: narzędzie wyborne dała nam Opatrzność.
My nie potrzebujemy go wstrzymywać nawet jego natura powściągnie go od jawnego zgorszenia, ale nie od okiełznania namiętności. Będą one skryte, nałogowe, niewidoczne, a uparte. Musimy wiele znieść i na wiele zamknąć oczy, aby go przy wierze utrzymać.
Jest to szatan w ludzkiém ciele, ale szatan, który krzyżem leżąc się modli, a jutro nieprzyjaciela zgniecie jak muchę, i nie będzie miał zgryzoty najmniejszéj.
Dziwny zagorzalec, reformator nie wiary ale społeczeństwa i życia, w imie Zbawiciela i miłości Jego, tworzy świat nowy. Królem téj rzeczypospolitéj Chrystus. Osobno rozdzielone, ale w jedném miejscu, żyją chóry niewiast, chóry dziewic, chóry mężczyzn, chóry dzieci. Łączy ich tylko nabożeństwo wspólne i agapy skromne, wieczerze ubłogosławione modlitwą. Możny pan hrabia Zinzendorf, nadał gminie grunta i sam jest jéj kapłanem i kaznodzieją. Praca i modlitwa, ścisła karność i miłość braterska, są prawidłami życia nowéj Braci Morawskiéj, a raczéj Herrnhutów.
Najściślejsze badanie nic nie wykryło zdrożnego. Ludzie różnych nawet wyznań, związani w jedną tę dziwną społeczność, która ma majętność wspólną, w któréj nie ma ubogich, w któréj sierot nie ma, gdzie jest jedna rodzina pod jednym ojcem Chrystusem...
Tak jest i nieraz, bo nie unika ani katolików, ani duchownych; owszem, rad dysputować, tylko nie o teologii, ale o pierwszych chrześcianach, ich żywocie i miłości Zbawiciela, jako osi, na któréj świat się chrześciański obracać powinien.
Świętéj pamięci król zostawił tam przyjaciół i sługi wierne. Ks. biskup Lipski. Cóż mówi Brühl?
A? nie? dlaczego? powiedzcie jéj, zapewnijcie ją, niech tylko głos szanuje. Ja ją szacuję wysoko, wysoko. E una diva! głos anielski; żadna jéj niezrówna. Jak mi będzie tęskno za jéj głosem; ale musi teraz śpiewać w kościele: niech ją choć tam usłyszę.
Brühl ani Polski ani Polaków nie zna to nasza sprawa i nasza rzecz.
Mój drogi i z pałacu saskiego w bawełnę mi ją obwiń, Magdalenę, a przywieź. Nuż jéj się tam co stanie. To dzieło nieoszacowane.
Tak? dokąd? do Austryi, gdzie nas złapią cesarscy, do Prus, gdzie pochwycą brandeburczycy. Uciekajmy? to dobrze! z czém? jak? Ty Krystyanie niemasz nic oprócz swojego miejsca na dworze, a ja nic oprócz łaski cesarza i królewiczowéj.
Bo nie kochasz mnie?
Ja niém gardzę
Dlaczegożbym nie miała mówić, co czuję?
Tyś oszalała!
Jeszcze raz mamie powtórzę, jestem otwartą, mówię co myślę. Ten co się zemną ożeni, będzie wiedział czego się ma po mnie spodziewać.
Nie waż się zbliżyć ani mówić do niego: zakazuję...
Ale nieskończenie smutniejsze dla mnie
Jestem szczerą.
W istocie to znaczy, że pan się wstrętu możesz dorobić, chcąc na miłość zasłużyć... To być bardzo może.
Jakże cię przyjęła?
Ja przeciwnie dlatego, że najlepiéj starać się o serce, gdy się jest pewnym ręki
Tak jest, nawet na osoby wysoko położone
Słusznie, pięknie, sprawiedliwie, raporcik każdego dnia, regularnie. Tak: pisany, ustny?
Słusznie, pięknie tak! tak! tak. Nikt nademnie wyżéj nie szacuje i nie ceni ministra Brühla...
Tak, ale ostrożność jest nakazana, a nadzór konieczny... Tamtędy płynie strumień złoty i rzeka srebra...
Byle nie tak jak, z przeproszeniem nieboszczyka, jak ten wspaniały wielki August II, który swoim ulubionym wyżłom kładł różańce na szyję.
To téż ten w niéj tylko zachwyca
Et cest justice! to bardzo dobrze: z temi ludżmi dosyć surowemi być nie można. Wyborny przykład, radabym, aby go w Wiedniu naśladowano i żeby się nam dostali w ręce ci, co w Hamburgu i Hadze pozwalają sobie odkrywać najskrytsze dworów tajniki!
A mnie pilniéj jeszcze, niż waszéj ekscelencyi
A zatém trzeba dojść sprawcy
Najprzód go trzeba znaleźć! rzekł z tajonym gniewem
Dowiecie się kochana hrabino; zawsze zawcześnie o rzeczy nieprzyjemnéj
Nie wiecie o co idzie.
Nie puszczę tego płazem
Masz słuszność i to nieochybnie nastąpi. Sułkowski ma dumę i zarozumiałość ogromną, jest pewnym, że zrobi z królem, co zechce. Należy mu dać plac i pole, na którémby koziołka przewrócił. Tymczasem il tirera les mazzons du feu. Rozśmiała się hrabina, ale Brühla rozweselić nie mogła: siedział chmurny i zamyślony.
A! droga hrabino! chwytając ją za rękę bądźcie moją opiekunką, moją EgeryąEgeria
Tu? tu? ale któż mu mógł powiedziéć że ja tu jestem? Mnie tu dla nikogo niema.
Że waćpan chcesz naśladować wyżły i gończe, to mnie nie dziwi panie szambelanie ale ja zwierzyną być nie lubię. Nigdzie więc ukryć się i odetchnąć spokojnie od szambelanów nie można...
Wiosna w polu jest jeszcze daleko wonniejszą i piękniejszą; oddaj mi pan bilet i zostaw mnie w mojéj samotności.
Gdzież ten bilet królewicza?
Kogoż? waćpana, panie szambelanie, Froscha i Storcha?
Rozumiem wejrzenie waćpana zwraca się ku temu krzesłu i więc jeszcze posądzasz mnie? Czy hrabia Moszyński polecił mu straż nademną?
Wszystko nowe u was! oprócz potomstwa chłopa... Brühl! o nikim podobnym nie przypominam sobie. Postąp waćpan nie lękaj się. Widzisz przed sobą kapłana wiary nowéj... arcykapłana... arcykapłankę... Słyszałeś o mnie? Jestem wdową po królu Auguście Mocnym... byłam jego żoną... hrabinę Cosel widzisz przed sobą, słynną na cały świat ze szczęścia i nieszczęść swoich. U moich nóg leżeli mocarze świata, rozkazywałam milionom. August mnie kochał jedną...
Ten wiersz na medalu, nie jestże podobnym do jego niesmacznych ucinków??
Tak jest cha! cha! Ale ja tu nie po owoc, a tém mniéj po zakazany, przyszedłem. Hrabina Cosel miała prośbę do królewicza pana naszego i kazała mi się stawić.
Tak, doskonałe narzędzie do robienia sobie nieprzyjaciół
Powszechnie mówią, że najgenialniejszemu z ministrów, przeznaczono najpiękniejszą pannę z naszego dworu?
Nie boli mnie też to ale nieprzyjemnie swędzi. Czy nie bezpieczniéjby było miéć we mnie przyjaciela?
Miejcie ją w zapasie starałem się i staram być miłym dla wszystkich, dobrym, uprzejmym; potrzeba się pokazać że strasznym być mogę.
Un assassino! un tradittore! una spia!Un assassino! un tradittore! una spia! (wł.) wołała Faustyna.
Carissimo perdonnaCarissimo perdona (wł.) rzekł Jezuita
Dajmyż sobie pokój
Ośmieliłem się zwrócić uwagę Najjaśniejszego pana, na szambelana Watzdorfa.
Idjota!
Tylko pan później nie pogryź mojego Amisa
Tak, konieczna bo później się wszystko wyrównywa, bo później taki atłasowy Stasio, jak pan, panie Babiński, musi służyć, musi robić, po nocach nie sypiać, oczki wytężać i pobierać taką malutką pensyjkę, i zasmucać mamę, że się nudzi, i że mu się buciki podarły! hi! hi! hi!
I... nie... nie... skądbym wziął pieniędzy, dostałem od familji; jakiś stary grat, którego przewóz kosztuje mnie tyle, że jestem zły, iż go wziąłem.
Słyszysz pan! zawiadowca rozmawia z sobą.
Nie bój się, Świerkoski! nie bój się! nie takie wieloryby ogryzałem, i było bon.
Pociąg dochodzi!
Bon, ale powiedz-no, podobno się żenisz, czy tam coś takiego z p. Zofją?
Czy też Grzesikiewicz ożeni się z zawiadowcy córką?
Ale piękna i wykształcona, bardzo piękna, majestatyczna kobieta, kształty cudowne, wzrok wspaniały, oczy ogromne i ogniste, cudissimo, że tylko całować.
Zobaczymy... zobaczymy... Łajdactwa, co za łajdactwa? chcę zarobić, chcę mieć pieniądze, więc niech się głupi strzegą. Amiś! chodź synku! Podły ten Szczygielski, taka pyszna poręba.
Nie przecież, bo tamtem, to stół ekspedytora.
To są głupcy. Porządek, przedewszystkiem porządek i systematyczność, słyszysz pan? Gdybyś się pan trzymał tych zasad, nie zwracałbyś uwagi swojej zwierzchności.
Kazałem dawać obiad wcześniej, żeby zdążyć na pociąg Jeszcze raz zbadam panią dokładnie, ale jednocześnie mogę słuchać...
To dobrze; on panią kocha, po warjacku może, ale ogromnie.
I wtedy powinna pani nie mówić nic. Prawda jest czasami zbrodnią, bo tak samo zabija. A jeśli ojciec nie obchodzi panią nic, to trzeba powiedzieć, zabije go to odrazu i będzie pani miała później spokój i rozwiązane ręce.
O!... doktorze... o! doktorze... i taki nagły a wielki rozlew żalu poczuła w sobie, że nie widziała wychodzącego doktora, że nie słyszała nic i nic nie pamiętała. Leżała bez ruchu i prawie bez przytomności; w każdym swoim atomie czuła łzy i niewypowiedziany ból, co przepalał ją całą.
Idę! idę... tak samo nieraz mówi moja pani córka. Idę! idę... wódki! aby ino kusztyczek niewielki i na lekarstwo, to grzech być nie musi.
Wypędziłeś ją, musiała coś zrobić z sobą.
Ciebie nie wzięli, ale ją przez to wzięli!
Poco!
Jak ja mogłam! jak ja mogłam!
Często ją widuje Janowa?
Biceg! e... juści, bo mi onegdaj na odwieczerzy pedział: Rochu, przyprowadź biceg z magazynu. Przyprowadziłem juche delikatnie kiej kunia, a on se skoczył na bicega tego i pojechał, a to kółeczko ino się lśniło.
Są rydze?
Zupełnie. Doktór był wczoraj i mówił, że zupełnie. A bo niedosyć miałem trzy tygodnie ustawicznej trwogi, wiszenia pomiędzy życiem a śmiercią.
Mama zdrowa, a ojciec także zdrów, o zdrów! Nie zabieram panu czasu. Może pan zechce zanieść pannie Janinie pozdrowienie ode mnie, dobrze?
Albo niech zginie bez śladu, bo i to się trafia
No, z tym Grzesikiem
Nie, panie, Świerkoski, ja życzę panu z całego serca zbogacenia rychłego.
Miljony, moje miljony Moje nic, nic już nie pamiętał, bo w najtajniejszej głębi jego istoty tkwiła niespożyta wiara w spełnienie się tych idjotycznych marzeń.
Jestem gotów, tylko zechce mnie pan przedstawić, bo nie mam przyjemności znać osobiście szanownej panny Janiny
Chodźmy, pokażę panu, że Bukowiec, chociaż nudny, brzydkim nie jest.
O pani! myślę, że takiej drugiej niema na świecie gadał i gadał niepowstrzymanie.
To od tej pani, co gra cięgiem
Daruje mi pani roztargnienie ale wiem, że pani mnie zrozumie, bo jesteś pani przecież artystką. Słyszałam, słyszałam, i ma pani całą moją przyjaźń i całe moje serce. Wszystkie dusze, żyjące tylko dla sztuki, powinny się rozumieć i kochać. Do widzenia, do widzenia!
Prowincja już mnie chwyta zaczynam już czuć jarzmo.
Panno Janino! niechże pani siada; straszliwy nieporządek; ale jedna sługa nie może sobie dać rady ze wszystkiem; doprawdy, że nieraz rozpacz mnie ogarnia. Mówiłam już mężusiowi, aby przyjął pokojówkę; powiada, że dostać nie można. Pisałam nawet do kuzyna, niechby przysłał z Warszawy.
Pani mi daruje, już się nie pytam więcej, bo widzę, sprawiłam przykrość zapytaniem. Tak, tak każdy człowiek, a szczególniej kobieta każda, ma w swojem życiu jaśniejsze chwile, o których nierada mówić; rozumiem to dobrze. Proszę pani, te morele w cukrze bardzo dobre, ręczę za nie, bo to mój kuzyn je przysłał.
Niech się Anusia nie gniewa, ale czasem można zapomnieć Takie teraz są złe służące i tak o nie trudno, że boję się, aby mnie moja Anusia nie opuściła, bo mężuś się gniewa, jeśli zmieniam sługi często, a do tej dzieci zupełnie się przyzwyczaiły.
Nie opuszczałam ani jednej! a premjery w Rozmaitościach? a koncerty latem w Dolinie Szwajcarskiej! a tysiąc przyjemności, jakie tylko miasto dać może; ta atmosfera artystyczna, którą się oddycha, to życie inne! Boże, Boże! gdzie to wszystko się podziało, gdzie te czasy.
Henieczku! nie gniewaj się, mój złoty! mój jedyny!
Dobrze. Anusia! a daj tam koniowi owsa! Prawda, że konie jadają owies?
O, złota panno Janino, dobrze, bo doprawdy nie wiem, czy mamy w domu owies; ale pani zaraz powróci, koniecznie, bardzo o to proszę, bardzo.
O, dzielna! doskonale! Dzielna kobieta!
Szkodzi... oj, szkodzi, ale pani myślisz, że to biednej sierocie tak łatwo zapomnieć o swoim przyjacielu najlepszym, a wszystko mi ciągle przypomina, że jego już niema. Nie mogę podnieść łyżki do ust, aby nie pomyśleć, że ten mój kochany, ten niezapomniany! ten... Zosia całowała ją po rękach i szczebiotała słowa banalnych pociech, ale w oczach miała źle skrywaną niecierpliwość i znudzenie.
O, z pewnością, że czas
Jaki on piękny! jak on mi przypomina ś. p. mojego męża Panie Henryku! usiądź pan przy mnie, bo mam taki szum w głowie, że zdaleka wyrazów niektórych nie dosłyszę.
A smyk! a zuch chłopak!
Umyślnie jeździł po nie do Warszawy
Moje dziecko! moje dziecko!
Zawołać go zaraz, podłogę Janowa wytrze.
He! he!.. a Bartek! To panienka nie wiedzą? a przecież wszyscy wiedzą!
Hale! będziesz się tu, pokrako jedna, prześmiwać!
Bartek, idźże do kuchni, pomożesz Magdzie zanieść świniom, a potem pójdziesz do kopców, tylko się nie gzij, bo zobaczysz...
Dobrze, dobrze
Maciora! Ty tłomoku jeden, już nieraz widziałam, jak ty dajesz im jeść Powiem panu dziedzicowi, to jak cię kijem przeleje trochę, to zaraz będziesz uważała, gdzie kłaść, zaraz zobaczysz koryto. Próżniaki! szelmy! Bartek! zanieś starszemu panu do buraków, a żywo!
Niech-no mama te przepowiednie zostawi na później, a teraz może dostanę co jeść, bo wyjechałam z domu przed kawą.
Pewnie, że tak. Mama wie, co ona robiła w Warszawie?
Prawdę przynoszę zawsze; przekona się mama jeszcze o tem
Wynoś się, idjoto! Wytrzyj konia i okryj go na noc derką.
Jędruś, bo nie zdążę, już mi tchu brak.
Może mi mama nie powtarzać, znam dobrze Józię i wiem, co mówić mogła. Wiem, że nie zostawiła na pannie Orłowskiej i jednej suchej nitki, ani jednej białej centki. Znam dobrze tę jędzę!
Będą i wnuczki!
Mądryś, panie synie, mądryś! Jutro się wyprowadzę do Józi, kiedyście tacy, już ona da mi tyle wódki, ile tylko wypiję. Już ona wiedzieć będzie, kto ja jestem Pan jestem. Jaśnie Pietrz dziedzic jestem!.. to mnie słuchać!.. juchy... słuchać, bo wygonię na cztery wiatry!.. jak Boga tego kocham!.. Matka, daj wódki!.. Jędrek!.. ej, Jędrek!.. Jędrek, mówię ci, wara ode mnie... wara... bo...
Zrobimy!
Fifi!
Zredukuj płacę kopaczom o dziesięć groszy dziennie.
Będą malkontenci, będą się skarżyć, obmówią nas w okolicy o wyzysk biednych ludzi.
Pani pozwoli sobie przedstawić, pan Świerkoski, poczciwy, nie zapominający o samotnicach przyjaciel.
Dobry pies, ładny pies, mądry pies
Zaraz pani pokażę. Amis! Amis, synku, pamiętaj, nie zrób wstydu panu No, Amis! kot! kot! kot!..
Przyjaźni się z Zaleską, zna ją pani, idjotka muzykalna Aha! zrozumiałam panią. Franusia! nie wychodź z dzieckiem na powietrze To dziecko mojej siostry, chorowało na koklusz, więc dla zmiany powietrza przysłali je do mnie z Warszawy
Złożę tylko jeden, przysięgam Bogu, że złożę! Narażasz pan ludzi na nieszczęście i to w czasie, kiedyś pan powinien być na służbie. Panie Babiński, panie Stanisławie! Napiszemy raport.
Nic nie znacząca rana, spirytusem zaleję i boleć przestanie.
Wie pani, nie mogę sobie uwierzyć, patrzę na panią, słucham, mówię, a nie śmiem przypuszczać, że to naprawdę jestem w tym samym saloniku.
Z pewnością, bo każde nadużycie, każdy wybryk, każdy niepotrzebny czyn mści się później najsrożej na nas samych.
Myślałem o tem i zrobi się to, zrobi, ale teraz jeszcze nie można. Dopóki siły są, potrzeba coś robić i być czemś, zresztą, jestem potrzebny tutaj, bo kolej to społeczna instytucja, to krwionośne naczynie kraju, od jej prawidłowego funkcjonowania zależy cały organizm, zdrowie jego i siła; otóż ja znam, rozumiem i kocham swoje powołanie, a ludzi oddanych pracy, ludzi, którzyby służbie chcieli się poświęcić w zupełności, jest coraz mniej. Taki Zaleski, naprzykład, to mydłek, któremu rower tylko po łbie jeździ, który był w pięćdziesięciu służbach, takiemu idzie tylko o zapłatę i nic więcej. Stasio, to idjota. Świerkoski Zaczął się śmiać z własnego porównania.
Oddajcie ten list, zrobimy jeszcze inaczej.
Może po powrocie od Rochowej doktór mnie jeszcze obejrzy.
Doktór pierw wejdzie i przekona się.
Panienko! panienko!..
To prawda, ale mam tyle kłopotów na służbie, że to dosyć naturalne.
To nie o to idzie, mnie chodzi tylko o przedłużenie dzisiejszego stanu, o wyleczeniu niema mowy
Chciałabym go poznać.
Ani tak, ani nie, ja nie wiem, a przypuszczam możliwość wszystkiego. Rzeczywistość jest z tej samej przędzy, co i marzenia.
Umarła!
Operowy! tak. Trumnę zarzucić kwiatami, konia ubrać w czarną kapę i pióropusz, czarne płaszcze dać chłopom, przybledzić im twarze, cudownie, cudownie!
Panu Bogu oddajem i dziękujem
Nima już Jagny, nima! O biedny ja sierota, biedny!
Wyprowadzi! juści, że wyprowadzi Wyprowadził ścierwa! I zamek był, i pies zły był, i myśma z nieboszczką w chałupie były, a ścierwa wyprowadził Trzysta złotych, jak nic, była warta. A cośma się naszukali, nieboszczka i na mszę dawała, i do policji chodziła, i kiej kamień we wodę. Jagna to ta dokumentniej wie...
Na rozworę! a obrobiłeś go jucho na przyciesie, co? Już się nie tłumacz. Mówię wam ciągle: zboża brakuje, przyjdź, jucho, dam, pożyczę, ale odlasu wara! Potrzeba ci drzewa, zapłać! A ukradniesz, to do sądu i ostatnią krowę wezmę, kożuch ci sprzedam, a swojego nie daruję. Tniesz mi las, to jakbyś mnie po łbie siekierą ciął. Matka! pół garnca gorzałki dla chłopów! jak Boga tego kocham, dla sąsiadów!
Pij gorzałkę, pij, chłopaku, ulży ci
Pochowałeś żonę, Rochu? Matka, nalej gorzałki sąsiadom Walek! do domu.
O szóstej schodzę ze służby, to jest za godzinę. Wstąp pan do mnie do mieszkania.
Nie panna, ale do panny. Jeszcze zdążymy. Ubierać się powinno wolno i z namysłem.
Ha! ha! nie wiedziałeś pan, to zabawne. Chyba pójdę w surducie, bo to wieczorna wizyta; tak, surdut dystyngowaniej wygląda, ale jakiego koloru rękawiczki?
Panna Janina gęś! Panie Świerkoski, to jest wcale niestosowne określenie panny Janiny Bardzo nawet niewłaściwe, bo takiej rozumnej i pięknej kobiety nie można nazywać gęsią...
No teraz ja powiem: chodźmy!
To są chamy, najczystsze chamy, dorobkiewicze, hołota, ot, co oni są, panie Babiński.
Dziękuję pani dobrodziejce, dzisiaj jestem zupełnie zdrów.
O, to bardzo nieszczęśliwa, bardzo nieszczęśliwa!
A mógłbym tutaj bywać codziennie?
Proszę mi podać rączkę.
Słowo daję, nigdy
O, wygląda pani prześlicznie
Może...
Ci, co was przerastają o piędź, są przewrócone głowy, wszyscy jesteście głupcy i idjoci. Nienawidzicie tych, którym nie wystarcza codzienne życie, codzienne plotki, bydło robocze!
Niech się pani na mnie nie gniewa, to powiedziałam, co w całej okolicy mówią. Mnie się nawet nie zdawało to prawdą, bo przecież byłabym coś od pani usłyszała. Muszę zaraz iść, bo się dzieci kąpią, a służąca pojechała po sprawunki; ale poproszę bardzo o zagranie czegokolwiek, moja droga panno Janino, bardzo proszę. A! nie jest pani narzeczoną. Dobrze? zagra pani?
Ach! żebyś pani wiedziała! Na popisach to nic uderzyła pierwsze takty. zdawało mi się, że Hela krzyczy... Krytyka, pokażę pani, co napisali o mojej grze. Cóż z tego? zmuszono mnie wyjść zamąż, środków nie miałam do dalszego kształcenia, a brakowało mi tylko techniki. Teraz ją mam, zdobyłam sześcioletnią pracą, czekam tylko sposobności Zapomniała o dzieciach, o mężusiu, nawet kuzyna nie wspominała, wstrząśnięta zapałem. Miała oczy pełne łez, grzywka się jej rozwiała, podkreślenia oczu rozmazały łzy, nie pamiętała o niczem, marzyła głośno o triumfach i sławie. Zniknęła jej dziecinna wesołość, oczy błyszczały ogniem, rosła jej dusza i obnażała się, pokazywała swoje wnętrze. Rzucała pioruny oczyma, jakby stały przed nią całe tłumy słuchaczów. Uśmiechała się omdlewająco, upojona muzyką, którą słyszała dusza, olśniona brawami, wstrząsana dreszczem ekstazy.
Siedzieć w domu i pilnować domu! Wszystko idzie do góry nogami. Trzeba ci było wziąć ze dwadzieścia tysięcy posagu, to mogłabyś robić, coby ci się podobało, miałby cię kto wyręczyć, byłoby za co.
Gdyby!.. Wykreślmy ten wyraz z naszych rozmów. W tym dźwięku są zamknięte wszystkie najsroższe nędze ludzkie, przez to „gdyby” świat się szamoce w męce. myślała już, blednąc i przypominając przeszłość, stanęła przy oknie i zatkała usta chustką, aby nie rzucić głośno przekleństwa na to „gdyby”. Przyciszała się siłą i ubierała śpiesznie, bo Orłowski przynaglał; konie, zaprzężone do jakiegoś odwiecznego powozu, czekały już przed stacją.
Nie, nie będziecie siedzieć przecież obok jakiejś cyrkówki!...
Gazety o tem pisały.
Daję pani słowo, mówiła mi onegdaj Głębińska, siostra Grzesikiewicza.
Będziemy i będę pani bardzo wdzięczną za odwiedziny, bardzo!
Dobrze, zaczekajcie, pójdę ojcu powiedzieć o tem.
O nie, nie! To tylko bardzo dobry znajomy
O, to, to i owszem, tego możemy używać!
Zaraz nastąpiło Któryś z kolegów napisał humorystyczną scenę na ten temat, bo im opowiedziałem, i umieścił w jednem z pism. A że wiedziano o moich dawnych stosunkach z literaturą, przypisano to przestępstwo mnie. Naczelnik śmiertelnie się pogniewał i ubliżył mi publicznie, nie pozostałem mu dłużnym, w następstwie czego posłałem mu grzecznie kartkę, ale on postarał się o dymisję dla mnie zamiast odpowiedzi.
Proszę panienki, państwo z Krosnowy przyjechały
To mięso jest mi skądś znane, ale skąd?
Jędruś!
Bo te miejskie mężczyzny, to ino tak na urwisa, aby ino zawrócić głowy, a tak do ożenku, to ich nima.
To małpa, stworzona na amanta ogródkowego. Stroi takie miny, jak Wawrzek albo Władek; przypomina pani sobie?
O nie; ja nawet kartów nie znam.
No, będę championem, to niedosyć?
To pańska nowela p. t. Zacisze, prawda?
To chyba później, teraz czuję się tak jakoś zdenerwowaną.
Zobaczymy, zobaczymy
Panie Andrzeju!
Rochu! Rochu!
Wierzę, że pan żałuje, bo jest tam i pani Zaleska, a panna Janina cudownie dzisiaj wygląda.
Przecie, taka szlachetna panna, a sama myśli o koniu
Panie Zaleski, zaśpiewaj pan, wiemy, że pan ma piękny głos
Zmartwiony jestem, bo mama napisała mi taki list...
A jeżeli mnie to obchodzi bardzo, bardzo...
Dziękuję. Ja się także nie zmieniłem, a powiem przytem otwarcie, że dawniej nie wierzyłem w przyjaźń mężczyzny z kobietą, ale teraz wiem, że to istnieje, chociaż jest to nie moją zasługą, bo wyraźnie mi było wzbronione kochanie się w pani, a?
Obudziłam się w szpitalu po wypiciu tej esencji, myślałam, że już nie żyję. Ojciec klęczał przy łóżku i całował mnie ze łzami, i wtedy cierpiałam niewypowiedzianie za tem zmarnowanem życiem, i przysięgałam sobie, że jeśli żyć będę, to będę żyła dla niego, dla ojca. Teraz, kiedy jestem zdrowa, chciałabym żyć znowu dla siebie. Czuję, że moje serce nie jest zdolne do poświęceń i do ofiar, i do miłości, bo tyle już wyczerpałam z niego, że każda chwila życia tylko do mnie należy, że nic nikomu nie odstąpię.
To nie atak histerji, nie! Śmiałam się z siebie samej i żegnałam całą przeszłość głupią, ach, jak głupią, złudzenia młodości i wiarę w ludzi. Mów pan, mów: kiedyś mi pan odsłonił oczy duszy mojej, to przesuwaj przed niemi obrazy, wizje nawet.
Będę chciała...
Jutro obejmiemy służbę. Przysięgam Bogu, że oni okpiwają. W nocy słychać było najwyraźniej, że z ekspedycji wyprowadzono rower, tak, Zaleski jeździł. Dzieją się tam hece! uderzył znowu pięścią w kolano, bo straszliwie zabolały go stawy. uśmiechnął się, chwycił zębami brodę i słuchał czytania w dalszym ciągu, ale już myślą przepatrywał księgi kasowe i dzienniki, znajdował nieporządki, opuszczenia, jakie Zaleski ze Stasiem porobili, i układał surowy raport w myśli.
Głupiaś! Janka! wyrzuć tę wiedźmę, bo nie wytrzymam! Szczeka, jak stara suka!
Znam go i wiem, że Pan Bóg ciężko te dzieci skarze na swoich dzieciach i dobytku, ale to ino głupie chłopy! Ale żeby taki pan, co tyla pieniędzy miał, co jego córki były kiej królewny i takie uczone, miały tak samo zrobić z ojcem, to mi się nie widzi, nie uwierzę, panienko, to jaże mnie cosik w sercu kole... Moja Anusia takby nie zrobiła! o, nie!
Głupia gęś, świat chce zdobywać i panować mu Tak, tak bywa na świecie, jakaś tam będzie triumfowała, zdobędzie wszystko, a ona? ona, co całe życie włożyła w pragnienia i którą urzeczywistnienie ich kosztowało już tyle łez i rozczarowań, ona zostanie na tej nędznej prowincji, wyjdzie zamąż za tego chama!
Ożeń się pan; ale naprawdę co mnie to wszystko obchodzi?
Będzie cię jeszcze wszystko obchodziło, aniołku, będzie Przypiłuję ci te śliczne ząbeczki, Hipcio ci je powyrywa, zobaczysz!
Stoję na rozdrożu i nic nie wiem, co pocznę naprawdę, bo chociaż postanowiłam wrócić do teatru, ale...
Tak, tak, przysięgam Bogu!
To są nieuniknione rzeczy; takąż, a nawet jeszcze cięższą walkę i ja stoczyłem, nawet z własnym ojcem, który dopiero w roku przeszłym się pogodził z moim systemem, bo dostaliśmy złoty medal za nasienie buraczane i srebrny za opasy. Rozłogi znam dobrze. Mój ojciec tam kiedyś trzymał karczmę i tam się chowałem
Ja zawsze i wszystkim życzę, aby byli szczęśliwi
Ten mnie kocha naprawdę. Trudno, trzeba go tak trzymać, aby mi się nie zdążył oświadczyć przed wyjazdem.
Panna Zosia zdrowa, dziękuję pani. Przesyła ukłony, ale panią Osiecką spotkała niemiła przygoda, nie, to raczej wypadek.
Jaki on ta swój, obieżyświat!...
O, to szlachetnie, bardzo szlachetnie...
Dał jej tysiąc rubli i, wsadzając do wagonu na drugi dzień, jeszcze zalecał, żeby nie oszczędzała go i kupowała co najlepsze.
Wolniej, nie tak prędko, trzeba dobrze obejrzeć
No, to chodźmy do cukierni, na kawę z ciasteczkami!
I ten sam zdrowy żołądek. Witam panią, jakże żołądeczek, t. j. chciałem powiedzieć zdróweczko, chociaż to zupełnie znaczy to samo
Nie mogę, za pół godziny muszę jechać na kolej
A z przyjemnością.
Niech się pani zdecyduje, będzie nas pani jeszcze błogosławić, a z taką amantką, jak pani, to możnaby wziąć się do wystawienia Szekspira i najnowszych sztuk repertuaru wielkich teatrów świata; dokompletowałbym towarzystwo, pozabierał innym najlepsze siły...
Czekamy z upragnieniem, uratuje pani teatr na prowincji!
Nie bój się, Pepa, nie obawiaj się, prawnie poślubiona małżonko.
Jedź, dziecko, nie wstrzymuję cię, bo wiem, że to dla ciebie szczęście. My starzy, my ojcowie, czy matki, jesteśmy egoiści, chcielibyśmy dzieci zawsze mieć przy sobie. Jedź, proszę cię o to. Ja tutaj sobie radę dam i, chociaż zostanę sam... chociaż ciebie... nie będzie... chociaż... Przysięgam Bogu, że chcę tego!
Nie pojadę do teatru.
Tak.
Jezus! Jezus! Jezus!
Malonu būtų, kad vaikas taptų kunigu, malonu būtų, kas jis mums akis nušviestų, kad už dūšiasdūšia (lenk.)
Taigi matai. Dviem jis brudasbrudas (brus.)
Et, jau, Onute, kalbi niekus!... Prabaščius ne už tai baros, kad Vincų Vincas su ruskiais susideda, tik už tai, jog pilnas maskoliško kvapo pagrįžo iš mokslo.
Gerai, gerai dukrelė,
Aš, vaikeli, ne kartą mačiau jį besimeldžiant, ko bedievis nedaro, dėl to liaukis velyt ir neapkalbėk, kitaip mudu susipyksivasusipyksiva
Galėt gali, bet jeigu pataikinsi sykį, antrą, bematai ir pasklys paskalos, jog išlepinta mergysčia. O kur paskui dėsi, kaip gaus įžodįįžodis
Na, tai vaikeli, apie tokį mokinimą nėra nei ką mislyti: ji tau ne giminė,
O, to taip. O, to dabar lyg pradedu suprasti.
O, to dabar tu sau dirbki, o aš skaitysiu.
Gerai ir tai, motin, jeigu tai  nors jos parėdkas.
Hm!
Na, gerai, raskite!
Ir tai netiesa, Kokia ten laisvė, jeigu žmonės turėjo poterius ir prisakymus lenkiškai kalbėti ir spaviedotis lenkiškai.
Aš to ir nesakau. Nes tai jau suvis kitas klausimas. Jeigu Jonas šlubas (raišas) ir Kaulas šlubas, tai da tai nežinklinaneženklina
Patriotizmas, Tautybė Susimildamas, ką ponas kalbi? Ar tai mislyji, jog aš nors valandą apleidau savo apeigą kaipo lenkė tautietė? Bet ką aš galiu padaryti? Ką aš tik pasakau ir geriausia, ji klauso manęs su atsidėjimu, o iškreipia saviškai. Aš sakau: reikia mylėti savo tėvynę Lenkus; ji man atsako: tiesa, reikia man mylėti mano tėvynę Lietuvą. Aš sakau: Lenkai ir Lietuvą vis tai viena. Ji gi man atsako, jog Lietuva guli į žiemius nuo Lenkų ir užima Kauno, Suvalkų ir pusę Vilniaus rėdystės, ir pertai de facto ji skiriasi savo padėjimu; jog išskyrus tai skiriasi kalba, būdu svieto ir nešenenešenė
Eisime, Onute, visi į pakajus
Suvis ne! Aš jums kalbu šerio ir kalbu dėl to, jog šitame darbe ir jums paskirta dalis. Jūs turite dergti Vincų Vincą pas savo pažįstamus čionai mieste. Tautiškuose darbuose, supraskite, visi įrankiai ir visi būdai darbo geri.
Gerai. Tai mes patys ją ir palydėsime į klėtį.
Nei be juoko aš tavęs klausiu mane labai rūpina tas jų ilgas pašnekis ir apsiniaukimas prabaščiaus. Iš tokio pašnekio nieko gero negali išdygti, aš tai žinau iš datyrimodatyrimas
Pas ponią buvo apie tai kalba
Tiesa! tik reikia pridėti, jog jis meldžiasi žiūrėdamas į Onutę, o ne į altorių ir jog vietoje „Tėve mūsų” šnabžda vieną žodį „Onute”. Dėl to jeigu jis dievobaimingas, tai ir aš ne mažiau už jį, norins šįmet man da neteko nė sykį „Tėve mūsų” sukalbėti.
Ka! ka! ka! Aš neturiu nė saito, nė brankto. Aš nepripažįstu nė tikybos, nė tautos. Aš esmi žmogus ir daugiau nieko. Ot, jūs intrigavojate vieni prieš kitus, kaip lenkstudentis prieš litvomanus.
Jis sakosi gaunas po dešimtį rublių kas mėnuo, o išleidimai vardan „polskos spravos” ne iš jo, tik iš lenkų kišenės. Ot, ne per seniai jam atsiuntė penkias dešimtis rublių lenkiškiems reikalams, ant rankų vieno mokytojaus, man pažįstamo, kuris taipogi neva laiko lenkišką pusę.
Duoki, Dieve, kunigėli, kad taip būtų, kaip man užmenate ak, tartum mergina nesišalina nuo manęs.
Na, ir tai tiesa. Ko nepadarys prašymas, tai pabaigs akyvumas. Vienok turiu pasakyti, pons Keidošiau, jog esi labai pasarguspasargus
Na, kaip be pamato! O kur sveiki sodintumėte da porą atėjusiu svečių?
Tegul sau eina, arbatos yra ikvaliai, o su atsisėdimu, tai jau pusė dar bus. Gyrėtės, ir gerai!
Ne! Persiprašau jūsų mylistą: nuo draugo iki nedraugo toli.
Suvis ne! Lenkams aš tik atiduodu garbę pagal jų uždarbį. Tiesą sakant, lietuvius aš šimtą sykių kaltinu daugiaus nei lenku. Kaltinu juosius už tai, kad jie išsižadėjo savo tėvų, savo kalbos, savo papročių, ir viso, kas saviška.
Nesubrendusią mislį nenorėčiau nuo savęs paleisti
Dėl jo bus skirta karalystė tarpu vienų vagių, ak ir tokio matote, prireiks, kada republikonų prasivogusius viršininkus pastarią gadynę atskirs į viena kaimą.
Tai teisybė pasakyta, tai gryna teisybė, tai liudija ir atsitikimai paskutinių metų mūsų kampe,
Na, gerai! Tegu bus nors taip. Norins aš ir labiau mėgčiau girdėti nuo jūsų prižadėjimą niekados jį neužgauti, ar teisiai, ar neteisiai. Senas žmogus, nuo jo nėr ko ir norėti.
Aš nieko geresnio nei išmislyti negalėčiau Dėl to už darbo!
Aš nesuprantu, kaip tokia dyka mislis gali išsitekti j9sū galvoje
O gal jis ir ne toli už tiesos?
Nerodyčiaunerodyčiau atvertė rūsčiai Jonas.
Be jokių „bet”! Dabar sėski ant arklio ir namo, kitoje nedėliojo pasimatysime.
Ponas Skriaudupi, aš nesakau ar eičiau už jo, ar neirziau. Aš tik sakau už ko mane tėvai leistų ir už ko teks eiti.
Ot, šneki sveikas niekus! Eime pas mane, o pamatysi, kaip tai lengva.
Gerai, tik paprašykite jūsų brolį Joną ir Vincą, o pamatysite...
Kaip sau nori!
Sakyk man aiškiau, nes aš tavęs šiandien nesuprantu.
Et, tėvai! Dievo valia,
Kodėl nepasėdėti, naktis da ne ūmai prasidės.  O man suvis ne malonu būtų, kad man kas pamatytų su tokiu darbu.
O kad tave gi ir velniai su tavo kvailu darbu! prapuldei mane dabar... Bet palauk, ten numeriai su ištrintą pavardę... Vienok atsargumą gerai užlaikyti.
Ot, kvailus esi, žinoti lengva. Jeigu sutverę Keidošius atveš į miestą ir patupdys, tai ženklins, jog ant Keidošių neužsitikėjo ir jog man jokio pavojaus nėra. Jeigu jį neims, tai reikia bėgti, daugiaus nieko.
A, tai tiesa vaikeli! Imki tu ją nuo mano galvos...
Susimildamas, tu man pasakyk kokiu būdu viskas tau žinoma?
Ant galo parašai ranką Škeredelninkučio daryti ant kraštų gazietų... Ir kaip matau, tai tiesą nusakė ir pulkauninkaspulkauninkas
Gana kunigėli sekti keliais Škeredelninkučio ir laikyti kalbas tokio niekšo už šventas. Jis parodė visiems ko jis vertas...
Tiesa, kunigėli, jog reikėjo jam kęsti iki galo kaip aš kenčiau. Bet, kunigėli, jus užmirštate, jog mane persekiojo dvi tris nedėlias, o tą vaikiną persekiojo ne metus, ne trejus... Bepig, kunigėli, kitiems pasakoti apie krikščioniškus jausmus ir apie krikščioniškus darbus, pačiam vienok paduoti paveikslą; dėl kitų sunku. Bartis ant Vincų Vinco mes visi mokame, bet nemokame apsvarstyti tą, ką jis gero yra padaręs...
Tai tada suprastumėt, guodotinas prabaščiau, jog tie gąsdinimai tik intrigos ir tai suvis paikos. Visi lietuviai myli savo kampą ir viską, kas tame kampe yra gero. Argi jie galėtų išmesti iš savo širdies tą taip guodojamą kunigų luomą? Myli jie savo kampą, geidžia jam viso gero, geidžia dėl to ir santaikos,  ypač tarp savo žmonių. Šitą jūs galite patėmyti kaip apsiėjime visų,  taip ir apsiėjime Onutės.
Ze wsi, z daleka! Chyba. Tutaj nie mógł się ożenić, mając taką reputację.
Awantura! Więc prezes zwyciężył
Ależ owszem. Przygotowałam panu papier i ołówki
To dobrze. Cóż ojciec?
Jesteś dzisiaj jak pokrzywa. Boję się ciebie!
A naturalnie, dziś, dziś!
„W miłości nie ma zdrady, jest tylko wieczny ruch”W miłości nie ma zdrady, jest tylko wieczny ruch zadeklamował Radlicz, dzwoniąc do bramy.
Ale się zgadzasz? Dobrze jest wiedzieć, z kim się będzie miało do czynienia. Żyć przecie będziesz pod jednym dachem, obcować codziennie? Brr!
Czy lekko, to ja wiem, alem nie zwykł się uchylać od żadnego zobowiązania. Byłem może kiedyś lekkomyślny, dziś nie. Ale to nasze rodzinne sprawy. Nie ma nad czym rozpaczać, stało się!
Jak sobie chcesz. Jedźmy tedy. Po drodze opowiem ci, gdzie jedziesz i do kogo.
I zgadza się? Słodkie musi mieć życie w domu!
Ten sam. Był żonaty z Ostrowską, daleką naszą krewną. Umarła ona w dwa lata po ślubie, zostawiając córkę Kazię. Ta Kazia
Takąś chciał mieć. Odpowie wszelkim twym wymaganiom. Będzie spokojna, poważna, dobra i cicha. Zgadza się na wszystko, zrozumie swe położenie i nigdy poza granice nie wyjdzie. Dla ciebie będzie wygodna, a ja ją będę okrutnie lubił!
Nie powiesz jej więcej niż ja! Zresztą, o co się spierać? Lepszej nie znajdziemy nigdzie. Przyjdzie czas, gdy mi podziękujesz.
Ano, nie mniej, jak do jutra wieczór. Zdaje mi się, że to niezbyt długo.
Razem! Dziękuję!
Czekają z herbatą.
A już, od lasu granicęśmy minęligranicęśmy minęli
Olaboga! Anim chwilczyny nie zmitrężyłmitrężyć
Ja chciał panience coś pokazać
No, było podziękować
Babcia wie, że gdyby nie ojciec, zniosłabym stokroć więcej jeszcze. Ale patrzeć nie mogę na jego wyrzuty i zgryzotę. Muszę zejść z oczu pani Tomkowskiej. Wiem, że to, co mnie czeka, jeszcze będzie gorsze, ale przynajmniej ojciec nie będzie codziennym świadkiem.
Jak wnuczkę jedyną.
Tylko prędko.
Tak, tak dosł. wiecznie się poruszające; hipotetyczne urządzenie, które raz wprawione w ruch funkcjonowałoby nieustannie bez pobierania energii z zewnątrz; w przeszłości wielokrotnie podejmowano próby skonstruowania tego rodzaju mechanizmu, jednak jego zbudowanie jest niemożliwe.
Głupiutkie to jeszcze, a przy tym służba uczy nie wiedzieć jakich zbytków. No, pobaw się, Zosiu!
Po co dręczysz dziecko! Jak śmiesz! Zerwała kwiat. Niech rwie. To wszystko do niej należy! Ona tu pani. Biedna Zosieńko... no, nie płacz... nie... rwij kwiatki. Zrób sobie bukiecik. Wolno dziecku, wolno!
Zatem jutro poproszę panią o godzinę rozmowy.
Ja! Ja ani chowam, ani tu co znaczę. Wiem, co będzie, ale zmienić nie mogę i tyle pociechy, że pewny jestem, iż nie dożyję owoców tego systemu.
Nie. Raz tańczyłam w Lublinie na ostatki.
Myśmy z nią też kolegowały we wszystkich figlach
O, pani! To pani jeszcze chyba pokus nie zna.
To jej wnuka książki.
Nie ma nic okropnego! On będzie prawić to samo, co już pani ode mnie wie. Niech się pani nie przeraża, to minie jak zły sen. Przyszłość w pani ręku.
A o czymże z tym rozmawiać! Przecie to nawet w Warszawie nie było; mówiliśmy o klasztorze. Zna Dąbską: były razem w Galicji. Jeśli już koniecznie mamy się pobrać, niech ojciec namówi Szpanowskiego, żeby z nią do Warszawy przyjechał. Poproszę Dąbską, żeby ją po ludzku ubrała. Żeby ją kto ze znajomych zobaczył w tej sukni! No!...
Zatem, dogodziłem ci. Jutro Szpanowski urządzi wam a partea parte (fr.) rozmówicie się i wieczorem możemy wracać. Uf, spracowałem się!
Aha, powietrze jest, ale „Kuriera”„Kurier”
Ej, nie, proszę pana. Ale często nie wychodzi ze swych pokojów. Tak sobie, jakojako (daw., gw.)
Rzecz nawyknienianawyknienie
Mówił, że pan kocha bardzo piękną i wykształconą panią, mężatkę, ale że pan obiecał matce ożenić się, że pan jest dobry i delikatny, że ojcu pana pusto i samotnie w domu, że potrzebuje opieki i starań, i towarzystwa na starość i że mnie polubił
Bogucki! Pamiętam, słyszałem to nazwisko.
Owszem, ale dla miłości nie wolno być nieuczciwą
Więc jeśli pan chce, to już między nami skończone
Jak pan sobie życzy, słowa nie powiem. Ja rozumiem, jak to boli, gdy ktoś obcy naszych ran dotyka. Ja tego panu nie uczynię.
Kaziu, Kaziu!
Miałam zegarek, ale mi go Zosia potłukła na miazgę! Nauczyłam się tedy orientować po słońcu.
U was też będą wizyty, może jeszcze więcej!
Dobry także i uprzejmy
Bardzo to dziwaczne i niestosowne. Po co ludziom dawać materiał do plotek Żebym miała głos, to bym nigdy na to nie pozwoliła.
O, babciu!
Jutro zatem ślub. Będę w kościele, daj mi wiedziećdaj mi wiedzieć pamiętaj I przytuliła ją drżącą do piersi, krzyż nad głową kreśląc, i po chwili Kazia już była na drodze za starym dworkiem, w którym marzyła życie przebyć, a którego już może więcej nie zobaczy.
I tu mi ostaćostać (daw.) konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: do głowy to wziąłem (zdecydowałem)., pociągnę za panienką. Okrutną ochotę mam!
Dlatego też ma pan minę ofiary czy skazańca. Jeszcze czas. Jeżeli o mnie chodzi, jest pan wolny.
Uchybiłeś i jeżeli masz honor, przeproś!
Ano, ojciec nie uspokoi się, aż aktu z tej ceremonii nie będzie miał w kieszeni. Musimy przy tym asystować.
Co do małżeństwa
Pragnienia pana będą dla mnie zasadą nie podlegającą żadnym modyfikacjom.
Przepraszam, ja jestem mężczyzną, ale wobec pani zupełniemzupełniem
Wedle rozkazu, tylko ja już odpowiedzialna nie będę, jeśli się panom nie dogodzi!
Czasu ci zabraknie, a nie roboty, gdy złożycie wizyty!
Ależ prawo masz, dziecko, zupełną swobodę. Dom ten będzie pod samowładnym twym berłem.
A za pozwoleniem, teraz my panami! Nie można pozwolić się lekceważyć!
Od czego, kiedy ja żadnych praw nie roszczę!
No, no, nie wpadnij no w niedobory! Pójdziemy do kościoła!
Toteż ja nie chcę być kobietą w znaczeniu ojca i tych panów, których wzrok jest obelgą!
Tak, o zmierzchu
A jeżeli się ona w tobie zakocha?
Nie obchodzi mnie. Zawarowałemzawarować (daw.)
A ja, jak prawdziwa kobieta, karmię cię zazdrością. Chodźże odpowiedziała podobnieżpodobnież (przestarz.)
Skądże ja mam to wiedzieć? Panowie wybiorą dla siebie, a potem z sumy ja sobie wybiorę, co mi się podoba. Teraz służę wszędzie.
Nie żartuj! Musicie przecie mówić sobie po imieniu.
Wedlewedle (daw., gw.) wyżywienie. odparł i zerknął w stronę stangreta.
Nie mam czasu dzisiaj!
E, nie o to! Ja bym ino chciał gdzie bliżej jaśnie pani być. Z końmi to ja lubię żyć, ale tu ino na nie patrz, a nie używaj. Co to warte? Walenty mówił, że Janowie ino kwartału czekają. Ja bym do pokoju poszedł na młodszego. W tej stajni, to ja nawet mego pana nie zobaczę, jak z Górowa do pani przyjedzie!
No to się ucz i czekaj cierpliwie! Rozważę.
Proszę pana hrabiego do gabinetu.
Andrzej się ożenił!
Od dnia mojej pełnoletności i rozpoczęcia procesu z matką. Dwadzieścia lat ubiega.
Ba! Ja to wiem i dlatego właśnie sprzedam apanażomapanaże (z fr.)
To będzie najlepiej.
Kiedyś tej formy dopełnił, a nie dbasz, inni mogą cię wyręczyć.
Źle robisz. Na twoim miejscu wymówiłbym dom. Śliczna jest twoja żona, a ty jesteś nosorożec.
Już ja się postaram, żebyś w tym spokoju nie spleśniał! No, bywaj zdrów, jadę do klubu. Chciałbym się zgrać do nitki: byłby to dobry prognostykprognostyk
Nie wiem. Pani przecie usługuje Józef.
Niechże pan nie pali papierosów przy bólu głowy. Może by pan wody sodowej wypił? rzekła życzliwie (...) podając mu flakon z wodą kolońską
Nie jest przecie moim przyjacielem ani powiernikiem.
W feralny dzień zajęto to mieszkanie, bo zdaje mi się, że niejeden rad by tu nie być! Może tu niegdyś było więzienie i bakterie buntu jeszcze się gnieżdżą.
Co mi tam!
Co za przeskok: z właścicielki kamienicy do nędzarki. Nieszczęśliwa kobieta!
Ona sobie nawet nie zadaje ceremoniinie zadaje (sobie) ceremonii roześmiał się prezes.
Ale wrażenia?
Nigdym się nie uchylał od musu dziś: odezwać się. Andrzej.
To jest milionerka, Angielka, żona Ramszyca, tego od cukru, bo jest drugi od węgli. Biały Ramszyc i czarny Ramszyc, jak ich nazywają.
Każ zaprzęgać!
To Menczówna Kołockiego. Ładna i co za kolczyki! Jakąś nową przyjaciółkę obwozi.
Ta, co sama powozi wolantem. O! Staje i rozmawia z młodym Jóźwickim, redaktorem.
Jej jedynaczka. A to ich pałacyk. Dalej pojechała, do Łazienek zapewne.
Znajdzie się! Na to on mąż, by się odnalazł A nie będzie go
Dla mnie mogłaby najpiękniejsza nie istnieć Nie znam nic wstrętniejszego nad wieś i jej rozkosze.
Jakże pani pracowała? Zapewne smażyła pani konfitury i preparowała różne smakołyki!
Czy to takie trudne? PracaPotem od trzech lat zarządzałam już samodzielnie całym nabiałowym gospodarstwem. To ciężka praca.
Żaden mus. Praca, OjciecByłam rada i dumna, że czymś jestem i coś czynię. Pokutą mi było nic nie robić. Za nic tak wdzięczna nie jestem ojcu, jak za to, że mnie pracować nauczył.
No, nareszcie Wilanów! Dąbscy już zajęli pół werandy. Patrzcie, konie Ramszycowej stoją.
Nie w czerni, ale nago i z tym jej nie do twarzy, bo koścista i sucha!
Andrzej powinien mu zatem dodać odwagi
Ślicznie, na czas i dobre chęci ja kupiec. przedsięwzięcie, projekt; przedsiębiorstwo.. Jutro rano wstąpię po panią i zaprzęgnę do roboty! Załatwione. A teraz przedstawię pani moją bratnią duszę
A pani mnie.
Nie, takim należy zawsze więcej honoru: kula w łeb.
Otóż właśnie. Galanteria... płeć piękna... Co za absurdy! Zbydlęciliście tym kobiety! Jeśli wam i im z tym dobrze, to i owszem, ale wy nie zawracajcie głowy czcią dla nich, bo to fałsz, a one niech nie napełniają świata wrzaskiem o emancypacji, bo ten wrzask
Znam, bardzo zdolny i pracowity. Mieszka w wagonie, w domu jest gościem; nie bywa nigdzie, robi miliony! Zresztą gentelman sztywny, małomówny, zimny. Wracajmy. Jaki tu chłód od wody!
Julku!
Jak to? Jeszcze z nią nie zerwał? Ohydne. One są pewne, że to skończone!
Ani mi w głowie!
No, no, żeby tak twój wybrany walał się po gabinetach restauracyjnych z baletnicami, nie byłabyś taka wielka!
Jeszcze ją pani pokocha z czasem.
Wolno pani towarzyszyć?
Amen!
Wstąpię i ja zobaczyć, jak cię powitają!
Dla drugiego?
Niech będą za to błogosławione od pani począwszy!
Woli pani recydywę? Służę! jedna z istot wchodzących w skład orszaku Dionizosa, boga wina i dzikiej natury; satyrowie byli przedstawiani jako ludzie z koźlimi nogami i uszami, kojarzono ich z pożądaniem i lubieżnością.. Żachnęła się:
Zapewne... Może pojutrze!
Ja? Mnie nikt! Oprócz ojca, naturalnie O! Ojca to muszę zbałamucić koniecznie!
Ale ja ścierpię. Uczciwie mnie uprzedził, co mnie czeka w pożyciu; jeślim pomimo to wyszła za niego, moja rzecz jest przystosować sięmoja rzecz jest przystosować się
To dosyć powiedzieć! No, już idę! Zbałamuciłaś mnie, starego, kompletnie.
Pewnie, że mi wstyd i to mnie najmocniej gryzie.
Wiem
No, dźwignij się, niech cię osłucham!
Żeby był zły i nie kochał, dawno bym go rzuciła! Ale mu przecie nie mogę pozwolić gadać sobie obelg. Mam przez tchórzostwo i egoizm roboty zaprzestać! On tego zrozumieć nie może, że nagromadzenie milionów w jednych rękach jest grzechem i żebym przez sekundę opuściła swe zadanie i zapomniała o nędzy, toby nas dotknęła klątwa Boża! Tiens, cest votre mari!Tiens, cest votre mari (fr.)
Zobaczymy!
Nie mogę. Piąta dochodzi
Bardzo jestem pani wdzięczny.
Ano, jak zaczniecie bywać, staniecie się powszedni. Teraz jeszcze wszyscy ciekawi twojej żony.
Spotkałem i jego. Słyszę, zrobiłeś mu awanturę. Wojowniczo jesteś tymi czasy nastrojony.
Nam czas ruszać.
Proszę wziąć żakiet Będzie upał nieznośny w cyrku, a w nocy chłodno.
A co? Już duch się tłucze! Nie bój się, za jaki rok będziesz w tym pływała jak ryba w wodzie! No, otóż i teatr. Wysiadasz, Andrzeju?
To się zmieni, to musi się zmienić! Gdyby tak zostało, jak jest, nigdy bym sobie nie darował, że to ja urządziłem!
Lubię konie. Zresztą jeśli tu jestem, to po to, żeby się przypatrywać widowisku.
Siadajże pan
Każdy w życiu bywa tym zacnym kłapouchem, i każdy miewa swoją TytanięTytania, kłapouchy
A pani jaki był?
Bagatela. Cudna kobieta! Tej nawet Ocieska nie potrafi zbrzydzić. Czy portret obstalował Goldmark?
Ano, bo i pan plwa na nie, i od czci odsądza. Bardzo mi pana żal: nic tak nie boli, jak zraniona miłość własna.
Ano, teraz zobaczymy tę sławną Karolę.
Jutro rano w „Kurierze” będzie.
Jazda do Łazienek! Siadajcie, panienki!
Żegnam państwa
Sama?
Dobranoc ci!
Bez.
Owszem, ale ja tam nie lubię bywać! On mruk, ona jędza!
Przeciw mnie zatem!
Si vous préférez être lâche soit! (fr.)
Ależ ciociu, dziękuję za tę łaskę!
Dobre? Centryfugowe? Poproszę cię o próbkę, może i mnie ustąpisz. Masło to grunt, to zdrowie. Zapasy na zimę będziesz pewnie robić, służę ci radą we wszystkim. Spytaj o konserwy Dąbrowskiej! A twoi panowie wybredni, o, znam ich, ci mają smak i gust. Naturalnie w miodowych miesiącach wszystko się gospodyni wybacza, ale potem rachuj na mnierachować na kogoś dziś popr.: po ile?
Nic gorszego spotkać mnie nie może.
W Sopot poznaliśmy pana Bukowskiego. Zamożny obywatel z Ukrainy! Są po słowie!
Nigdy na wsi nie byłam, tylko na letnim mieszkaniu. Trzeba będzie przywyknąć! Podobno tam bardzo ludne i wesołe strony. Na zimę przyjadę do Warszawy, a na lato sprowadzę siostry i mamę.
Moja mamo, a któż by za niego poszedł? Któż by się naraził na śmieszność? Trzeba być wiejską gęsią lub nie mieć już krzty ambicji.
Co nam do tego? Wizytę złożyli, chcecie tam bywać, bywajcie, nie, to nie. Ja na winta do starego pójdę, bo mnie zaprosił, a teraz dawajcie obiad, bo muszę jeszcze wieczorem wstąpić do biura.
Po co ci wiedzieć? I tyś kiedyś siedział!
Nie tęskno ci do wsi?
No, no! Łamałeś i łamiesz droższe przedmioty niż meble, a bierzesz na kieł jak najdzikszy koń! Ty mi się tylko za ideał nie przedstawiaj. Ach, Boże! Oto i Feliks! Muszę się zająć obiadem.
To dobrze! To dobrze! Dam ci tu zaraz ustawy, a po wtorkowej sesji cię wprowadzę! Zaraz poznasz różnicę czynów i zasady!
Wiem, wiem! Byliście u Wolskich. Panny już cię ogadały!
Pan żartuje, a u mnie dusza na ramieniu. Zakopać dziecko żywcem w grób, wyłożyć tyle pieniędzy... Ach, mój Boże! Ciężki jest los matek!
Nie wymyślą nigdy dobrego słowa!
Ależ nie! Bardzo chętnie wrócę pieszo.
No, no, niech pan się w morały ze mną nie bawi i ostrzeże po przyjacielsku Markhama, że wiem, jak jest, i wiem, czego wymagam. Emilka nie jest Kazia!
W takim razie jesteście oboje potwory! gwałtownie. Tunia.
I to w nim ty się kochasz! Cha! Cha! Cha! Wierzę, że nawet Andrzej ci na to pozwala!
To niewielka pochwała. No, proszę, i Feliksowie mogą się komuś podobać, i to jeszcze mojej Kazi. Tej sympatii z tobą nie dzielę.
Klnę się na prochy GiottaGiotto di Bondone (12661337) apostołowie Jezusa, wg tradycji razem ponieśli męczeńską śmierć w Persji; w Kościele katolickim ich święto liturgiczne obchodzone jest 28 października., męczenników, a Szekspira oddam pojutrze, to jest piętnastego września. No, co? dostanę?
Przecie dobrana choć raz para: osioł z koczkodanem Tak mi się to podoba, że pożyczę panu Szekspira. Tam znajdzie go pan na półce.
Doprawdy wolno! A jakby nie było wolno, tobym nie była?
Sławę mogą pani odjąć w każdej chwili!
Invulnérableinvulnérable (fr.) zaśmiał się Radlicz.
Pani jesteś oprawcą!
Ano, zawsze jedno. Downar ma romans!
Tak. Wtorek u pani Ramszycowej.
Żeby popełniała w przyszłości takie kryminałykryminał rodzaj płaskiego naczynia na nóżce., poduszki i tym podobne ohydy, które ją doprowadzą do głodowej śmierci, a ludzkość do kompletnego zaniku poczucia artyzmu! Winszuję! Ja mam do tego pomagaćmam do tego pomagać
I w myśl zasady: nic w naturze nie ginie, autor trojga młodocianych suchotników
Dziękuję. Pani pozuje na nieużytą, ale już się na tym poznałam!
Tak. Wolę samotność i ciszę niż gwar i tłum. Nie nudzę się nigdy sama ze sobą, a często z ludźmi, nawet bardzo zabawnymi.
Właściwie nic! Jest jak wszyscy, tylko bardziej cyniczny Byłam z nim szczera i swobodna: źle to pojął, posunął się za daleko, musiałam go z błędu wyprowadzić, no i zemścił się obmową!
Tak. Ten dla konceptu wszystko sprzeda.
A co jest najstraszniejsze, że kto tam wpadnie i żyć wśród nich musi, zrazu się przerazi, potem się oburzy, potem zobojętnieje, potem się zarazi i wreszcie staje się jak wszyscy. Jedni przez bierne nasłuchanie, inni ze strachu, inni przez zemstę. Oplwani plują także.
Amen! Samą pani nie zostanie. Bywa nas przecie pięcioro tutaj!
Tak prędko!
No, i co żuk zrobił, jak go wróbelek złapał?
A naprawdę, jeśli umrze, zabójcą będzie społeczeństwo!
A choćby żył, co lepszego! Gdzie oni mieszkają?
Bo to do pani podobne.
Zdrów. Nic strasznego, głupia historia!
I oby ostatni!
Skąd? To ta przeklęta Dąbska naplotkowała. Teraz co robić? Markham siedzi u nas i desperujedesperować
A on chce dostać pięćdziesiąt tysięcy na fabrykę. Dla takiej sumy można choć na czas jaki nie mieć aktorki na utrzymaniu. Nie żenować siężenować się
Va te pendre ailleurs!Va te pendre ailleurs! (fr., pot.) szepnęła mu w ucho złośliwie Kazia. Ucałowała starego i wyszła.
Spokoju ci jeszcze brakuje! Pokaż mi dom w Warszawie, gdzie by był ład i spokój, jak u nas!
Biegłam tak, żeby się schronić od plotek i gawęd! Brr! Tom użyła. Wpadłam jak między podkurzone osy.
Owszem, ale to pozostało do załatwienia samym interesowanym. Emilka płacze, Markham przysięga, tak ich zostawiłam. Reszta rodziny wyczerpana gadaniem spoczęła na laurach!
Hm! Po pierwszym, jak ty weźmiesz trzysta rubli. Rozumiem! No, pokaż suknie.
Trudno też wiedzieć, o czym się nie myśli
Tylko! Niech się zgłosi, wezmę go!
Cóż ja temu jestem winien? No, stało się, dam, ale mu zapowiedz, że za ósme i tak dalej będę zmniejszał po rublu. No, i patrzcie, jak ta kobieta umie robić interesa. Z jednej maszyny naciągnęła trzy! Zmykam!
Na wiosnę, to nawet jezioro w Niżpolu się pieni gdy dorosnę, zostanę marynarzem i nieraz zobaczę burzę na pełnym morzu i na oceanie.
Ba! A granica pruska? Myślisz, że Prusacy tak samo jej pilnują jak MoskaleMoskale (pot., pogard.)
Phi! Nie zajmą tak od razu
Ot jak! A do jakiegoż, jeśli wolno wiedzieć?
Misiu... och, Misiu
Za pieniądze pieniądze nie powinny uwolnić mnie od śmierci, gdy taki przyszedł czas. Wszystko kupować wolno prócz życia, gdy idą ginąć ci, co ich nie mają. Muszę i ja.
Et! Święty by was nie zrozumiał z waszym „tak samo” i „inaczej”. Co to znaczy „inaczej”? Co ty przez to rozumiesz, Niku?
Jednych biorą do wojska... kto by to pomyślał, Panie święty, że i pan hrabia nałoży mundur!... Drugim zabierają konie, automobile, to każdy by chciał swoje ocalić. Więc: a to do gubernatora, a to do generałów znajomych! A jeszcze inni to prosto przez ciekawość...
Ja przecież nie powiedziałem „co wuj sobie myśli!”, tylko: „co wuj sobie myśli?”. To było zapytanie.
To się go nie będziemy pytać
A mnie to już biorą do wojska
Papo sobie mieszkał w gabinecie, w kancelarii, na toku! A zresztą papo to nie mama.
No, ale cóż z tego? Mówią: „ach! chwała Bogu, Przemyśl wzięty”, a tu raptem płaczą, że Lwów zajęli Moskale, i znowuż rozpaczają, że Warszawa w rękach Niemców! A właściwie nie powinni ani się cieszyć, ani smucić, bo cóż z tego wszystkiego?
Ech! cóż znowu któż to dziś w okolicy ma auto? Wszystkim pozabierali
Ba! Da sobie radę, dosyć ma mocy. Cóż to, myślicie, że już zapomniałem gdzie, co tu u nas jest?
Kara śmierci.
Niepodobna Żytomierz pełen wojska: niechże by go spotkał ktoś znajomy! Zresztą ranny jest w nogę, mocno kuleje.
Tak, potem, potem.
Właśnie, że nie taka prosta, jak się wydaje
O to właśnie chodzi Bo cóż z tego, że wiemy, że jest mały, blondyn (także koncept być blondynem, jak się jest bohaterem!), że ma szare ubranie i że kuleje? Mało to możemy spotkać takich samych?
I bądź wesół. Nie rób takiej głupiej miny. Dlaczegoś ty taki blady do licha! Zwariowałeś czy co? Co ty robisz?
Bo to pewnie i był zając
Zapuścili się wgłąb lasu, konie uwiązawszy na polanie. Od umówionego dębu odliczali pilnie kroki. W gąszczu zielonym malin, paproci, jeżyn i jałowca stanęli i osłoniwszy usta rękami, zawołali cicho, lecz bardzo wyraźnie: hop, hop.
A tu jest mleko z koniakiem. Niech się pan napije
Naturalnie, że dziś nie warto! Ale jutro! Jutro wszystko ci powiem, co myślę o tobie!
Ja panu pomogę
To taka skomplikowana historia czy nie można by jej odłożyć do jutra?
To źle. Gdzie by tu pana ukryć?
Gdyby mieli rozum, to by poszli na Niżpol
Filip to on nie umie, ale jego by stróż nauczył. A ja to nawet, że tamtego roku zabił jednego kota, bo taki był cholera, że nic, tylko kurczęta malusieńkie dusił.
Proszę tu przyjść na chwileczkę
W grocie by znaleźli ale jest przecież przekop, a pan go nie zna, bo w ogóle o tym nie wolno mówić. Papo zabronił raz na zawsze.
To ja postaram się panu przynieść. I świecę. Jeśli papo pozwoli. Proszę się nic nie bać, mój drogi panie, my pana na pewno nie damy
Rzucam panu kurtkę Toma, żeby pan miał na czym siedzieć, bo tam wilgotno. Jemu i tak za gorąco. Do widzenia.
Niech i tak będzie Ale ty jesteś baba. To nie ma dwóch zdań! Nic nie wiesz i robisz na ślepo. I w dodatku o mało się nie rozbeczałaś!
To jest zając On mieszka w leśniczówce, u gajowego, który go sobie oswoił i trzyma go w chlewiku. A pan Andrzej stara się go namówić, tego gajowego, żeby wypuścił go na wolność, tego zająca, rozumie się. Bo przecież każdy rozumie, że zającowi lepiej w lesie niż w chlewiku. Zupełnie osowiał
Dymitr Aleksandrowicz nie potrzebuje nikomu nic zawdzięczać Jest to prawy żołnierz i dzielny człowiek. Właśnie z nim przyjechałem, ale... jest ranny.
Przyszłość jest w ręku Boga, który widzi naszą krew
Dobrze. Nie może pan jeszcze niestety wyjść z lochu, bo we dworze są żołnierze, pozostawieni dla schwytania pana. Poza tym inni szukają pana po okolicy. Może więc dłużej wypadnie panu tu posiedzieć.
Więc dobrze, teraz zapalam lampkę elektryczną, i rzucam panu nasz ładunek.
Tak
Rzeczywiście I powiem ci nawet, że jeśli wuj Miś nie wyzdrowieje...
Bo tak chciał
Ale ja wiem W głowę, w rękę i w płuco! Wujaszek wie? W to, co jest w klatce piersiowej. Tu! Ale ta klatka, to nie jest taka, jak na kanarki
Tak. Właśnie taki.
Na pewno
Coś w tym rodzaju chodzi o sposób przemycenia pana Andrzeja poza granicę Rosji.
Psia kość, że też nasza Szwajcarka, mademoiselle Lucette, która umarła w roku zeszłym, nie była mężczyzną! Prawdziwy pech. Wszystkie jej papiery mam u siebie!
W istocie, to zdaje się możliwa kombinacja
A ja owszem I wiesz, o co prosić będę? O... o... odwiezienie wuja Misia wraz z mamą do Helsingforsu.
Ja bym się nie zgodził
Czy ja wiem? żeby się przekonać może. Ja zresztą zawsze chcę być tam, gdzie mnie nie ma
Właśnie
Tak, ale po co się wtrącasz w nie swoje sprawy?
Prawie nie mam odwagi tak bardzo pana narażać
Mademoiselle Lucette, voici notre voisin, monsieurMademoiselle Lucette, voici notre voisin, monsieur (fr.) dokończyła matka.
Aha, i pan się będzie opiekował panią?
O, widzi pan! Nata płacze na myśl o rozstaniu.
Sam więc widzisz Uczyniłeś dwóm ludziom grubą przykrość, po to aby ocalić jednego, a nawet także dwóch, od możliwej śmierci. Wybrałeś mniejsze zło, z dwojga złego. A zresztą zapamiętaj sobie jedno, mój drogi, że dla sumienia nie istnieją sprawy złe, tylko złe intencje. Zła wola, zła wola
Tak ci się zdaje a ja bym wziął, bo co prawda bardzo by mi się przydał rower.
To bardzo dobrze, mam piekielny apetyt na palony cukier
Nie okopci się, zaraz ci pokażę
To jeszcze zobaczymy!
Niżpol to wyjątkowo spokojna wieś, a przy tym tak szczęśliwie, na uboczu położona, że powracająca z frontu armia nie zawadziła o nas. Ale teraz muszę wracać do domu, idźcie dalej, chłopcy, i wróćcie z matką.
A wam, konećA wam, koneć (z ukr.) rzucił jeszcze twardo ten, który trzymał konie.
Nie nabiją. Zrobisz to sprytnie, jak gdyby nigdy nic. Niby to będziesz książki niszczyć. Skrzyneczki nie bierz, bo pomyślą, żeś znalazł pieniądze.
Anno Mario, istoto, z którą mam zaszczyt być w bliskim pokrewieństwie Anno Mario, czy nie uważasz, iż po męczącym polowaniu na pumy, jaguary i bizony należy nam się wypoczynek w cieniu białych namiotów?
O to niech już wielmożne panie głowa nie boli! Od tego jest Żydek, Aron, on przyprowadzi w takie miejsce, gdzie nie ma ani patrol, ani straż. Gdzie jest sam Pan Bóg i las
Pewnie, że jest
A dobrze No, jedzcie dzieci kaszę, bo będzie zimna.
To jest nieprawda
Małoście to dzieci nazabijali?
To ty pewnie sowsiemsowsiem (ros.) rzekł miękko.
Ach tak!
Będzie, ale wam
Po co ich wielmożny pan nie pozabijoł aj waj, po co?
Tak a mimo to jest taka sama. Czarna i pachnąca.
O, hery! Widzicież wy, moi ludzie... A na to miejsce przecie wagę miały. Nie wyszły i pokój! A już ta pod tym bukiem niejeden wygarnął. Czasem to tam nawet dłużej przystaną i wezmą szukać wrzosu abo chwycą wargami, ile zdolą, młodych koniuszków jedli. Poszły, sobacze, bokiem...
Trza go brać na ramię, tylego konia!...
Ts... Nie przeszły koło wielkiego buka... Słyszane rzeczy!... Patrosz...
Niechże ta wielemożny pan feśter darują...
Jakże to było?
Ty, żebyś go i z krzyżem spotkał, tobyś nie ścierpiał.
Zobaczymy, a teraz weź no, rozpal trochę ognia. Ręce mi zgrabiały.
Rafciu, ostrożnie!
Skrzydła też to miał, skrzydła! Jezus ci Maryja... Jak my go rozciągnęli na ziemi, to psy, przecie nie bele jakie, poszły w pola ze skomleniem i strąbić ich do domu nie było sposobu.
Nadto, nie nadto. Skoro jedziesz tyli świat, to z byle czym wracać nie sposób. Niechże się i dzika okolica pochwali.
Zwariowałeś, dyscypulusie? Ja na kulig! Ja z Wyrw! Trzydzieści lat z domu nie wyjeżdżam, a teraz dopiero na kulig wyruszę, i to jeszcze aż gdzieś za Klimontów, we światy! Cóż ty gadasz?
Miemiec czy co. Trudno go ta wyrozumieć. Przyjechali aże z samych Kielc z drugim. Tamtego furmanka powiozła do Bożęcina, a ten ostał i siedzi.
A tak.... Miło mi... Raczże waszmość rozgościć się jak u siebie. Służę zaraz.
To są, mości panie, polskie drogi. Ale jakoś i takimi zajedzie, skoro się uprzeć. Co mówię? Wjedzie tam, gdzie, zdawałoby się, tylko czarownica na łopacie doleci...
A cóż waszmościom, u Boga Ojca, do moich chłopów?
Otóż, przeciw lepszemu spodziewaniu, wielmożny pan jeden z niewielu zaległ w opłacie.
Mnie te nazwy ani pachną, ani śmierdzą...
W młodocianym wieku osierocony przez rodziców, wzięty byłem przez opiekuna całej mojej puścizny, krajczego Olchowskiego ze szkół, gdziem się tyle że wałkonił i po wagarach chodził. Na dworze jego, w Sieprawicach, młodość strawiłem. Siostrę moją, matkę tego oto młodzieńca, wychowała nieboszczka krajczyna. Pan Olchowski, jako sam człek ongi rycerski, bo z królem Janem bywał, widząc we mnie ochotę do szabli, udzielił mi błogosławieństwa w imieniu rodziców, a na znak i zakład posłuszeństwa antiquo more kazał rozciągnąć na kobiercu i własną swą senatorską ręką wyliczył mi pięćdziesiąt batogów. Zaraz też sto obrączkowych wsypał do trzosika, dał dwu pocztowych, dwa konie wierzchowe jak diabły, ryngraf na piersi, i sam odwiózł do chorągwi pancernej, co się wówczas uwijała koło Miechowa. Wtedy oto pierwszy raz widziałem Kraków. A ostatni raz, ostatni... I niech go tam jasne pioruny spalą, cały wasz Kraków! Więcej tego wszystkiego kosztować nie myślę...
Więc jakże?
A w dniu hołdu! Od pałacu Spiskiego do kościoła Panny Marii i do katedry na Wawelu stanęła infanteria i kawaleria w prostych liniach. Wyszli mieszczanie ze swymi cechami, świeckie i zakonne duchowieństwo, deputowani z cyrkułów i wszystka obecna szlachta w paradnych strojach, dalej personel Gubernium krajowego, wszystkie urzędy, Akademia. Wszyscy uszykowali się w swych miejscach. Cisza jest, bardzo wielka cisza. Wtedy począł dzwonić na Wawelu wielki, starodawny dzwon Zygmunt.
Presshafte Leute to znaczy podupadli na zdrowiu, starcy powyżej lat sześćdziesięciu wolni od robocizny być mają.
Co waszmość chcesz mówić? Ja tu jestem panem, ja prawem! Naddziady tu moje siedziały... Moja to jest ziemia i moi ludzie. Te Wyrwy to jest mój kraj. Mój i niczyj więcej! I przez Boga żywego tu nikt...
To jakże? Gdzież reszta? Kto bierze osiemnaście złotych? A przecież to nie koniec! Muszą przecie nadto stróżę po nocach odbywać, na posyłki chodzić. A daniny? Za cóż jeszcze daniny składają? Czy także z gruntu pradziadowskiego? Przecie go pracą na pańskim z czubem okupili. Dają różne gatunki zboża, dają kury, jaja, połowę miodu od pszczół, muszą znosić do dworu określoną ilość lnu, jagód, orzechów, grzybów. Nawet gdy się orzech w lasach nie urodzi, dać go muszą, bo tak prapradziadom za Jana Kazimierza dawali.
Toć to kulig, nie pogrzeb. Waćpan jedziesz na swym koniu za naszymi saniami jak za trumną.
Gdzie to?
Ja sam będę dopomagał, bo dom nasz stary, niski i niepiękny. Musiałby rodzic drugi dom wystawić.
Za nic! A to tylko wiatr wyje w ciemną noc, w jesień... To po prostu topole jęczą i skrzypią, a stare lipy huczą. Przejdzie chwila i wszystko nacichnie!
A ja idę!
Kulig!
Ej, dziś dziś! ej, dziś dziś!
Dlatego, że to despekt dla szlachcica, mośćbrodzieju. Choć u mnie pod strzechą izdebki, choć, mówię, nie do tańca, aleć, miłościwe panie i łaskawi sąsiedzi, Bóg widzi, jako się rzekło...
Co znowu! Miejsca dla nas
W to nam graj!
Mnie aby waszmość powiesz! Ja węchem poznam cuch sarni, kiedy się jeszcze na brytfannie smaży, a dopieroż na półmisku...
Pastuchy od prosiąt w lejbikach z galonami.
Skończysz dzisiaj?! Versus Archilochius maior tetrameter dactylicus...
Powiedz mi; długie włosy, jasne, jasne, jasne... Lydia dic, per omnes te deos oro, cur properes amando perdere...
Wiosła się pod nim wyginają jak pióra. Ach, Boże... Ten płynie! Krzyś, bądź gotów...
Patrzaj, a to co?
Zaraz. Muszę nasamprzód zobaczyć, gdzie to jest ten brzeg.
Musimy lecieć, bo zginiemy. Uciekajmy!
Zimno mi, zimno, zimno...
O, wykryje się niezawodnie! Wszystko na świecie może być wątpliwe, to tylko jest pewne, że ta sprawa się wykryje.
Czyją?
Toś go zgubił. Ten chłopak umrze. Odpowiadaj: po co wyszedłeś z domu w nocy i czemu tamtego ciągnąłeś z sobą?
Ani jednego wyrazu.
Wiem. Dobrze. Pochlebcom zawsze dobrze, w gazetach ich będą drukowali! Jedź dalej! Wyraźnie i, mośćbrodzieju, tak żeby sens było widać.
Ty byś też co wiedział, dryblasie! Warto było pieniądzem gotowym za ciebie w szkołach płacić. Nożem pruć pedelów toś się tam expedite wyuczył, niczym rzeźnik cielęta, ale co znaczy takie zagraniczne słowo, to nie twoja rzecz. Ślabizuj dalej!
Żeby mi się wstać chciało, tobym cię tak, mośćbrodzieju, huknął w ucho za to „nie wiem”, żebyś zaraz zmądrzał!
Mójże, mądrala...
Nie, boję się tam iść. Bardzo się boję.
Mokre... powiedziałam...
Tako i dzisiaj jak i za tamtego, za króla...
No, jużci jakbym leżał pod gankiem...
Brat.
Zostanę.
Mów ze mną śmiało. Ja cię nie będę sądził surowo... Musiałeś coś tatuńciowi przeskrobać.
Nie widziałem jej... Dawnom już w domu nie był. Ale nie martw się, Rafciu. I ja wyjechałem, a raczej wyszedłem, bez pożegnania, prawie psami wyszczuty. Dawne to rzeczy... Myślałem, że ojciec przysyła przez ciebie...
Tak było ze mną... Oddał mię ojciec do szkoły kadetów. Nie byłem w domu bardzo długo, bo na lato zwykle zabierał mię do siebie jeden przyjaciel ze szkoły. Przyjechałem do Tarnin pierwszy raz, gdym już był gefrejterem. Miałem głowę naładowaną myślami... Nie wiem, czy mię będziesz rozumiał...
Mama, Anusia...
A i cóż mieliście wiedzieć? To co o każdym. Na Szczekocińskim placu... skłuły mnie bagnetami Prusaki... Krew mię uszła... Leżałem między trupami. Ten oto żołnierz, coś go widział, wrócił się po mnie w nocy, nalazł mię półżywego. Na ręku wyniósł... Leżałem po dworach w Krakowskiem, a jakem wreszcie wstał, w gruncie rzeczy... nie było już po co...
Davigni...
Zgoła jak ów Cincinnatus.
Nie wiedziałem, że były tak straszne...
No... pewnie. Toż pamiętam, że kiedy nas z korpusu, dla braku kawalerów do tańca, zapraszano na pokoje królewskie, tyś mię zawsze odmawiał i sam... za nic, choć obaj ślicznie tańczyliśmy. Powiedz, czemuśmy się wtedy nie bawili? Czemu nie poznawaliśmy dworu, świata, cudnych kobiet?
Bo też i było o co karku pod cios nadstawić. Ale ty, mospanku, wspomnij tylko, coś za dni swych widział. Byłaż to pospolita rzecz Żółkiewskiego? Te stada ludzkiego bydła z szablami u boku, którymi na sejmikach rąbało każdą głowę mądrzejszą. Gdy sobie wspominam owe bandy jurgieltne, owe pyski ryczące na rozkaz, owe puste, nikczemne, golone łby, które miały władzę stanowić prawa... wyznaję, wyznaję...
I nie myśl, żem spodlał. Nie! To, co ty śnisz, to jest złudzenie, błąd za długi. Ze wszystkiego najgorsze jest to, że się sam zabijasz. Jedno jest złe na świecie jest dobrem.
Czyż możesz wątpić? Z największą gotowością każę rozpatrzyć wartość i jakość ich ziemi, znieść pańszczyznę, skoro sobie życzysz, oczynszować. Jedno tylko: majątek nie jest mój własny, mam braci i siostry nieletnie, toteż rada opiekuńcza będzie musiała potwierdzić moją decyzję. Dłużej to potrwa. Ale będę w tym.
Nie słowa. Gdy teraz spojrzę w świat, w mój świat, ogarnia mię duma, że do niego z krwi, z mięsa, z kości, z każdego włókna należę. Co za ludzie! Każdy inny, każdy odmienny, każdy sam w sobie jedyny na świecie, każdy zaiste
A... pan brat. No, to pewno twój. Dla mnie łaskawie zostawisz „obywatela” Michcika.
Cóż takiego?
A więc właśnie, będziemy się rachowali... Zostań tedy w Grudnie.
A tożem patrzał, bo obok niego na Polińcu od lat siedzę. Chłopów, farmazon, rozpuścił, rozamorował, że mu na pole wychodzili jak z łaski, i koniec końców do garnka nie miał co włożyć.
Folwark nieboszczyk rozpaprał! A ziemię to kto darł spod jałowców?
Księżniczka Elżbieta...
Gabriel
Tak, tak! To będzie najlepiej. Co się da, na miejscu sprzedać. Ja wydam mojemu komisarzowi polecenie, żeby ta sprzedaż... A może już wydałem?... Zaraz sobie przypomnę... A sam nie jedź. Zostań tu lepiej, u mnie. Przyjrzysz się trochę światu, później zobaczymy, jak i co. Nieprawdaż?
Tak, tak Gdy się waść pobawisz i poznasz nieco świata, sam się przekonasz, żem dobrze radził zmarłemu.
Otóż i masz nagrodę za galanterią! Tak to fortuna opłaca wysługiwanie się białogłowom!
Z daleka oddaj towarzystwu waletę jak gdyby nigdy nic i ruszaj. Wróć wieczorem o zmroku. Twarz na noc obłóż wodą... Adieu...
Czegóż was tu taka kupa?
Za to go biją, że, proszę łaski panicza, na pańskie nie chce wychodzić i wieś bontuje. Pada, że my som niby wolne. A tu sam pokazał, jaki to... Cie wy, moi ludzie...
Tak jest.
Żeby zaś Bolesta nie zobaczył.
Pachoły, siepacze!
Wyście zaś, chłopcy, z jakich okolic?
Teraz generała Kilmaine...
Do licha! Idę posłusznie.
A no! Co do broni, to najświeższa formacja. Strzelcy augzyliarne. Battaglione cacciatori legione polacca ausiliaria della Lombardia
Tak jest.
Jak to dokąd? Twarzą ku północnemu wiatrowi.
Panie generale... To nie może być. Nigdy jak świat światem nie splamił się nasz naród takim uczynkiem. W nadziei, że pan generał mocą i władzą swą nakaże tym ludziom wyłamanie się z haniebnych służb, przyszedłem tutaj. Jestże to rola polska deptać cudze rzeczypospolite? Po toż wyszła w te kraje owa wiara?
Widzę, że moja sprawa przegrana. Nie pozostaje mi nic innego, tylko pożegnać pana generała.
Muszę powiedzieć to, co się należy.
Przywódca, Żołnierz, Polak, Obyczaje któż to odgadnie? Ale zostanie reszta. Ze wszystkich rozstajnych dróg jedna jakaś będzie prowadziła! Żyły będą pękać, krew zza pazurów tryśnie, ale to darmo. Iść trzeba wiekuistym pochodem. Trza w karach odrobić wszystko i w mękach wyczynić wielkiego ducha. Co do mnie, znajdą mię wszędzie i zawsze, dopóki siły w tych gnatach, a krwi w żyłach. Nic mię nie zwróci z drogi. Mnie stu akuzatorów denigruje, żem Niemiec, bom się u Maurycego Bellegardea i u mądrego Blüchera od fahnjunkra uczył, jak ślepo słuchać rozkazu, jak szyk sprawiać i jak wojsko wieść do batalii. Ba, żonę mam Niemkę! Kondotier! Szuka chleba i awantur. Nie ma hańby, której by mi nie zadali. Wiem, że zedrą ze mnie ostatni strzęp dobrego imienia. Nie oszczędzili mi nawet ostatniego postrzału, zarzutu zdrady. Wszystko, co czynię, toć to za pruskie talary. Ale niechże tam! Niech się Chadzkiewicz wygada! Towarzysze niedoli...
A niech on zginie ze swymi zwycięstwami! Cztery armie... Co to mnie obchodzi? Oto ramię strzaskane ułamkiem kartacza... Kazał armaty wytoczyć pod Tuilerie! Ten sam generał Buonaparte...
Pewien... Polak.
Przepraszam, że cię od razu zapytam: wszak z zamiarem wstąpienia do wojska? Do legiów czy może na ochotnika?
Broń Boże! Tylko... Szczerze mówiąc, dość mam już wojny.
Ach, dziecko!...
Czy poznałem? Zapewne...
Chciałeś powiedzieć:
A kiedy ktoś z twoich przyjaciół zapytywał Buonapartego, czemu, patrząc na wszystko co czyniłeś, pozostawił cię przecież w tym samym co przed wojną stopniu kapitana-adiutanta, miał odpowiedzieć: „Dlatego nie awansowałem Sułkowskiego ze stopnia kapitana, że od pierwszego dnia pod Mantuą na przedmieściu San-Giorgio, kiedym go poznał, uważałem go za godnego jedynego awansu, to jest awansu na stopień naczelnego wodza”.
Oto generał Francji, sługa ojczyzny, obrońca rewolucji, raz do mnie rzekł w zaufaniu, z uśmieszkiem Włocha, Korsykanina, pół-Francuza z „Ażaksiò”, że trzeba, by ta sama Francja popadła w nierząd większy niż teraz. Poniekąd dlatego idziemy do Egiptu, dlatego zarzniemy tysiące ludzi... Zapomniał już na śmierć o uliczce Saint-Charles, o domu, z którego wyszedł. Ani już mowy o powrocie za zębate wysepki Iles Sanguinaires u wejścia do portu Ajaccio. Mary mu chodzą po głowie... „Tym gorzej dla republikanów jeśli spalą na panewce swoją rzeczpospolitą”. Słyszałeś! Tym gorzej dla republikanów...
Wojnę! Ten jedyny pług, który drze ugory ziemi, żeby siewca mógł w rozerwane jej łono rzucać nowych zbóż ziarna, wydobywać z niej, zamiast chwastu, pszenicę.
Ty! Bo tylko z mieczem w dłoni mogę sprawić, com zamierzył. Inaczej
Być może. A czy widziałeś tego Talleyranda?
Widziałem. Miałem to szczęście. Nie doświadczyłem wprawdzie wzruszeń tej dziewczynki, która zbliżywszy się do niego ze drżeniem i przyjrzawszy mu się szczegółowo, zawołała do swej matki, pełna głębokiego zdumienia: Maman, cest un homme! Przypatrywałem się więcej obyczajom demokratycznym i samym demokratom. Stroje dam! Józefina Buonaparte ubrana w tunikę grecką i coiffé en camée... Panie Tallien, de Chateaurenaud, Adrienne de Cambis, de Crény... Te jak Sapho de Mytilène, inne à la Cléopatra. I to wszystko w poczciwie sankiulockim miesiącu nivôse...
Tak jest. Czy też powtórzy się to samo tam, w czerwonych wydmach, u brzegu pustyni? Czy też spotkamy tam dziką wściekłość chłopów Tyrolu? Gdybyś to widział! Tych ludzi mocnych, wyniosłych, zwinnych, w ciemnej odzieży, przepasanych szerokimi pasami, nabijanymi błyszczącą cyną! Tak pewno żelaznym legiom Cezara ukazywały się w wąwozach Gaster, u podnóża lodowatej góry Glernisza, w puszczy Helweckiej plemiona Orgetorixa. Tak pewno mężnie zstępowali ku łacińskim zastępom z Adula mons Germanowie nieprzemierzonych gór, odziani w skóry krów i jałowic, z rogami byków na głowach, z bukowymi maczugami w ręku, jak ku nam ten lud górski, ukazujący się z pieczar ukrytych na wysokości między niebem a ziemią. Było to nowe starcie rodu łacińskiego z plemieniem germańskim. Szli przeciwko naszym czworobokom najeżonym bagnetami, wielkimi kroki, w najgłębszym milczeniu. Bili się na śmierć, nie wydając jęku ni krzyku zachęty. Ani jeden nie prosił o darowanie życia. Tarzając się po ziemi, walczyli na ciałach konających towarzyszów. Porywali żołnierzy naszych za bary, wydzierali im z rąk karabiny i chwytając je za bagnety zadawali z niewidzianą siłą ciosy jak maczugą. Tysiące ich zasłały ciałami pole bitew. Żołnierze nasi patrzali na te trupy ze czcią. Starzy wojacy nasi mówili, że porozszarpywane bagnetami ciała ich wylewały ze siebie nadnaturalną, jakby podwójną ilość krwi.
Ciesz się do woli tą pewnością! Cha-cha! Niewarte jednego wiersza Dantego... Wiem to nie z książki, nie z mądrości cudzej, lecz ze siebie, ze swego własnego przejrzenia, że wszelkie słowo w istocie swej jest czcze i próżne. Nawet słowo najgenialniejszych poetów. Nawet spisane natchnienie proroka. Oblectamenta et solacia servitutis... Wielkimi są tylko czyny. One jedne równają się siłom przyrody, niweczą ich wszechmoc i wszechmoc naszej, ludzkiej śmierci. Toteż życie bez wielkiego czynu jest nędzą i głupstwem. Takież życie przepędza kuna, pies, motyl. A zresztą... Oto zbudziły się w nas ambicje Antoniusza, i już ich mowa ludzka nie zażegna. Przechadzamy się po lądzie ziemskim dyktując mu nowe, wysokie prawa. Idziemy z kolei obaczyć, jak wojują lotne, bezdomne ludy Masagetów, Parsów i Numidów. Wyzywamy na rękę potomka Masynissy, pogromcę, co w spalonym od słońca stepie dopada, ujarzmia miedzianą pięścią i osiada lędźwiami z żelaza dzikiego konia Arabii. Pieni się już nasze dalekie, dzikie, ciemnobarwne morze. Tłucze się z gniewem o czerwone skały Korsyki, o żółtą Kapreję, o błękitną Elbę, o granitowy brzeg Malty. Przez wieki na nas czekało. Idziemy, żeby wziąć we władanie jego bałwany aż po zdradzieckie mielizny Syrtów, po żółte piany Suezu. Wiatrom, nieznającym nad sobą przemocy, każemy ryczeć w nasze białe żagle. Niechaj dźwigają wielkie korwety bojowe.
No, a cóż ci to przeszkadza albo komu? Tu mię nikt nie widzi, a tam zaraz która z dziewek zobaczy i woła a to do obory, a to do piekarni...
Ech, co ty wiesz... Mnie się wydaje, że on musi być jakiś... puszysty, jasny, cichy... Jakie to cudne słowo: jaśnie oświecony pan, jaśnie oświecony książę pan...
Ma
Czy to jest dla mnie ważna wiadomość?... cha-cha!... Tak, to jest dla mnie... dużej wagi.
Mówiliśmy, że gdy jawnie nam wyznasz, co zamierzasz, zamkniemy się w wieży prochowej i braterskimi dłońmi wszyscy wraz rzucimy ogień, żeby się wysadzić w powietrze. Hańba ci, zdrajco!
Nogę ma złamaną
Pani się zamęcza z tymi chłopakami...
Bo myśmy wam tu przynieśli trochę bielizny.
Zło...
Czemu to pani nie wyjmie z ławki tego gwoździa, o który mój Piotruś rozdarł majtki?
Z pewnością nie tu! Pójdź, zobacz!
Czy nie zechciałby pan z łaski swojej przywołać go tutaj, bo mam mu słówko do powiedzenia?
Nie. Od trzech dni nie widziałem.
Zaraz, tylko trzewiki zdejmę...
Patrz teraz w prawo!
Nie. Pewno się w zbożu skryli.
Tak, na lewo!
Na lewo tam gdzie kaplica, zdaje mi się, że widzę...
Ach, biedny, dzielny chłopcze! Odwagi! Odwagi!
Żegnaj, mały żołnierzu!...
Ale nie!... Powiedz sam... Spojrzyj! Czy nieprawda, że cały jest złoty?
Nie bój się! Pójdę z tobą.
No, to bądź zdrów, chłopcze! Do zobaczenia! Idź w spokoju.
Wiesz, w jak ciężkich warunkach żyjemy. Wiesz, że aby wyżyć, trzeba dobrej woli i poświęcenia wszystkich w rodzinie. Wiesz, że ja sam musiałem podwoić pracę. Tego miesiąca liczyłem na sto lirów gratyfikacji z kolei, a dowiedziałem się, że nie dają żadnej.
Nic mnie to już nie obchodzi
Ani myślę!
Niechże cię Bóg prowadzi!
A cóż robić! Chociaż przychylałem się jak mogłem, i tak mnie zobaczyli zaraz. Byłbym o dwadzieścia minut wcześniej doleciał, żeby mi nie wpakowali kulki. Szczęście jeszcze, żem zaraz znalazł adiutanta ze sztabu i że mogłem mu oddać tę kartkę. Ale niech licho porwie, jaką miałem drogę! W gardle mi zaschło, umierałem z pragnienia. Bałem się, że już nie dolecę; płakałem z wściekłości myśląc, że każda minuta opóźnienia dla tych tam, co walczą na wzgórzu... No i jakoś się dowlokłem. Chwała Bogu! Ale, za przeproszeniem pana kapitana! Pan kapitan ma rękę skrwawioną...
Kiedy przyszedł do szpitala?
Nie smuć się, chłopcze! Bądź dobrej myśli. Zaraz tu przyjdzie doktor.
Ale cię pozna. Nie bój się! Może cię jutro pozna. Miejmy nadzieję i bądź dobrej myśli.
Zostań! Masz dobre serce, chłopcze!
A wróciła! A wiecie, panie, kto mi ją powrócił?
Nie!
Ale cóż to za dobre dziecko takie! A cóż za kochane! Jeszczem też takiego w życiu nie widziała.
A więc jakże, Ferruccio przyrzekasz mi, że będziesz dobry? Że już te stare oczy nie będą przez ciebie płakały?
Pilnuj teraz wyjścia.
Nie, babciu! Babcia jest... ocalona! Babcia żyje... Droga babciu... Tylko pieniądze zabrali. Ale... niedużo. Tata prawie wszystko z sobą wziął.
Na imię boskie, co ci jest? Ferruccio!... Ferruccio!... Ferruccio!... Dziecko moje!... Kochanie moje!... O, ratujcie mnie, wy rajscy anieli!...
Idźcie, idźcie, chłopcy! Dziękuję... Idźcie! Tu nie macie co robić... Do domu idźcie! Dziękuję...
Garrone! Garrone!
Suplikęsuplika (z łac.) rzekł jeden głośniej.
Od żadnego z nas niegorszy!
Jak tak to niechże mi będzie wolno... drogi panie... niech mi będzie wolno...
Ej, nie! Widzisz pan to drżenie? To jest zły znak, panie. Zaczęło się to przed trzema laty, kiedym jeszcze uczył w szkole. Z początku nie dbałem, myślałem, że samo przejdzie. Ale nie przeszło, kochany panie. Owszem, z dnia na dzień gorzej. Niedługo nie będę mógł wcale pisać. Ach, tego dnia, kiedy po raz pierwszy ręka mi tak zadrżała, żem zrobił kleksa na kajecie ucznia, to, panie drogi, jakby mi kto nóż w serce tknął! Szło to tam jeszcze jakiś czas, wlokło się, ciągnęło, alem już czuł, że nie mogę dłużej. I tak, po sześćdziesięciu latach nauczycielstwa rozstać się musiałem ze szkołą, z uczniami, z pracą. Nie było to lekko, nie!
Panie Crosetti nie zapomniałem dotąd tego dnia, kiedy mnie matka moja po raz pierwszy odprowadziła do szkoły. Pierwszy raz miała rozstać się ze mną na dwie godziny i zostawić mnie w innych rękach niżli w rękach ojca. Mnie oddać komuś pierwszym z szeregu tych koniecznych a bolesnych rozstań, jakie sprowadza życie. Ono to zabierało jej dziecko, żeby go już nigdy nie oddać takim, jakim było i tak zupełnie jej własnym. Wzruszona była, a i ja także, choć nie pojmowałem dlaczego. Polecała mnie panu głosem drżącym, a odchodząc żegnała mnie jeszcze przez okienko we drzwiach mając pełne łez oczy. I pamiętam, że pan wtedy położył rękę na piersiach i uczynił drugą taki ruch, jakby chciał rzec: „Niech pani mi zaufa!”
Drogi, drogi panie! Nie mów, nie myśl o tym! O tym myśl, ileś uczynił dobrego! Jakim szlachetnym trudem było całe twoje życie!
Do widzenia
Już ja wiem! Więc niech tylko mama posłucha! Myśmy także powinni uczynić jakąś ofiarę z siebie. Chcemy bardzo! Mama mi obiecała kupić wachlarz w końcu maja, a Henryk też miał dostać szkatułkę z farbami. Ale teraz my nic nie chcemy! Nie chcemy, żeby rodzice wydawali pieniądze. I tak będziemy kontencikontent (daw.)
Daremne!
Franciszek Merelli umarł!
Ach, dziękuję pani! Proszę mi tylko powiedzieć numer... Nie wiecie? Niech pani każe mnie zaprowadzić! Zaprowadźcie mnie, stróżu! Mam jeszcze pieniądze...
Kordowa? Gdzież to Kordowa?... A ta służąca, która u nich była? Ta kobieta? Moja matka? Ich służąca była moją matką... Czy zabrali także matkę moją z sobą?
Do Kordowy... Do takiego miasta.
Eh, ruszaj sobie! Mało to jeszcze mamy tych obieżyświatów z twego kraju! Idź do Włoch żebrać, do Włoch!
Jak mówię pójdź, to pójdź!
Nie może inaczej być, tylko cię wyprawim do matki!
Pójdę, panie! Ja się niczego nie boję. Żebym tylko matkę znalazł! Niech się pan ulituje nade mną!
Państwa Mequinez nie ma w Tucuman.
Ja tam byłem miesiąc temu
Nie mogę! Nie mogę! Powiedzcie mi tylko, gdzie. Pokażcie! Ani chwili nie mogę czekać. Idę zaraz, choćbym miał paść... Drogę mi pokażcie!
Kiedy egzamin miesięczny?
Dziewiątka za lekcje?...
A gdzież to będzie ten Instytut? Daleko? Bo to już mnie tu nie było, jak ją odprowadziła matka... niby, żona moja. Widzi mi się, że to gdzieś w tej stronie...
Ależ nie, kochany panie! Głosu ona nie słyszy, bo głucha. Ale rozumie z ruchu ust, jakie słowa pan wymawia do niej. Pojmuje pan? Ani słów pana nie słyszy, ani tego, co sama do pana mówi; wymawia zaś słowa, bośmy ją nauczyli, litera po literze, układać usta, poruszać gardłem i nadawać piersiom ruch taki, że może głos wydać i każdą z tych liter wymówić.
Dwa-dzie-ścia.
Zuch! Tak się mówi! Do kroćset bomb! Nie inaczej! Dalej! Trąćmy się!Szkoła Niech żyją dobrzy koledzy! Niech żyje szkoła, która łączy nam chłopaków w jedną rodzinę, na pociechę kraju! Która daje braci tym, co braci nie mają.
Twoja biedna nauczycielka jest bardzo, bardzo chora.
Ja na Boże Narodzenie zacznę trzynasty rok
Dobranoc!
Jest jeszcze miejsce! Niech zejdzie kobieta.
Nie.
Niech pan nie zapomni o nas!
Do widzenia na Wszystkich Świętych!
Bądź zdrów! Bądź zdrów! Bądź zdrów!
No, to mi żegnaj!
O nie! ale to nie wiem zkąd ściągnięte i dobyte stworzenia! jednego nie mamy, któryby się na co przydał, mało nawet rozumieją języka, rozmówić się z niemi trudno inaczéj jak biczem.
Wamby rychléj tu spocząć należało, niż aż do Neapolis wlec się gospody szukać ja tu mam zapłacony kąt w gospodzie, gdziebyście nogi obmyć i trochę wczasu użyć mogli.
Jeźli wy pieszo i my także dawnośmy po ziemi nie stąpali; pójdziemy chętnie, przypatrując się krajowi nowemu.
Tak czujemy to wszyscy, że przyszła, że blizką jest wielka chwila; ale w czémże się zamyka ta prawda nowa?
Mało wam jeszcze powiedziano i nie wiele wiecie, bo zaprawdę więcéj się jest czém pocieszyć.
Co mi swoboda? na co życie? na téj ziemi spalonéj i tak daleko od swoich, gdzie nie słyszę ani języka rodziny, ani szumu moich ukochanych lasów, ani strumieni szmeru, i ona!
Męztwo poszło ze łzami... ja chcę umrzeć i choć duchem polecieć nad białe morze moje, do chaty ojca i matki, na grób dziadowski. E! namówili mnie na wojnę w lasy Germańskie, z łukiem i pałką krzemieniem nabijaną
Lepsze nad to posiędziesz! tylko dźwignij się, powstań, a żyj.
Ja wam powiadam, iż ten cud ujrzy ziemia, a pocznie się odrodzenie nie na tronach i w pałacach, ale w ziemi i grobach, od tych, któremi świat pogardził, któremi pomiata... I od początku do końca jednym cudem się stanie.
Nie przestraszaj mnie więcéj dość mi i tego co mimowolnie przez niewolników moich dowiaduję się codziennie... A! Pudensie, nam starym dni niewiele zostało, ale dzieci nasze!
Słuchaj mnie lecz nie powtarzaj nikomu.
Siostro moja oni mnogości Bogów nie mają, wierzą w jednego Boga Bogów, stwórcę świata.
Mylisz się siostro; w niej jest większa nad wszystkie siła samego Boga... a największym cudem to właśnie, że nie mając po sobie jeno ubożuchnych ludzi i niewolników, tysiące już liczy wyznawców.
Tak! wiara ta szerzy się, otoczeni nią jesteśmy, żyjemy wśród niéj; lud ubogich miasteczek, tłumy stolicy, domowa nasza czeladź już ją przyjęły i nawracają się gromadnie; codzień rośnie liczba jéj zwolenników, powiększa się, i powoli od tych biedaków, z którymi nie dawno mówić nie chcieliśmy, i my uczemy się prawdy...
Znam Senekę ale pisma jego czytać potrzeba a nie osoby patrzeć; w tych on czystym jest i wielkim, w życiu całkiem innym... Filozofija ich, to czcze słowo... bawiemy się nią tylko po biesiadzie, gdy chmurno na dworze a Cezar w cyrku igrzysk nie sprawia, i flecista się znuży i biesiada uprzykrzy... ale ona nie ma żadnego związku z czynami.
Przyślę po ciebie zaufanego sługę, Cellio kochana, gdy czas będzie ale tajemnica jest koniecznością.
A Sextusa już chyba niewolnik barczysty... bo jéj nikt nie zechce, tak stara i szpetna...
Myślisz że już nic nie wiemy ho! ho! nie badaj nas, bo ci powiemy więcéj niż potrzeba.
O Catonie surowy a twojaż willa w Baii? a twojeż chłopcy, dziewczęta i sadzawki ryb pełne i naczynia murrhińskie? myślisz że o nich nie wiemy? W Rzymie tylko grasz filozofa a w Baii jesteś rozpustnikiem, jak my biedacy.
A jednak, w pewien sposób jestem człowiekiem.
Ciemnéj togi z kapturem? pójdziemy budzić Rzym uśpiony i przypatrzeć się jak usypia. Zaiste, zabawka godna Cezara!!
Czeka nań Lucilla do niéj mu pilno...
Więc wnijdźmy!
Znudzonym, śmiertelnie znudzonym Bogiem
Ale ja upadam panie mnie sen zlepia powieki, jam chora...
O! jest ich tu dosyć!
Patrycyusz Clemens dał w swych thermach na rok cały darmo łaźnię dla ludu, a Priscus darmo też golić go i strzydz każe przez sześć miesięcy... Możeż być gdzie lepiéj jak w Rzymie?
To są potwarze, fałsze i niegodziwe kłamstwa!
Bo strój ten, piękność i wesołość są mojém rzemiosłem Z dziecka łamali mnie do tańca, uczyli uśmiechów, by kupiec na nich zarobił. I we dnie stoję tu jak wieniec u drzwi, zwabiając przechodniów, a nocą skaczę starcom, których bawi moja męczarnia. Stary Leno sprzedaje mnie tak, jak wynajmuje konie i muły swoje...
Odpoczynek... samą siebie... bom dziś nie swoja! bom dziś bardzo nieszczęśliwa.
Więc czekajcie a odstąpcie chwilę, bym uczynił com powinien...
Tymczasem choć moje koszta najmem odbiorę a! gdzieżbym ja ją miał sprzedawać! a tobym sam okradł siebie. Na targu choćby u najpiérwszego kupca, u Charesa, który po całéj Grecyi jeździ za tym towarem, takiego ptaszka nie dostaniecie...
Oczów sobie człek nie da wydrzeć za żadną zapłatę! cóż mam mówić! na Mythrę około 100,000 złotych., byłoby jeszcze po czém płakać.
Na Herkulesa! daleko od ceny? za to i dwudziestopięcio-letniéj niewolnicy co po rynkach śpiewa, nie dostaniecie... z tańcem, z głosem, i z takiém doświadczeniem rzemiosła! Wszak to wszystkiego uczyć potrzeba...
Więc idź za nami jeśli chcesz! postępując powoli ku wozowi który nań czekał.
Cóż umiesz? i jakie czynisz cuda?
Każdego umarłego bez wyjątku?
Widzę wszystko co chcę, gdy drugi wzrok odzyskam, a siła zejdzie na mnie.
Sam wybieraj...
Tak, co zechcę! ale cóż chcieć? nauczcie mnie... Chyba Rzym spalić, zburzyć jak Troję i wznieść na nowo...
Wiem że ta siła nie jest z Boga, a co nie jest z niego, upaść musi...
Ten, który ją sprawia i wlewa w te tłumy, silen jest nad innych jego nie pochwycono...
Ujrzycie, ale cuda Boże!
No, to ci rzekę, co jego miłość nigdy mnie bez datku nie minie. A chodzi co dzień do nas tu na wotywęwotywa łatwo. zmiarkujeszzmiarkować (daw.) słonina.. Łachów mam dość na swoje zapotrzebowanie, a dziewusze by się kupiło w kramach raz to, raz owo. Dy stoją Sukiennice, niczym kościół na nowo zmurowany, z woli najmiłościwszego króla.
Ano, to matka jej nie puści. Ani mowy.
Właśnie dziś, zaraz, coby nie miała sposobności powiadomić Staszka. Pewnikiem już jest na targu. Miała przyjechać z Wątorkową. Zginie dziewucha jak kamień w wodę. Niech wójt swaty posyła, gdzie wola. Z moim uczciwym dzieckiem napraszał się nie będę. Ino niech ciotka strzeże Basi jak oka w głowie, żeby się ptasznikptasznik ptak podobny do gołębia, przen.: młoda dziewczyna. nie zwiedział.
Pilnujcie tobołka, Jacentowa, zaraz wracam. A ty stój wedlewedle (daw.)
Nie ślicznam! Kokoszka gdzie?!
U... u... u Mośka... Rety! Trzymajcie ją! Wojciechu, bo duszę ze mnie wyżeniewyżenąć (daw.)
Niechże cię Pan Jezus wysłucha! Widzi On, jako cię srodze miłuję. Teraz wyjdę na chwilę. Mam ważną sprawę. Jeżeli mi się powiedzie, będzie dla nas wszystkich uciecha.
Z waszym chciałbym pogadać.
To już Panu Jezusowi ostawmy, którego z nas i kiedy ma zabrać z tego świata Ino to wam przyszedłem powiedzieć, że nie musicie się już troskać o swego Staszka względem naszej Baśki, bo nie chcąc cudzego dziecka przeciw ojcom buntować, a swoje w cenie mając jak złoto, wyprawiłem dziewuchę z domu i już jej wasz syn, póki żyw, nie uwidzi.
Na wasze psy mam buczek sękaty! Niech ino który spróbuje mnie tknąć! A na wasze słowa umiałbym odpowiedzieć jeszcze lepiej, ino mi się nie podoba. Wolej Panu Jezusowi pomstę ostawię.
Aha, wali się ktoś do sieni. Wyjrzyj no, Pietrek.
O, moiściewy! Toli właśnie dlatego rade by serce moje, coby nad cały ród ludzki był wywyższony, bez żadnej skazy!
Chyba na zdrowie chrześnicy. Niech się wam chowa na pociechę!
Odkądżeś tak ponieśmielał? Ojca się bój, nie mnie. Dydy a. dyć (daw.)
Dajcie już spokój. Wolej nie słuchać otakiej biedzie. Zanadto serce boli.
Chciałeś kijem oberwać?! Wynoś mi się w te pędy! Idź do swego tatusia, co psy spuszcza na ludzi!
O, rety, rety! O, ja nieszczęśliwy!
Jużci, hakami by cię przyciągali, gdyby nie strach przede mną. No, chodź, ukarałem jak ojciec, to i gniew mnie ominął. Zjemy se razem obiad.
Słusznie, dla siebie to czynię, nie dla niej.
Ani dwakroć, ani trzykroć ani dziesięćkroć! Powtarzam nie i nigdy! W tym domu praojce żyły i umierały, tum się urodził ja i moje dzieci, tu chcę żyć i umierać! Ani nawet nie gadajcie o tym do mnie, bo mię aże mglimgli
Ady ja chcę odejść. Dawno mi już pora do domu.
Rozważcie... wstrzymajcie się... król...
O, chrobaczek malućki, na takim zimnie...
Pójdę go poszukać i przyprowadzę. A wy tymczasem idźcie się zagrzać.
Bodajem jutra nie doczekał, jeśli w mojej duszy śmiech, a nie gorzkość nad waszą krzywdą! Pójdźcie, pójdźcie, co byśmy ta stali na słocie. Łyżkę ciepłej strawy przyjmiecie od nas. Szczerym sercem prosimy. Wasza tam już jest z dziećmi.
O, rety! Siedź w chałupie! Idę już, idę! Kasia, dawaj kaganek!
Ale gdy z lewej nie ma nic...
Wiecie, co sobie rozważam łaska boska, żeście mieli przy chałupie sad, a za sadem dopiero stodołę i stajnię. Tego przynajmniej nie kazała wam zburzyć ta ladacznica.
A jeżeli cale przydarzenie jej usta pierwej opowiedzą, nie twoje? Wszak ci każda sprawa może być czarna jak smoła abo biała jak śnieg, ino ją umieć wykręcić wedle potrzeby. Zresztą, nie przeciwię się. Być może, iż król wynagrodzi cię sowicie i łaską udaruje, ale onej... co zawiniła, nie ukarze. Będzie se dalej panowała we dworcu i już jej głowa w tym, coby tobie, mnie i naszym dzieciom życie obmierzło. Spomnisz moje słowo.
Tym ci lepiej. Saniami pojedziemy. Słomy nie żałuj, siedzenie wymość szerokie. Jedziemy oba z Wojciechem, ty nas powieziesz.
Idę już, idę. A pośpieszcie się przewinąć czyściutko, bieluśko tego chrobaczka biednego. My tu zaraz nadjedziemy.
Trza się panu pokłonić
Zburzyli... na trzaski porąbali... ziemia na tym miejscu zaorana.
A!
Już bym do tego czasu psa i kota wyuczyła posługi, a ta stoi na środku izby jak pień! Masz!
Odziejcie się ciepło i wynijdźcie. Miłościwy pan zagniewany, niech się wasza miłość nie przeciwi.
Nie będę milczała! Dobrym sercem przywołałam go do mego domu, starą poczerniałą chałupę kupić odeń chciałam za podwójną albo i potrójną cenę. Zuchwalec, nie tylko nie ustąpił, jeszcze obelgi miotał na mnie!
Aha. Widnowidno
Kto mieszka w tym domu?
Ano, to... Hej, Staszek, podjeżdżaj!
Gwiazdo zaranna! Święci janieli, ratujcie!
No, pamiętajcie.
Zawróć ku Floriańskiej
Biegaj mi w te pędy i zawiadom księdza proboszcza, jako dziś cale sobie nie życzę powitania z baldachimem, świecami i wielebnym duchowieństwem. Wyraźnie powiedz: „król prosi, aby tego dziś nie było”.
Z moją siostrą raczycie, miłościwy królu?
Ciekawość po co. Zresztą, chodź. Może trza będzie co uprzątnąć, a mnie dziś jak na złość drze po kościach, to mi się wyręka przyda.
Mnie? O raju, ady tam Wojciech stoi przy saniach! Ten drugi to Zbroja. We drzwiach ksiądz proboszcz w kapie.
Rada gęba, że pan śpi. A co młodemu chłopu po starej babie? Rany boskie święte, król miłościwy!
A ja?
Nie stójmy tu, ludzie na nas patrzą.
O, mojaś ty biedna!...
To ustąpcie ten jeden raz, ino ten jeden. Słyszeliście, co gadała Zbroina? Że każdy chłop, to kozioł. Królowi też się zdarza niekiedy, że chce postawić na swoim. Jak by się tedy przytrafiło, żeby wasza Baśka szła za mąż, na co się cale nie zanosi, to w dzień pierwszej zapowiedzi dostanie trzy kopy czeskich groszy i dwie krowy na zaczątek gospodarstwa.
Cóżeście se nowego umyślili?
Strzeżcie się zuchwałej mowy. Musiałbym was ukarać i jeszcze jaką parę koni Jacentowej podarować.
O ja nieszczęśliwa! łamiąc drżące ręce zawołała kobieta
I o obmowach ludzkich! dodała bardzo serjo różowo ubrana Stasia, która dotąd słuchała w milczeniu całej rozmowy, główkę oparłszy na dłoni.
Przyznać trzeba, że pani Stanisławie bardzo w nim jest do twarzy, rzekł milczący dotąd pan Spirydjon, nachylając się ku szepczącym kobietom.
Co do mnie
Nie umiem pani na to odpowiedzieć, odrzekła spytana; bo choć rzadko chodzę do kościoła, to jednak gdy raz tam jestem, to już modlę się tylko
Niemoralny, ozwał się pan Rokowicz; prowadzić pannę... tedy... w głąb lasu... sam na sam... więc... to obraża... tedy...
Idę sobie aleą, kontynuował pan Feliks nie zważając na czułą przerwę, aż spotykam Karolka N. Tedy poszliśmy razem... bo to on, państwo wiecie razem ze mną w biórze pracuje... Więc więc chodźmy! odpowiadam, i poszliśmy tedy Wiejską ulicą. Idziem więc i słyszym muzykę. Karolek mówi: to panna Rodowska gra prawda, okno otwarte, i pan August siedzi przy niem i słucha jak panna Wanda gra. Tedy że panna Wanda gra, a pan August słucha. Oboje więc przy otwartych oknach, jedno na pierwszem piętrze drugie na dole
Żonaci! żonaci! niech im Bóg odpuści ciężkie grzechy! westchnęła Antyfona.
Cicho Stasiu, cicho, narażasz się! odszepnął pan Paweł.
Ty anioł jesteś, Stasiu, szepnął, a oczy jego błysnęły w tej chwili, napełniły się wyrazem wielkiej miłości, i nagle popiękniały. Stasia uśmiechnęła się do męża, żwawo powstała, i podsunąwszy mu rękę pod ramię, ze śmiechem i podskokiem pociągnęła go ku gronu panienek.
At! bezbożność tylko, i obraza Pana Boga! Mój Boże! mój Boże! co to za świat teraz! dokończyła Antyfona.
Od pewnego czasu, mówiła dalej panna, coraz mniej znajduję przyjemności w towarzystwach. Najczęściej nawet nudzę się między ludźmi, którzy mię otaczają. Nie śmiem i nie umiem może wydawać o nich stanowczego sądu; wiem tylko że mają pewne cechy, które mię rażą i nieraz zastanawiam się nad tem, dla czego ten świat, którego byłam tak ciekawa mając lat szesnaście, do którego tak mi było pilno, o którym marzyłam jak o czemś cudownem, dziś wydaje mi się płaskim i nie zajmującym, męczy mię często, czasem nudzi, a niekiedy nawet gniewa?
Prawie wszystkich zewnętrznych, odpowiedział mężczyzna; to tylko ma wartość gruntowną i niezmienną, co człowiek w sobie samym wyrobi siłą woli i pracy, i to co ukocha z myślą rozumną i celem świadomym siebie.
Dla powszedniego chleba chybić powołaniu swemu! to rzecz okropna! zawołała Wanda z niezmiernym smutkiem w głosie.
O ostatniem wiem dobrze, odpowiedział August, ośmielam się nawet złożyć pani serdeczne dziękczynienie za niewypowiedzianie miłe chwile, jakiemi pani mimo swej wiedzy darzyłaś mnie nieraz przez zachwycającą w istocie grę swoją.
Zostawiliśmy je daleko poza sobą, odrzekła Wanda, i wdzięczna jestem panu Gaczyckiemu, że mi to przypomniał. Ja tak lubię ciszę i piękność lasu, że gotowabym się zapomnieć tu, i długą nieobecnością nabawić o siebie niepokoju znajomych moich. Panie Gaczycki, już czas abyśmy wrócili do naszego towarzystwa.
Z dwoma! zawołała pani Terersa, ktoż był więcej z panną Rodowską oprócz pana Gaczyckiego?
Niech mię Bóg strzeże i zachowa abym miała obmawiać kogo i odbierać sławę bliźniemu! ale widziałam, widziałam na własne oczy, jak Wanda szła od strony parowu z panem Gaczyckim po jednej stronie, a panem Przybyckim po drugiej taka poczciwa, taka dobra panienka, i takich rodziców córka, a tak się gubi! Mój Boże! co to za świat teraz!
Oj żonaci, żonaci! niech im Bóg odpuści ciężkie grzechy! jęknęła Antyfona.
Oj żonaci! żonaci! niech im Bóg... zaczęła pani Apolonja, ale nie skończyła, bo o kilka kroków od rozmawiającej gruppy błysnęła z za sosen biała suknia Wandy, i po chwili ona sama spokojnie wsparta na ramieniu Gaczyckiego zbliżyła się nad brzeg rzeki.
Tereniu! ozwał się pan Rokowicz prostopadle wyciągając ku żonie prawicę, nie życzę sobie... tedy... abyś wiązała się przyjaźnią z panną Rodowską... więc... ani żeby ona bywała w naszym domu... tedy... wiem że żadna osoba, która popełnia nieprzyzwoitość... nie powinna bywać w naszym domu.
I owszem, odparła Stasia, chciej pan przyjść, tylko w porze, gdy mąż mój z bióra powraca; bo w nieobecności jego tak jestem zajęta domem i dzieckiem, że nikogobym przyjąć nie mogła.
Nie usłyszą, odszepnął pan Spirydjon; a czyliż podobna nie wspominać przeszłości... gdy ona zostawiła tak miłe wspomnienia...
Jak ty to ładnie mówisz babuniu, wyrzekło dziecię, zamyślone oczy podnosząc do nieba widniejącego za oknem; jakbym ja chciała kochać bliźniego tak, jak Bóg przykazał a ty opowiadasz!
Śniła mi się, odpowiedziało dziecko zcicha, tuląc główkę do piersi opiekunki, śniła mi się wczoraj... Byłam w ogrodzie, mówiła dalej, położyłam się pod gruszą na murawie, i usnęłam... I zdawało mi się, że z za drzewa wyszła matka moja w białej sukni, ze światłemi długiemi włosami, przyklękła obok mnie na murawie, wzięła mię na ręce, i tak mię ściskała, całowała i płakała... i ja płakałam i pytałam się: czemuś tak późno przyszła do mnie mamo? a ona ukazała mi w stronę naszego domu, i rzekła: patrz dziecko, ojciec twój idzie! I już, już miałam ojca mego zobaczyć, gdy nagle wiatr silnie zaszumiał, potrząsł gruszą i zbudził mię... Babuniu droga
Tak, mówiła gospodyni domu płaczące pod przykrem dotknięciem oblanej nocną rosą wysokiej trawy. Wraz ze służącą której zawołałam, wniesłyśmy dziecię do mieszkania, i między grubą a podartą bielizną która je owijała, znalazłyśmy małą kartkę z uwiadomieniem, że dziecię jest ochrzczone imieniem Anieli, ma jedenaście miesięcy, i urodziło się z nieślubnych rodziców daleko ztąd mieszkających. Żadnych więcej objaśnień nie było na tej karteczce, napisanej grubym i niekształtnym charakterem, z mnóstwem błędów ortograficznych, wyraźnie przez osobę niskiej społecznej sfery. Jak pan powiedziałeś, przyjęłam Anielkę za wnuczkę, hodowałam ją jak mogłam najtroskliwiej, aż do wczorajszego dnia będąc pewną, że pochodzenie jej zostanie nazawsze tajemnicą. Wczoraj dopiero nad wieczorem, nieznana kobieta jakaś przyniosła tu, i oddała służącej mojej dla wręczenia mi list, który chciej pan przeczytać.
Stara jestem i niezdolna mówić nieprawdy, odpowiedziała z powagą pani Starowolska
Nie jest on tak lekki i zepsuty jakim się być zdaje; i przypuszczam, że gdyby wiedział...
Tak, potwierdziła wzorowa małżonka tem bardziej z wizytą, bez mego Felunia.
I dopuszczać się takich nieskromności młodej pannie! jęknęła Teresa.
Niech mię Bóg strzeże i broni od obmowy albo odbierania sławy bliźniemu, zaczęła po wyjściu Rokowiczowej Apolonja, i ciągnęła dalej rozpoczętą rozmowę, komunikując
A dla mnie mój Felunio i skromność przedewszystkiem, odparła spuszczając oczy naiwna Teresa.
Widziałam wczoraj pannę Wandę, ozwała się z przekąsem fjoletowa pani, matka rumianego syna, który markotnie siedział między piecem a fortepianem; widziałam wczoraj pannę Wandę przechodzącą ulicą. Była tak zamyślona, że nie spostrzegła mnie i nie ukłoniła się. A przecież znam ją od dziecka, i hodowało się to razem z moim Ignasiem...
O wilku mowa, a wilk tuż! zawołała amarantowa dama wychylając głowę przez otwarte okno; mówimy o Wandzi Rodowskiej, a ona właśnie przechodzi ulicą!
Prześliczne masz dziś pani szmaragdy, zabrzmiał tuż obok niej zniżony nieco głos pana Edwarda; przebacz pani że będę niedyskretnym po raz drugi, i jako amator drogich kamieni zapytam, gdzieś je pani nabyła?
Zagraj Stasiu, szepnął żonie pan Paweł, o którym wiedziano że był dumny z pięknego w istocie muzycznego talentu swej żony.
Czy uważacie państwo, mówiła pani Apolonja coraz mocniej stukając niby kastanjetami krzyżami swemi, czy uważacie państwo, jak się to mizdrzy do pana Asa?
Śliczną też pani Starowolska wychowuje dziecinę, nieprawdaż pani? ciągnął pan Edward. Ładneto, i nad wiek swój rozumne dziecko; a tak boleśnie zdaje się odczuwać swoje sieroctwo...
A, zawołał nagle, jakiż śliczny pierścionek! Co za brylant przepyszny! Jeszczem go u ciebie nie widział! Zkądżeś go wzięła, moje życie?
A cóż robić panie dobrodzieju! Na robotnika pieniądze płyną jak woda nieprawdaż?
Mówiłam ci że jestem bez grosza! Na najpilniejsze potrzeby muszę mieć teraz jakie dwieście dukatów.
Majątek zasekwestrują, i sprzedadzą...
Wybaczcie! wybaczcie tłumaczył się Rostowiecki. Przyjechałem tylko na jedną dobę... mam mnóstwo interesów... Olimpka tu gospodynią; ja gość, jak i wy.
Niech mię Bóg strzeże i broni abym miała kiedy cierpiącego bliźniego minąć bez podania mu pomocy! odparła z pobożnem westchnieniem Apolonja! Co dacie jednemu z maluczkich braci moich, mnie dacie
Olesiu! nie wymawiaj takich słów na ojca! Ojciec dobry! ojciec biedny!
Chodźmy, poszukajmy! ona to gdzieś tam schowała...
Nie chcę! wezmę sobie całą!
Trzeba być cierpliwymi, moi drodzy; trzeba być cierpliwymi! Zośka przyjdzie zaraz, to wam zgotuje jedzenie, a tymczasem usiądźcie tu przy mnie, i poczytamy trochę razem...
Dobrze Michasiu, odpowiedział Oleś, który nagle spoważniał; tylko nam jeść przynieś!
Nie wiem, pani.
Kuderscy, odpowiedziały dzieci jednogłośnie.
Dobrze, dobrze, mój aniele; wszystko co czynisz, co mówisz i co chcesz, dobrem jest i ślicznem...
O, nieszczęśliwe, nieszczęśliwe z nas dzieci! załkała Michasia kryjąc twarz w obu dłoniach. Mnie o siebie nie idzie mam siostrzyczkę Andzię; taka śliczna dziecina... kocham ją... mój Boże! ona chora a niema lekarstwa. Mama doktora sprowadzić do niej nie chce... Dziś nie mogłam wytrzymać patrząc na jej męki i na głód i na swawolę braci, i przybiegłam do pani...
Nie irrytuj się, nie irrytuj tak, kochany, zacny panie Pawle, wymówiła najsłodszym głosem Antyfona; chcę tylko ostrzedz cię dla własnego twego dobra... a to co powiem niech zostanie między nami najświętszą tajemnicą.
Samaś je pani wyzwała na usta moje, odpowiedział pan Paweł miarkując się, i wracając do zwykłego sobie spokoju. Jak pani śmiałaś przyjść tu do mnie, i przedemną, przedemną lżyć kobietę którą kocham nad wszystko w świecie, która mi jest najlepszą żoną i najlepszą matką mego dziecka, która... Ah! czy pani ją znasz? nie! takie istoty jak pani, nie zdolne są patrzeć na takie istoty jak ona bez olśnienia, a zatem pojąć je i poznać... Ale ja ją znam! Ludzie powiadają, że niemam wiele rozumu... Wiem o tem, i może oni prawdę mówią; ale mam go jednak tyle, i tyle serca, abym mógł poznać i ocenić anioła, którego Bóg w niezmiernej dobroci swej postawił przy mnie, aby był radością moich oczów, światłością mego domu, mocą i pięknością mego życia!
Otóż to, czyjej? powtórzyła Stasia, i oboje mocno się zamyślili.
Bardzo po prostu, odpowiedział pan Paweł; przebiegałem myślą wszystkich naszych znajomych, szukając człowieka któryby zdolnym był do dobrego czynu, i pomyślałem o Gaczyckim...
Mój Polciu, rzekła Stasia kładąc dłoń na ramieniu męża, ludzie nie mają słuszności że ty masz mało rozumu; tylko widzisz, jak bywa cnota prawdziwa i cnota na pokaz, tak też i rozum jeden błyszczy i świetnieje na zewnątrz, w gruncie do niczego dobrego nie służąc; a drugi zamyka się sobie cicho we własnem wnętrzu, i staje się niewidzialnym kierownikiem życia i czynności. Ty mój Polciu posiadasz ten drugi gatunek rozumu, który nie świetnieje i nie błyszczy, ale czyni cię uczciwym człowiekiem za domem, a w domu miłym i dobrym członkiem rodziny.
Od chwili gdy dowiedziałem się o ich materjalnej i moralnej nędzy, mówił dalej Gaczycki, nie schodzą mi one z myśli. Pochodzi to zapewne ztąd, że wzrost i wychowanie młodego pokolenia uważam za główną dźwignię naszego społeczeństwa; za pracę, która powinna być najważniejszą naszą troską a cała usilność moja skierowana jest na wyszukiwanie tych, którymbym mógł dostarczyć dobrodziejstwa oświaty. Dla tego także w całym potwornym fakcie zdarzonym z rodziną Kuderskich, najsmutniej uderzyło mię moralne zaniedbanie ich dzieci, i bądź co bądź postanowiłem je z niego podźwignąć, a ku dopełnieniu tego przyszedłem dziś szanowna pani wezwać twej pomocy...
Masz pan zupełną słuszność, odparła pani Starowolska. Odrzucając, jak mówisz, prawidła ekonomji, rządzisz się pan tym razem zasadami elementarnego, niemniej jednak chrześcjańskiego miłosierdzia.
Trwam w przekonaniu łaskawa pani, że gdy się tylko dowie o wszystkiem, wróci opuszczonemu dziecku dach ojcowski, imię, majątek, a co najważniejsze serce i opiekę ojca.
Być może! być może! odparła pani Starowolska; bywają ludzie w których sercach leżą niezmierne skarby dobroci i uczciwości, uśpione i przysypane grubą warstwą niezdrowych naleciałości życia. Ale przychodzi pora w których okoliczności lub szczęśliwe natchnienia zmiatają ten pył naleciały w ich wnętrze, a to co leży pod spodem odzywa się, ożyje, i popycha ich do myśli i czynów, które lekceważyli wprzódy. Daj Boże aby tak było w wypadku o którym mówimy. Moją Anielkę oczekiwałaby w takim razie świetna, a przynajmniej choć nie sieroca przyszłość.
Tak, odpowiedział Gaczycki, i przypadkiem dowiedziałem się kto je od jubilera tego nabył, a potem zobaczyłem je na kimś, kto się bardzo rumienił, i mięszał i kłamał zapytany o nie przezemnie. A to wszystko połączone z innemi pobocznemi okolicznościami, stworzyło w oczach moich szereg faktów niemiłosiernej jasności, z której znowu występek wypełzał przedemną, i okrążył pewne bardzo dumne czoło, i w całej nagości ukazał mi serce, które świat za pełne szlachetnej dumy i cnoty uważa.
Nie wiem pani; ale zdawało mi się żem spała i gdym się obudziła, a zobaczyła ten śliczny pokój, kwiatki przy mojem łóżeczku, i poczuła że koło mnie tak cicho, spokojnie, byłam pewna że mię już Bozia do siebie zabrała, i że jestem w niebie... I tak mi było dobrze,
Powinien! dla czego powinien? zawołała Wanda blednąc bardziej jeszcze
Otóż zdaje mi się że wkrótce odzyskam zdrowie zupełnie! Teklo, włóż mi grzebień we włosy.
Dobrze, dobrze Teklo, odparła Anastazja; wiesz także że cię lubię
A bo widzi pani, odpowiedziała Tekla, już ja od wielu osób słyszałam, że ta pani Kuderska tak jest dobra, że jak się tylko dowie o kim chorym, smutnym czy nieszczęśliwym, zaraz przybywa aby pocieszyć, rozerwać lub dopomódz. Mówiła mi nawet że odkąd się dowiedziała że pani ciągle jest cierpiącą i najczęściej samą, bardzo zapragnęła poznać panią, i u pani bywać. Prosiła mię dziś właśnie abym się pani spytała czy może odwiedzić panią jutro.
To prawda, może i masz słuszność Teklo. Jak ta pani przyjdzie tu jutro, powiedz że proszę ją aby mię odwiedziła, i przyjmę ją chętnie.
Pan As, odpowiedziała kobieta bawiąc się niedbale koronką rękawa; spędziłam z nim kilka godzin sam na sam
O, tak, odparła Olimpja. Może się to komu wyda zarozumiałością, albo pychą, niemniej jednak tak jest, że cenię siebie i swoje towarzystwo wysoko, a zatem mało jest ludzi z którymi rada jestem zawierać bliższe stosunki.
Na co? na co? a interesa! no zaczekaj! idę teraz do miasta, za godzinę wrócę! Oj, te interesa!
I wzór prawdziwej skromności!
A! doprawdy!
Czy uważaliście państwo, wyrzekła pani Olimpja, że pan Rokowicz nie chciał nawet opowiedzieć wszystkiego co widział i słyszał, przez uszanowanie jakie ma dla nas. To okropne! co do mnie, mam wstręt do osób które podobnie zapominają o swej godności i dumie, właściwej kobiecie wyższej towarzyskiej sfery. Przykro mi bardzo, że dotąd zachowywałam znajomość z panią Rodowską, i pierwsza robię wniosek, abyśmy jawnie i otwarcie zerwały z nią wszelkie stosunki... Upewniam państwa że przy pierwszem spotkaniu się z panną Wandą nie podam jej ręki...
Trzeba stosować się do ogólnego zdania, odszepnęła ciotka
Od dwóch dni nie wstaje z łóżka, odpowiedziała Tekla.
Wiesz pan o tem, mówił Gaczycki, że większą część dóbr moich posiadam w gubernji W., około miasta N. o sześćdziesiąt mil ztąd odległego; tam także mam braci, krewnych, i najwięcej stosunków tak przyjaźni jak prostej z ludźmi znajomości. Otóż przed kilku dniami pisano do mnie z N., że jest tam wakujące rządowe miejsce, które oczekuje na zdolnego człowieka mogącego kompetentnie spełnić przywiązane do niego obowiązki, i że można je z łatwością otrzymać przez wpływy moich znajomych i przyjaciół. Ponieważ miejsce to przedstawia dogodne materjalne warunki, a przytem perspektywę posuwania się wyżej na drodze urzędowych powodzeń, sądziłem że pan zechcesz je przyjąć, i przyszedłem zapytać pana o to.
Alboż ja sama wiem co się wkoło mnie dzieje? zawołała Wanda; spotykają mię wciąż rzeczy nadzwyczajne, bolesne, upokarzające! Posłuchaj tylko! Onegdaj matka moja, jak wiesz, zawsze prawie cierpiąca, poleciła mi bym w jej imieniu oddała pani Rokowiczowej wizytę, która się jej od nas dawno należała. Poszłam więc do niej, i powiedziano mi w przedpokoju że pani Teresy niema w domu. Wychodząc z bramy jej mieszkania mimowoli podniosłam oczy, i zobaczyłam ją stojącą w oknie, i patrzącą na mnie z dziwnym uśmiechem. Nie umiem ci określić jaki był uśmiech ten! jakiś zjadliwy, okrutny, a wyraźnie zdawał się mówić do mnie: „Widzisz, byłam w domu, ale nie przyjęłam cię, bo takich osób jak ty, nie przyjmuję i nie chcę mieć z niemi żadnych stosunków”! Zdziwiłam się, ale się nie zmartwiłam wcale; przypisałam to jakiemuś dziwactwu pani Teresy, dla której zresztą nie miałam nigdy wiele sympatji. Ale gdym szła ulicą, spotkałam jadącą koczem panię Rostowiecką. Siedziała jak zwykle rozparta dumnie w powozie i wystrojona. Jako dobrej znajomej ukłoniłam się jej, i wystaw sobie moje zdziwienie, kiedy zamiast oddać mi ukłon, pani Olimpja podniosła głowę swą jeszcze wyżej, i zmrużonemi oczami rzuciła na mnie spojrzenie... Jakież spojrzenie? takie jakim był uśmiech pani Teresy: Zdawała się mówić mi oczami: „nie znam takich jak ty osób, i nie chcę mieć z niemi żadnych stosunków”! Przyszłam do domu bardzo zdziwiona; że jednak miałam co innego na sercu i myśli, zapomniałam prędko o tych dwóch wydarzeniach. Ale odtąd ciągle spotykają mię podobne... Zawczoraj spotkałam wychodząc z kościoła córki pani R., tej co to zawsze w amarantowej sukni chodzi; spojrzały na mnie swemi przymrużonemi oczkami, i nie ukłoniwszy się, odwróciły głowy... Rokowicz przeszedł obok mnie kilka razy; patrzył na mnie i ani głową nie skinął... Nawet poczciwa Ludwinia która zawsze tak mię kochała, spotkawszy mię na chodniku uścisnęła mi rękę jakby ukradkiem i oglądając się czy ją kto nie widzi, pobiegła prędko niby uciekając odemnie... Powiedz mi Stasiu, co to wszystko ma znaczyć? bo ja daremnie zapytuję sumienia swego; nie znajduję w niem nic, coby zasługiwało na tak ogólną przyganę i pogardę? Cożem złego wyrządziła tym ludziom, że mię tak wytrącają z pośród siebie, że śmią publicznie i jawnie ubliżać mi? Wszakżem się zrodziła i zhodowała pomiędzy nimi, wiedzieli więc oddawna kim i jaką jestem; dla czegoż więc wprzódy okazywali mi przyjaźń? Czemu te same kobiety, które dziś odwracają się odemnie, całowały mię i nazywały swą przyjaciołką, niedawniej jak przed miesiącem? Gdyby o tem dowiedziała się matka moja! drżę na samą tę myśl! Ona tak dumna mną, tak ślepo mię kochająca, umarłaby chyba z rozpaczy i wstydu!...
Ze znajomości twej z panem Przybyckim, odparła Stanisława.
A więc tak, kocham go! wybuchnęła Wanda wpół z płaczem, wpół z energją. I cóżem temu winna? Alboż wiem jak przyszło mi to uczucie? alboż potrafiłabym sama opowiedzieć historją mego serca? Gdym pierwszy raz go ujrzała, zdało mi się że znam go dawno... dawno, że przebywaliśmy już razem kędyś w krainach duchów może... tam pod gwiazdami, w które oboje wpatrywać się lubimy poczułam boleść nagłą, i głos jakiś krzyknął mi w sercu: kocham! Spojrzałam na niego i ten sam wyraz wyczytałam na jego twarzy! Zrozumiałam siebie i jego! Odtąd wiedziałam wszystko! Odtąd także nie widziałam go.
Szczęśliwy! powtórzyła Wanda pewniejszym głosem, szczęśliwy
Alboż ja wiem jak się on właściwie nazywa? odparł wzruszając ramionami Gaczycki. Słyszałem tylko jak lecąc nad głowami ludzkiemi, kąsając żądłem, raniąc kolcami a przykrywając się ogonem lisim, krzyczał o sobie: „nazywam się cnota!”
Panie Gaczycki! głośno odezwała się trzecia, nie pierwszej już młodości, w sukni więcej wyciętej niż trzeba, ale za to z wielce niewinną gałązką sztucznej konwalji we włosach; panie Gaczycki! pozwól pan sobie powiedzieć, że przenośnia pańska ubliża pojęciu o cnocie której imię dla nas wszystkich przecie jest świętem...
Od gatunku cnoty! potwierdził Gaczycki. Są różne gatunki cnoty, moje panie, tak jak różne gatunki piękności. Piękność formy i piękność ducha, piękność bezmyślna, i piękność rozumna, piękność nadęta i piękność pełna prostoty, piękność ubielona i uróżowiona starej zalotnicy, i piękność świeża i niewinna młodego dziewczęcia. Również różne bywają i cnoty. Wszystko na świecie moi państwo, od zoologji, która zajmuje się składem fizycznym istot organicznych, aż do psychologji, badającej procesy ducha ludzkiego, przypuszcza różne działy, rodzaje, gatunki i podgatunki.
A moralność! zagrzmiał głos pana Rokowicza.
Historja za pomocą której mam państwu dowieść prawdziwość słów mych uprzednich, jest dosyć długą jak na balowe posiedzenie, oczekujące może z niecierpliwością kontredansa i walca. Nie będę więc jej przedłużał żadnym wstępem ni przedmową, tembardziej, że w ogóle wszelkie przedmowy uważam za jedną z najnudniejszych rzeczy w świecie. Zacznę prosto tak jak ją zaczyna autor, z którego opowiadanie me czerpać będę.
A więc gdzież jest to dziecię? spytał pan Spirydjon, którego twarz oblekła się niezwykłą mu powagą i smutkiem.
Zupełnie! odpowiedziała Wanda
Nic nie mówiłeś, mistrzu!
Sądzę, myślę, wiem! Pozbył się najniebezpieczniejszego przeciwnika, mnie się pozbył przez twoją głupotę. On w jakikolwiek inny sposób, gdy zechce, do ojczyzny swej się dostanie, a my jesteśmy zgubieni bez ratunku. Pędzimy przecie, jak dwa robaki w rzuconym z ręki orzechu bez woli, bez sensu, bez celu i spadniemy wcześniej czy później na Ziemię, gwiazdę przeklętą, pustą i niezamieszkaną, gdzie zemrzeć nam przyjdzie marnie i rychło, nawet gdybyśmy w chwili strasznego upadku ocaleli. Och, jakże on się teraz śmiać z nas musi, jak szydzić!
Cha, cha, cha! Aza! Cudo! Śpiewaczka, tancerka, którą się zachwycają obie półkule... Opiekuj się nią, Jacku, gdy odjadę!
Nie wiem. Zawrót mam w głowie. Boli mnie całe ciało. I ciężko, tak ciężko straszliwie...
Cóż mnie to obchodzi? Wszystko jedno. Tak czy owak, śmierć nas czeka nieuchronna, na ścianie czy na powalepowała (daw.)
Tak jest. Jaśniej się robi. Co to jest?
Gdy Ziemia przelatywała pod nami, wirując, widziałem morze i kraje jakieś, zda mi się, zielone. Może dotrzemy do okolicy, gdzie się da żyć.
Nie przerywaj, kiedy ja mówię!
Dużo ci przyjdzie z tego! Piasek i woda, którąśmy z góry widzieli, jeżeli to jest woda w ogóle, a nie jakiś na szkliwo ścięty kamień...
Nie wiem, co to jest... Pójdźmy bliżej.
Szernowie
A nasz kto ciągnął przez przestworza? Może na Ziemi taki zwyczaj.
Tak.
Może tutaj śnieg rychlejrychło
Przecież ty wczoraj miałeś doroczne zebranie Akademii...
Więc nie chcę.
Nie. Idę do kąpieli! Nie mam już prawie nic na sobie...
Ha, cóż robić! Każ przenieść moje rzeczy, kochanku.
Pieniądz
Ach, gdyby się to pani przynajmniej tak podobało! Ale spóźniła się pani droga tylko przez lekkomyślność: przez nieuwagę opuściła pani ostatni pociąg, zasiedziawszy się na tym przyjęciu w klubie. A nie mówiłem!...
Zmęczona jestem Idź pan już do siebie.
Może być prawda, może być nieprawda. W każdym razie, gdy będziemy wracać, trzeba poszukać. Kto zlatuje, ten się zabija, a kto się zabił, ten już nie potrzebuje pieniędzy, które mógł mieć przy sobie. Szkoda by była, gdyby to zabrał jaki zły człowiek.
Gdzieżby zaś ludzie tak wyglądali! Przecież to do niczego niepodobne.
Jestem. A ty?
To jednak dziwne
Czy nie sądzisz, że wola może sprawić to samo bez sztucznych środków i zawiłych?
Nie ma granic.
Więc czemu tego nie robisz?
Dlaczego tego nie robisz?
A wiesz, w jaki sposób poruszasz ręką lub co się dzieje, gdy kamień z dłoni upuszczony spada na ziemię? Zbyt mądrym jesteś, abyś mi odpowiedział słowem nic nieznaczącym, które nową niewiadomość w sobie kryje.
Nie może ich być. Są granice dla ruchów, dla pożądań, dla poznania wreszcie, dla woli ich być nie może, bo w samym zaczątku swoim przez ten sam fakt, że stoi nad ciałem, stoi nad formą wszelką i wszelkim bytowaniem... Wszak to wasz poeta przed wiekami powiedział:
Przyjąłem je później, Nyanatiloka, Trójświatowiedny, gdym poznał tajemnicę trzech światów: materii, formy i ducha...
Czyham na chwilę, kiedy zapragniesz iść ze mną w puszczę...
Nie. To obojętne. Dzisiaj już potrafię samotnym być w tłumie, tak jak ty nie zdołasz jeszcze być samotnym nawet wtedy, gdy jesteś sam.
To jeszcze nie jest pewne ratować..
A ja sądzę, że się domyślam. Uważają nas po prostu za zwierzęta czy co... Wszak widzisz sam, jak się nam przyglądają.
O, Ziemskie Potęgi! cóż my teraz poczniemy?
Oni są naprawdę bardzo pocieszni. Mnóstwo sztuk umieją, tylko teraz zmęczeni są trochę, więc ich nie chcę pokazywać. Ten z dużymi włosami wywija koziołki na huśtawkach, a tamten łysy udaje, że umie czytać, naśladując zupełnie człowieka! Aż się małpa śmieje, z którą są w wielkiej przyjaźni...
Mów, tylko prędko.
Jakże mam mówić inaczej? Nie chodzi mi o jakiś poszczególny wypadek, ale o sąd pański ogólny, o syntezę pańskiego sądu. Właśnie czytam w tym „Przeglądzie”...
Zbytnia skromność Wiadomo powszechnie, że pan jesteś erudyterudyt dodał z odcieniem pewnej łaskawości w głosie.
Tak jest, ten sam, co zrobił muzykę do pańskiego hymnu, który wczoraj Aza w świątyni Izydy śpiewała. On u mnie pracuje. Przygarnąłem go...
Było. Ale to czasy tak dawne, że na legendę już dzisiaj zakrawają, i nieprawdopodobną. A przecież tak było. Tutaj, gdzie teraz stoimy, kiedyś się świątynie wznosiły potężne i szeregi tajemniczych, grozą przejmujących bóstw granitowych; tu na miejscu tych hoteli, domów pospolitych, jakimi obecnie świat się cały upodobnił. Ale wtedy nie tylko sztuka, lecz i mądrość, i wiedza wszelka była królową, a nie sługą płatną jak ninieninie (daw.)
A jednak są dzisiaj, jak zawsze byli, wielcy twórcy i doprawdy, że w ustach swoich słońca czasem miewają
Wy sami jesteście potęgą. U was jest wiedza, u was jest moc!
Musi.
Nie umiem grać Tworzę tylko i dyryguję.
Służę panu.
Skąd? Od kogo?
Tak... dobrze Każcie samolot wtoczyć z powrotem do hangaru; pojadę później.
Piękna jesteś.
Sztuka jest dla wszystkich, którzy jej chcą Artystką jestem; to, co mam w sobie, muszę przed ludźmi wyrzucić ruchem, głosem. Tworząc, nie pytam się wcale...
Nie inaczej, jak ty moc ducha swojego
Dlaczego to mówisz, gdy wiesz, że tu zostaniesz?
I ty nigdy jeszcze ust moich nie całowałeś...
Powiedz mi tajemnicę swoją, daj mi w rękę swoją moc, a będziesz mnie miał...
Tak. Od Marka.
Oszalałeś, przecież Marek naprawdę z Ziemi do nas przybył!
To nie jest łgarstwo, mówiłem. Jesteśmy w takim położeniu, w jakim mogą być tylko jego najszczersi przyjaciele. Przyjechaliśmy na Ziemię w jego wozie i prosto od niego, a więc niejako w jego poselstwie. A stąd wniosek, że musieliśmy być jego przyjaciółmi. Czasem skutki wyrokują o przyczynach. Nie krzyw się, ja mówię poważnie. Być może, że sami nie wiedzieliśmy wprzód o tej przyjaźni.
Zbyteczne. Wierzę wam na słowo.
Jesteśmy na rozkaz gotowi
My mamy moc... Ja mam moc
I co z tego?
A ten świat, ten świat dookoła, czyż ma się dalej toczyć taką drogą, jaką dotąd się toczy?
Zdaje mi się, że dobrowolnie a niedołężnie poza życiem zostaję, i wstydzę się tego czasem.
Nie dawała ci, mistrzu, zadowolenia; wolałeś pracę ducha swojego...
Niesłusznie. Jeszcze raz przytoczyć muszę kaznodzieję: „Kto wiedzę mnoży, przyczynia boleści”. Patrzę na was, ludzkości kwiat i światłość Ziemi, i widzę was dumnych, ale smutnych, wplątanych w kołowrót świeckich wypadków, wysilających ducha na tak zwany pożytek tłumu przepaścią od was oddzielonego. Moja to wina, że tę przepaść widzicie i czujecie, moja wina, że myśl wasza znużona przelatuje nad pustką ostateczną, nie mogąc znaleźć odpocznienia, jak orzeł na szerokich skrzydłach nad wodami oceanu zbłąkany...
Ale co, co odkryłeś? Mów!
O!
Powiedziałem ci już, że się żenię. Nie chciałbym, aby w takiej chwili coś między nami... Twoja matka była mi jakąś siostrą cioteczną...
Tak jest. Aby nie było nic z tego, co jest. Jeno wielkie morze, chłonące brud ziemi, a nad nim rozkazujący falom bogowie.
Chcecie. Ale mniejsza o to. Macie słuszność, że czas wszystko pokaże. Na razie nie ma o czym mówić. Teraz nam i wam chodzi tylko o jedno: o zniszczenie tego, co jest, o zgnębienie rozpanoszonego środka, o przewrót. Idziemy razem... Gruzy zostaną tam, gdzie przejdziemy, zgliszcza i krew.
A przybysze z Księżyca?
Prawdę mówię. Dziś, przed godziną czy może przed dwiema, modląc się, uczułem nagle, że w pracowni twojej dzieje się coś strasznego. Mimo największego wysiłku nie zdołałem zrozumieć, co to jest, nie mogłem więc powstrzymać katastrofy z odległości, a czułem, że nie ma chwili do stracenia.
Gdybyś się był zawahał przez jedną ćwiartkę sekundy, byłbyś pod wpływem wybuchu wraz z domem całym zamienił się w jedno nic po prostu.
Bo chcę.
Więc jaki jego los po śmierci ciała? Po stracie tych zmysłów, którymi widzi, czuje, słyszy, po stracie mózgu, za pomocą którego myślał?
Nie pragnąć niczego! Święte i wielkie słowo, aż nazbyt często i świętokradzko nadużywane, byt wszechogarniający, niezmienny, pełny, istotny, błogostan ostateczny, pierścienia przemian zamknięcie: Nirwana. Bóg jest otchłanią, otchłań jest Bogiem, i my do Boga wrócimy!
Gdy mówisz do mnie myślami, wiem. Uderzasz mimo woli myślami ducha mojego.
Nie zdołałem. Zwłaszcza że musiałem baczyć, byś nie zaprzestał myśleć po swojemu, swoimi patrzeć oczyma, a nie przez moje.
Bo pani chce. Zaciekawia panią i pociąga to wszystko, co się stanie, co się stać może, właściwie: rada pani wziąć udział w tej największej i ostatecznej może już walce, która zatarga trzewiami ludzkości.
Więc może z Jackiem na współkę?
Tak. Aby się udać w nim na Księżyc, za owym Markiem, co posłów przysłał właśnie. Czasu nie ma do stracenia.
Co panu grozi?
Na cóż to pytanie! Przecież ja od pani nie żądam niczego...
Niech pan mówi
Tak! Ja pani tego lepiej nie objaśnię; nie umiem, nie potrafię. Wiem tylko, że dla mnie skończyła się już ta walka podła i bez chwały, którą wiodłem. Z głodu przymieram, upadam ze znużenia, szczuty jestem jak zwierz w kniei, niepewny dnia ani godziny, a przecież serce w piersi mojej z radości się śmieje! Parłem się niegdyś w górę i kopano mnie, zeszedłem teraz w dół i podnoszę się! Byłem między ludźmi „cywilizowanymi” i nie rozumieli mnie, anim ja ich nie rozumiał, dzisiaj z „dziczą” przestaję i czuję każde drgnienie ich serc, ku światłu się rwących, przez pożar i gruz, ale ku światłu, i wiem, że oni głosu mego słuchają! I wie pani, że teraz dopiero rodzi się w duszy mojej wielka, wielka pieśń! Jeśli przeżyję te dni, co oto nadchodzą, zahuczę nią ponad zniszczeniem jak wicher, zagrzmię takim hymnem tryumfu ponad skowytem ludzkiej nędzy, że serca człowiecze będą pękać z nadmiaru życia, z obłędu rozkoszy!
Ja i szczęście dać umiem. O! Jeszcze jakie szczęście!
Nie. Zostaniesz. Póki ja zechcę!
Nie sądzę, bracie, aby tak było. Zdaje mi się, owszem, że bezwzględnie rzecz biorąc, jesteśmy tam, gdzieśmy byli. Zmieniła się tylko rzeczywistość zmysłów naszych...
Zrób to ty! Dopomóż mi!
Więc nie możesz zrobić tego widocznie! Snadź mądrość twoja cała i potęga polegają jedynie na robieniu figlów i sprowadzaniu omamień.
Przecież to zabawne że mówię do ciebie tak, jakbym ci właśnie miał za złe, że cudów działać nie możesz...
Posłuchaj mnie.
Po co? A jeśli taki los jego, który wziął już na siebie? Nie przeszkadzaj mu umrzeć, bo może właśnie tego jest mu potrzeba. Jestżeś pewien, że przyjaciel twój więcej zdziałać może żyw i sam niźli jasna jaka o nim legenda, która z pokoleń pójdzie w pokolenia? Czy chcesz ją przerwać w zaczątku? Zniweczyć? Uniemożliwić?
Wskazano jej przygotowane od paru dni pokoje. Kazała oświadczyć, że za godzinę będzie na śniadaniu i spodziewa się spotkać Waszą Ekscelencję...
Nie należy zapominać, że Jacek może się bronić! Jednym ruchem palca wysadzić zdoła całe miasto.
Musi on nam swój wynalazek oddać dobrowolnie, zwłaszcza że bez jego wskazówek, kto wie, czybyśmy sobie umieli poradzić!
Czterdzieści i cztery
I czyż to nie wszystko jedno, w którym kierunku wola działa? Idzie ostatecznie o pewien stan organów, o ich funkcje, jak wy tu w Europie swoim językiem uczonym mówicie, albo, jak my byśmy powiedzieli, o wyrwanie formy z czasu i postawienie jej ponad nim.
Biegaj
Ja jestem moc! Nie boże królestwo na mgłach wam przynoszę, nie o nieśmiertelności dusz ja wam chcę prawić, ale wam daję królestwo wasze własne: nieśmiertelność rasy wielkich utwierdzam! Z drogi niechaj mi zejdą ci, co życiu chcą przeczyć.
Czyn jeden jest tylko: w głębi ducha!
Za sobą samym idź, lordzie! Byłeś niegdyś władcą, od wieków najpotężniejszym: zechciej nim stać się jeszcze i teraz...
Tak.
Bądź co bądź to mój obowiązek. Z tego powodu nawet odwlekam wyprawę, choć tam może przyjaciel mój mnie potrzebuje.
Śmierć.
Jeśli powrócę żyw, bez względu na to, co tu zastanę, pójdę za tobą!
Ano tak. Poszli sobie i nie ma ich. Mówią, że już nie wrócą. Mnie się to wszystko znudziło. Niech diabli wezmą taką robotę!
Będę!
Więc zatrzymamy pana tutaj, a tymczasem przetrząśnie się pańską pracownię w Warszawie.
Tak. A nawet, że to i mnie niegdyś przyjemność sprawiało.
Zabiłam... Nyanatilokę.
Nie, nie! To reszta osłabienia, która wnet przejdzie. Nic mi już nie jest. Czekałem na ciebie, wiedząc, że wrócisz tej nocy... Odejdziemy stąd...
Więc dobrze. Odejdziemy stąd obaj na zawsze, na zawsze...
Tak jest i zaprowadzić na odwach lub wprost do ekscelencji...
Jakże to?
I oni... za pomocą tej maszyny?
I, to nie, tak źle nie było... Zresztą...
Tak jest. Mam tytuł „Stróża maszyny” i „Zbawcy porządku”.
Zaraz dojdziemy na halę. Musisz się tylko jeszcze trochę namozolić, stawiaj duże kroki, a za godzinę będziemy w domu!
No tak! Ale nie chcę mówić o tym, bo miałabym się z pyszna, gdyby to do niego doszło.
Mam tu właśnie w pobliżu interes do matki Piotrowej-koźlarki. Przędzie dla mnie len zimową porą. Bądź więc zdrowa, Deto, życzę ci szczęścia!
Stojąc na miejscu i wytrzeszczając ślepia, spóźnisz się jeszcze bardziej. Chodź no tu! Dostaniesz coś ładnego! Patrz!
Cóż to dziecko ma u mnie do roboty? A ty, urwisie znowu się spóźniłeś, idź mi natychmiast z kozami, a zabierz i moje!
Wasza w tym głowa, Dziadku! I mnie nikt nie powiedział, co mam począć, gdym roczne dziecko trzymała w ramionach, mając i tak dość troski o utrzymanie własne i matki. Teraz muszę jechać na służbę, wy zaś jesteście najbliższym krewnym Heidi. Jeśli nie chcecie, by tu została, zróbcie, co wam się podoba, biorąc oczywiście na swą odpowiedzialność, jeśli zmarnieje. Sądzę jednak, że nie macie potrzeby jeszcze bardziej obciążać sumienia.
Zostało na hali u starego Dziadka! Przecież słyszycie, co mówię!
Już mi to niepotrzebne
Zgoda, chodź sobie, ale zabierz te rzeczy schowamy je do szafy.
Dobrześ to zrobiła! Ale zaczekaj jeszcze Tak. Teraz nakryjemy to prześcieradłem.
To nic Zamiast kołdry można wziąć siana.
Dostaniesz jeszcze
Rozumie wszystko, na co patrzy!
Dobranoc, Białuszko! Dobranoc, Burasko! Pewnie się boi ta mała!
Tam, wysoko, bardzo wysoko! Mamy jeszcze długą drogę przed sobą, więc chodź. Na szczycie skał siedzi drapieżny ptak i skrzeczy.
O! O! O! Tam nawet koza nie dojdzie, a zresztą dziadek zabronił ci spadać ze skał.
Wydoję swoją kozę, tę krasąkrasy (gw.)
Biedna moja Śnieżko! Ale nie płacz! Widzisz, ja tu będę przychodziła codziennie, więc nie zostaniesz sama i opuszczona. A jeśliby ci coś dolegało, przyjdź do mnie.
Jutro będzie znowu tak samo! Wstawaj! Czas nam wracać.
Pewnie, pewnie...
Teraz musisz się wykąpać, a ja pójdę do obórki po mleko. Potem spotkamy się w izbie, zjemy kolację i odpowiem ci na to, o co zapytasz.
Prawda!
Trudno, doprawdy, uwierzyć. Masz ciepłą rękę. Brygido, czy naprawdę sam Halny Dziadek przywiózł dziecko?
Czemuż to, babko, nie możesz widzieć, jak wiatr rusza okiennicą? O, popatrz, znowu to samo robi!
Dziecko moje! Nie zobaczę już nigdy poczerwieniałych od zachodu gór ani połyskliwych kwiatków, nikt mi już wzroku przywrócić nie zdoła.
Trzeba by zaświecić lampę! Ściemniło się całkiem. Popołudnie i dla mnie minęło niepostrzeżenie.
Nikt! Ale wiem to dobrze sama! Nic w tym domu nie jest w porządku, a babka nie sypia po nocach ze strachu, że dach runie im na głowę. Babce nikt nie może przywrócić wzroku, tak powiada, ale ty, dziadku, potrafisz tego, naturalnie, dokonać... nieprawdaż? Pomyśl, jak to smutno być ciągle w ciemności, jak strasznie i nieznośnie. Nikt jej, prócz ciebie, nie zdoła poradzić. Pójdziemy jutro i zaradzimy złemu. Prawda, że pójdziemy zaraz jutro?
Przyszedłem tutaj dziś pomówić o pewnej sprawie! Domyślacie się zapewne, drogi sąsiedzie, co mam na myśli i w czym pragnę dojść do porozumienia.
Nie lepiej, nie lepiej! Zaręczam, że odnośnie do tej wzgardy przesadzacie, sąsiedzie drogi. Pogódźcie się tylko z Bogiem, poproście o przebaczenie, o ile to uznacie za potrzebne, wróćcie między ludzi, a przekonacie się, że was polubią i że wam będzie dobrze z nimi!
Przynoś ją, komu chcesz. Mnie nic po tym!
Cóż za gadanie! Powiadam ci, że możesz w każdej chwili wrócić do domu. Dziś dojdziemy do Mayenfeldu, jutro rano wsiądziemy do pociągu. Nie wiesz chyba, że jadąc koleją żelazną, można być w krótkim czasie, gdzie się chce.
Ani mowy! Już późno! Pójdziesz tam, wracając do domu.
Deto! Deto! Nie zabieraj nam dziecka! Nie zabieraj Heidi!
To prawda. Daje zawsze chleb Pietrkowi, mówiąc, że dla niej zbyt twardy. Sama to widziałam! Idźmy więc prędko, ciotko. Dziś jeszcze może będziemy we Frankfurcie i zaraz wrócę z bułeczkami.
Mam osiem lat! Tak powiedział dziadek!
Moja Deto umowa była całkiem inna. Jakżeś mogła przywieźć mi tę dziewczynę?
Dziwna z ciebie dziewczynka Sprowadzono cię umyślnie do Frankfurtu, byś pozostała ze mną i uczyła się tego, co ja, ty zaś nie umiesz czytać! To świetne! To zabawne! NauczycielPrzynajmniej będzie jakaś odmiana w lekcjach. Dotychczas nudziły mnie strasznie i nie mogłam się doczekać, by minął ranek. Musisz wiedzieć, że co dzień z rana przychodzi pan profesor i lekcja trwa aż do drugiej. Pan profesor często podnosi książkę do samych oczu, jakby nagle stał się krótkowidzem. Ale ja wiem dobrze, że za książką ziewa straszliwie. Panna Rottenmeier raz po raz zakrywa twarz chustką, niby to wzruszona tym, co czytamy, ale wiem, że także ziewa okropnie. I mnie się często chce ziewać, ale tłumię to, bo inaczej, gdy tylko raz ziewnę, panna Rottenmeier idzie zaraz po flaszkę z tranem, mówiąc, że znowu jestem osłabiona. Zażywanie tranu, wierz mi, to najokropniejsza rzecz w świecie i wolę już nie ziewać. Teraz nastanie coś weselszego i będę mogła słuchać, jak ty się uczysz czytać.
Rzecz niesłychana, co trzeba przeżyć z tym dzieckiem!
Można, można Tylko ty sama nie dosięgniesz klamki, a ja ci także nie mogę pomóc, ale powiedz Sebastianowi, a on na pewno otworzy.
Jodły? Czyż jesteśmy w lesie? Cóż za pomysły? Wróć i zobacz, coś zrobiła!
Tak musi być Panna Rottenmeier kazała.
Całkiem po prostu!
Trzeba wyjść na wieżę, tak wysoką, jak na przykład tamta, ze złotą kulą na szczycie. Patrząc stamtąd, widać bardzo daleko wokoło.
A co mi dasz?
Chodźmy!
Nie wiem.
Dwadzieścia fenigów.
Wynoście mi się zaraz i nie próbujcie po raz drugi żarcików!
Oczywiście! Możesz wziąć więcej, nawet wszystkie, jeśli masz na nie miejsce
Do pana Sesemanna, który mieszka w wielkim, szarym domu, gdzie jest u bramy złota psia głowa z pierścieniem w pysku i Sebastian.
Weź dwa kocięta.
Co? Koty? Młode koty? Sebastianie, Tineto, proszę odszukać te straszliwe zwierzęta i wyrzucić z domu!
Głupstwa pleciesz. Panna Klara nie chodzi nigdy po ulicach, nie może nawet chodzić, wynoś się więc, zanim cię wyrzucę!
Oczywiście! Masz wszystko, ale jesteś niewdzięcznym dzieckiem, a dobrobyt przewrócił ci całkiem w głowie.
Dobrze, dobrze, dziękuję uprzejmie!
Zostaniesz tutaj, a cały ten kram będzie usunięty!
Cieszy mnie to bardzo Teraz jednak, droga Klarciu, muszę coś przekąsić. Prawie nic dzisiaj nie jadłem. Potem wrócę tu i zobaczysz, com przywiózł dla ciebie.
Właśnie zupełnie się tego nie da zrozumieć! Zachowanie tej istoty może chyba tłumaczyć fakt, że ma chwilami zupełne pomieszanie zmysłów.
Przepraszam! Mów pan dalej, drogi profesorze! Ja zajrzę tylko na chwilę do córki!
Droga Klarciu! Powiedzże mi krótko i wyraźnie, jakie to zwierzęta sprowadziła do domu twoja towarzyszka i co dało powód pannie Rottenmeier do powątpiewania w jej zdrowy rozum.
To pan doktor! To mój stary lekarz!
Droga Rottenmeier! Skoro ktoś raz ma imię Heidi i przywyknął do tego, używam tego imienia i basta!
Dziwna rzecz Ta dziewczynka wcale nie robi wrażenia tępej. Proszę mi ją przysłać. Niech ogląda na razie obrazki.
Heidi, posłuchajże! Dotąd nie mogłaś się nauczyć czytać, gdyż wierzyłaś Pietrkowi, teraz uwierz mnie. Zaręczam ci całkiem na pewno, iż wyuczysz się czytać, i to bardzo prędko, podobnie jak mnóstwo dzieci, które nie mają zakutej głowy, jak twój Pietrek. Widziałaś obrazek z pasterzem. Gdy będziesz czytała, dostaniesz książeczkę na własność, dowiesz się całej historii tego pasterza, zupełnie jakby ci ją ktoś opowiedział, co robił z owcami, kozami i jakie dziwne przechodził koleje losu. Chciałabyś to wiedzieć, Heidi, prawda?
Dlatego właśnie jesteś smutna, droga Heidi, gdyż brak ci teraz wszelkiej pomocy. Ten, kto ma brzemię troski na sercu, może każdej chwili iść do Boga, zwierzyć mu się i prosić o ratunek, którego żaden człowiek dać nie jest w stanie. On jeden posiada moc zaradzenia wszystkiemu, co złe, i przywrócenia wesołości.
Czy może Heidi nauczyła się czytać?
Nie wrócisz, droga Heidi, do domu jeszcze przez długie lata! Babunia rychło odjedzie, więc tym bardziej musisz ze mną zostać.
Mylisz się, dziecko! Bóg jest dla nas dobrym ojcem i wie dobrze, czego nam trzeba, chociaż my sami o tym nie wiemy. Jeśli się domagamy czegoś, co dla nas nie jest korzystne, odmawia tego, dając rzecz lepszą, oczywiście, gdy się modlimy wytrwale i gorąco, a nie uciekamy od niego zaraz i tracimy zaufanie. To, o coś prosiła, nie jest, widać, na razie dla ciebie dobre. Nie bój się, on dobrze słyszał, słyszy wszystkich ludzi całego świata od razu, a to dlatego, że jest Bogiem, nie zaś człowiekiem, jak ty i ja. Pomyślał sobie: „Heidi otrzyma to, o co prosi, ale dopiero wówczas, gdy to będzie dla niej dobre i uszczęśliwi ją. Jeśli bowiem przychylę się do jej prośby, a ona spostrzeże później, że byłoby lepiej, gdybym jej nie wysłuchał, wówczas zacznie płakać, narzekając, żem jej dał coś, co nie jest tak dobre, jak sądziła”. Patrzył na ciebie z góry, czy się modlisz żarliwie, codziennie, z zaufaniem, a tyś uciekła, zapominając o nim zupełnie. Nie słysząc czyjegoś głosu w tłumie zanoszących modły zapomina Bóg o tym człowieku i zostawia go własnym losom. Jeśli zaś potem człowiek narzeka, że mu nie pomógł, nie lituje się, ale powiada: „Przecież sam uciekłeś ode mnie!”. Czy chcesz, Heidi, by się tak z tobą stało? Radzę ci, proś zaraz Boga o przebaczenie tej ucieczki, módl się codziennie z zaufaniem, a zobaczysz, że uczyni wszystko, co trzeba, ty zaś odzyskasz wesołość i swobodę.
Nic o tym nie wiem Chciałbym jednak, by nie rzucano podejrzeń na mych czcigodnych przodków. Proszę mi zawołać do jadalni Sebastiana, pomówię z nim.
O tak, wielmożny panie! Załatwię wszystko jak najlepiej!
Jeszcze gorzej, mój drogi! W tym domu mieszka duch, który straszy.
Dziecko! Cóż to znaczy? Co chciałaś zrobić? Po co zeszłaś na dół?
Każdej nocy śni mi się to samo. Jestem w domu u dziadka, słyszę szum jodeł, myślę sobie, że gwiazdy błyszczą, wybiegam z chaty, a wokoło jest tak pięknie! Ale gdy się zbudzę, znajduję się znowu we Frankfurcie.
O nie! Tam tak pięknie!
Ano, to dobrze! Trzeba się porządnie najeść, potem do powozu i jazda!
Zmienisz pewnie zdanie, gdy go teraz zobaczysz
Wolę tak wrócić. W tamtej sukience mógłby mnie dziadek nie poznać, tak jak tyś mnie niemal nie mogła poznać.
Weź no, weź! Schowasz pieniądze do szafy. Przydadzą ci się kiedyś, niezawodnie.
Dobrze, żeś wróciła!
Babunia objaśniła mi wszystko.
Mówiłem to od samego początku! Czyż do złego, dzikiego i strasznego dziadka wracałoby dziecko, któremu dawano jedzenie, doskonały napitek i otaczano dobrobytem?
Tak być musi, mój drogi! Zważ, że Klarcia w ciągu lata miała się tak źle jak nigdy dotąd, toteż mowy nie ma o tym, gdyż tak daleka podróż mogłaby mieć jak najgorsze skutki. Ponadto mamy już wrzesień i chociaż na hali jest jeszcze zapewne pięknie, musi być już jednak bardzo chłodno. Dni są znacznie krótsze, ponieważ zaś nie ma mowy o tym, by twoja córka miała spędzić w górach noce, pozostawałoby jej parę najwyżej godzin na pobyt na hali. Droga z Ragaz aż tam na miejsce musi trwać kilka godzin, bowiem stanowczo Klarcię trzeba by nieść w krześle, jednym słowem, przyjacielu, wszystko to razem nie ma żadnego sensu! Chodźmy zresztą obaj do niej. Jako rozsądna dziewczynka zgodzi się pewnie na mój plan. Otóż radzę, by wyjechała na drugi rok w maju, odbyła w Ragaz dłuższą kurację wodoleczniczą, a gdy się już ociepli, można będzie robić wycieczki na halę, oczywiście w krześle. Użyje wówczas, orzeźwiona i silniejsza, lepiej czasu, niżby to miało miejsce obecnie. Zrozumiesz, mój drogi, że najdrobniejsza nadzieja polepszenia stanu zdrowia twej córki jest ściśle związana z największą ostrożnością i pieczołowitością.
Słusznie Pogoda piękna, słońce świeci, szkoda każdej chwili spędzonej w mieście, a nie na hali.
Mogą sobie przecież poczekać u dziadka
Za to, żem mogła wrócić do dziadka!
Cieszę się bardzo, moja droga! Cóż to za dobrzy ludzie! Ta chustka to nieoceniony skarb na ostrą zimę. Boże wielki! Nie myślałam nigdy, że dożyję czegoś takiego.
Dobra to myśl, moja Heidi Jeśli jednak ten smutek właśnie on sam zesłał na człowieka, to cóż ma powiedzieć Bogu?
Chętnie bym posłuchał tych wierszy!
O! Czemuż nie było cię w szkole, mogłeś przecież zjechać?
Wiedz więc, kozi wodzu, że jeśli miniesz szkołę w chwili, gdy masz w niej siedzieć, masz się do mnie zgłosić po swoją należność.
Mam w Bogu nadzieję, że jeszcze prędzej! Chciałam już dziś prząść, próbowałam nawet, ale jutro pewnie siądę znowu do kołowrotka
Oczywiście, poduszki grzeją, a leżąc wysoko, łatwiej jest oddychać Nie mówmy jednak o tym. Dziękować muszę Bogu za wiele rzeczy, których brak takim jak ja starcom. Dostaję co dzień białe bułeczki, mam ciepłą chustkę i ty przyszłaś do mnie, droga Heidi. Może byś mi coś przeczytała?
Nikt w to już nie uwierzy i ja także nie! Wiem dawno od babuni z Frankfurtu, że to nieprawda.
Staniesz przed sądem szkolnym! Jeśli nie chcesz, ucz się.
Nic. Zaczekaj! Będę się uczył!
Czyż to możliwe? Słyszysz, matko?
Z plecaka.
Wiem, co mi przywróci pogodę duszy Przeczytaj ten hymn, w którym jest wiersz: „Gdyś czynił, co przystało i co nakazał Pan...”.
Tak, dziecko moje! Przeczytaj raz jeszcze, abym dobrze zapamiętała.
Ach, cóż za kwiatki! Całe krzaki czerwonych i błękitnych dzwonków, kiwających kielichami. Chciałabym wstać i je przynieść.
Dlatego że wiedzą, będąc w niebie, iż Bóg urządził wszystko jak najlepiej dla ludzi, że nie mamy potrzeby bać się i troszczyć, ufając mu tylko w zupełności. Cieszy je to i mrugają, by nas zachęcić do radości. Nie wolno nam tylko zaprzestać modlitwy, prosząc Boga, by o nas pamiętał, gdyż inaczej wszystko obróciłoby się na złe.
Cóż za szkoda! Muszę pewnie wracać, kiedy nie ma wózka! O, jaka szkoda!
Jaki wózek?
Nie przyjdę!
Dobrze, że wiatr winien, nie kto inny! Dostałby mu się kryminałkryminał
We Frankfurcie modliłam się ciągle o to, bym mogła zaraz wracać, a ponieważ to nie następowało, sądziłam, że Bóg nie słucha. Gdybym jednak była uciekła, nie przyjechałabyś na halę i nie ozdrowiała.
Słusznie mówisz! Dziękuję ci. Byłabym z wielkiej radości zapomniała.
Nie ma ich Ale jeśli pani babuni pilno, zawołam Pietrka-koźlarza. On ma dość czasu.
On... on się rozbił i... nie można go już naprawić!
A więc dobrze! Sprawa załatwiona A teraz chciałabym ci dać jakiś upominek od cudzoziemców z Frankfurtu. Pewnie miałeś nieraz jakieś pragnienie. Powiedz, co by ci sprawiło przyjemność?
Przez całe życie?
Chciałabym dostać swoje dawne łóżko z Frankfurtu, z trzema grubymi poduszkami i grubą kołdrą. Babce zawsze spada głowa i leżąc nisko, nie może oddychać. Przy ty, marznie pod cienką kołdrą i musi owijać się szalem.
Moja droga pani! Wobec Boga wszyscy jesteśmy pośledni i wszystkim jednako potrzeba jego opieki. A teraz żegnamy się, ale do powrotu, bo gdy zjedziemy na przyszły rok na halę, dobra babka nie zostanie zapomniana.
A tak! któż to lepiej wie nad nas, cośmy w służbie jego oddawna i smutną tę historyę znamy. Ci co zdaleka patrzą, mogą obwiniać, sarkać, zadawać mu, że własną winą w to popadł, ale my wiemy, iż się stał ofiarą losu jakiegoś, który go chyba od kolebki ścigał. Lepszego i szlachetniejszego człowieka, większego serca monarchy na świecie chyba nie znaleźć, a oto jak ginie marnie, pamięci nawet po sobie nie zostawując, na jaką zasłużył. O Boże!
A! bracie miły, wiele on ich sobie sam przysporzył ale, prawda, i ludzie mu ich przynieśli wiele.
Rozsłuchajcież się
Cierpieniem, troską, postrachem zgonu bezpotomnego tak się znużył, iż dziś, dla świętego spokoju wszystko gotów poświęcić Niepoczciwi ludzie, gotowi zawsze ze wszystkiego korzystać, im gorzej go widzą, tem więcej naciskają, uprzykrzają się i łupią.
A no, bieda!
Pewnie! ale dokądże z nim?
Nieprzyjaciołom rotmistrzu miły. Nieprzyjaciołom byśmy się obronili, ale my sami sobie jesteśmy najgorszym wrogiem.
Nie było przystępu do niego!
Do jutra!
Idźże i ty zasnąć, moja Maciejowa Mnie się chce siąść jeszcze trochę tu na ławie u drzwi i spocząć na świeżem powietrzu, w komorach mi jakoś duszno. Sen nie bierze.
Idę już, idę ale na rany Chrystusowe, kiedy ja będę miał to szczęście...
Tyle tylko żem najrzał Dosię, która mnie połajawszy, uciekła Obszedłem szopy i stajnie, bo dziś nikomu wierzyć nie można, wszystko się rozprzęga.
Jak Bóg miły ci, Bobolo zaklinam nicże mi przeciw niej nie mów! Klnę się gardłem, drugiej takiej chyba nie ma na świecie!
Urodą, rozumem, dowcipem, nie ma co mówić przechodzi inne, co prawda, prawda. Ale ja w dziewczynie tej śmiałości, tego zuchwalstwa, tego rwania się naprzód nie lubię. Na kozaka patrzy.
Teraźniejszego czasu i kobietom serce urasta, tak nas bieda przygniotła, a my zniedołężnieli
U naszej królewnej, niby to dla usługi, a w rzeczy przez litość pobranych, zawsze sierot i wychowanic bywało dosyć, co je utrzymywała, uczyć kazała i wyposażała. Wszak i ta Zajączkowska... ale dać jej pokój.
Bodaj piękna ale nierozumna i bez pożytku Co chcesz? gotówem ją nazwać heroiną, ale właśnie przez to na żonę nie stworzona, a ty się bez miary rozmiłowujesz i głowę tracisz.
A tymczasem królewna Anna bez opatrzenia, głodem niechaj mrze i ze wstydu, że ją poniewierają! Cóż tu się dziwować, że dziewczyna głowę traci, patrząc na to! Mnie się też wnętrzności burzą.
Ale nim to nastąpi mój Talwoszu, na utrzymanie mego szczupłego dworu, choć jak oszczędne, nie mam nic. Nikt o moich potrzebach nie myśli.
Na wiarę u ludzi brać nie mogę, a u mnie już w całym domu talara jednego nie ma Pożyczać nie widzę u kogo, prosić się nie nauczyłam, trzeba potajemnie część srebra zastawić, ale nikt, na świecie nikt wiedzieć nie ma, że ono mojem jest.
Właśnie dlatego, iż chory niebezpiecznie, zwlekać nie można
Starosta jej nie zdradzi, ja go znam Mów z nim szczerze, szanuje on królewnę i rodzinę całą, jemu zaufać możesz. Idź, a śpiesz.
Źle tak, iż gorzej być chyba nie może Litość bierze patrzeć na królewnę. Z zamku tysiącami czerwonych złotych wywożą, klejnoty zabierają, a z królewną najjaśniejszy pan mówić nie chce, potrzeb jej nie opatruje nikt, ona od rana do nocy płacze i z rozpaczy srebra i klejnoty zastawia.
Pokaż te srebra
Ja gardłem za nie stoję
Ba! co za dziw, gdy może przez te lat dwadzieścia i kilka, jak Niemcom i cesarzowi służył, nie wiem czy go raz w rok przy świętej spowiedzi używał!!
O Francuzie mówią a ten siłę ma bodaj nie mniejszą, jak cesarz, a groźnym nie jest. Pruski książę pokrewny takżeby rad być wybranym. Litwa chciałaby cara, ale się pono rozmyśli... Są tacy, co o małym synku króla szwedzkiego, z naszej królewnej narodzonym, bąkają...
Nic nie wiem o nim.
Ją także wyprawią, ale pewno nie tam gdzie król będzie Ci co przy naszym panu są, nie radzi, aby na ich czynności zblizka patrzano.
Dlaczegożby nie Najlepszy to będzie sposób przekonania cię jak tu na cesarskich patrzą, gdy ciebie ze stroju i z mowy za jednego z nich wezmą.
Szlachcic polski, Krassowski, ale długim pobytem we Francyi na dworze królowej matki, której ulubionym był i jest, na poły już Francuz. Zowie się on Krassowski. Pan Bóg go dotknął kalectwem, bo ja tego inaczej nazwać nie mogę, gdyż nie wiem czy nad łokieć ma wzrostu, ale Łokietek ten rozumem, dowcipem, nauką a nawet postacią i twarzą nie jednego olbrzyma przechodzi. Potrzeba go widzieć aby temu uwierzyć.
Przed wieczorem, czasu dużo do stracenia nie ma, a choćbyś waszmość się jaką godzinę przechadzał, oczekując, nie tak to sroga męka.
Ja wam nie rozkazuję nie dla mnie to uczynicie, ale dla królewnej.
Jeżeliście odrębność waszą potrafili dotąd ocalić tembardziej ją ugruntujecie na przyszłość, jeżeli mnie posłuchacie. Zaręczy ją wam jeden z synów cesarskich, jeśli go wybierzecie.
Ernest lub inny z synów cesarskich może pozostałą zaślubić królewnę, aby swe prawa umocnił tym związkiem.
Nie mówcie tego, niech Bóg uchowa Osłabłyby oba państwa, a że, jak mówicie sami, sporne są granice i posiadanie ziem niektórych, cóż gdyby do wojny pomiędzy nimi przyjść miało.
Mogę was zapewnić, iż wszystkie te warunki przyjęte zostaną My tu nie o nich mówić mamy, ale się zgodzić na wybór potrzebujemy.
Tak sądzę i skłonię go do tego
Zdaje się, że pozostaniemy na zamku, nikt o nas nie myśli, królewna się powietrza nie obawia, a choć ono w pobliżu już jest, w mieście go nie ma dotąd. Łacniej nam tu i żyć i ludzi znaleźć i radę sobie dać, choćbyśmy tylko starostę Wolskiego mieli.
Ale ona wszystkim już kością w gardle.
Nie jeżeli miłość wasza zechcesz tylko dla samego dostojeństwa krwi swej o prawa swe się upominać i zamiast łez, okazać energią i wytrwanie. Ja mam lepsze przeczucia. Po tych dniach smutnych, Bóg i nam i miłości waszej nagrodzi jaśniejszemi.
Cesarz? przez nich my straciliśmy Czechy i Węgrów, oba kraje Jagiellonom należały. Ojciec dał się im uwikłać i wydrzeć je sobie.
Wasza miłość zechcecie mi wydać jakie rozkazy. Rozkazaliście mnie przywołać.
Dla tegom go nad skarbem moim wszystkim postawił Starej wiary to mąż, prawości starej. Mów mu, niech nikomu nie zdaje po mnie mienia, krom królewnej Anny... Ona sióstr nie ukrzywdzi, a ja chcę, aby pokrzywdzoną nie została. Biedna Anna...
I owszem los jej go obchodzi wielce, troskę ma wielką o nią.
To źle, iż ci sami świadkowie obwinionemi będą więc zeznania ich niewiele wzbudzą wiary.
Szczęściem król jakby przewidywał ten rozbój, co miał kosztowniejszego i co zachowanym mieć pragnął, wysłał do Tykocina, gdzie pod dobrą strażą rotmistrza Bielińskiego nikt nie tknie skarbu.
Ja go widzieć ani chcę, ani potrzebuję Wolałabym zapobiedz temu, aby się do mnie nie dostał.
Żadnych nie miałam dziś!
Jak nie ma boleć! kto cały dzień stęka, piszczy, narzeka jak wy, musi w końcu napytać biedy.
Na ten raz, Żalińsiu, chcę tylko odpocząć Dosia posiedzi przy mnie. Dobranoc.
Obcy? a ja tu od czego? Oprócz stróża, który drewka na komin przynosił, żywej duszy nie było.
Stróż zaprzysięga się, że go pierwszy raz widział w życiu ale tak dostojnie wyglądał, iż czuł się w obowiązku usłuchać go, zwłaszcza gdy groszem poparł swoje żądanie.
Anim go widziała, ani wiem o tem
A o tobym ja pragnął mieć to szczęście sam do nóg upaść królewnie i ofiarę jej złożyć
Wszystko wasza miłość odzyskacie i uczynicie po woli swej, oddając się Litwie ale Unii on nie chce znać, Unię poszarpać potrzeba, a Litwie wolę swą dać.
Ja? Ja? powiem, że mogłoby to być, ale naszej królewnej odgadnąć trudno... Smutek na człowieku jest jak piasek na mogile, kogo on przysypie, niełatwo odkopać... a pani nasza wiele na sobie smutków dźwiga...
Nie wiem myślę sobie tylko, gdyby potrzeba życie ważyć, jechać, rozwiadywać się, przeglądać... choćby na kraj świata, jam pierwszy gotów!
Ale nie przyrzekam ci, że coś wskóram u Jana Juliusza PopinotJan Juliusz Popinot
Rastignac obarczył mnie najtrudniejszą z negocjacji Ale nigdy nie prosiłem wuja o najmniejszą usługę w sądzie, a zrobiłem dla niego więcej niż tysiąc wizyt gratis. Zresztą my między sobą nie robimy ceremonii. Powie mi tak albo nie, i sprawa skończona.
Za długi, wielmożny panie.
I ty chcesz, abym ja szedł do niej na obiad? Czyś ty oszalał? Masz, czytaj paragraf, który zabrania sędziemu jeść i pić u jednej ze stron, które ma sądzić. Niech przyjdzie do mnie twoja margrabina, jeśli ma mi coś do powiedzenia. Mam w istocie iść jutro przesłuchać jej męża, skoro przestudiuję sprawę przez noc.
Siła uroków jest w prostym stosunku do brzydoty, stara rzecz! A ospa, doktorze? Ale czytajmy dalej.
Ależ zdaje mi się iż, gdyby ktoś z moich krewnych chciał zagarnąć zarząd mojego majątku, i gdybym, zamiast być prostym sędzią, którego stan umysłowy koledzy mogą stwierdzić co dzień, był księciem i parem, wówczas jakiś sprytny adwokat, jak ten Desroches, mógłby wygotować podobną skargę przeciw mnie.
Zajdę po ciebie; zapisz w swoim notatniku: Jutro wieczór, o dziewiątej, u pani dEspard. Dobrze
...raczył sobie zadać, odwiedzając biedną powódkę, zbyt cierpiącą, aby móc...
Och, proszę pani, zdałoby się, zdało od przybytku głowa nie boli. Ale kiedy to będzie? jak mi tu włosy wyrosną!
Piętnaście!
Nie wie pani może iż jej adwokat utrzymuje w pani skardze, że pani drogie dzieci są bardzo nieszczęśliwe u ojca.
Nie, proszę pana
A! pan jest bratem pana dEspard?
Ja? mniej więcej tyleż samo.
Nie, panie, nie jest w zwyczaju domu Blamont-Chavry handlować Moje dobra zostały nienaruszone, a pan dEspard nie dawał mi pełnomocnictwa.
A więc, proszę pani, przyjmuję, że pani wydaje tylko sześćdziesiąt tysięcy na rok, a ta suma wyda się usprawiedliwiona każdemu, kto widzi pani stajnie, pałac, liczną służbę oraz przyzwyczajenia domu, którego zbytek, o ile mogę sądzić, przewyższa zbytek pani Jeanrenaud.
Oceniam pani poświęcenie Zaszczyt przynosi ono pani; nie potępiam w niczym pani postępowania. Sędzia należy do wszystkich, musi wszystko znać, trzeba mu wszystko zważyć.
Mój chłopcze, czy ty nie znasz jeszcze romansów, jakie klienci opowiadają swoim adwokatom? Gdyby adwokaci mieli przedstawiać tylko prawdę, nie opędziliby kosztów kancelarii.
Boże litosierny! czyżby mu groziło, że go będą nękać z mojego powodu? Najlepszy z ludzi, człowiek, który nie ma równego w świecie! Nim by go miało spotkać najmniejsze zmartwienie, śmiem powiedzieć, nim by mu miał włosek jeden spaść z głowy, raczej oddalibyśmy wszystko, panie sędzio. Niech pan to zapisze w swoich papierach. Boże litosierny, lecę powiedzieć synkowi, co się święci. A to ładna ładność!
DEspard, panowie chcą z tobą mówić
Czy ta nagana jest warunkowa? Gdybym ułożył się z panem, zanim odpowiem, że nie wyniknie żadna przykrość dla pani dEspard, w razie jeśli pańskie sprawozdanie będzie dla mnie korzystne, czy trybunał uwzględniłby moją prośbę?
Zatem, panie sędzio w jakiś czas po moim małżeństwie żona moja poczyniła tak wielkie wydatki, że musiałem uciec się do pożyczki. Wie pan, jakie było położenie szlachty w czasie Rewolucji. Nie wolno mi było mieć intendenta ani pełnomocnika. Większość naszych dokumentów ojciec mój przewiózł z Languedoc, z Prowansji lub z Comtat do Paryża, w obawie, dosyć usprawiedliwionej, dochodzeń, jakie archiwa rodzinne i w ogóle to, co nazywano wówczas pergaminami arystokratów ściągały na ich właścicieli. Nazywamy się z rodu Nègrepelisse. DEspard, to jest tytuł, nabyty za Henryka IV drogą związku, który nam dał majątki i tytuły domu dEspard pod warunkiem, że pomieścimy nad naszym herbem tarczę dEspardów, starej rodziny bearneńskiej, spokrewnionej z domem dAlbert po kądzieli i mającej Des partem leonisdes partem leonis (łac.)
Tak, panie.
Nie, panie. Wynająłem te pokoje, aby w nich pomieścić biura tego przedsiębiorstwa. Widzi pan ta historia wychodzi pod nazwiskiem jednego z najszanowniejszych księgarzy w Paryżu, nie pod moim.
Uważałem, ojcze, że mama nie bardzo lubi, abyśmy się zbliżali do niej publicznie Jesteśmy za duzi.
Moje dzieci, zostawcie nas
Jestem z góry przekonany, że pan zachowałeś w tej sprawie najściślejszą niezawisłość. I ja sam, na prowincji, jako prosty sędzia, wypiłem nieraz więcej niż szklankę herbaty z ludźmi, których miałem sądzić; ale wystarczy, że pan minister o tym wspomniał, że mogliby mówić o tym, aby trybunał wolał uniknąć dyskusji na ten temat. Wszelki konflikt z opinią zawsze jest niebezpieczny dla tego rodzaju instytucji, nawet kiedy ma słuszność za sobą, ponieważ broń jest nierówna. Dzienniki mogą wszystko mówić, wszystko przypuszczać, a nasza godność wzbrania nam wszystkiego, nawet odpowiedzi. Zresztą, porozumiałem się już z pańskim prezydentem; sprawę, której pan się zrzeknie, powierzono panu Camusot. Rzecz załatwiona niejako w rodzinie. Słowem, proszę pana o to zrzeczenie się jako o osobistą przysługę, a w zamian otrzyma pan krzyż Legii, który panu się od tak dawna należy; biorę to na siebie.
Wody! Usta spieczone!
Da ci je Bóg, gdy będzie potrzeba nie miecz wojuje, ani ludzka dłoń, ale wola i opieka Boża. Spełni się wszystko, jak on postanowił. Ty, ty kleić i spajać musisz, co rozerwały wieki, żelazną wiązać obręczą... miłością ożenić, prawem zjednać...
O ożenieniu, jak o ożenieniu boć niewiast po świecie grzecznych i bez tego dosyć, ale jemu trzeba syna... On chce koniecznie potomka męzkiego mieć... To jego jedyna troska, aby korona nie poszła po kądzieli, albo na Mazury, lub na jakie cudze ręce... Syna, syna mu trzeba, a tu...
Chcą li czego, muszą przez Kasztelana prosić, a co zażądają, otrzymują.
Ty temu dajesz wiarę? ja, nie... Za co by go pan Bóg karać miał, kiedy winien nie był?
Widzisz Hans masz za swoje!
Wprawdzie zapewniłem siostrzeńcowi Ludwikowi następstwo po mnie... lecz jeszczem się nie wyrzekł nadziei że mnie Bóg, męzkiem potomstwem obdarzy.
Rycerz prawy ale też jako rycerz niepohamowany i nieunoszony w namiętnościach. Szkoda, że piękne swe przymioty kazi tem zuchwalstwem...
Powiesz mi, żem jej nie widział? lecz, odmalowali mi ją na dworze Karola ci, co ją znają od dzieciństwa... jakbym miał przed oczyma ją i jej piękność!! Jest piękniejszą od innych, i ma w sobie ten charakter szlachetny, który ja w jej rodzie cenię. Coś ze krwi bohaterskiej Jana. Innej nie chcę nad Margaretę!
Dałby to Bóg
Uczynię wedle rozkazu ale czas, aby miłość wasza kazała dać wieczerzę, i zapomniała przy stole o trosce... Mnie już z wieczernika dochodzi zapach mięsiwa...
Pewnie poczekać na nie musicie
To się zmienić nie może
Ale nadzieja straconą nie jest Przeczucia i przepowiednie są to pokusy szatana. Bóg rzadko objawia przyszłość, a gdy to czyni, dzieje się objawienie jej przez usta poświęcone i wiary godne.
Nie! głową potrząsając, rzekł zajadający.
Tak ci jest odparł, wysłuchawszy przybyły, ale wy lejecie pot, a drudzy was broniąc, krew wylewają.
Bywają i głodne lata
Ależ! kto wolen był, ten i jest!
Nie skarżym się
A w domu jest co robić!
Po co? Juści, kiedy by się wam krzywda działa, dla czegożbyście i do króla nie mieli iść? On ci przecie najwyższym sędzią.
Po starym obyczaju nie godzi się to chata nie gospoda... Krzywdy nie czyńcie. Kmieć jestem i choć Neorża kłamie, żem jego, byłem i będę wolny...
A no
Na jakim koniu?
Jako wy wszyscy zdrów jak ryba i dosyć wesoły był... Ino mi nie chciał mówić kto on... a zlitowalibyście się nademną, gdybyście mi jego nazwisko dali...
Królaś miał, król u ciebie był! krzyknął jeden i nie czekając dłużej, jak prędko przypadli, tak prędzej jeszcze dalej pobiegli.
Nie wiem, jam na was nie skarżył
Było ci dotąd dobrze na mojej ziemi bo ziemia ta moja jest i jak pies łże, kto mówi inaczej teraz dopiero poznasz, jakim ja być umiem!
Jak? tak jako na ciebie
Widzicie więc i mnie drą. A nie jeden Neorża, ale i drugich wielu...
To już na ostatnie danie zostawić muszę
A no, Suchywilk i król
Prawo? takie prawo, że jak wiek wieków tam ludzie tacy jak ja... wypasali i po dwa, i po cztery... Żydaby licho przez to nie wzięło ani króla też.
Za tą się nie macie co tak ujmować krzywda się jej nie dzieje. Królowi wstręt czyniła, posadzili ją na zamku w Żarnowcu, i żyje sobie jak królowa, tyle tylko, że męża nie widzi...
Pełno ich wszędy znajdą się i w naszem mieście...
A na mnie sierdzi się przecie!
Czemuż z żoną nie żyje?
E! e! co nam tam jego korona!! Tu w krakowskiem, ja wiem, że my mu nic nie zrobimy, ale trzeba z innego końca zaczynać. W Wielkiej Polsce, w Poznaniu tacy się znajdą, co mogą się ruszyć, bo im to nie po myśli, że koronę im z Gniezna wywieźli, i ze stolicy ich zrobili małe miasteczko.
Rad i ja z tej mądrości będę korzystał
Pomnijcież
Milczałabyś stara, bo nic nie znasz
Prawdę mówi Maciek Borkowicz o! święte to słowa... Ta nas jedność zgubiła...
Nie ja!
A cóż? zawsze jedno! Mnich ten zuchwały Baryczka, nie darmo Amadejów pokrewny... węgier też, choć ojciec z polką się ożenił, Baryczka się odgraża, że gotów z kazalnicy piorunować na króla... Nawet arcybiskupa i biskupa nie szczędzi za to, że oni was nie zmuszają z żoną żyć, a... inne niewiasty porzucić.
A inni, jacy tam u Neorży byli? spytał król po chwili.
Było ich pono dosyć
Krzywda by mu się nie stała
Wątpię, żeby z nieco upartym a sierdzistym starcem już się co dało uczynić
Nie mogę! Kaźmirz oddałby dobra Złockie, król nie może.
Źli księża źli to księża, miłościwy królu, bo się przeciw władzy swej buntują, a zachwieje się ona
Jak zawsze, spokojny na pozór Znacie go, niełatwo się porusza, a tem mniej poruszenie okaże, aby powagi swej nie nadwerężył w oczach ludzi. Ja tylko, co głębie duszy jego znam, wiem, co się w nim dzieje. Gdy się najwdzięczniej uśmiecha, pewnie naówczas najcięższe brzemię okrywa tem udanem weselem.
Z miłości waszej dla pana roście to że zawczasu czarniej widzicie, niż jest.
Słówko tylko cóżem to ja wam tak krzyw, że mnie nawet posłuchać nie raczycie?
Czego chcesz?
O klątwie słyszałem widzicie, że się jej nie uląkłem...
A potem?
Jadę
O to, com rzekł że sektą są. Nasz zakon właśnie powierzone ma sobie badanie herezij wszelkiej, tej zjadliwej rdzy, która się czepia łatwo umysłów słabych a żywych... Inkwizytorowie o tem wyrzeką.
Właśnie tą bezpotomnością karze go Bóg za to, iż sromotny żywot prowadzi...
Do Wierzynka, rzekł przeor, tam nas przyjmą. Okien ma dosyć. Mówiąc to, wolnym krokiem poruszyli się, idąc ku rynkowi i przed się patrząc ciekawie. Ulice pełne były ciekawego ludu, lecz nie sama ciekawość tylko malowała się na twarzach, trwoga, niepokój, nieokreślone to uczucie, które opanowuje na widok spraw niezwykłych i niewytłómaczonych.
Jeszcze teraz nieszpetna, choć tak zestarzała rychło, mówił inny. Ale jej teraz ani poznać... wszystko słyszę, zmarnowali. Fryc pije, a ona co ma, to do kościoła za grzechy wynosi.
Bez wątpienia
Człowiek boży otworzył mi oczy, pokutnik jako ja, począł, oczów nie podnosząc, pytany. Z nieba miał objawienie... Pokuty tak srogiej jak grzechy, któremi ziemia skalana, żąda Bóg...
Byli
Lecz jeśliś pokutować chciał za grzechy
Chcę widzieć dzikiego! powtórzył Kaźmirz...
Stał jeszcze chwilę król, zwrócił się powoli i wyszedł milczący. Na progu zachwiał się, odwrócił, spojrzał, i nie mówiąc słowa, wrócił do swej komnaty.
Nie żądam nic więcej, nad trochę życzliwości i choć piękna Krystyna bardzo jest srogą, nie wyrzekam się nadziei, że bliżej poznawszy mnie, łaskawszą będzie...
Idź ty w poselstwie odemnie Zanieś jej ten mały podarek, jako pamiątkę odemnie, i powiedz, że ją do Krakowa zapraszam, że ją przyjmę, jak królowę.
Choćby mi najmilszym był i choćby jeszcze jedno miał tak wielkie królestwo, jak to, które posiada... cóż z takiej miłości? Ja na miłośnicę nie jestem stworzoną i płocho nie pójdę ze spokojnego mojego domu na jakiś dwór, z któregobym ze sromem powróciła. Wy to sobie powiedzcie zawczasu. Podarki, namowy, podejścia, obietnice... wszystko to się na nic nie przyda.
Dla czego? ja nie tracę nadziei, że was na dworze naszym widzieć będziemy.
A wam koniecznie księżnej potrzeba! rozśmiał się Opat, przecie królewskie dziecię z jakiejbądź małżonki prawej zrodzone, takim będzie królewiczem, jakby w nim niewiem czyja krew płynęła. Byle młodą była a miłą mu i potomka dać mogła
Mieszczka jest, ale bogata, poznał ją przecie na dworze, czasu zabaw cesarskich. Nie nazbyt młoda, urodziwa, poważna, stateczna, wdowa po Rokiczanie...
No, to szukajcie innej, po Niemczech dziewcząt w książęcych dworach dosyć, ale ztamtąd pono drugiej nie dadzą. Z Rusi król nie zechce, bo się drugiej Aldony prostaczki obawiać będzie.
Wolno mu powiedzieć, co chce nie lękam go się. Lepiej jest ślub dać, niżby miał się zagryźć i zmarnieć...
Przodem kogoś słać potrzeba do Pragi.
Jestem Jędrzyk, kupiec tutejszy, znają mnie wszyscy musicie mówić ze mną.
A tak ale oni się mogą nie dopilnować, a ja...
Niedość, że król, lecz człowiek taki, który niczyjej krzywdy nie chce
Nie! zawołał Jędrzyk, jam dla niej za mały ale jej losu psować nie dam.
Pojadę
Do mojej, bo ja się zalecam do niej, a nie zwykłem cierpieć drugich obok siebie!
Mówiłem wam, ślub nam dać przyrzeczono... wyciągam do was rękę... ofiarując przysięgę...
Na co ci rozmyślanie potrzebne? Ja się tu przekradając, dostałem; na dworze cesarskim nie wiedzą o mnie i wiedzieć nie powinni; powracać muszę jak najrychlej, czekać nie mogę, odkładać nie chcę... Wszystko natychmiast potrzeba ułożyć i zapewnić...
Powiem wam pierwszemu, wam może jednemu, co mnie spotkało. Król polski...
Nie mogę tego zataić miłości waszej. Tembardziej, iż idzie o dziedzica korony, gdyby Bóg nas nim pobłogosławił żyje... Ślub z nią był prawny... Gdybyż miłość wasza ani dnia z nią nie żył... dałby się związek unieważnić... Lat piętnaście nie protestowaliście.
Cóż? może królowi co zadać chciała przez zemstę?
Bałamucicie mnie tylko Nie wiecie nic, dla tego i powiedzieć nie możecie.
Bo wiem, że to co dam w zamian, wiele warto Chcecie się jej pozbyć, a nie macie jej co zarzucić? prawda? cięży wam? Otóż sposób w moim ręku. Zdradzę biedne kobiecisko żeby było przynajmniej za co pokutować... Dajcie mi męża, jakiego chcę!
Ona opieki nie potrzebuje, bo rozumniejsza jest od nich wszystkich Właśnie to osobliwe, że oni przez pamięć na Aarona i poszanowanie w niej wielkiego rozumu, z którego słynie, dają się jej rządzić samej...
Wiecie, że król jej życie ocalił, i że pamiętał o niej tak
Zowią cię kochanką jego...
Sądzić nie będę
Nieprzyjaciele twoi
Nigdy też w życiu nie miałem chwil tak szczęśliwych, jak spędzone przy tobie
Cóż więc?
Tak i ja wiem o tem, ale ten związek przeciwko mnie wymierzony nie jest, stoi w piśmie, które ułożyli, iż wierni mi pozostaną.
Niech na to zasłuży... z żydówką żyjąc, exkomunice podlega.
Powiadają, że nie głupia jest
Dawno się ono wyczerpać było powinno
Chrystus nam przebaczać każe
Niedorzeczne proroctwa! podchwycił Arcybiskup
Jestem pewien tego, że drugiej pokochać nie potrafię tak, jak ciebie Miłość moja wielką być musiała, gdy mnie zmusiła z tronu zstąpić do Esthery
Mało, że Wierzbięta był
Mów, nocy
Wie też o niem, ale sobie z niego nic nie czyni... We dworze słyszałem, jakoby mu to wytłómaczyli, że w tem nie ma nic, jeno bezpieczeństwo od warchołów...
Jam się też po piśmie naszem do miłości jego wybierał, rzekł Borkowicz, postękując. Chciałem sam królowi z tego sprawę czynić, ale u nas tyle do czynienia jest, że się pański Starosta oddalić nie może.
Daj Boże szczęście! odparł Borkowicz
Nie zapominajcie, że przez takich jak Ziemowit, Pomorze się nam oderwało
Ale co ona biedactwo na to poradzi, kiedy jej rodzina każe? kobieta sobą nie władnie, a to
Widzicie, żem źle uwiadomioną
Przecie nie do księżniczki tam jeździł aniby śmiał oczy podnieść na nią. Piastowie Szlązcy, choć się od nas oderwali, choć z niemcami związali i woleli im hołdować zanadto się wysoko cenią, by im wielkopolski panek dla córki smakował.
Cicho...
A jak ja tobie tu służyć mogę? Oszalałeś! zawołała coraz bardziej trwożąca się, oglądając na wszystkie strony, ochmistrzyni, obawiając się być podsłuchaną.
U nas płakać nie powinniście pan dobry, nagroda hojna, ale panu też służyć dobrze potrzeba i wiernie.
Przytem królowa Jadwiga może sobie przypomina swe poprzedniczki, nie licząc Aldony...
Ogadany już jestem a to, co prawię, o tem wróble na dachach śpiewają. Właśnie dla tego, iż mi króla żal i że go miłuję i biedna królowa...
Tu, do mojej izby tak mi Boże dopomóż. A z czem przyszedł?... Trzeba go było posłuchać! Powiada
Gwałtem mi go z ręki ściągnął Nie mogłam krzyczeć
Jak? kiedy? Przecie królowa w swojej komnacie nocowała, a wy byliście przy niej?
Gwałtem? a gdyby i tak było!? toć przecie nie wołała, gdym gwałt jej czynił, i była ze mną tam, gdzie jej nikt na pomoc przyjść nie mógł? Hę? Rozumiecie, co to znaczy?.. Samaby się potępiła, przyznając do tego. A pocoście mnie puszczali tam, gdzie ja mógłem pierścienie z palca zdejmować?..
Do tego starego gnoja nie pojadę! między nami rozrzezany obrus, nie siądziemy do jednego stołu, a w Krakowie dwa razy byłem, dopiero co ztamtąd powracam. I tam nie pojadę...
Choćbyście nie mówili wy wiecie wszystko
Znosek!
Za się! nie!
Imieniem tem ohydnem ust sobie kalać nie chcę...
Czekałem sposobnej chwili.
Ale wam, coście postarzeli pod zbroją, jużby czas też i odpocząć? rzekł Maciek.
Bo ma pilniejsze do opatrzenia a te kletki, jak je widzicie, niepozorne, woda i ziemia broni dobrze i lepiej niż drugie mury...
