fiszki-ocr/dev-0/expected.tsv
2021-04-09 17:44:26 +02:00

103 lines
68 KiB
Plaintext
Raw Blame History

This file contains ambiguous Unicode characters

This file contains Unicode characters that might be confused with other characters. If you think that this is intentional, you can safely ignore this warning. Use the Escape button to reveal them.

— Ale nie powie pani, że do PWST dostaje się każdy, kto tak po prostu tylko postanowi. Proszę odpowiedzieć na to pytanie możliwie jak najdokładniej, bo wszystkie nastolatki, które teraz to czytają, dostają wypieków na twarzy i z rozmarzenia szeroko otwierają oczy...\n— Nie przygotowywałm się w jakiś szczególny sposób do aktorstwa. Tkwiłam w nim, w pewnym sensie, po uszy od bardzo dawna\nJeszcze w podstawówce i w liceum angażowałam się w jakieś parateatralne przedsięwzięcia. Byłam w grupie przyjaciół, którzy się\nze sobą spotykali, rozmawiali, rozczytywali w książkach, w poezji, chodzili na spacery do lasu. Beze mnie nie mogła się odbyć żadna\nszkolna zabawa, dyskoteka, uroczystość. Zawsze lubiłam coś organizować, aranżować, brać w czymś udział. Wyżywałam się w harcerstwie, gdzie doszłam do funkcji komendantki szczepu. Uczyłam się gry na akordeonie. Lubiłam tańczyć, recytować wiersze. — Pamięta pani swój pierwszy, publiczny występ?
Oto wszystko dzieje się jakby w obrębie świadomości bohaterki-narratorki, która wracając z próby w teatrze ulega wypadkowi samochodowemu. Jest na granicy nieświadomości i podświadomości, a w jej okaleczonym umyśle układają się teraz wspomnienia z całego życia. Jest jedną nogą na tamtym świecie, jest w ogóle na na granicy dwóch światów.
Może i Edek jest troszkę zawistny. Już raz trzymał Pana Boga za nogi, ale mu się wymsknął. Tylko nie wiadomo, dlaczego jest zawistny wobec Sklepowego - swego byłego Kierownika, który w tej historii odegrał rolę anioła. Firma z Warszawy kupiła od władzy część upadłego gospodarstwa państwowego i dała pracę trzem mężczyznom ze wsi. Edek usiadł wysoko, na kombajnie. Całe żniwa spoglądał z góry. Gumiaki nosił po lordowsku wywijając filc na zewnątrz. Na bębnie kombajnu podwoził nawalonych kolegów z przystanku PKS. Niestety, pił.
Kandydat takiej partii w najbliższych wyborach pewnie nie przeszedłby do II tury. Ale jej program zaistniałby w świadomości społecznej i mógłby być podjęty w oparciu o grupy, powstałe przy okazji kampani. W następnych wyborach partia mogłaby wywalczyć już kilka miejsc w parlamecie. Jeśli dalej ograniczyłaby się do budowania, a nie skusiła na udział we władzy, to już za dwie kadencje miałaby duże szanse. Bo to kolejny błąd polskich polityków: nie przychodzi im do głowy, że czasami lepiej nie wejść do rządu, lecz dalej budować swe zaplecze. Chociażby ze względu na wspomniany brak dóbr do rozdawania poważnemu politykowi bycie w opozycji może się bardziej opłacać niż uczestnictwo we władzy.
BEATA KĘCZKOWSKA: Zacznijmy od liceum technik teatralnych.\nMACIEJ WOJTYSZKO Wszyscy, którzy chcieli „być” w teatrze, zdawali do tej szkoły. Byli w niej i Kieślowski, i Wojciech Pokora, i Krzysztof Wojciechowski. Mnóstwo scenografów... Ta szkoła miała specyficzny klimat. Pamiętam, jak po maturze pani prof. Stefania Linowska zwróciła się do mnie: „My, ludzie teatru”. Poczułem się, jakbym Pana Boga objął. Dzięki szkole wcześniej „byliśmy” w teatrze niż normalni ludzie, którzy trafiali z kulisy w wieku lat 19-20. Ja biegałem po teatrze, mając 14 lat. To była bajkowa szkoła, również dlatego, że trzeba było mieć dużo szczęścia, żeby się do niej dostać.
Przekonali się o tym niedawno ci, którzy podnieśli larum w sprawie setek tysięcy książek zgromadzonych w Składnicy Księgarskiej. Książkom owym groził przemiał. Zaczęła się więc wielka akcja, mająca na celu ich uratowanie. Łza mi się w oku kręciła, gdy widziałem telewizyjnego reportera podtykającego mikrofon\nzażenowanemu likwidatorowi firmy, a potem pracownikom papierni, którzy jako zdrowa część narodu uratowali trochę tomów z pożogi (to znaczy przemiału). Były jeszcze wypowiedzi szefów wydawnictw, którzy nie bardzo wiedzieli co mówić. \n Wszystko zaś w stylu późnego Gomułki lub późnego Gierka, bo\ntakie były zwyczaje, że gdy sekretarzom grunt zaczynał palić się pod nogami namawiano społeczeństwo do oszczędności i racjonalnego gospodarowania. Zwoływano narady, plena, w wytycznych i w publikatorach potępiano marnotrawców. Słowem — było głośno, a po jakimś czasie wszystko wracało do normy.
33-LETNIEGO mieszkańca Londynu Petera Jeakinsa można bez wątpienia nazwać „królem złodziei”. Swój „fach” opanował\ntak mistrzowski sposób, że w ciągu dwóch lat skradł z rozmaitych londyńskich sklepów, przeważnie wielkich magazynów samoobsługowych, towary wartości 256 tys. funtów, czyli ok. 500.000 dolarów.\n W końcu jednak powinęła mu się noga w momencie, gdy usiłował ukraść puszkę pasty do podłogi wartości 6, 5 funta.\n Jeden z członków służby ochrony magazynu samoobsługowego zwrócił uwagę na podejrzanie zachowującego się Jeakinsa, po czym wypuścił powietrze z opon jego roweru, którym zazwyczaj uciekał on z miejsca przestępstwa. Czujny strażnik zdołał przychwycić Jeakinsa w momencie popełnienia kradzieży. \n Przed sądem Londyńskim sprytny złodziej przyznał się do 23 kradzieży w rozmaitych sklepach, za co został skazany\nna 3 lata więzienia. Wśród jego 20 łupów znalazły się m. in.\nwyroby z chińskiej porcelany, rzadkie książki, a nawet dywany. Widząc, że przestępstwa uchodzą mu bezkarnie, złodziej rozzuchwalił się tak dalece, że wyniósł z pewnej galerii sztuki obraz na oczach potencjalnych nabywców, a innym razem przekupił strażnika sklepu, aby pomógł mu znieść skradziony telewizor do taksówki. r\n Podczas przewodu sądowego ustalono, że Jeakins był „erotycznym kleptomanem” i popełnianie kradzieży sprawiało mu szczególnego rodzaju przyjemność.
Przyszedł na świat 9 stycznia 1902 r. w aragońskim miasteczka Barbastro. Jose Escriva, jego ojciec, był zamożnym kupcem,\nmatka Dolores pochodziła zaś z nobliwej rodziny. Kiedy don Jose popadł w tarapaty finansowe, rodzina Escrivów znalazła się na\nskraju nędzy. Mimo braku pieniędzy, rodzina wiodła życie godne, a w domu panowała pogoda i szczęście.\n Josemarią był świadom kłopotów ojca i podziwiał hart, z jakim walczył on o przetrwanie. Widział, że choć don Jose „cierpiał jak nowy Hiob”, nic nie mogło odebrać mu wiary i radości życia. Wspominając po latach dom rodzinny, założyciel Opus Dei wyznał, iż ojciec przekazał mu ów hart ducha. Kiedy czuł, że grunt usuwa mu się spod nóg, nigdy nie rozpaczał — wspominał syn. Kilkadziesiąt lat później, kiedy podczas wojny domowej Josemaria przez półtora roku ukrywał się przed zrewoltowanymi rodakami — najpierw w szpitalu psychiatrycznym, potem w ambasadzie Hondurasu — myślał pewno o ojcu pisząc: „Nic się nie dzieje, nawet jeśli ziemia usuwa się spod nóg. Groźna jest tylko niewierność, zerwanie łączności z Bogiem”.
Sierociniec przybył do Liskowa z Białegostoku, do którego zbliżali się bolszewicy. Na stację kolejową w Opatówku przyjechał pociąg. Z wagonów wysiadło 800 dzieci, personel, służba. Wyniesiono całe wyposażenie i zaczęto ładować na furmanki. Ksiądz poprosił na kazaniu parafian o podstawienie wozów, a w 1920r., kiedy to się działo, parafianie niczego by swemu proboszczowi nie odmówili.\n Wywrócił ich życie do góry nogami. Nastał w parafii w pierwszych dniach 1900 r. zrazu niechciany, bo miastowy, z Warszawy. Zapowiedział, że nieba im przychyli posługą kapłańską, ale też i chleba.\n Głodowali na przednówku na lichych glebach. Tylko kilkanaście procent mieszkańców
- BYŁAM Z ZUS-ie. I to, co zobaczyłam, zwaliło mnie z nóg: kolejna podwyżka stawek dla prowadzących działalność! Czy to dopuszczalne, żeby w ciągu 5 miesięcy ZUS podwyższył nam stawki na fundusze emerytalno-rentowe - jak wyliczyłam - dokładnie o 29 procent? Podobno wysokość stawek dyktowana jest podwyżką płac w sferze budżetowej. Otóż, mąż pracuje w budżetówce i od początku roku nie było tam żadnej podwyżki. Skąd więc wzrost stawek? ZUS znów zbiera na „pałace”, czy może na zaciągnięte kredyty? Tak czy owak, draństwo.
Wczorajszy dzień i miniona noc były trudne nie tylko dla mieszkańców. Awaria postawiła na nogi ciepłowników oraz służby spółdzielcze —nie wiadomo było, jak długo cała sprawa potrwa i konieczne stało się zabezpieczenie przed zamarznięciem.
