book-dialogues-pl/dev-0/expected.tsv
2022-02-08 09:22:22 +01:00

4349 lines
613 KiB
Plaintext
Raw Blame History

This file contains ambiguous Unicode characters

This file contains Unicode characters that might be confused with other characters. If you think that this is intentional, you can safely ignore this warning. Use the Escape button to reveal them.

No, a ty, Dżek, czym będziesz?
No tak ale jednak to coś innego.
I tyś mi je dał. No nie?
Bo nic. Nie mogę ci oddać, bo nie mam. Rozumiesz: zbankrutowałem. Choćbym chciał, to ci nie dam. No i co mi zrobisz?
Nienaumyślnie
Proszę pani, Allan przeszkadza.
A skąd mama wiedziała, gdzie ty masz siedzieć?
Fil, nie przeszkadzaj, bo pójdziesz do kąta.
Ruszaj za drzwi.
Uuu-rozz-maa-icam lekcję
Proszę pani, trzeba kupić ciekawe książki: jakieś takie wesołe albo Bosko czarnoksiężnikBosko czarnoksiężnik austriacko-amerykański aktor epoki niemego kina., sennik egipski, różne sztuki z kartami. Ja nawet mogę buchnąćbuchnąć (pot.)
Troszkę
Jak się poparzyłem, to mnie bolało, a nie ojca.
Tak od razu nie mogę. Bo jak się nie wiedzie, to już cały tydzień jest jakiś
No to napisz, co chcesz.
No, to bierz prędko. Tylko nie wybieraj godzinę, jak to umiesz.
Wie.
Dobrze. Więc wtedy rozmawialiśmy, pamiętasz? I pomyślałem, że to porządny chłopak, który nie kupuje dla siebie cukierka, tylko dla małej siostrzyczki świętego Mikołaja.
A ja ci mówię, chłopcze, że nie wie. I ty lepiej nie kupuj tego wszystkiego, tylko pieniądze ojcu oddaj, a różnych głupstw nie kupuj. Tak, mój synu, przyznaj się ojcu, może ci przebaczy; a jak cię nawet ukarze, to nic. Mówi się: trudno. Bo najgorzej zacząć. Zaczyna się zawsze od tego, że kolega namówi.
Jeżeli tak, to dobrze przyjdę tu jutro. Powiem ojcu, że pan mnie nazwał złodziejem. To trudno: niech ojciec sam powie. Nawet i mama może przyjść. A tego dolara odeślę dziadkowi: niech sobie trzyma. I bibliotekę niech pani sama prowadzi. A u pana, mister Taft, już nigdy w życiu, ale to nigdy nic kupować nie będę. Ja wiem: panu się zdaje, że jak jestem dziecko, to już wolno wszystko. Dorosłemu by pan tak nie powiedział.
Nie zawracaj gitaryzawracać gitarę (pot.)
Bo może będę miał książkę, jak to się robi.
Eee, wolę zaczekać.
A są książki z powinszowaniami. Wierszyki, rozumiesz, powinszowania różne.
Bo jest taka zagadka.
Ależ nie. Mówię przecież, że się dobrze dziś spisałeś.
Dobrze
A czy ty masz lalkę?
Ile wydałeś? Skąd wziąłeś pieniądze?
Więc bardzo chcesz spróbować?
Moja mała siostrzyczka.
A dla siebie nic nie kupiłeś?
Kiedy i tak pamiętam.
Pożyczyłem Nelsonowi, bo mu wpadła do kałamarza i nie miał czym pisać.
Ach, i to nawet wiesz.
Nie może przecież być dwóch pierwszych.
Merci to po francusku: dziękuję.
No i co w tym złego? Wezmą się pod rączkę i będą sobie chodzili.
A właśnie, że nie. Jestem tylko lekkomyślny, bo mój stryj był lekkomyślny, a ja się w niego wrodziłem. Rozumiesz? To nie moja wina wcale. Bo jak się kto w kogo wrodzi, to już zdechł pies: nie ma rady.
Wisienki to nie pamiętam. Jadł Sill, Higgs, a więcej już nie pamiętam.
Żeby być twoją niańką? Nie ma głupich.
Dziękuję.
Wiesz, kupuj koperty z markamimarka (daw.) to kupę pieniędzy zarobisz.
Nie bój się: ja ci pokażę.
A teraz przelicz.
Kiedy indziej ci powiem.
Więc jak taki sam, to daj czerwony.
Ja nie kaszlę, ale tatuś jest bardzo chory.
A ja ci mówię, że nie odda. Mnie winien cztery centy już więcej niż rok. Od Stanleya pożyczył, od Gilla, od Smitha, od dziewczynek pożycza. Jeszcze coś o nim wiem, tylko nie chcę mówić.
A to dobrze. Zaraz się weźmiemy do roboty.
Osiemdziesiąt, mój miły. Od sześciu lat już leży
Lemoniada
Bazar amerykański. Walka z drożyzną i wyzyskiem. Szalik na szyję. W sklepie siedemdziesiąt pięć centów za darmo!
Oo, i cóż ty chcesz kupić?
Tak, anioła.
Chora? No, panowie, bierzcie się do roboty, a tego klienta sam załatwię. Niech tu przyjdzie chłopiec.
Biedaczka. Powiedz mister Taftowi
Jeszcze nie jestem kupcem
Nie wiem. Powiedz mi jeszcze, czy kooperatywa chce zarobić na tym?
Albo można oddać bratu, albo siostrzyczce.
Ooo, będę ci dawał. Żeby nie moje dwa centy, tobyś i bąka nie miał.
Jak mamę kocham, że nic nie ruszałam. Tylko troszkę otworzyłam, ale się przestraszyłam i zaraz zamknęłam. Nawet nic nie widziałam.
A dajże chłopczynie spokój Zgadza mu się wszystko; co się tam ma nie zgadzać. Pierwszy raz w życiu widzę takie genialne dziecko. Albo porozmawiaj z Mary. Jak ona wszystko wie. Wie, gdzie mieszka, wie, ile ma lat. Można z nią mówić jak z dorosłą osobą. Weź, Mary, jeszcze pierniczek. Może ci jajko ugotować, to i Williamek dla towarzystwa zje. Prawda? I jaki to mały grubas. Chodź, Mary, zobaczysz fotografię dzidziusia.
Nie mnie, tylko kooperatywie, i nie podarował, tylko tanio sprzedał. Więc był u pana mister Dale? Dlatego pewnie zapisał wtedy w notesie, żeby nie zapomnieć. Nie wiedział wcale, że pana matka chora.
Na suchotysuchoty (daw.)
Dobrze.
Właśnie. A ty skąd wiesz o tym?
A po troje nie pozwolisz? Tak cieplej.
Jak jakie szczeniaki!
A jak pani nie pozwoli w szafie trzymać, co wtedy zrobimy?
I GalernikGalernik
No to przynieście z domu pieniądze i wtedy przyjdźcie, to wam pokażę. I gromadami proszę nie przychodzić. I proszę nogi wycierać, bo mi cały sklep błocicie. I drzwi zamykać.
No to twoi koledzy, łobuzy
Nie szkodzi. Przecież i tak już jest używana, a u mnie w szafie jeszcze ją myszy pogryzą.
A twój Dżek ukradł teczkę.
To co? Pan siedzi sobie w kancelarii
A co, nie mówiłam? Niewiniątko! Wiedziałam, że tak powie.
Stójcie tu sobie.
Jeden mówi tak, drugi tak
To ze stajni, od koni. Wszystkie konie w cyrku arabskie: mają cienkie nogi, długie szyje i są bardzo mądre.
Najtańszy dziesięć centów.
Wiesz wyślemy sami. Morris wymaluje klatkę ze zwierzętami. Nelly napisze, a wszyscy podpiszą. Musimy zwierzęta zobaczyć. Czy wiesz, gdzie Morris mieszka?
Ach, ty Kalkulacjo
Nie, nie gniewam się
Nie pozwolę: pójdę do twojej mamusi albo powiem pani. Po co pani ma na ciebie krzyczeć, że cię głowa boli?
To jest bardzo mądre Gdyby u nas w szkole była taka książka notarialna, nie byłoby całej awantury z CzarliCzarli (daw.)
A dlaczego ten kwit nie ma daty? Kwit bez daty jest nieważny. A dlaczego tu przekreślone cztery centy? W książkach handlowych nic nie wolno mazać. A dlaczego tu nie wpisane trzy stalki? Dlaczego nie wpisana jedna laurka? Dlaczego nie skończony rachunek sprzedaży świątecznej? Czy masz te dwa scyzoryki, które tu figurują? Dlaczego trzy wiersze napisane innym charakterem pisma?
To źle. Łatwiej porozumieć się z wierzycielami, jeżeli choć część długu można zwrócić. No tak. A teraz majątek kooperatywy: dwa futbale, trzy pary łyżew, scyzoryki, kajety, ołówki pięć dolarów. Zbankrutowałeś na sumę pięciu dolarów. Tak musisz powiedzieć.
Widzisz, co miesiąc płaci się niedużą sumę, a jak jest pożar albo kradzież, muszą ci zwrócić.
Wiem, wiem. Masz słuszność. Ją przede wszystkim powinieneś spłacić. Dalej musisz zebrać posiedzenie, które cię upoważni do sprzedaży części majątku kooperatywy, żeby spłacić mister Tafta, mister Sibleya, panią Pennell i Parkins.
Więc przyjdź za tydzień. I nie targaj sobie nerwów, bo zobaczysz, że skończy się dobrze.
Bo na rowerze nie jeździł.
DżekuńciuDżekuńcio (daw.)
No tak: tobie wszystko jedno. Pamiętasz, co ci mówiłem o urzędzie podatkowym. Dorośli płacą podatki, więc rząd o nich dba. A z dzieciakami rząd tylko ma kłopot i niepotrzebne wydatki. Dzieci
Proszę pana, ja chcę zarobić na chleb. W domu matka, proszę pana, chora.
Mularzemmularz (daw.)
E, jest? Aaa! widzę, widzę.
To moja nadworna kwiaciarka.
Dziękuję
Tylko się nie rzucaj tak bardzo.
Patrz, tamten znów się tu kręci.
A kupiłem, tobie co do tego? Zmiataj, mówię ci, pókim dobry.
Pies szczeka, wiatr wieje.
Patrzcie, jak się o niego boi. Narzeczona!
Ja prawdę mówię, proszę pana.
Bo nie.
Choroba go wie. Chodź stąd, bo się jeszcze będzie czepiał.
Fi, takaś harda. W interesie tak nie można.
Już ja sobie poradzę. Nie takich rydzów widziałem.
Głupia jesteś.
E, rzucisz.
Bo chłopak chciał mi odebrać pieniądze. Jest tu za parkanem.
Zdaje się, że jeden.
Ja w nocy nie załatwiam interesów.
Proszę.
Mów pan, ile pan chcesz rubli za Antka i Mańkę?
Rozmowa nasza trwa zbyt długo.
O, papiery w porządku.
Sto, dwieście, trzysta, czterysta, pięćset
Idziemy
Co, 3000? Czy on wariat?
No, to przynieś mi kolację na górę, tylko pamiętaj, dobra żeby była.
No, dobrze
Widziałem. A teraz idźcie się naradzić. Ze mną albo do więzienia.
A właśnie, że zrobię.
No, Mańka, wsuwajmy. Patrz, Mańka, fajne fajny (z jidysz fajn)
Poczekaj, nie leć tylko. Czy ty umiesz włazić na dach albo na drzewo, albo przez okno wyskoczyć? Ja co innego.
A czego ci brakowało?
Staśka co innego. I odcięli ją przecież.
Mnie ciepło
Mhm.
To zapal sobie.
Nie wiem, po co ja z panem jadę? i tak tu mieszkać nie chcę. Ja łaski nie potrzebuję ani opieki. Jeszcze sam ojca utrzymywałem w Warszawie. Może pan sobie Mańkę zatrzymać, jeżeli jej się tu podoba.
Dość tej paplaniny Wróćmy do kart.
Ja pójdę
Nie słyszę. Proszę się rozebrać i położyć.
Czego się boisz, Maniu?
Czuję to, maleńka moja.
Ale twoja matka jest nieszczęśliwa.
Zostanę tu przy tobie.
O, pani nie zna mojej matki
Kocham cię, dziecko, kocham jeszcze bardziej.
Więc wyjdę. Pamiętaj, Maniu, my możemy pokochać się tylko w tym razie, jeśli będziemy zawsze mówili, co myślimy, co czujemy. Ja cię już kocham, dziecko moje, a pragnę, byś i ty mnie polubiła. Czy teraz wcale mnie nie lubisz jeszcze?
Ja tam takiej pracy nie chcę. Ja nic nie mówię: może pan chce dla mnie bardzo dobrze, ale ja, proszę pana, nie mogę tu być i już. Może pan chce nas na własność, może panu własne dzieci umarły. Bo to była jedna dziewucha u nas, to ją jakaś pani wzięła do siebie, i teraz ciągle jeździ z tą panią jak jaka pani. Niech sobie pan zatrzyma Mańkę, a jak panu potrzebny chłopak, to ja panu stu nastręczę, ale ja tu być nie mogę. Jest tam u stróża jeden zdechlak, jak raz na pańskie dziecko, bo to i nad książką ciągle siedzi, mało mu matka uszów za to nie poobrywa, i takie to jakoś całkiem głupie, rychtygrychtyg (gw., z niem. richtig) spryciarz., proszę pana, tak!... Z panem mogę mówić po ludzku, bo się domyślam, że pan albo jest dobry jaki człowiek, albo panu klepki brak w głowie.
Dlaczego niemożliwe? Ano, jak pan chce.
Wszystko mi jedno.
Oddam im je. Ja tam nie potrzebuję łaski. Jak sobie zarobię, sam sobie kupię. Musiałem włożyć, bo mi zabrali moje ubranie, i już.
A nie, nawet nie dotknę ciebie, nie ruszę cię. Zostań tu sobie zdrowa.
Nazywam się Praca jam niewolnik, przyjaciel, towarzysz i wychowawca moich poprzedników. Pracą jestem, zawsze z nimi, przy nich.
A ja, mili moi, jam brat ich, ojciec, syn i przyjaciel jam wódz ich i niewolnik. Lenistwem jestem, do usług.
No tak. Wy macie jednego nauczyciela, a my stu. At, co tu mówić. Ja panu tylko powiem, że wy wszyscy nic o nas nie wiecie i już.
My nie żebrzemy, proszę pana, my tylko oszukujemy. Jak ja panu mówię prawdę i pan mi da dziesiątkę, to to jest żebranina, ale jak ja panu nakłamię i pan mi co da, to to jest tylko „naciągnięcie”, a nie żebranie. A jak ja od swojego co dostanę, to to jest przysługa. Widzi pan?...
A tak, to co innego.
A tu masz pieniądze na drogę.
Nie.
Hrabia?
Ze wsi? Ze wsi?
No, to niech pan powie, skąd ja się tu znów wziąłem, kiedy pan taki mądry?
Ano dawaj, ja ci znajdę lepsze i porządniejsze.
Sztof nie sztof, a dobrze mu tak, świni. Świeć Panie nad jego duszą. Tam dwoje małych zostało: Olka możesz mi tu przyprowadzić. Chociaż to z takim berbeciem trudno będzie. A co tam. Chyba że go Walenty może weźnie.
Na złamanie karku.
Gadajże, jak to było. Masz duladul
A jakże: wilki ci takie stały przy piwnicy i wojska tyle aż strach.
Dlaczego nie?
Masz Olek, masz Wikta, napijcie się po kropelce, sieroty.
A niech ich. A co komu do tego?
A widzisz. Pamiętaj, co ci mówię. Wszystko jest bzik, i nic więcej. Czasem to i ja, widzisz, tak jakoś... ot... Ale mówię sobie: bzik wszystko, i koniec...
A jakże.
Bo nie chcę panu pozować.
Oj, ze wszystkim. A co gadał, co gadał. „Wy, powiada, źleście robili, żeście się chłopcu uczyć nie dali, żeście go bili”. Oj, jaki on, mój Antku, głupi. Jakże ja nie miałam Jędrka bić, kiedy mi się precz plątał pod nogami i nudził o książkę i o kajety? Co innego pańskie dziecko, wiadoma rzecz, że musi się na książce uczyć, ale co mój Jędrek z nauką zrobi, co? Powiadam ci, z początku tom się okropnie zlękła, bo nie wiedziałam, co to jest. A jak zaczął gadać, to mi, powiadam ci, tak serce dygotało, że strach... Wacka! ej Wacka! Gdzieś tam wlazła? Chodź tu, kiedy wołam.
A bo ja tam wiem? Gadał i gadał, a ja w końcu nawet nie wiem, czy Jędrka tu kiedy przyśle, czy co z nim chce robić. A bałam się pytać. Chyba tam dobrze będzie Jędrkowi: takie palto miał ładne ten pan. Dobre chyba jakieś panisko, tylko trochę gapowate jakby.
Jak się Wojciech kiedy upije, to mu dam w wódce, może się odzwyczai od kieliszka, bo na tę wódkę strasznie dużo pieniędzy wychodzi. A przecież Wojciech nie ma, wie Bóg, jakiej trza by pensji, żeby mógł dużo wydawać. Z ośmiu rubli na miesiąc zawsze rubel albo i więcej idzie na karę to za to, to za owo, więc siedm rubli zostaje. I tak ledwie się koniec z końcem wiąże. Dobre i to, że jeden chłopak jest w terminie u krawca, dziewczyna chodzi do szycia: ma rubla na miesiąc. Bartka i Fonka nigdy prawie i tak w domu nie ma, jedno jest w ochronie. Jakoś się żyje.
E, dobra, proszę pana, tylko biedna, proszę pana, to jej, proszę pana, z głodu takie szprynceszprync (daw.)
Tak mi się podoba i już.
Co ty tam, garnkotłuku, wiesz? Rozumie się, że jak się popiją. A z tobą, parzygnacie, to może się całują? Niby to pan, jak się upije, to nie jest pan, albo co. Pan to pan i już...
Taki, jak i ty, hycel był twój dziadek.
Dobrze. Masz tu cygara. Schowaj prędko.
Tak sobie.
Padam do nóg.
Na strychu, na samym strychu.
Jest, jest, cztery latka ma, jest. Oddajcie mi.
Belka się załamie.
No tak, każdy to samo śpiewa... Wiedz, że u mnie taki porządek: raz przewini, dostanie w kark, drugi raz nogą w siedzenie i won!
No, no, pamiętaj.
No, dobrze
Niech pan ruszy.
Antek, ty tu?
Ho! ho! Co złego?
A do kogo to?
Nie mogę. Moja pikieta dzisiaj.
Bodaj cię choroba. A „dula” masz?
Brawo!
To drugi raz postawicie. Zmarzłem.
Zobaczysz.
A czemu nie.
Posuńcie się, dzieci. No, śpijcie.
Śpij, nie gadaj.
No nie, nie.
A tak.
Aha.
Masz tu zapałki i nie szczekaj, bo mi się spać chce.
A wyleczą, wyleczą... Józiek, podnieś mnie.
Bo słuchaj, musisz już potem, bo ciebie zadźgają.
Wszystko jedno.
A co? A pokaż mi u nas takiego.
Wacek! Wacek!
Pieniądze? Pieniądze ci dać?
A może...
E, mój kochany, tyś jeszcze wszystkiego nie widział.
Jakie dzieci ulicy? Jakich złodziejów?
Tak, tak, pijany jestem Nie mów nikomu o tym.
Ale co musimy zrobić?
Więc sztaba? To się napijemy. Tylko nie za wiele. A potem spacerować trzeba. Maślarz mi tak mówił.
Chodź już, chodź.
Zobaczysz, jak będzie gracko. Babę za halchalc
Niech otworzy, powiadam. Zwariowała stara czy co? Nie chcę, żeby Maślarz widział, że mam. Zobaczy, że będzie żałowała.
Nie, Antek, nie każdy. Jak który od dziecka jest zahukany, zabity, zagnębiony, a jeszcze z przyrodzenia nie bardzo bystry, to wiek przeżyje i nic. Ale taki jak ty, wesoły, oblatany, to musi... Więc, widzisz, Antek, ty siedź sobie u nas, nikt ci złego słowa nie powie, a potem weźmiesz się do roboty, ożenisz, i będziesz porządnym człowiekiem.
To sobie powiedz.
A ty mądry.
A śmieją, śmieją, aż zapłaczą. Słuchaj, Zośka, ja widzisz, znam ciebie, ja wiem, ileś ty już głodu i pracy zaznała, ja wiem, jak ty w śnieg i mróz w lekkim paltociku chodzisz i zębami dzwonisz. Ja wiem, że ty sama na świecie, ja wiem, jak wam ciężko, jak ty chcesz się uczyć, jak ty masz w duszy dużo dobrego. I ja tobie dobrze życzę, ja chcę, żeby tobie dobrze było, żebyś ty miała trochę wesela w życiu. Ja wiem, żeś ty młoda i ładna. A taki co? On od dziecka tylko żarł dobrze i spał miękko, nie naorał się, nie naziębił, nie nagłodził. A teraz wyrósł, to się bawić chce. On ciebie nie będzie szanował, jego tam wszystko mało obchodzi.
Wojciech mi tłumaczył, ale nie umiem powtórzyć. To jest, widzisz, nie na ciele choroba, a to są takie rozmaite myślenia i smutek.
Kartofli? Nie.
Czy tu nie było takiego faceta w rękawiczkach?
Et co ty tam poradzisz? Idź do domu spać.
Było się czego wieszać
DuszaMasz duszę, chłopcze, masz... Jeżeli nie znudzisz się u mnie, nie uciekniesz mi, to kto wie, może tobie przeznaczonym jest poprowadzić dalej moje dzieło... A ty wiesz, kto ja taki?
I otrułbyś się, bo to trucizna. Poczekaj: zaraz się przekonasz.
A właśnie, że nie zostanie. I to jest mój wynalazek. Ale widzę, że ty mnie rozumiesz, Antku. Czy ty rozumiesz, jakie to ważne byłoby odkrycie?
Więc daj rękę na zgodę i przyjaźń.
Kiedy, jutro?
Napiszę.
Ostatni. Tylko tamtą stroną.
Nie, szewca.
Rozumiem.
Dlaczego kłamiesz, Maniu, to źle. Dlaczego wstydzisz się swoich uczuć szlachetnych?
Bo chciałam... bo myślałam, że po ścianie pluskwa chodzi.
Nie mogę.
Grzegorz?
Że jeżeli pani robi komu coś dobrego, to nie dlatego, żeby pani dziękowali i po rękach całowali, ale żeby ten, któremu pani coś dobrego zrobiła, znowu dwom innym dobrego coś uczynił, a ci dwaj czterem i tak dalej.
A czy ludzie od tego lepszymi się stają?
O, nie.
Wiedziałam, że wrócisz.
Tak, ale bo ja wiem. Tak jakoś... No, no...
Bieda, Głód to znaczy również być głodnym. A ja tak często stałem i wpatrywałem się w okna sklepów. W cukierniach znów leżą torty, placki, ciastka. Ja wiedziałem, że to źle, że tak być nie powinno, że nie mam prawa gniewać się na tych, którzy wychodzą z paczkami od cukiernika, albo wchodzą do restauracji i śmieją się... Nie, panie, śmierć dla dzieci ulicy to dobrodziejstwo. Albo chłód: podługpodług (daw.)
Że hrabia gniewać się będzie. On i tak tyle ma ze mną kłopotów. I bałem się, że on... że mnie odeśle znów do domu. A ja nie mogę już do nich wrócić. Ale chciałbym ich jeszcze chociaż jeden raz... zobaczyć. Bo ja tak bardzo ich kocham.
Ja... zły... Boże... mój... Ja... tutaj...
A tak, tak, choroba. Rozumie się, że choroba. A w domu to nigdy nie słabowałeś. Oj, dolo moja.
Bo co?
No, tak.
Nie, żadnej.
Skończyłem.
Mocny chłop był, dobrze mył i „gniótł” po łaźni.
Co robili oni razem?
Czy pani nie obawiała się, że mogą panią okraść?
Czy listy żadne nie zginęły pani?
Przybliż się.
Nie wiem. Sam mi radź. Nie wiem. Całe życie poświęciłem, żeby tę winę zatrzeć. Skąd mogłem wiedzieć? Radź mi, tyś młody.
Radź mi.
Ty masz żal do mnie, Antosiu. Ale pomyśl sam...
I to małe tu żyje, i ja tak długo żyłem.
Ha, więc będziemy czekali.
Nie potrzeba nic przynosić. Tak pójdę, jak jestem.
Spróbuję jeszcze raz z hrabią nakłonić go. Może jemu się uda.
Spróbuj.
No, to niech pan powie, jak on się nazywa.
Proszę mnie wcale nie nazywać.
Jaki pan niedobry.
O, widzi pan. Niech pan teraz nic nie mówi.
Nie, mały, uparty i nieznośny. Niech pan nie dolewa... Cicho.
Bardzo proszę. Mówiłam, że pan za wiele pije.
A gdyby nie patrzyli?...
Tak. Po zagranicy trudno się przyzwyczaić do Warszawy. Choć z drugiej znów strony, ciągnie rodzina, stosunki. Jak to mówi przysłowie: wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej... Sądzę, że pan znów będzie u nas częstym gościem...
A grzeje, grzeje... Oj! filut z pana. Wiem ja coś o tym. No, chodźmy na cygarko.
Chyba na brak lekarzy pan doktór nie ma powodu się żalić.
Bo ja bym okropnie chciała, żebyś znowu włożył mundur. Tak ci paskudnie w tym ubraniu.
I nie pragnę wcale.
Od siedmiu lat sam na siebie pracowałem
Nie lubię, gdy kto używa wyrazów, których nie rozumie.
Po co?
A co znaczy: być człowiekiem?
Mydła wychowały mnie widocznie źle, kiedy ojciec jest ze mnie niezadowolony.
Ależ zapewniam ojca, że ojciec się myli. Doprawdy, ojciec się myli...
Proszę pana, o ile ani myślę zostać dziennikarzem, o tyle całą duszą pragnę się wykoleić.
Rozumie się, że staruszek. Czyż nie, panno Jadwigo?
Żal mniej doskonały jest to obrzydzenie sobie grzechów pochodzące z obawy utraty nieba lub zasłużenia na piekło, ale już z mniejszą miłością Pana Boga.
To od razu można poznać... Nie wierzysz, to stańmy: zobaczysz, że od rogu znowu zawróci.
Słyszysz, Janek, co pan doktór mówi?
Ja nie chcę, nie chcę
A... ty... ty... łobuzie jeden...
No tak, ale ojciec ma do mnie żal... Ale ja nic nie mogę poradzić... Ja nie chcę łaski, bo to mnie poniża... Ja nie chcę być ojca utrzymanką, bo to mnie poniża... Ja chcę sam na siebie zarabiać... Ja chcę pracować.
Dobrze.
To ślicznie: nie dajmy się, powiadam... Poczekaj no: jak to będzie po czesku?... Słuchaj: jeden bilardzik wódka z dodatkiem karmelu..
Ja przynajmniej, świeć Panie nad jego grzeszną duszą i innymi częściami jego ciała i garderoby, nie mam ojca... Tylko słuchaj: musisz się meldować. Bo stróż strasznie zażarty na nasz czwartak. Bo od czasu jakeśmy się dowiedzieli, że szpicel Z początku nie chciał „kobiet” puszczać, aleśmy mu obiecali gratisowe mordobicie Poznasz kapitalnie ciekawą sztukę: „Rozkraczajłę”. Mówię ci: boki zrywać. Niewinny, że LonginusLonginus Podbipięta pies przy nim. student farmacji.. Kpimy z niego na potęgę. Kapitalnie wesoło u nas...
O, nie, proszę pani. Ja się w ogóle znam na ludziach. Człowiek, który się rozgoryczył, to go już nic w ogóle nie weseli. A pani zupełnie przeciwnie.
Biedne ty jesteś dziecko.
Nic. To nieprawda... Tylko musisz mieć kogoś, któremu ufasz żebyś nie był sierotą.
Tak... tak. Trzeba się uczyć
Ja nie handluję tym towarem
„Gdyby nie dziatek pacierze...”Gdyby nie dziatek pacierze...
O, widzi pan: lejek... Niby nic, a właśnie w tym jest najważniejsza filozofia życia i istnienia. Tylko to trzeba widzieć, patrzeć i rozumieć... Niech pan patrzy: lejek, prawda? Tylko że pan jest tu, na górze, gdzie szeroko, a tam coraz głębiej i coraz bardziej wąsko to życie i byt... Woda niesie rybę a woda pcha i pcha... I ryba rzuca się to tu, to tam i to okienko to właśnie lejek matni. A jak już tam wpadnie, to dopłynie do końca, bo myśli, że tam jest otwór, a tam jest matnia i już koniec... Ładna sztuczka magiczna, coo?
Pan się za nią nie ujmuj... Pan myśli, że kobieta ja wszystko wiem miłość to dwa ruble, a cnota i wierność, oho, ho! ale to panu powiem.
Co nie mamy zrozumieć: my wszystko rozumiemy.
Ojca się pan boi?... ja zaraz poznałem, że pan nieoblatany jeszcze, ale artysta pana wykształci: on umie filozofię.
To nie... Pan myśli może, że my się od razu na panu wzbogacimy?... Nam pieniędzy nie brak... Jak nie ma, to będą... Pan tu przyjdzie jeszcze do nas... Płaci pan, bo jak nie, to nie trzeba: nam i tak skredytują!
Niech pan nie wpuszcza
Nie chcę
Nie.
Fortepian to tam mniejsza, byle tylko do gimnazji zdali. Mieszka u nas na facjacie jedna kobieta,
U nas jest zupełnie inaczej Najtrudniej zbić pierwsze sto rubli. Jak ja to jestem najstarszym w całym hotelu nad omnibusami, a hotel taki, że cała wasza dziura trzy razy się w niego owinie. A właściciel tego hotelu był naprzód posługaczem w knajpie, a potem kuchcikiem. Dopiero jak mu rodzina pożyczyła sto rubli, to tak się zawinął, że dzisiaj inaczej nie, tylko z hrabiami.
Bo ja chcę mieć na początek tylko tyle, żeby się nie zjadać. Bo Warszawa okropnie droga.
Rozumie się, że mnie obchodzi. Bo na tym cierpi mój honor kupiecki... Tak, tak, mój panie, i pan się wetrzesz w miasto
W biedzie to każda siostra...
Nie martw się pan. Powoli wetrzesz się pan w miasto.
Nie wiem, gdzie oni tam siedzą, ale ja myślę, że toby można dużo ciekawego napisać.
Nie, nie... Pan mnie nie rozumie. ale ja chcę. tak mu się dużo nazbiera, że aż go dusi. więc tak...
Aha!... Więc długo tak stała, a potem zjadła tę długą czekoladkę i oblizywała palce, bo jej się roztopiła, kiedy stała przy oknie.
Pan mnie nie rozumie
Na, myj się nie gadaj.
A jakże: pójdzie on spać.
A jak sam latasz, to ci ciepło. Bierz kapotę i ruszaj
To nic: może pan Jan ze mną spać... I jak pan nie ma pieniędzy, to można wziąć na wypłat, po pół rubla na tydzień.
Zaraz, jak to ci pilno.
To nic... Niech się nauczy złościć, to mu nie będą później w pępek dmuchać jak dorośnie.
Tyś pierwszy?... Z roboty wracasz
Niech idzie
Będzie czas, że i skończę. I wszyscy skończymy.
Nie lataj z chłopakami, to będziesz miał ciepłe.
Tu chodź.
Jeszcze czego
Ustąp zaraz... Dama
A bodaj cie choroba... Śpij, córuś.
A nie?
Toś nie mógł iść?... Z chłopakami latać
Nic... nic.
Nie chcę.
Daj zapałki.
Zaraz.
Choroba... Stary zły, ścierwo.
Dzieciakowi nic nie zaszkodzi: wylata.
I pana milusiński, już bez jedwabnych, wijących, pukli za parę lat. złapie... choróbkę.
Nie wiem.
Więc co ja mogę dla pana zrobić?
Niech mi pan da pięć rubli.
Sama.
Upijemy się, Joasiu, za zdrowie śmiesznego życia. ja i ty jakie to wszystko pocieszne.
Nie chcę... Ale dlaczego nie pytasz, jak ja się nazywam?
Ja jestem wesół, a ty taka jakaś...
Tylko co?
Tak? To ja nudzę? No dobrze. Kiedy nudzę, to sobie pójdę. Pójdę na mróz i już.
Upiłeś się, to śpij. Albo idź sobie do choroby ciężkiej
Wszystko wiem... Zaraz ci powiem... Poczekaj chwileczkę, to ci powiem... Joasiu!
Ja wiem, wiem.
Co chcę, to chcę.
Ja wiem... wiem... wiem...
...
To nic. Niech wejdzie.
Janek, nie mów tak!
Czyś ty czytała Asnyka? Nie wstydź się, powiedz prawdę... Ale jeżeli czytałaś, to pobieżnie, żeby go znać, żeby móc powiedzieć, że go znasz. Ja teraz wziąłem tu książki z czytelni bezpłatnej. Dawno już nic nie czytałem. Głodny byłem na książki. I znalazłem tam sonet. Powiedzieć ci ten sonet? Mam dużo czasu, więc nauczyłem się.
Nie, Adelo, mnie tu dobrze, nie wiem czemu, ale mi dobrze.
Nie przynieśli.
A ja także nie wiem, mamo.
Nie
Rozumiem, dlaczego mi w twoim sercu tak pusto, tak głucho, tak samotnie, tak strasznie. Wypuść mnie ze swego serca wypuść z więziennej celi kamiennego serca, gdzie na matową taflę mojej duszy padają ciężkie krople z wilgotnego pułapu...
To ja ci uścię lanie.
No, ja wiem. Ja to sobie tylko swoim głupim, ludzkim rozumem tak ważę, że biedny więcej zazdrości, więcej skrzywdzi, złe słowo powie albo i myśl, to Bóg słyszy
Stoję ja przed parkanem i ani się ruszę. A tu był dalej plac, gdzie wywozili gruz i śmiecie. Stoję tak, a tu patrzę: coś się rusza. Ciemno, ale zobaczyłem kota: w śmieciach grzebie. Tak ja przykucnąłem cichutko i za cegłę. Kot spojrzał na mnie i ślepia mu się świecą
No więc, co pan na to poradzi? Są i będą. Mało to pijaków ma dzieci? Mało to sierot i bezdomnych chłopaków włóczy się po mieście i nie wiadomo, z czego żyją, gdzie mieszkają, z kim się przyjaźnią, i tak rosną?
A u nas będą marcepanowe owoce. (Ojciec pracuje w cukierni).
A ja widziałem takie śliczne, że już nie wiem, ale nie wiem, co to jest.
A niee?
Módl się, dziecko. Bóg ciebie wysłucha.
A niech będzie i na piwo.
Szkoda, was tak mało; trzeba było jeszcze z dziesięć osób sprowadzić
Co?
O co mi idzie? Ho, ho.
To z tego, że ja żądam, by lekarz, który decyduje się w naszych warunkach praktykować, był bardzo pokorny, kiedy widzi bezpłatnego pacjenta, bo ten bezpłatny chory w osiemdziesięciu wypadkach na sto jest ofiarą kamienicznika, fabrykanta, kapitalisty. Pan powinien się cieszyć, że masz czterech słuchaczów: wytłumacz, jaki istnieje związek między wilgotną izbą a wadą serca, między wadą serca a kaszlem sprawiedliwie, jak na to zasługują. A wreszcie...
Niech leży w łóżku.
Ale ja nie dam Bronkowi tego lekarstwa, bo może on przez złość coś złego napisał.
W terminie to się liczy na życie.
A ta koleżanka brodę miała czy tylko wąsy?... A jak tu do ciebie przyjdzie jaka koleżanka kiedy, to ja ją tak...
Ano to zrobię sobie wstyd... Ja wszystko zrobię. Teraz to już wszystko zrobię... Ja się będę użerał, mało sobie rąk nie urobię: a to jadę za wolno, a to za prędko jadę, a to płać karę, a to siedź w areszcie, a to córusi żółte trzewiki kup I jeszcze się dziwię, że błogosławieństwa na moją pracę nie ma. A to ręce mogą mi uschnąć od pracy Ja już teraz nie wierzę, że mi ten materacyk ukradli świadczył.. władza. o takie głupstwo”. „Żyd dziwnie. wszystko”. Ale teraz to ja już wiem. A chłopiec bez cały tydzień ze słomiankami nie chodził. Tyś taka?
Nie, ja twojego jedzenia nie ruszę.
Eee, chyba pójdę.
Wy zawsze wszystko tak jakoś, a ja potem będę odpowiadał za to? pierwszy raz to dziecko podajecie?
To się spieszcie... Do kasy z tą kartką.
Żywot wieczny.
Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna...
Jak zbraknie, to dam pięć rubli i musi się znaleźć... Choćby wszystkie monopole na świecie były zamknięte... No, chodź, Janek Oj, byłem ja cięty na pana, ale teraz to ani ja zazdrosny, ani nic: nie mydło, to się i nie wymydli... Bo ja to taki: jak przyjaciel, to przyjaciel: wsio popołamwsio popołam (ros.)
A co mnie to może obchodzić?
I cóż? Ani się stary spodziewa, że napisał wielką satyrę na burżuazyjno-biurokratyczny ustrój dzisiejszych czasów. Widzi pan, co to jest talent, co to jest intuicja: on pomimo woli pcha tam, gdzie należy.
Owa, śniło się. Wariatka.
No nie płacz, nie płacz... nie płacz...
No już dobrze: nie przeszkadzajcie. Niech pan Jan czyta dalej.
Idź ty: ja teraz ciebie huknę w pysk, a jak cię zabiję, to mi inne uszy urosną.
Jak grzech, to w brzeg, a pokuta za piec. A jeszcze większy grzech mieć dzieciaka z żonatym.
Wy tak gadacie, co wam ślina przyniesie.
Oderint
A moja wygrana! stawiaj teraz.
Bo co?
Tfu; psiamm...
Z więzienia. Nnno...
Ooo, prosił. Ja wtedy długo, długo, długo na niego patrzałem.
To chodźcie...
Gospodarze
No... no...
Niech piją: nic!
Niech zdycha. Kiedy pić nie może, to niech zdycha... Ty myślisz, Janek... Co będziesz tu z tą hołotą robił?... Ty nie znasz Pajęczyny i Komety: sitwa im się rozlazła... Cholery, psiekrwie... Oni wiedzą... Chodź na zakąskę... Ty także, psiacie... Ooo!
E, głowę zawracasz!
Może ty kłamiesz?
Ojciec mi opowiadał.
Czego ci się zachciało?
Nie ma tu nic, słyszysz?
O brzuch
Sam wrony łapałeś!
No, dobrze, zapytamy się pana.
Ja myślę. Gonić po dachach, przez płoty pistolet, nazwa pochodzi od nazwiska amerykańskiego konstruktora i wytwórcy broni palnej, Johna Mosesa Browninga (18551926)..
Wcale nie są niezgrabne, tylko się tak zdaje. Ale wolałbym być orłem. Wzbiłbym się na najwyższy szczyt skały, wyżej niż chmury. Stanąłbym samotny i dumny.
Jaką czapkę?
Tylko nie łobuz, uważasz, bo możesz dostać!
Nie pozna, co ma poznać.
Kto nie chce, może sobie odejść.
Mądryśmądryś
Może dać ci cytryny?
Ty się może bawisz, a ona się złości: na schodach słychać jej krzyki.
Nie zimno ci, może cię przykryć?
Zdawało mi się. Spać mi się chciało.
Ja nic nie wiem, a pani zaraz na mnie.
No nieeee.
No to tylko cyrkle.
No nie wiesz? Pójdzie nam o co i pokłócimy się.
Bo pewnie.
On.
Nikogo Wszystkich się pytałem. Jakby miał, toby go w mróz z domu nie wyganiali.
Akurat ci pozwolą.
Mówię ci, że później! Nie mam teraz.
Masz tylko nie chcesz dać.
Mam, ale chcę kupić dyktę; chcę ramkę zrobić.
Wieeem, wieeeem.
A o czym?
Co mam kłamać? Jakbym nie chciał, i o kącie nic bym nie powiedział.
Jakie znów cielęta?
Na jaki tydzień może.
Wuj Piotr tyle wie, co zje
A ty piłeś wódkę? Bo ja dwa kieliszki.
Odejdź już, nie dogaduj. Nie podoba ci się, to nie patrz.
Ooo, mam czego zazdrościć: takiego drapaka.
Pewnie, że mam.
No to ja wziąłem, a nie ty.
Po co?
Już jak innym razem przyjedziemy. Bo teraz gardło zagrzejesz.
To co, że zimno?
Albo żaba. Z kijanki się zrobi, i koniec.
No, a motorówką.
Przecież wiem
A co ma robić?
A ty myślisz, że zaraz pozwolą brać psa do domu?
Bo się nie pytałem.
Pewnie, że będę.
Przecie bez palta nie przyszedłem.
Nie wiem. Pewnie się przyzwyczaił. Bo ja ani pić, ani palić nie będę. Po co chlać truciznę? Nawet w ustach pali
To może by już twoi rodzice nie żyli
Bo ja wiem... Jak już zupełnie nie będę mógł chodzić, w domu sami zauważą. A wtedy co będzie, to będzie. Krzyczeć będą albo nawet zbiją. Przecie nie moja wina, że rosnę. Jakoś się skończy wreszcie z tym rośnięciem.
Nie, na Marszałkowskiej.
A czemu nie z własnej? Tym lepiej! Tym lepiej! Zły to nałóg, nabrałem go z powodu mej astmy.
Nie to, abym wyrzekał na mój zawód, nie, bynajmniejbynajmniej
Ot nie można powiedzieć, aby poszpetniała, jest równie ładna, jak była, ładniejsza jeszcze. I nie to, że się opuszcza w robocie. Nie. Wyborna, doskonała robotnica, lepszej nie znaleźć, ale brakuje jej czegoś. No, cierpliwości, wytrwania, sam nie wiem czego, ale czegoś brakuje.
Dość widzieć ten drobiazg, jak się czepia starego swego wuja! Lgnie do niego po prostu co dzień bardziej, co dzień więcej się przywiązuje. No! Nie ma co mówić, musi nastąpić pewne oderwanie, po co zwlekać.
Aha! nic dziwnego, jeśli Emilka jest nieco przybita, zaniepokojona. Z każdym dniem, rzekłbyś, bardziej się przywiązuje do wuja, coraz jej też ciężej rozstać się z nami. Za lada dobrym słowem miewa łzy w oczach, a rozkosz widzieć ją z dziećmi Minnie. Niech ją Nieba mają w swej opiece, jak ona lubi dzieci!
Emilko, duszko spójrz tylko! Pan Davy przyjechał, by nas pocieszyć. Co? Nie powiesz mu ani słowa?
Co to, to nie! Jutro musisz stanąć do pracy. Nie możesz jednocześnie czuwać i pracować, a o swą żoneczkę nie masz co się troszczyć. Pod dobrą zostanie opieką, ja za to odpowiadam.
Patrz, poznajesz go, to jest pan Davy
Ha, ha! Właśnie mówiłem jej, że nie ma na świecie kobiety, której sumienie bardziej może być spokojne, jak nie przymierzając jej. Spełniła wszystkie swe obowiązki względem nieboszczyka, nieboszczyk sam dobrze o tym wiedział, on jej, ona jemu oddali wszystko, co się komu należało, czegóż można chcieć więcej?
Wiem, że dotąd nie byłam potrzebna niepotrzebnie mi to wyrzucasz. Opuszczona i samotna istota zawsze i wszędzie bywa niepotrzebna!
Kto wie, kto wie zresztą mniejsza z tym i powiem tylko, że jak pomyślę o tamtym ładnym domku naszej Emilki, to po prostu nie wiem, co z tymi elegancjami robić. Boję się dotknąć, myśląc, że takie to delikatne jak nasza Emilka, i nikomu, za nic w świecie, nie pozwoliłbym potrącić tam żadnego przedmiotu. Bawić się jej czepeczkami jak małe dziecko. Ha, ha! Macie dziecko w postaci starego morskiego rekina.
Uciekła! Emilka uciekła! O! Wolałbym stokroć widzieć ją na marach niż zhańbioną.
Paniczu nie miej mi tego za złe, wiem, że nie ma w tym twej winy, ale istotnie nazywa się on Steerforth, a podły to nikczemnik!
Nie, nie nie, Danielu! Nie tak, nie teraz. Uspokój się trochę, a potem, mój biedny, opuszczony Danielu, szukać jej będziesz, ile zechcesz. Słuszne to, ale uspokój się przedtem. Usiądź i przebacz mi, że ci dokuczałam! Teraz widzę, czym były moje troski w porównaniu z tym nieszczęściem! Pomówmy trochę o dawnych czasach, kiedy Emilka została sierotą i Ham także, i ja także biedną, opuszczoną wdową, a tyś nas przygarnął. Mówmy o tym, to ci ulgę sprawi, Danielu ulgę ci to sprawi, doda odwagi. Wiesz, jak tam jest napisane: „Cokolwiek uczynicie jednemu z tych maluczkich, mnie samemu uczyniliście”. Nie, nie zawiodą te słowa pod dachem, pod którym wszyscyśmy mieliwszyscyśmy mieli
Moje miejsce nie tu i cóż tam, że łódź w ciemności zatonie, gdy człowiek ginie. Lecz nie, łódź nie będzie opuszczona.
Nie wiem myślałem po prostu, że tam, gdzie był początek, tam musi być i koniec... Lecz to już przeszło i niepotrzebnie pan boisz się, jestem oszołomiony i sam nie wiem, co myślę i mówię.
Nie, nie nie troszcz się tylko o mnie, Danielu! Dość będę miała zajęcia, utrzymując w porządku dom dla ciebie i tych, co mogą tu wrócić. W pogodę wyczekiwać będę na progu jak dawniej, zupełnie tak samo, a wracających przyjmę kochającym, wiernym sercem.
Nie, nie!
Cóż mam począć? Ojciec mój był taki jak ja, brat mój taki, taka i siostra. Jak mnie tu pan widzisz, pracuję na brata i siostrę, a pracuję ciężko. Żyć każdy potrzebuje, a ja nikomu nie robię krzywdy i jeśli ludzie są tak lekkomyślni i złośliwi, że robią sobie ze mnie pośmiewisko, cóż mi pozostaje? Żartować nawzajem ze wszystkiego i ze wszystkich, nie wyłączając samej siebie. Czyja w tym wina? Czy moja tylko?
Słyszałam o niej od „Omer i Joram”. Byłam tu dziś o siódmej rano. Przypominasz sobie, co mi Steerforth mówił o tym nieszczęsnym dziewczęciu, wówczas, tam w gospodzie?
Bo też czemu, na Boga, śpiewałeś jej pochwały! Pochwały śpiewałeś i rumieniłeś się po uszy i wyglądałeś na takiego zmieszanego! Dziecko! Oj, dziecko!
Dziękuję, dziękuję panu. Jeszcze jedno. Wracam do pracy i pieniądze na nic mi teraz już niepotrzebne. Co dzień zarobię na chleb powszedni; gdybyś ich pan potrzebował dla niego, byłbym spokojniejszy i pracowałbym raźniej. Mężczyzną jestem i jako taki pracować będę, ile mi sił starczy.
Niech mnie pani wysłucha Pani kochasz swe dziecię, ja moje, i gdyby tysiąckroć rodzoną była moją córką, nie mógłbym kochać jej więcej, ale pani nie wiesz, co to jest tracić dziecko! Ja wiem i gdybym posiadał skarby całego świata, użyłbym ich na odzyskanie straconego dziecka, lecz wyrwij ją pani z tej jej obecnej nędzy, a nikt z nas nie zbliży się do niej nigdy, nikt z tych, pomiędzy którymi się urodziła, wzrosła, którzy ją z całego kochamy serca, nikt już jej nigdy w drogę nie zajdzie. Z dala będziemy myśleć o niej, kochać ją, tak samo, jak gdyby była na drugiej półkuli świata, a wiedząc, że jest z mężem, może z dziatkami swymi, cierpliwie wyczekiwać będziemy chwili, aż się znów wszyscy złączymy tam, równi przed obliczem Pana.
Ja! Krzywdę? Te zepsute do gruntu istoty same siebie krzywdzą. Wypoliczkowałabymwypoliczkować
Tak! Nie zatrułam niczyjego życia i składam za to dzięki Niebu! Nie, panie Murdstone! Nie zadręczyłam nikogo, nikogo do przedwczesnego nie wtrąciłam grobu.
Niechże ją Nieba mają w swej opiece!
Ty zapewne możesz, droga moja... Daruj mi, że nie uczyniłam z ciebie wyjątku.
Dość tego, Doro, dość, panie Copperfield nie pozwalajcie, aby błahe nieporozumienie zepsuło wam ten dzień wiośniany. Wiosna okwita tak prędko! Mówię to niestety z własnego, w odległą, niepowrotną przeszłość odbiegającego doświadczenia. Odświeżających, w słońcu rozbłysłych zdrojów nie trzeba powstrzymywać ani też mijać nie można oazy odkrytej w pustyni.
Owszem... Owszem, nie brakło mu starań, tylko... Nie podtrzymywała go ta nadzieja szczęścia, którą żywiłem...
Ha nie ma czasu się dziwić, skoro nie ma na to rady.
O nie! Najstarsza to piękność!
Nie to tedy żeby Zofia nie była ładna, w moich zwłaszcza oczach. Każdy przyzna, że to najmilsze pod słońcem dziewczę, ale tamta, piękność, piękność w całym znaczeniu tego słowa!
Niewesoło, prawda! W rodzinnym jednak życiu Zofia zastępuje matkę i własnej matce matkuje tyle, co i dziewięciu pozostałym siostrom.
Przyznaję się, żałowałem obu tych przedmiotów, a przy licytacji nie mogłem wykupić, gdyż widząc, jak mi o nie idzie, nałożono na nie wysoką cenę, zresztą w tym czasie nie posiadałem ani grosza. Mam to jednak na oku, u tandecierzatandecierz (daw.) zobaczyć, zauważyć., zaraz cenę podnosi. Będąc zaś w tej chwili przy pieniądzach, chciałem cię spytać, czy nie namówiłbyś dobrej swej piastunki, aby mi towarzyszyła. Pokazałbym jej sklep tandeciarza, sam odszedł na bok, a kupiec odstąpiłby najpewniej.
Oto, jeśliby pani Barkis raczyła wynieść tylko ze sklepu żardinierkę, chciałbym ją sam, przez wzgląd, że to ją Zofia wybrała, zanieść do siebie.
To, to co innego, to mi przynajmniej chrześcijańskie nazwisko! Jakże się miewasz Barkis?
Nic mi nie potrzeba
Dobrze. Powiedz mi tedy, dlaczego powiedziałam niedawno, że wolę siedzieć na swej własności?
Wino zachowaj na wypadek choroby, musimy oszczędzać, moje dziecko. Trochę piwa wystarczy mi teraz.
Głupstwa gadasz, dziecko!
Życie? Wariatka ta chciałaby oddać wszystko, co posiada! Dowodzi, że nie wie, co robić z pieniędzmi!
O, biedna! Powinna była pomyśleć o tym, zanim spowodowała tyle smutku i boleści. Biedna! Ucałuj mnie, chłopcze! Ciebie to żałuję, żeś zbyt wcześnie narażony został na tak gorzkie rozczarowanie.
Głupiutka?
Pytam się tylko, kochanku, nie ubliżam jej wcale! To mi dobrana para! Wyobrażacie sobie zapewne, żeście stworzeni dla siebie i w życiu wyglądać będziecie jak dwie cukrowe piramidy na biesiadnym stole? Czy tak, Trot?
Biedne, zaślepione dziecko! Jednakże nie chcę bynajmniejbynajmniej
I owszem, służę.
Wprawiasz mnie, Copperfieldzie, w zdumienie!
Ależ nie! Nie ma o czym mówić, chciałem to tylko powiedzieć, że jeślibym sam był tu zainteresowany, ale wspólnik mój, pan Jorkins...
Och! Osobiście! Ja zaś upewnić mogę pana, że jest w tym coś. Nie! Nie ma nadziei, życzenie pańskie nie może być spełnione, co zaś do mnie, mam... mam ważny, niecierpiący zwłoki interes...
Lecz ty następujesz tuż zaraz Gdzie jedziesz?
Czy zawsze wywiera on ten sam wpływ na twego ojca?
Pan Heep ze swą matką. Zajął twój dawniejszy pokoik, wiesz.
Chronię się jak mogę najczęściej w mym pokoiku nie zawsze jednak udaje mi się uniknąć pani Heep. Nieraz, gdy wolałabym być sama, zmuszona jestem dotrzymywać jej towarzystwa. Zresztą nie mogę się na nią uskarżać. Jeśli zanudza mnie ustawicznym hymnem pochwalnym na cześć swego syna, wybaczyć to trzeba jej matczynej słabości, tym bardziej że Uriah jest istotnie dobrym synem.
Co, może wstąpić do wojska czy do marynarki? Słyszeć o tym nie chcę. Zostaniesz proktorem, gdyż tak już postanowiono. Nie potrzebujemy więcej mundurów w rodzie. Nadto zaszczytu!
Agnieszko widzisz, jakeś mi niezbędnie potrzebna w życiu! Jesteś istotnie mym dobrym aniołem, w takim cię też zawsze widzę świetle.
Zostałeś sam przecie wspólnikiem, to wystarczy! Jakże ci się powodzi?
A to co nowego? Ja nerwowa! Bynajmniejbynajmniej
Uriah Heep wielką mi jest pomocą Spadł mi niemały ciężar, odkąd dopuściłem go do spółki.
Z Indii? Wrócił. Nie znosił tamtejszego klimatu. Pani Markleham... przypominasz ją sobie?
Stokroć byłbym szczęśliwszy jeślibym został użyty do słownika.
Najzupełniej nic nie wiem. Aha! W North panuje głód i powstały stąd zaburzenia. Motłoch zawsze bywa głodny i zawsze się burzy.
Mógłbym panu dostarczyć przepisywania.
Wiem o tym, panie Copperfield że drogi moje wiodą mnie teraz na obczyznę, a i to wiem, że liczni członkowie rodziny mojej, którym pan Micawber listami oznajmił o naszym postanowieniu, nie raczyli nam nawet odpowiedzieć. Jestem może przesądna, lecz nabrałam przekonania, że pan Micawber jest skazany na nieotrzymywanie odpowiedzi na mnogie listy, które rozpisuje na wszewsze (daw.)
Mylisz się, mężu i największą twą wadą jest to właśnie, że nie bywasz dostatecznie przezorny. Jeśli nie dla siebie, to dla rodziny swej winieneś opierać wzrok na ostatnim punkcie horyzontów, jakie ci twoje otwierają zdolności.
Dziękuję panu Doskonale rzecz tę rozumiem, a sumienie moje najzupełniej już jest zaspokojone tym, że, wchodząc w nowy zawód, mąż mój nie nadużyje przywileju. Mówię naturalnie jako kobieta i nie wyrażam się może dość ściśle, lecz byłam zawsze tego zdania, iż mąż mój posiada w najwyższym stopniu te właśnie zdolności, które nieboszczyk papa mój, gdym była jeszcze w domu, uznawał za najważniejsze... tak właśnie, za najważniejsze. Obecnie mąż mój wchodzi w zawód, w którym te wrodzone przymioty rozwiną się i szybko wysadzą go na przodujące miejsce.
Tak jest. Pyszny ma głos, zacznie karierę od śpiewania w chórach. Osiedlenie się nasze w diecezjalnym mieście, stosunki, jakie tam nawiążemy, ułatwią mu to znakomicie.
Jak można być czymś tak niedorzecznym! O, niedobry! Opowiadasz nam takie brzydkie rzeczy! Każę Jipowi ukąsić cię, niedobry!
O! Wiem, lecz nie chcę słuchać o tym chlebie. Jip musi mieć przecie co dzień o południu kawał pieczonej baraniny. Zdechłby, biedaczek.
Ależ ja nie mam wytrwałości ani silnej woli Jip! Ty wiesz, że nie! Pocałuj Jipa i nie mówmy już o tym.
Nie masz się czego obawiać Chcę cię po prostu prosić, abyś, pomnąc na to, przykładała się nieco do domowego gospodarstwa, nauczyła się na przykład prowadzić rachunki.
Ale ja nie pozwalam
Byle jak
Upraszam raz jeszcze pana, panie Copperfield upraszam raz jeszcze pana, panie Copperfield, abyś oszczędzał mi wszelkich podobnych wzmianek.
Byłoby nie do darowania byłoby nie do darowania, jeśliby zamiary moje w tym względzie uzależnione były od jakiegoś przesądu. Byłoby to niewybaczonym szaleństwem i względy podobne nie powinny więcej zaważyć od pióra na szali. Winienem wszelako, jest to moim rodzicielskim obowiązkiem, ochronić córkę od następstw wszelkich nierozważnych w życiu kroków, jak na przykład niestosownego małżeństwa. Miałżebyśmiałżebyś
Umarł.
A tak, masz pan rację więcej niż o milę, tam, w pobliżu kościoła. Leżał przy drodze, na wznak. Czy wyleciał, czy wyskoczył, czując się niedobrze, nie wiadomo. Nie wiadomo też, kiedy skonał. Może i dyszał jeszcze, lecz już nie przemówił słowa. Pomoc lekarska była natychmiastowa, lecz niestety bezskuteczna.
Aha! Skończone! Teraz to ręczyć mogę, że testamentu nie ma.
Pozwól, kochany Copperfieldzie pozwól, że pewną uczynię uwagę. Cieszę się tu zaufaniem, ale na dotykanie tematów pewnych nie pozwalam sobie nawet z panią Micawber, przez lat tyle towarzyszką mej doli i niedoli. Otóż pozwolę sobie zauważyć, że przyjaznym naszym zwierzeniom powinna zostać wytknięta pewna granica, tak, pewna granica. Po jednej stronie pozostawimy to wszystko, co jest potrzebą wymiany umysłowej i serdecznej, po drugiej to, co się tyczy spraw i interesów Wickfield i Heep. Sądzę, że nie obrażę młodego mego przyjaciela, proponując mu zachowanie rzeczonej granicy?
I gdybyś nie zapewnił był nas w pamiętne owo popołudnie, że ulubioną twą literą jest D, sądziłbym doprawdy, że A być nią powinna.
O to. Przybyłaś, pamiętasz, do Londynu i znalazłem natychmiast w tobie potrzebne oparcie. Przybyłem tu i dość mi było spojrzeć na ciebie, by się uspokoić. Otaczające mnie i niepokojące okoliczności najmniejszej nie uległy zmianie, lecz ja to zmieniam się do niepoznania pod wpływem twojej, Agnieszko, obecności. Wytłumacz mi, jak to się dzieje.
Widzisz to, Agnieszko, nie mówiłem ci jeszcze, że Dora jest raczej... jakże to powiedzieć... nie to, aby polegać na niej nie było można. O nie! Lecz jest raczej nieśmiałym, bojaźliwym, delikatnym stworzeniem. Niepraktyczna przy tym. Jeszcze przed śmiercią ojca, gdym wyznawał jej wszystko... Ale pozwól, niech ci to opowiem.
Nie zdaje mi się Zresztą nie zastanawiałabym się nad tym. Na twoim będąc miejscu, myślałabym po prostu o tym, jak postąpić wypada, i tak bym postąpiła.
Och! Nie zrobiłoby mi to żadnej przykrości Owszem, z przyjemnością, z przyjemnością...
O! Bo pan nie patrzył macierzyńskim okiem
Tam gdzie i pan, panie Copperfield, jeśli pan nie pogardzi towarzystwem starego znajomego.
Aha! Ale bo widzi pan, położenie nasze jest tak skromne, wiemy o tym, wiemy, toteż zmuszeni jesteśmy czuwać, by nas kto czasem nie uprzedził. Zresztą w miłości, jak w polityce, wszystkie środki są dozwolone.
Ha mógłbym nie odpowiadać na podobne pytanie. Może tak, a może i nie.
Czy pod słowem honoru?
Czy tak? Ależ pan nie wiesz doprawdy, jak dalece skromne jest moje pochodzenie. Ojciec i ja wychowani zostaliśmy w ludowej szkółce, a i matka wychowanie zawdzięcza publicznemu miłosierdziu. Wpajano w nas pokorę, wpajano od rana do nocy. Uczono nas pokory względem tego i owego, musieliśmy pilnie baczyć, aby nie przekroczyć nigdy naznaczonych nam granic, ustępować z drogi możniejszym i dostojniejszym. A któż nie był możniejszym i dostojniejszym od nas: biedaków! Pokorą ojciec zdobył sobie stanowisko pedlapedel (daw.; z niem Pedell) osoba świecka lub duchowna niższej rangi sprawująca nadzór nad zakrystią (bocznym pomieszczeniem w świątyniach chrześc. służącym do przechowywania szat i naczyń liturgicznych oraz do przygotowania się do sprawowania obrzędów); do jej obowiązków należy pomaganie kapłanowi podczas odprawiania mszy i sprawowaniu obrzędów (przy pogrzebach, chrztach, ślubach itd.), otwieranie i zamykanie drzwi świątyni (odźwierny), sygnalizowanie dzwonem odbywających się uroczystości kościelnych (dzwonnik), dbanie o porządek w świątyni, pomoc w ubieraniu kapłana i in.; też: kościelny.. Znano go z tej strony, a ojciec mawiał mi ustawicznie: „Pokorny bądź, synu, pokora niebiosa przebija”. Miał rację ojczulek!
O! Trotwood, chłopcze mój! Do czegom doszedłdo czegom doszedł inaczej: jak się pastwiłem (konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika).. Samolubny w żalu i boleści, w przywiązaniach samolubny, samolubny w ucieczce przed pamięcią i w zapomnieniu samolubny, upadłem. Och! Jakże nisko upadłem! Nienawidzić mnie, gardzić mną musisz!
Nie moją to rzeczą dawać ci rady, szlachetna moja, dobra, rozumna Agnieszko! Nie moja to rzecz. Ale wiesz przecie, jak mi droga jesteś, i możesz mi przyrzec, że się nie poświęcisz nigdy.
Otóż właśnie mnie to się wczoraj wieczorem zdarzyło. Ale to nic. Gruszka dojrzeje! Mamy czas, a cierpliwym być umiem.
Nie wiem, gdzie oczy poniosą
Gdyśmy ją stracili przyszło mi na myśl, że on wywiózł ją tam daleko, na obce brzegi. Cuda jej musiał opowiadać, cuda jej musiał, gołąbce mojej, obiecywać, tam daleko! Po widzeniu się z jego matką pewien już byłem, że tak jest, a nie inaczej. Przepłynąłem tedy kanał i znalazłem się we Francji.
Przybywając do miast wchodziłem do karczmy, wyszukując kogo bądź, kto by rozumiał po angielsku. Wówczas objaśniałem, że poszukuję mej bratanicy, i wywiadywałem się o znajdujących się w hotelach i zajazdach cudzoziemców, i pytałem, czy kto nie widział gdzie podobnej do Emilki kobiety. Rozpytawszy, szedłem dalej. Pomału, gdym się gdzie zjawiał, zauważyłem, że coś już o mnie słyszano. Wieśniacy wynosili mi jedzenie i picie, zapraszali na nocleg i niejedna matka, mająca równe wiekiem Emilce córki, wyczekiwała na mnie na rozstajnych drogach, pytając, czym nie wpadł na ślad zaginionej. Niektórym z nich śmierć wydarła ich dziewczęta. Bogu wiadomo, ile mi te kobiety okazały współczucia i dobroci.
Przed kilku dniami. Wieczorem spojrzałem w okna łodzi, świeca stała. Zbliżywszy się, zajrzałem do środka. Przed ogniem siedziała poczciwa pani Gummidge, sama, jak było umówione. Zapukałem do drzwi, mówiąc: „Nie bój się, ja to, ja sam, Daniel”. Wszedłem. Anim przypuszczał kiedy, aby łódź mogła być tak pusta.
Nie list to, lecz znów pieniądze, dziesięć funtów i kartka: Od szczerego przyjaciela. Tak jak w pierwszej kopercie. Ale tamtą położono na progu, to nadeszło onegdajonegdaj (daw.)
Ot tak, powiem paniczowi, istotnie pomiata swym zdrowiem i życiem. Znajdziesz go, gdzie najcięższa praca i gdzie największe niebezpieczeństwo, tam jego pełno. Spokojny, łagodny jak zawsze. Znają go i kochają wszystkie dzieci w Yarmouth.
Ano! Widzisz, nic nie pomaga! Przygniótłbym stufuntowym ciężarem, podłożyłbym pod prasę, nic nie pomoże: znów się podniosą. Nie masz wyobrażenia, jaka to uparta szczecina.
Wiesz co, mój drogi muszę się uciec do twego doświadczenia. Gdyś się zakochał w swej Zofii, czy byłeś zmuszony oświadczać się jej rodzinie? Czy przeżyłeś podobne memu dzisiejszemu przejście?
Ta-ak, trochę. Nie mówimy o tym, a zwłoka i niepewność mego położenia uspokajają je nieco. Wyobrażam sobie, co to będzie przy zaślubinach. Wesele podobne będzie pogrzebowi. Czym zdołam ukoić żal ich, gdy im odbiorę Zofię?
Siostro! Lawinio! Wiąże się to z obecną naszą rozmową. W to, co do ciebie należy i w czym wprawniejsza jesteś ode mnie, mieszać się nie myślę, ale w tym znów mam głos swój i zdanie. Otóż, powtarzam, dla obu stron lepiej byłoby, jeśliby matka Dory a żona brata naszego Francisa, od razu postąpiła otwarcie. Wiedziałybyśmy, czego się mamy trzymać. Powiedziałybyśmy jej: „Prosimy cię, nie zapraszaj nas nigdy” i wszelkim nieporozumieniom położony byłby raz na zawsze kres.
Przepraszam pana! Tak właśnie, Traddles Tak właśnie, Traddles, jurysta.
Najzupełniej się z tym zgadzam, pani.
Niech i tak będzie z którego by się tedy mnie nie zwierzył. Na to musimy mieć słowo pana Copperfielda, aby żadne w tej mierze nie powstało nieporozumienie. Jeśli pan, panie Traddles, lub przyjaciel pański możecie mieć w tym względzie jakąś wątpliwość, pozostawimy to wam do namysłu.
A ten, ten tam twój przyjaciel. Co mu do tego wszystkiego? Głupi być musi, prawda?
Nie, nie, nie przyprowadzaj jej tu Nie, nie chcę, to taka nudna, zła, stara musi być baba! Nie chcę jej widzieć, Doady...
Wcale nie.
Najpewniej wszyscy cię kochają, czyż gorzej by ci jednak było, jeśliby cię traktowano mniej po dziecinnemu?
Nie przyczepiaj się więc ciągle, nie gderaj, a zobaczysz, jaka będę milutka
Więc o kobietę chyba
Tak jest, spojrzeniom?
Zdaje się
Ale o mnie, proszę, nie myśl źle
A gdybyśmy się oboje nie urodzili?!
Uspokoiłam się weselsza jestem.
Zapomnij, pamiętaj tylko, że polegam na uczuciu i prawdzie I nie bój się, proszę, abym się kiedy zdecydowała na krok ów, którego się lękasz dla mnie.
Więc prawda prawda! Posądzałem ją, że nie jest wierna swym obowiązkom, i bolało to mnie, że córka moja przyjaźni się z nią, skorom widział... a raczej skoro mi błędne moje teorie nasuwały nieusprawiedliwione zapewne posądzenia. Lecz wierzaj mi, nigdy przed nikim nie wspomniałem, a teraz jeśli ciężko ci słyszeć, co mówię, wierzaj, ciężej mi jeszcze mówić, wierzaj i ulituj się nade mną.
Przekonałem cię przynajmniej, jak dalece gardzę tobą. Nie boję się niecnych twych pogróżek. Nie możesz już nawarzyć nic gorszego nad to, coś nawarzył.
A ja cię jednak zawsze lubiłem
Tak, ja! Rzucasz się na mnie, odwracasz ode mnie, który ci byłem prawdziwym przyjacielem, ale powtarzam: dla zwady potrzeba dwóch wrogów, a ja twym wrogiem nie będę i pomimo wszystko, pomimo twej woli pozostanę przyjacielem. Wiesz teraz, czego się masz spodziewać.
Czuję się tak szczęśliwy jak gdybym sam miał się żenić, a nie potrafię już wyrazić wdzięczności za zaproszenie mej Zofii na drużkędrużka
Czyś tylko pewien, że mnie kochasz, ale to bardzo kochasz?
Sza!
Bo już piąta, kochanie, a mieliśmy jeść obiad o czwartej.
Bo jestem gąską i ona wie to aż nadto dobrze.
Kochanie moje musimy czasem porozmawiać poważnie. Usiądź tu przy mnie, bliżej, i oddaj mi ołówek. Dobrze. Otóż, miła...
To jeszcze gorsze od gniewu Ja nie po to wychodziłam za mąż, aby rozmawiać rozsądnie! Jeśli chciałeś ze mną, niebogą, rozsądnie rozmawiać, trzeba było uprzedzić. Niedobry!
Na jedno to wychodzi!
I teraz cię, jeśli chcesz, tysiąckrotnie tak nazwę!
Wierzę. Cóż! Kwiatek nasz bardzo delikatny, lada powiew wiatru zwarzyć go może. Pamiętaj o tym, kochany mój chłopcze.
Dziecko jesteś Nie trzeba być jasnowidzącą, aby wiedzieć, czym by się skończyło moje wmieszanie się w wasze domowe sprawy. Moją rzeczą pieścić naszą kotkę, starać się, aby była wesoła i swobodna. Przypomnij sobie, Trot, własne dzieciństwo, powtórne małżeństwo swej matki; o wiele lepiej byłoby, jeśliby nikt pomiędzy wami nie stawał.
Ta-a-k kupiłam całą baryłkę, kupiec upewniał, że są doskonałe, ale... ale... boję się... coś się stało... niezupełnie zdają się dobre.
Wiesz co są doskonałe, ale nigdy, jak widzę, nie były otwarte.
Chciałabym wyjechać gdzie na wieś, na calusieńki okrągły rok, mieszkać z Agnieszką.
To taka zabawna nazwa Dziecinna żonadziecinna żona
Doro!
O, ty mała zalotnico!
Pozwól mi trzymać i podawać ci pióra! Nie mam nic do roboty przez te długie, długie godziny, w których tak bywasz zajęty! Pozwól mi podawać ci pióra.
Naturalnie, że nie. Weźmy na przykład chociażby ten słownik! Jakie to poważne, potrzebne dzieło! Wyjaśnia znaczenie i pochodzenie słów. Gdyby nie słowniki, nazywalibyśmy nożem albo widelcem na przykład łóżko. No! Prawda! Ale też niezaprzeczona prawda, że żaden słownik nie zdoła w szczególny sposób zainteresować Annie. Co, czy nieprawda?
Zadziwiająca to kobieta!
Dziękuję ci, chłopcze! dziękuję, ale nie w tym rzecz. Chciałem cię spytać, co o mnie myślisz w tym względzie...
A co! Zdjęli, widzisz, pełno trosk z tamtej głowy, przygniatając nimi moją.
Rozumiem!
Rozumiem! Szalona pałka, bzik, wariat, ktoś, kogo znasz zapewne, zrobi to, czego najmędrsi nie mogą uczynić. Ja ich pogodzę, zobaczysz, pogodzę! Spróbuję. Na mnie nikt się przecie gniewać nie będzie, nie weźmie mi za złe. Wszak jestem tylko panem Dickiem, kto tam na mnie, choć i głupstwo jakie palnę, zważać będzie?
Czy wchodziłam?! naturalnie, że wchodziłam i jak sądzicie, panno Trotwood, panie Dawidzie, na co natrafiłam? Poczciwiec ten sporządzał testament.
Owszem tak, i niech nikt, proszę, nie odchodzi. Mężu mój, ojcze! Przerwij grobowe to milczenie, powiedz, co stanęło pomiędzy nami?
Moje! Moje! Wyrodna córko! Wody!
Było to pierwszym mym nieszczęściem, pierwszą boleścią Dręczyło to mnie, lecz nie, nie z takich powodów, jak ci się zdawać może, mój mężu, i w sercu mym nie było myśli, uczucia, boleści, której byś obcym pozostał.
Było to wówczas właśnie, gdy mama tak się troszczyła o los kuzyna Maldona. Lubiłam go też bardzo. Kochaliśmy się dziećmi jeszcze będąc i jeśliby się życie me inaczej ułożyło, wyobraziłabym sobie zapewne, że go kocham, może bym wyszła za niego i na zawsze została unieszczęśliwiona. Największym nieszczęściem w małżeństwie jest różność charakterów i usposobień.
Wiem, że nie powstały one w twej myśli i sercu i gdy wieczoru tego złożyłam skołataną głowę na twych kolanach, pod skrzydłem twym szukając ochrony przeciw słowom i wyznaniom, które odważono mi się czynić, a które najwyższą byłyby zniewagą wówczas nawet, jeślibym istotnie była istotą sprzedajną i niską, za jaką mnie brano, wielkie jakieś oburzenie zmroziło mi na ustach słowa skargi.
Postanowiłam skryć w sobie całą mą boleść, wstyd, oburzenie, lecz widząc cię w ostatnich czasach tak zmienionym, przybitym, domyślałam się czegoś strasznego. Wiem teraz, że domysły moje nie były płonne, i teraz dopiero zmierzyłam głębię zaufania, jakieś we mnie położył. Wiem, że ci się nigdy niczym wywdzięczyć nie potrafię, lecz wiedząc to, śmiało znów podnoszę na ciebie oczy, czczę cię, mój ojcze, kocham, drogi mężu, i śmiało wyznaję, żem cię nigdy myślą nawet nie obraziła, wierną ci i przywiązaną zawsze byłam.
Wszystkiemu winna była ta przeklęta baba! Wszystkiemu. Na co się matki mieszają w małżeństwa swych córek? Nie ich to rzecz. Zbytek macierzyńskiej tkliwości! Szukają w tym, o ile się zdaje, zadosyćuczynieniazadosyćuczynienie
Nie w tej chwili, lecz to na jedno wyjdzie Przed paru dniami widziała pana przechodzącego tędy i kazała usiąść z robotą na schodach i czekać pana powrotu. Ma coś panu powiedzieć.
Uciekła jednak!
Ani do mnie
Może się istotnie utopiła Bardzo to być może. A może znalazła pomoc wśród nadbrzeżnych rybaków, ich żon i dzieci. Przywykła do podobnej kompanii i ciągle się z nimi zadawała. Bywało, całymi dniami w czasie nieobecności pana przesiadywała w ich łodziach. Pan James gniewał się, gdy się dowiedział, że im opowiadała, iż była sama córką rybaka i w ojczyźnie swej przywykła do tych samych zajęć.
Tak właśnie, pani... i opowiedzieć, co zaszło. Poza tym, nie posiadam dalszych wiadomości. Pozostaję dotąd bez miejsca i poszukuję obowiązku.
Czy już wszystko?
Zamieniłam kilka listów z byłym przyjacielem pańskim, lecz nie naprowadziło go to na drogę obowiązku i rozsądku. Pobudki moje wiadome są panu. Jeśli przyzwoity ten jegomość, który tu był z panem i dla którego, jak widzę, nic więcej zrobić nie mogę, doścignie celu swych poszukiwań, zasłoni to mego syna przed powtórnymi zasadzkami. Gotowa jestem nagrodzić.
Szkoda, dumna byłaby z syna! Żegnam pana.
O Emilce?
Nie wiem nie miała może dość sił, by znieść ten cios... Wszak były tam owe błękitne fale, o których zwykła była dawniej mawiać? Czy śniło się biedaczce, że ją w nich pogrzebią?
Z naszego miasta?
Ściemniło się Może byśmy zaraz razem poszli.
I mnie niepokoi pozorny jego spokój. Dałby pan Bóg, aby się ci dwaj nigdy nie spotkali.
Rzeko! O! Rzeko! Należy ona do mnie tak, jak ja do niej. Odpowiednia to dla mnie i mnie podobnych towarzyszka. I ona wypływa spośród pól zielonych, świeżych, by się zgubić w ciasnych, brudnych ulicach i spłynąć w zawsze wzburzone morze. Taka i moja dola.
O lepiej by było, jeślibym więcej miała serca, ona tak dobra była dla mnie zawsze, same łagodne, zachęcające miała słowa! Mogłamżemogłamże
Tak
W Imię Najwyższego Sędziego w imię Tego, który przenika głębie serc ludzkich, odrzuć okrutne to przypuszczenie! Któż z nas, jeśli jest w stanie, nie spełni dobra dla samego dobra?
Pytasz mnie? Maszżemaszże
Aj, aj! Wszystko to nader moralne. Na razie muszę się tym, jak widzę, zadowolić.
Dla mnie umarł, lecz żyje
Rozstałam się z nim wspaniałomyślnie. Było to tak dawno, że przyznać to sobie już dziś mogę. Wspaniałomyślnie! Postępowanie jego względem mnie tego było rodzaju, żem mogła rozstać się na dogodnych dla siebie warunkach, lecz nie uczyniłam tego. Zmarnował, com mu dała, upadał coraz niżej, inną poślubił, stał się awanturnikiem, graczem, oszustem. Widziałeś, czym jest obecnie! Lecz niegdyś... O, niegdyś, gdym wychodziła za niego, wyglądał inaczej i wierzyłam mu, widziałam w nim uosobienie męskiego honoru!
Lecz ja chcę rozmówić się z tobą w tym względzie. Zostaw Jipa.
Proszę cię, miła, uspokój się, bądź rozsądna, słuchaj, co ci mam i muszę powiedzieć. Widzisz, najdroższa, przede wszystkim to my powinniśmy wypełniać nasze obowiązki, a wówczas dopiero możemy być wymagający. To pewne, że narażamy nasze sługi na ustawiczne rozmijanie się z obowiązkami. Niedbałość nasza, rozrzutność, lekkomyślność zgubnie na nich oddziaływać muszą. Psujemy ich, to widoczne! Powinniśmy się nad tym zastanowić. Dręczy to mnie i niepokoi. Oto wszystko, com ci chciał powiedzieć. No! Nie gniewaj się, najdroższa!
Nic?
Pod słońcem! O, dużo tam jest miejsca, Doady!
Trzeba mu sprawić na zimę flanelową kołderkę Biedne psisko! A złe! Kąsałby mnie, wyziewając ducha.
Nie, nie myślę tylko jestem zmęczona i chcę pogrymasić. Grymaśnica ze mnie nie lada, zwłaszcza gdy mowa o Jipie. Znamy się z sobą od tak dawna. Jipie mój, stary, kochany! Nie, nie bój się, nie opuszczę cię, nie sprzeniewierzę ci się, choć postarzejesz.
Wnoszę że oba razem wzięte posiadają znaczenie głębsze od zwykłej korespondencji państwa Micawberów, nie domyślam się jednak, o co idzie. Oba listy zdają się mi pisane w dobrej wierze. Biedaczka! Trzeba jej w każdym razie odpisać, uspokoić ją, upewnić, że się zobaczymy z jej mężem.
Tak, panie! Będąc mieszkańcem tego przybytku sprawiedliwości, śmiało każdemu patrzałem w oczy i urwałbym głowę temu, kto by się ośmielił obrazić mnie. A teraz!...
Spodziewam się żeś pan nie stracił zamiłowania w nowo obranej karierze. Sam jestem, jak pan wiesz, prawnikiem.
Róbcie ze mną, panowie, co się wam podoba jestem jak zwiędła, przez słońce spieczona trawa... chciałem powiedzieć, że mnie zmogły żywioły.
Niech się pan mocno trzyma
Rodzina pańska w dobrym, mam nadzieję, pozostaje zdrowiu?
Losy rodziny mojej na niepewnej zawisły szali, mój pracodawca...
Wśród przyjaciół? Właśnie dlatego, żem się znalazł śród przyjaciół, nie mogę dłużej wytrzymać. Pytacie mnie panowie, co mi jest? Pytajcie raczej: w czym rzecz? Rzecz w podłości, rzecz w nikczemności, oszustwie, fałszerstwie, knowaniach niecnych, a wszystkiemu temu na imię: Heep.
Nie I o to pytałem, lecz odpowiedzieć, jak zapewniła mnie, nie mogła.
Tak, ciebie I cóż, nie płoniesz ze wstydu?
O! Zasłużyłam na to lecz jakże strasznie to brzmi! Dobra, kochana pani! Pomyśl, com przecierpiała, jak nisko upadłam! Marto! O, Marto! Wróć! Wróć prędzej, ratuj mnie!
Dzień i noc o tym tylko myślałam dzień i noc!
Odprowadziłem wczoraj wieczorem drogie me dziecię do mieszkania, w którym od tak dawna jej oczekiwałem. Przez kilka godzin była nieprzytomna, nie wiedziała, gdzie się znajduje, a gdy mnie poznała, rzuciła mi się do nóg i jak w modlitwie wszystko wyznała. Gdym usłyszał jej głos, co tam w domu brzmiał niegdyś tak wesoło, gdym ją ujrzał w pyle płaczącą niby u nóg Zbawiciela, serce mi się okropnie ścisnęło, pomimo całej mej radości.
Przedtem przyglądała się nieraz siadając na uboczu, Emilce, gdy ta rozmawiała z dziećmi. Nie śmiała się zbliżać. Emilka zauważyła ją i zaczęła z nią rozmawiać, a że obie bardzo kochały dzieci, polubiły się wzajemnie. Odtąd zawsze dawała Emilce kwiaty. Oto teraz spytała, co zaszło, a gdy Emilka wszystko szczerze opowiedziała, zabrała ją... do swego domu.
Całą noc przesiedzieliśmy razem Sporo przeszło czasu, zanim ocuciłem ją, pozwoliłem wypłakać się, a potem tuląc do serca jej biedną głowę, wysłuchałem wszystkiego. Siedząc tak, wiedzieliśmy dobrze, że zaufać sobie i nawzajem na siebie liczyć możemy.
Tak Nikt tam w Australii nie rzuci na moją niebogę kamieniem. Razem nowe rozpoczniemy życie.
Otóż to i kłopot z panią Gummidge Dużo o tym myślałem. Między nami mówiąc, pani Gummidge, gdy tylko wspomni swego nieboszczyka, wnet wyrzeka, beczy, z przeproszeniem pani, tak czasem u nas płacz nazywają. Otóż ja, który znałem nieboszczyka, wiem, ile wart był, rozumiem to doskonale, ale inni, kto wie, czy zrozumieją.
Jeśliby panicz był łaskaw lżej im tam będzie dzięki panicza obecności.
Pewien tego byłem Joram i Minnie to para gołąbków! A nogi! Co tam nogi!
Ponieważ pan się tym zajmuje niechże i ja mam w tym udział. Niech mi pan oznajmi, co zostanie przedsięwzięte, a gotów będę służyć, czym mogę. Zawszem utrzymywał, że to niezła dziewczyna i na moje wyszło. Minnie, wiem to, rada będzie z tego. Kobiety bywają, widzi pan, pełne sprzeczności. Jej matka była kropla w kroplę taka sama. W gruncie rzeczy złote to serce, tak sobie dla zasady napada na Martę, a naprawdę to sama gotowa wspomóc ją i wesprzeć. Licz pan na mnie, gdy zajdzie potrzeba i coś tam postanowicie. Proszę tylko o słówko. Kiedy człowiek dosięgnie mety, w której się koniec życia zbiega z początkiem, kiedy go (chociaż to rzecz wcale dogodna) wożą jak niemowlę w wózku, miło mu przyczynić się do czyjegoś szczęścia lub spokoju. I nie o sobie to tylko mówię Myślę, widzi pan, że wszyscy pomału zbliżamy się do kresu życia, bez względu na wiek starszy czy młodszy, ponieważ czas nie zatrzymuje się w biegu. Trzeba tedy korzystać z każdej nadarzającej się sposobności, a wtenczas nabierzemy prawa do zadowolenia ze wszystkiego, co nas spotyka.
Doprawdy? Kłaniaj się mu pan ode mnie. Minnie i Jorama nie ma w domu, są na wieczorynce. Żałować będą, że nie mieli zaszczytu widzieć pana! Minnie rzadko kiedy dom opuszcza: „dla ojca”, jak mówi. Dziś namówiłem ją, grożąc, że jeśli zostanie, położę się przed zachodem słońca. Tak to Joram i ona poszli na wieczorynkę.
Słucham.
Nie, nie traciliśmy czasu. Pracowaliśmy we dwoje, a pani Gummidge...
Do pewnego majstra, cieśli. Oddam mu dziś jeszcze klucze.
Wiem, wiem i ostatnie me pod tym dachem słowa będą, że skonam na tym progu, jeśli mnie z sobą nie weźmiecie. Silna jestem, mogę kopać ziemię, pracować mogę, żyć byle czym. Zobaczysz, będę cierpliwa, nie posłyszysz słowa skargi lub utyskiwania. Nie, nie przyjmę od ciebie grosza, chociażbym zdechnąć miała z głodu. Chcę jechać tam z Emilką i tobą. Chociażby na koniec świata pojadę. Wiem, co to. Wiem, że myślisz, iż jestem ciężka i nudna, ale zobaczysz, jak się zmienię. Zobaczysz, jak się już zmieniłam. Nie na próżno siedziałam tu samotna, wyczekując was, myśląc o waszej niedoli. Paniczu, panie Davy, niech panicz za mną przemówi. Znam jego, znam Emilkę od dziecka, wiem, czego im potrzeba, sługą im zostanę, pracować będę na nich wszystkich i pocieszać ich. Danielu! Kochany Danielu! Weźcie mnie z sobą.
Owszem, mogę Ciocia mi na nic, na nic nie potrzebna. Czy ciocia potrafi biegać za mnie dzień cały na dół i z dołu na górę? Ciocia mi nigdy nie opowiada bajki o Doady, kiedy to przyszedł bosy, kurzem pokryty... Och! Biedne moje małe biedactwo! Ciocia mnie nigdy nie pieści, nie dogadza mi. Nie, nie! Ja to tak tylko żartem mówię.
Wiem, że jestem dziwaczna toteż musicie pojechać, bo inaczej nie będę wam wierzyć i płakać będę.
Ufność pańska, panie Copperfield, zawiedziona nie zostanie! Upraszam o pozwolenie ulotnienia się na pięć minut, po czym będę miał honor witać tu obecnych, a przybyłych dla odwiedzenia panny Agnieszki Wickfield, w kancelarii Wickfield i Heep, na której pozostaję żołdzie.
Pan Wickfield jest słaby i leży na reumatyczną gorączkę, lecz nie wątpię, że panna Wickfield uradowana będzie odwiedzinami najlepszych swych przyjaciół. Proszę państwa.
Nie, nie znałem pana Wickfielda! Inaczej od dawna miałbym pana, panie Heep, na oku.
Jeśli jest łotr pod słońcem z którym za wiele już mówiłem, to najpewniej Heep!
Cicho! I zostawić mnie w spokoju. Dam sobie sam radę.
Spytaj go czy mieszkając tam prowadził dziennik i notatnik?
Będzie natychmiast dowód Otóż po wtóre: Heep kilkakrotnie, o ile zauważyłem, doszedłem i przekonany jestem, fałszował na rachunkach, księgach i dokumentach podpis rzeczonego dżentelmena, pana W., w pewnym zwłaszcza wypadku, na co mam niezbite dowody, a mianowicie...
Ury! Ury! Ukorz się, wejdź w układy. Panowie! Znam mego syna, wiem, że się ukorzy. Dajcie mu tylko czas do namysłu! Panie Copperfield, pan go zna przecie, wie, jak bywa pokorny.
Powstrzymać się, synu, nie mogę widząc, jak na oślep lecisz na niebezpieczeństwo, zadzierając nosa. Ukorz się, ukorz, na lepsze ci to wyjdzie.
Dozwolone to w pewnych razach.
Nie, mego dobra, funduszu. Agnieszko, duszko, milczałam, dopóki sądziłam, że jest to dziełem twego ojca. Nie pisnęłam słówka samemu nawet Davy, wmawiałam, żem straciła na nieudanej spekulacji, ale teraz, kiedy wiem, komu to zawdzięczam, muszę się policzyć z tym niegodziwcem! Trot, pomożesz mi odebrać od niego, co się nam należy.
Po co to przypuszczenie? Oddasz, musisz oddać.
W takim razie jest krata więzienna i chociaż prawo nie tak pośpiesznie wymierzy nam sprawiedliwość, ciebie zasłużona nie ominie kara. Wiesz to sam i rozumiesz doskonale. Copperfieldzie, pójdź, proszę, na GuildhallGuildhall
Albo taki jak te, których uczono w szkole Tej właśnie, gdzie mnie ćwiczono w pokorze: od dziewiątej do jedenastej słyszałem, że praca jest przekleństwem, a od jedenastej do pierwszej, że jest radością, szczęściem i tak dalej. Twoje kazanie podobne jest do tamtych. Na nic mi się pokora nie zdała, chociaż bez niej nie ujarzmiłbym mego wspólnika. A ty, Micawber, mój junaku, posłyszysz ty jeszcze o mnie.
Ośmielę się tak wnosić, duszko, zamiary jego są najlepsze, tylko w czyn ich nie wprowadza.
Ja też, droga pani najmocniejsze żywię przekonanie, że przy obecnych okolicznościach, jest to najodpowiedniejsze dla mnie i mej rodziny pole. Spotkać się tam możemy jeszcze z wielkim losem! Przestrzeń nie zraża mnie, a o wdzięczności mej za łaskawą ofertę pani zbytecznie byłoby mówić.
Wyzdrowieję już niedługo, coraz mi lepiej, sam to widzisz przecie...
O, mój mężu! Tak mi błogo i tak smutno!
Postaram się nie myśleć, Doady. Wiesz, szczęśliwa jestem, że mój chłopiec czuje się tam samotny wobec opustoszałego miejsca swej dziecinnej żony.
Bo, widzisz, zdawało mi się, że ci to samemu przychodziło nieraz na myśl... Doady, kochanie. Boję się, czy nie byłam za dziecinna.
O! Jak mój brzydki chłopiec płacze! Cicho! No, cicho! Uspokój się drogi, miły! A teraz musisz mi coś przyrzec. Mam coś powiedzieć Agnieszce. Idź po nią, zawołaj tu, a gdy z nią mówić będę, niech tu nikt, ani nawet ciotka nie wchodzi. Chcę pomówić z nią sam na sam. Muszę pomówić na osobności.
Pani żona moja i ja nie pozostajemy obojętni na dowody łaski wspaniałomyślnych opiekunów naszych, a w interesach punktualność przede wszystkim. Stanęliśmy u wrót nowego życia. Nie odwrócimy już kart przeszłości. W takich wypadkach muszę baczyć na zostawienie dobrego przykładu synowi memu i pozostać punktualnym w interesach, jak wypada pomiędzy uczciwymi ludźmi.
Kochana pani wyznać muszę, że nie uprawiam rolnictwa, a nawet i rybołówstwa, chociaż wiem, że mnie te zajęcia czekają na obcym brzegu. Krótkie chwile, w których mogłam oderwać się od domowych zajęć, poświęcać musiałam rozpisywaniu listów do mej rodziny. Sądzę bowiem, kochany panie Copperfieldzie sądzę bowiem, że wybiła godzina zapomnienia i przebaczenia wzajemnych uraz. Rodzina moja winna wyciągnąć dłoń do pana Micawbera, a pan Micawber winien dłoń wyciągnąć do mojej rodziny! Przyszła chwila, w której lew i jagnię z jednego pić będą źródła.
Tak właśnie mylę się może, prawdopodobnie nawet się mylę, lecz osobiście odnoszę wrażenie, że strach mej rodziny przed tym, że mąż potrzebował wciąż pieniężnych zasiłków, stworzył przepaść pomiędzy rodziną moją a panem Micawberem. Przypuszczam przypuszczam, że niektórzy członkowie rodziny mojej bali się, aby mąż mój nie wymagał od nich ich nazwiska. Nie mówię tu o zapraszaniu na chrzestnych rodziców, lecz o podpisach i poręczycielstwie.
O, nie, mój mężu nie rozumiałeś ich nigdy i oni cię nie rozumieli!
W ostatnich czasach coś ją szczególnie musiało zaniepokoić. Wyjeżdżała parę razy z Londynu, nie mówiąc mi dokąd, parę razy wychodziła wczesnym porankiem, a późnym wieczorem dopiero wracała. Wczoraj jeszcze, i pomimo projektowanej na dziś jazdy, wróciła o północy. Znasz ją i wiesz, jak jest wytrwała. Nie mówi mi ani słowa o swych kłopotach.