A tak! miłościwy panie... ale dziś mnie i moich już tam nie ma
Chałupa spłonęła, grunt zajałowiał, Neorża tam już wsadził jakiegoś przybłędę.
Żyw Bogu dzięki... lecz, srodze cierpiący...
Mistrza kolońskiego słuchać potrzeba
Nigdy
Chętnie, moja droga.
Przyznaj, droga, że jestem bardzo wspaniałomyślna? Ostatecznie bowiem... miłość bliźniego zaczyna się...
W czterech ostatnich latach życia mnie jednemu zwierzył się z miłości do pani, a zwierzenie to zacieśniło bardzo już silne więzy braterskiej przyjaźni.
Nie byłby mnie może długo kochał Republikanie są jeszcze bardziej absolutni w swoich ideach niż my absolutyści, którzy grzeszymy pobłażaniem. Marzył pewnie o mnie jako o istocie doskonałej, byłby doznał okrutnych rozczarowań. Nas, kobiety, ściga tyleż oszczerstw, ile wy ich musicie znieść w życiu literackim, a my nie możemy się bronić ani sławą, ani dziełami. Stajemy się dla ludzi nie tym, czym jesteśmy, ale czym świat nas zrobi. Nieznana kobieta, która jest we mnie, zginęłaby niebawem jego oczom pod fałszywym portretem kobiety urojonej, która jest prawdziwą dla świata. Uznałby mnie niegodną szlachetnych uczuć, jakie miał dla mnie, niezdolną go zrozumieć.
Niepodobna kobiecie dowiedzieć się takiej rzeczy bez uczucia radosnej dumy
Tak, ale chciałam być zupełnie pewna; niech mi pan bowiem wierzy, iż, stawiając mnie tak wysoko, nie omylił się.
Jak chcesz ja już jestem zdecydowana. Geniusz to sprawa mózgu: nie wiem, jak na tym wychodzi serce, pomówimy o tym później.
Przyjmie je zresztą, bądź bez obawy; zawsze będzie miała dwadzieścia lat dla ciebie. Wejdziesz w świat, co się zowie fantastyczny. Dobranoc, jesteś u siebie zobaczymy się w tym tygodniu u panny des Touches.
Nie! nie wiesz nic. Czyż córka ma kiedykolwiek prawo oskarżać własną matkę?
Och! Przebaczyłam jej. Zresztą, słówko jest bardzo dowcipne. Kto wie, mnie samej może zdarzyło się smagać bardziej jeszcze okrutnymi ucinkami biedne kobiety równie czyste jak ja.
Nie, nie mów tak do mnie W tej chwili jestem zawstydzona i drżąca, jak gdybym popełniła największe występki.
Kiedy kobieta posiada taki skarb, obawa postradania go jest zbyt naturalnym uczuciem... Jestem niedorzeczna, przebacz mi, droga.
Niechże pani pozwoli mówić margrabiemu! Kiedy ładny koń wysadzi kogo ze strzemion, zaraz doszukuje się w nim wad i sprzedaje go.
Znam tę sprawę. Pani de Cadignan ocaliła p. dEsgrignon od ławy oskarżonych i oto, jak się jej odwdzięcza.
Zupełnie tak, jakby księżna była tego warta
Próbowałem ci ja tych ludzi, ale mi żaden nie poradził. Słowo nie kosztuje, słów ci każdy nasypie, a co potem? językiem miele, ręką nie ruszy
Eh! słuchaj poruczniku! co tam bałamucisz, mów bo mi otwarcie, jak masz mi dać dobrą radę, to nie dróżże się z nią.
Czekajcieno jeszcze Panie Macieju, odparł porucznik, Wać Pan jesteś uczciwy człowiek, jemu to mogę szczerze powiedzieć, nie od dziś to moje rzemiosło, namawiałem ja sobie dużo towarzyszy ale zawsze z początku tak bywało jak z waćpanem, dopiero jak głód dokuczy, rozum przychodzi. Wzdraga się człek, wzdraga, potém rozmyśli i przyjmuje. Mnie waćpana żal, daję ci tydzień do namysłu... a potém, zobaczemy.
Ale ja znam ciebie, rzekł nieznajomy, chwytając go za rękę.
Przysięgnij na zbawienie, że mnie nie zwodzisz!
O noć to nie, rzekł Maciéj, ale ta Moskiewszczyzna to się ona przybiera na różne figle, a szpiegi tak udają dobrych Polaków, że licho ich tam pozna!
Za trzy dni, dodał blondyn, pójdziesz na Bednarską ulicę, znajdziesz tam porucznika, trzeba się jeszcze nawzdragać, ale w końcu musisz przyjąć co on ci ofiaruje...
Moi panowie, odparł rzemieślnik, jestem stolarz, gdybyście mi kazali buty robić to nie moja rzecz; tak i to, jestem prosty człowiek a to bardzo kręta sprawa, nie moją to głową podołać.
Około szóstéj wieczorem gdybyście chcieli zajść się pomodlić u figury Matki Boskiéj, naprzeciw Dobroczynności, zawsze tam ktoś z nas być może.
I dobrze go pilnujesz! odpowiedziała kobieta
Oj twoje nauki! Lepiéjby stokroć było dziecku ich nie słyszeć i ciebie do trumny położyć? Co znaczą twoje słowa przy twoich uczynkach? Dosyć by ci spojrzał na twarz to z niéj życie wyczyta! A potem chcesz mieć pociechę z niego! Łaska Boża jeszcze nad nami że choćbyś innego już zepsuł, jego może nie potrafisz.
Ja ci tam kazałam schować kawałek mięsa i trochę kartofli
Co ja ci mam gadać? szepnął porucznik, chodź za mną to się dowiesz.
A no zobaczym, da się to widzieć, rzekł naczelnik.
No, no, wypłacą ci tam dwieście złotych (tu zniżył głos naczelnik) tak jak zwyczajnie, wytrąciwszy na koszta kancelaryj...
Ale jeżeli wolno zanieść pokorną prośbę słowo honoru, panie Radco, że kawałka chleba w domu nie mam...
A co? panie pułkowniku biedem jadł a bieda mnie jadła. Jako żywo niesprawiedliwie przegnali mnie z pułku a potem już nigdzie człek miejsca zagrzać nie mógł. Zabawiałem się różnym przemysłem, handelkami, i ot tak, ot tak, życie się przeciułało. Jeszcze na dobitkę trzeba się było człowiekowi ożenić, a baba sekutnica i dwoje dzieci na karku.
Przecie gdyby dziś potrzeba było, dodał tajemniczo Presler, jeszczeby się z karabinem i bagnetem dało rady.
Dziś kochany, panie Macieju do bawaryi przy ulicy Granicznéj zbiera się wielka liczba czeladzi nabechtanéj przez moskiewskich ajentów, a policya gdy się wszyscy zbiorą i w najlepsze hałasować będą otoczyć ma dom i wybrać tych których zdrajcy wskażą. Idźcież zaraz do téj bawaryj, nic się wam nie stanie bo już kartkę swoją macie, w miarę jak się czeladź zbierać będzie ostrzegajcie czem to pachnie. Jeżeliby trochę szpiegów przetrzepać chciano, nicby to nie zaszkodziło. Poznacie ich po tem że na plecach mieć będą białą kredą porobione kółka.
Sam? no, djabelski masz nos, ale nie bądź tak bardzo gorliwy, bo i to nic potem. Ponieważeś jednak przyszedł chodź zemną, to ci powiem co masz robić.
Już ja ci tego nie powiem, bo wiem że się domyślisz. Ale słuchaj no, dziś ci to płazem nie pójdzie, żeś tu wlazł. Wybieraj więc, czy wolisz dwadzieścia kijów, czy żebym ci smołą na czole napisał coś za jeden.
Zkądże ta potwarz? kto śmiał ją rzucić, mów, ażebym mu język wydarł z gęby. Kto to ci powiedział?? kto! kto? kto?
Juljanowi jakiś szatan powiedział żem ja szpieg, Juljan chciał sobie w łeb strzelić!
Krzep się i ochładzaj, ja dziś nie piję.
Mnie się zdaje, mój kochany, że oba na to nazwisko zasłużym, abyśmy się tylko przytknęli do szkła...
Od kilku dni śledzę cicho, szepnął drugi, grube ryby zbierają się tu w jednem miejscu na uboczu, tak że je wszystkie w jeden sak ułowić będzie można.
O! nie mówże mi tego.
Jestem na czczo, rzekł Presler z dzikim uśmiechem.
Syn! syn wczoraj tam gdzie ja naprowadziłem, między tymi co ich wczoraj wzięto, mój własny syn! Ja go muszę mieć, wy mi go musicie uwolnić. Panie! zedrzyjcie ze mnie skórę, wart jestem piekła i najstraszniejszych męczarni, ja własnego zgubiłem syna!!
Co to jest musicie? głupcze jakiś! odpowiedział zimno radca, ja cię tu nauczę tak gadać do mnie; idź mi zaraz precz! i nie śmiéj nawet ust otworzyć o tem.
Co to jest oprawców? oburzony zawołał naczelnik. Głowę tracisz, oprawców? ty rząd nazywasz oprawcami?
Ale wszystko się może zrobić, tylko ty z temi rękami daj pokój, nie krzycz, idź, ochłoń, a już tam jakoś późniéj zobaczemy...
Nic ci nie przyrzekałem, a teraz ci to tylko przyrzec mogę, że jeśli mi się poważysz raz jeszcze przyjść z temi piskami i czas zajmować to cię każę tam zasadzić zkąd niełatwo wyliziesz...
Co tam panie jenerale! panie jenerale! (kłuło go że mu nie mówił: prewoschodytelstwo) ja dla was nic nie zrobię, nie trzeba było syna puszczać na takie szelmostwa, trzeba jego było lepiéj uczyć, ot co, poszoł won!
Ani ty ojcze, ani matka nie macie prawa żądać odemnie abym dla miłości waszéj podłością się skaził, rzekł młodzieniec; patrz! dodał nagle odsłaniając surdut i pokazując zakrwawioną koszulę, patrz, bito mnie dziś, bito ażem mdlał, alem nie zesłabł, alem wzmocniał, ale się dam ubić a nie powiem tym katom słowa!! Nie okupię wolności mojéj szkaradną zdradą, pójdę na śmierć i zostawię po sobie w miejscu dziecięcia waszego, czystą i poczciwą mogiłę.
Ja! kobieto nie bluźnij... on mi był jeden na świecie... ja nie mam nadeń nikogo
Eh! to znowu głupstwo, rzekł z rezygnacyą pijaka Muszyniec. Powiedz mi, na co się to komu kiedy zdało, mózg sobie w powietrze wysadzić? operacya niewygodna a skutek żaden! Poczekajno, pogadamy o tem, ale w ulicy rozprawiać nie do rzeczy; wiesz co, chodźmy gdzie do szynku?
Tak...
Znam cię i wierzę ci, mój aniele drogi, ale i ty powinnaś mnie znać, powinnabyś mi wierzyć! Na cóż te między nami tajemnice?
Albo ja się czego jeszcze boję? Nie mam już nic prócz życia do stracenia, a to bym dał chętnie żeby się pomścić nad nimi. Syna mi wzięli te katy! Córkę mi chcieli zbezcześcić! Myśleli żem już tak plugawy i bezsilny że mnie zgnieść można bezkarnie. Ale gdy się już tylko życie zostanie, człowiek je sprzedaje drogo! Miałem już jednego z nich w ręku, i ten mi się wyśliznął...
Nie znasz ich, rzekł Kuźma, który się poczciwie po polsku i nieostrożnie po polsku z pełności serca wygadywał
Moje dziecko, rzekł ksiądz, bardzo to pięknie mówisz, ale obrachuj się z sumieniem, czy tego przez samą zemstę nie czynisz? Zemsta nie chrześciańskiem jest uczuciem; my nie mścić się na moskalach, ale bronić się od nich powinniśmy. Prześladują świętą wiarę naszą, chcieliby nas spodlić i zepsuć, aby tem łatwiéj ujarzmić; broniąc tego nieszczęśliwego kraju, bronim zarazem praw Boskich które oni depczą nogami...
Umarł i pochować go nie było wolno we dnie, poprowadziliśmy go nocą na Powązki...
Dieve, kokie būsma  laimingi!...
Ne, nieko nežinau?!
Meluoji!
Pagaliaus, gal nieko taip jau baisaus tame ir nėra ne mūsų vienų; daugelis dabar miškuose renkas... Kaip girdėti, rusai išvisur bėga... Ką gali, žmogus, žinoti
Gal paskum po to visiems bus lengviau ir geriau gyventi?...
O ką, jeigu nuveiks... Juk tada, senut, visiems būtų geriau gyventi?!
Gal koksai maistininkas?! eik į ten
Cichojciecichojcie (gw.)
Jeden Pan Bóg Wszechmogący raczy wiedzieć żalibyżaliby (daw.) dziś popr. forma M lm: krakowscy mieszczanie.. U jednej bramy miały psubraty swoich ludzi, to i wpuścili nocą ........... żołdactwo tą bramą. A książę Łoktek właśnie naówczas obchodził straże i cudem ino niewypowiedzianym, omal już w ręku wroga będąc, zniknął w okamgnieniu, jakby się w ziemię zapadł. Tedy jakoż mam rzec? Niecną zdradą stało się nieszczęście i amen.
Ooo, to nie najlepiej się stało
Wiadomo swój do swego zawżdy ciągnie; ów książę Henryk milszy im, niż Polak z krwi i kości. Ponoś dawno zabaczyłzabaczyć (daw.)
W podziemiu jest izba obszerna tam się może przez dzień ukrywa, a nocami narady ze swymi wiernymi odprawia.
Niech będzie pochwalony.
Ano, to dymaj przodem, ja za tobą.
To my, czeladź od majstrów Glasera i Langmana. Raczcie nas wpuścić do miasta.
Ruszaj mi stąd polski psie, bo cię inaczej poczęstuję!
Co? Człowiek jakiś ucieka; ojcowie mu niosą pomoc. Usuńmy się dalej na prawo, coby nas z baszty nie dostrzeżono; może i my się na co przydamy.
Trzeba go ratować...
O Jezu, dzięki Ci... Już!
A moja czapa świeżo dzisiaj podszyta... Ważymy się uwłaczać waszej książęcej osobie.... widzi Pan Jezus jako rzucilibyśmy wam pod stopy bławaty i złociste lamybławaty i złociste lamy
Juści, mogło tak być Przecie leśne panny, dziwożony, południce, do dziś dnia po kniei dokazują. Ma się wiedzieć, w owe czasy, co się człowiek ani przeżegnać nie umiał, jeszcze było stokroć gorzej.
Gadaj, gadaj, nie zważaj na Pietrka; on zawdy taki niezgodliwy, dokuczny
Matko Boska święta... a cóż się to dzieje! wiecznie mi się ino ma śnić wszystko? Wczoraj tatuś i matusia swarzyli, że mi się Bóg wie co zwiduje, dziś Pietrek wpiera we mnie jakieś sny; już nikomu nic nie opowiem, choćby same gwiazdy z nieba do mnie gadały. Bywajcie zdrowi; pójdę sobie między skały, tam moje królowanie.
Potem coś rzeknął na odchodnym, tatuś wybiegli za nim, i znowu takie słowa mię doleciały: „wszyscy, cała wieś murem osłoni”. Matusia zagasili kaganek, pokładli kiecki na ławie i poszli spać. A mnie czegoś straszno się zrobiło; nakryłem się z głową, zatuliłem oczy pięściami i sam nie wiem kiedy usnąłem. Nie słyszałem, żeby tatuś wracali. Rano, inom się umył i przyodział, wołają do śniadania. Piję mleko, poglądam na rodzicieli, tak spokojno rozmawiają, jakby się nic dziwnego nie stało. Nie mogłem zmilczeć i pytam: „Tatusiu, a czego chciał od was ten mały człeczek?” Matusia podskoczyli na ławie i znów usiedli, a tatuś popatrzyli na mnie bystro i powiadają: „Hę? Jaki człeczek?” „A ten, co tu był w nocy, wieczerzał i gadał z wami”. Nic mi tatuś nie odpowiedzieli, ino mi pomacali czoło ręką. „Matka, zobacz no, chłopak ma głowę rozpaloną, widzi mi się. Gada trzy po trzy, trudno go wyrozumieć”. A ja swoje: „Nie trzy po trzy tatusiu, ino ktoś tu był w nocy w izbie. Kożuch miał długi, siwą czapę, co wam gadał będę, kiedy dobrze wiecie, że prawda”. „Ano darmo” „słabe dziecko i tyla.” Tedy mnie wzięli oglądać oboje, wymacali mi czoło, szyję, plecy, w porządku, kiwali głową, że to pewno zimnica będzie; na koniec matusia mówią: „Ha, mieliśmy cię wziąć do kościoła, musisz ostać w domu. Anibyś pół drogi nie zaszedł, kiedyś chory”. „Zdrowem jak ta rybka, matusiu” „zajdę trzy razy do Skały i trzy razy się wrócę!” „Nie, takie zwidywanie, takie mamidła nocne, to znak na ciężką chorobę. Siedź w domu, dziecko, a zmów pacierz, coby ci Pan Jezus przywrócił zdrowie.” „Ależ matusiu!” „Aha, jeszcze jedno; o tym jakimś małym człeczku, o tym mleku we dzbanku, o tym, żeś nas gadających w nocy widział, ani piśnij nikomu, pamiętaj! Niech no by się Kłoskowa dowiedziała, to obniesie po całym Ojcowie, że za jakieś tam ciężkie grzechy Pan Jezus nas pokarał i dziecku rozum odebrał. Milcz, jeśli nie chcesz naszego wstydu”. Poszli na nabożeństwo, a ja ku moim skałom. W onej norze znowu te majaki, te kamienne siekiery, kościane igły, Bóg wie co. Pietrek szydzi, że mi się to śniło. Słuchajcie chłopcy... może ja naprawdę pomylony?
Ani dziesięciu bym ci nie dał. Dobrze to, że się umiesz drapać po skałach; ale nie ino strome urwiska są człeku groźne. Ja słyszałem, że w tych wąwozach zbóje siedzą.
Co! Może go znasz? Możeś go już widział?
Głupiś. Choćbyś nawet z nimi rozmawiał, ani mu do głowy nie przyjdzie, żeś mu wróg. Właśnie do takiej roboty dziecku najskładniej. Szukaj śmiele, upatruj, a złoty grosik twój. Pytaj na grodzie o rycerza Wrzecisława ze Żlebu. A cobyś wiedział, że moje słowo święte, masz tu srebrniaka na zadatek. Dotrzymasz obietnicy, nie pożałujesz.
Muszę wiedzieć.... muszę na własne oczy widzieć, do kogo tatuś idą. Może... ach tak, pewno pod las, do Bartoski. Zawdy się nad staruchą litują. Matusia uwarzyli co do smaku, a tatuś jak raz w tamtej stronie orzą. Co tu rozważać po próżnicy... do Bartoski idą. A skrycie dlatego... coby... juści dlatego, coby się nie chlubić przed ludźmi. Będę patrzył z dala, aby się ino przekonać.
Nie lękajcie się, panie. Jeśli ja onego nie wytropię, to nikt.
Cóż tak dorosło gadasz? Tatuś orzą pod lasem, pewnikiem nie przyjdą, aż na wieczerzę.
Nie powiem.
Język mi kołem staje... wypowiedzieć trudno... Gada ano, żeś do zbójców na służbę przystał, a najstarszemu z nich jadło nosisz.
Jakoż inaczej? I to jeszcze po ciemku, bo ino nocami się schodzą. Jeden raz tylko raczył najmiłościwszy król trudzić się do górnej jaskini z moją pomocą, a to było tego wieczora, gdy staruszek kanonik przybył tu od arcybiskupa z Gniezna. Słabowity to człek, nijakiej siły w rękach nie ma.
Niech cię Pan Jezus błogosławi. Tyle ci rzekę.
Czeska potwora coś miarkuje.
Dobrze. Ino ty idź po drugiej stronie rzeki, a dopiero jak w czeluść wlezę, możesz się przybliżyć i dawać pozór.
O Jezu... miałby sam znaleźć drogę, wolej go poprowadzę. Matko boska, ratuj!
Tędy, panie, tędy na prawo.
Nie wiem... może to być...
Co? Tam na dół?... tam... gdzie... on?
I znowu minął tydzień. Waluś uspokoił się po doznanych strasznych wrażeniach; zrozumiał, że tak się stać musiało, a gdyby się stało inaczej, byłby król stracił wolność, a może i życie.
Pewnoś głodny? migiem przystroję wieczerzę.
Wezmę cię dziś ze sobą do króla.
Chyć mi się za szyję, a nogami obejmij mnie w pasie. Teraz cię jeszcze przywiążę do się rańtuchemrańtuch (daw.)
Zaraz zaraz, od czego krzesiwo?
Tedy rozumiałem że płaca winna być równa zasłudze. Przywiodłem tu malca, by za waszym najmiłościwszym pozwoleniem, jeden raz w życiu oglądał oblicze polskiego króla.
Odbyłem daleką drogę do Rzymu w takim celu, by przedstawić Ojcu świętemu krzywdy nasze. Jemu to, co znaczy Stolicy rzymskiej, pradziad nasz Mieszko oddał polskie kraje w duchowe poddaństwo. Nie ziemskich królów hołdownikami jesteśmy, ino bożego namiestnika. Nawet czynsz lenny, czyli świętopietrze płaciliśmy wiernie Rzymowi, a prawo koronowania królów naszych stolica apostolska nadawała. Tak z wolą i błogosławieństwem papieża koronowan był poprzednik nasz Przemysław, zdradziecko przez wrogów Polski zamordowany.
O, pani! wystaraj się dla mnie o taką pracę, choćby za połowę tej zapłaty, którą dają innym, a ucałuję ci ręce i nogi.
Wiem o tem, i na tych właśnie niebezpieczeństwach opieram moje nadzieje. O, gdybyś pani wiedziała, co cierpi mój ojciec!... W chwili, gdy pozostaje samotnym, zalewa się łzami, trapi go choroba, martwi bieda w domu i przyszłość nasza... Pod brzemieniem cierpienia ugina się, choć taki mężny, silny i odważny. Bylejaki zarobek uspokoiłby go, zapewnił większe wygody, i na twarz jego, tak zacną i kochaną, sprowadził uśmiech zadowolenia, tyle przez nas upragniony. Zarobku zatem potrzebuję koniecznie, choćby mi przyszło przytem narażać się na największe niebezpieczeństwa. Dopomóż mi, pani, do wynalezienia jakiegokolwiek zajęcia w kopalni, a ujrzę cierpienia mego ojca uspakajające się, ujrzę go zasypiającego spo­kojnie!
O, jeżeli tak, moje dziecko, niech ci Bóg dopomaga i błogosławi! Szukaj pracy, przyda ci się ona w przyszłości, gdy wreszcie Bóg ulituje się nade mną!
Tak, to prawie nieuchronne. I to, co powia­dasz, przypomniało mi jedno zdarzenie, które wam opowiem.
Tak, moja droga! Nie trwoż się! Z początku i mnie się zdawało, że to coś okropnie strasznego, ale przemogłam się i przyzwyczaiłam.
Prawda, ale trzeba na to poradzić. Powiem dobrej pani Łucyi, a ona z pewnością znajdzie jaki zbawczy środek.
Braknie ci słów na usprawiedliwienie się, moje dziecko!... Ale poczekaj, rozmówię się z Fran­ciszkiem... To człowiek bardzo roztropny, on wszystkiemu potrafi zaradzić.
Tak, tak, spalić, spalić!
Tak, tak, pokaż nam tego anioła kopalni!
Ale to dla was zapewne nie wystarcza, Wy żądalibyście anioła fruwającego w powietrzu, zapominając, że są i na ziemi anioły, świecące cnotami, jak gwiazdy wśród ciemnej nocy. Takim aniołem jest Anna. Pomyślcie tylko z uwagą, a sami przyznacie, że mam słuszność.
Macie słuszność cnota jest tak przepyszną szatą, że jej nic zastąpić nie zdoła. Anna wie to dobrze, ale gdyby przez zmianę cery nabrała śladów pracy w kopalni, ojciec poznałby jej zajęcie, zmartwiłby się tem niewymownie, co dla schorzałego mogłoby być zabójczem, ona zaś zostałaby sierotą. Tajemnicę Anny już odgadła star­sza siostra, i o mało co, że jej nie wydała przed oj­cem. Uniesiona szlachetnym przykładem poświęcenia młodszej siostry, chciała również zapisać się do robo­tnic naszego podziemia, ale Anna przekonała ją, że musi pilnować chorego, została więc w domu, i jest jego aniołem opiekuńczym. Przyznacie, że takie dzieci godne są naszej opieki... Gdy Anna zarabia w ko­palni, Marya zarobkuje praniem i naprawą zniszczonej bielizny. Praca ta mało jej przynosi dochodu, zawsze jednak coś znaczy, bo przynajmniej tyle, że w połączeniu z zarobkiem Anny broni je obie i chorego ojca od ostatecznej nędzy.
Jakże ci wdzięczną jestem, panie Franciszku, za ten nowy dowód twojej nade mną opieki! Dzięku­ję ci, całem sercem dziękuję!
Niech ci Pan Bóg pobłogosławi, moje dziecko, ale to na nic się nie zdało! Do nauki nie każdy ma ochotę, a tembardziej dzieci pracujące i rozbałamu­cone wspólną zabawą podczas spoczynku. Gdybyś za­częła opowiadać jakieś zabawne historyjki, tobyś na­pewno nie mogła opędzić się ich ciekawości, ale nauka czytania, to praca, a tej dla nikogo nie brakuje w ko­palni, każdy jest nią prawie zupełnie z sił wyczer­pany.
Nie broń go, Anno! bo dowód mamy w ręku. Patrz, oto zegarek, który dziś spostrzegliśmy przy nim. Rozsądź sama, czy prosty robotnik, jak on, może podobnie kosztowną rzecz posiadać?
Później to zrobisz, bo najprzód musi odebrać karę, a później zostanie wypędzonym z kopalni.
Usuń się, Anno! Winny musi koniecznie być ukarany, jak na to zasługuje.
Tak jednak jest, moi bracia! Przybyłem tu, aby praktycznie obznajmić się z waszą pracą, i przedsięwziąć środki ku jej ulżeniu. Chcąc być czemśkolwiek na świecie i coś umieć, trzeba nietylko uczyć się z książek, ale i z własnego doświadczenia. Ja mam być dyrektorem kopalni, postanowiłem zatem poznać pracę każdego człowieka, od robotnika aż do zarządu, od niedostatku i wszelkich kłopotów, gnębiących górnika, aż do sposobu prowadzenia całej kopalni. Tym bowiem tylko sposobem, dotknąwszy się niejako wszystkiego własną dłonią, poznawszy z gruntu wszystkie braki i niedostatki, potrafię im zaradzić skutecznie.
Maryo, podaj mi rękę! W kopalni pożar, spaliła się Anna... Czyż to podobna?.. cóż-by ona tam miała robić?.. Maryo! podaj mi rękę, trzeba tam biedz, trzeba śpieszyć się... dawaj ubranie, kapelusz, laskę, chodźmy, chodźmy...
Dobrze, moja córko, idźmy razem!
Stryju kochany, wy jej nic nie pomożecie, a nam wielce moglibyście utrudnić nasze zadanie. Miejsce, gdzie prawdopodobnie znajduje się obecnie Anna, znam doskonale, zarówno jak i wiodący tam korytarz. Usuń się wraz z Maryą na stronę, a mnie pozwól ratować Annę. Opiekowałem się nią według możności, aż do dzisiejszego dnia, więc nie godzi mi się opuszczać jej w niebezpieczeństwie!
Owszem, przeciwnie! Zrobię wszystko, co tylko będę mógł uczynić, bo tak dobra dziewczynka, ten anioł kopalni, godną jest wszelkiego z naszej strony poświęcenia.
Narodził się dziś w tej pracowni nasz brat, którymu danem będzie dokonać więcej, aniżeli komukolwiek ze świata rzeczy. Chcę go więc przywitać dobrą wróżbą, radą i przestrogą. Do ciebie mówię, Misiu.
Jesteś zabawką, stworzoną przez ludzi i dla ludzi. Ale zanim stałeś się Misiem, byłeś, jak każdy z nas, częścią wielkiego żywego świata: druty twe i sprężynki były żelazem w głębi ziemi; sukno tu: okruch, odrobina. piasku morskiego. Dzięki temu to tylko wszystkiemu możesz dziś mnie słuchać i patrzeć rozumnie na świat. Pamięć bowiem wszystkiego, czym byłeś, myśli, patrzy i słucha za ciebie. Jesteś starą prawdą i nowonarodzonym żartem. Podwójny jest twój los i podwójna droga. To masz wiedzieć.
Cześć!
Tak! Mój złoty! I napisze się na obróżce:
I ucałowała Stasia, a potem mnie.
Kształć się i czekaj momentu, by wsławić twoje niedźwiedzio-ludzkie nazwisko i oddać znakomite usługi zarówno Ojczyźnie, jak i całej ludzkości”.
I już jesteśmy szczęknął butnie nowy karabinek strzelecki, radość i duma Stasia.
Precz!
Ej, chłopcy! a zajrzeć tam do jakiej skrzyni.
Zaduszone nie piszczy.
Bez śpasówśpas a. szpas
Rozkaz, obywatelu kapitanie. Szczapa!
Dawać je tu.
Do Komendanta. Z raportem.
Rozkaz.
Pewnie, że tak. Wam i nie z drogi nawet. Na Stanisławów jedziecie...
Zosiu A jakże my mu podziękujemy? Przecież on nas obronił! Cóż mu za to damy na drogę? Na wojnę
Ha! zeszliśmy pod ziemię, jak krety Skrycie trza znowu iść. Wszędzie dotrzeć. Wszędzie być. Taki rozkaz.
A no, Miś doprowadził szczęśliwie małą do swoich państwa, a moich krewnych, Niedźwiedzkich w Stanisławowie, którzy wzięli ją na wychowanie. A mała dała go mnie. Gdzież bo on nie był!
Zabytki średniowiecza!
Zgoda. Dziękuję
On napada z góry
Bez. Tylko, że czasem niezupełnie tam, gdzie chce. Szczególniej, jeśli wiatr zły Dziś nie radziłbym nikomu skakać. Znalazłby się u Francuzów, jak dwa a dwa cztery.
Fakt.
Un russeUn russe (fr.) trafił ktoś kulą w płot.
A to się ucieszy jakowaś niewiasta śmiał się, przypisując starannie i nie bez błędu na szykowanej liście chrześniaków pułku obce sobie sylaby mojego nazwiska.
Oficer, który odebrał mnie niegdyś czarnym w okopie, umieszcza mnie teraz uroczyście na środku stołu i z powagą mistrza ceremonii otwiera kopertę.
Damy ci niedźwiedzia, ale przyjedź z pierścionkiem!
A widzi pan. A trudno o lepszą!
Dobrze.
W imię Ojca i Syna!
Pewno, Mamusiu! Ale przecież Miś był naprawdę mascotteą
Słusznie Jeszcze się znajdzie robota. I rozczulonym spojrzeniem ogarniam wszystkie te kochane twarze ludzkie i drogie mi kąty i, uśmiechające się do mnie zewsząd, stare, wierne towarzyszetowarzysze
Cześć!
To musi być naprawdę piękne, pani Franciszko
Ba, możesz mi uwierzyć że lepiej jest tam pod wiśnią, niż tutaj przy piecu.
Ha! ha! gdyby nie te przeklęte nogi! Na dworzu, to jeszcze jakoś idzie ale te przeklęte schodziska! Do widzenia panu, da się pan widzieć może jeszcze wieczór.
Nie, to za wiele. A teraz, pozwól mi zawołać ordynansa, by się zajął naszym obiadem
Nie, Bogu dzięki, bo człowiek którego „ubóstwiasz” dla tak błahej przyczyny, to jest największy głupiec, jakiego święta ziemia nosiła. Bajeczny jest do tego, aby się zajmować menażą i ekwipunkiem swoich ludzi; spędza godziny całe z kwatermistrzem i z krawcem pułkowym. To jego mentalność. Gardzi zresztą, jak wszyscy, wspaniałym majorem, o którym ci mówiłem. Nikt z nim nie żyje, bo jest mason i nie chodzi do spowiedzi. Nigdy książę Borodino nie przyjąłby u siebie tego plebejusza. I to jest bądź co bądź bajeczny tupet ze strony człowieka, którego pradziadek był po prostu chłopem i który gdyby nie wojny napoleońskie, byłby zapewne też chłopem. Zresztą on sobie dobrze zdaje sprawę ze swojego położenia w świecie: ni to pies, ni wydra. Zaledwie się pokazuje w jockey klubie, tak bardzo czuje się tam nieswój ten rzekomy książę nie zdając sobie z tego sprawy
Nie radzę ci: nie spałeś, nabiłeś sobie głowę czymś co, ręczę ci, nie ma żadnego sensu; zatem teraz, kiedy cię to już nie dręczy, obróć się do ściany i śpij, co ci wybornie zrobi na demineralizację twojej tkanki nerwowej. Ale nie zasypiaj zbyt szybko, bo ta szelma muzyka będzie przechodziła pod twoimi oknami, ale potem już będziesz miał spokój. Zobaczymy się wieczorem na obiedzie.
Nie białą, ale lila w jakieś palmy, bajeczna!
Ma się wi! Ma więcej forsy ode mnie, to pewna. I daje mu swoje rzeczy, i wszystko. Nie dawali mu dosyć w kantynie. I nasz Saint-Loup przychodzi i dopiero kucharz wysłuchał za swoje: „Ja chcę, żeby on był dobrze żywiony, niech kosztuje co chce”.
Ty znasz tę zacną Orianę?
Ależ bardzo chętnie, jeżeli tylko o to ci chodzi, to nie jest zbyt trudne; ale cóż tobie może zależeć na tym, co ona o tobie myśli? Przypuszczam, że gwiżdżesz na to; w każdym razie, jeżeli to tylko tyle, będziemy mogli pomówić o tym przy wszystkich, albo kiedy będziemy sami, bo boję się, żebyś się nie zmęczył, rozmawiając stojący i to tak niewygodnie, podczas gdy mamy tyle sposobności znaleźć się sam na sam.
Nie mów mi tego, to jest olbrzymie, bo teraz widzę, jaki z ciebie jest przyjaciel; czy to, o co proszę jest ważne czy nie, przyjemne czy nie, czy mi na tym zależy w istocie, czy tylko aby cię wypróbować, mniejsza; powiadasz, że to zrobisz i dowodzisz tym subtelności swojej inteligencji i swego serca. Głupiec wszcząłby dyskusję.
Czy nie zechciałbyś mi dać jej fotografię?
Ależ i mnie to często przychodziło na myśl jest wiele podobieństwa, ale zobaczycie, że on ma tysiąc rzeczy, których nie ma Duroc.
Trudno ci to tak uprzytomnić Czytasz na przykład, że taki a taki korpus podjął... Zanim się pójdzie dalej, nazwa korpusu, jego skład, nie są bez znaczenia. Jeżeli operację podjęto nie po raz pierwszy i jeżeli dla tej samej operacji widzimy zjawiający się inny korpus, to może być oznaką, że poprzednie korpusy zostały unicestwione lub mocno uszkodzone rzeczoną operacją, że nie są już w stanie doprowadzić jej do skutku. Otóż trzeba się wywiedzieć, co to był za korpus dziś zniesiony; jeżeli to były wojska szturmowe, zachowane w rezerwie dla potężnych ataków, nowy korpus niższej jakości mało ma szans powodzenia tam, gdzie się tamtym nie udało. Co więcej, jeżeli to nie jest z początkiem kampanii, ten nowy korpus może być sklecony z kawałków, co może dostarczyć wskazówek co do sił, jakimi rozporządza jeszcze strona wojująca, co do bliskości momentu, w którym te siły będą niższe od sił przeciwnika; wskazówki te znowuż dadzą odmienny sens samej operacji, o którą ten korpus ma się pokusić, ponieważ, jeżeli nie jest już w stanie uzupełnić swoich strat, nawet jego sukcesy muszą go doprowadzić do finalnego unicestwienia. Zresztą, numer oznaczający korpus walczący po przeciwnej stronie ma nie mniejsze znaczenie. Jeżeli na przykład jest to jednostka bojowa o wiele słabsza i która już wchłonęła wiele poważnych jednostek nieprzyjaciela, sama operacja zmienia charakter, bo, choćby się miała skończyć stratą pozycji, którą zajmował obrońca, utrzymanie jej przez jakiś czas może być wielkim sukcesem, o ile przy bardzo małych siłach wystarczyło, aby zniszczyć bardzo poważne siły przeciwnika. Rozumiesz, że jeżeli w analizie zmagających się korpusów można w ten sposób wyczytać doniosłe rzeczy, studium samej pozycji, dróg, kolei żelaznych będących w jej zakresie, aprowizacji, którą ona zabezpiecza, jest jeszcze ważniejsze. Trzeba studiować to, co nazwałbym całym kontekstem geograficznym Jeżeli czytasz, że, podczas gdy jedna ze stron wojujących przygotowuje operację, jakiś jej patrol zniosła w okolicy druga strona wojująca, możesz stąd wyciągnąć wniosek, że jedna strona starała się zdać sobie sprawę z prac obronnych, jakimi druga zamierzała udaremnić atak. Szczególnie gwałtowna akcja na jakimś punkcie może oznaczać chęć zdobycia go, ale także chęć związania przeciwnika, niestawiania mu czoła tam, gdzie zaatakował lub nawet może być jedynie fintą i pod zdwojoną czynnością ukrywać wycofanie wojsk z tego punktu. (Klasyczna finta wojen napoleońskich). Z drugiej strony, aby zrozumieć znaczenie jakiegoś manewru, jego prawdopodobny cel i tym samym inne ruchy towarzyszące mu lub mające po nim nastąpić, ważne jest śledzić nie tyle to, co zapowiada rozkaz (a co może mieć na celu oszukanie przeciwnika, zamaskowanie możliwej porażki), ile reguły wojskowe danego kraju. Zawsze godzi się przypuszczać, że manewr zamierzony przez daną armię jest właśnie tym, jaki przepisywał w podobnych okolicznościach obowiązujący regulamin. Jeżeli na przykład regulamin zaleca, aby atakowi frontowemu towarzyszył atak z flanki, jeżeli po załamaniu się tego ataku z flanki dowództwo powiada, że on był bez związku z pierwszym i był jedynie dywersją, bardzo prawodopodobnie istoty rzeczy należy szukać w regulaminie, nie zaś w oświadczeniach dowództwa. A istnieją nie tylko regulaminy każdej armii, ale ich tradycje, ich zwyczaje, zasady. Studium równoczesnej akcji dyplomatycznej, jej wpływ na akcję wojenną lub zależność od niej, również zasługuje na baczną uwagę. Incydenty pozornie nieznaczne, w swoim czasie źle zrozumiane, wytłumaczą ci, że nieprzyjaciel (licząc na pomoc, która, wnosząc z tych incydentów, zawiodła) wykonał faktycznie tylko część swojej strategicznej akcji. Tak iż jeżeli umiesz czytać historię wojen, to co jest mętnym opowiadaniem dla zwykłego czytelnika, dla ciebie jest łańcuchem równie racjonalnym jak obraz dla znawcy, który umie dostrzec, co jakaś osoba ma na sobie, co trzyma w rękach, gdy oszołomiony zwiedzacz muzeum dostaje kręćka w głowie i migreny od gry kolorów. Ale jak przy pewnych obrazach, gdzie nie wystarczy zauważyć, iż osoba jakaś trzyma kielich, ale trzeba wiedzieć, czemu malarz włożył jej w ręce kielich, co tym symbolizuje, tak te operacje wojenne, nawet poza ich bezpośrednim celem, są zazwyczaj w myśli dowodzącego generała skopiowane z dawniejszych bitew, które są, powiedzmy, niby przeszłość, niby biblioteka, erudycja, etymologia, arystokracja nowych bitew. Zauważ, że ja nie mówię w tej chwili o identyczności lokalnej bitew. Ta istnieje również. W ciągu wieków, pole bitwy było lub będzie polem nie tylko jednej bitwy. Jeżeli było polem bitwy, to dlatego, że łączyło pewne warunki topograficzne, nawet wady sposobne do sparaliżowania nieprzyjaciela (na przykład rzeka przecinająca je na dwoje), które uczyniły z niej dobre pole bitwy. Dlatego było nim i będzie. Nie zrobi się pracowni malarskiej z byle jakiego pokoju, nie zrobi się pola bitwy z byle jakiej okolicy. Są miejsca predestynowane. Ale jeszcze raz powtarzam, nie o tym mówiłem, ale o typie bitwy, który się naśladuje; o rodzaju strategicznej odbitki, taktycznego pastiszu, jeżeli wolisz; bitwa pod Ulm, pod Lodi, pod Lipskiem, pod Kannami. Nie wiem, czy będą jeszcze wojny i między jakimi narodami; ale jeżeli będą, bądź pewien, że będą (i to z całą świadomością wodza) Kanny, Austerlitz, Rosbach, Waterloo, nie mówiąc o innych. Niektórzy mówią to wręcz, bez ceremonii. Marszałek von Schieffer i generał von Falkenhausen zawczasu przygotowali przeciw Francji bitwę pod Kannami, w guście Hannibala, z unieruchomieniem przeciwnika na całym froncie i posuwaniem się dwoma skrzydłami, zwłaszcza prawym przez Belgię, gdy Bernhardi woli skośny szyk Fryderyka Wielkiego, raczej Lenthen niż Kanny. Inni wyrażają swoje poglądy mniej jasno, ale ręczę ci, mój stary, że Beauconseil, ten szef szwadronu, któremu cię przedstawiłem kiedyś, oficer z wielką przyszłością, wystudiował swój ataczek spod Pratzen, zna go na wylot, trzyma go w rezerwie i jeżeli kiedy będzie go miał sposobność wykonać, nie spartoli go i pokaże go nam extra-fajn. Atak na centrum spod Rivoli powtórzy się jeszcze, o ile będą wojny. Tak samo się nie zestarzał, jak się nie zestarzała Iliada. Dodam, że jesteśmy niemal skazani na ataki czołowe, bo nie chcemy powtórzyć błędu z roku 1870. Ofensywa, tylko ofensywa. Jedynie zacofańcy sprzeciwiają się tej wspaniałej teorii; mimo to niepokoi mnie, że jeden z moich młodszych mistrzów, człowiek wręcz genialny, Mangin, żąda, aby zostawić miejsce defensywie. Bardzo mu trudno coś odpowiedzieć, kiedy cytuje jako przykład Austerlitz, gdzie obrona jest jedynie wstępem do ataku i zwycięstwa.
A, równoważne, bardzo ściśle! wybornie, ty jesteś inteligentny
Tak, ale obecnie z powodu mego zdrowia mają mnie wysłać wcześniej.
Przypominasz sobie moją admirację dla niego.
Mam nadzieję, że to nie pański wyjazd jest przedmiotem tego spisku Pan wie, jeżeli Saint-Loup dostanie urlop, nic się nie powinno zmienić, my jesteśmy tutaj. To będzie może dla pana mniej zabawne, ale dołożymy z naszej strony wszelkiego trudu, aby panu dać zapomnieć o nieobecności Roberta.
Ej, ej, panie, panie...
O patrz, właśnie przechodzi kapichrust. Nie! popatrz tylko na naszego Saint-Loupka; patrz, jak on wyrzuca nogami i spójrz na jego facjatę. Czy powiedziałby kto, że to podoficer? A monokl, ha, ha, ten sobie lata.
Ale pakunków nie ma! Kroćset kartaczy! Cóż za los!
Czyżby co nagadano na pana Moreau! Najzacniejszy człowiek, najuczciwszy człowiek, królewski człowiek, ba! Mógłby zarobić więcej pieniędzy niż ich ma, wierzajcie!...
Ba! Pan hrabia bardzo go lubi, waszego pana Moreau Ale wiesz pan, jeżeli chcecie, abym wam dał dobrą radę: każdy za siebie. Dosyć mamy roboty z tym, aby myśleć o sobie. Róbcie, o co was proszą, tym bardziej, że z jego ekscelencją nie ma żartów. A potem, rzecz pryncypialna, hrabia jest dobry pan, nieskąpy. Jeśli mu usłużycie tyle on wam odda tyle
Ba! Myślałem już o tym.
Dobrze zapisując numer pułku.
Ach nie wszystko będzie tam miłe dla biednego chłopca, ale przyszłość jego wymaga koniecznie tej podróży.
Tak, mamo...
Nie siedźcie panowie długo
Naprzeciwko, pod numerem 50: nie znalazł miejsca w dyliżansie bomonckim
A ja drugi
Mam dwóch podróżnych, którzy poszli na kawę
Ostatecznie, czas to miesiąc
Nie miejsce zdobi człowieka
Dziękuję panu
Na co ty czekasz, Pietrek?
„Och! moje tysiąc franków”
Bądźcie panowie spokojni będziemy w La Chapelle przed południem.
Mistigris wysadzę cię i pójdziesz pieszo, jeżeli będziesz niemądry. Zatem pan był na Wschodzie?
Ależ fe! Ja, Francuz! Ja je kochałem.
I nic pan nie jada potem do obiadu? Och, jak to pachnie szlafmycą! Kiedy nas tak bujał przed chwilą swymi orderami, myślałem, że on jest sprytniejszy ale ściągniemy tego mydlarza znowu na ordery. rzekł do Oskara
W drogę!
Jak się nazywa?
Czy pan nie wie, pułkowniku Jerzy że w tej chwili Izba Parów sądzi sprzysiężenie, które czyni rząd bardzo surowym dla wojskowych podnoszących oręż przeciw Francji i wdających się w knowania z zagranicą w intencji obalenia naszych prawych władców...
Przede wszystkim, rozumiesz mój zuchu, że ci ludzie za wiele palą, aby się mogli zbytnio palić do rolnictwa...
Ale i pan także nie nosisz wstążeczki Legii, którą otrzymałeś w roku 1819, więc to powszechna moda?
Uczciwych psy gryzą
Niech pan w każdym razie przyzna że pan był mi bardzo wdzięczny, iż panu pokazałem, jak się daje nogę.
Słowem UskokiUskoki właśc. Uskokowie (serb. i chorw. Uskoci) rzekł Jerzy.
Więc oni krzyczeli po francusku, ci Dalmatyńcy? Pan nam opowiada tę scenę tak, jakby się panu zdarzyła wczoraj„Na śmierć! Śmierć mordercy!” (...) Więc oni krzyczeli po francusku, ci Dalmatyńcy
Kpią sobie z pana maraskino przychodzi w skrzyniach.
Jestem po śniadaniu.
„I moi rodzice myślą, że mi dali wychowanie”
Śniadanie będzie go kosztowało dwadzieścia franków! To już trzydzieści kilka franków.
Tak, bo skoro raz państwo tam osiądą będą mu patrzeć na ręce.
A więc zaprzęgnijcie do swego wózka konika, którego chcecie mi sprzedać, dopędzicie z nami Pietrka, zjemy śniadanie w spokoju i będę mógł osądzić, co koń wart. Zmieścimy się we trzech na twojej biedce.
I mam stamtąd jeszcze dwa cygara! Jeżeli nikt nie ma nic przeciwko temu, czy chce je pan skończyć, panie Schinner? Bo ten chłopczyna miał dosyć po dwóch pociągnięciach.
Dyplomację
Król mówi my
Winszuję sobie że było mi danym podróżować z trzema ludźmi, którzy są lub będą sławni: znakomitym już dziś malarzem, przyszłym generałem, i młodym dyplomatą, który wróci kiedyś Belgię Francji.
Pan zna ekscelencję hrabiego de Sérisy?
Często zdarzało się, iż król zaślubiał pasterza
Panie, on ubóstwia żonę i nie śmie jej nic powiedzieć Odgrywa z nią sceny takie, że można skonać ze śmiechu, istny ArnolfArnolf
Jeżeli nie znam Miny, znam za to ministra sprawiedliwości Jeżeli nie noszę moich orderów, mogę się postarać, aby ich nie dano tym, którzy na nie nie zasługują. Wreszcie, znam tyle osób, że znam i pana Grindot, architekta pracującego w Presles... Stań no, Pietrek, wysiądę na chwilę.
Pietrek myśli, że to jest pan z Maffiers
Sroczka kaczkę warzyła, aż nawarzyła piwa
Niech pan sobie zapamięta moje nazwisko! Nazywam się Oskar Husson i za dziesięć lat będę sławny.
Czy pan wie że gdyby to był przypadkiem hrabia de Sérisy, nie chciałbym się znajdować w pańskiej skórze, mimo że jest wolna od chorób.
Pietrek oddajcie moje rzeczy u rządcy, idę prosto do zamku.
Och, zobaczymy
Józef Bridau
Jak Molier panią Laforêt
Mój uczeń pan Leon de Lora, ma wielki dar do portretów. Byłby bardzo szczęśliwy, piękna pani, gdyby mógł zostawić wspomnienie naszego pobytu tutaj, malując pani uroczą główkę.
I to z Ewą, jasnowłosą, młodą i śliczną kobietą
Przyszły dyplomata?
Proszę pani jego ekscelencja każe przygotować obiad na osiem osób i prosi, aby podano o szóstej. Co mam robić?
Wdepnęliśmy! Jegomość, którego wzięliśmy w Pietrkowej kukułce za jakiegoś mieszczucha, to hrabia! Słusznie ludzie powiadają, że nie szukał, a zalazł.
Mój Boże ja nic nie rozumiem.
Proszę.
To nie do darowania. Skrzywdzić człowieka materialnie to nic; ale zranić go w serce... Och! Pan nie wiesz, coś uczynił!
Dosyć nie jesteśmy dziećmi; rzecz jest nieodwołalna. Niech pan doprowadzi do porządku swoje interesy i moje. Może pan zostać w pałacu do października. Państwo de Reybert będą mieszkali w zamku: proszę, niech się pan stara wyjść z nimi tak, jak czynią ludzie dobrze wychowani, którzy się nienawidzą, ale zachowują pozory.
Popełniasz pan w tej chwili ten błąd, że zadajesz fałsz Ministrowi Stanu, parowi Francji, szlachcicowi, starcowi, klientowi. Niech pan poszuka swego projektu sprzedaży!
I pospolite
Dosyć!
Dalej, chodź do zamku!
Chłopak, który nigdy nie dostał nagrody w szkole!
Mój Boże, jak ty możesz tak się uprzedzać do biednego chłopca pełnego przymiotów, anielskiej słodyczy, niezdolnego uczynić nikomu nic złego?
Clapart, dwie szklanki wina dla pocztyliona i dla tego człowieka Oskarze więc ty chcesz zabić matkę... Po wszystkim, co ci mówiłam dziś rano!...
Chodźmy na śniadanie
Najlepszy sposób pojednania się ze mną to pracować niezmordowanie i dobrze się prowadzić...
Widzę, że chłopak jest w dobrej szkole
Weźmiemy się do niego
My nie naciągamy oto nasza konstytucja.
Co się tu dzieje? A, to ty, Jerzy domyślam się, przychodzisz rozpuszczać moich dependentów.
W jaki sposób?
Godeschal!
Ba! ależ to pan de Sérisy był nie w porządku. Jego żona?... Gwiżdżę na nią. A pan hrabia może sobie być ministrem stanu, parem Francji, nie chciałbym być w jego czerwonej skórze. To mały człowiek, kpię sobie z niego teraz.
Niech pan da pieniądze, ja będę grała, przyniesie mi pan szczęście! O, oto moje ostatnie sto franków...
Niech go diabli porwą z jego orgiami! On i jego zięć, to gorsze niż sądowniki albo dyrektorowie teatru. Ostatecznie jada się tu bardzo przyzwoicie, Marieto Cardot zamawia zawsze obiad u Cheveta, przyjdź ze swoim księciem de Maufrigneuse, pośmiejemy się, każemy im tańczyć taniec trytonów.
Obudź go, jeśli możesz, i zabierz go
Ależ to samobójstwo podobne życie! I co kieliszków potłuczonych! Co za zniszczenie! Przedpokój wygląda strasznie...
Och! Wuju, wuju! Jest południe, jestem zgubiony, zhańbiony... Pan Desroches będzie bez litości! Chodzi o ważną sprawę, o honor kancelarii. Miałem dziś rano iść do sądu wykupić wyrok Vandesessów! Co się stało?... Co ja pocznę?... Ratuj mnie przez pamięć mego ojca i mojej ciotki!... Chodź ze mną do pana Desroches, wytłumacz mu to, znajdź jakąś wymówkę!...
Ech! Czyż nie widzisz, że się upił i że padł tutaj ze snu i zmęczenia? Jerzy i jego kuzyn Fryderyk podejmowali dependentów Desrochesa wczoraj w Rocher-de-Cancale.
Więc tu z nieba spadają pięćsetfrankówki? Słuchaj, Godeschal, ty jesteś dobry chłopiec, ale ten smarkacz Husson nie wart jest tyle. Nienawidzę głupców, ale bardziej jeszcze nienawidzę ludzi, którzy popełniają błędy, mimo ojcowskich starań, jakimi się ich otacza.
Nazywasz moje przewidywania niesprawiedliwością
Czy nie może wstąpić do innej kancelarii? Wuj Cardot zapłaci mu z pewnością zastępcę, Oskar zadedykuje mu swoją tezę.
Nie ma już wuja Cardot
No i co? Twoja matka spełniła swoje obowiązki wobec ciebie, dała ci wykształcenie, skierowała cię na dobrą drogę, zboczyłeś z niej, czegóż chcesz próbować? Bez pieniędzy nie można nic począć, wiesz to dzisiaj, a nie jesteś człowiekiem zdolnym zacząć karierę, zrzucając surdut i kładąc bluzę robotnika. Zresztą matka kocha cię, czy chcesz ją zabić? Umarłaby, widząc, żeś spadł tak nisko.
Tak
Tam do licha, zdaje mi się, że pod każdym rządem parowie Francji jeżdżą Pietrkową budą. Biorę miejsce w środku
Jak to, nie poznaje pan pułkownika Jerzego, przyjaciela Alego-paszy? Podróżowaliśmy razem pewnego dnia, wraz z hrabią de Sérisy, który zachował incognito.
Pietrek ma teraz sam całą komunikację w dolinie Oise i wozownię pełną pięknych pojazdów. To obywatel z Beaumont, ma tam hotel, gdzie zatrzymują się dyliżanse, ma żonę i córkę, które umieją się krzątać...
Jerzy Marest
Niech pan nic nie mówi o panu Moreau Zdaje mi się, że powinien by się pan nauczyć milczeć w publicznym dyliżansie.
Do kata! Na nieszczęście za wiele akcji, mam je na sprzedaż.
No, nie dąsaj się na starych znajomych Nie poznajesz pani Clapart?
O nie, panie Morrel, umarł na zapalenie mózgu wśród najokropniejszych cierpień.
W doskonałym stanie, ręczę za to, panie Morrel. Ten rejs przyniesie panu zapewne 25 000 franków zysku.
„Faraon” miał się tak dobrze jak ja, a życzę panu z całego serca takiego zdrowia jak moje, panie Morrel; straciliśmy półtora dnia, bo po prostu zachciało mu się pobyć trochę na lądzie i nic więcej.
Do diabła, dlaczegóż nie mielibyśmy go zatrzymać na tym stanowisku? Prawda, że młody, ale to chłopak na swoim miejscu i widzę, że doświadczony z niego żeglarz.
Widziałem.
Dobrze, mój drogi Edmundzie, rób, co trzeba.
Skąd pan wiesz, że miał tam oddać jakąś paczkę?
Więc jesteś już pan wolny?
To dowodzi, że mu nic nie brakowało w czasie twojej nieobecności.
Ach, prawda! Prawda. Zapomniałem na śmierć, że w wiosce katalońskiej pewna osoba oczekuje na pana z taką jak pański ojciec niecierpliwością, śliczna Mercedes...
Do widzenia, drogi Edmundzie, wszystkiego dobrego!
Bądź spokojny, to przejdzie.
Ależ tak, pozwól mi, pokaż tylko, gdzie jest.
Ach, mój Boże, byłem mu winien 140 franków i mając wszystkiego 200 franków, które ci zostawiłem, oddałeś 140?
Tak, jestem przy tobie Jestem przy tobie i mam przed sobą piękną przyszłość, i nawet trochę pieniędzy. Patrz, ojcze, masz, weź je i poślij prędko kogoś po wszystko, czego ci trzeba.
Doskonale! Znowu człowiek, który co innego ma na ustach, a co innego w sercu ale mniejsza o to, wszak to nasz sąsiad, który nam kiedyś pomógł w potrzebie, trzeba go dobrze przyjąć.
Dziękuję, dziękuję! Chwała Bogu, nic mi nie trzeba, a za to inni czasem potrzebują czegoś ode mnie.
Pewnie, że jestem do was przywiązany, a co więcej wielce was szanuję, bo to teraz rzadko można spotkać uczciwych ludzi... Hm! Widzę, żeś nam powrócił bogaty, chłopcze
Już idę
Oczywiście
Fernandzie! Myślałam, że jesteś dobrym człowiekiem, ale myliłam się! Masz złe serce, jeśli w zazdrości wzywasz gniewu boskiego! A więc dobrze, tak, to prawda, ja bynajmniej się z tym nie taję, czekam na tego, o którym mówisz, i kocham go. A jeśli nie wróci, nie będę złorzeczyć kapryśności losu, którą ty wzywasz, powiem, że zginął, kochając mnie.
Póki życia.
Ach! Widzisz, że o mnie nie zapomniał, jeśli wrócił... Chodź, tutaj jestem, Edmundzie!
Rzeczywiście
Ha, jeśli w ten sposób to sobie tłumaczysz to co innego; myślałem, żeś ty prawdziwy Katalończyk; a słyszałem, że Katalończycy nigdy nie dadzą się podejść rywalom, i mówiono mi też, że Fernand potrafi mścić się jak nikt inny.
Bagatelka Cóż z tego? On tymczasem ożeni się z Mercedes, piękną Mercedes, przecież po to powrócił.
Daleko albo i nie, tak samo jak do mianowania Dantèsa kapitanem, prawda, Danglars?
Bądźże cicho! Na nogach się nie trzymasz, siedź i nie przeszkadzaj kochankom w pieszczotach. Popatrz na pana Fernanda i bierz z niego przykład, spójrz, jak się rozsądnie zachowuje.
I masz, wytłumaczył się A jak się miewa pani Dantès?
Brat mojej żony jest moim bratem i byłoby nam bardzo przykro, gdyby go z nami nie było w takiej chwili.
A, rozumiem oczywiście
Ja, pijany? Też coś! Wypiłbym jeszcze ze cztery takie buteleczki, co wyglądają jak flakoniki od kolońskiej wody. Mości Pamfilu, wina!
Pijaczyna? Jak tam sobie chcesz, tym gorzej dla tych, co się boją wina, bo widać, że mają w sercu jakieś złe myśli i lękają się, aby wino ich nie wyspowiadało.
Rozumujesz jak głupiec, mój przyjacielu a Danglars, ten spryciarz, ten frant, ten filut zaraz ci dowiedzie, że pleciesz bzdury. Przekonaj go, Danglars, nie rozczaruj mnie; powiedz mu, że Dantès niekoniecznie musi zginąć, a zresztą szkoda by go było, gdyby umarł, to miły chłopak, ja go lubię. Za twoje zdrowie, Dantès.
Nie będę cicho Muszę wiedzieć, za co Dantèsa mają wsadzić do kozy. Ja kocham serdecznie Dantèsa, zdrowie twoje, Dantèsie
Ja nienawidzę Dantèsa? Słowo daję, nie mam najmniejszego powodu! Widzę, żeś nieszczęśliwy i twoje nieszczęście przejęło mnie współczuciem, oto i wszystko. Ale, mój panie, skoro myślisz, że działam z własnych pobudek, bądź zdrów i radź sobie sam, jak chcesz.
Pióro, kałamarz i papier!
Otóż widzisz, nie tak się robi; jeżeli by ktoś się ważył na coś podobnego, lepiej byłoby wziąć po prostu, tak jak ja oto biorę, pióro, zanurzyć je w atramencie i napisać lewą ręką, aby nikt nie rozpoznał charakteru, króciuteńką denuncjację.
Naturalnie, że podłość toteż, jest żartem wszystko, co tu mówię i robię, mnie pierwszemu byłoby przykro, gdyby coś miało spotkać Dantèsa, naszego poczciwego Dantèsa! Więc popatrz...
Jak powiedziałeś? Nie chcesz, poczciwcze? No, to jak tam sobie wolisz, jestem za tym, żeby każdy robił, co mu się podoba, chodźmy, Danglars, a jegomość niech sobie idzie do swojej osady, kiedy tak sobie życzy.
No, no Zdaje się, że nieźle pokierowałem sprawą, teraz wystarczy ją zostawić, a potoczy się sama.
Prawda jest taka że jestem zbyt szczęśliwy, aby oddać się wesołości. Jeśli to w ten sposób rozumiesz, sąsiedzie, to masz rację; dziwnie objawia się czasem radość, potrafi przygnieść jak cierpienie.
Mężem! Mężem! Jeszcze nim nie jesteś, mój kapitanie; spróbuj no skorzystać choć trochę z przywilejów męża, a zobaczysz, jak cię przyjmą!
Intercyza intercyza jest gotowa: Mercedes nie ma nic, ja także! Według prawa gminy złączyliśmy więc nasze fortuny, to wszystko. Nie było wiele do spisania i niewiele też będzie to kosztować.
Tak, chodźmy już, chodźmy
Nie wiem, za co, ale na pierwszym przesłuchaniu dowiesz się pan niezawodnie.
Skąd mogę wiedzieć? Tyle wiem, co ty; widzę, co się dzieje, nic nie rozumiem i sam nie wiem, co mam na to powiedzieć.
Skąd mogę wiedzieć? Poszedł pewnie za swymi interesami. Ale dajmy spokój próżnemu gadaniu, zajmijmy się raczej naszymi nieszczęśliwymi przyjaciółmi.
Tak, zwłaszcza gdy słówko to powróci i uderzy obuchem.
A widzicie? To pewnie o to chodzi; w czasie naszej nieobecności celnicy musieli dokonać rewizji statku i znaleźli wszystko.
Panowie
Że jest agentem bonapartystów.
Dobrze, chodźmy Niech oni tu sobie radzą, jak mogą.
I cóż on na to odpowiedział?
Tak, zapewne ale mówią o nim, że ambitny bardzo, a to prawie na jedno wychodzi.
„To i dobrze rzeczy przybierają taki obrót, jaki przewidziałem: jestem tymczasowo kapitanem, a jeśli ten głupiec Caderousse będzie milczał, to nim zostanę naprawdę. Chyba że sąd uwolniłby Dantèsa... ale sprawiedliwość jest sprawiedliwością i mogę na nią liczyć”.
Wie pan co, panie de Villefort, wszystko, coś powiedział, na milę trąci rewolucją. Przebaczam to jednak panu, trudno, aby syn żyrondysty pozbył się całkowicie ojcowskich wad.
Najzupełniej A takie piękne procesy, których tak pożąda panna de Salvieux dla czystej ciekawości, a ja po to, by zadośćuczynić mojej ambicji, pogorszą tylko moje położenie. Czyż ci żołnierze napoleońscy, którzy przywykli rzucać się na oślep w bój, będą się wahać dłużej nad zabiciem człowieka, którego mają za osobistego wroga, niżby się zawahali, uśmiercając Rosjanina, Austriaka czy Węgra, którego nigdy wcześniej nie widzieli? Zresztą to konieczne, bez tych niebezpieczeństw nasz zawód nie miałby zasługi. Ja sam, kiedy widzę w oku oskarżonego iskrzącą się wściekłość, czuję w sobie wzrastającą odwagę i zapał; to już nie proces, to walka! Nacieram na niego, on odpiera natarcia, podwajam atak i walka kończy się jak każda inna, zwycięstwem lub porażką. Oto jest zawód prawnika! Niebezpieczeństwo budzi w nas umiejętność wymowy. Gdyby jakiś oskarżony uśmiechnął się po mojej replice, byłbym przekonany, że źle mówiłem; że to, co powiedziałem, było słabe, mierne i niewystarczające. Pomyśl pani, jakiego uczucia dumy doświadcza prokurator królewski przekonany o winie oskarżonego, gdy winowajca blednie i drży pod ciężarem dowodów i ciosami elokwencji! Głowa jego pochyla się, aż w końcu spadnie...
Pani już miałem zaszczyt oświadczyć pani, że mój ojciec, jak sądzę, wyrzekł się błędów przeszłości i że jest dziś gorliwym sługą religii i porządku, lepszym może ode mnie rojalistą, gdyż powoduje nim skrucha, a mną tylko umiłowanie zasad.
To tak, jakbyś pani życzyła lekarzowi aby spotykał tylko pacjentów z migreną, odrą i pokąsanych przez osy, czyli tylko takie choroby, które dotykają naskórka. Jeśli chcesz mnie kiedyś widzieć prokuratorem królewskim, powinnaś mi przecież życzyć najstraszliwszych chorób, takich, których wyleczenie przynosi mu sławę.
Oto list z denuncjacją.
Ach, panie Villefort Bądź pan wyrozumiały, to dzień naszych zaręczyn.
Proszę o łaskę, pani markizo, dla swojej niewdzięcznej rojalistki
Dziewiętnaście, może dwadzieścia lat.
Ach, panie prokuratorze Nie zna pan tego, którego oskarżają, a ja go znam doskonale. Niech pan wierzy, że to człowiek najspokojniejszy, uczciwy jak mało kto i śmiem sądzić, najlepszy pod słońcem marynarz. Ach, panie Villefort, polecam go panu najszczerzej i z całego serca.
Tak, panie; mam właśnie ożenić się z dziewczyną, którą kocham od lat trzech.
Moje poglądy polityczne... Niestety! Wstyd mi wyznać, ale nie miałem nigdy żadnych przekonań. Mam dopiero dziewiętnaście lat, jak już miałem zaszczyt panu oświadczyć; umiem niewiele, los nie wyznaczył mi żadnej ważnej roli; wszystko, czym jestem i czym mogę zostać, jeśli otrzymam upragnione stanowisko, zawdzięczam panu Morrelowi. Moje przekonania nie są polityczne, ale prywatne i ograniczają się do trzech uczuć: kocham mego ojca, szanuję pana Morrela i ubóstwiam Mercedes. To wszystko, co mogę wyznać przed sądem. Widzi pan, że to nie bardzo zajmujące dla wymiaru sprawiedliwości.
Mylisz się pan; każdy powinien rozumieć, co się wokół niego dzieje. Prawdę mówiąc, zdajesz mi się pan tak godnym szacunku młodzieńcem, że odstąpię dla ciebie od zasad wymiaru sprawiedliwości, aby pomóc ci w rozjaśnieniu mroków tej sprawy pokażę ci denuncjację, którą mi przysłano. To właśnie ów list: czy znasz to pismo?
Do pana Noirtier, przy ulicy Coq-Héron w Paryżu.
I to za wiele, za wiele
Nikogo nie potrzebuję, to chwilowy zawrót głowy i nic więcej. Myśl pan raczej o sobie, nie o mnie
A więc muszę pana na jakiś czas zatrzymać jako więźnia, tak krótko, jak to tylko będzie możliwe, a ów dowód, który cię najbardziej obciąża, ów list... patrz...
Przyrzekam panu.
Przysięgnij.
Dobrze Jestem gotów, idę za wami.
Zakazano nam mówić.
Więc obejrzyj się pan wkoło.
Ja tam nie wiem, czy ci pan de Villefort przyrzekł co, czy nie
No idźże
Chciałbym widzieć się z komendantem.
Cóż Jak mi nie będziesz przynosił jeść, to umrę z głodu i tyle.
Grozisz pan! Wyraźnie pomieszało ci się w głowie! Ksiądz zaczynał tak samo, i za trzy dni odbije panu do reszty, jak jemu, i będą ci musieli nałożyć kaftan. Na szczęście my tu w zamku mamy niezłe loszki!
Do lochu; wariaci powinni siedzieć z wariatami.
To już jest tajemnicą urzędową, daruj, pani. Jeśli jednak ktoś z państwa miałby jakie zlecenie do Paryża, proszę powiedzieć; jeden z moich przyjaciół dziś wieczór właśnie tam wyjeżdża i chętnie to załatwi.
Do diabła Nie traćmy więc czasu.
Dzięki stokrotne. Proszę, niech się pan zajmie moim listem.
No, mój kochany hrabio widzę, że źle pana poinformowano, bo ja wiem z całą pewnością, że tam teraz pogoda najpiękniejsza pod słońcem.
Chwileczkę, hrabio. Przyszła mi do głowy wspaniała myśl na temat Pastor quum traheret, niech tylko skończę, a będziesz pan mówił dalej.
Słusznie, baron Niech pan wejdzie, baronie, i opowie hrabiemu wszystko, co tylko wiesz nowego o panu Bonaparte. Nie kryj nic przed nami, choćby sytuacja była najcięższa. Przekonajmy się, czy wyspa Elba jest wulkanem, z którego wybuchnie wojna gorąca i sroga: bella, horrida bella?
Panie hrabio Wszyscy wierni słudzy Jego Królewskiej Mości, powinni się cieszyć z najświeższych nowin dochodzących z Elby. Bonaparte...
Albo też mądrości, panie baronie, może mądrości Bo przecież kaczki puszczali z upodobaniem wielcy wodzowie starożytności. Przeczytaj pan u Plutarcha życie Scypiona Afrykańskiego.
Czeka na mnie zapewne na dole, w moim powozie.
Najjaśniejszy Panie, przedstawię wierne sprawozdanie z całej sprawy, ale proszę Waszej Królewskiej Mości o pobłażliwość, jeśli moje słowa wydadzą się czasem niejasne, co spowodowane będzie jedynie onieśmieleniem, w jakim się znajduję.
Ach! Otóż i minister policji
Niestety, Najjaśniejszy Panie, to wszystko prawda.
Postępuje, postępuje! A więc idzie prosto na Paryż?
A w jaki sposób otrzymałeś tę depeszę?
A więc to prawda, co mówią o nas nasi wrogowie: nic nie nauczyć się, to i nic nie zapomnieć! Pocieszyłbym się jeszcze, gdybym został zdradzony, tak jak on. Ale być otoczonym przez ludzi, których sam wyniosłem na ich stanowiska, którzy powinni strzec mnie jak źrenicy w oku, bo mój los stanowi o ich losie, i zginąć marnie przez ich brak umiejętności, przez ich głupotę! O, tak, masz pan rację, to fatum.
Niemożliwe! Oto wielkie słowo, proszę pana! Niestety widzę, że wielkie słowa bywają jak wielcy ludzie, dobrze poznałem jedno i drugie. Naprawdę było to niemożliwe dla ministra, który ma w swoim ręku cały aparat administracyjny, biura, agentów, szpicli i szpiegów, i półtora miliona tajnego funduszu, dowiedzieć się, co się dzieje o sześćdziesiąt mil od brzegu Francji? A więc patrz pan: oto człowiek, który nie miał do dyspozycji żadnego z tych środków, oto prosty sądownik, który więcej wiedział niż pan z całą swoją policją, i który, gdyby tak jak pan miał pod swoją władzą telegraf, byłby ocalił moją koronę.
O aferze z ulicy Saint-Jacques!
Przeciwnie, przeciwnie, mój panie Wydaje mi się, że ta afera pozostaje w ścisłym związku z katastrofą, o której mówimy, a śmierć generała Quesnel odkryje nam być może ślad wielkiego spisku wewnątrz kraju.
Tak jest, służący podał jego rysopis: ma to być mężczyzna lat od pięćdziesięciu do pięćdziesięciu dwóch, brunet o czarnych oczach, z gęstymi brwiami i wąsaty. Ubrany był w granatowy surdut, w klapie miał wstążeczkę oficerskiego krzyża Legii Honorowej. Wczoraj właśnie śledzono takiego osobnika, podobnego jak kropla wody do tego rysopisu, ale straciliśmy jego ślad na rogu ulicy la Jussienne i Coq-Héron.
Zobaczymy. Nie zatrzymuję cię, baronie. Panie de Villefort, zapewne jesteś znużony po odbyciu tak długiej podróży, idź pan odpocząć. Zatrzymałeś się zapewne u ojca?
No, bierz pan taki, jaki jest Nie mam czasu wołać, aby mi przyniesiono inny. Panie de Blacas, zechcesz dopilnować, aby przygotowano dyplom dla pana de Villeforta.
Ale czy długo będzie trwała?
Zostaw nas, Germain
Aha, zapewne wiesz już o wylądowaniu Jego Cesarskiej Mości.
Dzięki listowi z Elby, pisanemu do ciebie, ojcze. Znalazłem go w kieszeni wysłannika. Gdyby ten list wpadł w inne ręce, już byś był rozstrzelany, mój ojcze.
Tak, oddania; to szlachetna nazwa ambicji, która oddycha nadzieją.
Tak Tak, jeżeli nikt tego człowieka nie ostrzegł, ale on wie o wszystkim i zmieni natychmiast twarz i ubiór.
Tak, tak, teraz przyznaję, że masz słuszność i że może rzeczywiście ocaliłeś mi życie. Ręczę ci jednak, że ci się za to wkrótce odwdzięczę.
Powiedz mu tak: „Waszą Królewską Mość oszukują co do stosunków we Francji, opinii miast i ducha panującego w wojsku. Ten, którego w Paryżu nazywacie potworem korsykańskim, w Nevers nazywa się jeszcze uzurpatorem, ale już w Lyonie nosi imię Bonapartego, a w Grenoble wnuk Świętego Ludwika dodał Noirtier, uśmiechając się
Panie prokuratorze Zapewne przypomina pan sobie, że kilka dni przed wylądowaniem Jego Cesarskiej Mości przychodziłem do pana, prosząc o względy dla pewnego nieszczęśliwego młodzieńca, marynarza, zastępcy kapitana na moim statku. Był on, o ile pan sobie przypomina, oskarżony o kontakty z Elbą, co w owym czasie było zbrodnią, a dziś jest źródłem szczególnych łask. Służyłeś pan wtenczas Ludwikowi XVIII i nie oszczędziłeś go pan, był to pański obowiązek; teraz służysz pan Napoleonowi i winieneś otoczyć opieką tego młodzieńca, to także twój obowiązek. Przychodzę więc dowiedzieć się, co się z tym nieborakiem stało.
Tak było wszędzie i zawsze, kochany panie Morrel; rządy następują jedne po drugich i wszystkie są do siebie podobne. Aparat karny powstały za Ludwika XIV działa dotąd, z wyjątkiem Bastylii. A cesarz był zawsze daleko większym rygorystą, jeśli chodzi o więzienia, niż Król Słońce, a liczba skazanych, po których nie ma ani śladu w rejestrach, jest olbrzymia.
Z największą przyjemnością. Dantès mógł być wtedy winnym, ale dziś jest niewinny; moim zatem obowiązkiem jest zwrócić mu wolność, tak jak przedtem powinienem był go zamknąć w więzieniu.
Prawda, pomyślmy tylko, że ten biedny chłopak czeka tam, cierpi i może rozpacza.
Tak i najlepszą rekomendacją będzie potwierdzenie prawdziwości wszystkiego, co pan w tej prośbie wyrażasz.
Rób pan to, co dyktuje ostrożność
A to tym lepiej dla niego Jak oszaleje zupełnie, mniej będzie cierpiał.
28 lutego 1815 roku, o godzinie drugiej po południu.
Dobrze Zobaczymy.
Dobrze. Bądźcie cierpliwi.
To tu, Antoni, otwórz.
Ponieważ aresztowano mnie w Piombino, a sądzę, że tak jak Mediolan i Florencja, również Piombino zostało stolicą jakiegoś departamentu francuskiego.
Na nieszczęście, drogi księże znamy już na pamięć, co chcesz powiedzieć. Wszak chodzi o skarby, prawda?
Kochany księże Rząd nasz, dzięki Bogu, jest zamożny i nie potrzebuje twoich milionów; zachowaj je sobie, przydadzą się księdzu, kiedy wyjdziesz z więzienia.
Nie jestem wariatem, mówię czystą prawdę Skarb, o którym mówię, istnieje naprawdę. Proponuję, aby podpisał pan ze mną umowę, na podstawie której zawieziesz mnie pan w miejsce, które wyznaczę: na naszych oczach rozkopie się ziemię, a jeżeli kłamię, jeżeli nic nie znajdziemy, jeżeli jestem wariatem, jak powiadacie, cóż... Weźmiecie mnie na powrót do lochu, zostanę tu na wieki, umrę tu i nic już od was nie będę żądać.
To znany sposób i nasz księżulo nie może sobie nawet przyznać pierwszeństwa.
I pan także nie odpowiada na moją prośbę! Bądź więc przeklęty jak i inni durnie, co mi nie chcieli wierzyć! Nie chcecie mojego złota, dobrze, zachowam je dla siebie; nie chcecie mi dać wolności, Bóg mi ją ześle. Idźcie sobie, nie mam już nic do powiedzenia.
Racja Gdyby naprawdę był bogaty, nie znalazłby się w więzieniu.
Ale o co cię oskarżają?
Od roku 1811.
Więc mi nie ufasz?
Dobrze. A więc do jutra!
Tak, tak, tak, natychmiast, błagam!
Spójrz, oto moje dłuto.
Tak, masz słuszność, ale jedną ścianę stanowi skała; dziesięciu górników zaopatrzonych we wszystkie potrzebne narzędzia potrzebowałoby dziesięciu lat, aby tę skałę przebić. Ta zaś na pewno przylega do fundamentów pod mieszkaniem komendanta
A więc niech się dzieje wola Boża.
Możesz mnie pan pocieszać i podtrzymywać na duchu, bo wydajesz się przewyższać wszystkich siłą woli.
Ludwik XVIII, brat Ludwika XVI? Wyroki boskie są dziwne i tajemnicze! Jaki był zamiar Opatrzności w poniżeniu tego, którego sama wyniosła i w wywyższeniu drugiego, którego strąciła?
Dlaczego? Dlatego, że w 1807 roku marzyłem o tym, co Napoleon chciał urzeczywistnić w 1811. Dlatego, że chciałem jak Machiavelli, aby z tych wszystkich małych księstewek, które czynią z Włoch gniazdo małych, despotycznych, ale słabych królestw, utworzyć jedno, wielkie, zwarte i silne państwo; bo sądziłem, że znalazłem mojego Cesara Borgię w pewnym koronowanym głupcu, który udawał, że mnie rozumie, by mnie tym łatwiej zdradzić. To były plany Aleksandra VI i Klemensa VII. Ale zawsze spełzną na niczym, bo nikomu się to nie powiodło, a i Napoleon nie mógł doprowadzić ich do skutku; stanowczo, nad Włochami wisi przekleństwo.
Tak, tak to ja właśnie uchodzę za wariata, moim to kosztem bawią się od lat gospodarze tego więzienia i dobrą zabawę miałyby ze mnie dzieci, gdyby dzieci mieszkały w tym domu cierpienia.
A czy ty wiesz, co robiłem do tej pory, że mi tak pochopnie mówisz o rozpoczynaniu od nowa? Czy wiesz, że potrzebowałem czterech lat, aby wykonać narzędzia? Czy wiesz, że od dwóch lat ryję w ziemi twardej jak granit? Czy wiesz, że musiałem wyważać głazy, których kiedyś nawet nie ośmieliłbym się poruszyć? Że całe dnie mi upływały na tej tytanicznej pracy i że czasem, wieczorem, czułem się szczęśliwy, jeśli wygrzebałem choć cal kwadratowy tego starego cementu, twardego jak skała? Czy wiesz, czy wiesz w końcu, że musiałem przebić sklepienie, aby dostać się do klatki schodowej i mieć gdzie usunąć całą wykopaną ziemię i kamienie, i wypełniłem nimi przestrzeń pod schodami, tak że teraz nie wiedziałbym nawet, gdzie wyrzucić garść ziemi? Czy wiesz wreszcie, że już byłem pewien, że docieram do końca mojego trudu, że czułem w sobie akurat tyle tylko siły, aby dopiąć celu, gdy nagle Bóg nie tylko oddala ode mnie ten cel, ale mi zasłania do niego drogę? O tak, powiadam ci i powtarzam raz jeszcze, że odtąd nie kiwnę palcem, aby się stąd oswobodzić, bo sam Bóg zdaje się życzyć sobie, abym nigdy nie odzyskał wolności.
Nie, ale nie chciałbym stać się nim teraz. Dotąd miałem do czynienia z martwą materią. Mogłem przebić mur i zniszczyć schody
Bo raczej czułeś taką odrazę, taki instynktowny wstręt do zbrodni, że nawet nie mogłeś wpaść na taką myśl Bo w rzeczach zwykłych i dozwolonych nasze przyrodzone pragnienia mówią nam, że nie wykraczamy poza nasze prawa. Tygrys, który krew przelewa z natury, potrzebuje jednej tylko rzeczy i to nie prawa społeczne powstrzymują człowieka od zbrodni
Tak.
Zrobiłem sobie słownik wyrazów, które znam, układam je, łączę i przestawiam na wszystkie sposoby, aby mógł wyrazić to, co myślę. Znam około tysiąca wyrazów a to mi wystarczy.
Dobrze, chodź za mną
Proszę
Oddzielam tłuszcz od mięsa, które mi przynoszą; topię go i otrzymuję zeń coś w rodzaju gęstej oliwy. Patrz, oto moja świeca.
Udałem, że mam jakąś chorobę skórną, poprosiłem o siarkę i dano mi ją.
Tą oto igłą.
Nic a nic nie wiem Część słów, jakie ksiądz wypowiada jest dla mnie zupełnie pozbawiona sensu; o, ksiądz jest naprawdę szczęśliwy, posiadając tyle wiedzy.
Dobrze opowiedz mi swoją historię.
Powtórz mi ją.
Pochylonym w lewo.
Czekaj no...
No, no, idźmy dalej, przystąpmy do drugiego pytania. Czy zależało komuś na tym, abyś nie ożenił się z Mercedes?
O, nie! Ten mógłby zakłuć mnie nożem
De Villefort.
Biedny ślepcze
Bo wlałem ci w serce uczucie, które tam nigdy jeszcze nie gościło: żądzę zemsty.
Wszystkiego
Cóż z tego
Tak, znalazłem, jeżeli postawią na galerii strażnika ślepego i głuchego!
Ach, przepraszam, przepraszam
Ratuj mnie, ratuj umie... umie...
Nie, ale wszystko gotowe było do ucieczki, myślałem więc, że uciekniesz.
Niech ksiądz będzie spokojny, siły powrócą
Ja już nie będę mógł nigdy pływać Ta ręka jest sparaliżowana, nie na jeden dzień, ale na zawsze; podnieś ją tylko, a zobaczysz, jaka ciężka.
Dobrze; kiedy tak, to i ja zostanę
Papier ten, mój przyjacielu, jest jest moim skarbem, którego połowa należy od dziś do ciebie.
„Nie trzeba go drażnić”
Cicho! Słychać kroki odchodzę
Dobrze.
Niemożliwe! A czemuż to? Ród Spadów był w XV wieku jednym z najbogatszych i najznakomitszych rodzin. Zresztą w owych czasach, kiedy nie znano wcale ani przemysłu, ani żadnych spekulacji, nierzadko gromadzono majątek w sztabach złota i klejnotach. Dziś jeszcze zdarzają się rodziny rzymskie, co umierają z głodu, choć mają klejnoty i drogie kamienie o wartości nieraz i do miliona, których nie mogą tknąć, bo należą one do majoratu.
Jesteś moim synem, Edmundzie! Jesteś dzieckiem, które mi się zrodziło w więzieniu. Stan mój skazał mnie na celibat, a Bóg zesłał cię tu do mnie, abyś był zarazem pociechą dla mężczyzny, który nie mógł być ojcem, i więźnia, który nie mógł być człowiekiem wolnym.
Ach, nie łudź się! Mniej cierpię, bo mam mniej siły, żeby cierpieć. W twoim wieku można mieć wiarę w życie wierzyć i mieć nadzieję; ale starzy widzą śmierć wyraźniej. Och, oto ona... nadchodzi... to już koniec... wzrok mi gaśnie... rozum się miesza...
Pewnie, uhonorują go workiem.
A jednak myślę że należałoby jednak upewnić się, czy więzień rzeczywiście umarł; nie wątpię o pańskiej wiedzy, doktorze, ale jestem tu za wszystko odpowiedzialny.
Oczywiście; tylko pospieszcie się, nie mogę przecież tu tkwić przez cały dzień.
Ech, co tam! Staruszek był przecież duchownym, Bóg będzie miał wzgląd na niego i nie pozwoli, aby piekło cieszyło się złośliwie, że mu przysłano księdza.
A po co? Zamknąć celę, jak się zamykało, gdy żył i tyle!
Racja; to chodźmy.
Trzy!
Tak Tak, przyjacielu, i dziękuję ci raz jeszcze z całego serca.
To bierz pan ster a zobaczymy, co umiesz.
To wszystko, czego mi trzeba dzięki, przyjacielu.
Nie słyszałem o żadnych grotach
Wolę umrzeć, niż czuć ten straszliwy ból za najmniejszym ruchem.
Posłuchajcie Jeśli za parę dni spotkacie jakiś statek rybacki lub inny, który by płynął w tę stronę, polećcie mnie załodze; zapłacę im dwadzieścia pięć piastrów za odwiezienie mnie do Livorno. Jeżeli nie spotkacie nikogo, wrócicie sami.
Zacny z ciebie chłop, mój Jacopo i Bóg cię wynagrodzi za twoje dobre chęci, ale dziękuję, nie potrzebuję nikogo; parę dni odpoczynku postawi mnie na nogi, a spodziewam się, że w tych skałach znajdę zioła, które są doskonałe na kontuzje.
Jak ksiądz sobie życzy
O tak, widać, że bieda u nas, nieprawdaż? Lecz co robić, nie wystarczy być uczciwym, aby się szczęściło na świecie.
Umarł w więzieniu w większej rozpaczy i nędzy niż galernicy przykuci do kuli w tulońskich galerach
Tak, lubiłem go bardzo, chociaż wyrzucam sobie do dziś, żem dawniej zazdrościł mu jego szczęścia. Ale niech mi ksiądz wierzy, klnę się na duszę, że nieraz płakałem nad jego nieszczęsnym losem.
A na cóż się umiera w więzieniu w trzydziestym roku życia, jeżeli nie z powodu samego więzienia?
Właśnie dlatego polecił mi poznać przyczyny jego nieszczęścia, których sam nie zdołał wyświetlić i przywrócić cześć jego pamięci, jeżeli była splamiona.
No, niezupełnie ale sam to pan osądzi najlepiej, mam go przy sobie.
Daj mi pan karafkę z wodą
Według lekarzy umarł na... katar żołądka, jeżeli się nie mylę; ci, co bliżej go znali, utrzymywali, że umarł ze zgryzoty... ale ja, co byłem z nim niemal do ostatniej chwili, myślę, że...
Z głodu! Z głodu! Najlichsze stworzenia nie zdychają z głodu! Nawet psy włóczące się po ulicach trafią czasem na litościwą rękę, która im rzuci kawałek chleba! A człowiek, chrześcijanin umarł z głodu między innymi ludźmi, co również mienią się chrześcijanami? To niemożliwe! Nie, to niemożliwe!
Dobra kobieto Uspokój się, nie spotka was przez mnie żadne nieszczęście, ręczę ci.
Nie, opowiedz mi pan o nich.
Sam pan tego chciałeś A teraz powiedz mi pan, pod jakim adresem mam szukać przyjaciół Edmunda, abym mógł wykonać jego ostatnią wolę.
Niech ksiądz chwilkę zaczeka. Ktoś mógłby nam przeszkodzić w najbardziej zajmującym miejscu, a szkoda byłoby; zresztą po co ma kto wiedzieć, żeś tu był.
Skoro tylko Edmund został uwięziony, pan Morrel pobiegł dowiedzieć się, co się stało; wrócił ze smutnymi wiadomościami. Ojciec Edmunda powrócił sam do domu, płacząc, ułożył w szafie swój ślubny strój, przez cały dzień chodził tam i z powrotem po pokoiku; nadszedł wieczór, ale on się nie położył
Co dzień stawał się coraz większym odludkiem i był coraz bardziej osamotniony; pan Morrel i Mercedes nieraz przychodzili do niego, ale drzwi zawsze były zamknięte, nie odpowiadał na pukanie, chociaż wiedziałem, że był u siebie. Pewnego dnia wpuścił jednak Mercedes, a gdy ta biedna dziewczyna, sama udręczona rozpaczą, usiłowała go pocieszać, rzekł do niej: „Wierz mi, on nie żyje... i już nie my na niego, ale on na nas czeka... Jestem szczęśliwy, bom z was najstarszy i pierwszy go ujrzę...”.
Ja? A któż to księdzu powiedział?
Tak, proszę księdza, byłem i chciałem wszystko wyjawić, ale Danglars mnie powstrzymał. „A jeżeli przypadkiem rzeczywiście jest winny jeżeli prawdą jest, że był na Elbie, że ma przy sobie list do komitetu bonapartystów w Paryżu, jeżeli ten list znajdą przy nim, ci, co się za nim ujmą, będą poczytani za wspólników”.
Jakąż to on grał rolę w całej tej smutnej sprawie?
To pewnie takiemu człowiekowi niebo pobłogosławiło, musi być bogaty... szczęśliwy?...
Na kilka dni przed powrotem Napoleona Fernand wyciągnął los do wojska. Burbonowie dali mu pokój i siedział sobie spokojnie w swojej wsi; ale gdy Napoleon wrócił, ogłoszono pospolite ruszenie i Fernand nie mógł się wymigać. Ja także musiałem wyruszyć; ale że nie byłem taki młody i właśnie się pobrałem z moją biedną Karkontką, wysłano mnie tylko na wybrzeże. Fernand został wcielony do oddziału liniowego, doszedł ze swoim pułkiem do granicy i wziął udział w bitwie pod Ligny.
Tym to sposobem dzisiaj posiada wspaniały pałac w Paryżu, ulica Helderska, nr 27.
Mercedes z początku rozpaczała po stracie Edmunda. Opowiedziałem już księdzu, co starała się osiągnąć u pana de Villefort i jak się poświęcała dla ojca Edmunda. I nagle nowy cios ją dotknął: odjazd Fernanda, którego kochała jak brata, nie wiedząc nic o zbrodni, jakiej dokonał.
Mercedes poszła więc za mąż, a chociaż wydawała się zupełnie spokojna, zemdlała, gdy przechodzili koło karczmy, gdzie półtora roku wcześniej odbyły się jej zaręczyny z tym, którego jeszcze kochała, a zrozumiałaby to, gdyby zajrzała w głąb własnego serca.
A bo kiedy już nie mogłem wytrzymać tej nędzy, przyszło mi na myśl, że mogliby mi pomóc moi dawni przyjaciele. Udałem się do Danglarsa, ale wcale mnie nie przyjął; potem do Fernanda, i ten mi przekazał przez lokaja sto franków.
Mylisz się, przyjacielu Wydaje się często, że Bóg zapomina, gdy tylko odpoczywa jego sprawiedliwość; ale prędzej czy później nadchodzi zawsze chwila, gdy sobie przypomni. Proszę, oto dowód.
No, dobrze, dobrze
W Beaucaire jest jarmark; przyjechali jubilerowie z Paryża; pokażę im ten diament. A ty pilnuj domu, kobieto. Za dwie godziny wrócę.
Wygląda to raczej na bankructwo!
Gotówką.
O tak! Miałem okazję sam się z nim spotkać w roku 1816 lub 1817; do jego lochu można było zejść tylko z pikietą żołnierzy: uczynił na mnie ogromne wrażenie i nigdy nie zapomnę jego rysów.
Nieważne! I tak ją sobie wyobrażam.
O tak. I akt zejścia może być im wydany, gdy tylko zażądają.
Chodźmy do gabinetu, tam wszystko panu pokażę.
Byłoby to niepotrzebne ponieważ pan Morrel nie zna mego nazwiska. Niechże ten poczciwiec powie tylko, że jestem prokurentem firmy Thomson i French w Rzymie, z którą ojciec pani pozostaje w stosunkach handlowych.
I powiedział prawdę, łaskawy panie. Firma Thomson i French w ciągu tego i następnego miesiąca ma do wypłacenia we Francji około czterystu tysięcy franków, a znając pańską rzetelność, wykupiła wszystkie weksle, jakie tylko mogła znaleźć z pańskim podpisem i poleciła mi, abym w miarę, jak będą upływać terminy płatności, pobierał gotówkę u pana i dalej ją inwestował.
Nie, jeszcze nie; mam ponadto te oto weksle, płatne do końca następnego miesiąca, które nam przekazała firma Pascal oraz Wild i Turner z Marsylii, chyba z pięćdziesiąt pięć tysięcy franków. A ogółem wypada dwieście osiemdziesiąt siedem tysięcy pięćset franków.
To już pan nie masz przyjaciół, którzy by ci podali rękę?
Mam panu wyznać prawdę? Boję się niemal tak samo wieści o moim trójmasztowcu, jak i samej niepewności. Ale w niepewności tkwi jeszcze nadzieja...
O mój Boże! Boże! Co się znów stało?
To dobrze... Opowiadaj teraz, Penelonie
Niech mi pan wierzy, panie Morrel byliśmy bardzo przywiązani do „Faraona”, ale jakby marynarz nie kochał swojego statku, zawsze mu będzie droższa własna skóra. Nie daliśmy więc sobie tego powtarzać dwa razy; zwłaszcza że statek skrzypiał i jęczał, jakby mówił do nas: „Idźcie już sobie! Idźcie, do licha!”. I nie kłamał ten biedny „Faraon”, bo już czuliśmy, dosłownie, jak nam się zapada pod nogami. No i zanim by się kto obejrzał, szalupa była na morzu, a my w szalupie. Kapitan zszedł ostatni; a raczej nie zszedł, bo nie chciał opuścić statku, ale porwałem go wpół i rzuciłem między kolegów, po czym sam wskoczyłem do szalupy. Czas był na to, bo zaraz potem zawalił się pomost, z hukiem, jakby wypaliła cała bateria okrętowa. Dziesięć minut później statek zanurzył się dziobem, potem tyłem, a potem zaczął się kręcić w kółko jak pies, co się chce złapać za ogon; a wreszcie, cześć pieśni, i brr-rum!... Skończyło się, i już po „Faraonie”.
Ehm, panie Morrel, koledzy mówią, że na ten raz to im wystarczy po pięćdziesiąt franków, a na resztę poczekają.
Tak, kochani, mam taką nadzieję. Bądźcie zdrowi.
O ile czasu pan prosi?
Będę na pana czekać i albo otrzymasz pan pieniądze, albo zginę.
Niech pani przeczyta ten list
Ależ powiedz mi w końcu, Emanuelu, jakie niebezpieczeństwo mu zagraża?
Ach! Chodźmy! Chodźmy!
Masz rację, ojcze. Rozumiem wszystko.
Ojcze Pobłogosław mnie.
Wtedy wszystko przepadnie; jeżeli będę żyć, współczucie przejdzie w powątpiewanie, litość w zawziętość, będę tylko człowiekiem, który nie dotrzymał słowa, uchybił swoim powinnościom; będę tylko bankrutem. Ale jeśli umrę, pomyśl, Maksymilianie: moje ciało będzie już tylko zwłokami uczciwego, nieszczęśliwego człowieka. Gdybym pozostał przy życiu, najlepsi moi przyjaciele stroniliby ode mnie; a tak cała Marsylia pójdzie, płacząc, na mój pogrzeb. Gdybym żył, wstydziłbyś się mojego nazwiska; lecz jeśli umrę, śmiało podniesiesz głowę i rzekniesz: jestem synem człowieka, który zabił się dlatego, że po raz pierwszy w życiu nie mógł dotrzymać słowa.
Firma Thomson i French jest jedyną, która ulitowała się nade mną. Jej wysłannik, który za dziesięć minut przybędzie tu, aby zrealizować weksel na dwieście osiemdziesiąt siedem tysięcy franków, przyznał mi
Ależ to nie twoja sakiewka!
To on!
„Faraon”! Proszę pana, sygnalizują, że „Faraon” wchodzi do portu!
W grotach na ziemi albo też rozścielimy panu płaszcz w łodzi. Zresztą, jeśli wasza wielmożność będzie sobie życzył
Ani my
Teraz pan rozumie dlaczego statek nie zawija do portu, i dlaczego nikt nie zanosi skargi?
Dobrze, dobrze, drogi Gaetano. Rozmowa z tobą jest niezwykle zajmująca, a ponieważ rad bym z tobą gawędzić jak najdłużej, więc płyńmy na Monte Christo.
Mówiłem, że nie ma tu stałych mieszkańców, ale powiedziałem też, że zawijają tu przemytnicy.
Zaraz pan hrabia zobaczy.
Wobec tego, cisza!
Poszedłbyś?
O! Tego wcale nie powiedziałem! Niech wielmożny pan robi, jak mu się podoba. Nie chciałbym w podobnych okolicznościach udzielać żadnych rad.
Jakimś bogatym panem, co podróżuje dla przyjemności.
Zapewne w tym podziemnym pałacu, o którym mówił Gaetano.
Ach, niestety! Odpowiem panu jak Lukullus, że gdybym wiedział, że będę miał zaszczyt mieć pana u siebie, byłbym się jakoś przygotował. Cóż, stawiam wobec tego moją pustelnię do pańskiej dyspozycji w takim stanie, w jakim jest. Ali, czy podano nam już do stołu?
Dobrze więc, panie Aladynie słyszałeś, że podano do stołu, nieprawdaż? Racz więc przejść do jadalni, ja zaś jako twój pokorny sługa pójdę przodem, aby pokazać ci drogę.
Przyjąłbym zaproszenie z największą przyjemnością ale niestety, jeżeli przyjadę do Paryża, to pewnie incognito.
Ech, proszę, jak to pytanie przypomina o tym, żeśmy powstali z materii! Często przechodzimy tak koło szczęścia i nie widzimy go, a jeśli nawet i widzimy, to go nie poznajemy. Jeżeli pan jesteś człowiekiem konkretnym i złoto jest pańskim bożyszczem, skosztuj tego, a otworzą się przed panem kopalnie Peru, Golkondy i Guzaratu. Jeżeli ma pan wyobraźnię, jeśli jesteś poetą, skosztuj, a znikną przed tobą granice tego, co możliwe, będziesz się przechadzał ze swobodnym sercem i wolnym umysłem, w nieskończonej krainie marzenia. Jeśliś ambitny i gonisz za ziemską sławą, skosztuj, a za godzinę zostaniesz królem i to nie jakiegoś małego kraiku jak Francja, Hiszpania albo Anglia, upchniętego na skraju Europy, ale królem całej ziemi, królem świata, panem stworzenia. Twój tron wznosić się będzie na górze, na którą szatan zaniósł Chrystusa, i nie będziesz mu nawet musiał składać hołdu ani całować jego szponów, a i tak zostaniesz udzielnym władcą wszystkich królestw ziemi. Czyż ta propozycja nie jest kusząca? Niech pan sam powie! Tym bardziej że wystarczy tylko jeden ruch? Patrz.
Słyszałem.
Aha, więc haszysz już działa! Rozwiń tedy skrzydła i unieś się w sfery nadludzkie; nie lękaj się niczego, czuwamy nad tobą i gdyby ci nawet skrzydła roztopiły się od słońca jak Ikarowi, uratujemy cię.
E, co go obchodzą jakieś władze On sobie z nich kpi! Niech go tylko spróbują doścignąć! Jego jacht to nie okręt, to ptak! Gdy fregata zrobi dwanaście węzłów, on zrobi o trzy więcej; wreszcie w razie potrzeby, gdzie by tylko nie wylądował, czyż wszędzie nie znajdzie przyjaciół?
Jak to, jeśli idzie o powóz! Chwileczkę, chwileczkę, proszę nie żartować, panie Pastrini! Musimy mieć powóz.
Bądź spokojny, kochany przyjacielu, znajdą się same, kiedy wyznaczymy odpowiednią sumę.
O, okno! Ależ to niemożliwe, niemożliwe do niemożliwości! Było jeszcze jedno okno wolne na piątym piętrze w pałacu Doria, ale wynajął je jakiś rosyjski książę za dwadzieścia cekinów dziennie.
Czy jaśnie panowie życzą sobie powóz na tych kilka dni do niedzieli?
Toteż tylko tacy wariaci i głupcy wypuszczają się w podróż; ludzie rozsądni siedzą spokojnie w swoich pałacach przy ulicy Helderskiej, na bulwarze Gandawskim albo w Café de Paris.
Tak, powtórzył pan co do słowa.
Uprzedzam cię, szanowny panie gospodarzu, że nie uwierzę w ani jedno twoje słowo. A teraz, skorośmy to już ustalili, mów, co ci się podoba, chętnie posłucham. „Pewnego razu był sobie...” No, dalej, niech pan mówi!
Mój kochany Oto mamy wspaniałą przygodę, wszystko tylko na nas czeka: napychamy nasz powóz pistoletami, garłaczami i dubeltówkami. Luigi Vampa napada na nas a Jego Świątobliwość pyta, jak nam się może odwdzięczyć za tak ważną przysługę. Wówczas skromnie i z prostotą poprosimy o karetę i parkę koni z papieskiej stajni i oto oglądamy sobie karnawał w Rzymie z przepysznego powozu; nie licząc tego, że wdzięczny lud rzymski uwieńczy nas najprawdopodobniej na Kapitolu i obwoła nas jak Kurcjusza i Horacjusza Koklesa zbawcami ojczyzny.
Ach, drogi panie gospodarzu, wiesz pan co to niezmiernie wygodne rozporządzenie dla bandytów, a może też obie strony czerpią z tego zysk?
Do wszystkich diabłów, a niechby mnie i zabili!
Pokaż no pan ten zegarek
Do licha przecież pan nie jesteś kaznodzieją, żebyś miał mówić na stojąco.
Był to sobie ni mniej ni więcej pastuszek z folwarku hrabiego San-Felice położonego między Palestriną i jeziorem Gabri. Urodził się w Pampinarze, i w piątym roku życia oddano go na służbę do hrabiego; ojciec jego, także pastuch w Anagni, miał własną niewielką trzodę i utrzymywał się ze sprzedaży w Rzymie wełny i mleka.
Dlaczegóż byśmy mieli dla niej robić wyjątek?
Ale nie przejmuj się Prędzej czy później przyjdzie i na ciebie kolej.
To się nazywa podchodzić do sprawy po koleżeńsku!
Zostaw mnie, nakazuję ci.
A tak Za jego głowę wyznaczono tysiąc rzymskich talarów, otrzymalibyście pięćset, gdybyście nam pomogli go ująć.
A więc będziesz ją miała.
Tereso, nigdy się nie zdarzyło, żebym ci nie dał tego, co przyrzekałem Wejdź do groty i ubierz się.
Sindbad Żeglarz.
No, to weź mnie za rękę i chodźmy, bo nie mamy chwili do stracenia.
No to idź za mną albo raczej, kiedy znasz drogę, idź przodem.
Chcę zostać waszym naczelnikiem
Naturalnie Skoro ta droga jest bardziej malownicza...
E, mój drogi myślałem, że masz więcej odwagi.
I miałby pan wtedy słuszność, ekscelencjo. Wracam właśnie z Zamku Świętego Anioła, gdzie po wielkich trudnościach udało mi się rozmówić z Beppem.
Do widzenia, ekscelencjo, liczę na pana, a pan może liczyć na mnie.
Wenecjanka.
Rozmawiałem z nią kilka razy; ale jak wiesz, to wystarczy, by nie popełnić nietaktu.
I rozmawialiście?...
O, mój drogi Trudno ci dogodzić.
Wyjątkowo piękna. Musiała być do niej podobna Medora.
O tak dobrze rozumiem, że kto raz widział takiego człowieka, nigdy go nie zapomni.
Niech pan posłucha Byron przysięgał mi, że wierzy w istnienie wampirów, mówił mi wyraźnie, że je widział, opisał mi ich wygląd... i... naprawdę wszystko się zgadza: czarne włosy, wielkie oczy palące się dziwnym blaskiem, ta śmiertelna bladość; a jeszcze proszę zauważyć, że znajduje się w towarzystwie kobiety odmiennej od wszystkich; to cudzoziemka... Greczynka... z pewnością czarodziejka jak i on... błagam, niech pan tam nie idzie. Jutro pan go poszuka, jeśli się panu tak podoba, ale oświadczam, że dziś musi pan zostać przy mnie.
Chciałam pana prosić, byś poszedł prosto do hotelu i nie starał się odnaleźć dzisiaj tego człowieka. Istnieje jakiś związek pomiędzy osobami, które opuszczamy i tymi, do których następnie przychodzimy. Niechże pan nie będzie tą nicią pośredniczącą między mną a nim. Jutro możesz pan za nim biegać do woli; ale proszę mi go nigdy nie przedstawiać, bo umarłabym ze strachu. A teraz dobranoc, staraj się pan zasnąć, a ja i tak wiem, kto dziś na pewno nie zaśnie.
A mnie przyszedł do głowy cudowny pomysł.
Właśnie czekam na niego.
No właśnie! Dowiedziawszy się o kłopotach panów, ofiaruje wam dwa miejsca w swoim powozie i dwa miejsca w oknie pałacu Rospolich.
Bardzo bogaty magnat sycylijski, czy też maltański... Nie wiem dobrze; ale na pewno arystokrata jak Borghese, a bogaty, jakby siedział na kopalni złota.
Proszę powiedzieć hrabiemu że to my raczej prosimy, by pozwolił nam złożyć mu uszanowanie.
I mnie te okna zupełnie przekonały
Nic prostszego Właśnie kazałem przybić jedną na korytarzu.
To chodźmy podziękować sąsiadowi za jego uprzejmość.
Psst! Zaraz się dowiemy, bo otóż i on.
Jak to? Czyż nie powiedziałem ci, że życzę sobie je mieć?
Tak, są I dlatego tolerowany jest u nas pojedynek, bo może tu zastępować karę.
Ale trzymając się takiej teorii, która pozwala panu być i sędzią, i katem we własnej sprawie, czy potrafiłby pan zawsze zachować umiar, gdy wymyka się pan sam prawu? Nienawiść zaślepia, gniew czyni głuchym, a ten, co pragnie zaspokoić pragnienie zemsty, może zakosztować kielicha goryczy.
A, wiem, o co idzie. Panowie, raczcie przejść do salonu, znajdziecie tam na stoliku doskonałe hawańskie cygara, a ja za chwilę wrócę.
Tak, tobie.
O, nie odmówię; zamierzam się kiedyś wybrać, a skoro pan zapraszasz, zastukam i do pańskich drzwi. Ale chodźmy już, panowie, nie mamy czasu do stracenia, już wpół do pierwszej, chodźmy.
Patrz pan
Peppino to chłopiec rozsądny, pozbawiony zupełnie miłości własnej; wbrew zwyczajom ludzi, którzy się wściekają, gdy nikt nie zwraca na nich uwagi, Peppino przeciwnie
To nic Mam jeszcze nadzieję, że odbiję to sobie podczas karnawału.
Ba, jakbyś mógł! Przecież to wasz znak rozpoznawczy.
Muszę ci przyznać, kochany żeś mądry jak Nestor, a przebiegły jak Ulisses, a gdyby twojej Kirke udało się ciebie zamienić w jakie zwierzę, to musiałaby mieć naprawdę wielkie umiejętności i moc.
Niech będzie ta Włoszka Ale niech pan pamięta, panie Pastrini, że ja i mój przyjaciel przywiązujemy wielką wagę do tych kostiumów na jutro.
Mógłbym panią przestraszyć.
A jakże się nazywa? Bo przecież musicie znać jego nazwisko!
I jest hrabią?
To prawda że wydał mi się dość ekscentryczny. Gdyby mieszkał w Paryżu, bywał na naszych widowiskach, powiedziałbym ci, kochany, że to albo jakiś niesmaczny pozer-żartowniś, albo też jakiś biedny człowiek, któremu zawróciła w głowie literatura.
Czytaj.
Dajże spokój, jeszcze jedno albo dwa takie spotkania, a będę pewien, że zostaniesz członkiem Akademii Napisów i Literatury.
Do licha! To zły dzień, albo raczej zła noc na takie późne wyprawy, prawda, pani hrabino?
Kto wie, noc ciemna choć oko wykol, a Tyber niedaleko od via Macello.
O, proszę się nie martwić.
I jest pan towarzyszem podróży hrabiego?
Naturalnie.
Tak, i dał mi właśnie ten list. Proszę, niech pan każe u mnie zaświecić.
Racz więc pan zadzwonić do jego drzwi i zapytać, czy mógłbym do niego przyjść.
Czy jesteśmy sami?
Tak, widzę:
Tak, ale brakuje osiemset piastrów.
I dziękuję panu za to. Proszę, niech pan bierze.
Cóż to pana obchodzi? Wystarczy, że wiem.
Do pana może, ale mnie nie będzie robił trudności.
Nigdy, to bardzo długo! Ale to wiele znaczy, że tak sądzisz. Teraz wstań i odpowiadaj.
Nie, nigdy tam nie byłem, ale obiecywałem sobie kiedyś tam pójść.
Tak, mam często różne kaprysy. Powiem tylko, że czasem, gdy wstaję od obiadu, w środku nocy, chwyta mnie chęć, by pojechać gdzieś, wszystko jedno gdzie i wyruszam natychmiast.
No, to w drogę.
No, to proszę za mną... Peppino, zgaś pochodnię.
Jestem z osobą, do której ten list był napisany, a której chciałem dowieść, że Luigi Vampa jest człowiekiem słownym. Niech pan baron zechce tu podejść Luigi Vampa sam panu powie, jak głęboko żałuje tej pomyłki.
Więzień jest tam Powiem mu osobiście, że jest wolny.
Zapraszam do środka
Ha! Do licha, to dopiero miły człowiek!
Ach, naprawdę, panie hrabio Jest pan człowiekiem nieoszacowanym i mam nadzieję, że raczysz mnie uważać za swego wiecznego dłużnika, po pierwsze za powóz, a następnie za to, co się tu stało.
A więc życzę panu pomyślności i dużo radości w życiu! Chodźmy, panowie, chodźmy.
Odprowadzę pana Chociaż w ten sposób uhonoruję waszą ekscelencję.
Panowie być może propozycja moja wyda się wam niezbyt zachęcająca; ale gdyby się panom kiedykolwiek podobało odwiedzić mnie po raz drugi, możecie być pewni serdecznego przyjęcia.
Zaraz Już idę.
Przyjmuję, bo przysięgam panu, że brakowało mi tylko tej okazji, by doprowadzić do skutku projekty, nad którymi rozmyślam już od dawna.
Znakomicie.
Tak.
No, to słuchaj.
Ot, przyjechał i tyle. Wyrwał mnie z rąk Vampy, u którego choć pozorowałem nonszalancję, wcale nie było mi do śmiechu, przyznaję się. A więc, mój drogi, gdy on za podobną przysługę prosi mnie o to, co się robi co dzień dla pierwszego lepszego rosyjskiego czy włoskiego księcia, który wpadnie do Paryża, to znaczy, żebym przedstawił go na salonach, ty chcesz, bym mu odmówił? Ejże, chyba zwariowałeś!
Dobrze... i poproś też o trochę likierów, gdyż moja piwniczka już niezbyt pełna. Powiedz pani hrabinie, że będę miał zaszczyt być u niej o godzinie trzeciej i że pytam, czy zgodzi się, abym przedstawił jej kogoś.
Nie, złociutki, nie mieszajmy pojęć. My go tylko przenosimy z jednej strony granicy na drugą
No, w świecie, w którym brylujesz
Morrel? Morrel? A któż to taki?...
Ależ tak, i nie kryję się z tym a było czego!
Mojego, do licha! Sądzicie, że mnie nie można wybawić równie dobrze, jak kogo innego i że tylko Arabowie ścinają głowy? Śniadanie nasze jest na cześć filantropii i spodziewam się, że będziemy mieli u stołu przynajmniej dwóch dobroczyńców ludzkości.
Owszem, są i nawet odrażający, a raczej zadziwiający, bo wydali mi się tak straszni, że aż piękni.
Ja nie, ale Franz widział. Ale nie wolno o tym ani słowa pisnąć przed hrabią. Franza wprowadzono tam z zawiązanymi oczyma, a posługiwała mu służba złożona z samych niemych i kobiet, przy których Kleopatra przypominałaby podobno tylko pospolitą kurewkę. Ale nie jest do końca pewien tych kobiet, weszły bowiem dopiero, gdy zażył sobie haszyszu; więc może wziął za kobiety tańcujące wokół niego posągi.
Przyznaj się, że miałeś jakieś senne koszmary i chodźmy na śniadanie
Proszę pozwolić mi skończyć, kapitanie... Właśnie dowiedzieliśmy się o tak bohaterskim czynie pana kapitana, że choć widzę dziś pana, Maksymilianie, po raz pierwszy, proszę, wyświadcz mi tę łaskę i pozwól, bym przedstawił pana hrabiemu jako mojego przyjaciela.
Panowie German donosi, że podano już do stołu. Drogi hrabio, pozwól, że cię zaprowadzę.
Wielki pan będzie wszędzie wielkim panem, panie Debray
Nie byłoby nadużyciem prosić pana o pokazanie owych cennych pigułek?
Nie znam go ale prawdopodobnie wkrótce go poznam, ponieważ mam u niego otwarty kredyt za pośrednictwem banków Richard i Blount z Londynu, Arstein i Eskeles z Wiednia oraz Thomson i French z Rzymu.
Koniecznie bulwar Opery pierwsze piętro, dom z balkonem; pan hrabia każe sobie wynieść na balkon poduszki haftowane srebrem; ćmiąc fajkę i połykając swoje pigułki zobaczy całą stolicę, która przedefiluje przed jego oczyma.
Tak szczęśliwa, jak tylko można; wyszła za mąż za człowieka, którego kochała, a który trwał przy nas wiernie w niedoli; nazywa się Emanuel Herbaut.
Myli się pan. Przeciwnie, jestem pewien, że wszystko urządzi według mego gustu; a wie pan, że mój gust różni się dość od gustu ogółu. Przyjechał tu tydzień temu, biegał z pewnością po mieście z instynktem, jaki mógłby mieć pies, co sam poluje; zna dobrze moje kaprysy, fantazje i potrzeby; na pewno załatwił wszystko zgodnie z moimi upodobaniami. Wiedział, że mam przyjechać dzisiaj o dziesiątej, od dziewiątej więc czekał na mnie przy rogatce Fontainebleau; wręczył mi tę kartkę, to mój nowy adres, proszę.
Nie Mówiłem już, że nie chciałem się spóźnić. Zrobiłem toaletę w powozie i wysiadłem przed drzwiami wicehrabiego.
A więc ma pan już wszystko: pałac na Polach Elizejskich, służbę, intendenta, brak panu tylko kochanki.
Cóż, zdaje mi się, że wasz rząd mógłby wybrać ze swojej przeszłości coś lepszego niż te dwie tabliczki, którem widział na waszych pomnikach, a które nie mają żadnego sensu z punktu widzenia heraldyki. Ale pan, Albercie masz więcej szczęścia niż twój rząd, bo herb twój jest naprawdę piękny i przemawia do wyobraźni. O tak, przecież pochodzisz pan jednocześnie z Prowansji i Hiszpanii; to mi wyjaśnia, jeżeli portret jest rzeczywiście podobny, tę piękną smagłą cerę, która mnie tak zachwyciła u Katalonki.
Dzięki takim właśnie rzeczom pański naród utrzymuje swoją wyższość nad innymi Pan, szlachcic, potomek wielkiego rodu, posiadający znakomitą fortunę, postanowiłeś zacząć drogę do zaszczytów jako prosty żołnierz, to rzecz rzadka; potem jako generał, par Francji, komandor Legii, chcesz na nowo rozpoczynać terminowanie, mając tylko jedną nadzieję i jedną nagrodę: że kiedyś możesz się stać użyteczny dla bliźnich... O, panie hrabio! To naprawdę piękne. Powiem więcej: to wzniosłe!
O, a mama właśnie przyszła!
O, proszę rozpowszechniać tę opinię to mi się przyda wobec dam.
Nie.
O, tak, mamo, wśród ludzi, których znam, a pochodzących z najwytworniejszej szlachty w Europie, to znaczy francuskiej, hiszpańskiej i niemieckiej, jego dystynkcja nie ma sobie równej.
Nie pytam o jego pochodzenie, pytam o to, jaki jest.
Mniejsza o to. Kimkolwiek jest, przemytnikiem czy nie, przyznasz wszak, kochana mamo, boś go już widziała, że hrabia de Monte Christo jest człowiekiem niezwykłym i zrobi karierę w salonach paryskich. O właśnie, już dziś rano, u mnie, stawiając pierwsze kroki w świecie, wprawił w zdumienie wszystkich, nawet takiego Château-Renauda.
Doskonale. A gdzie się ten dom znajduje?
A, to co innego Dom, który pan hrabia pragnie kupić, leży w Auteuil.
Tam do kata, nie traćmy takiej okazji Proszę o kontrakt.
Bardzo dobrze.
A więc trzeba pana wynagrodzić za fatygę
Naturalnie! Przecież mam tam zamieszkać, a więc powinieneś pan wydać odpowiednie rozkazy.
Markiz de Saint-Méran... Zdaje mi się, że to nazwisko nie jest mi obce... Markiz de Saint-Méran...
Panie Bertuccio Muszę ci wyznać, że machasz i wywijasz rękami, i do tego wywracasz oczami jak potępieniec, z którego diabeł za nic nie chce wyjść; a zdążyłem zauważyć, że najbardziej uparty diabeł, co nie chce opuścić człowieka, to jego tajemnica. Wiem, żeś Korsykanin, wiem, żeś człowiek ponury i że drąży cię jakaś stara historia vendetty; we Włoszech puszczałem to mimo, bo we Włoszech te rzeczy są bardzo zwyczajne; ale we Francji morderstwo uważa się powszechnie za rzecz w najgorszym tonie: zajmują się tym żandarmi, potępiają to sędziowie, a szafot dokonuje zemsty.
Coś podobnego! Opowiedzże mi to wszystko, panie Bertuccio, bo to rzeczywiście zaczyna mnie interesować.
Mogę więc bez obawy, że znudzę pana hrabiego...
A więc stawiłeś się u niego?
Tegoż wieczora mogłem zapewne zabić prokuratora; ale nie znałem jeszcze wszystkich zakątków ogrodu. Bałem się, że mógłbym go nie zabić na miejscu i że ktoś na jego krzyk by przybiegł i uniemożliwił mi ucieczkę. Odłożyłem zamiar do następnej schadzki, a żebym nie stracił żadnej okazji, wynająłem sobie pokoik z oknem na ulicę na wprost ogrodowego muru.
Właśnie, ekscelencjo. Pobiegłem nad rzekę, usiadłem na stromym brzegu, a że bardzo byłem ciekaw, co było w tym kuferku, podważyłem zamek nożem.
Nie szkodzi, jest zaledwie dziesiąta, wiesz przecież, że prawie nie sypiam, a myślę, że i tobie niezbyt chce się dziś spać.
Zakres moich działań stawał się coraz obszerniejszy i coraz bardziej korzystny. Assunta była gospodarna i nasza fortunka zaokrąglała się.
Chciałem więc poprosić o schronienie Caderoussea; ale że zwykle, nawet przy normalnych okolicznościach nie wchodziliśmy do niego przez główne drzwi, od traktu, postanowiłem, że nie naruszę tej zasady. Przelazłszy do ogrodu przez płot, przeczołgałem się między oliwkami i figowcami, i w obawie, by Caderousse nie miał właśnie jakiego gościa, dotarłem do schowka, w którym nieraz wcześniej spędziłem noc równie wygodnie, jak w najlepszym łóżku. Schowek ów dzieli od sali jadalnej tylko ścianka z desek, w których zostały dla nas wywiercone otwory, abyśmy mogli czekać swobodnie na właściwy moment, w którym można było zawiadomić karczmarza o naszym przybyciu. Liczyłem, że jeśli Caderousse jest sam jeden, dam mu znać, że tu jestem, dokończę posiłek, który nam przerwali celnicy, a potem, korzystając ze zbierającej się burzy, wrócę nad Rodan i dowiem się, co się stało z łodzią i moimi towarzyszami. Wśliznąłem się więc do schowka i dobrze zrobiłem, bo oto do karczmy zbliżył się Caderousse z jakimś nieznajomym.
Jubiler wziął pierścień, z kieszeni dobył stalową pęsetę i maleńką miedzianą wagę, następnie wyjął kamień ze złotej oprawy i zaważył go skrupulatnie.
Niestety, panie hrabio, jeszcze nie dopowiedziałem panu najsmutniejszej części mojego życia. Pojechałem na Korsykę. Spieszno mi było, ekscelencja rozumie, by zobaczyć i pocieszyć moją biedną bratową. Ale gdy przybyłem do Rogliano, zastałem żałobę. W naszym domu zdarzyło się coś potwornego, sąsiedzi rozpamiętują to do tej pory. Biedna bratowa, zgodnie z moimi radami opierała się żądaniom Benedetta, który co chwila domagał się, aby dała mu wszystkie pieniądze. Pewnego ranka pogroził jej i przez cały dzień się nie pokazał. Moja poczciwa Assunta gorzko płakała, bo kochała tego nędznika jak matka. Nadszedł wieczór, a czekała, nie kładąc się spać. O jedenastej wrócił, prowadził ze sobą dwóch przyjaciół, z którymi wyprawiał zazwyczaj wszystkie swoje wybryki; wyciągnęła do niego ręce, a oni uchwycili ją i jeden z trzech, drżę, czy właśnie nie ten pomiot piekielny, wrzasnął:
Nigdy. Gdybym się nawet dowiedział, gdzie jest, zamiast go szukać, uciekłbym przed nim, jak przed potworem. Na szczęście nigdy o nim nie słyszałem ani słowa; mam nadzieję, że nie żyje.
Nie mam dostępu do pana hrabiego Odda mu go jego lokaj.
A zatem, jak to się stało że tych koni nie ma w mojej stajni, gdy poleciłem panu, byś kupił parę najpiękniejszych koni w Paryżu, a tu okazuje się, że w Paryżu jest jeszcze jedna para koni równie pięknych jak moje?
Pan hrabia serio to mówi?
Wiem
Trzeba jeszcze uzgodnić, czy ja odpowiadam tobie.
Nie gniewam się, mój Baptysto, to rozsądne; ale pragnąłbym jednak, by to się skończyło. Lepszego miejsca od tego, które ci zesłał łaskawy los, nie znajdziesz nigdzie. Nigdy nie biję moich ludzi, nigdy nie wymyślam, nigdy się nie złoszczę, przebaczam zawsze błąd, choć nigdy niedbalstwo lub zapomnienie. Moje rozkazy są zazwyczaj krótkie, ale jasne i wyraźne, wolę powtórzyć je dwa albo i trzy razy, aniżeli widzieć, że są źle zrozumiane. Jestem na tyle bogaty, że mogę dowiadywać się o wszystkim, co mnie interesuje; a uprzedzam, jestem ciekawy. Gdybym się więc dowiedział, że mówisz o mnie źle albo dobrze, że komentujesz moje sprawy albo zbyt w nie wnikasz, zostaniesz natychmiast odprawiony. Raz tylko pouczam moich służących; zostałeś poinformowany, możesz pan odejść.
Nie; stangret, Baptysta i Ali, to wystarczy.
Na ulicę Chaussée-dAntin, do barona Danglarsa.
Ekscelencja może na mnie liczyć.
Aha, dla służących jesteś pan jaśnie wielmożnym panem; dla dziennikarzy
Cóż, zdaje mi się, że ja będę pierwszy
Połowę w złocie, połowę w banknotach.
Ale to wszystko na później, kiedy się bliżej poznamy; dziś rad bym tylko, jeżeli pan pozwoli, przedstawić go żonie, baronowej Danglars; proszę darować ten pośpiech, panie hrabio, ale tak znakomity klient jak pan należy prawie do rodziny.
Sama?
Tak, pan Debray
A ja za panem
Ja, pani baronowo, zamierzam robić wszystko, co się robi w Paryżu, jeżeli tylko znajdę kogoś, kto pouczy mnie dokładnie o francuskich zwyczajach.
Ależ tak, to one!
A ja nazywam się Heloiza de Villefort.
Ocaliłem to życie a więc należy do mnie.
Zobaczysz pani, że będą łagodne jak baranki w ręku Alego.
Ale w jakimże celu pan się uczyłeś tego wszystkiego?
I mnie także, jak to się zdarza każdemu człowiekowi raz w życiu, szatan wyniósł na najwyższą górę ziemi i stamtąd pokazał mi cały świat; a jak niegdyś mówił do Chrystusa, tak rzekł i do mnie: „Synu człowieczy, czego chcesz za oddanie mi pokłonu?”. Długo się namyślałem, bo rzeczywiście od dawna straszliwa ambicja zżerała mi serce i wreszcie powiedziałem: „Słuchaj, mówiono mi zawsze o Opatrzności, ale nigdy Jej nie widziałem, ani niczego, co by Ją przypominało rzekł. możesz zostać jednym z wysłanników Opatrzności”. Dobiliśmy targu, być może zgubię przez to duszę, ale nieważne gdybym mógł jeszcze raz dobić takiego targu, zrobiłbym to.
Taki, że ojciec oszołomiony namiętnościami popełnił kilka takich grzechów, które uchodzą sprawiedliwości ludzkiej, ale podlegają sprawiedliwości Boga... i że Bóg, chcąc karać tylko grzesznika, uderza tylko w niego.
Pamiętasz ojca?
Ty jesteś wszędzie.
Posłuchaj, Hayde: nie sądzę, aby takie wschodnie odosobnienie było możliwe w Paryżu; ucz się dalej życia naszych północnych krajów, tak jak uczyłaś się żyć we Florencji, Mediolanie, Rzymie i Madrycie; to ci się zawsze przyda, czy zostaniesz tu, czy wrócisz na Wschód.
Mylisz się, panie, nie kochałam mojego ojca tak, jak ciebie, moja miłość do ciebie to inna miłość, ojciec umarł, a ja przecież żyję, ale gdybyś ty umarł, i ja bym umarła.
Był kupcem, panie hrabio, objął firmę po moim biednym ojcu. Ojciec umarł i zostawił nam pięćset tysięcy franków; podzieliliśmy się po połowie, bo tylko dwoje nas było. Gdy Emanuel żenił się z siostrą, nie miał nic, oprócz absolutnej uczciwości, wspaniałej inteligencji i reputacji bez skazy; pragnął posiadać tyle, ile jego żona. Pracował dopóty, aż zgromadził po sześciu latach dwieście pięćdziesiąt tysięcy franków. Naprawdę, panie hrabio, można się było wzruszyć, patrząc na tych dwoje dzieci tak pracowitych i zgodnych; dzięki swoim zdolnościom mogli zrobić wielki majątek, ale nie chcąc nic zmieniać w ojcowskich zasadach, trudzili się przez sześć lat, choć kto inny mógłby zarobić tyle w ciągu lat trzech. Toteż w całej Marsylii jeszcze głośno od pochwał wobec takiego szlachetnego wyrzeczenia. Na koniec, pewnego dnia Emanuel poszedł do żony, która właśnie wypłacała należności.
O, tak, panie hrabio Możemy tak powiedzieć, bo Bóg zrobił dla nas to, co robi tylko dla swych wybrańców: zesłał nam anioła.
Panie hrabio tej sakiewki dotykała ręka człowieka, który ocalił naszego ojca od śmierci, nas od ruiny, a nasze imię od hańby; człowieka, dzięki któremu my, biedne dzieci skazane na nędzę i łzy, dziś możemy słyszeć, jak ludzie unoszą się nad naszym szczęściem. Ten list ten list napisała jego ręka w dniu, gdy mój ojciec podjął rozpaczliwą decyzję, a ten diament siostra moja otrzymała w posagu od szlachetnego nieznajomego.
A to oczywiście nie nazwisko, ale pseudonim.
O, proszę pana, jeżeli go pan zna, błagam, niech pan nam powie, czy mógłbyś nas do niego zaprowadzić, pokazać go nam albo powiedzieć, gdzie jest? Maksymilianie, Emanuelu, powiedzcie sami, gdybyśmy go kiedy odnaleźli, przecież będzie musiał wtedy uwierzyć, że istnieje pamięć serca!
O, jakże pan jesteś okrutny!
Siostrzyczko, siostrzyczko pan hrabia ma rację. Przypomnij sobie, co nam tak często mówił ojciec: „to nie żaden Anglik ofiarował nam tyle szczęścia”.
A mnie jego głos zapadł w samo serce, kilka razy wydało mi się, że nie słyszę go po raz pierwszy.
A więc odszukałem właściciela tego placu, a ponieważ termin najmu z dawnymi dzierżawcami właśnie wygasł, ja wszedłem w ich prawa; cała ta lucerna, Valentine, należy do mnie i nic nie stoi na przeszkodzie, bym wybudował tu sobie chatkę i zamieszkał o dwadzieścia kroków od ciebie. O, nie mogę dłużej już zapanować nad radością i szczęściem! Valentine, potrafisz sobie wyobrazić, że można za nie zapłacić? Przecież to niemożliwe. A jednak, całe to szczęście, cała radość, za które oddałbym dziesięć lat życia, kosztowały mnie.... zgadnij ile? Pięćset franków, płatnych co kwartał. Widzisz więc, że odtąd nie mamy się już czego obawiać. Jestem tu u siebie, mogę przystawić drabinę do muru, żeby na ciebie patrzeć i mam prawo mówić, że cię kocham, tak długo, jak tylko twoja duma nie poczuje się urażona, słysząc te słowa z ust prostego robotnika w bluzie i kaszkietówce.
Valentine Nie powiem, że tylko ciebie kocham na świecie, bo kocham także siostrę i szwagra; jest to jednak uczucie łagodne i spokojne, tak różne od tego, które odczuwam wobec ciebie. Gdy o tobie myślę, krew mi się burzy, pierś wzbiera, serce bije jak szalone. Ale siły tej, płomienia i nadludzkiej mocy używać będę tylko po to, by cię kochać, póki sama nie poprosisz, abym użył jej, by ci rzeczywiście usłużyć. Podobno Franz dEpinay zabawi rok jeszcze za granicą. W ciągu tego roku ileż to okazji może nam się nadarzyć, ile wydarzeń może nam dopomóc! Nie traćmy nadziei, tak dobrze i błogo jest ufać! Ale ty, Valentine, zarzucasz mi egoizm, a jak traktujesz mnie sama? Jesteś niczym piękny i zimny posąg wstydliwej Wenus. Cóż dajesz mi w zamian za moje oddanie, za poświęcenie i powściągliwość? Niewiele. Mówisz o panu dEpinay i wzdychasz na myśl, że kiedyś zostaniesz jego żoną. Tylko tyle masz w duszy? Ja oddaję ci życie i duszę, tobie poświęcam najdrobniejsze drgnienie serca. I gdy ja cały jestem twój, gdy mówię sobie cicho, że jeśli cię stracę, umrę, ciebie wcale nie przeraża myśl, że będziesz należała do innego. Och, Valentine, gdybym był na twoim miejscu i czuł się tak kochany, jak ty, a masz przecież pewność, że cię kocham, sto razy już przesunąłbym dłoń między tymi kratami i uścisnął rękę biednego Maksymiliana, mówiąc: „Do ciebie, Maksymilianie, do ciebie tylko należę na tym i na przyszłym świecie”.
Zaledwie wymówiłam twoje imię, mój ojciec odwrócił głowę. Byłam tak święcie przekonana (widzisz, jaki ze mnie głuptas), iż twoje nazwisko wywoła wszędzie piorunujące wrażenie, że zdawało mi się, że mój ojciec zadrżał, podobnie zresztą jak i pan Danglars, choć tutaj jestem niemal pewna, że się mylę.
Nie bój się
Owszem, nieraz słyszałam, jak ktoś szeptał po kątach o tych sprawach, które wydają mi się bardzo dziwne: dziadek bonapartysta, ojciec rojalista, a zresztą... Odwróciłam się więc do dziadka, a on wzrokiem wskazał mi dziennik.
Już idę
Tylko że melancholiczka
Jest pod wielkim kasztanem
Toteż to nie na salonach spotkałem pannę Valentine, panią i tego uroczego łobuziaka. Zresztą paryski światek jest mi zupełnie obcy, ponieważ, jak miałem już zaszczyt powiedzieć, bawię tutaj zaledwie od kilku dni. Nie, jeśli panie pozwolą, spróbuję sobie przypomnieć... Zaraz, zaraz...
Molier albo Beaumarchais odpowiedzieliby, że właśnie dlatego, iż nim nie byłem, moi pacjenci zostali uleczeni, a raczej wyleczyli się sami... Mogę pani jedynie powiedzieć, że nieźle zgłębiłem chemię i nauki przyrodnicze, ale jedynie jako amator.
Och, nie to miałem na myśli Przeciwnie, uczyłem się chemii, gdyż wybrawszy Wschód na miejsce zamieszkania, chciałem pójść w ślad króla Mitrydatesa.
O, i w tym tkwi właśnie sekret sztuki. Aby być na Wschodzie wielkim chemikiem, trzeba umieć kierować przypadkami.
O, tak, na szczęście jest jeszcze sumienie, bez którego bylibyśmy bardzo nieszczęśliwi. Po każdym bardziej gwałtownym czynie w sukurs przychodzi nam sumienie, dostarcza nam tysiące wymówek, które rozsądzamy tylko my sami; a te usprawiedliwiające nas wymówki, choć na tyle dobre, że dzięki nim możemy spokojnie spać, okazałyby się niewystarczające przed trybunałem, byśmy mogli ocalić swoje życie. I tak na przykład Ryszardowi IV doskonale przydało się sumienie, gdy zlikwidował dzieci Edwarda IV, mógł sobie rzeczywiście powiedzieć: „te dzieci okrutnego nieubłaganego króla odziedziczyły po ojcu wady, które tylko ja zdołałem dostrzec w ich młodzieńczych skłonnościach; dzieci te zawadzały mi na drodze, po której chcę iść, aby zapewnić szczęście ludowi angielskiemu, który z pewnością spotkałyby przez nie wielkie nieszczęścia”. Tak też się przysłużyło sumienie lady Makbet, która chciała, co by nie mówił Szekspir, zapewnić tron nie mężowi, ale synowi. O, miłość macierzyńska to tak wielka cnota, tak potężny motor, że wszystko usprawiedliwić zdoła. Tak, po śmierci Duncana lady Makbet byłaby niezmiernie nieszczęśliwa, gdyby nie takie sumienie.
Ale ja będę na tyle elegancki, aby go pani ofiarować. trucizna. Jedna kropla przywraca życie, jak to pani sama widziałaś, pięć albo sześć zabiłoby z pewnością i w tym straszniejszy sposób, że gdy je rozpuścić w szklance wina, w ogóle nie zmienią jego smaku. Ale nie powiem więcej, i tak mogłoby się wydawać, że udzielam pani jakichś rad.
Ależ, droga pani! Musiałbym chyba zapomnieć o naszej godzinnej rozmowie, a to byłoby zupełnie niemożliwe.
Pssst!
Ależ cicho!
No właśnie wolałbym coś w rodzaju Wenus z Milo. Taka Diana wiecznie otoczona nimfami cokolwiek mnie przeraża. Boję się, żeby mnie nie potraktowała jak Akteona.
O, niech pani tego nie robi. Odeśle pani inny, rżnięty w szafirach albo wydrążony w rubinie. Tak ma zwyczaj postępować i nie ma rady, trzeba się z tym oswoić.
Panowie mieszkam przy ulicy Rivoli 22, a przyjaciół przyjmuję w sobotnie wieczory. Proszę to uważać za zaproszenie.
O, naprawdę, panno Eugenio, tylko pani umie przyznać sprawiedliwość osobom swojej płci.
Oho Zdaje mi się, że on sam tu przyjdzie. Proszę, spostrzegł panią i kłania się właśnie.
O, to można panu powinszować.
Aha, to Hayde grała na guzli. Tak, biedna wygnanka lubi mi czasem zagrać jakąś melodię ze swojego kraju.
Powiedz pan, że jeśli pozwoli, jeszcze tego wieczora złożę jej moje uszanowanie.
O, ona już pana dobrze zna, przynajmniej z nazwiska; od trzech dni rozmawiamy tylko o panu. Eugenio pan hrabia de Monte Christo.
Tam!
O tak, chodźmy stąd, chodźmy, bo zdaje mi się, że umrę, jeśli będę dłużej na niego patrzeć.
Bardziej niż kiedykolwiek to już ułożone.
Prawda, to skromnie, zwłaszcza jak na Paryż. Ale przecież w świecie majątek to nie wszystko; liczy się też piękne nazwisko i znakomita pozycja. Ma pan świetne nazwisko, pozycję towarzyską wspaniałą, a poza tym hrabia Morcerf jest żołnierzem; to rzecz chwalebna, gdy w kimś łączy się prawość Bayarda i ubóstwo Duguesclina; bezinteresowność to najpiękniejszy promień słońca, który może zabłysnąć od szlachetnego miecza. Uważam, że wręcz przeciwnie
Zobaczę jeszcze, pomyślę, pan, hrabio, nie odmówisz mi rady, prawda? A jeżeli to możliwe, wyciągnie mnie pan z tego kłopotu. O, żeby nie sprawić przykrości mojej wspaniałej mamie, mógłbym poróżnić się z ojcem.
Słuchaj no, mój drogi pan hrabia powie ci, jak powiadają Włosi:
A przecież to jasne Donieś jej na przykład któregoś dnia coś nadzwyczajnego, coś, co przyszło telegrafem i tylko ty o tym wiesz. Na przykład, że Henryk IV odwiedził wczoraj Gabrielę; po takiej wieści papiery przecież na pewno skoczą do góry; baronowa ulokuje w tych papierach sporą sumkę i straci ją od razu, bo nazajutrz Beauchamp napisze w swojej gazecie:
Ależ jestem tego pewien. Po pana wizycie u nas rozmawialiśmy przez godzinę tylko o panu. Wrócę jednak do tego, o czym mówiliśmy. A więc, gdyby mama dowiedziała się o tym dowodzie delikatności z pana strony (a spróbuję jej o tym napomknąć), jestem przekonany, że byłaby panu za to nieskończenie wdzięczna. Hm, choć ojciec byłby na pewno wściekły.
Hm, to już drugi raz, jak pan odmawia przyjść na obiad do matki Musi coś w tym być, hrabio.
Dlatego, że według mnie z tamtej strony jest tyle chęci do małżeństwa, ile we mnie i pannie Danglars. Ale naprawdę, kochany hrabio, rozmawiamy tu o kobietach zupełnie tak, jak kobiety rozmawiają o mężczyznach; to niewybaczalne!
Wszystko jest możliwe
To zmień wszystko, ale nie dotykaj jednego pokoju
Ależ warto, ależ warto!
No, widzi pan. Proszę mi go dać.
Czego to się dowiaduję Przepędzę tego niecnotę.
Tak jjest... je... jeszcze... postscriptum.
Kiedy tylko pan zażąda.
Z biszkopcikiem, jeśli pan hrabia koniecznie chce.
Wybornie. Przynieś nam alicante i biszkopty.
Ach! Tak, bardzo mi go brakowało.
Tak, pan sam nawet potwierdzałeś te pogłoski. Chciał pan zataić przed światem grzech młodości.
Metrykę urodzenia dziecka?
Oto one.
Potrzeba panu pieniędzy... Nic oczywistszego, panie Cavalcanti. Proszę, osiem tysięcy franków akonto.
A teraz skoro przygotował pan już serce na żywsze wzruszenia, proszę szykować się na spotkanie z synem.
Istotnie, mój panie, to, co mi pan opowiadasz, jest bardzo ciekawe Dobrześ pan uczynił, że się tak we wszystkim zastosowałeś do rad Sindbada: ojciec pański rzeczywiście tu jest i szuka pana.
Panie hrabio jeśli o to chodzi, możesz pan być zupełnie spokojny. Porwano mnie ojcu z pewnością po to, aby mu później mnie odsprzedać, co też i uczynili. Dlatego wykalkulowali sobie, że aby uzyskać za mnie lepszą cenę, należało podwyższyć moją wartość. Otrzymałem więc dość staranną edukację. Traktowano mnie jak owych niewolników w Azji Mniejszej, których panowie uczyli gramatyki, medycyny i filozofii, aby następnie sprzedać ich drożej w Rzymie.
Och, ale nie trzeba też przesadzać, bo wtedy, aby uniknąć błędu, popadlibyśmy w jakiś obłęd. Nie, trzeba tylko ustalić prosty plan postępowania. A człowiekowi tak inteligentnemu jak pan będzie się tym łatwiej do niego zastosować, że jest on zgodny z pańskim interesem. Musi mieć pan jakieś dowody i nawiązać przyjaźń z ludźmi godnymi szacunku, aby przeważyło to nad tym, co w pańskiej przeszłości jest niezbyt jasne.
Hm, kto może ręczyć za to, co się kiedyś stanie, drogi panie? Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi.
No to proszę wejść do salonu, drogi przyjacielu. Ojciec czeka tam na pana.
Jak sobie życzysz, synu.
Oto i one.
Kochany panie Cavalcanti ile ci płacą, abyś był moim ojcem?
A więc ma pan dowody?
No to niech pan czyta.
Czytaj pan.
Dobrze. Zobaczysz pan, że jestem godzien, aby być pańskim partnerem.
No tak, pan.
Och, około wpół do siódmej.
No i dostał właśnie list, w którym Franz pisze o swoim rychłym powrocie.
Valentine, miłość nasza jest dla mnie czymś świętym i jak każdą świętość okryłem ją szacunkiem i zamknąłem w sercu. Nikt na świecie, nawet siostra, nie domyśla się tej miłości, nikomu się z niej nie zwierzyłem. Czy pozwolisz, abym powiedział o tej miłości przyjacielowi?
O, tak!
Na mnie?
Przerażasz mnie! Boże, co oni ci mogli powiedzieć?
Rozumiem. Masz mi za złe, że ci nic nie powiedziałam. Ale widzisz, zakazali mi wspominać ci o tym. Zresztą mnie też o tym nie powiedzieli, dowiedziałam się przypadkiem. Dlatego byłam tak powściągliwa. Przebacz, dziadziu.
No to dlaczego się gniewasz?
No to posłuchaj, dziadziu I ja się martwię, bo ja też nie lubię pana Epinay.
Tak.
Tak.
Ale po cóż?
Nieważne i tak po niego pójdę.
Państwo wybaczą ale to jeden z tych przypadków, w których prawnik nie może postępować nierozważnie, bo mógłby się narazić na poważną odpowiedzialność. Aby akt był prawomocny, muszę najpierw koniecznie być przekonany, żem właściwie zinterpretował wolę klienta. A w tym przypadku nie mogę być nawet pewien, czy pan Noirtier wyraża aprobatę, czy też dezaprobatę, bo przecież jest niemy! Zważywszy na jego kalectwo, nie mogę jasno stwierdzić, czego sobie życzy, a czego nie. Dlatego też moje usługi są tu zupełnie niepotrzebne, a nawet byłyby wykonywane niezgodnie z prawem.
A więc dzięki dwóm znakom upewni się pan, że mój dziadek jest w pełni władz umysłowych. Dziadek nie może mówić ani się poruszać, ale gdy chce powiedzieć „tak”, zamyka oczy, a gdy chce powiedzieć „nie”
I nie chcesz pan, bym odszedł, nim nie spiszemy tego testamentu?
Widzisz więc pan, że to niemożliwe.
No dobrze. A więc, czego pan sobie ode mnie życzysz i jaki akt mam sporządzić?
Tak
Tak.
Masz pan te papiery u siebie?
O, to nie podlega wątpliwości Pan Noirtier kocha jedynie swoją wnuczkę, Valentine. To ona go pielęgnuje od sześciu lat. Potrafiła swoimi pilnymi staraniami zjednać nie tylko miłość, ale i wdzięczność dziadka. Jest słuszne, że otrzyma nagrodę za tyle poświęcenia.
Nie! Nie!
Dzięki, dzięki!
Tak.
A więc rozporządzi pan częścią, którą prawo panu pozwala wyłączyć?
Mój ojciec zna mnie dobrze wie, że jego wola będzie dla mnie święta. Prócz tego wie, że na moim stanowisku nie mogę procesować się z ubogimi.
Witam panią
Ależ tak i to zależy jedynie od mego męża, aby ten testament wydziedziczający Valentine, został sporządzony znów na jej korzyść.
Wbrew woli twojego ojca? Czyż tak można!
A, widzą państwo, to tak! Panowie Noirtier i dEpinay musieli się gdzieś spotkać na polu walki politycznej. Czy pan dEpinay, chociaż służył pod Napoleonem, nie zachował na dnie serca uczuć rojalistowskich? Czy to aby nie on został zamordowany pewnego wieczora, gdy wychodził z klubu bonapartystowskiego, do którego zwabili go, sądząc, że jest im bratem?
To dopiero wzniosła myśl! Myśl pełna miłosierdzia, wszyscy powinni jej przyklasnąć. O, byłoby to naprawdę piękne, gdyby panna Valentine de Villefort nazywała się panią baronową dEpinay!
Jestem zdania pana prokuratora A gdybym należał do pańskich przyjaciół, pozwoliłbym sobie udzielić rady: słyszałem, że pan dEpinay ma wkrótce wrócić. Nakłoniłbym go wobec tego, aby doprowadził tę sprawę ostatecznie do skutku; czyli wykonałbym ten plan, którego pomyślne zakończenie przyniosłoby panu największy zaszczyt.
Dziękuję, do widzenia! W sobotę opowiem państwu o wrażeniach.
Oczywiście, ale człowiekowi i tak przykro. Ale przepraszam, może jest pan moim zwierzchnikiem, a ja tak pana trzymam?
No, tę połowę, co została. Ale powiadam panu, była przepyszna. O, te waćpanny wybierają sobie to, co najlepsze. To tak, jak ten chłopak Simonowej: on też nie wybrał sobie najgorszych truskawek, o nie! Ale w tym roku o, może pan być pewien, nic mi nie zrobią, choćbym miał pilnować owoców po nocach.
Bo tym sposobem jestem wolny od wszelkiej odpowiedzialności. Jestem po prostu machiną i niczym więcej; bylebym funkcjonował, to nic mi nikt nie powie.
Tak, ale jest przy tym mieszkanie, jak pan widzisz.
Niech sobie powtarza, a pan trzymaj.
A właśnie zamierzam.
Bierz pan!
Będzie miał pan za to wspaniałe brzoskwinie i inne rzeczy.
Posłuchaj, przyjacielu Nie chciałbym, abyś miał wyrzuty sumienia. Uwierz mi, przysięgam, że nikomu nie wyrządziłeś krzywdy, a tylko pomogłeś w spełnieniu bożych zamysłów.
Do licha stąd, skąd zazwyczaj.
Odkryłem, jak uwolnić ogrodnika od koszatek, które wyjadają mu brzoskwinie.
A tak, i oto są.
Zdaje mi się przecież że masz, moja żono, koni aż nadto?
Nie wiem; słyszałem tylko, że jakiś cesarz chiński kazał zbudować specjalny piec  i w tym piecu odlano, jedna po drugiej, dwanaście takich waz. Dwie popękały pod wpływem ognia, dziesięć pozostałych zatopiono na głębokości trzystu sążni w morzu. Morze, które wyczuło, czego od niego wymagają, oplotło je swoimi lianami i koralami, i wprawiło w nie muszle; wszystko to cementowało się w tych niesłychanych głębinach przez dwieście lat, gdyż cesarza, który chciał dokonać tego doświadczenia, uniosła ze sobą rewolucja. Został tylko protokół, który zaświadczał o wypaleniu waz i o spuszczeniu ich na dno morza. Po dwustu latach odnaleziono ów protokół i postanowiono je wydobyć. Nurkowie w specjalnych machinach przeszukali zatokę, ale z dziesięciu waz odnaleźli tylko trzy
Pan major Bartolomeo Cavalcanti! Pan wicehrabia Andrea Cavalcanti!
Też sobie wymyślił!
Państwo de Villefort!
Tak.
Nie wiem jak się nazywa. Ale to ona, panie hrabio! To ona! Kobieta z ogrodu! Ta w ciąży! Ta, która spacerowała, czekając na!... Czekając...
Ale dokąd to, dokąd, do diabła, ależ panu śpieszno! Zapomniałeś pan o jeszcze jednym gościu. Tam, trochę bardziej na lewo... o, tam... to ten młodzieniec w czerni, pan Andrea Cavalcanti, ogląda sobie Madonnę Murilla, o, właśnie się odwraca.
Baptysto każ tu przynieść innego sterletę i lampredę, wiesz, te, które przyjechały w innych beczkach i które jeszcze żyją.
A tak, to prawda. Ale gdybyśmy nie prześcignęli Lukullusa, nie mielibyśmy żadnej zasługi, bo przecież urodziliśmy się tysiąc osiemset lat po nim
No, ale ten dom stał pustkami co najmniej dziesięć lat Aż smutno było patrzeć na te zamknięte okiennice, drzwi i dziedziniec zarosły trawą. Gdyby nie należał do teścia prokuratora królewskiego, można by go wziąć za dom przeklęty, w którym popełniono jakąś wielką zbrodnię.
Czy rozumiemy dokładnie rzeczy, które wyczuwamy instynktownie? Czyż nie zdarzają się takie miejsca, które wprost tchną jakimś smutkiem? Dlaczego? Nie wiemy. Może kojarzą się nam z tym jakieś wspomnienia, może kaprys myśli przenosi nas w inne czasy, inne miejsce, które nie mają zapewne żadnego związku z czasami, w których żyjemy i miejscem, w którym jesteśmy. W każdym razie pokój ten przypomniał mi w plastyczny sposób pokój markizy de Ganges lub sypialnię Desdemony. O, właśnie! Skoro skończyliśmy obiad, mogę teraz państwu pokazać ten pokój, a potem pójdziemy na kawę do ogrodu: po obiedzie spektakl.
Nie wiem, czy to wino z Chios tak skłania do melancholii ale cały dom widzę w jakichś ponurych barwach.
O, mój Boże to przecież tylko dzieło wyobraźni. Równie dobrze możemy sobie wystawić, że to była sypialnia dobrej, zacnej matki. To łóżko osłonięte purpurową kotarą nawiedziła bogini Lucina, a po tych tajemniczych schodkach, aby nie zakłócić snu krzepiącego położnicę, schodzi po cichu lekarz albo mamka, a może sam ojciec, niosąc śpiące dziecko?...
Ale ja mam
Tak mi się zdaje.
A miała miejsce Proszę, tędy, panowie, tędy, panie prokuratorze. Aby zeznanie było ważne, muszę je uczynić wobec właściwych czynników.
Tak, panie hrabio
Przyjdę.
Chciałbym... chciałbym... abyś raczył oszczędzić mi trudu: nie chce mi się wracać pieszo do Paryża. Jestem bardzo zmęczony; nie jadłem takiego dobrego obiadku jak ty i ledwie trzymam się na nogach.
O, już mi nie mówisz na ty. Nieładnie, Benedetto, toć jesteśmy starzy kamraci. Uważaj, bo zacznę być wymagający.
Zastanów się tylko, mój malutki: czerwona chustka na głowie, buty w rozsypce, żadnych dokumentów, a za to dziesięć złotych napoleonów w kieszeni, nie licząc tego, co tam było, a co razem daje dwieście franków; przecież zatrzymaliby mnie na rogatkach jak nic! Musiałbym się wtedy przyznać, aby się wytłumaczyć, że to ty mi dałeś te dziesięć napoleonów. No i śledztwo: dowiadują się, że opuściłem Tulon bez pożegnania i odstawiają mnie nad Morze Śródziemne. Znowu staję się tylko i wyłącznie numerem 106 i żegnaj śnie, aby wyglądać jak emerytowany piekarz! Nie, nie, synku, wolę ja sobie mieszkać w stolicy i cieszyć się szacunkiem.
Chwileczkę, a zobaczysz.
Zapewniam cię, że się mylisz. Było tak, jak mówię, a do tego doszedł jeszcze jego zły humor, który zauważyłeś. Ale nie sądziłam, że warto ci o tym mówić.
Z prośbą o angaż do Opery. Naprawdę, nigdy jeszcze nie widziałam, aby ktoś się tak pasjonował muzyką. U osoby z naszej sfery to śmieszne!
Drogi panie Debray proszę, niech się pan nie zamęcza, słuchając bzdur, jakie chce ci opowiedzieć moja żona, równie dobrze możesz posłuchać ich jutro. Ten wieczór należy jednak do mnie, rezerwuję go dla siebie, a poświęcę go, jeśli mi pozwolisz, na przedyskutowanie z żoną ważnych interesów.
Boże, ależ to proste. W lutym ty pierwsza wspomniałaś mi o akcjach dotyczących Haiti. Śniło ci się, że do Hawru zawinął statek, który przywiózł wieść, że lokaty te będą wypłacone, choć już myślano, że nie nastąpi to nigdy. Wiem, jak jasnowidzące są twoje sny i kazałem cichcem wykupić wszystkie akcje, jakie tylko można było znaleźć. Zarobiłem na tym czterysta tysięcy, z których sto tysięcy sumiennie wręczyłem tobie. Zrobiłaś z tym, co ci się podobało, to już mnie nie obchodzi.
O, nie, tylko bez takich gestów i krzyków, jak w nowoczesnych dramatach, bo ci coś powiem! Pan Debray dostał od ciebie w tym roku pięćdziesiąt tysięcy liwrów, śmieje się w duchu i powiada sobie, że odkrył to, czego nigdy najlepsi gracze nie zdołali odkryć
Ale skoro z tego korzystasz...
Wybornie! Był u mnie dziś rano z bonem na czterdzieści tysięcy, płatnym na okaziciela na pański kredyt, a wystawionym przez księdza Busoni. Oczywiście natychmiast wyliczyłem mu te czterdzieści tysięcy.
Oddychała nim w młodości...
Sprawi mi pan przyjemność.
Widzi pani tylko przeszłość, z pewnością jest ona ponura. No cóż, wyobraź sobie, że przyszłość może być jeszcze bardziej ponura.... straszna to na pewno... a może nawet krwawa!...
Pamiętasz pani, jak zakończyła się ta okropna noc, kiedy o mało nie umarłaś w swoim łożu, w tym czerwonym pokoju, a ja czekałem, dysząc tak strasznie jak ty, na chwilę rozwiązania. Dziecko urodziło się; gdy mi je podano, było nieruchome, nie oddychało, nie płakało, myśleliśmy, że nie żyje.
Czyli stało się coś znacznie gorszego, dla nas dużo bardziej fatalnego i strasznego: dziecko musiało jeszcze żyć, a morderca je uratował.
I pan mi to mówisz i nie boisz się, że umrę z radości? Gdzież ono? Gdzież jest moje dziecko?
Tak, zaginął na zawsze.
Śpię jak dziecko. Już nie pamiętasz?
Teraz już wiem, co mam robić Nim minie tydzień, będę wiedział, kim jest pan de Monte Christo, skąd się wziął, jakie ma zamiary, i dlaczego mówi przed nami o dzieciach wykopywanych w jego ogrodzie.
Znaleźć taką kobietę, jaką ojciec znalazł dla siebie.
I dlatego właśnie będę skakał z radości w dniu, kiedy panna Eugenia spostrzeże, że jestem tylko mizernym atomem i że mam zaledwie tyle tysięcy, ile ona milionów.
Słowo honoru! I muszę panu powiedzieć, że matka jeszcze nigdy się tak nikim nie zainteresowała, jak panem.
Za pięć, sześć dni.
Wobec tego, kochany panie Bertuccio, poradzę ci, abyś teraz pojechał do Normandii i poszukał tego mająteczku, o którym ci mówiłem.
Czyli wrócę o ósmej
Tak, proszę księdza
O, może ksiądz być spokojny, nie zamierzamy wkraczać w kwestie związane z sumieniem księdza.
Mówi pan zapewne o panu Zaccone?
A nie wie pan, gdzie mieszka?
To wspaniała instytucja.
Ou!
O, pięćset, a najwyżej sześćset tysięcy franków To skąpiec.
Za pierwszym razem zgruchotał mi ramię, za drugim przebił mi płuco, a za trzecim zadał mi taką ranę.
O, codziennie chadzam na strzelnicę i codziennie przychodzi do mnie Grisier.
W takim razie będę.
To znaczy że jest pani już siedemnastą osobą, która mi to pytanie zadaje; szczęśliwy hrabia! Już mu składałem wyrazy uznania...
O, proszę, niech mnie pan tu zostawi i pójdzie przywitać się z baronową: widzę, że nie może doczekać się rozmowy z panem.
Że wyjeżdża natychmiast w ślad za owym listem.
Monte Christo jest nazwą wyspy, nazwisko rodowe hrabiego jest inne.
Ze względów czysto ludzkich należałoby go o tym powiadomić. Jak tylko przyjdzie, zaraz mu powiem.
To powinno niezmiernie pochlebić królikom, którym wbija szpilki w głowę; kurom, których kości maluje na czerwono, i psom, którym wpycha fiszbiny.
Nie przedstawi mnie pan tym znakomitościom, a jeśli zechcą mi się przedstawić, to mnie pan ostrzeże.
Ćśś Nie mówmy już o tym... a zwłaszcza przy panu Andrei Cavalcantim.
Hrabia bardzo mało je i pije.
Zrób mi tę przyjemność, Albercie
O, w takim razie mam sposób, jak wybadać, czy ta wstrzemięźliwość jest zamierzona.
Dobrze dam więc panom sama przykład.
Do oranżerii, którą widać tam, na końcu alei.
Tak czy inaczej jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
To nie moja wina. Na Malcie kochałem pewną dziewczynę, miałem się z nią ożenić, ale nastała wojna i oderwała mnie od niej jak fala. Myślałem, że kocha mnie tak bardzo, by poczekać, by zostać mi wierną aż do grobu. Jednak gdy wróciłem, okazało się, że wyszła za kogoś innego. To zwykła historia każdego, kto miał dwadzieścia lat. Serce moje było może wrażliwsze niż u innych, dlatego cierpiałem znacznie więcej; i to wszystko.
Dlaczego miałbym ich nienawidzić?
Albercie, Albercie, co ty mówisz Panie hrabio, on tak bardzo pana szanuje, proszę mu powiedzieć, że niestosownie się wyraził!
Bóg dał mi sił, bym wytrwała aż do końca; zresztą markiz z pewnością zrobiłby dla mnie to samo. Od momentu, gdy zostawiłam jego zwłoki, odchodzę od zmysłów. Nie mogę już płakać, mówią wprawdzie, że w moim wieku coraz mniej się płacze, ale sądzę, że miarą cierpienia jest ilość wylanych łez. Gdzie jest moja Valentine? Bo jechaliśmy przecież do niej. Chciałabym ją natychmiast zobaczyć.
A dziadek?
Tak.
Macocha nigdy nie zastąpi matki, mój panie; ale nie o to tu chodzi, zostawmy zmarłych w spokoju.
A ja ci mówię, mój panie, że wcale nie jest tak, jak ci się zdaje. Tej nocy miałam koszmarne sny; zdawało mi się, jakby moja dusza unosiła się nad śpiącym ciałem; chciałam otworzyć oczy, ale mimo woli zamykały się; wszystko to, jestem pewna, wydaje się wam nieprawdopodobne
Jak zwykle, oranżady, szklanka stoi na stole, podaj mi, moja kochana.
Zobaczymy. To, co mówisz, jest naprawdę osobliwe.
Nie ośmielę się. Nie pozwoliła mi posyłać po pana; poza tym sam pan widzi, że nie umiem ukryć zdenerwowania, mam gorączkę, jestem znużona; przejdę się po ogrodzie, to mnie uspokoi.
Nie będę nic przed tobą ukrywać, Maksymilianie Dziś rano była o tym mowa i babcia, na której poparcie tak bardzo liczyłam, nie tylko popiera ten ślub, lecz nagli do niego, tak że w tym momencie jedynie całą sprawę odwleka nieobecność pana dEpinay. Zaledwie jednak wróci, intercyza zostanie podpisana.
Valentine Podaj mi rękę na dowód, że wybaczasz mi mój gniew. Tracę już rozum, widzisz, od godziny najbardziej niedorzeczne myśli nie przestają krążyć mi po głowie. Ach, bo jeśli odrzucisz moją radę...
Chodź ze mną, zaprowadzę cię do mojej siostry, która godna jest stać się twoją siostrą. Wsiądziemy na jakiś statek do Algieru, Anglii albo do Ameryki. Lub jeśli wolisz, schronimy się gdzieś na prowincji i przeczekamy tam do chwili, gdy nasi przyjaciele zdołają pokonać opór twojej rodziny. Wtedy wrócimy do Paryża.
Pani Jak sama powiedziałaś, jestem egoistą i jako egoista, nie zastanawiam się, co zrobiliby inni w mojej sytuacji, myślę tylko, co sam mam zrobić. Myślę, że znam cię od roku, że od kiedy cię poznałem, uzależniłem moje szczęście od twojej miłości, że nadszedł dzień, w którym powiedziałaś mi, że mnie kochasz, że tego dnia uzależniłem moje szczęście i moją przyszłość od małżeństwa z tobą. To było moim życiem. Więcej już nic nie myślę. Mówię sobie tylko, że szczęście się odwróciło, że wydawało mi się, że mogę zdobyć niebo i przegrałem. Zdarza się przecież każdego dnia, że jakiś gracz przegrywa nie tylko to co ma, ale i to, czego nie ma.
Dokąd idziesz? Dokąd idziesz?
A więc żegnaj, Valentine!
Maksymilianie, Maksymilianie! Podejdź tu jeszcze, proszę!
O mój Boże widzisz, żem uczyniła wszystko, co powinnam jako posłuszna córka mówiła dalej, ocierając łzy i opanowując się
Niech tak będzie Teraz i ja ci powiem, Maksymilianie: wszystko, co zrobisz, będzie dobre.
Dziękuję ci, ukochana żono, do widzenia.
Bo muszę panu wyznać straszną tajemnicę Usiądźmy.
Że symptomy tężca i zatrucia czynnikami roślinnymi są takie same.
Wszystko się zgadza: senność przerywana nerwowymi napadami, nadpobudliwość mózgu, bezsiła ośrodków nerwowych. Panią de Saint-Méran pokonała ogromna dawka brucyny albo strychniny, którą ktoś zaaplikował jej naturalnie przypadkiem, a może przez pomyłkę.
Dziękuję, doktorze Nigdy nie miałem lepszego przyjaciela.
Kto to był?
A jeśli ktoś tu przyjdzie?
Posłuchaj!
Tak tylko się domyślam.
Tak. I jedno mnie tylko wstrzymuje, że muszę zostawić babkę samą, a powinnam przy niej czuwać.
To nieskazitelne nazwisko Maksymilian może wkrótce uczynić sławnym, bo w trzydziestym roku życia jest kapitanem spahisów i oficerem Legii Honorowej.
I będziesz nas bronił, nas, twoje dzieci, przeciw woli ojca?
Nie martw się. Tak często rozmawialiśmy o tobie, że wie dobrze, jak się z tobą porozumiewam On wie wszystko, co wiem ja.
Otóż postanowiliśmy, co następuje.
Cóż, mam inny jeszcze sposób
Ale co w takim razie mamy robić? Pani de Saint-Méran w ostatnich słowach nakazała, aby jej wnuczka jak najszybciej wyszła za mąż; mam biernie czekać, aż będzie po wszystkim?
Ale dobry Boże, to skąd przyjdzie pomoc, na jaką liczymy, że nam ześle niebo?
Tak.
A intercyza?
Nie.
Przecieżże w pierwszym powozie, z panem de Villefort, który go już traktuje jak członka rodziny.
O, mam ciebie dość, Beauchamp
Czekam więc tu na pana, za pół godziny Valentine będzie gotowa.
Przykro mi poruszamy podobną kwestię przy pannie Valentine. Nigdy nie dowiadywałem się o jej majątek, który nawet jeśli jest uszczuplony, zawsze będzie większy od mojego. Rodzina moja starała się o alians z państwem de Villefort ze względu na znaczenie, a ja starałem się, myśląc o szczęściu.
O, to kochany dziadunio już mówi?
Przepraszam pana ale nie chcę przepuścić okazji, dzięki której przekonam pana Noirtier, że niesłusznie powziął ku mnie niechęć. Zwyciężę te uprzedzenia, okazując mu głębokie oddanie.
Tak.
Któż wie, jak ją otworzyć?
Tak.
Więc usiądźmy bo to zajmie trochę czasu.
Hm, w takim razie unikamy jednego niebezpieczeństwa, ale narażamy się na inne
Czytaj dalej
O, mój ojcze! Teraz rozumiem, czemu cię zamordowali!
Zastanów się pan, co mówisz bo już nie jesteś na zebraniu i masz do czynienia z ludźmi prywatnymi; nie znieważaj ich, jeśli nie chcesz odpowiadać za zniewagę.
Ani słowa więcej, mój panie jeśli nie chcesz, abym cię uważał za człowieka takiego, o jakim mówiłeś, to jest za tchórza, który ze swojej słabości robi sobie tarczę. Jesteś pan sam jeden, a więc będziesz miał do czynienia tylko z jednym przeciwnikiem; masz szpadę u boku, a ja mam szpadę schowaną w tej lasce; brak ci świadków, a więc wybierz sobie jednego z tych panów. A teraz, jeśli chcesz, możesz odsłonić oczy.
O, pannno Valentine! Dziadek pani dał znak, że mi wyjawi, kto to był... proszę mi pomóc...
Tak
I niesłusznie, proszę pani. Mój Boże, fortuna kołem się toczy; ja, gdybym był kobietą, a przypadkiem jeszcze żoną bankiera, oczywiście nie przestawałbym ufać szczęściu mego męża, bo jak sama pani wie, w spekulacjach wszystko zależy od szczęścia. Ale, jak powiadam, chociaż ufałbym zupełnie szczęściu mego męża, jednak chciałbym sobie zapewnić niezależny majątek, nawet gdyby przyszło mi zaryzykować wszystko, powierzając swoje interesy nieznanej mi osobie.
Jak zawsze, ze spokojem filozofa.
Pan wicehrabia Albert de Morcerf!
A, przepraszam Nie wiedziałem, że jest księciem. Aha, to książę Cavalcanti śpiewał wczoraj z panną Eugenią? Rzeczywiście musiało to być zachwycające, i mocno żałuję, że nie słyszałem. Nie mogłem jednak skorzystać wczoraj z państwa zaproszenia, musiałem bowiem towarzyszyć matce mojej w odwiedzinach u pani baronowej de Château-Renaud, gdzie występ mieli śpiewacy niemieccy.
Tak, przyznaję, ale z przykrością patrzę, jak ten młodzieniec, wiedząc o pańskich zobowiązaniach wobec Morcerfów, próbuje pokrzyżować wasze plany, a wykorzystuje do tego swój majątek.
Cóż robić, szanowny panie żartownisiu
Dobrze. Misja zostanie spełniona.
Tak sądzę; ale co też mogą znaczyć te jego wiadomości z Grecji?
Mój kochany hrabio Ma pan szczególny dar prawienia niegrzeczności.
Bardziej niż kiedykolwiek.
Ma pan na to dowód?
I tu właśnie natykamy się na misteria Izydy, do których ja nie jestem dopuszczony. Kiedy pan Cavalcanti wejdzie już do rodziny, zapyta pan go o to.
A, rzeczywiście, chętnie bym zapalił.
Po prostu jest jego córką.
Dobrze, dobrze. Wiem, że jest pan człowiekiem honoru.
Jakim językiem mam się do niego zwracać?
A więc będę mówiła po francusku lub po włosku, jeśli tylko, mój panie, chcesz, abym mówiła.
Doskonale, kochany panie Albercie, będzie to dla niej najprzyjemniejsza rozmowa.
Hrabio Czy pozwoli pan, aby signora opowiedziała nam coś ze swojego życia? Zabronił mi pan wspominać o moim ojcu, ale, być może, ona sama coś o nim opowie; nie wyobraża pan sobie, jaki byłbym szczęśliwy, gdybym usłyszał jego imię z tak pięknych ust.
Niech pani opowiada, signora Przysięgam, że będę pani słuchać z niewysłowioną przyjemnością.
Czy pamięta pani nazwisko tego oficera?
O to bądź spokojna Selim z zapaloną lancą to moja rękojmia. Tamci chcieliby, żebym umarł, ale nie chcą umierać razem ze mną.
Odprowadźcie Vasiliki
Dobrze, Vasiliki
Wiem i przynoszę ci pierścień.
Dobrze
No to czytaj. Sułtan żąda twojej głowy.
Nic nie szkodzi
Nie Nie miał śmiałości zatrzymać nas przy sobie. Sprzedał nas handlarzom niewolników, którzy podążali do Konstantynopola. Przebyłyśmy Grecję i umierające dotarłyśmy do bram sułtana. Kłębiący się tłum ciekawskich rozstąpił się; nagle moja matka, przenosząc wzrok w kierunku, w którym zwrócone były spojrzenia tłumu, krzyknęła i padła, pokazując mi wiszącą nad bramą głowę.
Mój dziadek. O, pokochaj go, drogi Morrelu!
Gdy zostanę twoją żoną.
W takim razie odchodzę wdzięczna i uszczęśliwiona.
Dlatego też przyszedłem. Nie zapomniałem i nie jestem niezdecydowany, jak pan widzi, skoro przychodzę tu i nalegam, by dotrzymał pan słowa.
Jeżeli więc, panie hrabio, nie chce pan czekać, możemy uznać nasze projekty za niebyłe.
Do kogo ma pan więc osobiste uprzedzenia?
Dobrze więc, mój panie, nie będziemy więcej o tym mówić
Zawołajcie go więc, chcę z nim pomówić.
Dobrze, proszę pana, może pan być spokojny.
A, to co innego. Pójdę go uprzedzić.
Nie będziemy o tym mówić tutaj, chodźmy do mnie. Ali, podaj mi wody.
A tak, widzi pan tam tylko asy i dwójki, a ja kulami porobiłem z nich trójki, piątki, siódemki, ósemki, dziewiątki i dziesiątki.
We wczorajszym dzienniku znajduje się... ale proszę niech pan sam czyta.
Do widzenia.
Nie trzeba, przyniosłem ją ze sobą.
Chciałbym, mój drogi, żebyś odwołał tę wiadomość.
To twój ojciec? A to co innego; teraz pojmuję, kochany Albercie, twoje oburzenie. Przeczytajmy jeszcze raz.
Ale co według pana należy tu wyjaśniać? Jeżeli pan nie wierzy, że to był mój ojciec, proszę to powiedzieć natychmiast, a jeżeli uważa pan, że to był on, proszę się z tego wytłumaczyć.
Panie Albercie de Morcerf Miałbym prawo wyrzucić pana przez okno dopiero za trzy tygodnie, to znaczy za dwadzieścia jeden dni, tak więc dziś i pan także nie ma prawa, aby roznieść mnie na strzępy. Mamy dzisiaj dwudziesty dziewiąty sierpnia, zobaczymy się dwudziestego pierwszego września. Do tego dnia, radzę panu jako człowiek uczciwy, przestańmy na siebie szczekać jak dwa uwiązane na powrozach psy.
Panie Morrel Mój dziadunio ma panu do powiedzenia wiele rzeczy, które mnie powiedział już trzy dni temu. Dziś posłał po pana, żebym je panu powtórzyła; powtórzę więc wszystko, gdyż dziadek obrał mnie za swoją pośredniczkę i nie zmienię ani słowa z tego, co od niego usłyszałam.
I za pozwoleniem drogiego dziadka dotrzymam obietnicy, którą panu złożyłam.
Kiedy zamieszkam z dziadkiem, będzie mnie pan mógł widywać w obecności tego zacnego i godnego opiekuna. A jeżeli więzy, które zaczęły łączyć nasze nieświadome, czy też kapryśne serca, okażą się mocnym i pewnym gwarantem naszego przyszłego szczęścia (chociaż! mówi się przecież, że serca podsycane przeciwnościami losu gasną w bezpiecznym zaciszu), wtedy będzie pan mógł prosić mnie o rękę. Ja zaczekam.
Odtąd odtąd, mój przyjacielu, nie możemy popełnić żadnej nieostrożności. Nie narażaj honoru tej, która już dziś uważa się za przeznaczoną, by godnie nosić twoje nazwisko.
To wypij i zaraz wracaj.
Barrois Barrois! Chodź tutaj!
Obiecałem czekać i czekać będę.
Cóż to, co ci jest, mój Barrois?
Ale gdzie jest lekarz? Gdzie on jest?
Lemoniada była pod ręką, w karafce u dziadunia; biedny Barrois bardzo chciał się napić i wypił, co było.
Tak! Panienka przede wszystkim!
Wypij to.
Nic nie jadłem, wypiłem tylko szklankę lemoniady od pana i nic więcej.
Nie trzeba, niech pan tu zostanie i postara się, aby chory wypił resztę tej wody. Ja sam po nią pójdę.
Gorzki.
Pióro, pióro, dajcie pióro!
Czy tak jak po pigułce, którą pan bierze co niedziela, jak panu zaleciłem?
Tak.
Panna Valentine.
Ach rozumiem! O mój Boże, zmiłuj się nade mną!
Znowu, drogi panie, znowu! Bo ta historia wciąż zaprząta moje myśli i może być pan pewien, że tym razem się nie mylę. Niech pan posłucha uważnie, panie Villefort.
Zapewne Ale zdaje mi się, że najwyższy czas, abyśmy zaczęli działać; nadszedł czas, byśmy powstrzymali ten strumień śmierci. Co do mnie, nie potrafię już dłużej w żaden sposób ukrywać takiej tajemnicy, nie mogąc mieć nadziei, że sprawiedliwości stanie się zadość i że społeczeństwo pomści śmierć ofiar.
Szukajmy tylko śladu zbrodniarza; on zabił pana de Saint-Méran... Gotów jestem przysiąc, że tak było. Wszystkie symptomy, o których mi mówiono, w pełni zgadzają się z tymi, które widziałem na własne oczy.
Panie de Villefort Zdarzają się okoliczności, kiedy nie oglądam się na ludzkie względy. Gdyby pana córka popełniła tylko pierwszą zbrodnię i gdybym zobaczył, że planuje następną, powiedziałbym wówczas: „Proszę ją przestrzec, proszę ją ukarać, niech spędzi resztę życia w jakimś klasztorze, niech płacze i modli się”. Gdyby popełniła drugą zbrodnię, powiedziałbym panu: „Panie de Villefort, oto trucizna, na którą nie ma żadnego antidotum, nagła jak myśl, szybka jak błyskawica, śmiertelna jak uderzenie piorunem; daj jej tę truciznę i każ jej ją zażyć, polecając duszę Bogu. W ten sposób ocali pan swój honor i życie, ponieważ ona przyjdzie także do pana. Już ją widzę, jak czule przemawiając, z obłudnym uśmiechem zbliża się do pańskiego łóżka. Biada panu, panie de Villefort, jeśli nie uderzy pan pierwszy!”. Oto, co bym panu powiedział, gdyby zabiła ona te dwie osoby. Ale jej oczy oglądały trzy agonie, była świadkiem trzech śmierci, klęczała przy trzech trupach; taka trucicielka musi zostać ukarana! Pan mówi o swoim honorze? Niech pan zrobi, jak mówię, a czeka pana nieśmiertelność!
Rzeczywiście Proszę mnie odprowadzić.
Wybornie, kochany teściu! wbrew wysiłkom, jakie czynił
Przyznam się panu że nigdy się nad tym nie zastanawiałem, sądzę jednak, że musi wynosić co najmniej jakieś dwa miliony.
Tak.
Tak, ekscelencjo, oczywiście.
Zobaczmy
Mam interes do jednej gryzetki, i nie chciałbym, aby wiedziała kim jestem i jakie mam pochodzenie; pożycz mi liberię i przynieś mi swoje papiery, w razie gdybym potrzebował przespać się w oberży.
W głębi podwórza, na lewo, trzecie piętro.
Już ci się, widzę, nie podoba Już nie jesteś szczęśliwy, a wcześniej marzyłeś tylko o tym, żeby wyglądać na byłego piekarza.
Do licha, masz ją, przecież daję ci co miesiąc dwieście franków.
Niech i tak będzie, Benedetto mio, ale ja wiem, co mówię. A być może, że pewnego dnia i ja założę niedzielne ubranie, stanę przed jakąś bramą i zawołam „Otwierać”. Tymczasem siadaj i jedzmy już.
Jak najbardziej. I oprócz tego przyszła mi do głowy jedna myśl.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia Otóż mam plan.
Mnie jest wszystko jedno Niech mnie złapią. Ja mam taką dziwną naturę, że mi czasem nudno bez starych kolegów; ale ty nie masz serca, najchętniej byś ich już nigdy nie oglądał!
Ale, tam! Przecież czerpiesz z worków, które nie mają dna.
Dobrze. Wyjawię ci więc pewną tajemnicę. Otóż, wydaje mi się...
Przecież, do licha, dobrze widzę, a bywam u niego, kiedy zechcę. Pewnego dnia posłaniec od bankiera przyniósł mu pięćdziesiąt tysięcy franków w pugilaresie tak grubym jak twoja sakiewka, a wczoraj sam bankier przyniósł mu sto tysięcy franków w złocie.
To masz, proszę!
Po obu stronach bramy, o, tak jak tutaj, widzisz?
Nic łatwiejszego.
Jeśli tylko mam na to ochotę. U hrabiego jestem przyjmowany, jakbym był we własnym domu.
Nigdy!
A chwal się, chwal!
No nie gniewaj się, można to sprawdzić.
Nie sprzedam go, bądź spokojny.
Milionik?
Dziękuję Uprzedzę cię o tym tydzień wcześniej.
Dobrze Zabawię tu jeszcze dzień albo dwa, przygotuj więc wszystko jak należy.
Głupiec z ciebie, mości Baptysto. Złodzieje mogliby okraść mój dom, a i tak mniej wyprowadziłoby mnie to z równowagi, niż gdyby źle wykonano jakiś mój rozkaz.
Wiesz przecież, że nigdy nie są zamykane. Odejdź!
Wycięta szyba ślepa latarnia, pęk wytrychów, zamek do sekretarzyka prawie wyłamany; to chyba jasne?
Nie mam pojęcia. Rozstaliśmy się w Hyères.
Kłamiesz!
A niech cię diabli! Teraz już nic nie powiesz!
Ty durniu, gdybym chciał cię zgubić, oddałbym cię w ręce pierwszego lepszego żandarma. Zresztą, kiedy ten bilecik zostanie oddany pod wskazany adres, raczej nie będziesz musiał się już niczego obawiać. Podpisz.
Dalej, wynoś się!
Poczekaj
Dobrze... dobrze...
Cierpliwości Cierpliwości!
Gdybym miał nieszczęście nie wierzyć w Niego aż do tej chwili, teraz, patrząc na ciebie, na pewno bym uwierzył.
Nędzniku, a jednak uważałeś tę łaskę za dobrodziejstwo. Twoje podłe serce, które drżało na myśl o śmierci, podskoczyło z radości, gdy dowiedziałeś się, że do końca życia będziesz cierpiał hańbę. Powiedziałeś sobie wtedy to, co mówią wszyscy zbrodniarze: „Z galer można wyjść, z grobu nie”. I miałeś rację, bo drzwi twojego więzienia otwarły się dla ciebie w sposób cudowny i niespodziewany. Pewien Anglik zwiedzał Tulon; uczynił kiedyś ślub, iż uwolni dwóch ludzi od niesławy. Jego wybór padł na ciebie i twego towarzysza. Po raz drugi uśmiecha się do ciebie los: otrzymujesz pieniądze, odzyskujesz spokój, możesz rozpocząć nowe życie pomiędzy ludźmi, ty, który zostałeś skazany, aby żyć wśród zbrodniarzy. I wtedy, nędzniku, wtedy ośmieliłeś się po raz trzeci wystawić Boga na próbę. „Mało”, mówisz sobie, chociaż masz więcej niż kiedykolwiek dotąd
No, to przecież ksiądz... ksiądz Busoni...
Na grób twojego ojca! Kim jesteś?
Kochany Albercie, spójrz, oto mój paszport, a w nim wizy: Genewa, Mediolan, Wenecja, Triest, Dobrudża, Janina.
Nie o to wcale chodzi Przeciwnie...
Wybacz mi, że muszę ci to powiedzieć, mój przyjacielu
No tak
Dobrze
O ile wiem, nie
Jesteś wspaniałym przyjacielem. Tak, masz rację, zostań, pilnuj i postaraj się odkryć wroga, który zamieścił to ogłoszenie.
Wprost przeciwnie. Powiedziała mi: Albercie, jestem przekonana, że hrabia jest człowiekiem głęboko szlachetnym, staraj się pozyskać jego przyjaźń.
Proszę się nie martwić, będę musiał się tylko spakować.
Tak
Tak, proszę jaśnie pana.
Tak, mamo, wracam. Wracam natychmiast, bądź spokojna i biada tej kanalii... Ale przede wszystkim muszę wyjechać.
Nie, to by trwało za długo, a przy tym ja potrzebuję tego zmęczenia, którego chciałby mi pan oszczędzić. Dobrze mi to zrobi.
Na pewno uważa pan mój nagły odjazd za dziwaczny i szalony Ale nie wyobraża pan sobie, do jakiej rozpaczy może doprowadzić człowieka kilka wersów wydrukowanych w gazecie. Otóż niech pan to przeczyta, ale dopiero jak stąd odjadę, żeby nie widział pan rumieńca na mojej twarzy.
Dobrze, ale przede wszystkim opowiedz mi dokładnie historię tej nikczemnej zdrady.
Nieprawda, bo wraz z artykułem otrzymaliśmy wszystkie dowody i pewni jesteśmy, że pan de Morcerf będzie siedział cicho. Zresztą wyświadczamy przysługę całemu krajowi, demaskując nikczemników, którzy nie zasługują na oddawane im zaszczyty.
Od dziś jestem do dyspozycji Wysokiej Izby
No to dobrze. Uzbrój się w największą odwagę, bo zapewne już nigdy nie będziesz potrzebować większej.
Pan de Morcerf przypatrywał się kobiecie zdziwiony i przerażony zarazem. Z tych zachwycających ust miał paść wyrok, skazujący go na śmierć lub przywracający mu życie. Dla wszystkich zresztą było to wydarzenie tak dziwne i zaskakujące, że zbawienie czy zguba pana de Morcerf przestały na chwilę obchodzić kogokolwiek.
Było tak: w Janinie, aby zasięgnąć informacji, udałem się naturalnie najpierw do najbogatszego bankiera. Ledwie wspomniałem o tej sprawie, zanim jeszcze wymieniłem nazwisko twojego ojca...
To cóż, skoro decyzja już powzięta, trzeba natychmiast przystąpić do jej wykonania. Chcesz iść do pana Danglarsa? To chodźmy.
Chcę zaproponować panu spotkanie w ustronnym miejscu, gdzie nikt nam nie przeszkodzi. Potrwa to nie dłużej niż dziesięć minut i jeden z nas już tam zostanie, aż go liście pokryją. Nic więcej nie chcę.
Tak, kanalio! Twoja!
No tak, i napisałem. Jeżeli chce pan zobaczyć tę korespondencję, mogę ją panu pokazać.
Wiedział to ode mnie już od dawna. Nie zrobiłem nic, czego kto inny nie zrobiłby na moim miejscu. Gdy nazajutrz po otrzymaniu tej odpowiedzi, za namową hrabiego Monte Christo przyszedł do mnie pański ojciec, aby oficjalnie, jak każe obyczaj, poprosić o rękę Eugenii, odmówiłem. Odmówiłem po prawdzie jasno i krótko, ale bez żadnych wyjaśnień i nie robiąc skandalu, bo dlaczego miałbym go robić? Co mnie obchodzi honor albo niesława pana de Morcerf? Od tego kursy akcji ani nie rosną, ani nie spadają.
Tak.
Bardzo dobrze To wszystko, czego chciałem się dowiedzieć.
Bo zauważyłaś, na przykład, że na balu, który wydaliśmy, pan de Monte Christo nic nie wypił ani nie zjadł.
Mamo z pewnością masz swoje powody, że każesz mi oszczędzać tego człowieka.
Dobrze Nie chciałabym robić z ciebie niewolnika synowskich uczuć.
Wczoraj byłem u pana, bo nie wiedziałem jeszcze, z kim mam do czynienia.
Wcale pana nie rozumiem a gdybym nawet pana rozumiał, i tak nie uprawniałoby to pana do tego, by tak wysoko podnosić głos. Jestem tu u siebie i tylko ja jeden mam tu do tego prawo. Proszę wyjść!
Z Albertem? Co z nim zrobię? Zabiję go jutro przed dziesiątą rano. To pewne jak to, że siedzisz tu ze mną.
Panie hrabio przyznaję, że Albert nie miał prawa tak się unosić, przychodzę więc przeprosić pana za to, ale tylko w swoim imieniu; pan hrabia rozumie? To tyle, jeśli chodzi o mnie. A teraz chciałem pana prosić o pewne wyjaśnienia w kwestii pańskich stosunków z mieszkańcami Janiny i nie wątpię, że jako człowiek honorowy nie odmówi mi ich pan. Na koniec dodam parę słów na temat tej młodej Greczynki.
Bardzo dobrze Skoro wszystko uzgodnione, to proszę, aby mi pan dłużej nie przeszkadzał, bo chciałbym posłuchać opery. Aha, i proszę też powtórzyć pańskiemu przyjacielowi Albertowi, żeby już więcej do mnie nie przychodził. Mógłby sobie tylko zaszkodzić kolejnymi grubiaństwami. Niech wraca do domu i się prześpi.
Cśś!... Kurtyna idzie w górę, posłuchajmy. Staram się zawsze nie tracić ani jednej nuty z tej opery. Nie ma piękniejszej muzyki niż w Wilhelmie Tellu!
Fernanda, chciała pani zapewne powiedzieć? Skoro przypominamy sobie teraz nasze imiona, przypomnijmyż je sobie wszystkie.
O nie, tego pani nie wiesz. A taką mam przynajmniej nadzieję. No to ja pani powiem. Zostałem pojmany i wtrącony do więzienia, ponieważ w altance karczmy Pamfila, w przeddzień naszego ślubu, pewien człowiek o nazwisku Danglars napisał ten oto list, a rybak Fernand podjął się zanieść go na pocztę.
Przysięgam pani na moją duszę, że wszystko, co powiedziałem, jest prawdą. Zresztą, to przecież nie jeden jego ohydny czyn: Francja to jego przybrana ojczyzna, a on przeszedł do Anglików! Będąc rodowitym Hiszpanem, walczył przeciw Hiszpanom, a będąc na żołdzie u Alego, zdradził go i zamordował. W porównaniu z tymi zbrodniami, czym jest ten list, który pani przeczytałaś? Podstępem zakochanego, który kobieta może mężowi przebaczyć, dobrze to rozumiem. Ale nie wybaczy mu go mężczyzna, co sam tę kobietę miał poślubić. Francuzi nie zemścili się na zdrajcy; Hiszpanie zdrajcy nie rozstrzelali; Ali spoczywa w grobie. Ale ja, zdradzony, zamordowany, także wtrącony do grobu, powstałem z tego grobu dzięki bożej łasce. I Bogu jestem winien tę zemstę; po to mnie zesłał. Oto jestem.
Mercedes Mercedes! Dobrze, masz pani rację, wciąż jeszcze wymawiam to imię z rozkoszą i po raz pierwszy od tylu lat tak czysto zadźwięczało w moich ustach. O, Mercedes! Wymawiałem twoje imię wśród westchnień tęsknoty, jęcząc z bólu i krzycząc w obłąkaniu; wymawiałem je przemarznięty do szpiku kości, gdy leżałem skulony na słomie, wymawiałem je w palącej gorączce, i gdy tarzałem się po kamiennej podłodze mojej ciemnicy! Mercedes! Ja muszę się zemścić, bo cierpiałem przez czternaście lat, przez czternaście lat płakałem i złorzeczyłem. Teraz, Mercedes, powtarzam ci, muszę się zemścić.
Bo Bóg ma czas i wieczność, dwie rzeczy dla ludzi nieuchwytne.
Nie Ale widzę, jak człowiek, którego kochałam, staje się mordercą mojego syna.
Owszem, będzie, łaskawa pani. Tylko że zamiast krwi twojego syna, popłynie moja.
Cóż, gdyby stało mi się coś złego, chciałbym, aby moja córka była szczęśliwa.
Ale jeśli masz umrzeć, to zapisz sobie majątek komu innemu; bo jeśli umrzesz... niczego już potrzebować nie będę.
Dziękuję, panie Maksymilianie.
No, to mamy jeszcze trochę czasu, niech pan patrzy.
Na dwadzieścia.
Tak, drogi Maksymilianie, potwierdzam: pan de Morcerf mnie zabije.
Bo myślę teraz o kimś, kogo opuszczam, dlatego westchnąłem. Ejże, Maksymilianie, czy to przystoi żołnierzowi tak źle się znać na odwadze? Sądzisz, że mi żal życia? Życie czy śmierć, to dla mnie nieważne, dwadzieścia lat spędziłem między życiem a śmiercią. A zresztą, bądź spokojny, jeśli to nawet była słabość, to nikt poza panem jej nie ujrzy. Wiem, że świat to salon, z którego trzeba wyjść grzecznie i uczciwie, to znaczy, ukłonić się i zapłacić wcześniej wszystkie długi z hazardu.
A zresztą patrz pan nadjeżdża powóz.
Panowie To nie Morcerf przyjechał, ale, do diabła! Franz i Debray.
No, popatrzcie tylko! Kołnierz wystaje mu spod halsztuka, frak rozpięty, biała kamizelka! Dlaczego sobie jeszcze kółka nie wymalował na brzuchu? Jeszcze łatwiej byłoby celować!
Panie kapitanie może pan teraz powiedzieć panu hrabiemu, że pan de Morcerf już przyjechał i że jesteśmy do jego dyspozycji.
Nie, przy wszystkich.
Nie myślę, aby miał taki zamiar
Panie hrabio zarzuciłem panu, żeś rozgłosił publicznie, co mój ojciec czynił w Epirze. Nie sądziłem, abyś miał pan prawo go karać, niezależnie od tego, jaką winę ponosi. Ale dziś wiem już, że miałeś do tego prawo. Skłoniła mnie do tego wyznania nie zdrada Fernanda Mondego wobec Ali Paszy, ale zdrada, jakiej rybak Fernand dopuścił się wobec ciebie, bo pociągnęła za sobą niesłychane nieszczęścia. A więc i mówię panu, i głośno oświadczam: miałeś pan prawo do zemsty na moim ojcu, a ja, jego syn, dziękuję ci, że twoja zemsta ograniczyła się tylko do tego.
E, do licha o co w tym chodzi? Jak to! Hrabia Monte Christo okrywa niesławą pana de Morcerf i w oczach jego syna miał do tego prawo? Ależ gdyby moja rodzina miała na sumieniu dziesięć takich Janin i tak bym uważał, że mam tylko jeden obowiązek: stanąć do dziesięciu pojedynków.
Dziękuję panom Pójdę za waszą radą, chociaż i tak miałem zamiar opuścić Francję. Dziękuję, żeście raczyli wyświadczyć mi przysługę i być moimi świadkami. Pamięć o tej przysłudze mocno wyryła mi się w sercu i po waszych słowach będę mógł pamiętać tylko o niej.
Możesz powiedzieć, że przeprosiłem pana hrabiego de Monte Christo; idź.
Czekam na ciebie, synku
Nie.
A więc umówił się pan już z kimś na śniadanie?
Przecież powiedziałem dziś rano panu hrabiemu, że mam zajęte serce.
Do widzenia.
Chodź ze mną.
I tego, co wycierpiałam, nigdy się nie dowiesz, panie mój.
O, nędzniku! Wyrzucasz mi moją hańbę, choć może za chwilę mnie zabijesz! Nie powiedziałem, że nic o mnie nie wiesz. Wiem dobrze, szatanie, żeś przeniknął w noc przeszłości i tam, przy blasku nieznanej mi pochodni, przerzuciłeś wszystkie karty mojego życia; może zostało mi jednak więcej honoru przy całej mojej hańbie niż tobie z twoimi znakomitymi pozorami. Tak, ty mnie znasz, wiem dobrze, ale nie wiem, kim ty jesteś, awanturniku błyszczący od złota i klejnotów! W Paryżu nazwałeś się hrabią de Monte Christo; we Włoszech Sindbadem Żeglarzem, na Malcie już nie pamiętam jak. Ale ja cię pytam o twoje prawdziwie nazwisko, chcę je poznać, pośród tych stu przybranych, aby je wymówić na miejscu walki, w chwili, gdy zatopię szpadę w twoim sercu.
A wiesz, jaką podaje przyczynę tych zamiarów?
Oj, Boże, trudno to tak nazwać. Jestem ogólnie osłabiona i to wszystko. Nie mam apetytu i wydaje mi się, jakby mój żołądek z czymś walczył.
Ja? Ależ nie, wcale Moim powołaniem nie są więzy małżeńskie i podporządkowanie się kaprysom mężczyzny, kimkolwiek by był. Moim powołaniem jest poświęcić się sztuce, a więc moje serce, osoba i myśli muszą być wolne.
O, droga przyjaciółko to pewne, powiedział mi o tym pan Debray, który przy tym był.
E, nie martw się, Eugenio, wyglądam tak już od paru dni.
Ejże naprawdę, jesteś zbyt bojaźliwy jak na oficera, jak na żołnierza, który podobno nie wie, co to lęk. Ha, ha, ha!
Tak! Tak!
Najpierw spróbujmy uratować Valentine, potem pomyślimy o zemście. Chodźmy.
O, sam nie wiem, czy wolno mi wyjawić komuś taką tajemnicę, ale los, konieczność mnie do tego zmusza...
Nie, sam z nim porozmawiam.
Tak, kochany hrabio, słyszałem, i lekarz dodał, że jeśli coś takiego się powtórzy, będzie zmuszony zawiadomić policję.
Ale co ja mam na to poradzić, kapitanie? Może przypadkiem chciałbyś, abym uprzedził prokuratora królewskiego?
Kocham jak szaleniec, kocham tak, że dałbym z siebie całą krew wytoczyć, aby oszczędzić jej jednej łzy. Kocham Valentine, którą chcą zamordować, rozumiesz pan? Kocham ją i pytam Boga, pytam pana, jak mogę ją uratować!
Tak, skoro żyje...
Dobrze, zostanę tu trochę z panem.
Nie mamy czasu do stracenia; ja będę pytał, a pan będziesz odpowiadał.
Sądzisz pan, że to była śmierć naturalna?
A teraz, czy sądzisz pan, że ta sama ręka dziś podsunęła truciznę pannie Valentine?
Czegóż się pan spodziewasz?
Bo przecież to dla pana nic nowego, że ktoś próbował ją otruć?
Nie.
A więc wyświetliłam mniej więcej punkt drugi i zdaje mi się, że zadowoliła ojca moja odpowiedź. A teraz wróćmy do punktu pierwszego. Pytał mnie ojciec, dlaczego chciałam z nim porozmawiać. Odpowiem krótko: ojcze, nie chcę poślubić pana Andrei Cavalcanti.
Nieszczęsna? Ależ nie! I to słowo jest doprawdy zbyt teatralne i patetyczne. Wręcz przeciwnie, jestem szczęśliwa, bo przecież czego mi brakuje? Świat uważa, że jestem piękna, a to znaczy, że przyjmie mnie z otwartymi rękoma. A ja lubię, gdy spotyka mnie miłe przyjęcie: twarze rozjaśniają się i ci, którzy mnie otaczają, wydają się mniej brzydcy. Mam pewne zdolności i wrażliwość, które pozwolą mi na wydobycie z życia tego, co uważam za dobre, jak to robi małpa, gdy rozłupuje orzech, by dostać się do tego, co jest w środku. Jestem bogata
Och! Wiesz, zazwyczaj nie żywię aż takiej sympatii do otwartości, jak ty, ale jestem do niej zdolny, gdy zmuszają mnie do tego okoliczności. A więc do rzeczy. Wyszukałem ci męża, nie dla ciebie, bo doprawdy nie myślałem bynajmniej o tobie. Lubisz szczerość, proszę cię bardzo: po prostu potrzebuję, abyś jak najszybciej wyszła za mąż ze względu na pewne handlowe interesy, które właśnie zaczynam rozwijać.
O, złym jesteś fizjonomistą, ojcze jeśli przypuszczasz, że przez wzgląd na siebie opłakuję to nieszczęście, które mi przedstawiasz. Że nie mam majątku? A cóż mnie to obchodzi? Czyż nie mam nadal mojego talentu? Czyż nie mogę jak panie Pasta, Malibran czy Grisi zarobić tyle, ile byś mi nigdy nie potrafił dać
O, to moja tajemnica. Czyż miałabym przewagę nad ojcem, gdybym znając tajemnicę ojca, wyjawiła ojcu własną?
A więc teraz ja ci powiem: dobrze.
O nie wolę już porozmawiać z panem tutaj. Łatwiej pomówić w pokoju i nie ma tu stangreta, który by podsłuchiwał.
Mylisz się pan całkowicie Udzieliłem panu protekcji dopiero wtedy, gdy poznałem stosunki i majątek pańskiego ojca. Komuż zawdzięczam szczęście, że poznałem pańskiego ojca i pana samego? Dwóm moim przyjaciołom, lordowi Wilmore i księdzu Busoniemu. Co było dla mnie zachętą, abym nie tyle ręczył za pana, ile panu patronował? Nazwisko pańskiego ojca, tak znane i szanowane we Włoszech. Przecież sam nie znam pana zbyt dobrze.
Do licha! Zdaje mi się, że do tej pory nie zawiódł się pan na żadnych obietnicach pieniężnych?
Ja? Ależ bynajmniej, proszę mi wierzyć. Niech pan sobie przypomni, co panu powiedziałem, gdy przyszedł pan do mnie z prośbą, abym oświadczył się w pańskim imieniu: „nigdy nie kojarzę żadnych małżeństw, mój zacny książę, to moja stała zasada”.
Do zobaczenia.
Jak to? Pan, hrabio? Jeśli tak, proszę uważać, nigdy tego panu nie daruję.
Otóż, chcąc go opatrzyć, rozebrano go, a jego ubranie rzucono w kąt. Policja zabrała je stamtąd, ale zabrała tylko do kancelarii sądowej spodnie i surdut. Zapomniała o kamizelce.
Nic naturalniejszego Kamizelka i list stanowią dowody rzeczowe. Odesłałem je panu prokuratorowi. Rozumie pan, baronie, że w sprawach kryminalnych najbezpieczniejsza jest droga legalna; być może to jaka machinacja przeciw panu.
Proszę poszukać księcia! Powiedzcie mu, że teraz on ma podpisywać!
Oskarżony jest o zamordowanie niejakiego Caderoussea, swojego dawnego towarzysza z galer, w chwili, gdy ten wychodził od hrabiego de Monte Christo.
Oto i on.
Och, zastanowiłam się. Dość się nasłuchałam o przelewach, obrachunkach miesięcznych, hossie, bessie, o pożyczce hiszpańskiej i o akcjach haitańskich. Zamiast tego Luizo, rozumiesz to?
Prawdziwa z ciebie amazonka, Eugenio!
O nic się nie martw, tchórzu jeden. Cała służba gada o tej aferze. Zresztą, cóż w tym dziwnego, że się zamknęłam? Każdy myśli, że jestem zrozpaczona.
I miałby rację, do licha!
To podstęp bo ta praczka, co nam pomaga za dwadzieścia ludwików, może nas zdradzić za czterdzieści. Na bulwarze pojedziemy w innym kierunku.
W razie czego będzie to dla mnie okoliczność łagodząca
Zgoda! Niech pan siada i w drogę. Prrr...!
To leć tam zaraz!
Zostajecie tu i pilnujecie z zewnątrz, jeśli będzie uciekał, strzelać! W rozkazach mówili, że to jakiś wielki zbrodniarz.
To niech mnie panie gdzieś ukryją. Niech panie powiedzą, że wystraszyły się bez przyczyny; zmylą panie pościg, a ja będę ocalony.
E Ma się tych przyjaciół.
Dobrze, zaczekam.
Wcześniej czy później zapominają o wszystkim. Eugenia wyjdzie za mąż jeśli nie dziś, to jutro, jeśli nie jutro, to za tydzień. A nie sądzę, by żałowała pani narzeczonego panny Eugenii.
Jeżeli go więc złapią, to niech go pan zostawi w więzieniu, choć jak słyszałam więzienia są przepełnione.
A!
Ależ oczywiście, że pomyślałaś pani o tym i miałaś rację. Czyż mogłaś pani o tym nie pomyśleć? I nie szepnąć sobie: „Ty, który ścigasz przestępców, odpowiadaj, dlaczego wokół ciebie wciąż popełniane są zbrodnie i uchodzą one bezkarnie?”.
A więc odpowiem pani na to.
To taki sam łotrzyk. Pewnie jego wspólnik.
Panie Goniec przyniósł depeszę z ministerstwa spraw wewnętrznych.
I czuwał pan nade mną? Ale jak? Nie widziałam pana nigdzie.
Uspokój się, moje dziecko Owszem, powiedziałem trucizna, powiedziałem również śmierć, i powtórzę raz jeszcze: tak, chcą ci zadać śmierć. Jak to wypijesz, nie pij już nic więcej tej nocy.
Tak.
Wielki Boże
Widziałaś pani?
Jesteś uodporniona na truciznę, ale nie na dużą jej ilość. Zmienią truciznę albo zwiększą dawkę.
Jesteś, Valentine, moją ukochaną córką. Ja jeden mogę cię ocalić i ocalę.
Nie żyje? Co? Kto powiedział, że Valentine nie żyje?
To, że są w panu dwie osoby Ojciec już się wypłakał. Teraz kolej na prokuratora.
Proszę pana mylisz się pan, w moim domu nikt nie popełnił zbrodni. Prześladuje mnie zły los, Bóg mnie doświadcza; to okropne... Ale nikogo tu nie zamordowano!
Bredzę! A więc niech poświadczy pan dAvrigny. Proszę go spytać, czy pamięta, co mówił w pańskim ogrodzie, w noc, gdy umarła pani de Saint-Méran. Przekonani, że jesteście zupełnie sami, rozmawialiście panowie o tej okropnej śmierci. Los, o którym pan wspomniał, i Bóg, którego niesprawiedliwie pan oskarża jest winien tylko temu, że pozwolił narodzić się mordercy Valentine!
I wskażesz go pan nam? Słuchajmy! Panie dAvrigny, słuchajmy!
Dlaczego?... Niech pan się nade mną ulituje!...
O! Możesz pan być spokojny, bardzo dobrze rozumiem ojca.
Tak
Niech więc panowie przysięgną
Chcę być sam. Wybaczy mi to pan? Ksiądz powinien rozumieć każde cierpienie, także rozpacz ojca.
Już idę, proszę pana. I ośmielę się powiedzieć, że moje modlitwy są wyjątkowo żarliwe.
Zmogło go cierpienie
Nieistotne. Powinien przyjść O czymże będzie gadał dziś wieczorem? Ten pogrzeb to wydarzenie dnia. Ale patrzcie, oto i pan minister sprawiedliwości i wyznań. Na pewno wygłosi jakiś krótki speech do zapłakanego kuzyna.
Co można poradzić na to, baronie?... Kłopoty rodzinne. Mogłyby one przygnieść i zabić biedaka, dla którego dziecko jest jedynym skarbem, milioner jakoś sobie z tym poradzi. Filozofowie mogą mówić, co chcą, ale ludzie praktyczni dobrze wiedzą, że pieniądz w wielu przypadkach przynosi dużą pociechę. Dlatego też, jeśli uznajesz pan moc tego wspaniałego balsamu, szybko się pan pocieszysz, pan, król finansów, szara eminencja władzy.
Nie ma potrzeby Ale sprawa jest na tyle ciekawa, że sam zrobię to doświadczenie. Mój kredyt u pana wynosi sześć milionów, wziąłem już dziewięćset tysięcy franków, a więc zostało mi pięć milionów sto tysięcy. Biorę więc te pięć świstków papieru, które uważam za bony, bo widnieje na nich pański podpis, i daję panu kwit na sześć milionów. Tym sposobem rachunek między nami będzie wyrównany. Kwit przygotowałem już wcześniej, bo musi pan wiedzieć, kochany baronie, że bardzo dziś potrzebuję pieniędzy.
O tak Proszę je zatrzymać.
Z bankierami nigdy nie żartuję
Oto jego pokwitowanie. Proszę, patrz i dotykaj, niewierny Tomaszu.
I to jeszcze jaki! Słowo daję, że sam tego nie rozumiem, ale on ma nieograniczone kredyty w trzech bankach: u mnie, u Rotszylda i u Lafittea i jak pan widzisz darzy mnie szczególnymi względami, bo zostawił mi sto tysięcy franków agio.
Jutro? Czemuż mi pan tego od razu nie powiedział! Przecież do jutra to jeszcze kawał czasu! No to przyślij pan kogoś o dwunastej
To nie ma znaczenia. Może to pana kosztować najwyżej pięć do sześciu tysięcy eskonta.
Tym lepiej, będę miał przyjemność znowu pana oglądać.
To straszne!
Mowy pogrzebowe skończone, do widzenia panom
A może czegoś panu trzeba?
A więc nie zatrzymuję pana
A tak. Pisałem. Zdarza mi się to czasem, choć jestem żołnierzem.
Powtarzam: chcesz popełnić samobójstwo I oto dowód.
Tak, powiedziałeś, abym zdjął maskę. I proszę bardzo, zdjąłem! Zadowolony?
Kim jestem? Słuchaj: jestem jedynym człowiekiem na ziemi, który ma ci prawo powiedzieć: „Maksymilianie! Nie chcę, aby syn twojego ojca dziś zginął”.
Nie mogę tego powiedzieć, ale czuwaj nad nim.
Zgadłaś, pani Za tydzień opuszczę ten kraj. Tylu ludzi, którzy zasługiwali na zemstę niebios, żyło tu w szczęściu, podczas gdy mój ojciec konał z głodu i rozpaczy!
Posłuchaj mnie, przyjacielu pewnego dnia i ja chciałem popełnić samobójstwo w przystępie rozpaczy takiej jak twoja. Pewnego dnia także twój ojciec chciał się zabić pogrążony w podobnej jak twoja desperacji.
Ale prawdziwą miłością.
Hrabio, zasmucasz mnie tylko jeszcze bardziej, jeżeli to tylko możliwe. Wydaje się panu, że po tym ciosie dopadło mnie tylko zwyczajne cierpienie i chcesz mnie wyleczyć równie zwyczajnym środkiem
Tak, za miesiąc, tego samego dnia, o tej samej godzinie. A to święta data: nie wiem, czy o tym pomyślałeś, że mamy dziś piątego września. Dziesięć lat temu uratowałem twojego ojca, który też chciał umrzeć.
Aby na mnie czekać... Przygotuj się i przyjedź do mnie, a teraz pomóż mi wyjść tak, aby mnie nikt nie zauważył.
Posłuchaj dalej, zostawił mi list.
Nie, nie wróci, znam go bardzo dobrze. To człowiek niewzruszony, jeśli jego postanowienia wypływają z jego osobistego interesu. Gdyby ocenił, że mogę mu się na coś przydać, zabrałby mnie ze sobą. Zostawia mnie w Paryżu zakończyła pani Danglars z prośbą w głosie.