Piszę to wszystko po to, aby stwierdzi, że ostatnie porażki Polski na arenie międzynarodowej — a mam tu na myśli i sprawy naszego długu, i kłopoty naszego handlu, i przepychanki z NATO i EWG, wreszcie prztyczki w nos takie właśnie, jak z tym „przyjacielem sądu” - są wystarczającym sygnałem aby otrząsnąć się z megalomanii. Co wcale nie znaczy, że położyć uszy po sobie i czekać, co świat za nas zadecyduje. Przeciwnie — to znaczy wypracować realistyczną, opartą nie na nadziejach i obiecankach, lecz na skrupulatnym rachunku wizję naszych prawdziwych możliwości i osiągalnych celów. Po prostu wyobrazić sobie Polskę na tle innych narodów w XXI wieku inteligentniej niż czyniono to dotychczas. Godząc się przy tym z faktem, że ta wizja, którą odziedziczy jakikolwiek - choćby nawet i taki sam jak obecnie - rząd po wyborach, malowana była na szkle, które się stłukło. I pora to już zauważyć.
Piłkarze ręczni Metalplastu Oborniki są już jedną nogą w I lidze, bowiem wczoraj we własnej sali pokonali depczącego im po piętach Chrobrego Głogów 27:20 (12:10). Drużyna trenera Bolesława Olejniczaka, szczególnie w drugiej połowie, zagrała znakomicie w obronie, a do tego zespół zaimponował niesamowitą wręcz ambicją. Szkoda, że na trybunach nie widzieliśmy zawodników I ligowego Grunwaldu, którzy ostatnio grają jak panienki. Nic dziwnego, że najprawdopodobniej opuszczą ekstraklasę.
Intelektualiści, którzy w PRL-u odgrywali rolę opozycji politycznej, którzy z Kultury uczyli się poruszać w płaszczyźnie czynów politycznych, woli i pracy, po okresie euforii, że oto jesteśmy wreszcie we własnym domu, jakby stracili grunt pod nogami. Wspominając górne i chmurne lata walki z komunistycznym zniewoleniem, kłamstwem i nihilizmem, na dobrą sprawę nie potrafią zaproponować niczego, poza programem kontynuowania walki z komuną. Nie jest to program zbyt odkrywczy i przemyślany. By się o tym przekonać, wystarczy go zestawić z poglądami Jerzego Giedroyca, który w Autobiografii wali prosto z mostu, co sądzi o obecnych porządkach, nie oszczędzając wychowanków, którzy\nsprawili mu srogi zawód.
Napad na pocztę\n Niemało strachu „najadły się” pracownice Urzędu Pocztowego w Popowie Kościelnym gmina Mieścisko, kiedy to w godzinach przedpołudniowych wtargnął do placówki uzbrojony mężczyzna - z pistoletem w ręku. Wymachującemu bronią, dodatkowo głośno krzyczącemu bandycie udało się sterroryzować personel poczty i zabrać dotychczasowy utarg tj. 1.200 mln zł. Gdy miał już całą gotówkę w swoich kieszeniach „wziął nogi za pas” i uciekł.
Być może już niebawem zaczniemy — ku uciesze Czytelników — drukować kronikę „towarzyską” cwaniaków wszelkiej maści i odcieni. Jej smętnych bohaterów z pewnością nie zabraknie, wciąż\n przybywają nowi. Dziś będzie o takich, którzy chcieli obskubać PZU. \n HISTORIA PIERWSZA. Pod koniec lipca policjanci ze staro\nmiejskiej Komendy Rejonowej odnaleźli skradzionego przed Wielkanocą „opla-cadeta”. Samochód, częściowo rozszabrowany — parkował na Winogradach, na podwórzu jednej z posesji. Dodajmy od razu, że ustalono złodzieja, którzy ma ponoć inne sprawy za uszami i decyzją prokuratora został aresztowany.
Z powodu sentymentalnych skłonności wybrałem zawód autora nekrologów i wspomnień pośmiertnych. W sentymentalnych skłonnościach mieści się wiele mych duchowych braków. Np. brak pewnego fundamentu lęku. Boję się śmierci i boję się, że zostanę kiedyś zakopany. Ale nigdy, ani w najgłębszym dzieciństwie, ani nigdy później nie bałem się cmentarzy. I nigdy by mi nie przyszło do głowy, że brak strachu przed cmentarzem to może być zbyt mało.
Trener Polaków, po golu „Kiełbasy” śmiał się od ucha do ucha, Chyba sam nie wierzył, że napastnik perfekcyjnie opanuje piłkę w polu karnym i z zimną krwią skieruje ją do siatki Estończyków.
W pewnej rodzinie był sobie pies. Gdy mały był wszyscy go głaskali, cmokali w przykrótki psi nosek, zaglądali w figlarne psie ślepka. Śliczny piesek wyrósł na brzydkiego, pospolitego kundla. Ale przywiązanie zostało, chociaż uleciała wielka miłość do zwierzęcia. Pies stał się zawalidrogą i kulą u nogi, która komplikowała wyjazdy na wczasy, zmuszała do wychodzenia za drzwi akurat wtedy, gdy zacinał deszcz, gdy pan śpiący, zły albo ma kaca. Któregoś więc dnia pies się zawieruszył (w czym dopomógł mu właściciel), powiększając w ten sposób grono bezpańskich włóczęgów. Domownicy poczuli serdeczną ulgę.
Powiem tak: panowie, Wy też jesteście po trosze winni, że nasi chłopcy tak dostali po uszach od Białorusinów. Bo to między innymi euforia medialna po sobotnim zwycięstwie z Norwegią stał się przyczyną środowej wstydliwej porażki. Ja rozumiem, awans na mistrzostwa to wielka sprawa, godna entuzjazmu oraz nagłośnienia fanfarami. Ale czy naprawdę nie byłoby bardziej po męsku - a choćby zwyczajnie rozsądniej - odłożyć świętowanie na czas przystępniejszy? Na przykład: na po meczu w Mińsku? Czy Engel nie mógł powiedzieć dziennikarzom: będziemy wszyscy do waszej dyspozycji, ale dajcie się nam teraz skupić na kolejnym, ważnym spotkaniu o punkty? Ważnym, bo choć już nie decydującym o awansie, to nadającym temu awansowi stosowny wymiar. Wszak po wynikach całych eliminacji sądzić nas będą. A finalista mistrzostw świata nie może sobie pozwolić na obniżenie rangi tego awansu jakąś wpadką...
Owszem, wdzięczni bez miary za to, co zrobił dla swojego kraju, za którym wciąż tak tęsknił. Ale równocześnie puszczający mimo uszu niejedno jego słowo powtarzane z takim naciskiem. Najgłośniej ze wszystkich klaszczący i skandujący jego imię, ale zachowujący wszystkie podziały, spory, agresje i nienawiści wzajemnie do siebie żywione, wystawiający sobie nawzajem świadectwa moralności albo ich sobie odmawiający: Podzieleni, skłóceni, zarozumiali, mściwi, a równocześnie patetyczni i nadużywający wielkich słów bez opamiętania.
Minęło ponad sto siedemdziesiąt lat od sławnego wykładu Constanta i wolność prywatna poczyniła kolosalne postępy. Jednak próbując dokonać wyraźnego oddzielenia tego, co prywatne od tego, co publiczne, Constant i późniejsi myśliciele liberalni nie zdawali sobie sprawy, jakie będą konsekwencje ich usiłowań, a w szczególności nie przewidzieli, że dojdzie do takiego wymieszania sfery prywatnej i publicznej , jakie nie przyszłoby im do głowy. Z drugiej strony postulat rządów bezosobowych też doprowadził do nieoczekiwanych konsekwencji, a przede wszystkim do stopniowego, ale niewątpliwego obniżania poziomu jakości moralnej, intelektualnej i duchowej przywódców politycznych w krajach demokratycznych.
— I uwierzyłeś w to złośliwe kłamstwo?\n — A dlaczego nie miałem uwierzyć, skoro Posejdon uprzedził mnie o jej przybyciu za twoją zgodą do mojej kuźni na Lemnos. Dodał też, że Atena spodziewa się, że zdobędę ją przemocą.\n Zeus zdumiony odpowiedzią Hefajstosa przez chwilę siedział w milczeniu, nie wierząc własnym uszom. Wreszcie wybuchnął gromkim śmiechem.\n — Ach, ty naiwny kowalu! — zawołał. — Dałeś się nabrać mojemu podstępnemu bratu! Już widzę, jak on tam w swoim podwodnym pałacu zaciera ręce z uciechy, że spłatał ci takiego figla! Przecież Atena ani myśli tracić dziewictwa! Nie gniewaj się na mnie, ale z pewnością jesteś ostatnim z bogów, z którym chciałaby się przespać,\ngdyby — w ogóle zamierzała to uczynić.\n Zawstydzony i smutny Hefajstos zszedł z Olimpu i powrócił do swoich kuźni, gdzie wśród piekielnego huku młotów starał się zapomnieć o okrutnym żarcie Posejdona i równie okrutnych słowach Zeusa.
chcę wypacać czego innego. W ogóle taki jakiś zwariowany był\ncały ubległy tydzień. Zaczęło się od tych rozruchów czwartkowych. Nasza prasa musiała trochę przesadzić, ale — prawdę mówiąc — była to rzecz dość mocna. Właśnie wracałem do domu z biblioteki, kiedy się to rozgrywało. Dostałem się w sam środek, „kontrmanifestacji”, którą urządzała skrajna prawica. Tłumy chłopaków pędziły bulwarem St. Germain, wrzeszcząc „Algerie francaise”, a za nimi policjanci, waląc pałkami gdzie popadnie. Musiałem i ja wziąć nogi za pas. Policjanci zresztą ze szczególną satysfakcją okładali przechodniów, nie oszczędzając absolutnie nikogo. Widziałem, jak uderzono studenta, który coś im klarował: padł na twarz pod jednym ciosem, a policjanci spokojnie odeszli. Słyszałaś pewnie, że sprano trzech byłych ministrów. Razem było 98 rannych... Kiedy zobaczyłem, jak ten chłopak padł, przemknąłem czym prędzej do hotelu i nawet zrezygnowałem z kolacji, bo bałem się wpadania do okolicznych barów, gdzie poukrywało się sporo ludzi. A już na drugi dzień wszystko było na swoim miejscu.\n Na drugi dzień pojechałem właśnie do Chartres. Ciągle do tego wracam, bo zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Siedziałem w bocznej nawie, przycupnięty w tłumie, na jakimś klęczniku (miałem miejsce stojące, bilety były bardzo drogie).