Z prawdziwą radością donieść pani mogę, panno Wickfield że ojciec pani czuje się znacznie lepiej. Pozbawiony zmory, co go od tak dawna uciskała i dręczyła, wraca do sił z każdym dniem. Może już nawet skupić osłabiony swój umysł i udzielać nam pewnych wyjaśnień i wskazówek, bez których nie doszlibyśmy do ładu w iście zawiłych nieraz sprawach. Ale do rzeczy.
Niejednokrotnie, wierz mi, proszę Pewna jestem powodzenia, a pewność tę opieram na przychylności, jaką mi okazują mieszkańcy naszego miasta. Zrozum mnie, proszę. Nie potrzebujemy wiele. Mogę wydzierżawić nasz stary, kochany dom, sama zaś otworzę szkołę. Będę zadowolona i użyteczna.
Wszystko w porządku, trzy tysiące sama odebrałam. Tysiąc przeszło na kancelarię Trota, a dwa mam u siebie. Gdy wszystko było stracone lub gdy za stracone uważałam, wolałam o tym przemilczeć, chowając je na czarną godzinę. Chciałam cię zresztą wypróbować, Trot, ciebie i Dicka. Zachowaliście się szlachetnie, odważnie, byliście pełni delikatności i oddania. Tss! Nie mówcie do mnie. Nerwy mi się rozstroiły.
Biedak! Wszystko przyjął na siebie! Napisał do mnie list szalony, oskarżając się o zawiedzenie mego zaufania, o złodziejstwo po prostu i tak dalej. Otrzymawszy list ten, pojechałam do niego, poprosiłam o świecę i w jego obecności spaliłam ów list, zlecając mu, by się postarał wybawić, jeśli się jeszcze da, i mnie, i siebie, a zwłaszcza by się opamiętał i oszczędzał przez wzgląd na córkę. Tss! Mówię wam, jeśli które z was piśnie słówko, uciekam.
Więc ile mu damy, wliczając naturalnie w to powyższą sumę? Agnieszko, duszko, pomożesz mi potem policzyć. Co? Pięćset. Prawda?
Tak jest, istotnie.
Nic nie możecie. Dziękuję wam serdecznie. Trot, dziecko moje. Pusta to groźba! Niechże pan i pani Micawber wrócą; nie mówcie tylko do mnie ani słowa.
O dziewiątej. Powiem ci wówczas wszystko.
Tak.
Zmarł tego wieczoru, gdyśmy jeździli do Canterbury?
Czytałeś pan?
Że mu to sam odwiozę. Mam jeszcze czas pojechać do Yarmouth i wrócić, zanim odpłyniecie. Myślę o nim często, myślę o samotności, w jakiej tam pozostaje. Odwiozę mu list Emilki, a na odjezdnym będziesz pan mógł powiedzieć jej, żem to uczynił. Przyrzekłem mu spełnić jego zlecenie, niechże je w zupełności wypełnię. Nie mam teraz zresztą żadnego zajęcia, miejsca sobie znaleźć nie mogę, dziś jeszcze wieczorem pojadę.
Znane mi?
Cyt! Tak, istotnie, przytrafiło mu się coś, o czym oznajmić muszę jego matce. Zastałem panią Steerforth w domu?
Śmierć, Rozpacz, Okrucieństwo, Miłość odrzekłem
Pogodziliście się tedy?
Wypowiem raz przecie, co mam na sercu Nie mieszaj się, proszę, w nie swoje sprawy! A ty, dumna matko dumnego a wiarołomnego syna, patrz na mnie, jęcz i przeklinaj dziedzictwo swe, jęcz nad swym własnym odbitym w nim zepsuciem, jęcz nad stratą jego, nad moją jęcz zgubą.
Mówiłam że powiem wszystko, nic mnie już wstrzymać nie zdoła. Milczałam dotąd, przez długie milczałam lata, teraz na mnie kolej mówić. Kochałam go stokroć więcej, niżeś go sama kochała! Kochałabym go, nie prosząc nawet o wzajemność. Jeślibym została jego żoną, jak niewolnicę nagiąłby mnie do swych fantazji, za słowo jedno, całe bym mu, bez wahania, oddała życie! Któż to lepiej ode mnie wiedzieć może? Tyś była wymagająca, dumna, samolubna. Moje kochanie zdeptać mogło całą twą nędzną czułostkowość.
...nie może być zapomniana w podobnej nawet chwili, spójrz pani na tę nieszczęsną, chociaż tak, jak gdybyś ją tu po raz pierwszy dopiero widziała, i śpiesz jej z pomocą.
I ja też
Słowa twe, Emmo, w danej chwili są mi rozkazem. Wiem, że nie jestem i nie będę ciężarem twej rodziny, lecz nie chcę, by członek takowej, który przyjazną do mnie dłoń wyciąga, odszedł z niczym.
I znów mylisz się, mój mężu nie doceniasz sił własnych. Więzy pomiędzy tobą a Albionem wzmogą się przez ten krok, któryś przedsięwziął, a również zadzierzgną się i nowe.
Nie sądzę, mężu Położenie męża mego, kochany panie Copperfieldzie, wychodzi z ram powszedniości. Mąż mój udaje się w odległe krainy z tym, by zostać tam od razu zrozumianym i ocenionym. Otóż pragnę, by się oparł stanowczo na kotwicy przyszłości, mówiąc sobie: „Ziemię tę podbić muszę, zaszczyty, bogactwo, wpływowe i przodownicze stanowiska, wszystko to mi się z prawa należy”.
Piję za waszą pomyślność. Niech wam Nieba wszelkim błogosławią powodzeniem.
Bardzo być może Nic o tym panu nie mogę powiedzieć.
Chcę się z nim zobaczyć.
Doskonale i wszystko idzie mi jak z płatka.
Tak mi Boże dopomóż Czcigodny Horacjusz pobłogosławił mój związek z Zofią w Devonshire. Ale oto i ona we własnej osobie, tam za firanką.
Na honor, gdybyś widział, jak na odgłos dzwonka zmykały, zabierając szpilki, co im powypadały w zabawie z warkoczy. Sprowadź je tu, kochanie.
A tak! Mieszkanie zaś całe składa się z trzech pokoików, jednak, dzięki przemyślności Zofii, każdy ma wygodny kącik. Tu, w tym pokoju, sypiają dwie.
Dziękuję ci, mój drogi!
Poczciwy Copperfieldzie jestem najszczęśliwszy z ludzi! Pracuję co prawda ciężko, grzebię się ustawicznie w ustawach, wstaję co dzień o piątej rano, ale co tam. W dzień trzymam moje dziewczątka w ukryciu, ale wieczory to już mamy dla siebie. Szkoda, że odjeżdżają za parę dni, ale otóż i one: pan Copperfield, panna Karolina, panna Sara, panna Luiza, Margaret, Lucy...
Niech pan daruje mimo to zmuszony jestem spytać: jak godność pańska?
Mieszkam o parę mil od Bury St. Edmunds Żona moja odziedziczyła po ojcu małą własność ziemską i udało mi się wyrobić sobie w okolicy wcale zadowalającą praktykę. Córka moja dorasta. Czy pan uwierzy nie dalej jak w zeszłym tygodniu matka musiała aż dwie zakładki odpuścić w jej sukience. Tak, tak, czas płynie, płynie!
Tak właśnie tak właśnie. Ożenił się z młodą i posażną dziedziczką w naszej okolicy. Biedaczka!... I ta ciągła praca umysłowa nie męczy pana?
W przyszłym znajdą zapewne, co im się należy lecz czymże się obecnie, w doczesnym życiu odznaczają?
Tak, panie! Zrazu opierała się, wybuchały gwałtowne sprzeczki, sceny, teraz: cień kobiety. Odkąd bratu, powiem to panu w zaufaniu, siostra przybyła w pomoc, zgięli ją, ogłupili do ostateczności.
Toteż nie cieszą się oni ogólną sympatią, że zaś każdego, kto im nie wtóruje, skazują na wieczne zatracenie, potępieńców nie brak w naszej okolicy. Żona moja utrzymuje właśnie, że czym kto wojuje, od tego ginie. Wszyscy się od nich odwrócili, zostali sami ze swą żółcią i nieubłaganą srogością. A teraz wróćmy do uprzedniej rozmowy. Jakże tam z tą umysłową pracą? Nuży pana, kochany panie Copperfieldzie? Musisz ciągłej potrzebować podniety?
W takim razie jadę jutro rano Już bym tam był, gdyby mi nie było pilno kogoś innego powitać.
Ją zastaniesz piękną, dobrą, rozumną, poświęcającą się jak zawsze. Gdybym znała silniejsze słowa pochwały, użyłabym ich w zastosowaniu do niej.
Nie wątpię o tym Pytam, czy się nie znalazł ktoś godny jej ręki i serca, gdyż inaczej, wiem o tym, Agnieszka nie oddałaby ni ręki, ni serca.
Tego ci nie mogę powiedzieć, Trot Może i tak powiedziałam za wiele. Agnieszka nie zwierzała mi się nigdy, są to własne moje domysły...
Sama mi to Agnieszka powie Siostrą mi była zawsze, posiadała całe me zaufanie i zaufaniem wypłaci mi się zapewne.
A ja, Agnieszko, jakże się cieszę!
Wszystko?
Wszystko, co dobre, łatwe ci się zdaje, wiem to.
Każdy szczegół przypominający mego brata miły mi był, nawet te klucze dźwięczały na nutę starych wspomnień.
Lecz i ty sam, kochany Trotwood, nie wiesz, czym jest i była, ile przeżyć, ile przewalczyć, przeboleć musiała. Kochane dziecko!
Niewiele się da powiedzieć, chociaż wiele się przecierpiało. Wyszła za mnie wbrew woli ojca, który się jej wyrzekł. Błagała o przebaczenie przed urodzeniem Agnieszki. Twardy to był człowiek, matka umarła od dawna, odepchnął korzącą się córkę. Zranił ją śmiertelnie.
Odtąd często w myśli mojej zjawiałaś się, jak w owej chwili, z podniesioną w górę ręką. Wyżej, zawsze wyżej! Tyś mnie wiodła wyżej.
Nie to tylko. Wówczas już dostrzegłem coś dziwnie słodkiego i rozważnego w tobie i w całym twym otoczeniu, coś, co gdzie indziej przedzierzgnęłoby się w smutek, tu zaś było słodyczą samą.
Nie... O, nie!
Kobieca! Żartujesz chyba!
Niewątpliwie najszczęśliwszą Tak przynajmniej sądzę. Mogężmogęż
A jednak od niego samego Pomiędzy tymi, których jak magnes pociąga gwiazda mego powodzenia, znajduje się i Creakle. Upewnia mnie właśnie o czułych uczuciach, które przechował dla swego byłego ucznia. Uspokój się, nie jest już nauczycielem! Emeryt, został miejskim urzędnikiem w Middlesex.
Przeczytaj no list jego! Pełen tkliwości dla czarnych jak piekło zbrodniarzy. Czułość jego dopiero teraz godne sobie znalazła ujście.
Dziękuję, o, dziękuję panu! Lepiej niż kiedy bądź. Poznałem wszystkie błędy i nieprawości moje i lżej mi na duszy.
Panie! Ośmielę się zauważyć, że jest tu ktoś, kogo, jeśli mnie wzrok mój nie myli, znałem dawniej. Otóż przyda się może panu temu wiadomość, że wszystkie błędy i przewinienia moje przypisuję temu zwłaszcza i temu tylko, że służąc młodym paniczom, nie miałem siły oprzeć się im i dałem sobą powodować. Niech słowa moje nie obrażają tu obecnego dżentelmena. Ostrzegam go we własnym jego interesie, sam poznawszy swe grzechy, pragnę, aby się i obecny tu dżentelmen opamiętał i żałował za zło, w którym brał udział.
Dziękuję panu, z przeproszeniem pańskim. Żegnam panów, życząc im i ich rodzinom opamiętania i skruchy za grzechy.
Najpokorniej dziękuję! Niespokojny o nią jestem. Źle jest z moją matką, źle...
Panie! Znałeś mnie pan z dawien dawna i wiesz, że mimo zdrożności moich zawsze byłem pokorny wśród pysznych, cichy i łagodny wśród gwałtownych, a pan, panie Copperfieldzie, gwałtownym względem mnie nieraz, pamiętam, bywałeś. Raz uderzyłeś mnie w twarz... Pamiętasz pan?
Ale, wyborna była, panie, dopiero w sądzie, występując jako świadek. Postawili ją, pamiętam, na krześle. Ten, broniąc się w Southampton, uderzył ją, zranił, nic nie pomagało! Uczepiła się go, mówię panu, jak ćma i nie puściła, dopóki go nie pojmano. Uczepiła się go, wpiła się po prostu w niego, policjanci zaledwie oderwać ją zdołali. A świadczyła! Wszyscy pokładali się od śmiechu! Upewniała, że jeśli byłby nawet Samsonem, jeszcze by go pojmać zdołała. Cha, cha! Nie wątpię o tym.
Życzę, aby i wierzchowiec twój podzielał to zdanie Tymczasem spuścił ogon i uszy, czekając u wrót, i wygląda tak, jak gdyby wolał wrócić do stajni.
Aha! Ambicja, lubowanie się w sławie i tak dalej, i tak dalej! Wiemy, wiemy!
Tak, Trot, trwam.
I jej, i jej wybranemu
Więc czemuż mi się nie zwierzysz ze swej tajemnicy, Agnieszko, kochana Agnieszko?
Nawet gdy ją kochałem, brakowało mi czegoś do szczęścia, nie byłbym szczęśliwy bez dodatku twej przyjaźni! A gdy straciłem Dorę, cóż bym począł bez ciebie, Agnieszko?
Kochałam cię przez życie całe.
Głupstwo!
Chciała, mówiła, coś ci pozostawić. Czy się domyślasz, co?
Abym zajęła opróżnione przez nią miejsce.
Sam, pani
Obiecałem Emilce, obiecałem. Lata płyną, człek się starzeje, gdybym się ociągał, nie wybrałbym się może nigdy. A zawsze myślałem, że przecie kiedyś przyjadę i raz jeszcze przed śmiercią zobaczę panicza i panią, i szczęście wasze, i dzieci wasze...
Długo, sam dowiedziawszy się, nie mówiłem jej Żyliśmy na odludziu, były tam pyszne drzewa i kwiaty. Róż pełno. Aż na dach się pięły. Raz tedy pracowałem w polu, a tu nadchodzi podróżny, jak raz z naszych stron, z Norfolk czy Suffolk. Zatrzymaliśmy go, zaprosili do siebie, tak, osada cała ugościć go pragnęła. Miał z sobą stare gazety, opisy burz i huraganów, przypadków zaszłych na morzu. Stamtąd musiała się dowiedzieć. Wróciwszy wieczorem do domu, poznałem to od razu.
Nie wiem, nie umiem powiedzieć, patrząc na nią ciągle. Twarz blada ściągłaściągła twarz
A pani Gummidge?
Dygnitarzem? Co znowu!
Aha! Miło mi widzieć pana, panie Copperfield. Pan w żałobie! Czas leczy wszelkie rany.
Opowiem wówczas wiele, wiele ciekawych rzeczy.
Oprócz piękności. Prawda! Nieszczęśliwe to było wyjście za mąż, za tego włóczęgę. Cóż chcesz, oślepiły ją otaczające go blaski. Ha! Teraz wzięliśmy ją do siebie, staramy się pozbyć łotra i rozweselać biedaczkę.
Ależ skąd A więc będzie, jak chciałeś. Nawet gdyby mieli mi naubliżać, jakoś to zniosę. Robię to dla ciebie. Trochę mi nieswojo tak bez ogródek proponować pieniądze, ale z drugiej strony, niejedna bogobojna księżna z najlepszego towarzystwa za trzydzieści tysięcy franków chętnie posunęłaby się do gorszych nikczemności niż odesłanie siostrzenicy do Paryża. Zresztą, cała przyjemność po mojej stronie, i to podwójna, bo potrzebując ode mnie przysługi, musiałeś wreszcie pozwolić, bym cię odwiedził. Czy będziemy się częściej widywali, jeśli się ożenię? Chciałbym, żebyś mój dom uważał za swój własny.
Nie od tej samej osoby! Panicz sobie żartuje, widać przecież, są prawie że jednakowe, tyle że w jeden wprawili rubin, ale na obydwu jest ten orzeł, i inicjały w środku też takie same.
Nie, jeśli o to chodzi i chcesz znać moje zdanie, ona nie wierzy w to ani trochę. Sama powiedziała mi, że wspominałeś jej siostrzenicy o rozstaniu. Wątpię nawet, czy bierze na serio twoje obecne małżeńskie zamiary.
Gdybym wiedział, czym się to skończy, wcale bym cię nie posyłał. Ale teraz, po takim fiasku, już nawet nie mogę tam nikogo wyprawić.
Dajże pokój, Anno złota, po co wypierasz się rzeczy, o których wiem już przynajmniej od trzech lat! Nie widzę w tym nic złego, wprost przeciwnie. Na przykład tamtego wieczoru, kiedy ona nalegała, żebyście nazajutrz poszły razem do pani Verdurin, pewnie przypominasz sobie, o czym mówię...
Może i byłam z Albertyną w Buttes-Chaumont, ale co w tym złego, czy to jakieś szczególne miejsce?
Miły jesteś Teraz wiele osób bywa u jej matki, która zresztą ma dość taktu, by chorować przez trzy czwarte roku. Mówią, że ta mała jest raczej przyjemna. Wszyscy wiedzą, jak bardzo lubiliśmy Swanna. Więc i to przyjmą za rzecz oczywistą.
U nas także bywał, nawet na obiedzie Pamiętasz przecież, Oriano. Nad wyraz porządny człowiek był z pani ojca. I znać było po nim od razu, że z dobrej rodziny. Zetknąłem się zresztą kiedyś z jego rodzicami. Zacni ludzie, i rodzice, i syn!
Nie mówię, że nie był dowcipny, mówię, że nie był żywiołowy
W „Le Figaro”, jest pan pewny? To by mnie bardzo zdziwiło. Każde z nas ma swój egzemplarz „Le Figaro”, więc jeśli jedno coś przeoczy, drugie to zauważy. Prawda, Oriano? Tam nic takiego nie było.
...zaczepił jakiegoś wieśniaka i powtórzył mu słowo w słowo pytanie swojego brata: „A ty, skąd jesteś?” „Ja jestem z Laumes”. „Z Laumes? No, to jestem twoim księciem”. Chłop popatrzył na wygolone oblicze Błażeja i powiada: „Nie może to być. Pan jest Brytaniec”.
Nie chodzę teraz do teatru. Straciłem przyjaciółkę, którą bardzo kochałem.
Nie chciałam, żebyś się tym gryzł.
Cóż, jeśli to się zdarzyło po jej wyjeździe, nie mogę nic o tym wiedzieć. Ona pewnie czuła wtedy, że utraciła twoje zaufanie i nie odzyska go już nigdy.
Nie, to wyszłoby niezręcznie. Sama wizyta była przeprosinami. Twojej babce by się to spodobało. Około drugiej księżna spytała przez lokaja, kiedy mam swój dzień wizyt. Powiedzieli jej, że właśnie dziś, więc weszła na górę.
Nie, nie sądzę. Myślę raczej, że jej ciotka tego od niej zażądała, bo miała jakieś plany co do niej i tego drania; wiesz, o kim mówię, o młodym człowieku, którego przezywałeś Jużpomnie. Kochał się w Albertynie i poprosił o jej rękę. Widząc, że niepilno ci się z nią żenić, zaczęli się obawiać, że ta dziwna, przedłużająca się wizyta u ciebie zniechęci go w końcu do małżeństwa. Pani Bontemps, na którą on przez cały czas naciskał, wezwała ją do siebie. Albertyna była przecież zależna od wujostwa, więc kiedy zrozumiała, że musi wybierać między wami dwoma, zdecydowała się porzucić ciebie.
Ależ nic nie pojąłeś z tego listu. Osobą, z którą miała się spotkać Albertyna u pani Verdurin, nie była wcale przyjaciółka panny Vinteuil, tylko ów narzeczony, Jużpomnie. Co do uczuć rodzinnych, gdy o nich wspomina, na myśli ma właśnie tego durnia, swego siostrzeńca. Nie można wykluczyć, że Albertyna w ostatniej chwili dowiedziała się o przyjeździe panny Vinteuil, pani Verdurin mogła dać jej o tym znać. Z pewnością chętnie zobaczyłaby się z przyjaciółką panny Vinteuil, by odświeżyć miłe wspomnienia; ty także byłbyś się ucieszył na wieść, że Elstir będzie w domu, do którego wybierasz się z wizytą; ale tylko tyle, nic więcej, a być może mniej. Otóż jeśli Albertyna, upierając się pójść do pani Verdurin, nie chciała ci wyznać przyczyny, to dlatego jedynie, że miała się tam odbyć próba, na którą zaproszono wybranych gości, a wśród nich tego siostrzeńca, którego poznałeś w Balbec, którego pani Verdurin żeniła z Albertyną i chciała, żeby się rozmówili. Och, był z niego ładny gagatek... A zresztą, po co wdawać się w szczegóły. Jeden Bóg wie, jak lubiłam Albertynę i jakie z niej było dobre stworzenie, ale niestety po przebyciu tyfusu (na rok przed początkiem naszej znajomości) zrobiła się strasznie narwana. Ni stąd, ni zowąd oświadczała, że czegoś tam ma po dziurki w nosie, rzucała to w diabły bez chwili zastanowienia, a potem sama nie wiedziała, co ją napadło. Pamiętasz, co się zdarzyło w roku twojego pierwszego przyjazdu do Balbec? Pewnego pięknego dnia sama sobie wysłała depeszę, w której wzywano ją rzekomo do Paryża. Ledwo zdążyłyśmy zapakować jej kufry. Otóż nie miała żadnych powodów, by wracać. Te, które podawała, były fałszywe. W Paryżu mogła się tylko zanudzić na śmierć. Cała nasza banda zostawała w Balbec. Sezon gry w golfa jeszcze trwał i nawet rozgrywki o wielki puchar, na które tak czekała, nie były zakończone. Miała zwycięstwo w kieszeni, gdyby zechciała na nie poczekać raptem tydzień. I cóż, dała dyla. Wiele razy z nią o tym rozmawiałam. Sama nie miała pojęcia, dlaczego postanowiła uciec. Raz mówiła, że z tęsknoty (u niej tęsknota za Paryżem, uwierzyłbyś? dobre sobie!), to znowu, że obrzydło jej Balbec, bo ciągle czuła, że ktoś się z niej za plecami śmieje.
To nic. Kelner! Na początek barwena dla pani, dla mnie risotto.
Skądże. Tamten ożenił się z siostrą wielkiego księcia N.
Toż to właśnie pani de Villeparisis, z pierwszego męża księżna dHavré, piękna jak anioł, przewrotna jak szatan, doprowadziła mojego ojca do szaleństwa, zrujnowała go i nie oglądając się, porzuciła. Choć postąpiła z nim jak ostatnia zdzira i przez nią musiałam razem z całą rodziną cierpieć niedostatek w Combray, teraz, kiedy ojciec już nie żyje, pocieszam się, że kochał najpiękniejszą kobietę swoich czasów. Nigdy jej nie widziałam, a mimo wszystko sprawiłoby mi to wielką przyjemność...
To właśnie ona.
Oto cnota nagrodzona. Małżeństwo jakby z zakończenia powieści pani Sand.
Ależ tak, zwykłą kokotę. Kiedyś, przy okazji, powiem ci więcej... Znam parę szczegółów, które zainteresują cię ze względów rodzinnych.
Ostatnio odbyłem nawet podróż w towarzystwie rodzonego brata księcia de Guermantes, pana de Charlus. Sam nawiązał rozmowę, a to dobry znak, świadczący o tym, że nie jest nadętym bufonem i zarozumialcem. Cóż, słyszałem, co o nim mówią. Ale w takie rzeczy z zasady nie wierzę. Nigdy nie wtykam nosa w prywatne sprawy innych ludzi. Zrobił na mnie wrażenie człowieka wrażliwego, o wielkiej kulturze osobistej.
Masz rację, i zważywszy wszystko, pewnie lepiej dla niego, że nie doczekał tej chwili.
Widać nie aż tyle, skoro trzeba mu było cudzych. Ale cóż ta kobieta ma takiego w sobie, co po dziś dzień trzyma przy niej dawnych kochanków? Wydała się za pierwszego, potem za trzeciego z nich, drugiego wyciąga teraz nieomal z grobu, żeby zrobić go świadkiem na ślubie własnej córki, którą miała z tym pierwszym albo z jeszcze innym, bo niepodobna się ich wszystkich doliczyć
Nie orientuję się, kogo ty masz na myśli...
Mam trzech papieży w rodzinie i prawo noszenia się czerwono z racji tytułu kardynalskiego; siostrzenica kardynała, mojego wujecznego dziadka, wniosła memu dziadkowi tytuł diuka, który substytuowano. Widzę, że moje metafory zostawiają cię głuchym, a historia Francji obojętnym. Zresztą ten urok, jaki wywierają na mnie młode osoby, które mnie unikają, ze strachu rozumie się, bo jedynie szacunek zamyka im usta i nie pozwala im krzyczeć, że mnie kochają, ten urok wymaga u nich znamienitej rangi społecznej. A i tak ich udana obojętność może mimo to mieć wręcz przeciwny skutek. Głupio przeciągana mierzi mnie. Dam ci przykład zaczerpnięty w klasie, która ci będzie bliższa. Kiedy odnawiano mój pałac, nie chcąc wzniecać zazdrości między damami z mitrą, które walczyły o to, aby móc opowiadać, żem u nich mieszkał, przeniosłem się na kilka dni do „hotelu”, jak się to nazywa. Znając jednego ze służących, wskazałem mu interesującego małego „strzelca”, który się okazał oporny na moje propozycje. W końcu, przywiedziony do ostateczności, aby mu dowieść, że moje intencje są czyste, ofiarowałem mu śmiesznie wysoką sumę jedynie za to, aby przyszedł na pięć minut porozmawiać do mojego pokoju. Czekałem na próżno. Nabrałem wówczas do niego takiego wstrętu, żem wychodził służbowymi schodami, aby nie musieć oglądać gęby tego małego ladaco. Dowiedziałem się później, że nie dostał żadnego z moich listów: wszystkie przejęto! Pierwszy list skręcił służący, który był zazdrosny; drugi portier nocny, który się kochał z młodym „strzelcem” i sypiał z nim o godzinie, w której Diana wstaje. Mimo to mój wstręt przetrwał i choćby mi przyniesiono tego boya na srebrnym półmisku, odepchnąłbym go ze wstrętem. Ale patrz, co za nieszczęście: wdaliśmy się w rozmowę o rzeczach serio i teraz przepadło dla nas to, na co liczyłem. Ale mógłbyś mi oddać wielkie usługi, służyć mi za pośrednika... Chociaż nie, sama ta myśl wróciła mi jurność, czuję, że nic nie jest skończone.
A! To także człowiek, który dałby szczęście kobiecie. Tak, tak, choć są na świecie bogacze i biedacy, to nie zmienia natury w człowieku. Baron i Jupien to ten sam rodzaj ludzi.
Och, Boże, co za okropność, gdyby on bodaj podejrzewał! Ale w tym względzie nie mam żadnych obaw.
A! znałam bardzo dobrze jej matkę, była urocza, bardzo inteligentna. Pocóż ona wyszła za wszystkich tych ludzi, których ja nie znam? Powiadasz, że się nazywa Chaussepierre?
Mam dla niego nadzieję, że znajdzie łatwo młodsze osoby, kiedy ma ochotę prosić o złe rady, a zwłaszcza wprowadzić je w czyn. Ale jeżeli nie zamierza popełnić nic gorszego niż książkę!...
Jakto, pani Molé bywa tam? A, to robota Mémé! Zawsze się tak kończy z temi domami. Pewnego dnia wszyscy zaczynają tam chodzić, i ja, która dla zasady uprawiałam dobrowolną abstynencję, nudzę się wreszcie sama w swoim kącie.
A, dobrze pan robi, że mi pan mówi o nim wybacz mi Froberville
Brat pani de Villeparisis?
To lekarze tak mówią; znam ludzi, którzy mieli odrę cztery razy. Słowem, ostrzegłem panią.
Nie wiem, ale jeżeli ci nie zależy absolutnie na diuszessach (tytuł diuszessy jest dla arystokracji jedynym, który oznacza rangę szczególnie świetną, tak jakby lud powiedział pryncesa), jest tam w innym rodzaju, pierwsza panna służąca pani Putbus.
Szalenie Giorgione! Och, gdybym miał czas zostać w Paryżu, co za wspaniałe rzeczy byłyby do zrobienia! A potem, przechodzi się do innej. Bo miłość, widzisz, to jest skończona blaga, wyleczyłem się już z tego.
Uważa pan?
Słowem widzę oto młodego człowieka wykształconego, który czytał, który wie co to jest Balzac. I tem większą przyjemność sprawia mi, że spotykam te zalety tam gdzie się one stały najrzadsze, u kogoś z mojej sfery, u jednego z naszych ciągnął baron arystokracja to znaczyło najlepsi, inteligencją, sercem. I oto pierwszy z naszej sfery, który wie, co to Wikturnian dEsgrignon! Niesłusznie mówię pierwszy. Jest jeszcze Polignac, i jest Montesquiou, dodał p. de Charlus, wiedząc że to podwójne zestawienie do reszty upoi margrabinę. Zresztą, synowie pani mają się w kogo wdać, ich dziadek po kądzieli miał sławną kolekcję osiemnastowieczną. Pokażę panu moją, jeżeli mi pan zrobi tę przyjemność, aby zajść do mnie którego dnia na śniadanie; rzekł do młodego Wikturniana. Pokażę panu ciekawe wydanie Gabinetu starożytności, z poprawkami ręką Balzaka. Miło mi będzie skonfrontować dwóch Wikturnianów.
Nie podobał! Jedno z arcydzieł naszej epoki, równe księżnej de Châteauroux Nattiera, zresztą kuszące się o utrwalenie nie mniej majestatycznej i zabójczej piękności. Och, ten błękitny kołnierzyk! Można powiedzieć, że nigdy Ver Meer nie namalował materji bardziej po mistrzowsku. Nie mówmy tego zbyt głośno, aby Swann nie napadł na nas, chcąc pomścić swego ulubionego malarza, mistrza z Delft.
Czy pamiętam, drogi Mémé, a stary wazon chiński, który ci przywiózł Hervey de Saint-Denis, widzę go jeszcze! Groziłeś nam, że się wyniesiesz na stałe do Chin, taki byłeś zachwycony tym krajem; już wówczas lubiłeś dalekie włóczęgi. Och, ty byłeś specjalny typ; można powiedzieć, że w niczem nie miałeś gustów takich jak inni...
Ależ, Błażeju; dobry wieczór Palamedzie jeżeliście postanowili spędzić noc tutaj, lepiej żebyśmy zostali na kolacji. Trzymacie nas obie z Marją na nogach od pół godziny.
Oriana doprawdy spadła na ostatni szczebel Nie rozumiem, że Błażej pozwala jej mówić z taką dOrvilliers. To pewna, że mój mąż nie pozwoliłby mi na to.
No, Oriano, bez przemów.
Ale... nie, jeśli nie potrzebujesz mnie koniecznie.
Czy nie dałoby się odłożyć tego do jutra? Doprawdy, trudno mi...
„Dzień był gorący, panie marszałku, było trzydzieści stopni!”
„Przeszło czterdzieści lat, panie marszałku! Pod Aspem wysłużyłem złoty medal. Byłem także pod Lipskiem, mam kanonierski krzyż, pięć razy byłem śmiertelnie ranny, ale teraz już koniec, na amen. Lecz co za szczęście i radość, iż doczekałem dnia dzisiejszego. Co mi tam śmierć, gdy odnieśliśmy wielkie zwycięstwo, a cesarzowi została przywrócona jego ziemia!”
Sam pewno nie wiedział, dlaczego wydał taki rozkaz. Tak mu się z rozpaczy wymówiło, żeby wyglądało, że się coś robi. Potem przez dość długą chwilę staliśmy w pogotowiu, następnie czołgaliśmy się po torze kolejowym, bo pokazał się jakiś aeroplan, a szarże wrzeszczały: „Alles decken! Decken!” Okazało się, oczywiście, że to nasz, ale już go artyleria przez pomyłkę zaczęła ostrzeliwać. Więc wstaliśmy, ale znikąd żadnego rozkazu. Aż tu wyrwał się jakiś kawalerzysta i jeszcze z daleka krzyczał: „Wo ist Bataillonskommando?” Komendant batalionu wyjechał mu na spotkanie, tamten podał mu jakieś pismo i pędził dalej na prawo. Batalionskomendant czytał sobie po drodze to pismo i raptem jakby zwariował. Wyrwał szablę i pędził ku nam. „Alles zurück! Alles zurück!”
Więc gramy dalej. Po pięć, po dziesięć?
Siódemka czerwień Każdy stawia piątkę, a karty rozdaje się po cztery. Ruszajcie się i nie marudźcie.
Also, meine Herren są to informacje tajne, dotyczące nowego systemu szyfrowania depesz w polu.
Ten nowy system jest bardzo prosty Osobiście otrzymałem od pana pułkownika nową książkę i informacje.
A nam diabli do tego, panie kadecie Nie ma wątpliwości, że system, o którym mówiłem i który panom objaśniałem, jest jednym z najlepszych, można nawet powiedzieć niedoścignionym. Wszystkie oddziały kontrwywiadowcze sztabów nieprzyjacielskich mogą się kazać wypchnąć trocinami. Choćby medytowały, nie wiem jak, nie przeczytają takiego szyfru. Tu jest coś zgoła nowego. Szyfry te nie mają sobie podobnych.
Niedługo będziemy w Rabie Meine Herren! Szeregowi dostaną dzisiaj po 15 dekagramów salami. Pół godziny odpoczynku.
Co panu, panie oberlejtnant?
Przecież ja, panie oberlejtnant, zaraz się pana pytałem przez telefon, czy chce pan oba tomy od razu, a pan mi też odpowiedział tak samo jak teraz, żebym sobie swoje rozumy zostawił dla siebie. „Kto by się tam, mówił pan, objuczał książkami”. Więc pomyślałem sobie, że jeśli takie jest pańskie mniemanie, to inni panowie będą mieli zdanie podobne. Pytałem także naszego Vańka, bo on ma już doświadczenie frontowe. Odpowiedział mi, że początkowo wszyscy panowie oficerowie myśleli, że wojna to taka bujda na resorach, i każdy z nich wiózł z sobą całą bibliotekę, jakby się wybierał na letnie mieszkanie. Od arcyksiężniczek otrzymywali w prezencie całe zbiorowe wydania różnych poetów, a książki były takie ciężkie, że pucybuty uginali się pod nimi i przeklinali dzień swego narodzenia. Vaniek mówił, że z tych książek w ogóle nie było żadnej pociechy, o ile chodzi o skręcanie papierosów, bo wszystkie były drukowane na papierze grubym i ładnym, a znowuż w latrynie, panie oberlejtnant, to by sobie człowiek takimi poezjami zdarł z przeproszeniem cały zadek. Na czytanie nie było czasu, bo stale trzeba było uciekać, więc książki wyrzucano, gdzie popadło, a potem nastał już taki zwyczaj, że jak tylko dała się słyszeć kanonada, pucybut od razu wyrzucał wszystkie książki rozrywkowe. Gdy to usłyszałem, postanowiłem jeszcze raz zwrócić się telefonicznie do pana, żeby wiedzieć dokładnie, co trzeba zrobić, a pan mi odpowiedział, że jak mi coś zasiędzie w moim idiotycznym łbie, to nie ustąpię, dopóki nie dostanę po pysku. Więc do kancelarii batalionu zaniosłem tylko pierwsze tomy tej powieści, a egzemplarze drugiego tomu zostawiłem tymczasem w naszej kancelarii kompanii. Myślałem, że jak panowie oficerowie przeczytają tom pierwszy, to im się wyda potem drugi niby z czytelni, ale raptem przyszedł rozkaz, że jedziemy, i telefonogram, że wszystko niepotrzebne ma być złożone w magazynie pułku. Więc jeszcze zapytałem Vańka, czy uważa, że drugi tom tej powieści jest niepotrzebny, a on mi odpowiedział, że od czasu smutnych doświadczeń w Serbii, na Węgrzech i w Galicji żadnych książek na wojnę się nie zabiera i że tylko te skrzynki po miastach, do których odkładano stare gazety dla żołnierzy, to jedynie dobry pomysł, bo z gazety można ładnie skręcić papierosa z tytoniu czy siana, co się akurat pali w okopach. W batalionie porozdawali już te pierwsze tomy owej powieści, a resztę kazałem zanieść do magazynu.
Wy, Balounie powinniście czuwać nad sobą samym, bo inaczej stracicie zaufanie do siebie i do swego losu. Nie powinniście przypisywać sobie tego, co jest zasługą innych. Ilekroć staniecie wobec takiego problematu jak ten, który pożarliście, musicie zawsze zadać sobie pytanie: w jakim stosunku do mojej osoby pozostaje pasztet z wątroby?
Mmmm, jakie dobre żarcie!
Co wy tam robicie, Balounie?
Posłusznie melduję, panie kadecie że żadnej agitacji tu nie prowadziłem.
Patrzcie no, Szwejku jak się obładował ordynans batalionu Matuszicz i jakie dobre rzeczy taszczy do wagonu sztabowego. Aż dziw, że się nie przewrócił na torach.
Posłusznie melduję, panie kapitanie, że zamiast po 15 deka węgierskiego salami szeregowcy otrzymali po dwie pocztówki. Proszę, panie kapitanie...
Panie kapitanie nam, starym żołnierzom, najlepiej służyć na froncie! Dzisiaj w Ministerstwie Wojny pęta się tych cywilów, inżynierów kolejowych, więcej niż psów... Tyle że mają egzamin jednorocznych ochotników... Zresztą pan za kwadrans jedzie dalej. Pamiętam dobrze, że w szkole wojskowej w Pradze pomagałem panu przy gimnastyce jako jeden ze starszego rocznika. Obaj mieliśmy kiedyś areszt, bo pan się też bił z Niemcami w swej klasiepan się też bił z Niemcami w swej klasie
No to na zdarNo to na zdar odpowiedział Sagner i wyszedł przed gmach dowództwa stacji.
To się pokaże Dopóki będzie taka szosa jak dotąd, to ręczę za wszystko.
Teraz pod nami jest Mars
Przejedź którego z nich, to nam poschodzą z drogi!
Więc ty nie zamkniesz gęby? Dwóch aniołów! Żwawo!
Jest to bezwarunkowo lepsze niż gdyby trzeba było powiedzieć prawdę o zasranym kadecie. Dyzenteria to sprawa bardziej honorowa niż taka pospolita przygoda.
Świadomość częściowo jasna, częściowo przyćmiona Ciało ogromnie wychudzone, wargi i paznokcie powinny być czarne... Już mam trzeci taki przypadek, że umierają u mnie ludzie na cholerę bez czarnych paznokci i warg.
Ei... ei... ne... ne De... de... de... deck... cke... cke
...13 marszbatalionu kompania 11.
To sprawa tajna
Ja się tylko jednego boję że przez tę Italię porcje będą mniejsze.
Italia, tak czy owak, kraj ładny Byłem kiedyś w Wenecji i wiem dobrze, że Włoch każdego nazwie świnią. Gdy się rozzłości, to wszystko dla niego jest „porco maladetto”. Nawet papież jest dla niego porco i „Madonna mia è porco”, „papa è porco”.
Jezus Maria!
Przyznać trzeba że w większości wypadków zapomniano o naszym dawniejszym stosunku do Italii także i w zadaniach szkolnych, że nie pamiętano o owych sławnych dniach naszych dzielnych i pełnych chwały wojsk oraz o zwycięstwach roku tysiąc osiemset czterdziestego ósmego i sześćdziesiątego szóstego, o których jest mowa w dzisiejszych rozkazach brygady. Co do mnie, to spełniałem zawsze swój obowiązek i jeszcze przed zakończeniem roku szkolnego, że tak powiem na samym początku wojny, zadałem uczniom temat: „Unsere Helden in Italien von Vicenza bis zur Custozza, oder...”
A skąd pewność, że nas właśnie nie zapędzą między włoskie góry Nasz pułk był już w Serbii, w Karpatach, włóczyłem kufry pana kapitana po różnych górach i dwa razy już je zgubiłem: w Serbii i w Karpatach podczas niezgorszego piekła. Kto wie, może po raz trzeci spotka mnie to samo we Włoszech. A co do tego żarcia na Południu... Wiesz, u nas w Górach Kasperskich robią takie małe kluseczki z tartych surowych kartofli, gotuje się je, nurza w jajku, posypuje tartą bułką, a następnie opieka się je na słoninie...
Mnie się, panie lejtnant, nie podoba na tym afiszu to, że ten żołnierz tak nieostrożnie używa powierzonej mu broni. Przecież on może ten bagnet złamać o mur, a w dodatku bez najmniejszej potrzeby, i na pewno byłby za to ukarany, bo ten Moskal podniósł ręce do góry i poddaje się. To jest jeniec, a z jeńcami trzeba się obchodzić porządnie, bo tak czy owak oni także są ludźmi.
Posłusznie melduję, panie lejtnant, że mam jednego brata.
Posłusznie melduję, panie generale, że podczas manewrów pod Piskiem, gdy szeregowcy rozłazili się po życie, to pan pułkownik Wachtl mówił nam, że żołnierz nie powinien myśleć ciągle o scheisserei, żołnierz powinien myśleć o walczeniu. I jeszcze melduję posłusznie, że nie ma po co chodzić do latryny. I tak się nic nie zrobi. Podług marszruty już na kilku stacjach mieliśmy dostać kolację, a nie dostaliśmy nic. Z pustym żołądkiem nie ma co pchać się do latryny.
Aber nein, ruht, ruht, nur weiter machen.
Nie kiwaj mi się tu, idioto i popraw się. Pozbądź się już raz tego obżarstwa i powiedz Szwejkowi, żeby się tu gdzie na stacji czy w okolicy rozejrzał za czymś dobrym do zjedzenia. Masz tu na to dziesiątaka. Wręcz go Szwejkowi, bo ciebie nie poślę. Ciebie wtedy dopiero poślę, gdy będziesz tak nażarty, że o mało nie pękniesz. Czyś mi aby nie zeżarł ostatniego pudełka sardynek? Mówisz, że nie; przynieś mi je i pokaż.
Idź już sobie
Wy zasługujecie tylko na stryczek, mój Szwejku, boście poszli łupić jak zbój. Wyście, drabie jeden, nawet nie wiem, jak was nazwać, zapomnieli o przysiędze. Przecież z wami można rozum stracić!
Sam jej łeb ukręciłem
Daj spokój, kolego. Widzieliśmy, jak cię prowadzili.
Że się niby mamy spotkać gdzieś tam u Filipy. Ci uczeni panowie miewają takie rozmaite gusta.
Widzisz, Balounie, taka rzecz jest bardzo zdrowa i przyśpiesza trawienie.
Wyłaźcie z wagonu mam tego już dosyć. Zaprowadzę was do pana batalionskomendanta.
Beim Fuss! Schultert! Beim Fuss! Schultert!
Mam „Schultert!”. Więc przy „Rechtsschaut!” moja prawa ręka zjeżdża po rzemieniu na dół, obejmuje szyjkę, a ja podrzucam głowę na prawo. Potem „Habt acht!”, więc prawą ręką chwytam rzemień, a głowa moja zwraca się prosto na pana.
Co też mogliście zrobić takiego, że Bóg was tak karze? W przeszłości waszej musieliście popełnić jakiś wielki grzech. Czy nie dopuściliście się czasem świętokradztwa? Czy nie skradliście proboszczowi szynki, gdy się wędziła? Czy nie dobraliście się do jego mszalnego wina w piwnicy? Czy jako pacholę nie właziliście na grusze w plebańskim ogrodzie?
Patrzcie, państwo, Baloun ma w ręku różaniec
Rozkaz, panie lejtnant
Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że o takiej rzeczy nie zapomniałem, bo nie jestem znowuż taki jak niejaki jednoroczny ochotnik Żelezny. Było to jeszcze na długo przed tą wojną i staliśmy w Koszarach Karlińskich, a tam był oberstem niejaki Flieder von Bumerang czy tak jakoś.
Idź naprzód, ty nicponiu, żebym widział, czy idziesz prosto.
Pewnego razu schlał się jeden człowiek i prosił, żeby go nie budzili...
Ale, a propos bez mała byłbym zapomniał, panie rechnungsfeldfebel, czyli po ludzku mówiąc, panie Vaniek, że ma mi pan dostarczyć spisu wszystkich szarż. Proszę mi wymienić jakiego plutonowego 12 kompanii. Houska? Dobrze, niech sobie będzie Houska. To on straci głowę przy wybuchu miny. Głowa odleci na bok, ale ciało jego zrobi jeszcze parę kroków i zestrzeli nieprzyjacielski aeroplan. Rzecz prosta, że takie zwycięstwa będą obchodzone w rodzinnym kółku cesarskim w Schönbrunnie. Austria ma bardzo wiele batalionów, ale tylko jeden batalion się wyróżni, to jest nasz, i właśnie na jego cześć odbędzie się mała rodzinna uroczystość w domu cesarskim. Wyobrażam to sobie w swoich zapiskach tak, że arcyksiążęca rodzina Marii Walerii przeprowadzi się w tym celu z Wallsee do Schönbrunnu. Uroczystość ta będzie zgoła intymna i odbywać się będzie w sali sąsiadującej z sypialnią cesarską, oświetloną białymi świecami woskowymi, albowiem, jak wiadomo, na dworze nie lubią lampek elektrycznych obawiając się krótkiego spięcia. O godzinie szóstej wieczorem zacznie się ta uroczystość ku czci i chwale naszego batalionu. W tej chwili do sali zostają wprowadzone wnuki jego cesarskiej mości, a sala ta należy właściwie do apartamentów zmarłej cesarzowej. Powstaje kwestia, kto ma być obecny prócz rodziny cesarskiej. Oczywiście, że musi być obecny i będzie obecny generał adiutant monarchy, hrabia Paar. Ponieważ podczas takich rodzinnych uroczystości zrobi się czasem któremu z uczestników słabo, chociaż nie chcę bynajmniej twierdzić, że hrabia Paar porzyga się koniecznie, pożądana jest obecność lekarza przybocznego, radcy dworu doktora Kerzla. Dla porządku, aby na przykład lokaje dworscy nie pozwolili sobie na jakieś poufałości w stosunku do dam dworu, biorących udział w uroczystości, przybywa najwyższy ochmistrz, baron Lederer, podkomorzy hrabia Bellegarde i najwyższa dama dworu hrabina Bombelles, która śród dam dworu odgrywa taką samą rolę, jaką w zamtuziku „U Szuhów” odgrywa madam. Gdy dostojne towarzystwo już się zebrało, powiadomiono o tym cesarza, który ukazał się następnie w towarzystwie swoich wnuków, zasiadł przy stole i wzniósł toast na cześć naszego marszbatalionu. Po nim zabrała głos arcyksiężna Maria Waleria, która z wielkimi pochwałami odzywa się osobliwie o panu, panie rechnungsfeldfebel. Oczywiście, że według notatek moich nasz marszbatalion ponosi ciężkie i dotkliwe straty, ponieważ batalion bez zabitych to nie żaden batalion. Trzeba będzie napisać jeszcze nowy artykuł o naszych poległych. Dzieje batalionu nie mogą się składać jedynie z suchych relacji o zwycięstwach, których przygotowałem już przeszło czterdzieści. Pan, panie Vańku, zginiesz na przykład nad małą rzeczułką, a znowuż Baloun, który tak dziwnie wytrzeszcza na nas oczy, nie zginie ani od kuli karabinowej, ani od szrapnela, czy też granatu, lecz umrze śmiercią zgoła osobliwą. Uduszony zostanie za pomocą lassa, zarzuconego mu na szyję z aeroplanu nieprzyjacielskiego w chwili, gdy pożerać będzie obiad swego oberlejtnanta Lukasza,
Niech pan się tak bardzo nie śpieszy, panie rechnungsfeldfebel, bo tak szybko nie można.
To go trzeba obudzić. Aż mi dziwno, że jednoroczny ochotnik sam na taki koncept nie wpadnie. Trzeba przecie okazywać swoim przełożonym więcej usłużności. Jeszcze wy mnie nie znacie, ale gdy mnie poznacie...
Sam pan widzi, panie lejtnant że go budzę, ale to ciężka sprawa.
Tylko ze mną nie igrajcie! Ja wam dam raport. My się z sobą jeszcze spotkamy, ale miło wam nie będzie, bo mnie wtedy poznacie, jeśli mnie jeszcze nie znacie.
Posłusznie melduję, panie lejtnant, że całą noc nie spałem, ponieważ wspominałem sobie czasy, kiedyśmy mieli manewry pod Vesprimem. Wtedy pierwszy i drugi korpus armii maszerował przez Styrię i Węgry zachodnie, a nas okrążył czwarty korpus, który obozował w Wiedniu i okolicach, gdzie mieliśmy umocnienie, ale oni nas okrążyli i dostali się aż do mostu zbudowanego przez pontonierów z prawego brzegu Dunaju. My mieliśmy robić ofensywę, a na pomoc miały nadejść wojska z północy, a następnie także z południa, od Osjaku. Odczytali nam w rozkazie, że na pomoc zdąża nam trzeci korpus armii, żebyśmy nie zostali rozbici między jeziorem Błotnem a Preszburgiem, gdy wyruszymy przeciwko drugiemu korpusowi armii. Ale na nic nam się to nie zdało; właśnie wtedy, kiedyśmy już już wygrywali, trębacze zatrąbili i zwyciężyli tamci, z białymi opaskami.
Natychmiast mi je pokażcie, i to na jednej nodze! Czy wy myślicie, że ja wam wierzę?
Dałbyś spokój, bracie Myślałem zawsze, że to naprawdę taki zacny, poczciwy człowiek, a ty tak jakoś dziwnie się wyrażasz o swoim lejtnancie. Ale to już wrodzone u wszystkich pucybutów. Taki na przykład pucybut majora Wenzla, to się o swoim panu nie wyrazi inaczej, tylko wciąż powtarza, że ten jego major to kawał idiotycznego bałwana, a gdy pucybut pułkownika Schrödera mówi o swoim przełożonym, to go nazywa zaszczaną pokraką i cuchnącym śmierdzielem. Pochodzi to stąd, że każdy ordynans nauczył się takich rzeczy od swego pana. Gdyby panowie nie pyskowali, toby służący ich wyzwisk nie powtarzali. W Budziejowicach był w służbie aktywnej lejtnant Prochazka, który pucybuta nie wyzywał, ale mówił do niego krótko: „Ty krowo wspaniała”. Innego wyzwiska jego pucybut, niejaki Hibman, nigdy z jego ust nie słyszał. Otóż ten Hibman tak się do tego wyzwiska przyzwyczaił, że gdy powrócił z wojska do domu, to do ojca, matki i sióstr mówił: „Ty krowo wspaniała”. Tak samo odezwał się do swojej narzeczonej, która się o to na niego pogniewała, zerwała z nim i zaskarżyła go do sądu o obrazę, ponieważ takimi słowy odezwał się do niej, do ojca i matki na jakiejś zabawie publicznej. I nie darowała mu, a przed sądem wywodziła, że gdyby ją był nazwał krową gdzieś na uboczu, toby poszła na zgodę, ale takie publiczne słowo to wstyd europejski. Między nami mówiąc, Kunercie, nigdy bym sobie nie wyobrażał, że i twój lejtnant taki sam jak inni. Na minie zrobił ogromnie dobre wrażenie już wówczas, gdy rozmawiałem z nim po raz pierwszy; był taki miły jak kiełbaski prosto z wędzarni. Przy drugiej rozmowie wydał mi się człowiekiem bardzo oczytanym, pełnym życia i polotu. A ty skąd właściwie pochodzisz? Prosto z Budziejowic? Bardzo lubię, gdy ktoś pochodzi prosto skądciś. A gdzie mieszkasz? W podcieniach? No to dobrze, bo w lecie masz cień. Żonatyś? Żona, powiadasz, i troje dzieci? No toś szczęśliwy, kolego, przynajmniej będzie miał kto ciebie opłakiwać, jak mawiał zawsze w swoich kazaniach feldkurat Katz. Feldkurat miał rację, bo taką samą mowę wygłosił pewien oberst do landwerzystów w Brucku, gdy odjeżdżali do Serbii. Dowodził, że gdy taki landwerzysta polegnie, to zrywa wprawdzie wszystkie stosunki łączące go z rodziną, ale to nic nie szkodzi. Ten pan oberst mówił mniej więcej tak: „Kiedy solnirsz sabita, to familie sabita, już nie ma solnirsz rodzina ani swionski szadny, ale ma fiency, bo jest Held, ponieważ on hat swój sicie geopfert za fięksi familia za Vaterland”. Na czwartym piętrze mieszkasz czy na pierwszym? Ano, masz rację, teraz sobie przypominam, że na budziejowickim rynku nie ma ani jednego domu czteropiętrowego. Gdzie tak lecisz? Aha, twój pan oficer stoi przed sztabowym wagonem i spogląda tutaj. Gdyby cię zapytał, czy o nim nie mówiłem, to mu powiedz szczerą prawdę, że i owszem, ale nie zapomnij dodać, że mówiłem o nim bardzo ładnie i że mało kiedy spotykałem takich oficerów, którzy zachowaliby się wobec żołnierzy tak po przyjacielsku i po ojcowsku jak on. Nie zapomnij mu powiedzieć, iż zdaje mi się być bardzo oczytany i taki, uważasz, inteligentny. I dodaj jeszcze, że cię napominałem, żebyś był grzeczny i żebyś szybko spełniał wszystkie życzenia, jakie wyczytasz w jego oczach. Nie zapomnisz?
Akurat dziesięć razy? Może mniej wystarczy? Ja ci w każdym razie jeszcze raz wytłumaczę. Słyszałeś tu, że masz się trzymać tego ducha, jaki panuje w armii, że powinieneś wierzyć w świętego Józefa, a gdy będziesz okrążony przez nieprzyjaciela, masz pamiętać o przysłowiowej dziurze pozostawionej przez cieślę, abyś się ocalił dla najjaśniejszego pana do następnej wojny. Teraz chyba już wszystko rozumiesz i powiesz nam nieco dokładniej, jakich to niemoralności dopuszczałeś się w swoim młynie. Tylko, uważasz, bez wykrętów, żeby nie było tak jak z pewną dziewczyną, która się spowiadała, a gdy już wszystkie grzechy wyliczyła, to dopiero zaczęła się wstydzić i dodała, że co noc dopuszczała się wszeteczeństwa. Naturalnie, że gdy pleban usłyszał takie słowo, to go język zaswędział i rzekł: „No, nie wstydź się, moja córko, bo ja tu zastępuję Pana Boga, i opowiedz mi szczegółowo o tych wszeteczeństwach”. A dziewczyna w bek, że się strasznie wstydzi, bo takie okropne wszeteczeństwa, a on znowuż ją napominał, że on jest ojcem duchownym. Po długim wzdraganiu zaczęła wreszcie od tego, że co wieczór się rozbierała i kładła do łóżka. Ale dalej mówić nie mogła, tylko ryczała jeszcze głośniej. Więc on znowuż dodawał jej otuchy, że człowiek jest naczyniem grzesznym z natury swojej, ale miłosierdzie boże nie ma granic. Więc się dziewczyna wreszcie zdecydowała i z wielkim płaczem mówiła: „Gdy się rozebrana w łóżku ułożyłam, to spomiędzy palców u nóg wydłubywałam brud i wąchałam go”. Takich więc dopuszczała się ta dziewczyna wszeteczeństw. Ale ja mam nadzieję, Balounie, żeś ty we młynie takich rzeczy nie robił i że nam opowiesz coś rzetelniejszego, jakieś porządniejsze wszeteczeństwo.
Posłusznie melduję, panie lejtnant, że takie jest życzenie naszego pana obersta Schlagera z Brucka. Gdy odjeżdżaliśmy na front, a on się z nami żegnał, to w przemówieniu swoim wezwał nas, żebyśmy się wszystkiemu dobrze przypatrywali, gdy będziemy przejeżdżali przez opuszczone pobojowiska, żebyśmy wiedzieli, jak to się tam wojowało, i żebyśmy się z tego uczyli. Więc my teraz patrzymy, panie lejtnant, na ten rów i widzimy, ile to różnych rzeczy musi porzucić uciekający żołnierz. My tu widzimy, panie lejtnant, jakie to głupie, gdy żołnierz zabiera z sobą różne niepotrzebne rzeczy i dźwiga nad siły. Zmęczy się takim dźwiganiem, gdy wlecze tyle tobołów, i potem nie może lekko wojować.
Więc sobie, ty łobuzie, zapamiętaj że mogłoby cię spotkać coś bardzo nieprzyjemnego, gdybyś w dalszym ciągu uprawiał tę swoją propagandę.
Posłusznie melduję, panie oberlejtnant że to jest tak samo, jak pewnego razu robili w Pradze próbę z ramą ochronną, zabezpieczającą od przejechania przez tramwaj elektryczny. Ten pan, co tę ramę wynalazł, sam się ofiarował na próbę, jak ta rama działać będzie, a potem miasto musiało płacić odszkodowanie jego wdowie.
Posłusznie melduję, panie batalionskommandant, że wszystko musi iść do raportu. On zgłupiał, bo został obity po twarzy przez pana lejtnanta Duba, a nie może sobie pozwolić na to, żeby sam poszedł do raportu. Posłusznie melduję, panie hauptman, żeby pan spojrzał na niego, jak mu się trzęsą kolana. On jest na pół żywy, że musi iść do tego raportu. I żeby nie ja, toby się do tego raportu wcale może nie dostał jak ten Kudela z Bytouchova, który podczas służby w wojsku tak długo chodził do raportu, aż został przeniesiony do marynarki, stał się kornetem, a na jakiejś wyspie na Oceanie Spokojnym został ogłoszony jako dezerter. On się potem ożenił na tej wyspie i rozmawiał z podróżnikiem Havlasą, który go już nie odróżnił od tubylców. W ogóle jest to rzecz bardzo smutna, gdy ktoś dla takiego głupiego mordobicia musi stawać do raportu. Ale on wcale nie chciał iść tutaj, ponieważ mówił, że nie pójdzie. W ogóle jest to taki mordobity pucybut, że nawet nie wie, o które mordobicie tutaj chodzi. On by tu w ogóle nie przyszedł, on w ogóle nie chciał się ruszyć do tego raportu, on nieraz da się jeszcze mocniej sprać. Posłusznie melduję, panie hauptman, niech pan spojrzy na niego, że on z tego wszystkiego jest już cały zafajdany. Z drugiej strony powinien był natychmiast skarżyć się, że dostał po gębie, ale się nie odważył, bo uważał, że lepiej być skromnym fiołkiem, jak powiedział pewien poeta. Bo on jest służącym pana lejtnanta Duba.
Frapant!
Słuchaj pan, panie rechnungsfeldfebel co za piękny artykulik będzie o panu w dziejach batalionu, zdaje mi się, że już pana gdzieś opisałem, ale to będzie stanowczo lepsze i bardziej przekonywające.
Najwięcej kradną ludziska w Czerwonym Krzyżu Miałem w Brucku znajomego kucharza, który gotował dla siostrzyczek pracujących w baraku, i ten kucharz powiedział mi, że przełożona i starsze pielęgniarki wysyłają do domu całe skrzynki malagi i czekolady. Do kradzieży zachęca człowieka okazja; powiedziałbym, że takie już jest przeznaczenie człowieka. Każdy człowiek w ciągu swego nieskończonego istnienia przebył niezliczone przemiany, więc przynajmniej raz musi zjawić się na tym świecie jako złodziej w określonych fazach swej działalności. Sam już przebyłem jedną taką fazę.
Mnie na szczegółach nie zależy Ewentualnie można przedśmiertne zdanie Chodounskiego uzupełnić na przykład okrzykiem: „Pozdrówcie ode mnie naszą żelazną brygadę!”
Niech i tak będzie Powiedz mi, czyś ty w służbie czynnej, czy rezerwista? Ach tak, aktywny! A, to całkiem co innego... Tu panuje taki zamęt, że sam diabeł się nie rozezna w tym wszystkim. Przejechało tędy bardzo wielu takich idiotów-podporuczników rezerwy. Kiedyśmy się cofali spod Kraśnika i od Limanowej, to wszyscy ci niby-podporucznicy potracili głowy, jak tylko zobaczyli patrol kozacki. My w sztabie nie lubimy takich pasożytów. Taki fujara po skończeniu gimnazjum wstępuje do wojska albo jako jednoroczniak zda egzamin oficerski, a potem głupieje dalej jako cywil, a gdy trzeba ruszyć na wojnę, to taki pan robi ze strachu w majtki.
Bardzo dobrze, mój Szwejku, że umiecie wszystko należycie wytłumaczyć
Oberlejtnant Lukasz mówił mi, że niby coś wyrabiałem, a wy, Szwejku, macie o tym jakoby wiedzieć.
Posłusznie melduję, panie lejtnant, że to właściwie nie ma nic do rzeczy, ale ponieważ się tak zgadało...
Ja szybko trawię w moim żołądku nic się nie zależy. Ja, kolego, wsunę na przykład miskę knedli ze schabem i kapustą, a za pół godziny więcej ci po tym wszystkim nie wysram, jak jakie trzy łyżki. Reszta gdzieś tam we mnie przepada. Mówią ludzie, że takie bedłki, jak na przykład kurki, są niestrawne, że wychodzą nienaruszone, więc można by je wymyć i przyrządzić z octem. U mnie przeciwnie: nażrę się tych kurków tyle, że inny pękłby chyba, a gdy idę za stodołę, to tyle tam wszystkiego, co w pieluszce półrocznego dziecka. Reszta też się gdzieś gubi we mnie. Powiem ci nawet, kolego że we mnie rozpuszczają się ości ryb i pestki śliwek. Pewnego razu umyślnie pestki liczyłem. Zjadłem siedemdziesiąt knedli ze śliwkami, nie wypluwając pestek, a potem za stodołą grzebałem w tym wszystkim patykiem, odkładałem pestki na bok i liczyłem. Połowy się nie doliczyłem, rozpuściły się we mnie.
To była bardzo porządna niewiasta, tyle tylko że była świnią, panie oberlejtnant. Wszystkie swoje obowiązki pocztowe spełniała, jak się należy, ale miała jedną wadę, bo jej się zdawało, że wszyscy ją prześladują, że myślą tylko o tym, jakby jej dokuczyć, więc po pracy dziennej pisywała na nich raporty do swoich władz według tego, jak się różne okoliczności zbiegały. Pewnego ranka poszła do lasu na grzyby, a przechodząc obok szkoły, zauważyła, że pan nauczyciel już nie śpi i stoi przed szkołą. Oczywiście, że jej się ukłonił i zapytał, dokąd wybrała się o tak wczesnej godzinie. Gdy mu powiedziała, że idzie na grzyby, odpowiedział jej, że przyjdzie tam za nią. Z tego wywnioskowała, że miał względem niej, starej babiny, jakieś nieuczciwe zamiary, a następnie, gdy go ujrzała wynurzającego się z gąszcza, przestraszyła się, uciekła i napisała na niego do miejscowej rady szkolnej doniesienie, że chciał ją zgwałcić. Przeciwko nauczycielowi wdrożono dochodzenie dyscyplinarne, aby zaś nie powstał z tego jaki wielki skandal publiczny, przyjechał sam pan inspektor szkolny dla zbadania tej sprawy i zwrócił się do wachmistrza żandarmerii z zapytaniem, czy uważa nauczyciela za zdolnego do takiego czynu. Wachmistrz żandarmerii zajrzał do akt i powiedział, że to niemożliwe, bo ów nauczyciel już raz był oskarżony przez proboszcza, że niby miał się kręcić dokoła proboszczowskiej kuzynki, która wcale nie była kuzynką proboszcza, ale z którą proboszcz sobie sypiał. Wtedy to nauczyciel przedstawił świadectwo lekarskie, że od lat sześciu jest impotentem, bo jakoś bardzo nieszczęśliwie spadł ze strychu okrakiem na dyszel wozu drabiniastego. Więc ta stara pokraka podała skargę na wachmistrza żandarmerii, na lekarza okręgowego i na inspektora szkolnego, że niby wszyscy zostali podkupieni przez tego nauczyciela. Wszyscy trzej zaskarżyli ją do sądu i została skazana, ale odwołała się do wyższej instancji jako osoba niepoczytalna. Została więc zbadana przez lekarzy sądowych, którzy orzekli, że idiotką jest istotnie, ale wszelkie obowiązki urzędowe spełniać może.
Nic podobnego we zwyczaju nie mam, panie oberlejtnant Chciałem panu tylko opowiedzieć, jak to dawnymi czasy ludzie samochcąc pchali się w nieszczęście. Taki człowieczyna wyobrażał sobie, że jest mądrzejszy od tego pana oberlejtnanta, chciał się swoim księżycem pochwalić, pomniejszyć jego autorytet przed szeregowcami tym swoim księżycem, ale gdy dostał w pysk po ziemsku, to nam wszystkim ulżyło, nikomu nawet na myśl nie przyszło, żeby się dąsać o to, przeciwnie, byliśmy radzi, że pan oberlejtnant zrobił taki dobry dowcip dając człowiekowi w twarz po ziemsku. To się nazywa ratowanie sytuacji. Chodzi o to, żeby się tylko nie znaleźć w kropce i wszystko już w porządku. Naprzeciwko Karmelitów w Pradze, panie oberlejtnant, miał przed laty handelek królikami i innym ptactwem niejaki pan Jenom. Zapoznał się on z córką introligatora Bilka. Pan Bilek nie życzył sobie, żeby jego córka utrzymywała znajomość z tamtym panem i publicznie w gospodzie się wyraził, że gdyby pan Jenom przyszedł prosić o rękę jego córki, to by go zrzucił ze schodów na łeb, jak jeszcze nikt nikogo nie zrzucił. Pan Jenom napił się dla dodania sobie odwagi i pomimo wszystko poszedł do pana Bilka z oświadczynami, a pan Bilek przyjął go w przedpokoju z wielkim nożem w ręku, jakim introligatorzy obcinają książki. Nóż był ostry i krzepki. Mój introligator ryknął na gościa, czego szuka u niego, a pan Jenom puścił ze strachu tak głośno, aż od tego zegar ścienny stanął. Pan Bilek roześmiał się wesoło, podał gościowi rękę i stał się bardzo uprzejmy: „Pan pozwoli, panie Jenom, niech pan siada, przypuszczam, że nie narobił pan w majtki, bo widzi pan, ja nie jestem znowu taki zły człowiek, chociaż prawda, że chciałem pana wyrzucić za drzwi, lecz teraz widzę, że pan jest bardzo miły człowiek, jest pan oryginał. Jako introligator czytuję dużo powieści i nowelek, ale jeszcze ani razu nie czytałem, aby się konkurent przedstawiał w taki sposób”. Śmiał się przy tym, aż się za brzuch trzymał, i wywodził, że mu się wydaje, jakby się znali od samego urodzenia, jakby byli rodzonymi braćmi. Podawał mu cygara, posłał natychmiast po piwo i serdelki, zawołał żonę i przedstawił go jej ze wszystkimi szczegółami tego przypadku. Pani Bilkowa splunęła i wyszła. Potem zawołał córkę i powiada: „Ten pan przyszedł prosić o twoją rękę i przytrafiło mu się to a to”. Córka rozpłakała się natychmiast i oświadczyła, że tego człowieka nie zna, że go nawet widzieć nie chce, więc nie pozostało nic innego, tylko wypić piwo we dwójkę, zjeść serdelki i rozejść się. Potem pan Jenom najadł się jeszcze wstydu w gospodzie, do której chodził pan Bilek, i wreszcie w całej dzielnicy nie mówiło się o tym panu Jenomie inaczej, jak „ten zafajdany Jenom”, i wszędzie sobie opowiadali o nim, jak to on chciał uratować sytuację. Życie ludzkie, posłusznie melduję, panie oberlejtnant, jest takie powikłane, że w porównaniu z nim człowiek jest szmata. Do nas, do gospody „Pod Kielichem” na Boisku, chodził jeszcze przed wojną starszy posterunkowy policyjny, niejaki pan Hubiczka, i pewien pan redaktor, który zapisywał wszystkie złamane nogi, przejechanych ludzi i samobójców i zanosił wszystko do gazet. Był to taki wesoły pan, że więcej się wysiedział na policyjnym odwachu niż w redakcji. Więc ów redaktor pewnego razu upił starszego posterunkowego Hubiczkę, a potem w kuchni zamienili się ubraniami, tak że starszy posterunkowy stał się cywilem, a pan redaktor policjantem. Otóż ten pan redaktor przebrany za posterunkowego zakrył numer rewolweru i ruszył na miasto jako patrol. Na ulicy Ressla, za dawnym więzieniem Św. Wacława, spotkał w ciszy nocnej jakiegoś starszego pana w cylindrze i w futrze, a ten pan prowadził pod rękę starszą panią w płaszczu futrzanym. Oboje śpieszyli do domu i nie odzywali się do siebie ani słowem. A mój przebrany redaktor rzucił się na nich i wrzasnął temu staremu panu nad uchem: „Nie rycz pan tak głośno, bo pana zaaresztuję!” Niech pan sobie wyobrazi, panie oberlejtnant, jak się oboje przestraszyli. Daremnie mu tłumaczyli, że to pewno jakaś omyłka, ponieważ oboje wracają do domu z przyjęcia u pana namiestnika. Ekwipaż podwiózł ich aż do Teatru Narodowego, a teraz idą pieszo, żeby użyć trochę świeżego powietrza, bo mieszkają niedaleko stąd na Morani, a on, niby ten pan w futrze, jest starszym radcą namiestnictwa i idzie z małżonką. „Proszę sobie ze mnie nie kpić Wstydź się pan, jeśli pan jesteś takim jakimś radcą namiestnictwa, a na ulicy zachowuje się pan jak łobuziak. Przyglądam się panu już dość dawno, jak pan walił laską w żaluzje sklepów mijanych po drodze i jeszcze panu ta pani, jak pan mówi, małżonka, pomagała”. „Przecież ja nawet żadnej laski nie mam, jak pan widzi. To widać szedł tu ktoś przed nami”. „Jak pan może mieć laskę, skoro ją pan połamał tam na rogu na tej babie, która po gospodach roznosi pieczone kartofle i kasztany”. Ta pani radczyni nawet płakać nie mogła z tego wszystkiego, a pan radca taki był wzburzony, że zaczął mówić coś o hultajstwie, za co został aresztowany i przekazany najbliższemu patrolowi policyjnemu, spotkanemu w rejonie komisariatu, który mieścił się przy ulicy Salma. Ten niby starszy posterunkowy kazał tych państwa zaprowadzić do komisariatu i powiedział, że sam jest z dzielnicy Św. Jindrzicha i przy obchodzie służbowym przyłapał tę dwójkę na zakłócaniu ciszy nocnej, przy bijatyce, a w dodatku ludzie ci dopuścili się obrazy władzy. On sam załatwi, co ma załatwić w komisariacie, w dzielnicy Św. Jindrzicha, i za godzinę przyjdzie do komisariatu przy ulicy Salma. Więc policja zabrała tych państwa i zaprowadziła do komisariatu, gdzie siedzieli do samego rana i czekali na tego starszego posterunkowego, który tymczasem klucząc, powrócił „Pod Kielich” na Boisku, zbudził starszego posterunkowego Hubiczkę, delikatnie powiedział mu, co się stało i jakie dochodzenie dyscyplinarne czeka go, jeśli nie będzie milczał...
Patrz teraz w drugą stronę, ty drabie idiotyczny, i nie gap się na mnie, bo wiesz, że tego nie lubię, ja ci jeszcze pokażę...
Ach z tobą jest krzyż pański. Patrz prosto przed siebie i myśl o sobie: jestem taki idiota, że nie trzeba mnie będzie żałować. Zapamiętałeś to sobie?
Więc się mnie boisz chociaż jeszcze mnie nie poznałeś. Przede mną drżeli nie tacy jak ty, zapamiętaj to sobie. Nauczyłem moresu większych od ciebie łobuziaków, więc stul pysk i zostań w tyle, żebym cię wcale nie widział.
Dajcie nam spokój, Szwejku, ze swoim głupim gadaniem i razem z Vańkiem popatrzcie raczej na mapę, żebyście wiedzieli, którędy macie iść. Więc tutaj oto macie te wsie: od tej wsi ruszacie na prawo ku rzeczułce, potem z biegiem rzeczki idziecie do najbliższej wioski, a stamtąd idziecie dalej aż do miejsca, w którym do rzeczułki tej wpada pierwszy strumień. Będzie to po stronie prawej. Potem pójdziecie polną drogą na północ i nie możecie się dostać nigdzie indziej, tylko do Felsztyna! Zapamiętacie to sobie?
Tutaj po wojnie będą bardzo dobre urodzaje Nie trzeba będzie kupować żadnych mączek kostnych. Dla rolnika jest to rzeczą bardzo korzystną, gdy na polu spróchnieje cały pułk. Jednym słowem, obłowi się niejeden gospodarz, i to porządnie. Tylko o jedno się boję, a mianowicie, żeby ci rolnicy nie dali się nabrać i nie sprzedawali tych kości żołnierskich cukrowniom. W Karlińskich Koszarach był na przykład oberlejtnant Holub, taki uczony, że cała kompania uważała go za idiotę, ponieważ z powodu swej uczoności nie nauczył się wyzywać żołnierzy i nad wszystkim zastanawiał się tylko ze stanowiska naukowego. Pewnego razu żołnierze zameldowali mu, że komiśniaka, który właśnie fasowali, żreć nie podobna. Innego oficera takie zuchwalstwo rozzłościłoby, ale on nic; zachował spokój, nikogo nie nazwał świnią czy bydlakiem i nikomu nie dał w pysk. Tyle tylko, że zwołał wszystkich swoich szeregowców i rzekł do nich swoim bardzo przyjemnym głosem: „Po pierwsze, musicie sobie uświadomić, że koszary to nie żaden delikatessenhandlung, żebyście sobie mogli do woli wybierać marynowane węgorze, sardynki i sandwicze. Każdy żołnierz winien być na tyle inteligenty, żeby bez szemrania żreć wszystko, co fasuje, i ma mieć tyle dyscypliny, żeby się nie zastanawiać nad gatunkiem tego, co mu każą żreć. Wyobraźcie sobie, żołnierze, że może być wojna. Tej ziemi, w której was po bitwie pochowają, będzie wszystko jedno, jakiego komiśniaka nażarliście się przed śmiercią. Matka ziemia rozłoży was i zeżre razem z butami. Na świecie nic zginąć nie może. Z was, żołnierze, wyrośnie nowe zboże na komiśniak dla nowych żołnierzy, którzy znowu może tak samo jak wy nie będą zadowoleni z otrzymanego chleba, pójdą na skargę i natkną się na kogoś, kto każe ich wsadzić do paki, aż oko zbieleje, ponieważ będzie miał do tego prawo. Teraz wam wszystko ładnie wytłumaczyłem, moi żołnierze, i nie potrzebuję wam chyba dodawać, że kto by się w przyszłości chciał uskarżać, to miałby tylko tę jedną przyjemność, a mianowicie, wyjście z paki na wolny świat boży”. „Żeby choć trochę urągał”
Mapa też się może mylić Pewnego razu wędliniarz Krzenek, mieszkający na Vinohradach, wracał do domu od „Montagów” z Małej Strany na Królewskie Vinohrady podług planu miasta Pragi, błąkał się całą noc, a nad ranem dotarł do Rozdzielova koło Kladna. Znaleźli go w życie; leżał zdrętwiały ze zmęczenia i chłodu. Skoro pan nie chce mnie słuchać, panie rechnungsfeldfebel, i trwa przy swoim, to się musimy rozejść i spotkamy się dopiero w Felsztynie. Niech pan spojrzy na zegarek, żeby było wiadomo, kto prędzej dojdzie do celu. A gdyby panu zagrażało jakie niebezpieczeństwo, to niech pan wystrzeli w powietrze, żebym wiedział, gdzie pan się znajduje.
Hans Löfler bierz moją fajkę, wsadź ją sobie w usta jak aportujący pies i na czworakach biegaj dokoła stołu, dopóki nie powiem halt! Prócz tego musisz szczekać, ale tak, żeby ci fajka z ust nie wypadła, bo dam ci słupka.
Wynoś mi się zaraz! Widzisz, ile mam roboty!
Dość
No to doskonale bo w takim razie nie zginiecie śród swoich.
Od tego jesteśmy żołnierzami na to nas matki urodziły, żeby z nas był umundurowany kanonenfutter. Ale to przecież frajda nasza, ponieważ wiemy, że kości nasze nie będą próchniały nadaremnie. Polegniemy za najjaśniejszego pana i jego rodzinę, dla której wywalczyliśmy Hercegowinę. Z kości naszych będzie wyrabiane spodium dla cukrowni, o czym już przed laty mówił nam pan lejtnant Zimmer. „Ej, wy świńskie łobuzy wy nieokrzesane byki, wy niepotrzebne, nieruchawe małpy, wleczecie za sobą te swoje giczoły, jakby one nie miały żadnej wartości. Gdybyście kiedyś polegli na wojnie, to z każdego waszego kulasa zrobią pół kilograma spodium, z całego chłopa przeszło dwa kilogramy i przez wasze gnaty filtrować będą w cukrowniach cukier, wy durnie. Nawet pojęcia nie macie, jak dalece nawet po śmierci będziecie pożyteczni swoim potomkom. Wasze smyki będą piły kawę słodzoną cukrem, który się filtrował przez wasze kości, wy bałwany”. Ja się wtedy zamyśliłem, a ten do mnie, o czym myślę. „Posłusznie melduję, mówię, że spodium z panów oficerów będzie pewno znacznie droższe niż z prostych żołnierzy”. Dostałem za to trzy dni pojedynki.
My wszystko wiemy i tutaj oto posiadamy dowody waszej zdrady
Wiem, że się zgubiłem 91 pułkowi i że mnie ten pułk na pewno już szuka, a jeśli pan pozwoli, panie majorze, na drobną uwagę, to powiem, w jaki sposób ludzie przebierają się dobrowolnie w cudze ubranie. W roku 1908, było to może w lipcu, kąpał się introligator Bożetiech z ulicy Poprzecznej w Pradze na Zbraslaviu w starej łasze Berounki. Ubranie ułożył w krzakach i ogromnie był kontent, gdy nieco później wlazł do wody jeszcze jeden pan i zbliżył się do niego. Gadu, gadu, zaczęli zbytkować, opryskiwali się wzajemnie, nurkowali do samego wieczora. Potem ten obcy pan wylazł z wody i powiada, że musi iść na kolację. Pan Bożetiech jeszcze chwilę został w wodzie, a potem wlazł w krzaki, gdzie miał ubranie, żeby się ubrać. I cóż znalazł? Łachmany włóczęgi oraz karteczkę:
To może pan feldkurat znał niejaką Różenę Gaudersównę, która zaprzeszłego roku pracowała w pewnej winiarni przy ulicy Płatnerskiej w Pradze, i niech sobie pan feldkurat wyobrazi, zaskarżyła kiedyś osiemnastu chłopa do sądu o alimenty, ponieważ porodziła bliźniaczki. Jedno z tych bliźniąt miało jedno oko niebieskie, a drugie piwne, a drugie z tych bliźniąt miało jedno oko szare, a drugie czarne, więc ona wywnioskowała z tego, że odpowiedzialność za to spoczywa na czterech panach z podobnymi oczami, jako że ci panowie do owej winiarni chodzili na wino i coś tam z nią mieli. Prócz tego to jedno z bliźniąt miało chromą nóżkę tak samo jak pewien radca magistratu, który także chodził do tej winiarni, a to drugie dziecko miało sześć palców u jednej ręki jak pewien poseł, który bywał codziennym gościem owego lokaliku. A teraz niech pan feldkurat sobie wyobrazi, że takich gości chodziło do owej instytucji osiemnastu, a te bliźnięta odziedziczyły po każdym z nich jakieś znamiączko, bo ona odwiedzała tych panów w mieszkaniu albo chodziła z nimi do hotelów. Wreszcie sąd zawyrokował, że w takim ścisku i tłoku ojciec jest nieznany, więc też ona zwaliła na koniec wszystko na właściciela winiarni, u którego pracowała, ale on dowiódł, że już od lat dwudziestu jest impotentem skutkiem operacji, której musiał się poddać z powodu jakiegoś tam ostrego zapalenia dolnych kończyn. Więc tę pannę, panie feldkurat, wyprawiono potem ciupasem do nas, do Nowego Jiczina. Z tego wynika, że kto żąda za wiele, dostanie figę. Powinna była trzymać się jednego, i nie wygadywać przed sądem, że jedno bliźniątko pochodzi od pana posła, a drugie od pana radcy magistratu, czy też od kogo innego. Każdą taką sprawę można sobie bardzo łatwo wyliczyć. Tego a tego dnia byłam z nim w hotelu i tego a tego dnia urodziło mi się dziecko. Oczywiście, panie feldkurat, jeśli rozwiązanie jest normalne. W takich speluneczkach zawsze się znajdzie za łapówkę świadek, jakiś uczynny dozorca albo pokojówka, którzy zeznają pod przysięgą, że tej a tej nocy niewiasta ta była rzeczywiście w towarzystwie tego pana i że gdy schodzili na dół po schodach, ona rzekła do niego: „A jeśli z tego coś będzie?”
Osobliwa rzecz, że pan feldkurat ciągle coś wygaduje o pociesze religijnej. Ja, panie feldkuracie, nie czuję się tak dalece na siłach, żebym mógł panu udzielić jakiej takiej pociechy. Ale niech pan się sam pocieszy: pan nie jest pierwszym i ostatnim feldkuratem, który dostał się za kratki. Zresztą, aby rzec prawdę, panie feldkurat, ja nie mam żadnego daru słowa, żebym mógł komukolwiek udzielać pociechy w jego ciężkim położeniu. Spróbowałem tego pewnego razu, ale nie udało mi się. Niech pan się trochę przysunie, to panu opowiem. Kiedy mieszkałem przy ulicy Opatovickiej, to miałem kolegę Faustyna, odźwiernego w hotelu. Był to człowiek bardzo zacny, sprawiedliwy i można rzec, uczynny. Znał wszystkie dziewczęta z ulicy, a wystarczyło przyjść, panie feldkurat, o jakiejkolwiek godzinie w nocy do niego do hotelu i rzec: „Panie Faustynie, potrzebna mi jest panienka”
Ty głuptasku jeden ty pawianie, wielbłądzie, myślisz może, że ja się boję głupiego aresztanta, żebyś mi miał przystawiać straż, gdy go będę przesłuchiwał? Donnerwetter Sakrament, zamknijcie mnie w jego celi i wynoście się na zbity łeb!
Wedle rozkazu, panie majorze o ile zrozumiałem pańskie słowa, pan major przybył tutaj, żeby mnie zbadać.
Lassen Sie das!
Aha! Ty wracasz?
A niech go sobie sami wieszają w jego brygadzie!
No to szczęśliwy z pana człowiek bo inny nigdy niczego nie ma dosyć.
Niech pan słucha, panie pułkowniku Nie można go o nic zapytać, w ogóle nie można z nim rozmawiać. Wreszcie musi kosa natknąć się na kamień. Trzeba go ukarać przykładnie. Pan pozwoli, panie pułkowniku...
Jezus Maria! Ach, ty wole, ty zwierzę nieokrzesane, tak długo będziesz ze mną igrał, że po wojnie będziesz sto lat dosługiwał.
Krokiem żołnierskim ruszył Szwejk ku plebanii, a po drodze śpiewał:
Posłusznie melduję, że to było tak, panie oberlejtnant...
Zniknij!
No i już zdychasz, bratku
Ostatecznie wszyscy ludzie powstali z karpi. Weźcie, kochani przyjaciele, teorię rozwoju Darwina...
Posłusznie melduję, panie lejtnant, że od swego brata, profesora.
Czekam!
Już skończyłem Niech pan pamięta, panie podporuczniku, że z tym, co tu między nami zaszło, niezawodnie mieć będzie do czynienia oficerski sąd honorowy.
Jechać!
Ależ, Szwejku pozwól dokończyć Jurajdzie.
Co dotyczy Linka, to już skończyłem ale znam podobny przypadek, który zdarzył się w Beskidach. Lecz o nim opowiem wam dopiero wtedy, gdy będziemy staczali walki.
Artysta jazdy konnej!
Nie łudź się straszność nie jest cechą zdarzeń, lecz skutkiem ich kolejności.
Nie ma dla mnie ciszy! Powiedziałeś, że nie zawsze należy mówić myślami. Co to znaczy? Nie ufasz mi? Boisz się mnie? Ty, mój przyjaciel, mój nauczyciel.
Módl się
Ojcze czcigodny jesteśmy na miejscu.
Na ciele czy na duszy?
Leczcie je zatem! Na cóż czekacie? Czyż nie jesteście lekarzami dusz?
Ojcze czcigodny, stała się rzecz straszna, wołająca o pomstę do nieba!
Vidal dUranso i Juan dEsperaindeo.
Na Boga żywego! jeśli istotnie jest tak, jak mówisz, trudno mi uwierzyć, aby owe osoby należały do starych rodzin chrześcijańskich. Czy nie należą one do rodzin pochodzenia żydowskiego?
Jeśli cię dobrze zrozumiałem, czcigodny ojcze, to zeznania postronnych osób złożone Świętemu Trybunałowi i świadczące, że niejeden ze świeckich panów oraz urzędników miasta Villa-Réal lekceważy sobie zasady religii i nie waha się okazywać pychy tam, gdzie posłuszeństwo i pokora powinny mieć miejsce, byłyby słowami, za którymi stoi miecz czynu.
Wszystkie nasze czyny, myśli i pragnienia należą do Kościoła. Sądzę wszakże, iż właśnie dlatego chrześcijanin nie tylko może, lecz powinien pielęgnować w sobie pragnienia, które będąc jego osobistymi i służąc jego zbawieniu, służyłyby również celom Kościoła. Powiedz zatem, posiadasz życzenie osobiste, pragnienie szczególnie ci drogie, jedno umiłowanie, które wydaje ci się ukoronowaniem twoich ziemskich dążeń?
Wyznam zatem, iż od wielu lat pragnę gorąco i niezmiennie jednej rzeczy. Pragnąłbym, i niech mi będzie wybaczona moja pycha, pragnąłbym jednak kiedyś w przyszłości, oczywiście po jak najdłuższym życiu Jego Eminencji kardynała de Mendoza, zasiąść na tronie arcybiskupów Toledo.
Czy nie rozumiesz, że godność inkwizytora, kładąca na barki nie zaszczyty, lecz twarde obowiązki, znaczy stokroć więcej niż wszystkie trony biskupie? Więcej niż kardynalska purpura? Więcej nawet niż tiara papieża! Idź spać, biedny ojcze. Zawiodłem się na tobie.
Wybacz, ojcze!
Pokutę? Do pokuty trzeba mieć prawo. Podeptałeś to prawo. Natomiast dla uspokojenia twych pragnień mogę ci na razie tyle przyrzec, iż przy najbliższej okazji polecę twoją osobę Ich Królewskim Mościom, aby zechcieli ci powierzyć wolne w tej chwili biskupstwo Avila. Myślę, że z czasem nie ominie cię i Toledo.
Ojcze, rozumiem teraz wszystko. Pojmuję, jak musisz mną pogardzać i jak bardzo na tę pogardę zasłużyłem. Przebacz mi jednak, nie odpędzaj.
Wskaż mi zatem drogę. Poczekaj! Obudź wpierw swego towarzysza.
Jesteś bardzo młody, ucz się pokonywać słabość.
Było kilku jego przyjaciół. Manuel wypił dużo wina i, wybacz, ojcze, mówił rzeczy obrażające Świętą Inkwizycję oraz ciebie, ojcze, osobiście.
A ty?
A zatem?
Przeciwnie, przyczyniasz się do ratowania jego zabłąkanej duszy. Czyż nie popełniłbyś zdrady wówczas, gdybyś chciał prawdę zataić i pozostawić grzesznika sam na sam z jego grzechami? Czyż nie jesteśmy po to, aby błądzącym pomagać? Pomożemy panu de Hojeda i panu de Santangel. Pomożemy dzięki tobie.
I zwycięży Chwilę jeszcze, mój synu. Nie zapomnij zaznaczyć w swoim zeznaniu, że pan de Hojeda pochwalał zbrodnię dokonaną na osobie wielebnego Pedra dArbuez.
A więc?
Ojcze czcigodny, być może zawodzi mnie pamięć, lecz doprawdy nie przypominam sobie...
Nie, ojcze. Pamięć, szczególnie w takich jak te okolicznościach, istotnie może być zawodna.
Nie wiem, ojcze. Wydaje mi się czasem, że nie modlitwy mi potrzeba, lecz głośnego mówienia o tym, co mnie dręczy i boli. Ojcze wielebny, jesteś tyle lat starszy ode mnie, wiele musiałeś widzieć i przeżyć, powiedz, czy milczenie może zabić duszę człowieka?
Mówisz wszakże, bracie Diego, w taki sposób, w jaki zwykli się zazwyczaj wypowiadać ludzie trawieni wielką gorączką albo dręczeni ciężkim grzechem obarczającym ich sumienia.
Nie wiem, ojcze. Być może je znasz, może wiesz, co się we mnie dzieje. Chciałem się modlić, nie wiedziałem, że nie jestem sam. Widzę cię po raz pierwszy, nie wiem, kim jesteś, lecz kiedy stoję przed tobą i prócz nas dwóch nie ma nikogo, wydaje mi się, jakbym cię znał od dawna, od pierwszej chwili, gdy zacząłem myśleć. Czemu tak patrzysz na mnie, ojcze? Sam powiedziałeś, że nie mam gorączki, jestem przytomny. Czy wiesz, ojcze, o co się chciałem modlić? Może i tego się domyślasz, ale pozwól mi to powiedzieć, ponieważ ty to zrozumiesz: masz twarz człowieka, który wszystko rozumie, może dlatego czuję się wobec ciebie tak, jakbym cię znał od dawna, od samego początku. Ojcze mój, ojcze, chciałem oto prosić Boga, aby wybaczył tym wszystkim, którzy mając w swoich rękach władzę zły z niej czynią użytek i nie dla dobra ludzkiego ją sprawują, lecz na straszliwe krzywdy i cierpienia. Chciałem mówić: Boże wielki i miłosierny, któryś jest w niebiesiech, miej litość nad gwałcicielami sprawiedliwości, wybacz świadomym kłamcom, zdradzieckim oskarżycielom i fałszywym sędziom, bądź miłości w tym, którzy w ślepym zapamiętaniu niszczą spokój ludzki i sieją wśród nich strach, obłudę i nienawiść, oszczędź oprawcom twej karzącej dłoni, miej zmiłowanie nad mordercami... Tak się chciałem modlić. Ale nie mogłem, ojcze, nie potrafiłem, nie chciałem! Słowa mi przez gardło nie przechodziły. Kiedy teraz je wymawiam, są oskarżeniem i przekleństwem, ale kiedy miały być modlitwą
I nigdy się w niej nie dusisz? Powiedz, nigdy cię nie dręczy wstyd, że ludzie w tych samych habitach...
„Przyjdź królestwo Twoje”.
Oby był początkiem ostatniego!
Zwyciężył mnie tym razem. Modliłem się z nim.
Chciałem go zabić, a potem powtarzałem za nim: „Ojcze Nasz”.
Ach, tak! Bądź zdrów.
Już nie pamiętasz?
Więc może o mnie wiesz wszystko?
Wiem chcesz zabić moją świadomość.
Przysuń mi krzesło, mój synu
Inaczej, ojcze, niż ty widzę Królestwo Boże.
Jesteś synem Kościoła?
Jeśli zatem prawda znaczy dobro, czym jest wypaczanie jej? Nie jest to zło? A zła, czy nie należy łamać i niszczyć? Mamy pozwolić, aby wzrastało w siły? Nie, mój synu, nie jest rzeczą wystarczającą wyznawać prawdę. Prawdy trzeba bronić przed wszelkimi jawnymi i zamaskowanymi zakusami zła. Prawdę trzeba umacniać codziennie, o każdej godzinie.
Pytasz się: kiedy? Za sto, za dwieście, może za tysiąc lat. Mądrości musi towarzyszyć cierpliwość. Wiele czasu upłynie, zanim ludzkość, już uwolniona od przymusu koniecznego teraz, dobrowolnie i świadomie, myśląc tymi samymi zasadami i dążąc do jednego: zbawienia
Hic et nunchic et nunc (łac.)
Jedno ziemskie i jedno wieczne. Czyż jednak z tej niepowtarzalności nie wynika nakaz, aby swoim życiem, myślami i uczynkami nie rzucał człowiek cienia na tych, którzy po nim nadejdą? Czemu jedno chore istnienie ma zatruwać inne, i grzechy i występki jednego człowieka mają się kłaść ciężarem na barki innych?