Oczywiście. Jesteś przecież bogata i wolna, jak napisał pan Danglars. Według mnie, musisz opuścić Paryż, szczególnie po tym skandalu z małżeństwem Eugenii i po wyjeździe barona. Ludzie muszą koniecznie pomyśleć, że jesteś pani opuszczona i biedna. Nikt nie wybaczy żonie bankruta, która żyje w bogactwie i prowadzi otwarty dom. Trzeba tylko, abyś została jeszcze dwa tygodnie w Paryżu, powtarzając, że opuścił cię mąż i opowiadając przyjaciółkom, w jakich okolicznościach. Później wyprowadzisz się z pałacu, zostawisz tam całą swoją biżuterię, i zrzekniesz się dożywocia. Wtedy wszyscy będą głosić peany o twojej bezinteresowności. Wszyscy będą wiedzieli, że jesteś porzucona, i sądzili, żeś biedna
Wybaczy pani ale miałem twoje upoważnienie na lokatę i skorzystałem z niego. Tu ma pani czterdzieści tysięcy franków procentu plus sto tysięcy franków z początkowego wkładu, razem sto czterdzieści tysięcy franków. Zachowałem się przezornie i zgromadziłem twoją część przedwczoraj, czyli, jak widzisz, nie tak dawno, rzec by można, że spodziewałem się, że niebawem zostanę poproszony o zdanie rachunków. Mam więc tutaj pani pieniądze, połowa w banknotach, połowa w czekach na okaziciela. Mówię: tutaj, bo nie uważałem, aby mój dom był dla nich pewnym schronieniem, a notariusze nie są dyskretni. Zresztą nie mogłabyś pani nic kupić, bo weszłoby to do wspólnoty małżeńskiej. Przechowałem więc tę sumę w szkatułce, którą dla bezpieczeństwa osobiście zamurowałem w tej szafie. A teraz ma tu pani osiemset tysiącfrankowych banknotów. Dodaję do tego obligacje na dwadzieścia pięć tysięcy franków renty. Ponadto weksel sto dziesięć tysięcy, płatny do mojego bankiera; a że moim bankierem nie jest pan Danglars, ręczę, że go zrealizujesz.
O tak, poinformowałem się na stacji dyliżansów i statków parowych. Wiem wszystko dokładnie. Ty, mamo, pojedziesz do Châlons dyliżansem. Zauważ, traktuję cię jak królową
Trzydzieści franków, ale ja je zapłacę
Tak, ustaliliśmy, że zamieszkasz w Marsylii, a ja pojadę do Afryki. Zrzeknę się mojego nazwiska i wsławię się pod innym.
To połowa sumy. Drugą zapłacą za rok!
Ale dlaczego myślisz, że mnie zabiją? Czy zginął Lamoricière, ten Ney Południa? Czy zginął Changamier? Czy zginął Morrel, którego znamy? Pomyśl, mamo, jaka to będzie radość dla ciebie, gdy mnie zobaczysz z powrotem w szamerowanym mundurze! Zapewniam cię, że zamierzam w nim wyglądać przepięknie. Wybrałem tę formację z kokieterii.
Dobrze, więc jedźmy! Jedźmy.
Powiedziałem tak, panie Debray, ponieważ od dziś nie mam już przyjaciół i nawet nie powinienem ich mieć. Jestem panu wdzięczny, że raczył pan mnie rozpoznać.
O, to chyba łotrzyk jak się patrzy... Maczał palce we wszystkim... i to na dużą skalę... I taki młody! Świetny chłopak!
Nie jestem kolegą tych ludzi Nie obrażaj mnie, nie masz do tego prawa!
I widzi pan, ktoś przyszedł do mnie z wizytą... O, drogi panie, przekonasz się, czy z księciem Cavalcanti można obchodzić się jak z byle kim.
Dobrze.
O!
Aha!
Dobrze.
Jaśnie pani. Mówiła, że jaśnie pan będzie zapewne dziś wygłaszał długie przemówienie w sprawie tego morderstwa i powinien nabrać sił.
A! ona sobie życzy!
Wrócę natychmiast.
Sędziemu, pani, sędziemu!
Czyżbyś była tchórzem ty, która liczyłaś minuty, gdy konały twoje cztery ofiary? Ty, która wymyśliłaś ów piekielny plan i mieszałaś te swoje haniebne wywary z tak cudowną wprawą i dokładnością? Ty, która tak dobrze wszystko zaplanowałaś, czyżbyś zapomniała w swoich rachunkach o jednym
Naturalnie. Czy dlatego, że udało ci się popełnić zbrodnię cztery razy, sądziłaś, że unikniesz kary? A może sądziłaś, że jej unikniesz jako żona prokuratora? O nie, pani! Nie! Kimkolwiek byłaby trucicielka, czeka ją szafot, zwłaszcza jeśli, jak mówiłem, nie postarała się zachować dla siebie paru kropel swojej najpewniejszej trucizny.
A co ja powiedziałam? W głowie mi się miesza, nic już nie rozumiem, Boże, Boże!
Ja miałabym zabić mojego syneczka! Ja miałabym zabić Edwardka!... ha! ha! ha!
E, to niemożliwe W dziesięć dni po ucieczce córki, trzy dni po bankructwie męża?
A więc, moi panowie, jeżeli ginie się u państwa de Villefort takim pokotem, to znaczy, że w domu jest jakiś morderca!
Cicho, panowie, sąd nadchodzi. Każdy na swoje miejsce!
Dwadzieścia jeden, a raczej skończę dwadzieścia jeden lat za kilka dni, bo urodziłem się w nocy z 27 na 28 września 1817 roku.
Tak, a skoro pan przewodniczący chce znać jego nazwisko, oto i ono: mój ojciec nazywa się de Villefort.
Podczas przesłuchania powiedziałem to, co uznawałem dla siebie za wygodne, nie chciałem bowiem, aby osłabiło to wydźwięk mojego wyznania lub aby mi je udaremniono
To znaczy że na próżno miotałbym się w śmiertelnym uścisku, który mnie miażdży. Jestem w ręku Boga zemsty. Nie trzeba dowodów. To, co oświadczył ten młodzieniec, jest prawdą.
Posiedzenie skończone Sprawa odroczona zostaje do następnej sesji. Śledztwo będzie wznowione i powierzone innemu prokuratorowi.
Nie, proszę jaśnie pana. Jaśnie pani zawołała go do siebie będzie pół godziny temu. Panicz poszedł do jaśnie pani i już nie schodził na dół.
A nie.
Edmund Dantès! A więc chodź!
Nie I daj Boże, bom i tak zrobił już za wiele.
Masz rację, ale Bóg nie dopuścił, by twój ojciec poddał się temu pragnieniu, tak jak nie pozwolił, by Abraham złożył syna w ofierze. W obu tych przypadkach zesłał anioła, by ten podciął skrzydła śmierci i zatrzymał ją.
Och, panie hrabio niech go nam pan zwróci zdrowym!
Proszę się uspokoić Zobaczy pani, wróci wesoły, uśmiechnięty i szczęśliwy.
Nie mówcie tak o mnie Proszę, nigdy tak nie mówcie. Bogowie nigdy nie wyrządzają zła, zatrzymują się tam, gdzie chcą się zatrzymać. Przypadek nie jest silniejszy od ich woli, to oni nim rozporządzają.
Dobrze więc, śpij spokojnie i miej ufność w Panu!
A on, co na to?
Być może to prawda
Jak to? Przecież patrzyłeś w przeciwną stronę.
Tak, ja również muszę złożyć pewną... sentymentalną wizytę.
Ja, Edmundzie, miałabym cię nienawidzić i oskarżać? Człowieka, który ocalił życie mojemu synowi, choć przecież twoim zamiarem było zabić syna hrabiemu de Morcef, który był tak z niego dumny... Popatrz na mnie, czy widzisz choćby cień wyrzutu?
Ale... w końcu... co ty poczniesz ze sobą?
Nieszczęsny! Nie mów tak do mnie. Jeżeli uwierzę, że Bóg obdarza nas wolną wolą, co ocali mnie od rozpaczy?
Ofiarował miliony, gdyby ktoś zechciał go stąd wypuścić.
W każdym razie młodszy wydrążył podkop. Jak? Tego nie wiadomo. Dość, że to zrobił, czego dowodem może być ślad, który ciągle jeszcze widać. O tu, proszę spojrzeć.
Przeniósł trupa do własnej celi, położył go w łóżku twarzą do ściany, sam zaś wrócił do pustej celi, zakrył dziurę i wsunął się do worka, przeznaczonego dla zmarłego. No i co, słyszał pan kiedyś o czymś podobnym?
Tak, dwadzieścia siedem
Żeby do tego dojść, trzeba mu było dziesięciu lat
Tak.
Idź po nią zaraz, mój dobry człowieku!
Tak, ale pod warunkiem, że nie zajrzysz do środka, póki nie odjadę.
Był tam czternaście lat
Wciąż ma nadzieję.
No to uściskaj mnie.
Pan pozwoli
To pewne. Ale pójdę już do mojego obserwatorium, bo inaczej Francuz załatwi wszystko, a ja nie zdążę dowiedzieć się, jaka to suma.
Ciii... Właśnie idzie!...
Nie przyjechałem do Rzymu po to, żeby oglądać! Przyjechałem po pieniążki.
Casa Pastrini
Niezła zdobycz, naczelniku, niezła zdobycz
Wybornie, pokażcie mi go.
Dobrze, niech będzie kurczę.
Ekscelencja jest mi dłużny jeszcze tylko cztery tysiące dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć ludwików.
Jak tak, to nic z tego Idźcie do diabła. Nie wiecie, z kim macie do czynienia.
Więc proszę najpierw otworzyć drzwi.
Chleb... Dobrze Ej tam, chleba!
Ekscelencja ma w kieszeni pięć milionów pięćdziesiąt tysięcy franków będzie za to pięćdziesiąt kurczaków po sto tysięcy franków i jeszcze jedna połówka za pięćdziesiąt tysięcy.
Nic prostszego. Masz pan kredyt otwarty u panów Thomsona i Frencha na via dei Banchi w Rzymie. Proszę mi dać bon na cztery tysiące dziewięćdziesiąt osiem ludwików, płatny u nich, a nasz bankier podejmie dla nas pieniądze.
Oho zdaje się, że zaczynamy od nowa!
Ależ proszę.
Tak, rozkazuję moim ludziom, ale sam jestem posłuszny rozkazom kogoś innego, kogoś kto słucha tylko Boga.
Jak pan sobie życzy, ekscelencjo
A jednak tak! Ci, którzy umarli z głodu.
Tym, któregoś sprzedał, wydał i zhańbił; jestem tym, którego narzeczoną pchnąłeś do nierządu; jestem tym, po kim przeszedłeś, by zrobić karierę; jestem tym, którego ojciec umarł przez ciebie z głodu
Na miejscu
Tak, to ja, akuratny jak ty. Ale, Maksymilianie, jesteś cały przemoczony. Musisz zmienić odzież. Chodź za mną. Apartament dla ciebie już czeka, tam wkrótce zapomnisz o trudzie i chłodzie.
Tym się nie przejmuj, Maksymilianie Mam umowę z żeglarzami, zgodnie z którą dostęp na moją wyspę jest zwolniony z wszelkich opłat. Jestem ich abonentem, jakby to się powiedziało w cywilizowanych krajach.
Bynajmniej. Jestem człowiekiem prostym. Proszę zobaczyć W tej chwili mój puls nie bije ani szybciej, ani słabiej. Wiem, że to koniec mojej drogi i dalej już nie pójdę. Panie hrabio, chcę już tylko spokojnie spocząć na łonie śmierci.
Wierzę we wszystko, co pan mówisz i nie staram się nawet zgłębić sensu pańskich słów. Najlepszym dowodem jest to, że nakazał mi pan żyć, i żyję; nakazał mi pan nie tracić nadziei, i prawie ją zachowałem. Ośmielę się więc zapytać pana, jakbyś już raz doświadczył śmierci: czy to bardzo boli?
Tak.
Nawet mnie?
A więc dobrze Chcesz tego, jesteś nieugięty; tak, jesteś prawdziwie nieszczęśliwy i tylko cud, jak powiedziałeś, mógłby cię uleczyć. Siadaj i zaczekaj.
Nie rób tego! Ty kochasz, jesteś kochany, masz wiarę i nadzieję. Nie rób tego, co ja
Sama na świecie! Dlaczego?
Dobrze Twoje rozkazy, mój panie, będę spełnione. Zapomnę o twoim imieniu i będę szczęśliwa.
Valentine, on pyta, czy ja go kocham. Powiedz mu, czy ty kochasz Maksymiliana!
Valentine, czy ty to słyszysz? Czy on mówi, że mogłabym mu sprawić ból? Przecież oddałabym za niego życie.
Tak, proszę, oto on.
Mój kochany Przecież przed chwilą hrabia powiedział nam, że największą mądrością są słowa:
Może Bruno zgrał się znowu w karty, albo M-me Marie spotkało cokolwiek złego?
Czy pytano się tam o mnie? Czy stryj rozgniewany za to, że oddawna już nie pisuję? Jakże Stefan?...
A ja dwanaście. Chciałbym nieraz, ale czasu nie mam...
Syna już masz!
Aby do dziesięciu dobić? prawda?
Naturalnie, o tyle cenna, o ile rozkoszy dostarcza... Potęga, rozkosz
Ot, takim, jakimi naprzykład my jesteśmy... takim sobie, co tu robić, lichym grzybem, siedzącym wiecznie na tem miejscu, na którem Bóg go posiał... Ty, co tu robić, lecisz sobie jak liść od drzewa oderwany, wolny, lekki... to daleko przyjemniej i ładniej...
Że... że dotąd zamąż nie poszła!
Ależ, mój stryju, zdaje mi się... że świadczy to o kuzynce Irenie jak najlepiej i dowodzi... dowodzi jej serca najlepszego, które musi być do was bardzo przywiązane!
Jeszcze nie mogę, ojcze, za kwadrans przyjdę, razem z nimi...
Poproś Irusi, aby wieczerzę dawała prędzej, prędzej... Stefek głodny być musi, a także tatko już ze stodoły wyszedł i do domu idzie!
Otóż to! jaki? Masz słuszność, kotku! To właśnie, co tu robić, powiedzieć chciałem. Mają kawałek chleba suchy, albo, w wypadku najlepszym, jakiem tam masłem posmarowany. Niewielka sztuka i niewielka mądrość! To dobre dla prostaków, co tu robić, ale nie dla ludzi wyższych. Ludzie wyżsi, co tu robić, rozumieją swój czas i jego wymagania, swoją wartość i cenę, którą za siebie mogą otrzymać na rynku. Im niepodobna, co tu robić, ograniczyć się na chlebie suchym i chociażby posmarowanym masłem. Oni dążą wyżej, coraz wyżej, oni, kotku, dążą... ku pasztetowi!
Ku pasztetowi!
O, ten, także wyższy, kotku, także człowiek wyższy, choć mniej od brata, bo, co tu robić, nie tak wysoko jeszcze stanął... Górnikiem jest, coś tam kopie w górach Uralskich.
Dlaczego?
Nie tańczyłam wcale.
Owszem, służę ci chętnie.
Boś zapomniał o starej przyjaźni naszej...
Sam o tem wiesz najlepiej
Więc dlaczegóż? dlaczegóż... taka praca, taki sposób życia?...
Radykalnie. Przekonasz się zapewne o tem, gdy przez czas jakiś u nas zabawisz. Ale tymczasem dobrej nocy ci życzę. Wolisz może lampę, niż świecę? Zaraz ci ją zapalę. Jutro zobaczymy się zaledwie około wieczora, bo bardzo wcześnie pojadę do jednego z folwarków, które budujemy, a potem na łąkę dość oddaloną...
Pamiętam
My, z naszem zamiłowaniem, pozostaniemy, co tu robić, na jednej z tych części... Nie bój się, lwią część pozostawiliśmy dla siebie; bo każdy sobie rad... co tu robić? Druga będzie dla Leosia, gdy szkoły skończy... na dwóch innych niech tam, co tu robić, uczciwi ludzie siedzą, kawałek chleba jedzą i prawom boskim parobkują... co tu robić...
A pewnie; bo budżet swój urządzać praktycznie lub niepraktycznie, oględnie lub nieoględnie, to, kotku, proceder... Różni różnie go wykonywują. Zależy to od temperamentu i okoliczności. Ale gruntem rzeczy jest przedmiot procederu. Zaś przedmiotem procederu, prowadzonego przez ojca twego niepraktycznie, przez ciebie praktycznie, jest, jakby to powiedzieć... Co tu robić... jakby to powiedzieć... jest...
Wcale nie; ale mogłabyś mi na dzień dobry rękę podać.
Naturalnie...
Przestań kłócić się z bratem, Broniu, i idź do naszego pokoju, gdzie i ja zaraz przyjdę, aby ci lekcję zadać...
Jaka to katastrofa stała się z Kaziem?
Pocóż? skoro dotąd...
A tak, ma takiego psa... Swoja... Swój się nazywa... ale sam to zobaczysz, bo pewno lada dzień przyjedzie do Darnówki... teraz jeszcze skończę o sąsiadach...
I owszem.
Gospodarski.
Ale Bronia siedzi nad książką i na mnie czeka
Różne rzeczy... czasem dzienniki i powieści, czasem Plutarcha, albo Biblję...
Wszyscy kazali mi Romka przeprosić. No, już przeprosiłam, a teraz niech sobie Romek ztąd idzie i nie przeszkadza...
Tak.
Trzy doby jazdy, kolejami żelaznemi... można zajechać na koniec świata. Podróż ciekawa, miejsce interesujące, posada piękna, winszuję, winszuję... O dobrych życzeniach moich wątpić nie możesz, starzyśmy druhowie. Jednak szkoda, może...
Tak; na koniec świata!
Wkrótce mieć go będziesz. Co się tyczy inwentarza, zrobiłem już rachunek, może teraz przejrzymy go razem.
Ani gwiazda, ani miljon
Naturalnie, że co innego; bo praca człowieka oświeconego wydobywa z piędzi ziemi to, czego człowiek ciemny z jej wielkiej płachty wydobyć nie potrafi.
Te dają mnóstwo praw, potwierdził Stefan, a przedewszystkiem jedno, najważniejsze prawo, rozróżniania zła i dobra.
I po wszystkiem! śmiejąc się potwierdził Stefan.
Dziwię się, kiedy możesz znajdować czas na rzeczy takie.
Jesteśmy chrześcjanami
Przeszkadzała pewnemu ptakowi błękitnemu wzlatywać w górę. Co chwilę chwytałem go i co chwilę uciekał.
Niech Bronia zapyta się o to jego pana, gdy przyjedzie, co nastąpi bardzo wkrótce, bo Bohdan prosił mię, abym zapowiedział jego rychłą bytność w Darnówce.
Nie po raz pierwszy czytać je będę
A chłopów, kotku, chłopów, co tu robić? Myślałeś pewno, że to są ludzie. Gdzie tam, kotku, są to, co tu robić, antropomorfy. Czy ja dobrze jeszcze pamiętam, co to znaczy: antropomorfy? Małpy najpodobniejsze do człowieka, prawda? Nazywają się jeszcze i prymatami, ale przyjmijmy już dla nich jedną nazwę: antropomorfy!
O, o! dlaczegoż światu z nim?
Do niego samego.
A któż to taki Lunia?
Idźmy już, bo Lunia na mnie czeka.
Jakto: po co? Kondratkowej syn bardzo chory.
I Kondratkowa?
Zgadł Romek. Bliżej byłoby dojść tam z Darnówki przez łąkę, ale rzeczka przegradza. Niektórzy chodzą po kładce, ale my wolimy trochę dalej... Kawałek łąki obchodzi się polem, i już! A właśnie tu jest najładniej, bo ztąd całą łąkę widać i Górów i Zawroć i tyle, tyle pola, kochanego pola...
Widzisz Broniu; lepszą jesteś, niż się to zdaje tobie samej. Nie chciałaś z początku poznajamiać mię tu ze wszystkiem, a teraz mówisz jak się nazywają nietylko miejsca, ale i kwiaty.
Powiedzże australczykowi i to jeszcze: dlaczego właściwie kuzynka Irena nie chciała odjechać ztąd z baronową?..
Aha „Stoi ułan na pikiecie”! Krótko i węzłowato powiedziałaś. Ale komuż Irenka tu potrzebna?
Teraz ja powiem, że Bronia jest afrykanką, bo pyta się o rzeczy, które w Europie wiadome są każdemu. Dla tego, że mogłaby świata dużo zobaczyć, bawić się wesoło, brać dużą pensję, wyjść dobrze za mąż.
Mogłaby się odzwyczaić. Człowiek może się odzwyczaić od najmilszych rzeczy i ludzi...
Zmieniasz zajęcia... sposób, doradzany przez hygjenę.
Ależ tu wcale i myśleć niema potrzeby! Poprostu dlatego, że sposobiłeś się do czego innego, że jesteś człowiekiem oświeconym, wyższym...
Nie chciałeś?
To historja długa, mój drogi. Opowiem ci ją przy końcu dnia, bo teraz... Oto co teraz, słyszysz?
Już nie będzie ale niech Lunia wie, że swojem przywiązaniem wiele dobrego może zrobić Kaziowi.
Wilków teraz niema, ale jeżeli ja z Romkiem iść nie zechcę, będzie do rana błądził po polu, bo żadnej drogi tu nie zna
No, to Zielna piętnastego... Środa, czwartek, piątek, sobota... W sobotę!
Niech Romek nie żartuje, ale słucha...
Co to za historja z tą febrą Rosnowskiego, z tym psem i z tym bzikiem?
Musi to być jednak bziczek malutki, bo nie przeszkadzający temu, że ze wszech stron jest on dobrą, a nawet świetną partją
A ona?
Oddają mi moją maleńką na gosposię i uczennicę
Zobaczy Romek! Swój! Swój! Pójdź tu! Widzi Romek jaki on ładny! Taki duży, kudłaty, a łagodny, jak baranek!
Na wypadek, gdybym nie był poznanym, przedstawiam się...
Owszem, owszem, tylko że zadużo żyję z nią sam na sam.
Hau! Hauuu! hauuu!
Zakomunikuję ją dziś panu i Stefanowi, a jeżeli pan pozwoli, złożymy małą naradę nad odpowiedzią, którą bratu pańskiemu mam wysłać.
Zazwyczaj bywa umiarkowaną, ale ten casus psychologiczny dziwnie do niej trafia. Głęboko rozumiem tego więźnia, który w samotności swojej pokochał pająka...
Jesteś nieco rozczarowanym, jak uważam... Zapewne! masz słuszność. Każdy medal ma dwie strony, z których jedna jest odwrotną. Jednak, ci tylko, którzy żyją w tych wielkich zbiorowiskach światła, albo przynajmniej zachowują z niemi spójność ciągłą i ścisłą mogą cokolwiek zrobić... czemkolwiek stać się i cokolwiek zrobić...
Poczekaj trochę! Z dawnym kolegą spotkałem się i rozmawiam. Nie co dzień spotyka się ludzi, których się o wschodzie życia znało i kochało. Powinieneś to rozumieć, Swój, bo sam kochać umiesz...
Stanowczo powiedziane
Przez przykład i uczucia
Bo mi ten twój pokój mocno pachnie celą zakonnika.
Rozumiem
Pasztetu!
To prawda gdybyście jednak pozostali byli w Zawrociu, każdy z was byłby na jego połowie trzy razy bogatszy, niż ja będę na czwartej części Darnówki. Ale nie bylibyście pysznymi panami. Bo jak tam z pieniędzmi jest, to jest, zawsze przecież jesteś, Bohdanie, pysznym panem...
Pamiętasz, jak czasem wichry świstały i grzmiały dokoła naszego domu i z jaką rozkoszą słuchaliśmy obaj tych koncertów prześlicznych, a nadewszystko wesołych...
Wiłem się i stękałem od szalonego bólu kości i głowy, a ty, Swój, lizałeś mi ręce; nic innego zrobić nie mogłeś biedaku, sam w tej chacie, głodny i zmizerowany, lizałeś mi ręce i rozmawiałeś ze mną, jak umiałeś... bo nie było nikogo więcej, ktoby rozmawiał z chorym przez całe, długie dnie i wiekuiste noce... Szczęśliwi byliśmy wtedy, Swój! Prawda? Pełną gębą zajadaliśmy pasztet, co? Byliśmy wtedy bardzo pysznymi panami, bardzo pysznymi.
Amen
Jeżeli czynić to nakazuje serce i sumienie...
Niktby tego nie odgadł, widząc pana teraz tak wesołym!
Wiem, kotko i dlatego mówię ci, żebyś się nie martwiła. Co tu robić? I ja chętnie przychyliłbym jej nieba, ale... niechaj Bóg radzi o swojej czeladzi!
Cha, cha, cha pokaż kuzynowi swoją sztukę! co tu robić!
Proszę, proszę, mój braciszku...
„Błogosławieni miłosierni”...
Smutno ci tu? czego? Masz wiedzieć, kotku, że Górów to rzecz wcale wesoła, wcale wesoła dla właściciela swego. Dobra wielkie, co tu robić, prawdziwie pańskie. Kilka tysięcy morgów ziemi prawdziwie bożej, kotku, łaskawej, hojnej, miłosiernej, kotku... do tego, co tu robić, lasy i wody, pastwiska i młyny, wszystko, czego trzeba, kotku, a pośrodku państwa rezydencja taka, co tu robić...
Bądź zdrów, Władku, a pisz tam, kotku, do Ignasia, aby uczył się tęgo walić młotem w kowadło. Wszelka praca pana Boga chwali, co tu robić!
Otóż to... ten młody, to technik... tylko co technologję skończył, co tu robić, u ojca czasowo bawi. Do Stefka przyjechał, bieduje. Ojciec stary, matka dogorywająca, bracia niedorośli, wszystko to bez niego, co tu robić, jak pod dziurawym dachem zostanie. „Chciałbym tu gdzieś blizko choć czarny chleb jeść”... co tu robić. Stefek mu doradził ten młyn Oławickiego. Wielki, piękny, źle prowadzony, technik zrobiłby z niego cacko... Podobał mu się ten projekt, cóż, kiedy, co tu robić, niczego dobić się nie można...
Błogosławieni miłosierni”...
Naturalnie, i Czuwajowi, ponieważ jest twoim faworytem.
Zdecydowałem się napisałem z uwiadomieniem wszędzie, gdzie potrzeba.
Dzięki za jasną i otwartą obietnicę lepiej więc za głowę ujmę od razu, niżeli za ciało; wolę zamieszkanych i ludnych niż pustych i dzikich szukać krajów.
Wszystko to kłamstwo, co ten człowiek śmie pleść posyłałem szpiegów moich, a ci dokładniej mi donieśli. Król nad Wisłą szuka brodu i już część wojsk jego nasi potopili w rzece, gdy ją przebyć usiłowali; Witold stoi za Narwią i nie śmie jej przestąpić.
Karara... Karara nieopodal od morza, łomy marmuru, słynnego z białości...
Idźmy!
Doucement! doucement!... wiesz przecie, że nie można mną trząść, bo ja jestem osłabiony!
Idź, Karo!
Może cię wynieść, Józiu, przed ganek? Zobaczyłbyś ptaszki, zobaczyłbyś, jak Karusek goni motyle...
Tego nie wiem; ale ksiądz dziekan, mówię łasce pani, to taki chodzi jak kreda biały. Do mnie ani pary z gęby nie puścił, tylko ręką machnął. Ale z oczu, mówię łasce pani, to mu patrzyło, jakby chciał powiedzieć: „Oj, moja Kiwalsiu, żebyś też ty do mnie zgodziła się!... Bo stara patrzy z przeproszeniem na księżą oborę, a te szelmy bez dozoru głodem mię zamorzą”.
Non
A jak już wszystkie przeczytam?
Co ja bym chciała robić? Czy teraz, czy
Ani ptaków?
A za co maciorę zastrzelili?
I nie tak zbili, ino mnie wzięli za łeb i kopnęli parę razy nogą.
A za to, że cię zbili...
Non
Cha! cha!... masz rację!... Otóż, przystępując od razu do rzeczy, wystarasz mi się o trzysta rubli, jutro
Bóg wie!
Może Gajda, a może i kto mądrzejszy od Gajdy.
Więc odwołam się do pomocy ciotki i u niej zaciągnę pożyczkę...
A jak, z przeproszeniem, nic jaśnie panu nie zapisze?...
To jest prawda, ale pani Weiss ma dwa miliony gotówką. A co sreber, kosztowności...
To musi jaśnie pan dać zastaw, a ja od Żydków wydobędę pieniędzy.
Niech i tak będzie, kiedy jaśnie pan każe.
Naturalnie, i tym razem postanowiłem ciebie prosić o pomoc...
Łez mi już wkrótce zabraknie...
No, no!... Ty wiesz, że kupisz sobie nowych, ile zechcesz.
O, kiedy znowu dziwaczysz, Meciu! Rozumiem, że słabość twoja może cię rozdrażniać, ale trzeba choć trochę umieć panować nad sobą...
Poproś panny Anieli i powiedz guwernantce.
Dostać można, ale jaśnie pani nie posyłała do miasta...
Stosuje się do wyznaczonych jej funduszów
Widzi więc pani na co jest narażona moja córka nawet obecnie, gdy pani jeszcze nie raczy zajmować się kasą... Szuka sobie stosunków między pastuszkami i prosiętami...
Z dziećmi ludu. Dotychczas była moda, że panowie przyjaźnili się tylko z Żydami, a do czego to ich doprowadza, widzimy niekiedy. Może więc następne pokolenie z konieczności zbliży się do chłopów...
Może i tak!
No, o wszystkim. Pisz o tym, że mama chora, że tatko smutny, że chciałabyś się uczyć, ale nie ma za co...
Więc widzisz!... Zresztą mogę ci sam list podyktować.
Ten łotr?... Powiedz jej, niech wejdzie...
Z największą chęcią! ale pierwej muszę się przywitać... Meciu...
Ha! wola boska Zróbcież mi przynajmniej łaskę i odstawcie mnie do miasta, a także oddajcie gospodarzowi, który mnie przywiózł, dwadzieścia groszy, bo już nic nie mam...
Jak pani woli... Grzegorzu! zaprowadzisz panią do pokoju guwernantki.
Wcale nie! i przekonasz się, że wizyta tej awanturnicy może nas dużo kosztować.. Także wybrała sobie porę. Ubodzy krewni mojej żony odwiedzają mnie i nie płacą za furmanki w tej właśnie chwili, kiedy powinienem stać wobec chłopów jak rycerz: sans peur et sans reproche... Fatalność!
Dlaczego tatuś nie pozwolił mi pocałować cioci?...
Któż jest ten blondyn?
Zdrów, dobrze mu się powodzi i
Furami! powiem pani. On u mnie bardzo często bywa na herbacie i czyta głośno, ach! jak płynnie! z jakim akcentem!... Nieraz mówię mu: „Niech pan odpocznie, bo już panu gra w gardle”. A on: „Naturalnie, żebym chciał odpocząć, ale... (i w tym miejscu niezmiernie wzdycha) nie ma tu osoby, która by mnie wyręczyła, tak jak dawniej panna Walentyna”.
Czekajta ino, kumo, zara wam dokończę Więc ja mówię do Józika: „To se ręce umyję!” A on do mnie: „No, to se umyjta!”
Czekajta ino, kumo! I ja żebym miała drugiego, to bym go nie posyłała, ale Józik to ho! ho!... Jakeśmy poszli z nim do jegomości, to mu jegomość dał książkę drukowaną po łacinie, a on tak z niej czytał i jegomości gadał, co tam stoi, aż jegomość powiedział: „Żebym ja tak umiał, jakiem jeszcze nie był wyświęcony, to bym nic nie robił, ino na sufit pluł!”
O, że też ty miłosierdzia nie masz nade mną, człowieku! Nic, ino byś cały dzień siedział w karczmie i te wódczysko chlał!... Niedługo będziesz tak jak Ignac legiwał pod ławą na śmiech ludziom!... Upamiętaj się ty choć raz...
Jużci, że wypiję. Cóż, mam wylać, kiej zapłacone?...
Paliło mnie jak ogniem i materią pędziło, ale widzi mi się, że jest gorzej...
Bywaj zdrowa, Małgoś!... Żebym ja twemu tatulowi chciał dogodzić, to bym musiał chyba konie kraść albo wódkę szwarcować
Oj, da! da!...
Nie podpisywać! nie podpisywać!...
I pięć mało...
Cicho tam, baby!... A to czysta cholera, jak języki rozpuszczą!
Bierze prowizją i jeszcze w cudzych butach chce mu się paradować!...
Oj, nie dacie, nie! Mamy Niemca pod bokiem, co jak wziął grzebać się w papierach i omentrów zwozić, tośwa połowę bydła sprzedać musieli. A kiej Szymona, tego Mazurka, spotkał jego gajowy, też  Niemiec, w lesie i pospierały się z sobą, to ci wziął i strzelił ci w chłopa jak w zająca, aż z niego później cały kwartał śrut wyłaził.
To łgarstwo! Mnie przecież świnię kazał zastrzelić, taką, żeby jej za trzydzieści rubli nie kupił... A jak, będzie temu z tydzień, jego dziewucha, ta Janielcia, wyszła do mojej przed chatę i dała jej niebieską wstążkę, to ci się tak na nią gniewał, jakby o majątek chodziło... Oj! Żeby mi nie tych jego dzieciaków było żal, a osobliwie dziewuchy, to ja bym mu pokazał...
Ale kto ma racją, czy ja, co mówię podpisywać?
Zatem podpisalibyśta?
On?... mnie... w łeb?... A masz!... a masz!... a wynoś się od tych pijaków!...
Jeżeli tamten nie zbudował, to Niemiec nie zbuduje. Nic z tego nie będzie
Słuchaj no, a czy ty, co chcesz pięć morgów za serwituty, opuściłbyś mi co?...
Ostatnie. Kto wie, czy od dziś za rok nie będzie tu gospodarował jaki Niemiec, który was za szkody sfantuje do ostatniej koszuli.
Gospodarzu, prawda, że wy nie będziecie bili Magdy?...
No, to bądźcie zdrowi!... Dziękuję wam!...
Dlaczego?...
Znam i ten podstęp! Używacie go zawsze tam, gdzie was mija łatwe zwycięstwo...
Cha! cha! W oczach ludzi pańskiej sfery guwernantka mało co więcej znaczy niż młodsza. Wy na wszystkie patrzycie...
Co to jest?... co się stało?... Pani mnie przeraża.... Czy odebrała pani wiadomość o chorobie albo śmierci czyjej?... Może pani kto ze służących uchybił?...
Pani! nie pytaj mnie o nic, błagam cię!... Ostatnią łaską, jaką mi wyświadczyć możesz, jest ta, abyś kazała jak najprędzej po mnie zajechać. Żegnam panią...
Malheureuse que je suis!...
Andrzej... jedź!...
Co ma być nieprawda? Przecie w tę niedzielę wyśta najwięcej gadali, żeby się nie godzić albo godzić się na pięć morgów, choć was mitygował Olejarz. Aj! to chłop mądry, ale wy nic a nic rozumu nie mata...
Ale!... Nie widzisz to, głupi, jakie rury przy sobie noszą? Jeszcze by cię zabił, nim byś się zamierzył!
On by jeszcze korzec pszenicy pod pachę wziął.
A co, nie gadałem woma w niedzielę, żeby podpisać?... Potrzebny to nam dziś strach i bałamuctwo?... Aleśta wszyscy woleli ciągnąć, aż się urwało
Bogać tam przejezdni! Oglądały wszystko, las i rzekę, i miały ze sobą jeszcze takie patrzydła do patrzenia, co aż nas mrowie  przechodziło...
Na grób to im damy ziemi, pludrzyskom, nawet darmo... Ale po co ony mają tu, między nas, włazić... ze swoim szwabskim gospodarstwem!...
Na nic! Już on jak se postanowił sprzedać, to sprzeda, a nie sprzedałby ino wtedy, żeby same Niemcy kupić nie chciały. Ja go znam! On mnie przecie dwanaście lat do roboty nie wołał, choć nieraz i jak było pilno!...
I mleka nie ma, bo krowy dziś nie dały.
Wcale nie. Ani on, ani Szmul, ale ja się domyślam wszystkiego. Jacy oni paradni obaj!... O, powinszuję Jasiowi szczęśliwego pomysłu.
A jakżebyśta ją cieszyły? Ona bawi się inaczej i smuci inaczej niż my, ludzie proste. U nich jest myślenie nawet inaksze. Toteż jak z tobą zacznie która gadać nie o gospodarstwie, nic jej nie rozumiesz ani ona ciebie. Rychtyczek, jakby se świnia z pastuchem rozmawiały. Ja bym ta do niej pójść nie śmiała!
Nie wszystko Pójdźta ze mną na ogród, to przyniesiemy im resztę szmat, żeby się mieli w co odziać.
Beze mnie?
Za to też go Bóg pokarał i jeszcze skarze!
A za co by ich utrzymać, proszę jaśnie pani?... Zresztą, stąd każdy ucieka, bo tu śmierć. Tu noma troje dzieci umarło. Boże mój! jaki był gwar przy nich!... Mógł se był mój choćby i tydzień w domu nie siedzieć i nawet nie zmiarkowałabym tego. A dziś, jak wyjdzie w pole na pół dnia, to aż mnie cosik rozbiera...
Szmulu! dam ci dwanaście rubli, a ty za to kup, co uważasz dla nas za potrzebne. Trzeba by herbaty, choć... samowara nie ma... Ja już zupełnie straciłam głowę!
A ino... on jak rabin: gęby nie otwiera, ino myśli. Aż mu dziś powiadam: „Nie robisz, Kuba, w polu, to już ja dziś bydło obrządzę, a ty się rozwal, żebyś nie gadał, że nie masz wypoczynku”. On się też rozwalił, o tu, gdzie panicz siedzi, i mówi: „Zobaczysz, że dziś tak coś wypadnie, że ja nie wypocznę do wieczora”. A ja do niego: „At, głupiś...”. Ale że zaraz jaśnie pani przyjechała, i musieliśwa oboje wziąć się do roboty, to on teraz wymawia mi, że: „zawdy na jego słowie stanie”...
Jesteś jeszcze osłabiona?... Jakaś ty szczęśliwa, że możesz tak ciągle spać i nie czujesz tego, co się z nami dzieje. Ile ja już łez wylałam!... O, ten Jaś, jakże on niegodnie z nami postąpił!... Powiadam ci, żem ci zazdrościła zemdlenia. Ja tylko siłą woli powstrzymałam się... Wiesz, że tu nie ma nic: ani mięsa, ani masła, ani mebli, ani samowaru...
Nie będę zdrowszy Prawda, proszę mamy, że ja nie będę zdrowszy?...
Widzisz, w domu co innego, a tu co innego... Pobiegaj sobie trochę
Byłem na poczcie, ale listu nie ma. Za to pani Weiss kazała się jaśnie pani kłaniać...
To nic!... Ale ona zna jaśnie pana... i bardzo go lubi...
My tośwa już przywykli Żeby tak ino miał człowiek kiedy czas odpocząć, jak się patrzy...
Naturalnie! Szmul jutro wróci, wszystko wam opowie... Kupię ci papieru, atramentu i piór i przyszlę, ażebyś i ty do mnie pisała. Szkoda, że tu tak poczta daleko... Przyszlę wam jeszcze książeczek, elementarz dla Józia... Ty, Anielciu, ażebyś miała rozrywkę, ucz go abecadła...
Albo my wiemy, proszę łaski pani?... Chora tak, że z pościeli nie wstaje, i tylo.
O, niezawodnie, ale nie zaraz, moje dziecko. Bo widzisz, przy waszej babce to trzeba zawsze... trzeba ciągle kręcić się koło niej. Przy tym
Mnie?... Nic... Albo ja wiem!...
O pić!... pić!... dajcie pić!... Prawda, zapomniałam, że mi się pić chce...
Krzysztofie! ja wysiądę...
Jeszcze, że się kazała kłaniać i że niedługo zabierze ich od tela...
Czego ty płaczesz, dziecino? nie mogąc łez powstrzymać.
Każ w salonie od ogrodu ustawić na środku łóżko... Poszlij po doktora do miasteczka i telegrafuj do Warszawy po drugiego. Rządca da ci adres.
Jaśnie pani nie wypada jeździć z chorymi. To rzecz doktorów i zakonnic.
Zresztą muszę pozwolić koniom, aby wytchnęły.
To pan z panów!... Książęce znalezienie się... Gdyby nie wzgląd na niego, rzuciłbym ten obowiązek. Ale przy nim człowiek odżyje... Inne stanowisko, inne uważanie!... A i wy będziecie odtąd nosili na guzikach prawdziwy herb, nie jakiegoś tam lwa z pochodnią. To błazeństwo!...
Ja?... Ja jestem wasza... krewna.
Mama?... Dobrze!... Pani będzie drugą mamą... Czy można się przejechać?
A bo ja wiem gdzie?... Z dziećmi, i tyle... O, nieszczęście ty moje!...
No
Kiedy zechcesz.
Trzeba! trzeba! Od czasu, jak kolej zaprowadzili, wszystkim się przewróciło w głowach z tą Warszawą. Suknie, panie, z Warszawy, cukry z Warszawy, medycy z Warszawy, a ty, biedaku miejscowy, idź w kąt!...
Cokolwiek, proszę pani!
Więc pan dobrodziej nawet przy zapaleniu płuc nie stawiasz baniek?... A to coś nowego słyszę!
Naturalnie, że u chorego prawe płuco leży po stronie prawej.
A!... Jak tam musi być ładnie... A mnie tak nudno, ja taka chora...
Wiem... jego żona pilnuje chorą Anielcię bardzo ordynaryjna kobieta, którą gdyby nie opór pani baronowej...
Pani zdaje się nie wiedzieć o tym, że mnie pan Jan upoważnił do przewiezienia dzieci tutaj. Przeczyta pani list. Zresztą on sam za parę dni przyjedzie...
Ależ nie!... Ja właśnie liczę na to, że pani u nas jakiś czas zabawi.
Ciotka, zdziwiona i wzruszona
Tego ja nie wiem, ale zdaje się, że jego tylko co nie widać. Wyjdźcie na podwórze, a pewnie się z nim spotkacie...
Tak?... A ja myślałam, że już umrę...
Kiedy ja się nie boję, tylko... Ja nie wiem, jak się to umiera, i dlatego... tak mi smutno...
Kiedy spodziewa się doktór przesilenia?
Owszem!
A dajże mi Szmul spokój! Sam Szmul chciałeś tam pójść, a teraz boisz się?...
Chodźcie tu, Szmulu!
Otwórzcie okna!
Można się bawić w święta, ale zawsze trzeba się choć trochę pomodlić. A paciorek odmawiałaś co dzień rano i wieczór?...
Siedziałam długo przy mamie i zasnęłam na krześle...
Aha!... Moje dziecko...
Bij się w piersi, moje dziecko, i mów: „Boże, bądź miłościw!...”. A za pokutę zmów jeden pacierz na intencją wszystkich grzeszników.
Kas gi galėtų? Kokiu spasabuspasabas (lenk.) pertraukė špitolninkas. suprasti. negali. Jurgis, kaip visi čia, žino, jog jį mažulėlį parsivežėme iš Vokietijos.
O kas tau yra?
Ant ko tai viskas tiktų? Tenai mus niekas nepažintų ir niekas nepriimtų. Da mus užmuštų, kaip kokius kryžiokus, ba dėl tų nedovanojo. Turime dėl jų tarnaut, kad ir jų neužkenčia. Tokis mano paskirimas, o savo paskirimo niekas nėra ponu.
Aš žinau ir gerai pamenu kad kada aš buvau mažas, tai mane nešiotėnešiotė
Pasakojimas, Prisiminimai, Praeitis sušuko Jurgis.
Svarbi naujiena niekas geriaus nežino nuo manęs. Reikėtų ką apmilsyt, didelis laikas. Tai vis apie tą jauną vaikiną kunigaikštį lietuvninkų, kurį mes pagriebėm jau bus dešimtis metų iš rankų motinos ir dėl be reikalo auginam. Aš jį išgelbėjau ir per mano rodą čia užaugo, kad iš jo savo laiku turėtum naudą, be kraujo praliejimo. Vaikiščius... Naujiena
Prieš mane, palaidi barščiai buvo. Iš viso mandralų ne mažai. Kožnas norėtų būt ponu ant savo rankos, kožnas ieško nuopelnų, ir tokis ypač, kuris nenusėdo gerai ant arklo ir, kas tik kulnų nepakėlė, kišasi prie visko ir nori, kad visi neišmintingos rodos klausytų; aš jūsų visų nebijau.
Aš už Bernardą laikau,
Špitolninkas  Nutarimas daug nežada, vaikinas džiūsta Vaikštinėju, šnipinėju, nieko nežinau, o jaučiu, kad ant tos jaunos dūšės kas puolė; ba tai ne liga kūno. Persimainė, net aš bijau...
Reikia tenai keliaut, ir čielai sugrįžt! tai štuka. Nueisi, išneši žmonėm išmintį ir dėl manęs parnešt.
Pasakyk tu, kada tenai būsi, kad tarp žmonių yra paskelba, kad kryžiokų drūtvietėje randasi pagriebtas kūdikis lietuvis, ir tenais likos užaugintas.
Už tai gerai o kada dažinos, kad gyvas?
Žodžiu jau! kas nedorai gyvena, tas Dievo išsižada.
Aš jau apie tai mislijau.
Nežinojimas  Šiandien taip nebuvo  spakaina  ir šnekus, kaip vakar, kada ji matėme vakare Vaikštinėjo po stubutę, net į sienas atsimušė; veidas buvo raudonas, akys degė. Kaip nudavė, tai sau po nosim mikė dainelę: nes kada jo paklausiau, ką dainuoja, nieko neatsakė.
Ir ištrukai iš jų rankų! Tai, vyreli, gilukis! Jie ne vieno nelenkia, nei seno, nei jauno, nori mus visus išžudyt. O čia, vyreli, Svalgūną paleido!... Na, na, stebuklas.
Oj! Dievaičiai, kad ne ta drūtvietė, ir mūsų Pone, ką nori gint ir privalo, o mus čia laiko, tai žmogus keliautų į šilus...
Stebuklų stebuklai! Aš girdėjau apie tai seniau, nes norint kryžiokai kūdikį pagriebė, nebuvo kalbos, idant jį nužudytų! Kaip aš girdėjau, jie tokių kūdikių daugelį pas save augina, kad po to užsiuntinėtų ant locno kraujo...
Kad tai mūsų Kunigienė apie tai žinotų... O ji ir dabar smerties savo sūnaus negali užmiršti...
Stebuklai! Kąaš tau pasakysiu? Mūsų Reda ir jos senas tėvas, koliekakolieka (lenk.)
O burt ar moki?
Motin! visaip kiti buria: iš vėjo, iš vandens, iš alaus ir medaus. Aš prastas burtininkas, kartais viedreviedras (sl.)
Siuntė mane neakvatnai Šventas
Tegul galanda, aš nesiduosiu įkast. Aš sugrįšiu, sugrįšiu pas saviškius. O tada tėvelis ir motinėlė duos tokį jaunikį, kokio norėsiu, kuris turės didelį valstį ir daugybę žmonių.
Kaip?
Jau kada pareitų gintis, tai geriau iš anksto užsidėt virves ant kaklo ir pasikart patiems. Tai užsimanė vajavot.
Ryte aš einu į drūtvietę.
Norėtumėt mūsų nusikabint kuo greičiausiai gal, ar ne?
Rytojus, Malda, Kelionė Na, tai rytoj
Tai vis niekas? Ar kas matė?
Taigi... prapuolė
Na tai taip
Dievaičiai, Pagonys, Apeigos O kodėl tie rakaliai, jo kunigai, ne vienam nedovanoja? Tai turi būt kas norint, tiktai tu nežinai.
Šitaip? šitaip. Ak, ir pas mus kitados buvo, kad vienas Krivė Krivaitis visą Lietuvą valdė; paskui daugiaus priviso Krivė Krivaičių ir kunigų, ir žemė suiro į sklypus. Bet dabartinis Didis Kunigas, Gediminas, vėl paims po savo ranka visus.
Argi tu, sene misliji, kad jie tau sugrąžino?
Nebus nieko Veseilės nebuvo... O ji Vaideliotka turi būt.
Tai, vyruti, medžioklė
Liepėme padaryt didelę valtį tam tyčia
Na, taip tai baisus lizdas.
Kam tas gyvulys įtikės
Ordinas, Karas, Abejonės Judu mokate teisintis abudo Aš juos pažinau gerai, nes kada užsispirs, nieko nemačys; ginsis iki paskutinių, kaip jau žinoma, o norint iki vieno išžudyt. Ba tai iš paskutinių,
Kaip aš misliju, žinos jie apie viską prieš tai. Norint mes slėpėmės, jie vienok turi savo šnipukus, kurie jiems danešė.
Tam mes pasirengėm
Gaila man to vaikino ba tikrai žinau kad pražus. Turi būt pas motiną Pilėnuose, kur dabar eina su visa sila. Pražus nabagėlis.
Taip Didis Vadas ir Maršalka sakė, kad jūs galite akvatyt mūsų vyrus ir jūs labai klauso. Tikisi tenai rast tą piktą vaikį.
Aš ji kuo nenutvėriau.
Tai niekas; svarbus tai yra dalykas, o baisus. Jie turi spasabą ant mus užklupinėti.
Kiba tave apkerėjo ta begėdė! o kad ji skradžiai žemę nueitų.
Ta dėl manęs ne svetima! Ne! Aš su ja?  Prisižadėjome vienas kitam ir ne duosiu jos, norint jūsų Perkūnui.
Aš nieko nežinau nė jų, nė jūsų papratimo, bet be Baniutos iš čia nesijudinsiu.
Ar neturėjai drabužio, padarų, pilnas skrynias ir aruodus? Visą namą pilną gerbyių? Dėl ko numirei! Dėl ko numirei?
Kryžiokai atitraukė
Tai pritiktų prie mūsų linksmybės. Dirstelėjo jam į akis.
Ant ko prisiekt turiu? ant svetimo Dievo negaliu prisiekt, o jūsų dievai manęs nepažįsta.
Aš jau nesmu krikščioniu!
Maršalka tau gyvastį dovanos!
Klemens Dziurdzia.
To tak jak i u mnie!
Oj zła baba, to zła... jak ogień...
Czy pewno osinowe?
Takij z niego mużyk?  Babie przywodzić pozwala! ja by ją...
Przyjdzie ona na ogień, czy nie przyjdzie?
A wiedźmy...
Z lata jeszcze schowałam, kiedy to żąć chodziłam do dworu.
Pamiętaj. Sierotą jesteś i tylko na Bozkiéj opiece, nie daj się skrzywdzić, bo zginiesz, tak jak ta kropla wody w wielkiéj rzece... Ja już teraz na ciebie nie patrzę, ale Pan Bóg patrzy i ludzie także patrzą. Pamiętaj, żeby na tobie grzechu przed Bogiem, a wstydu przed ludźmi nie było. Kiedy który lubi, niech żeni się, a kiedy żenić się nie chce, to ty jego przy zbliżeniu się wszelakiém, raz, dwa, trzy, w pysk! taj hodzi! Dziewczyna powinna być jak ta szklanka, kiedy ją w wodzie krynicznéj wymyją, ot co!
Ale.
Chadzi tu.
To to i bieda. Jakże on z tobą ożeni się, kiedy jemu trzeba do wojska iść?
Przybłęda, czy nie przybłęda, swatów przyślę, żebym tylko u niéj przychylność jaką zobaczył.
Rzuć wiennik do ognia, jak spalisz wiennik, goście będą.
Z chaty czy ze wsi?
Kiedy kto ze mną nie wita się, to i mnie witać się potrzeby niéma.
Żywię.
To i czemuż nie szła? Było iść, we własnéjbyś chacie pracowała, w kupne perkale ubierała się i codzień jajecznię ze słoniną jadła...
A ciężko było żyć?
Pobóż się!
A jest ale w piasku, jest siła Bozka, bo ot, dobrze zrobił; a żeby w nim była siła czartowska, toby źle zrobił...
Jazu mój Jazu! O Jazuż mój, Jazu najmiłosierniejszy!
I drugi zaraz będzie...
Pietrusia! zróbno dla dziadźka herbaty...
Piej, babulo, piej!
Ja wam to, dziadźku, zrobię... Zrywając się z ławy, zawołała Pietrusia;
Aha! Aha! w którém mieściły się uczucia różne: oburzenia, uradowania i wdzięczności dlatego czegoś, co im złodzieja odkryć pozwoliło. Czém było to coś, nie zapytywali o to i ani dorozumiéć się mogli. Czuli tylko i myśleli, że była to jakaś siła, która usługę im oddała za pośrednictwem Pietrusi. Tego wieczora jeszcze ognista Rozalka latała po wsi a zgnębiona Paraska ze skwierczącém dzieckiem swém na ręku od chaty do chaty łaziła, a obie na wyścigi, jedna prędko i zapalczywie, druga powoli i mazgajowato, rozpowiadały o wszystkiém, co działo się i stało w chacie starosty.
A ja, gdzie był piérwéj, nim tu przyszedł?
A ja? babulko, a ja, gdzie była?
Dobre... oj, dobre... powtórzył dziecinny chór.
A Jadamek w lesie siedział i zajączki pasł...
A Jadamek w lesie...
Czemu?
Ot! szła to i przyszła. Szkoda gęby na to marnować!
A czego ty tu przyszła? Czy cię kolki tak jak przeszłego roku sparły? Czy Adamek spać ci nie daje?
Babulo! mnie zdaje się, że ja przed Panem Bogiem niczém ważném nie zgrzeszyła...
Aha!
Śpij spokojnie, zuzulo ty moja, śpij...
Kab tylko chacieł! Kab na prawdę polubił...
Czego ty do kowalichy chodziła?
A dała... niech jéj Pan Bóg wszystko dobre daje...
A taż choroba. Ją ktościś jemu zrobił.
Może jeszcze Pan Bóg zlituje się nad nami nieszczęśliwymi. Może Bozka siła przezwycięży czortouskuju siłu. Może ty, synku, wyzdrowiejesz i sam na téj nieprzyjaciółce ludzkiego rodu krzywdę swą pomścisz! Może ja jeszcze na wiosnę orać z tobą razem pójdę; może ja jeszcze na twoje wesele patrzéć będę...
Ciekawość, jak tam Klemens ma się? czy umarł już, czy jeszcze przy życiu?
Był u mnie rozum, kiedy ja za ciebie iść nie chciałam... dobrego-bym męża miała...
Spal! Głupia! pyta się jeszcze, czemu?
Kijami. Żebra jemu połamali, ręce nogi połamali, ludzką twarz krwią obleli i nieżywego porzucili na szerokiém polu, na pustém polu, białemu śniegowi na podściół, czarnym krukom i kawkom na strawę.
Czy ten Prokopek doprawdy konie kradł?
Dobrze, babulo.
No, te sztoż heto, co ciebie dziś dusiło?
Cościś Michałek markotny był dzisiaj i hniewny...
A kiedy długu nie zapłacisz, każe, ziemię opiszą, ta, sprzedadzą... Nie sprzedadzą, mówię, bo jeszcze nie wykupiona, znaczy, od rządu nie wykupiona...
Oj, horkaja dola przyszła mnie na stare lata moje...
Ale!
Ty tego nie rób, nie godzi się... Księdzu na spowiedzi powiedziéć trzeba, że takie pokuszenie miał...
To co! taki tobie mirowy sztraf zapłacić kazał, a ty mnie od durniów nie wyzywaj... Słyszysz? Prawa nie masz! Sam dureń, a jeszcze do tego i złodziéj!
Na minutkę poweselić się...
Nu, a Nastki Budrakówny chcesz?
Kab ty mnie hroszy pożyczyła... Do mirowego dziś na sądy chodził... Długi, każe, zapłacić trzeba... Ziemię sprzedadzą, każe... Nie sprzedadzą, mówię, bo nie wykupiona, od rządu znaczy nie wykupiona. A on, długi popłacić, każe... ja do starszny...
Kłamiesz! hroszy ty majesz pod dostatkiem, tyle majesz, ile ich twoja dusza zażąda.
A taki nosi! ja sam dziś widział, jak on, ognisty taki, przez komin do twojéj chaty wlatywał...
A nie wié...
W kościele odpust święty a na targu będzie narodu chmura. I z Suchéj Doliny gospodarze pojadą do kościoła i na targ.
Dobrze było-by, żeby poszedł. Razem by pomodlili się i wyspowiadali, żeby dawniejsze dobro wróciło...
Do kościoła na odpust. Frankę poproszę, aby chaty i dzieci popilnowała.
A nie taki
Siadaj przy mnie, pogadamy.
Nu, to widzisz! dlaczegoż-bym ja ciebie lubić przestał? Oj, ty głupia! z chaty ode mnie iść chciała... a ja by za tobą poszedł, dogonił i wtedy-by już wybił... dalibóg, wtedy, wtedy to już był-by tobie szabasz! wybił-bym, nazad zawrócił i w chacie posadził. Siedź, babo, kiedy ci dobrze! Ot!
To cóż! cóż to ważnego?
No, to kiedy tobie tutaj źle, ja z tobą pójdę gdzieindziéj. Ziemię w arendę oddam, tak jak wtedy, kiedy do wojska szedłem; a z rzemiosłem mojém cały świat choćby obejdę, a chleba ani nam, ani dziadkom naszym nie zabraknie... W miasteczku, gdzie osiądę i kuć będę, a ciebie krzywdzić nie dam i jeszcze broń Boże, bić...
A szczęśliwy kab tylko Pan Bóg we wszystkiém tak błogosławił...
Ja do was, panie starszyno, jak do ojca... gospodarstwa nie sprzedawajcie... horkaja bieda mnie i dziatkom moim...
Trzech więcéj nie trzeba, ale trzech, to już koniecznie trzeba.
Trzecim niechaj już będzie Pietruk Dziurdzia...
Jeszcze hadwokata wybije
U ciebie córka, u mnie syn... niechaj jak toj kazau, boska siła przezwycięży czartowską siłę...
Aaa! taki znów nie tak pojechali!
Może i dobrze! czy ja wiem
Ale, po jedném miejscu. Czort, nie inaczéj... złaź z sań...
Czego ona do naszéj familii przyczepiła się i prześladuje... Czy to już moja młodzieńka głowa przepadać ma przez nią?...
Chętnie, szanowny panie, ale słyszałem, że jest już zamówiona do wszystkich tańców.
Muzyka krzyknął na muzykę pan Bartłomiej i wnet skrzypki, jakby posłyszały zaklęcie, zrobiły się smętniejsze, bastela jęła raźniej basować, od ucha, jak to mówi, a za nimi we wszystkich instrumentach inne ozwało się życie; a było instrumentów kilkanaście, bo muzykę sprowadzono aż z miasta. Nie był to już ów salonowy, z niemieckim walcem pobratany taniec, ale kujawiak prawdziwy, w całej swojej oryginalnej poezji i prostocie.
Takich nie sieją sami wschodzą.
Co ojca obchodzą ceny, gdy śpichrzśpichrz odrzekła z westchnieniem zawołała nagle, spojrzawszy w okno.
Alboż to Mośkowa nie ma tutaj krewnych? Markus to jej szwagier przecie i pewnie nie byłby jej opuścił. Żydzi się trzymają między sobą.
To, co słyszę od pani dziwi mnie niewymownie
Metoda zadawania dzieciom lekcji z książek minęła już niepowrotnie pedagogika dzisiaj posługuje się innymi środkami. Nauczający przede wszystkim musi sam umieć dobrze to, czego chce uczyć.
To może mogłabym dostać miejsce nauczycielki prywatnej? Tyle jest nauczycielek umiejących mniej ode mnie...
Chętnie, ale czy pani jesteś mocna w języku rosyjskim?
Z początku nic nie rozumieją... z czasem przyzwyczajają się.
Kobieta, Praca, Ambicja
To Elżunia, rokiem od niej młodsza, zajmuje się malowaniem na porcelanie; powiada ona, że nie pragnie medalu, bo go sama sobie namalować potrafi.
To dobrze, chodźmy do nich, zrobimy im niespodziankę.
Moja dobra Kunegundo, proszę cię, przyjdź za kwadrans, to mnie uczeszesz.
Ciekawam kogo, proszę panny? Jest nas wszystkich kobiet tylko trzy: ja, praczka i kucharka, i one obie poszły do kościoła. A choćby i były w domu, to wiem, że takiej delikatnej rzeczy nie potrafią, bo mają ręce bardzo grube i narobione. SłowoZ przeproszeniem panny, ale to pewnie był tylko żart? Gdzie by zaś panna uczesać się nawet nie umiała! Nasze panienki mają bardzo ładne włosy, ale nikt ich nie czesze...
Można by w nie zmieścić dwie wyprawy i jeszcze by się coś miejsca zostało Pani niezawodnie innego jesteś zdania i nie dziwię się temu. Wzrosłaś w atmosferze zbytku i nie masz pojęcia o przestawaniu na małym
Żałuję pani bardzo.
Roztropniej byłoby nie ręczyć za siebie, a wytrwałości w postanowieniu dowieść czynem. Ale już chwilę z sobą rozmawiamy, a nie powiedziałam pani jeszcze, po co tu przyszłam. Wyglądałaś pani wczoraj wieczorem tak blado, że gdy dziś rano nie zjawiłaś się przy śniadaniu, przypuszczaliśmy wszyscy, że jesteś niezdrowa. Nic łatwiejszego, jak przeziębić się w drodze, zwłaszcza gdy się podróż odbywa w styczniu. Przyszłam więc sama zobaczyć, jak się pani masz, i powiedzieć pani dzień dobry.
Nie ma rzeczy tak drobnych, nad którymi nie byłoby warto się zastanowić
Ach, ty pochlebco!
Przeciwnie, ale sprzątanie odbywa się z rana, zanim nadejdzie czas pójścia na nabożeństwo. Jeżeli która z nas chce spać dłużej, sama potem sprząta.
Od tego, żeby nam pomagali w pracy i odrabiali wszelką grubszą robotę, na którą żałujemy czasu, mogąc go w inny sposób lepiej spożytkować. Umiemy jednak po trosze i grubsze roboty. Andzia i ja, i od biedy potrafiłybyśmy być niezłymi służącymi.
Więc służę pani
Moja Kunegundo, powściągnij swój język nie do ciebie należy robić uwagi pannie Oreckiej. Idź, przynieś śniadanie; kazałam, żeby samowar był gorący.
A więc i ja nie powinnam jeść Przepraszam panią bardzo za moje spóźnienie się, ale nie uczyniłam tego rozmyślnie. Zegarek mi stanął i nie wiedziałam, która godzina.
Przebaczenie rzeczy nie naprawia. Wszystko mi jedno, czyś pani chciała, czy nie; ja na rezultaty patrzę. Potrzebuję pracownicy pilnej, energicznej i wytrwałej, mówiłem to pani jeszcze w M. ...Powinnaś pani była wprzód dobrze się zastanowić i obliczyć z własnymi siłami, zanim zgodziłaś się jechać ze mną. Mówiłem pani, że jestem surowy i wymagający. I powtarzam pani jeszcze raz: jeżeli się nie czujesz na siłach, jeżeli przyjęte obowiązki wydają się pani nazbyt ciężkimi, możesz się jeszcze cofnąć.
O, niechże tak robi co dzień, mogłaby ją pani Kunegunda od nas poprosić!
Tfu! żeby moja baba włożyła taką maszynę, tobym jej w tym samym miejscu skórę tak kijem wygrzmocił, żeby pamiętała ruski miesiąc. To jest z przeproszeniem nieprzyzwoitość i obraza Boska.
Ty przynajmniej, mateczko, nie bądź dla niej nazbyt surową
Aha! Ja jestem bardzo nieszczęśliwa, moja panienko. Nie mogę na siebie zarobić, bo już mało co widzę. Dawniej brałam pranie do domu, a córka mi pomagała; ale od dwóch lat, jak ją sparaliżowało, leży mi ciągle jak drewno, a ja jeszcze bardziej oślepłam i pewnikiem dawno byśmy zmarniały, gdyby nie dobra pani, niech jej Bóg najwyższy da zdrowie, co nas ratuje od głodu i płaci za nas komorne. We wtorek przychodzę tu zawsze po ten chleb, we czwartek dostaję mąki albo kaszy, a w sobotę trochę pieniędzy na mięso.
Nie wierz pani temu. Służba w pańskich domach była leniwa i niedbała: psy wasze prawdopodobnie mało z tego korzystały, a resztki chleba szły w pomyje lub w śmietnik. Czy pani wiesz, ile chleba marnuje się na świecie tym sposobem?
Ona nie jest ospała tylko ma naturę na wskroś marzycielską. My przyjmujemy życie takim, jakie ono jest, ona nie może się z nim zgodzić. Nie jej wina, że jej nie nauczono chodzić po ziemi.
Nie trzeba możesz odejść.
Przepraszam pana bardzo, że przychodzę o tej porze, ale chciałam pomówić z panem w pilnym i ważnym dla mnie interesie.
A więc od jutra
Czy nie mogłabym...
Słowo wdzięczność wykreślamy z naszej rozmowy zrobiliśmy prosty interes. Zostałaś pani moją dłużniczką, której wypłacalności ufam, choć ją jedynie na moralnej ewikcji oprzeć mogę.
Nie, pani, bo zdawałoby mi się, że niebo mówi do mnie: „Spełnienie twoich pragnień od ciebie samego zależy. Zamiast patrzyć we mnie z założonymi rękami, weź się raczej do pracy nad urzeczywistnieniem ich”. Pan Bóg złożył w duszach naszych pierwiastki sił potrzebnych do wytworzenia sobie dobra i szczęścia
I owszem, będę szczery do końca. Patrzyłem na panią czytającą gazetę: na samym wstępie była wiadomość, zapewne mylna, o odmówieniu subwencji rządowej zakładom dobroczynnym w Królestwie, wiadomość rujnująca podwaliny bytu tych zakładów pominęłaś je pani nie czytając, jak również artykuł o projekcie zniesienia Banku Polskiego. Dalej jeszcze, w części politycznej, znajdowała się mowa księdza Jażdżewskiego w parlamencie niemieckim w obronie języka polskiego, oczy pani zaledwie prześlizgnęły się po niej. Szukały one felietonu, gdzie autor w sposób bardzo zajmujący opisywał nader zawikłaną intrygę
Ach, ten nie tańczy wcale. Powiada zawsze, że jest na to zbyt niezgrabny, i ma słuszność. Zacny, szlachetny chłopak, ale nie salonowiec.
Lepiej, żeby pozostał przy mnie, bo pani nie lubisz słuchać prawdy i bierzesz ją zawsze za obrazę.
Dziwiłem się, że w duszy uposażonej w skarby serca i umysłu, w duszy pełnej pięknych zamiarów i szlachetnych uniesień jest taki brak siły charakteru.
Czy pani na nasz skromny wieczór tak się ubrała?
Szkoda, bo to utrudnia cokolwiek sprawę. Jeżeli pani w samej rzeczy nie chcesz mieć tej sukni, to powinnaś ją zwrócić modniarce.
Ale przyznanie się przed nią do zmiany położenia za wiele by pannę Orecką kosztowało, czy tak? A więc marnuj pani swoją własną pracę, skoro się to lepiej zgadza z twoją godnością, ale zapłacz nad sobą zawczasu, bo przepowiadam ci, że nie dojdziesz nigdy do niczego. Kto nabywa rzeczy niepotrzebne, ten potrzebne wkrótce sprzedawać zacznie.
Czy pani chcesz, żebym ci towarzyszyła?
Ale mimo to muszę pani tę suknię zwrócić, jako zupełnie dla mnie nieużyteczną! Szkoda wielka, że pani nie zastosowała się do mego listu, w którym cofałam obstalunek, zrobiony o dzień wcześniej... oszczędziłoby to nam obydwóm przykrości.
Niech pani chociaż będzie łaskawa obejrzeć. Przed godziną właśnie dwie świeżo wykończone przyniesiono z pracowni, jedna ozdobiona haftem maszynowym, zwanym mousse, druga sznelą.
Śmierć, Praca
W sądzie moim o pani, jaki tu przed trzema godzinami wyraziłem, omyliłem się bardzo i proszę o przebaczenie Chciałem to pani zaraz powiedzieć, skoro tylko panią ujrzałem wchodzącą, aleś mi pani przeszkodziła i powiodła myśl moją na inne tory. Proszę o przebaczenie i zapomnienie.
A więc pozwól, abym ci młodzież naszą przedstawił i zapoznał z całym towarzystwem. Nie znajdziesz tu pani wprawdzie ludzi utytułowanych ani magnatów, ale będziesz miała do czynienia z inteligencją. Jest kilku literatów, kilku artystów, a reszta przemysłowcy.
Ta dziewczyna zaczyna mieć charakter i więcej jest warta, niż myślałem.
I to już zobaczył mój braciszek! ostrożnie, Andrzeju, ostrożnie, bo się w niej zakochasz.
Od dnia swego tu przybycia stronisz pani systematycznie od nas wszystkich: jesteś milcząca, zamknięta w sobie i chociaż dom nasz nie jest bynajmniej pustynią, pani w nim żyjesz niby Robinson Kruzoe na bezludnej wyspie...
Gdybym był pani przyjacielem... a raczej, gdyby pani chciała mnie uważać za swego przyjaciela, radziłbym pani, żebyś się nauczyła co najprędzej rachować. Rachunek jest podstawą wszelkiego porządku społecznego, a więc i szczęścia w rodzinie. Jeżeli sympatia rodzi się z przekonan a o wzajemnej wartości ludzi, to i miłość nie jest czym innym, jak tylko rachowaniem wzajemnym dwojga ludzi na siebie, popartym wiarą, że żadne nie popełniło pomyłki.
Nie przeszkadza to jednak panu upokarzać mnie na każdym kroku, dowodzić wszelkimi możliwymi sposobami, że nic nie umiem, że nie potrafię nawet czuć tak jak inni ludzie. Rodzina państwa stoi niewątpliwie bardzo wysoko pod względem obywatelskim, ale... niech pan wybaczy, że i ja będę mówić prawdę
Jestem pewien jednak, że pani wybierzesz sobie rolę zaszczytniejszą i zostaniesz Pojęcie, jakie wyrobiłaś sobie pani o nas, jest błędne: nie uważamy się za doskonałych i nie jesteśmy dumni ani niewyrozumiali. Przekona się pani sama o tym, gdy nas pani lepiej pozna, tylko nasz sposób widzenia rzeczy, wyrażający się prosto, bez szukania form subtelniejszych, razi panią, nie przyzwyczajoną snadź do słuchania prawdy. Nie przypuszczałem, niech mi pani wierzy, żeby moje uwagi mogły panią tak razić. Mówiłem po prostu, com myślał, i tym właśnie dawałem dowód mego szacunku dla pani. Nie znałem pani dobrze, ale zdawało mi się, że stoisz wyżej ponad banalne komplementy wystarczające płytkim umysłom.
Przepraszam panią, ale zwykłem brać tylko to, co może mi być dane dobrowolnie. Nie lubię nic nikomu narzucać. Pierwszy ruch pani był szczery i pokazał, że pomimo pozornego wstrętu do prawdy, stosujesz ją pani jednak w postępowaniu. Niechże pani źle zrozumianą delikatnością nie psuje mi dobrego wrażenia. Do widzenia.
Lenistwo i nieoględność wynika z tego zdania, a nie sąd trafny o sprawie, panno Orecka. Co człowiek zapracuje, to mu nie przyszło bez trudu ciała i myśli, włożył w to zatem część swego życia. Wkłada je także w to, co wydaje, bo miał potrzeby, fantazje, przyjemności, a nieraz i boleści. Wiele z tego albo się pokrywa wydatkami pieniężnymi, albo je za sobą pociąga. Ja gdy zajrzę do moich rachunków z lat dawniejszych, przypominam sobie historię mego życia i stosunków moich i mojej rodziny. W rachunkach jak w zwierciadle widzę moje pojmowanie życia, moje błędy, a czasem i dobrą moją stronę. Kto by nasze rachunki przejrzał, zrozumiałby nas lepiej, niż gdybyśmy najszczerzej i najobszerniej starali się to objaśnić wyrazami, bo rachunki to dowody, że tak było, a nie inaczej. Rachunek to nasz mentor, nasz historyk, to nasze sumienie. Rachunek to podstawa cnoty tak doniosłej, jak oszczędność wiodąca do dobrobytu, z którym znowu idzie w parze moralność. Porządek w rachunkach prowadzi do porządku w czynnościach i myślach. Spróbuj pani zapisywać wszystko, co się da cyfrą wyrazić, a po niejakim czasie będziesz wiedziała, jaki kierunek przybierają twoje czynności, i będziesz miała z czego wnieść, jakie zmiany w tym kierunku zaprowadzić. Doraźna korzyść ze skrupulatnego ze skrupulatnego prowadzenia rachunków jest ta, która się zawiera w przysłowiu: „Pamiętaj, rozchodzie, żyć z przychodem w zgodzie”. Ja bym to przysłowie jeszcze poprawiła i kazała rozchodowi koniecznie być mniejszym od przychodu, żeby coś zostało na nieprzewidziane, a niezbędne wydatki. Naturalnie nie zrobi się ich, gdy nie ma z czego, ale ile się nieraz przez to traci, ile to nieraz boli!
Nie okazałaś im pani nigdy, że cię bliżej obchodzą, więc nie narzucały się pani ze swoim zaufaniem
Dziadek już śpi, nie zobaczysz go dzisiaj.
No, to niechże panienka tu zaczeka, a ja pójdę do strumienia po wodę i jak wrócę, dokumentniej to panience wylożę. Ładne panny bardzo lubię musztrować, do stu tysięcy fur beczek! Nasz kochany komendant, panna Wanda, ta by umiała maszerować, ale nie ma biedaczka z kim!
Pracę znajduje każdy, kto jej szuka ale temu zachciewa się żyć kosztem pracy innych. Słowa pani przynoszą zaszczyt dobremu jej sercu, ale dowodzą jego niepraktyczności i braku doświadczenia. Wspierać żebraków jest to podtrzymywać nędzę. Człowiek, któremu pani chciałaś dać jałmużnę, poszedłby jutro znowu żebrać, bo po co ma pracować na swoje utrzymanie, jeżeli go społeczeństwo utrzyma? Głód zmusi go do pracy. Młody jest, silny, zdolny, ja go znam. I dobroć musi być rozumna, jeżeli nie chce zostać bezwiednym narzędziem złego.
Dobrze pani zrobiła. Nie mogę z panią dłużej rozmawiać, bo mi pilno zobaczyć dziadka; już wstał podobno. Do widzenia.
Widzę, widzę ten obraz tak, jakbym na niego patrzył własnymi oczyma O, jakże świat jest piękny.
Bo kobieta wychowuje dzieci, a dzieci są takie, jakimi je wychowa. Nie brak w Polsce kobiet zacnych, pracowitych i poświęcających się, ale brak jasno pojmujących swoje obowiązki i rozumnych. Za wiele myślą o rzeczach błahych, o rozrywkach i gałgankach
Mów tę, której nas nauczył nasz Zbawiciel, bo w niej zawiera się wszystko, co pojedyńczemu i zbiorowemu człowiekowi jest potrzebne.
Nie; przywykłam do tych zajęć, wypełniających moje życie, i gdy one z konieczności przerwać się muszą, w czasie dni świątecznych na przykład, męczy mnie odpoczynek dający mi sposobność zostawania sam na sam z moimi myślami i wspomnieniami. Tęsknię wówczas do pracy jak do anioła dobrego, niosącego mi spokój i pociechę. A gdy nadejdzie lato i z nim zbieranie, suszenie i smażenie owoców, gdy będąc w ciągłym ruchu nie mam ani chwili czasu na odpoczynek, wówczas czuję się najszczęśliwszą i błogosławię pracę.
Z całego serca Andrzeju przybyła nam jedna siostrzyczka!
Jeżeli panią zraniłem nieraz mimowolnie, przebacz mi to przez wzgląd na intencje, jakie miałem. Jestem szorstki, to prawda, ale kto mi zaufał, nie żałował jeszcze tego. Weź mnie pani za przyjaciela takim, jakim jestem.
Przyszedłem tu z zamiarem oddania pani listu oto jest.
Nie ma więc żadnego ratunku?
Pani możesz niejedno uratować swoją energią i przytomnością umysłu. Nie mogę pani uczyć, jak powinnaś postąpić, bo to okaże się dopiero, gdy pani będziesz tam na miejscu i zbadasz położenie. Zrobisz pani wtedy, co uznasz za właściwe i potrzebne, co pani podszepnie miłość dla rodziców, sumienie i poczucie sprawiedliwości. Musisz pani szukać do ratunku środków sama w sobie, bo ich gdzie indziej nie znajdziesz. Kto wie, może pani przyjdzie jaka myśl szczęśliwa, której przyjścia jeszcze w tej chwili nie dopuszczamy. Ale do tego potrzeba koniecznie zimnej krwi i spokoju, bo spokój tylko pozwala wznieść się do pewnej wysokości, z której można jednym rzutem oka ogarnąć położenie. Spokój tylko przynosi szczęśliwe pomysły, daje przytomność umysłu, szybkość decyzji i energię do działania. Ze wzburzonego umysłu nic dobrego wydobyć się nie da. Spokoju więc i męstwa, panno Heleno. Jedź pani, ale jeżeli chcesz tam być użyteczna, to bądź odważna i patrz śmiało niebezpieczeństwu w oczy.
Nie jedź a śpiesz się!
Mówisz pan do mnie jak do dziecka Pan wiesz aż nadto dobrze, że sprawa jest poważna, i nie godzi się ani z niej żartować, ani zbywać ogólnikami.
Tak a tymczasem my będziemy zrujnowani!
Otóż to, tak jest zawsze, gdy kobiety chcą rozprawiać o tym, czego nie rozumieją. Lepiej by pani zrobiła nie mieszając się do interesów. To rzecz mężczyzn.
To ci dopiero taki był jeszcze zdrowy! Kto by się spodziewał, że tak prędko nogi wyciągnie!
Ach, August, czy jej twarz nie przypomina ci kogoś? Nasza Lina, gdyby żyła, byłaby taka sama...
Jaka ty jesteś śmieszna, Berta! Na co on ma szukać szlachcica daleko, kiedy tego tu ma blisko. Do szlachcica musiałby jeździć, upominać się, czas tracić i jeszcze by go często nie zastał, bo lata po świecie, a pana Oreckiego ma pod bokiem.
Nie widziałaś to, jakeśmy zimowali w jego przystani, co tam zawsze przychodziło różnych włóczęgów po wsparcie? A on ani pytał, kto i skąd, tylko ręce trzymał w kieszeni a dawał. A co my im to naprzywozili z Prus aksamitów, materii, szkła, porcelany i różnych różności! Pamiętasz ten serwis, coś go to między węgle schowała, jakeśmy przejeżdżali przez komoręten serwis, coś go to między węgle schowała, jakeśmy przejeżdżali przez komorę
Amerykanie nie zabijają Indian, a jest ich tam coraz mniej. Cała część Królestwa Polskiego na granicy pruskiej jest po większej części w rękach naszych kolonistów. Nasz rząd niemiecki pomaga nam w tym wszelkimi sposobami, a bank drzewny w Berlinie daje nam pożyczki na kupno ziemi, pokrytej obszarami leśnymi. Nasze kolonie są wszędzie, na Podolu, na Wołyniu, na Ukrainie, a najwięcej na Litwie, bo tam ukaz cesarski z roku 1865 zabrania Polakom nabywać ziemię; i jeżeli który z nich posiadany przez siebie kawał z ręki wypuści, to go już nigdy na powrót w ręce nie dostanie. Posuwamy się powoli, ale coraz dalej i coraz gromadniej na wschód. Drang nach OstenDrang nach Osten (niem.: dążenie na wschód) niemiecki polityk, premier Prus (18621873), kanclerz Niemiec w latach 18711890, w 1870 r. doprowadził do wybuchu wojny francusko-pruskiej, której wynikiem było zjednoczenie Niemiec. Afrykę dla nas zabiera. Daj no mi piwa, Berta!
Głupia jesteś dziś ten jest sprawiedliwy, kto jest mocniejszy. Tak powiada nasz kanclerznasz kanclerz
Dobrze
No, to jest prawda
Opieka
Chwała Bogu!
Człowiek z honorem nie powinien podejmować się takich rzeczy; to jest człowiek bez serca! Ja miałam płacz spazmatyczny, a on pisał najspokojniej protokół.
Ojciec powiada, że gdyby Tecki miał pieniądze, toby je oddał z pewnością, bo nie jest złym człowiekiem. To doprawdy zwariować można! Więc ja powiadam: „Bój się Boga, Marcinie, co my poczniemy, gdy Ofman nam wszystko zabierze? ” A ojciec na to: „Zobaczysz, że nas Pan Bóg nie opuści”... Piękna mi pociecha!
Mamy teraz ważniejsze potrzeby nad trzymanie się ścisłe żurnalów. Mój stary kapelusz i moje wąskie suknie muszą mi służyć do końca.
Chciałam, droga mateczko ale myślę, że lepiej zrobię, jeżeli mateczce powiem prawdę. Sprzedałam wszystkie niepotrzebne błyskotki.
Może dałyby się jeszcze wynaleźć jakie środki ratunku... Czy nie można zmusić Teckiego do oddania?
Niech ojczulek napisze do niego list z prośbą, żeby mi nie odmówił rad i wskazówek, o jakie go poproszę.
Tak jak tu przyjechałam. Znajdę łódź, co mnie przewiezie.
Dobrze, proszę pana
Dziękuję panom
Nic nie szkodzi, zaczekam. Nie śpieszy mi się.
Już ją dziś odebrał, tu, w tym miejscu... Pan notariusz akt pisał.
Stempel będzie kosztował piętnaście kopiejek.
Dziękuję panu bardzo.
Powróci jutro na obiad bo pan nie do Komnat pojechał, ino na polowanie do pana barona.
Wówczas może pan mówił prawdę ale odtąd rzeczy się zmieniły. Z dobrego źródła wiem, że pan w dniu wczorajszym otrzymał znaczną sumę pieniędzy.
Bardzo pan jesteś niedobrym człowiekiem, kiedy się chcesz mścić na ludziach za to, że się bronią od nieszczęścia, w jakie ich wtrącasz swoją niesumiennością. I robak podnosi głowę, kiedy go depczą, a pan chcesz, żeby człowiek dał się dobrowolnie wepchnąć w nędzę! O, panie Tecki pan tego nie możesz żądać... pan nie możesz chcieć, żeby przez pana cierpiał człowiek niewinny, człowiek dobry, którego jedyną winą było to, że nie umiał się oprzeć pańskim prośbom i ratował pana z kłopotów! Nie może być, abyś pan go chciał za to rozmyślnie zgubić... Nie, nie wierzę temu bo choćbyś pan był nawet bardzo złym człowiekiem, człowiekiem jesteś tylko, nie kamieniem, i masz ludzkie serce, które nie mogłoby znieść spokojnie takiej niesprawiedliwości... O! gdybyś pan widział mego ojca, jak się zmienił, schudł i postarzał, jakie głębokie ślady wyryła na nim ciągła troska o byt... gdybyś pan widział, jak ten biedny starzec musi sobie odmawiać najniezbędniejszych potrzeb, wzruszyłbyś się i oszczędził mu tej boleści, jaka go  ma spotkać, i upokorzenia! Pan nie wiesz, ile moi rodzice wycierpieli przez pana... Ale przebaczą panu wszystko, wszystko, jeżeli ich pan wyratujesz... przebaczą i zapomną!
Stało się, kochany stryju. Mówmy lepiej o tym, czyby nie można jeszcze jako ojca ratować. Przyjechałam do kochanego stryja po radę.
Ot, zachciałaś, a co ja bym robił z waszym domem? Mam dosyć kłopotów ze swoim gospodarstwem i z sądem gminnym, bo pewno wiesz, że jestem sędzią.
Nie jestem towarem do sprzedania, mój stryju
Siedm bez atu.
Doński jest w miłości szczęśliwy panna prezesówna zagięła na niego parol, chociaż jest wdowcem i ma dorosłą córkę.
Panowie nie wiedzą, co się stało? Oto ten pan pożyczył przed dwoma laty od mego ojca pięćset rubli na słowo i ilekroć żądano od niego zwrotu, nigdy nie miał pieniędzy przy sobie, ale obiecywał oddać wkrótce pod słowem honoru.
Przybyłam właśnie, żeby mu to powiedzieć... Pan Doński przegraną w karty płaci zaraz i nazywa to długiem honorowym, ale gdy trzeba oddać pieniądze pożyczone od ubogiego człowieka, honor jego jest nieobecny!
Za pana Stefana. Małej to wartości człowiek i idzie mu pewnie o posag tylko, bo panna brzydka i dosyć ograniczona, ale cóż, kiedy się zakochała na zabój.
Nie inaczej. Nasz zakład otwiera pani kredyt do wysokości pięciuset rubli, które pani następnie pensją swoją spłacisz. Ojciec twierdzi, że charakter pani daje dostateczną gwarancję bezpieczeństwa tej sumy, i ja jestem tego samego zdania, dała się już bowiem pani poznać z pracy nieleniwej i wytrwałej. List pani, opisujący wszystkie starania i wysilenia, otrzymaliśmy dopiero wczoraj. Wkrótce po jego odebraniu wyjechałem z domu.
Nie, panie Andrzeju, wszyscy są dla mnie dobrzy. I mnie będzie bardzo przykro rozstawać się z państwem, ale... ale muszę. Chcę być bliżej rodziców.
I nie chcesz pani, żebym się dłużej cieszył widokiem mego dzieła, żebym dalej patrzył na rozwój pięknej duszy? O, panno Heleno, twój przyjaciel musi ci być bardzo obojętny, kiedy go tak zasmucasz!
A zatem pozostaje mi tylko schylić głowę przed wolą pani i dopomóc do wykonania zamiaru, o ile to będzie w mej mocy. Czy pani nie zechce oprzeć się na moim ramieniu?
Nie! nie jestem bratem pani i nie chcę nim być. Mam już trzy siostry i nie pragnę czwartej! Bądź pani towarzyszką mojego życia, bądź moją żoną albo mnie odepchnij! Jestem nieprzyjacielem półśrodków. Wszystko albo nic!
Daj mi pan czas umocnić się w tym wszystkim, czegoście mnie nauczyli Jeżeli mam być towarzyszką pańskiego życia, panie Andrzeju, to chcę być towarzyszką dzielną, abyś nie żałował nigdy kroku, który czynisz. Trzeba mi jeszcze zmężnieć duchem...
Nie potrzebujesz mnie o to prosić, mój chłopcze. Dawno już ona zyskała moje serce... Chciałam wprawdzie dla ciebie innej żony, nie tak delikatnej, ale skoro ją pokochałeś, to szczęść wam Boże! Twoja księżniczka jest warta miłości. Helenko przebacz mi wszystkie ostre wyrazy, którymi cię nieraz zraniłam; czyniłam to tylko dla twego dobra, wierz mi... Uściskaj mnie, moja córko!
Z nią? Wojciech to już dawno przepowiedział. Niech wam Bóg błogosławi, moje dzieci. Nie mówię: bądźcie szczęśliwi, bo szczęście wasze od was samych zależy, ale wam życzę, żebyście nie zapominali ani na chwilę, że jest dokoła was pełno takich, którzy cierpią... Żebyście zakładając rodzinę pamiętali, że ona jest tylko cząstką większej rodziny, której sprawy mają wam być droższe niż wasze własne
O, i nieraz Płakała, gdy nasz dziadek, wróciwszy z dalekiego kraju, macał rękami ściany swojego starego domu, którego już nie mógł widzieć, płakała, gdy Jerzy umarł; płakała, gdy bliski jej krewny, człowiek pięćdziesięcioletni, który w jednej parafii przez trzydzieści lat pełnił obowiązki kapłańskie, musiał iść na tułaczkę z żoną i dziećmipłakała, gdy bliski jej krewny, człowiek pięćdziesięcioletni, który w jednej parafii przez trzydzieści lat pełnił obowiązki kapłańskie, musiał iść na tułaczkę z żoną i dziećmi jedną z form represji za dążenia niepodległościowe Polaków było zamykanie szkół., bo na piętnaście miejsc próżnych bywało pięćdziesięciu i więcej kandydatów nawiązanie do pogromu warszawskiego, który miał miejsce w Boże Narodzenie 1881 r. Zabito wówczas 2 osoby, 24 zostały ranne, 1000 rodzin straciło środki do życia, zniszczono mienie 10000 Żydów. i niszczyły ich mienie...
Błogosławieństwem twoim, mój ojcze, podzielę się z Jerzym, którego testament wykonywamwykonywam odrzekła głosem lekko drżącym.
A zatém niech będzie, jak być musi Ale kiedy was złapałem, to proszę koniecznie do nas dziś na herbatę.
Z tą mniemaną artystką.
Ze mnie najgorszy w takim razie pośrednik Nie jestem stworzony do spraw podobnych.
To swoją drogą O mnie zresztą mniejsza, ale ona tu do niczego nie dojdzie, chyba do jakiéj ostateczności, do rozpaczy.
Tak jest ale w staréj bluzie, z kijem, wyglądając na artystę, przy którym nad album i ołówek więcéj się spodziéwać nie można, chodzi się dosyć bezpiecznie.
A! natura! natura! Natura, kochany poeto, jest to ogólnik, którego znaczenie bliżéjby okréślić należało. Potrzeba do tak zwanéj natury powracać, odżywiać się nią
Tak! śnijmy, marzmy, szalejmy, bądźmy „rozumni szałem,” jak się wyraził poeta Rzeczywistość jest obrzydliwą i straszną!
Przeczę temu! przeczę! neguję!
Zaprzeczasz własnéj woli?
Wiekuistego niéma nic na ziemi Nawet arcydzieła są znikome. Nie mogą one w zupełności odpowiadać wymaganiom coraz rosnącéj, czy przerastającéj cywilizacyi.
Skarżyć się mogliby ci, co do téj kategoryi należą ale nie powinni. Raz że skargi na nic się nie zdały i upokarzają tego, co się z niemi odzywa, powtóre, że już za życia twórczość duchowa nagradza się rozkoszą, o któréj pojęcia nie mają ci, co jéj nie doznali. Boleść zaś, upokorzenie, cierpienie są bodźcami potężnemi do nadzwyczajnego podniesienia ducha, którego może bez nich osiągnąćby niepodobna.
Wszystko to prześliczne, co państwo wypowiadacie lecz zaprawdę trudno się zakochać w geniuszodajnéj boleści. Zresztą nie na każdego ona tak działa. Są istoty nieszczęśliwe, w których pokarm goryczy żółć tylko rozléwa.
Sztuka więc jest jak piwo owsiane
Bynajmniéj Naród pojedynczy każdy powinien być w związku z całym światem; ale to, co od niego bierze, na własne soki i krew przerabiać musi. Zamknięty w samym sobie, oddzielony od ludzkości, niedostępny prądom ducha, zostawiony siłom własnym, nieodżywiany soki nowemi, wprędce karleje i ginie. Jesteśmy, jak to ktoś powiedział bardzo trafnie, głosami w chórze ludzkości: każdy śpiéwa partyą swoję, a ze wszystkich tych części składa się wielka pieśń dziejów.
Pomysł znakomity!
A my?
A! tak! niepospolity aktor, który doskonale rolę swą odegrywa. Zdolności ma, nie zaprzeczam, ale tém więcéj się go lękam. Cóż ręczy za jego charakter? Kryje się ze swą przeszłością, z nazwiskiem, a to przecie nie mówi za nim.
On? ten pan, z troskliwością o mnie? Co za czułość! Chciał się zapewne pozbyć ztąd upiora Tak jest, my na jednym ziemi kawałku razem żyć nie możemy!
Nic nie wiem Musiałem w piérwszéj chwili biedz za tą biédną, która jak obłąkana uchodziła.
Nie jest on znowu tak przesadzenie czułym, ażeby go zbytnio ochraniać potrzeba; ale... niech i tak będzie.
Tak! a nikt tego nie pojmuje, że poeta i artysta, duszę swą przeléwając, udziela, uszczupla zapas jéj w sobie. Jak się to dzieje, nie wiem, lecz tworzenie wycieńcza i... i dziwią się potém ludzie, gdy spotykając poetę, artystę, znajdują w nim często tylko suchą łupinę.
Pan wiész tout passe, tout casse, tout lasse. Wszystko wkońcu znuży. Gdyby mi codzień podawano ambrozyą, zachciałoby mi się piwa.
Nie tak to łatwo Niedosyć znaléźć sobie cel, sam mówisz że go pokochać trzeba, a to dla mnie główną trudność stanowi, bo wszelką miłość jaką miałem w sercu... wyszafowałem
Ja nie wiem czy jestem namaszczony ale że gorączkowobym wiódł do boju, to pewna. Tymczasem to nie nadobie dziś i rycerstwo z gęsiém piórem odłóżmy do szczęśliwszéj przyszłości.
Pijana tyle, aby się podochocić, nie żeby się z nóg zwalić i rozum postradać Więc skromnie, zwłaszcza że z winami włoskiemi żartować nie można.
Osłania się tajemnicą? nieczysta sprawa! Niegłupi człek, ale mi wielce podejrzany. Słuchaj-że, masz ucho u Ahaswery, nie wypiéraj się tego, wiedzą sąsiedzi jak kto siedzi... Powinieneś ją namówić, aby ona ostrzegła panią Lizę że się kompromituje, że ta poufałość z takim człowiekiem niepewnym, cień na nią rzuca. Powiédz, to przecież obowiązek. Szkoda téj biédnéj wdowy, aby padła ofiarą awanturnika.
No, o Ahaswerze przecież tego nie powiész
Cóż ty chcesz? z tak potężną fantazyą można z pomywaczki zrobić anioła, a témbardziéj ze staréj księżny.
Ale siostra wasza tak go uprzejmie jakoś przyjmuje, tak go ośmiela
Alboż przeczę? Znajduję tylko, że się zanadto okrywa tajemnicą. Artysta, nie artysta... kto... zkąd?
Ma szczęście, to pewno Księżna Teresa, hr. August, moja siostra, nie mogą się go odchwalić.
No, zdaleka trochę zarywają na Cyganki, ale są i wcale niczego; zblizka zaś, mospanie, oliwą je czuć i bodaj czy się one kiedy umywają. Przytém żenić się tu nikomubym nie życzył, bo stare baby łysieją i bardzo brzydko wyglądają.
Nie, ten nas dorznie trzymajmy się już wina i... zdrowie gospodarskie!
Tak, młoda, lecz życie się na lata nie liczy Męczeństwo wyczerpuje zawcześnie i rozczarowuje na wieki.
Wiktor! Wiktor! Czy jego co spotkało?
A, więc to była hrabina? o tém nie wiedziałem... Teraz jest-to dla mnie zrozumialszém... Na widok wchodzącego Filipa, porwała się przestraszona, krzyknęła i padła trupem!
Sam siebie oszukuje chyba i drugich chce oszukać
Na to trzeba miéć szczęście... nie powiem czyje Ha! sprawdzić się może na nim przysłowie...
Spodziéwam się iż to go uraduje, gdy oznajmię blizki powrót księżny Ahaswery
Ależ ja ją uwielbiam!
Ale niemniéj nad ich grobami można się choć użalić
Pomimo to i my mamy dla rzeźby nowéj wdzięczne i wielkie zadania. Możeż być co trudniejszego a piękniejszego zarazem, nad postać Chrystusa, wcielonego Boga, wszechmogącego a cierpiącego dobrowolnie, z wyrazem bólu razem i potęgi? Niedosięgniony to ideał, który zarazem musi być najwyższą pięknością, największą mocą i najcudniejszą pokorą.
Że téż hrabia niczemu wierzyć nie chcesz
Lecz gdyby nawet istotnie przypuszczenie twoje sprawiedliwém być miało dlaczegóż ta kobiéta nie ma oddać serca i ręki, komu zechce? Jeżeli się jéj podobał, no, to wyjdzie za niego!
Bo jestem pewny że kłamie, że się podaje za kogo innego, niż jest. Ale bastanza... dosyć; nie mówmy o tém.
Daję mu prawo sądzenia o nas, jak zechce Moje szczęście zapłaci mi za ich obelgi, a szczęście zawsze czémś trzeba opłacić.
Nie Gdy geniusz stworzy arcydzieło istotne, zakocha się w niém, jak Pygmalion.
Ja?... a cóżby to było za zuchwalstwo!
Pani raczéj jesteś przełaskawą!
Ale są rzeczy, których usta wypowiadać nie powinny, aby ich słowo nie ostudziło Właśnie w téj chwili, gdy pani tu jesteś, nie godzi się....
Zaślubmy sobie dusze po niebiańsku. Niech nas nic nie rozdzieli; ale nie pragnijmy tego, co szczęście nasze może pokalać.
Raczysz Po tém, co sam widziałem, nie ulega już wątpliwości, że pani zamierzasz tego człowieka uszczęśliwić i że on albo przed nią kłamie, lub milczy o sobie. Pani za niego wyjść nie możesz...
Sama bo inaczéjby mnie pewnie do niéj nie wpuścił. Był to krok może zuchwały... ale mniejsza o to, jak go ludzie osądzą. Hrabia Filip pozwolił sobie mnie szpiegować i gdym wychodziła, czekał na mnie... Dałam mu raz nazawsze odprawę Mówię ci o tém, abyś od tego dnia z nim zerwał.
Chodź ze mną, mów! Czy stało się co?
Kiedym ją wychodzącą przecie od niego w bramie pochwycił i rozgniéwała się tak, że mi dom wypowiedziała.
Mam, i on sam się tego nie zaprze.
Z ludźmi jak on nikt się nie bije W Rzymie nie zabraknie zbirów. Każę go obić, ale bić się z nim....
Kochany wieszczu, nie rozumiem nic.
Nie wiész że wychodzącą od ciebie panią Lizę hrabia Filip, w bramie czatujący, pochwycił?
Nie! nie! na Boga i stokroć nie! Nie godzi mi się frymarczyć dobrą sławą kobiéty, która z za grobu żąda usprawiedliwienia. Hrabia Filip głosi, że się z nią rozstał, bo mu była niewierną. Tu są fakta: on był podły, a ona niewinna.
A jeśli się mścić zechce?
Świat széroki Znajdę przecie w potrzebie kątek jakiś, w którym od tych napaści ukryć się będę mogła.
Na ulicę wyjść nie będzie podobna Takie życie w ciągłéj obawie, ciągle na oczach tego prześladowcy, stałoby się nie do zniesienia.
A! nie skarż-że się, bo nigdy sam nie będziesz, mając swój geniusz z sobą.
Prawda, ale wiész pan co to są wieczory ze znakomitościami? Każda z nich naprzód chce być piérwszą, chce się czémś odznaczyć, popisać z sobą, wystąpić. Wieczór więc taki staje się estradą koncertową, na któréj zkolei popisują się wirtuozi... My w naszém kółku małém mówiliśmy poprostu o rzeczach które kochamy miłością wielką, a znakomitości nie kochają nic, oprócz siebie.
Nie ucieknę tak bardzo prędko pomówimy o tém jeszcze.
Zemsty? za co? Mścij się na sobie
Zdaje mi się, że żal i skrucha pozostają ci jeszcze
A nam osiéroconym...
Bacznie się pan przypatrywałeś
Nie taiłbym się z tą dobrą nowiną Na zamkowéj ulicy spotkałem hr. Filipa.
Dlategom się opóźnił, żem się tego obawiał
Czy masz osobistą jakąś przygodę, cóś w czémbym ja ci radzić lub pomódz mogła?
Sądzę że nie w téj chwili Niespodzianką być musiała wiadomość o mnie, którą zawiózł wam Ferdynand.
Bah! cest comme cela!
Przedemną schronić się może trudno
A ja przy piérwszém spotkaniu tak go zbesztam że mu odejdzie ochota zachodzić drugi raz drogę.
A! dla mnie już od dziśdnia zaczyna się męczarnia tém większa, że Gorajski przybywa, że o niego będę w obawie i o to, co on zniecierpliwiony może przedsięwziąć.
Wszystko jedno kto z domu ależ ładniuchna! ależ wesoluchna! Zemścił się hr. Filip.
Jak wasza pani z domu?
Važiuokit, važiuokit! O kad negausite darbo, ką tada veiksite? Keliais įmanytumėt sugrįžti namo!
Gerai būtų! Vaikams nereiktų po svetimas kerčias valkiotis. Bet vienu atsiminimu, jogei gali išvažiuoti, širdis dreba!
Gerai, bet taip gaila tamstos, tėveli!
Rašysiu, rašysiu. Bet ir tu neužmiršk. Nueik į dvarą, panelė tau visados parašys.
Kvailys! Juk, turbūt, kokiame maiše ar skrynioje veža, ne taip!
Nori
Niekas, išmoksiu, pamatysi!
Atėjau pas panelę
Turbūt, mokytis atėjai? Gerai! Zuch vaikinas, kad netingi. Eiva kartu!
Na, pamėgink, paskaityk iš tos knygelės!
Matai! Tai mokykimės, kad kuo reikiausiai galėtumei visa tat patirti.
Džiaugsmas, Žinios Apmatyti negal, bet kitaip sužinojo. Mokytieji žmonės išvažiavo iš savo namų, važiavo, važiavo, vis tiesiai tolyn, niekur nesisukdami, ir parvažiavo atgal į savo namus, tiktai iš antros pusės. Juk jei žemė būtų ne apskrita, tad būtų, kaip tas stalas, plokščia, tad jie būtų kur nors galą radę, būtų privažiavę kokį nors kraštą; o veizdėkite, štai jei aš iš tos šit vietos pradėjęs trauksiu pirštą vis tolyn, pagrįšiu štai į tą pačią vietą, nuo kurios pradėjau traukti,
O juk medžiai stovi, tik mes važiuojame. Taip pat ir su saule: mes nejaučiame žemės sukimosi, ir mums rodosi, kad tai saulė eina, o mes stovime ant vietos.
Linksmybė Taip, Bet tatai tik vakarais matome, nes vakare oras visados yra šaltesnis ir tie mažučiai lašeliai susivienija į kupetikes, didėja, ir galime juos pamatyti. O dienos metą nė jokio rūko (miglos) nepamatysi, nebent rudenį, kada oras šaltas. Juozuk, pasakyk man dabar, kaip pasidaro debesiai?
Tavo mamytė, turbūt, didelius katilus kaito, kad iš jūsų trobos tiek debesų išeina!
Tėvynė, Apmąstymai Gerai sakai, Vinceli, Žiūrėkite tiktai, ar ne motina: štai turite marškinius, o tie marškiniai iš ko? Iš linų; o tie linai išaugo mūsų tėvynės laukuose; vilkite vilnų drabužiais; vilnas turime nuo avių, kurias peni taip pat ta mūsų žemė savo žolėmis ir žiedeliais. Valgome duoną iš grūdų, pribrendusių ant tos mūsų gimtinės žemelės. Dainuojame daineles, kurias yra sudėję ir dainavę žaliuose miškuose ir lygiuose tos tėvynės laukuose mūsų protėviai. Viską turime iš tėvynės. Tėvynė daug mums duoda, užtai ir mes turime jai šįtą duoti, turime kaip nors savo dėkingumą jai parodyti. Turime mylėti visa, kas tik jos yra: mylėti tą juodą žemelę, gerai ją dirbti, mylėti žmones, savo draugbrolius, tos pačios žemės vaikus, mylėti savo daineles, savo kalbą, kad ir mums kartais nelabai gerai būtų tėvynėje, nors kitur gautumėme baltesnės duonos, nereik apleisti savo šalies, reikia rūpintis, plušėti, kad ir joje ta duona eitų visiems baltyn. Kad pamatytumėte, kaip karštai kitą kart mūsų tėvelių mylėta savo tėvynė, pasakysiu jums vieną atsitikimą.
Mes dabar, būdami krikščionys žinome, jog Dievas nenor nuo mūsų tokių aukų, jog padaryti sau mirtį yra didelis nusidėjimas. Bet Birutėnas ir Vidėvūtas nepažino tikrojo Dievo ir, tikėdami į savo dievaičius, darė tą, kas, jų nuomone, galėjo suteikti tėvynei didžiausią laimę. Ir nepasigailėjo nė brangiausio daikto vis tat yra tėvynės laimė. Argi mes stengiamės prie to, vaikeliai? Užsirašykite, vaikai, tų dviejų didvyrių vardus, kad neužmigtumėte ir visados atmintumėte, kaip jie tėvynę mylėjo.
A, Jergutėlyčiau, kaip panelė gražiai pasakojo!
Reikia klausyti, kad sakau, Tu verčiau troboje padėk Kazei ką nors dirbti. Mergelė tegu padeda mergelei, juk taip Elzyte?
Na jau! Nė tu turi vieko, nė nieko, maža tebesi... Kaip tu pamilžtumei! Nė pusės pieno neišmilžtumei!
O iš to rąstelio, kur parsivežei iš miško! Mačiau
Iš kur paims šaudyklę! Juk į šaudyklę reikia įdėti... parako, o tada, Gediminui gyvenant, nebuvo dar parako; nemokėjo niekas jo dirbti. Tik paskui vienas žmogus, vokietis, pramanė, kaip reikia dirbti paraką.
Kaip sau išmanai! Ryžkis... Man vistiek!
Juk ir žmonės visur tokie pat, o kodėl ilgu tau be motinos?
Todėl ir minima ji yra ir garbinama Taip ji mylėjo savo tėvynę, jog geriau norėjo pati galą gauti, nekaip matyti tėvynę į priešininkų nagus pakliuvus. Todėl ir sakiausi pasakysiąs, kaip kitą kart lietuviai tėvynę mylėjo.
Nebegaliu, mamyte!
Gal, kiek yra įkirsta, bet ne labai, ne kiaurai. Karvės mėšlai tuojau pagelbės. Ir kaulai užauga nuo jų, kaip matai.
Kurgi užmirši?
Tuojau neik, po pietų nueisi, juk dabar panelė vaikus moko, sugaišinsi.
Gerai, panele, dėkui!
Kur nepatiks!
Vyras mano Vincelis! Kurgi aš tavęs nenorėsiu mokyti, Vinceli! Jok man pačiai didelis džiaugsmas mokyti tokį gerą gabų vaikiną, kaip tu. Labai gerai tavo sumanyta, vaikeli; mokydamas atneši tėvynei nesuskaitomą naudą. Bet, kad nauda būtų kuo didžiausia, reikia tau pačiam daugiau žinoti, todėl mokysiu tave per kokias tris žiemas; tada jau būsi toks mokytojas, kad bus miela, malonu!
Ajau! Kodėl gi aš neįsikirtau niekados? O kiek kartų kirtau!
Vaikai, vaikai! kelkitės! Šėmargė vedė!
Tai tu tiktai geru žmogumi nori būti, matai koks! Jei visi taip norės, tai kas bus kryžiuočiu?! Bet nežinau dar, kas kuo persidarys, dar pamatysime.
Palauki eisiu į trobą, sušalau kaip šuo. O tu tuo tarpu nukinkyk bėruką, paspėsi dar pamatyti!
Ir reik, mat, taip stovėti, kaip negyvoms! Kaip tik paveikslas koks!
Graži Birutė, graži! Nenuostabu, kad Kęstutis ją pagavo!
O kunigėlis, kunigėlis koksai! Kaip tik tikras! Ir stulą tur, ir kamžą, žiūrėkit!
Visa nelaimė, kad tavęs dar pasaulyje tada nebuvo
Kunigaikšti, bėk iš čia Jogaila nepaleis tavęs, ir tave laukia toksai galas, kaip tavo tėvo! Apsivilk mano rūbais, išeisi su kunigaikštiene, niekas nesupras ir nepažins, o aš čia tavo vietoje pasiliksiu!
Džiaugsmas, Laimė Ar žinai, mamele ko aš dar paprašysiu tėvelio? Pastačius naują svirną, bus daug vietos, visi baldai iš seklyčios, anoje pusėje trobos, galima bus sustatyti svirne, o iš tos seklyčios padaryti kambarį. Pastatytumėm krosnį, sienas išlipyčiau popieriais... Gaučiau jau nuo panelės taip, kaip tik pas panelę! Niekas ten man netrukdytų mokyti, o kaip gerai būtų!
Būtinai mokysiuos, mamele! Kad paskui vaikus gelėčiau mokyti! Kad ir kažin kas atsitiktų, to sumanymo tai jau nepamesiu!
Taip jisai rinko tuos kiaušius, nabagėlis, taip lesino savo vištelę, kad daugiau dėtų, kad panelei daugiaus galėtų atnešti... Padaryk malonę, panelyte, priimk tą mūsų menką pyragą!
Visi duos! Padalysime taip, kad visiems būtų lygiai!
Ar matai, Monikėle vieną mintį turėjova. Aš buvau bemananti, kaip tat gerai būtų, kad ateitų Monika mūsų į bažnyčią išleisti! Vincukas turi tau daugiausia dėkoti, kad atėjai. Taip jau trokšta į bažnyčią eiti, o kad nebūtumei atėjusi, turėtų namie pasilikti. Vaikai, mat, bijo vieni būti troboje nakties metu.
Nepaeina dar kaip reikiant, o mat užsimanė į prisikėlimą eiti!
Kur gi tu pasiliksi, Vinceli?! Argi ne gaila bus tau mūsų?
Niech mama będzie przekonana że gdybym miała marcepany, samabym ich nie jadła, ale mamębym niemi karmiła. Cóż, kiedy mnie na nic innego prócz tego nędznego kawałka chleba nie stać!
Cierpliwości, cierpliwości, Boże mój, cierpliwości!
Stul buzię i złego nie przepowiadaj, a kiedy pocieszyć mię nie możesz, to przynajmniej nie gryź! Plaga egipska! śmierć! nieszczęście! zginienie zdrowia i życia!
Jezus, Marya! A dlaczegóż czekać nie mogę? Ty nie możesz! bo ty tu pani i wszystko tu twoje! A ja co? Sługa pokorna, stary grzyb na nic nieprzydatny, próchno, które nie wiedzieć po co na tym świecie miejsce...
Czego mi pani nie winszuje, rzekła, wyszczerzając białe ząbki:
Mówiłem, ale koniecznie prosi.
Jakto! Za co?
Troszkę ma.
Dziękuję za taką troskliwość...
Nie, nie to! nie byłaś brzydką! ale jakże to powiedzieć?... Staś! popatrz-no na Jadzię! Nieprawdaż, że od czasu, jakeśmy jej nie widzieli, wyładniała? Ale co jej takiego przybyło? No, przypatrzże się, przez co ona tak wyładniała?
Staś! wyjmiesz ty z garnka kartofle, czy nie wyjmiesz? Złość, choroba, zmarnowanie daru boskiego! Rozgotują się na nic! Jezus, Marya!
Przestańcież już! Jezus Marya! wstyd, zginienie zdrowia i życia! Ot, mają o czem mleć językiem!
Jak to! babunia o tem nie wie?
Wiem, a naturalnie, że wiem! Męka, nędza, utrapienie, śmierć, zgryzota! Jakże to może być, abym ja, matka, o takiej rzeczy... z pułkiem w dalekie strony wyszedł!... pięć lat temu! Wiem! Jezus Marya! Wiem, wiem, wiem, wiem!...
Wspominałaś czasem o nas?
Dobranoc pani!
To, że takie katarynki są to przedmioty mojej najgłębszej niechęci, do których za nic w świecie nie chciałabym być podobną. Czy rozumiesz teraz?
Ja go zarzucić pomogę!
Najgorszego gatunku ciemnych i biednych ludzi łapie, namawia, oszukuje, po sądach ciąga, ze skóry odziera. Chociaż to brat twój, Jadziu, ale być nie może, abyś nie wiedziała o tem, że od dzieciństwa był on zawsze samolubem i spekulantem. Matka przepadała za nim, wad też żadnych w nim nie widziała; ale dla ciebie, Jadziu, wszystko to chyba nie nowina?
Tylko, że ja pewnie nie podejmę tego, co on mi rzuci!
Do usług, do usług! bardzo prosimy!
A tak. Przyjechali do nas panowie Ginejkowie, krewni nasi. To jest starszy Aleksander, a młodszy Stanisław już mamę do domu odprowadził... bliscy nasi krewni...
A wiem, słyszałam. Pan Ginejko też młody pewno. Za grzeczność i przysługę bardzo dziękuję. Niech was Bóg błogosławi, moje dzieci!...
Prawda!
No, usiądź, Ignasiu, i zjedz z nami obiad... bo u matki go dziś nie dostaniesz... Matka twoja u nas... Siadajże! przestańże tak patrzeć na mnie i chichotać! Siadaj i jedz!
Owszem, kochanku, mów! mów!
Mów! Ja koniecznie historyę tę wiedzieć muszę. Jak Boga kocham, muszę! mów!
Ależ niema czego! Jak Boga kocham, dzielna dziewczyna z ciebie i pysznie we wszystkiem zgadzamy się z sobą! No, nie odwracaj się już odemnie! Spójrz na mnie! Jadziu, duszko, siostrzyczko!
Jak się państwo mają? dobry wieczór! moje uszanowanie!
Wynośmy!
Nie powiedział nic?
Czemu nie? Nasz Mendelek i nasz Lejbełe już szyją.
A skarż się, skarż się, ile wlezie! Leć z donosami! Miła sąsiadka! jędza!
Nie chcę źle życzyć nikomu! jednak chciałabym, aby oni choć raz w życiu skosztowali, jak krzywda smakuje!
Niema?
Boże! cierpliwości, cierpliwości, cierpliwości!
No, więc dlaczegóż tak zrobiłaś? Jezus, Marya! zginienie zdrowia i życia, jakie głupstwo do głowy ci przyszło?
Są i dobre, są i złe. Nawet przyznam się pani, że nie wiedziałam sama, czy wszystko pani powiedzieć, czy nie wszystko. Ale pan Bolesław radził, żeby powiedzieć wszystko. „Powiem tobie że panna Jadwiga powinna o wszystkiem wiedzieć; ale co się tycze starej, to powiem tobie, że bądź ostrożna!”
Jest i złe, ale dobrego więcej, a przecież umówiłyśmy się już, że zacznę od dobrych nowin... Ale, o kim pani chcesz, abym pierwej powiedziała: o rodzonych braciach, czy o nie rodzonych?
Owszem, bardzo dobra. Bardzo się cieszę, że mój krewny tak pomyślnie się żeni...
No, to od wesołego zacznę. Smutne niech będzie na końcu... Co tam! im później zmartwić się, tem lepiej.. Otóż, pan Bolesław słyszał od jednego swego znajomego, który jest bardzo dobrym znajomym braci pani, że młodszy brat pani, ten, który w wojsku, pan Józef podobno, żeni się... A co? ot i trzecie weselisko będzie! Ale jak on żeni się? z kim? ot sztuka! Słyszę z jakąś bogatą, bogatą mieszczką w jakiemś mieście, którego nazwiska nie pamiętam... Tam, jak mówią, wiele jest takich bogatych panien... Otóż ta, z którą on żeni się, zakochała się w nim słyszę, dlatego, że bardzo ładny, a rodzice nawet nic przeciw temu nie mieli, bo oficerem on przecież jest... porucznikiem, czy co? Jakieś takie wielkie pieniądze w posagu jej dają, że już nawet nie pamiętam ile, pojazd i konie, słyszę, kupują dla niej i brylanty, i futro z błękitnych lisów. Wszystko to pan Józef do swego znajomego pisał, że już na pewno, i że w przyszłym miesiącu ślub nastąpi, i prosił jeszcze tego znajomego, żeby jemu doniósł, gdzie teraz mama jego i siostra znajdują się, a ten znajomy mówił panu Bolesławowi, że pewno on, gdy będzie takim bogatym, paniom cościś przysłać zamierza... pieniądze może, a może piękny prezent. Ot, moja panno Jadwigo, żeby to braciszek futro pani jakie ztamtąd przysłał, albo jedwabnej materyi na suknię... Pewno i przyśle coś ślicznego! A co? zła moja nowina? Cóż? bardzo pani ucieszona?
Lecę! już lecę!
Kara boska! kara boska! Ludziom języki pokazywała, w święto, zamiast na służbę bożą iść, z kawalerami mile chwile spędzała, i ot ma teraz za to! Pan Bóg długo cierpliwy, ale jak rozgniewa się, to i ukarze!
Ja, żenię się! ja... żenię się!...
Więc nie?... więc nie?
Że już nigdy nie zobaczę cię nawet, Olesiu...
Mój Olesiu rzekła po krótkiem milczeniu
Wielkie szczęście, że nikt nas niesłyszy.
Słuchaj! a gdybyś kochała nie kochaną?
Chodź dziecko! niech cię uściskam! I dwoje dziewcząt rzuciły się, śmiejąc ku sobie, objęły się rękoma, a w pocałunku długim, serdecznym, urwała się rozmowa..
Alboż ja wiem!
Śliczny młody chłopiec na pięknym siwym koniu, który o włos że nas obie nie stratował.
I ty przeciwko mnie! Babuniu! każ jej klęczeć, buntuje się przeciw swojej najlepszej przyjaciółce.
Właśnie to i mnie dziwi, przerwała Julka, ale poszukaj no tylko po głowie, może i nie wszystkich znamy.
Moja babunieczku, wdzięcząc się odpowiedziała po cichu wnuczka
Niewiesz! młoda jesteś, poczekaj.
O! kładąc rękę na sercu odparła Julja, zobaczysz miłość moja nie będzie podobną do niczego, co to wy tem nazywacie wieńcem. Będzie to kwiat aloesu, co wystrzeli raz w życiu, ale ludzie mogą się zbiegnąć, żeby go zobaczyć
O! z ochotą, odparła uśmiechając się Marja, ty wiesz jak lubię lasu ciszę i przechadzkę, cóż dopiero z tobą.
Niebój się
Na wsi nie jesteśmy tak ceremonjalni.
W istocie, tylko co nas pan nie roztratował,
O! spojrzał na słońce
Nic a nic, ale powtarzam paniom, moje nazwisko obce nicby niepowiedziało. To mówiąc ukłonił się, spojrzał powoli na Julję najprzód, potem na Marję z jednakim wyrazem, zbliżył się do konia i ledwie chwycił za cugle, już im z oczów zniknął.
A! co ty pleciesz.
Jak mnie kochasz! powtórzyła babunia, a nad to zaklęcie nie było dla Julki większego.
Któżby to mógł być? spytała staruszka powolnie
Jest bo wiele (bez złej myśli) takich co od D co to był ekonomem w dobrach Radziwiłłowskich i ale i to uboż. to uboż jw. pani Zamyślił się.
A no, to i pojedziemy!
Ajzyk niema także, wszystkie wykupiliśmy.
Kupić świec woskowych! zawołał marszałek Mówiłem
Mnie więcej dziwią ci, co nie są jak ja.
Szczęście a wesołość, to wcale co innego, odparł nieznajomy.
Ja? nie
Przed kilkunastą laty
Pamiętajże, zrób jak ci mówiłam
Kaciż wiedzieli, że konno miał jechać, a ja bryczki lub powozu czekałem.
Kto wie co to za jedni? wszyscy śniadzi, mogą być i cygańskiego rodu. Wszakże niedarmo tak konie lubią.
Toć i wnukom powiem toż samo.
A na niezdrowie, to znowu niema jak koń i świeże powietrze. To jak ręką ujmuje chorobę
Jestże walka? któżby chciał mną się tak dalece zajmować.
Nic nie przysięgać, nic nie przyrzekać, ale być u mojej babki i dać się nam poznać.
Mało tu byłem, dla tego nietylko nikt mnie tu niezna, ale że żyję, nikt niewie prócz poczciwych dawnych naszych włościan. Dawniej młodym bardzo, służyłem wojskowo, potem podróżowałem, teraz
Dam panu znać do Jarowiny.
I zyskałeś, że ci śliczną kulbakę podruzgotał bestja w kawałki, musiał się gdzieś tarzać.
Bogactwo, dziecko moje, rzekł ojciec, dziś jest jutro go niema. Z niem jak z smaczną potrawą obchodzić się potrzeba; lepiej jej nie kosztować, żeby sobie nałogu nie zrobić; a mając nawet bogactwo, niech ci serce do niego nie przylega.
Nigdzie niema ludzi, coby całkowicie źli byli, moje dziecko, jest i tam zapewne wiele dobrego, ale więcej zła.
No! no! daruj staremu Rzymianin szukał matrony, coby domowego strzegła ogniska; skromnej, pracowitej domatorki, którejby mógł napisać na grobowcu Lecz gdy chodziło o rozkosz bydlęcą, przyprawioną solą attycką, dowcipkiem, czarującą gracją;
Juściż nie zawsze, ale trafić na wyjątek trudno i rachować na takie szczęście, to Pana Boga kusić. przez sieni
O! o! albo to ja tu każdej bryłki ziemi nieznam, prędzej się ty potkniesz jak ja i nogi chwalić Boga, służą jeszcze.
Idźże Kasprze, przyjm gościa w czeladnej, a ja pismo odczytam.
Tam do kata! honor wielki! odparł Darski poczynając spokojnie jeść krupnik. Teraz chłopcze zginąłeś.
Radzę i dobrze ci radzę. I nie wyrywaj się ze swemi dobrami w Litwie, owszem milcz. no, toż to coś znaczyć może.
No! kiedy on zakąsił, dawajże i nam czem po krupniku zakąsić, odezwał się stary.
Nie mieszkał tutaj, siedzi gdzieś w Litwie, przyjechał tylko do ojca,
A cóż to złego babuniu; młody, dobrze wychowany i bardzo miły człowiek, nasza okolica tak pusta, łapię jak mogę.
Jak koziołek? nieprawdaż? posyłamy i rzecz skończona.
Prawdziwie, takby wszyscy powinni jeździć mężczyźni. koczu wcale im nie do twarzy.
Czcza grzeczność, za którą dziękuję Ludzie się niemi częstują, jak dzieci cukierkami, ale to nie karmi. Ale otóż słyszę że się babunia budzi, pobiegnę do niej, uprzedzę o gościu, pójdziemy do niej. Ty Marjo baw pana Darskiego.
Znać w Dąbrowie bardzo to zamiłowanie
Powracaj pan, u nas się bardzo dobrze bawią.
Pan Darski
Prezes! zawołał Jan
Zapewne! zapewne! zobaczymy! Darski! mruczał niewyraźnie stukając kijem i wstrząsając się cały mówił prezes:
Tak jest.
Mówię raz jeszcze, niechcę żebyś pan tu bywał.
Biedni goście! szepnął Jan
Ślicznie pani mówi.
O! już nie jesteś pan mężny.
Jestem bardzo niedomyślna.
Poczekam.
Tak
Kazałem mu iść precz.
Więc moja noga tu niepostanie, póki on w tych stronach kręcić się będzie; a jeśli Boże uchowaj Julka nie potrzebuję wiele mówić.
Jednak, gdybyśmy mogły grzecznie, niehybiając, dać do zrozumienia Darskiemu, jużciż dla nieznajomego człowieka taki mieć kłopot i strapienie.
Już ją kochasz? Janie! Janie! nie profanuj tego słowa, lada miłostek nim nie zwać, bo na święte uczucie potem wyrazu ci nie stanie. gdy ci rozkażę, porzucisz. W żadnym innym razie nie rozkazywałbym ci nigdy
A jednak niepojedziesz tam więcej.
Chociażby. Jeśli cię ta kobieta kocha, nic złego niepomyśli o tobie; przywiązanie jej przeżyje bez nowego pokarmu pół roku. A teraz, chodźmy do domu i poczytaj mi trochę, oczy mnie bolą...
O! ja, odpowiedziała Marja, nigdy, nikogo nigdy a łzy kręciły się jej w oczach.
Żeby kochał i cierpiał. nie będzie żałował...
Spuść się na mnie.
Ja
Alboż powiedziałam?
I podkomorzynę, i pannę Matyldę
Idź pan przywitaj babunię.
Oj! coś to nie wygląda na hołysza.
Juściż podobniejsza do nich od panny Matyldy, która napróżno sentymentalnym kaszlem chce zwabić narzeczonego do tłustych swych wdzięków.
O! to szczęście! poznamy kto nas szczerze kocha to
Właśnie myślę o tem jak raz na zawsze łzy jej otrzeć.
Ciekawym.
A zapewne
Niechże będzie prezesa. lecz jeśli swoje dobrodziejstwa dla nas każesz babce płacić łzami, mnie niewolą
Dla czegoż nie, będzie mu rada
I dziś prawieśmy ubodzy.
No, więc cicho babciu.
Tak, ale to tylko
O! nie! nie. Na to nie pozwalam to byłby już szał, a szał jest chwilowy tylko. wieczność.
Dla czegoż tyle zawodów na świecie?
Dosyć
Zlituj się,
Wszystko się godzi dla spełnienia ideału mojego. ale nie szczęście chwili
Potrzebaż mówić!
Daruje mi pani
Byłbym cię zabił! stłumionym ponurym tonem odezwał się Jan.
Nie myślałem, nie rozumiałem, cierpiałem tylko.
Dobrze, za kilka tygodni mogę być z powrotem, zrobić majątek ciężko, ale rozdać go najłatwiej. Oddam ziemię najuboższym z ubogich, tym co ją od wieków uprawiali, wieśniakom. Jestem ci wdzięczen za podanie tej myśli i cieszę się nią.
Do wypróbowania twojej stałości Chcę żebyś ją poznał, zbliżył się do niej, żebyś wytrzymał zimny, nieporuszony, stały najstraszniejszą może z prób, na które cię narażam.
Spodziewam się, że ani jej serca, ani uczuć nie dotkniesz. Możecie sobie być najzimniej, najobojętniej, najchłodniej, bylebyście codzień się widywali, a na te dzienne odwiedziny najmniej naznaczam godzinę. Będziecie mogli mówić A jeśli w końcu zaczniecie mówić
Słuchaj. Ostatnią próbą postanowiłam doświadczyć Jana Jeśli się nie zakocha
Jakto? bałażbyś się
I ona pozwala?
Ty bo niewiesz, że ja niezmiernie wiele podróżowałem, opłynąłem do koła całego człowieka i splondrowałem go wzdłuż i wszerz z kapitanem angielskim Wilmore. Płynęliśmy na fregacie Experta. Byłem na tej osobliwszej wyspie, która się sercem ludzkiem zowie. Najczęściej bywa ona pustą, rzadko bardzo zaludnioną, mieszkańcy jedni wypychają drugich. Na pozór i serce mężczyzny bardzo jest do niego podobne, ale daleko mniej przystępne dla nieświadomych żeglarzy, którzy do wybornych portów jego; jakich jest tam mnóstwo, trafić nie umieją. Kto się tu dostanie, dłużej czasem mieszka; lecz postrzegałem na obu sercach jedno to, że pospolicie jak niewiedzieć dla czego kto przyszedł; tak niewiedzieć czego odchodził. Nigdy przyczyny dociec nie potrafiłem. ale i to nie było prawidłem.
Ja! ja kocham Julję! z dziwnym śmiechem zawołał Jan
Tak jest Marjo, zawołał z zapałem Jan porywając jej rękę, ciebie kocham, ciebie jedną. lecz kocham ciebie
Kochasz?
Niewiem, dawno tu nie był.
Jan powrócić ci może, lecz nie jest dziś twoim.
Ale ja ani jego, ani niczyją być nie mogę, miałam siłę mu to wyznać.
Radzę ci po dobroci, usuń się z moich oczu, zanadto ci język lata! Spomnij ino, że ja mam przednie leki na takową chorobę... Zuchwalec jakiś!
Dlaczego? Królewska wnuczka, panna cnotliwa, urodna jak jabłuszko, jeszcze i mocna... Bogu na klęczkach dziękować za tylorakie łaski! Ale, ale... Gdzie moja chrześnica? Dawnom dziecka nie widział.
Zabierz ją stąd, Hanuś. Umyj ją, uczesz, otrzep i dopiero niech wraca, jak będzie w porządku.
Idź z Bogiem. Dobranoc.
Bo matusia uwarzylimatusia uwarzyli
Matusieńko... pobieżemy duchem... ani się opatrzycie, już my tu.
No, widzicie, matusiu, ciotka i dziś Kostkę poniosą. A Magda pójdzie ze śniadaniem, to jakby się ciotka zanadto zmęczyli...
Cały dzień? A gdzież cię to chowano, mój żaczku, i w jakiej szkole gościnności uczono? Cały dzień. A to by mi się podobało! Pokąd weselne gody się nie odprawią, a rycerstwo i insze pany nie odjadą, ma się lać wino jako ta rzeka. Niech lud pije za zdrowie i pomyślność najjaśniejszych i miłościwych gościł
To sobie wzajem darujmy, bo i ja nie dałabym pół denara za twój rozum, choć do szkoły chodzisz, a ja niczego nie uczona. Pomnijcież na moje słowa. Jak już będziemy w sadzie, to ino Przemkowi szepnijcie, co i jak, a strzeżcie się Kostki, żeby nie posłyszała, bo ta niczego nie utai. Co wie, to wyśpiewa i zepsuje nam całą zabawę.
Wrażęwrazić
Jużci, gdzieżby się podzieli? Wżdy wszystko nazad na gród będzie jechało, ale wam nic po tym, bo was pani matka nie puszczą. Stanko to tam jeszcze, jak Stanko... Utrzymasz to piskorza w garści? Ale co Hanusię, to powiadali, że do alkierza zamkną, coby jej konie nie stratowały albo i ludzie w tłoku nie udusili.
Nie, nikogom nie widział, ino wasz stary parobek stał w bramie, ale ani się za mną nie obejrzał.
Chodźcie do roboty, chodźcie, próżniaki! Nie widzicie, że słońce już ino przez Szewską Furtkę do miasta zagląda? Spieszmy się!
Chrystusowa matko! Ten dziad szpetny... to ma być pan młody?...
Hanuś, Hanuś, chcesz widzieć karzełka?
Oj, senatorska głowo! Szkoda, że ciebie na radę nie wzywano. Sam król tak zarządził i mądrze zarządził, jako wszystko mądre jest, co czyni. Miarkuj ino: on sam, jako pan i gospodarz, jedzie przodem z najzacniejszymi gośćmi; by zaś właśnie jakoweś nieprzystojne obrazy i niesnaski między książętami nie wynikły, co łacno na takim zjeździe może się przytrafić, polecił Ludwikowi i Bogusławowi resztę gości w opiekę. Wżdy książę pomorski tu, w Krakowie, jakby we własnym domu, a Ludwik ma zapewniony tron po Kazimierzu, to i słusznie, by trudy przyjęcia na równi z najjaśniejszym panem ponosili.
Czym chata bogata, tym rada
A nie, bo mnie zawżdy pieścicie i całujecie, to co bym się miała bać?
Kocha, ale dobre, poczciwe dzieci, a nie takie zbytniki, jakoś ty jest.
Tobie, najjaśniejszy panie winien jestem wszystko, co mam. Ty swoimi dobrodziejstwy bez miary wzbogaciłeś mnie gościa w swoim królestwie. Tobie też pierwsze miejsce u mojego stołu!
To łosie chrapy, przysmak nad przysmaki! Wierzaj mi, wasza miłość, tego nie uwidzisz gdzie indziej, jak w Polsce, a warto na ząb położyć.
Dawaj, dawaj, byle dużo!
Nie, mój pan!
O srebrne dzwonki do czapki, które mój albo jego pan sprawi temu, co wygra.
Sam sobie przeczysz Mam na to świadków, jakoś rzekł „sprawiedliwie powiadasz”.
Niech mnie cały świat sądzi, zalim skłamał! Czyż tu nie jest wyryta głowa naszego miłościwego pana? A czy nie może pocałować jej z tyłu, jeżeli zechce?
Nie jeden, ale trzech oczekuje na zawołanie, miłościwy książę
Niech się więc stanie według twego żądania
Panie ojcze, on bardzo pięknie śpiewał!
Wróbelek, ale spętany!
Może raczycie przejść do dalszych komnat, jasna pani Pokażę waszej cesarskiej mości nowy tkacki warsztat, podarunek pana ojca. Od najgrubszego płótna do najcieńszego sitka, wszelaki wyrób zdolizdolić (daw.)
Z utęsknieniem oczekiwać, ku podwojom spoglądać, z rozradowaniem witać was będę, serca mego pani! Zezwólcie, wasza miłość, bym ku dnia dzisiejszego pamięci przyozdobił paluszek waszej ręki tym skromnym upominkiem.
Ród jej zowie się ara, że zaś jest piękna, po italsku bella, zatem ją wołam Arabella.
Na zdrowie!
A czerwony piastuje białego!
Hanka!
A więc... darujcie mi waszą Hanusię! Nie służebną, nie panną dworską, ale siostrzyczką umiłowaną mi będzie. Niech mam wspominek żywy z Krakowa, niech mowę polską co dzień słyszę, dajcie mi waszą Hanusię!
Od dnia dzisiejszego miłościwa cesarzowa, przed którą stoisz, twoją jest panią. Masz słuchać jej mowy, masz pełnić jej rozkazy, masz ją miłować nad żywot własny.
Ej, zwietrzała złość moja i gniew gdzieś zniknął, a raduję się ino, że w osobie waszej miłości cały Kraków przed oczy mi staje.
Zaczekaj być może, iż pójdę wkrótce, bo mi Rzym i obyczaje wasze obmierzły.
Nie; ale sąsiedztwo nasze i stosunki dla ciebie szkodliwemi być mogą. Ludzie są źli i posądzający. Dał mi to uczuć Leljusz, że naszą niewinną przyjaźń braterską niegodziwie sobie tłumaczą.
Dobrze więc odetchniecie niem u mnie, a nie w ladajakiej gospodzie u Davusa, któryby was lichem winem napoił; mam tu moje tuguriumtugurium
Nie dziwuj się niema zaciętszych nieprzyjaciół nad domowników i dworaków. Myślicie, że przykuty, przywykłem do złotych kajdan i w nich się lubuję? że łaski tego człowieka rozum i sąd mi odejmują? Jeżeli wy go, zdala widząc tylko, nienawidzicie, cóż dopiero my, patrząc nań ciągle i zbliska? Nie stracone dlań zostały przykłady, które mu dali Tyberjusz, Kaligula, Klaudjusz; skorzystał z nich, przejął od nich wszystko, ale posunął dalej sztukę naigrawania się z ludzi, nad którymi panuje. Sądzi się najmniej być bogiem, jako Apollinowi drugiemu wolno mu wszystko, nawet Marsjasza żywcem odrzeć ze skóry, byle potem pięknie zaśpiewał... Ale władzca świata nudzi się jak prosty śmiertelnik, szuka zabawy jak rozpieszczony dzieciak, goni za kadzidłami nienasycony, choćby ich miał w stajennych szukać smrodach. Dziś cytarzysta, jutro poeta, dalej woźnica cyrkowy, aktor, skoczek, rozpustnik, któremu żadna nie starczy rozwiązłość wyda się to potomnym baśnią, czemu żywych oczy wierzyć nie chcą.
Ani nawet wasza, Cezarze Możecie ogniem i mieczem rozkazać zniszczyć całe kraje, ale nie zetniecie głowy ani jednej wiekuistej prawdzie. Gdyby się ją wam udało udusić w kolebce, nazajutrzby się urodziła na nowo.
Ziemskim, Cezarze ale nie tym, który z niebios włada ziemią.
Dotąd nie ale gdyby mi się ich bóg zdał prawdziwym bogiem, dlaczegóżby nie?
Nie bobyśmy kłamali, a fałsz ust chrześcijanina zmazać nie powinien. Kto się Boga zapiera, aby ocalił życie, tego Bóg zaprze się w chwili sądu, i żywot wieczny postrada. Kto milczy, małoduszny jest i niewierny. Chcemy zwyciężyć. Idźmy z uśmiechem na męczarnie, a gdy ujrzą poganie, że gardzimy życiem, uwierzą w niebo i nawrócą się. Jedna jest dla nas droga prawdy, jak jeden Bóg nasz; wyznawać ją musimy głośno i cierpieć za nią.
Nie trwożcie się ani troskajcie tem, co Boże jest. Kto zasiał ziarno, ten je uchowa; waszą rzeczą nie osłabnąć i nie upaść.
Czyż nie widzisz, że szaleję za tobą?
Źle wnioskujesz, lecz jeśli chcesz wyznania, powiem ci, wyznam, tak jest, innego kocham, wielkiego męża...
Nie każda
Będą się oni palili, jak Rzym z ich przyczyny się palił Lud się uspokoi, i bogowie przebłagają...
Równie ważnem, jak dla was wiadomość o Sabinie, dla mnie to, czemu tu jej szukaliście? Odpowiedzcie mi, wówczas i ja wam odpowiedzieć się postaram.
Nie, nie z czoła waszego patrzy szlachetna dusza... jestem spokojną. Powiem wam: Sabiny tu niema, ale jest ona bezpieczniejszą, niżby tu była. Nie chciała u mnie przyjąć gościnności, ocaliły jej niewolnice trochę sprzętu i resztki mienia; na drugiej mili, za drugim kamieniem drożnym od Rzymu stoi nad drogą Apijską, sepulcrumsepulcrum
I dalej jeszcze, Sabino byłem w ogrodzie na Apijskiej drodze, u studni, przy której znikliście mi z oczów, i gdzie okrwawione tylko znalazłem wasze sudarium.
Byłem, za wami goniąc, w arenariach, i przytomnym modlitwie i nabożeństwu chrześcijan.
Sabino daleko pewniej życie mnie twoje, słowa i nauki nawrócą. Wiesz, jak ten świat rzymski ze swem zepsuciem jest dla mnie ohydnym, jak nigdy nie mógł zaspokoić pragnień moich, jakem się zawsze spodziewał, przeczuwał inne prawa, obyczaje i życie. Czemużbym prawdy nie miał przyjąć z ust twoich?
Nie mów mi tego, o czem wiedzieć nie powinnam Wiem, że kochałeś mnie taką miłością, jakiej świat wasz ciebie nauczył; nasza całkiem jest inną. I ja, Juljuszu, kochałam ciebie i kocham, bo naszem prawem jest miłość, ale my wszystkich zarówno kochać obowiązani jesteśmy...
Ucieczką? dokąd? któż kiedy uciekł od swoich przeznaczeń, Juljuszu?
Leljuszu namiętność nawet człowieka uczciwego uczciwą być powinna, miłość rozumnego nie może być ślepą. Chceszże obu tych imion stać się niegodnym?
Gorzej nad to mogę cię poniżyć, zbezcześcić... W domu twoim znaleziono ślady chrześcijańskich zabobonów, ty, czy twoje niewolnice należą do sekty, nie wiem, ale ja oskarżę ciebie... powloką cię do więzienia... któż wie, może na śmierć i męczarnie...
Nie ja sam czuję się skalanym, spodlonym, nic mnie już podźwignąć nie potrafi. Szał rozpaczy gnał mnie do takich jak dzisiejsze zamysłów i kroków, otoczony byłem widokami, które mnie podżegały... przebacz ty mi, Sabino!
Jakto? w jednego Boga?
Lecz jeśli im powiem prawdę, ty będziesz zgubioną?
Gińmy więc razem ja uciec nie mogę, nie chcę, nie godzi mi się. Paulusa twojego Bóg będzie ojcem i opiekunem, idę z tobą.
I nigdy nie zaprę...
Milcz prowadź mnie, dokąd ci kazano, jeśli ci kazano.
A! więc może i Flawjusza Scevinusa i Subrjusza Flawjusza...
Nie...
Tak oni plotą wszyscy... obałamuceni przez swoich czarnoksiężników... Leljuszu chcesz dwa dni do namysłu... to ci je daję... tak dobrze umiałeś klaskać, żal mi ciebie...
Juljuszu naucz go kochać tego Boga, za którego ja umieram... wreszcie niech tobie będzie podobnym... obydwa módlcie się za mnie. Ciało lub proch, jeśli można, złóżcie w krypcie obok innych współwyznawców...
Śmierć ponieść, znajdę ale życia sobie odebrać, prawa nie mam.
Anusiu, daj mi choć ten srebrny pierścioneczek, powieszę go na piersi razem z krzyżykiem babki
O! racja fizyka! co tam fizyk pomoże na starość! Żart na bok, jegomość dobrodziej wyspowiadasz mnie naprzód.
Na bok hultaju!
Wiwat książę podskarbi! huknął ktoś z tłumu za całą odpowiedź, i w tem ludzie z pochodniami, cymbalista, bębenek, panowie i powozy idące za niemi, wszystko wstrzymane, zwaliło się na kupę prąc i naciskając.
To najmniejsza rzecz, wyłaź no jegomość ja cię tu zaprezentuję, ale z kielichem w ręku, inaczej nie.
Naturalnie że nie wierzę! krzyknął Ordyński; odwrócił się, spojrzał, dreszcz go przebiegł po całem ciele, kieliszek niedopity z rąk mu wyleciał; pobladł i krzyknął.
Zdrowie pięknej choć okrutnej Frascatelli!
Wszystko to nie przeszkody wiele chcesz pieniędzy?
Mam honor prezentować się JW. podczaszycowi, głośno z ukłonem rzekł wesołym tonem Orlandini;
Cavaliere Fotofero? Fotofero! czy się pan nie mylisz? Cóż to jest? o nikim podobnym nie słyszałem, chyba wczoraj przybył do Warszawy
A pfe! któż to widział i najlepsze towarzystwa bez ceremonji
To i moja rada chociaż prawdę powiedziawszy młodość jest to kałamarz, co się z niego nie wypisze to wyschnie.
Będziemy pilnowali podczaszyca, żeby o tem nie zapominał
To do mnie właściwiej należy, schylając się do pół, szybko przerwał Poinsot
Kto to jest? spytał żywo jenerała
Już to pozwól powiedzieć mój Kaziu, przerwała księżna z minką pogardliwą prawie, że teraz wasz zamek ani w dnie galowe ani dnia powszedniego nie zabawny
Bo się teraz bawić nie mamy ochoty, to też i nie bawimy wcale... Księżna pani zbyt się obciążasz pracą, my zaś młodzi znajdujem, nieprawdaż podczaszycu? że Warszawa dość wesoła i żywa?
Doprawdy nie wiem, przerwał jenerał Baucher, co tam ma lepszego wasz Paryż, mości książe... Jużciż pięknych dam i nam nie braknie, polerowanego towarzystwa także, wielkich domów, dworu wspaniałego, zabaw a nawet teraz i teatrum mamy...
Oj! gwiazda to zaćmiona, śmiejąc się zawołała wojewodzicowa z poglądem w zwierciadło, niestety! potwierdzające ten wykrzyknik, ot lepiej, wstańmy od stołu, kawę ponieśli...
Ba! i to racja! mruknął stary ale
Ten słuszny ot tam stojący mężczyzna, pięknej pociągłej twarzy, bystrego oka, na pozór taki poważny i serjo, to właśnie pan starościc korytnicki; nikt by patrząc na niego nie powiedział że to taka kuta sztuka... Mówiąc z nim zdaje się choć do rany przyłóż, łagodny jak baranek, słodki i miluchny, ale drasnąć go, lub popaść mu na język! Drżą przed nim wszyscy, bo nikogo nie poszanuje, ale vir integerrimus
Ale dawniej, daleko dawniej wszakże bywałem w Głuszy, bardzo często, bardzo często... niepodobna byś podczaszyc mnie tam nie widywał... przypominam nawet sobie, że w dzieciństwie czułeś pan jakiś wstręt do mnie... mówiąc, żem podobny do jakiegoś djabła!
Cavaliere Fotofero, do usług.
Chciałbym podczaszycowi być użytecznym jeśli pozwolisz, dodał Włoch, mam tu dość piękne stosunki w stolicy i wiele mogę, choć na pozór nic nie znaczę. Jeśli byś pan w jakimkolwiek razie, pozbywszy się śmiesznego wstrętu i obawy, które widzę w oczach jego, chciał się odezwać do mnie, zawsze mi miło będzie mu służyć. Nieprawdaż, dodał wesoło, że dwór świetny, że Warszawa miłe miasteczko. Widziałeś pan wczoraj Frascatellę
Przyznam się, że bardzo byłbym rad temu, odpowiedział podczaszyc, bo zdaje mi się, że sobie pozwala jakichś ze mnie żarcików.
To jest, jak potrawa wszelka o której trudno sądzić z pierwszego kąska, trzeba się w niej rozsmakować. Zgadzam się wreszcie na zdanie pana Bukatego, że Anglik w domu, dla tych co go intime znają, ma być kąskiem smacznym i posilnym, a za granicą jak ostryga rychło się psuje dumą i ubieganiem za oryginalnością... Trzeba go też jeść dobrze wygotowawszy, a nie surowo...
Siadajcie panowie
A w Warszawie mości książę?
Dalipan nie wiem znam tego trzpiota Frascatellę, lat już dwa jeśli się nie mylę, a do tej pory jej nie rozumiem. Robi co tylko możne, żeby ją miano za zgubioną, za przepadłą, za strąconego aniołka, mówi, chodzi, lata, mięsza się do towarzystw, których dotknięcie truje i gubi, a jak salamandra cała z płomienia wychodzi, i nikt w Warszawie pochwalić się nie może, żeby choć ust jej dotknął, tak jej sztylecik straszy.
Porzućmy nie po westchnieniaśmy tu przyszli, każ dawać lepiej wieczerzę i kieliszki, bośmy głodni, a czarne myśli idą z pustego żołądka.
Nic innego, tylko źle trawić musisz trzeba ci się kogoś poradzić, na to są doskonałe pastylki, a tymczasem spróbój się napić wina.
Podczaszycu, szepnął Baucher, zatrzymując towarzysza, jak myślisz, trzeba by to może zobaczyć? to może być anyuis sub herbis, warto się przekonać, co oni mówić mogą o tych niezwykłych w jasełkach figurach? Może to znowu jakiś paszkwil zamaskowany nowego rodzaju! Chodźmy-no, popatrzmy!
No! no! trochę udobruchana nalewając już wódkę kilku, mruknęła ciszej Magda, tylko mi się zwijajcie, a zywo i prec, bo ja synk zamykam! Tłumu mi nawiedli, a mnie to na co! Jesce się tu marsałkowscy pachołcy dowąchają... to i bieda!
Oto właśnie jestem! odpowiedział z uśmiechem nadbiegający Francuz. Przysłano tu z Głuszy z rozkazu nieboszczki pani starościnej i jej rozporządzenia, niektóre graty, które wedle jej testamentu mają do pana podczaszyca należeć i między innemi był ten obraz, do którego jak widać wielką przywiązywała cenę, z uśmiechem i ruszeniem ramion dodał Labe, ale ja w nim, przyznam się, nic prócz ciekawej pracowitości malarza nie widzę. Jednak to stary zabytek, sądzę że z końca XV. wieku pochodzić musi, świadczy o tem naiwność stylu. Starościna chciała żebyś go pan miał ciągle przed oczyma, bo wyraźnie to umieściła w swoim testamencie, że ma wisieć w jego pokoju, jako pamiątka po niej... przysłano także trochę innych sprzętów, widać poczciwa staruszka, chciała jak najdłużej pozostać w pamięci wnuka.
Niechże sobie zły humor królewski spłynie na jenerała, czemu on ich nie chwytał.
Mnie pierwsza i najpospolitsza
Bo sądzę, żeś pan od nich trochę lepszy ale kto wie co będzie jutro? schwycą cię, uniosą z sobą i życie wyssą jak upiory, będziesz im potem podobnym, urużowanym i chodzącym trupem tylko.
Nie, wcale nie, alboż jednym więcej kochankiem zaszkodzić mi co może? codzień mi kogoś dają! śmieję się dodała
A! i dotąd niezajęty! to prawdziwie osobliwszy wypadek. Jakże to być może, chyba pan nigdzie nie bywasz?
Ale siadajmy i jedźmy, a jeśli waćpanna nie dasz mi śniadania to mów szczerze, żeby zawodu nie było, pojedziemy pod Żarłoka.
Tylko się żywo odziewaj, bo Kicki umyślnie z tem przyjeżdżał do mnie żebym cię przyprowadził na zamek i to eo instante.
A! wykrzyknął nagle król biorąc coś z teki
Nikomu nie powiem, daję ci na to słowo królewskie, zawołał zbliżając się Stanisław August, alem ciekaw maniery poety, może bym go po niej poznał?
Darmo bo to już milczeć buchnęło to słyszę po całem mieście jak z armaty, a wierszyki nawet chodzą już po rękach. Ci co je stworzyli sami roznieśli.
O ho! alboż to trudno choćby i pański styl i manierę skopiować?
Albo canem, podchwycił złośliwie Trembecki, bo to nie leonińska sprawa, ale canis latrans per plateas.
Na co dowody, kiedy mamy pewność, zwycięzko rzekł jenerał, będą kije w robocie.
Niech to będzie dowodem, jak wysoko cenię twój szacunek...
Ileż wart dla ciebie mój szacunek: dwa, trzy, cztery tysiące? bo w każdym razie mniej niż pięć!
Wielki Boże! wkrótce posiadanie żony i dzieci udzielać będzie prawa zarzynania ludzi dla zdobycia ich sakiewek!
Naturalnie; byliśmy przyjaciółmi.
Jesteś dziś gorzkim, jak pieprz hiszpański; ale się temu nie dziwię. W tej ciernistości, a zwłaszcza ciasnocie stosunków i warunków można zgorzknieć, kwaśnieć i nawet żywcem zgnić. Co mnie najbardziej znęciło do wyjazdu w owe dalekie strony, jest właśnie to, że będę mógł działać na szeroką skalę. Jestem przecież agronomem wykwalifikowanym i mam pasyę do gospodarstwa wielkiego, która na mojej małej Zaleśnie aż skwierczała, tak była dławioną. Tam, na przestrzeniach ogromnych i zaledwie napoczętych przez eksploatacyę, szeroko odetchnę piersią i znajdę sposobność do rozmachu ramion...
Zasad twoich i wdzięczności tego chłopca.
Mój drogi wyrazy: nigdy i zawsze! nie powinny dotykać ust człowieka, który nie chce kłamać przed innymi i sobą samym.
A od czegóż więcej zależy?
Wszelkiego rodzaju, mój drogi, o wszelkiego rodzaju dobrych rzeczach: rozrywkach, przyjemnościach, wesołości, a szczególniej o najlepszej ze wszystkich, którą jest miłość. Tylko mając szkatułę pełną, można pozwalać sobie na te wszystkie zbytki, zwłaszcza na ostatni, który we wszelkich znaczeniach i pojęciach był zawsze i będzie najdroższym!...
Mogę cię upewnić, że w tym wypadku nie doświadczałem nawet pokus żadnych. Rozalia nie jest ulubionym moim typem kobiecym...
Spójrz, Wiktorze. Popatrz trochę na dzieło rąk moich!
Pracując tak wiele i nad rzeczami tak ważnemi, nie miał pan pewnie czasu przypatrywać się naturze
Są nietylko piękne, lecz wprost cudowne! Nauka i przemysł dokonały w tym dziale cudu prawdziwego...
Może to i bardzo wzniosłe, ale niepraktyczne I cóż dobrego wyniknęło z tej stałości? Umarłego przez nią nie wskrzesiła, a sama, zamiast uszczęśliwiać jakiego żyjącego śmiertelnika, więdnie w staropanieńskim stanie. To jest wielka niepraktyczność, a co niepraktyczne, to i na dyabła zda się. Szkoda kobiety! Lepszego losu warta!
Na krótko też, mój drogi, na krótko ją lubię. Ile razy wpadłem na wieś na kilka dni, na parę tygodni, zawsze bawiłem się, jak dziecko, i byłem zachwycony. Ale żeby tak rok cały, to nie! Nie mógłbym za nic żyć bez towarzystwa, muzyki, teatru, wszystkich tych zresztą wrażeń, które tylko miasta dawać mogą...
Nie zgadnę. Powiedz sam.
Jakże się cieszę tem, co o niej mówisz!
Lękam się, aby nie chciał jej kupować za cenę sumienia
Jakto, nie zależą! Wszystko zależy od woli człowieka. Kto ma rozum i wolę, temu na świecie musi być dobrze. Masz przykład na samym sobie. Gdybyś był wówczas, przed osiemnastu laty, nie zdobył się na zerwanie z tym swoim zdradzieckim ideałem z Monachium i na osiedlenie się w Zapolance, nie byłoby ci tak dobrze, jak jest teraz! Prawda?
Same przez się? bez przyczynienia się mego?
Już ostygłem i ostudzam się ciągle
Nie pojedziesz! Dlaczego? Przecież nie namawiałem cię, abyś został.
Co tu tłumaczyć? Postąpiłem, proszę pana, jak ostatni nikczemnik. Pan mię z nędzy wydobył, hodował, lubił, uczył, człowiekiem zrobił: a ja, nietylko że chciałem pana porzucić i postąpić zupełnie inaczej, niż mi pan przez całe życie doradzał, ale jeszcze taiłem się przed panem z projektami swemi, jak przed wrogiem. Myślałem, że pan mię znienawidził i pogardza mną jak psem... bo i byłem gorzej niż psem... A tu przy obiedzie, kiedy panna Rozalia tak skompromitowała mię przed wszystkimi i przed bratem pańskim i chciała mię kąsać, tak jak to ona czasem umie, pan ujął się za mną i mrugnął, śmiejąc się do mnie, jak do przyjaciela... A potem znów przy każdem spotkaniu ciągle tylko dobrze i dobrze, jakby nic nie zaszło, i tylko: co ci jest, Pawełku? czegoś ty taki mizerny? Myślałem, proszę pana, że zginę ze zgryzoty sumienia i żalu. Nie mogłem pomówić z panem, dopóki pan miał gościa. Ale teraz, zobaczywszy, że pan sam jeden idzie w pole, nie wytrzymałem już i pobiegłem... Mój panie drogi, mój złoty, mój najukochańszy, dobroczyńco mój najlepszy, daruj mi, zapomnij o mojem głupstwie, niech ja przy tobie zostanę... a potem, kiedyś, może osiądę na swoim kawałeczku ziemi i dzieci swoje uczyć będę tego, czego pan mię uczył, i aby modliły się za pana...
Jedną z rzeczy, które niewątpliwie przyczyniają się do sukcesu pani Berma jest doskonały smak, jaki wkłada w wybór swoich ról, co jej zawsze przynosi rzetelny i dobrze zasłużony sukces. Rzadko grywa w rzeczach miernych. Ot, i teraz zmierzyła się z rolą Fedry. Zresztą, ten sam smak wkłada w swoje tualety, w sposób gry. Mimo że odbywała częste i lukratywne tournée po Anglii i Ameryce, pospolitość, nie powiem Johna Bulla, co byłoby niesprawiedliwe, przynajmniej dla Anglii wiktoriańskiej, ale wujaszka Sama, nie przylgnęła do niej. Nigdy zbyt jaskrawych barw, przesadnych krzyków. A przy tym ten cudowny głos, którym włada z takim kunsztem i którym posługuje się tak czarująco, byłbym niemal skłonny powiedzieć
Tym więcej, że jego królewska mość, dość świadom tych okoliczności, pragnął mu zrobić niespodziankę. Niespodzianka ta była zresztą zupełna dla wszystkich, począwszy od ministra spraw zagranicznych, któremu (wedle tego, co mi powiadano) nie przypadła ona do smaku. Komuś, kto go o to zagadnął, minister odpowiedział wręcz, dość głośno, aby sąsiednie osoby mogły słyszeć: „Ani się mnie nie radzono, ani mnie nie uprzedzono”, wskazując jasno, że się uchyla od wszelkiej odpowiedzialności w tej mierze. Trzeba przyznać, że incydent narobił ładnego hałasu, i nie śmiałbym twierdzić czy ci z moich kolegów, dla których najwyższym prawem zdaje się być prawo najmniejszego wysiłku, nie uczuli się zakłóceni w swojej inercji. Co się tyczy Vaugouberta, czy pan wie, że on był bardzo atakowany za swoją politykę zbliżenia z Francją i musiał cierpieć nad tym, ile że to jest człowiek bardzo wrażliwy, najtkliwsze serce. Mogę o tym zaświadczyć lepiej niż ktokolwiek, bo mimo że jest ode mnie młodszy, i to znacznie, stykałem się z nim często, jesteśmy starymi przyjaciółmi, znam go dobrze. Zresztą, któż by go nie znał? To kryształ. To nawet jedyna wada, jakiej by się w nim można dopatrzyć; bo nie jest konieczne, aby serce dyplomaty było aż tak przeźroczyste. To nie przeszkadza, że mówią o wysłaniu go do Rzymu, co stanowi nie tylko piękny awans, ale i ciężki orzech do zgryzienia. Mówiąc między nami, sądzę, że Vaugoubert, mimo iż tak wyzuty z ambicji, byłby z tego bardzo rad i nie żąda wcale, aby od niego oddalono ten kielich. Dokaże tam może cudów; jest kandydatem Consulty; co do mnie, widzę go bardzo dobrze, z jego artystyczną naturą, w ramie pałacu Farnese i galerii Carraccia. Zdawałoby się, że przynajmniej nikt nie powinien go nienawidzić; ale jest koło króla Teodozjusza cała kamaryla mniej lub więcej zaprzedana w lenno Wilhelmstrasse, strzegąca posłusznie płynących stamtąd inspiracji, starająca się na wszelkie sposoby szyć naszemu przyjacielowi buty. Vaugoubert miał przeciwko sobie nie tylko intrygi kuluarowe, ale zniewagi najemnych pismaków, którzy później, nikczemni jak każdy płatny skryba, wywiesili białą chorągiew, wprzód nie wahając się wytaczać przeciw naszemu przedstawicielowi bezmyślnych oskarżeń, godnych ludzi z rynsztoka. W ciągu wielu miesięcy wrogowie Vaugouberta tańczyli dokoła niego taniec skalpu Ale strzeżonego Pan Bóg strzeże; Vaugoubert odtrącił te obelgi kopnięciem nogi Jak powiada piękne przysłowie arabskie: „Psy szczekają, karawana idzie dalej”...
Nie wyznaję, że poniechałem go dla wieczoru o dość odmiennym charakterze. Byłem na obiedzie u kobiety, o której pan może słyszał: u pięknej pani Swann.
A jakie było pańskie wrażenie, panie ambasadorze?
Mój Boże nie podzielam tego zapatrywania. Bergotte jest tym, co nazywam wirtuozem na flecie; trzeba zresztą przyznać, że gra przyjemnie, mimo iż z dużą dawką maniery, afektacji. Ale ostatecznie, to jest tylko tyle, i to jest niedużo. W jego dziełach pozbawionych muskułów nigdy nie znajdzie się tego, co można by nazwać kośćcem. Żadnej akcji (albo bardzo mało), ale zwłaszcza żadnego ciężaru gatunkowego. Jego książki grzeszą u podstaw lub raczej nie mają żadnej podstawy. W epoce takiej jak nasza, gdy rosnąca złożoność życia ledwie zostawia czas na czytanie, gdy mapa Europy doznała głębokich przeobrażeń i jest w przededniu głębszych może jeszcze, gdy tyle nowych i groźnych zagadnień nastręcza się ze wszystkich stron, przyzna pan, że mamy prawo żądać od pisarza, aby był czymś więcej niż pięknoduchem, dającym nam zapomnieć, w czczych i bizantyńskich dyskusjach nad walorami czystej formy, że nas może z dnia na dzień zalać podwójna fala barbarzyńców, z zewnątrz i od wewnątrz. Wiem, że to znaczy bluźnić przeciw Przenajświętszej Doktrynie tego, co ci panowie nazywają Sztuką dla Sztuki; ale w naszej epoce są zadania pilniejsze niż harmonijne składanie słów. Pan Bergotte robi to dość zgrabnie, nie przeczę; ale w sumie, jest to bardzo mdłe, bardzo wątłe, bardzo niemęskie. Rozumiem teraz lepiej, w związku z pańskim przesadnym podziwem dla pana Bergotte, tych parę stroniczek, któreś mi pan pokazał przed chwilą. Byłoby zresztą niewłaściwe z mojej strony nie puścić ich w niepamięć, skoro mi pan sam z całą prostotą powiedział, że to są dziecinne próby Wszelki grzech winien być odpuszczony, zwłaszcza grzech młodości. Ostatecznie, nie pan jeden masz podobne rzeczy na sumieniu i nie jesteś pan jedyny, który się w pewnych latach uważał za poetę. Ale w tym, co mi pan pokazał, widać zły wpływ Bergottea. Oczywiście, nie zdziwię pana, kiedy powiem, że nie ma w pańskiej próbie żadnej z jego zalet, skoro on doszedł do mistrzostwa w sztuce (zupełnie powierzchownej zresztą) pewnego stylu, którego pan, w swoim wieku, nie możesz posiadać nawet pierwszych elementów. Ale to już ta sama wada, ta maniera w szeregowaniu słów bardzo dźwięcznych, z bardzo niewielką troską o ich sens. To znaczy dbać o klatkę bardziej niż o ptaszka; nawet w książkach Bergottea. Wszystkie te chińszczyzny formy, wszystkie te subtelności spróchniałego mandaryna wydają mi się bardzo czcze. Ot, parę fajerwerków, przyjemnie puszczonych przez pisarza i zaraz krzyczy się: arcydzieło! Arcydzieła nie zjawiają się tak często! Bergotte nie ma w swoich aktywach, w swoim dorobku, jeżeli można tak powiedzieć, powieści wyższego lotu, nie ma ani jednej z tych książek, które się umieszcza na honorowym miejscu w swojej bibliotece. Nie widzę nic takiego w całej jego produkcji. Co nie przeszkadza, że gdy o niego chodzi, dzieło jest nieskończenie wyższe od autora. A! oto chodzący argument na poparcie aforyzmu, że nie powinno się nigdy poznawać autorów inaczej niż przez ich książki. Trudno o człowieka, który by się mniej pokrywał ze swoimi utworami; bardziej pretensjonalnego, nadętego, mniej człowieka z towarzystwa. Chwilami zupełnie pospolity, to znów rozprawia jak książka, i to nawet nie jak własna książka, ale jak książka nudna (a jego książki nie są przynajmniej nudne): oto pański Bergotte. To mózg najbardziej mętny, zmanierowany, to co nasi ojcowie nazywali „górnogłębski”; a to, co mówi, staje się jeszcze mniej smaczne przez sposób wypowiedzenia. Nie pamiętam, czy to Loménie, czy Sainte-Beuve opowiada, że Vigny miał tę samą przykrą wadę. Ale Bergotte nie napisał nigdy Cinq-Marsa, ani Czerwonej pieczęci, gdzie niektóre stronice godne są zaiste antologii.
Ależ muszę im to powiedzieć, pochlebi to im niezmiernie.
Czyś uważał, jak on złośliwie zrobił ten nawias: „To dom, gdzie bywają zwłaszcza mężczyźni!”?
Może Cirro?
Ależ nie, skarbie, co by powiedzieli moi goście: mam jeszcze panią Trombert, panią Cottard i panią Bontemps; wiesz, że ta kochana pani Bontemps nie ma zwyczaju siadywać krótko, a dopiero co przyszła. Co by powiedzieli wszyscy ci zacni ludzie, widząc, że się nie zjawiam. O ile nikt więcej nie przyjdzie, wrócę tu pogawędzić z wami (co mnie ubawi o wiele więcej), kiedy one pójdą. Myślę, że zasłużyłam na trochę spokoju, miałam czterdzieści pięć osób, a z tych czterdzieści dwie mówiły o obrazie Gérômea! Ale niech pan przyjdzie którego dnia do Gilberty na swoją herbatę; przyrządzi ją panu tak, jak pan lubi, tak jak pan ją pija w swoim małym „studio” Kiedy pan przyjdzie? Jutro? Będą na pana czekały tosty równie dobre jak u Colombina. Nie? Jest pan niegodziwy
Jak to, jeszcze, o siódmej! To przerażające. Biedna kobieta musi być złamana. To okropne.
Jak to, czy to dużo Ależ to po prostu pierwszy po ministrze! To nawet więcej niż minister, on robi wszystko. Zdaje się zresztą, że to jest głowa, człowiek pierwszorzędny, jednostka zupełnie wybitna. Jest oficerem Legii Honorowej. Przemiły człowiek, nawet bardzo przystojny.
Zupełnie nie masz racji, jest miła, ładna, inteligentna. Jest nawet dowcipna. Pójdę się z nią przywitać: zapytam się, czy jej mąż przypuszcza, że będziemy mieli wojnę i czy można liczyć na króla Teodozjusza. On to musi wiedzieć, nieprawdaż, skoro zasiada w radzie bogów?
Ależ nie może być najmniejszego porównania!
Nieuprzejme! Kobiety są wspaniałe! Chciałem tylko powiedzieć młodemu człowiekowi, że to, co muzyka ukazuje to nie jest wcale „Wola sama w sobie”, ani „Synteza nieskończoności”, ale na przykład tużurek papy Verdurin w palmarium Zoologicznego Ogrodu. Tysiąc razy fraza ta brała mnie na obiad do Armenonville, przy czym nie potrzebowałem opuszczać tego salonu. Mój Boże, to zawsze mniej nudne, niż tam iść z panią de Cambremer.
Ależ ja tylko powtarzam to, co mi mówiono. Zresztą, zdaje się, że ona jest bardzo inteligentna, ja jej nie znam. Wydaje mi się bardzo pushing, co mnie dziwi u kobiety inteligentnej. Ale wszyscy mówią, że ona szalała za tobą, w tym nie ma żadnej ujmy.
Mnie się to wydaje urocze. Uwielbiam tę historię. Prawda że to „piękne”? Widzi się starą Blatin: „Ja czarna, ale ty maupa!”.
Biedny papuś, bo on jest za dobry.
Postąpił sobie jak świnia Po artykule, jaki napisał o Cesarzu, przesłałem mu bilet z „p.p. c.”.
Potrzeba mu było tego! Mówiłam mu: to nie żadna racja, dlatego że miałeś wojskowego w rodzinie
Co mnie może obchodzić, co inni myślą? Uważam, że to jest śmieszne zajmować się drugimi w sprawach uczucia. Czuje się dla siebie, nie dla publiczności. Mademoiselle, która ma mało rozrywek, cieszyła się na ten koncert, nie pozbawię jej tego dla przyjemności obcych.
Nie, nie poza sceną, gdy Fedra wyznaje swoją namiętność Enonie i gdy robi gest Hegeso ze steli Ceramiki, ona wskrzesza sztukę o wiele dawniejszą. Mówiłem o Korai dawnego Erechtejonu; przyznaję, że nie ma może nic równie odległego od sztuki Racinea... ale jest już tyle rzeczy w Fedrze... zatem, jedna mniej, jedna więcej... Och! a potem, owszem, bardzo ładna jest ta mała Fedra z VI wieku, ten pion ramienia, pukiel włosów „robiący marmur”, owszem, tak, to jest bardzo tęgie wymyślić to wszystko. Jest w tym o wiele więcej antyku niż w wielu książkach, które w tym roku uchodzą za „antyczne”.
Uważam, że Bergotte i moja żona są bardzo surowi Uznaję, że Norpois nie może pana zbytnio interesować, ale z innego punktu widzenia jest to figura dosyć ciekawa, dosyć ciekawa jako „amant”. Kiedy był sekretarzem w Rzymie miał w Paryżu kochankę, za którą szalał; otóż znajdował sposób przyjeżdżania dwa razy na tydzień po to, aby ją widzieć dwie godziny. Była to zresztą kobieta bardzo inteligentna i czarująca w owym czasie; obecnie już matrona. I miał prócz tego wiele innych. Ja bym oszalał, gdyby kobieta, którą bym kochał, mieszkała w Paryżu, a ja w Rzymie. Ludzie nerwowi powinni by zawsze kochać, jak mówi lud, „poniżej siebie”, tak, aby kwestia materialna czyniła kochankę zależną od nich.
Och, wszystko jedno: ty wiesz, dla mnie tu czy tam...
A wreszcie, wiele będzie przebaczone panu Bergotte za to, że mu się spodobał mój chłopiec
Nie o to chodzi, ale nie jesteśmy zmuszeni robić we wszystkim tak samo. Ja mogę zrobić Gilbercie inne uprzejmości, których pani Swann nie będzie miała dla ciebie.
Zdaje mi się, że pisała do pana, żeby ją pan odwiedził jutro. A pani babys?
Widzi pani, to tak jak z szefem protokołu, który jest garbaty; to murowane, jeszcze nie siedzi u mnie pięciu minut, a już muszę dotknąć jego garbu. Mąż mówi, że mu napytam dymisję. Ech, gwiżdżę na to całe ministerium. Tak, gwiżdżę na całe ministerium! Chciałabym to umieścić jako dewizę na swoim papierze listowym. Jestem pewna, że panią gorszę, bo pani jest dobra; co do mnie, przyznaję, że nic mnie tak nie cieszy, jak zrobić komuś małe świństewko. Bez tego życie byłoby bardzo monotonne.
Popatrz pani, pani Odeto. Poznaje pani?
Kogo ty kultywujesz, Odeto Lemaîtrea? Wyznaję, że kiedyś na wystawie u Lemaîtrea był wielki różowy krzew, dla którego popełniłam szaleństwo.
Mądralo! Skąd mogę wiedzieć. Gdybym wiedział, dawno bym ci wyjawił. W środku nocy przyszedłbym do ciebie. Obudziłbym cię ze snu i powiedziałbym: „Chodźmy, Szolem, tam gdzie skarb. Nabierzemy pełne ręce złota. Ponapychamy sobie kieszenie!”
Oj, głuptasku, gdybym ja to wiedział. A gdybym nawet znał go, to też nie koniec na tym. Trzeba odbyć czterdzieści postów, odmówić czterdzieści rozdziałów Psalmów, a czterdziestego pierwszego dnia, gdy słońce zajdzie, należy ukradkiem wymknąć się tak, aby nikogo nie spotkać po drodze. Nie daj Bóg, aby się ktoś nawinął. W przeciwnym razie trzeba wszystko zacząć od nowa. Znowu odbyć czterdzieści postów i wtedy dopiero, gdy wszystko ci się uda i nikt ciebie nie zauważy, powinieneś pójść ciemną nocą, na początku miesiąca, za bóżnicę, drogą w dół, i tam stać na jednej nodze przez czterdzieści minut, odliczając czterdzieści razy po czterdzieści, a jeśli nie pomylisz się w niczym, skarb natychmiast odsłoni się przed tobą...
Duża różnica, głuptasku. Rubin to taki kamień, który świeci w ciemności, zaś jaspis posiada w sobie siłę zdolną przekształcić czarne w białe, czerwone w żółte, zielone w niebieskie, mokre w suche, głodne w syte, stare w młode, martwe w żywe... Trzeba tylko potrzeć nim prawą klapę kapoty i powiedzieć: „Oby mi wyszło i wyszło dobre śniadanie!”. I zaraz pojawia się srebrna taca, a na niej dwie pary pieczonych gołąbków, świeże, z najlepszej mąki, placuszki, prima sort. Albo inaczej: „Niech mi się pojawi, pojawi dobry obiad”. I ukazuje się złota taca, a na niej najrozmaitsze potrawy i dania z królewskiego jadłospisu. Pieczone ozory i farszem nadziewane szyjki, których zapach napełnia cię rozkoszą. A przed twoimi oczyma naraz wyrastają świeże, ciut przypieczone, plecione kołacze. A wina, ile dusza zapragnie, i to najlepszego gatunku. Orzechy, chleb świętojański i cukierki w wielkich ilościach. Jest tego tak dużo, że ochota na to odchodzi.
A co ma robić? Czekać na zaproszenie?
Skąd wezmę? Ukradnę! Co cię to obchodzi?
Co znaczy „co”? Co robią wszyscy Żydzi w Odessie? Co robi Efros? Efros ma własne spichrze z pszenicą. To i mój tato będzie miał spichrze z pszenicą. Efros ma kantor i ludzi. I mój tato będzie miał kantor i ludzi. A pieniądze będą płynąć strumieniami do naszych kieszeni. Masz pojęcie, co to jest Odessa?
Buda jak buda...
O jakim ty skarbie mówisz?
Nowe?
A jakże!
A teraz do modlitwy! Po modlitwie pójdziecie przywitać się z rodziną. Do chederu zaczniecie chodzić, jak Bóg da, po świętach
Ano podejdź bliżej. Nie wstydź się. Popatrzcie, jak się wstydzi. Cha, cha, cha!
Co chcesz!
Dosyć! Wystarczy już „Szczęścia! Powodzenia!”.! Na własne uszy przekonał się pan, że chłopak obkuty jest na blachę. Teraz możemy już chyba coś przekąsić...
Pro... oom! Pro... oom!
To tak i mówcie!
No i gadaj tu z takim ćwokiem!
Ice! Ice, chodź tu, muszę ci coś powiedzieć.
Pański los wygrał, panie Nachumie... Tak, wygrał...
Nie przez państwo, tylko przez Ministerstwo Oświaty.
Pożarnaja komandapożarnaja komanda (ros.) Obaj chłopcy biorą się za ręce i biegiem ruszają przez plac targowy, aby przywitać strażaków. W biegu Szolem dowiaduje się, że Eli jest synem pisarza Dodiego. Eli zaś usłyszał, że jego towarzysz nazywa się Szolem i jest synem Nachuma Rabinowicza.
Co? Ano spróbuj! Zobaczymy, kto komu zamaluje.
Od córki kantora.
Trzech rubli
A ile pan ma?
Tombak, to tombak. Ani mosiądz, ani miedź, tylko tombak.
Zegarmistrz:
Po hebrajsku? Przyjdzie panu, panie młody, jeszcze trochę poczekać, zanim mój krewniak nauczy się czytać listy po hebrajsku. Obawiam się, że to potrwa bardzo, bardzo długo...
Powiedz mi lepiej, panie Berl, ile się należy?
Tak jak teraz z panem. Nie tylko, że rozmawiałem, ale też grałem w karty, w preferansa. A w karty Grigorij Isakowicz lubi grać. Jeszcze jak lubi. To znaczy nie hazardowo. Karciarzem bynajmniej nie jest, ale pograć sobie w preferansika lubi. Dlaczegóż by nie? Lubi, ojej, jak lubi!
Tak i mów!
Dobrze, zastanowię się.
Liścik od Baraca? Pokaż pan.
Mój syn? Co znaczy „gdzie”? W sądzie okręgowym. Tam go pan znajdzie.
Po rosyjsku też? No to chodź pan ze mną.
Ano Epelbojm, Mojsze Epelbojm z Białej Cerkwi, adwokat przysięgły.
Jedziemy, znaczy się, do Białej Cerkwi!
Oczywiście, z przyjemnością.
A jak pani chciałaby, żebym był spokrewniony?
Tfu! A niech to! Mówimy i mówimy, a nie można się dogadać. Powiedz pan przynajmniej, kto pan jest i skąd się zjawił?
Długie włosy
Historia, którą chcę opowiedzieć, dotyczy, za przeproszeniem, popa. Pewien młody pop, dopiero co wyświęcony, poszedł do metropolity prosić go o błogosławieństwo i o radę, o czym ma mówić w swoim pierwszym kazaniu cerkiewnym z okazji święta. Metropolita pobłogosławił go i poradził opowiedzieć o cudach dokonanych przez świętych. Niech, radził mu, opowie dla przykładu o czterech świętych, którzy przez trzy dni i trzy noce błądzili po lesie i o mało nie umarli z głodu. I Bóg uczynił cud. Znaleźli bochenek chleba. Zasiedli do wieczerzy. Jedli, jedli, jedli i jeszcze pozostało im dużo chleba na jutro... Gdy nadeszło święto, młody pop opowiedział zebranym w cerkwi wiernym historię z cudem. Powtórzył ją tylko nieco inaczej. Według niego pewien człowiek przez trzy dni i trzy noce błądził w lesie. O mało nie umarł z głodu. I Bóg sprawił cud. Głodny człowiek znalazł czterdzieści bochenków chleba. Zasiadł do jedzenia. Jadł, jadł, jadł i zostało mu jeszcze dużo na jutro. Gdy metropolita robił mu potem wymówki z powodu błędu, którego pop w żadnym wypadku nie może popełnić, ten odpowiedział: „Dla tych gojów to też jest cud...”
Ja, Krzysztof...
Lekarz zabronił, póki twój wzrok dostatecznie się nie przyzwyczai. Tyle czasu nie otwierałeś oczu.
Dwa tygodnie i dwa dni.
Mniej więcej kwestia trzech tygodni.
Dobrze, i zrób więcej światła. Mnie ta ciemność bardziej męczy, niż światło może mi zaszkodzić.
Toteż usiądź tu i opowiedz mi, jak się to stało...
Nie. Po co? Żeby poniósł karę?... Po prostu szkoda zachodu. Nie wierzę w pedagogiczne znaczenie kary. Ani w jej moralną wartość.
Jednakże ja nie przebaczyłbym temu zbrodniarzowi
To były słowa, jakich nigdy od nikogo nie słyszałem, jakich nawet nie chciałbym słyszeć od... nikogo... Zaklinałeś mnie, bym żył, zapewniałeś, że mnie kochasz...
Tak. Tymczasem, Pawle, mógłbyś się zdrzemnąć. Lekarz zalecił jak najwięcej snu. Zbyt długo rozmawialiśmy, to cię musiało zmęczyć.
A teraz nie wie pani, czy mój kuzyn prędko wróci?
To byłoby prawie perwersyjneperwersja (z łac. perversio: przekręcenie)
Dajmy temu spokój. Chciałeś, bym przyjechał. Czy masz jakieś dyspozycje?
Mam żelazne zdrowie i fizycznie szybko wyzdrowieję, ale trzeba mi też coś dla ducha.
Mylisz się. Nie posiadasz widocznie zmysłu obserwacyjnego, jeżeli mogłaś nie zauważyć tego, że od pierwszej chwili naszego spotkania robiłem wszystko, by się do ciebie zbliżyć. To ty na każdym kroku dawałaś mi odczuć, że jestem ci niepotrzebny, ba, nawet niemiły.
Nie ciekaw jesteś tego, co się dzieje w fabryce?
Zrobiła na mnie miłe wrażenie. No i miałem powody przypuszczać, że ta panna cieszy się twymi specjalnymi względami...
Owszem. Mówiła mi kiedyś, że nie jestem jej typem, że natomiast podobają się jej tacy smukli, czarni chłopcy, jak ty. Jak widzisz, z nas dwojga raczej ja mógłbym mieć jakieś niepokoje.
Tak. Nie zaprzeczaj. Wiem, dlaczego to robiłaś. I teraz wcale nie żałuję napadu i dziury w głowie. Warto było tę cenę zapłacić za możność przekonania się o tym, że mam na świecie kogoś tak mi bliskiego jak ty.
Chodź do mnie.
Ależ proszę cię, Nito
Wątpię, czy jest taki strachliwy. Straciłby wszystko w moich oczach.
Nie. Możesz to łatwo zrozumieć. Przecie byłem skazany na spędzenie życia w sposób zupełnie bezpłciowy. Zostawiono mnie poza nawiasem życia...
Zapewne. Niektóre z nich prowadziły podwójne życie...
Możliwe, że obiło mi się to o uszy Możliwe jednak, że w owym okresie nie byłem w Anglii. Interesy bawełniane zmuszały mnie nieraz do dłuższych wyjazdów.
Przepraszam Może istnieć jeszcze i druga ewentualność, mianowicie ta, że na dnie mego projektu ukryte jest jakieś oszustwo?... O, niech pan mi pozwoli dokończyć, panie ministrze. Wiem dobrze, że wyklucza tę ewentualność pańskie przeświadczenie o mojej uczciwości, lecz tu wchodzi w grę z jednej strony interes polskiego świata gospodarczego, a z drugiej interes państwa. W danej chwili my tylko reprezentujemy te obie strony. Pan z urzędu, a ja z osobistego zainteresowania. Dlatego kwestia osób i zaufania do nich nie jest tu wystarczająca, ale przecie nie kto inny, jak właśnie rząd będzie miał nieustanną kontrolę nad całym przedsięwzięciem.
Przeciwnie, będzie to strata o dwie trzecie mniejsza niż ta, jaką trzeba byłoby płacić w charakterze procentu od pożyczki. Niech pan minister weźmie pod uwagę, że za każdego dolara czy franka, który wpłynie do kas Banku Polskiego, wypuszcza się złotych za trzy dolary czy trzy franki! Nadto przychodzi przecie i ten drobiazg, że pożyczkę trzeba zwrócić, tu zaś pieniądze, które wpłynęły, raz na zawsze pozostają własnością państwa. Jedynie ważnym momentem w tym przedsięwzięciu, absolutnie pozbawionym ryzyka, jest utrzymanie ścisłej tajemnicy kapitałów Centrali Eksportowej. Oczywiście bowiem, z chwilą gdy dowiedziano by się, że jest to ukryta premia wywozowa, pociągnęłoby to za sobą nieobliczalne skutki w polityce ceł innych państw w stosunku do nas. Dlatego Centrala jest niezbędna. Uważam też, że cztery procent od obrotu, oczywiście pod ścisłą kontrolą rządu, należy się jej w zupełności. Zresztą w memorialememoriał
To drobiazg, puści się do prasy wiadomość, że uzyskałem od grupy finansistów zagranicznych znaczną pożyczkę. Dla nadania wiadomości znamienia prawdy nadmieni się przy tym, że rząd pożyczkę tę zagwarantował.
Dziękuję panu Obecnie nie chodzi mi o informacje, lecz o to, by pan uważnie wysłuchał moich zleceń i ściśle je wykonał.
Nie. Umrę bardzo prędko... Czuję już to w sobie... Odchodzę, zostawiając za sobą mój wielki grzech i krzywdę swego dziecka... Pawle, jesteś surowym sędzią, nie wymagam od ciebie wyrozumiałości, ale miej miłosierdzie dla konającego... Zostawiam Terenię i Krzysztofa... Są słabi i samotni... Chcę z ust twoich usłyszeć obietnicę, że nie odmówisz im swojej opieki i pomocy. Nigdy nie byłeś czułostkowy, ale tym bardziej wierzę, że żywisz w sobie uczucie wspólnoty rodzinnej... Wszystko, co było grzechem, było moim grzechem. Nie wiń ich za to. Cokolwiek by się stało, cokolwiek by się odkryło, to moja wina i za nią odpowiem przed Bogiem...
Zauważyłem Dawniej była zawsze tak pogodna i miała coś jasnego w oczach. Bardzo zmizerniała. Trzeba liczyć na to, że po katastrofie stopniowo przyjdzie do siebie.
Wypilibyśmy może szklankę czegoś lepszego?
Pójdziemy, gdzie chcesz mam parę godzin czasu.
Może i masz rację. W każdym razie nie upieram się przy tym, żeby cię trudzić.
Wiadomość ta została podana przeze mnie.
Dwa dni.
Bynajmniej Będzie to skromny obiad, na którym spotka pan kilka osób z naszego przemysłu. Bardzo żałuję, ale nie ośmielę się pana dłużej zatrzymywać.
Z tej prostej przyczyny, że sprzedałby pan je już dawno bodaj za pół pensa.
Z Warszawy. Mieszkam stale w Warszawie.
Trudno
Tak. Jadę tam na kilka dni, zanim zaś wrócę, już pan oczywiście odjedzie do Ameryki.
To świetnie! Zatem będziemy mieli dość czasu...
Ze względu na wyjątkową taniość produkcji i surowca sądzę, że z dziesięcioma milionami dolarów można by rzecz rozpocząć od razu na większą skalę. Biorę pod uwagę uruchomienie trzech fabryk w Polsce i po jednej w Szwecji i Norwegii. W przyszłości główny ośrodek musiałby być w Kanadzie. Kanadyjska terpentyna kalkuluje się bowiem prawie o trzy procent taniej od polskiej, a o cztery i pół od skandynawskiej.
To nawet nie byłoby złe
Cóż na to poradzić. Tak przynajmniej śpi i nie może myśleć. To już wielki plus dla niej.
Ależ z przejemnością.
Dobrze. Niech pan daje korespondencję.
Niby pan nie wie? Jak pan nie wie, to mogę panu powiedzieć, tylko nie będziemy tu z panem dyrektorem na korytarzu gadać.
Właśnie, że pracy nie. Zwolnili mnie. Chodziłem do pana naczelnego dyrektora i ten kazał, żeby mi wypłacać tygodniówkę bez żadnej pracy, a ja tak za darmo nie chcę.
W takim razie nie pracujcie. Będziecie zarabiali pieniądze bez pracy.
Ten Feliksiak już nieraz nachodził tu pana Pawła... Doprawdy, nie powinien pan dyrektor przejmować się... Zwłaszcza w takim dniu... Ludzie żadnego wyrozumienia nie mają...
Otwórz, dziecko, proszę cię, zaklinam.
Musiałam. Musiałam. Zjawił się Karol Zjawił mi się jego duch i powiedział: idź do dziecka swego i ochroń je, bo wisi nad nim nieszczęście.
Ale ja muszę zasnąć. Ja mam jutro robotę od rana. Może mamę to przekona
Jak to dobrze, że przyjechałeś
Cóż, wciąż kocha się w tobie?
Chciał sto tysięcy. Kazałem mu wyjść za drzwi. Dzisiaj rano ma złożyć doniesienie policji.
Ach, to jest w ogóle niepotrzebne Stan mamy jest tego rodzaju...
Bardzo ci dziękuję za zaufanie, moja droga, ale w udzieleniu takiej gwarancji jest pewne ryzyko. Centrala Eksportowa prawie żadnego majątku nie posiada, a chociaż jej bankructwo uważam za wykluczone, pewna ostrożność może być wskazana. Dowiódł tego chociażby bank, który żąda, by na zabezpieczeniu obok mego figurował i twój podpis.
Ja przypuszczam? Ja wiem!
Jednak to nie ma sensu. Willa jest za duża i ponura. Można by tam zresztą ulokować jakieś biura fabryczne. Najlepiej byś zrobiła, przeprowadzając się do mnie na Ujazdowską. Cała część mieszkania po Halinie i Zdzisławie stoi bezużytecznie. Swoją starą Karolinę mogłabyś też zabrać.
Nie, moja droga, po prostu je kupiłem. Przekupstwo jest transakcją głupią. Nie posiada się żadnej gwarancji skuteczności włożonych pieniędzy. Zresztą wszystko na świecie jest dostatecznie tanie.
Milczeć! Nie lubię grozić, lecz wiedz pan, że jeżeli teraz sprawi mi pan zawód, na całej kuli ziemskiej nie znajdzie pan grosza zarobku, a ja umiem dotrzymywać swoich obietnic. Jeżeli to panu nie wystarcza, to weź pan pod uwagę skutki pańskiej odmowy. Przez szereg miesięcy przygotowywałem dzisiejszy dzień. Prestiż przemysłu polskiego, ba, państwa polskiego, zostanie przez pańskie głupie skrupuły wystawiony na pośmiewisko. Jest pan małym człowiekiem i pańska uczciwość z punktu widzenia każdego człowieka o szerszym umyśle będzie przestępstwem nie do darowania. Kto powiedział A, musi powiedzieć i B. Wycofanie się obecnie jest niepodobieństwem. Spójrz pan przez okno. Nadjeżdża prezydent. Ci ludzie to potentaci finansowi z całego świata. Wszystko to przygotowałem ciężką mozolną pracą. Oczywiście możesz pan mnie i ich wszystkich wystrychnąć na dudków. Możesz pan jednym wierzgnięciem unicestwić całą skomplikowaną i precyzyjną maszynerię, której celów w ogóle pan nie rozumie. Już nie apeluję do pańskiego prywatnego rozsądku. Wolno panu wyrzec się bogactw, które panu obiecuję, i wybrać nędzę, lecz nie wolno być tak zarozumiałym, by obalać wielkie dzieło dlatego, że nie umie pan go zmierzyć kryteriami kramikarskiejkramikarska uczciwość
I ja tak myślę
Dobrze.
To jasne Niech pan nie zapomina, że każdy uczony uważa oddanie owocu swej wiedzy do praktycznego użytku za rodzaj profanacji. Musi go oburzać już samo to, że mówi o nauce do barbarzyńców, którzy w myśli jego prawdy naukowe taksujątaksować
Wprost zdumiewam się, jak mogłem nie odkryć wcześniej twojej kobiecości. Jesteś tak fenomenalnie, tak uderzająco kobieca... Właśnie dlatego to mieszkanie zaczyna mi przypominać dom.
A jednak konwencjonalizm jest też wrodzoną siłą społeczną. Gromada zazdrośnie pilnuje, by nikt nie wyrósł głową ponad przeciętność, powyżej standardu. Nie wolno być innym. Doświadczyłem tego na sobie. W ogóle nie wolno być innym.
Tym bardziej. Czyż nie świadczy to o pragnieniu Boga, jakie tkwi w człowieku?
I ja też Miało to znaczyć, że wybijają się ludzie o zdecydowanie dominującym pierwiastku męskim, a uwielbienie, jakie ich otacza, wynika ze skobiecenia większości społeczeństwa. W tym wszystkim mają odgrywać rolę niezaspokojone w dzieciństwie żądze posiadania i temu podobne faramuszkifaramuszki
Nie, po co? Rzecz już awizowana. Zapis idzie do ksiąg własnych
Głupstwo. Rozmawiałem już z marszałkiem Sejmu. Znajdzie się sposób na utrącenie całej ich donkiszockiejdonkiszocki (daw.)
Co to znaczy „nie zgodzą się”, muszą się zgodzić. Wszystko, co się w ten sposób da wyciągnąć, będzie pan łaskaw natychmiast przekazywać mnie do New Yorku.
Tak. ChorobaJeżeli choroba rozwinięta jest w znacznym stopniu, zamyka się go w domu obłąkanych. W przeciwnym razie przebywa wśród ludzi, pozornie nie różni się od innych i nikt nie domyśla się w nim tragedii, jaką jest niepewność w poczuciu własnej osobowości. Bywa jeszcze gorzej, gdy sam zdaje sobie z tego sprawę. Wówczas popada w świadomość upośledzenia, w psychozę pokrzywdzonego... To jest bardzo zajmujące. Autor ma wiele ciekawych obserwacji. Nie zgadzam się z nim tylko w jednym. Twierdzi mianowicie, że schizofrenia zawsze jest chorobą wrodzoną. Moim zdaniem można ją wywołać również przez zastosowanie odpowiednich warunków.
Ach, jak bym ja ciebie wzięła w kuratelękuratela nerwica, nadpobudliwość., no i wreszcie zwróciłbyś uwagę na mnie.
Cóż pocznę, skoro nie chcesz iść ze mną? Zobaczysz, wuju, jeszcze spotkam tam jakiegoś ładnego chłopca i zdradzę cię.
To co? Ślepy chyba jest i już. Nie dla ciebie on, panieneczko moja... Krzysieńko najukochańsza. Bo ty tylko przed ludźmi masz imię Krzysztofa, a przed Bogiem toś Krystyna. Na chrzcie twoim to co tylko ksiądz powie „Krzysztofie”, to ja cichutko: „Panie Boże, nie Krzysztof, ale Krystyna”, a Bóg wie lepiej, na oszukaństwo go nie wezmą.
Dobranoc, gołąbeczko moja. Śpij dobrze.
No, brylant.
Dziękuję panu. Do widzenia.
Ma pan jakieś wiadomości?
Boże!... On nie żyje!
Właśnie przyszedłem, bo pomyślałem sobie, że może pan dostał od niego depeszę? Tymczasem okazuje się, że nikt. Miał wczoraj wydać mi ważne dyspozycje, miał telefonować z Paryża, nawet telegraficznie zapowiedział, bym nie wychodził z „Optimy” przed południem. Czekałem cały dzień. Dziś sam zatelefonowałem. W hotelu jest tylko sekretarz i nic nie wie. Kolbuszewski zatelegrafował do Londynu i hotel odpowiedział, że miał przybyć, ale nie przybył. Sprawdzono, że widziano go ostatni raz na paryskim lotnisku, ale nie odleciał żadnym samolotem, w spisie pasażerów nie ma go.
No, ale na czymś musiał opierać te swoje niedorzeczne obawy?
Właśnie wczoraj jeden z naszych odbiorców odesłał z Wiednia cały transport. Całe siedem ton. Kazałem to zamknąć w składzie, żeby nikt na oczy nie widział, bo oto co zrobiło się z naszego kauczuku. Niech pan sam zobaczy: to wyszło z „Optimy” trzy miesiące temu. Jedna z pierwszych wysyłek.
Też dziwi się i też nie ma pojęcia, w jaki się to mogło stać sposób.
Od dziś rana. Robotnikom powiedziało się, że szwankują maszyny. Może i ma pan rację. Może to i lepiej. Wobec tego od jutra znowu ruszymy.
Gdzież tam! Pan prezes wyciągnął wszystko, co się tylko dało wyciągnąć, do tego stopnia, że w najmniejszych banczkach brał bodaj po kilkanaście tysięcy. Jeżeli rzeczywiście coś niedobrego się stało, no, to jeszcze takiego krachu Polska nie widziała!...
No, przytul się.
Nie. Jadłem w wagonie restauracyjnym. Natomiast wypiłbym szklankę czerwonego wina. Jeżeli nie zmieniłaś tu porządku, to w kredensie z lewej strony musi być butelka Charmes-ChambertinCharmes-Chambertin
Pawle... Gdzieś ty był tyle czasu! Nie masz pojęcia, co tu się działo! Wszyscy niepokoiliśmy się w najwyższym stopniu. Cztery dni! Można było najgorsze rzeczy przypuszczać!...
Krótko mówiąc, myśleli, że palnąłem sobie w łeb? Że straciłem wszystko i w uproszczony sposób przeniosłem się na tamten świat? Nie, moja droga, wprawdzie zrobiłbym w ten sposób wielką przysługę niektórym ludziom, ale jestem już taki nieużyty, że wolałem zostać na tym padole płaczu.
Nie, właśnie rzeczy przykre należy łykać jak lekarstwo, jednym haustem. Więc?...
I czy w ogóle diabli mnie nie wzięli? Wszyscy musieli tak myśleć i, do licha, myślą do tej chwili!
Dlatego... że kauczuk skruszał. Stał się do niczego.
Nie, nie. Chcę przynajmniej jeden dzień odpocząć. Dzień lub dwa. Wierz mi, moja droga, że mi się to święcie należy. Zresztą na razie nikomu nie jestem potrzebny. Jeżeli jednak sądzisz... Hm... Zrobimy zatem tak: zadzwonisz do Blumkiewicza i do Kolbuszewskiego też. Powiesz im, że skomunikowałaś się ze mną, że zjawię się w Warszawie za dwa dni. Wszystko ma iść normalnym trybem. Poza tym niech Blumkiewicz natychmiast zwróci się do dwóch chemików. Muszą to być ludzie bardzo szanowni, na przykład profesorzy. Niech zaprosi ich do zbadania przyczyn psucia się części kauczuku. Może im pokazać recepty i wszystko, co chce. Jednocześnie niech telegraficznie zawiadomi o całej historii najszczegółowiej biuro koncernu w Paryżu, dodając, że prosi o powiadomienie o tym pana Pawła Dalcza, który właśnie bawi w Paryżu. Depesza nie powinna mieć tonu alarmującego, lecz wyraźnie zaniepokojony.
Więc dobrze mi w tym?
O, nic nie szkodzi, twoja pidżama warta jest mojej tualetytualeta
Zatrzyma się na cyfrze, której na imię miliard...
Proszę cię, wejdź. Wprawdzie leżę już w łóżku, ale się chyba nie zgorszysz.
Służba jest zawsze gadatliwa, ale masz rację. Trzeba im tylko zapowiedzieć, żeby trzymali język za zębami. Gdyby się w Warszawie rozeszło o moim przyjeździe, nie miałbym chwili spokoju.
Ale niewygodnie ci Ja spróbuję.
Ale i przyjemności też nie?
Bo zdawało mi się że pan dyrektor nie docenia ważności tej sprawy. Już z pobieżnego rachunku widać, że stare imadełka muszą dawać przynajmniej dwadzieścia procent szmelcuszmelc (z niem.)
Ależ, Pawle to tylko przyjemność...
Ho, ho! Stop, moja droga. Nawet nie taperstwotaperstwo
Nie potrzebuję sądzić. To jasne jest dla każdego, kto tylko widział cię w interesach.
Bynajmniej. Jest to tylko recepta dla mnie, względnie dla indywiduum bliźniaczo do mnie podobnego, a znajdującego się w takich warunkach, w jakich właśnie ja się znajduję. Recepta i jadłospis niezalecanych potraw. To ostatnie może mieć zresztą szersze zastosowanie... Poza tym, moja droga, każda rzecz zaczyna się od sumy wiary, jaką w nią wkładamy. A ja wierzę w swoją nieteoretyczną teorię!
Właśnie. Omyliłem się co do ciebie fatalnie.
O czym mówisz?
Odgrywało wówczas z całą pewnością, a i dziś miewa tego rodzaju aliażaliaż (z fr. alliage)
Chwile takie są dzisiaj przywilejem tylko starości. Rozpamiętywanie dawno ubiegłych lat, przeglądanie spłowiałych listów, zasuszonych kwiatów, zaręczynowych pierścionków, kotylionowychkotylion (fr. cotillon)
Zupełnie ciebie nie rozumiem
Otóż było to tak. Od dzieciństwa wpajano we mnie poczucie hierarchii. Miałem czcić wszystkich, którzy byli nade mną, a przede wszystkim matkę, której głupotę poznałem już bardzo wcześnie, i ojca, którego despotyzm budził we mnie bunt. Powiedziałem sobie już wówczas, że jedyny sposób zrzucenia z siebie ciężaru hierarchii to znalezienie się na jej szczycie. Próbowałem drogi rewolucji. Gdy ojciec dopuścił mnie do współpracy w fabryce, każdy moment jego nieobecności starałem się wyzyskać dla zagarnięcia władzy w swoje ręce. Wówczas to nabrałem przeświadczenia, że środki, którymi się do władzy dochodzi, są zupełnie obojętne. Czułem w sobie siłę, czułem pewność, że mogę dokonać rzeczy wielkich, że do szczytu drabiny dotrę pewniej i prędzej niż inni. Ojciec był pierwszym z tych, którzy paraliżowali moją działalność, spychali mnie w dół, krępowali każdy rozmach. Znienawidziłem go. Wówczas jeszcze zdolny byłem do nienawiści. Zerwałem z ojcem. Wyjechałem z niedużym kapitalikiem, który rzucono mi jak ochłap, bym tylko nie wracał. Znalazłem się na obcym, nieznanym sobie terenie. Wspomnienie kraju było mi równoznaczne ze wspomnieniem zgrai miernot, które mi do pięt nie dorastały, miernot w guście Zdzisława, Jachimowskiego i innych, tych miernot, które z olimpu swej przeciętności odsądzały mnie od czci, od praw, nawet od zdrowego rozumu. Ogarnęła mnie żądza zdeptania ich, zgniecenia swoją wielkością, żądza silniejsza ponad głód, ponad obawę o własne życie. Czaszka pękała mi od nadmiaru pomysłów. Wokół siebie widziałem błędy popełniane przez ludzi wielkich interesów, widziałem ich niedopatrzenia, ślamazarność i tchórzostwo przed ryzykiem. Postanowiłem zacząć. Może dlatego, że zajęty wielkością swoich planów, nie zwracałem uwagi na drobne szczegóły, może dlatego, że brak mi jeszcze było doświadczenia w znajomości ludzi, a głównie dlatego, że kapitalik, którym rozporządzałem, uniemożliwiał mi wejście w sferę wielkich interesów z głosem decydującym
Nie zaprzeczaj, wyczytałem to w twoich oczach. O, nie! Znajdowałem jakąś dziką rozkosz w rozpamiętywaniu własnej klęski, w kontemplacji tego wspaniałego kontrastu między swoją wewnętrzną potęgą i śmietniskiem, w które się zmieniłem. Dlatego właśnie wybuchałem od czasu do czasu śmiechem, który moje otoczenie uważało łaskawie za obłęd. Była zresztą i inna przyczyna. Widzisz, wszyscy zapomnieli o mnie. Przecie to zrozumiałe: minęły lata. Zapomnieli, a ja za żadną cenę nie chciałem przypomnieć im siebie i swojego upadku. Krew mnie zalewała na myśl, że mi będą nad grobem z politowaniem kiwali głowami i wygłaszali swoje idiotyczne kanony wiary o przykładnym życiu. Tej satysfakcji musiałem im oszczędzić. Może zresztą... może, gdzieś na dnie, w podświadomości, żarzyła się jeszcze jakaś niedostrzegalna iskierka nadziei... W każdym razie nie łudziłem się, że kiedyś wybuchnie pełnym jasnym płomieniem. Przyszło to całkiem niespodziewanie. Domyślisz się zapewne, że była to depesza o samobójstwie ojca. W chwili gdy mi ją doręczono, nie miałem kilku groszy na napiwek dla posłańca.
Kocham cię, Pawle, za każdą godzinę twoich cierpień bardziej cię kocham...
Przede wszystkim w powody samobójstwa mego ojca. Ale to późniejsza sprawa. Zacznę od tego, jak tu przyszedłem. Przyszedłem chyłkiem, jak złodziej. Matka sama otworzyła mi drzwi. Nie mógł mnie przecie nikt zobaczyć w tych łachmanach. Któż by wówczas miał do mnie zaufanie! Któż by powierzył mi objęcie interesów rodziny!
Nie rozumiem?
Dlaczego ty mnie nienawidzisz!? Dlaczego chcesz się mnie pozbyć!?... Pawle!... Pawle!
Jestem.
Brzydzisz się mną?
Gra, WładzaTak, boskość, bo rządzenie ludźmi, żonglowanie nimi jak kukiełkami z celuloiduceluloid
Panie prezesie, ja wiem, ja panu wierzę, ja nawet niczego złego się nie spodziewałem, ale co będzie, jeżeli, nie daj Boże, pana coś spotka?
Mądrzejszy. Mówię panu, że mądrzejszy. Pan musi być również aresztowany. Jeden człowiek to za mało dla tłumu. Dziś zresztą aresztowano już chemika fabrycznego i pańskiego pomocnika. Oczywiście zwolnią ich po kilku dniach, ale pan musisz odpocząć w więzieniu aż do rozprawy.
Dość tego Wytłumaczyłem panu raz i powtarzać nie będę. Niech panu wystarczy, że gdybym podczas śledztwa doszedł do przekonania, że mnie samego dla dobra sprawy należy zamknąć, postarałbym się i o to. Zresztą nie żądam tego od pana darmo. Pół miliona piechotą nie chodzi.
No, dobrze pomyślę o tym. Obiecuję panu, że pomyślę. Czy to panu wystarcza?
Nie mam żadnych w tym względzie obaw
Nawet i to Teraz jeszcze nie powiem ci tego, gdyż chcę najpierw rzecz gruntownie zbadać. Jednakże bądź przekonany, że bez ciebie do tego nie przystąpię. Na to masz moje słowo.
Ze względów wewnętrznopolitycznychwewnętrznopolityczny
Jest jednak i zła strona tego systemu Mój realny miliard nie wystarczyłby na pokrycie nierealnych czterech w razie czegoś nieprzewidzianego, jakiejś wielkiej katastrofy gospodarczej, zbyt nagłego wybuchu wojny, czy czegoś w tym rodzaju. Jednakże w przeciągu kilku lat tak rzeczy ugruntuję, że będę na wszystko przygotowany. Wymaga to tylko trzech rzeczy, że przekręcę słowa BismarckaBismarck, Otto von, właśc. Otto Eduard Leopold von Bismarck-Schönhausen (18151898) trawestacja powiedzenia: „Żeby prowadzić wojnę potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy”, przypisywanego najczęściej Raimondowi Montecuccolemu (16091680), cesarskiemu feldmarszałkowi i teoretykowi wojskowości..
Ja wiem, to mi aż nadto wystarcza
Już tak późno? Mam istotnie pilne rzeczy... Ale... W ciągu dwóch godzin załatwię to. Przyjdź do mnie... musimy się pożegnać...
Nie, nie. Dobranoc.
No, że zatoniemy. Nie zostawiła pani w Warszawie nikogo, kto będzie panią opłakiwał? Narzeczonego, kochanka?
O ja nie o sobie... Ale pan prezes w ogóle na kobiety nie zwraca uwagi.
Nie. Mam wrażenie, że z chwilą gdy skończymy tę miłą pogawędkę, każę wysłać depeszę, by podwyższono ceny o dwadzieścia procent.
Ja wszystko mogę zrobić, mój drogi
Zaczekaj dwa dni. Tylko dwa dni
Niech cię diabli!
Najpewniejszą lokatą kapitału są akcje Dalcza!
Przed kwadransem biła północ.
Tym lepiej, że trudno Zawsze cię pociągały rzeczy trudne. Pewno jesteś głodny.
Krzysiu podźwigniesz się, jeżeli chcesz zaspokoić mój głód. Nie, chodźmy do jadalni. I tak wszyscy śpią, nikt nam nie będzie przeszkadzać.
Sińce?... Hm... Tylko sińce?... Widzisz, a Willis zwariował!...
Tak, kto? Jaka instancja, jaka władza?
Pawle, gdybyś słyszał własny głos, gdybyś widział swoją twarz, swoje oczy!... Nie, Pawle. Nie mogę ciebie zrozumieć. Nie mogę zrozumieć, dlaczego chcesz ponownie zatapiać się w ten szlam. Tak trzeźwo umiesz patrzeć na życie, a nie chcesz spojrzeć w oczy samemu sobie. Jesteś zmęczony, Pawle, jesteś strasznie zmęczony. Chcesz dać się zaszczuć im wszystkim, chcesz zniszczyć się do ostatniego włókna. Nie, Pawle. Nie wolno ci zrobić tego. Spójrz śmiało na siebie i powiedz szczerze, czy tak wygląda zwycięzca, czy z takimi nerwami człowiek rozsądny ma prawo rzucać się do walki, do walki, którą przecie zawsze będziesz mógł rozpocząć na nowo, gdy wrócą ci siły, chociażby tylko fizyczne. Pawle, przecie jesteś teraz tylko cieniem samego siebie. A kiedyś, kiedyś znowu wrócisz, jeżeli... jeżeli w dalszym ciągu w tym będziesz widział swoje szczęście, swoje straszne szczęście... Nie, Pawle. Nie proszę cię o łaskę dla siebie, nie roszczę sobie prawa do przekonywania cię. Chcę tylko, byś uznał rzeczywistość. Sam mówisz, że jeszcze nie wszystko stracone, że da się z katastrofy wycofać znaczne kapitały. Odpocznij. Tymczasem ustanie kryzys, poprawią się koniunktury... Odpocznij.
Cha, cha, cha, własnemu biegowi! A czy wiesz, na czym ten własny bieg będzie polegać?... Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że przy ogłoszeniu bankructwa tych setek moich firm wyjdzie na jaw fikcyjność ich kapitałów, fałsze bilansowe, bezwartościowość wielu portfeli, fałszerstwo wielu depozytów? Czy myślisz, że na pokrycie pasywów aktywa wystarczą bodaj w czwartej części, zwłaszcza teraz, gdy większość moich papierów utraciła trzy czwarte wartości?... I ja mam odpocząć!
Żartujesz. Nie wyobrażasz sobie, moja droga, co się będzie działo po takim zniknięciu! Postawią na nogi całą policję, spuszczą z łańcuchów tysiące psów i detektywów, wyznaczą największe nagrody, póty będą szarpać, aż mnie znajdą, przetrząsną niebo i ziemię. Będą musieli. Zmusi ich do tego wrzask opinii publicznej, która będzie się domagała głowy największego oszusta, jakiego znał świat. Pomyśl tylko: zechcą zwalić na mnie winę całego kryzysu, niezbędny będzie dla nich ten kozioł ofiarny. Nie, najdroższa, nie ma takiego wyjścia. Trzeba wrócić. Napoleon wrócił z Elby...
Dobranoc, najdroższa.
O, niczego się nie boję. I wiesz co?... To przecie wcale nie będzie twoją klęską! Wówczas, gdy wszyscy będą myśleli, że skończyłeś rachunki z życiem ostatecznym deficytem, że przegrałeś i sam sobie wymierzyłeś sprawiedliwość, ty będziesz zawsze miał możność powrotu. O, Pawle, wszystko będzie dobrze... Jakaż ja jestem szczęśliwa!...
A jeżeli nie?
Ha równałoby się to podpisaniu wyroku śmierci na wiele... hm... na wiele najmocniejszych przedsiębiorstw, doprowadziłoby do katastrofy, jakiej jeszcze ludzkość nie widziała. Powtarzam jednak, że osobiście jestem najlepszej myśli.
Nie będzie to potrzebnem nie mogą to być inni tylko wysłańcy Zakonu, po których brat Pana naszego, Konrad Mazowiecki posyłał... Zboczyli pewnie z drogi, a jam rad że ich zobaczę i rozmówię się z niemi...