DLACZEGO WŁAŚNIE MAZOWIECKI?\nKrzysztof Wyszkowski: Wałęsa znał miarę swojego przywództwa. Wiedział, że on wszystkim kierował i nie przyszło mu do głowy, że Mazowiecki zechce usamodzielnić się. Przeliczył się, ale skazany był na Mazowieckiego.
Do kuchni polskiej K. T. Toeplitza wdarła się Agnieszka Dajbor i oblała kucharza gorącym sosem. Najpierw, 24 lutego, zamieściła w „Gazecie Wyborczej” artykuł pod tytułem „Pismo KTT za pieniądze podatników? Tygodnik z klucza?”. Dowiadujemy się, że nowy tygodnik kulturalny ma być dotowany przez Ministerstwo Kultury, które na dodatek w arogancki sposób unika dziennikarki „GW”. Mimo kłód rzucanych jej pod nogi, dzielnej autorce udało się jednak dobrać wypowiedzi ludzi kultury i prasy o KTT. W ten sposób, by połowa mówiła o nim jak najgorzej, zaś pozytywne wypowiedzi pochodziły od osób, których „Gazeta” nie pochwala. Jako że rzecz dzieje się w kuchni, zakosztujmy tych pierwszych. Bronisław Maj:\n„Nie mam zamiaru publikować niczego w piśmie Toeplitza, ale nie\nchcę też w czambuł potępiać jego tygodnika...” Ryszard Werner: „Trochę mnie zmroziło nazwisko redaktora naczelnego...” Ryszard Przybylski: „Nie zamierzam publikować u Toeplitza!” — Taka jest pointa, ostatnie słowa pierwszej (jeśli nie przeoczyłem innych) publikacji „Gazety Wyborczej” o nowym tygodniku.
Skarży się prezes zasłużonego klubu, że jego piłkarze przechodzą silnie zastanawiającą metamorfozę. Jak latami całymi nachodzili go, prosząc uprzejmie, żeby wyraził zgodę na transfery zagraniczne, nawet do lichych drużyn, tak obecnie za żadne skarby nie chcą się na to zgodzić! Nagle zapałali miłością wielką do dotychczasowych\nbarw. Prezes tradycyjnie nie płaci, zwodzi, zmyśla, że już jutro pojutrze, a oni na to, że rozumieją trudną sytuację, że sięgną do\nwypchanych pończoch, aby mieć na chleb dla dziatek, aby tylko się\nnie rozstawać. Wiadomo, o co chodzi! Z każdym mijającym dniem rośnie w polskim futbolu w siłę „załoga Bosmana”. To, co obecnie wyczyniają to tylko dymna zasłona. Niemal każdy kombinuje, co zrobi z dniem 1 września, już za tylko kilka tygodni. Przecież w rocznicę wybuchu wojny zacznie się prawdziwa wojna! Kto tylko móc będzie, ten da nogę za granicę, aby swymi kiwkami czarować trenerów i prezesów z obcych stron. Jak się postarają i „wpadną w oko”, to całą pulę zgarną do kieszeni. Wtedy opłaci się wcześniejsze czerpanie dudków z pończochy.
minister... Ale ci, którzy widzą (a właściwie udają, Że widzą) w „Nie” wyłącznie wulgarny skądinąd i moim zdaniem całkowicie zbędny, niesmaczny margines pisma, przemilczają to, co w „Nie” najciekawsze, że mianowicie Urban, będąc całkowicie pokonany i wzgardzony, rzucił wyzwanie trzem największym siłom w Polsce, kiedy były u szczytu potęgi: Kościołowi, Solidarności i Wałęsie. Teraz to już nawet pies z kulawą nogą nie ujmie się za prezydentem i Solidarnością, a wczorajsi przyjaciele Kościoła nie czują się z nim solidarni, choć jeszcze tak niedawno leżeli krzyżem bądź trzymali dzieci do chrztu.
poprzez doświadczenia. Eksperymenty kosztowały jego żonę Elżbietę niejedną nieprzespaną noc. Z początku buntowała się, kiedy jej mąż ściągał do domu przeróżne przedmioty używane do konstruowanych modeli. Z czasem jednak pogodziła się z tym, że pieniądze idą na łożyska, dźwignie i przekładnie, a nie na\n- jej zdaniem - bardziej przydatne w domu rzeczy. Łagiewka zapatrzony w swoje wizje nawet tego nie zauważał. Dla niego liczyła się tylko nowa idea.\n Przez pół roku każdą wolną chwilę spędzał przy kuchennym stole 35-letni chorąży Wojciech Stecki. Z uporem maniaka składał swój pocisk. Gdyby nie atak na WTC, pies z kulawą nogą nie\nspojrzałby na projekt naboju, którym można strzelać w samolotach, nie ryzykując przedziurawienia kadłuba. Dziś polski patent chcą mieć służby specjalne z całego świata.
Szarzy obywatele słyszą tylko „nie da się”, „trzeba czekać”. Lub nie słyszą nic, bo urzędnicy traktują ich jak powietrze. Dlatego powołaliśmy „strasburskie komisje”. Wystarczyło nastraszyć urzędników Strasburgiem, żeby nagle zaczęli szanować zwykłych ludzi.\n Ci „przebierańcy” działali w szczytnym celu. Wspaniałe jest to, że pomogli tym, których różne instytucje odsyłały na drzewo. A straszne, że bez ;strasburskiej komisji” nasi czytelnicy nie mogliby liczyć na tę odrobinę dobrej woli urzędników. \n Czy urzędnicy mogą się wycofać z tego, co zadeklarowali „francuskim” inspektorom? Nie, bo to by oznaczało, że kłamali, i skłamią jeszcze raz, jeśli odwiedzi ich jakaś\nprawdziwa komisja!\n Kto podskoczy specjalistom z Biura Kontroli Procedur Biurokratycznych ze Starsburga? Urzędnikom nogi się uginały. Inspektorzy nawet nie musieli się legitymować. Wystarczyło, że zaprosiliśmy do współpracy kilku aktorów i wydrukowaliśmy identyfikatory!
Świecka większość społeczeństwa ma po uszy faworyzowania\nobozu religijnego, nie uznającego żadnych praw poza boskim (czytaj: rabinackim).
Ten numer trzeba będzie zapamiętać. Stanie się bowiem deską ratunku, ody wydarzy się nieszczęście, katastrofa, wypadek. Telefon\n112 uruchomi system pomocy. Rozdzwoni się w Centrum Powiadamiania Ratunkowego, postawi na nogi wszystkie jednostki ratownicze: zespół ratownictwa medycznego, jednostkę straży pożarnej, śmigłowiec, ratowników GOPR, WOPR. Dyspozytor po przeanalizowaniu sytuacji w miejsce zdarzenia wyśle odpowiednie oddziały ratunkowe.
Gould musiał czekać i musiał płacić i tracił na opieszalstwie urzędników miliony. Tracił też przemysł i tracili ludzie, którym laserowe aparaty Goulda mogły przynieść ulgę. Gould powiada, że rzucali mu pod nogi tyle kłód i z takim samozaparciem, że tego żadna jednostka ludzka nie jest w stanie wytrzymać. Żadna prócz wynalazcy przekonanego o swojej racji. Czekał 18 (osiemnaście!) lat na przyznanie mu patentów dziś rozrywanych przez przemysł całego świata! Powiada z sarkazmem, że może to i dobrze, bo technika, zwłaszcza elektronika, posunęły się w tym czasie tak bardzo naprzód, że jego lasery wreszcie trafiły na właściwie przygotowaną bazę.
Fundusze zdobyte ze sprzedaży pobieranych towarów, pozwoliły oszustowi na prowadzenie bujnego życia towarzyskiego i częste jazdy taksówkami. Jednak wieść między handlowcami niosła się szybko i pilaninowi grunt zaczął się palić pod nogami. Doszło do tego, że w końcu musiał... ukrywać się u znajomych!
INFORMACJA WŁASNA\n\n Zatrzymać tych amatorów cudzego jest niezmiernie trudno. Bo jak ustrzec przed nimi wielokilometrowe szlaki torów kolejowych, a właśnie na nich grasują. Do tego często pod osłoną nocy. „Pożerając” miedź (później sprzedawaną jako złom), z której wykonywane są linki odprowadzające prąd z sieci do szyb. Niejednokrotnie ostatnio przekazywaliśmy takie sygnały.\n Dwa najświeższe od poprzednich różnią się tym, że przyłapani zgłodniałe „wilki”. Najpierw powinęła się noga mieszkańcowi Swarzędza, który w rejonie Franowa poodcinał 10 takich linek, powodując przynajmniej milion złotych strat — nie licząc zagrożenia dla ruchu.\n W Luboniu jegomość dźwigający torbę z piłką do cięcia metalu i skradzionymi linkami, okazał się mieszkańcem... Wałbrzycha.\n Ciągle, jak widać nęci możliwość łatwego zasilenia portfela. Ale —wedle starego porzekadła — nosił wilk razy kilka...
Rutkowskiemu palił się grunt od nogami, bo nie był w stanie zdobyć 3 tysięcy podpisów autentycznych wyborców. A tyle potrzebował do rejestracji swojej listy wyborczej. Czas naglił eksposła, ponieważ należało ją złożyć w Państwowej Komisji Wyborczej do wczoraj rano. \n Reporterzy Faktu zadzwonili do niego i podali się za byłych lokalnych działaczy partyjnych. Powiedzieli detektywowi, że mają listy wyborców in blanco. Oznacza to, że na kartach są nazwiska i podpisy wyborców, ale nie ma nazwiska kandydata. Reporterzy tłumaczyli Rutkowskiemu, że mają te listy od poprzednich wyborów, ale mogą mu je sprzedać.
