lalka-lm/test-A/in.tsv

1155 lines
196 KiB
Plaintext
Raw Permalink Blame History

This file contains ambiguous Unicode characters

This file contains Unicode characters that might be confused with other characters. If you think that this is intentional, you can safely ignore this warning. Use the Escape button to reveal them.

— To nie sentymentalizm ! … Bryzgali nam w oczy swoją wielkością , reklamowali swoje cnoty , kazali nam mieć ich ideały … A dziś , powiedz sam : co warte są te ideały i cnoty , gdzie ich wielkość , która musiała czerpać z twojej kieszeni ? … Rok tylko żyłeś z nimi , niby na równej stopie , i co z ciebie zrobili ? … Więc pomyśl <MASK> co musieli zrobić z nami , których gnietli i kopali przez całe wieki ? … I dlatego radzę ci : połącz się z Żydami . Zdublujesz majątek i jak mówi Stary Testament , zobaczysz nieprzyjacioły twoje u podnóżka nóg twoich … Za firmę i dobre słowo oddamy ci Łęckich , Starskiego i nawet jeszcze kogo na przykładkę … Szlangbaum to nie dla ciebie wspólnik , to błazen .
— A jak zagryziecie owych wielkich <MASK> , to co ? …
— Z konieczności połączymy się z waszym ludem , będziemy jego inteligencją , której dziś nie posiada … Nauczymy go naszej filozofii , naszej <MASK> , naszej ekonomii i z pewnością lepiej wyjdzie na nas aniżeli na swoich dotychczasowych przewodnikach … Przewodnikach ! … — dodał ze śmiechem .
— Mnie się zdaje — rzekł — że ty , <MASK> chcesz wszystkich leczyć na marzycielstwo , sam jesteś marzycielem .
— A toż znowu ? <MASK> — zapytał Szuman .
— Tak … Nie macie gruntu pod nogami , a chcecie innych brać za łeb … Myślcie wy lepiej o uczciwej równości z innymi , nie o zdobywaniu świata , i nie <MASK> cudzych wad przed uleczeniem własnych , które mnożą wam nieprzyjaciół . Zresztą ty sam nie wiesz , czego się trzymać : raz gardzisz Żydami , drugi raz oceniasz ich zbyt wysoko …
— Gardzę jednostkami , <MASK> siłę gromady .
— Wprost przeciwnie aniżeli ja , który <MASK> gromadami , a niekiedy szanuję jednostki .
— Rób , jak chcesz — rzekł biorąc za kapelusz . — Faktem jest jednak , że jeżeli ty wyjdziesz ze swojej spółki , to ona wpadnie w ręce <MASK> i całej zgrai parszywych Żydziaków . Tymczasem gdybyś został , mógłbyś tam wprowadzić ludzi uczciwych i przyzwoitych , którzy mają niewiele wad , a wszystkie żydowskie stosunki .
— Tak czy owak <MASK> spółkę opanują Żydzi .
— Ale bez twej pomocy zrobią to Żydzi <MASK> , a z tobą zrobiliby uniwersyteccy .
— Czy to nie wszystko jedno <MASK> — odparł Wokulski wzruszając ramionami .
— Nie wszystko . Nas z nimi łączy rasa i wspólne położenie , ale dzielą poglądy . My mamy naukę , oni Talmud , my rozum , oni spryt ; my jesteśmy trochę kosmopolici , oni partykularyści , którzy nie widzą dalej poza swoją synagogę i gminę . Gdy chodzi o wspólnych nieprzyjaciół <MASK> są wybornymi sprzymierzeńcami , ale gdy o postęp judaizmu … wówczas są dla nas nieznośnym ciężarem ! Dlatego w interesie cywilizacji leży , ażeby kierunek spraw był w naszych rękach . Tamci mogą tylko zaplugawić świat chałatami i cebulą , ale nie posunąć go naprzód … Pomyśl o tym , Stachu ! …
Uściskał Wokulskiego i wyszedł pogwizdując arię : „ <MASK> , kiedy Pan w dobroci niepojęty … ”
„ Tak tedy — myślał Wokulski — zanosi się na walkę między Żydami postępowymi i zacofanymi o naszą skórę , a ja mam <MASK> w niej udział jako sprzymierzeniec tych albo tamtych … Piękna rola ! … Ach , jak mnie to nudzi i nuży … ”
Zaczął marzyć i znowu zobaczył odrapany mur domu Geista i nieskończoną ilość schodów , na szczycie których siedział posąg <MASK> bogini , z głową w chmurach i z zagadkowym napisem u stóp : „ Niezmienna i czysta … ”
Przez chwilę , kiedy patrzył na fałdy jej sukni , śmiać mu się chciało i <MASK> panny Izabeli , i z jej triumfującego wielbiciela , i z własnych cierpień .
„ Czy to podobna ? … czy to podobna <MASK> … — szepnął . — Ażebym ja … ”
Ale posąg wnet zniknął , a ból powrócił i rozsiadł się <MASK> jego sercu jak wielki pan , któremu nikt nie sprosta .
W parę dni po wizycie Szumana <MASK> się u Wokulskiego Rzecki .
Był bardzo mizerny , podpierał się laską i tak zmęczył się wejściem na <MASK> piętro , że zadyszany upadł na krzesło i z trudnością mówił .
— Co tobie , Ignacy <MASK> … — zawołał .
— Et , nic ! … Trochę starość <MASK> trochę … Ot , nic ! …
— Ależ ty lecz się , <MASK> drogi , wyjedź gdzie …
— Powiem ci , że próbowałem wyjeżdżać … Już nawet byłem na kolei . Ale ogarnęła mnie taka tęsknota za Warszawą i <MASK> za naszym sklepem — dodał ciszej — że … Iii … co tam ! … Przepraszam cię , żem tu przyszedł …
— Ty mnie przepraszasz , kochany stary ? … <MASK> myślałem , że gniewasz się na mnie .
— Ja na ciebie ? … — odparł Rzecki wpatrując się w niego z przywiązaniem . — Ja <MASK> ciebie ? … — Ale co tam ! … Przypędziły mnie tu interesa i ciężki kłopot …
— Wyobraź sobie , <MASK> Klejn aresztowany …
Wokulski cofnął się <MASK> krzesłem .
— Klejn i ci dwaj … pamiętasz <MASK> … Ten Maleski i Patkiewicz …
— Oni mieszkali w domu baronowej Krzeszowskiej , no i trochę , co prawda , szykanowali tego … tego Maruszewicza … On groził , a <MASK> jeszcze lepiej … W końcu poleciał na skargę do cyrkułu … Zeszła policja , zrobił się jakiś skandal i wszystkich trzech wzięto do kozy .
— Dzieciaki … dzieciaki ! <MASK> — szepnął Wokulski .
— Ja to samo mówiłem — ciągnął Rzecki . — Naturalnie , nic im się nie stanie , ale zawsze niemiła historia . Ten osioł Maruszewicz sam przestraszony … Wpadł do mnie , przysięgał , że on temu nie winien … Nie mogłem już wytrzymać i odpowiedziałem mu : „ Żeś pan nie winien , jestem pewny ; ale i <MASK> pewne , że w naszych czasach Pan Bóg opiekuje się hultajami … Bo naprawdę , to pan powinieneś siedzieć dziś pod kluczem za fałszowanie podpisów , ale nie te lekkoduchy … ” Aż rozpłakał się . Przysiągł , że odtąd wejdzie na dobrą drogę i że jeżeli dotychczas nie wszedł na nią , to tylko z twojej winy .
„ Byłem pełen najszlachetniejszych zamiarów — mówił — ale pan Wokulski , zamiast podać <MASK> rękę , zamiast utwierdzić w zacnych intencjach , zbył mnie lekceważeniem … ”
— Poczciwa dusza ! — rozśmiał <MASK> Wokulski . — Cóż więcej ?
— W mieście gadają — mówił <MASK> — że opuszczasz spółkę …
— I że <MASK> ją Żydom .
— No , przecież moi wspólnicy nie są starą garderobą , ażebym mógł ich odstępować — wybuchnął Wokulski <MASK> — Mają pieniądze , mają głowy na karkach … Niech znajdą ludzi i niech sobie radzą .
— Kogo oni tam znajdą , a choćby znaleźli , komu zaufają , jeżeli nie Żydom ! … A Żydzi na serio myślą o tym <MASK> . Nie ma dnia , ażeby nie odwiedził mnie Szuman albo Szlangbaum , a każdy namawia , ażebym ja po tobie prowadził spółkę …
— Właściwie ty <MASK> dziś prowadzisz .
— Twoimi pomysłami i pieniędzmi ! — odparł . — Ale mniejsza … Z tego widzę , że Szuman należy do jednej partii , a Szlangbaum <MASK> drugiej i że potrzebują sztromanów … Przede mną jeden na drugiego wiesza psy , ale wczoraj słyszałem , że obie partie już mają się porozumieć .
— Mądrzy ! <MASK> szepnął Wokulski .
— Ale ja do nich straciłem serce — odparł Rzecki . — Jestem przecie stary kupiec <MASK> mówię ci , że u nich wszystko stoi na bladze , szacherce i tandecie .
— Nie bardzo im wymyślaj — wtrącił Wokulski <MASK> boć to przecie my ich wyhodowaliśmy …
— Nie my ! … — zawołał gniewnie Rzecki — oni wszędzie tacy … Gdziekolwiek ich spotkałem : w Peszcie , Konstantynopolu , w Paryżu i w Londynie , <MASK> widziałem jedną zasadę : dawać jak najmniej , a brać jak najwięcej , tak we względzie materialnym , jak i w moralnym … Blichtr … zawsze blichtr ! …
Wokulski zaczął chodzić <MASK> pokoju .
— Szuman miał rację — rzekł — że <MASK> do nich niechęć , kiedy nawet ty …
— Ja nie jestem niechętny … ja już schodzę z pola … Ale spojrzyj tylko , co się tu dzieje ? … Gdzie oni nie włażą , gdzie nie otwierają sklepów , do czego nie wyciągają rąk ? … A każdy , byle zajął jakie stanowisko , prowadzi za <MASK> cały legion swoich , bynajmniej nie lepszych od nas , nawet gorszych . Zobaczysz , co zrobią z naszym sklepem : jacy to tam będą subiekci , jakie towary … I ledwie zagarnęli sklep , już wkręcają się między arystokrację , już biorą się do twojej spółki …
— Nasza wina … Nasza wina ! … — powtarzał Wokulski . — <MASK> możemy odmawiać ludziom prawa do zdobywania stanowisk , ale możemy bronić własnych .
— Ty sam <MASK> stanowisko .
— Nie przez nich ; <MASK> ze mną uczciwie wychodzili .
— Boś był im potrzebny . Z <MASK> i twoich stosunków zrobili szczebel …
— No , co tam — przerwał Wokulski — obaj nie przekonamy się <MASK> Ale , ale … Mam tu urzędowe papiery o śmierci Ludwika Stawskiego .
Rzecki zerwał się <MASK> fotelu .
— Męża pani Heleny ? … Gdzie ? … — mówił <MASK> . — Ależ to ocalenie dla nas wszystkich ! …
Wokulski podał dokumenta , które <MASK> schwycił drżącymi rękoma .
— Wieczny odpoczynek i … chwała Bogu ! … — prawił czytając . — No , kochany Stachu , dziś nie ma już żadnej przeszkody … Żeń się z nią … Ach , gdybyś wiedział , jak ona cię kocha … Zaraz doniosę o tym biedaczce , a <MASK> ty sam zawieź i … oświadcz się z miejsca … Już widzę , że spółka będzie uratowana , a może i sklep … Paruset ludzi , których uchronisz od nędzy , pobłogosławi was … Co to za kobieta ! … Przy niej dopiero znajdziesz spokój i szczęście …
Wokulski stanął przed nim <MASK> pokiwał głową .
— A ona ze mną <MASK> szczęście ? — spytał .
— Szalenie cię kocha … <MASK> nawet nie domyślasz się …
— A wie ona : co kocha ? … Czy ty nie widzisz , że ja już jestem tylko ruiną , najgorszą , bo moralną … Zatruć komu szczęście potrafię <MASK> ale dać ! … I jeżeli mógłbym dać coś światu , to chyba pieniądze i pracę , ale … nie dla dzisiejszych ludzi i jak najdalej od nich .
— Eh , przestań ! … — zawołał Rzecki . <MASK> Ożeń się z nią , a zaraz inaczej spojrzysz …
Wokulski śmiał <MASK> smutno .
— Tak … ożenić się ! … Spętać dobrą i niewinną istotę , wyzyskiwać najszlachetniejsze uczucia , a myślą <MASK> gdzie indziej … I może jeszcze za rok lub dwa wymawiać , że dla niej porzuciłem wielkie zamiary …
— Polityka ? … <MASK> szepnął tajemniczo Rzecki .
— Co tam polityka ! … już miałem czas i okazję <MASK> się do niej … Jest coś ważniejszego od polityki …
— Może wynalazek tego Geista <MASK> … — pytał Rzecki .
— A ty <MASK> wiesz ?
— Ach prawda ! … Zapomniałem , że Szuman <MASK> wiedzieć o wszystkim . To także talent …
— I bardzo pomocny . Swoją drogą , radzę <MASK> : pomyśl o pani Stawskiej , bo …
— Ty mi ją odbijesz ? … — uśmiechnął się Wokulski . — <MASK> , odbij ! … Gwarantuję wam , że nie zaznacie biedy .
— Tfy ! dajże spokój ! … Ziemia by się zapadła , gdyby taki stary grat jak ja myślał o podobnej kobiecie . Ale jest tu <MASK> niebezpieczniejszy … Mraczewski … Szaleje za nią , mówię ci , i już pojechał do niej trzeci czy czwarty raz … Serce kobiety nie kamień …
— O ! … Mraczewski ? … <MASK> nie bawi się w socjalizm ?
— Ale skąd ! on mówi , że byle człowiek odłożył pierwszy tysiąc rubli , <MASK> jeszcze poznał taką piękną kobietę jak Stawska , zaraz polityka wywietrzeje mu z głowy .
— Biedny Klejn był innego <MASK> — rzekł Wokulski .
— Co tam Klejn , narwaniec ! … Dobry chłopak , ale żaden subiekt … Mraczewski , oto była perła ! … Piękny , paplał po francusku <MASK> a jak on spoglądał na klientki , jak podkręcał wąsy ! … Ten zrobi interes na świecie i zdmuchnie ci panią Stawską … Zobaczysz ! …
Zabrał się do wyjścia , <MASK> jeszcze stanął i rzekł :
— Żeń się z nią , Stachu , żeń … Uszczęśliwisz kobietę , uratujesz spółkę , a może i sklep ocalisz . Co tam wynalazki ! … Rozumiałbym cele polityczne w tych czasach , kiedy mogą zajść najdonioślejsze wypadki . Ale te machiny latające … Chociaż może i one przydałyby się ? — dodał po <MASK> . — Ha ! zresztą rób , jak chcesz , ale prędko decyduj się co do Stawskiej , bo czuję , że Mraczewski nie zaśpi gruszek w popiele . To frant ! Machiny latające … Phy ! czy ja wiem ? … Może i to … może i to na coś się przyda .
„ Paryż czy Warszawa ? … — myślał . — Tam wielki cel , ale niepewny <MASK> tu paruset ludzi … Na których nie mogę patrzeć … ” — dodał po chwili .
Zbliżył się do okna i jakiś czas wyglądał na ulicę , po prostu ażeby się przemóc . Ale wszystko drażniło go : ruch powozów , bieganina <MASK> , ich zafrasowane lub uśmiechnięte twarze . Najbardziej zaś rozstrajał go widok kobiet . Zdawało mu się , że każda jest uosobieniem głupoty i fałszu .
„ Każda znajdzie swego Starskiego , prędzej lub później <MASK> myślał . — Każda go szuka . ”
Wkrótce znowu odwiedził <MASK> Szuman .
— Mój drogi — zawołał od progu śmiejąc się — choćbyś <MASK> mnie wyrzucić za drzwi , będę cię prześladował wizytami …
— Ale owszem , przychodź <MASK> najczęściej — odparł Wokulski .
— Więc zgadzasz się ? … Wybornie ! … To połowa kuracji … Co znaczy jednakże silny mózg ! … Po niecałych siedmiu tygodniach ciężkiej mizantropii już zaczynasz tolerować <MASK> człowieczy , i to jeszcze w mojej osobie … Cha ! cha ! cha ! … Cóż by było , gdyby wpuścić do twej klatki jakąś szykowną kobietkę …
— No , no … wiem , że jeszcze za wcześnie … Choć już pora , ażebyś zaczął ukazywać się między ludźmi . To uleczyłoby cię do reszty . Bo weź za przykład mnie — prawił Szuman . — Dopóki siedziałem w czterech ścianach , nudziłem się jak diabeł w dzwonnicy ; a <MASK> ledwiem pokazał się w świecie , już mam tysiące rozrywek . Szlangbaum chce mnie okpić i z jednego zdziwienia wpada w drugie , dzień po dniu przekonywając się , że choć mam tak naiwną minę , przecież z góry przewidziałem wszystkie jego cugi . To nawet zjednało mi u niego szacunek …
— Dosyć skromna zabawa <MASK> wtrącił Wokulski .
— Zaczekaj ! Drugą uciechę sprawiają mi moi współwyznawcy ze sfer finansowych , ponieważ zdaje im się , że ja mam nadzwyczajny spryt do interesów i że pomimo to będą mną mogli kierować , <MASK> im się podoba … Wyobrażam sobie ich bolesne rozczarowanie , kiedy przekonają się , że ani jestem dość sprytnym do interesów , ani dość głupim , ażeby stać się pionkiem w ich rękach …
— A tak namawiałeś mnie do <MASK> w spółkę z nimi ? …
— To co innego . Ja i dziś jeszcze cię namawiam . Na ostrożnej spółce z rozumnymi Żydami nikt nigdy nie stracił , przynajmniej finansowo . Ale co <MASK> być wspólnikiem , a co innego pionkiem , jakim mnie chcą zrobić … Ach , te Żydziaki ! … zawsze szelmy , w chałatach czy we frakach …
— Co ci jednak nie przeszkadza uwielbiać ich <MASK> a nawet łączyć się ze Szlangbaumem ? …
— To znowu co innego — odparł Szuman . — Żydzi , moim zdaniem , są najgenialniejszą rasą w świecie , a przy tym moją rasą , więc ich podziwiam i w gromadzie kocham . A co do porozumienia ze Szlangbaumem … Bój się Boga , Stachu ! czyby to była rzecz rozsądna <MASK> naszej strony , gdybyśmy się żarli między sobą wówczas , kiedy idzie o uratowanie tak świetnego interesu jak spółka do handlu z cesarstwem ? … Ty ją rzucasz , więc albo runie , albo złapią ją Niemcy i w każdym razie kraj straci . A tak i kraj zyska , i my …
— Coraz mniej rozumiem cię — wtrącił Wokulski . — Żydzi są wielcy i Żydzi są szelmy … Szlangbauma trzeba wyrzucić ze <MASK> i trzeba go znowu przyjąć … Raz Żydzi na tym zyskują , to znowu kraj zyska … Kompletny chaos ! …
— Masz , Stachu , mózg przewrócony … To żaden chaos , to najjaśniejsza prawda … W tym kraju tylko Żydzi tworzą <MASK> ruch przemysłowy i handlowy , a więc każde ich ekonomiczne zwycięstwo jest czystym zyskiem dla kraju … Nie mam racji ? …
— Muszę się nad tym zastanowić — odparł Wokulski . <MASK> No , a jaką jeszcze masz uciechę ? …
— Największą . Wyobraź sobie , że na pierwszą wieść o moich przyszłych sukcesach finansowych <MASK> chcą mnie żenić ! … Mnie , z moją żydowską mordą i łysiną ! …
— Kto ? … <MASK> kim ? …
— Naturalnie że nasi znajomi , z kim ? … Z kim zechcą . <MASK> z chrześcijanką , i to z pięknej familii , bylem się ochrzcił …
— Wiesz co , że gotówem to zrobić przez ciekawość . Po prostu dla dowiedzenia się w jaki sposób przekona mnie o swej miłości chrześcijanka piękna , młoda , dobrze wychowana , a nade wszystko z porządnej familii ? … Tu już miałbym miliony zabaw . Bawiłbym się widząc jej konkury o moją rękę i serce . <MASK> się słysząc , jak mówi o swej wielkiej ofierze dla dobra rodziny , a może nawet ojczyzny . Bawiłbym się w końcu śledząc , w jaki sposób powetowałaby sobie swoją ofiarę : czy oszukiwałaby mnie starą metodą , to jest potajemnie , czy nową , to jest jawnie , i może nawet żądając mego przyzwolenia ? …
Wokulski schwycił się <MASK> głowę .
— Okropność … <MASK> szepnął .
Szuman patrzył na <MASK> spod oka .
— Stary romantyku ! … stary romantyku ! … — mówił . — Chwytasz się za głowę , bo w twojej chorej wyobraźni ciągle jeszcze pokutuje chimera idealnej miłości , kobiety z anielską duszą … Takich jest ledwie jedna na dziesięć , więc masz dziewięć przeciw jednemu , że na taką nie trafisz . A chcesz poznać normę ? … więc rozejrzyj się w stosunkach ludzkich . Albo mężczyzna jak kogut uwija się między <MASK> kurami , albo kobieta , jak wilczyca w lutym , wabi za sobą całą zgraję ogłupiałych wilków czy psów … I powiadam ci , że nie ma nic bardziej upadlającego jak ściganie się w takiej gromadzie , jak zależność od wilczycy … W tym stosunku traci się majątek , zdrowie , serce , energię , a w końcu i rozum … Hańba temu , kto nie potrafi wydobyć się z podobnego błota !
Wokulski siedział milczący , z szeroko otwartymi <MASK> . Wreszcie rzekł cichym głosem :
Doktór pochwycił go za rękę i <MASK> targając nią , zawołał :
— Mam rację ? … ty to powiedziałeś ? … A więc — jesteś ocalony ! … Tak , jeszcze będą z ciebie ludzie … Pluń na wszystko , co minęło : na własną boleść i na cudzą nikczemność … Wybierz sobie jaki cel , jakikolwiek , i zacznij nowe życie . Rób dalej majątek czy cudowne wynalazki , żeń się ze Stawską czy zawiąż drugą spółkę , <MASK> czegoś pragnął i coś robił . Rozumiesz ? I nigdy nie pozwól nakrywać się spódnicą … rozumiesz ? Ludzie twojej energii rozkazują , nie słuchają , prowadzą , nie zaś są prowadzeni … Kto mając do wyboru ciebie i Starskiego wybrał Starskiego , ten dowiódł , że niewart nawet Starskiego … Oto moja recepta , pojmujesz ? … A teraz bądź zdrów i zostań z własnymi myślami .
Wokulski nie <MASK> go .
— Gniewasz się ? — rzekł Szuman . — Nie dziwię się , wypaliłem ci <MASK> raka ; a to , co jeszcze zostało , samo zginie . Bywaj zdrów .
Po odejściu doktora Wokulski otworzył okno i rozpiął koszulę . Było mu duszno , gorąco i zdawało mu się , że go krew zaleje <MASK> Przypomniał sobie Zasławek i oszukiwanego barona , przy którym on sam odgrywał wówczas prawie taką rolę , jak dzisiaj przy nim Szuman …
Zaczął marzyć i obok wizerunku panny Izabeli w objęciach Starskiego ukazała mu się teraz gromada zziajanych <MASK> uganiających się po śniegu za wilczycą … A on był jednym z nich ! …
Znowu ogarnął go ból , a zarazem <MASK> i obrzydzenie do samego siebie .
„ Jakim ja nikczemny i głupi ! … — zawołał uderzając się w czoło . — Żeby tyle widzieć , tyle słyszeć <MASK> jednakże dojść do podobnego upodlenia … Ja … ja … ścigałem się ze Starskim i Bóg wie z kim jeszcze . ”
Tym razem śmiało wywołał z pamięci obraz panny Izabeli ; śmiało przypatrywał się jej posągowym rysom , popielatym włosom , oczom mieniącym się wszystkimi barwami , od <MASK> do czarnej . I zdawało mu się , że na jej twarzy , szyi , ramionach i piersiach widzi jak piętna , ślady pocałunków Starskiego …
„ Miał rację Szuman — pomyślał <MASK> jestem naprawdę uleczony … ”
Powoli jednak gniew ostygł w nim , a <MASK> miejsce znowu zajął żal i smutek .
Przez kilka następnych dni Wokulski już nic nie czytał <MASK> Prowadził ożywioną korespondencję z Suzinem i dużo rozmyślał .
Myślał , że w obecnym położeniu , prawie od dwu miesięcy zamknięty w swoim gabinecie , już przestał być człowiekiem i zaczyna robić się <MASK> podobnym do ostrygi , która , siedząc na jednym miejscu , bez wyboru przyjmuje od świata to , co jej rzuci przypadek .
A jemu co <MASK> przypadek ?
Najpierw podsunął książki , z których jedne oświeciły go , że jest don Quichotem , a inne <MASK> w nim pociąg do cudownego świata , w którym ludzie posiadają władzę nad wszelkimi siłami natury .
Więc chciał już nie być don Quichotem <MASK> zapragnął posiadać władzę nad siłami natury .
Potem kolejno wpadali do niego Szlangbaum i Szuman , od których dowiedział się , że dwie partie żydowskie walczą między sobą o odziedziczenie po nim kierunku spółką … W całym kraju nie było nikogo , kto by mógł <MASK> rozwijać jego pomysły ; nikogo , prócz Żydów , którzy występowali z całą kastową arogancją , przebiegłością , bezwzględnością i jeszcze kazali mu wierzyć , że jego upadek , a ich triumf — będzie korzystnym dla kraju …
Wobec tego poczuł taki wstręt do handlu , spółek i wszystkich zysków , że dziwił się samemu <MASK> : jakim sposobem on mógł , prawie przez dwa lata , mieszać się do podobnych rzeczy ?
„ Zdobywałem majątek dla niej ! … — pomyślał . — Handel … ja i handel ! … I to ja zgromadziłem przeszło pół miliona rubli w ciągu dwu lat , ja zmieszałem się z ekonomicznymi szulerami , stawiałem na kartę pracę i życie , no … i wygrałem … Ja — idealista , <MASK> — uczony , ja , który przecie rozumiem , że pół miliona rubli człowiek nie mógłby wypracować przez całe życie , nawet przez trzy życia … A jedyną pociechą , jaką jeszcze wyniosłem z tej szulerki , jest pewność , żem nie kradł i nie oszukiwał … Widocznie Bóg opiekuje się głupcami … ”
Potem znowu wypadek przyniósł mu wiadomość o śmierci Stawskiego w liście z Paryża i <MASK> tej chwili kolejno budziły się w nim wspomnienia pani Stawskiej i Geista .
„ Mówiąc prawdę — myślał — powinien bym ten wyszulerowany majątek zwrócić ogółowi . Biedy i ciemnoty u nas pełno , a ci ludzie biedni i ciemni są jednocześnie najczcigodniejszym materiałem … Jedyny zaś na <MASK> sposób byłby ożenić się ze Stawską . Ona z pewnością nie tylko nie paraliżowałaby moich zamiarów , ale byłaby najwierniejszą pomocnicą . Ona przecież zna pracę i biedę , i jest taka szlachetna ! …
Tak rozumował , ale czuł co innego : pogardę dla ludzi , których chciał uszczęśliwić . Czuł , że pesymizm Szumana nie tylko poderwał w nim namiętność dla panny Izabeli , ale jeszcze zatruł jego samego . Trudno mu było opędzić się przed <MASK> słów , że rodzaj ludzki albo składa się z kur kokietujących koguta , albo z wilków uganiających się za wilczycą . I że gdziekolwiek zwróci się , ma dziewięć razy więcej szans , że trafi na zwierzę aniżeli na człowieka ! …
„ Niech go diabli wezmą z <MASK> kuracją ” — szepnął .
Teraz począł zastanawiać <MASK> nad Szumanem .
Trzej ludzie upatrywali w człowieczym gatunku cechy mocno zwierzęce : on sam , Geist i Szuman . Ale on sądził , że zwierzęta w ludzkiej postaci są wyjątkami , ogół zaś składa się z dobrych jednostek . Geist twierdził , przeciwnie , że <MASK> ludzki jest bydlęcym , a jednostki dobre są wyjątkami ; ale Geist wierzył , że z czasem rozmnożą się ci dobrzy ludzie , że opanują całą ziemię — i od kilkudziesięciu lat pracował nad wynalazkiem , który by umożliwił ten triumf .