Niepotrzebnie w te dzikie kraje iść było z wojskami aby je tu jak Cesarz Henryk potracić od głodu i zdrady; niepotrzebnie wojować było, kiedy my je kropli krwi nie dając zagarniemy... Nie obejdą się one bez naszych rzemieślników, osadników, duchowieństwa i pomocy żołnierskiej... Niechaj tylko ciągną chłopi nasi, niech miasta budują
Toć wiem że mój brat Waligóra zdziczał zupełnie ale przecie mnie jako duchownego i brata swojego odepchnąć nie zechce i nie może.
Chętniebym was pod dach mojego brata zaprosił lecz gdybym z obcemi do niego przybył, zaprawdęby mi to przystęp utrudniło... Zostańcie tu, a gdy ja zdobędę gród i uścisnę brata, może go skłonię aby i wam dał gościnę.
Tylko mi tego nie przypominaj zawodu koniam zhasał, a baba która ze strachu na ziemię padła gdym ją dogonił, ostatni ząb jaki miała wybiła sobie...
E! bo ten Władysław, niemiecki ma język, prawda, ale serce miał polskie. Dobry człek, a z dobrocią do kądzieli nie na koń.
Jako, lennicy? nie lennem nam prawem ziemię dają ale dziedzicznem... Mistrz nasz Herman jest książęciem Cesarstwa i my nikomu lenna ani pokłonu nie winniśmy krom Cesarza!!
To, co? Wywalicie bramę, pojedziecie pod gród, a przecie go nie zdobędziecie, bo my w potrzebie bronić się umiemy, zamiast od tych wrót pójdziecie od tamtych...
Siadajże przy mnie, niech na ciebie patrzę, mów, niech cię słucham, tłumacz się, niech cię zrozumiem... Policzno lata, ile ich upłynęło od czasu gdy cię ten giez ukąsił, bo ja tego inaczej nazwać nie mogę
Słuchaj, miły mój! Chrystusowi słudzy, jakim ja jestem, gwałtu nikomu nie zadają; ich orężem słowo i miłość, innego nie mają.
Nie każ mi siedzieć krew mi nie da na miejscu pozostać, ruszać się muszę...
Patrzając tylko w niebo pewno więcej nie widać, a na ziemi? co?
Nie, ino chcę aby brat każdy u siebie siedział a do zagrody mi się nie wpierał Im się chce naszej ziemi! Nie mogli jej zawojować orężem, chcą ją posiąść bez krwi rozlewu... przebierając się za czeladź i służąc nam... Ano bieda temu żupanowi co na gród puszcza przekupniów nie znając ich... Nocą mu wrota nieprzyjacielowi otworzą... Ja ich ani panami, ani sługami nie chcę mieć, a braćmi za drzwiami...
Przebacz, a no żółć kipi we mnie już Tak było. Co nasze nie smakowało nam... nie starczyło, choć wiekiśmy tem żyli, od rzemyczka do sprzążki musiało wszystko iść z za gór, z za mórz, inaczej nie smakowało...
Cóż Niemcy zawinili? powiedz?
Nie czas już! zapóźno! Ślązko przepadło!!
Więc zgody niema z niemi!
Chory? Chory?
Ażebyś mi był prawicą ręką w którąbym ja wierzył jak we własną!
Tak jest, mów wszystko potwierdził Mszczuj.
Tak ci jest, są między nami tacy, bośmy ludźmi lecz nas trzyma krzyż na piersiach, strach Boga, przysięga, kapłaństwo nasze. Zapomni się jeden nie wszyscy
Dla czegóż byś córek nie miał z sobą wziąć do Krakowa?
Któż wie!
Cóż znowu przecie tym co niosą życie w obronie wiary na pogan, nikt nie może niewinnej rozrywki zabronić.
Jakby to Krzyżacy się ich wyrzekali! swoich nie mają, prawda
Jedźcie!
Sądzić sprawy! sądzić sprawy, naówczas gdy taka jesień śliczna do lasu woła; gdy skwary letnie przeszły a zima ciężka jeszcze daleko... Prawda ojcze mój i
Przecież, miłościwy panie, dopuszcza Bóg zło aby było dobrego probierzem...
Miłościwy panie lękam się aby do nich dwu jeszcze kogoś trzeciego nie potrzeba przyłączyć do regestru nieprzyjaciół twych...
Rzekliście Henryk był pobożnym i świętym, dlatego słów zgody usłuchał, a Plwacz nim nie jest... a Światopełk zdrajca, wie że zgody z nim być nie może!!
Ojcze miły wcale to jeszcze niepewna komu Pan Bóg przeznaczył zastąpić Biskupa Iwona. Ja się tego nie czuję godnym, a kapituła krakowska wybierać będzie sama i narzucić nie da Pasterza.
I użyć do swych zamiarów! i pewnie go przy Leszku umieścić, aby na straży stał gdy Biskup sam nie może.
Tych się wyrzekłem gdym postrzyżony został!
Kiedy?? Leszkaście tak mocno posadzili że on tu wiekować będzie, a póki jego tu i Iwona, dla mnie miejsca nie ma.
A Konrad? myślicie że ten nie radby żeby mu uprzątnięto Leszka? Eh! eh! nie ruszy się może nań, ale i za niego nie ujmie...
Nie straszny on i jego Ślązacy Tam w domu mają co robić, bo się bracia jedzą...
Nie odparł syn
No, to do niego! do kogokolwiekbądź bylem się ztąd wyrwał.
Z duszy życzę aby was od tego bolu Bóg miłosierny strzegł,
A! świętyć jest, i za życia błogosławionym go zwać mało lecz jako duchowny nawykły ludzkie myśli roztrząsać, często próżnym wyciągnionym z nich nabawi was strachem...
Nie ten już co był
Zda się że ich tu nie ma...
Ho! rzekł ks. Żegota...
Co się wam śni! dzieci! A pan nasz, gdyby się o tem dowiedział!
Czyńcie jako mówię, widzicie że wam źle nie życzę, bo bym tu nie przychodził, gdybym co złego myślał, zaparłbym furtę i siedział na gródku...
Ale gdy koniecznie trzeba?
Co mnie naszego pana, ojca i knezia białego sądzić co ja wiem dla czego on ich nie ma za ludzi, mówię co oczy widziały, co uszy słyszały...
To ci na rękę, bo gdy się miłuje, nigdy tego dosyć
Tak świętych rodziców dzieci odparł Leszek...
Jaszko uszedł! Nie obawiam się go, człek jest mały, lecz któż wie? jam temu winien może!
To się zwie ofiarą!
Bo ty zawsze odzierać się dajesz! chodźże ze mną. Opada z ciebie łachman, świecisz nagim ciałem... Chodź.
Co mówisz? Co ci się przywidziało?
Czasem modlę się aż płaczę krwią i plwam krwią i jęczę krwią, a czasem gęba mi zarośnie, piersi mi się ścisną, serce zmarznie
Bracie! grzech to jest!!
Rada żołnierska ale patrz. samych nas mało... Nie wojskiem ale powagą rozbić ich trzeba, postrachem!! Ulękną się gdy ujrzą nas czujnych,
Oni! mnie! Ani nawet ta ich świętość niemiecka, którą wy szanujecie, nie zniewoli mnie do miłości ku nim...
Niech wam Bóg to nagrodzi! modlić się za was będziemy!!
Sieroctwo moje Nie miałam ojca i matki, bo ta zmarła w mojem dzieciństwie, a ojciec zginął w jednej z wypraw krzyżowych. Wychowywała mnie przez miłosierdzie siostra tej księżnej, która teraz przez pamięć dla królowej Agnieszki z Meranu, zażądała mnie wziąć do siebie... Nazywam się Bianka, miej, szlachetny mężu, litość nademną.
Dobre to nie jest! Lepsze były pacierze! Wy powinniście się sposobić do tego szczęścia co was czeka
Cieszy mię to niewypowiedzianie, Wszakżewszakże.  to siostra twoja, Krysiu, i doprawdy bardzo miły jest ten doktorek nasz w różowej sukience.
Nieposłuszna!
Nie, nie Janka niech przyniesie, tak dawno już jej nie widziałam.
Słusznie
Przypomnisz to sobie teraz, wśród nas!
To ulubieniec mój
Tak. Bo widzisz z odległości wydawało mi się to łatwem... lecz odkąd próg ten przestąpiłem... Czy ty mię teraz znasz
Nie będę.
Niechże odejdzie z zapasem sił i pociechy...
I różowa sukienka, z czemś takiem ładnem, białem u szyi...
Pójdźmy tam jednak, spróbujmy. Może w drodze łaski...
Proszę!
Świat jest pełen niepewności i ta statystyka do nich należy.
„Ach! ktoś tam klaszcze za borem!”
Ponieważ dobra pamięć, to dla człowieka najczęściej nieszczęście.
Takie imię miejscu temu nadała niegdyś Janka...
Umiejącem słodyczą przepajać rzeczy gorzkie i rzeczom ciężkim przypinać skrzydła.
Dotarliśmy do pola! Za chwilę znajdziemy się w królestwie kalin!
Ja również.
Ja powiedziałbym: mgnienie oka! Trwała godzinę.
Pustelnicy!
Ach, jak to dobrze. Zawsze myślałam, że oni stworzeni są dla siebie! Pamiętasz, Jurku, tę bajkę o dwóch połowach duszy na świat rzuconych i które wzajem szukają się po świecie?
Przypuszczam, że są tacy
Cóż? Uratowała mi dziecko! Jurek żyć będzie.
I odlot ludzi...
Więc jednocześnie z Janką...
Spójrz, Jurku, spójrz!
Gdzie? dokąd? do jakiej? ale ja o niczem nie wiem! Na rany pańskie! Ja tu przecie stróżem jestem!
To wasza rzecz, mój ojcze, z nimi się o to porozumieć co do mnie ja niczyich rozkazów czekać nie potrzebuję, jestem przecież wolną.
Ale ani też im się poddawać i uniżać boby ze mnie lalkę jakąś uczynili, którą ja być nie mogę, znając krwi mej prawa i dostojeństwo.
Nie czas będzie wyjeżdżać gdy nadejdzie
Nie mniej nad innych, ale pono i nie więcej Albo waszmość znasz sam siebie? Ja to tylko wiem, że pókim młoda, a krasy trochę jest, ona za wszystko płaci, nie stanie jej, pocznie się wypominanie, żem ani mienia ni imienia nie przyniosła, a ja na to się narażać nie chcę, i za mąż iść nie myślę.
Jeżeli drugim tak samo jak mnie odpowiadać będziecie gotówem czekać aż się o wiernej miłości mej przekonacie.
Czemuż nie ale o tem zapominać nie trzeba, że ludzie mnie i was będą szpiegowali. Ostrożnym musisz być. Bóg z wami.
Albo to klasztorów niema dla takich, jak ja, co rodziny nie mają? Pan Bóg im ojcem, a klauzura domem i przytułkiem.
Proszę o uwolnienie mnie na dzień jutrzejszy o nic więcej. Zresztą dam już sobie radę.
To moja rzecz! czyń wpan co do niego należy, albo chcesz, abym się zwróciła ku komu innemu?
Nie potrzebuję nakrycia z głowy zdejmować przed nikim, beret lub kapelusz okryje włosy.
Niech będzie ukoronowany! Vivat rex! vivat!
Mniej niż innym! bo dla nich ludzie zabawkami.
A! tak! grozi ci tu więcej niebezpieczeństw, niż twoi przewidują, niż ty sam domyślać się możesz.
Wierzcie mi że mi wielce o to chodzi. Wy tu jesteście jedyną, na którąby po dniach całych patrzeć się chciało.
Dziwnie piękną się wydawała gdy czasu wjazdu po męzku była przebraną.
Nie wiem ale zdaje mi się, że jeśli było co ułożonego, to się nie powiodło. Wieczorem prosty służalec hrabi z Tęczyna, jakiś Kroata, porwał podobno włócznię i uniósł ją z sobą, wyzywając Zborowskiego.
Najjaśniejszy panie jeżeli tylko nie za późno.
Tak, i podobno tak skąpo na potrzeby swej Infantki dostarczają, że ciągle pożyczonemi pieniędzmi żyć musi.
Dopóki się szczęśliwie nie uwieńczy małżeństwem i koroną Wszyscy widzą, że się to inaczej skończyć nie powinno i nie może.
Ja czekać nie mogę! ja odkładać nie chcę! Ani na czas, ani na miejsce zważać nie myślę. Należy się zadośćuczynienie
Co to do mnie należy? Dlaczego wpan mnie pytasz o to? Mnie się zdaje, że sama pani nasza tego nie zechce, gdy się rozmyśli.
Takiego człowieka, coby ją pokochać umiał i ocenić jak ona warta, nie znajdzie. Zapóźno! zapóźno.
Aby nie było zapóźno
Niech mnie diabeł porwie, jeżeli nie wyglądasz nieco gorzej od jakiego rozbitka z palaczy okrętowych
Czy ten dureń ślepy? Nie widzisz, że nie mam na sobie koszuli?
Nie pasaliśmy razem świń Na, masz tytoń! odmruknął Donkin, gryząc prymkę. Murzyn zagwizdał z cicha. „Zbiegłeś?” „Pewnie, że zbiegłem. Bo naprzód w czasie podróży do tego portu wytłukli duszę z jednego Hiszpana, a potem wzięli się do mnie. Więc dałem nura”. „Tak, bagaż i pieniądze Nie mam przy sobie nic. Ani rzeczy, ani pościeli. Jakiś tu koślawy Irlandczyk ofiarował mi kołdrzynę. Jak uważam, będę musiał przespać się dziś w żaglu”.
O! O!...
A może pójść i zobaczyć...
Co on tam przeskrobał?
Dostaniesz ode mnie w łeb! Ja nie pozwolę, żeby się fatygował sam starszy oficer.
Nie potrzeba mi twoich łachów. Ja chcę powietrza
To banda grzeszników grzeszników, z których składa się bractwo każdego okrętu na tym występnym świecie. Ja sam...
Bardzo być może toć on nawet i w najpogodniejszy czas tak zaradny na pokładzie jak dojna krowa, odbywająca pierwszą podróż. Trzeba pójść zobaczyć, co on tam porabia.
Hej, hej! Gotuj zwrot!
Pilnuj steru, Singletonie Ludzie, ciągnąć! Mocniej, szczury bezsilne! Hisuj! Pracuj na chleb
Ciągnij bras! Nadaj skręt!
Wielkie
Donkinie jeżeli nie pójdziesz do tego przeklętego koła, sprzedadzą twoją garderobę.
Tak, tak!
Nie bój się, doczmenie, pójdziesz i ty, niedługo będzie i twoja kolej. Siedź, kiedy ci dobrze.
Ba, ale już nie ten co dawniej.
Ba, i wy też narobiliście piekielnej wrzawy tam na górze... Każdy by się przeraził... Nie wiedziałem, co się tam dzieje... Walą w te przeklęte deski... moja głowa... Zachowywaliście się zupełnie jak stado oszalałych głupców... w każdym razie nic mi z tego... Mógłbym równie dobrze i utonąć... Ba!
Jest sześć tygodni ciężkiego więzienia za uchylenie się od służby Pamiętam, widziałem raz w Kardyfie załogę przeładowanego statku powiada palto miał niby wielki żagiel, a kapelusz jak żagiel mały górny. Chłopcy
A tak, niech idzie na wolę wiatrów, czort z nim
Nie, taka jest tylko jedna
Pan Baker zobaczy, że ciebie nie ma i znów będzie dogryzał.
Toć to wierutny szwindel! Parszywe, nędzne oszustwo pierwszej klasy. Ale ja nie dam się na to nabrać. Ja
No więc.
Tak. Jestem... i szczycę się tym. A ty co? Brak ci męstwa... i dlatego wymyśliłeś to oszukaństwo...
Ty myślisz tylko o sobie, dopóki ci szczęście służy...
Przynieś je tutaj, sam poukładam
Nalej mi trochę wody do dzbanka na noc
A więc zrób ponieważ możesz doglądać swego ubrania, możesz doglądać i samego siebie.
Przekleństwo... W samej czeluści piekielnej!... W samej czeluści! Azali nie widzisz płomienia... nie czujesz go? Zaślepiony, zatwardziały grzeszniku! Ja czuję go za ciebie. I nie mogę tego znieść. Słyszę głos, wołający mnie na twój ratunek. Dniem i nocą. Jimmy, pozwól mi cię zbawić!
Nie chcę!...
Nie!... palenisko ogniem ziejące... tylko pomyśl!...
Precz! Morderco! Na pomoc!
Tam jest kucharz, proszę pana
Wyjdź stąd, Podmore!
Już mnie nie ma
Nie. Nie wyjdziesz
Udawałeś chorobę Przecież... Przecież to widoczne dla każdego. Nic ci nie jest, ale wolałeś się wylegiwać, bo tak ci się podobało
Nie bój się, Jim oświadczyło kilku naraz.
Oto najlepsze hasło!
Warta bakburty odmawia posłuszeństwa.
Nie trać pan równowagi, panie Creighton
My nie z tego gatunku!
Do kroćset!
Na Boga
Popuścić szkotów skośnego żagla. Brasy wystarczą. Zmotać liny!
Ten wiatr przeciwny to moje utrapienie Przeciwny wiatr! Reszta to głupstwo.
Wszystko jedno...
A to jeszcze Murzyn w dodatku Widywałem ich padających jak muchy...
Przecież on temu nie winien, prawda? Kiedy kładłem go do łóżka, nie był cięższy od pustej baryłki po mięsie
I dobrze zrobił Ty, kochanku, byłeś diabelnie bliziutko stryczka dzisiejszej nocy. A z moim Jimmym ty swoich zabójczych kawałów zaprzestań! Nie przyłożyłeś ręki do jego wydobycia. To sobie zapamiętaj. Bo jeżeli ja wezmę się do ciebie lać jeżeli ja wezmę się do ciebie, to już ja ci policzę kosteczki po amerykańsku!
Co można! Słuchaliście bajd, które wam plotą na lądzie, nieprawdaż? Ale te bajdy nie powiedziały wam, że tym, co potraficie, lepiej się nie chwalić. Oświadczam wam, że źle pracujecie. Nie jesteście zdolni do czegoś więcej? Wiem o tym i nic nie mówię. Ale dosyć już tych wybryków, bo inaczej ja sam im kres położę. Jestem na to przygotowany. Dosyć tego!
Jesteś kundel. Weź to
Wetknij go tam, skąd go wyjąłeś
Proszę mnie nie bić!... Ja pana zaskarżę przed sądem... Ja pokażę panu...
My się jeszcze porachujemy
On? Co znowu? Ciekawa banda w czasie podróży do Chin miałem bunt, prawdziwy bunt panie Baker. I ludzi miałem nie takich, jak ci. Wiedziałem, do czego zmierzają; chcieli napocząć ładunek i dostać się do likierów. Po prostu... Ganialiśmy ich przez dwa dni, a kiedy już mieli dosyć, spokornieli jak baranki. Dobra załoga. I odbyłem przejażdżkę aż miło.
A doskonale. Chodź pan, panie Baker. późno już.
Jajecznica z szynką trzy razy dziennie. Oto co ja nazywam życiem!
Wlecze się ta podróż do domu... Czas by zjeść coś przyzwoitego... Jestem wciąż głodny.
Jest jedna dziewczyna ...z ulicy Canton Street dziewczyna puściła kantem zerwałaby z najgładszym chłopcem  dodał odrobinę głośniej.
Czemu się tak przejmujesz?
Jimmy, bądź mężczyzną!
Idzie dma! stawiać reje. Żywo.
A co, nie mówiłem? wiedziałem, że tak będzie. On odszedł, a wiatr przychodzi.
W chińskiej przystani, raz zaczął majster żagielny.
Ależ człowieku, nie można. Trudno i darmo. Te rzeczy, zamknięte i opieczętowane, znajdują się w Urzędzie Morskim zmarł nikogo z rodziny jego zarobek musi pozostać w depozycie Urzędu”.
Po co? By pokłonić się publiczności za tę wielką łaskę, że mnie raczy oklaskiwać? Oni mnie się powinni pokłonić, że ja im tę łaskę robię i rzucam ochłap mego serca przed ich nogi.
Co? Co? przedstawić serce, mózg człowieka na scenie, powyciągać te robaki z serca, z mózgu, upostaciować je, postawić na nogi, zrobić z nich żyjących ludzi, którzy się nawzajem zagryzają, szarpią, krwawią, rzucają się na wspólną ofiarę... jeden szepce do ucha podstępne myśli, drugi broni ofiary, a rozum stoi na głowie, albo łazi na czworakach. A co? rozum stoi zawsze na głowie i w trzeciem to samo, i w dziesiątem...
Przez żołądek robaków, jak Szekspir mówi.
Słuchaj, Janek, byliśmy przyjaciółmi, a dziś jestem taki onieśmielony...
Piasek, którym nam życie oczy zasypuje. He, he,
Ale dajcież mi spokój! Chryste Panie, bo mnie udusicie! Pięć flaszek szampana! Właśnie tyle wart mój dramat. Hej, Stasinek, zagrajno „Słońce i pogoda”, dawno już nie słyszałem.
Kobieta, która z rąk do rąk przechodzi, nie może stać się dramatem dla człowieka.
Hola, ho!
Walca, Stasinek, walca!
Właściwie moi panowie niechaj mnie kto objaśni, co to znaczy publiczność? kto to jest publiczność?...
Zaraz! Otóż przekonałem się, że nie pojedyncze jednostki są satanistyczne, ale to gros, die compacte Majorität. Nietzsche bardzo się myli, jeżeli mu się zdaje, że odmienił i przenicował wszystkie wartości. Ta publiczność, ten przez nas pogardzony motłoch dawno już tego dokonał.
„Będziemy se fiołeczki smykać...”
Robaczki! robaczki! Sataniści, sadyści, słuchajcie!
Dobrze, na Wolę!
Czemu? A może i jestem brutalny. To jedno tylko za złe pani biorę: taka dumna pani dała się wziąść na lep głupim, ordynarnym pochlebstwom
No, to siądź pan
Wierzę, wierzę znasz Glińską?
Ależ tak.
Nie powiedział pan? Ale pan to myśli. Tak, to prawda, piszę rzeczy, których się wstydzę. A wie pan czemu? wie pan?
Niech mi kto da tysiąc, dwa tysiące reńskich, a stworzę taką rzecz, jakiej nikt przedemną nie stworzył. Dajcie mi czas, bym mógł jedno zdanie pisać przez jeden dzień ha, ha
Nie klep głupstw! Mieć miliard! Ha, ha, ha! Turski, co, kochany chłopie, gdybyś ty miał miliard
Nie, nie...
A dla nas, dla nas biedaków, cóż dla nas, którzy was żywimy, potrzymujemy taką luksusową, tajemniczą sektę
Naści trochę piroga ze serem i źryj! Ha, ha... ale żegnam pana
I? Hm! Spojrzeliśmy na siebie. Słowa nie przemówiliśmy, ale w sercu jej rozżagwił się ten sam ból, co w mojem. Staliśmy, jak przykuci na miejscu, patrzyliśmy na dorożkę z tą szczęśliwą parą, a w obu sercach naszych ta sama dzika, wściekła zazdrość, ten sam gniew, ta sama rozpacz: dla czegóż my
Ja? he, he
Nie wiem. Rzeczywiście nie wiem. Nie wiem nie wiem...
Kto on?
Chodź za mną!
Mój panie Turski jeżeli ktoś ma talent, to tego talentu nic nie zniszczy.
Ja, ja... proszę pana proszę pana...
Pamięta pan, gdym gdy panu po raz pierwszy... ha, ha, ha... szarpnęła się konwulsyjnie i wybuchnęła chorym śmiechem pan raj, raj, raj...
Zdawało mi się.
Błagam pana, proszę na wszystko, wyjeżdżaj pan ztąd; pan jest artystą, dla pana wszystko jedno, czy pan jest tam, czy tu ja tej męki nie zniosę i on Chryste Panie!
Ja sama położę cię spać.
Tak, ja, ja
Tak, Hanka! Hanka! Ale Hanka się nie uspokoiła. Hanka umarła. A tyś zagwoździł wieko od trumny. Zdawało mi się, że już ale, gdym cię zobaczyła wtedy o zmierzchu, zanim zachorowałeś widziałeś mnie dobrze
Jam taka zmęczona... tak strasznie się zmęczyłam och, raz jeszcze na ciebie popatrzeć! Bo nie wiem, nie wiem, co zrobię, gdy wyjedziesz...
Pocałuj, pocałuj moje włosy...
Szarski, pamiętaj, nie rób głupstw
A ja czuję linję, czuję ją, jak Szopen czuł ton jak ty słowa odczuwasz.
Sam jedziesz?
Niechaj go tumani błędnemi ogniami po ścieżkach z których lada krok w przepaść bezdenną runąć można
Wierzę
Księże żyto, bujne, sielnie się ruszyło!... Prawda, kiej wędrowałam we świat, orał pod nie rolę parobek, a dobrodziej siedzieli se gdzieś tutaj, baczę dobrze...
Juścić, co Michał organistów z którymś organiściakiem. Po wielkanocnym spisie do Woli idą, kiej z tylachnymi koszykami... Juści, że nie kto drugi.
To ani chybi po granuli... juści... pognała się była jeszcze przed żniwami... a może i po siwej... Sielny ciołek...
Bieżcież rychlej do Tomkowej, to się tam napasiecie nowinkami barzej drujkimi niźli miód. Hi, hi! świętują se chłopy aż miło!
A będzie kopa bez mała, przez pięciu. Chodźcie przed dom, bo trza ich podkarmić i przypilnować, aby stare nie stratowały.
Zaraz się wezmę do roboty, zaraz... jeno mocy nieco nabierę... chorzałam i całkiem się wyzbyłam z sił... ale niechaj ino wydycham... to zaraz...
To nic nie wiecie? A dyć wszystkie w kreminale!
Bóg wam zapłać, gospodyni, ale sobota to ci wielkopostna, to z mlekiem jeść mi się nie godzi... wrzątku dajcie jaki garnuszek, chleb mam, to se wdrobię i pojem galanto.
Skujcie mię mocno w kajdany i pilnujta, bo wszystkich zakatrupię i sobie co złego zrobię...
...a tyla jeszczech drugich wzieni, że więcej niźli pięćdziesiąt chłopa popędzili do kreminału...
Zmilkły wyczerpane wspominkami. Kłębowa zapatrzyła się wskroś sadu na daleką topolową drogę, wiodącą do miasta, i popłakiwała z cicha nos cięgiem ucierając...
Pewnie, że nie inaczej. Pan Jezus karze choćby za takie śmiertelne grzechy, jako to Antka z macochą. Nowe zaś przewiny idą, stają się na wszystkich oczach!...
A śpijcie, gdzie wama do upodoby przylegnąć, miejsca nie brakuje.
A niech zdycha, nie moja strata!
Szukajcie sami, ja go wama nie wyślipiam.
A pyskuj, póki ci gęba nie ustanie: nie dowiedziesz me dzisiaj do złości!
Zaraz polecę, ino zjem
Głupi!
Pietrek jutro na południe ma skończyć wywózkę, to od obiadu weźmie się z Witkiem do rozrzucania; co czasu zbędzie, to i ty pomożesz...
Przed kościołem ci oddam, ino przez wieś...
Co dnia zachodzi, ale do Jagusi; ma z nią jakieś sprawy, to się schodzą i przed ludźmi uredzają w opłotkach.
Może tak i bywa gdzie indziej... za co inszego... ale Antka nie tknęli
Rzekł to co na to? powiedział?
I... o wszystkich we wsi?...
Spotkasz ich, to przypędź, niechby z szopy koryto przynieśli przed chałupę, trza je będzie rankiem wyparzyć.
Wyjdź, Magda, ja się z tego miejsca nie ruszę
A co, to jutro za stodołą znajdziecie...
Zdążę jeszczech, a krzyknij no na chłopaków, by rychlej wyskrobali koryto i przywlekli je na ganek. Jagustynka przyjdzie, to niechby pomyła cebrzyki, beczki też trza wynieść z komory i zatoczyć do stawu, niech odmiękną; jeno nie zabacz kamieni nakłaść, by ich woda nie wzięła. Dzieci nie budź, niech se śpią robaki, przestroniej będzie...
Ziąb tu u ciebie, że jaże po łystach liże.
Nie poredzę ci, żebym i z duszy chciała: nie na swoim jestem i sama oganiać się muszę kiej od psów i pilnować, by mnie nie wyciepnęli z chałupy... że już nieraz i rozum odchodzi z turbacji!
Łacno o rozum temu, któren się na nic nie ogląda! Hale, wieprzka dzisiaj szlachtujemy, zajrzyj na odwieczerzu, pomożesz...
Jeść!... juści ździebko... bo to zapomniały mi wczoraj dać... jakże... i sami jeno ziemniaki ze solą... a to Stacho w kryminale... Przyjdę, Hanuś, przyjdę...
Kijaszkiem się zastawię i nie ugryziecie, a ząbków szkoda, ile że ostatnie...
Macie drugą stronę, ojcową, tam dużo miejsca, staremu to nie przeszkodzi... ino prędzej, bo nim ostygnie, łacniej mu szerść puści!
Babciu, pilnujcie nosa, poniechajcie księży!
To i honor będzie miał niemały, i profit!
Masz czas, to se wymyjesz!
Nie bójcie się, wytrzymam, nie ustraszą me
A juści, że jego!
Wara ci od niego!... może i powleką... jeno że i tak nie ogryziesz tych zagonów, byś latego i gorszym jeszcze judaszem stał się la narodu!
Jakże! boć w beczkach stoi zboże do siewu!
No... niechby przyszło do tego co rychlej!...
Przeciwić się dobremu i ze złym kumać potrafi, któren jeno nie baczy, jaką potem weźmie zapłatę
Niech spróbuje! Zmówiły się i z tym przyleciały!
Co? Pietrek! ruszaj bydło obrządzać!
Przewiem się nieco i zaraz przyletę...
Młynarzowa ją przed wieczorem wezwała sprzątać pokoje, bo pewnikiem goście do nich zwalą na święta.
Za pieniądze to i ksiądz litościwy. Kozłowa wzięła od Agaty dwadzieścia złotych gotowego grosza i za to mają ją przetrzymać u siebie do śmierci, bo stara liczy, że lada dzień zamrze. Ale pochowek osobno, a stara se nie dzisia, to jutro dojdzie, niedługo jej czekać... nie...
Prawda, darmo nikto nie da...
Żeby choć zacząć sadzić przed świętami!
Kowal poszli dopiero co!
Nie wasza sprawa!... Po coście tu wleźli?
Nie powiadałem wama wczoraj, czego nam szukać potrza...
Spróbuj, zbóju jeden! tknij me choć palcem, a takiego wrzasku narobię, że pół wsi się zbiegnie i obaczy, coś ty za ptaszek!
Szczekasz kiej ten pies, zmówiłaś się z nim, dobrze, ale bacz, że niech jeno co z chałupy zginie, to jak Bóg w niebie, do sądu podam i ciebie wskażę, żeś pomagała... Zapamiętaj to sobie!...
To ja ją krzywdzę?
A jak to sprały Gulbasiaka, że kamieniem na nich puścił!...
Pójdę, ino już się rozejdźcie!... Przecież tyle roboty ma każda w chałupie... już ja przedstawię dobrze!...
Wrzaskiem nie poradzi, jeno nową biedę można sprowadzić!...
Bym to mógł, co chcę, nie byłoby biedy na świecie! nie!
Nim dosiejesz, już ci pierwszy wzejdzie! Ale za gęsto, Maryś, za gęsto... niechby wyrósł, to zwieje się w kołtuny i położy!
Bóg zapłać!
Bóg jakoś ustrzegł, w sieni było wszystko, a ona w całości ostała.
Nie potrzeba, schowajcie pieniądze na pilniejsze potrzeby, ja i tak zaraz po świętach mszę odprawię na waszą intencję.
Przyprowadźcie ją do mojej obory, zmieści się, do trawy może tam postać... Ale gdzie się wy podziejecie?... mówię: gdzie?...
Niech was o to głowa nie boli. Znajdziecie jaki grosz, zapłacicie, a nie, to przy robocie jakiej pomożecie, albo prosto i za Bóg zapłać siedźcie. Pustką przecież ta izba stoi! Z duszy serca proszę, a ksiądz ten papierek wama przysyła na pierwsze wspomożenie!
Krowie na księżej oborze też będzie niezgorzej! juści...
I... dłużej przetrzymają niźli człowiek niejeden... Pieska weź...
Są jeszcze dobre na świecie, są!...
A spędź kury, by się jaka do żydowskiego woza nie zaprzęgła!
Choćby ze trzydzieści złotych! Wełniak nowiutki, ma całe siedm łokci i pół piędzi, samej czystej wełny wyszło na niego więcej niźli cztery funty, farbierzowi też płaciłam.
Wiadomo, ale tamten we wojsku, daleko i nie wiada, czy wróci, a kobiecie samej się cni, Mateusz zaś był blisko, na podorędziu, i chłop kiej smok. Cóż to ma sobie żałować?!
Trzeci dzień słonieją, juści, że nie zawadzi, zaraz tam pójdę.
Takie śliczności, że dobrodziej nie widzieli!... zdziwują się wielce!
To dobrze, byle tylko zgodnie i cicho, a na rezurekcję przychodzić, o dziesiątej zacznę, mówię: o dziesiątej! A śpijcie w kościele, to Ambrożemu każę wyprowadzić!
Na jeden popas, wieczorem wrócimy.
Znajdzie się jeszcze la was, siadajcie, przegryziecie coniebądź...
Niech jeno ociec ozdrowieją, zarno upomnę się o korale, pięć sznurków ostało długich kiej bicze i jak groch największy!
Tyle wskórają, co się przelecą i powietrza innego zachwycą.
Kostucha ta o nikim nie zabaczy, jeno tego ostawia se, by lepiej skruszał, bo kwardy, juści... wycygania się, jak może... juści...
Hi... hi... zmogły dziedzica... Mój Jezu, a pożywiłyby się chłopy niezgorzej... Juści... druga wieś by stanęła, rąk nie zbraknie ni głodnych na ziemie... juści...
Kamizielę ma ze wsypy, co ją to świnie podarły.
Pokaż!
Sameś to wystroił? ze swojej głowy?
Przyjdę, jeno jeszczech na wsi cosik sprawię...
Swoje odebrałem. Pedziałem, co nie daruję, i odebrałem... Po tom go pewnie łaskawił, żeby drugie uciechę miały, juści!...
Laboga! By to prędzej nie przyszło przed czasem
Musiały na wieś polecieć, bo suka Kłębów się goni...
Jezu, a może tam jeszcze są zbóje!
I nikto w nocy nie słyszał szczekania!
Jego stać na najgorsze, znam ja go dobrze...
Pewnie, strażnikom trza by dać znać... nowa robota, diabli nadali, że człowiek świąt nawet zażyć spokojnie nie może...
Tak mogli ukraść, jak mogli przynieść z sobą, wójt to wama mówi, a kowala w chałupie nie ma, co zaś robić, moja to sprawa z sołtysem!
Jak taka się przy robocie rucha, to dziw się jej wełniak nie rozpęknie...
Doszło me cosik z boku... może cyganią, to nie rozpowiadam. Hale, gadu, gadu, a z czym to ja przyszłam? Obiecały się przyjść niektóre, ugwarzym się, sieroty, przyjdźcie i wy... jakże, Borynowej by nie było, kiej co najpierwsze się zbierą.
Wesoło mi, tom rada kużdemu, czego mu potrza!
Zobaczcie!
Muszę iść prędzej, dobranoc Jagusi!
„Kto ino wyrzeka na złe, nie czyniąc dobra, ten gorsze zło rodzi.”
Za naszą krzywdę!
Już stodoły w ogniu!
Od kościoła nikogój jeszcze nie widno!
Legła pod ścianą, ale prosiaki śliczne, okrągluchne kiej te bułeczki.
A jest, że do cna ogłupiał! Człowiek każden zawdy zabiega i turbuje się o lepsze, a taki pan chciałby mieć gorzej? Nic inszego, jeno rozum stracił
Pacierz pomaga, ale i zamawianie nie zaszkodzi, wiadomo!
Bo idzie z rodu, któren się gorzałki nie wyprzysięgał
Pewnie, że bywają i złe, za nic mające ojców, kwarde, ale jaka mać, taka nać, to się zbiera, co się zasiało!
Prawda, same nawet pysków nastawiają do bicia! Wypisz, wymaluj syczała jej nad uchem, aż tamta pobladła chyląc głowę coraz niżej.
Jak się w porę nie obsieje, to straszno myśleć o jesieni!
Że to Rocha wziął na probanta, nie Dominikową!
Abo to chwaci czasu; o pożar na Podlesiu i o wasz podkop będą penetrowali...
Kaj grzysi przydzwaniają, tam pijak do mszy służy!
Zrobię z nią porządek, że mnie popamięta... Pokażcie mi dziecko.
Zielono też, mój Jezu, zielono!
Ma się na to w Lipcach, idzie po temu!...
Aleby co ukradła. Takiej nie upilnuje, choćby jej na ręce patrzał, a chcecie wróżenia, to gońcie se za nimi.
Bo złe wszędy się czai, jak ten wilk kiele owiec.
Kubowa dusza!
Skocz no, Józka, po Jagnę, niech przychodzi do chałupy, nie ostawię dzisiaj drzwi na całą noc wywartych.
Na śmierć zakatrupić za taką krzywdę!
A na czym się to jeszczech skończy, na czym!
Hale, szukaj wiatru w polu: kto ukradnie, schowa ładnie.
A za Bóg zapłać przyjadą pomagać, jak prawe Polaki a chrześcijany powinny! Juści, co tak nie bywało, ale i bez to złe panoszy się we świecie. Przemieni się jeszcze na lepsze, zobaczycie! Naród przyjdzie do rozumu, pomiarkuje, że nie ma się na kogo inszego oglądać, że nikto mu nie pomoże, jeno on sam sobie, wspierając jeden drugiego w potrzebie! A rozrośnie się wtenczas po wszystkie ziemie kiej ten bór niezmożony i nieprzyjacioły jego sczezną niby śniegi! Obaczycie, przyjdzie taka pora!
Jadą z Przyłęka!
I na to już pora przychodzi, panie Rzepecki: mądrzeją...
Może! Czekaj tatka latka, jaż kobyłę wilcy zjedzą! Chodźta, kobiety, nie skamlajta po próżnicy!... żebyśta nie potrzebowały, to by wama dobrodziej pomogli... La gospodarzy jest wszystko, a ty, biedoto, kamienie gryź i łzami popijaj! Owczarz jeno stoi o barany, bo je strzyże, a z czegóż to nas oskubie, cheba z tych wszy!
Ostajta z Bogiem i niech wama plonuje, ludzie kochane!
A dał Pan Jezus zwiesnę, sprzykrzyły mi się pokoje i dworskie przypochlebstwa, zacniło mi się za chałupami i tym światem szerokim... Hej, deszczyk ci to siepie kiej czyste złoto, ciepły i rzęsisty, i rodzący, jaże świat pachnie młodą trawą... Kaj to lecita? Dzieuchy?!
Wstąpcie, kumo, przemiękliście ździebko!
Przeczytał, to juści, że pewne! Chwała ci, Panie, powrócą chudziaki, powrócą gospodarze!
Wszystkie, zbójów przecież tak zaraz nie wypuszczą, nie...
Kobiet ino patrzeć, spóźniły się bez tę nowinę, ale przyjdą... byłam u nich z wieczora, wszystkie się obiecały na odrobek.
Idą już, idą. Bieżyjcie z nimi, a zarządźcie, co potrza. Ja ostanę w chałupie, obrządzę i śniadanie zgotuję. Józka z Witkiem będą donosili ziemniaki na pole!
A zawdy, jaże do samej śmierci każdemu do oczu stanę i rzekę: bękart czy nie
Nie brakuje ziemniaków?
Że Jagna z wójtem się sprzęgła, cosik mi o tym bąknęli
No, cicho! Nieśta ziemniaki, bo zbraknie kobietom!
Spróbujcie: inom jedna sierota, ku mojej obronie nikto nie stanie, ale uwidzicie, czyje ostanie na wierzchu!
Tyla z nimi, co i przez nich! Głupie!
I... nic... A to me znowuj kulas rozbolał... Cichoj, ścierwy
Pleć, kiej ci ciepło, pleć, bych cię jeno matka nie posłyszeli!
A co groch ze sperką, to nie rosół na osikowym kołku!
Nie wam przestrzegać poczciwości, któraście Bartka Kozła kobieta!...
Bóg zapłać, bo i koniczyna zeszłoroczna nietęga; jeśli susze przyjdą, przepadnie!
Dyć to parobek dobrodziejów przyorywał
Zwiesna przeciek, to w mig przesycha
Te, wisusy, uszy poobrywam, jak nie przestaniecie!
Stać! Nabożeństwo pierwsze
Rychtyk, podobni do Olendrów z Grünbacha.
Ale niech ręka boska broni od miemieckich somsiadów!
Poszłabym, a czegoś się boję! Bym to wiedziała, co tu napisane! Co tam może stoić?
Dyć już ci wczoraj rzekłam, że nic mi do waju. Wróci twój z wojska, to i tak wszyćko musi się wydać!
Kto ma dosyć, to chciałby jeszczek więcej
Cicho, Michał! Słyszane to rzeczy, żeby sam ksiądz... Dawno już mówiłam, że to siano w przeszłym roku... cicho, tam jakaś kobieta stoi.
Nie udawaj głupiej, wszyscy wiedzą o was, Mateusza odpraw, póki czas, to Jasiek nie uwierzy, stęsknił się do ciebie, łacno wmówisz, co ino zechcesz. Mateusz się znarowił do twojej pierzyny, ale przeciek nie przyrósł, wypędź go, póki czas. Nie bój się, Jasiek też nie ułamek... A kochanie przejdzie jako ten dzień wczorajszy, nie wstrzymasz, choćbyś życiem płaciła; kochanie to jeno suta omasta przy niedzieli; jedz co dnia, a rychło ci zmierznie i odbekiwać będziesz. Kochanie płakanie, a ślub grób
Złodziejką me przezywa! Słyszyta, ludzie! Do sądu podam, jak Bóg w niebie, wszyscy słyszeli. Ja ci ukradłam, masz świadki, ty torbo?...
Gdziesik mi twój urząd
Niezgorzej poszlachtowani, co? I rzeźnik lepiej nie poredzi... Ale panu wójtowi przeciek wszystko wolno, nie urzędnik to, nie figura?
Kiejście taki majster, to sobie stawiajcie, ja z próchna nie poredzę
Czekaj tatka latka, a kajże się to na zimę podziejem? kaj?
Co było łoni, to nie teraz
Do swojej żołnierki wróć se z jamorami... wysługuj się, póki tamten nie wróci. Odpasła cię w kreminale, naszkodowała się na ciebie, to jej teraz odrabiaj!
Ozgniewała się, żem o niej przepomniał... Bogać, com winowaty... i o Tereskę... srożył się w sobie.
Już mu muchy szkodzą! jaki przebierny! nie strujesz się!
Mokro! Są w lesie kołki, są; czekacie jeno, by wam kto nagrabił i do chałupy przyniósł. Dyć odparzy sobie kłęby w tym gnoju, zgnije! Tyla bab w chałupie, a porządku ani za grosz!
To ci nowina! Jasiek powraca!
Cóż, kiej niełacno: wszyćkie zarówno wybrane i jedna w drugą najlepsze. Magdusia najbogatsza, ale już przez zębów i ze ślepiów jej cieknie; Ulisia niby kwiat, jeno co ma jedno biedro grubsze i beczkę kapusty we wianie; Franka z przychówkiem; Marysia zbyt szczodra dla parobków; Jewka, choć ma całe sto złotych samą koprowiną, wałkoń, pod pierzyną cięgiem wyleguje. A wszystkie by tłusto jadły, słodko popijały i nic nie robiły. Czyste złoto takie dzieuchy! A zaś jeszcze drugie mają la mnie za krótkie pierzyny.
Maciej chory, to kto mu inszy poredzi? Każden się waguje iść na pierwszego, bo każden ledwie swoim biedom wydoli
O jałówce myślisz, co? To ci zapowiadam, że przedać jej nie pozwolę. Rób se, co chcesz, a bydlątka nie dam. Zapamiętaj sobie.
To już całe trzydzieści złotych bierzcie, do równa bierzcie
Trza będzie pomyśleć o nowym
Bogać ta inaczej! Wiecie ta co nowego?
I nama też może niezadługo przyjdzie za nim iść.
Głupiś kiej głąb kapuściany!
Niech jadą z Bogiem!... co wama do nich?
Psiakrew z taką sprawą! Jak się usadzą na Podlesiu, to i ciężko będzie w Lipcach wytrzymać
Miemcy se użyją, a ty, chłopie, ślinę łykaj!
Zawdy taką mówicie
Pięćset rubli chcą! Przeciek macie te ojcowe... weźcie je na wykup... policzym się później... byle jeno ratować...
Znam kogoś z Modlicy, kto by dał na dobry procent... znam i drugich... pieniądze by się nalazły... Moja w tym głowa... pomógłbym.
Kiej przychodzi, do koni zagląda, obroku im dosypuje... bo to raz?...
Każcie zrobić, nie będzie długo czekała, nie... Jak duszy pilno ze świata, niczym jej nie powstrzyma, nawet płakaniem, boby już poniektóre całe wieki ostawały między nami
Pokażcie, to razem przeliczymy.
Dyć jeszcze do dnia pojechała do miasta z matką i z wójtem.
Dajcie mi gdzie wypocząć
Każcie Weronce, by zaraz z rana przyszła pomagać!
A i ty wystałaś się, chudziaczko, w boru, to se teraz odpoczniesz... juści, nikto cię już nie ruszy!...
To sołtysowi dać znać!... kole kowala drogę poprawia z chłopakami!...
Rzemieniem by ich złoić, co mają ludzi trwożyć po próżności!
Jagna się ta osławy nie boja, jutro gotowa to samo robić.
A nieprawda! któren tak szczeka, łże jak pies!
Albo jakie portki po Macieju ochfiaruje!
Gospodarze parszywe, dziedzice ścierwy! Ja służę, ale kryjomo ćwiartek nie wynoszę do Żyda ni z komory niczegój nie porywam! Jeszcze me nie znacie!
Cichocie, nie pora na prześmiechy!
Swoje trzymam, że cię na wójta nie wybierzem!
Prawda, że śwarna i przystrojona, a i gospodyni też się rozczapierza kiej ten indor!
Naści, szkła jeno nie zechlaj, pijanico!
Może i tak, jeno nie na ciebie: za małaś figura, Michał.
O głupie, głupie! To starzy z całego ledwie się przeżywią, a wy na działach chcecie nazbijać pieniędzy!
Czekajta jeno, może się i na to znajdzie jaka rada.
A bo już wytrzymać nie mogę, jaże diabli człowieka bierą: ciasnota wszędy, że chałupy dziw się nie rozwalają, tyla w nich siedzi, bieda jaże piszczy, a tu pobok leży ziemia wolna i prosi się, by ją wziąć... a nie ugryziesz, choćbyś zdychał z głodu, nie ma jej kupić za co i pożyczyć nie ma od kogo. Żeby to wciórności z takim urządzeniem.
Cichocie no!... trzeba teraz namawiać, aby się gospodarze zebrali, poszli do dziedzica i przełożyli, czego chcą: może się i zgodzi.
Zapakują, to i puszczą, wiekować tam nie będziemy, ale kiej nas wypuszczą, to la Miemców będzie jeszcze gorzej... głupie one nie są i przódzi dobrze rozważą, czy im wojna z nami pójdzie na zdrowie... Dziedzic też będzie inaczej śpiewał, jak mu kupców rozpędzimy, zaś nie...
Żyd i trzyma z narodem! Słyszeliśta, co?
Pij, bracie, to i rodzone nie zrobiłyby poczciwiej...
Takie już są, że przez moc nie przerobisz: inszym trza sposobem z niemi; oto nie przeciwiać się, przytakiwać, a pomaluśku na swoją stronę pociągać.
Nowe dybki sobie szykują. Rozwydrzyły się chłopy na dziedzicu i myślą, że jak znowu pójdą hurmą z kijami a krzykiem, to Miemcy się ulękną i Podlesia nie kupią.
Dla „Anny Maćwiejówny Boryna” papier z kancelarii!
Nie rozpowiadajcie! Powróci, to się i tak dowiedzą, zaś potem trzeba mówić, co go puścili przez zastawu: kowal nie będzie się was czepiał.
Z Nastusią Gołębianką.
Trafiło się ślepej kurze ziarno: jeszcze by nie, taka wywłoka!
Szymek, pomiarkuj się i ze mną nie zadzieraj!
To sam se je znajdę!
Rzekłam!... Wydrzeć bym się mogła, a nikto by się nie pokwapił!... Kto ta stoi o sieroty?... Skrzywdzić to każden gotowy i sponiewierać!
Hale, może łoni, kiedyś... a teraz tak jak drudzy... jak...
Odpłać, Mateusz! Odpłać, a ja już ci...
Głupie oślisko! nikto cię za ogon nie ciąga... a siedź se choćby do jutra!
I nie jedną wypominał... jaże pięściami wytrząchał... Przykarcać głośno i na drugie kamieniami frygać to każden sprawny... jeno złemu przeszkodzić nie ma komu Ale wójta to ni słowem nie tknął, a on tu zawinił najbarzej
Byłby czas: dyć wszystko się rozwodzi jak te koła bez luśni.
Mówił będę, bo nasze prawo znam i naczalstwa się nie bojam, jeno wam, ciemnym baranom, łydy dygoczą przed bele łachmytkiem z urzędu.
Wójtem chcecie zostać, a głupiście kiej but dziurawy!
Doi ją i doi kiej głodną krowę, to i nie dziwota, co zjałowiała.
Wychlaj se sam! Jaki szczodry! Nie na piwo przyślim!
Cicho, psiekrwie, kiej naród do was mówi!
Wojna! Wojna! i tak nam, Panie Boże, dopomóż!
Tknij me, pludro jedna, tknij
Zajrzymy tu potańcować z waszymi pannami!
Człowiek bych się wparł w ziemię kiej drzewo i niech mu kto poredzi, niech poprobuje wyrwać!
Juści, mnie też było dziwno, ale sam chciał, powieda, jako nie chce do cna zgarbacieć przy ciosołce, to musi se grzbiet wyprostować przy kosie.
To pono najlepsze na oparzelinę!
Rosa obeschnie, to można by ją już dzisiaj przetrząsnąć.
Prawda to była po inne roki, ale nie latoś!
A zgadliście, matko, ten się najwięcej boją, zarno waju wyłożę...
A to... to gospodarz czegoś krzyczą!
Zaspałem, psiachmać Już biały dzień, a wy śpita. Kuba niech brony szykuje, siać pojedziem
A daj mi pokój! ty ze swoim musisz kolei czekać (wiedziała komu to mówiła).
Dam co zechcesz! Jaki mi pan! no! gadaj!
Otóż jeden interes skończony... dasz mi tylko sto dukatów.
Szalony! no! ale naprzód zapłać za zegarek.
Kupujesz, ale mi go darować musisz, inaczej ani się podejmę interesu, tysiąc ich mam na głowie, idź do licha.
A! a! pamiętam to jego przysłowie! to też go przyjaciele i nieprzyjaciele zwali z tego powodu książę mirabilis, a że JO. pani była trochę czerwona, to ją czasem jak śliwkę mirabellą nazywali...
Złota maksyma, jak Boga kocham Pani mnie coraz mocniej za serce chwytasz
Ależ to samotność nie dla twego wieku, kochane dziecię to klasztor prawie. Waćpan dobrodziej nie powinieneś tu tak dać więdnąć tej różyczce.
A to bardzo ślicznie bardzo ślicznie dla młodej panienki, bo to chroni od tysiąca niebezpieczeństw wśród tego zepsutego świata grożących, ale dla zdrowia i dla humoru nie wadzi niewinna rozrywka.
Tak, że tu poczciwej kobiecie byle twarzyczka ładna, ani się na ulicę pokazać, spokoju niema od tych łotrów, mówiła dalej madame, z tego względu to dobrze że panna Anna nie bardzo rada wychodzi.
Tak, terazem dopiero doskonale ją przypomniał, choć dobrze młodsza odemnie, bo taki niczego, wcale niczego, ale na żonę w sam raz! Powinno tak być mosanie
Bom młody mościapanno! wiodło się życie skromne, uczciwe, młodość siedzi w kieszeni caluteńka, anim z niej tyle nie uronił! Dość tych śmiechów, a co wiem to wiem! i co ma się zrobić, to się zrobi.
Po co te przypomnienia stary, no to stary, ale jary! i kwita! i kwita! Alem się jak wmość co drzemiesz ciągle nie wyżył i nie zszarzał. A wdówka! prawda
Jakto! a tom zdyshonorowany.
Bądźże wspaniałym sypnij! jest za co! nie ma co mówić! różyczka! I że przywiozę to pewna, ale dalej, dawaj sobie rady jak chcesz
Mów co ci mam dać?
Słuchaj, na dzień i godzinę nie chybię, bo to moja rzecz, ale jak się z tego wywikłasz, co wyniknie, nie moja sprawa. Stworzenie całkiem dzikie, ażeby je ugłaskać, więcej potrzeba czasu, to już nie moja sprawa.
Będę jak zacznie zmierzchać! Bądź zdrów podkomorzuniu. Tyle twego podobno, co się tymczasem naspodziewasz.
Cóż takiego?
Powiedz mi kto to jest Justus Bartholomäus von Frejer?
Ale nie! to człek dobry, flegmatyk, Niemiec, i okrutnie regularny w regestrach, o pieniądze trudno z nim było zawsze, ale co w rachunkach nikomu się nie da przepisać!
To nic, ale jak mogłem zgubić list! to niepojęta.
JW. podczaszyna nie żyje!
Módlmyż się za jej duszę Anioł Pański.
A nieszczęście! okropne nieszczęście! wykradziono, porwano gwałtem, zdradą, podejściem moję Anusię, moje dziecko... nie ma jej! panie ratuj!
I kto ją uwiózł, i jak i dokąd i dlaczego, wszystko wiem Może to się połata ty stary powracaj do domu, a my ci trochę poczekawszy przywieziemy córkę.
Nie czas mówić o tem, podkomorzemu łeb roztrzaskam, serce wydrę
Jeszcze Panu Bogu podziękuj że cię jak Rybińskiego nie przekłuł, bo jak widać na żartach się nie zna.
Powietrze świeże i ruch najlepszem będą lekarstwem
Nie usłyszy! ojciec już ją opłakał! czemuż byś nie miał korzystać z okoliczności? masz najęte nowe mieszkanie, mogła by u ciebie odpocząć... Ona cię kocha, ona zostanie z tobą! Miałbym cię panie Ordyński za głupiego, za głupiuteńkiego, gdybyś inaczej postąpił. Korzystaj-że choć raz z okoliczności jedynej, z jej przywiązania i wdzięczności! wszak się z nią nie ożenisz, a kochasz ją! Czyż ci łopatą w głowę kłaść potrzeba?
Pojedziem! odpoczywać! kiedy on tam siwy włos rwie sobie z głowy co ci się stało panie Michale? natychmiast! natychmiast!!
Chodźmy pieszo!
Dosyć żem się dała namówić i pojechała z nią naprzód zawiozła mnie do swojego domu, tu, żem była jak zazwyczaj bardzo skromnie ubrana, naprzód mnie wymuskała pomimo mojego oporu, i dopierośmy siadły z nią do powozu. Pojechałyśmy naprzód do jakiegoś ogrodu, gdzie prawie do zmierzchu przechadzałam się z nią po bocznych uliczkach. Szła ze mną zakwefiona, mało mówiąca, czegoś niespokojna.
Któż pociągnął i znajomość zrobił!
Nie znam jej, ale znam kobiety czasami czekają trochy gwałtu by się poddać. Ale mniejsza o to, kto wie? lepiej się tak może stało, choć myślałem że będzie inaczej. Cóż ci mówiła o podkomorzym brańskim, jak ją porwano? kto? wszak pewnie rozpowiadać musiała?
A ba! nikt tego nie słyszał prócz przyjaciół zapewne, byłeś w pasji, chodziło o kochankę, to już ja wiem wszystko, rzecz do załatwienia, obejdzie się bez kawalkaty do Jeziornej. Myśl lepiej jak czas stracony nagrodzić, a nie o tem! Młodość krótka! przejdzie jak z bicza trzasł, a! a! siły codzień opuszczają, żołądek się psuje, trzeba kochać i jeść nie spuszczając się na jutro.
Byle król był z nami, dodał ks. Łuskina, wszystko dobrze będzie...
Ale się nią długo nie cieszył, dokończył jenerał szybko, nie dając się z plotką uprzedzić
Historja to nie dawna jeszcze, kobieta młodziuteńka podobno w trzecich rękach, nie myślała mu wcale dotrzymać wiary przeciw fortunie. Teraz ją jakiś Włoch zagarnął.
Nie mówmy o tem
Mówiliśmy o Cerullim wytłómaczcie mi jeśli łaska, jak się teraz tego znaczenia które teraz ma, dochrapał?
Nie ma się co dziwować, że z tym charakterem inaczej teraz został przyjęty i uważany. Musimy go słuchać radzi nie radzi!
Wszystko Bogu łatwe, choć nam to się wydaje cudem. Złe czasem, doszedłszy pewnej granicy ostatecznej, samo się zabija i niszczy... bądźmy cierpliwi.
Trzeba by w złem zdrowiu lepiej o sobie pamiętać waćpan nadto już skąpisz na wszystko.
A co ma mi być potrzeba? nic
Tyle jego co pohula!
Wprawdzie trafia się to, ale z mężami nie z kochankami małżeństwo to ma do siebie, że blachmalem oczy zasłania.
Powiadam że ją kocham! czyż na Cerullego nie ma już żadnego sposobu? Znasz go, jesteście dobrze z sobą?
Quid tentare nocebit
Będziemy robić co tylko można; ty wiesz jak ci sprzyjam i do jakich ofiar na usługi twoje gotów jestem.
Wszystkie ile jest powszechnych i głównych, pospolitych i nadzwyczajnych!
Niech i plotę, nalej wina, wiwat piękna Julja, sileat invidia!
Będzie mu tu zdrowie!
Że gdyby była liliowa, nie byłby do niej pan podczaszyc tak przylgnął ale proszę kontynuować.
Cicho!
Właśniem ci o tem przyniósł wiadomość wezwałem kilku świadków, zrobiliśmy rachunek i i powiem ci, że jesteś bogatą, bardzo bogatą nawet.
To tajemnica między nim a Bogiem; wiem, bo duszy jego byłem stróżem, że złemi środkami nie dorobił się tego mienia, ale kilkadziesiąt lat niesłychanego skąpstwa nie lada co może.
Potrzeba żebym był zaraz gdy oczy otworzy.
A jak posłyszy? albo nas kto posłucha i doniesie?
No! no! przez punkt honoru! jesteś widzę jak ten szlachcic ze wsi, co gdy w garkuchni za obiad zapłaci, musi go zjeść do pylinki, choćby mu bokiem wyłaził.
Może, ale tak jest!
Ale bo mi jej szkoda!
Istotnie, ani się na to silę
Do kieliszka, do sakiewki
Nie lubię go! Stary, paskudny! Hej! gałgany, kawa pani ostygła!
Ja! do kościoła! Sierotom modlić się trzeba goręcej jeszcze, bo Bóg im tylko ojcem i doradźcą.
Nie! nie przypominajmy Głusza i wszystko cośmy tam przeżyli nie powróci już nigdy! życie dziś tak ciężkie dla mnie, gdy błyśnie przy nim ta przeszłość, czarniejszem jeszcze się wyda.
O! każdej! o! wszystkie!
Im więcej tem gorzej!
Anno! gdyby to było podobne, gdyby było za co ująć się w pustem sercu mojem, tybyś to może jedna potrafiła! Patrząc na ciebie, odżywa dla mnie wspomnienie młodości, które mnie rozczula i orzeźwia razem nie wrócić wygnanym do raju! Raz tylko w nim bywa człowiek!
O! o! ja was znam! wszyscyście wy łajdaki, ale ci przysięgam, że drugi raz wylecę sama na ulicę i takiego ci wstydu narobię, a tę gałganicę tak po pyskach wytrzepię, że mi oboje popamiętacie.
Mnie! ty mnie! lokajom wypędzić! cha! cha! A co to ty myślisz? że ja ci się dam wypędzić? Wiele byś wygrał na tem, a tobym ci życie zjadła! Nie kochanku (poczekaj, odpokutujesz ty mi za tę obietnicę) mnie się nie wypędza! Chciałeś mnie, wziąłeś, nie myślę już dłużej z rąk do rąk przechodzić, dobrze mi tu i zostanę. Słyszysz, a jak cię zobaczę z tą kobietą czy z inną, jak mamę kocham, awanturę zrobię!
Wszystkiego razem mieć nie można potrzeba wybierać!
Nie wiemy!
Ażeby ta pani pozostała tu gdzie jej zapewne milej będzie i lepiej, a nie wracała już do mnie. Odeszlę tu natychmiast wszystko co do niej należy.
Julja jeździła na podwieczorek do księcia Nestora, zastałem ją tam w czułej pozycji z dawnym wielbicielem i zostawiłem ich oboje razem. Nie chcę rozrywać tej pary gołąbków, oddałem mu ją bez pretensji.
Więcej mi jak teraz nie dokuczy!
Na Głuszy, szybko począł Fotofero
Dziś lub nigdy; każ podać wina, sam podpal grę, sam ciągnij, ty to potrafisz lepiej. Patrz tylko, cały drży, byle sto dukatów przegrał, pójdzie dalej jak po nitce.
Gram, jeśli mam kredyt.
Słowo się rzekło, szepnął de Cerulli, słowo święte, trzymać muszę.
Nie bój się, pierwszy może raz w życiu rachuję, odparł podczaszyc, nie straci ani grosza! wczoraj mi Lebiedziński przysłał bilans, dokładnie wiem co mam.
Nie mam jutra, kochany de Cerulli! Posyłaj pan po rejenta, bo będziesz miał kłopot.
W województwie Wołyńskiem
Rozpaczy? oszalałeś! nigdy weselszy nie byłem, ale kończmy.
Gdzież znowu, dziś, natychmiast, nie odejdę póki mi jej nie dasz! Pisz, a zlituj się żywo bo pierwsza dochodzi.
Nie, powtórzył kapłan silnie ujmując go za rękę, pójdziesz ze mną do łoża konającego, przypatrzysz się śmierci w całej jej okropności, a stanąwszy u progu, powrócisz do nowego żywota.
Niech mu tak Bóg przebaczy jak ja mu daruję tak! wszystko, nędzę, poniewierkę! nieszczęście moje! i spodlenie jej nawet!
Ze mną to nie z Ordyńskim dajmy sobie pokój, znamy się dosyć.
Może pan nie zechcesz wierzyć gdy mu powiem, ale spójrz pan na mnie com z Warszawy wyjechał zdrów, wesół i rzeźwy, a pomiarkujesz że to co mnie tak złamało, lada czem być nie może.
Byłoby to bardzo dobrze gdyby twoja praca na zagonie przydać się na co mogła; aleś ty nie dla niej, ona nie dla ciebie. Masz w żyłach krew rycerską choć zgnuśniałą, czemuż byś w takiej chwili gdy ojczyzna o ratunek woła nie poszedł do wojska? Zewsząd ciśnie się młodzież. Nie pomyślałżeś o tem?
Miejże nadzieję, bo on żyje!
Nie lękaj się, nie lękaj, dziecię moje; Bóg usłucha czystych modlitw twoich, on nie zginie, niech jedzie, służy, walczy, a gdy wart będzie szczęścia i spoczynku, naówczas znajdzie oboje...
Wszakże zatrzymał się u okna idąc na śmierć, a to światło co waszej przyświecało modlitwie wprzód go i skuteczniej może wstrzymało niż słowa moje! Kto wie? może gdyby tu nie czuł się winnym i skruszonym, tamby mi ocalić się nie dał! Miej więc waćpanna nadzieję, przyjdzie na pożegnanie pewnie, a jak powróci... jak powróci!!
Nic nie chcę, tymczasem go zatrzymaj panie marszałku, oddasz mi jak się, da Bóg, zobaczym. Pierścień ten z rannym żołnierzem podawany z rąk do rąk, zakończył niewesołą wieczerzę, a choć wzmianka złowroga była całkiem przypadkową, kilka czoł pochmurniało, N... westchnął.
Na Boga zbierajcie panowie kogo można! płazujcie tych tchórzów! ja sam lecę w ogień, za mną! za mną! tu potrzeba zginąć ale się nie zesromocić!
Leżałeś na placu ranny i bez pamięci, teraz nie pora ci to tłómaczyć, daj felczerowi opatrzyć ranę, boś dużo krwi stracił.
Pan prezydent już moją decyzję zaakceptował.
Miał przecież wizytować błotowicki powiat?
Przykro mi, lecz muszę panu, panie doktorze, zwrócić uwagę, że wtrąca się pan do spraw, które nie mają nic wspólnego z pańskiemi obowiązkami urzędowemi. Tak! Właśnie to chciałem podkreślić.
Pod jakim względem pan prezydent ma przeciw mnie zarzuty?
Podobno prawdziwy mężczyzna najbardziej pragnie niebezpieczeństwa
Ja? ależ wprost przeciwnie!
Niech pani wybaczy, panno Niro zastanowiło mnie to... Ze względu na pana Junoszyca. Zresztą przypuszczałem, że wyjedzie. Niestety, nie mogliśmy przyjąć jego oferty...
Że pan chciał jaknajprędzej wykurzyć stąd człowieka, mając doń doprawdy bezzasadną niechęć. Owszem. Ale zapewniam pana, że to nie jest fair. Nie jest fair. I jeszcze panu powiem, że mężczyzna tego typu, co pan Junoszyc, nie potrzebuje ani mojej, ani niczyjej obrony. O, kto jak kto, ale on napewno nie!
Gdy zostanę pańską żoną.
Moja? cóż ja... Nie lubię takich bankietów.
Cóż w tem dziwnego. Nie rozumiem...
Mój Boże, no nie słuchałem tego ze specjalną uwagą. Dał jakby do zrozumienia, że doktór go unika, gdyż nie chce przypomnieć mu swoją osobą jakichś dawnych historyj. Powiedział coś w tym rodzaju:
O zapewne, zapewne... Ale, drogi panie, w dzisiejszych czasach tyle ludzi należy do różnych niepożądanych organizacyj, wyznaje niebezpieczne poglądy... Namnożyło się tego. Tu komuniści, tam masoni, faszyści, antysemici, socjaliści, anarchiści... teroryści... djabli wiedzą.
Zawsze służę mecenasowi.
Ha, no to idź pan.
Nie, panie doktorze.
Panie doktorze pan sądził, pan myślał, to panu wolno. Ale nie wolno panu ignorować moich dyspozycyj. Tak. Ma pan ściśle określony zakres spraw i proszę do nich wrócić. Jeżeli zaś to panu nie odpowiada... Ha... Wspominał pan, iż Czakowski ciągnie pana do siebie. Cóż?... W skarbowości można zrobić karjerę. Osobiście radziłbym panu... Tak. Tam dostałby pan etat...
Nie liczył pan?... Bardzo słusznie. Ba, może dojść do obniżki uposażeń. Ministerstwo krzywi się na wysokość budżetów w samorządach. Zwłaszcza na koszty administracji. Tak. Tymczasowa rada miejska też mnie ciśnie. Hm... Nie wiem, czy nie będę zmuszony przeprowadzić... redukcji. Tak... hm... właśnie redukcji...
Słowa z pana nie można wydobyć.
Rączki całuję.
Przecież kocham pana
Nie, nie Ale ja panią zarażę swoją miłością...
Wiem Miłość, to płomień, to szaleństwo, to ślepota, to chęć zatracenia samej siebie, wtopienia się w kochanego człowieka. Bez reszty. To chęć, to potrzeba unicestwienia swojej woli, psia uległość i szczęście rodzące się pod dotykiem ręki... Pod każdym dotykiem, czy to będzie pieszczota, czy uderzenie...
Może tak kochają dzicy ludzie, jacyś buszmeni, czy inni ludożercy
No, przecież musiał pan do swoich lat trzydziestu mieć chociażby kilka romansów?
Tak, ale to była miłość bardzo naiwna, młodzieńcza i zresztą niefortunnie ulokowana. W każdym razie miłość zupełnie inna od tej, którą kocham panią.
O?... Uwodziła swoich pacjentów?
Nie na długo. Dwa, trzy dni. Po sprawunki.
Proszę bardzo. Ja dla pana zawszeby, tylko ta stara choroba skąpa, pies na każdą szczapę.
Lepiej nie
A dlaczego pan doktór nie leczy ludzi tak, jak wszyscy doktorzy?
To jakże tak?... O! Tak nie można. Chłop musi swoje zjeść.
Ale też! Nie taka ja głupia. Jakby pan był z chłopów, toby pan był alfabeta, a nie doktór. Tylko ta stara, to taka wiedźma, choroba. Ona mówi, że panu zachciało się z dziedziczką z Czołnów żenić, ale, że oni, niby jejna rodzina, to nosem kręci. A że niby sama panna, to u niej pan nic mieć nie może, bo strasznie już dbająca. Żeby dopiero po ślubie. Jakby tak kręcili nosem, to coby się tak o ten ślub strzymywała! No nie?
Proszę już iść do siebie!
Ach, mniejsza o świadectwo. Chciałem jednak rozmówić się z prezydentem.
Ani.... wogóle. Pan prezydent jest teraz bardzo zapracowany.
Po tem, co pan nam zrobił... Nie, proszę pana. Nawet dziwię się, że uważał pan za możliwe zaszczycić mój dom.
Zapewniam pana, że zostałem zredukowany bez żadnego powodu. Słowem honoru ręczę, że nie popełniłem najmniejszego nadużycia! Jeżeli zaś chodzi o to, że chwilowo nie mam posady... Jestem przekonany, że w najbliższym czasie coś odpowiedniego znajdę. W każdym razie córka szanownego pana, jako moja żona, proszę mi wierzyć, będzie miała byt zapewniony. Jestem młody, energji mi nie brak...
Taki pan naiwny? A jeszcze doktór praw! Zaprzepaściłeś mi pan jedyną okazję ratunku! Ja tak panu ufałem, że sam już nie wtrącałem się w te rzeczy, a pan póty zwlekał z zakupieniem przez miasto Fastówki, aż pana wyleli! Ja omal tego życiem nie przypłaciłem, słyszysz pan?! Przez pół roku zwodzić, zwlekać... oszukiwać! Tak, bo to już oszustwo!... Jestem zrujnowany! Nie pozostaje mi teraz nic innego, jak z pudełkiem od sardynek iść pod kościół. No! Ja panu tego nie przebaczę. Wolno panu być głupcem, ale na własną odpowiedzialność. Teraz przepadło. Kupują już grunty od wschodu. Jakiś tam Żelazikowski, hycel, parwenjusz, obłowi się.
W nosie mam pańską politykę! Ale jak ktoś chce coś robić, to niechże potrafi to ukryć! Rozumiesz pan?... A tak pana wyleli, a cała nadzieja na Fastówkę przepadła...
Poczciwym I cóż pan z tej swojej uczciwości masz?... Co?... Wyrzucili pana za drzwi. I ani Fastówki, ani posady. Wyrzucili za drzwi... Fiut i niema.
To bezczelne oszczerstwo! O, ja się nie dam podziemnym intrygom. Całe moje życie dotychczasowe jest jak na dłoni...
Pan jest tu zawsze mile widziany. Nawet już wobec pana nie przestrzegamy przyjętych form. Widzi pan, mój syn jest w szlafroku. Bądź, Staszku, tak dobry i włóż marynarkę. Nie uznaję negliżu w salonie.
To dla mnie wielka uroczystość Kawa mi, niestety, szkodzi. Zatem nie odmówi mi pan towarzystwa. Stęskniłam się za młodością. Oni tu wszyscy tacy starzy. Cóż, miał pan jakieś wiadomości od narzeczonej?
To nieprawda
Otóż postanowiłem powrócić na dawne stanowisko. Wymówiono mi pracę pod pozorem redukcji. Okazało się jednak, że przyczyną istotną były te oskarżenia, które miał rzucić na mnie Gąsowski. Oskarżenia od początku do końca, nieuzasadnione. Postanowiłem tedy obalić je. Lecz niepodobna walczyć z wiatrakami, gorzej, z próżnią. Właściwie nie mam pojęcia, co mi zarzucają. I dlatego przyszedłem do pana prosić o możliwie szczegółową relację z owego bankieciku, a następnie o radę, w jaki sposób wystąpić o rehabilitację.
Pan daruje, mecenasie Ale moje postanowienie jest nieodwołalne.
Tak, muszę panu mecenasowi przyznać rację. Czy zatem nie ma sposobu?...
Podania?! Ależ niech pana Bóg broni! Iść osobiście.
Nic nie obiecuję, niczego nie przyrzekam, ale osobiście rzeczy dopilnuję. Oto wszystko. Czy mogę jeszcze czem służyć panu?
No, to dobrze. Ech... znowu pisaniny będzie. Niech pana bogi pokochają, doktorze. Będę musiał nową teczkę założyć dla pańskiej sprawy. I to właściwie nie mam pojęcia, do którego skorowidza ją wciągnąć? To wcale nie należy do naszej kompetencji. Stary nie ma nic lepszego do roboty!...
Więc złożę jeszcze dziś podanie. A czy trzeba ostemplować?
No... jaśnie pan. Starsza jaśnie pani to chyba wykituje z tego wszystkiego...
Ciebie uduszę, ty wiedźmo!
W samą porę!
No, moja kochana rodzinka!
Myli się pani nigdy w życiu nie napisałem żadnego anonimu. I zdaje mi się, że niczem też nie dałem pani, panno Niro powodów do posądzenia mnie o taką podłość.
O, nie. Podobne widowisko może być interesujące, ale jeden raz. Gdy powtarza się częściej, zaczyna nudzić. Wykąpałam się tymczasem i jak pan widzi, usiłowałam czytać, o ile odgłosy życia rodzinnego na to pozwalały.
Ja? O, to nic ciekawego. Może pani mi lepiej powie, jak spędzały panie czas w Warszawie?
Ależ, panie wojewodo, ja nie mam żadnej przeszłości politycznej!
Eee... nic. Tak sobie. Myślałem, że pan może nie pogardzi... He... moja stara kazała...
Otóż to A oni mi powiadają, że teraz taki przepis wyszedł, że mnie moją emeryturę zmniejszyć trzeba. Ludzie, mówię, opamiętajcie się! Za co?... Czy ja co złego, uchowaj Boże, zrobiłem?... Nie to, powiadają, ale służba w zaborczych ruskich na mniej liczy się. To, mówię, może i mnie należy się odmłodnieć, żeby z tych czterdziestu lat, co mi potrącali na emeryturę, wróciło się?... I jakże to tak?
A jakże. Niech pan doktór pozwoli do salonu. Zaraz zamelduję.
Panie Franciszku! Ja przecież go nie pochwalam, ja go nie bronię nawet. Tylko chcę, żeby pan był dlań wyrozumialszy. To dobry, chociaż słaby człowiek. Niechże pan powie, cobyśmy robili, znalazłszy się na bruku? On już jest przecie stary, a rodzinę mamy liczną, szkoły drogo kosztują, Anielka chora na gruźlicę, musi przebywać w Zakopanem. Wyjazd stamtąd to dla niej śmierć. Cóżby począł mój mąż?... Kto wie, czy nie łatwiej byłoby mu postąpić zgodnie z sumieniem i stanąć w pańskiej obronie. Ale co potem. On przecie nie ma żadnego fachu, ani, jak panu wiadomo, wykształcenia. Zato jest stary i obarcza go rodzina. Przysięgam panu, panie Franciszku, że ja osobiście wolałabym pójść na najgorszą nędzę, niż teraz świecić przed panem... moim wstydem.
Co tam szlachetność Nie szlachetność, a zwykła pogarda. Niech go!...
Bo nie wiedziałam, czy uda mi się coś dostać.
A chociażby
Taki mam zamiar
Nu, odłożyć, to i mieszkanie może poczekać. Ja pana doktora powim, że o dobrego lokatora, na taki lokal, to teraz trudno. A mam byle komu wynająć, co to płacić nie będzie, to wolę jeszcze poczekać.
Bo póki dobrej posady nie znajdę, to się nie ożenię.
Ajajaj taka osoba i bezrobotny... Ale pewno nie dziś, to jutro, pan doktór w jakim urzędzie znowu co dostanie?
Uj, ja też nie mówię
Proszę bardzo Tylko u mnie jeszcze nie sprzątnięte.
No, to tak dla wygody i pańskiej, i mojej. Jakbyśmy wzięli umowę miesięczną, to obaj musielibyśmy zapłacić od tego, djabli wiedzą poco, ubezpieczenie i podatek. A tak lepiej. Więc dniówkę pięć i pozatem od każdej sprawy jakiś procent. Wytargujesz pan zniżkę jakiejś zaległości
Może pan. Ale naczelnik wyraźnie oświadczył, że nie będzie sobie zawracał tem głowy. Niech tu przyjdzie który z właścicieli.
Prosty rachunek: pięć dni.
Zatem... Chodzi o pewne przedsiębiorstwo. Zapewne domyśla się pan, że nie ja je zakładam. Podkreślam, że nie mam z tem absolutnie, ale to absolutnie nic wspólnego. Są kapitaliści... Przeważnie zagraniczni... Tu reprezentuje ich znany panu Leon Stawski.
A jakież to ma być przedsiębiorstwo?
Mój panie kolego Nie tylko brudne rzeczy trzeba ukrywać. Zresztą nie jest pan aż tak naiwny, by chciał się tem interesować. Pozatem powtarzam, że o niczem nie wiem. Jeżeli pan chce, proszę wprost zwrócić się do Stawskiego.
To rozumiem Więc, on mieszka u ojca, przy Alei Kosynierów 6. Ten duży, czerwony dom. Wie pan?... Drugie piętro. Tylko niech pan nie szuka na drzwiach nazwiska Stawski. Jego ojciec nazywa się jeszcze poprostu Zalcman. Za dwa dni Stawski przyjedzie i wówczas niech pan doń wstąpi. No, a teraz nie ośmielę się pana dłużej zatrzymywać, bo i mnie obiad stygnie.
A cóż może być niebezpiecznego?
Wolne żarty Co pan głupstwa opowiadasz? Z czem pójdzie pan do policji? Tu za drzwiami może być choćby i pięć osób, co naszą rozmowę słyszały. Co oneby zeznały?... Nie bądź pan głupi, panie Franciszek. A zresztą, co ja złego, co nieprawnego mówiłem?... Opamiętaj się pan. Z pańską naiwnością daleko pan nie zajedziesz. Chcesz pan sześćset złotych?...
Karolka.
No, to Karolka nową służbę znajdzie.
A ot, do ojca, do swoich pojadę.
Eee... nic. Tak sobie. Tylko jeszcze o radę prosić... Niech pan, broń Boże, nie pomyśli, że ja cośkolwiek. Gdzież tam. Ani mi w głowie. Ja nie taka. Sama chciałam i nikogo nie winuję. Tylko, że teraz nie wiem. Bo, żeby mój ojciec inszy był. Żeby wyrozumienie miał, a to on bardzo na ludzi uważający, co niby powiedzą. A wiadomo, ludzie. Im tylko na język trafić, to już nie popuszczą. Gadaniem gorzej jak psami zaszczują. A ojciec, że to gospodarz i swój ambit ma, to nie ścierpi...
I może Karolka przysięgnąć, że moje?
No, właśnie
Jakże mam nie zgodzić się. Tylko teraz jeszcze to, iż mogę pracować. Byle potem państwo chciało mnie przyjąć.
No, to dowidzenia. Do jutra.
Owszem przeszkadzasz i proszę iść.
Bynajmniej nie żarliwość. Poprostu jestem zdenerwowana. Miał być przed ósmą, a już jest kwadrans po!... Obawiam się, że... przeciąga mu się ta konferencja.
Termin będzie ściśle dotrzymany
Wysiadaj
Mam?... Guzik mam. Mam w kieszeni fałszywą studolarówkę, te dwie walizki i... ciebie. Niezły bagaż, co?
Wiem, że mnie zdradzasz
Niemożliwe
Gdy się kocha, to się chce mieć tego kogoś na własność.
Dostał jaką posadę?
Wstydzę się, ale wyobrażałem
Nie. Napewno nie znam
Tak. Mieli mnie przenieść do rachuby, ale okazało się, że moje języki obce są podobno niezastąpione, i dyrektor Lender nie chce mnie puścić.
Dziękuję.
Popierwsze, nie widzę w tem nic okropnego. To raz. Panie z najlepszego towarzystwa pracują dziś po sklepach. Podrugie, zarobisz na tem pięć razy więcej, niż siedząc w biurze, a pozatem, nie chodzi tu wogóle o pracę, ani o ubezpieczanie od apopleksji różnych pierników, lecz o nawiązanie z nimi znajomości. Niczego więcej. Ot, zwyczajna znajomość, najwyżej lekki flircik. Chodzi o to, by taki facet nabrał nadziei, że z czasem, przy pewnych staraniach może spodziewać się powodzenia u ciebie. Niema starszego mężczyzny, dobrze sytuowanego, któryby się nie skusił taką perspektywą. Znam ich dobrze. Popisanie się romansem z młodą i ładną panną z towarzystwa, toż to więcej warte dla takiego typa, niż wygrana na loterji. No, i popisanie się przed samym sobą. Odzyskanie nadwątlonej wiary we własne męskie uroki.
Bądź cierpliwa Poto, że przy pierwszej sposobności poznajomisz mnie z takim gościem. „Mój kuzyn, pan Junoszyc”. Oto wszystko.
Odmówi.
A co wielkiego? Ważna mi rzecz Niby to taka świętość?... Cnota, psiakrew, dziewica!
I cóż z tego?... Zdaje ci się, że to taki rarytas?... A zresztą potem już nie miałem kontroli.
Z tym fajtłapowatym Murkiem pewnie też nie bawiłaś się w ciuciubabkę, lecz w...
Kto łże, ten wszystkim łże.
Ja ci tego nie przebaczę! Gorzko za to zapłacisz! Nie cofnę się przed żadną zemstą!
Przecie nie tylko szkło tak się pielęgnuję. Naprzykład kwiaty... Jakiś rzadki storczyk. Tak, ty mi właśnie przypominasz jakiś egzotyczny kwiat. Nie cieplarniany, lecz wyrosły bujnie i dziko gdzieś wśród ljan, w dziewiczej puszczy...
Jesteś kapitalny, Wojtku
Ależ proszę cię bardzo
Ach, przepraszam
Tak, o ósmej. Dowidzenia.
Ach, to leży w twoim typie. Pozatem nie zaręczyłabyś się z człowiekiem niekochanym. Zresztą widziałem niecierpliwość twego oczekiwania. Nie jestem złym psychologiem?... Prawda?...
Panno Niro, pani przecie wyszła przed kolacją. Naprawdę, ciasteczko pani nie zaszkodzi.
Szkoda
No, żeby młoda panna... takie rzeczy!... Pani przecie musi bywać u różnych... Nawet u mężczyzn...
Chociażby nie zaczepiał Jednak rodzaj tej pracy może popsuć młodej pannie opinję.
Dajmy temu spokój Ponieważ mój czas jest bardzo ograniczony, a jestem nie salonowcem, lecz businessmanem powiem poprostu: Proponuję pani ładne pięciopokojowe mieszkanie, kupię pani porządnego „Chryslera” i proponuję dwa tysiące miesięcznie na pani osobiste wydatki. Pani mi się bardzo podoba. Żona moja jest chora i rzadko przyjeżdża z sanatorjum. Pozatem dodam, że nie jestem zbyt dokuczliwy, gdyż pochłaniają mnie interesy.
Żegnam pana
Nie wiem. Jakiś tragarz. Ładował worki z mąką na ciężarowy samochód.
No, za porównanie mego narzeczonego do tragarza.
Jakie uczucia?
Więc jeszcze kiedyś zrozumiesz, że zaręczyny nie obowiązują do miłości, ani miłość do zaręczyn.
I toś ty?...
Dokąd?
Nie napracujesz się Zagranicą wszędzie co kilka kilometrów są stacje obsługi samochodowej.
Na ten hazard mogę ci pozwolić.
No, doskonale ale teraz idź już do domu. Jestem zmęczony, a w sleepingu brzęczało coś przy oknie i nie mogłem zasnąć.
Tak, dla przyjemności...
Proszę śpieszyć.
Pani wyjeżdża?
Ach, urlop Dadzą mi wcześniej, albo zupełnie zrezygnuję z posady.
Pan zdaje się nie rozumieć, że jedna podróż zagranicę daje człowiekowi więcej, niż sto posad. Czy pan naprawdę sądzi, że ja jestem stworzona do pracy?...
No, z moją cioteczną siostrą. Poznał pan ją przecie tutaj.
Ale, nudziło zawsze
No, to dowidzenia
To już wasza rzecz W każdym razie nie cofam tego, co powiedziałem.
Więc wezmę jakąś posadę.
O, niech ciocia się nie boi. Prezes Nikolski jedzie z żoną i z córką.
Ach pan zawsze jest czułostkowy. Nie zaproszę pana nagórę, bo tam wszystko do góry nogami. Przejdziemy się trochę.
Jednakże bardzo prosiłbym.
O, drobiazg
Trzy pięćdziesiąt, proszę pani.
Ale może pani jeszcze sprawdzi.
Proszę bardzo
Pan jest zanadto... W dzisiejszych czasach nie można być tak przesadnie uczciwym. Niech pan mnie źle nie zrozumie. Cenię uczciwość, ale tylu jest ludzi, którzy czyhają na cudzy grosz.
Owszem Niech pan to wpaja w swoich konkurentów, agentów, hurtowników, w dostawców i odbiorców. Ale chyba rozumie pan, że nadmiar sumienia, przewrażliwienie na tym punkcie, wręcz uniemożliwia życie.
Panie Franku
I nic panu nie mam do zarzucenia. Zapewniam pana. Wcale ciężko nie pracuję. Nie zależy mi na przyśpieszeniu małżeństwa. Jestem jeszcze bardzo młoda.
Nie, może nawet gorzej Popełniłem podłość wobec pani i wobec jednej kobiety. Nikczemność. Tak, trzeba to nazwać po imieniu, nikczemność.
Tak. Mam dziecko. Przed dwoma tygodniami przyszło na świat... Jedna chwila zapomnienia i...
A to wspaniała historja! Nie posądzałam pana o taką... przedsiębiorczość. Pyszne! Cóż?... Winszuję.
I owszem dlaczego nie. Ja się mogę dołożyć do tych lodów...
Ledwie się dycha
A przebieraj się pan. Ja tam nieciekawa. A odzienie pańskie tam, w sionce.
A zobaczymy!
Trzeba mi napisać o wstrzymanie egzekucji, a jak, to już pan będziesz wiedział. Sprawa długa, pójdziem, to po kufelku piwa wypijem i akuratnie opowiem.
Fasuj go w kantorek!
Od szeregu miesięcy jestem bez posady Nie mam z czego żyć. Z nędzy chwyciłem się takiego zajęcia.
Obiecałem, więc dotrzymam. Sam przyznaję panu staroście rację, ale cóż?... Nędza.
Bo może pan jest zbyt wybredny?
Więc cóż pan nam głowę zawraca?! I to jeszcze inteligentny człowiek.
Wtranżalaj, nie pytaj
Cóż to za robota?
W znaczeniu przyjaciela domu, czyli mieszkania. Panimajesz?
Przy większej harówce, na wypadek potrzeby, dociągnie i do piątaka w jednem dniu. Ten pudel, jak go za mordę trzymać, to gotówkę regularnie płaci: za monopolowe szkło od litrówki siedem groszy, za połówki cztery, od wina sześć, a od piwa, co rzadziej się przytrafi, bo pod zastaw buteleczkie wydają, dwadzieścia. We dwa, trzy obroty jak nic trzy złotówki opędzisz. Tylko u kuchty trzeba zadufanie mieć, że kubełka nie odfasujesz i takiem prawem bez mojej rekomendacji do żadnej się nie wtranżolisz. Jednakowoż o wiele już w tej kamienicy przy jednym tłomoku się zaczepisz, to takie rozliczenie masz, że inne przez zazdrość same cię zawołają, że to żadna z owem kubełkiem demonstrować siebie niechętna.
To cudownie. Zechce pan zatem złożyć oryginał swoich papierów... A i jeszcze jedno: do jakich związków, czy stowarzyszeń pan należy?... Tylko proszę o absolutną szczerość.
Nie.
Doktorze. Prima charitas ab ego. Ja i tak mam dość wrogów. Niech pan jeszcze poszuka w pamięci...
Nie głodnym, dziękuję
Ale może się pan przysunąć, tu jest dość miejsca.
No, to i chwała Bogu. Bo jeszcze pani kiedy tak wpadnie, że proszę siadać.
Na to trzeba być bogatą
To nie jest prawda. Pan nie jest człowiekiem złym. Pan jest tylko nieszczęśliwy.
Myślałam... Pan tam nie ma krewnych?
Tak Może mi się zdawało, że widziałam pana w tamtych stronach... Czy pan nie ma siostry?
Harun al Raszyd szukał wśród nędzarzy prawdy, a nie chleba.
Bo tylko człowiek inteligentny może wiedzieć o Harunie al Raszydzie, co wie pan.
Tak
O, to mnie nie obchodzi
O, to inna rzecz
Niby dlaczego nieszczęśliwie?...
Tak. Drugie jest to, że ona nie jest pana warta.
Zajmował pan jakieś poważne stanowisko Ale na prowincji. I musiał pan ustąpić z tego stanowiska z powodu jakichś spraw politycznych. Czy tak?
Cóż? Pracuje pan ciężko. Bardzo ciężko. Nieraz dźwiga pan ogromne worki i paki z towarami... Ale jest pan bezrobotny.
Tego nie wiem. Ale niech się pan nie poddaje losowi. Musi pan walczyć, iść śmiało naprzód! Koniecznie. Trzeba wierzyć we własne siły i swoje prawo do życia. Walczyć! Jestem pewna, że taki człowiek, jak pan, zginąć nie może!
Nie na bal, ale zaproszę. W niedzielę zawsze jestem w domu. Niech pan wstąpi.
Dowidzenia
A widzisz, Trzewik, tyś nie taki głupi! Powiedzże tedy, po jaką cholerę my żyjemy? Poco jeszcze dźwigamy na szkieletach nasze ścierwo? Czemu zamiast skoczyć do królowej rzek polskich i wypuścić kilka bombelków na pożegnanie, od świtu do nocy żerujemy po rynsztokach i śmietnikach, czatujemy na ochłapy, które spadną ze stołu, a gdy niema innej rady, rzucamy się odbitemu od stada tłustemu cielakowi do gardła? Czemu?... Oto, uważasz, dlatego, że chcemy, że musimy złapać łyk szczęścia, a nasze szczęście, nasze zas... szczęście może być tylko poza naszą świadomością, poza rzeczywistością. Marzenie, fata morgana, miraż, psia jego, zapaskudzona mamusia. To znaczy fiut w krainę ułudy!... Fiut!... A fiut może być tylko przez szyjkę butelczyny! Prawda, czy nieprawda?
I nie każden jeden jest taki żeby zaraz popijanemu z nożem na innego. Po większej części albo płakać zacznie, albo chojraka odstawia, a podobnież spać się uwali.
Bo sensu tam niema! Pojęcie sztuczne. To nic nie wyraża. Pod to da się podłożyć wszystko. Człowieczeństwo! Mieści się tu i maczuga Kaina, i krzyż Chrystusa. I spalona ręka Mucjusza Scevoli, i sztylet Brutusa. I pompka do transfuzji krwi, i bomba z trującym gazem. I sobolowe futro, i moja zawszona koszula. Wszystko to jest człowieczeństwo!
Bez łapania za słówka, bez talmudyzmu. Wiesz doskonale, co rozumiem pod wyrazem człowieczeństwo. To, co znaczy ono potocznie. Więc poczucie własnej godności, sumienie, dążność do ulepszania się, a pozatem, poza stroną indywidualną, strona druga, społeczna. Żyje się wśród ludzi, ma się świadomość więzi społecznej, jest się członkiem narodu, obywatelem państwa!
Właśnie nie w ścierwie, lecz w duszy!
Widocznie nie miał woli.
A ja ci powiadam, cherubinku. Cóż ty do wielkiej Anielki wyobrażasz, że twoja wola to stal? A jeżeli i stal, to takie życie jest ostrzejsze od karborundowych pilników, mocniejsze od żrących kwasów, zawziętsze od rdzy. Przeżre cię nawylot.
Naprzykład, miłość.
Młodociany entuzjasto! Kochana kobieta! A czy ty wiesz wogóle, co to jest kobieta?... Najnędzniejsze bydlę, najgorsza samica! Najwstrętniejsza suka! Bo i suka parzy się tylko dwa razy do roku, tylko wtedy, gdy ją przyroda do tego zmusza, a kobieta to wcielenie grzechu, uosobienie rozpusty nieustającej, to przekleństwo ludzkości!...
A pozatem szereg innych obowiązków. Wobec państwa, wobec społeczeństwa, wobec narodu. Nie uwierzę, byś przynajmniej w podświadomości nie czuł tych obowiązków.
Nie argument? Pętaku! Czy ty myślisz, że argumentów mi brak? Patrz, pętaku! Widzisz?... To od kuli. Z frontu. Za państwo, za naród, za ojczyznę. A zobacz, tam, na plecach. Widzisz?... To gumy. Od państwa, od narodu, od ojczyzny!...
A naród?... Czy będę przeklinał po polsku, czy po angielsku, to mi też chyba wszystko jedno. Tak samo z tym obowiązkiem wobec społeczeństwa. Za cóż to mamy być mu obowiązani? Za te nary, za te łachmany? A może za to, że tropią nas, jak dzikie zwierzęta, że niszczą, jak pluskwy? Co nas z tem twojem społeczeństwem łączy? Nic, oprócz tych ochłapów, które czasami możemy im od pyska wyrwać, żeby nie zdechnąć z głodu. Idźże, pętaku, do tego społeczeństwa! Niech ci ono choć jeden palec poda!...
No, to wsadźże je sobie Wspólne obyczaje, moralność! Chyba dlatego wspólne, że każdy z nich chciałby okraść drugiego i każdy ma gębę, pełną pięknych słówek. Znam ja ich! Znam! Oni to robią opinję publiczną, tę siatkę, w którą omotają każdego słabszego, jeżeli mu się tylko jakie nieszczęście przytrafi. Omotają i trach o ziemię. Zadepczą w imię moralności, w imię prawa, a później na wyścigi biegną, żeby rozdrapać to, co po tamtym zostało, by zająć jego miejsce, zabrać jego dorobek, jego sławę, jego samicę! Znam ja ich! A w obronie zadeptanego, myślisz, że stanie kto? Nie, bracie, nikt! Żaden wzniosły bałwan, żaden najserdeczniejszy przyjaciel, ani kobieta, choćbyś ją przedtem złotem obsypywał, choćbyś jej, jak pies, służył, pójdzie do innego, do silniejszego, do większego samca, do bogatszego, bo ją jej sucza natura niesie, roznosi, tę najgorszą ścierkę, tę fałszywą gadzinę, tę...
Wynoszę śmiecie z mieszkania pana ministra.
Naturalnie, naturalnie, nie jesteście. Jesteście ideowcem, pracującym dla swojej partji i szperającym w cudzych śmieciach, w śmieciach politycznego przeciwnika. Ale ponieważ znaleźliście się w chwilowych trudnościach materjalnych, a wasze sumienie przemówiło, gotowi jesteście oddać mi pewne podarte szpargały? Czy tak?
Nic nie znalazłem, panie ministrze, i niczego nie szukałem.
Tak, panie ministrze, ale ja jestem doktorem praw. Nie! Niech pan minister nie sądzi, że ma do czynienia z obłąkanym. Mój wygląd to skutek wielu miesięcy najcięższej nędzy. Nazywam się Franciszek Murek. Mam oto wszystkie dokumenty...
I proszę być pewnym, panie ministrze, że w ciągu tego roku nie zaniedbałem niczego, by zdobyć jakąkolwiek posadę bodaj najdrobniejszą. Robiłem wszystkie wysiłki.
A dlaczego wybrał pan właśnie mnie?
Ale ja nie przyszedłem, by wzruszać pana ministra moją nędzą. Nawet nie narzekam na nią. Powiedziałem sobie: Trudno, ale przecierpię. Chodzi tylko o to, że nie widać końca tej nędzy. Jestem młody i zdrowy. Od najcięższej fizycznej pracy nie umrę, nie spadnie mi korona z głowy od wynoszenia śmieci, od posługiwania pańskiej kucharce, panie ministrze. Ale przyszedłem do pana, jako do człowieka rozumnego z pytaniem: Czy społeczeństwo, czy państwo nie może lepiej zużytkować kwalifikacyj wykształconego, uczciwego i chętnego do pracy obywatela?
Czy każe mi nadal wynosić śmiecie?
Nie, panie Mogę panu tylko to dać, co mam. A posad nie mam. Oczywiście, mógłbym któremuś z moich podwładnych odebrać posadę i ofiarować ją panu, ale wówczas on byłby skazany na nędzę. Dlaczego tedy mam robić to przesunięcie?...
Nie, dziękuję.
Dobrze. Nie zapomnę o panu i życzę powodzenia.
Nie, nie. Wstąpi pan do mnie. Jestem dziś sama. Moja przyjaciółka pracuje w telefonach międzymiastowych i ma teraz nocne dyżury.
Ja przecie nic złego... Tak tylko, na mój wygląd.
Dla mnie to już są frykasy. Ale cóż ja będę panią objadał!
Bardzo mi przykro wobec tego że pani mnie nie lubi.
Ze słyszenia. Czy nie zdarzyło się panu nigdy słyszeć o sobie wiadomości, powtarzanych przez ludzi, których pan w życiu nie widział?
I ja też.
Ja wierzę panu.
A to z tego, że sprowadza go pani do swego mieszkania. I zostaje pani z nim we dwójkę, z obcym drabem, który może być najgorszym bandytą!
A właśnie, że mądrze!
Słowem, uważa mnie pani za fujarę ostatniego rzędu?
No, więc proszę:
Już teraz nic się nie podoba!
O? Serjo? To wielka szkoda Podróż lotnicza to bardzo przyjemna rzecz. Daje dużo emocji, no i widoki, co za widoki! Pozatem szybkość i czystość takiej podróży. Ani odrobiny kurzu. Bo i skądby. Taki pęd powietrza wszystko wydmucha.
Napewno I przekonam się, czy pan ma męski charakter, czy będzie pan mnie nudził pytaniami, albo starał się dowiedzieć od kogoś innego, czy lojalnie zaczeka pan na moje osobiste rewelacje.
Wszystko! Wszystko tak, jak pan mi to przed chwilą opowiedział. I prosić o rehabilitację, o sprawiedliwość, o powrót na dawne stanowisko, albo o nowe. To jest niepodobieństwo, by głowa państwa, by zwierzchnik najwyższy pozostawił to bez rozpatrzenia! Jestem przekonana, że to pomoże.
Kosicką, moją przyjaciółkę, u której tu mieszkam. Bardzo dobra i bardzo uczynna dziewczyna. Tylko nie wiem, czy....
Marjetka jest komunistką. Tylko niech pan tego nikomu nie mówi! Broń Boże! Mogliby ją aresztować.
Twierdzi, że musi z panem pomówić. Coś tam gadała, że jest pan na błędnej drodze i że szkoda takiego człowieka. Obiecałam jej, że was poznajomię. Tembardziej, że wspomniała o możności pracy dla pana.
Oczywiście, wiem A co pani w tem laboratorjum robi?
Gdzież tam. Nie my. Ale przecież w każdej restauracji można dostać porcję kapłona, czy pulardy.
No, nie Obecne czasy nie są normalne. Ale należy dążyć do zupełnego uwolnienia kobiet od zajęć zarobkowych, od walki o byt, od babrania się w tem, co mocniejsze męskie nerwy zniosą, przed czem twardszy charakter męski nie ugnie się, a co kobietę najczęściej złamie i zaszarga.
Oczywiście O ile na świecie wogóle istnieją rzeczy pewne, całkowicie pewne.
Nic nie wiem
Tak... Ale zewnętrzne. Pozory.
Ach, więc o to chodzi. Zakochał się pan w niej, gdy jeszcze była aniołem, który nie skalał swych stóp dotknięciem ziemi. I dlatego właśnie zakochał się pan w dziewczynie z warstwy próżnującej... Dla zapewnienia sobie w domu istoty czarodziejskiej i nieziemskiej. A ona jest taką snobką, że wstydziłaby się pana, dźwigającego ciężary i sypiającego w domach noclegowych?... Czy tak?...
Wierzę
Nie, bo i za co? Mówiła pani od serca... A ja... Ja wolałbym już, żeby było bodaj i to prawdą, bylem nareszcie wiedział... Ach, żebym coś pewnego wiedział...
Dowidzenia
Dyć z poczty. Skąd mają być?
Tak Ale nie dam ich panu, póki nie otrzymam przyrzeczenia, że nie zrobi pan żadnego głupstwa.
Więc proszę. I niech pan... niech pan z jednego przykładu nie sądzi wszystkich.
Nie trzeba reszty, panienko Niech panienka sobie zatrzyma.
Towarzysze! Towarzysze! Precz z burżujami!...
Precz z burżujskiemi pachołkami!
Który z was Trzewik?
Tak.
A no, że pan po tylu doświadczeniach, po doznaniu tylu krzywd i niesprawiedliwości od nich, jeszcze patrzy im na ręce. Po nich niczego nie można się spodziewać.
To przecież jasne. Cóż może być podlejszego, niż pasorzytowanie na cudzym trudzie, na cudzym pocie. Wyzysk! A ktoż ma większe prawo do upomnienia się o należne mu miejsce na świecie niż ten, który przez szereg pokoleń był haniebnie wyzyskiwany! To jest najlepszy dyplom szlachecki!
A pani jest komunistką?
Bo już oddawna chciałam pana poznać i pomówić z panem o tych sprawach. Przepisywałam pański życiorys i jestem przekonana, że to karygodna zbrodnia, że pan się marnuje. Syn chłopski, jednostka z wyższem wykształceniem, z charakterem. Potrzeba takich ludzi. Czy pan nigdy nie interesował się ruchem komunistycznym?
To, że wszystko, co jest na świecie, cały dorobek, wszelkie bogactwa, wszystko to powstało z pracy. Zatem winno należeć do tych, co pracują, nie zaś do pijawek, pasorzytów i darmozjadów. Świat jest własnością ludzi pracy, jest ich własnością wspólną. I tylko oni mogą stanowić prawa i obyczaje, tylko oni mogą rządzić, tylko oni mogą korzystać z tego, co wyprodukowali. Oni, to znaczy my. Pan i ja, a pan bardziej, niż ja.
Myślałam... Tak długo pana nie było... Ja wiem, że postąpiłam brzydko, nielojalnie, że panu dałam te wycinki z gazet... I że przedtem ukrywałam przed panem swoje nazwisko. Ale sama nie wiedziałam, co robić. Bo tak: gdybym powiedziała panu, że jestem kuzynką Niry, zapytałby pan o nią, a nie chciałam kłamać. Ja oddawna wiedziałam, że ona wyjechała z tamtym ohydnym człowiekiem. Ale gdybym otworzyła panu oczy na tę sprawę, mógłby pan mnie posądzić o to, że ja kłamię, bo mi na tem zależy. Gdy jednak było już w pismach... Pan nie ma pojęcia, jak mnie bolało to, że pan jest haniebnie oszukiwany przez istotę, która nigdy, słyszy pan, nigdy nie była warta jednego pańskiego palca. Ale byłam w rozpaczy, że pan mi nie daruje...
Wogóle nie było mnie w Warszawie.
Za pracą.
Czegóż od pana chcieli?...
I pan w tem brał udział?...
Nic, mogę jeść i gadać
I czemuż pan do nas nie przyszedł?
To doskonale. Zaraz, zaraz. To niepodobieństwo, by pan tułał się, jak pies po stajniach i szopach. Niech pan chociażby kątem gdzie zamieszka.
No, to cieszę się, a teraz dowidzenia. Muszę już iść i tak pewno się spóźnię.
A moje obecne życie?...
Ani pani, ani żadnej kobiecie. Pod tym względem każda znalazłaby we mnie tylko gorycz.
Zapewne
Tu nie można myśleć. Trzeba wiedzieć. Trzeba czuć potrzebę wejścia do partji. Trzeba rozumieć, że walka ze zgniłą burżuazją, z wyzyskiem kapitalistycznym, z gnębicielami proletarjatu może być przeprowadzona tylko przez komunistyczną partję. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że jest głupotą nie stanąć do szeregu, skoro się ma świadomość swego klasowego interesu, skoro jasne jest, że jednocząc się w zwartą całość, zyskuje się siłę i moc, a bez partji zostaje się tylko wiórem, którym wiatr pomiata. Trzeba pojmować swój obowiązek wobec wielkich i biernych mas, trzymanych w nędzy i ciemnocie, obowiązek wyrwania ich z wiekowej niewoli. Trzeba te masy ukochać i pragnąć zdobyć dla nich prawa ludzkie, zrabowane przez spasioną burżuazję, przez gangrenę warstw posiadających. Zdobyć te prawa nawet wbrew woli tych mas, żyjących pod nieustannym terrorem, w strachu i upodleniu. Trzeba czuć w piersiach żar tej wielkiej idei i wolę ratowania siebie i swoich braci, budowania dla siebie i przyszłych pokoleń nowego sprawiedliwego ustroju.
Bez. Już od półtora roku.
Dziękuję.
O, tak. Trzeba bliżej go poznać, by należycie to ocenić.
Nazywam się Murek. Przysyła mnie Krótki.
A teraz tak: we środy i w piątki tutaj o ósmej wieczór odbywają się zebrania. Pogadanki, dyskusje, referaty. Trzeba na to przychodzić. Policji nie włazić w oczy, bo chociaż zebrania te odbywają się pod całkiem legalnym pozorem kółka samokształceniowego przy Związku, trzeba unikać wzbudzenia podejrzeń. Na wszelki wypadek wystawię wam legitymację związkową.
Wiem, wiem. To też jestem przekonany, że wkrótce zostaniecie przyjęci do partji.
Pracuję w warsztatach kolejowych.
Z pościelą trzydzieści, bez pościeli dwadzieścia i pięć, i szkoda gadać. Targować się idź pan do żydów. U mnie wszyscy tak płacą.
To jest dziewucha!
No, to i w porządku.
Aha! Arletka
Jestem tu nowym sąsiadem pani
Jakto na zmianie? ach u nas jest tylko jedna zmiana, właśnie nocna. Ja pracuję na dancingu.
No, i tak
Zofja, Zośka. Pospolite, to prawda, ale...
Zaraz
Co do mnie, niema obawy...
I z czego to pani wnioskuje, czy z mojej elegancji, czy z delikatnych rączek?
Pan?... Albo pan zbankrutował i z biedy do tego doszedł, albo...
Właśnie. Czy warto tyle czasu ze mną gadać, skoro chodziło pani tylko o dowiedzenie się, czy nowy współlokator nie jest z policji i nie wprowadził się tu do szpiclowania?
Niech pani sobie tem nie zawraca głowy
Z czego? No, przecież trzyma panią gorzej, niż na uwięzi, a pani drży na myśl jego gniewu. A już trzeba mieć kogoś w garści, by go pchnąć na taką... na taką zabłoconą drogę, na jaką on pchnął panią.
Jakie? Życie pożyteczne, życie twórcze. Praca dla społeczeństwa, dla ludzkości.
O tych, co ciężko pracują i nieciekawe są jedwabiów.
Nic nie rozumiem
Zresztą, nie mam już ochoty. Dajmy temu spokój.
I tam... tam pani poznała swego narzeczonego?
I odtąd go pani pokochała?
Frajer z pana A mógłby pan do czegoś dojść. Tylko nie przez tych tam...
Otóż w razie niebezpieczeństwa, naprzykład rewizji w pociągu, macie dotknąć żarzącym się papierosem lontu, który będzie z paczki wystawał, i wyrzucić ją przez okno. Paczka spłonie w ciągu jednej minuty doszczętnie, gdyż papiery będą specjalnie nasycone.
Niechże pani nie boi się, to ja, Murek, dawny wasz lokator. Proszę przyjrzeć się!
Na mękę Pańską, litości!... Niech pan nie zabija! Nie moja wina! Bóg mnie skarał, nie moja wina. To ta łajdaczka, to ta nieczysta, to ona, my nic... Zlituj się pan nad starą, już i tak niedługo umrę... I on nie winien, to ona opętała nas, ona! Jędza, rozpustnica!... Grzech śmiertelny na nasze dusze...
Ona, Karolka, nasz zły duch!...
Boże zmiłuj się! My starzy, a ta djablica
Nie, ja jestem Kobielski, prezes tutejszej egzekutywy. Sławomir wogóle gadać nie chce nie tylko z wami, ale i ze mną. On otrzymał na pokrycie kosztów siedem tysięcy dolarów. On się wprost odgraża, że doniesie do Moskwy, że oni tę forsę rozkradli, a on tu musi płacić z własnej kieszeni. I teraz nie da. Już nie mówię o sobie. Oni są za mądrzy, towarzyszu. Im się zdaje, że gdy zrobili mi zarzut o owe franki szwajcarskie, to już jestem przegrany i muszę pysk stulić. Proszę, niech dowiodą! Ale taki parszywy łobuz, jak Bigelstein, woli mnie nie ruszać. On wie, co ja wiem o nim. Niech lepiej uważa. Powtórzcie to mu proszę. W razie czego ja patyczkować się nie będę i niczego tu do ukrywania przed wami, towarzyszu, nie mam.
No, to w porządeczku, dajcie łapę.
Sztama,
Nie. Gdyby zrewidowano, znalezionoby rewolwer i fałszywy paszport, ale na szczęście wystarczyła im moja legitymacja warsztatowa i dali mi spokój.
Tak
Wszyscy... I wszystko.
O, doskonale! Teraz pan na siebie gotów całą winę wziąć. Żeby taki mężczyzna był taką... taką... ciamajdą! Jeszcze gotów rozpłakać się nad sobą! Tegoby jeszcze...
Dlaczego? Pan już chce iść?
Bo mówi pan takie bzdury! Przecie pan jest rozsądny człowiek a plecie niedorzeczności. Niechże się pan sam zastanowi!
I daje to pani zadowolenie?
Ależ mam!
Chcę pana mieć! Mieć pana dla siebie.
Nie on... nie będzie żył... Ach, co mamy sobie zawracać nim głowę. Najważniejsze jest to, że mam ciebie. Nikogo więcej nie chcę. Nikogo!...
Nie, poco śmierć! Będziemy żyć! Ach, jak będziemy żyć! No, a teraz prześpij się, mój ty najdroższy!
No, to o dziewiątej na rogu Skolimowskiej za pół godziny. A tu masz maskę.
Zobaczysz jacy będziemy szczęśliwi
Właśnie, że są, zresztą wszystko jedno, gdybyśmy go uchronili przed wielkim niebezpieczeństwem. Wtedy on by się okazał księciem Walii i rzekł: „szlachetny i zacny mój obrońco! Oto milion tysięcy! Zbliż się, Oswaldzie BastabelBastabel
A właśnie, że tak.
Zamiast iść drogą szczęścia i szukać skarbu po świecie, zabierzmy się po prostu do kopania w naszym ogrodzie. Na pewno go znajdziemy. Chodźmy zaraz kopać.
Wykopujemy skarb wyczytaliśmy w starych manuskryptach, że tu szukać należy. Chodź, pomożesz nam. Gdy wykopiemy wielki dół, znajdziemy misę pełną złota i drogich kamieni.
Chodź pożyczę ci mojej łopaty, jest najlepsza.
I ja się boję robaków!
Tylko „siłę moralną”!
I zdaje mi się że byliśmy tuż przy skarbie, gdy tunel zapadł się nad Albertem. Biedaczek
Naturalnie
Czy napisałeś już dosyć poezji, ażeby je wydać w książce? niżej: Strachy Malabaru. Wybrzeże Malabarskie to kraina geograficzna w Indiach, nad Morzem Arabskim. W XIX i w pierwszej połowie XX wieku w posiadaniu Wielkiej Brytanii. W polskim tłumaczeniu Malabaro to także imię bohatera wiersza, w tekście angielskim Malabar to nazwa statku, zaś wiersz Noela nosi tytuł Wrak Malabaru.” i poemat poświęcony śmierci kochanego czarnego karalucha, który został otruty.
Nie wiemy jednak, czy płacą w pismach?
Mamy najrozmaitsze drogi i sposoby, których kolejno próbujemy. Drogą Noela jest poezja. Wielcy poeci są podobno dobrze płatni.
Ale co znowu! przecież Noel i ja jesteśmy, jako poeci, spokrewnieni ze sobą. Słyszeliście o braciach-poetach? Noel i ja jesteśmy czymś w tym rodzaju: ciocia i siostrzeniec poeci!
Powodzenia? Tak, tak. PoetaCóż z tymi poezjami? Który z was jest poetą?
Czy wystarczy gwineagwinea
Nie kłamię nigdy
O! tak.
Dziękuję
Cicho... Spójrzcie na prawo. Ukazuje się białe futro potwora.
No, to chodź!
Muszę być posłuszną.
To jest zdanie z książki.
Zwyczajne dzieci! Jakże się cieszę! Jakże się cieszę! Gdy dorosnę, będę się bawić tylko ze zwyczajnymi dziećmi!
Marianno, zanieś Jej Wysokość do domu.
A ja, czy zna królów i królową?
Ale myśmy złapali tylko Alberta-z-przeciwka; uwięziliśmy go w psiej budzie i H. O. (bo to był jego pomysł) napisał krwią z serdecznego palca list do wuja Alberta-z-przeciwka, że może wykupić swojego siostrzeńca za milion, ale puściliśmy go darmo, bo to była tylko zabawa
Albo trzydzieści tysięcy
Naturalnie
Nie, nie uczynił tego na pewno, bo byśmy dostali od niego jakieś upominki.
No, czy pan jest O. D.?
Bo widzi pan sądzimy, że to bardzo pięknie z pańskiej strony szukać biednych i starać się im przychodzić z pomocą, pożyczając pieniądze od stu do stu tysięcy szylingów. „Panie i panowie mogą liczyć na dyskrecję. Osobisty podpis wystarcza”.
Najzupełniej zbyteczny między ludźmi honoru słowo wystarcza.
Poszczuliście psa, a następnie staraliście się wmówić mi, żeście wyratowali mnie z niebezpieczeństwa. Chcieliście otrzymać wynagrodzenie. Czyn wasz jest... No, powiedzcie sami, jak się na to zapatrujecie?
Piękny sposób dojścia do majątku rzekł lord Tottenham
I dziesięć szylingów nam wystarczy. Prawda?
Mnie ją dajcie ja wiem, czego brak. Trzeba cukru.
Jest w domu. To dobrze.
Owszem, bardzo chętnie.
Czemu?
Owszem, Castillian jest moim ulubionym winem.
Co mówisz smarkata? Dlaczegóż to ojciec nie lubi, gdy przychodzą listy do mamy?
...czy tam herbata, naprowadziła mnie na myśl.
Bo są smaczne ale świństwa, jak olej rycynowy na przykład, są znacznie tańsze. My zaś do naszych lekarstw nie potrzebujemy drogich rzeczy. A skoro wymyślimy jakieś lekarstwo, to podamy ogłoszenie do gazety. Ludzie będą nam przysyłać po dwa szylingi za małą, a po trzy i pół szylinga za większą flaszkę. Potem, gdy lekarstwo ich uzdrowi, napiszą, że przez lata całe cierpieli na daną chorobę i stracili już nadzieję wyzdrowienia kiedykolwiek, ale balsam Bastablowski uleczył ich. Listy te i fotografie przed i po chorobie będą pomieszczane w pismach.
Przeziębienie
No to nie przysięgnę.
Gdy wielki mag arabski błądził po dzikich lasach Hastingsu i spoglądał na gwiazdy, wyczytał z nich, że poeta Noel Kamaralcaman dostał kataru. Zawołał mag swój kufer latający i oto jest.
Nic mędrszego uczynić nie mogłaś
Nie, nie nic mu się nie stało, ale wasz postępek...
Niech pan zabierze Noela
Nie miałam dosyć pieniędzy na wysłanie depeszy, więc wzięłam fałszywe sześć pensów, które ojciec kazał wyrzucić. Nie powiedziałam ci, bo ty także nie miałeś pieniędzy i może byś mi zabronił telegrafować albo byś się zgodził na te fałszywe pieniądze i byłbyś także złodziejem. Co ja zrobię, nieszczęśliwa?
A skąd byś wziął wrzącej oliwy, głuptasku? Ja pytam zupełnie poważnie, co byśmy zrobili z prawdziwym złodziejem?
Broń Boże!
Nie, moje dziecko, żadnemu szanującemu się opryszkowi nie wypada jeździć na rowerze.
Może się pan czegoś napije?
Nic nie szkodzi. Słyszycie: odemknął okno i już jest w pokoju. Zdejmę buty i pójdę tam. A wy siedźcie cicho.
No to niech go pan puści. Niech wraca do chorej żony i dzieci.
Do widzenia! Pokłonię się żonie i dzieciom
Dick panu otworzy
Chcemy wybudować złote pałace i twierdze obronne chcemy złota na różne drobne wydatki, suknie, wstęgi, pantofle, rękawiczki i...
Tak, tak, wspaniałe skarby Może innym razem je wykopiemy.
Idź, idź, Noelu
Naprawdę, jesteście dziećmi szczęścia Drugi raz już znajdujecie złoto. Zaczekajcie na ojca
Zaprośmy biednego Indianina na nasz obiad!
Pan był na obiedzie u ojca. Ja i moje rodzeństwo słyszeliśmy (przypadkowo) jak pan mówił, że obiad był niesmaczny. A że pan jest Indianinem, może nawet biednym Indianinem (nie mogłem mu powiedzieć, że z jego własnych ust usłyszeliśmy bolesną prawdę) i może pan codziennie obiadu nie jada, zapraszamy pana na jutro do nas, na obiad dziecinny. Ręczę, że pan nie pożałuje, będzie zając i wiele innych smacznych potraw. Niech się pan nie wstydzi swojego ubóstwa: nędza nie hańbi człowieka.
Tak prosimy wuja na pierwszą godzinę. Dobranoc.
Nic nie dostajemy, ale ten szyling jest nam zbyteczny, niech go wuj weźmie
Nie, moje dziecko, ale paczki możecie otworzyć. Są dla was.
Starczy mi na moje skromne wymagania
A gdzie rzeźnik?
Siewrosa ocalić!
Uderz go w piętę, to się skóra skurczy, a i uszy na wierzch wylezą,
A żebyś na drugi raz wiedział, że mnie Siewros zwano, masz dla pamięci.
Nasz, Siewros!
A i ja nie Franc ino Franek! powtarzano dokoła. Wrzawa wzrastała, chłopcy z całą serdecznością ściskali się, a ta serdeczność dziwnie odbijała od niemieckiej mowy.
O moje dzieciaki, moje wilczki kochane, rozbrykałyście się, jak widzę, trzeba was trochę wziąć do łaźni. Post i łaźnia wrócą was do pokory jak należy i wszelkie krzyki z głowy wybiją.
No tak i co,
No,
Oho, ja jeszcze pamiętam, a wciąż mi się plącze między niemieckie wyrazy, a pieśni w uszach grają, co je na polach a w kościołach śpiewają.
A trzeba, powtórzył Jasiek. I to mówiąc całą siłą kopnął nogą kadź obok stojącą.
A może. I Jaśko jeszcze silniej w stojącą przed niemi kadź nogą uderzył.
Więc i ja z nim ginąć muszę, zawołał Jaśko. Boże, uratuj nas obu!
Panie, to są psy wściekłe, co kąsają człowieka.
Idź. Idź, ja pospieszę do szkoły, by chłopiętom zanieść słowa wiary.
Precz!
Precz mi z oczu!
Gdy się psa układa, to go się w podziemiach nie zamyka, bo węch stracić może.
Ja cię nie po strzępy posłałem ja chcę ich widzieć żywych!
Tośmy się ustroili brrr! jak mnie wszystko boli.
Ależ ciężki!
Cicho! jeżeli złe, nie przeszkadzaj, niech jęczy.
Ach, Gott!
Tak, nadzy, głodni i bezsilni jednak uciekać trzeba.
Albo do moich!
Łeb sobie rostrzaskał! wołano.
Idź, zobacz! zawołał Tubingas, trącając obok stojącego Chroniwosa.
Ofiar nam już tej nocy sprawiać nie należy, snać bogowie ich dziś nie pragną, a i wkrąg złoty ogień na niebie posyła już swoje smugi to już krwi na ołtarzu święcić nie można: mówił starzec powłócząc zagasłemi oczami, wskazując na krąg nieba od wschodu, kędy różowa jutrzenka posłała już pierwsze brzaski. Ślepy starzec przeczuł ją, chociaż nie widział.
Tyś ślepiec, tyś mój następca! wołał starzec. Chroniwos do boju, ty bogom służyć będziesz!
Ale zna ojców swych mowę, może wam być przydatny, gdy się gotujecie na nich! rzekł Bernard, chwytając sposobność do ocalenia współtowarzysza niedoli.
To pewnie moje synaczki złe gdzie udusiło, albo je na swoją stronę chciało przedzierzgnąć: oni byli jakoby anieli, wolała Kobolda. Dowiedziawszy się w której trzcinie straszyło, weszła do wody i częścią idąc, a częścią płynąc, i dotarła do rosnących szuwarów. Tam znalazła trzcinę i trawę wygniecioną tak, jakby w niej dwa ciała leżały a i dopatrzyła się ludzkich śladów. Trzcina była otoczona wodą, a nie mogli się stamtąd inaczej, jak dopłynąwszy brzegu, wydostać. Powróciła wiec do czekających i biadających nad jej rzekomem nieszczęściem niewiast, które jej pokazały miejsce, gdzie leżała bielizna. Opodal od rzeki znać było ślady zaschłe stóp ludzkich w obuwiu, te wkrótce ginęły, skręcając ku malborskim murom, a natomiast brzegiem rzeki znać było obok siebie ślady dwóch par nóg bosych.
Tak więc i ślepiec Bernard i chłopaki wszystko naraz, na ową marną wyprawę a wszystko na djabła się przyda.
Do stu piorunów! Niechaj z was trojga piekło się ucieszy!
Nie zmarnieje, pókim ja mistrzem Zakonu! Nie zmarnieje!
Niech spróbują! Ale ten dla świętego spokoju, byleby go z miejsca nie ruszono, przystanie na wszystko, zgubi Zakon i przyniesie hańbę imieniowi jego.
Nie, strącić go z mistrzowstwa nie możemy, ma on swoich przyjaciół, nie możemy uczynić tego bez zezwolenia papieża, a wiesz jak on jest ku nam źle usposobiony...
Dla dobra Zakonu, na sławy krzyżackiego imienia, które pragnąłbym, jako i wy, podnieść do najwyższej potęgi
Nie, to uległość
Boście jeszcze nie probowali litewskiego ramienia, a nie znacie też ich skrytych zabiegów, ozwał się Robert z Wartburga, rycerz doświadczony, co już w niejednej był tutaj walce. Zda się, że to kupa chrustu, gliny, kamieni i kłód drzewa, a gdy z pod tego wszystkiego wyroi się lud gruby i nieociosany jako te kłody i siądzie na karku, to i ostry miecz krzyżacki i świadomość wojenna nie wiele pomoże. Dzikie to, a też jako dzikie rwie się bez pamięci i rzuca na najbardziej uzbrojonego człowieka. A twarde i dumne jako te bory, przez które nie łacno nam się przedzierać było.
Nie, to przyjacielska rada towarzysza Zakonu, odrzekł szyderczo Robert.
Och. nie wiedziałem, że tak znacie nasz dziki język! dla tego też zapewne i nasz tłómacz, który w wojnie oczy postradał, i te oto młokosy dodał wskazując na Siewrosa i Jaśka mowy swej wśród was nie zapomnieli. Jednak chociaż wy władacie naszą dziką mową, wasi towarzysze, a mnie mili goście, zapewne jej nierozumieją i dla tego niechaj ów młody ślepiec powtarza nasze wyrazy. Ale skoro przynosicie nam pokój a zgodę, bywajcie nam mili w naszym biednym grodzisku, jakoby w swoich komnatach, a zasiądźcie z nami do uczty i czarny chleb, co nasza ziemia wydaje i mięsiwo zwierza naszych lasów i miód od naszych pszczół raczcie spożywać.
Mam ja tu, rzekł książę, swoich młodzieniaszków, pewnoć znana Zakonowi ich siła, podołają oni choćby największym ciężarom, a waszym pachołkom oszczędzą strachu przed mojemi sługi, dodał, wskazując na leżące niedźwiedzie.
Najlepsza rada pokrzepić się po dalekiej drodze
Przekleństwo im, przekleństwo tobie! jeżeli lud swój do złego prowadzisz!
Więc giń! zawieraj przymierze i pędź do zguby. Niechaj bogowie sądzą sprawy twoje! Ja, ślepiec, nie umiem patrzeć już jasno na sprawy świata tego! leci póki tchu w piersi stanie, bronić będę świętego ogniska i dębu. A gdy go ścinać przyjdą wpiję pazury jako niedźwiedź w pierś tego, co podniesie siekierę, i szarpać będę, a cielska rzucać na ogień dla przebłagania bogów. A gdy mi sił do walki nie stanie, obejmę dąb nasz stary i z nim razem skonam!
A czyś je zapomniał?
Tak, tak często przez usta niedoświadczonych chłopiąt bogowie zsyłają nam radę!
Lacki napój smakuje młodemu litwinowi! Idź, opowiedz, że lachy dobry mają napój, a książęca córa nauczyła się tego napoju przyprawiać
A niechaj ogień w świątyni nigdy nie zgaśnie!
Próżno, jedno z nas bogom poświęconem być winno
Gdy się jest dobrym Ja chciałabym być bardzo dobrą
Na Perkuna, ubijem!
Stójcie!
Gotuj się, bo niedługo przyjadą posłowie, a moja córa pójdzie w lackie kraje!
Wrogi? i obejrzał się na miecz wiszący nad jego łożem.
Znaleziono w fosie Jaśka, tego co uciekł z moim chłopakiem z Wilczego Gniazda, rzekł Chroniwos.
Bogowie domagają się jego życia! wrzeszczał lud rozjuszony.
Nie znam go; muszę się mu przypatrzyć.
Choroba, Pozory, Żart
Kochane chłopcy... poczciwe dzieci... posłucham waszej dobrej rady.
Bóg ci zapłać, wolę nie.
Ugryzł cię? A... to co inszego; ale po cóż kłamałeś, żeś rozdarł na gwoździu? Dzwonią na wieczerzę, marsz!
Co się nie ma udać? Dołoży się wszelkiego starania; no już moja głowa w tym, że go i rodzona matka nie pozna.
Ach, oczywiście, że lepiej prosto niż kołować
Cicho, nianiu ja nie zważam na mowę tej pani; słyszę ino, że jej królewska mość matka najmiłościwsza prosi do siebie, więc chętnie idę.
Nie trzeba, sama go zagadnę.
Żaden ślad takiej myśli, miłościwa pani! Chorość już z dawna we mnie skrycie musiała tkwić, ino nie dawałem na to uwagi. Przed wieczorem dopiero paziowie, co podle mej sypialni od wczoraj zamieszkali, spostrzegli, że idzie mi źle i wiele mi przychylność okazali. Niech, jak się to nagle objawiło, Szydłowiecki sam powie, prawda? Waszmościowie ze mną sąsiadujecie; ten drugi młodzieniec takoż. Bardzo poczciwe chłopcy.
Wdzięcznie przyjmie Akademia wspaniały dar waszej miłości Cieszyć was będzie, małżonko miła gdy spomnicie, że w godne ręce dostaną się one księgi uczone; toć przeszło od wieka szkoła krakowska wydaje mężeszkoła krakowska wydaje męże mądrością sławne
Jest ci ta coś niecoś na codzienną potrzebę; lecz gdy wszystko zdaniem pani najmiłościwszej znamienitsze jest w tej krainie wybranej, przeto i błazeństwa nowomodnego, a doskonalszego nie gdzie indziej dostanę. Daj, królu, na drogę; zobaczycie, jakim ja to arcybłaznem powrócę.
Zacznijcie, proszę, słuchamy.
Tam... tam... potwór... ach! sunie ku nam... Santa Margueritta! San Giorgio! Diffendete mi!Santa Margueritta! San Giorgio! Diffendete mi! (wł.) wzywała świętych skutecznych przeciw smokom.
Na nogach guzy jakieś czy narośle!
Nie mówiła? Nie mówiła?
Weźmiemy go do rzeki, wypłukać trzeba dobrze, bo się ano cudnie usmarował i mógłby nas niechybnie zdradzić.
Pamiętajcież!
Jak Boga kocham, nijakiej uciechy biedny paź zażyć nie może!
I mnie się tak zdaje. Chwała Bogu.
Dlaczegożeś to zrobił? Powiedz szczerze.
Wstań i pójdź bliżej
Poświęcenie, Przyjaźń, Kłamstwo dlaczego. skłamałeś?
Ty, Szydłowiecki, stań przy oknie i gadaj głośno, niby że to rozmawiamy ze sobą, co by się w izbie cicho nie zrobiło, bo gotowo uciec.
Przezwała nas niewstydnymi głupcami i osłami
Was się później przywoła albo sami z własnej woli zgłoście się do pielęgnowania. No chodźże!
Tak jest; a bawiący tu w przejazdu signore Giulio di Santa Croce nawiedził mnie również z własna przychylność. Uczoność tych mężów zdumieniem mnie napełnia. Wyjrzyjcie ino, chłopcy, w antykameraantykamera
A gdzież to paniczom tak pilno? Co za sprawa do królewskiej kuchni? Czy was kto posłał, czy może ino po jaki przysmaczek dla siebie?
Niech się pani gospodyni śpieszy!
Juści, juści, nie zabaczymyzabaczyć (daw.)
O dla Boga... ktoś wszedł do antykamery... sprzątnijcie czym prędzej wino, wynieście garnek.
Otóż to, otóż to właśnie, czego było potrzeba. Zatem wzmocnię ino dozę i nie sześciu, a z siedmiu flaszek będziesz kolego zażywał!
Lekarz witam serdecznie, pozdrawiam.... zanim odjadę, raz jeszcze przychodzę do kolegi. Posłuchaliście, jak widzę, dobrej rady, kataplazmy się grzeją, benissimobenissimo (wł.) prawił dalej
Tak, tak, doskonale, wybornie... ino wszystko trza sprawnie wymiarkować, obmyślić jak się patrzy, coby się udało, aż ha! Ale choćbym Salomonową mądrość posiadł, sam jeden nie dam rady, muszę się zmówić przynajmniej z dwoma. Jędruś najważniejszy, jego mi trzeba.
O ludzie przez upamiętania! Wżdy o spokojność naszą o życie chodzi!
Święte słowa pani gospodyni już ja czuję, że nas ciężkie godziny czekają.
Chodźmy!
Co wasza miłość rozkaże?
Teraz proszę być cicho i nie kręcić się po izbie.
Biegnę, lecę, zaraz coś dobrego przyniosę!
Słucham, miłościwy panie.
My też ino do niego mamy sprawę.
Brednie... jako żywo... bezbez (tu gw.)
A co... wróciliśmy na czas? Patrz, ile śliwek! Nastaw połę!
E, nie dojrzycie. To będzie chyba synuś najukochańszy... ani chybi królewicz Zygmunt. Najmiłościwszy pan rękę na główce mu położył.
Cicho! Już się zaczyna...
Cichaj; pan hetman po sól sięga, muszę mu podsunąć.
E, wystarczy nas trzech.
To niechcący, raczcie wasza miłość darować; pośliznąłem się ino wyzbieram co do okruszynki.
Hola! hola! nie czas na rozhoworyrozhowor (ukr.)
Ja sam poprowadzę ty mu podawaj chleb.
Słuchaj, Drohojowski, ja się nie mogę narażać na przyłapanie, bom się już pierwej dość wedle Arcamony kręcił; idź więc ty, trzymaj torbę pod nasuwniem, a przechodząc podle jej zydla, upuść z letka na powłok i nie oglądając się cale, wolnym krokiem stąpaj dalej. Zaś Kostuś chyci się Koniecpolskiego lub Korybuta, który z nich będzie pod ręką, i niby niechcący pokaże mu oną torebkę na podłodze. Pierwej by się ziemia zapadła, zanimby który z tych dwóch był o jaką psotę posądzony.
Tażeż ja niczym dziecko przy matce stał sobie podle samego Strasza i coraz to do niego ręce składał, żeby mnie puścił co niebądź przespać się. Niech no on powie, czy mnie przy nim nie było.
Zresztą, przystaniemy tu, póki wasze miłoście do swoich komnat nie wejdą.
„Ehe, ehe, pogadasz ty o niejednym jutro z miłościwą panią...”
Diabeł? Ahi me... diabeł najstraszniejszy... łeb ogromny, rogaty...
Więc po co się długo dręczyć? Zaczynajmy w imię Boże!
Idź waszmość za mną; wysłucham i rozważę.
Słusznie użyliście słowa „nieporozumienie”, miłościwy małżonku lecz istnieje ono li między wami a mną, co zaraz wyjaśnię. Czynsze dzierżawne, za życia ojca waszej królewskiej mości ustanowione, a sądzę, że nie zaręczylibyście mi słowem, czy jeszcze nie za dziada waszego, króla Jagiełły, są śmiesznie niskie. Nakazałam memu pełnomocnikowi Grzymale przed trzema laty, by je podniósł, a w tym roku otrzymał takież samo polecenie i rozkaz, by wolę moją ściśle wypełnił.
Tak, to co inszego, muszę cię puścić.
Pogadać chciałbym.
Oho, uciekam, bo muszę jeszcze załatwić, co najważniejsze.
Zobaczymy, zobaczymy...
Zginęliśmy!... król jegomość...
A ma, najmiłościwszy panie, właśnie że ma! Poszedłem o zakład z Ostrorogiem, który buciłbucić się
Do roboty!
Nie rozdziawiaj się na mnie, kiedym jeszcze nie skończył.
Nie pożałujesz!
Ale oczywiście; co dzień na nim mszę świętą odmawiam; człek się tak psowapsować (daw.)
Przewielebność wasza przedstawiłeś nam w pięknych słowach wzniosły przykład cnót wszelakich lecz i nauka swe świeczniki wczesną porą rozjarza; pilnoż się przykładał do pracy uczeń akademii naszej, Mikołaj Kopernikus, gdy już dziś swą niezmierną mądrością stary porządek świata przeinacza i cyframi dowodzi, czego najśmielsza myśl pojąć nie... oty, zbytnico, nicże ci nie jest poszanowania godnym, ani korona królewska, ani suknia duchowna?
Bóg ześle wam dobre natchnienie, miłościwy królu
Chyba nie; siedzi chmurny za stołem i parę bezbez (tu gw.)
Słuchamy waszej wielmożności.
Właśnie dziś nakazana jest senatorska powaga.
Idźcie, idźcie, a przypilnujcie, by wszystko było pod ręką.
Już ja poczekam, póki rygiel nie stuknie. No, nie baraszkować, przyłożyć się do ławy i spać, a najstarszy z najmłodszym straż trzyma.
Nie ma czasu; zresztą, szukaliby w naszej izbie i wykryłoby się, a na nogach może i wyschną. Skóra ciemna, nie będzie znać, że mokra, chyba pomacawszy; a da Bóg, Strasz nie padnie na to, coby macać. Nu, tak wracajmy! Szydłowiecki z okna wychylił się... biedneńki on, chciałżeby z nami być!
Walek, idźże zobacz, a jak nic nie ma, to daj brzdącowi za kark, coby tydzień popamiętał.
Ano śpi w łóżku na wodzie.
Tedy kto babę włożył do wody?
A nam wolno zobaczyć?
Ha, może i macie słuszność, lecz dowodów żadnych, karać nie wolno! Zechciejcie, proszę waszmości uprzejmie, powiedzieć, przechodząc, któremu w antykamerze, by zawiadomił jego wielmożność pana Kmitę, że go pilno oczekuję. A nie trapcie się zbytnio... młodzi są, jak dotąd nikomu się tak dalece krzywda nie stała, tedy srogość wielką na zewnątrz okazować, a w sobie ino śmiechem to wszystko zbywać należy.
Niech przyjdzie o szesnastej. Bogiem a prawdą, wolejbymwolejbym (daw.)
Kto wam u króla łaskę i pobłażanie w tak ciężkim terminie wyprosił, jeśli nie ten, komu ninie płaszcze z krzyżakami pod nogi rzucacie? Ojciec Święty!
Zaiste, byłaby nie inna, gdyby nie pamięć miłej siostry mojej, Zofii. Na odpowiedź nie pora. Rozważę.
Darujcie, wasza miłość muszę was na krótki czas opuścić, najjaśniejszy pan mnie woła. Ostań tu i bądź na usługi pana hrabiego!
Hm... A cóż za znaczenie mają te drzewce ze zwisającymi pękami włosów, umocowane dokoła kaplicy? Siwe, rude, brunatne, czarne; co to takiego?
Krist mein GottKrist mein Gott (niem.)
Iże to są brody krzyżackie, powiedział.
Szczęśliwej drogi pani Serczykowej!
„Ot, gdyby wiedziały, dlaczego ja się nie boję... Ach, Jezus... dopiero by mnie zabiły! Dwadzieścia siedem łokci płótna zeszyłam na dwa ubiory, ale mi pan Dmytruś obiecał darować potem na koszule”.
A bo to wszystko bajki
Widzę...
Głupie... wżdy już poszli; po północy już im nie wolno.
No juści!
Nu, to chodźmy.
No, ale komu w drogę, temu czas: kładźcie się spać, jużeście nas tyle razy widzieli, to nawet lepiej, że zostaniecie w izbie. Przyszedłby pan bakałarz, niech widzi, że wszystko w porządku. Bywajcie zdrowi!
Niech i tak będzie, wstrzymajmy się.
Biegaj ty wprzód.
Poczekaj, Dmytruś, nie złaźmy jeszcze, niech się ono biedaczysko spać położy, wtedy bezpiecznie pomkniemy do nory.
Widzę, widzę śmiertelna to chorość i zaraźliwa... wedle oczu plamy czarne, a z gęby skóra białymi płatami odpada. Straszna zaiste niemoc! Wyglądacie obaj jak... upiory! Cha, cha, cha! Aa... baranki wy moje niewinne, przeciem was nareszcie wyłapał! Dziękowałem za służbę królowi jegomości, do kolan mu się kłoniłem, że mi już zdrowia nie staje, takowych basałyków być wychowawcą; dziś jeszcze za powrotem ze wsi prosiłem pokornie, by mnie w łasce z urzędu usunął... Ciekawiście odpowiedzi miłościwego pana? Rzekł mi, że ani mowy, by miał puścić od siebie sługę wiernego, ino ci precz pójdą, których ja za najgorszych sprawiedliwie uznam. Śpijcie tedy smacznie, jutro pogadamy!
On? Nigdy w świecie! Ty byś się ulitował, gdybyś był panem ochmistrzem i siedmiu urwipołciów za nos cię wodziło?
Ot, pohetmanił nam pierwszy raz! w ogień.
Zaczadzona. Biegnę do pożaru!
Dopiero Gedroyć dwie konewki przyniósł, reszta jeszcze nie.
Dla Boga... Jędruś!
Lubi nas...
Tam na prawo w krzakach. Zaraz go wypuszczą; straszny zwierz, stary samiec... i czterech się nie zlęknie, pilno trza dawać pozórdawać pozór (daw.)
Coże miała robić, uciekała skomląc jak pies. Ale co kawałek piernika udarła, to udarła.
Cicho, Mikołka! Pan ochmistrz zauważył nasze gadanie, marszczy brwi, umilknąć trzeba.
Chyba co nie na rękę poszło królowi jegomości, boć i on nie taki jak co dzień. Brwi marszczy, aż mu się do cna zeszły na czole. Jeszczem go tak posępnym nigdy nie widział.
I bez tego nie zapomni; wżdy ostatnim przeniewiercą byłby.
A to klapa! Co za świństwo!
Pewnie, ale gdzież się podziejemy? Sam wybrałeś to miejsce, a ja... ja... ja chciałem dziś po południu czytać.
Turkey, daj mu w tej chwili kopniaka.
W ten sposób! Mikrusy zawsze wariują za historią naturalną. Tu masz puszkę na rośliny małego Braybrookea.
Spocisz się strasznie! To już raczej weź mego Jorrocka. Od niego goręcej ci nie będzie.
Dobrze wiedzieć, bo zdaje mi się, żeśmy właśnie tego potrzebowali. Ależ nie na przełaj, Beetle, ty ślepy wariacie! Toż by nas po pół mili złapano! Tędy! I zwiń tę swoją głupkowatą siatkę na motyle.
Ja myślę, że nieźle byłoby dać nogę w krzaki Wcale nam nie jest potrzebne, żeby G. M. Dabney Col. , Sędzia Pokoju, tak prędko zaczął się nami zajmować. W puszczę i cicho! Kto wie, czy ten drab nie szedł za nami, rozumiecie?
Zwariował!
Rozumie się, że tak, dziwny człowieku! Czyżbyś pan nie zrobił tego samego dla mnie, gdyby się panu zdarzyło zauważyć coś podobnego w moim majątku?
Rozumiem. Oczywiście. I miałeś pan zupełną słuszność. Haniebne
Wstrętne! Gdzie oni się nauczyli tego bezwstydnego wycia! Koniecznie potrzebują dobrej nauczki.
Chorrroba! To znaczy, że knuje jakieś niesłychane łajdactwo! Ostatni raz mi to powiedział, jak mi dał trzysta wierszy do przepisania za tańczenie kaczuczy w sypialni nr 10. Loco parentis, jak Boga mego! Ale co nas obchodzą te głupstwa, dopóki jesteśmy szczęśliwi. Nic nam zarzucić nie można.
Dobrze, ale to przecie wiecznie trwać nie może Kopytkowicz chodzi nadęty jak chmura gradowa, a King zaciera wciąż przednie łapy i szczerzy zęby jak hiena. Na Kinga działa to okropnie demoralizująco. Jeszcze którego dnia pęknie...
Naturalnie, tylko że ja nie palę aujourdhuiaujourdhui (fr.) ponieważ; dlatego że. jeje (fr.) żartobliwa stylizacja, dodanie do polskiego słowa fr. formantu przysłówka -ment: słusznie, z pewnością. pensepenser (fr.) myślę., że dziś będziemy suivissuivi (fr.) śledzeni.. Pójdziemy sobie wzdłuż skał, powolutku, tak żeby Foxy mógł nam nadążyćnam nadążyć
Już ja im dam kłusa!
Wytłumaczcie właścicielowi! Możecie wytłumaczyć, sierżancie!
Ja jestem tu in loco parentisin loco parentis (łac.) przyłączył się do dyskusji niski głos Prouta.
Nie mam z panem nic prywatnego. Może pan być tak prywatny, jak tylko się panu podoba, po drugiej stronie tej bramy; i
Słuchajże, wytrzymaj, dopóki King nie straci panowania nad sobą Ten stary oszczerca pieni się pewnie z wściekłości i nie wytrzyma, żeby pierwszy nie zacząć. Prout jest na to za ostrożny. Uważaj głównie na Kinga i przy pierwszej sposobności odwołaj się do rektora. To ich zawsze do cholery doprowadza.
Apeluję do pana rektora, panie profesorze.
Przyniosłem paniczom coś zjeść!
Nie będziecie teraz mogli nikomu w oczy spojrzeć, Foxy. Mikrusy was wygwiżdżą! Pomyślcie tylko o swojej wściekłej powadze!
Lepiej będzie, żebyście tym razem szli przez bramę, zamiast polować na swych przeklętych chłopców
Co się wam żywnie podoba, Foxy. My nie jesteśmy przestępcami.
Oni apelowali od Mr. Kinga, jak tylko zaczął mówić o ich zachowaniu się. Od razu odwołali się do pana rektora i zażądali, aby ich odesłano do sypialni, gdzie mają czekać, aż ich pan rektor zawoła. I tam znowu z ich żartów, jak to oni zwykle, poznałem, proszę pana rektora, że nie wiem już w jaki sposób, słyszeli do najmniejszego słówka wszystko, co pułkownik Dabney powiedział Mr. Proutowi i Mr. Kingowi, mając ich niby za kłusowników. przynajmniej tak mnie się zdaje; teraz oni śmieją się tam jak wariaty w sypialni.
Byyyczy gość! Ani mowy o kozie. Żadnego wiercenia dziury w brzuchu. Żadnych zadań za karę! Wszystko załatwione. Ale, ale! Po cóż to idzie do niego King
Byczo! Byczo! A teraz scena wdowy z księżniczką. Turkey, prędzej!
Zawsze ci sami! Czcze błazeństwa w chwili, kiedy kariery wasze, jakie by one tam już były, ważą się na szali. Oczywiście! Ach, rozumie się! Stara szajka zatwardziałych grzeszników Corkran...
Ciekawy jestem, co to mogło być!
Ja tam ich życia prywatnego nie znam ale z własnego przykrego doświadczenia wiem, że pracownię Nr 5 najlepiej zostawić w spokoju. To młode diabły, absolutnie bez serca.
To niesprawiedliwość bo przecie cała robota z zastawieniem zegarka spadła na mnie. Beetle nawet nie wiedział, że ma zegarek. Ale, ale, Króliczy Bobek podwiózł mnie dziś do Bidefordu.
Kusz, ty irlandzki byku! To moja „Fors”, nie twoja!
Dwóch przeciw jednemu!
I znowu wyleją nas z pracowni! Za maleńkie gruchanie wylał nas przecie Mason.
Guzik! Stary nie wylewa nigdy, chyba tylko za jakieś świństwo albo za kradzież. Ale zapomniałem wam powiedzieć: ty i Stalky jesteście złodzieje
Nie ma najmniejszego sensu żreć się z nauczycielem, dopóki się nie jest pewnym, że się go może wykiwać i zrobić z niego durnia Mason nie znał Numeru Piątego Stalky podkurczył pod siebie nogi, usiadł i zwrócił się do całego towarzystwa Tu Stalky spuścił na twarz swą czarną jedwabną maskę i mówił tonem sędziego wydającego wyrok śmierci.
On jest bydlę, rozumie się, ale to jeszcze gorsze. On ma zawieszony w swoim oknie kosz porcelanowy z niebieskimi wstążeczkami i czerwonym kotkiem i w tym koszu sobie hoduje muszkat. Pamiętacie? Kiedy to dostałem wszystkie te stare rzeźby dębowe z kościoła bidefordzkiego, jak go restaurowano (Ruskin mówi, że kto restauruje jakiś kościół, jest skończonym pacerem!), i pozalepiałem je tu klajstrem
I w dodatku to on sam dał mi tę książkę!
Natychmiast, jeśli nie prędzej! Twarde, uparte chłopisko, ten King. Ale my go nauczymy wołać capivi! No, dalej, Antki!
To nie nasz interes, Kiciu. A prócz tego, gdybyś to zrobił, mielibyśmy w nich wrogów, a wtedy już nie można by wytrzymać Oho, już zaczynają!
Poczekaj, zobaczymy, co będzie dalej! Ja sam nie wiem, czego Stalky chce, ale on wie, co robi. Idź i ściągnij na siebie ogień Kinga. Ty jesteś już do tego przyzwyczajony.
Nikt się nie prosi ani o krytykę, ani o uznanie. Otóż mniejszy, młodszy.. To trudno! Nie jesteśmy niczym innym jak tylko smarkatymi sztubakami i musimy być odpowiednio, jako tacy, traktowani!
Szkło
Ja myślę! Pociąłem go od stóp do głów! Nie słyszeliście, jak klął. Ojej, skonam, jeśli nie przestaniecie!
Biedny, stary King! Jego we Wspólnej Sali nie lubią i będą mu teraz wciąż Króliczy Bobek pod nos pchali. Boże! Co za rozkosz! Jak to cudnie! Jak wspaniale! Ach, żebyście go byli widzieli, jak pierwszy kamień wleciał! I ta ziemia!
Jak to? To niby, twoim zdaniem, King zaczął pierwszy?
Przykro mi bardzo, że chłopcy z mej klasy tak mało interesują się swymi meczami!
Słowo daję, nie jesteśmy tu po to, żeby się mieszać do ich kłótni Kto chce się kąpać po apelu? Apel ma King na placu palanta. Chodźmy!
Przed pięciu laty!
Jak Boga mego, jeśli ty po sześciu latach pobytu tutaj myślisz jeszcze, że znajdziesz tu sprawiedliwość, słowo daję, jesteś skończonym idiotą.
To będzie już trwało aż do końca roku, możecie być pewni!
No to może ty, Stalky?
Wściec się można! Wiecie co? Weźmiemy pukawki i chodźmy na króliki.
Na lewo, panie Corkran, niech się pan trzyma na lewo i niech pan spróbuje namacać kurek.
Żeby się dać złapać? Ani myślę. O, jak ja daleko mogę dostać ręką między deskami!
Słuchaj, Beetle, ty przed nami przeczież nic nie kryjesz, no nie?
Więc na co mu szóstki, Turkey? Bydlak zaczyna się robić zanadto samodzielny. Patrz, królik! Nie, tak, to kot, jak mamcię kocham! Strzelaj pierwszy!
Ale kiedy to ten cieśla mi powiedział. Podłoga spoczywa na belkach, na tym poprzecznym wiązaniu, przez któreśmy pełzli, ale zatrzymuje się u przepierzenia. Otóż, gdyby się szło wzdłuż tego przepierzenia, jak my na strychu, jasna rzecz, że można by wsunąć, co by się żywnie chciało pod podłogę, między deski podłogi a łaty i tynk sufitu sali znajdującej się pod spodem. Popatrzcie, jak to narysowałem.
Doskonale. Kłaniaj się im ode mnie... Jest!
To będzie dopiero smród! Morowy smród!
A ona rzekł Stalky, opierając się na ramionach obu kolegów. gotowa ich zaskoczyć. Naprzód zacznie do nich szeptać, jak gdyby im się tylko coś śniło, a potem zacznie cuchnąć! Rany Boga, co to będzie za smród! Zróbcie mi tę przyjemność i pomyślcie o tym przez dwie minuty!
A ja o mało nie złamałem parasola Beetlea, wpychając kicię tam, gdzie ma dojrzeć!
Nie, kochaneczku, żadnego lania nam nie dacie a nie dacie dlatego, bo wiecie sami, że prędzej czy później dostałoby się wam jeszcze gorzej. My mamy czas. My możemy ze swą zemstą poczekać. A wy zrobiliście z siebie błaznów i przekonacie się o tym jutro, jak tylko King dowie się o waszej rezolucji. Jeśli was najdalej do jutra wieczór szlag z tego powodu nie zacznie trafiać, gotów jestem
Ani mi się śni! Wszyscy do kupy razem jesteście kretynia banda rezolucjonistów. Wysmażyliście byczy pasztet. Może być, nauczy was to nie zaczynać z nami na drugi raz!
Jak ciocię kocham, da nam King szkołę na drugiej godzinie, a ja Horacego w rękach nie miałem! Chodźmy!
Doprawdy, panie Beetle jesteśmy panu serdecznie zobowiązani za pańską diagnozę, która nie mniejszy zaszczyt przynosi pańskiej chorobliwej fantazji, jak też i opłakanej ignorancji, z jaką pan tak wymownie rozprawia o tych chorobach. Teraz zaś wystawimy pańską wiedzę na próbę na innym polu.
Za żadne skarby świata! Nie ma który z was dobrego rymu do „kanał”?
To wszystko nie ma nic do rzeczy. Pochlebiam sobie, że umiem dać sobie z nimi radę, jak trzeba. Jeśli jednak oni czują, że posiadają moralne poparcie ze strony tych, których sprawiedliwość powinna być bezwzględna i szczera, to muszę powiedzieć, że zadanie moje staje się nadzwyczaj trudne. Co do mnie osobiście, to wyznaję, że najbardziej potępienia godną między nami rzeczą byłaby w moich oczach nielojalność.
Czegóż chcecie? Znacie chyba chłopców. Naturalnie, że chwytają się wszystkiego, co w ich oczach uchodzi za okazję zesłaną przez samo niebo. Cóż tam jest właściwie w tych pańskich sypialniach, King?
Karlejemy
Nonsens! Gdybyś pan choć chwilę o tym pomyślał, zobaczyłbyś pan, że cała ta przedwcześnie dojrzała bujność bezwstydnej wyobraźni, na jaką King się uskarża, pochodzi wyłącznie od niego. Jak to powiada poeta: „Sam wyhodował pióra, które nadają lot strzale”. Naturalnie, nigdy tego nie przyzna. Chodźcie na chwilę do pokoju do palenia. Nieładnie podsłuchiwać chłopców, ale oni z pewnością gnębią teraz dom Kinga od zewnątrz. Małe rzeczy podobają się małym umysłom.
Aha, Wyszedł! Uczony Lipsius poszedł się przewietrzyć. Jego Królewska Wysokość poszła się trochę okadzić!
Mam ci kilka słów do powiedzenia, mój młody przyjacielu; pogawędzimy chwileczkę.
Stój! Kartoflarz nigdy, w całym swoim krótkim życiu nie powiedział „na mą duszę”
Czyżby? Zabawiłeś się z nimi? No, muszę powiedzieć, że nie zazdroszczę ci wyboru towarzyszy zabaw. Podejrzewam, że mieli zamiar uszczęśliwić cię jedną z tych ohydnych oracji, na jakie sobie tak bezczelnie pozwalali w ostatnich czasach. Zapowiadam wam surowo, abyście dobrze uważali na siebie w przyszłości. Pozbierać te piłki!
Ja? Ja chcę śpiewać pieśń triumfu, śpiewać pieśń triumfu przez całe popołudnie. Nigdy jeszcze nie śpiewałem swej pieśni triumfu tak, jak ją dziś śpiewać będę. Chodźmy do naszej dziury.
Nie pytaj, to ci nie będę kłamał. Dostała postrzał, który jej wyszedł drugim bokiem i złamał dwa żebra równo jak dwie gałązki chrustu. Widziałem jedno, gdy ją przewracałem na drugi bok. O, oni są chytrzy, ale starego Richardsa nie wezmą na bas... Miałem to już na końcu języka, ale
Pozwól pan, King, zastanówmy się choćby tylko nad panem i cofnijmy się o parę lat wstecz. Przypomina sobie pan, jakeście to ich wraz z Proutem tropili
To Króliczy Bobek... pijany jak sztok... z ulicy! Cóż to ma wspólnego...
Gotów zażądać od chłopców słowa honoru! Co za głupiec ze mnie! Nigdy więcej nie zapomnę, że nauczyciel nie jest człowiekiem. Zapamiętajcie sobie moje słowa Będą z tego grube nieprzyjemności.
Głównie sprzysiężenia, intrygi, bojkoty. Oddaj się tym czarnym intrygom, o których Kopytko zawsze mówi. Chodźmy!
O, tak to nie pójdzie! W żaden sposób nie moglibyśmy zachować swej powagi, kochany Orrinie, gdybyśmy puszczali płazem takie uwagi.
Oddaj mi mój szyling!
Czekajcież, Beetle pożyczył mi sześć szóstek.
Ja... ja nie wiem dobrze
Nie pozna się. Jest zanadto zmartwiony! Stalky, poderżnij się na tym stemplowanym papierze na dole i pisz: „Jestem ci winien dwa szylingi i cztery szóstki”. Nie jesteś mi wdzięczny, Beetle, za to, że te hopy wydostałem od Prouta? Stalky nie oddałby... Co robisz, ośle jakiś!
Nie wiem, kto się tu szarpie, my czy wy, którzy wtrącacie się do sprawy prywatnej między mną a Beetleem, załatwionej już przez Prouta.
Lecz jeżeli sobie wyobrażacie, że w ten sposób dojdziecie z nami do ładu, to się grubo mylicie. Basta! Dobranoc!
Więc wy myślicie, że byłoby lepiej odesłać ich z powrotem do pracowni?
Ależ, Turkey, my myśleliśmy, że tego chcecie, jak Boga kocham. Myśmy myśleli, że wam tam będzie znacznie wygodniej.
...byłem zmuszony wyprawić ich z powrotem do pracowni. Ich wpływ moralny był wprost nie do opisania
Poziom w przeciągu tygodnia obniżyli. A ja przez długie lata pracowałem nad jego podniesieniem. Moi właśni prefekci klasowi błagali mnie, abym ich od nich uwolnił. Pan mówisz, że pan posiadasz ich zaufanie; być może, że oni panu całą sprawę w innym świetle przedstawią. Co się mnie tyczy skończył Prout z goryczą.
Czy ksiądz przypomina sobie Oblężone miasto panny Oliphant, tę książkę, którą mi ksiądz pożyczył zeszłego półrocza?
Otóż właśnie ja, a nie Mr. Prout. Ja bynajmniej nie chciałem, obawiam się jednak, że wskutek pewnego mego odezwania Mr. Prout mógł mieć wrażenie...
Nie warto! Stary bije po plecach, a to by był hałas okropny Dobranoc, Padre. Nasz rachunek jest wyrównany.
Bardzo dobrze. Zatem postaramy się zrobić, co tylko jest w naszej mocy. Pragnąłbym bardzo, żebyście mi już więcej nie dokuczali.
Zejdźmy na dół do umywalni i zobaczymy, jak to wygląda. Jeden może trzymać lustro, a inni będą się oglądali.
Zacny chłop!
Gdzieżby on mógł! I przy tym, Bogu dzięki, on nie jest duchownym!
O tak! Przy was nawet nieżonaty nauczyciel nie ma ani chwili spokoju, pod tym względem z wami się zgadzam.
Cóż znowu, Padre! Proszę siadać! Niechże ksiądz nie odchodzi! My naprawdę bardzo się cieszymy, ile razy ksiądz do nas zajrzy!
Ja mam wątpliwości!
I cóż teraz poczniemy?
Nie zapalaj się! Spokojnie! Nie wolno się nam z niczym zdradzić! Ktokolwiek by to był, trzyma się w ukryciu, inaczej zauważylibyśmy go z pewnością. Będziemy tak długo obchodzić dom i węszyć, dopóki nie nabierzemy zupełnej pewności.
Ale nie są prefektami. Przynajmniej jedno bene Sefton i Campbell, hm, Campbell i Sefton. Któryś z nich dostał się do naszego liceum w drodze konkursu!
Głupstwa! Więc cóż chcesz zrobić?
Pewnie że bolało. Bardzo inteligentny z ciebie chłoptaś, Beetle. Turkey cię wytarza po całej klasie. Żebyś wiedział, żeśmy się strasznie pokłócili i że to ja kazałem ci to robić. Daj mi swoją chustkę do nosa!
Dajcie mi spokój ścierwa jedne! Pozwólcie mi wstać! Chcecie, żebym kolana połamał? Co za dranie! Dajcie mi już spokój, jak Boga kocham! To nie są żadne żarty!
Dobra! Zdejmiemy im trzewiki
Dlaczegoście dręczyli Clewera?
Dawaliście Clewerowi „gruszki”?
Zatem my wam go damy, abyście wiedzieli, jakby było, gdybyście go dawali.
Mówi, że nie. Ukołyszcie go do snu. Campbell może się przyglądać.
On mówi, że skona. Usuńcie go. Dalej Sefton. Och, byłbym zapomniał! Sefton, dlaczego znęcaliście się nad Clewerem?
Mówi, że jest nam wdzięczny. Usuńcie go na bok. Ach, byłbym zapomniał! Słuchaj, Campbell, dlaczego znęcałeś się nad Clewerem?
I połowę wąsów, którymi się tak pysznimy. Mówi, że daruje nam lanie. Czy nie poczciwy z niego chłopak?
Puśćcie go już! Przecie on beczy!
Ale ja nie! Uważaj, zabijesz Seftona!
Czy może nie mam pięknych oczu?
Przyznaj się do wszystkiego natychmiast
Pewnie, że tak, i właśnie dlatego będziecie robili teraz wszystko, co wam każemy, tak samo jak Clewer. Gdybyście się nie poddali, wzięlibyśmy was na tortury. A ponieważ poddaliście się musicie śpiewać hymny pochwalne na cześć zwycięzców. Prędzej!
Ja też tak myślę! Więc Sefton nie musi się też zjawiać we wspólnej sali z tymi faworytami w frędzlach. Okropność, gdyby go tak mikrusy zobaczyły! Może się ogolić. Sefton, nie dziękujesz?
No, chodźmy! Do widzenia, Campbell. Pamiętaj, że jeśli wy sami nie rozgadacie, z nas żaden ani nie piśnie.
Więc pan sądzi, że to to?
To znaczy, że ksiądz wiedział?
Jak to nie? Przeciwnie! Proszę chwileczkę poczekać, Padre sahib! Weźmiemy tylko ręczniki i nous sommes avec vousnous sommes avec vous (fr.)
Wściec się można w takie nudne popołudnie. A prócz tego jeszcze śmierdzi. Wiecie co? Chodźmy sobie zapalić. Mam byczego kumeta.
Bierzcie czapki. Dwu przeciw jednemu, Beetle. Musisz iść.
Z Mr. Duncanem dziewięciu. Jak Mr. Duncan wstąpił do naszej szkoły, nie był większy od małego Greya. Służył w mym dawnym pułku. Tak, tak, panie Corkran, to już dziewiąty z rzędu!
Co pyskujesz? Czy wuj Stalky wsypał was kiedy?
Nie mogę. Ja znów muszę rzygać... Gwiżdżę na to, ale jak się King będzie sadził! Ekstrabaty, do wszystkich diabłów.
Bardzo wierzę! Ekstrabaty, tydzień ciupy i pięćset... a ty jeszcze się stawiasz? Beetle, bierz go!
Gdyby rektor ogłosił na korytarzu zakaz gry w kule, mógłbym coś zrobić, nie mogę jednak interweniować na żądanie samego dyrektoradyrektor
Nie będziemy chyba sami sobie robili na złość. Mamy wstąpić do wojska
Dziękuję! Co za wygodnisie z was!
Przyniosłem wam pewnien dziennik indyjski, który mi przysłała jego matka. Mogę powiedzieć
No, mniejsza z tym! Stary rozbił nam pierwszą piętnastkę na kawałki, ale my musimy teraz te kawałki pozbierać i zlepić, inaczej Starzy Chłopcy dadzą nam łupnia! Musimy awansować wszystkich z drugiej piętnastki i dajmy grać starszym chłopcom. Tam są z pewnością fury talentu, który można oszlifować jako tako od dziś do meczu.
Crandall młodszy to ten, co odbił ciało biednego Duncana?
Nie, tylko że ja mam bardzo pewną rękę
Jakoś mi się tak wyrwało, zanim nawet o tym pomyślałem, Ale wcale się nie gniewał. To morowy chłop! Jak Boga kocham, będę dziś grał jak anioł. No nie, Turkey?
Doktor powiedział, że sam mógł dostać dyfterytu. Dlatego nie wrócił do liceum, ale mieszkał u nas. Doktor mówił, że gdyby nie on, to bym zdechł do dwudziestu minut.
Właśnie myślę!
To szczere złoto młodszy, mniejszy..
Za moich czasów to była mokra gąbka. A to co? Co się dzieje?
Niech pan na nas nie zważa! Nic nie szkodzi! Prosimy opowiedziać, jak to było z Porcusem.
Dobranoc. Dziękujemy panu, Crandall. Strasznie dziękujemy. Dobranoc.
No, to żebyście sobie wiedz... A bod... Słuchaj!
Preparacja w ostatni dzień nauki? wykrzyknął Crandall, myśląc o własnej, burzliwej młodości.
...za zachowanie się wobec Mr. Masona, jutro, podczas wypłacania pieniędzy na drogę, całe wyższe liceum otrzyma ode mnie chłostę. Również chłostę otrzymają trzej chłopcy z pracowni, których zastałem w klasie skaczących po ławkach. Prefekci zostaną po apelu.
A, teraz rozumiem! Więc to nie znaczyło... a to dopiero! Ostatecznie, mogę przez palce patrzeć na psie figle, ale nie mogę tolerować zuchwalstwa! W każdym razie to nie usprawiedliwia ich zachowania się wobec Mr. Masona. Wiersze im tym razem daruję, pamiętajcie sobie; chłosta zostaje.
W danym razie my panu pomożemy
Tylko nie tak nagle, bardzo proszę. Tu ja komenderuję. W lewo marsz!
Potem zobaczymy. A teraz spróbujcie sobie wyobrazić, że nie jesteście wcale jakimiś tam wiecznie spóźniającymi się marudami, lecz półkompanią na placu musztry, a ja jestem oficerem, który tą półkompanią komenderuje. Nie ma się z czego śmiać. Jeśli się wam poszczęści, większej części z was połowa życia zejdzie na musztrze. Zadajcie sobie trochę trudu, pokażcie, co umiecie. Bóg świadkiem i tak dość długo już was uczę...
Znakomicie zawołał wesoło.
Tak jest, panie generale! Baczność! Równaj się!
Dał ci co?
Ale się stary Foxy cieszył, widzieliście? Czerwony był aż po uszy! To był dla niego triumf nadzwyczajny. Popisaliśmy się, co się nazywa. Chodźmy teraz do Keytea, kupimy sobie kakao i kiełbasek.
Owszem
Panowie, proszę nie dotykać stojaków!
Ja sam nie idę, ale za to przyślę wam zastępców. Hej! Morrel i Wake, wy dwa mikrusy przy stojakach, zaraz mi się zapisać.
Nie radzę ci, bo King z pewnością rzuci się na ten cały korpus, jak byk na czerwoną płachtę. Nie pytano go o radę. Widzisz go, jak węszy i łazi dokoła tablicy z ogłoszeniami? Choć, pociągniemy go za język.
Naturalnie. Ale w liceum musimy udawać, że jesteśmy za korpusem kadetów. Nie mógłbyś napisać jakiego morowego epigramu à la Catullus na to, że King jest korpusowi przeciwny?
A zresztą on i tak nie będzie miał o czym gadać!
Widzisz, jaka to cholera z tego Stalkyego!
Ja nic nie poradzę, wachmistrzu! Poproście tego piegowatego, młodego Corkrana. To jest ich dowódca.
A w drugim szeregu stoi bydlak wypięty tak, jak gdyby miał rodzić! Tak jest, ten sam, który się ogląda, szeregowy Ansell!
O, mój Boże! Toż to najlepsza komedia w świecie!
Gdyby mi się udało wywabić ich w pole, zrobiłbym z nimi wszystko, co tylko bym chciał. Inaczej może zaczną śpiewać, gdy przyjdą mundury.
Co do tego masz pan zupełną słuszność.
Za żadne skarby świata nie opuściłbym tego odczytu Chłopcy mówili, że ta baba, wołająca wciąż Ruomeo to była piła. Ja nie mówiłem nic, mnie się ona podobała. A dopiero jak dostała w samym środku tyrady czkawki! Może i on czkawki dostanie? Pamiętajcie, kto pierwszy wejdzie do sali gimnastycznej, ma zająć miejsca dla wszystkich trzech.
Przestań gęgać! Oto Jego Wysokość! Boże, co za morda!
Co... jak to... dlaczego?
To ci dopiero komiczna historia! Siedzę sobie najspokojniej w świecie w pracowni, pisząc mały poemacik o chorążym z brzuchem z galarety, aż tu naraz wpada Stalky. Ja mówię „hallo”, a ten mnie sklął jak mularz i zaczyna beczeć jak wariat. Głowę położył na stole i wyje. Może by zobaczyć, co mu jest?
Bo żadnej musztry już nie ma. Korpus kadetów się wściekł zaśmierdział
Mimo wszystko, nie były to lata najgorsze Będzie mi przykro rozstać się z naszym starym liceum. Wam nie?
Niech będzie! Będzie to mój ostatni numer i chciałbym, żeby wyglądał przyzwoicie. Złapię go może przed śniadaniem.
Nasza niedawna indolencja szuka schronienia na kwiecistych ścieżkach nieokreślonej fikcji. Ale dzień zbliża się, dzień obrachunku, mój ty kochany Beetle! Ja sam ułożyłem parę małych pytaniek z gramatyki łacińskiej, pytaniek, którym nawet twoje mistrzostwo w sztuce wykręcania się nie podoła. Tak, tak, z gramatyki łacińskiej. Ja sądzę, o ile mogę się tak wyrazić że Ulpian ci wystarczy... Aha! Eclucescebat ba
Hallo! A co wy tu robicie?
To wynoś się i zwołaj zebranie prefektów!
Ja... ja chcę wiedzieć, co wy robicie poza granicami?
Tak jest! Tak jest!
To się zdarza, jak się ją zaczepia Przeważnie jednak oddaje pocałunki. Chodźmy do mamy Yeo.
Któż to wzywa imienia mego na daremno?
Ani mi się śniło. Mało to dziewcząt w Northam? A w Appledore?
My nie jesteśmy wyjęci z granic! Możecie tu siedzieć spokojnie.
Boi się! W Northam nie ma ani jednej dziewczyny, której by to trzeba dwa razy mówić. A w dodatku taka ładna dziewczyna!
My byśmy z pewnością nie płakali. Ano, spróbuj, czy któryś z nas się rozpłacze!
Tylko nie naróbcie mi zamieszania
Kolumny w formie! Cóż to znowu! Nie bądźże takim wściekłym fachowcem.
Płaczący w grocie niemi bogowie Jak Boga mego, Horacy potrzebuje nad sobą takiego samego dozoru jak Tulke.
Mr. Radecliffe nie lubił butów biskupa, ale zalecał gorąco szampańskie wino i marmoladę morelową jako smar na cholewy.
Dobrze. Niech będzie!
Ciemna historia, bardzo ciemna! W najwyższym stopniu podejrzana.
Czyżeśmy cię nie widzieli? A potem wróciwszy ukradkiem z ustami ciepłymi jeszcze od pocałunków (nie na próżno czytał Beetle nowoczesnych poetów), zwołujesz konferencje prefektów, które nie są konferencjami prefektów, w celu podtrzymania honoru szóstej klasy.
My mieliśmy zamiar pomówić z wami o tym zgodnie i spokojnie, Carson, ale wy woleliście zwołać konferencję
Ja... szedłem ulicą wołał Tulke ale przyszła jakaś kobieta i... pocałowała mnie. Jak Boga kocham, ja jej nie pocałowałem.
Przestrzec? Ty?
Uważaj! Zbijesz mi latarnię! Co? Nie było to może wspaniałe? Nie zryćkowałem ich w niesłychany sposób? Widzieliście, jak naśladowałem Kinga? O, do diabła?
Zepsute młode świńtuchy! Co za fatalny przykład dla niewinnych chłopców o czystych duszach i wzniosłym sposobie myślenia, jak ty i ja!
Ależ kiedy naprawdę to ona mnie pocałowała!
Najzupełniej zbyteczne, mój drogi, zapewniam cię! Mogę im powtórzyć wszystko, co chcecie!
Nie, prosz pampsora Będziemy mieli mniej czasu na tłumaczenie. Mamy tylko dwie godziny. Tak nie idzie. To jest zadanie z drukowanego tekstu. Jak to potem klasyfikować? To wina Randalla. To nie nasza wina. Jak egzamin, to egzamin, prosz pampsora...
Słuchajcie! Słuchajcie!
Pewnie! Powiedziałem to Tulkemu. Powiedziałem mu, że niemoralny prefekt i pijaczyna-dyrektor stanowią parę. O mało się nie rozbeczał. Od czasu tej historii z Mary ma przede mną strasznego boja!
Doprawdy, trudno o grupę wznioślej myślących pacholąt, jakby się kto pytał! Odrobinę niemoralni, ale ostatecznie, cóż robić! Chłopcy zawsze zostaną chłopcami. Nie ma co robić tak nadętej miny, Carson. Pan Corkran zamierza nas zabawić historią Tulkego i Mary Yeo!
O, tak! Brałem udział w finale tej... tej epopei. Znacie tę historię?
Hallo, Alladyn! Hallo, Cesarzu! Przyszliście w samą porę na przedstawienie.
No i wyszedł! Jak tylko się ściemniło i trochę sobie pojedli, on i trzydziestu Sikhów zeszło po schodach w baszcie, salutując ciało małego Everetta, oparte w pionowej pozycji o ścianę. Ostatnie słowa Stalkyego były: Kubbadar! Tumbleinga!Kubbadar! Tumbleinga!
Bynajmniej nie byłby zachwycony! Ho, ho!
Ty?!
Że taki groszowy wywieszacz koszów rządzi Indiami, jutro dałbym się naturalizować jako Moskal. Jestem une femme incomprise. Ta historia mnie zdruzgotała. Żeby przyjść do siebie, potrzebuję jakie pół roku urlopu i polowania w Indiach. Mogę dostać ten urlop, Kiciu?
Ale za to ja go widziałem!
Dowiedź tego!
Dzieci, zdecydowaliśmy z ojcem, że pojutrze jedziemy do Niżpola. Olek skończy kurs w domu. Jest wiosna...
No tak, to już na dziś dosyć pisania
Dobrze, ten właśnie może być twój, ale ci go dać nie mogę, bo zgubisz. Schowam go tu do kieszeni, a kiedy przyjdzie konduktor, powiem, że ten właśnie jest twój
Owszem, bo przecież bilet naprawdę jest kupiony, a gdyby zginął, to byłby tylko wypadek.
Nigdy w to nie uwierzę! Przecież miałeś go tak dobrze schować! Poszukaj, tylko starannie.
A... podoba ci się tak bardzo? Masz ją!
To wielki grzech niszczyć kwitnące drzewo.
Masz też czego płakać! Stara była rudera, wszystko się waliło!
Tak! Właśnie! Będziemy mieli nudnego starucha, który będzie za nami łaził wszędzie i nic już nie będzie wolno robić, nic... nic!
Wcale nie kłamię obiecałem go szanować, nic więcej, zupełnie nic!
Och, babo wielkanocna! Nic ci nie wybił i możesz ubierać się spokojnie!
Nie jestem ciekawy napatrzę mu się i tak dosyć! Aż zanadto!
Jakże byłem szczęśliwy, że na tym się skończyło, że nie zaszliście w tę noc ciemną gdzieś za wieś
No tak cóż bowiem jest przyjemniejszego od pływania po jeziorze, prawda Niku?
Zameczek spalili kozacykozacy tj. po powstaniu styczniowym.. Dwór tylko cudem ocalał. Nik nie może jeszcze wszystkiego wiedzieć, ma czas
Wiesz i to nawet nic nie szkodzi, że znał papę wcześniej niż my, bo wcześniej znali go także i Gabro, i Brygida, i ciocia Halszka, i ksiądz proboszcz. Mnóstwo zresztą osób!
Ja? nigdzie nie wieję! chciałem cię właśnie zawołać
No, biegajcie po parku a rozruszajcie Alego, łobuzy.
Nie ma jeziora, ale jest staw i wolno mi po nim pływać. Biorę więc was wszystkich na swoją odpowiedzialność.
Ci... cho! altana tu zaraz za tym bzem, żebyż nie usłyszały!
O la la: jeżeli zechcę, to sama. Ali, nie przechylaj się na prawo, patrz, maczasz szarfę w wodzie.
Może on robi tam wiatraczki i wszystko co chcecie, ale jest zuchwały i głupi
Gdyby koń na nią nadeptał, stłukłaby się
Mówił. Ale jaśnie pan to nic do końskich spraw niezdatny, nie to co jaśnie pani! A to powiada, mieniać nie lubi i żeby wszystko, powiada, było ze swego stada. Toż Kasztelanka od nas do Hołowina poszła, to jakby własnego chowu źrebak po niej.
Na drugi raz będę wiedział, jak to pan Aleksander dotrzymuje obietnic!
A niech tam Tomek weźmie sobie morelę z wazy!
Skaczesz jak piłka tenisowa, nic nie masz powagi Mogę pójść z tobą
Ale gdzie ją wyrzucisz, biedna Aniu? Przecież wszędzie ją znajdą i odniosą!
Daj no ją tu
Niech Tom owiąże się fartuchem, siada przy Marcie i nakłuwa gruszki.
Phii... jeszcze się będą potem tak długo gotować!
O! my zostajemy choć myślę, że powinna bym jechać, bo mogłabym się przydać.
Aha...
Jakże to już późno a trzeba jeszcze wydać tyle rozporządzeń przed wyjazdem. Réne, mon enfantmon enfant (fr.)
A właśnie! Czemu by nie miała jechać, czy to jej mus tu zostawać, czy co? Pojedziemy i kwita.
E... niania w złym humorze, chodźmy sobie
Chłopcy wstawać, nie ma Dziudzi, pojechała na cały dzień do Czerniachowa!
Ty babo!
Tak, tak, naturalnie pojedziemy do starego zamku
No tak, możemy go chyba wziąć, to nie ulega kwestii
Ty! głupi jaki król?
Najpewniej są tam szczury i jaszczurki może nawet puszczyki obrzydliwe, chodźmy stąd, ciężko mi już dźwigać ten kosz.
Ależ nie, nikt go nie ukradł po prostu urwał się i wrócił do stajni, patrzcie, resztki lejcy na drzewie!
Dobrze Tomciu, obetrzyj oczy, masz moją chusteczkę. Wiesz co? Zdaje mi się, że jeszcze zostały paluszki w koszyku. No, siadaj do wózka.
Jest jedna tylko rada wrócić do zamku i schronić się przed deszczem. Iść lasem w czasie burzy nie możemy, a nie ma tu żadnych chat blisko. Nic się nie bójcie, jestem pewien, że już nas szukają. Zobaczyli przecież Almanzora samego. Na pewno będą nas szukać.
Cicho bądź, Tom taki mały jesteś, a myślisz, że już wszystko wiesz! Właśnie, że trafią, bo Almanzor ma znacznie mniejsze kopyta niż inne konie
Nic sobie nie zrobi, mało to razy uciekała? Marta to wszystkim się zaraz kłopocze, zupełnie jak nasza pani.
Ale jak?
Jeżeli siedzenie na trawie i chłód mają nam dopomóc, to chodźmy
Et, pewno coś zmyślił i zadowolony!
Olek przecież mówię ci, że widziałem, przez kilka chwil, nim znikło! Zdaje się, że to była kobieta. Miała białą szatę.
Jezus Maria
Nie bądź tchórzem, Ali. Weź mnie za rękę. Chodźmy!
Bo papo zabronił. Mówił, że to są głupstwa, w które nie trzeba wierzyć, ani ich powtarzać.
Dobrze, a wy czekajcie
Możecie wejść wszyscy nic tu nie ma.
Nie! Bo gdzieżby znikła?
Myślę, że ten ktoś to był duch pokutujący, a tam tam na pewno są skarby!
Co! Ja mam sobie iść?
Aha! Doskonale, zrobimy tak: wyjdziemy wszyscy pokazać się mademoiselle, żeby nie była niespokojna, że nas za długo nie ma, przez ten czas Nik pobiegnie do domu i przyniesie kociubę i łopaty, ale tak, żeby nikt nie widział. Aha i świecę, bo ta się już dopala. Potem wrócimy tu cichaczem i do roboty.
Musimy czekać, aż wyrośniemy
Wpuścimy
Pan hrabia telefonuje do miasta. Jest sam.
Zawołam
Ooo... zobaczmyż tę prawdziwą prawdę?
Jeszcze właśnie nie wiemy, bo tylko znaleźliśmy podziemie i nie możemy sami tam zejść, i trzeba, żeby papo z nami pojechał i sam zobaczył.
Nie wiem, pojedziemy na miejsce i może się przekonamy. Dziś jednak nie mogę jechać, gdyż oczekuję interesanta z miasta. Odłożymy więc to do jutra rana
Właśnie, że powiesz! Dlaczego miałabyś nie powiedzieć? Alboż to twoja tajemnica? Cóż cię to może obchodzić? Czyż nie dokuczasz nam zawsze, jak możesz? Nic, tylko cały dzień się słyszy: „Patrz, Marietka to, patrz, jak Marietka tamto, regardez Marie, comme elle est sage, comme elle est laborieuse, comme elle est soignéeregardez Marie, comme elle est sage, comme elle est laborieuse, comme elle est soignée (fr.)
Bo widzisz, to było tak Tu dawniej nad samą wodą stała labradorowa kolumna z naszej kopalni. Na wierzchu była urna i w niej kwiaty. Pewnie glicynie a może storczyki, a może azalie, tuberozy, portulaki, begonie, hiacynty, pelargonie, petunie, cyklameny...
Nie wiem, czy to był wtedy stary testament, bo byłem jeszcze bardzo mały
Strasznie ciężka, zresztą, czy ja wiem? Dość, że leży!
Nie boję się Reni ani nikogo na świecie. Jestem księciem Józefem
Może być
Dobrze
W każdym razie całe to zdarzenie nie jest pospolite i wątpię, czy często się dzieciom coś podobnego przytrafia. Nie mogę powiedzieć, żebym się bała tego, co nas w podziemiu czeka, ale jestem jakby zaniepokojona i jest to bardzo przyjemne uczucie.
Po cóż to zgadywać i tak za chwilę się dowiemy.
Tak zbiłem wczoraj twojego pieska z Kopenhagi, ale jestem pewien, że nie będziesz się na mnie gniewała, Reniu, bo przyznałem się do winy.
Ja za Renią
Dymitr samozwaniec czy coś gorszego.
Dobrze. Wyciągaj świecę. Tom, daj tu słomę.
Cisza ja wiem jak. Daj tu swoją kociubę, Niku, tak doskonale! Jest dużo dłuższa niż szerokość otworu.
To bardzo stara metoda mój drogi Olku! to w starożytności wodzowie szli na czele hufców i ginęli. Dzisiaj z dalekiego i bezpiecznego miejsca wysyłają przez adiutantów rozkazy.
Tak, ale w którą stronę?
Na swoim stoliku, powiedziałem
Taki świeży powiew, jak gdyby niedaleko było wyjście
Korytarz zawraca na prawo Uwaga!
Dobrze więc A teraz ruszajmy z powrotem.
Ech! Jak raz stąd wyjdziemy, to już nie dadzą nam tu wrócić samym
Nie ma żadnej dziury na naszych polach
Bo... bo ja widziałem coś strasznego!
To znaczy... „W ręce Twoje, Panie”.
Uhu... hu...
A sztandaru nie wypuściłem, ani na jedną minutę
Dobrze ponieważ poczuwasz się do winy na równi ze starszymi braćmi, razem z nimi poniesiesz karę. Od dziś do końca lata co dzień dwie godziny będziecie poświęcać pracy pod kierunkiem pana Martin. Poproszę go, by się postarał nagiąć wasze umysły do zastanowienia i by wzbudził w was poczucie odpowiedzialności, którego nie macie. Tyle razy winy były wam darowane, że spodziewałem się po was większej wrażliwości sumienia. Możecie iść, zasmuciliście nas poważnie i już wiem, że w przyszłości nie możemy polegać ani na waszym rozsądku, ani na posłuszeństwie.
Tak, tylko stronice zlepiły się ze sobą. Oto patrzcie.
Właśnie od czasu znalezienia przez was tego papieru debatujemy nad tym, na jaki krzyż?
Naturalnie, że trzeba wszystkiego spróbować, zanim się przystąpi do ostateczności burzenia oficyn Nie myślcie tylko proszę, że nalegam na to dlatego, że łatwiej mi o pieniądze niż wam, tylko mam taką diablą ochotę spłatać figla tym panom w Petersburgu! Ale oto i konia mi prowadzą. Do widzenia, Marto, bądźcie zdrowe, dzieciaki. Coś wam Renia kazała powiedzieć, dzieci, ale zapomniałem.
Spadniesz!
Tak! Ale przez ten czas przeziębi się na nic Nie ma rady! Trzeba, żeby szedł do domu i przebrał się. Chłodno dziś zupełnie.
Z Hołowina przyjechali! Boże mój! A tu majtki zupełnie jeszcze mokre!
W gabinecie. Kazali tu nam czekać. Gdzież Marta i Tom? Taki ważny dzień, (że aż Marietka zdecydowała się przyjechać), a wy się gdzieś rozlatujecie!
Phii... kiedy to będzie? A tymczasem Gabro już nawet łabędzie zabrał ze stawu i nie ma komu bułki nosić. Trzeba w domu siedzieć i uczyć się. Myślisz, że to przyjemnie się uczyć? Mała jesteś i nic prawie nie wiesz.
Ktoś, kto ma prawo ponopono (daw.)
Tak, wyobraź sobie
Tak, tak, prędko.
Nie, nie
Wszystko mi jedno
Tak, nie kłopocz się, już zrobione, rzekł kuzyn, którego policzki ocienione zbyt silnym zarostem, uśmiechnęły się nieznacznie z zadowolenia że o tem pomyślał.
Ręczę ci.
Ale czy nie jestem za ciężka?
A! to wszystko?
Skoro mnie upoważniasz, dam ci znać, jak tylko będę mógł.
To idjotyczne, tak się widywać tylko u innych. Skoro pan nie chce zjeść ze mną obiadu u ciotki, czemu nie miałby pan przyjść na obiad do mnie?
Ja tego nie nazywam mężem! Ostatecznie, twierdzą że wuj Franciszek stara się o młodszą; chwała Bogu, nie wszystkie zostaną staremi pannami.
Wiecie państwo, że ona jest ładna, wygląda bardzo inteligentnie; gdyby nie drobna wada w górnej wardze, byłaby poprostu czarująca. Jeżeli istnieje wicehrabia de Tours, można mu powinszować. Oriano, wiesz kogo mi przypominają te brwi i ta linia czoła? Twoją kuzynkę, Jadzię de Ligne.
No więc, właśnie ktoś mówił to wszystko mojej żonie, dodając, że jeżeli brat darowuje ten zamek naszej siostrze, to nie poto aby jej zrobić przyjemność, ale żeby ją „takinować”. „Charlus jest taki sprzyka”, mówił ów ktoś. Otóż wiecie państwo, Bréze to jest kąsek królewski, to może być warte kilka milionów, dawna siedziba królewska, jeden z najpiękniejszych lasów we Francji. Jest wiele osób, któreby się zgodziły aby je „takinować” w podobny sposób. Toteż, słysząc to wyrażenie w zastosowaniu do Charlusa, dlatego że chciał darować tak wspaniały zamek, Oriana nie mogła się wstrzymać, aby nie wykrzyknąć dodał książę przybierając z powrotem nadąsaną minę a zarazem spoglądając w koło aby ocenić wrażenie dowcipu żony (przyczem książę był raczej sceptyczny co do biegłości pani dEpinay w historji starożytnej); rozumie kuzynka, to aluzja do Tarkwiniusza Pysznego, króla rzymskiego; idjotyczna zresztą, licha gra słów, niegodna Oriany. A przytem ja, który, mniej wprawdzie dowcipny od Oriany jestem taktowniejszy od niej, ja myślę o następstwach; jeżeli fatalność zechce, aby to ktoś powtórzył bratu, będzie cała historia! Tem więcej że ponieważ właśnie Palamed jest bardzo wyniosły, bardzo dumny i drażliwy, skłonny do komerażów, trzeba przyznać, że „Takiniusz Pyszny” wcale dobrze go maluje. To ratuje powiedzonka mojej pani, że nawet kiedy się chce zniżyć do dość pospolitej gry słów, pozostaje „inteligentna mimowoli” i niezgorzej charakteryzuje ludzi.
A! Takiniusz pyszny, powiadała księżna Parmy z oczami z góry rozszerzonemi podziwem, błagając o dodatkowe wyjaśnienia, których nie odmawiała jej pani dEpinay. „Przyznaję, że Takiniusz pyszny nieskończenie mi się podoba jako redakcja” na wiarę Courvoisierów bardzo w tem różna od Courvoisierów mówiła pani dEpinay do osób będących u niej na obiedzie; mąż nie pozwoliłby mi z powodu jej życia (dodała, czyniąc aluzję do pewnych najzupełniej urojonych wybryków księżnej Parmy). Ale nawet gdybym miała męża mniej surowego, wyznaję żebym nie mogła. Nie rozumiem, jak Oriana może z nią wytrzymać. Ja tam chodzę raz na rok, i z trudem mogę dotrwać do końca wizyty”.
Siedzieć sobie spokojnie przy kominku też jest urocze
Ustrzeliłem w istocie parę ładnych sztuk. Pozwolę sobie przesłać jutro księżnej tuzin bażantów.
Nie, wolę jutro
Nie takie nadzwyczajne. Ale sądzę, że mnie lubią. Ten chłopak jest trochę nieznośny, bo jest zakochany; czuje się w obowiązku stroić melancholijne miny.
Oriano miałam któregoś dnia wizytę twojej kuzynki dHeudicourt; trzeba przyznać, że to jest kobieta o niepospolitej inteligencji; prawdziwa Guermantes, to mówi wszystko; ale powiadają, że ma zły język.
Niech go księżna nie słucha, on nie jest szczery, ona jest głupia jak gęś Ale to najlepsza kobieta pod słońcem. I nie wiem nawet, czy głupota w tym stopniu może się jeszcze nazywać głupotą. Nie sądzę, abym kiedy widziała coś podobnego: to casus lekarski, coś patologicznego, rodzaj idiotki, kretynki, niedorozwiniętej, jak w melodramach albo jak w Arlésienne. Kiedy ona jest tutaj, pytam się zawsze, czy nadeszła chwila, w której jej inteligencja się zbudzi, co zawsze przeraża trochę.
Słowem Zenajda nalegała, aby Oriana przyszła do niej na śniadanie; że zaś żona nie bardzo lubi wychodzić z domu, broniła się, wypytywała, czy pod pozorem małego śniadania nie wpakują jej podstępnie w wielkie tralala, i starała się na próżno wywiedzieć, kto tam właściwie ma być. „Przyjdź, przyjdź Dostaniesz purée z kasztanów, paluszki lizać, a przedtem będzie siedem małych bouchées à la reine”. „Siedem!”, krzyknęła Oriana, „w takim razie będzie nas co najmniej ośmioro”.
Ależ, mój drogi, nie powiadasz mi nic nowego; ja wiem, że księżna Parmy jest inteligentna Jestem bardzo dumna, że jej wysokość aprobuje moje skromne redakcje. Zresztą, nie przypominam sobie, abym to powiedziała. A jeżeli powiedziałam, to po to, aby pochlebić kuzynce, bo skoro ona powiedziała siedem bouchéesbouchée (fr.)
Ach, Błażeju jeżeli chcesz mi powiedzieć, żem znała pana de Bornier, oczywiście, że go znałam, parę razy nawet odwiedził mnie, ale nigdy się nie mogłam zdobyć na to, aby go zaprosić, bo trzeba by mi za każdym razem dezynfekować salon formaliną. Co do tego obiadu, przypominam go sobie bardzo dobrze; to nie było wcale u Zenajdy, która w życiu nie widziała na oczy pana de Bornier i która musi przypuszczać, kiedy ktoś mówi o Córce Rolanda, że chodzi o księżniczkę Bonaparte, o której mówiono, że się zaręczyła z synem króla greckiego; nie, to  było w ambasadzie austriackiej. Przemiły Hoyos myślał, że mnie uszczęśliwi, sadzając obok mnie tego zapowietrzonego akademika. Musiałam sobie zatykać nos, jak mogłam, przez cały obiad; odważyłam się odetchnąć aż przy rokforze.
Mówicie państwo o korespondencji, mnie się wydają urocze listy Gambetty
Och, mój drogi, jeżeli wsiądziesz na Balzaca, nie skończymy tak prędko. Wiesz, zachowaj to na dzień, kiedy będzie Mémé. On jest jeszcze lepszy, umie Balzaca na pamięć.
Ale wcale nie, niezdolna jest do tego; myśli, że kocha, tak jak myśli w tej chwili, że cytuje Wiktora Hugo, dlatego że przytoczyła wiersz Musseta. Och nikt bardziej ode mnie nie wzruszyłby się prawdziwym uczuciem. Ale ja dam księżnej przykład. Wczoraj zrobiła Błażejowi straszliwą scenę. Wasza wysokość myśli może, że to dlatego, że on kocha inną, że już nie kocha jej; wcale nie: dlatego, że nie chce przedstawić jej synów do Jockey Clubu! Czy wasza wysokość sądzi, że tak postępuje kochająca kobieta? Nie, ja powiem więcej to jest osoba o rzadkim braku serca.
Wiktor Hugo nie jest przecież tak realistyczny jak Zola?
Tak, na czerwono à la rak Ale nie to przekaże jego imię potomności. To ohyda, Błażej chciał to zniszczyć.
Dlatego że się nie zna na malarstwie? Ale to dobra kobieta, nieprawdaż?
Ależ tak, przypominam sobie wybornie, żem pana widziała owego dnia Zawsze jest bardzo interesująco u ciotki. Na ostatnim wieczorze, gdzie pana właśnie spotkałam, chciałam pana spytać, czy ten stary pan, co przeszedł koło nas, to nie był François Coppée? Pan musi znać wszystkie nazwiska
Po pierwsze idzie się na ich pogrzeb, czego się nie robi nigdy dla żyjących.
Skoro mówimy o twojej rodzinie, Oriano widziałam wczoraj twego siostrzeńca Saint-Loup; zdaje mi się, że on chce cię prosić...
O, wczoraj zapraszał mnie na dziś na obiad, ale żebym nie przychodził po trzech kwadransach na jedenastą. Ale jeżeli pan ma zamiar być u niego, może mnie pan odprowadzić choć do Komedii Francuskiej, będzie pan w peryferii
Ależ ona samemu Błażejowi odpowiedziała, kiedy jej mówił z miną banalnie smutną: „Wasza królewska mość jest w żałobie: po kim, czy to jakie wielkie zmartwienie?”. Odparła: „Nie, to nie jest wielka żałoba, to mała, malutka żałoba, to po siostrze”. To fakt, że ona jest zachwycona, Błażej wie bardzo dobrze; zaprosiła nas na wieczór tego samego dnia i dała mi dwie perły. Chciałabym, żeby traciła siostrę co dzień! Nie opłakuje śmierci siostry, ośmiewa ją do rozpuku. Powiada prawdopodobnie jak Robert, że: Sic transit, wreszcie sama już nie wiem
Ależ tak to jedyny okręg, gdzie biedny generał ani razu się nie poszkapił.
Co za ładny kwiat, nigdy nie widziałam podobnego, tylko u ciebie, Oriano, zdarzają się podobne cuda
Prawda, to piękne! Szczęśliwa jestem, że się to księżnej podoba Wspaniały egzemplarz. Powiem księżnej, że ja zawsze uwielbiałam styl empire, nawet wówczas kiedy to nie było w modzie. Przypominam sobie, że w Guermantes naraziłam się na drwiny teściowej, bo kazałam ściągnąć ze strychu wszystkie wspaniałe empiry, jakie Błażej odziedziczył po ciotce Montesquiou, i umeblowałam skrzydło pałacu, gdzie mieszkałam.
Ależ zobaczy wasza wysokość, że wszystko się ułoży bardzo dobrze. To są bardzo dobrzy ludzie i wcale niegłupi. Zaprowadziliśmy tam panią  de Chevreuse była zachwycona. Syn jest nawet bardzo miły... To, co powiem, nie jest może bardzo przyzwoite ale on ma pokój, a zwłaszcza łóżko, gdzie lubiłoby się spać dodała pani de Guermantes wolniej, aby lepiej jeszcze uwydatnić słowa, które jakby rzeźbiła ruchem pięknych warg, wrzecionem długich wyrazistych rąk, i wlepiając w księżnę Parmy łagodne, uparte spojrzenie
A, Haga! Co za muzeum!
Cesarz jest fantastycznie inteligentny kocha namiętnie sztukę, ma w rzeczach sztuki smak poniekąd niezawodny, nie myli się nigdy. Jeżeli jakaś rzecz jest piękna, pozna to natychmiast i nienawidzi jej. Jeżeli jakiejś rzeczy nie cierpi, nie można mieć żadnej wątpliwości, że jest wyborna.
Na co by się wam to zdało? Oni są tacy kłupi. Ja wiem, że nie na wojskową pomoc liczycie u nich. Ale można ich i tak osądzić z tępoty ich generałów. Jeden z moich przyjaciół rozmawiał świeżo z Bothą, wie pan, wodzem Boerów. Botha mówił: „To przerażające taka armia. Ja raczej dość lubię Anglików, ale niech pan pomyśli, że ja, prosty chłop, natłukłem ich we wszystkich bitwach. I w ostatniej, gdzie uległem liczbie nieprzyjaciół dwadzieścia razy wyższej od nas, poddając się z musu, jeszcze potrafiłem wziąć im dwa tysiące jeńców! A przecież ja dowodziłem tylko chłopami, ale gdyby kiedy ci idioci zmierzyli się z prawdziwą armią europejską, strach bierze, co by się z nimi stało!”. Zresztą wystarczy, że ich król, którego państwo znacie równie dobrze jak ja, uchodzi za wielkiego człowieka w Anglii.
Pan zna pana de Norpois, wiem
To mnie wcale nie dziwi. Nie potrzebuję waszej wysokości mówić że niewiele mam wspólnych poglądów z moim kuzynem. Łatwo wasza wysokość zgadnie, że w przeważnej ilości rzeczy zgadzamy się jak dzień z nocą. Ale muszę powiedzieć, że gdyby ciotka zaślubiła starego Norpois, na ten raz byłbym zdania Gilberta. Być córką Florymonda de Guise i zrobić taką partię, to, jak powiadają, koń by się uśmiał; cóż jeszcze mam powiedzieć?
Zresztą matka jego była, zdaje mi się, siostrą księcia de Montmorency i zaślubiła najpierw jakiegoś La Tour dAuvergne. Że jednak ci Montmorency ledwie że są Montmorency, a ci La Tour dAuvergne wcale nie są La Tour dAuvergne, nie widzę, aby mu to mogło przydać wiele chwały. Powiada, i to by było ważniejsze, że on pochodzi od Saintraillesa, a że my się wiedziemy od niego w prostej linii...
Nie może już padać, bo zrobiono, co trzeba, aby temu zapobiec: posypano sól!
Och, nie, niech pan nie odchodzi Pan baron mógłby się gniewać. Jeszcze raz spróbuję.
A młodzi Francuzi nietęgo znają arcydzieła swojego kraju. Co by się powiedziało o młodym berlińczyku, który by nie znał Walkirii! Trzeba zresztą przypuszczać, że pan jesteś ślepy, skoroś mi mówił, żeś spędził dwie godziny przed tym arcydziełem. Widzę, że pan się tak samo nie znasz na kwiatach jak na stylach; niech pan nie protestuje co do stylów pan nie wiesz nawet, na czym siedzisz! Częstujesz swój zadek kozetką directoire jako berżerką Louis XIV! Któregoś dnia weźmiesz pan kolana pani de Villeparisis za sedes i licho wie, co na nie urządzisz. Podobnie nie poznałeś nawet w oprawie książki Bergottea ornamentu niezapominajek z kościoła w Balbec. Czy był jaśniejszy sposób powiedzenia panu: „Nie zapomnij o mnie!”?
A kto mu powiada, że ja jestem obrażony? Czy pan myśli, że jest w pańskiej mocy obrazić mnie? Nie wie pan, do kogo pan mówi? Czy pan myśli, że zatruta ślina pięciuset pańskich lilipucich przyjaciół, gdyby nawet stanęli jedni na drugich, zdołałaby dosięgać bodaj moich dostojnych stóp?
Oszukano pana.
Będziesz ty cicho, głuptasie mały wolałby pan oszczędzić sobie tej śmieszności, aby uważać za małą rzecz  honor, iż będziesz prawdopodobnie przyjęty przeze mnie (nie mówię na pewno, bo może po prostu lokaj odda panu te książki).
Och, jak można porównywać!
Ależ nie, trzeba by być zaproszonym, a nie zapraszają nigdy nikogo bez mojej interwencji.
Ależ w takim razie... ostatecznie, ja się na tym nic nie rozumiem; nie moją rzeczą rozstrzygać, czyj jest ten knot. Ale ty, miłośnik, mistrz w tej materii, komu go przypisujesz?
Och, tym lepiej; zwłaszcza że pan wie, matka jego jest bardzo przeciw. Mówiono mi, że on jest za, ale nie byłem pewny. To mnie bardzo cieszy. Nie dziwi mnie to, on jest bardzo inteligentny. To jest dużo.
Nie podnoszono tej kwestii. Zresztą, powiem panu, że od czasu tego wszystkiego nie pokazuję się w tej budzie.
Ależ wie pan już, skoro pan ją widział tutaj, że jest piękna jak dzień, że jest także trochę idiotka, bardzo miła, mimo całej swojej germańskiej dumy, pełna serca i gaf.
Mnie to mniej dziwi Moja służba mówi mi tylko to, co uważa za stosowne. Prawdopodobnie nie lubią zakonu Św. Jana.
Poza gośćmi, o których wiesz, zaproszono w ostatniej chwili brata króla Teodozjusza.
Tak zupełnie to nie Czy pan zauważył, że najmilsi z królewskich wysokości mimo wszystko nie są całkiem mili? Ależ tak, upewniam pana! Trzeba im zawsze mieć zdanie o wszystkim. A ponieważ nie mają żadnego, obracają pierwszą część swego życia na to, aby nas pytać o opinie, drugą, aby nas nimi częstować z powrotem. Muszą koniecznie mówić, że to a to było dobrze grane, a to mniej dobrze grane. Nie ma żadnej różnicy. Ot, ten smarkacz wice-Teodozjusz (nie przypominam sobie jego imienia) spytał mnie, jak się nazywa „motyw orkiestralny”. Odpowiedziałam mu „Nazywa się: motyw orkiestralny”. I cóż! W gruncie nie był zadowolony. Och, mój drogi Lolo jakież to umie być nudne, te proszone obiady! Są wieczory, że wolałoby się umrzeć. Prawda, że umrzeć to jest może równie nudne, bo nie wiemy przecie, co to jest.
Słuchaj, Błażeju, daj pokój; będę mu miała właśnie coś do polecenia w ciągu tego wieczora, ale nie wiem ściśle, o której godzinie. Nie ruszaj się, pamiętaj, ani na minutę
Zresztą nie mogę zrozumieć, w jaki sposób, z chwilą gdy tytuł księcia Brabancji przeszedł do królewskiej rodziny belgijskiej, możecie rościć do niego pretensje.
Ależ, kochanie, to, co mówisz, nie trzyma się kupy, fałszywe jest od podstaw. Wiesz równie dobrze jak ja, że istnieją tytuły pretendentów, które obowiązują nadal, jeżeli terytorium zajęte jest przez uzurpatora. Na przykład król hiszpański mieni się również księciem Brabancji, stwierdzając przez to stan posiadania mniej dawny od naszego, ale dawniejszy niż posiadanie króla Belgów. Nazywa się także księciem Burgundii, królem Indii Zachodnich i Wschodnich, księciem Mediolanu. Otóż nie posiada już Burgundii, Indyj ani Brabancji, tak jak ani ja, ani książę heski nie posiadamy Brabancji. Król hiszpański mieni się mimo to królem Jerozolimy, cesarz Austrii również, a ani jeden, ani drugi nie ma Jerozolimy.
Ha, pani de Montmorency ma więcej szczęścia. Był pan z nią w Wenecji i Vicenzy. Powiedziała mi, że z panem widzi się to, czego by się nigdy nie widziało inaczej, o czym nikt nigdy nie mówił; że pan jej pokazał nawet wśród rzeczy znanych rzeczy niesłychane; że mogła w ten sposób zrozumieć szczegóły, koło których bez pana przeszłaby dwadzieścia razy, nie zauważywszy ich. Stanowczo, większe ma u pana łaski od nas... Weźmiesz tę ogromną kopertę z fotografii pana Swann i złożysz ją, zagiętą, w moim imieniu, dziś o wpół do jedenastej wieczorem u pani hrabiny Molé.
Tak, Lolo, uważam, że pan wcale niedobrze wygląda, nie jestem zadowolona z pańskiej cery; ale ja nie proszę pana o to za tydzień, proszę o to za dziesięć miesięcy. Przez dziesięć miesięcy ma się pan czas leczyć, wie pan.
Niech się pan nie troszczy o ten obiad. To nie ma żadnego znaczenia!
Ależ nie, mamy masę czasu. Jest dopiero za dziesięć ósma, nie potrzeba dziesięciu minut na to, aby zajechać do parku Monceau. A przy tym, co chcesz, choćby miało być wpół do dziewiątej, poczekają; nie możesz przecie jechać w czerwonej sukni i w czarnych pantofelkach. Zresztą nie będziemy ostatni, nie bój się, mają być Sassenageowie, wiesz, że nigdy nie zjawiają się przed trzema kwadransami na dziewiątą.
Nie będę ci przeczył ale zawsze to bardziej elegancko, aby były tego samego koloru co suknia. A przy tym, bądź spokojny: ledwo przyjechałaby na miejsce, spostrzegłaby się i wtedy ja musiałbym dyrdać po czerwone pantofelki. Jadłbym obiad o dziewiątej. Do widzenia, dzieci idźcie sobie, zanim Oriana zejdzie. Nie dlatego aby nie lubiła widzieć was obu. Przeciwnie, dlatego że was zanadto lubi. Jeżeli was jeszcze tu zastanie, znów zacznie gadać, jest już bardzo zmęczona, przyjedzie na obiad: trup. A wreszcie, przyznam się wam szczerze, że umieram z głodu. Jadłem śniadanie ot, na chybcika, na wysiadanym z pociągu. Był wprawdzie ten przeklęty sos bearnaise, ale mimo to przyznam się, że nie gniewałbym się, ale to wcale a wcale, żeby już siąść do stołu. Za pięć ósma! Och, kobiety! Rozchorujemy się oboje na żołądek. Oriana jest o wiele mniej odporna, niżby ktoś przypuszczał.
Zły pan?
Coście to, nie trąbili nań?
Jego nie ma, a ja tu za wszystkich starczyć muszę. Życia nie stanie. Ta wasza Kraska, łomocze się tam po swych izbach, że ją choć wiązać... Wszystkiego jej mało, królową by się chciało być... Idźcie no popatrzeć jak szaleje... A tu ja jedna i na nią i na czeladź, i na dwór...
W izbie czeladnej na stole, u wieczerzy go położyli
A powinniście być! Potrzeba raz w kapitule ład uczynić... Ksiądz Biskup ma niechętnych wielu, potwarzami okrutnemi go okładają... Czynią go wszetecznikiem, gwałtownikiem, mordercą!
No? a wy?
Jak sądzicie!
Sądzę, że pójdą wszyscy.
Opętan! opętan!
Zaprawdę, nawet słusznie się od pomnażania rodu swego wstrzymują Mamy ich przecie dosyć, albo i nadto... Jeden dobry stał by za tę gromadę.
Siedź doma spokojnie...
O! nie! Ziemowity jeszcze mam na ostatnie danie.. a tych w Kujawach i na Mazowszu jest kilkoro...
Prawda święta
Nie wiem czemu, straszno mi się robi gdy ich widzę Nie zwykłem się ja bać niczego, ani krwi, ani jęku, ale z ludźmi co się nie skarżą a modlą...
Nie może to być! Jawnem jest, iż to twoi słudzy uczynili, Toporczycy, przyjaciele, towarzysze, ulubieńcy.
Odbili mi więźniów! Kto tu ma prawo stawać pomiędzy mną a duchowieństwem mi podwładnem? Ani wy, książe Krakowski, ni król nawet żaden, gdyby tu jaki był, ani nikt krom Boga i rzymskiego biskupa!
Każcie przeciw nim dowieść tego
Pasterz! Biskup! Pójdą na mnie skargi do Rzymu
Oddaliśmy go do Sieradzia, pod straż ks. Leszkowi
Ho! ho! bez wiedzy! Mówcie to komu chcecie... a nie mnie. Trzymałżeby mnie bez rozkazu stryja Leszek?
Na wszystkich winnych! Na Toporczykach, na Bolesławie, na Leszku! nie przebaczę nikomu...
Naprzykład? Musi mnie przebłagać publicznie!
Wiem żeście w prawie biegli i niedarmo lat parę strawiliście w Bononji ale ja moje prawo mam zapisane, tu, w piersi, nie znam innego nad nie. Obrażony, skrzywdzony, nie wyjdę ztąd inaczej, jak pomszczonym.