Prawda, o której mówisz, ojcze, jest także jak przepaść. Czemu tak jest?
Nie wiem Tego człowiek nie może wiedzieć. To wie tylko Bóg.
Znowu wracasz do pozornego rozgraniczenia: ty i ja, a to są tylko myśli wyrażające prawdę. Jeszcze się lękasz samego siebie? Czyż nie pomyślałeś, że człowiek odważny przyjmuje posłuszeństwo dobrowolnie, natomiast tchórz słucha ze strachu?
Przyjeżdżał marszałek dworu Ich Królewskich Mości...
Buntownicze zamysły nie zawsze potrzebują słów.
Wybacz, ojcze, może się mylę. Istotnie nie słyszałem słów zasługujących na potępienie, przemilczałbym jednak zbyt wiele, gdybym nie wyznał, iż według mego rozeznania istnieje, niestety, w twoim otoczeniu człowiek, który budzi we mnie niepokój.
Myślę o kapitanie twoich domowników, ojcze.
I to wszystko, co masz mu do zarzucenia?
Sprawia wrażenie, jakby swoje myśli chciał tylko dla siebie zachować.
Idź więc i poszukaj pana don Carlosa. Każ go zbudzić, jeśli śpi. Powiedz, że chcę go widzieć.
Niech Bóg czuwa nad naszym dziełem
Nigdzie! Wielebny ojciec dArbuez nie zginął w miejscu uświęconym obecnością Boga?
Ojcze mój!
Istotnie strach przed tą prawdą tobą kieruje? Obawa przed pełnym ogarnięciem i zrozumieniem ludzkich występków?
Zawiodłeś się na mnie, ojcze
Obawiam się, mój synu, że to, co ja w swym omylnym sądzie mógłbym ci powiedzieć teraz, kiedyś, już nieomylnie, powie Bóg.
Myśl więc do końca. Zwątpiłeś w swoje siły? A cóż jest ich źródłem? Miłość służąca prawdzie i z nią jednoznaczna. Jakże więc, wierząc prawdzie, ty, jej nosiciel, możesz wątpić w siebie? Czyż nie ona stanowi niewyczerpane źródło ludzkich sił? Dopiero kiedy w nią poczyna człowiek wątpić, przychodzi zwątpienie i w siebie.
Mój synu służę prawdzie, tylko prawdzie i z niej czerpię siły. To wszystko.
Miałeś przykrości?
Ty? O, Rodrigo...
A teraz wiesz Chodź więc i milcz.
Nie teraz.
Żadnych pytań, Lorenzo!
Jesteś młody, jesteś piękny, w twoich oczach, jak w zwierciadle, odbija się czystość twojej duszy, ale wiedz, że chociaż cię bardzo kocham, więcej może nawet, niż przypuszczasz, to przecież, gdybym dostrzegł w tobie choć cień występnej myśli, jedną bodaj plamę na twojej wierze i wierności, ja pierwszy uczynię wszystko, żeby cię zniszczyć, jak się niszczy wroga. Strzeż się mnie!
Wybacz, wielebny ojcze nie jestem upoważniony do roztrząsania decyzji czcigodnego ojca.
Tak I cóż wy na to, ojcze Agustinie?
A zatem?
Nie! Jeśli mamy odwagę odsłaniać najbardziej nawet bolesne rany, to właśnie dlatego, iż jesteśmy dość silni, aby wszelkie zło ujawnić i ukarać. Raz jeszcze pytam was, co nam doradzacie? Czym są dla was prawa, czym sprawiedliwość? Milczycie? Więc ja wam odpowiem: wasza pycha przerasta waszą wiarę. A skoro wiara w was słabnie, jakże możecie ufać w zwycięstwo? Lecz i to także wam powiem, nigdy Święta Inkwizycja nie ulegnie podobnym podszeptom, nigdy nie da się zwieść jakimkolwiek próbom osłabienia swojej jedności. Bezlitośnie będziemy odcinać od pnia żywota każdą chorą lub usychającą gałąź.
Nie sięgniemy po miecze w obronie pana de Sigura
Ojcze mój!
Weź pióro i pergamin
Podaj mi pióro.
Wiedziałem, że wcześniej czy później musi nadejść dzień, kiedy ostatecznie, już bez żadnych wahań, zastrzeżeń i wątpliwości, odnajdziesz swoją prawdziwą naturę. I oto dzisiaj ten dzień nadszedł. Bogu niech będą dzięki, mój najukochańszy synu.
Jest tu miejsce, gdziebyśmy się mogli na noc zatrzymać?
Panów de Lara.
Nie cieszy się ten pan don Miguel dobrym imieniem?
Sprawiedliwość
Nie wątpię, panie, że tak właśnie myślicie. Ale nadzieja zawsze kosztuje najdrożej.
Dla tych, którzy się nią łudzą.
To raczej ja zostałem w nie wmieszany. Posłuchajcie. Przed paroma laty, w taką samą porę deszczową jak teraz, moi ludzie znaleźli poniżej przełęczy Santa Ana człowieka znajdującego się w skrajnej nędzy i śmiertelnie wyczerpanego. Przyprowadzili go tutaj. Chorował wiele tygodni, ale nie udało się go uratować. Po paru miesiącach umarł.
Wy mnie o to, panie, pytacie?
Masz rację, istotnie nie wzywałeś mnie. Mimo to nie tylko jestem, lecz mówię, wypowiadam się, a to jest czymś nowym w naszych wzajemnych stosunkach. Co spowodowało to novum, zastanówmy się zatem. A przede wszystkim: zjawiłem się czy raczej ujawniłem? Mam nadzieję, iż nie dziwi cię, że stawiam to pytanie. Wszystko przecież w istocie zależy od właściwego nazwania faktów. A więc: zjawiłem się czy ujawniłem? Po głębszym namyśle byłbym za definicją ujawnienia, bo przecież nie może się zjawić ktoś, kto stale jest obecny, prawda? Ale dlaczego się ujawniłem? Dość istotne zagadnienie. Sądzę, iż utrafię w sedno sprawy, jeśli powiem, że na skutek pewnego osłabienia w tobie, mój ojcze, czujności
I ty tej jednej nienawidzisz.
Cóż za wielkie słowo! Przykro mi, czcigodny ojcze, muszę przecież zauważyć, że i na tobie potwierdza się odwieczna zasada. Niestety, nieuchronnej i godnej pożałowania degradacji podlega każdy człowiek wątpiący. Zawsze dotychczas zwykłeś mówić jak znakomity mąż stanu. Teraz wyrażasz się, jakbyś był sentymentalnym skrybą. Gdzież się podziała ścisłość twego myślenia, jego celność i ostrość? Po to przez całe życie zwalczałeś wszelkie mętniactwo, aby na koniec sam się jemu dobrowolnie oddać w niewolę? Błagam cię, czcigodny ojcze, zaklinam cię na wszystko, co święte
A zatem? Powiedzmy, że zgodnie z twoim życzeniem przestanę mówić. Dobrze, już milczę.
Tak, to prawda, przepraszam cię, ojcze. Zresztą stan ludzkiego zmęczenia też bardzo mnie interesuje. Właściwe dawkowanie zmęczenia należy do najbardziej skomplikowanych prerogatyw sztuki rządzenia. Nie wolno dopuścić, aby ludzie byli zmęczeni w sposób niedostateczny, a równocześnie nie należy stwarzać takich warunków, żeby zmęczenie stało się nazbyt wielkie. W obu wypadkach człowiek może się stać niebezpieczny. Zauważyłeś z pewnością, ojcze, że pomiędzy zarozumialstwem ludzkiego umysłu i rozpaczą dadzą się przeprowadzić pewne paralele, mam oczywiście na myśli paralele następstw tych skądinąd odmiennych dyspozycji. Lecz cóż? Nas następstwa muszą przede wszystkim interesować, ponieważ większe na ogół napotykamy trudności przy przeinaczaniu skutków niż przyczyn, odmienianie tych ostatnich nie nastręcza zazwyczaj kłopotów. Jeśli jednak chodzi o twoje zmęczenie, czcigodny ojcze, to sądzę, iż nie posiada ono charakteru niepokojącego, natomiast jest chyba w sam raz. Właściwie jestem dla ciebie, ojcze, pełen podziwu. Przydarzają się od czasu do czasu niezrównoważeni ludzie, którzy raptem zaczynają się buntować po środku życia. O ileż ty, ojcze, jesteś od tych szalonych jednostek przezorniejszy! Chciałbyś naprawić świat, sam już niejako tylko jedną nogą na nim stojąc. To mądrze z twojej strony. Zdaje mi się, że w istocie bardziej cenisz dzieło swego życia, niż to w tej chwili, wśród przywidzeń mdłegomdły (daw.)
Wtedy, na początku?
Ty, stary komediancie! Od jak dawna świetnie sobie radzisz bez wiary i we mnie, i w Boga? Przed kim się więc zgrywasz? Przed samym sobą? W ideę nie musi się wierzyć, ona sama jest wiarą.
Zimno mi, podaj mi rękę.
Tak, mój ojcze
Dzisiejszej nocy, jak wiesz, czcigodny ojciec znowu, na szczęście na krótko, utracił przytomność.
Śpi teraz.
Jest nim! Kiedyż to w dziejach wiara i prawda oparte zostały o fundamenty równie mocne, jak za naszych czasów i na naszych oczach? Niemałe cię, mój ojcze, spotkało szczęście, że w tym dziele zostało ci dane brać udział tak bezpośredni i ważny. Pamiętasz ów dzień, gdy ja byłem tym, który pierwszy przyszedł oznajmić ci wielką nowinę?
Pojmuję teraz wszystko. Wszak to on wyznawał mi na spowiedzi, jako swemu przełożonemu, twoje buntownicze jakoby, a nawet bluźniercze myśli. Ze swoich różnych wątpliwości również się spowiadał, wydawał się pełen pokory, sumiennie odprawiał wyznaczone pokuty... jak się mogłem domyślić, że równocześnie i własne oblicze przebiegle ukrywa, i ciebie spotwarza?
Któż z nas nie popełniał omyłek? Nie mówmy już o tym, Wasza Eminencjo.
Ojcze mój, nie wolno ci tyle mówić. Połóż się.
Niestety tak jest. Nie wolno się już dłużej oszukiwać. Złudna jest nasza potęga, pozorne nasze siły. Drżą fundamenty i zarysowują się ściany gmachu, który budowaliśmy. Straszliwy to gmach. Więzieniem i kaźnią uczyniliśmy świat. Ale to nie może trwać. Jeśli to wszystko nie zawali się jutro, stanie się to pojutrze. Katastrofa jest nieunikniona. Nie ma już wiary, nie ma nadziei. Połamaliśmy ludzi, zniszczyliśmy ich umysły i serca. Jesteśmy znienawidzeni i pogardzani. Nic się z tego mrocznego szaleństwa nie da uratować. Trzeba szukać innych dróg ocalenia. Zachodzi nagląca konieczność, abyśmy sami zburzyli to, co musi runąć. Będziesz musiał niezwłocznie napisać odpowiednie zarządzenia. Wszystko dokładnie ci podyktuję.
Roku tysiąc czterysta dziewięćdziesiątego ósmego Święta Inkwizycja zostaje rozwiązana. Znosimy Świętą Inkwizycję i przekreślamy ją, a tym samym odwołujemy wszystkie nasze nieprawości i zbrodnie, jakie w jej imieniu uczyniliśmy, ofiarom naszych działań przywracając wszystkie prawa i godności, z pomordowanych zdejmując infamięinfamia (z łac.)
Tak, mój synu. Ich nie ma.
Dwanaście.
Tak.
Nie.
No tak, ale on mieszka tam z jedną panienką.
Bernard to jest nakrapiany pies, który zdechł zeszłego roku.
Śpij, smarkaczu!
...ma Kto mię ma? Kto mię w ogóle może mieć?
Możesz chcieć.
Ah!
Quelle pitié... Tu me sembles avoir beaucoup lu, et malgré cela tu ne connais pas les choses qui sont en toi, tu ne sais pas ce que tu pourrais ressentir. A ce moment-même tu passes a cote dun monde immense que tu ignores complétement, tu passes comme un cheval à qui on a bandé les yeux.Quelle pitié... Tu me sembles... (fr.)
Na mnie? No, to odprowadź mnie.
Ciebie chcę.
Może?
Dzień dobry, Ela.
Wyjechał...?
Mógłbyś zagrać?
Tak.
Byłem u lekarza i powiedział, że mam normalnie rozwinięte struny głosowe i z jakichś tam powodów psychicznych mówię falsetem. Tobie się podobał ten głos... Żebym do niego trzy razy w tygodniu przychodził i robił ćwiczenia, to za dwa tygodnie będę mówił basem.
Nie było mnie cały dzień w domu. Depesza pewno gdzieś tu leży.
Co to jest?
Nie pójdziesz. (Wiedział, że to nieprawda).
Nie jesteś chory. Ale czasem doktorzy pomagają dzieciom i matkom, gdy matki mówią, że dzieci nie są grzeczne i gdy dzieci nie umieją być grzeczne.
Sam albo z Fredkiem. Główna stacja jest koło pieca.
Twoja mamusia powiedziała, że nie będzie cię więcej biła. Mamusia jest nerwowa i robi czasem takie rzeczy, których nie chce robić. Ty robisz zresztą to samo. Wiesz o tym i wiesz też, że ona cię kocha.
Samo się bawi. Jak chcę i muszę, to nie mogę.
Za kilka dni.
Ja nie wiem, mnie się nudzi.
Możesz.
Ja jeszcze nie skończyłem. Po prostu zmiana ról wytrąciła cię z równowagi. A ty byłeś raczej predestynowanypredestynowany
Już chcę, mimo tego, że uważam to wszystko za rozpustę umysłową.
Może.... ale jestem zmęczony.
Z moją skłonnością do pisania jest tak, jak z tubą pasty do zębów. W tej chwili jestem odprężony od wewnątrz i nic mnie nie naciska od zewnątrz: dlatego nic ze mnie nie wychodzi.
Co? O mnie?
Ja nie chcę. Ja boję się twojego taty. On ma takie niebieskie, porcelanowe oczy i tak dziwnie patrzy. Pewnie pożera dziewczęta.
Ale musi pan przecież wobec decydujących i zasadniczych spraw zająć jakieś stanowisko. Czy wie pan, że ten, kto nie z nami, ten przeciw nam?
Uwaga, Pola zaczyna myśleć.
On ma już na dzisiaj dosyć, daj mu spokój
G. 2.
G. 3. (sięga do kieszeni i wśród ciszy nadmuchuje starą prezerwatywę).
Nie należy.
Tak, nago.
To jest możliwe, ale jak przyjdziesz do domu, to spróbujesz i stwierdzisz, bo nie jesteś bardzo głupia, że to daje doskonały efekt. Naturalnie, nie powiesz mi o tym.
Odprowadzę cię.
Spojrzenie Ani. Filozof Joachim:
Proszę
Aha
Ewa, zwariowałaś?
Tylko w jaki sposób?
To ja będę udawała, że o tym nie wiem. To nieważne, czy ja będę o tym wiedziała, czy nie. Tylko zachowanie...
No, to bym zrobiła. Ale nie trzeba mi było pozwalać.
No, to baw się dalej, baw się pojęciami, jak kulkami. (Przed trzema dniami wytłumaczył jej, co to jest pojęcie).
Rzeczy nieprzyjemne. Kondycja ludzkaNajwiększą męką wszystkich ludzi jest to, że nasze przeżycia nie wpływają ani trochę na bieg rzeczy. Największe cierpienie nie potrafi usunąć jego przyczyny, nie potrafi nawet podnieść ani pyłka kurzu. W ten sposób powstała religia: że potem, że w niebie, że w nagrodę za...
Dlatego.
Ja ci powiem, czego się boisz:
Nie mogę tak powiedzieć, bo to nie jest prawda.
Ja tak kocham życie, że...
W tym, że czuję się bardzo sam, gdy myślę, że pewnego dnia może się to wszystko skończyć.
Dlaczego?
Bo ty nie leżysz na dnie morza.
Mama umarła.
Nie wiem sama. Po prostu to nie było ważne. Więc on się koło mnie położył i leżał. Zresztą, nie chciałam, może, może, żebyś ty się zajmował brudną robotą. Wstydziłam się. A jego nie. Po prostu on był jak przyrząd. I nic sobie wtedy z niego nie robiłam, ale byłam zadowolona. I on to zrobił bez prezerwatywy, zresztą mam już miesiączkę. Z początku nie mógł tam trafić, bo ja nic nie robiłam, aby mu ułatwić. Leżałam. I to wcale nie bolało. Pieczenie gorącej oliwy, ale nie bardzo. I krew. To wszystko.
Jak chcesz. Mnie jest wszystko jedno.
Piętnaście minut.
A więc dobrze.
Wezmę.
Tak.
Tak, ale komedii dość nudnych. W tym miejscu całuje mnie już ósmy chłopak. Wracamy.
Tak.
Z tobą jest bardzo trudno mówić. Twierdzą, że ze mną też. Ale nie ma porównania. Proszę cię, zrób sarenkę.
Próbowałam.
Chciałabyś, żebym przychodził w innej?
No, ożenił się. Bzik minął. Zresztą nie wiem.
Wiesz, teraz sobie przypomniałam. Zdjął dzwonek z budzika, takiego dużego, kuchennego budzika i uwiązał u części, która się odkręca przy dzwonieniu, sznurek. Drugi jego koniec przymocował do kurka gazowego. Obstawił budzik tomami Encyklopedii Brockhausa, nastawił na dzwonienie, wziął trzy tabletki weronalu i położył się spać. A budzik już sam otworzył kurek od gazu.
Nic.
Nie... nie myślałem o tym.
Jak tak mówią, to opinia zobowiązuje. Więc dobrze. I był już teraz spokojny.
SOKRATES: żona Sokratesa; tradycja przypisała jej nieznośny charakter.. (Pomału uspokaja się; potem ze słodką ironią). Powiedz mi, Platonie, wytłumacz, z jakich powodów spisujesz słowa, które powiedziałem? Czy po to, aby rozmowy nasze, gdy przechadzamy się wszyscy o zmierzchu czy w nocy pośród drzew, gdy głowa kręci się i pali, a rozmowa szumi jak najlepsze wino, i nurza się w winie, uczynić rzeczą odstręczającą? Czy też po to, aby gawędy nasze, prowadzone w takt leniwych i rytmicznych kroków, swobodnie jak piana, która się tworzy i znika na sennej wodzie, uczynić rzemiosłem ciężkim i trudnym?
Zostanę zjedzony przez twojego papę i ty też.
To jest nieco głupawe.
Gdzie?
To jest taka mała, mała operacja.
Bo... nie. Bo takich żartów się nie robi.
Przychodzi taki biały duch i się nachyla nade mną. I czuję ja chłód, i wiem na pewno już, że to jest twoja mama. Przekłada rondle, tak jak to ona zawsze robiła, wyjmuje spodki, wkłada je z powrotem i zawsze zapomni choć jednego spodka włożyć.
Gdzie tam.
To możesz podziękować i wstać.
Hm W świat? A po co bierzesz ze sobą to licho niepoczciwe, co to nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje?
Ja? Ano, ja już mam takie okulary, że różności widzę. Ale nie płacz. Bo ja ci dam radę, jak tego Cudaczka się pozbyć. Jeśli przez trzy dni ani razu nie zrobisz takiej urażonej miny, to Cudaczek albo z głodu zginie, albo od ciebie ucieknie, gdzie pieprz rośnie. Bo to licho przecież nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje. Nie pozwól mu się wyśmiewać z ciebie, a sam pójdzie. Tak, moja panno.
Ej, pokaż.
Takie mycie nic nie jest warte. Weź szczotkę i mydło i wyszoruj ręce jak należy
Pewnie! Alboś ty gorszy? On ma rower, a ty nie!
Chcę roweru! Chcę zaraz!!
Mało jeździłeś
Pomoże
To po co płaces?
Mnie się nigdy nic nie przywiduje
Nie warto! Zaraz będę w domu!
A bo... a bo... położyłem na krześle i gdzieś się zapodziało.
Hi! Hi! Hi! To chyba po chińsku! Hi! Hi! Hi!
A to sobie chodź jak czupiradło!
Wronie gniazdo! Hi! Hi! Hi!
Ee, bo zrobiłem się grymaśny. Chcę z czego innego śmiać się rano, a z czego innego wieczorem. Co innego mieć w piątek, co innego w świątek. A samolotem najprędzej przeniosę się z miejsca na miejsce.
Co się dzieje?! Trzeba stąd odjeżdżać. Wszyscy o mnie wiedzą.
No, to jazda!
A ta mnie drapie. Nie chcę!
To chcę tamtą w kwiatki.
Mamo Ja tu nie mogę.
No, ty mi wyglądasz na małego grymaśnika.
Nie płacz, bo na to jest rada. Przestań się krzywić, póki czas, a kreseczki znikną.
Dajcie mi spokój!
Oj, babciu, taki śliczny, z czerwonym oczkiem! Gospodyni mi wczoraj przyniosła z odpustu. Powiedziała: „Masz, sieroto, uraduj się i ty”. Tak się cieszyłam! Tak się cieszyłam. I zginął.
A z kimże? Więcej mężów nie miałam.
Czyli że...
Ja także!
Qu il te fait la cour.
Nach Warschau.
No... no...
No... kogoś... jakąś damę.
Ach, moja droga, i on w takim wypadku nie zasługuje na zajmowanie się nim.
Nic podobnego nie słyszałam z ust tego pana.
No to...
Bo...
Pan dużo rzeczy nie rozumie i nie rozumiał...
Nie nalegaj pan...
Właśnie.
Niema czem. Pruderja jest nudna i kalectwem dla osoby, pruderją dotkniętej.
Jedźcie tylko.
Więc czego tam siedzi?
Tej swojej.
Wiem.
I nie potępiasz.
Studjujesz politykę. Czy będziesz kandydować, rewindykując w ten sposób prawa kobiece jako człowieka?
Przepraszam. Właśnie Ona powinna znajdować się w tym świecie, tylko...
Eugenja była głupia.
Ech! Moja droga!
Idę kazać się... szanować! i mam bardzo ładne i efektowne „wyjście”. Żałuję, że nie mam widzów, bo i lokaik zniknął dyskretnie, sądząc z podniesionych głosów, mojego i Maryli, że „wielmożne panie się kłócą”.
Bo nie byłaby robiła pani takiego etalażu ze swych tajemnic.
Ile par pani dobrodziejka każe odłożyć?
I tę czarną koszulę?
Naturalnie. Pośpieszyłaś się wtedy, gdy Halski jest nasycony, a właściwie przepojony kobietą. Zbłądziłaś, idąc ku niemu ze zmysłową podnietą. Należało właśnie uderzyć w strunę nie sentymentu, ale rozumnego ideału. Zamiast rozwiewać przed nim koronki i batysty, trzeba było zapytać go o jego odczyt w Warszawie, o powodzenie, o to, czy czuł, iż zawiązuje się pomiędzy nim i słuchaczami kontakt, czy był odczuty, zrozumiany. Należało leciuchno podniecić w nim strunę jego wielkości, a co do zmysłów, te pozostawić na boku.
W każdym razie zapamiętaj sobie jedno. W drobiazgach możesz się zapomnieć, to nie ma konsekwencji. Wszystko to może być podciągnięte pod miano flirtu i to wystarczy. Lecz co do punktu głównego i zasadniczego, nie ustępuj!... Niech ci się nie zdaje, że może tem właśnie zobowiążesz mężczyznę, że jego honor etc. Nigdy! To są złudzenia. Gdy spragniony podróżny się napije, odchodzi od źródła obojętnie, a czasem pluje w jego powierzchnię. Tak samo i z nami. Naprzykład ja i Ottowicz... Czy sądzisz, że szalałby za mną, gdybym nie była dlań tą twierdzą niezdobytą, broniącą się z całą godnością i dumą. Co innego, że pozwalam, aby nieprzyjaciel... wtargnął czasem na okopy. Ale to wszystko. Sama forteca jest niezdobyta.
Janka odpowiada bez namysłu:
Tak jest. I ty otwórz chętnie drzwi Alemu i pozwól mu uklęknąć przed sobą. Będziesz jeszcze więcej dla niego Madonnowatą, niedościgłą Jungfrau
Do Marienbadu.
Dlaczego? Zostaw. To bardzo przyjemnie, jak tam coś pod łokciem poetycznie skrzeczy. Zresztą, jak chcesz.
Dlatego, co ci powiedziałam. Halski ma dosyć dekoltażu. Uwiedziesz go łatwiej szczelnie zasłonięta.
Tak! Zwykle używam do wypowiadania się
Pan sam tak nazywa mowę ludzką. I ma pan rację. Niech pan posłucha, jak się wszyscy rozgdakali dokoła nas...
To więcej niż wesołość! Prawie szał.
Tak! z braku czego innego!
Och, proszę, bez bluźnierstw.
Pan-byś chciał, żebym to samo zrobiła, co one...
No, tak na pozór. Ale pani jest na drodze do histerji klasztornej.
Czego? Może skromności?
Paradoks!... Odchodzę!...
Co? Wracaj zaraz na górę. Nie chcę, aby mnie to tam szanowne grono obmawiało z powodu twej nieobecności..
Nie
Tak, bo nam pan nie ucieknie.
Przeciwnie wyrzekł Halski, ukazując na młodą kobietę, pod której palcami skonała wreszcie melodja.
Raczej Napoleon jej się oparł...
Tak
Za dwie, trzy godziny... gdy oni wszyscy odejdą... gdy światła u pani zgasną!
Pan wie, że ja nie pozwolę!
Możesz odejść!
Brutalne.
Jesteś taka cudna! Nie wypędzaj mnie!
Niech przyjdzie tu, zabierze panicza, wsadzi go do dorożki, a w razie potrzeby odwiezie do domu. Panicz jest pijany. Daj lokajowi za to dziesięć koron.
Nic mnie zdruzgotać nie jest w stanie
Och! Znów rozkosz? Rozkosz!... Z przed dwudziestu laty wyszłe z mody efekta.
Cieszy mnie to. Za to ja nie byłam.
Ależ... usiądź pan.
Mówiłam prawdę!
Należało mi to powiedzieć przed pójściem do konsystorza.
Zupełnie szczerą!
A...
Daruje pani, ale to chyba czynią kobiety, których nie można brać na serjo!
Ja także bardzo żałuję. Ale mam termin.
Ah! Mon Dieu!... Qui!...
To pana rola...
A!... Ona tam jest?
I odwozi pan Jankę?
A! Pan Halski był także.
Tak! Tak! Pani o tem nie wie? To tajemnica poliszynela. Jeszcze przed kilku laty...
Mimo to żona pańska, która jest bez zarzutu, ma wielkie cechy kobiety.
Ale ja jestem przekonana. Przed chwilą widziałam go przed sklepem Au Gainsborough. Stał jak zahypnotyzowany. W głębi widać było jego dziewczynki, którym przymierzano podróżne kapelusiki.
No tak. To nie jest nic złego. Ale w ustach Halskiego urasta to do rozmiarów wielkiej złośliwości. Według niego kobiety, obdarzone temperamentem, jedynie są godne uwagi i liczą się na świecie.
Tak!
Jakto za was wszystkie? Czy i ty?
Kiedy? Przecież idę za mąż!
O nie! Dałam mu urlop
Że mu pozwoliłaś odwiedzić żonę.
Ach nie! Nie mogłabym tylko znieść, aby z mego powodu cierpiała kobieta.
Spodziewam się! Coś, za coś! Mam opinię zupełnie zepsutą. Niechże wiem dlaczego!...
Bałabym się!
Och, moja droga! Co za komiczne przesądy, lepiej niech nad taką kobietą śpiewają requiescat in pace!...
O!
Może Pan śmiało bywać u niej w dalszym ciągu.
O! to Pani nie zajmie. Naprzykład co do mnie. Erotyzm Pani nie zajmie, a to jest podstawa mego charakteru.
Pewnej melancholijnej pruderji. Zgadza się ona z pani rysami i linią postaci. Najlepiej zatrzymać całokształt.
Pani! Tyle sił zużywa Pani w walce z wiatrakami, które już tyle kobiecych egzystencji zmełły na proch!
Byle w granicach naturalnych
Ba! Gdy dorosną Owe występki (według Pani) pomniejszą się na odległość. Staną się, ot... péchés mignons. Niczem więcej.
Mnie pana żal!...
Wcale nie. Oszpecą Panią. Szkoda Pani piękności.
Bardzo prosto! Często rzecz wstrętna w mężczyźnie natomiast kobieta daje dowód siły i wspaniałości natury!
Prawdopodobnie...
A!...
Zbyteczne! Proszę, niech pan wysiada. Tam czekają na pana!...
Czy prosić?
Tak! Bardzo źle wyglądasz!
Ja za to nie spałam wcale, a wyglądam lepiej, niż ty...
Nie wiem, nie wiem jeszcze...
Ach! Niech jedzie. Należą mu się wakacje.
No tak! Odstępując z taką wspaniałomyślnością swego... adoratora.
Ja?
Za redaktora? I za... innych...
Bo to są dla ciebie tereny nieznane.
Znów!!!
No... sama przecież mówiłaś! Nie chciałaś go...
Naturalnie. W knajpie czy w szynku i w towarzystwie osób nie dwuznacznego prowadzenia się.
Tak
Właśnie. Czy nie zmiarkowałaś, że kobiety, któremi się właściwie w głębi duszy poniewiera, nie obdarza mężczyzna kwiatami, choćby nawet była jego kochanką.
Żegnam cię!
Nie! Pani się nie ubrała. Poszła pani bez gorsetu i w matince pod płaszczem. Tak gdzie...
Tak! Całuję rączki!
Tak!
Swoje nazwisko!
Tak!...
Więc... nie wiem sama...
A...
A! Prawda!... Zapomniałam, że pan jest żonaty. Ale czy żona pana pragnie tak bardzo obecności pana w Zakopanem?
Naturalnie.
Weychertowa!
Nie boi się pan?
Bo Halski nie może podobać się kobiecie subtelnej, niezwykłej, nadzwyczajnej...
Dla nas!
Najzupełniej!
Kto? Może... pan Halski?...
Tak... tak... Żyje pełnią życia i pozwala żyć dookoła siebie. A życie jest dane na to, aby go używać, a nie kaleczyć.
Tak... raczej prostackie. Te plotki głupich kobiet, powtarzających Panu niestworzone rzeczy...
Nie, Pani. Jestem zanadto doświadczony w tych sprawach, abym nie umiał rozróżnić wszelkich odcieni, kierujących postępkami kobiet.
Dużo myślałam w ostatnich czasach, przyszłam do przekonania, że małżeństwo jest une institution malpropre et inutile.
Widzi pani
Jakich drugich?
Zapewne działo się to wtedy, gdy owa interesująca dama się upiła!
Ślicznie! A więc amant de coeur
Wcale nie. Dla ślepej matki. Matka jej mieszka w Samarkandzie.
Darowała mi ten rewolwer
Siebie!
No tak! Gdybym chciała sobą frymarczyć, jak taka Van Depp
Ja nie wiem... ja...
Na ołtarzu, jako kobietę niedościgłą, a więc doskonałą, inną, niż wszystkie.
Wczoraj.
Wobec tego może wstrzymać dalsze popieranie rozwodu?
I... tak... umyślnie...
Nie! Nie!
Nigdy!
Jak?... Gdzie?
Dlaczego?
Tak
Przedsiębiorstwo pogrzebowe?...
Po obiedzie. Były to jakieś wrzody mózgowe... przyczyniły się rozmaite inne powody...
Może!...
Nie! Temu nie!
A gdy pani była u mnie, czy wiedziała już pani o tem?
Lecz w głębi duszy miałem zawsze tę tęsknotę do zżycia się z jedną tylko kobietą. Lecz nie łatwo mi było spotkać taką kobietę. Musiałem brać, co było pod ręką ale jako element czysty, doskonały i bez skazy bez skazy!
A!... Więc ci będzie obojętne, jeśli cię znienawidzę jako tego, który pierwszy nauczył mnie nad wszystko stawiać rozkosze niższego rzędu?
Nie przecz pan bo nawet i ten nieszczęsny mąż umarł. Lecz nie ciesz się przedwcześnie, od wczoraj nie jestem bez skazy, jestem tą, która szła siłą pary w świecie zmysłów, jestem równą wszystkim twoim kochankom!... Tobie samemu.
Tu
Wszystko przemawia za tym, żeby wybrać tę właśnie wyspę Dowóz żywności dla straży i Maciusia będzie łatwiejszy, bo bliżej, przy tym morze jest tu zupełnie spokojne. Budować nic nie potrzeba, bo jest już budynek szkoły, gdzie mogą mieszkać. No i nie bądźmy śmieszni: gdyby nawet Maciuś próbował uciec
O nie Dla mnie król Maciuś Reformator pozostanie zawsze
Nie, regulamin więzienny...
Nie jestem Maciusiem, jestem królem w niewoli, a co mi zabrano, odbiorę.
Bo ja bym
Żebyście widzieli, jak go ucieszył kanarek, jak zaczął dawać wodę, bułkę, cukier. Dzieci są lekkomyślne i niedoświadczone...
Zjemy kolację.
Chcę wykopać piwniczkę a nie mam łopaty. Bez piwnicy bardzo mi jest niewygodnie, bo jak upoluję zwierzynę, nie mam jej gdzie położyć.
Więc daję dzień aresztu za to, że chodzicie nie tak, jak należy, dzień aresztu za to, że pozwalacie kopać doły więźniowi numer dwieście jedenasty.
Głupiś, zdechnie ten twój kanarek.
Wierzajwierzaj dziś popr. forma grzecznościowa: proszę mi wierzyć a. niech mi pan wierzy. mi pan, jeżeli chłopiec naprawdę z zamiłowania, z całej duszy jest śpiochem, na pewno zrobi karierę. Grunt
A może.
No prędzej, prędzej.
Boją się buntów. Ooch, żałują ludzie Maciusia. I dorośli, i dzieci. Za późno! Nie trzeba było wywieszać białych chorągwi.
No, chłopak, ruszamy.
Duszno mi niech pan otworzy okno.
Ja ci powiem: stul gębę, rozumiesz? W policji służył, niedołęga. A dlaczego nie służysz? Bo cię wygnali. Inni się majątków dorobili, a ty co? Do śmierci będziesz kiełbasą handlował. No, ruszaj się: pokaż, co przywiozłeś.
Ot, co ci zrobię.
Nie po jałmużnę przyszedłem
Pokaż.
Niech idzie: co z głupim gadać.
Jacy tam skauci. Papierosy palą i nie mają pasa ze skautowskim nożem. Tylko się tak nazywają. Mówię ci: nie ma żadnego porządku. Co kto chce, to robi. Powiedziałbym ci coś, ale nie wygadasz? Więc mamy tu tajny związek Zielonego Sztandaru. Patronem naszym jest patronem naszym jest Maciuś. Chcemy wykraść Maciusia z bezludnej wyspy. Tylko pamiętaj: gdybyś komu choć słówko powiedział, to już wiesz, co będzie. To jest nasz najtajniejszy związek.
Mój tatuś posłem zagranicznym.
Ach, ty zarozumialcze! Jak dyrektor mówi, że jesteś dziewczynka, toś dziewczynka, i koniec. Za upór i nieposłuszeństwo nie dostaniesz jutro obiadu.
Patrz: włosy mi się ciągle rozlatują
Więc ma pan rozkaz okazać mi pomoc, nic więcej. Proszę dać łódkę. I jak wsiądziemy na okręt, niech rusza.
Nadzwyczajny dodatek! Zerwanie przyjaźni żółtych królów z białymi!
Twój szpieg założył mu gazetę.
Jutro jest wesele mojej siostry; muszę jechać, bo się obrazi.
Zupełnie słusznie
Więc cóż takiego? Czy to jeden król stracił państwo i znów ma? Ja straciłem też państwo, czekałem cierpliwie dwa tysiące lat.
Tak, tak, przerwać. Przerwać posiedzenie...
Do godziny dziesiątej Kto się zgadza, niech podniesie rękę.
Wniosek króla Maciusia Reformatora przeszedł wszystkimi głosami prócz jednego. Posiedzenie zamykam do jutra, do godziny dziesiątej.
Mogę się posunąć.
Chcesz jeszcze orzechów?
Zmizerniałeś bardzo, Maciusiu. Nic dziwnego, że nie mogli cię poznać. Czy było ci bardzo źle przez ten czas?
Maciusiu! Nie poznaję ciebie. Tego ci mówić nie wolno. Jutro możesz odzyskać państwo i koronę. Nazywasz tchórzami tych, którzy w ogniu bitwy wywiesili białą chorągiew. A ty, wódz i król, w wilięwilia (daw.) a. wigilia w przeddzień. bitwy, która na pewno da ci zwycięstwo sprawę dzieci. Zbudź się, Maciusiu. Pomyśl: jeszcze tylko ten jeden dzień, ostatni.
Proszę o głos
Nie wiem Teraz Maciuś jest waszym wodzem.
Nie.
Maciusiu, co też ty pleciesz! Przecież to największe szczęście żyć, pracować i walczyć, żeby lepiej było na świecie.
To moja tajemnica.
To nie fałsz Gdyby nie dziki napad tych afrykańskich małp, nie byliby przecież zginęli.
I kończyć nareszcie!
Król zgodził się Dormesko.
I dla Ali nie tata, tylko Maciuś.
Wojna śpi Ciiicho, wojna śpi, piłeczka śpi, pajacyk śpi.
Oto rozkaz.
Rozkaz, wasza królewska mość.
Więc za co mnie tu zesłali?
Wasza królewska mość jest szlachetny. Wasza królewska mość ukrywa przede mną, ale ja wiem. Ci szubrawcy-chłopcy hałasują i spać nie dają waszej królewskiej mości. Palą papierosy, co to za papierosy
Więc dlaczego u was tak głośno?
Wiem, uczyłem się w historii.
Nie wiem dobrze. Jeden, sierota dziewięcioro małych dzieci chciał się uczyć, przyjechał do miasta, ale nic znaleźć nie mógł. Czwarty ma niedobrego ojczyma: prawie go wygnał z domu. A reszty nie znam.
Nie, przykro. Dziękuję waszej królewskiej mości.
Co mają dokuczać?
To trudno: nie będzie wioseł.
Jaaa? Jaaa? Jak Boga jedynego kocham, żebym się z miejsca nie ruszył, przekona się wasza królewska mość...
Niech będzie! Nie takie mi znów to dokuczanie potrzebne.
Rób, Maciusiu, co chcesz. Bo ja nic nie wiem.
Ale ja nie mogę czekać.
Dwie noce nie spałem... Tam umierają dzieci. Potrzebna pomoc.
Wypij przynajmniej mleko.
Oddycha.
Ej, ty, chłopak, król Maciuś, czy jak cię tam! Czy oddychasz? Pamiętaj, żebyś oddychał. Policmajster kazał.
Cukier
Pokaż.
Tak, tak, mój synu, często tak jest, że człowiek chce jedno, a wyjdzie całkiem inaczej. I ja byłem kiedyś małym chłopakiem, chodziłem do szkoły, mówiłem pacierz, a ojciec, jak z roboty wrócił, przynosił cukierki. Nikt się nie rodzi w kajdanach. Dopiero ludzie nałożą na ciebie żelaza.
To nie zapominaj, psiajucho.
Bo mnie tam wszystko jedno. Nie dlatego mówię, żeś król, ale żeś podobny do synka, który mi umarł. Jedyne szczęście miałem w psim życiu i Bóg je zabrał. A potem przyszło to wszystko. Więc ruszaj na cztery wiatry, rozumiesz, bo jak nie, to...
Bo naczelnik nie uczył się medycyny. Jego rzecz pilnować porządku, a za życie i zdrowie ja jestem odpowiedzialny przed królem i kolegami. Tak, mój kochany, uczyłem się medycyny u profesora Kapusty, u radcy sanitarnego Kapusty. Łysy był jak kolano, a wszystko z rozumu. Koledzy moi, Virchow i Dżenner
Ja tam nie profesor, a zwyczajny felczer. Ale uczyłem się u profesorów. Dwie piątki miałem na patencie: z anatomii i chemii. Wodę pod mikroskopem i powietrze widziałem. Sam radca sanitarny mnie egzaminował. A łysy był jak kolano.
Więc dobrze: dostaniecie po kieliszku wódki.
Serdecznie dziękuję. Nie szkodzi, że zakurzone.
Masz papiery?
Ho-ho! Wysokiego jesteś rodu. No, ruszaj.
Nie boję się, a nie chcę.
Kradziona.
Numerek! Pilnujcie tego przybłędy, gospodarze. Cicha woda brzegi rwie.
Bo jesteś uparty. Trzeba powiedzieć, coś widział.
Do szkoły.
Obieżyświat.
Wilkołak, proszę pani.
Słyszałem.
A ja nie chcę, żebyś na mnie patrzałpatrzał
Nie dostanę.
Nie wiem jeszcze.
Chyba z zazdrości. Nie wszyscy, ale kilku, a za nimi reszta. Wiesz: obrazek ci narysuję. Chcesz? Co ci narysować? Tak wtedy opowiadałeś o dzikich krajach. Żebyś jeszcze raz opowiedział, to bym ci narysował Maciusia na bezludnej wyspie.
Dziękuję.
Niech sobie idzie.
Nie ma ani szacunku dla starszych, ani posłuszeństwa dla gospodarzy zamożnych i statecznych.
Czy dużo podróżowałeś?
Daję słowo, że jak przyjdzie czas, wszystko opowiem.
A w stolicy dorośli chodzili do szkoły, a dzieci dawały łapydawać łapy tu: dziwna i ciekawa awantura (a zwykle stypą nazywa się uroczysty obiad po pogrzebie)., o raju.
A kto mu się kazał upijać? Zresztą co innego, kiedy żył, a co innego, kiedy go nie ma.
Muszę jechać do stolicy
Są dwie drogi: albo związać młodego króla i odesłać do Maciusia, albo zostawić go, a samym zwiać jak najprędzej.
A twoje maszyny takie stare, że nic robić nie można.
Głodny jesteś?
To się nauczysz.
Ładny gość, co błoci podłogę i atrament wylewa.
Jak zechcę, nie będę się ciebie pytał o pozwolenie.
Ratunku!
Całkiem możliwe
A jaki tam klimat, na tym Madagaskarze, Szmuelu? Znośny?
O czym to myśmy mówili? Zaraz, zaraz. Aha.
Kupcy! W takim razie żywcem niech sprzedają nas Niemcom. I to się nazywają Żydzi? I to się też nazywają Żydzi? Sam prezes Czerniakow.
Nie.
Święte słowa
Aś, aś, aś Dzieci, co mówicie. Nie trzeba tak, nie.
Tak będę mówił zawsze. Worek na plecy i popiół na głowę.
Ojciec o tym dobrze wie Racje i prawo mają za sobą ci, którzy mają wszystko inne. Siłę, siłę. I o tym też ojciec dobrze wie.
Jawohl, herzbewegend Festtagjawohl, herzbewegend Festtag (niem.) powtarzał pogodnie młody żandarm, z nieukrywanym rozbawieniem przyglądając się Żydom, którzy bez tchu, bez ruchu, bez słowa, sztywno i martwo tkwili pod ścianą. Z ulgą przerzucił broń na drugie ramię, lufą do dołu, a poruszywszy raz i drugi ścierpłą ręką, szeroko i poufale uśmiechnął się do Dory Lewin: Piękno... to kwestia krwi. Ja, aber wo ist mein RassenhassJa, aber wo ist mein Rassenhass (niem.)
Nogi ma całe. Sama nie położyłaby tak równo głowy.
Na Madagaskar, a kiedy? Czy to całkiem pewne?
Pop swoje, chłop swoje.
Wyjrzyj na ulicę i zobacz, że to zajęcie dla żebraków. Modlą się ci, co nie mogą inaczej zarobić na kawałek chleba. Wszyscy inni pracują albo kradną. Albo kradną i pracują. Amen. Takie czasy, a Pana Boga zostaw, nie szarp za kapotę, bo i tak założył ręce. Nie śni mu się nawet mieszać do tego całego bałaganu. Jakow, ty się doczekasz, że zostanę goła i bosa. I ty, i on. Wszy uciekną nam z grzbietu razem z koszulą.
Hoch!
Ach woAch wo! (niem.)
Ty, ty
To pozdrów ich ode mnie z całego serca.
Nie
Jestem głuchy i ślepy. Nic nie widzę. Nic nie słyszę.
Dziurawy? Czy ja mówię, że cały? Dziurawy, niech będzie dziurawy. Nawet powinien być trochę dziurawy. Przez te dziury nocą pokazują się czasem gwiazdy.
Widzisz, widzisz Każdy coś umie, tylko ty jeden naciągasz podarty tałes na oczy!
Dobra nowina Dobra nowina, żeby on tak zdrów był.
Gdzie jest wielki strach, tam musi być wielki głód, a gdzie jest wielki głód, tam muszą być brudne interesy. Judenrat zafundował miastu chudą kozę, kuchnię gminną dla nędzarzy, ale wymię schnie i rąk, które wyciągają się do dojenia, z każdym dniem przybywa. Ci sami, co chodzą tam z garnczkiem po polewkę, biegają i na każdej ulicy podnoszą gwałt. Oni muszą już wierzyć we wszystko! Przed Wielkanocą zwariował z głodu człowiek i zaczął wołać, że jest Eliaszem prorokiem. Żyd z Leszna. Uparł się, został Eliaszem i mamy nowego proroka. A ilu od Wielkanocy zmarło na Lesznie z głodu? On żyje, podobno z jałmużny. Wszyscy wiedzą, a pogłoska krąży dalej. Zbliża się koniec świata, kiedy chodzi wśród żywych prorok Eliasz. Kogo ucieszyć ma pogłoska o końcu świata? Niemcy raz-dwa sfotografowali wariata z Leszna i puścili kawał do prasy. Nazajutrz wszyscy wyrywali sobie gazetę z rąk. Żydowski prorok na obczyźnie. Nieźle, co? Dali mu buty, więc na jednym obrazku jest w butach. Im WinterIm Winter (niem.) latem.. Żydowski prorok zimą i latem, tak wygląda. Za te buty... Nic darmo! Za te buty biegał i pokazywał miejsca, gdzie Żydzi nielegalnie się modlą. A czego więcej Niemiaszkom trzeba? Teraz, co złapią Żyda na modlitwie, polewają wodą i każą mu tańczyć na śniegu. A nie, to biją.
A nie za dużo tego światła? Sura, Fajga, całe trzecie zasłonić. Jeszcze, jeszcze! Świeci się jak na Chanukę. I żebym nie musiał powtarzać.
Jesteś taki pewny, Jakow Że nic mu nie będzie.
Ryby i dzieci głosu nie mają. Cicho.
Nie, Naum. Nie! Nie! A jak znajdę lekki kawałek chleba, to ci powiem!
A ja pamiętam.
Co?
Igły, a mleko daje krowa.
Też nie. Jak raz coś zostało napisane, trzeba się tego trzymać do końca.
Stróż to dozorca!
No to dawaj fant!
Jak pragnę podskoczyć Pif, paf!
Akurat. Już się rozpędziłem.
Trup, Śmierć, Miasto, Żebrak, Bieda, Głód, Warszawa wołał Henio Śledź.
Tee, rusz no się, bierz tego umarlaka. Wujek? Nie szkodzi, bierz wujaszka za nogi i wlecz na platformę. Raz-raz. Nie żałuj ręki. Coś mu się od ciebie należy, pętaku. Co jest? Żeby w takim dobrym punkcie z widokiem na ulicę, gdzie da się wyżebrać parę ładnych groszy, sami nieboszczycy leżeli? Klientela zamyka oczy i ucieka na drugą stronę. Ruszaj się, raz-raz. Masz się za królową piękności? Podtyka ludziom ten spuchnięty kulas od tygodnia. Nudno patrzeć. Ślinisz się, patałachu! Wytrzeszczasz zaropiałe gały! A kogo to w dzisiejszych czasach wzruszy? Żebrać to trzeba umieć. Słuchaj się mnie, pętaku. Idź na hop, rwij z ręki.
Ciemny tragarzu, domem zmarłego cały świat. Gdzie się mam ruszyć? Stąd? Tu? Rób swoje i nie zabieraj mi czasu.
Co tam dobrego spożywa dzisiaj lud Izraela?
A jutro?
Ludzie, co tak mokro tutaj?
Dałem, dałem.
Jak wół targałem worki i nadstawiałem za niego głowę. Nie ma darmochy!
Na twoje życzenie?
A jak? Granatowy! Poszedł do rogu, stanął na świecy i kikował. Ile to trwało? Sekundy. I worki były po tej stronie. Kolano mi tymczasem spuchło, a archanioł z gliną na drugi dzień stawili się u Mordarskiego. Mordarski poczuł cykoriępoczuć cykorię (gw. warsz.) zgodzić się, dogadać się..
Szafa gra. Komoda tańczy.
Uf, najgorzej, jak głupi zwariuje!
Poczekam na ciebie. Poczekam i jeszcze ci miejsce koło siebie zrobię.
No, dalej, ciągnij sam.
Nie. Nie.
Cicho
Już nie chcę Nie, nie
A sadzonki?
W ten sposób front został wyrównany.
Widzę. Tfu, że Babilon.
Kobieto, tobie przecież usta nie zamykają się od rana do nocy.
Tak wszystko zostało między nas podzielone. Zapomniałaś? Co reb Icchok powiedział? Kiedy stanąłem z tobą pod czerwonym baldachimem, całe życie było przed nami. Całe nasze życie było jasne jak dzień. Ty miałaś martwić się o duże rzeczy, ja o małe. Ty miałaś kłopotać się o nasz los, a ja trapić losem całego żydostwa. A powiedz mi teraz z ręką na sercu, czy można było lepiej podzielić cały świat między nas, abyśmy na tym podzielonym świecie zostali zawsze razem? Czy reb Icchok nie miał lekkiej ręki? Powiesz może, że miał ciężką rękę? Dzisiaj, po tylu latach... „Jest, jak jest. I nie ma o czym mówić”.
A jednak poszła z nimi za mur. Popatrz, złoto, nie dziewczyna.
A dzisiaj wiem, że i to można utracić. Tak niewiele.
Ręka mu nawet nie zadrżała. Ale co z tym mlekiem? Zostało trochę?
Ty rozumiesz, a ja wiem.
Co?
To nie. Bierzemy worek, drąg i łopatę. Jazda.
I drągiem przez łeb.
Na Waliców, pies go jeszcze nie pogrzebał.
To Jajeczny ma syna? Aron ma syna? Nie wiedziałem.
Wolnego Trzeba naładować torbę. To raz. Bandzioch. To dwa. Ale cię wzięło. No, no... Pierwszy raz zawsze najgorzej. Idziemy razem.
Czas tylko przez ciebie tracę.
Nie, proszę pana.
Nie, tu zaraz. Niedaleko... O, widzisz, Piekiełko już obstawione.
Ja, Żyd, jestem winien wojny i zła, i zbrodni na całym tym świecie.
Ja, Żyd, jestem podżegaczem wojennym.
Przekleństwo mi, Żydowi. Śmierć mi, Żydowi.
Granatowy, odtrąbione! Napij się za moje zdrowie i do następnego razu. Fajrant masz, idziemy sobie w cholerę.
Dawaj tu
Nie wiesz czasem Mezyzamezyza właśc. mezuza (z hebr. dosł: odrzwia)
To też prawda.
Nie opuszczać rąk, jak długo się da. To tylko jest ważne A bohaterów niech pan nie szuka na naszej ulicy, Baum! Oni mają pełny brzuch i chodzą z gnatem w ręku.
Baum? Jaki, czego profesor? Też coś. Dyrektor świeżego powietrza!
Niedługo Jeszcze trochę... i już!
To, co w naszych opłakanych czasach Żyd musi dobrze ukryć A do ukrywania wzięła się moja żona. Gdzie kobieta chowa kosztowności? Wśród bielizny pościelowej. A gdzie szuka ten, kto przeprowadza rewizję? Nie muszę mówić. W komodzie, wśród bielizny pościelowej. Jak jej to powiedziałem, wszystko razem wetknęła do dziury w ścianie za oddartą tapetą. Nisko, pod kanapką. Fremde, wy dobrze znacie tę kanapkę. W kącie żardiniera stoi Bałagan, kwiatki, wazony i śmiecie. Ale pewnego razu szukam rękawiczki, zaglądam pod kanapę, odsuwam wazon i widzę, że wszystko wysypało się spod tapety na podłogę! Od słowa do słowa, obraziła się i wtyka mi wszystko w rękę. Ja? A gdzie ja to schowam? Zawinąłem w papier i włożyłem do biurka, biurko zamknąłem na klucz, klucz schowałem do kieszeni i spokój. Lepiej niż w banku. Kto wpadnie na to, żeby szukać w mieszkaniu biurka? Głupi żandarm? Krwaworączka? A jak już znajdzie biurko, to skąd weźmie klucz? A nawet jak dostanie klucz, to skąd będzie wiedział, gdzie wszystko leży? I jeszcze zawinięte w papier! Ale czy długo trwa spokój, kiedy kobieta stoi nad głową? Szukała lakieru do paznokci. Lakieru! Otworzyła biurko i w krzyk. Jednym słowem, cały nasz majątek w papier zapakowany leżał na wierzchu w szufladzie. Wzięła i schowała sama. Gdzie? Do materaca. A po paru dniach przychodzi z wieścią: Krwaworączka, Hrabia Grandi i Wściekły Pies chodzą od domu do domu. Byli u starego Lewina, rewizja trwała dziesięć minut. Rozpruli materac bagnetem i cały majątek Lewina mieli na patelni. I co się zaczyna u mnie w domu? Sądny dzień, to za mało. Rewolucja i sądny dzień, to za dużo. Ale pogrom w takim małym żydowskim miasteczku, w dniu kiedy Żydzi obchodzą Jom Kipur, to w sam raz. Wszystkie meble przestawione, bałagan na łóżkach i cały kurz w powietrzu. A kiedy komoda stała na miejscu kanapy, a kanapa na miejscu komody, moja żona uznała, że najlepszym schowkiem jest komin. Taki nieduży szyber koło kuchni... Jak się dymi, kucharka otwiera ten szyber, wtyka gazetę i podpala, a wtedy przestaje się na ogół dymić... Ukryła tam całe zawiniątko razem z biżuterią i pieniędzmi. Los chciał, że pewnego dnia kucharka wzięła poranną gazetę, wsadziła w szyber
Nie, nie. Są ze mną.
Mecenas jest wychrzczonym Żydem, to nie rozumie, dlaczego, ale gdyby nie był wychrztą, też by nie chciał zrozumieć, dlaczego... Na własnym dziecku ubić interes? Jak to można? Nie, nie, za pieniądze i Abraham nie złożyłby Izaaka w ofierze!
Szwarc? Z Siennej, mówisz? Szwarc, Szwarc... Nie pamiętam.
Dlaczego? Tak mnie pytał. Kiedy człowiek pyta: „dlaczego?”, to znaczy, że skrzywdziłeś go.
Każdego boli to samo Nie ma już lepszych, gorszych. Równość w nieszczęściu, koniec. Kij spada równo na każdy grzbiet i nie wybiera.
Po co? Nie pytam, po co wyciągać Torę z ognia Pytam, co zostanie? Wszystko ma przepaść? Tak?
Patrzę, może król Niniwy ze strachu przed naszym Panem nakrył głowę workiem i usiadł już w popiele?
Ludzie, trzymajcie mnie Ogniem, żelazem wypalić czarną zarazę! Raz na zawsze!
I swoją krzywdę chcesz naprawić cudzą krzywdą?
Zemsta powiedział Naum i odepchnął go na bok, wzburzony. Wyciągnął ramię. wyciągnął drugie ramię Ramiona uginały się jak szale. Kiedy uniósł powieki, widać było, że te oczy palą się mocnym, równym światłem i nie cofają przed spojrzeniami.
Ucieczka, Żyd, Los, Dziecko szeptał.
Fremde, a nie mógłbym u was pożyczyć papierosa na noc? No, powiedzmy, dwóch. Do jutra.
Chleba? Trzy kilo.
Ha, ha, ha, ha, ha!
Daj mi przylepkę, a przeżyję cały dzień!
Poczekaj, niech sobie tylko przypomnę.
Aha, rozumiem Tak się rzecz ma cała.
Iii, za takie pieniądze psy i koty mięso jedzą.
Fetniakfetniak (gw. środ.)
Tfu, niedoczekanie
Życie to taniec szkieletów na bosaka... z figurami! Małka, do pary ciebie mi trzeba.
Dla kogo Jak dla kogo.
Złoty interes! Do bani z tym! Mów, po coś mnie tutaj przywlókł, do tej trupiarni, Elijahu!
Jaki facet, Eli?
Puść, Albinos.
Bo jak cię tym przez łeb Bierz, bierz i nie gadaj tyle.
Bierz się za robotę.
A bo co! Nie podoba się może?
Das genügtdas genügt (niem.)
Ein Gedanke steigt mir aufein Gedanke steigt mir auf (niem.)
Meine Damen und Herren, da liegt der Hund begrabenMeine Damen und Herren, da liegt der Hund begraben (niem.)
Mit der Zeit pflückt man Rosen, OswaldMit der Zeit pflückt man Rosen, Oswald (niem.)
Oswald, Oswald, eine treue Seele... Das ist nicht mit Gold aufzuwiegenOswald, Oswald, eine treue Seele... Das ist nicht mit Gold aufzuwiegen (niem.)
Ans Werkans Werk (niem.)
Halt, eine wunderschöne Bildfläche. NochmalsHalt, eine wunderschöne Bildfläche. Nochmals (niem.) Cywile stanęli znów w zwartym szeregu, panie z przodu, panowie z tyłu, paru kucnęło nisko przy nogach kobiet na pierwszym planie. Cisza... Bum! Ujęcie totalne..
Jawohl, mein Schatz, es kam mir in den SinnJawohl, mein Schatz, es kam mir in den Sinn (niem.)
Tamten? Dopóki kejsefkejsef (gw. środ., z jid.) wierzgać, kopać.. Nie ruszy. A jakby co, to dam zeksdać zeks (gw. środ.) i do ucha mu szepnął policjant, agent policyjny., stary pies. Może być chatrankachatranka (gw. środ., z jid.)
Ja ci pokażę. Jak pójdziemy na górę, pamiętaj: trzymać się z daleka i za mną, zawsze z tyłu.
Jazda
Cicho, szczury!
Chodź, nie pytaj. Drałuj z nami.
Faktycznie
Jazda!
Punktualność, to cię zgubiło. Zapamiętaj sobie raz na zawsze.
Die Wahrheit muss siegendie Wahrheit muss siegen (niem.)
Masz z sobą parasol, Aron? A jak spadnie deszcz? Znowu złapiesz anginę i ja będę musiała koło ciebie skakać, a jak ty jesteś chory, to wiadomo, że ja jestem temu winna.
Zabierz tę walizkę. Dziecko przez ciebie wcale przejść tędy nie może.
Co on powiedział?
Uważaj na ogon, tam z tyłu pryskają.
Nie czepiaj się, parchu. Won, zostaw żandarma w spokoju, jak chcesz uratować głowę na pięć minut, a swoim certyfikatem podetrzyj sobie wiesz co!
Szybciej, ludzie. Droga jest długa i my nie mamy czasu.
Oho, postój tu za mnie. Niech ja sobie raz w życiu popatrzę.
Stój!
A przed nocą zdążą ich wszystkich załadować?
Walka to zbytek.
Czego ci więcej trzeba? Otrząśnij się! Popatrz, co się dzieje.
I po krzyku.
Paciorek. Mogą być i grzechy też. Wszystko, ale z uczuciem. Klęknij.
Bez haka.
Rychło przestaną, jak się ożeni i do naszych Saudwilów do was przyjdzie
Głupiaś!
Otóż to. Dosyć ich tam bez ciebie! A jutro niedziela. Odpocznij ze swoimi.
Dobrze trafiłem! Chodźmy!
Ot, to posłuchaj! Byłby z ciebie człowiek, żebyś miał własną ziemię, własną żonę i własnego brata. Kto tego nie ma, ten, bracie, opadnie, jak liść jesienny, omszeje bezużyteczny, jak dziki kamień! I z tobą tak będzie!
Zobaczymy!
Hanko!...
Już mi czas!
Światła, Józef!
Marek! Co to znaczy? Teatr pokazujesz? Chodźnochodźno
Zrobię, jak ojciec kazał
Ciemięgo!
Może poczekacie na mnie, jeśli łaska. Może Orwidowie wrócą prędzej, niż spodziewani? Czy ja wiem? Ojciec kazał
Zobaczysz! że i ja taka! Ty, albo żaden!
Dobrzeście zrobili! Znajdziemy i parobka, i konie za pieniądze.
Bo co?
Dla tego!
To dobrze! Pokażę ci, co umiem! Zobaczysz!
A juści! Co mam innego robić? Paniczowe konie i ja!
Ah, ty poganinie zakamieniały! Czy ci nie wstyd złe wyzywać taką mową? Chrztu zapomniałeś, czy co, ze swem nabożeństwem do drzewa?
No, kiedy tak, to usiądźmy! Moje drewienko narowiste, stać nie lubi. Masz tytuń?
Nie umiem! i na co skarga?
A do mnie nie łaska? Robaczek ci śmierdzi, czy Igiełko? Larendogry ci trzeba? Wielki pan! Z pałacu ani rusz!
No, to na początek idź mi sidła opatrz. Moja łopatka niech odpocznie!
Dobrze, żem pana spotkała. Właśnie chciałam i ja prosić pana do nas. Mam interes.
No, to co będzie?
A to ja pana objaśnię, bo i mnie to zajęło, i zaczęłam z nim rozmowę. Heinego wertuje!
Ej, jakto? Ale cóż poradzę? Piechotą nie zajdę, a koni nie dadzą. Ot, stary grzyb ze mnie! Trzeba siedzieć cicho, by kto nogą nie potrącił. Raz byłam w twojej dąbrowie po zioła w dzień świętego JakóbaJakób
Dziękuję cioci!
Nie ma czego!
Na ganku ogrodowym. Słyszała, żeś przyjechał, i czeka.
Koniecznie długi Wicia. Dawano mu tak mało, że utrzymać się nie mógł w Rydze.
W części zalewie. Cały mój zapas zginął. Zostałam bez grosza. Ale to są tylko półśrodki, a tu trzeba stanowczego lekarstwa. Wicio musi się uczyć, dom trzeba prowadzić, gospodarstwo ulepszać. Krótko mówiąc, potrzebuję zaraz dziesięciu tysięcy rubli.
Choćby zaraz!
Nigdy bez mojej zgody!
Potrafię pożyczyć bez ciebie.
I owszem! Zrobię wszystko do końca!
Może pan wstąpi na plebanię? Stryja niema, wyjechał do chorego! Opowiemy panu nasze projekty!
Biedny pan Łukasz!
Wypij drugi kieliszek! Masz rozum! Ho, ho, zaraz znać, że to ja cię do chrztu trzymałem. Zasiejem tam żytka! Będzie chleb! Otóż i wieczerza: skosztujno kartofli ze słoniną. Jadłeś kiedy takie? Robak, nie zaglądać w garnki! Subordynacya, hołoto!
Byłeś? A widziałeś czarną Julkę? zuch dziewczyna!
A on co tam robi?
Panna Aneta! To, to, to! Niech cię uścisnę! Jak raz dobrana para! A toś ze świecą szukał!
A cóż! Niech zna subordynacyę! Co kapral, to nie lada co! Ho, ho!
Wezmę komis dostawy mąki dla wojska.
Przystałeś? Jak? Za parobka?
Słyszałeś?
Masz! Ukradłeś mi lubczyk, co się suszył na kominie! Co? może nie?
Przecież lubczykiem pani Janiszewskiej nie traktuję!...
Wiesz co, lepiej dzisiaj pod moją eskortą! Bo jutro gotóweś zagrzęznąć koło promu i nie dojechać! Ja to wiem po sobie! Kawaler kawalera rozumie!
Ani psa! Zbierałem sprawki najdelikatniej, ale bez żadnego skutku!
Niczego! Połóżmy nawet, że nic nie dadzą, to mi teraz nie strach! Żałoby nie założę. Połuczam tysiąc rubli żałowania! Można żyć! Żebym chciał, tobym był bogatszy, mogłem się ożenić. Aha, prawda! Toż i ja ciebie dziś spłoszył od panienki.
Niech go jegomość nie konfunduje Dzięki Bogu, że jego biednego co cieszy! Siądź kochanieńki przy kominku! Ogrzej się! Nie frasuj! Zaraz cię ugoszczę, jak mogę.
Bo Kazimierz przyjechał...
A jak? Kiedy spał. Wypił za wiele. Nie zrozumielibyście, co gada!
Zatrzymaj go, Marku może zapomni! Nie frasuj się nad miarę, daje Bóg troskę, da i pociechę!
Tere-fere! Sen mara! Ot, lepiej chodź do obory, pokażę ci z latarnią, jakie u nas cielęta dał Bóg na kolendę. Klacz także zrobiła niespodziankę. Źrebak jest jak malowany. Chodź!
Tak ja z tobą... Ot dobrze wyszło, że ciebie spotkałem.
Ejniki oddali. Oglądałem ich z Witoldem, ale trochę mieliśmy w czubie, to i niewiele widzieli. Koniak ma nasz młody, że prosto duszka!
Z zadowoleniem, duszyczka! Hu, krzepki mróz! Sława Bogu, że dojeżdżamy. Ciotuszka nakazywała, żebym do niej zajechał.
A czemuż nie?
Gościa przywiozłem!...
Nie było kiedy, miła ciotuszka! Będę, jak drugi raz przyjadę.
A tak! Tobie trzeba było powiedzieć mu: Ojciec ci ziemię uchował i błogosławieństwo swoje zostawił, jeśliś mowy i wiary nie zapomniał. Bo mowa wielka moc, a wiara wielkie dobro! Czy tak, Kaziu? Rozumiesz ty mnie?
To znaczy, ojcowskie błogosławieństwo nie dla ciebie!
Dziękuję! Trochę lepiej, już dziś Łukasz poszedł w pole do siebie, bo musi być, wyprowadzimy się od dziada...
Skądże on tam?
Mówił mi, że sklep założy w Kownie. Wódki do ust nie bierze i zrozumieć można, co gada.
Ha! może i racya! Mało na świecie dobrego zostało! Pocierp jeszcze trochę, a potem po radę do księdza pójdź! Może cię zwolni z przysięgi!
Ludzie, ciotko, powiedzieli Jaźwigle, że okradam Poświcie. Gdy przejrzał rachunki i zobaczył tysiąc rubli wyżej dochodu, niż dawniej, to płakał biedny stary z oburzenia i żalu. A wiecie, skąd wyszła plotka? ze Skomontów. Witold opowiada każdemu.
Żeby kto inny nie dał.
Tere fere! Otóż racya. Alboż ona słuchać nie zechce, ta z Jurgiszek?
Oj nie, Marku, nie! Ale mnie troska zjadła przez ten czas! Nieszczęśliwemu nie iść między ludzi.
Pójdziesz tam. Słyszałem, że dzierżawca umarł. Zobacz tonie, pogadaj z rybakami i pójdź do właściciela. Można dać sto rubli drożej niż Żydzi! Oto zadatek, spisz kontrakt na twoje i moje imię. Podzielimy się zarobkiem. Pojutrze czekam cię z powrotem.
Ko nori (Czego chcesz?).
Ruszaj!
At! baje pan Filemon! Nie wojna, ale święty Jan się pokazał w dąbrowie. Cud się stał dla przykładu, dla wszelkich złości ludzkich. Pan krzyczał, że aż mnie fluksya zabolała, a panu Filemonowi to tylko wojna w głowie.
A pewnie!
A to czemuż matce nie pomaga, w domu siedzi?
Aha? pogada, ręczysz? No, to poczekam, kiedy tak.
A jest. Właśnie go szukam. Rozbieram dziś sprawę Komarów i Mołów. Tyle tych papierów na biurze. Ot, masz list, ale zawołaj chyba Maryni, bo my obydwa nie do angielszczyzny.
Zwaryowałeś? Dziś nie warto wcale jechać. Trzeba obliczyć dni. Pokażcie, państwo tłómacze, datę listu. Żeby tylko, broń Boże, okręt się nie rozbił...
Mogę.
Możesz oczekiwać, a potem każ się wypchać i na zielono pomalować. Bądź zdrów, ozdobo Czertwanów!
Czy pan Orwid?
Chodźże pan za mną!
Pani co do prawnych szczegółów, uda się do swego plenipotenta, pana Jazwigły. On wszystkie trudności ułatwi. Poświcie od dwudziesta lat codzień gotowe na przyjazd właścicieli. Pani raczy tylko naznaczyć dzień, w którym mam wysłać konie i ekwipaż?
Ziemia, co nie wyszła z rąk przez takich lat dwadzieścia, teraz już nie zginie! doczekała się właściciela, nikt słowa nie powie! Córka po ojcu przychodzi do dziedzictwa. Ma pani swój dach i chleb, i bogata pani bardzo. Kwestya czasu i kilkunastu arkuszy stemplowego papieru. Forma tylko!
Zapewne także w Wileńskim hotelu Pan Czertwan nie opuści nas w obcem mieście.
A zatem chodźmy, panie Czertwan. Daj mi pan ramię, proszę!
Nie spodziewałam się zobaczyć młodego. Ojciec mówił mi o starym przyjacielu. Wszak przeprosiłam natychmiast pana!...
O! nie, pani. Nie zapomnieliśmy niczego, i na żmujdzi naszej dzieje nie zapisały żadnego wstydu! Ubodzy jesteśmy i nieliczni tylko, ale uczciwi...
Pan ma mi za złe, żem lat tyle nie zatęskniła i nie stanęła z wami, nielicznymi, do pracy, nie szukała swej ziemi, ale czas i siły oddała obcym.
Zobaczymy, jak skończy.
Zobaczy pani! Naród każdy myśl ma swoją, miejsce w szeregu świata i urząd naznaczony. My od wieków dwóch rzeczy strzeżemy: Boga swego i ziemi. I ustrzegliśmy!
Czego?
Co ja miał zapomnieć? Ja o panu Marku nic nie powiedział, bo on taki, co nie gada; on nie ma czasu na gadanie. Jego ręce i głowa zakręcona interesami! Ja sobie myślę, że on także co ma, bo pieniądzów nie bierze!
Nu, niech pan las sprzeda!
Et, głupiś, panie Rubin! Tak się na tem znasz, jak zając na ananasie. Pójdę-no na zwiady.
Irena Orwid! Poświcie przepadło! Marek nic nie wart bez ich pieniędzy! To źle! Ale ona pierwsza partya! Hm, hm... można przepadłe odzyskać! Ha! To byłoby dobrze! Trzeba jechać do domu.
Trzech!? Zatem poproście pana Marwitza.
Śpij choć do skończenia świata! Dość nadużyłam twej dobroci! Dziękuję ci serdecznie.
Prawdopodobnie, bo zjeżdżamy na jeszcze gorszą, boczną drogę. To przypomina nasze puszcze przed dwudziestu laty. Pierwszym twoim czynem powinny być szosy...
Zostanę, zostanę! Powiedz pan.
Panoczku tyleczko przyjechał po pana parobek z Jurgiszek. Stara pani chora, panienka bardzo prosi pana!
Czy tam tylko mieszka ociemniała wdowa? Nikt więcej?
Nie chcesz posłuchać? Szkoda! Prawda, że jesteś gniewna, a więc nieciekawa. Wolną chwilą, gdy się rozchmurzysz, przypomniej, żebym ci ją opowiedział!
Ty, Iry, jesteś bardzo rozsądna i praktyczna osoba, ale masz jeden błąd: nie lubisz powolnego rozumowania! Każda prawda potrzebuje przekładu. Stosuję do tego moją bajkę, że, sądząc po tym domu, lud tutejszy zapewne pochodzi z Anglii, z poddanych Haralda! Co? Nieprawdaż? Ta stara mumia może nawet pamięta legendowy naramiennik.
Trudna rada! Uczmy się forsownie języka, a tymczasem spuść się na służbę. Niech Czertwan wskaże ci zaufanych.
Oh, to także stara historya. Miałem dwanaście lat, gdy do plantacyi naszej przyszedł, prosząc roboty i chleba, człowiek wychudły, w gałgany odziany, pokaleczony, z dziewczynką czteroletnią może, ledwie żywą ze zmęczenia i głodu. Szli z zachodu i długo stali pod bramą naszą, bo nikt nie wierzył, czy ten nędzarz zda się na co w polu. Nareszcie ojciec mój go spostrzegł i przyjął z łaski, dla dziecka więcej, bo lubił dzieci bardzo.
To też i ja tak myślałem i w tej błogiej nadziei oświadczyłem ci się nazajutrz po Jacksonie. Byłem tak pewien przyjęcia, że miałem nawt pierścionek w kieszeni.
No, zapewne! Nie mogłem płakać ani się powiesić! Coby to pomogło. Zresztą, wtedy byłem okropnie zajęty nową maszyną do skubania bawełny! Pamiętasz? nawet od tego zacząłem oświadczyny...
Otóż właśnie, że nie. Jeden więcej dowód nielogiczności. Ojciec mnie umyślnie z nią wysłał. Stoimy teraz majątkowo narówni. No i także nie chce! Pierścionek zawsze noszę w kieszeni, ale sądzę, że innej go oddam, bo strasznie, pomimo nauki i rozsądku, nielogiczna.
Dziękuję pani
Dziękuję panu i za to. Czy to wielka łaska i ofiara?
Panie, litości! Wczoraj przyjechałam, nie byłam nigdzie poza dziedzińcem. O majątkach swoich tyle wiem, co o wnętrzu Afryki. Pokaż mi pan przynajmniej choć zdaleka moją ziemię, lasy, folwarki. Niech cokolwiek zobaczę, zrozumiem! Ojcowie nasi byli braćmi; przez pamięć dla nich proszę mi dać odrobinę przyjaźni. Ja tu nikogo nie mam w tym kraju, do którego z taką tęsknotą jechałam...
Myśl wędki z Ameryki, to istotnie niezwykły hazard i obserwacya! Przecież byłoby gorzej, żebym płakała nad twoimi gustami!
Wdowiec zatem?
To dlatego pan zawsze ponury. I narzeczonej pan nie ma?
To panu bardzo pusto i nudno na świecie.
Możemy dziś zwiedzić jeden folwark, ten najbliższy, Powerpiany.
Lud co innego Z moich obserwacyi wnoszę, że musi być leniwy, ociężały, nieroztropny i ponury! Cóż dziwnego, że narzekają na biedę!
Nie, tego u nas niema!
Zdrowsza!
Jak kazaliście, zrobiłem wszystko. Jezioro nasze, ale nie miałem rozporządzenia na połów, a tu mi Żydzi progi obijają po ryby. Poszedłem po radę do naszego chrzestnego. Chciał po was sam jechać, ale coś niedomaga, mnie posłał. W jurgiskich młynach zabrakło żyta, od czwartku stoją. Pytał się o was młodszy ze Skomontów trzy razy. I panna Hanka przyjechała wczoraj z proboszczową synowicą i także was potrzebuje. A najgorzej z temi rybami, bo bardzo płacą teraz. Tak was czekamy, jak słońca.
Zaraz.
Co? jeszcze jeden? i to leśne, najzjadliwsze! i Grenisa mi weźmie panna Aneta, i wóz, i konia, i drabinę! A! to winszuję!
Za godzinkę wrócę. Dziękuję dobrodziejowi za konika!
A nie!
Zobaczymy, a tymczasem wasze impertynencye warto skończyć, błaźnie!
Powiedz, że, jak Czertwan wróci, to go przyślę.
Ma się rozumieć! Do panicza po ratunek! Już on do tego tylko na świat się urodził. Ho, ho! to się wie! Każdy rad puchliznę z głowy jemu oddać. Jeszcze łają potem na podziękę. Wracajże, stary, bo ci Dubissa i resztę zabierze. Panicza przyślę jutro rano.
Dziękuję, dziękuję, nieciekawym! Zabierzcie to z podwórza! Hu, co ich lata! Aż mi ciarki chodzą po skórze!
Dokąd go nie proszą?... Ale go niema, w Wiłajkach na połowie siedzi już tydzień
Młodość, dobrodzieju, nierozwaga!
Żeby konał, to nie pójdę! Jak psa wypędził i Marka i mnie! Niech go teraz pies dogląda!
Ho, ho, ho! Nie wspominając, i wasze oczy musiały się zaćmić, pani Łukaszowo!
A gust! Uchowaj, Chryste, takiego gustu!
Dziękuję, moja złota! Grenis pomoże. Ty jedz jagódki i odpoczywaj po tych okropnych lekcyach.
Wychowanie, Wierzenia zauważyła seryo Julka. Znała już od Hanki dziwactwa starego wiarusa, i słuchała z zajęciem.
Zaraz, zaraz! Pierwej Igiełka zbudzę, a potem całą tę hołotę zwołam. Chowają się po kątach, błazny.
A słowo stało się ciałem! to pewnie Orwidówna, a Marka niema!
Wróci?... Wie pani co, że mam wielką ochotę poczekać tu na niego, cały dzień pieszo zwiedzamy okolicę i mam dosyć peregrynacyi.
Może... Ja nie wiem... Pan Marek nie zwykł mówić dlaczego, ale dąb ten szanuje i często go tam znaleźć można zamyślonego...
Oh no! Będę tylko obserwował.
Pewnie! Aha, zaraz! Żeby nie Orwidówna, ale nawet twój nieboszczyk ojciec przyszedł, to ona od tych przeklętych pszczół nie odejdzie. Wygląda na dobrą i ładną, aż miło popatrzeć. Czego ona się tak śmieje?
Ja pannie Czertwan odwdzięczę się czemś lepszem, niż słowem!
Woda mu młyn porwała!
Przed wieczerzą i spoczynkiem, skocz-no do Wojnata. Podobno umiera i trzy razy przysyłał po ciebie.
Panie, to moja jedyna namiętność! Wezmę wędkę.
Dziękuję, Iry.
Dobrze, dobrze! Ma się rozumieć! Spocznij! Pójdę pomódz pannie Anecie; i bestyjki moje głodne! Pogadaj z ta panną! Na biedę, i ona ma jakieś interesa do ciebie. A gdzież to się podział ten pokąsany? Ho, ho! może do panny Anety się umizga? Dam ja mu!
Dziękuję panu!
Panna Aneta rada każdej rzeczy! Co to dobrego? At! nowa zgryzota, tylko, że najgorsza, bo słodka, jak trutka na muchy! No, no, no, i ktoby się po nim tego spodziewał? Dziewięć mil odtrzepał i znowu gotów maszerować! A Wojnat tymczasem umrze! At, głupi!
No, przecież nie babkę? Pan umyślnie pyta, żeby uwolnić się od odpowiedzi, ale się to nie uda! Kocha ją pan?...
A pod dębem, tym starym, w lesie?
Niema co opowiadać.
Nie, na tę polanę. Obiecałam Clarkowi, że mnie tam znajdzie, jeśli trafi.
Dziwna rzecz, jak mi ta polana przypomina dziecinne lata. Gdy pierwszy raz wyjrzałam z kołyski, widziałam w oknie takiż ciemny las i na trzebieży niewielkiej naszą chatę z bierwon skleconą. Matka zawieszała kołyskę na gałęzi i pomagała ojcu przy karczunku. Musiała to być ciężka praca, bo postępowała nadzwyczaj powoli. Stan był dziki, pełen Indyan i zwierza; żyliśmy suszonem mięsem i korzeniami; wokoło nigdzie nie było osad, miast, ani białego człowieka.
Czy to przez litość, panie Czertwan?
Nie!
Pan kapral przysłał, żeby pan prędziusieńko wracał!
Widziałam
Kupiec musić był pijany, jak do lasu szedł, i pijany, jak ten ktoś złapał. Nie trzeba było starego dębu ruszać, w jego pniu licho dusi, dlatego nikt go nie tyka, bo byle szparą w korze, złe wychodzi i dusi. Kupiec póty stukał, aż wylazło.
To dziękuję! Fajeczka żołnierzowi bywa często za jadło i napój, a potem to zastąpi i zabawę, i towarzystwo, i rodzinę! I Marka tak nauczyłem: ty, synku, po wieczorynkach nie biegaj, a masz wolną chwilę, to sobie lulkę zapal i na dym spoglądaj.
Ożeni się?
Za parę lat, jak w pierze porośnie! Z roboty wybrnie, ziemię spłaci i opatrzy, dom sobie założy. Wtedy w swaty pojedziemy! Stary Rymwid ma jedynaczkę, jak łanię, gospodarną, jak pszczoła, u Olechnowiczów są dwie córki, w Jurgiszkach on często przesiaduje: panienka dobra i bogobojna! Bogatej on nie chce, sam mi mówił onegdaj, to weźmie biedną, ale rozumną i dobrą. Ho, ho! Byle biedę odbyć i to nasłanie, Witolda!
Czy mi życie niemiłe? I czego? Na skarby się nie łakomię, i nikt ich tam nie znajdzie! Marek kiedyś, wyrostkiem będąc, łaził niecnota. Chciałem siec za to głupstwo. Nie znalazł ani złota, ani wina, o którem plotą, tylko gdzieś w załamie czaszkę ludzką i zardzewiałe toporzysko! Ledwie żyw się wydobył, tak tam duszno, i drugi raz nie chodził. Z naszych niktby się na taką wyprawę nie naraził, chyba on jeden! Niech panienka nie zagląda! Fe! Jeszcze nietoperz wyleci, ziemia może się osunąć...
Okrycie dla ciebie i śniadanie.
Gdzie ten Marek marudzi?
Antysemityzm pocieszał się Ragis po każdym piorunie.
Nu, wasz brat brał! Co to będzie? To gwałt! rozbój! awantura!
Natychmiast jadę do Kowna.
Niema czasu. Trzeba większe ratować. Do Kowna jadę...
Ratował chatę, wpadł pod belki, potłukł się i poparzył. Trzeci dzień dogorywa, tylko co pleban odjechał!... Chodź!
Pożar? We czwartek, na drugi dzień po tej awanturze. Ja byłem na Żwirblach, panna Aneta na plebanii, odwoziła kościelną bieliznę do prania, Grenis grabił siano za ogrodem i, jak się pokazało, zasnął. Margasa zostawiłem na straży w stancyi i sam poszedłem do roboty. Raptem dym buchnął, potem płomienie. Rzuciliśmy się wszyscy, zaściankowi za mną; sądny dzień! O włos nie zajęła się zagroda Wojnata, ale wiatr gnał w pole, uratowali. Gral właśnie od jeziora wracał; jak ćma, lazł w ogień, wyrzucił kuferek panny Anety i obrazek święty, potem go belki przywaliły; dobyliśmy zduszonego! Ledwie ocucili, i ot, na nic!
Był, kto żyw: i Hanka nawet, choć jej matka nie puszczała, i Sawgard z parobkami, i chłopi ze Skomontów. Było komu ratować, i woda o krok, cóż, kiedy zbrodniarz podpalił w czterech miejscach, a tu co? słoma i smolne drzewo! Cztery godziny czasu i po wszystkiem!
Jam spokojny, tylko widzę, że niczego się nie dokołaczę... Poczekam ranka i pójdę do pracy. Ciocia mówi, że to ostatnia troska? oj, nie! Słyszałem w Kownie, że mnie Witold pozwał na sąd obywatelski. Wręczył mi papier. Za tydzień mam się stawić na plebanii. Macocha zebrała swoją familię; wiem ja, jak osądzą!
Tylkoż one się zostały. Niema Igiełka i Żywusi, i Robak spał w izbie! I flet się spalił; nie zagram już, bo i niema dla kogo!
Nieboszczyk twój ojciec takim był. Nie gadał, a żywot cały cicho pracował. Naturę ci swoją dał. Nie ustaniesz i ty w trudzie, jak i on, i nad wszystko wyrośniesz! Oj, znam ja cię, znam, mój ty chłopaku kochany!
Płacze
Za co? Ostatnimi czasy robota polowa, reperacya młynów, wypłaty Kazimierzowi, Hance, macosze, proces o dąbrowę wyczerpały jego zasób. Miał zaledwie marną sumę!
Nasz rycerz!
Co powiedziała, panno Julio? Słuchamy!
Dziękuję, Wajdewucie!...
Nie cierpię pana! Nie ma pan serca i delikatności. Myśli pan, że to lekko i przyjemnie znosić tę całą górę obowiązków, jakie się wam zebrały u mnie przez ćwierć wieku?!...
Pierścionek, który pani odrzuciła, jak nam z całą szczerością opowiadał.
Temu wszystkiemu winne tylko pszczoły panny Anety! Pamięta pani?
Smutna perspektywa. Babka stęka, a wnuczka coraz posępniejsza i chudsza. Czy pani nie ma innej pociechy?
Właśnie dlatego nieznośny. Brak mu kilku skaz i choć jednej słabości. Byłby trochę pokorniejszy i dostępny.
Tegobym tylko chciała!
Noszę go zawsze w kieszeni!
Dziękujemy, dziękujemy!
My już zapłaceni, kiedy nas panicz przyjął! Daj, Boże, pociechę paniczowi. Chodźmy, bracia!
Idź, synku. Ja podarki zbiorę i schowam! Bogatsi my, niż byli! Grenis, czyś w ziemię wrósł? A to pokuta! Zgłupiał od dymu. Zabieraj na wóz tobołki i marsz na plebanię; zrobili już chłopaki naszą robotę.
Nie wygonię! bo mi ciebie szkoda! Wróć się!
A ileż ci trzeba?
Ja bo nie lubię biedować!
Wicieczku! bądź tak dobry i zobacz, czy nie jedzie.
Oho, i jak! Sam widziałem! Taki sobie świątobliwy kanonik brał z gracyą poły sutanny, fik, fik, i śpiewał:
No, no! Zbliż się, robaczku! Damy ci tu za wszystkie czasy!
Idzie już, mamo!
Krzywdził ich pan i wyzyskiwał swe położenie. Wedle podanych mi tu do przejrzenia rachunków, stracił pan podczas zarządu Skomontami dziesięć tysięcy rubli ze wspólnego funduszu, jeszcze za życia nieodżałowanej pamięci ojca pańskiego.
Ach, szkoda, że go niema! Przyniosłam mu prezent...
Szczególne amatorstwo!
A! broń Boże! Zostawimy go łaskawym względom księdza proboszcza, a pan mnie przeprowadzi. Wszak może pan już odejść? Sąd skończony?
Przecież go znam. To pies pana Marka, codzienny gość w Poświciu. Opalił się, biedak, w pożarze, pilnując pańskiego dobra. Bardzo go lubię!
W żadnym jednak razie kłamać nie trzeba!... Niech pan spojrzy mi w oczy i powtórzy, że nic mu nie brak!
Widzi pan, jak to dobrze mnie posłuchać! Ile razy teraz poradzę mówić, proszę usłuchać, a za dobry skutek zawsze ręczę! Dobrze?
Fe, to do pana nie podobne! Przypuśćmy tedy, że pan już posiada skarby Krezusa, coby pan zrobił z tym ciężarem?
Zatem po roku nabywa pan Skomonty i zakłada pan rodzinę!
Może pani wybrała takiego...
Wstyd będzie, gdy ulegnę!
Co? Już się pan troska o mnie? Czy nie mówiłam, że tak będzie? Dziękuję panu! Coby to panu szkodziło, żebym się utopiła? Przecież jestem panu niczym: ani narzeczoną, ani żoną!
Nauczy się pan, jak wielu innych pięknych rzeczy. Ja panu zaśpiewam, w nagrodę trudu wiosłowania.
Dobranoc zatem i do widzenia!
Wracaj pan rychło!
Może zła myśl, bo i to sen bierze z oczu. Zmów pacierz do cudownej Panienki. Zaraz ci Ona sen zeszlezeszle
Nikt nie wie! Łódki nie znaleźli na brzegu, ale może ją fala gdzie poniosła. Rozesłałem konnych po folwarkach, a sam przybiegłem po pana...
Aha! i mnie się zdaje, że oni przylgnęli do siebie. Patrzałem z radością, jak szli czasem we dwoje, i błogosławiłem im w duchu. Ot i nabłogosławiłem! Boże miłosierny, zdejm z nas twoje karanie!
O, wierzę, bo i mnie się tak wydało, ale byłam pewna, że pan mnie znajdzie! Żeby nie ta noga, dobyłabym się sama może! Ale z bólem tym nie mogłam się ruszyć, ani głośno wołać ratunku. Jęczałam i mdlałam naprzemiany. Pić mi się chciało okropnie i nareszcie płakałam w poczuciu swej bezsilności. Tak mi wstrętnem było zginąć podobnie! Aż gdy posłyszałam psa, przeczułam, że to Margas i pan, ale już sił nie miałam wołać! Och, jak to miło żyć!...
Nic nie wiem, co się ze mną działo od wczoraj!
Ja się niczego nie boję. Alboż pan nie ze mną, blizko? Proszę mnie położyć pod drzewem i zostawić mi naszego psa. Będę czekać cierpliwie.
Nogę zwichnęła, padając w kurytarzu.
Moje dziecko, bądź zdrowe. W sypialni księdza przygotowałam ci bieliznę i odzienie. Dobrodzieje moi, nakarmijcienakarmijcie
A prawda, prawda!
A co? Bardzo ci teraz szkoda Marty? Wojnat piorunował, że cię zgubi, a sam zmarniał, nieborak. Tak to zawsze bywa, gdy kto się porywa, na tego, którego ja do chrztu trzymałem! Oho, ho! ma się rozumieć! Za rok do Skomontów wrócimy z młodą panią.
Nie gadaj, Ragis, nie gadaj!
Pójdę, moja duszeczko, do ogrodu, do maku. Siaki taki grosz się tam zbierze dla Marka na tytuń, a potem na wieś zajrzę, bo dziatwa bardzo na koklusz choruje. Jest i na to ziółko przy Bożej pomocy.
Zapewne, zapewne!
I nam także! Z rodziny Marka jeden poczciwy Kazimierz przybył na nasz ślub, za co mu stokrotnie jestem wdzięczna.
Nawet już jadą, poznaję po turkocie.
I bardzo tęskni do panny Anety!
Ja? znudzę się? A te panie? a rybołówstwo? Ja się tu okropnie bawię!
Niepodobne to do pana Marwitza
Niech i tak będzie. Odwiedziłem starego druha.
Niech czeka!
Witold nie! Matka ma prawo i wiek za sobą, by w spokoju i wygodzie żyć bez trudu. On niech idzie i uczy się z musu pracować. Ja go na pieczeniarza i próżniaka nie myślę kierować. Dla niego w Skomontach niema miejsca...
To wcale nie karyera Przy jego nawyknieniach i gwałtownym charakterze gotowa awantura.
Bez ofiary się nie obędzie Pożegna go matka ze łzami, a może za lat kilka powita z radością. Wezmę Clarka do pomocy.
Wybawiłaś nas, jedyna, z wielkiego kłopotu! Może Ameryka zrobi cokolwiek z tej lalki, bo Europie on stracony
Brak mi czegoś jeszcze! O, brak! Ale nie moja siła na to! Dąb szumi, że wszystko mija i marna wszelka potęga przy Bożej mocy! Dąb wieki patrzy i lepiej wie niż my, efemerydy! Wszystko mija! A choćby i nie minęło...
To się załóż.
Nie boję się, tylko chcę wiedzieć, jak to będzie.
Niech będzie dwanaście.
To przepraszam.
Owszem, widzę.
Jeszcze nas nie uczyli.
No i udało się. Przecież mnie nie zabił.
Jak się ociepli. No, dosyć. Ruszaj! Drzwi zamknij.
Zobaczymy.
Nie spiesz się. Poczekaj. Zobaczę.
Dla mnie.
A ogolę.
Pewnie, że nie. Na co?
No pewnie.
Nie szkodzi. Ten proszek dobry, wszyscy go kupują. Pokaż, ile masz pieniędzy.
Widzę.
Czego się spieszysz? Niech trochę odpocznę. Już mi się w głowie kręci.
Pewnie, że morały, bo się tak nie mówi.
Wiem bez ciebie. Zacząłem i skończę.
Co pani z nimi gada? Tu się tylko ludzi fotografuje. I osły.
Może się pomyliłem.
I ja panią znam.
To już na pewno w przyszłą niedzielę.
„Psia morda” się nazywają.
Masz bułkę. Weź, sierotko.
Tak. Zdechłego. Z ogonem.
Dobrze, więc co to za zdechły kot?
Nie wymówiłeśwymówić (daw.)
Dobrze: daj rękę.
Nic
Skąd wiedział, jak się nazywam?
W dziadka się wrodził
Tak jakoś.
Nie w psa, a w kota. Nie kamień, a kawałek cegły. Zupełnie inny chłopak wybił szybę kamieniem.