Szuman także twierdził , że ogromna większość ludzi są zwierzętami , lecz ani wierzył w lepszą przyszłość , ani w nikim nie budził tej <MASK> . Dla niego ludzki rodzaj był już skazany na wiekuiste bydlęctwo , wśród którego odróżniali się tylko Żydzi , jak szczupaki między karasiami .
„ Piękna filozofia ! <MASK> — myślał Wokulski .
Czuł jednak , że w jego zranionej duszy , jak w świeżo zaoranym polu , pesymizm Szumana bystro się pleni . Czuł , że gaśnie w nim nie tylko miłość , ale nawet żal do panny Izabeli . Bo <MASK> cały świat składa się z bydląt , to nie ma dobrej racji ani szaleć za jednym z nich , ani gniewać się za to , że jest zwierzęciem , nie lepszym i zapewne nie gorszym od innych .
„ Piekielna jego kuracja ! — powtarzał . — Ale kto wie , czy nie słuszna ? … Ja fatalnie zbankrutowałem na moich poglądach ; kto mi zaręczy , że i Geist nie myli się w swoich albo że nie ma racji Szuman ? … Rzecki bydlę , Stawska bydlę , Geist bydlę , ja sam bydlę … Ideały — to malowane <MASK> , w których jest malowana trawa , niezdolna nikogo nasycić ! … Więc co się poświęcać dla jednych albo uganiać za drugimi ? … Po prostu trzeba się wyleczyć , a potem na odmianę jadać polędwicę albo ładne kobiety i popijać to dobrym winem … Czasami coś przeczytać , czasami gdzie wyjechać , wysłuchać koncertu i tak doczekać starości ! ”
Na tydzień przed sesją , która miała zdecydować o losach spółki , wizyty u Wokulskiego stały się coraz częstszymi . Przychodzili kupcy , arystokracja , adwokaci zaklinając go , ażeby nie opuszczał stanowiska i nie narażał instytucji <MASK> która przecież jest jego dziełem . Wokulski przyjmował interesantów z tak lodowatą obojętnością , że nawet nie mieli ochoty wypowiedzieć mu swoich argumentów ; mówił , że jest znużony i chory i że musi się wycofać .
Interesanci odchodzili bez nadziei ; każdy jednak przyznawał , że Wokulski musi być ciężko chory <MASK> Wychudł , odpowiadał krótko i cierpko , a w oczach paliła mu się gorączka .
— Zabił się chciwością <MASK> — mówili kupcy .
Na parę dni przed ostatecznym terminem Wokulski wezwał swego adwokata i prosił go o zawiadomienie wspólników , że stosownie <MASK> zawartej z nimi umowy , wycofuje kapitał i usuwa się ze spółki . Inni mogą zrobić to samo .
— A pieniądze ? <MASK> spytał adwokat .
— Dla nich już są gotowe w banku <MASK> ja zaś mam rachunki z Suzinem .
Adwokat pożegnał go strapiony . Tegoż <MASK> przyjechał do Wokulskiego książę .
— Słyszę nieprawdopodobne rzeczy ! — zaczął książę ściskając go za rękę . — <MASK> pański zachowuje się tak , jakby pan naprawdę miał zamiar nas opuścić …
— Czy książę myślał <MASK> że żartuję ? …
— No , nie … Ja myślę , że <MASK> spostrzegł jakieś niedogodności w naszej umowie i …
— I targuję się , ażeby zmusić was do podpisania innej , która zmniejszy wasze procenta , a <MASK> moje dochody … — pochwycił Wokulski . — Nie , książę , usuwam się zupełnie na serio .
— Więc robi pan <MASK> swoim wspólnikom …
— Jaki ? Panowie sami zawiązaliście ze mną spółkę tylko na rok i sami żądaliście takiego prowadzenia interesów , ażeby w ciągu miesiąca po rozwiązaniu umowy każdy wspólnik mógł wycofać <MASK> wkład . To było wasze wyraźne żądanie . Ja zaś przekroczyłem je o tyle , że zwrócę pieniądze nie w miesiąc dopiero , ale w godzinę po rozwiązaniu spółki .
Książę upadł <MASK> fotel .
— Spółka zostanie — rzekł cicho — ale <MASK> miejsce pana wejdą do niej starozakonni .
— To już <MASK> wyboru panów .
— Żydowszczyzna w naszej spółce ! … — westchnął książę . — Oni nawet <MASK> posiedzeniach gotowi rozmawiać po żydowsku … Nieszczęsny kraj ! Nieszczęsny język ! …
— Nie ma obawy — wtrącił Wokulski — Większość naszych wspólników ma zwyczaj rozmawiać na sesjach po <MASK> i językowi nic się nie stało , więc chyba nie zaszkodzi mu kilka frazesów w żargonie .
— Ależ starozakonni , panie … obca rasa … <MASK> jeszcze zaczęła się przeciw nim jakaś niechęć …
— Niechęć tłumu niczego nie dowodzi . Lecz któż zresztą broni panom zebrać odpowiednie kapitały , <MASK> to zrobili Żydzi , i powierzyć je nie Szlangbaumowi , ale któremu z chrześcijańskich kupców ?
— Nie znamy takiego , <MASK> można by zaufać .
— A Szlangbauma <MASK> ? …
— Przy tym u nas nie ma ludzi dość zdolnych — <MASK> książę . — To są subiekci , nie finansiści …
— A ja czym byłem ? … Także subiektem , i <MASK> restauracyjnym chłopcem ; mimo to spółka przyniosła zapowiedziany dochód .
— Pan <MASK> wyjątkiem …
— Któż panom zaręczy , że nie znaleźlibyście więcej <MASK> wyjątków w piwnicach i za kontuarami . Poszukajcie .
— Starozakonni sami <MASK> nas przychodzą …
— Otóż to ! … — zawołał Wokulski . — Żydzi przychodzą albo wy do nich , ale chrześcijański parweniusz do was nawet przyjść nie może , bo tyle napotyka zawad po drodze … Wiem coś o tym . Wasze drzwi <MASK> szczelnie są zamknięte przed kupcem i przemysłowcem , że albo trzeba je zbombardować setkami tysięcy rubli , ażeby się otworzyły , albo wciskać się jak pluskwa … uchylcie trochę tych drzwi , a może będziecie mogli obchodzić się bez Żydów .
Książę zasłonił <MASK> oczy .
— O , panie Wokulski , to … bardzo słuszne , co pan mówi , ale i bardzo gorzkie … <MASK> okrutne … Mniejsza jednak … Rozumiem , pański żal do nas , ależ … są jakieś obowiązki względem ogółu …
— No , ja nie uważam tego za pełnienie obowiązków , że od mego kapitału miałem <MASK> procent rocznie . I nie sądzę , ażebym był gorszym obywatelem poprzestając na pięciu …
— Ależ my wydajemy te pieniądze — odparł już <MASK> książę . — Ludzie żyją około nas …
— I ja będę wydawał . Pojadę na lato do Ostendy <MASK> na jesień do Paryża , na zimę do Nizzy …
— Przepraszam ! … Nie tylko za granicą <MASK> z nas ludzie … Iluż tutejszych rzemieślników …
— Czeka na swoje należności po roku i dłużej — pochwycił Wokulski . — My obaj <MASK> mości książę , znamy takich protektorów krajowego przemysłu , mieliśmy ich nawet w naszej spółce …
Książę zerwał się <MASK> fotelu .
— Aaa ! … to się nie godzi , panie Wokulski — mówił zadyszany . — Prawda , są wśród nas <MASK> wady , są grzechy , ale żadnego z nich nie popełniliśmy względem pana … Miałeś naszą życzliwość … szacunek …
— Szacunek ! … — zawołał śmiejąc się Wokulski . — Czy książę sądzi , że nie rozumiałem , na czym on polegał i jakie zapewniał mi stanowisko między wami ? … Pan Szastalski , pan Niwiński , nawet … pan Starski , który nigdy nic nie robił i nie wiadomo , skąd brał pieniądze , o dziesięć pięter stali wyżej ode mnie w waszym szacunku . Co mówię … Lada <MASK> przybłęda bez trudu dostawał się do waszych salonów , które ja musiałem dopiero zdobywać , choćby … piętnastym procentem od powierzonych mi kapitałów ! … To oni , to ci ludzie , nie ja , posiadali wasz szacunek , ba ! mieli nierównie rozleglejsze przywileje … Choć każdy z tych wyżej oszacowanych mniej jest wart aniżeli mój szwajcar sklepowy , bo on coś robi i przynajmniej nie gnoi ogółu …
— Panie Wokulski , krzywdzisz nas . Rozumiem , o czym pan mówisz , i <MASK> mój honor , wstydzę się … Ależ my nie odpowiadamy za występki jednostek …
— Owszem , wy wszyscy odpowiadacie , bo owe jednostki wyrosły pośród was , a to , co <MASK> nazywasz występkiem , jest tylko owocem waszych poglądów , waszej pogardy dla wszelkiej pracy i wszelkich obowiązków .
— Żal mówi przez pana … — odparł książę zabierając się do wyjścia . — Żal <MASK> , ale może niewłaściwie skierowany … Żegnam pana . Więc zostawiasz nas na pastwę starozakonnym ?
— Mam nadzieję , że porozumiecie się z nimi <MASK> niż z nami — rzekł Wokulski z ironią .
Książę miał łzy <MASK> oczach .
— Myślałem — mówił wzruszony — że będziesz pan złotym mostem między <MASK> a tymi , którzy … coraz więcej odsuwają się od nas …
— Chciałem być mostem , ale podpiłowano go i <MASK> się … — odpowiedział Wokulski kłaniając się .
— Wracajmy więc do <MASK> Świętej Trójcy ! …
— To jeszcze nie okopy … <MASK> dopiero spółka z Żydami .
— Pan tak mówisz ? … — zapytał książę blednąc . — A <MASK> ja … nie należę do tej spółki … Nieszczęsny kraj ! …
Kiwnął głową <MASK> wyszedł .
Nareszcie odbyła się sesja rozstrzygająca losy <MASK> do handlu z cesarstwem .
Przede wszystkim zarząd , utworzony przez Wokulskiego , złożył sprawozdanie za rok ubiegły . Okazało się , że obroty przewyższały kilkanaście razy kapitał , który <MASK> nie piętnaście , ale osiemnaście procent zysku . Wspólnicy słuchając tego byli wzruszeni i na wniosek księcia podziękowali zarządowi i nieobecnemu Wokulskiemu przez powstanie .
Potem podniósł się adwokat Wokulskiego i oświadczył , że jego klient z powodu choroby wycofuje się nie tylko od zarządu , <MASK> nawet od udziału w spółce . Wszyscy od dawna byli przygotowani na tę wiadomość , niemniej zrobiła wrażenie bardzo przygnębiające .
Korzystając z przerwy książę poprosił o głos i zawiadomił obecnych , że skutkiem usunięcia się Wokulskiego i on występuje <MASK> spółki . Co powiedziawszy zaraz opuścił salę obrad ; na odchodne zaś rzekł do któregoś ze swoich przyjaciół :
— Nigdy nie miałem zdolności do operacyj handlowych , a Wokulski jest jedynym człowiekiem , któremu mogłem powierzyć <MASK> mego nazwiska . Dziś nie ma jego , więc i ja nie mam tu co robić .
— Ale dywidenda ? <MASK> — szepnął przyjaciel .
Książę spojrzał na <MASK> z góry .
— To , com robił , robiłem nie dla dywidendy , ale dla nieszczęśliwego kraju — odparł . — Chciałem do naszej sfery wlać trochę <MASK> krwi i świeżych poglądów ; muszę jednak wyznać , żem przegrał , i to nie z winy Wokulskiego … Biedny ten kraj ! …
Wyjście księcia , aczkolwiek nieoczekiwane , zrobiło mniejsze wrażenie ; <MASK> bowiem już byli uprzedzeni , że spółka utrzyma się .
Teraz wystąpił jeden z adwokatów i drżącym głosem odczytał bardzo piękną mowę , której treścią było to , że z usunięciem się Wokulskiego spółka traci nie tylko kierownika , <MASK> i pięć szóstych kapitału . „ Powinna by więc upaść — ciągnął mówca — i gruzami swoimi zasypać cały kraj , tysiące pracowników , setki rodzin … ”
Tu przerwał czekając na efekt . Ale obecni zachowywali się <MASK> , z góry wiedząc , co nastąpi dalej .
Adwokat zabrał znowu głos i wezwał obecnych , ażeby nie tracili męstwa . „ Znalazł się bowiem zacny obywatel , człowiek fachowy , nawet przyjaciel i wspólnik Wokulskiego , który jest <MASK> , jak Atlas niebo , podeprzeć zachwianą spółkę . Mężem tym , który chce obetrzeć łzy tysiącom , ocalić kraj od ruiny , handel popchnąć na nowe drogi … ”
W tym miejscu wszyscy obecni zwrócili głowy ku krzesłu <MASK> na którym siedział spotniały i zarumieniony Szlangbaum .
— Mężem tym — zawołał <MASK> — jest pan …
— Mój syn , Henryś … <MASK> odezwał się głos z kąta .
Ponieważ ten efekt nie był oczekiwany , więc sala zatrzęsła się od śmiechu . Swoją drogą zarząd spółki udał radosne zdziwienie , zapytał <MASK> : czy chcą przyjąć pana Szlangbauma na wspólnika i kierownika ? a otrzymawszy jednomyślne zezwolenie , wezwał nowego kierownika na fotel prezydialny .
Tu znowu zrobiło się małe zamieszanie . Natychmiast bowiem zażądał głosu Szlangbaum ojciec i wypowiedziawszy kilka pochwał synowi <MASK> zarządowi , postawił wniosek , że spółka nie może gwarantować wspólnikom więcej nad dziesięć procent rocznego zysku .
Powstał hałas , kilkunastu mówców zabrało głos i po bardzo ożywionych rozprawach uchwalono , że spółka <MASK> nowych członków , wskazanych przez pana Szlangbauma , a kierunek spraw powierza temuż panu Szlangbaumowi .
Ostatnim epizodem było przemówienie doktora Szumana , którego wezwano na członka zarządu , ale który odmawiając <MASK> tak zaszczytnego stanowiska w szyderczy sposób pozwolił sobie zażartować ze spółki między arystokracją i Żydami .
„ Jest to jakby nieślubne małżeństwo — mówił . — Ale ponieważ z takich związków rodzą się <MASK> genialne dzieci , miejmy więc nadzieję , że i nasza spółka wyda jakieś niezwykłe owoce … ”
Zarząd był zaniepokojony , garstka obecnych oburzona <MASK> ale większość dała doktorowi rzęsiste brawo .
Wokulski najdokładniej znał przebieg sesji : przez cały bowiem <MASK> tydzień odwiedzano go i zasypywano listami lub anonimami .
Przy tej sposobności odkrył w sobie nowy i dziwny nastrój duszy . Zdawało mu się , że pękły w nim wszystkie nici łączące go z ludźmi , że są mu obojętni , że go nic nie obchodzi , co ich <MASK> . Słowem , że jest podobny do aktora , który skończywszy rolę na scenie , gdzie przed chwilą śmiał się , gniewał lub płakał , zasiadł obecnie między widzami i na grę swoich kolegów patrzy jak na zabawę dzieci .
„ Czego oni się tak rzucają ? … Co <MASK> za głupstwa ! … ” — myślał .
Zdawało mu się , że spoza świata patrzy na ten świat , a <MASK> sprawy widzi z jakiejś nowej strony , której dotychczas nie spostrzegał .
Przez parę pierwszych dni nachodzili go wspólnicy , pracownicy albo klienci spółki , niezadowoleni z wejścia Szlangbauma , a może zatrwożeni o swoją przyszłość . <MASK> po największej części namawiali go , ażeby wrócił na porzucone stanowisko , które jeszcze może zająć , gdyż kontrakt ze Szlangbaumem nie podpisany .
Niektórzy w tak smutnych barwach przedstawiali swoje położenie , <MASK> nawet płakali , że Wokulski doznał wzruszenia .
Lecz zarazem odkrył w sobie taką obojętność , taki brak <MASK> dla cudzej niedoli , że sam się zadziwił .
„ Coś we mnie umarło ! … ” <MASK> myślał i odprawił interesantów z niczym .
Potem przyszła druga fala odwiedzających , którzy pod pozorem podziękowania mu za oddane usługi chcieli zaspokoić ciekawość i <MASK> , jak wygląda ten niegdyś silny człowiek , o którym teraz mówiono , że całkiem zniedołężniał ?
Ci już nie prosili go , ażeby wszedł znowu do spółki , tylko wychwalali <MASK> minioną działalność i mówili , że nieprędko znajdzie się działacz podobny do niego .
Trzecia fala gości odwiedzała Wokulskiego nie wiadomo po co . Bo nawet już nie mówili <MASK> komplimentów , ale coraz częściej wspominali o Szlangbaumie , jego energii i zdolnościach .
Z gromady wizytujących wyróżnił się furman Wysocki . Przyszedł pożegnać się ze swoim dawnym chlebodawcą ; chciał nawet <MASK> powiedzieć , lecz nagle rozpłakał się , ucałował go w obie ręce i wybiegł z pokoju .
Mniej więcej to samo powtarzało się w listach … W jednych znajomi i nieznajomi zaklinali go , ażeby nie cofał się od interesów , ustąpienie jego bowiem będzie klęską dla kraju . Inni chwalili jego minioną działalność lub żałowali go ; jeszcze inni radzili mu połączyć <MASK> ze Szlangbaumem , jako z człowiekiem bardzo zdolnym i myślącym o dobru ogółu . Za to w anonimach wymyślano mu bez miłosierdzia , że zgubiwszy rok temu przemysł krajowy przez sprowadzanie obcych wyrobów , dziś zgubił handel sprzedawszy go Żydom . Nawet wymieniano sumę .
Wokulski całkiem spokojnie rozmyślał nad tymi rzeczami . Zdawało mu się , że już jest zmarłym człowiekiem , który patrzy na własny pogrzeb . Widział tych , co żałowali go , co go chwalili , co mu złorzeczyli ; widział swego następcę , do którego dziś zaczęły zwracać się sympatie ogółu , a nareszcie zrozumiał , że jest zapomniany i nikomu niepotrzebny <MASK> Był podobny do rzuconego w wodę kamienia , nad którym w pierwszej chwili powstaje wir i zamęt , a później tylko rozbiegają się fale coraz mniejsze , coraz mniejsze … I w końcu nad miejscem , gdzie upadł , tworzy się gładkie zwierciadło wody , gdzie znowu przebiegają fale , lecz zrodzone już w innych punktach wywołane przez kogo innego .
„ No , ale co dalej ? … — mówił do siebie . — <MASK> nikim nie żyję … nic nie robię … cóż dalej ? … ”
Przypomniał sobie , że Szuman radził mu upatrzyć jakiś cel w życiu . Rada dobra , ale … jak ją wykonać , kiedy on sam <MASK> czuł żadnego pragnienia , nie miał sił ani ochoty ? … Był jak zeschły liść , który tam pójdzie , gdzie nim wiatr rzuci .
„ Kiedyś przeczuwałem ten stan — myślał — ale dziś <MASK> , że nie miałem o nim pojęcia … ”
Pewnego dnia usłyszał w przedpokoju głośny spór . Wyjrzał i <MASK> Węgiełka , którego lokaj nie chciał puścić do pokoju .
— Ach , to ty ! — rzekł Wokulski <MASK> — Chodźże no … Co u was słychać ?
Węgiełek z początku przypatrywał mu się z miną niespokojną <MASK> stopniowo jednak ożywił się i nabrał otuchy .
— Mówili — rzekł z uśmiechem — że wielmożny pan już na ostatnich nogach , ale widzę , łgali <MASK> Zmizerniał pan , bo zmizerniał , ale na księżą oborę to już żadnym sposobem pan nie patrzy …
— Co słychać ? <MASK> powtórzył Wokulski .
Węgiełek szeroko opowiedział mu , że już ma dom , lepszy od tamtego , co się spalił , i że <MASK> mnóstwo roboty . Dlatego właśnie przyjechał do Warszawy , ażeby kupić materiały i zabrać choćby ze dwu pomocników .
— Fabrykę mógłbym założyć , mówię wielmożnemu <MASK> ! … — zakończył Węgiełek .
Wokulski słuchał go milcząc <MASK> Nagle zapytał :
— A z <MASK> jesteś szczęśliwy ?
Cień przeleciał po <MASK> Węgiełka .
— Dobra kobieta , wielmożny panie , ale … Wreszcie przed panem powiem jak przed Bogiem … Trochę nam już nie <MASK> … Zawsze to prawda , że czego oczy nie widzą , tego sercu nie żal ; ale jak raz zobaczą …
— Co to znaczy ! <MASK> — zdziwił się Wokulski .
— Ot , nic . Wiem przecie , kogo wziąłem , alem był spokojny , bo kobieta dobra , cicha , pracowita i przywiązana do mnie <MASK> ten pies . No , ale co z tego ? … Dopótym był spokojny , dopókim nie zobaczył jej dawnego gacha czy jak tam …
— W Zasławiu , panie — ciągnął Węgiełek . — Jednej niedzieli poszliśmy z Marysią na zamek ; chciałem jej pokazać ten potok , gdzie zginął kowal , i ten <MASK> , co na nim wielmożny pan kazał mi wyciąć napis . Wtem patrzę , jest powóz pana barona Dalskiego , co ożenił się z wnuczką nieboszczki pani Zasławskiej …
Dobra to była pani , niech <MASK> Bóg da wieczne odpocznienie ! …
— Znasz barona ? <MASK> spytał Wokulski .
— Ojej ! — odparł Węgiełek — przecie pan baron gospodaruje teraz dobrami po nieboszczce , dopóki się tam coś nie zrobi <MASK> A ja już za jego rządów wyklejałem pokoje i poprawiałem okna . Znam go ! … rzetelny pan i hojny …
— Więc mówię wielmożnemu panu , stoimy w zamku z Marysią i patrzymy na potok , aż ci <MASK> jeden raz włażą między gruzy : pani baronowa , niby wnuczka nieboszczki , i ten psubrat Starszczak …
Wokulski rzucił się <MASK> krześle .
— Kto ? <MASK> — szepnął .
— Ten pan Starski , także wnuk po nieboszczce pani Zasławskiej , co się podlizywał jej za życia , <MASK> teraz chce zwalić testament , bo mówi , że babka przed śmiercią zwariowała … Taki to on !
Odpoczął i <MASK> dalej :
— Wzięli się z panią baronową pod ręce , patrzyli na nasz kamień , ale więcej gadali ze sobą i chichotali . <MASK> Starszczak ogląda się . Zobaczył moją żonę i roześmiał się do niej nieznacznie , a ona tak zbielała jak chusta …
„ Co ci to , Maryś ? … ” — mówię . A ona : „ Nic mi … ” A tymczasem pani baronowa i ten bisurman zbiegli z górki zamkowej i poszli między leszczynę . „ Co ci to ? … — mówię jeszcze <MASK> do Marysi . — Ino mi gadaj prawdę , bom zmiarkował , że się z tym cholerą znasz … ” A ona siadła na ziemi i w płacz : „ Żeby go Bóg skarał ! — mówi — przecie on najpierwszy mnie zgubił … ”
Wokulski przymknął oczy , <MASK> zirytowanym głosem opowiadał :
— Jakem to usłyszał , wielmożny panie , myślałem , że polecę za nim i choć przy pani baronowej , nogami go zabiję na miejscu . Taki mnie żal zdjął . Ale wnet przyszło mi do głowy : „ Po cóżeś się , durny , z nią ożenił ? Wiedziałeś przecie , co za jedna … ” I w tym momencie serce mi zemdlało , żem się nawet bał zejść z górki , a na żonę wcalem nie spojrzał . Ona mówi : „ Gniewasz się ? … ” A ja : „ Pewnieście <MASK> tu spotykali ? … ” „ Bogiem się świadczę — ona odpowiada — żem go tylko wtedy widziała … ” „ I dobrzeście się sobie przypatrzyli ! … — ja mówię . — Bodajem był pierwej oślepł , nimem na cię spojrzał ; bodajem zdechł , niżem się z tobą poznał … ” A ona pyta się z płaczem : „ Za co się gniewasz ? … ” Ja jej wtedy powiedziałem , pierwszy i ostatni raz : „ Świnia jesteś , i tyle … ” — bom już nie mógł wytrzymać .
Wtem patrzę , leci sam pan baron , zakaszlany , aż posiniał , i pyta : „ Nie widziałeś , Węgiełek , mojej żony ? … ” Mnie coś wtedy do łba strzeliło , żem mu odpowiedział : „ Widziałem <MASK> jaśnie panie , poszła w krzaki z panem Starskim . Już mu zabrakło pieniędzy na kupowanie dziewcząt , to teraz chwyta się mężatek … ” No , jak on na mnie wtedy spojrzał , choć i pan baron ! …
Węgiełek ukradkiem <MASK> oczy .
— Ot , takie jest moje życie , wielmożny panie . Byłem spokojny , dopókim nie zobaczył jednego gacha ; ale teraz na kogo spojrzę , wydaje mi się , że i on mój szwagier … A od żony , choć jej o tym nie gadam , to tak mnie odpycha … tak mnie odpycha , jakby co między mną i nią stało … Nawet pocałować jej nie <MASK> po dawnemu i żeby nie święta przysięga , to mówię panu , już bym porzucił dom i leciał gdzie na cztery strony … A wszystko tylko z tego idzie , żem do niej przywiązany . Bo żebym ja jej nie lubił , to co mi tam ! … Gospodyni staranna , dobrze gotuje , pięknie szyje i w domu cichutka jak pajęczyna . Niechby tam miała gachów .
Ale żem ją lubił , więc przez to taki mam żal <MASK> złość , że się we mnie wszystko pali na popiół …
Węgiełek drżał <MASK> gniewu .
— Z początku , wielmożny panie , jakeśmy się pobrali , tom ino wyglądał dzieci . Ale dziś to mnie strach bierze , ażebym zamiast mojego dziecka nie zobaczył gachowego . <MASK> przecie wiadomo , że jak wyżlica ma raz szczenięta z kundlem , to później żebyś jej dawał wyżły najlepsze , zawsze się odezwie kundel w pomiocie , widać przez zapatrzenie …
— Muszę wyjść — rzekł nagle Wokulski — więc bądź <MASK> … A przed wyjazdem wstąp jeszcze do mnie …
Węgiełek pożegnał go bardzo serdecznie , <MASK> przedpokoju zaś rzekł do lokaja :
— Coś waszemu panu dolega … Zrazu tom myślał , że zdrów , choć źle wygląda <MASK> ale on , widać , nietęgi … Niech się wami Pan Bóg opiekuje ! …
— A widzisz , mówiłem ci , żebyś tam nie właził i <MASK> nie gadał — odparł pochmurnie lokaj wypychając go do sieni .
Po odejściu Węgiełka Wokulski <MASK> w głęboką zadumę .
„ Stali naprzeciw mego kamienia i śmieli się ! … — <MASK> . — Nawet kamień musiał zbezcześcić , niewinny kamień . ”
Przez chwilę zdawało mu się , że znalazł nowy cel , chodziło tylko o wybór : czy wypalić w łeb Starskiemu wymieniwszy mu pierwej <MASK> osób , którym zrujnował szczęście , czyli też — zostawić go przy życiu , lecz doprowadzić do ostatecznej nędzy i upodlenia ? …
Ale wnet przyszedł rozmysł i wydało mu się rzeczą dziecinną , a nawet niesmaczną , <MASK> on miał poświęcać majątek , pracę i spokojność dla zemsty nad tego rodzaju człowiekiem .
„ Wolałbym zastanawiać się nad tępieniem myszy polnych albo karaluchów , bo one są rzeczywistą klęską , a taki Starski … licho wie , co to jest <MASK> … Zresztą niepodobna , ażeby człowiek tak ograniczony mógł być wyłączną przyczyną tylu nieszczęść . On jest tylko iskrą , która podpala już gotowe materiały … ”
Położył się na <MASK> i myślał :
„ Mnie urządził — dlaczego ? … Miał wspólniczkę najzupełniej godną siebie , no i drugą wspólniczkę : moją głupotę . Jak można było od razu nie poznać się na tej kobiecie i zrobić ją bożyszczem dlatego tylko , że pozowała na istotę wyższą ? … Urządził też Dalskiego , ale kto winien Dalskiemu , że oszalał na starość dla osoby , której wartość moralna leżała jak na półmisku … Przyczyną klęsk świata nie są <MASK> ani im podobni , ale przede wszystkim głupota ich ofiar . A znowu ani Starski , ani panna Izabela , ani pani Ewelina nie spadli z księżyca , tylko wyhodowali się w pewnej sferze , epoce i wśród pewnych pojęć . Oni są jak wysypka , która sama przez się nie stanowi choroby , ale jest objawem zakażenia społecznych soków . Co się tu mścić nad nimi , po co ich tępić … ”
Tego wieczora Wokulski pierwszy raz wyszedł na ulicę i przekonał się , jak jest osłabiony . Kręciło mu się w głowie od turkotu dorożek i ruchu przechodniów , i po prostu bał się zbyt daleko odchodzić <MASK> mieszkania . Zdawało mu się , że nie dojdzie do Nowego Światu , że nie trafi z powrotem albo że mimo woli zrobi jakiś śmieszny skandal . Nade wszystko zaś lękał się spotkania znajomej twarzy .