Lecz wy sami byliście dla nich miłosierniejszemi przed chwilą Życia im nie weźmiecie.
Do tegom się sposobił
Ja, albo kto inny W. Miłość pozostaniecie tu aż do jej rozwiązania.
Mów! mów! Posłem jesteś! przecie nie uczynię ci nic Mów!
A Pasterz za gardło zduszony, musi zdać się na waszą łaskę lub niełaskę, i przyjąć co mu dacie! i dziękować!
Ona! ale! nie pójdzie i za pana! nie.. nie...
Ty! Wit... musicie ją znaleść! Posłać ludzi Jedna taka nędznica, żeby mi się urągała i groziła.
Nigdy! Ty mój, ja twoja, i w piekle nas nic nie rozdzieli...
A cóżby im z tego przyszło?
O! jest nas dużo!
Kto ja taki? Ot, ciekawość! Robak...
A gdzież mieszkacie?
Patrzajcie, moi państwo! Włościanin, a taki grzeczny, rozumny! A wiecie, że zbliska wyglądacie daleko starzej, niż zdaleka? Kiedyście na środku rzeki byli, myślałam, że to jakiś młody chłopiec płynie, a teraz widzę, że wam już pewno i ze czterdzieści lat będzie.
Żeby nie! Robotą tylko tu i żyj! Ja u państwa jedna, a kucharka druga, więcej nikogo niema; ani furmana, ani lokaja nie trzymają. Pan stary, ciągle książki czyta; pani ze złości, że pan stary, czepia się tylko do wszystkiego i jak sroka skrzeczy: wszystko jej źle, niezgrabnie, to za prędko, to za pomału, to za zimno, to za gorąco... Dziecisków aż troje, i nieznośne takie, że niech Pan Bóg broni! Goście prawie nie bywają. Ot, tylko jak ten koń w dreptaku, od rana do wieczora kręć się i kręć się, a ciągle to samo... dobrego słowa nawet nie posłyszysz, ludzkiej twarzy nie zobaczysz... żeby tę wieś djabli wzięli! w mieście lepiej!
Ej, nie! nogi skostniały, i do domu lecieć trzeba samowar nastawić, bo jak obudzą się, a samowara na stole nie będzie, krechtać, jak sroki, zaczną. Do widzenia. Dziękuję.
A ja Franciszka Chomcówna!
To co? zawsze ruszaliście cudzą własność, a Pan Bóg tego robić zabronił. Jabym i wstydził się cokolwiek cudzego poruszyć.
Powiedzcie mnie, kto wy taka, i jakie wasze życie od urodzenia było? Czy to wy... nu... co to wy takiego o tej zapłacie...
Ot u was wszystko grzech! a u mnie co prawda, to prawda. Ja nigdy nie łgę. Posłuchajcież sami, czy nie prawda.
To prawda! Kab hetakich matek świat nie widział!
Nieprawda! jest i niebo, i piekło, i wieczne zbawienie, i wieczne potępienie. Ale, żeby już niczego na tym świecie nie było, to zawsze w człowieku jest cościś takiego, co w grzechu kąpać się nie chce, tak samo, naprzykład, jak ciało w kałuży. Żeby tobie kazali do kałuży wleźć i po uszy tam siedzieć, miło byłoby, a? A toż dusza twoja w kałuży siedzi. Oj, szkoda mnie ciebie, szkoda mnie twojej duszy i na tym, i na tamtym świecie. Wiesz co? Porzuć ty swoje wołoczaszcze życie. Jaka tobie ochota coraz to inne kąty wycierać, jak ta ścierka? Aaa! Mnie dziw bierze, bo zdaje się, że człowiekowi najlepiej, kiedy długo na jednem miejscu siedzi. Siedź i ty na jednem miejscu, wszystko już lepiej znoś, cierp, a na jednem miejscu siedź. Przyzwyczaisz się i polubisz, i do ciebie przyzwyczają się, polubią. I na tych, co ciebie do grzechu prowadzą, pluń! Dobrych ludzi widać między nimi niema, bo, żeby który był dobry, toby z dziewczyną, co dla niego o poczciwości zapomniała, ożenił się. Zlitowania oni żadnego w sercu nie mają, czy co? Pluń ty na nich! I na te wesołe kompanje, co do takich rzeczy prowadzą, pluń! Ustatkuj się, popraw; a i duszę wyratujesz, i zaraz tobie lepiej na świecie stanie.
Przysięgnij! złóż palce na krzyż i przed tym krzyżem przysięgnij, że grzech porzucisz, poczciwą będziesz, djabłu do siebie przystępku nie dasz.
A u ciebie! a w twojejże chacie!
Nikt nie mówi, a ja tylko sam chcę przypomnieć i sobie, i wam, moje dziatki, że wszystko, co mogłem dla was zrobić, zrobiłem. Nie krzywdziłem ja ciebie nigdy, moja gołąbko, nie opuszczałem, złego nie nauczałem, przeciwnie, lubiłem, głaskałem i dobra, rozumu uczyłem. Kiedy zamąż wychodziłaś, trzy części ogrodu swego wam oddałem, dwie krowy i dziesięć owieczek kupiłem i kilka groszy dałem... Czy prawdę ja mówię?
Ale! jak z chaty wychodził, zdaje się, że aż głową do sufitu dostawał.
Nu, dobre, daj Boże, żeby zawsze tak było
Nu, nu! jakby ciebie, Pawluku, matka drugi raz na ten świat narodziła!
Aaaa! otóż dobry z niego człowiek!
Panienka!... oj, panienka ty, delikatna, śliczna, jak ta królewna... Jak tylko on ciebie do Koźlukowej chaty przyprowadził, ja zaraz pomyślałam sobie: ot, Boże mój, Boże! chłop, taki prosty, a zachciało się jemu królewny. Mnie nawet dziw bierze, że ty za takiego prostego chłopa poszła...
A Pawlukowi.
Odpowiadaj... chuczej, chuczej, odpowiadaj! Przysięgłaś?
Głupstwo! przeżegnaj się i śpij.
Dałem!
A twojać jaka bieda? Nieznajomą, niewiadomą z łuży (kałuży) wyciągnąłeś i, kab dobra była, chciałeś! Głupi ty! Ja odrazu wiedziała, co z tego będzie. Czortouska córka, do swego baćka czorta powróciła. Wiadomo, czort swoje dzieci lubi i nigdy ich zupełnie od siebie nie puszcza. Choć i puści kiedy, to na krótko, a potem znów pazurami za duszę zaczepi i do siebie ciągnie, aż póki ze wszystkiem do piekła nie zaciągnie. Tak już musi być; tak już widać Pan Bóg najwyższy chce, żeby jedne ludzie Jemu, a drugie czortu służyli. Ty, Pauluk, Bogu służ, a o czortouską córkę nie dbaj. Cudza ona tobie była i cudza znów zrobiła się. Niechaj sobie marnie ginie i przepada...
Czego jej powracać? Nie powróci... Marcela, z miasta przyszedłszy, mówiła, że już jej tam niema: pewno ze swoim lokajem gdzieściś dalej powlokła się...
Jest! jest!
Ja... Franka!
Rok i ośm miesięcy
Sio-bać-ka!
A tato!
Aaaa! Toż memu rok i dwanaście niedziel, a jakie!
Ale! nad syrotoju Boh z kaletoju!
A słuchaż ona ciebie?
Mnie zdawało się wprzódy, że jak ja jej, po tej niewoli, co ona przez całe życie znosiła, wolę dam, i jak jej dobrze na świecie będzie, to i ona do złego ochoty nie poczuje. Ale potem i poznałem, że ze wszystkiem inaczej trzeba mnie było robić. Teraz już ją przez świętą modlitwę do Pana Boga prowadzę, a przez napominanie i robotę od czorta odprowadzam. Już teraz ona u mnie żadnego pobłażania nie ma. Kiedy co złego zrobi, to napomnę i wykrzyczę...
Ot, i rozumna baba, a jeszcze pyta się: czemu? A toż modlitwa święta, a toż napominanie, robota! Żebyś już i modlitwa święta, i napominanie, i robota złego nie przemogły, chybaby koniec świata nastąpił. Przemogą, jak Pan Bóg wszechmogący na niebie jest, tak przemogą. Może i nie zaraz, może i czasu troszkę na to trzeba, ale przemogą.
A mojaż ty drogieńka, złota, brylantowa! a jaż tak ciebie czekała, tak o ciebie wypytywała się... Wszyscy mówią: niema Marceli! jak przed Wielkanocą do miasta poszła, tak i nie powróciła. Już my myśleli, że ty może gdzie i umarła...
Nu, powiedz, kiedy Boga kochasz, powiedz, co z tobą działo się, gdzie była, co robiła, jak tutaj powróciła i z Pawłem pogodziła się?
Aha! Dawniej, bywało, co chciałam, robiłam; dopóki chciałam, spałam; kiedy cokolwiek w chacie zrobię, to dobrze, a kiedy nie zrobię, to tak samo żadnej wymówki od niego nie posłyszę. Jeszcze i cukierki przywoził, i na ręce jak małe dziecko brał. Pod koniec, kiedy już jego znielubiłam, kłóciłam się, krzyczałam... a on nic! Milczy jak ściana, albo obejmie i prosić zacznie: cichoż już, dzieciątko! cicho! uspokój się! Teraz, gdzie! Raniusieńko, jak ten tyran, nad pościelą staje i wstawać każe. Co wyproszę codzień, co wysprzeczam się, nic! ja swoje, a on swoje: wstawaj i wstawaj! Czasem za ręce weźmie i z pościeli ściągnie, a potem znów klękać każe i pacierze za nim głośno odmawiać... i z książki modlitwy czyta... a jakie to czytanie? Oj, Boże Święty, zwyczajnie chamskie! Nim jedną modlitwę przeczyta, mnie od klęczenia w głowie kręcić się zaczyna. Po pacierzach znów do roboty gna, a to ogień rozpal, a to krowę wydój... a to ogród kop, albo chleb piecz!... Nawet kiedy z chaty wychodzi, jeszcze przykazuje: patrzaj, Franka, żebyś zrobiła, co ja powiedział!
A czemuż ma być dobrze? On, widzisz, choć dobry, ale delikatności mojej szanować nie umie, ani gadać, tak jak lubię, nie umie i w takiem odzieniu grubem chodzi, i taki jakiś... ja i sama nie wiem, jaki...
To co? Zostawię...
Nic on nie mówił i nic powiedzieć nie kazał Zwyczajnie dzieciuk! Brat wybił, to siedzi i płacze; co ma robić?
Niechaj jemu Pan Bóg nie daruje, że on mnie tak zwiódł i oszukał! Dobrego i delikatnego udawał, a teraz pokazał, kto i jaki. Ot, żebym ja była nie zwarjowała i za niego nie wyszła, terazbym za Daniłka wyszła....
Mówić nie mówił, ale ja wiem...
Nie nadejdzie, nie nadejdzie! Djabli go przez całą noc po rzece nosić będą! Już ja jego zwyczaje znam! A żeby i posłyszał? Ja jemu sama to powiem! Niech wie, co to kobietę, z dobrej familji pochodzącą, krzywdzić.
Dla jej własnego ratunku... może jeszcze i upamięta się...
Zgotuj, a zaraz!
Bij! a ja książkę spalę!
Nu, patrzaj, bo jeżeli co... kijem skórę z pleców zedrę!
Czy ten Pauluk Boga nie boi się, żeby taką w chacie trzymać...
Weź sam
Mojaż ty mileńka, a cóż ty jemu takiego zrobiła?...
Może i zwarjowałam, ale już on żyć na tym świecie nie będzie...
Ach, szelmaż z ciebie! ach, djabełże ciebie skusił! Oj, głowa moja nieszczęśliwa! czegóż ja tu przyszła! na co ty mnie to powiedziała... jeszcze i na mnie bieda spadnie... ach, niegodziwa ty! czy w tobie duszy ludzkiej nie było!...
Dalibóg! nie mów tylko nikomu, mój mileńki, nie mów, że to ja tobie mówiłam; bo jeszcze i mnie bieda będzie... Trucizny do jedzenia jemu wsypała... nie mów tylko nikomu, że ode mnie dowiedziałeś się, jeżeli Boga boisz się, nie mów...
A gdzie ten krupnik?
Dziękuję ja wam, moje dziatki, i za pomoc, i za ratunek, i za dobre serce... Teraz już spać idźcie, odpocznijcie... bardzo przy mnie napracowali się...
Nie stara jeszcze jesteś, dobrem życiem złe odpokutujesz i wynagrodzisz. Ot, i ja zaraz zupełnie już wyzdrowieję, Koźluków za ciebie przeproszę... będziem sobie wszyscy żyli w zdrowiu, zgodzie i dobrem powodzeniu... a potem Chtawjan podrośnie... ryby ze mną łapać zacznie.
Siadaj, to wszystko opowiem.
Zabił on mnie tą swoją dobrocią, zamordował tak, że już żyć na świecie nie mogę... z samego strachu żyć nie mogę...
Nie dobrze mnie... oj, moja Marcelko, tak mnie nie dobrze, że już i żyć nie mogę... Jakie już moje życie na świecie! Ręce i nogi mam związane, boję się znowu licha jakiego narobić i tego życia boję się, co mnie przy nim czeka, i wszystkiego boję się... Nic mnie już niemiłe, niczego już nie chcę... Jak w grobie zakopana...
Jutro!
Powracam więc à mes moutons to jest do podczaszyca. Jenerał mi mówił, że dziwny z niego nowicjusz, choć ogromna w nim ochota puszczenia się w świat. Nie brak mu nawet wcale dobrego wychowania, ale nieśmiały. Dobrzebyście panie zrobiły, biorąc na siebie wykrzesanie go i wyrobienie zeń człowieka. Zadanie przykrem by nie było.
Czy piękniejszym go pani znajduje nawet od młodego Ursyna (Oursino).
Nie rozumiem mości książę jak gdybyś mówił po polsku: (Cest du polonais pour moi).
O! niczego mi nie braknie, nawet tego sprzętu, który pan zowiesz wielbicielami, ale to wszystko tak nudne i pospolite. Ja lubię młodość, a tu i młodzi są staremi.
Zresztą alboż wiem jeszcze jakie ztąd wrażenie wywiozę, czekam i patrzę, patrzę i czekam dotąd.
A bezwstydnica!
I on to zapewne zrobił panu tę znajomość z tanecznicą
Prawdziwie byłby to dobry, miłosierny uczynek, gdyby jej kto podczaszyca schwycił! i figiel nieoceniony.
To być może i to być musi
A! na Boga nie umierajże mi pan Z nadziei niema zwyczaju umierać, a ja chcę byś żył dla mnie! do jutra, do jutra!
Ja? ja nigdzie obcym nie jestem, obywatel świata, wszędzie jestem jak u siebie. Warszawę znam od pewnego czasu, i wyznaję że mi się teraz wcale podobać zaczyna. Jest to stolica po mojej myśli. Grają grubo, szaleją, piją, hulają, kochają się
Niech nie będzie, to lepiej jak grzyby z koszyka... Dobra noc, dobra noc.
A czemużbyśmy się nie dowiedzieli o niego ot, on by tam mógł kiedy nam co oznajmić o podczaszycu, a tak nigdy nic o nim wiedzieć nie będziemy. On by może popilnował z daleka i w złym razie poratował.
Oj! oj! albo ich nie tracą byle ochota, karty kartami, hulka hulką, a też piękne panie mało grosza wyprowadzą?
Nie trzeba życia twojego, dość będzie trochę serca, pracy i odwagi. Ty musisz ztąd wygnać się do Warszawy, by go z odmętu wyciągnąć. Ja za was oboje modlić się będę i obojgu pomagać.
Ot, jakto znać że asanna mego brata nie znasz; a jemu to na co? czy to myślisz że on gospodaruje? w spiżarni mu szczury gospodarują...
A! a! a siebież on nie kocha za wszystkich?? i szkatułkę drugą?
Przy pomocy Bożej, wiele jestem pewna, że tybyś mu wiele pomógł? że tybyś go ocalił!
Ja kocham po swojemu!
Jest wielu partyzantów staroświecczyzny ale póty u nas nie będzie dobrze, póki się nie pozbędziemy właśnie starych przesądów.
Doskonała anegdotka Kochańciu, rzekł do jenerała, przysłano mi nowe francuzkie wino, ma to być coś osobliwego, ale też i kaducznie drogie. Trzeba by spróbować. Jakto? nie próbowałeś go nigdy? No, tyś przecie znawca, zrób mi tę grzeczność pójdź go spróbuj, powiesz swoje zdanie. A cóż? zabawiłeś się. Próbowałeś? Tak! tak, limonadka! nie zły sobie kwasek! ściskając ramionami, rzekł obojętnie jenerał, nie radzę księciu z tem się popisywać, bo to tego beczkę u nas każdy wypije.
Kto to wie bywało różnie, teraz mi już nogi jakoś nie służą, choć głowa jeszcze strzyma.
Jak ja to rozumiem to mnie wiedzieć, a pan sobie bierz jak chcesz, to mi wszystko jedno.
Możemy się znaleźć i gdzie indziej kto od kogo i jaką weźmie naukę, to jeszcze pytanie.
Ot dziś rano jak gradem sypnęli mi rachunkami dostarczający kupcy, zwąchawszy o jakimś pojedynku.
JW. panie, to jeszcze nie wszystko.
Gdy cię zawołam, panie Frejer.
Posłać więc po Aarona, do jutra...
Cóż tu się namyślać? kiedy? gdzie? jaka broń?
Albo to pan jenerał gęby nie ma!
To mało! to nic! plama, którą rzucił na mnie, krwią się tylko zmyć może i powinna.
A, uciekł gałgan z miasta wczoraj jeszcze, nec locus ubi Troja fuit, zabrał się z manatkami i drapnął w nocy, Bóg wie dokąd.
Tak, gdy go tu wprzód poznali! Kto wie co to za ptaszek. Rybiński słyszę zgrał się do koszuli i długu zrobił z tysiąc dukatów, nie dziw że go to za serce wzięło. Inni prawdę powiedziawszy także nie małe tu sumy posadzili, choć ja narzekać nie mogę, ale ja gram ostrożnie i rano wstać potrzeba żeby mnie ociąć!
Jakto, nic? nie możesz mnie zbyć taką odpowiedzią, na twarzy twojej napisane jakieś nieszczęście. Co cię spotkało? mów? kto cię zdradził? kobieta?
Ja i ty, widzę jesteśmy zarówno zdradzeni przez cały świat i opuszczeni od wszystkich. Wczoraj jeszcze wieczorem byłem ich ulubieńcem, dziś się mnie zaparli i odepchnęli. Ale się pomszczę! pomszczę się krwawo!
A mógłżem nie stracić jej? ty wiesz wszystko... drzwi mi dziś zamykają, każdy odwraca się odemnie.
No! no, o tem potem, zrobisz co zechcesz teraz idzie nam o rybkę naszę, baczność, celuj pan dobrze, życzę szczęścia!
A to jak? rzekł Jan, albo to do niego przystęp teraz łatwy, gdyby i przystąpić, czy się to da zreflektować?
Córka? zdrowa JW. panie, zdrowa... bardzo dziękuję.
Przychodź-że do mnie często mój Sieniński, przykażę żeby cię w każdej godzinie puszczano.
Ba! ba! znamy te nagniotki! każdy ma takie nagniotki panie Kasprze, przeszłą razą mi mówiłeś żeś uczynił votum, a teraz...
Cicho, nie mów o koszcie i wydatku. A liczysz waść jak ci serce za to płaci! ha? Wstydź się panie Kasprze! a teraz prowadź mnie do Jana, trochę go znam.
Zabiłem go.
Ja ci też ani jednego ani drugiego dać się nie ofiaruję grosza przy duszy nie mam. Rób co chcesz a uciekaj.
Szukać przyjaciela!
Nie
Dziękuję wam
Nie było potrzeby mówić panu o mnie! co ja mogłam pana obchodzić? Miałeś pan tu tyle nowych i milszych ci znajomych!
Nigdy!
Proszę mi podczaszyca wywołać to nie są żarty, ja się z nim widzieć muszę, powiedźcie mu, że przyszedł do niego ten, który go prowadził na Nowolipie...
Ja jutro, nie dalej, wynajdę panu ustronne, pewne i wygodniejsze mieszkanie.
Bez żartów! bez żartów, proszę tem imieniem, które nie wiem jak się do pańskich ust dostało, nie szastać.
Do jutra ale potrzeba się wynieść! Musisz pan wynosić się ztąd!
Nie wiem gdzie lepiej ukryć by się można jest pokoik na boku, a o zamieszkującym go żywa dusza prócz nas wiedzieć nie będzie. Wprawdzie nie tak tu wygodnie jak w Głuszy
Dom był ostawiony ludźmi marszałkowskiemi, trzęsiono go już. Straż była także w kilku innych domach i na Miodowej u tej... u tej... jejmościanki.
A! na Miodowej
Spodziewam się, że król powinienby wyjechać do miasta, nieźle by było, rzadko teraz się ruszy, z powodu sejmu... a jeszcze no tej rapy.
I owszem! chłopiec się był utresował u nas, niczego! Słyszę, kobiety za nim szalały, ale pod koniec źle o nim mówiono, szulerował, brzydka rzecz...
Będziecie dziś pewnie widzieli jenerała Bauchera, gdybyście oddali mu ten bilecik.
Ba! ba! z przyjaciół! ma on i przyjaciółki! Daj waćpan tę rapę do tabakierki, to od podczaszyca pewnie! Dodasz jeszcze talara; wiem, że dukat by się należał, ale teraz musi być goły.
To przez to że choć synowiec czy coś biskupa, ale taki był słyszę farmazon, a farmazon choć siecz, choć pal, nic mu nie będzie... Był taki farmazon, i widzieli nawet że chodził do ich tego Łoża... Gdyby tak poczciwemu katolikowi, nie daliby rady, ale oni mają swoje sposoby!
Tak, ale to bez miłość poszło najpewniejsza rzecz... nawet słyszę ta farmazonka z desperacji po Rybińskim mało nie szaleje, choć ma męża, ale to u tych pań mąż to jak trynóżek, na to jest, żeby na nim postawić kochanka.
A, po Rybińskim!
Teraz kto żyw za Rybińskim bo ranny.
A zatem a zatem potrzeba cię pożegnać podczaszycu; siedź cicho, nigdzie się nie pokazuj, my puścimy fusa żeś do Niemiec uciekł
Hetman go sądzi, robi co może mimo wrzasku... pokoju nie mając na chwilę. Król między młotem a kowadłem. Mijają złote czasy, którycheśmy używali, głowa pęka od zajęcia i strachu. Dziś wielki wieczór u posła, chybić nie można, śpieszyć muszę.
Że Rybiński żyje Ale może dobrze się stało. Kwatera kawalerska wcale porządna najęta w ustronnym kątku, wesoła, czysta, wygodna, czeka na pana, co najprędzej wynosić się potrzeba.
Chybabyś pan chciał zerwać całkiem stosunki z przyjacielem i obrazić go śmiertelnie?
Ja i za godzinę nie ręczę.
Najpotrzebniejsze byłoby mi teraz pewne i bezpieczne schronienie; wszak mnie już i tu podobno chcą szukać, tylko co o tem odebrałem wiadomość.
Bałamuctwo moje dziecko,
Wiele, wiele się wybacza, odpowiedział Spirydjon, ale przecie nie wszystko. Gdy się styra, zbłoci, zgnuśnieje i zbabieje, to się jej nie wybacza, gdy szaleje zamiast pracować, darować jej tego nie można.
No! no! to coś bardzo zawiłego, czy ci się tylko nie przywidziało?
Jakże tu z wami o tem i mówić kochanku? od czego zacząć ludziom starej wiary, co wiele rzeczy i nie pojmujemy i rozbierać nie śmiemy; gdy wy macerujecie każdą rzecz, nie patrząc czy narzędzie, którym robicie swoje analizy bierze materjał czy nie! Słowem, heblujecie wodę i świdrujecie powietrze!
Ale jest uczucie honoru! Słaby człowiek zresztą, w ręku mocnego człowieka, to jedno z najlepszych narzędzi do działania, bodaj to z nimi tylko mieć do czynienia!
Ja ją nawet najrzałem śliczna dziewczyna niema co mówić.
Cha! cha! a to od czego?
No! no! na bok niepotrzebna skromność! Każ podać kart i kości, niech poeci i literaci pod nos sobie kadzą, my czasu nie traćmy! Niech sobie pan Bielawski z Węgierskim jedzą się kiedy chcą od nóg czy głowy poczynając, Ursino niech bajki prawi, a inni choćby i prawdy mówili, nic nam to do gry przeszkadzać nie może.
To rzecz nasza król Jegomość przyrzekł w tym względzie przeważną instancją swoję o on to na ks. Kujawskim wymoże.
To się rozumie! czyn starczy za słowo.
Nie ma go! do panienki! a dobrze!
Bo niepodobna by teraz myślał o kimś obojetnym, gdy tyle ma o sobie do myślenia... cierpiąc i dręcząc się swoim losem. Powiedz mu pan żem zdrowa, że się modlę za niego, że Boga proszę gorąco aby go oswobodził...
Żonaty wyraźnie nie jestem ale gorzej, bo mnie blizcy obsiedli.
Numer 10, wszystko gotowe, może pan zaraz kłaść się.
Może pójdziemy o zakład?
Ależ, mój drogi. Jeśli my to słyszymy, to ktoś będący w przedziale sąsiednim mógł nas doskonale podsłuchać!
Wiem, że przedział szósty jest wolny. Ale w chwili gdy pociąg ruszał już, wpadł ktoś i zdaje mi się, zajął przedział dziesiąty.
Dobranoc, przyjacielu! Śnij o zarobku tysiąca dolarów, które mi zapłacisz.
Zaraz idę.
Przedstaw mu pan całą rzecz, a jeśli jest niewinny, pozwoli się zrewidować. Jeśli nie pozwoli, poradzimy sobie dalej.
Dobrze! Proszę ją przysłać tutaj, bym słów kilka zamienił na osobności. Nie wspominaj pan, że jestem detektywem. Sam to uczynię.
Zowię się Róża Mitchel i mieszkam narazie East ulica 30, nr. ..... Przybyłam niedawno z rodzinnego Nowego Orleanu i poszukuję stosownego mieszkania.
Nie straciłam biżuteryj, ale nieoprawne kamienie niezwykłej piękności, diamenty, rubiny i inne. Po śmierci męża, znaczny jego majątek poszedł na długi, pozostała tylko należność u pewnego wybitnego Włocha, który zmarł niedługo po mężu. Wykonawcy jego testamentu doręczyli mi te kamienie, jako pokrycie zobowiązania. Otrzymałam je niedawno dopiero w Bostonie i już przepadły. To straszne!
Jaką drogą doręczono je pani?
Tu niema żadnego: ale... Jeśli jesteś niewinny, pozwól się rewidować!
To wygląda na zeznanie, wobec tego, że wszyscy zezwolili na rewizję!
Wyśmienicie! Widzę, że mam przeciwnika godnego szpady mojej... Tedy pozostawmy te dwa pytania bez odpowiedzi.
Pytanie pańskie ma ton ciekawości. Ale nie był to pan, jeno pewna dama. Portret jej mieści się tam, na sztaludze.
Uczułem się dotkniętym, że mnie pan traktuje, jak zwykłego zbrodniarza. Upokorzyło mnie, iż przyszedłszy tutaj, pozwalasz sobie pan przetrząsać wszystko pod nosem moim. Gdyby nie to, że stałem przed lustrem, nie obróciłbym się do pana tyłem. Zamiarem pańskim było obejrzeć guziki kamizelki mojej.
Zechciej pan tedy obejrzeć!
Tak, a profile Julji są kopjami tego portretu.
Zaraz powiem! Zbadałem miejsce, gdzie popełniono wielką zbrodnię i znalazłem siódmy guzik.
Dobrze tedy. Spotkamy się w południe w hallu i zaprowadzę pana do mieszkania tej damy. Teraz atoli, przepraszam bardzo, ale muszę się ubrać.
O nie, zostanę dla ochrony twojej. Pozatem Bob przybędzie lada chwila, gdyż przyrzekł, iż się zjawi koło południa, a właśnie minęła dwunasta. Ktoś dzwoni... może to on właśnie?
To prawda. Wiadomo panu może, iż jestem zaręczona z przyjacielem pańskim?
Podobne, ale nie takie same. Ta ma na sobie profil Szekspira, tamte zaś Romea i Julji.
Czy zgubiłam? Nie!... To znaczy nie wiem... Omyliłam się Ta kamea, chociaż bardzo podobna, nie pochodzi z mego pierwotnego garnituru.
Oczywiście. Mr. Barnes, pozwól pan, że i ja złożę podziękowanie. Zrozumiesz pan chyba, iż radziśmy posiadać ten piękny drobiazg.
Któż nie zna Mr. Barnesa, słynnego detektywa!
To bardzo zajmujące! Mr. Barnes, przypomina pan sobie pewnie, że ja także byłem w tym pociągu i zrewidowano mnie pierwszego. Ten drab był naprawdę chytry... wszak prawda?
Wydam się może zarozumiałym, ale doszedłem do odkrycia osoby, obserwując zachowanie jego. Wiem, kto skradł kamienie!
Pana zrewidowano pierwszego, ja zaś śledziłem, gdyś pan opuszczał dworzec. Wracać najbliższym pociągiem nowojorskim i szukać w wagonie zestawionym na tor boczny, gdzie go czyszczono, to rzecz bardzo trudna. A choćby i tak, nie dopiąłbyś pan celu swego, bowiem kazałem zabrać wszystkie mydła i dać świeże.
Przyznaję Mr. Barnes, że bardzo zręcznie wybadałeś pan to. Gdzież je miał zresztą ukryć, skoro cały pociąg i podróżnych zrewidowano?
Zgoda, przyjmuję zakład! Napiszę na kartce przypuszczenie moje, a jeślibyś pan odgadł, winien jestem dobrą kolację.
Bardzo słusznie. Ale muszę z przykrością pożegnać panów. Idziemy dziś na bal, a kobiety potrzebują, wiadomo, sporo czasu, by się przysposobić do tego.
Dobrze! Panie Mitchel, racz pan łaskawie zaczekać przez kilka minut. Niedługo to potrwa.
Tedy żegnam uprzejmie.
Tak pan sądzi? Mam świadków. Raczcie panowie wejść.
Oczywiście, pójdę z panem, gdyż domagam się tego wyjaśnienia.
Zachowanie Mitchela było bardziej jeszcze zagadkowe. Gdyby on zamordował, to na widok zwłok powinien był zachować spokój, bowiem znam jego niezmierzoną zdolność opanowywania uczuć swoich. Miast tego był wzburzony i podszedł do zwłok, chociaż morderców to przeraża, radziby uciekać. A mimo to podał zaraz nazwisko kobiety, zgodnie z tem, jakie sobie sama nadała. Jeśli podał owo nazwisko, jakiżby miał cel, wycinając monogramy z bielizny i sukien w sposób tak staranny? Tak samo, dlaczego prawdziwe nazwisko zmarłej jest tak troskliwie tajone, o ile Róża Mitchel to falsyfikat? Muszę mu zadać kilka pytań tego rodzaju.
Wiem o tem... Ale jesteśmy już na miejscu.
A więc bez przyzwolenia!
Ach... odkryłeś pan to, widzę... podobnie jak złodzieja... na pierwszy rzut oka.
Rzecz bardzo interesująca, trzeba zobaczyć! Widzi pan, nie proszę wcale, byś mi pan dał do ręki te papiery. Mógłbyś pan sądzić, że je chcę zniszczyć.
Co? Czyż masz pan na myśli, że jest ona ową damą, której skradziono klejnoty?
Kradzież popełniona została w pociągu jadącym, a pasażerów zrewidowano, w jakiż tedy sposób dokonano zbrodni?
Dziękuję bardzo, gdyż gwarantuje mi to wolność, a powodowany wdzięcznością za owo niearesztowanie, przyrzekam panu pomoc w wyśledzeniu zbrodniarza.
Dziękuję bardzo, Mr. Charles, to mi wystarcza.
Obserwowałeś mnie pan owej nocy? Przykro mi, że trudziłeś się daremnie. Mam tedy dostarczyć dalszych dowodów? Dobrze, obejrzyj pan to.
Nie dziwi mnie wobec tego, że przywiązujesz pan doń wielką wartość. Tem większą jest dla mnie zagadką prezent pański dla Miss Remsen.
Teraz mówmy o czem innem! Mam zamiar dać go oprawić i ofiarować w podarku Miss Remsen. Wszyscy, sądzę, będą jej zazdrościć.
Najchętniej!
Z jakiegoż powodu miałby mnie interesować? Czy może dlatego, że jechałem przypadkiem tym samym pociągiem i zostałem zrewidowany na rozkaz niedołężnego detektywa?
O, nie! Nie przeczę niczemu i do niczego się nie przyznaję. Czy pamiętasz nasz zakład? Przepowiedziałem zgóry, że posłyszawszy o jakiejś zbrodni, przyjdziesz do mnie zaraz, pytając czy to nie moja i przestrzegłem, że nie powiem nic. Trzymam się tylko słów moich.
Dobrze, skoro tak chcesz. Muszę pomówić z kimś koniecznie i nie mogę taić tego, co może naprowadzić na ślad zbrodniarza.
Nie czynię panu wyrzutów, przeto proszę iść do hotelu i uczynić co się tylko da. Resztę sam załatwię. Dojdę ja, jaki cel mają te tajemnicze jazdy.
Dziękuję za przestrogę, ale właśnie dlatego przyszedłem, by nie popaść w podejrzenie. Fakty są następujące:
Miejmy nadzieję, Mr. Randolph. A jeśli to pana uspokoi, powiem, że dotąd niema powodów dostatecznych do aresztowania.
Nie, zdaje mi się, z Nowego Orleanu.
Mr. Randolph, jestem panu niezmiernie wdzięczny za pańskie wskazówki i zaręczam, że sprawi mi wielką przyjemność, jeśli się okaże bezwina pańskiego przyjaciela w tej całej sprawie.
Zaprawdę nie! Jesteś Miss wielce dowcipna, ale próżność nie pozwoli ci doprowadzić do niczego wielkiego. Dziś mogę tylko chwalić. Gdzież ta fotografja?
Jeśli mnie nie widział, musiał nagle zostać krótkowzrocznym, tyle tylko powiedzieć mogę.
W tem leży chytrość jego, właśnie. Jest kuty na cztery nogi i wie, że nie należy przedwcześnie mówić wyraźnie.
Co miałam spostrzec?
Słuchaj mnie, ukochana! Jestem dziś w dziwnym nastroju i chciałbym się zwierzyć! Czy wolno?
Tak!
Jesteś godna miłości mojej!
Wydaje się spokojną, rozsądną dziewczyną! Jest nawet zanadto spokojna, gdyż wejście jej przeraziło mnie. Chodźmyż teraz. Mam dość czasu powiedzieć, o co cię chcę prosić na pojutrze.
Proszę tu wejść na chwilę, mam coś powiedzieć!
To doskonałe! Jakże zamierzasz odejść?
Nic a nic.
Nie omyliłem się!
Nie wiem. Ale sprawił to ten szatan Mitchel. Trzymał mnie dziś przed południem zamkniętą na klucz, potem zaś oświadczył, że Miss Remsen rezygnuje z usług moich. O, radabym była wydrapać mu oczy!
Wczoraj wieczór, gdy wszyscy poszli do teatru, przetrząsnęłam drobiazgi Miss Remsen, aż go znalazłam w szkatułce z klejnotami. Proszę, oto jest.
Tak, przyznaję sukcesy, ale proszę nie zapominać, że jedno niepowodzenie niweczy dużo pomyślnych przedsięwzięć.
Nie chcę się panu, oczywiście, narzucać, ale jeśli będziesz pan zmuszony jutro rano wzywać policji, proszę samemu sobie przypisać winę. Złodzieje zyskają na czasie i z pościgu nie będzie nic. Ostrzegłem, a teraz żegnam szanownego pana uprzejmie.
Mr. Barnes, proszę przybyć wcześnie, byś był ubrany, zanim zaczną napływać goście. Na wypadek, gdyby panu wypadło mi coś powiedzieć, zawiadamiam, że będę odgrywał rolę sułtana.
Hasła? Nonsens! wszakże nie jesteśmy rozbójnikami naprawdę!
Ten Mitchel, to prawdziwy artysta. Cóż za zimna krew! Czeka do ostatniej minuty terminu, dokonywa rzeczy tak, że może zaświadczyć mnóstwo osób, iż czyn spełniony został w czasie oznaczonym. Przytem postarał się o wyśmienite alibi. Chory w Filadelfji! Ba... Trudno dziś zaufać komuś!
Uczyniłem to bezpośrednio przed odjazdem!
Wracajże pan najbliższym pociągiem do Filadelfji i uczyń co się da by wymiarkować, kiedy wróci. Napewno wyjechał i będzie jutro leżał w łóżku... albo nie jestem Barnes. Przywieź mi pan dowody, a zapłacę pięćdziesiąt dolarów. Prędko!
Proszę mi tedy przedewszystkiem powiedzieć, czy nie ma pani podejrzenia jakiegoś?
Czemuż nie stawiła pani oporu, nie wykrzyknęła?
Jak to zresztą uczynił już przy innej sposobności!
Dokądże to?
Chcąc być z panią całkiem szczerym, miałem przekonanie, że uczynił to pan Mitchel i tak myślę dotąd. Czy mam wstrzymać dochodzenia? Mogę doprowadzić do tego, że przegra zakład.
Miss Remsen nie może się ruszyć z domu, nie będąc tropioną przez szpiegów pańskich.
Nie zła to myśl i człowiek ten zasługuje na uznanie. Czy jednak powiedział panu także, przez jakie wszedł drzwi łącznikowe?
Uczyniłem to, ale odmówił. Ówczesny rezultat nie był dlań zgoła ponętny.
Dobrze. Załatwię to. Tymczasem jednak muszę jeszcze napisać parę listów i proszę o chwilkę czasu. Punkt siódma spotkamy się w małej sali.
Doskonale! A więc punkt siódma, zasiadam z mymi gośćmi, a w pięć minut potem zajmiesz pan miejsce swoje.
Tak jest. Ale nie mówmy o tem lepiej.
Nie gniewaj się, stary przyjacielu. Nie chciałem cię martwić. Mówmy tedy o czem innem.
Czy pan sądzi, że właśnie obecność tego kamienia spowodowała znalezienie torebki przez policję?
To pytanie jest podstępne! Wolę nań nie odpowiadać. Wiesz dobrze, mój drogi, że ściany mają uszy i to często.
Słusznie!
O, nie mam tego za złe! Na pańskiem miejscu zrobiłbym to samo. Przekonasz się pan atoli rychło o mej życzliwości i o tem że liczyć możesz na pomoc. Przyjdę dopiero wezwany, nie chcąc się panu narzucać. Do widzenia.
Do mego hotelu, myślę.
Wiedz pan, że zmarła, zostawiając 100. 000 dolarów, po które nie zgłosił się dotąd nikt jeszcze.
A któżby to mógł być?
Ależ on właśnie zapłacił mi, bym przed panem udawał Mitchela.
Tak powiedział!
Nie, teraz jestem pański człowiek. Miałeś pan Seftona w podejrzeniu i tak zręcznie zagrałeś, żem się wygadał. Do widzenia.
Szukam informacji o pewnej kobiecie, która tutaj znaną była pod nazwiskiem Montalbon...
Objaśnię rzecz całą. Ten Mitchel przebywa obecnie w Nowym Jorku i lada dzień poślubić ma bardzo piękną, młodą damę. Poza tem przypuszczam, że zamordował Montalbon, wymuszającą odeń pieniądze, by się jej pozbyć. Ma także dziecko przy sobie.
Straszne to przywodzić na stryczek ojca tego dziecka! Co za hańba! Co za hańba! Ale sprawiedliwość przedewszystkiem!
Nigdy go nie widziałem, ale doszły mnie słuchy. Tkwiła w tem tajemnica, której nigdy przeniknąć nie zdołałem. Zdaje się kochał tę samą dziewczynę. W każdym razie, niedługo po jej śmierci oszalał i znajduje się obecnie w zakładzie obłąkanych. On nam nie dopomoże.
Najzupełniej. Życzę szczęścia.
Dobrze! Teraz wyjawię ci te dwie zasady. Przedewszystkiem nigdy nie mów źle o rywalu, a powtóre nie opóźniaj oświadczyn.
Miss Doro! proszę, racz mnie pani wysłuchać do końca spokojnie. Sądzę, że nie jest pani tajną miłość moja. Nie wypowiedziałem tego dotąd słowami, ale jako kobieta umiała pani przecież czytać w sercu mojem, podczas, gdy ja, mężczyzna nie znam serca pani. Dawniej okazywała mi pani pewną życzliwość, ale w czasach ostatnich... zresztą pominę to, ograniczając się tylko do zapewnienia, że byłbym niezmiernie szczęśliwy, uzyskawszy nadzieję, iż będę mógł panią kiedyś nazwać swoją. Ofiaruję wzamian całe życie. Zdaje mi się, że to już wszystko co miałem powiedzieć. Doro, kochana, słodka Doro, powierz mi się pani z zaufaniem.
Rozumiem! Chce pani powiedzieć przezto, że jesteś rozrzutna. Proszę nie myśleć o tem. Może pani wydawać wedle woli, nie użalę się na to nigdy.
Bardzo panu dziękuję!
Dziękuję bardzo!
Wszystko jest możliwe! Przeczytajże pan to!
Jeśli zdołam przeszkodzić, nie nastąpi to!
Przedewszystkiem aresztuję pana za uprowadzenie dziecka, które było w opiece Róży Montalbon.
Trudnoby panu przyszło, gdyby nie to, że ja sam pomogę. Ale odwróćmy tok rzeczy i zacznijmy od wydania dziecka. Emiljo!
Jest to moim zamiarem, ale rad byłem przedtem skrzyżować szpadę z Mr. Barnesem. Widzę atoli żem sprawił przykrość panu Neuilly, przeto proszę o przebaczenie... Muszę zacząć od lat szkolnych. Wówczas już kochałem towarzyszkę zabaw, matkę małej Róży, a gdy miała lat piętnaście zaledwo, ja zaś udawałem się na uniwersytet do Harward, zaręczyliśmy się. Miałem krewniaka, starszego o lat dziesięć, gracza i pijaka. Montalbon utrzymywała wówczas w mieście jaskinię gry, a mój nieszczęsny krewniak zaliczał się, oczywiście, do jej stałych klientów. Pewnego wieczoru, gdy był znowu pijany, namówiła go, by ją zaślubił, a przywołany naprędce ksiądz był tak niesumienny, że dopełnił obrządku. Dopiero po kilku dniach otrzeźwiawszy, nie wiedział krewniak mój o niczem. Na tem to właśnie zbudowała Montalbon plan swój. Zaczęła go namawiać do małżeństwa, podsuwając mu, wyobraźcie sobie panowie, narzeczoną moją. Babie tej szło o pieniądze i zemstę. Chciała skłonić krewniaka mego do bigamji, by potem zapomocą metryki ślubu z nią samą wymuszać pieniądze. Prócz tego było to zemstą nad rodziną mojej narzeczonej, do której żywiła jakąś urazę. Plan ten powiódł się aż nazbyt dobrze. Krewniak pokochał istotnie piękną Kreolkę, był przystojny, ja daleko, ona bardzo jeszcze młoda i słaba, tak że wkońcu zaślubiła go. Teraz dostał się biedak w szpony Montalbon, która go wyzyskiwała przez lat pięć!
To jedno z kłamstw tej baby. Dziewczynka żyje i znajduje się w jej mocy. Zrobiłem testament na rzecz dziecka, zapisując mu resztę majątku. Znajdziesz ten dokument w kieszeni surduta. Dziwnym sposobem, zamianowałem ciebie wykonawcą. Wiem teraz, że kochałeś jej matkę, ale jak pragnę miłosierdzia boskiego, nie wiedziałem o tem, poślubiając ją. Teraz jestem gotów.
Mr. Barnes, widzę, niewierny Tomasz z pana, przeto dam inny dowód jeszcze.
Cóż pan na to, Mr. Barnes?
To straszne, naprawdę, do czego może doprowadzić detektyw, idąc śladem przypuszczenia swego! Czy wiesz, królowo moja, że Barnes wierzy, a raczej wierzył, iż to ja zamordowałem ową kobietę! Cóż ty na to?
Oczywiście! Każdy posiada szansę. Nie mogę panu powiedzieć jak wielkie są pańskie, gdyż chcę wygrać zakład uczciwie. A teraz: Dobranoc!
Wezmę się z całym zapałem do roboty, ale zechciej pan podać mi adres jubilera, który dostarczył wiadomych guzików.
Dobrze. Napisz mi pan na kartce nazwisko tego człowieka, ja zaś dam panu drugą, gdzie go zanotowałem.
Tak jest. Ponieważ jednak sam zostałem o to posądzony, nie mógłbym dać dostatecznie ważkiego zeznania. Oto com uczynił dalej w tej sprawie. Szło głównie o uniemożliwienie sprzedaży rubinu, co nie było rzeczą trudną, gdyż znają go handlarze całego świata. Zawiadomiłem ich a jednocześnie i mego podejrzanego. Życzeniem mojem było także przesunąć wyjawienie aż do dzisiejszego wieczoru, kiedy wygrać miałem zakład. Zauważyłem dawniej już, że mój ptaszek radby zaślubić bogatą Amerykankę, gdyż wypytywał zręcznie o majątek mojej młodej szwagierki. Dałem odpowiedź tego rodzaju, że mogłem iść o zakład, iż będzie się starał pozyskać ją sobie. Potem uczyniłem coś może niewłaściwego, ale czując się panem sytuacji, chciałem kierować wydarzeniami. Założyłem się z Dorą, że do dziś nie przyrzeknie nikomu ręki swojej, podkreślając, że jeśli wygra zakład, dopomoże mi znacznie do wygrania mego.
Nie wyjechał do Rosji! Wiedz pan, że nazwisko Molitaire było przybrane, a rzeczywiste jest: Montalbon, zaś fakt wycięcia znaków z bielizny, o czem wszyscy wiedzą, nabiera w tem oświetleniu nowego znaczenia.
Słyszałem swego czasu, jak Montalbon twierdził, że roztropny złodziej powinien nosić przy sobie przedmiot skradziony, by go mieć ciągle pod ręką i pewny byłem, że będzie się trzymał tej metody. W chwili gdy było jasnem, że wszystko zostanie wykryte, człowiek ten, obecny tutaj, wpuścił rubin do szklanki burgunda, gdzieby go napewno nie szukano, on zaś mógł odzyskać z łatwością łup, albo połknąć go w razie najgorszym. Spróbował to nawet uczynić, ale ja wypiłem jego szklankę i dostałem rubin na język. A teraz, panie Montalbon, aresztuję pana w imię prawa!
Nie będę panów nudził długiem opowiadaniem, chcę tylko wyrazić pewien pogląd. Kulturalne społeczeństwo współczesne pomiata tak zwaną klasą zbrodniczą i karze winowajców, ale mało kto badał istniejące warunki i przyczyny, które powodują istnienie zbrodniarza wogóle. Życie takiego człowieka nie jest zgoła ponętne i nie obiera go z wolnej woli nikt, posiadający bodaj instynkty moralne. U zwyrodnialców sprawa przedstawia się, oczywiście, inaczej. Jeśli jednak przyjdzie na świat ktoś pozbawiony z natury moralności, czyjąż jest to winą? Danego człowieka, czy przeszłości, to znaczy przodków jego i warunków wśród których żyli? Litujemy się nad tym, kto cierpi na chorobę dziedziczną, a potępiamy człowieka niemoralnego z natury, mimo że stan jego jest wynikiem tych samych przyczyn. Ja jestem takim właśnie człowiekiem i byłem zawsze zbrodniarzem, to znaczy, zdobywałem środki do życia na drodze, jak się to zowie, niedozwolonej. Ale pan, panie Barnes, pan powiesz zapewne, iż pracowałem uczciwie w firmie jubilerskiej. Hm... tak czy owak, starałem się zawsze postępować artystycznie, co Mr. Mitchel przyznał niedawno. Czyniąc tak i zarabiając uczciwie na życie, ćmiłem bystre oczy policji paryskiej, która mogła mnie nieraz podejrzewać, ale zawsze byłem bezpieczny od dowodu winy. Widzicie, łaskawi panowie, że i teraz, jak zawsze właściwie niczego nie wyjaśniłem, chcąc wyjaśnić wszystko. Pragnąłem tylko umknąć dowiedzenia mi zbrodni zarzucanych i czynię to właśnie w taki sposób.
Toś ty, Chaimku, bardzo niemądry!
Toś ty, Chaimku, bardzo niemądry!
Nadzieja! Nadzieja! Radość!
Reb Nochim! Reb Nochim! Przez oczy twoje patrzy dusza twego pradziada, który wszystkich Żydów zatopił w wielkich ciemnościach!
On chce mnie zjeść, tak jak pradziad jego zjadł mego pradziada.
Czy ty nie zapomniałaś jeszcze tego, co ja tobie opowiadałem o Michale Seniorze?
On zamknął się w izbie sam jeden i długo tam siedział, nic nie jedząc i nic nie pijąc, i nie śpiąc i doktryna Mojżesza Majmonidesa o nieśmiertelności duszy ludzkiej, według której człowiek każdy kształceniem umysłu swego i doskonałością moralną nieśmiertelność sobie zdobywać musiał, a karą złych czynów jego miało być nicestwo.!”.
To gdzie ono może być?
„Mądra żona droższą jest nad złoto i perły. Przy niej serce męża spokojne”!
On tam pojechał, ażeby wielkie rzeczy robić!
Powiedziałem to.
Aliejdyk giejer! Oreman! Miszugener! Hultaj! żebrak! wariat!
Zejde! Mów dalej!
A czemu ty, Meir, sam do swego domu nie idziesz? Twoja bobe i twój zejde dawno już rybę i łokszynęłokszyna
Przedwieczny prześladować nie każe. Rabbi Huna powiedział: „Jeżeli prześladujący sprawiedliwym nawet jest, a prześladowany złoczyńcą, Przedwieczny ujmuje się za prześladowanym”.
Kleiniskind!
Ty dziś nie miał cierpliwości i niepotrzebne rzeczy mełamedowi gadał! Mnie o tym oni już opowiedzieli.
Żebym ja umiał gadać! I żebym ja wiedział, co i jak robić!
Eliezer! Opowiedz nam co o szerokim świecie!
Źle mówią.
Eliezer, przeczytaj nam co z tej książki!
A skąd możesz mię znać? Ale ja znam ciebie. Jesteś Meirem Ezofowiczem, wnukiem bogatego Saula. Widuję cię często, jak siedzisz na ganku pięknego domu swego albo jak z tą książką przechodzisz koło karaimskiego wzgórza.
Ty, Meir, dobry jesteś, rozumny i piękny. Imię twoje znaczy „światłość” i mnie przed oczami robiło się światło, ile razy ja zobaczyłam ciebie. Ja dawno chciałam ciebie znaleźć i porozmawiać z tobą, i powiedzieć, że ja chcę przez całe życie moje do ostatniego dnia o tobie myśleć... Ja tobie chciałam powiedzieć, że choć ty wnuk bogatego kupca, a ja wnuczka biednego karaima, co koszyki plecie, my jednacy w oczach Pana Przedwiecznego i mnie wolno na ciebie oczy podnieść i na twoją światłość patrząc, być szczęśliwą!...
Śmieją się ze mnie, gdy mię zobaczą, przezywają mię różnymi brzydkimi nazwiskami i odpędzają mię od siebie, żebym blisko nich nie była.
Strach twój brat, a koza twoja siostra!
Rabbi Izaak Todros!
Czy ty nigdy nie chciałaś wiedzieć i widzieć, co tam, za tym lasem gęstym i wysokim dzieje się daleko... daleko, na szerokim świecie?
I ja bardzo ciekawy ja bym chciał wiedzieć, jakim sposobem gwiazdy po niebie chodzą i trawy z ziemi wyrastają... jak wszystkie narody na ziemi żyją i jakie są rozumne i święte ich księgi i ja bym chciał wszystkie rozumne księgi te przeczytać i z nich nauczyć się myśli bożej i doli ludzkiej, ażeby dusza moja stała się tak pełną wiedzy, jak pełną wody jest wielka przepaść morza... Ja taki ciekawy... ja tak bym chciał...
Meir żebyś ty był Akibą, a ja córką bogatego Kolby Sabuy, jak bym dla ciebie to samo zrobiła, co piękna Rachela!
To co, że należą? Mnie nie wolno. My w Talmud nie wierzym, w sobotę świateł nie palim... nam nic nie wolno!
Nu, oni mają prawo! Oni są nad nami starsi! Co oni zrobią, to święte! Kto ich słucha, ten jakby samego Pana Boga słuchał!
Czemu nie?
Dlatego, zejde że Kamionker jest zły i niesprawiedliwy człowiek. I ja z nim w pokrewieństwa żadne wchodzić nie chcę!
A do czego u ciebie ochota jest? Ty do niczego ochoty nie masz!...
Ja pójdę sam ja wiem, o jakich rzeczach ty, tate, chcesz z Witebskim gadać. Te rzeczy dobre są i trzeba je co najprędzej do skutku doprowadzić. Z Meirem źle będzie, jeżeli on prędko nie ożeni się i interesów prowadzić nie zacznie.
Proszę, proszę! Mój mąż będzie bardzo kontent z takiego gościa! Proszę, proszę!
Ja mam wielką zgryzotę. Rabin Izaak oskarżył mię przed zejdem i zejde chce mię ożenić...
Ja bym do końca życia mego czekała...
On młody! Wstydzi się!...
Ojciec jej, Rafał, daje za nią sześć tysięcy rubli!
Nu, trzeba im to przebaczyć! To taki ciemny lud!
A kługer mensz! Erłycher mensza kluger mensz, erłycher mensz (jid.)
Nu, w tej szkole, w której różnych nieżydowskich nauk ludzie uczą się?
No są na świecie ludzie i uczeńsi jeszcze ode mnie!
A jakie to są te różne rzeczy?
No! Jak to: co ja robię? Ja urzędnikiem jestem, w kancelarii samego gubernatora ważne bardzo papiery przepisuję.
I ty patrząc na nich o niczym więcej nie myślisz?
Ja tobie powiem, dlaczego. Tobie siostrę moją stryjeczną, Lijkę, przyrzekli. To dobra i rozumna dziewczyna. Ona edukacji żadnej nie ma, ale chciała zawsze ją mieć i bardzo ucieszyła się, jak jej powiedzieli, że ona edukowanego męża będzie miała. Ty z nią ożenisz się, a jak ożenisz się, to poproś wielkich urzędników, żeby tobie w Szybowie pozwolili szkołę dla Żydów urządzić, taką szkołę, w której by nie tylko ToryTora (hebr.: nauka, prawo)
To ty chcesz buntować ludzi przeciw wielkiemu rabinowi i kahalnym, a sam ustępujesz?...
A z czego tu śmiać się?
Co to pomoże! Ty, tate, każ go lepiej wybić!
Duszę tę poznała naprzód prababka jego, żona Hersza, a potem poznał ją rabbi Izaak.
Dzień! Dzień! A potem wino!
A czy ty, Szmulu, nigdy nie pomyślałeś sobie, że może inaczej trzeba?
Gwałt! Ja nie chciał temu wierzyć! Ja ludziom tym, co to gadali, w oczy pluł, ale teraz ja sam już widzę, że ty, morejne, złym Izraelitą jesteś i że tobie święty Zakon nasz i obyczaje pradziadów naszych niemiłe!
Czy one tobie nic złego nie powiedziały?
A mnie się zdaje, jakby w tej górze huczało coś i stukało...
A co tobie do tego? Niech twoje oczy nie widzą i twoje uszy nie słyszą tego, co tutaj reb Jankiel robi! On wielkie interesy robi i ty jemu nie przeszkodzisz... A na co tobie przeszkadzać? Czy ty będziesz z tego korzyści jakie miał? Czy ty co przeciw niemu możesz?
I kozy już śpią...
O, straży Izraelowa, chroń ostatki Izraela, ażeby nie zginął jedyny lud wierzący w jedyne imię Twoje i mówiący: „Pan nasz, Bóg jedyny”!
Ja przez ten tydzień wiele przeniosłemprzenieść (daw.) szepnął kantor.
Ja bym książkę tę na piersi mojej położył... ja bym ją ramionami mymi do siebie przycisnął... ja bym powiedział ojcu: „Kiedy ty ją do ognia rzucać chcesz, rzućże razem i mnie!”...
Bo ściana ta cienka jest...
Eliezer! Idź ty stąd!
On może śmieć Ale my na niego oko mieć będziem i jeżeli jego usta choć jedno słowo z siebie wypuszczą, zegniemy go w łęk...
Zamknij!
To nie jest cudzy interes! Kamionker Izraelitą jest... on nasz... a na co on brzydkimi postępkami swymi duszę Izraela psuje i sławę jego przed światem plami?... Zejde! I dla ciebie interes ten cudzym nie jest! Syn twój, Abram, do interesu tego należy!
Jeżeli oni nie posłuchają to ty, zejde, oskarż ich przed dziedzicem Kamiońskim... oskarż ich przed sądem!
A ty, Chaim, gdzie idziesz?
Bywają na świecie takie interesy które do wszystkich należą i wszyscy o nich mówić i myśleć powinni.
Ja nie chcę! Ja bogaty jestem i zgodę ze wszystkimi trzymam, to prawda, ale ja tobie coś powiem, Meir.
Nu! A kto mówi o krzywdzie? Ja nigdy nie krzywdzę nikogo... ja handluję uczciwie i wszyscy, z którymi handluję, kontenci ze mnie są i przyjaźń dla mnie mają... Ja, dziękować Bogu, wszystkim ludziom śmiało w oczy patrzeć mogę i na majątku, co go dla dzieci moich zbieram, nie ma łzy ani szkody cudzej...
Ja, rebe, przeciw niej nic nie mam, ale mnie serce do niej nie ciągnie. I ona także, rebe, nie chce mię... Ja, przechodząc koło waszych okien, słyszałem raz, jak ona płakała i skarżyła się, że ją chcą za prostego, ciemnego Żyda wydać. Nu! To prawda! Ja prosty, nieedukowany Żyd... ale jej edukacja mnie także nie w guście... Po co na nią i na mnie łańcuchy nakładać?... My już nie dzieci i wiemy, czego żąda dusza nasza, a czego nie żąda...
Hana! Ty głupstw tam narobisz... ja sam pójdę i rozmówię się z Saulem.
I ten, co ścina drzewa, i ten, co czerpie wodę...
Chodź!
Dlatego, że on na interesach takich nie zna się
Tak Todros ich nienawidzi. A dlaczego on ich nienawidzi? Bo on nie żyje w tym samym czasie, co my wszyscy... on żyje ciągle w tym czasie, w którym rzymski cesarz świątynię jerozolimską zburzył i lud izraelski z Palestyny wygnał i w którym Żydów palili na stosach i po całej ziemi gnali. On oddycha, je i chodzi teraz, ale myśli i czuje tak, jak gdyby żył dwa tysiące i tysiąc lat temu. On nic nie wie o tym, że od śmierci przodka jego, Todrosa, co z Hiszpanii tu przybył, mnóstwo lat upłynęło ciągle, jak wielka i bystra rzeka, i że na tej rzece przypływali mądrzy i dobrzy ludzie przynoszący światu mądre i dobre rzeczy, i że od tego dalekiego czasu świat zmienił się, a ludzie, którzy nienawidzili i prześladowali jeden drugiego, rękę sobie do zgody podali... On nic nie wie, co na świecie dzieje się... Nu! Jak on ma wiedzieć? On od urodzenia swego nigdy z Szybowa nie wyjeżdżał, a oczy jego nie widziały innej książki, jak te, które mu po dziadach, pradziadach zostały, i żadnego człowieka z innego narodu, jak tylko z jednego narodu izraelskiego...
A co to szkodzi zawczasu o interesie pomyśleć? Ja woły już skupuję, a przy gorzelni wielmożnego pana sto wołów postawić trzeba. Sto wołów! Czy to żart! Ja takich dużych pieniędzy wydawać nie mogę, nie mając jeszcze od wielmożnego pana żadnej pewności. Jeżeli wielmożny pan pozwoli, ja jutro do dworu przyjadę i kontrakt napiszem...
W bliskim sąsiedztwie
Nie; ja jestem synem Beniamina, najmłodszego z synów Saula, który dawno już temu umarł.
Jakież to nieszczęście spotkać mię może? Powiedz jasno i wyraźnie, a jeżeli powiesz prawdę, zrobisz dobry uczynek, i wdzięcznym ci za to będę...
Nie trzeba
No, Janklu prowadź mię do rabina... Jeżeli i nie dowiem się nic ciekawego, zyskam przynajmniej to, że choć raz w życiu rabina waszego zobaczę...
Do rabina waszego, panie Witebski.
Meir! Meir! Ten niegodziwiec!
A gdzież jest mieszkanie waszego rabina?
A gdzie on?
Nu Oni umieją tylko po żydowsku!
On Meira przed sąd duchowny powoła...
Tate, z Meirem coś zrobić trzeba. Ty myśl i rozkazuj, co z nim zrobić. Tak dłużej nie może być. On siebie i synów naszych zgubi, a całej familii naszej wstydu i szkód wielkich narobi. Tate! Ludzie i tak już gadają, że ród Ezofowiczów ciągle wydaje z siebie ludzi takich, którzy Zakon izraelski rękami swymi podkopywać chcą i do domu izraelowego wprowadzać fałszywe bogi!
Aj, aj! Taki wielki dwór! Taki piękny dwór!
Rafał! Czy ty od niego krzywdę jaką miałeś?
Na duszę Izraela spadł dziś wielki grzech!
Biedny! Biedny! Biedny!
On z karaimską dziewczyną nieczystą przyjaźń trzyma...
Meir!
On powiedzal, że bezbożnemu i zuchwałemu wnukowi memu za długo pobłażał... Reb Mosze i Kamionker, i cały lud proszą jego, żeby on nad Meirem sąd uczynił... Na prośby moje on sąd ten do jutrzejszego wieczora odłożył i powiedział, że jeżeli Meir upokorzy się przed nim, a cały lud o przebaczenie grzechów swoich prosić będzie... na głowę jego lżejszy wyrok spadnie...
Pozwólcie, żebym ja wam do jutrzejszego ranka nie odpowiadał
Ona chce coś powiedzieć, ale nie może...
Nikt o tym z pewnością nie wie.
Nie, w pisaniu tym powiedziane jest, co Izraelici czynić mają, ażeby nieprzyjaciół swoich w przyjaciół zamienić i z ludami wszystkimi, co im wrogie są, przymierze zgody zawrzeć.
Tak, on jego znalazł i czytać go będzie w bet-ha-midraszu przed ludem całym, jak tylko słońce zajdzie, a zmrok wieczoru ziemię okryje...
A ty błogosławionym bądź za to, że do późnej starości dochowałeś wierności Zakonowi Pana i miłość dla ojczystej ziemi naszej, z której garść piasku wydawała ci się droższą nad srebro i złoto...
Meir Ezofowicz pisanie przodka swego, Seniora, znalazł i dziś je przed całym ludem czytać będzie...
Nassi! A jak je trzeba odebrać?
Mosze, idź ty zaraz do szamosza (posłańca synagogi) i powiedz mu, że rozkazanie moje jest, ażeby on szedł zaraz do dajonów i do kahalnych i ogłosił im, że kiedy słońce zajdzie i zmrok ziemię okryje, oni wszyscy zebrać się powinni w bet-ha-kahole na wielki sąd...
Napisał on, żebyśmy byli sługami ziemi tej, na której mieszkamy! A kiedy Mesjasz przyjdzie i zabierze nas stąd do ziemi ojców naszych, my kraj ten porzucim! Na co nam być jego sługami?
Ludzie nieprawdę gadali! W pisaniu tym nie ma żadnych rzeczy mądrych i miłych Bogu!
Meir! Meir! Co ty robisz? Ty gubisz siebie! Patrz na lud! Uciekaj!
Odbierzcie mu dziecko to! Zabijcie je! Wydrzyjcie mu przeklęte pisanie!
Herem! herem! herem!
Meir! zejde mój wyklęty jest... i ja wyklęta... ale miłosierdzie Pana większe jak największa góra, a sprawiedliwość Jego głębsza od najgłębszego morza. Tak stoi w Piśmie. Kiedy zejde mój to czyta, przestaje smucić się i mówi: „Przeklęty szczęśliwszym jest od przeklinającego... bo przyjdzie czas, że sprawiedliwość Pańska wejdzie w serca ludzi i błogosławić oni będą imiona przeklętych”...
Chcę daj.
Rabbi! Ja przed obliczem twoim nie śmiałbym stanąć, gdybym nie wiedział, co z nim stało się... Ja szedłem za nim... cała dusza moja weszła w oczy i uszy moje... ja widziałem, jak on pisanie to karaimskiej dziewczynie do schowania dawał, i słyszałem, jak on je skarbem swoim nazywał... On mówił, że to paszport jest, z którym on w świat pójdzie i który przed nim serca ludzkie otwierać będzie...
Amen!
Rabbi! Heremem tym obciążyłeś ty człowieka, który miłym był oczom ludzi i Boga!
Nieszczęśni! Głupi! Opętani! Potępieni! Alboż nie widzieliście oczami własnymi, że lud cały nienawidził człowieka tego, gonił go po drogach jego, kładł mu na plecy silne swe ręce, kamienował go i krwawą kresą naznaczył mu czoło!
Kto sieje nienawiść, zbiera żal.
A kiedy ona ci to dała? Dlaczego ona ci to oddała?
Ludzie przyszli, morejne, i krzyczeli na nią, żeby ona pisanie jakieś dała... długo krzyczeli... a ona krzyczała, że nie da! nie da! nie da!... a koza w sieni tak biegała... biegała i meczała...
A potem... a potem...
Aa... bo czemu to królewna miłościwa nas się nie zaradzizaradzić się strojąc przemądrzałą minkę dorzuciła Ewunia Reyówna.
A ja trzynastu jeszcze nie mam!
Siadajmy, siadajmy miłościwa pani jeszcze wczoraj dziwowała się, że środkowa gałązka dotąd nie wykończona, chocia dwie nad nią ślęczą.
Przysuń zydelek, usiądź i uważ, co ci powiem; a wy poniechajcie igieł możecie iść na wirydarz, pobiegajcie sobie, dość roboty na dzisiaj.
Z Warszawy.Gość przyjechał (...) z Warszawy
Lekarz miłościwego pana? Do mnie?
Wasza miłość raczy być przygotowaną na najgorsze...
Udać się niezabawem na spoczynek, a jutro wczesnym rankiem wyjedziemy.
Pójdź bliżej... usiądź przy mnie... tak dawnośmy się nie widzieli...
Ty mi przebacz wzajem, rzućmy wszystkie urazy w niepamięć.
Radzić łacno, zmusić się trudno. Wiesz... wyjeżdżam jutro do Wilna.
Zabobony, Śmierć, Proroctwo
Hanusiu...
Niech się przybliżą. Oto was wiernych i zaufania godnych czynię świadkami, jako w ręce miłej siostry mojej Anny oddaję ostatnie woli mej rozporządzenie, czyli testament. Gdyby ktokolwiek i kiedykolwiek wątpieniu podawał to pismo, mocuję was, byście pod przysięgą zeznali to, co dziś mówię i czynię. Schowaj testament, Hanusiu, a dobrze; nie wybieram się jeszcze na tamten świat, jednakowoż przezorność nie zawadzi. Przekonasz się, iż serce moje pamiętało o tobie. Zaopatrzoną będziesz, jak przystoi ostatniej z Jagiellonów... Ksiądz arcydiakon Fogelweder ma klucze od moich papierów i skrzynek z klejnotami. Na wypadek zgonu, który Bóg w swej łasce niech oddali ode mnie, ty masz odebrać owe klucze... Znowu płaczesz? Lękasz się, żem testament spisać kazał. Bądź dobrej myśli, kawał papieru nie uśmierci mnie; gorszy nieprzyjaciel gorączka, a ten już wyrugowanwyrugowan
Według rozkazania miłościwej pani, przyjdę jutro rano
Właśnie. Jak tu szyć złote listki i perełkami dziać po atłasie, gdy człek ma co innego w głowie.
Jeszcze nie zaczynaj, Kasieńko, mam dla ciebie inszą robotę. Pójdę do mojej komnaty, podyktuję ci list do pani Niewiarowskiej. Jagna i Ewa niech spakują pościel w tłumoki, bieliznę i szatki do skrzynek; Wronowską uprzedzić, by najpotrzebniejsze statki kuchenne i swoje ubiory także przysposobiła do drogi. Kachna zajmie się moimi rzeczami. Jutro pośniadawszy wyjeżdżamy. Pan krajczy straszy mnie powietrzem, tedy musimy pomykać w zdrowsze strony.
Słyszał kto coś podobnego? Prosto od schodów wali jakby do własnego domu... Rety, Jaguś... Kachna ku nim wybiega... do komnaty jej miłości drzwi otwiera...
Przybliż się, moje dziecko; masz pismo od pani Niewiarowskiej?
Nie będę grzeczna, nie puszczę cię.
Dzikus z niej jeszcze wielki, proszę waszej miłości; ino gdy się mojej spódnicy chwyci, taka ją dzielność ogarnia.
A jakże... I żółty łańcuszek na szyi nosi, a katankę ma wyszytą jarzącymi kamykami, tak się błyszczą a świecą, a migają, aż strach! Moja matusia ładniejsza niż wy.
Nie wiem. Ponoś do Bozi.
Proś, proś, czekam z upragnieniem!
Onegdaj, siódmego lipca, o godzinie szóstej wieczorem życie zakończył.
Dawno już minęły te czasy, kiedy się co wedle mojej woli czyniło. Ino mnie rodzic odszedł a matka umiłowana, doznaję sieroctwa niemal na każdym kroku. Panowie Rad KoronnychPanowie Rad Koronnych obejrzała się, dworki pamiętne rozkazów jej miłości, by nie przeszkadzać w rozmowie, umknęły cichutko. Jedna tylko Krysia bawiła się z pieskiem przy kominie i paź Zborowskiego stał u drzwi, nieruchomy, sztywny, ze spuszczonymi oczyma. Przeździecki, Jagiellonki, t. V. z którego miłościwa matka raczyła mleko pijać. Ten jeden jedyny chowam jako diamenty, jako świętą pamiątkę. Nazwałam go sierotką. Taki brak cierpię, że mi się usta nie chcą złożyć na wypowiedzenie onej goryczy. Na barwębarwa (tu daw.)
Bo mnie tak niania nauczyła.
Trzymają to bezprawie w tajemnicy, bo im samym siebie wstydno. Wierzaj mi, twoja miłość, nie o pozyskanie małżonka mi chodzi, którego nie znam ani nawet konterfektu onego nie widziałam; niesprawiedliwość mię gniewa, lekceważenie mojej osoby, pomiatanie krwią królewską. Wżdy po Bogu a prawdzie ja jedna dziedziczką tronu jestem! Mnie winni koronować, a dopiero myśleć o przydaniu małżonka królowej.
Bieretek aksamitnych nie trzeba będzie sprawiać, Bogu dzięki mam ich dziesięć w różnych barwach, nawet złotem i kamieńmikamieńmi
A pan krajczy jeszcze lepiej biegał i skupował jedno za drugim. Myślicie, że nie wiem?
Et, co sobie wasza królewska miłość głowę zaprząta włóczęgą jakąś! Wlazła, dostała po łbie, umknęła, niech ją tam!
W te pędy! Migiem!... Ogienek aż huczy, polanka trzaskają, będzie wnet. Dawaj wasza miłość ino piwko, twarożek i śmietanę, a za jeden pacierz poleweczka gotowa.
Ii... co z wami gadać; szkoda mojej złości. Idź wasza miłość na wieczerzę, bo zrazy wystygną.
Jeżeli wasza miłość zechce zaprowadzić swoją siostrzyczkę kilka kroków dalej, to ja znam takiego kupca zgodnego bardzo zgodnego kupca; da kukiełeczkę i wózek, i kolebkę, i co ino paniątko zażąda, a po zapłatę przyjdzie później do waszego domu.
Nie, nie, bliziutko, za czwartym kramem.
Mylne widzą mi się domysły waszej miłości; król Henryk młodszy ode mnie.
No, to lada chwila i my go ujrzymy.
Jadą, jadą, jadą, po trzech, tam ta ram, tam ta ram... adamaszek zielony, przez ramię łańcuch złoty, w ręku dzida z białym proporcem. Ach... znowu insi! Szkarłatno ubrani z zapuszczonymi przyłbicami! A konie... jak to nóżkami przebierają, z drobniuchna, niczym panienki w tańcu. Tu znowu Tatarowie jacyś... niechby prędzej przeminęli, bo tam z bramy coś okrutnie cudnego zbliża się ku nam. Niechże pani matka sami patrzą, bo znowu będą przyganiali, żem zełgała. Dziwolągi jakieś abo diabły, abo zamorskie bydło, czy co takiego?
No, nie; już nic nie gadam. A nie myśl przypadkiem, wróblu, żeś mnie przestraszył; w dwóch palcach zdusiłbym cię, dlatego mię twoje groźby śmieszą, nie gniewają.
Nie, to byłoby niegrzecznie. A niegrzecznym być nie umiem i nie chcę.
Uciekaj... uciekaj... coby nas nie połajano.
Jeszcze się stokrotnie przydam najjaśniejszemu panu.
Najlepszej nocy śmiem życzyć miłościwemu panu!
Spokój, spokój! A to co za wrzawy? Cisza ma być jak makiem siał
A czemu? Powiedział, że mnie będzie upatrował. Ot, niech się wstyda, żem go pierwsza zobaczyła.
Jeszczem dziś kruszyny chleba nie miał w gębie... takie coś czarne lata mi przed oczyma...
Et... głupstwa pleciesz, ni w pięć, ni w dziewięć. Patrzałbyś lepiej, co oni tak z miłościwym królem wyprawiają.
Oj, ty... czerwoną kredą zapisać to święto, gdziebyś się nie okaleczyła albo czego nie stłukła.
Kto go tam wie? Może cię chciał żebractwa przyuczyć, a może jakim wędrownym błaznom przedaćprzedać (daw.)
No, to pójdziemy razem. W komnatach miłościwej pani chyba go nie będzie.
Kiedy się tak buciszbucić się (daw.) czy nie skłamałeś. nie skłamał.
Jako jedyny brat odziedziczyłem puściznępuścizna
Nie mam pomiarkowania! Precz!
Na rany Boga was zakli...
On sam, a wieluż to innych oprócz niego zagrabiło niesłusznie moje włości!... I w zaopatrzeniu dworu mego posuwają skąpstwo do najdalszych granic. Śmieszno przyznać: na całe utrzymanie mojej osoby, dworzan, sług i koni Przeździecki Jagiellonki, t. V. Wybaczcie, miłościwy panie, że czas przeznaczony zabawie mącę wam tymi żalami, lecz inszej sposobności nie łacno mi naleźć, zawżdy jest przy was któryś z Panów Rady, a nie przystoi godności mojej rozmawiać z wami poufnie przy świadkach.
O, jakże ostry macie języczek!... Mości wojewodzicu, miłościwa infantka raczyła was wybrać do polskiegopolski taniec
Nie piśniemy słówka przed dzieckiem ani przed nikim innym. Zezwoli wasza miłość, że ino we trzy będziemy chodziły do kościoła. Z tamtymi nie ma co próbować, więcej mitręgi jak pożytku.
Matko Boska, święta... nie zabijajcie!
Z czymże wasza miłość wracasz?
Utarzał w błocie świętość majestatu!
Infantka niemłoda, przyznaję starsza od was... któż wie, czy długo pożyje... jeszcze, panie najmiłościwszy, dynastię ugruntujecie ku swej pociesze a pożytkowi Rzeczypospolitej.
A mnie światła po co? Spać mi się ano chce, że ledwo stoję.
Głupiś i tyle. Przyłapałbyś gdzie w sieni albo w sadzie, zdusił jak kurczę i w nogi. Niechby potem głowę łamali, co się dziewce stało.
Nastawiam.
Zdarza się niemal co dzień, że gwiazdy już na niebie, gdy do dom wracają. Gdyby stara szła przodem, łacno wyskoczyć zza węgła i szyję dziewce ścisnąć, coby ani zipła. Jeszcze lepiej w sieni wedle schodów się ukryć i sposobnej chwili czekać. Sypialne izby mają na dole, a że młodsze wcześniej spać chodzą, tedy Krysia najpierwsza zbiega ze schodów i jak nic ją chycisz.
Nadrzucę, nadrzucę, ino niech się to stanie. Teraz spać, jutro w drogę.
A bo to prawda! Dawno po nim miejsce zastygło... Już będzie godzina, jak pojechał.
Bogać tam późno... jeszcze na prymarięprymaria
Pójdź twoja miłość ze mną do kościoła, rozmówimy się po mszy świętej.
Coś lepszego, sto razy le...
Niech się pan krajczy przypatrzy, co to za koza; nabroi, nabroi, jeszcze i nagrody żąda.
W każdym razie postąpili sobie według przysłowia, które powiada, że rannego wstania i wczesnego ożenienia jeszcze nikt nieśmiechem
Za łaską waszej królewskiej miłości zda mi się, że tak trzeba uczynić: do późnego wieczora brama stać będzie otworem, latarni nie każę świecić w sieni, rzekomo dla oszczędności; Kaspra wasza królewska miłość przywoła na górę... łacno się najdzie jakie zlecenie; inszym znów razem ja go wyślę z karteluszkiem do któregoś z moich znajomych, słowem, co dzień swobodne niestrzeżone wnijście do dworca będzie, tuszę, zachęcało onego łotra do spełnienia swej bezecnej służby. Ino, że w najciemniejszym kącie będę czyhał ja, moje oczy wypatrzą, moje ręce przyłapią mordercę. Śpijcie, miłościwa pani, spokojnie!
Pamiętajcie, o wasze zdrowie bardziej mi nawet chodzi niż o co.
zahuczał sobie kuchta, aż mury odpowiedziały.
Zaraz, zaraz, dy nie uciekam... po co wiązać.
Pójdziemy w ogień za wami, najmiłościwszy panie!
Podstęp przykro, smutno, nieciekawie. porywać się z motyką na słońce. Tak co ja nie robiąc?Tak co ja nie robiąc (dial.) gadam do mego pacholika pojedziesz w gości.”. „Pojidu, pane” list od starosty.
Jej Bohu, bez krwi rozlewu! Z moich mołojcówmołojec (daw., z ukr.)
Niech żyje król Stefan!
Nie pomyliliście się, wojewodo; odpoczynku miłego zażywam po pracy Oto siedzę w ciszy, wygodnie.
Czytaliście przecież...
Ano dostawszy języka, puściłem wszystkich dziesięciu wolno. „Idźcie z Bogiem, gdzie oczy poniosą”. Nawet ich kazałem wyprowadzić dobry kawał za obóz...
A nasi patrzyli na to, zgrzytając zębami. Tak i pomścili swych towarzyszy na onych dziesięciu zbiegach. Skoczyli za nimi w pole, zakłuli spisami i porąbali na sztuki, mimo że tamci o ziemię się rzucali i zmiłowania błagali.
Na te kule mistrza Rudolfina ja też najbardziej liczę; zanim do was przyszedłem, miłościwy panie, byłem u niego. Czarodziej to chyba: już ich znowu ma gotowych około czterystu, ażem się zdumiał. Tak mu ta praca składnie idzie, a ino swego głuchoniemego brata ma do pomocy. Bóg raczy wiedzieć, co za pioruny ten człek w onych kulach zamyka.
O Maria Częstochowska, ratuj!
Jakoby Andrzej Chwalibóg, ale to...
To krzycz, wołaj, co ino masz sił... wołaj cięgiem „Chwalibóg!” Zrozumieją przecież i zatrzymają się! Wracać mi co żywo!
Co takiego? Pójdź waszmość ku mnie, na słowo. Raczcie, panowie, nie zatrzymywać się król jegomość czeka; my się tam stawimy za chwilę.
Służba samowoli nie cierpi.
Według woli waszej królewskiej miłości.
Anioł Pański w południe takoż pobożnie odmawiasz? No, Krysiu, dziś pozwalam przywitać pana Andrzeja.
Pieniądz mury przenika i żelazne kłody otwiera. Przepłacił którego z pachołków i ten zaniósł dziadowi zatrute jadło. Ot, dziękowałaś tylekroć Matce Najświętszej za ocalenie, poproś i nadal o wszechmocną opiekę i bądź dobrej myśli. Mniemam, że ów zły człowiek lęka się, by go nie schwytano, i dlatego przycichł. A kto wie, może i umarł do tej pory... tyle lat! Wracając do naszej podróży, przepatrzcie skrzynie i szafy w gotowalni, wybierzcie co najpiękniejsze stroje, szaty, pasy, manele, łańcuchy i spakujcie do kufrów ostrożnie, coby się rzeczy nie pogniotły. O sobie nie zabacz, Boże, uchowaj; trzeba się bogato zaopatrzyć, gdyż wszędy będziesz mi towarzyszyła.
Skoro zatem nic nie stoi na przeszkodzie, to każę powozem zajeżdżać.
Zbliżcie się, panie wojewodzicu; znam od wielu lat zacnego ojca waszego. Że zasię niedaleko pada jabłko od jabłoni, tuszę, że chlubę ino a pociechę przynosicie rodzicowi i miłej matce Rzeczypospolitej.
Wszystko uczynię... wszystko, co rozkażecie, miłościwa królowo! Wstyd mi ino, żem śmiał się wam przeciwić.
Pomnijcie, urodna bogini, że was będę pilno upatrowała w onym pochodzie, a łaskawego skinienia głowy czekać.
Wszystko gotowe, najjaśniejsza pani! Jest piękna szata ze szkarłatnego aksamitu, złotem bramowana, jako przynależy monarchini piekielnych podziemi. Na wypadek pomyślnej odpowiedzi przysposobiła ją moja Marychna.
Powodzenia w zabawie życzę waszmościom. Do zobaczenia jutro.
Pojrzyjcie, miłościwy mężu wojenne obrazy skończone zda się, a zbliża się na dwukolnymdwukolny bóg miłości, syn Wenus. z łukiem w ręku i kołczanem na ramieniu.
Ho, ho, i muzykę mają, i wonność rozpryskują dokoła, i dwór okazały... cóż za deputacja ku nam podąża?
Ee... musi to być któryś z wojewodziców i z wiedzą królowej to uczynił; panna dworska... gdzieżby się ważył bez pozwolenia!
Oho, przeleciał bramę!
Jezus Maria!
Milcz... nie mam czasu na gawędki!
Ratować trzeba. Nie szukaj daleko... ot, dwie chałupy tuż za żytem, idź, prędko sprowadź ludzi... ach, nie! zabierz mnie ze sobą! Ja tu sama nie ostanę!
Co to za człowiek i co mu się przygodziło?
Ty? I śmiesz stawać przede mną zuchwale, morderco bezecny?!
To dość mało poczuł się jak na bezludnej wyspie, opuszczony przez wszystkich dopięła swego: pięła, pięła, aż dopięła bestia. Ach, stokroć łatwiej byłoby mu walczyć z nią, gdyby na niego nałaziła, narzucała się mu, napychała czy zdoła wciągnąć się na nowo. Rozszarpany zupełnie szedł marmurowymi schodami w górę. Schodził tu przed kwadransem jako ktoś zupełnie inny. Nie poznał siebie w czarnym lustrze niewiadomego, w którym przeglądały się przesuwające się sobowtóry. Gwar miasta, który buchnął przez otwarte okno korytarza wraz z czarnym upałem majowej nocy i zapachem mokrych bzów, odczuł jako wstydliwy ból pokonanych genitalii, obrzmiałych i nieznośnie rozdrażnionych. Musiał o tej niewygodnej godzinie rozpocząć definitywny bój. Zakrył się wolą, jak wiekiem trumny. Umierał i odradzał się co sekundę na nową mękę i wstyd. A tamte flaki ciągle żyły swoim osobistym, prywatnym, niezależnym życiem i puchły, i puchły w dziwnie jakiś nieprzyjemny sposób i to nawet wtedy, gdy z nieprzejednaną zawziętością najbardziej właśnie niszczył obrazy dawnej i możliwej rozpusty. Pod szarym kocem, w smrodliwej atmosferze szwadronu (któż u nas mył się, z małymi wyjątkami, nawet w te czasy, porządnie?), spocony, samotny, ze swędzącą skórą i innymi okropnymi objawy, junkier Kapen zdobywał, najeżony zionącymi trującym gazem kiszkami, barbakan ducha.
Proszę nie mówić o ojcu. Zrobię, co zechcę. Jeśli nie nabiorę sam politycznego rozumu, zostanę oficerem frontowym, do czego mam największą skłonność. Potrafię zginąć bez parszywych form intelektualnych, wymaganych w jakichś parszywych politycznych salonikach, w których robi się bezsilną politykę kompromisu...
Grzeczność brutalnie spytał Genezyp, nagle zdoroślały, zły samiec. Zdawało się, że w oczach trzech kobiet pokrył się cały włosami. Zmałpiał.
Nie śmiej się. Jestem zdenerwowana i gubię się w sprzecznościach. Ale któż się w nich dziś nie gubi? Widzisz: tam z Zachodu będziemy mieli tajną pomoc. To, że upadła Biała Rosja, niczego nie dowodzi. Tam nie było ludzi, takich właśnie, jak Kocmołuchowicz. Tam, na Zachodzie, młode bolszewizmy, jeszcze z lekka od spodu podnacjonalizowane i używające tajnie faszystowskich metod, pod pozorami tego, że czas jeszcze nie przyszedł drżą, powiadam ci, przed możliwością chińskiego gniotu, niwelującego wszelkie subtelniejsze różnice. Dlatego muszą nam pomagać, nie tylko w utrzymaniu status quo, czyli obecnego marazmu, ale muszą nas czynnie pchać w ideowo przeciwną im stronę, ze względów technicznych. W głowie się mąci, gdy się pomyśli do czego doszła komplikacja życia. Finanse z Zachodu za to kolory skóry nawet stają się obojętne. Właśnie przychodzi pan Cylindrion Piętalski, baron papieski i szambelan, były dowódca kulomiotów gwardii Jego Świątobliwości. gdyby można czasem całego siebie wyrzygać prosto w nicość, nie przestając przy tym istnieć! Cóż to byłaby za frajda!
Stój! Ty nie rozpływaj się w empirejach! jakie to dziwne. Nawet Kocmołuchowicz miał lekki atak hemoroidalny à la Roztopczyn. Nie
Wiesz, że trochę lepiej, niż w prawdziwym życiu. Przy tym coś dziwnego zaczyna się we mnie budzić. Wychodzę jakby z siebie Genezyp nagle zgasł. Piwowarskie dzieciństwo przemknęło mu w pamięci złoto-czerwoną łuną niepowrotności: smak cierpki jakichś gruszek, wieczorne bójki i matka, ta inna, święta męczennica ze swoją cichą wiarą w nieznanego katolickim dostojnikom Boga. (Wzrok Chrystusa zwiedzającego mennicę, gdzie się biją monety Państwa Kościelnego, lub patrzącego na ostrze halabardy (!) gwardzisty, strzegącego tronu Jego Namiestnika aha tak jakby miały one być wieczne nie w nim, tylko w samej bezimiennej, obcej już teraz i dalekiej, w każdym razie nie-ludzimierskiej naturze. Tu byli tylko ludzie, oblepieni, ociekający wstrętnością nazbyt ludzkich spraw. I poczuł obrzydzenie do wszystkiego, do siebie i nawet do tej Nieznanej, co miała wejść tu lada chwila. Ona była też „nieczysta”, jak wszystko ludzkie, na tle niedosiężnej piękności wiosennej burzy.
Będę jutro po dwunastej. Będziemy mówić o Lilian. O mnie ani słowa (Skąd znowu ten się tu zjawił? Na chwilkę Kocmołuchowicz przestał być dla niego posągiem Wodza na placu, jakby już z przeszłości, a stał się żywym człowiekiem, mającym brzuch, kiszki, genitalia, pełnym drobnostkowych wstrętnych pożądań nie rumieniec, tylko właśnie krwawy cień. Ani przez głowę, ani przez jądra nie przeszło Zypciowi, że to właśnie może być jego rywal. W ogóle była to jedyna rzecz naprawdę tajemnicza, prócz „idei” kwatermistrza („Idée fixe, w tym wypadku „Fide X”) rzecz, o której wiedziało tylko paru ludzi, pewnych jak sama zasada sprzeczności. O tamtej nie wiedział nikt w ogóle, ani sam jej posiadacz. To ona była właśnie, „ONA” Wodza, ta jedyna, która i tak dalej.
Pan zapomina, że ja za trzy miesiące będę oficerem i o tym też, że pan jest kaleka. Wiele wybacza się kalekim geniuszom, ale lepiej stop. Nieprawdaż? miał złudzenie, że wolą swą mógłby planety puścić w odwrotnym kierunku i każdego żywego stwora przekształcić na obraz i podobieństwo swoje. Rzeczywistość wzdymała się ku niemu, płaszcząc się jednocześnie i pokornie wijąc
Ja nic nie sądzę. Proszę na miejsce po chamsku), że Genezyp, rozgorzały cały od wewnątrz, a nawet i na policzkach „świętym” ogniem młodzieńczej awantury i chęci polowania raczej jako takiego, a nie mordowania (tego na razie miał dosyć), zmienił się w kupę zastygłego wojennego żelastwa, takiego prawie że na szmelc, dobrego do trenu, szpitala lub kuchni ale nie na front! Tak zmarnowano mu tę chwilę, przez głupie formalności. Ale mimo wszystko rad był wprost piekielnie z całej tej „przygody”. Ideowa strona walki nie obchodziła go w tej chwili nic
Tak: byłam już wtajemniczona.
Nie Tu Zypcio opowiedział jej o spotkaniu z tajemniczym Hindusem w noc zbrodni. Eliza ani drgnęła. Niewrażliwość jej na wszelkie niespodzianki zaczęła go irytować. Ale było w tym coś z płciowego rozdrażnienia. To mu się w niej właśnie podobało: wzbudzało w nim zwierzęcą wściekłość, zmieszaną w absolutną (niegraniczną) jedność z nieznaną mu dotąd „czułością” i „tkliwością”. (Ach na przynętę. Czy sam generalny kwatermistrz nie jest także w ich ręku? A może to on kieruje wszystkim i ich też zużywa dla swoich niezbadanych celów? Uczuł nagłą dumę, że jednak nim, jakimś niedoszłym oficerkiem, zajmuje się tak potężna organizacja, jak ci wyznawcy Murti Binga teraz to sam zrozumiał tamten do takiego uczucia dla takiej osoby nie byłby nawet zdolnym. A jednak gdybyż to mógł kochać ją tamten chłopczyk. To byłoby właśnie „wymarzone” szczęście, które prawie wszystkich omija. Gdyby chociaż można było władać przestawieniem w czasie. Ale i to nie wszystko jedno: dobrze jest gdzieś przynależeć, a już najlepiej do jakiejś tajnej konfraterni. W każdym razie poczuł Genezyp, że on sam, gdyby był w tej chwili na przykład na bezludnej wyspie, nie mógłby dokonać ze sobą niczego. Był siłą, której kierownictwo nie leżało w nim samym. Myślał: „Muszę być igraszką tajemnych potęg, wcielonych w innych ludzi. Czyż wszyscy nie są dziś takimi, pod pozorami samowładczych gestów? Władają nimi siły wyższe, naprawdę wszechludzkie właściwie nieubłagane prawa ekonomii. Historyczny materializm nie był prawdą wieczną, ale zaczął być prawdą kiedyś może największe indywidualności naszych czasów też”. Zupełnie zgnębiony zapadł w prostrację, graniczącą z rozkosznym omdleniem. Chodziło tylko o brak odpowiedzialności.
Od czasu bitwy ośmielił się przerwać takiej powadze Zypcio.
Może się to zemścić fatalnie. Ale może dlatego, że znałeś mnie, ujdzie ci to bezkarnie. Może kiedyś, kiedyś ocenisz, co ci dałam, o ile dożyjesz dość późnego wieku, czego wam obojgu życzę. Dżewani zdjął ze mnie ciężar mego ciała. To, co widziałam po zjedzeniu pigułek, zaraz po bitwie, utwierdziło we mnie tylko Jedyną Prawdę. Odtąd będę szła ciężką drogą ku doskonałości i nie ugnę się przed żadnym zwątpieniem. pomyślał Genezyp, ale nie „odparł” nic. (łzy posłyszeli w jej głosie, głęboko, jak bełkot podziemnego źródła) wyrzekłam się przedtem, nie wiedząc jeszcze, że ona jest przy tobie. I tylko przebacz mi, że cię trułam Nie wiesz jakie to szczęście dla takiej sponiewieranej wewnętrznie, a nawet i zewnętrznie, istoty, wznieść się wreszcie ponad siebie. Wiesz, że wszystko jak w jakimś młynku przekręciło się we mnie od jednej rozmowy z nim
Więc, czyż chciałabyś, abym został wielkim automatem?! żeby on spadł na nią jak jastrząb na ptaszka i żeby ona wyć mogła z rozkosznego bólu jak kotka nie oddzielnie, nie obok (śmierdzącym psychicznym zbydlęceniem zewnętrznie wymyci będą i czyści, syci, i świetnie mieszkający ci, ci raczej nie ci, tylko te kółka, trybki, śrubki i klamerki idealnej maszyny przyszłych wieków, której pierwszy szkic można już było teraz w niektórych państwach oglądać. Strach mroził kości przed tym, co nastąpi.
Pani zostaje do jutra to było ciekawe i tego wysłuchał Zypcio nawet z przyjemnością, ale cały wykład teoretyczny przepadł była niepotrzebną. Co go obchodziła reszta? Umarła w najwyższej chwili swego życia
Zbuntowali się! Ognia!! Obrócić kulomioty!! chmury ściągały się z nieba, jak firanki, ciągnione przez niewidzialne smutki) kazał wysłać lotne szpitale, sam zaś pojechał dalej ku swoim byłym pierwszym liniom. Miał wrażenie, że dokonał potwornego wprost poświęcenia własnej ambicji na rzecz ludzkości, większego, niż Napoleon po Waterloo. Na „jego” froncie była cisza. Już wychodziły pierwsze oddziały „bratańców”. Witano Wodza uprzejmie, ale bez entuzjazmu, jak przystało na armię automatów w decydującej chwili. Kocmołuchowicz pokazał, co umiał
Nic nie pokażesz Dokonałeś największego czynu od czasów Aleksandra Macedońskiego. Pomyśl, jak piękne będzie nasze życie. Gdyby to zrobił tchórz, byłoby to straszne, ale taki knur, taki skrzydlaty byk, taki Lewiatan jak ty...! To cud, prawdziwy cud! Ja jedna cię rozumiem naprawdę. Wódz patrzył w siebie. Znowu obraz żony (bądź co bądź była hrabianką) i córeczki, przemknął mu przez umęczony mózg. Ale nowym nawrotem woli szybko wrócił kwatermistrz do poprzedniego stanu automatyzmu, z dodatkiem pewnej nieznanej dotąd rezygnacji. Rozkazał podać auto. Opodal przewożono rannych w rannej szarży szwoleżerów w kierunku chińskich szpitali. Taki był rozkaz. Czyj? Chiński. On musiał się poddać chińskim rozkazom. Tego nie przewidział. Okropny, prawie że fizyczny ból przeszył mu duchowe wnętrzności i zgasł w czarnej pustyni, która rozesłała się tam nagle, zdradziecko. Na odgłos jęków zakrył sobie generał twarz na chwilkę. „Iluż by ich było, gdybym nie postąpił właśnie tak? A jednak coś mi we łbie trzasło, psia-krew! Nie czuję nic”. Bezmierne umęczenie i nuda objęły go ze wszystkich naraz stron żona i córka. Świat zamarł wokoło ostatni może prawdziwy człowiek w tym układzie. Jakoś przyjaciele nie zwracali na niego wielkiej uwagi. Nikt nie zbliżył się nawet po odjeździe Chińczyka. Coś niesłychanego! Hrabiowie szeptali ponuro z Oleśnickim. Kuźma Huśtański, pijany od rana, chodził wielkimi krokami, brzęcząc groźnie swoim olbrzymim szabliskiem. Stęporek gwizdał przez zęby tango Jalousie, patrząc z niepokojącym uśmieszkiem w kierunku linii chińskich. Ale taka była wiara w absolutną doskonałość postępków Wodza, że nikt pary z pyska nie puścił. Jeden ten bałwan Chraposkrzecki sławę miał zapewnioną. A takiemu nie trzeba nic więcej. On, no i tamci. Ale to Karpeka winien. Kto mi kazał, u licha, Moskala dawać na dowódcę legii przybocznej? Zahypnotyzował ich, czy co? A może fałszywie przedstawili sytuację? Oto do czego doprowadza przesadna dyscyplina zobaczymy potem, jak to było naprawdę.
Czas, panie generale
Jestem gotów jak mówiła potem zawsze Persy, opowiadając tę scenę) kat podniósł prosty miecz, który błysnął w słońcu. Wiuuuu! I Zypek zobaczył to samo, co cztery godziny temu widzieli wszyscy razem z generalnym-kwatermistrzem: przecięcie jakiegoś szatańskiego salcesonu, który zalała następnie buchająca z arterii ostatniego indywidualisty krew. Głowa stoczyła się. A Wódz w chwili cięcia poczuł tylko zimno w karku i kiedy głowa zachwiała się, świat w oczach fajtnął takiego kozła, jak ziemia widziana z aeroplanu na ostrym wirażu. A potem mdła ciemność objęła głowę leżącą już na trawie. W tej głowie skończyła byt swój jego jaźń, niezależnie już od korpusu w generalskim mundurze, korpusu, który klęczał dalej i nie wywracał się. (To trwało jakie piętnaście sekund). Nie wiedziała Persy, czy rzucić się ku głowie, czy ku korpusowi będzie już tak sławną, jak tamte). I podniósłszy z trawy wściekły, nieugięty łeb Kocmołuchowicza, rzygający przez szyję krwią i mleczem, i pochylając się ostrożnie naprzód, ucałowała go w same usta, pachnące jeszcze nią samą. Och a może właśnie dlatego
Nie wiem, ale opiérać się trzeba. Tęsknoty są-to śmierci zwiastuny. Starym ludziom strzedz się trzeba drzémania we dnie, młodym tęsknot i smutków.
Trzeba się z tém jednak pogodzić bo wszystko na świecie co jest życiem, wyrasta ze śmierci.
Wyciągasz mnie pan na kompliment Ja się boję obcych tylko, a my, panie hrabio, jesteśmy sobie przecie dawno i dobrze znajomi.
No! no! nie mówmy o starych grzéchach, bo któż ich nie ma Dla nas jesteś pan starym kawalerem i po wszystkiém.
A my do zgłębienia jéj przeszkadzamy my, to jest ja.
Mnie? Ale ja nigdy najmniejszéj subiekcyi nie doznaję, czy mi się zdarzy w szynku na Transtewerze znaléźć między obdartusami, czy w królewskim salonie wśród ekscelencyj. Ludziom i panu zrobiłbym subiekcyą sobą, to rzecz inna. Nie jestem podobno tak ubrany, abym godzien był zaprezentować się w salonowém towarzystwie. Jestem włóczęgą, turystą i nie spodziéwałem się wcale znaléźć u pana kobiéty powinienem był powiedziéć damy!
Żadnego ale! Wszyscy go tu chcemy miéć, a im dziwaczniéj wygląda, tém pożądańszy
Jest-to jedyna rzecz jeszcze na świecie, która mnie nie znudziła chociaż i z nią często się kłócę.
Ale ja artystą nie jestem i być nie chcę Jest to i zawiele dla mnie honoru i zamało. Artyści są-to najczęściéj istoty, które widzą tylko skorupę rzeczy i ograniczają się wrażeniami, nie sięgając głębiéj. Trzeba być trochę i artystą, ale być tylko artystą
Bardzo przepraszam staję w obronie. Jest-to typ pospolity napozór, lecz bardzo różny od tych, za których powierzchownością się ukrywa. Na piérwsze wejrzenie prawda że robi wrażenie pół-karykatury, ale dosyć mu się baczniéj przypatrzyć, aby się przekonać, że nie gra roli przybranéj, że jest, nie myśląc o tém, takim, jakim go Bóg stworzył, albo nieszczęśliwe losy uczyniły. Wrażenie, jakie wywarł na hr. Auguście, i mnie się czuć dało; kogoś mi przypomina. Wydaje mi się jakby dawno znajomym, choć jestem pewna, żem go nigdy nie widziała.
Ciągle się mówi o zagadkach życia Ale ja prawdziwie nie wiem, co nie jest zagadką. My, świat, żywot nasz, jego błyski i cienie
Uczysz nas, hrabio, pokory!
Hrabia więc jesteś optymistą czego mu winszuję najmocniéj, gdyż właśnie myśl ludzka pochyla się na przeciwną stronę i nauka robi co może, aby nam zatruć życie.
Ja zaś gnieżdżę się w domu prywatnym na Babuinie niestety, pod obłokami na trzeciém piętrze, bo miéwam fantazyą psucia płócien, więc tam jest niby studio moje. Ale, na Boga! proszę mnie nie brać za artystę z powołania! Nie jestem nim, lecz tylko przez miłośnictwo sztuki przekomarzam się méj ukochanéj. Ani na pokaz, ani na sprzedaż nie maluję nic. Choruję na sztukę... Włochy, jak się zdaje, wyléczą mnie z téj słabości, ale to pewna, że gdy ozdrowieję... o! będę bardzo nieszczęśliwy.
Komedyant! Zresztą zobaczymy! Życzę tylko, abyśmy na kieszeniach swoich nie doznali skutków sympatyi dla tego pana.
Losy! Powinien był walczyć z niemi. Mężczyzna!
Chociażby Jeżeli pięknie mówi o sztuce, nie żal już krut jego nabywać.
Nieprawdaż? Więc chociaż wy trzymacie ze mną?
Bądźcobądź ma dar przyciągania ku sobie.
A! proszę, daj-że mi pan z tém pokój! Nic podobnego nie przypuszczam, a moje zaproszenie, moje natręctwo pochodzi poprostu z tych pustek w Rzymie i ciekawości córek Ewy. Zapraszam koniecznie! Przyjdziesz pan?
Na fruges consumere nati
Być może. Ale tu w salonie wydaje mi się jakby był przebrany. Niech hrabia przy sposobności raczy nas poznajomić z sobą.
Dante? Nie zapominaj pan, że znaczniejsza część wygnania Dantego była wypędzeniem z Florencyi do Wenecyi, do Pizy, do Rzymu, to jest jakby z Warszawy do Siedlec, do Kalisza lub Poznania. To wcale co innego. Nie brzmiała mu w uszach piękna, melodyjna mowa toskańska, ale włoskiego słuchał języka. Inaczéj jest z nami, wśród innych narodów, jak szczygły między wróblami, lub wróble wśród śmieciuch. Tu tracimy swą indywidualność, innéj przyoblec nie mogąc. Dość słuchania i posługiwania się obcą mową, aby umysł przez nią zwichnął się i wypaczył.
Nazwanie jest niezupełnie ścisłe Tak samo moglibyśmy się nazwać aniołami. Nie jesteśmy ani jednymi, ani drugimi, jesteśmy... Któż wié? jesteśmy może ludźmi przyszłości Tak! gdy siła pięści, która dziś króluje światu, zostanie ostatecznie siłą ducha złamaną, gdy zwierzęca walka o byt, tocząca się lat tysiące, tryumfem ducha będzie rozstrzygniętą
A potém?
A! uchowaj Boże! Księżna życie nam przynosisz Jesteś tym proszkiem musującym, który wsypany do naszéj wody....
A! nie wiem, nie wiem! Ostenda mnie już nudzi: elegancya bez oryginalności. Ludzie nadzwyczaj pospolici i zawsze ciż sami. Mam ochotę zobaczyć Biarritz. Może ztamtąd zrobię małą wycieczkę do Hiszpanii. Nie znam Grenady, nie widziałam Alhambry. Nie wiem... a państwo co robicie?
I to postanowienie zrobiłaś teraz dopiéro?
Tego ci nie umiem powiedziéć Wyciągnąć z niego nic niepodobna. Cóś musi być w jego przeszłości do tego milczenia zmuszającego. Ze wszystkiego jednak wnosić można, iż nie jest takim demagogiem, na jakiego wygląda. Więcéj lat musiał spędzić w salonach, niż na ulicy.
A! gorzéj być może. Lękam się, aby on mnie nie zbałamucił. Jestem wielką jego admiratorką.
Ba, ba! rzekł Emil.
Ja wprawdzie jadłem obiad u téj wyśmienitéj Ahaswery i syt jestem, a wino było doskonałe; pozwolicie mi jednak towarzyszyć sobie, abyśmy się bliżéj poznali. Czuję w was duszę bratnią.
Ale tak, masz słuszność! stokroć masz słuszność! złote słowa! Jest to dowodem prawdziwéj wyższości, gdy człowiek ze wszystkiemi żywiołami życia umié być w zgodzie, gdy wszystkie pojmuje i rozumié. Tout comprendr, cest tout pardonner! Zresztą dla nas obowiązkiem jest badać człowieka we wszystkich jego objawach najrozmaitszych, aby umiéć go malować jakim jest.
Z tego wszystkiego ciągnę wniosek żeś pan o nią zazdrosny.
Niech mnie Bóg broni abym ja siostrę moję, najpoważniéj myślącą i postępującą, o jakąś płochość śmiał posądzać; ale i najpoważniejsza z kobiét ma fantazye. Zdawało mi się, że chce tu zabawić dłużéj, znajdowała że jéj tu było dobrze; tymczasem teraz przebąkuje, że powietrze jéj nie służy, że się czuje niezdrową, że musi zmienić atmosferę...
Ba! ba! nie jest pieprzem piérwszy lepszy liść bobkowy Być pieprzem społeczeństwa równie trudno, jak solą.
Przypadkiem, przechodząc około lichéj garkuchni, w któréj niespodzianie ich spostrzegłem Ten artysta czy nie artysta upatrzył tam sobie bardzo ładną dziéweczkę, którą pewnie za model sobie wybrać musiał.
Ale cóż to cię ma tak żywo obchodzić? Piérwszy raz widzę cię tak zajętą, zaciekawioną.
Powiédz mi kiedy zechcesz prosić na herbatę tych panów, a ja ci pana Wiktora przystawię.
Wistocie, być zmuszonym posługiwać kaprysom wiecznego tułacza wielkie to utrapienie; ale biédny wieszcz nie miał żadnego zajęcia, a może i obiadu...
Sofizmata! Gdybyśmy mieli wielkich mężów stanu, bohatérów, geniusze, bylibyśmy się ocalili. Nie mieliśmy nic, oprócz wrzaskliwych warchołów...
Tak, widzi się bezbarwne mroki
Nie jestem tyle zarozumiałym, abym sobie stanowisko tak wysokie przyznawał Być może owszem, iż spadłem niżéj, niż ci co wielbić i nienawidziéć umieją.
W piérwszych chwilach Tak jest. Wszelka klauzura wymaga nowicyatu. I takie życie odosobnione musi się zdobyć przygotowaniem do niego, przełamaniem nawyknień. Naostatek i to trzeba dodać, że je wielce ułatwia albo utrudnia przeszłość. Wspomnienia są niepozbytém brzemieniem: latają koło nas i brzęczą, jak muchy natrętne.
Resztki! Śpiéwy łabędzie!
Kilka rozpraw i artykułów Z nich wszystkich wieje zbawczy duch krytyki. Pod naciskiem jéj walą się jedne po drugich woskowe lalki naszéj przeszłości. Téj wyprawie orężnéj przeciwko fałszom, któremiśmy się długo karmili, przyklaskuję.
Tak postacie historyczne dziwnym ulegają losom. Niéma kogoby nie oskarżano i nie broniono, czegoby nie uniewinniano i niepotepiano zkolei Inkwizycya znalazła apologetów, świętych poczytywano za szalbierzy. Historya nie obroni się pono nigdy temu ciągłemu odświéżaniu i przetwarzaniu, pod pozorem szukania prawdy, wistocie zaś dla celów ubocznych, dla potrzeb chwilowych, a bardzo często przez miłość własną, która nicować każe, aby się ze sztuką popisać.
I w takim razie nawet należą, jako pomniki historyczne, do materyałów rozwoju pojęć narodu.
Niszczy skutecznie jest téż potrzebną w chwilach, gdy rozrost bywa zbyt bujny. Nie przeczę. Natura także płodzi krytyków, w postaci niedojrzanych grzybków i pleśni, napadających zawsze na zbytecznie, kosztem innych tworów, rozpładzające się istoty. Mamy tego przykład na Oidium Tuckeri, na chorobie kartofli. Prawa świata duchowego idą równolegle i analogicznie z prawami bytu materyalnego. Mówmy sobie na pociechę, że co jest konieczném, musi być na cóś potrzebném.
Zatém skomponuj nam, hrabio, cóś takiego, coby choć kilka osób odżywiło, bośmy skostnieli od waszych mądrych rozpraw o duchu, materyi i krytyce.
Bo do imienia artysty nie mam prawa a w charakterze jedną tylko niezmierną miłością niezależności zbliżam się do Cyganów.
Jest-że piękna wistocie?
Może dlatego, iż na dwie miłości jedno serce nie starczy!
Ani czy jest panną, wdową, lub mężatką?
Wierz mi, hrabio, i korkiby cię uszczęśliwić mogły, gdybyś miał tylko cierpliwość i wytrwałość.
Pewnego nieszczęśliwego człowieka, który nadaremnie wzdycha do bóstwa, a ono nie chce go ani słyszéć, ani rozumiéć.
O czém człowiek myśléć może, starzejąc?
Naówczas trzeba z czynnego aktora na scenie stać się widzem zrezygnowanym i chłodnym; wybrać sobie fotel wygodny, sąsiedztwo niezbyt uprzykrzone i... dosiedziéć do zapuszczenia kurtyny spokojnie.
Życie wogóle zabawném nie jest
Bądźcobądź muszę to rozjaśnić. Nie mogę pozostać z tém brzemieniem na piersi. Któż wié, to może nieszczęśliwy jaki człowiek rodziny mojego nieboszczyka, odrzucony, sam... siérota!
Dlaczegóż się osłania jakąś tajemnicą, ukrywa? Mnie to niepokoi.
Nie, pani, jestem próżniakiem, miłującym sztukę i czasem trwoniącym czas na nią niepotrzebnie.
Nie wiem doprawdy, co mam pani odpowiedziéć, abym jéj nie uczynił zawodu Nie byłem dotąd narażony na konieczność zarobkowania.
Wszystko to śmiészném być może, nie przeczę lecz namiętność wszelka zimnym ludziom wydawać się musi śmiészną. Tak jest Kocham się w tym ideale od lat wielu... nadaremnie, a uléczyć mnie z téj pasyi nawet lodowata obojętność przedmiotu mych adoracyj nie może! Umrę już z tą chorobą.
Ale one tak mówią wszystkie Właśnie dlatego, że to się tak głośno i często powtarza, jabym wątpił. Gorycz piérwszego małżeństwa pozostała jéj jeszcze na ustach.
Przybyła tu kształcić się na artystkę Pocieszna idea! Pan przez miłosierdzie powinieneś jéj to wybić z głowy. Naprzód Rzym dla chcących się uczyć jest zawczesny, powtóre stosunki w nim... dla kobiéty, ciężkie, niewłaściwe. Należałoby jéj odradzić pobyt w Rzymie, z obowiązku sumienia.
Niech-że się hrabia uspokoi Wprawdzie zapytywała mnie dziś właśnie, czy sztuka może wykarmić i starczyć skromnym potrzebom, ale zarazem dodała, iż uciekać się do niéj teraz jeszcze nie jest zmuszoną.
Drugim daleko łatwiéj Wierz mi pan!
Ja nie mogę Uczyniłoby to przykrość niewysłowioną jéj i mnie. Niemogę! nie mogę! Ta nieszczęśliwa się zgubi! To istota nieopatrzna, fantastyczna, dumna, zdziwaczała...
Tak... tak!...
No... cóż dziwnego!
Tylko, proszę cię, nie zaczynaj tej kwestii. Chyba chcesz, żebym zaraz uciekł...
Co mnie do tego, moja droga. Znasz mnie i wiesz, że jestem dyskretny!
No, ale kawcyska. Do komina się napcha i tam się tak wędzi...
Może wasz syn by poszedł po ciastka? Dostanie za drogę.
O, mamuńciu ot, on idzie do szopy...
Mój mąż, a nie syn.
A!...
A uważaj i patrz przed siebie, żebyś nie zabłociła bucików.
Nic, nic...
Mój kochany, daj mi spokój.
Pochowałam zapałki. Zresztą one do tego przyzwyczajone. Będą siedziały po ciemku aż do mego powrotu. Wczoraj Kazio tylko westchnął, żeby choć było światełko... Ja mu mówię: „Nie można, Kaziu.”
E! lepiej niech mi pani o tym nie mówi.
Przyszłam zobaczyć, może co dostanę z dzisiejszego przedstawienia.
Ja...
Ach, ty głupi! głupi!...
A... toteż to... w jej wieku!
Nie. Dam ją tej panience, która ma takie śliczne włosy.
Chodźmy!...
Dajcie spokój co tam będziecie Sabałę małpować. To już nudne! Kelner, płacić!
Dobrze, dobrze... tylko mnie czasem nie pocałujcie.
Och!... jaka hrabina!...
Nie, z ciebie.
To będzie przyjemność.
Ani mi się waż, przeziębisz się. Leż spokojnie. Dopiero ósma.
Haj... o mlicysko się upominajom. To on takie figlasy robi!
Ładnie cicho: jak nie psy, to trąba, jak nie trąba, to skrzypce.
Ano... złozy se ten pon gębusię i tak se parska, a to niby skrzypki albo trąba, hej.
Właśnie, tego by brakowało.
Weź kapelusz i wyjdź przed dom. Możesz pospacerować naokoło domu, tylko nie oddalaj się na drogę, nie chodź po słońcu i uważaj na buciki. A... weź mitynki... A oddychaj ustami, nie nosem Autentyczne (przyp. autorki).. Nie potrzebujesz go sobie żałować.
Tak, proszę mamuńci. On jest bardzo zabawny. Udaje psy, koty, osła, udaje, że niby drzewo piłuje, a także, że ktoś sobie głowę rozbije, albo znów, że bębny warczą... albo...
W jakim wieku? To jest dziecko. Wy jesteście straszni, wy z miasta. Przywozicie nam tu starych maleńkich, zwiędłe przedwcześnie kwiaty i mówicie: „Doktorze, coś temu dziecku jest”. Ależ u diabła
Dobrze, pójdę i dam znać, co się tu wyprawia. Niech porządek zrobią.
Tak. Pamięta mama: miała nietutejszą suknię i łańcuszek po staremu naokoło bioder.
Nie. To coś z Warszawy. Chodzi po warszawsku.
Mińciu!...
No, a ileż?
Ten pon da tyle.
Nijok nie będzie inoczej, ino dziewięć dziesiątek. Ten pon da i stówkę...
No dobrze... idźcie już tylko.
Widzisz, że te panienki naprzeciwko biegają, choć są starsze od ciebie.
Tak, proszę mamusi. To ta najmłodsza. One już dawno tu ciągle patrzą, szepczą coś, a teraz piłką rzuciły.
Tak, tak.
To źle. Trzeba już przyjąć jeden system i tego się trzymać... W ten sposób bałamuci się gości. Ja podaję herbatę, kanapki, suche ciastka i piwo. Kanapki moje panienki z byle czego zrobią. Na to można użyć doskonale resztek z całego tygodnia... A dla męża kolacja w sekrecie, w kąciku przygotowana. Wyborny system. Radzę pani zaprowadzić.
Three...
Ja Pity za nic bym w skarpetki nie ubrała, ale pończoszki...
Ha, no... zarobi, dyrloga jedna!... zarobi, ale jo na taki gros niełakoma... Poszły z nim takie strzygonie, co to wiadomo, na młodego chłopa łase... no...
A ino. Posed z nim i z tymi strzygoniami. Nabrali butelek i pośli na tyzień... No... kieby ich bym dopadła, skąsałabyk ich... choć stara, na śmierć.
A!...
I pani może nie wie, że ten Porzycki mieszka tu, u Obidowskiej?
Kto to może wiedzieć? Między nami mówiąc, same kobiety upoważniają takich aktorów do tego. U nas... w Krakowie, pani wie... ach! słyszała pani chyba o tej doktorowej... nie?... no... nie wierzy pani?... One same do nich listy piszą
Nie wiem jeszcze, co zrobię
Tak. Wiem, wiem, że nawet jakieś cukierki kursowały... O! tylko niech pani nie łaje Pituchny, to nie ona... ta dziewczynka jest ogromnie skryta... to kto inny...
Nie wiem. Dajcie mi spokój, zmęczony jestem... Przynieście mi mleka. Listu nie ma jakiego?
A tak, tak. Wziąłem pannę Pitę na spowiedź i to biedactwo, płacząc, przyznało mi się, że one zawsze zadają jej rozmaite pytania, co do pani, co do domu, co do jej stosunków familijnych, i to, w formie bardzo przykrej.
Dlaczego mi o tym nigdy nie mówiłaś?
Właśnie, w tych głównie. A... to pani taka zacięta.
Co? takie temperamentowe wybuchy? Przeciwnie, to ożywia jak dzbanek wody.
Nie, tylko nie jestem do tego przyzwyczajona.
Jakże... nadaremno... on...
Tak... on ją zabije.
Tak, tak... co mnie wchodzić pomiędzy małżeństwo, a zresztą, widzi pani, już po krzyku.
Chociażby... aby się później godzić!... Pani nie lubi się godzić? To takie miłe...
Ale przedtem... a potem pani ma atłasową skórę na ręku, to pani wina... Zresztą księżyc świecił... moja złota pani, jeszcze trochę...
O! o!... tylko wspomniałem o możności, a pani już włazi na koturny! Tak, tak, tylko aktorki zostawiają mi przyjemne i dobre wrażenie; to są dobre, miłe, proste kobiety...
Kobiecie? Tak! to bardzo przyjemne. Zawsze wtedy zemściłem się tak, że złapałem i strasznie wycałowałem. A tak!...
Niby dlaczego? Czy dlatego, że poszedłem do teatru zamiast zostać adwokatem? To nic dziwnego. Ja zawsze lubiłem swobodę. Tak, jestem lieber Baron. Źle mi... zabieram manatki, pak i noga! A jakże! Co mnie wiąże? Cygan jestem... co?...
I użycia.
Bo... e!... wreszcie na to pani „użycie” ja odpowiem pani jednym: Każdy wedle siebie sądzi.
Trudno!...
No... niby jak Marek w piekle. Tylko zawsze staram się znaleźć jakiś flirt, bo samemu w taką noc!... Pani wie, jak w Kupcu weneckim. W taką noc... kocham się...
W każdym razie chłodno już
Tak... ja i moje córki jesteśmy coś innego i taki pan nie powinien się odważać nawet mówić do nas! Są dla niego inne, odpowiednie damy... Żegnam panią!...
Co? niby, że to ludzie mogą widzieć? No, więc co? Co to komu zaszkodzi? Czy odbierze mu sławę? Czy wpędzi go w gruźlicę? Czy zrujnuje majątkowo? Czy odbierze mu wiarę? Czy... Co? Prawda, panno Pito?...
Że pani jest taką, jaką pani jest. To musi przecież zmęczyć.
Co? co?... ale sam byłem cudownie, szczerze, doskonale wychowany...
Bajki, prześwietny sądzie. Mnie na to pani nie weźmie.
Tylko dlaczego pani nie ubiera się czarno? To byłoby pani bardzo do twarzy. Jedynie czarno ubrana kobieta mi się podoba. To kontrast z jej wdziękiem i w tym jest ogromnie coś ładnego.
A teraz niech pani siedzi cicho, a ja pani coś ładnego przeczytam. Chce pani?
No, to niech pani słucha. To są Complaintes Jules Laforguesa. On umarł, ale to był najtragiczniejszy ironista na świecie. Błazen odziany w żałobę... Niech pani słucha.
Co? dlaczego?...
Po co?
Nie u nas. Mamy firanki. Żegnam pana.
Zdaje się, że nie.
Fotografują nas.
Nie wiem.
Niech się pani czym otuli.
Może pójdę.
O!... tak się panu zdaje.
Tak. Ładna, tylko nieszczera. I to wszystko psuje. Ja z pani muszę zrobić szczerą kobietę... Pst!... proszę nic nie mówić. Ani się pani nie opatrzy, jak się pani przerobi. I mąż pani będzie mi wdzięczny.
A to nieładnie! Powinna stać na stoliku razem z dziećmi. Tak zawsze panie robią na wiledżiaturze...
A z tamtych?
A... Sznapsia?
Ja?... było różnie. Ale przeważnie byłem jej wierny...
Och! jakie pani robi oczy! Pani w to nie wierzy? Dokoła aż się roi w taką księżycową noc od flirtów... A to wszystko sans conséquences... pour passer le temps
To, że się pani we mnie zakocha.
Pan nazywa poczucie obowiązków w kobiecie zanikaniem kobiecości!
No... dzięki Bogu! Bo mi pani z tą swoją pruderią zaczynała coś prowincję przypominać. Nie mogłem się w pani jakoś doszukać warszawianki... No, proszę dać łapkę na zgodę!...
Ale to nie ma sensu. Pan się przeziębi. Nie można rozsypiać się na powietrzu.
Ależ lubię pana bardzo, tylko gdy pan posłuszny.
Dobranoc!
Na rozdobędę! Dogonię swoich. Pójdziemy piechotą na Czerlę. Bajeczny widok! Wrócę rano.
Widocznie panią obchodzi, skoro pani nie chce, żebym ze swoimi na Czerlę spacerował. Ja nie umiem obejść się bez towarzystwa, a właściwie bez kobiecego towarzystwa. Poza tym jestem solid, jak c. k. urzędnik wzdychający do złotego kołnierza. Voilà!
Niech Bóg broni. Ale pojutrze na przykład do Morskiego.
Już z pół godziny. Przyszedł ktoś do niego z wizytą...
Odmyśl się.
Sądziłam, że miał pan właśnie towarzystwo, które mogło pana podnieść na duchu...
A... rozumiem!
Pan?...
No, no, proszę to zrobić... no!...
Otóż to... gdy grali wyjątki z Trubadura albo „rach, ciach, ciach”!... I pani chce mieć o nich pojęcie.
I moje uwielbienie.
Nie, lecz że mi pan o tym mówisz!
Tak! przespać się można względnie znośnie. Rano zobaczymy wschód słońca. Dziś nawet nastroju wywołać niepodobna. Za wiele ludzi... A ja chcę, żeby pani pokochała Morskie Oko!
Pito!... co to znaczy?
Ja... reżyser, i słońce
A śniło o mnie?
To ślicznie. A teraz
Ale ja wiem. Słonecznie jej i ciepło, i miło, i dobrze. A kto to sprawił? On
Tak na chłodno. W drewniany sposób. I to się potem na dzieciach odbija.
Pani musiałaś być właśnie dzieckiem obowiązku z pewną nieznaczną domieszką krwi. Ale życie zatarło wszystko i dziś pani dzieci są już czystymi dziećmi obowiązku. Dlatego są takie skryte, nieufne, milczące, obowiązkowe i grzeczne. Pani tego nie czuje? co?
Trochę!
No, nic, już o tym mówiliśmy. Niech no pani zmieni system wychowania dzieci, bo to dla nich na dalsze życie będzie zabójcze. Niech się w którym z nich obudzi kiedy trochę serca i zapragnie nawzajem serca... co będzie?
No... więc. Czemu sobie życie zatruwać? To jakby ktoś mógł w piecu zapalić, a siedział w zimnie i marzł. Ja miałem bardzo miłe dzieciństwo. Moi rodzice strasznie się kochali. Widziałem ich zawsze całujących się i mających sobie coś do szeptania. Nie...! nie... oni nie byli z drewna ani względem siebie, ani względem mnie.
Jak to „no”?... To fatalne. To pana gubi.
Czego? Moja mama wie, że ja zawsze się muszę w kimś podkochiwać.
Jeszcze milsze. O!... na przykład pani... proszę pani powiedzieć, czy pani nierada, że...
Tak. Będę szczera. Przyznam się. Czytałam jedną korespondentkę bardzo czułą, która do pana przyszła. Widzi pan, że jest ktoś, kto ma do pana silne prawa... a pan...
No, niech pani się przyzna. Ja nawzajem pani powiem, że jest to kobieta tak dziwnej inteligencji, taka subtelna, taka rzadka, taka inna, że słów nie staje!
Ja?...
Tak.
Jedna z tysiąca.
A ino, jesce fcora, jakeście u Morskiego balowali.
Dałam mu sama wódki, żeby po wirchach nie latał.
Ja ci nic kazać nie mogę. Ale powiedz mi, dlaczego jesteś zawsze tak poważna? Podobno pogniewałaś się o coś na wycieczce. Tak mi mówił mój syn? Czy to prawda?
Pito, zejdź z kolan.
To źle! źle!...
Tak, wy dwoje.
Ależ nic. To ta głupia kołtunka z przeciwka mści się w taki sposób. Jak mama może temu dawać wiarę? To bardzo uczciwa kobieta, pani Tuśka... A zresztą... Ach, Boże! Mamuńciu, czy wszyscy ludzie są zwierzęta?
Nie. O nie, o Tuśkę
Och!... nic!... przyjechała szczęśliwie. Zachwycona panią, Pitą... Zakopanem... mną
Nie chcę!...
To i cóż? Życie panią wytresowało na jeszcze lepszą aktorkę. To jedyna szkoła dramatyczna. Zresztą spróbujemy.
Cóż znowu! Zamiast nazwiska są trzy gwiazdki... To jeszcze więcej zainteresuje. Cóż? dobrze?...
Stulcie dzioby i siedźcie cicho, bo my mamy próbę.
Tylko się nie spóźnij po swojemu.
Doskonale Układają się bez zapytania nawet, czy ja się na to zgadzam, czy życzę sobie, aby taka pani przestąpiła próg mego domu... Tego dopuszczać się mogą tylko aktorzy.
Dziękuję ci! Dobry z ciebie bursz!...
Pan zapomniał. Dziecko niezdrowe.
Tak... dziękuję... było już niepotrzebne.
O!... w takim razie najchętniej.
Dobrze, a niech się pani długo nie ubiera, bo te wycia i rzępolenia prędko się skończą.
Porzyk?
Wiem.
Nie, był gdzie indziej angażowany. Byłam wtedy sama.
Tak! tak!...
Ależ to niepodobna.
Czy ma pani zamiar poświęcić się scenie?
Ledwo pani oddycha. Nie pozwalam tańczyć więcej!...
Proszę Pity wziąć szal!
E... gadanie. Panna Pita wstąpi, jak dorośnie, co?
Ba, ale skoro się nie gra?
Czy straciłem zaufanie?
Tak! tak!
Och, jak to panu łatwo powiedzieć!
Tak!...
Ależ dokąd zechcesz...
Czy wiesz, co mówisz i do kogo...
Nie, trup!
Nie wiem...
Tak, tak, to bezpieczniejsze przynajmniej na werandzie u Płonki nie ryzykujemy nadeptać na jakiegoś trupiszona.
Bynajmniej, tatusiu...
Nasemu panu?
Niech doma siedzi, niech nie lota. Tera tyle siedlisk, ze co ino pożrys, idom, a wszyćkie ino by na ładnego chłopca łase. Juz niek on siedzi, ja pójdem.
Nic.
To nas pan go nased. Ścierwa go zabili. Ożenił się dwa roki temu z takim strzygoniem z somsiedniej wsi, latawicą, co ij beło sesnaście roków... a jemu bez mała pięćdziesiąt i pięć... Tak za niom zaceli się uganiać chłopy, a on stary ośpihował i nieraz strętnął ją z jakowym gachem... No, i ten gach musiał go dzie ciupagom prasnąć...
E! gwałtem najgorzej. Jak się ptak z klatki wyrwie, to już go nie złapiecie, a może jeszcze i zabić.
Co to będzie, gdy się spotkają? Jak zachowa się Porzycki? Może wyjedzie na ten czas... Wszak to musi być dla niego straszne, gdy pomyśli, że ten mąż jest tak blisko niej. A może Żebrowski czegoś się domyśla
Ano... tego, co go fcora naśli. Jego zona i jej gachy. Zmówili się, zmanili w las i ciupagami utłukli... Juz ik majom! Siedzom w hareście...
Tak to, tak to... tak będzie każdej, czy żonie, co męża więzi, czy mężowi, co więzi żonę.
Nie o!... ale tak!
Naturalnie.
No... że... panu będzie przykro...
Ot, jak się złożyło.
A!
Ale naje się ich pan jeszcze łyżką. Myśmy się ich już najedli. Prawda? co?
Ech! gadanie... skoro się ma pewne nogi i przytomność umysłu.
Ale mi się nic złego nie stało i jestem zdrów i cały. No... ale jakże będzie z Kuźnicami?
Ale dziś nie pomoże.
Pan tego nie czuł? Ale ja za pana i za siebie uczułam.
Widocznie!
Naturalnie.
Pani taka z nim nieszczęśliwa?
Tak... przyzwawszy fantazję do pomocy.
Ciągle.
Dzieci serca? Nie rozumiem!
Co pisałam, to się nie liczy. Dowiedziałam się później takich o nich rzeczy, iż uznałam za stosowne zerwać z nimi.
Zresztą to są wstrętne burżuje, które tylko pasą się cały dzień i o niczym nie myślą, tylko o żołądku i o swoich... obowiązkach! Wstrętne płazy, wstrętne! wstrętne!...
Spodziewam się!
Rzeczywiście, blada pani i mizerna.
Ale tak. Mnie pani nie oszuka. Kto, tak jak ja, tyle w życiu płakał, od razu wyczuje zmartwienie i innych.
Nie, ja to inaczej rozumiem. Niech wyjedzie zupełnie i rozstanie się z panią.
Tak! Pan tak bardzo pracował nad tym, ażebym była szczerą, iż dziś staję przed panem bez udawania, bez żadnej skrytości i pytam: co dalej z nami będzie? Ja... dłużej tego znieść nie mogę.
Tak, będę pracowała. Wstąpię do teatru!...
A ja raz jeszcze powtarzam, że to niemożebne.
Do śmierci!...
Dużo.
Drzewiej było inace. Tera nie fce, zeby mnie jesce zadźgali jak tego gazdę pod Rzętami. Jak się taka bezdera z chłopem spiknie, to mogom cłowieka na nic utłamsić.
Wyście go upili obietnicami, że będzie bogacz, że mu będzie dobrze... to to samo, co pijaństwo. Dziś się wytrzeźwił i nie chce was.
Chciałbym...
Tak!
Zaprowadzę pana...
Ależ cóż znowu, dzieci tam chodzą. Niech się pan nie boi... ze mną się nic złego panu nie stanie.
Wybornie. Z pana Makiawel!
Napiję się koniaku i zaraz będę rzeźwiejszy.
Aha!
Płakała?
Do niczego! Tuśka ma słuszność rzucając go... to nie jest mąż dla niej.
No
No! no!...
Bo może pan nie ma pozwolenia na broń, a jeszcze kto nadejdzie...
Nie może, ale fakt. Pan coś tak jak moja żona. Nie macie do mnie zaufania. A ja wam powiadam, że wszystko zależy od przyzwyczajenia. Pan się przyzwyczaił i dlatego pan tak dobrze po górach chodzi. I ja, gdybym się przyzwyczaił... U nas, w biurze, jeden z moich kolegów dostał nowe biurko. Nie mógł się, panie łaskawy, do niego w żaden sposób przyzwyczaić. Mówi: „To na nic... ja nie mogę i nie mogę...”. A przecież!...
No... Czarny.
No, idzie pan, idzie!...
Na ogień!
Ano, do rana.
Więc co? Chce pan, żeby nas niedźwiedzie pożarły?
Za co? na kim?...
Sądzę, że każdy z nas, pochodzących z lepszego domu, wychowany starannie, jest oswojony z bronią, ze sportem...
Rodzice moi byli bardzo srodzy. Kazali i tak być musiało. Mówiono, że jestem leniwy. Kułem ciągle. Gdzie mnie było o „sportach” myśleć... gdzie!...
E!... to nic w porównaniu z chłopcami. Co pan chce, dzieci takich, jak my, ludzi nie mają nigdy owego „anielskiego” dzieciństwa. To już taki los ludzi pracy.
A... mamy. Długi!
Ale są, są! U nas w biurze jest dużo moich kolegów w gorszych położeniach. Żona i dzieci może nieraz myślą, że ja czegoś dla nich nie chcę uczynić, a tymczasem ja nie mogę. Poza tym... gdy Bóg pozwoli... chłopcy wyjdą na ludzi... dla Pity może się jakiś mąż znajdzie... a ja z żoną cicho i skromnie dokołaczemy się do końca życia.
No, no... dobrze!...
Fałszu i obłudy Postąpię jasno, otwarcie, bez obłudy. Mogłabym romansować po kątach jak inne, pod płaszczykiem męża
Ale co znowu!... chodźmy wszyscy.
Jestem... zmęczony.
Nie może, ale tak.
To ja cię proszę!
Dobrze!
A!...
Po co? Zawiadomię go później, gdy już stąd wyjedziemy...
A ja list odniosę na pocztę.
Może tam, gdzie się pani mnie nie spodziewa.
Wiedziałam.
To zależy.
A...
Uciekasz?
Tym lepiej, tym lepiej. Bo to stać się nie może, to stać się nie powinno! Ja cię o to proszę!...
Właśnie. Ale ona wie, co robi. Jest już niemłoda. Lecz ty! ty!... Właśnie teraz, gdy powinieneś bardzo się przygotować i obliczyć z siłami! Scena lwowska jest wymagająca
Wiem. Ty byłaś zawsze dla mnie dobra. Dbałaś o mnie.
O!...
I za „mlicysko? ”
Więc nic się wam nie należy?
Tak... tak...
Ubierają się.
Zdaje mi się.
Brednie! odpowiedział tubalny głos Majstra Bartłomieja, brednie niegodne mojej uwagi, czyli niezasługujące brednie, aby na nich moja uwaga spoczęła Idź precz, bo ci drzwi nie otworzę, a jeśli chcesz zresztą, żebym ci drzwi moje otworzył, przysiąż mi, że zaprzestaniesz twoich figlów, że mi oddasz skradzioną szklanną banię.
I, porzuć Wasze, te swoje baje ja chciałbym się żenić z twoją synowicą.
Chciałżebyś go zarobić tyle, ile się niepomieści w największy twój kufer, ile go nieboszczka Pani Bona nie miała?
Ty? W imie Oyca i Syna człowiecze
Jak widzę, rzekł podskakując prawie, mały ognisty Rupert, toś ty albo głupi jak sak, albo mię chcesz do tego przyprowadzić, że się zaklnę na twój bót dziurawy, iż tu noga moja niepostanie
No to i cóż? zapytał Rupert
A! milczże pieszczochu! krzyczał znowu Rupert, bo przysięgam że ci gębę zamaluję do sądnego dnia. Majster Bartłomiej, zląkł się, bo był tchórz wielki, i wlókł się podskakując i wołając tylko z cicha niekiedy lub pomrukując pod nosem.
Oho! odezwał się głos z okna wszędzie było cicho: księżyc świecił, wszystko spało, tylko w winiarniach odzywały się szumne wykrzykniki podochoconych i migały jarzęce światła. Szli dalej kierując się ku przedmieściu. Już mijali klasztor jezuicki Stej Barbary, a Bartłomiej wzdychał poglądając na mury bogatego, oblanego złotem zakonu, kiedy na zakręcie spotkali jakąś dziwotworną figurę, o mur opartą.
Przecieżeście przyszli! Ależ to gruba kłoda toczy się za tobą Rupercie
Hola bracie! odparł Suchy, nie spiesz się tak do swoich szkatułek musim gotować miksturę dla naszego pacienta. To mówiąc przystawił kociołek i wiatr zerwał się szalony. O mało krzyż się nie zwalił, deszcz lunął jak z wiadra, ale w kole deszczu nie było, chociaż lał strumieniami o trzy kroki; piorun bił po piorunie a Bartłomiej mało nie omdlewał ze strachu.
Pa-pa-nie niech cię wszys-cy-cy dia-diabli wezmą, z twoi-im-im stuka-ka-niem-em, Ci-ci-cho b-bałwa-a-nie!
O przeklęta nocy! krzyczał Majster osłupiały ze złości, pieniąc się prawie i stał niewiedząc co robić podedrzwiami, a okno zamknęło się, sąsiedzi poszli spać
Patrzajcie, zawołał trzeci
Tobiasz otworzył szpinet i zaczął grać sławnego Claboniego melodiją wrzącą, czucia pełną. Arfa milczała jeszcze, ale kiedy TobiaszTobiasz arfa ożyła, i tak rosła w silnych odgłosach że szpinet z prymu, na wtór zeskoczył. Muzyk pałał cały, jego dusza zdawała się czuć i połykać tony, nim je usłyszał. Oczy iskrzyły się, wytężały się wszystkie żyły; nic nie czuł, nic nie widział, nic nie słyszał, tylko harmonią, której wyobraźnia dodawała wdzięku.
Hersylia westchnęła tylko. Tobiasz chodził szybko po pokoju, rzucał ogniste spójrzenia i usiadł nareście, Hersylia zbliżyła się ku niemu, wzięła go za rękę i milczeli!
Ty sam milcz śmiałku milcz bo cię zgniotę, i oknem wyrzucę.
No! aj! mój najmilszy, mój dobrodzieju! puść mię
Idziemy.
Duszą! no! no! zaczynajciesz robotę.
Wszelki duch Pana Boga chwali! wrzasnął zakrywając oczy rękoma przelękniony hajduk
Już jest u ciebie w domu o tajemnicę, prosić cię nawet niepotrzeba, bo nierostropne słowo, głową przypłacisz.
Już blisko.
Chodźże tu, Waść, chodź! odezwał się głos poprowadzili, położyli, a Majster chrapnął, jakby od lat czterech oka nie zmrużył.
Spuść się na mnie, moje dziecię
Bogdajbym nie był prorokiem!
Jeszcze nie późno
To odezwał się Majster płaczliwie, a to swoją 50 kop groszy pragskich! pragskich bitych groszy! mój Boże! gdybym je pożyczył jakiemu roztrzepańcowi, na dobry fant jaki
Otto! drobnostka! przerwał z zapałem Majster, piękna mi drobnostka
Tak! z ironią odpowiedział Suchy, poznałem cię, ty jeszcze musisz kochać cokolwiek kiedy uschną wysilone uczucia jak ja!
Oto Herburtowski statut rzekła podając pięknie oprawne, polskie tego statutu wydanie z roku 1570.
No! no! dosyć! dosyć
Tak powiadają.
Słychać.
Twojej fabryki zapewne? z przekąsem zawołał Tobiasz.
Kto? twoje oczy twój gniew nakoniec. Rupert postąpił ku Wojewodzicowi i szepnął mu na ucho to zuch, zemścim się inaczej!
Mnie? ach! prawda! przépraszam! jaki ja głupi! prawda, mnie nic do tego i owszem, proszę się kłócić, już ja będę milczał.
Dosyć delikatnie, potoczył się jak baryłka!
Tylko co od niego wracamy teraz posłano szukać księdza, ale nikt się niechce podjąć spowiadać go, przystąpić nawet do niego każdy się lęka.
Grzeszniku, mówił dalej Suchy
Nie czas teraz myśleć o pieniądzach idź za mną.
Patrz Majstrze!
Idę, ale niepojmuję, jak ja potrafię chodzić mego brata nogami, gadać jego gębą, machać jego rękami!
Ja, jak to? Ja Niomka, sam ub Tuniejadówki Ub Tuniejadówki, żinkażinka (ukr. жінка) zniekształcone: tobie. da czarkę śliszy i szabaszkowe bułkę i dobre dankujet tebidankujet tebi (z gw. ukr.)
A żeby cię szlag trafił! Popatrzcie tylko, proszę was, na tę wielką miłość! Jak to się ściskają, jak się obejmują! A na środku izby stoi koza i obżera się kartoflami. Żeby cię robaki zjadły!
Uchowaj Bóg, Beniaminie! Zamknęła drzwi na łańcuch. Zanim odszedłem, jeszcze raz zapukałem i zapytałem: „Zeldo, a może chcesz przekazać coś swojemu mężowi? Było nie było, może dasz mu coś na drogę, Zeldo?”. Nie odezwała się słowem. Pomyślałem, że ma chyba twardy sen i bez uroku, chrapie sobie słodko. Więc ja znowu: „Zeldo, jeżeli już śpisz, to śpij sobie na zdrowie! Bądź zdrowa, Zeldo!”
Masz rację, też mi zmartwienie. Niech będzie prędzej. Mnie przekonałeś. Jak jednak przekonać moje nogi?
Dlatego śpiewasz Powiadają przecież: Koły Żyd śpiwaje, koły wyn hołodny.Koły Żyd śpiwaje, koły wyn hołodny (z gw. ukr.)
Polegam całkowicie na tobie Ty jesteś uczony, zaglądasz sobie do tych swoich książek i chyba wiesz, co robisz. Wiesz, dokąd zmierzasz. Najlepszy dowód, że nie zapytałem nawet, czy idziemy właściwą drogą. Ty prowadzisz, a ja się nie przejmuję. Prowadź, a ja pójdę za tobą, jak cielę za krową.
A pies was, Żydku, znajet, szczo wy moroczyty mene gołowu. Eto doroga na Pijawki, a win wsio Ełes słual, Ełes słualA pies was, Żydku, znajet, szczo wy moroczyty mene gołowu. Eto doroga na Pijawki, a win wsio Ełes słual, Ełes słual (z gw. ukr.) przedrzeźniał ich chłop i splunąwszy odjechał.
Zlitujcie się nade mną, dzieci Izraela! Nie mogę! Nie mogę, przyjaciele, nie mogę się ruszyć! Mam ważny powód. Wyjawię go tylko rabinowi.
Co ja słyszę. Mówisz o świecie, Beniaminie? A czy świat prosił cię, abyś wyruszył w podróż? Czy świat podpisał z tobą umowę i dał ci pieniądze na drogę?
No to głową do ziemi! Chodź, Beniaminie Czas odpocząć! Okropnie wyglądasz, policzek ci płonie. A niech tę bezczelną babę szlag trafi. Wytrzyj twarz. Ta przekupka wysmarowała ci ją żółtkiem.
Coś ty takiego nadzwyczajnego w nim dostrzegł? Czyś ty czasem nie zwariował, Icku? Mnie się wydaje, że jego roztargnienie, jego skłonność do melancholii, sposób, w jaki patrzy i mówi, dobitnie świadczą o tym, kim jest. Najlepszym zwierciadłem człowieka jest jego twarz. Jeśli to ci nie wystarcza, to już naprawdę nie wiem, co znaczy dla ciebie człowiek. Akurat nadchodzi, możesz mu się przyjrzeć. Powiedz, proszę cię, jeśliś łaskaw, ale tak z ręką na sercu, czyś ty czasem nie oszalał? Popatrzcie na niego. Jeden z jego policzków błyszczy czerwonym płomieniem, a trzy żółte pasemka w kształcie litery szin przecinają jego twarz. No, Icku, jak ty teraz wyglądasz?
A idźcie sobie na zdrowie. Niech będzie oddzielnie. Dla mnie i tak wszystko jedno
Nic szczególnego. Chciałbym tylko porozmawiać.
Aha, jest gagatek!
Masz rację, jakem Żyd Prędzej, szybciej Beniaminie, jeśli nie chcesz, abym wpadł w jej ręce. To nie jest zwykła kładka. To zasługi naszych praojców ułożyły kładkę pod nami.
Co, Czerwoni Żydzi przybyli do nas?
Trzeba mieć wiarę, trzeba ufać, mój Senderl!
Powiedz mu, Senderl koniecznie powiedz, że chodzi tu o górę. Opisz mu ją. Tak, jak tylko potrafisz.
Też mi zmartwienie. Skoro chcesz jechać, Beniaminie, to jedziemy.
Bój się Boga, Senderl! Co ty wygadujesz? Co to za problem? Po co ten gwałt? Że pluskwa cię ugryzła? Na to ona i pluskwaNa to ona i pluskwa
Tfu! Tfu, tfu! Miałem taki sen: idę sobie po ulicy. Tak sobie, bez celu. Idę i idę i już jestem bardzo daleko. Nagle ktoś napada na mnie z tyłu. PrzemocŁapie mnie i pakuje do worka. Nosi mnie w tym worku i nosi, wreszcie gdzieś zaniósł. Czuję, że ktoś zaczyna rozwiązywać worek. Raptem dostaję po twarzy. Ale jak! Policzek był tęgi. Tak tęgi, że dwa zęby z miejsca mi wyleciały. „To na razie, zadatek Resztę otrzymasz później”. Jeden rzut oka i wystarczy: przede mną stoi moja żona. Ubrana w spodnie. Rozsadza ją złość. Oczy jej płoną. Z ust płynie piana. „Poczekaj chwileczkę, ty gagatku mój. Zaraz wezmę pogrzebacz i pokażę ci, gdzie raki zimują”. Sięga po pogrzebacz, a ja w tym momencie biorę nogi za pas i zmykam. Uciekam co koń wyskoczy. Pędzę i pędzę, wreszcie dopadam do jakiejś karczmy. W karczmie jest ciemno i zimno. Nie ma żywej duszy. Kładę się w kącie, zamykam oczy i natychmiast zasypiam. SenLedwom usnął, a tu zjawia się mój dziadek, oby dusza jego w raju była, reb Senderl. Jest smutny. Oczy ma pełne łez. Powiada do mnie: „Senderl, dziecko moje, nie śpij. Jak ci Bóg miły, nie śpij. Wstań, Senderl, i uciekaj stąd. Uciekaj, gdzie cię tylko oczy poniosą. Jesteś w wielkim niebezpieczeństwie”.
Jakże, panie? Teje Żydki owże dali tuteczka za bilety
Ja też uważam, że pożegnanie jest zbędne. Najlepszy dowód, że przed rokiem opuściliśmy nasze domy i nikogo o tym nie powiadomiliśmy. Nawet żon i dzieci. Nie było ani jednego słowa pożegnania, nawet najprostszego: „Pocałujcie mnie...”.
Przypominam sobie że we śnie ostrzegał mnie mój, oby dusza jego była w raju, dziadek: „Wstań i uciekaj, gdzie cię tylko oczy poniosą”. Oby jego zasługi wsparły nas teraz u Boga. To był przecież pełną gębą Żyd, nie jakiś tam Żyd w cudzysłowie. UcieczkaBabcia, świeć Panie nad jej duszą, zwykle opowiadała...
Uwa, uwa!
Widzę, że pani kocha Lucjana bo trzeba kochać, aby się nie zastanawiać nad niczym, aby zapomnieć o wszystkich konwenansach: i to pani, która znasz je tak dobrze! Czy myślisz, droga, ubóstwiana Nais, że przyjmą cię u pani dEspard albo w jakimkolwiek salonie w Paryżu, z chwilą gdy będzie wiadomo, że po prostu uciekłaś z Angoulême z młodym chłopcem, zwłaszcza po pojedynku pana de Bargeton z panem de Chandour? Pobyt męża pani w Escarbas trąci separacją! W podobnych okolicznościach ludzie honoru najpierw biją się za swą żonę, a potem zwracają jej wolność. Kochaj pana de Rubempré, opiekuj się nim, rób, co ci się podoba, ale nie mieszkajcie razem! Gdyby kto wiedział, że odbyliście podróż w jednym powozie, byłabyś wyklęta w tym świecie, w którym chcesz szukać oparcia. Zresztą, Nais, nie rób takich ofiar dla młodego chłopca, którego jeszcze nie porównałaś z nikim, którego nie poddałaś żadnej próbie i który może tu zapomnieć o tobie dla pierwszej paryżanki, skoro mu się wyda lepszą dźwignią dla jego ambicji. Nie chcę szkodzić człowiekowi, którego pani kocha, ale pozwolisz mi, abym wyżej stawiał twoje dobro. Powiem ci tedytedy (daw.)
Dobrze więc, proszę
Ależ, drogie dziecko, świat żąda od ciebie bardzo niewiele Chodzi tylko o to, abyś sypiał tutaj, a zresztązresztą (daw.)
Do widzenia
Nie jestem obowiązany wiedzieć o tym
Obyczaje rzekł Lucjan, pokazując palcem lożę pani de Sérisy, dokąd stary piękniś, wyświeżony, wszedł właśnie.
Łatwo poznać, że pan przebywa z Angoulême
Pani margrabino jeżeli pani popiera pana de Rubempré dla zalet ducha, ja gotów jestem zająć się nim dla jego urody; dam mu parę rad, które uczynią go jednym z najszczęśliwszych dandysów Paryża. Później, gdy zechce, może być poetą.
Byłam pewna, moja droga, że cały Paryż nie może sobie drwić z kobiety, którą ja wprowadzam. Nie mam ochoty czekać, aż przyjdą tu żartownisie, zachwyceni, iż widzą mnie w towarzystwie aptekarskiego synka; jeśli nie masz nic przeciw temu, wyjdziemy, i to natychmiast.
Będę cierpiąca uprzedzisz go o tym, a ja wpiszę go, pod oboma nazwiskami, na czarną listę u szwajcaraszwajcar (daw.)
Nie wiem
Pozycja społecznaOtóż pan de Rastignac podstawił panu, w samych początkach, nogę. Skoro go spytano o pana, młody dandys powiedział po prostu i bez ogródek, że pan się nazywa Chardon, a nie de Rubempré, że pańska matka czuwa przy położnicach, że ojciec był za życia aptekarzem w Houmeau, że pańska siostra, zresztą urocza panienka, cudownie prasuje koszule i ma wyjść za mąż za drukarza nazwiskiem Séchard. Oto świat! Wystarczy wypłynąć na widownię, a już zaczynają człowieka nicować. Pan de Marsay przyszedł do loży pobawić się nieco pańskim kosztem i natychmiast te panie uciekły, uważając, iż pańskie towarzystwo jest kompromitujące. Niech pan nie próbuje dotrzeć do którejś z nich. Pani de Bargeton straciłaby wstęp do kuzynki, gdyby pana nadal przyjmowała. Masz pan talent, staraj się w przyszłości o odwet. Świat tobą gardzi, gardź światem. Zagrzeb się na poddaszu, stwórz arcydzieła, chwyć w ręce jaką bądź władzę, a ujrzysz świat u swoich nóg; oddasz mu wówczas z nawiązką rany, jakie ci zadał. Im więcej pani de Bargeton okazywała panu sympatii, tym więcej będzie czuła do pana niechęci. Tak się toczą uczucia kobiet. Ale nie chodzi w tej chwili o to, aby odzyskać przyjaźń Anais; chodzi o to, aby nie mieć w niej wroga, i dam panu sposób. Pisywała do pana, odeślij jej wszystkie listy, ujmie ją ten postępek godny szlachcica i później, jeżeli będziesz jej potrzebował, nie będzie panu stała na zdradzie. Co do mnie, mam tak wysokie mniemanie o pańskiej przyszłości, że wszędzie pana broniłem; tak samo nadal, jeżeli mogę co zrobić dla pana, znajdziesz mnie zawsze gotowym do usług.
Nie, drogi panie, rok
Tak.
Zarzyna się! Płaci Ducangeowi cztery tysiące za dwa tysiące egzemplarzy.
Panie Vidal!
Poezji! Za kogo mnie pan bierze?
Jadę dziś wieczór na wieś, wrócę pojutrze, przeczytam pańską powieść i jeśli mi się nada, porozumiemy się tego samego dnia.
To prawda Gdzie pan mieszka? Zajdę do pana.
Tak, powiadam panu, będziemy mogli robić interesy. Kupuję pański romans...
Służę Książka, Interes, PieniądzNie rozumie się pan na interesach. Wydając pierwszy romans młodego autora, księgarz musi ryzykować tysiąc sześćset franków za druk i papier. Łatwiej napisać romans niż znaleźć podobną kwotę. Mam u siebie sto rękopisów, a nie mam stu sześćdziesięciu tysięcy w kasie. Niestety! Nie uciułałem tyle przez dwadzieścia lat, jak jestem księgarzem. Nie robi się majątku na wydawaniu powieści! Vidal i Porchon biorą je na warunkach, które stają się z każdym dniem uciążliwsze. Pan ryzykujesz tylko czas, a ja muszę wyłożyć dwa tysiące franków. Jeśli nas czeka zawód, gdyż habent sua fata libeliihabent sua fata libelli (łac.) powtórzył księgarz z mocą, w odpowiedzi na dumny gest Lucjana.
Zdarzyła mi się szczególna przygoda
Zgoda Mieszkam przy ulicy des Quatre-Vents, w domu, gdzie jeden z najznakomitszych ludzi, jeden z najpiękniejszych geniuszów naszych czasów, fenomen nauki, Desplein, największy chirurg, przecierpiał lata męczeństwa, borykając się z pierwszymi trudnościami życia i sławy w Paryżu. To przypomnienie wlewa mi co wieczór dawkę odwagi, jakiej potrzebuję co rano. Mieszkam w tym pokoju, w którym on często jadał, jak Rousseau, chleb i wiśnie, ale bez TeresyLevasseur, Thérèse (17211801)
Patrzajcie, on się nam na szyję rzuca, jakbyśmy zrobili coś nadzwyczajnego!
Nie miej nas za twardych, drogie dziecko my jesteśmy tylko przewidujący. Lękamy się, iż któregoś dnia przełożysz może słodycze drobnej zemsty nad uciechy czystej przyjaźni. Czytaj TassaTorquato Tasso
Ten cud dzieje się tylko dla pierworodnych synów parówpar rzekł Michał Chrestien.
Nie będziemy! Raz będąc dziennikarzem, tak samo nie będziesz myślał o nas, jak tancerka opery, świetna, ubóstwiana, nie myśli w wybitej jedwabiem karecie o swojej wiosce, krowach i sabotach. Aż nadto posiadasz przymiotów dziennikarza: błyskotliwość i zwinność myśli. Nie zdołasz sobie odmówić dowcipnego słówka, choćby miało wycisnąć łzy z oczu przyjaciela. Spotykam dziennikarzy za kulisami: wstręt budzą we mnie. Dziennikarstwo to piekło, otchłań niesprawiedliwości, kłamstwa, zdrady, której nie można przejść i z której nie można wyjść czystym, chyba mając za przewodnika, jak Dante, boski laur Wergilegomając za przewodnika, jak Dante, boski laur Wergilego
Przebacz mu, dobry Boże, to dziecko!
Słuchaj no, mój stary Giroudeau, wypada mi jedenaście kolumn, które po pięć za sztukę czynią pięćdziesiąt pięć franków; dostałem czterdzieści; winien mi jesteś jeszcze piętnaście franków, jak ci mówiłem...
Wrócę około czwartej, proszę pana
Czego żąda ta pani?
Pod względem finansowym, hum, hum! Wedle miary talentu, pięć franków albo trzy franki kolumna na pięćdziesiąt wierszy i czterdzieści liter bez białego, ot i wszystko. Co do współpracowników, to figury osobliwego kalibru. Smarkacze! Nie wziąłbym tego ani za gemajnówgemajn (daw., z niem. gemein: zwykły) zarozumialec, blagier, krętacz., dlatego że paćkają czarno na białym papierze, puszczają finfyfinfa a. fimfa (daw.) odesłać w płatny stan spoczynku, na emeryturę. Oficerów pierwszego Cesarstwa Francuskiego po jego upadku zwolniono z czynnej służby i wypłacano im połowę wcześniejszej pensji wojskowej (żołdu). jako szef batalionu, który wkroczył do wszystkich stolic Europy z Napoleonem...
A zatem idź pan pogadać z Finotem, dzielnym chłopcem, najzacniejszym chłopakiem, jakiego ci się zdarzy spotkać, jeżeli w ogóle uda ci się go spotkać, bo ruchliwy jest jak ryba. W jego rzemiośle nie w tym rzecz, aby pisać, lecz sprawić, by inni pisali! Zdaje się, że najmilsi parafianie wolą się barłożyć z aktorkami niżeli czernić papier. Ho, ho! To osobliwa branża! Mam zaszczyt pozdrowić.
Dzienniki liberalne mają o wiele więcej abonentów niż rojalistyczne i ministerialne; swoją drogą, Canalis wybija się, mimo iż monarchista i religijny, mimo iż popierany przez dwór i przez księży. Ba! Sonety to literatura sprzed BoileauBoileau, Nicolas (16361711) rzekł Stefan, widząc, iż konieczność wyboru między dwoma sztandarami przeraża Lucjana.
Czytaj pan
Zatem, drogi panie, zakrętasy pierwszego sonetu zwiastują dzieło rodem z Angoulême, które z pewnością zbyt wiele cię kosztowało, abyś się go mógł wyrzec; drugi i trzeci czuć już Paryżem; ale czytaj pan jeszcze!
Wiesz tedy że ta walka będzie bez wytchnienia, jeżeli masz talent, najlepiej bowiem dla ciebie byłoby go nie mieć. Sumienie twoje, dziś nieskalane, ugnie się przed tymi, w których rękach ujrzysz swoje powodzenie i którzy, jednym słowem mogąc ci dać życie, nie zechcą wymówić tego słowa; bo Literat, Zazdrośćwierzaj mi, pisarz w modzie pyszniejszy jest, twardszy dla nowych przybyszów niż najbrutalniejszy księgarz. Tam, gdzie księgarz widzi tylko stratę, autor obawia się rywala: jeden wyprowadza cię w pole, drugi cię miażdży.Literat Aby dawać piękne dzieła, moje biedne dziecko, będziesz czerpał w sercu pełnymi strugami atramentu czułość, sok, energię i będziesz je przelewał w namiętności, uczucia, kadencje! Tak, będziesz pisał, miast działać, śpiewał, miast walczyć, będziesz kochał, nienawidził, żył w swoich książkach; ale kiedy zachowasz wszystkie bogactwa dla swego stylu, złoto, purpurę dla swoich postaci, kiedy będziesz deptał w łachmanach ulice Paryża, dumny, iż wydałeś na świat, rywalizując z samym Stwórcą, żywe istoty zwane Adolfem, Korynną, Klaryssą lub ManonAdolf, Korynna, Klaryssa, Manon płacz. niewiary. ObermannObermann
Uzbrój się także w swój rękopis i wyglądaj przyzwoicie, nie tyle dla Floryny, ile dla księgarza.
Najpierw jesteś mi pan winien pięćdziesiąt franków Następnie, oto dwa egzemplarze Podróży po EgipciePodróż po Egipcie również, także., dwa ostatnie romanse Wiktora Ducange, znakomitego dostawcy św. Kołtuneriikołtuneria (pogard.) francuski pisarz, autor wielu rubasznych, swobodnych obyczajowo powieści o życiu paryskim., który robi w tym samym rodzaju. Item, dwie Izoldy z Dôle, ładne dzieło prowincjonalne. Razem sto franków, cena księgarska. Dawaj mi tedy sto franków, Barbusiu.
Gdyby mi wolno było dać panu radę radziłbym porzucić wiersze, a wziąć się do prozy. Nie chcą już wierszy w antykwarni.
Mój drogi krytyka to szczotka, której nie da się używać do lekkich materii, wydarłaby z nich włos do szczętu. Ale słuchaj, dajmy pokój rzemiosłu. Widzisz ten znaczek? Zrobiłem maleńką kreskę przez sznurek i papier. Jeśli Dauriat przeczyta rękopis, nie zdoła oczywiście zawiązać sznurka dokładnie tak samo. Zatem rękopis jest jak opieczętowany. Nie będzie to bez pożytku dla doświadczeń, które chcesz podjąć. A zauważ, że nie zjawiasz się sam, bez ojca chrzestnego w tym kramie, jak owi młodzi panicze, co to obchodzą dziesięciu księgarzy, nim znajdą jednego, który im ofiaruje bodaj krzesło...
Ach prawda, podejmujesz nas No, Gabusson daj no mu za mnie dziewięćdziesiąt franków. Podpiszże z tyłu, stary!
Szanowny pan od niedawna widać obcuje z księgarzami, inaczej wcisnąłby pan rzeczony rękopis w najustronniejszy kącik swego domostwa.
Ubawimy się.
Dobra Ten młody człowiek, ledwie że starszy od ciebie, jest w „Debatach”. To jeden z książąt krytyki: boją się go. Dauriat przyjdzie słodki jak cukierek i będziemy mogli wytoczyć naszą sprawę temu paszy rysowników i drukarzy. Inaczej ani o jedenastej nie doczekalibyśmy się kolei. Coraz tu rojniej.
Ależ, jak zawsze... zanadto!
Tak, miejscami
Chwileczkę, Dauriat To ja przyprowadziłem pana. Podczas gdy Finot będzie rozważał propozycję, posłuchaj pan chwilę.
To mnie nie obchodzi Interes, KsiążkaJa się nie bawię w wydawanie książki, w ryzyko dwóch tysięcy, aby zarobić drugie dwa; ja robię w literaturze na wielką skalę: wydaję czterdzieści tomów po dziesięć tysięcy egzemplarzy, jak PanckouckePanckoucke, Charles Louis Fleury (17801844) synowie François Jeana Baudouina (17591835), który był oficjalnym drukarzem rządu podczas Rewolucji Francuskiej: bracia Charles (17911867) i Alexandre (17911859), którzy od 1820 również prowadzili księgarnię wydawniczą, od 1828 razem ze swoim młodszym bratem, Hippolytem (ur. 1795).. Siłą moich stosunków i artykułów, za które płacę, pcham interes na sto tysięcy talarów, zamiast popychać jeden tomik za dwa tysiące franków. Tyleż trzeba wysiłku, aby wprowadzić w świat nowe nazwisko, autora i jego książkę, co aby puścić Teatr cudzoziemski, Zwycięstwa i zdobycze albo Pamiętniki o rewolucjiTeatr cudzoziemski, Zwycięstwa i zdobycze albo Pamiętniki o rewolucji rzekł Dauriat do poety, klepiąc go bezczelnie poufałym ruchem po ramieniu.
To prawda Nie wiecie panowie, ile złego spowodowało powodzenie lorda Byrona, Lamartinea, Wiktora Hugo, Kazimierza Delavigne, Canalisa i Berangera. Ich chwała sprowadziła na nas najazd barbarzyńców. Jestem pewien, że mam w tej chwili wśród rękopisów tysiąc tomów wierszy zaczynających się luźnymi historiami bez głowy i ogona, na wzór Korsarza i LaryKorsarz, Lara francuski poeta i tłumacz, autor opisowych poematów klasycystycznych (Ogrody, Ziemianin).! Od dwóch lat poeci roją się jak chrabąszcze. Straciłem na tym w zeszłym roku dwadzieścia tysięcy! Spytajcie Gabussona! Mogą istnieć na świecie poeci nieśmiertelni, znam takich białych i różowych cacusiów, którzy mają jeszcze mleko pod nosem ale w księgarni, młody człowieku, jest tylko czterech poetów: Beranger, Kazimierz Delavigne, Lamartine, Wiktor Hugo; bo Canalis!... to poeta zrobiony sztuką.
Zwyczajnie
Generale sława to artykułów za dwanaście tysięcy franków i obiadów za trzy tysiące, spytaj pan autora Samotnika... Jeżeli pan Beniamin de Constant zechce napisać artykuł o tym młodym poecie, dobijemy interesu bez targów.
Znasz dArtheza? Nie ma nic niebezpieczniejszego niż ci samotnicy, którzy myślą, jak ten chłopak, iż zdołają świat do siebie przyciągnąć. Fanatyzując młode wyobraźnie wiarą, która schlebia, zrazu dając poczucie olbrzymiej siły, ci kandydaci do pośmiertnej sławy przeszkadzają im ruszać się w świecie, wówczas gdy mogliby coś zdziałać i coś zdobyć. Ja jestem za systemem Mahometa, który kazawszy górze, aby doń przyszła, wykrzyknął: „Skoro ty nie przyjdziesz do mnie, przyjdę ja do ciebie!”
Teatr, Artysta rzekł Lousteau.
Dyrektor oddaje nam swoją lożę, znajdziesz mnie tam
Och, mój złociutki Lousteau, czekaj, muszę cię uściskać
On wie, że podejmuje ludzi najniebezpieczniejszych w Paryżu
To bardzo kuszące dla nas
Więc dobrze, będę patrzeć na mego Stefunia.
Ech, moje dziecko, nic jeszcze nie rozumiesz paryskiego życia Są konieczności, którym się trzeba poddać! To tak jakbyś kochał mężatkę, oto wszystko. Trzeba być rozsądnym.
Tak. Dajcie mi jeszcze dwie ładne aktorki tak suto utrzymywane jak Floryna i Koralia, a jakoś bym się wyplątał.
Mój drogi widzisz tego dryblasa, bez krzty talentu, ale chciwego, żądnego dobić się fortuny za każdą cenę i zręcznego w interesach, człowieka, który u Dauriata wziął ode mnie czterdzieści procent z miną dobroczyńcy? Otóż on ma listy, w których wielu przyszłych geniuszów tarza się przed nim na kolanach dla uzyskania stu franków.
Ech, nie powiedz pan, że będzie na dzisiejszej kolacji, że zrobi z nim, co tylko sama zechce, a będzie grała jak druga panna Marspanna Mars (pseud.), właśc. Anne Francoise Hyppolyte Boutet (17791847)
Tymczasem urządzą mu piłę proroka IzajaszaIzajasz wykrzyknął kochanek Floryny.
Zawsze tak Od dziesięciu miesięcy, jak w nim jestem, dziennik zawsze jest bez kopii o ósmej wieczór.
Absolutnie tak, jak się zaświeca kinkiet... póki nie braknie oliwy.
Paradne! Mam więc równocześnie pisać recenzję ze sztuki i robić słodkie oczy do pierwszej naiwnej, niech będzie!
Koralia! Koralia!
Czyż o to trzeba prosić? Jak to, więc kiedy się kocha kobietę, pozwala się jej brodzić w błocie lub naraża się ją, aby łamała nogi, idąc pieszo? Jedni chyba rycerze łokcia radzi widzą zabłocone falbanki.
Ot, bajecie, i tyle
Ja będę miała pierwociny twego pióra, a ty mego serca
Przywiodłem go, iżby pił No, wy tam chłopcy, ruszcie dowcipem za te pięćdziesiąt sześć butelek wina, które wypijemy Zwłaszcza baczność na du Bruela, to urodzony kawalarz, podgrzejcie go tylko, a wyciśniecie zeń parę soczystych konceptów.
Zdrowy rozsądek tego pacholęcia przeraża mnie
Oto płody du Bruela
Do stołu!
Takiego pięknego młodego człowieka!
Nie, moja droga, kocham!
Wiecie, jakie wrażenie robi na mnie Vignon? Jednej z owych grubych damulek z pewnych domów, co to mówią do studenta: „Mój mały, za młody jesteś, aby przychodzić tutaj...”
Biedne dziecko! Niewinne to jak jagniątko
Co to za rozkosz kochać takiego aniołka, proszę pani! Gdzie go pani wyłowiła? Nie myślałam, aby mógł istnieć chłopiec tak ładny jak pani sama
Ani dudu!
Chodź, muszę coś zjeść
Szef klaki; przyszedł porozumieć się o ustępy, które trzeba wybić. Mimo że niby przyjaciółka, Floryna mogłaby łatwo spłatać jej psikusa i zgarnąć wszystko dla siebie. Całe bulwary się trzęsą po pańskim artykule. Cóż za łóżko godne książęcych amorów!...
Biedny Musot, toż się wynudzisz!
Umarłbym ze zgryzoty, z zazdrości, z tysiąca mąk. Nie można wydrzeć miłości z serca, tak jak się wyrywa ząb.
Chodźmy przede wszystkim do Felicjana Vernou
Przyszedłem prosić pana w imieniu Koralii.
Podgrzejemy sukces
Piekło ojczyzną szatanów
Camusot miej pan odwagę swojej nikczemności! No, powiedz wszystko. Uważasz, że buty pana de Rubempré podobne są do moich? Zabraniam panu zdejmować Tak, panie Camusot, tak, to najzupełniej te same, które owego dnia stały przed kominkiem: ten pan, ukryty w mojej gotowalni, czekał na nie, spędził noc tutaj. Czy to myślałeś, powiedz? Myśl, owszem, bardzo proszę. To szczera prawda. Oszukuję pana. Cóż dalej? Tak mi się podoba!
Kocham Koralię
Będę robiła długi
Połóż na umowie z panem wczorajszą datę, aby Lousteau już był związany tymi warunkami.
Zresztą nie brnijmy w metafory: każdy, kto zechce umieścić u mnie artykuł, znajdzie Finota. Ten pan należy do waszego grona. Podpisałem z nim, Lousteau.
Żegnam was, panowie, spotkamy się oko w oko u Barbinaspotkamy się (...) u Barbina rzekł Finot, śmiejąc się.
Ale cóż Natan na to?
Jeżeli panowie się zgodzą
A zatem dziś wieczór, o dziewiątej, tutaj
Ostatecznie, choćbyś i miał z nim swoje układy, byłbym z tego bardzo kontent, tym silniejsi będziemy obaj.
Zdobędziesz świat, jedyny; ale nie bądź tak dobry, jak jesteś piękny, zarżnąłbyś się. Bądź z ludźmi szelmą, to daje pozycję.
A sława?
Oto jest, drogi panie
Popatrz na pieczęć.
Mój drogi, dziennikarz jest akrobatą, musisz się przyzwyczaić do trudności zawodu. Ot, jestem dobry kolega: podam ci sposób postępowania w podobnych okolicznościach. Uwaga, malcze! Zaczniesz od tego, iż pochwalisz piękności książki; wówczas możesz sobie zrobić przyjemność i napisać, co o niej myślisz. Publiczność powie: „To przynajmniej krytyk wolny od zazdrości, z pewnością będzie bezstronny”. Od tej chwili publiczność uważa twoją krytykę za sumienną. Zdobywszy zaufanie czytelnika, zaczniesz ubolewać, iż musisz potępić drogę, na jaką podobne książki wiodą nasze piśmiennictwo. „Czyliż Francja, powiesz, nie panuje nad inteligencją całego świata? Dotąd z wieku na wiek pisarze francuscy przodowali Europie na drodze analizy, filozoficznego badania za pomocą potęgi stylu i oryginalnej formy, jaką dawali myślom”. Tutaj wsuniesz dla zbudowania kołtuna pochwałę Woltera, Russa, Diderota, Monteskiusza, Buffona. Wytłumaczysz, jak we Francji język jest nieubłagany, udowodnisz, że jest on jak gdyby pokostem powlekającym myśl. Wyrzucisz z siebie parę aksjomatów, jak np.: „Wielki pisarz we Francji jest zawsze wielkim człowiekiem, język zniewala go do ustawicznego myślenia; nie tak w innych krajach” et caeteraet caetera (łac.) niemiecki satyryk i publicysta okresu oświecenia., satyryka-moralistę niemieckiego, z La BruyèreemLa Bruyère, Jean de (16451696) niemiecki filozof oświeceniowy, twórca rewolucyjnej doktryny filozofii krytycznej, czołowa postać nowożytnej filozofii. jest piedestałem CousinaCousin, Victor (17921867) powieściopisarz i dramaturg francuski, zasłynął jako autor powieści Diabeł kulawy oraz Przypadki Idziego Blasa. tak treściwe, tak głębokie, przeciwstawiasz powieści nowożytnej, gdzie wszystko wyraża się obrazami i którą Walter Scott zbyt mocno udramatyzował. W takim rodzaju jest miejsce tylko dla wynalazcy. „Romans à laà la (fr.) Étienne Gosse (17731834): francuski dramaturg i dziennikarz; Alexandre Vincent Pineux Duval (17671842): francuski dramaturg, librecista i aktor, członek Akademii Francuskiej; Pierre Baour-Lormian (17701854): francuski poeta i pisarz, tłumacz Pieśni Osjana i Jerozolimy wyzwolonej, członek Akademii Francuskiej., Villemain, koryfeuszówkoryfeusz głupiec., którzy stanowią jej awangardę. Powiesz, że zdoławszy rozprzedać jedno wydanie, księgarz bardzo jest zuchwały, puszczając się na drugie; bolejesz, że tak sprytny wydawca tak mało rozumie ducha swego kraju. Oto główne linie. Posól to trochę konceptem, zapraw odrobiną octu, a Dauriat jest gotów. Ale nie zapomnij, mówiąc o Natanie, ubolewać nad omyłką człowieka, któremu, jeżeli opuści tę drogę, literatura współczesna zawdzięczać będzie piękne dzieła.
Przeczytaj
Dauriat będzie jak rażony gromem po twoim artykule Widzisz, dziecko, co to jest dziennik? Ale twoja zemsta postępuje! Baron du Châtelet był tu już pytać o twój adres; dziś rano zamieściliśmy krwawą notatkę przeciw niemu, ekspiękniś ma słabą głowę, jest w rozpaczy. Nie czytałeś? Paradne! Patrz: „Kondukt żałobny Czapli opłakiwanej przez ościstą Rybkę”. Pani de Bargeton nikt w wielkim świecie nie nazywa inaczej niż Rybką, a Châteleta inaczej niż baron Czapla.
Pozwól mu mówić i czekaj
Otóż to Przede wszystkim obustronne zawieszenie broni.
Masz, czytaj!... tragedia Antoinea de La Fosse (16531708) z roku 1698..
Ha! postawiłem im tedy nogę na brzuchu! Sprawiłeś w tej chwili, że ubóstwiam moje pióro, ubóstwiam moich przyjaciół, ubóstwiam złowrogą potęgę prasy. Nie pisałem jeszcze sam ani słowa o Rybce i o Czapli. Pójdę, kochasiu tak, pójdę, ale wówczas, kiedy ta para uczuje ciężar tej rzeczy tak lekkiej!
Kochacie się jak w złotym wieku Winszuję ci artykułu pełen jest nowych myśli. Zdobyłeś sobie ostrogiZdobyłeś sobie ostrogi
Obstajesz przy tym, coś napisał? Ależ my jesteśmy handlarze frazesów, żyjemy z naszego kramiku. Kiedy będziesz chciał stworzyć wielkie i piękne dzieło, słowem, książkę, będziesz mógł zakląć w nią swoją myśl, duszę, wżyć się w nią, bronić jej; ale artykuł, czytany dziś, zapomniany jutro, to warte dla mnie tylko tyle, ile za to płacą. Jeżeli przywiązujesz wagę do podobnych dzieciństw, niedługo zaczniesz żegnać się znakiem krzyża i wzywać Ducha Świętego, aby napisać prospekty dla księgarni.
Oto jak mógłbyś się z tego wyplątać, moje dziecko Zawiść, która się czepia tęgich dzieł, jak robak zdrowych owoców, próbowała ukąsić tę książkę, powiesz. Aby odkryć w niej wady, krytyk musiał ukuć specjalne teorie, rozróżnić dwie literatury: idei i obrazów. Tu powiesz, mój mały, że ostatnim wyrazem sztuki pisarskiej jest zamknąć ideę w obrazie. Starając się dowieść, że obraz to cała poezja, będziesz ubolewał nad naszym językiem, który ma tej poezji tak skąpo, wspomnisz o zarzutach, jakie czynią cudzoziemcy pozytywizmowi naszego stylu, i pochwalisz pana de Canalis i Natana za usługi, jakie oddają Francji deprozaizując język. Rozbij w puch poprzednią swą argumentację, wykazując, iż postąpiliśmy naprzód od osiemnastego wieku. Wymyśl postęp (cudowna mistyfikacja dla kołtunów)! Nasza młoda literatura operuje obrazami, w których spotykają się wszystkie rodzaje, komedia i dramat, opisy, charaktery, dialog, spojone węzłami zajmującej intrygi. Powieść, która wymaga uczucia, stylu i obrazu, jest najpotężniejszym nowożytnym tworem; zajęła miejsce komedii, która w nowoczesnym społeczeństwie nie jest możliwa ze swymi starymi prawidłami. W swoich koncepcjach, które wymagają i dowcipu La Bruyèrea, i jego wnikliwego spojrzenia, obejmuje ona fakt i ideę, charaktery ujęte na modłę Moliera, wielkie dramaty Szekspirowskie i najdelikatniejsze odcienie namiętności, jedyny skarb, jaki zostawili nam poprzednicy. Toteż powieść jest o wiele wyższa od zimnej i matematycznej dyskusji, od suchej analizy osiemnastego wieku. „Powieść to epopeja, z tą poprawką, że jest zabawna”. Cytuj Korynnę, powołuj się na panią de Staël. „Osiemnasty wiek wszystko ujął w pytajnik, dziewiętnasty ma za zadanie wyciągnąć konkluzję; jakoż wyciąga ją za pomocą realności, które żyją i chodzą; wprowadza w grę namiętność, czynnik nieznany Wolterowi. (Tu tyrada przeciw Wolterowi). Co do romansów Russa, to są tylko poubierane rozumowania i systemy. Julia i KlaraJulia i Klara w filozofii Arystotelesa: działająca celowo w organizmie żywym wewnętrzna tendencja a. siła, kształtującą jego materię i powodującą rozwój; tu w znaczeniu: czysta forma, abstrakcja., nie mają ciała ani kości”. Możesz haftować na ten temat i powiedzieć, że winni jesteśmy pokojowi i Burbonom literaturę młodą i oryginalną, bo pamiętaj, że piszesz w dzienniku prawego centrum. Naigrawaj się z fabrykantów systemów. Wreszcie możesz wykrzyknąć w pięknym uniesieniu: „Oto jak ocena naszego kolegi roi się od błędów, od kłamstw! I czemu? Aby poniżyć piękne dzieło, aby oszukać publiczność i dojść do tego wniosku: Książka, która idzie, nie idzie. Proh pudor!proh pudor (łac.) powiesz rozwinięta w kulturze greckiej pieśń pochwalna, utrzymana w patetycznym tonie. pochwały i oto drugie wydanie rozchwytane! Oto jak: w przyszłą sobotę napiszesz ćwiartkę w naszym tygodniku i podpiszesz ją „de Rubempré”, nazwiskiem. W tym ostatnim artykule powiesz: „Właściwością pięknych dzieł jest, że wzniecają bogate dyskusje. W tym tygodniu taki a taki dziennik powiedział to a to o książce Natana, ten a ten odpowiedział mu na to wymownie”. Krytykujesz obu krytyków: C. i L., mówisz mi mimochodem komplement z okazji mego pierwszego artykułu w „Debatach” i kończysz, twierdząc, że książka Natana jest najpiękniejszym dziełem epoki. To nie obowiązuje do niczego, to się mówi o wszystkich książkach. Zarobiłeś czterysta franków w ciągu tygodnia, oprócz przyjemności, iż gdzieś po drodze napisałeś prawdę. Ludzie rozsądni przyznają słuszność albo panu C., albo L., albo Rubemprému, może wszystkim trzem! Mitologia, która niewątpliwie jest jednym z największych wymysłów ludzkich, umieściła prawdę na dnie studniMitologia (...) umieściła prawdę na dnie studni ot, otóż., mój chłopcze. A teraz naprzód, marsz!
Tak widziałem go przy robocie.
Och! Widzowie, którzy kupili po prostu w kasie, mają pierwszeństwo przed gratisowymi, którzy nie posiadają miejsc zarezerwowanych. Słowem, teatr zachował sobie tutaj głos decydujący. Bywają dnie ładnej pogody, a lichych spektaklów. Ogółem Braulard zarabia może trzydzieści tysięcy na tym artykule. Potem, ma swoją klakę: drugi przemysł. Floryna i Koralia siedzą u niego w kieszeni; gdyby się mu nie opłacały, nie miałyby brawa przy wejściu i zejściu ze sceny.
Pożyczyłem mu dziesięć tysięcy; powodzenie CalasaCalas
Panie przyjdę na konferencję z Koralią w tych dniach, porozumiemy się.
Ten uśmiech płaci mi wszystko
Człowiekiem, który, w jakiejkolwiek sytuacji, dla was zostanie zawsze ten sam
Każda kobieta, która kocha, jest anielska
O tyle, o ile jest nim człowiek nieodzowny
Przeczytajcie mi artykuł Jestem księgarzem wszędzie, nawet przy kolacji.
Dajcie wieniec z róż, aby stwierdzić jego podwójne zwycięstwo
Wolę kieliszek kseresukseres (ang. sherry) rzekł z uśmiechem Klaudiusz Vignon.
Francja pozostanie bezsilna do dnia, w którym dziennik będzie wyjęty spod praw Robicie z dnia na dzień postępy Staniecie się jezuitami, z tą różnicą, że bez wiary, bez przewodniej myśli i jedności.
Oho! Sędziowie są zabawniejsi, to numery!
Nie zna pan kobiet Zraniłeś anielskie serce, duszę najszlachetniejszą, jaką znam. Nie wie pan, co Luiza chciała uczynić dla pana i jak troskliwie obmyśliła plan. Och! Byłoby się jej powiodło Czyż mąż, który obecnie umarł, jak mu się to dawno należało, z niestrawności, nie miał jej wcześniej czy później uczynić wolną? Czy wyobraża pan sobie, że miała ochotę zostać panią Chardon? Tytuł hrabiny de Rubempré wart był, aby na niego zapracować. Widzi pan, miłość to wielka próżność, która, zwłaszcza w małżeństwie, winna być w zgodzie z innymi próżnościami. Mogłabym pana kochać do szaleństwa, to znaczy na tyle, aby wyjść za pana, a i tak byłoby mi ciężko nazywać się panią Chardon. Przyznaj pan! A teraz widział pan trudności życia w Paryżu, wiesz, ilu trzeba kołowań, aby dojść do celu; otóż niech pan zrozumie, że, jak dla nieznanego chłopca bez majątku, Luiza marzyła o faworze niemal fantastycznym, nie mogła tedy niczego zaniedbać. Panu nie brak sprytu, ale my, kiedy kochamy, mamy go więcej niż najsprytniejszy mężczyzna. Luiza chciała użyć tego pociesznego Châteleta... Zawdzięczam panu wiele przyjemności, pańskie koncepty na niego ubawiły mnie serdecznie!
Pan Blondet zrobił mi nadzieję, że będę miała przyjemność widzieć pana u siebie Spotka pan kilku artystów, pisarzy oraz kobietę, która pała najwyższym pragnieniem poznania pana, pannę des Touches, jeden z talentów rzadkich wśród naszej płci. Zapewne zechce pan tam bywać. Panna des Touches, Kamil Maupin, jeśli pan woli, osoba bardzo bogata, posiada jeden z najwybitniejszych salonów w Paryżu: powiedziano jej, że pan jest równie piękny, jak utalentowany, umiera z ochoty poznania pana.
Ech! Boże, to ja poradziłam jej, aby pana nie wciągać do sekretu. Ot, mówiąc między nami, kiedy widziałam pana tak mało obytym w świecie, miałam obawy: lękałam się, aby pańskie niedoświadczenie, pańska nieopatrzna gorączka nie zniszczyły albo nie spaczyły jej obliczeń a naszych planów. Czy może pan dziś przypomnieć sobie samego siebie? Przyznaj pan: oglądając dziś swego sobowtóra, byłbyś mojego zdania. Nie jest pan podobny do siebie. Oto jedyny błąd, jakiśmy popełniły. Ale czyż znajdzie się jeden człowiek wśród tysiąca, który by z takim talentem jednoczył tak cudowną zdolność dostrojenia się do właściwego tonu? Nie przypuszczałam, abyś pan był tak zdumiewającym wyjątkiem. Przeobraziłeś się tak szybko, wtajemniczyłeś się tak łatwo w sekrety Paryża, że nie poznałam pana po prostu w Lasku Bulońskim miesiąc temu.
Niebawem sam spostrzeże, jaki zły handel uprawia przyjdzie do nas, rychło ujrzymy go w swoim obozie.
Prześniłbyś pan wcale niezgorszy sen na jawie Ta urocza dziewczyna ma trzydzieści lat, to prawda, ale ma blisko osiemdziesiąt tysięcy franków renty. Jest cudownie kapryśna, a typ jej piękności zapowiada długie trwanie. Koralia jest gąską, drogi panie, dobra, aby się „postawić” z początku, bo nie wypada, aby ładny chłopiec był bez kochanki; ale jeżeli nie zaczepisz się o kogoś z towarzystwa, aktorka zaszkodzi ci na dłuższą metę. No dalej, młodzieńcze, wyparuj Contiego, który ma właśnie śpiewać z Kamilem Maupinem. Od najdawniejszych czasów poezja miała krok przed muzyką.
Zatem poproszę mego ojca i wuja, którzy pełnią służbę przy królu, aby wspomnieli kanclerzowi o panu.
Nie: wszystko być dłużnym, to znaczy wszystkiego użyć!
Dwaj wspólnicy, dobre chłopaki, dość gładcy w interesach, nazwiskiem Fendant i Cavalier. Pierwszy to dawny dysponent Vidala i Porchona, drugi to jeden z najsprytniejszych komiwojażerów, obaj prowadzą interes ledwie od roku. Straciwszy nieco na romansach z angielskiego, chwaty chcą teraz eksploatować wyroby tubylców. Chodzą wieści, że ci dwaj handlarze bibuły puszczają w obieg jedynie cudze kapitały, ale jest ci, jak sądzę, obojętne, z jakiego źródła będą pieniądze.
Jak panowie chcecie byle tytuł mi odpowiadał.
SzantażMój drogi otóż ten plugawy korzennik pisywał do Floryny listy najosobliwsze w świecie: ortografia, styl, myśli, wszystko sięga szczytów komizmu. Matifat boi się bardzo żony: możemy tedy, nie wymieniając go, nie dając możności skargi, dosięgnąć go na łonie larów i penatówLary i Penaty (mit. rzym.) bóg miłości, przedstawiany jako skrzydlaty chłopczyk z łukiem., gdzie pisze „podóżka” zamiast poduszka, gdzie mówi o Florynie, iż pomagała mu przebyć przełęcz życia, co może budzić przypuszczenie, iż porównywa ją do mulicy. Słowem, za pomocą tej cudacznej korespondencji można przyprawić abonentów o konwulsje śmiechu przez jakie dwa tygodnie. Zastraszy go się delikatnie możliwością anonimowego listu, którym wtajemniczyłoby się żonę w klucz tego konceptu. Rzecz w tym, czy Floryna zgodzi się zdradzić, że maczała palce w prześladowaniu Matifata? Ona ma jeszcze zasady, to znaczy nadzieje. Może chowa listy dla siebie, chce sama coś z nich wykroić. To kuta dziewczyna, moja wychowanica. Ale kiedy spostrzeże się, że odwiedziny komornika to nie kawał, kiedy Finot zrobi jej odpowiedni prezencik lub nadzieję engagement, Floryna wyda listy, które ja w zamian za brzęczące talary doręczę Finotowi, Finot odda korespondencję w ręce wuja, a Giroudeau doprowadzi drogistę do kapitulacji.
Nie pozbędzie pan ich papieru nigdzie Dzieło pańskie jest ostatnim atutem Fendanta i Cavaliera; mogą wydrukować książkę, jedynie zostawiając ją w depozycie u drukarza, sukces ocali ich ledwie na pół roku, prędzej czy później trzasną! Ci ludzie wypijają więcej lampeczek, niż sprzedają książek! Dla mnie akcepty ich przedstawiają wartość, może pan tedy uzyskać kwotę wyższą od tej, jaką dadzą eskonterzy, którzy będą zważali na każdy podpis. InteresRzemiosło eskontera polega na ocenianiu, czy w razie upadłości każdy z trzech podpisów może dać trzydzieści od sta; pan zaś daje tylko dwa podpisy, z których żaden nie wart ani dziesięć procent.
Nie wziąłbym tych walorów za żadną cenę
Ma pan tam jeden akcept pięćsetfrankowy na sześć miesięcy, wezmę go
Dam panu tysiąc pięćset franków
Rada wcale roztropna
Panna Koralia opuściła apartament i przeniosła się do domu, którego adres wypisano tutaj.
Będę miał wówczas dzieci i choćbyście mi ucięli głowę, będzie to bez znaczenia.
Ja biorę na siebie bohaterów „Constitutionnela”, sierżanta Mercierasierżant Mercier
Pozwól, że ci przedstawię młodego bankiera, pana du Tillet, człowieka godnego ciebie. Umiał sobie w krótkim przeciągu czasu zdobyć ładne stanowisko.
Wskażę panu tkliwe punkty ministra, ale odda mi pan rękopis artykułu, który każesz napisać Lucjanowi
Czy uważasz mnie za nikczemnika? Nie, dArthezie, ja jestem biedne dziecko pijane miłością.
Uważam periodyczną skruchę za wielką obłudę żal jest wówczas niby premia dawana złym postępkom. Skrucha jest dziewictwem, które dusza nasza winna jest Bogu; człowiek, który kaja się dwa razy w życiu, jest strasznym obłudnikiem. Lękam się, że ty widzisz w swoich aktach żalu jedynie rozgrzeszenie.
Szaleństwo! Otóż za kilka dni będziesz mieszkała w wykwintnym domu, będziesz miała powóz i ja napiszę dla ciebie rolę!
A zatem pomyśl o moich artykulikach, machnij bodaj pięćdziesiąt od ręki, zapłacę ryczałtem, ale muszą być w tonie dziennika.
Książęta de Lenoncourt i de Navarreins wspomnieli o panu królowi chwalili w panu jedno z owych bezwzględnych poświęceń, które wymaga świetnej nagrody, aby pana pomścić za prześladowania liberalnej prasy. Zresztą nazwisko i tytuł de Rubempré, do których masz prawo przez matkę, odzyskają dawny blask w pana osobie. Król powiedział Jego Dostojności dziś wieczór, aby mu przyniesiono dekret uprawniający imćimć rzekł, przeczytawszy pański sonet o lilii, który szczęśliwie przypomniała sobie moja kuzynka i który dała księciu. „Zwłaszcza kiedy król może zrobić ten cud, aby je zmienić w orły”
Oto Jego Dostojność, uciekaj pan!
Masz tedy za sobą traf, jesteś groźnym przeciwnikiem, możesz położyć swego partnera
Och, tak, tym gorzej
Nigdy przed dziesiątą.
Tak, ale mam też i interesy. Straciłem na panu dużo pieniędzy dajże mi pan coś zarobić.
Będę je miał
I dlaczegóż dlaczegóż purpura spaść by miała na barki tego biedaka bardzo miernych obyczajów, niezbyt wykształconego, śmiesznego przez ociężałość umysłu? Wszak za nim przemawiało jedynie to, że na uczcie masonów w towarzystwie prezydenta Republiki zajadał cielęcinę. Roquette, gdyby mógł wznieść się ponad siebie, zdziwiłby się sam, że jest biskupem. W tych czasach próby, wobec przyszłości pełnej to złudnych nadziei, to strasznych gróźb, należałoby wyszkolić duchowieństwo silne charakterem i wiedzą. A oto właśnie, Eminencjo, o księdzu niezdolnym dźwigać brzemię swych obowiązków, o drugim Roquette, pragnę pomówić z Jego Eminencją. Profesor retoryki w seminarium, ksiądz Guitrel...
Na korzyść Żydów dla wzbogacenia salonów pana prefekta Worms-Clavelin, Izraelity i masona. Pani Worms-Clavelin kocha się w antykach. Za pośrednictwem księdza Guitrel nabyła kapy od trzech wieków przechowywane w zakrystii kościoła w Lusancy i, jak mi mówiono, pokryła nimi stołki, tak zwane pufy.
Niech wejdzie
Ależ, mój panie okrzyki te, jeśli już ten poniechany obyczaj przypominasz, wznosili wierni diecezji, do której zarządu te świątobliwe osobistości były powołane. A ja nic nie wiem o tym, by katolicy w Tourcoing na moją cześć wznosili okrzyki.
Jesteś, księże rektorze, znakomitym teologiem i księdzem najuczeńszym w prawie kanonicznym. Jesteś autorytetem w drażliwych kwestiach dyscypliny. Nieocenione są twoje rady w sprawach liturgicznych i w ogóle we wszystkich kwestiach rytuału. Gdybyś nie był przyszedł, miałem cię wezwać; ksiądz de Goulet może to poświadczyć. W tej chwili bardzo mi jest potrzebna twa światła rada.
Bez wątpienia, księże rektorze... Księże de Goulet, czy jedno ramię wisielca nie wystawało poza kruchtę na kościół?
Och, dobrodziejstwo tak wielkie, tak piękne! Na moje prośby ułaskawił biednego żołnierza skazanego na śmierć za niesubordynację. Na pamiątkę tego dobrodziejstwa odprawiam co rok mszę świętą za spokój duszy eks-marszałka Bazaine.
Ach, generale, gdybyście jak ja słyszeli kazania księdza Lantaigne, bylibyście zdumieni jego wiedzą. A tylko słabą jej część mogłem ocenić. Trzydzieści lat życia spędziłem na przypominaniu Boga biednym żołnierzom jęczącym na łóżkach szpitalnych. Wraz z pociechami religijnymi dawałem im tutki tytoniu. Od lat dwudziestu pięciu spowiadam świątobliwe dziewice, niewątpliwie pełne zasługi, ale usposobienia mniej miłego niż niegdyś moi żołnierze. Nigdy nie miałem czasu czytać ojców Kościoła, nie mam ani dość rozumu, ani wiedzy teologicznej, aby wedle zasług ocenić księdza Lantaigne, który jest chodzącą biblioteką. Ale mogę przynajmniej zapewnić, generale, że mówi on to, co czyni, i czyni to, co mówi.
Zapewne, słówko z ust szanownej pani... Jego Eminencja pewnie będzie miał dla niej życzliwe ucho.
Ta książka księdza Cazeaux wydała mi się interesująca z różnych powodów. Nie znając teologii błąkałem się w niej nieraz. Ale wyrozumiałem z niej, że błogosławiony Rajmund, ten mnich tak bardzo prawowierny, twierdził, że mędrzec może mieć o tym samym przedmiocie dwa różne, wręcz sprzeczne sądy: jeden teologiczny, zgodny z Objawieniem, drugi czysto ludzki
Ksiądz rektor gardzi wiedzą.
Księże profesorze, mówię z księdzem o tej sprawie zupełnie poufnie, nieprawdaż? Bo mówi się o tym, żeby do Tourcoing posłać księdza z mego departamentu. Wiem z dobrego źródła, że wysuwają na pierwszym miejscu nazwisko księdza Lantaigne, rektora seminarium. Nie jest wykluczone, że zażądają ode mnie poufnej opinii o tym kandydacie. Jest on zwierzchnikiem księdza. Co ksiądz myśli o tym?
Co do Lourdes nie chcę ani mędrkować, ani wpadać w zbytnią łatwowierność, nie wydaję więc sądu w sprawie, co do której Kościół nie wydał orzeczenia. Ale już teraz w tym napływie pielgrzymów widzę triumf religii, tak jak pan sam widzi w nim porażkę filozofii materialistycznej.
I cóż, panie prefekcie, nie da się zaprzeczyć, że panna Klaudyna Deniseau przepowiedziała ten rychły upadek gabinetu.
Co za jasnowidząca, panie prefekcie? Czy ma pan na myśli tę biedną dziewczynę, która utrzymuje, że porozumiewa się ze świętą Radegondą, królową Francji? Niestety! Nie może być, by temu biednemu dziecku pobożna małżonka Klotara miała dyktować głupstwa i brednie wszelkiego rodzaju, które nie godzą się ani ze zdrowym rozsądkiem, ani tym mniej z teologią. Głupstwa, panie prefekcie, dzieciństwa!
Jej prawdziwe nazwisko jest Girou Znałem jej matkę, Klementynę Girou. Przed piętnastu laty Paulina Giry była bardzo piękną brunetką.
Co najmniej czterdzieści siedem lat Przepuklina była podwójna i wielka. Świetnie! Zaczynam wprowadzać ją przez ucisk. Chociażby się tylko bardzo lekko naciskało ją ręką, po pół godzince tej pracy ma się krzyż i ramiona jak połamane. A dopiero po pięciu godzinach i po dziesięciokrotnym powtórzeniu tego zabiegu udało mi się wprowadzić przepuklinę do wnętrza.
Róża Max! Nie przeczę, ale mimo to jest to jeszcze piękna kobieta
Nie, o Agenorze, który umarł w Brazylii... Ma ona syna, który zeszłego roku skończył Saint-Cyr.
To ładna dziewczynka ładne małe dziewczątko z malinką pod lewą brodawką.
Ale jeżeli plamy te istotnie nie są „zachciankami”, jeżeli odmawia się im przyczyny... że tak powiem... psychicznej, to nie pojmuję, jak mogło utrzymać się przekonanie, które znajdujemy w Biblii, a które dziś jeszcze podziela tak znaczna liczba osób. Moja ciotka Pastré była kobietą inteligentną i bynajmniej nie łatwowierną. Umarła zeszłej wiosny mając lat siedemdziesiąt siedem i do zgonu była przekonana, że trzy białe porzeczki, widoczne na ramieniu jej córki Berty, są pochodzenia dostojnego, bo powstały w parku Neuilly, tam bowiem w czasie swej ciąży, w jesieni 1834 roku, przedstawiona została królowej Marii Amelii i przechadzała się z nią po ścieżce obsadzonej krzewami porzeczek.
Właśnie tak myślałem
Pan doktor przywodzi mi na myśl mego operatora nagniotków Mówił on mi któregoś dnia: „Gdyby pan był operatorem nagniotków, nie zawracałby pan sobie głowy kobietami”.
Już nic nie słychać w domu królowej Małgorzaty
He, he, czułby się pan świetnie między tymi wytwornisiami. Akademia Francuska ma słabość do libertynów.
Wszystkie są bezsilne Mam tu właśnie w kieszeni nowelę, którą chciałbym panom przeczytać. Źródłem jej była anegdota, którą kilkakrotnie opowiadał mi ojciec. Wynika z niej, że władza absolutna jest najbardziej bezsilna. Chciałbym zasięgnąć zdania panów o tej drobnostce. Jeżeli się panom spodoba, poślę ją do „Revue de Paris”.
Ależ bynajmniej, bynajmniej. Powiedziała mi przy deserze: „Przepadam za krasomówstwem. Szlachetna przemowa mnie porywa”. Nie mogłem oświadczenia tego wziąć do siebie. Prawda, że tegoż rana miałem krótką przemowę, ale kazałem ją ułożyć memu adiutantowi, oficerowi artylerii. Był on, niestety, krótkowidzem; napisał tekst tak drobnym pismem, że nic porządnie odczytać nie mogłem... Pojmuje pan?
Czy ładna jest moja prefektowa?
Nie
Zresztą może przyczyna tkwi w tym, że krzesło nie budzi w tobie zapału.
Widać tam również wpływ kobiet na sprawy państwowe.
To dziwne
Więc zbrodni musiano dokonać w sobotę.
W sobotę po południu byliśmy tu ścianą tylko przedzieleni od tej okropnej sceny i rozmawialiśmy o rzeczach obojętnych.
Bez wątpienia. Lecz wszystkie czyny ludzkie mają za bodziec głód lub miłość. Głód nauczył barbarzyńców mordować, pchał ich do wojen, do najazdów. Ludy cywilizowane są jak psy myśliwskie. Spaczony instynkt pobudza je do niszczenia bez powodu i nie dla korzyści. Bezcelowość wojen nowożytnych nazywa się dziś interesem dynastycznym, interesem narodowym, równowagą europejską, honorem. Ten ostatni powód jest może najdziwniejszy, bo nie ma na świecie narodu, który by się nie skalał wszystkimi zbrodniami, nie okrył wszelką hańbą. Nie ma ani jednego, który by nie doświadczył wszystkich poniżeń, jakie los może wymierzyć nędznemu zbiorowisku ludzkiemu. Zło, Kondycja ludzkaJeżeli wszakże narody mają jeszcze jakiś honor, znalazły zaiste dziwny sposób podtrzymywania go, jeśli w tym celu prowadzą wojnę, czyli popełniają wszystkie zbrodnie, którymi zniesławia się jednostka: podpalanie, grabienie, gwałt, morderstwo. Co zaś do czynów, których bodźcem jest miłość, są one zwykle równie gwałtowne, równie dzikie, równie okrutne jak czyny wywołane głodem, należy więc dojść do wniosku, że człowiek jest zwierzęciem zło czyniącym. Ale trzeba jeszcze odkryć, skąd się wie o tym i dlaczego napełnia to bólem i oburzeniem. Gdyby istniało tylko zło, wcale by go nie widziano, tak jak noc nie miałaby nazwy, gdyby dzień nie wstawał.
Zabierają nocny stoliczek, porcelanę i bieliznę w małym wózku ręcznym to zapewne dowody rzeczowe.
Wykonując swoje nowe obowiązki miałem wnosić oskarżenie w sprawie mało interesującej, jeśli zważyć tylko rodzaj zbrodni i osobę oskarżonego, sprawa jednak była ważna, gdyż szło o głowę ludzką. Pewien dość zamożny wieśniak został zamordowany w łóżku. Pomijam okoliczności zbrodni, chociaż są dokładnie wyryte w mej pamięci, bo były one najzupełniej banalne. Wystarczy, gdy powiem, że od samego początku podejrzenie zwracało się na parobka zabitej ofiary. Człowiek ten miał około trzydziestu lat. Nazywał się Poudrailles, Hiacynt Poudrailles. Nazajutrz po zbrodni nagle znikł. Schwytano go w szynku, gdzie wydawał dużo pieniędzy. Mocne poszlaki wskazywały na niego jako na domniemanego mordercę. Miał przy sobie sześćdziesiąt franków, z których posiadania wytłumaczyć się nie mógł; ubranie jego było splamione krwią. Dwóch świadków widziało go kręcącego się koło chaty w noc zbrodni. Co prawda, inny świadek dostarczył mu alibi, ale był to świadek bardzo podejrzanej konduity.
Mnie przejmuje ono zimnym przerażeniem
Zgadza się także owoce swej przemyślności ofiarowywać na usługi sądu
...I lufa tej fuzji nie zgadza się z żadnym znanym kalibrem, tak że Rivoire może w nią kłaść tylko naboje za małe. Pojmuje pan łatwo...
Przezacna! Szkoda tylko, że jest głucha jak pień. Mąż jej jest także zacnym człowiekiem. I bardzo inteligentnym. Z przyjemnością widzę, że zaczynają inaczej go oceniać. Przebył on trudny okres. Wrogowie Republiki chcieli go skompromitować, żeby zniesławić rząd. Padł ofiarą intryg zmierzających do usunięcia z parlamentu przedstawicieli finansów. To obniżyłoby poziom przedstawicielstwa narodowego i byłoby godne pożałowania pod każdym względem.
Nudził się sam w celi. Obiecano mu tytoń do fajki, jeżeli się przyzna. Przyznał się. Opowiadał wszystko, czego chciano. Ten Sieurin, trzydzieści siedem razy karany za włóczęgostwo, niezdolny jest zabić muchę. Nigdy nic nie ukradł. Jest to matołek, istota nieszkodliwa. W chwili zbrodni żandarmi widzieli go na wzgórzach Duroc; robił tam dla dzieci fontanny ze słomek i czółenka z korków.
Zatem ta osiemdziesięciotrzyletnia kobieta miała jeszcze... To nie do uwierzenia!
Tak, tak! Mój znajomy w ministerstwie powiedział mi jeszcze: „Nie lubię kandydatów na biskupstwa, którzy okazują za wiele przywiązania do naszych rządów. Gdyby mnie słuchano, wybierano by spomiędzy innych. Że do służby świeckiej, politycznej wybiera się urzędników najbardziej życzliwych, najbardziej przywiązanych do systemu rządu, to słuszne. Ale nie ma księży przywiązanych do Republiki. I wobec tego daleko zręczniej jest wybierać najuczciwszych”.
Dziękuję pani.
Nie mylicie się.
Ostatnio lubi się spóźniać
Ustawa jest dla ludzi, nie ludzie dla ustawy
Wiem.
Ależ kochany Kaziu nie masz o co się gniewać. Żartowałem. Sam wiesz, że żartowałem. Jeżeli jednak dotknęło cię to
Że mam mu to w oczy powiedzieć?... Po co, po co mam sobie psuć stosunki. Ja tam nie mam zamiaru tresować ludzi bez kultury. Jego ojciec pracował jako giser w fabryce Schulca na Podgórzu. Czegoż wymagać?! Phi!...
Smutny jakiś jesteś? Co?... Powrót z łona natury do miejskiego gwaru. Tak, rozumiem.
Zapewne, zapewne mówiłem tylko tak sobie, bo zresztą teraz mogę zbytnio nie przejmować się Jagodą. Sam stary jest ze mnie bardzo zadowolony i mogę ci ręczyć, że będzie wciąż bardziej zadowolony.
Hm... Nie mówię o tym nikomu, ale tobie jako przyjacielowi mogę. Żenię się z Bogną.
Ach, pewno jesteś przesądny? ale rękę masz rasową. Ja mam ładniejszą, ale ty bardziej rasową...
Mój drogi wybacz, ale to są tak osobiste sprawy, że ja... Zresztą nie mam w tych rzeczach wprawy, nie znam się... I... żenuje mnie ten temat.
Otóż nie wytną, jeżeli nie damy im na budowanie
Ach nie, już zapomniał, że pana tu wezwał. Zresztą sam wie z góry, że zgodzi się z Jagodą, a co najzabawniejsze, że i Jagoda też nie ma w tym względzie najmniejszych wątpliwości.
...o zwolnienie mnie z zajmowanego stanowiska
Więc powiadam panu, że to był osioł. Tak, drogi panie, osioł, a mam prawo tak twierdzić, gdyż był moim najserdeczniejszym przyjacielem. Drugiego podobnego durnia nie doczeka się świat w ciągu najbliższych stuleci. Dlatego też szkoda, że umarł. Jeżeli zaś teraz nas słyszy, niech cymbał wie, co o nim sądzę, gdyż spóźniłem się na pogrzeb i nie miałem możności powiedzieć mu tego w oczy.
Cukier krzepi
Do stu diabłów, są inne środki okazywania miłości, niż Homer. Ale on zawsze był niedołęgą. Opowiedziałbym panu, jak ta fujara zbłaźniła się kiedyś, ale de mortuis nihil nisi bene. Otóż dość o tym durniu. Zostawił w końcu Bognę samą, bo przecież starego Brzostowskiego nie można liczyć, zostawił samą, a to nie jego zasługa, że ona umie dać sobie radę w życiu. Jednak ja, jako przyjaciel zmarłego poczuwam się do obowiązku opieki nad nią zwłaszcza w tych kwestiach, gdzie już raz wykazała brak zdrowego rozsądku. Mówię o jej pierwszym małżeństwie. Teraz zwierzyła mi się, że że chce wyjść za tego Malinowskiego.
Ależ człowiek! Jaki człowiek?!
Więc cóż, do stu piorunów! jesteś pan z mięsa i kości, a we łbie masz mózg, czy zrobiono pana z galarety!? Zajmujesz pan odpowiedzialne stanowisko, a nie masz własnego zdania!
No, więc przepraszam pana. Co się pan na mnie gapi, jak sroka w gnat? Przepraszam. Czy mam rzucić się przed panem na kolana?... Robię wszystko, co mogę, to znaczy, przepraszam. Jacy z was ludzie! Zimne to, bez krwi w żyłach. No, nie gniewa się pan?
Niezbyt wygodna, ale przyzwyczaiłem się do niej.
Tak sądzę...
Zasługi też jakie takie mam, uczyłem się, uczę się ciągle, pracuję jak koń. I co z tego dla mnie? Jaką wartość życiową mam dla siebie samego?... Żadną. Potrzebny jestem państwu jako niezły żołnierz i niezły urzędnik, potrzebny społeczeństwu jako czynny jego członek, może potrzebny rodzinie, jako wół roboczy, ale, widzicie... sobie nie jestem potrzebny.
Żadna wyraźniej zarysowana indywidualność nie asymiluje się zbyt łatwo
Bardzo miło
Ja tam nikogo nie zamierzam wprowadzać
Może chory
Wiadomo: kościół w Piasecznie okradł.