To się załóż.
Mało mu ręki nie złamał.
Odejdź.
Wcale nietrudno.
Nic.
Wyjdź za drzwi.
Oj, Antoś, źle zaczynasz. Oj, Antoś, bo jak stracę cierpliwość...
Dużo się boję.
No to poszukaj, gdzie przy piecu dziurka.
Ani chodził, ani bił. Żaden majster nie umiał go naprawić. Wisiał na ścianie i czekał czasu.
Nie wiem, Antosiu.
Kto tam wie, co pies myśli.
A to tak. Nalejemy do szaflika jedzenie dla psa, a kotka zaraz już jest. Niegłodna, tylko przychodzi się drażnić. A Kado czeka, żeby wybrała sobie, co chce. Niecierpliwi się, złości, chce łapą odsunąć. A ona jeszcze parska. Sto pociech było.
Tyle nie. Ale nie można go było złapać, tego szczura.
Wcale mi się spać nie chce.
Ucz się. Ucz się, synu, żeby tobą nie poniewierali.
Bo on chce być czarodziejem.
Zastanów się. Jesteś rozumny człowiek.
Nie wiem.
Kiedy przyniósł, niech zjada!
Może zwariowały?
Tygrys, sezam, karakorum. Niech mam taką kurę!
Złotówko, znajdź się.
Możeś zgubił na ulicy?
Spałem.
Jadłem. Zęby mnie bolą.
Nie grymaś, Antoś. Widzisz przecie: poweselałeś i apetyt ci wrócił.
Buty miałem dziurawe.
Nie wydam. Zarobione. Schowam na pamiątkę.
Tego nie mówię.
Nie wiem.
Więc gadaj, dlaczego uciekłeś z domu?
Pójdę bez pozwolenia! Dziś!
Tylko wracaj prędko.
Spróbuj pan ruszyć.
Pazury nie obcięte.
No, pewnie, że się nie dam.
Zawołać policjanta.
Aresztowanie bandy szpiegów! Tajemniczy samochód!
Liczne ofiary!
Pogoda ładna, więc zaraz po chorobie na pół dnia uciekasz? Myśleliśmy, że znów cię coś opętało. Obiecałeś, że wrócisz z cmentarza. Szukałem cię tam. Jak ty się nie wstydzisz?
Śpij!
Prędzej. Bo się spóźnisz.
Niech będzie. Czego się wtrąca, po co zaczepia?
Zagraniczni goście Chodźmy im podziękować.
Mnie z konfiturami.
Ano trudno: trzeba dawać, jeżeli napisane. Musi się przecież wyjaśnić, co to wszystko znaczy.
Doskonale. No ruszajcie się, panowie urzędnicy! Klientela czeka.
Nie jestem błaznem; jestem agentem firmy ogrodniczej. Proszę przeczytać, co głosi napis na szyldzie.
Ja policję sprowadzę, że pan ludzi nie chce ratować.
Połóż się. Napij się herbaty z cytryną.
Choćby się ukrywał pod ziemią, musimy go pochwycić. Wszystko jedno kto: choćby sam diabeł. Cały świat czeka na to, co zrobi policja warszawska. Gazety zagraniczne pełne są opisów tego, co się stało.
Już idę. Proszę mnie zastąpić.
Cześć.
Wiem: czarodziej. Mam jego adres. Plotka, głupstwo, ale go jutro zbadam. Zamiast uganiać się za czarodziejem, postaram się pochwycić przestępcę.
Panie, my niewinne. Możemy stracić posady. W kryminale, w nocy! Co pomyślą sąsiedzi, stróż? Na noc nie wróciły do domu! Nie piłyśmy herbaty.
Niech pan się zlituje nad nami. My niewinne.
Ugotuj sobie rosół i zjedz.
Jakże można nie wiedzieć, przed kim się ucieka? Czy mężczyzna, czy kobieta, czy młody, czy stary? Czyby go panie poznały?
Nie wiem, jak się nazywa. Przystojny, ma takie marzące oczy.
Sędziemu pani pokaże. No, już podpisane.
Ależ nic, jakaś prywatna sprawa.
O, zaraz widać, że jesteś dobrym synem, nie chcesz martwić rodziców. Nie obawiaj się; szkoła zawiadomi rodziców.
Nie wiem. Ale są hydroplanyhydroplan
Kogo?
Dobrze. Macie pięć złotych za fatygę.
Widzisz, chłopcze. Szukamy ludzi szkodliwych i niebezpiecznych. Obowiązkiem naszym jest wiedzieć. I obowiązkiem każdego obywatela pomagać i ułatwiać nam trudne zadanie.
No to proszę kiełbasę z kapustą.
Widziały panie tego chłopca?
No nie, to mu się nie uda.
Można i bez pieniędzy.
Nie trzeba. Możesz iść spać.
No nie ma: ani łódki, ani człowieka.
Nie moja kompetencja. Władza wie, co robi.
Panowie, oddajmy tę sprawę w ręce uczonych. Dziś zaraz komisja uczonych jedzie do Warszawy. Jutro może być już za późno.
Spokojnie. Chwila cierpliwości
Znam to Niestety, lubią ludzie kłamać.
I ja
Doskonale. Oddajemy panom nasze pracownie na Politechnice i w Instytucie Higieny. Znajdziecie tam wszystko, co potrzebne do badań.
To rękaw z batystowej sukienki, w którą Niewiadomy przebrał policjanta. Policjant urwał i schował na pamiątkę.
Stolik siedem razy uniósł się w górę. Ukazały się w powietrzu światełka. Rozległy się czyjeś kroki. Usłyszeliśmy, że ołówek pisze. Oto jest ta kartka.
Więc chcecie panowie, żeby napisać w protokóle, że go wcale nie było? Cóż w takim razie znaczą dowody rzeczowe? Jak tłumaczymy wypadki: numer dziewiąty, numer dwunasty, a choćby numer czwarty? Jeżeli napiszemy, że świat może być spokojny, a jutro albo za tydzień stanie się znów coś takiego albo coś gorszego, co wtedy będzie! Nie należy ludzi straszyć, zgadzam się; ale wzywając do spokoju, bierzemy na siebie dużą odpowiedzialność.
Zgoda. Więc znalazł się uczony Iks, któremu udaje się robić to, czego my nie umiemy, tylko robi to w tajemnicy, ukrywa się nawet zgładzić.
No widzicie, panowie. W tej trudnej sprawie wiedza wyczarowała nam pomoc.
Ha, trudno.
Tylko trochę za głupi jak na mieszkańca Marsa.
Ile masz pieniędzy?
Uciekaj, mały. Nie zabieraj czasu.
To wsiadaj prędko, bo ruszamy.
Nikt. Andrzej zajedzie bryczką.
Ja posiedzę, a ty słaba jeszcze jesteś po chorobie.
Dobrze. Więc zabieraj swój czarodziejski bukiet, bo już wysiadamy. Do widzenia
To nic.
Tylko nie męczcie się: ty jesteś po chorobie, a twój gość całą noc nie spał.
Dziwne to wszystko, co mówisz.
Ano jedź i zachowaj swą tajemnicę. Dziękuję ci, że nie kłamałeś. Tak bardzo wykrętów i kłamstwa nie lubię.
Nie. Stało się jakoś inaczej.
A jednak nowe, nieznane i coraz lepsze to właśnie nasza droga.
Chcesz, to się pytaj. Ja się nie będę na pośmiewisko narażał.
Od urodzenia.
A już: nauczył się. On jedyny był do nauki. Leniuch gorszy od nas.
A jakeśmy w sieni światła pogasili?
Bo to Paryż, bracie.
Mais oui!Mais oui! (fr.) biedak, chłystek, byle kto.. Kiedy ojciec pisał, że w hotelu mieszka, matka myślała, że bogaty. A pluskwy żrą, że rety! W Ameryce znów każdy łapciuchłapciuch (pot. pogard.)
Zobaczysz. W Polsce barszcz lepszy niż to wino; tanie, fałszowane. Kwaśne, ale w głowie kręci. KradzieżGdybyś dał parę franków, można by kupić wędlinę.
Bardzo zwyczajnie; bo ma pięćdziesiąt franków. Znam go dobrze: przecie to mój brat.
Ach, nogi cię bolą. To Paryż, bracie. Przyzwyczaisz się.
Dobrze. Niech walczy.
Nie chcę, ale się obawiam. Widzi pan: Murzyn już zły teraz. Jeżeli go galeria zirytuje krzykami, to zabawa może się źle skończyć...
Kosz kwiatów od pani markizy.
Ha, trudno. Ale wiadomość być musi. Obiecałem do czterech gazet. W dodatku głodny jestem jak wilk.
To dobrze. No, spać, bo i ja zmęczony.
Bardzo się cieszę, że mi ufasz.
Zaraz, zaraz.
Tak. Wszyscy jesteśmy niewolnikami naszych obowiązków. A im kto więcej wart, tym więcej go pilnują. Ty, miły przyjacielu, masz wielkie talenty. Potrzebny jesteś ludziom. Nie należysz do siebie. Bardzo pilnować cię trzeba.
Nie wolno, bo za wcześnie, bo za późno, bo deszcz; nie wolno, bo gorąco.
Nie. Możesz się od nich zarazić. To zwyczajni chłopcy: jeden z nich ma anginę, a śpią w jednej kajucie.
A co mnie to obchodzi?
Zgodzi się, na pewno się zgodzi. Da innego reżysera, a mnie wypędzi. I stracę chleb; a mam żonę i dziecko. On chce się mnie pozbyć: weźmie młodszego, tańszego i jeszcze surowszego dla aktorów. Bo mówi, że jestem za mało energiczny, zbyt pobłażliwy. Nie rozumiesz, chłopcze. Mieszkasz w pałacu i nie wiesz, co się tu dzieje.
Telegrafowałem do dyrektora cyrku, żeby przyjechał się nim opiekować. Sam prowadzi samochód i pędzi jak wariat; zabić się może. Uparł się, że za tydzień obraz musi być gotowy.
Nie trzeba. Chcę sam.
Wrócisz przed wieczorem?
O, nie. Każdy człowiek w natchnieniu nie tylko pisze, ale gra i śpiewa, i tańczy, poznaje i przeczuwa. W natchnieniu znajduje przyjaciela, zdobywa nowe dla siebie prawdy, odmawia własną modlitwę. W natchnieniu rozmawia z duchami tych, co umarli i narodzą się dopiero, rozmawia i ślubuje wierność tym, których nigdy nie widział
Jesteś w pałacu milionera.
Tak. Chcę, byś został ze mną. Kupię ci wszystko, co zechcesz, dam wszystko, czego zapragniesz. Będę ci posłuszny. Możesz tu rozkazywać. Pokażę ci twoje pokoje
Ma pan wrogów?
Więc dlaczego?
Owszem. Później. Jutro.
Daj dolara, to cię zaprowadzę, gdzie trzeba.
Milczeć! Dobry jesteś kwiatek.
Głupiemu gadaj, ale nie nam. Bez ciebie by się tu obyło. Cztery języki zna, a buty dziurawe. Rączki jak u panienki, a we łbie pewnie wszy.
Świat się dziwi! Rok pływa. Jaki wielki weteran. Mój ojciec dwadzieścia lat jest marynarzem
Milczeć! Tam będzie spał, gdzie ja każę. Pokaż zęby, czy myte? Pokaż ręce. No, no. Stań przy drzwiach. Nogi razem. Ukłoń się.
Dobrze
Dyżur karny, całą noc przy ustępie.
I pewnie ci smutno, tęsknisz? Napij się odrobinę, kochanie.
Możesz pan sprawdzić. Nie jestem oszustem. Włożyłem tam nawet kartkę wizytową.
Poczekajmy na drugą depeszę.
Bardzo mi przyjemnie.
Nie do ulaul (pot.)
Właśnie idę.
To nic. Głupstwo.
Tyle się tylko zmieniło, że rano gotowałam kawę, a teraz zupę.
Powiedziałabym, że to chyba czary.
Helenka spokojniejsza była od ciebie. Może, bo dziewczynka, a może
Jemu się żarty w głowie trzymają, a ja aż drżę, jak narwaniec z domu wychodzi.
Nie Może chciał, tylko nie zdążył. A może mi się zdawało.
Zobaczymy, kto głupi.
Wyglądasz bardzo zmęczony.
Wiem. Wróżka. Zosia.
No tak. Ale inne były moje dary, nie takie jak twoje. Dam i myślę: „Niech się dziwią szczeniaki”.
Nie należy tracić nadziei w ocalenie, które może przyjść wcześniej, niż się spodziewamy. Nikt nie wie, co jutro przyniesie. Wiem, że oni są silni, ale silniejszą jest sprawiedliwość.
Ale ja ją poznam i będę blisko. Postaram się, ażeby mnie polubiła. Będę jej pilnowała. Postaram się pocieszyć.
Kłamiesz! Złe, marne, podłe psie życie. Wolę być nawet najnieszczęśliwszym człowiekiem.
Nie wolno.
Ha, no to cię nakarmię.
Zrozumiesz po sądzie.
Poznaję.
Ja wieem. Już mieli mi nogę ucinać, bo doktór mówił, że but był brudny, więc się nie chciało goić. Ale się zgoiło, tylko dwa palce straciłem. Ale to głupstwo.
Jakie głupstwa wygadujesz, Aniu! Wyjdziesz doskonale za mąż
Ciekawamciekawam czy mogą być odpowiedziała Ania, rozglądając się dokoła rozmiłowanym, zachwycanym wzrokiem ludzi, dla których dom jest zawsze najpiękniejszym miejscem w świecie, bez względu na to, jakie czarowne kraje mogą się jeszcze znajdować pod obcymi gwiazdami.
Nie Ani mi się śni! Teraz muszę robić rzeczy, które mi się nie podobają, bo w przeciwnym razie ty i Maryla posyłacie mnie do łóżka. Ale kiedy będę dorosły, nie będziecie tego mogły robić; nikt mi wtedy nie będzie mógł rozkazywać. Nie pozwolę na to! PlotkaWiesz, Aniu, Emilek Boulter mówi, że jego matka powiedziała, że ty jedziesz do uniwersytetu, żeby złapać męża. Czy to prawda, Aniu? Muszę to wiedzieć.
Czas już, żebyś się położył spać
O nie, to nie złośliwość I to jest właśnie najgorsze. Gdyby były złośliwe, nie zważałabym na nie. Ale wszystkie one są poczciwymi, uprzejmymi, macierzyńskimi duszami, które mnie lubią i które ja lubię, i właśnie dlatego wszystko, co mówiły lub napomykały, miało tak wielką wagę. Dawały mi do zrozumienia, że uważają za nierozumne z mojej strony wyjeżdżać do Redmondu, aby zdobyć stopień naukowy. Od tej chwili zastanawiam się, czy rzeczywiście nie jestem głupia. Pani Piotrowa Slone westchnęła i oświadczyła, iż ma nadzieję, że zdrowie moje wytrzyma do końca studiów; i nagle ujrzałam się jako beznadziejną ofiarą nerwowego przygnębienia pod koniec trzeciego roku nauki; pani Ebenowa Wright oznajmiła, że pobyt w Redmondzie przez cztery lata musi moc kosztować; i natychmiast zrozumiałam, że błędem nie do przebaczenia było z mojej strony trwonić pieniądze Maryli i moje własne na takie szaleństwo; pani Kacprowa Bell wyraziła nadzieję, że nie dam się przez uniwersytet zepsuć, jak się to z wieloma ludźmi staje; i uczułam natychmiast w kościach, że pod koniec czwartego roku pobytu w Redmondzie stanę się niemożliwą istotą, wmawiającą sobie, że wie i umie wszystko i spoglądającą z góry na wszystko i wszystkich w Avonlea; pani Eliza Wright oznajmiła, że jej zdaniem wszystkie dziewczęta z Redmondu, zwłaszcza z Kingsportu, stroją się bardzo, i domyślała się, że nigdy nie będę się czuła dobrze między nimi; i natychmiast ujrzałam się w duchu jako odtrąconą, zaniedbaną, pokorną dziewczynę wiejską, kroczącą po wykładowych salach Redmondu w podkutych trzewikach.
Nie. Wiem tylko, że powinno tam być, wnosząc z tego, co widziałem wiosną. Chodź. Będziemy udawali, że jesteśmy znowu parą dzieci i pobiegniemy jak wicher.
Bardzo mało w oryg. ang. pani Lynde nosi imię Rachel. W polskim tłumaczeniu imię zostało zmienione prawdopodobnie ze względu na kontekst kulturowy: Anglosasi i Amerykanie używali powszechnie imion ze Starego Testamentu, które w Polsce przedwojennej były nadawane niemal wyłącznie w społeczności żydowskiej..
Oto wywrócone drzewo z poduszką z mchu. Usiądź, Aniu, posłuży ci ono za tron leśny. Wdrapię się po kilka jabłek. Rosną wszystkie bardzo wysoko, drzewo musiało dotrzeć do światła słonecznego.
O, stanę jeszcze nieraz na rozstajnych drogach Nie zastanawiam się nad tym, co może się stać. Nie chcę tego wiedzieć
Zatonęła w olbrzymiej fali osamotnienia i tęsknoty za domem. Przez trzy lata marzyłam o wyjeździe do Redmondu
O nie, nie zgodziłabyś się. Zaczekaj i zobacz. Cmentarz św. Jana to miłe miejsce. Był on tak długo cmentarzem, aż przestał nim niejako być i stał się teraz osobliwością Kingsportu. Przechodziłam tamtędy wczoraj dla zażycia ruchu. Otacza go wielki mur kamienny i szereg wysokich drzew, a szpalery przecinają go; są tam najosobliwsze nagrobki z najosobliwszymi i najdziwaczniejszymi napisami. Będziesz się tam chodziła uczyć, Aniu, zobaczysz. W istocie nikogo się tam już nie grzebie, ale przed kilku laty wzniesiono tam piękny pomnik dla uczczenia żołnierzy nowoszkockich, poległych w czasie wojny krymskiej. Pomnik ten znajduje się na wprost bramy wejściowej, i znajdziesz tam wiele „pola dla wyobraźni”, jak mawiasz. Ale oto nadjeżdża twoja waliza, a chłopcy przychodzą ci powiedzieć dobranoc. Czy rzeczywiście muszę się przywitać z Karolem Slone, Aniu? Zawsze ma takie zimne ręce, w dotyku są śliskie jak ryby. Musimy ich poprosić, aby nas niekiedy odwiedzali. Panna Hanna powiedziała mi poważnie, że wolno nam przyjmować wizyty młodzieńców dwa razy w tygodniu, jeżeli będą odchodzili o właściwej porze; zaś panna Ada poprosiła mnie z uśmiechem, abym pilnie baczyła, by nie siadali na jej pięknych poduszeczkach. Obiecałam jej czuwać nad tym; ale Bóg wie, gdzie wolno im w takim razie siedzieć; chyba na podłodze, gdyż poduszeczki są wszędzie. Nawet na pianinie.
Chciałabym po śniadaniu przespacerować się na cmentarz św. Jana Nie uważam co prawda, aby Stary Cmentarz był właściwym miejscem, gdzie się odzyskuje humor, ale zdaje mi się, że tylko tam znaleźć można drzewa, a drzewa muszę mieć. Usiądę na jakiejś starej mogile i przymknę oczy, wyobrażając sobie, że jestem w lasach Avonlea.
Bardzo dobre epitafium Nie pragnęłabym dla siebie lepszego. Wszyscy jesteśmy pewnego rodzaju sługami i jeśli fakt naszej wierności może być uwieczniony na naszych grobowcach, wystarczy to już w zupełności. Spójrz na ten nędzny, mały, szary kamień, Prissy
W każdym razie rada jestem, że urodziłaś się w Bolingbroke. Stajemy się przez to niejako sąsiadkami, prawda? Cieszę się z tego, bo gdy ci zdradzę jakąś tajemnicę, nie zdradzę jej przez to obcemu. A mówić muszę, nie umiem zachować tajemnicy, wszelkie wysiłki byłyby bezcelowe. To moja wada tutaj, na cmentarz! Początkowo skłaniałam się do brązowego z piórami, ale gdy tylko go włożyłam, wydało mi się, że w różowym z wielkim rondem będzie mi lepiej. Gdy już ten nosiłam, znowu brązowy wydał mi się odpowiedniejszy. Wreszcie położyłam oba na łóżku, zamknęłam oczy i wybrałam na ślepo szpilką od kapelusza. Szpilka utkwiła w różowym, więc włożyłam różowy. Jest mi w nim dobrze, prawda? Powiedzcie mi, co sądzicie o moim wyglądzie?
A czy... żadnego z nich nie... kochałaś?
Wiedzcie, że nie jestem nawet o połowę tak głupia, jak się powierzchownie wydaję. Zaakceptujcie Filipę Gordon, tak jak ją Pan Bóg stworzył, ze wszystkimi jej błędami, a sądzę, że ją jeszcze pokochacie. Czy ten cmentarz nie jest słodkim miejscem? Chciałabym być tutaj pochowana. Jest tu grobowiec, którego pierw nie spostrzegłam. Tam w otoczeniu żelaznej kraty. O, panienki, spójrzcie, patrzcie. HistoriaKamień głosi, że jest to mogiła miczmanamiczman a. midszypmen, ang. midshipman fregata marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, zwodowana w 1799 r., w czasie wojny brytyjsko-amerykańskiej w 1813 r. w pobliżu Bostonu została zdobyta przez brytyjski okręt Shannon i wcielona do marynarki brytyjskiej.. Jakie to fantastyczne!
Jest między nimi różnica Zdaje mi się, iż idzie o to, że Ruby jest rzeczywiście tak pewna siebie wobec chłopców. Igra miłością i zakochaniem. Poza tym, gdy chwali się swymi adoratorami, czujesz, że chce cię podrażnić, iż ty nie masz ich tylu. Fila natomiast mówi o swoich amantach zupełnie jak o kolegach. Traktuje chłopców rzeczywiście jako kolegów i rada jest, mając dokoła siebie tuziny, po prostu dlatego, że lubi być popularna i uważana za popularną. Nawet Oleś i Alfons nawet Oleś i Alfons są dla niej dwoma towarzyszami zabawy, którzy chcieliby bawić się z nią całe życie. Rada jestem, żeśmy ją spotkały i cieszę się, żeśmy się wybrały na cmentarz św. Jana. Mam wrażenie, że dzisiejszego popołudnia zapuściłam mały korzonek w grunt Kingsportu. Mam nadzieję. Nie znoszę przenoszenia się na nowy grunt.
Lubię cię bardzo nawet i uważam cię za miłą, słodką, czarującą, aksamitną koteczkę bez pazurków Ale nie wiem, kiedy masz czas uczyć się.
Nie wspominaj mi o tym! Też mi ładny! Musiał w swoim poprzednim wcieleniu uczynić coś okropnego, jeśli ukarany został takimi oczyma. Prissy i ja będziemy się dziś doskonale po południu bawiły w jego towarzystwie. Będziemy mu się śmiały prosto w twarz, a on nigdy tego nie spostrzeże.
W takim razie byłbyś bardzo niemądry Jestem pewna, że życie ludzkie nie może być pełne i dojrzałe bez doświadczeń i trosk, chociaż przypuszczam, że zgadzamy się z tym wtedy tylko, gdy nam się dobrze wiedzie. Chodź, tamci doszli już do pawilonu i kiwają na nas.
Nie jest to prawdopodobne Nie, nie jest to prawdopodobne, ale wierzę, że się to stanie. Mam jakieś dziwne wrażenie, możesz je nazwać, jeśli chcesz, przeczuciem, że „Ustronie Patty” i ja zawrzemy jeszcze bliższą znajomość.
O, ale opuściłam to, co najistotniejsze. Będzie tam miłość, Filo, wierna, czuła miłość, jakiej się nigdzie na świecie nie znajdzie
Ale ja Go nie widzę Muszę modlić się wobec kogoś, kogo widzę, ale nie chcę tego robić w obecności Maryli albo pani Linde.
Więc powiedz je, Tadziu.
O tak Teraz mogę się modlić. Teraz nie lękam się powiedzieć: „Gdybym miał umrzeć, zanim się zbudzę”, jak lękałem się, gdy mnie korciło to słowo.
Ja bym na miejscu Teodory popędziła go trochę
Na męża!
Nie mogę wyjść za Billa
A teraz myślę, że najlepiej zrobimy, jeżeli będziemy spały
Obawiam się, że będzie bardzo trudno znaleźć rzeczywiście odpowiedni dom. Nie spodziewaj się za wiele, Aniu. Piękne domy w pięknych okolicach z pewnością będą o wiele za drogie dla nas. Będziemy się prawdopodobnie musiały zadowolić jakimś brudnym, małym domkiem, na jakiejś uliczce, gdzie mieszkają ludzie z innej niż nasza sfery.
Cieszę się na myśl o tym Ale pokochałam też Kingsport i cieszę się, że przyszłej jesieni znowu tu będę.
Musimy się jednak przekonać Za późno już, żeby wejść tam dzisiaj, ale jutro przyjdziemy znowu. O, Prissy, gdybyśmy zdołały zdobyć ten piękny dom! Czułam zawsze, że szczęście moje związane jest z „Ustroniem Patty”, czułam to, odkąd ujrzałam ten dom po raz pierwszy.
O, żałuję bardzo Tak lubię ten dom! Spodziewałam się, że go dostaniemy.
Jeżeli będziemy sobie mogły pozwolić na zapłacenie sumy, jaką pani za niego zażąda.
O, tak, one są takie cudowne!
Będę go zawsze pamiętała
Widzę, że macie rozum Czy uwierzycie: wszyscy ludzie, którzy tu przychodzili, pytali, czy będą mogli zdjąć tę nazwę z bramy na czas, gdy będą tu mieszkali. Odpowiadałam im prosto z mostu, że wynajmuję dom razem z nazwą. Dom ten nazywa się „Ustroniem Patty”, odkąd brat mój zapisał mi go w testamencie, i „Ustroniem Patty” pozostanie, aż ja i Maria nie umrzemy. Gdy się to stanie, następny właściciel może mu nadać jakieś głupie imię, które mu się spodoba A teraz może byście chciały obejrzeć dom, zanim będziemy uważały interes za ubity?
A ja czuję się jak Jutrzenka poranna, która śpiewa z radości
Pamiętaj, że w przyszły czwartek wieczorem powrócisz do krainy Olesia i Alfonsa!
Nie ruszę się z miejsca, aż mi nie oświadczycie, że mogę w przyszłym roku zamieszkać z wami.
Dobrze, nie sądzicie chyba, że mi coś na tym zależy, prawda? Zgadzam się chętnie. Jestem pewna, że sama miałabym takie reguły, gdybym się mogła na to zdecydować. Jeżeli będę mogła zrzucić odpowiedzialność na was, będzie to dla mnie prawdziwym wyzwoleniem. Jeśli mi nie pozwolicie połączyć swego losu z waszym, umrę z rozczarowania, a potem przyjdę straszyć. Rozlokuję się na progu „Ustronia Patty” i nie będziecie mogły wejść ani wyjść, nie potknąwszy się o mego ducha.
Jeżeli o to idzie, to wszystkie będziemy wystawione na próbę. I będziemy się musiały dostosowywać do siebie, jak ludzie rozumni. Fila nie jest egoistką, chociaż jest trochę trzpiotowata, sądzę więc, że będziemy się doskonale czuły razem w „Ustroniu Patty”.
Nigdy nie polowała na chłopców ale chętnie by wyszła za mąż, jak każda inna. Cóż by ją inaczej ciągnęło na Zachód, w opuszczone miejsce, którego jedyną zaletą jest, że jest pełne mężczyzn, a mało ma kobiet? Nie przekonasz mnie!
Przekonasz się o tym, zanim odejdziemy Ojciec powiada, że ma ona twarz jak siekiera
Ja to jeszcze robię! W zeszłym tygodniu trzy razy obierałam kartofle. Naturalnie wymoczyłam potem ręce w soku cytrynowym i włożyłam skórzane rękawiczki.
Czy pan Harrison zna się na tym?
Ja?! Jestem zupełnie zdrowa! Nigdy w życiu lepiej się nie czułam. Oczywiście krwotok ostatniej zimy trochę mnie wyczerpał. Ale spójrz na moje kolory. Nie wyglądam chyba na chorą.
Nazwij go Rajmond Fitzosborn
Nie, Bobusia nie zabijaj! On należy do mnie, a ja chcę, żeby żył i rósł. Zabij kogoś innego, jeżeli ci to jest potrzebne.
Dlaczego? Właśnie w tej części jest pierwiastek humoru i jest to jedna z najlepszych części całego opowiadania
Nie sądzę
Mogła go poprawić. Mężczyznę można poprawić. Ale ryby w galarecie oczywiście zmienić nie można. Opowiadanie twoje nie jest złe
Bezwątpienia zostanie przyjęte, a prawdopodobnie poproszą cię, żebyś jeszcze coś nadesłała. Możesz się kiedyś stać tak sławna, jak pani Morgan, Aniu, a wtedy jakże będę dumna, że cię znam!
Myślę, że tak zrobię A gdy zostanie wydrukowane, poślę tym amerykańskim panom wycinek. Ale wytnę ten zachód słońca. Zdaje mi się, że pan Harrison miał rację.
Gdy skończysz Redmond, czas będzie, abyś znalazła męża Nie jestem zwolennikiem odkładania małżeństwa, jak to ja uczyniłem.
No dobrze, jeżeli już musisz mówić złe słowa, to nie mów ich przynajmniej w niedzielę!
W każdym razie nie ścierpię dłużej, żeby pani Linde nadal mnie dręczyła Ania i Maryla mają do tego prawo, ale ona nie. Będę teraz robił wszystko, czego mi ona nie pozwala, uważaj.
Znajdziesz się gdzie indziej, jeżeli będziesz łamał dzień świąteczny
Owszem, są
Powinieneś wiedzieć. Musisz więcej uważać w kościele. O czym kazał pan Harvey?
Czy wiesz, ile kłamstw powiedziałeś pani Linde?
A cóż takiego zrobiłeś?
Nie, ale... mogę być znowu zły w inny sposób.
Dobranoc!
Bo... bo... o... nie boję się, że się nie dostanę do nieba, Aniu. Należę do kościoła... Ale... to będzie takie inne... Myślę i myślę o tym, i tak mnie to przeraża i... i... tak mi tęskno! Niebo musi być oczywiście bardzo piękne, biblia mówi o tym
Dobranoc, kochanie...
Tak...
A cobyś powiedziała, gdyby mnie bakterie zabiły?
Nie, to nie ja. Czytałam ogłoszenie o konkursie, ale nie przyszło mi nawet na myśl brać w nim udziału. Sądzę, że nie odpowiadołoby to zupełnie mojej godności pisać opowiadanie, któreby reklamowało proszek do pieczenia.
Tak, ja to zrobiłam Kiedy przeczytałam ogłoszenie, natychmiast pomyślałam o twojej noweli i początkowo chciałam cię prosić, żebyś ją posłała. Ale potem przyszło mi na myśl, że może nie zgodziłabyś się. Miałaś za mało pewności siebie. Postanowiłam więc posłać odpis, który mi dałaś, nie wspominając ci o niczym. Gdybyś więc nie otrzymała nagrody, nie dowiedziałabyś się o tym i nie miałabyś zmartwienia, gdyż rękopisy nieprzyjęte miały nie być zwracane. Gdyby się zaś miało udać, doznałabyś tak radosnej niespodzianki!
I dostałaś te dwadzieścia pięć dolarów nagrody! Słyszałam kiedyś od Priscilli, że „Kobieta Kanadyjska” płaci tylko pięć dolarów za nowelę!
To się nie stanie Redmondczycy będą myśleli tak samo, jak ja, że ty, podobnie jak dziewięć dziesiątych z nas niezbyt obarczona bogactwami ziemskimi, chwyciłaś się tego środka, aby podreperować swoją kasę. Nie widzę w tym nic niskiego lub niegodnego, a tym bardziej nic śmiesznego. Niewątpliwie chętniej by się pisywało arcydzieło literatury, ale chwilowo trzeba opłacać pensjonat i czesne!
Możemy je obficie nakarmić, a potem niech sobie idzie, skąd przyszło!
I jest łatwe. Pozostaw to mnie. Już ja to załatwię
Głosy śmierci brzmią jeszcze!
No dobrze, jeżeli zdołasz go pogodzić z ciotką Jakubiną i kotem Magdy
Ciekawam tylko, jak on się pogodzi z kotem Magdy Walka kotów tu w pokoju jest przecież nie do pomyślenia.
Nie sądzę, aby diabeł był aż tak brzydki Nie wyrządzałby tyle szkody, gdyby był brzydki. Ja go sobie wyobrażam zawsze jako dość przystojnego eleganta.
I śmiech również Dotychczas nie ma na niego jeszcze taksy, i to jest dobrze, gdyż za chwilę będziecie się wszystkie śmiały. Przeczytam wam list Tadzia. Ortografia jego w ostatnim roku bardzo się poprawiła, chociaż nie jest jeszcze idealna w pisaniu łącznie i rozłącznie. Ale niewątpliwie posiada Tadzio dar pisania zajmujących listów. Słuchajcie i śmiejcie się, zanim zasiądziemy do wieczornego wkuwania.
Bóg wie
Jesteś bardzo głupim chłopczykiem, Tadziu
Cicho, Tadziu!
Strój rzekła ciotka Jakubina.
Słyszę, że powóz zajechał! Lecę już. Do widzenia, moje dwie staromodne kobietki!
Przynajmniej tuzinem, moja kochana.
Zrobiłam dzisiaj rano cytrynowy pasztet. Możesz dostać kawałek.
Nie, nie mogę! Nigdy... nigdy nie mogę cię kochać... w ten sposób, Gilbercie! Nigdy już nie mów ze mną o tym.
Bez Gilberta?
O, to zupełnie inna sprawa!
Ależ naturalnie! Jeżeli pani tego pragnie! Nie zajmie to pani wiele czasu, niewielki jest. Ciągle nalegam na męża, żeby wybudował nową kuchnię, ale on nie na leży do ludzi, co się bardzo śpieszą. Tu jest salonik, a tam na górze dwa pokoje. Niech pani sama wszystko obejrzy. Muszę zajrzeć do dziecka. Pani urodziła się w pokoju z wschodniej strony. Przypominam sobie, jak mamusia pani mówiła, że lubiła patrzeć na wschód słońca. I zdaje mi się, iż słyszałam, że urodziła się pani właśnie w chwili, gdy słońce wschodziło, a światło jego padło na pani twarzyczkę i to była pierwsza rzecz, jaką matka pani ujrzała.
Chętnie je pani daję. O Boże! Ale też oczy ma pani zupełnie jak matka! Jej oczy tak samo były wymowne. Ojciec pani był niezmiernie miły. Zdaje mi się, że słyszałam od ludzi, kiedy się ta para pobrała, iż nigdy nie było małżeństwa bardziej w sobie zakochanego. Biedne stworzenia, niedługo się tym szczęściem cieszyły! Ale póki żyli, byli bardzo szczęśliwi, a i to wiele znaczy.
Nie.
Małgorzata i Tola są u pana Harrisona, Tadzio poszedł do Boulterów. Zdaje się, że nadchodzi już.
Gdy będziesz trochę starszy, Tadziu, wyjaśnię ci wszystko.
Chodź, zjedz kolację, Aniu i nie zachęcaj dziecka do gadania głupstw.
To mnie rzeczywiście cieszy. Podobno w domu mówiłam tak, ale myślę, że mnie tym tylko drażniono. Nie chcę mieć akcentu amerykańskiego. Nie mogę co prawda powiedzieć ani słowa przeciwko jankesom, panno Shirley. Są oni rzeczywiście cywilizowani. Ale kochana Wyspa Księcia Edwarda jest mi zawsze droższa.
Ale tak nie jest, mowa dana nam jest po to, żeby wyrażać myśli
Jestem tak samo przyjaciółką Gilberta, jak zawsze, panno Lawendo.
Ponieważ stanowicie idealną parę, Aniu. Nie oburzaj się, to fakt.
Każdy narażony jest na reumatyzm w nogach, Aniu. Ale tylko starzy ludzie miewają reumatyzm w duszy. Dzięki Bogu, ja go nie mam. Gdy dostaniesz reumatyzm w duszy, możesz sobie iść zaraz zamówić trumnę.
Nie flirtuję z nim
Nie będę się z tobą spierała
Więc jesteśmy nie tylko kolegami uniwersyteckimi, ale nawet z tego samego kursu. Pogodziłem się ze stratą tych dwóch lat, które pożarła szarańcza
Gąsko!
Przypuszczam, że tak jest No, dobrze Jeżeli on nie chce się mnie oświadczyć, oświadczę się ja jemu. W ten sposób będę pewna, że wszystko będzie w porządku. Nie będę się tym martwiła. Nawiasem mówiąc, Gilbert Blythe chodzi stale z Krystyną Stuart. Czy wiesz o tym?
Może Nie ganię wyższego wykształcenia u kobiet. Córka moja ma tytuł magistra sztuk. Umie też gotować. Ałe gotowania nauczyłam ją zanim nauczyciel uniwersytecki począł ją uczyć matematyki.
Chodź ze mną, a powiem ci, moja droga.
Sądzę... sądzę, że tak
Przyjdzie jeszcze dzień, gdy będziesz miała więcej rozumu
Ale Diana Wright! Mama mnie woła, chodź!
Od razu sobie pomyślałam. Valley Road słynie z tego, że tutejsze nauczycielki elegancko wyglądają, tak samo jak Millersville słynie z brudasów. Janina Sweet pytała mnie dzisiaj rano, czy bym pani nie przywiozła. Naturalnie, powiadam, jeżeli nie będzie się krzywiła, że ją trochę worki wygniotą. Ta bryczka jest trochę za mała na worki pocztowe, a ja jestem trochę grubsza od Tomasza! Niech panienka zaczeka, aż nieco zsunę te worki i wsadzę panią w jaki kąt. Do domu Janiny są tylko dwie mile. Parobek z sąsiedztwa przyjdzie wieczorem po pani kufer. Nazywam się Skinner, Amelia Skinner.
Akurat miesiąc. Tomasz zalecał się do mnie wcale niedługo. To było rzeczywiście romantyczne.
Ano, widzi pani, nie kochał mnie
No, no, niech pani nie gada głupstw Niech pani zaczeka, powiem to Tomaszowi. Strasznie się zawsze cieszy, kiedy dostaję komplement. Wio, czarna kobyło! No, jesteśmy na miejscu. Mam nadzieję, że się pani będzie dobrze powodziło w szkole. Niedaleko do niej na przełaj przez bagno za domem Janiny. Ale jeżeli pani pójdzie tą drogą, musi pani być bardzo ostrożna. Gdyby się pani zatrzymała w tym czarnym błocie, pogrążyłaby się pani od razu i nigdy by już pani nie ujrzała świata, aż do dnia sądnego. Wio, czarna kobyło!
Odwiedź mię znowu niedługo, kochana Janino O wiele za rzadko przychodzisz. Ale za to później Jan sprowadzi cię tutaj na zawsze.
Ale zmusiłoby go to do wypowiedzenia się, jak przystoi mężczyźnie
Nie wiem Nie wiem... gdybym mogła się kiedyś zdobyć na odwagę... Sprawy tak się już długo przewlekły... Ale zastanowię się nad tym.
Nie, nie powiedział o tym ani słowa
Tak.
Ale pozna mnie pani, gdy się pobierzemy
Niech pan o tym więcej nie mówi! Cóż u licha podsunęło panu ten pomysł?
Lubię koty, gdy są kotami, nie lubię kotów, gdy są kobietami
Zmusiła mnie do przyrzeczenia, że nie powiem tego nikomu Musiałem jej poprzysiąc na biblię. Janino, nigdy bym tego nie uczynił, gdybym mógł przypuszczać choćby, że to na tak długo! Janino, nigdy się nie dowiesz, ile przez te dziewiętnaście lat wycierpiałem. Wiem, że i ty cierpiałaś przeze mnie, ale mimo to zostaniesz moją żoną, prawda, Janino? O, Janino, nie odmówisz mi przecież, prawda? Przyszedłem, jak tylko mogłem najwcześniej, żeby cię o to prosić.
Gdy pani będzie w moim wieku, zmieni pani zdanie o niejednej rzeczy Jedną z rzeczy, których uczymy się z wiekiem, jest przebaczać. Łatwiej to człowiekowi czynić w czterdziestym roku życia, niż w dwudziestym.
Czy zakomunikowałaś już rodzinie o swoich zaręczynach?
O, nic mnie to nie obchodzi! Nie patrzę na siebie tak, jak inni na mnie patrzą. Jestem przekonana, że czułabym się z tym przeważnie bardzo źle.
Rozpakujcie pierw rzeczy Inni byli zbyt mili, żeby z nich żartować. Szanuję ich wspomnienie. W twoim pokoju jest pudełko kwiatów, Aniu, przyniesiono je przed godziną.
Literat, Młodość dziś popr. o dzieciach: dziesięcioro., ale gdy skończyłam z dziewiątym, talent mój zawiódł i pozwoliłam dziesiątemu pozostać przy życiu jako bezradnemu kalece.
Miałam na myśli, że talent pisarski to wielka odpowiedzialność A mam nadzieję, że Ania rozumie to. Córka moja pisywała nowelki, zanim opuściła kraj. Teraz jednak zwróciła się do wyższych spraw. Mawiała zawsze, że zasadą jej jest: „Nie pisz nigdy ani wiersza, któregobyś nie chciała przeczytać na swoim nagrobku”. Dobrze zrobisz, Aniu, jeżeli się będziesz także trzymała tej zasady, o ile pragniesz się poświęcić literaturze. Chociaż oczywiście Elżbieta śmiała się zawsze, mówiąc to. Śmiała się zawsze tak wiele, że nie rozumiem, jak się mogła zdecydować, aby zostać misjonarką. Jestem szczęśliwa, że się tak stało... Modliłam się, aby się na to zdobyła... ale... pragnęłam, aby tego nie uczyniła...
Matka moja i siostry chciałyby cię odwiedzić
Ma pani tam dwa cudowne porcelanowe pieski. Czy mogę je obejrzeć z bliska?
Domyślam się, że to była omyłka Roya Ten chłopiec jest rzeczywiście nieodpowiedzialny za to, co mówi, kiedy rozmawia z Anią. Gdzie Ania?
Co ty skorzystałaś podczas swoich studjów w Redmondzie, Aniu?
Ludzie, którzy nie mają wrodzonego rozumu, nigdy się niczego nie nauczą ani na uniwersytecie, ani w życiu. Choćby żyli sto lat, nie umieją umierając więcej, niż umieli rodząc się. To ich nieszczęście, nie ich wina. Ale ci z nas, którzy posiadają trochę rozumu, powinni dziękować za to Bogu.
Myślę, że to prawda
Sądzę, że Bóg nie ogląda uszu człowieka
Jeszcze... jeszcze się nie zdecydowałam
Brzmi tak może, ale ja nie jestem zazdrosna Kocham Anię i lubię Roya. Wszyscy powiadają, że robi ona wspaniałą partię, a nawet pani Gardner uważa ją teraz za uroczą. Wszystko to wygląda, jakby było postanowione w niebie, ale ja mam co do tego pewne wątpliwości.
Dlaczego nie możesz?
Przebacz mi
Mam nadzieję, że już nikt nigdy nie oświadczy mi się, póki będę żyła
Miły Boże, oczywiście! Już dwa razy. I obydwa razy dręczył mnie zupełnie tak samo. Tamte właściwie nie dały mu kosza
O, nic przeciwko temu nie mogę powiedzieć. Janka jest bardzo miłą dziewczyna. Ale nie nadaje się ona do klasy milionerów, a przekonasz się, że człowiek ten niewiele ma zalet prócz swoich pieniędzy. O to właśnie idzie! Pani Andrews powiada, że jest Anglikiem, który zrobił moc pieniędzy w kopalniach. Ja sądzę jednak, iż okaże się, że jest Jankesem. Oczywiście musi mieć pieniądze, gdyż zasypał Jankę klejnotami. Jej pierścionek zaręczynowy to kupa brylantów tak wielka, że wygląda jak plaster na tłustej łapce Janki.
Ale ty w każdym razie skończyłaś uniwersytet, a Janka Andrews nie skończyła go i nigdy nie skończy
O zostanę starą panną. Nie mogę rzeczywiście znaleźć nikogo, kto by mi odpowiadał.
Zdawało mi się dawniej, że ty i Gilbert pobierzecie się kiedyś Jeżeli nie będziesz się miała na baczności, wszyscy twoi adoratorzy wymkną ci się z rąk.
Hm
Każde małe dziecko jest najsłodsze i najpiękniejsze Gdyby się urodziła mała Ania, czułabyś do niej zupełnie to samo.
O cały cal! Jestem teraz akurat tego wzrostu, co Emilek Boulter. Jakże się z tego cieszę! Teraz nie będzie się już mógł przechwalać, że jest wyższy! Ale co to chciałem powiedzieć! Aniu, czy wiesz, że Gilbert Blythe umiera?
Pan Harrison był tu dzisiaj i powiedział, że nie ma już nadziei
Czy słyszałeś, jak czuje się dzisiaj Gilbert Blythe?
Czy to prawda, że nosiła tyle brylantów, iż nie można było powiedzieć, gdzie się kończą brylanty a zaczyna Janka?
Tak. Czy nie jest ładna? A we włosach będę miała astry. Pełno ich tego lata w Lesie Duchów.
Próbowałem przestać cię kochać nie dlatego, że uważałem cię, jak powiadasz, za głuptasa, ale że byłem pewien, iż nie mam już nadziei, odkąd Gardner zjawił się na placu. Ale nie mogłem i nie potrafię ci powiedzieć, czym była dla mnie przez te dwa lata myśl, że go poślubisz. Co tydzień opowiadał mi ktoś, że zaręczyny twoje mają być lada chwila ogłoszone. Wierzyłem w to aż do owego błogosławionego dnia, gdy po gorączce podniosłem się znowu. Dostałem list od Fili Gordon, a raczej Fili Blake, która pisała mi, że między tobą a Royem istotnie nic nie było i radziła mi „spróbować znowu”. Lekarz był zdumiony, jak szybko później powracałem do zdrowia.
Ale muszę cię prosić, abyś długo jeszcze czekała na mnie, Aniu Trzy lata potrwa jeszcze, aż skończę medycynę. A i potem jeszcze nie będziemy mieli brylantów ani marmurowych pałaców.
Pewnie, że nie jestem niedowiarkiem.
Tak, mam je przy sobie. Miło mi, że mogą się panu przydać.
Już ja wiem lepiej Nie jestem tego godzien, ale zostałem wysłuchany. Czuję to. Bo skądżeby mi pan zaproponował
I to ma być postęp! Do licha z tym wszystkim!
Za trunki? Nic podobnego!
„Och, co do faktów, skończyłem z nimi raz na zawsze”
Nawet jeszcze dawniej
Nie wiem. To nie moja rzecz
Dziękuję panu Chyba siądę jednak na chwilę i napiję się czegoś.
Ale te muzykantki to prawdziwe Włoszki, co?
Jak to?
Ja?
Prawdopodobnie żal za grzechy. Ale jak się to stało, że wybrali sobie Schombergową na powiernicę?
Z Heystem? Ależ nigdy w życiu! To tych dwóch się pobiło: kapelmistrz i Schomberg. Signor Zangiacomo miał atak ostrego szału od samego rana i napadł na naszego szanownego przyjaciela. Zaczęła się gonitwa po całym domu; drzwi trzaskały, kobiety wrzeszczały w jadalni wreszcie tarzali się po podłodze tu na tej werandzie. Chińczycy wleźli na drzewa co?
Bardzo być może. Idzie mi o to, że szal należał do żony Schomberga. Zdaje się, że ten Schomberg to skończony łotr
Ależ naturalnie
Więc to tak! Domyślałem się, że tak być musiało
Nie umiem pani wyrazić, jaki jestem oburzony Ale ponieważ pani już tu zeszła czy nie lepiej byłoby usiąść?
Tak, tak Heyst kiwnął potakująco głową i dodał, oburzony wciąż na owo uszczypnięcie, które raczej odgadł niż zobaczył:
Tak. Ona także nie może sypiać po nocach. Pan nie rozumie dlaczego? No bo przecież ona naturalnie widzi, co się święci. To bydlę nie stara się nawet tego przed nią ukryć. Gdyby tylko miała choć trochę odwagi! Ona wie dobrze, co ja czuję, ale tak się go boi, że nie śmie nawet spojrzeć mu w twarz, a cóż dopiero odezwać się do niego. Kazałby jej zaraz iść na złamanie karku.
Niech się pani o to nie troszczy głos pani mi wystarcza. Zakochany jestem w pani głosie, cokolwiek by pani mówiła.
Ale pani to robi uroczo
Gdyby pani wtedy tak się nie uśmiechnęła, nie byłbym może przyszedł tu dziś w nocy To jest pani triumf.
Do diabła z tymi statkami krajowców! Zawsze włażą człowiekowi w drogę.
Nie umiem panu powiedzieć jego nazwiska. Zapomniałem na śmierć; ale niech się pan nie kłopocze. Nie był wcale pańskim przyjacielem. Wymyślał na pana ile wlazło. Mówił, że pan puścił kiedyś o nim skandaliczną plotkę
Jeżeli umie zachowywać się jak należy, to nic nie szkodzi. Nie mogę znieść kobiet koło siebie. Słabo mi się robi. To prawdziwe przekleństwo!
Nie chcę mieć skandalu w swoim hotelu. O to mi chodzi.
A pan przyzwyczaił się mieć do czynienia z ludźmi oswojonymi, prawda? Ale my nie jesteśmy oswojeni. Raz przez dwa dni trzymaliśmy w przyzwoitej odległości całe rozwścieczone miasto, a potem uszliśmy z łupem. To było w Wenezueli. Spytaj pan Marcina
Czy lubię karty? Pasjami!
Pan to ma łeb na karku! Gra i tak dalej. Zdaje mi się, że przez cały czas kpił sobie z tego w duszy gwiżdżę na to!
Od czasu do czasu prowadziliśmy już i przedtem krótkie rozmowy w czasie podróży. Wyczytał ze mnie wszystko jak z książki. Niewiele tam miał do wyczytania oprócz tego jednego, że nigdy nie byłem oswojony; nawet i wówczas, kiedym spacerował po trotuarze trotuar (daw.) no i obcym także. Lubiłem patrzyć jak na mój koszt podnoszą w górę łokcie, albo jak pękają ze śmiechu z moich żartów jak Boga kocham!...
Pan Jones pokazał się na pokładzie, a szedł równie niedbale jak wtedy, gdy schodził na dół. Kapitan zaczął coś bredzić o łódkach i pływających kłodach, a ja, stojąc za nim, zapytałem pana Jonesa na migi, czy nie lepiej palnąć go po łbie i spuścić cichutko za burtę. Noc mijała i musieliśmy się wynosić. Niepodobna było czekać do następnej nocy. Nie! to było wykluczone. A wie pan dlaczego?
Nieprawda!
Naturalnie! To było jasne jak słońce. W dodatku zobaczyłem, jak ten brat Pedra ostrzył za krzakiem diabelnie długi nóż i rzucał przy tym w prawo i w lewo dzikie spojrzenia, wypatrując, czy kto nie nadchodzi. Pedro stał obok niego i próbował ostrza drugiego wielkiego noża. Myśleli, że jesteśmy daleko od nich, na naszym posterunku przy ujściu rzeki, jak zwykle za dnia bywało; bo choć nie spodziewaliśmy się powrotu szkunera, ale zawsze lepiej się upewnić, a przy tym chłodniej tam było na skraju lasu, gdzie od morza szedł powiew. No i szef rzeczywiście tam się znajdował i tylko ja wróciłem na chwilę do szałasu, żeby wyjąć z torby trochę tytoniu. Nie odzwyczaiłem się jeszcze wtedy od żucia tytoniu i musiałem mieć zawsze w ustach kawał nie mniejszy od dziecinnej pięści.
Zdziwił się pan wówczas, prawda? Właśnie dlatego opowiadam panu jak to się stało, że Pedro włóczy się za nami jak pies
I powróciłem do umacniania masztu. Nie chciało mi się wcale zarzynać człowieka o związanych rękach i nogach, a w dodatku przywiązanego za szyję do drzewa. Miałem już wtedy nóż
Tum cię czekał! Taki człowiek jak pan nie może nic innego powiedzieć. Do tego stopnia jest pan oswojony. PracaJa jestem towarzyszem pana z panów. To nie jest to samo co służyć pryncypałowi, który rzuci panu pensję jak kość psu i będzie jeszcze oczekiwał od pana wdzięczności. To gorsze od niewoli. Od niewolnika kupionego za pieniądze nie oczekuje się wdzięczności. A sprzedaż swojej pracy
Alkohol wstrętne piwo i wódkę
Niewiele ma się z tego, to prawda
Ataki! Co też pan mówi! Ataki! To pewno poważna rzecz, co? Powinien pan oddać go do cywilnego szpitala
Co pan chce przez to powiedzieć?
Nie, to się nigdy nie zdarza razem z takim atakiem. MuzykaWięc szef leżał jak długi na macie, a obszarpany, bosy chłopiec, którego znalazł na ulicy, siedział w patio między dwoma oleandrami blisko otwartych drzwi pokoju i brzdąkał na gitarze, śpiewając mu tristestristes (hiszp.) twang, twang, twang, au, hu! Chru, yah!
Zdaje mi się, że pan ma wciąż jeszcze bzika Zniżył głos i dodał: trach! Widziałem jak to zrobił wielkiemu, chwackiemu Murzynowi, który machał brzytwą pod nosem naszego szefa. To nic trudnego. Słyszy się cichy chrzęst człowiek osuwa się jak obwisły gałgan.
Aha. Wschodnie wybrzeże Afryki
Człowieka na księżycu, co?
Z łupami? A dlaczego nie zabrał się z nimi do kraju?
Tak, włóczył się Włóczył się.
Co panu jest? Co to znaczy?
Kobieta wymówił po raz trzeci Ricardo, coraz lepiej uświadomiony co do uczuć Schomberga i coraz bardziej skłopotany. tak źle z panem? A jednak założę się, że ona wcale takim cudem nie jest.
Mogą narobić hałasu, jeśli nie czegoś gorszego Hałasu mogą narobić, braciszku przeklętego wrzasku o to albo o tamto, a w takim harmidrze nie czuję się wcale lepiej niż mój szef. Ale z nim to jeszcze inna sprawa. On w ogóle kobiet nie znosi.
Niech się pan nie porywa na sądzenie pana z panów Nawet i ja nie zawsze mogę szefa zrozumieć. A ja jestem Anglikiem i jego towarzyszem. Nie; nie myślę, żeby warto było tę kwestię z nim wszczynać, choć obrzydło mi już do gruntu siedzenie tutaj.
To panu dobrze zrobiło Oderwało pańskie myśli od tego głupiego zmartwienia. Doprawdy
Powiedziałby kto, że ten człowiek mieszka tuż obok Do licha, czy pan nie rozumie zwykłego zapytania? Którędy droga do niego!
Prawda? Oho, założę się, że pan to nie zawahałby się chwycić kobietę za gardło w jakim ciemnym kącie, gdzie by nikt pana nie widział.
Patrzeć brzmiały ostatnie słowa człowieka, który spędził życie, dmąc w straszliwą trąbę, i napełnił niebo i ziemię spustoszeniem nie zauważonym przez ludzkość zdążającą swymi drogami.
Chcesz zostać ze mną jako służący?
Znaleźć żona
Imię rzekł Heyst, wciąż jeszcze nie patrząc na dziewczynę, którą nazwał ostatecznie Leną po wielu próbach i zestawieniach pojedynczych liter i sylab.
A więc w każdym razie myślałeś o mnie. Cieszę się z tego. Wiesz, mam takie jakieś wrażenie, że gdybyś przestał o mnie myśleć, nie byłoby mnie wcale na świecie!
I cóż bym ci mógł zarzucić? Że jesteś miła, dobra, pełna wdzięku
Zdaje mi się niestety że masz prawo czuć do mnie żal za te twoje uczucia. Ale co na to poradzić?
Żałowałabym szczęśliwych ludzi, którzy na nim żyli
Widzę, że pamiętasz wszystkie szczegóły.
Nie, długo zanim przyszło mi na myśl wybrać się do tej części świata. Byłem jeszcze młodym chłopcem.
W ustach moralisty brzmiałoby to jak nagana ale nie chcę ciebie podejrzewać o moralizowanie. Już od lat przestałem być w zgodzie z moralistami.
Naprawdę zrozumiałaś?
Nie chcę cię nudzić długim opowiadaniem. Może wyda ci się to dziwnym, ale ta historia miała związek z komorą celną. Ten człowiek byłby wolał, aby go zabito na miejscu niż aby go na tym świecie obdarto z jego własności
Dlaczego ten podejrzliwy ton? Sądzę, że widok tej strasznej rozpaczy był mi przykry. To, co nazywasz zabawą, nastąpiło później, gdy przyszło mi na myśl, że jestem dla niego chodzącym, oddychającym, wcielonym dowodem skuteczności modlitwy. Miało to dla mnie pewien urok
I mówisz, że to był twój przyjaciel?
Nie? Myślałem, że ci mówiłem; a raczej myślałem, że musisz o tym wiedzieć. Wydaje mi się niemożliwym, aby ktoś, z kim rozmawiam, nie wiedział, że Morrison nie żyje.
Kto taki mówił? Kto mówił o mnie? Gdzie to było?
Domyśliłem się Lubiła dręczyć cię w najróżniejszy sposób. Ale to dziwne doprawdy, że hotelarz mówił do Zangiacoma o Morrisonie. O ile pamiętam, Morrison rzadko bywał w jego hotelu. Schomberg znał daleko lepiej wielu innych ludzi.
No, no! nie wiem doprawdy, co bym zrobił wobec istoty, którą bym uważał za wcielenie zła. Nie masz się czego wstydzić.
Rzeczywiście się śmiałem? Zapewniam cię, że nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nie pytam, czy wierzysz w relację hotelarza. Przypuszczam, że musisz znać wartość ludzkich sądów.
Tajemnica szepnął. Odzyskiwał panowanie nad sobą.
Odwaga nie zabiłem nigdy mężczyzny i nie kochałem kobiety
Byłoby to tak, jakbym się ośmieliła sądzić wszystko, co tu jest. Nie mogłabym na to się ważyć.
Ależ nie przysłuchiwałam się wcale Cóż mnie mogło obchodzić, co oni o kim mówili? Schomberg opowiadał, że nie widziano nigdy dwóch przyjaciół pozornie tak sobie oddanych jak wy obaj, i że później, kiedyś już wyciągnął z Morrisona wszystko, o co ci chodziło i kiedy ci się porządnie znudził, wypchnąłeś go do Anglii, aby tam umarł.
Nie, i prawdopodobnie nie mam nawet twoich sił. Jestem rośliną przesadzoną w inny grunt. Właściwie nie przesadzoną; powinienem powiedzieć wyrwaną z korzeniami, a to nie jest stan normalny; ale mówią o człowieku, że wytrzymuje wszystko.
Nie wszyscy dochodzą do takiej doskonałości
Ja bym miała chcieć samotności!
Gdzie? Co chcesz powiedzieć? Łódź przyniesiona prądem?
Tak blisko? Biali ladzie? Niemożliwe!
To był pierwszy odgłos, który usłyszałem
To był wybuch złości
O, to, to rozumiem! jak przypuszczał całkiem. ważny szczegół. W ciągu ostatnich dwóch dni spadły na nich niespodziewanie okropności pragnienia i przeszkodziły naradzie. Musieli wiosłować bez przerwy, aby ocalić życie. Lecz człowiek na pomoście, choćby sprzymierzył się z samym diabłem, zapłaci im za wszystkie te męki
Powinieneś całować mnie po rękach.
Co za nadzwyczajne szczęście Wydaje mi się, że to sen Cudowny sen!
Cóż by go mogło przestraszyć?
O nie. Pobiegł prędko. Patrzyłam za nim.
Nic tu nie było słychać A o co ci chodzi?
Mieszkała w Camberwell. To była wstrętna stara baba.
Leno!
A ty nie chcesz mi powiedzieć, co zginęło?
Pieniądze? Naturalnie że jest w domu trochę pieniędzy
Ale nie siedź długo.
Nie, proszę pana. Nawet nie starałem się zasnąć.
No ale przecież nie bez powodu, co? Nie może pan tego powiedzieć. Może i nie patrzę na rzeczy jak dżentelmen, ale także i nie jak idiota. Przyznał mi to pan wiele razy.
Może wyrzuty sumienia
Aha, jest i Chińczyk
Ja? Nie, proszę pana. Nie należę do tego gatunku. Może pan mnie zwymyślać, jeśli się panu podoba, ale pan wie bardzo dobrze że nie jestem kraczącym krukiem. Jeśli nic nie mówiłem przez chwilę, to dlatego, że medytowałem nad tym Chińczykiem.
Powiedz, że mam nadzwyczajną cierpliwość
Aha! bardzo godne uwagi. I bardzo paskudne Przyjemnie mi pomyśleć że ten drab dostanie za to zapłatę, której się wcale nie spodziewa.
Jak to, wyraźne powody?
Tak, to możliwe, proszę pana; ale to są zanadto ważne rzeczy, aby mówić o nich w ciemnościach. A nasze światło zupełnie jest na miejscu. Można je doskonale wytłumaczyć. Tu, w tym domku, pali się światło po nocy, ponieważ otóż to właśnie; musi pan udawać chorego.
Tak, szczęście to delikatna rzecz
I powiem ci jeszcze jedno. Nie sądzę, aby on pozwolił się obedrzeć. Nie mamy do czynienia z głupim młodzikiem, którego można za nos wodzić, szydząc z niego albo schlebiając mu, a koniec końców go zastraszyć. To jest wytrawny człowiek.
Aha! Tak właśnie myślałem. Czy ten drab wierzy pani?
Może
Co cię tak wystrasza? Dlaczego odchodzisz? Przecież jesteś przyzwyczajony do białych. Znasz ich dobrze.
Gdyby pan wiedzieć, pan nie lubić! Ja dużo wiedzieć. Ja odejść.
Ale spodziewałeś się, że odejdzie
Przestraszył mnie w chwili gdy odchodził zdawał się podsuwać mi myśl, że grozi ci jakieś szczególne niebezpieczeństwo. Ty wiesz, jak on się wyraża.
W każdym razie nie ze strachu
„Jestem tym, który
Nie zawtórowałem mu. Nie przyszło mi to na myśl. Mało jest we mnie z dyplomaty. A było to pewnie wskazane, bo zdaje mi się, że zagalopował się w zwierzeniach i starał się osłabić swoje słowa przez tę sztuczną wesołość. Lecz w gruncie rzeczy dyplomacja nie oparta na sile nie lepszą jest podporą od zbutwiałej trzciny. I nie wiem, czy byłbym się roześmiał, nawet gdyby mi to przyszło na myśl. Nie wiem. Byłoby to przeciwne mojej naturze. Czy mógłbym się roześmiać? Za długo żyłem pogrążony w samym sobie, śledząc tylko cienie i odblaski życia. Oszukiwać kogoś w sprawie, którą można by rozstrzygnąć szybciej przez usunięcie tegoż człowieka nie! To mi się wydaje zanadto poniżające. A przecież mam ciebie tutaj! Trzymam w ręku twoje życie. I cóż ty na to, Leno? Czy byłbym zdolny rzucić cię lwom na pożarcie, aby swoją godność ocalić?
To są jego własne słowa Spytałem go, czy wiedział przedtem, że tu mieszkam; odpowiedział mi tylko okropnym uśmiechem. Nie nalegałem na odpowiedź, Leno. Zdawało mi się, że lepiej nie nalegać.
„Przyszedłem” „aby panów zawiadomić, że mój służący odszedł
Odrzekłem, że nie przyszedłem prosić o pomoc. Nie mam zamiaru ścigać Chińczyka. Chcę tylko przestrzec ich, że Chińczyk ma broń i że jest naprawdę przeciwny pobytowi ich na wyspie. Chciałem, aby zrozumieli, że nie jestem odpowiedzialny za to, co może nastąpić.
Przyznam ci się, Leno, że zaskoczyli mnie tym najzupełniej. Niczego podobnego nie mogłem się spodziewać. I nie wiem, czego się właściwie spodziewałem. Tak się o ciebie niepokoję, że nie mogę trzymać się z daleka od tych wstrętnych łotrów. A nie więcej jak dwa miesiące temu byłoby mi to wszystko jedno. Byłbym kpił sobie z ich łajdactw, tak jak pogardzałem dotychczas wszystkimi zaczepkami życia. Ale teraz mam ciebie! Wkradłaś się w moje życie i...
Znienawidziłbym cię? Nie! Po cóż wypowiadasz przypuszczenie najmniej prawdopodobne ukryłem przerażenie wywołane nieprzewidzianymi skutkami mojej idiotycznej dyplomacji. Czy rozumiesz mnie, moja droga dziewczynko?
„Poślemy go zaraz do pana” „niech się zabiera do gotowania obiadu dla nas wszystkich. Chyba nie ma pan nic przeciw temu, abym przyszedł do pana na obiad; a szefowi przyślemy jedzenie tu do domu”.
Bo to chyba nie jest właściwe prawda?
Miałem klucz przy sobie i podałem mu go bez słowa. Włochaty stwór stał przy drzwiach i chwycił klucz rzucony przez Ricarda, zręczniej niż tresowana małpa. Odszedłem. Przez cały ten czas myślałem o tobie
Nie, nie idą w naszą stronę Wracają do siebie
Powinieneś był tu zostać
A czy ja mówię, że nie moja? Ale mam już potąd tego pełzania na brzuchu. Dość tego! Muszę wydostać dokładne wskazówki gdzie trzyma łup, a potem go dźgnę. Na nic więcej nie zasłużył.
Życzę sobie, abyś był przy tym obecny
Czy pan myśli, że chciał nas przestraszyć?
Ha, ha, ha! Nie byłem jeszcze nigdy w takiej śmiesznej sytuacji To ty, Marcinie, wciągnąłeś mnie w to wszystko. Ale i moja w tym wina. Powinienem był
Czemu byśmy nie mieli tam pójść i przekonać się, co w trawie piszczy? Będzie musiał się z nami rozmówić.
Nie wiesz? Chciałem zobaczyć się z Wangiem. Chciałem Wziąłem cię z sobą, bo nie mogłem zostawić ciebie bez opieki w pobliżu tych ludzi. Nie! Wszystko to razem zanadto jest potworne. To wprost nie do zniesienia! Nie mogę ciebie obronić. Nie mam na to sposobu.
„Doskonale” „Dość, jeśli chodzi o mnie. Ale przecież nie możesz mieć nic przeciwko temu, aby mem putihmem putih (malaj.) dodał Heyst.
To wszystko jedno Nie chcę... nie byłabym i tak poszła.
I to jeszcze do tych dzikusów I ty myślisz, że byłabym się zgodziła? Możesz uczynić ze mną, co ci się podoba
I mnie także A najdotkliwszą stroną tego upokorzenia jest jego absolutna bezużyteczność, którą czuję
Nie przypuszczałam, że chcesz, aby ktokolwiek mnie widział
Przesadzasz, moja droga, przesadzasz. Nie było znów tak źle
Tak, pamiętam dobrze. To były jedyne dobre chwile w moim dzieciństwie; wiesz, chodziłyśmy wtedy do szkółki razem z dwiema córkami naszej gospodyni.
Był tutaj nóż kuchenny, ale złamał się i dawno już go wyrzucono. Niewiele tu mamy do krajania. Byłaby to zaiste broń szlachetna; tylko że
Na Jowisza, tak właśnie wygląda Wahają się z jakiegoś powodu, przez ostrożność, albo po prostu przez bojaźń
Ty może nie przegryźć duszę.
Mógł pan wybrać się na zwiedzenie wyspy należy mu to przyznać Pozwolę sobie panu przypomnieć, że taka wycieczka nie byłaby bezpieczna.
Pan ma dziwny sposób stawiania kwestii
E, to nic wielkiego. Możemy się obejść bez Pedra. Interes mojego szefa da się załatwić w ciągu dziesięciu minut rozmowy z... z drugim prawdziwym Panem. Przez spokojną rozmowę!
Hm! Widać od razu, że pan jest prawdziwym panem ale wszystkie te pańskie fanaberie mogłyby stanąć kością w gardle zwykłemu człowiekowi. Zresztą
No więc ruszaj tam póki nie usłyszysz, że cię wzywam; wtedy biegnij tutaj. Rozkaz! Precz! wynoś się przez frontowe drzwi. Bez fochów!
Nie dla żałoby! Czy możesz ją wyszukać i ubrać się po ciemku?
Nie! Niech przyjdzie burza! W to mi graj!
Widać od razu, że należymy do tej samej zaczął pan Jones z omdlewającą ironią, maskującą czujność wytężoną do ostatecznych granic. może oryginalność pańskich zapatrywań. A może pańskie upodobania.
Nie cierpię gwałtu i wszelkiej dzikości tak jak i pan Może pan zapytać mojego Marcina, czy tak nie jest. Żyjemy, proszę pana, w wieku pełnym łagodności. A przy tym nasz wiek jest pozbawiony przesądów. Słyszałem, że i pan jest od nich wolny. Niech pan się nie zgorszy, jeśli powiem panu wyraźnie, że dybiemy na pańskie pieniądze zgadza się ze mną bezwzględnie we wszystkich moich myślach, życzeniach, a nawet fantazjach.
Gruba afera? Mój Boże! Tego, o co wam chodzi, bardzo tu jest mało
Głupota tej kanalii jest tak wielka, że staje się groźną
Człowiek, który rozmyśla, jest zgubiony
Bardzo pięknie! Tylko pozwoli pan sobie powiedzieć, że nie ma na świecie dwóch bardziej obałamuconychobałamucony na całym świecie!
Przypuszczam, że musiał bardzo pragnąć, aby go przekonano Nie chciałbym dotknąć pana wzruszającej wiary w pańskiego
Wiedział zawodził pan Jones głuchym głosem.
Doprawdy? Nadzwyczajny człowiek z pana
Wszystko jedno! Mam dosyć tego pełzania na brzuchu. Mój skarb
Nic
Ranna? To też zdawało mi się, że mnie coś uderzyło.
Wróciłem na pokład, tak jak Heyst sobie tego życzył. Nie chciałem być natrętem wobec jego cierpienia. Później, około piątej rano, kilku z moich majtków przybiegło do mnie z krzykiem, że pali się na wybrzeżu. Wylądowałem natychmiast, naturalnie. Główny dom był w ogniu. Żar nie pozwolił nam się zbliżyć. Pozostałe dwa domki zapaliły się jeden za drugim jak łuczywo. Do samego popołudnia nie można było posunąć się dalej niż do końca pomostu u brzegu.
Co pan plecie? „co czuwają koło rzeczy”. Czy pan się robi ramol, mówi się „pilnują rzeczy”. Widzę, że pana trzeba uczyć po francusku, jak kogoś kto miał atak paraliżu. Drażnisz mnie pan!
Ja nie mówiłem, że jest zły; mówiłem że idjota
Ależ jakto! to było powszechnie znane; nie złą, ale haniebną, hańbiącą. Nie, ale to nie dlatego. Nie umiałam sobie wytłumaczyć swojego uczucia; nie niecierpiałam jej, ale była mi tak obojętna, iż kiedyśmy się dowiedzieli że jest bardzo chora, sam mąż był zdziwiony i rzekł: „Powiedziałby kto, że cię to nic nie obchodzi. Wiecie, dziś wieczór jeszcze proponował mi odwołanie rautu, a ja właśnie chciałam aby się odbył, bo uważałabym to za komedję okazywać zmartwienie, którego nie odczuwam.
Kto wie, wróci może. Zawsze się można spotkać w życiu.
Tak, to ohyda
Właśnie o to chodzi, że okazja nie jest najbłahsza. Sądzę, że zgiełk rozmów przeszkodził kuzynce słyszeć, że nie chodzi to o światowe grzeczności, ale o przestrzeganie rytuału właściwego prawdziwemu nabożeństwu.
Och! jakież to wzruszające! Jest tem bardziej wzruszający, że jest szkaradny; ta mała Violetta jest niewiarygodna!
A, cudownie! Zresztą widział pan, podobny talent zasługuje chyba na to. Hoyos był zachwycony; nie mogłem mówić z ambasadorową, czy była kontenta? Ale któż-by nie był, z wyjątkiem tych, co mają uszy do nie słyszenia, co nic nie szkodzi zresztą, z chwilą gdy mają języki do gadania.
Och! nie wiem.
Ależ z tego Brichota cham! Czy pan myśli, że ja znam tylko takich ludzi? Nie, nie sądzę
Ech, przecie to ja go z nią zapoznałem. Zachwyciła mnie pewnego wieczoru w swoim kostjumie, kiedy grała miss Sacripant; byłem z kolegami z klubu, każdy wziął sobie jakąś kobietkę, co do mnie zaś, mimo że miałem ochotę jedynie chrapnąć, złe języki twierdziły (bo to jest okropne, jaki ten świat jest złośliwy), że się przespałem z Odetą. Tylko że ona skorzystała z tego żeby się mnie czepiać; w nadziei że się jej pozbędę, przedstawiłem ją Swannowi. Od tej chwili nie przestała mnie męczyć, nie miała pojęcia o ortografji, to ja pisywałem jej listy. A później mnie przypadło zadanie oprowadzania jej. Oto, moje dziecko, co znaczy mieć dobrą reputację, widzisz. Zresztą, zasługiwałem na nią tylko w połowie. Ona mnie zmuszała do tego, żeby jej urządzać straszliwe seanse z fisrurami, w pięcioro, sześcioro.
Nasz baron jest surowy, ale sprawiedliwy. A teraz, zrobię panu przyjemność: przypomniałem sobie w tej chwili piosenkę z owej epoki, ułożoną w makaronicznej łacinie na burzę, która zaskoczyła wielkiego Kondeusza, kiedy płynął Rodanem w towarzystwie swego przyjaciela, margrabiego de la Moussaye. Kondeusz powiada:
Bardzo interesująca figura, ta druga Madame kawał chłopa; żona pedeka jest zwykle mężczyzną, co ułatwia pedekowi zrobienie jej dzieci. Następnie, Madame nie mówi o zboczeniach męża, ale wciąż mówi o tem samem zboczeniu u innych, jak kobieta świadoma rzeczy i przez ten częsty narów, który sprawia, że lubimy znajdować w innych rodzinach skazy od których cierpimy w naszej, aby dowieść samym sobie, że nie ma w tem nic wyjątkowego ani hańbiącego. Mówiłem panu, że to istniało we wszystkich czasach. Jednakże nasza epoka wyróżnia się specjalnie pod tym względem. I mimo przykładów, które zapożyczyłem z XVII wieku, gdyby mój wielki praszczur Franciszek C. de La Rochefoucauld żył w naszych czasach, mógłby powiedzieć o nich z większą racją niż o swoich, no, Brichot, pomóż mi pan: „Rozpusta istniała zawsze, ale gdyby osoby które wszyscy u nas znają zrodziły się w dawnych wiekach, czy mówionoby dziś o zboczeniach Heliogabala?” Bardzo lubię to: „które wszyscy u nas znają”. Widzę, że mój roztropny krewniak znał ewidencję swoich najsławniejszych współcześników, jak ja swoich. Ale takich ludzi jest dzisiaj nietylko więcej, mają też coś odrębnego.
Mój Boże to jest tak powszechnie znane, iż nie sądzę abym popełnił niedyskrecję, mówiąc że tak. Otóż, następnego roku wybrałem się do Balbec, i tam dowiedziałem się od majtka, który mnie brał czasami na połów, że mój Teodor (który, nawiasem mówiąc, ma siostrę pokojówkę u przyjaciółki pani Verdurin, baronowej Putbus) zachodził do portu
Nic pan o tem nie wie Zresztą, myli się pan, sądząc, że to interesuje tak mało kogo. Wprost przeciwnie.
Ale ja nigdy nic nie słyszałem, zdumiewa mnie pani, jestem pani bardzo wdzięczny
Sądzę że pan ma charakter, że pan jest mężczyzną potrafi pan mówić głośno i wyraźnie, chociaż on opowiada na prawo i lewo, że się pan nie ośmieli, że trzyma pana w ręku.
Och! to nic nie znaczy, że nie trwało długo; to dowodzi że to jest zdrajca!
Ski powiada, że on miał łzy w oczach, czy ty to zauważyłeś? poprawiła w obawie aby nie uwierzono jej zaprzeczeniu. Co do naszego baronka, nie tęgą ma minę, powinienby usiąść na krześle, ledwo stoi na nogach, rozciągnie się
Owszem
W ostateczności, możnaby Cottarda przypuścić do sekretu; przywykł do tajemnicy zawodowej, zarabia masę pieniędzy, to nie będzie nigdy jeden z pasażerów, za których trzeba bulić. Może on sam się zgodzi powiedzieć Sanietteowi, że księżna użyła go za pośrednika. W ten sposób mybyśmy nawet nie figurowali w tej sprawie. Toby nam oszczędziło piły, scen wdzięczności, wylewów, frazesów.
Ależ oczywiście, tak, mogę ci przysiąc. Czemu „wznowić”? nigdy nie było nic, przysięgam.
Ale nie, ja mówię o tem, coś ty powiedziała.
Owszem, właśnie, nie trzeba nadużywać dobroci tych, których się kocha. W każdym razie, przysięgam ci że to to.
Mój Boże, przerażony jestem, do jakiej godziny ja cię trzymam, ależ to szaleństwo! No, cóż, ostatni wieczór! Będziesz miała czas wyspać się przez resztę życia.
A mnie tysiąc razy bardziej
Bo się bałam, żebyś nie uwierzył w inne rzeczy o niej. Tylko tyle.
Przed drugiem Balbec, tak.
Nie użyłaby, jak wiele kobiet, które się przyjmuje w towarzystwie, słowa „piłować”, albo „gwizdać na coś”.
Może dla ciebie!
Ale w takim razie, szaleństwo jest tak się dręczyć bez powodu całe godziny; to tak jak podróż, do której się człowiek przygotowuje, a potem nie jedzie. Jestem jak zbity z tego wszystkiego.
Jeszcze sto razy więcej niż przedtem.
Nie sądzę, Albertynko; nie znam natyle jego życia. Pewne jest, że, jak wszyscy, i on poznał grzech, w tej czy w innej formie, a prawdopodobnie w formie wzbronionej przez prawo. W tym sensie musiał być trochę zbrodniarzem, jak jego bohaterowie, którzy nie są zresztą całkowicie zbrodniarzami, mają prawo do okoliczności łagodzących. A nawet nie było może konieczne, aby on był zbrodniarzem. Nie jestem powieściopisarzem; możebne jest, iż twórców pociągają pewne formy życia, których nie doświadczyli osobiście. Jeśli z tobą pojadę do Wersalu, jakeśmy się umówili, pokażę ci portret najzacniejszego człowieka, najlepszego męża, Choderlos de Laclos, który napisał najokropniejszą, najprzewrotniejszą książkęChoderlos de Laclos, który napisał najokropniejszą, najprzewrotniejszą książkę
Świetnie wiem, iż Anna napisała że nie przyjedzie, nawet zadepeszowała, nie mogę ci pokazać depeszy bo nie schowałam, ale to nie było tego dnia. Cóż ty chcesz aby to miało dla mnie za znaczenie, czy Anna przyjeżdża do Balbec czy nie?
Ale owszem.
A, dobrze, dobrze, poproszę jej za chwilę.
Nie jesteś ubrana, trzebaby wracać się przebrać, byłoby późno.
Czy może istnieć sześcian, który nie trwałby ani jednej chwili?
Jeśli jednak czas jest rzeczywiście czwartym wymiarem przestrzeni, to dlaczego jest i był uważany za coś zupełnie odrębnego? I dlaczego nie możemy się poruszać w czasie tak, jak się poruszamy w każdym innym wymiarze przestrzeni?
Tak, do odbywania podróży w każdym kierunku czasu i przestrzeni, w jakim tylko jadący udać się zechce...
W każdym razie obejrzyjmy ten eksperyment chociaż to i tak wszystko są bzdury.
W przyszłość lub przeszłość
Jest to istotnie kwestia prosta w psychologii. Powinienem był o tym pomyśleć. To wystarcza i znakomicie podtrzymuje paradoks. Nie możemy widzieć, nie możemy dostrzec machiny, zarówno jak nie możemy zauważyć szprychy kręcącego się koła lub pocisku przebiegającego powietrze. Jeżeli machina ta przebiega czas pięćdziesiąt lub sto razy szybciej niż my, jeżeli w „naszą sekundę przebywa minutę, to wrażenie, jakie może wywołać, będzie z pewnością jedną pięćdziesiątą lub jedną setną tego, jakie by wywołała, gdyby nie przebiegała czasu. Czy to jasne?
Na tym wehikule zamierzam przebyć czas. Rozumiecie? Nigdy w życiu nie mówiłem bardziej poważnie.
W istocie, nie warto sobie psuć obiadu
Dam szylingaszyling rzekł Redaktor.
Zgoda Zgoda!
Nie spodziewałem się...
Ciekawa rzecz nie wiem jednak dokładnie, do jakiego rzędu należą te kwiaty. Czy mogę je wziąć?
Potrzeba mi tylko pół godziny Wiem, po co przyszedłeś, i bardzo to ładnie z twojej strony. Oto kilka miesięczników. Jeżeli zostaniesz na śniadaniu, złożę ci dowody tej podróży w postaci wszelkich prób i okazów. Darujesz, że cię teraz zostawię samego?
Trzecia ulica w prawo!
E, daj spokój i nie udawaj! Ja wiedziałem, że przyjdziesz. Za taką rzeczą warto pochodzić. Na pewno. Taki wynalazek jest w sam raz dla ciebie. Z tego można zrobić... Wynalazek mój, który ci zaprezentuję, jest daleko większym przewrotem w świecie techniki, niż wynalazek maszyny parowej Watta. Jeśli mam być zwięzły w określeniu jego istoty, to wyrażając się teoretycznie, chodzi o całkowite wykorzystanie energii atomowej...
Owszem, węgiel jest strasznie drogi
Aha! Będziemy palić atomami. Czemu nie, owszem, można atomami. Bardzo tu ładnie u ciebie, Dolfiku. Małe to, ale ładne. Ilu masz robotników?
Nie sport, ale spokój. Konie ciągną, ale nie ruszają z miejsca. Ale gdybyś przeciął linę
Dokładnej liczby godzin ci nie podam. Ja już od sześciu tygodni spalam pół kilograma węgla przy obciążeniu trzydziestu kilogramometrów i wierz mi, kolego, maszyna pędzi, i pędzi, i pędzi
Tak sobie. Możesz sobie pomyśleć na przykład, że... że tam niezdrowo. I zapal sobie lampkę. Przełącznik jest tuż przy drzwiach. Ten hałas w piwnicy, to nie od mojej maszyny, bo ona pracuje całkiem cicho, równo, nie wydaje żadnego zapachu... Tam huczy tylko, hm, taki, uważasz, wentylator. No więc idź, a ja tu poczekam na ciebie. Potem mi powiesz...
Klęczałeś
Tam do diabła Ale co i jak?
Dobrze więc naprawdę tak jest.
Nawrócił się. Miał natchnienie. Wygłaszał mowy religijne i robił cuda. Jego żona prorokowała. Dozorca ten był człowiekiem bardzo porządnym, monistą i wolnomyślicielem, no, bardzo porządny to był człowiek. Wyobraź sobie, że ni z tego, ni z owego zaczął uzdrawiać ludzi wkładaniem rąk. Oczywiście, został natychmiast oskarżony. Lekarz powiatowy, mój przyjaciel, był bardzo wzburzony. Kazałem go zawieźć do sanatorium, żeby położyć kres zgorszeniu. Podobno już mu lepiej, wyzdrowiał i stracił moc czynienia cudów. Poślę go jeszcze na wieś jako rekonwalescenta. Ja sam zresztą zacząłem czynić cuda i stałem się jasnowidzem. Między innymi miałem wizje ogromnych lasów skrzypowych na moczarach z dziwacznymi zwierzętami. Może dlatego, że spalałem w Karburatorze węgiel górnośląski, który jest najstarszy. Jest w nim niezawodnie bóstwo węgla kamiennego.
Nie tak prędko, mój Marku! Ja twój wynalazek niezawodnie kupię. Oczywiście, sam rozumiesz, że poślę tu jeszcze swoich techników... Rzecz trzeba dobrze zbadać. Być może, iż jest to naprawdę tylko gaz trujący. Ale choćby to był nawet sam Absolut, nic mnie to nie obchodzi, jeśli Karburator pracuje, jak się patrzy.
W takim razie będzie mi za to chyba wdzięczny. Liczę na to, że nie okaże się sknerą wobec mnie.
Krolmus.
Gdzie nie byłeś?
A... co porabia... tamto?
Niezmiernie szybko Jakiś człowiek przewiózł sobie z tej zakażonej ulicy Mixa pianino aż na PankracPankrac
No wtrącił się prezes Bondy pojednawczo.
Zobaczymy Przekonacie się panowie, że czcigodny konsystorz miał rację. Po prostu sami wstrzymacie produkcję Absolutu. Ale te szkody, te szkody, jakie tymczasem powstaną! Nie myślcie sobie panowie, że kościół wprowadza Boga na świat! Kościół umiejscawia Go jedynie i reguluje. A wy, panowie bezbożnicy, rozpętacie Go niby powódź. Łódź Piotrowa wytrzyma i ten nowy potop. Niby arka Noego przepłynie przez fale Absolutu, ale wasze współczesne społeczeństwo zapłaci za to!
Istotnie
A to mi się nie podoba że cała ta rzecz jest bardzo podejrzana. Tak jest, panowie, w najwyższym stopniu podejrzana. Pan prezes Bondy zmusił nas do zbudowania fabryki Karburatorów. Zapewnił nas, że Karburator to jedyna siła pędna przyszłości. Jak wmawiał w nas, że Karburator daje tysiąc sił końskichsiła końska (daw.) mam zdanie jasne. Skończyłem, panowie!
Ja? Ach tak, ma pan rację, budowałem. Ale wie pan, ja te domy rozdałem. Wie pan, rozdałem je.
Cicho! ważący około cetnara, tj. 5060 kg. Według dalszych informacji z powieści, Bondy był raczej otyły, więc można w tym miejscu spodziewać się raczej określenia stukilowy. W oryginale czeskim w tym miejscu: centový (povstal v celé mohutnosti centového muže). mężczyzny.
Trzynaście tysięcy leżących atomowych kotłów. Osiem tysięcy ogrzewających armatur do centralnego ogrzewania. Niemal dziesięć tysięcy atomobilów. Sześćset dwadzieścia atomowych samolotów. Nasz samolot A7 doleciał z Pragi do Melbourn w Australii bez zatrzymywania się. Pasażerowie wszyscy zdrowi. Oto depesza.
Prezes Związku Kopalń się zastrzelił. Giełda po prostu szaleje. W Berlinie stoimy dzisiaj ponad 8000. Rada ministrów zasiada w permanencji; chcą ogłosić stan oblężenia. Panie prezesie, to nie jest wynalazek, to jest przewrót!
Niestety. Sądzę, że do naszego zarządu zawlókł tę zarazę stary Machat. Pan nie był na ostatnim zebraniu, panie prezesie. Po prostu zgroza, co się działo! Wszyscy rozprawiali o religii aż do samego rana. Hubka złożył wniosek oddania naszych zakładów robotnikom. Na szczęście zapomnieli o głosowaniu nad tym wnioskiem. Byli wszyscy jak postrzeleni.
Musi pan, panie prezesie. Nie możemy posłać tam Rosenthala albo Hubki. Przecie to są wściekłe wariaty. Wygadywaliby straszne rzeczy. Chodzi o honor naszych zakładów. Starosta miasta ma przygotowaną mowę ku uczczeniu naszego dzieła. Przyjdą przedstawiciele obcych państw i zagranicznej prasy. Ogromna uroczystość. Jak tylko na ulicach rozbłysną światła, orkiestry wojskowe zagrają na placach intrady i fanfary, będzie śpiewał HlaholHlahol, właśc. Hlahol pražský w wersji czeskiej: Křížkovský; tu mowa o istniejącym w latach 20. XX w. w Pradze towarzystwie śpiewaczym, którego patronem był XIX-wieczny czeski kompozytor Pavel Křížkovský (18201885)., chór robotniczy i nauczycielski, będą fajerwerki i sto jeden wystrzałów z armat, oświetlenie Zamku i Bóg wie, co tam jeszcze. Panie prezesie, pan musi być obecny!
Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił
Zajedźcie po nich, wy tam na dole! Niech się każdemu dostanie Słowa Bożego! Siadajcie, bracia, i ty, siostro. Nie ma u nas brudu od czasu jak opalamy maszynę Karburatorem. Brat Kuzenda przyniesie wam kawy, a potem zaczniemy. Witam was, młodzieńcy. Pójdźcie na górę!
My byliśmy obecni przy tym Pan piekarz miał taki blask dokoła głowy. A mnie pan Kuzenda zażegnał potem suchotysuchoty (daw.)
Mówią mądrale, że zabobony Bracia kochani, gdyby mnie ktoś był dawniej mówił o cudach i o Bogu, to byłbym się zdrowo uśmiał. Taki byłem zepsuty. Kiedy dostaliśmy na naszej bagrownicy tę nową maszynę, co idzie bez opalania, skończyła się dla nas wszelka taka brudna robota. A tak, panie Hudec, to był pierwszy cud, który się tu stał, że ten Karburator robi wszystko sam, jakby miał rozum. Nawet nasza bagrownica płynie sama z siebie tam, gdzie jest potrzebna do rycia dna, sama zacznie robotę i sama ją kończy. Więc my obaj, niby ja i Brych, nie potrzebujemy niczego tknąć. Niech mi kto powie, czy to nie jest cud. Więc gdyśmy taką rzecz widzieli, no nie, panie Brych, zaczęliśmy rozmyślać, aż nam w głowie pojaśniało. To jest boska bagrownica, to jest żelazny kościół, a my tu jesteśmy tylko niby księża. Ponieważ Pan Bóg objawiał się w źródełkach albo też jak to u dawnych Greków w dębach, a czasem nawet w niewiastach, czemu nie miałby się objawiać na bagrownicy? Dlaczego miałby się brzydzić maszyną? Maszyna jest czasem czyściejsza niż zakonnica, a nasz Brych ma wszystko wyczyszczone na glanc niby w kredensie. Ale to tylko tak mimochodem. I żebyście wiedzieli, że Bóg nie jest taki nieskończony, jak mówią katolicy. Ma od końca do końca jakie sześćset metrów i u końców jest już słabawy. Najmocniejszy jest tu na bagrownicy. Tutaj robi cuda, ale na brzegu robi już tylko natchnienia i nawrócenia, a w Sztiechowicach, przy dobrym wietrze, czuć go już tylko jako taki święty zapach. Wiosłowali tu wioślarze z „Błyskawicy” i „C. V. K.” i na wszystkich spadła łaska. Taką siłę ma nasz Bóg. A czego ten Bóg od nas chce, to można odczuć tylko tu w środku Ja wiem, że nie cierpi on polityki i pieniędzy, rozumu i pychy, i wywyższania siebie. Wiem, że strasznie lubi ludzi i zwierzęta, że bardzo Mu przyjemnie, gdy tu przychodzicie i że popiera dobre uczynki. Ogromny z Niego demokrata, kochani bracia. Nas obu, to jest Brycha i mnie, pali w kieszeni każdy grosz, dopóki nie kupimy za niego kawy dla wszystkich. Onegdaj, przy niedzieli, było tu kilkaset ludzi i siedzieli na obu brzegach, a kawa nam się rozmnożyła, tak, że starczyło jej dla wszystkich. I to jakiej kawy! Ale to są, drodzy bracia, tylko znaki. Największym cudem jest to, że On tak może zmieniać nasze uczucia. To jest tak strasznie przyjemne, aż mróz ci przebiega po ciele. Czasem bywa ci tak, jakbyś od samej miłości i szczęścia musiał umrzeć, jakbyś był za jedno z tą wodą pod nami i ze wszystkimi zwierzątkami, i z ziemią, i z kamieniami, albo jak gdybyś leżał w takich ogromnych objęciach. No, tego nikt nie potrafi powiedzieć, jak ci bywa, człowieku. Wszystko dokoła śpiewa i gędziegędzić a. gąść (daw.)
Boże Ojcze, któryś się wcielił w ten statek
Poseł francuski. Minister robót publicznych. Panie kolego, starajmy się dostać do środka. Arcybiskup. Poseł włoski. Prezydent senatu. Naczelnik Gminy Sokolskiej. Zobaczycie, panie kolego, że o kimś zapomnieli!
Puścić!
Pańską zwierzęcą chuć. Pan mnie nie poznał. Tylko obmacywał mnie pan oczami, jakbym była na sprzedaż.