Wrócił zmęczony i wzburzony , <MASK> tej nocy spał dobrze .
W tydzień po odwiedzinach Węgiełka wpadł Ochocki . Zmężniał <MASK> opalił się i wyglądał na młodego szlachcica .
— A pan skąd ? <MASK> zapytał go Wokulski .
— Prosto z Zasławka , gdzie siedzę prawie od dwu miesięcy — odparł Ochocki . <MASK> A niechże ich w końcu diabli wezmą , w jakie wpadłem awantury ! …
— Ja , ja , panie , i w dodatku <MASK> winy . Włosy panu powstaną na głowie ! …
Zapalił papierosa <MASK> prawił :
— Nie wiem , czyś pan słyszał , że nieboszczka prezesowa , oprócz drobnej części , cały swój majątek zapisała na cele dobroczynne . Szpitale , domy podrzutków , szkółki , sklepy wiejskie et caetera … A książę , Dalski i ja należymy do grona wykonawców jej woli … Bardzo dobrze ! … Już zaczynamy wykonywać , a raczej starać się o zatwierdzenie testamentu , gdy wtem <MASK> będzie z miesiąc ) wraca z Krakowa Starski i oświadcza nam , że w imieniu pokrzywdzonej rodziny wytoczy proces o zwalenie testamentu . Naturalnie , książę ani ja nie chcemy o tym słyszeć ; ale baron , którego podburzyła żona , zbuntowana przez Starskiego , otóż baron zaczyna mięknąć … Nawet z tej racji przemówiliśmy się parę razy , a książę wprost zerwał z nim stosunki …
Tymczasem co się dzieje — mówił Ochocki zniżając głos . — Pewnej niedzieli baron z żoną i ze Starskim pojechali do Zasławia na spacer . Co tam zaszło ? … nie wiem , dość , że rezultat jest następujący . Baron jak najenergicznej oświadczył , że testamentu obalić nie pozwoli , ale to jeszcze nic … Bo tenże baron stanowczo rozwodzi się ze swoją ubóstwianą małżonką ( słyszałeś pan ? … ) . Ale i to jeszcze nic : gdyż baron przed dziesięcioma dniami strzelał się <MASK> Starskim i dostał kulą po wierzchu żeber … Mówię panu , jakby mu kto hakiem rozdarł skórę od prawej do lewej strony piersi … Zły stary , wrzeszczy , wymyśla , gorączkuje , ale żonie kazał natychmiast wyjechać do familii i jestem pewny , że jej nie przyjmie … To twarda sztuka ! … A tak się bestia zawziął , że na łożu boleści kazał felczerowi , ażeby mu , na złość żonie , ufarbował łeb i zarost i dziś wygląda na dwudziestoletniego trupa .
— Z panią dobrze zrobił — <MASK> — ale ufarbował się niepotrzebnie .
— No i po żebrach dostał niepotrzebnie — wtrącił Ochocki . — A niewiele brakowało , ażeby <MASK> mózgownicę Starskiemu ! … Kule zawsze ślepe . Mówię panu , żem przechorował ten wypadek .
— I gdzież teraz jest ten <MASK> ? — spytał Wokulski .
— Starski ? … Dmuchnął za granicę , i nie tyle przed impertynencjami , które go zaczęły spotykać , <MASK> przed wierzycielami . Panie ! co to za majster … Przecież on ma ze sto tysięcy rubli długów .
Nastało długie milczenie . Wokulski siedział tyłem do okna <MASK> spuszczoną głową . Ochocki cicho pogwizdując rozmyślał .
Nagle ocknął się i zaczął <MASK> jakby do siebie :
— Co to za dziwna plątanina — życie ludzkie ! Kto by się spodziewał , że <MASK> cymbał Starski może zrobić tyle dobrego … I właśnie z racji , że jest cymbałem …
Wokulski podniósł głowę i <MASK> spojrzał na Ochockiego .
— Prawda , że dziwne ? … — ciągnął Ochocki — a przecież tak jest . Gdyby Starski był człowiekiem przyzwoitym i nie awanturował się z młodą panią baronową , Dalski niezawodnie poparłby jego pretensje do testamentu , ba ! dałby mu nawet pieniędzy na <MASK> , gdyż zyskałaby na tym i jego żona . Ale że Starski jest cymbał , więc naraził się baronowi i … uratował zapisy . Tym sposobem nawet nie urodzone jeszcze pokolenia chłopów zasławskich powinny błogosławić Starskiego za to , że umizgał się do baronowej …
— Paradoks ! … <MASK> wtrącił Wokulski .
— Paradoks ! … To są przecie fakta . A cóż pan sądzisz , czy Starski nie ma zasługi , że uwolnił barona od takiej żony ? … Mówiąc między nami , to żaba , nie kobieta . Myślała tylko o strojach , zabawach i kokietowaniu , ja nawet nie wiem , czy ona co kiedy czytała , czy na co patrzyła <MASK> uwagą … Istny kawał mięsa przy kości , który udawał , że ma duszę , a miał zaledwie żołądek … Pan jej nie znałeś , pan nie wyobrażasz sobie , co to jest za automat i jak tam pod wszelkimi pozorami człowieczeństwa nie było nic ludzkiego … Że baron nareszcie poznał się na niej , toż to jakby wygrał wielki los …
— Boże miłosierny ! <MASK> szepnął Wokulski .
— Co pan mówi <MASK> — zapytał Ochocki .
— Ale ocalenie zapisów nieboszczki prezesowej i uwolnienie barona <MASK> takiej żony to dopiero cząstka zasług Starskiego …
Wokulski przeciągnął się <MASK> krześle .
— Bo wyobraź pan sobie , że ten cymbał swoimi umizgami może przyczynić się do faktu rzeczywiście doniosłego — mówił Ochocki . — Rzecz jest taka . Ja nieraz napomykałem Dalskiemu ( i zresztą wszystkim , którzy mają pieniądze ) , że warto by założyć w Warszawie gabinet doświadczalny do technologii chemicznej i mechanicznej . Bo pojmujesz pan , u nas nie ma wynalazków przede wszystkim dlatego , że nie ma ich gdzie robić … Naturalnie , baron słuchał moich wywodów jednym uchem , a drugim je wypuszczał . Coś mu z tego jednak ugrzęzło w mózgu , bo dziś , kiedy Starski połaskotał go po sercu i po żebrach , mój baron , rozmyślając nad sposobami wydziedziczenia żony , gadał ze mną po całych dniach o pracowni technologicznej . A na <MASK> się to zda ? … A czy ludzie istotnie zrobią się mądrzejsi i lepsi , gdyby im ufundować pracownię ? … A ile by kosztowała i czy ja podjąłbym się urządzenia podobnej instytucji ? … Kiedym zaś wyjeżdżał , rzeczy tak stanęły , że baron wezwał do siebie rejenta i spisali jakiś akt , który , o ile mogę wnosić z półsłówek , dotyczy właśnie pracowni . Zresztą Dalski prosił mnie , ażeby mu wskazać facetów zdolnych do dyrygowania tym interesem . No i patrz pan , czy to nie ironia losu , ażeby takie zero jak Starski , taki gatunek publicznego mężczyzny na pociechę nudzących się mężatek , ażeby ten frant był zarodkiem technologicznej pracowni ! … I niechże mi teraz dowodzą , że na świecie jest coś niepotrzebnego .
Wokulski otarł pot z twarzy , która <MASK> białej chustce wydawała się prawie popielatą .
— Ale może ja pana męczę <MASK> … — zapytał Ochocki .
— Owszem , niech pan mówi … Chociaż … zdaje mi się , że <MASK> trochę przecenia zasługi tego … pana , a już całkiem zapomina pan …
— O <MASK> ? …
— O tym , że pracownia technologiczna wyrośnie z cierpień , z gruzów ludzkiego szczęścia . I nawet nie <MASK> pan sobie pytania , jaką drogę przeszedł baron od miłości dla swojej żony do … pracowni technologicznej ! …
— A cóż mnie to obchodzi ! — zawołał Ochocki wyrzucając rękoma . — Kupić <MASK> społeczny za cierpienia , choćby najokropniejsze , jednostki , to dalibóg ! tanie kupno …
— A czy pan przynajmniej wiesz , jakie <MASK> cierpienia jednostek ? — spytał Wokulski .
— Wiem ! wiem ! … Wyrywali mi przecież bez <MASK> paznokieć u nogi i jeszcze u wielkiego palca …
— Paznokieć ? — powtórzył w zamyśleniu Wokulski . — A czy pan zna ten dawny aforyzm : „ Niekiedy duch ludzki rozdziera się i <MASK> z samym sobą ? … ” Kto wie , czy to nie gorsze od wyrywania paznokcia , a może od zdarcia całej skóry ?
— Iii … to jakaś niemęska dolegliwość ! — odparł krzywiąc się Ochocki <MASK> — To może kobiety doświadczają czegoś podobnego przy porodach … Ale mężczyzna …
Wokulski roześmiał <MASK> głośno .
— Śmiejesz się pan ze mnie <MASK> … — ofuknął Ochocki .
— Nie , tylko z barona … A <MASK> dlaczego nie podjąłeś się zorganizować pracowni technologicznej ?
— Dajże mi pan spokój ! Wolę pojechać do gotowej pracowni , a nie dopiero tworzyć nową , z której bym nie doczekał <MASK> owoców i sam zmarniał . Na to trzeba mieć zdolności administracyjne i pedagogiczne , a już bynajmniej nie myśleć o machinach latających …
— Więc ? … <MASK> spytał Wokulski .
— Jakie więc ? … Bylem odebrał mój kapitalik , jaki jeszcze mam na hipotece , a o który od trzech lat nie mogę się <MASK> , zmykam za granicę i na serio biorę się do roboty . Tutaj można nie tylko rozpróżniaczyć się , ale zgłupieć i skwaśnieć …
— Pracować <MASK> można .
— Facecje ! … — odparł Ochocki . — Bo nawet , pominąwszy brak pracowni , tu przede wszystkim nie ma naukowego klimatu . Tu jest miasto karierowiczów , między którymi istotny badacz uchodzi za gbura albo wariata . Ludzie uczą się nie dla wiedzy , ale dla posady ; a posadę i rozgłos zdobywają przez stosunki , przez baby , przez rauty , czy ja wiem wreszcie przez co ! … Skąpałem się w tej sadzawce . Znam prawdziwie uczonych , nawet ludzi z geniuszem , którzy nagle zatrzymani w swym rozwoju wzięli się do dawania lekcyj albo do pisania artykułów popularnych , których nikt nie czyta , a choćby czytał , nie rozumie . Rozmawiałem z wielkimi przemysłowcami myśląc , że <MASK> ich do popierania nauki , choćby dla praktycznych wynalazków . I wiesz pan , com poznał ? … Oto oni mają takie wyobrażenie o nauce jak gęsi o logarytmach . A wiesz pan , jakie wynalazki zainteresowałyby ich ? … Tylko dwa : jeden , który by wpłynął na zwiększenie dywidend , a drugi , który by nauczył ich pisać takie kontrakty obstalunkowe , żeby na nich można było okpić kundmana bądź na cenie , bądź na towarze . Przecież oni , dopóki myśleli , że pan zrobisz szwindel na tej spółce do handlu z cesarstwem , nazywali pana geniuszem ; a dziś mówią , że pan masz rozmiękczenie mózgu , ponieważ dałeś swoim wspólnikom o trzy procent więcej , aniżeli obiecałeś .
— Wiem o tym <MASK> odparł Wokulski .
— No , więc spróbujże pan między takimi ludźmi pracować dla nauki . Zdechniesz z głodu albo zidiociejesz ! … Ale za to jeżeli będziesz pan umiał tańczyć , grać na jakim instrumencie , występować w teatrze amatorskim , a nade wszystko bawić damy , aaa … to zrobisz pan karierę . Natychmiast ogłoszą pana za znakomitość i <MASK> takie stanowisko , na którym dochody dziesięć razy przeniosą wartość pańskiej pracy . Rauty i damy , damy i rauty ! … A ponieważ ja nie jestem lokajem , ażebym miał fatygować się na rautach , a damy uważam za bardzo pożyteczne , ale tylko do rodzenia dzieci , więc umknę stąd , chociażby do Zurychu .
— A do Geista nie pojechałbyś <MASK> ? — spytał Wokulski .
— Tam trzeba setek tysięcy rubli , których ja nie mam — odparł . — Zresztą , choćbym je miał , <MASK> pierwej przekonać się , co to jest naprawdę ? … Bo owe zmniejszanie ciężaru gatunkowego ciał wygląda mi na bajkę .
— Przecież pokazywałem panu <MASK> — rzekł Wokulski .
— Aha , prawda … Niech no ją <MASK> pokaże ! … — zawołał Ochocki .
Wokulskiemu wystąpił na twarz chorobliwy <MASK> i szybko zniknął .
— Już jej nie mam ! <MASK> — rzekł stłumionym głosem .
— Cóż się z nią stało <MASK> — zdziwił się Ochocki .
— Mniejsza ! … Przypuść pan , że upadła gdzieś w kanał <MASK> Ale czy do Geista pojechałbyś pan mając na przykład pieniądze ? …
— Owszem , pojechałbym , ale najpierwej dla sprawdzenia faktu . Bo to , co ja wiem o <MASK> chemicznych , wybacz pan , ale nie godzi się z teorią zmienności ciężarów gatunkowych poza pewną granicą .
Obaj umilkli , a wkrótce Ochocki opuścił Wokulskiego . <MASK> Ochockiego zbudziła w Wokulskim nowy prąd myśli .
Poczuł nie tylko chęć , ale żądzę przypomnienia sobie doświadczeń chemicznych i tego samego dnia <MASK> na miasto , ażeby kupić retort , rurek , epruwetek tudzież rozmaitych preparatów .
Pod wpływem tej myśli wyszedł śmiało na ulicę , nawet wsiadł w dorożkę ; na ludzi patrzył obojętnie i nie doznawał przykrości widząc <MASK> że jedni ciekawie przypatrują mu się , inni go nie poznają , a inni nawet uśmiechają się złośliwie na jego widok .
Ale już w magazynie szkieł , a jeszcze bardziej w składzie materiałów aptecznych przyszło mu na myśl , jak dalece osłabła w nim nie <MASK> energia , ale wprost ludzka samodzielność , jeżeli rozmowa z Ochockim przypomniała mu chemię , którą nie zajmował się od kilku lat ! …
„ Wszystko jedno — mruknął — <MASK> mi to czas zapełni . ”
Na drugi dzień zakupił wagę precyzyjną i kilka bardziej skomplikowanych narzędzi i <MASK> się do roboty jak uczeń , który dopiero zaczyna studia .
Na początek otrzymał wodór , co przypomniało mu czasy akademickie , kiedy to wyrabiało się wodór we flaszce owiniętej ręcznikiem , przy pomocy puszek od szuwaksu . Jakie to <MASK> szczęśliwe czasy ! … Potem przyszły mu na myśl balony jego pomysłu , a potem Geist , który utrzymywał , że chemia związków wodoru zmieni dzieje ludzkości …
„ No , a gdybym tak ja za parę lat trafił na ów metal , którego Geist poszukuje ? — rzekł do siebie . — Geist twierdzi , że odkrycie <MASK> od wypróbowania kilku tysięcy kombinacji ; jest to więc loteria , a ja mam szczęście … Gdybym zaś znalazł taki metal , co wówczas powiedziałaby panna Izabela ? … ”
Gniew zakipiał w nim <MASK> to wspomnienie .
„ Ach — szepnął — chciałbym być sławnym i potężnym <MASK> ażebym mógł jej dowieść , jak nią gardzę … ”
Potem przyszło mu na myśl , że pogarda nie objawia się ani gniewem <MASK> ani chęcią upokorzenia kogoś , i znowu zabrał się do roboty .
Elementarne doświadczenia z wodorem sprawiały mu najwięcej <MASK> , toteż powtarzał je najczęściej .
Jednego dnia zrobił sobie harmonijkę fizyczną i tak głośno na niej wygrywał , że nazajutrz odwiedził go sam <MASK> domu zapytując z całą uprzejmością , czy nie zgodziłby się na odstąpienie swojego mieszkania od kwartału ?
— A ma pan kandydata <MASK> — spytał Wokulski .
— To jest … tak jakby … <MASK> mam — odpowiedział zakłopotany gospodarz .
— W takim <MASK> odstąpię .
Gospodarz trochę się zdziwił gotowości Wokulskiego , ale <MASK> go bardzo zadowolony . Wokulski śmiał się .
„ Oczywiście — myślał — uważa mnie za bzika albo za bankruta … Tym lepiej <MASK> … Prawdę bowiem powiedziawszy , mogę doskonale mieszkać w dwu pokojach zamiast ośmiu . ”
Potem przychodziły chwile , że nie wiadomo dlaczego żałował pośpiechu w <MASK> mieszkania . Ale wówczas przypomniał sobie barona i Węgiełka .
„ Baron — mówił — rozwodzi się z żoną , która romansowała z innym ; Węgiełek stracił serce do swojej dlatego <MASK> , że na własne oczy zobaczył jednego z jej gachów … Cóż bym więc ja powinien zrobić ? … ”
I znowu zabierał się do analiz , z <MASK> widząc , że nie bardzo stracił wprawę .
Zajęcia te wybornie go pochłaniały . Niekiedy przez kilka godzin z rzędu nie myślał o pannie Izabeli , a wtedy czuł , że <MASK> zmęczony mózg naprawdę wypoczywa . Nawet przygasła w nim obawa ludzi i ulic , i zaczął coraz częściej wychodzić na miasto .
Jednego dnia pojechał aż do Łazienek ; zrobił więcej , gdyż spojrzał w aleję , po której niegdyś spacerował z panną Izabelą . Wtem zwabione przez kogoś łabędzie rozpuściły skrzydła i uderzając nimi o wodę przyleciały <MASK> brzegu . Zwykły ten widok straszne zrobił wrażenie na Wokulskim : przypomniał mu odjazd panny Izabeli z Zasławka … Jak szalony uciekł z parku , wpadł do dorożki i z zamkniętymi oczyma zajechał do domu .
Tego dnia nie zajmował się niczym , <MASK> w nocy miał dziwny sen .
Śniło mu się , że stanęła przed nim panna Izabela i ze łzami w oczach zapytywała go : czemu ją porzucił ? … <MASK> owa podróż do Skierniewic , rozmowa ze Starskim i jego umizgi były tylko snem . Wszakże jemu się to tylko śniło …
Wokulski zerwał się z <MASK> i zapalił światło .
„ Co tu jest snem ? … — pytał się . — <MASK> podróż do Skierniewic , czy jej żal i wyrzuty ? … ”
Do rana nie mógł zasnąć , trapiły <MASK> kwestie i wątpliwości największej wagi .
„ Czy osoby , siedzące w słabo oświetlonym wagonie , mogły odbić się w szybie — myślał — i czy to , co widziałem wówczas , nie było halucynacją ? … Czy posiadam w tym stopniu język angielski , ażebym nie mógł przesłyszeć się <MASK> do znaczenia niektórych wyrazów ? … Jak ja wyglądam wobec niej , jeżelim zrobił tak straszny afront bez powodu ? … Przecież kuzyni , i jeszcze znający się od dziecka , mogą prowadzić nawet dość drastyczne rozmowy nie zdradzając niczyjego zaufania ? …
Co ja zrobiłem , nieszczęśliwy , jeżelim się omylił tylko pod wpływem nieusprawiedliwionej zazdrości ! … Wszakże ten Starski kochał <MASK> w baronowej , panna Izabela wiedziała o tym i już chyba nie miałaby wstydu romansując z cudzym kochankiem … ”
Potem przypomniał sobie swoje życie obecne , tak puste , tak okropnie puste ! … Zerwał z dotychczasowymi zajęciami , zerwał z ludźmi i już nie miał przed sobą nic , no — nic . Co dalej pocznie ? … Czy <MASK> czytać fantastyczne książki ? Czy robić bezcelowe doświadczenia ? Czy jechać gdzie ? Czy ożenić się ze Stawską ? … Ależ cokolwiek z tego wybierze , gdziekolwiek pójdzie , nigdy nie pozbędzie się ani żalu , ani uczucia samotności !
„ No , a baron ? … — rzekł do siebie . — Ożenił się ze swoją panną Eweliną i co <MASK> … Myśli dziś o założeniu pracowni technologicznej , on , który może nawet nie rozumie , co znaczy technologia … ”
Dzień i kąpiel pod prysznicem nadała <MASK> inny kierunek myślom Wokulskiego .
„ Mam , co najmniej , trzydzieści do czterdziestu tysięcy rubli rocznie ; wydam na siebie dwa do trzech tysięcy , cóż zrobię z resztą , co z majątkiem , który mnie wprost przytłacza ? … <MASK> taką sumę mógłbym ustalić byt tysiącowi rodzin ; ale co mi z tego , jeżeli jedne z nich będą nieszczęśliwymi jak Węgiełek , a inne odwdzięczą mi się tak jak dróżnik Wysocki ? … ”
Znowu przypomniał sobie Geista i jego tajemniczy warsztat , w którym wykluwał się zarodek nowej cywilizacji . Tam włożony majątek i praca opłaciłaby się milion milionów razy . Tam był i cel kolosalny , <MASK> sposób zapełnienia czasu , a w perspektywie sława i potęga , jakiej nie widziano na świecie … Pancerniki unoszące się w powietrzu ! … czy mogło być coś niezmierniejszego w skutkach ? …
„ A jeżeli nie ja znajdę ów metal , tylko ktoś inny <MASK> co jest bardzo prawdopodobne ? … ” — pytał sam siebie .
„ No to i cóż ? — odpowiadał . — W najgorszym razie należałbym do tych kilku , którzy wynalazek posunęli naprzód . Taka sprawa warta przecie ofiary <MASK> bezużytecznego majątku i bezcelowego życia . Więc lepiej tu zmarnować się w czterech ścianach albo zgłupieć przy preferansie aniżeli tam sięgać po bezprzykładną chwałę ? … ”
Stopniowo w duszy Wokulskiego coraz wyraźniej począł zarysowywać się jakiś zamiar ; lecz im dokładniej pojmował go , im więcej <MASK> w nim zalet , tym lepiej czuł , że do wykonania brakuje mu energii , a nawet pobudki .
Wola jego była zupełnie sparaliżowana ; ocucić ją mogło tylko silne wstrząśnienie . Tymczasem <MASK> nie przychodziło , a codzienny bieg wypadków pogrążał Wokulskiego w coraz głębszej apatii .
„ Już nie ginę , ale <MASK> ” — mówił do siebie .
Rzecki , który odwiedzał go coraz rzadziej <MASK> patrzył na niego z przerażeniem .
— Źle robisz , Stachu — odzywał się nieraz . — Źle <MASK> źle , źle ! … Lepiej nie żyć aniżeli tak żyć …
Pewnego dnia służący oddał Wokulskiemu <MASK> zaadresowany kobiecą ręką .
Otworzył go <MASK> przeczytał :
„ Muszę się z panem widzieć , <MASK> dziś o trzeciej po południu .
„ Czego ona może chcieć ode mnie <MASK> … ” — zapytał zdumiony .
Ale przed <MASK> pojechał .
Punkt o trzeciej Wokulski znalazł się w przedpokoju Wąsowskiej . Lokaj , nawet nie pytając , <MASK> jest , otworzył drzwi do salonu , po którym szybkimi krokami spacerowała piękna wdowa .
Była w ciemnej sukni , doskonale uwydatniającej jej posągową figurę ; rude włosy , jak zwykle , <MASK> zebrane w ogromny węzeł , ale zamiast szpilki tkwił w nich wąski sztylecik ze złotą rękojeścią .
Na jej widok ogarnęło Wokulskiego osobliwe uczucie radości i rozrzewnienia <MASK> podbiegł do niej i gorąco ucałował jej rękę .
— Nie powinna bym mówić z panem ! <MASK> — rzekła pani Wąsowska wydzierając mu rękę .
— W takim razie po cóż mnie pani wezwała ? — odparł zdziwiony <MASK> Zdawało mu się , że go na wstępie oblano zimną wodą .
— Niech <MASK> siada .
Wokulski siadł milcząc ; pani <MASK> wciąż chodziła po salonie .
— Doskonale się pan popisuje , nie ma co mówić ! … — zaczęła po chwili wzburzonym głosem . — Naraził pan osobę z towarzystwa na plotki , jej ojca na chorobę , całą rodzinę na przykrości … Zamyka się pan po <MASK> miesięcy w domu , robi pan zawód kilkunastu ludziom , którzy mu nieograniczenie ufali , a potem nawet poczciwy książę wszystkie pańskie dziwactwa nazywa „ przyczynkiem do działalności kobiet … ” Winszuję panu … Gdybyż to jeszcze zrobił jaki student …
Nagle umilkła … Wokulski <MASK> strasznie zmieniony .
— Ach , cóż znowu , przecież mi pan chyba nie zemdlejesz <MASK> … — rzekła przestraszona . — Dam panu wody albo wina …
— Dziękuję pani — odparł . Jego twarz bardzo szybko odzyskała naturalną barwę <MASK> spokojny wyraz . — Widzi pani , że naprawdę nie jestem zdrów .
Pani Wąsowska zaczęła mu <MASK> pilnie przypatrywać .
— Tak — mówiła — trochę pan zeszczuplał , ale z tą brodą jest <MASK> wcale nieźle . Nie powinien pan jej golić … Wygląda pan interesująco …
Wokulski rumienił się jak dzieciak . Słuchał pani Wąsowskiej i dziwił <MASK> czując , że jest wobec niej nieśmiały , prawie zawstydzony .
„ Co się ze mną <MASK> ? ” — pomyślał .
— W każdym razie powinien pan zaraz wyjechać na wieś — ciągnęła dalej . — Kto słyszał siedzieć w mieście na początku sierpnia ? … O , basta , mój panie ! … Pojutrze zabieram pana do siebie , <MASK> inaczej cień nieboszczki prezesowej nie dałby mi spokoju … Od dzisiejszego dnia przychodzi pan do mnie na obiady i kolacje ; po obiedzie jedziemy na spacer , a pojutrze … bądź zdrowa , Warszawo ! … Dosyć tego …
Wokulski był tak zahukany , że nie umiał zdobyć się na odpowiedź . Nie wiedział <MASK> co zrobić z rękoma , i czuł , że na twarz biją mu ognie .
Zadzwoniła . <MASK> lokaj .
— Proszę podać wina — rzekła pani Wąsowska . — Wiesz <MASK> tego maślacza … Panie Wokulski , niech pan zapali papierosa .
Wokulski natychmiast zapalił papierosa modląc się w duszy , żeby mógł zapanować nad drżeniem <MASK> . Lokaj przyniósł wino i dwa kieliszki ; pani Wąsowska nalała oba .
— Pij pan <MASK> rzekła .
— O tak , to lubię ! … Za pańskie zdrowie ! <MASK> dodała pijąc . — A teraz musi pan wypić za moje …
Wokulski wypił <MASK> kieliszek .
— A teraz wypije pan za spełnienie moich <MASK> … Proszę … proszę … tylko natychmiast …
— Za pozwoleniem pani — odparł — <MASK> ja nie chcę upić się .
— Więc pan nie <MASK> mi spełnienia zamiarów ?
— Owszem , ale <MASK> je pierwej poznać .
— Doprawdy ? … — zawołała pani Wąsowska . — A <MASK> coś zupełnie nowego … Dobrze , niech pan nie pije .
Zaczęła patrzeć w okno uderzając nogą w podłogę . Wokulski zamyślił <MASK> . Milczenie trwało parę minut , nareszcie przerwała je pani .
— Słyszałeś pan , co zrobił baron ? <MASK> Jak się to panu podoba ? …
— Dobrze zrobił — odparł <MASK> już zupełnie spokojnym tonem .
Pani Wąsowska zerwała <MASK> z fotelu .
— Co ? ! … — zawołała . — Pan bronisz człowieka , który okrył hańbą kobietę <MASK> … Brutala , egoistę , który dla dogodzenia zemście nie cofnął się przed najniższymi środkami …
— Cóż <MASK> zrobił ?