Dzięki pomocy Jerzego Kaczmarka udało się pozyskać do nowej drużyny żużulowej Polonez dwoch bardzo obiecujących Duńczykow Kennetha Arnfreda i Briana Andersena. Ten pierwszy na ostatni mecz z KKŹ nie mógł przyjechać z uwagi na występ w lidze duńskiej, natomiast Andersen umówił się z członkami ekipy Poloneza w Poznaniu. Mieli po prostu na niego czekać na stadionie. Jakie było zdziwienie Duńczyka, kiedy przyjeżdżając do Poznania nie zastał nikogo i pocałował bramy stadionu. Ale Duńczyk we krwi ma zawodowstwo i postanowił na własną rękę poszukać, gdzie leży Krosno. I znalazł. Pojechał i przez dłuższy czas szukał stadionu żużlowego Miejscowi dziwili się bardzo, bo jakoś do głowy im nie przyszło, że w ich mieście może istnieć stadion czy zespół żużlowy.Wszystko się jednak rychło wyjaśniło. Andersen nie pojechał do Krosna nad Wisłoką tylko do Krosna Odrzańskiego, położonego 30 km od Zielonej Góry.
Profesor Aleksander Wolszczan miał wtedy 46 lat i pracował na Uniwersytecie Cornell w USA. Uśmiechnięty, wytworny,\nkomunikatywny, świetnie zorganizowany - nic ze stereotypu roztargnionego naukowca, który mówi językiem wąskiego grona wtajemniczonych, a poza swoją pracownią traci grunt pod nogami. Bez wątpienia należał już do światowej czołówki\nuczonych-specjalistów w zakresie badania pulsarów.
Kampania wyborcza do Histadrutu będzie krótka, ale zażarta;\nMapam zapewni Ramonowi organizacyjne poparcie części kibuców (znaczące w rzeczywistości izraelskiej); Szas — pieniądze na kampanię propagandową. Niezależnie jednak od tego, czy „dysydenci” opanują Histadrut — a mają na to szanse — powstanie precedens polityczny na przyszłość. „Stara gwardia” Partii Pracy sprawia w tych dniach wrażenie, jakby grunt osuwał się jej spod nóg.
Julia jest pod opieką Międzynarodowego Centrum Leczenia Zaburzeń Słuchu i Mowy w podwarszawskich Kajetanach.\n— Tam powiedziano, że można Julkę zoperować — mówi jej\nmatka Katarzyna Sałgut (28 l.).\n Ale kiedy usłyszała, ile to kosztuje, nogi się pod nią ugięły. 80 tysięcy złotych!!! Dla matki to suma tak samo abstrakcyjna jak milion. — Nigdy nie będę miała takich pieniędzy — płacze. Na bezpłatną operację trzeba czekać aż siedem lat. \n Głuchota nie jest jedynym nieszczęściem, jakie spotkało Julkę Ledwo się narodziła, a już tułała się po świecie. \n — Mąż zostawił mnie, kiedy byłam z Julką w ciąży — opowiada mama Julii. — Ze szpitala trafiłam do domu samotnej matki\nw Laskach. Starszy synek, Patryk (5 l.), został u babci. — Kiedy\nodwiedzałam Patryka, tęskniłam za Julką, gdy byłam z małą,\nmyślałam o Patryku.
W dzisiejszych czasach trudno o wyniosłość, większym problemem jest, że ludzie się płaszczą. Rzadko spotykam tych, którzy nie\nprzeglądają durnych kolorowych magazynów, kiedy się okazja nadarzy, a wyniosłość wymaga, by puszczać koło uszu plotki, kto się\nrozwodzi, kto z kim cudzołoży, bo to przecież wszystko, jak dawniej mawiano, jest niskie i dla higieny lepiej nie zatruwać sobie głowy grzebaniem w ludzkiej marności. Bo jeśli już cudzołóstwo, to niech będzie przynajmniej na poziomie szekspirowskiego Ryszarda i Anny, a nie hollywoodzkich gwiazdek, które nawet zagrać podobnej roli nie potrafią. Skoro Dustin Hoffman zagrać Ryszarda potrafi, to szczegóły z jego osobistego życia są już mniej kompromitujące według czytelnika magazynowych plotek.
- „MAMO, mamo, a co ja mam na stopach?” Takie pytania zadają\ndzieci, które złapały pana Boga za brodę i mogą uczęszczać do jedynej krytej pływalni w Kaliszu przy ul. Łódzkiej. Okazuje się, że spora ich część trafia później do dermatologa. Na stopach, a zwłaszcza na ich podeszwach pojawiają się bowiem brodawki. Miejscowi lekarze diagnozują bardzo szybko i bezbłędnie - „Synek, córeczka pewnie chodzą na krytą pływalnię? ” - mówią. I mają rację. Czy faktycznie stan sanitarny nowego obiektu budzi zastrzeżenia?
Po kłopotach, jakie Kremlowi sprawił nieposłuszny i ambitny Michaił Chodorkowski, Putin postanowił lepiej przywiązać do siebie\noligarchów. Już wcześniej wygnał z Rosji nazbyt aktywnych politycznie Borysa Bieriezowskiego i Władimira Gusinskiego. Inni\nszybko położyli po sobie uszy, a jeśli wciąż mieli jakieś wątpliwości, to stracili je po wyroku na szefa Jukosu. Tacy potentaci, jak\nOleg Deripaska, Piotr Awem czy Michaił Friedman, nie śmią dziś zrobić żadnego ruchu bez wiedzy prezydenta. Także Abramowicz. Co prawda próbował interweniować w sprawie Chodorkowskiego, ale to okazało się trudniejsze niż panowanie w Czukotce.\n W grudniu minie pierwsza kadencja Abramowicza jako gubernatora tego regionu na końcu świata. On sam nie wygląda na zachwyconego swoim urzędem.
„Tu, pod tą gruszką — drzemał Kościuszko! — Dopieroż robi się skweres! — A pod tą drugą — Kołłątaj Hugo — załatwiał mały interes!”... Taka pozostała u nas, i Boy nic nie pomógł, hierarchia preferencji narodowych (młodzieży wyjaśniam, że Kołłątaj Hugo był to facet, który postępowo wypowiadał się na wszelkie możliwe tematy i napisał Kościuszce ściągawkę do Uniwersału Połanieckiego; wcześniej usiłował przystąpić do Targowicy, ale go Targowica nie chciała). Pech w tym, że we Francji pies z kulawą nogą nie wie ani kto to była Targowica, ani co to był Kościuszko. Podobnie nie interesują tu nikogo ani rocznice Monte Cassino (w znanej mi prasie codziennej nie było o ich obchodach najmniejszej nawet wzmianki), ani Powstania Warszawskiego, zaś II wojna\nŚwiatowa wybuchła w 1940.
Z chwilą przybycia Zygmunta Kaczkowskiego do Krakowa w 1853 r. stał się on tutaj także jak wcześniej we Lwowie, bohaterem skandali towarzyskich i głośnych podbojów erotycznych oraz awantur karcianych. Dolewały oliwy do ognia jego pamflety. Swoim ciętym piórem zaatakował między innymi słynną Deotymę, pozującą na wieszcza w spódnicy, a później także Henryka Sienkiewicza. Gdy palił mu się już grunt pod nogami, zarówno w kręgach towarzyskich jak i literackich udał się w 1855 r. do Paryża. Tutaj wchodzi Zygmunt Kaczkowski w prawdziwy wielki świat. Musiał być obdarzony nie tylko błyskotliwym umysłem i nieprzeciętną inteligencją, lecz także światowym obyciem i urokiem, skoro podbija tak szybko nadsekwańską stolicę.
By zostać polskim turystą, a jest to zawód wymagający studiów, więc nie każdemu dostępny — trzeba być przede wszystkim potrzebującym, nie zadowalać się detalem, bo z detalicznej roboty są detaliczne korzyści. Należy też zdobyć autorytet i umieć szanować swój fach. Tak aby wszystkie fujary życiowe, które nic nie potrafią, zzieleniały z zazdrości i poczuły się niepotrzebne, bo nieprzedsiębiorcze. Ponieważ turystyka, jak się rzekło ma w sobie coś ze sportu, a sport to ryzyko i odwaga — turysta musi być czujny t wiedzieć, w którym momencie połknąć efekty swej zapobiegliwości lub wręcz „dać nogę”. Dobrze, też, aby był to osobnik z wyobraźnią i dozą fantazji, gdyż tylko ktoś taki zabierze w celach turystycznych kozę do samochodu, co ostatnia zdarzyło się jednemu z „naszych”.
A wypisują! A lekarze. A ci sami, co gębę drą najgłośniej, że bida, że mało płacą, że tylko zdechnąć. Ale jakoś nie zdychają. I łapówa za łapówą. Ludzie! Przecie wy najlepiej wiecie, że bezpłatna służba zdrowia, to mit, to kłamstwo! Podobno lekarz do ręki nie bierze, ale\nbez zmrużenia oka pokazuje, gdz1e kasę położyć! O, tam na parapecie.. . Spróbujcie być na prawdę chorzy i nie zapłacić. Pies z kulawą nogą o was się nie zatroszczy! A na zbadanie przez konowała na państwowej posadzie będziecie czekać dwa lata. Bo taka do\nniego kolejka. Ciekawe, że za pieniądze, to ten sam lekarz, w tym samym gabinecie przyjmie cię zaraz. I nic, nic się nie dzieje, nic się nie zmienia. Bo i po co? Przecie nigdy już lekarze nie będą mieli tak dobrze, jak dzisiaj! No, w porządku, nie wszyscy tacy są i proszę się na mnie nie obrażać i nie krzyczeć.