Hola! Wasz Bóg tego nie rozumie. Jeśli pozbawia nas złudy, to jest zdecydowanie przeciwny naturze. Jest po prostu niemożliwy, Elen, absolutnie niemożliwy. Musi to zresztą i sam zrozumieć. Albo jest zupełnie niedoświadczony, albo też zupełnie i zbrodniczo destrukcyjny. Szkoda, panno Elen. Ja nie jestem wrogiem religii, ale ten wasz Bóg nie wie, czego żądać, a czego nie żądać. Niech pani idzie na pustynię ze swoim jasnowidztwem, święta Elen. Dla nas, ludzi, taka rzecz się nie nadaje. Żegnaj, święta Elen, i raczej do niewidzenia.
Szwindlowa bagrownica.
Łaska?
Miłość bliźniego Człowiecze, ja szalałem z samej miłości bliźnich. Nigdy nie byłbym przypuszczał, że czegoś podobnego można doznawać.
Zupełnie czysto. Dotychczas ani śladu... Absolutu. Tylko się go czuje... w przyrodzie i we wszystkim. Ale to bywało w górach już i dawniej... W ogóle zawsze.
Opanował jedno i drugie. Zagarnął przemysł i masy... Teraz ma w ręku wszystko. Według wszystkiego myśli o opanowaniu świata. Tak to, mój Marku.
Wszystko Chodź no tu bliżej i nadstaw uszu.
Otóż idzie tu o to, że na Zakon nasz... uderzają systematycznie... klerykałowie... cała partia klerykalna. Twierdzą, że... nasza wiekowa... tajna działalność... ma związek z osobliwymi... i godnymi pożałowania zdarzeniami... w dziedzinie przemysłowej i duchowej. Pisma klerykalne twierdzą, że Loże Wolnomyślne rozmyślnie wywołały... rozpętanie sił demonicznych. Pytam was... co w katastrofie obecnej uczynimy dla dobra Ludzkości... i ku czci Najwyższego. Tym... otwieram dyskusję.
Pozwólcie Bracia jeszcze nie skończyłem.
Mogę więc oświadczyć wam że wzmiankowane zdarzenia są przeciwnie dostojne, wzniosłe i cnotliwe, że przyczyniają się ku Szczęściu Ludzkości i Sławią Najwyższego i dlatego ze stanowiska wolnomularskiego nie może przeciwko nim być zastrzeżeń. Wnoszę, aby Loża wyraziła swą neutralność wobec wszystkich tych przejawów obecności boskiej.
Bardzo dobrze, pisz:
To dziwne u nas wygląda raczej konserwatywnie. Zachowuje się jak wszechmocny clergymanclergyman (ang.) wiece., pochody, kazania na ulicach i such thingssuch things (ang.)
Stolica Święta prosi, abyśmy utrzymali pokój za wszelką cenę. Żąda, aby mistycyzm został policyjnie zakazany. W Anglii nie da się tego zrobić w ogóle... Mówię wam, panowie, czternaście funtów. HeavenHeaven (ang.)
Budda
To ja jestem Marek Czy jest co dla mnie? Dawaj pan prędzej!
Nic osobliwego Krwawe demonstracje w Rzymie. W Ulsterze się tłuką. Wiesz pan, irlandzcy katolicy... St. Kilda została zdemolowana. W Budapeszcie pogromy. We Francji schizma. Pojawili się tam znowu waldensowie, a w Monasterze nowochrzczeńcy. W Bolonii wybrano antypapę, niejakiego patera Marcina z braci bosychbracia bosi
W rubryce gospodarczej. Amerykańskie konsorcjum zakupiło na Oceanie Spokojnym wyspy i odnajmuje je. Taki malutki atol koralowy za pięćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie. Wielki popyt także z europejskiego kontynentu. Akcje już po dwa tysiące i siedemset. G. H. Bondy ma akcji za sto dwadzieścia milionów. A my tej rzeczy nie podaliśmy!
Z Monachium telefonują, że wczoraj wybuchła w Niemczech wojna domowa, czy religijna. Czy coś w tym guście. Czy warto zamieścić o tym wzmiankę w naszej gazecie?
No tak, jest pan troszkę zbyt tłusty na to Człowieka chudego zmienia to nie tak bardzo.
Siedmiu, razem z chińskim kucharzem.
...namiętnym antysemitą, ja wiem. To nieważne. Ja się kazałem ochrzcić. I, czy pan wie, panie kapitanie, co wjechało w tych czarnych idiotów? Onegdaj wyłowili z morza japońską atomową torpedę. Ustawili ją sobie o tam, pod kokosowymi palmami i oddają jej cześć. Mają teraz swego boga. Dlatego muszą nas zjeść.
Żeby to się już raz skończyło!
A wy kobity to nic, tylko byście cały Boży dzień gdakały i gdakały
No to dawaj, drabie, kawałek słoniny
Chwała Bogu, że już koniec
Jak zawsze. Pokwękuje, postękuje. Wie pan, panie Binder, to jest bardzo porządny człowiek.
Dobry wieczór, wasza wielebność Ale już też czekamy, czekamy!
Ma się rozumieć: dwie i jedna.
Kolację
Panie Binder, szacunek, udały się panu
Hm...
Trochę się ją niby zasmaża i dusi, że tak powiem. No i z kiełbasą, owszem, bardzo jest dobra. Każda wiara i każda prawda ma w sobie coś dobrego, choćby tylko to na ten przykład, że ten inny ją sobie ceni.
Betty!
Towarzyszy miss Campbell, która przechadza się w parku.
Przypomina więcej Dianę Vernon niż Florę Mac Ivor, wielką i wspaniałą postać Wawerleya.
I rósłby naturalnie, bracie Samie, wraz z młodziuchnym krzakiem róży, który by pielęgnował.
Nie mówiąc o powierzchowności przyjemnej, nawet z tymi okularami oprawionymi w aluminium.
„W blasku uroczych wdzięków, które ją otaczały niby promienie”, bracie Sibie, „a szelest jej lekkich kroków wpadał do ucha jak przyjemna muzyka!”
Skończył oświadczeniem się i poślubił Beatrycze.
Dopóki nie ujrzę Zielonego Promienia!
Skoro go ujrzę, pomówimy wówczas o panu Arystobulu Ursiclosie.
W Roseneath, jak również i z naszej wieży ujrzymy tylko horyzont rozciągający się nad brzegami Clyde. Tymczasem należy czynić obserwacje i badać słońce zachodzące na horyzoncie nad brzegami morza. Otóż należy do was, moi wujowie, abyście w jak najkrótszym czasie ukazali mi błękit owego horyzontu.
Przeciwnie. Dlatego, że mamy już sierpień i że wkrótce mgła zaciemni niebo naszej Szkocji. Należy zatem korzystać z końca lata i z początku jesieni. Kiedyż pojedziemy?
Chcielibyśmy już być na miejscu
Betty!
Południowiec!
Zgadzam się zupełnie ale zechciej teraz połączyć w parę miss Campbell z panem Ursiclosem, a prędzej Clyde przeniesie się z Helensburgh do Glasgow niż będą razem dłużej niż osiem dni.
Jak to jest cudowne!
Chodźmy więc
Będę o tym pamiętała, wuju Sibie...
Przebaczono wam obu, moi wujowie ale niech się więcej nic podobnego nie wydarzy.
Zjawisko to nie zależy wcale od pogody lub niepogody Jest to skutek przybierającego morza, które wypływając z Jura Sund, nie znajduje innego wyjścia jak między dwoma wyspami Jura i Scarba. Fale toczą się z niesłychaną szybkością i wielkie niebezpieczeństwo grozi tam małym, lekkim statkom.
Tak jest! Nie mylę się. Szalupa bliska zatonięcia w wodach Corryvreckan.
Jeden człowiek... dwóch ludzi!
Nie... z pomocą Boga.
Ani promienia!
Że się długo nie utrzyma piękna pogoda i że niebo zmieni wkrótce wiatr na południowo-zachodni, przynosząc nam wyziewy z północnego Atlantyku.
Nic nie szkodzi Tutaj powietrze wyborne. Zero dwadzieścia jeden tlenu i zero siedemdziesiąt dziewięć azotu z niewielką przymieszką pary wodnej, w zupełności odpowiadającej wymaganiom higieny. Co się tyczy kwasu węglowego, zaledwie mały ślad tylko. Robiłem analizę przez całe rano.
Zgadzam się panowie Tutaj, na gruncie neutralnym, możemy przy sposobności rozmawiać o fluktuacjach morza, o kierunkach wiatrów, o wysokości piętrzących się bałwanów, o innych fenomenach fizycznych, co nadzwyczaj powinno zaciekawić.
Zielony promień? Nigdy o tym nie słyszałem. Czy mógłbym ośmielić się zapytać panów, co to jest ten zielony promień?
Bardzo dobrze, panowie ukażemy jej zielony promień.
A, pan Ursiclos?
Proszę mi go ukazać!
Betty!
Ależ o tym panu Arystobulu Ursiclosie, który dużo lepiej by uczynił, udając się na drugą stronę Tweed, bo zdaje mi się, że nigdy Campbelle nie łączyli się z jakimiś Ursiclosami.
Doprawdy nie wiem, do kogo on podobny, ale jestem pewna, że niepodobny wcale do pana Arystobula Ursiclosa.
Zobaczymy zaraz
Dobrze więc. Grajmy dalej!
Drobnostka, nie stało się przecież żadne nieszczęście Zamazało się i nic więcej; zacznie się na nowo lub zmyje, i po wszystkim.
Miss Campbell powtarzam pani, że to nie warte zachodu. Usiłowałem odmalować wełnistość fal morskich, a kula, jakby jakiś malarz starożytności, jakby jakaś wróżka z umoczoną gąbką, przyszła i zrobiła to, na co nie mogła zdobyć się moja fantazja.
Przypadek czy los bardzo przyjazny, gdyż bez interwencji naszej...
To wcale nie jego wina, moi panowie Nierozsądek był po mojej stronie i nawet były chwile, gdy już czyniłem sobie wyrzuty, że to ja przyczyniłem się mimo woli do niechybnej śmierci rybaka. Ale barwa tych fal odmętu była tak niesamowita, tak uspokajająca, przy tym morze wyglądało jak wzorzysta koronka dziergana misternie jedwabiem z błękitu. Otóż nie obawiając się niczego, zapragnąłem odszukać jakieś nowe barwy w tej przestrzeni zalanej pianą i światłem. Z tej to przyczyny posuwałem się coraz dalej, coraz dalej. Mój stary rybak doskonale przeczuwał grożące niebezpieczeństwo, nawet czynił mi uwagi, pragnął koniecznie powrócić do wyspy Jura, ale ja zupełnie się na to nie zgodziłem i nie słuchałem rozumnych przestróg. Tym sposobem wpadliśmy w sam wir odmętu! Niespodziewane uderzenie skaleczyło mego towarzysza, który tym sposobem nie mógł mi już pospieszyć z pomocą, i gdyby nie opatrznościowa interwencja statku Glengarry, gdyby nie poświęcenie kapitana, gdyby nie uczuciowość pasażerów, przeszlibyśmy obydwaj, ja i mój towarzysz, do tradycji ludowej i teraz zaliczano by nas do ofiar pochłoniętych odmętami Corryvreckan.
Nie, miss Campbell Nawet nie wiem zgoła, czy istnieje jakiś zielony promień. Doprawdy nie. Otóż i ja pragnę go ujrzeć. Ani razu słońce nie zajdzie za horyzont bez mojej obecności. I na świętego Dunstana, nie będę malował inaczej, jak tylko zieloną barwą jego ostatniego promienia.
Jak to?! To ja byłem tak niezręczny i spowodowałem, że pani nie mogłaś zobaczyć zielonego promienia? Kiedy tak, to do mnie należy obecnie postarać się o wynalezienie odpowiedniej chwili, abyś ujrzała niebawem ten promień.
A ja mam niepłonną nadzieję że dzień dzisiejszy spełni nasze oczekiwania!
Któż to taki ów jegomość?
Jej narzeczony!
W takim razie jedziemy
Czy pan zna takie miejsce, panie Sinclair?
Oczywiście pojedziemy naokoło świata.
Morze... Połączenie chemiczne tlenu z wodorem, z dwoma i pół procentami chlorku sodu. Nic piękniejszego, rzeczywiście, jak gwałtowne poruszenia chlorku sodu.
Jeszcze tych haggis (rodzaj kiełbasek), o których nasz znakomity Burns wspomina w swoich poezjach, że to pierwsza, najlepsza potrawa, prawdziwie szkockie danie.
To on, niewątpliwie
Nie jestem wcale ikonoklastą ale geologiem i jako taki pragnę zbadać naturę tego kamienia.
Ile cali?
Jest tak rzeczywiście i gdyby tu była maska...
I zechciej posłuchać tej strofki
Chodźmy gdyż słuchając pana dłużej, stracę w końcu całą słodką iluzję.
A jeszcze ważniejsze zadanie zalecane najznakomitszym przedstawicielom nauk, a panu w szczególności, to: wpływ narzędzi atmosferycznych na formowanie się nawałnic i burz.
A zatem zamawiam sobie odwzajemnienie się.
Mamy przeczucie, że to jutro będzie szczęśliwsze...
Zobaczymy.
Zamilczcie, moi wujowie!
Żałuję mocno, żem go nie zostawił na skale
Bardzo słusznie, ale dokąd masz zamiar wyruszyć?
Jutro, około południa, ponieważ potrzeba koniecznie odpowiedniego wiatru, będziemy już na Staffie i ręczę, miss Campbell, że żaden obcy nie zamąci nam spokoju.
Betty!
A zatem zgadzamy się, że pomysł, żeby wybrać mi takiego małżonka, nie był rozsądny.
Do rodziny Mac Donald Daje jej trzysta franków rocznie dochodu, ale sądzę, że nie ustąpiliby Staffy za żadne pieniądze.
Tak jest, potrzeba
Zdaje mi się moi, wujowie, że potrafię was całkowicie uspokoić
Przecież możemy po nich wchodzić bardzo wygodnie
Tak jest „Pałac obecnie jest pusty i echo nie odbija już pieśni starożytnej”.
Jeżeli go zatem przywołam?
O tak, gdzieżby właściwie była? Przecież nadaremnie poszukiwałem jej na płaskowyżu, nadaremnie zwiedziłem brzegi morza. Nie mogła wszak uprzedzić nas ani powrócić w czasie naszej nieobecności. Ona tam jest! Ona tam jest!
Zaczekajcie tu na nas za pięć minut powróciny.
Olivierze!
Bynajmniej. Ponieważ pan tu jesteś, niczego się zgoła nie obawiam. A zresztą, czy mogłam dać przystęp do mego serca innemu uczuciu niż uwielbienie? Patrz!
Tak jest... i dziś spłacę ten dług... Uratuję cię z groty Fingala.
Zielony promień!
Zjemy obiad nieco później
„Gdy huczy piorun i płynie błyskawica, wypływasz w całej swej piękności i śmiejesz się z nawałnicy”.
Ten młody człowiek jest zdumiewający
Pani go nie znała? Jest dosyć przyjemny, oryginalny jest, ma coś z epoki (byłaby w wielkim kłopocie, gdyby jej przyszło powiedzieć z której) odparła pani Verdurin z zadowolonym uśmiechem amatorki, sędziego i gospodyni domu.
Trzebaby nawet zajrzeć, czy powozy są zaprzężone, w razie gdyby pan koniecznie chciał dziś wracać do Balbec bo co do mnie, nie widzę konieczności. Odwiozłoby się pana jutro rano. Będzie z pewnością ładnie. Drogi są wspaniałe.
Bałbym się, że eleganccy goście utkwiliby w jego izdebce i nie zaszliby dalej.
Thiiii... Jak ktoś uważa... Ja wyznaję szczerze, że sto razy wolę widok stąd na tę dolinę. Zresztą, choćby nam dopłacono, nie bylibyśmy wzięli tamtego domu, wiatry od morza fatalne są dla męża. Jeżeli pańska kuzynka jest bodaj trochę nerwowa... Ale zresztą pan jest nerwowy, zdaje mi się... miewa pan duszności... Ano cóż, zobaczy pan. Niech pan tam jedzie raz, nie będzie pan spał przez tydzień, ale to nie nasza rzecz.
Zwycięstwo à la Pyrrus Jeżeli mamy jeszcze czas dam panu rewanż. Ja robię. A, nie, już zajechali, odłóżmy to do piątku, wytnę panu sztukę, sztukę mięsa.
Opinia publiczna
Książę Gilbert de Guermantes.
No więc, zaczekamy na was
Moja prośba dowodziłaby przeciwnie, że je lubię, bo tu przecie nie ma żadnych róż (Morel uczynił gest zdziwienia); ale istotnie, nie przepadam za różami. Jestem dość wrażliwy na nazwy; z chwilą zaś, gdy trafi się na ładną różę, dowiaduje się człowiek, że ona się nazywa baronne de Rothschild albo Maréchale Niel; to wystarcza aby zmrozić. Czy ty lubisz nazwy, nazwiska, tytuły? Czyś znalazł ładne tytuły dla swoich utworów?
Och, w sekundę zgaduję takie rzeczy. Gdybyśmy się tak przeszli we dwójkę w tłumie, zobaczyłby pan, że nie pomyliłbym się ani dwóch razy.
Córka Jupiena Och, za nic! Jupien jest zacny człowiek, ta mała jest urocza, to byłoby szkaradnie skrzywdzić ich.
Przeciwnie Dowiódł tem inteligencji. Zrozumiał, że ja, przy swojej wrażliwej naturze, byłbym uległ wpływowi Chopina. To nie ma znaczenia, wobec tego że bardzo młodo porzuciłem muzykę, jak wszystko inne. A zresztą, człowiek nadrabia wyobraźnią są zawsze ludzie którzy go słyszeli, którzy mogą dać pojęcie. Wreszcie Chopin był mi tylko pretekstem, aby wrócić do strony medjumicznej, którą ty zaniedbujesz.
Virginie-Dallet? Nie? a Passe-Colmar? Nie, w takim razie, skoro nie macie nic, trzeba się nam zabierać. Duchesse dAngouleme jeszcze nie jest źrała; chodź, Charlie, idziemy.
Nie widziałam go dzisiaj martwi mnie pan.
Byłam bardzo szczęśliwa, dowiedziawszy się, że pan definitywnie obrał tę okolicę aby w niej pomieścić swoje tabern... Miała powiedzieć tabernakula, ale to słowo wydało się jej nazbyt hebrajskie, niedelikatne wobec żyda, który mógłby w niem dostrzec aluzję. Toteż opamiętała się, aby wybrać inne ze swoich zwyczajnych uroczystych wyrażeń; „aby tam pomieścić, chciałam powiedzieć, pańskie penaty” (prawda, że te bóstwa również nie należały do religji chrześcijańskiej, ale do innej, umarłej od tak dawna, że nie ma już wyznawców których możnaby urazić). My, na nieszczęście, ze szkołami chłopców, ze szpitalem profesora, nie mogliśmy się nigdy zadomowić dłużej w jednem miejscu”.
To fanatyk! pomyślała pani Cottard; Swann, wyjąwszy ostatnie lata życia, był bardziej tolerancyjny; prawda że on był chrzczony.
Och, pani, to są rzeczy, które bardzo trudno wiedzieć...
Chateaubriand jest o wiele żywszy niż pan sądzi, a Balzac jest i tak wielki pisarz dodał p. de Charlus z tym drażniącym zwyczajem niepotrzebnego „pan”, jaki mają ludzie światowi, tak jakby uważali, że tytułując wielkiego pisarza per pan, wyświadczają mu zaszczyt, może zachowują dystans i stwierdzają jasno, że go nie znają.
Wszystkie te „ogrody kuzynki” mogą mieć wartość dla zacnego barona, tak jak jego genealogia. Ale co to obchodzi nas, którzy nie mamy przywileju przechadzania się w tym ogródku, nie znamy tej damy i nie posiadamy pergaminów?
Ani trochę ale nasz kolega Norpois spędza co lato jakiś czas w Baucreux. Miałem sposobność pisać tam do niego.
Pojedynek? Nie wiem o tem ani słowa. Ostatecznie, mam to gdzieś, niech się ten stary pluch da wypaproszyć, skoro ma ochotę. Ale wie pan, to mnie intryguje: otworzę ten list. Powie mu pan, że mi go pan zostawił na wszelki wypadek, w razie gdybym wrócił do domu.
Mam nadzieję, że do jego przybycia zdołam pana przekonać; niech mi pan tylko pozwoli zostać z sobą
Powiedziałem ci, siadaj.
Ech, czy pan nie widzi, że Brichot jest śmiertelnie zakochany w pani de Cambremer?
Co się tyczy Guermantów z ulicy Varenne, możesz powiedzieć, że są cali Niemcy
Słyszysz pan, doktorze Baron się boi, aby mu oficerowie nie przeszli po brzuchu. A przecie oni są w swojej roli, znajdując się tutaj w gromadzie, bo Doncières to jest ściśle Saint-Cyr, Dominus Cyriacus. W wielu nazwach Sanctus i Sancta zastąpione są przez dominus i domina. Zresztą to spokojne i wojskowe miasteczko ma czasami fałszywe pozory Saint-Cyr, Wersalu, a nawet Fontainebleau.
Nie, nic To à propos pewnej etymologji, o którą mnie proszono. Ulica du Temple nazywała się niegdyś ulicą Barre-du-Bac, ponieważ Abbaye du-Bac w Normandji miała w Paryżu swoją barre de justice.
To karetka pocztowa, która już musiała zajechać do Komandorji.
Kochanie, jeśli ci powiem, że się nazywa Vinteuil, czy dużo ci to mówi?
Zatem dobrze, mimo że nie rozumiem, czemu nie powiedziałeś tego wcześniej. Więc dobrze, zostaję.
Ale nie, jest bardzo miła, zanadto miła. Co się tyczy Verdurinów i innych, kpię sobie z tego. Poza tą którą kocham i której się zresztą wyrzekłem, zależy mi tylko na mojej Albertynce; jedynie ona, widując mnie często, przynajmniej przez pierwsze dni (dodałem, aby jej nie przestraszyć i aby móc wiele żądać przez te dni), będzie mogła trochę mnie pocieszyć.
No więc w takim razie powiemy, że jesteśmy trochę zaręczeni. Co to szkodzi, skoro ty wiesz, że to nie prawda.
I co, jeżeli nas widzą, tem lepiej będzie smakowało. Ja nie odważyłabym się napluć na tę starą małpę?
Nie, mój celny strzelcze trzeba się zawsze rządzić rozsądkiem. Otóż cóż nam mówi rozsądek? Gdyby pułkownik Everest i jego towarzysze, strudzeni uciążliwą podróżą, pozbawieni najpierwszych potrzeb, zbłąkani w tej samotnej okolicy, nie zastali nas w wyznaczonym miejscu, zasłużylibyśmy na wielką naganę. Gdyby ulegli jakiemu nieszczęściu, odpowiedzialność spadłaby na nas. Musimy więc zostać na stanowisku, dopóki obowiązek nam to nakazuje. Zresztą cóż nam tu brakuje? Nasz wóz oczekuje w głębi doliny i daje nam bardzo wygodny nocleg; zapasów mamy pod dostatkiem; okolica tak piękna, tak cudowna. Dla mnie jest to zupełnie nowe życie. Jakież to szczęście spędzić kilka dni z dala od teleskopów i sekstansów, pośród cienia tych przepysznych lasów, nad brzegami tej wspaniałej rzeki. A tobie, mój Mokumie, cóż brakuje: nieprzebrane mnóstwo zwierzyny skrzydlatej i czworonogiej uwija się wkoło; broń twoja nie próżnuje i codziennie dostarcza nam przysmaków. Idź więc i poluj, zabijaj zwierzynę i czas, morduj daniele lub bawoły. Ja sobie tymczasem będę tutaj spoczywał i wyglądał naszych gości, a ty w pole, żebyś przypadkiem nie zapomniał chodzić!
Mniejsza o to, bo w czasie kiedy ją nasi przyjaciele przebywali, wody jeszcze było pod dostatkiem, a zatem nie istnieje żaden powód, który by im nie dozwolił przybyć na czas
Masz pan słuszność; kilkakrotnie już wytropiłem tym sposobem płynącego konia rzecznegokoń rzeczny
A więc ci, na których tyle dni czekamy, są już niedaleko.
Ach! ach! Przypominam sobie Twe imię jest doskonale znane w Zjednoczonym Królestwie. Wszak to pan byłeś przyjacielem Anderssona i przewodnikiem Dawida Livingstonea, który zaszczyca mnie swą przyjaźnią? Przez moje usta Anglia składa ci podziękowanie, a ja panu Emeryemu, że cię wybrał na naczelnika naszej karawany. Strzelec taki jak pan zapewne jest miłośnikiem pięknej broni. Mamy tu z sobą cały arsenał, zechciej spomiędzy wszystkich wybrać tę, która ci się najlepiej podoba. Wiemy, że się dostanie w dobre ręce.
Dobrze więc. Panie Mokum, każ sprowadzić ten wóz do miejsca, gdzieśmy wylądowali. Za jego pomocą przewieziemy kolejno część łodzi, a następnie i maszynę, która również się rozbiera, na miejsce, odkąd rzeka zaczyna być żeglowna.
Zadanie bardzo proste. Przyjechaliśmy wymierzyć łuk południka w Afryce Południowej.
Zawsze wiernie i szczerze, cokolwiek mogłoby zajść
Ha, zobaczymy Zmierzmyż najpierw podstawę w tym miejscu, tak przydatnym do tej czynności, a potem rozważmy, czy nam będzie dogodnie połączyć ją szeregiem trójkątów pomocniczych z siecią trójkątów, przez które przechodzić ma łuk południka.
Ależ ma się rozumieć
Antylopę lub gazelę! Miałżebym po to przybyć tak daleko, żeby strzelać gazele?
Jutro, szlachetny panie.
Był, lecz nas opuścił i mniemałem, że go tu znajdę.
Byłem wprzód, niż pan o tym pomyślałeś
Pomyłkę cyfry dziesiętnej w sto trzecim logarytmie tablic Wolstona.
Tak jest, krajowcy czworonożni z czarnymi grzywami, którzy nam pożarli jednego konia.
A więc poślij strzałę w lewy bok samca, a celuj w serce.
Przebyć jej się nie da, bo nie ma przez nią żadnej drogi. Jedyny sposób objechać ze wschodu lub z zachodu.
Pal diabli las, kiedy idzie o pracę naukową! Ale bo też co za niedorzeczność mierzyć ziemię wzdłuż lub wszerz. Na co się komu przyda, że ją pomierzą na stopy i cale. Co do mnie, wolę o niczym nie wiedzieć, wolę mniemać, że ziemia, na której mieszkam, jest niezmierna, nieskończona, zdaje mi się, że zmniejszyłbym ją, gdybym pomierzył dokładnie. Nie, nie, sir Johnie, choćbym jeszcze żył sto lat, nigdy nie przyznam, aby ta wasza robota na co się zdała.
To byłoby za wiele honoru dla mnie, sir Johnie. Nie obchodzi mnie wcale wasza uczona Europa, pragnę tylko przywrócić zgodę.
Tutaj zapewne, ale tam, na północy, napotyka się ich w znacznej liczbie i trudno im się wymknąć. Jeżeli ten Makololo jest szpiegiem, o czym wcale nie wątpię, to niezawodnie sprowadzi nam na kark z kilkuset rabusiów, a jeżeli to nastąpi, to nie dam złamanego szeląga za wszystkie wasze trójkąty.
Aż dotąd, panie Strux, współzawodnictwo więcej osobiste aniżeli naukowe rozdzieliło nas, utrudniając prace, które przedsiębraliśmy w interesie dobra powszechnego. Wynikało to, jak mniemam, stąd, że nas obydwóch w równym charakterze postawiono na czele ekspedycji. Położenie takie wywoływało pomiędzy nami nieustanne scysje. Każde jakiegokolwiek rodzaju przedsięwzięcie powinno mieć jednego naczelnika.
Oto jest
Niech więc czeka, a skoro zbadamy naszą stację pomiarową, postaramy się wyprosić stąd niewygodnego sąsiada.
Ech, mój drogi ja ci pokażę, co może broń Europejczyka.
Zgoda!
Jak się waszej dostojności podoba, ale szkoda pieniędzy, bo pan przegrasz.
Z największą chęcią.
Siedział w skórze oryksa i do niego to pan strzelałeś.
Cóż myślisz, Mokumie?
Och, te wkrótce będą miały tyle do roboty, że im czasu nie stanie na zajmowanie się naszym bydłem.
To nie chmura To żywy obłok, szarańcza!
Niczego, jeżeli przelecą nad naszymi głowami; wszystkiego, jeżeli spadną na dół. Wtedy nie pozostanie jeden listek na drzewie, jedno ździebełko trawy na ziemi. A pamiętaj o tym, pułkowniku, że my żywność wieziemy z sobą, ale nasze konie, woły i muły, cóż się stanie z nimi, jeżeli pastwiska ulegną zniszczeniu?
Dobrze, Mokumie.
Broni ognistej? w której stronie?
Tak, tak, naprzód, naprzód!
Nie inaczej Nie zaprzestaniemy pomiaru, dopóki chociaż jeden z nas pozostanie przy życiu, dopóki jeden będzie w stanie przyłożyć oko do lunety i zapisywać miarę kątów. Z lunetą w jednej, ze sztucerem w drugiej ręce, będziem pracowali aż do ostatniego tchnienia.
Panowie, jestem na wasze rozkazy Spełnię co rozkażecie.
Nie inaczej, dzielny mój przyjacielu, on nas wyżywi, a dokonawszy tego, spełni tylko swoją powinność.
Widziałem.
Bardzo dobrze, moi panowie, zadanie nasze można uważać za spełnione. Zmierzyliśmy łuk południka na przestrzeni ośmiu stopni, za pomocą sześćdziesięciu trzech trójkątów, a skoro ostatecznie sprawdzimy nasze obliczenia, będziemy mogli oznaczyć wartość stopnia, a zatem i długość metra w tej części kuli ziemskiej.
Co się stało, to się stało Przede wszystkim trzeba się dowiedzieć, czy zgubił rejestry, czy mu je ukradziono? Czy panu kto ukradł rejestry? Mówże pan! Czy cię okradziono?
Pawiany!
Słowo! Ale ty mi znowu pokażesz twoją mgławicę, o której twój czytałem wyborny artykuł zeszłego roku.
Zostaniemy i będziemy się kochać zawsze
Pozwoli mi pani woleć Le Sidanera Elstir był utalentowany, należał niemal do awangardy, ale nie wiem czemu przestał trzymać krok, zmarnował życie.
Tak, to prawda, że mamy dużo róż nasze rozarium jest prawie za blisko domu, bywają dni, że głowa mnie boli od zapachu. Przyjemniejszy jest taras w la Raspelière, gdzie wiatr przynosi woń róż, ale już mniej odurzającą.
Wiem, że pani jest wielką artystką
Bardzobym się cieszyła, gdybym mogła zagrać panu Ale pan wie, ja gram tylko rzeczy, które nie interesują już pańskiej generacji. Byłam wychowana w kulcie Chopina konkludowała pani de Cambremer-Legrandin. Ponieważ uważała się za „awangardzistkę” i głosiła (jedynie w sztuce) że „nigdy dość na lewo”, wyobrażała sobie nietylko że muzyka postępuje ale że postępuję po jednej linji i że Debussy jest rodzajem nad-Wagnera, jeszcze trochę bardziej zaawansowanym niż Wagner. Nie zdawała sobie sprawy, że jeżeli Debussy nie był równie niezawisły od Wagnera jak ona sama miała myśleć za kilka lat (bo zawsze, bądź jak bądź, posługujemy się zdobyta bronią, aby się do reszty wyzwolić od tego kogośmy chwilowo przezwyciężyli), starał się jednak po przesycie, jaki zaczynały rodzić utwory zbyt kompletne, gdzie wszystko jest wyrażone
Na honor w istocie, gdybyście nie złapali pociągu, to byłby (jakby powiedział nieboszczyk Villemain) cios w samo serce Francji.
Cytowałem słówko tego, który jest, mojem zdaniem, pierwszym schyłkowcem (ze schyłku wieku XVIII, rozumie się), rzeczonego Charles Maurice, abbe de Perigord. Zaczął od tego, że się zapowiadał na pierwszorzędnego dziennikarza. Ale wykoleił się; chcę powiedzieć, że został ministrem! Życie miewa takie katastrofy. Polityk zresztą mało skrupulatny, który z dezinwolturą urodzonego arystokraty, nie wahał się pracować chwilami dla króla Prus i skończył w skórze lewego centrowca.
Widzi pan, że my tu sobie nie odmawiamy niczego. Niema co, jak na pierwszą wizytę, dobrześ pan trafił. To będzie zebrańko szczególnie udane.
Co się tyczy Sprawy, wystarczy ich poprostu posadzić koło Brichota jedyny z wiernych
Inteligentna jest Oczywiście jest inteligentna i nie jest, brakuje jej wykształcenia; jest pusta, ale ma pewien zmysł artystyczny. Może milczeć, ale nie powie żadnego głupstwa. A przytem ładna jest w kolorze. To byłby zajmujący portret do zrobienia
Niech pan zanadto nie polega na tych, które on podaje niszczyć ciągnął Brichot, widząc że mnie zajął
Nasz znakomity profesor wyraża się, niech mi Bóg odpuści, we francuzczyźnie równie zaprawnej łaciną i greką, jakby to mógł uczynić sam molierowskiej pamięci pan Czyściel! Przybywaj, wujaszku, chcę powiedzieć nasz Sarceyu narodowy...
To niemożliwe, sonatę Vinteuila grano u pani Verdurin w długi czas po zniknięciu stamtąd Swanna Ujmę czyni pan swojej wiedzy, a nie jest pan przecie zramolizowany
A do djaska, chciała jechać do Paryża! Ależ ja wiem, ta kobieta ma serce, może za wiele serca. Biedny Dechambre! Toż nie dalej niż dwa miesiące temu, pani Verdurin mówiła: „Przy nim Plante, Paderewski, nawet Risler idą w kąt”. Och, ten mógł powiedzieć, słuszniej niż to kabotyniszcze Neron, który potrafił zbujać nawet naukę niemiecką: Qualis artifex pereo! Ale przynajmniej Dechambre musiał umrzeć pełniąc swoje kapłaństwo, in odore sanctitatis beethoveniańskiej, i mężnie, nie wątpię o tem; po sprawiedliwości, ten apostoł niemieckiej muzyki wart był umrzeć celebrując mszę D dur. Ale to był pozatem człowiek zdolny powitać kostuchę trylem, bo ten genialny wirtuoz odnajdywał czasami w swojej rasie sparyzjanizowanego szampańczyka jurność i elegancję francuskiego gwardzisty.
Mam na myśli: czy śpiewa tam dużo srok? chanter: śpiewać, pie: sroka..
Widzi pan co to jest spotkać uczonego! Piętnaście lat poluję w lesie Chantepie i nigdy nie przyszło mi na myśl, co ta nazwa oznacza.
Niech mi pan coś powie o tym skrzypku
Mówi pan o żabach. Ja, znajdując się pośród osób tak uczonych, mam uczucie żaby przed areopagiem (to była druga bajka La Fontainea) rzekł Cancan, który często, śmiejąc się przytem obficie, popełniał ten drugi żarcik, dzięki czemu przyznawał się do ignorancji i popisywał się wiedzą, łącząc pokorę z dowcipem.
Cóż ja, przecie nie ja mam się z nią żenić. To pewna, że mógłbyś zrobić tysiąc razy lepszą partję. Ale sądzę, że babcia nie byłaby lubiła żeby wpływać na ciebie. W tej chwili nie mogę ci powiedzieć jak mi się wydaje Albertyna; wcale mi się nie wydaje. Powiem ci jak pani de Sévigné: „Ma swoje przymioty, przynajmniej tak sądzę. Ale na razie mogę ją chwalić jedynie negatywnie. Nie jest taka a taka, nie ma akcentu z Rennes. Z czasem powiem może: jest taka a taka. I zawsze będzie mi dobra, jeżeli tobie da szczęście”.
Starszego? Ależ on nie wygląda na starszego; niech pan patrzy, jaki włos pozostał młody.
Ale ja jadę w poniedziałek do Algieru, a stamtąd na Przylądek Dobrej Nadziei. I kiedy będę na Przylądku Dobrej Nadziei, nie będę już mógł spotkać mego znakomitego kolega, przepraszam, nie będę mógł spotkać mego konfratra.
Nie, prawdopodobnie ma pan tylko jedno drzewo, bo o ile Saint-Martin-du-Chêne jest oczywiście Sanctus Martinus juxte quercum, w zamian za to słowo if to może być poprostu źródłosłów, ave, eve, co znaczy „wilgotny”, jak w Aveyron, Lodève, i co się przechowało w słowie évier, zlew. To woda, leau, która po bretońsku zwie się Ster, Stermaria, Sterlaer, Sterbouest, Ster-en-Dreuchen.
Byłem na Ch... Che... che... che... staraj się pan mówić jasno
Ależ w tem nie ma nic osobliwego Och! owszem! Może pan być pewny, że nikt w świecie nie zgadłby iż chodzi o Chercheuse dEsprit.
Sameś pedant, Zerbina! Nie, ależ on ma fioła
Owszem, to jest XVIII wiek z gorączką. To Watteau parowy.
Och, nie nawet w epoce kiedy miał talent co drażniło u niego, to absolutny brak inteligencji.
Niech pan daruje, że mówię o tych błahostkach bo zgaduję, jak mało pan do nich przykłada wagi. Mieszczańskie dusze zwracają na to uwagę, ale inni, artyści, ludzie którzy-są naprawdę z „cechu” kpią sobie z tego. A od pierwszych słów, jakieśmy zamienili, zrozumiałem, że pan jest z tych...
Co się tyczy ogrodu, nawet nie mówmy... To istna katastrofa. Te ścieżki całkiem zwichrowane!
To światły umysł i zacny człowiek Brak mu oczywiście oryginalności i smaku, ma zato straszliwą pamięć. Mówiono o „przodkach” osób, które mieliśmy dziś na obiedzie, o emigrantach, że „niczego nie zapomnieli”. Ale oni mieli przynajmniej tę wymówkę że się niczego nie nauczyli. Podczas gdy Brichot wie wszystko i ciska nam na głowę przy obiedzie całą mądrość dykcjonarzy. Sądzę, że nazwa żadnego miasta ani wioski nie ma już dla pana tajemnic.
Mówiłem, niech mi Bóg odpuści, o dandysie, który był samą śmietanką arystokracji (pani Verdurin zmarszczyła brwi) za czasów Augusta (pani Verdurin, uspokojona odległością tej śmietanki, rozpogodziła się nieco); o przyjacielu Wirgiliusza i Horacego, którzy posuwali pochlebstwo do tego stopnia, aby mu w żywe oczy wysławiać jego parantele więcej niż arystokratyczne, królewskie, słowem mówiłem o Mecenasie, szczurze bibliotecznym, przyjacielu Horacego, Wirgiliusza, Augusta. Pewien jestem, że p. de Charlus wie bardzo dobrze kto był Mecenas.
Ależ, prawdę rzekłszy, proszę pani, Mecenas interesuje mnie zwłaszcza tem, że był pierwszym wybitnym apostołem owego chińskiego boga, który dziś liczy we Francji więcej wyznawców niż Brahma, niż sam Chrystus: bardzo potężnego boga Mam-Whas Kcieś.
W tej chwili, od momentu Podniesienia byłoby czarujące słyszeć naszego młodego przyjaciela, wykonującego Palestrynę lub Air Bacha. Oszalały z radości, nasz zacny proboszcz także, i to jest największy hołd jaki mógłbym oddać memu świętemu patronowi. Co za zbudowanie dla wiernych! Pomówimy o tem zaraz z naszym młodym Fra Angelico smyczka, żołnierzem jak święty Michał.
Egal... Ingalli? To była co się zowie prawdziwa diva, to było marzenie, Carmen taka jakiej się już nie zobaczy. To była wymarzona kobieta do tej roli.
Więc co to trzeba grać, atu?
To zależy, czy chodzi o trawienie przełykowe, żołądkowe, kiszkowe; nie ma celu dawać panu wyjaśnień, których by pan nie zrozumiał, skoro pan nie studjował medycyny. No, Leontyno, naprzód m...arsz! czas jechać.
Proszę tedy pozdrowić Göstę Berlinga i zapewnić go, że ani mnie, ani innego biskupa już u siebie nie zobaczy.
Tak, niestety. Chociaż mała, sama muszę się starać o chleb dla siebie.
Ktoś jedzie za nami pod górę. Słychać skrzyp śniegu pod płozami sań. A jeśli to on?
Bóg cię skarze, jeśli nie wrócisz!
Czyż nie wstyd ci drapać zamarzłego człowieka? Idź precz, dzika kocico!
Żegnam cię, Gösto Berlingu!
Bóg jest wielki i przedziwny! Zadrwił sobie ze mnie i odepchnął, a jednak nie pozwala mi umrzeć. Niech się stanie wola jego.
Ależ, Gösto, jest nas dwunastu!
Nonsens Ebba Dohna zmarła niedługo potem. I tak bym jej nie dostał.
We wszystkim tym, powiadam, maczała palce majorowa. Chciała cię odzyskać dla gromady rezydentów.
Bierzemy tedy na rok te siedem posiadłości, ale wiedz, że jeśli w tym czasie uczynimy coś niezgodnego z honorem rezydentów, jeśli dokonamy czegoś użytecznego, mądrego lub popełnimy jakieś czyny niemęskie, to weźmiesz sobie po roku wszystkich dwunastu razem, a huty będziesz mógł dać, komu zechcesz.
Hm... hm... to niezłe! A więc wszyscy rezydenci lub Sintram... to się równoważy. O, będę miał tłusty rok!
Taką to byłaś wierną małżonką, Małgorzato Samzelius, a major przyjął ową darowiznę, i jakby nie wiedział o niczym, oddał ci zarząd. To sprawa diabelska! Ale teraz nadszedł dzień rozprawy, przyszedł twój koniec!
Nie masz domu! Ekeby jest moje!
Nie chcesz odpowiedzieć, rozumiem. Sintram powiedział tedy prawdę!
Idź, Eberhardzie, idź i pomóż jej! Nie wierzysz przecież w piekło. Idź!
Mimo to jesteś poetą, Gösto! Przeżyłeś więcej poematów, niźli ich napisali nasi poeci.
O Gösto, Gösto! Ty najsilniejszy i najsłabszy spośród ludzi! Za chwilę zapomnisz, że masz w swym ręku dolę i niedolę paru biedaków.
Ale pamiętaj, że odtąd nie wolno ci się bawić z młodymi ludźmi. Koniec tańcom i zabawie. Miejsce twe w rogu kanapy, a może wolisz zagrać ze staruszkiem Dahlbergiem partię wirywira (szwedz. vira)
Kocham cię, kocham cię, pierwszego wśród mężczyzn. Nie potrzebujesz nic robić, niczym być! Jesteś król, król z krwi i kości!
Żegnaj mi, Gösto! Jedź z Bogiem! Miłość moja nie przywiedzie cię do grzechu.
Pocałunki kobiet drogie są! Czyż za pocałunki panny Marianny trzeba płacić życiem?
Może sobie pan Sinclaire śmiało na to pozwolić! Tej stawki nie wygram!
Matko, czyż mam iść do obcych? Jesteś więc równie okrutna jak ojciec? Jakże mogłaś pozwolić, by mnie wygnał? Jeśli nie otworzysz, położę się w śniegu!
Czas mój nie nadszedł jeszcze! Gościniec jest mym domem, rów przydrożny łożem. Ty jednak winnaś za mnie czuwać nad Ekeby, dziewczyno, dopóki nie powrócę.
Nie odważę się! Wszakże całe Ekeby jest moją własnością! Ty gałganie! Czy sądzisz, żem zapomniała, jakeś szydził ze mnie na gościńcu! Należałoby cię spalić razem z innymi! Czyś ruszył bodaj palcem w mej obronie, gdy mnie wypędzano z domu? Przysięgaj!
Oj, do licha! Widzę, że macie, mości Faber, sporo dobytku!
Gdyby był jednooki sądziłbym, żeś naprawdę ubił gurlitskiego króla lasów, ale ten nie miał ani śladu ropy ni blizny na oku, toteż nie jest chyba niedźwiołakiem.
Chyba nie tak jak my
Tak! Myślałam już, że mnie zabije. Idźże, Gösto, wyjmij klucz z ciężkich drzwi wielkiej sali. Nadaje się do tego zamka. Wypuść mnie!
To prawda! Gdybym sama nie przypilnowała, w całym domu ani jedno wrzeciono, ani jeden kołowrotek nie pracowałby jak należy...
Ach, Gösto. Nie uczyni tego nigdy. Mówi tak tylko, by ojca drażnić. Jest zbyt rozpieszczona, aby wychodzić za człowieka biednego, i zanadto dumna. Idź i powiedz, by zaraz wracała, gdyż inaczej straci całą ojcowiznę. Stary sprzedaje wszystko za bezcen i nic chyba nie zostanie.
Dam ci kieliszek, ale powiedz najpierw, kto to taki!
Wszyscy, jaśnie panie! Jednych zwabił niedźwiedź, a drugich prowiant wzięty na drogę.
Nie, wolę tu!
Właśnie! Akurat!
Chodźże do mnie, Gösto, chodź blisko!
Ach, Gösto! Czyż mnie już nie kochasz! Wydaję ci się pewnie za brzydka?
Tak powiadają.
Gösto! Nie kochałam nikogo prócz ciebie! Przebacz i nie opuszczaj mnie! Jesteś jedynym człowiekiem, który może ocalić mnie od samej siebie!
Jesteś w każdym razie najpiękniejsza w tych sankach! Nie zaprzeczysz chyba?
Czy mogłabym pójść do niej?
Dziecko! Żyła swego czasu w Ekeby stara kobieta, która dzierżyła wichury niebios w garści. Teraz siedzi w więzieniu, i wichry hulają swobodnie. Czyż więc dziwne, że po całym kraju szaleją burze?
Ach, dopomóż jej pan!
Gdyby nie ona spałbym teraz w wieczystych lasach! Czyż mam dla niej ważyć życie za to, że mnie zrobiła rezydentem w Ekeby? Zaprawdę, nie jest to zbyt dostojne stanowisko.
To nie zaszczyt, panie Berling! Nie sprawia mi jednak przyjemności tańczyć z ludźmi, którzy zapomnieli obowiązku grzeczności.
Ależ Henryku!...
Drogi hrabio! Nie jest to ręka, którą wypadało by całować młodej damie. Wczoraj dopiero splamiła się farbą łosia, jutro będzie może czarna po jakiejś bijatyce z węglarzem. Hrabia wygłosił wyrok szlachetny i wspaniałomyślny! Jest mi to dostateczną nagrodą! Chodź, Beerencreutz!
Możesz! Możesz na pewno! Ale chcesz mnie pewnie zmusić, bym się pojedynkował z człowiekiem, którego przez kaprys nie znosisz. Uczynię to, niezawodnie, jeśli odmówisz zadośćuczynienia. Kobiety lubią, by się z ich powodu mężczyźni zabijali. Nie chce pani hrabina naprawić błędu? Doskonale, stanę do pojedynku i za parę godzin przyniosą ci krwawe moje zwłoki.
Przypatrz się pani! Spojrzyj jeno na jego palec serdeczny. Ta rana nigdy się nie zagoi. Wzięliśmy z tego palca krew dla spisania umowy. Jest mój. W krwi mieści się siła wielka. Jest mój. Miłość go jeno może zbawić. Jeśli u mnie zostanie, zajdzie daleko!
Cóż pan chcesz za niego?
Spokojnie! Spokojnie! Panno Anno, proszę się zastanowić. Oto jest do wyboru piękny, młody mężczyzna i stara, słaba kobieta. Jedno z dwojga dostać muszę! Kogóż mi tedy pani zostawi, panno Anno?
Tak, chcę! Lubię kawalerów!
O, był to człowiek młody, silny i wykształcony. Nie można mu było nic zarzucić, jeśli nie pił. Hrabina Märta była pobłażliwa, a przy tym bawiło ją, że robi na złość dziekanowi i kapelanom. Ale nakazała, by dzieciom nie mówiono o tym, czym był dawniej, gdyż syn straciłby dlań szacunek, a córka nie zniosłaby go, ponieważ była to osoba wprost święta.
Nie jest ciekawy! Nadeszła dla Ebby godzina walki nieba z ziemią, a obie miłości zwarły się w zapasach.
Może być; ale wiedz, że wcale nie jestem szczęśliwa. No, dość tego, damy się już obudziły, a panowie wrócili do salonu. Chodźmy do nich!
Że też ci nie wstyd przychodzić tutaj i czytać nam o śmierci i cierpieniu!
Nie, pani hrabino! Chcę to usłyszeć od pani!
Czemu? Oto nie chciałam... nie chciałam, by został kochankiem zamężnej kobiety!
Za to paskudztwo ona chce jeszcze pieniądze? Weź sobie wszystko z powrotem! Nie chcę patrzyć na te okropności!
Nie jedź do Borgu! Nie jedź tam! Bezżenni nie mają trosk na głowie!
Ma pan rację, kumie Kristoferze!
Oczywiście! Ale powiedzże pan, czyś się już zaręczył? Pojmie pan, że zależy mi na tym, by tak nie było. To wielka krzywda, a mam uczucie, że jestem wszystkiemu winna. Czemuż pan tak wielkie przypisywał znaczenie mym słowom? Jestem obca i nie znam obyczajów kraju. Tak pusto w Borgu, od kiedy pan przestał nas odwiedzać, panie Berling!
Chyba przyznasz jednak że uczciwa kobieta nie opuszcza domu nocą, by włóczyć się z osławionym awanturnikiem!
Raczysz mnie, mamo, nie rozumieć! Pytam, co sądzisz o tym, iż hrabina Märta Dohna starała się namówić mą siostrę, by została żoną wygnanego proboszcza?
Sprowadzić? Posyłaliśmy po niego codziennie, ale nie miał nigdy czasu. Miał mnóstwo roboty przy naprawie altan i kręgielni w Ekeby.
Mniejsza z tym! Coś mi zginęło. Hm, a czyście przewozili dziś kogo?
Ach! żona twoja w dobrych jest rękach, Henryku. Możemy spokojnie wracać.
Oszalałaś chyba!
Droga pani dziekanowo! Nie rozumie mnie pani, widzę. Wolę dać raczej wszystko, co oszczędziłem w ciągu życia, niż odmówić jej przytułku pod moim dachem. Miała lat dwadzieścia, gdyśmy się rozstali, a od tego czasu minęło czterdzieści lat, raczże pani wziąć to w rachubę. Oto pieniądze, jeśli mogą się przydać, zdaje mi się, że same pieniądze nie wystarczą!
Opuszczam je! Jako Lot z Sodomy i Gomory, uciekam z Ekeby. Nie ma tam teraz ni jednego sprawiedliwego. Radował się będę sprawiedliwym sądem bożym, gdy ziemia rozewrze paszczę swoją, a niebo ześle deszcz siarki i ognia! Bywajcie zdrowe, dziewczątka, i strzeżcie się Ekeby!
Pytałem, a nie rozumiałem odpowiedzi, lecz teraz wiem wszystko. Oto Bóg chciał mi pokazać, że mam przyjaciół, którzy mi towarzyszą, by widzieć moją i żony radość. Żona czeka na mnie. Czymże jest wobec tego pięcioletnia niedola?
Odjeżdżaj, mówię ci!
Pożyczony, wujaszku!
Kpię sobie z miłości! To są głupstwa. Lubię dobrego konia i polowanie, ale nie jestem kawalerem od parady, tylko człowiekiem pracy. Gdy jeno zdobędę tyle, by ocalić majątek rodzinny, zaopatrzyć matkę, będę zadowolony. Orać i siać, w to mi graj! Lubię pracować.
Marianno! Wyglądałaś tak strasznie, żem się przelękła.
Nie mogę, mamo! Boję się go. Wszakże wiesz, jaki jest i kochać go nie mogę. Gwałtowny i ordynarny, dręczył cię tak, że postarzałaś się przed czasem. Czemuż ma być naszym panem? Zachowuje się jak szaleniec, czemuż mam go tedy czcić i szanować? Niedobry, niemiłosierny, mocny, może nas każdego dnia pozabijać albo wyrzucić z domu. Czyż mam go kochać za to?
Najlepiej mi tu.
Musi być twardy! Trudna to rzecz oszczędzać. Trzeba znosić nienawiść, pogardę, marznąć, głodować i pilnować swego serca. Z czasem człowiek taki zapomina, po co zaczął zbierać majątek.
Nie zdoła się oprzeć! Zbyt kusząca jest myśl, że pomoże biedakom w budowie ciepłych chat.
Tak będzie Gösto!
Błogosławieństwo spłynie na naszą głowę!
W jaki sposób?
Rad bym, by pani hrabina nie kończyła.
Nie wolno ci tego uczynić, Gösto! Teraz, mając żonę i dziecko, musisz stać się rozsądnym człowiekiem!
Nie!
Chodźcież wszyscy, mężczyźni, kobiety i dzieci! Któż by się ośmielił zostać w domu? Może Bóg właśnie nim się posłuży. Chodźcież wszyscy potrzebujący miłosierdzia, by dusza wasza nie błądziła kiedyś w pustkowiu, nie znajdując pokoju. Chodźcie. Bóg jej odebrał rozum, a las jest wielki.
Zniszczyli posiadłość, wygnali majorową na gościniec, z ich winy brak nam pracy i cierpimy głód! Cała niedola to ich dzieło! Chodźmy do Ekeby!
Naprzód musisz to zniszczyć!
Nie! Nie ma nadziei.
Ostatnim jego czynem było, że dał się zabić silnemu Mansowi, by ocalić od pewnej śmierci kobiety i dzieci.
To prawda!
Promieniuje jak królowa, uśmiecha się jak panna młoda. Przysunęła fotel do łóżka i porozkładała na nim ubranie, które własnoręcznie utkała dla męża.
Nie tylko dla siebie wzięłam gałęzie ze sterty! Mam i dla panów kilka. Proszę, oto są! Mój ojciec nie był jedynym człowiekiem, który sprowadził hańbę i niedolę na okolicę.
Póki ja żyję, nie zrobisz tego!
Mówię ci, wszystko przepadło. Spójrz no tam! Widzisz? Dziś wózek więzienny jest moim powozem i niemało łez wylałem, zanim sędzia pozwolił mi wysiąść tu i pomodlić się przy trumnie tego bogobojnego człowieka.
Głupstwo! Zapłać jej, a przestanie służyć.
W takim razie mogłaby pani coś lepszego robić, niż biegać za szalonym pastorem... Pfuj!
Wiem, że śmiercią swoją oddałabym ci największą przysługę.
Jakże mogę im dopomóc bez pieniędzy? Wszak w zamian za te pieniądze przyrzekłem Sintramowi umrzeć!
Stary nasz dziekan odżył na nowo! Co niedzielę głosi powrót królestwa bożego. Nikt nie ma ochoty grzeszyć, bo zaczyna się panowanie dobra.
Myślałem o tym i sądzę, że się mylisz. Wzbronione nam były czyny drobiazgowe, skierowane ku osobistej korzyści, nie zaś czyny dyktowane przez miłość, honor i zbawienie duszy. Sintram przegrał, moim zdaniem. Jestem nawet tego pewny. Przez cały wieczór słyszałem brzęk janczarów, ale nie był to dźwięk zwyczajny, sądzę, że ujrzymy go tutaj niedługo.
Widziałem go wyraźnie na tle nieba. Miał na sobie długą wilczurę i futrzaną czapkę na głowie. Teraz znikł w ciemności. O, patrz, stoi pod piecem, tuż przy Chrystianie, ale Chrystian nie dostrzega go. Schyla się i rzuca coś w ogień. Uff! Jaki obrzydliwy! Baczność! Baczność!...
Można tak myśleć i tego chcieć, ale nic nie pomoże! O, patrz, stoi teraz, na belce i wykrzywia się. Dalibóg, zdaje się, że odczepił młot!
Takimi myślami oszukujemy serca nasze! Ale to słabość! Nie chcesz odjechać, gdyż nie chcesz go porzucić!
Mów dalej, Gösto! To mi łagodzi ból. Ale czy sądzisz, że młoda hrabina może zamieszkać w domu robotnika?
Dam wam Ekeby! Słyszysz?
A, to już ich własna sprawa!
Spóźnia się o cztery minuty. Mniejsza z tym, wystarczy, że zapamiętasz różnicę. Od tej więc chwili, to jest w środę, dnia drugiego października tysiąc osiemset siedemdziesiątego drugiego roku, o godzinie jedenastej dwadzieścia dziewięć rano, przyjmuję cię do służby.
„Morning-Chronicle” zapewnia, że jest to osoba z towarzystwa.
Był kiedyś Na pana kolej!
Pan gra, panie Stuart
Tak jest, panowie w osiemdziesiąt dni, od chwili otwarcia odcinka kolei między Rothalem i Allahabadem. Oto jak się przedstawia marszruta ułożona przez „Morning Chronicle”:
Dobrze.
Dziś wieczorem Ponieważ dziś mamy środę, drugiego października, powinienem wrócić do Londynu, do tego salonu, w sobotę, dwudziestego pierwszego grudnia, o godzinie ósmej minut czterdzieści wieczorem; w przeciwnym razie dwadzieścia tysięcy funtów szterlingów złożonych u braci Baring należy do was, panowie. Oto czek!
Wiem o tym Nie robię ci wyrzutów. Za dziesięć minut wyjeżdżamy do Dover i Calais.
Żadnych kufrów. Włożysz w torbę podróżną po dwie płócienne koszule i trzy pary pończoch dla każdego z nas. Resztę kupimy w drodze. Przynieś mój płaszcz podróżny i pled. Zabierz mocne obuwie. Zresztą chodzić będziemy mało lub wcale. Spiesz się!
Dobrze. Weź torbę i pilnuj jej, gdyż zawiera dwadzieścia tysięcy funtów szterlingów.
Za osiemdziesiąt dni w sobotę dwudziestego pierwszego grudnia tysiąc osiemset siedemdziesiątego drugiego roku, o godzinie ósmej czterdzieści pięć wieczorem. Do widzenia, panowie!
To nic, mój chłopcze Będzie się więc palił na twój koszt.
Panie konsulu wielcy złodzieje mają zawsze wygląd porządnych ludzi. Rozumie pan, że ludzie z fizjonomią nicponiów muszą pozostać uczciwi, inaczej zaraz by ich aresztowano. Zaś fizjonomie uczciwe trzeba dopiero umieć zdemaskować. To dość trudna praca, przyznaję. Nie jest to prosty zawód
O ile to jest człowiek przebiegły Pan wie najlepiej, że angielski zbrodniarz lepiej się ukryje w Londynie niż gdzie indziej.
W takim razie muszę odszukać mego pana, któremu to wcale nie będzie się podobać, gdyż nie lubi się trudzić.
O, to pańska rzecz, panie Fix, ale ja nie mogę...
A więc dobrze.
O, ja już to zbadam. Służący wydaje się mniej trudny do odcyfrowania. Przy tym to Francuz i jako taki nie powstrzyma się od gadania. Do widzenia panie konsulu.
Bardzo pan uprzejmy!
Tym gorzej dla słońca!
Ja? Wstąpiłem na służbę w dniu naszego wyjazdu.
Płomień gazu, który zapomniałem zgasić i który pali się obecnie na mój koszt. Obliczyłem, że w ciągu dwudziestu czterech godzin wypali się gazu za dwa szylingi, co przewyższa o sześć pensów moją pensję. Pojmuje więc pan, że im dłużej przeciągnie się podróż, tym...
Na to nie mogę nic odpowiedzieć, panie konsulu, bo sam nie wiem. Ale niech pan posłucha.
Być może; ale zapewniam pana, panie Fix, że nic o tym nie wiem. Zresztą, nie dałbym nawet pół koronykorona
A być może, że i dla podróżników!
Cóż wtedy? Gdyby go zatrzymano, zostałby skazany, odsiedziałby karę i powrócił najspokojniej do Europy. Nie widzę przyczyny, z powodu której moja sprawa miałaby ucierpieć.
Chcę powiedzieć, że pociąg dalej nie pojedzie.
Bez wątpienia ale podróżni dobrze wiedzą, że z Kholby do Allahabadu muszą się dostać w inny sposób.
Nie, ale wiedziałem, że wcześniej czy później natrafię na jakąś przeszkodę. Ostatecznie nic jeszcze nie straciłem, mam dwa dni zapasu, które mogę poświęcić. Statek z Kalkuty do Hongkongu odpływa dwudziestego piątego w południe, dziś mamy dopiero dwudziesty drugi, więc zdążymy na czas.
Chodźmy obejrzeć tego słonia
Tak gdyby jej nie spalono, nie uwierzycie, w jaki okropny sposób obchodziliby się z nią jej krewni. Obcięto by jej włosy, dano zaledwie garść ryżu jako strawę, odpychano by ją od siebie. Byłaby uważana za istotę nieczystą i umarłaby gdzieś w kącie jak nędzny pies. Dlatego obawa przed tak strasznym losem znacznie silniej niż miłość lub fanatyzm religijny skłania do ofiary te nieszczęsne istoty. Czasami jednak ofiara jest rzeczywiście dobrowolna, nieraz rząd musi użyć swej władzy, aby temu przeszkodzić. Przed paroma laty, gdy mieszkałem w Bombaju, młoda wdowa prosiła gubernatora, żeby pozwolił na spalenie jej wraz ze zwłokami męża. Łatwo się domyśleć, że gubernator odmówił. Wtedy wdowa opuściła miasto, schroniła się pod opiekę niezawisłego radży i tam spełniła ofiarę.
Jutro o świcie.
Czasami zwłaszcza, gdy czas mi na to pozwala.
Ja też tak sądzę
Szczęśliwa sposobność może się nadarzyć w ostatniej chwili.
To mi się podoba! Weź, przyjacielu. Kiuni jest poczciwym i mężnym zwierzęciem.
Panowie będą łaskawi udać się ze mną.
Drogi panie Oysterpuf, czy sędzia może wydać sprawiedliwy wyrok, będąc w peruce pisarza?
Dobrze. Niech wejdą oskarżyciele!
Przyznaję i czekam, żeby ci kapłani również zeznali, co zamierzali uczynić w świątyni Piladżi.
Moje buty!
I ponieważ nie jest dowiedzione, iż sługa działał zgodnie z wolą pana i ponieważ ten ostatni musi być odpowiedzialny za czyny i postępki utrzymywanego przez siebie sługi, przeto Phileas Fogg skazany zostaje na tydzień więzienia i sto pięćdziesiąt funtów kary. Niech woźny wprowadzi następnych podsądnych.
Ale niech mi przynajmniej zwrócą buty!
Młodą panią?
Chętnie, trzeba koniecznie wypić za nasze spotkanie na „Rangoonie”.
Błazen!
Ach gdyby pan z nami pozostał, byłoby to dla nas prawdziwe szczęście: agent towarzystwa, do którego pan się zalicza, nie zatrzymuje się w połowie drogi. Jechał pan do Bombaju, a otóż jesteśmy już w Chinach, Ameryka już blisko, a z Ameryki do Europy, to przecież tylko jeden krok.
Nie wątpię w to ani przez chwilę
Dziękuję panu
Idź na „Carnatica” i zamów trzy kajuty.
Ależ to świetne! Od razu wiedziałem, że nie będzie się pan mógł z nami rozstać. Chodźmy, nich pan sobie zamówi miejsce.
Niech pan zostanie Tu chodzi o pańskiego chlebodawcę.
Ależ to podstęp! Prawdziwy podstęp. I tak postępują dżentelmeni, koledzy.
Nie
Tak, mogę panu dowieść Oto zlecenie, które otrzymałem.
Chciałby pan więc być aresztowany jako współwinny?
Tak, pijmy!
Mnie także, pani, spotkała wielka przykrość. Po naprawie statek opuścił Hongkong o dwanaście godzin wcześniej, nie uprzedziwszy nikogo, i teraz trzeba czekać osiem dni do najbliższej okazji.
Czy podejmiecie się zabrać mnie do Jokohamy?
Zupełnie serio
To wszystko jedno.
Zrobię dla niego wszystko, co będzie można
Nie, proszę pana To jest wliczone do wydatków ogólnych.
Jeśli pan tak każe nie mam nic więcej do dodania.
Szanghaj.
Oczywiście.
A więc załatwione
A to dobrze, w takim razie na statek, mój chłopcze.
W interesie pańskiego chlebodawcy.
Nie Mam go za nicponia. Pst... proszę nic nie mówić i dać mi skończyć. Dopóki pan Fogg znajdował się w posiadłościach angielskich, było w moim interesie zatrzymać go; robiłem w tym celu wszystko, co było można. To ja zbuntowałem kapłanów w Bombaju, to ja spoiłem pana w Hongkongu, by odłączyć od pana Fogga, który przez to spóźnił się na statek do Jokohamy.
Zgoda
W każdym razie dwóch przywódców stoi jeden naprzeciwko drugiego: szanowny Kamerfield i szanowny Mandiboy.
Pułkownik Stamp Proctor.
Do sklepu z ubraniami.
Powrócę do Ameryki, żeby go odnaleźć Obywatela angielskiego nie wolno bezkarnie tak traktować.
Nie, proszę pana, sędziego pokoju.
I... będzie to wygrana dla członków klubu „Reforma”. Za cztery dni będziemy w Nowym Jorku. A więc jeżeli podczas tych czterech dni mój pan nie opuści wagonu, można się spodziewać, że nie spotka tego przeklętego Amerykanina! Trzeba więc temu przeszkodzić.
A to doskonale
Dwanaście mil przejść po śniegu!?
Tak.
Tam do licha!
Osiemdziesiąt! Dziewięćdziesiąt na sto!
Tak, siadajmy do wagonu. Ale nikt mi nie zabroni pomyśleć, że byłoby rozsądniej przejść most pieszo i poprowadzić pociąg za nami.
A ja chcę, żeby pan wyszedł w karo!
Możesz spróbować, synu Johna BullaJohn Bull odparł brutalny Amerykanin.
Gdzie pan zechce i kiedy pan zechce! Wybór broni również do pana należy.
Kto to wie, panie?
Przeciwnie, to dla mnie bardzo dogodne
Niech pan zostanie! To moja sprawa.
Żywego! Jeśli nie stracimy ani chwili.
Nie, panie, nie pójdzie pan sam! Ma pan poczciwe serce! Trzydziestu ludzi na ochotnika!
Niech pan postąpi, jak pan uważa Ale jeśli chce mi się pan przysłużyć, proszę pozostać przy pani Aoudzie. W razie gdyby mi się przytrafiło nieszczęście...
Nie pojadę
Aha
Nie, na saniach Na saniach z żaglami. Pewien człowiek proponował mi ten sposób podróży.
Nie sprzedam!
Czwórka.
Zastanowię się nad tym
Głupiec!
Oto sześćdziesiąt tysięcy
Zgoda!
Kapitanie Fogg, jest w panu coś z Jankesa.
Poczekajmy
W imieniu Królowej aresztuję pana!
Czekajmy
Panie Fogg czy przyjmie mnie pan jako przyjaciółkę i krewną jednocześnie? Czy zechce mnie pan pojąć za żonę?
Jutro, w poniedziałek
Tak, to jasne Nie pozostaje nam nic innego, jak przedstawić jutro nasz czek u braci Baring.
Tak, tak, tak, tak! Pan się pomylił o jeden dzień! Przybyliśmy dwadzieścia cztery godziny wcześniej, ale zostało nam tylko dziesięć minut.
Droga Aoudo...
Bez wątpienia nie przejeżdżając przez Indie. Lecz gdybym nie był w Indiach, nie ocaliłbym pani Aoudy, nie zostałaby ona moją żoną i...
Tak, to jest kwiat Matki Boskiej, kwiat niebiański. Otóż to jest właśnie róża jerychońska. Taka, jaka rośnie na ziemi, ale tylko na Ziemi Świętej, pod Jerychopod Jerycho
A, moja matulu to nie byłaby sztuka. Na grządce lub w donicy każde ziele wyrośnie. A tu chodzi o rzecz cudowną! Ta róża nie jest kwiatkiem ziemskim, więc nie trzeba jej ziemi. Wystarczy, aby kilka kropel przypomniało jej łzy Jezusowe, a budzi się, jakby wskrzeszona. W tym kwiatku jest wielka dla nas pociecha; umiera i zmartwychwstaje. Pokazuje, czym jesteśmy i czym zostaniemy. Dawniej kwiat Ewy, dzisiaj kwiat Maryi!
Czy wiesz co mi przyszło do głowy? Jest sposób... Mój brat, ksiądz Maciej, donosi mi z Wrocławia, że także jedzie do Krakowa, gdzie ma towarzyszyć księciu Henrykowi. A gdybym i ja się tam wybrała? Mogę pojechać niby dla spotkania z bratem, którego rzeczywiście od dnia naszego ślubu nie widziałam. Taka podróż nikogo nie zdziwi. Może przy boskiej pomocy wszystko się pomyślnie ułoży. Może odmowa tego związku wyjdzie nie od nas i nie od Ludmiły, ale wprost od samego króla?
Tym bardziej będziemy się kochać
Są blisko Listy z Węgier przynoszą groźne wieści. Coraz to jakiś książę rusiński zjawia się tam, błagając o ratunek albo przynajmniej o schronienie... Dwór mego ojca jest pełen takich wygnańców, którzy straszne rzeczy opowiadają...
A jakże, był w Kijowie podczas oblężenia i zdobycia miasta. Aha! O wilku mowa, a wilk tuż!...
Nie tylko przednie to będzie tak, jak się kiedyś zdarzyło. Wszyscy gotowi pomyśleć, że to jeden z owych Trzech Króli prosto z pustyni na nim przycwałował.
A, to co innego, a więc zacna panna pozwoli, abym na turnieju walczył pod jej godłem?
I śmierć przyjdzie I to właśnie wtedy, kiedy się najmniej spodziewamy. Toteż trzeba zawsze być w pogotowiu, pod zbroją, pod chorągwią jak nasz król z rycerstwem.
Nie ma w tym nic dziwnego Może jakiś podróżny albo chory prosi o lekarstwo lub księdza.
A to niedobrze No, ale chodźmy już do tych biedaczek.
Trzeba je wpuścić Ale pierwej... może która z was podskoczy i zadzwoni na kościelnych. Niech im przez kratę powie, aby się rozejrzeli i stróżów pobudzili, bo istotnie te kobiety wyglądają podejrzanie... Może to jacyś złoczyńcy przebrani...
A skąd my weźmiemy mężów albo braci? Wszystkich Tatarzy wybili, wszystkich, co do nogi.
Do Krakowa!
Ale kogo? Ja nie mogę opuszczać chorągwi. Cóż by to się działo, gdyby wszyscy mężowie i ojcowie rozjechali się do swoich domów? Kto się zmiłuje? Kto pojedzie do Żegnańca ostrzec moją żonę, aby co prędzej uciekała?
Ale jak trafisz przez te lasy? Dam ci mego konia, który z końca świata znajdzie drogę do Żegnańca. On cię wichrem zaniesie.
Bronić zamku? A kto nas będzie bronił w drodze? To szaleństwo. Ilu masz ludzi? Trzydziestu? Cóż to znaczy przeciw Tatarom. Niech wezmą te mury, niech je zniszczą, spalą, byle wszyscy się uratowali.
Jak to w Witowie? Przecież zostawiłam cię u królowej.
Nie warto ich zabierać Pojedziemy do wujcia, on ci da cacka, jakich jeszcze nie miałeś. Będziemy w dużym, dużym mieście. Zobaczysz Wrocław, a tam na kramach znajdziesz pełno biczyków, lalek i takich zabawek, o jakich ci się nie śniło.
Jest jeszcze droga na Mazury!
Nie pytajcie, tylko chodźcie! W kuchni zaczął im podawać suchary, ser, dzbany, co tylko mógł pochwycić.
Czekajcie, zaraz przyniosę
Po kilku dniach
Mam go ze sobą, tak jak dowódca iłżecki ma klucz od naszej strony. Zacny człowiek, można na niego liczyć Już dawno nikt tu nie zaglądał. Za naszego pana życie szło jakoś tak spokojnie!
Może teraz ja posłucham
O, jeszcze nie teraz. Dopiero po przekroczeniu granicy przyjedzie wielki urzędnik chański i z najlepszej zdobyczy wybierze to, co mu się wyda godnym oczu monarszych. Resztę rozda wodzom, wedle ich zasługi. Proste pospólstwo i brzydkie dziewki bywają od razu oddane, ale dla niewiast pięknych i znakomitych zacni Mongołowie, jak widzicie, mają względy.
Boże!
O, dzięki Bogu! Masz ojca
A tak, ojca Pawła. Właśnie nas Tatarzyska pędziły przez miasto, kiedy na placu targowym czterech łotrów ciągnęło ojca Pawła do chana, który siedział pod kościołem Panny Maryi. Pustelnik wyglądał osobliwie. Był całkiem bielusieńki, aż bił w oczy. Broda po pas wisząca jak obłok, włosy roztrzęsione wokół głowy jak korona gwiaździsta, twarz i ręce jak śnieg jasne, wszystko białe a białe. Czy to wieczne posty i ciemnice tak go wychłodziły, czy to świętość ubrała go już w takowe anielstwo, nie wiem, ale i pogany patrzały na niego, jakby na cudowne zjawisko. Chan, jeno spojrzał na ojca Pawła, zaraz wpadł w jakoweś pomieszanie. Zaczął oczy spuszczać, kręcić się, namyślać, potem rękę wyciągnął i powiedział: „Odprowadźcie tego człowieka tam, skąd wyszedł. Nie róbcie mu nic złego. Ten człowiek już nie należy do nas, ale do Boga”. I my na własne oczy obaczyli, jak ojciec Paweł nazad wszedł do swej komórki. Tatarzy nie śmieli go dotknąć, a my płakali z radości
Bo życie okupione mękami tylu ludzi nie może mieć boskiego błogosławieństwa.
A jak zrobili ci, którzy w tych dniach uciekli? Przecież są tacy, których nie złapano, sam mówiłeś. Tobie łatwiej zbiec niż komu innemu, bo jesteś wolny, ciebie nikt nie pilnuje. A gdybyś uciekł z Dżjafirką? Gdybyśmy razem uciekli?
Węgry! Węgry! Ojczyzna królowej Kingi!
A jakże! Przecież za Polską i Węgrami ciągnie się ogromne cesarstwo niemieckie, dalej Francja, Włochy, a z boku Hiszpania. Jest w czym wybierać! Przecież Tatarzy od razu wszystkiego nie podbiją.
Jak tylko Arguna to zrobiła, zaraz Ajdar oświadczył, że weźmie Jasia razem z tobą. Tym sposobem dziecko będzie blisko matki.
Mnie się tak widzi: wy sobie jedźcie naprzód, a my was dogonimy. Jak tylko dziewczyna wyzdrowieje, nie pozwolę jej marudzić
Tego ja nie wiem. Prosiła tylko, abym się bardzo śpieszył. Ale ja stary, z ledwością powłóczę nogami.
Nie wierzę w ten jej „sposób”. Ona tylko tak napisała, aby nas pocieszyć, dodać otuchy przed ucieczką
Nie będziemy jej wcale omijać. Trudno ukryć się na tym polu, więc lepiej śmiało wejść tym ludziom w oczy. Wprawdzie oni są tam po to, by pilnować drogi, ale ja potrafię się z nimi dogadać.
Ktoś za nami jedzie!
Kargan mnie wysłał. Czekał na was, aż go wziął niepokój. Kiedy twoi ludzie przyjechali, a ciebie nie było widać, Kargan powiedział: „Słuchaj, Ragun, wróć i zobacz, co porabia ten pies, Wasynga. Czy mi nie ukradł najpiękniejszej niewolnicy?”. Więc ja pędzę, patrzę po drodze, nie ma. Lecę do obozu, nie ma. Pytam karaułów: nikt nie widział. Myślę sobie, czy Wasynga nie pojechał do rzeki? I tak znalazłem ciebie na drodze do rzeki. No, powiedz, Wasynga, czy ty nie pies, czy ty nie chciałeś uciekać z kradzioną niewolnicą?
Zaraz ci opowiem A może siądziemy i napijemy się czego? Kumysu albo araki? Mam kumys wyborny, przy napitku lepiej się gada. Kiedy nas już znalazłeś, to po co się śpieszyć. Opowiem ci wszystko, a potem pojedziemy do Kargana
Nieduży, bratku, nieduży. Dwa worki. W jednym są pieniądze, takie sobie, srebrne, złote, a w drugim różne łańcuchy, kolcekolce
Mnie się zdawało, że jeszcze za blisko sokolich oczówoczów
Posłałbym ciebie po worki, ale czy ty niczego nie ukradniesz?
To cóż ty masz za oczy! Chyba się upiłeś? Patrz, z początku trochę wąsko, ale dalej dróżka szeroka, że niedźwiedź mógłby się na niej wytarzać. No, prędzej
Mój Boże I Elżunia zamiast Jasia musi piastować takie straszydło.
Pani Ludmiła wolała do Ugrów. I ja wolę najlichszy zameczek u Lachów niż wszystkie stolice chana. No, może niekoniecznie najlichszy...
Może to i rozumna rada... Ja na waszych radach dobrze wychodzę. No, niech tylko dostanę, co mam dostać, a potem zobaczymy...
A tak, pani nie wie, i nikt nie wie. Ja jeden pod słońcem wiem. Kiedy pan zachorował, zawołał mnie do siebie i rzekł: „Źle ze mną, Rafale, trzeba się szykować na tamten świat. Martwię się, że Ludmiła zostanie pod opieką moich braciszków paliwodów, co nigdy najeść się nie mogą, chociażby im cały Olkusz postawił na misie. Kasztelów i ziemi tak łatwo nie połkną, bo je w testamencie spętałem jak pająk muchę. Ale skarbczyk rozdrapią. Nim dziewczyna dorośnie, wszystko złodzieje powynoszą”.
Było wiele nieszczęść, ale dzisiaj jest za co dziękować Bogu. Przede wszystkim za to, że nasz skarb uratowany
Rafale, przynosisz mi zbawienie. Ta skrzynia to gotowy okup. Tatarzy wolą klejnoty niż pieniądze. Jeśli jest ich tak dużo, jak mówisz, to wystarczy choćby dla najchciwszego poganina.
Takiego człowieka pani nie znajdzie. Jeśli się kto ofiaruje, to będzie oszust; skarb weźmie i przepadnie jak kamień w wodę. Uczciwy człowiek nie powie: zrobię to, bo nie zrobi. Niech tylko Tatarzyska zwąchają, że poseł wiezie drogie rzeczy, złupią go i zabiją. Ja skoczyłbym dla pani w ogień, poszedłbym, jak stoję, bez oszczepu między wilki i niedźwiedzie, ale do Tatarów, nigdy! Takiej ofiarności nawet Bóg by nie wymagał!
Eljeneljen (węg. éljen)
Wasza prawda, jak zawsze wasza prawda. Nie będę się bał. Już teraz mogę sobie drwić z Italczyków i Tatarów
To długa historia. Pod samą Budą spotkaliśmy angielskiego banitę, który zawsze posłuje od chana do chrześcijan. Jechał do króla Hungarii z wezwaniem, aby się poddał Tatarom i płacił daninę. Ale takie wezwania, które udają się w Azji, tu jakoś nie mają powodzenia. Król Polski wolałby pójść w świat o kiju, niż się poddać. Tutejszy odpowiedział ze śmiechem, że nie myśli płacić. Sydney zagroził ciężką zemstą i wyjechał, niby dumnie, ale z duszą na ramieniu. Choć jego poselska osoba uchodzi za nietykalną, dobrze wiedział, że posłom tatarskim nieraz się przytrafiał niemiły koniec. Ma wprawdzie orszak, ale z takich ludzi jak i on, z samych przybłędów, których nikt nie szanuje. Wzięliśmy tedy posła do siebie i odtąd razem podróżujemy. Póki jesteśmy na ziemi chrześcijańskiej, to Sydneyowi bezpieczniej z nami, a jak wjedziemy na ziemie tatarskie, to znów nam będzie bezpieczniej przy nim. On ma paiżę, tatarski list, i to nie srebrny, ale złoty, na widok którego Tatarzy biją czołem, dają konie, wozy, jadło, wszystko, chociażby własną skórę. Przy takim opiekunie możemy być pewni, że nikt na nas nie napadnie, nie okradnie. On teraz nam się kłania, później my jemu będziemy się kłaniali.
Nie rozumiem Nie rozumiem, to jakieś włoskie czary.
Dobrze. Przyprowadź mi tego chłopca, chciałabym z nim porozmawiać w cztery oczy.
A gdybym ja sama pojechała z tymi skarbami, a jego tylko użyła za pośrednika?
Słuchaj, a gdybym ja z wami pojechała, oczywiście w przebraniu. To by rzecz ułatwiło. Ja ją niezawodnie znajdę! Proszę tylko, byś targ z Tatarami przeprowadził, bo na to trzeba kupca, mężczyzny. Mnie przy dłuższych rozmowach zaraz rozpoznają, choćby po samym głosie. A kiedy już wszystko będzie załatwione, odprowadzisz nas do granicy chrześcijańskiej, tylko do granicy. Za trud i stratę czasu wybierzesz sobie z klejnotów, co ci się żywnie podoba...
Do świtu wszystko przygotujemy. A teraz przez jakiś czas chciałabym zostać sama.
Och, nam się nic nie stanie. Drogi wolne, król niedaleko. Nam nic nie grozi, ale wy?
Między barbarzyńcami trzeba nieraz użyć podstępu: przebrać się, kryć, szpiegować
Nie, Michele, nie można. To aż nadto znany wybieg. Lepiej udawaj jąkałę.
Wtedy... zawieź go do królowej. Księżna Kinga ulituje się nad sierotą. W każdym razie, czy będzie przy wuju, czy przy królu, ty go, mój Rafale, nie odstępuj aż do naszego powrotu. Przed Bogiem odpowiesz za to dziecko. A gdybyśmy nie wróciły, nie odstępuj go aż do śmierci.
O, daleko, daleko. Gadali, że rozłożą się gdzieś u Dniepru.
Doprawdy nie wiem, kim on jest, ale na pewno nie pochodzi z rodziny chańskiej, bo ma ciemne włosy. Cechą rodziny Dżyngis-chana są szarożółte włosy, dziedziczone przez potomków. Jaki ma piękny pas! Ach, per Bacco!per Bacco! (wł.) bóg wina czczony w starożytnym Rzymie, odpowiednik greckiego Dionizosa. Same turkusy! Taki pas pewnie wart... No, mój stryj dałby za niego trzysta... może czterysta florenówfloren
Nie, signora, po co przepłacać. Moim zdaniem, te rzadkości to aż za wiele. Trzeba coś zostawić na drogę; gdybyśmy wszystko rozdali, przyszłoby nam wracać o żebranym chlebie, a droga trudna, wśród nieprzyjaciół, których może nieraz jeszcze wypadnie przekupić.
Oj, chłopcze, nie gadaj bezbożności. Szamanowie powiedzieli, że ten wykup sprzeciwia się woli wielkich duchów. Ty wiesz przecie, że woli wielkich duchów nie można się sprzeciwiać, to przynosi nieszczęście. Skończona rzecz, nie ma co gadać.
Albo ja wiem? Któryś z kupców czy też sług. Idź tam, a na pewno znajdziesz
Ciągle!
O nie, nie! Nawet nie próbujcie. Na miłość Pana Boga, proszę cię, zacny człowieku, wywieź stąd Ludmiłę jak najprędzej. Chcę być spokojna, że przynajmniej jej nic nie zagraża. Powiedz jej... niech mnie zastąpi... przy Jasiu. Ja będę się tutaj za was wszystkich modliła...
Poczekaj, już ja ci się odwdzięczę. Sprzedam cię Kajkułowi, to miły człowieczek. Słyszałem, że co trzy dni zabija niewolnicę. Będziesz miała trzy dni pięknego życia, a potem piękną śmierć. A ja, swoją drogą, wezmę za ciebie sutą cenę.
Tak. Jedyną, po chrześcijańsku...
My je robimy z resztek mąki, z której był wypieczony bochenek, jakim Zbawiciel łamał się z uczniami na ostatniej wieczerzy.
Święta Magdalena nie wszystko wylała na nogi Zbawiciela. W amforze alabastrowej, na samym dnie, zostało jeszcze trochę olejku. Chrześcijanie azjatyccy przechowali go i oto my dzisiaj posiadamy tę świętość. Nie uwierzycie, moja pani, jaka to cudowna maść na rozmaite choroby, na rany czy inne bóle.
Bo mi ją wydzierał, chciał gwałtem zabrać. Teraz żałuję, miałbym świadka. Ale ona sama opowie, przysięgnie, jeśli trzeba.
Dość pogróżek Jutro stawicie się obaj. Jedziemy nad Bajkał!
Ajdarze, jestem pewna. Przysięgnę.
I ja także!
Wszystko jedno. Duchom każda ofiara miła. Tylko nie wiadomo, czy chan zechce dzisiaj przepowiadać
Wyjdzie z choroby, ale dopiero po dwóch obrotach księżyca. A ty ją zobaczysz po dziesięciu obrotach księżyca. Wtedy sama przyjdzie do ciebie i niespodzianie zgubę ci przywróci.
Po co? Niech chodzi w sukniach, które ona mu uszyje. Póki w nich będzie chodził, póty będzie jadł, pił i zabijał nieprzyjaciół. Jak ostatnią z nich włoży, wszystko się dla niego skończy.
Ja wszystko rozumiem
Gdybym przypuszczał, że ta twoja wiara daje rozum i szczęście, to może... dodał, wzdychając
Ach! Tak bym chciała, aby to była prawda! Żeby tak można było się wyspowiadać, poradzić w trudnych sprawach! Myśmy już pięć lat nie widziały prawdziwego księdza!
No, chodźmy już, chodźmy. Chyba do wieczora nie zajdziemy na ten bazar.
Brat Benedykt!
Ale gdzież tam? Przyjechał tu z dobrej woli, papież go przysłał. On jest jednym z posłów, którzy przyjechali z Rzymu.
Tak, przynajmniej nie na próżno się poświęcałaś. Ty go uratowałaś. Dzięki tobie żyje i chowa się u wuja. Czyż to nie cud prawdziwy, że możemy o tym wiedzieć? Bóg wysłuchał naszej prośby, choć zdawała się czystym szaleństwem.
Czego by miał się gniewać? Przecież nie mogę tam całą noc siedzieć i patrzeć na ich pijatykę? On wie, że ja tego nie znoszę...
Szczęśliwy człowiek!
A, widzę! To księżna Ananda, matka biednego Szyramuna, który został skreślony z listy kandydatów na najwyższy urząd. Cóż robić! Tylko jednego można wybrać, więc wielu musi odejść z niczym.
Czy jest chrześcijaninem?
Bo jej matka także modli się do krzyża. O, patrz, to ta piękna niewiasta, która siedzi tam wysoko. Książę Mangu niezmiernie ją kocha, tak jak ja ciebie.
Doprawdy? Doprawdy?
Ach, nie rób sobie kłopotu!
O czym tu śpiewać? Już wszystko wyśpiewane. Step, wojna, zwycięstwo i znowu zwycięstwo, wojna i step, zawsze to samo, jak w modlitwie lamów.
Doprawdy? I jakże tam jest pod tym niebem?
Prawie zawsze o piękności i cnotach niewiast lub o stałości rycerzy, którzy ślubują wiarę jednej, tylko jednej!
Owszem, rozumiem. I mnie byłoby smutno, gdyby mi kazano żyć w waszych kamiennych miastach. Tu się oddycha pełną piersią. I chatuna to kiedyś zrozumie, jak przywyknie...
Dobrze mówisz, Anando, potopić. Zaszyć w worek albo zawinąć w czarny wojłok i wrzucić do Orchonu.
...aby nie wrócić. Ja wiem, że ty nie lubisz zakończenia biesiady.
Oj, to, to raz się ładnie ubrała i chce się wszystkim znajomym pokazać
Ach, wreszcie jesteś!
A to właśnie źle! Pogański obyczaj. Nikt nie powie, że u Kuźmy głodno jak u Tatara. Hej! Chłopcy! Dawać mi tu zaraz ten bukłaczek, który dzisiaj kupiłem.
Jak to? Macie piwo?
Przepraszam! Ja tam żadnej krwi nie czuję i ośmielę się powiedzieć, że kumys jest smaczny!
Moje kochane dziecko!...
Świat chrześcijański nawet się nie domyśla, co mu zagraża. Nasi królowie mówią: „To prostacy, rabusie, długo się nie ostoją” A my tu przyjeżdżamy i znajdujemy mądrych rządców, ludy posłuszne, księgi rachunkowe, ład, cesarstwo co się zowie! I jak się tu nie przerażać?
Nie, wcale. Szamani potrafią robić takie sztuki. Siedział, nie wiem, czy go tam przywiązano, ale siedział. Wyglądał okropnie, twarz i ręce miał czarnosine... Jeszcze na dodatek otworzono mu oczy, białka świeciły, nie mogłam na niego patrzeć, byłam pijana ze strachu.
Co to jest: „chańska robota”? Puśćcie mnie, jestem żoną terchana, wszędzie mogę wchodzić! Zsiadła z konia, a jej niewolnicy, chcąc usłużyć pani, zaczęli rozpychać straże i kołatać do bramy.
Nie, to mój warsztat.
Ależ jedz, mój bracie Kazałem dla ciebie zrobić prawdziwy pot-au-feu.
Będzie już prawie sześć miesięcy. Jeszcze parę niedziel upłynie, zanim skończę pracę. Ach, gdyby człowiek miał więcej czasu, mógłby się nacieszyć robotą. Ale w tym szalonym pośpiechu to i nie dośpi, nie doje. Nieraz po całych nocach kujemy. Ani ja, ani mój syn nie mieliśmy czasu odwiedzić naszego kochanego księdza...
Niech ci Bóg da zdrowie!
To wyślij trzodę i stadninę przodem. A my trochę zostaniemy. Straszliwie się wynudziłam na stepie, chciałabym zobaczyć cesarzową Siurkukteni, chatuny... Skarżysz się wiecznie, że cię o nic nie proszę. Otóż teraz proszę...
On chodzi do chorych, aby ich spowiadać i namaszczać, a ja się tu za nich modlę. Jednych moimi modlitwami uzdrawiam, a drugich zabijam.
Ach! Dzięki!
Rozumiem. Ja przyszedłem tutaj z dobrej woli. Pragnę do końca moich dni tu zostać i szerzyć wiarę świętą. Chcę sobie ten kraj upodobać, wszystko tu dla mnie dobre, niekiedy sobie wmawiam, że dobre... Ale w niewoli to co innego... Musiałyście wiele wycierpieć.
Cha, cha, cha! To taki z niego cudotwórca!
Prawdziwy chrześcijański kapłan.
A ja rozumiem
Wiesz co, moja gołąbko? Gdyby ten mnie chciał ochrzcić, to przystałbym z przyjemnością.
Tak. Wtedy powiedziałam sobie: może ci będą lepsi. Trzeba zrobić próbę. Pamiętasz, zapraszałem ich, częstowałem kumysem, a ci patrzyli w ziemię, składali ręce i przez zęby cedzili: „My nie pijemy, nie możemy...” Aha! Nie możecie? Jesteście tacy sami! Pomyślałem, że już nie ma o czym gadać i od tego czasu o żadnym chrzcie nie chciałem słyszeć. Ale teraz widzę, że nie wszyscy u was tacy srodzy. Oto ten braciszek przyjął ode mnie kumys. No to ja przyjmę od niego waszą wodę. Tylko proszę cię, urządź to wszystko w jakiś mądry sposób. Nie nudź mnie długimi naukami, już ja się od ciebie dosyć nasłuchałem.
Nie wiem, Ludko, nie śmiem nawet zgadywać. Ale przypuszczam, że jest to przepowiednia czy też przestroga. Zwyczajny sen nie zostawia takiego wrażenia.
Wyobraź sobie, że cały czas jechała za nami ze swym taborem, ale nikt do tej pory o tym nie wiedział. Kiedy spostrzegłam ją, pomyślałam, że znowu chce mi dokuczać. Nie wiem, czy łaska boska ją dotknęła, czy jakiś cud odmienił, bo weszła drżąca, skruszona, uklękła przede mną i szlochając prosiła, abym jej przebaczyła. Powiada, że umiera ze zgryzoty, że już dawno chciała się ze mną pogodzić, tylko brakowało jej śmiałości. Ale ktoś jej powiedział, że chrześcijanie przebaczają najcięższe winy, więc zdobyła się na odwagę; chce mnie przeprosić i błagać o zgodę w imię mojego Boga. Podniosłam ją i zaczęłam ściskać, zapewniać, że wszystko będzie dobrze. Ale ona jeszcze nie mogła się uspokoić. „Nie uwierzę
Cóż mogło ci zaszkodzić? Bo na pewno zaszkodziło...