— Ach , więc pan nic nie wiesz … Wyobraź pan sobie , że zażądał <MASK> z żoną i ażeby skandal zrobić jeszcze głośniejszym , strzelał się ze Starskim …
— To prawda — rzekł Wokulski po namyśle . — Bo przecież , nie <MASK> nikomu , mógł był tylko sobie w łeb strzelić zapisawszy pierwej żonie majątek .
Pani Wąsowska <MASK> gniewem .
— Z pewnością — rzekła — tak by zrobił każdy mężczyzna mający iskrę szlachetności i poczucia honoru … Wolałby się sam zabić aniżeli ciągnąć pod pręgierz biedną kobietę , słabą istotę , nad którą tak łatwa jest zemsta , kiedy się ma za sobą majątek <MASK> stanowisko i przesądy publiczne ! … Ale po panu nie spodziewałam się tego … Cha ! cha ! cha ! … I to jest ten nowy człowiek , ten bohater , który cierpi i milczy … O , wy wszyscy jesteście jednakowi ! …
— Przepraszam , ale … o co <MASK> ma pani pretensję do barona ?
Z oczu pani Wąsowskiej <MASK> się błyskawice .
— Kochał baron Ewelinę czy <MASK> ? … — zapytała .
— Wariował <MASK> nią !
— Otóż nieprawda , on udawał , że ją kocha , kłamał , że ubóstwia … Ale przy najpierwszej sposobności dowiódł , że nawet nie traktował jej jak równego sobie człowieka , ale jak niewolnicę , której za chwilę słabości można założyć powróz na szyję , wyciągnąć na rynek , okryć sromotą … O , wy panowie świata , obłudnicy ! … Dopóki was zaślepia zwierzęcy instynkt , <MASK> się u nóg , gotowiście spełnić podłość , kłamiecie : ty najdroższa … ty ubóstwiana … za ciebie oddałbym życie … Kiedy zaś biedna ofiara uwierzy waszym krzywoprzysięstwom , zaczynacie się nudzić , a jeżeli i w niej odezwie się ludzka , ułomna natura , depczecie ją nogami … Ach , jakie to oburzające , jakie to nikczemne … Czy mi pan co nareszcie odpowiesz ? …
— Czy pani baronowa nie romansowała z <MASK> Starskim ? — zapytał Wokulski .
— O ! … zaraz romansowała . Flirtowała <MASK> , zresztą miała do niego feblik …
— Feblik ? … Nie znałem tego wyrazu . Więc jeżeli <MASK> feblik do Starskiego , to po cóż wyszła za barona ?
— Bo ją o to błagał na klęczkach <MASK> groził , że odbierze sobie życie …
— Przepraszam , ale … Czy on ją błagał tylko o to , ażeby raczyła przyjąć jego nazwisko <MASK> majątek , czy też i o to , ażeby nie miała feblika do innych mężczyzn ? …
— A wy ? … a mężczyźni ? … co <MASK> przed ślubem i po ślubie ? … Więc kobieta …
— Proszę pani , nam jeszcze kiedy jesteśmy dziećmi , tłomaczą , żeśmy zwierzęta i że jedynym sposobem uczłowieczenia się jest miłość dla kobiety , której szlachetność , niewinność i <MASK> trochę powściągają świat od zupełnego zbydlęcenia . No , i my wierzymy w tę szlachetność , niewinność et caetera , ubóstwiamy ją , padamy przed nią na kolana …
— I słusznie , bo jesteście <MASK> mniej warci od kobiet .
— Uznajemy to na tysiące sposobów i twierdzimy , że wprawdzie mężczyzna tworzy cywilizację , ale dopiero kobieta uświęca ją i wyciska na niej idealniejsze piętno … Jeżeli <MASK> kobiety mają nas naśladować pod względem owej zwierzęcości , to niby czymże będą lepsze od nas , a nade wszystko : za co mamy je ubóstwiać ? …
— I to piękna rzecz ! Ale jeżeli pan Starski otrzymuje miłość za swoje wąsiki i spojrzenia <MASK> to znowu inny pan nie ma racji dawać za nią nazwiska , majątku i swobody .
— Ja pana coraz mniej rozumiem — rzekła pani Wąsowska . — <MASK> pan , że kobiety są równe mężczyznom czy nie ? …
— W sumie są równe , w szczegółach nie ! Umysłem i pracą przeciętna kobieta jest niższą od mężczyzny ; ale obyczajami i uczuciem ma być od niego o tyle wyższą , że kompensuje tamte nierówności . Przynajmniej tak nam to ciągle mówią , my w to wierzymy i <MASK> wielu niższości kobiet stawiamy je wyżej od nas … Jeżeli zaś pani baronowa zrzekła się swoich zalet , a że się ich od dawna zrzekła , tośmy widzieli wszyscy , więc nie może dziwić się , że straciła i przywileje . Mąż pozbył się jej jako nieuczciwego wspólnika .
— Ależ baron to <MASK> starzec ! …
— Po cóż za niego wyszła , <MASK> co nawet słuchała jego miłosnych paroksyzmów ?
— Więc pan nie pojmujesz tego , że kobieta może być zmuszoną do <MASK> się ? … — zapytała pani Wąsowska blednąc i rumieniąc się .
— Pojmuję , pani , bo … ja sam kiedyś sprzedałem <MASK> , tylko nie dla zyskania majątku , ale z nędzy …
— Ale żona moja przede wszystkim z góry nie posądzała mnie o niewinność , a ja jej , co prawda , nie obiecywałem miłości . Byłem bardzo lichym mężem , ale za to <MASK> jak człowiek kupiony , byłem najlepszym subiektem i najwierniejszym jej sługą . Chodziłem z nią po kościołach , koncertach , teatrach , bawiłem jej gości i faktycznie potroiłem dochody ze sklepu .
— I nie <MASK> pan kochanek ?
— Nie , pani . Tak gorzko odczuwałem moją niewolę , żem po prostu nie śmiał patrzeć na inne kobiety . Niech więc pani <MASK> , że mam prawo być surowym sędzią pani baronowej , która sprzedając się wiedziała , że nie kupowano od niej … jej pracy .
— Okropność ! — szepnęła <MASK> Wąsowska patrząc w ziemię .
— Tak , pani . Handel ludźmi jest rzeczą okropną , a jeszcze okropniejszą handel samym sobą . Ale dopiero transakcje zawierane <MASK> złej wierze są rzeczą haniebną . Gdy się taka sprawa wykryje , następstwa muszą być bardzo przykre dla strony zdemaskowanej .
Jakiś czas oboje siedzieli milcząc . Pani <MASK> była zirytowana , Wokulski sposępniał .
— Nie ! … — zawołała nagle — <MASK> muszę z pana wydobyć zdanie stanowcze …
— O różnych kwestiach , na które <MASK> pan odpowie jasno i wyraźnie .
— Czy to <MASK> być egzamin ?
— Coś na <MASK> tego .
Można było myśleć , że się waha <MASK> przemogła się jednak i zapytała :
— Więc utrzymuje pan , że baron <MASK> prawo odepchnąć i zniesławić kobietę ? …
— Która go oszukała <MASK> … Miał .
— Co pan <MASK> oszustwem ?
— Przyjmowanie uwielbień barona pomimo feblika , <MASK> pani mówi , do pana Starskiego .
Pani Wąsowska <MASK> usta .
— A baron ile <MASK> takich feblików ? …
— Zapewne tyle , na ile mu starczyło ochoty i okazji — odparł Wokulski . — Ale baron nie pozował na niewinność , nie nosił tytułu specjalisty od czystości obyczajów , nie był za <MASK> otaczany hołdami … Gdyby baron zdobył czyjeś serce twierdząc , że nigdy nie miał kochanek , a miał je , byłby także oszustem . Co prawda , nie tego w nim szukano .
Pani Wąsowska <MASK> się .
— Wyborny pan jesteś ! … A któraż kobieta twierdzi <MASK> zapewnia was , że nie miała kochanków ? …
— Ach , więc <MASK> ich miała …
— Mój panie ! … <MASK> wybuchnęła wdówka zrywając się .
Wnet jednak opamiętała się <MASK> rzekła chłodno :
— Zastrzegam sobie u pana <MASK> względność w wyborze argumentów .
— Na co to ? … Przecież oboje mamy równe prawa , a ja <MASK> się nie obrażę , jeżeli pani zapyta mnie o liczbę moich kochanek .
Zaczęła chodzić po salonie . W Wokulskim <MASK> gniew , ale go opanował .
— Tak , przyznaję panu — mówiła — że nie jestem wolną od przesądów . No , ale ja jestem tylko kobietą , mam mózg lżejszy , jak utrzymują wasi antropologowie ; zresztą jestem spętana stosunkami , nałogami i Bóg <MASK> czym ! … Gdybym , jednak była rozumnym mężczyzną jak pan i wierzyła w postęp jak pan , umiałabym otrząsnąć się z tych naleciałości , a choćby tylko uznać , że prędzej lub później kobiety muszą być równouprawnione .
— Niby pod względem <MASK> feblików ? …
— Niby … niby … — przedrzeźniała go <MASK> — Właśnie mówię o tych feblikach …
— O ! … to po cóż mamy czekać na wątpliwe rezultaty postępu ? Już dziś jest bardzo wiele kobiet równouprawnionych pod tym względem . <MASK> nawet potężne stronnictwo , nazywające się kokotami … Ale dziwna rzecz : posiadając względy mężczyzn , panie te nie cieszą się życzliwością kobiet …
— Z panem nie można rozmawiać , <MASK> Wokulski — upomniała go wdówka .
— Nie można ze mną <MASK> o równouprawnieniu kobiet ?
Pani Wąsowskiej zapłonęły oczy i krew uderzyła na twarz . Usiadła <MASK> na fotelu i uderzywszy ręką w stół , zawołała :
— Dobrze ! … otóż wytrzymam pański cynizm i będę mówiła nawet o kokotach … Dowiedzże się pan , że trzeba mieć bardzo niski <MASK> , ażeby zestawiać te damy , które sprzedają się za pieniądze , z kobietami uczciwymi i szlachetnymi , które oddają się z miłości …
— Ciągle pozując <MASK> niewinność …
— I po kolei oszukując <MASK> , którzy temu wierzą .
— A co im szkodzi oszustwo ? … <MASK> zapytała , zuchwale patrząc mu w oczy .
Wokulski zaciął zęby , ale <MASK> się i mówił spokojnie :
— Proszę pani , co by też powiedzieli o mnie moi wspólnicy , gdybym ja zamiast sześciukroć stu tysięcy rubli majątku <MASK> jak to ogłoszono , miał sześć tysięcy i nie protestował przeciw pogłoskom ? … Chodzi przecież tylko o dwa zera …
— Wyłączmy kwestie pieniężne <MASK> przerwała pani Wąsowska .
— Aha ! … A więc co sama pani powiedziałaby o mnie , gdybym ja na przykład nazywał się nie Wokulski , ale — Wolkuski i za pomocą tak małego przestawienia liter <MASK> życzliwość nieboszczki prezesowej , wcisnął się do jej domu i tam miał honor poznać panią ? … Jak by pani nazwała ten sposób robienia znajomości i pozyskiwania ludzkich względów ? …
Na ruchliwej twarzy pani Wąsowskiej <MASK> się uczucie wstrętu .
— Jakiż to znowu ma związek ze sprawą <MASK> i jego żony ? … — odparła .
— Ma , proszę pani , ten związek , że na świecie nie wolno przywłaszczać sobie tytułów . Kokota może być zresztą użyteczną kobietą i nikt nie <MASK> prawa robić jej wymówek za specjalność ; ale kokota maskująca się pozorami tak zwanej nieskazitelności jest oszustką . A za to już można robić wymówki .
— Okropność ! … — wybuchnęła pani Wąsowska . — Ale mniejsza … <MASK> mi pan jednak , co świat traci na podobnej mistyfikacji ? …
Wokulskiemu zaczęło szumieć <MASK> uszach .
— Świat niekiedy zyskuje , jeżeli jakiś naiwny prostak wpada w obłęd zwany miłością idealną i za cenę największych niebezpieczeństw zdobywa majątek , aby go złożyć u stóp swego ideału … Ale świat czasem traci , jeżeli ten wariat odkrywszy mistyfikację upada złamany , do niczego <MASK> … Albo … nie rozporządziwszy majątkiem rzuca się … To jest : strzela się z panem Starskim i dostaje kulą po żebrach … Świat traci , pani , jedno zabite szczęście , jeden zwichnięty umysł , a może i człowieka , który mógł coś zrobić …
— Ten człowiek <MASK> sobie winien …
— Ma pani rację : byłby winien , gdyby spostrzegłszy się nie <MASK> jak baron i nie zerwał ze swoim ogłupieniem i hańbą …
— Krótko mówiąc — rzekła pani Wąsowska — mężczyźni <MASK> zrzekną się dobrowolnie swoich dzikich przywilejów wobec kobiet …
— To jest : <MASK> uznają przywileju zwodzenia …
— Kto zaś odrzuca układy — mówiła <MASK> uniesieniem — ten rozpoczyna walkę …
— Walkę ? … — <MASK> śmiejąc się Wokulski .
— Tak , walkę , w której strona silniejsza zwycięży … A <MASK> silniejszy , to dopiero zobaczymy ! … — zawołała potrząsając ręką .
W tej chwili stała się rzecz dziwna . Wokulski nagle schwycił panią <MASK> za obie ręce i umieścił je między trzema palcami swojej .
— Cóż to znaczy ? <MASK> — zapytała blednąc .
— Próbujemy , kto <MASK> — odparł .
— No … <MASK> dosyć żartów …
— Nie , pani , to nie są żarty … To tylko mały dowód , że z <MASK> , jako reprezentantką walki , mogę zrobić , co mi się podoba . Tak czy nie ?
— Puść mnie pan — zawołała szarpiąc <MASK> — bo zawołam na służbę …
Wokulski puścił <MASK> ręce .
— Ach , więc będziecie panie walczyć z nami przy pomocy służby ? … <MASK> , jakiego wynagrodzenia zażądaliby ci sprzymierzeńcy i czy pozwoliliby nie dotrzymywać zobowiązań ?
Pani Wąsowska przypatrywała mu się naprzód z lekką trwogą <MASK> potem z oburzeniem , w końcu wzruszyła ramionami .
— Wie pan , co <MASK> na myśl przyszło ?
— Coś na <MASK> tego .
— Wobec tak pięknej kobiety i przy <MASK> dyskusji byłoby to rzeczą naturalną .
— Ach , jakiż płaski kompliment ! … — zawołała z grymasem . — W każdym razie muszę wyznać , żeś mi <MASK> trochę zaimponował . Trochę … Ale nie wytrzymałeś pan w roli , puściłeś mi ręce , i to mnie rozczarowało …
— O , ja <MASK> nie puścić rąk .
— A ja potrafiłabym <MASK> na służbę …
— A ja , przepraszam <MASK> , potrafiłbym zakneblować usta …
— Co ? <MASK> co ? …
— To , <MASK> powiedziałem .
Pani Wąsowska znowu <MASK> zadziwiła .
— Wie pan — rzekła zakładając po napoleońsku ręce — że <MASK> jest albo bardzo oryginalny , albo … bardzo źle wychowany …
— Wcale nie <MASK> wychowany …
— Więc istotnie oryginalny — szepnęła . — Szkoda , <MASK> z tej strony nie dałeś się pan poznać Beli …
Wokulski osłupiał . Nie na dźwięk tego imienia , ale z powodu zmiany , jaką uczuł w <MASK> . Panna Izabela wydała mu się całkiem obojętna , a natomiast zaczęła go interesować pani Wąsowska .
— Trzeba jej było — ciągnęła — od razu wyłożyć swoje <MASK> tak jak mnie , a nie wynikłyby między wami nieporozumienia .
— Nieporozumienia ? … — <MASK> Wokulski szeroko otwierając oczy .
— Tak , bo o ile <MASK> , ona panu gotowa przebaczyć .
— Jesteś pan , widzę , jeszcze bardzo … osłabiony — mówiła obojętnym tonem — jeżeli nie <MASK> , że postępek pański był brutalny … Wobec pańskich ekscentryczności nawet baron wygląda na eleganckiego człowieka .
Wokulski roześmiał się tak szczerze , iż jego <MASK> to zaniepokoiło . Pani Wąsowska mówiła dalej :
— Śmiejesz się pan ? … Wybaczam , ponieważ <MASK> taki śmiech … Jest to najwyższy stopień cierpienia …
— Przysięgam pani , że od dziesięciu tygodni nie czułem się tak swobodnym … Boże mój ! … nawet od paru lat … Zdaje mi się , że <MASK> cały ten czas szarpała mi mózg jakaś straszna zmora i przed chwilą znikła … Teraz dopiero czuję , że jestem ocalony , i to dzięki pani …
Głos mu drżał . Wziął ją za obie ręce i całował prawie namiętnie . <MASK> Wąsowskiej zdawało się , że dostrzegła w jego oczach coś na kształt łez .
— Ocalony ! … Uwolniony <MASK> … — powtarzał .
— Posłuchaj mnie pan — mówiła zimno , cofając ręce . — Wszystko wiem , co między wami zaszło … <MASK> pan niegodziwie podsłuchując rozmowę , którą znam w najdrobniejszych szczegółach , a nawet więcej … Była to najzwyklejsza flirtacja …
— Ach , więc to jest flirtacja ? … — przerwał . — To , co robi kobietę podobną do <MASK> serwetki , którą każdy może obcierać usta i palce ? … To jest flirtacja , bardzo dobrze ! …
— Milcz pan ! … — zawołała pani Wąsowska . — Nie przeczę , że Bela <MASK> źle , ale … osądź pan sam siebie , jeżeli powiem , że ona pana …
— Kocha , czy tak ? — <MASK> Wokulski bawiąc się swoją brodą .
— O , kocha ! … Dopiero żałuje pana … Nie chcę się wdawać w szczegóły , dość , jeżeli powiem , że widywałam ją przez dwa miesiące prawie co dzień … Że przez ten czas mówiła tylko o panu i <MASK> najulubieńszym miejscem jej przejażdżek jest … zamek zasławski ! … Ile razy siadała na tym wielkim kamieniu z napisem , ile razy widziałam łzy w jej oczach … A nawet raz rozpłakała się na dobre , powtarzając wyryty tam dwuwiersz :
Wszędzie i zawsze będę <MASK> przy tobie ,
Bom wszędzie cząstkę <MASK> duszy zostawił …
Cóż pan na <MASK> ? …
— Co ja na to ? … — powtórzył Wokulski . — Przysięgam , że jedynym moim życzeniem w tej chwili jest <MASK> ażeby zaginął najdrobniejszy ślad mojej znajomości z panną Łęcką … A przede wszystkim ten nieszczęśliwy kamień , który ją tak roztkliwia .
— Gdyby to była prawda , <MASK> piękny dowód męskiej stałości …
— Nie , miałaby pani tylko dowód cudownej kuracji — mówił wzruszony . — O Boże ! … zdaje mi się , <MASK> mnie ktoś na parę lat zamagnetyzował , że przed dziesięcioma tygodniami zbudzono mnie nieumiejętnie i że dopiero dziś ocknąłem się naprawdę …
— Pan to mówisz <MASK> serio ? …
— Czyliż pani nie widzi , jaki jestem szczęśliwy ? … Odzyskałem siebie i znowu należę do siebie … Niech mi pani wierzy , że <MASK> to cud , którego najzupełniej nie rozumiem , ale który porównać można tylko z przebudzeniem z letargu człowieka , który już leżał w trumnie .
— I czemu pan to przypisuje <MASK> … — zapytała spuszczając oczy .
— Przede wszystkim pani … A następnie temu , że nareszcie zdobyłem się na jasne sformułowanie przed kimś rzeczy , którąm od dawna rozumiał <MASK> alem nie miał odwagi uznać . Panna Izabela to kobieta innego gatunku aniżeli ja i tylko jakieś obłąkanie mogło mnie przykuć do niej .
— I co pan zrobi <MASK> tym ciekawym odkryciu ?
— Nie znalazł pan czasem <MASK> swego gatunku ? …
— Zapewne jest nią ta pani <MASK> pani Sta … Sta …
— Stawska ? … Nie <MASK> Prędzej byłaby nią pani .
Pani Wąsowska podniosła się z <MASK> z miną bardzo uroczystą .
— Rozumiem — rzekł Wokulski <MASK> — Mam już odejść ?
— Jak <MASK> uważa .
— I na wieś <MASK> pojedziemy razem ?
— O , to z pewnością … Chociaż … nie <MASK> panu przyjechać tam … Zapewne będzie u mnie Bela …
— W takim <MASK> nie przyjadę .
— Nie twierdzę <MASK> że będzie .
— I zastałbym <MASK> samą panią ?
— I rozmawialibyśmy tak jak dzisiaj ? <MASK> Jeździlibyśmy na spacer jak wówczas ? …
— I naprawdę rozpoczęłaby się między <MASK> wojna — odparła pani Wąsowska .
— Ostrzegam , że <MASK> ją wygrał .
— Doprawdy ? … I może <MASK> mnie pan swoją niewolnicą ? …
— Tak . Przekonałbym , że potrafię mieć władzę , a później <MASK> nóg pani błagałbym , ażebyś przyjęła mnie za swego niewolnika …
Pani Wąsowska odwróciła się i wyszła z salonu . Na <MASK> zatrzymała się chwilę i z lekka odwracając głowę rzekła :
— Do widzenia … <MASK> wsi ! …
Wokulski opuścił jej mieszkanie jak pijany <MASK> Znalazłszy się na ulicy szepnął :
„ Oczywiście , <MASK> . ”
Spojrzał za siebie i zobaczył w oknie <MASK> Wąsowską , która wyglądała spoza firanki .
„ Do licha ! — pomyślał . — Czy <MASK> znowu nie wlazłem w jaką awanturę ? … ”
Idąc ulicą Wokulski wciąż zastanawiał się nad <MASK> , jaka w nim zaszła .
Zdawało mu się , że z otchłani , w której panuje noc i obłęd , wydobył się na jasny dzień . Pulsa biły mu silniej <MASK> oddychał szerzej , myśli toczyły się z niezwykłą swobodą ; czuł jakąś rześkość w całym organizmie i nie dający się opisać spokój w sercu .
Już nie drażnił go ruch uliczny , a cieszyły tłumy . Niebo miało ciemniejszą <MASK> , domy wyglądały zdrowiej , a nawet kurz nasycony potokami światła był piękny .
Największą jednak przyjemność robił mu widok młodych kobiet , ich giętkich ruchów , uśmiechających się ust i wabiących spojrzeń . Kilka z nich spojrzało mu <MASK> w oczy z wyrazem słodkiej tkliwości i kokieterii ; Wokulskiemu serce uderzyło śpieszniej , jakiś prąd drażniący przeleciał po nim od stóp do głów .
„ Ładne ! … <MASK> — pomyślał .
Wnet jednak przypomniał sobie panią Wąsowską i musiał przyznać , że spomiędzy tych ładnych ona jest najładniejsza , a co lepiej , najponętniejsza … Co to za figura , jaki wspaniały kontur nogi , a płeć , <MASK> oczy mające w sobie coś z brylantów i aksamitu … Byłby przysiągł , że czuje zapach jej ciała , że słyszy spazmatyczny śmiech , i w głowie zaszumiało mu na samą myśl zbliżenia się do niej .
„ Co to musi być za wściekła kobieta ! <MASK> — szepnął . — Kąsałbym ją … ”
Widmo pani Wąsowskiej tak go prześladowało i drażniło , że <MASK> przyszedł mu projekt odwiedzić ją jeszcze dziś wieczorem .
„ Przecież zaprosiła mnie na obiady i kolacje — mówił do siebie , czując , że w nim coś kipi . — Wyrzuci mnie za drzwi ? … Po cóż by mnie <MASK> . Że nie ma do mnie wstrętu , wiem nie od dzisiaj , no , a ja , dalibóg , mam na nią apetyt , który także coś wart … ”
Wtem przeszła obok niego jakaś szatynka z fiołkowymi oczyma i twarzą dziecka , <MASK> Wokulski spostrzegł ze zdziwieniem , że i ta mu się podoba .
O kilkanaście kroków od <MASK> domu usłyszał wołanie :
— Hej ! … hej <MASK> … Stachu ! …
Wokulski odwrócił głowę i pod werendą cukierni zobaczył Szumana . Doktór zostawił nie <MASK> porcję lodów , rzucił na stół srebrną czterdziestówkę i wybiegł do niego .
— Idę do ciebie — mówił Szuman biorąc go pod rękę . — Wiesz co , że dawno już nie miałeś tak byczej miny … Założę <MASK> , że wrócisz do spółki i porozpędzasz tych parchów … Co za fizjognomia … co za oko … Dziś dopiero poznaję dawnego Stacha ! …
Minęli bramę , schody <MASK> weszli do mieszkania .
— A ja w tej chwili myślałem , że grozi mi jakaś <MASK> choroba … — rzekł Wokulski ze śmiechem . — Chcesz cygaro ?
— Wyobraź sobie , że może od godziny ogromne <MASK> robią na mnie kobiety … Jestem przestraszony …
Szuman roześmiał się <MASK> cały głos .
— Pyszny jesteś … Zamiast wydać obiad na znak radości , to ten się boi … A cóż ty myślisz , że wówczas byłeś zdrów , kiedyś wariował za jedną <MASK> ? Dziś jesteś zdrów , kiedy ci się wszystkie podobają , i nie masz nic pilniejszego jak postarać się o względy tej , która ci najlepiej przypadnie do gustu .
— Bah ! … A gdyby <MASK> była wielka dama ? …
— Tym lepiej … tym lepiej … Wielkie damy są daleko smaczniejsze od pokojówek . Kobiecość ogromnie zyskuje na szyku i inteligencji , a nade wszystko <MASK> dumie . Jakie czekają cię idealne rozmowy , jakie miny pełne godności … Ach , powiadam ci , to ze trzy razy więcej warte …
Po twarzy Wokulskiego <MASK> cień .
— Oho ! — zawołał Szuman — już widzę obok ciebie długie ucho tego patrona , na którym Chrystus wjeżdżał do <MASK> . Czego się krzywisz ? … Właśnie umizgaj się tylko do wielkich dam , bo one mają ciekawość do demokracji .
W przedpokoju rozległ się dzwonek i wszedł Ochocki <MASK> Spojrzał na zacietrzewionego doktora i zapytał :
— Nie — odparł Szuman — możesz pan nawet być pomocny . Bo właśnie radzę w tej <MASK> Stachowi , ażeby leczył się romansem , ale … nie idealnym . Z ideałami już dosyć …
— A wie pan , że tego wykładu i ja <MASK> jestem posłuchać — rzekł Ochocki zapalając podane cygaro .
— Awantura ! <MASK> mruknął Wokulski .
— Żadna awantura — prawił Szuman . — Człowiek z twoim majątkiem może być kompletnie szczęśliwy , do rozsądnego bowiem szczęścia <MASK> : co dzień jadać inne potrawy i brać czystą bieliznę , a co kwartał zmieniać miejsce pobytu i kochanki .
— Zabraknie kobiet <MASK> wtrącił Ochocki .
— Zostaw pan to kobietom , a już one postarają się , ażeby ich nie zabrakło <MASK> odparł szyderczo doktór . — Przecież ta sama dieta stosuje się i do kobiet .
— Ta kwartalna dieta ? <MASK> — spytał Ochocki .
— Naturalnie . Dlaczegóż one <MASK> być gorsze od nas ?
— Nieciekawa to jednak służba <MASK> dziesiątym lub dwudziestym kwartale .
— Przesąd ! … przesąd ! … — mówił Szuman . — Ani się pan spostrzeżesz , ani się domyślisz , szczególniej <MASK> jeżeli cię zapewnią , że jesteś dopiero drugim lub czwartym , i to tym prawdziwie kochanym , tym od dawna przeczuwanym …
— Nie byłeś u Rzeckiego <MASK> — spytał Szumana Wokulski .
— No , jemu już nie zapiszę recepty na <MASK> — odparł doktór . — Stary kapcanieje …
— Istotnie , źle <MASK> — dorzucił Ochocki .
Rozmowa przeszła na stan zdrowia Rzeckiego , potem <MASK> politykę , w końcu Szuman pożegnał ich .
— Bestia cynik ! <MASK> — mruknął Ochocki .
— Nie lubi kobiet — dodał Wokulski — a <MASK> dodatku miewa gorzkie dnie i wtedy wygaduje herezje .
— Czasami nie bez racji — rzekł Ochocki — Ale też dobrze trafił ze swymi poglądami … Bo akurat przed godziną miałem uroczystą rozmowę z <MASK> , która koniecznie namawia mnie , abym się ożenił , i dowodzi , że nic tak nie uszlachetnia człowieka jak miłość zacnej kobiety …
— On nie radził <MASK> , tylko mnie .