W latach 1980-81 spotykaliśmy różnych prominentów w roli... rencistów. Gdy im się powinęła noga na politycznym gruncie, ci do niedawna silni, prężni i potężni, nagle z dnia na dzień, stawali się niedołężnymi, starymi, schorowanymi i kalekami. Pamiętam sekretarza propagandy Komitetu Dzielnicowego PZPR Poznań Grunwald, twardo ustawiającego za czasów Gierkowskich poznańskie środki masowego przekazu, który nagle znalazł się wtedy na rencie. Kiedy jednak tylko nastał stan wojenny, on, jeszcze wówczas schorowany rencista, stanął jako jeden z pierwszych do tworzenia Obywatelskiego Komitetu Ocalenia Narodowego na
Ale sytuacja jest podobna wszędzie. Proszę sobie nie żartować. Cel i skład naszego dzisiejszego spotkania jest do końca niejasny. Jesteśmy przypadkowo zebrani, a nie delegowani. Od początku powstania "Solidarności", "Solidarność" nie była kochanym dzieckiem, któremu rzucano kłody pod nogi. O każdy krok, o każdą rzecz trzeba było walczyć. Jest kilka tysięcy przykładów i nie czas, bo przez całą byśmy ich nie wymienili. Generalnie więc zarzucane błędy nam były z powodu braku wychodzenia naprzeciw potrzebom i dążeniom i narzucanie nam skutecznych metod tylko pod groźbą. Nic nie można było bez groźby załatwić. Po prostu spaliście, co z kolei spowodowało w ostatniej fazie naloty nasze na nieoperatywną kadrę społeczno - gospodarczo - polityczną.
jak wryta, bo ten niebezpieczny gość wyjął długą, ciężką latarkę. — To jest napad! Oddawaj całą kasę, bo cię walnę — darł się straszny oprych. Bezbronna kobieta zachowała się mężnie. Powoli przesuwała się w kierunku telefonu, powtórzyła połączenie ze swoją zmienniczką i wykrzyczała jej do słuchawki:\n— Napad, pomocy!\n Zaskoczony napastnik osłupiał i dał nogę.
BISKUP Andrzej Łoskarz z Gosławic, syn komesa Łoszcza, żył 64 lata, z których blisko 40 poświęcił — z przerwami — na rozmaite studia, zaczęte w Brodnicy, kontynuowane w Pradze i w Padwie. Legenda mówi, że biskup musiał coś mieć za uszami, skoro po śmierci zaczął straszyć w swoim zamku, ale wiadomo też, że gdzie zamek — tam i duch, ukazujący się po nocy.
Noga na egzaminie pisemnych powinęła się natomiast 335 osobom czyli 5, 4 proc. ogółu zdających. Największa grupa pechowców nie zaliczyła języka polskiego (171 osób czyli 2, 8 proc. zdających ten przedmiot). Sporo dramatów ma na swoim koncie często przez uczniów wybierana matematyka (oblało 112 osób czyli 5,3 proc. zdających ten przedmiot).\n - To i tak lepiej niż przed rokiem - komentuje Piotr Piwczyk z poznańskiego kuratorium.
dziecku. Z pewnością ma Pani rację, że napisanie „donosu” nigdy nie zaszkodzi, choć wątpię, czy zawsze pomoże. Poza tym, większość służb publicznych tak funkcjonuje, że chcąc w każdym przypadku uchybienia przepisom czy chamstwa składać skargę, rychło wszyscy zostalibyśmy felietonistami. (Na marginesie: zauważyła Pani tę regułę,że zdarzające się w przychodniach publicznych traktowanie pacjenta per noga jakoś się nie zdarza w gabinetach prywatnych?) Zresztą uważni czytelnicy „TP” zauważyli pewnie przed dwoma tygodniami, że lekarz będący bohaterem felietonu również domagał się skargi zamiast felietonu. Powołał się nawet w liście do redakcji na fakt, iż jest praktykującym katolikiem. Ponieważ jednak najwyraźniej nie respektuje ósmego przykazania, prowadzenie z nim dialogu, choćby polemicznego, wydaje się bezcelowe.
Ogólnie, dziwny, rąbnięty facet. Trudno z nim dojść do ładu, województwo rosłoby w siłę a ludziom żyłoby się dostatniej, gdyby nie on! (Znowu: trawestacja klasyki, St. Oskierko, Przemówienia)\n No i ta gęba, ruda. W „Cechowej”, gdzie jada obiady, gromadzą się wokół niego podobni mu pijaczkowie, wysysa z nich informacje i zlepiając potem nędzne swe przypowieści rzuca kłody pod nogi Niepokalanej Władzy, która oby żyła wiecznie i oby za większe pieniądze.
— On, czując, że Polacy mogą być już lekko zmęczeni tym mierzeniem się z nowym, stara się zrekompensować nam wysiłek patriotycznymi uroczystościami, nominacjami, rehabilitacjami itp. I popadł w tym dziele w skrajność. Ja osobiście dosyć już mam tych sztandarów, pułkowych wspominek, ognisk. I szlag mnie trafia, gdy czytam nekrologi. Wynika bowiem z nich niezbicie, że co drugi\numierający był w swoim czasie bohaterskim żołnierzem AK. Jeśli tak było, to dlaczego podczas wojny i powstania braliśmy w dupę? Zalecałbym więcej skromności. \n — Takie same, choć w powiązaniu z innymi datami i innych dotyczące ludzi, imprezy organizowała namiętnie także PRL.\n — No właśnie. Dlatego z tym trzeba ostrożnie; w przeciwnym razie zdeprecjonujemy znaczenie patriotyzmu. Przecież młodzież już ma tego powyżej uszu, już obchodzi podobne akademie szerokim łukiem, odwracając głowy od pełnego martyrologii telewizyjnego\nekranu.
- Mam ambicję, żeby ciągle grać na pełnych obrotach. Będę robił wszystko, żeby wskoczyć do bramki w klubie i wrócić do reprezentacji! - zapowiada w rozmowie z Faktem piłkarz Realu Madryt Jerzy Dudek (34 l.).\n Po losowaniu grup eliminacyjnych mistrzostw świata 2010 polski bramkarz uważa, że jesteśmy już jedną nogą na mundialu w RPA. - Szanse na sukces są naprawdę olbrzymie. Mamy takich rywali, że nie powinniśmy wypuścić awansu z rąk - mówi zawodnik Królewskich. Do mistrzostw świata automatycznie awansują zwycięzcy grup eliminacyjnych. Naszej reprezentacji najwięcej krwi napsuje z pewnością kadra Czechów - w której
Ale kiedy spotkał się z inteligentną obroną prowadzoną przez mecenas Jaworską (została mi przydana służbowo przez honorową redakcję), a także moim kontratakiem, położył uszy po sobie i obrał inną taktykę. Przestał stawiać się na rozprawy. Post factum, w sposób urągający przyzwoitości, przesyłał jakieś bzdurne usprawiedliwienia. Sędzia, mimo naszych wniosków o ukrócenie tej farsy, nie reagował. Przekładał rozprawę na kolejny termin coś około 10 razy. Najwidoczniej bał się podjąć decyzję o umorzeniu. Dla porządku zaznaczam, że był to sędzia bardzo odważny. Ten sam, który skazał Adama Humera na 9 lat więzienia. Grabka jednak bał się dotknąć.
Wszyscy zastanawiali się, jak rozległe będzie oburzenie, ile elity napiszą protestów, czy prezydent zostanie postawiony przed Trybunałem Stanu za prowokację albo czy rząd zaskarży decyzję o odznaczeniu dla Kurtyki do TK.\n Pytania zadawali ludzie życiowo doświadczeni. Skoro, jak powiadają autorytety, „IPN jest kulą u nogi pamięci narodowej Polaków” (cytat za Jackiem Żakowskim, fraza przypomina mi najlepsze lata polszczyzny w PRL), to odznaczanie tej kuli musi prowokować nogę do przeciwdziałania. Naturalnym odruchem nogi, zwłaszcza lewej, w sytuacji zagrożenia jest kopanie. Będziemy mieli, już mamy, festiwal kopania i gryzienia. Ogary już dawno poszły w las, a echo ich grania i ujadania niesie się po mediach. Hej! sowy, puchacze, kruki, nie znałeś, Kurtyk, o litości, szarpajmy ciało na sztuki, niechaj nagie sterczą kości.
Koleje losu kapitału zagranicznego w Polsce w tamtym okresie najlepiej ilustruje przykład Ignacego Soszyńskiego. Kiedy z odległego Maroka przyjechał do Poznania, przyjmowano go z otwartymi ramionami. Potem jednak zaczęło się rzucanie kłód pod nogi. Lansowana przez Soszyńskiego - dzisiaj urzeczywistniana - idea strefy wolnocłowej jeszcze kilka lat temu uznana została za herezję polityczną. Aż
Być pierwszoligowym kopaczem to dla wielu szczyt marzeń. Czołówka ma kontrakty sięgające ponad 100 tys. dol. za sezon, do tego dochodzą premie za wygrane mecze i za miejsca w tabeli. Przeciętni ligowi gracze też mają się niezgorzej — wyciągają kilkakrotną średnią krajową. Do elity finansowej zaliczyć też\ntrzeba trenerów-selekcjonerów drużyn I ligi, zarabiają średnio 25 tys. zł miesięcznie. \n Ale niech nikogo nie zwiedzie luksus panujący na szczycie hierarchii. Im niżej, tym gorzej, bo polska piłka nożna to kolos na glinianych nogach. Wśród klubowych działaczy piłkarskich panuje dość zgodna opinia: w Polsce nie ma żadnego systemu szkolenia, wyławiania talentów i panuje finansowa zapaść. Mecenat państwowy to już odległa historia, sport masowy dotowany jest w ramach akcji, z doskoku. Wspomaganie sportu na poziomie lokalnym spadło na barki samorządów, ale gminy nie mają na to środków.