Pokaż no, co to takiego?
Ależ ja ich nie odstępowałem! Ja czciłem je, karmiłem po dawnemu, tylko mi się zdawało, że jeden duch więcej, to więcej błogosławieństw... Ach! Ja byłem pewien, że Bóg Ludmiły będzie zsyłał nam szczęście!
Strumień
Niech sobie uciekają Pan Bóg nam nie ucieknie i my od siebie nie uciekniemy. Czego nam więcej potrzeba do szczęścia?
Jak to dobrze, że ją znalazłyśmy! Tyle już lat minęło, a ja nigdy nie mogłam się pocieszyć po stracie tamtej. Przypomnij sobie, od dnia, kiedy ją zgubiłam, zaczęły się wszystkie nasze nieszczęścia. Teraz, kiedy znalazłam nową, może przyjdzie szczęście albo przynajmniej nadzieja?
Z Karakorum Ze stolicy wielkiego chana tatarskiego. Tam byłyśmy w niewoli.
Ach, mój panie, człowiek nigdy nie może powiedzieć: „Ja tego nie wytrzymam, ja tego nie przeżyję”. Wytrzyma! Sto razy będzie konał i nie skona, jeśli mu Bóg długie życie przeznaczył. Jeden cel nam przyświecał
A tak, właśnie. W Jerychow Jerycho
A teraz są bliższe królestwa niebieskiego.
Czy słyszysz? Czy poznajesz tę piosenkę?
Jesteście młodzi, to jeszcze nie wiecie, jak dola bywa przewrotna!
Jezu miłosierny! Wszystko inaczej. Jedni powymierali! Drudzy powyrastali, niczego nie można poznać!
Oj, nie, dobrodzieju. Wracamy z niewoli, od Tatarów.
Znałyśmy pańskiego ojca. On wtedy miał wasze lata.
Tam, za lasem! Będzie jakieś dziesięć pacierzy od czasu, jak wyjechaliśmy z bram.
Prawda A jednak, Ludko, na pewno są tacy, którzy wspominają i tęsknią, tylko nie na gościńcach, nie przed ludźmi, jeno w samotności albo przed krzyżem Pańskim. Zauważyłaś, oni byli młodzi. Niczego nie widzieli, nic nie pamiętają...
To prawda, przepowiednia wyraźna Zresztą, cokolwiek się stało, lepiej wiedzieć.
Patrz, Ludko, tam jest Męka Pańska. Siądźmy pod figurą, a jak będzie ktoś przechodził, spytamy, czy jeszcze daleko?
To właśnie my nimi jesteśmy.
Co tam o mnie gadać... Lepiej wy powiedzcie, co się z wami działo przez te wszystkie lata. Kiedy uciekłyście?
Właśnie stamtąd idziemy... Złe miasto. Zły wiek. Świat się musi skończyć! Biada światu, który nie tylko tonie w grzechach, ale jeszcze odpycha tych, którzy mogliby go uratować.
No, to jest brat w Chrystusie. My, biczownicy, wszyscy się nazywamy „braćmi” i „siostrami”. O, niechże wam Bóg błogosławi! Niech przywróci wam dziecko, choćby tylko za to, że Wasyndze uratowałyście córkę od więzów pogańskich!
Teraz próżno rwać się do drogi, moje matki Roztopy wiosenne świat zalały i nie przebrniecie przez bagniste puszcze. Poczekajcie, aż ziemia wyschnie. A tymczasem musicie sprawdzić, czy potraficie jeszcze chodzić. Bo to ważna sprawa. Zbliża się dzień Zmartwychwstania Pańskiego, chcę zaprowadzić was do Krakowa.
Jedni gadają, że on nie tylko sławy zazdrościł bratu, ale dziewki, którą sam miłował. Drudzy mówią, że to nie była prosta dziewka, jeno sama Panna Maryja, która wyszła ze swego kościoła, aby grzesznika skruszyć. Ale on zamiast skruchy, wpadł w szaleństwo i zamknął sobie ostatnią bramę ratunku.
A no, mój pan, Zyndram.
Jak to? Cóż mam wiedzieć? Wszakże, gdyby panicz żył, to by tu siedział.
Tak, ale to już dawne dzieje. Ledwie zamek naprawił, zaraz przywiózł żonę. Była młodziutka i tak cieniutka, jak łątka. Przy tym zawsze wystraszona. Rok jeno z sobą żyli. Powiadają, że ją pan zamęczył, zahukał, ja nie wiem na pewno, boć to już trzydzieści lat z górą minęło, byłem wtedy głupi. I tak nasz pan ostał się wdowcem, ale na pociechę miał syna, którego okrutnie miłował. I nie dziwota, jedynak. Panicz strasznie swawolił; co z nami wyprawiał, to i strach pomyśleć. Pan był szczęśliwy, spraszał gości, synkowi urządzał popisy konne, harce, aż grzmiało na zamku. Ale gdy panicz skończył czternaście lat, właśnie pan miał go wieźć do króla i sprawił mu złoty pancerz, przyszło nieszczęście. Panicz zachorował, ciało pokryły wrzody i wkrótce poszedł na tamten świat za matką. Od tego czasu pan Zyndram nie może sobie dać rady, nie chce ludzi widzieć. Nawet sam do kielicha zagląda. Nie wiem, jak może mu smakować takie picie! Jedyna jeszcze rozrywka, z której nie zrezygnował, to łowy. Teraz też jest w puszczy, jeno go patrzeć, bo już słońce zachodzi, a powiedział, że na noc wróci. Kazał sobie wieczerzę przygotować. A toż się ucieszy, gdy panią zastanie!
Nie mów tak, Elżuniu. Przecież musisz się upomnieć o swoje prawa! A może on wie więcej niż Wincenty?
Łżesz! Nie oszukasz mnie, włóczęgo. Moja bratowa dawno umarła w niewoli, wiem o tym dobrze. Może chciałabyś jeszcze, abym cię wpuścił na zamek, abym ci wypłacił wiano? Rozpędźcie natychmiast tych obdartusów.
Tak, nie dla wszystkich radosne! Myślę o tych, którzy się spalili...
My ich widziałyśmy. Gonili nas! Już są na przedmieściu! Zaraz tu będą! Myśmy ledwie uciekli z życiem i to nie wszyscy. Patrzcie!
A no, nie gadajcie, jeno lećcie.
A może to Tatarzy chcą nas zwabić w pułapkę. To majstry we wszelakich zdradach.
Nikt ani piśnie, chciałem zobaczyć, czy jeszcze żyjecie? No, wyjdziecie czy nie wyjdziecie? Bo jak nie, to bierz was licho. I bez was będą gody!
Ale gdzież jest ten włóczek? Ten wybawiciel?
Tak, ja go znam, on moje drzewo spławiał. Całe życie biedę klepał, a teraz widzi syna w królewskich szatach. No, kto by pomyślał...
E... cóż to za gadanie? Koszałki-opałki! A bo to ja raz spotkał waszą babę? Wszak to jej się niedawno zmarło we własnej chałupie? Kto widział, aby ją poganie wzieni?
Ale gdzie wy go znaleźli, Matiaszu? No, gadajcie, gdzie wy się rodzili?
Przednio wynalazł! Tu, tu, nasz łaskawcze. Siądź i rozpowiadaj, ale od samiuchnego początku, bo my wszyćcy chcemy słyszeć. Wszyćcy! Tu człeka widać po wszech stronach, jak onego bociana, co stoi wedle strzechy.
Właśnie że nie z miasta. Najdawniejsza rzecz, jaką se przypominam, to wielkie, ciemniusieńkie lasy, a między tymi lasami góra, a na tej górze jakiś dom z wieżami, gdzie ja biegał w cieniuchnych, wyszywanych przyodziewkach. Kręciło się tam dużo ludzi, ale najbardziej pamiętam prześliczną niewiastę w miękkich sukniach i z perłami na głowie. Ta mnie brała na kolana, do niej mówiłem „matusiu”. I miłowałem ją tak okrutnie...
Potem niby to gdzieś jedziemy. Raz na koniach, to znowu na wozach, a ja zawdy na kolanach u matki. Co się obudzę, spojrzę, to przy nas kręcą się jakoweś czarne strachy. Wszelako z całej ucieczki pamiętam jeno to, że mi było zawdy głodno. Nawet płakać ja nie śmiał, bo matusia precz gadała: „Jasiu, cicho... cicho, jak będziesz płakał, to źli ludzie nas zabiją”. Ach! Między Bogiem a prawdą ja wtedy nie miał czego płakać, jeszcze byłem z matką! Ale i to się skończyło... Matki już nie widzę... Jeno moja ciotka czy jakaś krewniaczka wiezie mnie gdzieś przez ogromne pola. A na czym wiezie, to iście śmiech powiedzieć... A prawda czyściuteńka dobrze pamiętam
Dajże pokój, chłopcze! To wstyd wyciągać przed narodem...
Żeby miała i sto trądów, puśćcie mnie... Wszak to moja matka!
Niech żyje stary Matiasz!
Już wiem, co trzeba zrobić! Zapytajmy jeńców, oni nam powiedzą, czy ich dowódcą był sam Kałga, czy też jakiś inny.
Wszystko dobrze ale teraz tu są potrzebni. Wódz chce z nimi pogadać.
Ach, moja róża jerychońska! A ja się tak martwiłam! Nie mogłam w żaden sposób zrozumieć, gdzie ona się podziała. I gdzież ją schowałeś?
Cudowny pomysł Jedźmy jak najprędzej do Żegnańca!
A my wierzymy! Wystarczy, że księżna Kinga to mówi! Wierzymy i będziemy tam szukać onej róży.
Same nie wiemy, co to znaczy... Od czasu jak nas księżna Kinga pocałowała, jakoś nam się polepszyło...
I co najważniejsze zdobędziemy dowód, według mnie, całkiem dostateczny, na to, że zamek należy do tej niewiasty.
A no tak, ta wieża ma takowe przezwanie od czasu onego napadu. Kiedy poganie ją zdobyli, to podobno wyrabiali tam okropności. Ludzie gadają, że było tam istne piekło. A jeżeli tam, jak mówicie, znajduje się wejście, to powinniśmy je znaleźć, bo ta baszta jak stała, tak stoi, wcale nie ruszana
O, to ten... niezawodnie ten!
Naprawdę tu się inaczej oddycha!
Na tej górze wszyscy wiedzą o tym cudownym kwiatku Chodźcie, to go wam pokażę. Kwitnie w zielonym garnuszku w zamkowej kaplicy.
Mój dobrodzieju większa to ofiara pracować tam, gdzie jest się sługą, niż tam, gdzie jest się panem.
Och! wcale nie, wręcz przeciwnie.
Kobiety nie mają pojęcia o polityce! Ta ohydna zbrodnia nie jest poprostu tylko sprawą żydowską; to zasadniczo olbrzymia sprawa narodowa, zdolna sprowadzić najstraszliwsze następstwa na Francję, skąd powinnoby się wypędzić wszystkich Żydów, mimo że uznaję, iż sankcje dotychczasowe podjęto (w sposób niegodny, absolutnie wymagający rewizji) nie przeciw nim, ale przeciw ich najznamienitszym przeciwnikom, ludziom pierwszorzędnej wartości, pominiętym z uszczerbkiem kraju.
Nie, już wiem co pan myśli, to złocone chevreau, znaleźliśmy to w Londynie, robiąc sprawunki z Consuelo de Manchester. To nadzwyczajne. Nigdy nie mogłem zrozumieć jak to jest złocone; możnaby rzec złota skóra, nic więcej, i djamencik w środku. Biedna księżna de Manchester nie żyje, ale jeżeli to pana bawi, napiszę do pani de Warwick albo do pani Malborough, żeby mi znalazła podobne. Myślę nawet, czy ja nie mam jeszcze tej skóry. Dałoby się może zrobić to tutaj. Poszukam dziś wieczór, dam panu znać.
Och, zadzwonisz poprostu, Albertyna otworzy. Tymczasem może Franciszka wróci.
Naturalnie. Czy możnaby się omylić, czy możnaby nie poznać, wśród tysiąca, kroków swojej kuropatewki? Niech mi pozwoli rozzuć się, zanim się położy, to mi sprawi taką przyjemność. Jesteś taka milusia i taka różowa w tej bieli koronek.
Ale nie
Panią Verdurin? Nie przypominam sobie
Jak zechcesz. Ale uprzedzam cię, że jest dziś straszliwa mgła i jutro z pewnością będzie także. Mówię ci to, bo nie chciałabym żebyś sobie zaszkodził. Pojmujesz, jabym wolała, żebyś poszedł z nami. Zresztą ja zupełnie nie wiem, czy pójdę do Verdurinów. Byli dla mnie tak uprzejmi, że w istocie powinnabym... Po tobie, to są ludzie, którzy jeszcze byli najlepsi dla mnie; ale są drobiazgi, które mnie u nich rażą. Muszę koniecznie wybrać się do Bon Marché albo do Trois-Quartiers kupić biały żabocik, bo ta suknia jest za czarna.
Widziałem jej fotografję
Już, już, idę, ale odtąd nie chcę już na obiad nic, tylko to co będziemy słyszeli. To takie zabawne. Pomyśleć, że jeszcze trzeba czekać dwa miesiące, nim usłyszymy: „Groszek zielony, słodki, groszek, groszek zielony”. Jak to ładnie powiedziane: „słodki groszek”, wiesz, że ja lubię taki delikatny, delikatny groszek, skąpany w winegrecie; nie ma się uczucia że się je, takie to świeże jak rosa poranna. Och, albo te śmietankowe serduszka, to jeszcze bardzo daleko: „Dobre serki śmietankowe, śmietankowe serki dobre”. A winogrona z Fontainebleau: „Wino, wino, winogrona”.
Może wyjdę, może nie, wiesz że nigdy nie robię planów. W każdym razie, lody to nie jest coś co obwołują, co obnoszą po ulicy; skąd ci przyszła na nie ochota?
Juścić że patrzą na nią, ale ona jakby nic nie wiedziała o tem; cały czas wypatruje oczy w przewodniku, a potem na obrazy.
Och, nie będę z gołą głową, mam polo, zresztą mogłabym się bez niego obejść z mojemi włosami.
Zatem czemu nie studjujesz jej raczej u mnie, gdzieby ci było o tyle wygodniej
Choćbyś miał i najlepszy, niewiele by ci pomogło. Ja także nie mogę poznać.
Widzisz! Ale jakim cudem ty znalazłaś reprodukcję Mantegny? Jesteś niesłychana!
Niech sobie pan wyobrazi, ja nie mam pojęcia co on robi!
Co ona?
Skądże? Nie widziałem jej od wielu lat.
Tak. Najdalej za cztery.
Ach, stryju, tu nie chodzi o żarty! Jacek naprawdę jest żonaty z jakąś kobietą!
Ach, stryju, to naprawdę sprawa poważna. I jeżeli stryj mi nie pomoże... Ja dosłownie nie wiem, co mam począć! Opowiem wszystko po kolei. Więc Jacek przez roztargnienie zostawił na biurku otwarty list...
Skąd wiesz, że zależało?
Rzecz straszna! Jakaś kobieta pisała do Jacka jako do swego męża.
Nie wiem. Tak mi powiedział. Czy ja wiem, dokąd wyjeżdża? Przypadkiem udało mi się stwierdzić, że podniósł wszystkie pieniądze z banku.
Tak, ten stary idiota, ma się rozumieć, narobiłby alarmu. Postąpiłaś, kochanie, bardzo inteligentnie, żeś ani mężowi, ani rodzicom nie pisnęła słówkiem o swoim odkryciu. Rzecz w istocie wymaga największej dyskrecji.
Ale stryjaszek chyba nie postawi takiego warunku, który... na który...
I ja zastanawiałam się nad tym
Więc nie odprowadzaj go, tylko zjaw się na dworcu w parę minut po nim pod pozorem, żeś zapomniała go prosić o załatwienie jakiegoś sprawunku w Paryżu.
Niestety. Wystarczyłyby Karolowi jako powód do rozwodu. Może i nie rozwiódłby się ze mną, bo jestem przekonana, że nie potrafiłby żyć beze mnie. Ale nie mogę dopuścić, by dostały się do jego rąk.
Ach, nie, nie. Nigdy w świecie nie odważyłabym się przyznać Władkowi. Czyż go nie znasz?! On by ze mną zerwał wszystkie stosunki. Jestem przekonana, że nigdy nie zdradził żony. To taki moralista. Daję ci słowo, że wolałabym już przyznać się Pawłowi.
A ja jestem przekonana, że mi się uda załatwić to dla ciebie. Wiesz, że umiem argumentować. Czy nie pamiętasz, jak przekonałam Lutę, by nie rozwodziła się z mężem? Dostałam wtedy od niego olbrzymi kosz storczyków. Tak. Nie ma o czym mówić. Pójdę do niego i zobaczysz, że wszystko przeprowadzę jak najlepiej. Zresztą mogę przecież użyć podstępu. Zapewnię go, że ty go również kochasz, lecz że nie możesz dłużej znosić tej męczarni, że nie możesz żyć pod ustawiczną groźbą. Rozumiesz? W ten sposób odzyskasz listy i swobodę.
Do pewnego stopnia Widzisz, moja mała, aniołowie, jako duchy niebiańskie i pozbawione ciała, a natomiast obdarzone możliwością przenikania przez ściany, absolutnie nie potrzebują pieniędzy. W swojej pracy detektywnej, jeżeli już mają się nią zajmować, nie muszą dawać napiwków ani przesiadywać w restauracjach hotelowych. Wszystko to kosztuje.
O, tam bywa sporo osób godnych szacunku. Wystarczy ci, jeżeli powiem, że nawet policja zagląda tam co parę dni. Co prawda, nie dla przyjemności zagrania w pokera lub bridża, ale przecież i robienie rewizji w lokalu też jest emocjonującą grą.
Więc jakiego rodzaju może pani mieć interes do mnie? Bo uprzedzam z góry, że jeżeli to ma być odkurzacz, krawaty czy patentowana maszynka do golenia, to wszystko już posiadam.
To jest doprawdy bardzo intymne. Ale może pan być przekonany, że umiem zachować tajemnicę. Otóż, chociaż panu się wydaje, że Halszka stroni od pana, chcę go upewnić, że jest wprost przeciwnie. Ona wciąż pana kocha.
Ach, to nie o pana chodzi. Chodzi o Halszkę. Pan ma... pan jest w posiadaniu jej listów. Ja wiem, że przedstawiają dla pana cenną pamiątkę z okresu, gdy się rodziło wasze uczucie. Któż tego nie rozumie?... Ja sama niechętnie bym się takich listów wyzbyła. Niechętnie bym się ich wyzbyła nawet wówczas, gdyby już samo uczucie zgasło. Przecież to tak miło jest mieć utrwalony na papierze dowód czyjegoś oddania, czyjeś serdeczne wyznania miłosne. Ale widzi pan, Halszka jest mężatką, jak to panu wiadomo. Otóż świadomość, że listy te w jakiś sposób mogą dostać się do rąk jej męża, napełnia ją przygnębieniem. Nie, niech pan mi nie przerywa. Wiem oczywiście, że pan tego by nigdy nie zrobił, ale przecież, mój Boże, ktoś może je panu wykraść. Może je pan zgubić. Może pana spotkać jakiś nieszczęśliwy wypadek. Trzeba się z tym liczyć. Wtedy listy dostaną się do rąk ludziom obcym i to może zrujnować życie kobiety, która pana kocha.
To jest zupełnie zabawne Może pani zawiadomić swoją przyjaciółkę, że zwrócę jej listy.
Więc niech pani przejrzy to. Nie brak tam niczego aż do opisów przyrody włącznie. Pani Halszka niepotrzebnie trudziła panią. Dlaczego to zrobiła, zupełnie nie rozumiem.
Sądzę, że tak. Nie podzielam tylko twego zdania co do gatunku tego pana. Nie wydaje mi się niebieskim ptakiem. Jest zupełnie kulturalny i zachowuje się jak dżentelmen.
Dlaczego mam go nigdy nie zobaczyć?
Słowo ci daję Przeszło trzy tysiące.
Prześladuje mnie ostatnio pech. Przyznam ci się, że jestem prawie bez grosza.
Ach, stryju Skądże ten pesymizm! Zwykle przecie stryj wygrywa. A dla mnie ta rzecz wcale nie jest pilna. Może mi stryj oddać za rok, za dwa, kiedy stryj będzie miał. Przez ten upór nasze śledztwo się opóźni. A poza tym, czy to ładnie ze strony stryja: ja nie zawahałam się ani chwili, gdy prosiłam stryja o pomoc, a ode mnie stryj nie chce przyjąć takiej drobnej usługi jak pożyczka.
Zaraz zapytam Józefa
Oooo Nigdy nie ośmieliłbym się przypuścić, że zechce pani o mnie pamiętać z jakichkolwiek innych powodów.
Uprzejmie panią proszę.
W przelocie. Obok pani siedział dżentelmen, któremu jednak nie zdążyłem się przyjrzeć. Żałuję bardzo. Poznałbym pani gust. Niestety, miałem zbyt wielką szybkość... I tak omal przez panią nie wpadłem na furmankę.
Myli się pani. W ciągu mego niezbyt krótkiego życia poznałem wielu mężczyzn. Lecz nie widziałem jeszcze ani jednego uwodziciela. Byłbym dumny, gdybym mógł siebie uważać za wyjątek. Niechże mnie pani przynajmniej nauczy, co trzeba robić, ty w tej kategorii zyskać chociaż tę najniższą rangę.
Brałem to pod uwagę i dlatego kawa już jest gotowa. Więc widzi pani, miałem najlepszą wolę oddać pani te listy. Niestety, zaszła okoliczność, która pokrzyżowała moje plany. Czy pani mówi po francusku?
O, tak. Musiałem wysłuchać najbardziej gorzkich wyrzutów z powodu mojej niedyskrecji. Bo tak określiła Halszka moją gotowość zwrócenia jej listów w czyjeś obce ręce.
Chcę panu wierzyć... Więc pan teraz rozumie, jak mi jest przykro. Zaofiarowałam się Halszce z pomocą, gdyż tego pragnęła. Tymczasem widzę, że się kochacie i że ja zupełnie niepotrzebnie wtrąciłam się w wasze sprawy.
Nie w danym wypadku Cały sekret ukrywa się w tym, że w tym wypadku myślę o przyszłości dwojga.
Czy ładna?
Dlaczego? Czy dlatego, że ma na rudo zrobione włosy?
Na razie mam ich za dużo i póki nie wpadnę na właściwy, nic w tym kierunku nie przedsięwezmę w obawie przed zepsuciem całej sprawy.
Wyśmienite, ale honorarium inkasuję z góry.
Otóż byłem na uroczym spacerze, na przeuroczym spacerze z pewną czarującą damą. Rzadko która dziewczyna ma tyle wdzięku. A w dodatku inteligencja! Nieprzeciętna, nic nie przesadzę, gdy powiem, że nieprzeciętna. Jak na Angielkę zwłaszcza. Bo ze smutkiem muszę ci wyznać, że dotychczasowe doświadczenia nie wyrobiły we mnie zbyt wygórowanego mniemania o inteligencji Angielek.
Mniejsza o to W każdym razie widział się z nią.
Ależ uchowaj Boże! Powiem, że widziałem ją w towarzystwie młodego dżentelmena, którego czasami spotykam. I postaram się z niej wydobyć, co o nim sądzi. W ten sposób nawiązać będzie można rozmowę na interesujący temat. Ponieważ zaś dam uroczej Betty do zrozumienia, że moja ciekawość ma podłoże zazdrości, w niedyskretnych pytaniach będę się mógł posunąć dość daleko.
Tak, kochanie. Widocznie tylko twoja obecność w Warszawie przynosi szczęście w grze Totowi. Obębniłem go na wcale okrągłą sumkę. Jego i jego przyjaciół. To są nader poczciwi ludzie.
Nigdy mi nie zabrania, proszę pani.
No, na razie ci nic przecież nie grozi
Więc nie mogło to wszystko obchodzić szpiegów. Tu raczej mamy do czynienia z czyjąś zbyt daleko posuniętą ciekawością. Prawdopodobnie któryś z zawiedzionych w swoich nadziejach panów zrobił kawał i przebrał się w mundur oficerski, by udawać porucznika Sochnowskiego. Sprawa przez to nie przestała być przykra ani ważna. Zdaje pani sobie sprawę z tego, że podobnych wybryków tolerować nie mogę i muszę wyśledzić winowajcę. Dostanie za to porządną reprymendę, a może i parę tygodni aresztu.
Na niepomyślny zbieg okoliczności Pan Renowicki przecież mając tak inteligentną i tak wyrobioną żonę, której pozazdrościć by mu mógł niejeden dyplomata, nie miał powodu do liczenia się z ewentualnością aż tak przebiegłych podstępów ze strony niepowołanych osób. Ale właśnie à propos osób niepowołanych mam do pani serdeczną prośbę. Wspominano mi, że pani rozmawiała o sprawie owej koperty z jednym z kolegów męża. Widzi pani, gdyby się wiadomości o tym rozeszły po mieście, sprawiłoby to mi ogromną przykrość. Dotknęłoby mnie osobiście. Powiedziano by, że w moim biurze wśród moich podwładnych są ludzie zdolni do tak nieodpowiednich i po prostu brzydkich psikusów... Może jestem przewrażliwiony na punkcie mego biura, ale proszę panią, bardzo proszę, jako o grzeczność w stosunku do mojej osoby, by pani zechciała nikomu, ale to absolutnie nikomu o tym nie mówić więcej.
No, cała ta historia Stanisława. Ale mniejsza o to.
Nie żądam niczego. Ale wolno mi oczekiwać od ciebie otwartości.
Tak. Gdy już wszystko przeminie, a mam prawo tego się spodziewać, zupełnie inaczej będę ci mógł to przedstawić i ty to zupełnie inaczej przyjmiesz.
Ach, wszystko mi jedno, jak się ci pośrednicy nazywają. Chyba nie zamierzasz mnie zmuszać do prowadzenia ksiąg heraldycznych pośredników warszawskich!
Tak. Bardzo cię przepraszam, ale myślałabym, że to jesteś ty, gdyby nie ubiór. Jakiś uniform listonosza czy czegoś w tym rodzaju. Tylko się nie obrażaj. Kiedyś w Paryżu u Wortha widziałam modelkę, która była do złudzenia podobna do mnie. Czy ty nosiłeś kiedyś zarost?
No, czy powiedziałaś temu pułkownikowi, że znasz kogoś podobnego?
Gdzie?
Prawie wcale. Czy ja wiem? Może dwa razy w życiu...
Z absolutną pewnością Nigdy nie rozmawialiśmy o polityce czy o czymś takim, co może być ważne dla szpiegów. Mnie te rzeczy również nie zajmują. Oczywiście nie miałam pojęcia o tym, że on był szpiegiem. Robił wrażenie bardzo przyzwoitego i porządnego człowieka. I teraz mi trudno uwierzyć, że był szpiegiem. Wiedziałam, że ma przedsiębiorstwo eksportowe czy też importowe, które się mieści na Elektoralnej.
Wieczorem, między piątą a siódmą.
Tak. Jej wspólnik zdążył zbiec tylko dzięki charakteryzacji. Ona wolała śmierć niż więzienie.
No, bo jeżeli nie zależy jej na pieniądzach, to prawdopodobnie zależy na nim samym.
Czy stryj próbował po prostu ją upoić?
O, tak. Kilku panów.
Ale jednak to ona pisała do Jacka i pisała najczystszą polszczyzną.
To bardzo proste. Po jego ucieczce oczywiście ustawiono kogoś, kto pilnuje jego skrytki w banku. Byliby bardzo naiwni, gdyby tego nie zrobili. Każdy, kto by usiłował skrytkę otworzyć, zostałby natychmiast aresztowany.
Tym lepiej. Jest szpiegiem i musi być unieszkodliwiony.
Mniejsza o to
Doskonale. To są nieduże paczki. Z łatwością je pani zmieści w kieszeni. Oto jest wszystko, o co panią proszę. Gdy pani wróci do domu z paczkami, będę tam na panią oczekiwał i będę służył dalszymi instrukcjami.
Niestety, odmawiam
Muszą być u pani. Tonnor albo sam po nie się zgłosi, albo przyśle kogoś. Pani funkcje ograniczą się tu do wydania tych paczek. Jeżeli to będzie dzień, natychmiast po wyjściu tego człowieka odsłoni pani firankę na tym oknie w taki sposób.
Byłby może zadowolony, gdyby o tym wiedział, ale wierzę, że nasza rozmowa zostanie między nami.
Elisabeth Normann?
A jak wygląda?
Pojęcia nie mam. Przecież nie ukrywa tego, że włada kilkoma innymi językami. Zna oprócz angielskiego francuski, niemiecki i włoski. Dlaczego jej tak bardzo zależy na ukryciu tego jednego języka?... Może po prostu chce mieć tę przewagę nade mną, by rozumieć, co mówię, może przed służbą udaje po to, by wiedzieć, co o niej sądzą.
Ha, na jego opinii możemy polegać. Kiedyś uchodził za jednego z najlepszych dyplomatów.
Oczywiście Zaraz do nich napiszę. W każdym razie wiemy już sporo o tej damie. Widzę, że się niecierpliwisz, ale niepotrzebnie. Pośpiech tu nie jest wskazany.
Przede wszystkim na wiadomości z Brukseli. Jestem przekonany, że wkrótce zdołamy się dowiedzieć czegoś interesującego, czegoś, czym będziemy mogli skutecznie miss Normann zaszachować.
Wynika to że powinnyście nam królować, ale nie rządzić nami.
Trzymasz mnie sztywno, wyglądasz tak, jakbyś przez grzeczność poprosił mnie do tańca.
Owszem, uznaję to. Ale w takim razie dlaczego prosiłeś mnie do tańca?
Tak Być może. Ale czy nie uważasz, że wypada też, tańcząc z żoną, przynajmniej udawać, że nie jest to dla ciebie torturą.
Masz rację, kochanie. Tylko widzisz, wtedy byłoby to nieszczere, a teraz jest najszczersze.
Więc śpiesz się.
Tutaj obok, w gabinecie.
Nikomu.
Zupełnie serio. Każdy może popełnić błąd.
Moim zdaniem postąpił brutalnie i niesprawiedliwie. Najpierw przez kilka miesięcy dręczył ją indagacjami i urządzał codzienne sceny, chociaż mu od razu się przyznała. Była jeszcze prawie dzieckiem. Nie miała pojęcia o życiu. Zdawało się jej, że pokochała owego pana. Nie miała do kogo zwrócić się o radę. Jej matka zajęta była własnym życiem... Cóż dziwnego?... W tych warunkach każdą lub prawie każdą dziewczynę może to spotkać. Gdy w kilka lat później wychodziła za Zdzisia, już wcale nie pamiętała o tamtym.
Dlaczego w takim razie nie wyznała wszystkiego mężowi przed ślubem?
Zapewne Ale nie rozdymałbym tego do rozmiarów tragedii. Potrafiłbym zrozumieć i przebaczyć. Naprawdę przebaczyć. Przebaczyć w sobie. I bądź przekonana, że nie zostałoby we mnie najmniejszego żalu, najmniejszej goryczy.
No, na przykład, gdybyś się ty dowiedziała o mnie czegoś złego z mojej przeszłości...
Mnie owszem. Powiedzmy, inaczej oceniłabym fakt, że kogoś zabiłeś w gniewie, a inaczej, żeś okradł kogo lub na przykład, żeś był na utrzymaniu u jakiejś starej baby. Co innego obrabować bank, a co innego uwieść dziewczynę i porzucić ją z dzieckiem. Nie mówię o wielkości zbrodni, lecz o rodzaju jej smaku. Chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiał. Są takie postępki, które na zawsze zmieniłyby ciebie w moich oczach. Są takie, które umiałabym odczuć i przebaczyć.
Obiecuję ci Przecież pamiętasz, że nigdy nie dręczę cię pytaniami w sprawach, o których nie chcesz czy nie możesz mówić.
Zawsze go wysoko ceniłem. I gdybym wówczas bardziej zaufał jego doświadczeniu, na pewno wiele rzeczy ułożyłoby się inaczej, a dziś nie ponosiłbym konsekwencji ówczesnych błędów. Wuj zresztą, zajmując wysokie i nader absorbujące stanowisko ambasadora, był niesłychanie zajęty i mnie poświęcać mógł niewiele czasu. A i ja sam nie chciałem go wciągać w moje sprawy, po pierwsze dlatego, że uważałem siebie za zupełnie dojrzałego, po drugie z tej przyczyny, że kończąc właśnie studia uniwersyteckie, miałem ambicję jak najszerzej pojętej wolności. W tym to okresie poznałem pewną pannę. Poznałem w sposób dość niezwykły i, jak mi się wówczas wydawało, wskazujący na przeznaczenie. Mianowicie, gdy ruszyłem samochodem sprzed pałacu ambasady, młodziutka i bardzo ładna dziewczyna omal nie wpadła mi pod koła. Była tym tak przerażona, że prawie nieprzytomną musiałem ją odwieźć do domu, a raczej do hotelu, w którym mieszkała razem z ojcem. Znajomość zawarta w ten sposób szybko przerodziła się we wzajemne uczucie. Ojciec tej panny był cudzoziemcem, który przyjechał tam dla załatwienia swoich interesów handlowych. Córkę zabrał, by poznała wielką stolicę i jej koła towarzyskie. Ponieważ byłem zaprzyjaźniony z wieloma dyplomatami, uprosiłem jedną z pań z naszej ambasady, by moją dziewczynę wprowadziła do wszystkich tych salonów, w których bywałem. Wszędzie wywarła jak najlepsze wrażenie i powszechnie zaczęto łączyć nasze nazwiska.
Czy go znałeś?
Była piękna. Miała lat osiemnaście i bardzo wiele wdzięku. W Ameryce, gdzie młode panny zachowują się na ogół bardzo swobodnie, nasza przyjaźń i wspólna podróż nie wydały się nikomu niczym nadzwyczajnym. Niezależnie od moich znajomych w tamtejszych kołach dyplomatycznych, miałem tam jeszcze sporo przyjaciół i kolegów uniwersyteckich ze sfer dobrze sytuowanych. Bawiliśmy się wybornie. Mimo woli dostosowałem się do tamtejszych zwyczajów. Noce spędzaliśmy na hulankach. Nauczyłem się wtedy pić. Niemal codziennie wracało się nad ranem w stanie nietrzeźwym. Pewnego dnia otrzymałem z Waszyngtonu zapytanie, czy nie zamierzam wracać do Europy, gdyż jeżelibym wyznaczył swój powrót na dni najbliższe, ambasada waszyngtońska skorzystałaby z tego, by powierzyć mi przewiezienie nader ważnej poczty dyplomatycznej. Ponieważ i Betty musiała już wracać do kraju, chętnie się zgodziłem. Wówczas nastąpiło nasze pierwsze rozstanie. Nie chciała ze mną jechać do Waszyngtonu po te papiery, wolała zostać w Nowym Jorku i tu na mnie czekać. Nasze rozstanie trwało zaledwie trzy dni, lecz przekonało mnie, jak bardzo jestem do niej przywiązany...
Otóż po powrocie do Nowego Jorku jak grom spadła na mnie wiadomość: Betty otrzymała depeszę, że przyjeżdża jej narzeczony. To mnie zupełnie wytrąciło z równowagi. Miałem wrażenie, że i ona była zrozpaczona. W gronie kilku znajomych piliśmy przez całą noc, a nad ranem Betty mi powiedziała: „Nie ma innego wyjścia. Albo będziemy musieli rozstać się na zawsze, albo musimy mego narzeczonego i całą moją rodzinę postawić przed faktem dokonanym”.
Jak to?... Nie wierzysz mi?...
Właśnie w ten. A jakiż inny doradziłbyś kobiecie, która po trzyletnim pożyciu małżeńskim dowiaduje się nie czegoś tam kompromitującego z przeszłości męża, lecz tego, że pomimo ślubu, który był oczywiście fikcją, jest tylko kochanką... czy raczej utrzymanką...
Nie tylko o pieniądze Liczyłem się z wujem i dlatego, że żywiłem dlań wiele wdzięczności. Wychował mnie przecie od małego chłopca. Poza tym miałem się poświęcić karierze dyplomatycznej i tu również wszystko zależało od wuja. Słowem, jak widzisz, nazajutrz po lekkomyślnie wziętym ślubie mogłem uważać, że popełniłem błąd.
Niesłusznie. Właśnie wtedy powinieneś był wiedzieć, że popełniasz nie tylko błąd, lecz i zbrodnię. Teraz dopiero cię poznałam. Wówczas gdy małżeństwo groziło ci utratą pieniędzy i przeszkodą w karierze, rozpaczałeś. Wtedy zaś, gdy narażało na śmieszność i kompromitację mnie, byłeś szczęśliwy.
No i to, żeście się kochali
Tu jest mój największy grzech, ale, Haneczko, wejdź w moje położenie. Kochałem cię do szaleństwa i bałem się, że gdy wyznam ci prawdę, nie zechcesz zostać moją żoną.
No, ale przecie mogłeś uzyskać odpis w tym urzędzie, gdzie wam dano ślub.
Twierdzi, że mnie kocha.
Więc wróć do niej!
Cóż? Zatem przystępuj do likwidacji. Z mojej strony nie spotkają cię żadne przeszkody. Nie narażaj tej szlachetnej, wyrozumiałej i zakochanej kobiety na zbyt długie oczekiwanie.
Ale ja mam! Mam swoją intuicję, która mnie nigdy nie zawodzi. To nie ma znaczenia, że ona jest bogata. Są bardzo chciwi bogacze. Zaproponuj jej pieniądze, a zobaczysz, czy ich nie przyjmie. Jeżeli zostawia ci tyle czasu, to jedynie po to, by utwierdzić cię w przeświadczeniu, że nie wykręcisz się tanim kosztem. Z tego, co mi o niej powiedziałeś, zdołałam przeniknąć ją na wskroś. To jest wstrętna, przebiegła baba! Zaproponuj jej pieniądze. Naturalnie nie dawaj jej ani grosza, póki nie złoży ci na piśmie oświadczenia, że zgadza się na rozwód, biorąc winę na siebie. I nie wręczy ci owego świadectwa ślubu, które zabrała.
Szkoda, że nie przed trzema laty
Jedno wydaje mi się w tym wszystkim niewykonalne: jak wydobyć od niej ten dokument?
Więc jakże tu należy postąpić? Zaznaczam, że ta kobieta w ogóle nie używa alkoholu.
A czy są ludzie, których można do tego wynająć?
Bohaterka, zaciskając w drżącej dłoni zdobyty klucz, rozgląda się po korytarzu, a uchwyciwszy moment, gdy nikt jej nie widzi, otwiera szybko drzwi pokoju groźnej wampirzycy. Tam przeprowadza rewizję, znajduje bezcenny dokument, zaciera po sobie ślady, zamyka drzwi, a klucz odnosi na dół, prosząc o wymienienie go na właściwy. Nie zwlekając dłużej, natychmiast pakuje swoje manatki, reguluje rachunek i wyjeżdża najbliższym pociągiem.
Boję się, okropnie się boję, czy mi się to wszystko uda. Ale jestem panu niezmiernie, wprost niewymownie wdzięczna za te wskazówki. Jak to dobrze mieć takiego przyjaciela...
Tak, Jacek siedzi w Warszawie. A ty?...
Gdy tak wiele nadziei wiązałem z tobą.
No, tak Swoją cichością i brakiem agresywności robisz dookoła siebie reklamowy hałas. Każesz się zdobywać.
A jednak takie sprawiasz wrażenie Oto człowiek nie z tego świata, zazdrośnie strzegący skarbów swego serca, zaklęta królewna, niedostępna forteca, czy jak tam chcesz to nazwać, która czeka na zwycięską zdobywczynię.
Czy można zbyt wiele czasu poświęcić miłości?!
Wcale nie zasługuje. Otóż to właśnie, że nie zasługuje. Czy ty, na przykład, wiesz, co to jest przygoda?
Nie. Ogólny kierunek możemy jej nadawać. Ale pewne dywagacjedywagacje
Mój Boże. Wartościowy, próżny, właściwy, etyczny... Tysiące określeń.
Wcale nie zanadto. Ty jesteś całkowicie zrobiony z jednego materiału. Jeżeli były w tobie jakieś domieszki, postarałeś się je usunąć.
Jeden raz, gdy poznawszy ciebie nie uciekłem na drugi koniec świata...
Wiedziałem, że dla ciebie jest to drobiazgiem
Zaiste, masz dziwne wyobrażenie o miłości. Zawsze sądziłam, że atrybutem tego uczucia raczej jest pocałunek niż wymówki i impertynencje.
I znowu przesadzasz. Nie, Romku. Musimy o tym wszystkim pomówić wyczerpująco. Może podczas takiej rozmowy i ja zdołam sobie uświadomić mój stan wewnętrzny. Jeżeli chcesz zrobić mi prawdziwą przysługę, przyjdź dzisiaj o piątej do mnie. Mieszkam w „Patrii”.
Niepodobieństwo! Mówi pani jak rodowita Angielka. Ja w Polsce bawię od niedawna, a wasz język jest taki trudny.
Nadzwyczajnie. Dla kogoś, kto już jest zblazowany komfortem różnych zagranicznych miejscowości kuracyjnych, Krynica ma urok miłego prymitywu.
A stale pani mieszka w Londynie?
Oczywiście Nie podróżowałam jednak tyle, co pani. Teraz zaś już od dłuższego czasu siedzimy w Warszawie.
To dziwne Przysiągłbym, że kiedyś nazywała się inaczej. I że spotykałem ją stosunkowo często.
Oczywiście nie mogę dowierzać swojej pamięci. Ale zdaje mi się, że ktoś ogromnie podobny do tej damy był tancerką w kabarecie... Gdzie to było, już sobie nie przypominam. Ani kiedy. Przepraszam panią za te aluzje w stosunku do jej znajomej.
Och, bynajmniej. Ale widzi pan, dotyczy to prawdopodobnie jej siostry. Ona ma taką marnotrawną siostrę. Nie mogę zresztą panu dać bliższych wyjaśnień, gdyż sama wiem niewiele. Niechże pan mi nie odmawia.
Zapewne Dzieje się tak zawsze, ilekroć w grę wchodzą motywy ideowe. Poza tym narodowy temperament Hiszpanów też należy wziąć pod uwagę. Nie zapominajmy, że Hiszpania jest ojczyzną najkrwawszej inkwizycji, walki byków i podobnych świństw.
Raczej nie. O ile oczywiście mogę sądzić. Znałem ją bardzo mało. O ile sobie przypominam jednak, Baxter uważał to za jej wielki plus.
Tak. Nie przepadam za większym towarzystwem. Poznałam zaledwie kilku panów i kilka pań. Ach, świetnie, że mi pani przypomniała. Muszę tu wstąpić do tej kawiarenki i przeprosić mego partnera narciarskiego za to, że nie przyszłam dziś z rana na trening. Czy wejdzie pani na chwilę ze mną? To jest bardzo miły chłopiec.
Tym bardziej nie.
Ja?... Pojęcia nie mam.
...sobie serca
To porównanie nic nie mówi.
Znowu słowo „nigdy”! Naucz mnie. Spróbuj. Przecież kiedyś rozmawialiśmy ze sobą godzinami i nie uskarżałeś się na brak inteligencji z mojej strony. Może i teraz uda się nam znaleźć wspólny język.
Ależ nie mam nic do roboty. I naprawdę będzie mi przyjemnie.
O, tak, wszystkie angielskie ciastka są okropne. Czy pani to zauważyła?
Poznałam tutaj. Czy tak ci się podoba?
No, naturalnie. Przepadasz przecież za tą głupią Muszką Zdrojewską. Zastanawiałam się nieraz nad tym, o czym wy możecie ze sobą mówić. Cóż to musi być za sympozjon intelektu, wiedzy i zainteresowań.
Przyrzekam ci to.
Jakkolwiek czujemy do siebie żal...
Więc daję ci słowo. Nie wiem, dlaczego mnie znienawidziłaś tak nagle, ale ja zachowam dla ciebie te same uczucia, które żywiłem zawsze.
To niezbyt zręcznie do tego się zabrałeś. Pięknie zachowujesz pozory, gdy tak gwałtownie i publicznie atakujesz tę rudą Angielkę. A nie zadajesz sobie trudu podczas obiadu, by się ze mną przywitać.
Co za dziwne pytanie. Przyjechałem tu przecież dla ciebie.
O, nie, mój drogi. Mam go aż za wiele. Jeżeli czegoś mi brak, jeżeli czegoś było mi brak, to właśnie rozsądku, gdy to serce źle lokowałam. Nigdy nie umiałeś mnie docenić.
No, tak. Miałeś taki zamiar. Ale nic cię nie zmusza do tak nagłego powrotu.
Więc wyjedź. Niech ci się nie zdaje, że cię zatrzymuję. Doskonale możesz to zrobić po kolacji.
Po cóż masz nocować? Wyjedziesz przecież na noc.
Polityka
A dlaczegóż mieliby zabronić?
Widzi mama, w polityce międzynarodowej jest tak, że żaden przyjaciel nie pragnie, by drugi zanadto wzrósł w potęgę. Nadmierna potęga Niemiec byłaby wysoce niebezpieczna dla Włoch.
I nie wie ciocia, co się z nim stało?
Droga pani Hanko W piekle poznałbym panią...
Jeszcze bardziej szkodzi brak apetytu A bez czegoś mocniejszego zupełnie jeść mi się nie chce.
A widzisz Widocznie nie dla wszystkich jestem czymś bezwartościowym.
No, więc widzisz
O, to nic nie szkodzi. Posiedzę i poczytam książkę.
Zmartwiłaś mnie tym okropnie. To pech, że nie mam tu w pokoju telefonu. Moglibyśmy chociaż telefonicznie pomówić. Ale może byś wieczorkiem, tak po ósmej, znalazła czas?
Zobaczymy się jutro.
To czarujący chłopak. No i naprawdę piękny. Nie znajduje pani?
Rzecz nie nadaje się do rozmowy telefonicznej. Prosiłbym panią o wyznaczenie mi godziny i miejsca spotkania.
Tak. Będę o dwunastej.
Właśnie tajemnica. Każdy może mieć swoje tajemnice. Wyobraź sobie na przykład, że ten pan jest... moim pierwszym mężem, z którym potajemnie wzięłam ślub.
Ach, tak Naturalnie. Zamek Hobben. Śliczny, średniowieczny zamek.
Czy między innymi nie używała mego nazwiska?
Muszę stąd wyjechać jak najprędzej. Mam dwie bardzo pilne sprawy. Jedną w Gdańsku, a drugą w Kopenhadze. Warszawę widzę po raz pierwszy. Z przyjemnością zostałbym tu dłużej. Zarówno miasto, jak i jego mieszkańcy bardzo mi się podobają.
Często pan bywa narażony na niebezpieczeństwa?
Więc niech pan sobie wyobrazi, że wcale nie jest tak sprytna. W Krynicy, to jest taka nasza miejscowość kuracyjna, skąd przesłałam panom jej fotografię, miałam możność zrewidowania pokoju tej pani. Nie znalazłam nic, co by mogło naprowadzić na jakiś ślad. Żadnej korespondencji, żadnych dokumentów. Nic.
Och, niechże pani tego tak nie traktuje Proszę mi wierzyć, madame, że dla dobra takiej klientki jak pani, zostałbym nie tylko w Warszawie, ale nawet na Biegunie Północnym poty, póki tego by chciała.
Gdybym mogła w to wierzyć, sądziłabym, że nic prostszego, jak wysłać te papiery, które pan ma przy sobie, do Brukseli.
To bardzo proste. Powierzają nam przeważnie swoje sprawy zawiedzeni mężowie lub zazdrosne żony. Rozumie pani? Sprawy, których nie można oddać policji, gdzie zależy na dyskrecji. Otóż z wiosną tych spraw bywa najwięcej.
Najzupełniej.
Tak? Bardzo więc możliwe, że się spotkamy. Ja również lubię lato spędzać nad Północnym Morzem.
To pani żartuje, udając, że posądza mnie o nieszczerość.
To bardzo szczytne
Przez długie lata wierzyłem, że mi wystarcza. Ale...
Przypuszczam, że nawet na nie zasługuje.
No, nie zamierzam panu robić komplementów, ale jest pan młody, dzielny... Powiedziałabym, bardzo męski. Zasługuje pan na osobiste szczęście.
Boże, jakiego otworu?!
Aha No, wie pan, ale to przecież genialne.
Tak. Jest u pewnego pana, na którego poluje. Nie wiem tylko, czy na niego, czy na jego miliony.
Często pan takie rzeczy robił?
Ha Wówczas byłbym narażony na wielkie przykrości. Przede wszystkim zarząd hotelu, później policja... Musiałbym się gęsto tłumaczyć.
Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
To byłoby znacznie trudniejsze i wymagałoby dłuższych zabiegów. Nie mam zresztą ze sobą odpowiedniego aparaciku, skonstruowanego na zasadzie peryskopu. Uważam jednak, że świetnie się bez tego obejdziemy, gdy podzielimy role. W wypadku, gdy będzie nam zależało na stwierdzeniu, kto jest u tej pani, pani może słuchać tutaj, a ja zejdę o piętro niżej i zobaczę, kto od niej wychodzi.
Doprawdy, Toto to nieładnie z twojej strony czyjś talent i umiejętności nazywać szczęściem. Tak samo mówiłeś, że Batiglioni tylko dzięki szczęściu zajął przed trzema laty drugie miejsce w Rallye Monte Carlo. Wtedy, gdyś ty odpadł już na drugim etapie. Powinieneś być mu wdzięczny, że zgadza się udzielić ci kilku lekcji. To zresztą jest taki miły pan.
Ach, więc nie osobiście przyniosła ci te kwiaty?
Ależ bynajmniej, mój drogi. Nie chcę cię ani skompromitować, ani ośmieszyć. A najlepszy dowód masz w tym, że dotychczas nikomu o tym nie wspomniałam ani słowem.
Dzięki pańskiemu świetnemu pomysłowi z tym aparatem. Co za znakomity wynalazek! Słyszy się nie tylko każde słowo, ale każdy szelest.
Oczywiście. Ta pani podaje się przecież za turystkę. Tymczasem wiemy już teraz, że ma jakieś kontakty i że zajmuje się jakimiś sprawami niemającymi z turystyką nic wspólnego.
Mój Boże, co za szczęście, że spotkałam właśnie pana. Teraz już wierzę, że wszystko dobrze się skończy. Tak bardzo jestem panu wdzięczna, że uściskałabym pana, panie Fredzie.
Och Nie żałowałem ani przez jeden moment. Czyż moje oczy nie mówią tego pani codziennie?
Nie zmienia? Traktować to mogę jedynie jako dowcip. Cóż przyszłoby pani z tego, gdybym nawet wrócił do pani, skoro nie mógłbym w sobie wzbudzić żadnych innych uczuć, oprócz...
Ach, jakież to nierozsądne Zależy panu na uniknięciu skandalu, na osłonięciu opinii swojej obecnej żony, nieprawdaż? I cóż pan zyska przez samobójstwo? Nie, mój drogi. Niech pan nie będzie dzieckiem. Zna mnie pan przecież o tyle, że nie zawahałabym się do skandalu, wywołanego przez pańskie samobójstwo, dorzucić paru informacji, wyjaśniających podłoże tego kroku. Nie, przyjacielu. To nie jest żadne wyjście.
Rozumiem Ale w niczym to nie zmienia mego postanowienia. Powtarzam swoje ultimatum: albo do jutra pan zdecyduje się natychmiast ze mną wyjechać i wszcząć kroki rozwodowe przeciwko obecnej pańskiej żonie, albo zmuszona będę oskarżyć pana o bigamię i nadać tej sprawie jak największy rozgłos.
Nic by mi z tego nie przyszło. Gdybym nawet nie posiadała osobistego majątku, może mi pan wierzyć, że w każdej chwili mogłabym stać się bogata. Nie wszyscy mężczyźni tak boją się pożycia ze mną, jak pan. Dajmy jednak temu spokój. Skoro pan wszakże wspomniał o okupie, przyszła mi do głowy zupełnie inna myśl... Przepraszam pana na sekundę.
Niczego bardziej nie pragnę.
Pan z racji swego stanowiska ma dostęp do tych właśnie papierów.
Czy sądzi pani, że moja żona namawiać mnie będzie do zdrady? Jeżeli tak pani myśli, równie grubo pani się myli, jak i wtedy, gdy zdawało się pani, że ja jestem zdolny do podobnej podłości. Uprzedzam panią, że wprost stąd jadę złożyć przeciw pani oskarżenie. Nie zdąży pani uciec.
Ba! Czyż sądzisz, że ta pani działa na własną rękę?... Jestem przekonany, że zaraz będzie zdawała swemu zwierzchnictwu sprawozdanie z rozmowy z panem Renowickim. Gdyby bowiem...
Więc musimy działać. Będzie najrozsądniej, jeśli zaraz pojedziesz do domu i powiesz mężowi o tym, żeśmy słyszeli jego rozmowę z miss Normann.
Oczywiście, kochanie, ale wolałabym jakoś inaczej to ułożyć.
Tak. Poznałaś ją tam, nie wiedząc, że masz do czynienia z kobietą, która nas rozdziela. Ponieważ zaś w Krynicy, jak ona utrzymuje, ktoś rewidował jej pokój, ta kobieta twierdzi, że ty to zrobiłaś w zmowie ze mną. To nędzne oszczerstwo, ale by uniknąć potrzeby tłumaczenia się, najlepiej chyba zrobisz, wyjeżdżając na dłuższy czas za granicę i nie zostawiając tu adresu. Kobietą, o której mówię, jest miss Elisabeth Normann.
No, tak. To pod wieloma względami ułatwia mi sytuację. W każdym razie wystarczy do unieszkodliwienia jej jako szpiega. Nie zamknie jej jednak ust w sprawie bigamii.
Co do tego, nie ma obawy W sprawach dotyczących zaufania do ludzi, możesz zawsze polegać na mojej intuicji. Ten pan, pomimo bardzo młodego wieku (to jeszcze prawie smarkacz), sprawia wrażenie najuczciwszego człowieka i wzoru dyskrecji. Na pewno zachowa wszystko w tajemnicy. Pochodzi zresztą z bardzo nobliwego środowiska. Czy pamiętasz zamek Hobben, któryśmy razem zwiedzali w Belgii?... Otóż zamek ten był kiedyś rodową własnością przodków tego detektywa. Umyślnie prosiłam brukselskie biuro, by przysłano tu człowieka najlepszej klasy. Miałam zresztą możność stwierdzić osobiście, że jest pod każdym względem correct. Sam się o tym przekonasz.
Do pierwszego lepszego. Mogło to być na przykład biuro importu maszynek do golenia czy kancelaria adwokata, na której drzwiach zawieszono na tę godzinę tabliczkę urzędu stanu cywilnego. Pan Renowicki, nie mając żadnego doświadczenia w tym względzie, a wiedząc, że sprawy te w Ameryce załatwia się niezwykle szybko i łatwo, bez trudu mógł uwierzyć, że wspólnik miss Normann, udzielający mu „ślubu”, jest urzędnikiem. I że świadectwo, które otrzymał, jest świadectwem najprawdziwszym. Czyż moje rozumowanie nie przemawia panu do przekonania?
Gdyby istotnie było tak, jak pan mówi, sprawa przedstawiałaby się dla nas, dla mojej żony i dla mnie, zupełnie pomyślnie.
Nie sądzę Ministerstwo o tym może nic nie wiedzieć. Po co wśród znajomych ta sprawa miałaby nabrać rozgłosu?! To trzeba załatwić w ten sposób, by wszystko przeszło jak najciszej i jak najdyskretniej. Wydaje mi się również, że sprawy szpiegowskie nie mają nic wspólnego z ministerstwem. O! Już mam!... Przecież tymi rzeczami zajmuje się pułkownik Korczyński. To jest bardzo dyskretny człowiek. Mam doń pełnię zaufania od czasu historii z żółtą kopertą.
Mój drogi. Jesteś zabawny. Mówisz tak, jakbyś nie wiedział, jaki obrót przybrałaby ta sprawa, gdybym ja się w nią nie wmieszała. Dotychczas załatwiłam (sam to przyznasz) jak najlepiej. Pozwól, że doprowadzę rzecz do końca.
Ta kobieta jest szpiegiem. Przyjechała do Warszawy i oświadczyła memu mężowi, że narobi mu moc przykrości, jeżeli nie dostarczy jej do skopiowania bardzo ważnych i tajnych dokumentów państwowych. Oczywiście mój mąż kategorycznie odmówił i zapowiedział, że złoży na nią doniesienie. Ja uprosiłam go, by mi to powierzył, gdyż przy sposobności pragnęłam zobaczyć pana pułkownika, a już wiedziałam z góry, że mogę liczyć na pańską dyskrecję, za którą jestem ogromnie wdzięczna.
Od Bożego Narodzenia?
To są sprawy dla fachowców dość proste. Jedne państwa wysyłają szpiegów, a drugie swoich agentów, by przez śledzenie tamtych dowiedzieć się o zamiarach przeciwnika. Nie będę pani tym nudził. Wystarczy, jeżeli powiem, że ta urocza dama, której fotografia leży przed panią, mimo woli naprowadziła nas na ślad bardzo niebezpiecznego ptaszka, a naszego wspólnego znajomego, pana Vallo, który grasował tu pod nazwiskiem Roberta Tonnora. Poza tym jej zawdzięczamy to, żeśmy zwrócili uwagę na kilka innych osób. Ponieważ zaś z góry wiedzieliśmy o jej zamiarach i celach, w odpowiedni sposób preparowaliśmy wiadomości, o które zabiegała, i w ten sposób wprowadzaliśmy w błąd jej wywiad. Teraz rozumie pani, dlaczegośmy jej nie aresztowali?... Taki szpieg, jak ta pani, jak każdy znany nam szpieg, jest raczej dla nas wygodą. Wiem również o tym, że głównym jej planem było uzyskanie dokumentów dyplomatycznych, które pani wymieniła. Początkowo nawet mieliśmy zamiar prosić małżonka pani o wręczenie jej pewnych falsyfikatów. W obecnej jednak konfiguracji już to nam nie jest potrzebne.
Nie bój się. Nie tak łatwo pozwolę się obrazić. A zresztą będzie ze mną pan van Hobben.
Trzeba mu było przypomnieć...
Łatwo to powiedzieć
Uważaj, Szczurku!
Naprawdę tak uważasz? Zabieram zwykle tę samą ilość zapasów na krótkie wycieczki, a inne zwierzęta twierdzą, że skąpe ze mnie zwierzę i że za cienko wszystko kraję.
No... oczywiście w Puszczy mieszkają rozmaite zwierzęta Łasice... i lisy... i tak dalej. Pod pewnym względem są to porządne stworzenia... Ja z nimi żyję w przyjaźni... kiedy się spotykamy... Ale czasem zaczynają dokazywać, przyznaję, a wtedy... cóż, nie można im zaufać, to fakt.
Bąbelki? Oho!
Dziś panuje wszędzie szalony ruch Cały świat wyległ na Rzekę. Przypłynęłam tutaj, żeby mieć choć chwilę spokoju i natknęłam się na was, chłopcy. To jest... przepraszam... nie to chciałam powiedzieć... rozumiecie przecież.
Przede wszystkim pan Ropuch Ma nowiutki kajak, nowe ubranie, wszystko nowe.
Najlepsze ze zwierząt poczciwy, prosty i serdeczny. Może niezbyt mądry, ale nie możemy wszyscy być geniuszami. Lubi się trochę przechwalać i jest zarozumiały. Ma jednak wielkie zalety.
E! Wiosłowanie! To głupia, dziecinna zabawka. Dawno jej zaniechałem. Strata czasu, nic więcej. Bardzo mi przykro, kiedy widzę, że wy, coście powinni już z tego wyrosnąć, tracicie czas tak bezcelowo. Nie, ja odkryłem wielką rzecz, jedyne zajęcie, które naprawdę może zapełnić życie. Pragnę temu poświęcić resztę mego żywota, żal mi tylko lat straconych, zmarnowanych na głupstwa. Chodź, kochany Szczurku, i ty, jeśli łaska, miły jego przyjacielu, pójdziemy do stajni, a wtedy zobaczycie!
Oczywiście Nigdy cię nie opuszczę, Szczurku. Tak będzie, jak ty postanowiłeś. Musi tak być. Choć trzeba przyznać, że projekt Ropucha wygląda bardzo... jakby to powiedzieć... bardzo zachęcająco i przyjemnie
Nic Bo nie ma na to żadnej rady. Ja go znam od dawna: szał go opętał. Ma nowego bzika, a w pierwszym okresie nowego bzika jest zawsze taki. To potrwa dość długo, przez szereg dni będzie zupełnie niezdolny do jakichkolwiek praktycznych zajęć, niby zwierzę pogrążone w błogim śnie. Bóg z nim! Chodźmy zobaczyć, jak się przedstawia sprawa wozu.
A, bierz licho Ropucha! Mam go już dość!
Ach, wiem, wiem, nic strasznego Myślę jednak, że teraz tam nie pójdziemy, nie w tej chwili. To daleko i w każdym razie Borsuk nie przyjąłby nas o tej porze roku. Zjawi się na pewno któregoś dnia, poczekaj, bądź cierpliwy.
Nasz zacny Ropuch? Ropuch nie pokazałby tu swego pyszczka nawet za cenę czapki pełnej złotych monet.
Ależ zgoda! Odpoczywaj! Teraz jest jeszcze ciemno, choć oko wykol. Później powinien pokazać się kawałek księżyca.
Zima odrzekł Szczur krótko.
E, wszystko jedno, czym skaleczyło Wszystko jedno, co mnie skaleczyło, ale boli.
Ach, miły Boże! Przestań wreszcie rezonowaćrezonować
Słuchaj no ty, ty zwierzaku o zakutym łbie! Dość już tego! Ani słowa więcej! Bierz się do kopania, skrobania i drapania, i szukaj starannie, uważaj zwłaszcza na zbocza pagórków, jeśli chcesz dziś spać w suchym i ciepłym miejscu, bo to nasza ostatnia deska ratunku.
To ty Szczurku, kochany mój chłopcze! Wchodźcie szybko obydwaj, musicie być nieżywi ze zmęczenia. Coś podobnego! Zgubili się wśród śniegu! I to nocą, o tej porze, w Puszczy! Ale wejdźcie, wejdźcie.
Tak, to mnie także niepokoi Ropuch, jak wszyscy wiemy, jest bogaty, ale milionerem nie jest. Prowadzi samochód fatalnie, a poza tym zupełnie się nie stosuje do przepisów drogowych. Trup lub bankrut, oto co z niego będzie, wcześniej czy później. Jesteśmy przyjaciółmi Ropucha, Borsuku, czy nie powinniśmy jakoś temu zaradzić?
Czas już się udać na spoczynek Chodźcie obydwaj, pokażę wam waszą kwaterę. A jutro rano nie śpieszcie się. Śniadanie możecie dostać, kiedy wam się spodoba.
Pan Borsuk poszedł do swego gabinetu, proszę pana Mówił, że dziś rano będzie ogromnie zajęty i pod żadnym pozorem nie pozwolił sobie przeszkadzać.
Zdenerwowania? Prędzej oni by się zdenerwowali, gdyby któryś spróbował na mnie swoich sztuczek! A teraz, Kreciku, bądź tak dobry i przysmaż mi parę kawałków szynki. Jestem straszliwie głodna, a mam moc do opowiedzenia Szczurowi, wieki już go nie widziałam!
No, no! To było twoje pierwsze zetknięcie się z „Nimi”. Nie są oni tacy straszni. Wszyscy musimy żyć i pozwolić żyć innym. Ale jutro uprzedzę ich i myślę, że odtąd już cię więcej nie będą dręczyć. Moi przyjaciele mogą sobie chodzić po tym kraju, gdzie im się żywnie podoba, już moja w tym głowa!
Nie martw się, Szczurku Moje korytarze ciągną się dalej niż przypuszczasz, z kilku stron wychodzą na brzeg Puszczy, chociaż nie mam ochoty, aby wszyscy o tym wiedzieli. Kiedy już naprawdę będziecie musieli wyruszyć, poprowadzę was krótszą drogą, a tymczasem rozgośćcie się i siadajcie jeszcze.
Błagam cię, Szczurku, stój! Nie rozumiesz, o co chodzi. To mój dom, mój dawny dom! Doleciał mnie jego zapach, jest tu niedaleko, naprawdę, całkiem blisko! Muszę tam iść, muszę! Wróć, Szczurku, proszę cię, błagam, wracaj!
Pal licho Wybrzeże i kolację! Mówię ci, że odnajdę twoją chatkę, choćbym miał na tym poszukiwaniu strawić całą noc. Pociesz się więc, stary, weź mnie pod łapkę, niedługo będziemy na miejscu.
Ani pasztetu z gęsich wątróbek, ani szampana Ale, ale, co to za drzwiczki na końcu korytarza? Prowadzą pewnie do piwnicy. Niczego nie brak w tym domu! Zaczekaj no chwilę!
Popatrzmy na nie!
Posłuchaj więc Pójdziesz natychmiast ze swą latarką i przyniesiesz mi...
Masz słuszność! Ocalimy biedne, nieszczęsne stworzenie! Nawrócimy go! Będzie najżarliwszym z nawróconych Ropuchów.
Rozebrać go!
Bardzo pomyślna jeśli tylko... jeśli...
I nie będziesz już musiał tułać się po szpitalach, gdzie pielęgniarki tobą rządzą, Ropuchu
Obawiam się, drogi przyjacielu że „rozmowa” niewiele pomaga w podobnych wypadkach. Co prawda, jeśli o to chodzi, to i lekarz nie pomoże, lecz tonący brzytwy się chwyta. Ale, ale, jeśli już pójdziesz po doktora, czy nie zechciałbyś za jednym zamachem poprosić, aby wstąpił do mnie rejent? Strasznie mi przykro, że ci sprawiam jeszcze jeden kłopot, lecz o ile pamiętam, musisz przejść koło jego drzwi. Oddałbyś mi tym wielką przysługę. Bywają chwile kiedy stajemy wobec przykrych obowiązków, a obowiązki te należy spełnić, nawet ze szkodą dla wyczerpanego organizmu.
Za to ty nie okazałeś sprytu Ale gadanina tu nie pomoże. Umknął nam na razie. A najgorzej, że to, co uważa za swoją mądrość, wbije go jeszcze bardziej w pychę i może go doprowadzić do popełnienia jakiegoś szaleństwa. Jedyną dobrą stroną tej historii jest to, że nie potrzebujemy marnować drogich chwil na stróżowanie. Przez jakiś czas będziemy jednak wracali na noc do Ropuszego Dworu. Możemy tu lada chwila ujrzeć Ropucha na noszach lub między dwoma policjantami.
Świetna myśl! Oskarżony, proszę się opanować i stać prosto. Tym razem otrzymasz dwadzieścia lat. Pamiętaj jednak, jeśli znowu staniesz przed nami za jakiekolwiek przewinienie, będziemy musieli odnieść się do ciebie z całą surowością!
Widzisz, podobno obok brodu, na płytkim żwirowym cyplu przy brzegu, udzieliła Grubaskowi pierwszej lekcji pływania Tam także uczyła go łowić ryby, tam mały Grubasek złapał pierwszą rybę w życiu i bardzo się tym pysznił! Malec pokochał ten bród. Wydra ma nadzieję, że jeśli będzie wracał do domu z miejsca, gdzie się obecnie znajduje (o ile w ogóle biedaczek jeszcze jest na świecie), przyjdzie może do brodu, który tak lubił. Albo może sobie o nim przypomni, jeśli tamtędy będzie przechodził, zatrzyma się i zacznie się bawić. Więc Wydra chodzi tam co noc i czuwa, na wszelki wypadek, rozumiesz, na los szczęścia.
I mnie przyszło do głowy to samo W każdym razie taka noc nie nadaje się do spania. Świt już niedaleko, a może o świcie uda nam się zebrać jakieś wiadomości o Grubasku od zwierząt, które wcześnie wstają.
Śpiew rzekł cicho Szczur, który wciąż miał oczy zamknięte.
A więc wygłoś tę prawdę
A niechże cię, Ropuchu! Przecież ja nie chcę tego domu wynająć! Powiedz mi, jaki jest naprawdę. Ale poczekaj, przyniosę ci jeszcze trochę grzanek i herbaty.
Niech więc pan Ropuch zostanie w więzieniu! Chciałbyś pewnie wyjechać stąd karetą w czwórkę koni!
Więc powiem wam, co zrobimy Mówicie, że jesteście praczką z zawodu; to doskonale. A ja, jak widzicie, jestem maszynistą; jasne jak słońce, że mam okropnie brudną robotę, człowiek nie może nastarczyć koszul. Oj tak! Moja żona rąk nie czuje od ciągłego prania. Jeśli po powrocie do domu wypierzecie kilka moich koszul i odeślecie mi je, zabiorę was do parowozu. Właściwie nie wolno nam robić takich rzeczy, ale nie bardzo na to zważają w naszym zapadłym kącie.
Chyba nie dziś, dziękuję ci Może kiedy indziej, jak będziemy miały więcej czasu.
Ach, zew Południa, zew Południa! Te śpiewy, te barwy i blask powietrza! Czy pamiętacie...
W swoim czasie będziemy znowu marzyły o cichych grążelach unoszących się na powierzchni angielskich wód. Ale dziś wszystko to wydaje się nam blade, niewyraźne i bardzo dalekie. Teraz krew krąży w nas żywo w takt innej muzyki.
Ja niezupełnie tak powiedziałem lecz to jest niewątpliwie najlepsze życie. Próbowałem nim żyć, więc wiem, co mówię. A ponieważ dopiero co zakosztowałem tego życia, przez całych sześć miesięcy, i wiem, że jest najlepsze, siedzę tu, zgłodniały, z obolałymi łapkami, i porzucam je, wędruję na południe, posłuszny staremu wezwaniu, wracam do dawnego życia, do życia, które jest moje i nie chce mnie oddać.
Podróż zaczął Szczur Morski jeden z głównych kanałów Wenecji, o dł. ok. 4 km i szer. 3060 m, przepływając przez środek Wenecji dzieli ją na dwie części; wzdłuż jego brzegów powstały w XIIIXVIII w. liczne, znane budowle.. Pełno tam pieśni w powietrzu, a na niebie pełno gwiazd. Światła błyszczą i migocą, odbijając się w gładkich stalowych dziobach rozkołysanych gondoli, a tych gondoli takie mnóstwo, że można by po nich przejść z końca w koniec kanału. I co za jedzenie! Czy lubisz skorupiaki? Ale nie będziemy się teraz nad tym zastanawiali.
To doskonały pomysł pamiętający o czymś, mający na uwadze coś. na pochodzenie i gust cudzoziemca, pamiętał, aby wziąć długą bułkę francuską, kiełbasę czosnkową, ser, który niemal już chodził, i oplataną butelkę o długiej szyjce, zawierającą słońce zlane w butelkę i przechowane na dalekim Południu. Tak obładowany, wrócił jak tylko mógł najprędzej i zarumienił się z radości, słysząc słowa uznania, jakich stary wilk morski nie szczędził jego smakowi i znawstwu, gdy razem rozpakowali kosz i rozłożyli jego zawartość na przydrożnej trawie.
Ropuszy Dwór? Ależ ja sama jadę w tamtą stronę Ten kanał łączy się z rzeką nieco ponad Ropuszym Dworem. Stamtąd nietrudno już trafić. Niech pani jedzie ze mną, odwiozę panią.
Dlaczego? Co pani chce przez to powiedzieć?
Oddać ster! Trzeba długiej praktyki, aby dobrze kierować barką. A przy tym to nudne zajęcie, a ja chciałabym pani dogodzić. Nie, weźmie się pani do prania, do swojej ulubionej pracy, a ja zostanę przy sterze, z którym umiem się obchodzić. Cieszy mnie, że pani będzie miała taki bal! Niech pani nie stara się pozbawić mnie przyjemności dogodzenia pani.
Chyba nie widzicie że ten mój piękny rumak jest dla was w ogóle za wspaniały. To koń pełnej krwi. Tak, tak, częściowo pełnej krwi. Ta szlachetna krew nie płynie oczywiście z tej strony, z której go teraz oglądacie, tylko z innej. To koń, który w swoim czasie otrzymywał nagrody na wyścigach, nie znaliście go wówczas, pewno, ale to widać na pierwszy rzut oka, jeżeli ktoś zna się cokolwiek na koniach. Nie, ani mi w głowie go sprzedawać. Powiedzcie jednak, ile moglibyście mi ofiarować za tego prześlicznego, młodego wierzchowca?
Jaka to rozsądna kobieta! Oczywiście, że panią tam umieścimy.
I o tym, jak te zwierzęta opanowały Ropuszy Dwór?
Nic nie poradzisz, Ropuchu! Wróć lepiej i usiądź, ściągniesz tylko na siebie jakąś biedę.
Niewdzięczne ze mnie stworzenie, wiem o tym Pozwól mi pójść i poszukać ich w tę ciemną, zimną noc. Chcę z nimi dzielić niewygody, postaram się dowieść... Czekaj no! Słyszę szczęk talerzy, nareszcie kolacja! Wiwat! Chodź, Szczurku!
W żadnym razie nie zrobię tego! Nie zniosę, abyście mną komenderowali. Dom, o którym rozprawiamy, należy do mnie, dokładnie wiem, jak mam postąpić, i to ja wam powiem, co zrobię! Mam zamiar...
Uspokój się, Ropuchu Są inne sposoby, poza atakiem, na odzyskanie straconych pozycji. Jeszcze nie wypowiedziałem mego ostatniego słowa. Zdradzę wam teraz wielką tajemnicę.
Ojciec powiedział Borsuk z wielką surowością oczywiście nie on je zbudował; powstało setki lat przedtem, nim twój ojciec tu zamieszkał powiedział.
A więc plan już gotowy i nie macie nad czym dyskutować i kłócić się. A ponieważ jest już bardzo późno, idźcie spać w tej chwili. Jutro rano przygotujemy wszystko, czego potrzeba.
Spostrzegłem, że nadstawiają uszu i spoglądają po sobie a wachmistrz mówi do nich: „Nie zważajcie na nią, sama nie wie, co plecie”.
Zaśpiewam panom piosenkę o Ropuchu piosenkę własnej kompozycji (długotrwałe oklaski).
Co? Ja mam siedzieć w pokoju i pisać nudne listy w taki rozkoszny poranek, kiedy chciałbym obejść moje dobra i zaprowadzić porządek we wszystkim i ze wszystkimi, i puszyć się, i bawić! Ani myślę! Niech mnie... To jest... Poczekaj... Ależ oczywiście, drogi Borsuku! Czymże jest moja przyjemność czy wygoda w porównaniu z przyjemnością czy wygodą innych! Życzysz sobie tego, niech i tak będzie. Idź, Borsuku, wydaj, jakie chcesz, rozporządzenia co do bankietu, a potem przyłącz się do naszych młodych przyjaciół, dziel ich niewinną wesołość, nie pomnąc na moje trudy i troski. Poświęcę ten piękny ranek na ołtarzu obowiązku i przyjaźni!
To dla twego dobra, Ropuszku Wiesz, że musisz wcześniej czy później zacząć nową kartę życia. Teraz nadarza się po temu doskonała sposobność, będzie to pewnego rodzaju punkt zwrotny w twojej karierze. Wierz mi, że mówienie ci tego wszystkiego sprawia mi większą przykrość niż tobie słuchanie.
Oczywiście, że nie Ale kiedy już jesteśmy przy Tchórzach, co za szczęście że spotkaliśmy małego tchórzyka w chwili, kiedy zaczynał roznosić zaproszenia Ropucha! Powziąłem już pewne podejrzenia z tego, coś opowiedział, i przeczytałem parę zaproszeń. Były po prostu haniebne. Skonfiskowałem cały ich stos, a teraz poczciwy Kret siedzi w niebieskim saloniku i wypełnia zwykłe, proste karty zaproszeniowe.
Bo jestem stara i muszę umrzeć.
Nnnnie, proszę... to znaczy od czasu mojego wypadku z tym, tak, nie.
Rób, jak chcesz.
Raczej nie. Nie. Z każdą drobnostką tak latać. Zresztą oni mają nocnik. Szukałam okazji na szuku. Choć pan taką okazją znów nie jest.
Włąąąącz
Przecież szukam.
Spróbuj.
Odsuń się, ooodsuń.
Policja, policja. On dusi.
A jutro, no, no.
Ja do ciebie przyjechałam i widzę, noga wisi na ścianie. Brzydzę się tego, brzydzę. Może powiesisz na ścianie drewnianego. Cooo? Dlaczego nie odpowiadasz?
Ty naumyślnie pleciesz „żuraw” i tam dalsze. Ja jestem miastowy. Nie ze wsi, jak ty. Dobrze, drewniana noga, niech sobie będzie, ale jak forsa też będzie? Nie szalej, nie szalej.
A, guten Tagguten Tag (niem.)
Tak, i będę niedługo w Paryżu. Przygotowuję się wielostronnie.
Już znam tę piosenkę. Gdy przyjdziesz, dostaniesz jabłko. I będziesz widział, jak maluję. Wystarczy.
To się bój.
Ach, jedna starsza pani, która mnie przygotowuje pod względem seksualnym na Paryż. Zaprowadzę cię do niej, gdy nauczysz się chodzić.
Gdy zadzwoni trzykrotnie telefon...
Widzisz, to tajemnica. Ciocia Cin ma takie zboczenie, że miała psy. I tym psom kupowała obroże. Ma tych obroży bardzo dużo. Jak sobie pozwolisz nakładać obrożę, to ona się zgodzi, żebyś podchodził do telefonu. Spróbuj nauczyć się chodzić; potem zobaczymy.
No to przyjdź na róg mnie wykupić. Jestem winna za kawę i nie mam ani grosza.
To jest brzydkie przyzwyczajenie i kto wie, czy ty tego nie symulujesz.
Smycz to telefon i laska. A zresztą on się zgodzi, na cztery nogi, nie na trzy. Choć jednego mopsika miałam, co kulał. Przekona się pan i będzie jeszcze mnie pan prosił.
Ciebie też, prosiłam go, abyśmy na chwilę się zatrzymali.
Cioci Cin, naturalnie. Ponieważ jej nie było w domu...
Oooo, nie martw się. Pełny friżiderfriżider (z ang.)
A jeszcze tam w Teheranie chodzili pięcioletni chłopcy z tacą na głowie. Na tacy pomarańcze, złote rybki w akwarium, kura gotowana, suszone owoce, jedno na drugim. Tam właśnie w burdelu.
Pan Bujanower idzie, pan Bujanower.
Tak, tak myślę. I poszwendać się trochę. Nie siedzieć w jednym miejscu do obrzydliwości, aż się twarze, ulice skleją w jedno jak pomyje. I nie widzisz nic więcej. Świat ostry, przenikliwy, który uderzy, kontrastowy. Nie taki świat jak tu, prowincja prowincji. Oddech morza, oddech innych krajów, wszystko różne, wszystko nowe.
Wyobraź sobie miasteczko liczące sto osób. Zwariować można. Każdy wie o każdym. I dziewczyna ma spać z trzema chłopcami. Wszystko na to samo kopyto. Ooo, uciekłam.
Ależ nigdy nie opuszczałam ogrodu. Zresztą raz, jako pięcioletnia dziewczynka, byłam. Nosiliśmy ryby do basenu.
StarośćPosłuchaj, mój ojciec jest stary i chory. Gdy się budzi, ma palce sklejone. W końcu wstaje z trudem, nie jest się w stanie ubrać, nie potrafi zapinać guzików, rozporek ma wiecznie otwarty. Przypuszczam, że świat zewnętrzny rysuje mu się jak przez gęstą mgłę, że świat wewnętrzny jest mglisty, zaspany, leniwy już, czy ja wiem, może całkiem nieruchomy. Mimo to ma odruchy, tak, tylko odruchy, do świata. Te odruchy są całkiem dostrzegalne, tymi odruchami pisze swoje szirim. Czołga się do klozetu. Drży cały. Ma szusy w bok, szusy w tył. I najgorsze, gdy krzyczy: „Więdną mi łydki. Więdną! I on sam, potężny, więdnie mi, biada mi, o biada”. Ale tego nie pisze w swoich szirim. Dostrzega tylko przez szpary w swoim zaspaniu. Tak, to jest mój ojciec. Ja nigdy...
To dobry znak.
Nie ma impotentów. Każdemu da się zrobić jakąś przyjemność. Czy polizać, czy pocałować, czy dać się pomacać, to nie jest byle co. To bardzo często decyduje.
Wydaje mi się, że czasy prostytucji są czasami pokoju i ciszy. Kurwy i pokój
Gdybałam.
No, teraz jeszcze raz i śpimy.
Ale co będzie ze mną?
Więc proszę mnie posłuchać Jak panu wiadomo, rząd Jego Królewskiej Mości potrzebuje chwilowo dolarów.
Zostaje Edka.
„To” nie ma nic wspólnego z uczuciem. Poza tym nie miłość przechodzi, tylko my.
Od ósmej do drugiej w nocy. Będzie pan musiał trochę zaczekać.
A jak mój wypadek?
Nie szkodzi. Pan ma cierpieć. Och, biedny Piotruś. Za nas wszystkich. Zbawienne sny. Zbawienny klozet.
Po pierwsze to zależy także od indywidualnych dyspozycji zjeżdżania w dół, po drugie można głębiej (tu poprawił binokle), można, kochanie.
Jak pan pozna, co to jest prawdziwe świństwo, rozkład psychiczny, gdy pan będzie u takiej na górze lub na dole, to może, może.
Uczep się pan jej, dopóki nie wyjeżdża.
Otóż dziś tylko jazzowy alt. Dawniej panowała era sopranu. Gdy dziewczyna śpiewała altem, mówiono, że nie ma głosu.
To nic nie szkodzi. Niech pan tam przy sposobności zajdzie. Do widzenia.
Jak się robi gorąco, to coraz to bardziej swędzi. Poza tym
Nie bój się pan. Ja i tak udaję, wobec żony i synów, że nic nie wiem. Oni udają przede mną. W ten sposób jest im, i może i mnie, lżej.
Nie. Poza tym jestem kupiony.
Oj, Artemuk, Artemuk, puśćcie go, karbowy.
Jeszcze czorta napytajeczorta napytaje (białorus.) mruczał. zapewne błąd źródła.. No, Artemuk. Poszoł.
Nie sądzę, dziadku.
Ale, ale! Byłbym kompletnie zapomniał, żeśmy dotychczas nie jedli kolacji. A jestem już porządnie głodny. Pozwoli pani, że ją przyjmę u siebie. Czym chata bogata, tym rada.
A tak, wzięło się coś niecoś na wszelki wypadek.
Tak? To doskonale! Zaraz go tu przytoczymy.
Mnie pozwoli pani rozłożyć się obozem u jej stóp.
Połowę zostawiłam dla pana. Może się pan mnie brzydzi?
Cóż robić? Bywają gorsze sytuacje. Czyśmy nie młodzi?
Tylko proszę nie wychodzić poza obręb domu; nie chciałabym zostać samą w tej izbie. Boję się czegoś. O! Słyszy pan? Wciąż chodzi. Co za ciężki, wlokący się chód...
Owszem. Na to się zgadzam.
Ależ proszę bardzo.
Aha! Podrzuciła jakaś miejska lafirynda. Pański bękart. Ha, trudno. Lepszy znajda niż nic. Boża w tym wola.
Ano, kiedy tak, to dalej do roboty! Trza dogonić stracony czas.
Zgodzi się, zgodzi. Błysnę mu przed oczyma bajeczną karierą syna. Zresztą to podobno znajda i czeladnik kowalski z niego nieszczególny. Wygląda raczej na wiecznie śniącego na jawie marzyciela, a jego właściwości mediumiczne tylko przeszkadzają staremu w pracy. Wyjaśnię to wszystko kowalowi. Zobaczycie, że przystanie na moje warunki.
Tam cosik od lat „zawadza”.
Nie bądźcie dzieckiem, panie Mateuszu! Podwieziecie nas na kilometr od tego miejsca i zaczekacie.
Bardzo być może. Lecz zdaje się fantomy nie wypowiedziały nam jeszcze swego ostatniego słowa. Słyszysz?
No, no, tylko nie tak żwawo, mój kochany! Popatrz, Tadek, jak wygląda nadwyrężenie ciała fizycznego wskutek utraty pewnego quantumquantum (łac.)
Wybaczy pani, ale nie mogę. Skorzystałem tylko ze sposobności, by spędzić w jej towarzystwie chwil parę bez świadków. Pani nawet nie przeczuwa, czym są dla mnie te chwile...
Czy pan wie, co pan powiedział, panie Janku?
Tym dziwniejsze teraz widzę ją.
Chętnie skorzystam z uprzejmości pana.
W takim razie nie rozumiem, na jakiej podstawie utrzymuje pan, że od jesieni chodzę Leśną codziennie.
Nie otrzymał już odpowiedzi. Uniósł ją z sobą elektryczny pojazd.
Więc pojedzie pan ze mną. Znajdzie pan zajęcie jako inżynier w kopalniach mego ojca. Cóż? Zgoda?
Może nie tylko dla przyjaciela.
W tym właśnie zasadnicza różnica między nami, Europejczykami, a synami Wschodu, że nie poddajemy się temu, co wy nazywacie przeznaczeniem. Walczymy i stwarzamy swój własny świat. I dlatego poszliśmy naprzód, a wy pozostaliście daleko poza nami.
Więc wróć z nią do ojczyzny i nie sprzeciwiaj się więcej woli duchów.
Z rady twojej niestety skorzystać nie mogę. Nie zejdę z obranej drogi.
Chciałem ją ocucić i dlatego tymczasem wyprzedzili nas inni. Czy nie ma już dla nas miejsca?
O ile mnie rachuby nie mylą, tak.
Otóż przede wszystkim stwierdzam, że jesteśmy na wyspie duchów.
Być może. Wszystko jedno.
Widocznie statki omijają te niegościnne strony.
Język i wygląd fizyczny mieszkańców.
Mimo to zorientowałeś się pan w tym chaosie dość szybko.
Oczywiście. Żałuję bardzo, że nie ma tu z nami mego starego druha z Londynu, dr. Stirrupa, zapalonego folklorysty i etnologa. Ten by tu używał po uszy.
Księżniczka Rumi jest kapłanką bogini Pele i dlatego nie wolno jej wystawiać na widok publiczny swej krasy.
Oj kołysz się, bujaj, święta plonów huśtawko, pod nieba skłon, pod słońca kres! Im wyżej śmigniesz, im śmielszy zatoczysz krąg, tym wyżej strzelą źdźbła zboża, tym bujniej zlegnie pomiot ról. Ojtalita, Radumi! Fermagore, Wajor!
O nie! Miałem dotychczas aż nadto dowodów, że życiem moim kierują zaświatowe jaźnie.
Pomijając niektóre szczegóły w strojach kobiet, zwłaszcza tej czarnobrewej księżniczki Rumi, odnalazłem w języku Itonganów i w niektórych ich zwyczajach wyraźne ślady wpływów chilijskich. Kto wie, czy przed wiekami któryś z ich przodków nie przywędrował na samotną wyspę z kontynentu Południowej Ameryki? Co to za hałas!...
Tak tedy umarł król Atalanga, wyznaczając przed śmiercią rolę częściowego swego następcy tobie, John. Tragikomiczny testament.
Marankagua!
Dobranoc, Will!
Parszywy pies mu kobongiemkobong
Wyście powiedzieli Niech się stanie wedle woli waszej.
Niech żyje!
Gdybyś nie ostrzegła mnie przed Marankaguą, nie stałbym dziś na tym miejscu i nie podziwiałbym twojej urody, księżniczko.
Mylisz się, piękna dziewczyno Uroda twoja zarzuciła mi na szyję niewidzialne lasso i niewoli ku sobie. Myślałem o tobie nieraz w ciągu tych dni trzydziestu.
Zapomniałam na chwilę o tym, kim jestem. I źle zrobiłam, Czandauro.
Do stu zapowietrzonych taberanów! Założę się, że połowę skradł ten łajdak, Marankagua. Podzielili się, złodzieje. Temu staremu wydze przyda się ten narkotyk do oszukiwania nowych sprzymierzeńców. Zechce znów wśród Czarnych odgrywać rolę Wielkiej Medycyny i itonguara.
Możesz odejść.
Hm Więc to tak. zwrócił się do Atahualpy
Pewnie w czasie wędrówek plemion. Zresztą może jacyś korsarze ukryli wraz z innymi łupami i te pieniądze w skałach nadbrzeżnych. Jestem przekonany, że w ciągu wieków zaglądali tu nieraz awanturnicy hiszpańscy i pozostawiali po sobie ślad w niektórych zwrotach i wyrażeniach. Kto wie, czy podanie o bogu Tane-Mahuta, który miał zapłodnić jedną z tutejszych kobiet i stać się protoplastą rodziny królewskiej, nie jest zręcznym zamaskowaniem rzeczywistego, lubo mniej cudownego zdarzenia.
Któż by odmówił, gdy zapraszają tak piękne usta, a dzień tak skwarny? Nalej mi, a szczerze, cudna dziewczyno!
A jednak
Jest to lęk przed statyką wieków. Te menhiry
Co za przesądy!
Pierwsze, egipskie, znam tylko z rycin, natomiast drugie, wznoszące się do dziś dnia na ziemi dawnych Tolteków, widziałem na własne oczy.
To się wie. Do widzenia, John.
Wola itonguara i króla jest świętszą. Izana żyć będzie, bo ja tak chcę. Ale cóż to, wodzu? Przyjmujesz mię w progu i nie prosisz do wnętrza?
Pozostaw nam wiarę ojców i dawny obyczaj!
Przeciwnie. Ujrzy nas rad. Biedna Itobi!
Nie będę tak lekkomyślny, Will. Nie znasz dobrze jeszcze mieszkańców tej wyspy. Na punkcie snu i jego realizacji są fanatykami. Chyba nigdy nie słyszałeś, do czego są zdolni w tym względzie. Opowiadał mi raz Izana następującą, charakterystyczną, z życia wyspiarzy wziętą historię.
Lecz nie możesz. Wiesz o tym doskonale, że nie możesz. To zacofaniec i fanatyk pierwszej wody. „Markiza” od trzech dni gotowa do odlotu. A zatem dziś w nocy, co?
Nie, Rumi. Pozostanę na ziemi ojców moich. Jedź z nim, dziecko najmilsze, jeśli wierzysz w moc jego tak silnie, i bądźcie szczęśliwi.
No
Pana raporty z ostatnich dwunastu miesięcy zostały przeze mnie przeczytane. Nie mogę zrozumieć, po co je pan w ogóle pisał.
Pan jest bardzo otyły
Wyszedł pan obronną ręką I dobrze tak panu za to, że się pan dał nakryć. A co pana skłoniło do tego rodzaju roboty?
Aha! już od czasu... No! Co pan powie na swoje usprawiedliwienie?
Bzdury! Nawet stary Wurmt był zaskoczony pana wyglądem. Nie oszukałby pan idioty. Nawiasem mówiąc, oni wszyscy to banda idiotów, ale pański wygląd jest po prostu niemożliwy. A więc pana stosunki z nami zaczęły się od kradzieży tych rysunków francuskich armat. I dał się pan nakryć. To musiało być bardzo nieprzyjemne dla naszego rządu. Nie wygląda mi pan na sprytnego.
Dość tych wyjaśnień Więc pan mógł według prawa zostać marszałkiem Francji lub posłem do angielskiego parlamentu... a wówczas byłby pan istotnie oddał naszej ambasadzie pewne usługi.
Jest w tym kraju przysłowie, które mówi, że lepiej zapobiec chorobie, niż ją leczyć W gruncie rzeczy to absurd. Tutaj wiecznie czemuś zapobiegają. Ale to przysłowie jest charakterystyczne. W Anglii nie lubią energicznych środków. Niech no pan nie będzie zanadto angielski. A w tym konkretnym wypadku niech pan nie będzie głupi. Zło już tu przeniknęło. My nie chcemy zapobiegać
Hm. Niektóre z wynurzeń pańskich przyjaciół to bzdury równie niezrozumiałe jak chińszczyzna. Cóż to za świstki z literami P. P. w nagłówku, ze skrzyżowanymi młotkiem, piórem i pochodnią? Cóż to znaczy, P. P.?
Więc powinien pan się wstydzić Czy pańskie stowarzyszenie nie potrafi nic innego, tylko drukować te prorocze bzdury stępionymi czcionkami na brudnym papierze... co? Dlaczego pan nie weźmie się do roboty? Proszę posłuchać. Teraz ja mam w ręku te sprawy i mówię panu wyraźnie, że będzie pan musiał na chleb zarobić. Dawne dobre czasy z epoki Stott-Wartenheima minęły. Bez pracy nie zobaczy pan ani grosza.