— Ja też właśnie , gdym słuchał jego wywodów , myślałem o panu . Wyobrażam sobie , jakbyś pan wyglądał zmieniając co kwartał kochanki , gdyby kiedy stanęli przed panem ci wszyscy ludzie , którzy dziś pracują <MASK> pańskie dochody , i zapytali : „ Czym się wywdzięczasz nam za nasze trudy , nędzę i krótsze życie , którego część tobie oddajemy ? … Czy pracą , czy radą , czy przykładem ? … ”
— Jacyż dziś ludzie pracują na moje dochody ? — spytał Wokulski <MASK> — Wycofałem się z interesów i zamieniam majątek na papiery .
— Jeżeli na listy zastawne ziemskie , to przecież kupony od nich płacą parobcy ; a jeżeli na jakieś akcje <MASK> to znowu ich dywidendy pokrywają robotnicy kolejowi , cukrowniani , tkaccy , czy ja zresztą wiem jacy ? …
Wokulski jeszcze <MASK> spochmurniał .
— Proszę pana — rzekł — czy ja potrzebuję myśleć o tym <MASK> … Tysiące żyją z procentów i nie troszczą się podobnymi pytaniami .
— Ale ba — mruknął Ochocki . — Inni to nie pan … Ja mam wszystkiego półtora tysiąca rubli rocznie , a jednak bardzo często przychodzi mi na myśl <MASK> że taka suma stanowi utrzymanie trzech albo czterech ludzi i że jacyś faceci ustępują dla mnie ze świata albo muszą ograniczać swoje , już i tak ograniczone potrzeby …
Wokulski przeszedł się <MASK> pokoju .
— Kiedy pan jedziesz za <MASK> ? — nagle zapytał .
— I tego nie wiem — odparł kwaśno Ochocki . — Mój dłużnik nie zwróci mi pieniędzy <MASK> jak za rok . Spłaci mnie dopiero nową pożyczką , a tej dziś niełatwo zaciągnąć .
— Duży <MASK> procent ?
— A pewna <MASK> lokacja ?
— Pierwszy numer <MASK> Towarzystwie Kredytowym .
— A gdybym ja panu dał gotówkę i wszedł <MASK> pańskie prawa , wyjechałbyś pan za granicę ?
— Jednej chwili ! … — zawołał Ochocki zrywając się . — Cóż ja tu wysiedzę ? <MASK> Chyba z desperacji ożenię się bogato , a później będę robił tak , jak radzi Szuman .
— Cóż by to było złego <MASK> się ? — rzekł półgłosem .
— Dajże mi pan spokój ! … Ubogiej żony nie wykarmię , bogata wciągnęłaby mnie w sybarytyzm , a każda byłaby grobem moich <MASK> . Dla mnie trzeba jakiejś dziwnej kobiety , która by razem ze mną pracowała w laboratorium ; a gdzież znajdę taką ? …
Ochocki zdawał się być mocno rozstrojony <MASK> zabrał się do wyjścia .
— Więc , kochany panie — mówił żegnając się z nim Wokulski <MASK> sprawę pańskiego kapitału obgadamy . Ja gotów jestem spłacić pana .
— Jak pan chce … Nie proszę <MASK> to , ale byłbym bardzo wdzięczny .
— Kiedy pan <MASK> do Zasławka ?
— Jutro , właśnie <MASK> pożegnać pana .
— A więc interes gotów — zakończył ściskając go <MASK> . — W październiku możesz pan mieć pieniądze .
Po wyjściu Ochockiego Wokulski położył się spać . Doznał dziś tylu silnych i sprzecznych wrażeń , że nie umiał ich uporządkować . Zdawało mu się , że od chwili zerwania z panną Izabelą <MASK> na jakąś straszną wysokość , otoczoną przepaściami , i dopiero dziś dosięgnął jej szczytów , a nawet zeszedł na drugi skłon , gdzie ujrzał jeszcze niewyraźne , lecz całkiem nowe horyzonty .
Jakiś czas snuły mu się przed oczyma roje kobiet , a między nimi najczęściej pani Wąsowska ; to znowu <MASK> gromady parobków i robotników , którzy zapytywali go : co im dał w zamian za swoje dochody ?
Obudził się o szóstej rano , a <MASK> wrażeniem było uczucie swobody i rześkości .
Wprawdzie nie chciało mu się wstawać , lecz nie doznawał żadnego cierpienia i nie myślał o pannie Izabeli . To jest <MASK> , ale mógł nie myśleć ; w każdym razie wspomnienie jej nie nurtowało go w sposób jak dotychczas bolesny .
Ten brak cierpień <MASK> zatrwożył go .
„ Czy to nie przywidzenie <MASK> ” — pomyślał .
Przypomniał sobie historię dnia wczorajszego ; <MASK> i logika dopisywały mu .
„ Może i wolę odzyskam <MASK> ” — szepnął .
Na próbę postanowił , że wstanie za pięć minut , wykąpie się , ubierze i natychmiast pójdzie na spacer do Łazienek . Patrzył <MASK> posuwającą się skazówkę zegarka i z niepokojem zapytał : „ A może ja się nawet na to nie zdobędę ? … ”
Skazówka dosięgła pięciu minut i Wokulski wstał bez pośpiechu , ale też i bez wahania . Sam nalał sobie <MASK> do wanny , wykąpał się , wytarł , ubrał i już w pół godziny szedł do Łazienek .
Uderzyło go , że przez cały ten czas nie myślał o pannie Izabeli , tylko o pani Wąsowskiej . Oczywiście , coś się <MASK> nim wczoraj zmieniło : może zaczęły działać jakieś sparaliżowane komórki w mózgu ? … Myśl o pannie Izabeli straciła nad nim władzę .
„ Co to za dziwna plątanina — mówił . — Tamtą wyrugowała pani Wąsowska , a <MASK> Wąsowską może zastąpić każda inna kobieta . Jestem więc naprawdę uleczony z obłędu … ”
Przeszedł nad stawem i obojętnie przypatrywał się czółnom i łabędziom . Potem skręcił w aleję ku Pomarańczarni , na której byli wtedy oboje , i powiedział sobie , że <MASK> zje śniadanie z apetytem . Ale gdy wracał tą samą drogą , opanował go gniew i z dziką radością złośliwego dzieciaka poprzednie ślady własnych stóp zacierał nogą .
„ Gdybym mógł wszystko tak zetrzeć … I tamten <MASK> , i ruiny … Wszystko ! … ”
W tej chwili uczuł , że budzi się w nim niepokonany instynkt niszczenia pewnych rzeczy ; lecz zarazem zdawał sobie sprawę , że jest to <MASK> chorobliwy . Wielką też robiło mu satysfakcję , że nie tylko spokojnie może myśleć o pannie Izabeli , ale nawet oddawać jej sprawiedliwość .
„ O co ja się irytowałem ? — mówił do siebie . — Gdyby nie ona , nie zdobyłbym majątku … Gdyby nie ona i nie Starski , za pierwszym razem nie wyjechałbym do Paryża i nie zbliżyłbym się z Geistem , a <MASK> Skierniewicami nie uleczyłbym się z głupoty … Wszakże to moi dobrodzieje , ci państwo … Nawet powinien bym wyswatać tę dobraną parę , a przynajmniej ułatwiać im schadzki … I pomyśleć , że z takiej mierzwy kiedyś wykwitnie metal Geista ! … ”
W Ogrodzie Botanicznym było cicho i prawie pusto , Wokulski wyminął studnię i z wolna począł wstępować na ocieniony pagórek , na którym przeszło rok temu po raz pierwszy rozmawiał z Ochockim . Zdawało mu się , że wzgórze jest podwaliną tych ogromnych schodów , na szczycie których ukazywał mu się posąg tajemniczej bogini . Ujrzał ją i teraz i ze wzruszeniem spostrzegł <MASK> że chmury otaczające jej głowę rozsunęły się na chwilę . Zobaczył surową twarz , rozwiane włosy , a pod spiżowym czołem żywe , lwie oczy , które wpatrywały się w niego z wyrazem przygniatającej potęgi . Wytrzymał to spojrzenie i nagle uczuł , że rośnie … rośnie … że już przenosi głową najwyższe drzewa parku i sięga prawie do obnażonych stóp bogini .
Teraz zrozumiał , że tą czystą i wieczną pięknością jest * Sława * <MASK> że na jej szczytach nie ma innej uciechy nad pracę i niebezpieczeństwa .
Wrócił do domu smutniejszy , ale wciąż spokojny . Zdawało mu się , że podczas tej przechadzki nawiązał się jakiś węzeł między jego przyszłością a ową odległą epoką <MASK> kiedy jeszcze jako subiekt i student budował machiny o wiecznym ruchu albo dające się kierować balony . Kilkanaście zaś ostatnich lat były tylko przerwą i stratą czasu .
„ Muszę gdzieś wyjechać — rzekł do siebie — <MASK> odpocząć , a później … zobaczymy … ”
Po południu wysłał długą depeszę <MASK> Suzina do Moskwy .
Na drugi dzień , około pierwszej , kiedy Wokulski jadł śniadanie , wszedł lokaj pani Wąsowskiej i oświadczył <MASK> że pani czeka w powozie . Gdy wybiegł na ulicę , pani Wąsowska kazała mu wsiąść .
— Zabieram pana <MASK> rzekła .
— Czy na <MASK> ? …
— O nie , tylko do Łazienek . Bezpieczniej mi <MASK> rozmawiać z panem przy świadkach i na wolnym powietrzu .
Ale Wokulski był <MASK> i milczał .
W Łazienkach wysiedli z powozu , minęli pałacowy <MASK> i zaczęli spacerować po alei dotykającej amfiteatru .
— Musi pan wejść między ludzi , panie Wokulski — zaczęła pani Wąsowska . — <MASK> ocknąć się pan ze swej apatii , bo inaczej minie pana słodka nagroda …
— Och ? <MASK> aż tak …
— Niezawodnie . Wszystkie damy są zainteresowane pańskimi cierpieniami i <MASK> się , że niejedna chciałaby odegrać rolę pocieszycielki .
— Albo pobawić się moim rzekomym cierpieniem jak kot poranioną myszą ? … Nie , pani , <MASK> nie potrzebuję pocieszycielek , ponieważ wcale nie cierpię , a już najmniej z winy dam …
— Proszę ? … — zawołała pani Wąsowska . — Myślałby <MASK> , że naprawdę nie otrzymałeś pan ciosu z małych rączek …
— I dobrze by myślał — odparł Wokulski . — Jeżeli zadał mi kto ciosy , <MASK> bynajmniej nie płeć piękna , ale … czy ja wiem co ? … może fatalność .
— Zawsze jednak <MASK> pośrednictwem kobiety …
— A nade wszystko mojej własnej naiwności . Prawie od dzieciństwa szukałem jakiejś rzeczy wielkiej i nieznanej ; a ponieważ kobiety widywałem tylko przez okulary poetów , którzy im przesadnie pochlebiają , <MASK> myślałem , że kobieta jest ową rzeczą wielką i nieznaną . Omyliłem się i w tym leży sekret mego chwilowego zachwiania , na którym zresztą udało mi się zrobić majątek .
Pani Wąsowska zatrzymała <MASK> w alei .
— No , wie pan co , że jestem zdumiona ! … Nie widzieliśmy się od onegdaj , a <MASK> przedstawia mi się pan jako całkiem inny człowiek , coś w rodzaju starego dziada , który lekceważy kobiety …
— To nie lekceważenie <MASK> to spostrzeżenie .
— Mianowicie ? … <MASK> zapytała pani Wąsowska .
— Że jest gatunek kobiet , które po to tylko żyją na świecie , ażeby drażnić i podniecać namiętności mężczyzn . Tym sposobem ogłupiają ludzi rozumnych , upadlają uczciwych i utrzymują w równowadze głupców . Mają licznych wielbicieli <MASK> dzięki temu wywierają na nas taki wpływ jak haremy na Turcję . Widzi więc pani , że damy nie mają powodu roztkliwiać się nad moimi cierpieniami ani prawa bawić się mną . Nie należę do ich referatu .
— I nawet zrywasz pan z miłością <MASK> … — zapytała ironicznie pani Wąsowska .
W Wokulskim <MASK> gniew …
— Nie , pani — odparł — tylko mam przyjaciela pesymistę , który mi wytłomaczył , że nierównie korzystniej jest <MASK> miłość za cztery tysiące rubli rocznie , a wierność za pięć tysięcy aniżeli za to , co nazywamy uczuciem .
— Piękna wierność ! … <MASK> szepnęła pani Wąsowska .
— Przynajmniej z góry zapowiada , <MASK> się mamy od niej spodziewać .
Pani Wąsowska przygryzła wargi i <MASK> w stronę powozu .
— Powinien by pan zacząć <MASK> swoje nowe poglądy .
— Ja myślę , proszę pani , że na to szkoda czasu , bo <MASK> nigdy ich nie zrozumieją , a inni nie uwierzą bez osobistego doświadczenia .
— Dziękuję panu za prelekcję — rzekła po chwili . — Zrobiła na mnie tak silne wrażenie , że nawet nie proszę pana , ażebyś mnie odwiózł do domu … Jesteś pan dziś w wyjątkowo złym humorze , sądzę jednak , że to minie … Ale … ale … Oto list — dodała wsuwając mu <MASK> rękę kopertę — który niech pan przeczyta . Popełniam niedyskrecję , ale wiem , że mnie pan nie zdradzi , a postanowiłam sobie ostatecznie rozwikłać nieporozumienie między panem i Belą . Jeżeli mi się zamiar uda , niech pan spali , jeżeli nie … niech mi pan ten list przywiezie na wieś … Adieu !
Siadła do powozu i zostawiła <MASK> na ogrodowej szosie .
„ Do licha , czyżbym ją obraził ? … — rzekł do <MASK> . — A szkoda , bo warta grzechu ! … ”
Szedł powoli w stronę Alei Ujazdowskiej <MASK> myślał o pani Wąsowskiej .
„ Głupstwo ! … przecież jej nie oświadczę , że mam na nią apetyt … A zresztą , choćbym trafił na <MASK> chwilę , co bym dał jej w zamian ? … Nawet nie mógłbym powiedzieć , że ją kocham . ”
Dopiero w domu Wokulski <MASK> list panny Izabeli .
Na widok drogiego niegdyś pisma przeleciała po nim błyskawica żalu ; ale zapach papieru przypomniał mu <MASK> dawne , bardzo dawne czasy , kiedy jeszcze zachęcała go do urządzania owacyj Rossiemu .
„ To był jeden paciorek z różańca , na którym panna <MASK> odprawiała nabożeństwo ! .. ” — szepnął z uśmiechem .
„ Moja droga Kaziu ! Jestem tak zniechęcona do wszystkiego i tak jeszcze nie mogę zebrać myśli , <MASK> dziś dopiero zdobywam się na opowiedzenie ci wydarzeń , jakie u nas zaszły od twego wyjazdu .
Już wiem , ile mi zapisała ciotka Hortensja : oto sześćdziesiąt tysięcy rubli ; razem więc mamy dziewięćdziesiąt tysięcy rubli , które poczciwy <MASK> obiecuje umieścić na siedem procent , co wyniesie około sześciu tysięcy rubli rocznie . Ale trudno , trzeba nauczyć się oszczędności .
Nie umiem ci opowiedzieć , jak się nudzę , a może tylko tęsknię … Ale i to przejdzie . Ten młody inżynier ciągle u nas bywa , co parę dni . Z początku bawił mnie rozmową o mostach żelaznych , a obecnie opowiada , jak się kochał w osobie , która wyszła za innego , jak za nią rozpaczał , jak stracił <MASK> zakochania się po raz drugi i jakby pragnął uzdrowić się przez nową , lepszą miłość . Wyznał mi jeszcze , że niekiedy pisuje wiersze , w których jednak opiewa tylko wdzięki natury … Czasami płakać mi się chce z nudów , ale że bez towarzystwa umarłabym , więc udaję , że słucham , i niekiedy pozwalam mu ucałować moją rączkę … ”
Wokulskiemu żyły nabrzmiały na czole <MASK> Odpoczął i czytał dalej :
„ Papo coraz słabszy . Płacze po kilka razy na dzień i byleśmy porozmawiali pięć minut sami <MASK> robi mi wymówki , wiesz za kogo ! … Nie uwierzysz , jak mnie to rozstraja .
W ruinach zasławskich bywam co parę dni . Coś mnie tam ciągnie , nie wiem — piękna natura czy samotność . Kiedy jestem bardzo <MASK> , piszę różne rzeczy ołówkiem na spękanych ścianach i z radością myślę : jak dobrze , że to wszystko pierwszy deszcz zmyje .
Ale , ale … Zapomniałam o najważniejszym ! Wiesz : marszałek napisał do ojca list , w którym najnormalniej oświadcza się o moją rękę <MASK> Całą noc płakałam , nie dlatego , że mogę zostać marszałkowa , ale … że się to tak łatwo stać może ! …
Pióro wypada mi z ręki . Bądź zdrowa <MASK> wspomnij czasami o twej nieszczęśliwej Beli . ”
„ Tak pogardzam i … jeszcze <MASK> kocham ! ” — szepnął .
Głowa mu pałała . Chodził tam i na powrót <MASK> zaciśniętymi pięściami i uśmiechał się do własnych marzeń .
Nad wieczorem otrzymał telegram z Moskwy , po którym natychmiast wysłał depeszę do Paryża . Następny <MASK> dzień , od rana do późnej nocy , spędził ze swym adwokatem i rejentem .
Kładąc się <MASK> pomyślał :
„ Czy tylko ja nie zrobię głupstwa ? … No , przecież zbadam rzeczy na miejscu … Czy może istnieć metal lżejszy od powietrza , to inna kwestia , ale że coś w tym jest <MASK> nie ma wątpliwości … Zresztą szukając kamienia filozoficznego znaleziono chemię ; kto zatem wie , co się napotka teraz ? … W rezultacie wszystko mi jedno , byle wydobyć się z tego błota … ”
Dopiero nazajutrz w południe przyszła odpowiedź z Paryża , którą Wokulski parę razy odczytał . W chwilę później oddano <MASK> list od pani Wąsowskiej , gdzie na kopercie , w miejsce pieczątki , znajdował się wizerunek Sfinksa .
„ Tak — mruknął z uśmiechem Wokulski — twarz ludzka i <MASK> zwierzęcia : nasza zaś imaginacja dodaje wam skrzydeł . ”
„ Niech pan do mnie wpadnie na kilka minut — pisała pani Wąsowska <MASK> gdyż mam bardzo ważny interes , a dzisiaj chciałabym jechać . ”
„ Zobaczymy ten ważny interes ! <MASK> — rzekł do siebie .
W pół godziny później był u pani Wąsowskiej ; w przedpokoju stały już gotowe do drogi kufry . <MASK> przyjęła go w swoim gabinecie do pracy , w którym przecie ani jeden szczegół nie przypominał pracy .
— A , pan bardzo jest grzeczny ! — zaczęła obrażonym tonem pani Wąsowska <MASK> — Wczoraj cały dzień czekałam na pana , a pan ani się pokazał …
— Przecież zabroniła mi pani przychodzić <MASK> siebie — odparł zdziwiony Wokulski .
— Jak to ? … Czyliż wyraźnie nie zaprosiłam pana na wieś ? … Ale mniejsza , policzę to na karb pańskiej ekscentryczności … Drogi panie , mam <MASK> pana bardzo ważny interes . Chcę niedługo wyjechać za granicę i chcę poradzić się pana : kiedy najlepiej kupić franki , teraz czy przed wyjazdem ? …
— Kiedyż <MASK> jedzie ?
— Tak … w listopadzie … w <MASK> … — odparła rumieniąc się .
— Lepiej przed <MASK> wyjazdem .
— Tak <MASK> sądzi ?
— Przynajmniej tak <MASK> robią .
— Ja właśnie nie chcę robić jak <MASK> ! — zawołała pani Wąsowska .
— To niech <MASK> kupi teraz .
— A jeżeli do <MASK> franki stanieją ?
— To niech pani <MASK> kupno do grudnia .
— No , wie pan co — mówiła drąc jakiś papier — że jesteś pan jedyny do rady … Czarno to czarno , biało to biało … Cóż <MASK> pana za mężczyzna ? Mężczyzna w każdej chwili powinien być stanowczy , a przynajmniej wiedzieć , czego chce . Cóż , odniósł mi pan list Beli ?
Wokulski milcząc <MASK> list .
— Doprawdy ? — zawołała ożywiona . — Więc pan jej nie kochasz ? … A w takim razie rozmowa o niej nie powinna panu robić przykrości . Bo ja muszę … pogodzić was albo … <MASK> się już biedna dziewczyna nie dręczy … Pan się do niej uprzedziłeś … pan wyrządzasz jej krzywdę … To nieuczciwie … tak nie postępuje człowiek honorowy , aby zbałamuciwszy kogoś rzucał jak zwiędły bukiet …
— Nieuczciwie ! — powtórzył Wokulski . — Niech mi pani z łaski swej powie , jaka <MASK> może pozostać w człowieku , którego wykarmiono albo cierpieniem i upokorzeniem , albo upokorzeniem i cierpieniem ?
— Ale obok tego miałeś <MASK> i inne chwile .
— O tak , parę życzliwych spojrzeń i kilka dobrych słówek , które <MASK> mają w moich oczach tę jedną wadę , że były … mistyfikacją .
— Ale ona dziś tego żałuje <MASK> gdybyś pan zwrócił się …
— Ażeby pozyskać jej <MASK> i rękę .
— Zostawiając drugą dla znanych i nieznanych wielbicieli ? … Nie , pani , już mam dosyć tych wyścigów , w których byłem bity przez panów Starskich , <MASK> i licho nie wie jakich jeszcze ! … Nie mogę odgrywać roli eunucha przy moim ideale i upatrywać w każdym mężczyźnie szczęśliwego rywala czy niepożądanego kuzyna …
— Jakież to niskie ! … — zawołała pani Wąsowska . — Więc <MASK> jeden błąd , zresztą niewinny , poniewierasz pan niegdyś ukochaną kobietę ? …
— Co do liczby owych błędów , to pozwoli pani , ażebym miał własną opinię ; a co do niewinności <MASK> Boże miłosierny ! w jak nędznym jestem położeniu , skoro nawet nie mam pojęcia , dokąd sięgała ich niewinność .
— Pan przypuszczasz ? … — <MASK> zapytała go pani Wąsowska .
— Ja już nic nie przypuszczam — odparł chłodno Wokulski . — Wiem tylko , że w moich oczach , pod pozorami obojętnej życzliwości , toczył się najzwyklejszy romans i — to mi wystarcza . Rozumiem żonę , która oszukuje męża ; bo ona może się tłomaczyć pętami , jakie wkłada na nią małżeństwo . Ale ażeby kobieta wolna oszukiwała obcego sobie człowieka … Cha ! … cha ! … cha ! … to już jest , dalibóg , zamiłowanie do sportu … Przecież miała prawo przenosić nade mnie Starskiego — i ich wszystkich … <MASK> nie ! Jej jeszcze było potrzeba mieć w swoim orszaku błazna , który ją naprawdę kochał , który dla niej wszystko był gotów poświęcić … I dla ostatecznego zhańbienia natury ludzkiej właśnie z mojej piersi chciała zrobić parawan dla siebie i adoratorów … Czy pani domyśla się , jak musieli drwić ze mnie ci ludzie , tak tanio obsypywani względami ? … I czy pani czuje , co to za piekło być tak śmiesznym jak ja , a zarazem tak nieszczęśliwym , tak oceniać swój upadek i tak rozumieć , że jest niezasłużony ? …
Pani Wąsowskiej drżały usta ; z <MASK> powstrzymywała się od łez .
— Czy to nie jest <MASK> ? — wtrąciła .
— Eh , nie , pani … <MASK> ludzka godność to nie imaginacja .
— A <MASK> ? …
— Cóż być może ? — odparł Wokulski . — Spostrzegłem się , odzyskałem siebie , a dziś <MASK> tę tylko satysfakcję , że triumf moich współzawodników , przynajmniej co do mnie , nie był zupełny .
— I to <MASK> nieodwołalne ? …
— Proszę pani , rozumiem kobietę , która oddaje się z miłości albo sprzedaje się z nędzy . Ale na zrozumienie tej duchowej <MASK> , którą prowadzi się bez potrzeby , na zimno , przy zachowaniu pozorów cnoty , na to już brakuje mi zmysłu .
— Więc są rzeczy , których się <MASK> przebacza ? — spytała cicho .
— Kto i komu ma przebaczać ? … Pan Starski chyba nigdy nie obrazi się o takie rzeczy , a <MASK> nawet będzie rekomendował swoich przyjaciół . O resztę zaś można nie dbać mając liczne i tak dobrane towarzystwo .
— Jeszcze słówko — rzekła pani Wąsowska powstając . <MASK> Wolno wiedzieć , jakie pan ma zamiary ? …
— Gdybyżem ja <MASK> wiedział ! …
— Życzę <MASK> szczęścia …
— O ! … — westchnęła <MASK> szybko weszła do następnego pokoju .
„ Zdaje mi się — myślał Wokulski schodząc ze schodów — że w tej chwili <MASK> dwa interesa … Kto wie , czy Szuman nie ma racji ? … ”
Od pani Wąsowskiej pojechał do mieszkania Rzeckiego . Stary subiekt był bardzo mizerny <MASK> ledwie podniósł się z fotelu . Wokulskiego głęboko poruszył jego widok .
— Czy ty się gniewasz , stary , że tak dawno <MASK> byłem u ciebie ? — rzekł ściskając go za rękę .
Rzecki smutnie <MASK> głową .
— Alboż ja nie wiem , co się z tobą dzieje ? … <MASK> odparł . — Bieda … bieda na świecie ! … Coraz gorzej …
Wokulski usiadł zamyślony , <MASK> począł mówić :
— Widzisz , Stachu , ja już miarkuję , że mi czas iść do Katza i do moich piechurów , co tam gdzieś wyszczerzają na mnie zęby , żem maruder … Wiem <MASK> że cokolwiek postanowisz ze sobą , będzie mądre i dobre , ale … Czy nie byłoby praktycznie , gdybyś się ożenił ze Stawską ? … Przecież to jakby twoja ofiara …
Wokulski schwycił się <MASK> głowę .
— Boże miłosierny ! — zawołał — a kiedyż ja się wyplączę z tych babskich stosunków ? … Jedna pochlebia sobie , że ja stałem się jej ofiarą , druga jest moją ofiarą , trzecia chciała zostać moją ofiarą , <MASK> jeszcze znalazłby się z dziesiątek takich , z których każda przyjęłaby mnie i mój majątek w ofierze … Zabawny kraj , gdzie baby trzymają pierwsze skrzypce i gdzie nie ma żadnych innych interesów , tylko szczęśliwa albo nieszczęśliwa miłość !
— No , no , no … — odrzekł Rzecki — ja cię przecież za kark nie <MASK> ! … Tylko , widzisz , mówił mi Szuman , że tobie na gwałt potrzeba romansu …
— Iii … nie ! … Mnie bardziej potrzeba <MASK> klimatu i to lekarstwo już sobie zapisałem .
— Najdalej pojutrze do Moskwy , <MASK> potem … gdzie Bóg przeznaczy …
— Masz co na myśli <MASK> — spytał tajemniczo Rzecki .
— Jeszcze nic nie wiem ; waham się , jakbym siedział na dziesięciopiętrowej <MASK> . Czasami zdaje mi się , że coś zrobię dla świata …
— Oj , <MASK> … to …
— Ale chwilami ogarnia mnie taka desperacja , że chciałbym , <MASK> mnie ziemia pochłonęła i wszystko , czegom tylko dotknął …
— To nierozsądne … nierozsądne <MASK> — wtrącił Rzecki .
— Wiem … Toteż nie dziwiłbym się ani temu , gdybym kiedy <MASK> hałasu , ani temu , gdybym skończył wszelkie rachunki ze światem …
Siedzieli obaj do <MASK> wieczora .
W kilka dni rozeszła się wieść , że <MASK> gdzieś wyjechał nagle i może na zawsze .
Wszystkie jego ruchomości , począwszy od sprzętów , skończywszy na powozie <MASK> koniach , nabył hurtem Szlangbaum za dosyć niską cenę .
XVII . <MASK> starego subiekta
Od kilku miesięcy utrzymuje się pogłoska , że w dniu 26 czerwca bieżącego roku zginął w Afryce książę Ludwik Napoleon , syn cesarza . I to jeszcze zginął w bitwie <MASK> dzikim narodem , o którym nie wiadomo , ani gdzie mieszka , ani jak się nazywa ? bo przecie * Zulusami * nie może nazywać się żaden naród .