— To skandal! Kupiłam w supermarkecie kaszankę z robakami! — zadzwoniła do nas zbulwersowana pani Urszula z Katowic.\n W piątek o 16 kupiła w jednym z supermarketów w Sosnowcu cztery paczki „Kaszanki grillowej” z Zakładów Mięsnych Constar. Dobra cena — 6,99 zł/kg, towar ważny do 27 kwietnia... Ale, gdy rozkroiła kaszankę, ta zaczęła się... ruszać!\n W Constarze nie wierzono nam, gdy poprosiliśmy o wyjaśnienie. Ale my naprawdę widzieliśmy te robale i pokazaliśmy je Inspekcji Handlowej w Katowicach. Dopiero ta informacja postawiła na nogi pół fabryki. Wyjaśniamy sprawę. To praktycznie niemożliwe, by w kaszance były robaki.
Rybiński od lat zarabia na życie, chodząc po ligowych ringach. Miał nawet krajowe sukcesy. Widocznie kryzys węglowy dotknął i jego klub, jeśli tak łatwo zrezygnował z premii za zwycięstwo. A może po prostu nie był w stanie stawiać czoło młodemu drapieżnikowi, który walczyło byt dla swej rodziny — żony i dwójki nieletnich dzieci?\n Jeśli Sadowski wygra następną walkę ligową, otrzyma w lutym kolejny roczny zarobek. Do tego dochodzi milion minimum socjalnego, wypłacany przez polski klub co miesiąc. Starzy Polacy nazywali to schwytaniem Pana Boga za nogi. I jest w tym dużo prawdy. Sadowski ma 22 lata i w wadze ciężkiej nie jest ostatnim facetem w Europie. Parę lat temu zdobył brązowy medal na młodzieżowych mistrzostwach świata. Jeszcze jako reprezentant ZSRR. Teraz to już wspomnienia. Reprezentacja ZSRR oddaliła się\nod Sadowskiego piekielnie daleko. Zarobić w Wilnie na życie tłuczeniem nosów rywali, nie jest łatwo. Ludzie mają inne problemy na głowie, a wiele klubów po prostu padło, wiele drużyn pozostało w stanie szczątkowym.
Jest Greczynką urodzoną w Egipcie, żoną Szweda, wysokiego urzędnika w ONZ i ma dwóch synów. Przez ponad 30 lat prowadziła światowe życie, była malarką, modelką, mistrzynią tenisową i jej noga postała w kościele. Jednak w listopadzie 1985 roku, gdy\nsporządzała listę zakupów, nadzwyczajna wibracja ogarnęła jej rękę i ołówek zaczął pisać duchowe przesłania.
Może, gdyby sędzia, Hubert Fortinger w Austrii, inaczej ocenił ratak Terry Butchera, niewątpliwego bohatera tego spotkania, na\nszarżującego w obrębie pola karnego Maxa Magnussona w 86 min. meczu, Szwedzi święciliby ogromny triumf. Ale to tylko gdybanie. Powtórka telewizyjna, takie jest moje zdanie, uzasadniła decyzję sędziego. Anglik nie atakował nóg Szweda, a jedynie wybił mu\nspod nóg piłkę. W futbolu o to przecież chodzi. \n Czy my na tym zyskaliśmy? Teoretycznie — tak. Wygrywając wszystkie trzy pozostałe mecze, mamy szansę zrównać się liczbą punktów z Anglikami, a także wyprzedzić Szwedów, jeśli, oczywiście, powinie im się noga w rewanżu z Albańczykami.
na go karać za te brednie. Powód? Borrell pochodzi z kraju, który przez wieki był zakałą Europy!\n Co bowiem światu dała Hiszpania? Pierwsze jej wielkie „osiągnięcie” to inkwizycja — w ciągu ledwie kilkunastu lat XIV stulecia hiszpańscy okrutnicy skazali za nic 100 tys. osób. Ponad dwa tysiące z nich zakatowano: na stosach, mieczami, toporami. Druga „zasługa” to wycięcie w pień Indian w Ameryce Łacińskiej.\nCzołowy rabuś i siepacz do dziś wynoszony jest na pomniki. Nazywa się Cortez. Hiszpanię w nazwie miała też zaraza, która na początku XX wieku zabiła na całym świecie blisko 30 mln ludzi — grypa hiszpanka. A i teraz Hiszpanie , dają plamę. Najpierw grali naszych sojuszników: w Iraku i w UE. Po czym dali nogę — i przytulili się do Niemiec i Francji. Jedyna pociecha to ich piłkarska reprezentacja. Gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze — mówią hiszpańscy kibice. No, raz im się udało! Zabrali nam olimpijskie złoto w 1992 r, kiedy w ostatniej minucie finału strzelili farciarską bramkę i wygrali z Polską 3:2.
No i znowu wakacje. W tym roku absolwenci nie wywinęli większych numerów, poza Agnieszką S. lat 16, panną z dobrego domu. Zniknęła na tydzień przed rozdaniem świadectw. Rodzice w rozpaczy podali komunikaty w gazetach, radiu i telewizji, cała rodzina postawiona na nogi. Tylko policjanci dziwnie spokojni.\nOwszem, wysłuchali łkania mamusi, że córcia taka porządna, zawsze wracała do domu wieczorem, doskonała uczennica, to nic innego — tylko jakieś nieszczęście. Później poszli do szkoły, a tam się okazało, że córcia jest szkolną rekordzistką wagarową nie uczy się i żadną miarą do następnej klasy nie przejdzie. Mama Agnieszki postawiła oczy w słup, ale na pytanie dlaczego ani razy w roku szkolnym nie przespacerowała się do szkoły odpowiedzieć nie umiała.
Ale Włosi i Hiszpanie swój cud gospodarczy, swoje gospodarcze pięć minut, mieli już wiele lat temu. My wciąż na te pięć minut czekamy i wiele wskazuje na to, że cudu nie będzie. Każda zainwestowana złotówka fabrykę czekolady czy proszku do prania daje natychmiast nowe pieniądze. Inwestowanie w zdrowie naszych dzieci jest ważniejsze, wszyscy to przyznają, ale jednocześnie pies z kulawą nogą nic kompletnie w tej sprawie nie robi. \n Piszę o tym w kółko nie po to, żeby krytykować Paszczyka. Przeciwnie — żeby zwrócić uwagę na stopień trudności zadań, któreż stoją przed resortem. Jeżeli nowy minister sportu i jego ludzie pozostaną osamotnieni — nie dadzą sobie rady. Konieczni są mocni sojusznicy.
DZIWNY MAJ 1990\n Natura objawiała tej wiosny dziwną, chorobliwą niestałość — to\nbuchała gorączką i nie starczało okładów przelotnego deszczu na jej rozpalone czoło, to szczękając zębami ulegała, bezbronna, ścinającej z nóg pieszczocie nocnych przymrozków, to — jak 29 maja po południu — w nagłym gniewie sypała garściami gradu, by nazajutrz znów łudzić oko łagodnością podświetlonej słońcem zieleni.
w luksusowym mieszkaniu, które, jak przekonywał, może kupić\nza grosze. Rzekomo miał kontakty we wrocławskich spółdzielniach, a tam — jak wmawiał kobietom — wystarczy dać drobną łapówkę za nowe lokum. Rzecz jasna chwilowo nie miał gotówki, bo w coś zainwestował. I odda za kilka dni... Wpatrzone w niego jak w obrazek, nieświadome niewiasty bez zbędnych pytań wypłacały gotówkę, o którą prosił. Jak łatwo się domyśleć, Artur M. zgarniał pieniądze i znikał.\n Ale noga mu się wreszcie powinęła. Jedna z oszukanych zgłosiła się na policję. Stróże prawa zastawili pułapkę.
TO JEST nieczysta walka, skandal, przekręt! - grzmi Andrzej Grajewski (na zdjęciu), związany z klubem Puls Start Gniezno. Co tak zirytowało menedżera, znanego też z działalności w światku piłkarskim i bokserskim? - Ktoś rzuca nam kłody pod nogi. Nie jest tajemnicą, że Start rywalizuje z RKM Rybnik o drugie miejsce w tabeli pierwszej ligi. I chcielibyśmy, żeby to była sportowa walka. A nie jest - narzeka Grajewski.\n Największe zastrzeżenia działaczy Pulsu Startu wzbudziła obsada\nsędziowska w niedawnym spotkaniu z Kolejarzem w Rawiczu. Mimo\niż goście wygrali, po meczu mieli wiele pretensji do arbitra. Początkowo miał nim być Marek Czarnecki. Tymczasem w ostatniej chwili zastąpił go Marek Wojaczek. Ten pan nie powinien sędziować\nnaszego spotkania, już choćby dlatego, iż pochodzi z Rybnika. To nie\ndo pomyślenia w żadnej dyscyplinie. A sposób prowadzenia przez\npana Wojaczka wspomnianego meczu świadczy o tym, że coś jest nie\ntak. Gdybym miał wymieniać jego
To jedna z niewielu fabryk pianin i fortepianów na świecie, gdzie instrumenty w całości wytwarzane są ręcznie. Szefowie wierzą, że ich tradycyjne fortepiany niedługo podbiją rynek przeładowany supernowoczesnymi, elektronicznymi instrumentami. Firma chce wejść na warszawską giełdę, odbić się i ruszyć w świat. Przed właścicielami nie lada zadanie - przekonać inwestorów, by kupili akcje spółki, która wygląda, jakby czas zatrzymał się tu przed wiekiem.\n Bez końca można wymieniać firmy, które pod zarządem państwowym ledwo wiązały koniec z końcem, a gdy znalazły prywatnego właściciela, stanęły na nogi. Tak też byłow przypadku fabryki fortepianów z Kalisza. Nowy właściciel wymienił zarząd, podniósł kapitał i otworzył przed firmą nowe zagraniczne rynki zbytu. Firma, jeszcze cztery lata temu stojąca na skraju bankructwa, teraz myśli o ekspansji.
Maskowanie uczuć i obaw\n Zazdrość ma różne oblicza, może też maskować inne emocje, które od lat starają się rozszyfrować psychoanalitycy. Wystarczy, że ktoś ma poczucie mniejszej wartości. Wydaje mu się, że traci grunt pod nogami. A wtedy staje się jeszcze bardziej zazdrosny, jeszcze bardziej trudny do zniesienia.