Byłoby znacznie rozsądniej mieć ich wszystkich pod kluczem. Anglia musi zrównać się pod tym względem z innymi krajami. Głupia bourgeoisiebourgeoisie (fr.)
Cóż w tym trudnego? Przecież pan ma całą tę bandę pod ręką i to samą ich śmietankę. Jest tu ten stary terrorysta Yundt. Widuję go prawie co dzień, jak chodzi po Piccadilly w zielonym płaszczu. A Michaelis, apostoł na urlopie... nie będzie pan chyba twierdził, że pan nie wie, gdzie on się znajduje! Bo gdyby pan nie wiedział, to ja mógłbym pana poinformować Jeśli pan sobie wyobraża, że tylko pan pobiera pensję z tajnych funduszów, to się pan myli.
Owszem, obchodzi Zaczynam się przekonywać, że pan wcale nie jest odpowiedni do pracy, którą panu powierzono. Przecież pańskie małżeństwo musiało pana w waszym świecie zupełnie zdyskredytować. Nie mógł pan bez tego się obejść? Więc to takie cnotliwe przywiązanie... co? Tu małżeństwo, tam miłostka i jakiż może być z pana pożytek!
Tak. Bardzo mi niedobrze.
Nie, przyjechałem omnibusem dzielnica mieszkalna ok. 6 km od centrum Londynu, od połowy XIX do połowy XX w. zaniedbana i zamieszkiwana głównie przez biedotę., w małym domku na niechlujnej ulicy usianej słomą i brudnymi papierami; w godzinach pozaszkolnych banda przeróżnych dzieci biegała tam i kłóciła się wśród ostrych wrzasków niemających nic wspólnego z wesołością. Pokój człowieczka wychodził na podwórze i odznaczał się bardzo wielkim kredensem; lokator wynajmował ten pokój z meblami od dwóch starych panien, które za skromnym wynagrodzeniem szyły suknie dla klienteli złożonej przeważnie ze służących. Zaopatrzył kredens w wielką kłódkę, poza tym był to lokator wzorowy, niesprawiający żadnego kłopotu i niewymagający właściwie żadnych posług. Jego dziwactwa polegały na tym, że musiał być zawsze obecny przy zamiataniu pokoju, a wychodząc, zamykał drzwi i brał klucz z sobą.
Około godziny Więc może jeszcze nie wiecie o nowinie, którą słyszałem przed chwilą na ulicy. Co?
To nadzwyczajne, że właśnie wy o tym nie słyszeliście Właśnie wy
I uważacie to za rozsądne?
Oni wiedzą Nie zaaresztują mnie nigdy. Ten kawał nie opłaciłby się żadnemu policjantowi. Uporanie się z takim człowiekiem jak ja wymaga bezinteresownego bohaterstwa, bohaterstwa bez sławy.
Owszem, mógłbym. Wychodzę rzadko o zmroku i nigdy bardzo późno. Trzymam rękę na gumowej gruszce, którą noszę zawsze w lewej kieszeni spodni. Naciśnięcie tej gruszki oddziaływa na zapalnik w środku flakonu, znajdującego się w przedniej kieszeni marynarki. Na takiej samej zasadzie jest zbudowana migawka aparatu fotograficznego. Rurka prowadzi w górę do...
Dwadzieścia sekund Brr! A potem...
Karl Yundt delegat Międzynarodowego Czerwonego Komitetu, był przez całe życie pozującym cieniem. Jest tu was trzech delegatów, prawda? Nie będę określał dwóch pozostałych, bo jednym z nich wy jesteście. To, co wszyscy trzej mówicie, nie ma w ogóle żadnego znaczenia. Jesteście szacownymi delegatami do spraw propagandy rewolucyjnej, ale w tym sęk, że nie tylko nie potraficie myśleć niezależnie, zupełnie jak pierwszy lepszy szanowany kupiec czy dziennikarz, lecz żaden z was nie ma siły charakteru.
Buntownik ciągnął tamten ze swobodną pewnością siebie Zamilkł spokojnie, rzekłbyś, ostatecznie, i prawie natychmiast podjął znów: o swych przełożonych, o swej reputacji, o sądach, o swej pensji, o dziennikach... o tysiącu rzeczy. Ale ja myślałem tylko o swym doskonałym zapalniku. Komisarz Heat był dla mnie niczym. Był dla mnie osobistością tak mało znaczącą jak... nic równie błahego nie mogę sobie przypomnieć obaj z tej samej beczki. Rewolucja, legalność i wy, ideowcy, swoją. Ale ja w żadną grę się nie bawię; ja pracuję czternaście godzin na dobę i czasem przymieram głodem. Moje doświadczenia wymagają niekiedy pieniędzy, a wtedy muszę się obejść parę dni bez jedzenia. Patrzycie na moje piwo. Tak. Wypiłem już dwa kufle i zaraz wypiję trzeci. Dziś urządziłem sobie święto i obchodzę je w samotności. Czemu nie? Mam dość sił, aby pracować samotnie, zupełnie samotnie, w absolutnej samotności. Pracuję w samotności od lat.
Nie będziemy się o to spierać Przykro mi, że będę jednak musiał zepsuć wam święto. Dziś rano w Greenwich Park jakiś człowiek został wysadzony w powietrze.
Jestem tylko logiczny Istnieje kilka rodzajów logiki. Moja należy do kategorii właściwej ludziom oświeconym. Ameryka jest w porządku. To Anglia jest niebezpieczna ze względu na swe idealistyczne wyobrażenia o praworządności. Duch społeczny tego narodu cechują skrupuły, uprzedzenia i to dla naszego dzieła jest zgubne. Mówicie, że Anglia jest jedynym naszym schronieniem. Tym gorzej. To nasza KapuaKapua
Jak lukrecjęlukrecja wtrącił dość cicho Profesor z niewzruszonym wyrazem twarzy.
Do czegóż więc dążycie?
Tak, panie nadinspektorze. Ale byłoby to jeszcze trudniejsze do zrozumienia, gdyby Michaelis nie przebywał w willi położonej niedaleko stacji.
Trzeba by mu poradzić, żeby przeprowadził jakąś kurację Właściwie to on jest kaleką
Cóż to za przykry widok!
Ale ponieważ już je pan wypowiedział odpowiem panu, że nie miałem tego na myśli.
Co też on tam robi?
Tak, panie nadinspektorze. To jest kierunek, który musimy obrać.
Tak. Dopiero w chwili, kiedy pan został wezwany do tego pokoju... o czym pan dobrze wie.
No więc... mówmy prywatnie, jeśli pan woli... jak długo był pan w prywatnym kontakcie z tym szpiegiem ambasady?
To handel bardzo niepewny Dlaczego on wziął się do tego?
Chyba jest już teraz daleko
Doskonale. To zacnie z pana strony
Dziękuję, sir Ethelredzie. Dziś także nauczyłem się czegoś i to w ciągu ostatniej godziny. Cała ta sprawa różni się wybitnie od zwykłego anarchistycznego zamachu; to uderza, jeśli głębiej w nią wejrzeć. Dlatego właśnie tu jestem.
Doskonale. SzpiegOtóż powiedziałbym, że zasadniczo nie powinniśmy tolerować istnienia tajnych agentów, ponieważ skłonni są wyolbrzymiać niebezpieczeństwo zła, przeciw któremu ich się używa. Że szpieg fabrykuje swe informacje, to jest już zwykły komunał. Ale w sferze działalności polityczno-rewolucyjnej, polegającej częściowo na gwałcie, zawodowy szpieg ma wszelkie możliwości po temu, aby wziąć się do fabrykowania samych faktów, co ma podwójny zły skutek: z jednej strony wznieca zbrodnicze współzawodnictwo, a z drugiej wywołuje popłoch, śpieszne zmiany w prawodawstwie, ślepą nienawiść. Lecz ponieważ ten świat jest niedoskonały...
Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, co następuje: marna to pociecha jeśli stwierdzimy, że jakiś akt gwałtu nie jest wcale dziełem anarchizmu tylko czegoś zupełnie innego, mianowicie pewnej kategorii tolerowanego łotrostwa. Zdaje mi się, że bywa tak znacznie częściej, niż przypuszczamy. Dalej widzimy, że istnienie ludzi pozostających na żołdzie obcych mocarstw niszczy w pewnej mierze sprawność naszego nadzoru. Szpieg tego rodzaju może sobie pozwolić na większą zuchwałość niż najzuchwalsi ze spiskowców. Jego fach nie podlega żadnym ograniczeniom. Szpieg ma zbyt mało wiary, aby być zdolnym do zupełnej negacji i zbyt mało poczucia prawa, aby popełniać bezprawie. Po trzecie, istnienie tych szpiegów wśród grup rewolucyjnych wyklucza wszelką pewność. Niedawno odebrał pan uspokajający raport od komisarza Heata. Ów raport nie był wcale bezpodstawny
Muszę zabrać się do roboty natychmiast, jeszcze dziś wieczór
Oczywiście
Mam nadzieję, że się panu powiedzie
Nadszedł już czas; on jest jedynym człowiekiem dość wielkim na to, aby się podjąć tego dzieła Już jest gotów do wyjścia
Czy się chłopcu coś stało? Czy się chłopcu coś stało?
Chyba nie
Byłem w banku.
Tak. Wszystkie.
Wiesz, że możesz mi ufać
Słyszałem o nim
Ja? Ja? Mówiłem ci o ambasadzie?
Nic szczególnego. Przeważnie mówiłeś od rzeczy. Zrozumiałam tylko, że coś cię dręczy.
Bardzo mi przykro. Wstąpiłem, aby zasięgnąć od niego pewnej poufnej informacji.
Nazywam się Heat. Komisarz Heat z Wydziału Przestępstw Specjalnych.
Wyszedł ze znajomym?
Michaelis
O tak. Bardzo łatwo. Ale jak się to mogło stać, że zgubił palto...
Nie uwierzą panu tak, jak pan sobie wyobraża.
Ja myślę
Świetnie. Nie ma pan pojęcia, jak dalece ci wielcy ludzie nie znoszą małych rozczarowań.
Czasem kładzie się ją do pudełka od sardynek w porównaniu z jego absolutną ignorancją we wszelkich innych sprawach przemysłu Na hiszpańskim wybrzeżu są fabryki, gdzie się pakuje sardynki do pudełek, i...
Wielki Boże!
Zupełnie pewien, sir Ethelredzie. Ten Verloc pojechał tam dziś rano i zabrał chłopca niby to na przechadzkę. Ponieważ działo się to nie po raz pierwszy, Michaelis nie mógł w tym widzieć nic niezwykłego. Zresztą Verloc, oburzony do żywego, wyjawił mi wszystko bez wyjątku. Okazało się, że po prostu stracił głowę, zastraszony niesłychaną sceną, której ani pan, ani ja nie wzięlibyśmy na serio; na nim zrobiła jednak wielkie wrażenie.
Jakieś czterdzieści minut, sir Ethelredzie, w mocno podejrzanym hotelu Continental; siedzieliśmy zamknięci w pokoju, który wziąłem na noc. Okazało się, że Verloc jest pod wpływem reakcji następującej po zbrodniczym wysiłku. Nie można nazwać tego człowieka zatwardziałym przestępcą. Najwidoczniej nie przewidywał śmierci owego nieszczęsnego chłopca widziałem to wyraźnie. Może jest bardzo wrażliwy. Może nawet lubił chłopca... któż to wie? Spodziewał się zapewne, że chłopiec ucieknie, a wówczas byłoby prawie niemożliwe ustalić, kto jest winowajcą. W najgorszym wypadku przewidywał co najwyżej aresztowanie szwagra.
Pozwolę sobie być innego zdania. Dokąd by mógł uciec? A przy tym trzeba pamiętać, że Verloc musi także się strzec niebezpieczeństwa grożącego mu ze strony kolegów. Tam w sklepie jest na swym stanowisku. Jak by mógł wyjaśnić opuszczenie tego stanowiska? Ale nawet gdyby miał zupełną swobodę ruchów, nic by teraz nie zrobił. Brak mu dostatecznej energii, aby powziąć jakiekolwiek postanowienie. Niech mi też będzie wolno zaznaczyć, że gdybym go był uwięził, musielibyśmy trzymać się pewnej linii postępowania, co do której pragnę najpierw usłyszeć pana zdanie.
Pan Władimir groził społeczeństwu przeróżnymi okropnościami a wszystko z powodu tego wybuchu w Greenwich Park. Okazuje się, że powinniśmy wszyscy drżeć ze strachu przed tym, co nastąpi, jeśli ci ludzie nie zostaną wytępieni na całym świecie. Nie miałam pojęcia, że to taka ważna sprawa.
Trudno powiedzieć, co to jest, ale może wyniknie z tego une cause célebrecause célebre (fr.) rzekł nadinspektor.
Cała ta sprawa dogadza mi z tego względu że jest takim doskonałym punktem wyjścia dla pewnego zadania, które mi leży na sercu, mianowicie dla pozbycia się z kraju wszystkich tych cudzoziemskich szpiegów politycznych, policjantów i w ogóle tego rodzaju... tego rodzaju... psów. Moim zdaniem są okropnie szkodliwi, a przy tym stanowią czynnik niebezpieczny. Ale wyszukiwanie każdego z nich oddzielnie przedstawia pewne trudności. Jedyny sposób, jaki nam pozostaje, to obrzydzić posługiwanie się nimi tym, którzy ich zatrudniają. Obecny stan rzeczy staje się wprost nieprzyzwoity. A przy tym niebezpieczny dla nas, Anglików.
To będzie tylko żer dla łotrowskiej hipokryzji rewolucjonistów Po co robić taki skandal? Chodzi panu o moralność, czy jak tam?
Każdej chwili możemy położyć rękę na wszystkich tutejszych anarchistach Teraz pozostaje nam tylko skończyć raz na zawsze z prowokatorami, aby osiągnąć pełne bezpieczeństwo.
Nie mam ci tego za złe. Ja im teraz pokażę! Kiedy już się znajdę pod kluczem, będę mógł mówić bezpiecznie... rozumiesz? Musisz przygotować się na to, że będziemy rozłączeni przez dwa lata Łatwiej to zniesiesz ode mnie. Będziesz miała coś do roboty, podczas gdy ja... Posłuchaj mnie, Winnie: przez dwa lata musisz sama prowadzić ten interes. Znasz się na tym dostatecznie. Masz dobrą głowę. Dam ci znać, kiedy przyjdzie czas na sprzedaż sklepu. Trzeba wziąć się do tego nadzwyczaj ostrożnie. Towarzysze będą cię przez cały czas mieli na oku. Musisz być zręczna, tak jak ty to potrafisz, i milcząca jak grób. Nie zdradzisz się przed nikim. Nie mam ochoty, żeby mi dali po łbie albo żgnęli mnie w plecy, gdy wyjdę z więzienia.
W dziesięć minut po przeczytaniu wieczornej gazety natknąłem się na człowieka, którego pani może widziała parę razy w sklepie; pomówiłem z nim i ta rozmowa wyjaśniła mi wszystko. Zaraz potem wyruszyłem tutaj, nie wiedząc, czy pani... Podobała mi się pani od pierwszej chwili, kiedy panią ujrzałem
A czegóż innego mógł się pan spodziewać? Przecież byłam kobietą uczciwą...
Ja miałam go kochać? Kochać! Byłam mu dobrą żoną. Jestem kobietą uczciwą. A pan myślał, że go kochałam. Pan! Posłuchaj, Tomie...
Heat! Heat! I co on potem zrobił?
Ja nie wiem. Przyszedł. Wyglądał na cudzoziemca. Może to był ktoś z ambasady.
Dobrze, dobrze. Już nie będę pytał
No więc... jesteśmy ocaleni
Nigdy bym w to nie uwierzył Nikt by nie uwierzył.
Najpierw do Paryża; tak będzie najlepiej... Wyjdź pierwsza i zobacz, czy tam kogoś nie ma.
Więc to by było niebezpieczne. Trzeba by operować tymi pieniędzmi w specjalny sposób. Bardzo specjalny. Musielibyśmy pewno stracić więcej niż połowę całej sumy, aby zmienić te banknoty w pewnym bezpiecznym miejscu w Paryżu. Natomiast w drugim wypadku, to znaczy jeśli miał konto pod jakimś przybranym nazwiskiem można z zupełnym bezpieczeństwem posługiwać się tymi pieniędzmi. Rozumiesz? Bank nie ma sposobu sprawdzić, że pan Verloc i, powiedzmy, pan Smith, są jedną i tą samą osobą. Rozumiesz, jakie to ważne, żebyś się nie pomyliła? I czy w ogóle możesz mi na to odpowiedzieć? Może tego nie wiesz. Co?
Niebiańsko... Podniosłem garść kartek z podłogi. Ubóstwo jego rozumowania jest zdumiewające. Żadnej logiki. Nie umie myśleć konsekwentnie. Ale to jeszcze nic. Podzielił swą biografię na trzy części, zatytułowane: Wiara, Nadzieja, MiłośćWiara, Nadzieja, Miłość
Piwa? Dobrze! Pijmy i weselmy się, bo jesteśmy silni, a jutro umrzemy.
Terefere! Zostawcie piekło słabym, którzy je wymyślili dla silnych. Ossipon, czuję do was życzliwą pogardę. Nie potrafilibyście zabić i muchy.
Dewizą moją jest: ani Boga, ani pana
Spadek. Co do grosza.
Trotwood Przypuszczam, żeś musiałażeś musiała
Nazwę tę mąż mój wybrał jako odpowiednią.
Pan Copperfield nie żyje i jeśli pani ośmiela się mówić o nim w podobny sposób, w mojej obecności...
Peggotty! podawaj prędzej herbatę. Twoja pani zasłabła, nie marudźżenie marudźże
Nie zaprzeczaj mi wiem, co mówię. Przeczucie mnie nie myli. Otóż od chwili urodzenia tej dziewczynki rozciągam nad nią opiekę, będę jej chrzestną matką i proszę, aby się nazywała Betsey Trotwood Copperfield. W życiu tej Betsey Trotwood nie powinno być omyłek i niech nikt się nie ośmieli zażartować z uczuć tej Betsey Trotwood. Wychowamy ją starannie, będziemy strzec, aby zaufania i serca nie trwoniła na darmo. Moja to już rzecz.
Chciałam korzystać, chciałam z całego serca, a on był tak dobry, wyrozumiały, cierpliwy i gdyby nie...
Uspokój się, nie płacz tak Może ci to zaszkodzić i nie tylko tobie, lecz i mojej chrzestnej córce.
Mogło być gorzej
Ba!
Ta-a-k!
Ależ ja pytam o nią
No, a teraz wróćmy do tych kronkodylów Zaciekawiłeś mnie, paniczu.
Bądźmy przyjaciółmi Daj mi rączkę!
A tak, istotnie.
Tym bardziej nie można dopuścić aby to nastąpiło. Nie, nie powinno to nastąpić za nic, za żadną cenę w świecie.
Zarzucałaś, sama wiesz dobrze, że zarzucałaś! Jasno to wynika ze wszystkiego, coś dopiero mówiła. Wiesz przecie dobrze, że zeszłego miesiąca odmówiłam sobie nowego parasola i używam ten stary, zielony, cały w dziurach. Co? Może mi zaprzeczysz? Wszystko przez przywiązanie do dziecka!
A kto mianowicie?
Nie wspominaj o tym Peggotty, gniewałaby się. Ja sama gniewam się na tych wietrzników. Nie trzeba, aby Peggotty wiedziała o tym.
Ach! Jaki przyjemny! A poza tym jest morze, są statki, łodzie, są rybacy, zatoka, jest Am do zabawy.
Utonął.
Pani Gummidge?...
A swego ojca?
Dobry! Gdybym była wielką damą, sprawiłabym mu kapotę ciepłą, z niebieskiego aksamitu z brylantowymi guzikami, nankinowenankin
Wdowa wołała, łkając, pani Gummidge
Tak, gdzie mama? Czemu nie wyszła na nasze spotkanie, czemu jej tu nie ma?
Przemiana, Matka, Małżeństwo, Dziecko rzekła, rozwiązując drżącą ręką wstążki kapelusza, po czym jednym tchem dorzuciła
A mamę?
Przykro mi właśnie, że to nastąpiło teraz Ależ bo i jest czym się smucić...
Tak by się zdawało! A jednak wchodząc na schody, wyraźnie słyszałem, jak ją nazwałaś nienależącym do niej nazwiskiem. Nosi ona teraz moje. Pamiętaj o tym na przyszłość.
Smagamsmagać
Jane Murdstone milcz, proszę, jak śmiesz!
Nie gniewaj się, proszę, nie mogę, widzisz, żyć bez przywiązania, w chłodzie, w obojętności... Tak mi ciężko! Wiem o tym, że mam tysiące przeróżnych wad, lecz ty jesteś tak dobry, że chcesz zahartować mój słaby, niedołężny charakter. Jane, nie sprzeciwiam się już niczemu, zranisz mnie śmiertelnie, odjeżdżając...
Zapewne było to właśnie moim zamiarem. Davy, weź, powtórz, naucz się, moje dziecko. Nie bądźże głupi!
Zapewne
Szkoła w pobliżu Londynu
Jutro rano.
Moje ty kochanie! Oto co chciałam powiedzieć... nie zapominaj o mnie, bo ja ciągle pamiętać będę o tobie, drogie moje dziecko!... Bądź spokojny, będę czuwać nad twą mamą... jak czuwałam nad tobą... nie opuszczę jej... bo może, widzisz, przyjść chwila, w której stara, zła, brzydka, niegodziwa Peggotty będzie jej potrzebna. Napiszę do ciebie, kochanku, napiszę, chociaż nie jestem uczona i... i...
Klaro!
Coś na kształt tego, aż do dyliżansu, a dyliżans powiezie aż tam...
Piecze ciasto!
O, nie. Nie miała nigdy narzeczonego.
Ale pan wróci przecież jutro do Blunderstone i może lepiej sam jej to powie.
Ano tak. Czemu to, chłopcze, od razu nie mówisz swego nazwiska?
Przyszedł, kazał sobie podać kufel tego piwa Nie ostrzegłem go, wypił i padł bez życia. Za mocne było dla niego.
A to szczęście! Jest to właśnie ulubiona moja potrawa zobaczymy, kto z nas zje więcej.
Właśnie jak tamten. Gdy miał osiem lat i sześć miesięcy, zgruchotali mu jedno żebro, a w dwa miesiące później
Gdybym nie miał rodziny i gdyby rodzina moja nie chorowała na ospę, nie wziąłbym i trzech groszy. Gdybym nie miał starego ojca i młodej siostry, nie wziąłbym i grosza, a gdybym był dobrze opłacany i karmiony, zamiast brać, sam jeszcze coś bym mógł ofiarować, lecz jadam czarny chleb i sypiam na węglach.
Jestem jednym z nauczycieli z Salem House
Kawał drogi, będzie mil ze sześć, pojedziemy dyliżansem.
O! Źle, bardzo źle Pewna jestem, że gdyby ogień zagasł, zgasłaby też niebawem.
Warto by spróbować
Mylisz się, Copperfieldzie to nie jest pies, tylko chłopczyk. Zlecono mi właśnie zawiesić ci na plecach tę tabliczkę. Przykro mi jest ogromnie, lecz muszę zlecenia dokonaćzlecenia dokonać
Prędko
Woli mojej nikt nie śmie się sprzeciwić. Obowiązek przede wszystkim, przede wszystkim. Wyrzeknę się własnej krwi, jeśliby mi się śmiała sprzeciwiać.
Nie był, wie, z kim ma do czynienia, przeczuł. Niech mi się nie nawija pod rękę bo mu się dam we znaki. Teraz wiesz już, mój mały, z kim masz do czynienia, możesz odejść.
Może byś chciał wydać parę szylingów na buteleczkę wina porzeczkowego, którą wysuszylibyśmy w sypialni Będziemy, słyszę, sypiać w tym samym pokoju.
Dobrej nocy!
Wiesz co musisz mi to wszystko opowiedzieć. Z wieczora długo nie mogę zasnąć, a z rana budzę się wcześniej od innych. Opowiesz mi tedy wszystko po kolei, będzie to na kształt bajek z tysiąca i jednej nocy.
Sam siadaj i pilnuj, co do ciebie należy!
Kogo? Przepraszam, nie słyszałem, o jakim tu dżentelmenie mowa.
Tak zarzucił mi, że jestem nikczemny, bom go nazwał żebrakiem. I ja także powstrzymałbym się, gdybym nie był zirytowany, ale teraz gotów jestem wszelkie następstwa tego, com powiedział, przyjąć.
Jeśli sam nie jest żebrakiem najbliżsi jego krewni żebrzą, a to na jedno wychodzi.
I ja pana, panie Creakle. Chłopcy, bywajcie mi zdrowi!
Obraziłem? Wyjdzie mu to najpewniej na dobre. Nie przypisuj mu własnych swych delikatnych uczuć. Co zaś do miejsca, piękne mi miejsce! Korzystne! Napiszę do domu, aby mu natychmiast posłali pieniężny zasiłek.
Ależ urósł!
Najzupełniej.
Jak pisze! Litery czarne, wyraźne, ot, z tak daleka widne!
Tak sądzę, tak sądzę, istotnie Dziękuję panu, wdzięczny jestem za jego uprzejmość dla nas. Prości jesteśmy ludzie, lecz szczerzy... Mam nadzieję, że mnie pan zrozumie, zawsze gotowi do usług, chata moja szczupła, ale na usługi. Jeśliby istotnie zechciał pan odwiedzić nas kiedy z paniczem...
Tak!
A co mam mówić kiedy ani razu nie wspomniał o tym, ani w ogóle o niczym. Oho, nie śmiałby! Wydrapałabym mu oczy!
Nigdy!
Niech cię Bóg ma w swej świętej opiece! Poczciwe serce!
Zabawna jesteś z tą wieczną zazdrością i niechęcią względem siostry mego męża. Można by cię posądzić, że ci tak bardzo chodzi o klucze, że chciałabyś wszystko mieć w swoich rękach, rządzić wszystkim... Jakbyś nie wiedziała, że wszystko, co panna Murdstone robi, czyni w najlepszej intencji, z łaski. Przecie wiesz o tym?
Wiem też ile ma kłopotów ze mną. Wierzę mu ślepo, powinnam ulegać we wszystkim, we wszystkim... i być mu wdzięczna... Nieraz czynię sobie wyrzuty, trapią mnie wątpliwości i sama wówczas nie wiem, co począć.
Uf! To już o jeden dzień mniej.
Wziął je! Chłopiec ten wziął na ręce dziecko!
Dziecko, Miłość skończyła i wyszła, trzasnąwszy za sobą drzwiami.
Z pewnością coś niedorzecznego powinnaś bardziej panować nad sobą.
Nie zasłaniaj się kłamstwem Wiem, co mówię. Chowasz się po kątach, przesiadujesz godzinami całymi w swoim pokoju. Wiedz, że chcę, wyraźnie chcę, abyś ciągle dotrzymywał nam towarzystwa, tu pod naszym okiem. Znasz mnie i wiesz, że umiem, gdy potrzeba, nakazać ci posłuszeństwo.
Jednym słowem nie wymagam, abyś gardził panią Peggotty, mówię tylko, że to nie jest odpowiednie dla ciebie towarzystwo, że powinieneś zastosować się w zupełności do mojej woli i obliczyć następstwa, jakie krnąbrność twa pociągnie. Rozumiesz mnie?
Proszę kawalera Zlecono mi tu spotkać kawalera.
Dobrze, dobrze A teraz, gdym się odsapał, wezmę miarę tego kawalera. Proszę kawalera do sklepu.
Znam go od dnia urodzenia, a nawet i przedtem. Znałem ojca. Miał pięć stóp i dziewięć i pół cala, teraz zaś wystarczy mu pięć stóp i dwadzieścia cali.
Niech kawaler nie bierze tego tak do serca. Tak, umarł.
Może byś też kawalerze...
Przywiozłem, mam z sobą całą moją odzież.
Wściekły Gdyby to był, jak mówisz, żal tylko, nie tak by patrzał na mnie. Przecież i ja jestem smutny, a czuję się lepszy, niż przedtem byłem.
I owszem! I owszem! Dopóki tu będziesz, kochanie, będę przyjeżdżała co tydzień, regularnie co tydzień, do końca mego życia.
Doprawdy.
Jakie to dziecko dowcipnedowcipny zawołała Peggotty. ciągnęła ciszej
A tyś nie widział, kogo spotykasz?
Prawda! Wybornie! Nie czułbyś, paniczu, sieroctwa! Hura! Hura!
Nad niczym nie potrzebuje pracować dość mu raz spojrzeć w książkę, aby umieć lekcję, a w krykiecie pierwszy gracz, może wygrać dziesięć partii z rzędu.
Nie! Nie, Danielu! Gdybym czuła to mniej boleśnie, mogłabym to zrobić. Ty, Danielu, nie możesz tak jak ja czuć. Los nie był wobec ciebie tak przekorny jak wobec mnie, nieszczęsnej. Rzuć sam.
Klary Peggotty-Barkis
Co mi tam bzdurzysz, mały! Brooks jesteś, Brooks z Sheffield, znam cię przecie!
Tu krnąbrność nie pomoże trzeba ją przełamać i przełamaną zostanie.
Tak, „Murdstone i Grinby”, handel winami.
Mniejsza z tym Oto pan Quinion zarządza tym interesem.
Krótko mówiąc, wystaraliśmy się o to dla ciebie. Staraj się i ty więc godnie spełniać swe obowiązki
Mój adres: Windsor Terrace, City Road
Około ósmej tedy Nie zatrzymuję pana dłużej, żegnam.
Interesy mego męża są właśnie w opłakanym stanie i nie wiem doprawdy, jak się z tego wywiniemy. Kiedym mieszkała przed zamążpójściem z papą i z mamą, nie miałam pojęcia o tym, lecz „doświadczenie uczy wszystkiego”, jak mawiał papa...
Mama moja pożegnała świat ten, zanim się jeszcze zaczęły kłopoty mego męża, a przynajmniej zanim się wzmogły nie do wytrzymania. Papa żył czas jakiś jeszcze, by nas ratować. Umarł ogólnie opłakiwany.
A czy pani zamierza towarzyszyć mężowi?
Jest on rodzicem dzieci moich, rodzicem bliźniąt, małżonkiem moim i nie opuszczę go nigdy, nigdy!
Duszko ojciec twój miał słuszność i zgadzam się z nim najzupełniej. Nie zdarzyło mi się spotkać człowieka, który by w jego wieku mógł pochwalić się takimi jak on łydkami i najdrobniejsze druki czytać bez okularów. Lecz co do powyższej maksymy, rozciągając takową do naszego małżeństwa, przyśpieszył je, narażając mnie na koszta, których dotąd pokryć nie zdołałem.
Czyją?
Oddaj mi moje pieniądze i moją walizkę
Dając dziewięć okradłbym mą rodzinę
Och! Oczy wy moje i członki! Co to, to nie! Goroo! Osiemnaście pensów, goroo!
Och! Goroo! No, to masz czternaście pensów i kwita!
Niech cię diabli! Jeśli nie zechcesz zrobić mi grzeczności, roztrzaskam ci czaszkę.
Co myślisz! Niby to nie poznałem na twej szyi jedwabnej chustki mego rodzonego brata? Oddawaj!
Nosi zawsze torbę, ot taką dużą. Mrukliwa, kwaśna.
Nie, wcale nie
Jestem Dawidem Copperfieldem z Blunderstone w Suffolk, gdzie pani raz już była, odwiedzając drogą moją mamę w chwili, kiedym się właśnie urodził. Bardzo jestem nieszczęśliwy od śmierci mamy. Poniewierano mną, niczego nie uczono, wyprawiono z domu, kazano zarabiać na życie, umieszczając w niestosownym dla mnie miejscu. Nie mogłem wytrzymać, uciekłem, okradli mnie, obdarli na drodze, szedłem pieszo, nie miałem gdzie spać ani co jeść...
Janet! Wyborną radę daje nam pan Dick. Zagrzewaj wannę.
Piękna mi przyjemność! Biedne dziecię! Zaufać psu, który ją tak czy owak zwieść musiał. Czegóż jeszcze chcieć mogła! Miała przecie jednego męża. Złapała sobie była Dawida Copperfielda uganiającego się zawsze za woskowymi lalkami. Miała nadto dziecko... o, owego piątkowego wieczoru dwoje ich tam było niebożąt, jedno wątłe co do doświadczenia, tyle co i drugie. Pamiętam!
Janet! Pan Dick, jak zawsze, najlepszą daje nam radę i jeśli łóżko posłane, położymy to dziecię.
Nie wiem jeszcze, jak to będzie, zobaczymy...
Wiedzże, proszę, że to zdrobniałe jego imię, a sąsiad nasz nazywa się w istocie panem Ryszardem Babley.
Śliczni to byli ludzie ci, co go za wariata poczytywali Pan Dick jest dalekim moim kuzynem. Mniejsza z tym, w jakim stopniu, to nie należy do rzeczy. Gdyby nim nie był, nie byłby go brat rodzony zamknął i obezwładnił. W tym rzecz!
Właśnie pisze go do Lorda Kanclerza czy tam do kogo innego, czyją jest rzeczą otrzymywać memoriały. Pisze o całej swej sprawie. Mam nadzieję, że się pomyślnie wywiąże z zadania. Dotąd plącze mu się ustawicznie pióro. Mniejsza z tym, praca ta zajmuje go, to ważne.
Czyżby?
Nie wątpię o tym Janet, poproś tu pana Dicka.
Sądzę że Klara zgodziłaby się na wszystko, co byśmy z siostrą uznali za stosowne.
To tylko, panno Trotwood żem przybył tu po Dawida, aby go zabrać z sobą i postąpić z nim, jak to sam uznam za stosowne. Sprawy z tego nie będę zdawał przed nikim, żadnych nie przyjmę warunków, żadnymi się nie zwiążę obietnicami. Pani go podżegasz w jego krnąbrności, widzę to jasno z postępowania i słów pani i muszę również jej oświadczyć, że jeśli mu chcesz udzielać schronienia, to już chyba na zawsze; jeśli masz stawać między mną a nim, to go musisz wziąć raz na zawsze, na swą odpowiedzialność. Żartów nie lubię i stroić takowych z siebie nie pozwolę. Przybyłem tu po raz pierwszy i ostatni, aby go zabrać. Czy gotów do drogi? Jeśli nie, jak to pani, Trotwood, utrzymujesz, drzwi moje zamykają się przed nim raz na zawsze i odchodzę w przekonaniu, że mu chyba otworzysz na oścież swoje.
Dziecko, Opieka spytała mnie łagodnie.
Szalona czy pijana? Przekonana jestem, że się musiała upić!
Tak, o tak, zapewne, Trotwood Copperfield
Wcale nie, jest mecenasem.
Tym lepiej, pani, tym lepiej.
Aj ja bo istotnie mam jeden tylko cel w życiu, inni mają ich po kilka, kilkanaście, nieraz po tysiąc najrozmaitszych. A ja mam jeden, jedyny, w tym rzecz. Nie wchodzi to jednak w tę sprawę. Najlepsza szkoła? Mniejsza o pobudki, żądasz pani najlepszej, co?
Pozostawić go tymczasem u mnie. Spokojne to dziecko nie będzie mi przeszkadzało, a dom mój odpowiedni jest dla nauki, cichy, spokojny i niemal tak obszerny jak klasztor. Zostaw go tu pani.
Trzeba się tedy umówić z moją gosposią
Muszę ci wierzyć nie mogę nie wierzyć! Ułatwia to zresztą przedsięwzięcie. Wyznaję, żem zrozumiał cię z początku inaczej.
Musi cię bardzo kochać?
Właśnie, lecz wrócił, gdyż ma jeszcze coś do powiedzenia.
Dziękuję. Idę właśnie obiadować z moją kuzyneczką. Do widzenia!
Niż dla Agnieszki Niż dla Agnieszki.
Poczciwy chłopcze! Pozostaniesz tu, dopóki sam zechcesz
Uczę się prawa, panie Copperfield, i oto właśnie podręcznik Tidda. Co to za genialny pisarz ten Tidd! Tego wyobrazić pan sobie nie możesz, panie Copperfield!
Obecnie używa wiekuistej chwały, panie Copperfield! I za to niech będą dzięki! Jakież to szczęście dla mnie pracować u pana Wickfielda.
O nie, panie Copperfield za maluczki na to jestem, za maluczki, to nie dla mnie!
Dzięki, o, dzięki stokrotne, panie Copperfield, za te słowa! Prawda to i jakkolwiek maluczki jestem, czuję, jak wielka prawda! Dzięki, o, dzięki, panie Copperfield!
Tak, właśnie tak nie z wieku stara, bo ma zaledwie lat dwadzieścia, lecz ze względu na doktora, którego jest żoną. Jakież to szczęście dla ciebie, nicponiu, że jest jego żoną! Znalazłeś w nim opiekuna, który ma na ciebie dobry wpływ, obsypuje cię dobrodziejstwami i lepszy jeszcze z czasem stanie się dla ciebie, jeśli potrafisz na to zasłużyć. Nie kieruje mną fałszywa duma; wyznam więc, że są tacy w naszej rodzinie, komu wpływowi przyjaciele bardzo się przydać mogą. Takim właśnie jesteś ty, Jack! A dzięki mej córce zdobyłeś sobie takiego wpływowego przyjaciela.
Ależ muszę mówić Muszę i nikt nie może mi zarzucić, że nie mam słuszności. Otóż powiedziałam Annie, jak rzeczy stoją. Kochanie, mówię jej, doktor Strong o ciebie się oświadczył, doskonała partia. Czy nalegałam na nią? Nie. Spytałam ją tylko: „Annie, powiedz mi, czy masz serce wolne?”. Zaczęła płakać, utrzymując, że jest jeszcze tak młoda (co zresztą największą było prawdą) i że nie wie nawet, czy ma serce. „Zatem wolne”, rzekłam, „i nie można trzymać doktora w niepewności. Musi się biedak niepokoić”. „Mamo!”, zawołała Annie, „Czyż jestem mu potrzebna do szczęścia? Jeśli tak, wyjdę za niego, bo go bardzo szanuję”. Wówczas to, wówczas, a nie wcześniej, powiedziałam córce: „Annie, doktor Strong będzie ci nie tylko mężem, zastąpi twego ojca, zostanie głową naszej rodziny, będzie, jednym słowem, naszą opatrznością, dobroczyńcą. Były to moje wówczas słowa, są i dzisiaj. Jeśli mam w tym jaką zasługę, to chyba w stałości.
Zatem umowa zawarta!
Czas spłynie panu szybko, panie Maldon mija on szybko nam wszystkim i nie wszyscy tu obecni doczekamy zapewne pańskiego powrotu. Miejmy jednak nadzieję. Co do mnie, ta mi już tylko pozostaje. Nie będę nużył pana dobrymi radami. Jedno powiem, masz przykład w kuzynce swej Annie, naśladuj, o ile możesz, jej cnoty.
Może to był żebrak.
Dla mnie ciężka, lecz wątpię, czy ciężką by się zdawała bardziej uzdolnionemu.
Niech mi pan, panie Copperfield, wybaczy. Czuję się zobowiązany dobrocią pańską, lecz przyjąć nie mogę, znam moje położenie. Dość jest już takich, co gardzić mną będą, po cóż mam obrażać ich uczonością nieodpowiednią memu, tak bardzo skromnemu położeniu? Nie przystoją mi tak wzniosłe zachcianki! Przez życia ciernistą drogę wypada iść mi jak najciszej, jak najpokorniej.
Jeślibym śmiała życzyć twemu ojcu, aby pozostawał jeszcze pomiędzy żyjącymi, to chyba po to, aby poznał naszego gościa i korzystał z tak miłego towarzystwa.
Dziękuję panu za dobre słowa. Znamy nasze położenie, znamy i nie skarżymy się na nic.
Pani! Jesteś pani wielce łaskawa. I cóż porabiasz, Copperfieldzie?... Zawsze w handlu win, co?
Istotnie smutno jest odkrywać ciemne strony ludzkości! Przyjęto nas chłodno, więcej niż chłodno, i ta gałąź rodziny mojej, która osiadła w Plymuth, zanim upłynął tydzień od naszego tam przybycia, stanęła na stopie nieprzyjaznej względem mego męża.
Do węgla, to jest do handlu węglami, a wszystko daje nam rękojmię, że istotnie wcale niezgorsze nadzieje otwierają się dla nas z tej strony i zdolności mego męża znaleźć mogą odpowiednie sobie ujście w handlu na spławie rzeki Medway. Cóż, pozostawało jeno przyjechać i przypatrzyć się bliżej rzece Medway. Toteż przyjechaliśmy, widzieliśmy... mówię w liczbie mnogiej, gdyż naturalnie i, jak to już panu wiadomo, nigdy, nigdy nie opuszczam mego męża.
Z panią, tylko z panią; sprawi mi to największą przyjemność.
Zepsute z pana dziecko. Ot co!
Ja!? Ojcze! Słyszysz, co on mówi? Nie, nie ja, ale najstarsza z panien Larkins.
Sądzę nawet że wylot z gniazda na szersze przestworza mógłby ci w tym względzie dopomóc znakomicie. Cóż byś powiedział o małej wycieczce w twoje rodzinne na przykład strony, chociażby do tej twej piastunki o tym pogańskim jakimś imieniu?
Może to i lepiej dla niej że biedna ta dzieweczka, matka twoja, nie żyje. Gotowa byłaby, widząc cię teraz, stracić do reszty głowę, jak gdyby niebodze pozostawało jeszcze co do stracenia.
Lecz przede wszystkim życzę sobie życzę sobie, abyś był... nie o fizyczne tu idzie zalety, fizycznie jesteś sobie wcale niczego, idzie o zalety moralne... Życzę tedy sobie, abyś był stanowczy, miał wolę stanowczość, charakter, jednym słowem, abyś nigdy, niczyim nie ulegał wpływom. Oto czego ci z całego serca życzę, oto czym powinni byli być oboje twoi rodzice, a wówczas wszystko poszłoby lepiej.
Żartujesz z moich dziecinnych, uczniowskich zapałów Ale czas płynie i nadejść może dzień, w którym zakocham się naprawdę... Wiesz co, Agnieszko! Dziwi mnie, że ty sama nie kochasz się dotąd w nikim.
Tak, przez niego. Dręczy go poczucie chwilowej nieudolności, a może strach przed tym, aby kto obcy tego nie spostrzegł, czy też żeby samemu się nie zdradzić, że nie zrozumie załatwianej sprawy. Nazajutrz bywa gorzej, musi szukać zapomnienia... I tak z dnia na dzień... Nie przerażaj się, Agnieszko kochana! Muszę ci się przyznać, że pewnego wieczora zastałem go nad biurkiem płaczącego...
Oddam się w zupełności memu słownikowi i tej wielkiej osłodzie mego życia, Annie!
Ależ droga pani nie pragnę niczyjej zguby i nie jestem znów tak uparcie przywiązany do raz powziętych zamiarów. Mogą one ulec zmianie i jeśli zdrowie pana Maldona wymaga jego powrotu do kraju, poszukamy tu dlań odpowiedniego zajęcia.
Mówię ci, duszko, że w niektórych razach jesteś najzabawniejszym pod słońcem stworzeniem, a gdy idzie o twą rodzinę, nie chcesz nawet ust otworzyć i gdyby nie moje naleganie, nie powiedziałabyś nawet nikomu, żeś otrzymała list od Jacka. Takie to masz zaufanie do niezrównanej dobroci twego męża! Dziwi to mnie bardzo, lecz naturalnie, sama możesz najlepiej sądzić, jak ci wypada postępować, lepiej ode mnie musisz znać męża.
Polować?
Słyszałem, że tam robią wyborny pieróg z jabłkami
Ten tam, za nami siedzący dżentelmen hoduje ich całe stada.
Źle się złożyło, że taki znawca koni siedzi w głębi dyliżansu
Jednak to ja poznałem cię pierwszy, od razu ale bo i zapomnieć ciebie nie podobnanie podobna (daw.)
Pytam, gdzieście ulokowali tego pana?
Przenosić mi natychmiast!
Oto właśnie spróbuj Prosto stąd pójdziemy przypatrzyć się lwom. Warto, by je zobaczył taki nowicjusz jak ty! Potem udamy się do Highgate.
Romantyku! Pierwiosnku! I cóż mi po oklaskach półgłówków! Niech się o to ubiegają inni, każdemu ustępuję z pola.
Bardzo, bardzo szczęśliwie! Sumienny! A może... ależ nie, on musi być sumienny, uspokaja to mnie najzupełniej, podnosi go w mym mniemaniu nieskończenie.
A... może... Sądzę, że istotnie wycieczka podobna byłaby mi na rękę. Nie licząc już, że byłbym z tobą, poczciwy mój Davy, zabawiliby mnie i ci tam ludzie.
Czy tak? Nie wiedziałam doprawdy i miło mi dowiedzieć się o tym. Jest w tym istotnie coś pocieszającego. Więc nie czują oni wówczas nawet, gdy cierpią? Przedziwni ludziska! Czasem kiedy myślałam o podobnych tam ludziach zdejmował mnie wielki niepokój, teraz to już będę zupełnie spokojna. Człowiek dopóki żyje, dopóty się uczy. Wyznaję, miałam niejakie w tej mierze wątpliwości, lecz te zostały teraz rozproszone najzupełniej. Co to jest pytać i dowiadywać się!
Dziwną ma szramę nad ustami.
Nie, nie przypadkiem. Małym jeszcze byłem chłopcem, rozdrażniła mnie, cisnąłem w nią młotkiem. Co? Lala był ze mnie chłopak, zuch, co?
Hm! Nie każdy brat kochany bywa i nie każde kochanie... Ależ, Copperfieldzie, nie pijesz, jak widzę! Wychylmy kieliszek na cześć pierwiosnków, w twoje ręce! A drugi na cześć lilii, co nie sieją i nie przędą, w moje!
Dobre, szlachetne dziecko!
Dziękuję panu pan Steerforth ma się nieźle.
Do usług pańskich
Dobrze Jeśli cię uwolnię na parę godzin, czy ci to wystarczy na cackanie się z nianią?
A tak, tak właśnie Matki! Pamiętam! Ot taki mały chłopczyna! A! Tam w Blunerstone grzebaliśmy wraz z matką dzieciątko! Pamiętam! Jakże się pan miewa?
Nie dawała, duszko, nie dawała! Nie znasz życia i świata! I do czego są zdolne kobiety, zwłaszcza gdy idzie o piękność innych kobiet.
Bardzo dobrze, słusznie! A teraz, mój panie! Zdaje się, żem wszystko powiedział, boś gotów posądzić mnie, żem większy gaduła, jak na to tchu mi starczyć może.
A panią Barkis?
Bardzo biedny, doprawdy
Ale to nie pieniądze
Co ci się tam wydaje! Pomyśl, do kogo tu należysz!
Ta sama, którą zauważyłem rano. Wyraźnie wiódł więc mnie tu instynkt.
Przepraszam was, panowie jeśli znajdujecie mnie w niezwykłym usposobieniu. Emilko, kochanie! Aha! domyśliła się, co powiem, i frunęła! Znajdźcie mi ją i sprowadźcie tu, matko!
Wiem, że pan rozumie i dziękuję panu. Pan Davy pamięta, jaką była ona, a pan sam dziś widzi, jaka jest teraz. Ale żaden z was ani się domyśla, czym była i jest dla mego serca. Twardy jestem, panie, szorstki, jak nie przymierzając morski jeż, ale nikt, oprócz może tej tam kobiety, nie wie, czym jest dla mnie to dziecko. A między nami mówiąc i pani Gummidge, choć zalet pełna, domyślić się nie może.
Pocieszny narzeczony, prawda?
Z całego serca życzyłbym sobie energicznego, dobrego kierownictwa Gdybym sam sobą umiał lepiej kierować!
Tego tylko... to dosyć! Ale minęło to już, nie czuję się w garści stracha, tylko, raz ci jeszcze powtórzę, Dawidzie, żałuję, że nie zostaję pod kierunkiem uczciwego, surowego ojca.
Bóg to raczy wiedzieć! Nie znalazłszy cię na przewozie, wszedłem tu, a że nie było nikogo, wpadłem w zamyślenie, z któregoś mnie zbudził.
Teraz rozumiem kupiłeś niby dla siebie, w rzeczywistości zaś, aby pan Peggotty ciągnął z niego korzyści. Znając cię, powinienem był domyślić siępowinienem był domyślić się
Mówiłeś! Mówiłeś! Raz już wreszcie przestań!
Tak! Przyjechał właśnie dziś rano, z listem od mojej matki.
„Mała Emilka”!
Znikła! Oby tak wszystko złe przepadło! A teraz na obiad!
Znasz tę olbrzymkę, Davy?
Walker, kotku, Walker! Ostatni z Walkerów, toteż odziedziczyłam po nim całe państwo kruczków.
Spodziewam się Świeży jak malina.
I rączek pani, panno Mowcher.
Aj chłopcy! Wy chłopcy! Wszyscyście błazny! Klnę się na ten oto ułamek książęcego paznokcia! A wiele mi ten paznokieć drzwi otwiera! Oho! Więcej niż moja sztuka. Noszę się też z nim jak kot z sadłem. Najlepszy to list rekomendacyjny. Panna Mowcher musi przecie być biegłą, jeśli księciu obcina paznokcie! Pokazuję wszystkim młodym paniom i paniętom, udzielam po kawałeczku, tak jak osobliwość, do albumów i prywatnych zbiorów. Cha, cha, cha! Na honor! Cały „społeczny system”, jak tam mawiają w Parlamencie, jest systemem książęcego paznokcia
Oddycham! A teraz cip, cip, cip! Chodźcie, niech was oskubię.
Zmieszać jedno z drugim Poznanie wszelkich tajemnic prowadzi do pożądanych rezultatów. I u mnie różne bywają nazwy. Pewna wdowa nazywa róż maścią do ust, inna rękawiczkami, inna krochmalem do kołnierzyka, inna jeszcze wachlarzem, a ja na wszystko zgadzam się i służę każdej tym, czego potrzebuje, niby nic, niby ani się domyślając, o co idzie. Wierzą. Zdaje się im, że mają głupią przed sobą, a czasem pytają nawet: „Jak wyglądam? Czy nie jestem za blada?”. Pociecha, mówię wam, pociecha!
Aha! Jaka ze mnie grzechotka, jaka trzpiotka!
No! Tak troszeczkę, co? Nie? Złażę z rusztowania. Chyba ten wąsik... co?
Tak, niby to tak na ogół Ale tym razem... idzie o młodą kobietę, którą Emilka znała dawniej... a nie powinna znać już teraz.
Otóż wzdychała, że aż się serce ściskało: „Emilko, Emilko! Nie odwracaj się ode mnie, wszak niegdyś byłam taka jak ty”. Chciała mówić z Emilką, a że to było niemożliwe tam, w domu, bo stryj... ano tak, paniczu, dobry on jest, ludzki, miłosierny, ale nie zniósłby, nie zniósł nigdy, za żadne nie pozwoliłby skarby, aby się tamta zbliżyła do naszej Emilki.
Nie, nie, nie! Niewdzięczna, niedobra ze mnie dziewczyna!
Ciociu! Ciociu, chodź tu bliżej, niech położę głowę na twym ramieniu. Tak mi smutno, tak gorzko. O, wiem ja, wiem, że nie jestem tym, czym być powinnam.
O tym nie wątpię
A teraz za karę obejrzyj się dokoła Na prawo pusto, na lewo pusto, przed tobą to samo, za tobą nie inaczej.
Ha! Mógłbyś zarówno być i czym innym.
Nie! Adwokaci są to urzędnicy cywilni, ludzie, którzy w uniwersytecie ubiegają się przedtem o stopień doktorów obojga praw, toteż, prawdę mówiąc, niewiele z nimi mam wspólnego. Proktorowie używają tylko adwokatów, są zresztą z nimi na przyjacielskiej stopie, ustawiczna zamiana grzeczności, poczęstunków i tak dalej. Ha! W każdym razie zalecam ci szacunek dla tego trybunału jurystów. Domaga się on tego!
Ale gdzie tam! Nie mogłoby to zadowolić tutejszych oszustów.
Tysiąc funtów, ni mniej, ni więcej
Ależ na Boga, ciotko! To jakiś bezczelny żebrak.
Nie, nie zwariowałam, dziecko moje, wiem, co robię, i mówię ci, że muszę się z nim rozmówić. Zawołaj dorożkę.
Czy tutaj nie jest w zwyczaju, gdy uczeń okaże się użyteczny i zdolny czy tutaj nie jest w zwyczaju dawać mu...
Mieszkanie cacko!
Cóż się z nim stało?
Na pewno niezaraźliwe
Ale gdzie tam! Ty to lepiej przyjdź do nas.
Na honor! Miasto pobudza wilczy apetyt. Człowiek jadłby od rana do nocy.
O tak.
Na wielu, drobnych z pozoru, spostrzeżeniach, które razem wzięte wcale niepochlebne na niego rzucają światło. Po części na tym, coś mi sam niejednokrotnie o nim opowiadał, po części na własnym twym charakterze, wpływie, jaki na ciebie wywiera.
Wówczas dopiero?
Zapewniam cię, że nikt. Jest wprawdzie osoba, mieszka u pani Steerforth, z którą lubię rozmawiać niesłychanie, nie jestem jednak zakochany w pannie Dartle.
Cóż by to być mogło?
Robiłam, co mi się zdawało moim obowiązkiem, uważając, że to uspokaja ojca, zachęcałam go do tego kroku, uważałam, że mu to ujmie pracy i mnie pozwoli być z nim częściej i dłużej, ale... O! Trotwood! Teraz mi się zdaje, żem niechcący namawiała ojca na zgubę, ja, rodzone jego, ukochane dziecię! Wiem, jak mnie kocha. Widzi we mnie jedyną swą pociechę, jedyny cel życia. Wiem, jak wiele rzeczy skrywa przede mną, na bok uchyla, nie chcąc mnie smucić. Wiem, że troska o mnie zachmurza mu często czoło, osłabia energię, denerwuje. O, gdybym go mogła podtrzymać! A tymczasem niechcący doprowadziłam go do tego wszystkiego.
Zapewne, ciekawe wydarzenie, że się tu właśnie znalazł dziś Traddles, zaproszony dopiero przed kilku godzinami, dla zajęcia miejsca brata pani Spiker, który właśnie zasłabł. Niepospolity to człowiek brat pani Spiker, upewnić o tym pana mogę, panie Copperfield.
Zapewne Przekonany jestem, że nigdy nie dojdzie do pięciuset, na przykład, funtów szterlingów. Był mi polecony przez pewnego kolegę. O, tak, posiada pewne zdolności, dobrze przepisuje akty, wcale kaligraficznie, toteż znajdzie się tam coś dla niego z czasem.
C przeciw B
K, tak! Stanowczo odmówił podpisu, nalegano nań, ale odmówił stanowczo.
Idziemy więc
Ach, więc wiadome to już pannie Agnieszce? Cieszę się z tego nieskończenie i stokrotnie, ale to stokrotnie dziękuję panu, panie Copperfield!
O! Któż z nas mógł przypuszczać ja sam mniej niż kto bądź. Pamiętam, własnymi ustami wyznawałem pokorę moją. Wiem, jak niskie jest moje pochodzenie, jak małe zasługi!
O! Doprawdy! Jakże to szczęśliwie! Pan pierwszy, panie Copperfield, rzuciłeś mi w serce zarzewie ambicji i raczysz pamiętać o tym! O! Czy mogę prosić jeszcze o jedną filiżankę kawy?
O tak! o tak, nie ulega to żadnej wątpliwości. Gdyby inny był na moim miejscu, nastąpiłyby różne, ale to prze-różne straty; to i owo, sam nie wiem, co by nastąpić mogło. Pan Wickfield wie o tym, o, wie doskonale. Jestem tylko najuniżeńszym jego sługą, a podnosi mięmię
Owszem, o, owszem, panie Copperfield! Na tym właśnie polega moje zwierzenie.
Jeśli tak ma być koniecznie zajmij, proszę, moje łóżko, a ja tu pozostanę.
Wybornie Dziękuję panu.
Zapewne nie życzę też sobie wcale rozbudzać wspomnień dawnych zatargów i nieporozumień ani nawet zniewagi, gdyż wyznać muszę ku hańbie niewieściego rodu, że się pewna osoba, o której bez wstrętu wspomnieć nie mogę i o której wolę tu milczeć, posunęła aż do obrazy. I to czyjej! Mej własnej osoby.
O! To trzeba jak najprędzej pojechać. Prześliczne miasto!
Panie! Niejeden tu już u mnie mieszkał młodzieniec. Młody dżentelmen bywa zwykle nazbyt lub za mało sam o siebie dbały; szczotkuje swe włosy i wygładza nadto lub za mało; nosi za szerokie lub za ciasne buty, zależy to już od jego osobistych poglądów, lecz pod tymi czy owymi pozorami jest zawsze, jak trafić: panienka.
Panie Copperfull mam przecie macierzyńskie serce. Najusilniej przepraszam pana, jeśli mu coś o tym wspomniałam, nie lubię się narzucać ze swą radą i doświadczeniem. Lecz jako młodemu człowiekowi ośmielę się raz jeszcze zalecić, abyś nie upadał na duchu. Może byś pan zajął się kręglami. Zdrowa to gra i dobrze by panu zrobiła, rozerwałaby myśl pańską.
Bo to bo to rachunek ciągnie się od tak dawna, że i cierpliwości już nie stajenie stawać (daw.) dodał, głos podnosząc i zaglądając do mieszkania.
A widzisz, od jutra nie dostaniesz ani kropelki, ani kropelki.
Tak Właściwie mówiąc, ćwierć kancelarii i ćwierć sekretarza. Dla łatwiejszego odrabiania interesów połączyliśmy się we czterech, składając na kancelarię i sekretarza. Kosztuje mnie to pół korony na tydzień.
A tak! A tak, aplikuję, za późno nieco, lecz opłacie stu funtów podołałem z trudnością. Z trudnością!
Mniejsza z tym dość, że mi dostarczył do przepisywania prawne akta i wyroki. Poszło to jakoś. Zacząłem robić wyciągi, pisać sprawozdania, streszczać i tym podobnie. Pracowity jestem, jak wiesz, i nauczyłem się dokładnie wszystkich tych manipulacji. Przyszło mi na myśl samemu zostać aplikantem. Yawler polecił mnie tu i ówdzie, między innymi panu Waterbrook. Posypały się zarobki. Miałem przy tym szczęście poznać pewnego publicystę zajmującego się wydaniem nowej encyklopedii znalazła się i tu dla mnie robota. Wiesz kompilacja, do wynalazków i kompozycji nie mam sprytu! Wątpię, czy pod słońcem jest drugi równie mało jak ja w tym względzie uzdolniony.
Co mówisz, Traddlesie!
Z przyjemnością przyświadczyć mogę, że są naszą pociechą i chlubą. Rosną w zdrowiu i cnotach.
Cieszę się z tego niewymownie Ostatni raz widzieliśmy się w Canterbury, w cieniu, że tak rzec można, opisanej przez Chaucera katedryopisanej przez Chaucera katedry
Kochanie! Wybacz mi, a nasz obecny tu przyjaciel wybaczy mi też to chwilowe rozdrażnienie wynikłe z żalu do przekornych losów i wywołane nowym rozczarowaniem po zetknięciu się z niegodziwcami przy wodociągach, gdzie właśnie miałem nadzieję utrwalić naszą fortunę.
Może pan z łaski swej raczy usiąść i mnie dozwoli wyręczyć siebie.
Doprawdy, panie?
Wiem o tym.
Tak, tak to właśnie i faktem jest, że my nie możemy żyć, jeśli się coś nie zmieni, i to wkrótce. Otóż przekonana jestem i w ostatnich czasach pozwoliłam sobie kilkakrotnie zwrócić uwagę pana Micawbera na to, że rzeczy same przez się zmienić się na lepsze nie mogą i nie zmienią się, jeśli im nie dopomożemy sami. Mylę się może, lecz jest to obecnie najgłębsze moje przekonanie.
I oto ten sam pan Micawber nie zajmuje dotąd odpowiedniego sobie i talentom swym stanowiska. Czyja wina? Czyja, pytam, wina? Naturalnie, że społeczeństwa. Smutno to przyznać, ale tak jest, nie inaczej. Musimy powołać społeczeństwo do wymiaru sprawiedliwości. Cóż mamy przedsięwziąć? Sądzę... sądzę, kochany panie Copperfield, że jedno pozostaje memu mężowi: rzucić społeczeństwu rękawicę i zawołać: „Kto ją podejmie? Oto jestem!”.
Zapewne masz pan najzupełniejszą słuszność, kochany panie Copperfieldzie! Pozwoliłam już sobie uczynić tę samą uwagę memu mężowi i w tym to właśnie celu pan Micawber... przez wzgląd na siebie, rodzinę, społeczeństwo... powinien podnieść pewną sumę... na weksel.
Zdyskontowania W takim razie zdaniem moim pan Micawber powinien zdyskontować weksel na pieniężnym rynku czy giełdzie i dostać, co się da. Jeśli lichwiarze narażą męża mego na straty, obciążą tym swe sumienie. Zapatruję się na to statecznie, jak na przedsięwzięcie, które się sowicie opłaci, i pragnę, kochany panie Copperfield, przelać to przekonanie z mego męża. Wkład, który sowicie się opłaci i dla którego nie żal żadnej ofiary.
I ja także mam nadzieję, myślę, że nie, chociaż mówił mi onegdajonegdaj (daw.)
Troje. Spotkałem ich wchodząc do bramy. Głośno śpiewali hymn pochwalny na twą cześć. Kto to ten opięty facet?
A! Tak! Traddles! Zawsze taki poczciwiec! Gdzieżeś go, do diabła, upolował?
Oto jest
Tej, którą sobie za cel postawimpostawim (daw.)
Więc powiem ci, że myślę niezwłocznie pojechać do Yarmouth, do mojej starej, kochanej piastunki. Wiem, że jej w niczym nie pomogę, nie zdam się na nic, lecz tak jest przywiązana do mnie, że sam mój widok będzie jej pociechą, doda sił i odwagi. Niewielka to będzie z mej strony ofiara dla tak starej, wiernej przyjaciółki. Co byś zrobił na mym miejscu?
Dobrze ci wyrzucać mi latanie! Ty, latawcze jakiś.
Lub nienawidzimy na jedno to często wychodzi. Więc cóż, pojutrze?
Och! W takim razie potrzebna bywa zmiana, rozrywka, prawda? Czy to odnosi się i do niego?... Nie pana mam na myśli.
Upewniam panią, panno Dartle.
Tegom pewna Jeśli o czym nie wątpię, to o tym właśnie.
O! to coś znaczy, to zapobieżyzapobieży (daw. forma)
I bardzo, więcej niż o wszelkie inne. I Davy szalenie lubi muzykę. Różo kochana, zaśpiewaj irlandzką piosenkę, usiądę i będę słuchał, jak dawniej.
Nie powinieneś rozdrażniać jej Winieneś pamiętać, że charakter jej zgorzkniał, i oszczędzać ją.
Byłeś dla mnie zawsze najlepszym kocham cię całym, niezmiennym sercem.
To idzie bardzo szybko, pani Müllerowo, strasznie szybko. Ja bym sobie na coś takiego kupił browning. Wygląda to jak cacko, ale tym cackiem można przez dwie minuty powystrzelać dwudziestu arcyksiążąt, chudych albo tłustych. Chociaż, między nami mówiąc, pani Müllerowo, do tłustego arcyksięcia trafić daleko łatwiej niż do chudego. Pamięta pani, jak to wtedy w Portugalii ustrzelili sobie tego swego króla? Też był taki tłusty. Wiadomo, że król nie będzie chudeusz. Teraz idę do gospody „Pod Kielichem”, a jakby tu ktoś przyszedł po tego ratlerka, com za niego wziął zaliczkę, to trzeba powiedzieć, że mam go w swojej psiarni na prowincji, że mu niedawno przyciąłem uszy i że teraz nie można go przewozić, póki mu się uszy nie zagoją, żeby mu się nie zaziębiły. Klucz pani zostawi u stróżki.
Ja się do takich rzeczy nie mieszam, z tym niech mnie każdy pocałuje w dupę Do takich rzeczy mieszać się nie warto, bo można grubo oberwać. Mam swój handelek, i tyle. Gdy kto przychodzi i każe sobie podać piwa, to mu podam. Ale jakieś tam Sarajewy, polityka albo nieboszczyk pan arcyksiążę to nie dla nas, bo można się dostać za kraty na Pankrac.
Ale w tym Sarajewie stała się rzecz paskudna, prawda, panie gospodarzu?
Takie głupstwa nie trzymają mi się w głowie. Nigdy się takimi bzdurami nie zajmowałem i nigdy mnie nic takiego nie obchodziło Ciekawość pierwszy stopień do piekła.
Żeby był równy rachunek, akurat tuzin. Łatwiej to zliczyć, no i na tuziny wszystko jest tańsze
Myli się pan To zrobili Turcy przez tę Bośnię i Hercegowinę.
Dobrze, panie gospodarzu ale zgadza się pan chyba, że to wielka strata dla Austrii.
Jakiej obrazy najjaśniejszego pana dopuszczają się ludzie po pijanemu? Rozmaicie bywa. Upij się pan, każ sobie zagrać austriacki hymn, a zobaczysz, co będziesz mówił. Wymyśli pan sobie tyle różnych rzeczy o panu cesarzu, że gdyby choć połowa z tego była prawdą, to miałby biedak wstydu na całe życie. Ale ten starszy pan naprawdę nie zasługuje na takie traktowanie. Weź pan na przykład taką rzecz. Syna Rudolfa stracił w młodocianym wieku, w pełnej sile męskiej. Małżonkę Elżbietę mu przebili pilnikiem, potem zginął mu Jan Orth, brata jego, cesarza meksykańskiego, zastrzelili w jakiejś twierdzy przy jakimś murze, a teraz na stare lata zastrzelili mu stryjaszka. I raptem schla się jakiś pijanica i zacznie na niego wygadywać. Przecież takie rzeczy działają na nerwy. Gdyby się dzisiaj miało coś zdarzyć, to z dobrej woli pójdę i będę służył panu cesarzowi do ostatka sił.
Ale za co mnie? Ja byłem taki ostrożny!
Sądzę, że jako aresztowany nie mam prawa chodzić po trotuarze.
Za to, że pana arcyksięcia zastrzelili w Sarajewie!
Mnie w ogóle żadne morderstwo nie interesuje, czy w Pradze, czy w Wiedniu, czy w Sarajewie, czy w Londynie. Od tego są urzędy, sądy i policja. Jeśli gdzieś kiedyś kogo zabiją, to dobrze mu tak, po co jest bałwan i taki nieostrożny, że się da zabić?
Chrystus Pan też był niewinny i też go ukrzyżowali. Nigdy nikomu nie zależało na jakimś tam niewinnym człowieku. „Maul halten und weiter dienen!”
Precz!
Wyłazić i nie ględzić!
Precz!
Zupełnie zdrowy to ja nie jestem, wielmożny panie radco. Mam reumatyzm, smaruję się opodeldokiem.
Napadów, proszę pana, nie mam, tylko raz byłbym o mały figiel wpadł pod samochód na Placu Karola. Ale to już ładnych parę lat temu.
Sądzę że na wszystko powinniśmy spoglądać z tej drugiej, pogodniejszej strony. Każdy omylić się może, a musi się omylić tym bardziej, im bardziej o czymś rozmyśla. Lekarze sądowi to ludzie, a ludzie mają swoje wady. Raz trafiło mi się w Nuslach, że na moście na rzece Boticz podszedł do mnie w nocy pewien pan, kiedym powracał z gospody „U Banzetów”, i trzasnął mnie bykowcem przez głowę, a gdym leżał na ziemi, przyjrzał mi się przy świetle latarki i powiada: „To pomyłka. To nie ten”. I tak go ta pomyłka rozzłościła, że mnie przeciągnął bykowcem jeszcze raz przez plecy. Taka to już jest natura ludzka, że człowiek myli się aż do śmierci. Był też taki jeden, który znalazły w nocy wściekłego psa na pół zmarzłego, zabrał go z sobą i wsunął żonie pod pierzynę, jak się ten pies rozgrzał i okrzepł, to pogryzł całą rodzinę, a najmłodsze dziecko w kołysce rozszarpał i zeżarł. Albo dam wam przykład, jak w naszych stronach pomylił się pewien tokarz. Otworzył sobie kluczem kościołek Św. Michała w Pradze na Podolu, bo myślał, że to jego dom, w zakrystii zdjął buty, bo myślał, że to ich kuchnia, położył się na ołtarzu, bo myślał, że to jego łóżko, i przykrył się takimi zasłonami ze świętymi napisami, a żeby mu było wygodniej, pod głowę położył sobie Ewangelię i inne księgi święte. Rano kościelny znalazł go w kościele, a ten, gdy się już całkiem opamiętał, powiada całkiem dobrodusznie, że to pomyłka. „Ładna pomyłka kiedy przez tę pomyłkę będziemy musieli kościół na nowo wyświęcać”. Potem tego tokarza badali lekarze sądowi i dowiedli mu, że był zupełnie poczytalny i trzeźwy, ponieważ gdyby był schlany, toby nie trafił kluczem do zamku drzwi kościelnych. Potem ten tokarz umarł na Pankracu w więzieniu. Dam wam też przykład, jak na Kladnie pomylił się pewien pies policyjny, wilk tego znanego rotmistrza Rottera. Rotmistrz Rotter hodował takie psy i robił doświadczenia z włóczęgami, tak że wszystkie wędrusy zaczęły Kladno omijać. Więc wydał rozkaz, żeby żandarmi za wszelką cenę przyprowadzili jakiegoś podejrzanego. Przyprowadzili mu tedy dość przyzwoicie ubranego człowieka, którego znaleźli w lańskich lasach siedzącego na jakimś pniaku. Zaraz też kazał, aby mu odcięli kawałek poły od surduta, dał ten kawałek surduta obwąchać swoim żandarmskim psom, a potem zaprowadzili tego człowieka do jakiejś cegielni za miastem, a jego śladem puścili te wytresowane psy, które go też znalazły i przyprowadziły z powrotem. Potem ten człowiek musiał włazić po drabinie na strych, skakać przez mur, wskoczyć do stawu, a psy za nim. W końcu pokazało się, że ten człowiek to był jeden czeski poseł radykalny, który wyjechał sobie na wycieczkę do lańskich lasów, bo go parlament już zmierził. Toteż mówię, że ludzie mają swoje wady i mylą się, czy to będzie uczony, czy też głupi, nieokrzesany idiota. Mylą się i ministrowie.
Nie umiałbym, proszę panów ale i ja bym panom też mógł zadać zagadkę. Jest dom o trzech piętrach, każde piętro ma osiem okien. Na dachu są dwa dymniki i dwa kominy. Na każdym piętrze mieszkają dwaj lokatorzy. A teraz powiedzcie, panowie, którego roku umarła babka stróża?
Dziękuję wam, panowie Mnie to też zupełnie wystarczy.
I złodziejstwo też musi być Gdyby wszyscy ludzie życzyli sobie nawzajem dobrze, toby sobie niedługo łby pourywali.
Ja, proszę panów nie jestem żaden symulant, ja jestem naprawdę idiota, możecie się panowie spytać w kancelarii 91 pułku w Czeskich Budziejowicach albo w Komendzie Uzupełnień w Karlinie.
Jestem całkiem skromny i wdzięczny za wszystko, co panowie dla mnie uczynić raczą.
Jest tu nie najgorzej na przykład ta prycza jest z drzewa heblowanego.
Do urzędu
To więcej niż pewne Wszystkie te rzeczy będą się czytelnikom gazet ogromnie podobały. Ja też bardzo lubię odczytywać rubrykę o pijanicach i o awanturach. Niedawno temu „Pod Kielichem” pewien gość nie zrobił nic takiego, tyle tylko, że sam sobie stłukł kufel na głowie. Podrzucił go do góry i stanął pod nim. Odwieźli go z gospody, a rano już o tym czytaliśmy. Albo na przykład w „Bendlovce” dałem razu pewnego jednemu karawaniarzowi w pysk, a on mi oddał. Abyśmy się mogli pogodzić, musieli nas obu aresztować i zaraz było o tym w wieczornych gazetach. Albo gdy w kawiarni „Pod Trupem” stłukł pan radca dwa talerzyki, to myśli pan, że mieli wzgląd na niego? Zaraz na drugi dzień był w gazetach. Może pan zrobić tylko tyle, że z aresztu pośle pan do gazet sprostowanie, iż wiadomości, które zostały zamieszczone, nie dotyczą pana, i że z tym panem, o którym mowa, nie jest pan ani spokrewniony, ani zaprzyjaźniony. Zaś do domu napisze pan, żeby panu to sprostowanie z gazety wycięli; przeczyta je pan sobie, jak odsiedzi karę.
Ja też bardzo lubię zgodzić się z każdym Ja pańskiej dobroci nigdy nie zapomnę. Niech mi pan wierzy, panie komisarzu.
Ponieważ u wariatów siedzi pod kluczem dużo panów oficerów Cesarz Franciszek Józef niech żyje! Tę wojnę wygramy!
Nie mogłem być obojętny Oburzyło mnie to, gdy widziałem, że wszyscy czytają ten manifest o wojnie, a nikt nie okazuje radości. Nikt nie wiwatuje, nikt nie woła „hura”, w ogóle nic, panie radco. To tak, jakby ich to wcale nie obchodziło. Więc ja, stary wojak z 91 regimentu, nie mogłem już na to patrzeć, krzyknąłem, co się należało, i myślę, że gdyby pan był na moim miejscu, toby pan postąpił tak samo jak ja. Jak jest wojna, to musi być wygrana i trzeba wołać: „Niech żyje najjaśniejszy pan!”
On był taki ostrożny sam to ciągle o sobie powtarzał.
Chciałbym wiedzieć jakie teraz, w czasie wojny, będą te wojskowe pogrzeby.
Dużo jest takich, co już nie powrócą Proszę o rum.
No, to już lepiej ratlerka
Rzecz prosta A teraz zafundujemy sobie po ćwiartce wina na mój rachunek.
Ja już mam z urzędami takiego pecha, pani Müllerowo. Teraz zobaczy pani, ilu tych panów będzie przychodziło kupować psy
To nic nie szkodzi, pani Müllerowo, pojadę na wojnę w wózku. Zna pani tego cukiernika na rogu, toż on ma taki wózek. Woził w nim przed laty swego chromego i złośliwego dziadunia na świeże powietrze. Na tym wózku, pani Müllerowo, zawiezie mnie pani na wojnę.
Jeszcze nawet nie posłał po nie.
Posłusznie melduję, że mam reumatyzm, ale najjaśniejszemu panu będę służył do ostatniej kropli krwi Mam obrzękłe kolana.
Widzicie więc ile też każdy musi wycierpieć dla najjaśniejszego pana. I płukania żołądka, i lewatywy. Kiedym przed laty służył w pułku, bywało jeszcze gorzej. Takiego pacjenta wiązali w kij i wrzucali do lochu, żeby się wykurował. Gdzie tam było szukać łóżek z materacami, jak tutaj, albo spluwaczek. Gołe prycze i na takich gołych pryczach leżeli chorzy. Raz miał jeden chory prawdziwy tyfus, a drugi czarną ospę. Obu związano w kij, a doktor pułkowy kopał ich w brzuchy i mówił, że są symulanty. Potem, gdy obaj ci żołnierze pomarli, dostała się ta rzecz do parlamentu i było o tym w gazetach. Zakazali nam czytać pisma i robili rewizję kuferków, czy kto ma takie gazety. A ponieważ ja zawsze muszę mieć pecha, więc w całym pułku u nikogo takiej gazety nie znaleźli, tylko u mnie. Zaprowadzili mnie do raportu pułkowego, a nasz oberst, taka małpa, Panie świeć nad jego duszą, zaczął na mnie ryczeć, żebym stał prosto i żebym powiedział, kto o tym do gazety napisał, bo jak nie, to mi gębę rozedrze od ucha do ucha i wsadzi mnie do paki, aż sczernieję. Potem przyszedł doktor pułkowy, wymachiwał mi pięścią przed nosem i krzyczał: „Sie verfluchter Hund, sie schäbiges Wesen, sie unglückliches Mistvieh, ty smyku socjalistyczny!” Spoglądam wszystkim rzetelnie w oczy, nawet nie mrugnę, i milczę, a jedną rękę trzymam przy czapce, drugą na szwie u portek. Latali koło mnie jak te psy, szczekali na mnie, a ja ciągle nic. Milczę, salutuję, a lewą rękę trzymam na szwie portek. Gdy się tak wściekali przez jakieś pół godziny, oberst przyskoczył do mnie i ryknął: „Jesteś idiota, czy nie jesteś idiota?” „Posłusznie melduję, panie oberst, że jestem idiota”. „Dwadzieścia i jeden dni więzienia za idiotyzm, dwa posty tygodniowo, miesiąc koszarniaka, czterdzieści osiem godzin słupka, natychmiast go zamknąć, nie dać mu żreć, związać go, pokazać mu, że państwo idiotów nie potrzebuje. Już my ci tutaj, łajdaku, wybijemy te gazetki z głowy” mówił pan oberst powiada pan oberst, chodzi po dziedzińcu, bije się biczyskiem po cholewach, pluje, potem nagle staje i ryczy: „Abtreten!” Siada na swoją szkapinę i wyjeżdża za bramę. Czekaliśmy, co się stanie z 11 kompanią, a tymczasem nic i ciągle nic. Czekamy jeden dzień, dwa, cały tydzień, a tu ciągle nic i nic. Pan oberst już się w koszarach wcale nie pokazał, z czego szeregowcy, podoficerowie i oficerowie ogromnie się cieszyli. Potem dali nam nowego obersta, a o tym dawnym mówili, że jest w jakimś sanatorium, ponieważ napisał własnoręcznie list do najjaśniejszego pana, że 11 kompania się zbuntowała.
Płukanie żołądka i chinina!
I całymi nocami nie możecie sypiać, prawda? Reumatyzm to bardzo niebezpieczna, bolesna i ciężka choroba, ale myśmy tu poczynili duże doświadczenia z reumatykami i wiemy, jak się do nich zabrać. Ścisła dieta i inne nasze sposoby leczenia okazały się środkami bardzo skutecznymi. Wyzdrowiejecie tu prędzej niż w Piszczanach, a na front pomaszerujecie tak żwawo, aż się za wami będzie kurzyło.
Doskonale, lewatywę dostaniecie jeszcze na drogę żebyście się nie skarżyli, żeśmy was tu nie leczyli. Tak, a teraz wszyscy chorzy, których wymieniłem, marsz za podoficerem, żeby każdy dostał, co mu się należy.
Posłusznie melduję, panie oberarzt, że zdrowie nie chce się poprawić.
Wszyscy do łóżek, bo idzie tu jakaś arcyksiężna! Niech nikt nie wystawia brudnych nóg spod koca!
Posłusznie melduję, że wiem, że nie mam mleć jęzorem.
Rozbierz się do gatek i pójdziesz do szesnastki
Ciernista droga grzechu, wy głupcy jedni, jest walką z występkiem. Jesteście synami marnotrawnymi, którzy wolą raczej wylegiwać się w separatkach niż nawrócić się do Ojca Niebieskiego. Wznieście tylko wasz wzrok, wy ulicznicy, dalej i wyżej, aż pod niebiosa, a zwyciężycie i w duszach waszych zagości pokój. Wypraszam sobie, aby tam z tyłu ktoś parskał. Nie jest koniem i nie stoi w stajni, ale jest w świątyni Pańskiej Kapelan zaczął czkać. powtarzał uparcie
A za co tu siedzicie?
Potrzebuję służącego Miałem dotychczas takiego starego buchaltera bez akademickiego wykształcenia, ale bydlę pierwszej klasy. Ciągle tylko postękiwał i modlił się, żeby go Pan Bóg zachował, więc posłałem go z 1 batalionem marszowym na front. Mówią, że ten batalion został rozbity na amen. Potem dali mi takiego figlarza, który nic innego nie robił, tylko przesiadywał w szynku i pił na mój rachunek. Był on nawet znośny, ale pociły mu się nogi. Więc także wyprawiłem go na front. Dziś znalazłem podczas kazania takiego draba, który mi się dla kawału rozbeczał. Taki człowiek bardzo by mi się przydał. Nazywa się Szwejk i siedzi w szesnastce. Chciałbym wiedzieć, za co się dostał pod klucz i czy nie dałoby się coś zrobić, żebym go sobie mógł zabrać.
Posłusznie melduję, że mogę to objaśnić bardzo prostym przykładem. Na naszej ulicy jest węglarz, a ten węglarz miał całkiem niewinnego dwuletniego chłopczyka, a ten chłopczyk poszedł sobie razu pewnego z Vinohrad piechotą aż do Libni, gdzie go policjant znalazł siedzącego na chodniku. Tego chłopczyka zaprowadził potem do komisariatu i tam zamknęli to dwuletnie niewinne dziecko. Jak pan widzi, ten dwuletni chłopczyk był zupełnie niewinny, a jednak został aresztowany. Gdyby umiał mówić i gdyby ktoś go zapytał, za co dostał się do aresztu, to też by nie wiedział. Mnie przytrafiło się coś podobnego. Ja jestem taki sam podrzutek.
Zapomnieliśmy.
Nie uciekniesz nam?
Widzisz. Nie wiesz, a gadasz.
A za co cię będą niby tego...
Czyś ty czasem nie narodowy socjalista?
Ty jesteś abstynent i nie wstyd ci, fujaro! Po pysku należałoby cię sprać.
W go-go-gościnie nie-nie-nie byłem. My-my-licie się...
Ja żadnego pucybuta nie mam Ja nie jestem żaden feldkurat. Ja jestem prosię Puść mnie pan, ja pana nie znam.
Ja nic nie piłem, kolego Jestem całkiem trzeźwy.
Można było wytrzymać, panie feldkurat. Pragnienie jest następstwem wczorajszego pragnienia. Ugasić takie pragnienie nie tak łatwo. Znałem pewnego stolarza, który pierwszy raz upił się na Sylwestra roku tysiąc dziewięćset dziesiątego, a pierwszego stycznia miał takie pragnienie i czuł się tak niedobrze, że musiał kupić sobie śledzia, a potem pił znowu, i tak się to powtarza już codziennie od czterech lat, i nikt nie może mu na to poradzić, ponieważ zawsze w sobotę kupuje śledzie na cały tydzień. Taki ci to kołowrót, jak mawiał pewien starszy sierżant 91 pułku.
Przyniosłem proszę pana feldkurata, zamiast dwóch butelek orzechówki takiej, jaką pije pan kapitan Sznabl, od razu pięć, żeby w domu był pewien zapas i żebyśmy mieli co pić. Czy ludzie mogą zabierać teraz ten fortepian? Bo lombard niedługo zamkną.
Brakuje nam rzeczywiście jeszcze tylko polowego ołtarza Na poligonie wszystko już jest przygotowane. Cieśle już zrobili podium. Monstrancję pożyczą nam z Brzevnova, kielich powinienem mieć swój, ale gdzież on jest?...
Ja się niczego nie boję, panie kapelanie, nawet ministrować.
W takim razie panie feldkurat stała się wielka pomyłka bo ja jestem bezwyznaniowy. Mam już takiego pecha.
Ale bez tego wyschnie wam w gardle, panie kolego Napijcie się, a ja będę słuchał tego, co mi chcecie powiedzieć. Jestem zgodny i chętnie wysłucham waszych przekonywań.
Pod Vlaszimiem, posłusznie melduję, panie feldkurat był dziekan, który miał tylko posługaczkę, od czasu gdy mu stara gospodyni uciekła z jakimś młodym chłopcem i pieniędzmi. Ten dziekan na stare lata zabrał się do studiowania pism świętego Augustyna, o którym się mówi, że należy do ojców Kościoła, i wyczytał tam, że kto wierzy w antypody, winien być przeklęty. Więc przywołał posługaczkę do siebie i powiada:
Ja kocham Pana Boga bardzo Go kocham. Dajcie mi trochę wina.
Świętą Ludmiłę kocham i świętego Bernarda uratował moc pielgrzymów na Św. Gotardzie. Ma na szyi butelkę koniaku i odgrzebuje zasypanych śniegiem.
To już idzie razem ze słuchem, panie feldkurat. Jak jeden dużo gada, a drugi słucha.
Trzeba po drodze dzwonić, żeby ludzie zdejmowali czapki, jak będziemy szli z Panem Bogiem, panie kapelanie, z tym olejem konopnym, numer trzy. To się tak robi. Już wielu ludzi, których to w ogóle nic nie obchodziło, zostało przymkniętych za to, że czapek nie zdjęli. Raz na Żiżkovie ksiądz sprał niewidomego za to, że przy takiej okazji nie zdjął czapki, i jeszcze tego ślepca zamknęli, bo dowiedli mu na sądzie, że nie jest głuchoniemy, a tylko ślepy, i musiał słyszeć dźwięk dzwonka, a więc był powodem zgorszenia, chociaż to była noc. To coś tak jak w Boże Ciało. Inaczej by nas ludzie nawet nie zauważyli, a tak będą się nam kłaniali. Jeśli pan feldkurat się zgadza, to zaraz go przyniosę.
Jeśli pan jesteś człowiekiem wykształconym to niech się pan odzwyczai pluć w cudzym mieszkaniu. Czy może zdaje się panu, że jak jest wojna światowa, to już zaraz może pan sobie pozwalać na wszystko? Powinien pan zachowywać się przyzwoicie, a nie jak jakiś obwieś. Trzeba postępować delikatnie, mówić przyzwoicie i nie poczynać sobie jak jaki drab. Widzicie go, zgłupiałego cywila!
Opuśćcie nas, Szwejku; mamy do załatwienia sprawy osobiste.
A więc ja istotnie
Mój panie panu jest koniecznie potrzebna zmiana powietrza. Tu jest zbyt duszno.
Widzicie, mój Szwejku, co spotyka człowieka, który nie szanuje kapłana Święty Jan Złotousty powiedział: „Kto czci księdza, czci Chrystusa, kto robi przykrości księdzu, czyni też przykrości Chrystusowi, którego zastępcą jest właśnie ksiądz”. Na jutro musimy się doskonale przygotować. Usmażcie jajka z szynką, ugotujcie poncz na winie bordeaux, a resztę czasu poświęcimy na rozmyślania, tak jak to jest w modlitwie wieczornej: „Niechaj łaska boża odwróci wszelkie układy nieprzyjaciół o ten przybytek”.
Posłusznie melduję, panie feldkurat że ten pan jest taki wytrwały jak niejaki Bouszek z Libni. Osiemnaście razy w ciągu jednego wieczora wyrzucili go u „Extnerów”, a on po każdym wyrzuceniu wracał, że niby zapomniał tam fajkę. Właził oknem, drzwiami, przez kuchnię, właził do lokalu przez mur ogrodu, przez piwnicę i wlazłby może nawet kominem, gdyby go strażacy nie zdjęli z dachu. Był taki wytrwały, że mógłby zostać ministrem albo i posłem.
Jak panu wiadomo szaleje wojna. Pieniądze pożyczyłem panu feldkuratowi przed wojną i gdyby nie wojna, nie domagałbym się tak bardzo ich zwrotu. Ale mam pewne doświadczenia.
Mój Szwejku, mnie to wszystko zaczyna już nudzić Myślałem, że nas ten człowiek zabawi, że opowie nam jakieś anegdotki, a on chce, żebym wam rozkazał nie wtrącać się do tej sprawy, chociaż mieliście z nim już dwa razy do czynienia. Wieczorem w wigilię dnia tak ważnego, gdy trzeba skupić wszystkie myśli i uczucia wokół Boga, zamęcza mnie jakąś idiotyczną historią o nędznych tysiąc dwieście koron. Odwraca myśl moją od spraw wyższych i chce, abym mu jeszcze raz powiedział, że mu teraz nic nie dam. Nie będę z nim więcej rozmawiał, aby mi nie zepsuł reszty tego świętego wieczoru. Powiedzcie wy mu, Szwejku: „Pan feldkurat nic panu nie da”.
Ja też myślę, że musi to być bardzo pięknie dać się przebić bagnetem Kula w brzuchu też niebrzydka rzecz, ale jeszcze ładniejsza sprawa, gdy człeka przetrąci granat; człek dziwuje się wtedy, że nogi i brzuch oddaliły się poniekąd od niego i wydaje mu się to tak zabawne, że już z tego samego umiera, i to dużo wcześniej, nim mu to ktoś zdoła wytłumaczyć.
Ale te plamy na słońcu mają jednak wielkie znaczenie Razu jednego pokazała się taka jedna plama i jeszcze tego samego dnia zostałem obity „U Banzetów” w Nuslach. Od tego czasu, gdy się gdzie wybierałem, zawsze zaglądałem do gazet, czy nie pokazała się jaka plama. A jeśli się pokazała, to adiu Fruziu, nigdzie nie chodziłem i przesiedziałem plamę w domu. Jak wtedy wulkan Mont-Pelle zgładził całą wyspę Martynikę, to jeden profesor pisał w gazecie „Narodni Politika”, że już od dawna ostrzegał swoich czytelników przed wielką plamą na słońcu. A ta „Narodni Politika” nie trafiła na wyspę i biedni ludzie grubo przez to ucierpieli.
Zgoda Pojutrze sto koron albo Szwejk.
Dawajcie! Natychmiast zaniosę je Lukaszowi. Prawdę mówię, że nie chciałbym się z wami rozstać.
Dobrze, Szwejku, względem dam musimy zawsze zachowywać się z wielkim taktem
Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że tak: Ja wiedziałem, że koty nie lubią kanarków i że je krzywdzą, więc chciałem tych dwoje zapoznać ze sobą i gdyby ta bestia kot chciał coś przedsięwziąć, to byłbym mu przetrzepał skórę, żeby do samej śmierci nie zapomniał, jak się ma obchodzić z kanarkami. Bo ja bardzo lubię zwierzęta. W naszym domu jest kapelusznik, który tak wyuczył kota, że chociaż mu ten kot zjadł trzy kanarki, to teraz nie zje ani jednego, choćby kanarek na nim usiadł. Więc chciałem też spróbować, czy się nie uda. Wyjąłem kanarka z klatki i podsunąłem mu go pod nos, żeby powąchał, a on, podlec, zanim, się spostrzegłem, odgryzł mu głowę. Doprawdy, nie spodziewałem się takiego gałgaństwa ze strony tego kota. Gdyby to był, proszę pana oberlejtnanta, wróbel, to bym nic nie mówił, ale taki ładny kanarek, i jeszcze harceński. I jak chciwie go żarł! Nawet pierza nie zostawił i mruczał, bestia, z wielkiej uciechy. Podobno koty nie mają słuchu muzykalnego i nie znoszą śpiewu kanarka, bo się na tym śpiewaniu te bestie nie znają. Wyzwałem tego kota, jak się patrzy, ale, broń Boże, złego mu nic nie zrobiłem. Czekałem na rozkaz pana oberlejtnanta, co trzeba będzie zrobić temu parszywcowi za jego gałgański postępek.
Zdaniem moim, proszę pana oberlejtnanta, pinczer to bardzo miły pies. Prawda, że nie każdemu się podoba, ponieważ jest szczeciniasty, a na pysku ma takie ostre wąsy, że przypomina przestępcę wypuszczonego z kryminału. Jest taki brzydki, aż z tej brzydoty jest ładny, a do tego jest przebiegły. Ani się umywa do niego głupawy bernardyn. Jest jeszcze sprytniejszy niż foksterier. Znałem jednego...
Nic o tym nie wiem Pan porucznik jest na służbie i wróci do domu dopiero w nocy, a ja otrzymałem rozkaz wyszukania dla niego pinczera. O żadnych kufrach ani o żadnej damie nic nie wiem. Teraz zamykam mieszkanie, więc proszę, aby pani wyszła. Mnie nikt nic nie powiedział, a żadnej obcej osoby, której nie znam, nie mogę pozostawić tutaj w mieszkaniu. Tak jak na naszej ulicy u cukiernika Bielczyckiego zostawili w mieszkaniu jakiegoś człowieka, a on sobie otworzył szafę, zabrał, co mu się podobało, i poszedł.
Tego nie wiem.
Tego nie wiem.
Mówiłem już, że nie wiem Dziwię się, że są na świecie ludzie tak ciekawi i wciąż pytają o tę samą rzecz. To tak samo, jakbym ja zatrzymywał na ulicy co drugiego człowieka i zapytywał go, którego dzisiaj mamy.
Ciężka sprawa
Ze sześć Teraz śpi jak zabita z tej jazdy. Odgadywałem i spełniałem rzetelnie jej życzenia.