Tak wszyscy mówią . Nawet miała tam pojechać cesarzowa Eugenia i przywieźć zwłoki syna do Anglii . Czy tak jest <MASK> rzeczy samej , nie wiem , bo już od lipca nie czytuję gazet i nie lubię rozmawiać o polityce .
Głupia jest polityka ! Dawniej nie było telegramów i artykułów wstępnych , a przecie świat posuwał się naprzód i każdy człowiek rozsądny mógł zorientować <MASK> w sytuacji politycznej . Dziś zaś są telegramy , artykuły wstępne i ostatnie wiadomości , ale wszystko służy do bałamucenia w głowach .
Gorzej nawet , niż bałamucą , bo odejmują serca ludziom . I gdyby nie Kenig albo poczciwy Sulicki <MASK> to człowiek przestałby wierzyć w sprawiedliwość boską . Takie się dziś rzeczy wypisują w gazetach ! …
Co zaś do księcia Ludwika Napoleona , to mógł on zginąć , ale może się <MASK> i ukrył gdzie przed ajentami Gambetty . Ja tam do pogłosek nie przywiązuję wagi .
Klejna wciąż nie ma , a Lisiecki przeniósł się do Astrachania nad Wołgę . Na <MASK> powiedział mi , że tu niedługo zostaną tylko Żydzi , a reszta zżydzieje .
Lisiecki zawsze <MASK> gorączka .
Moje zdrowie jakoś nietęgie . Męczę się tak łatwo , że już bez laski nie wychodzę na ulicę . W ogóle nic mi nie jest , tylko czasem napada mnie dziwny ból w ramionach i <MASK> . Ale to przejdzie , a nie przejdzie , to wszystko mi jedno . Tak się jakoś zmienia świat na złe , że niedługo nie będę mógł z nikim gadać i w nic wierzyć .
W końcu lipca Henryk Szlangbaum wyprawiał urodziny jako właściciel sklepu i naczelnik naszej spółki . A choć i w połowie nie wystąpił tak <MASK> Stach w roku zeszłym , jednakże zbiegli się wszyscy przyjaciele i nieprzyjaciele Wokulskiego i pili zdrowie Szlangbauma … aż okna się trzęsły .
Oj , ludzie , ludzie ! … Za pełnym talerzem i butelką wleźliby <MASK> kanału , a za rublem to już nawet nie wiem gdzie .
Fiu ! fiu ! … Pokazano mi dzisiaj kurierek , w którym pani baronowa Krzeszowska nazywa się jedną z najzacniejszych i najlitościwszych naszych niewiast <MASK> to , że dała dwieście rubli na jakiś przytułek . Widocznie zapomniano o jej procesie z panią Stawską i awanturach z lokatorami .
Czyby mąż tak <MASK> ujeździł ? …
Przeciw Żydom ciągle rosną kwasy . Nie brak nawet pogłosek o <MASK> , że Żydzi chwytają chrześcijańskie dzieci i zabijają na mace .
Kiedy słyszę takie historie , dalibóg ! że przecieram oczy i zapytuję samego siebie : <MASK> ja teraz majaczę w gorączce , czyli też cała moja młodość była snem ? …
Ale najbardziej gniewa mnie uciecha <MASK> Szumana z tego fermentu .
— Dobrze tak parchom ! … — mówi . — Niech im zrobią awanturę , niech ich nauczą <MASK> . To genialna rasa , ale takie szelmy , że nie ujeździsz ich bez bata i ostrogi …
— Mój doktorze — odpowiedziałem , bo już mi zbrakło cierpliwości — jeżeli Żydzi są <MASK> gałgany , jak pan mówisz , to im nawet i ostrogi nie pomogą .
— Może ich nie poprawią , ale napędzą im nową porcję rozumu i nauczą silniej trzymać <MASK> za ręce — odparł . — A gdyby Żydzi byli solidarniejsi … no ! …
Dziwny człowiek z tego doktora . Uczciwy to on jest , a nade wszystko rozumny ; ale jego uczciwość nie wypływa z uczucia , tylko — albo ja wiem ? — może z nałogu ; a rozum ma tego gatunku , że łatwiej mu <MASK> rzeczy wyśmiać i zepsuć aniżeli jedną zbudować . Kiedy z nim rozmawiam , czasami przychodzi mi na myśl , że jego dusza jest jak tafla lodu : nawet ogień może się w niej odbić , ale ona sama nigdy się nie rozgrzeje .
Stach wyjechał do Moskwy , zdaje mi się po to , ażeby uregulować rachunki z Suzinem . Ma u niego z pół miliona rubli <MASK> kto mógł przypuścić coś podobnego przed dwoma laty ! ) , ale co zrobi z taką masą pieniędzy , ani się domyślam .
Już to Stach był zawsze oryginał i robił niespodzianki . Czy <MASK> teraz jakiej nie przygotowuje ? … aż się lękam .
A tymczasem Mraczewski oświadczył się pani Stawskiej i po krótkim wahaniu został przyjęty . Gdyby , jak projektuje sobie Mraczewski , otworzyli sklep w Warszawie , wszedłbym do <MASK> i przy nich bym zamieszkał . I mój Boże ! niańczyłbym dzieci Mraczewskiego , choć myślałem , że podobny urząd mógłbym pełnić tylko przy dzieciach Stacha .
Życie jest <MASK> ciężkie …
Wczoraj dałem pięć rubli na nabożeństwo na intencję księcia Ludwika Napoleona . Tylko na intencję , bo może nie zginął , choć tak wszyscy gadają … Gdyby zaś … Nie znam ja się na teologii , ale zawsze bezpieczniej wyrobić mu stosunki na tamtym świecie . Bo nużby <MASK> … Naprawdę jestem niezdrów , choć Szuman mówi , że wszystko idzie dobrze . Zabronił mi : piwa , kawy , wina , prędkiego chodzenia , irytacji … Wyborny sobie ! … Taką receptę to i ja potrafię zapisać ; ale potraf ty ją sam wykonać …
On mówi ze mną tak , jakby podejrzewał , że ja niepokoję się losem Stacha . Zabawny człowiek ! … A cóż to Stach nie <MASK> pełnoletni albo czy ja go już nie żegnałem na siedem lat ? Lata minęły , Stach wrócił i znowu puścił się na awanturę .
Teraz będzie to samo ; jak <MASK> zniknął , tak nagle powróci …
A jednakże ciężko żyć na świecie . I nieraz myślę sobie : czy naprawdę jest jaki plan , wedle którego cała ludzkość posuwa się ku lepszemu , czyli też wszystko jest dziełem przypadku , a ludzkość czy nie idzie tam <MASK> gdzie ją popchnie większa siła ? … Jeżeli dobrzy mają górę , wówczas świat toczy się ku dobremu , a jeżeli gałgany są mocniejsi , to idzie ku złemu . Zaś ostatecznym kresem złych i dobrych jest garść popiołu .
Jeżeli jest tak , nie dziwię się Stachowi , który nieraz mówił , że chciałby jak najprędzej <MASK> zginąć i zniszczyć wszelki ślad po sobie . Ale mam przeczucie , że tak nie jest .
Chociaż … Czy to ja nie miałem przeczuć , że książę Ludwik Napoleon zostanie cesarzem Francuzów ? … Ha ! <MASK> zaczekajmy , bo mi ta jego śmierć , w bitwie z gołymi Murzynami , jakoś dziwnie wygląda … ”
XVIII . <MASK> ? …
Pan Rzecki istotnie niedomagał ; według własnej opinii z powodu braku zajęcia , według Szumana z powodu <MASK> choroby , która nagle rozwinęła się w nim i szła dosyć szybko pod wpływem jakichś zmartwień .
Zajęć miał niewiele . Z rana przychodził do sklepu niegdyś Wokulskiego , obecnie Szlangbauma , lecz bawił tam , dopóki nie zaczęli się schodzić subiekci , a nade wszystko goście . Goście bowiem , nie wiadomo nawet dlaczego <MASK> przypatrywali mu się ze zdziwieniem , a subiekci , dziś z wyjątkiem pana Zięby starozakonni , nie tylko nie okazywali mu szacunku , do którego przywykł , ale nawet wbrew upomnieniom Szlangbauma traktowali go w sposób lekceważący .
W tym stanie rzeczy pan Ignacy coraz częściej myślał o Wokulskim . Nie <MASK> racji , ażeby lękał się jakiegoś nieszczęścia , ale ot tak sobie .
Z rana około szóstej myślał : czy Wokulski wstaje , czy śpi o tej porze i gdzie jest ? W Moskwie czy może już wyjechał z Moskwy i dąży do Warszawy ? <MASK> południe przypominał sobie te czasy , kiedy prawie nie było dnia , ażeby Stach nie jadł z nim obiadu , wieczorem zaś , szczególniej kładąc się do łóżka , mówił :
„ Zapewne Stach jest u Suzina … To dopiero używają ! … A może wraca <MASK> tej chwili do Warszawy i w wagonie zabiera się do spania ? … ”
Ilekroć zaś wszedł do sklepu , a robił to po kilka razy na dzień , mimo niechęci <MASK> i drażniącej grzeczności Szlangbauma , zawsze myślał , że jednak za czasów Wokulskiego było tu inaczej .
Martwiło go , ale tylko trochę , że Wokulski nie dawał <MASK> o sobie . Uważał to przecież za zwykłe dziwactwo .
„ Nie bardzo rwał się on do pisania , kiedy był zdrów , więc cóż dopiero teraz , <MASK> jest tak rozbity — myślał . — Oj , te baby , te baby ! … ”
W dniu nabycia przez Szlangbauma sprzętów i powozu Wokulskiego pan Ignacy położył się do łóżka . Nie dlatego , ażeby miało mu to robić przykrość <MASK> bo przecie powóz i zbytkowne sprzęty były rzeczami wcale niepotrzebnymi , ale dlatego , że podobne sprawunki robią się tylko po ludziach już umarłych .
„ No , a Stach , dzięki Bogu , <MASK> zdrów ! … ” — mówił do siebie .
Pewnego wieczora , kiedy pan Ignacy siedząc w szlafroku rozmyślał : jak to on urządzi sklep <MASK> , ażeby zakasować Szlangbauma , usłyszał gwałtowne dzwonienie do przedpokoju i szczególny hałas w sieni .
Służący , który już zabierał się <MASK> spania , otworzył drzwi .
— Jest pan ? — <MASK> głos znany Rzeckiemu .
— Co to chory ! <MASK> Kryje się przed ludźmi .
— Może , panie radco , zrobimy <MASK> … — odezwał się inny głos .
— Co to subiekcję ! … Kto nie chce <MASK> subiekcji w domu , niech przychodzi do knajpy …
Rzecki podniósł się z fotelu , a jednocześnie ukazał się we drzwiach jego sypialni radca Węgrowicz <MASK> ajent Szprot … Spoza nich wychylała się jakaś kudłata głowa i oblicze nie pierwszej czystości .
— Nie chciała przyjść góra do Mahometów , więc Mahomeci przyszli do góry ! … — zawołał radca . — Panie Rzecki … panie Ignacy ! … co acan najlepszego wyrabiasz ? <MASK> Przecież od czasu , jakeśmy pana ostatni raz widzieli , odkryliśmy nowy gatunek piwa … Postaw tu , kochanku , i zgłoś się jutro — dodał zwracając się do zasmolonego kudłacza .
Na to wezwanie kudłaty człowiek , ubrany w wielki fartuch , postawił na umywalni kosz wysmukłych butelek i trzy kufle <MASK> Potem zniknął , jak gdyby był istotą złożoną ze mgły i powietrza , nie zaś z dwustu funtów ciała .
Pan Ignacy zdziwił się na widok wysmukłych butelek ; <MASK> to jednak nie łączyło się z żadną przykrością .
— Na miłość boską , cóż się z panem dzieje ? — zaczął znowu radca rozkładając ręce , jakby cały świat chciał ogarnąć w jednym uścisku . — Tak dawno <MASK> byłeś pan między nami , że Szprot nawet zapomniał , jak wyglądasz , a ja pomyślałem , że zaraziłeś się od swego przyjaciela , co to ma bzika …
— Więc właśnie dziś — prawił radca — kiedy na pańskim przyjacielu wygrałem od Deklewskiego kosz piwa nowej marki , mówię do Szprota : wiesz pan <MASK> , zabierzmy piwo i chodźmy do starego , a może się chłop rozrusza … Cóż to , nawet nie prosisz nas , ażebyśmy usiedli ? …
— Ależ bardzo proszę <MASK> odpowiedział Rzecki .
— I stolik jest … — mówił radca oglądając się po pokoju — i miejsce , widzę , zaciszne . Ehe , he ! … my tu będziem mogli <MASK> się do chorego na partyjkę co wieczór … Szprot , dobądź , synu , trybuszonik i zabierz się do szkliwa … Niech poczciwiec zaznajomi się z nową marką …
— Jakiż to zakład wygrał radca ? — zapytał <MASK> , któremu znowu fizjognomia zaczęła się wyjaśniać .
— Zakład o Wokulskiego . Widzisz pan , było tak . Jeszcze w styczniu roku zeszłego , kiedy to Wokulski awanturował się po Bułgarii , ja powiedziałem do Szprota , że pan Stanisław jest wariat , że zbankrutuje <MASK> źle skończy … Tymczasem dzisiaj , wyobraź sobie , Deklewski utrzymuje , że to on to powiedział ! … Naturalnie , założyliśmy się o kosz piwa , Szprot rozstrzygnął na moją stronę i jesteśmy u ciebie …
W ciągu tego wyjaśnienia pan Szprot ustawił na <MASK> trzy kufle i odkorkował trzy butelki .
— No , tylko spojrzyj , panie Ignacy — mówił radca podnosząc napełniony kufel . — Kolor starego miodu , piana jak śmietana , a smak szesnastoletniej dziewczyny . Skosztujże … Co to za smak i co to za posmak <MASK> … Gdybyś zamknął oczy , przysiągłbyś , że to jest * ale * … O ! … uważasz ? … Ja powiadam , że przed takim piwem należałoby płukać usta . Powiedzże sam : piłeś kiedy coś podobnego ? …
Rzecki wypił <MASK> kufla .
— Dobre — rzekł . — Skądże jednak <MASK> radcy do głowy , że Wokulski zbankrutował ?
— Bo nikt w mieście nie mówi inaczej . Przecież człowiek , który ma pieniądze , <MASK> w głowie i nikogo nie zarwał , nie ucieka z miasta Bóg wie gdzie …
— Wokulski wyjechał <MASK> Moskwy .
— Tere , fere ! … Tak wam powiedział , ażeby zmylić ślady <MASK> Ale sam się złapał , skoro wyrzekł się nawet swoich pieniędzy …
— Czego się wyrzekł ? … <MASK> spytał już rozgniewany pan Ignacy .
— Tych pieniędzy , które ma w banku , a nade wszystko u Szlangbauma … Przecież to razem wyniesie ze dwakroć sto tysięcy rubli … Kto więc taką sumę zostawia bez dyspozycji , po prostu rzuca ją w błoto <MASK> ten jest albo wariat , albo … zmajstrował coś takiego , że już nie czeka na wypłatę … W całym mieście rozlega się tylko jeden głos oburzenia przeciw temu … temu … że go nie nazwę właściwym imieniem …
— Radco , zapominasz się <MASK> … — zawołał Rzecki .
— Rozum tracisz , panie Ignacy , ujmując się za takim człowiekiem — odparł gwałtownie radca . — Bo tylko pomyśl . Pojechał po majątek , gdzie ? … na wojnę turecką … <MASK> wojnę turecką ! … czy rozumiesz doniosłość tych słów ? … Tam zrobił majątek , ale w jaki sposób ? … Jakim sposobem można w pół roku zrobić pół miliona rubli ? …
— Bo obracał dziesięcioma milionami rubli — odparł Rzecki <MASK> więc nawet zrobił mniej , niżby mógł …
— Ale czyje <MASK> były miliony ?
— Suzina … kupca <MASK> jego przyjaciela .
— Otóż to ! … Ale mniejsza ; przypuśćmy , że w tym razie nie zrobił żadnego świństwa … Co to jednakże za interesa prowadził on w Paryżu , a później w Moskwie , na czym również grubo zarobił ? … A godziło się to zabijać krajowy przemysł , ażeby dać osiemnaście procent dywidendy kilku arystokratom dla wkręcenia się pomiędzy nich ? … <MASK> pięknie to sprzedawać całą spółkę Żydom i nareszcie uciekać zostawiając setki ludzi w nędzy lub w niepewności ? … To tak robi dobry obywatel i człowiek uczciwy ? … No , pijże , panie Ignacy ! … — zawołał trącając jego kufel swoim . — Nasze kawalerskie ! … Panie Szprot , pokaż , co umiesz … nie kompromituj się przy chorym …
— Hola ! … — odezwał się doktór Szuman , który od kilku chwil stał na progu nie zdejmując kapelusza z głowy . — Hola ! … A cóż to wy , moi panowie , jesteście ajentami domu pogrzebowego , że mi w taki sposób urządzacie pacjenta ? … Kazimierz ! — zawołał na służącego — wyrzuć mi te butelki do sieni … A panów proszę , ażebyście pożegnali chorego <MASK> Szpital , choćby na jedną osobę , nie jest knajpą … To pan tak wykonywasz moje zlecenia ? … — zwrócił się do Rzeckiego . — To pan mając wadę serca będziesz mi urządzał pijatyki ? … Może jeszcze zaprosicie sobie dziewczęta ? … Dobrej nocy panom — rzekł do radcy i Szprota — a na drugi raz nie otwierajcie mi tu piwiarni , bo was zaskarżę o zabójstwo …
Panowie radca Węgrowicz i ajent Szprot wynieśli się tak szybko , że gdyby nie gęsty <MASK> ich cygar , można by myśleć , że nikogo nie było w pokoju .
— Otwórz okno ! … — mówił doktór do służącego . — Oj , to ! to ! … — dodał <MASK> ironicznie na Rzeckiego . — Twarz w płomieniach , oczy szkliste , pulsa biją tak , że słychać na ulicy …
— Słyszałeś pan , co on mówił <MASK> Stachu ? … — spytał Rzecki .
— Ma rację — odparł Szuman . — Całe miasto mówi to samo , chociaż myli się tytułując <MASK> bankrutem , bo on jest tylko półgłówkiem z tego typu , który ja nazywam polskimi romantykami .
Rzecki patrzył na <MASK> prawie wylękniony .
— Nie patrz pan tak na mnie — ciągnął spokojnym głosem Szuman — raczej zastanów się , czy nie mam racji ? Wszakże ten człowiek ani razu w życiu nie działał przytomnie … Kiedy był subiektem , myślał o wynalazkach i o uniwersytecie ; kiedy wszedł do uniwersytetu , zaczął bawić się polityką . Później zamiast robić pieniądze , został uczonym i wrócił tu tak goły , że gdyby nie Minclowa , umarłby z głodu … Nareszcie zaczął robić majątek <MASK> ale nie jako kupiec , tylko jako wielbiciel panny , która od wielu lat ma ustaloną reputację kokietki . Nie koniec na tym , już bowiem mając w ręku i pannę , i majątek , rzucił oboje , a dzisiaj co robi i gdzie jest ? … Powiedz pan , jeżeliś mądry ? … Półgłówek , skończony półgłówek ! — mówił Szuman machając ręką . — Czystej krwi polski romantyk , co to wiecznie szuka czegoś poza rzeczywistością …
— Czy doktór powtórzy to Wokulskiemu , <MASK> wróci ? … — spytał Rzecki .
— Sto razy mu tak mówiłem , a jeżeli teraz <MASK> powiem , to tylko dlatego , że nie wróci …
— Co nie ma wrócić <MASK> — szepnął Rzecki blednąc .
— Nie wróci , bo albo sobie gdzieś łeb rozbije , jeżeli odzyska rozsądek , albo weźmie się <MASK> jakiejś nowej utopii … Choćby do wynalazków tego mitycznego Geista , który także musi być patentowanym wariatem .
— A doktór nie uganiałeś <MASK> nigdy za utopiami ?
— Tak , ale robiłem to odurzywszy się w waszej atmosferze . Opatrzyłem się jednak w porę i ta okoliczność pozwala mi stawiać <MASK> najdokładniejsze diagnozy podobnych chorób … No , zdejmij pan szlafrok , zobaczymy , jakie skutki wywołał wieczór spędzony w wesołym towarzystwie …
Zbadał Rzeckiego , kazał mu natychmiast iść do łóżka , <MASK> na przyszłość nie robić ze swego mieszkania szynkowni .
— Pan to także jesteś okazem romantyka ; tyle tylko , <MASK> miał mniej sposobności do robienia głupstw — zakończył doktór .
Po czym wyszedł zostawiając Rzeckiego <MASK> bardzo ponurym nastroju .
„ Już tam twoje gadanie więcej mi zaszkodzi aniżeli piwo <MASK> — pomyślał Rzecki , a po chwili dodał półgłosem :
„ Mógłby jednakże Stach choć słówko napisać … Bo licho wie <MASK> jakie domysły snują się człowiekowi po głowie ! … ”
Przykuty do łóżka pan <MASK> nudził się piekielnie .
Więc dla zabicia czasu odczytywał , po raz nie wiadomo <MASK> , historię konsulatu i cesarstwa albo rozmyślał o Wokulskim .
Oba te jednak zajęcia , zamiast uspakajać , drażniły go … Historia przypominała mu cudowne dzieje jednego z największych triumfatorów , na którego dynastii Rzecki opierał wiarę w przyszłość świata , a która to dynastia w <MASK> oczach padła pod oszczepem Zulusa . Rozmyślania zaś o Wokulskim prowadziły go do wniosku , że ukochany przyjaciel , a tak niezwykły człowiek , co najmniej znajdował się na drodze do jakiegoś moralnego bankructwa .
— Tyle chciał zrobić , tyle mógł zrobić i nic nie zrobił ! … — powtarzał pan Ignacy ze smutkiem w sercu <MASK> — Gdybyż choć napisał , gdzie jest i jakie ma zamiary … Gdyby chociaż dał znać , że żyje ! …
Od pewnego bowiem czasu trapiły pana Rzeckiego niejasne , ale złowrogie przeczucia . Przychodził mu na myśl jego sen , kiedy po przedstawieniu Rossiego marzyło mu się , że Wokulski skoczył za <MASK> Izabelą z wieży ratuszowej . To znowu przypominał sobie dziwne , a nic dobrego nie zapowiadające zdania Stacha : „ Chciałbym zginąć sam i zniszczyć wszelkie ślady mego istnienia ! … ”
Jak łatwo podobne życzenie może się spełnić u człowieka , który mówił tylko <MASK> , co czuł , i umiał wykonywać to , co mówił ! …
Codziennie odwiedzający go doktór Szuman wcale nie dodawał mu otuchy i <MASK> prawie znudził go powtarzaniem jednej i tej samej zwrotki :
— Doprawdy , że trzeba być albo kompletnym bankrutem , albo wariatem , ażeby zostawiwszy tyle pieniędzy <MASK> Warszawie , nie wydać żadnej dyspozycji , a nawet nie donieść , gdzie jest ! …
Rzecki kłócił się z nim , <MASK> w duszy przyznawał mu rację .
Pewnego dnia doktór wpadł do niego w porze niezwykłej , bo <MASK> godzinie dziesiątej rano . Cisnął kapelusz na stół i zawołał :
— A co , nie miałem racji <MASK> że to jest półgłówek ! …
— Cóż się stało ? … — zapytał pan <MASK> , z góry wiedząc , o kim mowa .
— Stało się , że już przed tygodniem ten wariat <MASK> z Moskwy i … zgadnij pan dokąd ? …
— Do <MASK> ? …
— Ale gdzie zaś ! … Wyjechał do Odessy , stamtąd ma zamiar udać się do Indyj , z Indyj do Chin i Japonii , a później przez Ocean Spokojny do Ameryki … Rozumiem podróż , nawet naokoło świata , sam <MASK> mu ją radził . Ale ażeby nie napisać słówka , zostawiając , bądź jak bądź , ludzi życzliwych i ze dwakroć sto tysięcy rubli w Warszawie , na to , dalibóg ! trzeba mieć w wysokim stopniu rozwiniętą psychozę …
— Skądże te wiadomości <MASK> — spytał Rzecki .
— Z najlepszego źródła , bo od Szlangbauma , któremu zbyt wiele zależy na tym , ażeby dowiedzieć się o projektach Wokulskiego . Ma mu przecież w początkach października zapłacić sto dwadzieścia tysięcy rubli … No , a gdyby kochany Stasio w łeb sobie palnął <MASK> utonął , czy umarł na żółtą febrę … Rozumiesz pan ? … Wówczas moglibyśmy albo całemu kapitałowi ukręcić szyję , albo przynajmniej obracać nim z pół roku bez procentu … Pan już chyba poznałeś Szlangbauma ? On przecież mnie … mnie chciał okpić !
Doktór biegał po pokoju i gestykulował rękoma w taki sposób , jak gdyby sam był dotknięty początkami <MASK> . Nagle zatrzymał się przed panem Ignacym , popatrzył mu w oczy i schwycił za rękę .
— Co … co … co ? … Puls <MASK> sto ? … Miałeś pan dziś gorączkę ? …
— Jak to : nie <MASK> … Przecież widzę …
— Mniejsza — odparł Rzecki . — <MASK> jednakże Stach zrobił coś podobnego ? …
— Ten nasz dawny Stach , pomimo romantyzmu , może by nie zrobił ; ale ten pan Wokulski , zakochany w jaśnie <MASK> pannie Łęckiej , może zrobić wszystko … No , i jak pan widzisz , robi , na co go stać …
Od tej wizyty doktora pan Ignacy sam zaczął <MASK> , że jest z nim niedobrze .
„ To byłoby zabawne — myślał — gdybym ja tak w tych czasach dał nura … Phy ! trafiało się to lepszym ode mnie <MASK> Napoleon I … Napoleon III … mały Lulu … Stach … No , cóż Stach ? … przecież jedzie teraz do Indyj … ”
Zadumał się , wstał z łóżka , ubrał się jak należy i poszedł do sklepu <MASK> wielkiemu zgorszeniu Szlangbauma , który wiedział , że panu Ignacemu zabroniono podnosić się .
Za to przez następny dzień było mu gorzej ; odleżał <MASK> dobę i znowu na parę godzin zaszedł do sklepu .
— Cóż on sobie myśli , że sklep to trupiarnia ? … — rzekł jeden ze starozakonnych <MASK> do pana Zięby , który z właściwą sobie szczerością znalazł , że ten koncept jest doskonały .
W połowie września odwiedził pana Rzeckiego Ochocki , <MASK> na kilka dni przyjechał tu z Zasławka .
Na jego widok pan <MASK> odzyskał dobry humor .
— Cóż pana tu sprowadza ! … — <MASK> , gorąco ściskając kochanego przez wszystkich wynalazcę .
Ale Ochocki <MASK> pochmurny .
— Cóż by innego , jeżeli nie kłopoty ! — <MASK> . — Wiesz pan , że umarł Łęcki …
— Ojciec tej … tej ? <MASK> — zdziwił się pan Ignacy .
— Tej … tej ! … I <MASK> bodaj czy nie przez nią …
— W imię Ojca i Syna … — przeżegnał się Rzecki . — Iluż ludzi ma zamiar zgubić ta kobieta ? … Bo , o <MASK> wiem , a zapewne i dla pana nie jest to tajemnicą , że jeżeli Stach wpadł w nieszczęście , to tylko przez nią …
— Może mi pan powiedzieć , co się stało <MASK> Łęckim ? … — ciekawie zapytał pan Ignacy .
— Żaden to sekret — odparł Ochocki . — <MASK> początkach lata oświadczył się o pannę Izabelę marszałek …
— Ten … ten ? … Mógł <MASK> moim ojcem — wtrącił Rzecki .
— Może też dlatego panna przyjęła go , a przynajmniej nie odrzuciła . Więc stary zebrał manatki po dwu swoich <MASK> i przyjechał na wieś do hrabiny … do ciotki panny Izabeli , u której mieszkała wraz z ojcem …
— Trafiało się to i mędrszym od niego — ciągnął Ochocki . — Tymczasem , pomimo że marszałek zaczął uważać się za konkurenta , panna Izabela co parę <MASK> , a później nawet i co dzień jeździła sobie w towarzystwie pewnego inżyniera do ruin starego zamku w Zasławiu … Mówiła , że jej to rozpędza nudy …
— I marszałek <MASK> ? …
— Marszałek , naturalnie , milczał , ale kobiety perswadowały pannie , że tak robić nie wypada . Ona zaś ma w tych razach jedną <MASK> : „ Marszałek powinien być kontent , jeżeli wyjdę za niego , a wyjdę nie po to , aby wyrzekać się moich przyjemności … ”
— I pewnie marszałek przydybał ich na czym <MASK> owych ruinach ? — wtrącił Rzecki .