- On stracił przytomność! - lekarz był wyraźnie wściekły. - Sami nie wiecie czego chcecie. Proszę się stąd wynosić i to natychmiast! - krzyknął na Jakubka, jednocześnie wzywając na pomoc kolegów.\n - Ale, przecież Popiołek prosił... - zaczął nieśmiało Jakubek.\n - W dupie mam, o co on prosił. Moim zadaniem jest ratowanie mu życia - słowa lekarza kłuły powietrze jak igły. - Jeśli tego nie potrafię, to nie nadaję się do tego zawodu. \n Jakubek został wypchnięty na korytarz. Niemal natychmiast pojawili się przy nim żukowski i Korbiełło, którzy po kilku zdaniach zamienionych z żoną Pieniążka, poczuli się zażenowani swą obecnością w pokoju nieprzytomnego chłopaka. \n - I co teraz? - pierwszy spytał Żukowski.\n - A, co ma być? - Jakubek był zdenerwowany. - Stary o mało nie wyciągnął kopyt. Poopowiadał o swej miłości do Helenki, ale nie zdążył nic powiedzieć o sprawie najważniejszej - o śmierci Cześka i tego drukarza, co to spadł z mostu Chwaliszewskiego. W każdym razie, ją zostaję i czekam. Może Popiołek znów odzyska świadomość. Muszę z nim być.
Nie byliśmy sami, bo tymczasem zeszli się ludzie i zaczęli nadstawiać ucha.
Z kolei posłowie PSL, którzy również zignorowali belwederski projekt konstytucji, chcieli pokazać, że premier Pawlak nie jest przedłużeniem ręki prezydenta Wałęsy.\n Koalicja zagrała po amatorsku - zbliżające się społeczne protesty i spadek notowań rządu Pawlaka bardzo szybko mogą stworzyć atmosferę powszechnej niechęci do niej. Dlatego też ten konflikt może głównie zaszkodzić koalicji - zwłaszcza SLD. Prezydent Wałęsa na pewno wykorzysta okazje, aby podstawić nogę koalicji. I wtedy już nie będzie takie pewne, czy to ten parlament uchwali konstytucję.\n Spokojny dotychczas polityczny pejzaż znów nabrał niespokojnych kolorów.
Próbują, bo w większości sami nie znają serbołużyckiego. Wychowywali się w czasie pierwszej fali odwrotu od języka w latach\nsiedemdziesiątych. Później język łużycki zaczął znikać z domów\njeszcze szybciej, gdy zastąpił go język telewizji. Prowadzone przez\nInstytut Serbski badania wskazują dość oczywiste powody od:\nchodzenia młodych od ojczystego języka. Serbołużycki jest językiem trudnym, a można się bez niego świetnie obchodzić. — Młodzi zadają pytanie, po co pielęgnować język i kulturę przodków, skoro stają się one kulą u nogi? — mówi prof. Scholze. — I nie słyszą przekonującej ich odpowiedzi.
— Nie ma jak hurt. Moja, noga tu nie postanie więcej, jeśli ludzie będą się przebierać w towarze, przesmradzać i chcieć kupować do siatki — producent ogórków. Ja chcę szybko sprzedać i wracać do domu, produkować dalej. Jutro jadę z towarem do Wolsztyna, do Grodziska. Tam kupują bez przebierania i bez dyskusji.
Taki pacjent jak Bohdan Smoleń (61 l.) doprowadzi do rozpaczy\nkażdego lekarza. Nie słucha zaleceń, nie daje się położyć w szpitalu. A jak już tam trafi, to czym prędzej daje nogę. Choć satyryk dopiero dochodzi do zdrowia po wylewie, nie stracił nawet odrobiny doskonałego humoru. Nie lubię robić za małpę, więc zwinąłem się ze szpitala najszybciej, jak się dało opowiada Faktowi z uśmiechem.
Swoim strajkiem nauczyciele osiągnęli z całą pewnością jeden skutek: zrazili do siebie i swoich postulatów wielu rodziców, którzy we wtorek musieli stawać na głowie, żeby zorganizować jakoś opiekę nad swoimi dziećmi. Gwarantuję Panu, że większość z nich dobrze zapamięta ten dzień. Mam także nadzieje, że dobrze zostaną zapamiętane Pańskie bezczelne słowa. Gdy przed strajkiem pytano Pana, co mają zrobić rodzice, którzy nie mają z kim zostawić dzieci, stwierdził Pan, że przecież o strajku wiadomo od dawna, więc mieli czas, żeby jakoś sobie poradzić. Ostatecznie mogą sobie wziąć urlop na żądanie.
PORANIONY, posiniaczony, obolały św. Mikołaj poprzysiągł, że\njego noga nigdy już nie postanie w australijskim miasteczku Bourke. Mikołaj musiał salwować się ucieczką, gdy został brutalnie poturbowany przez grupę około 30 dzieci. \n Dzieci w wieku 8-13 lat bez wyraźnego powodu zaatakowały św. Mikołaja, usiłując odebrać mu torbę z przeznaczonym dla nich cukierkami.
Po kilku miesiącach działań, funkcjonariusze Wydziału Operacyjno-Rozpoznawczego staromiejskiej Komendy Rejonowej wpadli na trop ewentualnych sprawców włamania: 24-letniego poznaniaka Tadeusza P., wielokrotnie karanego, który zresztą ma jeszcze 3,5 roku do odsiadki z ostatniego wyroku oraz jeg0 rówieśnika o równie bogatej przeszłości kryminalnej — Pawła L., mieszkańca Wałcza. Problem polegał jednak na tym, że panowie ci czuli chyba, iż w Poznaniu czeka na nich policja. Omijali więc nasze miasto. Wkrótce grunt zaczął im się palić pod nogami niemal w całym kraju. Wreszcie we wrześniu br., zostali zatrzymani na gorącym uczynku włamania do sklepu z galanterią skórzaną w Słupsku.
Dwa miesiące kosztownej terapii u Beechiego postawiły Robbiego na nogi. Mimo, że nie skończył z piciem uwierzył, że ma większą kontrolę nad swoim życiem. Odzyskał zapał do pracy - wydał nowy singiel: „Old Before I Die”, przygotował nowy solowy album, który będzie na rynku we wrześniu.\n Gdy Robbie ponownie spotkał się z Eltonem poszli razem na\nzakupy. Elton John kupił wtedy u najlepszego jubilera krzyż wysadzany diamentami i ze słowami: „Przyniesie ci szczęście”, podarował go młodemu przyjacielowi. Robbie płakał ze wzruszenia.
Jeszcze na studiach zaczął starać się o pracę w profesjonalnej rozgłośni. Współpracował z Radiokurierem nadawanym w Jedynce, jeździł na praktyki reporterskie. Pod koniec studiów zdał sobie jednak sprawę, że szanse na otrzymanie pracy w Polskim Radiu ma raczej mizerne. Przedłużył studia o rok, żeby podtrzymać swoją szansę na wymarzoną pracę. \n I wtedy stał się cud. Rozgłośnia łódzka ogłosiła konkurs na spikera radiowego, czyli faceta, który mówi, która jest godzina i zapowiada audycje. To było już dla mnie coś. Marzyłem o Trójce, ale kiedy wygrałem konkurs w łódzkim radiu, czułem jakbym Pana Boga za nogi złapał mówi.\n Był rok 1978. Miałem etat spikera, ale właściwie od razu zacząłem współpracować z redakcją muzyczną. Jeździłem na Jazz Jamboree i robiłem wywiady z muzykami po angielsku.
Dziś nic ciekawego. Wpadła tylko ciotka z Golęcina ale i u nich po staremu. Dziaduś, jak podszedł w poślizg we wtorek, do dziś nie może się zatrzymać, choć mu sypią kłody pod nogi, a babusia wciąż tylko krzyczy.\n- Czekolady, czekolady, czy ja już nie zobaczę na oczy czekolady? - A więc, nie ma o czym gadać. Zresztą - komu w ogóle chce się gadać.\n Autor
Pewnie są tacy, którzy wierzą, że podniesienie składki zdrowotnej postawi na nogi szpitale i że na zawsze znikną kolejki w przychodniach. Ja do nich nie należę. Skończy się jak zwykle. A skargi będziemy pisać na Berdyczów, bo ministrów odpowiedzialnych za podwyżkę składki może już dawno nie być w rządzie. Zostaną emeryci i renciści — źli, rozgoryczeni i rozczarowani. I słusznie. Bo dlaczego konieczne nawet reformy mają zawsze odbywać się ich kosztem?
KGB było ostoją totalitaryzmu. Jeśli pozostał tak silny, to czy można mówić o rzeczywistej zmianie systemu?\n Śmieszy mnie twierdzenie o „rozpadzie systemu”. Runął jedynie kolos na glinianych nogach, jakim była skorumpowana, stara, niezdolna już do działania KPZR. System totalitarny opiera się na trzech filarach — partii, kompleksie militarno-przemysłowym i policji politycznej. Te dwa ostatnie pozostały nienaruszone.
Pozostały teczki, a w nich historia kariery Tadeusza R., historia ciemnych stron polskiego kapitalizmu: niejasnych powiązań prywatnego biznesu z państwowymi spółkami i urzędami, historia niekompetentnych i niegospodarnych urzędników, nieściągalnych\nkredytów i zwykłej ludzkiej naiwności. Bilans tej historii jest smutny: kilkanaście zadłużonych po uszy spółek i zastęp ich wierzycieli, a wśród nich największy — Skarb Państwa.
Platformy, który prowokacyjnie żądał, by to Jarosław Kaczyński podjął się tworzenia rządu. Wręcz przeciwnie. — Możemy zasiąść do stołu z Platformą nawet za godzinę, bez żadnych warunków wstępnych —zadeklarował po południu premier.\n Efekt: wieczorne spotkanie „na szczycie” z Rokitą i Tuskiem. Niestety, bez konkretów. Bo politycy po prawie trzech godzinach\nnarad dali przed dziennikarzami nogę. \n Fiasko rozmów? Niekoniecznie. Bo z kurii Rokita wyjechał z Jarosławem Kaczyńskim. W najlepszej zgodzie.