Jestem zmęczony.
Czekam.
Chodźmy, dam panu smoczej kawy.
Lubi mnie przecie i po miesięcznym niewidzeniu nie zdobył się na tyle kurtuazji, by wstać na me powitanie. Może dla jego pamięci miesiąc czasu jest okresem zbyt długim. Po prostu zapomina.
Ależ bynajmniej.
Gorzej dla mnie, bo dla mnie się pan zmienił.
Nigdy nie ośmieliłbym się rościć pretensyj i z jakiego tytułu!?
Więc ironia?... Czy... czy zasłużyłam na nią u pana?
Więc proszę uważać, że... że spełniłem ten obowiązek
Ależ upewniam panią, że żadnych. Wyświadczyłem mu kilka grzeczności, kolegowaliśmy, oto wszystko.
Powiedziała pani, że potępiam. Wcale nie potępiam. Nie mam wprawdzie upoważnienia do zabierania głosu w tej sprawie, ale słowo „potępienie” w każdym razie jest nieodpowiednie. Po prostu... wydaje mi się to swego rodzaju nieproporcjonalnością.
Pani Bogno, przerwijmy tę rozmowę
Właśnie, a ja niczym jej nie uzasadnię. Nie mam żadnych podstaw do jej wypowiadania. Niechże mi pani pozwoli zostać przy moim zdaniu, gdyż...
Zna mnie pan niemal od dziecka i wie dobrze w jakich warunkach ułożył się projekt mego wyjścia za mąż za świętej pamięci Józefa. Uwielbiałam jego umysł, szanowałam jego charakter, prawość, uczciwość, wysokie aspiracje duchowe, ale... ale... nie kochałam go. Byłam zbyt młoda, bym rozumiała potrzebę miłości. O, niech pan nie przypuszcza, bym myślała o jakiejś egzaltowanej ekstatycznej miłości. Chodziło o zwykłe ludzkie uczucie. Chyba jasne, że w tych warunkach z wiekiem, mam już przecież prawie trzydziestkę, musiał rosnąć i ten głód.
Dlatego, że pan mnie lubi. Gdyby pan mnie kochał, zapewniam pana, nie umiałby pan nic powiedzieć. Znalazłby pan tylko jakieś nic nie tłomaczące określenie: ona jest cudowna!... ale to już sędziom w rodzaju pana nie wystarczyłoby.
Pan tak zbladł?! Boże, pewno kawa za mocna. Ta Jędrusiowa nigdy nie umie... Panie Stefanie?...
W biurze nie zdążyliśmy się dziś nagadać. Jakże tam w Zakopanem?
Voila!? Smocza?... Ach prawda, przypominam sobie...
Jeżeli się nią jest w takim stopniu, jak pani, po cóż ten wysiłek?
I dlatego z nią się żenisz?
Dziękuję, ale... mam jeszcze gdzieś wstąpić.
Toś w porządku życzę powodzenia i... zadośćuczynienia, che... che... che... Ja bo obecnie nie mam hm... na zbyciu, jak się to mówi, woli bożej... che... che... che...
Jednakże znała twój adres. Strzeż się! Przyjmujesz w swojej kawalerce szykowne kobiety, a ja tego nie ścierpię, mój ty cudny chłopaku!
Dlaczego by nie? Tylko żeby ludziom dać się poznać, żeby mieć styczność z takimi, którzy mogą człowieka popchnąć w górę.
Co?... Gęś?... Jaka gęś...
Więc po ojcu. Też mu dzięki Bogu niczego nie brakowało. Jak można, będąc uczciwym człowiekiem z dobrej rodziny wykładać ontologię! Pytam, jak można?! Co?
Nie umrzemy! Nie umrzemy! Babskie gadanie. Z tej pensyjki? Otóż zastanawiałem się nad tym. I tego... wicedyrektor Żejmor przechodzi z powrotem do wojska. Ale skąd ja mogę wiedzieć, czy ten pani Malinowski da sobie radę na tym stanowisku... Oto kwestia!
Śliczną parcelę budowlaną na Saskiej Kępie.
Gdy dorobimy się, wybudujemy tam sobie willę, prawda?
Takie... taksowanie...
Porządnie!
Mówię ci. To się jemu nie podoba. A może jest zazdrosny?!
Na pewno
Ależ oczywiście! Zawsze ci pomogę. Zresztą nie ma tam żadnej filozofii.
Owszem, nie mówię. On sam wprawdzie nic nie umie porządnie zrobić, ale ma nosa. Ma. Ma, taki nos! Ma nosa do wyszukiwania współpracowników. To nie żadna tajemnica, że cały Fundusz Budowlany stoi na dyrektorze Jaskólskim. A teraz i moja skromna osoba odegra też swoją rolę. Co?... I wiesz, myślę, że trzeba będzie sprawić sobie granatowe ubranie. Na ciemno człowiek solidniej wygląda. Granatowe chyba najodpowiedniejsze... I może wąsy nieco zapuścić?... Co?
Dobranoc.
Proszę nie wdawać się w dyskusję, tylko sprzątnąć.
Zrób to dla mnie dziś taki ważny dla nas dzień. Nie chciałabym go mącić.
Poczekaj już ja to załatwię.
Niech Jędrusiowa weźmie. Przyda się. No i dobrze. W porządku.
Pieniądze, moja droga, to najlepsze lekarstwo na wszystko.
No, na kobietach.
...Że przy nim zapomina się o wszystkich innych nieszczęściach.
Ależ nie, najdroższa, przeciwnie. To jest tak wielkie szczęście, że czuję się jak... jak okręt, który przybił do portu. Właśnie tak. Pomyśl tylko, czy to nie dużo? Ja, do niedawna tułacz i samotnik, mam eleganckie mieszkanie, żonę, której mi niejeden pozazdrości i nie byle jakie stanowisko. Czegóż mi więcej brak?
Mój jedyny, mój chłopaku...
Rosyjski i włoski
Musisz mi dla próby przeczytać coś. O, na przykład weź stąd.
To trudno określić...
Stefan lepiej mówi ode mnie, ale nie o to chodzi. Rzecz polega na tym, że nie można poprawnie mówić nie znając ducha języka, jego morfologii, fizjologii, mechaniki. Stanowczo radziłabym ci zacząć od początku.
Na tym się skończył. Od razu wiedziałem, że tak będzie. A takiego Anatola Tramma zepchnęli na ósme miejsce i co się okazało?!... Sława, gwiazda pierwszej klasy. Dziś już jest w Hollywood magnatem, zarabia osiemset tysięcy dolarów rocznie! Miliarderki za nim szaleją i ożenił się z rosyjską wielką księżniczką. Ale przypatrz mu się kiedy, jaki on podobny do mnie, tylko nos ma znacznie brzydszy i o te dwa zęby skrzywione.
Jak ty zabawnie to mówisz „wylewają na pysk”! To znaczy że wyrzucają na bruk? w tym żargonie filmowym są niezbyt wykwintne zwroty.
Dęte, hm...
Nie dałaś mi skończyć. Bardzo ładny i miły. Odbitka dobra, przy nieznacznym retuszu, dokonanym twoją subtelną rączką, odbitka nabierze reliefu w jednych miejscach, a straci zbędne wypukłości w innych.
Dobrze, najdroższy
Gdy mówię o chamie nie będę dobierał salonowych słówek. Dla wszelkiego tałałajstwa moja metoda jest najlepsza. Inaczej wleźliby człowiekowi na łeb... chciałem powiedzieć na głowę.
Hop! hop!
Uszanowanie panu prezesowi
Bo dla Bogny w ulu jest rola pszczoły, ale pan chyba nie zabiegasz o tytuł trutnia?
Nie pańska sprawa. Piję mleko, bo mi smakuje. Baaabciuuu! Babciu!... Dajno im jeszcze agrestowego!
Masz ci los! Gdzież tu miejsce na żarty? To chyba ty żartujesz? Brudas! Cały rękaw mi zawalał, aż wstyd iść po mieście. Całe szczęście, że ciemno. Przy tym myśli, że mu wszystko wolno, bo jest moim zwierzchnikiem. Arogant.
Otóż sądzę, że mam zbyt delikatne nerwy, by znosić takie towarzystwo. I proszę cię, na przyszłość uwolnij mnie od wizyt u Szuberta. Będę go i tak miał po uszy w biurze... Jak mogą takiemu człowiekowi, bez żadnych form, bez prezencji, bez dystynkcji, powierzać prezesurę, stanowisko tak wysokie! Nie, moja droga. Mnie nic nie obchodzi jego złote czy tam brylantowe serce. Od ludzi, z którymi obcuję, wymagam tego, co i od siebie, dobrego wychowania, światowych manier i przyzwoitości.
Ależ ja nie w tym znaczeniu! Sądzę, że wywarłem na niej dodatnie wrażenie. Była ze mną bardzo uprzejma. Prawda?
Znam. Brzydki jak noc, prawie łysy i ma głupi, zjadliwy wyraz twarzy.
Nic mi nie mówiłaś. Gdy je spotykałem dawniej u ciebie, myślałem, że owszem są zamożne, ale żeby tyle! I wiesz, może mi się wydaje, ale u ciebie były jakieś inne, mniej oficjalne. Matka je pewno ostro trzyma.
Najlepszy!
Nie bój się, jemu tego nie powiem. Nie jestem taki głupi... Ale swoją drogą Jaskólski mógłby na przyjęcie gości nałożyć jakieś przyzwoite ubranie. Na łokciu miał łatę na trzy palce. A poza tym to wstyd przyjmować kogoś... nie byle pierwszego lepszego i gwałtem zatrzymywać na kolację po to, by dać kluski z serem! Zarabia prawie dwa tysiące miesięcznie, a gości kluskami przyjmuje. Nie, moja droga, kto, jak kto, a ja się Jaskólskimi nie zachwycam.
Jak pan minister każe.
Ja też, broń Boże... Ale, panie ministrze, pan minister był łaskaw zaznaczyć, że my tam źle gospodarujemy. Otóż ja pragnąłbym zapewnić pana ministra, że osobiście jestem w Funduszu Budowlanym tylko wicedyrektorem i mój wpływ na działalność instytucji, mówiąc właściwie, jest żaden.
Ja umyślnie, panie ministrze, pragnąłem podkreślić, że ja nie starałem się unikać przedstawienia panu ministrowi tych rzeczy... Dla dobra sprawy
Proszę
O... panie ministrze...
Nic tu nie masz do myślenia. Myślę ja, a ty masz robić, co ci każę.
To pan obraź jego. Powiedz mu pan, że on... nie odkryje Ameryki. Mnie zaś proszę tymi głupstwami głowy nie zawracać. Może pan odejść.
No, panie Lubaszek, jakże będzie z tym prochem?
To jest znęcanie się! Ja protestuję
To jeszcze zobaczymy, moja droga
Dużo to kosztowało wysiłków, ale w końcu przyznał nam rację.
Co pan sobie myślisz to pańska sprawa. Opowiadaj pan szczegółowo.
Krzywi się jakby?... Ma jakieś humory? Nie?...
Owszem jest. Nie fizycznie. Nerwy scherlały, a przede wszystkim wola. Gatunek skazany na wymarcie.
No?...
Dziękuję ci ładnieś mnie zakwalifikował.
Ani mi się śniło. Jeszcze czego! Zdarza mi się świetna okazja zwrócenia na siebie uwagi wyższych czynników miarodajnych, okazja wybicia się, pokazania co potrafię i mam lecieć z wywieszonym językiem do tych panów. Nie, moja droga. Po mnie się to nie pokaże.
Pierwszy raz to słyszysz?
Byle w miarę. Aha i jeszcze jedno: wy kobiety, jesteście zawsze zanadto gadatliwe, a tu trzeba buzię na kłódkę. Nikomu, ale to absolutnie nikomu ani słówkiem. Rozumiesz?
Całkiem niepotrzebnie „it is silly to gild refined gold and paint a lily”. Cóż począć, kiedy na przekór Szekspirowi wolimy robić rzeczy bezużyteczne i za Wildem nazywać to Sztuką.
Jaka ona jest uprzejma trzeba naprawdę urodzić się wielką damą, by umieć tak się uśmiechnąć.
Ślicznie pani wygląda
Myślałam inaczej.
Jakież to dziwne
Czy ma pan wolny czas o piątej?
Źle pan rozumie. Dwie osoby. Ja i pan.
Że jestem zarozumiały?...
Mężczyźni w pańskim typie bywają bezczelni to jest konsekwencja tego rodzaju urody.
Jednak moja domyślność mogłaby mnie zaprowadzić za daleko... Mogłaby przekroczyć pewne granice... Mogłaby sięgnąć poza ramy... powiedzmy... dozwolone.
Aha więc to naprawdę coś intymnego. Jednak nie zanadto, bo przecież lokaj!...
Czemu pan tak zabawnie mówi: szanowna mamusia!?
Możemy pozwolić sobie na więcej... poufałości. Zachowujemy się zbyt oficjalnie. Na przykład... na przykład moglibyśmy się pocałować.
...Tego szczęścia?... skończyła
Marnuje pan czas
Skądże ja mogę wiedzieć!
Ach, przepraszam. Zresztą... może pan już ubrać się.
Tylko do widzenia. Jestem panu bardzo wdzięczna. Był pan rzeczywiście miły. Wyjątkowo przyjemnie spędziłam popołudnie.
Zadzwonię do pana. Do widzenia i dziękuję.
Że właśnie Romek Denhoff należy do czwartej kategorii. Nie lubię takich ludzi i unikam ich w miarę możności.
Moje uszanowanie, panie baronie.
Dobrze, dobrze. Dobranoc, najdroższa.
No to bez rybki nie wróci
On, zdaje się, pracuje w departamencie mobilizacyjnym?... Tak... Bardzo dzielny, podobno, człowiek. Siedzi sam. Może byśmy go zaprosili? Czy jest pan z nim dostatecznie dobrze?... Będzie nam weselej. Chętnie bym go poznał.
I ja zajrzę
Zapłaci pan w „Mascotte”.
Jakoś! Jakoś! Oto kobiece traktowanie sprawy zawsze to „jakoś”.
Dziękuję. Proszę powiedzieć, że przyjdę.
Ależ, słowo honoru, że nie.
Masz ślicznie sklepioną pierś
Kocham cię i żyć bez ciebie nie mogę. O, ja nieszczęśliwy!
Ja?... Ależ nic nie rozumiem! Dlaczego?... To taka niespodzianka doprawdy?...
Ach, o tym myślisz tostare dzieje. Zresztą nie była to w każdym razie życzliwość dla nas, lecz dla mnie.
No, więc w porządku. Skoro nie wie, nie ma czym sobie głowy zawracać.
A mnie to jest obojętne. Rozumiesz?! O-bo-jęt-ne! Proszę cię tylko o jedno, byś nie wtrącała się w sprawy, których nie rozumiesz.
Tym lepiej
...Wszyscy, którzy są z nimi na ty ale w twoich ustach tego rodzaju... poufałość... brzmi zabawnie.
Nieporozumienie nie może przekraczać pewnych granic. Nie chodzi mi o mnie osobiście lecz o prosty fakt, że Stefan powinien pamiętać, że jestem jego dyrektorem.
Możesz pan mieszkać chociażby na księżycu. To mnie nic nie obchodzi. Rozumiesz pan?... Biuro nie jest towarzystwem dobroczynności, czy przytułkiem. Zamiast gratyfikacji należało się panom surowe napomnienie i wydział personalny otrzyma rugę za przeoczenie tego. Ja zaś będę o panach pamiętał, a pamięć mam, jak sądzę, niezłą.
Poniekąd poniekąd oczywiście.
Nie. Przeciwnie. Czuję się raźniejszy niż zwykle.
Bo nudny jesteś. Spierniczałeś do reszty.
Nie... zaprzeczyła i nagle spoważniała
Dajże mi gwarancję, że podstawy naszej logiki są niewzruszalne, że dogmaty matematyczne nie zostały wyssane z palca, a wówczas uderzę przed tobą czołem i padnę na twarz. Nauka, stary pyszałku, nie jest niczym innym, jak wygłaszaniem niepewnych rzeczy z pewną miną. I nie nudź mnie proszę.
O nie Iwanówki panu nie sprzedamy. Przynajmniej ja mojej cząsteczki. Chcę zachować sobie pańską życzliwość i szacunek.
Hm
Za przeproszeniem jakie ja życie prowadzę, to moja rzecz. Nie ty będziesz mnie uczyła. Dzięki temu memu bezmyślnemu życiu mam dziś przyjaciół w najlepszych sferach. Mam stosunki, pieniądze. Jestem wielkim panem. Każdy kelner, każdy szofer, każdy bileter w teatrze wie, kto to jest pan Malinowski. Czy to cię tak boli, że twój mąż stał się jedną z najpopularniejszych osobistości w Warszawie?... Że ludzie liczą się ze mną?... Że jestem kimś?... Nie, moja droga. Już nie ty będziesz mnie uczyła rozumu. A co dotyczy plotek, że cię zdradzam, daję ci moje słowo honoru, że to nieprawda. Chcesz, wierz
Co ty tam w tym rozumiesz
To moja rzecz
Zatem, wybacz, jesteś wprost ślepa i głucha. Przecie to okropny typ! Jaki poziom! I co za maniery! Już abstrahując od jego skandalicznego sposobu postępowania z tobą, abstrahując od tych pijatyk i afiszowania się z kobietami wątpliwych obyczajów, jak mogłaś znosić przy sobie podobnie trywialną figurę. Pojąć nie umiem.
Nie, ciociu, ale ja go kocham. Kocham i wcale nie żałuję, że zostałam jego żoną. I zostanę przy nim, cokolwiekby się stało.
Jesteś zazdrosny?
Obowiązki to głupstwo. A grunt żebyś była zdrowa, żebyś szczęśliwie urodziła. Za tydzień wyjeżdżamy.
Niestety tylko na jeden dzień.
To też by nie gospodarował. Ziemia mu śmierdzi, a śmierdzi właśnie z tej racji, że posiadł wiedzę, że wykształcił się. Nazywają to wiedzą i wykształceniem, ale czy nie jest czasem odwrotnie? Cóż on wie i czego się nauczył? Czy rozumie życie? Czy rozumie świat? Czy rozumie siebie?... Nie. Pan więcej o tym wie i więcej rozumie. Pan i ja. Wiemy, że słońce wschodzi i zachodzi, że deszcz pada i rosa, że żyjemy po to, by orać, by siać, by plony zbierać i znowu siać. A gdy jest urodzaj, wiemy, że Bóg dał, gdy nieurodzaj, że Bóg zabrał. Wiemy po co żyjemy, wiemy dlaczego pomrzemy. My wszystko wiemy, bo oczy mamy otwarte, bo ziemia nas uczy. Kształci nas na swoich pewnikach, niezachwianych, trwałych, wiecznych. Nie mamy potrzeby, nie mamy woli grzebania się w naszych prawdach. Stoją nad nami jak las, a my wśród nich żyjemy bezpieczni o swoją równowagę, w której znajdujemy siłę, nie siłę pędu lecz trwania. A owe wiedza i wykształcenie karczują ci wszystkie prawdy, podważają pewniki, burzą harmonię świata, napełniają umysł chaosem wątpliwości. I w końcu robią z człowieka to, że swoją niepotrzebnością sam się zatruje.
Otóż znasz użyteczność powiedzmy, gnoju... Moja jest podobna. Na mnie, na moich zasadach, lub (jeżeli chcesz poezji), na moim grobie, wyrośnie to, co pozwoli osądzić wartość takiego jednego życia. Bądź łaskaw przeżyć mnie o kilka lat, a zobaczysz.
Prosty. Pokarmem umysłu jest poznawanie. Żądza nie trwania czy przetrwania, jak mówisz, lecz pędu, postępu, odkrywania nowych prawd, wydobywanie ich z głębin ziemi, z tkanki roślin, z atomów i z bezmiarów gwiazd, z własnych myśli wreszcie. Poznawanie wszechświata, poznawanie siebie i poznawanie swojej roli we wszechświecie. Tu jest źródło wszelkiej wiedzy, tu kryje się motor nauki. I jakże możesz zmusić swój umysł, by wyrzekł się tego, co jest, co musi być racją jego istnienia? Powiadasz „żyjemy bezpieczni w naszych prawdach”. Ależ gdy pewnego dnia bodaj przypadkiem przyjrzysz się im bliżej, spostrzeżesz fikcyjność wielu z nich.
Którą się nigdzie nie dojedzie. Bo jechać po to tysiące mil przez tysiące lat, by nie ruszyć się z miejsca i być tak dalekim od prawdy, jak ten, kto przyjął i uznał najbliższą...
Z przyjemnością.
Przecie pan jest najbliższym spadkobiercą swego wuja.
Jednak umyślnie po to pan przyjechał.
Ach, nic znowu tak ważnego, to jest... nic poważnego... Nie należy przesadzać...
Nic zupełnie. O, Boże! Pani Bogno, niechże się pani nie denerwuje.
To niemożliwe! To niemożliwe! Nie wierzę Ewaryst nigdy by tego nie zrobił.
Boże, Boże... Ale panie Stefanie, przecie mówi pan, że może to być jakieś nieporozumienie?!
Oczywiście.
Ma się rozumieć. Nie na wiele się pani przydam w drodze, ale...
Och, mój drogi, nie wiem, nic nie wiem i przebacz, że cię popędzam, ale nie mam chwili do stracenia.
Bardzo!
Szczęśliwej drogi.
Ale przecie znacznie prościej było zadepeszować.
Przepraszam panią, skąd ja mogłem wiedzieć, że... pani, dowiedziawszy się o co chodzi, w ogóle chciałaby przyjechać?
Ach... o to panu chodzi.
Jest łajdakiem!
Mam zostać matką jego dziecka a poza tym, panie Stefanie, ja go kocham.
Czy pan śpi jeszcze?...
Co?
Wczoraj w południe... Takie nieszczęście.
Aha... sprawdzę, pani będzie łaskawa zaczekać.
Zaraz będę
Sądzę, że tak. Osobiście zrobię wszystko, co leży w moich możliwościach. Wie przecie pani, że dla niej niczego nie zaniedbam. Jednakże nie przypuszczam, by w obecnym stanie rzeczy moja pomoc wystarczyła. Trzeba przede wszystkim uzyskać zgodę poszkodowanych, no i nacisnąć odpowiednie sprężyny w ministerstwie sprawiedliwości. O ile nie mylę się, pan Malinowski miał tam duże stosunki.
Zaczekajcie.
Słucham panią.
A można panią pocałować?
A w jakim hotelu zatrzymała się pani?
Jezus, Maria! Gdzie ja mam głowę! Kazia! Skoczno i każ przygotować śniadanie... Zaczekaj... I podać tę, wiesz, porcelanę w centki... Czekajże... Nie potrafisz, ja sama zarządzę. Zabaw tu tymczasem panią.
Można kochać nawet osoby bezwartościowe. Tatuś mówił, że pani kocha stryja Ewarysta. Nawet sam stryj to mówił. A ja mu wówczas prosto w czy:
Dlaczego głupstwa?... Że tak dotychczas nie było?... To jeszcze żaden dowód. Radia i samolotów też kiedyś nie było. A gdy sobie wyobrażę, że dostanę takiego męża jak tato, stryj, albo któryś z przyjaciół taty, to po prostu dostaję...
Prosiłbym jednak o szczegóły tej strasznej historii, która odebrała mi kilka lat życia
Owszem, ale miałam kawałek ziemi, za który uzyskałam czterdzieści tysięcy, poza tym sprzedałam swoją biżuterię, srebra, zaciągnęłam pożyczki... I brakuje mi jeszcze ośmiu, dziewięciu tysięcy, a mam przyrzeczenie, że Ewaryst zostanie zwolniony natychmiast po wpłaceniu i że sprawa zostanie umorzona.
Ja?... Ja?... Palcem nie ruszę!
Nie sądzę, ale do pani mogę mieć zaufanie. Nie rozporządzam gotówką... Hm... Co mogę, to dam.
Nie mogę szastać majątkiem moich dzieci czasy są ciężkie, a poza tym gra nie warta świeczki.
Zmizerniałaś. Pewno bardzo niepokoiłaś się o mnie? Co?
Że ja zbyt wiele... przecierpiałam.
Tak. Zamieszkałam w małym hoteliku.
Wieczorem się wykąpię.
U Kleszcza, w cukierni. Mam mu to oddać. Zobacz: nic nie rozumiesz, bo to specjalnym szyfrem pisane.
Ach, moja droga, czyż to nie wszystko jedno!... Otóż wyobraź sobie, że siedziałem razem z tym Miszczakowskim. To jest głowa! No! Spryciarz pierwszej klasy. Niczego mu nie udowodnią. Każdziutki szczegół opracowany. Faceta już szósty raz biorą i zawsze się wykręci. Adwokatem mógłby zostać: cały kodeks karny i procedurę na pamięć umie. Nic mu nie zrobią. Kryty jest na wszystkie boki.
Przecie nie mogłeś stracić poczucia uczciwości! Czyż nie pojmujesz, że w twoim podziwie dla tamtego łotra jest coś wstrętnego?
Boże... Boże...
To prawda ale nowonabywca powinien dołożyć. Takie wyzyskiwanie sytuacji jest nawet przewidziane przez prawo. Można by zwrócić się doń i spróbować. A nuż zgodzi się?
Tak. Wyświadczył mi łaskę i dajmy temu spokój. Na razie trzeba myśleć o wynajęciu jakiegoś pokoju, lub pokoju z kuchnią gdzieś na przedmieściu. Tutaj płaci się cztery złote dziennie. To jest bardzo dużo. Nie stać nas na to. A poza tym muszę znaleźć jakąś posadę. To co mam, starczy zaledwie na kilka dni.
Zaraz wielkie słowo jałmużna
Możliwe, ale ty wiesz to o sobie na pewno, a jamam możność łudzić się, marzyć, mieć nadzieję, czyli po prostu... wierzyć, że nie błądzę. Czyż z tym nie wygodniej?
Ale przecież nie mamy żadnych tajemnic
Biedaczka, ile ona musiała przeżyć!... kiedyś zdawało mi się, że się kochacie.
Ha, na to już nie ma rady.
Za nic mu nie płacę nie żąda ani uśmiechu, ani współczucia, ani wdzięczności, ani nawet... wyrozumiałości.
Owszem. Źle się wyraziłam. Chodziło mi o to, że wydajesz mi się jakoś zamknięty, zamurowany. Zapewne, jesteś szczery, ale nigdy nie bywasz otwarty.
Czy nie zauważyła pani u pana Borowicza recesyj antynomicznych w deflagracjach sensualnych?
Tsss... dziękuję pani. To wystarczy.
Rozumiesz
Na zupełną szczerość.
Kochasz ją od wielu lat. Nie tylko kochasz, jesteś też zakochany.
Aż przeznaczonych?
Dziękuję ci. Najlepiej sypiam przy świetle.
Nie unikam. Najzwyczajniej przejadło mi się. Gdybyś najbardziej lubił marcepany, na pewno wściekłbyś się, gdyby ci kazano jeść je trzy razy dziennie przez całe życie.
Wykluczone przecie to takie częste. Zwłaszcza w uboższych dzielnicach. Taki facet siedzi na chodniku i manewruje trzema kartami. Ma dwie czarne, przypuśćmy dwie dziesiątki: pik i trefl, a jedną czerwoną, np. też dziesiątkę karo. Chodzi o to, by czerwień i czarność rzucały się w oczy. Czerwona wygrywa, czarne przegrywają, a łobuz tak manewruje kartami, że przygodny gracz dokładnie widzi, gdzie pada czerwona karta i stawia na nią na pewniaka. Oczywiście zawsze przegra, bo wierzy bezapelacyjnie swojej obserwacji. Obserwacji i logicznym wnioskom. My, mężczyźni, mamy właśnie intuicję przytłumioną przez to zaufanie do swojej logiki. Rozumowanie przytępia nasze odczuwanie rzeczywistości.
Wcale nie. Zastanów się nad tym, że kapitalizm jest prostą konsenwencją liberalizmu. Bezsprzecznie. A poza tym wyrwać z psychiki ludzkiej takie zakorzenione nonsensy, jak pojęcie równości, wolności, braterstwa. Człowiek nigdy nie był równy innym, nigdy nie był wolnym, a braterstwo to przesąd naiwnych. Braterstwo może być interpretowane tylko jako dyscyplina. Rodzinna i społeczna.
Wola, charakter, siła przekonań. Lecz przede wszystkim wola.
Poczekaj czy nie przyszło ci na myśl, że te meduzy mają w sobie zmagazynowane doświadczenie wielu wieków, a takie doświadczenie, ten kapitał intelektualny poucza, że wszelki pęd, wszelka aktywność, to tylko marnowanie sił i bezrozumne harce w zamkniętej klatce?... Zresztą... dajmy temu spokój. Pozwól, że zaproponuję, byśmy poszli na obiad.
Ale najpierw zadzwoń, gdyż chce rozmówić się z tobą w cztery oczy. Do widzenia.
O nie, bynajmniej. Nawet przeciwnie. Nareszcie nie spleen.
Zatem do widzenia. Będę za dwadzieścia minut.
Nie można być aż tak chciwym. Chciałby pan zmonopolizować wszystkie uroki?... Ale zupełnie serio udał się panu brat. Bardzo się cieszę. Rozsądny, inteligentny, naturalny. Wyobrażam sobie, jak pan, drogi panie Stefanie, musi być uszczęśliwiony, że wyrósł zeń taki dzielny mężczyzna. Przecie to pana dzieło.
Że jest takim, jak jest. Że nie łączy mnie z nim nic. Ani przekonania, ani upodobania, ani usposobienie. Sądziłem, że pani to wyczuje... Ale widocznie... widocznie mnie pani nie chce, nie umie, nie może wyczuć.
Kochałam go pan przecie wie wszystko. A dziś... dziś już mój los jest związany z jego losem.
Przyszłość Danusi.
A teraz pan powiedział świadomie nieprawdę. No, niechno mi pan spojrzy w oczy... Widzi pan. Nie wolno być tak chciwym. Przypłaca się taką chciwość często... prawdziwym nieszczęściem... Często taką krzywdę, jakiej... Panie Stefanie, oczywiście nie chcę i nie potrafię nauczyć pana, przypomnę tylko słowo wielkiej mądrości:
Do adwokata. Umówiłam się z nim na szóstą.
Jak to, pan jesteś synem margrabiego de Marsantes, ależ ja go bardzo dobrze znałem Ojciec pański był moim bliskim przyjacielem.
Saint-Loup o kasku ze spiżu dobierz no trochę tej kaczki o udach ciężkich od tłuszczu, na które znamienity ofiarnik ptactwa rozlał mnogie libacje czerwonego wina.
W takim razie żałuję, bo jest mniej stylowy. Chętnie bym go zresztą poznał, jestem pewien, że bym napisał jakiś pełnowartościowy interes o takich cacusiach. Ten, na oko, jest morderczy. Ale pominąłbym stronę karykaturalną (w gruncie dość lichego gatunku dla artysty rozkochanego w plastycznym pięknie słowa) tej facjaty, która, daruj mi, rozśmieszyła mnie do łez na dobrą chwilę; uwydatniłbym arystokratyczną stronę twojego wuja, który w gruncie robi byczy efekt i skoro przejdzie pierwsza uciecha, frapuje bardzo wielkim stylem. Ale jest pewna rzecz, w całkiem innej kategorii pojęć, o którą chciałem cię spytać; i za każdym razem, kiedy się spotkamy, jakiś bóg, błogosławiony mieszkaniec Olimpu, każe mi całkowicie zapomnieć, że cię mam prosić o tę wiadomość, która już mogła mi być i z pewnością będzie mi bardzo użyteczna. Kto to jest ta piękna osoba, z którą spotkałem cię w zoologicznym ogrodzie, w towarzystwie pana (zdaje mi się, że go znam z widzenia) i panienki z długimi włosami?
Ale, proszę pana, ja zupełnie nie znam tej osoby; pan ma taką minę, jakby pan sądził inaczej.
Ja zrobiłem osiemdziesiąt dwa wczoraj.
Ale nie, one wcale mnie nie potrzebują.
Nie, tylko ona i miss, bo ona ma zdawać egzaminy, będzie musiała obkuwać, biedna smarkata. To nie jest wesołe, ręczę panu. Może się zdarzyć, że się trafi na dobry temat. To rzecz przypadku. Na przykład jedna z koleżanek miała: „Opowiedz wypadek, którego byłaś świadkiem”. To jest klawe. Ale znam dziewczynę, która miała opracować (i to jeszcze na piśmie): „Kogo wolałbyś mieć za przyjaciela, Alcesta czy Filinta?”. Pociłabym się nad tym! Najpierw, pomijając wszystko inne, to nie jest pytanie właściwe dla młodych panien. Dziewczęta przyjaźnią się z innymi dziewczętami i nie uznaje się w zasadzie, aby miały sobie dobierać przyjaciół wśród panów. Ale w każdym razie, nawet gdyby ten problem postawiono młodym ludziom, co pan chce, żeby można wymyślić na ten temat? Wielu rodziców napisało do „Gaulois”, skarżąc się na trudność podobnych pytań. Paradne jest, że w zbiorze najlepszych zadań laureatów potraktowano dwa razy ten przedmiot w sposób absolutnie sprzeczny. Wszystko zależy od egzaminatora. Jeden chciał, żeby powiedzieć, iż Filint jest pochlebca i kret, drugi, że nie można odmówić podziwu Alcestowi, ale jest zbyt zgryźliwy i że na przyjaciela wolałoby się Filinta. Jak żądać, aby nieszczęsne uczennice się w tym wyznały, skoro profesorowie nie mogą się zgodzić? I to jeszcze nic, z każdym rokiem robi się trudniej. Gizela mogłaby się z tego wykręcić chyba fuksem.
Słuchaj, dziecko, nie bądź idiotką
Najzupełniej nie posuwając się wszelako do twierdzenia, że różnica jest równie głęboka jak między posągiem z katedry w Reims a z kościoła św. Augustyna. A, à propos katedr mówiłem panu kiedyś o kościele w Balbec niby o wielkiej skale nadbrzeżnej, o pospolitym ruszeniu okolicznych kamieni; ale na odwrót popatrz pan na to wybrzeże (to szkic robiony całkiem blisko stąd, w Creuniers), popatrz pan, jak te potężnie i delikatnie wycięte skały przywodzą na myśl katedrę.
Nie powinna była napisać: „Monsieur”. Toż samo kończąc, powinna była znaleźć coś w rodzaju: „Pozwól, panie (lub, co najwyżej, drogi panie), bym wyraził uczucia szacunku, z jakimi mam zaszczyt pozostawać twoim sługą”. Z drugiej strony, Gizela powiada, że chóry w Atalii są nowością. Zapomina o Esterze oraz o dwóch tragediach mało znanych, ale które właśnie tego roku rozbierał profesor, tak iż jedynie cytując je (bo to jest jego konik), byłaby pewna, że przejdzie. Jedna to Żydówki Roberta Garnier, druga Aman Montchrestiena.
Niezupełnie jesteś daleka od prawdy Merlet i Sainte-Beuve to nieźle robi, ale zwłaszcza trzeba zacytować Deltoura i Gascq-Desfossés.
Jesteś, ale ja miałam innych przyjaciół przed tobą, znałam młodych ludzi, którzy, ręczę ci, mieli dla mnie tyleż przyjaźni. No i nie było ani jednego, który by się ośmielił na podobną rzecz. Wiedział, że by oberwał po papie. Zresztą oni nawet nie myśleli o tym; ściskaliśmy sobie ręce bardzo szczerze, bardzo serdecznie, jak koledzy; nigdy nie było mowy o całowaniu, a mimo to było się dobrymi kompanami. Doprawdy, jeżeli panu zależy na mojej przyjaźni, może pan być zadowolony, bo muszę pana bardzo lubić, żeby to panu przebaczyć. Ale ja jestem pewna, że pan gwiżdże na mnie. Niech pan przyzna, że to Anna się panu podoba. W gruncie ma pan rację, ona jest o wiele milsza ode mnie, no i jest prześliczna! Och, mężczyźni!
Patrzajże, daj pokój Włoszce, aby cię za drugim razem dalej jeszcze nie zesłano.
Ja więcej w tę twoją niedorzeczną sprawę rąk nie umoczę Nie dokażesz tu nic, a ja się mojej pani narażać nie myślę.
Miłość wasza gotujecie Dżemmie los straszliwy Ona wierzy w miłość wieczną i ani się domyśla jak prędko się te pajęcze nici rozerwą. Ze mną było co innego, jam nigdy bardzo nie ufała nikomu, nawet W. Miłości, gdyś mi poprzysięgał kochanie, które w trzy miesiące rozwiało się i znikło... ale Dżemma rozkochana, rozmarzona Dżemma... ją straszny los czeka. Ona sobie może odebrać życie, oszaleć... ja nie wiem. Jeżeli ją kochacie, przygotowujcie ją lepiej zawczasu do tego co nieuchronne. Biedne dziecko!
A ja? ja zapewne nie płochą ale złą za to!
Ale ja.. żoną nie jestem! Ona mieć będzie wszystkie twoje godziny, ja kradzione. Przez ten czas, gdy ani widzieć ani słyszeć was nie będę, zazdrość mnie zadławi. Umrę...
Nie, choćby nie było w mocy waszej, musicie wszelkiemi sposoby postarać u matki, aby się tak stało jak ja chcę.
Nie wiem kto i nie wiem jak się to ma zrobić ale wiem, ja tego chcę, pragnę, że wszystkom uczynić gotowa, aby się to stało i stać się musi.
Dziecko z twoim temperamentem, niecierpliwością, narażać się na to, aby twoją i moją tajemnicę natychmiast odkryto.
I wy ją otoczoną temi obcemi zostawicie, aby one spiskowały?
Ale to jest niepodobieństwem!
Pisywaliście do siebie Piękna jest, młoda i jak najlepiej wychowana. Niemka, to prawda, ale my z niej zrobimy co zechcemy... to od ciebie zależy... Taką była nieboszczka matka nasza, a daj Boże, aby wszystkie jak ona żonami były i matkami przykładnemi... Nie kochał jej ojciec gdy się żenił ale przywiązał potem najczulej, i szczęście znalazł w małżeństwie.
To może tem gorzej bo my, co je dostrzegamy, lękamy się ich dla was.
Alem nie zasłużył, aby mnie o to posądzano nie jestemże posłusznym?
A tak! i jej powinnaś być ciekawą, jak blada i strwożona jechać będzie na te królewskie gody, które dla niej staną się męczarnią królewską!
Jestem kupcem z Wenecyi a może wysłańcem rzeczypospolitej... to mi obojętne!
Kto są te dwie Signoriny?
Widzicie jak się tam ściągają na zachodzie chmury? otóż nie potrzeba na to proroka, aby zgadł, że nim oni powoli ciągnąc od namiotów do miasta nadążą, niezawodnie deszcz zacznie kropić i naszym paradnym ufcom atłasy i aksamity pomoczy!
Uspokój się Zmienić tego nie możesz, a dasz ludziom na urągowisko... Tace!
A młodzi państwo? Poszli zapewne razem?
Sądzicie, że wam to teraz przyjdzie bez trudności?
Zatem wasza sprawa źle stoi!
Tak i ja sądzę Jednakże ze starą królową niech Bóg mnie broni zrywać i jej się narazić. Takiego robaka jak ja zgniotłaby odrazu.
Ona! teraz ani chce patrzeć na mnie, bo się jej zdaje, że zostanie przy królu młodym. Później rozum mieć musi... nikt się jej lepszy nademnie nie trafi, to pewna.
Nie żałujcie na to Opłaci się później.
Tak mówią
Czyż się pani moja nie domyślasz? słodko jest choć pomówić o niej!
Nie, teraz już nie Zmieniło się położenie.
Jaki? nie umiem wam odpowiedzieć. Tak sobie, porządny Włoch, kupiec, z którym się poznałem przypadkiem. Radził mi wprost ażebym Włoszkę porwał gwałtem... królby mi za to podziękował.
Ale cóż nasz dobry, stary król znaczy?
Potrafi się z nim rozprawić Czekała nadto długo, chce wybuchnąć.
Jedna tylko matka nie dała nic synowej! a stało się to wobec posłów, którzy jutro, jeśli nie dziś doniosą o tem cesarzowi i królowi ojcu. Pomszczą się oni, nie daj Boże na Izabelli, na waszych księztwach.
A! lecz bardzo źle się stało.
Bo oni nigdy niczem innem być nie mogą i nie będą Ciebie zdzieciniałego starca uwodzą, mnie nie potrafią.
Na Litwę Król możeby mu dał rychlej Mazowsze, bo o swą Litwę zazdrośny, ale ja nie chcę aby zawładnął Mazowszem. Mam inne zamiary.
Nareście kiedyś się to skończyć musi Książęta Pruski i Lignicki długo siedzieć nie będą. Porozjeżdża się to powoli, zostaniemy sami.
Starego króla ukołyszcie! Wnoszę z tego coś miłość wasza tu z sobą przyniosła, że burza musiała być niemała, a rozstanie bez pojednania.
Ta noc, ta noc a Augusta wyrwać ztamtąd nie mogę.
Kocha, kocha, dziecko moje ale miłość się musi ośmielać i objawiać powoli, to prawo rycerskie! Daje ci czas, abyś się z nim oswoiła, przywykła, spoufaliła.
Ona nie zastąpi ci rumieńca patrz na pożyczany rumieniec starej królowej, któż w niego uwierzy?
Tymczasem nic więcej od was nie potrzebuję nad to, ażebyście zapomnieli o tem, żeście mnie widzieli w Krakowie.
Bynajmniej! piękna jest, rozkochana lub dobrze udaje rozmiłowaną, wszystko to prawda, ale po za nią stoi Bona. Na nią uderzyć potrzeba.
To prawda ale gdyby tak było, niewiele nam pomoże usunięcie jednej.
Wie on już o mnie a jutro z listami idę... do młodego króla naprzód.
Przysłano z Pragi Włocha Ma listy do Augusta, do was i jeśli się nie mylę do wielu innych. Chcą go tu nam posadzić jak dozorcę, jak szpiega. To rzecz dla ciebie obelżywa! więc wiary w nas nie mają? Są więc ludzie, którzy im donoszą, że Elżbiecie się dzieje krzywda?
Jeżeli przyjmiesz tego Marsupina zaklinam, abyś się na słodkie jego słowa wziąć nie dał, ani pokorą nie pozwolił omamić. Szpieg jest... złoczyńca!
Twarz nie kłamie! Na Boga nie opuszczaj nas, zostań tu, jeżeli można, bądź świadkiem tego co się dzieje. Małżeństwo wcale z sobą nie żyje. Król młody ma kochankę czy kochanki. Ta nieszczęśliwa wzgardzoną jest.
Jeżeli król stary was przyjmie pokłoniwszy mu się, choćbyście nie chcieli, musicie prosić o posłuchanie u królowej matki, aby jej nie obrazić.
Gdzie dzwon? Tego ja nie wiem i tego nikt nie wie.
Spójrz, jaki los czeka zdrajców tajemnicy!
O jaka moja pani ciekawa! Tu właśnie urywa autor pieśń swoją, mogę cię jednak zapewnić, że zanim Rüdiger uporał się ze zbroją, figlarna Angelika dzięki pierścieniowi, który ją niewidzialną uczynił, uniknęła „niebezpieczeństwa”.
Nic.
Ja mam lepsze rzeczy do roboty niż malowanie Jakże mi ciebie rozkaprysiły, czego to ja ciebie będę musiała oduczyć, moja duszo!
Teraz nie wy, ale my
Wszędzie, wszędzie
Odziej no się, Olu żebyś się nie przeziębiła.
Ale pora się przygotować do nich i strategią całą rozważyć, jakiéj nam użyć wypadnie.
A! spodziewam się! po głowachby nam jeździli. Zuchwalstwo już i tak dochodzi do najwyższego stopnia, a dobroć pana i wspaniałomyślność wasza ośmiela do wybryków najswawolniejszych. Czy téż hrabia uważałeś, ile sobie Watzdorf młodszy pozwala?
Na to się nie odważy.
Wierzcie lub nie, powiem otwarcie: ja go mam za twórcę medalu...
Tak jest
Tak, na strzelaniu królewicz potrzebuje rozrywki. Bądź co bądź, należy mu ich dostarczyć... namiętnie strzelać lubi. Przecież to tak niewinna zabawa...
Jeżeli mi wolno będzie to ja zaofiaruję nagród pięć. Wiele nie mogę, ubogi jestem, ale na uciechę mojego najdroższego pana, składam mój maluczki dar u stóp jego.
Któż bierze drugą nagrodę?
Nie mam ani o czem, ani jak A co gorzéj, straciłem ochotę do życia, do wszystkiego. Cóż mi tam? Dla mnie niema szczęścia...
Przed godziną wróciwszy do domu, znalazłem wszystko przewrócone; sługa znikł, a z nim to, co mnie mogło najciężéj obwinić.
Zrobiono rewizyą u Watzdorfa, przetrzęsiono papiery; pełno paszkwilów
Szambelan Watzdorf...
Szambelan Watzdorf? Watzdorf młodszy? lecz cóż? lecz jakże...
Nie chcę o tém słyszéć więcéj; dość
Nie potrzebujesz mi mówić tego, ja wiem wszystko; powtarzam panu nawet to, co się panu zdaje tajemnicą. August II potrzebował sławy i rozgłosu ze swych miłostek, pobożny syn jego nie dopuści nawet podejrzenia na siebie. Dlatego wszystko się musi ułożyć tak, aby ludzkie oko nie widziało, ludzkie nie słyszało ucho.
Moje dziecko, ja téż nie jestem nieśmiertelny, jestem stary i czuję żem grat, który wkrótce pójdzie na śmietnisko.
A racya?
Wyście go widzieli!
Bezwątpienia lecz gdy plan będzie w rękach waszych, naówczas nie ma innéj alternatywy: jeden z nas paść musi. Wiecie książe, jak król jest do niego przywiązany...
Nie przeczę, że robota trudna; nie uznaję jéj jednak niepodobną
Ale ten plan? ten plan? daj mi go, na wszystko się zgadzam.
Książe wyjeżdża do Wiednia? nic o tém nie wiém.
Ja o tém nie wątpię
Ale przedmiot jest trochę za mytologiczny, i gdyby uchowaj Boże, Jéj Królewiczowska Mość nadeszła...
Mistrz jest, ale precz z nim, precz z nim.
Siete un birbante! Tace, basta!
Mój ojciec go cenił to dosyć.
Jestto siérota, która postradała rodziców, familii prawie żadnéj; nasza, to jest żony mojéj, krewna bardzo daleka. Chcielibyśmy się zająć jéj losem. Przy łaskawéj protekcyi W. K. Mości, łatwobyśmy tu jéj męża znaleźli na dworze, a widzę, że się jéj tu wszystko wielce podobało, że radaby pozostać.
Jak król jest usposobiony dla Sułkowskiego?
Pytałeś mnie o Sułkowskiego?
Jak Watzdorfa do Königsteinu?
Croyez-y, et buvez de leau
Z powietrza!
Znowu zawiniła pewnie Faustyna
Proszę z respektem o królu!
Dziś nie ma czasu mówić o tém za chwilę, tylko co nie słychać, ktoś zapuka do bramy, niech go stary Beppo wpuści. Nie mogłem swobodnie, niepostrzeżony rozmówić się z Padre Guarinim, przyjdzie tutaj. Daj mu co słodkiego, tylko nie ust twoich, które są najsłodsze, i zostaw nas samych.
Lontano degli occhi, lontano dal cuore Król się oduczy od niego, a wy mu go zastąpicie.
Dosyćby było jednego ale tamto pono trudno... a i kandydata na tę funkcyą znaleźć mi nie łatwo.
Tymczasem wiesz, co ludzie roją i mówią?
Oznajm hrabiego Sułkowskiego z pożegnaniem i mnie.
A! nie on swobodny, ja także; czy może być co milszego w małżeństwie? Nie mamy czasu się sobą przesycić, i dlatego bardzo jesteśmy szczęśliwi.
Ja od tego uwalniam Hrabio, przywieź nam tylko swoją całą, a będziemy mieli dosyć. Laurą przepasana będzie się ładnie wydawać, kiedyś na medalu.
Głupstwo!
Ale co znowu!! Brühl... złoty Brühl
Wychwala! to źle! uszy mu natrę.
Nieochybnie, ale teraz powtarzać potrzeba ataki. Sułkowski wraca, rzecz nie cierpi zwłoki; powinien zastać już króla nawróconym: inaczéj przemówi nałóg, odezwie się przyjaźń dawna, zajmie swe miejsce i nic go już z niego wyrugować nie potrafi.
Żona się go spodziewa co dnia: pisał do króla, że będzie w tym tygodniu. Spieszyć należy
Nie wiem, ale jestem wiernym sługą Pana mego, i mam za przyjaciół tych których on widzi dobrze, za wrogów tych co mu są nie mili. W. K. Mość byłeś łaskaw umieścić przy swéj osobie dwóch moich braci, otóż gdyby jeden z nich miał nieszczęście zasłużyć na gniew króla, wyparłbym się brata.
Hm! to być może powiadasz! to być może, a tak! to być bardzo może dodał król jaką on tu Venus przyniósł raz, com ja biédy miał z królową. Spalić ją kazała. A była bardzo piękna. No, i to prawda, że pozwalał sobie czasem...
Uczę się przy W. Kr. Mości.
Ja nigdy nie dopuszczę żeby mnie posądzano nigdy, nigdy! wolę... wolę...
Głowa piękna! powieszę ją u siebie, gdy mi ją zechcesz darować. I uśmiechnął się z galanteryą.
Tak, tak, zdrów! ale...
To, co najgorszego stać się mogło Nieprzyjaciele pańscy oskarżyli go, królowa na czele, Guarini, hr. chytry Brühl... nie mam co goryczy sączyć po kropelce: jesteśmy zgubieni...
Ale to nie może być! to głupia mistyfikacya, któś ci naplótł niedorzeczności, a tyś dobrodusznie mu uwierzył. Niéma na świecie człowieka, coby mi mógł serce króla odebrać. To proste niepodobieństwo, to bałamuctwo, to nikczemne kłamstwo! Ja się z tego śmieję! Mnie, mnie do króla nie dopuścić? Ludovici, tyś zmysły postradał...
Król jest słaby królowa jest kobiéta i upartą, O. Guarini jest najprzebieglejszym z ludzi, a Brühl umié doskonale nas cudzemi zagrzebywać rękami. Otóż cała tajemnica. Nie taiłeś wasza ekscelencya swéj niechęci dla mnichów, masz ich pracy owoce.
Król jest niewolnikiem
No, to milcz... ja się ich wszystkich nie boję: mnie tak zgnieść jak Hoyma i innych nie można. Jam twardy.... Zobaczymy...
I tegobym nie życzył w teraźniejszych czasach za sługi ręczyć niepodobna: ktokolwiek zobaczy i doniesie.
Owszem gospoda pod Koroną zamówiona dla J. ekscelencyi, ale nadbiegł kuryer z oznajmieniem, że dopiéro za parę dni z Pragi wyruszy.
A na jakiż dwór się oni nie wcisną? jakiéjże oni sukienki nie wdzieją? N. Panie, jam żołnierz i rąbię po rycersku; w bawełnę nic obwijać nie umiem. Są źli ludzie, a ci co najsłodsi, najpokorniejsi, najusłużniejsi, ci właśnie najniebezpieczniejsi. Panie i królu mój! nie chcę innych wymieniać, ale Brühl... Brühla się pozbyć potrzeba lub owładnie wszystkiém i odbierze W. Kr. Mości prawdziwych przyjaciół, aby sam tu władał i rozporządzał.
Byłam u drzwi! i dobrze się stało żem się tam znalazła przypadkiem. Ty jesteś aniołem dobroci, ale król takim być nie powinien. Ten zuchwalec obraził majestat królewski, mnie, ciebie; śmiał się zapomniéć do tego stopnia, aby ci radzić życie bezbożne. Auguście, jeżeli noga tego człowieka postanie na dworze, pioruny i kara boska ścigać nas będą.
Ale niéma się czém trapić! niéma sobie czém psuć humoru i zdrowia. N. Panie Faustyna dziś śpiewa razem z Albuzzi, są w najczulszéj zgodzie, kochają się jak dwie gołąbki.
Ja to rozumiem bardzo dobrze jakże chcesz, aby kto widząc swój upadek nie stracił głowy. Ja się jeszcze do N. Pana docisnąć nie mogłem, powiedziano mi że zajęty w gabinecie. Musi być walna narada co tu zrobić z Sułkowskim, który wszystkim szyki pomięszał.
A lekarstwo na to?
Wiem doskonale
Dość mam najmocniejsze postanowienie rozstać się z wami: to się już zmienić nie może. Ani wam, ani rodzinie waszéj, ani nikomu nic się złego nie stanie... bądź spokojny, ale idź, idź, idź!!
Tak jest i zaczynam się oswajać z mym stanem, znajdując że jest wcale znośnym.
A! serc! serc! ani pan ani ja o sercach mówić nie mamy prawa. Mamy fantazye nie serca, mamy zmysły nie uczucia, ale... tak lepiéj.
Jeżeli go znasz powinieneś się domyśléć. Pojedzie naturalnie do Uebigau, będzie siedział potrząsając głową po dawnemu i starać się nieomieszka zabiegać drogę królowi, intrygować, aby do łaski powrócić.
Ja nie mam grosza! ja się rujnuję na występy, aby panu mojemu honor uczynić: jam w długach...
To być może ale...
Zapominasz się!
Ale ja jestem widelec, którym każdy minister musi jeść: to co innego.
Zbytecznie się śpieszyć nie mamy potrzeby król musi pierwszy swój krok wielki wydychać. Faustyna zaśpiewa, O. Guarini zagada, prochu trochę wystrzelamy. Scena w korytarzu się zapomni, dopiero można będzie do drugiego aktu przystąpić.
Zatem rzecz postanowiona waćpan zbierasz dowody winy. Mnie, który po nim biorę spadek, nie wypada przeciwko koledze i współzawodnikowi działać otwarcie. Ja go ciągle przed królem bronię i za nim proszę. Papiery te, niby przypadkowo podchwycone zaniesie hr. Wackerbarth-Salmour, to rzecz ułożona.
Nie zupełnie i to właśnie jest nieszczęście. Objąłem po nim sprawy; jestem człowiek sumienny, musiałem wejść we wszystko.
A, z tym, tak... tak...
Jest nim i na wieki zostanie
Winowajcy już niéma Najj. Panie, musiał się czuć do grzéchu: nocą uciekł do Polski.
To najwygodniéj bo świadek ten nie miesza się do spraw naszych tak czynnie, aby dla nich zstępował na ziemię. Najlepszém świadectwem Bożém jest los, który waćpana spotyka. Oto są owoce waszéj polityki: pruski najazd i sromotna króla ucieczka.
W zarządzie Saksonii nie potrzebowałem żadnych inowacyi, dosyć mi było wstępować w ślady mojego znakomitego poprzednika.
Jak się to szczęście nazywa? Padre Guarini, czy...
Wcale nie, bo mnie ta scena bawi ale powtarzam panu, my z sobą komedyi grać nie potrzebujemy.
Tak, aby nazajutrz potém bez sądu wyprawić mnie bezpiecznie do jednéj z fortec saskich Nie: dziękuję wam. Wolę przebywać na wiedeńskim dworze i ztamtąd genialne wasze podziwiać czyny!!
Brühl! za kogo mnie masz, bym ci przypisywał robotę własnoręczną, tam gdzie mogłeś ją cudzemi wykonać rękami? Nadto jesteś doskonałym artystą, abyś miał występować tam, gdzie żar możesz palcami drugich zagrzebać.
Tak lecz jeśli w istocie znasz do gruntu sprawę, toś książe i to wiedziéć powinien....
Wiem, w Polsce ratio status.
To obyczaj domowy, do którego się trzeba zastosować.
Mogłaś się, moja jejmość, z góry na nie przygotować, bom sobie wyraźnie zastrzegł, że obyczajów moich zmienić nie myślę
Ani pani, ani ja się do tego nie mieszam... zaskarżenia poszły z innego źródła do sądu. Ja waćpani dobrodziejce po przyjacielsku o tem oznajmuję, ażebyś wiedziała co czynić, jak sobie postąpić. Dobkowie są pod strasznemi zarzutami; naznaczona komissja sekretna zjedzie lada chwila... umyjże ręce, moja dobrodziejko, od tych brudów, nie mieszaj się
Tylko pozornie nie kochającą go; przybył tuz nią a potajemnie pono i pierwszy amant za nią podążył. Niewiadomo jeszcze czyli dowody zdrady jakie miał mąż, lecz człowiek go własny wydał, że żonę, a bodaj i gacha
Ostrzegam też waćpanią, abyś się na baczności miała, gdyż lada chwila przyjdzie do porachunku kilkasetletniego z tą rodziną. Utajony arjanizm wiadomo co ciągnie za sobą...
A tu wszystko na skarb zabiorą! lamentując krzyknęła jejmość. Nie, ja tu muszę być, aby choć w części ratować...
O żadnych arjanach z Rutowa... i w ogóle o z dawna wygasłym u nas arjanizmie ja nic nie wiem, odparł Dobek obojętnie.
Puste? puste? łamiąc ręce krzyknęła jejmość; ale to nie może być!
A..? Tu nie śmiejąc wyrzec o co mu chodziło, Aron wydobył ręce i w dłoni pokazał, jakby liczył.
A jejmość? co jejmość?
Ja jestem człowiek gruntowny, odezwał się rotmistrz, i kiedy co robię, to porządnie. Co mi znaczyły nalepione kartki... Mogło być bałamuctwo, macałem dobrze... a i brzęczało we środku.
Już jak tylko traciłem, tom miał do nich prawo, i byłbym je sobie mógł na stare lata zaoszczędzić...
Chciałbym mu moją kondolencję wyrazić, rzekł Poręba. Ludzie mnie ogadali przed nim, z domu mnie przepędził, wszystko to przebaczam wspaniałomyślnie
Arjanin! ormianin! dodał Poręba, kto ich tam rozróżni! At! bałamuctwo... Chodźmy do Dobka...
To rzecz wiadoma to darmo!!
A co mi napsujecie ziemi i muru, niech wam Pan Bóg nie pamięta
Niewiadomo! rzekł śmiejąc się ks. Żagiel ponuro i ironicznie. W komissji są jakieś papiery niby przezemnie złożone, ale których ja nie poznaję... Regestra... modlitewki, bałamuctwa, cale co innego... gdzie się rzeczywiste podziały nikt nie wie. Mówią, że innych nie było...
Ej! ej! i papiery zginęły, i Wal zniknął! rzekł Poręba; casus fatalis! Jedź jejmość zawczasu do Smołochowa, a i ja się zapakuję, nie mamy tu co dłużej popasać.
A! podniosę, utulę i zrobię co chcesz... jeśli mogę... ale o co idzie? siadajcie! może... poczęła pani Wiska. Moi goście, choćby się trochę zniknięciu memu dziwowali
Może dla tego, cicho szepnęła Laura, że chcieli iść własną drogą, nie idąc ślepo z drugimi; może dla tego, że z nauki Chrystusa brali miłość
Ja jadę natychmiast, dodała Laura, wykradnę go, odbiję, ukryję w miejscu bezpiecznem, u króla, u trybunałów, u duchownych? Ja liczę na panią kasztelanową...
A! to go uwolnić muszą!
Pamiętaj, dodała raz jeszcze, i wybiegła.
Nie masz do tego prawa! odrzekło dziewczę... a ja cię z góry ostrzegam... że gdy będzie szło o ojca... gotowam najstraszliwiej udawać że ciebie zdradzam! Cóż chcesz? jestem aktorką! Sztuką posługiwać się będę w życiu!
Komissja? pokopała, poorała, popsuła co mogła, a nie znalazłszy nic, pojechała zkąd przybyła, mówił Aron... Najedli się, napili, nabrali co wlazło... a czego nie wzięli, zostawili jejmości... Ona tam z Będziewiczem i rotmistrzem króluje.
Nie chcesz mi dać jechać samej, a ja ciebie samego też nie puszczę; jedziemy więc oboje, a starania ja biorę na siebie.
Gdyby nam był koniecznie potrzebny, odparła Laura, prosilibyśmy o pomoc; ale tak jak stoją sprawy nasze, ja się podejmuję im wydołać... Wreszcie, możemy napisać później, dodała, nie chcąc zbyt stanowczo odpychać ofiary, Laura, chociaż najmocniej postanowiła, niedopuścić Honoremu tej podróży. Teraz, niepowinien jechać... mielibyśmy to na sumieniu.
Honory się wszędzie przydać potrafi i miły jest, rzekła Laura, ale na ten raz, powiem szczerze, byłabym tak zgryziona, żem go ztąd wzięła od Zosi, iżby mi to wszystko psuło.
A! nie! nie! mylisz się... nie płakałam... a jeśli mi łza zbiegła, to chyba, że ty mi, dobra siostrzyczko, uciekasz.
Sama nie wiem, niepowinnabym... szeptała Zosia, to prawda! on taki poczciwy, że mnie wziął i że mnie kocha... a jabym mu mogła nie wierzyć? Cóż ty chcesz, Lauro, wiem to, i boję się... Ja go tak kocham... wierzę w jego przysięgę, a w moją siłę nie wierzę. Nie mam nic... prócz serca za sobą.
Zosia, dziecko! przerwał nieśmiało chorążyc...
A inny wypadek może ci ją przywrócić. Bądź asindziej dobrej myśli, dodał król, ciesz się raczej, że się już u nas takie talenta znaleźć mogą. Wybornie grała Paulinę w Polyeukcie!
To szczęście, że oni mnie nie zobaczyli, dodał stary
Moja pani kochana, rzekł Eljasz słodko, nic przykrego. Jestem z daleka... dwa słowa tylko...
Co mi tam z waszego kochania, kiedy mi jegomości przeszkadzacie!
To się rozumie...
Pan mój z córką jedyną.
Nie, wykradziony został i tu zbiegł.
Tem gorzej! spokojnie mówił gospodarz. A rozumna?
Przecież ona nie wiedziała o niczem, tylko o tem co ludzie pleść mogli.
Hrabia Artur? pochwycił Francuz. Wyprawiono go na kilka miesięcy za granicę.
Wiem o nich alboż to mała pobudka do czynienia złego?
A nieprawi ich psują, i jak bywał dawniej srom występku, tak dziś jest srom cnoty, której się ludzie wstydzą. Cnotliwy wyszydzonym bywa... i nikt nim być nie chce... Babilon... dodał regent... próżno tu szukać sprawiedliwych...
Nie mówię, żeby próbować nie było można
A jej to stokroć przyjdzie łatwiej, bo kobietą jest... mówił regent; a tu kobiety panują i rządzą, i one są wszystkiem a my niczem... Starzy czy młodzi gną się przed wszechmogącym uśmiechem, którego odrobina upaja... a nadmiar obmierza...
Jutro pójdę szukać przedajnej dłoni... nie sam, bo na mnie oczy obrócone... poszlę... Jest ich wyciągniętych dosyć... Nie czyńcie nic, cierpliwi bądźcie. Ufajcie. Są środki, których użyjemy z dala sięgając, a na to czasu potrzeba... Ja użyję wszelkich...
Ja bezbronna, otoczona nieprzyjaciołmi
To prawda, lecz cóż to jest administracja? dodała Dobkowa, ja się chcę starać, aby go dostać kadukiem...
A ja
Szkoda! takiej delikatności przysmak!
Jesteśmy w kuzynostwie, cioteczni, uczuła potrzebę dodać starościna.
Przy największej i najdzielniejszej protekcji, wiele dokazać nie można, nie znając położenia, bo są rzeczy których prawo strzeże, a prawo trzeba wiedzieć przez jakie rękawice brać, żeby nie paliło.
Ja je poniosę chętnie
Aha! aha! rzekł roztargniony książę, bardzo mi przyjemnie.
Trzymam się.
To trudna rzecz, dodał gospodarz; a ja na interesach się nie rozumiem... Ale ja pani poradzę... jedź jejmość do księdza biskupa Mło... on ładne starościny bardzo lubi nie.
Była tu w Warszawie, wszyscyśmy ją admirowali w „Polyeukcie,” mówił książę zapinając mankietki... Warszawie całej głowę zawróciła
A wiesz asińdźka, co się z jedną z tych trzech jej i moich przyjaciółek stało? dołożył śmiejąc się, poszła z jakimś szarlatanem co proroka udawał! a takie miała śliczne oczy czarne!
Gdzie zaś! o sto kroków! Wszak ona tu przyjechała... Owdowiała, poszła drugi raz za mąż, bogata pani!
Ma interes... do którego ja jej pomogę. Odziedziczy piękne dobra...
Milczże! milcz! odezwała się kraśniejąc Cecylia, pamięci matki nie uwłaczaj! Bądź zdrowa, ja ci więcej pewnie narzucać się nie będę, Bóg z tobą. Gdyby nie generał, byłabym o tobie nawet nie wiedziała.
Niewielkaby to była łaska, zabierze pieniądze, które gdzieś schowane miał, odezwała się Dobkowa cicho, bo tam tego słyszę było gotówką na kilka milionów.
A jak się go pozbyć?
Niech on innego poszuka! Kogoś wynaleźć potrzeba, a brać się żywo... aby się Dobek nie znalazł i nie bruździł...
A tu, w Warszawie! spokojnie odpowiedział Przepiórka.
Choćby cię królowa tu przysłała... to ci powiem jeszcze raz: idź do djabła!
Mówię ci: idź z djabłem... a nie przeszkadzaj mi:
Nic, tylkośmy się dowiedzieli, że pan Dobek tu jest w Warszawie.
W kancelarji, uśmiechając się, odparł chłopiec, bardzo ważnemi papierami wojskowemi zajęty, kłania się i przeprasza, że dopiero jutro rano służyć może...
Po radę...
Masz pan słuszność, odezwała się Laura, dla was scena jest matką, jej winniście całe życie wasze... ale, na Boga! nie macież człowieka, nie znacie człowieka, z charakterem, sumieniem, któregobyście mi nastręczyć mogli?
Człowiek mój zowie się Łukasz Tyszko, jest tostary szlachcic; prawnik z powołania, który djogenesowską grając rolę, do djogenesowskiego niemal przyszedł ubóstwa... Pojmował on zawód prawnika jako kapłaństwo... złych spraw przyjmować nie chciał, pieniaczom dawał nauki moralne, prawdę bolesną rzucał w oczy bez wyjątku wszystkim, na trybunał wzywał pomsty bożej, na niepoczciwych, na intrygantów, na prepotentów grzmiał, panów nie szanował, dumy drobnej szlachty nie oszczędzał... zyskał poszanowanie, stracił majątek i wegetuje w ubóstwie zapomniany...
Ja z ojcem, wymówiła Laura umyślnie wybitnie wymieniając ojca
Jakto? o arjanizm? ależ arjan u nas nie ma od dawna?
Ja potrzebuję się z nim widzieć i pomówić, rzekł Tyszko. Sprawa mi się zdaje niemożliwą, niedorzeczną, choć ściśle biorąc...
Więc, bądźmy sobie siostrami! dokończyła Laura. Gdy mi się bardzo serce ściśnie, przyjdę do was po lekarstwo... Proszę was tylko, dzikiej dziewczyny nie sądźcie surowo to prawda
Nie rozpaczam dla siebie, o ciebie mi idzie, odparł Dobek.
Spytaj go pan... zobaczymy...
A
Ale nicbym nie zrobił. To nad siły moje... Człowiek dla siebie samego ledwie starczy...
Przekonasz się gdy tylko zechcesz i skiniesz...
A jeśli ci do nóg przyprowadzę księcia Andrzeja, który całą sprawę poprowadzi, weźmie na siebie i wróci wam spokojność!
Ratunku już nie ma, szepnął doktor, a właśnie dla tego, żeby winowajca nie umknął, nie trzeba okazywać, żeśmy się na tem poznali... Zręcznie tylko zabrać filiżankę z buljonem i limonadę
Ja też jej powiedziałam, że ostatni raz daję, i żeby mi nigdy więcej nie wracała. Trzeba ludziom zakazać, ażeby jej nie puszczali, jeśli się tu zjawi.
A! nie, nie, to... spazmy...
I bardzo nawet blizko
Kolacyjek dalibógbym się już lękał tu jeść, gdybym asińdźce na świecie zawadzał, szepnął z cicha Sapora upadam do nóg!
A! nie! Bóg widzi! nieboszczyk mi dał zlecenie do Borowiec, które spełnić mi pilno. Pozostały tam... różne rzeczy... te trzeba ratować, inne poniszczyć.
A gdybyś mnie generał przedstawił N. Panu? zapytała wdowa.
W takim razie pójdzie to też na waszą korzyść... Będziesz waćpani miała za sobą, że pierwsza pragnęłaś zgody, że od niej nie odbiegasz i że cię do kroków tych zmuszono.
Mnie niepotrzeba wiele, a mieć będę więcej niż mi potrzeba! Borowce wasze, jeśli je odebrać potraficie...
Nie wiem co uczynię z sobą, rzecz to obojętna teraz... Wszędzie gdzie będę, poniosę z sobą dolę moją... mój Honory, niechże jej nie obciążają zgryzoty... i wstyd samej siebie, niech zostanę godną mojego dobrego ojca i tego ideału, jaki sobie dla Laury wymarzyłam w młodości...
Jakąż większą im może kto dać nad Teperowski bank zawołał elegant z dumą i szyderskiem podziwieniem, iż ktoś na świecie mógł tę prawdę nad słońce jaśniejszą podać w wątpliwość. Ale, mój panie
I z ciemnoty ich ktoś skorzysta! zawołał elegant. Ale idźże bo waćpan tam nazad, nastręczaj się, podchodź, i w interesie ludzkości obroń ich od rabusiów.
Przepraszam pana Salezego, nie są one wcale nędzne, rzekł niepoczesny, nawet dla Teperów... i Szulca.
Do nóg upadam, kłaniając się chłodno dosyć odezwał się niepoczesny; nóżki całuję.
W interesie ludzkości! po cichu zakończył przybyły. A zatem idę do roboty. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Bardzo słusznie! Teper zatarł ręce. Pracuj waćpan nad tem... wszystko zależy od tego kroku... zaufanie powróci, nous payerons à bureaux ouverts przez parę dni, potem nam pieniądze nosić będą więcej niż potrzeba.
Nieznośny stary... Traci na tę Karolinę, a my musimy głód cierpieć!
Gdzie ja go znajdę? Lata po mieście, oddaje wizyty... Wiesz, daje wielkie śniadanie...
Niechże cię kaduk porwie! krzyknął wybiegając młodzieniec, trzasnąwszy drzwiami za sobą.
A! coż znowu! krzyknął Szulc; jakiż u was porządek, proszę cię?
A ja potrzebuje dziś! podchwycił Szulc.
Miałem jej aż do zbytku, teraz jednak zaczyna mnie ona opuszczać, dodał Szulc nakładając kapelusz zdjęty przed chwilą.
Dawno minął... patrzajno acan, oto wasza karta... przeczytaj (to mówiąc wyciągnął z za kontusza fascykuł papierów, dobył z niego kartę i podsunął ją elegantowi). Pięć tysięcy czerwonych złotych z procentem...
Musi być, kochanku... inaczej powiem na rynku, że Teper i Szulc są bankruty, i oddam tem prawdziwą przysługę łatwowiernym, coby jeszcze gotowi wam pieniądze nosić.
Gdyby się zamknęło niepotrzebnie, to moi hajducy wam drzwi wyłamią, odparł wojewoda, jam człek uparty.
Nie, do umieszczenia...
Żeś chyba oszalał u Tepera pieniądze umieścić! A toż bankructwo lada dzień, albo raczej lada godzina... To marnotrawcy! Ja tu siedzę dla pięciu kiepskich tysięcy dukatów i burzę tę Jeruzalem... a oni mi się jak piskorze wykręcają. Człowiecze! Panu Bogu dziękuj żeś mnie tu zastał, nogi za pas i uciekaj...
Wracając, wstąpcie wszyscy do kościoła i pomódlcie się. Znajdziecie gdzie może ołtarz Aniołów Stróżów...
A zkądże owe kapitały?..
Dla czegobyś pan baron miał ludzi swych fatygować, ja czekam...
Nie krzycz, bo się ciebie nie zlęknę! dodał pedogryk. Ja, oprócz Pana Boga, nie boję się nikogo, nawet śmierci! Taką mam naturę!
Znałeś! zawołał wojewoda. Adam miał za sobą siostrę moją rodzoną, o której zgonie straszne rzeczy powiadano... i o nim także... Waćpanna jesteś moją wnuczką...
A byłem takiem w ręku Jego narzędziem nieświadomem, że się mojej roli wydziwić nie mogę... O kwadrans później byłoby wszystko przepadło...
A cóż wy myślicie, że ja w domu jadam? do pulpetów nie nawykłem, bigos, kiełbasa, kasza, kapuśniak, barszcz... to moje najulubieńsze, a mam takiego kopcidyma w domu, że często tylko na dwie osoby gotuje: dla psa i dla siebie... Ale ja tam o to nie dbam. Jeśli macie jaki kawałek mięsa, to mi dajcie; nie, to taki kędyś trzeba szukać, żeby grzeszną duszę posilić.
Zobaczymy, co Bóg da...
Nie wiem, ale prędko... mówił Sapora... te łajdaki Tepery zbankrutowali, wszyscy na nich potracili bez wyjątku, każdy dziś grosza żądny, trzeba z chwili korzystać.
Zatem o czas do namysłu prosimy, rzekł spojrzawszy na Dobkowę jej umocowany...
Pieniędzy! pieniędzy! złota twego! najęłaś mnie, płać! Ja się nie pytam, masz czy nie, pieniądze lub życie...
Ale czekaj! ty się odemnie nie uwolnisz tak łatwo! Naprzód ja nie myślę ztąd krokiem pójść... boby mnie gotowi poznać. Tu mi bezpiecznie, zostanę... Rób sobie co chcesz... Śpieszyć się nie mam czego, spocznę po drodze, a rachunek nasz długi i niełatwy! Dołożymy drogę, fatygę i na powrót podróż... nie głupiam się teraz dać wyprawić z biczykiem...
Ja muszę! a gdzież! po gospodach będę się tułała? po nocy mam uciekać? Nie pójdę...
Nie pójdziesz... sama tu nie zostanę.
Przez litość.
A co ręczy, że pieniądze straciwszy, nie wróci? zapytał Poręba, jabym to paskustwo zdeptał... ale plugawa rzecz...
Milczeć, przerwał rotmistrz, drugi raz ja na siebie wezmę i odstawię cię za kołnierz do kordygardy...
Teraz, moja królowo, trzeba też z nami skończyć... a dać na zapowiedzi, nie ma powodu zwlekać...
Cóż to to? czy jaka nieszczęśliwa miłość! E! pfe! rzekł wojewoda, to się odżegnaj od niej. Szkodaby cię było...
A no, ziemi kawałek... odparła Laura...
Wolałabym się, kochany dziaduniu, ziemi wyrzec niż ślubować bez serca i iść za mąż z obowiązku... przerwała Laura.
Niech-że on mnie szuka, nie ja jego! dodała Laura...
Wczoraj, mój mastalerz, rzekł hetman... z uszanowaniem i największą pieczołowitością odprowadził ją do Borowiec...
A! to te, proszę pani, biedactwo, ta poczciwa Zośka Bułhakówna... Bóg wie co to było, szkarlatyny dostała, snadź zaziębili czy coś... i umarła, osierociwszy biedaka męża z małem dzieciątkiem.
Na samo tego imienia wspomnienie drżę i blednieję. Jabym być miała macochą, ja com tego wyrazu okrucieństwa doznała i przeklęłam go? Czyż nie dziwny traf albo kara boża czyni mnie właśnie
Jużciż choćby w lektyce nieść przyszło, ojciec będziesz na mojem weselu...
Pewnieś jakiego szurgota napytał z fraucymeru panny Laury, bo to ty
Spodziewam się... a zkądże to znowu przyszło? rzekł jakby do siebie. Prawda, żeście się to znali dawniej i podobali sobie... prawda... Jednak myślałem, że Laura większych splendorów szukać sobie będzie.
Wyczekuję, jako Zakon każe. Jest godzina wyczekiwania.
Skąd?
Ale co wam się dzieje? mówcież nareszcie...
Ratuj nas, ratuj!
Straszni, straszni!
Mniejsi są od nas. Tak, jeszcze mniejsi. Mają skrzydła, ale tylko z trudem ich używają. Umieją wydawać głos i mowę ludzką potrafią zrozumieć, między sobą jednak porozumiewając się za pomocą świetlnych rozbłyśnięć na czole... Ach! są straszni! i ohydni! ohydni! i źli...
Tak, panie, tak, to mój syn! Ale ja niewinna!
A więc? a więc?
Tak, panie...
Tam, gdzie kobietę dotknęły przeklęte dłonie szerna, morzec piętna ma czerwonosine. Widziałeś sam... Zabijamy ich i tępimy jak dzikie zwierzęta, bo gorsi są od samych szernów nawet, gdyż złość ich przewrotną łączą z ludzkim wyglądem.
Był czas, że musieliśmy jako haracz...
Wtedy myśmy je zabijali. Były przecież matkami morców
Głupiś.
Milcz, psie, i słuchaj...
Ach, tak, tak, panie! zabiłeś go, ale to był morzec i nawet śmiał zranić ciebie Bronić go jednak chciałeś, kiedy go kamienowano, i nade mną biedną litość okazałeś! Gdyby tamci wiedzieli...
Jesteś nim, o panie! jesteś nim, odkąd noga twoja na Księżycu stanęła!
Przyszedł.
Kto go ujął?
Takie jest prawo! musi umrzeć!
Chcę wierzyć i wierzę, kiedy ty to mówisz, Zwycięzco, z gwiazd ku radości oczu naszych zesłany! Ale jeśli tak, prośbę mam do ciebie, ja, który psem twoim jestem i służyć ci będę, jako zechcesz. Nie odbieraj ty mi jej, panie! Ja ją kocham.
Nie ma go. Poszedł na te równiny szerokie, które stąd widzisz, Zwycięzco, a może w te góry tam na północy poza śnieżnym Otamorem, albo na morze sine... Nie ma go już, jak nie ma dnia wczorajszego, jak nie ma niczego, co wczoraj jeszcze było: jesteś tylko ty jeden...
Kto rządził dotychczas?
Ja jestem arcykapłanem twoim
Tak.
Niech żyje Zwycięzca! niech żyje! niech żyje!
Na szczęście nie zrobił tego. Nie miałbym teraz przyjemności...
Wiesz pan równie dobrze jak ja, że Ziemia zgoła nie jest zamieszkana, a przynajmniej na pewno nie ma na niej istot do ludzi podobnych.
To rzecz dla mnie nowa!
A skądże ja przybywam, jeśli łaska?
Mniejsza o to, skąd je czerpię. Ale to pewnato pewna (daw.)
Prawie zaczynam wierzyć, że Ziemia jest niezamieszkana... Dziwno mi jeno wobec tego, skąd ja przybyłem doprawdy!
Tak. Choćbyś nam pan dopomógł szernów zwyciężyć, bo baśniami swymi więcej nam krzywdy zrobisz na przyszłość, niżby mogli zrobić szernowie...
Tak. Pocisk, wypchnięty wtedy powietrzem, które sam, spadając, w pancerzu zagęścił, powróci dokładnie na miejsce, skąd był wyrzucony, to jest na Ziemię...
Wezmę cię z sobą na Ziemię...
Ja powiodę!
Chciałbym jednak wiedzieć, gdzie przebywa
Nie wiem, jak to Waszej Wysokości rzec... Może lepiej by było, gdyby Zwycięzcy słuchali, a nie Jereta?...
Dotychczas nie bardzo, ale mogą zacząć go słuchać pewnego dnia...
Tak, ale nie wszyscy. Ci, którzy pozostali w domach, słuchają teraz bluźnierstw zdziecinniałego starca. Wasza Wysokość wie, co on prawi...
Ale to mi przypomniało tego mędrka Rodę. Co z nim?
Lepiej zostawić go w pokoju. Dopóki się go nie prześladuje, uwierzyć mu mogą tylko ludzie uczeni i poniekąd światli... A taki ruch śmiało można lekceważyć. A lud... Lud chciwy jest żyznych krajów, które szernowie za morzem zamieszkują, ale nie wierzy zgoła, aby na Wielkiej Pustyni znaleźć się mogło co godnego pożądania. Dopiero gdyby Wasza Wysokość wydała ostre zarządzenia przeciwko Rodzie lub co gorsza na śmierć go skazała, tłum by się zaczął zastanawiać i przypuszczać, że jednak coś prawdy musiało być w słowach skazanego... Co innego jest ze starym Chomą. On, jako członek zakonu, bezpośrednio nam podlega... i to nie zdziwiłoby nikogo...
Nie. Nie wołałem cię...
Czego żądasz ode mnie, panie?
Ujęci morcy wskażą ci je niechybnie. Znają te miejsca aż nadto dobrze, bo mury pod uderzeniem fal psują się ciągle i wciąż je trzeba wzmacniać i naprawiać...
Zapewne. Toteż moja wina, jako przełożonego policji Waszej Wysokości, żem nie umiał wśród tego tysiąca znaleźć ani jednego skutecznego... Zresztą dłuższe pozostawanie szaleńca pośród rybaków, na jednym miejscu, groziło poważnym niebezpieczeństwem. Wyznawcy jego wzmacniali się i łączyli, mógł powstać wrzód na organizmie naszego państwowego ustroju. Dozwoliliśmy mu więc przenosić się z miejsca na miejsce i wszędzie rzucać ziarno raczej, niżby miał oczekiwać żniwa w jednym miejscu. Teraz zależy wszystko od woli Waszej Wysokości. Możemy rzadki zasiew kiełkujący stłumić albo też wedle okoliczności pozwolić mu wzróść, jak Wasza Wysokość uzna za stosowne... Choma spełnił swoje i jest dziś ujęty. Przyznam się nawet, żem mu naumyślnie pozwolił dzisiaj dostać się do świątyni, właśnie dzisiaj, kiedy w doszłych nas z kraju szernów wiadomościach mamy przeciwwagę dla bluźnierstw obłąkańca...
Czy byłeś tam?
Aby tam się dostać, trzeba mieć skrzydła, jak oni, szernowie. Skały są niedostępne.
Tak, tak!
Chociażby nawet! W każdym razie mam to przeświadczenie...
Tak jest. Zwycięzca może pobić szernów i lud uwodzić jak mu się podoba, ale bez naszego zezwolenia stąd nie odjedzie!
Tak...
Kiedy wyruszamy?
Nie sądzę. A zresztą to lepiej dla nas nawet. W zamęcie, jaki niewątpliwie nastanie po jego powrocie, zniknąć możemy niepostrzeżenie...
Możemy wreszcie i tak zrobić...
To nic, to nic, odpocznę...
Nie wiem. O pewnej rannej porze dnia wczorajszego Zwycięzca sam przeszedł dzielącą nasze oddziały przełęcz i mówił długo ze mną. Nie mówił jeszcze o odwrocie, ale z jego stroskanej twarzy myśl tę już było widać. Kazał mi przybyć tutaj i przywieść jak najprędzej posiłki, broń i naboje. Ciężką miałem drogę ku morzu i saniom, pod opieką garstki małej zostawionym; przekradać się musiałem jak gad samowtór z towarzyszem, ale wiem, że jeszcze ciężej wracać nam będzie z posiłkami, bo szernowie chcą teraz za wszelką cenę zgubić Zwycięzcę i nas z nim razem...
Powiedziałem już wszystko Waszej Wysokości!...
Dzięki Zwycięzcy? prawda?
Nawet gdybyście mieli broń palną?
Czy widziałeś wnuczkę Malahudy?
Idź już A pokłoń się Zwycięzcy do nóg ode mnie, który sługą jego jestem i psem na równi z tobą.
Od niedawna. Ale mniejsza!...
Pilnuję wozu...
Kto? gdzie? dokąd? jak?
Nie jestże to przepyszne, co? Czcigodna Nechem jako jedyna niezłomna strażniczka wozu świętego!
Nie byłabym dała! Nie byłabym dała, panowie, chociaż jestem sama! Powiedzcie Zwycięzcy, który was wysłał, że wszystko jest w porządku...
Pewne części wozu kazał nam Zwycięzca zabrać z sobą
Po co straszysz babę? gotowa nam przeszkodzić...
Dlatego też trzeba nam działać niezwłocznie...
Bez wątpienia Ale Nechem będzie nam przeszkadzała rozebrać wóz, jeśli jej związać nie każę...
Więc pójdźmy...
Dlaczegóż niechcący?
Nie. Bądź co bądź Zwycięzca walczy w naszej sprawie, a potrzeba mu pomocy, bo inaczej padnie w wojnie z szernami... Można by mu tę pomoc sprowadzić z „tamtej strony”... Wesprą go zapewne, gdy się dowiedzą...
Tak.
Czy nie lepiej by było tamtych tu wezwać?
Tak, lecz druga połowa dojdzie za mną tam!
Mówię: malował kamyki. Nawet się nie poruszył, kiedyśmy weszli. Tam izba cała jest pełna kamyków kształtu kulek, mało co większych od pięści i pokrytych w zupełności kleksami farb najrozmaitszych. Leżą w porządku na półkach. Oto wziąłem jeden na okaz.
Nic, panie. Mówi, że mu się tak podobało.
Grubego i głupiego psa chciał zobaczyć
Dlaczego nazywasz mnie ciągle „Zwycięzcą”?
Nie. Ludzie tutaj już są i nie powinni pozwolić szernom na powrót.
Tak, panie. Z radością. Bo ja... nie mam tam nic...
Sądzę, że jutro spotkamy go nad morzem lub na naszym dawnym szlaku w głąb kraju...
Tak. Zamierzałeś niegdyś pojąć w małżeństwo... wnuczkę Malahudy. Czy mam ci ją przysłać tutaj, powróciwszy za morze?
A jeśliby cię posłuchała, czy sądzisz, panie, że ja ją zechcę wziąć z twoich rąk?
Słowo, Siła
Cha, cha, cha!
Kto z was pójdzie z moim poselstwem?
Tak. Choć legło wielu. Żywi zostali załogami w zdobytym kraju na równinach... I ja tam rychło powrócę.
Tak, tak. Nie o tym chciałem mówić. Myśli mi się plączą i powracają wciąż do tego, co boli. Otóż w samotności nauczyłem się patrzeć na rzeczy spokojniej i nie wymagać od ludzi tego, co przechodzi siły człowieka, chociażby nawet przybył z Ziemi.
Chcę poradzić.
Nie. Podjąłem to zadanie dobrowolnie i uważam jego spełnienie za swój obowiązek. Może tym bardziej właśnie, że ochota pcha mnie do czego innego, do posłuchania słów twoich, starcze. Odejdę dopiero, gdy zrobię, co zamierzyłem.
A jeśli nie zrozumieją?
Jego Wysokość zajęta sprawami...
To twoje łajdactwo, twoja intryga! Każę cię batami przed ludem oćwiczyć, aby wiedziano, czym mi jesteś, psie!
Co tobie jest?
Za późno za późno. Mogłeś mnie wtedy mieć i na wieczność. A teraz ja już jestem tak strasznie daleka od ciebie... Uchodź, uchodź, dopóki czas. Uciekaj na Ziemię!
Dzięki czynimy tobie...
Doradzco...
A mogłoż być inaczéj? Patrz-no chłopcze nie wiem jak on tu się wdrapał? Ale czegoż człowiek nie uczyni dla złota? Nie lepiéj rozumiem jak potrafił zlecieć tak szybko, żeśmy ciała jego na wodzie, ani trupa na skałach, ani krzyku, ani pluśnięcia nie dopatrzyli i nie słyszeli...
Lecz i Cezar sam jest bogiem uczułby i poznał w nim gościa z morskiéj głębiny.
Nic mi nie jest... nie widzę jeszcze jasno... rozwidnia się! postrzegam! W istocie... śmierć mi zagraża niechybna, którą tylko cud bogów odwlec może... tak jest! przyszła godzina libacyi bogom podziemnym i ofiary Eskulapowi...
Śmierć twoją, Cezarze
Dla czegoż to ma być znakiem? wieśniacy zebrali suche gałęzie latorośli winnéj i bawią się gdzieś przy ognisku...
W dolinę, do gaju Wenery... niech tam zastawią ucztę wieczorną... chcę by i Thrasyllus w niéj uczestniczył... i ty Cajusie... i wy wszyscy... Nie będzie nas ani za mało, ani zbyt wielu...
E! pochlebca! muszę ci za to greckim wierszem zapłacić.
A kto z was potrafi nam go przełożyć po rzymsku, jeżeli podobna naszéj mowie schwycić delikatny odcień helleńskiéj? sprobujcie!
Któż przy tobie jasnym się wyda! cóż ja biedny?
Pochlebca! Doryckim mówią na Rhodos, a wyspę tę ukochał Cezar.
A jednak poetęby tego poznać warto! nie dopuściłbym ażeby zginął tak marnie jak ten głupi Luterius Priscus, który doprawdy nie miał się czego zabijać! Przeczytajcie, dystych niepośledni!
Macron przybył do Rzymu nocą nikomu rozkazów twych nie opowiadając, prócz mnie i Memmiusa Regula... Piętnastego dnia Kalend Novembra zwołał senat do świątyni Apollina; Sejan przybył z pretoryanami i ujrzawszy posła twojego Cezarze, zdziwiony spytał, czyliby mu listów nie przyniósł? Na to przebiegły Macron, z uszanowaniem go powitawszy, na ucho mu szepnął, żeś ty, Cezarze, polecił zrobić go uczestnikiem twéj władzy trybuńskiéj, że listy ma na to do konsula i senatorów. Wszedł więc bezpiecznie zbrodzień i na twarzy jego widać było uśmiech zwycięztwa...
Stopniami, gdy czytał Regulus rozjaśniały się twarze; potrzeba było widzieć jak pałały wdzięcznością ku tobie, gdy wyczytano wyrazy, potępiające przyjaciół Sejana, a nareszcie jego samego... gdy Rzym dowiedział się, że mu swe boskie obiecujesz ukazać oblicze...
Późniéj złóżmy dziś tutaj ofiarę Fortunie zwycięzkiéj Cezara.
Niech czyni co chce... Na bogi wielkie! jam już starzec bezsilny, słabemuż to cieniowi człowieka rozkazywać im i uczyć co czynić mają? Wracaj do Rzymu, powiedz, żeś słyszał milczenie moje, przerwane błaganiem o spoczynek... nic więcéj...
Chodź, Ruben, chodź, a uspokój się siądźmy razem z siostrą twoją i pocieszmy się, żeśmy znowu połącze­ni... Bóg reszty dokona.
Ale nie dla nas! gdy mnie przynajmniéj jak wam, życie w cichym płynęło kątku, razem tutaj, za opuszczoną ojczyzną i braćmi możebym krwawemi nie płakał łzami; ale mnie zmuszają patrzéć na pogańskie swe obrzędy, dzielić ich rozpustę i śmiać się i upajać... gdy...
Ale co pomoże płacz i tęsknota?... zaprawdę rzeczy to nie męzkie; potrzeba umiéć cierpiéć, lub myśléć jak się wyzwolić? Tyś ulubieńcem Cezara, tobie się łatwo wykupić z niewoli... za tobą i my pójdziemy...
A! nie mnie to zasiąść z wami spokojnie, ani pożywać chleba w weselu ducha; ja z pogany biesiaduję na złocie i patrzę na ich plugawe obżarstwo... oto uczty moje...
Patrz, na Marsa! i to dziecię rozpieszczone woli kamienie nad brzegiem morza, nad puchy i przymuszone pieszczoty! Ale chodź! niewolnik niewolnikiem, a wybierać mu się nie godzi do smaku! Cezar zażądał wielkiéj uczty... Priscus cię wołał!... słońce ma się ku zachodowi!!!
Wola moja! mylisz się... Stary, niedołężny, mamże ja wolę i władzę jaką? Cóż ja znaczę! panuję, jak mówią, w Caprei tylko... Senat rządzi i czyni co chce...
Spokojni? a Cezar? a Rzym? a... i nie śmiejąc dokończyć zwrócił rozmowę
Przecież żywa!... u boku jéj stał mężczyzna...
Wiecie co powiada Cezar, że po latach trzydziestu, kto siebie nie zna a sam się nie leczy, temu już nikt nie pomoże. Przytém... lęka się...
Ale tobie ufa, Macronie, ty byś go mógł namówić, by czyjejś rady zasięgnął... Nie wszyscy lekarze oszuści i nie każde lekarstwo trucizną...
Bądźmy narzędziem Bogów! ale ostróżnem... Cezarze!
Chariclésa wprawdzie wyśmiewa Cezar, nie wierzy w lekarzy, ma ich za oszustów i trucizników, ale go teraz boleść złamała, tamten już mu nadto zobojętniał, tyś nowy i świeżém okiem łatwiéj postrzeżesz co czynić można. Kto wie, może sobie zjednasz zaufanie jego? Bądź więc na zawołanie, gdy rozkażę...
Jam Ruben, syn Dawida
A! ja zmuszony składam ofiary innym bogom, bogom Cezara jam już naszemu stał się niewiernym i niegodzienem, chyba pomsty jego!
Pozwólcie żebym wam jako dobry przyjaciel z góry oznajmił, że nie wiele tu jest do zrobienia... Ciało zniszczone, dusza je wielka stargała... starość złamała do reszty. Przytém więcéj ludzi zgubiła niepowściągliwość, niż głód.
I widzisz ile cierpię?
Kazano mi.
Jak ty, Cezarze, na świat cały panujesz i wystarczasz!
Czcze wyrazy! jak może władać ten co nie ma siły jeno w uściech? Spójrzyjże na co zeszła siła i moc w ustach Greków, najmędrszego w świecie narodu?
A jakimże jesteś lekarzem?
Nic ci nie poradzę, panie, prócz spoczynku, snu i wstrzemięźliwości; to są najsilniejsze w świecie leki... Innych nie przyjmuj, Cezarze...
Więc ów wąż! ów wąż!! tak! próżno Rzym mnie wyzywa, nie pojadę tam więcéj!
Spokoju, i jeszcze raz spokoju! odpoczynku; dużo przecierpiał i odbolał, siły wyniszczone, czas wytchnąć...
Ten dziwak prawi nam tu sny jakieś za naukę podaje... zaprawdę niesłychane rzeczy... Niezrozumiemy się z nim nigdy!
Można nią z wyspy odpłynąć i do lądu się dostać?
Czemu nie? ale biremy Cezara stoją na straży i nieraz sieci przetrzęśli czy nie przywożę gościa, lub nie zabieram człowieka.
Życie mi obmierzło! więc umrę!
Czuję ofiary jakiejś konieczność... Jupiter Latiaris domaga się krwawéj libacyi. Gladyatorów nie ma w pustych cyrkach, ziemia dawno ludzkiéj krwi nie piła, Diana i Jowisz pragną ofiar...
Tak sądzę Tak się domyślam, zresztą nic nie wiem jeszcze... Ale chłopię mieć będzie z białego marmuru grobowiec...
Ulpie przyszła godzina... potrzeba odwagi... Wszak noce są ciemne, i przewieźć ich można?
Ja! niczego! ostrzegam tylko co przypaść może... a popłynę, gdy zechcecie. Będzie co Fatum przeznaczy.
Że jutro ucieczka ztąd postanowiona Ja nie mam się czego śpieszyć, nie mogę uciekać, wy musicie. Ulp swą łodzią przewieźć was obiecuje, podzielę z wami co mam, a Bóg nie opuści biédnych.
Nic nie stoi na zawadzie; jutro o godzinie nocnéj, czółno gotowém będzie, musicie wypłynąć...
Tak! uciec, wydrzeć się gwałtem! nieprawdaż? jutro, koniecznie jutro!
Siedzi w progu portyku, widziałem go otoczony strażą, nie może się ruszyć i płacze...
Z moich pałaców jest przejście skryte aż do pieczary Mithry... idzie ono głębiami góry, wnętrznościami skał, i nie wiem po co kończy się, znać w dawnych wiekach wyrobionym otworem w ścianie, przez który, z za posągu bóstwa, obejrzycie całą uroczystość lepiéj może niż ci, których na nią Cezar zaprosi... Ale tam spójrzenie życiem przypłacić można!
Pamiętasz księgi Hioba?
Od czegoż jesteś lekarzem?...
Szczęściem nikogo nie widać, mam czas ci odpowiedziéć Jeden z tutejszych mieszczan, bogaty Formion, znalazł mnie niemowlęciem wyrzuconego na drodze między Retiną a Pompejanum... Wielki to handlarz, Meherele, pan nasz... i wie co z człowieka zrobić można... Wziął mnie i wychować kazał; robiłem mu w polu, byłem dyspensatorem... potém wóz mi nogę przełamał... a Formion i tak użytek zrobić potrafił z kaleki... Żebrzę dla niego na gościńcu, a co uzbieram odnoszę mu wiernie, bom niewolnik... I nie mnie ma jednego, jest nas takich dziesięciu...
Tak jest! a no, to wnijdź i usiądź przy drzwiach atrium a spocznij... ale nie rychło się doczekasz Hananiasa... i gdy przyjdzie przez Posticumposticum
Czego żądasz?
Sądzę żeś uczciwy i wierny
Idź tam, chleb mieć będziesz, późniéj zobaczym do czegoś zdolny.
Fatum wie tylko... dziś... jutro... za godzinę... Zobaczemy go u stołu, reszty życia uczta zabierze...
Czas wreszcie aby się to wszystko skończyło!
To żyć przestanie żył dosyć!
Juści jednego macie! księcia Henryka?
Nie krzyknął Jaszko.
Nikoszu miły, pogadalibyśmy, byle gdzie kąt. Na zamek do was ja nie chcę, u Sulenty u którego mieszkam, nie raźno się rozgadać
Młodych dwu z sobą się gryzą... a jeszcze mocy całej w rękach nie mają. Wielkorządcami są a ojciec głową.
Toć odezwał się Jaszko.
Postrzygł się, został mnichem Cystersem a Henrychów dał na swój klasztór.
Bo jej tu codzień więcej, a nas tu starych coraz mniej. Jak my wymrzemy cale nie stanie i języka i pamięci. Niemcy posiądą wszystko.
Jam się wynosić chciał już ano domisko mnie przykuwa. Toć to tu dziadek i ojciec, żyli i umarli, chciałoby się kości złożyć przy ich grobach...
Zawojują bez oręża i bez krwi, niewiasty co ich dla książąt z Niemiec brano, jakby ich u nas lub na Rusi nie było, i co Niemiec u nas to pan... Z lada pachołków na możnych pourastali.
Nie siedzi ona nigdy z mężem razem bo w Trzebnicy jej lepiej jest, w murach zakonnych...
Odonicz gorszy od niego Krew w nim ta ojcowska, co to się niegdyś naprzeciw własnego rodzica podniosła. Laskonogi mu nie sprosta, bo łagodny jest i dobry... a Odonicz plugawy i zdradliwy...
U nas mało kiedy inaczej albo Prusacy na karku, albo już na nas wsiedli... Uciekaj do lasu, pędź na błota! Spokojnie jednej nocy nie wyspać!
Któż u was hetmani gdy księcia nie ma?
Trochę temu już dawno, ale ziemianie takich rzeczy nie zapominają, Prusacy nas, jak to ich obyczaj osaczyli, podrapali i książe się im obiecał wykupić... Co miał robić? Życie trzeba było unieść. Przyszła godzina wypłaty
Ci tylko na zwiady przyszli
I jam także myślał już nie raźno mi z tem, gdyby o mnie gadali...
Mało tego jednak nas tu wasz Leszek tak wlepił w ręce pruskie, że się ruszyć nie ma sposobu. Miał rozum, bo gdyby Konradowi ręce rozwiązano... nie dałby mu siedzieć spokojnie...
Co ci tam nie w smak było?
A toć oni z twoim panem nie są w zgodzie?
Boście słowem nawracać chcieli jak ludzi, gdy ich mieczem trzeba tępić jak zwierzęta!
Na Pomorze jadę do księcia do Światopełka, powinowatym mi przecie jest, swojemu ginąć nie powinien dać.
Wszystko jedno, chcesz bym cię wziął, to mów, jam ten, dla którego on nie ma tajemnic. Co on myśli ja wiem, a co ja chcę, on też.
Jaksów dosyć, a przyjacioły się znajdą Odonicz ze Światopełkiem silni są, tutejszy pan bronić brata nie będzie.
Choćby noc i dzień!
Ojciec nasz świątobliwy mówił mi, gdym się w drogę wybierał niech się tam stary nie spieszy, kości swoje szanuje, a... a...
Tak ci jest, z tém mnie wysłał i kazał mi z wami i przy was być.
A Konradowi nie dadzą Prusacy o złem myśleć Ci niemieccy rycerze których sprowadził tymczasem mu nie wiele pomogą. Braci zakonnej przyszło tylko dwóch i kilkunastu knechtów... ano im się nie wiodło i po drodze i na miejscu... Nim dojechali do Płocka dwu młodych ochotników tak jak stracili, bo ich gdzieś rannych porzucić musieli. Powiadają że się nieopatrznie na łowy wybrali i dzik ich ciął obu...
Ale ja tu jestem posłem i nietylko skaziłbym się sam, lecz i panu memu krzywdębym uczynił, popełniając gwałt... Młodym to przebaczono, staremu byłoby sromotą.
Gdy musicie, jedźcie a powiedźcież pobożnemu i świętemu mężowi iż Henryk syn jego co raz rzekł i poprzysiągł, to strzyma, bo duszy gubić nie chce dla wszystkich skarbów znikomego świata tego...
No, to weźmy świadków, a ja od pana mego przed niemi zeznam, że za pozwoleniem waszem, na czas tylko się wnoszę.
Gadaj że no!
To i ja z niemi pędź, wyrzucaj i mnie!
Miej miłosierdzie i rozum.
Jak? my nie wiemy, ty powinnaś wiedzieć! Dzierlo złota, Dzierlo kochana...
Jam tam wytrwać nie mógł!
Nic to ja też mam ich za sobą. O! tak! prawdą jest! bez nich nic, z niemi trzymać trzeba chceszli być cały i panować... Ja to wiem, ja ich obsypuję, ja im daję co chcą, niech sądzą, niech rządzą, niech monetę biją, niech z swoimi poddanymi czynią co się im podoba.
Ale biskup Iwo i krakowianie, a książę Henryk Jam oto właśnie we Wrocławiu był
Ze strachu gdy widzi że go wykląć możemy, bo wyklniemy jak Bóg Bogiem.
Od czegóż ojciec? A nie mogłeś to miesiąc w lesie przesiedzieć zabłąkawszy się, albo u druha
Toś się dobrze wybrał!
Więc go nie puszczać, bo on odsiecz naprowadzi nas, to ptaszek!
Mnie czekają w Krakowie, i pilno wracać kazano
Powinieneś mówić prawdę i duszy nie gubić Ja wierzę że tak jest! no
Toć dla niemców gody udało się im pochwycić polaka na gorącym uczynku i to jeszcze biskupiego brata... Będą go sądzili, to im dopiero gody, aż się oblizują.
Kto to może dobrze wiedzieć co po nocy było dosyć że starego związali i do więzienia wrzucili, a teraz się do sądu zbierają.
A jakże go ma ratować gdy na gorącym uczynku został schwycony?
Jam prawie na to patrzył a nie wiem jeszcze czy to prawda, czy kłam. Człek taki poważny i stateczny, dzieweczka do klasztoru przeznaczona...
Odrowąż! to mi zapłaci za wszystkie nędze tej włóczęgi z której powracam...
Wszystko to jasne, oczewiste i dowodów niepotrzebujące W drodze już zawiązuje się stosunek występny, następuje pewnie umowa. Płocha niewiastka dostatkami i nadzieją swobody uwieść się daje. Mszczuj przedłuża pobyt swój na dworze, wybiera chwilę gdy księcia nie ma i na zamek się wkrada, wślizga aż do komnat niewieścich, wyjeżdża w nocy,
Causa gravis przerwał z powagą Adalbert causa enormiscausa enormis że tu chcieć wybielić co czarne, byłoby niegodziwością i występkiem równym niemal temu, jaki ten człowiek od Boga odrzucony popełnił.
Tak ale szala na to jest, aby wyważyła karę, nie żeby ją usunęła. Na szali ważym czy ściąć, powiesić, kołem bić lub ćwiertować...
Ta jeszcze nie była w klasztorze!
A ta choroba właśnie jest mi podejrzaną czyli w niej maleficium, czar, zadanie jakie, napój przeklęty nie zachodzi. Mają starcy zepsuci likwory i ekstrakta swoje, któremi szatańskich sztuk dokazują...
Tak dla nas nie ma wątpliwości, ale przesłuchanie współwinnej, czy też ofiary jego lubieżności, zda mi się zgodnem z obyczajem sądowym.
Jako? podniesie sławę naszą bo nie słabość i pobłażliwość gruntuje cnotę, ale surowość...
Sama nie wiedząc o niem odparł sędzia.
Ratujcież się jeśli można,
Nic nie rzekę Chcecie więc abym niewiastę słabą obwiniał, którą strach uczynił na pół szaloną?? Cóż z tego że mi ona sama zaszła drogę za bramą miasta, ludzie to moi widzieli
Ale w uznaniu łask Jego Ekscelencji, zwrócisz pan Jego Dostojności księciu de Navarreins wszystkie jego obligi...
Podoba mi się ta rezolucja Kiedy się jest skazaną na takie niedole, trzeba mieć ten spryt, aby je przekształcić na cnoty.
Czemu?
Arystokracja angielska ma nad naszą ten przywilej, że wchłania w siebie wszystkie szczyty, żyje w swoich wspaniałych parkach, zjeżdża do Londynu jedynie na dwa miesiące, ni mniej ni więcej; żyje na prowincji, tam kwitnie i jej pozwala kwitnąć.
Przepraszam, zapomniałem, że pan się w niej kocha
Chciałabym, aby pan poprosił o dwa tygodnie miałabym pana dłużej.
Horacy ma słuszność Nie rozumiem, po co się tak zajmujecie jedni drugimi, tracicie czas na niczym.
Gdzie?...
Znajdziemy przecież jakąś jedną, dwie historyjki zdolne przyprawić Dinę o drżenie Młody człowieku i ty, Bianchon, proszę was o zachowanie poważnej miny, okażcie się dyplomatami, swobodnie, bez afektacji, śledźcie, niby nie zwracając uwagi, oblicze dwojga występnych, rozumiecie?... spod oka albo w lustrze, ukradkiem. Rano będziemy polować na zająca, wieczór na prokuratora.
Nie ma żadnego szczęśliwego śmiertelnika po prostu dla męża.
Ładne nieszczęście!
Gdyby pan prokurator nie oświadczył się tak otwarcie przeciw niemoralności historyjek, w których pogwałcona jest konstytucja małżeńska, opowiedziałbym państwu zemstę pewnego męża
Niedługo po osiemnastym brumaire wiadomo państwu, że wybuchło powstanie w Bretanii i Wandei. Pierwszy konsul, żądny uspokojenia Francji, nawiązał rokowania z wodzami powstańców i podjął energiczne kroki wojskowe; ale kombinując plany wojenne ze sztuczkami swej włoskiej dyplomacji, wprawił równocześnie w ruch machiaweliczne sprężyny policji, wówczas powierzonej Fouchému. Wypadki okazały, iż ostrożności te, mające na celu stłumienie wojny rozpalonej na zachodzie, nie były wcale przesadzone. W owym to czasie młody człowiek spokrewniony z rodziną Maillé przybył z ramienia Szuanów z Bretanii do Saumur, aby stworzyć styczność między pewnymi osobistościami z miasta i okolicy a wodzami rojalistycznego powstania. Uprzedzona o tej podróży policja wysłała agentów z poleceniem chwycenia młodego emisariusza, skoro zjawi się w Saumur. W istocie przytrzymano posła w dniu, w którym wylądował; przybył na statku w przebraniu flisaka. Ale jako obrotny człowiek obliczył wszystkie szanse przedsięwzięcia; paszport, papiery miał w takim porządku, iż ludzie wysłani, aby go pochwycić, zaczęli się lękać, iż padli ofiarą pomyłki. Kawaler de Beauvoir, przypominam sobie teraz jego nazwisko, dobrze przemyślał rolę; powołał się na swą rodzinę, przytoczył fałszywe miejsce zamieszkania i wytrzymał tak śmiało śledztwo, iż wypuszczono by go pewnie, gdyby nie ślepa wiara, jaką szpiegi miały w swoje instrukcje, nieszczęściem zbyt dokładne. W tej wątpliwości siepacze woleli raczej dopuścić się samowoli, niż dać się wymknąć człowiekowi, do którego ujęcia minister przywiązywał tak wielką wagę. W owych czasach wolności organa władzy narodowej bardzo mało troszczyły się o to, co dziś nazywamy legalnością. Uwięziono tedy kawalera tymczasowo, aż wyższe władze postanowią bliżej o jego losie. Decyzja nadeszła niebawem. Policja nakazała strzec bardzo pilnie więźnia mimo jego zaprzeczeń. Kawalera de Beauvoir przeniesiono w myśl nowych rozkazów do zamku Escarpe: nazwa dostatecznie maluje jego położenie. Forteca ta, usadowiona na bardzo wysokiej skale, zamiast fos ma przepaści: ze wszystkich stron prowadzą do niej strome i niebezpieczne urwiska. Jak we wszystkich dawnych zamkach brama posiada most zwodzony i obwarowana jest szerokim rowem. Komendant więzienia, rad, iż ma za jeńca dystyngowanego człowieka o nader dwornych manierach, który wysławia się wykwintnie i zdradza wyższy polor przywitał kawalera jako dobrodziejstwo Opatrzności; zaproponował mu, aby pozostał w niewoli na słowo i aby wspólnie dopomagał mu walczyć przeciw nudom. Jeniec przyjął skwapliwie propozycję. Beauvoir był to prawy szlachcic, ale na nieszczęście był także bardzo ładnym chłopcem. Miał miłą fizjonomię, oko śmiałe, wymowę pełną wdzięku oraz zadziwiającą siłę. Zręczny, dobrze zbudowany, zamiłowany w niebezpieczeństwie, byłby doskonałym wodzem partyzantki, potrzeba właśnie takich! Komendant dał więźniowi najwygodniejszy apartament, ofiarował mu swój stół i zrazu nie mógł się odchwalić Wandejczyka. Komendant był to Korsykanin i człowiek żonaty; żona jego, ładna i ponętna, zdawała mu się może skarbem nieco trudnym do upilnowania; słowem, był zazdrosny: rzecz naturalna u Korsykanina i u wiarusa niezbyt zalecającego się powierzchownością. Beauvoir spodobał się damie, ona jemu przypadła do smaku; może pokochali się! W więzieniu miłość idzie tak szybko! Czy popełnili jaką nieostrożność? Czy ich wzajemne uczucie przekroczyło granice owej zdawkowej galanterii, która jest niemal obowiązkiem wobec kobiet? Beauvoir nigdy nie wytłumaczył się wyraźnie co do tego dość ciemnego punktu swej historii; tyle jest pewne, iż komendant uznał za właściwe zastosować wobec jeńca nadzwyczajne obostrzenia. Wtrącony do turmy Beauvoir zapoznał się z czarnym chlebem skrapianym czystą wodą oraz z kajdanami, w myśl wiekuistego programu rozrywek dla więźniów. Cela, położona pod platformą, miała sklepienie z twardego kamienia, mury rozpaczliwej grubości, wieża sterczała nad przepaścią. Skoro biedny Beauvoir poznał niemożliwość ucieczki, popadł w ten stan odrętwienia, który jest zarazem rozpaczą i pociechą więźniów. Skracał czas owymi błahostkami, które wyrastają na ważne sprawy, liczył godziny i dnie, odbył naukę smutnej profesji więźnia, zatopił się w samym sobie i ocenił wartość powietrza i słońca; następnie, po dwóch tygodniach, popadł w straszliwą chorobę, w gorączkę wolności. Choroba ta popycha więźniów do owych wspaniałych przedsięwzięć, których zadziwiające wyniki zdają się nam niepojęte, mimo że prawdziwe, i które mój przyjaciel doktor przypisałby bez wątpienia nieznanym siłom stanowiącym rozpacz fizjologii, tajemnicom woli ludzkiej, których głębia przeraża wiedzę Beauvoir popadł w czarną melancholię, jedna tylko śmierć mogła mu wrócić wolność. Jednego ranka klucznik, mający za zadanie nosić pożywienie więźniom, miast oddalić się, postawiwszy przed jeńcem kęs lichej strawy, stał z założonymi rękami i spoglądał nań szczególnie. Zazwyczaj rozmowa ograniczała się do niewielu słów i nigdy dozorca jej nie wszczynał. Toteż niemałe było zdumienie kawalera, skoro człowiek ten rzekł co następuje: „Musi pan mieć w tym swoje przyczyny, każąc się zawsze nazywać panem Lebrun albo obywatelem Lebrun. To mnie nie obchodzi, nie moją rzeczą sprawdzać pańskie nazwisko. Czy się pan zowiesz Piotr czy Paweł, to mi obojętne. Niech każdy pilnuje swego nosa. Mimo to wiem że pan jesteś Karol Feliks Teodor kawaler de Beauvoir i krewniak księżnej de Maillé... Hę?”, dodał po chwili z wyrazem tryumfu, spoglądając na jeńca. W tym beznadziejnym położeniu Beauvoir nie uważał, aby pozycję jego mogło pogorszyć wyznanie prawdziwego nazwiska. „No więc cóż? A gdybym i był kawalerem de Beauvoir, cóż by ci z tego przyszło?”. „O, bardzo dużo Niech pan posłucha. Dostałem pieniądze, aby panu ułatwić ucieczkę; ale baczność! Gdyby powzięto najlżejsze podejrzenie, rozstrzelano by mnie aż ha! Przyrzekłem tedy, że umoczę palce w tej sprawie akurat tyle, aby uczciwie zarobić parę groszy. Ot, masz pan, oto klucz Tym może pan przepiłować kratę. Ba! To nie będzie zbyt wygodnie”, dodał, ukazując ciasny otwór przepuszczający nieco światła. Framuga tego okienka znajdowała się nad gzymsem, który wieńczył na zewnątrz basztę, między owymi wielkimi wystającymi kamieniami, na których wspierają się zęby blanków. „Ale trzeba piłować żelazo dość blisko, aby pan się mógł przecisnąć”. „Och, bądź spokojny, przecisnę się”, rzekł więzień. „A dość daleko, aby pan miał do czego przywiązać sznur”, odparł klucznik. „Gdzież jest?”, spytał Beauvoir. „Tu Skręcono go z bielizny, aby można było mniemać, że to pan sam go sporządził; jest dostatecznie długi. Kiedy pan będzie przy ostatnim węźle, puść się swobodnie na dół; reszta, to już pańska rzecz. Prawdopodobnie znajdziesz gdzieś w pobliżu powóz i konie, i przyjaciół czekających na pana. Ale ja nie wiem o tym nic! Nie potrzebuję pana uprzedzać, że jest straż u stóp turmy. Musi pan wybrać noc porządnie ciemną i upatrzyć moment, kiedy żołnierz na posterunku uśnie. Naraża się pan może na kulkę, ale...”. „Dobrze już, dobrze! Nie będę gnił tutaj”, wykrzyknął kawaler. „Phi! Mogłoby być i tak”, odparł dozorca głupkowato. Beauvoir wziął to ot, za bezmyślne porzekadło, właściwe tego rodzaju ludziom. Nadzieja, że niebawem może być wolny, natchnęła go taką radością, iż nie w głowie mu było rozważać gadaninę tego człowieka, ledwie że cośkolwiek oskrobanego prostaka. Natychmiast zabrał się do roboty i w ciągu dnia zdołał przepiłować kraty. W obawie odwiedzin komendanta ukrył swą pracę, zatykając szczeliny ośrodkiem chleba zarobionego z rdzą, aby mu nadać kolor żelaza. Ukrył też sznur i zaczął wypatrywać sprzyjającej nocy z ową skupioną niecierpliwością i głębokim wzruszeniem, które dają tyle dramatyczności życiu więźniów. Wreszcie w mglistą jesienną noc przepiłował kratę do reszty, przywiązał mocno sznur, przykucnął zewnątrz na kamieniu, czepiając się ręką ułamków żelaza. Następnie doczekał najciemniejszego momentu nocy i godziny, o której straż zwykle zasypia. Zazwyczaj bywa to nad ranem. Znał czas trwania warty, porę rontów, wszystkie te rzeczy, którymi zajmują się więźniowie, nawet mimowiednie. Czekał chwili, gdy żołnierz będzie w drugiej połowie swojej warty i gdy schowa się w budkę z przyczyny mgły. Pewien, iż skupił wszystkie pomyślne szanse ucieczki, zaczął wówczas spuszczać się węzeł po węźle, zawieszony między niebem a ziemią, trzymając sznur z siłą olbrzyma. Wszystko szło dobrze. Przy przedostatnim węźle, w chwili gdy miał się puścić na ziemię, spróbował przez ostrożność zmacać ją nogami i nie znalazł gruntu. Sytuacja była dosyć kłopotliwa dla człowieka całego w pocie, zmęczonego, wzruszonego, w położeniu, w którym szło o śmierć i życie. Miał się rzucić. Błaha przyczyna wstrzymała go; kapelusz spadł mu z głowy; szczęściem nastawił ucho na odgłos i nie usłyszał nic! Więzień powziął mgliste podejrzenia; pytał sam siebie, czy komendant nie zastawił mu pułapki; ale w jakim celu? Miotany tymi wątpliwościami, myślał już prawie, aby odłożyć sprawę na inną noc. Na razie postanowił czekać pierwszego brzasku, która to pora mogła być wcale niezgorsza dla ucieczki. Olbrzymia siła pozwoliła mu wspiąć się z powrotem na basztę, ale był już ledwie żywy w chwili, gdy przycupnął znowu na blanku, pełzając jak kot wzdłuż rynny. Niebawem w mdłym świetle poranka spostrzegł, potrząsając sznurem, niedużą przestrzeń, ot, jakich sto stóp między ostatnim węzłem a ostrymi skałami przepaści. „Dziękuję, komendancie”, rzekł z zimną krwią, która go cechowała. Następnie, podumawszy trochę nad tą pomysłową zemstą, uznał za właściwe wrócić do kaźni. Ułożył odzież widocznie na łóżku, zostawił sznur zewnątrz, aby można było myśleć, iż spadł w przepaść; usadowił się spokojnie za drzwiami i czekał przybycia zdradzieckiego dozorcy, trzymając w ręku odpiłowaną sztabę żelazną. Dozorca, który nie omieszkał przybyć wcześniej niż zwykle, aby zgarnąć dziedzictwo po zmarłym, otworzył drzwi pogwizdując; ale kiedy się znalazł w przyzwoitej odległości, Beauvoir wymierzył mu w głowę tak wściekły cios, że zdrajca padł jak kłoda, nie wydawszy krzyku: sztaba strzaskała mu czaszkę. Kawaler rozebrał śpiesznie trupa, wziął suknie dozorcy, przybrał jego chód i wzięcie, i dzięki rannej godzinie i uśpionej czujności straży, umknął.
Często ofiara była tak długo katem iż, gdyby oskarżeni śmieli wszystko powiedzieć, zbrodnia wydałaby się niekiedy dość usprawiedliwiona.
Będziemy wiedzieli!
To zmienia wszystko przygotowywaliście wszyscy grunt dla zamorskich panów.
Powiadają że Dina sprowadziła go nie tyle dla wyborów, ile aby się dowiedzieć, skąd pochodzi jej niepłodność...
Czemuż ty nie masz takich?
Myślałam że usłyszymy historie?
Bóg ze mną!
Czy pani co rozumie?
To czarujące
Jakiegoż uniknęliśmy niebezpieczeństwa!
Trupem! Czyż nie zgodziłaś się przychylić do jego ostatniej prośby i wrócić mu wolność pod warunkiem, że...
Brawo! jest cały i nietknięty. Norma brzmi: IV, J. 2 wydanie. IV, łaskawe panie, oznacza czwarty tom; J, dziesiąta litera alfabetu, dziesiąty arkusz. Zdaje mi się tedy stwierdzonym faktem, iż ten romans w czterech tomach in 12-o cieszył się, oddalając na bok finty księgarskie, wielkim powodzeniem, skoro doczekał się dwóch wydań. Czytajmy i odcyfrujmy tę zagadkę.
Powiedzmy ściśle, tym szacownym czystym odbiciem. Ale czy makulatura, w której księżna zapomniała rękawiczek w gaiku, należy do czwartego tomu? Do diaska! jedźmy dalej.
Niech pan czyta dalej, błagamy
Więc dobrze, czytam po porządku
Jestem książę Bracciano! Kto-
Bogu niech będzie chwała!... Jestem ocalony... Uczciwy człowiek bałby się, podczas gdy jestem pewien, że
Zdumiewa mnie ekscelencja...
Przez litość! Wróćmy do księcia Bracciano.
Ekscelencjo, uzyskaj mi u papieża rozgrzeszenie in articulo mortis, to mi się lepiej przyda w moim rzemiośle.
Jesteś aniołem!
Tedy szczęśliwej drogi. Ho, ho, jak on leci! Jak o rodzonym ojcu jeżeli to w ten sposób myśli pamiętać o mnie... Tam do kata! Uczyniłem przecież ślub, aby nigdy nie szkodzić kobietom...
Więc chodź!
A wszakże to romans napisany za Cesarstwa
Myślę że romans ten popełnił nie radca Stanu, ale kobieta. W dziwacznych wymysłach wyobraźnia kobiet idzie dalej od mężczyzn, dowodem Frankenstein mistress Shelley, Leone Leoni George Sand, dzieła Anny Radcliffe i Nowy Prometeusz Kamila Maupin.
Coś przecież musi mieć
Zmysły i próżność odgrywają taką rolę w miłości, że wszystkie przypuszczenia mogą być prawdziwe Ale, jeżeli zostaję, to dla certyfikatu uświadomionej niewinności, jaki dajesz Dinie. Ładna jest, nieprawdaż?
A więc jeśli zechcesz mi pomóc, jutro, tak, jutro zacznę... Tymczasem dobranoc.
Zamężna? Przypomina mi pani powiedzenie nieboszczyka Michaud; miewał kapitalne odezwania! Wybierał się do Palestyny, przyjaciele zaś przedkładali mu jego wiek, niebezpieczeństwa podobnej wyprawy etc. „Wszakże pan jesteś żonaty?” „Och! tak niewiele!”
Niech pani wybaczy memu przyjacielowi jest zawsze lekarzem, miłość jest dlań tylko kwestią higieny. Ale nie jest samolubny, chodzi mu widocznie tylko o panią, skoro sam odjeżdża za godzinę.
Trzeba przynajmniej, dla mego honoru, aby wyglądało, iż pani była dzielnie atakowana
Koń!...
Byliśmy tak weseli, wyjeżdżając i oto pani jest cierpiąca i mówi do mnie z goryczą, i czemu?... Czy nie była pani przyzwyczajona, że ci mówiono, iż jesteś piękna i miła? Co do mnie, oświadczam to wobec Kajetana, wyrzekam się Paryża, osiadam w Sancerre i powiększę orszak pani dworzan i rycerzy. Uczułem się tak młody w moim rodzinnym kraju, zapomniałem już o Paryżu i jego zepsuciach, o jego przykrościach i nużących uciechach... Tak, życie wydaje mi się jak gdyby czystsze...
Och!
Och! Pani de La Baudraye jest jeszcze młoda, nie ma nic straconego.
Muza i poeta ależ to istna homeopatyczna kuracja.
Twoja dziesiąta Muza jest osobą wysokiej inteligencji lubię Muzy, które znają się na gospodarstwie i popełniają jednym tchem odę i pasztet z zająca. Och! Co za śliczne kwiaty!... Ależ w całym Paryżu nie ma nic równie pięknego!... Co? Co? Zając, kuropatwy, pół sarny! Zaprosimy twoich przyjaciół i wydamy wspaniały obiad; Atalia ma osobliwy talent do przyrządzania sarniny.
A więc!... Dobrze...
Otóż, drogi panie, gdybyś pan był matką, czy nie zadrżałbyś na myśl, iż córka twoja może doznać losu pani du Tillet? W jej wieku, będąc z domu Granville, mieć za rywalkę kobietę przeszło pięćdziesięcioletnią!... Wolałabym widzieć córkę na marach, niż dać ją człowiekowi mającemu stosunek z mężatką... Gryzetkę, aktorkę wreszcie bierze się i porzuca! Wedle mnie te kobiety nie są niebezpieczne, miłość jest dla nich rzemiosłem, nie zależy im na nikim, jednego stracą, odnajdą dwóch!... Ale kobieta, która chybiła obowiązkom, musi przywiązać się do swego błędu, znajduje usprawiedliwienie jedynie w swej stałości, o ile podobna zbrodnia jest kiedy do usprawiedliwienia! Tak przynajmniej ja rozumiem błąd przyzwoitej kobiety i oto co czyni ją tak niebezpieczną...
Ba! rzekł sobie w duchu
Mój panie niezmiernie jestem rada, iż zechciałam się przyjrzeć własnymi oczami gospodarstwu człowieka, który ma zostać moim zięciem. Choćby Felisia miała to śmiercią przypłacić, nie będzie żoną człowieka takiego jak pan. Pierwszym pańskim obowiązkiem jest szczęście twojej Dynuśki!
Rozgość się, mój aniołku muszę napisać dwa słowa, aby się wymówić z kawalerskiego obiadku, chcę mieć wszystek czas dla ciebie. Rozkazuj, jesteś tu u siebie.
Zostaniesz, Dynuśka, wszystko skończone. Ech! Ta fortuna, czyliż przychodziła mi tak tanio? Czyż nie trzeba mi było ubrać się w grubą blondynę o czerwonym nosie, córkę rejenta, plus teściową, która zapędziłaby w kozi róg panią Piédefer na punkcie dewocji...
Przysiąż mi że zdoła nas rozłączyć tylko śmierć!...
Źle zrobiłam, że przyszłam tutaj oto wszystko. Pożegnałam się bez powrotu ze wszystkimi korzyściami, jakie świat zapewnia kobietom umiejącym pogodzić szczęście z pozorami. Abnegacja moja jest tak zupełna, że chciałabym wszystko zwalić dokoła siebie, aby uczynić z mej miłości rozległą pustynię pełną Boga, jego i mnie... Uczyniliśmy sobie wzajem zbyt wiele poświęceń, jesteśmy zbyt zespoleni, zespoleni wstydem, jeśli pan chce, ale nierozerwalnie... Jestem szczęśliwa i tak szczęśliwa, że mogę pana kochać swobodnie, drogi przyjacielu, mogę użyczyć panu więcej zaufania niż niegdyś; dziś potrzeba mi przyjaciela...
Mąż pani zrobił jak zawsze: obliczył.
Niech pan będzie spokojny podejmuję się porozumieć w tej sprawie z panem de La Baudraye.
Pełnomocnictwa dla podjęcia spadku po wuju...
Nie myślałem o tym
Nie ma już Dynuśki, zabiłeś ją, mój drogi Zapraszam cię na premierę hrabiny de La Baudraye.
Czy sądzisz, że nie będę pracowała nad tym, aby ci zwrócić przyszłość, której cię pozbawiłam? Bądź spokojny twoja Eleonora nie umiera, a jeśli Bóg użyczy jej życia, jeśli zmienisz postępowanie, jeśli się wyrzekniesz loretek i aktorek, znajdziemy dla ciebie coś lepszego niż Felicję Cardot.
Och! dosyć nie mówmy do druku!... Twój felieton jest bezcelowy, skoro możesz się usprawiedliwić jednym słowem: Już nie kocham!
A więc tak! Nigdy
„Cóż za tupet!”
Ciężkie jest do wprawienia w ruch... czego by nikt nie odgadł, czytając pana... Nie mam w tej chwili sumy, której żądasz. Przyjdź jutro o ósmej, komornik zaczeka chyba do dziewiątej, zwłaszcza jeżeli go weźmiesz z sobą po zapłatę. Dziękuję! Zaufanie twoje ucieszyło mnie!... Och! dawno już nie czułam takiej radości...
Jakito znachor? Ot zaraz wam opowiem zkąd co wziąłem, a dziwić się przestaniecie, żem tak mądry. Od tygodnia już siedzieliśmy w Piątkówce, o półtoréj mili ztąd; chwała Bogu ludzie się tam na Aprasza nie poskarżą: dużo się roboty przez nasze ręce przewaliło. Jakeśmy wychodzili, powiedzieli mi drogę do Stawiska i zalecili do was, panie wójcie; a stary Muryniec dodał: tylko jemu koni nie podkujecie, bo ich nie ma. Otóż cały sekret!
Jeszcze słonko nie zaszło, dobijecie się do innéj wsi; u nas tu cyganów nie bywało i bez nich się obejdzie.
Winien, nie winien, każdy pokutuje za grzechy cudze; za nasze męczyć się będą wnuki, my za pradziadowskie jęczym... Słuchaj Aza dosyć tych wabień i przyciągań; on myśli, że się bez niego obejść nie potrafimy i w dumę się wzbija. Znajdziesz innego męża, niech go tam Bynk porwie (diabeł).
Co? wiész? ja się znam na ludziach! Bóg, co nas posłał na wiekuistą włóczęgę po świecie, dał nam węch jak staremu szukeli (psu) szukającemu sobie lekarstwa. My także instynktem czujemy ludzi i czytamy w nich lepiéj, niż oni w swoich książkach. Przed chwilą przechodził tędy około namiotu raj (pan) tutejszéj wioski, młody dziedzic wsi, o którym wiész co powiadają, że mu woda zamiast krwi w żyłach płynie. I prawda! O biédne chłopię, zdaje się nie mieć w sobie także i siły do jutra!.. A jednak moje oczy go rozgorączkowały. O! bo téż dobrze, dobrze patrzałam na niego, aż zadrżał, aż się zwinął jak wąż gdy go nogą nastąpisz. I powoli rumieniec tryskał mu na twarz ręce drgać poczęły; wstrząsł się, poleciał jak szalony.
Wszetecznica! wszetecznica! Bynka gasina! (diable dziecko).
Zawróciła! szaleję, stroję się myślą, śpiewam, bawię. Jutro będę w khera (domu, pałacu), jutro będę rani! Bywaj zdrów stary kowalu!
Poczekaj, zrozumiész może. Bocian, jak my, nie ma swojéj ziemi. Dawno, dawno, lat temu tyle, ile ziarn w wydmie piasku, co gwiazd na niebie zimowém, wielkie było na ludzi nieszczęście. Ludzie naówczas jeszcze byli wielką jedną rodziną, ale ją już toczyły robaki... i Bogu nie upodobało się stworzenie jego, Mroden-oro chciał je zniszczyć całe. Między synami ludzkiemi był tylko jeden z rodziną siwo-brody starzec, którego Bóg przeznaczył na odnowienie rodzaju; starzec ten zwał się Noa-oro... I kazał mu Bóg budować statek wielki, w którymby się mogły pomieścić wszystkie zwierzęta ziemi po parze i trochę ludzi wybranych... Kiedy się niebieskie otworzyły wrota, i wody potokiem lać się poczęły na ziemię: wchodziło co żyło do wielkiego statku, i co żyło żegnało swoję matkę ziemię wejrzeniem żalu i tęsknoty. Nie było oczów coby nie zapłakały rozstając się z kątkiem rodzinnym; jeden tylko bocian wszedł do statku z żabą w pysku, nie obejrzawszy się nawet na gniazdo swoje... Mroden-oro, co patrzał z wysoka, przeklął go za tę nieczułość, i skazał odtąd na wieczną tęsknicę. Gdy potém wody osiąkły, bocian rozpoczął wiekuistą wędrówkę od jednéj do drugiéj ziemi, bo Bóg tak uczynił, ażeby zawsze jednéj żałował i po jednéj płakał... Ten bocian, to cyganie paneńku Tęsknim zawsze, idziemy wiecznie, i nigdzie nie ma dla nas ojczyzny i spoczynku.
Nie, nie, dziś jeszcze Gdy księżyc dojdzie pełni, ciomut-oro (księżyc) wskaże drogę... mówię ci, że wówczas pójdę i pójdę.
Ej! nie! cały żywot i wszystkie nadzieje!
Popsułaś mi się Aza, popsuła: mówisz to nie po cygańsku A nam czas daléj, bo zgnuśniejem i nie ma już tu co robić: wszystek trast (żelazo) wykuty... Kto wié, może ci już żal twojego panicza?
A szkoda go, stary! Oj! szkoda nam!
Pamiętaj! jutro!
Psi syn! krew gadziów! został tam gdzieś ze swojemi; niech go robacy strawią!
Bo ja cię nie puszczę.
Nigdy! nigdy! A pocóżbym tam została? żebyś mnie za pół roku, czy za tydzień wypędził, albo rzucił jak ogryzioną kość któremu ze swoich lokajów, jak było z innemi?
Ja téż nie chcę, ni ciebie, ni twego pierścionka, ni domu, ani nic w świecie... Ty myślisz ty myślisz, że jabym wyżyła tam w twojéj khera (domu), w téj klatce, zamknięta jak niewolnica? O! to życie nie dla mnie: dla was pieszczochów, dzieciuchów, starców bez krwi i serca... Dosyć mi było sprobować. Bywaj zdrów panie! Aprasz! zacinaj grami (konia)!
A cóż? nie mam czego czekać, poprobuję.
Ho! ho! ty lepiéj wiesz za co mam ząb do ciebie, nie potrzeba mówić długo. O Motrunie myśléć tobie wara, z tego nic nie będzie, a ciebie diabli wezmą.
Nie pójdę, to darmo, nie pójdę, panie gospodarzu...
O! o! jeszcze jéj jest dosyć Myślę tylko jak się zabezpieczyć, żeby mi znowu mój przyjaciel węgla nie napalił, nim kuźnię postawię
Ha! szczęść Boże! tęgi z was chłopak, co za szkoda że cygan!
Wiedziéć nie wiem, ale domyśléć się łatwo: twój ojciec musiał ją spalić.
Czemużbo nie powiecie o cyganie, ta to jest czego posłuchać!
Co ja każę. Zechce iść na zgubę i hańbę, niech idzie; ale to nie będzie wasza siostra, ani córka moja. Precz z nią!
A ot i my tu przyszli nie w porę z temi odwiedzinami i przyprowadziliśmy sąsiada, któremu nocką może niebardzo rad będziesz.
A któż gwałtem bierze żonę! to u was niewidziana rzecz: i gdzieżbym ją poprowadził? Nie mówmy lepiéj o tém, panie gospodarzu.
Ja pójdę do dworu do pani; juścić nie dadzą tak umrzéć człowiekowi bez pomocy: oni się znają, oni poradzą...
Pani i pan chcą, żebyście waszę siostrę Motrunę dali za tego cygana, który tu na kowalstwie osiada; to ich wola i tak być musi.
A cóż poradzić z nieboszczykiem, który tego nie chciał i zaklął nas, żebyśmy Motruny za tego włóczęgę nie dawali. Słowo ojcowskie, słowo boże; synowi słuchać, nie rozbierać.
Cicho!! nie wdawaj się w rozprawy. Słyszycie rozkaz, słuchać i po wszystkiém; tak pan chce, tak być musi.
Ale ja nie chcę jéj nadużywać, wolę środki łagodności!
Ale zmiłuj się pani, tego się nie podejmuję Dziś ich zawracać, a toby dopiéro nosa do góry zadarli! Jutro się pomówi z niemi, bądź pani spokojną.
To niech ją wydają do trzysta diabłów niech ją sobie wydają za kogo chcą; a jeśli cygan ją weźmie, cała wioska wyprze się i jéj i cygana, nikt do nich słowa nie przemówi, nikt im ręki nie poda, nikt ich znać nie zechce. Ot! co będzie...
Wola pańska i Boska!
Do braci?
Jakim sposobem?
Chodź, ja cię zaprowadzę
Dajże mi połowę, a sprobuję!
Nie! nie będziemy was męczyć, aż sobie precz ztąd w świat za cyganami, braćmi waszemi, pójdziecie. Obchodziła się wioska tyle lat bez kowala, obejdzie się i daléj, a my was nie chcemy miéć na oczach!
Boś ty się wyparła ojca i jego woli
E! to darmo to darmo: kiedy Maxym cię przepędził, to cóż ja poradzę! Z całą gromadą zmówili się na was, żeby nie przyjmować i wypędzić: to darmo! Ty wiesz, że ja sam w chacie z Maxymem ledwie wytrzymać mogę, a tobym się miał i z nim i z gromadą zadzierać! Toby mnie, ani żonie pokoju nie dali i z chaty bym uciekać musiał. Idź sobie, idź! bo jak cię tu zobaczą, to i mnie prześladować będą!
Już ją dojadamy, bośmy przedać musieli.
Musi być że nigdy taki-bo idź Motruno, bo bieda będzie, a i mnie czas zgarnąć żyto, bo wieczór nadchodzi.
Poszłam po wodę, ale przez lenistwo nie chciało mi się czerpać z krynicy, więc zlazłam aż do stawu; a że tam woda płynie żywo, a mnie nogi drżały, potopiłam wiadra... Zabrała je rzeka... młyn porozbijał.
Za złoty! Nie wierzę Motruno, mów prawdę, mów prawdę, to się nie godzi! Tyś płakała, ja chcę i będę wiedział wszystko, choćby mi przyszło nie wiem gdzie pójść po to.
Wyrzuć go jeźli chcesz, ale nie oddawaj bratu i nie gub go i nie gub mnie!
A! a! jakto wam gadać łatwo, to się zdaje, że i mój język tak chodzi jak wasze; poczekajcieno, poczekajcie!
E! jak ludzie zobaczą kuźnię i węgla kupę, jak jeden, drugi podróżny pochwali się okuciem konia w karczmie, a przyjdzie transport w gołoledź albo z radłami w pole...
Niech i zdaje Jak moje nie w ład, ja z swojém nazad. To nie słuchajcie głupiego Janka, bo na to on głupi. Ale taki wam powiem, że jak ja co zacznę gadać, a do głowy mi się uczepi, to czy dziś, czy jutro, to się zrobić musi. Już jak tu starego Lepiuka na cmentarz przywieźli, a posłyszałem że braci do dworu wołali; zarazem sobie powiedział: będzie kuźnia, ale chleba nie będzie!
Róbcie jak chcecie a mnie czas do domu. Dostanę i tak szturchańca, żem się zapóźnił, a byle drzwi były zaparte, to mi ich już nie otworzą, i w chlewku lub w plewniku wyspać się będzie trzeba. Ale mnie to wszystko jedno: skóra już twarda! cha! cha! cha!
Ale sama, sama jedna naprzeciwko cmentarza! Gdy przyjdzie noc, wytrwaszże ty ze strachu, kiedy mnie nieraz, gdy wiatr poświśnie, ciarki po plecach przechodzą?
A! długa Motruno! ale i życie długie, a przeżyć je trzeba! Ale kto ci tu wody nosić pomoże, drew przysposobi, i choć słowo do ciebie przemówi?
Słuchaj Janku, jak ty nie pomożesz, to zginiemy!
Gdybyś ty był taki jak ja myślę tobyś choć polano drzewa przyniósł czasem Motrunie, a pod noc tobyś mógł na chatę naglądać; niechby miała do kogo choć słowo przemówić.
Oj! oj! co ja wam poradzę! Poprobuję co zdołam, ale niedaleko wy ze mną zajedziecie! niedaleko! A ty myślisz, cyganku kochanie, że mnie to tak łatwo swoją chatę porzucić i pójść do was na służbę za miarkę powietrza? Myślisz, że to mnie u panów braci niedobrze! A to ja się tam wylegam czasem nawet w izbie, a bywa i na ławie pod piecem! I taki szmat mi na plecy dają, i odzienie niczego, i poczęstują codzień kułakiem, żebym nie zapomniał, że mam plecy... A jak raz do ciebie pójdę na parobka, już gdybym wrócił kiedy do nich, wyszczują mnie psami, stary indyk nawet oczy mi wydrapie... Ot taki wóz lub przewóz: a jak zechcę co dla was zrobić, panów braci potrzeba będzie pożegnać.
Już ja wiém, co ja wytrwać mogę! To moja sprawa. Polano drew i czasami suchy chleba mego okrawek przyniosę Motrunie... Bądź spokojny, idź do Rudni, idź cyganku, tylko wszystko mi strach, żebym ci żony nie zbałamucił!
Aj, żebyżto człowiek tak mógł zginąć, gdy zechce, i gdy mu źle ustąpić się; ale to biéda, że chudy pies najdłużéj żyje:
Poczekajcieno ot zaraz wam powiem jak to było. Trzeba wam wiedziéć, że mnie nigdy na pańszczyznę nie posyłają, bo ekonom takiegoby cherlaka nie przyjął, chyba za dziecko lub babę. Głupi ekonom! nie wié, że ja za dwóch zrobię, choć i na pół człowieka nie wyglądam! Wczoraj posłali mnie za bratowę do młockarni... Otóż wszystkiego się dowiedziałem; byle uszy, to się jest czego we dworze nasłuchać gotuje się jak w garnku!
To darmo! to darmo!
A muszę, Motrunko kochanie bo mnie za ciebie wstyd! Piękna z ciebie żona i gospodyni!
Takto i Janek radzi! ale ty pana nie znasz! Przystąpić do niego trudno: kilka dni chodzić trzeba, nim słowo przemówi, a taki chory, taki śpiący, że sam nie pomyśli o człowieku...
A! a! przypominam coś sobie: jakaś historya, ożenienie!... moja żona... Co to było?
Dokąd i o czém? Postawiłem już chatę, dość tu mojego potu na téj ziemi; żonie i nie pora i nie siła rzucać wieś, w któréj się urodziła i do któréj przywykła... Gdyby mi trochę pomocy, gdyby siaka taka kuzienka, ludzieby taki przyjść do niéj musieli: wprzód obcy, potem swoi.
A możeby to i na chléb i na kuźnię starczyło
A teraz jakoś i raźniéj czekać będzie Zobaczymy co we wsi powiedzą, jak tu na górze młot się odezwie i komin zadymi!!...
O staje od wioski wracając z lasu, spotkałem bandę cyganów, która się na łące rozłożyła noclegować.
Strzeżonego Pan Bóg strzeże Ale mnie trzeba iść do chaty; dobranoc!
Ty! ty do nich? po co? żeby cię pociągnęli, z sobą, żebyś przepadł z ich ręki, żeby cię zabili, otruli, oczarowali? Nie! nie! ja cię nie puszczę, i ty nie pójdziesz!
Na czary są czary a mój wzrok także za silny uchodził, bo go żadna siła nie zmogła!
Ażeby ich ztąd coprędzéj oddalić!
A ja szydzę! boś zasłużył na śmiéch! Wyrwij sobie garść włosów i policz w nich siwe: znajdziesz więcéj ich w jednéj ręce, niż ja lat przeżyłam; przystałoż, bym była twoją?
Siła, która ptaka pędzi do gniazda, a zwierzę do jamy a któż zna tę siłę, która mocniejszą jest od nas?
A Aprasz śpi u ogniska bo od dziś przestał być wodzem naszym! Podniósł rękę na mnie i upadł! Patrz oto Aprasz, który mnie, mnie chciał miéć swoją żoną i niewolnicą! Skiń mu głowę lub pluń na niego, jak chcesz, a nic ci już nie zrobi, bo przestał być silnym!
Ja! chciałam zobaczyć co się z tobą dzieje. Aprasz się sprzeciwiał, ale usłuchać mnie musiał! Życie szło jak idzie życie: dzień do dnia niepodobny, a zdaleka bracia rodzeni! Paliło się kowadło, sapały miechy, pracowały ręce, a Aza śpiéwała i skakała gadziom za łowy! (pieniądze). I ot, widzisz, przyszliśmy tu wreszcie może umyślnie po ciebie, a może do młodego Raja Adama.
Co powié zobaczywszy starą znajomę! Jutro, nie daléj jak jutro, przystroję się jak rani, i polecę do niego!
Nie ale kto wié, kiedy się ten głos z drugiego świata piérwszy raz da słyszeć? dziś, jutro może.
Łaj mnie ale spytaj Motruny czym winien, czym poszedł o swojéj woli, przytomny?
To być nie może: kilka dni przeleżeć musisz... A któż tobie i dziecku posłuży, zgotuje; kto cię nauczy jak chodzić koło niego?
Nie bój się kochaneczko, a toćto i wielkie panie, i ekonomowe, nawet i szlachcianki, nie jeden raz posługiwały się Jagą! Ja się znam koło dzieci, a tobie to podobno piérwsze, to je niebożątko zamorzysz z wielkiéj miłości.
A tak to jéj nie ma? Lepiéj z głodu zdychać, czy na szubienicy tańcować?
Nie! ty moim będziesz Raj Adamie! Jam niczyją nie była i nie będę!
Chcesz, sprobuję
Umarł, pochowany, i święty mu pokój! Na co go z grobu wywlekać.
A córka Lepiuka, którą tak jak gwałtem, przeciw woli ojca, cygan sobie zbałamucił? Alboto nie wstyd dla nas? Pobratał się z nami gwałtem, to my go więcéj przypuszczać do siebie nie chcemy. Pozwól kurze grzędy, ona pójdzie wszędy; daléj cyganie nam będą wszystkie dziewczęta zabierać... Toż nie cygańska ojcowizna, Stawisko...
Lepiuk nie żyje, a on jeden mógł córce przebaczyć; ani gromada, ani bracia nie mają do tego prawa.
Dlatego, że to choroba i niechoroba; bo i choroba, i nędza, i głód, i rozpacz, i więcéj a więcéj jeszcze, niż słowo wypowiedziéć może.
A gdybym ja ci jaką dała?
Myślę co widzę, i co widzą wszyscy: żeś także przepadła!
Jabym ci przecie powiedziała co będzie jutro, co zawsze być musi!
Nie! ja tego nie zrobię!
Pytam się, boś pokochał bladą egaszi.
Nie! mam litość i pytam się tylko.
Wstydź się na co ci ten trup na wpół zgniły! Wiesz, że nie stworzony dla ciebie, a ciągniesz go i zabijasz...
Szalejesz!
To dziw, doprawdy zkąd się to proste dziéwczę mogło tego wszystkiego nauczyć: i słów tych, i myśli i téj sztuki zalotnéj, którą lepiéj od naszych pań umie? Wyraźnie robi sobie ze mnie zabawkę!
Dajcie co choć dla dziecka! Ja głodna, i ono się nie pożywi odemnie; gdyby choć mléka kropelkę, gdyby choć co dzień kawałek chleba!
A! czyż już kary nie dosyć?
A chata? a sadyba? a tyle naszego harowania koło niéj? Zresztą mój bracie, jak mnie tam pójść w świat za nim?
No! no! bylebyś się cygana pozbyła, choćby poszedł do licha, byłaby może jaka rada;... ale z cyganem my nigdy nie będziemy miéć drużby, to darmo! Ojciec przykazał, gromada postanowiła, pan prosił i naglił, a nie ustąpiliśmy, to i nie ustąpimy!
Nie mam ja tam poco chodzić do was Myślałem z początku że to co poczciwego ten twój cygan, a to taki szelma jak i drudzy... Żebym był tobą porzuciłbym do licha niewiarę, niechby sobie wędrował ze swojemi, albobym poszedł i niewrócił, bo nie ma po co...
Prawda temu co rozkazywał całe życie, słuchać zrazu nie lekko; ale jakoś i tego nauczyć się można.
Nie, takiéj jeszcze na świecie nie było!
Gdybyś jak ja miał z górą pięć lat dziesiątków inaczeéjbyś patrzał na te rzeczy. Nie widziałeś Azy po wyjściu ze Stawiska i twojéj ucieczce, to nie wiész jeszcze, jaki to szatan dziewczyna! Nie policzyć ilu chłopcom sprzedawała pocałunki i uśmiechy po drodze, ilu ich wlokła za sobą i jak im przewracała głowy. Nieraz i mnie staremu zazdrość poczynała gryźć serce spróchniałe; alem sobie mówił zaraz: byleby moją była, darowałbym jéj to wszystko! Bo w istocie ten szatan zwodzi tylko żeby męczyć, ale nie da się wziąć nikomu. Zdaje się, że szalenica jak jeść, pić i oddychać, tak zwodzić, męczyć i drażnić potrzebuje; łapałem ją nieraz jak poczwarnego Puzę i prostych chłopów czarowała oczyma, żeby tylko nie próżnować, a potém, potém na całe gardło się z nich śmiała!
Nie, alem się wytrzeźwił i myślę skończyć dobrze!
O! o! nie myślno znowu, żebym się wieszał dla ciebie dość mi i bez tego życie dojadło, a tyś tego niewarta!
Ale ba! tyś filut: plączesz, plączesz, a powiesić się nie potrafisz! Jabym ci z serca pomógł, ale powiadają, że za to biéda być może; dawaj sobie sam rady! Nie mądraż to rzecz kulkę zrobić, szyję włożyć, a pod nogi lada pniaka podsunąć
To może go już nie być i nigdy!
Nie wrócił!
Mnie! mnie on obchodzi! mnie! Słyszysz Raj Adamie dam życie, dam siebie, tylko go każ ratować!
Jeśli on umrze, i ja umrę, a niczyją nie będę! wysyłaj ludzi, wysyłaj ludzi!
Dziś? gdzież? gdzie?
Albo ja wiém, co on tam robił? Może chodził po drewka, bo czegoś rozwiązany pas niósł w ręku; to pewnie chciał je zczepić... bo u niego i postronka nie ma w chacie...
A na cóż ja wam potrzebny? hę? Małościeto mnie nawymawiali, że chleb jem daremnie? A daliście mi kiedy szmat, odzieży; dali nową koszulę i choćby łapcie na znużone nogi? Kiedym ja wam niepotrzebny, po cóż siedziéć miałem! Idźcie sobie braciszku z panem Bogiem i kłaniajcie się odemnie staremu Łysce...
Daj Boże! a! daj Boże!
To nic, dojdę o kiju, dojdę... A tobym się rozleżała na nic... Ot zaraz i powrócę...
A! nie doczekanie twoje, gadzino!
Gdzie tam! gdzie tam!
At! ludzie diabliby ich brali: niewiele lepsi od wilków!
Darmo Sołoducho matko, ja bo czuję co mi jest; trzeba umrzeć, nie mnie już radźcie, a dziecinie.
O! to ostatni pohybel! nie chcę, nie chcę! napatrzyłam się ja sierot, wychowanych we dworze... Marysia będzie ładna... twarz ją zgubi: wolałabym żeby z głodu zginęła a poczciwie. Ot, wiécie co Sołoducho... wy ubodzy jak ja, swoich dzieci nie macie, bądźcie wy matką Marysi.
A weźmiecież wy moją Marysię?
A, podwiozę, podwiozę, jeszcze na wóz wsadzę i z woza wysadzę tylko niech się dobrze okryje, żeby jéj ludzie nie poznali, boby mnie palcami w karczmie wytykali, żem się z nią pobratał.
Połóżcie się lepiéj ja zaraz ognia lepszego rozpalę i krupniku wam wczorajszego odgrzeję... Wamby się i posilić potrzeba.
Jak? a toż nasza chata, po cóż mi szukać cudzéj?
A jak my sobie z matką słabą rady dawały? Biéda była, a z głoduśmy nie pomarli, biéda będzie... Taka już dola... a swoja chata takito swoja.
A czyżbym ja się matki bać mogła!
A ktoby tu chciał siedziéć! przerwała Sołoducha
I to chléb jak i drugi ale ja go nie chcę. Juściżem młoda i zapracuję; nie bójcie się, nie bójcie!
Bywaj zdrowa!
Darmo jéj to i gadać; póki dobrze biédy nie skosztuje, nigdzie nie pójdzie tak się jéj zdaje teraz że sobie rady da: trzeba żeby się przekonała, będzie wówczas tańsza.
Nie dziadusiu! nie! ja wiem co potrzeba: pójdę do roboty, bo z niéj żyję, a łzy schowam na niedzielę.
No, to poleżę; i, co Bóg da! co Bóg da! Matka zawsze mówiła, że Bóg nad sierotą!
A czemu do nas iść nie chcesz?
No! no! stare dziadzisko gniewać się niepotrafię; mój chléb mnie do wszystkiego przyzwyczaił: i do ludzkiéj litości i do ludzkiego łajania... Przysycha to jak na psie. A klnie kto mnie, odeklnę go w dziesięcioro!
A! po waszéj siostrze Motrunie!
Ot tak! a walna dziewczynina, tylko szkoda, że jak wy wszyscy kury czubate, ma także czubka: uparta gdyby kozioł.
Dziw naprawdę! Ja sam nie wiem co będzie; widzi mi się że pobiéduje na téj pustce, a potém do nas zbieży. Bogiem a prawdą i wamby się co dla niéj uczynić należało: choć kawałek dać chleba.
Czy to my już tak bogaci, żebyśmy mieli cudze dzieci brać na głowę; patrzajno, żeby twoim chleba stało!
Dobrze taki podobno mój powiadał wziąć nie wziąć, bo to ciężko, a taki dla niéj coś zrobić tobyśmy powinni; ludzie nas za ostatnich łajdaków okrzyczą. Póki żyła matka, to co innego było, ale nad sierotą trzeba się zlitować.
E! e! na toby się kruszyna znalazła!
Nikt! nikt dwie ręce, trzecia głowa; a ktoby to chciał pomódz sierocie? Ratajowie czasem najrzą, więcéj nikt; ot, Pan Bóg i nieboszczka matka moja.
Tylko, że nieludno ale mi tu wróble swoim językiem cały boży dzień paplają pod strzechą, i sroczka krzyczy, i słoneczko zagląda, i mam kilka myszek burych, co z pola przyszły na zimówkę do chaty, a tak oswojonych, że się mnie nie boją i pod nogi schodzą po okruszyny chleba.
Jakto ona gada, co to za rozum, tażto i stary lepiéjby nie potrafił... Nie widana dziewczyna!
Teraz jeszcze żyję o chlebie, bo nie mam nic: alem sobie z niego zagotowała zacierki i nie jestem głodna, a da Bóg doczekać, będzie i krupa i omasta, bylem motki skończyła, a prząść się znalazło więcej. We wsi mi dają robotę, bo widzą, że przędziwo nie przepadnie, i pod wagą nici oddam. Semenycha, Kociukowa, Pawłowa, Lebiedzianka, dobrze mnie już znają, a ja i dwudziestkę uprzędę.
Jak widzisz! Miałem dwie wioski, byłem majętny, hulałem, świeciłem, żyłem... i chodzę z kijem po żebraninie... A wiész Adamie, żem dziś może szczęśliwszy niż byłem, a ty przy dostatku twoim, pono biedniejszy odemnie...
Czekajno! czekaj! nieraz ja o podobnych rzeczach słyszałam! Motruna była charakternica; zawsze miała słyszę mleko, choć krowy nie było; mąż jéj był charakternik, to wszyscy wiedzą, że zły mu pomagał nocami do budowania chaty... Oni pewnie upiorami być muszą i do swojéj Doni wracają, żeby na nią naglądać, odziewać ją i karmić. Już mi wierzcie, to nie może być inaczéj.
A! krzyż Pański! U was matuniu u takiéj gospodyni jak wy, taż to pełne bodnie lnu białego jak śnieg!
Dawniéj byliście dla nas litościwsi a terazbyście mieli opuścić mnie, gdy i matki niestało? E! to nie może być! Serce wasze matuniu nie pozwoli na to; a cóżem ja winna, żem nieszczęśliwa.
To co zawsze: wyszłam prząść na grobie matki...
Ot tak, sama jedna!
A czemużbym przyznać się nie miała? przed wami powiem wszystko. Ot jakto było: przejeżdżał wczorajszego wieczora chłopak jakiś koło chaty; no prawda... obejrzał się na mnie, a dziś znowu tędy jechał i o wodę prosił, tom mu jéj wyniosła; trochę popytał... A wy go znacie?
O, o! słyszysz! toś mu już w oczy zaglądała, łotrzyco!... Ostrożnie z tém, ostrożnie.
Cóżto za chata przeklęta A no! to dobranoc! zostawię gościńca na przyźbie... Bywajże mi zdrowa!
Ja tam tego niewiem, bom nie mądra alem nigdy w życiu nic od nikogo darmo nie brała i nie wezmę...
Filut dziewczyna trafiła kosa na kamień... Ale ba! nie ona jedna na świecie.
To i ja za wami i ja zwami...
Nie cudem paniczu, ale łaską Bożą.
E! nie! ale co tu z nim poradzić, tak się do mnie uczepił?
No to tak ożenić się on nie ożeni, boby mnie i dobry gospodarz za synowę ani za żonę nie chciał, sieroty, za którą nie ma komu ani wesela sprawić, ani nawet dać ręczników; a co dopiéro budniczuk hardy i syn takiego bogatego ojca jak Choiński! Pokręci się, pokręci, porzuci i żal tylko w sercu zostawi... Na co darmo się kumać, kiedy chrztu nie będzie...
No! albożto nie wiecie, że ta banda cygańska z któréj był twój ojciec, znowu słyszę do wsi przyszła...
Lepsiż byli bracia matki!?
Im w to graj jak się tylko dowąchają, że tu żyje córka ich brata cygana, a sierota, a sama jedna, a jeszcze i młoda i ładna; zlecą się i gotowi gwałtem cię porwać z sobą. Te łotry i krwią własną i cudzą frymarczą... Nibyto nie pamiętają ludzie, jak tu ich dziewka bałamuciła naszego pana.
Rataj teraz z jarmarku na jarmark chodzi, bo to wołowe targi poczęły się i odpusty w okolicy... No, a cmentarz! widzicie, że mi nic nie zaszkodził, to i wam przy mnie nicby się nie stało...
A grzecznie mnie przyjmujesz! ale popatrzno, popatrz, jeszczem doprawdy nie taka stara i szpetna, jak ty zdechlaku! Nie daléj jak tydzień temu, dwóch młokosów pędzało się za mną, żem się im kijem musiała oganiać! Zdejm z oczu anguszti (palce), spojrzyj... przekonasz się że nie kłamię.
Tak! cygańska dola nad cygańskiém zlitowała się dzieckiem Ale dość już tego życia tyś dziecko Romów, czas ci gadziów porzucić a iść z nami. Tyś piękna i młoda, lepiéj ci u nas będzie. Co to za życie? życie szukeli, życie zycaja (psa, kota), których głupi nałóg przykuwa do chaty, do progu, do kąta i robi kamieniem. Co dzień jedno przed oczyma, codziennie toż samo życie, ta sama nędza i praca! pójdziesz z nami, pójdziesz i zobaczysz, jak świat się córce Tumrego, krwi Romów rozśmieje! Tu na ciebie patrzą jak na obcą i brzydzą się tobą, a z nami będziesz królować, będziesz rani (pani) jak ja!
No! to zgnijże tu gadziów ciaj! chcesz być kamieniem
Żal mi cię dziewczyno, boś nie stworzona na poniewierkę, O! o! jakbym ja ciebie po swojemu ubrała, a nauczyła skakać i śpiewać; panowieby szaleli za tobą, pieniądzeby się sypały gradem... Kto wié! w złocie czasem chodzą cyganki i garścią złoto rzucają.
To gnijże, gnij!
No! no! raz wraz bo z dziewczętami się parasz... Dobra taja brednia... ale nie szczo dnia...  Jużby czas ją porzucić, a to zdrowie stracisz i na jakie licho trafisz, że ci kwaśnego piwa nawarzy!
Porzuć jéjmość praca nie zaszkodzi, byle to prawda tylko była, co Tomko mówi, jeszczeby pół biedy; wyśpi się, najé i będzie zdrów.
Teraz to chyba gorzéj jak kiedy
E! pluń ty mi na to! A zkąd się tu u niéj poczciwość ta i skromność wziąć miała... Widać tylko durzy ludzi... Ej! ostrożnie Tomku, ostrożnie bo się doigrasz! Dziewczyny mi téj więcéj ani patrz! Mało masz szlachty, coby każda za ciebie poszła... to się żeń już lepiéj, niż masz tak bałamucić.
Tam-bo uwas jest jakaś cyganka którą chwalą, że ma być bardzo piękna...
Alboto jemu pierwszyzna!
Ten się włóczy a włóczy raz wraz mnie zaczepia: musiałam się przed nim schować.
A cóż wiecie?
Rozumiész, nie rozumiész, a rób, co ci mówię! Zobaczysz, ja w tém że pójdziesz za szlachcica i cała wieś będzie ci zazdrościć... A dopiéro stara Sołoducha wziąwszy się na weselu pod boki, całéj wiosce powie:
W chacie siedziéć, nosa na dwór nie pokazywać: to pierwsze... Zobaczysz, szczęście ci się samo położy na progu i garścią go weźmiesz...
A cóż? gdyby nawet takie szczęście spotkać mnie miało, ja go nie chcę.
Co mnie do niéj? tu nie ma co kłamać: ot, ja za nią oszaleję!
I takito porzućcie wierzcie mi, bo z tego nic nie będzie: obałamucić jéj nie obałamucicie, a cóż? o ożenieniu wam ani myśléć; dopierobyto szlachta krzyku narobiła!
A toż rozumna mowa? odparła starucha
Słuchaj Ratajowa! ot, rubla kładę na stół, nie odmawiajcie mi a pomóżcie.
Nie dowiedzą się; a jakby i tak było, niech się sobie dzieje co chce. A to przyjdzie mi dla téj miłości zeschnąć i umrzeć, bo już dłużéj nie wytrzymam!
O! nie mówcie słów takich! nie mówcie, bo im nie uwierzę. Wy się ożenić ze mną nie możecie; na co daremnie gubić sierotę? Rodzice wam nie pozwolą.
Co wam o tém mówić odpowiedziała Marysia, a rodzice, a wasi? a nuż się dowiedzą? Jutro was zaślą daleko, a mnie ludzie osromocą i zginąć przyjdzie marnie.
Dajcieno kieliszek wódki! a nu! wódki, i dosyć tego! bodaj wam to słowo bokiem wylazło!
Cena licha! jeszcze chcą, żeby im chłopską miarą dziesięcio-garncową mierzyć, te żydy niewiary! Ot... i żyto do domu wraca!
Wola wasza nie chcecie dać pół złotego, zapłacicie ją może później nie jednym sotkiem, ale będzie po czasie.
Ej, kumie, kumie, jaka z was gorączka! Myślicie że ja na was zarobku pragnę? No! zsypujcie zboże, a pieniądze płacę. Ale cóżeście to przywieźli?
A co miał zrobić? zawsze jedna historya wpadła mu tam w oko jakaś dziewczyna cyganka, czy ki licho, i tak za nią głowę stracił, że wszystek obowiązek porzucił. Pan przestrzegał, przestrzegał, a nareszcie wypędził. Ot co jest kumie... i tak podwaryował słyszę, że stancyę sobie najął na wsi, przed wami się wyłgiwa, a co wieczór do dziewczyny chodzi. Sam go na moje oczy widziałem wychodzącego od cyganki.
Ot i kieliszek wódki wypijecie u nas
Czego ja chcę? czego chcę? Otom ci umyślnie przyjechał powiedzieć bezwstydnico jakaś, że jak tu ten łotr więcéj do ciebie jeździć będzie, a ty go przyjmować; to jak mi Bóg miły!!..
Ja wiedziałam, że to się tak skończy klnę się wam na Boga, żem go nie przyjmowała, nie słuchałam go, nie gadałam do niego... Wczoraj jeden, jedyny raz był tylko w chacie u mnie, i to przy ludziach.
Sama? sama! dobrze sobie rozpatrzył... Masz szczęście dziewczyno! Ja go dziś nauczę tego chłystka; ale jeźli się tu zjawi, ani mu się pokazuj! ani nosa!
Nie prowadźże na głowę swoją przekleństwa naszego, i niech go więcéj oczy twoje nie widzą Ty myślisz może żarty, a to śmierć moja i śmierć matki na twoje spadnie sumienie... To jedynak u nas; ja duszę gubię żeby go wyprowadzić na ludzi, a miałbym pozwolić, żeby sobie fartuchem świat zawiązał?
Wszystko! wszystko! i o nim i o tobie, i o ojcu, który tu dziś z fukiem do was przychodził. Patrzałam ja zdaleka i wiedziałam na czém się to skończy. Nie masz tu co bawić dłużéj, ludzie cię już ogadali; choćby raz próg przestąpił obcy, zrobią ci zaraz z niego kochanka; to i choć niewinna, a dla nich już będziész osądzona...
O! nigdy! nigdy!
Do kogo?
Dziś o półdniu...
Ale po co iść: na zgubę, na pohybel! Porzuć chatę, chodź do mnie, nikt cię u nas nie zobaczy; ludzie się przedziwują i przegadają, a potém do chaty powrócisz.
Nie odchodź lepiéj jak masz żałować w mieście ty zginiesz z taką twarzyczką... Gładkie liczko, to dla dziewczyny utrapienie: spokoju ci nie dadzą.
Czekaj i to mogiła, którą pożegnać potrzeba:
Dobranoc kumie.
A kiedy mój groch przywozić każecie? Ale pan Adam poszedł zafrasowany do żony, i zapytania tego już nie słyszał.
Niosę Marcinowéj lekarstwo; a wyżto dokąd?
A! prawda! jakiż ja głupi!
A jakże poszedł za kordon?
Co gonić! kogo gonić! gdzie? wiatru w polu! A któż go wié gdzie jest?
Ale ba! lepiéj ja bez oczu widzę niż wy, co ich macie po dwoje na jednego. Siadajcie, ta czasu nie traćcie, stary Rataj nie zawiedzie.
Gdzie ty, tam i ja! albo się zatracę!
Nie mam! i mieć ich nie chcę póty z nich pociecha, póki wiszą przy piersi; na ziemię skoczywszy, chléb ci tylko z gęby i spokój z duszy wydzierają: nie prawda stary?
Ja! alboż mogę? A! nigdy już! nigdy! pomiędzy tamtych ludzi, na śmiech, wzgardę, na przekleństwo!
Nieszczęście! nieszczęście!
Cicho! milcz ojciec ci przebaczył, powrócicie we dwojgu... Do nóg staremu, do nóg!
Dziewczyna nie chce! czy co? na rany Boże, czyż ją jeszcze prosić będziemy?
O, będziesz tej zabawki dosyć jeszcze miał! Niemców się nie przebierze tak prędko! Zaczekaj!
Nie przeczę ale i ja w kumy nie gorszym od niego!
Z Waszą Miłością byłoby nam lepiej toć pewna. Ale jak nam książę pojedziesz słaby, a będziemy go musieli w drodze strzec, to nas Niemcy strzepią.
Na te pierwociny jam właśnie sam chciał być z tobą a ty mi się wyrywasz! Należy mi się do twojego rycerskiego pasa podać ci samemu rękę, kiedym się chował i chuchał nad tobą. Ty, niewdzięczny, dla pośpiechu i mnie się wyrzekasz!
Niech próbuje!
Przecież jej by nie zabili ani by się mogła ukryć!
Żeby ją tak zaraz miał za okup dać, nie myślę dziś popr. forma 3.os. lp. cz. przesz.: roześmiał się. Janko
Różnie mnie uwodzili, że zbiegła nocą, drudzy, że po drodze głodem się morząc, zmarła.
Wiedział, z czym przybyłem, i sam to zagaił. Odsyłał mnie do drugich i tylem widział, że pozbyć mnie się chciał co rychlej.
Na co ci żona? Ja nie dam ci z inną żyć i drugiej kochać! Ja tego nie chcę!
Ale, ale choćbyście ją w złoto i diamenty oprawili, tak jej, jak u nas nie będzie, jeśli jak my jej nie umiłujecie!
I narzeczony potem wesół będzie
Jam zły, choć się śmieję Pilno bo ci było owoc niedojrzały na ostre zęby dawać! Co ty teraz sam poczniesz na tym pustym zamku, jak ci się jej piosenka nie odezwie, jej śmieszek cię nie rozweseli. Nuż jeszcze z dala jęk przyleci.
Nie dzieckoż ona! Piastunki jej nie trzeba!
Ona mi nie obca! Wyście obce! Idźcie! Ja rozkazuję!
Nie, nie! Nie pomoże nic! Ja to czuję! Boję się go! Gdy ręki jego dotknę, dreszcz mnie przechodzi, serce bić ustaje.
Ty sam gdy ci żal ten odejdzie, trzymać mnie będziesz. Dziś sierdzisz się i gniew ci rozum odejmuje. Potem ci serce do mnie powróci.
Prędko to gniazdo niewygodnym się nam stanie! Od czasu jak tę Niemkę wziął, a potem mu żonę dali, stał się Przemko innym człowiekiem. Widziałeś go przed chwilą, jak tu stał; rzekłbyś inny, a nie ten, com go nieraz, za kark chwyciwszy, dusił.
A cóż pomoże, gdy stąd pójdziesz? Kiedy ci już tak na sercu los tej pani, lepiej żebyś jej tu pilnował i pomagał. Ano dałbyś temu pokój! Ludzie z tej litości co innego zrobią i jej z tym będzie źle, i tobie gorzej być może.
Kraków i Sandomierz też bezpańskie pono zostaną bo się o nie wielu chyba dobijać będzie po bezdzietnych. Łatwo przyjdzie ich dostać, a tak naszemu panu, jak nic, może przyjść królestwo do rąk i korona na skronie. A! Zaraz go w Gnieźnie ukoronujemy. Chowają tam w skarbcu ów sławny Szczerbiec Chrobrego, co mu go anioł przyniósł z nieba, i koronę starą Chrobrową.
Czego ja chcę? Albo to on nie wie?! Ziemi chcę! Musi mi jej dać dobry szmat! Mnie moja własna spod nóg uciekła, synowcowie ograbili, lichwiarze w zastaw pobrali. Ludzie nade mną nie mieli litości i ja nie będę jej miał nad nimi!
Wszyscy oni jednej miary i warci u mnie gnić w lochu, pod nogami! Mnie należało panować na Wrocławiu i na Krakowie i
No to go każ z lochu do izby jakiej przeprowadzić!
Słyszałeś? Ja każę
Pradziadowska, ojcowska. Kto ją wziął po nich, ten powinien oddać w całości. Jam jej nie przyrobił, a miałbym obrywać! Nigdy!
Syna ma lepszego niż sam.
A! Jakie wy śliczne włosy macie! Nie dziw, że wasz stary głowę dla takiej piękności traci, któż by nie oszalał dla niej!
A co dla was trudnego? Jak wy mu się uśmiechniecie i pogładzicie pod brodę?
Musi ziemię dać! Nic nie pomoże. Zaklął się Bolesław, że bez ziemi nie puści.
Ziemi nie dam! Będę gnił tu, a ojcowizny nie pokraję.
Eh, eh! Słowo wiatr! Srebro na stół!
Nagroda będzie książęca!
Albo ja za nią chodzę? Czy ja wiem? Ona mnie, ja się jej nie pytam.
Tym ci gorzej Niewiastą być nie umiałaś, a mężczyzną nie możesz. Ani mnie przystało panu miłośnice wodzić.
Dziś i zawsze na pamięci to mieć potrzeba
Kogóż zdradził?
Nie Ja dzisiaj chcę mówić z wami.
Pieśni? Głupia ciżba! Głupie pieśni! Co znaczą karczemne śpiewy!
Ja właśnie prawdy chcę od was, aby nie być zmuszoną im wierzyć Więc mówcie.
I jam ją w końcu znienawidzieć musiał Nie na to mąż, jak ja, niewiastę bierze, aby mu ona płacz do domu codzienny wnosiła. Nie miałem potomstwa, nie mogłem go mieć; nie żyłem z nią.
Winniście bo na waszym zamku, pod bokiem pana, nic się stać nie powinno bez jego woli!
A mnie tam nie było!
Jeśli się nie mylę nie będzie miał ani czasu, ni ochoty odzyskiwać, co wydarł niesłusznie. Ja zwołać nań muszę synod dla sprawy mojego brata Tomasza wrocławskiego, zdzierstw i krzywd naszych. Groźbę mu poślę, nie zechceli słuchać, piorun rzucić będę zmuszony. Niechętnie ciskam je, bo z tymi oswajają się ludzie, ale na tego zuchwalca, który praw żadnych znać nie chce, będę zmuszony.
Ja nie wierzę im! Z oczów ich czytam zdradę.
Swoich i obcych z bożą pomocą pokonamy Widomym znakiem woli bożej będzie korona Chrobrego, której blask wrogów rozproszy.
Ciężko mi się to z gardła dobędzie ale kiedy trzeba, to mus. Wiemy to, Miłościwy Panie, że Was arcypasterz nasz do korony i królestwa prowadzi i że Wy jej godni jesteście, ale ludziom serca drżą obawą. Korona Wam da wielkość, a ona nieprzyjaciół i zazdrosnych ściągnie. Panuj Ty nam, jakoś jest, możnym księciem, my Cię i tak za króla sobie mamy, a nie wyzywaj złych i zawistnych.
Pomyślałem sobie że ty pokój masz, ludzi wiele karmisz darmo, mógłbyś mi pomóc nimi. Po Tatarach żołnierza mi będzie trudno dostać, a Czechów, pobiwszy, dobijać trzeba, aby im smak od naszej ziemi odszedł.
Ani mojemu pokłonowi Gdym się nowemu królowi chciał do kolan zniżyć, odwrócił oczy, dobrze, że nie kopnął nogą.
Chodźmyż stąd!
Nie powiodło się więc! Wam bo się nic nie wiedzie. Mówicie wiele, krzyczycie głośno, robicie mało!
Pewnie! Bóg nas nauczył, że słowo się staje ciałem i że co ma być czynem, wprzódy myślą być musi!
Mój ojcze Niekoniecznie oni na placu boju walkę nam wypowiedzą. Albo żeście nie słyszeli o truciźnie, co we Wrocławiu sprzątnęła tych, którzy zawadzali, albo nie wiecie, co Białego spotkałoCo Białego spotkało
A w Poznaniu nie może?
Mój ojcze mnie na ostatek nie o zabawę idzie, ale się... boję!
Na wielki post powróci z nami śpiewać żale do Poznania.
Ale nie, ja nie jestem inteligentna Ja jestem w gruncie naiwne stworzenie, które wierzy we wszystko, co mu ktoś mówi, które bierze sobie do serca wszystko.
Mogłaby i pani zjeść obiad z nami Po obiedzie puściłybyśmy się razem na Verdurinów, porobić trochę w Verdurinach. Choćby to groziło ryzykiem, że „pryncypałka” wypatrzy się na mnie i nie zaprosi mnie więcej, będziemy tam sobie siedziały, gawędząc we trójkę, czuję, że to by mnie najbardziej bawiło.
Jaką, jaką?
Ależ owszem!... o jego wzrok. Muszę teraz wracać, pani Odeto, ale najbliższego dnia zapukam do pani wrót. À propos wzroku, czy wiecie, że pałacyk, który świeżo kupiła pani Verdurin, będzie oświetlony elektrycznością? Wiem to nie przez moją osobistą policję, ale inną drogą: powiedział mi to sam Mildé, elektrotechnik. Widzicie panie, że cytuję źródła. Nawet w sypialniach będą lampy elektryczne z abażurami dla stonowania światła. To przemiły zbytek, prawda? Zresztą dzisiejsze pokolenie żąda wciąż czegoś nowego, jedna nowość goni drugą. Bratowa jednej z moich przyjaciółek dała u siebie założyć telefon. Może robić sprawunki, nie wychodząc z domu! Przyznaję, że dopuściłam się płaskich intryg, aby na jeden raz uzyskać dostęp do tego aparatu. Bardzo mnie to kusi, ale raczej u przyjaciółki niż u siebie. Zdaje mi się, że nie lubiłabym mieć telefonu w domu. Skoro minie pierwsza zabawa, to musi być prawdziwe urwanie głowy. No, pani Odeto, uciekam, nie zatrzymuj już pani Bontemps, skoro ofiaruje mi gościnę w swoim wehikule; trzeba mi się wyrwać stąd siłą, ładne rzeczy ze mną wyprawiasz, wrócę do domu po mężu!
Nie sądzę, aby to była ona. W każdym razie niech pan nie mówi nic mężowi, on nie lubi, aby Gilberta wychodziła o tej porze. Good evening.
Doprawdy! To ciekawe! W istocie, bywają ludzie!...
Och, bywam tam w niedziele, wchodzi się jednymi drzwiami, wychodzi się drugimi. Ale nie bywają u mnie na śniadaniu, jak u naszego dziekana.
Niech się pan de Stermaria dowie, że nie on jeden ma tytuł. Pójdzie mu po nosie. Nieźle jest dać małego prztyczka tym pankom. Aimé, nie mów mu nic, jeśli wolisz, ja nie mówię tego dla siebie; zresztą on go zna dobrze.
Owszem, udałam, żem się pomyliła, wzięłam jej bilet; przezwała się „księżna de Luxembourg”! Czy nie miałam racji podejrzewać! To przyjemne stykać się z czymś w rodzaju baronowej dAnge z Półświatka.
Przypomina mi pani (bo to był zupełnie taki sam) jeden fotel, który długo był u mnie, ale którego w końcu nie miałam serca zachować, bo go dała mojej matce ta nieszczęśliwa księżna de Praslin. Matka moja, osoba najprostsza w świecie, ale z pojęciami innej epoki, których ja już nie bardzo rozumiałam, nie chciała z początku dać się przedstawić pani de Praslin, która była z domu tylko panna Sebastiani; tamta znowuż, niby że księżna, uważała, że nie może się przedstawić pierwsza. I w istocie gdyby była bodaj panią de Choiseul, można by usprawiedliwić jej pretensje. Choiseul to jest nie byle co, wiodą się od siostry Ludwika Otyłego, to byli prawdziwi monarchowie w Bassigny. Uznaję, że my ich przewyższamy parantelami i znakomitością, ale starożytność jest prawie równa. Z tej kwestii pierwszeństwa wynikły komiczne zdarzenia, na przykład śniadanie spóźnione o dobrą godzinę, którą strawiono na tym, aby jedną z tych pań nakłonić do prezentacji. Mimo to zaprzyjaźniły się później serdecznie. Księżna dała matce ów fotel w rodzaju tego tutaj, w którym, tak jak kochana pani teraz, nikt nie chciał usiąść. Pewnego dnia matka słyszy powóz w dziedzińcu. Pyta lokajczyka, kto to taki. „To księżna de la Rochefoucauld, pani hrabino”. „A, dobrze, prosić”. Po kwadransie nie ma nikogo. „I cóż księżna de la Rochefoucauld, gdzież ona jest?”. „Na schodach, sapie, pani hrabino”, odparł lokajczyk, od niedawna przybyły ze wsi, skąd matka zazwyczaj ich brała. Często była świadkiem ich urodzenia. W ten sposób ma się w domu zacnych ludzi, a to jest najpierwszy zbytek. W istocie księżna de La Rochefoucauld z trudem wchodziła na schody, była olbrzymia, tak olbrzymia, że kiedy weszła, matka była przez chwilę niespokojna, myśląc, gdzie by ją posadzić. Naraz nasunął się jej oczom mebel ofiarowany przez panią de Praslin: „Niechże pani zechce usiąść”, rzekła matka, podsuwając fotel. I księżna wypełniła go po brzegi. Mimo tych rozmiarów, została dosyć ponętna. „Jeszcze robi pewien efekt, kiedy wchodzi”, mówił jeden z naszych przyjaciół. „Zwłaszcza kiedy wychodzi”, odparła matka, która była swobodniejsza w słowach, niżby to było dopuszczalne dzisiaj. Nawet przy pani de La Rochefoucauld nie krępowano się, żartując z jej potężnych wymiarów, z czego się ona śmiała pierwsza. „Jak to, książę jest sam?”, spytała raz pana de La Rochefoucauld moja matka, gdy, przyszedłszy z wizytą do księżnej i witana w drzwiach przez jej męża, nie zauważyła żony siedzącej w głębi. „Czy pani de la Rochefoucauld nie ma? Nie widzę jej”. „Jaka pani uprzejma!”, odparł książę, najbardziej pomylona głowa jaką znałam, ale niepozbawiony pewnego dowcipu.
Ale gdybym wyjechała na miesiące... na lata... na...
Najzupełniej: wuj, który jest pierwszorzędny heraldyk, odpowiedziałby ci, że nasze zawołanie, nasz okrzyk wojenny, który później brzmiał Passavant, był zrazu Combraysis Wuj Palamed jest bratem obecnego posiadacza zamku.
Nosi tytuł barona de Charlus. Prawidłowo, kiedy mój wujeczny dziadek umarł, wuj Palamed powinien był przybrać tytuł księcia des Laumes, który nosił jego brat, zanim został księciem de Guermantes, bo w tej rodzinie zmieniają nazwiska jak koszule. Ale wuj ma na te sprawy poglądy bardzo osobiste. Że zaś uważa, iż nadużywa się trochę księstw włoskich, grandostw hiszpańskich etc., przeto, mimo iż miał do wyboru między kilkoma tytułami książęcymi, zachował tytuł barona de Charlus, manifestacyjnie i z pozorami prostoty kryjącej sporo dumy. „Dzisiaj (powiada) lada kto jest księciem, trzebaż mieć coś, co by człowieka wyróżniało; wezmę tytuł księcia, kiedy zechcę podróżować incognito”. Nie ma, wedle niego, starszego tytułu niż baron de Charlus; aby dowieść, że jest dawniejszy od Montmorencych, fałszywie podających się za pierwszych baronów Francji, gdy byli tylko pierwszymi baronami Ile-de-France, gdzie było ich lenno, wuj rozwinie ci ten temat przez całe godziny, i to z przyjemnością, mimo bowiem że to jest człowiek bardzo inteligentny, bardzo utalentowany, uważa, że to jest całkiem żywy przedmiot konwersacji Ale że ja nie jestem podobny w tym do niego, nie każesz mi chyba mówić o genealogii; nie znam nic nudniejszego, bardziej martwego, doprawdy życie jest zbyt krótkie.
Ci światowcy są bądź co bądź przerażający! Woleć Racinea od Wiktora to jednak jest monstrualne!
Który, mimo wszystko, szpeci fasadę Gabriela Oczywiście, byłoby teraz barbarzyństwem niszczyć jej sioło. Ale, na wspak duchowi chwili, wątpię, aby pod tym względem kaprys pani Izrael miał tę samą siłę, co pamięć królowej.
Zaraz będzie tutaj, proszę jaśnie pana, właśniem go widział na dole
Ostatecznie i ja tak sądzę.
Drogi panie jest pan jeszcze młody, powinien by pan skorzystać z tego, aby się nauczyć dwóch rzeczy. Pierwsza, to powstrzymywać się od wyrażania uczuć zbyt naturalnych, aby się ich nie można było domyślić; druga, to nie wyskakiwać z odpowiedzią na to, co ktoś mówi, zanim się nie pojmie sensu jego słów. Gdybyś pan przed chwilą zachował tę ostrożność, nie sprawiłbyś wrażenia, że pleciesz trzy po trzy, przez co przydajesz nową śmieszność do faktu, że masz wyszyte kotwice na kostiumie kąpielowym. Pożyczyłem panu książkę Bergottea, potrzebuję jej. Niech mi ją pan odeśle za godzinę przez tego maître dhotela o śmiesznym i głupim imieniu, który, mam nadzieję, nie śpi o tej porze. Dowiódł mi pan, że za wcześnie mówiłem panu wczoraj o urokach młodości; oddałbym panu lepszą usługę, zwracając mu uwagę na jej gapiostwo, jej nietakty i brak inteligencji. Mam nadzieję, drogi panie, że ten mały prysznic stanie się panu nie mniej zbawienny niż pańska kąpiel. Ale niech pan tak nie sterczy w miejscu, mógłby się pan zaziębić. Żegnam.
A to, że znowu u Horsta ta sama dziewka, ta, co to malowana na gniadona gniado
Widzisz, Ewuś, ja już jestem stary, grzeszny człowiek. W starym człowieku, uważasz, to się tyle nazbiera grzechów, paskudztw, wiadomości... Cóż tam zresztą gdzie!... Inna rzecz z tobą... ma foi... inna. Powiem ci pod słowem honoru, że nie masz lepszej rzeczy jak czystość serca i to, wiesz, mocne postanowienie. Tak i tak
Właśnie tego nie rozumiesz, tak samo jak matka! Właśnie tego! Może być, nie przeczę, wysiadywanie bezczynne i bezcelowe, a może też być wysiadywanie-czynność, akcja, działanie! Tak, moje dziecko!
No, już ty mięmię rozumiesz?
Wszak prawda, że gdy mijasz orszak młodzieży płci męskiej, doświadczasz uczucia nieokiełznanej wesołości, idziesz jak gdyby przez aleję pełną światła, róż i zapachu? Wszak prawda, że spojrzenia osób zupełnie ci nieznanych budzą w tobie jakąś niespokojną, niemieszczącą się w ciele rozkosz, której nazwać nawet nie sposób? Otóż a z niej na stromą ścieżeczkę doskonałości. Na tej ścieżeczce znajdziesz stan łaski. Przyjdzie czas, że nie będziesz się pyszniła przed samą sobą nie tylko z tego powodu, żeś piękna, ale nawet z tego, żeś czysta duszą. Wówczas nie trzeba będzie zadawać pytania
To dobrze, o, to dobrze! To znak, że się pan łaskawy cieszy zdrowiem. W dzisiejszym wieku, wieku neurastenii...
Pan dobrodziej, jak widzę, żonaty?
Hm... A w jakiej dziedzinie pan poszukuje zajęcia?
No, bo to i racja.
Łaskawy panie!
Pani pozwoli, że przedstawię... Pan Niepołomski, nasz nowy lokator, pani Barnawska.
No-no
Przecie nic złego nie powiedziałem. Czy się ciocia obraża? Widzi pan przecie, jak życzliwym okiem patrzy na moje zadumane czoło.
A bo teraz starzejesz się, dobrodzieju, łysiejesz. Strzyżenie przy samej skórze nie pomoże, mizdrzenie wąsiąt, wyszczypywanie siwych włosów, podczernianie z lekka baczków, czyszczenie starych marynarek od najbardziej angielskich krawców nie pomaga. Ewa nie chce widzieć twych łajdackich uśmieszków i powłóczystych spojrzeń. Tak, tak
Mnie nic nigdy nie boli, wracam też do kwestii spadku. Po najdłuższym życiu... Bo co się stanie z kapitałem, z zaległymi procentami, z pakami rewersów, listów ispołnitielnychlisty ispołnitielnyje (z ros.) proszę wybaczyć, że użyję słowa; przepraszam za słowo., lichwy, gdy ciocia, oddawszy żałosne westchnienie, bladolica, z wywróconymi oczami, z palcami rękawiczek raz na zawsze splecionymi, przez czterech bezimiennych drabów (a może i przez dwóch dla oszczędności) odniesiona zostanie pod kogutka?
Ależ ja gotów jestem ciocię oświecać, nawet (na razie) bezpłatnie. Opowiem wszystko sumiennie o życiu gatunku ludzkiego, wszystko, com tylko widział, com z ksiąg ekstra ciekawych a rzadko komu dostępnych wyczytał. Jestże to bowiem życie ta operetka, którą ciotka przepędzasz? Zbijanie kabzy, mieszkanie w Warszawie, w domu własnym przy ulicy Zielnej? A nie jest również życiem wypożyczanie z tejże kabzy i niepłacenie za pokój pojedynczy przy zacnej skądinąd familii...
Bo tak mało panią znam. Myślałem sobie: obrazi się na mnie jak na natręta...
No, więc to trudno! Przebaczyć, wszystko z serca odpuścić!
Nie mówmy już o tym, proszę pani. Dość mam familijnego szczęścia po całych dniach...
Nie. Przyszłam dziś bo chciałam być sama przez parę chwil. Byłam dziś u spowiedzi, a jutro mam przystąpić do Komunii Świętej. W domu nie mogę mieć samotności.
Dobrze. Pani dziś jest bez grzechu. Jest pani stokroć bardziej bez grzechu niż ów ksiądz, który wyznania słuchał. Toż pani bardziej chyba może słuchać spowiedzi cudzej niż on. Niech mnie pani wyspowiada.
Panie, panie! Kiedyż to, o czym ja mówię, zaiste podane jest duszy z zewnątrz, spada z wysoka idzie z nieba.
Trzeba wiele i żarliwie rozmyślać o śmierci. Wówczas dopiero rozświetla się wszystko. Wielkość życia maleje i nędzne sprawy tutejsze staje się jak proch. Gdyby milioner amerykański był w stanie zajrzeć we wnętrze własnej swej trumny we trzy tygodnie po pompie pogrzebowej
Cóż pan o mnie myślał?
Niestety! Tak stoi w metryce, a nawet w biurze adresowym.
Wolno. Zresztą, to można zobaczyć w etacie. A tak. Rubli srebrem pięćdziesiąt miesięcznie, tak, panie. Początkowo było 26 rubli i kopiejek 10, a teraz pięćdziesiąt. Słyszy pan? Jeśli zaś robić dziennie trzy normy, co jest rzecz arcyniemiła, to można zarobić jeszcze 30 rubli. Wynosi to jednak dwanaście godzin pracy dziennej, czyli wbrew wszelkim zasadom proletariackim. Odchodzę. Do widzenia...
Dziękuję, dziękuję... Ach, jak dziękuję...
Cóż miał mamie mówić takie rzeczy? Co to kogo obchodzi, gdzie taki facet jedzie...
Ale będzie pretekst... To dlatego, że się Niepołomski wyprowadził... „Jedno słówko Niepołomskiego i Kraft...”.
Powiedziałem wyraźnie. Proszę o zupę. Nie mam czasu na interwiewy. Biuro nie czeka.
Jeżeli mama wynajmie ten pokój, jeżeli do tego pokoju... pierwszy lepszy się wniesie, to ja... Przysięgam mamie! Wyjdę na ulicę i, wie mama, pójdę z pierwszym lepszym!...
Nie! Nie zapomnę go nigdy szeptała w szale z zamkniętymi oczami, z uśmiechem. będę go całowała po rękach, po nogach, będę go wielbiła do ostatniego tchu! Żebym go tylko mogła zobaczyć, och, żebym go mogła zobaczyć! Wie mama teraz?
Wszystko odchodzi pod dach Wiecznego Boga. Do tego strasznego składu, gdzie już po wtóre nic nie odszukasz. A ja ci tak dzisiaj radzę
A bierz sobie, bierz pokój! Blisko dwieście rubli rocznie jak w błoto rzucił.
Proszę podać mój bilet.
Niepołomski Niepołomski mieszka obecnie... Zaraz... litera N.
Prawda, mam list od Niepołomskiego... Zapomniałem. A coś on tam wspomina. Przepraszam, gdzież to ja mam ten list? Drukowałem w ostatnim numerze pisma artykuł, nawet wcale, wcale niezły artykuł z zakresu antropologii. Gdzież ja mam ten list?
Tak jest.
Po coś to zrobił? Dlaczego wówczas napisałeś straszny list?...
Skąd to wiesz?
Doskonale! Bierz ten numer, zamawiaj! Tylko prędko! Ja tu cierpliwie poczekam.
Mam przecie paszport, opiewający, że posiadam żonę. Nawet i ten przeklęty paszport na coś się przydał.
To znaczy... Ewo! To znaczy, że „boskość” jest zazdrosna. Znaczą te słowa, że wielkie szczęście, zbyt wielkie szczęście... jakoweś Θεῖόν Θεῖόν (gr.) złe czy dobre
Wrócę, wrócę! I już na wieki...
Taka to gościnność...
Pod żadnym pozorem.
Bardzo się cieszę...
Niech pan idzie precz ode mnie!
Boję się ich wydać... Oni często gęsto przychodzą nad ranem. To jakieś morowe dranie...
Panie doktorze!
Boże, Boże! z tymi romansami, z tymi romansami! Z tymi niebieskimi oczami...
Dawaj doktór! Będę krzyczał, będę wniebogłosy... krzyczał!
Bez ruchu.
To nic, to nic... Umrzemy sobie, dziecineczko, razem... Razem oboje... Alboż to źle? Mój rycerz
Ja mu się wcale nie dziwię. Ja bym tak samo na jego miejscu bardzo mało spał... Ale ja tak tylko grzecznie żartuję. Przepraszam... bez urazy...
Myślę.
Nic. Mało co o tym wiem. I mało mię tam ów Diderot obchodzi...
No tak. Na wyspach Sandwich damy miejscowe, już nieco po europejsku ogładzone, podpływały ku okrętom nago, dźwigając na głowach jedwabne suknie i parasolki. W te suknie stroiły się na pokładzie wobec oficerów okrętu, ażeby się tym oficerom podobać.
Chcę cię nieco wyćwiczyć w antropologii. Wstydliwość kobieca jest według mego mniemania wynalazkiem, i to... mężczyzn. Otello wymyślił szczelne szatki dla szanownej Desdemony. Pan jej, małżonek jedyny i władca. Dziedzicznie się to później przekazało córuniom.
Znowu Holbacha. A zresztą... słowa wujaszka Epikura. Mądrość potępiona przez wszystkie ciocie...
Łukasza!
Ach, już w maju, już w maju...
A no... nie wiem. Przecie-że w knajpie.
Ale niechże panienka zaczeka! Gdzież to panienka będzie po knajpach ganiała? Żeby znowuż nie można było z panem się w domu rozmówić? Rodzonej córce? Słyszane rzeczy! To już rzeczywiście! O, niech panienka usiądzie na stołku i trzęsie się... Żeby rodzonemu dziecku ogrzać się w kuchni nie dać
Tak to ta ono, ale taniej nama nieporada z dzierżawy spuszczać...
Żona Łukasza Niepołomskiego, który mieszkał u państwa rok temu.
A naturalnie! Tak być powinno...
Proszę uprzejmie.
Nie popełniłam zdrady względem nikogo. Chyba względem własnej duszy i względem wieczności. Może względem rodziny. Ale i rodzinie mojej nie przyrzekałam nic takiego, czego by później...
Nie kocha pani Łukasza?
Nie wiem tego. Czyż ja to mogę dziś wiedzieć?
Nie wiem, pani. Trzeba jakoś dotrzeć do tego, żeby uczuć nadzwyczajną rozkosz w pohamowaniu swych żądz.
Ach, ciągle w koło... Jest to przecie pewnik niezbity, że nie chciała pani zgodzić się na rozwód i że ten upór był źródłem wszystkich nieszczęść. Cóż z tego, że pani doskonali swą duszę, skoro zgody na rozwód dotąd nie ma...
Kto wie, jak by dziś wypadł rezultat... Moja by to dziś była rzecz powiedzieć tak lub nie. Ale i ja jestem człowiekiem. Należy mówić do mnie jak do człowieka.
Łukasz kradł?
A... więc w niedzielę.
O jakichś tam, o jakichś tam... pewnych... długach, należnościach...
No tak. Skończmy!
Chce pani, żebym się widział z Niepołomskim? Dobrze. Daję pani słowo, że się z nim zobaczę, wszystko powiem, co pani każe, oddam mu listy...
Dla pana
Wzięłam od pana kilkadziesiąt rubli... Ale wówczas... Byłam bez sił. Teraz mogę robić. Nie jestem jeszcze tak podła, żebym się miała sprzedawać.
Nie, na to nie dam słowa honoru! Są i inne względy. Piękność pani powinna zasiadać na tronie, nie wśród kelnerów i lowelasów modnego szynku. Myślę sobie, że dobrze czynię, wydobywając panią z tego odmętu pospolitości. W zysku, wyznaję, miałbym to szczęście, że mógłbym... z oddali patrzeć na panią, czasem rozmawiać, myśleć, że jestem czymś... że jestem...
Mój ojciec... szuka zawsze posady. Jest to moje jedyne, kochane, najmilsze, niewinne, bezradne dziecko. Stary malec... Jeżeli go i teraz rzucę, to już z kretesem zginie. Och
Niech pani zachowuje zupełny spokój. Dla niepoznaki
Cóż pan tu będzie robił sam w tej alei?
No... tak!
A wykaz długów?
Otóż właśnie. Niezupełnie dobrą miał tam notę, ale nic złego. Proszę powiedzieć ojcu, żeby się zgłosił do kantoru nowego domu komisowo-handlowego pod nazwą „Unitas”. Ja tam jestem jednym z członków założycieli i współwłaścicielem. Niech go pani pośle, niby to przypadkiem zasłyszawszy, że tam można dostać miejsce. Mógłby tam być magazynierem. Będę w tym, żeby go zaraz umieszczono.
Przysięgam na dydka, że nie! Prawdę mówię. Więcej jestem wart od niejednego hrabicza, chociaż się wywodzę z najprozaiczniejszych burżujów.
Nawet gdybym się uroczyście oświadczył o rękę pani?
A prawda, że to jeszcze jakoś nie odpowiedziałam. Ale bo też pan... Żeby pan zaczął staropolskie „konkury”, „starał się” o mnie, zbierał mi o rannej rosie konwalijki, wzdychał choć trochę, grał pod mym oknem na mandolinie, harmonijce albo choć na drumli. Żeby pan, na przykład, zapłakał z miłości. Co, panie Adolfie? A tu tak zrobię ci łaskę
Nic panu do tego! Jak pan śmie!
Zrobię to prędzej może, niż pani sądzi.
Mówiłam panu, że się rozprawię z jędzą. Może będę potrzebowała męskiej pomocy. Skoro mię pan tak kocha
Na kilku spostrzeżeniach i własnym niepokoju.
A za cóż to, ciociu, za co?
Ty, która czynisz według prawa i której każdy krok zgodny jest z literą prawa, dajże wszystkie weksle mego ojca i wszystkie moje rewersy, kwitki, notatki, gdyż to wszystko w tej chwili zapłacę.
Wiem o nich ja i mój narzeczony, Łukasz Niepołomski, który przyjechał do kraju i będzie mię bronił od zniewagi
Pójdę, pójdę.
My... my... tak.
Ależ nie! Nie! Pani nie pójdzie! Dam wszystko, co mam! Wszystko, niech pani weźmie.
Więc... Duży to majątek, dużo przegrał?
A pan wygrywa?
Pani tu myśli zostać czy wrócić?
Ależ ja... Niech pan tylko pomyśli... Zdaje mi się, że pan rozumie, o co chodzi...
A jeśli on się nie znajdzie? to z czegóż ja panu oddam te pieniądze? Ja nic nie mam, nic a nic. Jestem kasjerką z cukierni
Mógłbym powiedzieć to samo: pani nie wie, co się dzieje ze mną. Mówi w jednym miejscu Schiller:
Nie wiem. Jutro pojadę.
To, ja! Jaśniach...
Śliczny Apoloniusz z Tiany, zbawiający ludzi wbrew ich woli!
O, dużo! Przegrałem już ostatni sen.
Muszę jeszcze oczyścić swe suknie i poprawić włosy. Niech pan mi od tego kelnera przyniesie, z łaski swej, miotełkę, bo ja go się grubo lękam.
Zarobić w ciągu kwadransa pięćdziesiąt kilka tysięcy franków
A gdzie pani właściwie mieszka?
Żegnam pana.
Służę.
Czekam.
Wygrałam.
Spieszę się, muszę co prędzej!
Niech pani ze mną zostanie!
Nie każę, tylko radzę. Pewien bardzo mądry staruszek, Ralf Waldo Emmerson, tak mówi: „Nie szukajmy na zewnątrz wiedzy naszych dziejów; nauczmy się wyczytywać je w nas samych”. Twierdzi on, że historia powinna przestać być szpargałem i że trzeba koniecznie wygrzebać historię ze szpargałów. Historia, według niego, powinna chodzić wcielona w każdym człowieku. Wymaga on od człowieka, żeby mu dał uczuć, jakiego jest wieku, ile wieków przeżył. I mówi jeszcze:
Mówię o rzeczy bardzo zrozumiałej, więc tylko zupełna niechęć pani może to odtrącać. Jak sobie pani zresztą chce...
A do jakiej warstwy społecznej należał Juliusz Słowacki, Adam Mickiewicz, do jakiej klasy należy Stanisław Wyspiański? Ich dzieło, ich praca należy do ludu i oni sami są robotnikami stojącymi w szeregu ludowym. Weszli w lud i stali się ludem. Ale lud zrzuceniem niepotrzebnych ochłapów ze swego obciążonego stołu. Więc też lud przywódca ludowy w czasie rabacji galicyjskiej 1846 r. i wyda OkrzejęOkrzeja, Stefan Aleksander (18861905) lud jest ciemny; nieświadomy jest lud.. Ale on jeden zawsze jest święty, ponieważ on jest to wieczne cierpienie.
Trzeba go szukać wokoło siebie oczyma pełnymi zapału i pełnymi uniesienia, gdyż tylko prawdziwe uniesienie może człowieka spoić w jedno z ludem. Uniesienie długo trwające jest to ów z Apokalipsy „kamyk biały, a na owym kamyku imię nowe napisane, którego nikt nie zna, tylko ten, który je przyjmuje...”.
Ja... zabiłam swe własne dziecko.
A toż to przecie także chyba lud... Trzeba, żeby się pan wzbił na wysokość uniesienia.
Chciał zapisać co prędzej tę myśl, która się wysunęła, jako odkrycie, ze wszystkiego, z całego ogromu życia. Widzi pani
Bo leżę jak kłoda albo jestem zabity na duszy, i wszystko mi jest jedno. Jest „taka” myśl, ale cóż z tego, że jest? Po cóż ona i na co komu się przyda? Niech przepada wraz ze mną!
Na tytule można napisać: Testament zdychającegoTestament zdychającego
A niech jego! Szkoda Milady... Taka dziewczyna
No, to wsiądźmy w tę łódź, ale bez przewoźnika.
Przepraszam, jak nazwisko nowożeńca, bo niedobrze słyszałam, choć panowie dosyć głośno krzyczeli.
Nie wierzę, pani. Ale jakaż materialna może mię czekać nagroda? Jaka? Bo gdyby mię czekała materialna nagroda, na przykład, w tej chwili... A w takim razie... Gotów jestem po jej uzyskaniu natychmiast skoczyć w wodę i notorycznie, eksperymentalnie utonąć w oczach pani.
Czy nie zechciałby pan opuścić mię? Do brzegu nie jest tak znowu bardzo daleko. Niech pan to zrobi! Albo
A to opera!...
Nie.
Ach, więc... to... tak... I już go więcej nie widziano...
Tak, pani, słyszałem
Och, nie! Wyświadczył mi pan wielką, wielką łaskę. Bo widzi pan, teraz się wykryła najważniejsza tajemnica. Teraz przynajmniej wiadomo, że Łukasz Niepołomski jest w porządku. Przynajmniej on jest w porządku! A o to tylko chodzi. Widzi pan: on zawsze był, jest i będzie w porządku!
Dlaczegóż... darmo pytać!
Jutro może nam słońce zaświecić...
O, tak, Bóg panu sprzyja w zamiarach.
Jestem wolna. Staraj się pan o moją rękę. Kto wie?
Pani mi powie, dokąd.
Pan mi na nic niepotrzebny. I ja panu nie jestem potrzebna. To jest byłabym potrzebna, przydałabym się, ale ja nie myślę...
Tam. Ach nie, nie tam... Już nie mieszkam w tym miejscu. Wracajmy! Ja żartowałam. Tu taka pustka, taka pustka obmierzła...
Proszę mu powiedzieć, że dobrze.
Trzeba koniecznie.
Może by można jakimś sposobem nie, nie!
Mogę tedy pisać do pani według obecnego adresu?
Pan przecie wie!
Wiem. Ale jest ta pociecha, że on będzie milczał, dopóki ja żyję.
Muszę mieć poręczenie, i to, wie pan, na piśmie.
Nie, nie! Ja się nie gniewam. Dobrze, napiszę ów cyrograf. Mogę go napisać krwią spod serca, że nigdy ani ów Żydek, ani nikt inny nie dowie się ani jednego wyrazu o tym, że to pani tam była. Chce pani, żeby to teraz napisać?
Niech pani pójdzie do mnie...
Dobrze. Pójdę.
Toteż grać bardzo ładnie.
Tak sobie... Przypomniałam sobie pewnego motyla. Był czas, kiedy byłam motylem. Czy pan uwierzy? Nie, za nic nie chcę słuchać Motyla. Tamto, panie!
Ewuniu!... Czy mogę tak mówić?
Miewam nieznośne sny, częste widzenia w półdrzemaniu. Jestem tutaj, przypuśćmy, a widzę takie coś obce, nigdy niespotykane, cudactwa, pejzaże, sceny... Gdyś grał, widziałam... We mnie niewiele już jest rośliny. Daleko więcej upiora.
Nie. W tobie jest moje wszystko. Wszystkie moje namiętności. W twej duszy jest to, czego ja nie mogę poznać, a czego nie znam, bo jest tylko w tobie jednej. To jest wiecznie a niezmiennie nowe! We mnie tego nie ma ani cienia, a ja to jedno lubię, och, lubię do szału! Ty jesteś zupełnie jak ta muzyka. Jak muzyka jest z zewnątrz, a jest moja własna, tak samo ty. Czy wiesz, że ja do samego siebie mam odrazę, nawet do swej miłości dla ciebie mam odrazę, a kocham twoją miłość dla Łukasza... Gdybyś mogła uwierzyć, jak kocham twoje kaprysy! Bo wtedy najbardziej poszepnął w uniesieniu, z uśmiechem
Straszna jest władza grzechu. Diabeł mię opatrzył błogosławieństwem, utulił, uciszył, tchnął we mnie ducha. Nigdy nie popełniaj takiego grzechu! Idę wśród świata pod cieniem szkarłatnych skrzydeł jego siły. Była taka jedna chwila w kościele, kiedy mię ten demon zgwałcił. Od wszystkiego uciekłam i ode mnie wszystko uciekło. Czuję się jak samotny tułacz. Co tobie po mnie i co mnie po tobie? Chciałbyś odziedziczyć ten spadek po innym? Ty
Niepodobna przepołowić duszy i niepodobna przepołowić ciała. Wy to jednak potraficie. Potraficie oddawać się jednemu, a innego kochać. Och, Boże!
Nie mogę.
To tylko podstęp z twej strony... Mówisz, że mnie już kochasz od dawna cieleśnie. Chcesz czekać na chwilę, gdy zapomnę Łukasza
Tak nie mógłbym ci wierzyć. A myśl, że ty możesz być z innym, odbiera mi rozum!
Jak poprzednio: na Boga, na krzyż, na honor, na nazwisko?
Dans le véritable amour cest lâme, qui enveloppe le corpsDans le véritable amour cest lâme, qui enveloppe le corps (fr.)
Mieszkałam obok niego. Pokoje nasze były obok...
Nie zrobiłam wówczas nic złego. Zaręczam panu hrabiemu. Gdybym wówczas została w Nicei, byłabym zrobiła daleko gorzej. Ach, puść mię już! Pójdę do domu.
Nie. Już nie chcę muzyki. Twoja muzyka otwarłaby drzwi do tamtego pokoju. Ty tam śpisz, prawda? Bądź szlachcicem!
I ja tobie. Już pójdę.
O tej samej.
Jeżeli wydasz parę z gęby, jeżeli piśniesz, zabiję na miejscu!
Będę.
Puść!
No, to dobrze.
A żebyś wiedziała, że mam. Moje serce znajome z żelazem. Żelazo ci się po nim ślizga jak po krysztale. Zobacz, jeśli chcesz...
Nie zgadnę. Jakieś imię... Wicek, Wojtek, Walek... Powiedz prawdziwe. Może jakie lepsze. Czasem bywają furmańskie imiona dosyć solidne.
Dziecko, Obraz świata mruknął ponuro. jakże człowiek wyżyje? Depce to każdy, kto ma nogi, bije każdy, kto ma ręce, klnie na nie każdy, kto rusza żuchwami. Ja mam zostawić po sobie bachora, drugą taką skopaną, poparzoną psinę, jaką byłem sam! Po co? Mało to tego mrowia ludzkiego? Zobacz Londyn, Chicago... Przecie człowiek fiu!... i dopiero, powiada, wszystko się odbywa według prawa. Socjologia, powiada, tak, socjologia owak... Takie prawo... Dam ja ci, sobaczy synu, prawo...
Czym był? Zobacz...