— Ii … nie ! … nawet tam nie zaglądał . A gdyby i zajrzał , przekonałby się , <MASK> panna Izabela brała z sobą naiwnego inżynierka po to , ażeby w jego asystencji tęsknić za Wokulskim …
— Za Wo <MASK> skim ? …
— Przynajmniej tak domyślano się — mówił Ochocki . — Tym razem ja sam zwróciłem jej uwagę , że w towarzystwie jednego wielbiciela nie <MASK> tęsknić za drugim . Ale ona odpowiedziała mi swoim zwyczajem : „ Niech będzie kontent , że pozwalam mu patrzeć na siebie … ”
— To osioł <MASK> inżynier ! …
— Nie bardzo , gdyż pomimo całej naiwności spostrzegł się i pewnego dnia , a nawet przez wszystkie dnie następne nie pojechał z panną tęsknić między gruzami . Jednocześnie zaś marszałek , zazdrosny <MASK> inżyniera , zaprzestał konkurów i wyniósł się na Litwę w sposób tak demonstracyjny , że panna Izabela i hrabina dostały spazmów , a poczciwy Łęcki nawet nie kiwnąwszy palcem umarł na apopleksję …
Skończywszy opowiadać Ochocki objął się rękoma <MASK> głowę i śmiał się .
— I pomyśleć tu — dodał — że <MASK> rodzaju kobieta tylu ludziom głowy zawróciła …
— Ależ to potwór ! <MASK> — zawołał Rzecki .
— Nie . Nawet niegłupia i niezła w gruncie rzeczy <MASK> tylko … taka jak tysiące innych z jej sfery .
— Niestety ! … — westchnął Ochocki . — Wyobraź pan sobie klasę ludzi majętnych lub zamożnych , którzy dobrze jedzą , a niewiele robią . Człowiek musi w jakiś sposób zużywać siły ; więc jeżeli nie pracuje , musi wpaść w <MASK> , a przynajmniej drażnić nerwy … I do rozpusty zaś , i do drażnienia nerwów potrzebne są kobiety piękne , eleganckie , dowcipne , świetnie wychowane , a raczej wytresowane w tym właśnie kierunku … Toż to ich jedyna kariera …
— I panna Izabela zaciągnęła <MASK> w ich szeregi ? …
— To jest , właściwie zaciągnęli ją … Przykro mi to mówić , ale <MASK> mówię , ażebyś wiedział , o jaką to kobietę potknął się Wokulski …
Rozmowa urwała się — <MASK> ją Ochocki pytając :
— Kiedyż <MASK> wraca ?
— Wokulski ? … — odparł pan Ignacy . <MASK> Przecież wyjechał do Indyj , Chin , Ameryki …
Ochocki rzucił się <MASK> krześle .
— To niepodobna ! … — zawołał . <MASK> Chociaż … — dodał po namyśle .
— Czy ma pan jakie wskazówki , że tam <MASK> pojechał ? … — zapytał Rzecki zniżonym głosem .
— Żadnych . Tylko dziwię się nagłej decyzji … Kiedym tu <MASK> ostatnim razem , obiecał mi załatwić pewien interes … Ale …
— I niezawodnie załatwiłby go ten dawny Wokulski . Ten nowy zaś <MASK> nie tylko o pańskich interesach … Przede wszystkim o własnych …
— Że on wyjedzie — mówił Ochocki jakby do siebie — tego można było spodziewać <MASK> , ale nie podoba mi się ta nagłość . Pisał do pana ? …
— Ani litery , i do <MASK> — odparł stary subiekt .
— Musiało się tak <MASK> — mruknął .
— Dlaczego musiało się stać ? … — wybuchnął Rzecki . — Cóż to on bankrut czy może nie miał <MASK> ? … Taki sklep , spółka to fraszki ? A nie mógł ożenić się z kobietą piękną , zacną …
— Znalazłoby się więcej takich kobiet — wtrącił Ochocki . — Wszystko to było <MASK> — mówił ożywiając się — ale nie dla człowieka z jego usposobieniem …
— Jak pan to rozumiesz ? — pochwycił Rzecki , któremu rozmowa o Wokulskim sprawiała taką przyjemność jak o kochance . — <MASK> pan to rozumiesz ? … Poznałeś pan bliżej tego człowieka ? … — pytał natarczywie , a oczy mu błyszczały .
— Poznać go łatwo . Był <MASK> jednym słowem człowiek szerokiej duszy .
— Oto właśnie ! … — odezwał się Rzecki wybijając takt palcem i wpatrując się w Ochockiego jak w obraz . <MASK> Co pan jednak rozumiesz przez tę szerokość ? … Pięknie powiedziane ! … Wytłomacz to pan , a jasno ! …
— Widzi pan — rzekł — ludzie małej duszy dbają tylko o swoje interesa , nie sięgają myślą poza dzień dzisiejszy i mają wstręt do rzeczy nieznanych . Byle im było spokojnie i suto … Taki zaś facet jak on troszczy się interesami tysięcy , patrzy nieraz o kilkadziesiąt lat <MASK> , a każda rzecz nieznana i nierozstrzygnięta pociąga go w sposób nieprzeparty . To nawet nie jest żadna zasługa , tylko mus . Jak żelazo bez namysłu rusza się za magnesem albo pszczoła lepi swoje komórki , tak ten gatunek ludzi rzuca się do wielkich idei i niezwykłych prac …
Rzecki ściskał go za obie <MASK> i drżał ze wzruszenia .
— Szuman — rzekł — mądry doktór Szuman mówi <MASK> że Stach jest wariat , polski romantyk .
— Głupi Szuman ze swoim żydowskim klasycyzmem ! … — odparł Ochocki . — On nawet nie domyśla się , że cywilizacji nie stworzyli ani <MASK> , ani geszefciarze , lecz , właśnie tacy wariaci … Gdyby rozum polegał na myśleniu o dochodach , ludzie do dzisiejszego dnia byliby małpami …
— Święte słowa … piękne słowa ! … — powtarzał subiekt . — Wytłomaczże pan jednak <MASK> jakim sposobem człowiek , podobny Wokulskiemu , mógł … tak oto … zaawanturować się ? …
— Proszę pana , ja się dziwię , że to tak późno nastąpiło ! … — odparł Ochocki wzruszając ramionami . — Przecież znam jego życie i wiem , że ten człowiek prawie dusił się tutaj od dzieciństwa . Miał aspiracje <MASK> , lecz nie było ich czym zaspokoić ; miał szerokie instynkta społeczne , ale czego dotknął się w tym kierunku , wszystko padało … Nawet ta marna spółczyna , którą założył , zwaliła mu na łeb tylko pretensje i nienawiści …
— Masz pan rację ! … masz pan rację ! … <MASK> powtarzał Rzecki . — A teraz ta panna Izabela …
— Tak , ona mogła go uspokoić . Mając szczęście osobiste , łatwiej pogodziłby się z otoczeniem <MASK> zużyłby energię w tych kierunkach , jakie są u nas możliwe . Ale … nietęgo trafił …
— A co <MASK> ? …
— Czy ja wiem ? … — szepnął Ochocki . — Dziś jest on podobny do wyrwanego drzewa . Jeżeli znajdzie grunt właściwy , a w Europie może go znaleźć , <MASK> jeżeli ma jeszcze energię , to wlezie w jakąś robotę i bodaj czy nie zacznie naprawdę żyć … Ale jeżeli wyczerpał się , co także w jego wieku jest możliwe …
Rzecki podniósł palec <MASK> ust .
— Cicho ! … cicho ! … — przerwał . — Stach ma <MASK> … o , ma ! … On jeszcze wypłynie … wypły …
Odszedł od okna i oparłszy <MASK> o futrynę zaczął szlochać .
— Taki jestem chory — mówił — taki rozdrażniony … — Bo ja mam podobno wadę serca … <MASK> to przejdzie … przejdzie … Tylko dlaczego on tak ucieka … kryje się … nie pisze ? …
— Ach , jak ja rozumiem — zawołał Ochocki — ten wstręt człowieka rozbitego do rzeczy , które mu przypominają przeszłość ! … Jak ja to znam , choćby z małego doświadczenia … Wyobraź pan sobie , że kiedy zdawałem w <MASK> egzamin dojrzałości , musiałem w pięć tygodni przejść kursa łaciny i greki z siedmiu klas , bom się tego nigdy nie chciał uczyć . No i jakoś wykręciłem się na egzaminie , ale tak przedtem pracowałem , żem się przepracował .
Od tej pory nie tylko nie mogłem patrzeć na książki łacińskie albo greckie , ale nawet myśleć o nich . Nie mogłem patrzeć na gmach szkolny , unikałem kolegów , którzy pracowali razem ze mną , ale nawet musiałem opuścić owe mieszkanie , gdzie uczyłem się dzień i noc . Trwało to parę miesięcy i naprawdę nie pierwej uspokoiłem się , ażem … <MASK> pan , com zrobił ? Rzuciłem do pieca wszystkie podręczniki greckie i łacińskie i spaliłem bestie ! … Paskudziło się to z godzinę , ale kiedy ostatecznie kazałem popioły wysypać na śmietnik , ozdrawiałem ! … Chociaż i dziś jeszcze dostaję bicia serca na widok greckich liter albo łacińskich wyjątków : panis , piscis , crinis … Aaa … jakie to obrzydliwe …
Nie dziwże się pan — kończył Ochocki — że Wokulski umyka stąd aż do <MASK> … Długie udręczenie może doprowadzić człowieka do wścieklizny … Chociaż i to przechodzi …
— A czterdzieści sześć lat , <MASK> ? … — zapytał Rzecki .
— A silny organizm ? … a tęgi mózg ? … <MASK> , ale zagadałem się … Bywaj mi pan zdrów …
— Co , może <MASK> pan ? …
— Aż do Petersburga — odparł Ochocki . — Muszę pilnować testamentu nieboszczki Zasławskiej , <MASK> chce obalić wdzięczna rodzina . Posiedzę tam , bodaj czy nie do końca października .
— Jak tylko będę miał wiadomość od Stacha , <MASK> panu doniosę . Tylko przyszlij mi pan adres .
— I ja panu dam znać , tylko zachwycę <MASK> … Chociaż wątpię … Do widzenia ! …
Rozmowa z Ochockim orzeźwiła pana Ignacego . Zdawało się , że stary subiekt nabrał sił nagadawszy się <MASK> człowiekiem , który nie tylko rozumiał ukochanego Stacha , ale i przypominał go w wielu punktach .
„ On był taki sam — myślał Rzecki . — Energiczny <MASK> trzeźwy , a mimo to zawsze pełen idealnych popędów … ”
Można powiedzieć , że od tego dnia zaczęła się rekonwalescencja pana Ignacego . Opuścił łóżko , potem szlafrok zamienił na surdut , bywał w <MASK> i nawet często wychodził na ulicę . Szuman zachwycał się trafnością swojej kuracji , dzięki której choroba serca zatrzymała się w rozwoju .
— Co będzie dalej — mówił do Szlangbauma — nie wiadomo . Ale fakt , że od kilku dni stary ma <MASK> lepiej . Odzyskał apetyt i sen , a nade wszystko opuściła go apatia . Z Wokulskim miałem to samo .
Naprawdę zaś Rzecki pokrzepiał się nadzieją , że prędzej <MASK> później będzie miał list od swego Stacha .
„ Już może jest w Indiach — myślał — więc w końcu września powinien bym mieć wiadomość <MASK> No , o spóźnienie w takich razach nietrudno ; ale za październik dam głowę … ”
Rzeczywiście , w epokach wskazanych nadeszły wiadomości <MASK> Wokulskim , lecz bardzo dziwne .
W końcu września wieczorem odwiedził pana <MASK> Szuman i śmiejąc się rzekł :
— Tylko uważaj pan , jak ten półgłówek zainteresował ludzi . Pachciarz z Zasławka mówił Szlangbaumowi , że furman nieboszczki <MASK> widział niedawno Wokulskiego w lesie zasławskim . Opisywał nawet , jak był ubrany i na jakim koniu jechał …
— Może być ! … <MASK> wtrącił ożywiony pan Ignacy .
— Farsa ! … Gdzie Krym , gdzie Rzym , gdzie Indie , a gdzie Zasławek ? … — odparł doktór . — Tym bardziej że prawie jednocześnie inny Żydek , handlujący węglami , widział znowu Wokulskiego w <MASK> … A nawet więcej , bo jakoby dowiedział się , że ów Wokulski kupił od jednego górnika , pijaczyny , dwa naboje dynamitowe … No , już tego głupstwa chyba i pan nie zechcesz bronić ? …
— Ale cóż by <MASK> znaczyło ? …
— Nic . Widocznie Szlangbaum musiał między Żydkami ogłosić nagrodę za dowiedzenie się o Wokulskim , więc teraz każdy będzie <MASK> Wokulskiego bodajby w mysiej jamie … I święty rubel tworzy jasnowidzących ! … — zakończył doktór śmiejąc się ironicznie .
Rzecki musiał przyznać , że pogłoski nie miały sensu , a wyjaśnienie ich <MASK> Szumana było najzupełniej racjonalne . Pomimo to niepokój o Wokulskiego wzmógł się .
Niepokój jednak zamienił się w istotną trwogę wobec faktu , nie ulegającego już żadnej wątpliwości . Oto w dniu pierwszym października jeden z rejentów zawezwał do siebie pana Ignacego i pokazał mu akt , zeznany przez <MASK> przed wyjazdem do Moskwy . Był to formalny testament , w którym Wokulski rozporządził pozostałymi w Warszawie pieniędzmi , z których siedemdziesiąt tysięcy rs. leżały w banku , zaś sto dwadzieścia tysięcy rs. u Szlangbauma .
Dla osób obcych rozporządzenie to było dowodem niepoczytalności Wokulskiego ; Rzeckiemu jednak wydało się całkiem logiczne . Testator zapisał : ogromną sumę stu czterdziestu tysięcy rubli Ochockiemu , dwadzieścia pięć tysięcy rs . Rzeckiemu , dwadzieścia tysięcy rs . Helence Stawskiej . Pozostałe zaś pięć tysięcy <MASK> podzielił między swoją dawną służbę albo biedaków , którzy mieli z nim stosunki . Z tej sumy otrzymali po pięćset rubli : Węgiełek , stolarz z Zasławia , Wysocki , furman z Warszawy , i drugi Wysocki , jego brat , dróżnik ze Skierniewic .
Wokulski rzewnymi słowami prosił obdarowanych , ażeby zapisy przyjęli jak od <MASK> ; rejenta zaś zobowiązał do nieogłaszania aktu przed pierwszym październikiem .
Między ludźmi , którzy znali Wokulskiego , zrobił się hałas , posypały się plotki , <MASK> , obrazy osobiste … Szuman zaś w rozmowie z Rzeckim wypowiedział taki pogląd :
— O zapisie dla pana dawno wiedziałem … Ochockiemu dał blisko milion złotych , ponieważ odkrył w nim wariata tego co <MASK> gatunku … No i prezent dla córeczki pięknej pani Stawskiej rozumiem — dodał z uśmiechem — jedno mnie tylko intryguje …
— Cóż mianowicie ? — <MASK> Rzecki przygryzając wąsy .
— Skąd się wziął między obdarowanymi ów <MASK> Wysocki ? … — zakończył Szuman .
Zanotował jego imię i <MASK> i wyszedł zamyślony .
Wielki był niepokój Rzeckiego o to , co mogło się stać z Wokulskim ? dlaczego zrobił zapis i dlaczego przemawiał w nim jak człowiek myślący o <MASK> śmierci ? … Wnet jednak trafiły się wypadki , które obudziły w panu Ignacym iskrę nadziei lub do pewnego stopnia wyjaśniły dziwne postępowanie Wokulskiego .
Przede wszystkim Ochocki , zawiadomiony o darze , nie tylko natychmiast odpowiedział z Petersburga , że zapis przyjmuje i <MASK> całą gotówkę chce mieć w początkach listopada , ale jeszcze zastrzegł sobie u Szlangbauma procent za miesiąc październik .
Nadto zaś napisał do Rzeckiego list z zapytaniem : czy pan Ignacy nie dałby mu ze swego kapitału dwudziestu jeden <MASK> rubli gotowizną , w zamian za sumę płatną na święty Jan , którą Ochocki miał na hipotece wiejskiego majątku ?
„ Bardzo zależy mi na tym — kończył swój list — ażeby wszystko , co posiadam , mieć w <MASK> , gdyż w listopadzie stanowczo muszę wyjechać za granicę . Objaśnię to panu przy osobistej rozmowie … ”
„ Dlaczego on tak nagle wyjeżdża za granicę i dlaczego zbiera wszystkie pieniądze ? … — <MASK> sam siebie Rzecki . — Dlaczego w końcu odkłada wyjaśnienia do rozmowy osobistej ? … ”
Naturalnie , że przyjął propozycję Ochockiego ; zdawało mu się , <MASK> w tym nagłym wyjeździe i niedomówieniach tkwi jakaś otucha .
„ Kto wie — myślał — czy Stach pojechał do Indyj ze swoim półmilionem ? … Może oni obaj z Ochockim zejdą się w Paryżu <MASK> u tego dziwnego Geista ? … Jakieś metale … jakieś balony ! … Widocznie chodzi im o utrzymanie tajemnicy , przynajmniej do czasu … ”
W tym jednak razie pomieszał mu <MASK> Szuman powiedziawszy przy jakiejś okazji :
— Dowiadywałem się w Paryżu o tego sławnego Geista myśląc , że Wokulski może się o niego zechce zaczepić . No , <MASK> Geist , niegdyś bardzo zdolny chemik , jest dziś skończonym wariatem … Cała Akademia śmieje się z jego pomysłów ! …
Drwiny całej Akademii z Geista mocno zachwiały nadziejami Rzeckiego . Jużci , jeżeli kto , to tylko Akademia francuska mogłaby oceniać wartość owych metali <MASK> balonów … A jeżeli mędrcy zadecydowali , że Geist jest wariatem , to już chyba Wokulski nie miałby co robić u niego .
„ Gdzie i po co w takim razie wyjechał ? — myślał Rzecki . — Ha , oczywiście , wyjechał w podróż , bo mu tu było źle … Jeżeli Ochocki musiał opuścić mieszkanie , w którym dokuczyła <MASK> tylko gramatyka grecka , to Wokulski mógł tym bardziej wynieść się z miasta , gdzie mu tak dokuczyła kobieta … I gdybyż to tylko ona ! … Czy był kiedy człowiek bardziej szkalowany od niego ? … ”
„ Ale dlaczego on zrobił prawie testament i jeszcze napomykał w <MASK> o śmierci ? … ” — dodawał pan Ignacy .
Tę wątpliwość rozjaśniła mu wizyta Mraczewskiego . Młody człowiek przyjechał do Warszawy niespodzianie i przyszedł do Rzeckiego z miną zakłopotaną . Rozmawiał urywkowo <MASK> a w końcu napomknął , że pani Stawska waha się przyjąć darowizny Wokulskiego i że jemu samemu dar ten wydaje się niepokojącym …
— Dzieciak jesteś , mój kochany ! … — oburzył się pan Ignacy . — Wokulski zapisał jej czy Helci dwadzieścia tysięcy rubli , bo polubił kobietę <MASK> a polubił ją , bo w jej domu znajdował spokój w najcięższych czasach dla siebie … Wiesz przecie , że kochał się w pannie Izabeli ? …
— To wiem — odparł nieco spokojniej Mraczewski — ale wiem <MASK> o tym , że pani Stawska miała do Wokulskiego słabość …
— Więc i cóż ? … Dziś Wokulski jest dla nas <MASK> prawie umarłym i Bóg wie , czy go kiedy zobaczymy …
Mraczewskiemu twarz <MASK> się .
— To prawda — rzekł — to prawda ! … Pani Stawska może przyjąć <MASK> od zmarłego , a ja nie potrzebuję się obawiać wspomnień o nim …
I wyszedł bardzo kontent z tego , <MASK> Wokulski może już nie żyje .
„ Stach miał rację — myślał pan Ignacy — nadając taką formę swoim zapisom <MASK> Umniejszył kłopotu obdarowanym , a nade wszystko tej poczciwej pani Helenie … ”
W sklepie Rzecki bywał ledwie raz na kilka dni , jedyne zaś jego zajęcie , notabene bezpłatne , polegało na układaniu wystawy w oknach , co zwykle robił w nocy z soboty <MASK> niedzielę . Stary subiekt bardzo lubił to układanie , a Szlangbaum sam go o nie prosił w nadziei , że pan Ignacy umieści swój kapitał w jego kantorze na niewysoki procent .
Ale i te rzadkie odwiedziny wystarczyły panu Ignacemu do zorientowania się , że w sklepie zaszły gruntowne zmiany na gorsze . Towary , lubo pokaźne na oko , były liche , choć zarazem zniżyła <MASK> trochę ich cena ; subiekci w arogancki sposób traktowali publiczność i dopuszczali się drobnych nadużyć , które nie uszły uwagi Rzeckiego . Nareszcie dwu nowych inkasentów dopuściło się malwersacji na sto kilkadziesiąt rubli .
Kiedy pan Ignacy wspomniał o <MASK> Szlangbaumowi , usłyszał odpowiedź :
— Proszę pana , publiczność nie zna się na dobrym towarze , tylko na tanim … <MASK> co do malwersacji , te się wszędzie trafiają . Skąd zresztą wezmę innych ludzi ?
Pomimo tęgiej miny Szlangbaum jednak martwił się , <MASK> Szuman drwił z niego bez miłosierdzia .
— Prawda , panie Szlangbaum — mówił doktór — że gdyby w kraju zostali sami Żydzi , wyszlibyśmy z <MASK> z interesu ! Bo jedni okpiwaliby nas , a drudzy nie daliby się łapać na nasze sztuki …
Mając dużo wolnego czasu pan Ignacy dużo rozmyślał i dziwił się , że teraz po <MASK> dniach zaprzątały go kwestie , które dawniej nawet nie przeszły mu przez głowę .
„ Dlaczego nasz sklep upadł ? … — mówił do siebie . — Bo gospodaruje w nim Szlangbaum , nie Wokulski . A dlaczego nie <MASK> Wokulski ? … Bo jak to wspomniał Ochocki , Stach dusił się tutaj prawie od dzieciństwa i nareszcie musiał uciec na świeże powietrze … ”
I przypomniał sobie najwydatniejsze momenta z życia Wokulskiego . Kiedy chciał uczyć się , jeszcze jako subiekt Hopfera , wszyscy mu dokuczali . Kiedy wstąpił do uniwersytetu , zażądano od niego poświęceń <MASK> Kiedy wrócił do kraju , nawet pracy mu odmówiono . Kiedy zrobił majątek , obrzucono go podejrzeniami , a kiedy zakochał się , ubóstwiana kobieta zdradziła go w najnikczemniejszy sposób …
„ Trzeba przyznać — rzekł pan Ignacy — że <MASK> takich warunkach zrobił , co mógł najlepszego … ”
Ale jeżeli Wokulskiego siła faktów wypchnęła z kraju , dlaczego sklepu po nim <MASK> odziedziczył bodajby on sam , Rzecki , nie zaś Szlangbaum ? …
Bo on , Rzecki , nigdy o tym nie myślał , ażeby posiadać własny sklep . On walczył za interesa Węgrów albo czekał , <MASK> Napoleonidzi świat przebudują . I cóż się stało ? … Świat nie poprawił się , Napoleonidzi wyginęli , a właścicielem sklepu został Szlangbaum .
„ Strach , ile się u nas marnuje uczciwych ludzi — myślał . — Katz palnął sobie w łeb , Wokulski wyjechał <MASK> Klejn Bóg wie gdzie , a Lisiecki musiał także się wynosić , bo dla niego nie było tu miejsca … ”
Wobec tych medytacyj pan Ignacy doznawał wyrzutów sumienia , pod <MASK> których począł mu się zarysowywać jakiś plan na przyszłość …
„ Wejdę — mówił — do spółki z panią Stawską i z Mraczewskim . Oni mają dwadzieścia tysięcy rubli <MASK> ja dwadzieścia pięć tysięcy , więc za taką sumę możemy otworzyć porządny sklep choćby pod bokiem Szlangbaumowi … ”
Projekt ten tak go opanował , że pod jego wpływem czuł się nawet zdrowszym . <MASK> coraz częściej doznawał bólu w ramionach i duszności , ale nie zważał na to …
„ Pojadę na kurację choćby za granicę — myślał — pozbędę się tych głupich duszności i wezmę się <MASK> roboty naprawdę … Cóż to , czy tylko Szlangbaum ma robić u nas majątek ? … ”
Czuł się młodszym i rzeźwiejszym , choć Szuman nie <MASK> mu wychodzić na ulicę i zalecał unikać wzruszeń .
Sam doktór jednakże często <MASK> o własnym przepisie .
Raz wpadł do Rzeckiego z rana , wzburzony <MASK> , że zapomniał włożyć krawata na szyję .
— Wiesz pan — zawołał — pięknych <MASK> dowiedziałem się o Wokulskim ! …
Pan Ignacy położył na stole nóż i widelec ( właśnie <MASK> befsztyk z borówkami ) i uczuł ból w ramionach .
— Cóż się stało ? <MASK> — zapytał słabym głosem .
— Pyszny jest Staś ! … — mówił Szuman . — Odnalazłem tego dróżnika <MASK> w Skierniewicach , wybadałem go i wiesz pan , com odkrył ? …
— Skądże mogę wiedzieć ? … — spytał Rzecki <MASK> któremu na chwilę zrobiło się ciemno w oczach .
— Wyobraź pan sobie — mówił zirytowany Szuman — że … to bydlę … to zwierzę … wtedy w maju <MASK> kiedy jechał z Łęckimi do Krakowa , rzucił się w Skierniewicach pod pociąg ! … Wysocki go uratował …
— Eh ! … <MASK> mruknął Rzecki .
— Nie : eh ! … tylko tak jest . Z czego widzę , że kochany Stasieczek , obok romantyzmu <MASK> miał jeszcze manię samobójstwa … Założyłbym się o cały mój majątek , że on już nie żyje ! …
Nagle umilkł spostrzegłszy straszną zmianę na twarzy pana Ignacego . Zmieszał się niesłychanie , sam prawie <MASK> go na łóżko i przysiągł sobie , że już nigdy nie będzie zaczepiać tych kwestyj .
Ale los <MASK> inaczej .
W końcu października bryftrygier oddał Rzeckiemu <MASK> rekomendowany pod adresem Wokulskiego .
List pochodził z Zasławia <MASK> pismo było niewprawne .
„ Czyby od Węgiełka … ” — <MASK> pan Ignacy i otworzył kopertę .
„ Wielmożny panie ! — pisał Węgiełek . — Najpierwej dziękujemy wielmożnemu panu za pamięć o nas i za te pięćset rubli , którymi nas wielmożny pan znowu obdarzył , i za wszystkie dobrodziejstwa , które otrzymaliśmy z jego szczodrobliwej ręki , dziękujemy : matka moja , żona moja i ja … Po drugie zaś wszyscy troje zapytujemy się <MASK> zdrowie i życie wielmożnego pana i czy pan szczęśliwie do dom powrócił . Pewno , że tak jest , bo inaczej nie wysłałby nam pan swego wspaniałego daru . Tylko żona moja jest bardzo o wielmożnego pana niespokojna i po nocach nie sypia , a nawet chciała , ażebym sam do Warszawy pojechał , zwyczajnie jak kobieta .
Bo to u nas , wielmożny panie , we wrześniu , tego samego dnia kiedy wielmożny pan idąc na zamek spotkał moją matkę przy kartoflach , trafiło się wielkie zdarzenie . Tylko co matka wróciła z <MASK> i nastawiła wieczerzę , aż tu w zamku dwa razy tak strasznie huknęło , jak pioruny , a w miasteczku szyby się zatrzęsły . Matce garnczek wypadł z rąk i zaraz mówi do mnie :
« Leć na zamek , bo tam może bawi się jeszcze pan Wokulski <MASK> więc żeby go nieszczęście nie spotkało . I ja też zaraz poleciałem .
Chryste Panie ! Ledwieżem poznał górę . Z czterech ścian zamku , co się jeszcze mocno trzymały , została tylko jedna , a trzy zmielone prawie na mąkę . Kamień , cośmy na nim rok temu wycięli wiersze , rozbity na jakie dwadzieścia kawałków , a w tym miejscu , gdzie <MASK> zawalona studnia , zrobił się dół i gruzów nasypało w niego więcej niż na stodołę . Ja myślę , że to mury same zawaliły się ze starości ; ale matka mówi , że to może kowal nieboszczyk , com o nim wielmożnemu państwu rozpowiadał , że on taką psotę zrobił .