Dlaczego błąkał się samotnie po Moskwie, gdzie go pies z kulawą nogą nie zauważył? Po co mówił dość? Nie było z nim wywiadów. Nie budził zainteresowania. Nasz prezydent, a nie budził. Nie wywołał przeszłości. Nie wywołał podziwu. Nie wywołał rewolucji. To po co pojechał, jak nie wywołał? Po co pojechał, skoro wiedział, że wypłacili weteranom po 30 rubli na głowę, czyli po rublu za medal, a cały rok o nich nie pamiętają. Czy nie wiedział, że na rocznicę obiecali weteranom pralki i lodówki, a dali tyle, co na onuce? Wstydzili się go, schowali jak małego chłopca w trzecim rzędzie, gorzej niż antyfaszystę włoskiego. I tam słuchał przemówienia, w którym nie było ani jednego słowa o Polsce i o Polakach. Ani jednego słowa drań nie wykrztusił.
Blisko 20-letnie kroniki drużynowych MŚ przypominają wiele emocji i wydarzeń. W tej właśnie konkurencji nasi reprezentanci poszczycić się mogą wielkimi sukcesami. Czterokrotnie stawali Polacy na najwyższym stopniu podium zwycięzców, trzykrotnie zdobyli tytuł wicemistrzowski. Nasz zespół, jako jedyny, brał udział we wszystkich rozegranych turniejach DMŚ, podczas gdy tak Brytyjczykom (w 1976 r.) jak i w br. Szwedom powinęła się już noga. A trzeba pamiętać, że jedni i drudzy stanowią najlepsze do tej pory drużyny w ilości zdobytych mistrzowskich laurów.
do czego doprowadzi taka szczerość, gdy pewnego dnia szefowi, zamiast promiennego uśmiechu, pokażemy język? A koleżance w miejsce okazania współczucia z powodu męża lekkoducha wykrzykniemy z radością: „A dobrze ci tak!”. W sferze prywatnej można to i owo puścić mimo uszu. W życiu publicznym, jakim jest urząd, sklep, taxi, obowiązuje inny savoir vivre. Kiedyś, dawniej nie przypominało się o nim, chociaż też był nielekko, a kryzys w 1929 r. pociągnął za sobą tyle ofiar, ile dzisiaj ginie pod kołami aut. Codzienne kłopoty, nerwowe napięcia nie są wiec naszą specjalnością...
Krytykowi bowiem wolno w zasadzie wszystko. Z wyjątkiem jednego: nie wolno mu mieć drewnianego ucha. I żadne czułości Tomasza Burka dla prozy Iwaszkiewicza, o których Andrzej Werner wspomina w swoim artykule, niczego tu nie zmienią.
— To właśnie nieznajomość języka podcina tym ludziom nogi w Polsce — mówi prof. Grzymała- Moszczyńska. — Są w Kazachstanie kursy języka, ale raczej w szkołach i organizacjach polonijnych, dla chętnych. A nie na zasadzie, że warunkiem wyjazdu do Polski jest taki super intensywny kurs, zakończony zaliczeniem.\n Co więcej, słaba znajomość polskiego lub silny akcent rosyjski mogą być powodem niechęci wobec przybyszów ze strony lokalnej społeczności. — Mówią na nas Ruscy — przyznają niektórzy z moi rozmówców — może w oczy tak nie powiedzą, ale za plecami tak.
skim Grinzingu. 80 gości przywiozła do Wiednia kawalkada luksusowych samochodów. Podobno wesele kosztowało 2.000 dolarów od łebka. W kręgach biznesowych przeszło do historii obyczajów, ponieważ zakończyło się niebywałym skandalem.\n Dariusz syn pana Sławomira Z. uciekł zaraz po ślubie, zabrawszy ze sobą małą czarną walizeczkę, którą w formie prezentu ślubnego wręczył młodym szczęśliwy tata, tj. Sławomir Z. Walizeczka zawierała, bagatela 100.000 dolarów. Kiedy rodzice młodych przyszli trochę do siebie, rychło okazało się, że wśród weselników brakuje również Iwony D., 20-letniej córki przyjaciela rodziny. Wtedy dopiero okazało się, iż Darek i Iwona kręcili ze sobą od wielu lat. \n Cała sprawa znajdzie chyba finał w sądzie, ponieważ ojciec pechowej żony, której ślubny wziął nogi za pas, zażądał od rodzica wiarołomcy zwrotu połowy kosztów weseliska w Wiedniu. Pan Sławomir Z. wcale się do tego nie kwapi. Gotów jest wyłożyć 25 proc. Jak do tej pory strony nie doszły do porozumienia.
Utalentowany muzycznie minister edukacji Edmund Wittbrodt w\nwolnych chwilach podśpiewuje i gra na gitarze, a w chwilach przeznaczonych na obowiązki zawodowe odgraża się, że postawi na nogi nauczanie muzyki w szkole. Wkrótce naród straci jednak nawet zdolność odśpiewania byle pieśni biesiadnej. W nowych, trzyletnich liceach mają być bowiem usunięte przedmioty: muzyka i plastyka, a w zamian pojawi się sztuka, choć taka „sztuka”, to sztuczne połączenie i nie lada sztuką będzie jej nauczanie.
Ot, wiadomość jak każda — taka „miniaferka karabinowa”. Ale potem pani Małgorzata Ziętkiewicz krótko sprawę komentuje i oto okazuje się, że wystarczy kupić na stadionie Dziesięciolecia \nkarabin, zapakować ten karabin do pudełka, wypełnić dokument odprawy celnej i wpisać, że się wysyła np. kafelki. I już. Karabin\nwyjedzie z Polski nielegalnie całkowicie legalnie i pies z kulawą nogą go nie sprawdzi. Napisane, że kafelki — znaczy kafelki. Pisałem już kiedyś, że jeśli wysyłam pół miliona do domu na wieś, to za każdym razem pani pocztowa urzędniczka sprawdza, czy taki urząd pocztowy z takim kodem istnieje. Zachodzi bowiem podejrzenie, że ja własne pieniądze wysyłam pod adresem, którego nie ma! A „kafelków” wysłanych za granicę sprawdzać nie trzeba, bo tu ufa się nadawcy. Jakie to miłe, prawda?
Meg Ryan w toalecie \n \n Gdy do Polski przyjeżdżał Elton John, w kontrakcie była klauzula o specjalnych przenośnych toaletach. Z toaletami kłopot ma także zawsze Meg Ryan. W restauracji w Nowym Jorku postawiła na nogi całą obsługę. Najpierw musiały opuścić toaletę wszystkie kobiety, później weszła tam jej sekretarka, by osobiście wyczyścić muszlę klozetową, a następnie musiała stanąć na korytarzu na czatach.\nDopiero wówczas mogła skorzystać z toalety.
Skok na przedmieściu się nie udał. Początkowo wszystko szło gładko. Upewnili się, że w mieszkaniu jest tylka samotna kobieta. Do jej przestraszenia mieli noże, do uciszenia — plastry. Najpierw unieszkodliwili psa.\n Grudniową nocą pięciu zamaskowanych rabusiów wyłamało\ndrzwi domu Marii B. przy ulicy Perzyckiej na Ławicy. Kiedy już sterroryzowali gospodynię na podwórzu zaczęły ujadać inne psy, a w oknach sąsiadów zaczęły się zapalać światła. Trzeba było co prędzej brać nogi za pas
Henryk Kasperczak trenerem reprezentacji Polski po Leo Beenhakerze? A dlaczego nie? Gdyby rzeczywiście Holendrowi powinęła się noga, nie znajdziemy lepszego kandydata. \nPrzede wszystkim Kasperczak jest ciągle w obiegu, co i raz prowadzi przyzwoite zespoły. To poważna różnica w porównaniu z jego kolegami z PZPN, którzy są jedynie mocni w gębie, a trenowaniem zajmowali się dawno lub wcale. \nKasperczak jako ostatni z naszych, pożal się Boże, szkoleniowców osiągnął sukces w Europie z polskim zespołem. Tak jak jego Wisła Kraków w Pucharze UEFA żadna nasza drużyna dawno już nie grała i długo w najbliższym czasie nie zagra.
premiera i płacą mu olbrzymią pensję (15 592 zł co miesiąc!), dlatego w zamian żądają od niego solidnej pracy. \n A na razie ze swojego pracownika nie są zadowoleni. Ostrzegają: to ostatni moment na opamiętanie!\n Premierze, niech pan słucha szefów! A ich polecenia służbowe są takie: do pana obowiązków należy postawienie wreszcie na nogi służby zdrowia, zlikwidowanie gigantycznego bezrobocia, obniżenie podatków i tysiąca bzdurnych opłat, ukrócenie biurokracji, korupcji, złodziejstwa podległych panu urzędników.\n Jeśli polecenia służbowe nie zostaną wykonane, pracodawcy nie\nzostawiają złudzeń: premierze, dostanie pan wypowiedzenie!
Luzowanie przeróżnych hamulców wyzwala przeróżne reakcje. Jedni prostują ramiona do pracy, inni przyjmują to za sygnał do robienia własnych interesów. Czy rząd właściwie oceni te postawy, kreśląc zręby nowego ładu gospodarczego?\n Amoralne byłyby rachuby, że rządowi potknie się noga podkreślił prezydent. Tak jak zgubne byłyby rachuby, że dotychczas rządzących zetrze się z powierzchni ziemi. Nieuzasadne jest też mówienie kto wygrał. Jak dotąd „jeden do zera” wygrała demokracja, wygrała Polska.
Anna Młynarczyk z Mroczy utyła po operacji 20 kilogramów. Cały jej świat załamał się, bo straciła pracę. Była ekspedientką. Jej firma padła. Stracił pracę także mąż. Tusza rosła w miarę powiększania się kataklizmu i zgryzoty. \n Postanowili nie dać się i otworzyć własny sklep. Czyste szaleństwo: wzięli kredyty. Wybrali mało znany sobie asortyment - krzaki i drzewa ozdobne oraz owocowe. Powoli zaczęli stawać na nogi. - Bieda przeważnie rozdziela małżeństwa - mówi Anna. - Nasze uległo scementowaniu.