Sytuacja nasza jest bardzo dobra Dzisiaj już nikt nie wątpi, że wojna skończy się zwycięstwem państw centralnych. Francja, Anglia i Rosja są zbyt słabe w porównaniu z potęgą austriacko-turecko-niemiecką. Prawda, że mieliśmy drobne niepowodzenia na niektórych frontach, ale jak tylko przerwiemy front rosyjski między Karpatami a środkowym Dunajcem, to bez najmniejszej wątpliwości będzie to koniec wojny. Tak samo Francuzom zagraża w najbliższym czasie utrata całej wschodniej Francji i wtargnięcie wojsk niemieckich do Paryża. To jest absolutnie pewne. Prócz tego przegrupowanie naszych wojsk w Serbii przebiega bardzo sprawnie, a odwrót naszych oddziałów, który faktycznie jest wyłącznie tylko przegrupowaniem, niesłusznie tłumaczą sobie niektórzy zgoła inaczej, niż tego wymaga w czasie wojny zdrowy rozsądek. Niebawem zobaczymy, że nasze z góry zamierzone przegrupowanie na południowym froncie zacznie wydawać owoce. Niech pan spojrzy...
Turcy trzymają się dobrze Przewodniczący parlamentu tureckiego, Hali bej i Ali bej przyjechali do Wiednia. Naczelnym wodzem dardanelskiej armii tureckiej mianowany został marszałek Liman von Sanders. Goltz-pasza przyjechał z Konstantynopola do Berlina, a nasz cesarz odznaczył Enver-paszę, wiceadmirała Usedomą-paszę i generała Dżewata-paszę. Jest to stosunkowo dużo odznaczeń w tak krótkim czasie.
Bardzo mi przyjemnie, że mnie pan odszukał i zastał w domu, ponieważ po południu udaję się zawsze do koszar i mam nocną służbę. Mieszkanie moje jest właściwie całymi dniami puste i dlatego mogłem ofiarować szanownej małżonce pańskiej gościnę. Ma tu zupełną swobodę przez czas swego pobytu w Pradze. Ponieważ jesteśmy starzy znajomi...
To czemu nie oświadczą wyraźnie, że są związane umową trójprzymierza, zawartą między Austro-Węgrami a Niemcami? Spodziewałem się, że Włochy ruszą razem z nami przeciwko Francji i Serbii. Wojna byłaby już skończona. Chmiel mi w magazynach gnije, transakcje krajowe są marne, eksportu nie ma, a Włochy zachowują neutralność! Dlaczegóż to jeszcze w roku 1912 odnowiły umowę trójprzymierza? Gdzie się podział włoski minister spraw zagranicznych, markiz di San Giuliano? Co ten pan robi? Śpi czy co? Czy ten pan wie, jakie miałem obroty przed wojną, a jakie dzisiaj?
Więc dobrze:
Dwudziestego grudnia 1914. Tak, a teraz napiszcie adres na kopercie, weźcie tych czterysta koron, zamieście je na pocztę i wyślijcie je pod tym adresem.
Nawet smażonego.
Jak malowanie. Pieprz i sól, prawdziwa rasa, tak jak ty Szwejk, a ja Blahnik. Chodzi o to, żeby się dowiedzieć, co on żre. Dam mu wtedy pojeść i przyprowadzę ci go.
No to pochodzimy z tych samych stron Ja z Protivina.
Wszystko jedno
Jest na to rada. Jeśli będzie trzeba, przytniemy mu uszy, ale dopiero wtedy, gdy się do nas przyzwyczai. Teraz byłby jeszcze bardziej zły.
To go nazwiemy na przykład „Max”. Widziałeś, jak nadstawia uszy? Pójdź tu, Max!
A gdybym czasem zapomniał o tym, to rozkazuję wam abyście mi meldowali, że wam się należy pięćdziesiąt koron. Rozumiecie? A pcheł ten pies nie ma? Lepiej go od razu wykąpać i wyczesać. Jutro mam służbę, ale pojutrze pójdę z nim na spacer.
Jest moim psem, panie poruczniku To mój Fox.
Żeby nam wreszcie porządnie skórę złoili byłby wreszcie z tą Austrią spokój.
Żeby sprawić panu przyjemność, panie oberlejtnant.
Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że się sobie nie podobam. Jestem w tym zwierciadle taki jakiś, jakby mi ktoś guzów ponabijał. To szkło nie jest szlifowane. U tego Chińczyka Stańka, co handluje herbatą, mieli kiedyś takie wypukłe lustro i jak ktoś spojrzał w nie, to mu się chciało rzygać. Pysk taki, głowa jak ceber do pomyj, brzuch jak u pijanego kanonika, jednym słowem, kreatura. Przechodził tam kiedyś pan namiestnik, spojrzał na siebie i zaraz musieli to lustro zdjąć.
Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że bardzo się cieszę Będzie to wspaniałe, gdy obaj polegniemy za najjaśniejszego pana i jego rodzinę...
Prawie że nic, panie oberlejtnant W całym tym kufrze było tylko lustro z naszego pokoju i żelazny wieszak z przedpokoju, tak że właściwie nie ponieśliśmy żadnej straty, ponieważ lustro i wieszak należały do gospodarza.
Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że o tym nic nie wiem bo jeszcze pan o tym nie wspomniał.
Doskonale. Na pańskim miejscu wiedziałbym, jak z niego skorzystać, bo to, co tutaj widzę, to nie garnizon, ale stado świń.
Co do tego decyzja już zapadła, panie generale.
Nic nie szkodzi, kolego Pij, bracie, zdrowo.
Kochanie, das ist wie: Herr Feldwebel.
Posłusznie melduję, panie lejtnant, że trzeba, żeby ze mnie wszystko zlazło jak z psa liniejącego, żeby sytuacja była całkiem przejrzysta. To samo mówił zawsze niejaki Petrlik, szewc, gdy zabierał się do sprania swego chłopaka i kazał mu zdjąć spodnie.
U nas był też taki jeden figlarz. Miał pojechać do Pilzna do landwery, niejaki Toniczek od Maszków mojej siostrzenicy krewniak, i odjechał. A jak tydzień minął, to go już szukali żandarmi, że niby nie przyjechał do swego pułku. A jak minął drugi tydzień, to przyszedł w cywilu do domu, że, powiada, puszczony na urlop. Poszedł sołtys do żandarmów, a ci żandarmi zabrali go z tego urlopu. Pisał już z frontu, że jest ranny i że już jest bez nogi.
To lepiej i tam nie chodzić i ruszyć od razu na Radomyśl, ale tak wymiarkować, żeby nadejść pod wieczór, jak wszyscy żandarmi siedzą w karczmie. Na ulicy Dolnej za Floriankiem znajdziecie tam taki domek niebiesko malowany, to trzeba się zapytać o gospodarza Melicharka. To mój brat. Że mu niby posyłam ukłony, to on wam pokaże, którędy idzie się do Budziejowic.
Ja tam mam swojego oberlejtnanta.
To go sobie zostawisz. Po wsiach noszą takie płaszcze. Potrzebujesz spodnie i kapotę. Jak tylko zbębnimy dla ciebie te cywilne łachy, to mundur i spodnie sprzedamy Żydowi Herrmanowi w Vodnianach. On skupuje takie skarbowe rzeczy i rozprzedaje je potem po wsiach.
Jak to? Myślisz, że się wojna tego roku nie skończy? Może masz rację, mój chłopcze. Były już długie wojny. Ta napoliońska na przykład, co nam o niej opowiadali, szwedzkie wojny, siedmioletnie wojny. Ano, zasłużyli sobie ludzie na wojny. Przecież i miłosiernemu Panu Bogu niemiło było patrzeć, jak wszyscy spysznieli. Już i baraninka zaczęła ich kłuć w zęby, już jej, moi drodzy, żreć nie chcieli. Dawniej chadzali tu procesjami, żeby im sekretnie sprzedać jednego czy drugiego baranka, ale w ostatnich latach to już im się zachciewało samej wieprzowiny, drobiu, wszystko masłem albo smalcem podlewane. Więc się Pan Bóg na nich pogniewał za tę ich pychę. Ale się opamiętają, gdy zaczną znowu gotować lebiodę, jak bywało za wojny napoliońskiej. Sama zwierzchność nie wiedziała już, co z tymi wałkoniami. Stary książę, pan Schwarzenberg, jeździł jeszcze zwyczajnym powozem, a ten młody smarkacz książęcy śmierdzi już automobilem. Ale pan Bóg tą benzyną też mu pysk przetrze.
Żandarmi mieli prawo i dawniej Pamiętam, że w Kladnie rotmistrzem żandarmów był niejaki pan Rotter. Ni stąd, ni zowąd zaczął on hodować te, jakże im tam, psy policyjne, z wilków się wywodzące, co to wszystko wytropią, jak je przyuczyć. I miał ten pan rotmistrz z Kladna tych pieskich swoich urzędników więcej, niż potrzeba. Trzymał ich w osobnym domku i dogadzał im jakby jakim hrabiom. Strzeliło mu raptem do głowy, żeby z tymi psami robić doświadczenia na biednych ludziach wędrownych, niby na nas. I wydał rozkaz, żeby żandarmi po całej okolicy Kladna starannie zbierali wszystkich wędrownych i dostarczali ich do jego własnych rąk. Wyciągam ja razu pewnego kulasy drogą z Lan i migam się dość głęboko borem-lasem, ale wszystko na nic. Do leśniczówki, do której się wybrałem, już się nie dostałem, bo już mnie mieli i odstawili prosto do pana rotmistrza. Ludzie kochane, nawet sobie tego akuratnie rozważyć nie możecie, czegom ja u tego pana rotmistrza z tymi psami nie wycierpiał. Najprzód kazał mnie tym psom obwąchać, potem musiałem włazić na drabinę, a kiedym był już dość wysoko, to puścili za mną jedną taką bestię, ta jucha ściągnęła mnie z drabiny na dół, powaliła na ziemię, stanęła na mnie i prosto w oczy wyszczerzyła na mnie zęby. Potem tego psa zabrali, a mnie powiedzieli, żebym się niby schował, gdzie mi się podoba. Puściłem się w dolinkę Kaczaku na lasy, wlazłem w szczelinę skalną, a za pół godziny przyleciały za mną dwie takie bestie, powaliły mnie i podczas gdy jedna trzymała mnie zębami za kark, druga poleciała do Kladna, a za godzinę przyszedł do mnie sam ten pan rotmistrz z żandarmami. Psa przywołał, dał mi pięć koron i pozwolił mi przez całe dwa dni żebrać swobodnie po całym Kladnie. Ale ja od razu nóżki za pas i z miejsca truchtem do Berouna i już nigdy noga moja w Kladnie nie postała. Omijali tamte strony wszyscy ludzie wędrowni, bo na wszystkich chciał pan rotmistrz robić te swoje próby. Te mądre psy okropnie lubił. Po posterunkach żandarmskich sobie opowiadali, że jak przybył gdzie na inspekcję i zobaczył tam wilka, to żadnej inspekcji nie robił, tylko z wielkiej uciechy chlał przez cały dzień z wachmistrzem.
Otóż to Nie jest taki głupi, jak udaje, i zaczyna się bardzo ładnie plątać.
Musiałem widać zrobić takie koło.
Rozmawiałem z żołnierzami.
Tak jest, panie wachmistrzu.
Co to za wyrafinowany człowiek! Zachowuje się tak, jakby nie o niego chodziło. A sam wie przecie, że będzie rozstrzelany. Takiego człowieka trzeba szanować, chociaż to i nieprzyjaciel. Bo przecie taki idzie na pewną śmierć. Nie wiem, czy zdobylibyśmy się na coś podobnego. Moglibyśmy się zachwiać, pofolgować sobie. A ten siedzi spokojnie i nic. „Cieplutko tu u was, powiada, i czy wam piec nie dymi”. Są na świecie, panie frajter, i takie charaktery. Na to potrzebne są nerwy stalowe, samozaparcie, hart i zapał. Gdyby w Austrii był taki zapał... ale lepiej o tym nie mówmy. Chociaż i u nas trafiają się tacy zapaleńcy. Czytał pan w gazecie „Narodni Politika” o tym oberlejtnancie Bergerze z artylerii, co to wlazł na wysoką sosnę i zrobił sobie tam na gałęzi beobachtungspunkt? Gdy nasi ustąpili, nie mógł już zleźć na dół, bo byłby się dostał do niewoli. Czekał więc tak długo, aż nasi znowuż nieprzyjaciela przepędzą i musiał czekać całe dwa tygodnie, nim się ich wreszcie doczekał. Czternaście dni siedział na sośnie, poogryzał cały wierzchołek drzewa i żywił się igliwiem i gałązkami, żeby nie umrzeć z głodu. A gdy nasi wrócili, to był taki osłabiony, że już nie mógł się na drzewie utrzymać, spadł i zabił się. Po śmierci został nagrodzony złotym krzyżem zasługi za dzielność.
E, nie. O dokonanych, tylko że przez lat piętnaście badaliśmy tu zaledwie jedenaście morderstw. Rabunkowych było pięć, a sześć takich zwyczajnych, niewartych gadania.
Doskonale, Pepiku! Więc pamiętaj, gdy chodząc po domach na obiady usłyszysz, że pan cesarz jest bydlę, albo co innego, to przyjdź do mnie i powiedz mi o tym. Dostaniesz dziesiątkę, a jeśli będzie ktoś mówił, że wojny nie wygramy, to tak samo przyjdziesz do mnie i powiesz mi, kto to mówił, i znowuż dostaniesz dziesiątkę. Ale gdybym się dowiedział, że przede mną coś ukrywasz, to źle z tobą będzie. Zabiorę cię i odstawię do Pisku. A teraz, Pepiku, skocz no!
Można wytrzymać, panie wachmajster, tylko kapusty było trochę za mało. Ale cóż robić? Wiem, że pan nie był na to przygotowany. Wędzonka była dobrze przewędzona. Przypuszczam, że było to mięso domowe ze świni swojego chowu. Herbata z arakiem też zrobiła mi dobrze.
Chce pan iść do wychodka? Czy nie ma pan jakich innych zamiarów?
To bardzo dobry rewolwer siedmiostrzałowy i strzela bardzo precyzyjnie.
Oho, dowiodą! Jeśli oczywiście i oni są tak przebiegli i mają swoją metodę. Pan sam się o tym przekona.
Jeszcze by też. Jak pan ma pamiętać, kiedy pan był pijany, miał pan malutkie świńskie oczka, a jak wypadło wyjść na dwór, to zamiast do drzwi właził pan na piec.
Ale całe to gadanie, moja babo, było tylko na to, żeby nam zaufał i żeby się przed nami wygadał. No i udało nam się. Wyśpiewał wszystko. Capnęliśmy ptaszka.
Nie ryczcie, babo, wstańcie, przystąpcie do krzyża, podnieście dwa palce prawicy do góry. Będziecie przysięgać. Mówcie za mną.
Dobrze, a teraz odnieście krucyfiks temu, kto wam go pożyczył, i powiedzcie, że potrzebowałem go do badania.
Lżej niż cokolwiek innego bo dworzec się nie rusza i ciągle stoi na jednym miejscu, a fotograf nie potrzebuje go napominać, żeby zrobił przyjemny wyraz twarzy.
Nabraliśmy faceta Broń Boże, szerzyć panikę. Czasy mamy wojenne.
No to przypnijmy się do siebie kajdankami Niech pan spróbuje.
O was pójdzie bericht do sądu Panie wachmistrzu, niech pan weźmie do aresztu obu tych ludzi, a rano proszę przyprowadzić ich do przesłuchania. Ten bericht z Putimia przejrzy pan i przyśle mi do mieszkania.
Bo wiedziałem, że gadanie z nim na nic się nie zda. To samo mawiał już stary szynkarz Rampa na Królewskich Vinohradach, gdy ktoś chciał pić na kredyt, że przychodzą takie chwile w życiu człowieka, iż jest wobec wszystkiego głuchy jak pień.
Nie zaczynajcie tylko, mój Szwejku, z tymi swoimi błazeństwami, bo naprawdę coś się stanie. Trafi kosa na kamień. Popełnialiście bez końca coraz to większe głupstwa, aż przyszła katastrofa.
Nie nadymaj się, żabo Przyznaj się raczej, jakbyś sobie używał, gdyby ci tak pozwolili zamknąć z dziesięciu jednorocznych ochotników. Nie gap się na nas tak głupio, kluczniku Koszar Mariańskich! Zamknąłbyś ich wtedy dwudziestu, ale wypuściłbyś tylko dziesięciu. Jezus Maria, żebym ja był ministrem wojny, nauczyłbym ja was moresu! A czy ty wiesz, że kąt padania równa się kątowi odbicia? O jedno cię tylko proszę: wskaż mi jeden punkt stały we wszechświecie, a dźwignę całą ziemię razem z tobą, pokrako!
Czasem zdaje mi się że zamiera w nas duch wojenny. Proponuję więc, drogi przyjacielu, abyśmy w mrokach nocy i w ciszy naszego więzienia zaśpiewali pieśń o kanonierze Jaburku. Podniesie to ducha wojennego. Ale trzeba dobywać głosu, żeby pieśń była słyszana po całych Koszarach Mariańskich. Z tej racji proponuję, abyśmy stanęli w pobliżu drzwi.
Melduję posłusznie, panie lejtnant. że chciałbym powiedzieć panu coś w cztery oczy. Niech profos poczeka za drzwiami.
Naturalnie tak jaśnie pan student filologii klasycznej, którego my tu musimy uczyć moresu. Kehrt euch! Oczywiście fałdy płaszcza nie w porządku. Jakby wyszedł od dziewki albo tarzał się w bajzlu. Ja wielmożnego pana ochotnika nauczę moresu.
Postanowiłem wsadzić go na trzy dni do paki, po czym odeślę go do pana.
No to popatrzcie na mapę a przekonacie się, że naprawdę istnieje ziemia naszego najmiłościwszego monarchy Franciszka Józefa. Według statystyki jest tam wyłącznie lód, ale rozwożą go po świecie łamacze lodów, należące do praskich lodowni. Ten przemysł lodowy cieszy się na całym świecie wielkim szacunkiem, ponieważ przedsiębiorstwo to jest bardzo korzystne, aczkolwiek trochę niebezpieczne. Największe niebezpieczeństwa trzeba pokonywać przy transporcie lodu z Ziemi Franciszka Józefa przez koło polarne. Nietrudno to sobie wyobrazić.
A tak, specjalny prąd elektryczny Prąd ten łączy się z gwiazdkami na kołnierzu i gwiazdki te wybuchają, ponieważ są z celuloidu. Dopieroż będzie ofiar!
O tym nie może być gadania bo pan jest eskortenkommandant. Panu nie wolno oddalać się od nas. A według przepisu nie ma pan też prawa wysłać z meldunkiem nikogo z eskorty, dopóki nie ma pan zastępcy dla takiego posłańca. Jak pan widzi, ten orzech, jaki ma pan do zgryzienia, jest twardy. A jeśli chce pan, panie kapralu, strzelać na znak, aby tu ktoś przyszedł, to też jest rzeczą niedopuszczalną. Bo nic się tu właściwie nie stało takiego osobliwego, żeby strzelać. Z drugiej znowu strony istnieje przepis, że prócz aresztowanych i eskorty nikogo z postronnych wpuszczać do wagonów nie wolno. Postronnym wejście wzbronione. Nie może pan też marzyć o tym, żeby ślady swego wykroczenia zatrzeć przez wyrzucenie oberfeldkurata cichaczem z wagonu, bo są tacy, którzy widzieli, jak pan go wpuszczał do wagonu, chociaż nie wolno było go wpuszczać. Powiem panu, panie kapral, że degradacja jest murowana.
Zresztą wszystko jedno czy się padnie w bitwie jako szarża, czy jako szeregowiec. Tyle tylko, że degradowanych wypychają naprzód.
Prócz tego na podstawie rozporządzenia z dnia dwudziestego pierwszego listopada roku tysiąc osiemset siedemdziesiątego dziewiątego, przy transportowaniu aresztantów pociągami należy zachowywać przepisy następujące:
Więc widzi pan, panie kapral że wożenie aresztantów to nie żaden szpas. Nas trzeba otaczać troskliwą opieką. My nie jesteśmy takimi zwyczajnymi żołnierzami, którzy o wszystko muszą kłopotać się sami. Nam trzeba przynosić wszystko, wszystko pod sam nos, ponieważ są na to takie rozporządzenia i paragrafy, których każdy musi się trzymać, bo inaczej nie byłoby porządku. „Człowiek aresztowany to taka bezradna istota jak dzieciątko w poduszce, mawiał jeden mój znajomy włóczykij, o niego trzeba się kłopotać, żeby się nie zaziębił, żeby się nie irytował, żeby był zadowolony ze swego losu, żeby nieboraczkowi nikt krzywdy nie czynił”.
Sądzę, że nie będzie to dla pana żadną przykrością jechać tym wagonem, który jest przecie daleko wygodniejszy od wagonu bydlęcego. Przypuszczam...
Drogi kolego to, o czym teraz mówić będę, wykaże panu z całą możliwą dokładnością, że nikt nie jest wolny od pomyłek i błędów! Jestem przekonany, że i wy, panowie, którzy gracie w „salonowca”, przerwiecie tę piękną grę, bo to, co mam do opowiedzenia, będzie interesujące i dlatego między innymi, iż wielu fachowych wyrażeń wcale nie zrozumiecie. Opowiem wam rzeczy ciekawe o „Świecie Zwierząt”, abyśmy zapomnieli o troskach i kłopotach wojny.
Panie Boże napełnij serca nasze miłością dla wszelkiego kapralstwa, abyśmy na nie spoglądali bez obrzydzenia. I niechaj panuje pokój w tej dziurze aresztanckiej na szynach!
Każę pana zamknąć!
Posłusznie melduję, panie lejtnant że ten pan, który tu śpi na brzuchu, to jakiś pijany oberfeldkurat. Przyłączył się do nas i sam wlazł do wagonu, a ponieważ jest on naszym przełożonym, przeto nie mogliśmy go wyrzucić, gdyż byłoby to naruszenie subordynacji. On się niezawodnie pomylił i zamiast do sztabowego wagonu wlazł do aresztanckiego.
Mhm, to wy jesteście ten sławetny Szwejk Rzeczywiście, należało wam się przeniesienie do innego wagonu już o jedenastej, ale porucznik Lukasz prosił mnie, abym was wypuścił dopiero w Brucku. Uważa, że tak będzie bezpieczniej, bo przynajmniej w drodze nic nie spłatacie.
Powiem panu, panie kapral że jestem starym żołnierzem, służyłem jak wszyscy już przed wojną i wiem, że wyzwiska nie zawsze się opłacają. Kiedym służył przed laty w wojsku, to był u nas taki jakiś kapral Schreiter. Służył w wojsku dobrowolnie, wysługiwał się za łyżkę strawy. Już dawno mógł był pójść do domu jako kapral, ale był, jak się mówi, w ciemię bity. Otóż ten człowiek jeździł po nas, żołnierzach, ile tylko wlazło, przylepiał się do nas jak gówno do koszuli, a to mu się nie podobało, a to znowu tamto było przeciwko vorschriftom, szykanował nas, jak tylko mógł, i mawiał: „Wy nie żołnierze, ale stróże nocne”. Mnie się to przestało podobać i pewnego dnia poszedłem do raportu. „Czego ci tam?”
W takim razie mógłby pan kapral być dumny z tego, że nikt nie może go zmierzyć Niech się dzieje przy raporcie, co chce, denerwować się nie trzeba, bo każde zdenerwowanie szkodzi zdrowiu, a teraz w czasie wojny każdy winien dbać o zdrowie, ponieważ trudy wojenne wymagają od każdego obywatela, żeby nie był zdechlakiem.
Ma pan rację Za dużo sobie taki redaktor jeden z drugim pozwala. Tylko ludzi buntują. Zaprzeszłego roku, gdy byłem dopiero frajtrem, to miałem pod sobą też jednego redaktora, który nie nazywał mnie inaczej, tylko zakałą armii, ale kiedym go uczył gelenksübungów, aż się pocił, to zawsze mawiał do mnie: „Proszę szanować we mnie człowieka”. No, pokazałem ja mu, jak się tego człowieka szanuje w kałużach i błocie. Po komendzie: „Padnij!”
Posłusznie melduję, że został tam przeniesiony cały nasz 91 pułk.
Żadna wdzięczność mi się nie należy bo postępowałem tylko, jak winien postępować każdy żołnierz wobec swego zwierzchnika, gdy widzi, że ten zwierzchnik nie ma nic pod głową, a wypił troszeczkę. Każdy żołnierz winien szanować swego zwierzchnika, choćby ten zwierzchnik był w stanie odmiennym. Ja mam bogate doświadczenie z feldkuratami, ponieważ byłem służącym u pana feldkurata Ottona Katza. Feldkuraty to naród wesoły i poczciwy.
Co Bóg czyni, dobre jest Nawet w kuchni może człowiek porządny zrobić karierę. Właśnie do kuchni powinni wysyłać jak najwięcej ludzi inteligentnych, już dla samego kombinowania różnych potraw, ponieważ chodzi nie tylko o to, co się gotuje, ale jak się gotuje i z jaką miłością dodaje się jedno do drugiego, estetyka pokarmu i tak dalej. Weźmy na przykład sosy. Gdy inteligentny człowiek zrobi sos cebulowy, to bierze do niego wszystkie rodzaje jarzyn i dusi je na maśle, potem dodaje korzenie, pieprz, angielskie ziele, trochę gałki muszkatułowej, imbiru, ale zwyczajny prostacki kucharz zagotuje cebulę i zalewa ją czarną fryturą z łoju. Pana chciałbym doprawdy widzieć w jakiej porządnej kuchni oficerskiej. Bez inteligencji obejdzie się człowiek w fachu zwyczajnym i w życiu powszednim, ale w kuchni zaraz się ten brak daje we znaki. Wczoraj wieczorem w oficerskim kasynie w Budziejowicach podali nam cynaderki à la madeira. Niech Bóg będzie miłosierny temu, kto je przyrządzał, albowiem musiał to być człowiek inteligentny. Słyszałem, że w tamtejszej kuchni oficerskiej jest naprawdę kucharz bardzo inteligentny, jakiś nauczyciel ze Skutcza. Takie same cynaderki à la madeira jadłem w oficerskim kasynie 64 landwerregimentu. Przyrządzili je tam na kminie, tak samo jak w zwyczajnych gospodach dodając pieprzu. A któż to tak przyrządza cynaderki? Czym był ten fuszer w cywilu? Parobkiem od karmienia bydła w wielkim majątku.
Moi drodzy dobrze jest na świecie, a tu sobie jeszcze niektórzy urągają. Pan ich za to skarze.
A teraz przed Wiedniem jeszcze troszeczkę podrzemię i życzę sobie, abym został przebudzony, jak tylko dojedziemy do Wiednia.
Aha, więc macie tu, mój Szwejku, dwie korony za fatygę. Panie kapralu, proszę mi pożyczyć jeszcze dwie korony. Widzicie mój Szwejku, te drugie dwie korony dostaniecie, jeśli przyniesiecie solidny obiad i tamte drobiazgi. Powiedzcie tam jeszcze, że nie mam papierosów i cygar. Jeśli będzie fasunek czekolady to zawińcie podwójną porcję, a jeśli będą konserwy, to uważajcie, żebyście dostali wędzony ozór albo gęsią wątróbkę. Gdyby zaś fasowali ser szwajcarski, to pilnujcie, żeby wam nie dali z wierzchu, bo suchy. To samo z węgierskim salami. Broń Boże od końca, ale ze środka, żeby był miękki i wilgotny.
Taka rzecz mogłaby się przytrafić i jednorocznemu ochotnikowi
Posłusznie melduję, że włażę, panie oberlejtnant.
A jakby ci kazał żebyś ukradł kasę pułkową, ukradłbyś? Tutaj siedzisz i pyskujesz, ale trzęsiesz się przed nim ze strachu.
Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że w domu nie mamy naboi, wobec czego trudno będzie zestrzelić go ze stołu. Pozwalam sobie zauważyć, że to jest Mikulaszek, służący pana majora Wenzla. On zawsze niemieje, jak tylko zobaczy którego z panów oficerów. I w ogóle wstydzi się mówić. Toto jest taka sierota niemądra, że się tak wyrażę. Pan major Wenzl pozostawia toto zawsze na korytarzu, gdy wychodzi do miasta, więc biedaczysko szwenda się od jednego służącego do drugiego po całym baraku. Żeby jeszcze miało to powód do takiego przestrachu, ale on przecież nigdy nic złego nie zrobił.
Gdzie was diabli noszą tak długo? Muszę z wami porozmawiać. Nie stawajcie tak idiotycznie na baczność, ale siadajcie i rozmawiajcie ze mną po prostu, bez tego waszego „według rozkazu”. Więc stulcie gębę i uważajcie, jak się patrzy. Wiecie, gdzie w Kiraly Hidzie jest ulica Soprońska? Tylko zostawcie to swoje „posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że nie wiem”, jak nie wiecie, to mówcie: nie wiem, i basta. Zapiszcie sobie na kawałku papieru: ulica Soprońska nr 16. W domu pod tym numerem jest handel żelaza. Wiecie, co to jest handel żelaza? Herrgott, nie gadajcie wciąż: posłusznie melduję! Mówcie: wiem albo nie wiem. A więc wiecie, co to jest handel żelaza? No to dobrze, że wiecie. Ten handel jest własnością jakiegoś Madziara imieniem Kakonyi. Wiecie, co to zacz Madziar? No więc, Himmelherrgott, wiecie czy nie wiecie? Aha, wiecie. Nad tym sklepem na górze jest pierwsze piętro i na tym pierwszym piętrze on mieszka. Wiecie o tym? Nie wiecie? No to wam o tym mówię, żebyście wiedzieli, do stu tysięcy! Wystarcza wam to? No to dobrze, że wam to wystarcza. Gdyby wam to nie wystarczało, to kazałbym was wsadzić do paki. Już sobie zapisaliście, że ten kupiec nazywa się Kakonyi. Więc doskonale. Jutro rano około dziesiątej pójdziecie do Kiraly Hidy, odszukacie ten dom, o którym wam mówię, wejdziecie na pierwsze piętro i oddacie list ode mnie pani Kakonyi.
To trzeba nalegać, żeby koniecznie była odpowiedź Ja teraz pójdę spać, bo jestem bardzo zmęczony. Dużo się piło. Sądzę, że każdy byłby zmęczony po takim wieczorze i po takiej nocy.
Ja ich sobie dobrze zapamiętałem i gdyby mi który z tych drabów wszedł w drogę, to ja bym się z nim policzył. My, saperzy, jak się porządnie rozzłościmy, to jesteśmy dranie. Nie tak jak te „żelazne muchy”, ta landwera. Gdyśmy byli na froncie pod Przemyślem, to był u nas kapitan Jetzbacher, świnia, jakiej drugiej nie ma pod słońcem. Szykanował nas ten kapitan tak bezustannie, że jakiś Bitterlich z naszej kompanii, Niemiec, ale porządny człowiek, zastrzelił się z tego powodu. Więc powiedzieliśmy sobie tylko tyle, że jak się od strony rosyjskiej zacznie awantura, to i kapitana Jetzbachera jaka kula musi trafić. Tak też się stało: jak tylko Moskale zaczęli strzelać, posłaliśmy mu pięć kulek. Twarde miał gałgan życie jak kot i trzeba go było dobić jeszcze dwoma strzałami, żeby nam nie narobił jakiego bigosu; tylko zamruczał, ale tak jakoś wesoło, szpasownie.
Nie kłopocz się, kolego jak ja go trzepnę...
Eins, zwei i mój Madziar zleci na łeb po schodach.
Dziwię się że z taką pindą rozmawiasz.
Baszom az anyát, baszom az istenet, baszom a Kristust Marját, baszom az atyadot, baszom a világót!
Oczywiście, że to nie wszystko Na tym sprawa się nie skończy. Opinia publiczna jest wzburzona tym, co spłatał pański służący, ale do całej tej afery zostało wplątane także i pańskie nazwisko, panie poruczniku. Z dowództwa dywizji nadesłano nam już pewien materiał. Mamy także kilka gazet, które pisały o wypadku. Może pan mi te artykuły przeczyta na głos.
To znany drań, panie poruczniku. Ale zanim się ta rzecz dostała do „Pester Lloyd”, ten sam artykuł był już wydrukowany w „Pesti Hirlap”. A teraz niech mi pan przeczyta urzędowe tłumaczenie artykułu, który ukazał się w soprońskiej gazecie „Sopronyi Naplo”.
A za cóż się ludzi zatłukuje? Każdy może się łatwo domyślić, za to, że miała pieniądze. Miała baba pięć książeczek oszczędnościowych i akurat przesłali jej procenty, kiedym do niej przyszedł głodny i obdarty. Prócz niej nie miałem żywego ducha na całym bożym świecie. Przyszedłem do niej i proszę, żeby się nade mną zlitowała, a ta, ścierwo, posyła mnie do roboty, że, powiada, taki młody, krzepki i zdrowy człowiek. Powiedzieliśmy sobie parą słów, a ja tak tylko trąciłem ją parą razy pogrzebaczem w głowę i fizjonomię, tak jej jakoś obrobiłem tę gębę, że potem nie wiedziałem, czy to ciocia, czy nie ciocia. Siedziałem koło niej na ziemi i ciągle medytowałem: „Czy to ciocia, czy nie ciocia?” Nazajutrz znaleźli mnie koło cioci sąsiedzi. Potem siedziałem u wariatów na Slupach, a gdy przed wojną badała nas w Bohnicach komisja, zostałem uznany za wyleczonego i zaraz musiałem pójść do wojska i odsługiwać swoje zaległości.
Jezus Maria! Ja tego nie wytrzymam. Nie rozumiem, po co on nam o tym wszystkim gada. Wczoraj było to samo na badaniu. Był tam jakiś człowieczek, a gdy się go audytor zapytał, czym jest w cywilu, odpowiedział: „Dymam u Krzyża”. Przez pół godziny trzeba było z nim gadać, zanim wreszcie audytor dowiedział się, że ten poczciwiec obsługuje miechy u kowala Krzyża. A gdy go po chwili zapytali: „Więc w cywilu jesteście robotnikiem pomocniczym?”. A ten swoje: „Jakim tam robotnikiem! Dymam u Krzyża”.
Nie chciałem czyścić wychodków na odwachu Więc zaprowadził mnie do obersta. A ten oberst to ładna świnia. Zaczął wrzeszczeć, że dostałem się do paki na podstawie regimentsraportu i że jestem zwyczajny aresztant, on zaś w ogóle dziwi się, że mnie święta ziemia nosi i że jeszcze nie przestała się obracać pomimo tej niesłychanej hańby, że w armii znalazł się człowiek z prawami jednorocznego ochotnika, mający możność zrobienia kariery oficerskiej, a jednak człowiek ten postępowaniem swoim może wzbudzić w swoich przełożonych tylko uczucie głębokiego obrzydzenia. Odpowiedziałem mu, że obracanie się ziemi nie może być przerwane, chociaż znalazł się na niej taki człowiek jak ja, że prawa przyrody są mocniejsze od naszywek jednorocznych ochotników i że pragnąłbym wiedzieć, kto może mnie przymusić do czyszczenia wychodków, których sam nie zanieczyściłem, aczkolwiek miałbym prawo i do tego po takiej świńskiej kuchni pułkowej, po zgniłej kapuście i ochłapach baraniny. Potem rzekłem jeszcze temu oberstowi, iż pogląd jego na to, czemu nosi mnie jeszcze święta ziemia, jest trochę dziwny, bo dla mnie jednego nie może przecie wybuchnąć trzęsienie ziemi. Pan oberst przez cały czas nic nie robił, tylko szczękał zębami jak kobyła, gdy ją ziębi w pysku zmarzła rzepa, a potem wrzasnął na mnie:
Trzeba im było dać chininy
A ty stul lepiej pysk Jak się zapytam, to będziesz odpowiadał. Trzy razy byłeś u mnie na badaniu i sam diabeł wie, kiedy to się skończy. Gdzie mi się te papierzyska pozapodziewały? Mam ja z wami, wy łotry skończone, krzyż Pański. Ale takie fatygowanie sądu nie wyjdzie wam na dobre.
No to idźcie już do wszystkich diabłów! Gdyby nie pan pułkownik Schröder, który wstawił się za wami, to nie wiem, jakby się ta sprawa dla was zakończyła.
Mój kochany ja nie rozumiem twego frasunku z tego powodu, że sąd dywizyjny uznał nas za ludzi przyzwoitych, którym niczego zarzucić nie można. Oczywiście, że na badaniu wykręcałem się, jak mogłem, bo przed sądami zawsze trzeba kłamać, jak poucza adwokat Bass swoich klientów. Taki już jest obowiązek podsądnego. Gdy pan audytor pytał mnie, z jakiej racji wtargnęliśmy do mieszkania pana Kakonyi, odpowiedziałem mu rzetelnie: „Myślałem, proszę pana, że najlepiej poznamy się z panem Kakonyi, gdy go będziemy odwiedzali”. Pan audytor o nic więcej mnie nie pytał i miał już tego dość.
Awantury trafiają się tam bardzo często, a gdyby wypadło czekać przydługo, to sobie jakoś poradzimy.
Przyjdź lepiej o pół do siódmej, bo mogę się czasem spóźnić!
Nie zapieraj się, boś go zeżarł.
Dobrze. Wysłuchałem cierpliwie twoje zuchwalstwa, Balounie Słyszał pan kiedy, panie rechnungsfeldfebel, aby żołnierz dawniejszy odważył się na taką zuchwałość jak ten drab? Zeżarł mi obiad i jeszcze chce, żeby mu została przyznana podwójna porcja. Ale ja ci, Balounie, jeszcze pokażę, aż ci to bokiem wyjdzie!
Rum jest żołnierzowi potrzebny w każdej porze roku tak samo jak wino. Wytwarza on, że tak powiem, dobry humor. Za pół miarki wina i ćwierć litra rumu ludzie biją się chętnie, z kim popadnie... Co za bydlę puka do drzwi? Nie widzi na drzwiach napisu: „Nicht klopfen! Herein!”
A, to inna sprawa, kolego. W takim razie jeszcze dzisiaj przyjdę do ciebie, żeby się zapoznać. Oddzwoń dwa razy.
Jak wrócę, to was nauczę moresu! Czy nie możecie wyrażać się treściwie? A teraz uważajcie dobrze, co będę mówił. Czy słyszycie dobrze? Żeby potem nie było żadnych wykrętów, że w telefonie był szum. Natychmiast, jak tylko zawiesicie słuchawkę...
Nareszcie przestaliście się bałwanić. Ja tymczasem zatelefonuję do Vańka do kancelarii pułkowej, żeby poszedł także do magazynu i przejął fasunek. Gdyby tymczasem powrócił do baraku, to niech wszystko rzuca i biegiem pędzi do magazynu. A teraz zawieście słuchawkę.
Już się zaczyna Będziemy się pakowali.
Był w kancelarii pułkowej, ale gdzieś poszedł. Przypuszczam, że niezawodnie będzie w kantynie. Idźcie więc, Szwejku, do kantyny i powiedzcie mu, żeby zaraz poszedł do magazynu. I jeszcze jedno: poszukajcie natychmiast kaprala Blażka i powiedzcie mu, żeby zaraz odwiązał tego Balouna, a Balouna przyślijcie do mnie. Powieście słuchawkę.
No to idź, złoty człowiecze, ale zapamiętaj sobie przez całe życie, że to nieładnie z twojej strony i że porządny ordynans kompanii nigdy nie powinien być tam, gdzie jest potrzebny. Nie bądź pan w służbie zbyt gorliwy, bo nie ma nic obrzydliwszego na tym świecie nad wystraszonego ordynansa kompanii, który chciałby całą wojnę zeżreć sam i nikomu nic z niej nie dać. Tak, duszo najmilejsza.
11 kompania marszowa...
Co za głupie pytanie. Przecież o tym nie wie nawet nasz dziadyga. Dobranoc. Pcheł u was dużo?
Prędzej chyba do Serbii. Ale to się pokaże dopiero w Budapeszcie. Jeśli skierują nas na prawo, to z tego będzie Serbia, a jeśli na lewo, to Rosja. Czy macie już chlebaki? Podobno teraz będzie podwyższony żołd. W karcięta grasz? No to przyjdź jutro. My tu łupimy w karty co wieczór. Ilu was tam jest przy telefonie? Sam? No to pluń na wszystko i idź spać. Jakieś dziwne u was panują porządki. Trafiło ci się jak ślepej kurze ziarno? Nareszcie przychodzą zluzować mnie. Dobranoc!
Chorzy obu stron nie powinni być zabierani do niewoli i traceni, ale należy ich umieszczać w miejscach bezpiecznych i szpitalach. Wolno pozostawiać przy nich straż ich własnego wojska, która to straż, podobnie jak chorzy, ma prawo wrócić za paszportami generalskimi. To samo dotyczy także duchownych polowych, lekarzy, chirurgów, aptekarzy, pielęgniarzy chorych, pomocników i innych osób, wyznaczonych do obsługi chorych, których nie wolno brać do niewoli, ale właśnie w taki sposób mają być odsyłani z powrotem.
Byłbym was nauczył budzić mnie w nocy z powodu byle jakiego głupstwa, na które dość jest czasu rano. Znowu konferencja! Der Teufel soll das alles buserieren! Połóżcie słuchawkę i zawołajcie do telefonu Vańka.
Nic pilnego, panie oberlejtnant. Jak mieliśmy odjeżdżać z 9 kompanią marszową, to przez całe cztery dni wodzili nas za nos. Z 8 było to samo. Tylko z 10 było lepiej: byliśmy felddienstfleck, w południe dostaliśmy rozkaz, a wieczorem już byliśmy w drodze, ale za to wozili nas potem po całych Węgrzech i nie wiedzieli, jaką dziurę i w której części frontu nami załatać.
Wy wiecie, Szwejku, co to jest pucybut. Więc przypatrzcie się dobrze temu nowemu i powiedzcie mi, co on zacz. Zawieście słuchawkę.
Wahrscheinlich Katzendreck, Herr Oberst
Ach, ty fujaro! Zawieś słuchawkę!
Pijcie tran Na wszystko jest dość czasu. Zresztą ja sądzę, że pan oberlejtnant przyzwyczai się do Balouna. Od czasu do czasu coś mu tam zeżre, wielkie mi rzeczy! Na froncie rzecz się wyrówna, bo tam często będzie tak, że ani jeden, ani drugi nie będą mieli co żreć. Jak powiem, że Baloun ma zostać u pana oberlejtnanta, to zostanie. Moja w tym głowa, a pan oberlejtnant nie ma się wtrącać do nie swoich rzeczy. I nie trzeba się śpieszyć.
Dobrze Opowiem panu coś, co pasuje do naszej sytuacji, tylko że wtedy zamiast prawdziwej wojny były tylko manewry i była taka sama panika jak tutaj, ponieważ nikt nie wiedział, kiedy wyruszymy z koszar. Razem ze mną służył jakiś Szic z Porzecza, człowiek porządny, ale pobożny i bojący się. Wyobrażał sobie, że manewry to coś okropnego, że ludzie podczas manewrów padają z pragnienia i że podczas marszów sanitariusze zbierają tych biedaków jak ulęgałki. Więc pił na zapas, a gdyśmy wyruszyli z koszar i dotarli do Mniszki, mówił: „Wiecie, chłopcy, ja tego nie wytrzymam. Chyba że się Bóg sam zmiłuje nade mną”. Potem przybyliśmy do Horzovic i mieliśmy tam dwa dni odpoczynku, ponieważ stała się pomyłka, bo szliśmy naprzód tak szybko, że razem z pułkami, które szły na naszych skrzydłach, bylibyśmy zagarnęli do niewoli cały sztab nieprzyjacielski i byłby z tego wielki wstyd, jako że nasz korpus miał przegrać, a nieprzyjaciel wygrać, bo w korpusie nieprzyjacielskim był jakiś smarkaty arcyksiążę. I wtedy ten Szic zrobił taką rzecz: kiedyśmy obozowali, zabrał się i poszedł do wsi za Horzovicami, żeby sobie tam coś kupić, i koło południa wracał do obozu. Gorąco było, a mój Szic wypił niezgorzej, więc patrzy, przy drodze stoi słup, na słupie kapliczka, a w kapliczce za szkłem malutki posążek świętego Jana Nepomucena. Odmówił pacierz przed świętym Janem Nepomucenem i powiada: „Gorąco ci, he? Powinieneś się napić. Stoisz tu na słońcu i pocisz się zdrowo”. Potrząsnął manierką, napił się sam i powiada: „Zostawiłem ci tu łyk, święty Janie Nepomucenie”. Ale żal mu było, więc wypił wszystko i dla świętego nie pozostało nic. „Jezus Maria, powiada, święty Janie Nepomucenie, musisz mi teraz wybaczyć, ja ci to wynagrodzę. Zabiorę cię z sobą do obozu i napoję cię tak świetnie, że się na nogach nie utrzymasz”. I mój zacny Szic przez współczucie dla świętego Jana Nepomucena zbił szkło kapliczki, wyjął posążek świętego, wsadził go sobie pod bluzę i zaniósł do obozu. Potem ten święty Jan sypiał z nim na słomie, Szic nosił go z sobą w tornistrze i miał wielkie szczęście w kartach. Gdzie tylko obozowaliśmy, wszędzie wygrywał, aż przybyliśmy w Pracheńskie, obozowaliśmy w Drahenicach i tam Szic wszystko przegrał. Gdyśmy rano wyruszali w pole, to na gruszy przy drodze wisiał święty Jan powieszony. To jest anegdota z życia wojskowego. A teraz znowuż zawiesimy słuchawkę.
Ależ Maciuś jest za mały
Na pewno krople będą lepsze
A jak będzie wojna, moi kochani, ręczę wam, że z tego pałacu nic nie zostanie, bo Maciuś przecież nas nie obroni.
Mój tatuś umarł: on był królem.
No tak, cywile.
Dobrze A kiedy znów przyjdziesz?
Może być nawet syn plutonowego
Wasza kr. mość raczy jedną tylko chwilę zaczekać. Wasza kr. mość raczy się zlitować nade mną. Mnie nie wolno. Ja jestem odpowiedzialny.
Zapomniałem, przepraszam.
Tak jest, mości królu.
A teraz napiszą, że pan zostaje, bo takątaką jest moja prośba prośba.
A cóż pan chceszpan chcesz Maciuś był prawnukiem Pawła Zwycięzcy i wnukiem Juliusza Cnotliwego. Być może Maciusiowi pomyliły się imiona przodków w chwili napięcia.. Bóg nam dopomoże.
Do siebie.
Nie, wasza królewska mość pożegna się z nimi uprzejmie. Zresztą już oni to sami zrobią.
Rozkaz
Ja. Do pioruna, ciemno: jeszcze na straż gdzie wpadniemy.
Nie odzywaj się
Albo bohaterem
To się zobaczy.
I cóż? Pójdzie do szpitala. Do wojny niezdatny.
Jak mnie porucznik z wagonu wyrzuci, to sam pieszo pójdę
Mały jeszcze: nie wiadomo, co z niego wyrośnie.
Ot, wojna Macie tam jeszcze co z tego koniaku. Cóż tego pociągu nie widać?
Słuchaj, Tomek, nie myśl tylko chorować Na wojnie wolno być rannym, ale nie chorym.
Kto? A może co gorszego. Stary mi mówił, że na wojnie mniej dokuczają kule, niż te zwierzątka.
Tak to tak to pierwsza rzecz po karabinie. Dopóki nogi masz zdrowe, toś żołnierz, a natrzesz je sobie, toś dziad. Zdechł pies. Na nic.
A ty byś może chciał jeszcze więcej jak jednego. I z takim jednym dosyć kramu.
Musimy się tylko dowiedzieć, czy Maciuś został uprowadzony, czy też zabity. Panie prefekcie policji, proszę to zbadać. Czekam za godzinę odpowiedzi.
Więc jedź pan w tej chwili do fabrykanta i powiedz pan, że na jutro musi być podług fotografii Maciusia zrobiona taka lalka, żeby nikt, ale to nikt nie poznał, żeby wszyscy myśleli, że to naprawdę żywy Maciuś.
Pewnie, że umiemy.
Do aeroplanówaeroplan (daw.)
Co to jest prochownia?
Dobrze
No, dosyć gadania. Odprowadzić go osobno pod silną strażą do więzienia. A jutro sąd wojenny rozpatrzy tę sprawę. Jeżeli byłeś naprawdę i wtedy żołnierzem, to może ci się uda, choć wolałbym stryczek dla ciebie, niż kulę.
Było inaczej. Nie ja wyszpiegowałem, gdzie jest prochownia, a ten właśnie oficer mnie zaprowadził, pokazał mi wszystko i kazał iść zobaczyć, gdzie jest u nas prochownia
Dobrze
A już Zaraz się przekonamy. Hej, zawołać tu Felka.
Ano dobrze więc jutro atak generalny.
To było co innego
Sprowadzić go proszę.
Rozkaz, wasza królewska mość
Bardzo chętnie, chodź do mego gabinetu.
Może waszej królewskiej mości wola rozkaże napisanie papieru odroczyć do posiedzenia ministrów. Zwłoka nie zbyt wielka, a formalniej.
Nie rozumiesz tego, mój Felku, i my królowie nie zawsze możemy robić, cobyśmy chcieli.
Według prawa księgi XII tomu 814 na stronicy piątej, w wierszu czternastym, czytamy:
Jest i o cholerze prawo. „W razie wybuchu epidemii i cholery...”.
No to można ich wypuścić.
On o nic nie prosi, bo wyczytał w 745 tomie praw, że uwięzieni ministrowie dopiero po trzech dniach pobytu w więzieniu mają prawo składać prośby do łaski królewskiej, a oni siedzą dopiero trzy godziny.
Chyba z pięćdziesiąt lat
A dlaczego pan rządzi tymi, co są starsi od pana? A pan minister kolei jest młody, a kolejami jeżdżą i staruszkowie.
To znaczy, że jest królem, który zmienia prawa. Jak król powie: „chcę wydać prawo takie i takie”, to powiem: „nie wolno, bo już jest inne prawo”. A jak król powie: „chcę wprowadzić taką a taką reformę”, powiem: „dobrze”.
Bo na to nie pozwala etykieta.
To zupełnie rzecz inna Król wszystko może.
Musi być królem Tyranem.
No, trudno
Posiedzenie zamknięte. Żegnam panów.
A tak. „Prawo królewskie dawać ci fawory, a moje ojcowskie prawo, kundlu jeden, kości ci porachować. W pałacu ty królewski, a w domu ty plutonowski. A ojcowska ręka pewniejsza od królewskiej łaski”.
Słuchaj, Felek, mów mi dalej po imieniu. Przecież razem wojowaliśmy, przez ciebie z niewoli się wyrwałem.
No widzisz...
Więc też mówię, że musimy pożyczyć od zagranicznych królów.
Będę się pilnował
A ja bym bardzo chciał ten... ten... parlament zobaczyć.
Musiałem
Przecież nie po to, żeby nosić koronę, a
Można, trzeba. Młody jesteś, Maciusiu. Ucz się i wydawaj dobre, mądre prawa.
Wybiorą kogoś i inaczej go nazwą.
Bo ty byłaś bliżej, ale ja pierwszy zobaczyłem.
No dobrze. Więc niech będzie trudno, a ja to przecież zrobię, żeby nie wiem co.
O niedźwiedziach proszę nie zapominać Mogę sprzedać cztery zwyczajne i dwa białe niedźwiedzie.
Ach, kobieto, zrozumżezrozumże i król musi podpisać papier i musi być uroczyste otwarcie pierwszego sejmu. Kto podpisze manifest, kto otworzy sejm, jak Maciuś będzie zjedzony, w brzuchu tego dzikusa? Za rok już mogą go zjeść, ale teraz on jest potrzebny koniecznie.
Ja się nie gniewam
Próbujcie, ale żebyście nie mieli do mnie pretensji, że was nie uprzedziłem, nie ostrzegłem. To bardzo dzicy ludzie, do których wy jedziecie.
Jak wrócił z wojny, to nas do kozy wsadził, a teraz kto wie, czego się tam nauczył: jeszcze nas pozjada.
To dobrze, bo jak nie, tobym zrobił z pana nadziewaną bananami pieczeń.
No dobrze: jak wam trudno czytać listy dzieciaków, to ja będę czytał; a tych urzędników może pan wziąć do innej roboty. Ja też jestem dzieciak, jeśli pan chce wiedzieć, a wygrałem wojnę z trzema dorosłymi królami i odbyłem podróż, na którą się nikt nie mógł odważyć.
Listy muszą być czytane, bo jest książka, do której każdy list jest pod numerem wpisany
U nas ostatniego człowieka zjedzono czterdzieści lat temu. I to nawet był wyjątkowy wypadek. Bo to był wielki leniuch, przy tym hultaj, więc i tak żadnego pożytku z niego nie było. A że był tłusty, więc kiedy miał już w sądzie piątą sprawę, że nic nie chce robić, wszyscy jednogłośnie postanowili, żeby go zjeść.
A czy wasza królewska mość pozwoli mi zostać w sali tronowej. Będę spokojnie stał i nie będę przeszkadzał. A jutro napiszę do gazet, jak odbywa się audiencja u króla, bo to będzie bardzo ciekawe dla tych, którzy czytają gazety.
Ministrem będzie Felek.
Ano dobrze, trzeba sprobowaćsprobować powiedział stanowczo Maciuś.
Mój król przegrał jedną wojnę, więc się teraz musi pilnować, ale to wcale nie znaczy, że chce napaść na Maciusia.
Podoba się, podoba, a on napisał list do smutnego króla, żeby od nas odszedł i żeby się z nim przyjaźnił. On chce oddać drugiemu królowi wszystkich żółtych królów, a sobie zatrzyma Bum-Druma i czarnych afrykańskich królów. A kogo my wtedy będziemy mieli, kto nam będzie przysyłał złoto i prezenty? A jak zostaniemy sami, a oni się zaprzyjaźnią z Maciusiem, to we trzech napadną na nas. Musimy zbudować dwie nowe fortece i mieć więcej wojska.
Rozumiem
Nie, nie potrzeba, niech sobie tam leży.
Jeżeli to było błyszczące kółko mogli Murzyni zabrać, bo oni bardzo lubią błyszczące rzeczy.
W tym coś jest
Ósma godzina.
Zdrowie twoje, braciszku.
Jeżeli tak można zaryzykować. Porządny maszynista kolei, jak jest spóźniony, dogania, żeby przybyć w porę. I ja tak zrobię: puszczę z całych sił aparat, żeby wylądować tak, jak napisane w rozkładzie jazdy. Może to już ostatnie fruwanie w moim życiu, więc niech sobie użyję.
W górę
A no, trzeba wznosić się i opadać, aż zrozumieją, że muszą się rozejść, bo inaczej ich porozbijamy.
Wiem, co zrobię urządzę w stolicy Bum-Druma telegraf bez drutu. Wtedy będzie łatwo załatwiać z nimi wszystkie interesy, bo jeździć ciągle tak daleko jest trudno.
Przyjechał nasz najważniejszy szpieg zagraniczny Ten szpieg przywiózł takie nowiny, których nie mógł pisać, bo się bał, że jego list może wpaść w czyjeś ręce. Musimy się zaraz naradzić, bo on za trzy godziny jedzie za granicę.
Ach głupstwo Fortecę i fabrykę wysadzi się w powietrze. Właśnie przyjechałem w tej sprawie do waszej królewskiej mości, żeby otrzymać pozwolenie.
Musimy, nie wolno. Więc proszę fabrykę spalić, ale fortecy tymczasem nie ruszać.
Doskonale.
Panowie generałowie-sędziowie Człowiek ten odpowiada za trzy zbrodnie: jego pierwsza zbrodnia, że ukradł rządowe pieniądze. Druga, że jest szpiegiem. A trzecia, że chciał, żeby była wojna, w której znów zginęłoby tylu niewinnych. Żądam dla niego kary śmierci zgodnie z paragrafem 174. Oskarżony nie jest wojskowy, więc nie ma potrzeby go rozstrzelać, a wystarczy zwyczajnie powiesić. Co się tyczy sekretarza stanu, on też odpowiada za swojego pomocnika. Ja sam lubię chodzić do cyrku, ale na takie ważne posiedzenie powinien był sam przyjść, a nie przysyłać szpiega. To jest duże zaniedbanie i za to należy mu się pół roku więzienia.
O nie, nie można tak robić. Najlepiej udawać, że się nic nie wie, i przyłapać na gorącym uczynku, żeby już się nie mógł w żaden sposób wykręcić.
Proszę przeczytać.
Chcą pomówić o fajerwerkach.
Tak jest.
Jest na to sposób Nie trzeba żałować pieniędzy na armaty, na karabiny, na fortece, toby się i port znalazł. Tak, armaty są ważniejsze od czekolady i lalek.
Dziwnie jest na świecie jedni są za mało grzeczni, a drudzy znów zanadto grzeczni, jak to wszystko razem pogodzić?
Dobrze niech zostanie w moim pałacu, niech się uczy, a gdy zostanie królową, będzie taką samą reformatorką wśród czarnych, jak ja jestem królem-reformatorem wśród białych.
Najgorsze, że nie mam własnego portu I robią mi trudności z przewożeniem złota.
Ale nie mnie.
Ależ najchętniej w świecie
Oto geniusz Wasza królewska mość, nie wiedząc wcale, zrobiłeś rzecz wielką. Zwyciężać można nie tylko na wojnie: pobić i kazać sobie coś dać za to. Bez wojny, dyplomatyczne zwycięstwo uzyskać za pomocą oszustwa; słowo wycyganić w sposób stereotypowy i krzywdzący łączy przynależność do grupy etnicznej (Cyganie, dziś raczej: Romowie) z zachowaniami przestępczymi (oszustwo, kradzież). coś potrzebnego. Mamy port, to najważniejsze.
Najlepiej posłać po doktora.
Będzie je czytał Felek.
No rozumie się, że Klu-Klu musi pojechać z nami.
Alboż to drzewa? To są patyki, dobre dla dwuletnich dzieci, a nie takiej jak ja, dorosłej dziewczyny.
Ani trochę. U nas tylko żmije są trujące.
Żebyś sprowadził do swojej stolicy 50 dzieci czarnych, żeby tak jak ja mogły się uczyć, a potem wróciły do Afryki i nauczyły wszystkiego wszystkie czarne dzieci.
Koncepcja waszej królewskiej mości może być kodyfikowanaKoncepcja waszej królewskiej mości może być kodyfikowana w swej prymitywnej formie powiedział Felek wstrzymanie, zawieszenie. Felek stara się używać jak najwięcej trudnych słów prawniczych, nie zawsze trafnie.; jednakże co się tyczy mojej osoby urzędowej, pragnę być baronem fon Rauch, ministrem proparu.
Od chwili, kiedy jego królewska mość łaskawie udzielił mi tego tytułu tym oto oficjalnym aktem.
A u mnie cielę zachorowało. Takie dziecko, a tylko spojrzała i mówi: „to cielę zdechnie za trzy dni”. I bez niej wiedziałam; boż to jedno cielę mi zdechło. A ona: „jeżeli u was rośnie powiada, trzeba będzie to sprobowaćsprobować
Oni nie wyjeżdżają, przeciwnie, dopiero niedawno wrócili. To są ci, którzy budowali domy dla dzieci. Już zbudowali te domy i teraz nie mają roboty, więc robią awantury.
Dobrze, przyjadę
I zamykali za byle co w komórce.
I żeby każdy miał dziesięć morgówmorga a. mórg
I każą dobry przykład dawać. Jak taki malec co zrobi, nie na niego krzyczą, tylko na mnie. „Od ciebie się nauczył”. A czy ja jemu kazałem małpować.
To ja powiem za wszystkie. Także pomysł: że na jakimś podwórzu jest nieznośna dziewczynka, zaraz nie ma być wcale dziewczynek. A ilu chłopców jest nieznośnych. To i chłopców ma nie być. Nie rozumiem, jak biali ludzie, którzy wymyślili tyle mądrych rzeczy, mogą być jeszcze tacy głupi i dzicy.
I jak wynajmujemy łódkę na godzinę, to nas oszukują. Mówią, że już godzina, a to kłamstwo, a musimy płacić za godzinę.
I niech włożą spodnie.
Kanarek. Siądź na grządce i śpiewaj.
Ach, to wasza królewska mość, ach, przepraszam bardzo. Ale nie mogę przyjść, bo jestem chory, i zaraz położę się do łóżka. Dlatego mówię, że mnie nie ma w domu.
Ależ nic. Przecież o takich rzeczach się nie pisze, bo to nieładnie. Najtrudniejsza sprawa, co zrobić z Antkiem. Antek jest posłem, więc nie można mu dać batów. Posłowie mogą się pobić między sobą, ale rząd nie ma prawa im nic robić, bo są nietykalni. Zresztą dostał już od Klu-Klu i może się uspokoi.
Dobrze
Dobrze. Ale ja jestem tylko ministrem, a ty jesteś królem, i gorzej, żeby król był kotem-Maciusiem, niż minister baranem.
Głupi jesteś.
Precz z takim rządem!
Można sprobowaćsprobować zgodzili się ministrowie.
Zobaczymy dziś popr.: tłumaczyć. spokojniejsi.
Śniadanie się spóźniło, to napisz mi teraz zaświadczenie, że się przez śniadanie spóźnię do szkoły
I siedzieliśmy w koziesiedzieć w kozie (pot.)
Poczekajcie, powiem nauczycielce, że nie dajecie spokojnie przejść przez ulicę.
To dobrze, a ile mam zapłacić?
Głupia jesteś. Dajesz za mało i jeszcze chcesz resztę.
No to głupi. A jak ci się nie podoba, to mnie nie wołaj i już.
Na której ławce?
To zupełnie tak samo, jak u nas
Tysiąc czarnych dzieci przyjechało.
Tymczasem mogą jeść surowe mięso. Przecież są jeszcze dzicy i im wszystko jedno.
A gdzie są te wilki?
Czy mają dobry słuch, węch, wzrok?
Słuchaj, Maciuś, ty czytasz tylko jedną gazetę, tylko swoją gazetę. Tam wszystko kłamią. Przeczytaj inne gazety.
Ja niedługo wrócę
O, bardzo dobrze, aż za dobrze
I natychmiast.
Przyjdą! Już ja im powiem!
Klu-Klu przysięga, że nic więcej nie powie.
Nie pójdziecie jutro do szkoły
Minister wojny przyjechał
Część jest znacznie uszkodzona, inne można by naprawić, o ile piece i kotły w fabrykach są w porządku.
To była sfałszowana dymisja, ja o tym nic nie wiedziałem. Podpis był podrobiony.
„Jeszcze nie wszystko stracone”
Nie wiemy, co się mogło stać. Nic nie wiemy.
Wojna!
Niemożliwe. Ludność musi się sama bronić. Parę drobnych oddziałów trzeba wysłać, choć szkoda ludzi i karabinów. Moje zdanie: niech idą. Generalna bitwa będzie na polu przed samą stolicą. Albo zwyciężymy, albo...
No to powiedz swojemu Maciusiowi, że z dziećmi się nie układa, a ichich
Ano, stało się. przyjaciela żółtych królów i zaczyna go namawiać, żeby wystąpił przeciw Maciusiowi.
Dobrze.
Ja myślę że trzeba jeszcze raz prosić, żeby przerwali wojnę. Jak można bez prochu prowadzić wojnę?
Więc dobrze
Ach ty stawiakustawiak (daw. pot.)
Jutro musimy być w mieście, inaczej będzie źle A kto z żołnierzy zacznie uciekać, ten nie swój, a wróg.
Tym lepiej
Stolica musi być ukarana surowo za zbrodnię swego króla.
Bo wasza królewska mość wiedział, że w razie niebezpieczeństwa my zdążymy na pomoc.
Historia jest sprawiedliwa i jeśli ktoś jest winien tylu zabitych, tyle przelanej krwi, ten nie jest dzieckiem, a
Więc dobrze: proszę przeczytać, moi panowie, wasze postanowienie
Wezwać świadka
Prawda Ja chciałem tego. Ja byłbym to zrobił na pewno. Ale podpis na odezwie jest sfałszowany. Ten szpieg sfałszował mój podpis. Ale prawdą jest, że chcę być królem dzieci.
Nie myślę jednak, aby Cornelius stamtąd się wyniósł To mnie zresztą nic nie obchodzi. Osadziłem go tam jedynie ze względu na tę kobietę... Ale zdaje mi się, że została po niej córka; więc jeśli Cornelius będzie chciał zostać, pozwolę mu zamieszkać w starym domu.
Ale przecież... przecież to jest właśnie to, o co mi...
Tak, tak
Tak jakbym nigdy nie istniał... Na miły Bóg, o to właśnie mi chodzi!
Nie mogłem przecież walczyć z całą ludnością, a zresztą nie przybywałem do nich jak człowiek, który drży o swoją skórę
U-u-mrze pan t-t-tutaj
Ale ja nie spałam Czuwałam.
Pan myśli, że ja czuwałam tylko tej nocy!
Tak, dzisiaj! ale co będzie jutro? Pojutrze? I jeszcze później Usłyszał niby szloch, niby westchnienie, i wzruszyło go to nad wszelki wyraz.
Wyłaź!
Mój kochany chłopcze! pozostanie pan dla nich zawsze niezbadaną tajemnicą.
Nikomu tutaj nie przyszłoby do głowy wątpić o jego słowach, nikt by się nie ośmielił prócz pani.
Co to jest? Co to takiego? Mówił mi, że się kiedyś przestraszył. Jakże mam mu uwierzyć? Nie jestem tak szalona, aby temu wierzyć. Wy wszyscy coś pamiętacie! Wy wszyscy wracacie do czegoś. Co to takiego? Niech mi pan powie! Co to za rzecz? Czy to jest żywe, czy to jest martwe? Nienawidzę tego czegoś. Jest okrutne! Czy to... nieszczęście... ma twarz i głos? Czy on to może zobaczyć, czy je usłyszy? Może we śnie... kiedy mnie nie może widzieć, a wówczas wstanie i pójdzie. Ach! Ja nigdy mu nie przebaczę. Moja matka przebaczyła, ale ja
Nie ma tam nic Więc dlaczego pan stamtąd do nas przyjechał? On mówi o panu zbyt często. Ja się pana boję. Czy pan, czy pan go potrzebuje?
Tak, wiem o tym
Ponieważ zbyt mało jest wart
Halo, chłopaku!
Cierpliwości, cierpliwości
Czy doprawdy? No tak. Dajmy na to... Tak. Odzyskałem wiarę w samego siebie a jednak chciałbym czasami... Nie! Będę się trzymał tego, co zdobyłem. Nie mogę się niczego więcej spodziewać. A w każdym razie nie stamtąd. Tu jest moja granica, bo czymś mniejszym już się nie zadowolę.
Nigdy, chyba że się pan stąd wydostanie
Zapewne ale czy pan mu przebaczył?
Był obłudny.
Nie, nie. Jedyna rada to zabić go przy pierwszej sposobności, a wtedy zrobi pan, co się panu spodoba Mieszkam tu od wielu lat i radzę panu jak przyjaciel.
Aha, wody. Woda to mu da radę Wkrótce będzie jej miał do syta. Przypływ się zbliża.
Co też pan mówi? Przyjdzie tu, niby tak, spacerkiem?
Drgnął na to Drgnął na to i oblał się krwią. Znajdowałznajdować (daw.) rzekłem nawet schwytany szczur może ugryźć. Odciął mi się natychmiast: „Toteż nie trzeba się zbliżać do pułapki, póki szczur jest żywy”. Odparłem, że tego rodzaju igraszki byłyby godne jego przyjaciół krajowców; sądzę jednak, iż on, człowiek biały, nie postąpiłby tak nawet ze szczurem. Przyznaję, że chciałem z nim mówić. Ale nie po to, aby żebrać o życie. Co się tyczy moich ludzi, są to... jacy są, tacy są, ale w każdym razie są to ludzie jak i on sam. Żądamy tylko jednego: zacząć walkę i już raz skończyć z tym wszystkim: „Do diabła ciężkiego chyba pan nie zamierza co dzień tu z lornetką przychodzić i liczyć, ilu z nas trzyma się jeszcze na nogach. Więc dalej! Albo niech pan naprowadzi na nas swoją, psiakrew, bandę, albo niech pan nas wypuści i pozwoli nam zemrzeć z głodu na pełnym morzu. Na Boga! Pan przecież był niegdyś białym człowiekiem, mimo swej napuszonej gadaniny, że to jest pański lud i że pan z nim stanowi jedno. Czyżby tak było naprawdę? Co pan, u czorta, dostał tu za to, co pan tu znalazł tak wściekle cennego? No? A może pan nie chce, abyśmy zeszli tam do was? Jest was dwustu na jednego. A jednak pan sobie nie życzy, żebyśmy wyszli na otwarte pole. Oho! obiecuję panu, że damy wam szkołę, nim się z nami załatwicie. Pan mi zawraca głowę, że jak tchórze napadliśmy na niewinnych ludzi. Co mnie to obchodzi, czy są niewinni, czy nie są, kiedy ja dla głupstwa ginę z głodu? Ale tchórzem nie jestem. Niech i pan tchórzem nie będzie. Dawaj tu pan swoich ludzi, bo inaczej, klnę się na piekło, potrafimy jeszcze posłać z dymem do nieba pół tego niewinnego miasta razem z nami!”
Dobrze Będzie pan miał albo wolną drogę, albo otwartą walkę.
Nie wierzę! To niemożliwe. Mieszkam tu od tylu lat.
Ludzie czasem źle postępują, choć nie są wiele gorsi od innych
Tak. To dureń. Niewiniątko! Zjawił się tu i obdarł mnie i wkradł się w zaufanie wszystkich ludzi. Ale gdyby zaszło coś takiego, żeby przestali mu wierzyć, co by się wówczas z nim stało? A ów Bugis, Dain, który czeka w dole rzeki na pana, panie kapitanie, to ten sam, który zapędził was na kopiec, kiedyście się pokazali.
To nam się przyda a więc pan mówi, że tak na ślepo mógłby znaleźć tę odnogę rzeki, o której pan wspominał?
Nie jest bezpieczne dla twego sługi iść tam pomiędzy lud
Nie ma dla mnie życia
Na zawsze
A więc pójdziesz tam?
Nigdy! Nigdy!
Alkohol, Pijaństwo spytał Niemiec, bardzo wściekły, lecz nieruchomy, w świetle padającym od szafki z busolą, jak niezgrabny wizerunek człowieka ulepiony z bryły tłuszczu.
Odepchnął mnie prawą ręką i krzycząc, wbiegł przede mną po schodkach. Lewa ręka zwisała mu u boku. Szedłem tuż za nim i widziałem, jak kapitan rzucił się na niego i powalił go na plecy. Nie uderzył go jednak; stał nad nim pochylony i mówił coś z gniewem, lecz zupełnie cicho. Pewnie pytał go, czemu, u diabła, nie pójdzie i nie zatrzyma maszyn zamiast drzeć się na cały pokład. Słyszałem, jak powiedział: „Wstawaj pan! Biegnij! Leć!”. Klął przy tym. Mechanik zsunął się po prawostronnych schodkach i obiegł wkoło luku świetlnego ku zejściu do maszynowni, które znajdowało się po lewej stronie. Biegł i jęczał...
Zdaje się, że pan mi nie wierzy Mówię panu, nie ma takich oczu jak moje po tej stronie Zatoki Perskiej. Niech pan zajrzy pod łóżko.
Tak, tak! Ani pan, ani ja, kapitanie, nigdyśmy tyle o sobie nie trzymalitrzymać (daw.)
Ja dobrze słyszałem
Nie, temu nie przeczę
Nie A czy pan wie, co pan byłby wówczas zrobił? Wie pan? A przecież pan nie ma siebie za... za psa?
To nadzwyczajne, jaki napór stare żelastwo może czasem wytrzymać
Sądzi pan, że myślałem o sobie, ze stu sześćdziesięciu ludźmi na karku, śpiącymi głęboko na przednim międzypokładzie! Na tylnym było ich więcej, a jeszcze więcej na górnym pokładzie; spali jedna trzecia tylko mogła się zmieścić w łodziach, nawet gdyby był czas wszystkie spuścić! Myślałem, że żelazo pęknie w chwili, gdy tam stałem, że woda wedrze się i zaleje ich tam, gdzie leżeli... I co ja mogłem zrobić
Tak mówią Nic o tym naturalnie nie wiedziałem. Miał słabe serce. Skarżył się już jakiś czas przedtem, że źle się czuje. Był wzburzony, spracował się przy tej łodzi. Diabli go wiedzą. Cha, cha, cha! Jasne było, że nie chciał jednak umierać. Zabawne, prawda? Słowo daję, naciągali go po prostu na samobójstwo. Naciągnęli go
Czegóż to pan jeszcze nie będzie żałował!
Byłem gotów na wszystko Kiedy światła okrętu już znikły, w tej łodzi mogło się dziać Bóg wie co i nikt by się o tym nie dowiedział. Zdawałem sobie z tego sprawę z zadowoleniem. Było na to dostatecznie ciemno; jakby nas zamurowano w przestronnym grobie. Nie mieliśmy żadnej styczności z ziemią. Nikt nie mógł wydawać o nas sądu. Nic już nas nie obchodziło. Nie istniał już dla nas strach ani prawo, ani dźwięk, ani oczy, nawet nasze własne, przynajmniej aż do wschodu słońca.
Ani nie dostałem zapalenia mózgu, ani nie padłem martwy Słońce nie obchodziło mnie zupełnie. Rozmyślałem spokojnie i chłodno, jak gdybym siedział w cieniu. Ta opasła bestia, szyper, wystawił spod płótna wielki, krótko ostrzyżony łeb i wparł we mnie rybie oczy. „Donnerwetter!Donnerwetter! (niem.) warknął i cofnął głowę jak żółw. Widziałem go. Słyszałem. Nie przeszkodził mi w rozprawianiu się z sobą. Mówiłem sobie właśnie wtedy, że nie umrę.
Tak, tak
Skoczyłem Uważa pan! Skoczyłem No tak! może wówczas nie zdawałem sobie z tego sprawy. Ale później miałem ile chcieć czasu w... w taki sposób? To nie była właściwa droga. Ja myślę, że, że to by... to by nie było żadne rozwiązanie.
A umarłych nie było
Czy tamci ludzie byli umarli, czy też żywi, ja już nie mogłem się z tego wyplątać Musiałem dalej żyć, prawda? Ucieszyłem się, naturalnie jak się to wszystko wykryło Dźwięk, Wyrzuty sumieniaWie pan, jaki był pierwszy mój odruch, kiedy mi o tym powiedzieli? Poczułem ulgę. Odetchnąłem, bo się dowiedziałem, że te krzyki, czy ja panu mówiłem, że słyszałem krzyki? Nie? No więc słyszałem krzyki o pomoc... które wiatr niósł razem z deszczem. To pewno wyobraźnia. A jednak trudno mi uwierzyć... Jakie to głupie. Tamci nie słyszeli. Pytałem ich potem. Powiedzieli wszyscy, że nie. Nie? A ja wciąż je słyszałem! Powinienem był wiedzieć... ale nie zastanawiałem się wcale, nasłuchiwałem tylko. Bardzo słabe krzyki, dzień w dzień. Wreszcie ten mały Metys podchodzi do mnie i powiada: „»Patna«... francuska kanonierka... przyholowała ją szczęśliwie do Adenu... Śledztwo... Urząd pocztowy... Dom Marynarza... dostanie pan tam pokój z utrzymaniem”. Szedłem obok niego i cieszyłem się
Pewnie, pewnie Oczywiście.
Ze strachu.
Strasznie pan jest dobry
Usiłowałem panu powiedzieć wszystko, co o tym myślę Ale ostatecznie to przecież jest moja sprawa.
A teraz chciałbym wypatrzyć mego wspólnika Zbliżył usta do mego ucha. Podniósł rękę i kiwnął na kogoś znajdującego się u końca ulicy.
Na moje kiwnięcie palcem objechałby dwa razy cały świat dookoła Ten parowiec postawi nas na nogi, mój chłopcze. Czy to moja wina, że wszyscy szyprowie i właściciele statków z całej Australazji okazali się skończonymi durniami? Raz to gadałem przez trzy godziny do jednego człowieka w Auckland. „Wyślij pan statek wyślijże statek. Dostaniesz pan pół pierwszego ładunku gratis, za darmo, byle tylko zrobić dobry początek”. A on mi na to: „Nie zrobiłbym tego, nawet gdyby to było jedyne miejsce na świecie, dokąd można statek posłać”. Skończony osioł, naturalnie. I gada dalej, że tam naokoło rafy, prądy, kotwowiska ani śladu, chyba czepiać się gołych skał, że żadne towarzystwo ubezpieczeń nie chciałoby wziąć na siebie takiego ryzyka; że nie widzi sposobu, aby załadować statek prędzej niż za trzy lata. Osioł! O mało co nie padłem przed nim na kolana. „Ależ patrz pan jasno na rzeczy Pal sześć skały i huragany. Spójrz pan na to bez uprzedzeń. Przecież tam jest guano, plantatorzy trzciny cukrowej z Queenslandu będą bili się o nie, będą bili się o nie na bulwarze!” Ale cóż głupiemu po rozumie? „To jeden z tych pańskich kawałów, Chester” mówi mówię. mówi
Pan chyba zna tego młodzika Jedliście wczoraj razem obiad w hotelu „Malabar”, jak mi mówiono.
No, już ja tam coś dla nich urządzę albo też sprowadzę zapas wody. Do diabła z tym! Nie o to tu chodzi.
Ani myślę!
Do widzenia
I dobrać sobie takich, co wszystko potrafią dostrzec
Chodźmy, kapitanie twierdza w płd.-śr. Indiach, położona w pobliżu kopalń diamentów; w XVI w. stolica państwa noszącego tę samą nazwę; w XVIXVII w. kwitnący ośrodek handlu diamentami i biżuterią; zyskała legendarną sławę królestwa niezmiernych bogactw i skarbów. na tej pięknej wyspie! Ciekawa z nich była para Argonautów. Chester szedł swobodnie, dobrze zbudowany, tęgi, z miną zwycięską; tamten zaś, długi, wychudzony, obwisły, trzymał się kurczowo jego ramienia, suwając wyschniętymi nogami z rozpaczliwym pośpiechem.
Tak, bardzo ciemno
Nie mam najmniejszego zamiaru pana zapraszać
Słowo daję, zasługuje pan na to, żeby pana posłać do wszystkich diabłów! Tu wcale nie chodzi o pieniądze. Pan jest zbyt powierzchowny mimo wszystko”).
Teraz już muszę iść Mój Boże, pan naprawdę mi pomógł! Nie mogę usiedzieć w miejscu. To jest właśnie to, czego mi było trzeba! Właśnie to...
Dobrze. Będę milczał, i teraz, i zawsze. Ale myśleć mi pan zabronić nie może... Wszystko jedno! Ja jeszcze dowiodę... Myślałem zawsze, że gdyby było można zacząć wszystko na nowo, od czystej karty... A teraz pan... do pewnego stopnia... tak... od czystej karty.
Tamten drań wypaplał czy co?
Wolałem odejść trzeba na tym położyć krzyżyk.
Czy nie było wówczas mowy o wypadku z „Patną”?
I co, u diabła, za ćwieka ma w głowie, żeby tak postępować? A to ci dopiero! Powiedziałem mu, że wkrótce powierzchni ziemi nie starczy dla jego wybryków!
Łowi motyle
Ach tak! No, ja także jestem człowiekiem.
Gewissgewiss (niem.) odrzekł i przystanął, wznosząc kandelabr, ale nie spojrzał na mnie.
Każdy z nas pamięta o paru takich i to właśnie sprawia przykrość, wielką przykrość...
Czasami, kiedy śpi albo jest zupełnie pijana, ręka jej odpoczywa; ale jeżeli jest przytomna, bije mnie bardzo mocno.
Sługa, Obyczaje
Jakie ty masz dziwne pojęcia! Wybacz, nie chciałem się z ciebie śmiać. Ale twoje dobre siostrzyczki, Ania i Elżunia, będą miały wkrótce mnóstwo sukien i będą miały służbę: mój skarbnik zatroszczy się o to.
Dzieciństwo, Zabawa
Co, chciałbyś naprawdę? To się wnet może stać. Zdejm te łachmany i wdziej moje szaty. Krótkie to będzie szczęście, ale niemniej będzie ci miłe. Będziemy się tym rozkoszowali, póki zdołamy, i zanim nam kto przeszkodzi, zamienimy ubrania z powrotem.
Milcz! To był nikczemny i okrutny czyn! Gdyby król... Nie ruszaj się stąd ani na krok, aż nie powrócę! Rozkazuję ci!
O, nie żartujcie, nie śmiejcie się ze mnie, nie zwlekajcie... Jestem znużony, jestem pokrwawiony, nie mogę już tego wytrzymać. Zaprowadźcie mnie do króla, mego ojca, wynagrodzi on was hojniej niż sobie możecie wyobrazić. Wierzcie mi, człowieku, wierzcie mi!... Nie kłamię, mówię czystą prawdę!... Dajcie mi rękę i pomóżcie mi! Jestem rzeczywiście księciem Walii.
Błagam cię, okaż mi łaskę i uwierz, że mówiłem czystą prawdę, dostojny panie; jestem najniższym z twoich poddanych, żebrakiem, który przez straszny przypadek dostał się tutaj, chociaż nie było w tym mojej winy.
Porzuć myśl o nim, mój książę: on tego niewart. Pocałuj mnie jeszcze raz, a potem idź do swoich zabaw i gier, gdyż choroba twoja sprawia mi ból. Jestem znużony i trzeba mi spokoju. Idź ze swym stryjem Hertfordem i ze świtą, i wróć, kiedy nieco wypocznę.
Łaskawa z ciebie pocieszycielka, droga lady serce moje skłania się dlatego do ciebie i ważę się to wypowiedzieć.
Istotnie tak to wygląda. Ale... więc nie wątpicie... że...
Zamilknijcie, drogi lordzie, popełniacie zdradę stanu! Czyście zapomnieli o rozkazie królewskim? Weźcie pod uwagę, że stałbym się wspólnikiem zbrodni, gdybym was słuchał dłużej.
Starość, Pamięć
Ja? Kimże by innym, jak nie twoją siostrą Anią? Ach, Tomku, myślałam, że to minęło! Ale ty ciągle jeszcze jesteś obłąkany, biedny chłopcze, ciągle jeszcze jesteś obłąkany. Obym cię była lepiej nie budziła wcale! A teraz muszę znowu patrzeć na to. Proszę cię jednak, hamuj się w odpowiedziach, bo ojciec gotów nas wszystkich zatłuc na śmierć!
Boże, zmiłuj się!
No to dawajcie czarkę, ale prędko, prędko!
Zabierzcie mu chłopaka
Tylko go tknij, łajdaku, a nadzieję cię jak gęś na rożen!
O, jeżeli o to tylko idzie! Nie potrzebujesz prosić Milesa Hendona o pozwolenie, jeżeli sobie czego życzysz. Czuj się zupełnie jak u siebie w domu, wszystko jest do twego rozporządzenia.
„Jeżeli musiałem się zdecydować na potakiwanie temu biednemu chłopcu, w takim razie muszę też tytułować go najjaśniejszym panem i jego królewską mością, nie mogę stawać w pół drogi, muszę grać rolę swoją do końca, w przeciwnym razie zepsułbym całą grę i udaremnił dobry zamiar, jaki sobie przy tym postawiłem”.
Nie są one zbyt interesujące, wasza królewska mość, może jednak zajmą was w ciągu pół godzinki, w braku lepszego tematu. Ojciec mój, sir Ryszard, jest człowiekiem bardzo bogatym i wspaniałomyślnym. Matkę straciłem wcześniej, gdy byłem jeszcze małym chłopcem. Mam dwóch braci: starszy, Artur, odziedziczył szlachetny charakter ojca; natomiast młodszy, Hugo, zawsze odznaczał się złośliwym usposobieniem i podstępnością węża. Takim był jako małe dziecko, takim był przed dziesięciu laty, gdy go widziałem po raz ostatni: nieposkromionym łotrem, mimo swych lat już dziewiętnastu. Ja miałem wówczas dwadzieścia lat, brat mój Artur dwadzieścia jeden. Poza tym nie było w domu naszym nikogo, prócz kuzynki, lady Edyty, która liczyła wówczas szesnaście wiosen i odznaczała się urodą, łagodnością i dobrocią; była ona córką hrabiego, ostatnią z rodu, a wraz z nią wygasał słynny z dawna tytuł; była zarazem dziedziczką wielkiego mienia. Ojciec mój był jej opiekunem. Kochałem ją, a ona mnie, ale w kołysce już przeznaczono ją na żonę dla mego brata Artura, zaś ojciec nigdy by nie dopuścił, aby umowa ta została zerwana. Ale Artur kochał inną dziewczynę i dodawał nam odwagi, kazał nam nie tracić nadziei, że cierpliwość i pomyślny los pozwolą nam kiedyś osiągnąć cel naszych pragnień. Hugo marzył o majątku Edyty, aczkolwiek twierdził, że kocha ją samą. Leżało jednak w naturze jego charakteru kłamać zawsze i we wszystkim. Wszelkie jednak podstępy jego były daremne, nic nie mogło złudzić dziewczęcia; tylko ojca mego potrafił podejść, poza tym każdy mógł go przejrzeć z łatwością. Ale ojciec kochał go najbardziej z nas trzech, wierzył mu i ufał we wszystkim, gdyż Hugo był najmłodszy i nikt go nie lubił. Jest to zazwyczaj dla ojca wystarczającym powodem, aby otoczyć dziecko szczególną miłością. Miał przy tym Hugo język obrotny i pochlebczy, był mistrzem w kłamstwie, toteż udało mu się z łatwością podejść ślepą miłość ojcowską. Ja byłem zapaleńcem, muszę to przyznać, i zachowywałem się jak szalony. Była to jednak wada sama przez się niewinna, która nie przynosiła nikomu szkody, krzywdy lub straty, chyba mnie samemu, która nie była też brutalna czy występna, ani nie narażała w niczym na szwank mego szlacheckiego urodzenia.
Tak, teraz gotowe. Niemała robota, a przecież dość szybko ukończona. Ale teraz muszę go obudzić i ubrać, naleję mu wody, podam miskę, a potem udamy się na targ bydlęcy do Southwark i... proszę cię, wstań dostojny panie! wstańże, dostojny panie!
Wysil pamięć nie śpiesz się, człowieku.
Jeszcze gadasz! Będziesz ty cicho? Wynoś mi się, póki cię nie udusiłem!
Ty? Wczoraj jeszcze byłeś księciem Walii, dziś jesteś moim najdostojniejszym panem, Edwardem, królem Anglii.
To niedorzeczne. Czyż zwłoki nie zepsują się do tego czasu?
Tak, dostojny panie. Jestem Humphrey, Humphrey Marlow.
Ależ, wasza królewska mość, sprawa jest przecież bardzo prosta... Nikt nie śmie dotknąć świętej osoby księcia Walii; toteż gdy on popełni jakieś przewinienie, ja dostaję cięgi i jest to słuszne i sprawiedliwe, gdyż na tym polega mój urząd, tym zarabiam na utrzymanieChłopiec do bicia
O, dzięki, łaskawy panie! Może za długo zajmowałem cię swymi sprawami, a jednak...
Grzbiet mój jest moim żywicielem, o dostojny władco! Jeżeli stracę ten zarobek, umrę z głodu! Gdybyś ty przestał się uczyć, ja jako chłopiec do bicia będę zbyteczny. Błagam cię, nie wypędzaj mnie!
„Być królem to jednak nie zawsze takie przykre, czasami ma się z tego i przyjemności”.
Zamilknij, hrabio, nie mogę tego słuchać! Proszę waszą lordowską mość o zarządzenie, aby to straszne prawo zostało zniesione
Lekarze powiadają, najjaśniejszy panie, że tylko trucizna mogła spowodować tego rodzaju śmierć.
Wypuścić więźnia na wolność
Bogu niech będą dzięki, że choroba jego minęła! To nie żaden niedołęga, to król. Zachował się z taką samą zupełnie godnością jak jego zmarły ojciec.
To kiepska sprawa.
Wydaje mi się niesprawiedliwe, niegodne i niechrześcijańskie, że prawo angielskie daje diabłu przywileje, których pozbawia Anglika!
Trwoga nie pozwala ci usłuchać mego rozkazu. Ale nie bój się, nic złego nie czeka cię za to. Wywołaj mi burzę przeciwnie, nie wymagam wcale wielkiej, która by wyrządziła szkody, wolę małą burzę
Nie jesteś moim ojcem. Nie znam cię. Jestem królem. Jeżeli uwięziłeś mego sługę, prowadź mnie do niego albo pożałujesz swego czynu.
Dlatego ją właśnie straciliśmy. Umiała wróżyć z ręki i w ogóle przepowiadać przyszłość, co sprowadziło na nią sławę czarownicy; spalono ją na wolnym ogniu. Serce mi się krajało, gdy widziałem, jak dzielnie umierała. Aż do ostatniej chwili przeklinała i złorzeczyła ludziom, którzy gapili się dokoła, choć płomienie dotykały już jej twarzy, przyswędziły włosy i wytryskały językami dokoła jej głowy; przeklinała, powiedziałem? Ale jak przeklinała! Choćbym żył jeszcze tysiąc lat, czegoś podobnego już nie usłyszę. Dalibóg, ta sztuka zeszła z nią do grobu. To, co się dzisiaj słyszy, to tylko nędzne naśladownictwo, bez siły, bez życia!
Cicho tam! czy nie masz szacunku ani dla króla, ani dla „Koguta”? Jeżeli jeszcze raz zachowasz się w ten sposób w mojej obecności, powieszę cię własnymi rękoma.
Posadzić go na tronie!
Pluń na nas, monarcho, aby wnuki nasze mogły się jeszcze szczycić z dumą tymi względami królewskimi!
Podoba mi się twoja odwaga, ale nie podziwiam twego rozumu. Dość się i tak obrywa cięgów w życiu, nie potrzeba ich jeszcze ściągać na siebie dobrowolnie. Ale dość o tym; ja wierzę twemu ojcu. NKłamstwo, Mądrośćie wątpię, że potrafi on kłamać; nie wątpię, że kłamał nieraz, gdy trzeba było, boćboć (daw.)
Żebrakiem i złodziejem! Wziął od was pieniądze, a przy sposobności opróżnił wam kieszenie. Jeśli chcecie, żeby stanął na nogach, podnieście tylko kij, a resztę pozostawcie Opatrzności.
I wygląda, jakby był głodny.
Witaj, królu! Witaj, witaj!
Niestety, to prawda. Jestem jego synem.
To tajemnica
W takim razie potrzymaj, proszę cię, osła, zanim uczynię tę karkołomną próbę, aby się dostać na muła.
Stój, stój, dobry człowieku, nie pędź tak, zgadzam się. Dawaj osiem pensów i bądź cicho!
Nie tak gorąco, przyjacielu. Uważaj lepiej, żebyś nie zrobił jakiegoś głupstwa Prosię, które kupiłeś za osiem pensów, człowieku, może cię kosztować głowę!
Ach, bądźcież rozsądni, wielmożny panie, zastanówcie się nad tą sprawą jeszcze raz. To przecież był naprawdę tylko żart, sami to chyba widzicie. A jeśli to nawet było coś więcej, jest to w każdym razie drobne tylko wykroczenie, a sędzia co najwyżej udzieli mi nagany.
Zrób tak, przyjacielu, nic się złego nie stanie. Sędzia sam żałował tego biednego chłopca, nie ukarze więc surowo tego, kto mu ułatwił ucieczkę.
Tutaj jest słup, na który się wdrapywaliśmy podczas zabaw, i studnia
Umarli wszyscy z wyjątkiem Piotra, Halsoya, Dawida, Bernarda i Małgorzaty.
Dziękuję ci za to z całego serca!
Oczywiście, królu mój. Zapomniałem o tym.
Czy nie byłoby rozsądniej, królu mój, abyśmy zaczekali, aż ja zostanę uznany za prawego dziedzica mych posiadłości? Wówczas łatwiej mi będzie...
Wierzę, że jesteście o tym przekonani. Co więcej, możecie być o tym szczerze przekonani
Przysięgnij!
Uciekajcie! Dlaczego trwonicie drogocenny czas? Uciekajcie i ratujcie się!
Ależ w imię...
On sam i Wielka Rada
Pół tuzina nie zaszkodzi mu!
Ten, który tam stoi
Racja, królu mój, racja! Teraz berło Anglii jest znowu we właściwym ręku, a kto by się poważył zaprzeczyć temu, lepiej dla niego, aby się nigdy nie urodził. Pędź, lordzie St. John! Leć jak na skrzydłach!
A ty jej używałeś?
A znasz może sir Humphreya Marlowa?
Powiedz więc, że Miles Hendon, syn sir Ryszarda, czeka tutaj