Gdzieś o tym czytałam... w jakimś piśmidle. Ty to z gazety, co? Wyczytałeś i powtórzyłeś, żeby mię nastraszyć. Patrz, kobieto, jakie to z nas bywają demony! I z taką to przyjemnością rozpowiadałeś. Malowało się na cyferblacie uczucie grozy... Bywasz jednak śmieszny, mój dymisjonowany katorżniku. Na demona się nie zdałeś. Prędzej już mógłbyś być tym, jak to tam... szopenfeldziarzem...
I to ty, ty mówisz mi takie rzeczy! Boleśnie mię zraniłaś.
Troisz sobie bóg wie co, romansowa heroino, a nie wiesz wcale, o co chodzi.
Ja nie mam pieniędzy.
No, oczywiście. Gdyby go się wciągnęło do interesu... Przecie pisał do ciebie, że gotów by sprzedać wszystko w Europie i jechać do Ameryki. Właśnie i my mamy tę samą myśl. Niechby sprzedał wszystko i wstąpił do naszego interesu. Moglibyśmy zrobić miliony!
A ty na to przystaniesz z miłą chęcią... Jakiś ty dobry!
No i jeżeli tego wszystkiego nie zechcę?...
Strzykawek? Ja pani pokażę ten przyrząd, bo przecie to najniewinniejsza sztuczka, za której pomocą ja codziennie zastrzykuję sobie arszenik.
Och, zaraz, dziecko, wszystko brać tak tragicznie!... Widzisz, w jakim jesteśmy położeniu. Musimy dostać pieniędzy, musimy! Nawet pod sekretem mówiąc, dłużej w tym Wiedniu nie można popasać. A Szczerbic ma bezużyteczne miliony! Sama mówisz, że go nienawidzisz, a on się w tobie kocha! Tak to świetnie się złożyło... Od twojej woli, od twojej łaski wszystko zależy. Wezwij Szczerbica! Będziesz się z nim bawiła, jeśli zechcesz, odtrącisz go, jeśli zechcesz. Nikt ci w tym nie przeszkodzi...
Znam ja już wasze interesa. Szanowny pan hrabia do świetnych doszedł kostiumów i do bajecznych egzotycznych bucików, prowadząc niezrównane azjatyckie manipulacje.
Nie krzycz, bo tu za ścianą ludzie mieszkają, a ściany cienkie...
Trzeba koniecznie... nie może być inaczej.
To dla nastraszenia mnie? Zamykaj drzwi, łotrze, włóczący się po świecie! Myślisz, że się przerażę i spełnię, co mi każesz?
Bo zawsze z tym twoim uporem! Rozpieścili cię moi poprzednicy... No, ale nie gniewa się już kociak, nie gniewa?
Myślisz, że nie przyleci? Rzuci tę swoją spódnicę i na skrzydłach przyleci. A to samo chłop teraz z grubym pieniądzem...
Nie! Już go nie kocham! Słyszysz? Słyszysz, co mówię? Słyszysz? Podłego, co mię porzucił i zepchnął w przepaść! Nie, nie kocham! Zapomniałam nareszcie tego szelmę, co mię wydarł ze świata, od mego ojca... Ciebie kocham...
I ty to mówisz, która sama jesteś dobrem, prostotą i porządkiem. W tobie wszystko jest ścisłe, dokładne, dociągnięte i dostrojone. Bóg mieszka w twym kobiecym sercu. Niebiosa są w twoich łaskawych oczach. To we mnie tylko wszystko jest łamkie, sypkie, lecące za wiatrem...
Nie dotrzymałam.
Do Ameryki! Skądże znowu taki pomysł... Muszę przecie wszystko rozważyć, roztrząsnąć...
Gdybym mógł, gdybym cię mógł zrozumieć! Zabiłaś mię! Postąpiłaś z moją duszą jak owi straszliwi Żydzi z ciałem świętego Szczepana: ukamienowałaś ją! Już nie wstanę spod tych kamieni.
Odwróciła się i zatrzasnęła drzwi. Przez chwilę śnił, że już dawno rzucił się na te drzwi, że już je wywalił, wyrwał z zawias, strzaskał
W którym miejscu, pokaż, w które miejsce celowałeś! Ja ucałuję to miejsce! Ustami...
Czekać, niech skończy
To rzeczywiście twoje nazwisko czy przybrane?
Dwadzieścia pięć rubli...
Dobrze, dobrze... Rozbierz się...
Nie prosiłam pana o posadę, to niech mi pan od dziewek publicznych nie wymyśla.
No oczywiście. Zechcesz zostać znowu człowiekiem, no to dobrze, a nie zechcesz, no to wrócisz przecie do swych draniów, szujów, świszczypałów, szubrawców!
Ale jeśli mię pan zdradzisz!
„Wrócona Bogu”... A czy jest Bóg?
Jakie roboty tam idą
Siadajmy! Wieczór blisko!
A ja przepadam za miastem! Nawet Kielce zaraz mi się robi cieplutko na sercu. A jeszcze jak zadzwoni posępnymi dzwonami Ty byłaś w Paryżu, Ewo? Prawda, że byłaś?
A Napoli, gdzie na Chiaja, na via Roma wre najżywsze prestopresto (wł.)
A bo polska... bo polska dola, zaklęta dola...
Czekaj no Patrz już światła w nim błyskają. Jedno światło, drugie, o, trzecie... To wielkie okno, co teraz zabłysło, to hala stolarska, a tamto nad nim
Konie są zakładowe, sanatoryjne, fabryczne nie moje ani twoje, tylko nasze, gromadzkie, ojczyste.
A z dziwactwa! Z pańskiej fanaberii. Jeszcze tego na świecie nie było, więc to musiał zmajstrować. Kiedy ludzie stali po sumie przed kościołem w Głowni, krótkimi słowy ich zawiadomił. Odtąd papuś i ja, my, Bodzantowie, szlachta prawieczna, wróciliśmy, skądeśmy wyszli: weszliśmy w lud i staliśmy się jednostkami z ludu.
Chłop, Idealista, Szlachcic, Przemiana mało nie pękła z jednej parafii, dali szeląg na most w innej parafii? Przenigdy by nie dali w dawnych czasach! Chłop dawny, chłop zimny ugór, chłop płona i martwa rola, którego duszę potworną, zimną i martwą, utopioną w liczeniu zysku, my niszczymy... Bo trzeba ci wiedzieć, że my niszczymy chłopów i stwarzamy obywateli. Precz ze szlachtą i precz z chłopami! słyszysz
Kobieta ”upadła”, Rozkosz, Cnota, Wolność
Strasznie dobrze! Gdyby tutaj kto chciał żyć po dawnemu, żyłby bez przeszkody. Ale któraż z nas, wyzwolonych spod tyranii rozpusty męskiej, chciałaby zbliżenia do siebie mężczyzny? Żadna! Wszystkie jesteśmy szczęśliwe, że nareszcie jesteśmy bez mężczyzn. Tu jest miejsce, gdzie wszyscy mówią prawdę. Lecz tu ludzie w ogóle mówią mało.
Ale ja tu gadam, a w biurze ludzie czekają...
Nie inaczej... Proszę tylko nie sądzić, jakobyśmy byli przeciwnikami ulepszeń w sferze naszych stosunków wiejskich i folwarcznych. Tak nie tylko nie jest, lecz wprost przeciwnie. Jesteśmy zwolennikami polepszenia doli włościanina polskiego. Chodzi tylko o to, żeby nie dopuścić do decyzji żywiołów anarchii i przewrotu. Według nas należy zrobić wszystko, co się da, w sferze polepszenia losu pracowników rolnych, ale niepodobna, i to pod żadnym pozorem, pozwolić, żeby znalazły uznanie anormalne żądania anarchii...
I ja...
Gdzież w takim razie szkodliwość strajków? Jeżeli parobcy będą pracowali krócej, otrzymają większą zapłatę i lepsze izby, to społeczeństwo, zda się, zyska, nie straci. Strajki wtedy tylko są szkodliwe, jeżeli źle są obmyślane, źle przeprowadzone i wskutek tego nie zapewnią wygranej. Któż przed tymi, którzy zainicjowali strajki, np. rolne, dbał o los parobków, należących do społeczeństwa? Nie przypominam sobie, żeby ktoś suszył sobie ich dolą głowę. Czy uczynili to obywatele, kler, inteligencja? Jeżeli odpowiedź nie ma być dziennikarska, lecz pochodzić z prawości sumienia, to odpowiedź jest jedna, że uczynili to wyż wzmiankowani destruktorzy społeczni. Dopiero od czasu, kiedy oni poczęli unieszczęśliwiać naród polski, siać anarchię i burzyć ciche nasze szczęście, społeczeństwo przyszło do przekonania, że „należy zrobić wszystko, co się da”.
To znakomicie! To znak, że leniwe woły kiwają rogami i przestępują z nogi na nogę udając, że idą. Może nawet ruszą z miejsca. A lock-outlock-out nieprawdaż? Parobcy nie mają wprawdzie zorganizowanego „stronnictwa”, ale to nie dowód, żebyśmy my „szlachta” nie mieli go mieć. Należy przytrzeć chamstwu rogów!? Więc wyrzucanie wszystkich parobków w zimie. To po polsku!
Wskutek wzmożenia się potrzeb ogarek olejowy; kamfina (daw.): olejek terpentynowy zmieszany z alkoholem. albo i szczapą. W miarę wzrostu przemysłu naturalnego, jak widzimy w miasteczkach Szwajcarii, zaspokajających złożone potrzeby mieszkańców okolicy, znaleźliby może w nim zajęcie nasi młodzi technicy, którzy po latach ślęczenia na cudzoziemskich uniwersytetach zostają po przybyciu do ojczyzny albo fagasami niemieckich właścicieli fabryk, brytanami szczekającymi na polski lud albo urzędnikami.
A to jest istotnie pociecha! Osiemnaście rubli rocznej pensji, świnia w izbie przeznaczonej dla dwu rodzin, osiemnaście godzin pracy w lecie na dobę i ta pociecha, że przynajmniej dzieci w bród! Nie bądźmy już otwarci! Dla mnie owi zbrodniarze podmawiający do strajku rolnego byli prekursorami jutrzejszej ojczyzny, pracownikami sprawiedliwości. Nic to, że ich nazwano „hultajami i włóczęgami”. Za to im przyszłość odda, na co zasłużyli, kiedy nadużywającym urzędu pisarskiego na niekorzyść najuboższych rodaków a gwoli zysku bogaczów
Nabrałem głębokiej odrazy do stanu posiadania kawałów ziemi, której nawet nie znam dokładnie, która mi jest zgoła niepotrzebna, podczas gdy ona straszliwie jest potrzebna setkom i tysiącom spragnionych. Ziemia należy do ludu.
Zaraz. Chciałbym wiedzieć, jak się parceluje wysoce postawione gospodarstwo rybne, leśne, łąkowe? Czy się rznie stawy, łąki, lasy na działki, czy też gospodaruje się inaczej, umiejętnie, kolektywnie, pod kierunkiem techników? A dalej. Wieś, Chłop, Szlachcic, Własność, PolskaSzanowny pan wie dobrze, jak to się u nas parceluje majątki. Jeżeli gdzieś był jakikolwiek zabytek (zamczysko, pałac, dwór starodawny, brama, most murowany)
Hipotezy... Mniejsza! Proszę wziąć niehipotetyczne obarczenie ziemi chłopskiej budowlami. Każda krowa posiada swą oborę (o ile nie „mieszka” pospołu z gospodarzem w izbie). Jest to zgodne z naszym tak zwanym indywidualizmem. Jesteśmy narodem indywidualistów. Lubimy, żeby i nasze krowy zażywały praw indywidualizmu. To samo stosuje się do konia i prosiaka. Nie jestem  pewien, czy podana jest gdzie ogólna suma wartości obór, stodółek, chlewików...
Łaskawy panie! Przestańmy udawać, że wierzymy w jakowyś inny ideał, podczas gdy my pragniemy zniweczyć ideał. Czy widzi pan zdławienie energii robotników i inżynierów w kopalniach i fabrykach albo zabicie inicjatywy? Zależność jest wszędzie na ziemi, lecz jeśli gdzie, to u nas, niweczy ją solidarność. Ucisk osoby jest to frazes rozciągliwy. Człowiek posiadający działkę ziemi poddany jest miliardowi ucisków osoby, a przecie o tamtych uciskach wcale się nie mówi. Kto jest zwolennikiem działek parcelacyjnych w przeciwieństwie do produkcji wielkofolwarcznej, zrzeszonej, kooperacyjnej, przypomina mi zwolennika rzemiosł w przeciwieństwie do przemysłu wielkofabrycznego. Rzemiosło daje z pewnością pewną swobodę indywidualną, niezależność osoby, możność wyładowania energii i stosowania inicjatywy, ale czyż przemysł wielkofabryczny te przymioty zabija, a czy je rzemiosło specjalnie rozwija?
Mniejsza o nazwę i nawet o ironię. Zawsze postęp w Polszcze nazywał się i nazywa utopią. Spędziłem znaczny przeciąg czasu w Ameryce. Widziałem tamtejszy postęp techniczny w rolnictwie. Działalność takiego W. Lathropa, Hansena, E. A. Besseya odkrywcy w dziedzinie kultury rolnej. przenosiny ziarna, nieraz z narażeniem życia, krzyżowanie rosyjskiej i japońskiej pszenicy, osiedliny w Ameryce chmielu, ryżu kiushu, jabłek antonówek, wina z Korsyki...
Daj Boże, żeby trzeba było czekać zbyt długo!
Tak, tak. Postąpiłem jak gracz, który ciska pieniądze w Monte-Carlo, albo jak człowiek, który się wdał w amerykański pojedynek. Wszak są ludzie, którzy majątki tracą w taki lub inny sposób. Otóż ja powinienem być poczytywany i sam się uważam za bankruta czy za złego gracza. Przegrałem mój ojcowski majątek. Oto wszystko. Ale mam córkę...
Nie, pan nie to mówił. Wytężajmy siły, żeby przekonać lud, zniszczyć jego ciemnotę, ale szarpajmy na sztuki nikczemność renciarzy! Co do mnie, wszystko co robię, robię ze świadomej obawy. Staram się zabiec losowi drogę, jeżeli można tak powiedzieć, przebłagać ludzi, żeby mojemu dziecku nie wyrządzili krzywdy. Może, gdy odejdę, wspomną... Ozwie się w nich to martwe wieko dobra. Utworzyłem, wie pan, ogrody... Pojmuje pan... rodzaj domu ucieczki dla tych dziewcząt. Chcę moją córkę zbliżyć twarzą w twarz z tym, co bywa z kobietą. Chcę tym widokiem jej serce zastalić, oderwać od złego, porwać ku dobru. Bo niewiadomość... Ale chcę to zrobić tak, żebym to nie ja sztucznie zrobił, lecz żeby to jej serce świadomie wykonało. Czy to dobrze, panie, czy to dobrze? Bo samo dobro człowiekowi nie starczy. Częstokroć złe prowadzi do dobra. Skoro się wie, to się może, a skoro się miłuje, to się stwarza. Czy nie tak? Patrz pan... Świat cały naginam do tego, żeby moje dziecko uchronić ode złego... cha-cha! A ludzie mówią i piszą, że ja to z nadmiaru miłości bliźniego... cha-cha!... Tak wielkie jest w nas oszustwo, kłamstwo przyschnięte jak spalona skóra... I sam nie mam odwagi powiedzieć, wyznać... Łżę, przybieram pozy, mówię jak kaznodzieja. Wiedział to stary Pascal... „Nous travaillons incessamment à embellir et à conserver cet être imaginaire et nous négligeons le véritableNous travaillons incessamment à embellir et à conserver cet être imaginaire et nous négligeons le véritable (fr.)
A co
Zabiłam swoje dziecko...
Ty go zabiłaś...
List od Łukasza?
Dobrze.
Jeszcze nie, ceklarzuceklarz odpowiedział Płaza.
„Lepszy jest pokarm z jarzyny, gdzie jest miłość, niżeli z karmnego wołu, gdzie jest nienawiść”.
Ewa idzie... z tobą?
O, widzisz, rozumne słowo! Ale przyrzeknij, że pójdziesz, jak pokażę. Przyrzeknij, Ewuś
A tak...
E
Ja odchodzę, co prędzej...
To tam nie twoja rzecz. A niech ci zaś do główki nie przyjdzie, boby kuku... No, jazda!
Zamykaj drzwi! Od biura! Uciekaj do mieszkania!
Teraz idź spać i posilić się. Masz tu pokojów bez liku. Wybierz sobie, który ci się podoba, i zajmij. Musisz tylko poprzestać na jednym służącym, który i mnie obsługuje. Gdy się wyśpisz po drodze, przyjdź do mnie.
Masz zupełną słuszność. Trzeba koniecznie tęsknić do czegoś innego, przenosić się sercem z miejsca na miejsce, z zawodu do zawodu, odmieniać same pożądania, bo inaczej ziemia by nas obsiadła i pożarła. Widzisz, ja w tym czasie, gdy ty siałeś i żąłeś, nabrałem manii do czytania książek. Dawniej, ta żyłka nie odzywała się we mnie. Wystarczało mi samo życie człowiecze, nasze obecne, a to, co jest w książkach, uważałem za strawę godną szczurów, robaków i łysych staruszków. A oto nagle przyszło i trzyma... Waszmość, mości cześnikowiczu, do książek nie masz gwałtownej inklinacji? Co?... powiedz szczerze...
Tak, pono z woli wodza, owego Napoleona, o którym musiałeś co słyszeć.
Jak chcesz, ale... jak cię widzą, tak cię piszą. Przecie to my w Krakowie nie dawaliśmy się zjeść w kaszy, a nawet... No, ale skoro inaczej sobie życzysz... Do domu!
E, nic! A cóż ten Gintułt tak u licha sekretnie pisze, że aż ty musisz mu pomagać? Przecie urzędu żadnego nikt teraz nie piastuje, więc co za aparencje?
No, o co! Wariat jakiś jest, sensat, nudziarz, powiedziałem ci. Chodzi jak paw, nie poznaje najtęższych ludzi.
A w Nieporęcicach któż gospodaruje?
Ekwipaż mam i dom prowadzę. Żyje się w świecie, moje dziecko sandomierskie. Wiesz co?... szkoda, że ty jesteś tym jakimś tam sekretarzem. To tak głupio brzmi, że aż abominacja bierze. Ale to się odrobi, będę w tym.
A więc widzisz...
Dajże pokój. Już ja to urządzę. Przede wszystkim musisz się po ludzku przebrać. Dziś mamy jechać do klubu i na teatr. Mógłbyś z nami... ale w tych szatach nie sposób. Wiesz co, włóż dziś moje suknie, jak to dawniej bywało. Jesteśmy jednego wzrostu.
Dawno ci się to, kochanku, należy za zmarnowanie tak pięknego pałacu. Słyszysz chyba przecie, co do ciebie mówię. Ja prowadzę!
Prosimy...
Ba, to rzecz wiadoma! rzecz wiadoma, że ma dwa, ale mówię o karcianym.
Szczęśliwy! stokroć szczęśliwy! Baronowa drze starego kasztelana, a on...
Kaczor!
Kazali mu zanurzać ręce po same łokcie w słojach z kiszonymi ogórkami i wymawiać po trzykroć: Mak be nak!
W Oleśnicy!
A stawy piękne, to prawda. Knieja tam teraz, bracie, otworem staje... Psy skomlą! Tylko patrzeć, rychło pierwszy przymrozek pobieli suche liście...
To nie był łotr, pies i zawalidroga taki jak ja i ty. Boś i ty łotr, pies i zawalidroga, skoro siedzisz między tymi urwipołciami i żłopiesz wińsko, zamiast psiarnię puszczać. Ty myślisz, że ci psy nie zależą pola, że ty godnego psa możesz latami trzymać w zamknięciu. Bajki!
Ja wnoszę ten toast nie tylko na cześć psiarni w Oleśnicy, lecz i na cześć kurnika w Pacanowie!
Jeszcze jak!
Dalej w drogę!
A, przepraszam! Nie masz po temu prawa, skoro w perspektywie jest bufet.
Dziękujemy za tak dramatyczną wskazówkę nieznanemu przyjacielowi naszej niedoli...
Hab Acht!
Osaczą nas, w tył!
Tak, donosiłem...
Czymże jest znane waćpanu porwanie Persefony-Kory? Sławny katodos? To dzieje ziarna każdego po szczególe, więc dziecięcia Demetery. Pochłonięcie zasianego przez skibę ziemi. Ciężka żałoba matki Demetery
Należy wytężyć siły... Skierujmy dusze ku wzniosłości! Pomyślmy tylko, zanurzmy wszystek umysł w ten potężny widok, gdy Fortunatus, kapłan manichejski, po dyspucie ze świętym Augustynem odchodzi z Hipponu. Znowu na puszczę! Wczoraj czytaliśmy dysputę. Całe zdania świętego stoją mi w pamięci, jakby promieniami ognistymi wysmalone. Te proste słowa: versatur ibi quaestio wcale nie ma. Kamienne domki, zamki, termy, świątynie, place żyją wiecznie.
Stanie się zadość twej woli może z niezmiernym narzekaniem twoim. Bacz, co mówię.
Słowa twe nie starczą za dowód. Bracie Dozorco! przyłóż koniec szpady do serca zuchwałego! Każ mu dla poszukiwania światła odbyć drogę z Zachodu na Wschód, a gdybyś ujrzał najlżejszy w nim upór, przeszyj mu na wylot zdradzieckie serce!
Dozorcy! udzielcie przyjętemu wielkiego światła!
Ponieważ jest północ, oświadczże w rzędach swoich, że zamyślam tę sprawiedliwą i doskonałą lożę ucznia zamknąć przez trzy uderzenia wielkie i otworzyć lożę stołową.
Damy ognia ten pierwszy raz na zdrowie króla i pana naszego Fryderyka Wilhelma! Ręka prawa do strzelby, strzelba do lica, do ust, ognia!
Parce que les Frères Maçons qui sétoient unis pour la conquête de la Terre Sainte avoient choisi Saint-Jean pour patron...
Jedziemy!
Przecudna, biała ściana...
Więc zdejm ubranie. Podrzemy suknie twoje na pasy, zwiążemy się nimi, żeby spadając nie rozlecieć się w rozmaite miejsca przepaści.
Chwaty som ta jest wselnijakie.
Od siedmi...
He! Kie ja z wojska! Kęs casu, bracie. Wzieni me w halak. Kiecki nam koło usy pozaplatowali, portecki cyrwone dali i hybaj! Do pandurów. Poślimy we Węgry, het! ku morzu, w takie straśne równie, pustacie, co nie daj Boze. Wytrzymalek bez jeden rok, bez drugi, alek ni móg dockać końca, kraju... Telo me docliwiło, cok wzion i zdezenterował. We dnie jek się krył, a na mroku leciał ku halom. Ale się w jednym mieścisku, na węgierskiej stronie, do mnie przyznali. Wzieni łapać. Dopadli me w takiej wąskiej ulicce, zaparłek sie do muru plecami wzionek skalami prać, byłbyk to poprał na kupę, nie daliby rady. Ale me śtukom wzieni. Zaśli me ze zadku, postronek na syje zarucili i łapili. Toz to w seści me bez miasto wlekli. Musiałek bez takom ulice biegać, co me z dwok stron bili. Cosi pięćset kijów wsypali. Dobrze! Juści odesłali me z wartownike do Préśburku, do regimenta. Ale w drodze useptaliśmy się z jednym wojakiem, co me wiód, co był z Luptowa, juści zdezenterowalimy oba. Kaz było iść? He, bracie! Co ino raz wiater nas obleciał, wiedzielimy ka! Dopadlimy do hal, uzdobierali się, Luptak był za harnasia, i pośli na zbój. He, to było życie honorne! Ślimy w Polskom, cy ta na Węgry, na Śląsk, na Morawę, sedy nas było pełno, ale po kómorak ludzkich pusto...
Ja się niczego nie lękam. Powiadaj.
Bedzie cię biło rok, bedzie dwa. Ty się trzym! Nic nie pytaj. Stępi sie to złe, kij mu sie na drzazgi ostrzepie, straci włade i pójdzie se w dyasi. Nie dam ci rady boś chłop! Insy bedzie niby w sobie tęgi, ale go bieda w miesiąc stępi, bo siły nijakiej ni ma, jako ten pniak w lesie: po wierchu mocny, ale go kopnij to nagorse. Ty się trzym! Choć i płono, choć i boli... Wytrzymies, nie bój sie nic. Ha, kie juz telo zdoles wytrzymać, to sie w tobie, bracie, siła zsiednie jak krzemień. Włada na cie przyńdzie telo, co każdej biedzie do gardła skocys... A zdusis! Hej!
Tak jest, miejsce bitwy. Czy chcesz może, kochany, poznać dzieje zdarzenia?
Nic teraz nie wiem.
No, to żywo! Bo czasu nie mam.
Dawaj, co masz, tylko żywo, żywo!
Jak też on to przyrządza
Jakże się, u kaduka, ten pan nazywa?
Miłosierny Boże! Jacek, puzderko! Waluś...
W takim razie...
Nie, to tylko ja sam mogę wyrzucić... To jest moje dotychczasowe życie. Tylko ja sam mogę je odtrącić...
Powiedz mi... Czy później... to jest, czy miałeś zamiar wracać do domu, do Tarnin?
Przede wszystkim pojedziemy do Tarnowa. Tam się przedzierzgniesz w eleganta pierwszej wody. Chodzi tylko o to, żeby służba nic nie wiedziała. Co zaś do ojca, to wierz mi, że przyjmie cię jak rodzonego syna. Wszakże jesteśmy w kuzynostwie. A zresztą... Rafałku, błagam cię...
Co robię?
Do Warszawy? Przenigdy!
Wchodźcież, wchodźcie do pokoju, bo zimno. A gdzieżeście się to zdybali? To dobrze, że przybywasz, panie Rafale... Cieszę się podwójnie, boć jesteśmy w kuzynostwie, aczkolwiek dalekim. Ojca pańskiego pamiętam jeszcze z roku... czekajcież...
Elle dort... Śpi ślicznie, złożyła ręce...
Siadajcie, siadajcie do stołu!... Jutro będziecie mieli dosyć czasu na plotki wiedeńskie i olszyńskie. Patrz no, Krzyś, co to tu podają...
Ze świeżuteńką młodą szperką!
Zaraz, zaraz... Nie można od razu, mościa panno... Ale skoro się tak wszyscy niecierpliwią, więc incipiam... Od czegóż? Naturalnie... Skoro zjawia się w domu rodzicielskim hrabia Krzysztof Cedro...
Kto tam dziś na takie rzeczy zwraca uwagę!... Dziś dla nas powinno być maksymą to samo co za Rzeczypospolitej: równość szlachecka. Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie. Posłuchaj, co mówi Trepka. Nieprawdaż, kuzynie?
Że pan... cha, cha!
Zbyt wysoka godność jak na chudopacholski rozumek. Nec sutor... A co do uporu, to może i prawda. Twarde łby i karki rodziła nasza ziemia lubelska. Proszę pokornie do pokojów.
W sztuce ekscytowania pejzanów przeciwko zwierzchności gruntowej przeszedł samych urzędników krajzamtu. Chaty im buduje z pałacowatymi oknami, felczerów sprowadza, gdy się w karczmie pokrwawią, dni na pańskim zmniejszył usque ad absurdum...
Nie jestem ani niemieckim, ani żadnym innym! Nie jestem wcale hrabią! Wiesz sam dobrze, że to ojciec mój życzył sobie tego tytułu, no więc, przyznasz... musiałem... Ma, czego pragnął.
Ja... nie żebrzę i nie bawię się z własnej woli. Ojcowski rozkaz jest dla mnie najwyższą świętością. To wszakże jest moja myśl, że musimy poznawać świat, rozumieć europejskie życie. Powinniśmy iść do Niemców! Właśnie do nich, do ich domu, przypatrywać się ich żywotowi, poznawać ich siłę. Jakże inaczej odwrócić ciosy? Trzeba zawiązywać stosunki, aby je wyzyskać. Gdybyś wiedział, ile razy ja nędzny przydałem się... Nie dla chwalby mówię, ale wyznaję jak bratu, żebyś wiedział. Palce nieraz do krwi gryzłem czekając w poczekalniach, składając wizyty, jeżdżąc, chodząc, wyczekując, prosząc...
Tak, odkryję cię w całej nagości.
Otóż ja ci mówię, że się łudzisz okropnie! Jam zajrzał w duszę ich, głupca udając podszedłem ich skrytości. Wśród szelestu jedwabiów w salonach, wśród koronkowych balów śledziłem ich zamysły. Ludzie ci nie cofną się przed niczym. Czy wiesz? Ci ludzie mogą to sprawić, że ci oto twoi chłopi podejdą w nocy pod dom, wywleką cię z łóżka i łeb ci utną toporem!... Ich polityka tak daleko sięga...
Bo też pewnie nikt nie próbował latami we Firenze na jeden wietrzyk czekać.
Jeszcze czego!
Z daleca ja, kulhawiec, idę, bracia rodacy, z bardzo dalekiej strony.
Bądź spokojny! Włos ci z głowy nie spadnie pod dachem tego domu...
Za morzami, tak ja mówię. Prawdę mówię, panowie bracia. Bo i ja, powiedzmy otwarcie, szlachcic herbowy, choć i na jednej habendzie, i na jednym zagonie, ta szlachcic dobry. Ojrzyński Sariusz Jelitczyk moje zawołanie, a przydomek nasz starodawny
Wspomnienia, Polak, Żołnierz, Walka, Historia, Głód, Bieda, Strój, Polska Ta choćby brukanem z pola!
Słowo łatwiej powiedzieć, niż rzecz samą wypełnić. Onych i wtedy nie opuściła nadzieja. Mówili sobie: „Zginął nas jeden tysiąc, drugi, zginie trzeci
Zemsta jest moją, mówi Pan. Nic waszmość nie wyrokuj! Spojrzyj no, co się stało... Dwanaście lat my przelewali krew w zawrociach świata. Bracia moi co do jednego prawie wwalili się w mogiły z głuchą rozpaczą. A teraz... Rakuskie mocarstwo roztrącone jak kupa zgonin. Dodał ramienia pod Jeną! pod Auerstädt dowiem się reszty. Niech żyje Cesarz!
Dobrze jest wydrzeć język nieprzyjacielowi w sprawie przyjaciela Napoleona, który idzie na Berlin, ale darować kiedy niekiedy życie również nie zawadzi. Wszystkich pruć
Niech podają!
Dzwon, dzwon!
Darowali życie, darowali życie.
Winowajca!
Pokaż.
Oto tu nareszcie znajduję samego siebie! Wydawało mi się zawsze, że jestem niespełna rozumu, gdym marzył takie rzeczy, a on to samo głosił tak już dawno! Już to wszystko przemierzył niewymownym rozumem! Jakże to mówił Posłuchaj tylko... O, Rousseau, Rousseau!... Posłuchaj...
Istotnie... to po rycersku. Szczerze podziwiam... ich męstwo...
Tak... zdaje się, że do konia byłem i jestem stworzony.
Stało się tedy, że ja na stare lata muszę, jeśli nie piersi, to pleców nadstawiać pod kule, bo otwarcie mówię, pludry nie żartują. Sam waćpanów nocą powiozę, ale jaki to wyda owoc...
Ach, tak...
Głupcze... „Trzeba zaczekać jeszcze czas”.
Wolałbym tu umierać niż na rzece.
Kocham cię... Na śmierć, do zatracenia duszy! Umieram z żalu za tobą... księżniczko!
Już się dokonało.
Nigdy nie będziesz się waćpan starał, żeby mię widzieć?
Zamilcz.
Ciszej waćpan szeptaj, bo nam się przypatrują...
Zamilcz.
Nie mogę
O ciebie...
Byłeś i jesteś jeden. Będziesz zawsze.
Dla mnie każda chwila nocy czy tam dnia zarówno stosowna.
Jeśli za dwa pacierze nie wyjedziemy, to nie ma co zaczynać, ja nie jadę. I niech was diabli!... Jestem stary człowiek, mam dzieci i wnuki.
Freund? A jakże! najzupełniejszy! Jedź tam ostro, te, guzdrała! Koniom po bacie!
O, to się wie!
Jeżeli chcesz beczeć, to idź sobie osobno, bo gotowi ludzie pomyśleć, że to ja cię za uszy ciągnę do wojska.
Dobrze, czuły Galicjaninie, zostawię cię w spokoju. Gdzież u licha jest ta chałupa? Kalwicki tu nam kazał się zgłosić. Powiedział, że na wzgórzu... Chodźmy jeszcze wyżej.
No!... A co mu sie od nas za przewóz należy i za to wino, co je to przemycał, to wam kazał dać w rękę. Necie....
No no... Niechże wstąpią...
A któż, u diabła, teraz panuje nad tym waszym Śląskiem?
Che che! a bo i pewnie.
Furt grafskie lasy.
Skąd ja mam mieć naboje?
A no, rób ta, jak chcesz...
A twoje Olbromski, to wiem. Znamy się przecie ze szkół. Czegóż to waćpanowie życzycie sobie ode mnie?
Bardzo dobrze...
Przystań, mówię ci, na porucznika. Dam ci pięćdziesięciu drabów i będziesz ich ganiał po błoniu. Znajdę takiego, co ci odstąpi swej rangi, a nawet konia i munduru, za niewielki grosz. Tak tedy... bądźcie łaskawi, koledzy, iść tam za przewodem mojego famulusa, a ja zaraz nadejdę.
A no stoimy tu już ze dwa tygodnie w tym Siewierzu i musztrujemy się na błoniu. Raptem przyszła wiadomość do tych panów dowódców (tu wskazał nieznacznie głową na hałasującą kompanię), że jeden batalion Prusaków został wykomenderowany z Wrocławia dla wzmocnienia załogi w Koźlu. Od razu zabrali nas około stu człowieka wraz z pocztowymi i pośli my na Niemców nocą. Zabrnęli my lasem aż pod Tarnowskie Góry. Rzeczywiście śli forsownym marszem.
Niech żyje!
Panów Cedry i Olbromskiego...
Który tam w gębie najobrotniejszy? Kończewski! tyś spod Wielonia... Rozkręcaj język!
Ale od czegóż dowcip? Azaliż nie ma już głów na karkach między Sarmaty! Stary, jeszcze z Naczelnikowskich czasów kapitan strzelców, imci pan Stanisław Wosiński, który prowadził garsteczkę pospolitaków z ziemie Wielońskiej, nie chwalęcy się, spędza w nocy chłopstwo okoliczne pod mury forteczne, każe temu pospólstwu rozpalić mnóstwo ognisk i uwijać się pejzanom koło ognia, żeby się wydawało, że liczne pułki piechoty oblegają Częstochowę. Dechamps znowu ze swojej strony strzelcom konnym rozdał znaki i epolety grenadierskie i partię ich wysłał do Niemca, żeby, prawi, twierdzę poddawał bez namysłu a zwłoki, bo w przeciwnym razie natychmiast szturm przypuszczony będzie i wtedy załoga co do nogi w pień wycięta.
A ba, jeszcze by też: spod Włoszczowy!
Jan Henryk!... Wielki Napoleon! Wielki Napoleon! Napoleon!
Nie waż się o to pytać! Nie waż się! Sam jeno Bóg Najwyższy tę rzecz wie. Jemu jednemu po nocach kazuje, jak prawo na świecie robić. On tylko jeden tę rzecz wie na tym świecie. A ty się nie waż pytać!
Wiesz pan że jest francuskie przysłowie: wino utoczone, trzeba go wypić.
A! Cóż chcecie, królewna Anna szalenie w nim zakochana. To wiadomo.
Jak zwykle, ubrana po męzku Niktby jej wśród waćpanów nie rozróżnił od nich.
Dla miłego grosza On tylko o zarobek dba; zdaje mi się, że rodzonego ojcaby przehandlował, gdyby na nim mógł zarobić.
Nie musieliby siedzieć cicho. Samuel, jeźli życie uniesie, będzie czekał pogodnej chwili i zawichrzy nam znowu.
Albo człowieka sumienie ruszyć nie może? Dopóki miał własne dzieci, nie dbał o synowicę, teraz gdy mu je Pan Bóg odebrał...
Więc i pytać nie wolno? Ja w tego stryja wierzyć nie chciałem, a panna Dorota nie stworzona do tego, aby gdzieś na kresach w lichym dworze z dziewczętami kądziel przędła.
Ale Dorota łatwowierną nie jest
Mam ja swoje drogi! mam ludzi Dowiemy się później, gdzie to Podole, do którego Dosię zawieźli. Lękam się bardzo, aby ono dalej Niepołomic nie było.
Ja? Ja? jak W. Król. Mości wiadomem być musi, wcale dotąd mej woli nie mam. Panowie senatorowie panują daleko despotyczniej nademną.
Przynajmniej się nią wydaje nam wszystkim i królowej matce, która wcześnie zapobiegać musi, aby w razie nieszczęścia, dAlençon, król Nawarry a z nimi Condé, Turenne i ich przyjaciele nie pochwycili regencyi.
Niema o to obawy jedynym potomkiem zostanie dziecię Maryi Touchet.
Wywijam się jak mogę Łudzę, zwlekam, nie daję im mówić o tem nawet. Część senatorów jest za mną, spodziewam się przez nich resztę pozyskać.
Tak się zdaje
Widzicie Przyszliście zapóźno.
Może ale do czego się to zdało wszystko, że mnie wmość gonisz, szpiegujesz i narzucasz mi swoje nauki i opiekę. Widzisz, że zrobiłam com chciała! Zawracać się ani mogę, ani myślę. Chcesz się mścić i prześladować mnie za to?
Wstydzę, gryzę się, jestem nieszczęśliwa Nie wiem jak do tego doszło, co się stało ze mną. Winnam ja, winien mój los, przeznaczenie... lecz co się stało, powtarzam, odstać się nie może. Lituj się, łaj, ale nie czerń mnie przed ludźmi. Ty kiedyś może przebaczysz, albo przeklniesz mnie...
Jakaż przyszłość?
Spytaj jakie ono teraz jest?
Oczy cię zawiodły Przebrana po męzku! ona...
Wyszłam dziś rano na miasto miałam różnych rzeczy kupić, bo ich teraz ciągle bez miary potrzeba. Wstąpiłam po drodze do Dominikanów... Klęczała u ołtarza.
Miłościwa Pani Znałem ją, prawda, ale od przybycia Francuzów dziwnie się nam ona zmieniła.
Ale to ona sama Niema wątpliwości! Posądziłam biedną Żalińskę, że się jej to przywidziało.
Nicem z niej nie wybadał miarkuję tylko, że wcale szczęśliwą nie jest. Sama zeznaje, iż się zgubiła, ani chce się uniewinniać, ale ratować się nie daje.
Lękam się aby winowajca nie był zbyt wysoko położony. Król wielu ze swoich Francuzów oszczędzać musi, nie nad wszystkimi ma władzę.
Sądzicie iż mnie panowie senatorowie puszczą ztąd tak łatwo?
Uciekać?
Zarówno Patrząc na niego, niktby o przebiegłość i rozum tego otyłego rzeźnika nie posądził, a jednak...
Pochlebiam sobie, że i ja ich przynajmniej tak dobrze znam jak wy Są gwałtowni, obawiałbym się ich i ja, gdyby nie byli tak dobroduszni, tak łatwowierni, że ich zawsze na słowa zręczne wziąć można. Spytajcie biskupa Walencyi co im wmawiał i przyrzekał.
Tej nic nie grozi? królowa matka choćby rok cały regentką być miała, potrafi na wodzy utrzymać tych, którychby się można obawiać.
Ardier des Issoires wybierał się do Paryża oddawna, można mu je powierzyć.
Gromadka nie wielka, sądzę ale nic jeszcze nie oznaczono. Koni może nam Larchant dostarczyć.
Ci się wszyscy przeciw wam obrócą będą musieli bronić siebie, bo króla obraniać nie znajdą sposobu. Przysiągł Polakom.
Nie wątpię i ja o tem Cesarzowi to będzie na rękę, bo starał się o tron Polski, a przewiduje już, że opróżnionym zostanie. Dostarczy koni i ludzi!
Niema na to lepszego sposobu jak się z Polką ożenić. Niech ślub z Infantką przyśpieszy. Probatum est.
Wszystko to na oślepienie nasze się mówi i czyni Wolno W. Król. Mości wierzyć mi albo nie, ale wiem o tem najpewniej, że Sederyn królowi i jego towarzyszom konie gotuje, i że, jeżeli nie dziś to jutro, nocą się wymknie.
Nie mówię o tem że na mieście, ale w kuchni i po zamku wszyscy rozgadują, że W. Król. Mość masz dziś nocą ujść z Krakowa!
Ale mnie wyjść nie możecie wzbronić idę w pilnej potrzebie.
On sam.
Panie! na Boga! weź mnie z sobą... Siadam na konia! daj mi konia! Ja za nim muszę! ja z nim muszę!
Gdzie ona jest?
Każże Tatarom łuki spuścić, bo do nas mierzą!
Radabym ci ją nie słuchając nawet uskuteczniła
Przyjdź jutro po odpowiedź.
Śmiało chłopcze! Nie bój się, ja ręczę słowem za dobry skutek. Powiem zaraz Jani o wszystkiem... Przyjedziesz jutro do nas na obiad, oświadczysz się, zostaniesz przyjęty, za miesiąc ślub... i będziemy sąsiadami... hę!... kocham cię, panie Andrzeju! Zawsze marzyłem, żeby mieć takiego syna; nie mam! trudno... to choć zięcia mieć będę!...
Aha! oszczędzacie, żeby sobie później kupić więcej łachów. Znam to, przysięgam Bogu!
Ty masz fiksacyę, jak i twoja matka. Zaczekaj! weźmie cię Jędrek na podwójny mundsztuk i da ci radę... Nie będzie żałował bata.
Trucizna moja!... Zjeść nie można spokojnie, tylko wieczne hałasy.
Tak, to dobra myśl, ale... ale...
Nie, tylko tak mi komiczną wydawała się myśl połknięcia lampy.
Kocham panią dawno, bałem się pani mówić o tem, i teraz także nie umiem się wygadać, nie umiem tak określić i wypowiedzieć, jakbym chciał... Kocham panią i błagam, bądź moją żoną...
Jezus, Marya! Co pani powiedziała?... Co to jest?!... Pani nie pójdzie za mąż!... nie chce pani być moją żoną!?... Pani mnie nie kocha!...
A!!...
Głupiaś!... głupiaś!... głupiaś!...
Dobrze!
Ostatni raz mówię, że nie!
Nie mam już córki! Nie chcę cię znać, nie chcę słyszeć o tobie!... zgiń... Zabiję!... zabiję!...
Pojedzie pani do wujów?
Stało się!... Już tak musiało się stać, to i nie będzie inaczej.
Nic, a będzie... Wieczorem oddam, jak panią szanuję, oddam rzetelnie
Ustawić scenę do próby!
Jestem zdrowy, panie Topolski, a ziółek używam tylko w chorobie. A herbu teus, team, czy herbateum... ziółka! Moszcz... wyciąg, pierwiastek żytni, to godne tylko pełnego człowieka, a za takiego mam się honor mieć, panie reżyserze.
Nie wiele dyrektor straci na tem. Ja biorę na siebie wytłómaczenie im tego. Będziemy mieć pyszną farsę, bo widzisz pan, będzie tu dzisiaj ten jej obywatel. Wczoraj chwaliła się przed nim, że to ją miałeś dyrektor na myśli, ogłaszając w pismach, że rolę Nitouchy grać będzie najpiękniejsza i fertyczna XX.
Ba, w tem i nasza siła leży.
Zaraz pani będę służył!
To także nasi: aktorzy.
Rozumiem!
O, bardzo ważne!... Chciałam prosić pana dyrektora o przyjęcie mnie do teatru.
Nigdzie!?... Nie mam miejsca!
Dyrektorze! cóż-to?... randka?... w biały dzień, w oczach wszystkich, zaledwie o trzy piętra od Pepy?...
Oj, co nie, to nie!... zaprotestował gorąco Cabiński.
Jasiu!...
Myślisz, że ona się niemi zajmuje?... a jakże!... Dyrektor i niania.
Cóż ona mówiła?... przed redaktorem, mówi pani?... Nędzna kokietka.
Dobrze moje robaczki, dobrze...
Z Nitouche... przecież ją pani grasz... ogłaszałem już o tem w pismach...
Co, mój sopranie?...
Ale bardzo sceniczna twarz!... ma głos ogromnie ładny ale dziwny...
Zaraz! Jestem...
Niech pani spróbuje... ta partya leży w głosie pani... Ja sama mówiłam dyrektorowi, aby ją dał pani
Dobry do zwoływania kur, jak zostanie dziedziczką!
Zaczekam, aż dyrektorowa założy ten Korynt... ze swoich córek!
Najpierw, to jest guzik, któryś mi pan ukręcił!... zawołał aktor, odbierając z rąk zmieszanego obywatela guzik
Przyjdź pani, tylko wcześniej, to spróbujemy... ja tam powiem dyrektorowi muzyki.
Aha! z tym opojem...
I!... tak każda mówi, a ucieka z domu albo przed czemś... albo dla czegoś...
Trzeba go trochę podpoić, to próba dobrze pójdzie.
Ha! ha! ha! ha!... to krowienta czysta!...
Ja się nazywam Sowińska. Mogę pani być pomocną we wszystkiem. Jestem tylko teatralną krawcową, ale robi się i to i owo, co potrzeba. Córka moja ma magazyn strojów, jeśli będzie pani czego potrzebować, proszę do nas...
Myślę, że za trzy ruble ugości się go należycie. Niech mi pani da, już ja wszystko załatwię. Trzeba iść zaraz, bo czas.
O tem... o operetce! Śpiewaj pani!... nie mam czasu i spalę się z gorąca.
Ho! ho! coś niesłychanego prawie... alt!
A!... nic to... tylko nauka
Co będę grać na pierwszy występ?... Jabym chciała grać Klarę we Właścicielu kuźnic.
Tak?!...
Majkowska mogłaby sobie kupić okulary, kiedy ślepa... Szłam wtedy ze stróżką do miasta.
Zielińska! twój redaktor przyszedł.
Służę...
Redaktorze... do swoich czynności!
Do widzenia! do widzenia!...
Ba, teatr, to niby dżuma: jak kogo złapie, to już amen!...
Wacek!... przyszlij mi karminu, piwa i butersznyt!...
Zamorduj go pani!... niewierny!
Na scenę wszyscy!... Lud na scenę! kapłani na scenę! wojsko na scenę!...
Może panienka co kupi?... Mam dobre, tanie towary. Może co z byżuterye?... Może rękawiczki, śpilki do włosów, masyw, srybne! może co?... Mam różny towar, na różne ceny, a wszystko doskonalne, paryskie!...
Żebym tak zdrowa była, tanio!... Taki psi czas...
Tu nie o to chodzi!
Jaka gorącość!... Kupić nie kupić, potargować można. Ja znałam nie dziesińć takie same w początku, a późni, to uny Salkę w rękę całowały, coby je tylko zaprowadzić do kogo...
I mnie! i mnie!
Ha! ha! ha!
Tu niema „ale”, tylko jesteś skończonym idyotą, panie dyrektorze!... Nie masz pojęcia o grze, o sztukach, o artystkach, a chcesz je rozdzielać na mniejsze i większe... Ty sam jesteś ogromny artysta, ogromny! Wiesz, jak ty grałeś Franciszka w Zbójcach? wiesz?... nie! to ci powiem... Grałeś, jak szewc, jak cyrkowiec!...
Milcz! Widziałeś?... Słyszałeś, że dzwonią, ale nie wiesz, w którym kościele. Nie chciałam wtedy, jak i teraz nie chcę!... Za bardzo szanuję swoją godność ludzką i artystyczną.
Błazen!
Niech się niania dowie w sklepach, co to wszystko będzie kosztowało i powie mi, to dam pieniędzy... a tutaj ma niania na śniadanie.
To się wi, żebym ich samych nie zostawiła!
Niechże mecenas siada, proszę! Naniu, dajno krzesełko panu!
Naprawdę, to nie wiem, nianiu, czy ja co gram dzisiaj?...
Pójdziemy razem, dobrze?... Po drodze załatwimy mały interesik...
Pieś, na scenę!
Wicek! idź i poproś tej pani, co stoi przy loży, żeby tutaj przyszła.
Cabanowa, pani Pepa, dyrektorowa przecież!...
Ho! ho! dziwna! dziwna!
Ilu tam już było?...
Podobno jest dosyć pierzasty i leci tylko na krowienty... stary cymbał!
Muszę... wrócę za dwa tygodnie. Otóż przedtem chciałbym uregulować nasz...
Mecenasie, mecenasie! gdybym nie kochała tak swojego Janka, to...
Za dwie godziny mój pociąg odchodzi. Do widzenia!
Przestaję... i tylko mówię: do widzenia!
O, smutna jest dola artystek! Poświęcić wszystko: spokój, szczęście domowe, miłość, rodzinę, stosunki towarzyskie
Nie przerywaj pani. Miałam parę tysięcy gaży; pisma nie znajdowały słów na określenie mojej gry; w dniu benefisów młodzież wyprzęgała konie, zasypywano mnie bukietami, rzucano mi brylantowe kolie!... Najpierwsza młodzież: hrabiowie, książęta starali się o moje względy... Potrzeba było nieszczęścia: zakochałam się... Tak, nie dziw się pani! Kochałam i byłam kochaną... Kochałam, jak tylko można kochać, najpiękniejszego i najlepszego... Był to pan, książę-ordynat. Przysięgliśmy sobie miłość i mieliśmy się pobrać. Nie wypowiem pani szczęścia naszego!... Wtem... grom z jasnego nieba!... Rodzina jego: stary książę, tyran, magnat dumny, bez serca, rozdzielił nas... Wywieźli go, a mnie chciał zapłacić sto tysięcy guldenów, czy nawet milion, żebym się tylko wyrzekła mego ukochanego. Rzuciłam mu pod nogi pieniądze i pokazałam drzwi. Wyszedł wściekły i zemścił się srogo; rozpuścił o mnie najhaniebniejsze pogłoski, przekupił prasę, prześladował mnie nędznik na każdym kroku... Musiałam opuścić Lwów i życie moje popłynęło innem łożyskiem... innem...
Doskonałe. Zaraz się pani przekona... Nianiu, przyprowadź-no Jadzię
Chodź pani... może ja coś znajdę dla pani...
Tak jest najlepiej, bo niezbyt przyjemnie grać w kostyumie, używanym już przez drugich.
Trzeba jej zrobić twarz, bo jest za blada
Nie mam!...
Łże baba! Była tam kochanką jakiegoś huzara, robiła skandale i wyrzucili ją z teatru. Czemże ona była w lwowskim teatrze?... chórzystką tylko. Ho! ho! to stare kawały... My wszyscy znamy je tu dawno... Wierz pani tylko we wszystko, co aktorzy i aktorki opowiadają, to się pani bardzo wiele dowie!...
Cicho, śpiewamy.
Czyś się pan wściekł!?... siniaki mieć będę i...
To cóż?... siedzi tam więcej takiej hołoty. Widzi pani... tylko ten jasny blondyn jest literatem naprawdę i krytykiem teatralnym, a reszta... to takie sobie ptaki letnie: Bóg wie, co za jedni, co robią... a że żyją ze wszystkimi, dużo gadają, mają skądciś pieniądze, są wszędzie na pierwszych miejscach, to się nikt nawet nie pyta, co oni za jedni...
Po przedstawieniu! Ściśnij mocno, Antek!
Podesta na scenę!
Myślę o tem dawno. Żebyś nie był taki głupi, i rozumiał trochę sztukę, tobym ci opowiedział plan, bo pieniądze mieć będę każdej chwili. Ty wiesz, że ja mam do ciebie słabość, ale mnie nie zrozumiesz, bo jesteś bezbrzeżnie głupi i papla!
Ty tego nie wiesz, ale trochę biedy i dużo walki, to potrzebne zawsze dla prawdziwego artysty.
Uda się frajda. Mimi będzie ogromnie kontenta; lecę jej powiedzieć, że i wy będziecie.
Jak ta wiedźma nie będzie cicho, to... jak Wawrzka kocham, nie kończę sztuki... Niech dyabli wezmą wszystko!... Już mi się życie sprzykrzyło, grywać z takiemi!...
Chór z czwartego aktu!
A ta krowienta czego tutaj chce?! Z ulicy przyszła i chce zabierać głos, ta... jakaś!...
Co tej tam zrobi!... dyrekcya ma ją w opiece.
W tych dniach pojedziemy... Będzie Wawrzek, no ja, jeden autor, którego sztukę będziemy grać, bardzo zabawny chłopiec... Majkowska, Topolski i pani. Musi pani z nami jechać. Ubawimy się, że to ha! już ja pani ręczę.
Dziękuję, dziękuję z całego serca. Zawstydzacie mnie państwo, bo nie wiem doprawdy, czem mogłam zasłużyć sobie na tyle życzliwości, na tyle pamięci
Skończcie ten moralizujący dramat, a zacznijcie co z operetki, będzie weselej.
Cierpiałem, jak Boga kocham, cierpiałem... Pij-no do mnie koniak. Zjadłem raz „Pod Gwiazdą” taki kotlet, że leżałem po nim w łóżku przez tydzień i wiłem się, jak piskorz z bólu...
Moryś!
Bądź pewnym. Forszus tylko dać mi musisz, bo mam długi.
Wolno mnie dyrektorowej ubłagać: przyśpieszyć kolacyę...
Dobrze, dobrze... zobaczymy mamusiu!
Czy uważałem?... ja to codziennie widzę, ja to dawno wiem, czem oni są... dawno!... Cóż to jest sam Cabiński?.. błazen, linoskok, któremu za moich czasów nie danoby grać lokaja!... A Władek! to artysta, co?... Bydlę, które ze sceny robi dom publiczny!... on grywa tylko dla swoich kochanek! Jego panowie są szewcami i fryzyerami, a jego fryzyerzy i szewcy są... andrusami z nad Wisły... Cóż oni wprowadzają na scenę?... Łobuzeryę, ulicę, szwargot, błoto... A Glas, co to jest?... Pijaczyna w życiu, to mniejsza, ale nie wolno prawdziwemu artyście włóczyć się z najwstrętniejszą hołotą po szynkach; nie wolno artyście wprowadzać na scenę czkawek pijackich, ani ordynarnego brutalstwa... Zobacz w Majstrze i czeladniku Żółkowskiego; to typ, skończony typ pijaka, wzięty szeroko i klasycznie; jest tam i giest i poza i mimika i jest szlachetność... Cóż Glas z tej roli robi?... robi brudnego, wstrętnego, zapijaczonego szewca najlichszego gatunku. To sztuka!.. A Pieś?... Pieś także nie lepszy, choć ma markę dobrego artysty... ale to nędza, wieczna partanina; ma humor na scenie taki, jaki mają psy, kiedy się gryzą, ale nie ludzki i nie szlachecki... i nie nasz!...
Ożenię się może niedługo, to wszystkie długi spłacę...
Założę towarzystwo... zrobię taką konkurencyę wszystkim dyrektorom, że ich dyabli wezmą!...
A jak niema ognia, to co?... Nie odpowiadasz, mój sprytny?... To odchodzą, pocieszywszy się patrzeniem i myślą, że inni dadzą im radę...
Fundamencie towarzystwa!
Siadaj pan. Jeżeli jeść pan nie chcesz, to pić ci przecież wolno
Ja jestem pijany?... psia twarz, proszę o głos... ja jestem pijany?!...
Na wsi się pani chowała, więc musi pani znać lasy... Otóż, proszę, niech sobie pani przypomni dobrze drwali: czy nie mają oni w sobie coś z tego lasu, który ciągle rąbią, bywają sztywni tak samo, robią się mocni, ponurzy i obojętni. Po paru latach przebywania w lesie, mają już nietylko w konturach, ale i w spojrzeniu tę twardość drzewa i cichą melancholię wegetacyi... A rzeźnik?... człowiek, który ciągle zabija, ciągle oddycha świeżem mięsem i krwią dymiącą, nie ma później tych samych cech, co i pomordowane przez niego bydlęta?... ma, i powiem, że jest sam bydlęciem. A chłopi?... zna pani dobrze wieś?...
Lepiej, abyś pani nie zrozumiała, abyś nigdy nie pytała, po co i dlaczego?... Lepiej jest być bydlęciem, niż człowiekiem, niech mi pani wierzy...
Ożeń się, będziesz miał bachory swoje własne, psia...
Zrozumiano, panie Topolski, że dodawszy do poprzedniego, będzie jedno nic, na które nie warto zwracać uwagi, a pieniądz zostaje pieniądzem.
Ja jestem mur! Ja jestem księżyc! Ja jestem Pryam! Ja jestem lew!... Nie bójcie się, my jesteśmy poczciwymi ludźmi, którym Bóg wie, po co kazano grać komedyę! Cicho! ja, jako lew zaryczę zaraz!...
Prawie tak, z małem streszczeniem, że jedno i drugie jest...
Zobaczymy, zobaczymy...
A to dobrze, bo my idziemy na Piwną, to będziemy szli razem...
Ale zaangażują... Panna Żarnecka to spryt; da ona sobie radę. Nie zjadły ją Majkowska z Cabińską, nie zjadła ją przez sześć lat prowincya, to ją już nic nie zje!
Jeszcze mi wystarczy.
Może kiedy będzie można osiąść gdzie na stałe...
To wszyscy powinni tak kończyć, wszyscy!
Artysta!... Przecie, że nie taka małpa, jak ci u Cabińskiego. Jak on grał, pani moja, jak grał!... klękajcie!... Gazety pisały o nim. Był w Płocku i pojechałam do niego. Bo jak grał Zbójców, teatr się aż trząsł od braw i od krzyków... Ja sobie siedziałam za kulisami i jak usłyszałam jego głos, jak go później zobaczyłam, to jak mnie zaczęło coś trząść, łamać, rzucać mną, niby w chorobie, to myślałam, że już umrę z radości... A on grał!... widzę go takim w ciągle... widzę... o!...
Nie, nie... po co?.. to koszt zaraz; zresztą dojdę sobie gdzie do skweru, to odpocznę trochę...
Już mi ta miłość kością w gardle stoi!
O, ten Wawrzek! mógłby nie robić do tej wiedźmy takich min głupich... to świństwo! Patrz pani, jak ona mu leci w objęcia!... całuje go naprawdę... to małpa dopiero... Czekaj! ja ci dam...
Tak, ale jabym także nie pojechał, nie miałbym już po co...
Tam tak samo mówią, tylko, że trochę lepiej grają!
Kocha mnie!
Ojciec bardzo musi być chory i wzywa mnie do siebie
Cóż tu ma Kręska?... wyrzucił ją do dyabła zaraz na drugi dzień po wyjeździe pani; potem się podał o urlop i wyjechał... Po tygodniu powrócił, ale tak zbiedzony, taki mizerny, że go poznać nie mogliśmy. Obcy ludzie płaczą nad nim, ale pani się nie zlitowała i poszła w świat, jeszcze jaki? do komedyantów!...
Mówił panu, żebym wróciła do Bukowca? Może napisał list do mnie?... Proszę pana o całą prawdę.
Nie zna go pani!... Takie serca...
Niech pani tak nie mówi, bo są chwile takie...
A za trzy... będę głośny na Marsie z przyległościami!... Jak blaga, to niechże już będzie tęga.
Owczarz!... a wygląda, jakby miał do czynienia ze słoniami!...
Licz aż do dwudziestu.
Czyby pan śmiał powiedzieć mi to samo, gdybym była w domu?... Nie, nie powiedziałbyś pan tego, nie kochając naprawdę, gdyż tam byłabym dla pana kobietą, a tutaj jestem tylko aktorką; bo tam wreszcie byłby za mną jakiś ojciec, matka, brat, albo jakiś konwenans, któryby zabraniał panu popełnić podłość względem młodej i może naiwnej dziewczyny... Ale tutaj nie zawahał się pan ani na chwilę, bo jakżeż!... tutaj jestem samą i aktorką, to jest taką kobietą, której można bezkarnie mówić kłamstwa, którą można bezkarnie wziąć, potem rzucić i iść dalej, nie tracąc nic ze swojej opinii człowieka uczciwego i honorowego!... O, możesz pan być pewnym, panie Kotlicki, że nie zostanę pańską kochanką, że nie zostanę niczyją, jeźli nikogo kochać nie będę... Dużo, za dużo już myślałam, żebym się dała uwodzić frazesom!
Dajcież teraz pokój!... Zjemy dobrze, podpijemy lepiej jeszcze, to dopiero wtedy. Może tam panie rozwiążą sepeciki i dadzą co przedniego
Ogłaszam wszem wobec i każdemu z osobna, że zaczyna się gotować!... Zabawcie się panie w Heby.
Chcę mieć teatr, a nie szopkę! artystów, a nie klownów!.. Niema popisów na scenie!... całość, to mój ideał! prawda na scenie, to mój cel! Teatr jest to ołtarz! przedstawienia, to misterya święte na cześć bóstwa! Obecny teatr, to błazeństwo!... Jeszcze nie wiem, czego potrzeba, aby stworzyć teatr wzorowy, doskonały, ale już chwilami czuję, że go stworzę, bo ten obecny jest śmieszny, jest budą dla dzieci, w której się pokazują maryonetki wypchane frazesami. Teatr był kiedyś instytucyą religijną, był kultem i musi napowrót nim być!...
Piękne argumenty!... masz pan tutaj lepszy...
Shelley znowu, to boskie gadanie dla publiczności Saturna; poeta żywiołów, nie dla nas ludzi.
Tak, tak, bo to wcale nie zabawne!
Brawo, Wawrzek!
Wynajmiemy jakiego drabanta... Idę się tem zająć
Proszę o rękę pani!
Dziękuję! będę pamiętał... ale zna pani to: cierpliwość jest pierwszym warunkiem powodzenia.
Ma pani rybio-gęsie instynkta. Ciekawa rzecz, z czego to się rozwinęło w pani?...
Tylko przyzwyczajenie lub potrzeba wewnętrzna, która się rozrosła do stopnia namiętności.
Boże mój!... niech zdechnę, o ile jest inaczej. Niech pani uważa, ile ja znieść muszę, nim mi taki Cabiński wystawi sztukę!... Teraz niech to pani podniesie do kwadratu, a dopiero mieć pani będzie jakie takie pojęcie o rozkoszach początkującego komedyopisarza, który w dodatku nie umie używać do swoich sztuk patronów...
Ale na jeden dzień. Po zejściu ze sceny nie zostawia się śladu po sobie, jak kamień w wodę!
Mam!
Wicek! leć po Rosińską... Gdzie jest Zośka? Zaczynać prędzej!... a niech was psy gryzą!
Gotowe! Postaw dyrektor na Desdemonę.
Dzwonić!
Będziesz się bawił, jak wyjdą i poodbierają pieniądze z kasy!
Już można dzwonić, idę!
Ma też panna Janina kogo słuchać!... Stara ma głos, jak garnek rozbity
No, bo proszę pani, po co taka głupia? Wszystkie mają „bębenków” takich, co coś mają... a ona!... I mnie byłoby lepiej, żeby była mądrzejsza... Już ja się urządzę inaczej!...
Bydło! bydło!
Szakale! szakale!
Nie wiem, ile kosztuje
Mama mi coś urządza...
Czytanie tej nowej sztuki, czy coś tam takiego!...
Nie dostaniesz... Masz tu co innego i bądź zdrów!
Życzysz mi pani, jak własnej córce?
A no, zobaczymy! Co tam, panie Pietrze, panie Topolski, po jednym jeszcze... na pohybel!...
Tak. Widzi pani, jaki ładny deseń... Dostałam próbkę od dyrektorowej.
Nianiu!
Cicho!...
Nie chce mi gaży zaległej płacić
Cicho!... Jak Boga kocham, istna bożnica!
Lepiej przecież tak żyć, tak cierpieć i tak konać, ale mieć jakiś cel: sztukę; niżeli żyć ślimaczem życiem płazów. Tysiąc razy wolę żyć tak, niż być mężowską sługą, niewolnicą dzieci, sprzętem gospodarskim i nie znać żadnej troski
Dowiedziałem się, że Rychter przyjechał do Warszawy i zamierza otworzyć szkołę dramatyczną. Poszedłem do niego, gdyż czułem w sobie talent i chciałem się uczyć. Mieszkał na Świętojańskiej... Przychodzę i dzwonię; otwiera mi on sam, wpuszcza i zamyka drzwi na klucz. Ciepło mi się zrobiło ze strachu... Nie wiem, od czego zacząć... Przesypuję z nogi na nogę. On najspokojniej mył jakiś rondelek, potem nalał nafty w maszynkę; zdjął surdut, włożył jakąś watówkę i zaczyna obierać kartofle.
„Jeszcze co?”
„To się naucz, a jak będziesz już umiał, przyjdź do mnie; pogadamy wtedy o teatrze!”
Tu, albo Szekspir, albo Molier jest polski. Bieda, głupstwo!... kiedy się ma zapewnioną nieśmiertelność. Leoś, pamiętaj, co ojciec mówi!
Jakie my z nim kumedye puskali, jak ja miał swoją kompanię, to ha!.. Wy i widzieć już takich nie będziecie!
A! tybyś chciał, ja wiem! Tybyś chciał, ażebym ja miała pieniądze, miałbyś grać za co... Pomagałbyś mi nawet mieć pieniądze... nikczemnik! podły!
Idź matka do choroby!
Za bardzo go kocham, aby zważać na takie bagatelki.
Ha! ha! toś pani jeszcze naiwna... ha! ha! Widziałaś pani tego, co mi bukiety przysyła i myślisz, że jestem bez grosza! ha! ha! Gdzieżeś się pani taka uchowała? To wprost pyszne!...
Jak dla kogo...
O, to dziękuję!... jestem już za stary... Znam kogoś, coby był względniejszym na moje lata.
Skończą i bez pani. Chodźmy.
Niech matka poczeka, a oddać samemu... Ma tu matka na to...
Ale nie tutaj. Chodźmy już lepiej do garderoby, to nikt przynajmniej uwagi nie zwróci...
Niech pani pozwoli sobie służyć zawsze radą, pomocą przyjazną. Serca ludzkie są po to, żeby się wspierały wzajemnie...
Phi! żebym ja wiedziała, co to jest podłość, brud i tym podobne wyrazy, i czy dają jaką porządną frajdę, to zaraz zaczęłabym używać tego rano i wieczór, w miejsce masła do bułek.
Mascotta!...
Nie, ale znikam z horyzontu na kilka miesięcy, i piszę drugą... Piszę drugą, trzecią... piszę dotąd, aż muszę stworzyć zupełnie dobrą, muszę!... Choćbym miał z tego zdechnąć, napiszę!... Gotów jestem wstąpić do teaatru, aby go lepiej poznać i zrozumieć... Pani myśli, że to można przestać pisać?... można się wściec, zabić, zdechnąć, ale przestać pisać!?... o, tegobym nie potrafił. No, bo proszę pani, po cóż jabym żył?...
Widzi pani, jest tak: że kobiety, a szczególniej na scenie, to część minimalną powodzenia winny swojemu talentowi
Zgoda na całej linii; pieczętuję to uroczystem słowem honoru! Moje warunki są takie: szczerość zupełna i bezwzględna, zaufanie nieograniczone... Amen!
Idź już pan sobie... opowiem to panu kiedy...
No, no! nie połóż się tylko sam, to już ja ci nie dam zginąć.
To niech idzie na szopkę krakowską!
Nianiu!
Utrafił pan, prawda!... takie są chłopy, ale ino nie tak alagancko obłuczą się, ani są takie ślachetne w chodzeniu i w mowie... Ale przepraszam pana, co powiem: po co to wszystko?... Panów, żydów, abo i jenszych ciarachów, to se pokazujta, ale rzetelnych gospodarzy to wstyd tak ciągać na ludzkie pośmiewisko i wyprawiać z nimi kumedyę! Pan Bóg może pokarać za taką rozpustę!... Co gospodarz, to gospodarz... wara od niego!
Niech zdechnę, ale idź, słodki bracie, do dyabła!
Pyszna! Żebyś pani widziała, jak ona mi w mózgu tkwi, jak ona tam jest pyszną i zupełną, to wiedziałabyś, że to, co grają, jest marnym łachem, strzępem...
Tak, dla ludzi, ale nie dla Syngalezów...
Dobrze, trzeba zaraz ułożyć listę.
Idź-no pan zamówić wszystkich... ja zaraz przyjdę.
Bożą i ludzką pomocą, panowie, tak, tak!
Za pozwoleniem. Ponieważ ja tu jestem jedynym jej przedstawicielem, więc mnie oddajcie hołd. Przystępujcie do mnie z uszanowaniem, pijcie do mnie... możecie mnie nawet całować i prosić o jaką łaskę; rozważę i co będę mógł dać, dam!
Kopnę cię pierwej i zdechnij!
Dajcie mi spokój!... mam dosyć waszych szopek.
Dam ci... za rok debiut w warszawskim teatrze i zaangażuję cię z pewnością.
Dajcie pokój, bo to już nudne... Kotlicki! chodź pan, zaczniemy drugą seryę.
Wawrzek, psia twarz! weź-no Mimi i jaką drugą bakalię i zrobimy mały chórek.
Czytałam trochę.
Muszę!... przecież utrzymuję się tylko z korepetycyi. Dwa miesiące siedziałem bez zajęcia. Spłukałem się na czysto: sztukę wystawiłem, kłaniałem się publiczności, używałem Warszawy, a teraz basta! Kurtyna na dół, bo przygotować trzeba drugą farsę. Do widzenia, panno Janino! Przed odjazdem wpadnę tu, albo do teatru.
Potrzebuję zaraz pieniędzy! Będziesz je pani miała... za godzinę!
O! a to co?... Jak się pani zmieniła!... Oczy wpadnięte, cera żółta, spojrzenie szkliste, rysy zaostrzone... Co to znaczy?...
Ja pani słowu wierzę, jak męskiemu, choć wogóle u bab słowo jest tylko wyrazem, którym się operuje, ale którego się nigdy nie wypełnia. Do widzenia!
Dobrze, to przeczytamy razem.
Szczęśliwym?...
„Garrick, ten twórca dusz, taki potężny w Koryolanie!”
Tysiąc razy więcej, niźli... my!
Niech mi pani wyłączy kilka godzin dziennie na przedstawienie, a resztą czasu proszę rozporządzać dowolnie
Dziękuję!... dziękuję serdecznie!
Jakiż?
Kotlicki!
Nie, nie pójdę...
Weź, proszę cię o to... Jeżeli mnie kochasz, to weźmiesz...
Ona jest niezła, ale do pralni!
Będziemy mieli teraz naprawdę bohaterkę, bo i z piękności i z talentu!
Nie znasz jej pani... Nie wiem, o coście się pogniewały, ale to wiem, że jak cię zobaczyła na pierwszej próbie, tak się zlękła, że może zejść przy tobie na drugi plan i zaczęła zaraz dołki kopać. Widziałam, jak chodziła około tego amatora, jak się mizdrzyła do jego kuzyna i do Cabińskiego, jak całowała dyrektorową po rękach! sama widziałam!... Słyszane to rzeczy, aby się tak poniżać?... Ale swoje zrobiła. Już ona tak niejedną zagryzła. Pani może nie wiesz, co ja, aktorka na stanowisku i z takim wielkim repertuarem, muszę wycierpieć od niej... O, to jest wściekła jędza! Pani nic nie mogła zauważyć, bo to się tak po cichu robiło, że prócz mnie, nikt pewnie nie wiedział. Taka... to ma zawsze szczęście!... Ale czekaj, już ja ją urządzę dzisiaj; zapłacę jej za nas obie!...
Wygląda to na scenie, jak zmokła kwoka, głos będzie tu podnosić.
To dziwna, bo jej przecież nie zrobiłam nic złego.
Ho! ho! niespodziewany byłby honor dla rzeki.
Nigdy się o nic nie gniewam. Gniewa się tylko, lub raduje głupstwo Człowiek powinien patrzeć, obserwować i na swoją drogę
To jest to samo, z tem tylko, że dla nich wcale nie istnieją wasze sławy i wielkości i że im zupełnie wszystko jedno, czy Newton lub Szekspir był, czy też nie był. Bardzo im z tem dobrze, bardzo.
Dajmy spokój, nie lubię tego, to mnie porusza.
Jest niewielu, którzy z księgi przyrody czytają i biorą dla siebie pokarm żywota.
Pójdziemy razem.
Bądź dobrą... przebaczaj... módl się... a śmiech szyderczy zrywa się dokoła jakby w odpowiedzi.
O nie; ale chce się pan mecenas naocznie przekonać.
Idź pan, skoro dla mnie była widzialną, to tembardziej dla mecenasa. Ja za godzinę przyjdę, to sobie posiedzimy. Odszedł śpiesznie.
A nędznik, a!... i ja należałam do takiego człowieka, ja!... ach!... Szakale nie ludzie, szakale! Nie można tknąć się niczego, bo wszędzie błoto.
To jest stado, które dzisiaj nie wie, gdzie się jutro tłoczyć będzie
Same wstążki kosztowały mnie kilka rubli.
Powinien, jużci że powinien, ale taki i on syn Już od tygodnia nie zajrzał do domu, bo się z moją panią tak strasznie pokłócili. Mój Boże! mój Boże! tak klął, tak wymyślał, chciał jaże bić moją panią. O, Panie miłosierny, to za to, że go tak silnie kochała, że sobie odejmowała od gęby, a dawała mu cięgiem pieniądze. Była skąpa, nie chciała dochtora, ni leków nijakich, aby ino nie kosztowało, a on, o! skarze go Pan Bóg ciężko za te łzy matczyne. Ja wiem, że panienka temu nie winowata... tak se miarkuję... ale...
Ulicznico, złodziejko, ty... i upadła w tył z głuchym jękiem wyczerpania.
I dla niej to poleciał do komedyantów, dla niej tyle tracił, dla takiego ostatniego tłomoka wybił matkę, ażebyś zmarniała, podła!...
Cóż znowu! Na drwiny nie będę się wystawiać, zresztą zaraz idę do domu.
Ach! jakiś ty podły, jakiś ty podły!
Phi! Także patetyczną wybrałaś sobie rolę. Czy to na debiut w warszawskim?
Może szkodzić, bo to... bo... i resztę dopowiedziała jej do ucha.
Widzisz dyrektor, rozbieram się.
Powiedziałem: idziemy zaraz do domu...
Ja cię zaraz uspokoję, cyrkowcze
Zarób sobie...
Na Boga! co pani jest? Niech mi pani powie, może się co zaradzi.
Chodź pani ze mną, będzie mi trochę lżej, dobrze?
Dobrze
Tak, zapomnienie! Tak, zapomnienie
Daj mi go! Na Lizę i tak zdać się nie można! Wszystko, wszystko muszę sama robić!
Ależ Feliksie, proszę cię, nie bądź ordynarny!
Jak pan widzi, panie poruczniku! Mam swoje stosuneczki.
Różne rzeczy.
Poszedłeś późno spać?
Tak jest, zajmuję się od kilku tygodni Marksem.
Zobaczymy!
Tego nie mogę zrobić, wiesz. On mi doradzał pożyczkę wojenną. Pójdziesz jutro do biura i z nim pomówisz. Od kilku miesięcy ten człowiek nie podoba mi się. Źle mu się powodzi. Synowi amputowano obie nogi, stracił posadę. Co za ludzie! Urzędnicy tylko tak długo są uczciwi, jak długo mają na utrzymanie.
Pójdę po gazetę.
Nie szkodzi. Wgryzie się! Taki człowiek jak on!
Niech czeka! jestem na konferencji.
Polityczna sprawa.
Ty!
Czy mogę panu służyć?
Doskonale! Rozumiem, że śmierć tych ludzi pociąga, jak nas niegdyś pociągało życie. Boją się śmierci, jak myśmy niegdyś bali się życia, i tęsknią za nią, jak myśmy niegdyś za życiem tęsknili. Nie sądź pan, że to są tak zwane szkodliwe idee, które tych młodych ludzi porywają za sobą! Lęk i pragnienie ich gna, jak zwierzęta, idee są tylko pretekstem
Pan sam będzie dostarczał
Nie wypada nam wywiesić kartki, ani ogłosić w gazecie. Prosiłam więc pana Merwiga, żeby rozejrzał się za jakąś panią z dobrego towarzystwa, która by coś zapłaciła. Musiałaby coś zapłacić. Moglibyśmy wtedy zatrzymać służącą dla nas dwojga. W przeciwnym razie musiałabym ją odprawić. Mam dość powodów. Niedawno znikły mi pieniądze ze skarbonki dla ubogich; ona mogła je zabrać. Dlaczego nie? Służące są przez trzy lata uczciwe, potem nagle kradną. Ale dziś lepszej znaleźć nie można. Zatrzymałabym ją więc, gdybym mogła dostać parę marek. Merwig jest poczciwy, pilnie szuka. Jutro ma się zgłosić jakaś pani, żona wojskowego nadradcy rachunkowego; jej mąż był zajęty w ministerstwie wojny.
Jeśli mnie pan podprowadzi, zobaczy pan jak mało się różnię od tamtych zmarłych. Chodź pan.
A jednak wrócę!
A jeżeli pan jednak wizy nie dostanie?
Nie pieniądze materiały!
Nie chciałem wydawać się natrętnym, panie Bernheim. Cecha, którą przypisują ludziom mego pokroju.
Sprzedaj pan, panie Bernheim.
„Zielony Łabędź”
Owszem. Znałem panią. Lecz nie pytałem o nazwisko pani. Pytam o to tylko w pewnych wypadkach. Pani jest na przykład takim wypadkiem.
Grigori
Otrzyma pan pieniądze. Odpowiedz pan.
Lidia Markowna opuszcza was. Zapłać pan Griszy dwie miesięczne gaże, na mój rachunek. Dobranoc!
Młodzi ludzie są mądrzy żenią się wcześnie: to jest zdrowe i zapewnia długie życie.
Jest dość kobiet, moje dziecko
O, wcale nie dziwne, ale doskonała koneksja!
Bal maskowy nowego klubu hokejowego, nie wie pan? Chce pan zaproszenie? Proszę, ma pan pióro? Wpiszę zaraz pańskie nazwisko. Doktor Paweł Bernheim, prawda?
Tak jest, wracaj pan szybko.
Ale nie w tej kwestii!
Przy jedenastym pułku dragonów!
Tak, nowobogaccy
To mnie zaszczyca.
Nie, panie Brandeis; jest za późno. Muszę w tym tygodniu liczyć na stanowisko, na nazwisko, na pozycję.
Napiszę do pana.
Nie!
Na miłość Boga! Teodorze, musisz natychmiast przebrać się.
Bądź rozsądny, Teodorze, zostaw Żydów w spokoju. Twoi przyjaciele wmówili ci takie rzeczy!
Uspokój się, Teodorze!
A, tak! Pawła nigdy nie zakwaterowałabyś w pokoju stangreta. Żałuję, że wróciłem do domu. Ale czekaj! czekaj!
Nie chcemy nic wiedzieć o polityce!
Karierowicz!
Ale to jest dobra sposobność do nawiązania różnych stosunków.
Słuchaj, Teodorze! Możesz mnie, po powrocie z podróży poślubnej, odwiedzać raz w miesiącu, o ile masz ochotę. Wybierzesz sobie określony dzień. Masz tu zresztą adres mego adwokata. W ciągu sześciu miesięcy będziesz dostawał po pięćset marek miesięcznie. Od jutra za sześć tygodni masz znaleźć pracę. Oto adres mego krawca. Możesz sobie zamówić trzy ubrania. Możesz przyjść na mój ślub. Odbędzie się tu, nie w kościele.
Słuchaj pan robić interesy to jest coś innego. Jeżeli ludziom à la Brandeis pokażemy, co to znaczy porządny kupiec, uczciwy przemysłowiec, to nauczymy ich uczciwości, a to jest dobry uczynek!
Mam tylko obowiązek panu pomóc
Rozczaruję pana. To mnie nie interesuje. Wiem, że ludzie, którzy wzbogacili się dwadzieścia lat temu, mnie uważają za korsarza, dlatego że dopiero od roku jestem bogaty. A może nawet uważają, że jestem niebezpieczny... zakończył nagle głośno.
Ja na jego miejscu byłbym!
Ja tam występowałam!
Nie wiem Był pan słabeuszem. Nie byłby pan na przykład w stanie, w dzień albo godzinę przed ostateczną, prawdziwą potęgą, porzucić wszystko, tak jak ja to teraz uczynię. Gdyż do tego nie trzeba siły, by coś zdobyć. Wszystko jest spróchniałe i poddaje się panu. Lecz porzucić, porzucić, o to idzie. A jednak nie mam uczucia, jakobym uczynił coś niezwykłego. Coś mnie stąd gna. Tak jak mnie coś tu ciągnęło. Coś mnie popycha, a ja jestem posłuszny. Miej się pan dobrze, panie Pawle Bernheim. Próbuj pan, teraz panu może się uda.
Nie kłóćcie się. Otośmy na rozstaju. Niech Giano gada teraz: w prawo czy w lewo?
Ja... ja panów Włochów od serca miłuję... Panów Szwedów takoż... I panowie Niemcy moi bracia... Powiedziano: miłuj bliźniego swego...
Giano, słowiku z LidoLido
Ona nie dla ciebie...
Mości Hałła-Drałła! Sam tu!
Ale strzeż się, by to nie był sok zaprawiony! Kata bym sprowadził, żeby beczkę pod pręgierzem rozbił. Jakem Szczerb, mości winiarzu, jakem Szczerb!
Kto wie...
Uuuuu!
Pereatpereat (łac.)
Potopić!
Za ostatnich Mazowieckich!
Silentiumsilentium (łac.) zagrzmiał dowódca straży. zbrodnia obrazy marszałka.. Węgry! Milicja! Oszczepnicy... przyspieszyć kroku!
Oligarchowie!
Śpijcie z Bogiem, kmotrze Stanisławie.
Stać!
Będzie, co przeznaczono! Przyjdzie taki, co dziewkę i wiano zabierze. Byle był nasz
Lutnista!
Bo ty się głosu swego wstydasz. Powiedz rezolutnie: chcę Jurasia
Ponoć w tym domu słodyczom włoskim nie krzywi...
To i cóż! Ja lubię organy u Augustianów, a organista dla mnie niczym!
Rada bym...
Te, te, te!... Rana waszmości wierzchnia jest; żelazo do kości nawet nie doszło. Na upływie krwi się skończy. Znam się na tym. Prócz tej jednej rany są tylko sińce, zdrapania
Wężam jadowitego dostał!
Obojętny nie jest. Lubi go. Nieraz pragnęłaby zobaczyć się z nim i zabawić. Gdy owej nocy dostrzegła z belwederku godzące w niego żelazo, omal nie zemdlała. Przyszedłszy do zmysłów, biec chciała w zaułek i piersią go swą zastawić...
Mówię: nic, i swego nie cofam. Nic rodzi nic i kończy się niczym. Clarum estclarum est (łac.)
Nie chcę słuchać herezyj takich!... Odchodzę!
„Winą sześciuset grzywien i siedzeniem w wieży pół roku”.
To wolę...
A! Strzeż mnie Boże. Uszedł, nie ma go, i basta. Na mnie padło
Cóż to? W gardle waści zardzewiało, czy co? Mruczysz, a nie gadasz.
Wypomną mu to przy okazji! A puncta owe?
Nie powinni co się podoba, to wolno....
Tsss! Prudentia et vigilantiaprudentia et vigilantia (łac.) mnie gdzie indziej czekają.
Tak, miemcom. Zamknął ich do takiej dziury, gdzie jeno nietopyrz wytrwa. Niby to z tej racji, że lepsze izby zajęte. Lamentują też, psiawiary, oj, lamentują, aż się na całą okoliczność rozlega...
Właśnie, że sądzić będzie inny. Jegomość pan Myszkowski ma w Zamku robotę. Osądzi pisarz.
Toś czysty.
Bo wiedz, że ja bym na sromotę żadną nie zezwolił. To nie Włochy, mój miły
Na śmierć i na życie! Miłość Dantego dla Beatryczy, Petrarki dla Laury, Tassa dla Eleonory!...
Balcera Szeligi jedynaczka...
Mejerin! Mądrześ rzekł. Mejerin to zrobi. Ona wszystko zrobić może. Jak na toż z mieszczanami się pokumała; w Rynku kamienicę kupuje. Tak, tak, Mejerin rękę ci poda. Dziś jeszcze z nią o tym pomówię...
Do Giana!
Innych nie znasz...
Ten, kto ci książkę ową podarował...
Zaszczyt niemały domowi naszemu wyświadcza, bowiem...
Można, idol mioidol mio (wł.) a my...
Przywidzenie! Mógł to być zresztą brzęk szkła, któreśmy stopami potrącili...
Milczę O wszystkim milczę. Toć i ciebie nazywam Gianem, a nie...
Szpiegiem, dozorcą, donosicielem
Żenię się...
Łatwo to rzec. Ale sposób?
Włocha w łeb i do Wisły, a Wieżę podpalić, by Jurach drapnął!
Ha, pomagaj Bóg! U Jura będę i łańcuch przyniosę. A teraz pora już mi odejść.
Dobrze będzie. Pan LisowskiLisowski, Aleksander Józef (ok. 15751616)
Hej! w polu, na twardej kulbace, nikomu się nie ckni!
Właśnież i on to mówił. Podobien ma być zupełnie królewskiemu...
Wreszcie pamiętać nie zawadzi o tym, czego w szkole uczono. Labor omnia vincit improbuslabor omnia vincit improbus (łac.)
Zgadłeś, robi się ze mnie philosophusphilosophus (łac.) jakem Szczerb!
Racja jest. O Szweda mniejsza, ale dukatom szacunek się należy.
Nie, żołnierskiej.
Niechby choć na samą ceremonię zdążyli!...
Tak rzekła. Dodała jeszcze, że ją mąż z odrobiny mienia, jakie po ojcu wzięła, odarł i z dzieckiem małym na głód i nędzę rzucił. Wreszcie prosiła, by jej w odszukaniu nędznika pomóc. Powiedziałem: zgoda. Ocaliwszy jejmościankę od śmierci wypadało ją i od losu obronić. Przyniosła mi na drugi dzień papiery różne, dowody urzędowe, akt ślubny, rysopis męża
Coo?
Musi być
Jak to, nie ma? Piechotą pójdziemy po wodzie?
Łatwo ci to powiedzieć. Ale ja, dusza muzykalna, cierpię nad tą stratą!
Jak pień! Ten zawsze swoje
Otóż tak, dobrze jej! Po co jeździ z mężem, nieodstępna jak wyrzut sumienia. Siedziałaby w mieście. Bardzo się cieszę z tej straty! Będzie miała naukę na przyszłość. Potrzebna nam tu jak dziura w bucie! Wiecznie kogoś zbałamuci, a my za tego musimy wszystko odrabiać. Szkoda, że ten fircykfircyk
To dopiero głowa drogocenna. Żeby ją wytrząść, to przysięgnę, że mak by się sypał.
Jak się masz, Ruciu, jak się masz! Tędy, tędy!
Ale widok przepyszny!
Wiem: niemożliwość!
Milcz! Nie otwieraj krwawiących ran, bo jak się rozgniewam, to cię wrzucę tam, gdzie najadynajady (mit. gr.)
Ajej, ajej, ajej! Jedna była, nowiutka. Teraz mi słońce mózg przepali!
Bohaterstwo wołał naczelnik, odejmując lunetę od oka.
Ej, broń Boże! No, teraz dobrze, w miarę! Hop!
Aha, syrena!
A co? Duszą i starkąstarka
Możemy iść. Co przepadło, zginęło! Ciekawym, czy Białopiotrowicz ocucił małą.
Niemowa? Krzyczała przecie ratunku. Mniejsza z tym. Chodźmy! Znajdą się rodzice!
Nawet kobieta. Złowiłem w powodzi. Może ją znacie?
No, to chodź do stołu!
Nie wiem, jak się żonę traktuje, bom kawaler.
Ot, daj pokój! Chodź ze mną! Ja ci niczego nie będę zabraniać. Kupię nową sukienkę, czerwone trzewiczki i mnóstwo paciorków. Chodź, ja będę twoim mężem.
I ja nie. Ale płakałaś, niecnoto! Oczy czerwone!
Niech go złapię, tego faceta! Chyba Żabba?
Blisko tego. Trzeba wam wiedzieć, że u niego wszystko być musi na komendę. Miał dwóch synów i powiedział sobie: jeden mój wnuk będzie Litwinem, drugi Wielkopolaninem i nuż zaczynać od chrztu. Paf! Nazwali pierwszego Wojciechem na chwałę bożą. Wojtaszek nie może im tego dotąd darować. Jak przyszła kolej na mnie, ojciec już nie żył. Chciał dziadunio, bym się wabił OlgierdOlgierd (ok. 12961377) pracować jako ekonom, nadzorca prac rolnych w majątku ziemskim. gdzieś w Mozyrzu.
Bardzo to pochlebne dla męża!
Bogiem się klnę! Zresztą pan się przekona, Wierzbówka o dziesięć mil przed miastem. Cerkiew tam wielka, a szynkarz rudy. Wania Kruńcow się nazywa.
A płynie! Pazury jak u kota! Tfu, co to złości w tym mizernym ciele! I gdzie się to mieści? Chcesz jeść, mała?
Tuzin, braciszku, ani jednego mniej! To moje ostatnie słowo! Bywaj zdrów!
Milczałbyś! I mnie szkoda, pomimo żem podrapany i pokąsany przez tę małą osóbkę! Cóż robić? Skończyłeś robotę? Nie? Siadaj, zgryziemy ją we dwóch! Za tydzień jedziemy do Petersburga. Grocholski kwili gdzieś z naczelnikową. Mamy i jego część. Daj no cyrkiel i nie myśl o błaźnicybłaźnica (daw., reg.)
Jak to, niby?
Na co ona wam? Kupiłem ją sobie od śmierci i u mnie niech zostanie. To moja krew.
Dobrze, dobrze. Dajcie skrzynkę!
Macie, panie, skrzynkę!
Jak zechcę, to on mi kupi!
A tak, ciągle bili.
Ach ty pusty futerale od fletafleta
Ot jest, masz!
To czytaj!
ListMiałem ich pięć w życiu. Ilekroć mnie coś złego spotkało. Oj, ten dziadunio! Matka, ListPierwszy list przyszedł, jakem matkę kładł w trumnę. I wiecie, co w nim było? Żem to ja ją do grobu wtrącił, ja, com ją kochał i czcił jak świętą! Miałem wtedy lat czternaście, zostałem sam. Pochowałem matkę i przysięgłemprzysięgłem tu daw.: świadectwo maturalne.. Odwieźli mnie koledzy do mieszkania i gdyby nie Żabba, poniósłbym świeżutki patent świętemu Piotrowi jako certyfikat zgonu. Trzeci raz w Petersburgu to było. Rozmyślaliśmy z Żabbą, jaką drogę obrać, do których wrót wiedzy zapukać, jak krajowi najlepiej usłużyć; przychodzi list: „Zostań doktorem, chcę mieć swego medyka! Radzę ci to ze względów dziedzictwa; jak mi usłużysz, to ci co zapiszę”. Dosyć tego: poszedłem w drugą stronę
Kat go wie! Chce dokuczać, musi mu to sprawiać przyjemność
Och, żeby ciocia wiedziała, jak to ciężko!
Dziecko wmieszała się „pani Dulska”.
Ja, rewolweru? Jezus Maria!
Już sobie i pożeram. Chodź, Broniu! Co tak męczysz ten chleb?
Wiem. Żeby być panią i cudzego chleba nie jeść!
Tego tam, Żabba! Poczekaj, aż wrócę; wysłuchaj tymczasem lekcji Broni!
Cóż w tym tak okropnego? To się ożenisz! Będzie was dwoje, potem troje...
Wolę kulę w łeb!
Oho
Nie będę się bał dziadunia ani oglądał, co on na to powie, to pewne! dumnie, wyniośle. Hieronim.
Jak trochę wypocznę.
Albercie
Dzięki Bogu nie, ale mój swojakswojak
Ej, panoczku, ja już zawrócę! Do dworu nie puszczają furmanek, a psy mi klacz rozszarpią. Pan piechotą pójdzie.
A wam co do tego?
Wiem, patronowaniem temu dziecku, córce zbrodniarza i nierządnicy. Nasienie wiele obiecującej rośliny.
Pójdziesz ze mną, błaźnie, a odjedziesz, gdy cię odprawię!
Różnie bywa. Mierna, przeplatana lżejszą dolą, ożywiona nadzieją i młodością, pobudza do czynu. Są inne, które demoralizują, te dopiero przyjdą na ciebie.
Niewybrednyś!
Nie darowywamNie darowywam (daw.) przerwał ostro starzec.
Są różni, można wybierać. Samemu trudno wytrzymać. Nie wszyscy są lekkomyślnymi młodzikami, bez sądu i rozwagi!
Nie, to jest... miałbym może...
Nigdy! Jak ona, tak i ja nie mam rodziny i domu i o prawa się moje nie upomnę. Wyklęliście nas oboje, jak zbrodniarzy. Za co? Za to, że ona mnie kochała, a ja, że pracowałem, jak mnie nauczyła, bez pomocy. Szpiegi dziada nie potrafią na mnie znaleźć nic nieszlachetnego, wstydu nie zrobiłem nazwisku. I za to cierpię od was! Jeśli mnie dziad sprowadził, by ranić i naigrawać się z tego, co czczę, to mogę was opuścić. Nie trzeba mi ani złota, ani łask!
Owszem, bardzo wiele!
Z największą przyjemnością. A gdzież ten defektowydefektowy (daw.)
Jednak brałeś pieniądze za tę tam pompę. Dam ci to, com obiecywał mechanikowi: sto rubli i dwóch cieśli do pomocy. Przy tym utrzymanie.
Maszyna może poczekać, wrócę ją dokończyć!
A więc giń! Idź mi z oczu i abyś nie śmiał wspominać, żeś moim wnukiem.
Na rozkazy pańskie!
Doprawdy? Nawet i mnie nie wolno?
Pewnie, że za wiele cioci skarg! Choremu trzeba dogadzać. Niech żyje tylko. Wiesz, Ruciu, mnie się ciągle zdawało, że to Wandzia. Pamiętasz?
Zobaczymy, czy dziecko spokojne
Aha, lepiła tu przed chorobą twój wizerunek z chleba na prezent.
Nie widziałem. Wyszedłem na miasto, a kiedym wrócił, nie zastałem jej. Będzie temu pół godziny.
Znajdzie się. Nie twój kłopot. Jedz spokojnie. Coraz trudniej zebrać was na obiad!
Nie rozumiem w takim razie! Dziecka nie było u stróża, gdym zaszedł, i dotąd nie wróciła.
Na wszystko trzeba czekać Po kolei wszystko przejdzie. A jak śmierć, to co?
Wcale nie tak! Nie wzdycham wcale, żeby się rozstać z tobą. Ty to nie masz czucia i nerwów, tobie wszystko jedno, żyć czy umrzeć, zostać ze mną czy pozostawić mnie samego na świecie! Jak na złość, nie chcesz jeść, o co cię proszę, ani przestać chodzić do instytutu. Ty byś rad skończyć, wierzę!
Zobaczysz, jak odbierzesz.
Józef!
Ano, to pojadę i ja! Dziękuję ci, bracie!
Dziękuję. Wyrzuć mnie na Sadowej!
Przy twych zdolnościach odzyskasz czas stracony.
Tu. No, ale miodowe miesiące minęły, trzeba już świata. Nie lubimy oboje cichego życia.
To istna idèe fixeidèe fixe (fr.) choroba stopniowo trawiąca, wyniszczająca organizm; suchoty, gruźlica płuc.. Ale á proposá propos (fr.) nie baw się w formalności, nie przejmuj się konwenansami.. Mieszkam na Wielkiej Morskiej. Do widzenia!
Że też wy, panowie, nie możecie nawet dopilnować adresu swych kochanek! To wstyd szukać ich po mieście!
To zjedzcie na zapas! Ot, macie! Mam dziś nocny dyżur, zaraz pójdę. Śpijcie spokojnie! Musiał się pan strasznie czegoś zmordować, a młode to jeszcze słabe. Jedzcie, panie, ja wam rad daję...
Tu jest urzędnik na rogu, co dla swych chłopców potrzebuje studenta. Ja pana zaprowadzę.
Daj mi pan spokój z morałami!
Mała szkoda! Niech pani drzwi zamyka, bo zimno.
Nic! Nikt panu prawa pić nie przeczy, ale też nikt nie zabroni wyrzucać pijaka, gdy pani domu dokuczył.
Vederemo!Vederemo! (wł.) uśmiechnęła się po swojemu, zagadkowo, niknąc w głębi mieszkania.
Co ty tam prawisz o guście dziadunia, kiedy tu o twoim mowa? Nie pomogło odżegnywanie złego ducha. Na kogo ona parol zagnieparol zagiąć na kogoś
Ano, to cicho, dosyć! Jest o czym mówić tyle! Żebym ja tyle o was mówił, tobym dostał astmy. Chodźmy do sali!
Niczym! Chce mi się tu czytać. Może się pan o mnie nie kłopotać. Zostanę, póki mi się podoba.
Szukając, szukamy własnego gustu, i to lepsze.
Ach, Savonarolo, miewasz tedy czasem roztargnienia! No, to dlatego właśnie będę śpiewała.
Obejdzie się bez podziękowania. Śpiewałam dla siebie.
Już może trafiłam! Daj mi go tu!
Chodź pan bliżej, to powiem tę tajemnicę, żeby tamten nie słyszał!
Pójdziemy dalej. Chce mi się dziś ciszy i spokoju.
To pan nie wiesz, co jest miłość, gdy możesz rozumować.
Uhm, spać? Czeka na pana obiad!
Niech tylko panicz przeczyta i zje!
To niech pan u mnie zostanie! Z troską czy z weselem zawszem panu rad. Ot, posłanie gotowe. Połóż się pan, wypocznij! Smutek minie, panie. Będzie jeszcze dobrze, boś sprawiedliwy.
Chcę się ożenić z panią, jeśli zezwolisz. Kocham cię!
A ja ciebie za męża nie chcę! Wyperswaduj sobie to absurdumabsurdum (łac.)
I owszem. Oto klucz! Garść mych rupieci proszę odesłać tu. Życzę panu powodzenia!
Nie rzucimy!
Wszystko jedno. Wszak mnie znasz, panie Hieronimie. Co powiem, dotrzymam! Eljasman był dziś u mnie. Słyszał to samo. Pieniędzy nie zabraknie. Tymczasem bywaj pan zdrów, pilnuj tych zbójów i zostań mi, jak dotąd, przyjacielem!
Eljasmana to nie ma, ale jest ktoś inny.
Przegrałem! Opublikowano mnie w gazetach!
A cóż miałem robić? Chciałem mu folwark podpalić, ale się zląkłem. Tak zostało!
To dawaj.
Ja bez niego dałbym miliony! Dziękuję panu!
Pieniędzy! Pożyczki tylko: zwrócę z podziękowaniem, jak wypłynę! Bo mam nadzieję, że to fatum mnie opuści! Trzeba tylko do Paryża się dostać, tę babę odzyskać koniecznie.
Tyle, ileś tam włożył
Bo mam na to upoważnienie zwierzchnika. Są to pieniądze na interes, a nie dla mnie, w nich jest tylko moja miesięczna pensja.
Nie, mam dużo roboty. Możesz spać, stary.
To i ja sobie pójdę.
Poszedł przodem.
Ejże, nie żyw czarnych nadziei, konsyliarzukonsyliarz (daw.) zaśmiał się Hieronim. symptom, objaw. choroby. A tam co się dzieje?
To mi pachnie półroczną tiurmą. Winszuję! Dajcie mi sznur!
A hukaj, tylko dobrze!
To niech się mszczą! Honoru mi nie wezmą, czci mi nie odbiorą, więcej o nic nie dbam! Ty mi nie wspominaj tych ludzi. Dzień cały trują mnie zgryzotą! Daj spocząć w domu przynajmniej!
Wynoś się do diaska z wzdychaniem!
To je sobie zabierzesz, zuchu, jak się prześpisz Nic mi się nie stanie, panie naczelniku. Panowie, raczcie obliczyć, ile osiądzie ten gmach pode mną. Dużo ważę teraz. Puszczaj parę!
Takiś mi kolega! My się bawić chcemy! Ale idź, idź, śpiochu! Jak sobie nie dam rady bez ciebie, to przyślę!
Naczelnik potrzebuje natychmiast!
Czy ty doktor? Wracaj i powiedz, że zaraz idę. Marsz!
Ta suma nie jest zapisana!
Bez ksiąg się obejdę. Mam przy sobie w notatniku datę i cyfręcyfra zobowiązanie, zwłaszcza na piśmie.. Będę panu dyktował, pan raczy sprawdzić.
Cóż więc znaczy ten weksel? Przyznajesz się pan do niego? Może to fałszerstwo, pomyłka? Mów pan!
Widzę, ale pomimo to musisz pójść ze mną. Zbierz siły! Nie miałeś siły znieść sromu, on silniejszy od ciebie. Trzeba go zdjąć, bo cię złamie. I tak za długo leżał ci na duszy. Spóźniłem się o parę godzin. Chodź, chłopcze!
Zaraz pan poznasz drugiego. Przystępuję do interesu: przedstawiono panu weksle z podpisem Hieronima, których suma przewyższała rozchody. Sprawę tę rozstrzygnąłeś pan wobec setki osób wspaniałomyślnym darowaniem winy, weksel wykupiłeś pan od Żyda. Winowajca, ten oto chłopiec, zniósł w milczeniu łaskę, jak się w milczeniu przyznał do złodziejstwa. Poszedł do domu sam, sponiewierany, i zastałem go oto z rewolwerem w ręce. Żebym się spóźnił minutę, mielibyśmy pan i ja, śmierć niewinnego na sumieniu. To ciężko!
Co pan chce, zrobię dla niego. Nie za sługę go miałem, ale za syna. Nie rozstawajmy się w gniewie, panie Hieronimie. Darujcie mi!
Czegóż chcą?
Dziadku! Chodźmy! Mnie tak strasznie słabo.
Jeden na stu czasem.
Nie, dziadku, dziękuję!
Dobrze mi tak. Nic mi się nie chce, dziadku, nic.
Nie, mój chłopcze, nie możesz.
E, nie, wszystko mi jedno, kiedy zajęte.
Za granicą. Spodziewam się jej tymi czasy. Zwykle jesienią odwiedza Tepeniec.
Cóż zrobić? Nie tylko znoszę, ale mam słabość do tej jedynej kobiety. Była mi na starość jak kwiatek zimą
Tej fatygi ja sobie nie zadam
Jak pan każe.
Lubiłem teraz rad jestem tobie. Chodź do siebie. Każesz sobie tam podać jeść.
Tak. Mosty to moja specjalność.
Może ta pani będzie nierada przerwie?
Z człowiekiem bez woli można zrobić, co się chce! Jemu wszystko jedno! Dobranoc, Broniu!...
Tylko tydzień!
Ja dziś nawet bym do diabła złości mieć nie potrafił!
Figurki i kogo?
I panią! Ot, jestem szczery!
Dziękuję!
Broniu, Broniu!
To jednak dziwne, żeby się przy artystycznych odwiedzinach tak zgrzać okropnie. Czerwonaś jak upiór! Myślałem, że co najmniej tańczyliście trzy godziny mazura.
W to wierzę. To wam z oczu patrzy. Bronia od wczoraj nauczyła się kłamać. To smutny nabytek! No, nie licz kwadratów posadzki, dziewczyno! Nie marnuj chwil szczęścia! Ono się wam obojgu całe, wielkie należy. Nie rozrzuciliście go po świecie, jesteście warci dobrej doli.
A prawda! Przypomniałeś mi, z czym szedłem do ciebie. Masz, czytaj!
Bardzo mała! Nie sfałszuje nic więcej. Niech go tam sobie chowają. Ten kochany książę O. godzien orderu. Oczyścił świat z jednego zbrodniarza. Dosyć o nim. Nie wart wzmianki. Chodźcie, dzieci, do salonu. Bronia nam dokończy piosenki. Jest tu jeszcze list do ciebie. Naczelnik widocznie nie może istnieć bez twojej obecności. Dziś ci pozwalam odpisać! Spokojny jestem, że nie zdezerterujesz! Piosenki, Broniu!
Niedoczekanie!
Powinnibyście się domyśleć Lekko sobie ważycie Hocza i gmin, a grozi wam wielkie od niego niebezpieczeństwo.
Na które nie zważając, możecie je życiem przypłacić Mam dla was obowiązki, ratować was chcę...
Ho! ho!
A cóż będzie gdy na siłę pójdzie siła!
Z Pragi wieść przyniesiono pewną, że Czesi tam zebrani, którzy Albrechta nad sobą nie chcą, królewicza naszego Kaźmirza obrali królem sobie, i poselstwo o tem oznajmujące, wyprawić wprędce mają.
Niewiastą jest Widzi tylko blask koron, a ich ciężaru nie czuje... Dziecku na skronie ten rozpalony obręcz!... Załamał ręce...
Mamy cały gotowy zastęp kilkunastotysięczny, który pójdzie z nim do Pragi, na pole boju... i wywalczy mu koronę...
Wszakże nam tę koronę przynoszą, nie szliśmy po nią
Korona nie zdaje się wam pożądaną?
Służyłem dworsko przy cesarzu Zygmuncie a teraz liczę się już tylko do orszaku króla Albrechta, chociaż żadnych nie pełnię obowiązków.
Tak, jednem uchem wlatując, a drugiem daję im wyjść, aby mi głowy nie zaprzątały
Spotka się tam z Albrechtowem
Jeżeli o pieniądzach mówicie, i wynagrodzeniu niemi wiem, że one nie skuszą.
Nie mam ani powodu, ni podstawy... Z tem wszystkiem pozostańcie tu, dajcie mi czas, uśmiecha mi się... będę ważył i próbował...
Do dworu i jego plątanin nie byłem stworzony, ale do ksiąg, papieru i spokojnej celi Tymczasem wszystko zwiastuje, iż się z tego ukropu nie zdołam wyrwać, a jeżeli Władysław zostanie królem na Węgrzech obrany, i ja będę musiał z nim do obcego kraju, do obozu, na wojnę...
Toczą się w Budzie narady, lecz lada chwila przybiegnie goniec niosący koronę...
Ja wierzę w to i ufam wielkiemu rozumowi waszemu. Jestem w niepewności wielkiej i rozterce sam z sobą. Na wojnę radbym z duszy, ale na to królestwo węgierskie?!
Tak, są to słuszne przyczyny Ja, który na sprawach państw nie znam się i sądzę je po ludzku, powiedziałbym toż samo; ale ci co patrzą z góry, co interes krajów więcej ważą niż uczucia ludzkie, sądzą inaczej.
Domyślam się tylko, że młodemu panu, szlachetnego serca, nie chce się może, starszej od siebie wdowie, mającej dzieci, narzucać za pana i męża? Między Węgrami krążą wieści, że wdowa zmuszona tylko przystała na podzielenie się koroną, mogło coś dojść do króla... Pytajcie go!
Mnie się zdaje prawdopodobnem, że matka broni interesu dzieci! A jeźli syna wyda na świat?
Tak wiadomość nie będzie pożądaną, ale trudno radzić na to...
Nie chcę ich! nie chcę!! Nie mogę!
Co za wdowa, jaka sierota? Powinna się czuć szczęśliwą, iż takiego męża dostanie, a jej dzieciak takiego ojczyma! Nie ma się co użalać nad jej losem, ale go chyba zazdrościć!!
Pan Bóg pomoże! Opieką swą osłoni cię patronka moja Elżbieta, której relikwie złożone są w kaplicy na Wyszehradzie Pojedziesz po dziewczęta moje, pozostałe w Wyszehradzie... Mieszkają na zamku... tuż przy izbach, które zajmują, jest wnijście do skarbca... Zamki potrzeba wyłamać! koronę królewską trzeba dostać i przywieść tu, aby tego króla cudzego ukoronować nie mogli. Ja ją mieć muszę!
Bóg łaskaw!!
A znaczniejszą jeszcze wy, miłościwy królu mieć będziecie, bo ich pozyskacie łatwo. Cofać się za późno! Ja tak, jak wy, więcej czuję wstrętu niż powołania do tego zdobywania Węgier, lecz wrócić zawsze czas będzie. Teraz wyprawa postanowiona, pierwsze kroki uczynione... jesteśmy już na tej ziemi. Ludzieby tłumaczyli obawą powrót do Polski.
I możecie się jej zrzec ale dziś ją odzyskać należy...
Tak... ale na to czasu potrzeba a przyznacie mi, iż dotąd więcej wygląda kraj ten jako zdobycz, o którą wojować potrzeba, niż jako podarek.
Przecież widzieliście dziś na zgromadzeniu własnemi waszemi oczyma Władysława Garę, któremu straż koron obu powierzona była. Mamy go w ręku, musi nam albo koronę dać lub...
Pamiętajcie tylko gdyście poznali młodego pana, że korona, którąbyście krwią zmazali lub gwałtem dla niego zdobyli, na jego czystej skroni nie spocznie. Mieliście zręczność zrozumieć go wy sami; my powiedzieć możemy, że teraz go dopiero poznajemy bliżej i lepiej, bo w oczach naszych jak kwiat się rozwinął; jest to natura bohaterska, piękna, szlachetna, brzydząca się gwałtem wszelkim i przeniewierstwem. Banowi Garze daliście listy żelazne, zaręczające mu bezpieczeństwo; raczej Władysław zrzecze się korony waszej, niż dozwoli ażeby mu tu włos spadł z głowy.
Słowo moje droższe mi jest niż korona. To jedno powiedzieć wam chciałem i uroczyście oznajmić, iż, Bóg świadek, jeźli ban nie zostanie uwolniony, ja koronować się nie chcę, nie będę i natychmiast do Polski powracam.
Władysław Gara jedzie z Jaczkami zdać Wyszehrad królowi Koronacya naznaczona w Białogrodzie na dzień świętego Aleksego...
Dali mi dowód czci swej niemały najdroższą relikwię, koronę Ś. Szczepana przeznaczając na ten obrząd.
Któż to? pokrzywdzony może? potrzebujący sprawiedliwości?
Zapewne jako szalonego zamkną go
Przecie w końcu pod grozą kary przyzna się
Zewsząd więc jeszcze otacza nas niebezpieczeństwo! O! ten biedny młodzian nasz, po co jemu i nam było leźć w to gniazdo osie!!
Biskup powraca do Krakowa posiłki też z Polski są potrzebne, bo Turek około Białogrodu stoi... Nie opuszczą nas tutaj...
Jeżeli kardynał Cesarini towarzyszyć się wam nie waha, jakżebym ja, jałmużnik i spowiednik wasz, miał pana swego opuścić??
Niewszyscy go na pewno dostaną kardynał sam żyje słowem Bożem i ogniem świątyni, ale my, niegodni grzesznicy wkrótce jeżeli nie od strzał nieprzyjacielskich, to od mrozu i głodu poginiemy, Bogu na chwałę, ale komu na pożytek, nie wiem.
Chodź-że i ty z nami król jest w swoim namiocie i już do jutrzejszej się przygotowuje potyczki, która nas nieochybnie czeka, bośmy w okół otoczeni. Chodźcie.
Jutrzejszy dzień rozstrzygnie Zwycięztwo pewne... Ono podźwignie wojsko i sił mu doda...
Tak, o wszystkiem musimy zapomnieć, pomnąc tylko na tę świętą wojnę
Lecz obie się godzą z sobą
A my? skłaniamy głowy! ale wolno nam rzec, że czynim ofiarę...
Niepodobna!! Kopano dołki pod nami, wpadliśmy w nie... wprowadzim z kolei kopaczy...
I Huniady! Huniady dał się omamić Rozumie się, że i my jedziemy do Szegedynu...
Cóż to zowiesz dobremi warunkami??
Zdaje się jednak, że listy jakieś przyszły od Huniady do tutejszych panów Węgrzy sobie dosyć życzą pokoju... Wojna wszystkich znużyła, skarb wyczerpała... Króla do Polski wyzywają, podobno jechać tam będzie musiał, bo się w jego Polsce zawichrzyło... Skarb też wyczerpany, bo młody pan szafuje nim po królewsku, a nim miasta złożą pobór uchwalony...
Więc niezwłocznie się to wyjaśni
Bogdajbym się mylił Pokój kilkoletni dałby czas urządzić sprawy polskie, przygotować się powoli a silnie do ostatecznej rozprawy... Huniady jest mąż odważny, baczny, świadomy potęgi, z którą walczyć mamy... Kardynał pewnie zagrzewać będzie do wojny, ja w sumieniu mem pokój doradzam i modlę się do was, jeźli słuszny a godny... nie odpychajcie go...
Losy wojny niepewne Największe nadzieje zawodzą. Jeżeli pokój możliwy, królu...
A pokój niezawarty jeszcze! Więcej powiem... gdyby zawartym był, ja i temu nie zaufam...
Powtarzam wam że nie widzę w tem ani profanacyi, ani nic nadzwyczajnego... a ta przysięga!!!
Widziałem nie konieczność, ale upór despoty i Huniada a teraz widzę wiarołomstwo wasze względem papieża. Przyrzekliście, ale i złamaliście słowo wasze...
Więc cóż warta wasza przymusowa przysięga?
Wódz wielki, lecz wojewoda siedmiogrodzki nie zastąpi króla Polski i Węgier!
Działami się na prędki pochód trudno było obciążać
Król jest najlepszych nadziei Biada tylko, że mu od siodła wrzód na nodze nabrał, bo na koń ciężko wsiąść będzie, przy Bożej pomocy jednak, zważać na to nie myśli.
Tak, i nie zapędzili się za uciekającymi umyślnie, bo to ich sztuka ale u nas serce gorące, ochota wielka i w boju człek pamięć traci.
Luźnie idą i obozują zawsze szeroko się rozkładając Zobaczymy co jutro pokaże...
Nic o tym nie wiedziałam! Chodź pan ze mną, chodź!
Dlaczego o mnie zapomnieli? Czemuż nikt nie przychodzi?
Nic ci nie wierzę
Sądzę, że nawet nie spojrzała na córkę Wszak gdy jej Ayah umarła, to nikt zgoła nie pomyślał o tym biedactwie. Pomyśl tylko, że wszystko się rozbiegło, zostawiając to maleństwo samiuteńkie w całym tym opustoszonym domu. Kapitan Mac Grew mi mówił, że po prostu osłupiał, gdy, otworzywszy drzwi, znalazł ją samą na środku pokoju.
No, będzie się musiała bardzo zmienić A nie można powiedzieć, by w Misselthwaite były dobre lub jakiekolwiek wpływy na dzieci!
Sądzę, że jednak trzeba cię przygotować. Jedziesz do miejsca bardzo dziwnego.
Co do tego, to ma panienka rację Dlaczego panienkę zatrzymują w Misselthwaite Manor, to nie mam pojęcia. A może to najłatwiejszy sposób opiekuństwaopiekuństwo
Nieźle, dziękuję. Powóz czeka tam po drugiej stronie.
To wiatr, który jęczy w zaroślach. Dla mnie to dosyć dzikie i samotne miejsce, choć mnóstwo ludzi je lubi, zwłaszcza gdy wrzosy kwitną.
Czego od pani chcą, mościa dobrodziejko? Oto jedynie tego, aby on miał spokój zupełny i aby nie widział tego, czego widzieć nie pragnie.
Ojoj! i jak jeszcze Ja moje wrzosowisko po prostu miłuję. A nie jest ono nagie, oj, nie! Całe ono roślinek cudnych pełne, a pachną ci one, oj, pachną! Toż ono śliczniuchne takie na wiosnę i latem, jak ono kwiecie zakwitnie, one wrzosy różowe. Pachnie, jakby miód rozlał! A tyle tam powietrza, że się upić można; a niebo to tak het, het wysoko nad nim, a pszczoły i pasikoniki taki miły rozgwar czynią, tak brzęczą a dzwonią! Za nic bym nie chciała żyć z dala od mego wrzosowiska!
W Indiach są zupełnie inne zwyczaje
Nie cierpię czarnych rzeczy
Ano na stepie spotkał, jak pony był jeszcze małym źrebakiem przy matce i jak mu zaczął dawać kawałki chleba, a trawkę zieloną, świeżuchną zrywać, tak też się zaprzyjaźnili. Tak się źrebiątko do niego przyzwyczaiło, że za nim chodzi i pozwoli Dickowi na grzbiet sobie siadać. Dick to dobry bardzo chłopak i zwierzęta strasznie go lubią.
Ja nie wiem, co to jest być głodną
Bo to nie moje A przy tym to nie moje wychodne. Wychodne mam raz na miesiąc, jak reszta służby. Wtedy idę do domu, porządki porobię, a matczysko spocznie sobie dzień jeden.
Pan Craven zamknął go, kiedy jego żona tak nagle umarła. Nie chce, żeby tam ktokolwiek chodził. To był pani ogród. A on drzwi zamknął, wykopał dziurę i klucz pochował. Tak! Ojoj! Pani Medlock dzwoni, muszę śpieszyć!
Jak się podoba. Ale nie ma nic ciekawego.
No, do tego po tamtej stronie muru Tam są drzewa, widziałam czubki. A ptaszek z czerwonym gardziołkiem siedział na jednym wierzchołku i śpiewał.
Nie widzi to panienka? To gil z czerwoną szyjką, a gile to najmilsze ptaszki pod słońcem. Przywiązują się też jak psy, o ile się umie z nimi postępować. Niech no panienka spojrzy, jak on dziobie, a kręci się, a na nas ciągle spogląda. Wie, bestia, że o nim mowa.
A kto by go nie znał! Toć on wszędzie łazi. Nawet jeżyny dzikie i kwiatki wrzosów go znają. Założę się, że mu lisy mówią, gdzie się ich młode znajdują, a pasikoniki gniazda mu swoje pokazują.
Chciałabym zobaczyć te róże Gdzie jest zielona furtka? Gdzieś przecież być musi.
Nie ma i nikt nie znajdzie, i nikomu nic do tego. Niech panienka nie będzie wścibska i nie wtyka nosa w nieswoje rzeczy. No, a teraz do roboty! Niech panienka idzie się bawić. Nie mam już czasu.
Nie ma się panienka czym bawić? Nasze dzieci bawią się drewienkami i kamykami. Biegają jak opętane, a pokrzykują, a przyglądają się wszystkiemu.
O, to szkoda! Dobrze by było, gdyby pani Medlock pozwoliła panience pójść do biblioteki. Tam dopiero moc książek!
Chciałabym bardzo widzieć wasz dom.
Wiem
Ach i jak chętnie!
„Dziesięć lat to strasznie dawno”
Ale matka mówi, że panienka już się powinna uczyć i mieć kogoś, co by na panienkę uważał, i powiada: „A ty sobie pomyśl, jakby ci było w takim ogromnym pustym domu samej zupełnie, bez matki. Staraj się jak możesz, żeby ją zabawić”. A ja powiedziałam matce, że się będę starała rozweselić panienkę.
Przejeżdżał koło nas taki Węgier Zatrzymał się przed naszymi drzwiami. A miał kociołki, rondelki, garnuszki i przeróżne rzeczy, lecz matka nie miała pieniędzy, żeby móc coś kupić. Ale gdy już odjeżdżał, nasza mała Elżbietka zawołała: „Mamo, on ma skakanki z czerwonymi i niebieskimi rączkami”. A matka nagle zawołała: „Niech no się pan zatrzyma! Po czemupo czemu tu: wypłata; pieniądze otrzymywane za wykonaną pracę., boś przecie poczciwe dziewczę; mam ci ja do kupienia co prawda akurat cztery rzeczy po pensie, ale doprawdy wolę za dwa pensy skakankę kupić temu dziecku” i kupiła, i oto ona!
Tylko śmiało dalej! Panienka i tak dosyć dobrze skacze, jak na kogoś, co tam mieszkał z poganami. Ot, jak to się panience przygląda Wczoraj to za panienką poleciał i dziś pewno znów poleci. Będzie naturalnie chciał wymiarkować, co to jest skakanka. Nigdy przecież jeszcze jej nie widział. Ej, jak się nie poprawisz, to zginiesz przez ciekawość!
Chciałabym, żeby to teraz była wiosna Pragnę widzieć wszystko, co rośnie w Anglii.
Umiem napisać
Mam wszystko Kupiłam sobie, żeby w niedzielę móc do matki liścik wydrukować. Pójdę przynieść, co trzeba.
Chciałabym. Nigdy jeszcze nie widziałam chłopca, którego by lubiły młode liski i wrony. Bardzo pragnę go zobaczyć.
To, o czym mówiłam we wtorek. To jest, czy pozwoli panience pojechać do nas i zjeść ciastko gorące matki roboty, i napić się szklankę mleka.
Gdybym pojechała, to bym zobaczyła i twoją matkę, tak samo jak Dicka Ona chyba wcale nie jest podobna do matek w Indiach.
Najdziwniejszy dom, w jakim kiedykolwiek ludzie mieszkali
Tak, to do niego podobne Zawracać głowę panienkom, i to tylko przez próżność i łobuzowstwołobuzowstwo (neol.)
Zaczyna panienka zaszczyt przynosić Misselthwaite Już ździebełko panienka popełniałapopełnieć konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: tak myślałem., żem jeszcze takiego szpetnego i niemiłego dziecka w życiu nie widział.
Ehe! Myślisz, że tym wszystko naprawisz Zdaje ci się, że ci się nikt oprzeć nie może, prawda?
Różne cebulki i słodko pachnące kwiatki, ale najwięcej róż.
Zostawione zostały samym sobie.
Niech no panienka poczeka, aż wiosna przyjdzie, aż je deszczyk zrosi, a słońce przygrzeje, a zaraz będzie wiadomo.
Gil jest Bena Weatherstaffa, ale zdaje mi się, że i mnie już trochę zna
A gdzie on jest?
No i nie znam się ale one takie były malutkie, a trawa wokoło nich tak gęsta i silna, że wyglądały, jakby miejsca nie miały i jakby im tchu brakło. Więc im zrobiłam miejsce. Nawet nie wiem, co to są te kiełkujące roślinki.
Ja, zaziębić się! Nigdym jeszcze nie był zaziębiony, odkąd na świat przyszedłem. Nie wychowywali mnie na panicza. Biegałem po stepie jak królik, czy deszcz, czy śnieg, czy słońce. Matka mówi, żem się tyle świeżego powietrza nałykał, że się już nigdy nie zaziębię. Takim zahartowany, jak stal w ogniu.
Ja panience powiem, co panienka zrobi Panienka utyje, a głodna będzie jak lisiak młody, i nauczy się rozmawiać z gilem jak ja. Będziemy mieli moc uciechy!
Tak, to prawda Dziwne to miejsce. Mnie się zdało, że później niż dziesięć lat temu obcinano gałęzie tu i ówdzie.
Konwalie tu są, bom już widział. Rosną za gęsto, trzeba je będzie rozsadzić, ale ich moc tu jest. Te drugie to dopiero po dwóch latach kwitną, jak je się sieje, ale mogę flance przynieść od nas, bo je w ogródku mamy. Czemu panienka chce je zasadzić?
To byłoby dwóch już przyjaciół Dwóch przyjaciół własnych!
Zdaje mi się... zdaje mi się, że on jest bardzo piękny!
Lubię oczy okrągłe, a kolor mają zupełnie taki, jak niebo nad stepem
Przecież wiedziałam, że przynieść musi. Musiał przynieść, skoro był w Yorkshire. To taki rzetelnyrzetelny
Naturalnie, że nie powinno Przecież by panienka nikomu krzywdy nie zrobiła.
Takam szczęśliwa, takam szczęśliwa!
Tak.
Już... już za duża jestem na bonę A proszę... proszę nie dawać mi jeszcze nauczycielki.
Ona to wie, czego dzieciom trzeba Ona ma dwanaścioro. Ona wie!
Nie rób takiej wystraszonej minki Przecież takie dziecko jak ty nie może szkody zrobić! Możesz robić, co tylko zechcesz.
I powinna wiedzieć Zdawało mi się, że to trochę za śmiałe było zatrzymywać mnie na stepie, ale mi powiedziała, że pani Craven ją lubiła. To porządna kobieta. Widzę teraz, że rozsądnie mówiła. Baw się w ogrodzie, ile tylko zechcesz. Park jest bardzo rozległy, możesz się bawić, gdzie i jak zechcesz.
Gdziekolwiek bądź Tak! A teraz idź, dziecko, zmęczony jestem! Do widzenia. Całe lato mnie tu nie będzie.
Marto wuj jest naprawdę bardzo dobry, tylko twarz ma taką smutną, a czoło takie zmarszczek pełne!
Chodź tutaj
Mary Lennox. Czy ci nikt nie mówił, że tu przyjechałam na stałe?
Dlaczego?
Nie chciałbym, żeby to był sen
Bo jak się urodziłeś, wtedy to drzwi ogrodu zostały zamknięte, a klucz zagrzebany. I dziesięć lat był ogród zamknięty.
Cóż to jest za ogród? brzmiała oględna odpowiedź.
Każdy musi się starać mnie podobać. Wszak ci już raz powiedziałem Gdybym miał żyć, to wszak to wszystko byłoby kiedyś moje. Oni dobrze o tym wiedzą. Każę sobie wszystko powiedzieć.
Trzy razy słyszałam, jak płakałeś ale nie wiedziałam kto to. Czy dlatego płakałeś?
Ja także Zdaje mi się, że nigdy przedtem nie pragnąłem widzieć czegokolwiek, lecz pragnę widzieć ten ogród. Pragnę odkopać ten klucz. Pragnę otworzyć drzwi. Kazałbym się w moim krześle tam zanieść. Mógłbym tam użyć świeżego powietrza. Ja im po prostu rozkażę otworzyć te drzwi.
Zmarnieje niedługo, jeśli nikt dbać o niego nie będzie Cebulki będą żyły, ale róże...
Wiosna, widzisz, to jest jak słońce świeci i deszczyk pada, więc na przemiany, a roślinki kiełki puszczają i pędy świeże, a pod ziemią pracują Gdyby ogród pozostał w tajemnicy, moglibyśmy do niego wejść i doglądać, jak wszystko z dnia na dzień rośnie coraz większe, i wiedzielibyśmy, ile róż jest żywych. Czy nie widzisz... czy nie widzisz, o ile by to było ładniej, gdyby to wszystko było tajemnicą?
To byłoby doskonale Doskonale. Świeże powietrze w tajemniczym ogrodzie... nie byłoby mi przykre.
Gdyby mamusia była żyłabyła żyła skarżył się.
Tak jest, musisz a potem mi opowiesz.
Myślę, że mi to będzie przyjemne
Ale on wcale nie był zły Spytałam go, czy mam odejść, a on mnie prosił, bym została. Pytał mnie o różne rzeczy, a ja siedziałam na dużym fotelu i mówiłam mu o Indiach i o gilu, i o ogrodach. Nie chciał mnie puścić. Pokazał mi portret swojej matki. Zanim odeszłam, śpiewem go uśpiłam.
Matka mówi, że trudno, żeby mogło żyć dziecko, które jest pozbawione świeżego powietrza, nic nie robi, tylko leży, ogląda książki z obrazkami i łyka lekarstwa. Dlatego to jest słaby i nie lubi, żeby go wynosili do ogrodu, łatwo się zaziębia i choruje.
Pójdzie panienka, jeśli on będzie chciał Lepiej niech panienka z góry wie o tym.
Obowiązkiem twoim jest robić to, co ja chcę Będę o tobie pamiętał. Teraz możesz odejść.
Kto to jest Dick? Co za dziwaczne imię!
Nie mógłbym pojechać na step
Toż ciągle to słyszę, jak daleko pamięcią sięgnę wstecz Szepczą ciągle o tym i zdaje im się, że to uchodzi mojej uwagi. Przy tym chcieliby wszyscy, żebym umarł.
Wcale w to nie wierzę
Ja ci powiem, kto by cię może rozweselił Dick by to potrafił. On zawsze mówi o rzeczach żywych. Nigdy nie mówi o martwych lub chorych. Patrzy zawsze w niebo, by się ptaszkom przyglądać, lub na ziemię, by zobaczyć, jak kwiatki rosną. On ma dlatego takie okrągłe, niebieskie oczy, że tak wciąż patrzy. A tak serdecznie śmieje się tymi swymi szerokimi ustami, a policzki czerwone ma, czerwone jak duże wiśnie.
O, na to mi wyglądają, na pewno! Już panienka teraz wcale nie taka szpetna i rumieńczyki ma na policzkach.
Czy nie mógłbyś znieść, gdyby... gdyby chłopiec jaki na ciebie patrzał?
Wszak go się nie boją ani ptaki, ani inne zwierzęta może i ja dla tego samego nie będę się bał jego wzroku. On jest jakby czarodziejem zwierząt, a ja jestem chłopiec-zwierzę.
Czy ty wiesz o Colinie?
Nigdy bym o nim nie powiedział Ale mówię do matki: „Matko, mam tajemnicę, której nie mogę wydać. Nie jest to nic złego, ani brzydkiego. Nie jest to nic gorszego, jak żebym ukrywał, gdzie jakie gniazdko jakiegoś ptaszka. Nie gniewasz się na mnie, prawda?”.
Każdy, kto zna pana Cravena, wie, że ma syna, który będzie kaleką, i wiedzą też wszyscy, że pan Craven nie lubi, gdy się o nim mówi. Ludzie się martwią za jaśnie pana, bo pani Craven była tak śliczną, młodą panią i bardzo się kochali. Pani Medlock zatrzymuje się zawsze u nas, jadąc do Thwaite, i mówi matce o wszystkim przy nas, bo wie, że nas matka tak wychowała, że nam można zaufać. Jak się panienka o nim dowiedziała? Marta się okropnie bała ostatnimi czasy, gdy do domu przychodziła. Mówiła, że panienka słyszała go, jak krzyczał, i pytała jej co to znaczy, a ona nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Nie powinien on tak leżeć i rozmyślać o takich rzeczach Najzdrowszy chłopiec mógłby się rozchorować, gdyby ciągle myślał tylko o tym.
Ja też już o tym myślałam. A myślałam, odkąd pierwszy raz z nim rozmawiałam Ciekawa jestem, czy by on potrafił zachować tajemnicę i czy byśmy mogli przynieść go tutaj tak, by o tym nikt nie wiedział. Myślałam sobie, że ty byś mógł pchać jego wózek. Doktor powiedział, że on powinien przebywać na świeżym powietrzu, a on chciałby wyjść, ale z nami, a jego muszą wszyscy słuchać. On z nikim innym nie chce wychodzić, więc może będą nawet radzi, jeżeli zechce wyjść z nami. Ogrodnikom może kazać nie wchodzić do parku, więc nikt by nas nie podpatrzył.
Już my go tutaj dostaniemy; na pewno Dla mnie to nic pchać jego wózek. Widziała panienka, jak gil i jego samiczka pracowali przez ten czas, cośmy tu siedzieli? Niech panienka spojrzy, jak to sobie siedzi na gałęzi i myśli sobie, gdzie by mógł złożyć tę gałązkę, co trzyma w dziobku.
Pracowałam w ogrodzie z Dickiem
Czyś aż tak bardzo potężny? Mogą mnie tu przywlec siłą, ale mnie nikt nie zmusi do mówienia. Usiądę i zęby zacisnę i nic ci nigdy, nigdy nie powiem. Nie chcę nawet patrzeć na ciebie. Będę ciągle patrzała na podłogę!
Kłamiesz! Nie jestem taki samolub, jak twój piękny Dick. Zatrzymuje cię w ogrodzie, żebyś się w błocie z nim babrała, a wie, że tu jestem sam. Daruj, ale to on jest samolub najgorszy!
Lepszy on niż zwyczajny radża! Tysiąc razy lepszy!
Nie wiem i jest mi to obojętne Cała jego choroba to histeria i humory.
Cz-czułem narośl... cz-czułem Wiedziałem, że tak będzie. Będę miał garb, a potem umrę!
No więc widzisz!
Doskonale!
Owszem Byłabym cię na pewno nie cierpiała, gdybym cię była poznała przed gilem i Dickiem.
Cieszę się, że to mówisz bo widzisz... bo...
Ale nie koniec na tym Powiem ci coś ważniejszego. Są drzwi do ogrodu. Znalazłam je. Były ukryte w murze pod bluszczem.
Moja kuzynka wie, jak się ze mną obchodzić. Zawsze mi jest lepiej, ilekroć ona jest ze mną. Ostatniej nocy pomogła mi bardzo. A jeden silny chłopiec będzie pchał mój fotel na kółkach.
Właśnie, że chcę zapomnieć Kiedy sam tu leżę i rozpamiętuję, to zaczyna mnie wszystko boleć i myślę o rzeczach takich, od których muszę płakać i krzyczeć, bo tak ich nienawidzę. Gdyby był gdzie blisko jaki doktor, który by mi kazał zapominać, zamiast pamiętać, to chciałbym, by go do mnie sprowadzili. Kuzynka moja pomaga mi dlatego, że przy niej zapominam.
To najlepsza pielęgniarka, jaką znam Jak tylko ona jest gdzie przy chorym, to z góry wiem, że mój pacjent wyzdrowieje.
Tak, tak; umie ona wyrazić swoje myśli Nieraz jej mówiłam, że gdyby była inna i nie mówiła taką rozwlekłą gwarą, to powiedziałabym, że jest bardzo inteligentna.
Otwórz okno! Może usłyszymy wesołe śpiewy i granie!
O mój Boże!
To owo jagniątko nowo narodzone Już idą!
Musisz koniecznie I nie traćmy czasu!
Trudno, żeby się mogło co odmienić tu na gorsze a choć to wszystko dziwne, to jednak dla niejednego teraz łatwiejsze jest spełnianie obowiązku. Niech się tylko pan nie dziwi, panie Boach, jak się pan znajdzie naraz wśród menażerii i ujrzy brata Marty Sowerby, Dicka, rządzącego się jak we własnym domu i śmielszego niż pan albo ja.
Do usług, sir! Ścielę się do stópek!
Jedno to wiem na pewno Jeżeli będzie żył, a ta indyjska panna będzie tu mieszkała, to ręczę, że go nauczy, że do niego nie należy cała pomarańcza, jak mówi Zuzanna Sowerby. A on powoli dojdzie do świadomości, która cząstka jego jest własnością.
W Indiach to i ja wiosny nie widziałam, bo jej tam nie było
Nie upieram się przy poddaniu mu tej myśli Zróbmy doświadczenie. Dick to porządny chłopak; niemowlę nowo narodzone bym mu powierzył.
I ja tak myślałam
A tu
A tutaj jest klamka i drzwi. Dicku, wepchnij wózek, prędko-prędko!
O mój Boże! Jak ślicznie po yorkshirsku to powiedziałeś! Pierwsza próba i tak doskonale!
Tak, tak, naturalnie
Oj, co to, to prawda! Chcielibyśmy oboje, żeby tu panicz biegał i kopał jak wszyscy ludzie.
I nie jest panicz kulawy?
Tak jest, przestałem
Bo wszyscy przypuszczali, że umrę Ale ja nie umrę!
Teraz ten ogród jest mój. Ja go też kocham. Co dzień tu przychodzić będę Ale to ma pozostać tajemnicą. Rozkazuję, by nikt nie wiedział, że tutaj przychodzimy. Dick i moja kuzynka pracowali tu i ożywili go. Czasami poślę po was, byście nam pomogli, ale musicie koniecznie przyjść tak, by was nikt nie widział.
Oj, pewno, że potrafię, sir A dla starego dziada z reumatyzmami to zawszeć łatwiej będzie wejść przez drzwi.
Byłoby bardzo nierozsądnie chcieć mnie zatrzymać w domu Tak czy owak: pójdę.
I to ta własna wola we wszystkim zrobiła z ciebie takie dziwadło
Nie chcę być dziwakiem I nie będę
Są czary ale nie czarne, tylko białe jak śnieg.
Wedle rozkazu, sir!
Ja też słyszałem, jak żona Dżema Fettleworth powtarzała tysiące razy to samo, nazywając go „obrzydliwym pijaczyną” Zawsze tam ci coś z tego wyniknąć musi. Więc też żonę wytłukł na kwaśne jabłko, a sam poszedł pod Niebieskiego Lwa i spił się jak jaki lord.
Ja tam nie umiem śpiewać Jedyny raz, com próbował śpiewać w kościele, to mnie z chóru wyrzucili.
Twój tatuś pomyśli, że to sen Oczom swoim nie będzie chciał wierzyć.
Czemuż to, na miłosierdzie boskie?!
Oni już przytyli Tacy są głodni ciągle, że nie wiedzą, jakby zrobić, żeby dostać więcej jeść, a żeby się nikt nie domyślił. Panicz mówi, że jak pośle po więcej jedzenia, to wcale już wierzyć nie będą chcieli, że jest kaleką. Panna Mary znów mówi, że paniczowi odda swoją część, ale on powiada, że jak panienka będzie głodna, to schudnie, a oni muszą utyć oboje równocześnie.
Oj! Ale to się naużywają!
Nie chcę, by robiła jakieś dochodzenia Jeszcze nikt się niczego nie może domyślać.
A może... może ja puchnę i mam gorączkę Ludzie skazani na śmierć, bywają nieraz... różni.
Cicho, cicho, chłopcze kochany Nic się pisać nie będzie bez twego pozwolenia. Zanadto wszystko bierzesz do serca. Nie możesz psuć tego, co się dobrego zrobiło.
Będę ostrożny tylko mi pokaż! Pokaż! Dicku, jesteś najczarowniejszy chłopiec na świecie!
Może z tego Niech się śmieją!
Jest około stu, do których nikt nigdy nie wchodzi Pewnego słotnego dnia poszłam i zajrzałam do kilku. Nikt o tym nie wie, choć pani Medlock o mało się na mnie nie natknęła. Zbłądziłam, gdym wracała i zatrzymałam się na końcu twego korytarza. Słyszałam wtedy twój płacz po raz drugi.
Proszę cię, zadzwoń
Ogromnie jesteś do niej teraz podobny tak, iż nieraz sobie myślę, że może jesteś jej duchem zaklętym w chłopca.
Dawniej nienawidziłem jej, bo mnie przez nią nie kochał. Gdyby ojciec pokochał mnie, to bym mu może opowiedział o czarach. Może by to sprawiło, że by był trochę mniej smutny.
To wszystko zasługa czarów... i bułeczek, mleka i innych przysmaków pani Sowerby Widzicie więc, jak się moje naukowe doświadczenie udało.
Zdrów jestem! Zdrów!
Zuzanno Sowerby Spojrzyjcie no na nogi tego chłopca. A co? Dwa miesiące temu były jak dwa patyki w pończochach, a słyszałem przecie, jak ludzie mówili, że ma angielską chorobę i nogi powykręcane na wszystkie strony. A teraz spojrzyjcie: no!
„Czary” słuchały, gdyście śpiewali Doksologię. A byłyby wysłuchały każdej pieśni waszej. Najważniejszą rzeczą była radość wasza. Oj! Dziecko, dziecko! Co znaczy nazwanie takie lub owakie dla Dawcy wszelkiego Dobra?
Myśli pani, że wróci? Dlaczego?
To by dopiero była niespodzianka dla niego Chciałabym pana wtedy widzieć. Chciałabym, jak Boga kocham. Musi wrócić do domu, musi!
W ogrodzie. On ciągle jest w ogrodzie, choć nikomu zbliżać się nie wolno, z obawy, żeby na niego nie patrzano.
Gdzie był panicz? Jak wyglądał? Co do siebie mówili?
Alfierze, odezwała się do syna, posyłaj po karety, nie będę czekać na te panie, które się ubierają bez końca, niech mnie doganiają pod austerją
Ruszać! zawołał grzmiącym głosem pan Puchała
Chodź-że waszeć, chodź! odezwano się znowu z głębi.
Oj, nie uwierzysz bo, mój Sieniński, jakie to delikatne, tak mi go nieboraka po babsku wychowali, niech im to Bóg niepamięta!
A dajże mi tam waszeć z nim pokój, wszakiem ci mówiła, że mi czas do zobaczenia innego majestatu się sposobić, nie z tą młodzieżą się trzpiotać. Rada bym tylko żeby mi Michasia nie zaziębili... oj, i nie zbałamucili! dodała z westchnieniem modlitwy.
Biedaczysko! westchnęła babka
To niechże do kroćset... chciał już klnąć Sieniński, ale się wstrzymał i dodał:
Ale cóż to jest? spoglądając na maleńki kameryzowany zegareczek, powtórzyła podczaszyna, już szósta a tak się ciemni!
Wszystkiemu temu winno, że waść po francuzku nie umiesz, odpowiedział cześnik serjo; gdybyś parle franse umiał, poszedłbyś z wojewodą, podczaszyną i tą laleczką podczaszycem, grzać się w austerji przy kominie.
Nie! nie! wszystko się szybko ułatwiło, Najjaśn. Pan już się zbliża!
To serce miałeś już i masz, Najjaśniejszy Panie! bo wszystkie twych poddanych do ciebie należą!
Lub do kraju czarów, dodał Stanisław August postępując naprzód.
Szczęściem, odpowiedziała szybko, szukając kogoś oczyma pani domu skarb, istny skarb!
Nulla redemptio N. Panie! kielich wypić do dna, nic nie pomoże.
No
Król zdaje mi się był kontent a nawet zdziwiony trochę.
O tym interesie wierzaj mi Labe, nie zapomnę
Ale nie! śni ci się chyba! łzy wdzięczności i ukontentowania może, po dniu tak dla nas pamiętnym.
A nie plótłbyś, dawaj kiedy ci mówię.
A toż panicz wie że o czwartej pani już nie śpi.
Agatko! Agatko! chodź no tu śpiochu! patrzajno, żeby mi tam kawa nie zbiegła, żebyś mi jej wodą nie dolewała, dostań dobrej śmietanki
Widzę, widzę, roztrzpiotałeś się tak, że podobno i wieczorny i ranny pacierz poszły z wiatrem.
Na co nas babunia tak ciężko straszy! co znowu? Świat owszem wyrósł, porozumiał
Straszny, to prawda moje dziecko, ale dobrze się go nauczyć bać, żeby w jego szpony nie popaść.
Kochana babunieczko
Małą rzecz, a i to nie dla mnie, dodała staruszka, kochany mój Michale. Pamiętasz jakeś małem dziecięciem ze złożonemi rękami modlił się z rana i wieczorem u kolan moich z Anusią... Ile razy zapomniałeś pacierza (Anusia go nigdy nie opuściła) a zasnąłeś bez niego, to cię w nocy zawsze przykre sny dręczyły... Nie zapomnijże i w życiu nigdy, nie zapomnij na prośbę moję, choć krótkiego pacierza; on od ciebie szatana, który tym światem zawładnął dziś widzę, odpędzi...
Proszę mi go przysłać! pokieruję nim, popchnę, uczynię dla niego co tylko pani rozkażesz! Kawaler tak pięknie wychowany, nie może nie zrobić sobie świetnego losu na dworze moim, a gdyby i dalej na świat wyjrzeć zapragnął, chętnie mu dam listy polecające do dworów. Słowem, zajmę się nim gorliwie...
Maleńki Wersal!
W istocie właśnie to wzbudza admiracją moją, że tu nic nie widzę polskiego, że gdyby nie zima zaglądająca przez okno, sądziłbym się jeszcze w salonie pani Geoffrin. Ale nie te to już czasy!
Bo inaczej na nocleg w K... nie staniemy, dodał Komarzewski, gdyż już dochodzi jedenasta...
Dobrze to, że się chcesz zdać na mnie, ściskając go zawołała starościna, ale jabym rada spocząć i zobaczyć, jak ty sobie poradzisz, bom ci to i ja nie wieczna, przytem kiedy cię już obywatele wyborem na publiczny urząd zaszczycili, to się jakoś przyzwoicie pokazać należy. Wedle stawu grobla, ale znowu lada chróstem się nie zbędziemy, potrzeba ci i dworu i koni i człowieka coby ci wszystkiego dojrzał, i sukienki od ludzi, i szabelki strojniejszej i całego moderunku szlacheckiego. Nie chcę żebyś myślał drugich zakasowywać, ale ostatnim znowu być nie powinieneś, żeby się za ciebie województwo nie wstydziło.
Na kilka tygodni, na miesięcy kilka, na rok, na dłużej, któż to wie wyjeżdżając?
Mamo, uśmiechnął się młody człowiek, zdaje mi się że się nieco uprzedzasz? Ja go znalazłem pełnym najpiękniejszych uczuć.
Jakże bym nie miał być wesół i szczęśliwy? król mi dał Św. Stanisława, jadę do Warszawy, i nareszcie pokosztuję życia!!
Gniewają się na siebie tylko równi, a słudzy jak ja wzdychają i płaczą.
O! nie, nie! nigdy! nigdy! panu już spieszno do innych lepszych czasów, a mnie nie do tego idzie. Tyle to wesela co w dzieciństwie.
I bądź pan pewien dodała ze łzą w oku, że przepaść nas rozdziela, wiem, że i tych kilka słów powiedzieć bym nie powinna, ale... a! myśl pan sobie jak chcesz.
Ta się panu rozwinie w Warszawie
Mama prosi tylko o pożyczenie.
A waszeć mnie już nudzisz z tą łaską! wiesz, że łaska na pstrym jeździ koniku! No! nie frasuj mi się! dam i matce i waści panie Michale, wolę już to niż żebyście mieli, po tych festynach co wszystek grosz wyciągnęły z domu, u żydów pożyczać lub wioski zastawiać. Zamknij-że waść drzwi i podaj mi rękę.
Na zamek!
Nie! Nie! Krzywoust młodszy był gdy wojował, drugim żony dawali w tym wieku! a ja co? W podwórku mi każą biegać, jak koniowi na postronku, za wrota ni rusz! Ksiądz pół dnia więzi nad księgą, trzyma i w łeb kładzie co mi na nic! Pisarzem ja nie będę.... ani kanclerstwa chcę! Ty, ciemięgo, włóczysz się za mną jak cień, abym sam sobie nawet nosa nie utarł. Co za dziw, że gdy się wyrwę to szaleję? E! ty, stary! niby ty nie wiesz, że jak hacią wodę zaprzesz, to ci ona i hać i młyn i dom wyniesie!
Ufasz w to, żem ja cię wyniańczył, twoje psoty pokrywał
A! nie! nie! Gdybyś ty mnie tak nie niańczył, na pasku nie wodził, dał mi się zawczasu wybrykać, jak chłopskim dzieciom, a zakosztować swobody i guzów sobie nabić, tobym ja teraz na swobodę i guzy tak łakomy nie był...
Jakbyście to nie wiedzieli? Choć wy w lesie siedzicie, ale już kąta nie ma na tej ziemi, gdzieby nie jęknęło i nie zadrgało trwogą. Alboście to nie słyszeli o tej tłuszczy, o tej szarańczy, o tej chmurze, co na nas, jak potop, się leje, Ruś już zawojowawszy całą?
Co? Połowcy? To byli ludzie jeszcze, choć ludzi zabijali, a to dziki zwierz co trupami żyje! A idzie tego taka moc straszna, z wozami, z końmi, z babami, że na piętnaście mil szlaki zalegają ławą.
Ale bo ich takiej mnogości plugawej niebyło jak świat światem Posłuchajcieno tych co od Lublina, od Zawichostu, od Sandomierza zbiegli... Wojsko to nic, tłum nic, ćma nic, aleć ich tyle, że ode Dniepru het zawalili ziemię jako mrówię, jako gad. Sta stu tysięcy wylało się tego ze stepów
Tylko to prawda, że za niemi pustynia i trupy, że się im nie oparł nikt
O! o! o! ty!!
Wyrok to nie mój a Boży! ja go tylko wam zwiastuję, abyś ty i rycerstwo twe wiedziało, że na śmierć idziecie, żebyście się pojednali z Bogiem, wzięli błogosławieństwo kapłana, tak jak ja wam moje daję...
Nie odbierajcież sobie serca! Wola Boża! Stanie się co on postanowi, my nasz obowiązek spełniemy.
Mistrz zakonu miał przyjść tam z całą siłą, a przysłał nam, jak na urągowisko kilku braci i knechtów garść lichą, bez której byśmy się obeszli!
Najrzadsza to rzecz w zaciętym boju, krew zimna, a najpotrzebniejsza. Mieć męztwo i nie szaleć, to prawdziwa sztuka.
A siłyż ty masz?
Poległ,
Milcz-że paskudny trutniu!
Zatem ja mojego wnoszę i z innemi braćmi wielą. Mąż jest ducha wielkiego. Wprawdzie święceń niema, ale te otrzyma, gdy nań wybór wypadnie. Na Pawła z Przemankowa głosujemy. Pan jest możny, głowa otwarta, mąż żelazny.
Nie wiecie chyba, nie wiecie, jakie życie wiódł, ile popełnił gwałtów, ile rozsiał zgorszenia. Człek to, któremu suknia nasza nie przystała. Niech Bóg nas uchowa od pasterza takiego.
Chyba dla tego, że was karmił i poił zjechawszy tu umyślnie, żeście u niego dobrej myśli zażywali nad miarę, Na dusze wasze baczcie, nie sprzedawajcie kościoła za półmisek soczewicy!
Nigdy w świecie sprosnemi obyczajami skażonego gwałtownika, nie dopuścim na stolicę, Pół kapituły protest zaniesie! Pójdziemy do Rzymu! Nie dopuścim go! Syzma będzie...
Ale nie! Przez jednego człowieka ani kościół ani diecezja zginąć nie może.
Właśnie dla tego, że mu jest wrogiem! zgadliście, Książe Bolesław pobożny, czystych obyczajów jest, ale słaby, ale niedołężny. Nam tu innego potrzeba!
Dwu ich nigdy nie miałem! Pierwsze moje jest zawsze ostatniem!
A! chciałabym jak ty czystą pójść do niebios w białej chrztu szacie, niezmazanej żadną ziemską namiętnością, lecz życie długie! Stan mój ciężki! ten, którego mi za męża dano pobożny, lecz po ziemsku jeszcze miłujący mnie...
O! chce ci się zajrzeć do młodych zakonniczek, A no! nic z tego! Wezmę starego księdza Piotra, aby świętych niewiast nie bałamucił.
No, nie tak to bardzo trudna będzie sprawa,
E! tu w Krakowie
A Cystersi są w naszej mocy.. Nakażecie im milczeć. Oni łąki i pola nie spasają, ni uprawiają, co im po nich. Dam dziesięcinę z wiatru co po polu chodzi!
Pewnie wyrostek być musi Tacy ludzie jak on, starzejąc, coraz na młodsze polują. Ja ich znam...
To niech ją trzyma Mnie jak raz weźmie, musi też przysiądz, że nie porzuci.. Tak! inaczej ja nie pójdę, choćbym się wyzwolić chciała. Musi przysiądz.
Cóż Biskup?
Do Rzymu daleko! zgorszenie tym czasem trwa; z takim jawnogrzesznikiem i świętokradzcą niema się co pieścić. Wziąćby go i posadzić do lochu na pokutę...
I zmarł w klątwie kościelnej!
Sam też nie młody był i szpetny!
Ojciec był przy dworze, rycerskiego stanu człek, zaprzeczył dworzanin młody. Z dumnej twarzy jej widać, że krwi jest dobrej.
O! o! Ma on siłę! Nie da jej! a gotów się i drugi raz do klasztoru włamać... To nie nasza sprawa!
Ej! ej! któż to wie gdzie lepiej, Sacharze, u tego pługa czy we dworze! na dwoje wróżka wróżyła!
A cóż mnie do teatru! gdy do niego chodzę to za miejsce płacę... jakoś to będzie!
Rzecz ważna wszystko zależy od tego jak? otóż sęk!.. człowiek nie mówię, chociaż, ale nie byłem przeciw niemu, jednak zawsze z uwagą... przyszłość okaże... itp. itp.
W lesie możesz się ukryć przez złą godzinę, gdy się uspokoi i naszych oddadzą, powrócisz...
Wieleż asan dobrodziej lat przebyłeś w tem położeniu?
Niech Bóg uchowa!
I ja to wiem...
Ale cóż słowo moje znaczyć tu będzie? wiecie, że brat mój tu panem, żona jego panią, a ja... ja...
Ja go sam przyprowadzę!
Weźmiemy go do dworu! do wojska go szkoda... zdrów, przystojny i przydać nam się może... liberja Janka, który poszedł na wieś do chaty, w sam raz przyjdzie na niego.
Czekajmy cierpliwie Bóg łaskaw... ludzie się zlitują, a jeśli nam bronić będą szczęścia, ucieczem ztąd za morza; wszędzie zarobić można na chleba kawałek i powietrza nam płacić nie każą... ja na ciebie zapracuję...
Za to, że mną się nie afiszujesz.
Masz, pocałuj mnie za to.
Nic!
A to co znowu? Idź swoją drogą! Jak dostanę buziaka, to ci pozwolę o drugi się postarać! Marsz, panie eks-kapitanie, do koszar!
A choćby na szydła! Jak się panu podoba! Tymczasem żegnam!
I nie pierwszy odpowiesz za obelgę. Przodkowie moi walczyli pod Barbarossą, byli tak rdzennie Germanami jak góry Schwarzwaldu i Sprewy; każdy z nas służył krajowi dłonią, głową, mieniem, wszystkim. Mam krew mieszaną... ha! Za to ci jutro twoją czystą wytoczę, jakem Prusak!
Pani ma kogo chorego?
W tym się najzupełniej z panią nie zgadzam. Jeżeli matka nasza była straganiarką, nie czujemy się przecie w obowiązku zachwytu dla przekupek, ani nam to chwały przysparza. Matka moja była Polką z Poznania; ojciec mój zrobił mezalians, za który ja pokutuję! Jest to plama na tarczy herbowej Croy-Dülmen. Polaków nie cierpię. Stosunków z nimi nie miałem i mieć nie będę, a jednak nazwa mieszaniec przywarła do mnie, choć już trzech śmiałków za nią odpokutowało, a jutro czwarty odpowie!
Bayard nie uważał się wcale za biedaka, o ile pamiętam z historii, a nasi obywatele, chwała Bogu, nie są w niczym do Prusaków podobni. Mamy dla nich należne względy.
Wszakżem panu mówiła, żeś próżniak. Toteż serca nasze nie dla pruskich knechtówknecht (z niem. Knecht: parobek) książę z dynastii Hohenstaufów, cesarz niem. Św. Cesarstwa Rzymskiego (od 1155 r.); wiąże się z nim mit potęgi Rzeszy Niemieckiej jako kontynuatorki tradycji staroż. Rzymu; odnowił spór o inwestyturę (tj. stosunek lenny cesarza względem papieża), zakończony jego ukorzeniem przed papieżem Aleksandrem III; prowadził wojny z miastami na północy Włoch (przerwane po klęsce pod Legano 1176); zorganizował III krucjatę (1189), podczas której utonął przeprawiając się przez rzekę Salef, na ziemiach Seldżuków (dzisiejsza płd. Turcja); według legendy Fryderyk nie utonął, lecz śpi wraz ze swymi rycerzami w jaskini w górach Kyffhäuser w Turyngii, by kiedyś powrócić i przywołać znów Niemcy do świetności, zapewniając im naczelną pozycję wśród państw europejskich.! My i wy... to antypodyantypody
Ach, drobiazg! Pamiątkę... jeden pocałunek...
I owszem! Gdy pan przyjmie jako obrazę, jeśli cię kto nazwie Prusakiem, wówczas, przed takim pojedynkiem, ja panu zapłacę!
Zakład przyjmuję. Żal mi daremnej pana fatygi, ale trochę upokorzenia zarozumiałości pójdzie panu na zdrowie. Zatem, do wiedzenia!
To Panu Bogu na chwałę... stuła na twój ślub, chłopaku.
Z tego wynikające. Słyszałem o tym. Otóż ja nie chcę mieć grzesznych stosunków. Nie chcę się starać, oświadczać, bo to, widzi ciocia, doprowadza do uścisku dłoni, do gorących spojrzeń, do pocałunków. Ergoergo (łac.)
Nic nie będzie! Na co ciocia wzywa imienia boskiego nadaremno! Wszakżem nie baran na rzeź. Czy mogę zapalić papierosa?
Obydwaj nie należymy do tchórzów.
Dziękuję! Nic mi nie będzie. Dziś wieczorem przyjdę do cioci na herbatę. Do widzenia!
Słucham!
Ty, poważny dyplomata! Dostałbyś jeszcze nosa od kanclerza. Zresztą, taki pojedynek... Jakbym z tą szafą wojował! Ech!
No, sądzę, iż przede wszystkim z jednego pałacu Berlina. Biedaczysko schnie z zawiści.
Uhm, pojedynek, ale bez sekundantów. No, no, ambasadorze, ruszaj, ruszaj! Przyjdę wieczorem powitać cię jako zwycięzcę. Bywaj zdrów!
Wypowiem!
Nie będzie przy użyciu zimnej wody!
Daj mi spokój z hrabiną Carolath! Nie ciekawym tego, co powiesz! Idę do teatru. Zeszpeciłeś mnie na wieki, a teraz prawisz brednie, które ci tylko dlatego darowuję, żeś stary! Niech piekło pochłonie chirurgię! Z wami razem, naturalnie! Urban, konie!
No, chociażby ty, przez pół.
A gdzieś tam blisko! Nie pamiętam.
A ja ci mówię, że to nie żadne San Marino. To jest niezawodnie ktoś z Polski. Ces Slaves ont leur type à partces Slaves ont leur type à part (fr.)
Uhm, rewidowałeś!
To i ja pójdę z tobą!
„Bodajem tylkobodajem tylko pomyślał hrabia, nie przeczuwając, że w głowie ciotki owo szczęście miało już określony wiek, postać, imię i nazwisko, co wszystko razem składało nadobną Emilię Koop, jedyną córkę majora”.
Przerosła!
Rodzicom najlepiej odsłużymy się w dzieciach. Przez pamięć na staranie majora warto zająć się córką. Ty tak umiesz być miłym, gdy chcesz.
Więc cóż, zgoda?
Bo ciocia jest dla mnie ideałem. Ożenię się z ciocią albo z nikim.  To moje ostatnie słowo!
Niech Fryc siodła! Pojedzie do majora. Dam mu list.
Co mi pani bredzi! Wentzel urodził się na wisielca i będzie wisiał. Natchnienie... to mi się podoba. No, teraz go straciliśmy na wieki! Taki piękny projekt diabli wzięli. Mila się rozkochała, majątki graniczą, królewska fortuna! Czy ten błazen się kiedy nad czym zastanowi, porachuje, pomyśli sekundę porządnie! Wiatr i koniec. Traci zdrowie, młodość, fundusz! Kpi ze starych! Hej tam, lokaje! Posłać kogo na stację, niech spyta, dokąd hrabia brał bilet!...
Może się zmienić.
Nie spotkałem go w Ostendzie.
To ostatnie nadzwyczaj prawdopodobne!
A może go pan, hrabio, spotkał na Ladronach?
Aha, na wiosnę... Ta w opalach! Wiemy, wiemy. Znalazłeś ją? Słuchamy!
Posądzają, żeś się ożenił, żeś się sturczył, żeś umarł nawet!
Gdzież ciebie szatan nosił?
Cha, cha, cha! A toś im urządził instrumenty! Pyszny koncept!
Jego? A to jakim sposobem?
Nie.
No, nie... odesłała...
Dostałem fotografię!
Ciekawym usłyszeć ten twój plan pierworodny!
Jak? Co?
Skądże mogę wiedzieć? Co tobie?
Cóżeś robił, słomiana lalko?
Zaraz, proszę do gabinetu.
Przed godziną.
Zum Kuckuck zum Kuckuck (niem.)
No, to mi ciocia pierwsza mówi w życiu! Ach! Ja nieszczęśliwy! Czyż nigdy nie znajdę łaski w cioci oczach? To mnie do grobu wpędzi!
To dobrze. Będę wstawał.
Cóż o nich wszystkich mówi poczthalter?
Masz zdumiewającą pamięć. Tymi nazwiskami można język połamać. No, daj mi tu kawy i każ konie zakładać.
Eh, nie, żeby i z nieba bilet... tego... pani nikogo takiego... nie widuje. To pan Jan... umie po szwabsku. Proszę pana... ja... tego... zaprowadzę.
Jan Chrząstkowski, jej sąsiad i wychowaniec.
Ano, to wchodź i zamykaj drzwi. Ten pan może raczy się zbliżyć i przywitać sam.
Zrobiłbyś to samo! Każdy z was taki. Znam ja was. Cierpiałam całe życie za to, żem córce mojej pozwoliła zrobić mezalians.
W Biarritz
Barometr idzie w górę
Pan nieżonaty?
Na nową znajomość, z całą przyjemnością. Nie rozumiem ja was, a wy mnie macie za wroga, za szpiega może. Ten pierwszy kieliszek waszego miodu piję za zgodę i porozumienie, a jeśli zechcecie, na dobrą znajomość.
Nie mów pan tego pani Tekli.
Ach, co nas ta nauka kosztuje! Co miesiąc pismo z bezirkuBezirk
Aha! Zapomniałem, że czekasz na swego lubego Adama
Nie wiem po co, ale jest. Z sąsiadem naszym, Adamem Głębockim. At!...
Kto ich tam wie, może się i kochają! Ja, znając Jadzię, sądzę, że idzie za Głębockiego przez obowiązek Polki.
Jako żywo, nigdy piwa nie pijam! Nie lubiłem go nawet będąc studentem; a co do nazwy, jestem przecie ochrzczony, dla rodziny mam imię jak każdy.
Z konieczności muszę mówić jako reprezentant rodziny. Żebym ten urząd tobie zlecił, miano by nas za głuchoniemych.
Jak to! Przecie coś mówiła? Niesłychane!
Tak wcześnie! Oho! To go dobry duch natchnął.
Już idę, na burę
Bardzo chwalebna pamięć. Cóż z tego?
Obejdę się bez tej wiadomości.
At, co tam rodziców obwiniać! Żeby nam Jadzia dała herbaty, toby było nie tylko lepiej, ale zupełnie dobrze.
Bodajeś pękł, kufo browarna!
Jestem panna Dorota von Eschenbach, ciotka Wentzla Pan ma interes do niego? Może dzierżawca? Jest pan Sperling.
Zwariowałeś! Mam do niego polecenie od jego babki z Mariampola.
I cóż?
„Pójdę i ja”
Verboten.
Ratunku, hrabio! Te plugawe Szwaby zaduszą mnie w tej norze!
Chodź, Michel! Przedstawiam ci nowego gościa, mego znajomego z Poznania. Pan Chrząstkowski, baron Schöneich.
Ja, mój drogi, Lidii nie całuję w rękę!
Dajże spokój. Zrobisz awanturę, a potem pojedynek. Chcesz zarżnąć barana. Wstyd! Idź no w drugą stronę i załóż się z kolegami, że Herbert ucieknie za godzinę. Będzie farsa. Salutsalut (fr.)
Tego, mój drogi, uczynić nie mogę, bo mam was obu za złe partie! Najlepszą jestem ja.
Czy oni ciebie zajmują?
To mój kłopot
Et! Tej Jadzi nikt nie rozumie... Zresztą ten głupi Głębocki stracił resztę otuchy i energii. Zachorował ze zgryzoty. Odwiedziłem go. Ażem się zląkł, tak się zestarzał. pytam. jęczy. „Ba, kiedy nie sposób ratować: długi prywatne i bankowe, i procesy!”.
Żebyż! Wiedziałbym przecie, co myśli; ale ona popatrzyła na mnie jak na idiotę i wyszła z pokoju. Ani słowa! Ot, jak to drewno! Desperacja! Uderzyłem po ratunek do babki. Aj, aj, aj! Szatan mi to doradził, bom podobnej awantury, jakem żyw, nie widział. Furia pani Tekli nie da się opisać. Posłałem po Głębockiego pięciu posłańców, a nim przybył, cierpiałem najniewinniej za wszystkich Niemców na ziemi! Dostało się tęgo Głębockiemu, ale ratunku i pani Tekla nie umiała znaleźć. Nawymyślała mu i wypędziła. W nocy przyszło jej szczególne natchnienie: kazała mnie zbudzić o świcie: myślałem, że się rozchorowała ze złości, i oto com usłyszał: „Ruszaj mi zaraz do Berlina i przywieź ze sobą hrabiego Croy-Dülmen. Powiedz mu ode mnie, że jeśli nie posłucha, to popamięta Teklę Ostrowską!”.
Małpa Ja go nauczę moresu! Hej, August! Dostawić mi tu Urbana, skąd chcesz, prędko!
Z jakimś młodym, nieznajomym panem. Do Poznania, z kuframi.
Uchowaj Boże, proszę łaski pana
Nie, nie! Gadaj, jak umiesz. Cóż robić?
Osobliwość!
A ty go pewnie sama opatrujesz?
Dziękuję, ślicznie bym wyszła! Nieprawdaż, Jadziu?
No cóż, jedziesz na kulig?
Dwie rzeczy nadzwyczaj do siebie podobne!
Cicho! Co się mieszasz i przerywasz! Otóż ten safanduła traci majątek samochcąc, śliczne złote jabłko. To się stać nie powinno. Otóż, co ci miałam powiedzieć. Jeżeli ty, hrabio, pozwolisz, żeby obrzydliwy Szwab kupił choć piędź ziemi u Głębockiego, to ja, twoja babka, własnoręcznie dam ci trzydzieści rózeg na kobiercu!
Jak to Szwab? Moja Jadwinia... Ale to może i prawda... Szwab! Niemczura! Prusak! Croy-Dülmen! Pfe!
No, nic nie wiem. Moje panie okrzyczały mnie mazgajem i błaznem, więc się boję ze zdaniem wystąpić; ale widzi mi się, że papiery Adama spadły. Ta Jadzia to istny sfinks. Niechże radzą! Chodźmy do oficyny. Oczy mi się kleją.
Wcale nie. Jeden majątek więcej cóż mi może zaszkodzić? Będę pańskim sąsiadem. Dzisiaj pojadę do Głębockiego i dobijemy targu.
Oziębłość jest najniebezpieczniejszą kokieterią Pan nie zna Niemek. Po nich siostra pańska
Ach, drobiazg! Czy pan już gotów? Niech nam dają śniadanie. Zaraz poślę po Urbana, a po obiedzie ten obraz ToggenburgaToggenburg
Kiedy nie wiem ściśle. Musiałbym się spytać Sperlinga. W dobrach są rządcy i technicy: w Dülmen Thomas Spiess, w winnicach
No, no, no! Idź już sobie! Pewnie przyjechałeś bez futra. Niech ci Walenty da kożuszek Jasia. Nie fanfaronuj na mrozie.
Oto jest stajnia. Są to powozowe konie pani Tekli, młodzież i część roboczych. Reszta w pracy
Cieszy mnie, że pan zaczyna trafniej widzieć rzeczy. To postęp. Ale otóż i obora. Ma pan przed sobą opasy na targi do stolicy. Jest ich dwieście sztuk.
Tak, siostrzyczko; wrócił do normalnego stanu; zdrów i zakochany. Sprzedaje Strugę, przenosi się do folwarku, co ma po ciotce, za rzeką, z tamtej strony szosy, ekwipuje się i żeni. Co prawda, robi wyśmienity interes: mówię o sprzedaży, a nie o żonie. Przywiozłem z sobą plany, inwentarze i potrzebne dokumenty, za parę tygodni sprawa będzie skończona. Czy państwo już wracają z przechadzki? Chwała Bogu, dostaniemy herbaty.
Ano, to jasne. To cena postawiona dla konkurenta.
Ależ można, babciu Będę tam trzymał stado; tyle łąk, mówił pan Jan. Parękroć mniej lub więcej kapitału, co mi tam! Ich kaufs, GrossmutterIch kaufs, Grossmutter (niem.)
I owszem, służę panu
Albo ma ich więcej? Co do muzyki, posiada ją dobrze. Żeby pan słyszał, jak z Cesią Żdżarską grają Rapsodię Liszta...
Idźcie sobie precz z waszą gorączką! A to istna egzekucja! Kulig! Mnie starej to nawet w głowie!
Idź no do gospodarstwa tymczasem, a hrabia niech się ubiera na bal. Cóż z wami robić! Trzeba starej ustąpić i tłuc się dla was. No, no, nie dziękuj. Robię to ustępstwo tylko dlatego, żeby ten Niemiec zobaczył choć raz w życiu porządne towarzystwo i nauczył się bawić przyzwoicie.
Ej nie, widziałem przez szparę robronyrobron (z fr. robe ronde: okrągła suknia)
Niekoniecznie... ale go ma, niestety. Wiem to z listy kuracjuszy. Ej, ej, piękny hrabio! Ze mną wykręty na nic.
To zależy od tancerki.
Oto i lokaj. Zanieś lodów hrabinie, ot tam, pod kandelabremkandelabr
Ja nie wiem: „panicza” powiedziała.
Dobrze, dobrze!
Niech szuka ja ją mam.
O, bardzo proszę oddać mi ją zaraz.
Ja zastąpię pani narzeczonego.
Diabełka! Służę pani do mazura, panno Celino. Stefan już prowadzi trochę szulerów.
To ci bardzo zdrowo! Pozbędziesz się trochę pewności siebie i pychy.
Pana Adama, naturalnie!
Tückisches Weibtückisches Weib (niem.) zamruczał Jaś, a głośno dodał:
No, ale i Głębocki... ten... tego... Poślubiła orlica nietoperza! Co? Hę?
Rywale w tańcu nie są straszni. Dosyć, hrabio. Za godzinę ruszamy kuligiem, trzeba wypocząć. Jestem okropnie zmęczona. To będzie także mój ostatni walc... dzisiaj.
Ot, najmniej, bom się strasznie śpieszyłbom się (...) śpieszył
Niegodziwiec jeden! Odpłacę mu, odpłacę!
Postaramy się, że nie
W takim razie dlaczegóż pani nierada z figla?
Jak pani chce; czy ja wiem, co się ze mną dzieje od kilku miesięcy! Obłęd czy czary! To tylko wiem, że jeśli się pani nade mną nie ulituje, to sobie kulą rozsadzę serce, niech nie boli!
Ja chcę, żeby mnie pani tylko wysłuchała. W ręce pani składam me serce i życie... Tak mi je ciężko samemu dźwigać i kryć to właśnie, czym się szczycę: pierwszą uczciwą i czystą miłością. Ja wiem, że mnie pani nie przyjmie, ale pomimo to powiadam, że pani kochać nie przestanę, ubóstwiać nie przestanę do śmierci.
Ja wiem że się zgubiłem w oczach pani tą nieszczęsną pierwszą rozmową w Berlinie. Odtąd pani mi nie wierzy, ma za tchórza i nikczemnika, chociaż, honorem się klnę, i wtedy, i teraz byłem szczery. Niemcem, zakamieniałym Prusakiem zrobiły mnie tradycje ojcowskie, otoczenie, szkoła, służba wojskowa, koleżeństwo. Wszak pani to sama rozumie. Od kolebki wpajano we mnie nienawiść do Polaków; nie znałem ni ojca, ni matki. Nazywano jego ofiarą, ją intrygantką, naród jej był podły. Wierzyłem na ślepo. Moje pochodzenie kazano mi kryć przed obcymi, więc myślałem, że to rodzinna hańba i nazwę Polaka uważałem za obelgę. Zapewne winienem, żem doszedłszy lat i rozumu, nie przekonał się o prawdziwości wpojonych idei, alem był od matczynej ojczyzny odcięty murem przesądów i antypatii. Byłem szowinistą jak moja babka, choć Prusom nie przyznawałem doskonałości. I wtedy, raptem, poznałem panią. Wyznaję, że się zajęły oczy moje i nerwy rzadką pięknością, nieznaną wśród kobiet niemieckich; potem przyjechałem tutaj. Zdało mi się zrazu, że to kraj z baśni i podania, stary, zapleśniały, cudem dobyty na światło. Poznałem tu dopiero, co to wiara i religia. Żeby pani wiedziała, jakem się zdumiał raz pierwszy, gdy Jan wieczorem klęknął do pacierza; poznałem ludzi, co pracują i myślą. I uchyliłem przed wami czoła, i pokochałem kraj matczyny, i tylko marzę, by zasłużyć na wasze braterstwo. Ciężko mi, oj, ciężko! Ludzie nie wierzą, babka nie ufa i pani zaręczona!
Kiedy pan wie, to proszę czekać Nie zapominam i nie zdradzam niczyjego zaufania i panu dziękuję za pochlebny sąd...
Kto ma Jana za brata, ten przywykł do wypadków. Nic mi nie jest, dziękuję panu.
Służę.
Na zbójców mam rewolwer zawsze, a dla przeciwnika pistolety i szpadę. Żegnam pana!
Jak to, mój Prusak? Bardzo proszę! Nie możesz stąpić bez ironii. A ja ci mówię, tylko sza, że z tego urwisa będą ludzie. Zobaczysz, niech no go jeszcze pomusztruję. Prusak, ha, prawda, ale kto wie... Łaska boska...
Nie skarżę się na was, broń Boże! No, ale cóż z tego! I wam czas o sobie pomyśleć. Widziałaś Jana? Oczami pożera tę czarną Żdżarską. Zobaczysz, że dziś czy jutro dobiją targu. No, i przepadł mi Jaś. Już mu nie Mariampol będzie domem, ale Olszanka. I tak dobrze, tak być powinno; ja mu jak matka pobłogosławię. Ot i jedno wyleci. A ty, ot i tobie trzeba gniazdo zakładać. I ciebie nie stanie za jaki rok. Nie w moim guście ten hipochondryk, ale znam ciebie, głupstwa nie zrobisz i wiesz, co postanowisz. I ciebie pobłogosławię i oddam mężowi. Ot i koniec.
Ten mi córki nie weźmie. I zresztą on inny, lepszy, słodszy od tamtego zbója! Żebyś go widziała po tej awanturze z kartami! Wziął mnie za serce. „Miejcie ze mną trochę cierpliwości ja chcę być waszym, ale mi tak trudno, nikt dłoni nie poda”. Wtedy to posłałam ciebie z nim do tańca.
Po co przerywasz? Jesteś inna i basta. Tobie ani radzić, ani odradzać nie trzeba, i nie znalazłby się dość zuchwały Niemiec, który by ośmielił się uczynić podobną propozycję tobie.
Żebyś nie był z gruntu szlachetny i delikatny, nie miałabym żadnego wpływu. Sameś się strzegłsameś się strzegł
Dziękuję, ja idę spać Ani się pokazuję, nim ty jej nie przygotujesz. Ślicznych bym rzeczy się nasłuchał z pierwszego impetu!
O! Niezawodnie!
Ukochana! ukochana!
Prawdopodobnie. Idiotą nie jest i nie dziw, że odstępnego nie chciał, boś go pan pewnie obraził propozycją.
Kościół się dokończy za twoje złoto! Babka znajdzie dobry cel. To już nie mój kłopot. Ależ ty, Waciu, masz listów! Tuzin! O, i do mnie ktoś nagryzmolił.
Owszem i wkrótce. Mam kilka spraw do zakończenia.
A jakże, a stamtąd do Żdżarskich
Ja babci pomogę
Pan łatwo zapomina, widzę, sądząc z listu tej damy. A jednak ma ona zupełną słuszność. Nikt przed nią nie ma prawa do pana, a ja najmniej. Wstań pan, bo odejdę.
Daruję panu list hrabiny Aurory
Tak, i dotrzyma niezawodnie Szalony człowiek. Dałbym, co mam, żeby być na jego miejscu, a on mi zazdrości. Szalony!
Ba, żeby miał tyle tylko co ona szans wygranej!
Dalej słuchajcie: „pierwszymi ofiarami furii bywają najbliższe osoby: służba, doktorzy, krewni, przyjaciele”...
Dziękuję a ja jej wyswatam męża i basta! Albom nie brat? Chodźmy tymczasem słuchać muzyki. Zabierz, Waciu, to in folio oprawisz je kiedyś w złoto, co ci będzie lepszym swatem niż ja. Głębocki caput!...
To poślij! Kara boska z tą młodzieżą!
A jednak byś jej na inną nie zamienił?
No, nie mówię tego. Czasem zdaje mi się, że tak, ale to bardzo rzadko. Biedna nasza dola! Ot i Wentzel! Szukał biedy, jak na złość samemu sobie. Miał kogo wybrać!
To dobrze. Jeżelibym, Jadziuniu, ja, kochając Cesię, był związany z inną słowem, to honor każe mi zerwać słowo, bo inaczej będę kłamcą, oszustem i krzywoprzysięzcą. To obowiązek człowieka, przykry, lecz konieczny.
Nie. Powinnam sama odpokutować. Dodałeś mi otuchy. Dziękuję ci.
Bom radbom rad skrócone od: teraz [jest]eś. dopiero kompletny twór boski; dostępna dla śmiertelników. No, przyznaj mi się przynajmniej, kiedy się to stało, to straszne słowo, dawno?
Że jeżeli dba o nasze braterstwo i wdzięczność, to je posiada, i że go jak swego powitamy.
Zbyteczne; załatwię to sama. Dziękuję!
Niech pan nie zachowa do mnie urazy i daruje to, co powiem.
Ja też i na pani się zemszczę. A teraz żegnam. Załatwiliśmy interes. Zostały rachunki, które podsumujemy później. Życzę pani pomyślności!
Taka zadymka może jutro.
Nie, hrabiemu. Wolałabym, żeby nie przyjeżdżał na twój ślub.
Możemmożem wtrącił z uśmiechem.
Nie narobi, uspokój się Widzisz, tam na lewo...
Zdrowa, ale ty istotnie nietęgo wyglądasz. Coś się zmieniłeś... i bez brody? Panna Celina przestanie się tobą zachwycać.
Może spróbować?
I owszem. Moja klacz nie lubi stępa.
Za co? Że pan mi zrobił najwyższą przyjemność, wypełnił moje marzenie? To ja panu tego nigdy nie zapomnę. Brata mego kochałam nade wszystko. Był mi pierwowzorem, mistrzem, zastępował nam ojca. Człowieka takiego hartu i nieskalanych zasad trudno znaleźć. Gdy go wzięto do wojska, płakaliśmy jak skazańcy, a on, biedny, żegnał nas, prosząc o modły. Nie dla niego była ta służba. Po manifeście wojennym nie miał już czasu odwiedzić nas, ruszyły pierwsze pułki polskie, wszędzie pierwsze. Parę listów odebraliśmy smutnych. W dzienniku w liście zabitych znaleźliśmy biedaka... Wielbiono odwagę i zapał. Po trupie jego szli Niemcy do zwycięstwa, a jemu grali, grali, jak na urągowisko... Biedny rozbitek!
Dlaczego? Jest to dowód wielkiego zaufania i uznania pana charakteru, którego nie można lekceważyć. Przed rokiem nie wybrano by pana.
Na troski najlepsza pociecha a tej się nie spodziewam.
To zależy od mego przyszłego męża
„Held”!
Tego nie byłam ciekawa. Powie sam babci, bo oto idzie.
A to dopiero bieda z tą miłością! Popatrz na Jasia, to się wyleczysz. Idiota zrobił się z chłopca. Ani do tańca, ani do różańca. Nos mu trzeba ucierać. A Jadzia! Myślałby kto, że lepsza!
Nic. Tylko w serce ludzkie łatwiej trafić niż w rzucony pieniądz.
Nie zgadzamy się w tym zupełnie, panie hrabio. Zazdroszczę panu łatwej pociechy i spokoju.
Panna Jadwiga płacze po Głębockim. A ma trzech konkurentów rodaków, znajomych. Gdzie mnie próbować nawet!
Nie. Uniósł? Broń Boże jeszcze pokaleczył! Znowu gotowi ślub odłożyć. Ach! Ja nieszczęśliwy! Pojadę go szukać.
Z panem Głębockim... Czyż się panowie nie obejdą bez niego?
Po co te wyścigi! „Bohater” niezawodnie wyprzedzi, a w końcu z zabawy może być awantura i nieszczęście.
W takim razie nigdy... Od tej odpowiedzi zależy moje małżeństwo.
Żeby pan był domyślniejszy, obeszłoby się i bez tego. Czy pan nie uważauważać
Bardzom radbardzom rad tłumaczył się Jan.
Owszem, proszę pana
Czyś tak bardzo głodna? Sądząc po sobie, myślę, że zakochani nigdy nic nie jedzą. Nieprawdaż, Waciu, i ty nie masz apetytu?
Zostawiliśmy dla was. Słowo daję.
No, dobrze już, dobrze. I ty coś dziś w gorączce. Marszałek prosił, żeby go zabrać po drodze. Może mały powóz? Czegóż stoisz pode drzwiami i głowę mi durzysz! Niech dają śniadanie.
Zdrowa, babciu, zdrowa i wesoła! płaszcz chroniący przed kurzem..
Ja się nigdy z drogi nie wracam, babciu.
Idź, Paweł, do niego i poproś o klucze
Pi, pi! Siostrunię hrabiowie wożą! Jakie cugicugi śmiał się staruszek i mrugał znacząco.
A cóż mi siostra mówi o zamordowaniu?
Niezawodnie, panie marszałku. Ale oto i Braniszcze. Wszystkie powozy już przed kościołem. Słowo daję! Jan już piechotą idzie naprzeciw.
A wiesz, że strzelali do hrabiego?
Marszałek żartuje
Z panią Ostrowską. Wzywa nas.
Kto ma z kim żegnać się, to szczęśliwy
Nie omieszkam z rady skorzystać. Czekam pana sekundantów, bo wojować obelgami nie zwykłem. Chodźmy, panowie!
Życie Wentzla!
Myślę, że i ty byś nie zniósł nazwy pruskiego szpiega! Zgoda byłaby tylko możliwa w razie przeprosin pana Głębockiego.
Nie, Jasiu. Dziękuję ci!
Czy i przed Janem ukrył się pan dla tegoż powodu?
I po co panu słowa... i teraz...
Pójdę już, pójdę! Spełnij tylko mą ostatnią prośbę, ukochana! Może już się więcej nie zobaczymy.
Zgoda!
Nic. Tak się należy!
Ślub można odłożyć. Twoje zdrowie ważniejsze.
Tak, ciociu, ja w zamian odłożę swe małżeństwo.
Nie żałuj grosza na taki cel...
Nie znam!
A którzy, ciociu! Po ojcu, czy po matce?
Intrygi, plotki, kabały. Ofiary twego zaślepienia!
Dałby to Bóg!
Gdzież list, ośle?
To wytłumacz, żebym się mógł ustrzec!
Owszem, wierzę i dlatego się nie boję.
Byłeś i zostaniesz lekkomyślny! Tu, w tym domu takie małżeństwo źle błogosławić. Błogosławiłam już jednej na zgubę, na poniewierkę, na śmierć. Czy i drugiej mam na to samo błogosławić?
Ha, ćwiczysz, najdroższa, w domyślności.
A jak cię czeka los jego matki?
Nie, babciu! Nic, prócz bezmiernej wdzięczności i przywiązania.
I jak jeszcze! Znakomitość, majorze, dzięki waszemu wychowaniu i opiece. Król młodzieży, półbożek pięknych pań, mój przyjaciel, Wentzel Croy-Dülmen!
Moje uszanowanie i ukłony ślicznej córeczce
Niezawodnie, bezpieczniejsi dla naszych pleców. Nieprawdaż, Wentzel?
Zdrowie dam!
I ty! Żyj, używaj, kochaj i bądź zdrów! Miałeś dla nas otwarte serce, dom i często kieszeń. Trzeźwi mówią, żeś zamknął te skarby, ale ja, pijany, nie widzę różnicy. Szczerość siedzi w kieliszku. Bądźmy szczerzy! Dajmy każdemu żyć, jak chce, a kogo warto, kochajmy i ceńmy. Szlachetnych ludzi mało znajdziemy, więc ty, Wentzel, zostaniesz nam zawsze w pamięci. Uczyliśmy się razem, służyliśmy razem, bawiliśmy się razem. Nie rozwiązujmy tych węzłów i pożegnajmy się dawnym naszym okrzykiem studenckim: fest, froh, freifest, froh, frei (niem.)
Och! żartujesz
Beniaminku po co pytać, gdzie to jest daleko kwiatki zawsze blisko i lekko zsunęła mię z kolan, lecz ja nie pobiegłem według jej rady, tylko sobie poszedłem brzeżkiem rzeczki i próbowałem, czy też ja się dostanę daleko za pole gdym ręką wyciągniętą iglastych krzaków jałowcu się dotknął, a nie dotknął ściany nieba i zrozumiałem co to jest „kiedyś w przyszłości”.
Ale gdy więdnąć przyjdzie, to smutniej zwiędną to były także słowa mojego instynktu.
I ty, chłopcze przytul się do mnie plecami, tak, dobrze wziął fuzję, wymierzył i ułożył mi palce na kurku i na moich dopiero swój własny położył. W czasie tych przygotowań mały punkcik na drodze z dala czerniący przybliżył się wolno, poważnie jak monarcha w granicach państwa swojego zuchwały. Ten wilk, dowiedzieliśmy się później, był sławny w okolicy. Dopiero na kilkanaście kroków od nas dał ogromnego susa. Moloch także nie mógł wytrzymać leżeć w tej chwili brat mi palec nacisnął Ale prędzej niż to wszystko mogliśmy spojrzeniem objąć, zwierz skaleczony rzucił się prosto do piersi Zitty Kiedym się zerwał równymi nogami mimo wiedzy prawie odbiły się na niej tak dokładnie Z tego obrazu na przykład widzę doskonale nie tylko mego brata, co z siodła zeskoczył nie tylko Molocha, co w kudły przeciwnika łeb zanurzył, w rozszarpane mięso tak pysk utopił, że mu go nawet już widać nie było widzę wszystkie zęby w rozwartej paszczęce i mógłbym je anatomowi wyrysować bez uchybienia żadnego.
A ja ci powiem, Beniaminie to co słyszysz w tej chwili to wszystko to wszystko jest Bóg...
O mój synku! wszystko, czego już nie ma, wszystko, co jest, wszystko, co będzie, to się znajduje w książkach do tej książki podobnych. Ja też co prędzej wszystkich nauczyłem się znaczków, ich użycie sam ojciec mi wskazał dziwnym sposobem. Pamiętam, kiedy pierwszy raz dał mi do złożenia te słowa: „Mama cię kocha”, to mi potem odebrał elementarz, kazał oczy zamknąć i wyobrazić sobie mamę w tej chwili, gdy nad moim łóżeczkiem schylona budzi mnie pocałowaniem na dnia dobrego życzenie. Później obiecał mi, że w kilku literach zobaczę dużo kwiatów, drzew, owoców i dał mi przeczytać Później na wyraz przypomniał mi, jak to ona maleńka drżącym światełkiem, gdzieś wysoko na niebie migoce, a powiedział mi jednak, że gwiazda to świat. I ja tak nauczyłem się czytać od niego wyraz każdy obrazem, uczuciem i myślą. Matka... Czy wy wiecie, dlaczego ja z takim uszanowaniem z drogi ustępuję i głowy uchylam, gdy koło mnie przejdzie w podeszłym wieku kobieta? Czy wy wiecie, dlaczego nigdy nie przejdę koło żebraka, bym do niego z jałmużną ręki nie wyciągnął, koło smutnego, bym z chęcią pociechy myśli ku niemu nie zwrócił, koło płaczącego na drodze dziecka, bym go wyrazem pieszczoty nie utulił, na ręce nie wziął, w zimie przy własnej piersi nie rozgrzał lub w lecie od przejeżdżających wozów z niebezpiecznego miejsca nie usunął? tkliwą, anielską, błogosławiącą... tak wszystko czyniącą, jak ja przy niej czynić nawykłem. kiedy późniejsze w przeciwieństwo stawię... ale przecież wy nie lirycznej elegii chcieliście ode mnie, ja mam tylko co do wypadków mego życia waszą ciekawość zaspokoić, jednak pozwólcie na chwilkę rozdziwaczenia. Upadek, RozpaczCzy się z was komu śniło kiedy, że go z wysokiej bardzo i bardzo stromej góry, np. z takiej góry, z jakiej Chrystus widział wszystkie królestwa ziemi i wszystkie skarby królestw, że go, mówię, z takiej góry w przepaść jakąś strąciła Przypominacież wy sobie owo spadanie, coraz wolniejsze, coraz cięższe, a coraz ciemniej, coraz okropniej, a spadający wie, że tam gdzieś na dnie rozbić się musi, tylko dna nie dojrzy, nie dojrzy! jest czas na wspomnienie każdej radości straconej co tak bez śladu zniszczeją A tu jakby dla zaostrzenia tortury piekielną fantasmagorią rozwija się przed nami ów obraz na owej górze podziwiany; I tylko nam sęp żalu kawałami serce szarpie, że gdy się miało umierać, czemu się z tej góry głowy nie rozbiło? gdyby jeden krok tylko, jedno poruszenie a teraz daremnie, teraz praw natury nie cofniemy, zaciężyliśmy nad głębią, trzeba spadać spadać! Jedna przyszłość nam została i gdyby raz już skończyć gdyby nie żyć przepaść Miltonowskaprzepaść Miltonowska człowiek jest kamieniem nie rozpacza już. Człowiek kamień gdy upadnie, czyż choć tam w głębi chyba do tego, com ja czuł na jawie
Więc dlatego już mię i przywitać nie chcesz?...
Moja rada, Beniaminie, jest ta, że przede wszystkim powinieneś być szczęśliwym zbrzydniesz tak okropnie, że nawet Ludwinka, która wszystko smutne lubi, nie pozna cię wtedy i minie ze wstrętem.
Tak jest! w nieszczęściu, kiedy spróbuję wszystkich sił moich, użyję wszystkich praw człowieczeństwa bo walka z nieszczęściem jest siłą najwyższą!
Opieka, Idealista Jak można z takim kaszlem w noc Bożego Narodzenia wstawać boso i nawet płaszcza nie zarzucić.
Dobrze, dobrze Beniaminie młody jesteś użyć jej musisz koniecznie bo przecież wszystkie arterie wzbierają czerwieńszym sokiem niby lawą gorętszą to się natura wstecz cofnie i głębię ducha zatruje. czy snu takiego nie miałeś? ty taki młody daj pokój lepiej, bo tysiące patrzą na ciebie daj pokój daj pokój daj pokój Ale słuchać nie chciałeś ręce drżą do cugli im ich więcej, tym lepiej. konie pianą parskają nieba nie widzisz czy jej uciekniesz a słyszysz, jak to się śmieją Spiesz się, spiesz się a czy słyszysz oklaski Spiesz się tam na przeciwko sędziowie z bacznym okiem i meta już bliska chciałbyś krzyknąć ty pierwszy. bierz nagrodę i wychodź ze szranekze szranek „to on, to on, zwycięzca hipodromu...”.
Obraz Aspazji i Alcybiadesa usta, co się nie skarżą, łzy, co bez wiedzy płyną, dusza z przewagi nerwów wyzwolona, świat ziemski daleko w przepaść zapomnienia odepchnięty dziś: pogaństwo. do duszy wstąpiło i kazało się malować; i odtąd całe życie moje było ciągiem jednej nad tym obrazem pracy, a nie przed sztalugą tylko. Ja wszędzie i w każdej chwili zbierałem farby, zarysy, pod wszystkie światła promienie ustawiałem go sobie, i na koniec treść jego przejęła mię, przepełniła i zacząłem nią żyć, żyć wonne kwiaty i wonne kadzielnic kosztownych dymy, światło czystej oliwy, światło drogich kamieni i najświatlejsze światło spojrzeń pięknych oczu! tego odpychać nie można kiedy to nawet przedążysz sławy pragnieniem i przepięknisz chwilą natchnienia o doprawdy wtedy i życia, i miłości, i sił swoich nie ma po co żałować! Śmierć, Cierpienie, SzczęścieJa dziś rozumiem, dlaczego Ateńczycy taką mieli przeciw śmierci odwagę, jakiej w całych dziejach ludzkości już nie znajdziesz potem? bo żyli! ale kto nie wie, co go później spotka, lub też upewniony jest właśnie, że go nic spotkać nie może, kto w zgonie widzi tylko rozstrojenie organizmu, ból choroby, martwość trupa i popiół urny grobowej, a jednak śmiało naprzód postępuje, ten się dopiero śmierci nie boi. oto szczęśliwy jedynie kto wesoło użył wszystkiego, kto naczerpał pełnymi rękoma w skarbach ziemskich i pełnym mózgiem w rozumie bogactwa, ten się nie będzie z przeznaczeniem kłócił. Interes, Kondycja ludzkaJest w każdym człowieku pewna miara kupieckiej rzetelności... bierze się od natury tyle Bierze się życie oddaje zużyte, rachunek czysty, sumy równiuteńkie Ale kiedy nieszczęście przy twojej jednostce długi szereg okropnych nicości, smutnych zer dopisze a jak tu oddać, co mię tyle cierpień kosztowało? na łzy i cierpienia, szachrajską taksą zgonu są konwulsje Jeśli nieszczęśliwy w paroksyzmie rozpaczy, w napadzie obłąkania, sam sobie życia nie odbierze; to nie wierz mu nigdy, że chce umierać nieszczęśliwy trzyma się jutra całymi siłami drętwiejących rąk swoich, bo z jutrem łączy go coś silniejszego od nadziei samej, łączy go ciekawość: nieszczęśliwy, gdy mu umierać przychodzi, umiera z przekleństwem na ustach, wyrzuca piekielne szyderstwo Bogu i pluje na świat, co mu niezrozumiały, niepojęty, dał potrzeby bez zaspokojenia, dał czas do cierpień, a nie dał jednej chwili do radości.
Ale chciałbyś zrozumieć stopień. do piekła daj pokój tym urojeniom poznawaj i bierz.
Więc chciejcież mi powiedzieć, czy z panią tego zamku będę mógł się widzieć?
Już ja się przyznam, że bym wolał jako uczestnik tajemnic Mitry wystąpić.
Jest ubiór Alcybiadesa...
Pani urodziłaś się w którymś roku którejś olimpiady greckiej przepraszam, iż w tej chwili stanowczo jej oznaczyć nie mogę, ale mi erudycji nie starczy na wyszczególnienie daty z tego czasu, który w ojczyźnie twojej Peryklesowym wiekiem nazywano.
Hej, dziewczęta! przynieście mi lutnię
Ja kocham jak Bóg Miłość Boga czyż to nie jest najwyższa wyłączność najnieprzystępniejsza tajemnica? to Bóg wyrzucił z siebie i to jest światowe albo ludzkie przyszłość, której nikt nie odgadnie, jest w Bogu. umierający z Bogiem się łączy Bóg wiecznie kocha, bo wiecznie posiada Cóż wam się zdaje? że On ma tylko ziemię i Niebo? gwiazdy i słońca? błyskawice i pioruny? on ma to, czego wzrok wasz nie znieważy i myśl nie zbezcześnizbezcześnić on ma tajemnicę i zniszczenie. narodziny świata i zgon. on by przestał być Bogiem, a wy byście się stali Bogami. Szaleni! Jeszcze raz powiadam wam, że ja kocham miłością bożą a moim jest to, co tak do mnie należy jak przeszłość do Boga jak zapomnienie do tajemnicy moją ta perła jedynie, którą, przykładem Kleopatry, rozpuszczoną z napojem wypiję Patrzcie, jak zbladło biedne dziecko Grajcież, śpiewajcież temu dzieciątku wasze kłamliwe piosenki.
Słuchacz zgodzi się na wszystko.
A ja ci mówię, strzeż się brata mego, gdy śpiewać nie skończy, bo chociaż on dowcipniejszy, mędrszy, poważniejszy niż wszystkie szczury, które się kiedykolwiek dyplomatycznymi papierami japońskich i chińskich mandarynów utuczyły, lecz jest przy tym trochę dobroduszny, ślamazarny, romansowy, nerwy ma zdrażnione, mózg użyciem opium wzburzony, niektóre władze umysłu przytępione już, niektóre władze ciała niezbudzone jeszcze radzi mu jednak wszystko stawić na kartę i pojechać do Niemiec, tam jedynie może się brat mój na przyzwoitego wykierować człowieka, objąć katedrę filozofii albo się zapić piwem bawarskim.
Mylisz się, Beniaminie „ta piękna kobieta” i wróci, o, wróci do mnie.
Może byś chciała tak szydzić i żartować ze mnie jak w owej nocy, piękna, czy pamiętasz ją? Och, ja się niczym nie zrażę bo ty mię kochać będziesz ja cierpiałem Jakże ty mię kochać będziesz musiała, kiedy to się tak wielką miłością kocha tych, którym się dobrze czyni. chociażbyś serce wyrzuciła z swej piersi, choćbyś wszelkiemu zaprzeczyła uczuciu, jeszcze, jeszcze wtedy kochać byś musiała tego, który by w potrzebie wsparcie, w niebezpieczeństwie życie przyjął od ciebie. choć tylko na wrażenie przyjemne Och! powiedz mi, że byś go kochała!...
A toż dlaczego Beniaminie, jeśli prawdą będą? Jeśli prawdą będą, jeśli ja cię ukocham jeśli ci powiem: „Wyczerpnęłam wszystkie zbytki, uciechy i szaleństwa, przerzuciłam karty ksiąg najmędrszych, mam i znam wszystko, ale mi świata zabrakło, a przypomniałam sobie o innym świecie, o szczęściu innym Beni mój, kochaj mnie, Beni mój, ja cię kochać będę...
Nie, nie w zamku, pierwej, daleko. słuchaj, bo to jest chwila jedyna, może i ostatnia, w której mam siłę zebrać resztę zastanowienia i powiedzieć te słowa. Aspazjo, Aspazjo! jeśli ty nie chcesz lub zdolną nie jest kochać ja cię nie potępię Może ty pragniesz hołdów, uwielbienia, miłości? mów, mnie i na to serca wystarczy poprzestanę na obrazie twoim, nie zbluźnię ci nigdy innej kobiety wyborem Powiedz i zostaw mię tu samym; choćbym nie miał siły zawlec się do domu, choćbym tu skonał opuszczony i biedny, jeszcze w skonaniu błogosławić ci będę i powiem przed Bogiem w niebie: Aspazjo, miej litość
Dziękuję ci, rybaku
Sześć lat, Beniaminku.
Co ty mówisz, Ludwinko bo jeśli on jest takim, jak mi o nim Bronisia mówiła
Znam i to mój braciszku.
Otóż to znowu! szlachetność stoicka, wyrzeczenie się i zaparcie No proszę bez wszelkiego dobra człowiek dopiero najlepszym być może zastanów się przecie, Ludwinko. czy ja bym nie był szczęśliwy? Szczęście!... Ludwinko, Ludwinko! gdybyśmy oboje pomyłkę naszą uznali i zaczęli życie inne, spokojne jak ten ubogi domek nasz, dobroczynne, jak dzień z życia matki naszej wzięty jej słowo w piękność zaczarowało ten światek maleńki... Wszak prawda, Ludwinko? nie straszyłbym cię już nigdy...
Prawdę mówisz Ludwinko
Zdało mi się, że już powiedziałem państwu... jak to, czy nie?... musiałem zapomnieć Poganką.
No, no, dość już tego, dość tego wstydźcie się moi drodzy, dysputujecie jak średniowieczni scholastycy nad subtelnością wyrażeń tu dusza ludzka zamiera i nikt z was jeszcze nie pomyślał, że przede wszystkim, że najpierwej trzeba duszę i człowieka ratować.
Ach! gdyby ten Beniamin mógł się modlić!...
Więc słuchaj, powiem ci Beniaminie, wszak wierzysz w ducha nieśmiertelność...
Niewielki a przyznam się wam, że i ja tu, na poparcie Marsupina przysłany umyślnie, wiele więcej zyskać się nie spodziewam.
My mówimy u matki i przypisujemy to czarom zbrodniczym lecz ponoby właściwiej było rzec, popadł w niewolę namiętności! a czarem jest ta piękna maseczka kochanki!
A! ja! Wprawdzie jestem posłem króla i cesarza, ale cóż ja tu zdołam, gdy wy nie mogliście nic uczynić. Chyba powaga ojca mojego...
Ze mną? Ja pociągnę za dworem
Królowa młoda nadto jest bogobojnie, skromnie i miłościwie wychowaną, aby się uskarżała na to co cierpi; znosi ona, ale cały świat wie, że pożycie młodych małżonków nie takie jest jakiem być powinno.
Wiadomo przecież że jest synem posłusznym. Dla czegóż W. K. Mość, która masz nad nim władzę, nie nakażesz mu, aby nie zaniedbywał żony. Jeżeli od dawnych miłostek odrazu się uwolnić nie może, niechby przez to nie cierpiała żona. Taka wzgarda dla córki pana mojego, dla synowicy cesarskiej jest dla obu obrażającą. Cesarz nie zniesie zniewagi takiej.
Młody król! młody król żeby się zaś dał tak powodować matce, jakby jeszcze dzieckiem był, woli nie miał... niepojęta rzecz! Mówcie co chcecie! ona i jej astrologowie, czarnoksiężnicy, doktorowie poją go i rozum mu odejmują, a kto wie jakich zażywają środków.
I u młodego musicie być, i u młodej królowej ale ani pan Boner, ani nawet ks. biskup Samuel nie potrafią nic, jeżeli stara żmija przeszkadzać zechce.
A August?
Ale nie tam, gdzie jej idzie o panowanie Nie pożałuje na nie.
Jeżeli król młody wyjedzie a porzuci swą Włoszkę, pora będzie się swatać do niej i was od niej uwolnić.
Choćby staremu szatanowi!
Różnie twierdzą lecz jeżeli istotnie zaraza się wzięła, nic pilniejszego nad to, by dwór ztąd wyprawić. Na królu naszym starym i życiu jego leży wiele.
Dziwię się bo za głupca mam, kto gdy go słuchać nie chcą, jedno klekce zawsze i próżno gębę studzi.
Nie wiem nic a jam zawsze do wszelkiej gotów, choćby z tego świata na lepszy. Skrzyń i sepetów nie mam, czapkę i kij zabrawszy, wszystko moje niosę w jednem ręku. Reszta w głowie.
A! a! gdybyż synowica cesarza, przed którego potęgą drży świat, zebrała się na to postanowienie, na to męztwo.
Dałby to Bóg.
Tak tak, a matce i mnie to wyrzucać będą. Przyjaciele i szpiegi króla rzymskiego patrzą, wiedzą wszystko, królowę i tak czernią, zrzucą winę na nią, mścić się będą na królowej Izabelli.
Nie pocieszajcie mnie Wy nie wiecie nic jak ja, jesteśmy na łasce losu, a co on pocznie z nami, któż zgadnie? Serce moje czuje, iż wszystko skończone... żyć mi się nie chce... Co było nie wróci!
Tak! tak! gdyby to była rzecz tak łatwa do wykonania jak do powiedzenia! Ale to wszystko na mnie spada! wam z tem nic, jemu to nie szkodzi, ja pokutuję za niego... na mnie rzucą kamieniem.
Przysięgi tej natychmiast dotrzymywać nikt cię nie zmusi. Mąż się zgodzi być powolnym
Wyjdziesz za mąż, będziesz panią swej woli! pojedziesz za królem, usta zamkniesz ludziom!
Bianko dla mnie, dla mnie jest ona nową i niespodziewaną, nie przewidywałam tego nigdy. Nie dosyć, że jemu narzucono żonę, mnie tak samo chcą narzucić męża.
Zostaniesz więc w Krakowie Szkoda mi cię bardzo. Wiem od naszej ochmistrzyni, że na regestrze tych co królowej towarzyszyć mają, ty się nie znajdujesz. Zatem będziesz tu męczyć się na zamku, wśród powietrza, które już na mieście panuje, a jutro i tu, na Wawel ten ogień wtargnąć może.
A wy powinniście wiedzieć że jeźli myślicie mnie oszukać, zawieść, siłą przemódz, zawiedziecie się na tem. Mam obrońcę w królu, w królowej, ale i w sobie samej, tak.
Ja ich nie potrzebuję
A jam się zaklął, że przebojem dostanę się bodaj Powiedzcie ks. biskupowi, iż dla czci króla pana mojego, jako poseł jego ustąpić nie mogę. Mam listy, mam szkatułkę dla królowej Elżbiety, nie oddam inaczej jak do rąk własnych.
A ja! ja tu już u was nic nie znaczę Wszystko dla młodej czynicie, dla mnie nic. Cóż wam ta młoda przyniosła? co? ja wam skarby wniosłam, a ona grosza nie ma.
Wiem i mam tego dowody ale to mnie od spełnienia obowiązku nie powstrzyma. Nie ruszę się ztąd, aż mi miłość wasza wyjedna posłuchania.
O ile ona starczy!
Szkoda mi was
Ilu was będzie?
A! nieszczęśliwa Elżbieta moja! dziecko niewinne w szponach takiej harpii... Co ją czeka!
Czary są, czary! nic innego.
Na Litwę przecie niemi sięgnąć będzie trudno a jeżeli królowa matka syna kocha, to mu żony odbierać nie zechce, gdy się przekona, że się do niej przywiązał.
Jako? moje małżeństwo żadnem jest! Męża mojego nie znam. Wzięłam go jedynie dlatego, abym mogła sobą władnąć i tu przybyć, a wy mnie, królu i panie, karzecie za to, co mnie najwięcej kosztowało i było ofiarą dla ciebie.
O! uderz się W. K. Mość w piersi! Łatwiej to uczuć mnie, matce, niż wypowiedzieć i wyliczyć. Od kilku miesięcy listy ustały prawie, ton się ich zmienił, w kilku znalazłam zdania zupełnie moim przeciwne. Naostatek...
Maż to być wyrzutem, że ja sobie w ten sposób poczynam?
Nie potajemnie, ale jawnie świadczą o królowej ci, co ją też widywali ciągle
Ja nie potrzebuję żadnych oznak wdzięczności... dla siebie nic ja pragnę waszego dobra. Nie powinniście się dać upokarzać królowi Ferdynandowi i pozwalać narzucać żonę.
Tak jest ja się tem równie cieszę jak król ojciec mój, bom tego pragnął.
Kocha cię winy jej nie widzę.
Jak?
A! wszystko zapomniane tyś mój, jam służebniczka twoja.
A! ten sen nieszczęsny! zawsze ten sen, co jak kamień spada na mnie.
Nosiła zawsze sztylet u pasa, jam nic nie winien
A nie zimno ci? Podejdź tu. Usiądź!
Nie wiem.
Zaraz. Wnet ci będzie całkiem ciepło.
Wargi masz takie zimne, mój chłopczyku, odmroziłeś je sobie, biedaczysko!
Nic nie powiedziałam. Daj spokój!
I co z tego, że ma żonę? Ja też mogę nią być.
Żebym tak żył!
Nie wiem.
Kiedy ma się gorączkę, to znak, że chory... Podaj mi szczypior.
Skąd mogę wiedzieć
A może byś tam pobiegł?
Przestań już trajlować, głupcze!
Daj spokój z twoimi specjalistami. Kazałam kupić słoninę. Przy bożej pomocy wyzdrowieje.
Idiotka z ciebie!
Broń Boże, Rachelciu, przysięgam, żem wódki do ust dzisiaj nie wziął.
Ale ona to robi po cichutku ona sobie popija w nocy. Ja bynajmniej nie uważam tego za grzech. Człowiek stary dlaczego ma sobie odmówić?
Znam te twoje przypowiastki...
Tra-la-la, tri-li-li...
A co tam słychać Władku? Dużo wody nalałeś do beczek w domach bogaczy?
Oczywiście, że nie. A u pani Dancygerowej beczka jest duża. Taka duża!
Taką dużą, wielgachną beczkę.
Przyszykuj sobie dużą beczkę, większą od tej, co jest u Dancygerowej.
Opowiadam. I ten, któremu się to nie podoba, może sobie uszy zatkać.
Jak się ma głupią żonę, to trzeba rozmawiać z Władkiem.
Przestaniesz?
Nie podoba ci się? Możesz się rozwieść.
Tu jestem, mamusiu!
Uzdrowiłabyś go? Babcia też, dzięki Bogu, wiedziała, co robi, nie Mendel?
Tak, dzięki Bogu.
Wkrótce ma się żenić.
Coś takiego!
Hmmmm... wszędzie ten sam świat.
Ma się rozumieć. Jak można wpuścić do domu szczotkarza!
Nie trafia się okazja.