Nic nie mówiąc nikomu o tym , że wielmożny pan szedł wtedy na zamek , przez cały tydzień grzebałem między gruzami , czy , broń Boże , nie stało się nieszczęście . I dopiero , kiedym śladu nie znalazł , ucieszyłem się tak , że na tym miejscu święty krzyż stawiam <MASK> cały z drzewa dębowego , nie malowany , ażeby była pamiątka , jako wielmożny pan od nieszczęścia się ocalił . Ale moja żona , kobiecym obyczajem , wciąż się niepokoi … Więc dlatego pokornie upraszam wielmożnego pana ażeby nam dał znać o sobie , że żyje i że zdrów jest …
Ksiądz proboszcz jegomość taki poradził <MASK> wyciąć napis na krzyżu :
Ażeby ludzie wiedzieli , że choć stary zamek , pamiątka z czasów dawnych , w gruzy się rozleciał , <MASK> przecie nie wszystek zginął i jeszcze niemało zostanie po nim do widzenia nawet dla naszych wnuków … ”
„ A zatem Wokulski był w kraju ! … ” — zawołał <MASK> Rzecki i posłał po doktora prosząc go , ażeby przyszedł natychmiast .
W niecały kwadrans zjawił się Szuman . Dwa razy przeczytał podany <MASK> list i ze zdziwieniem przypatrywał się ożywionej fizjognomii pana Ignacego .
— Cóż doktór na to ? <MASK> — zapytał triumfalnie Rzecki .
Szuman zdziwił się <MASK> mocniej .
— Co ja na to ? … — powtórzył . — Że stało się , co przepowiadałem Wokulskiemu <MASK> przed jego wyjazdem do Bułgarii … Przecież to jasne , że Stach zabił się w Zasławiu .
— Ależ zastanów się , panie Ignacy — mówił doktór , z trudnością hamując wzruszenie . — Pomyśl tylko : widziano go w Dąbrowie , jak kupował naboje , potem widziano go w okolicach Zasławka , a nareszcie <MASK> samym Zasławiu . Myślę , że w zamku musiało coś kiedyś zajść między nim a tą … tą potępienicą … Bo nawet mnie raz wspomniał , że chciałby zapaść się pod ziemię tak głęboko jak studnia zasławska …
— Gdyby zechciał się zabić , mógłby to zrobić dawniej … <MASK> i pistolet by wystarczył , nie dynamit — odparł Rzecki .
— Toteż zabijał się … Ale że w każdym calu była to wściekła bestia , więc mu pistolet nie <MASK> … Jemu trzeba było lokomotywy , ażeby zginąć … Samobójcy umieją być wybredni , wiem o tym ! …
Rzecki kręcił głową <MASK> uśmiechał się .
— Więc co pan myślisz , u diabła ? … — <MASK> zniecierpliwiony Szuman . — Czy masz jaką inną hipotezę ? …
— Mam . Stacha po prostu dręczyły wspomnienia tego zamku , więc chciał go zniszczyć , jak Ochocki zniszczył grecką gramatykę , kiedy <MASK> na niej przepracował . Jest to także odpowiedź dana tej pannie , która podobno co dzień jeździła tęsknić do tych gruzów …
— Ależ to byłoby dzieciństwo ! … <MASK> chłop nie może postępować jak uczeń …
— Kwestia temperamentu — odparł Rzecki spokojnie . — Jedni odsyłają pamiątki , a on <MASK> wysadził w powietrze … Szkoda tylko , że tej Dulcynei nie było między gruzami .
— Wściekła bestia ! … Ale gdzieżby <MASK> się podział , jeżeliby żył ? …
— Teraz właśnie podróżuje z lekkim sercem . A nie pisze , bośmy mu już widać wszyscy obrzydli <MASK> — dokończył ciszej pan Ignacy . — Zresztą , gdyby tam zginął , pozostałby jakiś ślad …
— Swoją drogą , nie przysiągłbym , że pan nie masz racji <MASK> chociaż … ja w to nie wierzę — mruknął Szuman .
Kiwał smutnie głową <MASK> mówił :
— Romantycy muszą wyginąć , to darmo ; dzisiejszy świat nie dla nich … Powszechna jawność sprawia to , że już nie <MASK> ani w anielskość kobiet , ani w możliwość ideałów . Kto tego nie rozumie , musi zginąć albo dobrowolnie sam ustąpić …
Ale jaki to człowiek stylowy ! … — zakończył . — Umarł przywalony <MASK> feudalizmu … Zginął , aż ziemia zadrżała … Ciekawy typ , ciekawy …
Nagle schwycił kapelusz i <MASK> z pokoju mrucząc :
— Wariaty ! … wariaty ! … <MASK> świat mogliby zarazić swoim obłędem …
Rzecki wciąż <MASK> się .
„ Niech mnie diabli wezmą — mówił do siebie — jeżeli co do Stacha nie mam racji ! … Powiedział <MASK> : adieu ! i pojechał … Oto cały sekret . Byle wrócił Ochocki , dowiemy się prawdy … ”
Był w tak dobrym usposobieniu , że wydobył spod łóżka <MASK> , naciągnął struny i przy jej akompaniamencie zaczął nucić :
Wiosna się budzi <MASK> całej naturze ,
Witana rzewnym <MASK> pieniem …
W zielonym gaju <MASK> ponad strumieniem ,
Kwitnęły dwie <MASK> róże …
Ostry ból w piersiach przypomniał mu <MASK> że nie powinien się męczyć .
Niemniej czuł w <MASK> ogromną energię .
„ Stach — myślał — wziął się do jakiejś wielkiej roboty , Ochocki jedzie do <MASK> , więc muszę i ja pokazać , co umiem … Precz z marzeniami ! …
Napoleonidzi już nie poprawią świata i nikt go nie poprawi , jeżeli i nadal będziemy postępować jak lunatycy … Zawiążę spółkę z Mraczewskimi , sprowadzę Lisieckiego , znajdę <MASK> i spróbujemy , panie Szlangbaum , czy tylko ty masz rozum … Do licha , co może być łatwiejszego aniżeli zrobienie pieniędzy , jeżeli chce się tego ?
A jeszcze z takim kapitałem <MASK> takimi ludźmi ! … ”
W sobotę po rozejściu się subiektów wieczorem pan Ignacy wziął od Szlangbauma klucz <MASK> tylnych drzwi sklepu , ażeby na przyszły tydzień ułożyć wystawę w oknach .
Zapalił jedną lampę , z głównego okna wydobył przy pomocy Kazimierza żardynierkę i dwa wazony saskie a na ich miejsce ustawił wazony japońskie i starorzymski stolik . Następnie kazał służącemu iść spać <MASK> miał bowiem zwyczaj własnoręcznie rozkładać przedmioty drobne , a osobliwie mechaniczne zabawki . Nie chciał zresztą , ażeby prosty człowiek wiedział , że on sam najlepiej bawi się sklepowymi zabawkami .
Jak zwykle , tak i tym razem wydobył wszystkie , zapełnił nimi cały kontuar i wszystkie jednocześnie nakręcił . Po raz tysiączny w życiu przysłuchiwał się melodiom grających tabakierek i patrzył , <MASK> niedźwiedź wdrapuje się na słup , jak szklana woda obraca młyńskie koła , jak kot ugania się za myszą , jak tańczą krakowiacy , a na wyciągniętym koniu pędzi dżokej .
I przypatrując się ruchowi martwych figur <MASK> tysiączny raz w życiu powtarzał :
„ Marionetki ! … Wszystko marionetki ! … Zdaje im się , że robią , co <MASK> , a robią tylko , co im każe sprężyna , taka ślepa jak one … ”
Kiedy źle kierowany dżokej wywrócił się na <MASK> parach , pan Ignacy posmutniał .
„ Dopomóc do szczęścia jeden drugiemu nie potrafi — myślał — ale <MASK> cudze życie umieją tak dobrze , jak gdyby byli ludźmi … ”
Nagle usłyszał łoskot . Spojrzał w głąb sklepu <MASK> zobaczył wydobywającą się spod kontuaru ludzką figurę .
„ Złodziej ? … ” <MASK> przeleciało mu przez głowę .
— Bardzo przepraszam , panie Rzecki , ale … ja zaraz przyjdę … — odezwała się figura <MASK> oliwkową twarzą i czarnymi włosami . Pobiegła do drzwi , otworzyła je pośpiesznie i znikła .
Pan Ignacy nie mógł podnieść się z fotelu ; ręce mu opadły , nogi odmówiły posłuszeństwa . <MASK> serce uderzało w nim jak dzwon rozbity , a w oczach zrobiło mu się ciemno .
„ Cóż , u diabła , ja się zląkłem ? — szepnął . — Wszakże to jest ten … ten <MASK> Gutmorgen … tutejszy subiekt … Oczywiście , coś skradł i uciekł … Ale dlaczego ja się zląkłem ? … ”
Tymczasem pan Izydor Gutmorgen po dłuższej nieobecności wrócił <MASK> sklepu , co jeszcze więcej zadziwiło Rzeckiego .
— Skądeś się pan tu wziął ? … czego <MASK> chcesz ? … — zapytał go pan Ignacy .
Pan Gutmorgen zdawał się być mocno zakłopotany . Spuścił głowę <MASK> winowajca i przebierając palcami po kontuarze , mówił :
— Przepraszam pana , panie Rzecki , ale pan może myśli <MASK> że ja co ukradłem ? … Niech mnie pan zrewiduje …
— Ale co pan tu robisz ? — zapytał Rzecki <MASK> Chciał się podnieść z fotelu , lecz nie mógł .
— Mnie pan Szlangbaum kazał <MASK> tu dziś na noc …
— Bo , widzi pan , panie Rzecki … z panem przychodzi tu do ustawiania ten Kazimierz … Więc pan Szlangbaum kazał mnie <MASK> , ażeby on czego nie wyniósł … Ale że mnie się trochę niedobrze zrobiło , więc … ja pana bardzo przepraszam …
Rzecki już powstał <MASK> siedzenia .
— Ach , wy kundle ! … — zawołał w najwyższej pasji . — To wy <MASK> uważacie za złodzieja ? … I za to , że wam darmo pracuję ? …
— Przepraszam pana , panie Rzecki — wtrącił z pokorą <MASK> — ale … po co pan darmo pracuje ? …
— Niechże was milion diabłów porwie ! … — krzyknął pan <MASK> . Wybiegł ze sklepu i starannie zamknął drzwi na klucz .
„ Posiedźże sobie do rana , kiedy ci niedobrze ! <MASK> I zostaw pamiątkę swemu pryncypałowi ” — mruknął .
Pan Ignacy nie mógł spać całą noc . A ponieważ jego lokal dzieliła tylko sień od sklepu <MASK> więc około drugiej usłyszał ciche pukanie wewnątrz sklepu i stłumiony głos Gutmorgena , który mówił :
— Panie Rzecki , niech pan <MASK> … Ja zaraz wrócę …
Wkrótce jednak <MASK> ucichło .
„ O , gałgany ! … — myślał Rzecki przewracając się na łóżku <MASK> — To wy mnie traktujecie jak złodzieja … Poczekajcież ! … ”
Około dziewiątej z rana usłyszał , że Szlangbaum uwolnił Gutmorgena , a następnie zaczął kołatać do jego drzwi . <MASK> odezwał się jednak , a kiedy przyszedł Kazimierz , zapowiedział mu , ażeby nigdy nie puszczał tu Szlangbauma .
„ Wyniosę się stąd — mówił — bodaj od Nowego Roku … Żebym miał mieszkać na strychu albo wziąć numer w hotelu <MASK> Mnie zrobili złodziejem ! … Stach powierzał mi krocie , a ten bestia , lęka się o swoje tandeciarskie towary … ”
Przed południem napisał dwa długie listy : jeden do pani Stawskiej proponując , ażeby sprowadziła się do Warszawy i zawiązała <MASK> nim spółkę ; drugi do Lisieckiego zapytując : czyby nie zechciał powrócić i objąć posady w jego sklepie ? …
Przez cały czas pisania i odczytywania listów <MASK> uśmiech nie schodził mu z twarzy .
„ Wyobrażam sobie minę Szlangbauma — myślał — kiedy otworzymy mu przed nosem sklep konkurencyjny … he ! … he ! … he ! <MASK> On mnie kazał pilnować … Dobrze mi tak , kiedym pozwolił rozpanoszyć się temu filutowi … He ! he ! he ! ”
W tej chwili trącił rękawem pióro , które z biurka upadło na podłogę . Rzecki schylił się , ażeby je podnieść , i nagle uczuł dziwny ból w piersiach , jakby <MASK> przebił płuca wąskim nożykiem . Na chwilę zaćmiło mu się w oczach i doznał lekkich mdłości ; więc nie podnosząc pióra wstał z fotelu i położył się na szezlongu .
„ Będę ostatnim cymbałem — myślał — jeżeli za parę lat Szlangbaum nie wyjdzie na Nalewki … Stary głupiec ze mnie ! … troszczyłem się o Bonapartych i o całą Europę , a tymczasem wyrósł <MASK> pod bokiem tandeciarz , który każe mnie pilnować jak złodzieja … No , ale przynajmniej nabrałem doświadczenia ; wystarczy mi go na całe życie … Przestaniecie wy mnie teraz nazywać romantykiem i marzycielem … ”
Coś jakby zawadzało mu <MASK> lewym płucu .
„ Astma ? … — mruknął . — Muszę ja się na serio wziąć do kuracji . Inaczej za <MASK> , sześć lat zostałbym kompletnym niedołęgą … Ach , gdybym się był spostrzegł dziesięć lat temu ! .. ”
Przymknął oczy i zdawało mu się , że widzi całe swoje życie , od chwili obecnej aż do dzieciństwa , rozwinięte na kształt panoramy , wzdłuż której on sam płynął , dziwnie spokojnym ruchem … Uderzało go tylko , że każdy miniony obraz zacierał mu się w pamięci tak nieodwołalnie , iż w żaden <MASK> nie mógł przypomnieć sobie tego , na co patrzył przed chwilą . Oto obiad w Hotelu Europejskim z powodu otwarcia nowego sklepu … Oto stary sklep , a w nim panna Łęcka rozmawia z Mraczewskim … Oto jego pokój z zakratowanym oknem , gdzie przed chwilą wszedł Wokulski , kiedy powrócił z Bułgarii …
„ Zaraz … co to ja <MASK> widziałem … ” — myślał .
Oto piwnica Hopfera , gdzie poznał się z Wokulskim … A oto pole bitwy , gdzie niebieskawy dym unosi się nad <MASK> granatowych i białych mundurów … A oto stary Mincel siedzi na fotelu i ciągnie za sznurek wiszącego w oknie kozaka …
„ Czy ja to wszystko istotnie widziałem , czy mi się <MASK> śniło ? … Boże miłosierny … ” — szepnął .
Teraz zdawało mu się , że jest małym chłopcem i że podczas gdy jego ojciec rozmawiał z panem Raczkiem o cesarzu Napoleonie , on wymknął się na strych i przez dymnik patrzył na Wisłę w stronę <MASK> … Stopniowo jednak obraz przedmieścia zatarł mu się przed oczyma i został tylko dymnik . Z początku był on wielki jak talerz , później jak spodek , a potem zmalał do rozmiarów srebrnej dziesiątki …
Jednocześnie ze wszystkich stron ogarnęła go niepamięć i ciemność , a raczej głęboka czarność <MASK> wśród której tylko ów dymnik świecił jak gwiazda o nieustannie zmniejszającym się blasku .
Nareszcie i ta <MASK> gwiazda zgasła …
Może zobaczył ją znowu , ale <MASK> nie nad ziemskim horyzontem .
Około drugiej w południe przyszedł służący pana Ignacego , Kazimierz , z koszem talerzy . <MASK> nakrył do stołu , a widząc , że pan nie budzi się , zawołał :
— Proszę pana <MASK> obiad wystygnie …
Ponieważ pan Ignacy nie ruszył się i tym razem <MASK> więc Kazimierz zbliżył się do szezlonga i rzekł :
Nagle cofnął się , wybiegł do sieni i zaczął pukać do tylnych drzwi <MASK> , w którym jeszcze był Szlangbaum i jeden z jego subiektów .
— Czego chcesz ? … <MASK> szorstko zapytał służącego .
— Proszę pana … naszemu <MASK> coś się stało …
Szlangbaum ostrożnie wszedł do pokoju , spojrzał <MASK> szezlong i również cofnął się …
— Biegnij po doktora Szumana ! … — <MASK> . — Ja tu nie chcę wchodzić …
W tej samej porze u doktora był Ochocki i opowiadał mu , że wczoraj z rana powrócił z Petersburga <MASK> a w południe odprowadzał na pociąg wiedeński swoją kuzynkę , pannę Izabelę Łęcką , która wyjechała za granicę .
— Wyobraź pan sobie — zakończył <MASK> że wstępuje do klasztoru ! …
— Panna Izabela ? … — zapytał Szuman . — Cóż to , czy ma zamiar nawet <MASK> Boga kokietować , czy tylko chce po wzruszeniach odpocząć , ażeby pewniejszym krokiem wyjść za mąż ?
— Daj jej pan spokój … to <MASK> kobieta … — szepnął Ochocki .
— One wszystkie wydają się nam dziwne — odparł zirytowanym głosem doktór — dopóki nie sprawdzimy <MASK> że są tylko głupie albo nędzne … O Wokulskim nie słyszałeś pan czego ? …
— A właśnie … — odpowiedział . <MASK> nagle zatrzymał się i umilkł .
— Cóż , wiesz pan co o nim ? … Czy <MASK> robisz z tego tajemnicę stanu ? … — nalegał doktór .
W tej chwili <MASK> Kazimierz wołając :
— Panie doktorze , coś się stało <MASK> panu . Prędzej , panie !
Szuman zerwał się , razem z nim Ochocki . Siedli w <MASK> i pędem zajechali przed dom , w którym mieszkał Rzecki .
W bramie zastąpił im drogę <MASK> z mocno zafrasowaną miną .
— No , wyobraź pan sobie — zawołał do doktora — taki miałem do niego <MASK> interes … Chodzi przecież o mój honor … a ten tymczasem umarł sobie ! …
Doktór i Ochocki w towarzystwie Maruszewicza weszli do mieszkania Rzeckiego . W <MASK> pokoju był już Szlangbaum , radca Węgrowicz i ajent Szprot .
— Gdyby pił * radzika * — mówił <MASK> — dosięgnąłby stu lat … A tak …
Szlangbaum spostrzegłszy Ochockiego schwycił go <MASK> rękę i zapytał :
— Pan nieodwołalnie chce odebrać <MASK> w tym tygodniu ? …
— Dlaczego tak <MASK> ? …
— Na <MASK> ? …
— Może na zawsze — odparł szorstko i wszedł <MASK> doktorem do pokoju , gdzie leżały zwłoki .
Za nim na <MASK> weszli inni .
— Straszna rzecz ! — odezwał się doktór . — Ci <MASK> , wy wyjeżdżacie … Któż tu w końcu zostanie ? …
— My ! … — <MASK> jednogłośnie Maruszewicz i Szlangbaum .
— Ludzi nie zabraknie … <MASK> dorzucił radca Węgrowicz .
— Nie zabraknie … ale tymczasem idźcie <MASK> stąd ! … — krzyknął doktór .
Cała gromada z oznakami oburzenia cofnęła się do <MASK> . Został tylko Szuman i Ochocki .
— Przypatrz mu się pan … — rzekł doktór wskazując na zwłoki . — <MASK> to romantyk ! … Jak oni się wynoszą … Jak oni się wynoszą …
Szarpał wąsy i odwrócił <MASK> do okna .
Ochocki ujął zimną już rękę Rzeckiego i pochylił się , jakby chcąc mu coś szepnąć do ucha . <MASK> w bocznej kieszeni zmarłego spostrzegł wysunięty do połowy list Węgiełka i machinalnie przeczytał nakreślone wielkimi literami wyrazy :
— Masz rację … — <MASK> jakby do siebie .
— Ja mam rację ? … — zapytał <MASK> . — Wiem o tym od dawna .
Prawie w tej samej chwili , kiedy Rzecki studiował licytację domu Łęckich , w jego własnym <MASK> naradzali się dwaj panowie : jednym z nich był Wokulski , drugim moskiewski kupiec Suzin .
Suzin był to niski olbrzym , z potężną głową , potężnymi plecami i jeszcze potężniejszymi rękoma ; robił wrażenie ogniotrwałej szafy odzianej w surdut źle skrojony z bardzo cienkiego sukna . Z całej jego figury przeglądała niezmierna siła , a z czerwonej twarzy o nieregularnych rysach tryskało prawie kompromitujące zdrowie . Nosił długie konopiaste włosy , już gęsto przyprószone siwizną , <MASK> przy kołnierzu i rozdzielone nad czołem , tudzież wielką brodę , również konopiastą w białe pasy . Na grubych palcach miał kilka pierścieni z ogromnymi brylantami , a na szyi złoty łańcuch , przy którym śmielej można było przyczepić berlinkę niż zegarek . Spod brwi , przypominających krzaki jałowcu , wyglądały mu nieduże siwe oczki , iskrzące się sprytem .
Wokulski siedział w fotelu zamyślony , Suzin przeglądał jakieś papiery <MASK> pił sodową wodę z koniakiem od gorąca i mówił :
— Twoje prykaszczyki , Stanisławie Piotrowiczu , to same porządne panowie , polska szlachta … Nu , ale gdzie im do naszych ! … Ten Żyd , jak jego zwą , Szlajmans ? … on wygląda , jakby po tobie miał sklep wziąć . ( Przegnaj Żydów , <MASK> Piotrowiczu ! a zresztą jak sobie chcesz … ) A ten Klejn , on — nihilist … Mraczewski także nihilist , ale on taki , co za dziewkami lata ; a Klejn chudy nihilist , mizerny i już jak co zmaluje — nie daj Boże ! …
Znowu czytał papiery , popijał <MASK> z koniakiem i ciągnął :
— A ja zawsze do swojego , jak ten gubernator rzymski ( nie pomnisz ? ) , co to gadał : zawsze taki zburzyć Kartaginę ! … I ja tobie zawsze będę gadał : jedź ze mną dziś na noc do Paryża . Piętnaście tysięcy rubli gwarantuję tobie od zaraz , a jak mnie się uda jedna sprawa — może i pięćdziesiąt … Aj ! pan Wokulski , szkoda takich pieniędzy … Ulituj <MASK> nade mną i nad sobą i jedź dzisiaj … Po co tu siedzieć ? co wysiedzisz ? … Ty już zupełnie nie ten , co byłeś ; padło tobie na mózgi , i co ? … Do Moskwy nie zaglądasz , na listy nie odpowiadasz i takimi pieniędzmi gardzisz ! … A już stary Suzin u ciebie gorzej sobaki . Doktorów by zwołał , do Karlsbadu by jechał , ha ? …
W tej chwili drzwi ostrożnie uchyliły się i wszedł mizerny Klejn podając Wokulskiemu list w bladoniebieskiej kopercie , z litografowanym pęczkiem <MASK> . Wokulski szybko chwycił list , pobladł , zarumienił się , rzucił na stół rozerwaną kopertę i począł czytać :
„ Wieniec jest prześliczny ; odsyłam go panu na powrót i z góry dziękuję w imieniu Rossiego . Niechże pan <MASK> , ale to koniecznie , przyjdzie do nas jutro na obiad , bo jeszcze musimy porozmawiać o tej kwestii .
Życzliwa — <MASK> Łęcka ”
— Ma czekać na odpowiedź ? <MASK> spytał cichym głosem Klejn .
Klejn zniknął jak teatralny duch między kulisami , a Wokulski wciąż czytał list , drugi raz , trzeci i czwarty . Suzin odsunął papiery i z najwyższym skupieniem począł mu <MASK> przypatrywać swymi małymi oczkami . Potem wziął do rąk bladoniebieską kopertę , obejrzał i znowu zatopił spojrzenie w Wokulskim , nieznacznie uśmiechając się , z odcieniem łagodnej ironii .
Kiedy Wokulski schował list , rozglądając się po pokoju jak <MASK> dopiero co zbudzony , Suzin wskazał kopertę i rzekł :
— Rozumie się , od kobiety list … Czort z tymi babami ! … nie wejdzie do pokoju , a poznasz , że jest … Nosem poznasz . Raz mnie jeden batiuszka mówił , że Adam <MASK> raju musiał zjeść zakazany owoc , bo drzewo , na którym on wyrósł , pachniało jak kobieta … Czort z tymi babami ! … Ale zawsze taki ona tobie musiała coś zadać , Stanisławie Piotrowiczu …
— A ta , co przysłała tę kopertę . Zmieniłeś się tak , żem <MASK> zdziwił . Prędko z nią kończ , bo popadniesz w jakie nieszczęście …
— Gdybyż to można skończyć <MASK> — westchnął Wokulski .
— Ach , ty gołąbku ! … Co nie można ? … Wszystko można … Ja był raz na jednej operze , jakiego to Niemca ( już pozwól , a Niemcy mają rozum ! ) <MASK> gdzie sam diabeł nie wynalazł na kobietę lepszego sposobu jak brylanty … Zaniósł jej brylantów ( może być na dziesięć , może być na piętnaście tysięcy rubli ) , nu i wszystko dobrze …
— Co wygadujesz , Suzin ! … — <MASK> Wokulski , opierając głowę na ręku .
— Ach , ty pan ! ach , ty bezmozgi szlachcic polski ! — śmiał się Suzin . — Ot , co was gubi wszystkich Polaków , u was na wszystko : i na handel , i na politykę , i na kobiety , u was na wszystko — serce i serce … I to jest wasze głupstwo . Na wszystko ty miej kieszeń , a serce tylko dla siebie , ażeby radować się z tego , co kupisz za pieniądze . Osobliwie kobieta jest taki twór , że już u niej za serce nie <MASK> nic , jak od Żyda za pacierze … Bo ona sobie z serca twojego zrobi umeblowanie , a przyjdzie inny bez serca , i z nim będzie kochać się , całować w twoich oczach … Ty mnie do niej poszlij , Stanisławie Piotrowiczu , a jej powiem krótkie słowo : „ Ot , madamka — ty zadała co to panu szlachcicu Wokulskiemu , a wzięła jemu rozum . Oddaj jego rozum , a ja tobie dam — tuzin tuzinów katarzynek … Może mało ? … Dam dwa razy tyle , i szabasz ! … ”
Wokulski wyglądał tak okropnie , że Suzin <MASK> , a potem zmienił temat rozmowy .
— A ty wiesz — ciągnął — co mnie przed wyjazdem mówiła Maria Siergiejewna o swojej córce ? … „ Ot — mówiła — głupia Luboczka ! wciąż tęskni i tęskni za tym padlecem Wokulskim . Ja jej tłomaczę : ty i nie myśl o panu Wokulskim . Pan Wokulski siedzi sobie w Warszawie <MASK> gra na fortepiano : Jeszcze Polska nie zginęła ! … a o takiej głupiej dziewczynie i nie pomyśli … A Luboczka nic , jak kamień … ” I jeszcze mówi Maria Siergiejewna : „ Czort mnie do ich parszywej Polski , niechaj ona i nie zginęła , ale mnie dziecka żal … ”
No , pomyśl tylko , Stanisławie Piotrowiczu : dziewczyna jak malina , Smolny Instytut skończyła , wzięła medal , trzy miliony rubli położy tobie od razu na stół , i tańcuje , i maluje , <MASK> jeden pułkownik gwardyjski starał się o nią … Żeń się z nią , a będziesz miał pieniądze na trzy tutejsze madamy , byle Bóg dał zdrowie , bo kobiety nie takich Samsonów zjadły …
Drzwi pokoju otworzyły się <MASK> raz drugi .
— Pan Łęcki prosi pana — rzekł Klejn <MASK> ukazując jeden mankiet i wierzch głowy .
Wokulski drgnął , Suzin ciężko <MASK> się z kanapy .
— No , Stanisławie Piotrowiczu , to i ja już pójdę przespać się . Rzuć wszystko , radzę tobie i jedź ze mną dziś <MASK> Paryża ; a nie dziś , to jutro albo pojutrze . Ja jeszcze wstąpię do Berlina popatrzyć na Bismarcka , a ty przyjeżdżaj …
Ucałowali się i Suzin <MASK> kiwając głową .
— Gdzie jest pan Łęcki <MASK> — spytał Wokulski Klejna .
Klejn wyszedł , Wokulski szybko zebrał papiery ze <MASK> i również opuścił mieszkanie pana Ignacego .