Nie. Nie będę.
Już nigdy tam nie zajadę.
Nie chcę go więcej znać! Co ja u niego miałam? Najlepsze moje młode lata straciłam. Przed ślubem opowiadał mi, że jest dziedzicem, że ma folwark. Pożal się Boże, co to za folwark!
No, cóż. Berła! Nie zawsze przecież jest tak, jak sobie człowiek wymarzy.
A co? Barchan?
Ale tu nie jest Warszawa.
Ważna mi nauka.
Nie ma obawy. Niech się przejdzie trochę dopóki słońce świeci.
Tak, tato, już jestem zdrów.
Tak, u babci...
No to bardzo dobrze. Odprowadzę cię.
Dlaczego nie miałbym jej przeklinać? Przecież uderzyła mnie w twarz rybą.
Nie trzeba. Dziękuję za nowinę, której on chce wysłuchać.
Obyś tak gadał w malignie! Ty idioto! Czy tak się grzeje nogi?
Szolem Alejchem! Witaj!! Jak się masz?
No, wiesz... czasami przynosi do domu wiadro wody, wynosi śmieci...
Jak Bóg da, jutro.
Nie najgorzej... można wytrzymać.
Tak... ale ona mnie nie dostrzega...
Ładny mi mąż! To zaprzęg, a nie mąż!
A jeśli nawet, to co?
Chodzi ci o to, żebym cię przeprosił? Więc cię bardzo przepraszam.
Tak. Poleciłem dać świeżą. Jest w domu ciepło, czysto.
Dostanie się.
Haim! Haim!
Dobrej nocy. Dobrego roku. W szczęśliwą godzinę.
Od Jojny i od Abramka.
Na co się spóźniłam?
Nie jestem dla ciebie żadną ciotką, rozumiesz?
Jak ci dam w pysk, to zobaczysz swoją prababkę.
Kto mówi, że gorsza? Uchowaj Bóg! Zaczekaj, rzucę okiem. Może znajdzie się miejsce w szafie.
Na dworze. Dwa kroki od drzwi.
Na psa urok. Niczego sobie chłopak. Chłopak jak świeca. Podejdź no bliżej.
A z pianą już odlewasz się?
Nic podobnego. Mnie, która śpi jak kura, nigdy nie budzi.
On przecież, tak czy owak, nie słyszy tego, co się do niego mówi.
Nie krzycz tak. Wiedz, że ja kiedyś zadusiłam chłopca, który tak jak ty krzyczał.
Głowa mnie troszkę boli.
Widzicie ją? Boi się o chłopca! Dobra, dobra, ten twój chłopaczek, to twoje biedaczysko, wie więcej niż my obie.
Powiedz mi prawdę, Lejzorze...
Hudl powiada... to znaczy, nie mówi tego otwarcie...
Co?
Ona powiedziała, że ty z nią...
Nie, Frumet! Ona musi natychmiast się wynieść stąd! Podła baba! Bezczelna wiedźma!
Biada mi syneczku! Gdzie cię boli?
Co zrobić? Co za pytanie? Zadusić go trzeba i koniec. Żeby taki młokos nie dawał oka zmrużyć!
Podepchnij sobie własną durną łepetynę! Idioto! No, zjeżdżaj z nim razem, chojraku!
Chwała Bogu!
Co znaczy za kim? Tęskni się...
To tak? W takim razie jestem twoim bratem.
Co znaczy, nie słyszałem? Na naszej komodzie stoi przecież twoja fotografia. Jak mogłem ciebie nie poznać!
Czy dobrze cię chociaż traktują? Czy są z ciebie zadowoleni?
Skąd go mogę znać?
No to przekonajmy się, czy pani umie. Pani pozwoli?
Tak, mamo.
Dobrze mamo, zamknę.
O nic. Śpij. Już późno.
Śpij!
Zapomniałem zamknąć drzwi.
Zaraz zasiądę Jeszcze mam sporo roboty w kuchni.
Co znaczy nie masz? Masz tu orzechy.
Taki piękny dzień, a ty siedzisz w domu
Powiem ci całą prawdę, ciociu. Było tak. Umówiliśmy się na spacer do lasu. Ja i on. Nic nie było. Spacerowaliśmy. Rozmawialiśmy o Warszawie, o Łodzi... Potem, kiedy zrobiło się ciemno, on chciał...
Sama jesteś parch!
Wystarczy, że tam byłeś.
Trudno, łachmanów przecież nie nosi.
Nie, sam nie pójdę.
Ach tak? No, cóż...
Chana jest mi tysiąc razy droższa niż Noemi!
Moje siano przynajmniej pachnie! Z twoich zaś złotych interesów nie wyczuwa się dobrego zapachu.
Tu nie chodzi o gorączkowanie się. Tym razem chodzi o zupełnie inne nieszczęście. Ten Niemiec, Fleischer, to złodziej nad złodziejami! Mówią, że Żydzi są oszustami, a ja ci powiadam, że ten Niemiaszka bije na głowę wszystkich żydowskich oszustów. Sama przecież wiesz, że ja groszem nie śmierdzę. Ja mam tylko pomysły. A ten złodziejski Fleischer chce mnie tak urządzić, żebym już nigdy nie zmartwychwstał. On dla przykładu chce, żebym był u niego ekonomem, takim sługasem, a on będzie dziedzicem! On, na przykład, chce...
A jednak!
Co znaczy, czy to prawda? Całe miasto mówi o tym!
Jeszcze się mądrzy! Mało mu zmartwień?
Wychodzi, że tak.
Ach! To ten! Toteż mów tak od razu!
Jeśli nie, to nie idź do niego. Nikt cię nie prosi!
Amen, kochany Boże w niebie! I niech Bóg również ciebie obdarzy bogactwem i niech spełni wszystkie twoje marzenia. Ty jedna mi mówiłaś, że Mordechaj-Mendel wysoko zajdzie kiedyś w Polsce.
Widzisz tam w dole jest sad. Tam rosną gruszki, jabłka i czereśnie. Mnóstwo dobrych rzeczy. I wszystko to należy do nas. Zdajesz sobie sprawę?
Miałeś nam opowiedzieć, jak doszedłeś do tego majątku. Słuchamy.
Po prostu nie podoba mi się.
Jeszcze jak mam rację! Sprawa jasna jak słońce. Brakuje mi tylko trochę pieniędzy. Przyszedłem właśnie po to, żeby mi Lejzor podżyrował. Ben-Cijon już mi podżyrował. Uczynił to bez słowa.
Ale nie mam na to ochoty.
Podżyrować weksle Mordechajowi-Mendlowi. Nie widzę w tym nic złego.
Uchowaj Bóg... tylko dwa razy w roku.
Mam czas, nie musi być zaraz.
Nie masz już po co tam iść, chłopcze. Nie ma już w Weisówce żydowskiego dziedzica. Ni ma!
Nie masz już po co tam iść.
To ci się tylko tak wydaje. Nie jest później.
Przestań, wariacie! Idź już się umyć!
Skąd mam wiedzieć? Poleciła mi panu powiedzieć, że przeprowadziła się tam, gdzie mieszka bałaguła Jarme.
Sama do ostatniej chwili nie zdawałam sobie sprawy. A z drugiej strony może nie wyraziłbyś zgody? A tak stało się i po wszystkim. Oby tylko szczęście nam tu dopisało.
Nie zniszczył. Szafa stoi na swoim miejscu i ma się dobrze. A teraz wystarczy! Rozbierz się i umyj. Ugotowałam wątrobę.
Sukinsyn! Mać twoju...
Głupiś!
Ty nigdy nie wiesz, co będzie.
Mało co się mówi.
To będzie rozwód, panie Lejzorze!
Dzięki Bogu.
Uchowaj Bóg! Nic podobnego! Jeno widzi pani...
Zrobi się.
Znaczy... nie... ma, tak, co ja to chciałem powiedzieć? Tojbo, bądź taka dobra...
Ja źle? Hej.
Widocznie nie mogła przyjść.
Zapalenie płuc. Oby się to żadnemu Żydowi nie przytrafiło.
Tak, szczotkarz.
Idę już. Właśnie wychodzę.
Wcale nie.
Co znaczy sama?
Jak ci każę, to wyjdź.
Jeśli się nie jest człowiekiem, to i własna matka nie pomoże...
Macocha.
Cicho! Cicho!
Nie gadać tam!
Dziewczynka.
Wejdźmy na jedną tylko chwilę.
Jak to wyglądało?
Skoro tak chcesz, to pójdę z tobą
Co znaczy, co z tego? Przecież zapłaciłam!
No to chodźcie.
Takiego warto posłać po anioła śmierci.
Nie martw się Ben-Cijon przyśle w rewanżu butelkę wina znacznie lepszego.
Możesz je zakwasić...
Ubiera go tylko w białe kołnierzyki. Czy z niego dziewczynka?
Nie, kochanie, czego mogłabym chcieć? Po prostu chcę już sobie pójść. A kto tam stoi w drzwiach?
To suka, a nie córka! To wysoka Józka! Dosyć zmartwień mi przysporzyła.
Lejzorze, przestań. Mówię ci, daj spokój. Jeśli nie przestaniesz, opuszczę dom i nie będziesz nawet wiedział, gdzie spoczną moje kości.
Nie trzeba, Mendel, zanieś to tam gdzie trzeba.
Tutaj, z Tojbą.
Wstań już. Jest przecież zimno.
Czy on musi wiedzieć?
O nic, tak sobie pytałem.
Kim chcesz być? Przecież Boazem nie jesteś, Rut też nie, to kim?
Dlatego właśnie umarł, ten twój Berl
Tutejsza
A gdzie się będzie mieszkało w tej twojej Leniwie?
A kto ci każe biegać? Masz przecież konia i wóz.
Garbatka jest dla bogaczy, dla letników. Lejzora nie stać na Garbatkę.
Co znaczy, że nie chcesz? Czy wszystko zależy od własnego widzimisię? A z drugiej strony, co ty dokładasz do tego wyjazdu?
Co słychać?
Jak to u mnie, nic specjalnego.
Chyba tak.
Ale cacko!
Za pół godziny będziemy na miejscu.
Nie trzeba będzie co noc spać w stodole Przecież chłop dzisiaj jeszcze opróżni chałupę.
A dlaczego ty nie nosisz cycełe, jak twój tato?
Dziewucha, bez uroku, jak dąb...
W Leniwie są sami goje.
Uchowaj Bóg? Skąd ja do klezmerów?
Nie po raz pierwszy jestem w tej okolicy. Chodzę po wsiach i reperuję buty. A że nie jestem prorokiem, więc nie mogłem przewidzieć, że znajdę tu Żyda. Ale proszę mi wierzyć, że bardzo się cieszę.
Wolf.
Nie trzeba pieniędzy. Zrobię je pani bez pieniędzy.
Co mam powiedzieć?
Co to pana obchodzi?
Wcale nie jest daleko Taki spacer tam i z powrotem.
Jeśli o to chodzi, to bardzo proszę.
Ile masz lat?
Co znaczy, kim jestem? Pan, panie Lejzorze, powinien mnie trochę już znać. Temu, że jestem szewcem, winna jest moja macocha. Ojciec mój, przełożony jesziwy, chciał ze mnie zrobić rzeźnika rytualnego.
Oczywiście, że trzeba jej zapytać.
A więc niechaj tak będzie...
Jest taki chudy. Do tego szewc...
Jeśli dobrze policzyć dni, to dosyć długo.
Zdaję sobie sprawę, ale co będzie dalej?
Tędy! Tamtędy!
Nieużeli?
Trzeba liczyć, że w naszym miesiącu Cheszwan.
Dlaczego nie? Czy to brzydki strój?
Kto potrzebuje pieniędzy? Do czego mi były pieniądze potrzebne?
Niczewoniczewo (ros.) łaskawie oświadczył starszy strażnik i usiadł na krześle, także szeroko rozstawiając nogi.
Nie. To ten sam, szanowna pani.
I słuchaj go na zdrowie. Nikt ci tego nie zazdrości.
Nie zapominam, dlatego dałem ci więcej.
Z tobą.
Lejbke to mężczyzna. Może spać, gdzie chce, zaś moja Cypele, to nie twoja Tojba.
Nie wiem. Jesteś przecież sama w tej Warszawie.
Gdzie tam Żyd? Czy pozwalają Żydowi występować w Teatrze Wielkim?
A jakże! Jasne, że słyszałem!
Potrzebny mi jest rubel.
To powiedz matce, a dobrze będzie, jeśli i tato posłucha, że szkoda ich trudu. Twój tato z pewnością ciężko haruje na kawałek chleba. Mama twoja, domyślam się, zbiera grosz do grosza, żeby opłacić twoją naukę, a ty obracasz wniwecz cały ich trud. Myślisz, że nasi prorocy tak sobie, bez celu przemawiali? Byli takimi samymi biedakami jak twój ojciec. Zarobku ze swoich przemówień nie mieli. Im chodziło tylko o to, żeby ich słuchano. A ty co robisz? Grasz w guziki. Powiedz więc, proszę, grzeszysz tym czy nie?
Icyk rzucił, Mendel rzucił. Wszyscy rzucili.
Ustawcie się! Ma być cicho!
Ruszajmy!
Sztukmistrz Chapello i krawiec Dawid Frojke są milsi Bogu niż wy, ze swoimi zaszmalcowanymi kapotami i złodziejskimi sztuczkami. Chapello umie przynajmniej pokazywać sztuczki, Dawid Frojke rozdział Tory przypadający na dany dzień tygodnia. Pięcioksięgu z komentarzem Rashi nie potraficie objaśnić!
Świętą Księgą!
To wszyscy Żydzi zwariują.
Nie wiem, ale ojciec uczy mnie i zapoznaje ze wszystkimi przepisami prawa.
Przekonałeś się, że nic nie rozumiesz.
Zaczekaj Zaraz ci wyrecytuję coś z Lermontowa.
A ja jej nie widzę
Ty jej nie znasz Ona jest zupełnie inna. To niezwykła dziewczyna.
Ja!
Nie. Powiedz jej, że będę na nią czekał w sobotę wieczorem na ulicy Warszawskiej, obok więzienia.
Powiedz temu swojemu koledze, że mi się podoba.
Przyjdzie.
A kto tu biega?
Ja wkrótce też.
A mnie chciałbyś pocałować?
Będę pracował. Wynajmę mieszkanie. Ty nic nie będziesz robiła. Będziesz tylko jadła i piła, i używała życia.
Też mi pomysł!
Jeno z lekka, z lekka, bo czy wojna, czy nie, ty ciągniesz tak, że dla drugich nie ostanie!
Zestarzał się, ale niemniej z piwem jest w zgodzie, a obowiązki przełożonego nader pilnie sprawuje
Widzieliście głupiego! Czy ty ksiądz, żebyś się pytał, czy pogany, czy chrześcijany? Przecie tu nie o chrześcijaństwo chodzi, ale o rozszerzenie granic i potęgi naszego zakonu Gdy pokonamy Polskę, tego ich króla Jagiełłę, Litwina, co rozsiadł się na tronie polskim i bruździ we wszystkim, to i z Litwą, i Żmudzią łatwo się będzie uporać. Ba, i tamte het, kraje dalej będą do nas należeć
A może królewskiego lub książęcego syna wzięto z Polski w niewolę?
I ja ich znam
Podróż mnie nie umęczyła. Chęć jak najszybszego otrzymania z rąk waszych prawa służenia w obronie krzyża Chrystusowego i pokonywania niewiernych dodawała mi siły i niweczyła wszelkie trudy
Och, wiesz dobrze, stary i jedyny przyjacielu, żem wszystko już dokładnie rozważył
Nie przybyliśmy przecie, aby być świadkami obłóczyn zakonnika!
Nim wykonasz ostateczną przysięgę, dowiedz się najpierw, jakie są obowiązki wstępującego Jeżeli mniemasz mieć w tym zakonie spokojne i przyjemne życie, jesteś w wielkim błędzie, bo właśnie kiedy chcesz jeść, to musisz pościć; kiedy chcesz pościć, to musisz jeść; kiedy chcesz spać, musisz czuwać; a kiedy chcesz czuwać, musisz spać. Od żadnej też posługi rycerskiej wymawiać się nie możesz, a zawsze iść tam, gdzie ci każą. Musisz ojca, matkę, siostrę, braci, przyjaciół niżej postawić, a spełniać jeno to, czego dobro Zakonu wymaga. Za to wszystko Zakon ofiarowuje ci jeno chleb i wodę, skromny habit i zbroję rycerza i niczego więcej domagać się nie możesz, bo tak twoja osoba, jak i wszelka twoja majętność, jest własnością Zakonu!
Bylebyś jeno srogo nie okupiła zbytniej swojej śmiałości
Toć krzyknął, żeby poczekać. Pewnikiem przyśle kogo po jagody, może nam się uda dowiedzieć, co znaczą te dzwony. A może...
Pięćdziesiąt kroków od tej, cegła z białym brzegiem, naprzeciw dębu
Jest nas tylko dwoje. Na nas ciąży cały obowiązek
Ba, zwyczajnie, polskie świnie. Toć ich tu jeszcze pełno po wsiach
No, tak... In nomine Patris et Filii, et Spiritus SanctiIn nomine Patris et Filii, et Spiritus Sancti (łac.) dokończył powstrzymując śmiech knecht.
Lepiej, że miastomiasto (tu daw.) rzekł Biber, zapychając usta jagodami.
Żeby cię, psi synu, z twymi jagodami!
Wszystko mi miłe, żem mojego Kubusia nie tylko od zniemczenia uchroniła, ale i jako węża wyhodowała, a przydatnym dla narodu uczyniła
Największą męką było dla mnie, żem słyszała ciągle pogróżki i wymysły dla Polski i Litwy. Największym też trudem było powstrzymywanie się, żeby nie wybuchnąć, a krew burzącą się w żyłach przymileniem się i przyświadczaniem powstrzymywać.
Nie dostaną. Żywcem nie dostaną! Wszak wiesz, co noszę w krzyżyku
Za trzy dni może być za późno, drogi będą przez Krzyżaków zalane. Trzeba nam pierwej Ty ostaniesz, ja pójdę!
Usprawiedliwienie waszmości przed kasztelanem biorę na siebie
Polecam opiece waćpani imci pannę Bobrownicką!
Mazowsze całe z ziemią płocką nieszpetne wiedzie szyki, nie licząc Kaliszan, Sieradzan i wszystkich ziem, gotowych do walki z Zakonem
O, tak, oni tam rozszerzają, ale zdzierstwa i gwałty, na których wspomnienie człowiek drętwieje
Wojna, Przywódca wołał Jagiełło.
Wojna!
Toćem był tam, w zaroślach, Boga mi! Potem buchnąłem do rzeki, ledwom nie utonął, alem dopłynął
Hm Zwołać radę!
Umiem prawdę odróżnić od fałszu, a wątpliwych wieści nie śmiałbym jego królewskiej mości donosić.
Nie czekać, aż się zbiorą, jeno uderzyć!
Mogli go zabrać, choćby nieżywego, kiedy ten głupi królik kazał im wracać. Po co się ten śmierdziel rwał do wojny, po co?
A choćby głowę położyć, też sława
Nim jego miłość mnie uderzy, niech sam raczy zobaczyć.
Wielki mistrz zabity!
Wielki mistrz do ostatniej chwili nie mógł uwierzyć, że to polskie mrowie tak nam na kark wsiądzie a gdy na wszystkie strony nas obiegło i nasi padali jak muchy, mistrz stanął na czele szesnastu chorągwi. Błagali go rycerze, aby z życiem uchodził, lecz Ulryk z gniewem wszystkich odsuwał, mówiąc: „Zwyciężę lub zginę!”
Kto?!
Przecie radośnie zatrąbiono z czatowni
Cicho! Cicho! Jak kto powtórzy te słowa, śmierć!
Mało ich we wsiach okolicznych?!
Nasypy muszą być skończone do świtu! A, Michel z Gołuba! Właśnie mi cię, bracie, potrzeba! Pójdziesz do miasta, zbierzesz co silniejszych, umiejących robić bronią mieszczan i sprowadzisz ich do zamku.
Przemówiłeś nareszcie! Ale cóż się dziwisz? Tamtego uśmiercili Litwini czy Polacy, toć Zakon nie obejdzie się bez następcy Nie obejdzie się też bez Hilta, oho!
Na Malbork! Na Malbork!
Prowadźcie go, prowadźcie! A potem pożywcie. To nasz, nasz!
Niezbadane wyroki boskie! Powtórzysz to wszystko raz jeszcze
Tak, musimy zdobyć!
Ja!
Co, ja?! Bobrownicki, syn tego, którego Krzyżacy usiekli!
Obaczymy, kto mocniejszy!
Owszem, przybywa
Ale jesteśmy w okolicy, gdzie każdy wre na pięść krzyżacką, a chcąc się od niej uchronić, dostarczy nam choćby spod ziemi jadła, ile wlezie.
Nic nie myślę, bo mi to nawet nie przyszło do głowy.
Toć służki się zdadzą, krzywdy nie mają, a wyuczone też będą w wierze świętej
Pomiarkowali, że z nami nie przelewki i chcą się poddać!
Nie, to coś innego.
Geradajosie, wierny mój druhu!
I nasi lepiej też wypoczną
Zawieszenie broni?
Sześciu ostało
Co, odstąpić?! Odstąpić nie zajrzawszy do wnętrza zamku, nie dowiedziawszy się, co te niemieckie bestie pod koniec żarły, nie przyjrzeć się, jak im brzuszyska opadły?!
Zostaną jak patyki na wikcie zamkowym!
Każdemu bodaj na dwie niedziele starczy
Znam ich zwyczaje! Ci byli tak grubi, że ślepy mógł namacać, że się obładowali. Psy też od razu kiełbasę zwęszyły.
Wiem, wiem. Ostańcież, a między tymi gołębicami, Bóg da, i waszą znajdziecie
Eh...
Krzyżacy ją zabrali... Co oni z niej zrobią? Choćby wróciła, nie będzie już tą samą, nie będzie nasza
Toż to będą mieli z takich pociechę!
Ba!
Albo i mieszańce
To, co waść słyszysz!
Nie gadajcie tak, nie gadajcie, cny rycerzu nie żadna to hańba iść z tymi, którzy gdy się wyliżą, chwycą znów wilka za bary.
Tak, ogólne było zniechęcenie
Zawszeć nie będzie tak butny, jak wprzódy. Przecie gdy komu krwi upuszczą, nie jest taki skory do bitwy Ja sam niejednego pluchę na tamten świat wysłałem, krwią krzyżacką zasiliwszy pola pod Grunwaldem!
Co to zastawiają się imieniem Maryi i samego Pana Jezusa, a gorsze od najgorszych pogan
Niech przyjdą, razem jakoś nam raźniej będzie
Nie, nie, Boga mi, nie!
Niewielkać to rzecz, jesteśmy nie opodal Torunia, a tu Wisła nie tak szeroka
Albo brat, ojciec
Co za bieda, każde dworzyszcze weźmie do chwili, póki najmiłościwszy pan coś z nimi nie postanowi, a okupu nieszpetnego nie naznaczy! Ci  Inflantczycy to przewrotny i chytry naród niczym...
Tak, tak, najmiłościwszy panie
A czego nie zjesz, nie wypijesz, to ci choćby tym wtłoczymy w gardło!
Wy, wasz król jesteście prawdziwi wyznawcy Chrystusa. Powiedziano mi mylnie... Oszukano... Chcę szukać w Rzymie zwolnienia ze ślubów zakonnych, chcę zerwać z Krzyżaki!
A jako Polka, czy złączysz swe losy z księciem Fryzlandii, gdy otrzyma od papieża zwolnienie z przysięgi?
Wysoko cenię twą pobożność, niemniej obowiązkiem naszym wysłać jednocześnie doświadczonych ludzi, którzy choć z dala będą nad twym bezpieczeństwem czuwali.
Prawda, lecz spełniałem jeno polecenia wielkiego mistrza, sam z siebie nic nie wysnuwając
Nie trzeba było walki rozpoczynać, nie wiedząc, jakie są siły przeciwnika
Albo i Grudziądza!
Cha! cha! cha! Cha! cha! cha!
Musimy!
I niewiast
Nie, najmiłościwszy panie Karol von Leuwarden otrzymał uwolnienie od przysięgi danej Krzyżakom, z warunkiem, że przez lat trzy odbywać będzie pokutę w jednym z najsurowszych klasztorów. Wybrał sobie klasztor ojców cystersów w Jędrzejowie, a tam odbywając pokutę, uczy się jednocześnie polskiej mowy.
Mamy nieszpetny, dobrze uzbrojony poczet. Trzeba mu dać rozkazy
Jakoż?
A ja Żmudzinką!
Niemniej król się przestraszył, a czułe jego serce musiało na tem ucierpieć ucierpi i kieszeń, bo król do zbytku jest dobroczynnym. Kto wie, jaki to wpływ wywrze na jego zdrowie...
Któż ją wie! W żydowskie rupiecie padła iskra, może, z pozwoleniem, baba garnek z węglami nieostrożnie wysypawszy zarzewie, w budzie zamknęła.
Pan widzieć musisz, jak ja pan sam to musisz widzieć, że król nasz kochany się nudzi.
Dajże mi waćpan z nimi pokój. Wszyscy aż do Littlepage już się królowi przejedli. Król czegoś nowego potrzebuje.
Wszystko to znane twarze, które nie robią na nim wrażenia, panie stanowniczy; jego biednego, tego naszego męczennika, bawi tylko nowe, tylko świeże, tylko...
Ale mówią, ze król powrócił w takiem usposobieniu, tak ożywiony, tak promienisty, jak go nie widziano dawno. Śpiewał nawet, chodząc po bilardowym pokoju. nagle opamiętawszy się, że go na nogach trzymała, poczęła marszałkowa, i sama zająwszy miejsce przy oknie, wskazała na przeciw siedzenie Szuszkowskiemu. Mów mi pan otwarcie, ja nie mam dziecinnych przesądów. Król dla mnie wszystkiem... jemu wolno, co drugim byłoby zdrożnem. Pan mnie rozumiesz. Śmiesznemby było się wzdragać, gdzie należy służyć i pomagać. Dla króla wszystko.
Stary, ogromny, siwy, wąs po pas, a mimo to z pozwoleniem pani, tylko za kobietami patrzy. W podróży ledwie na parę godzin staniemy, już on zwietrzył gdzie białe liczko i pewnie tam siedzi. Otóż przychodzi Żużeł do mnie i powiada: Panie stanowniczy, jeszczem jak żyw tak urodziwego stworzenia nie widział, jak wczoraj. A ja w śmiech, bo jemu aby co młodego, każda u niego piękna.
Wody proszę. Popatrzyła na moją twarz, na suknię i puściła drzwi; wszedłem tedy za nią. Sień była bez podłogi, to prawda, ale przestąpiwszy próg do izby, w której nie było nikogo, poznałem, że gospodarz bardzo zamożnym być musiał. W izbie czyściusieńko; stół i ławy porządne, umieciono, osmarowano, obrazy złociste w kącie, i lampa przed nimi. Na stole nakrycie białe, chleb i nóż. U drzwi wiadro i czerpak. Wymysłów tam wielkich nie ma, ale czuć dostatek. Baba, co mi otworzyła, ogromnego wzrostu, dumnej postawy, zmierzyła mnie oczyma, w milczeniu wody zaczerpnęła z wiadra i podała. Pić mi się nie chciało, ale musiałem. Poprosiłem tylko o pozwolenie, żeby przysiąść na ławie. Postawiłem kij i nieopodal od okna przycupnąłem, rozpatrując się. Baba naprzeciw mnie stanęła, ręce założyła na piersiach i słowa nie mówiąc, zdawała się czekać. Piłem powoli, odpoczywając naumyślnie; a nuż się zjawi owa piękność, albo rozmowę zawiązać się uda. Począłem ni to ni owo, ledwie mi odpowiedziała. Jużem był prawie zdesperował, żeby mi się mej ciekawości dogodzić udało, gdy od alkierza drzwiczki popchnięte, otworzyły się z trzaskiem i w progu stanęła dziewczyna, zdziwiona i jakby niepewna, czy iść dalej, czy się wrócić? Oczy podniósłem i oczom mi się wierzyć nie chciało
Ale król tam był, król tam był! Król tam przeszło pół godziny siedział i posłał jej sznur korali, ja wiem. Któż to zrobił, kto ukartował? Jestem niezmiernie rada, ale nie mniej zazdrośna, i chciałabym wiedzieć. Przyznaj się waćpan, panie Szuszkowski.
Bo znam ten lud i jego usposobienia
Cóż się stało?
Ani odrobinę nie głupsze jak nasze panie owszem spryt z oczów jej patrzy, na czole rozum. Nie umie po francusku, nie czytała Voltaira, ale ówby sam staruszek Fernejski zachwycił się tą perłą ukraińską.
Za ten zaszczyt mocno jestem wdzięczen ale nuż na mnie także uczyni wrażenie. W. kr. Mość nie będziesz zazdrośnym?
A co najgorzej, uśmiechnął się Szydłowski, nie można, gdy się zechce, pójść incognito do pięknej Bondarywny...
Proszę.
Ale, nie marnując czasu, któż u kaduka podstawił tę Bondarywnę?
Tak, tak, tylko że na nas nikt nie patrzy, a jego to śmiechem okrywa, jeśli nie gorzej
Ale moja Grzybosiu, zkądże wiesz, że od niego czuć tabakę, jeżeliś się mu do siebie zbliżyć nie dała?
A, to doskonale! Natychmiast piszę do Wiszniowca; niech przyjdzie Zbąski i niech na całą noc kozaka wyprawi, aby mi Plerscha zaraz przywieźli. Posadzę go tu u siebie, sprowadzimy dziewczynę, odmaluje ją prędko, a ja królowi obraz w komnacie postawię. Posłać po Zbąskiego, natychmiast!
Proszę! róży? ale jakże mógł dostać róży, gdy nam jest potrzebny?
Gdyby tylko był! a no, jużbyśmy radę sobie dali; bo, widzi pani marszałkowa, portrety te... portrety tylko poprawek potrzebują.
A, ja to bardzo dobrze rozumiem. Cóż? żałuję, że wam pomódz nie mogę. Plersch do portretów ma wiele zdolności, szczególniej do kobiecych. Dla fantazyi kazałam mu raz piękną chłopiankę malować, i tak mi ją na boginię Florę wystroił...
Albo już wie albo na swoją rękę chce to zrobić, lub... dziwnie się rzeczy składają. Dosyć, że mnie się nigdy nie powodzi.
Tsyt, milcz! a toć król był; posłyszałby kto, co pleciesz, pomyśleliby, że na niego. A co to szkodzi, że się pańskie oczy na naszem dziecku poradują. Człek nie młody...
Taż to moja jedyna, nie pleć, babo!
Tsyt! rany Chrystusa Zbawiciela, milcz! co tobie? W step idź, jeżeli na ciebie chandra znowu napadła, niech ci to przejdzie.
Król! ale ja nie chcę, ażeby mnie tu zastał, ani panów! Za nic! za nic!
Chwalić Boga, moja donia natury tej nie ma
I sama jesteś jak kwiatek
I pewniebyś krasawico całe życie pragnęła zostać nad jego brzegami?
Ojciec ci go razem z palcem wyrwać gotów!
Niech się dzieje co chce a pani musisz mnie wysłuchać.
Na co? na co?
A na kogoż nie gadają!
A ta wielka pani, co ją to Boscamp wywiózł z Konstantynopola, cóż miała więcej nad cudowne czarne oczy? Jak Boga kocham, to najlepsze szlachectwo. Rączka i nóżka stanie za wychowanie, uśmiech za dowcip, a stanik za rozum...
Ogólnie, ale nie wie o kim. Reszta należy do pani. I ja się też przydam na coś
A kiedy ich doma nie szacują
Po co się wybierać? artysta! żeby artysta się potrzebował przygotowywać do drogi, jak my nieszczęśliwe kobiety! Węzełek, tłumoczek, skrzyneczka z farbami i po wszystkiem.
Pan Plersch z oznaczeniem ceny przystał na to, co N. Pan osądzi
A niech no pan przeczyta.
Dokąd? jużci do Kaniowa! A tak, i przyznam się, że panu zazdroszczę
Koło pierwszej waza na stole.
Ale broń Boże! mnie już Lampi i Bacciarelli malował, mam tego dosyć, nigdy w życiu do portretu siedzieć nie będę. Portret bardzo ładnej osóbki, młodej ale prostej chłopki.
Wiem, nam to nie wolno rzecz wiadoma.
To dosyć gdy pan spamięta, o co proszę.
Nie pójdę
A, wielkie szczęście! za możnego pana.
Królowi się podobało liczko; trzeba je na płótnie odmalować, ażeby o niem nie zapomniał.
Spytajcież księdza, on wam poświadczy, jeśli mnie nie wierzycie.
Zrobicie, jak się wam podoba. A teraz jeszcze was o to proszę, abym waszą córkę zobaczyć mogła. Wszyscy mówią jak o cudzie, a jam ledwie ją najrzała; niechże wiem, jak wygląda.
Niechaj, niechaj, zobaczymy trzeba żeby przy królu był, aby i ona była przy nim i aby król mógł na nią popatrzeć. Ja do wszystkiego Natałkę przygotuję, a wasz stary pan niechaj tu sam albo z wami przyjdzie, abyśmy go obejrzeli. Kota w worku nie kupują.
A! da z sobą zrobić, co tylko zechcę, tak jej i matce król w głowie zajechał. Da się malować, byle to nie grzech był.
Nie ma go ani śladu
Co do mnie ja się zupełnie w to wdawać nie myślę i ignoruję, ale dosyć żeby o tem wiedział starosta mielnicki, cały świat się dowie. Będzie królowi dopomagał i króla wyśmiewał, a w ostatku siostrze doniesie. Żal mi króla. Ale jeśli ty wiesz, powiedz mi, co to jest?
Ach, jaki ty jesteś nudny z tą twoją polityką!
I tak być powinno bo inaczej za prędkobym ci się sprzykrzyła, a tego sobie nie życzę.
Ale wy i nie zaczęliście jeszcze to pókiż tego będzie?
Trudno ją wam opisać
To chyba w żadnej! i nie kochała go żadna, boby nie dała mu go sobie odebrać.
Doprawdy, bardzo szczęśliwą
Patrzajcie go, jaki ciekawy! A waćpanu co do tego?
Co? chcesz pani wiedzieć? o to w tej dziewczynie szpetnie się zakochałem!
Kochana panno Grzybowska, dobrodziejko, przyjaciółko jedyna, wiem i to, że moja miłość nie zdała się na nic, chyba na to, aby mi przyczyniła męczarni, ale... kocham się.
O, nie nie, ślicznie dziękuję. Kochać się mogę do szaleństwa, ale żenić w takich warunkach nie potrafię. To dla szambelanów rola, a nie dla artysty.
A no, z Bohom, niech tak zostanie i poszła siąść na swe krzesło, którego miejsce na podłodze kredą było oznaczone. Twarz jej pochmurniała, spuściła głowę na rękę.
A gdybym ja chciała mieć taką doczkę dla siebie, choćby mniejszą? Któż wie, kto mi ją zabierze, niechby choć na płótnie w tęsknicy uśmiechnąć się było do kogo!
Król stary, to nie król ją bałamuci ale te panicze ze dworu, co chodzą jak lalki i baby postrojone; na to i pięści dosyć, kija nadto. Jakbym w skroń pocałował, ani ziewnie.
O nie, matko, rozum mam i serce
Pustynia! ludzi... Bąka słuchać, gdyby się głosu ludzkiego chciało, to bieda i tęsknica; w chacie się dusić, kiedy drudzy białe domy mają...
Nie rozumiecie mię może, no to powiem od sumienia..
A tak, żal żal mi was. Wyście szczęścia warci, a wam się gotuje niedola. Ja wszystko wiem.
Ja wam powiem też prawdę, o, ja wszystko rozumiem, przedemną się nic nie ukryje. Mię nikt tego nie uczył, ot tak, samo mi to przychodzi, nie wiem zkąd. Wam nie o moją idzie dolę... wyście też zakochali się we mnie.
Plersch leży bez zmysłów.
Nigdy! bądźcie tego pewni. Takich pięknych oczów, jak wasze, któżby mógł zapomnieć?! Wy to prędzej o mnie dla innych zabędziecie.
A to dlaczego? czyżby obrazek miał być un peu... indiscret?
Nie, N. Panie trzeba powiedzieć, żem najprzywiązańszą z siostrzenic, która się stara myśl waszą odgadnąć i dla której największą przyjemnością w życiu jest chwilę drogich dni kochanego króla uprzyjemnić.
Nietylko że nie mogę mieć go za złe, ale błogosławię tę piękność, która miała szczęście choć chwilę rozjaśnić oblicze mojego króla kochanego.
Obraz musi Plersch skończyć, gdy wyzdrowieje, a potem... pojedzie do Kozienic i złożę go u stóp mojego pana.
Chère amie! ale to jedyna życia mego przyjemność, iż się wam na coś przydać mogę. Wy przynajmniej cenicie serce moje, nie tak jak ten... hetman, który mi winien wszystko, a goryczą mi zatruwa życie.
Urządzimy to inaczej dosyć, że będziesz to miała, a bądź mi wesołą.
Ale uspokój-że się człowiecze! gadaj po ludzku!
Niewinna istota! a kto tę truciznę gotował?
I tam posyłałem. Chutor się spalił, chaty ani śladu, ino zgliszcza, a o Sydorze i jego rodzinie nikt nie wie.
Poprzysiągłem, mam tego dosyć; wąsy zapuszczę, do kapoty powrócę, ale rozwiązać się muszę, żebym nie rachował się za żonatego przynajmniej.
Więc ta kobieta przepaść tak nie mogła, znaleźć się musi, a wówczas ułożycie się może i, mówię ci szambelanie, krzyż i kasztelania znajdą się także.
Tak, masz asińdzka racyę, peccavi, nie zapieram się, nie wiedziałem, że dyabeł zwykle siedzi pod białą skórą. Póki życia, drugi raz pokusa mię nie złudzi.
A gdzież ma być? To królewska, najjaśniejsza sztuka. Ona musi gdzieś tu się kręcić, a kto ją wie, gotowa się i szambelanową Rzesińską nominować i moje poczciwe imię w niesławę podawać. A tego ja nie ścierpię. Więc do króla pójdę, o audyencyę poproszę i powiem mu wbrew: Najjaśniejszy panie, kochaj się we wszystkich dziewkach, jakie ci się podobają, ale od szambelanowej Rzesińskiej wara, póki ona moje imię nosi. To raz; powtóre, krzyż obiecałeś, daj; na kasztelanię konsens przyrzekłeś, podpisz, z reszty kwituję.
Dobrze; idź na hecę, mówię ci, idź na hecę, to cię zabawi.
Uczynisz mi tem największą przysługę.
Bo ma do tego prawo
Śliczna mi zabawa w tej waszej Warszawie!
A no...
Hałasu, wrzawy, krzyku
Dla przyszłości; król nie jest nieśmiertelny...
Niech sobie rozwód dadzą, a nam co do tego? Jak chcieli, tak my robiliśmy; odrobić, to odrobić; tak z tem, jak bez tego. Ręką machnęła
Dobrze, dobrze tylko żebyście później tego nie żałowali, że go odprawiacie; zdałby się może stary i z nim do ładu by przyjść można.
Juści nie stary i młody tak nie jest. Twarzy nie widziałem dobrze, a no, silny, zdrów. Zakradł się, gdy szambelanowa po ogrodzie chodziła, aż na mur i oczy wytrzeszczył na nią; dopiero gdym ja się ruszył, zniknął.
Ale, si vis pacem, para bellum dlatego wojsko potrzeba wotować, ekwipować i wzmocnić. Co to za szkoda, żeś się acan dobrodziej nie starał o poselstwo ze swej ziemi... byłbyś nam tu bardzo użytecznym; przy jego miłości kraju i zdolnościach...
Król! król!
W teatrze, na spacerach, na hecy, na widowiskach; zachwycała wszystkich nas a ćmiła swą pięknością, panie.
Nie wiadomo, nie wiem, to się okaże
Wiesz asindziej co? zamawiam sobie naprzód mój portret u niego, potem...
A co się tyczy potwarzy owych, w które N. Pana wmięszano i o których król wie a oburza się niemi, będziesz miał pan najuroczystsze jego zaręczenie, iż ani widzieć ani bywać u kasztelanowej nigdy nie chce i nie myśli.
A ja panu zawsze służyć będę dobrą radą i zobaczysz, powoli tak się porozumiecie, zbliżycie, pokochacie, że będziesz najszczęśliwszy.
Siadaj waćpanna.
Uczyniłaś dla mnie poświęcenie, dopełnij go.
Maksymie! matko! uciekajmy! do domu, na chutor nasz, na Ukrainę, nad Dniepr!
Mogę ci zaręczyć, że w tej chwili zupełnie jest niewinnym.
Tak, kobiety nie zapominają nigdy, należy to do ich przymiotów
Przecież od dwudziestu czterech godzin już jej nie ma cała Warszawa się tem zajmuje. Piękna Ukrainka znikła razem z matką i jakimś, mówią, dawnym swym kochankiem, chłopem czy Kozakiem. Natura ciągnie wilka do lasu, a Kozaka w step. Szkoda tylko, że nie wcześniej się namyśliła.
Nie wierzysz? znasz waćpan przecie moją Grzybosię poczciwą; jeżeli jesteś ciekawy, zapytaj się jej, ona ci to wszystko jak najlepiej rozpowiedzieć potrafi.
No, już się nie tłómacz, a siadaj...
A no, i lepiej zrobiła, gdy żyć nie umiała
I poszła za was?
Jakże to łatwo skompromitować człowieka, gdy nie zdajemy sobie sprawy z tego, co mówimy nie chcę więcej zaprószać sobie głowy, dArtagnanie, to nader brzydkie przyzwyczajenie.
Stało się, jak się rzekło, i przegrałem konia. Ale i to dobre że odegrałem czaprak.
E!... mój drogi, postaw się w mojem miejscu; nudziłem się śmiertelnie, a zresztą, na honor, nie lubię koni angielskich. Słuchaj!... jeżeli o to tylko chodzi, aby przez kogoś zostać poznanym, w takim razie, siodło wystarczy; jest ono niepospolite. A co do konia, znajdzie się jakaś wymówka na usprawiedliwienie jego zniknięcia. Cóż u djabła! koń także jest śmiertelny; dajmy na to nosaty był, albo parszywy.
Odegrałem już twoją uprząż, potem konia twego, następnie mojego i znowu przegrałem. Potem znowu odbiłem twoją uprząż i moją. Na tem stanęliśmy. Pysznie się udało; to też nie puszczałem się dalej.
Niech będzie jeden raz
Proszę.
Słuchaj! czy sądzisz, że koń tak dalece ci się przyda, co brzęczące luidory w ręku! bierz sto pistolów, bracie, bierz.
To ma znaczyć, że dałem się w targu oszwabić: sześćdziesiąt luidorów za konia, który tak chodzi, że truchtem może zrobić trzy mile na godzinę.
Przytem zobaczycie, ile w nim namiętności szlachetnej. Hejże! przyjaciele, powracamy do Paryża. Brawo! jadę; zobaczymy naszego Porthosa, wybornie. Nie uwierzycie, jak mi tego olbrzymiego gułptasagłuptasa.  brakło! onby za królestwo nie sprzedał swego konia. Chciałbym go już na nim widzieć. Pewny jestem, że będzie wyglądał na Wielkiego Mogoła.
Koninę,
Zauważcie, panowie
Jedzmy, bo stygnie
Mnie się zdaje że wystarczy po tysiącu na każdego; coprawda, mówię nie jak Spartanin, lecz jak notarjusz...
A nadto a nadto pyszny djament, który świeci u naszego druha. Co u djabła! nazbyt jest dobrym kolegą, aby braci swoich opuścił w potrzebie, kiedy sam nosi na palcu środkowym okup królewski.
A jakże i owszem, pani
A ten laufer przy drzwiach oczekujący? a kareta ze stangretem w liberji?
Pani Coquenard... przypomnij sobie pierwszy twój list, który zachowałem wyryty w pamięci.
Już więc nie kochasz mnie!
Wreszcie, cóżem ja żądał od ciebie tylko pożyczki. Ostatecznie nie jestem człowiekiem bez rozumu. Wiem dobrze, że pani bogata nie jesteś, a mąż twój dobrze musi wysysać krew ze swoich klijentów, dla wyciągnięcia kilku nędznych talarów! O! gdybyś była hrabiną, margrabiną lub księżną, to co innego, nigdybym ci tego nie przebaczył.
Wcale nie, mówię szczerze. Nic nowego mnie nie wzrusza, a nawet czuję tam, w głębi serca mego, coś, co za tobą przemawia. Lecz, jak wiesz, a może i nie wiesz, za dwa tygodnie zaczyna się wojna złowieszcza; strasznie będę zajęty wyekwipowaniem się mojem. Potem czeka mnie podróż do Bretanji, dla odwiedzenia rodziny i zrealizowania sumy, potrzebnej na wyjazd.
Do jutra, światło mego życia.
Jakiś ty młody!...
A ty tam po co?
Do widzenia
Kiedy tak, to idź i wciągnij go w gawędkę; a postaraj się dowiedzieć, czy pan jego umarł.
Tak, i bardzo pilny. Bierzcie prędko.
Jakto, czy jestem pewny? Subretka powiedziała: „do waszego pana“. Ja nie mam innego, a zatem... o! ładna bestyjka, ta subretka!...
Bardzo dobrze, Planchetku, jesteś królem lokajów; siadaj teraz na konia i dopędzimy karetę.
Ty sam szpak jesteś, mój panie nie jadę dalej, bo mi się tak podoba.
Jestem więc na usługi, panie baronie jakkolwiek nazwisko pańskie djablo trudno zapamiętać.
Ja, milordzie, uchodzę za umarłego i mam bardzo ważne powody, aby nie domyślano się, że żyję; teraz zaś zmuszony będę zabić pana, aby tajemnica moja na jaw nie wyszła.
A więc baczność!
A teraz, mój młody przyjacielu, mam bowiem nadzieję, iż pozwolisz mi się tak nazywać dziś wieczorem, jeżeli tylko pragniesz, przedstawię cię siostrze mojej, lady Clarik; chcę koniecznie, aby i ona cię polubiła, a ponieważ ma niejakie wpływy u dworu, może w przyszłości słówko dorzucić za tobą.
Nawet na polu bitwy, nigdy nic podobnego nie robiłem...
Ha! przewąchuj, skoro chcesz koniecznie
Wszystko to może kosztować około...
Trzysta liwrów?... zresztą przypuśćmy już, że trzysta liwrów
A, moja najdroższa ja potrzebuję walizy dobrze naładowanej!
To chodźmy, proszę pana.
To mój własny, proszę pana, a oto drzwi do pokoju mojej pani. Lecz bądź pan spokojny, nie usłyszy ona rozmowy, nigdy wcześniej, niż o północy, nie kładzie się do łóżka i wtedy dopiero potrzebuje mojej pomocy.
Cóżbyś pan powiedział na ten oto dowód?...
Hrabia de Wardes...
Jeżeli zdecyduję się wyznać... to jedynie mężczyźnie, który zajrzy do głębi duszy mojej!...
Drugi powód proszę pana drugi powód... że w miłości każdy o sobie myśli...
Dziękuję ci, drogie dziecko a teraz chodź tu do mnie, ponieważ chcę ci powiedzieć, iż jesteś najpiękniejszą z subretek, jakie widziałem kiedykolwiek!
To prawda syn pani jest jedynym spadkobiercą wuja, a do pełnoletniości syna, służy pani prawo używania majątku.
Tej kupcowej z ulicy Grabarzy: czyż on pamięta o niej jeszcze? ręczę ci, że przy mnie zapomniał o tamtej... Śliczna zemsta, niema co mówić!...
Odejdź już wiesz, że nie lubię komentarzy.
Albo, jeżeli wyjdę... to później trochę...
Zobaczysz, jaką jej sztuczkę wypłatam.
O! ty mnie nie kochasz! o! ja nieszczęśliwa!
Chodźmy coprędzej, błagam pana.
Z Tours?... panowie, wybaczcie, muszę was pożegnać, bo człowiek ten z pewnością przynosi mi wieści, jakich oczekuję oddawna.
Rozumiem, mój drogi; chcąc odnaleźć jedną kobietkę; umizgasz się do drugiej. Masz rację, kochanku, jest to droga najdłuższa, ale za to najprzyjemniejsza.
Dobrze a teraz odpraw pan lokaja.
Bazinie, mój przyjacielu, niech cię Bóg ma w swojej opiece, lecz, zdaje mi się, że mieszasz się do naszej rozmowy!
Niech będzie burgund; nie czuję wcale do niego odrazy
Jest, proszę pana, lecz w bardzo złym humorze.
O! niezupełnie, szanowna pani. Ci, co szukają taniego towaru, winni pozwolić innym poszukać sobie przyjaciół hojniejszych.
Nic nie chcę, moja pani, bo z tobą to na jedno wychodzi...
Zobaczymy
To on? dlaczego nie wchodzi? Hrabio, drogi hrabio, wiesz przecież, że czekam na ciebie!
Biedny, drogi aniele, którego ten potwór gaskończyk o mało nie zamordował!
Oho! chwila zwierzeń nie nadeszła jeszcze.
Oto go masz
Zdawało mi się, że go już widziałem, lecz mylę się pewnie...
O, nie oddałem go dobrowolnie pewnej nocy, w uniesieniu miłosnem, tak samo, jak i ty go otrzymałeś!...
Otóż, powiem ci, moje dziecko, że dobrze zrobisz proś Boga, aby ta kobieta, która choć na krótko w życie się twoje wplątała, nie pozostawiła w niem śladów straszliwych!
Niepodobna!... niepodobna, aby szlachcic, człowiek dobrze wychowany, napisał do kobiety takie bezeceństwo!
Ja miałabym zemdleć!... ja! cóż ty o mnie myślisz? Gdy mnie znieważą... o! to ja nie mdleję, ja się mszczę wtedy, rozumiesz?
O, mój Boże pan potrafisz tak rzecz przedstawić, iż masz zawsze rację... Zaczniesz się znów do niej umizgać; a jeżeli teraz spodobasz się i zdobędziesz jej serce pod własnem imieniem, we własnej postaci, o! to będzie jeszcze gorzej.
Oho!... nigdy jeszcze nie była tak przyjemna, miejmy się na baczności!
O! do djabła! śpiewamy na inną nutę...
Słucham z uwagą
Nieprzyjaciela, który znieważył mnie okrutnie... między nami teraz walka na śmierć... Czy mogę rachować, że pan mi dopomoże?
Rzuć się dobrowolnie w objęcia moje, ty, coś się tak bezwstydnie ze mnie naigrawała, obłudnico, niebezpieczna kobieto a potem ja cię też wyśmieję, razem z tym, którego chcesz, abym zabił...
Jednej tylko nagrody pragnę, wiesz o tem dobrze, jedynej, godnej mnie i ciebie!
Nie, nigdy, choćby to był brat mój rodzony!
Kocham cię także, dla ciebie samego jedynie
Kto ci powiedział?...
A! nędznik!...
Jutro, dziś, zaraz; kiedy tylko rozkażesz...
Nie waham się, niech mię Bóg broni; lecz, czy słuszne jest z twej strony wysyłać mnie na śmierć możliwą, nie dając nic, prócz odrobiny nadziei?..
Cicho; szwagier mój nadchodzi, nie chcę aby cię zobaczył!...
Więc umrze, kiedyś go na śmierć skazała!...
Czyż nie wolałabyś użyć innego sposobu zemsty, któryby uczynił spotkanie niepotrzebnem?
Doprawdy! wytłumacz się, bo nie rozumiem wcale, co chcesz powiedzieć.
Może!
Ten pierścień, duszo moja, ja go posiadam. Hrabia de Wardes czwartkowy i dArtagnan dzisiejszy są jedną i tą samą osobą.
To prawda to prawda; ubierz mnie, jak będziesz mogła, lecz śpieszmy się; czy pojmujesz, że tu idzie o życie!
Cicho!
Tak, ta, o której opowiadałeś mi niedawno w Amiens.
To dzikie zwierzę, tygrysica, pantera! Athosie, mój drogi! boję się, czy nie ściągałem na nas obydwóch nieszczęścia, czy nie rozdrażniłem, nie pobudziłem do zemsty tej kobiety okrutnej!
Masz słuszność
Kiedy tak, to przyjmuję
Proszę cię, Athosie, zejdź na dół, on cię najmniej z nas wszystkich podejrzewa i zobacz, czy stoi jeszcze przed drzwiami.
Sprawiedliwie mówisz, czekajmy na Aramisa.
Skoro tak, kochana panienko to wszystko będzie dobrze.
Przysięga gracza!
Trudno bardzo o gotówkę obecnie, trzeba się poświęcić. Idź, nie czekając, dArtagnanie. Grimaud będzie ci towarzyszył wraz ze swoim muszkietem.
Zapomniałeś o drugim liście zdaje mi się jednak, że pieczęcie wskazują jego ważność i wart przeczytania; co do mnie, oświadczam ci, kochany dArtagnanie, że on mnie daleko więcej zajmuje, niż ten mały bilecik, któryś tak czule schował w okolicy serca.
Ależ tak mój drogi, kapitalistą, co się zowie.
Na polowanie do Windsoru, czy dokądindziej, nikomu nic do tego... Ja wiem wszystko, mój panie, bo powinienem wiedzieć. Po powrocie przywołany zostałeś przed oblicze znakomitej osoby i miło mi wiedzieć, że zachowujesz pamiątkę, jaką ci dała...
Nakoniec ponieważ nie słyszałem nic o panu od niejakiego czasu, zapragnąłem wiedzieć, co porabiasz. Nadto należy mi się niejaka wdzięczność od pana; zauważyłeś pewnie, jak we wszystkich okolicznościach miano wzgląd dla ciebie...
Pragniesz znaleźć powód, wszak prawda? Otóż jest: awans, kampanja, jaka się zapowiada, sposobność, jaką ci podaję, i masz już tłumaczenie przed światem; a dla ciebie samego
Młodzieńcze jeżeli będę mógł raz jeszcze powtórzyć to, co dziś słyszałeś, przyrzekam, że ci to powiem.
Wzywam czterech ochotników za sobą, niech się stawią i dadzą zabić razem ze mną!
Widzisz sam, iż muszę ten list posiąść koniecznie: nie ociągaj się zatem, nie wahaj, bo pomimo odrazy, jaką czuję do zmoczenia mej szpady po raz drugi w podłej krwi twojej, przysięgam na honor uczciwego człowieka...
Tak!... tak!... to to samo: mieli ją odwieźć do milady.
Nie, bądź spokojny, masz moje słowo, że oto po raz drugi daruję ci życie.
DArtagnanie jak mogłeś uwierzyć, żeśmy hałasowali?...
Panowie pojmujecie sami, iż nasza uczta byłaby nader smutna po tem, co się stało; raczcie wybaczyć na dziś; odłóżmy zebranie na później. Młodzieńcy przyjęli grzecznie przemówienia dArtagnana i, widząc, że przyjaciele pragną sami pozostać, pożegnali się i odeszli.
Byłem pewny, że tamta nie żyje, przecie ją powiesiłem doskonale.
Przez jałmużnika królowej, z którym jestem w wielkiej przyjaźni...
Zbliżcie się w szeregu i zdajcie sprawę, co tu robicie o tej godzinie?
Athos
Nie sądź lekkomyślnie bliźniego twego, mówi Ewangelja
Rozumiem, Eminencjo. Wróćmy teraz do posłannictwa, jakie raczysz mi zlecić; a ponieważ pragnę i nadal zasługiwać na zaufanie Waszej Eminencji, racz mi wyłożyć jasno i zwięźle, co mam robić, abym nie popełniła omyłki.
Oto jest, Eminencjo.
Nie turbujcie się
Na koń zatem, panowie, bo już późno.
Tak, milady hrabia de La Fère, we własnej postaci, który przybył umyślnie z końca świata, aby mieć przyjemność ujrzeć panią. Usiądź pani i porozmawiajmy, jak mówi pan kardynał.
Opowiedzieć ci mogę dzień po dniu od czasu, gdyś się zaciągnęła w służbę kardynała
Umrze najpierw ona, potem on...
Panie Athosie przyjm sedeczne podziękowanie za dobrą wolę, nam okazaną. Panowie, jesteśmy już na miejscu, skierujcie się do bramy na lewo, hasło: Król i Ré!
Idźmy więc do „Parpaillot”, bo tutaj ściany są, jak papier cienkie.
Otóż, panie Busigny, zakładam się z tobą że moi towarzysze, panowie Porthos, Aramis, dArtagnan i ja, zjemy śniadanie w bastjonie świętego Gerwazego i pozostaniemy tam przez godzinę, z zegarkiem w ręku, nie zważając na usiłowania nieprzyjaciela, aby nas stamtąd wysadzić.
Przynieś je tutaj
Siódma i trzydzieści pięć minut wiadomo teraz, że zegarek mój śpieszy się o pięć minut.
O, Athosie! rzekł Aramis
W sam raz tyle co trzeba; nabijmy broń.
Widziałem milady wczoraj wieczorem
Niezupełnie albowiem o tej godzinie powinna ona już była opuścić brzegi Francji.
Ba! Bóg jest wielki, jak mówią wyznawcy Mahometa, a przyszłość jest w Jego rękach.
Co ty robisz, u djabła? chcesz dostać kulą, mój drogi?
Widzę, widzę lecz te mieszczuchy nie potrafią strzelać i nie odważą się zadrasnąć mnie nawet.
Aby sama zamordowała, lub kazała zamordować Buckinghama.
Amen wrócimy do tego później, jeśli taka wola wasza; lecz na razie chodziło mi przeważnie o odebranie tej kobiecie pewnego upoważnienia na okaziciela, jakie wydarła kardynałowi, i za pomocą którego miała bezkarnie pozbyć się ciebie, a może i nas wszystkich.
Oto jest
Do broni!
Zatem ognia!...
Nie widzę oto, jak dwóch czy trzech zmyka, utykając na nogi.
Tak, lecz wtedy nie byliśmy na stopie wojennej; wtedy pan Buckingham był naszym sprzymierzeńcem a nie wrogiem; to, co chcesz zrobić, wyglądałoby na zdradę.
Jeżeli chodzi o doręczenie listu Jej Królewskiej Mości ja się tego podejmę; znam w Tours pewną osobę, bardzo zręczną...
Biją bębny na alarm.
Pozwólcie mi wydać Grimaudowi kilka poleceń nieodzownych.
A ty czy rozumiesz, Grimaudzie?...
Damy im pieniędzy macie przecież pieniądze?
Na uczciwość nie mam już nic przeciw rejteradzie; założyliśmy się o godzinę, siedzieliśmy półtorej; nie opieram się zatem; wychodźmy, panowie, wychodźmy.
A sztandar, na Boga! nie trzeba zostawiać swojej chorągwi, choćby ta chorągiew była jedynie serwetą.
No, przecie!
Więc cóż zatem?
Kiedy tak, sprzedajmy djament i więcej o nim nie mówmy.
Zawsze mój młody zapaleniec!... Stanowczo ci ludzie muszą do mnie należeć.
No, to go sobie zabierz niesłusznem jest, aby tych czterech kochających się dzielnych wojowników, nie było razem w jednym pułku.
I ja także
Tak.
Jak najpewniejszy.
Nic nadzwyczajnego: napisz drugi list do owej zręcznej osóbki, która mieszka w Tours.
Niechże będzie i tak...
Więc już ułożone Planchet i Bazin pojadą; nie gniewa mnie to wcale, że Grimaud zostaje przy mnie; zna już moje zwyczaje, a ja to lubię; dzień wczorajszy dużo go kosztował, podróżby go dobiła.
Niech mi pan da kopię listu dziś wieczorem, a jutro już będę umiał ją na pamięć.
O! panie.
Do licha!... jeżeli taka piękna, jak jej pismo, nie zazdroszczę ci szczęścia, mój towarzyszu.
Nigdy mi się nic nie śni nigdy! o! nigdy!
Kobietka piętnowana!...
O!... nie... nigdy! nigdy nie odstąpię pana dArtagnana.
Chcecie wiedzieć prawdę?... to i ja także
Tak, milady, zwyczaj ten zachowujemy nie dla galanterji, lecz przez ostrożność, i w czasie wojennym przybywających cudzoziemców odprowadzamy do hotelu dla nich przeznaczonego, ażeby, do czasu zasięgnięcia o nich pewnych wiadomości, zostawali pod nadzorem rządu.
Kiedy tak, więc idę z panem.
Jedźmy zatem
Żadnej a żadnej, przysięgam.
Kimże jest ta druga osoba? czy możesz mi pan powiedzieć jej nazwisko?...
Bez deklamacji, moja pani; usiądźmy proszę i porozmawiajmy, jak przystoi bratu i siostrze.
A nawet jedyną moją spadkobierczynią, wszak prawda?...
To przecież bardzo proste: czyż nie widziałaś, jak kapitan waszego statku, wchodząc do portu, wysłał przodem małą łódkę z książką legitymacyjną i spisem załogi? Jestem komendantem portu, przyniesiono mi papiery, znalazłem w nich twoje nazwisko. Serce powiedziało mi, coś ustnie potwierdziła, to jest, w jakim celu podjęłaś niebezpieczną podróż, w porze najburzliwszego morza. Posłałem więc szkutę na twoje spotkanie. Reszta ci wiadoma...
Tak, twego męża, Francuza; nie mówię tu o moim bracie. A zresztą, jeżeli zapomniałaś, to, ponieważ żyje jeszcze, mógłbym napisać do niego, przysłałby mi potrzebne wskazówki...
Bardzo być może, a w dodatku mam wymówkę: rękamoja nie będzie pierwszą ręką męską, jaka dotknęła się ciebie, tak mi się zdaje przynajmniej.
A teraz, pani, staraj się pogodzić z Bogiem, ludzie już cię osądzili.
Wasza Eminencja ma jednak dowód, iż gdyby nie ta ostrożność, bylibyśmy narażeni na niemożność złożenia mu uszanowania i podziękowania za to, iż raczył dArtagnana do nas przyłączyć. DArtagnanie, ty, któryś właśnie pragnął wyrazić swą wdzięczność Eminencji, zbliż się i korzystaj ze sposobności.
O! panowie umiecie politykować!... znalazłoby się w waszych głowach dużo rzeczy, o których nie wiemy, gdyby można tam czytać, jak to wy czytaliście ten list, schowany za mojem nadejściem.
Eminencjo list od kobiety, lecz nie nosi podpisu ani Marion de Lorme ani pani dAuigillon.
Niechże nie będzie więcej mowy o całem zdarzeniu i niech Aramis czyta list kuzynki, od miejsca, w którem kardynał nam przerwał.
Zbliż się, Grimaud
Masz rację idź, donieś lordowi de Winter, że tapani zemdlała, ja nie wiem, co na to poradzić, ponieważ nie przewidzieliśmy tego wypadku.
Dziękuję panu
W takim razie, dzielny mój poruczniku, zostawmy milady, niech szuka innych sposobów, a sami chodźmy na kolację. Bądź spokojny! ma ona płodną imaginację, drugi akt komedji nastąpi niebawem po pierwszym.
O! nie, nie! nie wołajcie go, błagam pana, zdrowa jestem, nic mi nie trzeba, niech nie przychodzi.
Wyznam to lecz wyznam w dniu, w którym już dosyć wycierpię za moją wiarę.
Na honor! sądzę, że ta hultajka dostaje warjacji. No, no, uspokój się zacna purytanko, w przeciwnym razie w lochu cię zamknę. Prawdopodobnie wino szampańskie poszło ci do głowy?... Uspokój się, to przejdzie bez śladu i szkodliwych następstw.
Ręka Stwórcy ciąży nad nim i nie uniknie kary zasłużonej.
Nareszcie zapytuje O!... tak!... znam go na moje nieszczęście!
Tak, panie wydałam moją tajemnicę! On wie wszystko!... mój Boże, jestem zgubiona!...
Jesteś w błędzie, brat mój był drugim mężem tylko, a pierwszy żyje jeszcze... Powiedz mi jego nazwisko, położę go na miejscu Karoliny Backson. Nie?... nie chcesz?... milczysz uparcie? Dobrze! będziesz skazana pod imieniem Karoliny Backson.
Czy wolisz być powieszoną pod własnem nazwiskiem? Wiesz o tem, że prawa angielskie surowe są dla frymarczących małżeństwem; powiedz otwarcie: pomimo, że nazwisko moje, a raczej mego brata wmieszane jest w tę sprawę, narażę się na skandal procesu publicznego, aby tylko być pewnym, że uwolnię się od ciebie.
A teraz do widzenia pani, przyjdę jutro oznajmić o wyjeździe posłańca.
Tak! lecz stracę to, co mi jest droższe, niż życie, stracę honor, Feltonie; i to ty! ty odpowiesz przed Bogiem i ludźmi za mój wstyd i niesławę.
Tak, tak tak, słyszę ten głos w snach moich; tak, poznaję rysy anioła, ukazującego mi się podczas nocy bezsennych i mówiącego do duszy mojej: „Uderz śmiało, zbaw Anglję, zbaw siebie samego, albowiem umrzesz, nie przebłagawszy Boga!” Mów, mów pani! teraz już cię rozumiem.
Jakto, mnie, bratu?
Dałem ci do wyboru Amerykę i Tyburn wybierz Tyburn, milady: wierz mi, postronek pewniejszy od noża.
Dobrze, do widzenia, dziś w nocy!...
Dobrze surowy purytanin kłamać zaczyna.
Honorem ręczę, że oddam za chwilę, położysz go tylko na stole i staniesz pomiędzy nim i mną.
O!... postanowiłam zrobić to jak najprędzej; nie wątpiłam, że mój prześladowca powróci nocy następnej.
Tak, bo skoro tylko stąd wyjdę, opowiem wszystko, opowiem, jakiego gwałtu użyłeś nade mną, jak mnie więziłeś. Ogłoszę o tym pałacu, przeznaczonym dla rozpusty; wysokie zajmujesz stanowisko, milordzie, lecz drżyj! Ponad tobą jest król, ponad królem jest Bóg!
A! a!... to zmienia postać rzeczy zupełnie. Na honor! zważywszy wszystko, bardzo ci tu dobrze, niczego ci nie braknie, a jeżeli umrzesz z głodu, to będzie twoją winą jedynie.
Strzeż się!... mam ja sposób nieomylny, którego użyję tylko w ostateczności, aby ci zamknąć usta, lub przynajmniej, aby cię o tyle nieszkodliwą uczynić, że nikt twoim słowom nie będzie wierzył.
Do jutra!...
Jesteś nierządnicą i jako taka, poniesiesz karę! Zbezczeszczona w oczach świata, do którego się odwołujesz, spróbuj go przekonać, że nie jesteś ani występna, ani szalona!
Wtedy, pomimo krzyków, pomimo oporu mojego (dorozumiewałam się bowiem, że chodziło o coś gorszego, niż o śmierć nawet) kat porwał mnie, przewrócił na podłogę, obezwładnił silnemi rękami i, wtedy to łkając boleśnie, wzywając Boga, który mnie nie słyszał, wydałam naraz jęk okrutny z bólu i wstydu. Żelazo rozpalone, żelazo katowskie, odbiło się na mojem ramieniu. Patrz! patrz Feltonie, jakie wymyślono nowe męczeństwo dla dziewczyny młodej, niewinnej, a pomimo to ofiary zwierzęcej namiętności człowieka bez sumienia. Naucz się znać lepiej serca ludzkie, i odtąd bądź mniej powolny w służeniu za narzędzie zemsty niesprawiedliwej...
Więc to Buckingham!...
O!... ja ja go się nie boję i nie będę go oszczędzał!...
Co dalej?... Buckingham oto dowiedział się zapewne o moim powrocie, mówił z lordem de Winter, który zawsze był źle dla mnie uprzedzony, i nagadał mu, że jego bratowa jest nierządnicą, kobietą piętnowaną... Lord de Winter uwierzył wszystkiemu tem łatwiej, że leżało to w jego interesie. Rozkazał mnie przytrzymać, sprowadził tutaj i oddał pod straż twoją. Reszta ci wiadoma: pojutrze skazuje mnie on na wygnanie, na deportację... pojutrze strąca mnie pomiędzy zbrodniarki. O!... spisek dobrze uknuty, podstęp zręczny, zabije cześć moją na zawsze!... Widzisz sam, iż winnam umrzeć... Feltonie!... Feltonie!... daj mi ten nóż!...
Umrzemy więc razem!
Biegnij zatem i sam otwórz...
Ja się też stawiłem natychmiast
Idź, rozkazuję ci.
Bądź gotowa na pierwsze wezwanie.
Jestem.
Złóż ręce na krzyż: tak, dobrze.
Bądź spokojna, jestem marynarzem.
Odkryto nas!
Cicho!
Ocalona! ocalona!... Tak, jak widzę, niebo, widzę morze! Powietrze, którem oddycham!... wszystko mówi mi o wolności. A! dzięki... dzięki ci, Feltonie!
O! to nic nie znaczy!... przypominam sobie teraz wszystko!
Bądź spokojna nie odpłynie...
A tymczasem płyń z nami do małej zatoki... o której ci już mówiłem.
Zostaw nas, Patryku lecz nie oddalaj się, przywołam cię za chwilę.
Daj mi go pan, proszę.
Znam je...
I książę miłościwy podpisze bez wyrzutu sumienia?..
O! tego już za wiele!...
Do mnie!...
Źle zrobisz, kochany mój de Winter nie znam człowieka, któryby godnym był, aby go drugi żałował przez całe życie!... lecz zostaw nas, proszę cię.
Bądź posłuszny, Laporte!... czy nie widzisz, że nie mam czasu do stracenia?...
A!... chwała Bogu, śmierć moja zatem nie będzie dla niej śmiercią obcego...
Nie rozumiem, co pan mówisz nie wiem, o kim mówisz, milordzie, zabiłem Buckingham, ponieważ odmówił podwakroć panu, podpisania nominacji mojej na kapitana: ukarałem go za niesprawiedliwość i na tem koniec.
Która godzina?
Wszystkiego!...
Na uczciwość! proszę pana, oddam z przyjemnością!
No, no, schowajmy starannie ten świstek może nienapróżno wydałem ostatniego pistola. A teraz dosiądźmy koni, przyjaciele, i ruszajmy w drogę.
Oho! może ja tu co odkryję, jakoś mi się wiedzie.
Dokądżebym poszła? sądzisz pani, że jest na ziemi kącik, gdzieby kardynał nie był w stanie dosięgnąć, jeżeli tylko zechce wyciągnąć rękę?
Niestety! odparła.
Że się każe tak nazywać? Tak, pani, czy znasz ją?...
Czegóż można więcej wymagać? jak słodkiego przebudzenia? A to mnie właśnie spotkało z pani łaski! pozwólże mi kosztować tej przyjemności.
Oto znam pana de Souvigny, pana de Courtivron, pana de Ferussac.
Znasz pana dArtagnan!
Tak, pani; wiem teraz, kto jesteś: jesteś pani Bonacieux.
Czyż nie pojmujesz, że wiem o wszystkiem: o porwaniu ciebie z ustronnego domku w Saint-Germain, o rozpaczy jego i jego przyjaciół, o poszukiwaniach bezowocnych do chwili obecnej? Jakże chcesz, żebym się nie dziwiła, kiedy niespodzianie znalazłam się razem z tobą; z tobą, o której tak często rozmawialiśmy, którą on kocha z całej duszy i którą nauczył i mnie kochać, chociaż cię nigdy nie widziałam! O! droga Konstancjo, znalazłam cię nareszcie i patrzę na ciebie!...
Pismo pani de Chevreuse Byłam pewna tych stosunków. I czytała chciwie podany bilecik:
Tak, to najpewniej!
Dosyć mi ujrzeć pióro na kapeluszu i jego brzeg płaszcza, abym go poznała!
Cicho!... już nadchodzą...
Proszę, bardzo proszę.
Więc uważa cię za obcą?
Przyjadą po nią jutro lub pojutrze z rozkazem królowej.
A ty mnie łasce szatana.
Dowiesz się zaraz.
Słyszę stuk kopyt końskich...
I ja się tego spodziewam. A teraz, kiedy wszystko ułożone, żegnam cię...
Odwagi, kochanko!...
O! tak, wszystko dla niego. Tem jednem słowem wróciłaś mi odwagę; idź już, przyjdę za chwilę do ciebie!..
Tak, tak, uciekajmy!...
Uciekać sama? ciebie zostawić? nie, nie, nigdy!
O! ona ciągle mówiła, że nie przyjedziesz, ja jednak nie traciłem nadziei, nie chciałam uciekać: o! jak dobrze zrobiłam, jak jestem szczęśliwa!
Do mnie przyjaciele! do mnie! ręce jej lodowacieją mdleje, wielki Boże, straciła przytomność!...
Nieszczęśliwa kobieta!
A!... przypominam sobie, hrabina de Winter...
DArtagnan! dArtagnan!... gdzie jesteś? widzisz, że umieram!...
A! tem lepiej
Odpowiadam za nią
Mnie bardziej to dotyczy, bo ona jest moją żoną...
Poznajesz teraz że jest Bóg w niebie!
Dobrze wierni z was słudzy.
Pragniemy osądzić cię, według zbrodni twoich wolno ci bronić się i uniewinnić, jeżeli potrafisz. Panie dArtagnan, wystąp najpierwszy, jako oskarżyciel.
W obliczu Boga i ludzi oskarżam tę kobietę, że namawiała mnie do zabicia barona de Wardes, a ponieważ nie mam na to świadka, osobiście zaświadczam. Skończyłem.
Tak zamordowany!... Odebrałem wasze ostrzeżenie, kazałem zatrzymać tę kobietę i oddałem pod straż wiernego sługi... Obałamuciła tego człowieka, włożyła mu sztylet do ręki, kazała zabić księcia
Zabójczyni Buckinghama, zabójczyni Feltona, zabójczyni brata mojego, żądam sprawiedliwości nad tobą i oświadczam, jeżeli mi jej nie wymierzą, sam tego dokonam.
Milcz! ja na to odpowiem!
Karę śmierci
Kat ma prawo zabijać, nie stając się przez to mordercą jest tylko ostatnim sędzią: „Nachrichter”, jak powiadają Niemcy, nasi sąsiedzi.
Byłaś w klasztorze i wyszłaś z niego na zgubę mojego brata.
To dobrze.
I am lostI am lost (ang.) mruknęła milady po angielsku. Muszę umrzeć. .
My sami pilnować go będziemy, mój panie, pod słowem honoru; ale dajemy również szlacheckie słowo, że pana dArtagnan samego nie puścimy.
Wróć pan do obozu, dowiesz się tam o wszystkiem.
Nie, Eminencjo, ponieważ jedyna rzecz, za którą mogłoby to nastąpić, nie jest wiadomą jeszcze Waszej Eminencji.
Potrzykroć na moje życie nastawała, przebaczałem jej, wkońcu zabiła kobietę, którą kochałem!... Wtedy ja i moi przyjaciele pojmaliśmy ją, osądzili i ukarali.
Wasza łaskawość pozna zapewne pismo swoje.
Nie zapomnę nigdy!... Wasza łaskawość może być pewny....
Co mówicie?..
Dziś wieczorem.
Mundur namiestnika muszkieterów.
Sam się on ważyć nie może na Bolesława, mówił Toporczyk, i dla tego się waha. Gdy mu posiłki zapewnicie, pójdzie chętnie.
Moja miłość nędzna licha warta miłość moja! Grzywien w skarbcu niema, beczki mi ta gawiedź powysuszała, chleba pożyczam, mięso rzeźnicy dają śmierdzące... Cała pociecha... ot... o!
Ale nie u mnie
A mnie? moje niemcy! Zobacz ich, co to tego jest! Zrą a chlepią,
Daj po dobrej woli pięćdziesiąt!
Daj Boże, aby ci się bić chcieli jak my i z nami razem Wiele oni serca nie mają! najemny lud!
W ślad za wojskiem,
To ja, sługa jego, z kamieniem u szyi do wody cię cisnąć każę.
Niemcy! tak! a szukajcież między Piastami takiego, coby nim nie był?
Rozumnie! ale każda by najpiękniejsza szata ma podszewkę, tak i ta wasza, która się po wierzchu dobrą wydaje. Zrazi Czarny jednych, drugich pozyska, bo w boju mu się szczęściło i szczęści
Krystyn mi powinowaty przez niego pójdzie się dalej.
Toć prawda, ale drudzy zań...
Nie łacnoby go kto po dobrej woli kosztował ale Gryfina gotową jest na wszystko! Ślubowała już św. Idziemu i innym bezskutecznie, posłucha mnicha mojego. Jest Salernitanin! Opowiada się też jako uczeń Wielkiego Alberta.
Nie. rzekł sługa
Ja im nie wierzę!
Hę?
Gdyby oni chcieli zębów na mnie probować, czas po temu mieli
A inni książęta?
Baśń to zapewne musi być boć niemożliwa, aby pobożny książe poślubiwszy niewiastę, którą wszyscy opowiadali, młodą, nadobną, powolną, dobrą, miał ją sam na śmierć skazać jak ludzie zmyślają. Powiadają drudzy, że sługi ją, niechętne pani, udusiły, a między pospólstwem wielki jest żal tej pani.
Prawdy dojść trudno, gdy z książęty sprawa Jeżeli winien Przemko
Pospiech wszystko zgubić może Uwolnić was z więzienia znajdą się sposoby inne... Dla wyzwolonego schronienie się znajdzie...
Wojewody jak siebie pewien jestem, a za nim ziemianie pociągną! Niech Konrad przyłączy się z Mazurami, zdobędzie Poznań, zawojuje Ślązk... Krew ma rycerską, wojak jest... Kraków znowu uczyniemy stolicą wielką, będzie na niej wszystkim ziemiom panować...
Tak i wczoraj byli ci i innych wielu, dla tego, aby pokryć swą zdradę, a dziś nie ma ani jednego. Uszli wszyscy.
Tatarom! Inna to rzecz z niemi. Tatar gdy sobie raz o mur nos stłucze, drugi raz już nie idzie nań... Tatarzy zamków nie biorą...
Myślcież, wójcie aby i mnie i was ztąd nie wygnano. A! tak! Idą panowie Krakowianie i Sandomierzanie i Mazury na nasz Kraków, aby nam go odebrać. Zamku bronić nie mam kim. Muszę sam na Węgry ciągnąć, aby ludzi z tamtąd przyprowadzić. Tymczasem inaczej nie może być, zamek wam oddam na ręce, abyście mi go cało uchowali.
Liczcie ile czasu potrzeba aby się na Węgry dostać, ludzi tam zawsze do boju gotowych znaleźć i zebrać, a z niemi powrócić. Odsiecz wam przywiodę, chyba bym nie był żyw, a żyw spodziewam się być, bo bić się jeszcze ochotę mam srogą!
Większa szkoda piękniejszego jeszcze państwa Pismo święte powiada, gorszy cię oko twoje, wyłup i wyrzuć je. Nie podda się miasto, niech przepada!
Gdy w rozpacz wpadną, nie mając nic do stracenia, tem zajadlej walczyć będą.
A któżby z nas śmiał być Psychostatą, okrom tego, który szalę sprawiedliwości w straszny dzień sądu trzymać będzie?
Wiesz przecie, że ja mam dużo pracy Zresztą, co by powiedziała twoja rodzina?
Tak, to najściślejsza prawda; mówi tak To moja matka, nie mam prawa jej sądzić; ale to pewna, że ona nie ma serca takiego jak Zizi.
Ale co się zaczyna, maleńka? Jeżeli nie mam racji, cofam wszystko, nic nie powiedziałem. Ale mam przecie prawo cię ostrzec przed tym famulusem, którego znam z Balbec (inaczej kpiłbym sobie z tego) i który jest jednym z największych łajdaków, jakich święta ziemia nosiła.
Milcz przynajmniej, póki ja nie wyjdę. Tyś zupełnie oszalała! Garson, moje rzeczy.
Och, tak! Bobbey tyle mi mówił o Franciszce.
Ale jeszcze nie wszystko skończone, bądź pewny Słowo dane w tych warunkach nie ma znaczenia. Podszedłeś mnie. Boucheron dowie się o tym i dostanie podwójną cenę za swoją kolię. Usłyszysz o mnie niedługo, bądź pewien.
Och, naprawdę, on jest bajeczny z tymi rękami. Ja, kobieta, nie potrafiłabym tego, co on wyczynia.
Arystoteles powiada nam w rozdziale II...
Zdziwiłam się trochę, bo wróciłam ze wsi dopiero od kilku dni; chcąc mieć trochę spokoju, prosiłam, aby nikomu nie mówiono, że jestem w Paryżu; toteż zastanawiałam się, jakim cudem królowa już wie o moim powrocie
Ależ temu, że dom francuski nie miał dosyć pokoleń szlacheckich, od czasu jak popełnił mezalians.
Gotowa jestem zawsze schylić głowę przed opinią Liszta w muzyce, ale nie w malarstwie. Zresztą on już był ramol i nie przypominam sobie, aby to kiedy powiedział. Ale to nie ty mi go przyprowadziłaś; jadłam z nim dwadzieścia razy obiad u księżnej de Sayn-Wittgenstein.
Więc dobrze, niech będzie, wpuść. To jakiś pan, którego mi przedstawiono Oświadczył, że bardzo by pragnął złożyć mi wizytę. Nigdy nie upoważniłam go do tego. Ale, ostatecznie, już piąty raz się fatyguje, nie trzeba ludzi urażać. Obyczaje, Pozycja społecznaPanowie przedstawiam panom moją siostrzenicę, księżnę de Guermantes.
Ależ ja nie mam pojęcia! Nie chcę wiedzieć. Ja nie mówię tym językiem.
Usiądź, zaraz nam dadzą herbaty Obsłuż się sama, ty nie potrzebujesz oglądać portretów swoich prababek, znasz je równie dobrze jak ja.
Zwłaszcza arbitralny bo przyznaję, że nigdy nie widziałam żaby w połogu. W żadnym razie, ta żaba, która zresztą nie żąda króla, bo nigdy nie widziałam jej tak rozbrykanej, jak od śmierci jej małżonka, ma być u nas na obiedzie któregoś dnia w przyszłym tygodniu. Powiedziałam jej, że uprzedzę ciocię na wszelki wypadek.
Bajeczna jest doprawdy nasza kochana księżna Z chwilą gdy się znajdzie w salonie sławny człowiek, zawsze musi być przy niej. Oczywiście musi to być jakiś wielki mogoł. Nie można mieć co dzień pana de Borelli, Schlumbergera lub pana dAvenel; ale wówczas będzie pan Loti albo pan Rostand. Wczoraj wieczór u Doudeauvillów, gdzie, nawiasem mówiąc, wspaniała była nasza księżna w swoim szmaragdowym diademie, w różowej sukni balowej z trenem, miała z jednej strony pana Deschanel, z drugiej niemieckiego ambasadora: wykłócała się z nimi o Chiny; publiczność, w pełnej szacunku odległości, nie słysząc, co mówią, pytała się, czy nie będziemy mieli wojny. Doprawdy, można by rzec, królowa odbywająca cercle.
Masz słuszność to jest jabłoń z Południa. Kwiaciarka przysłała mi te gałązki, prosząc, abym je przyjęła. Pana to dziwi, panie Vallenères że kwiaciarka przysłała mi gałązkę jabłoni. Ale, mimo iż jest ze mnie bardzo stara dama, znam trochę ludzi, mam paru przyjaciół
Och, nie wiem, czy by on miał ochotę, nie znam go... to jest znam... tak... trochę; o, stoi tam
Ja nie odmawiam mu talentu malarza, nikt by się nie ośmielił, księżno. Umie władać rylcem lub akwafortą, o ile nie umie nakreślić, jak pan Cherbuliez, wielkiej kompozycji. Ale zdaje mi się, że nasza epoka dopuszcza się pomieszania rodzajów i że zadaniem powieściopisarza jest raczej być narratorem i krzepić serca niż dłubać winietki i ornamenty. Mam spotkać pańskiego ojca w niedzielę u tego zacnego A.J.
Jak to! nie wie pan, że u mnie był jej pierwszy występ, z czego zresztą nie mam powodu się pysznić No, trzeba mi się zabierać
Ależ tak, to bardzo tajemnicza rzecz, miłość Zresztą, w gruncie, nie wiemy nigdy, czemu ktoś kogoś kocha, może wcale nie dla tego, co my myślimy Zresztą, w gruncie nigdy się nic nie wie Toteż, widzi pan, „inteligentniej” jest nie dyskutować nigdy wyboru w miłości.
A! cioci się nie podobała? Ale owszem, miała szczegóły śliczne, bardzo ładne oczy, ładne włosy, ubierała się i dotąd ubiera się jeszcze cudownie. Teraz przyznaję, że ona jest potworna, ale to była czarująca osoba. Tym nie mniej zmartwiło mnie, że Lolo się z nią ożenił, bo to było takie niepotrzebne.
A, pan zna Siedem księżniczek? Moje gratulacje! Ja znam tylko jedną, ale to mi odjęło ochotę do znajomości z sześcioma innymi. Jeżeli wszystkie są podobne do tej, którą widziałam!
Nie ma o tym zielonego pojęcia Zresztą ja nie potrzebowałam jej słyszeć. Wystarczyło mi widzieć ją, jak sunie ze swoją leliją. Od razu zrozumiałam, że ona nie ma talentu, kiedym zobaczyła leliję.
Słuchaj, Oriano, spytała się mnie, kiedy ty przyjmujesz; nie mogłem być grubianinem Zresztą powiedz sama, ty przesadzasz: ona nie ma miny krowy
Och, mój Boże, drogi panie, królowie w naszej epoce, to bardzo niewiele!
A! w takim razie książę Gilbert podziela najzupełniej moje przekonania
Nie wie może książę, że istnieje nowe słowo na wyrażenie tego rodzaju ducha Mówi się „mentalność”. To znaczy ściśle to samo, ale przynajmniej nikt nie wie, co to ma znaczyć. To jest szczyt finezji; jak się to mówi, „ostatni krzyk”.
Nie, żony ministra wojny. Tak przynajmniej opowiadają w alkowach W każdym razie, osobiście, wiadomo jest, że ja mam poglądy wręcz przeciwne niż mój kuzyn Gilbert. Ja nie jestem feudał, jak on; spacerowałbym pod rękę z Murzynem, gdyby Murzyn był moim przyjacielem, i tyle bym się troszczył o opinię plebsu, co o zeszłoroczny śnieg; ale ostatecznie, mimo wszystko, przyznacie mi, że kiedy się ktoś nazywa Saint-Loup, nie wolno mu się bawić w prowokowanie całego świata, który, jak mówi przysłowie, ma więcej rozumu od Woltera, a nawet od mego siostrzeńca. A zwłaszcza nie puszcza się człowiek na to, co bym nazwał akrobatyką sentymentalną, na tydzień przed balotem w klubie. To już jest przesada! I to z pewnością jego lafirynda napompowała go w ten sposób. Wmówiła w Roberta, że to go postawi jako „intelektualistę”. Intelektualizm to jest molierowskie „ciastko ze śmietaną” tych panów. Zresztą dało to już powód do kalamburów, dość zabawnych, ale bardzo złośliwych.
W każdym razie, jeżeli ten Dreyfus jest niewinny nie bardzo umie tego dowieść. Cóż za idiotyczne, emfatyczne listy on pisze ze swojej wyspy. Nie wiem, czy pan Esterhazy więcej jest wart od niego, ale ma grubo inny fason w swoim stylu, inny kolor. To nie musi być przyjemne dla stronników Dreyfusa. Co za nieszczęście dla nich, że nie mogą zmienić niewinnego.
Pozwól mi skończyć. Właśnie dlatego, że jestem niewrażliwy na pewien gatunek konceptów, cenię często dowcip mojej żony. Bo wychodzi najczęściej z trafnej obserwacji. Ona rozumuje jak mężczyzna, a formułuje myśli jak pisarz.
Ja nie mam zaproszenia
Zatem to jest to, co się nazywa uroczystość, wielkie światowe wydarzenie sezonu.
A! ja myślałem przeciwnie
To jest sprawa, która obchodzi tylko Francuzów, tylko ich, nieprawdaż?
Nie wątpię, ale nie czuję żadnej potrzeby sprawdzać tego osobiście.
Jak się masz, Robercie więc tak zapomina się o swojej ciotce.
Pójdę trochę usiąść koło matki, zostawiam ci swoje krzesło
Jak to, to jest siostra Vermandois, nie miałem o tym najlżejszego pojęcia. A, moja rodzina jest bajeczna zna ludzi niesłychanych, ludzi nazywających się co najmniej de Saint-Ferréol chodzi na bale, jeździ na spacer powozami, prowadzi fantastyczną egzystencję. Bajkowe.
Tak, wiem, że on jest bardzo dobrze myślący a to takie rzadkie u cudzoziemców. Ale ja mam informacje. To wcielony antysemityzm.
W gruncie, miałaś zupełną słuszność
Nie wolno mi wziąć własnego kapelusza?
Kto panu mówi o panu de Charlus? Niech pan idzie do Roberta. Wiem, że pan brał dziś udział w jednej z orgii uprawianych z kobietą, która go okrywa hańbą. Powinien by pan użyć na niego swego wpływu, aby zrozumiał zgryzotę, jaką sprawia biednej matce i nam wszystkim, włócząc nasze nazwisko w błocie.
A tak, prawda, chciałem w istocie powiedzieć panu pewne rzeczy; ale nie jestem pewien, czy mu je powiem. Niewątpliwie, sądzę, że mogłyby się stać dla pana zaczątkiem nieobliczalnych korzyści. Ale przeczuwam również, że wniosłyby one w moją egzystencję, w wieku, gdy człowiek zaczyna tęsknić za spokojem, dużo straty czasu, dużo zamętu. Pytam sam siebie, czy pan jesteś wart, abym sobie zadawał dla niego tyle kłopotu, a nie mam przyjemności znać pana na tyle, aby go osądzić. Może też nie pragnie pan w tym stopniu tego, co mógłbym zrobić dla pana, abym sobie miał zadać tyle utrapień, bo powtarzam bardzo szczerze, dla mnie to może być jedynie utrapieniem.
Nie ma żadnych Kobiety, jak wielu mężczyzn zresztą, nie rozumieją nic ze spraw, o których chciałem mówić. Moja bratowa jest uroczą istotką, która sobie wyobraża, że żyje jeszcze w czasach powieści Balzaka, kiedy kobiety miały wpływ na politykę. Stosunki z nią mogłyby w danej chwili oddziałać na pana jedynie ujemnie, jak zresztą wszelkie stosunki światowe. I to jest właśnie jedna z pierwszych rzeczy, które panu chciałem powiedzieć, kiedy mi ten głupiec przerwał. Pierwsza ofiara, jaką trzeba dla mnie zrobić (będę żądał od pana tyluż ofiar, ile panu przynoszę darów), to aby się pan nie starał bywać w świecie. Cierpiałem przed chwilą, widząc pana na tym pociesznym zebraniu. Powie pan, że i ja tam byłem; ale dla mnie to nie jest zebranie światowe, to wizyta rodzinna. Później, kiedy pan dojdziesz do szczytu, o ile cię będzie bawiło zejść na chwilę w salony, nie będzie to już może niebezpieczne. I wówczas, nie potrzebuję panu mówić, jak bardzo będę ci mógł być użyteczny. Sezam pałacu Guermantes (i wszystkich tych, które są warte, aby ich wrota otworzyły się przed panem) ja mam w ręku. Ja będę o tym sądził i ja chcę decydować o tym, kiedy przyjdzie pora.
Tak, tylko podnieś budę. Zatem, niech się pan zastanowi nad moimi propozycjami daję panu kilka dni do namysłu, niech pan do mnie napisze. Powtarzam, będę pana musiał widywać co dzień i uzyskać od pana rękojmię lojalności, dyskrecji, które zresztą, muszę to przyznać, zdajesz się przedstawiać. Ale w ciągu mego życia tak często zwiodły mnie pozory, że nie chcę się już na nie spuszczać. Do kroćset, to chyba najmniej, czego można żądać: zanim się powierzy skarb, wiedzieć, w jakie ręce się go oddaje! Słowem, niech pan pamięta, co ja panu ofiaruję. Jest pan jak Herkules, którego, nieszczęściem dla pana, nie zdajesz się mieć tęgiej muskulatury: Herkules na rozstaju dwóch dróg. Staraj się pan nie musieć żałować całe życie, żeś nie obrał tej, która wiedzie do cnoty. Cóż to jeszcześ nie podniósł budy? Ja sam podniosę. Zdaje mi się zresztą, że i powozić będę musiał sam, zważywszy stan, w jakim się znajdujesz.
Słuchaj, babcia mogłaby może usiąść, skoro pan doktór pozwala, w jakiej spokojnej alei na Polach Elizejskich, koło tego klombu, gdzieś się bawił niegdyś
Zbyteczne, droga pani. Objawy, które panią trapią, ustąpią przed moim słowem. A przy tym pani ma przy sobie kogoś bardzo potężnego, którego od tej chwili mianuję jej lekarzem. To pani choroba, pani nadmierna pobudliwość nerwowa. Znałbym sposób uleczenia z niej pani, ale ani mi to w głowie! Wystarczy mi ją ująć w ręce. Widzę na pani biurku książkę Bergottea: gdybym panią uleczył z jej newrozy, przestałaby już pani lubić tego pisarza. Otóż, czyż ja czułbym się w prawie zamienienia rozkoszy, jakie on przynosi, na zdrowe nerwy, niezdolne dać pani podobnych wrażeń. Ależ same te rozkosze, to jest potężne lekarstwo, może najpotężniejsze! Nie, ja nie chcę uszczuplać pani aktywności nerwowej. Żądam od niej tylko, aby mnie słuchała; powierzam jej panią. Niech da kontrparę! Siłę, którą wkładała w to, aby się pani nie dać przechadzać i odżywiać dostatecznie, niechaj obróci na to, aby pani kazać jeść, czytać, chodzić na spacer, rozrywać się na wszelki sposób. Niech mi pani nie mówi, że pani jest zmęczona. Zmęczenie, to jest organiczne ziszczenie z góry istniejącej myśli. Niech pani zacznie od tego, aby tę myśl oddalić. A jeżeli się zdarzy jaka mała niedyspozycja (co się może zdarzyć każdemu), będzie to rzecz bez znaczenia, bo owa siła zrobi z pani, wedle głębokiego wyrażenia Talleyranda, „zdrowego z urojenia”. O, już zaczęła panią leczyć, słucha mnie pani wyprostowana, nie oparłszy się ani razu, oko żywe, mina tęga, i to już trwa dobre pół godziny, a pani się nie spostrzegła na tym. Mam zaszczyt pożegnać panią.
Wygląda mi to na lichą klejentelę To coś nie dla mnie, nie zna to czystości, nie zna szacunku, trzeba by mi potem godzinę szorować po takiej damuli. Nie żałuję jej dwóch su.
Jak im się podoba.
W swojej własnej osobie. Witam pożądanego gościa w osobie szanownego profesora. Kajuta pańska jest na pańskie usługi.
Go aheadgo ahead (ang.) zawołał kapitan.
Że... To nieprawda!
Kiedy się ma zaszczyt być uczonym, jak my, nie wystawia się na...
W rzeczy samej i jeśli posiada on w sobie jeszcze siłę piorunującą to jest niezaprzeczenie najstraszniejszym zwierzęciem, jakie wyszło kiedykolwiek z rąk Stwórcy. Dlatego też, panie, mam się na ostrożności.
I moje!
Dobrze, Ned Panie maszynisto! każ zwiększyć ciśnienie pary.
Obciąż je pan do dziesięciu atmosfer.
Bynajmniej. Lecz ponieważ jestem u nich w służbie, poszedłem za nimi.
Być może Jednakże mamy jeszcze kilka godzin czasu, a przez kilka godzin wiele zrobić można.
Oto dlatego, panie profesorze, że ta bestia ukuta jest z blach stalowych.
Hm!
Nie gniewaj się niepotrzebnie, Ned, i nie narażaj nas wszystkich tą przedwczesną gwałtownością. Kto wie, czy nas nie podsłuchują. Lepiej starajmy się dowiedzieć, gdzie jesteśmy.
Cierpliwości!
Nie masz za co przepraszać. I owszem, mój chłopcze, i owszem, zaczynaj.
O! Są natury tak niedomyślne!
Zobaczymy
Smacznie i głęboko, panie profesorze; ale czy nie jestem w błędzie, bo zdaje mi się, jakbym oddychał morskim powietrzem.
A cóż mości Ned powie na to? Przecież Amerykaninowi nigdy pomysłu zabraknąć nie powinno.
Dlaczego nie? Możemy się przecie doczekać jakiejś przyjaznej sposobności i skorzystać z niej. Jeśli ich tu nie ma więcej niż dwudziestu ludzi, to sądzę, że się ich nie zlękną dwaj Francuzi i jeden Kanadyjczyk.
Mamy więc twoje słowo
Mimowolnie? A więc „Abraham Lincoln” ścigał mnie mimowolnie po wszystkich morzach? Czyż mimowolnie wsiedliście na pokład tej fregaty? A kule wasze, czy także mimowolnie odskakiwały od mego okrętu, a jegomość pan Ned Land mimowolnie uderzył w niego swoim oszczepem?
Panie profesorze ja nie jestem tym, co pan nazywasz człowiekiem cywilizowanym! Zerwałem ze społeczeństwem z przyczyn, które roztrząsać ja sam tylko mam prawo. Nie podlegam więc społecznym przepisom, proszę pana nigdy się na nie w mojej obecności nie powoływać.
Tak jest, panie. Być może, że wypadki nieprzewidziane zmuszą mnie zatrzymać panów w ich kajucie przez kilka godzin, a może nawet i przez kilka dni. Nie chcąc nigdy użyć gwałtu, w tej okoliczności, więcej jeszcze niż w każdej innej, wymagam od panów biernego posłuszeństwa. Tak działając, usuwam od was wszelką odpowiedzialność, bo ode mnie już wtedy będzie zależało nie dać wam widzieć tego, czegoście widzieć nie powinni. Czy przyjmujecie ten warunek?
Ależ swobodę chodzenia, patrzenia, przyglądania się nawet wszystkiemu, co się tu dzieje, tak samo jak i moi towarzysze, wyjąwszy w niektórych okolicznościach.
Nie, panie, to jest łaskawość. Jesteście moimi jeńcami wojennymi. Ocaliłem was, choć mógłbym jednym słowem zanurzyć was w przepaść oceanu! Wyście mnie napadli! Wyście mi przyszli wydrzeć tajemnicę, której żaden człowiek znać nie powinien, tajemnicę mojego bytu! I mniemacie, że ja was odeślę na tę ziemię, która już więcej znać mnie nie powinna! Nigdy! Zatrzymując was, nie was, ale siebie samego ochraniam.
Żadne, panie
Dla pana jestem kapitanem Nemo; pan zaś i pańscy towarzysze jesteście dla mnie podróżnymi na „Nautilusie”Nemo (...) Nautilusie
Tak, panie profesorze, morze zaspokaja wszystkie nasze potrzeby. To zakładam sieci i wydobywam je pełne; to znowu poluję wśród tego żywiołu, który zdaje się być nieprzystępnym dla człowieka; zdobywam zwierzynę kryjącą się w moich lasach podmorskich. Moje trzody, jak trzody starego pasterza Neptuna, pasą się bez obawy na rozległych łąkach oceanu. Mam ja tam obszerną posiadłość, z której wciąż czerpię i którą wciąż zasiewa ręka Stwórcy wszechrzeczy.
To, co się tobie wydaje mięsem, panie profesorze, jest po prostu polędwicą z żółwia morskiego. Patrz, oto tu wątróbka z delfina, którą byś wziął za potrawkę z wieprzowiny. Mój kucharz jest mistrzem w przyrządzaniu tych przeróżnych płodów oceanu. Kosztuj wszystkich tych potraw. Oto konserwa z holoturii, którą Malajczyk ogłosiłby za niezrównaną, to znów krem, do którego wymię wieloryba dostarczyło mleka, a cukru porosty z Morza Północnego; wreszcie pozwól pan sobie zalecić konfitury z anemonów morskichanemony morskie
Tak, kocham morze! Morze jest wszystkim! Pokrywa ono siedem dziesiątych powierzchni naszego globu. Jego tchnienie jest czyste i zdrowe. Jest to niezmierzona pustynia, gdzie jednak człowiek nie jest nigdy sam, bo wszędzie czuje wokoło siebie życie drgające. Morze, dźwignia potężnego i cudownego istnienia, całe jest ruchem i miłością. Jest to żyjąca nieskończoność, jak się jeden z waszych poetów wyraził. Tak jest, panie profesorze, natura objawia się tu w każdym ze swoich trzech królestw: mineralnym, roślinnym i zwierzęcym. To ostatnie przedstawiają cztery gromady zwierzokrzewówzwierzokrzewy wpływ ich ustaje, potęga niknie! Ach, panie! Żyć, żyć tylko w łonie morza! Tu tylko jest niepodległość! Tu nie znam nad sobą pana! Tu jestem wolny!
Dwanaście tysięcy, panie Aronnax. Są to jedyne węzły, jakie mnie jeszcze łączą z ziemią. Lecz świat skończył się dla mnie w dniu, w którym mój „Nautilus” po raz pierwszy zanurzył się pod wodę. W tym dniu zakupiłem ostatnie tomy dzieł, ostatnie broszury, ostatnie dzienniki i od tej chwili pragnę wierzyć, że ludzkość ani myśleć, ani pisać nie umie. Te książki, panie profesorze, są na twoje usługi; możesz z nich korzystać, ile ci się podoba.
Bynajmniej przyjmij pan to cygaro, panie Aronnax, a chociaż ono nie pochodzi z Hawany, będziesz z niego zadowolony, jeśli jesteś znawcą.
Tym lepsze.
Ci muzycy są to współcześni Orfeusze, bo różnice chronologiczne zacierają się we wspomnieniu zmarłych, a ja zamarłem, panie profesorze, tak samo jak twoi przyjaciele, którzy spoczywają na sześć stóp pod ziemią.
Takie same narzędzia znajdują się w moim pokoju i tam to właśnie będę miał zaszczyt wyjaśnić panu ich użycie. Lecz najpierw chodź pan obejrzeć przygotowaną dla siebie kajutę; powinieneś pan przecie widzieć, jak będziesz mieszkał na „Nautilusie”.
Tutaj, panie profesorze, muszę ci dać kilka objaśnień racz mię pan posłuchać.
Nie skończyliśmy jeszcze, panie Aronnax jeśli pan chcesz iść za mną, zwiedzimy tył „Nautilusa”.
W rzeczy samej nic prostszego i łatwiejszego.
Pięćdziesiąt mil na godzinę.
Tylko, panie Aronnax; obliczenie to bardzo łatwo sprawdzić. Otóż trzeba panu wiedzieć, że mam zbiorniki dodatkowe, mające sto beczek objętości. Mogę więc zanurzać się do dalekich głębin. Kiedy chcę podnieść się i wierzchem statku dotykać wód poziomu, potrzebuję tylko wypuścić tę wodę; a chcąc wynurzyć „Nautilusa” na jedną dziesiątą jego całej objętości, dość mi opróżnić wszystkie zbiorniki.
Tak, panie profesorze kocham go też jak własną krew moją. Jeżeli na każdym z waszych okrętów, zależnych od kaprysu oceanu, wszystko grozi niebezpieczeństwem; jeżeli na morzu pierwsze wrażenie objawia się w poczuciu otchłani, jak dobrze powiedział Holender Jansen
Bogaty nieskończenie, profesorze, i mógłbym bez uszczerbku zapłacić dwanaście miliardów długów ciążących na Francji.
Panie profesorze mam tu różne chronometry regulowane podług południków: paryskiego, Greenwich i waszyngtońskiego. Na intencję pańską użyję południka paryskiego.
A teraz, panie profesorze pozostawiam pana przy jego studiach. Naznaczyłem drogę w kierunku wschodnio-północno-wschodnim, na pięćdziesiąt metrów głębokości. Oto mapy z wielką punktacją, na których będziesz pan mógł śledzić przebieg tej drogi. Salon jest do pańskiego rozporządzenia, a mnie pozwól pan oddalić się.
Podziwiaj zatem, przyjacielu, i oglądaj, bo dla tak zdolnego klasyfikatora jest tu co do roboty.
Widzieć! ależ właśnie nic nie widać i nigdy nie będzie nic widać w tej blaszanej koziekoza
Jak to, ja, rybak!?
Ja tego nie potrafię To rzecz mego pana.
Rodzaj balistów, rodzina kolczasto-pancernych, rząd zrosłoszczękich
A więc należy przyjąć Raz stanąwszy na ziemi, zobaczymy co począć dalej. Zresztą nie gniewa mnie to wcale, że sobie zjem parę kawałków świeżego mięsa.
Z bronią w ręku.
Nie rozprawiam dłużej Pozostaje mi tylko wziąć strzelbę. Zresztą gdzie bądź pan pójdziesz, i ja z tobą pójdę.
Ja wszędzie pójdę za panem
Zobaczysz pan.
Dobrze, panie profesorze Mam nadzieję, że coś lepszego ci pokażę. Co do średniej głębokości tej części Oceanu Spokojnego, zapewniam pana, że nie jest większa nad cztery metry.
Niech pan patrzy.
Jesteśmy już.
Najchętniej.
Pan nigdy jeszcze nie był tak hojny jak dzisiaj
Ten potępieniec kapitan musi być bardzo pewny swej drogi; bo oto widzę tam koralowe sterty, które by rozerwały na tysiąc sztuk jego pudło, gdyby się choć cokolwiek o nie otarło.
Ale wypadek który może pana zniewolić do powrotu na ziemię, od której tak stronisz.
Przypływ na Oceanie Spokojnym jest słaby; masz pan zupełną słuszność, panie profesorze Ale w cieśninie Torresa trafia się jeszcze półtora metra różnicy między wysokim a niskim poziomem morza. Mamy dziś czwartego stycznia, a za pięć dni nadchodzi pełnia księżyca. Otóż byłbym bardzo zdziwiony, gdyby ten uprzejmy satelita nie podniósł dostatecznie masy wód i nie wyświadczył mi przysługi, którą jemu samemu tylko rad bym zawdzięczać.
Jeżeli przypływ wystarczy
Niech pan spróbuje a dowiemy się, co trzymać o uprzejmości kapitana.
Nie lękaj się, panie Aronnax i płyń pan ostro! Potrzeba mi tylko dwudziestu pięciu minut, by poczęstować pana przyrządzoną na mój sposób potrawą.
Nie będę ci już ufał Idźmy na polowanie, bo trzeba koniecznie czegoś temu kanibalowi, żeby mnie mój pan całego miał na swe usługi.
To niech się pan spodziewa czegoś bardzo smacznego. Jeśli pan nie zażąda więcej, to niech będę najlichszym z oszczepników.
I owszem, trzeba nam jeszcze owoców i jarzyn: szukajmyż ich.
Ruszajmy!
Byle ją dobrze przyprawić to ujdzie.
Szukajmy więc, czego nam trzeba, ale już w stronie morza. Tu, na pochyłościach gór, nie tak prędko co znajdziemy, jak w stronie lesistej.
Do stu diabłów nie można mi chyba wyrzucać tej wódki, której nie piłem od dwu miesięcy!
Masz tobie! Jak nie ptak, to jego pióra Dopóki nie idzie o mięso, to mniejsza o to.
Do łodzi!
Panie Arronax niech się tu zbiegną wszyscy krajowcy Papuazji! „Nautilus” się ich nie obawia.
Zgadzam się z tobą; niechże sobie oni będą poczciwymi ludożercami, niech poczciwie pożerają tych, co im wpadną w ręce. Że jednak nie mam ochoty, żeby mnie pożarto, choć uczciwie, więc będę się miał na ostrożności, bo, jak mi się zdaje, dowódca nasz nie myśli o tym, a teraz do roboty.
Niech mi pan wierzy jeszczem się nigdy nie czuł tak wzruszony.
Łotr jakiś wolałbym, żeby mi rękę zgruchotał.
A więc niech wejdą, na co im przeszkadzać. W gruncie są to biedacy, ci Papuasi! I nie chcę, żeby moje nawiedzenie wyspy Gueboroar przyprawiło choć jednego z nich o stratę życia.
Tak, jutro jutro o godzinie drugiej minut czterdzieści po południu „Nautilus” spłynie i bez uszkodzenia opuści cieśninę Torresa.
Ned Land robi pasztet z kangura i powiada, że to będzie wyborne.
Panie Aronnax, niekoniecznie można wejść do „Nautilusa”, choć otwory nie są zamknięte.
No, to pan zobaczysz.
Osiemnaście tysiącznych (1,018) dla Morza Jońskiego, a dwadzieścia osiem tysiącznych (1,028) dla Adriatyku.
O nic, panie profesorze.
Mój bracie czy wolałbyś, żeby wcale nic nie dali?
To dobrze.
Chodź pan.
Nie ma.
Więc idźcie ubrać się w skafandry.
Tak, zapomniany przez wszystkich, ale nie przez nas. My żłobimy groby, a polipy pieczętują w nich na całą wieczność naszych zmarłych!
Tak od rekinów i od ludzi!
Alboż to, panie, nie można się obyć bez jego pozwolenia?
Tak, mój chłopcze, nie łam sobie głowy przy dodawaniu liczby tych wymoczków! Liczba to nieskończona, bo jeśli się nie mylę, byli już żeglarze, którzy na przestrzeni 40 mil płynęli po takim morzu mlecznym.
To dobrze. Nic nad to łatwiejszego. Tylko, że nie zobaczymy tam poławiaczy pereł. Doroczna eksploatacja jeszcze się nie rozpoczęła. Mniejsza o to. Każę płynąć do zatoki Manaar, dziś w nocy tam staniemy.
Rekinów?
Co do nas, jesteśmy z nimi oswojeni a z czasem i pan zapoznasz się z nimi bliżej. Zresztą będziemy uzbrojeni i po drodze upolujemy może jakiego żarłacza. Polowanie to nader zajmujące. Tak więc do jutra, panie profesorze; wyruszamy przed świtem.
Ba, niebezpieczne! Prosta przechadzka po ławicy ostrygowej!
Zgoda. Więc siadajcie, przyjaciele, a ja nauczę was tego, czegom się sam przed chwilą nauczył od Anglika Sirra.
E, panie profesorze, a od czego dobry harpun? Trzeba panu wiedzieć, że te rekiny są niezdarne bydlęta. Żeby cię capnąć, muszą się na grzbiet obrócić, a tymczasem...
Jeśli mój pan zamierza walczyć z rekinami nie rozumiem powodu, dla którego bym ja, wierny sługa mojego pana, nie miał także z nimi walczyć!
Jeszcze nie teraz. Nie dałem „Nautilusowi” zbliżać się do brzegu i jesteśmy dość oddaleni od ławicy Manarskiej; kazałem jednak przygotować łódź, która nas powiezie na miejsce najstosowniejsze do wylądowania i tym sposobem oszczędzi nam dość długiej wędrówki. Nasze ubiory nurków są na tej łodzi; włożymy je w chwili, gdy się rozpocznie wycieczka podmorska.
Z czasem wszystko ma swój koniec. Zresztą nic nie poradzimy i daremnie się o to spierać. Gdybyś, poczciwy mój Nedzie, powiedział: „Zdarza się dobra sposobność do ucieczki”, mógłbym się nad tym zastanowić; ale tak nie jest i nie będzie, gdyż otwarcie ci wyznam, iż nie wierzę, aby kiedykolwiek kapitan Nemo odważył się wpłynąć na morza europejskie.
Zapewne pański okręt wyprzedza o sto, a może i o kilkaset lat swoją epokę. Co za nieszczęście, że tak ważna tajemnica umrze ze swoim wynalazcą!
Kochany panie niepotrzebne są sekrety między ludźmi, którzy nie mają się nigdy rozstać.
Obaczymy, obaczymy! A zresztą i owszem, rad bym uwierzyć w tę sławną drogę diabelskiego kapitana, i dałyby nieba, żeby nas w rzeczy samej poprowadziła na Morze Śródziemne.
Poczekajmy „Nautilus” płynie w tamtą stronę i wkrótce zobaczymy, co się święci.
To syrena! prawdziwa syrena, z przeproszeniem mojego pana.
Zróbże to, mości Land
Mój harpun! Mój harpun!
Rzeczywiście bardzo trudne. Mam też zwyczaj siadać w klatce sternika i sam kierować ruchami statku. A teraz, panie Aronnax, jeśli raczysz zejść stąd, „Nautilus” zanurzy się pod wodą i nie wynurzy się z niej, dopóki nie przepłynie Arabian Tunnel.
Więc chodź pan. Tym sposobem zobaczysz wszystko, co można widzieć w tej żegludze zarazem podziemnej i podmorskiej.
Mając tak dobre oczy, mój Nedzie możesz zobaczyć bulwary Port-Saidu, ciągnące się wzdłuż morza.
Panie Aronnax pańskie dowodzenia mają tę zasadniczą wadę, że mówisz pan w czasie przyszłym: „będziemy tu, będziemy tam!”. A ja powiadam w czasie teraźniejszym: jesteśmy tu i trzeba z tego korzystać.
A jeżeli doda, że propozycji, którą dziś czyni, już później nie ponowi, czy pan ją przyjmiesz?
A teraz nie mówmy już o tym, Ned Ani słowa więcej o tym przedmiocie. W dniu, w którym będziesz gotów, uprzedzisz nas, a my pójdziemy za tobą. Zdaję się zupełnie na ciebie.
Czemuż by nie, panie Aronnax?
W takim razie pozwolisz mi pan życzyć mu dobrej nocy.
Patrz pan.
Prawdopodobnie, panie Aronnax, gdyż od roku 1866 osiem wysepek z lawy ukazało się naprzeciw portu Świętego Mikołaja przy Palea-Kammeni. Jest to oczywiste, że w przyszłości niedalekiej Nea i Palea się połączą. Na Oceanie Spokojnym wymoczki tworzą lądy, tu zaś dokonywają tego zjawiska wulkaniczne. Patrz pan, czy widzisz, jak się ta robota dokonuje pod falami?
W takim razie będziemy jeszcze mieli dość czasu na ukończenie naszej podróży, byle tylko Ned Land nam nie bruździł.
Prawda trzeba jednak coś zaryzykować. Wolność warta jest narażenia się na trochę niebezpieczeństwa. Zresztą łódź jest mocna, a kilka mil przy popychającym nas wietrze, to fraszka. A kto wie, może jutro będziemy o sto mil na otwartym morzu? Jeśli nam okoliczności posłużą, między dziesiątą i jedenastą w nocy dostaniemy się na ląd stały lub zginiemy. Więc, przy bożej pomocy, dziś wieczorem.
Otóż to uczeni, co zapominają, czego się uczyli Więc siadaj pan a ja opowiem ci bardzo ciekawy ustęp z tych dziejów.
Panie profesorze jeśli pozwolisz, cofniemy się do roku 1702. Wiadomo panu, że w owym czasie wasz król Ludwik XIV, sądząc, że może jednym skinieniem ręki usunąć Pireneje, narzucił Hiszpanom swego wnuka, księcia andegaweńskiego, na króla. Książę ten, który mniej więcej licho panował pod imieniem Filipa V, musiał walczyć z silnymi nieprzyjaciółmi zewnętrznymi.
Opowiadam więc dalej. Rzecz tak się miała: kupcy Kadyksu posiadali przywilej, na którego mocy do nich należało przyjmowanie wszystkich towarów przybywających z Indii Zachodnich. W sprzeczności z tym przywilejem było wynoszenie w zatoce Vigo na ląd pieniędzy przywiezionych na galionach. Zanieśli więc skargę do Madrytu i wyjednali u słabego Filipa V, że konwój, nie wynosząc na ląd swego ładunku, pozostawać będzie pod sekwestrem w zatoce Vigo, dopóki floty angielskie się nie oddalą.
Bardzo wierzę, kapitanie. Byłoby też uczynkiem miłosiernym ostrzec tych akcjonariuszów. Kto wie zresztą, czy przestroga byłaby dobrze przyjęta. Zwykle gracze bardziej żałują nie tyle pieniędzy straconych, ile nadziei szalonych, które się nie ziściły. A zresztą, mniej mi żal tych spekulantów niż owych tysiąca nieszczęśliwych, którym bardzo by się przydały te bogactwa stosownie rozdzielone, gdy tymczasem teraz pozostaną nieużyteczne.
A raczej do swego banku. Chcę mówić o oceanie, w którym bogactwa kapitana są bezpieczniejsze, niżby były w kasie państwa.
Więc dowiemy się o tym w południe.
To chodźmy, profesorze, ubrać się w skafandry.
Poczekaj pan trochę; zaraz zapalę latarnię, a jeśli pan lubisz widzieć rzeczy jasno, to będziesz zadowolony.
Nie, panie profesorze; pilno mi odbyć podróż podmorską naokoło ziemi. Toteż tylko wezmę zapas sodu, który mam już gotowy. Zabawimy tu tyle tylko, ile potrzeba na naładowanie go, co potrwa dzień jeden, a potem popłyniemy dalej. Korzystaj więc pan z tego czasu, jeśli chcesz obejrzeć jaskinię.
Ależ, mój przyjacielu, „Nautilus” nie mógłby się tu dostać w takim razie. Woda też nie byłaby napłynęła do wulkanu, który zatem do dnia dzisiejszego może byłby jeszcze wulkanem.
Tak jest, ul. Pszczoły brzęczą naokoło.
Piernik nie piernik, a my idźmy dalej!
Woda nas zabiera!
A więc i to jest znane? To dobrze, bo tak jest w istocie. Jako dowód przytoczę, że w pęcherzu pomagającym rybom do pływania więcej jest azotu niż tlenu, gdy żyją w górnych warstwach wody; więcej tlenu niż azotu, gdy są w niższych warstwach złowione.
To, że możemy sobie sfotografować widok tych zapadłych podmorskich okolic.
Trzymajże się pan dobrze!
Przez kombinację. Znając objętość statku, a więc i ilość powietrza, jaką zawiera; wiedząc z drugiej strony, ile go każdy człowiek zużywa przez oddychanie, można coś wnosić o konieczności, jakiej „Nautilus” ulega, wypływania co dwadzieścia cztery godziny na powierzchnię...
Mało jest powiedzieć cierpliwym, trzeba być zrezygnowanym.
Patrz, patrz! Zbliża się do nas! Płynie ku mnie, kpi sobie ze mnie! Wie, że mu nic zrobić nie mogę!
Okręt, nie zdaje mi się, choć opowiadają, że w 1820 roku właśnie na tych samych morzach południowych, na których jesteśmy, wieloryb rzucił się na okręt „Essex” i odepchnął go z taką gwałtownością, że statek ten odskoczył z szybkością czterech metrów na sekundę. Woda dostała się do niego od tyłu i okręt zatonął prawie zaraz.
Nie, mój kochany, nie wiedzą, tylko przypuszczają, opierając się na rozumowaniu. Po raz pierwszy zaczęto polować na wieloryby lat temu czterysta. Zwierzęta te były większe wówczas niż dzisiaj. Dosyć więc naturalnie przypuszczać można, że mniejszy wzrost dzisiejszych pochodzi stąd, iż nie dają im czasu wyrosnąć jak należy. Dlatego Buffon powiedział, że mogą i powinny żyć tysiąc lat. Słyszycie?
Bo chciałem dać mej załodze świeżego mięsa, tutaj zaś byłoby to zabijać dla zabijania tylko. Wiem dobrze, że ludzie przywłaszczają sobie ten przywilej, ale ja nie pozwalam na takie zabawki mordercze. Podobni tobie, mości Nedzie, zabijając wieloryby, stworzenia dobre i nieszkodliwe, spełniają czyn naganny; a już wypleniono bardzo w Zatoce Baffińskiej te użyteczne zwierzęta. Daj pokój tym biedakom. Dosyć mają naturalnych nieprzyjaciół: kaszalotów, szpadników, piły, żebyś jeszcze i ty, mości Nedzie, chciał je mordować.
Są to potwale, straszne zwierzęta! Spotykałem niekiedy ich gromady po dwieście lub trzysta sztuk liczące. O! Te należy tępić, bo to są okrutne i złośliwe stworzenia.
Każdy używa swej broni
Nie ręczyłbym za to.
Niech się panu odechce, panie profesorze Już i tego niech panu będzie dosyć, żeś pan dotarł do ławicy; dalej pan nie pojedziesz ani pański kapitan Nemo, ani jego „Nautilus”. I będzie musiał, chce czy nie chce, wrócić ku północy, to jest w stronę, gdzie są porządni ludzie.
Tak jest do bieguna południowego, do tego punktu nieznanego, w którym się krzyżują południki kuli ziemskiej. Wiesz pan przecie, że „Nautilus” robi, co ja mu każę.
Pod nią!
I ja tak sądzę Zwrócę panu tylko uwagę, że po tylu argumentach przeciwko mojemu projektowi, znajdujesz teraz tyle za nim.
Być może, ale nie wrócimy stamtąd.
Wystarczy mi, jeżeli ukaże się choć cokolwiek
Dobrze Conseil ale te dwa rodzaje: foki i morsy, dzielą się jeszcze na gatunki i, jeśli się nie mylę, będziemy tu mieli sposobność je poznać. Chodźmy dalej.
Nie przeczę.
Trzeba zobaczyć, Conseil.
Zapewne, panie; ale pomyłka nie wyniesie nawet stu metrów, a więcej nam nie potrzeba. Do jutra więc!
W moim własnym, panie Aronnax.
Łatwo się o tym przekonać
Chodźcie za mną
Kaprysu natury, nie zaś nieświadomości ludzi. Ani jeden błąd nie został popełniony w naszych obrotach. Zresztą trudno przeszkodzić skutkom prawa równowagi. Można walczyć z prawami ludzkimi, lecz nie opierać się prawom przyrodzonym.
To właśnie w tej chwili się robi. Może pan słyszeć działanie pomp. Spojrzyj pan na wskazówkę manometru: widać na niej, że „Nautilus” się podnosi, ale razem z nim podnosi się i lodowiec
Zapewne gdyż zbiorniki nie są jeszcze wypróżnione, a po zupełnym ich wypróżnieniu „Nautilus” powinien wrócić na powierzchnię morza.
Jeżeli tylko na tym się skończy
O tak! Do tysiąca diabłów! To wspaniałe! Wściekam się ze złości, że muszę to przyznać. Nie widziałem nigdy nic podobnego. Ale to widowisko może nas drogo kosztować i jeżeli mam wszystko powiedzieć, zdaje mi się, że widzimy tu rzeczy, które Bóg chciał zakryć przed okiem człowieka.
Gdy powrócimy na ziemię rozpieszczeni tylu cudami natury, cóż wtedy pomyślimy o tych nędznych lądach i drobnych dziełach, które wyszły z ręki człowieka? Nie, świat zamieszkany nie jest nas godzien.
Wtedy zwrot będzie bardzo prosty. Cofniemy się i wypłyniemy przez otwór południowy.
Moją książkę?
Tak.
Bezpiecznie; wszak już nie płyniemy.
Nie odrzuci zapewne twej pomocy. Chodź, Ned!
Pojutrze zbiorniki będą już próżne.
Spróbujemy, panie profesorze.
Przez noc temperatura wody podniosła się do jednego stopnia nad zero. Wrzące wytryski nie zdołały posunąć jej wyżej. Ale ponieważ zamarzanie morza następuje dopiero przy dwóch stopniach zimna, byłem więc pod tym względem zupełnie spokojny.
Niewiele, krótko mówiąc. Brakło mi wprawdzie parę łyków powietrza, alem się jakoś bez niego obywał. Zresztą widziałem, jak pan omdlewał, a to nie dawało mi najmniejszej ochoty do oddychania. Zamykało mi to, jak mówią, gę...
Zapewne ale idzie mi o to, żeby wiedzieć, czy się zbliżamy do Oceanu Spokojnego czy też Atlantyckiego, to jest do mórz uczęszczanych czy pustych.
Zwłaszcza kiedy go pożegnamy
Zjem je.
A więc, z przeproszeniem pana oto jeżeli nie kałamarnica Bouguera, to przynajmniej jedna z jej sióstr.
Zresztą jeżeli to nie ten, to może który z tamtych.
Będziemy ci towarzyszyli
Wracam do mojej myśli. Trzeba rozmówić się z kapitanem. Nie wspomniałeś pan nic, kiedyśmy byli na morzach pańskiego kraju. Otóż teraz, gdy jesteśmy na morzach mojego, ja sam z nim będę mówił. Kiedy pomyślę, że za kilka dni „Nautilus” będzie się znajdował na wysokości Nowej Szkocji, że tam, w kierunku Nowej Fundlandii otwiera się zatoka, w którą wpada Święty Wawrzyniec, i że Święty Wawrzyniec to moja rzeka, rzeka Quebecu, mego rodzinnego miasta; kiedy pomyślę o tym wszystkim, to ogarnia mnie wściekłość i włosy powstają na głowie. Wierz mi pan, raczej skoczę w morze, niż tu zostanę! Duszę się tutaj!
Zgoda. Dziś jeszcze z nim się zobaczę
Ależ, panie, jestem zajęty, pracuję. Czyż tej swobody samotności, jaką panu zostawiam, nie mogę mieć także dla siebie?
Panie powracać drugi raz do tego przedmiotu nie byłoby przyjemne ani dla pana, ani dla mnie. Skoro jednak już jest zaczęty, niech mi go wolno będzie wyczerpać. Powtarzam panu, nie idzie tu tylko o moją osobę. Dla mnie nauka jest podporą, dzielną rozrywką, pociągiem, namiętnością, dla której mogę o wszystkim zapomnieć. Jak pan, zdolny jestem żyć w ukryciu i nieznany, ze znikomą nadzieją pozostawienia kiedyś przyszłości rezultatu mej pracy za pomocą wątpliwego przyrządu powierzonego fali i wichrom. Słowem, mogę podziwiać pana i bez przykrości towarzyszyć mu w roli, którą poniekąd pojmuję, lubo pod wielu innymi względami życie pańskie otoczone jest dla mnie chmurą zagadek i tajemnic, w których my tylko, ja i moi towarzysze, nie mamy żadnego udziału. A i wtedy nawet, gdy serca nasze mogły uderzyć dla pana wzruszone widokiem twojej boleści lub zachwycone dziełami geniuszu i męstwa, musieliśmy tłumić w sobie choćby najmniejsze oznaki owej sympatii, którą wzbudza wszystko, co dobre i piękne, bez względu na to, czy pochodzi od przyjaciela czy wroga. Owóż to uczucie, że jesteśmy obcy wszystkiemu, co pana się tyczy, czyni położenie nasze nieznośnym, niemożliwym nawet dla mnie; ale szczególniej nieznośnym dla Neda Landa. Każdy człowiek już przez to samo, że jest człowiekiem, wart, aby o nim myślano! Czyż pan zadałeś sobie pytanie, ile to mściwych projektów zrodzić mogła miłość wolności i nienawiść niewoli w takiej naturze jak Kanadyjczyka; o czym mógł myśleć, co zamierzać, czego próbować?
Oto gdyby się wszystkie jajka wykluwały, dość byłoby czterech dorszów na zaopatrzenie Anglii, Ameryki i Norwegii.
Tak, panie! „Mściciel”! Piękne nazwisko!
Co on zrobi „Nautilusowi”! przecież nie będzie go gonił pod powierzchnią fal! Czy ma do niego strzelać na dno morza?
Kto wie, czy oni już tego nie spostrzegli i czy właśnie nie dlatego strzelają
Pan nie wiesz! tym lepiej; przynajmniej to jedno tajemnicą będzie dla was. Schodźcie!
I ja tak myślę Czekajmy, aż noc zapadnie.
Umrzemy razem, kochany Nedzie!
Ziemia to pana Petrka Włodkowego coście pewnie o nim słyszeli, bo o nim na wsze strony szeroko głośno. Pan mocny jest, a teraz gospoda i ziemia siucha do klasztoru, któremu jest nadana, do czarnych mnichów. Karczma ich i szynk ich, i ja téż siedzę z ich ręki od księdza opata.
Niech warzy, co chce! głód nie patrzy, co dają,
Dziadom bo lepiéj było dopóki do nas nie przyszedł wszelki obyczaj niemiecki. A no.
Nadaremna to trwoga boć pan nasz Petrek, Boży sługa, dla kmiecia i wszelkiego człowieka litościw wielce. Prędzéjby was pokarmić kazał, niż daléj gnać.
Czemu nie, a ziemi ma, co jéj w rok nie objedzie, lasów tyle, co ich nie przepoluje w pięcioro lat, wszelkiego dobra u niego jak u księcia, a pani krasna i dzieci piękne.
Czemubym nie miał być! mruknął ów.
Zapytajcie no gospodarza, ten wam powie kto u niego gości, znać go musi.
Ojcze przewielebny
Już bo lat kilka wydały mi się wiekiem prawie. Choć z kraju Gallów jestem rodem, żyłem wprzódy na Monte Cassino, w italskiéj ziemi, gdzie dobre wino rośnie. Nie po dobréj woli się w te wasze puszcze zabłąkałem, posłali mnie ojcowie pod obedjencyą. Jeszczeż lato jak lato, jesień pół biedy, ale zima pół roku i duszę ze człeka wymraża!
Jakże tu ludzie ciepli być mają, odezwał się jowjalnie mnich, krew w nich zastyga od chłodu. Gdyby choć jak bobaki zimę przesypiać mogli?
A coby biskupi wasi i księża bez nas zrobili! Wasi polscy biskupi nie wiele znają, księża jeszcze mniéj, po chałupach z dziećmi i żonami siedzą, do stodół zboże ściągają, pociechy z nich nie wiele.
Ludzkie języki kłamliwe i niepoczciwe są Toć pan świątobliwy, rozumny, potężny, który z książęty na równi stać może, ale psy na księżyc nawet szczekają.
I nieprzyjacioły téż ma, bo kto mocen, bogaty, silny, wielki, ten ich musi mieć.
Łacno to dojść Gdy król nieboszczyk Krzywousty umierał, radzili mu biskupi, i wymogli na nim, aby państwo swe na równi między synów podzielił.
Muszę to przyznać żem nad córkę Petrkową Błogosławę, nigdzie ani piękniejszéj ani podobnéj nawet nie widział.
Boć sobie rady dać umiemy O ha! Rozległe mamy włości, zajrzéć tu i ówdzie potrzeba, to się jeździ, a w drodze zapomina się i klauzury i różnych srogich reguł zakonu. Pan Bóg łaskaw przebaczy!
Nie zajechałem tu po dobréj woli, odezwał się Jaksa, i nie na łowy, alem się srodze obłąkał.
A toż godziwo, ciągnął dalej, że do domu powróciwszy, dotąd do mnie po błogosławieństwo nie szedłeś? A któż ci dziś bliższy nademnie?
Będąc już pod miastem zachciałem je choć zobaczyć, albo co dla drogi kupić, aby znów głodem się nie morzyć. Do Waszéj miłości w téj odzieży jechać nie śmiałem.
A któżby to mógł być, jeśli nie Pani Petrkowa z córką?
A! a! rzekł O. Maur z przekąsem i głową trzęsąc a Opat coście go przy mszy widzieli, zda się zdala człek miły i gładki, tymczasem zblizka żelazny, kamienny dla nas. Przypóźniłem mu się wczoraj do klauzury, dziś mi drewka do kuchni nosić kazano.
Nic nie wiesz, rzekł odciągając na bok ku ławie stary. Z wielkiego żupana ot na com zszedł na starość, siedzę na łasce. Brzuch mnie zgubił. Rósł, rósł niepomiernie, napróżno go ściągałem, próżnom smarował czém radzono, i ot
Tu ks. Robert archidyakon tyle waży albo i więcéj co nasz Janik, mówił Żuła. Daje mu się bawić ze psy i po polach jeździć, a sam wszystko w ręce zagarnia. My tu u siebie w domu, gdyby goście, Biskupi, mnichy, Niemce, Włochy; książęta, ich żony, jakby nie swoi, wkrótce może Wojewodowie i Starostowie cudzy będą sza! chodź jeść, potém o tém. Misa paruje a wnet rozerwą z niéj i nam kości zostaną.
Nie, boby się im był obronił alem ja go zbłąkanego na drodze chwycił. Nie znając kraju, w którym mało bywał, chowając się u obcych, w puszczach się obłąkał. Dopiero gdy szatny przybędzie z Miechowa, stawić się z nim mieliśmy wam i należny oddać pokłon.
Niewiasta go zmoże, Swą krwią cesarską dumna jest nad miarę, mało jéj księżną na jednym grodzie być, królową pragnie. Ile razy nasi Piastowie niemki brali, zawsze nam z niemi wojny przychodziły i klęski. Bodaj i teraz tak będzie.
Będzie musiała zmilczéć Jeśli jéj tu ziemi mało, kraju mało, niech jedzie nad Niemcami królować. My jéj tu z jéj zausznikami wichrzyć nie damy.
Sumienia się naprzód radzę ono starczy, a i ludzie mi nie naganią tego co uczynię.
Gorący! a tak Byłem nim i będę pókim żyw. Tylko gorącością się coś czyni, chłodem i małodusznością chyba nic. Wy ojcze dobrzy jesteście, miłujecie pokój, jam zły i miłuję wojnę.
Ale bratankowi ja nie dam zmarnieć W rodzie naszym, krom Zuły co się biedaczysko roztył, choć dawniéj dobry wojak był
Słuszna! poczciwa
Na dwór ci się chce to darmo
Jak ja? smutno się śmiejąc podchwyciła wdowa. Ja! niewiastą byłam na chwilę tylko i to krótką, los mój uczynił mnie, ot czémś ni babą ni mężem. Ani się już znam do niewiast, ani mi się godzi mężem zwać. bo mu i lice kraśne potrzebne i usta śmiejące się i ręce białe.
A ja znam ks. Janika
Ja go ani sądzić nie chcę, ni widzieć, ni słyszeć o nim!
Jestem przy dworze ks. Agnieszki nie jest tu tak źle bardzo. Naprzód, że ma przy sobie dosyć naszych dziewcząt niemieckich, a potém
Księciu
Nie wiem co w obyczaju lecz kiedy was to szczęście spotkało, że wam dano przyrodnię cesarską
Wiem o naszym księciu, o wojewodach, Żupanach, urzędnikach, o ojcach duchownych o Dobku! cóż mi tam jeden jakiś dworak! Któż on? Polak? Niemiec?
Trafiłeś na takiego co więcéj zgaduje niż wie zawsze jednak pono lepiéj od ciebie będę uwiadomiony. Co do pana Dobka, mnie się on na pewno wydaje Niemcem, choć on i za waszego brata uchodzić i sprzedawać się umie. Za młodu pono dostał się do was, żył i tu, powracał do Niemiec, chleba kosztował wszelkiego, jest tym kim mu być potrzeba. U księżnéj Agnieszki on wszechmocnym, marszałkuje u niéj, u króla, nadwornemu rycerstwu hetmani, trzyma od skarbca klucze, jest pierwszym doradzcą
Przychodzę służby moje ofiarować, miłości waszéj.
Nie, wprost z domu na dwór wasz idę
Do księcia czy do księżnéj, obojętna to rzecz, mówił Niemiec
Rycerskiego wiele, czego tu u was nie umieją zgoła i czego téż wy pewno nie znacie! rzekł opasły.
Patrzcie tylko abym ja wam téż czego nie utarł! zawołał burząc się Jaksa.
I obu was się nie zlęknę! zaryczał Arnulf zrywając się z ławy.
Naprzód patrz ty, abyś sam nie oberwał Ja go znam i wiem co może.
W łeb Petrka! krzyknął Helmut.
W oko! wołał ktoś z boku. Arnulf począł mierzyć kuszę oparłszy, i puścił bełt, który poszedł utkwić w prawo po nad głową i czapką narysowanego pana Petrka.
Mało kto to wié oprócz Marszałka poufałych ale tak jest iż Dobek wprzódy pokornym był i wielce się Petrkowi wysługiwał. Rzucił okiem na córeczkę jego, téj mu się w małżeństwo z wianem chciało. Mówią że gdy się z tém odezwał do Petrka, począł się Palatyn śmiać i rzekł mu, że córki jego dostanie chyba, gdy na sosnach rosnąć będą żołędzie. Szyderstwem odprawiony Dobek zemstę poprzysiągł i czyha na Petrka, aby mu i córkę i skarby wziął i życie!!
Do izby ze mną chodź na ranny posiłek, tam się rozgadamy
Ojcze mój, zawołał Jaksa
Mam i rzeknę je, ale na wiatr ono pójdzie i przepadnie marnie
Ja się téż ociągać nie myślę ruszę jutro...
To się stanie, jeśli się ich nie pozbędziesz zawczasu, wołała księżna. Nie chcę cię znać, nie chcę się zwać twoją żoną, jeśli nie masz panem być, a na łasce panów braci siedzieć udziałowém książątkiem. Poszłam tu sądząc że królować będę nie słuchać! Wstyd mi! srom mi!
Nie w porę! pora dawno minęła! zakrzyknęła księżna.
Zwalą się jeśli cię poczują wahającym i bez siły ja! a ty!
Niech się stawi! zamruczał książę chłodno.
Poszedł z nim gdzie największa wrzawa, odparł zapytany.
Król ojciec, odezwał się nie na co innego dał pierworodnemu Kraków tylko na to ażeby panował. Ja chcę panować
Jedźmy do Zaprzańca!
Myślisz że się strwożeni poddadzą! przerwała Agnieszka. Choćby się nawet ukorzyli na dzielnicach ich zostawić nie można. Co dziś zażegnamy jutro się wznowi, trzeba raz skończyć! Musisz być sam!
Tu niema innego pana, tylko jeden! wybuchnęła Agnieszka.
Gotujże psy i łowiectwo twoje dokończył książe, byle śnieg pruszyć począł Tam! dobrze!!
Prawda, miłościwy panie.
E! odezwał się śmiejąc poufale Holsza, juści dla szczeniąt mamki u Aarona kupować nie będziemy, choć on i takie niewolnice ma co za mamki służyć mogą!
Prawda, miłościwy panie.
A w lesie panowanie nasze!! zawołał Władysław i nucąc poszedł do swéj komory.
Tak
Ja i téj córki nie bardzo żądam Co mi tam! Nie dla siebie ja o nich myślę, ale dla was! dla was.
A któż tu za was będzie sądzić i rządzić? spytała księżna.
Miłościwy książę, odparł Petrek
A jam téż, choć królewski syn, przecie myśliwy
A do panowania i korony
Miłościwy książę
A no, prawdę! nie waham się jéj potwierdzić ano, stało się!
Nie chcę by zabit był
Nikczemny człek co zemsty nie czuje! odezwała się księżna z gniewem
I bez klątwy, gdy się obwoła, odpadną od niego wszyscy, niema kto by nie czuł zgrozy téj. Sioła nasze płoną, ludzi w pień wycinają, kościoły na stajnie pozmieniali, kapłanów wieszają.
Amen!
Wszystko złe, wszystko najgorsze!
A zdradąż go nie mogli pokonać?
Dlaczegóż nie? na niego, na mnie, nawet na miłość waszą, ojca naszego, gotowi się rzucić. Księżna Agnieszka ufna w brata nie poszanuje nikogo, a Dobek obcy człek krwi naszéj żałować nie będzie.
Nie daj jednak Boże z cesarzem znowu mieć do czynienia, gdy Krzywousta nam nie stało choć do tego jeszcze daleko!
Miłościwy książe sprawa to pono nie łatwa będzie, ale słowo wasze na szali zważy. Krótko mówiąc, otom się wielmi a wielmi rozmiłował w córce pana Petrka, a swatać się do niéj nie śmiem sam. Ojca nie mam, miłość więc waszą prosić muszę o opiekę, o dobre słowo nietylko u Petrka, ale i do własnéj matki mojéj.
Do tego się przyznaję, jak do grzechu, żem tego czasu tak sam o sobie myślał, iżem o wszystkiém inném zapomniał!
Uchowaj Boże, o Petrku co?
A ja rozkazów dla was tymczasem nie mam żadnych i jak tu co od was żądać, kiedy wy jawnie sprzyjacie tym co księciu się opierają!
A no! może! Kto to tam wie?
Właśnie na to ja pracuję! byle mi się powiodło, rychło do tego dojść się spodziewam.
Bardzo mi potrzeba już ledz boście mnie do zbytku opoili!
Dzikiemu, zdradliwemu zwierzęciu, choć się łasi nie wierzę Po co tu przybył? Juści nie darmo, i nie dla żartów z wami!
Chceszli ty być całym nie tykaj ani słowem ani ręką téj sukni, abyś trupem nie padł! Czyń, jako niewolnik bez litości co ci kazano, ale zdala od ołtarza i ludzi jemu poświęconych, aby cię ziemia nie pożarła!
I ratować, ratować go trzeba Jeżeli nie wszystko ocalić to przynajmniéj życie
Jedźcie! rzekł ks. Janik
Dobrześ się sprawił ale poco go żywić było mając raz w ręku??
Zęby! nie dość, nie dość! zakrzyczała księżna śmiejąc niby, ale z gniewu gorączką.
Idź mi ztąd!
Uczynię to! przysięgam! uczynię
Ocalić mu życie! ty! zawołała Agnieszka.
Ha! porwała się, nie mogąc wytrzymać księżna,
A, ja! ja! tak! powtórzył bełkocząc Jarmucha, który się rwał, cisnął i przylegał do kraty całą twarzą.
Więc go u was niema? spytała księżna.
Któż wie co Palatyn uczynił z sobą?
O! ja wiem, wy, wy chytrzy bardzo jesteście
Gdyby go był od nas żądał, dalibyśmy pewnie
Tak pan rzekł? odezwał się Roger chłodno, łaskawszy więc jest na mnie niż zasługuję, bo ja komu raz druhem a sługą był temu do zgonu druhem a sługą być nie przestanę. Co jego spotka mnie téż. Szczęścia bez niego nie chcę. Wolę pójść żebrać z Petrkiem niż od księcia wziąć najwyższe dostojeństwa.
Niech przynajmniéj okup da! naznaczyć ile ma dać grzywien, a potém niech z lichem idzie!
Zaręczy i dwudziestu gdy będzie potrzeba
Przyszliśmy tu ręczyć za brata naszego Rogera i porękę za niego wszelaką dajemy.
Taka jest wola Boża!
Więcéj niż okupu ja tu osoby jego żądam, odezwał się książę. Nowe na nim winy są, powinien się stawić na sąd mój.
Odmawiać więc im nie mogę, i nie chcę
Biskup nasz ręczył zań więc mu się oddalić pewno nie da.
Ze świata dalekiego, rzekł ksiądz Marcin
Jakbym to ja za miłosierdzie nagrody potrzebowała? zawołała. Ciężar to będzie wielki, bo cudzy w domu, to swój z nim już jakby obcym był. A Ja mam i tak na głowie dużo, do snu im śpiewać nie będę.
A takiéj żony krasawicy dla Marka nie chcę Ja mojego w śniegum kąpała! Nie
Dajże cię Bóg twém imieniem błogosławił
Nie skłamię, tęskniłem i za nią, tak już musi być, bo w tém wola Boża.
Albo ja ci bronić mogę? poczęła stara. Bóg z wami!
Jam tu przybył nie o tém z wami rozprawiać, odezwał się ksiądz, ale radzić kędy ciągnąć. Książęce Władysławowe wojska są wszędy, dzicz po gościńcach potokami płynie. Bić się z niemi samemu nic potém, trzeba do kupy się zbierać, a jak się nasz dostanie do gromady?
Więc dniem i nocą ku Pilicy pociągniemy, rzekł Jaksa, Bóg da że w porę staniemy, aby Władysława bić i gnać!
Pewnie! Zkądżebym był? To zgadnąć łatwo! Jeśliśmy się gdzie widzieli na tym świecie, to nie gdzieindziéj tylko około Opactwa, koło którego my jak pszczoły koło ula brzęczemy.
O! i krwi! dodał podróżny.
Jakby my wprzódy za dziadów naszych
Albo co? przerwał Tychon
Że oni coś znają, to pewna Z niemi się zadawać niezdrowo!!
A u nas prawią, że Władysław już wszystkie ziemie opanował, i że nadziei wybawienia od niego niema.
Tak jest.
Owszem, z książęty jest razem, a, choć mu oczy wydarto, widzi, choć język urzezano, mówi!
Amen! Amen! dokończył Mnich. Wojna ta i nas już kosztuje dużo. Klasztorów kilka złupili poganie, kościołów popalili niemało, braci naszych brodatych poginęło wielu!
A no! a no! wołał żołnierz, musi się przecie przed strażą wywieść, kto i co jest. Jam tu dziesiętnikiem. Teraz ziemianie różnie trzymają, oko na nich trzeba mieć.
Końskim ogonem
Biskupów potrzeba jak najwięcéj, odezwał się Jaksa, aby ich powaga siły nasze poparła. Sam ks. Arcybiskup wybiera się do obozu.
We własnym jego obozie, wobec jego ludzi tak jest postanowiono.
Jadę od Mikowa i od Jerzego z Głogowa Będziemy górą!
Jak was widzę!
A że bezbożnik wygnany być musi! okrzyknął Roger wielkim głosem, to tak pewne jest jak że Bóg na niebie! Jam na jedno okamgnienie ani zwątpił ni się uląkł! W powrozach ich, w więzieniu, pod groźbami śmierci, śmiałem się i radowałem zwycięztwu! Jak ono przyjdzie? zkąd? Spadnieli z niebios, wyrośnie z ziemi, nie wiem; ale wierzę w nie jak w Boga wierzę.
Ażeby ztamtąd wrócili ze sprzymierzeńcami? zaśmiała się Agnieszka.
Nie potrzeba słuchać żadnych posłów Niech książęta przyjdą sami, i co przedniejsi z niemi, topór się rozmówi, i koniec będzie!
Nie, mówią, że dla oblężonych gromady ciągną.
Możesz odejść. A jeżeli kto z gości przyjdzie, wprowadź zaraz.
Bardzo...
Pomówimy o tym jutro, jeżeli pan łaskaw
Ach, pani, tak, wieczorem Dziesięć mil koleją, a potem trzy mile karetą. Jedyną dla mnie pociechą w podróży będzie to, że moje dzieci zostaną pod opieką pani. Cóż to za dystyngowana osoba panna Howard i co za pensja!...
Aa!... jeżeli tak!...
Moje córki, dzięki Bogu, nie będą potrzebowały szyć Ale mniejsza. Jeżeli pani nie życzy sobie tego, muszą zaczekać.
Niczemu się nie dziwię Co się zaś tyczy rachunku...
Droga, kochana pani!
Nie pamiętam... Zresztą umyłam sobie twarz i ręce... To, proszę pani, nie może być nic złego Ona takie kochane, takie dobre dziecko...
Przyjdź do mnie, Madziu, po szóstej, dam ci robotę
Ja bardzo szanuję, panno Klaro, zdolności pani... Podziwiam wiedzę pani, pracę, sumienność.
Widzi pani, pani jest w tym położeniu, że może ją lekceważyć, ale ja muszę się z nią rachować!... I czy wie pani, jak ona skorzystała z rozmowy o samodzielności kobiet?... Oto żąda, aby jej córki uczyły się malować pastelami i grać na cytrze, a przede wszystkim, ażeby jak najprędzej wyszły za mąż.
W takim razie kierowniczki zakładów, ożywione poczuciem obowiązku społecznego, muszą zdecydować się na ofiary...
Ona wolałaby zostać wspólniczką jakiejś znanej firmy i... ja ją namawiam, ażeby rozmówiła się z panią...
Chcę zrobić kobietę samodzielną, chcę ją wychować do walki z życiem, chcę nareszcie... uwolnić ją z zależności od mężczyzn, którymi pogardzam!... Jeżeli zaś pani sądzi, że jestem u niej zbyteczną, mogę usunąć się od Nowego Roku. Pani szkodzą czy tylko gniewają moje poglądy, a mnie męczy borykanie się z rutyną, rachowanie się z każdym słowem, walka z samą sobą...
Ach, dzieciństwo!... To wcale nie nowa epoka, ale stare jak świat ceregiele kobiece...
Proszę cię, Kaziu, postaraj się, ażeby prędzej zaprowadzono emancypację kobiet. Może wówczas twoja biedna siostra dostanie choć czwartą część tego, co ty...
O, widzi mama, jakiej nabrał ogłady w swoich towarzystwach!... Szósta, muszę iść do Ady... No, bądź zdrów, mój dębie Tak długo uczysz się i tyle jeszcze masz przed sobą nauki, że zapewne jesteś ode mnie o wiele mądrzejszy. Może dlatego nie zawsze cię rozumiem... Do widzenia, mateczko za godzinę przyjdziemy tu z Adą. Może nas mateczka zaprosi na herbatę...
A ja daję mamie słowo honoru, wolałbym nie mieć suchego kawałka chleba aniżeli być dla ciebie ciężarem! Przecież rozumiem, że dosyć wydaję i wydawać będę; ależ robię to dla zawiązania stosunków. A ile razy ogarnia mnie wstyd, że znajduję się w towarzystwie tej młodzieży utracjuszowskiej, zniszczonej, niemającej poczucia żadnej wielkiej idei!... Ale muszę!... Szczęśliwym będę dopiero wówczas, kiedy jako przedstawiciel mas rzucę im w oczy...
Bodajby. Ha, idź, jeżeli tak chcesz, moje dziecko.
Przecież i ty chcesz być reformatorem...
Wpadnę do teatru, a później wstąpię na kolację... Ach, jak mnie to czasami męczy!...
Ach, pani, choćby dwu... choćby jednoklasową... To moje najwyższe marzenie!
Winni mi dwa razy więcej Tylko niektórzy zwrócą dopiero po Nowym Roku, a znajdą się i tacy, którzy nie zwrócą nigdy.
Proszę pani, to... to ja zrzekam się mojej pensji...
Całe szczęście, że ani tych pieniędzy nie masz w ręku, ani nie masz prawa rozporządzać nimi. Gdybyś była tak majętna jak Ada... ha!...
O, jeżeli o mnie chodzi mnie nikt nie uratuje! Od chwili kiedy Jadzia Zajdler widziała, jak całował pannę Joannę, życie moje zostało złamane. Więc on nie dla mnie zaglądał do sal, nie mnie szukał, gdy patrzył na nasze okna z podwórka, i dlatego nie podniósł róży, którą mu wyrzuciłam... Ale ja nie będę im przeszkadzać; umrę, rozumie się, że nie dla tej kokietki, tylko dla niego... Niech zostanie szczęśliwy, z kim chce, chociaż... mam przeczucie... że mnie kiedyś pożałuje...
Ja już jestem uratowana... już nie umrę, panno Magdaleno... Teraz wszystko rozumiem! Jadzia musi się sama w nim kochać, więc rzuca oszczerstwa, ażeby mnie zniechęcić... O, ja domyśliłam się tego!...
Ale tak pan myślisz... O, bo ja jak w otwartej księdze czytam w duszy pańskiej nawet tajemnice, które pragnąłbyś ukryć przed samym sobą...
Do widzenia...
Naturalnie, to przecież jest widoczne...
Pani myśli, że ja jestem zakochana?... Nie!...
Dla pa-ni Lat-ter...
Więc ona potrzebuje pieniędzy, ta wielka dama?
Ale, Adziu, mówię ci, że bredzisz! Ty jesteś bardzo miłą, kompletnie przyjemną panienką, tylko trochę nieśmiałą, a ja!... Gdybym był mniej brzydki, strzeliłbym sobie w łeb ze wstrętu do samego siebie; lecz z tymi wdziękami, jakimi niebo mnie obdarzyło
Prawda! co za cudowne określenie I czy podobna, ażeby taki człowiek wykładał jeografię w niższych klasach?...
Ale, dajże spokój...
No, nic... Już jest dobrze.
Ach, ty zabawna!... Ja pierwsza kocham cię tak, że za tobą skoczyłabym w ogień... Czy ty nie rozumiesz, że jesteś dobra jak anioł, mądra, zdolna, a nade wszystko... taka dobra, taka dobra... Przecież kto by nie kochał takiej jak ty, nie miałby rozumu ani serca... Najmilsza, złota, jedyna.
Bądź spokojna Zaraz do niej pójdę i tyle nagadam o panu Dębickim, że sama przyjdzie podziękować ci za niego.
Ślicznie wyglądasz, cóż to za suknia!...
Na górze nie ma jej, zapewne jest u siebie. Do widzenia.
A, mościa dobrodziejko, czym ja już taki niedołęga, że sam nie mogę ożenić się?... O dzieciach, przyznam się, nie projektuję, za późno, mościa dobrodziejko; ale żony
Wszystko jedno, Mania mi nie ucieknie, a ja skorzystam z czasu, ażeby po trochu wyrobić sobie, mościa dobrodziejko, interes. Ani twoje grymasy, ani mędrkowania, ani zagadywania nie pomogą, bo prędzej czy później ja sprawę wyłuszczę bez ogródek, nóżki na stół, mościa dobrodziejko, a pani
Naturalnie, że nie powiem, bo jeszcze więcej wydawałby pieniędzy... Murowany obszerny dom nad rzeką... Może to pałac? W każdym razie zapraszam cię, Madziu, na ryby, grzyby, kąpiele i polowania...
Niech mnie zabierze, to będzie ze mną jeszcze dłużej.
Jeżeli tak, to sprawa skończona Ada poprosi cię... Tylko, Helu, wstąp do niej na chwilę, ona tak tęskni za tobą.
Pójdę, pójdę... Zresztą ja wiem, że ona jest dobra dziewczyna i przywiązana do mnie; ale czasami nudzą mnie jej wylęknione spojrzenia i wieczne martwienie się tym, że
Bo, proszę pani, ja już od godziny umiem wszystko; ja zawsze uczę się najprędzej...
Dobranoc, Madziu!
Ja nie śpię, dzieci
Wypowiadam moje najświętsze przekonania. Tak jest, wyszłabym na całą noc i
Jesteś bardzo rozdrażniona, Joasiu... Gdzieś ty była wczoraj?
Do widzenia.
Aaa!... Ona to dopiero chora; wygląda jak z krzyża zdjęta, jakby z trumny wstała... Bo to i niepięknie, i dla pensji niedobrze...
Tak, ale ja znowu muszę przerwać lekcje, bo Hela śmiertelnie obraziłaby się na mnie. A to taki doskonały profesor, taki nieszczęśliwy człowiek i przyjaciel Stefka... Musimy wyjechać z Warszawy, bo ja się tu rozchoruję.
Przecież tak nazywa go pani Latter
Może być ale ja dobrze nie rozumiem. O moim bracie na przykład mówią wszyscy, że jest przystojny; ja jednak nic mu nie wybaczam. A... zakochać się... w tak ładnym mężczyźnie jak on nie potrafiłabym. Mężczyzna powinien być energiczny, odważny... oto jego piękność.
We środę wieczornym pociągiem, jeżeli panie raczą
O, i ja, ale o tym nie ma co mówić
Zobaczymy!
Rozumie się, że nie myśli, tylko używa za siebie i za mnie... Ale może przyjdzie i moja kolej.
Wody sodowej.
Młodszy, młodszy, ten, co go w zimie nie stać na futro.
O nią mniejsza, choć jej propaganda może kosztować panią Latter kilka uczennic. Gorszy jest skandal jej syna z jakąś guwernantką, o czym słychać w Warszawie.
Otóż to A ilu innych z tego gatunku kręci się około pani Latter?
Mój profesorze przed panem nie myślę bawić się w sekreta. Pani Latter ma pieniądze, gdyż Ada pożyczyła jej sześć tysięcy rubli, za co plenipotent zrobił mi awanturę. Ale interesa pani Latter muszą być zawikłane, ponieważ dała na komorne tysiąc rubli zamiast dwóch tysięcy pięciuset. Nareszcie mam wskazówki, że jej kłopoty nie są i nie będą chwilowymi, bo pan Norski nie tylko dużo wydaje, ale jeszcze gra w karty...
Panna Magdalena Brzeska także bardzo zdolna, bardzo zdolna!...
Nie. Panie pojadą z naszą ciotką, a ja połączę się z nimi dopiero około Nowego Roku w Rzymie.
Ja bym ją zabiła, kokietkę. O niego już nie dbam, jeżeli dał się uwieść tej zalotnicy, ale jej nie daruję, nie daruję, nie daruję!...
Mam do tego prawo. Jestem takim dzieckiem mojej matki jak i on, mam tego samego ojca, te same rysy, to samo poczucie godności jak on, a mimo to jestem wobec niego poniżana i krzywdzona. Dla mamy nie skończyły się widać te czasy, kiedy dziewcząt nie uważano za ludzi: sprzedawało się je bogatym mężom albo osadzało w klasztorach, byle synom nie uszczuplić majątku. Ale to się już zmieniło!... My jesteśmy inne i choć nie mamy sił do zwalczenia niesprawiedliwości, czujemy ją doskonale... O, panna Howard to jedyna mądra kobieta w tym domu. Ja dopiero dziś rozumiem wartość każdego jej zdania.
O, tak... Bo widzisz ja niesłusznie myślałam źle o Heli. Zdawało mi się (jeszcze nie pogardzasz mną?...), zdawało mi się, że Hela kokietuje Stefka i że on się w niej zakocha... No, a rozumiesz, że gdyby oni pokochali się, to mnie przestaliby kochać oboje, a ja... umarłabym, gdyby mi przyszło stracić Stefka... Przecież ja mam tylko jego, nikogo więcej, Madziu... Ani rodziców, ani bliskich...
Ado, Ado, co ty mówisz?... Ty jesteś najszlachetniejsza...
Widzi mama, dopiero niosą kufry Spóźnimy się...
Za mną?... Mama tak ciągle zajęta, że widywałyśmy się ledwie przez godzinę na dzień, a czasami i tego nie...
Bo nigdy nie mówiłam o tym, bo zamiast pieścić moje dzieci jak inne szczęśliwsze matki, mogłam tylko pracować dla nich. Ale sama zobaczysz mając własne, jaka to wielka ofiara trzymać się z dala od dziecka, choćby dla jego dobra...
O tym nie myślę, bo na to nie masz. Ale obawiam się, ażeby ci nie zabrakło... Nasze położenie, widzisz... nasze położenie majątkowe nie pozwała na zbytki...
Więc poproś pannę Adę, ażeby siadła z panną Magdaleną i z kamerdynerem, a my zaraz przyjedziemy z Ludwiką.
Nieszczęśliwa jestem najnieszczęśliwsza z matek, bo nawet nie nauczyłam was modlić się... Tamten nie wierzy w nic, drwi... ty wątpisz, czy Bóg usłyszy modlitwę, a ja... nawet nie umiem cię przekonać... Zaczyna się dla mnie dzień sądu z wami i ze wszystkim...
Berlin, Rzym, Paryż, to wszystko leży pod jednym dachem, kiedy się raz wyjedzie za granicę...
Helu!
Nie zazdrość ale znajomość kobiet w ogóle, a panny Heleny w szczególności. To mnie tylko pociesza, że jak ja dziś zbladłem przy panu Solskim, tak on zblaknie przy jakim zagranicznym magnacie albo...
Umówiłeś się, to idź
Płaczesz wyjeżdżając z domu?...
Czy ja wiem?... Alboż dziecko tylko za pieszczoty kocha? Moja mama nawet nie pieści nas tak jak pani Helenkę I przecież mama tak nie pracuje jak pani. A swoją drogą, kiedy sobie przypomnę, jak mama zajmowała się obiadem dla nas, jak z rana dawała nam bratki z mlekiem, jak cały dzień szyła albo naprawiała nasze sukienki... Nie mogła nam dać nauczycieli i guwernantek, o, nie! ale my i za to ją kochamy, że sama nauczyła nas czytać. Wieczorami siadaliśmy przy niej: Zdzisław na krześle, ja na stołeczku, a Zosia na dywanie. To był taki prosty dywanik, mama uszyła go z kawałków... Więc wieczorami opowiadała nam mama różne rzeczy, nawet uczyła nas w ten sposób Pisma świętego i historii. Taka mała nauka, nie profesorska, a przecież my jej tego nigdy nie zapomnimy. Nareszcie sama oglądała nasze łóżeczka, czy dobrze posłane, klękała z nami do pacierza, a potem otulając nas i całując mówiła: „Spijcie z Bogiem, urwisy!...”. Bo ja, proszę pani, byłam taki urwis jak Zdziś, nawet łaziłam po drzewach. Raz spadłam... Ale Zosia jest zupełnie inna, ach, jaka to kochana dziewczynka!...
Naturalnie. Odgadł, że nim pogardzam, i teraz mści się... Oni zawsze tacy; nieraz mówi mi to panna Howard...
Mówiłam o nim, ale myślałam o niej.
Widzę. Domyślam się, że ową „jedyną” i „najdroższą” jest Nieboska komedia: ale któż jest ten „dozgonny”?... Spodziewam się, że nie Krasiński, więc kto?...
Nie mogę powiedzieć Ale przysięgam pani przysięgam... że nie pan Kazimierz...
Jesteś szlachetną dziewczyną Te listy nie należą do Zosi, ale do Łabęckiej, która przychodzi tu ze mną przyznać się i uwolnić niewinną koleżankę...
Ujmowałam się za istotą samodzielną; za kobietą, która walczy z przesądami... Ale taką, jaką dziś jest zakończyła panna Howard.
Ja też nie czytam Robię więcej... Maniu zraniłaś mnie, ale ja ci... przebaczam!... Chodź ze mną, panno Magdaleno czuję, że potrzebną mi będzie życzliwa ręka...
O, nie, musisz pani być świadkiem, jak płaci zdrajcom kobieta samodzielna... Jeżeli po tym, co mu powiem, ten człowiek przeżyje do jutra, będę miała dowód, że jest łotrem, którego nie powinnam zaszczycać nawet moją pogardą.
Korektę?... Mego artykułu o nieprawych dzieciach?...
Ja państwa pożegnam
Pozwoli pani, że przede wszystkim zapytam: czy prawda, że pani nie chce przyjąć na pensję Mani Lewińskiej?
Zapewne... Zobaczymy Jeszcze waham się, ale... jeżeli pani zna tego młodzieńca i ręczy, że się to nie powtórzy...
Dam pani zaraz tego dowód, a nawet dwa. Naprzód Malinowska od wakacyj chce otworzyć własną pensję, ja zaś będę się starała skłonić ją do innej kombinacji...
To drugie, tymczasowo, pozwoli pani, że przyszlę dziś... Mam kilka butelek wina tak doskonałego, że nie znajdziesz pani nawet u Fukiera... Jeden kieliszek do poduszki i bywaj zdrów!... Armatami nie zbudzą pani do rana...
Poproś.
Ja go wezwałem, paradny sobie!... Pan wiesz, przed kim stoisz?... Jestem Mielnicki, Izydor Mielnicki, opiekun i wuj Mani... panny Marii Lewińskiej... Cóż pan na to?...
Zgubiłeś acan dziewczynę...
Ale bardzo wielu reflektuje na cudzy.
Z tej samej kasy, która utrzymywała mnie w gimnazjum i w uniwersytecie...
Kto wie, co jeszcze będzie. Może ja i panna Maria wywdzięczymy się za to, co pan dla niej zrobił.
Ale ja nie umrę, dopóki nie ożenię się z panną Marią
Nawet bywam w teatrze, jeżeli mi się podoba.
No, to... przyjdź trochę po pierwszej do Europejskiego Hotelu, rozumiesz acan?... Ja panu muszę wybić te brednie z głowy... Nie ma całych portek i wyjeżdża za granicę... cha, cha, cha!... Chce się żenić i nie umrze!... No, wiecie państwo, jak żyję, nic podobnego nie słyszałem. Bądź acan zdrów, a nie zapomnij zaraz po pierwszej, bo nikt dla twojej przyjemności głodem morzyć się nie będzie... Bądź zdrów.
Co to jest, nie mogę? Kobieta tak zbudowana jak pani... Cóż to, masz obowiązki, męża?...
Cha, cha, cha!... No, więc po co te łzy i trwoga?... Nie pytam się o nic, bo mi pani sama kiedyś opowiesz, co cię boli, ale... Wstydź się, kobieto małej wiary!... To pani myślisz, że tylko takie smyki, jak Kotowski, mają odwagę?... Tylko oni mogą powiedzieć: nie umrę, dopóki nie zrobię tego a tego?... A toż chyba Opatrzności Boskiej nie byłoby na świecie, gdyby kobieta nieszczęśliwa, i jeszcze taka jak pani, nie miała komu zaufać!... Pluń na zgryzoty, mościa dobrodziejko; dopóki ja żyję, włos nie spadnie ci z głowy... Wyjdziesz za mnie czy nie wyjdziesz, zależy od ciebie... Ale od czasu, kiedyś zapłakała w mojej obecności, nie powiesz, że jesteś sama... Ja z tobą!... serce moje, ręka, majątek... wszystko należy do ciebie... Potrzeba ci czego, mów... Zrobię, jak zbawienia pragnę. No?...
Upadam do nóg i... proszę pamiętać... To, com powiedział, warte jest przysięgi i nie zmienię słowa, tak mi Boże dopomóż.
Tak, ale należy jej się moja wdzięczność. A ja umiem być wdzięczna, panno Magdaleno...
Więc to nieprawda o panu Kazimierzu?... Na niego zawsze robią jakieś plotki...
Ależ gdzież tam. Ostrygi otworzy Stanisław, gdy wejdzie pan Zgierski... Otóż, zapewne i on!... Czy Michał jest w przedpokoju?
Oj! oj! oj!...
A, pani, to szkoda. Gdy jestem na wsi w lecie, mówię sobie: wieś nigdy nie może być piękniejsza; ale teraz przekonałem się, że wieś jest najpiękniejsza
Rozumiem że ma pani wielki obowiązek społeczny. Jak zaś ja to rozumiem, nie potrzebuję tłomaczyć... No, ale mój Boże, każdy człowiek ma trochę praw do osobistego szczęścia, a pani ma więcej aniżeli ktokolwiek inny...
Pani!... nalewając drugi kieliszek. mówił zniżonym głosem
Ale może by pan spróbował tego wina...
Ażebym pił z kielicha pana Mielnickiego, który zresztą może być człowiekiem najgodniejszym szacunku...
Na nieszczęście pan nawet w marzeniach nie zapominasz się Okropni są ludzie zawsze logiczni...
Nawet według naszej umowy wszystkie one już należą do pana
Tak jest. Dopiero w tym terminie zawiśnie mi nad głową miecz Damoklesa... Czy pani da wiarę, iż mogą mi zlicytować meble?...
Owszem, jest to możliwe, gdyż bardzo wiele uczennic zapłaci mi dopiero w końcu czerwca.
Nic, ale to nic o tym nie wiem Pokazuje się, że nasza pensja jest fortecą, do której wieści nie dochodzą.
Jeszcze?...
No tak... Ale, proszę pani, on gra tak szczęśliwie, że można być o niego spokojnym. Przed świętami pożyczył ode mnie pięćdziesiąt rubli na tydzień (mając do spłacenia jakiś dłużek honorowy), a oddał w trzy dni i jeszcze zaprosił mnie na śniadanie...
Szkoda! szkoda!...
Już nie. Jeżeli otrzymam od pani bilecik donoszący mi, że albo pani przyjęła pana Mielnickiego, albo pan Solski oświadczył się pannie Helenie.
Ja powierzam pani połowę majątku...
Jakąż rolę chce pan odegrać wobec mnie? Sądziłam, że będziemy mówili o bezpieczeństwie pańskich sum, o... procentach, ale nie o małżeństwach, do których pan ciągle powraca.
Ach, co tam Zgierski... Ten kochany Dębicki intrygant!...
Idę i nic nie mówię. Ale nie może mi pani zabronić modlitwy, ażeby taki skonał; bo modlitwa to rozmowa uciśnionej duszy z Bogiem...
Ależ, co on zrobił, proszę pani?
Ja zrobię. Już ją przygotowuję, ale ona jeszcze opiera się. Jeżeli więc pani pójdzie do niej ze mną, przekonamy ją, że cała pensja życzy sobie zatrzymać panią Latter, no i Malinowska ustąpi.
Tak mi się podobało!... Nie pozwolę, ażeby ktokolwiek mnie krzywdził!... A nie mszczę się nad Howardówną, bo wiem, że ta wariatka dokuczy wszystkim i sama się zgubi... Zgubi pensję i Latterową.
Proszę o chwilkę rozmowy, panno Magdaleno. Przecież pani nie należy do sesji.
Niech pani siądzie, panno Magdaleno.
Ale jakie?... Przecie ubytek kilku uczennic nic nie znaczy dla pensji... Więc co?... Helenka wyjechała za granicę i o nią chyba matka nie potrzebuje się troszczyć... Ona da sobie radę!... Cóż więc pozostaje?... Chyba ja?... No, ale ja także jestem gotów wyjechać i nie wiem, dlaczego mama ociąga się...
A teraz druga prośba. Niech pani napisze list do Helenki w tym guście, że mama jest rozdrażniona, że na pensji wszystko idzie źle... I niech pani jeszcze doda tonem żartobliwym, że Warszawa dużo mówi o jej zabawach i kokieterii. Szczególna dziewczyna, powiadam pani... Chce podobać się Solskiemu, a bałamuci innych! Dobra to metoda, ale nie z każdym... Solski jest partią zbyt poważną, ażeby godziło się zrażać go lekkomyślnym postępowaniem.
Tylko w takim razie?... Ha, cóż robić, dziękuję i za to...
Idziemy do Malinowskiej Trzeba to raz skończyć... Wczoraj na sesji ostatecznie przekonałam się, że pani Latter nie ma już ani pomysłów, ani energii... Robi wrażenie osoby rozbitej... Muszę ją ratować...
Posiada ustaloną renomę
To okrutne, co pani mówi
Ja też nie odpowiadam na żądania, tylko tłomaczę się, ażeby nie być źle zrozumianą, a potem... zbyt surowo sądzoną Położenie moje jest trudne, bo pani Latter może wszystko stracić, a ja jestem do pewnego stopnia zaangażowaną w jej interesa i pensję nabyć muszę. W dodatku pensja jest rozprzężona, trzeba wiele rzeczy zmienić nie wyłączając personelu...
Tak... ale moje poglądy uległy pewnej modyfikacji...
Ależ, co pani mówi... Skąd znowu małżeństwo z wujem Mani?...
Nie rozumiemy... Nie chcemy...
Prosić... Przeprosić!... Niech pani prosi!...
Dzieci są zawsze dobre ale ja jestem chory, i już nie mogę być nauczycielem.
Panie... chciałabym panu do nóg...
Więc jeżeli on naprawdę taki nieszczęśliwy, to ja mogę do niego napisać... niech wróci na pensję... Ja przecież nie wiedziałam, że on chory na serce... Ja myślałam, że to zwyczajny niedołęga...
Ona jest chora?... Co jej?...
Właśnie i ja, gdy zapytałam panią Fantoche, skąd wraca, i usłyszałam, że od tej nieszczęśliwej, byłam zdumiona. Wtedy zacna Fantoche powiedziała parę słów, które mnie rozbroiły.
Rzecz prosta, że o panu Kazimierzu Norskim.
Rozumie się, że bałamucił, aż nareszcie skłonił ją do schadzek. Przecie chyba pamiętasz pani, kiedy Joasia wróciła na pensję o drugiej w nocy... Bohater!... Don Juan!.. Mówił jej, że jest najpiękniejsza, że dopiero ją pokochał prawdziwie, groził, że odbierze sobie życie w jej oczach... A dziś drwi z niej i ucieka. O, podły rodzie męski!... I ja nie mam rozmówić się o tej nieszczęśliwej z jego matką?
Także porównanie! Dębicki jest człowiek chory, więc na wszystkich robi wrażenie niedołęgi, ale pan Norski jest znany bałamut... Przecież on mnie chciał uwieść, mnie!... I potrzeba było całej potęgi mego rozumu i charakteru, ażeby się oprzeć jego spojrzeniom, półsłówkom, uściskom ręki... „Bądź pani moją przyjaciółką... moją siostrą...”
Władzę?... nie wiem. Prędzej obowiązek. Joasia znajduje się w stanie...
Cha... cha... cha! Joasia ofiarą mego syna... Ja zaś mam zostać protektorką młodej osoby, która od roku spacerowała po mieście bez mojej wiedzy... Powtarzam: nie wierzę w to, co pani mówi o Joasi; ale choćby tak... to ja chyba powinna bym najpóźniej dowiedzieć się o tym, jak mój syn był zapewne ostatnim w tej awanturze, jeżeli się naprawdę w nią zaplątał.
Pani.
Ach! usuń się choćby ze świata!...
Trafia się to coraz częściej, bo sam nie przychodzisz.
Pytam się: czy nie masz w tych czasach... jakiego kłopotu, który należałoby powierzyć matce, w braku ojca?...
Jak dawniej?... A więc to prawda?...
Cóż by mnie mogło zatrzymywać? Czy towarzystwo?... Tam znajdę lepsze.
Prawda, oznaczyłam... Ale gdyby tak wielka suma robiła mi różnicę?... Pomyśl tylko: jaki ja ogromny dom prowadzę...
Zobowiązania?... Coraz lepiej!... Także mateczka zna mężczyzn! Gdyby chcieli żenić się z każdą, która ma do nich pretensję, trzeba by zaprowadzić mahometanizm w Europie...
Ten osioł! Stróże daleko wcześniej zaczynają pracować i nigdy nie wątpią, gdyż zawsze będą stróżami. Ale są kariery podobne do chodzenia na linie, gdy lada krok, lada wahnięcie się...
A przy tym jesteś moim wierzycielem, który daje mi poznać, że mu nie spłaciłam zaciągniętego długu. Tak! nie przerywaj mi. Wychowując was zaciągnęłam dług wobec waszej przyszłości, a dziś nie mam... To jest, dziś muszę go spłacić...
Wezmę się do pracy... wstąpię do jakiego biura... Czy ja wiem?... To pewne, że mój uniwersytet przepadł.
Widzi matuchna moje znajomości w Berlinie czy w Wiedniu nie będą studenckie, lecz salonowe... Rozumie się, że zyskam na tym więcej, ale... muszę zaprezentować się jak człowiek salonowy.
Tak... stosunków, które dadzą mi odpowiednie zajęcie...
Ach, na Helę rachujesz?... Życzę ci, abyś się na tym nie zawiódł, a ja... na tobie.
Masz... czy masz jakie obowiązki względem Joanny?...
Czego, matuchno?
W niej też cała nadzieja.
Listy?... Napisz sama.
Ale mogłabyś wyjechać... masz gdzie wyjechać A ja czy mogę i... dokąd bym pojechała?...
Nie nagle, aniołeczku, nie nagle, duszyczko... (Prawda, jaki kożuszek?...) To nie nagle, kiedy Helenie daje się kilkaset rubli, a paniczowi tysiąc i kilkaset... Nikomu bym tego nie powiedziała, ale... z pensją tak robić nie można... Albo dzieci, albo pensja... O, jaka ja szczęśliwa, że nie mam dzieci!...
Do Malinowskiej?... Po co?...
Nie? więc niech pani jutro idzie do niej i prosi o miejsce. Tak nie można... Już się tam zapisało z trzydzieści kandydatek na damy klasowe, a ze cztery na gospodynie...
A ten, ten... To ziółko... Od jednej mojej znajomej magazynierki bierze za tysiąc rubli sto pięćdziesiąt rocznie, a drugiej, także mojej znajomej, co ma sklep wiejski, pożyczył pięćset rubli i bierze sto na rok... Jezusek! takie sobie wymyślił zarobki, że pożycza tylko kobietom, które mają proceder, bo kobiety są najpewniejsze. I prawda! Kobieta nie dośpi, nie doje, ale procent zapłaci, i jeszcze można się do niej umizgać albo do jej panien... Szelmy mężczyźni, ma rację panna Howard...
Chyba... że ktoś będzie je odstręczał
Bajki! Z Joasią wina pana Kazimierza, a z Dębickim
Płaciły za naukę Wreszcie jakże jej pomogą: mają zebrać składkę?... A nie każda przecie jest panną Solską, która tak sobie od ręki daje sześć tysięcy rubli... Nam nikt nie da i sześciu złotych.
E, to już nie pójdę, kiedy tak... znowu opanowała ją trwoga.
Nigdy?... A jednak pisałem do pani i w roku 1867 z miasta Richmond w stanie Kentucky.
Mówi pani o tej guwernantce z Grenoble, do której
Że pan będziesz grał w karty.
Zostawiłeś pan długi.
To nic nie stanowi. Nawet choćby ich nie było, wystarczy mi słowo pani, że nie znajdą się w obcych rękach.
Są rachunki moralne...
Ach, tak?... Naturalnie, że muszę
Czy były w nim jakie dokumenta?...
Z Waszyngtonu?... On przecież został z matką...
Chodzi o rzecz drobną, którą pani, jako rozumna kobieta, może, a nawet ma obowiązek zrobić po tym, co między nami zaszło... Chodzi o to, ażeby pani ze swej strony zrobiła podanie do konsystorza katolickiego o rozwód...
Trzeba go jutro sprowadzić Zawsze z końcem kwartału są niedobory... Ale za miesiąc będą pieniądze.
Och, jaki mi sekretarz!... Ode mnie wydobywa wszystko, co mam pod sercem, a sam droży się. Któż by mógł dać dukata, jeżeli nie pan Solski? Pewnie przyjechał oświadczyć się o panienkę... Chwała Bogu!
Hum! Hum!... A ja w tym nic dobrego nie widzę. Naprzód jak on wyszedł, strasznie płakała, a nareszcie... Wreszcie to nigdy nie jest dobrze, kiedy pokazuje się człowiek, którego wszyscy mają za nieboszczyka. Będzie jakaś bieda.
Tylko... pani gospodyni... pary z ust nie trzeba puszczać przed nikim, bo z tego może wyjść nieszczęście i dla mnie...
Latter, mąż pani przełożonej.
Przecież kto tutaj ma żonę, w hotelu nocować nie będzie.
Ależ, pani... ależ, panno Klaro... Już wszystko powiem... On tu nie będzie nocował, bo nienawidzi pani Latter... Ledwie wszedł, zaraz pokłócili się, a pani przełożona tak strasznie płakała jak w konwulsjach... Nic z tego nie będzie, ona go na próg nie puści... Może nawet nigdy się nie zobaczą...
Więc już nie mam pani co mówić o szczegółach, ale... Posłuchaj mnie, pani
Mąż zatruwał jej godziny pracy, mąż odpędzał sen z jej powiek, mąż skalał nazwisko zbrodnią, mąż wyssał jej majątek, pomimo że był nieobecny...
Przecie wiesz, że Solski szalał za tą przeklętą i ona go odtrąciła!... A chyba i to wiesz, że jestem zruj... że jestem w trudnym położeniu, że chcę wypocząć... wypocząć choćby tydzień... I ta, ta... córka jednym kaprysem przewraca... już nie tylko moje plany, ale możność bytu.
Ten Ady.
Czy nie widziałaś, jak pani Latter strasznie wygląda?...
Taki biedak jak ja?...
Od adwokata... Całuję rączki dobrodziejowi...
Myślałam, że już niepotrzebny
Spodziewam się. Możesz odejść.
Dziś, jutro... za parę dni.
Bo mam takiego znajomego, co by i dziś pożyczył, ale on chce zastawu
Ach, ten?... Nie wiedziałam, że pan bierzesz takie duże procenta.
Że poręczyciel może nie wiedzieć nazwiska wierzyciela... Wszystko jedno, byle było zapłacone
Może ja do jutra wystaram się bez zastawu Ja przyjdę jutro.
Idź sobie i niech ci się nic nie zdaje
Zaraz wyjeżdżam i przyszłam panią pożegnać...
Zlituj się!... przerwała pani Latter delikatnie odsuwając ją.
Spokoju chcę, panno Marto, spokoju...
Pieści się pani!... Cóż to znowu? Trzeba otrząsnąć się z apatii i podnieść głowę, jak przystało na kobietę samodzielną... No, niech się pani przemoże... błagam panią...
Precz!...
Wszystko jedno... gdziekolwiek... do Częstochowy, do Piotrkowa, do Siedlec... Nie jadę na długo, na parę dni, ale... choćby przez jedną dobę nie chcę widzieć pensji i jej ludzi... Powiadam ci: gdybym została jeszcze parę godzin, zabiłabym się albo oszalałabym. A tak, wyjadę na dzień... dwa... oderwę się od tej tortury... zbiorę myśli...
Więc idźmy.
Bez miłości, mówisz, nie warto iść za mąż A z miłością, sądzisz, że warto?... Oj, dziecko, dziecko... znam kobiety, które wychodziły za mąż z miłości i co z tego?... Kupowały sobie wrogów w czasach pomyślnych, zdrajców w porze walki o chleb, a szyderców w niepowodzeniu. Powiem ci, co jest miłość: wyjść za mąż bogato i spisać intercyzę...
Znaleźlibyśmy kogo innego, jakąś wspólniczkę czy nabywczynię pensji... Ale z panią Latter ciężka sprawa...
Owszem, pani: wszyscy ludzie powinni mieć rozum, serce i energię, tylko narzucanie swojej osobistości. Co innego ślamazarna bierność, a co innego nieuznawanie żadnych praw poza swoimi interesami czy kaprysami.
Czy tu jest panna Magdalena?...
Tu już był pan rządca i rewirowy...
Czy ja wiem?... Zapewne do Częstochowy, ale za parę dni wróci.
I dlatego powinniśmy być przygotowani na wszelką ewentualność
Pojmują panie że akt, który posiadam, jest ocaleniem pensji. Bo choćby nawet pani Latter zrzekła się pensji czy nie wróciła... miejsce jej może tu zająć panna Malinowska i wszystko zostanie po dawnemu, jeżeli uratujemy meble...
A!... Gadajże pytał Mielnicki chwytając Madzię za ręce.
Ja pierwszy...
Wyobraźcie sobie, panowie kobietę samodzielną, kobietę wyższą, kobietę, która pierwsza w naszym kraju podniosła sztandar emancypacji...
Tak Drugi mąż, który rzucił ją przed kilkunastoma laty, prawdopodobnie przez cały ten czas wyzyskiwał ją, a co najgorsza
Rozumie się Bylem tylko odszukał Latterową, zaraz wyperswaduję grymasy... Przecie to dla obojga szczęście, łaska Boża!... Co trzymać człowieka, który nie chce?... Lepiej wziąć takiego, który chce...
Naturalnie że wszystko pójdzie jak najlepiej. Pani Latter wybornie zrobiła wyjeżdżając na kilka dni... Uspokoi się i podpisze... podpisze...
Może pójdziemy na górę do panienek, panno Howard Ach, i pani tu jest?... O, zmizerniała mi pani, trzeba przez święta odpocząć...
Ona do mnie pojechała... do mnie, na wieś!... W tej chwili jadę na kolej, a za parę godzin zobaczę się z panią Latter... Widocznie minęliśmy się w drodze...
Ależ naturalnie! To najważniejsza sprawa... Daj no mi acan dobrodziej swój adres...
Tak, tak!... Niech pani Latter odpoczywa jak najdłużej... Jej przyjaciele czuwają... Niech pan będzie łaskaw oświadczy, że powiedział to Zgierski, Stefan Zgierski... Przyjaciele czuwają!...
Ależ, ja tę sumkę zostawiam pani... czy pani Latter... czy komu panie każą
Joasiu!
O mnie?... Aha, już wiem!... Niechby mi się każda plotka tak opłaciła...
Droga panno Magdaleno ja przecież nie mam do ciebie pretensji. Ale wiem i od Howardówny, i pośrednio od profesora Dębickiego, że... zanadto żywo brałaś do serca wszystko, co się tu działo... Każdy wyzyskiwał twoje uczucie, każdy odstępował ci część swoich kłopotów, a rezultat jest ten, że wyglądasz jak z krzyża zdjęta...
Ale pani Latter wróci?...
Staniemy w jakiej austerii, dopóki mąż nie odszuka tego pana, co mu powiedział, że pod Grodnem łatwiej o miejsce niż u nas.
Przecież dopiero wyjechaliśmy z Warszawy...
Więc jedźmy!
I... nie, to chyba nie on On by tamtą drogą nie jechał od siebie do kolei, ino tą, co my teraz jedziemy...
A nijak. Poczeka se pani na prom i promem śmignie na drugą stronę.
Może ta zamarudzą i do wieczora. Pojechali wierzchem, ale czy go złapali, nie wiadomo
Dajcie araku
Więc idź do dworu...
Pewnie jej żal było rubla i wróciła do karczmy... A to co?...
Wola boska!... Płyńmy do przewozu; może tak prędko do karczmy uciekła...
Uspokój się i zostaw ją w spokoju... Przecież to i moje dziecko... Spokoju, tylko spokoju...
Właśnie na dziś spodziewałem się przesilenia... Chodź, mateczko... Zostawmy ją w spokoju...
Cóż tak pilnego, pani dobrodziejko?... Owszem, byłoby mi bardzo przyjemnie...
Mów tak, mów... Pięknie będzie wyglądał rodzaj ludzki, gdy zacznie wierzyć, że mu szkodzi świeże powietrze i słońce.
Ja tatki jeszcze nie pocałowałam ani tatko mnie... Tak przecie nie można...
Feliksie!
E... panna Eufemia!... Nie mogę przecież współzawodniczyć z urzędnikiem pocztowym...
Nie rozumiem Jest to dobry człowiek, ale oryginał czy taki niestały... Coraz podoba mu się inna panna. Siostra chciałaby go ożenić, ale on jeszcze nie trafił na swoją
Ot, widzisz, i jest dobrze! Nie wiem, po co zaprowadzili ludzie między sobą tyle podziałów: ten młody, tamten stary, ów ma zbyt małą posadę... Skutkiem czego wszyscy nie lubią się, a panny nie wychodzą za mąż...
Szopenhaueruje, mameczko Szopenhauer był to filozof, pesymista: utrzymywał, że życie jest nieszczęściem, i nienawidził kobiet
Derogie dziecię panienka twego stanowiska nie powinna wygelądać oknem ani wyrzucać listków na ulicę. Bo czy wiesz, kto może podnieść listek i jakie nierozsądne nadzieje z tego wysnuć?... Wyjdź, Femciu, do ogródka, pobujaj trochę między kwiatkami...
Zgadzam się z panią, może nawet miałabym litość dla nieszczęśliwego, gdyby nie pewna komplikacja... Pani wie, że Kerukowski poważnie zajął się Femcią... Ponieważ jest to partia stosowna, więc byłam gotowa poświęcić moje macierzyńskie uczucia i oddać mu Femcię. Tymczasem Cenaderowski zaczął prześladować (spojrzeniami tylko i westchnieniami) Eufemię i
Sama przez się
Proboszcz ma rację
Co majorowi znowu!
Może byśmy podeszły tam... pod kasztan...
Sam, wszystko sam... daję pani słowo Powiedziałem sobie: ukształcę się
Wierz mi, matko, że ją Pan Bóg prędzej dojrzy w ciemnej kaplicy aniżeli nas przed wielkim ołtarzem... Zresztą, ma dziewczyna rację, że unika tych elegantów... O, spojrzyj no...
Nie dba o własne dzieci, powiedz pan... Przecież gdyby się zjechały tu we troje, nie wiem, czy wystarczyłoby mu na obiad dla nich...
A, łajdaki, Boże odpuść, antychrysty potępione!... Żeby też nikt nad bestyjstwem nie miał dozoru...
Modliłam się.
Ale ja mam czas i interes do pana
Więc co masz mi powiedzieć?... spytała panna Eufemia.
No, ale bądź zdrowa!...
Więc może to było rozmarzenie, do którego usposabia nasz kościołek? Dusze piękne wszędzie umieją marzyć...
Może byśmy się tak... przeszli po ogródku... Bardzo ładnie wygląda ogródek... wypowiedział jednym tchem Miętlewicz ostentacyjnie podając rękę Madzi.
Och!...
Więc... pracuje jak sługa i nikt z towarzystwa nie żyje z nią.
O, nie myśl, że ja tu zaśniedziałam Ja także chciałam pracować na siebie, nawet nauczyłam się haftu. Ale cóż z tego?... Kiedy powiedziałam, że będę sprzedawać moje hafty, mama dostała spazmów!
Wiem i wierzę ci Więc słuchaj... Ja nie tylko jestem emancypantka, ale
Doskonale!... Awantura będzie z mamą okropna, ale raz się to wszystko złamie. Przy tym jestem pewna, że ojciec mnie poprze Niech żyje emancypacja, prawda?...
Nie, proszę pani Są dwa listy do panny Magdaleny i... i jeden do panny Eufemii
Idźmy stąd
Ach, tak!... Raz nawet rzuciłam mu zeschły listek... Ależ to jałmużna
A jemu co po pieniądzach?... Brakuje mu czego?...
Między ludźmi nikt nie ginie... Owszem, pomogą mu otrząsnąć się z resztek tego fartucha, którym omotałaś mu głowę...
Zdolności mam, ani słowa Ale obudził moje zdolności traf i dobrzy ludzie... Pamiętam siedzę raz przy dzienniku w powiecie, aż tu wchodzi pan Bieliński i mówi do sekwestratora: „Tak mnie pan mordujesz, że moje bułanki sprzedałbym za czterysta rubli, byle się znalazł kupiec”. Ja to słyszę... Na drugi dzień jest w biurze pan Czerniawski i mówi do pomocnika: „Dałbym sześćset rubli za bułanki Bielińskiego, tak mi się podobały...”. Ja i to słyszę. Więc kiedy wyszedł, biegnę za nim i mówię: da pan dziedzic pięćset pięćdziesiąt rubli za bułanki? Na stół?... Słowo? Odda pan bułanki za czterysta pięćdziesiąt rubli? on mówi jazda do pana Czerniawskiego. No... kupił szlachcic bułanki, ale strącił mi dziesięć rubli i dał tylko pięćset czterdzieści rubli, bo powiedział, że to pachnie geszeftem. Suma sumarum
Ach, siostruniu...
Czy kochał się! Po prostu szalał jak zresztą wszyscy... Ale że jest kapryśnik i lubi zwracać się do każdej nowej buzi, więc wzięłam go na próbę...
Boże!... Madziu, co robisz?... Ależ choćbym miała zostać przełożoną największej pensji, jeszcze nie poszłabym do niej po takich dziurach...
Dzień dobry, panie stolarzu!
Właśnie. I jeszcze muszą być pomalowane na czarno albo na żółto, jak pan zechce... I ile może kosztować taka ławka dla czworga dzieci
Do Żyda?... On i tak potrafi zarobić... No, jeżeli dwadzieścia pięć ławek, to po... po pięć rubli... Taniej nie wezmę...
Powiedz pan, z dantejskiego piekła!... Co za okropne błoto... co za straszni ludzie... Niech no mi pan poda rękę... Ach, nie tak!... tylko końce palców, ażebym mogła przejść... Idź naprzód, Madziu, a pan będzie nam pokazywał drogę, bo... ach... ach... panie Miętlewicz, proszę mnie trzymać!...
O, pani!...
Jakaś ty dobra, jakaś ty kochana, Madziu!... Nie dziwię się, że Miętlewicz szaleje za tobą.
Nie
Ach, po co ja ci to powiedziałam...
Nic nie szkodzi... Oni są aktory, oni tu mają trochę pograć, trochę komedie pokazać. Każdy chce żyć, moja kochana panienko... O, proszę wejść...
Ach, jaka to niedobra kobieta!... Przecie żebraka nie godzi się wypędzać z domu, a nie dopiero... Ja jeszcze zrobiłam głupstwo, bo w pierwszym żalu powiedziałam o tym Franio... panu Ryszardowi, który strasznie odgraża się na podsędkowę... Naturalnie, jeżeli jej powie choć słówko, koncert przepadnie i... już nie wiem... co poczniemy...
A toś się pani dobrze wybrała!...
Właściwie Sataniello... Sataniello... fortepianista, wiolonczelista, profesor deklamacji i głośny w swoim czasie poeta...
Przecież mówię tatce, że Stelli i Sataniella... Oni mieszkają w starej oberży. Niech tatko zaraz do nich wstąpi, a przekona się, co to za biedacy... No, mówię tatce, że nie mieli dziś na obiad... Ale ja teraz nie mam czasu i pójdę do pana Krukowskiego...
Więc to tak?... Więc ja nie jestem samodzielnym człowiekiem, nie mam żadnych obowiązków, nie mam prawa służyć społeczeństwu, nie mogę przyczyniać się do ogólnej pomyślności, do postępu i szczęścia młodych pokoleń, do podźwignięcia kobiet z upokarzającego stanowiska?...
Tak, kochany panie... Będę panu bardzo, ale to bardzo wdzięczna, jeżeli pan zajmie się ich koncertem...
Bo żadna z naszych pań nie poszłaby do wędrownych aktorów ani zajęła się koncertem dla nich, choćby pomarli z głodu... Nasze damy to arystokracja... Ale pani to anioł...
A tak, z gorąca... Luciu, skrop Madzię...
Przyszlę tu kogo, ażeby przywiózł siostrunię za nami. Walentowa!... do pani...
Oczy pani... Ach, te oczy!...
O czym pani mówi, panno Magdaleno? nagle zaniewidział.
Ależ pan nic nie wie! Po cóż pan mówi, że pan wie?...
Ach, jak to dobrze... jaki pan szlachetny... jaki pan kochany...
Przecież to na cel dobroczynny... Oni tacy biedni... O, pan musi grać, jeżeli mnie pan choć trochę lubi...
Jestem szczęśliwy z wizyty panny Magdaleny
A rozumie się. Cóż to, Kącki nie występował ze skrzypcami i jednak miał piękną renomę... Zresztą niech ludzie dowiedzą się, że i ty coś umiesz.
Ach, no!... Tak... Tak, musicie mieć osobne mieszkanie, rozumiem to... Ale powiem ci, że i ja w tej pustce nie zostanę sama... Któreś z was
Niech żyje Trapszo!... To mi deklamator!...
Bardzo dobry człowiek pan Miętlewicz
A tu kapie na głowę stearyna...
Cóż by miał w tym?
Stąd, że panna Stella jest emancypantka i panna Magdalena także emancypantka... Emancypantki trzymają się razem jak Żydzi albo farmazoni...
Pewny jesteś?
Cóż twój stary taką awanturę zrobił dziś na koncercie?...
Czy i pan jesteś zdania, że nie udałby nam się drugi koncert?
Dajże spokój, Franiu! Dajże spokój, przecież gdyby nie pan Miętlewicz, nie pan Krukowski i nie panna Brzeska, nic byśmy tu nie zrobili... Nawet ty nie miałbyś wiolonczeli, a ja fortepianu.
Aha!... Na tę, co zmienia konie u podsędka.
Bah!...
Alboż pan major chłopiec?...
Bo ja, proszę pana majora chcę tu założyć niewielką pensyjkę i szukam lokalu.
A to dlaczego? Wcale ładny był koncert...
Ani myślę wychodzić za pana Krukowskiego i... za nikogo...
Przepraszam... do śmierci sobie tego nie daruję, ale... panny miewają różne gusta... Dziś Krukowski, jutro Cynadrowski... Różne bywają kaprysy panien!...
Owszem, niech jej wszystko powtarzają!... Na drugi raz będzie miała naukę, ażeby nie robić projektów bez wiedzy matki...
I mimo to sypiają w jednym pokoju!...
Ja?... To fałsz!... Kto mógł przed panem narobić takich plotek?... Pewnie rejentowa albo podsędkowa... Proszę pana jak o największą łaskę, ażeby Madzia jutro tu przyszła.
Idź. Gdybyś to wcześniej zrobił, nie byłoby głupiego koncertu i wszystkich skandalów.
Widziałam. W ich pokoju było tylko jedno łóżko...
Złote, kochane dziecko!... No, dajmy spokój koncertowi i tym aktorom, bo już widzę, że nie dogadamy się pomimo twego doświadczenia
Nic, moje dziecko
To moja ostateczna odpowiedź, mamo
Ach, nic... pani!... Naturalnie, że coś mi się przywidziało... Przepraszam, stokrotnie przepraszam...
Nie mówże tak, mamo!...
Ale dusza ludzka ma być więcej warta aniżeli wasze majątki O tym zapominacie, choć po dwa razy na dzień modlicie się o jej zbawienie.
A tyś to po co zrobił?... Nie mogłeś zaczekać, aż ja załatwię sprawę?... Koniecznie chciało ci się pokazać, że nie dbasz o mnie?...
A gdyby go ożenić?
Ja pani nie prosiłem, ażebyś mnie wzywała... Ja nie lubię odbierać Brzeskiemu jego nielicznych pacjentów... Ale kiedy jestem wezwany do chorego, mówię, co widzę, bo to mój obowiązek... Gdyby pan Krukowski umiał tak okulbaczyć panią jak pani jego, bylibyście oboje zdrowi...
Więc cóż z tego?... Wolno mu kręcić się nawet około kościoła... Proszę cię, nie powtarzaj plotek, bo mnie gniewasz.
A rodzice?...
Ach, więc tak?... Ktoś, widzę, wyszpiegował mnie, więc nie mam co taić. Tak, mamo, chodzę po cmentarzu albo z Madzią, albo z panem... Cynadrowskim.
Pi!... jak ta dziewczyna gada... jak ona gada!...
Moja Eufemio Pan Kerukowski jest szlachetnie urodzony, pięknie wychowany, a mimo to to, moim zedaniem, cel godny kobiety wyższej... Ale pan Cenaderowski, któremu wystarczyć by mogła tewoja pokojówka...
Powiedz mi, dziecko, szczerze Bo oni twierdzą, że ty namówiłaś Eufemię do schadzek i nakłoniłaś ją do zamiany pierścionków z Cynadrowskim.
Nauczyłem się od ciebie i zaraz ci to opowiem, tylko skończ pisanie.
Widzisz... przyszedłem ci oddać w imieniu panny Eufemii twoje listy do niej, no... i pierścionek.
Ano jużci... I szkoda, że jej się to wcześniej nie udało... Tak pięknie zbudowana kobieta mogłaby już mieć ze sześcioro dzieci...
Oddaj listy panny i jej pierścionek, a swój zabierz.
Kpi pan ze mnie?...
Tak, doskonale... Uszy do góry!... A jak ci moja kucharka przyniesie pigułki, zażyj wszystkie... Tylko nie zaczep jej samej, bo tego nie lubię. Smutek smutkiem, a co nie twoje, nie ruszaj. Bądź zdrów.
Na co jemu ta wiadomość!... Bo przecie jest chyba o tyle szlachetny, że o awanturze nie myśli...
Czy tak?... Spieszy się panna Eufemia!... Dobrze robi Cynadrowski, że na parę tygodni wyjeżdża do ojca na wieś... Bo może by i nie wytrzymał, gdy innemu zagrają Veni Creator.
Bo wikary nie wiedział, a proboszcz nie może
Oho!... to już pewnie ten osioł Cynadrowski...
No, no... rób jegomość swoje...
Tak...
Nie desperuj, jegomość!... nasz kapelan nieraz batem błogosławił umierających i nie przeszkodził im do zbawienia. Co ma wisieć, nie utonie.
A cóż to, nie ma rządu?... A cóż to, nie ma policji na rozbójników?... Weźmiemy strażnika... najmiemy ludzi do pilnowania apteki... Więc ja za to płacę podatki, ażeby nie było mi wolno ust otworzyć?... Przecie to niesłychane!...
Wiesz?... masz rację!...
No?...
Ani ja
Ach, powodzenie!... jaka to względna rzecz powodzenie, nieprawda, panie doktorze? Wobec losu mądry czy głupi, uczciwy czy nieuczciwy... Wszak prawda, panie doktorze?...
Któż by inny?... Wczoraj na wieść o nieszczęściu przybiegł do nas, upadł przede mną na kolana i błagał, ażebym do tego wypadku nie przywiązywała żadnej wagi. „Wiem że ten nieszczęśliwy uwielbiał panią, ale... iluż ludzi uwielbia słońce, kwiaty?...”. A kiedy mama zrobiła uwagę, że mogę paść ofiarą plotek, pan Ludwik przysiągł, że na żadne plotki nie pozwoli... Prosił mnie, ażebym dzisiaj wyszła z nim w południe do miasta. „Niech ludzie wiedzą że mojej miłości nic nie zmieni... Nic!...”.
Ależ to twój obowiązek! Idź do niej natychmiast, tylko... przyszlij mi tu służących i sam siedź niedługo... Kiedy nadchodzi noc, jestem więcej zdenerwowana.
Dajże spokój!... Gdyby każde niepowodzenie u kobiet miało kończyć się śmiercią wielbiciela, to ty, mój kochany, dla samego siebie musiałbyś założyć oddzielny cmentarz... Dostawałeś przecie arbuzy za arbuzami, a jednak żyjesz; dlaczegóż więc tamten młody człowiek miałby być głupszym od ciebie?
Złodziej ukradłby coś jednej nocy, ale nie wałęsałby się każdej
Kilka razy widziałam i blondyna...
Ach, nie!... Któż by mnie śemiał obrazić?... Ale tu jest takie liche towarzystwo... Rejentowa nie może żyć bez pelotek i nawet wówczas, gdy milczy, jeszcze robi pelotki... A ta aptekarzowa, cóż to za obłudnica!... Kiedy całuje mnie, mam uczucie, jakbym doteknęła węża...
Już ja im to wytłomaczę Któż się żeni w lecie?... W jesieni, rozumiem... po żniwach...
A... czy ty widzisz znamię na jej szyi... czerwone znamię?...
A cóż to w rezultacie obchodzi pannę Eufemię?... Zapewne niemiła rzecz na razie, ale dziś ona sama...
Ależ rozumie się!...
Lecz... o ile go pan znał...
Ale... czy to był dobry człowiek?...
Właściwie: po kim?...
Naturalnie... Czy przypuszczałeś co innego?... A wiesz, że powinna bym się obrazić!...
Ach!...
Nie chcę Femci!... Nie chcę jej znać... nawet słyszeć o niej nie chcę... Przecież ta kobieta nie tylko ma odwagę mówić, że
Bałam się, kochanie... bałam się ciebie... Ty od pewnego czasu jesteś okropny!... Wszystkich wyzywasz na pojedynek... nie pozwalasz mówić... trzaskasz drzwiami...
To swoją drogą, ale... że Iksinów staje się wielkim miastem. Proszę panów o chwilę uwagi: skandal na koncercie, zerwanie pana Krukowskiego z panną Brzeską, oświadczenie się pana Krukowskiego naszej najsympatyczniejszej pannie Eufemii, samobójstwo Cynadrowskiego i... dzisiejszy wyjazd.
No, przecież od roku nic pan ode mnie nie otrzymywał za wizyty... Że zaś zapewne opuścimy z Ludwikiem Iksinów, więc niech pan będzie łaskaw przyjmie... Bardzo... ale to bardzo proszę...
Bo już wiem od wczoraj, że masz pozwolenie Zosia pisała mi, że przełożona robi jej wymówki na rachunek tej twojej pensji. Skarży się, że ją zrujnujesz...
Ależ, tatku Czy ja mogę żyć bez celu i pracy?... jeść wasz chleb, którego każdy kawałek dławi mnie, jak gdyby był kradziony?... Przecież ja wiem, że wam samym ciężko i jeżeli nie mogę dziś pomagać, to przynajmniej nie chcę was zubożać...
Kiedy, tatku... Ja tatce coś powiem... Ja... mam przeczucie, że wszystko pójdzie dobrze!...
Wyjadę, tateczku... Ja nie mogę jeść darmo waszego chleba... Ja chcę sama się utrzymywać... Przysięgłam tu w tym pokoju i nie cofnę słowa... Gniewa się tatuś?...
Widzisz, dziecko
Ależ to nie będzie pensja, tatku!... To będą prywatne lekcje, które przecież mogłabym mieć i teraz... O, ja nieszczęśliwa!... tyle czasu zmarnowałam, zamiast dawać prywatne lekcje... O, ja niegodziwa!...
Ależ i ja panią pamiętam, panno Cecylio!... Zdaje mi się, że nawet w tym roku szłyśmy naprzeciw siebie szosą: ja na spacer, pani ze spaceru... Tylko pani skręciła w pole... Niechże pani będzie łaskawa, siądzie...
Ależ wspólniczką moją pani będzie... Ja u pani będę nauczycielką Ach, jak się to dobrze stało... Co za szczęśliwy wypadek!...
Pani?... I dlaczegóż pani nie otworzyła?...
Całe miasto wie Pani aptekarzowa chce swoje córki kształcić na pensji
Zginął. Trafiają się takie kobiety.
Ja, z pewnością...
Żebym tak nieszczęścia doczekała, nie mogę Niech delikatna pani sama powie, czy nie warte po półtora złotego?... Kaczki, z przeproszeniem, jak barany... trzeba chłopa do noszenia ich...
Niechaj myśli, nie będzie z tobą wojował...
A nauczyciel i jego żona. Bo rejentowa mówiła mi jeszcze i o babce, ale babka ledwie się rusza...
Ty jesteś święta i dlatego wszystko ci się takim wydaje.
Więc chcesz ją wysłać do Warszawy, Feliksie?...
Major jeszcze nie ma osiemdziesięciu...
Radzić nie będziemy całą noc Nie jesteśmy lunatykami.
A ja pani powiadam, że Madzia będzie miała cztery tysiące rubli... Nie teraz, ale za parę lat
Myślałam o tym ale on ma czas dopiero po czwartej, kiedy u nas skończą się lekcje.
Więc podzieliwszy między trzy osoby wypadnie po dwadzieścia rubli... Gra niewarta świeczki!... No, proboszczu, siadajmy do warsztatu...
Ale ja nic nie wiem, ja... matka...
Ja nie wiem, czy mi wypada przyjmować taką ofiarę...
No, tak to co innego... Zaczynaj pan... Nie, dziś ja zaczynam.
Ach, jak to dobrze!...
Tylko pierwej kup sobie inną koszulę, bo ta cię kiedy opadnie
Może Zdzisław chory?...
A może panna Magdalena tamtego miejsca nie zechce przyjąć?... W takim razie nie potrzebowałaby jechać
Wiem!... Ale czy ty wiesz, co z tego będzie?... O to
Dlaczego nie ma jechać? Pojedzie w sobotę...
Sakramencki klecha!...
Taka drobna usługa dla zmarłego... Przecież musimy pamiętać o zmarłych obcych, ażeby inni... robili to samo dla naszych... Tylko proszę cię, zaklinam ani słowa nikomu... Miałabym dużo przykrości, gdyby się o tym dowiedziano.
Smutno mi będzie tym smutniej, że tak późno poznałam cię... Ale trudno... Zresztą, lepiej zrobisz wyjeżdżając stąd... Tu panny starzeją się, jak powiedział poczciwy major a ludzie... chyba kamienieją...
Nie... Ale dziś bardzo... bardzo go lubię... On widocznie był taki opusz... tak dziki jak ja... Zresztą i ja mam grób, o którym nikt nie pamięta... nawet sama nie wiem, gdzie jest... Całe lata męczyłam się tą niewiadomością, dziś łudzę się, że to tamten...
Zobaczysz, jaką wydam ci się śmieszną, kiedy już będziesz w Warszawie... Ale ja ciebie nigdy nie zapomnę...
Ależ tak i sam ci to powtórzy. Widzisz więc, że twój wyjazd nie jest emigracją, ale wyjazdem czasowym, na praktykę. Dlatego ja wcale się nim nie martwię, a i matka, choć zapewne wyleje sporo łez, jest spokojniejsza. Za rok... za półtora... znowu będziemy razem i wtedy już nie uciekniesz od nas, kochanko
O charakterze człowieka nie stanowi to, co odziedziczył, tylko
Ty już jesteś taką i dlatego radzę ci: szukaj towarzystwa z takimi. Dwa razy poruszyłaś Iksinów: urządziwszy koncert i pobudziwszy ludzi, ażeby tutaj utworzyli szkołę. Co z tego masz?... Nic, trochę zawiści i plotek... Ale wędrowni aktorzy mieli dochód, panna Cecylia będzie miała kilka uczennic, a nauczyciel dostanie lepszą pensję, bo zwróciłaś uwagę miasta na jego niedostatek. No, uściskaj ojca i... żadnych łez! Za rok... półtora.... zobaczymy się...
Pst!... ani słowa... Ode mnie możesz